Życie Olsztyna
Transkrypt
Życie Olsztyna
REKLAMA nr 25 (172l) 2015 ISSN 1734-7076 NOWE Życie REKLAMA (5.01.2016-18.01. 2016) www.zycieolsztyna.pl REKLAMA NAKŁAD 25 000 Olsztyna REKLAMA 2 z olsztyna “Nowe Życie Olsztyna” nr 25 (172) 2015 Jak dojadę do... ? Od 1 stycznia inaczej jeździmy miejską komunikacją w Olsztynie. To pierwsza tak znacząca zmiana od dziesięciu lat. Część linii autobusowych została zlikwidowana, niektóre kursują innymi trasami, powstały zupełnie nowe połączenia, a do tego funkcjonują trzy linie tramwajowe: oznaczona numerem 1 kursuje od Kanta do Wysokiej Bramy, numerem 2 – od Kanta do Dworca Głównego, a numer 3 – z Dworca Głównego do przystanku Uniwersytet – Prawocheńskiego. Nowością jest oznaczenie numerów linii autobusowych. Te „tradycyjne” zaczynają się od cyfry „1” – tzn. że np. dotychczasowa „9” do Kortowa zmienia się w „109”, a „20” do Pieczewa – w „120”. Autobusy, które będą krążyć uliczkami największych osiedli i dowozić pasażerów do tramwajowych przystanków, mają oznaczenia od „201” do „205”. Cyfra „3” z przodu oznacza linie okresowe, a „N01” i „N02” to numery linii nocnych. Aktualny rozkład jazdy autobusów i tramwajów znajdziemy nie tylko przy wiatach i przystankach, ale również na stronie internetowej Zarządu Dróg Zieleni i Transportu. Na www. zdzit.olsztyn.eu jest zakładka „Zaplanuj podróż”, w której wystarczy wpisać, dokąd chcemy znaleźć połączenie, a uzyskamy propozycje aktualnych linii autobusowych i tramwajowych. Zaszło też kilka zmian związanych z przystankami. Część linii będzie zatrzymywać się przy wiatach, przy których dotychczas nie kursowały. Część przystanków na żądanie stanie się zwykłymi, ale pojawi się też kilka nowych przystanków warunkowych. Osiemnaście przystanków zmieni nazwę. Nadeszła pora na Towarową Miasto szykuje się do jednej z najważniejszych inwestycji: ogłoszono przetarg na budowę ul. Towarowej, która po przebudowie ma prowadzić do jednego z węzłów obwodnicy Olsztyna. Celem projektu jest połączenie systemu komunikacyjnego miasta z trasą omijającą stolicę Warmii i Mazur od południa. Inwestycja składa się z kilku zadań, m.in. budowy ul. Towarowej od skrzyżowania z Budowlaną do obwodnicy, przebudowy na odcinku od Leonharda do Budowlanej, przebudowy ul. Budowlanej, budowy przy niej zbiornika retencyjnego oraz przebudowy ul. Lubelskiej na odcinku od skrzyżowania z ul. Budowlaną do zaprojektowanego węzła drogowego w ciągu obwodnicy. Miasto czeka na wnioski potencjalnych wykonawców o dopuszczenie do przetargu. Do składania ofert zaproszonych ma zostać sześciu najlepszych z największym doświadczeniem, odpowiednim potencjałem i zdolnościami finansowymi do realizacji takiej inwestycji. Zwycięzca od momentu podpisania umowy będzie miał 27 miesięcy na zrealizowanie zadania, które ma być współfinansowane z unijnego Programu Operacyjnego Polska Wschodnia. Olsztynianki strzelają gole Kobieca piłka nożna nie jest tak popularna jak męska, a tymczasem olsztyński Kobiecy Klub Piłkarski Stomil 8 stycznia świętuje 5 lat swego istnienia. W tym czasie nie zabrakło sukcesów, z których najważniejszym był awans do I ligi oraz waleczna postawa w tej klasie rozgrywkowej – po 9 kolejkach olsztynianki są bowiem na 6. miejscu w tabeli i tracą do 3. zespołu w tabeli zaledwie cztery oczka. – Z roku na rok robimy progres, zarówno sportowy, jak i organizacyjny – przekonywał trener Dariusz Maleszewski podczas spotkania z prezydentem miasta Piotrem Grzymowiczem. – To nie byłoby możliwe bez wsparcia firm, których coraz więcej jest z nami. Ogromny wkład ma też miasto, bez którego byłoby nam bardzo kiepsko. Staramy się promować Olsztyn, szczególnie że jesteśmy marką kobiecej piłki w północno-wschodniej Polsce. Poza pierwszą drużyną Stomil Visacom ma też drugą ekipę oraz zespoły juniorek i młodziczek. Łącznie w klubie trenuje ponad sto dziewcząt. Już w styczniu będzie szansa na kolejne sukcesy. Drużyny do lat 14 i 18 zagrają w finałowych turniejach młodzieżowych mistrzostw Polski. Na terenie całego parku Podzamcze ustawiono dziesiątki nowych elementów małej architektury, a wśród nich stojaki rowerowe, o które postulowało środowisko olsztyńskich cyklistów podczas konsultacji społecznych w 2011 r. Pojawiły się też elementy Systemu Informacji Miejskiej (SIM) utrzymane w kolorystyce przyporządkowanej strefie historycznej – tablice z mapą oraz drogowskazy wskazujące orientacyjną odległość w minutach marszu. – Z perspektywy rozbudowy miejskiej sieci rowerowej jest to istotna realizacja – sądzi oficer rowerowy Mirosław Arczak. – Powstał tu bowiem fragment łącznika między parkiem Centralnym, Starym Miastem a Lasem Miejskim. Patrząc na to jeszcze ogólniej, jest to cenny odcinek popularnie zwanej „Łynostrady”. Tanecznym krokiem do matury Maturzyści po raz trzeci przejdą ulicami Olsztyna i zatańczą poloneza. Wydarzenie odbędzie się w drugiej połowie stycznia. Oryginalne przebrania, transparenty i doskonała zabawa w padającym śniegu – tak wyglądały pierwsze w historii Olsztyna happeningi maturzystów zorganizowane przy okazji zbliżającego się egzaminu dojrzałości. Setki maturzystów z kilkunastu olsztyńskich szkół przeszły ulicami miasta, a później zatańczyły poloneza na placu przed ratuszem. Zachęceni tymi sukcesami po raz trzeci wyjdą na ulice miasta. Tym razem młodzież olsztyńskich szkół ponadgimnazjalnych spotka się przed Starym Ratuszem. Początek happeningu „100 dni do matury” odbędzie się 22 stycznia między 10:00 a 12:30. Organizatorem jest Zespół Szkół Elektronicznych i Telekomunikacyjnych przy współpracy z innymi szkołami. Honorowy patronat nad wydarzeniem sprawuje prezydent Olsztyna. Rok Feliksa Park Podzamcze Nowowiejskiego gotowy Pierwsza część odnowionego parku Podzamcze – między kolejowymi mostami a ulicą Nowowiejskiego – została zmodernizowana i oddana do użytku nieco ponad 3 lata temu. Teraz olsztynianie zyskali kolejny pokaźny teren – od Nowowiejskiego wzdłuż Łyny aż do ul. Staszica. To teren niezwykle ciekawy turystycznie i rekreacyjnie: obejmuje malownicze okolice zamku Kapituły Warmińskiej i innych olsztyńskich zabytków oraz otacza długi odcinek Łyny, przez którą przerzucono 3 drewniane kładki prezentujące się zupełnie inaczej niż przed rozpoczęciem prac. Największe zmiany zaszły z punktu widzenia rowerzystów, którzy otrzymali formalne zezwolenie na jazdę po parku oraz odpowiednią ku temu nawierzchnię, będącą kompromisem pomiędzy historycznym charakterem tego miejsca a wygodą użytkowania. Rowerzyści powinni jednak pamiętać, że na terenie całego parku ustanowiono ciąg pieszo-rowerowy (na co wskazują odpowiednie znaki stojące przy wszystkich wjazdach do parku), zatem są obowiązani zachowywać bezpieczną prędkość i zawsze ustępować miejsca spacerowiczom. Zakaz przejazdu obowiązuje natomiast na kładkach nad Łyną, które są zbyt wąskie, aby bezpiecznie pomieścić pieszych i rowerzystów. W tym roku nie zabraknie wydarzeń związanych z kompozytorem, dyrygentem, genialnym wirtuozem pochodzącym z naszych stron. Decyzją polskiego parlamentu rok 2016 będzie w naszym kraju Rokiem Feliksa Nowowiejskiego. Feliks Nowowiejski urodził się w Barczewie, ale nie brakuje jego związków z Olsztynem. Mieszkańcy codziennie słuchają fragmentu jednego z jego dzieł. Chodzi o utwór „O Warmio moja miła”. Kompozycja powstała przy okazji plebiscytu w 1920 roku. Po wojnie kompozycja Nowowiejskiego była odgrywana z ratuszowej wieży przez trębacza albo przez kuranty. Ta tradycja trwa do dziś. Utwór nawet stał się oficjalnym hymnem miasta i obecnie gra go trębacz. Nowowiejski urodził się w 1877 w obecnym Barczewie. Jako nastolatek przeniósł się z rodziną do Olsztyna. To właśnie w naszym mieście grał w orkiestrze pułku grenadierów. Między 1898 a 1900 był organistą w kościele św. Jakuba. W Olsztynie Nowowiejski jest patronem filharmonii i ulicy w centrum miasta. W tym roku mamy niepowtarzalną szansę, by więcej Polaków usłyszało o naszym mistrzu z Barczewa. Red. REKLAMA NOWE Życie Wydawca: Agencja Reklamowo-Wydawnicza INNA PERSPEKTYWA” Paweł Lik, “ redaktor naczelny: Leszek Lik, [email protected]; redaktor wydania bezpłatnego: Paweł Lik, dziennikarze: Andrzej Zb. Brzozowski, Cezary Kapłon, Jacek Panas, Jerzy Pantak, Mirosław Rogalski, Mariusz Wadas; Okładka: materiał powierzony; Biuro promocji i reklamy: tel. 505 129 273; (r) – materiał reklamowy lub powierzony, ar- archiwum redakcji. Redakcja nie odpowiada za treœæ i formê powierzonych materia³ów, zastrzega sobie prawo adiustacji powierzonych tekstów. Druk: Edytor Sp. z o.o. Olsztyna Nakład 25 000 aglomeracja olsztyńska Arbet rozpoczął budowę nowego osiedla w Dywitach “Nowe Życie Olsztyna” nr 25 (172) 2015 3 We wschodniej części Dywit, w pobliżu malowniczego Jeziora Dywickiego ruszyła budowa nowego „Osiedla Kormoran”. Na 2 ha powstanie sześć budynków wielorodzinnych. Ciężki sprzęt na Budują nowe osiedlu Sterowców! „Osiedle Kormoran”! Na początku grudnia ciężki sprzęt pojawił się na osiedlu Sterowców w lesie nad rzeką Wadąg w Dywitach. Ruszyła największa inwestycja w historii Dywit. Wykonawcą przedsięwzięcia szacowanego na 350 – 400 mln zł jest olsztyński deweloper Arbet Investment Group. W pierwszym etapie powstaną dwa wielorodzinne budynki mieszkalne, a docelowo będzie to osiedle na 4 tysiące osób. Na plac budowy wjechała pierwsza koparka, która rozpoczęła prace ziemne. Inwestor, czyli olsztyński deweloper Arbet, chce wykorzystać sprzyjającą pogodę na wykonanie robót ziemnych i fundamentowych. – Najpierw zbudujemy dwa wielorodzinne budynki z dwu- i trzypokojowymi mieszkaniami – mówi Bożena Kowalczyk, asystent zarządu Arbet Investment Group. – Mamy już podpisane umowy z pierwszymi klientami. Szacujemy, że dwa pierwsze budynki będą gotowe w pierwszym kwartale 2017 roku. Skala najnowszej inwestycji Arbetu jest imponująca. W ciągu 6-8 lat w lesie nad rzeką Wadąg powstanie nie- Budowa osiedla Sterowców w Dywitach, czyli największej inwestycji w