Nowy numer Naszego Regionu
Transkrypt
Nowy numer Naszego Regionu
NASZ REGION D O L N O Ś L Ą S K I Nakład 10 000 nr 10 - GRUDZIEŃ 2009 WAŁBRZYCH/ŚWIDNICA ŚWIEBODZICE / SZCZAWNO ZDRÓJ R E K L A M A Nie daj się naciągnąć marketom str. 2 Patent na spokojne Święta str. 4 Z pamiętnika internowanych wałbrzyszan str. 10 Wałbrzych 2010 -Budżet jak bagno str. 13 02 Nasz Region Dolnośląski GRUDZIEŃ Nie daj się naciągać w supermarketach! W przedświątecznej pogoni za zakupami gnamy do wielkich sklepów, bo tam proponują nam mnóstwo promocji i nadzwyczajne oferty. Wydajemy ciężko zarobione pieniądze i cieszymy się, że udało nam się zaoszczędzić. Tymczasem nie zdajemy sobie sprawy, że z tą oszczędnością to wierutna bzdura. tak, że na początku są małe stoiska, a pod koniec długie. Najpotrzebniejsze rzeczy najczęściej są przy końcu drogi. Gdyby było na odwrót większość klientów opuszczała by całe partie sklepu i szybciej także sklep. Wielkość koszyków - Zastanawiające jest, że pomimo iż są kasy „do 10 artykułów“, to nie ma koszyków „do 10 artykułów“. Koszyk jest zawsze wielki i głęboki. W takim koszyku głupio wygląda jedno zawiniątko kiełbasy i paczka herbaty. Koszyki na rękę są mało poręczne i męczące przy dłuższym chodzeniu. W hipermarketach budowlanych zaburzane są w ten sposób proporcje wielkości, co powoduje np. zakup za dużych doniczek - w efekcie klient wydaje więcej pieniędzy, a po mniejszą doniczkę i tak trzeba przyjechać drugi raz. Na zachętę gazetka reklamowa z promocjami artykułów, a na krawędzi kartki drobnym druczkiem, że promocja ważna jest od - do lub do wyczerpania zapasów. A promocja dla wielu ludzi znaczy tyle co okazja. Chwytając „okazje” nie zastanawiamy się czy naprawdę oszczędzamy, a tym samym tracimy czujność. Gazeta Wyborcza: Towar w promocji kosztuje więcej niż przed nią. Np. za dołączoną do herbaty darmową szklankę trzeba zapłacić 1,74 zł. Takie oszustwa wykrywa Inspekcja Handlowa. Na ponad 4 tysiące zbadanych towarów, w co czwartym była jakaś nieprawidłowość - niewłaściwa cena, waga. Inspektorów przeraziły zwłaszcza fałszywe promocje. Okazało się, że w 241 sprzedawanych w promocji produktach wyższe przekreślone ceny nigdy nie obowiązywały lub obowiązywały dużo wcześniej. Markety często brały je z sufitu, żeby zachęcić klientów do zakupów. Ceny 57 towarów były identyczne jak przed promocją, a ceny 15 były nawet wyższe! Kolejne oszustwo to inna cena towaru na półce i w kasie, np. cena polędwicy sopockiej w kasie wynosiła 24,35 zł za kg, na półce - 13,99 zł, a w gazetce promocyjnej - 15,99 zł. Gazeta Pomorska: Okazja w sklepach tylko dla bogaczy. Kozaczki dla żony, czyli włoska jakość za polską cenę. Obok przekreślonej ceny 339,95 zł mamy nową, znacznie niższą - 159 zł. Z ustaleń urzędników wynika jednak, że cena 339,95 zł obowiązywała wcześniej przez... jeden dzień. W rzeczywistości kozaczki kosztowały 99 złotych. Zamiast 180 zł oszczędności mamy 60 zł „w plecy”. Nauczyć dziecko angielskiego - bezcenne. Na dodatek do programu „Angielski dla dzieci euro +” za 69,90 zł dodawana jest bezpłatnie gra edukacyjna o języku polskim. Za program bez „gratisu”, zapłacilibyśmy 19,90 zł. Łatwo obliczyć, że „prezent” kosztowałby nas 50 zł. Podczas świąt warto też coś przegryźć. Smażona rybka? A jakże. Filet z ryby - cena przed promocją: 7,89 zł, cena w promocji: 7,99 zł. Usmażymy go na oleju - cena przed promocją 4,29 zł, cena promocyjna 4,49. Smacznego. UOKiK dowodzi, że świąteczne okazje to mistyfikacja. Ceny w marketach są zawyżane, fikcyjne, sugerują większą niż w rzeczywistości opłacalność. Efakty.pl: -W supermarkecie czyha na nas mnóstwo pułapek. Powodują one, że pakujemy do koszyka więcej produktów niż zaplanowaliśmy. Piękne zapachy, nastrojowa muzyka, wyraziste kolory i karteczki z napisami „tylko dzisiaj taka promocja“ to nie uroczy, przedświąteczny klimat, tylko skrupulatnie zaplanowany przez handlowców kant, który ma sprawić byśmy zostawili u nich górę pieniędzy kupując górę niepotrzebnych nam rzeczy! eioba.pl : Manipulacja. Biorąc koszyk nie zastanawiamy się jak bardzo jesteśmy manipulowani. Gorzej - nie chcemy nie być manipulowani. Ale może dobrze jest poznać techniki oraz efekty społeczne rodzą się przez to, że masy takich jak my dają się manipulować. Efekty - 53% zakupów to rzeczy, na które decydujemy się w trakcie wizyty w sklepie. 11% to rzeczy, które mieliśmy kupić, ale bez konkretnie zaplanowanej marki, czy jakości. Tylko 1/3 to rzeczy, które chcieliśmy kupić. Widać więc, że manipulacja - nazywana ładnie „wpływem na klienta“ lub „merchandisingiem“ pozwala zwiększyć obroty o 300%, a można wykazać, że jeszcze więcej. Ułożenie stoisk - Sztuka polega na tym, aby w sklepie klient spędził jak najdłuższy czas. Jednak w miarę upływu czasu maleje chęć do wchodzenia w alejki, za to już po wejściu, zwiększa się chęć na przejście całych alejek. Trasa jest więc zaplanowana Wiadomości24: Karty lojalnościowe zapewniają nam dodatkowe korzyści, m.in. rabaty. Często są to korzyści pozorne. Karty tak naprawdę służą sklepom do monitorowania klientów. Na podstawie naszych zakupów tworzona jest baza danych, dzięki której przygotowywane są zindywidualizowane oferty, skierowane do konkretnego klienta. Nietrudno się domyślić, czemu to wszystko służy: żebyśmy w sklepowej kasie zostawiali więcej pieniędzy. Jakie nowe zasadzki czekają na nas w najbliższych latach? Powstają centra handlowe, już trzeciej i czwartej generacji, które charakteryzują się nowymi funkcjami, inną aranżacją przestrzeni. Handlowe promocje przestały być już magnesem dla kupujących, powstają więc miejsca, których zadaniem jest zatrzymanie klientów na cały dzień. Goście mogą iść do kina, do restauracji, zwiedzić wystawę, zrobić zakupy, pospacerować. A wszystko po to, aby jak najwięcej wydali. Takim centrum jest Manufaktura w Łodzi – typowa przestrzeń wielofunkcyjna. Liczy się także atmosfera miejsca. Przed taką atrakcją trudniej się bronić. Czy dojdzie do tego, że będziemy wobec tych manipulacji bezbronni? Właściciele olbrzymich obiektów handlowych jeszcze uczą się zarządzania nimi. Polska staje się poligonem, na którym testuje się różne rozwiązania. Skala projektów jest nawet większa niż we Francji. Pewne jest jedno: mamy do czynienia z triumfem kultury masowej, która opiera się na haśle: „przeżyjmy to razem”. Opracowanie - Dariusz Gustab. Tekst powstał na podstawie fragmentów materiałów z Gazety Wyborczej, Gazety Pomorskiej, oraz portali: eFakty.pl, eioba.pl, Wiadomości24 Czy to jeszcze pamiętasz? Barbórka. 20 lat temu w Wałbrzychu feta i zadęcie. Premie, czternaste pensje i karczmy piwne. 15 lat temu - górnicze marsze przez centrum miasta z trumną w roli głównej, czyli dramatyczne próby ratowania godności i miejsc pracy ludzi, co po kilkanaście lat fedrowali węgiel. A potem ogólny zachwyt, że kopalniane dymy nie trują nas i środowiska naturalnego, że - o dziwo - można zobaczyć górę Chełmiec. I tak z roku na rok coraz szybciej odzwyczajaliśmy się od tego, że górnictwo kiedyś tu było. Co nam zostało z kilkuset lat górnictwa w rejonie Wałbrzycha? Kilka cudem obronionych przed złomowaniem szybów kopalnianych, a było ich ponad 50. Pomnik górnictwa, który wprawdzie został postawiony w znacznej części ze składek społecznych, ale kiedy już stanął, społeczeństwo się skrzywiło, nie co zasady i idei, ale co do formy i miejsca postawienia go. A pamięć? Ta jest ulotna. Kto dziś pamięta daty wypadków pod ziemią i ofiary - oprócz tych, których nieszczęście dotknęło? Agonia wałbrzyskiego górnictwa była długa, a zaczęła się - paradoksalnie - dzięki, a może raczej przez „Solidarność“, działaczy związku lokalnych i zakotwiczonych już wtedy w Warszawie. Pierwsza fala zwolnień nastąpiła w roku 1991, krótko po rozpoczęciu likwidacji wałbrzyskich kopalń. Bez osłon socjalnych odeszło wówczas z pracy ponad 4 tys. górników. W grudniu 1993 roku, po długiej okupacji Urzędu Wojewódzkiego w Wałbrzychu, „wystrajkowano“ tzw. pakiet osłon socjalnych, z którego, jak wówczas szacowano, skorzystało około 10 tys. górników. Około 5 tys. górników dopracowało do emerytur górniczych dzięki zastosowaniu urlopów górniczych wynikających z pakietu i prawie drugie tyle skorzystało z możliwości pobierania 65 proc. płacy przez 2 lata. Potem jeszcze jednorazowe odprawy otrzymało 700 górników zwolnionych z Antracytu. * Czas płynął. Jedni się przebranżowili, inni pojechali szukać pracy na obczyźnie, w kopalniach czeskich, niemieckich, zagłębia legnickiego, drążyć tunele na Islandii, itd. A jeszcze inni wzięli sprawy w swoje ręce i zorganizowali wydobycie sposobem gospodarczym. Biedaszyby. Dawały wprawdzie pracę, chleb, ale w zamian zabierały ofiary. Biedaszyby to plama na honorze ekip rządzących Polską i miastem. * I tak odszedł w niebyt gwarkowy specyficzny świat, kipiący poczuciem wartości, hardy. Za PRL górnikom żyło się lepiej niż innym zawodom. Książeczki górnicze były synonimem pożądania, pozwalały kupić takie luksusowe towary jak pralki, lodówki, odkurzacze, telewizory, meble, węgiel, a czasem nawet eleganckie koronkowe majtki. Odchodzi też w zapomnienie Karczma Piwna, taka klasyczna, co to baby na nią się nie wpuszcza, bo pecha przyniesie, a królują sążniste, męskie dowcipy. Nie ma skoków przez skórę, co oznaczało dopuszczenie do grona gwarków, bo nie ma adeptów szkół górniczych, a i szeregi tych, którzy przez lata bawili kolegów pieśnią i humorem też już są mocno przetrzebione, już oni u Świętego Piotra. Na jednej z ostatnich wielkich wspólnych zabaw odgrażali