STÓ-wa 16
Transkrypt
STÓ-wa 16
KIM JEST NAUCZYCIEL? Nauczyciel to ktoś, kto widzi w każdym dziecku wyjątkową osobę i zachęca je do rozwijania jego indywidualnych talentów i mocnych stron. Nauczyciel widzi więcej niż tylko twarze dzieci - on stara się zobaczyć ich dusze. Nauczyciel to ktoś z wyjątkowym talentem i zawsze z uśmiechem w zanadrzu. To także ktoś, kto nie szczędzi czasu, by wysłuchać obu stron, zawsze starając się być fair. Nauczycielowi zależy na wszystkich: każdemu okazuje szacunek i zrozumienie. Nauczyciel to ktoś, kto za zasłoną wybuchu złości i buntu dostrzega krzywdę i ból. Nauczyciel postrzega ucznia jako całość, pomagając mu budować jego pewność siebie i podnosząc jego samoocenę. Nauczyciel odmienia życie każdego dziecka, całych rodzin, jak i przyszłość nas wszystkich. Barbara Cage STÓ-wa 1 W num erze... 1. Szkoda, że już za nami… - Międzywodzie, czyli wyjazd integracyjny - Moja nowa szkoła - Nasza klasa I G - Pasowanie pierwszaków - Dzień Chłopaka - Naukowy Dzień Nauczyciela - Festyn Jesienny 2. Wspominamy… - Bilet w jedną stronę - Wspomnienia na jubileusz 3. Na bieżąco… - Dziennik internetowy (wywiad z panią Marzeną Ukraińską) - Gimnazjum kontra podstawówka 4. Ważna sprawa - Handel dziećmi 5. Przeczytaj, oceń sam... - Rok 1612 – koszmar nie tylko w historii - Brida – Coelho nadal w dobrej formie? - Mass Effect – gra godna polecenia 5. Nasza twórczość - Tryptyk Karoliny 6. Byliśmy... - Therion – mocne uderzenie STÓ-wa 2 Szkoda, ze juŜ za nami... Międzywodzie 2008 Krzyki i śmiechy było słychać na całej plaży. Ludzie dookoła nie wiedzieli, co myśleć, i rozglądali się nerwowo albo patrzyli z irytacją. Jednak my doskonale się bawiliśmy i wiedzieliśmy, o co chodzi, uczestnicząc w głównym punkcie programu wyjazdu do Międzywodzia, czyli – otrzęsinach! Które jak co roku odbyły się na wyjeździe integracyjnym nad morzem, ale może od początku… Po szczęśliwej jeździe i kilku zabawnych chwilach spędzonych w McDonald’sie ;) wreszcie dotarliśmy na miejsce. Nasze kochane Międzywodzie nic się nie zmieniło. Chociaż rok temu nie udało nam się tu przyjechać, wszyscy dobrze pamiętali to miejsce i najważniejsze – otrzęsiny. Dlatego nie mogliśmy się doczekać chrztu pierwszej klasy, która nieświadoma naszego głodu doświadczeń, szczęśliwie rozeszła się do pokoi. Wszyscy do otrzęsin przygotowali się doskonale - zarówno trzecia klasa, jak i druga wzięły ze sobą niezbędne przedmioty. Pierwszoroczni oczywiście wiedzieli, że czeka ich chrzest, ale nie wiedzieli dokładnie, co to oznacza, ponieważ nasze przygotowania zostały zachowane w ścisłej tajemnicy! Tak więc po około godzinie zaczęło się… Pierwsza klasa wraz z wychowawcą wkroczyła na ścieżkę otrzęsin, na której czekało ich kilka zadań sprawdzających. Pierwsza konkurencja to przejście boso po szyszkach. Niektórzy marudzili, ale o samej myśli, że musieliby przejść jeszcze raz, od razu trzeźwieli. ;D Następnym zadaniem okazała się krótka gimnastyka. Kilka skłonów, brzuszki, żabki i już kolejny test. Tym razem trzeba było dobiec do plaży, bijąc się w piersi i krzycząc: ”Jestem chrzczona/ y!”. To zadanie wywołało spore zainteresowanie turystów nadmorskich, ale czegóż się nie robi, by chodzić do Gimnazjum S.T.O.? Następny etap to Salon Piękności - nasza ulubiona część otrzęsin. Tutaj nie zawiedli nas chłopcy: Kuba, Maciek i Aleks z lubością rozbijali jajka na głowach pierwszoroczniaków. Była jeszcze mała przekąska, o której składzie nawet my nie mieliśmy pojęcia. Na koniec lekki make-up, zbiorowe zdjęcie i kolejne chrzciny za nami … Ale to jeszcze nie koniec! Czekało nas jeszcze ognisko, na którym znowu świetnie się bawiliśmy. Było trochę gry w siatkówkę, spacer po plaży pod niebem pełnym gwiazd, no i do pokoi spać. Taaa...., akurat, tak myśleli chyba tylko nauczyciele, bo my jeszcze dłuuugo nie spaliśmy ;). Następny dzień nie okazał się gorszy. Znów poszliśmy nad morze, do którego - co się potem okazało - weszli wszyscy, nie licząc kilku wyjątków. Później chłopcy uprawiali amatorsko „surfing”, część dawała upust swojej pasji fotografowania, jeszcze inni znowu grali w siatkówkę i tak zleciał prawie cały dzień. To był naprawdę fajny wyjazd, szkoda, że dla nas - trzecioklasistów - ostatni, ale cóż, wszystko kiedyś się kończy. Co najważniejsze, spełnił swoją rolę, ponieważ zintegrował nas nie tylko jak klasę, ale i całe gimnazjum. Agnieszka Co roku lepiej! Jeśli zapytalibyśmy uczniów naszego gimnazjum, z czym kojarzy im się Międzywodzie, myślę, że najczęściej słyszaną odpowiedzią byłoby: z otrzęsinami, integracją i świetną zabawą. Już kilka dni przed wycieczką, wszyscy byli radośnie podekscytowani i niecierpliwie oczekiwali poniedziałku. Na szczęście weekend minął szybko i nadszedł upragniony dzień – wyjazd do Międzywodzia. Przebłyskujące przez chmury słońce nastawiało nas optymistycznie. Szybko wpakowaliśmy się do autokaru – oczywiście nie obyło się bez bitwy o miejsca z tyłu – i ruszyliśmy. STÓ-wa 3 W trakcie drogi spotkała nas niespodzianka. Otóż zatrzymaliśmy się przy McDonalds’ie. Część z nas z radością ruszyła do środka, a ci, którzy nie mogli się doczekać celu naszej podróży, pozwolili sobie na kilka pełnych niezadowolenia uwag. Jednakże zjeżdżalnia (dla małych dzieci) i wspólne rozmowy uciszyły wszelkie pomrukiwania i bardzo szybko dało się słyszeć radosne wybuchy śmiechu. Hitem stało się oczywiście „Bravo Girl” - resztę drogi pokonaliśmy chichocząc, oblepiając się naklejkami i wygłupiając. Po przyjeździe na miejsce tradycyjnie pojawił się problem: kto? z kim? gdzie? i dlaczego?, czyli podział w pokojach. Na szczęście, uwinęliśmy się z tym szybko i mogliśmy się oddać najważniejszej części wycieczki – otrzęsinom. Pierwszaki pokonywały różne dziwne konkurencje, wymyślone przez ich starszych kolegów – od biegów, przez kręcenie się wokół własnej osi, po rozbijanie jajka na głowie i konsumpcję niezwykłej (pod każdym względem) kanapki. Wszyscy byli niewyobrażalnie brudni, ale sądzę, że szczęśliwi. Dopiero wtedy można było powiedzieć: „Jesteście uczniami naszego gimnazjum :-) ”. Następną atrakcją było wieczorne ognisko, podczas którego piekliśmy kiełbaski i zajadaliśmy różne pyszności. Oczywiście, nie potrafiliśmy usiedzieć na miejscu, więc szybko znaleźliśmy piłkę i zorganizowaliśmy mecz siatkówki. Śmiechom, żartom i tarzaniu się w piasku nie było końca. Gdy zrobiło się już za ciemno na grę, poszliśmy całą grupą na nocny spacer po plaży. A potem to już tylko do pokoi spać (część do własnych, a inni jeszcze w odwiedziny do kolegów). Kolejny dzień spędziliśmy na plaży. Część grała w siatkówkę, inni rzucali freesbe, kilku chłopców pływało na skimboardach, a parę najodważniejszych osób kąpało się w morzu, a klasa pierwsza miała zajęcia integracyjne z panią Ewą. Kiedy trzeba było zacząć się pakować i sprzątać (!), myślę, że wszyscy zrobili się trochę bardziej markotni – pora wracać do domu. STÓ-wa 4 Moim zdaniem, była to najlepsza wycieczka integracyjna, na jakiej kiedykolwiek byłam. Nie mam