pobierz

Transkrypt

pobierz
Moje podróże
O DIAMENTACH W WENEZUELSKIEJ GUJANIE
Odkrycie bogatych złóż diamentowych pociąga za sobą powstanie
nowego miasta. Wszystko jedno gdzie, miejsce może być najbardziej
nieprzystępne. Samoloty dotrą wszędzie. Kiedy złoża są wyczerpane,
przestaje istnieć i miasto. Nie ma już wtedy racji bytu.
MIASTA WIDMA
Takim miastem widmem jest Asa. W okresie rozkwitu liczyło osiem
tysięcy mieszkańców. Dzisiaj ma najwyżej dwudziestu. Domy stoją
puste, nie wiadomo kto je stawiał i kto jest ich właścicielem?
W roku pięćdziesiątym czwartym, w miejscu, gdzie rzeka Uriman
wpada do Caroni, trzej Włosi natrafili na diamentową bombę. Po kilku
tygodniach każdy z nich został właścicielem milionowej fortuny. Wynieśli dwie butelki po rumie pełne dużych diamentów i pół kubełka
małych. Poszukiwacze diamentów, mineros, dostawali szału. Zarabiali
dziennie po sześćdziesiąt tysięcy bolivarów. Zdarzyło się, że w jednej
łopacie żwiru znaleziono około dwóch tysięcy diamentów.
Uriman w dwa tygodnie stało się dziesięciotysięcznym miastem.
Miało trzy kina i liczne bary. Za butelkę rumu wartości pięciu bolivarów
płaciło się sto.
Gorączka trwała krótko. Szlak diamentowy wszedł w skały i do jego
eksploatacji potrzebne były bardzo kosztowne maszyny. Miasto opustoszało, obecnie mieszka tam nie więcej jak stu ludzi. Nie ma już barów i
kin. Poszukiwacze diamentów i kobiety wyjechali. Dokąd? Oczywiście
na nowe tereny, opętani nową nadzieją. Z trzech Włochów milionerów
dwóch już nie żyje. Jednego zabił rum i kosztowne francuskie koniaki,
drugiego gruźlica. Pożyliby dłużej, gdyby nie mieli szczęścia i nie
odkryli owych słynnych złóż w Uriman.
EL POLACO
Wśród poszukiwaczy diamentów byli także i Polacy. Przyszli na
piechotę przez słynne przejście zwane La Escalera, gdzie czterdzieści
metrów prostopadłej ściany zdobywa się po drabinie. Dzisiaj ich
nazwisk nikt nie pamięta. Wiadomo tylko, że zbudowali panu Pena dwa
domy, przypominające swoim wyglądem polskie wiejskie chaty z
ostrymi wysokimi dachami. Potem założyli małe gospodarstwo rolne.
Miejscowi ludzie widzieli banany i kukurydzę, które przywozili na
sprzedaż do osiedla. Nie wiedzieli tylko, że Polacy pracowali na zmianę.
Jeden siał, zbierał, sprzedawał, a drugi w tym czasie pracował sitem i
łopatą gromadząc diamenty. Trwało to trzy lata. Nie sprzedali ani
jednego diamentu na miejscu. Utrzymywali się ze swojego gospodarstwa. Przed wyjazdem oddali chatę i uprawioną ziemię swoim
przyjaciołom. Miejsce to nazywa się dzisiaj El Polaco.
SANTA ELENA
Miasteczko Santa Elena, liczące dwa tysiące mieszkańców, założone
zostało przez misjonarzy - Ojców Kapucynów. Dzieli się na cztery
części. Pierwszą zajmują zabudowania misyjne, drugą zwaną Maloca
zamieszkują Indianie, dalsza grupa domów należy do senor Pena, a
ostatnią dzielnicę, kreolską, zamieszkują mineros, kupcy diamentów,
1
Gwardia Narodowa i urzędnicy państwowi.
Można tutaj zobaczyć niecodzienną galerię typów ludzkich. Zdziwaczały Mulat z Gujany Holenderskiej, Pedro Ramos Ferreira, wytrawny
niegdyś minero, a dzisiaj ruina człowieka, opowiadał wszystkim szeptem
i w wielkim zaufaniu o ukrytych kopalniach, których jakoby nie można
eksploatować ze względu na brak kapitału.
Sierżant Jansen, weteran Gwardii Narodowej, znał jak własną kieszeń
całą sawannę. Był pierwszym, który został przydzielony do strzeżenia
granicy brazylijskiej. Przed piętnastu laty granica ta wcale nie była
strzeżona. Jansen ostatnio dorabiał sobie na boku wykorzystując
Brazylijczyków, którzy przekroczyli granicę bez paszportu. Używał ich
do prawie darmowej pracy na swojej farmie.
Doktor M. Alvarado przyjechał tutaj, ażeby uciec jak najdalej od
wojny domowej w Hiszpanii. Poznałem także wiecznie pijanego kupca
diamentów don Jose Gonzaleza, a także Dobsona, Belga, zwanego
królem handlarzy diamentów. Nabyte kamienie zaszywał w fałdy swego
ubrania, tak jakby te miejsca byty najbezpieczniejsze. Syryjczyk Ali,
właściciel sklepu z bielizną i materiałami, ofiarowywał nowo przybyłym
diamenty czystej wody za śmieszną, jego zdaniem, cenę. Juan
Fernandez, inspektor rządowy pobierał podatki przy kupnie i sprzedaży
diamentów. Był jednocześnie prezesem miejscowej loży masońskiej.