historii gminy, ruszyła na początku grudnia 2015 r. mal samowystarczalne osiedle z ponad 40 budynkami, minigalerią, kliniką medyczną czy stacją benzynową. Na nowym dywickim osiedlu w 1800 mieszkaniach ma znaleźć swoje miejsce około 4 tysięcy osób. – Chcemy wybudować piękną, niemal samowystarczalną dzielnicę z zachowaniem klimatu tego zielonego miejsca i jego sterowcową historią. Dlatego z działki o powierzchni około 30 ha zabudowa mieszkaniowa zajmie tylko połowę, zaś drugą połowę wypełni zieleń z miejscami do rekreacji oraz wypoczynku – zapowiada Andrzej Bogusz, prezes Arbet Investment Group. Koniec roku 2015 to prawdziwy boom w gminie Dywity w budownictwie wielorodzinnym. Po rozpoczęciu budowy osiedla Sterowców przez Arbet (piszemy o tym obok – red.) ze swoją inwestycją ruszyła Spółdzielnia Mieszkaniowa ,,Kormoran” z Olsztyna. We wschodniej części Dywit, w pobliżu Jeziora Dywickiego rozpoczęła się budowa pierwszego z sześciu czterokondygnacyjnych budynków nowego ,,Osiedla Kormoran”. – Trwają prace związane z niwelacją terenu, a lada chwila chcemy rozpocząć roboty ziemne pod budynek – mówi Andrzej Sztomberski, prezes SM Kormoran w Olsztynie. – Zamierzamy wybudować pięknie położone i ciche osiedle (170 mieszkań o powierzchni od 34 do 62 m2). SM Kormoran kupiła około 4,5 ha gruntów od prywatnego właściciela. Geodeci wydzielili 17 działek pod budownictwo jednorodzinne, a na 2 hektarach powstanie nowe ,,Osiedle Kormoran”. Mieszkańcy osiedla będą mieli do dyspozycji 255 miejsc parkingowych usytuowanych, podobnie jak ruch samochodowy, na zewnątrz osiedla. W środku będą plac zabaw, ciągi piesze i zagospodarowana przestrzeń do wypoczynku. Planowana cena mieszkań na nowym osiedlu to koszt rzędu 3800 zł/m2. – Oferta jest skierowana do osób, których nie stać na duży kredyt hipoteczny – mówi prezes Sztomberski. Finansowanie mieszkań z lokatorskim spółdzielczym prawem do lokalu będzie na- stępowało ze środków przyszłych lokatorów – 30 % wkładu własnego, a pozostałe 70% kosztów budowy z długoterminowego kredytu zaciągniętego przez spółdzielnię. – Miesięczne raty kredytu oraz opłat za mieszkanie będą niższe niż w przypadku najmu mieszkania na wolnym rynku – zapewnia prezes SM Kormoran. Pierwszy budynek z 33 mieszkaniami ma zostać oddany do użytku w I kwartale 2017 roku. – O wyborze Dywit jako miejsca inwestycji zdecydowało kilka faktów – wyjaśnia prezes Sztomberski. – To bliskość Olsztyna, dobre skomunikowanie z miastem, m.in. poprzez transport publiczny, a także kwestia ekonomiczna, czyli to, że budowa osiedla wielorodzinnego jest tańsza w Dywitach niż w Olsztynie. Do tego trzeba dodać otwartość władz gminy i wójta Jacka Szydło, co sprzyja i buduje klimat do inwestowania. 4 “Nowe Życie Olsztyna” nr 25 (172) 2015 kto ma rację? Jeszcze takiego nie było Stary dobry, nowy lepszy I już go mamy za sobą. Rok 2015 przeszedł do historii. Zastanawiam się, czy możemy go zaliczyć do tych lat udanych, czy bezpowrotnie straconych. Patrząc na nasz wspaniały Olsztyn trzeba powiedzieć, że zrobiono bardzo dużo i większość mieszkańców może być zadowolona. Ale czy na pewno? Wiecznie niezadowolony Jacuś zaczyna nowy rok od narzekania, biadolenia i zrzędzenia. Chcesz, Jacku, aby wszystko wokół Ciebie uległo zmianie, ale Ty sam jakoś nie chcesz się zmienić, tzn. Twoje nastawienie do niektórych spraw. Jeżdżąc ostatnio po nowych wspaniałych arteriach komunikacyjnych, doskonale sknoconych, miałem sporo czasu na przeanalizowanie niektórych zastosowanych w naszym mieście rozwiązań. Ostanie zmiany polityczne w kraju spowodowały sporo zamieszania i trudno jest obecnie oceniać pracę administracji państwowej i samorządowej, ale biurokracja, niestety, nie zniknęła z urzędów. Nie udało się wprowadzić systemu załatwiania petentów w jednym pokoju. Wciąż trzeba chodzić od wydziału do wydziału, by załatwić niektóre sprawy. Trudno, tak było i na razie tak będzie – chyba że w nowym roku coś się zmieni. W większości państw w Europie sklepy wielkopowierzchniowe, w tym galerie, zlokalizowane są za miastem. U nas w Olsztynie – w centrum. W minionym roku otworzono ich mnóstwo: co najmniej po jednym supermarkecie w zasadzie w każdej dzielnicy, a dodatkowo mamy dużą galerię. Kogo wówczas obchodziło, że rodzimy, mały handel i tak miał olbrzymie trudności, a nawet czasami skazany został na zagładę? Jeśli nie wtedy, to w tym lub przyszłym roku. Arterie komunikacyjne są, jak piszesz, wspaniałe, ale... doskonale sknocone. To się w końcu zdecyduj. Chyba że to taki noworoczny żart. Z oceną działania administracji to się na razie wstrzymaj. Daj szansę nowej władzy. Nie widzę powodu wracania do tego, co minęło, i roztrząsania tamtych spraw. Co do wielkopowierzchniowych sklepów, to być może spełni się Twoje marzenie, kiedy zacznie dzia- Ale chwała włodarzom! Mamy nowoczesne placówki handlowe i miasto staje się nowoczesne. Tylko czy o to chodzi? Miasto dba także o wizerunek. Wybudowano i oddano do użytku nowoczesne centrum wypoczynku nad Jeziorem Krzywym, czyli miejską plażę. Wydano mnóstwo pieniędzy. Ale czy ta inwestycja zwiększy atrakcyjność stolicy regionu, kiedy kulturalnych imprez ściągających turystów i widzów w minionym roku nie było? Chociaż może były, ale ja ich nie zauważyłem? Jednak gdy pytałem przyjaciół z innych miast, z czego słynie Olsztyn, nie potrafili odpowiedzieć. Mamy też wreszcie oświetlony obiekt sportowy. Hura! Ale co z tego, skoro zabrakło pieniędzy na wspieranie sportu? A gdy w bólach zrodziły się plany nowego stadionu, okazuje się, że znowu stracimy, bo podczas budowy oświetlenie trzeba będzie zdemontować. Nie wiem: sukces to czy porażka? I na koniec. Uczestniczyłem w wydawaniu paczek świątecznych ludziom potrzebującym pomocy. Wspaniała, potrzebna akcja. Wiktuałów wystarczyło dla wszystkich. Czy to jednak sukces? Dlaczego nie ma dla nich pracy? W urzędzie zatrudnionych jest mnóstwo ludzi, ale nie znam bezrobotnej osoby, która znalazłaby zatrudnienie dzięki urzędowi. Myślę, że na tym polu kolejny rok jest stracony. Najważniejsze, że gdy decydenci będą podsumowywali te mijające dni, będą dumni z osiągnięć. Ja podchodzę do tego sceptycznie i mam nadzieję, że rok 2016 będzie lepszy dla miasta i wszystkich jego mieszkańców. Jacek Panas rys. Zbigniew Piszczako łać nowy podatek. Marzenie Twoje, ale czy wszystkich? Nie wiem. W okresie przedświątecznym w takich właśnie sklepach i galeriach widziałem tłumy ludzi. Niekoniecznie kupujących. Bo to także teren spotkań towarzyskich. Czasami trudno znaleźć miejsce w takiej „galeryjnej” kawiarence lub restauracji. Ciebie to, Jacku, nie interesuje, ale inni chętnie z tego korzystają. Nie masz także racji, kiedy piszesz, że tylko w Olsztynie takie sklepy i galerie są zlokalizowane w centrum miasta. Na przykład w Katowicach największa galeria jest przy dworcu, w środku miasta. Podobnie w Bielsku-Białej. Wiem, bo niedawno tam byłem. Kompleks rekreacyjno-sportowy nad Jeziorem Krzywym, to – moim zdaniem – jedna z najlepszych wizytówek naszego miasta. Jeżeli Twoi znajomi jeszcze go nie widzieli, to zaproś ich i pokaż. Nawet zimą. Centrum „Ukiel” funkcjonuje cały rok. Sam się zdziwisz, jak zareagują. Ja tak zawsze robię, gdy chcę się pochwalić Olsztynem przed przyjaciółmi. Starówka jest śliczna, ale takie miejsca są w wielu Polskich miastach. To, co jest nad Jeziorem Krzywym, robi wrażenie nawet wśród zagranicznych gości. Co do imprez, to jak zwykle nie masz, Jacku, orientacji. Zawody w siatkówce plażowej, FIVB Beach Volleyball World Tour, Olsztyn Water Show, Olsztyn Green Festival mogą być przykładem aktywności placówki. To są nie tylko sportowe imprezy. Lubimy często narzekać bez powodu. Pamiętasz, ile było krzyku z powodu tramwajów? A spróbuj teraz do niego wsiąść. Każdy chce jeździć tramwajem, jakby nie było już autobusów. Cóż, pojawiła się nowa atrakcja. Podobno w weekendy przyjeżdżają ludzie spoza Olsztyna, żeby się przejechać. Całymi rodzinami. Do zmian komunikacyjnych też się powoli przyzwyczajamy. Są oczywiście zagorzali przeciwnicy. Zamiast krzyczeć, niech zaproponują jakieś racjonalne rozwiązanie. Tu masz, Jacku, pole do popisu. A na razie cieszmy się z tego, co już się udało zrobić, i miejmy nadzieję na to, co powtarzamy każdego roku przy składaniu noworocznych życzeń: że ten nowy rok będzie lepszy od starego. Andrzej Zb. Brzozowski nasze osiedle Jaroty “Nowe Życie Olsztyna” nr 25 (172) 2015 5 – osiedle z własną starówką To nie tylko największe pod względem liczby mieszkańców osiedle Olsztyna i trzecie pod względem zagęszczenia (prawie 25 tys. mieszkańców, czyli 8,5 tys./km2). To także najstarsza część współczesnego miasta, bo nazwa pochodzi od starszej od Olsztyna pruskiej wsi Jaroty (niem. Jomendorf), wchłoniętej przez miasto w latach 70. XX wieku. Wieś, leżącą przy tzw. trakcie biskupim, założono w 1342 r., czyli 11 lat wcześniej od Olsztyna! Dlatego jest to jedno z nowych osiedli z własną „starówką”, czyli kilkudziesięcioma domami, w większości jednopiętrowymi (ulice: Jarocka, Zakole, Okólna, Pieczewska, Dolna, Podgórna) i budowlami zabytkowymi. Polska szkoła Na tej starówce, przy ul. Jarockiej 47, znajduje się XIX-wieczny budynek, w którym za niemieckich czasów mieściła się jedna z 15 polskich szkół na Warmii. Należał on do patriotycznej rodziny Barczewskich, bo jednym z założycieli szkoły był Jakub Barczewski, stryj urodzonego we wsi znanego działacza narodowego ks. Walentego Barczewskiego (drugim inicjatorem był Józef Malewski, którego imię nosi SP nr 34 przy ul. Herdera). Katolicką szkołę polską w Jarotach otwarto 12 września 1930 r. Początkowo mieściła się w domu Jakuba Wieczorka, potem przeniesiono ją do budynku Jakuba Barczewskiego. Uczęszczało do niej przeciętnie dziesięcioro dzieci. Pierwszym kierownikiem został Lucjan Latosiński z Wielkopolski. Następnie szkołą kierował od 1932 r. Konrad Sikora. Prowadził kapelę ludową i bibliotekę, wraz z żoną Febronią występował