pojęcia, co sprawiło, że tak uważam. Możliwe, że się mylę, ale uważam, że akurat najważniejszą rzeczą na tym wyjeździe nie były otrzęsiny, ale fakt, że naprawdę bardzo się zgraliśmy. Przynajmniej taka jest moja opinia i mam nadzieję, że reszta moich kolegów też tak sądzi. Jeśli inne wycieczki też mają być takie, to pozostaną mi po skończeniu gimnazjum naprawdę piękne wspomnienia… Martyna Sroczyńska (gościnnie) Międzywodzie – otrzęsiny na własnej skórze przeŜyte…. Nie ma co ukrywać – główną atrakcją wyjazdu integracyjnego byliśmy MY – pierwszoklasiści. Mieliśmy zostać „otrząśnięci”, co z założenia nie ma być łatwe, lekkie i przyjemne. Po przyjeździe do Międzywodzia – gdy klasy II i III spokojnie zajmowały pokoje – my gorączkowo ustalaliśmy kto, komu i kiedy pożyczy szampon. Ale miało być jeszcze gorzej – najgorętsza atmosfera zapanowała bowiem tuż po obiedzie, podczas przygotowań do otrzęsin. Z niepokojem podpatrywaliśmy, co starsi dla nas szykują, ubrani niezbyt gustownie w stare ubrania, przeznaczone do wyrzucenia, bowiem po rytuale otrzęsin tylko do tego miały się nadawać. powszechne zdziwienie. Na plaży czekał nas salon piękności, w którym dla urody naszych włosów rozbijano nam jajko na głowie (jest to przyjemność, której starsi nigdy sobie nie odmawiają). Jakby tego było mało, oblano nas jakąś mocno podejrzaną miksturą o nieprawdopodobnie wstrętnym zapachu. Następnie uraczono nas podobnie wyglądającymi kanapkami i napojem trudnym do opisania. Wreszcie zrobiono nam pamiątkowe zdjęcie i to był koniec tych tortur. Mogliśmy wrócić do pokoi, gdzie przez następne kila godzin doprowadzaliśmy się do porządku – szampony rzeczywiście były artykułem pierwszej potrzeby. Podczas wieczornego ogniska byliśmy już rozluźnieni i mogliśmy oddać się życiu towarzyskiemu - otrzęsiny przeszły do historii. Nasze – za rok inni nieszczęśnicy będą musieli trochę się pomęczyć, aby zasłużyć na miano ucznia Gimnazjum S.T.O. Sonia Gdy wreszcie nadszedł „upragniony” moment, na twarzach niektórych malował się strach, a nawet przerażenie. Wykonywanie dziwacznych zadań rozpoczęliby od przejścia „tip-topkami” po szyszkach, patykach i pokrzywach – oczywiście żadne buty nie wchodziły w grę. Następnie skakaliśmy niczym żabki, robiliśmy pompki i brzuszki. Potem mieliśmy biec w kierunku morza, krzycząc: „Przechodzę otrzęsiny!”, czym wzbudzaliśmy STÓ-wa 5 Moja nowa szkoła Nowa szkoła oznacza także nowych przyjaciół i nauczycieli. Osoba, która jest nowa, czuje się obco – tak było ze mną. Jednak bardzo szybko znalazłam w mojej nowej klasie przyjaciół ludzi, na których mogę polegać. Tworzymy niewielką społeczność, dlatego nietrudno się poznać. Poza tym błyskawicznie zwiedziłam wszystkie szkolne zakamarki i dowiedziałam się, „kto jest kto” dzięki dobrze zorientowanym kolegom, którzy do gimnazjum przeszli ze szkoły podstawowej. W naszej szkole panuje naprawdę przyjazna atmosfera. Obecnie czuję się tu prawie tak dobrze jak w domu. „Prawie dobrze” dlatego, że w domu nie muszę się tyle uczyć, a tu – proszę, jeszcze trzy sprawdziany przed nami. Koszmar. Trzeba będzie sobie jakoś z tym poradzić, zresztą, ponoć do w wszystkiego można się przyzwyczaić. Nawet do tego, że im jesteś starszy, tym bardziej dają ci w kość. Nauka, no właśnie – oto, co sprawia, że uczeń dostaje dreszczy. Nauka w znacznej mierze zależy od tego, jaki jest nauczyciel. Jeżeli jest otwarty i serdeczny, to uczeń będzie się chętniej uczył. Osobiście lubię lekcje polskiego, ponieważ pani Ewa jest bardzo wyluzowana, choć - jeśli trzeba - potrafi być też bardzo stanowcza. Wielu nauczycieli jest naprawdę fantastycznych. Można z nimi porozmawiać i pożartować, ale oczywiście w granicach rozsądku. Najważniejsze jednak, że w S.T.O. bardzo szybko można znaleźć sobie przyjaciół, a z resztą nie trzeba nawet szukać, oni sami nas znajdują. Tak, ta szkoła ze wszystkich stron otoczona jest więzią koleżeństwa. Jestem z tego powodu szczęśliwa, ponieważ w mojej poprzedniej szkole prawie wszyscy byli dla siebie obcy. Gimnazjum S.T.O. jest dla mnie wielką zmianą życiową, zmianą na lepsze. Tutaj dowiem się wielu nowych rzeczy, a dzięki koleżankom i kolegom łatwiej będzie mi to wszystko przyjmować. Tak, moja nowa szkoła jest najlepszą szkołą, do jakiej mogłam trafić :-) Claudia STÓ-wa 6 Nasza klasa I G W tym roku nasza klasa – nowa I G, jak przyznaje sama pani dyrektor, jest bardzo udana. Osiemnaście osób, z tego siedem, które chodziły tu do podstawówki, weszło w nowy etap swojego życia – nauki w gimnazjum. Dość szybko stworzyliśmy całkiem udany zespół pod opieką naszej wychowawczyni – pani Ewy. Naprawdę wyjątkowo szybko wszyscy zaklimatyzowali się w nowej szkole. „Stara gwardia”, czyli byli uczniowie podstawówki, pomogli nowym zorientować się nie tylko w przestrzeni, ale też w gronie nauczycielskim (nie wszystkich nauczycieli znaliśmy tylko z widzenia). Staliśmy się klasą, w której nie ma miejsca na kłótnie, złośliwość czy przemoc. Jesteśmy zgrani, bardzo dociekliwi, pełni energii i pogody ducha. Dziewczyny potrafią się dogadać z chłopcami (choć czasem potrzeba trochę czasu, by odzyskać piórnik lub też zeszyt). Mieliśmy też to szczęście, że trafiliśmy na tak dobrego wychowawcę, jakim jest pani Ewa. W naszej klasie nie ma hierarchii. Nikt nie jest gorszy czy lepszy – wszyscy jesteśmy traktowani na równi i tak też odnosimy się do siebie. Oczywiście, Claudia, która jest gospodarzem, ma troszkę więcej obowiązków, ale ma takie same prawa. Nie ma takiej sytuacji, że na przykład Zenek ma zieloną bluzkę, to go wyśmiewamy, bo nam się nie podoba zielony. Trzeba przyznać, że tworzymy wyjątkowy zespół. Staramy się angażować w życie klasy i szkoły. Dobrze się uczyć. Nie denerwować nauczycieli. Oczywiście, nie jesteśmy ideałami, swoje wady tez mamy, ale ideałów nie ma. Jeżeli zobaczycie 18 osób roześmianych i rozgadanych, wiedzcie, że to I G. Ta klasa ciągle ma coś do roboty, wszędzie jest jej pełno, nigdy się nie nudzi. Dla mnie jest to najlepsza klasa, do jakiej kiedykolwiek chodziłam. Sonia STÓ-wa 7 ————– Pasowanie pierwszaków ———— Dwudziesty dziewiąty września - najważniejszy i najbardziej stresujący dzień dla pierwszaka. Właśnie tego dnia odbyło się pasowanie, które takie małe dziecko z pewnością będzie długo pamiętało. Jak co roku, klasa druga gimnazjum miała za zadanie przygotować całą uroczystość. Uczniowie, jak to oni, bardzo się ucieszyli, bo wiedzieli, co to oznacza – na pewno przepadnie część lekcji. Każdy miał przydzielony zakres obowiązków. Nieustannie powtarzaliśmy swoje kwestie, nawet przygotowując dekoracje. Podekscytowani rodzice zaczęli pierwsi schodzić się do sali gimnastycznej. Na samym końcu przyszli bohaterowie dnia ze soją wychowawczynią. Na ich twarzach malowało się skupienie, tylko niektórzy pozwalali sobie na niefrasobliwy uśmiech. Po krótkim występie artystycznym, przygotowanym przez starszych uczniów, dzieci przystąpiły do „egzaminu. Musiały wykonać pięć zadań – po każdym, pomyślnie wykonanym, dostawały „certyfikat” w postaci specjalnej naklejki, którą przyklejały do indeksów. Zadania były różne od skakania na skakance poprzez rebusy i układanki słowne aż do liczenia cukierków. Na samym końcu było najprzyjemniejsze i zarazem najprostsze zadanie, a mianowicie wybranie ulubionej czekolady i włożenie na głowę wieńca laurowego. Wreszcie pani dyrektor pasowała wszystkich nowym ołówkiem na pierwszoklasistów, a ich wychowawca rozdawał pierwsze legitymacje szkolne. I tak po raz kolejny przyjęliśmy do naszej społeczności nowych uczniów – na początku września byli to gimnazjaliści, a pod koniec miesiąca - pierwszaczki w szkole podstawowej :-) Natalia STÓ-wa 8 Dzień Chłopaka :-) Klasa I Poniedziałkowe popołudnie było gorące – wrzało, kipiało, piekło się i… rozrabiało, a wszystko w domu Claudii dzięki odwadze jej mamy (dziękujemy!!!). Przyczyna tego całego zamieszania? Dzień Chłopaka i nasza ambicja, aby przygotować go z fantazją, żeby stał się dla naszych panów niezapomnianym przeżyciem, głównie smakowym. Tak więc układałyśmy krakersy, ucierałyśmy krem, mieszałyśmy składniki na babeczki, kroiłyśmy owoce na supersałatkę. Oczywiście, czas wypełniła nam nie tylko praca :-) Na drugi dzień z samego rana przystrajałyśmy naszą salę i przygotowywałyśmy stółwypieki udały się znakomicie, sałatka cudownie pachniała, a my zdałyśmy sobie sprawę, że… zapomniałyśmy o napojach. Na szczęście, szybie zorganizowanie pieniędzy i błyskawiczny wypad do sklepu uratowały sytuację. Na tablicy zawisła specjalna laurka ze zdjęciami najpiękniejszych kobiet pod słońcem, czyli dziewczyn z I G. Wszystko w prezencie dla solenizantów. Chłopcy oczywiście wiedzieli, co się święci, ale nie spodziewali się aż takiej imprezy. Po złożeniu życzeń zaprosiłyśmy ich do stołu, najpierw jednak musieli założyć przeurocze śliniaczki. Bardzo smakowały im babeczki, ciasto także cieszyło się powodzeniem. Czas minął błyskawicznie. Na koniec chłopcy nam podziękowali – było widać, że są zadowoleni. Szpilka Klasa II Dziewczyny z II G, podobnie jak ich młodsze koleżanki, postanowiły upiec dla swoich klasowych chłopaków ciasto. W tym celu zaraz po lekcjach wybrały się do domu Jagody, STÓ-wa 9 jako że mieszka ona najbliżej szkoły i zgodziła się na ewentualne szkody powstałe podczas kuchennego procesu twórczego. Zadanie wydawało się proste, wręcz banalne, jednak jeżeli na pięć dziewczyn zaledwie dwie mają jako takie pojęcie o gotowaniu, to nic nie jest oczywiste. Zakupiłyśmy, co prawda, wszystkie potrzebne składniki, ale nie bardzo miałyśmy pojęcie, w jakiej proporcji i kolejności je wymieszać. Na szczęście, Jagoda i Dominika przejęły inicjatywę – bez nich nic byśmy nie zdziałały, poza szkodami, oczywiście. A i tak nie obyło się bez kłopotów, gdy pewna osoba (nie wymienię imienia, Jagodo:*) wsypała pomad 2 razy więcej mąki, niż było to potrzebne, i zamiast pięknie lejącego się ciasta powstała wstrętna klucha. Musiałyśmy zaczynać od początku. Żeby był porządek, podzieliłyśmy pracę: Dominika rozbijała jajka, Jagoda mieszała, Diana topiła czekoladę, ja masło, a Żabcia czytała przepis. Oczywiście, gdyby nie mama Jagody, te nieudane kluchy trafiłyby do piekarnika :-) Z jednej miski ciasta wyszły dwa serduszka, jedno dla naszych chłopców, a drugie dla chłopców z 3 G. Aha, ciastko, mimo skromnych rozmiarów było pyszne i ślicznie wyglądało. Za rok postaramy się upiec większe ;-) Natalia Klasa III Co tu mówić – nie postarałyśmy się. Nie dość, że wszystko było zrobione na ostatnią chwilę, to i nudne, i proste. We wtorek zostało zaplanowane wyjście do kina przez całe gimnazjum po czwartej godzinie lekcyjnej – część dziewczyn z klasy III poszła do pani dyrektor wynegocjować wcześniejsze wyjście ze szkoły, ponieważ zaplanowałyśmy niespodziankę dla chłopców, która miała być przed seansem. Skończyło się na tym, że całe gimnazjum poszło do Galaxy wcześniej. Po co, wciąż nie mamy pojęcia. STÓ-wa 10 Niespodzianka przestała być niespodzianką w piątek czy nawet czwartek, gdyż przed naszymi bystrzakami nic nie da się ukryć. Tak więc pełni nadziei z niecierpliwością wypatrywaliśmy wtorku, co nie zdarza nam się często z powodu nawału lekcji. Oczywiście, mówię tu o chłopcach, ponieważ dziewczyny stawały na głowie, wymyślając coraz to nowe atrakcje, których – niestety – nie dało się zrealizować. Tak więc zaprowadziłyśmy naszych jubilatów do kręgielni, co również okazało się niezbyt dobrym pomysłem. Niektórzy nie umieli się zachować na torach, dwa z trzech wynajętych zostały popsute. Do kogo mieli potem pretensje właściciele kręgielni? Oczywiście, że do tych panien, które zamawiały tory i przyprowadziły całą swoją klasę. Nawet nie pokwapili się, by znaleźć kogoś dorosłego. Zabroniono nam tam przychodzić – ich strata, ich pieniądze. Potem poszliśmy na film, który – mówiąc całkiem szczerze – był beznadziejny. Krwawa jatka zaczynała po pół godzinie nudzić, w pewnym momencie nawet nauczyciele gubili się, kto jest kim, kto przeciw komu walczy. Niektórzy zaczęli chodzić po sali, przez co wychowawcy trochę pokrzyczeli. Pod koniec chłopcy z klasy trzeciej (drugiej i pierwszej chyba też, chociaż głowy sobie uciąć nie dam) wykazali się świetną znajomością języka rosyjskiego, powtarzając wszystko prawie bezbłędnie po aktorach. Każdy młody mężczyzna z naszej klasy dostał po smoczku i batoniku po filmie, jako osłodę po tych ciężkich przeżyciach. Podsumowując – dzień był udany chyba tylko pod tym względem, że straciliśmy większość lekcji. Fakt, że w tym roku nieco nawaliłyśmy, ale film również mógł być lepiej dobrany. Obsługa w kręgielni również nie była naszą winą. Chociaż sądzę, że jeden dzień odpoczynku od szkoły był dla chłopców dobrym prezentem – i to od samej pani dyrektor ;-] Karolina STÓ-wa 11 -——– Naukowy Dzień Nauczyciela ——— Tegoroczny Dzień Nauczyciela odbył się w dość nietypowy sposób, ponieważ podczas uroczystej debaty mieliśmy wybrać naszego szkolnego kandydata do Nagrody Nobla. Na wstępie mogę powiedzieć, że - jak zawsze - każdy nauczyciel dostał masę kwiatów, bombonierek i cukierków od ukochanych uczniów, którzy składali życzenia, dziękowali, wręczali prezenty. Na pierwszej lekcji każda klasa przygotowywała się do przedstawienia swoich kandydatów, aby zaprezentować ich podczas debaty. Jak się później okazało, niemal cała klasa pierwsza przygotowała kandydaturę profesora Aleksandra Wolszczana – polskiego astronoma, który odkrył cztery planety spoza Układu Słonecznego. Poza nim zaprezentowano dokonania prof. Mariusza Z. Ratajczaka (hematolog), prof. Jana Lubińskiego (genetyk) oraz prof. Krzysztofa Matyjaszewskiego (chemik, nanotechonolog). W drugiej klasie wybrano takie same osoby, a także profesora Zbigniewa Religię. Klasa trzecia natomiast przedstawiła trzy prezentacje omawiające dokonania Aleksandra Wolszczana, Jerzego Owsiaka wraz z WOŚP, a także Krzysztofa Matyjaszewskiego. Jego pracę przybliżyli nam w formie chemicznego eksperymentu Kuba, Aleks i Maciek, wspierani przez Igę i Różę. Nasze szkolne boisko (a nie