się: „Zastawimy do lombardu swe medale, żeby znowu za rok zrobić Galę, zastawimy też mundury oraz szpady, jak inaczej Gali zrobić nie da rady, zastawimy złote zęby, sztuczne szczęki, żeby zrobić Galę Górniczej Piosenki“. Już nikt jej nie zrobi tak jak oni, gdy byli w komplecie. * No więc co zostało w Wałbrzychu z kopalnianej przeszłości? Nawet Muzeum Techniki na terenie szybu „Julia“ przemianowane zostało na Park Wielokulturowy z dodatkiem, owszem, „Stara Kopalnia“, tyle, że ma tam być hotel, knajpki, sale imprezowe. Lisia Sztolnia, mająca być atrakcją turystyczną miasta spokojnie się zalała i tyle z tego. Dzielnie nadal dymi hałda koło wysypiska odpadów niebezpiecznych. I na cmentarzu na Sobięcinie ocalał pomnik ofiar wielkiej przedwojennej katastrofy górniczej. Anna Skunka KIEDY NARODZIŁ SIĘ JEZUS CHRYSTUS? I oto mamy kolejne święta Bożego Narodzenia. Jak zwykle przy tej okazji odżywają spory na temat prawdziwej daty narodzin Jezusa Chrystusa. Nie ma wątpliwości co do jednego: że jest to data symboliczna. Przed nastaniem ery chrześcijańskiej lata były liczone od założenia Rzymu (ab urbe condita), czyli od 754 roku p.n.e., albo od wyboru imperatora. Z chwilą gdy utrwaliło się chrześcijaństwo, zaczęto je liczyć od narodzenia Chrystusa. KŁOPOTY Z KALENDARZEM Jako pierwszy datę tę obliczył mnich Dionizy Mały w VI wieku licząc wydarzenia od 754 roku. Stąd powstał obowiązujący do dziś kalendarz chrześcijański ustalający tę datę o 6-7 lat później niż to miało miejsce. W ten sposób chrześcijanie chcieli przeciwstawić pogańskiemu świętu narodzin boga Słońca narodzenie BogaCzłowieka, nazywanego Słońcem. Również dzień 25 grudnia ma znaczenie symboliczne. We wczesnym chrześcijaństwie łączono go z okresem zimowego przesilenia dnia z nocą w celu podkreślenia jego związku z przyjściem na świat Boga-Człowieka czyli światła oświecającego doczesną rzeczywistość. W tej formie Boże Narodzenie wprowadzone zostało stosunkowo późno, bo w IV wieku. Boże Narodzenie najpierw wprowadzono na dworze cesarza Konstantyna Wielkiego, któremu przypisuje się wydany w 313 roku w Mediolanie edykt gwarantujący chrześcijanom swobodę wyznania. Grudzień był w Rzymie miesiącem szczególnym. Dnia 17-tego tego miesiąca przypadało święto boga zasiewów jesiennych - Saturna, łączone ze świętem greckiego Kronosa - boga dostatku, równości i swobody. Święto to trwało do 1 stycznia, kiedy to rozpoczynał się rzymski Nowy Rok (Calendae Januarie - Kalendy Styczniowe - dzień życzeń, darów, wróżb). Najwięcej danych na temat narodzin Jezusa odnaleźć można w Ewange- liach. Nie są to księgi stricte historyczne, nie taki cel przyświecał ich autorom, niemniej jest tam kilka wzmianek pozwalających na bliższe osadzenie w czasie opisywanych wydarzeń. Tym też się teraz zajmiemy. KRÓL HEROD Święty Mateusz ewangelista pisze: ,,A kiedy Jezus przyszedł na świat za czasów króla Heroda /.../" (Mt 2,1) i dalej: "Tymczasem Herod widząc, że został zwiedziony przez Mędrców popadł w straszliwą złość i rozkazał pozabijać w Betlejem i w okolicy wszystkie dzieci nie mające jeszcze dwu lat..." (Mt 2,16). Te dwie informacje nieco konkretyzują nasze poszukiwania. Przyjrzyjmy się sylwetce tego króla. Żył w latach 73 - 4 p.n.e. (unikam zwrotu: przed narodzeniem Chrystusa, gdyż o ustalenie tej daty tutaj właśnie chodzi) jako syn - drugi - Antypatra Idumejczyka i księżniczki nabatejskiej Kypros. Wychowywał się na dworze arcykapłana Hirkama II, gdzie jego ojciec był rządcą. Tak więc Herod, późniejszy król żydowski, sam nie był Żydem. Fakt ten będzie miał doniosłe znaczenie dla opisywanych wydarzeń. Pierwszym znaczącym krokiem na drodze politycznej Heroda była jego nominacja na stanowisko namiestnika wojska i zarządcy Galilei. W tym czasie nie istniało państwo żydowskie. Wraz ze zburzeniem Jerozolimy w 586 roku p.n.e. i wygnaniem do Babilonu, starożytny naród żydowski stracił niezależność polityczną. Palestyna znajdowała się kolejno pod panowaniem Persów, Macedończyków i Rzy- mian. Herod dobrze służył imperium rzymskiemu. Rozprawiwszy się z buntami żydowskimi otrzymał władzę królewską od Marka Antoniusza, potwierdzoną potem przez Oktawiana Augusta. Wkrótce poszerzył granice państwa. Miał własne wojsko, nakładał podatki, a nawet bił własną, miedzianą, monetę. Cesarz Oktawian miał jedynie zarezerwowane wyroki śmierci na rodzinie królewskiej. Wraz ze śmiercią Heroda jego państwo podzielone zostało pomiędzy jego synów, a niektóre prowincje dostały się pod bezpośredni zarząd Rzymu. Ponieważ wspomniana rzeź niewiniątek nie ma historycznych źródeł, należy zakładać, że narodziny Jezusa z Nazaretu musiały przypaść najpóźniej na 6 rok p.n.e., a więc na dwa lata przed śmiercią Heroda. Najpóźniej - ale dokładnie kiedy? i nadawali im swoisty sens. Otwarte natomiast pozostaje pytanie, co widzieli magowie? Nie mogła to być kometa, co się niekiedy sugeruje, gdyż kometom nadawano znaczenie złowróżbne. Komety były uważane za zwiastun nieszczęść. Musiało to być jednak zjawisko nietypowe, a nawet niezwykłe. Takim była potrójna koniunkcja Jowisza i Saturna. Zjawisko to polega na trzykrotnym ,,połączeniu" się na niebie planet, co w przypadku tych dwóch następuje co 794 lat. W interesującym nas okresie wystąpiło w 7 roku p.n.e. w gwiazdozbiorze Ryb. Gwiazdom i planetom przypisywano w starożytności, tak jak w dzisiejszej astrologii, konkretne znaczenie, jakiś odpowiednik na ziemi. Jowisz był uznawany za gwiazdę królewską, Saturn za gwiazdę GWIAZDA BETLEJEMSKA Św. Mateusz pisze: ,,Gdy zaś Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: ,,gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon" /.../ Wtedy Herod przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich dokładnie o czas ukazania się gwiazdy" (Mt 2,1-7). Historycy są zgodni, że owi mędrcy to najprawdopodobniej kapłani perscy lub babilońscy, specjaliści w astrologii i - jakbyśmy dziś powiedzieli - w naukach przyrodniczych. Znali więc znaczenie zjawisk żydowską, zaś gwiazdozbiór Ryb oznaczał czasy ostateczne. Dla ludzi Wschodu takie zjawisko mogło mieć następujący sens: w Izraelu narodzi się król żydowski, który stanie się władcą czasów ostatecznych. Według tej informacji narodzenie Jezusa miałoby przypaść na 7 rok p.n.e. SPIS POWSZECHNY "W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. Wybierali się więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do swojego miasta. Udał się więc Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego, zwanego Betlejem, ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida, żeby się dać zapisać z poślubioną sobie Maryją, która była brzemienna" pisze św. Łukasz (2,1-7). Zgodnie ze wschodnim obyczajem, na spis należało się udać do miejs- cowości, z której pochodzili przodkowie danej osoby. Niestety, nie wyjaśnia to, o który spis chodzi. Oktawian August, cesarz dbający o porządek i regularny spływ podatków, trzykrotnie organizował spisy powszechne: w 28 roku p.n.e., na przełomie 9/8 roku p.n.e. oraz w 13 roku n.e. Pierwszą i ostatnią datę można odrzucić i wtedy pozostałby przełom 9/8 roku. Ale i tu pojawiają się komplikacje. Ewangelista wyraźnie wymienia z nazwiska legata Syrii, który za spis był odpowiedzialny. Wiadomo jednak, że w tym okresie Sulpicjusz Kwiryniusz, bo o niego tu chodzi, jeszcze legatem nie był. Został nim dopiero w roku następnym i rzeczywiście zorganizował dodatkowy spis ludności, który jednak nigdy nie był przypisywany Oktawianowi, a św. Łukasz wymienia obydwie te postacie. Gdyby więc chodziło o spis Kwiryniusza byłby to 6 rok p.n.e. Termin ten najlepiej pasuje do zjawiska koniunkcji Jowisza i Saturna i wydaje się najbardziej prawdopodobny. Tak w każdym razie uważają bibliści. Według tych przesłanek Jezus narodził się na przełomie 7/6 r. p.n.e. O miesiącu trudno cokolwiek bliższego powiedzieć. Czy zresztą ma to znaczenie? Grudzień, śnieg, choinka, opłatek i prezenty na trwałe weszły do naszej tradycji. Podobnie jak datowanie lat. Marek Mróz Nasz Region Dolnośląski Siedziba: ul. Niepodległości 114, 58- 303 Wałbrzych Redaktor naczelny: Dariusz Gustab *** Biuro Ogłoszeń: tel. 604 05 86 85 e-mail [email protected], [email protected] *** Redaguje zespół: Marek Mróz, Anna Skunka (współpraca), Mirosław Lubiński, Bartłomiej Mazur *** Skład: TPNET Tomasz Pawęzka *** Druk: Drukarnia Polska Presse Bielany Wrocławskie - Wrocław *** Kontakt z redakcją: [email protected] Redakcja nie odpowiada za treść reklam 04 Nasz Region Dolnośląski GRUDZIEŃ Święta, każde, to okres szczególnie wytężonej pracy kilku grup zawodowych: pracowników pogotowia ratunkowego, strażaków, policjantów i złodziei. I bywa, że najlepiej mają ci ostatni. Patent na spokojne święta Niby oczywiste. Spędzić je razem z najbliższymi, radośnie, szczęśliwie, zdrowo. Nie przejadać się - wtedy pogotowie ratunkowe ma spokój. Nie palić świeczek na choince obrzuconej watą i anielskimi włosami - wtedy spokój ma straż pożarna. Nie awanturować się i nie bić - wtedy policjanci nie muszą przy skrawku świątecznego stołu spisywać protokołów. A złodzieje? No, im w tym okresie po prostu nie pozwalamy przejść obok nas obojętnie. - Przyzwyczailiśmy się, że świąt nie spędzamy z rodziną, jesteśmy przecież po to, żeby mieszkańcy czuli się bezpieczniej. Taka służba. A jednak dyżur w Wigilię Bożego Narodzenia to najtrudniejszy dla nas dzień - mówi nadkomisarz Jerzy Rzymek, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Wałbrzychu. - I nie dlatego, że pracy jest więcej, że więcej policjantów musi tego dnia