w chórze im. Feliksa Nowowiejskiego. W 1935 r. założył drużynę harcerską, odpierał wielokrotne ataki na szkołę. Niestety w sierpniu 1939 r. szkołę zniszczyła młodzież niemiecka. Nauczyciela aresztowano i osadzono z innymi Polakami w obozie koncentracyjnym w Hohenbruch, a szkołę zamknięto 31 sierpnia 1939 r. W czerwcu 1957 r. na domku odsłonięto tablicę upamiętniającą szkołę i pierwszych nauczycieli. Niestety ten skromny dwuspadowy domek mylony jest z czerwonym budynkiem szkoły niemieckiej – m.in. w wielu gazetach, także olsztyńskich!; w Wikipedii i na turystycznej stronie internetowej Visit.Olsztyn! – przy skrzyżowaniu Jarockiej z Wilczyńskiego (Jarocka 65). Nikt tego nie sprostuje? Obelisk pamięci Wojciecha Kętrzyńskiego przy ul. Jarockiej XIX-wieczne pamiątki Jaroty mają swój udział w powstaniu styczniowym. We wrześniu 1863 r. aresztowano tam Wojciecha Kętrzyńskiego, który dostarczał broń powstańcom. Przypomina o tym obelisk ustawiony w 1988 r. przy ul. Jarockiej, po przeciwnej stronie kościoła Bogarodzicy Dziewicy Matki Kościoła. W 1861 r. Jaroty zamieszkiwało 411 katolików i tylko 3 ewangelików; aż 396 osób posługiwało się językiem polskim. W plebiscycie 1920 roku za Prusami oddano jednak 384 głosy, za Polską – tylko 78. W czasie II wojny światowej miejscowi korzystali z pracy przymusowych robotników, Polaków i Francuzów. Nic dziwnego, że mieszkańcy Jarot srogo ucierpieli od czerwonoarmistów. Wielu zostało wysiedlonych w latach 1945-1947 do Niemiec lub na zsyłkę do ZSRR, ale do dziś w Jarotach mieszka kilka rodzin rdzennych Warmiaków – zarówno Polaków, jak i Niemców. Autentycznym zabytkiem jest kaplica pw. Matki Bożej Szkaplerznej z 1883 r. Poświęcono ją w 1885 r., a pierwszą mszę odprawił 23 stycznia 1889 r. ks. Walenty Barczewski. Przypomnijmy, były to Tablica pamiątkowa przypomina o trudnej przeszłości czasy kulturkampfu, czyli walki niemieckich władz z kościołem katolickim i polskością! W latach 80. XX wieku kaplicę obudowano współczesnym kościołem. Drugą starą enklawą młodego osiedla jest teren tzw. Skarbówki (lub Poszmanówki, od nazwiska zarządcy), położony przy granicy z Pieczewem i lasem. Był to państwowy majątek ziemski utworzony przez Niemców na dawnych gruntach miejskich. Są tam ulice: Bajkowa, Kubusia Puchatka, Bolka i Lolka, a także część Witosa. Największa sypialnia Olsztyna Nowe osiedle rozpostarło się w latach 80. i 90. XX wie- ku między ulicami Sikorskiego (od lasku przy Realu) i Jarocką/Płoskiego a Ignacego Krasickiego (od V LO) oraz nieużytkami poniżej Nagórek a granicą miasta z lasem. Przez jego centrum przebiega handlowa ul. biskupa Wilczyńskiego. Stoją tu ciasno głównie wielopiętrowe bloki, stanowiące największą sypialnię Olsztyna, która ciągle się powiększa. Ponieważ ten rozrost komplikował administrowanie takim molochem, w 2007 r. wydzielono z niego zachodnią część, tworząc osiedle Generałów. Poza wysokimi domami mieszkalnymi i licznymi sklepami wielkopowierzchniowymi (chyba najwięcej w Olsztynie), współczesne Ja- roty niczym szczególnym się nie wyróżniają. Chyba tylko brakiem szkół (jest 5 podstawówek, jedno gimnazjum i liceum, ale głównie we wschodniej i północnej części). Jest też kilka oczek wodnych z rybami, służących wędkarzom – największe przy ul. Wilczyńskiego. A co łączy obecne osiedle z byłą wsią? Osadnictwo, nie tylko dzieci pierwszego powojennego pokolenia olsztynian. Zarówno w średniowieczu, jak i teraz osiadają tu ludzie pochodzący głównie ze wsi i małych miasteczek. Jednak wieś Jaroty całkiem nie zniknęła – istnieje po sąsiedzku przy granicy, w gminie Stawiguda, na terenach jej dawnej kolonii i upodabnia się do miasta. Święto ul. Wilczyńskiego Jeden z ciekawszych pomysłów na integrację mieszkańców nowych osiedli w Olsztynie wymyśliła Rada Osiedla Jaroty w 2010 r. to Święto ul. Wilczyńskiego. Od 6 lat odbywa się w czerwcu, a w tym roku stało się częścią Olsztyńskiego Lata Artystycznego. Święto cechuje spory rozmach, bo odbywa się wielka, kolorowa parada z udziałem mieszkańców, uczniów szkół podstawowych nr 30, 32 i 34 oraz kilku przedszkoli z opiekunami i rodzicami, firm i licznych zespołów artystycznych nie tylko z Olsztyna. Biorą w niej udział także cheerleaderki, kominiarze, amazonki, młodzieżowa grupa SIM PCK, różne pojazdy: od starodawnych bryczek i wózów konnych po limuzyny, quady i radiowozy policyjne. Korowód rusza zazwyczaj sprzed Centrum H&B – po nabożeństwie w jednym z dwu kościołów położonych przy tej ulicy – i zmierza na boisko SP nr 34. Tam odbywa się kilkugodzinny festyn: loteria fantowa, różne konkursy, pokazy artystyczne, wystawy kolekcjonerów i hobbystów. Jest też słodki poczęstunek i grochówka z wojskowego kociołka. Jerzy Pantak 6 ludzie “Nowe Życie Olsztyna” nr 25 (172) 2015 Jeżeli ktoś krzywdzi zwierzęta, to jest w stanie skrzywdzić ludzi Każdy z nas w większym lub mniejszym stopniu styka się ze znęcaniem nad zwierzętami. O złych stronach człowieczeństwa, a także o pomocy, jaką niosą tym słabszym istotom ludzie świadomi, rozmawiamy z Julitą Zadworną ze Stowarzyszenia Miasto Dobre dla Zwierząt. Zwierzęta otaczają mnie od zawsze. Przepełnia mnie miłość do zwierząt. W moim rodzinnym domu zawsze był kot, u dziadków zawsze był pies. Zwierzęta mają w sobie ogromne ciepło i radość, bez nich nie ma życia. Od małego zbierałam z ulicy bezdomne zwierzaki: psy, chore koty, ptaki. Kiedyś nawet udało się uratować bociana. Pewnego dnia zobaczyłam zdjęcie na Facebooku, apel o pomoc dla psa, wiedziałam od pierwszego wejrzenia, że muszę mu pomóc. Wspólnie z mężem postanowiliśmy go adoptować. Biszkopt był bardzo chory. Niestety, pomimo starań wielu ludzi, Biszkopcik po 27 dniach od zamieszkania w naszym domu odszedł za „Tęczowy Most”. Biszkopt zmienił wiele w naszym życiu i dzięki niemu uratowaliśmy sporo innych psich i kocich istnień. Minęły trzy lata, a Biszkopcik cały czas nad nami czuwa, mimo że nie ma go już z nami tak długo. Pies anioł, cudowna istota, dzięki której wiele innych zwierzaków ma dzisiaj nowy, lepszy świat. Mówią, że ratując jednego psa, nie zmienisz całego świata, ale jego świat – owszem... W przypadku Biszkopta było trochę inaczej. Zmieniliśmy jego świat, a on w podziękowaniu zmienił świat nasz i wielu innych psich i kocich kolegów. – Jak doszło do powstania stowarzyszenia? Skąd ten ko. Bezpieczeństwo, dach nad głową, wszystko co mu potrzebne do życia. To najokrutniejsze z ludzkich działań. pomysł i dlaczego akurat Dobre Miasto? Idea stowarzyszenia powstała po dwóch latach od rozpoczęcia działalności nieformalnej grupy działającej na rzecz zwierząt w Dobrym Mieście. Były to osoby, które opiekowały się psami w tzw. „Przechowalni”. Właśnie dzięki adopcji Biszkopta poznałam najwspanialszych ludzi na świecie – zainteresowałam się ich działaniami, dołączyłam do grupy, a potem wspólnie postanowiliśmy sformalizować grupę i założyć Stowarzyszenie Miasto Dobre dla Zwierząt. Dobre Miasto dlatego, że większość członków Stowarzyszenia jest z tamtych okolic, natomiast działalność Stowarzyszenia szybko rozrosła się poza Dobre Miasto. Staramy się pomagać wszędzie tam, gdzie potrzebna jest pomoc. – W zakładce „Nasze działania” można przeczytać, że stowarzyszenie niesie pomoc zwierzętom będącym czyjąś własnością, lecz traktowanym w sposób niehumanitarny. Jakim problemom musicie stawić czoło? Uważam, że wszyscy stykamy się z problemem znęcania nad zwierzętami w mniejszym lub większym stopniu. Media na okrągło opisują przypadki torturowania zwierząt oraz pokazują, do czego człowiek jest zdolny. Niejednokrotnie zdarzyło nam się podejmować interwencję w sprawie psów – Czy traktowanie zwierząt jak rzeczy jest powszechne? Jak Pani uważa, z czego to może wynikać? Niestety traktowanie zwierząt jak rzeczy jest powszechne, choć świat się zmienia. Czasem odnoszę wrażenie, że jest to jakaś chęć władzy nad czymś lub kimś, że ktoś chce sprawować nad czymś kontrolę. Często słabi ludzie tak właśnie postępują. Zwierzę ufa człowiekowi bezgranicznie. Dla mnie zwierzę to członek mojej rodziny i nie umiałabym go źle traktować. – Czy ludzie, którzy źle traktują zwierzęta, są po prostu źli czy nieświadomi swoich działań? fot. Orest Kantor – Jest Pani prezesem Stowarzyszenia Miasto Dobre dla Zwierząt. Skąd to zainteresowanie zwierzakami? Julita Zadworna podczas Festiwalu Babafest 2015 czy kotów. Zaczynając od najpopularniejszego łańcucha, kończąc na wiele bardziej dramatycznych sytuacjach. Trafił do nas np. kot powieszony na drzewie, drugi kot wiszący na drzewie na wnyku. Było kilka przypadków pobitych zwierząt lub zagłodzonych niemalże na śmierć. Największym problemem jest porzucanie małych kociąt. Często są to maluszki, mające kilka tygodni, potrzebujące jeszcze matki, a już wyrzucone w kartonie do rowu. Problem nie dotyczy tylko maluchów, ponieważ duże domowe koty są także narażone na porzucenie. Dorosły kot, który całe życie mieszkał w domu z człowiekiem, nie jest w stanie poradzić sobie z bezdomnością. Najtrudniejsze są przypadki, kiedy umiera jedyny opiekun zwierzęcia i nagle okazuje się, że kot czy pies jest niechcianym spadkiem. Często zwierzak ląduje na ulicy, tracąc wszyst- Moim zdaniem są po prostu źli. Przecież każdy człowiek widzi cierpienie, widzi, jak kogoś boli. Zranione zwierzę też okazuje ból. Sądzę, że jeśli ktoś jest w stanie skrzywdzić zwierzęta, tak samo może skrzywdzić człowieka. – Odnoszę wrażenie, że z roku na rok świadomość ludzi względem zwierząt się poprawia. Działają takie organizacje jak m.in. Otwarte Klatki. Czy ma Pani wrażenie, że wszystko idzie ku lepszemu, czy może w jakimś obszarze można poprawić działania? Faktycznie odnoszę wrażenie, że sytuacja zwierząt idzie ku lepszemu. Jest wiele organizacji, które pomagają zwierzętom. Niestety wciąż jest za mała świadomość i nadal zbyt mało ludzi angażuje się w pomoc. Widzę jednak światełko w tunelu. Nawet i wśród moich znajomych ludzie, którzy kiedyś nie zwróciliby uwagi na potrąconego kota, dzisiaj dzwonią i pytają, co mają zrobić. Gdy słyszymy o tym, jakich zbrodni dokonują ludzie, to jest to przez dużą część społeczeństwa potępiane i może kiedyś przyjdzie taki dzień, że nie będzie ani jednego zgłoszenia o potrzebującym zwierzaku. Marzę o tym, ale wiem, że przed nami bardzo długa droga. Do tego niezbędna jest edukacja, już od dziecka. Najważniejsze, żeby reagować. Widząc cierpiące, potrzebujące pomocy zwierzę, musimy pamiętać, że ono samo się nie obroni, nie uratuje, nie pójdzie do lekarza. Należy rozglądać się dookoła, szukać pomocy, jeśli jest taka potrzeba. Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Trzeba tylko być człowiekiem, być odpowiedzialnym i mądrym człowiekiem. „Jesteśmy odpowiedzialni za to, co oswoiliśmy” – jak słusznie zauważył „Mały Książę”. Rozmawiał Cezary Kapłon Cały wywiad można przeczytać na naszej stronie internetowej www.zycieolsztyna.pl ślady przeszłości “Nowe Życie Olsztyna” nr 25 (172) 2015 7 Jak Pawełek historię Olsztyna poznaje Jako zapalony cyklista ostatnie ciepłe dni grudnia wykorzystałem na wycieczki rowerem. Ze strachem i ciekawością przejechałem się nową drogą rowerową koło więzienia, czyli po ulicy Piłsudskiego. Dokładnie! Po ulicy, bo właśnie na niej ścieżka jest wytyczona, kosztem jednego byłego pasa ruchu. Miałem na tej bicyklowej arterii nawet małą przygodę. Jest tam mnóstwo przejść dla pieszych i jako kierujący pojazdem także muszę ustępować pierwszeństwa przechodniom. Przykładnie, widząc pieszego, zatrzymałem się, a kolarz jadący za mną niestety nie zdążył i walnął we mnie. Żeby złapać równowagę, musiał wejść na jezdnię, gdzie na szczęście tylko oparł się o samochód. Brr! Chyba już nie skorzystam z tej drogi. Jest to odcinek niebezpieczny, szczególnie dla rowerzystów, a przy okazji fajna zabawa dla pieszych. Wystarczy, że będą oni wolno przechodzili po pasach, a kolejka samochodów zablokuje wszystkie pobliskie skrzyżowania. Myślę, że to taki noworoczny prezent od drogowców dla mieszkańców Olsztyna. To taka mała dygresja, a wracając do innych moich wycieczek, to w drugi dzień świąt jechałem ulicą Mariańską. Trochę wiało i w pewnym momencie w szprychy mojego roweru wpadła jakaś kartka. Okazało się, że to zdjęcie dużego budynku, podobnego do pałacu. Zaraz poznałem, że to ten sam gmach, który stoi na górce naprzeciwko miejskiego szpitala. To kolejny w Olsztynie dom, o historii którego nic nie wiem, więc natychmiast skontaktowałem się z miłośnikiem Olsztyna Jackiem Panasem, naszym redakcyjnym kolegą. Przedstawiłem mu sprawę i nim skończyłem, usłyszałem: – Oj! Pawełku, ty mnie zamęczysz. Wyczułem, że Jacek był w dobrym humorze, bo zaraz dodał. – Materiał będziesz miał do końca starego roku, bo mam trochę czasu. Rzeczywiście jeszcze przed sylwestrem krótka historia tego domu była w mojej internetowej skrzynce. Oto ona: „W swojej opowieści cofnę się do roku 1353, czyli do chwili, kiedy aktem lokacyjnym na prawie chełmińskim zasadźca Jan z Łajs założył miasto Olsztyn. Była to mała mieścina, w której początkowo mieszkało kilkunastu kupców, kilku rzemieślników, trochę bogatych chłopów. Przeważnie pierwsi mieszczanie rekrutowali się spośród osadników z Polski. Kiedy miasto zaczęło funkcjonować, pomyślano również o chorych, a szczególnie dotkniętych przez zarazy. Bramy grodu były dla nich zamknięte i dlatego zaraz za murami miejskimi, tuż nad Łyną (obecnie patrząc w okolicach ulicy Asnyka) postawiono pierwszy w historii miasta dom zarazy, spełniający jednocześnie funkcję przytułku i szpitala. Obok wybudowano kaplicę św. Ducha, którą później podniesiono do rangi kościoła. Gdy mury miejskie przesunięto na brzeg rzeki, dom opieki z kaplicą znalazły się w mieście. Przytułek był kilkakrotnie odbudowywany po pożarach. Z czasem nowe miejsce dla szpitala i przytułku wyty- czono za Łyną na parceli przy obecnym zbiegu ulicy Warszawskiej i Grunwaldzkiej, tuż koło istniejącego tam chyba już od 1404 roku szpitala św. Jerzego. Ten zespół opiekuńczo-leczniczy istniał do 1871 roku. Potem pensjonariuszy przeniesiono do nowo wybudowanego szpitala przy ulicy Mariańskiej, czyli obecnego szpitala miejskiego. W tamtych czasach chorzy czy ubodzy mogli korzystać z przytułku za darmo, ale żywić się musieli we własnym zakresie. Pomoc medyczna była bardzo mizerna, a za specjalistyczną niestety trzeba było płacić. Miejski szpital powoli zmieniał się w placówkę typowo leczniczą i ubodzy, bezdomni czy obłożnie chorzy przeniesieni zostali do wybudowanego w 1913 roku naprzeciwko szpitala domu pomocy, gdzie otrzymali lokum oraz medyczną pomoc. W placówce znajdowały się oddziały opiekuńczy, hospicjum, oddział pensjonariuszy opłacających swój pobyt i bardzo dobrze wyposażony na tamte czasy oddział położniczy. Do placówki należały ogród, sad, pomieszczenia gospodarcze, stajnie i magazyny. Były również prosektorium, pralnia, pomieszczenia dezynfekcyjne oraz kostnica. W pobliżu był cmentarz, zlikwidowany dopiero w 1961 roku. Placówka zakończyła działalność tuż przed wkroczeniem „wyzwolicieli” w styczniu 1945 roku. Część pensjonariuszy uciekła, ale spora grupa dotarła do dworca kolejowego, gdzie schowała się w schronie. Tam niestety spotkała ich śmierć z rąk czerwonoarmistów. Budynek nie został zniszczony. Początkowo służył radzieckiemu wojsku jako koszary, a potem stacjonowali w nim polscy żołnierze. W 1946 roku obiekt przekazano Diecezji Warmińskiej. Utworzyła ona w nim Niższe Seminarium Duchowne, a na parterze miała swoją siedzibę kuria biskupia. W 1949 roku, w dawnym domu opieki utworzono Wyższe Seminarium Duchowne. Uczelnia funkcjonowała w nim do 1962 roku, kiedy przeniesiono ją do pomieszczeń w kamienicy przy placu Bema, zajmowanych przez Państwową Szkołę Pielęgniarstwa. Ta natomiast przeprowadziła się tam, gdzie było przedtem se- minarium, czyli na ulicę Mariańską. Budynek przeszedł pod władanie szkolnictwa medycznego. Przez jakiś czas było tam 4-letnie Liceum Pie- lęgniarstwa, potem 5-letnie. Uczniowie odbywali praktyki w pobliskim szpitalu. W 1972 roku powstał Zespół Szkół Medycznych, który po dwóch latach przeniósł się do wybudowanego obok nowego budynku. W dawnym pozostał tylko internat i tak jest do dziś, tylko szkoła ponownie zmieniła nazwę i teraz jest to Szkoła Policealna im prof. Zbigniewa Religi. W pięknym gmachu dawnego domu pomocy, poza internatem, zlokalizowane są jeszcze stołówka oraz biblioteka. Na parterze ulokowano departamenty zdrowia i turystyki urzędu marszałkowskiego. To wszystko, co wiem na temat budynku widocznego na zdjęciu, które wkręciło Ci się w szprychy koła roweru. Życzę Tobie oraz Czytelnikom wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, a sobie, aby do naszej redakcji przysyłano różne, ciekawe fotografie starego Olsztyna, abym mógł o każdej napisać coś ciekawego”. Mail od Jacka Panasa przygotował do druku Pawełek 8 “Nowe Życie Olsztyna” nr 25 (172) 2015 żYJMY sZCZUPŁO Nowy rok, nowe podejście Noworoczne postanowienia są zwykle dosyć radykalne. Pragniemy odmienić swój styl życia. Stać się kimś, kim zawsze chcieliśmy być. Przeżyć metamorfozę. Tak większość z nas wyobraża sobie pracę nad sobą. Jako wielką przemianę z kaczątka w łabędzia. Czy wiesz, że większość tego typu planów spala na panewce? Znacznie łatwiej osiągniesz swój cel, jeśli nauczysz się dążyć do niego... kroczkami. Noworoczne postanowienia dotyczące odchudzania – jak je dobrze znamy. Badacze już dawno wzięli pod lupę to, jak zachowuje się człowiek, kiedy coś postanowi. Najpierw wyobraża sobie, jak wspaniale będzie się czuł, osiągając swój cel. Widzi oczami wyobraźni nowego siebie i czuje podekscytowanie. Zaczyna entuzjastycznie planować: będę jeść zdrowiej, powstrzymam się od słodkiego i tłustego, zacznę trenować... Potem nastaje szara rzeczywistość. Nieborak trzyma się planu. Aż do momentu, w którym staje się coś, co wybija go z obranego kierunku. Teściowa miała urodziny. W pracy zorganizowano przyjęcie. Albo po prostu wieczór był smutny i trzeba go było osłodzić. W efekcie żołądek został wypełniony po brzegi, a postanowienie wylądowało w lamusie. Raz, drugi, trzeci nasz bohater popuścił cugli, więc doszedł do wniosku, że już nie ma po co się odchudzać. Zniechęcony kilkoma potknięciami zdecydował, że „zacznie od nowa innym razem”. To słynny schemat błędnego koła postanowień. Nie wychodzi nam idealnie to, co sobie założyliśmy, więc porzucamy cały plan. Co można było zrobić lepiej, by wytrwać w postanowieniu? Po pierwsze, nie dać się zniechęcić. Raz, drugi i trzeci kompletnie odstąpiliśmy od realizacji naszego postanowienia? To nic. Rok ma 365 dni, więc te kilka wpadek to ledwie ułamek całości. Po drugie, może cel był zbyt radykalny? Może lepiej skupić się na jednej lub dwóch bardzo prostych zmia- nach i dopiero gdy opanujemy je do perfekcji, zacznijmy dorzucać sobie do pieca? Pomyśl zatem o jednym nawyku, który możesz zmienić, by schudnąć. Skuteczną metodą bywa niejedzenie kolacji. Zaplanuj sobie, że ostatni posiłek zjesz nie później niż o godz. 17. Trudne to czy łatwe zadanie? Jeśli trudne, to znaczy, że do tej pory zdarzało ci się jadać wieczorami i ta zmiana autentycznie pomoże ci schudnąć. Wprowadź ją do swojego życia. Choćby się waliło i paliło, jedz tylko późny obiad, a kolację zostaw wrogowi. Naukowcy odkryli, że potrzeba 21 dni wypełnia- nia swojego postanowienia, by stało się ono dla nas łatwe. A zatem nim się obejrzysz, niejedzenie wieczorem stanie się dla ciebie naturalne. Gdy już to opanujesz, postanów sobie, że pewne produkty wykluczysz z diety. Na przykład słodycze. I po prostu ich nie jedz. Brzmi mało realistycznie? Tu też naukowcy podsuwają pewną wskazówkę, jak pomóc sobie osiągnąć taki cel. Gdy ktoś poczęstuje cię czymś słodkim, odpowiedz: „nie, dziękuję, nie jem słodyczy”. Twój rozmówca z pewnością okaże zaskoczenie i zapyta: „jak to, w ogóle”? Odpowiesz wtedy: „tak, w ogóle. Po prostu nie jem słodyczy”. Siła