Laurence Freeman OSB Wirus perfekcjonizmu

Transkrypt

Laurence Freeman OSB Wirus perfekcjonizmu
Laurence Freeman OSB
Wirus perfekcjonizmu
Meditatio Talks 2010A
2. Czy sama medytacja wystarczy?
Z Listu św. Pawła do Koryntian: „Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień,
dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował - żebym się
nie unosił pychą.” (2 Kor 12, 7). „Oścień dla ciała”- te słowa św. Pawła wskazują na
jakiś jego wielki problem. Nie wiemy, co miał św. Paweł na myśli, ale usilnie prosi
Boga o uwolnienie go od niego. Jego modlitwa nie została wysłuchana, a
przynajmniej nie otrzymał tego, o co prosił. W zamian został obdarzony wglądem,
jakim staram się z wami dzielić: nie chodzi o to, aby być doskonałym, ale o to by być
sobą. W akceptacji naszej niedoskonałości doświadczamy prawdziwej mocy Boga.
Jeżeli nie odrzucamy siebie, ze względu na nasze braki, to właśnie to otwiera nas na
Boga. ,,Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz Pan mi
powiedział: „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali”.
Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc
Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w
niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem
ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny.” (2 Kor 12, 7-10)
Oto Dobra Nowina, oto wiara chrześcijańska! Nasza medytacja prowadzi nas w
bezpośredni, bardzo osobisty i bardzo pokorny sposób ku tej prawdzie, abyśmy
doświadczyli jej sami. Innymi słowy, kiedy reagujemy na nasze słabości uczuciem
samoodrzucenia, rozpaczą czy depresją, lub też poddajemy się, oznacza to, że
całkowicie rozmijamy się z sednem życia chrześcijańskiego. Jeśli tylko zrozumiemy
sedno Dobrej Nowiny, wówczas bardzo łatwo możemy tę sytuację odwrócić.
Akceptowanie siebie, takimi jakimi jesteśmy, z całą niedoskonałością oznacza
pokorę. To otwiera nas w naszej słabości. Wtedy, nawet ona staje się naszą mocą,
ponieważ poprzez doświadczanie pokory, doświadczamy dotknięcia mocy Boga, lub
jak mówi św. Paweł „moc Chrystusa zamieszka w nas”. Gdy polegamy tylko na
swoich mocnych stronach sądząc, że jesteśmy samowystarczalni, wtedy w zasadzie,
powstrzymujemy tę moc Chrystusa. Medytacja to bardzo bezpośrednie i osobiste
doświadczenie weryfikowania prawdy Dobrej Nowiny.
Powstaje tu pytanie: Czy sama medytacja wystarczy? A co z innymi sposobami
modlitwy? Czy ich potrzebuję? To dobre pytania, ponieważ skłaniają nas do
zastanowienia się nad czymś, o czym otwarcie mówi nam tradycja chrześcijańska, a
mianowicie, że kontemplacja jest celem życia i celem każdej modlitwy. Wiemy, że
istnieje wiele form modlitwy i każda z nich praktykowana szczerym sercem jest
dobra.* Dzięki nim rośnie w nas zdolność kontemplacji, którą można by także nazwać
wizją Boga - poznaniem Boga nie od zewnątrz, nie jako idei, nie jako obiektu naszej
wyobraźni, lecz poznanie Boga z bliska, „od środka”, osobiste, poprzez udział w
Boskiej miłości. To tak jak byśmy byli wewnątrz rodziny, a nie tylko odwiedzającym
ją gościem. Ta rodzina to wspólnota miłości. Przytoczmy tę myśl raz jeszcze. Jesteś
częścią Boskiej wspólnoty miłości i poznajesz Boga poprzez uczestnictwo w życiu tej
wspólnoty, którą nazywamy Trójcą Świętą, oraz poprzez Jej widzenie. Widzenie
rozumiane nie w kategoriach myślenia o Trójcy Świętej, lecz poznawania Jej
wszystkimi naszymi władzami postrzegania: umysłowego, fizycznego i duchowego.
To dlatego św. Augustyn mówi, że samym celem życia chrześcijańskiego – powodem
dla którego odprawiamy mszę, czytamy Pismo Święte, czyli modlimy się – jest
„oczyścić oko serca, jeżeli chcemy widzieć Boga” (Komentarz do Listów św. Jana
Apostoła 7,10)
Pytanie zatem – czy sama medytacja wystarczy – powinno nam choć trochę
towarzyszyć, ponieważ chcemy przy jej pomocy dotrzeć do końca podróży, której
celem jest już tylko doświadczenie kontemplacji, doświadczenie Bożego życia
przeżywanego od wewnątrz.