sala ze względów bezpieczeństwa) zamieniło się w laboratorium szalonego naukowca. Był proch, saletra, wybuchy i błyski – atrakcje te niewątpliwie spodobały się publiczności. Następnie przystąpiliśmy do wyboru naszego kandydata do Nagrody Nobla. Pierwsze miejsce zajął Jerzy Owsiak, drugie Krzysztof Matyjaszewski, który ze swoim rywalem przegrał tylko jednym punktem. Twórca idei WOŚP niewątpliwie zasłużył na nagrodę za swoją działalność charytatywną i pomoc dzieciom w szpitalach oraz hospicjach. Reszta zajęć tego dnia przebiegała zgodnie z planem, choć – nie ukrywajmy – były to zdecydowanie luźniejsze lekcje niż zwykle. Uczniowie byli zadowoleni, jak i również nauczyciele, którzy w dniu swojego święta niewątpliwie dobrze się bawili. Róża STÓ-wa 12 FESTYN JESIENNY Żal ściska moje serce, gdy zaczynam sobie powoli uświadamiać, że... to ostatni festyn. Ostatnie pieczenie ciast, ostatnie kłótnie o to, kto przyniesie soki, a kto colę, ostatnie podjadanie smakołyków ze stoisk. I mimo iż klasa trzecia powinna w tym roku szczególnie hucznie obchodzić festyn jesienny, to jakoś nie zauważyłam zbytniego zaangażowania. Zacznijmy od tego, iż temat był beznadziejny. „Festyn naukowy” – kto to wymyślił? Przede wszystkim, co zrobić o nauce? Plakaty, dobrze. Zostały zrobione i to nawet całkiem przyzwoicie. Co dalej... właśnie. Pustka, nic, zero pomysłów. No bo co dalej mamy przygotować? Nauka i ciasta? Pf, dobre sobie. To się ze sobą kłóciło i to mocno, moim zdaniem. Ale czymże byłby festyn bez smakołyków? Niczym. I chociaż to się nie zmieniło i chociaż tego nie dało się wyrzucić. Na drugi plan schodziły klasy podstawowe – z tego, co zauważyłam, około godziny dziesiątej na parterze nie było prawie nikogo. Sporo osób za to było w okolicach drugiego i pierwszego piętra. Niestety, ta sielanka nie trwała zbyt długo – rodzice woleli wspierać swoje małe pociechy, niż nas – biednych i wygłodzonych gimnazjalistów, którzy wcinali po kątach własne wypieki, jednocześnie machając do dorosłych czekoladowymi łapkami i zapraszając do kupowania jakże przepysznych smakołyków. W tym roku obyło się także bez wygłupów. No, może pomijając ten incydent z klimatyzacją w sali informatycznej... ale przecież za sklerozę nie powinniśmy być karani, prawda? No i chodzenia po cudzych stoiskach i żebrania o trochę ciasta także nie powinno się tak wyolbrzymiać. Podsumowując jakże krótkie sprawozdanie (przykro mi, ale nie wszyscy zostali do końca, poza tym niewiele się w tym roku działo), takie festyny bywają dobre, ale... tym, którzy wymyślają tematy kolejnych festynów życzę... więcej wyobraźni! Karolina STÓ-wa 13 Wspominamy Bilet w jedną jedną stronę stronę To zaledwie kilka tygodni, a wydaje się, jakby wieki minęły od początku roku. Zaczęliśmy nowe życie - kompletnie wywrócone do góry nogami. Jeszcze za wcześnie na poważniejsze oceny tych przemian. Na pewno duża zmiana nastąpiła w relacjach uczeń - nauczyciel. Po naszej szkole trudno zrozumieć, że nauczyciel nie chce poznać szczegółów naszych zainteresowań, zwraca się do nas po nazwisku, numerze w dzienniku bądź wg kolejności ławki w rzędzie i od razu uprzedza, że nie ma najmniejszego zamiaru silić się na zapamiętanie imion. Nowe klasy... W tej materii odczucia są generalnie bardzo pozytywne (przy okazji pragnę zauważyć, jak zwykle – skromnie, że 3G jest „the best” i nadal trzyma się razem, czego dowodem są wspólne spotkania!!!). Większość z nas jest już po wyjazdach integracyjnych, a jeśli nawet nie, to i tak wszyscy twierdzą, że są zintegrowani. Jesteśmy świadomi, że o „klasowe” wyjście, w którym bierze udział co najmniej 80 procent klasy (jak to często nam się w gimnazjum udawało ;p) nie będzie tak łatwo. Są grupki, podziały, ale to naturalne, nie oczekujmy cudów. Przywiązanie do Gimnazjum S.T.O. daje o sobie znać na każdym kroku. Świadczą o tym STÓ-wa 14 takie drobnostki jak pomylenie skrętu i jazda do szkoły „na pamięć”. Część naszej klasy zdążyła już wpaść „na Tomaszowską” - tużpo rozpoczęciu roku szkolnego przybiegła pierwsza delegacja pod pretekstem „odebrania dokumentów” (jasne, jasne ;p;p). Obiecujemy być na festynie, choć raz w komfortowej sytuacji, bez dyżuru przy sprzedawaniu ciast. „Nasza klasa/nasza szkoła” i pierwsza myśl: 3G w Gimnazjum S.T.O. A tu zaskoczenie i szybki powrót do rzeczywistości. Nie jest łatwo pogodzić się z myślą, że nie jesteśmy już razem. Zdolności przywódcze nie opuściły 3G Marta i Martyna zostały gospodarzami ;p, a reszta także dzielnie daje sobie radę w klasowej hierarchii ;) I LO – tam nas najwięcej ;D, aż 7 osób w jednej szkole (Marta, Kondzio, Piotrek, Borys, Marcin, Wojtek i Szymon), ale tak dużej, że można nie zobaczyć się przez całe tygodnie. Ale nawet w IX LO (Kaja, Kasia, Martyna) trudno jest na siebie wpaść, ot tak – przez przypadek, wiec jedyną bronią są sms-y, ustalające precyzyjnie przerwę i miejsce spotkania i;). I tak wydaje mi się, że jest to znacznie łatwiejszy start, jeśli jest ktoś w tej samej szkole, może nawet w innej klasie, ale ma się świadomość, że tuż obok są bliskie osoby. Do grona licealistów w „dwójce” dołączyła Roma i Jasiu. Tylko Kinia (VI LO) i Michaś (TME) zupełnie sami przekroczyli mury nowej szkoły. Swoim młodszym kolegom i koleżankom chciałabym powiedzieć jedno: doceniajcie to, co teraz macie, ten komfort psychiczny, pewność jutra, bezpośredni kontakt z nauczycielami, kameralność szkoły. To, że wszyscy się znają. Liceum, co widać już nawet po kilku dniach, jest zupełnie innym światem, bardziej jednostkowym (w pewnym sensie … samotnym), owszem - wielkim, pełnym nowych ludzi, przygód i wielu możliwości, ale tutaj już nie ma szans, żeby „usiąść na płocie”, zamknąć się w radiowęźle, pogadać z panią Renią w sklepiku, a u pani Tereski wynegocjować szczęśliwy numerek…;)… Do zobaczenia wkrótce... Kinga i Martyna z dawnej 3G Wspomnienia na jubileusz Wielkimi krokami zbliża się dziesięciolecie Gimnazjum S.T.O. Dowiedziałem się o tym niedawno i nie ukrywam, że zaskoczyła mnie ta informacja. To już dziesięć lat zdążyło upłynąć od czasu, kiedy po raz pierwszy przekroczyłem te mury jako nieco zestrachany i niepewny przyszłości gimnazjalista. O samej reformie edukacji powiedziano już wiele. O jej szkodliwości ze względów społecznych, związanych ze zmianą środowiska przez młodych ludzi w okresie, kiedy są tak bardzo podatni na wpływy innych, o jej szkodliwości ze względów edukacyjnych, co bezlitośnie wytykali nam nauczyciele w kolejnym etapie edukacji, jakim było liceum (jakby to była nasza wina!) i wielu innych. Nie będę zatem się na ten temat rozwodził, powiem tylko krótko, że podpisuję się obiema rękami pod powyższymi zarzutami. No cóż, narzekać sobie mogłem, ale wielkiego wpływu na kształt systemu edukacji nie miałem, zatem należało jakoś przetrwać te trzy lata w możliwie najlepszym miejscu. I tutaj, po przydługim wstępie, dochodzimy do meritum – do wspomnienia i ogólnej refleksji na temat Gimnazjum S.T.O. przy ulicy Tomaszowskiej. Pierwsza i najważniejsza zmiana