Jacobo Diaz, radiotelegrafista, znany był jako właściciel pięknej
Indianki, kupionej od rodziców z plemienia Guajira w stanie Zulia za
czterdzieści owiec. Jego pomocnik, Juan Bimba, bliski delirium tremens, w dzień zachowywał się normalnie, ale w nocy zamęczał
wszystkich swoim głośnym, szalonym chichotem podczas samotnych
wędrówek po ulicach miasta.
SENOR PENA
Osobą najbardziej znaną i popularną był, wspomniany poprzednio,
senor Pena. Ożenił się z Indianką czystej krwi i miał z nią pięciu synów i
pięć córek. Życie miał burzliwe i pełne przygód. Swego czasu, kiedy
granica z Brazylią nie była wyraźnie ustalona, musiał staczać walki
broniąc Wielką Sawannę przed intruzami z Brazylii, mając za sprzymierzeńców miejscowych Indian. Za swoje zasługi został mianowany
kierownikiem lotniska i teraz zarabiał więcej, niż kiedy utrzymywał się
ze znalezionych diamentów. Otrzymał także od rządu stanowego cztery
mile kwadratowe sawanny, na których założył hodowlę bydła. Opiekuje
się Indianami, bo należą do plemienia żony i w żyłach jego dzieci płynie
indiańska krew. Opowieści z czasów jego młodości są pasjonujące.
MISJA
Misja Ojców Kapucynów została założona w 1922 roku kosztem
dużych wysiłków i przy współpracy Indian. Ojcowie nauczyli się mówić
po indiańsku i nawet wydali podręcznik i słownik do nauki miejscowego
języka. Założyli szkołę misyjną, a jeden z ich wychowanków jest już
księdzem świeckim. Kapucyni mają plantacje bananów, drzew
pomarańczowych i mangowych, uprawiają kukurydzę i maniok. Ich
farma hodowlana liczy 300 krów. Dysponują kilkoma jeepami przywiezionymi samolotami i chociaż, ze względu na brak połączenia drogowego, nie mogą nimi jeździć do stolicy stanu, to przynajmniej mogą
odwiedzać drugą misję w Kavanayen.
Misja liczy sześciu księży i kilkanaście sióstr zakonnych. Na nabożeństwach kaplica jest zawsze zapełniona, głównie Indianami z Maloca.
Misjonarze uczą Indian, jak budować domy, skłaniają ich do zajmowania
2
się rolnictwem i hodowlą, a nie tylko myślistwem i rybołóstwem, tak jak
dotychczas. Małomówni Indianie o kamiennych twarzach, zazwyczaj nie
znający języka hiszpańskiego, powoli cywilizują się i stają dobrymi
katolikami.
***
Zapomniany świat Wielkiej Sawanny wkrótce ulegnie radykalnym
przeobrażeniom. Już nie trzeba będzie lecieć tam tylko samolotem. Szosa
z Ciudad Bolivar, stolicy stanu, doszła już do miejscowości La Escalera.
Potężne maszyny rozbijają skaty, na które minero jeszcze niedawno
wspinał się po czterdziestometrowej drabinie. Już wdarły się dalej, na
sawannę. Jeszcze kilka mostów więcej i droga do Santa Elena, do
Uriman, do Kavanayen będzie otwarta.
Przyjedzie dużo więcej ludzi. Po złoża uranowe, po mangan, rudę
żelaza, po ropę naftową. Wszystko wskazuje na to, że wielkie koncerny,
takie jak: Betleem Steel Co, Iron Mng, Standard Oil, Texas Co i inne,
przybędą zagospodarować te ziemie.
***
Ostatni dzień urlopu spędziliśmy na hacjendzie doktora Alvarado.
Mulat Pedro Ramos Ferreria podawał nam kawę. Korzystając z okazji
proponował nam nabycie, znanych sobie tylko, bogatych złóż diamentowych za marną sumę pięciuset bolivarów. Nie mógł pojąć, dlaczego
nie chcemy skorzystać z oferty.
***
Na zakończenie kilka uwag praktycznych. Najłatwiej znaleźć diamenty w łożyskach rzek i strumieni. Do przepłukiwania ziemi zawierającej te drogie kamienie potrzebne są duże ilości wody. Diamenty
występują zazwyczaj w towarzystwie grafitu i kamieni babilońskich,
dlatego znalezienie ich utwierdza poszukiwacza w przekonaniu, że
znajduje się na właściwym tropie. Kamień babiloński to okrągły kamyk,
którego kształt uformowały szlifujące go w wodzie diamenty. Diamenty
przemysłowe to takie, które zawierają zanieczyszczenia, na przykład
ziarenka grafitu. Nadają się na zakończenia wierteł, do tokarek precyzyjnych, cięcia szyb itp. Mają znacznie mniejszą wartość niż diamenty
jubilerskie. Bomby diamentowe to duże skupiska tych kamieni, występujące najczęściej na dnie kotłów wodnych u stóp wodospadów.
Największy diament świata waży przeszło pół kilograma. Jeden karat =
0,2 g. Diamenty są tak twarde, że dają się szlifować jedynie własnym
proszkiem.
„Nowe Echo Podlasia" 6.III.93r.
3