W Księdze Apokalipsy znajduje się pewien interesujący fragment dotyczący
niebieskiego Jeruzalem: „A świątyni w nim nie ujrzałem, bo jego świątynią jest Pan
Bóg wszechmogący oraz Baranek. I Miastu nie trzeba słońca ni księżyca, by mu
świeciły, bo chwała Boga je oświetliła, a jego lampą – Baranek.” (Ap 21,22-23). To
symboliczny sposób przedstawiania celu naszego życia i jego znaczenia. Św. Jan
mówi nam, że niebo nie jest miejscem, które będzie zasilane energią słoneczną. Cała
energia, całe niebiańskie światło będzie bezpośrednią emanacją Boga. To, że nie ma
w tym mieście żadnej świątyni, oznacza, że w niebie nie ma żadnej religii.
Zastanawialiście się nad tym? Brak religii w niebie! Żadnej świątyni, żadnego
meczetu, żadnych katedr, ponieważ świątynią jest sam Bóg. Tak Apokalipsa
przedstawia kontemplatywne rozumienia życia chrześcijańskiego. To dlatego
modlimy się, to powód, dla którego medytujemy i dlatego celebrujemy Eucharystię.
To wszystko nastawione jest na ten jedyny cel: oglądanie Boga. Jeszcze nas tam nie
ma; jeszcze nie dotarliśmy. Pielgrzymujemy, jesteśmy w drodze.
W podróży potrzebujemy towarzyszy. Potrzebujemy innych członków wspólnoty, aby
podążali z nami, wspierali nas, zachęcali, pomagali wstać nam i innym, kiedy
upadniemy. Mamy współuczestniczyć jako części ciała Chrystusa łączące się w jedno.
Mamy wspólnie medytować, aby było to równie piękne doświadczenie każdego
tygodnia tak, jak jest nią Eucharystia, uczestnictwo w mistycznym ciele Chrystusa, tu
i teraz, w naszym codziennym życiu.
Nasza duchowa podróż ma fizyczny wymiar. Nie dzieje się ona tylko w głowie, nie
jest abstrakcją. Kiedy medytujemy, poświęcamy czas na przygotowanie naszego ciała.
Jako chrześcijanie powinniśmy chwilę dłużej się nad tym zastanowić. Jesteśmy religią
wcielenia; wierzymy, że Bóg przyjął ciało podobne do naszego. Ojcowie Kościoła
mówili, że aniołowie trochę zazdrościli ludziom tego, że Bóg stał się człowiekiem.
Jeśli przyjrzeć się jakiemukolwiek aspektowi naszego życia np. naszym relacjom,
naszej pracy, to każdy z nich jest przeżywany w sposób wcielony. Jako istoty
wcielone jesteśmy i działamy w ciele. Dlatego nasza medytacja ma zatem także swój
wymiar fizyczny. Kiedy spotykamy się co tydzień by medytować, jesteśmy ciałami na
krześle, czy na medytacyjnej poduszce. W chrześcijańskim rozumieniu świętości
fizyczność ciała jest jej częścią.
Ten fizyczny wymiar jest niezbędny w naszej podróży duchowej. Im więcej
rozmyślam na temat moich doświadczeń z minionych trzydziestu lat, wydaje mi się,
że w miarę upływu lat uległa pogłębieniu bardzo prosta teologia dotycząca medytacji
w sensie chrześcijańskim. Wyraża się ona w relacji do Eucharystii. Medytacja i msza
są, dla mnie, dwiema stronami tej samej rzeczywistości. Są one, w pewnym sensie,
tożsame. Msza jest sakramentem, zewnętrznym znakiem wewnętrznej rzeczywistości.
Czym jest ta rzeczywistość, na którą wskazuje? Jest rzeczywistością obecności.
Prawdziwej, nie wymyślonej obecności. Faktycznej i pełnej. Eucharystia tak jak
wcielona ludzka obecność w medytacji są rzeczywistym doświadczeniem obecności
tej samej osoby Chrystusa w naszych sercach. To wewnętrzne i zewnętrzne wymiary
obecności. Dlatego im dłużej medytuję, tym więcej miłuję mistyczną rzeczywistość
mszy świętej. Zmienia to sposób w jaki ją celebruję. Związek między medytacją i
mszą świętą pomaga nam, jak sądzę, utrzymać świeżość naszej podróży.
Perfekcjonizm jest pocałunkiem śmierci, ponieważ nie pozwa zawieść, nie daje
marginesu błędu. I jeśli rzeczywiście zawiedziesz, wtedy czujesz się winny. Pojawia
się zniechęcenie i nieuczciwość. Chcemy ukryć nasze niedoskonałości, nasze błędy
czy słabości. Zdarza się nawet, że sami im zaprzeczamy i spychamy je do
podświadomości. Wtedy perfekcjonizm staje się bardzo niebezpieczny. Jego zasadzki
czychają na nas w każdej praktyce religijnej. Na przykład u katolików często pojawia
się w kontekście chodzenia do kościoła i uczestnictwa we mszy świętej. Jak byłem
dzieckiem straszono mnie, że jeśli nie będę chodził na mszę w niedzielę, to będę
pozostawał w stanie grzechu śmiertelnego. A wszyscy wiemy, czym dla katolika jest
groźba grzechu śmiertelnego. Muszę przyznać, że nigdy nie potraktowałem tego z
wielką powagą, ponieważ nie mogłem pojąć jak Bóg miłości mógłby wysłać mnie do
piekła na całą wieczność tylko dlatego, że w niedzielny poranek zaspałem i nie
poszedłem na mszę. To przykład perfekcjonizmu w religii, który nie ma z nią nic
wspólnego, a wręcz gubi jej sens. Jeśli chcemy zachować świeżość, jeśli chcemy się
wciąż rozwijać, musimy być bardzo wyczuleni na ten rodzaj wirusa perfekcjonizmu.