w stosunku do szkoły podstawowej to ciało pedagogiczne. Kilkoro nauczycieli znałem choćby z widzenia, jednak w większości były to twarze zupełnie nowe. Teraz nie jestem w stanie przypomnieć sobie ich wszystkich, co jest raczej naturalną koleją rzeczy, zważywszy na czas, który upłynął, tym niemniej jest kilkoro, którzy odcisnęli się w mojej pamięci. Pierwszą z nich jest niewątpliwie pani Ewa Madruj, która została rzucona przez władze szkoły na głęboką wodę, bo poza uczeniem polskiego, miała także objąć wychowawstwo naszej klasy. Cóż, o ile pierwsze zadanie nie należało do nadzwyczajnych, o tyle to drugie niosło ze sobą pewne trudności. Nie było w owym czasie tajemnicą, że nasza mała klasowa społeczność nie cieszyła się mianem najlepszej. Mało tego, niektórzy twierdzili, że jesteśmy diabłami wcielonymi i należałoby rozpalić stosy. Na szczęście p. Ewa była wolna od tego typu uprzedzeń i trzeba przyznać, że gdyby kiedyś przyszło mi oceniać ją jako nauczyciela i wychowawcę, w obu przypadkach wystawiłbym przynajmniej duże 5. Plus dorzuciłbym za to, że tak często musiała nas bronić i że zawsze to robiła, mimo iż po trzech latach miała prawo machnąć ręką i powiedzieć po prostu: „A dajcie wy mi wszyscy święty spokój”. Drugą nauczycielką jest pani Wanda Jasińska. Była i nadal jest - z tego, co słyszałem - fenomenem pod względem narzucenia swojej osobowości bandzie rozwrzeszczanych i niejednokrotnie rozpuszczonych bachorów. Całkowicie obce były dla niej problemy innych pedagogów w kwestiach wychowawczych. Na chemii i fizyce wszyscy siedzieli niczym mysz pod miotłą, żeby nie narazić się na jej nawet nie tyle gniew, co niezadowolenie. Ale nie myślcie, drodzy czytacze, że p. Jasińska jest pozbawiona ludzkich uczuć niczym wiedźmin jakowyś. Nie-e, z czasem pokazała i tę ludzką część swojego charakteru i w trzeciej klasie na zajęciach było nie tylko spokojnie, ale i bezstresowo. Pan Leszek Skrzyniarz zapisał się w zakamarkach mojej pamięci jako człowiek niespotykanie wręcz spokojny. Z tego powodu można też powiedzieć, że nie miał z nami problemów wychowawczych, ale raczej dlatego, że naszego zachowania na lekcjach nie traktował jako osobistej zniewagi dla swojego szeroko rozumianego autorytetu, tylko się po prostu nie przejmował – może jako jeden z nielicznych miał świadomość, że młodzi ludzie muszą dać upust rozpierającej ich energii? A że działo się to w trakcie lekcji – no cóż... Pan Przemek Stecewicz cechował się poSTÓ-wa 15 dobnym spokojem, co poprzednik, chociaż jemu już zdarzało się stracić cierpliwość. Jednak i on nie miał z nami wielkich problemów z racji tego, że uczył jednego z bardziej lubianych przez wszystkich przedmiotów. Na bieŜąco... Panią Basię Rakicką również zapamiętałem jako uśmiechniętą i nastawioną przyjaźnie do ucznia nauczycielkę. Może to sprawiało, że – na swój przynajmniej sposób – staraliśmy się odwdzięczyć tym samym i biologia raczej przebiegała w spokojnej atmosferze? Wiadomo, że po pewnym czasie złe wspomnienia się zacierają i zostają tylko te dobre – tak przynajmniej mają niektórzy ludzie, do których się szczęśliwie zaliczam. Ale odnoszę wrażenie, że tych złych było po prostu niewiele i miały charakter incydentalny. Nie było gnębienia uczniów przez nauczycieli ani odwrotnie – nikt nauczycielom nie wkładał kosza na śmieci na głowę. Nie spotkałem się z powszechną dystrybucją szeroko rozumianych środków odurzających. Nie dochodziło do aktów przemocy na korytarzach, gwałtów i wszeteczeństwa. Nie było regularnych nalotów policji na budynek szkoły. Wniosek z tego jest taki, że albo byłem nieświadomy tych zjawisk (co wątpliwe), albo one się w naszym gimnazjum po prostu nie zdarzały. A zdarzają się w ogóle w gimnazjach, jak słyszałem wiele razy od różnych ludzi w liceum. Konkluzja, a w zasadzie dwie konkluzje są następujące: pierwsza, kierowana do obecnych uczniów – nie narzekajcie, bo zawsze mogło być gorzej. Druga, kierowana do rodziców: jeżeli chcecie, żeby Wasza pociecha wyszła na ludzi, możecie ją śmiało posłać do Gimnazjum S.T.O. ... Kończąc tym optymistycznym akcentem i nieodpłatną reklamą, pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie. Michał Wojdała (były uczeń naszego gimnazjum, obecnie student prawa na US) Dzienniczki internetowe „niebezpieczna” nowość W tym roku szkolnym zostały wprowadzone dzienniczki internetowe – czy to był dobry pomysł? Aby uczciwie odpowiedzieć na to pytanie, przeprowadziłam małą sondę wśród użytkowników tej innowacji.... Uczniowie w większości ocenili dzienniczek negatywnie - trudno się dziwić, tak zaostrzona kontrola nie mogła zostać zaprobowana. Tylko jedna osoba starała się wznieść ponad uprzedzenia i uznała, że dzięki dzienniczkowi ma bieżący wgląd w swoje oceny, co pomaga je na czas poprawić. Nauczyciele byli ostrożni w swoich ocenach, mówili, że wydanie zdecydowanej opinii wymaga czasu. Na pewno całą procedurę ułatwi zainstalowanie w salach komputerów, co pozwoli nauczycielom na bezpośrednie wejście do systemu i zrezygnowanie z czerwonych kart. Najbardziej chyba wprowadzenie dzienniczków podoba się rodzicom – mają natychmiastowy wgląd w oceny, nieprzygotowania, nieobecności i spóźnienia (na nieszczęście dla nas – będzie więcej szlabanów). Tak więc punkt widzenia – jak zawsze – zależy od punktu siedzenia, a raczej logowania... Jagoda STÓ-wa 16 Skąd wziął się pomysł wprowadzenia dziennika? Pani Dyrektor: Od dawna rozmawialiśmy z rodzicami o tym, żeby udoskonalić przepływ informacji pomiędzy szkołą a domem. Rodzice często zwracali uwagę na to, że ocen brakuje w dzienniczkach, że uczniowie nie noszą indeksu do szkoły, że mamy w związku z tym utrudniony kontakt. Myśleliśmy też o tym, że kiedy spotykamy się z rodzicami na konsultacjach czy zebraniach ogólnych, to skupiamy się tylko albo przede wszystkim na ocenach, a przecież spotkania z rodzicami i uczniami mają służyć wymianie opinii, rozwiązywaniu wspólnych problemów, a nie tylko informowaniu o ocenach. Problemem było także to, że nierzadko rodzice dowiadywali się bardzo późno o złych ocenach i nawet gdyby chcieli pomóc swoim dzieciom, po prostu nie było na to czasu. Czy dziennik wypełniany jest codziennie? Pani Dyrektor: Dziennik internetowy jest wypełniany codziennie, na każdej lekcji. I pewnie zauważyliście, że nauczyciele wypełniają taką czerwoną kartkę z tajemniczymi polami do zapełnienia. Te pola są odpowiednio przyporządkowane ocenom i kategoriom tych ocen. A zatem po każdej lekcji nauczyciel zdaje kartę do sekretariatu. Te karty ok. godziny 13-14 są skanowane i natychmiast pojawiają się na indywidualnych stronach każdego ucznia. Dzięki temu rodzic, który po południu zajrzy na konto swojego dziecka, wie o wszystkich jego sukcesach i porażkach, jeżeli takie były. Jak często rodzice się logują? Pani Dyrektor: W dzienniczku internetowym „Librus” na panelu dyrektorskim można sprawdzić logowania uczniów, rodziców i nauczycieli - jest mała grupa rodziców, którzy jeszcze się nie zalogowali, ale wiem też, że wychowawcy