mieć dyżury. Gdy na niebie pojawia się pierwsza gwiazdka, a patrolując ulicę widzimy, że ludzie zasiadają do stołów i słyszymy kolędy, coś ściska za serce. Najczęściej więc w przeddzień prawdziwej Wigilii zbierają się w swoim zawodowym gronie, zapraszają władze samorządowe i ks. biskupa Ignacego Deca, dzielą się opłatkiem, śpiewają kolędy. A potem do roboty. Zejść z obłoków Święta to czas, w którym ludzie myślą o zakupach, prezentach, gdzie najlepiej, gdzie najtaniej. Biegają po marketach, a za nimi spokojnie, bez zakupowego obłędu w oczach idą złodzieje. I uważnie obserwują. - Człowiek odchodzi od kasy, jeszcze się dobrze nie spakował, jeszcze trzyma portfel, a tu dzwoni telefon. Mamy odruch - położyć na boku to co przeszkadza i po- gadać. Wystarczy chwila nieuwagi, odwrócenie wzroku i portfel znika bezpowrotnie. Roztargniony człowiek to łatwy cel. Jeśli w sklepie, na ulicy, w autobusie, gdziekolwiek nagle wokół ciebie robi się tłok - uważaj. W dniach wzmożonych zakupów kieszonkowcy robią sztuczny tłok, bo wtedy najłatwiej „upolować“ upatrzoną ofiarę. - Będą mili, serdeczni, przyjacielscy, zechcą pomóc, przepuszczą przodem, a przy okazji pozbawią nas dokumentów, pieniędzy. Nie prowokuj Kobiety robiąc zakupy w marketach często zdejmują płaszcze, kurtki, bo jest za ciepło, a wiedzą, że spędzą w sklepie długi czas. Wkładają je z torbą do koszyka i zajmują się przeglądaniem półek. Na torbę nie zwracają uwagi, przecież same ją zakryły. Świetna okazja dla złodzieja. Fakt, że torba zniknęła, właścicielka odkryje dopiero przy kasie. - A już plagą są torby na długich paskach noszone z tyłu. W dodatku często są pootwierane, widać co jest w środku. Gdy zwróciłem uwagę takiej pani, nakrzyczała, że co mnie obchodzi jak ona torbę nosi. No obchodzi, ze względu na jej dobro - mówi nadkomisarz. Torby podczas zakupów najlepiej nosić z przodu, jak listonosz. Pamiętaj - auto ma bagażnik Ludzie mają manię zostawiania cennych rzeczy na tylnych siedzeniach samochodów, jakby się chcieli pochwalić nimi. - Przez szybę wszystko widać, a szyba nie jest trudna do sforsowania. Zakupy trzeba włożyć do bagażnika od razu. Klienci dużych sklepów często wrzucają je byle jak do środka auta, potem jadą do innego sklepu, i dopiero tam przenoszą do bagażnika, i idą na kolejne długie zakupy. Oni się przepakowywali, a złodziej obserwował. Sąsiad - najlepszy przyjaciel człowieka Wigilia, święta, Sylwester - dużo ludzi wyjeżdża. Nawet pozamykane mieszkanie na 10 piętrze nie jest twierdzą. Jeśli złodziej zechce, to wejdzie. Metody są różne. W blokach są domofony, ale wystarczy, że ktoś powie, że poczta lub że roznosi reklamy i każdy go wpuści. A powinno się sprawdzić kogo wpuściliśmy do budynku. - Sąsiad jest naturalną przeszkodą dla złodzieja. Trzeba informować sąsiadów, że się wy- Pamiętaj o zwierzętach Spójrz w te ufne psie oczy. Mówią „kocham cię" człowieku za opiekę jakę mi dajesz i dlatego, że już tak mnie ukształtował Bóg, bym był ci wierny, nawet wtedy, gdy wszyscy cię opuszczą. Ten sam Bóg, który sprawił, że dzieciątko Jezus, Boży Syn, narodziło się w szopie. Matka położyła Go na sianie w żłobie dla zwierząt. Pierwszymi stworzeniami, które złożyły Mu pokłon były zwierzęta, w tym pies, potem pasterze. Kłapouszek, psina na zdjęciu, znalazła kochających ją ludzi. Ale ile psów nie znajduje? Zbliżają się święta i zima. Pamiętaj o zwierzętach domowych i bezpańskich: - nie zamykaj okienek piwnicznych, pozwól aby bezdomne koty mogły schronić się do piwnic przed zimnem, - dokarmiaj ptaki, bo gdy jest mróz i dużo śniegu, nie poradzą sobie bez pomocy ludzi, - trzeba zadbać o psy w Syl- westra, bo niektóre panicznie boją się petard; nie wolno spuszczać ich w tym czasie ze smyczy, będą uciekać w popłochu narażając na niebezpieczeństwo siebie i ludzi; zrób im w domu legowisko w takim miejscu, żeby huk petard był najmniej słyszalny, - na spacer wybierz się do Schroniska dla Zwierząt, niech jego pracownicy wiedzą, że przyglądamy się czy podczas świąt wywiązują się ze swoich obowiązków. I na koniec - choć to radosne święta i powinno się mówić o miłych rzeczach, to jednak wszystkim tym, którzy dręczą zwierzęta przypominamy. Sądy polskie wreszcie poważnie zaczęły traktować problem znęcania się nad zwierzętami. Wałbrzyszanin Wojciech O. za wyrzucenie psa z balkonu z czwartego piętra został skazany na 6 miesięcy więzienia bez zawieszenia wyroku. Pies oczywiście nie przeżył, tydzień konał w męczarniach. Zasądzono też 1.000 zł nawiązki na rzecz Straży dla Zwierząt w Wałbrzychu. (ask) jeżdża, to zainteresują się, gdy ktoś obcy będzie się kręcić w pobliżu. Można też zgłosić dzielnicowemu i wtedy policjanci podczas doraźnych patroli zwrócą uwagę, sprawdzą czy wszystko jest w porządku. Dobrze też, gdy ktoś od czasu do czasu włączy światło, wyjmie listy ze skrzynki i pozbiera reklamy z wycieraczki. Bezruch to sygnał dla złodziei, że właścicieli nie ma. Piłeś - nie jedź! Ludzie siadają za kierownicę po pijanemu codziennie, choć w święta małe i duże: Boże Narodzenie, Wielkanoc, Andrzejki, Dzień Zakochanych i inne, znacznie więcej aut jeździ wężykiem. Pijani kierowcy to w przeważającej liczbie mężczyźni, ale kobiety wsiadają z pijanymi mężami i pozwalają, żeby wiózł ich i dzieci facet, który ledwo trzyma się na nogach. Wygodnictwo często ma tragiczne skutki. - Jeśli ktoś zabiera ci kluczyki i nie pozwala wsiąść do auta, nie złość się, to jest właśnie przyjaciel. Nie musisz iść pieszo, choć spacer jest zdrowy. W Wałbrzychu są podobno jedne z tańszych taksówek. Jeśli w domu są małe dzieci, ktoś musi być trzeźwy, aby się nimi zajmować. A można jeszcze inaczej. Przyjechałeś do rodziny na święta, popiliście, odpocząłeś, chcesz wracać do domu, a nie masz pewności czy wytrzeźwiałeś, to przyjdź na komendę i przebadaj się alkomatem. Będziesz wiedział czy alkohol wywietrzał z ciebie. - Sprawdzisz bez konsekwencji - zapewnia nadkomisarz. - To jest nasz ukłon do społeczeństwa, by ustrzec mieszkańców i gości przed konsekwencjami jazdy po pijanemu. To tylko kilka przestróg. Jednak pomysłowość złodziei i ludzka głupota nie mają granic. Przestępczość w Wałbrzychu spadła i tendencja się utrzymuje. Ale życie płata figle, bądźmy czujni. Nie wolno kusić ani losu, ani złodzieja. Anna Skunka Polskie specjały na niemieckim jarmarku Kiełbasa krakowska, makowce, cukierki ze „Śnieżki“ i oczywiście ręcznie robione pierniki ze Świebodzic zagościły na Jarmarku Bożonarodzeniowym w Waldbröl, partnerskim mieście Świebodzic. Nasza delegacja wzięła udział w świątecznym kiermaszu, który odbywał się w dniach 27 do 29 listopada. Na jarmark wyjechali członkowie Świebodzickiego Stowarzyszenia Partnerstwa Miast oraz kierownik Wydziału Promocji, Informacji i Współpracy Zagranicznej UM Marzena KoronaKruk. - Na naszym stoisku można było zakupić wyroby wędliniarskie: kiełbasę krakowską, kabanosy, także nasze makowce ze świebodzickich cukierni, „Michałki“ ze „Śnieżki“, i wspaniałe pierniki od sióstr zakonnych z naszego DPS, ale także miody, obrusy lniane wymienia Marzena Korona-Kruk. - Stoisko cieszyło się dużym zainteresowaniem, a odwiedzający chętnie kupowali polskie specjały. Tymczasem nasi niemieccy partnerzy ze swoimi smakołykami przyjadą na świebodzicki kiermasz, który odbędzie się w ten weekend, 12 i 13 grudnia. Będą sprzedawać tradycyjne wino grzane (Glühwein), keksy, gofry i pierniki. Serdecznie zapraszamy na Jarmark. źródło: Urząd Miasta Świebodzice Nasz Region Dolnośląski GRUDZIEŃ 05 Pan Jezus urodził się w biedzie Poznałam w Hiszpanii księdza Mariusza Berko. W homiliach zawsze przytaczał historie ludzi naprawdę biednych, których życiowa mądrość zaskakiwała słuchaczy. Przekazywał je parafianom ku zastanowieniu, a może jako przestrogę. To nie były opowiadania z książek, on ich znał, znał też dobrze tę biedę, bo kilka lat był kapłanem w brazylijskich favelach, dzielnicach najnędzniejszch z nędznych. Np. opowiadał o kobiecie z Casa Azul, czymś na kształt domu starców dla biedoty. Trafiła tam, bo córka zostawiła ją na schodach przed kościołem, z kartką o treści „Za dużo jadła“. Jak można z tym żyć? Stał ten dom w walącej się części miasta. W obskurnej ruderze prowadzonej przez dwie wolontariuszki było kilkadziesiąt schorowanych i porzuconych osób. Spali na podłodze lub w barłogach, łóżek tam nie było. I właśnie w tym miejscu spotkał kobietę, która na jego widok uśmiechnęła się promiennie i powiedziała: A ja myślałam, że Pana Jezusa spotkam dopiero w niebie. - Jestem księdzem, nie Panem Jezusem - bronił się zaskoczony. - Ależ ojcze, ja mówię o Panu Jezusie, którego nosisz w rękach. Nie widzisz go? - zapytała, a on się zawstydził. Za kilka dni święta Bożego Narodzenia. Mówimy, że nadchodzi Dobra Nadzieja. Tylko czy rozumiemy sens tych świąt? Zapytałam o to ks. prałata Wenancjusza Roga, wieloletniego proboszcza parafii pw. Niepokalanego Poczęcia NMP w Wałbrzychu, teraz księdza-seniora. Odpowiedział: „Pan Jezus przyszedł na ziemię jako Bóg i człowiek, po to aby zbawić człowieka dobrej woli. Trzeba się na jego łaskę otwierać, zaufać Mu. To jest najważniejsze przesłanie świąt Bożego Narodzenia. Reszta - zakupy, upominki, wszystko co ludzi w tym czasie pochłania najbardziej - jest bez znaczenia.