Od roku 1993

Transkrypt

Od roku 1993
HALINA MALINA
Od roku 1993. zawdzięczam Teresie i Michałowi Życzkowskim letnie miesięczne
pobyty w ich domu w Piwnicznej. Dzięki ich serdecznej gościnności poczułam się po
kilku latach niemal członkiem rodziny. Ale czy rodzina na bieżąco analizuje siebie
nawzajem? Myślę, że w bardzo małym stopniu. Stąd tak mała świadomość istoty
przeżyć. Próbuję sobie to uświadomić.
Panem domu rodzinnego był Michał. Praktykujący katolik, mąż, ojciec, dziadek,
profesor, naukowiec.. Był po prostu najważniejszą osobą. A równocześnie – tak to
widziałam: niewiele działał w codziennym życiu domu. Michał spędzał dni najczęściej w
pokoju. Wychodził wzywany na wspólne, rodzinne posiłki i wieczorny dziennik
telewizyjny. Przez pierwsze lata moich pobytów w Piwnicznej wydawał mi się zupełnie,
niezmiennie nieznany. Dopiero stopniowo poznawałam jego osobowość, ale nie był to
człowiek ośmielający do nawiązania rozmowy. Spokojny, poważny i jak mogłam się
domyśleć, odpowiedzialnie zajęty swoją pracą umysłową, naukową. Z fragmentów
rozmów prowadzonych z rodziną, czy znajomymi, a które dochodziły na mój balkon,
uświadamiałam sobie, że był to człowiek o bardzo rozległych zainteresowaniach i
wiedzy,
nie
tylko
związanych
ze
swoją
pracą.
Był
dobrze
zorientowany
w
zagadnieniach polityki w kraju i za granicą, jak również interesował się sportem.
Codzienny poranny spacer po prasę – to była tradycja.
Życzliwy i pełen chęci urozmaicenia nam pobytu w ich domu wielokrotnie był
inicjatorem i kierownikiem różnych wyjazdów na Słowację lub w okolice Piwnicznej.
Myślę, że nie zawsze były one dla niego atrakcją, ale wiedział, jaka to dla nas była
radość. Pomagał w wymianie pieniędzy, kiedy to jeszcze było obowiązkiem, doradzał i
pomagał w zakupach żywnościowych frykasów. Zawsze wiedział „co się opłaci”. Przez
lata jeździliśmy po słowackie morele. Michał bardzo je lubił: i świeże i przetworzone na
dżem czy konfiturę. Trzeba przyznać, że przy przetwarzaniu owoców już w domu brał
także czynny udział.
Te wyjazdy zawsze były połączone ze zwiedzaniem zamku w Starej Lubowni,
uroczych zakątków tej części Słowacji lub z krótkimi wypadami w piękne lasy, w
których było mnóstwo grzybów. Michał lubił grzybobranie, z latami uczestniczył w nim
coraz mniej, ale niezwykle ciekawiły go nasze plony. To dla mnie niezapomniane
chwile.
Powoli dostrzegałam jego miłość do domu rodzinnego, pełnego pięknych
pamiątek, a przede wszystkim stale rozwijającą się jedność i miłość do wszystkich
członków rodziny, którzy rokrocznie przyjeżdżali do tego prawdziwego domu.
Pamięć o zmarłych na cmentarzu, gdzie razem z Teresą opiekowano się ich grobami
oraz życzliwość do wszystkich mieszkających tutaj, nawet zupełnie obcych, była tym
wyraźniejsza, im ludzie ci czasem nie umieli tego ocenić. Przypominam sobie dosyć
trudny incydent z przyjęciem na nocleg osoby niezrównoważonej psychicznie,
agresywnej. Dopiero spokojna, ale stanowcza postawa Michała uwolniła nas od strachu
przed tą panią.
Michałowie bardzo troszczyli się o dom i estetykę otoczenia z ogrodem i
trawnikiem. To wymagało ich stałego wysiłku. Równocześnie mało ingerowali w
zabawy dzieci na tym terenie. Przyzwolenie na ich swobodę przy równoczesnym
zapewnieniu im bezpieczeństwa – to wyraz prawdziwej miłości do wnuków.
W kolejnych latach moich pobytów w domu „Emilia” stan zdrowia Michała
ograniczał jego możliwości „plenerowe” do późno-wieczornych spacerów z Teresą i już
nie codziennych „wyjść do miasta
Na koniec moich wspomnień pragnę serdecznie podziękować wszystkim
członkom
wspaniałej rodziny Teresy i Michała za tych kilkanaście pobytów w
Piwnicznej z coniedzielnymi wyjazdami do kościoła w Kosarzyskach. Wspólne
uczestnictwo we mszy św. i przystępowanie do Komunii św. były wyrazem nie tylko
żywej wiary ale również więzi i wspólnoty. Wszystkie te, chociaż fragmentaryczne
przeżycia, to nie tylko wspominanie, ale trwały zapis mojej pamięci.
Halszka Malina,
Kraków, styczeń 2008

Podobne dokumenty