podjęli działania, żeby ich do tego zmobilizować. W większości rodzice logują się bardzo często - są zadowoleni z tego sposobu przekazywania informacji. Myślę, że to ułatwia naszą codzienną pracę. Sądzi Pani, że dziennik się przyjmie? Pani Dyrektor: Myślę, że tak. Obecnie dopiero poznajemy jego zalety, ale jak już wszyscy zobaczymy, że za pomocą tego dziennika możemy wydrukować karty z ocenami i świadectwa dla uczniów, że mamy możliwość sporządzenia zestawień - będzie nam chyba trudno wrócić do papierowych dzienniczków. Przed zebraniami z rodzicami lub przed konsultacjami nauczyciele mieli dużo pracy z ich wypełnianiem. „Librus” to pierwszy system, który nam się spodobał. Wcześniejsze polegały na wchodzeniu na indywidualnie konto każdego ucznia, co było i czasochłonne, i pracochłonne. Ten system okazał się najciekawszy, dlatego też zdobył już bardzo dużo użytkowników. Dziękuję za rozmowę. STÓ-wa 17 Od zarania dziejów było tak, że gimnazjum mało robiło. Wiadomo – klasy pierwsze muszą się wpasować w nowy tryb nauczania, poznać nową szkołę, nowych nauczycieli, a klasy trzecie mają na głowach testy i licea, więc nie każdemu chce się upiększać szkołę, którą za parę miesięcy się opuści. Za to podstawówka zawsze była pracowita, jednak – jak się okazuje – do czasu. Za to wymagania wobec gimnazjum rosną i coraz częściej krążą o nas krytyczne opinie. Ze szkołami STO byłam związana, odkąd pamiętam – najpierw poprzez starszego brata, potem sama zostałam ich uczennicą. W klasach 1-3 uczyliśmy się czytać, liczyć, rozpoznawać literki, być uczciwi i koleżeńscy. Nasze piętro było zawsze kolorowe, ściany oklejone naszymi artystycznymi wytworami, mniej lub bardziej nawiązującymi do zadanego tematu. Przez te siedem lat niewiele się na parterze i w piwnicy zmieniło. Ot, kolorowo, bazgrołkowo i kleksowo – czyli tak, jak powinno być. To jest jeden z większych plusów nauczania początkowego – stawianie na ogólny rozwój dziecka, na jego wyobraźnię i kreatywność, a nie tylko suchą wiedzę teoretyczną. Podstawówka – tu już trzeba się bardziej zagłębić. Wiek 10-13 lat to okres bardzo burzliwy, pełen skrajnych emocji. Przechodzimy w błyskawicznym tempie ze świata, w którym poznajemy otaczającą nas rzeczywistość, bezpiecznie prowadzeni przez rodziców i wychowawców, do niezwykle niebezpiecznego świata nagłej potrzeby buntu i samodzielności. Człowiek zmienia się zarówno fizycznie, jak i psychicznie, nie wszyscy w tym samym temSTÓ-wa 18 pie, stąd wiele tarć w grupie rówieśniczej, w której chcemy sobie wywalczyć jak najlepszą pozycję, poszukiwanie swojego miejsca w coraz bardziej wymagającym świecie. Niektórzy siedzą sami na korytarzach, ucząc się bądź czytając książki, inni zaś chwalą się przed rówieśnikami swoimi osiągnięciami albo (co jest najbardziej niepokojące) osiągnięciami swoich rodziców. Paplanie o zarobkach swoich rodzicieli nie jest ani fajne, ani imponujące. Raczej głupie i dziecinne. A wszystko to na tle już nie tak kolorowych ścian. Może warto byłoby - zamiast kupować coraz to krótsze spódniczki oraz najnowsze modele komórek - zainwestować czas w coś pożytecznego? Ściany drugiego piętra zawsze były i będą puste, ponieważ gimnazjum angażuje się nieco inaczej w życie szkoły niż podstawówka. Debaty, propozycje udoskonalenia zapisów w statucie, rozwiązań szkolnych problemów, gazetka, reprezentowanie szkoły w konkursach, nauka - od wyników osiągniętych w gimnazjum zależy nasza przyszłość – trzy lata spędzone w porządnym liceum to co innego niż męka w podrzędnej szkole, która nie przygotuje dobrze do studiów. Przejście do gimnazjum to zupełnie inna bajka niż wybór liceum. Konkursy piosenki obcojęzycznej i festyn to zadania wspólne – i nasze, i wasze. Dlatego też nie mówcie, że robicie więcej, bo to nieprawda. Każdy pracuje tyle samo. Weźcie pod uwagę też fakt, iż nas jest po prostu mniej. U was są dwie klasy na poziomie, u nas – tylko jedna. Czas naszych nauczycieli też nie jest z gumy – ich także jest mniej i trudno wymagać, aby wywiązywali się z zadań, które w szkole podstawowej są rozdzielone pomiędzy kilka osób. Tak więc zajmijmy się swoimi sprawami i nie wytykajmy sobie nawzajem, kto i ile robi. Nie warto nieustannie narzekać, że coś jest źle – lepiej samemu wziąć się do roboty. Uważacie, że szkoła jest zła? A gdyby tak każdy z was ruszył chociaż palcem i zrobił coś, by była piękniejsza i lepsza? Może wtedy byście nie narzekali. A jeżeli już, to winić możecie samych siebie. A to by trochę bolało, prawda? Bo nikt nie chce, by krytykowano jego starania. A wy chyba nie wiecie, ile pracy trzeba włożyć w powstanie placówki o charakterze społecznym. Z narzekającymi wciąż uczniami i nie zawsze zadowolonymi rodzicami. W przyszłości pewnie to zrozumiecie, a teraz zróbcie cokolwiek, by było wam lepiej. I nie, nie mówię tu o skracaniu długiej przerwy gimnazjalistom (co to w ogóle za idiotyczny pomysł?) czy narzekaniu, że nie możecie korzystać z radiowęzła. Zamiast obiecywać w plakatach wyborczych to i tamto (np. McDonald’sa na obiady w stołówce czy częstsze dyskoteki, na które nikt nie chodzi), pójdźcie do pana Przemka i przedstawcie sprawę – próbowaliście prosić? Nie tylko krzykiem i płaczem da się załatwić większość rzeczy. Podsumowując – gimnazjum i podstawówka nie powinny ze sobą walczyć – żyjemy w jednej szkole i wiele spraw nas dotyczy w tym samym stopniu. Jesteśmy jednak szkołami o odmiennym charakterze, choćby ze względu na inny poziom kształcenia. Gdybyśmy przestali patrzeć na siebie wilkiem, było by lepiej i prościej. Ale tak – niestety – pewnie się nie stanie, prawda, uczniowie? Bo każdy z nas jest zbyt dumny, by przyznać drugiej stronie rację, chociaż częściowo... Karolina WaŜne sprawy Dziecko oznacza każdą istotę ludzką w wieku poniżej osiemnastu lat. (art. 1 Konwencji o Prawach Dziecka) „Handel dziećmi oznacza jakiekolwiek działanie lub transakcję, w drodze której dziecko przekazywane jest przez jakąkolwiek osobę lub grupę osób innej osobie lub grupie osób za wynagrodzenie lub jakąkolwiek inną rekompensatą. (Protokół Fakultatywny do Konwencji o Prawach Dziecka w sprawie Handlu Dziećmi, Dziecięcej Prostytucji i Dziecięcej Pornografii) W Polsce przestępstwo handlu dziećmi podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od 3 lat. (art. 253 §1 K. K.) Problem handlu dziećmi znany jest na całym świecie. Niestety, nie jest łatwo rozpoznać ofiarę takiego przestępstwa. Oczywiście policja oraz różne instytucje dążą do zmniejszenia liczby OFIAR, lecz nie jest to wcale łatwe, bo przecież ci, którzy decydują się na uprowadzenie dziecka lub jego sprzedaż, mają dokładnie obmyślony plan. Zazwyczaj dzieci, które padły ofiarom handlu, są wykorzystywane seksualnie lub zmuszone do prostytucji. Nie mają zbyt wielkich szans na uwolnienie. Porywacze uprowadzonym dzieciom często każą żebrać, kraść lub uczestniczyć w popełnianiu przeróżnych przestępstw. Nierzadko ofiary wykorzystywane są w handlu organami lub nielegalnych adopcjach. Zdesperowani rodzice, którzy