“ Idźmy więc do ludzi z rękami pełnymi Pana Jezusa. (ask) 06 Nasz Region Dolnośląski GRUDZIEŃ czynne: poniedziałek - piątek 8.30 - 17.30 Nasz Region Dolnośląski GRUDZIEŃ 07 Chcę tam kości złożyć Bogdan Moroz mówi, że dawne polskie ziemie ukrainne pokochał przypadkiem. Owszem, wiedział, że Zbaraż wiele znaczył podczas wojen Polskiej Korony z wojskami Chmielnickiego, wiedział też, że właśnie stamtąd pochodzi jego rodzina, związana z tym rejonem od 300 lat, ale sprawy własne i życie codzienne pochłaniały go na tyle, że przeszłością, korzeniami rodzinnymi się nie interesował. Ojciec tęsknił, ale nigdy do swojej ojcowizny nie pojechał, bał się tego co może zobaczyć. Może właśnie ta tęsknota przepełniona smutkiem utraconych miejsc dzieciństwa dodatkowo zniechęcała pana Bogdana do zagłębienia się we wspomnienia rodziców. Aż któregoś dnia.... - Z dziesięć lat temu kuzynka zapaliła się do sporządzenia drzewa genealogicznego rodziny. Dziadkowie już nie żyli, nie miała kogo przepytać. Przyjechała do mnie, zawróciła mi w głowie i wkrótce przestała się tym intersować. A ja już nie umiałem przestać. To mnie po prostu porwało, pochłonęło, a kiedy pojechałem na Ukrainę, kiedy zobaczyłem miejsca związane z dziejami moich przodków, kiedy poznałem ludzi i przyrodę to już wiedziałem, że z tej miłości się nie wyleczę do końca życia - mówi. I tak od dziesięciu lat przy- nie potrafili porzucić ziemi, na której się urodzili, innych władze sowieckie przerzuciły w ramach akcji depolonizacji, rozkułaczania, deportacji, resocjalizacji i wszelkich innych o jednym wspólnym celu - odhumanizowania życia. - Zrobiła się taka moda w Polsce, żeby tak pojechać na Ukrainę i dalej, jak na pielgrzymkę. A tam nie pielgrzymki są potrzebne, tylko pomoc - opowiada. - Różna pomoc. Materialna i duchowa. Polakom, którzy tam mieszkają nadal często brakuje dostępu do polskości. Kapłani polscy są zastępowani ukraiń- Szkoła w Pleszy Uczniowie szkoły w Pleszy najmniej raz w roku Bogdan Moroz wyjeżdża na Ukrainę. Poznaje naszych rodaków, których przodkowie i oni sami pozostali tam po obu wojnach światowych, gdy odradzało się Państwo Polskie i gdy przesuwały się granice, i którzy trwali wiernie przez okres leninizmu, stalinizmu, i do dziś. Poznaje ich i ich losy, w które wpisany jest m.in. strach przed czekistami i NKWD, przed wojną, Niemcami, i Wielki Głód na Ukrainie, podczas którego umarło według różnych szacunków od 6 do 8 mln ludzi. Jedni pozostali, bo skimi, jest przecież seminarium we Lwowie. Brakuje nauczycieli do nauki języka polskiego. Najczęściej uczą księża w soboty i niedziele. Postanowił włączyć się do akcji pomocy Polakom mieszkającym na Ukrainie. - Po roku od pierwszego mojego pobytu na Ukrainie założyłem fundację o nazwie ,,Pomoc Polaków dla Podola i Wołynia“. Ale z czasem, im bardziej poznawałem ludzi i realia, zrozumiałem, że pomocą trzeba objąć większy obszar i teraz w nazwie fundacji pojawiły się dodatkowo Pokucie i Bukowina. I właśnie Bukowiną w pasie nadgranicznym ukraińsko-rumuńskim zajmuje się teraz najbardziej. - Jest tam wieś, w której mieszkają sami Polacy - Plesza. Została założona w połowie XIX wieku. Leży 5 kilometrów od bardziej znanej w Polsce wsi o nazwie Pojana Mikuli. Ale o ile w Pojanie mieszkało przed wojną po 50% Polaków i Niemców, w miejsce których potem osiedlili się Rumuni, o tyle Plesza - jak wspomniałem - jest w całości wsią polską. To są górale czadeccy. Za Nicolae Ceauşescu Plesza miała być zrównana z ziemią, chciał ich przenieść w dół, do blokowisk, ale szczęśliwie uniknęli tego. Jako górale są charakterni, żyją mizernie, biednie, ale z godnością. Są fachowcami: drwalami, bednarzami. Niektórzy pracę znajdują aż w Norwegii. Droga do nich jest kamienista, ale w domach porządek. W Pleszy jest sześcioro dzieci uczęszczających do tamtejszej Tablica szkoły w Pleszy Wyposażenie łazienki w szkole w Pleszy 4-klasowej szkoły - troje chodzi do II klasy, troje do IV. Zajmuje się nimi jedna nauczycielka. Od klasy V uczą się już w szkole w Pojanie. Ufundował ją i doposażył polski Senat. - W Pleszy w tym budynku co szkoła, jest jeszcze przedszkole i w przedszkolu też jest trochę dzieciaków. Straszne warunki. W łazience mają tylko miskę, wiadro. I teraz chcą im tę szkołę zlikidować, właśnie m.in. ze względu na warunki, a oni się bronią. Tam naprawdę niewiele potrzeba, ze 20 tys. zł na kafelki, umywalkę, sedes, pomalowanie pomieszczeń. Poradził ludziom z Pleszy, żeby napisali prośbę do MEN o wsparcie finansowe. - Okazało się, że oni nie potrafią pisać po polsku. Mówić, mówią, ale pisać nie umieją. Pojadę do Warszawy, może MEN to sfinansuje? - zamyśla się. Już minister wcześniej dał specjalne podręczniki, alfabet magnetyczny i inne pomoce naukowe. Głównym celem fundacji Bogdana Moroza jest dbałość o dobra dziedzictwa narodowego, cmentarze, ale też socjal. - Tam nie jest dobrze z rozdawaniem darów. Każdy sobie rzepkę skrobie, nie ma współpracy. Potworzyły się jakieś mafie czy co, rozdrapują co mogą, dziwnie przebiega to rozdawnictwo. Najlepiej dostarczyć samemu na konkretne miejsce. Zawożę co dają dobrzy ludzie. Dobre rzeczy, nieużywane. Do tej pory jakoś sobie radziłem, największy kłopot miałem z samochodami potrzebnymi żeby przewieźć dary. Dopiero w tym roku złożyłem wniosek o nadanie numeru i jak go dostaniemy, to będziemy już organizacją pożytku publicznego i może coś zbierzemy z 1 proc. podatku - opowiada. Zbaraż, kolebka rodziny nie podoba się panu Bogdanowi. - W niewielkiej wsi koło Złoczowa jest proboszczówka, tam zamieszkam. Chcę na tych ziemiach złożyć kości. Wiosną wyjadę tam na stałe. Planuję to od 5 lat. Moje córki są dorosłe, zrozumieją. Podobno nie ma przypadków, są znaki. Ja odczytałem dany mi znak. Anna Skunka fot. z archiwum Bogdana Moroza 08 Nasz Region Dolnośląski GRUDZIEŃ Świdnica askakują niczanie z id w ś e ż jest, w dodatku mo jak to mi, które ła s Nie wiado y tak jest. m o p i domo, że ia w ciekawym le a , ać ś fajnego. ię realizow ażdego co k la D ? u chce im s rok lili w tym Co wymyś Lubisz fotografować? Weź udział w konkursie „Świąteczny Uśmiech”, w którym właśnie uśmiech ma być obiektem fotografowania. Wszystkie jego odmiany: radosny małego dziecka, szczęśliwy nowożeńców, smutny człowieka odartego ze złudzeń. Każdy. Ale warunek - w konkursie organizowanym przez Świdnicki Ośrodek Kultury mogą brać udział tylko te zdjęcia, które zostaną zrobione w Rynku podczas tegorocznej „Świdnickiej Kolędy”! Odbitki (od 3 do 5) w formacie 15x21 lub plików elektronicznych (rozdzielczość 1795 x 2480) należy do 19 grudnia do godz. 18 dostarczyć do Galerii Fotografii w Rynku lub przesłać mailem ([email protected]) do godz. 24.00. Oczywiście trzeba je podpisać i co ważne - załączyć oświadczenia, że fotografowane osoby zgodziły się by zrobione im zdjęcie mogło być umieszczane na wystawie pokonkursowej. A najlepsza fotografia przyniesie choinkowy prezent autorowi - 1.000 zł. Lubisz baśniowy świat? Weź udział w konkursie na najładniej przystrojony i oświetlony dom w czasie świątecznym. A do przystra jania domów zachęca Prezyd ent Miasta Świdnicy, chcąc by Świdnica zajaśniała bar wami i cieszyła oczy w okre sie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Co trzeba zrobić? Przeczytać i zaakce ptować regulamin, oraz do grudnia zgłosić chęć uczestn 16 ictwa - pisemnie, elektroniczn ie ([email protected].), telefonicznie (074 856 -28-98) lub osobiście - w pok . 318 rzędu Miejskiego. Potem zgłoszone obiekty obe jrzy komisja konkursowa, wyb ierze najciekawsze, najpiękniejsze, najbardziej intry gujące i porobi im fotki, któr e będzie można obejrzeć na wystawie. Wyniki zostaną ogłoszone 23 grudnia po godz. 17 w Galerii Fotograf ii. Lubisz bajki o rozbójniku Rumcajsie? Od 15 grudnia w Teatrze Mie jskim ekspozycja zdjęć z Fes tiwalu Bajki w Jičínie, który odbył się we wrześniu, jak zawsze od 1991 roku. Mia sto Jičín leży około 120 km od Świdnicy, mieszka w nim 17 tysięcy ludzi. Jest adminis tracyjnym, kulturalno-historycznym i turystycznym cen trum regionu. Gdy trwa fest iwal można spotkać rozbójni ka Rumcajsa z żoną Hanką oraz inne postacie bajkowe , lub wziąć udział w różnego rodzaju warsztatach plastycz nych, obejrzeć występy zes połów muzycznych oraz grup teatralnych. Lubisz magię świąteczne go stołu? Przyjdź na Festiwal Aranża cji Stołów Bożonarodzenio wych organizowany coroczn przez miejscowy Zespół Szk ie ół Hotelarsko-Turystycznych im. Tony Halika. Uczniowie przygotowują aranżację nak ryć stołu bożonarodzenio wego pod zaproponowane menu. Oceniana jest kompoz ycja nakrycia wraz z dekorac ją, kartą menu i wypowiedź prezentująca wykonanie aranżacji stołu. Najlepsze stoł y zostaną zaprezentowane 18 grudnia w Teatrze Miejskim . A 16 grudnia o godz. 17 Stu dio Florystyczne „Stokrotka” pokaże jak stworzyć stroiki świąteczne i jak udekoro wać stół wigilijny zgodnie z najnowszymi trendami mod y. uzdolnieni ór czyli wokalnie zych Gospel Ch Lubisz kolędy? br tariusze ał W lon a wo iew i śp śc dz. 18 za unowie i chórzy iek op ich i, 18 grudnia o go CHÓR. lsk EL Po KRAKÓW GOSP wokaliści z całej niepełnosprawni twem - dyrygent i solistka z nic au Kr row ka kie sz d nie ryguje Ag nalni muzycy po sjo ofe pr rałki z Wałbrzycha. Dy A, sto LIK pa i znane kolędy - zespół SYMBOL LĘDY” złożą się KO Akompaniament E AT DL ZY KR koncert „S Karoliny Tuz. Na MA VOCE” idnicy Chór „PRY cjach. ża an ar ch wy no w u Miejskiego w Św atr Te niejsze koie ęk en jpi sc na a na dz. 18 ch Nr III wyśpiew cy cą tał A 19 grudnia o go sz ok óln Zespołu Szkół Og ze świdnickiego e. i pieśni świąteczn i łk ra lędy, pasto rl „Och Emil” o ba kiego na spektak ejs Mi u Lubisz teatr? atr Te do nia o godz. 15 ę To przyjdź 19 grud dziecku. zną czeską sztuk ch i pomysłowym ica dz ro h e” czyli XIX-wiec yc dc iaz ą łn gw dzo