wypowiedzianych na głos słów jest silnie perswazyjna dla twojego umysłu. Jeśli powiesz, że nie jesz słodyczy i w tym samym momencie faktycznie ich odmówisz, to mózg uzna to za stan oczywisty. Z biegiem czasu łatwiej ci będzie o słodyczach nie myśleć, bo sam w to uwierzysz, że one są nie dla ciebie. Niejedzenie kolacji i słodyczy to milowy krok w stronę szczuplejszej sylwetki. Nadaje sens każdemu innemu wysiłkowi, jaki teraz podejmiesz, by przyspieszyć proces odchudzania. Zauważ, że REKLAMA te dwie mądre decyzje – wykluczenia jednego nawyku i jednej kategorii produktów – są stosunkowo mało wywrotowym planem. To nie jest postanowienie w stylu: „będę codziennie biegać”. I całe szczęście, bo łatwiej wytrwać w prostym postanowieniu niż w takim, które wymaga czasu, zdrowia czy dobrej pogody. Na początku, gdy dopiero uczymy się zmieniać swój styl życia na zdrowszy, unikajmy brania na siebie zbyt dużego wysiłku. Zacznijmy od postanowień możliwych do realizacji. Takie drobne kroczki zaprowadzą nas dalej niż susy, których i tak nie mielibyśmy siły wykonywać. Jest kilka sztuczek na to, jak oszukać swój mózg, by było nam nieco łatwiej wytrwać w postanowieniu. Niektóre z tych rad są uznane przez ekspertów od motywacji i samodyscypliny, inne – nie. Jedną z najbardziej kontrowersyjnych sztuczek jest jednodniowa dyspensa od swoich postanowień. Polega ona na tym, że wybranego dnia tygodnia, na przykład w niedzielę, raz możemy najeść się do nieprzyzwoitości. Czego tylko dusza zapragnie: słodyczy, tłustego, słonego. To metoda kulturystów przygotowujących się do zawodów prężenia muskułów. Na co dzień muszą ściśle trzymać się diety tak drakońskiej, że niemal nie do wytrzymania dla zwykłego śmiertelnika. Jedzą ściśle określoną ilość biała, węglowodanów i tłuszczów, przestrzegając narzuconych norm z aptekarską dokładnością. Żeby nie zwariować, raz w tygodniu mogą najeść się do woli, czego tylko pragną. Ten jeden posiłek, ta chwila euforii jest dla nich paliwem na kolejny tydzień katorżniczej walki o swoje marzenie. Jeśli więc wyrzeczenie się pewnej grupy produktów, np. słodyczy czy tłustego jedzenia, jest dla ciebie tak trudnym wyzwaniem, może ten sposób okaże się dla ciebie pomocny? A może odkryjesz, że gdy upragniona niedziela wreszcie nadchodzi, to wcale nie masz ochoty ulec pokusie? Aleksandra Ruda zdrowie “Nowe Życie Olsztyna” nr 25 (172) 2015 9 Szybkie wykrycie to długie życie Mentalność Polek zmienia się na lepsze. Jeszcze nie tak dawno dominowała postawa: „lepiej się nie badać, bo zaraz coś się znajdzie”. Efektem było wykrywanie nowotworów zbyt późno. Obecnie polskie kobiety wiedzą, że mogą uratować zdrowie, jeśli tylko podążą za zasadą: „Badam się regularnie, bo żyję odpowiedzialnie”. Regularne badanie się jest tak ważne, gdyż dwa bardzo częste nowotwory u kobiet – rak piersi i rak szyjki macicy – są wyleczalne, jeśli tylko zostaną wykryte odpowiednio wcześnie. Co ciekawe, niektóre objawy mogą być spostrzeżone przed lustrem przez każdą z nas. Nie bójmy się samodzielnie badać własnego ciała. Nie unikajmy też rutynowych wizyt u ginekologa. Rak szyjki macicy Ten nowotwór stanowi ponad połowę wszystkich nowotworów ginekologicznych, na jakie zapadają kobiety. Choroba może rozwinąć się w każdym wieku, ale ryzyko wzrasta po przekroczeniu przez kobietę 30. roku życia, zaś najwięcej chorych jest w wieku 47-59 lat. W naszym kraju umieralność na raka szyjki macicy to jeden z głównych problemów onkologicznych. A w innych krajach europejskich nastąpił ogromny spadek ofiar tego raka, głównie dzięki badaniom przesiewowym. W Polsce mamy „Populacyjny program wczesnego wykrywania raka szyjki macicy”, w ramach którego wykonuje się bezpłatne badanie cytologiczne. Cytologię przeprowadza ginekolog. To jakże ważne badanie jest darmowe, a mimo to dopomina się jego wykonania tylko co czwarta pacjentka. Gdyby wszystkie Polki co dwa lata korzystały z tego świadczenia, to wykrywalność nowotworu szyjki macicy byłaby znacznie wyższa. Wiele kobiet zostałoby uratowanych i wyleczonych, tak jak ma to miejsce na Zachodzie. Badanie cytologiczne polega na pobraniu wymazu z szyjki macicy. Jest bezbolesne i można je połączyć z rutynową wizytą u ginekologa. Najlepszym momentem do wykonania cytologii są pierwsze dni po miesiączce, jeśli nadal miesiączkujesz. Następnie wymaz jest wysyłany do laboratorium, w którym ekspert patomorfolog ocenia go pod mikroskopem. Celem jest wykluczenie obecności komórek nowotworowych, dysplastyki czy nieprawidłowego rozmiaru komórek szyjki macicy. Wyniki badania trafiają znów w ręce naszego ginekologa. Byłoby dobrze, gdyby za zgodą pacjentek na bieżąco sprawdzał otrzymywane informacje. Wówczas kobiety miałyby jeszcze więcej czasu na podjęcie leczenia, gdyby badanie wykryło nieprawidłowości. Obserwować stan szyjki macicy można też na własną rękę, w domu. Co prawda, to tylko profilaktyka. Jednak kobieta, która dobrze zna swoje ciało, szybciej się zorientuje, gdy zacznie dziać się coś nie- brać się do ginekologa, który rozpozna przyczynę i przepisze odpowiednie leki. Długo nieleczone infekcje mogą przyczyniać się do rozwoju raka szyjki macicy. Nie wolno więc lekceważyć stanu flory bakteryjnej naszych miejsc intymnych. Jednym z najniebezpieczniejszych drobnoustrojów, odpowiadających za stany zapalne szyjki macicy, jest wirus brodawczaka ludzkiego HPV. To tak zwany wirus onkogenny, a więc wpływający na powstanie nowotworu. Rak piersi pokojącego. Warto więc poznać wygląd swojego śluzu. Jeśli jeszcze miesiączkujesz, wygląd wydzieliny może się zmieniać w zależności od dnia cyklu. Co do zasady, kobiecy śluz powinien być przezroczysty lub lekko białawy. Jeśli zwykle taki jest, a nagle zaczyna być inny, to może wróżyć infekcje. Brązowy lub żółtawy śluz może wskazywać na stany zapalne. Brzyd- ki zapach również powinien zaniepokoić. Zapach słodkawy i śluz grudkowaty, twarożkowy wskazują zwykle na grzybiczą infekcję pochwy. Krwiste upławy to już powód do szybkiej reakcji. Nie ma się czego wstydzić. Po prostu pH pochwy niektórych kobiet jest takie, że łatwo o nabawienie się infekcji grzybiczej lub bakteryjnej, nawet jeśli bardzo starannie dbamy o higienę intymną. Warto wy- Czy wiesz, że twój ginekolog powinien badać twoje piersi co najmniej raz na dwa lata? W praktyce zdarzają się lekarze, którzy tego obowiązku nie wypełnili ani razu. Upominajmy się o darmowe badanie palpacyjne. Polega ono na tym, że doktor bada opuszkami palców, lekko uciskając pierś od strony sutków okrężnie aż do zewnątrz piersi. W ten sposób specjalista ocenia, czy nie są wyczuwalne jakieś zgrubienia pod palcami. Takie badanie każda kobieta powinna wykonywać również w domu raz w miesiącu. Pamiętajmy, by badać nie tylko pierś, zadzierając jedną z rąk za głowę, a drugą kładąc na piersi. Równie istotne jest kontrolowanie dołów pachowych. Pomasujmy je chwilę, uciskając, by upewnić się, że pod pachami także nie znajdziemy żadnych zgrubień, stwardnień ani poważnych zmian skórnych. Węzły chłonne bowiem bywają atakowane pierwszymi przerzutami raka piersi. Jeśli natkniemy się pod pachą na coś, co nas zaniepokoi, to zgłośmy tę obawę ginekologowi. Pacjentki będące między 50. a 69. rokiem życia mają co dwa lata darmową mammografię. To najważniejsze do wykrycia raka piersi badanie jest dla tej grupy refundowane przez NFZ. Pozostaje zadać pytanie, dlaczego kobiety w innym wieku nie mają tego świadczenia za darmo. Przecież wczesne wykrywanie raka piersi i tak byłoby dużo tańsze – choćby było prowadzone na masową skalę – niż leczenie wykrytych zbyt późno przypadków. Niestety, kobietom młodszym niż 50-letnie oraz seniorkom nie przysługuje pomoc państwa w tym zakresie. Pozostaje zdać się na okazjonalne badania, na przykład podczas przyjazdu mammobusu. W takim specjalnym autobusie medycznym wykonamy bezpłatnie badanie mammograficzne bez skierowania od lekarza. Badanie mammograficzne polega na prześwietleniu piersi. Jest bardzo skuteczne, bo umożliwia wykrycie nawet bardzo małych guzków. Jest też bezbolesne i krótkie. Ratuje życie. Gdy tylko mamy okazję, korzystajmy. ar 10 “Nowe Życie Olsztyna” nr 25 (172) 2015 uroda Rozszerzone naczynka odbierają urok nawet najbardziej eleganckiej kobiecie. Gdy zimą wchodzimy z mrozu do rozgrzanego pomieszczenia, delikatne naczynia krwionośne przechodzą sprawdzian. U większość ludzi wytrzymują nawet duże wahania temperatur. Niestety u niektórych z nas naczynka kapitulują, pokrywając twarz czerwonymi śladami. Czy można jakoś temu zaradzić? Twarz wystawiona na próbę Wróciliśmy do domu już dobre kilkanaście minut temu, a twarz nadal pozostaje zaczerwieniona? Ledwie wypiliśmy niewielką ilość alkoholu, a już mamy na policzkach rumieńce? Miewamy kłopoty z pękającymi naczynkami na twarzy oraz z pajączkami na nogach? Jeśli tak, to musimy zadbać o siebie, aby proces nie postępował. Wystarczy odpowiednia pielęgnacja skóry, dobre odżywianie i rezygnacja z kilku niezdrowych nawyków, aby pękające naczynka przestały być utrapieniem. Dlaczego ja? Kłopot z cerą naczynkową zwykle mają kobiety o skórze cienkiej, wrażliwej i płytko unaczynionej. Prowodyrem jest estrogen – kobiecy hormon zmniejszający napięcie ścian żylnych. Słabe naczynko bywa kruche, mało elastyczne. Gdy więc musi intensywnie pracować, nie daje rady i rozszerza się. Efektem jest siateczka widocznych (poszerzonych) naczyń krwionośnych na twarzy. Skłonność do powstawania prześwitujących przez skórę czerwonych mikronitek jest niestety w dużej mierze dziedziczna. Po prostu – jedne kobiety mają cerę odporną na takie problemy, inne – bardzo podatną. Nie obwiniajmy jednak tylko hormonów i genów. Same mamy ogromny wpływ na to, jak wyglądamy. Nasz styl życia oraz pielęgnacja twarzy są kluczem do zachowania urody mimo niesprzyjających warunków. Zmieniamy tryb życia Palisz papierosy? Pijesz mocną kawę lub alkohol? Lubisz się wygrzewać na słoneczku? Bierzesz gorącą kąpiel? Myjesz twarz