nie mogą mieć własnych dzieci, lub długo czekają STÓ-wa 19 na legalną adopcję, uciekają się do tego typu działań. W akcie rozpaczy i nagłej potrzeby dziecka nie zastanawiają się, jak bolesne jest to dla rodziców uprowadzonych dzieci. Poruszając temat handlu dziećmi, warto zastanowić się, dlaczego właśnie one są ofiarami, i jak można im pomóc. Według Fundacji Dzieci Niczyje, dziecko łatwo zwerbować, przewieźć przez granicę, kontrolować oraz wykorzystywać. Dlaczego? Ponieważ „z racji swojej niedojrzałości ma ograniczoną zdolność oceny sytuacji, przejawia bardzo dużą podatność na manipulację i zastraszenie”. Na granicy dzieci nie przechodzą specjalnej kontroli, a niestety często rodzice zgadzają się na wyjazd córki bądź syna, nie zdając sobie sprawy, jakie mogą być tego konsekwencje. Dość trudno rozpoznać ofiarę handlarzy, lecz widok dziecka zaniedbanego, ze śladami przemocy, wyraźnie przestraszonego powinien zwrócić naszą uwagę. Jeżeli spotkamy potencjalną ofiarę, musimy z nią spokojnie porozmawiać. Zapytać, czy potrzebuje pomocy, czy czegoś się boi. Powinniśmy zapewnić dziecko, że mu pomożemy, i natychmiast zgłosić sprawę na policję (oczywiście w wypadku pobicia lub śladów przemocy natychmiast zgłosić się do lekarza). Jak myśli handlarz? Dla niego zazwyczaj jest to proste – dziecko trzeba zastraszyć lub opiekować się nim tak, aby poczuło się bezpiecznie. Dziecko, które dowie się, że ktoś może zrobić krzywdę jemu lub jego rodzinie, na pewno nie będzie sprawiać kłopotów. Również jeżeli nie ma przyjaciół lub dobrego kontaktu z rodzicami, ktoś, kto w końcu zaczął się nim interesować i zapewnia mu opiekę, jest kimś wartym zaufania. Niestety, kiedy okazuje się, że „przyjaciel” jest przestępcą, często jest już za późno na zwykłe zerwanie z nim kontaktu. Prawo w Polsce i w całej Europie stanowczo zakazuje handlu ludźmi. Art. 253 Kodeksu karnego § 1. Kto uprawia handel ludźmi nawet STÓ-wa 20 za ich zgodą, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 3. § 2. Kto w celu osiągnięcia korzyści majątkowej zajmuje się organizowaniem adopcji dzieci wbrew przepisom ustawy, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5. Wiele organizacji posiada odpowiednie dokumenty dotyczące ochrony dzieci przed procederem handlu, są to m.in. Organizacja Narodów Zjednoczonych (ONZ), Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE) oraz Unia Europejska. UE wydało wiele aktów prawnych poruszających ten właśnie temat: Plan Unii Europejskiej, Traktat Unii Europejskiej, Decyzja Ramowa oraz Dyrektywa Rady Unii Europejskiej. Wszystko to ma na celu zwalczanie handlu ludźmi. Polska należy do krajów tranzytowych, czyli krajów, przez które ofiary są przewożone. Zazwyczaj handlarze transportują je ze wschodu Europy (Rosja, Białoruś, Ukraina, Rumunia, Bułgaria, Litwa, Łotwa, Estonia, Mołdawia) na zachód oraz północ (m.in. kraje skandynawskie, Niemcy, Francja, Hiszpania, Wielka Brytania, Irlandia, Włochy, Szwajcaria, Austria). Nie znaczy to jednak, że w naszym kraju ten proceder nie występuje. W latach 20022005 odnotowano 51 małoletnich ofiar handlu, lecz oczywiście nie ma pewności, czy jest to rzeczywista liczba. Handel ludźmi to przerażające przestępstwo, zwłaszcza jeśli dotyczy małoletnich. Wiele instytucji dąży do rozwiązania tego problemu, lecz zazwyczaj handlarze są sprytniejsi. Dlaczego niektórzy ludzi traktują dzieci jak zwykły towar na półce w sklepie? Nie wiadomo, jak odpowiedzieć na to pytanie, jedyne, co nam pozostaje, to pamiętać, że dzieci są największym skarbem rodziców, lecz na pewno nie jest to skarb, który można wystawić na licytację… Róża Przeczytaj, zobacz, oceń sam Rok 1612 – koszmar, nie tylko w historii Rok 1612 to jeden z najgorszych filmów, jakie widziałam w swoim krótkim życiu. Nużący, krwawy, praktycznie bez fabuły. Jedna wielka sieczka, z której nie dało się wynieść nic poza ulgą, że wreszcie się skończyła. A miało być tak kontrowersyjnie - zapowiadano, że to obraz mocno antypolski nie zauważyłam tu potępienia Polaków – nic a nic! Nie rozumiem, skąd taka opinia. Sam Władimir Chotinienko (reżyser) oświadczył: "Nie jestem takim idiotą, żeby przyszedł mi do głowy pomysł zrobienia antypolskiego filmu. Chociażby dlatego, że zbyt droga jest mi przyjaźń z Krzysztofem Zanussim i za bardzo cenię sobie znajomość z Danielem Olbrychskim. Wychowałem się na polskim kinie". Jeżeli to świadczyło o dojrzałości i inteligencji reżysera, to jego następne słowa w wywiadzie dla "Izwiestija" zburzyły ten wizerunek: "Byliśmy zgodni, że 1612 kręcimy dla współczesnej, młodzieżowej widowni, dlatego fabuła musi być atrakcyjna i opowiedziana z humorem. Innych zadań nie było". Może to i lepiej, bo jeśli zostałyby one wypełnione tak jak to... - grozą wieje. Fabuła – „mamma mia”, że posłużę się cytatem z innego filmu. Koszmar – zagmatwana i nielogiczna. Zapamiętałam początek, czyli zastrzelenie małego chłopca, który cisnął czymś w coś, oderwanie języka wygadanemu wieśniakowi, biczowanie niewolników. Ot, więcej nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Wieźli carównę gdzieś, niewolnik niby ją znał... Bezsens. Reżyser skutecznie pomieszał wątki. Ciekawie ujęty został także motyw jednorożca, który co symbolizował? Pojęcia nie mam, ale wiem, że we wszystkich mitologiach, które czytałam i o których słyszałam (a było ich sporo), jednorożce podchodziły tylko i wyłącznie do dziewic, a nie do bogobojnych starców stojących na drzewie. Może to szlachetne zwierzę miało ukazać Rosję jako niewinną i czystą... Hm – jeśli tak – nie wyszło. Jeśli coś w tym filmie można z czystym sumieniem pochwalić – to grę aktorską. Pozostaje mi tylko współczuć wykonawcom, że zagrali w tak kiczowatym filmie. Zatrudniono mnóstwo statystów, efekty specjalne były naprawdę bardzo efektowne, podobnie jak sceny bitewne, ale to przecież za mało, żeby uznać film za udany. Co z tego, że zagrał w nim Żebrowski? Uważam, że dla jednego, może i dobrego - aktora nie warto tracić czasu na oglądanie czegoś tak pozbawionego sensu. Żal też pieSTÓ-wa 21 niędzy, które wydano, a musiało być ich niemało, zważywszy choćby na efekty i dobrej jakości ścieżkę dźwiękową. Rok 1612 – powstanie przeciwko Polakom - okupantom. Czy to naprawdę było tematem tego filmu? Moim zdaniem, była to historia pewnego Hiszpana, który miał nieszczęście znaleźć się o niewłaściwej porze w niewłaściwym miejscu; historia, której nie polecam nikomu, komu miłe życie, czas i pieniądze. ————————–—————————————————————————————– Karolina „Brida” - czy warto czytać? Paulo Coelho, brazylijski powieściopisarz i poeta, w swojej książce „Brida” opowiada o młodej dziewczynie poszukującej sensu życia. Poprzez poznawanie tajników magii oraz odkrywanie tajemnic Tradycji Księżyca i Słońca prowadzi ona swoje Duchowe Poszukiwania. Książka pokazuje, że poprzez dążenie do poznania świata i własnej egzystencji, dochodzimy do wniosku, iż przez cały czas szukamy swej drugiej połówki. To właśnie jest sensem naszego życia. Spotkanie osoby, która