zajęt o pe , ię va ed tno godz. 17 na „Kom pę teatralną z Tru I 20 grudnia o . ez amatorską gru iat prz św ną na wa sa oto zu yg niu, prz kiego Pana Je o Bożym Narodze o przyjściu malut . Dickensa, czyie opowiadającą eść wigilijną” Ch wi po „O yć cz humoru, dowcipn ba zo by , a, że Boże Na.17 aż dz uw go nia o oistycznego, który eg i o I jeszcze 22 grud eg zn us zd . , człowieka be eni go moc świąt li historię Scrooga A jednak przemi u. as cz ata str to rodzenie lnego gap okazji wspó i dom, i nie prze ie en Lubisz zabawę? odych mi mł su iej dla j, śn sprzątaj wcze ygotowano więce To koniecznie po y Ronku. Bo atrakcji prz tat Ry sz ar im W ick . idn np św jak ości na trzeba być razem, h idświętowania w rad ryc Św h któ kic na st ie, zkańców. I tak lub „Wigilia wszy i starszych mies i władnia o godz. 11, m ud co gr ań 15 zk a es ctw mi ą Kupie przekaż dzinne w Muzeum zas której harcerze tkiem składać o godz. 18, podc e dzieląc się opła lni pó ws tem niczan” 23 grudnia po by , jem tle Be z . ełko „Jubilat“ zom miasta świat ować z zespołem życzenia i pokolęd sobie nawzajem ? grudnia. A gdzie szopka u. Od 18 do 27 świdnickim Rynk Na ? zie gd to No jak opr. (ask) Nasz Region Dolnośląski GRUDZIEŃ 09 Wałbrzych XXI wychodzi z cienia Mówią, że mają dość partii i partyjniactwa. Chcą powrotu do zasad społeczeństwa obywatelskiego. Zasad znanych z pierwszych kadencji samorządów po przemianach Polski w roku 1989, kiedy radni reprezentowali wyborców, a nie partie polityczne i ich interesy. Stowarzyszenie Wałbrzych XXI na swojej pierwszej konferencji prasowej ogłosiło, że jest i że jego celem jest rozwój aktywności obywatelskiej w samorządzie, współpraca między samorządami lokalnymi, i zachęcenie młodych ludzi do czynnego udziału w życiu publicznym. A także, że w najbliższych wyborach samorządowych wystawi listy do rad miasta i powiatu, do sejmiku i że powalczy o prezydenturę w mieście. O konkretnych nazwiskach Ryszard Skorupski, przewodniczący Stowarzyszenia, mówić jeszcze nie chciał. - Ofertę programową kierujemy do ludzi niezależnych, gotowych podejmować trudne cele dla dobra mieszkańców. Polityka nas nie interesuje, stajemy w opozycji wobec polityki jałowej i pełnej konfliktów. W Wałbrzychu upartyjniono właściwie wszystkie dziedziny życia publicznego: naukę, kulturę, edukację, nawet dostawy wody i odbiór ścieków, komunikację miejską i zarządzanie drogami - wyliczał. - To musi się zmienić. Zdaniem Dariusza Gustaba, radnego, efektem rządów partyjnych jest, że w Wałbrzychu zamarło życie obywatelskie, że prezydent i jego urzędnicy oddalili się od ludzi. - Problemy próbuje się rozwiązywać dopiero wtedy, gdy ludzie już protestują pod ratuszem. My chcemy uczciwie roz- mawiać ze społeczeństwem, a nie nocami zasypywać biedaszyby udając, że ich nie ma. Radny Michel Nykiel, „kandydat na kandydata“ na prezydenta miasta z ramienia Stowarzyszenia mówił o trudnej i niestety pogarszającej się sytuacji ekonomicznej Wałbrzycha. Jednym z pomysłów na pokonanie partii rządzących Wałbrzychem ma być alians różnych stowarzyszeń, tych które już mają przedstawicieli w Radzie Miasta i tych, które jeszcze nie mają. Czy pomysł przekują w czyn? To może być trudne, ale - jak uważa Andrzej Gniatkowski - nie niemożliwe. Aby mieć większość w radzie trzeba do niej wprowadzić 13 osób. Stowarzyszenie jest zwolennikiem jednomandatowych okręgów wyborczych. Na razie należy do niego 11 członków. (ask) 10 Nasz Region Dolnośląski GRUDZIEŃ . Z pamiętnika internowanych wałbrzyszan Elżbieta Kwiatkowska-Wyrwisz przewodnicząca NSZZ ,,Solidarność" w ówczesnej Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Wałbrzychu Dzień 13 grudnia 1981 roku zaskoczył mnie w domu. Udało mi się jednak uniknąć aresztowania. Przez tydzień ukrywałam się u różnych osób, a także w jednej parafii. A potem... okazało się, że już nie mogę sie ukrywać, bo... tam gdzie się udawałam nikt nie chciał już mnie ukrywać. Owszem, chętnie nakarmili, pozwolili kilka godzin odpocząć, porozmawiali, ale odmawiali udzielenie dalszego dłuższego schronienia. No więc w końcu wróciłam do domu, a tam już czekało na mnie wezwanie na Mazowiecką. Grozili w nim, że jak się nie zgłoszę, to wezmą moich rodziców. I wiem, że tak rzeczywiście czasem robili, jeśli nie mogli zatrzymać jednego z małżonków, to brali drugiego. Taki szantaż psychiczny. Internowano mnie 19 grudnia. Po przesłuchaniach i bardzo szczegółowej rewizji osobistej trafiłam na tzw. dołek. Chyba do 22 grudnia byłam na dołku sama. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia wywieziono mnie na ul. Kleczkowską do Wrocławia. Zostałam zakwaterowana do celi, w której były już trzy osoby, jak wtedy dowiedziałam się - wszystkie z Wrocławia. Zapytałam klawiszkę czy może mnie dać do koleżanek z Wałbrzycha, na co w odpowiedzi usłyszałam, że to nie sanatorium ani hotel. Tych osób z celi nie znałam wcześniej. Chyba w drugiej połowie stycznia 1982 roku przewieziono wszystkie internowane dwoma autokarami pod ścisłą eskortą do obozu dla kobiet w Gołdapi. Nie wiedziałyśmy dokąd jedziemy, tylko tyle, że ciągle na wschód. Miałyśmy najgorsze przeczucia - czy nie wywiozą nas z kraju? Przez pierwsze dni w Gołdapi trudno nam było się oswoić z miejscem i z celami. Jednak z czasem to jakoś się ułożyło, życie samo dostosowało nas do nowych warunków. Zorganizowałyśmy sobie zajęcia - naukę języków obcych, wykłady z psychologii, historii i literatury; ćwiczenia fizyczne i rehabilitacyjne, najpierw tylko w budynku, bo początkowo nie wolno było wychodzić z budynku nawet na taras, a od wiosny już także na tarasie. Ukazywała się ręcznie pisana gazetka ,,Internowanka“. Zorganizowałyśmy chór. No i co ważne - były msze święte. Ale to tylko jedna strona. Druga to przesłuchania, rewizje, a nawet wywózka do komisariatu w Gołdapi na przesłuchanie. M.in. ja również byłam tam przesłuchiwana. Takie dodatkowe szykany. Organizowałyśmy też akademie, na przykład z okazji 3 Maja była szczególna. Milicja próbowała ściągnąć polską flagę z kirem wywieszoną na zewnątrz przez koleżanki. Broniłyśmy do- stępu do niej. Wtedy przyjechały ,,posiłki“ dla przywrócenia spokoju w ośrodku. To było w holu na pierwszym piętrze. Tam często dziewczyny dziergały robótki na drutach lub szydełku, rozmyślały, rozmawiały. I gdy - nie wiem dokładnie kto to był, milicjanci? ZOMO? - chcieli zdjąć tę flagę z kirem, a dziewczyny nie dopuszczały do niej, usłyszałyśmy żałosną prośbę: no niech mnie pani nie kłuje tym drutem. *** 12 grudnia br. kobiety zaangażowane w walkę o niepodległą Polskę i internowane w stanie wojennym spotkały się na Zamku Królewskim w Warszawie na zaproszenie minister Elżbiety Radziszewskiej (Pełnomocnika Rządu d/s Równego Traktowania) oraz Instytutu Pamięci Narodowej. Spotkanie było dwudniowe, zaplanowano seminaria, konferencje, wystawy, koncerty. I ciekawostka. Zakwaterowane zostały z hotelu o - nomen omen - znaczącej nazwie ,,Etap“. Józef Zalas były sekretarz KZ NSZZ „Solidarność“ DZG Wałbrzycha Moje internowanie nastąpiło dnia 15.12.1981 r. Zostałem aresztowany w zakładzie pracy. Byłem zatrudniony w Dolnośląskim Zakładzie Graficznym w Wałbrzychu. Po kilku godzinach przesłuchania i próbie namówienia mnie na współpracę zostałem osadzony w areszcie KW Milicji Obywatelskiej na tzw. dołku. !7.17.1981 r. zostałem przewieziony do Świdnicy do aresztu śledczego przy Sądzie Okręgowym gdzie przebywałem do 06.01.1982 r. W tym dniu oraz następnym, 7 stycznia, cała grupa działaczy z wałbrzyskiego została przewieziona do Kamiennej Góry do ośrodka resocjalizacyjnego młodych przestępców, a dawniejszej filii obozu koncentracyjnego Gross Rosen ze Strzegomia. Bloki w których przebywaliśmy były nieczynne aż do roku 1981. Nie były one przystosowane do zamieszkania, nie były opalane, brakowało szyb w oknach. W Kamiennej Górze przebywałem do 6 kwietnia 1982 r. kiedy to przetransportowano nas do Głogowa i tam przebywałem w ośrodku więziennym do 15 czerwca 1981r. Kilka miesięcy po wyjściu z internowania włączyłem się w działalność pomocy dla internowanych i więzionych związkowców oraz ich rodzin. Byłem członkiem Komitetu Pomocy przy kardynale Henryku Gulbinowiczu we Wrocławiu. Jerzy Szulc były wiceprzewodniczący NSZZ „Solidarność“ Zarządu Regionu Dolny Śląsk 12 XII 81 r. wróciłem do domu o 23.30. Przyjechał do mnie kierowca z Zarządu Regionu, przekazał informacje, które napływały z całego kraju. Podobno wojsko jechało na Warszawę, telefony i faksy były wyłączone. Przekazałem mu informacje, aby koledzy z Komisji Zakładowych wybierali pieniądze z kont bankowych. Gdy włączyłem telewizor o godz. 24 zobaczyłem na ekranie tylko „śnieg”. Wyszedłem z domu do kolegi z „S” (blok obok) do Staszka Isańskiego, aby powiedzieć, że zbieramy się na kopalni. Kiedy wracałem do domu przed moim budynkiem stały już dwa radiowozy milicji, a przez radiostacje milicyjną usłyszałem „przystąpić do zatrzymania”. Kiedy to usłyszałem, zrozumiałem że chodzi o mnie, wtedy schowałem się do zsypu na śmieci i tam w temperaturze minus 20 st. siedziałem ok. 2 godzin. Następnie ukryłem się u koleżanki ze związku, przebywałem tam 2 lub 3 dni. Nawiązałem kontakt z przewodniczącym kopalni i umówiliśmy się, że wejdę na fałszywą przepustkę do kopalni i zjedziemy pod ziemię, a tam zorganizujemy strajk. Do mieszkania, gdzie się ukrywałem, zaraz po przyjściu przewodniczącego związku z kopalni wkroczyli milicjanci. Zostaliśmy rzuceni na podłogę i skuci kajdankami. Przewieziono nas na Komendę Milicji, a tam dowiedziałem się, że