zwykłym mydłem lub płynami na bazie alkoholu? Jeśli tak, to warto przestać. Te czynności osłabiają kondycję wrażliwych naczynek krwionośnych twarzy. Zmieniamy kosmetyki Unikajmy więc długiego siedzenia w zbyt ciepłej wodzie. Parzmy sobie słabszą kawę. A przede wszystkim odłóżmy trochę grosza na kosmetyki do pielęgnacji skóry naczynkowej. Nie muszą to być drogie kosmetyki z apteki. Ulgę mogą przynieść już tanie preparaty do cery naczyniowej, które kupimy w pobliskiej drogerii. Dobrze aby miały w składzie wyciąg z kasztanowca, który likwiduje rumień. Cenne w składzie są również arnika, miłorząb japoński i rutyna wzmacniające ścianki naczyń. Pamiętajmy, że wysoka cena lub rozpoznawalna marka nie świadczą o jakości produktu. O tym, czy kosmetyk jest dobry, czy beznadziejny, decyduje wyłącznie jego skład. Pytajmy więc o kosmetyki ze wspomnianymi naturalnymi składnikami, pamię- tając, że dobry krem można kupić nawet za kilka złotych! Im jego skład wypisany na etykiecie jest krótszy, tym lepiej, bo dzięki temu może być mniej naszpikowany chemicznymi wypełniaczami. Mając problem z cerą naczynkową, chrońmy skórę przed silnym wiatrem, dużymi wahaniami temperatur i dużą wilgotnością. Zimą prostym trikiem jest choćby zamiana kremu nawilżającego na półtłusty lub tłusty. Krem nawilżający – jak sama nazwa wskazuje – zwilża, dostarcza skórze wody od zewnątrz. Taki nośnik podczas mrozów doprowadza chłód i wilgoć wprost do wrażliwych naczynek. Zaoszczędźmy męki naszym kruchym naczynkom. Zamiast kremu nawilżającego użyjmy więc jego tłustszego odpowiednika. Krem półtłusty i tłusty zawierają zwykle oleje i woski, dzięki którym skóra zyskuje coś na wzór warstwy ochronnej. Posmarowana nim twarz mniej paruje, dzięki czemu pozostaje nawilżona bez dostarczania jej nawilżenia od zewnątrz. Właśnie o to chodzi. Wiemy już, czym się smarować. A czego unikać jak ognia? Przy cerze naczynko- wej rezygnujemy z kosmetyków zawierających substancje niewskazane dla cery wrażliwej, czyli kwasów AHA czy alkoholu. Nie stosujemy więc jakże popularnych toników oczyszczających na bazie alkoholu. Nie jest też dobrym pomysłem wszelkie szorowanie twarzy – na przykład złuszczanie naskórka peelingiem. Zmieniamy odżywianie Jedząc produkty zawierające witaminę K, poprawimy krzepliwość krwi. Dużo tej cennej witaminy znajdziemy w warzywach zielonych, m.in. brokułach, sałacie, szpinaku, brukselce czy kapuście włoskiej. Jego bogactwem są też niektóre oleje: rzepakowy, sojowy oraz oliwa z oliwek. Naczynia krwionośne wzmacnia także witamina E. Jest zawarta w orzechach, szczególnie włoskich. Nie kupujmy rozłupanych orzechów, ale takie, w których dopiero trzeba pozbyć się pancerzyka. Szacuje się, że są nawet od połowę zdrowsze (pełniejsze witamin i minerałów) od ich odpowiedników z gotowych mieszanek. Orzechy ziemne i migdały również mają sporo witaminy E, zwanej skądinąd witaminą urody. Naczynia krwionośne pomaga chronić także witamina C. Sporo jej w soku z malin, którego dodajemy zimową porą do ciepłej herbatki, jak i w owocach dzikiej róży, żurawinie, czarnych porzeczkach, pomidorach czy papryce. Działanie witaminy C potęguje rutyna zawarta w cebuli, marchwi i ziemniakach. Ciekawostką jest, że przy skłonności do rozszerzających się naczynek warto unikać ostrych przypraw, szczególnie jeśli doprawiamy nimi gorące dania. Nawet poczciwa ostra musztarda czy chrzan, dodane do ciepłych potraw, mogą… przyprawić nas o rumieniec. Aleksandra Ruda Spełnij marzenie o mieszkaniu Spółdzielnia Mieszkaniowa ,,Kormoran” w Olsztynie buduje mieszkania na nowym osiedlu w Dywitach, nazwanym ,,Osiedlem Kormoran”. Oferta Spółdzielni jest powrotem do formuły budowy mieszkań o statusie spółdzielczego lokatorskiego prawa do lokalu i szansą dla tych osób, którym marzy się własne mieszkanie, a które nie mają zdolności kredytowej i nie mogą zaciągnąć kredytu hipotecznego. Warunkiem uzyskania spółdzielczego lokatorskiego prawa do lokalu mieszkalnego jest wniesienie w trakcie realizacji budowy 30% planowanego kosztu budowy mieszkania (w dwóch ratach) i zobowiązanie się do spłaty w okresie 25-letnim kredytu zaciągniętego przez Spółdzielnię na pokrycie 70% kosztów budowy tego lokalu. Po spłacie kredytu (istnieje możliwość wcześniejszej spłaty kredytu niż okres, na jaki kredyt został zaciągnięty przez Spół- dzielnię) zostanie dokonane przeniesienie lokalu w odrębną własność wraz z za- łożeniem Księgi Wieczystej i wpisem o własności lokalu na rzecz Kupującego. Spółdzielnia rozpoczęła realizację pierwszego z sześć czterokondygnacyjnych budynków nowego ,,Osiedla Kormoran” we wschodniej części Dywit, w pobliżu Jeziora Dywickiego. Docelowo będzie to piękne i ciche osiedle (170 mieszkań o powierzchni od 34 do 62 m2). W najbliższym otoczeniu realizowanego osiedla znajdują się łąki, jezioro, las i zabudowa jednorodzinna; w pobliżu: szkoła, przedszkole, sklepy, kościół. Centralna część osiedla została zagospodarowana na przestrzeń rekreacyjną. Nie tylko jest to plac zabaw dla dzieci, ale również tereny rekreacyjne dla osób dorosłych uwzględniające ścieżki rowerowe, ciągi piesze i miejsca wypoczynkowe z ławeczkami wśród zieleni osiedlowej. Miesz- kańcy osiedla będą mieli do dyspozycji 255 miejsc parkingowych usytuowanych, podobnie jak ruch samochodowy, na zewnątrz osiedla. Planowana cena mieszkań w realizowanym budynku to koszt 3800zł/m2. Budynek zostanie oddany do użytku w I kwartale 2017r. Spółdzielnia Mieszkaniowa „KORMORAN” w Olsztynie zaprasza wszystkich Zainteresowanych do siedziby Spółdzielni, adres 10-693 Olsztyn ul. Okulickiego 5. Dodatkowe informacje: tel. 89/ 541-80-00 lub e-mail [email protected] www.smkormoran.olsztyn.pl zdrowie “Nowe Życie Olsztyna” nr 25 (172) 2015 11 Czy to jest zdrowe? W duchu są z siebie dumni, ale czy robią przysługę swojemu zdrowiu? Ludzie kąpiący się zimą wchodzą do lodowatej wody. Serce otrzymuje potężne uderzenie. Krew odpływa z kończyn, a niosące ją naczynia gwałtownie się kurczą. Rozkurczają się chwilę później pod ciepłym sweterkiem. Czuje się ogarniającą przyjemność. To było ekstremalne. Czy zdrowe? Morsy tak twierdzą. Co na to lekarz? S pacerując nad jeziorem od czasu do czasu, widzi się rozentuzjazmowanych ludzi w różnym wieku. Siedzą w przeręblu i wyglądają na szczęśliwych, a liczni obserwatorzy robią im zdjęcia i strzepują sobie ciarki z pleców. Brr, jak można zimą wejść do jeziora? Jaka to niby przyjemność? Na to pytanie jest pewna odpowiedź. – Morsy podczas pobytu w lodowatej wodzie poddają się krótkotrwałemu oddziaływaniu temperatury drastycznie niskiej dla organizmu. Jedną z reakcji obronnych mózgu może być gwałtowne wytworzenie substancji, która odpowiada za podwyższenie progu pobudliwości bólowej, a zarazem za… dobre samopoczucie. Tak było z alpinistami wracającymi ostatkiem sił z górskiej wyprawy. Przy niedotlenieniu mózgu i skrajnym zmęczeniu u alpinistów wydzielały się hormony poprawiające samopoczucie i znieczulające ból, endorfiny. Dzięki temu mieli energię, by ocalić życie. Dla ciała czy ducha? Na poczciwych morsach jeszcze nie robiono w Polsce podobnych badań. Pozostaje nam analogia do alpinistów i dawanie wiary samym praktykującym. Pan Janusz jest morsem od kilku lat. Czego szukają w zimnej wodzie? Ulgi po urazach kości i stawów, pomocy w reumatyzmie. Wzmocnienia odporności na infekcje. Lepszego metabolizmu i ukrwienia organizmu. Dla niektórych taka kąpiel jest formą dbania o sylwetkę. Sądzi się bowiem, że spędzenie 3 minut w wodzie o temperaturze 3 stopni Celsjusza pochłania z organi- zmu energię równą biegowi na 1500 metrów sprintem. Jest też aspekt psychologiczny, niektórzy ludzie stają się morsami, bo szukają wyzwań. Na co dzień żyjemy sterylnie, mamy wszystko wyczyszczone, siedzimy przy komputerku w kapciach. Jesteśmy osaczeni wygodą. Sprostanie takiemu lekko ekstremalnemu wyzwaniu daje satysfakcję, nabiera się wiary we własne siły i pewności siebie, co czasami przekłada się nawet na życie osobiste Wśród morsów są osoby młode i w średnim wieku, pracownicy biur, studenci, a nawet ludzie w dojrzałym wieku. Wpierw wspólnie się rozgrzewają, by przygotować serce na wysiłek. Wchodzą do przerębla bezpiecznie, po drabinkach, unikając moczenia dłoni i głowy. Okrzyki „hurra!” i roześmiane buzie to znak rozpoznawczy wprawionych miłośników lodowych kąpieli. Początkujący morsują w skupieniu, wyciszają się, z obawą oczekują pierwszych reakcji swojego ciała. Wiedzą, że zanurzenie w tak zimnej wodzie będzie szokiem dla organizmu. Wówczas to następuje gwałtowne obkurczenie się wszystkich naczyń krwionośnych. Organizm broni tak swojej temperatury. Natomiast po wyjściu z lodowatej wody naczynia krwionośne, wraz z napływem ciepła, stopniowo się rozszerzają. Trwa to stosunkowo długo i jest zdrowe. Dobre ukrwienie wspomaga wydalanie metabolitów oraz ułatwia transport tlenu, glukozy i substancji odżywczych do narządów, skóry i mięśni . Po zanurzeniu się w zimnej wodzie następuje przyspieszona akcja serca, dlatego przeciwwskazaniem do morsowania są choroby układu krążenia. Serce, płuca i nerki muszą być zdrowe, żeby łagodnie zniosły wysiłek. Przestrzega się przed zimowymi kąpielami osoby z chorobami metabolicznymi (np. nieuregulowaną cukrzycą), jak również poważnymi chorobami infekcyjnymi. Jeśli ma się re- alne podstawy do obaw, a chciałoby się zacząć przygodę z morsami, to warto indywidualnie się poradzić lekarza. Jak tego spróbować? Morsowanie poleca się osobom prowadzącym siedzący tryb życia, a pragnącym poprawić wydolność sercowo--naczyniową, wzmocnić odporność na infekcje i zahartować się. W Olsztynie można spróbować pod okiem doświadczonych morsów. Nie kąpmy się na własną rękę. Lepiej zacząć z ludźmi, którzy mają przygotowanie (drabinki, prawidłowo wykrojony przerębel) i doświadczenie, a temperatura powietrza spadła nie więcej niż kilka stopni poniżej zera. Nad przerębel trzeba zabrać strój kąpielowy lub kąpielówki, czapkę, rękawiczki