Tak jak w komputerze mamy obronę antywirusową, tak powinniśmy chronić religijną
świadomość. Jak tylko pojawia się wirus perfekcjonizmu, trzeba go wychwycić i
odizolować, ponieważ może zniszczyć nas jako osobę, okaleczyć wewnętrznie i
umysłowo.
Czy sama medytacja tu wystarczy? Cóż... Medytacja nas obdarowuje. To wielka
łaska, kiedy we właściwym momencie wkracza w nasze życie, gdy ją rozpoznajemy i
staramy się podążać za jej podstawową nauką – medytowaniem dwa razy dziennie,
każdego dnia. Tak jak kardynał, o którym wspomniałem, możemy nie być w tym
perfekcyjni, ale to ścieżka, którą podążamy wiernie. Liczy się wierność. Pamiętajcie o
słowach żydowskiej mądrości: ”Bóg nie oczekuje, że nam się powiedzie, ale nie
wolno nam się poddawać”. To bardzo piękna wskazówka w stosunku do naszych
praktyk duchowych: być wiernym, a nie zadręczać się brakiem perfekcyjnych
osiągnięć.
W naszym życiu codziennym medytacja otwiera nas na cel, do którego zdążamy. Tak
jak Eucharystię, można ją opisać jako przedsmak życia wiecznego, smak jego
pierwszych owoców. To jej chrześcijański wkład dla ludzkości. Jest jakąś wielką
tajemnicą fakt, że możemy usiąść do medytacji lub przystąpić do mszy świętej z czcią
i oddaniem i otworzyć się na doświadczenie niebieskiego Jeruzalem. Możemy
doświadczyć, dotknąć i posmakować, posilić się życiem Ducha obecnego teraz.
*Istnieją różne formy modlitwy. Na przykład my, mnisi, spędzamy w ciągu dnia sporo czasu na
modlitwach liturgicznych. Wszystkie formy modlitwy prowadzą do czystego doświadczenia Boga.
Medytacja nie jest pod żadnym względem lepsza. Nikomu nie mówimy, by nie tracił czasu na
odmawianie różańca, na modlitwę brewiarzową. Mówimy jedynie: „Zanurz się w czystym strumieniu
modlitwy Jezusa”. Zanurz się w tym strumieniu, używając metod, które ci odpowiadają – czy będzie to
różaniec, Droga Krzyżowa, modlitwa brewiarzowa, czy cokolwiek innego.
Aby zanurzyć się w strumieniu czystej modlitwy, musimy przekroczyć siebie, musimy pozostawić za
sobą ego. Powtarzanie mantry i codzienna dyscyplina modlitwy są znanym w tradycji,
i potwierdzonym przez nasze doświadczenie, sposobem kroczenia z Jezusem i przez Jezusa do Ojca.
Największy brak zrozumienia tego, czym jest medytacja, można znaleźć wśród osób prowadzących
życie zakonne oraz tych, których możemy określić mianem gorliwie praktykujących chrześcijan.
Prawie za każdym razem, gdy opowiadam im o medytacji, są zbulwersowani tym, że mają powtarzać
mantrę. Mówią wówczas: „To tak, jakbym miał założyć Bogu kaftan bezpieczeństwa, jakbym miał
poskromić swoją spontaniczność”. Przyczyną tego nieporozumienia jest to, że nie rozumieją, o co
zasadniczo chodzi w modlitwie chrześcijańskiej.
Teologia medytacji jest następująca: modlitwa Jezusa to jedyna modlitwa. Musimy zatem zrobić krok
do tyłu i przyzwolić na to, by Jego modlitwa ogarnęła nas całkowicie. Kiedy uświadomicie sobie, że
modlitwa Jezusa jest Drogą, że jest jedyną Drogą, wówczas stoicie tylko przed jednym zadaniem –
macie odpowiednio „wycofać się” i przyzwolić, by Jego modlitwa stała się absolutnie najważniejsza.
Nie chcę sugerować, że medytacja jest jedyną drogą, ale raczej, że jest jedyną, jaką znalazłem.
John Main OSB
(„Głód głębi serca”, Wydawnictwo WAM)
Przekład: Janina Suchocka
Copyright: wccm.pl