jestem internowany. Przez pierwsze siedemnaście dni trzymano mnie samotnie w celi, gdzie spędziłem święta i Nowy Rok. Następnie, 2 stycznia 1982 r. przewieźli mnie do Aresztu Śledczego w Świdnicy. Później przewożono mnie do Kamiennej Góry (były obóz faszystowski dla więźniów Gross Rosen), dalej Głogów, Grotków, Uherce Mineralne w Bieszczadach. W internowaniu ogólnie przesiedziałem rok czasu. Wszystkie te ośrodki były to miejsca, gdzie trzymano więźniów kryminalnych, a nie ośrodki internowania, jak podawała propaganda komunistyczna. Nawet za grubymi murami starego pruskiego więzienia podjęliśmy walkę o namiastkę wolności. Podzieliliśmy się na dwie grupy, jedna chodziła po korytarzach i śpiewała pieśni patriotyczne, a druga w tym czasie zdemontowała wszystkie zamki w celach. Szybko jednak je naprawiono. Nasze rodziny miały chyba jeszcze trudniejszą sytuacją, bo nam już było wszystko jedno, ale baliśmy się o nie, bo jednak SB nękała naszych bliskich, dokonując rewizji i przesłuchań oraz wielu szykan. wspomnienia zebrali: (ask), (DG) Nasz Region Dolnośląski GRUDZIEŃ Bal jesienny W naszym przedszkolu, jeszcze przed spotkaniem ze Św. Mikołajem odbył się Wielki Bal Jesienny. Bawiły się na nim wszystkie nasze przedszkolaki. Obowiązywał oczywiście odpowiedni jesienny strój. Mieliśmy więc okazję podziwiać kilka ciekawych jesiennych kreacji. Do balu przygotowywali się wszyscy bardzo starannie: musieliśmy wyczarować dekoracje, rodzice oczywiście ciekawe kostiumy, a panie nauczycielki pracowały intensywnie nad konkursami, nagrodami i odpowiednią oprawą muzyczną. Nie zapomnieliśmy także o słodyczach. Wreszcie nadszedł ten dzień i rozpoczęła się zabawa, tańce, konkursy o różnej tematyce, wymagające od dzieci szerokiej wiedzy i dobrej sprawności fizycznej. Ponieważ dzieciom nie brakuje wiedzy, a sprawność mają też bardzo dobrą, konkursy wzbudziły wielkie zainteresowanie i trwały aż do wyczerpania nagród. A było ich dużo. Jak na każdym szanującym się balu, wybraliśmy oczywiście Królową i Króla Balu. Komisję konkursową wybrano spośród dzieci wszystkich grup przedszkolnych. Miała ona bardzo trudne zadanie i po burzliwych obradach królewska para została wybrana. Nie zabrakło u nas loterii fantowej, a pieniążki zostały przekazane na rzecz akcji charytatywnej pt.: Góra grosza. W ostatniej części naszego balu, dla wyciszenia emocji spowodowanych udaną zabawą, dzieci miały możliwość popróbować swoich sił w tworzeniu wspólnej bajki pt. „Dobry wilk i Małgosia w przedszkolu“. Wymyślanie zabawnych przygód bohaterów, dało dzieciom wiele okazji do żartów i szczerego śmiechu. Na zakończenie obiecaliśmy sobie wszyscy, że musimy spotkać się już za rok na Wielkim Balu Jesiennym. Niech nadchodzące święta Bożego Narodzenia przyniosą Wam szczęście i pomyślność, a moc Nocy Betlejemskiej niech doda siły w zmaganiu się z codziennością! 11 12 GRUDZIEŃ Nasz Region Dolnośląski Nasz Region Dolnośląski GRUDZIEŃ 13 Jaki będzie wałbrzych w 2010 roku? Budżet jak bagno Rozmowa z Michelem Nykielem, radnym Rady Miasta Wałbrzycha, przewodniczącym komisji budżetu i finansów, byłym członkiem komisji rewizyjnej WZWiK. - Czy naprawdę sytuacja finansowa Wałbrzycha jest zła? MN: Jest bardzo zła, bo zadłużenie doszło już do 174,5 mln zł, tj. osiągnęło około 53% wysokości dochodów. Po osiągnięciu 60% zawieszone zostaną władze gminy i wejdzie zarząd komisaryczny. W 2010 roku, gdy planowany deficyt wyniesie ok. 37 mln zł, na funkcjonowanie gminy zaciągnięty zostanie kredyt długoterminowy sięgający 57,6 mln. Gdyby pojawiły się nowe projekty, a wraz z nimi konieczność sięgnięcia po środki unijne, może nie wystarczyć pieniędzy na wkład własny. I taki prezent szykuje obecnie rządząca Wałbrzychem ekipa swoim ewentualnym następcom. - Oprócz tego miasto poręczyło kilka kredytów, w tym ostatnio na budowę aqua-parku. MN: Tak, to prawda. To są bardzo wysokie poręczenia, a spłata kredytów potrwa prawie 30 lat. Spółce Aqua-Zdrój, w której miasto ma 100% udziałów, poręczyliśmy około 145 mln zł, a Wałbrzyskiemu Związkowi Wodociągów i Kanalizacji prawie 82,5 mln zł. Dochodzi do tego dług dla Wałbrzyskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej w wysokości kilku milionów złotych z odsetkami. - Ile wynosić będzie w najbliższych latach spłata zadłużenia? MN: Obsługa zadłużenia wyniesie w 2010 r. ponad 45 mln zł, w 2011 – około 51 mln zł, a w 2012 aż 57 mln zł. - „Budżet wzrostu czy upadku” głosi tytuł artykułu o budżecie Wałbrzycha na 2010 rok w jednej z lokalnych gazet. A dalej w tekście wyczytać można, że inwestycje miejskie pochłoną około 100 mln zł, czyli niewiele mniej niż 1/3 planowanych wydatków. W czym „tkwi haczyk”? MN: Każdy budżet składa się z planowanych wydatków i dochodów. Gdy dochody przewyższają wydatki mamy nadwyżkę. Ale gdy wydatki przewyższają dochody mamy deficyt, który trzeba będzie pokryć, na przykład właśnie biorąc kredyt. W przypadku Wałbrzycha wydatki to 365,4 mln zł, a dochody 328,6 mln zł. Przy tak dużym dochodzie miasto przeznacza na inwestycje tylko 31,5 mln zł własnego wkładu, a nie 100 mln zł jak podaje prezydent. Inwestycje łącznie, razem ze środkami pozyskanymi z zewnątrz to wydatek 55,6 mln zł. - Skąd zatem te 100 milionów? MN: Pan Prezydent do wspólnego worka zwanego inwestycjami wrzucił wszystko, nawet to, co robią spółki miejskie jak MZB, MZUK, MZWiK itd. - Prezydent chwali się, że najwięcej pieniędzy pódzie na drogi. MN: Najwyższy czas, skoro przez 7 lat urzędowania niewiele zrobiono. Tak naprawdę wydatki ogółem na drogi wyniosą ok. 31,4 mln zł, w tym wkład własny gminy to ok. 14,1 mln zł. Poza tym, temat dróg pojawia się zawsze przed wyborami. Przed ostatnimi na przykład Zarząd Dróg i Komunikacji wydał ulotkę pn. „Wałbrzych mapa bałaganu w zarządzaniu drogami” z hasłem „Klniesz na dziurach? Prezydent Wałbrzycha klnie razem z tobą! Prezydent nie ma żadnego wpływu na stan 38 strategicznych dróg miasta”. - Zatem jak to się dzieje np. w Świdnicy, gdzie prezydent nie narzeka na dziury? MN: W Świdnicy władza doszła do porozumienia ze wszystkimi zarządcami dróg i remonty wykonywane są na bieżąco. Prezydent Kruczkowski nie umiał się dogadać. - Czy w budżecie miasta przewidziane są środki na obwodnicę? MN: Nie, pieniędzy na obwodnicę w budżecie nie zapisano. Prezydent Kruczkowski jest szefem lokalnej Platformy Obywatelskiej, która rządzi w Wałbrzychu, w powiecie, w województwie, w sejmiku i w kraju, czyli wszędzie, a obwodnicy jak nie było, tak nie będzie. - Co z tak szumnie zapowiadaną gospodarką mieszkaniową, a zwłaszcza lokalami socjalnymi? MN: Tu miasto, ze środków własnych wyda tylko ok. 1,5 mln zł, z czego na przystosowanie lokali socjalnych przy ul. Drzymały - 200 tys. zł na 36 mieszkań, przy ul. Rolniczej - 100 tys. zł na 12 mieszkań. To trochę dziwne, bo 7 mieszkań tzw. kryzysowych na ul. Kasztelańskiej kosztować ma gminę 826 tys. zł. - A ile kosztuje utrzymanie administracji miejskiej? MN: Wydatki Urzędu Miejskiego w Wałbrzychu to 23,6 mln zł, w tym na obsługę radnych 601 tys. zł. a na promocję miasta - 870 tys. zł. - Niedawno Prezydent Kruczkowski chwalił się projektem „Stara Kopalnia”, czyli obiektami dawnej kopalni Thorez”, który podobno zrobił furorę w Brukseli... MN: Może i zrobił, ale pieniędzy unijnych na ten projekt w przyszłym roku w budżecie nie ma. Miasto wyda z własnych środków 5,7 mln zł. - A co z odzyskaniem przez Wałbrzych grodzkości, o którą Prezydent walczy przed każdymi wyborami? MN: Jeden z radnych na sesji stwierdził, powołując się na słowa piosenki Skaldów, „że nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go”. Dobre tłumaczenie wyborcze: co można by zrobić, gdybyśmy mieli grodzkość. Ale nie mamy i nie wiadomo, czy będziemy mieli, ponieważ powiat i miasto są mocno zadłużone. Gdy krajem rządziło Prawo i Sprawiedliwość prezydent Kruczkowski twierdził, że grodzkość odzyskać można jednym podpisem. To dlaczego teraz, gdy Platforma rządzi wszystkim, Wałbrzych nie ma praw powiatu? - Co się dzieje w Wałbrzychu, że liczba mieszkańców stale maleje? Obecnie miasto liczy ok. 122 tysięcy mieszkańców, a było prawie 145 tysięcy. MN: Być może jest to spowodowane wysokim bezrobociem sięgającym w powiecie prawie 17%, bardzo niskimi zarobkami, a także brakiem perspektyw dla młodych. To, co miało być ratunkiem dla miasta w miejsce zlikwidowanych kopalń, czyli specjalna strefa ekonomiczna, zaczyna się kurczyć, a w perspektywie może przestać istnieć. - Przyjąwszy więc średnio 50 mln zł na spłatę roczną kredytów przy założeniu 120 tysięcy mieszkańców, to na głowę mieszkańca, wliczając niemowlęta, wychodzi 416 zł rocznie. Nasuwa się porównanie do sytuacji Żarowa, który został zadłużony w podobnej skali przez Zbigniewa Chlebowskiego i Lillę Gruntkowską. Krótko mówiąc, projekt budżetu Wałbrzycha na przyszły rok nie jest ani budżetem wzrostu, ani upadku, tylko jak bagno wciąga nas w pułapkę zadłużenia. MN: Wiele na to wskazuje, ale pożyjemy, zobaczymy. - Dziękuję za rozmowę Rozmawiał Marek Mróz Podatek Belki, czyli belkowanie polskiego kapitalizmu Wojciech Rudny Ostatnie reklamy Banku ING sugerują, że w USA zauważono, iż Polacy to oszczędny naród. Polacy oszczędzają. Oczywiście, w przeciwieństwie do Amerykanów, którzy żyją na kredyt i w rezultacie więcej wydają, niż zarabiają. Nikt jakoś nie zauważył, że w Polsce oszczędzanie jest w ogóle nieopłacalne. Kolejne bowiem ekipy rządzące w wielce przemyślnym poszukiwaniu pieniędzy dla siebie, swoich urzędników i licznych wydatków budżetowych (w tym wojny w