oraz buty, by nie stać boso na lodzie. Nie zanurzamy rąk i głowy, nie wskakujemy do wody, nie pijemy przed kąpielą gorących napojów ani alkoholu, nie naciera- my się kremami. Po wyjściu z wody natychmiast nakładamy sweterek, potem resztę ubrań. Gdy temperatura powietrza jest bliska zeru, morsy zwykle przebywają w wodzie do 5 minut. Jak jest bardzo zimno, na przykład -20, to nawet doświadczeni wchodzą na 3 minuty. Mors siedzi w wodzie tyle, ile chce tego organizm. Czujemy dyskomfort, to wychodzimy, nawet jeśli kąpiel trwała tylko kilkanaście sekund. Chcąc zostać morsem, nie musimy się wcześniej przygotowywać. Wymagane jest tylko przeciętnie dobre zdrowie. Osoby kąpiące się zimą świadczą własnym przykładem, że ich pasja jest zdrowa. Lekarze jednak na te rewelacje wydają się patrzeć z dystansem. O skutkach zdrowotnych morsowania zgodził się wypowiedzieć do tego artykułu jeden lekarz na jedenastu poproszonych. ar 12 “Nowe Życie Olsztyna” nr 25 (172) 2015 rozmaitości Anita Daliga Na wszystko mam czas Dziesiąte posunięcie i usłyszałem: szach-mat! Partia trwała 15 minut, ale przegrałem nie z byle kim, a długoletnią mistrzynią województwa warmińskiego-mazurskiego młodzików, obecnie juniorów Anitą Daligą. Graliśmy w Gimnazjum nr 23, w którym w drugiej klasie uczy się olsztyńska mistrzyni. – No i przegrałem! Grał pan znakomicie, ale widać mało jest treningów. Ja nad szachownicą i fachowymi książkami spędzam średnio około dwóch godzin dziennie. Żeby mieć wyniki, trzeba grać, analizować, rozgrywać, a przede wszystkim uczyć się różnych kombinacji szachowych i na ich podstawie obmyślać swoje. Obecnie w mojej grupie wiekowej, nie chcę się chwalić, ale prawie z wszystkimi wygrywam. – A z seniorami udaje Ci się zwyciężyć? Owszem, ale nie za często. Brakuje mi doświadczenia, a je zdobywa się ciężką pracą. Jestem młoda, wszystko przede mną. Na razie najważniejsza jest nauka w szkole, potem normalne życie nastolatek, no i szachy. Proszę się nie martwić. Na wszystko mam czas! Gry nauczył mnie tato, chyba 8 lat temu. Najpierw przestał grać ze mną mój brat, bo wygrywałam, potem tato. Teraz gram i rozwiązuję różne szachowe zadania z moim trenerem Mirosławem Słowińskim. Pyta pan, czy wygrywam. Czasami tak, ale jak trenujemy jakąś trudną kombinację, to na razie jestem bez szans, bo po prostu za mało wiem. Przecież szachowych wariantów rozgrywek jest niezliczona ilość, a ja mam dopiero 15 lat. – Trochę sukcesów jednak już masz. Owszem. Zajęłam trzecie miejsce w mistrzostwach Polski juniorów, a także wzięłam udział w mistrzostwach świata juniorów w RPA. Były to moje pierwsze zagraniczne zawody. Trema ogromna. Poziom zawodników bardzo wysoki, ale znalazłam się w pierwszej czterdziestce. W mistrzostwach Europy było lepiej. Byłam w pierwszej trzydziestce. Mam nadzieję, że przyszły rok będzie jeszcze lepszy, marzy mi się mistrzostwo Polski juniorów, a w zawodach międzynarodowych chciałabym dostać się co najmniej do pierwszej dziesiątki. Chęci mam. Trenuję dużo. Największy problem to brak funduszy na wyjazdy. Szachy są sportem mało popularnym. O sponsorów trudno, a na stypendium sportowe jako juniorka nie mam co liczyć. Na szczęście część kosztów wyjazdów na mistrzostwa świata i Europy wzięli na siebie sponsorzy DBK Olsztyn, Piekarnia Tyrolska i Dachland, no i oczywiście rodzina. Gdyby nie oni, międzynarodowe zawody mogłabym obejrzeć tylko w internecie Z Anitą Daligą, trzecią najlepszą juniorką w Polsce w szachach, rozmawiał Jacek Panas BARAN 21.03 – 20.04 W nadchodzącym roku idź śmiało do przodu. Przed Tobą nowe wyzwania, nowe możliwości. Sukces murowany. Będziesz go zawdzięczał tylko swojemu uporowi i konsekwencji. Ale nie przesadzaj! BYK 21.04 – 20.05 Jeśli stwierdzisz, że ktoś zamierza Cię wyprzedzić, to nie podejmuj na razie rzuconej Ci rękawicy. Nie jesteś Zbyszko z Bogdańca. Nie komplikuj spraw. Zastanów się, co naprawdę jest Twoim atutem. Niekoniecznie topór. LEW 23.07 – 23.08 Jeśli masz w domu mrówki faraona, to nie znaczy to wcale, że jesteś potomkiem egipskich królów i mieszkasz w piramidzie. Postaraj się, aby zaakceptowały Twoją obecność. Możesz zrobić to samo. Żyjcie sobie w przyjaźni. STRZELEC 23.11 – 21.12 W nowym roku musisz coś zmienić w swoim życiu. Dosyć monotonii. Poproś żonę, żeby zrobiła na kolację to, co najbardziej lubisz. Butelka dobrego wina i świece doskonale poprawią Wam nastrój, no a potem... sam wiesz.... PANNA 24.08 – 23.09 Coś dla tych, którzy są w związkach, bez względu na wiek. Narzeczeni spod tego znaku znajdą szczęśliwe zakończenie swojej miłości i pobiorą się. Ci po ślubie szczęśliwie zakończą małżeństwo... rozwodem. KOZIOROŻEC 22.12 – 20.01 Napisz list do przełożonego w sprawie podwyżki. Oczywiście Twojego wynagrodzenia. Opisz w nim swoje zaangażowanie w wykonywaną pracę, punktualność, kreatywność, a także lojalność wobec firmy. Może uwierzy. BLIŹNIĘTA 21.05 – 21.06 Jeżeli czujesz się samotny, to ta informacja jest dla Ciebie. Twoja samotność nie potrwa zbyt długo. Wyznania, które wkrótce usłyszysz, potraktuj poważnie. Wszystko, co powiesz, może być użyte potem przeciwko Tobie. WAGA 24.09 – 23.10 Niespodziewany, wieczorny telefon zdecydowanie poprawi Twój humor. Nie mów o tym żonie, bo jak zwykle jeszcze zacznie coś podejrzewać. Sprawdź jednak, czy ona czasem też nie dostała jakiegoś telefonu. RAK 22.06 – 22.07 Wszystko zależy od tego, czy potrafisz patrzeć na życie z optymizmem. Albo obrazisz się, że świat nie zwraca na Ciebie uwagi, albo spróbujesz dotrzymać mu kroku. Liczą się pomysły. Niektóre z nich możesz opatentować. SKORPION 24.10 – 22.11 Dobry czas na bliskie spotkania. Najlepiej trzeciego stopnia. Nie opowiadaj jednak za dużo, nie wiesz przecież, na kogo trafisz. To może być prowokacja. Po wszystkim złóż odpowiedni meldunek. Już Ty najlepiej wiesz, gdzie. WODNIK 21.01– 19.02 Płacąc rachunek w restauracji, zwróć uwagę na jego wysokość. Może być pomyłka. Na twoją korzyść. Zachowaj kamienną twarz. Daj upust swojej radości dopiero w domu. Nie ciesz się, jeżeli jesteś właścicielem tej restauracji. RYBY 20.02 – 20.03 Drzwi do sukcesu stoją teraz przed Tobą otworem. Nie bój się stanąć do rywalizacji. Zaufaj magii telewizji. To się zawsze każdemu sprawdza. Pamiętaj! Im głupszy teleturniej, tym ma większą oglądalność. Powodzenia! Redakcja zastrzega sobie prawo do unieważnienia horoskopu, bez podania przyczyn! Kino AZB zaprasza KULTURA DOSTĘPNA Projekt Kultura Dostępna umożliwia szerokiej publiczności dostęp do nowych i docenianych polskich filmów. W 2016 roku, w nowej edycji projektu Widzowie zobaczą m.in. najnowsze produkcje nagradzane na ostatnim Festiwalu Filmowym w Gdyni. Projekcje zaczną się już 7 stycznia, kiedy to będzie moż- na zobaczyć film „Karbala”. Do końca kwietnia zapraszamy na przejmujące „Obce niebo”, sensacyjne „11 minut”, kryminalnego „Czerwonego pająka”, przełamującego konwencje „Demona”. Nie zabraknie komedii – w repertuarze na 2016 rok znaleźli się „Król życia” i „Excentrycy czyli po słonecznej stronie ulicy”. Seanse odbywają się w każdy czwartek o godzinie 18:00 w kinie Helios. Projekt jest częścią programu Kultura Dostępna realizowanego przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, którego operatorem jest Narodowe Centrum Kultury. Aby dostać jeden z ośmiu biletów na dowolny film 2d grany od poniedziałku do czwartku, należy wysłać SMS z uzasadnieniem, dlaczego właśnie do Ciebie ma trafić bilet, pod numer 7148 o treści „zycie1. treść uzasadnienia” Koszt SMS-a to 1,23 zł z VAT. dom “Nowe Życie Olsztyna” nr 25 (172) 2015 13 Czy lubimy bloki z wielkiej płyty? Blok z wielkiej płyty. W latach 70. cel co drugiego młodego małżeństwa. A dziś? Czy te masowe gniazdka PRL-u jeszcze wzbudzają naszą sympatię? A może wolelibyśmy mieszkać pod ogonem diabła niż w takim budownictwie? Jak to jest żyć w bloku z wielkiej płyty, wiedzą najlepiej mieszkańcy Pojezierza, Kormoranu, Nagórek, Podgrodzia, Pieczewa, a także części Jarot. Naprawdę spory kawałek Olsztyna! I pomyśleć, że miały to być domy na 50-60 lat. W takim układzie niebawem powinny się sypać. Na szczęście tak się nie stanie. Według badań zleconych przez Ministerstwo Transportu i Budownictwa bloki z wielkiej płyty są w zaskakująco dobrym stanie. Według ekspertów przetrwają jeszcze co najmniej 120-150 lat. a nam odpowiadają? Jak zatem widać, dylemat między blokiem z wielkiej płyty a nowym budownictwem nie sprowadza się jedynie do technologii budowy bloku. I jak tu ubić złoty interes? Z życia lokatora Malowanie ścian tak, by pod sufitem został równy, biały pasek, jest typowym trikiem lokatorów wielkiej płyty. Gościom się wyjaśnia, że ten zabieg ma optycznie powiększyć pomieszczenie. Bzdura! To sposób na… odwrócenie uwagi od krzywizny ścian, sufitów! Tak, mieszkańcy peerelowskich bloków wprawili się w tuszowaniu niedoskonałości swoich czterech kątów. – Uszczelniałam okna watą higieniczną i taśmą klejącą, żeby nie siedzieć w przeciągach – wspomina Kamila Żukowska, była studentka, która wynajmowała mieszkanie w wielkopłytowcu na Pieczewie. – Bałam się korzystać z niektórych gniazdek, bo były przestarzałe. Do tego w moim pokoju ciągle w jednym miejscu tworzył się grzyb, podejrzewam, że rynna z dachu była nieszczelna i doprowadzała wilgoć – dodaje niedawna mieszkanka bloku z lat 80. Druga młodość wielkiej płyty? Jeszcze kilka lat temu głosów takich, jak pani Kamili, było mnóstwo. Narzekaliśmy na brzydotę posocjalistycznych bloków, na to, że tak wiele się w nich psuje. Z biegiem czasu tendencja zaczęła się odwracać. Jak zauważa Wojciech Zarębski, pośrednik w obrocie nieruchomościami, pamiątka po byłym ustroju dziś już nie kojarzy się ludziom negatywnie. – Obecna sympatia kupców do budownictwa wiel- Bloki z wielkiej płyty osiedla Kormoran kopłytowego w dużej mierze jest zasługą intensywnych prac termomodernizacyjnych, jakie od lat są prowadzone przez spółdzielnie mieszkaniowe, w zasobach