jest naszym przeznaczeniem. Książka ma dobry zamysł, gorzej z jego realizacją – akcja jest wyjątkowo monotonna, brak jej błyskotliwości, do której przyzwyczaił nas Coelho. Głównie dlatego uważam czytanie „Bridy” za stratę czasu – daleko jej do na przykład „Alchemika”. Nie jest warta uwagi, mimo rozgłosu, jaki towarzyszył jej wydaniu. ———————————————————————— Iga „Mass Effect” - gra dziesięciolecia Gra „Mass Effect” zrobiła na mnie spore wrażenie. Polecam ją szczególnie osobom, które mają system operacyjny XP, ponieważ na tym właśnie systemie Windows działa najlepiej. Dosyć wielkim minusem jest to, że zalecana jest dla osób powyżej osiemnastego roku życia. Nie powinno się jednak zwracać na to zbytniej uwagi, ponieważ jedyną niecenzuralną w grze rzeczą są wyrazy, tak naprawdę świetnie nam znane. „Mass Effect” to najlepsza gra akcji, o jakiej słyszałem, grafiką przewyższa wiele innych typu „The Sims 2” wraz z dodatkami, „Black & White” 1 i 2. Ilość szczegółów w niej jest zaskakująca. Traktuje o świecie z przyszłości. Musimy tam pomóc Ziemianom, uważanym za niższą rasę, zasiąść w radzie galaktyki. Aby tak się stało, musimy udowodnić, że jesteśmy tego warci, więc pomagamy „grubym rybom” w galaktyce. W trakcie gry dostajemy do wykonania zadania o różnym stopniu trudności: od wykradzenia informacji do ocalenia planety. Przed rozpoczęciem rozgrywki możemy wybrać nasz kierunek walki, charakter, no i oczywiście wygląd. Uważam, że to jest gra dziesięciolecia, polecam ją każdemu, kto ceni dobrą rozrywkę przy komputerze. ——————————————————————————— Kuba STÓ-wa 22 Nasza twórczość - TRYPTYK *** U kryte niebo za okularam i niem ocy, Ogród różany zw iądł zatruty, M arm ur skóry pękł zniew olony. Sm ukłość dziew icy zgrom iona zarazą, Łabędzie na ciele odfrunęły z jeziora, K ibić posągow a zlam ana. K rucze pióra w łosów opuściły padół, W bezdennej studni w idać dno, D ystyngow ane ruchy szlachcianki podupadły. Szczupłe m arzenia legły w gruzach, Piękno gładkości poszło w zapom nienie, K am ienny oddech m ężczyzny zam arł. Bladość szarości ustąpiła m iejsce, N iew inność w iny nierów na, D elikatność o zabójstw ie m arzyciela. *** *** Ż ycie śm ierć pokonało, N iew inne dziew czę nie skonało W odm ętach piekieł czeluści. Otoczonej bluszczem liści Trum nie, w czerń w łosów ubraną N ie pozw oliło zabrać niew inność ukazaną. K rzyk ciszy niczym dzw on W tapia się w srebrzystego jeziora toń, U jm ując m artw y m arm ur dziew icy dłoń. *** *** *** M arzenie kam ienne paniczów odsunęło Płyty grobu w ięzieniem nazw ane, Śm ierci sam ej bluźniąc. Piękność za życia była nadnaturalna – D ziś szarość alabaster zastąpiła, K rucze pióra w e w łosach się m ienią. Bezdenna studnia znów dno odrzuciła, D ziew ica z piekieł um knęła, W lasach życia się kryjąc. Sny bluźniercze zostały spełnione, K ibić jak kości zasklepione, G esty w ładcze ożyw ione. To po Polach E lizejskich pędzi koń, Biały rum ak sam ej Śm ierci, Co do sądu w ieczności m knie. Z w odospadem pretensji m ocą, Przecież dam a skonać m iała nocą, A tu zaw ód piekła dał się słyszeć. W iatr ośm ielił się trum ny w ieko ruszyć, Z całym sw ym żalem do Śm ierci, U kazać niespraw iedliw ość sądów dzieci. K arolina K rzyk łabędzi pow racających rozdarł ciszę, Z rzucił w otchłań w ątpliw ości – to zem sta się zbliża, kroki staw iając duże. STÓ-wa 23 Therion – mocne uderzenie... Polska, 6 września 2008 roku. Koncert Theriona, a do tego wstęp wolny. Jak można było nie skorzystać z okazji? No właśnie – znaczna część ludzi słuchających metalu nie siedziała w sobotę bezczynnie. Tłumy ubranych na czarno osób można było dostrzec na plaży przy Wiśle już o godzinie 19, czyli ok. 2,5 godziny przed występem Theriona. Tych preferujących ostre brzmienie nie można było spotkać o 18 - czyli zaledwie 1 godzinę przed tym, zanim pierwszy „czarny” wyściubił nos zza bluzy z napisem „Therion” – planowego rozpoczęcia festiwalu. Może to i lepiej, ponieważ publiczność składająca się z lalek Barbie i ich Kenów była tak zaaferowana tym, co się działo na scenie, że kilka osób odważyło się nawet pomachać wykonawcy (Robertowi Janowskiemu) od niechcenia! Niektórzy metale patrzyli na to krzywo, ironizując, że to nie będzie Therion, a zespół Pieśni i Tańca Ludowego Derion. Na szczęście mylili się, i to bardzo. Pierwsze brzmienie gitary, fala okrzyków. Przepchnięcie się pod samą scenę okazało się banalnie proste – nie trzeba było uciekać się do przemocy, by stać tuż przy bramce. Muzycy mieli polską flagę, a po ich minach widać było, że cieszą się z tego, iż mogli zawitać do Polski. Gdy rozbrzmiały akordy pierwszej piosenki, czarna fala zaczęła nas pchać w stronę sceny. Ludzie wreszcie się obudzili i pragnęli znaleźć się jak najbliżej swych idoli, ale nic z tego, nikt nie odpuścił tak łatwo zdobytego, a zarazem wspaniałego, miejsca. Obyło się bez nieporozumień... to znaczy bez większych nieporozumień. Tzw. „pogo” co jakiś czas niebezpiecznie przesuwało się w stronę barierek, czasem ktoś oberwał mocniej. Co najmniej dwa razy wywiązała się bójka – raz poszło chyba o nic, widać było, że jej uczestnicy byli już mocno pijani. Trzeba było się cofnąć, bo parę niewinnych mocno oberwało, a poza tym ochrona zainterweniowała nad zwyczaj szybko i dosyć brutalnie. Za to z jaką skutecznością! Agresorów udało się wyprowadzić z tłumu. Druga bójka była krótsza, ale nie mniej gwałtowna. Tym razem poszło o pałeczkę rzuconą w tłum przez perkusistę. Publika skakała, wrzeszczała, śpiewała, klaskała i sypała piachem z plaży na spoconych ludzi obok siebie. Parę mężczyzn odważyło się zdjąć koszulki, co było dość głupim pomysłem, bo po paru sekundach tych koszulek już nie mieli w rękach. Z tego, co widziałam, jednej z dziewczyn uciekła bluzka wraz ze stanikiem, przez co musiała szybko się ulotnić. Koncert skończył się za szybko – po dwóch i pół godzinie. Po paru bisach zespół zaczął się zbierać, a publika wraz z nim. Większość wracała pewnie tego samego dnia do swoich miast. Niektórzy nie zamierzali wracać jeszcze przez parę dni (mówię tu o tych, którzy wpadli na genialny pomysł „zalania się w trupa”, zwrócenia wszystkiego, co się miało w żołądku, do toy-toy’a i doczłapania się z trudem do namiotu), a reszta dopiero po 1 w nocy dotarła do domów. Impreza się udała – obyło się bez złamań i cieknącej krwi z różnych części ciała. Co prawda, perkusista gubił czasem rytm, po napoje stało się godzinę, a potem okazywało się, że osoba przed nami wykupiła ostatnie piwo czy wodę, ale nic nie może być idealne. Ten koncert jednak przypadł do gustu fanom Theriona – szkoda, że na następny trzeba będzie czekać parę miesięcy, jeśli nie kilkanaście. REDAKCJA: Claudia van Gessel, Kuba Kątny, Jagoda Kłopotowska, Natalia Karwowska, Róża Kawałko, Aleksandra Puchalska, Sonia Sobolewska, Iga Szuman-Krzych, Karolina Wojdała SKŁAD KOMPUTEROWY: Radek Bagiński, Kacper Czapp, Kuba Kątny Konrad Kunicki, Tomek Pudło, wspólnie z p. Przemkiem S. Opiekun: p. Ewa Madruj STÓ-wa 24 Karolina