Afganistanie „za demokrację waszą i naszą”), zapędziły się aż do naszych kont oszczędnościowych i lokat (póki co skarpety są jeszcze w Polsce bezpieczne, ale przy całej tej inflacji i kryzysie to naprawdę kiepski interes). Już siedem lat temu rząd Leszka Millera, który twierdził, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy (sam oczywiście skończył marnie), w swojej „wrażliwej społecznie” i antykapitalistycznej (w odniesieniu do rodzimego, polskiego kapitalizmu) polityce zapoczątkował opodatkowywanie naszych oszczędności. Oczywiście, ludzie rządu, prominenci to nie my. My to my, a oni to oni. Oni mają swoich ludzi nawet w bankach szwajcarskich (vide: Piotr Filipczyński, Filipkowski vel Peter Vogel „bankier lewicy”), gdzie pompowane są miliardy euro z całej Unii Europejskiej, by mogły tam pracować dyskretnie, niezmordowanie i bezpiecznie (oczywiście bez złodziejskiego podwójnego opodatkowania, jak w unijnej Polsce)… Przeciwko rodzimemu kapitałowi Lewica jednak odeszła. Jej miejsce zajęła najpierw tromtadracka prawica niepodległościowo-patriotyczna, a potem prawica europejskoliberalna mocno usadowiona na swojej platformie, która, choć często tonie, to jednak z założenia ma nie zatonąć… Zmieniły się twarze, wypłynęły nowe afery… Jedno tylko, co się nie zmieniło, to polityka państwa polskiego wobec obywateli, którzy chcieliby we własnym kraju zostać, drobnymi choćby, kapitalistami. Bo przecież człowiek, który zaoszczędzi jakieś pieniądze i pozwoli im pracować, de facto jest kapitalistą. Ma przecież, choćby najmniejszy, ale własny, kapitał, który mógłby dla niego i bliskich pracować… Liberałowie, którzy wydawałoby się, że powinni sprzyjać polskiemu kapitalizmowi, są wobec niego niemal tacy sami, jak ekipy niegdyś Polską rządzące – zarówno postkomunistyczno-lewicowe, jak i tzw. patriotyczno-niepodległościowe. Podobnie jak owi „wrażliwi społecznie ludzie lewicy” czy nawołujący do wojny z Rosją za wielką Gruzję ludzie prawicy „niepodległościowej”, także liberałowie z Platformy Obywatelskiej wciąż kultywują podatkową politykę… postkomunisty i człowieka lewicy, ministra Marka Belki. Za Opcja na Prawo Nr 12/96, grudzień 2009 14 Nasz Region Dolnośląski GRUDZIEŃ Nawóz niezgody Kobiety wychodzące z wałbrzyskiego Urzędu Miejskiego nie chciały rozmawiać o konkretach. Przynajmniej imiennie. Mówiły tylko, że za dużo szumu gazety robią wokół ich sprawy. A przecież to właśnie one go wywołały protestując przeciwko kompostownikowi pod ich oknami. Widać go pomiędzy dwoma budynkami oznaczonymi numerami 56 i 58 przy ulicy Wrocławskiej. A jeszcze lepiej widać go z drogi wiodącej na stadion Czarnych. Sporny plac znajduje się jakieś 30 metrów z drugiej strony wspomnianych budynków. Na rozprawę przyszli prawie wszyscy zainteresowani. Prawie, bo zabrakło przedstawicieli Miejskiego Zakładu Usług Komunalnych, który był sprawcą całego zamieszania. Od lat MZUK składował na swoim terenie przy ul. Wrocławskiej odpady roślinne z prowadzonej przez siebie działalności. Przeszło rok temu złożył wniosek o wydanie decyzji środowiskowej w sprawie przekształcenia wysypiska w kompostownik. Postępowanie administracyjne biegło powoli. Dopiero w październiku tego roku MZUK sporządził stosowny raport i wtedy nastąpić miały uzgodnienia stron zainteresowanych, w tym wypowiedzi okolicznych mieszkańców i wspólnot samorządowych. Ci, gdy się o planach MZUK dowiedzieli, zaczęli protestować. Główne argumenty sprowadzały się do tego, że kompostownik będzie uciążliwy z powodu wydobywającego się smrodu. – Już teraz, zwłaszcza w dni upalne smród jest nie do wytrzymania, a będzie jeszcze gorzej – mówili mieszkańcy. – Co gorsza, rozwinie się robactwo, no i gryzonie. Taka lokalizacja sprawi, że spadnie wartość naszych nieruchomości, najbardziej tych położonych przy Wrocławskiej 56 i 58. To samo dotyczy nieruchomości przy ul. Odlewniczej 8–16, których przedstawiciele również protestowali w urzędzie, a także odległego o pół kilometra Osiedla Słonecznego. Protest poparł WAMAG, który decyzją prezydenta Wałbrzycha został niejako zmuszony do zagospodarowania przyległych do wysypiska terenów jako rekreacyjnych. Jego przedstawiciel – Wiesław Achtel, twierdził, że technologia wybrana przez MZUK jest najprostsza. Zauważył też, że wspomniany raport opracowywał Adam Rybak – pracownik MZUK. Co prawda, nie jest to niezgodne z prawem, ale na pewno nie wpływa na bezstronność. Ze stanowiskiem wstrzymała się przedstawicielka Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska Halina Zaremba, bowiem uznała, że zbyt wiele w dokumentacji MZUK jest braków i sprzeczności. Nie wskazano nawet, czy kompostownik jest zgodny z planem przestrzennego zagospodarowania terenu. Z wyjaśnień Roberta Szyma- Depresja jesienno – zimowa Mirosław Lubiński Każdy z nas w jakiś sposób odczuwa wpływ pogody na swoje samopoczucie. Nasze samopoczucie jest o wiele lepsze podczas słonecznej pogody, niż w pochmurne i szare jesienne dni. Szybko nadchodzący zmierzch ma niekorzystny wpływ na naszą równowagę psychiczną. Łatwo denerwujemy się. Coraz trudniej jest się zrelaksować. Śpimy dłużej, ale po obudzeniu nie jesteśmy wyspani. Ponieważ większość z nas to przeżywa rodzi się pytanie, czy to choroba, którą należy leczyć, czy po prostu mamy tylko „gorsze dni”? Długotrwała depresja jesienno – zimowa z nasilonymi objawami jest chorobą, choć nie aż tak powszechnie występującą. Choruje ok. 5 procent ludzi. Jeżeli nie ma klasycznych objawów depresji, to o rozpoznaniu choroby nie ma mowy. U 70% chorych występuje wzmożony apetyt, szczególnie na słodycze, prowadzący do tycia. Ponadto typowymi objawami są: apatia i zniechęcenie, zaburzenia snu, stałe rozdrażnienie, obniżenie popędu seksualnego, a u kobiet wzmożenie dyskomfortu stanów li, pracownika Urzędu Miasta prowadzącego rozprawę okazało się, że całkiem niedawno MZUK złożył wniosek o zawieszenie postępowania do czasu znalezienia nowej lokalizacji. – To po co w takim razie ta rozprawa się toczy? – zauważył zarządca budynków przy Odlewniczej – Marian Sidor. – I dlaczego wniosek MZUK, spółki która jest w stu procentach własnością gminy, rozpatruje urząd tejże gminy? Ostatecznie rozprawa zakończyła się bez konkretnych uzgodnień, bo za takie trudno uznać zapewnienie, że urząd zwróci się do MZUK o wyjaśnienie, czego tak naprawdę chce. – Nie ma co wyjaśniać – powiedziano mi w MZUK. – Dla nas sprawa jest zamknięta. Będziemy szukać nowego miejsca. Niby dobrze, ale całego tego zamieszania można było uniknąć. W Wałbrzychu nie brak miejsc nadających się na kompostownik. Prawdę mówiąc, jest ich nawet za dużo. w pomieszczeniu emituje światło o natężeniu zaledwie 500 luksów. Oczywiście nie zalecam jako leczenia włączenia dwustu żarówek jednocześnie w pokoju. Do terapii służą specjalne lampy. Lecznicze światło z lamp do fototerapii ma natężenie od 2,5 do 10 tysięcy luksów. Po odpowiedniej dla pacjenta dawce światła objawy mogą ustąpić po niecałym tygodniu. Rzadko wymagana jest terapia 3 – 4 tygodniowa. Fototerapia jest skuteczna w 60-80 procentach. U osób, które nie zareagowały na pierwszy cykl, poprawa następuje zwykle po dopasowaniu odpowiedniego natężenia lub zmianie pory i czasu trwania naświetlania. Jednak u niektórych osób leczenie światłem nie przynosi efektu. Jeśli objawy depresyjne nie ustępują lub wręcz nasilają się, niezbędna jest pomoc psychiatry, który zaleci leki przeciwdepresyjne. R przedmiesiączkowych. Zresztą kobiety zapadają na tę odmianę depresji czterokrotnie częściej niż mężczyźni. Przeciętny czas trwania depresji sezonowej to kilka miesięcy. Choroba często ustępuje sama. Niepokój powinno budzić utrzymywanie się złego samopoczucia powyżej dwóch tygodni. Wtedy należy zasięgnąć porady specjalisty. Zdarza się bowiem, że taki gorszy nastrój może przerodzić się w depresję kliniczną, która nie leczona może dosłownie zrujnować dotychczasowe życie. Depresja kliniczna to nie tylko złe samopoczucie i odczuwanie smutku. To zobojętnienie, uczucie pustki, poczucie braku włas- nej wartości, utrata przyjemności z wykonywania codziennych zajęć, a w końcu brak sił do wyjścia z domu, czy własnego łóżka. Na szczęście większość przypadków depresji jesienno– zimowych nie przechodzi w depresję kliniczną, ale nie należy jej lekceważyć. Chorującym na depresję sezonową zaleca się spacery na świeżym powietrzu, szczególnie w słoneczne dni. Co jednak robić, jeżeli na naszej szerokości geograficznej jesienią i zimą słońca jest, nomen omen, jak na lekarstwo? Jest na to sposób – fototerapia. Światło słoneczne ma natężenie 100 tysięcy luksów. Przeciętna lampa E K Marek Mróz PS. Kompostownik to miejsce, w którym z odpadów organicznych, w tym i z odchodów zwierząt, wymieszanych z wapnem, przy dostępie powietrza, bakterii i grzybów powstaje kompost, czyli nawóz. Czynnikiem niezbędnym jest samozgrzewanie się tych produktów. L A M A Nasz Region Dolnośląski GRUDZIEŃ 15 Między interfejsem a oligarchą Jerzy Przystawa Poseł Mirosław Sekuła, przewodniczący nowej komisji śledczej, to zaprawiony w partyjnych bojach prominentny działacz polityczny, który nieprzerwanie od 1990 roku pełni wysokie funkcje publiczne, najpierw jako wiceprezydent Zabrza, potem poseł, potem prezes Najwyższej Izby Kontroli, potem znowu poseł. Jako poseł nieustannie wybierany jest na najróżniejsze poważne funkcje, przewodniczy lub współprzewodniczy wielu komisjom sejmowym, a lista jest długa: Komisja Finansów Publicznych, Komisja Samorządu Terytorialnego i Polityki Regionalnej, Komisja ds. Kontroli