NUD-NO?
Transkrypt
NUD-NO?
NUD-NO? W Łodzi działa sporo organizacji pozarządowych, w tym takie, które aktywizują łódzkie środowisko kulturalne. Jedną z nich jest szczególnie ważne dla Łodzi stowarzyszenie NUD-NO! Alarmujemy: ostatnio stało się ono bezdomne! O tym m.in. mówi jego rzecznik prasowy, muzyk i student filozofii na Uniwersytecie Łódzkim – FILIP WOŹNIAK. Jak powstało NUD-NO? Połączyła nas nuda i melancholia, którym postanowiliśmy stawić zdecydowany opór. W 2005 roku, kiedy większość z nas – założycieli – kończyła licea, chcieliśmy zacząć grać muzykę i szukaliśmy sali prób. Padł wtedy pomysł, że nadanie naszej grupie statusu prawnego mogłoby pomóc nam rozwinąć skrzydła. NUD-DO! stało się organizacją pozarządową, dostaliśmy salę od miasta – na placu Komuny Paryskiej. Wtedy też zaczęły się pierwsze, małe imprezy. W lutym 2006 roku odbył się wernisaż zdjęć Anny Orzeszko w Piano Café Art Gallery, na wiosnę – impreza „Przepijśniegi”. Do stowarzyszenia zaczęło wstępować coraz więcej osób, głównie studenci kierunków humanistycznych, np. filozofii i socjologii. Później było już tylko lepiej: cykl „Najlepsze bifory w mieście” przyciągnął wiele osób. W tym czasie wykształciliśmy pewne charakterystyczne cechy naszej grupy, towarzyszące nam do dziś, na przykład zamiłowanie do grania muzyki na żywo, bez przygotowania, czyli tak zwane „dżemowanie”, co stało się nieodłącznym elementem naszych imprez. Ludziom się to spodobało, co stało się dla nas motywacją do dalszych działań. Organizujemy rozmaite wydarzenia: wernisaże, debaty, happeningi czy pikniki. Balansujemy na granicy kultury alternatywnej, zawsze więc będziemy w opozycji do świata łódzkiej popkultury: do „bananowej” młodzieży bawiącej się w klubach objętych selekcją czy nawet klubokawiarń, które przez swoje wyrafinowanie stylu i wysubtelnienie smaku stają się karykaturą samych siebie. Cenimy poetykę „mrocznej Łodzi”, bo widzimy w niej autentyzm, który chcielibyśmy jakoś zagospodarować. Swoich ideałów szukamy z jednej strony w kontrkulturowych ruchach lat 60., jak hippie czy punk, a z drugiej – na bałuckim rynku. Wszystko to wpływa na specyficzny, nieco squotowy klimat naszego stowarzyszenia. Oddziałując na kulturę Łodzi, staramy się omijać Piotrkowską „wódą i śledziem płynącą”. Chcemy zaproponować coś bardziej autentycznego i refleksyjnego, unikając jednocześnie nadęcia, sekciarstwa, a czasem nawet powagi. Myślę, że dotychczas najciekawszym naszym projektem był festiwal „Erło – 10 dni Europy” w maju 2010 roku. Każdego dnia prezentowaliśmy inny kraj. Uwagę przykuł wykład poprowadzony przez Nicka Veala, który odbył się w przejściu podziemnym przy Mickiewicza i traktował o brytyjskiej muzyce lat 60., modsach i rockersach, a zakończył się oczywiście wspólnym graniem. Odbyły się też projekcje filmów, koncerty z muzyką ludową krajów europejskich i prezentacje sportów nie cieszących się w Polsce popularnością, jak krykiet czy bule. Z wielkim sentymentem wspominamy też imprezę „Made in Poland” wieńczącą festiwal, gdzie ludowa kapela Boruta rozgrzała publiczność do czerwoności. Warto również wspomnieć o cyklu debat dla licealistów, który był dla nas istotnym wydarzeniem, ponieważ promował dyskurs wśród młodzieży, czego bardzo brakuje w dzisiejszym SMS-owym świecie. Poza tym tłumy imprezowiczów przyciągnęło tegoroczne marcowe „Na przykład” odbywające się w Off Piotrkowskiej oraz majowe zamknięcie klubu Jazzga. Ostatnio organizujemy eventy nieco rzadziej. Jesteśmy praktycznie bezdomni! Szukamy nowego lokalu, miejsca, gdzie będziemy mogli dalej prowadzić naszą działalność. Lokal na placu Komuny Paryskiej nie jest przystosowany do tego, co chcielibyśmy w nim organizować, to adres, pod który trudno dotrzeć, a w pobliżu znajdują się pracownie artystów, stowarzyszenia, dla których jesteśmy złymi, głośnymi sąsiadami. Nie mogąc rozwiązać owych problemów, zdaliśmy naszą siedzibę, zostawiając sobie jedynie małą klitkę jako salę prób. Jakby tego było mało, nasza finansowa sytuacja jest również nieciekawa, działamy pro publico bono, a to ściśle się wiąże z potrzebą dotacji z miasta oraz poszukiwaniem sponsorów. Nasze ostatnie starania o dotacje na dwa projekty zakończyły się fiaskiem. Wszystkie te zgryzoty sprawiają, że mamy coraz mniej czasu i motywacji do dalszych działań. Chcielibyśmy znaleźć swoje miejsce, zacisze, gdzie będziemy mogli spokojnie zaplanować kolejne inicjatywy czy po prostu wpaść pogadać, z czego często rodzą się najlepsze pomysły. Plac Komuny Paryskiej był dla nas drugim domem, azylem w samym sercu miasta. Bez odpowiedniego lokalu nie możemy dalej działać. A jeśli NUD-NO! nie będzie działać, w mieście będzie nudno! Not. Aleksandra Seliga