Państwowej, Komisja Nadzwyczajna „Przyjazne Państwo”. Wynika z tego, że cieszy się on zaufaniem władz kolejnych partii politycznych i kto jak kto, ale Mirosław Sekuła powinien mieć wyjątkowo mało powodów, żeby uważać posłów na Sejm RP za marionetki. Tymczasem to w jego usta włożyła publicystka „Rzeczpospolitej” („Rz.” z 3.11.2009) dowcipną wypowiedź: Kim jest poseł? Interfejsem między ściągą klubową (instruującą jak głosować) a przyciskiem. Można by tę wypowiedź tak wybitnego parlamentarzysty potraktować jako żart, ale dziennikarka „Rzepy” zaraz cytuje innego polityka tej samej partii: Jestem jedną z szabel, na które liczy szef klubu. Dostaję klubową ściągę, z esesmesów dowiaduję się, co mówić na dany temat. To wszystko jest bardzo frustrujące. Prezydent Gliwic, Zygmunt Frankiewicz, uzupełnia ten opis losu posła Rzeczypospolitej następującymi uwagami: Wielu posłów jest sfrustrowanych, bo przestaje cokolwiek znaczyć. Dochodzi do takich patologii, że sekretarka znaczy czasem więcej niż poseł, bo to ona decyduje, z kim jej szef się spotka... Zdolność do samodzielnego myślenia nie jest pożądana. Szefom partii zależy na karnych członkach. Udaje im się utrzymać dyscyplinę dzięki systemowi, jaki sobie zafundowaliśmy. Ordynacja wyborcza pozwala szefowi partii jednym pociągnięciem pióra decydować o kształcie list partyjnych. Ani dziennikarka „Rzeczpospolitej”, ani jej rozmówcy nie odważają się nazwać po imieniu przyczyny, w której tkwi to zin- terfejsowanie posłów, które zamienia demokrację i demokratyczne wybory w fikcję i farsę. Nikt nie ośmiela się powiedzieć, że to ordynacja wyborcza jest tym instrumentem, który z posłów czyni to, co nazwał w swoim słynnym tekście „O demokracji” Karl Popper: maszynkę do głosowania, a nie myślącego i czującego człowieka („The Economist”, kwiecień 1988). Ponad 20 lat temu filozof brytyjski widział to wszystko, zanim jeszcze powstała III Rzeczpospolita i weszli na scenę polityczną Sekuła, Brudziński, Kaczyński i wszyscy inni. Nie uważał, że to odarcie posłów z odpowiedzialności, ich zamiana w interfejsy jest cechą jakichś podludzi, jakichś niedorosłych do demokracji polskich barbarzyńców, tylko, że jest to specyfika mechanizmu, przed którym każda szanująca się społeczność demokratyczna powinna się strzec i uciekać jak najdalej. Posłowie nam tego nie mówią, bo wiedzą, jakie jest zdanie partyjnych oligarchów, którzy ich ubezwłasnowolnili i dla których partyjna ordynacja i głosowanie na listy partyjne stanowi fundament egzystencji i politycznego istnienia. Posłowie zamierzają więc kandydować na stanowiska prezydentów miast, bo wiedzą, że wybrani w jednomandatowych okręgach wyborczych prezydenci, burmistrzowie i wójtowie gmin posiadają mandaty społeczne i obywatelskie, a więc pozapartyjne i niezależne od widzimisię partyjnych wodzów. W pierwszych bezpośrednich wyborach 2002 roku aż 75% wójtów, burmistrzów i prezydentów miast zostało wybranych poza partiami politycznymi, a w 2006 roku liczba ta wzrosła do 82%! Nie jest więc wójt, burmistrz czy prezydent wydmuszką, kukiełką poruszaną partyjnymi sznurkami, nie jest pseudoobywatelem, zdegradowanym do roli maszynki do głosowania, i tego im zazdroszczą Sekuła, Brudziński, Wikiński, Girzyński e tutti quanti. Bo wprawdzie to miło i przyjemnie, kiedy się dostaje pieniądze za samo pozowanie w roli polityka, ale upokarzające dla ludzi, którzy mają ambicję i honor być czymś więcej. Perspektywa wprowadzenia ordynacji wyborczej, w której posłowie nie byliby interfejsami, lecz prawdziwymi reprezentantami swoich wyborców, jak koszmar senny trapi partyjnych oligarchów i każe im poszukiwać gróźb, za pomocą których da się utrzymać w ryzach obywateli i zniechęcić ich do domagania się przynależnych im praw: straszą nas inwazją sejmową jakichś innych, jeszcze gorszych oligarchów! opowiadają byli partyjniacy spod znaku „lewicy”, to samo, na tym samym Salonie 24, opowiada Jarosław Gowin. Ten ostatni, przypadkowo, jest eksponentem partii, która w swoim programie zapisała jednomandatowe okręgi wyborcze, ale od tej pory czyni wszystko, co tylko jest możliwe, aby do takiej zmiany nie dopuścić. Na internetowym Salonie24 wypowiada się Jarosław Kaczyński: Powiem krótko. W takich warunkach, jakie dzisiaj są w Polsce, jednomandatowe okręgi wyborcze oznaczają, że wpływy Rychów i Zdzichów byłyby jeszcze dużo większe, niż są. Taki jest po prostu mechanizm. W tych wyborach ogromną rolę odgrywałyby pieniądze. Dzisiaj przecież każdy wie, że w trakcie kampanii wyborczej znaczna część pieniędzy idzie bokiem tzn. indywidualnie kandydaci na posłów, ze względu na te krzyżyki przy nazwiskach, sobie załatwiają. A w okręgach jednomandatowych w ogóle nie byłoby żadnej możliwości zbadania tego (...). I różnego rodzaju miejscowe establishmenty chciałyby mieć swojego posła. I bardzo często by go miały. Tak jak, niestety, bardzo często mają władzę samorządową mocno zintegrowaną z innymi tworami władzy. I tworzą taki system, w którym normalny obywatel w gruncie rzeczy jest całkowicie bezradny. Ja jestem przekonany, że taki byłby tego efekt. Jeszcze bardziej kawa na ławę wyłożyła to Julia Tymoszenko – uroczy ukraiński archetyp oligarchy partyjnego. Cóż to jest system większościowy? To znaczy, że oligarchowie rozstawią swoich ludzi po okręgach wyborczych, zapłacą za każdy okręg po dwa miliony dolarów, po prostu zainwestują jak w biznes, a potem dostaną w ręce cały kraj jak łup. Krótko mówiąc, wódz PiS-u rzuca w twarz wójtom, burmistrzom i prezydentom miast, którzy uzyskali w bezpośrednich wyborach mandaty większością głosów, że ta przeszło pięć razy większa od Sejmu społeczność gospodarzy gmin (gmin mamy ok. 2,5 tysiąca, a posłów tylko 460!), to nic innego jak zbieranina Rychów i Zdzichów, którzy za jakieś wielkie pieniądze, w powiązaniu z jakimiś „miejscowymi establishmentami”, pozdobywali stanowiska i teraz rządzą polską samorządową. Że jedyny nasz ratunek przed tymi niedobrymi zjawiskami leży w kontroli partyjnej, kierowanej przez światłych przywódców. Jarosław Kaczyński nie jest w tym stanowisku odosobniony. To samo opowiada Waldemar Pawlak, to samo od wieków Dodać tu wypada, że Julia Tymoszenko nie broni swoich rodaków przed brytyjskim systemem wyborczym! Ona broni Ukrainy przed system „otwartych list wyborczych”, na których głosujący mogliby znaleźć nazwiska kandydatów na posłów, jak to ma miejsce w Polsce! U Tymoszenko nawet taki system to już jest „większościowy”, bo na Ukrainie postęp, w krótszym czasie poszedł znacznie dalej i tam są „zakryte spiski”, na których nie ma nazwisk, i to jest dopiero demokracja! Taką oto „prawdę” o systemie wyborczym, który od ponad 200 lat działa w Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Stanach Zjednoczonych i w dziesiątkach innych krajów, przedstawiają swoim wyborcom nasze paniska i pańcie! Przysłowie powiada: Po czym poznać, że polityk kłamie? Trzeba patrzeć, czy porusza ustami!. Czasem w tym mijaniu się z prawdą polityk bierze zbyt ostry wiraż i wpada do rowu. Taka przygoda przytrafiła się Jarosławowi Kaczyńskiemu, gdy w gronie blogerów Salonu24 skręcił za bardzo i w swoich opowieściach o szkodliwości brytyjskiego systemu wyborczego powołał się na słowa, jakoby z nim zaprzyjaźnionego, członka Brytyjskiej Izby Gmin Daniela Kawczyńskiego. Daniel Kawczyński jest młodym parlamentarzystą z okręgu Shrewsbury & Atcham, mandat swój sprawuje dopiero od 2005 roku, ale jak możemy się dowiedzieć, zaglądając na jego stronę internetową http://www.daniel4shrewsbury.co.uk/committees.php, jest w szczególny sposób zaangażowany w promocję brytyjskiego systemu wyborczego i sprawuje w Izbie Gmin funkcję przewodniczącego APPG – All Party Parlamentary Group „First Past the Post”, której celem jest budowanie forum dyskusji i promocji stabilności i uczciwości wyborczej w ramach brytyjskiego systemu wyborczego! Daniel Kawczyński, zapytany wprost przez jednego z blogerów S24 o tę wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, stanowczo zaprzeczył. Kiedy takie „mijanki z prawdą” uprawiają partyjne tuzy, których codziennie pełno we wszystkich telewizjach, radiach i gazetach, to dojść do prawdy nie jest rzeczą prostą. Oni podobno toczą między sobą jakąś walkę polityczną i przypinają sobie nawzajem różne łatki. Jakoś nie słyszeliśmy, żeby przeciwnicy polityczni Jarosława Kaczyńskiego mieli mu za złe to „mijanie się” i żeby ktoś z tzw. poważnych dziennikarzy miał do niego o to pretensję! Podobnie zresztą jak z Donaldem Tuskiem, który nas zapewnił, że nie spocznie dopóki nie wprowadzi JOW w wyborach parlamentarnych, nawet postulat taki wpisał do programu swojej partii, zebrał prawie milion podpisów pod wnioskiem o referendum w tej sprawie, podpisy wsadził do kosza i jakoś nie słyszymy, żeby jego przeciwnicy polityczni mieli mu to za złe! Wszyscy mamy okazję się przekonać, czy dwukrotnie już wybierani w JOW wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast to armia oligarchów, którzy przekupili ciemny motłoch wyborczy i kupili sobie w ten sposób stanowiska? To spora armia: dwa i pół tysiąca ludzi! Nic nie słyszymy, żeby CBA, CBŚ i im podobne, miały wśród nich jakieś nadzwyczajne używanie. Raczej coraz to słyszymy o takich dochodzeniach w prześwietnym Sejmie! No a teraz szereg posłów deklaruje zamiar przejścia na gospodarowanie gminą! Wprost w łapy prokuratora i antykorupcyjnych śledczych? Z interfejsu pod klucz (więzienny)? Za Opcja na Prawo Nr 12/96, grudzień 2009 16 R Nasz Region Dolnośląski GRUDZIEŃ E K L A M A