których pozostaje największy odsetek tego typu budynków – twierdzi Wojciech Zarębski. – Coraz trudniej jest, zwłaszcza ludziom młodym, a także przyjezdnym, odróżnić wielką płytę od zabudowy młodszej, tzw. nowej technologii. Starsze i średnie pokolenie oczywiście pamięta jeszcze wyjątkową szpetotę peerelowskiej zabudowy. Jednak obraz szarych, betonowych osiedli z każdym rokiem coraz bardziej odchodzi do historii – zaznacza ekspert. Czy więc możemy się spodziewać drugiej młodości wielkiej płyty? Posocjalistyczne bloki mają swoje zalety. Są atrakcyjnie zlokalizowane, często w centralnej części miasta z dobrze rozwiniętą komunikacją miejską. Lokatorzy tych bloków nie obawiają się drastycznych zmian w otoczeniu, czyli tego, co nierzadko spędza sen z powiek mieszkańcom nowo budowanych osiedli. Jak pod- kreśla pośrednik Wojciech Zarębski, mieszkania w wielkiej płycie można kupić w atrakcyjnej cenie, co kusi nabywców. Przyjrzyjmy się tumu argumentowi. Wielka płyta kontra mieszkanie od dewelopera Za dwupokojowe mieszkanie w bloku z wielkiej płyty sprzedający chcą w Olsztynie średnio bagatela 4,3 tysiąca złotych za metr kwadratowy. Zwykle natomiast sprzedają w cenie około magicznych 4 tysięcy za metr, jeszcze taniej przy większym metrażu. Takie mieszkanie ma przyzwoity standard. Nie ma w nim już śladu po stolarce, elektryce czy rurach sprzed dwudziestego pierwszego wieku, bo zostały wymienione. Może nie są już nowe, ale są sprawne. Czy zatem opłaca się dać 155 tysięcy złotych za odnowione 39-metrowe mieszkanie 2-pokojowe przy ulicy Pana Tadeusza w bloku z 1979 roku? Pomyślmy. W średniej cenie 4,6 tys./m2 kupimy od dewelopera nowiutkie mieszkanie, którego będziemy pierwszym użytkownikiem. Za 180 tysięcy złotych nabędziemy więc 2-pokojowe nowe mieszkanie o pow. 39 metrów, młodsze o 30-50 lat od wielkopłytowca. Zbudowane w nowej technologii. Tańsze w eksploatacji nawet o połowę! Będzie też długo stosunkowo drogie, co jest dobrą wiadomością, jeśli mamy zamiar je po kilku latach sprzedać. A zatem: to stare z Pana Tadeusza jest za 155 tysięcy złotych, to nowe za 180 tysięcy złotych. Różnica wynosi tylko 25 tysięcy złotych. Kłopot w tym, że takie nowe mieszkanie odbieramy w stanie deweloperskim. To oznacza, że sporo będzie nas kosztowało jego wykończenie. By z pustego pudełka od zapałek stworzyć dom, potrzeba nam około 1,3 tys. zł na 1 m2. To oznacza, że w 39-metrowe mieszkanie trzeba będzie włożyć około 50 tysięcy złotych. Wygląda więc na to, że ostateczna cena nowego mieszkania jest wyższa od ceny wielkopłytowca nie o 25 tysięcy złotych, a o… 75 tysięcy. To już zmienia postać rzeczy. Pamiętajmy jednak, że choć mieszkanie przy Pana Tadeusza jest odnowione, to nie oznacza, że już nic nas nie będzie kosztowało. W końcu też trzeba do niego kupić meble, może jednak coś wyremontować pod siebie. Spora różnica 75 tysięcy złotych między obiema opcjami więc topnieje. Ile będzie wynosiła ostatecznie, zależy od tego, co właściwie dostajemy w cenie mieszkania przy Pana Tadeusza. Dotychczasowi właściciele raczej nie zerwą paneli i parapetów, ale czy zostawią meble na wymiar, które stoją w kuchni i pokojach, Podsumujmy. Mieszkanie w bloku z wielkiej płyty kosztowało 155 tysięcy złotych, odpowiednik takiego mieszkania w bloku od dewelopera po wykończeniu jest za 230 tysięcy złotych. Zwróćmy uwagę na ostatnią kwestię. Za niewiele ponad 230 tysięcy złotych kupimy już przyzwoite, duże mieszkanie 3-pokojowe z późnych lat 80. lub 90. w sypialni Olsztyna. Nie jest to wielka płyta, a nowsza technologia, jednak mieszkanie jest używane. To też opcja do przemyślenia. Z kolei tu wadą bywa wysoki czynsz. I jak tu nie osiwieć w tych wyliczeniach? Nic dziwnego, że zakup lub sprzedaż mieszkania bywa jednym z najbardziej stresujących wydarzeń w życiu człowieka. Można się tylko uśmiechnąć, że kiedyś nie mieliśmy dylematów. Człowiek czekał na mieszkanie w bloku z wielkiej płyty i nie wybrzydzał. W końcu je dostał, pełne usterek i fuszerek, ale co tam! Ważne, że własne. Większości z nas poczciwie służy do dziś. red 14 “Nowe Życie Olsztyna” nr 25 (172) 2015 porady Polisa na życie Paragrafem w termiczny mostek Zimą dymi się z każdego komina. A ogrzewanie kosztuje. Od kilku lat obowiązują nowe przepisy budowlane, które zwiększyły wymagania dotyczące minimalizowania strat ciepła w budynkach. Zgodnie z zaleceniami wszelkie łączniki i elementy budowlane, belki w ścianach i na dachach, a nawet płyty balkonowe powinny być nie tylko zdolne do przenoszenia odpowiednich obciążeń, ale jednocześnie winny charakteryzować się dobrą izolacyjnością cieplną. Obowiązujące wymagania, dotyczące obniżenia strat ciepła wymuszają stosowanie w budownictwie energooszczędnych rozwiązań technicznych. Miejsca, przez które ciepło ucieka z domu, mogą nawet o 20 procent podnosić zapotrzebowanie na energię i doprowadzić do zwiększenia kosztów ogrzewania budynku. Należy zatem już na etapie projektowania i wykonawstwa wyeliminować takie zagrożenia, nazwane przez fachowców „termicznymi mostkami”. One prowadzą bowiem nie tylko do strat ciepła, ale też zawilgocenia ścian czy powstawania pleśni. Takie ubytki ciepła można częściowo wyeliminować. W jaki sposób? Poprzez ocieplenie budynku z zewnątrz, odpowiednie montowanie drzwi i okien, izolację ścian piwnicy, ocieplenie stropów i dachów oraz likwidację spękań i dużych rys na elewacji. Można także rozważyć zbicie niepotrzebnych gzymsów oraz likwidację tradycyjnych balkonów poprzez zastąpienie ich konstrukcjami samonośnymi. To są fachowe określenia, zrozumiałe przez specjalistów. Ale... To wszystko łatwe jest do wykonania w budynkach powstających, obecnie wznoszonych oraz w miarę nowych obiektach. O wiele trudniej zrealizować takie mądre zmiany w budowlach leciwych, uznanych za zabytkowe. Wiedzą coś na ten temat właściciele takich domów lub członkowie wspólnot, które bardzo często zawiązały się – jak to się fachowo mówi – w „starej substancji mieszkaniowej”. Często bez podpowiedzi architektów i prawników sprawa jest nie do ruszenia. Dla naszego wspólnego dobra próbować wypada! Zmiany w prawie upadłościowym Od 1 stycznia 2016 r. zmieniło się prawo upadłościowe firm. Przedsiębiorca, którego firma zmierza nieubłaganie ku bankructwu, nie musi czekać na wyprzedanie całego jej majątku przez syndyka. Aby zaspokoić wierzycieli, będzie można skorzystać z dwóch nowych instytucji: układu w upadłości oraz przygotowanej likwidacji. To wszystko nie jest proste, a wręcz skomplikowane. Jednak w ocenie znawców zagadnienia, nowe prawo będzie działało znacznie lepiej niż dotychczasowe. Dobrze jest taką sobie zapewnić. To przecież zabezpieczenie dla siebie w razie wypadku lub dla rodziny w przypadku naszej śmierci. Uważa się, że aby zapewnić najbliższym prawdziwą ochronę, polisa na życie powinna opiewać na sumę odpowiadającą co najmniej pięcioletnim zarobkom ubezpieczonego. Tymczasem ponad połowa Polaków wybiera symboliczną kwotę ubezpieczenia na życie, nieprzekraczającą 100 tysięcy złotych. Niecałe 10 procent to polisy uprawniające do wypłaty pół miliona złotych odszkodowania. Najczęściej wybierane są polisy gwarantujące bezpieczeństwo finansowe najbliższym jedynie w przypadku śmierci ubezpieczonego. Natomiast niewielu zatrudnionych decyduje się zawrzeć umowę o ochronę na wypadek niezdolności do pracy. Jeszcze mniej osób zainteresowanych jest ubezpieczeniami gwarantującymi dodatkowy kapitał na emeryturę. Z innego punktu widzenia najbardziej kosztowna jest ochrona finansowa w razie kalectwa, bo wiąże się z możliwością otrzymywania wypłat na utrzymanie i leczenie do końca życia. Komu emerytura pomostowa? Wśród krewnych i znajomych wielu z nas ma osoby pracujące jako górnicy, kominiarze, piekarze, piloci, kierowcy autobusów i tirów, maszyniści, nastawniczy, kierownicy pociągu, dyżurni ruchu, manewrowi itp. Są to zawody wymagające pracy w szczególnych warunkach i o szczególnym charakterze. Tacy pracownicy mają prawo wcześniej zakończyć aktywność zawodową i skorzystać z emerytury pomostowej. Jest to jednak obwarowane różnymi ograniczeniami. Między innymi taka praca musiała być wykonywana w pełnym wymiarze godzin przez co najmniej 15 lat. Poza tym trzeba być osobą urodzoną po 31 grudnia 1948 roku i mieć ukończone 55 lat w przypadku kobiet oraz 60 lat w przypadku mężczyzn. Liczy się też długość okresu składkowego. Świadczenie to pobiera się do momentu uzyskania prawa do zwykłej emerytury. W tym czasie można dorobić na ogólnie przyjętych zasadach. Emerytura pomostowa jest zawieszana, gdy osoba będąca na takim świadczeniu ponownie podejmie pracę w szczególnych warunkach lub o szczególnym charakterze. M.R. ślady przeszłości “Nowe Życie Olsztyna” nr 25 (172) 2015 15 Szkoła – potęgi klucz Ciężko wyobrazić sobie miasto bez szkoły. Włodarze miast zdawali sobie sprawę, że niemożliwy jest rozwój bez wykształconych obywateli, którzy mogli po skończonej nauce zasilić np. radę miejską. W czasach, gdy umiejętność czytania i pisania były uważane za sztukę, szkoły pozostawały w rękach Kościoła. Duchowni należeli do najbardziej oświeconych osób w każdej społeczności. W Olsztynie od średniowiecza taka placówka znajdowała się przy kościele św. Jakuba, pomiędzy świątynią a murami miejskimi. Pierwszy zapis parafialny jej dotyczący pochodzi z 1565 r. Budynek szkolny na parterze mieścił pomieszczenia gospodarcze, wyżej klasę, na najwyższym piętrze znajdowały się z kolei mieszkania nauczycieli. Po wybudowaniu w tym samym miejscu w 1796 r. nowej szkoły na parterze znalazły się dwie klasy. W Olsztynie kształceniem dzieci zajmował się rektor, prowadzący jednocześnie szkołę oraz kantor, czyli organista. Na ich pensję składały się szelągi otrzymane od parafii i rodziców uczniów. Mieli także możliwość zbierania datków w niedzielę. Niekiedy wspierano ich materialnie, np. jęczmieniem browarnym czy „wolnym stołem” na zamku (śniadanie w niedziele i święta oraz kilka kromek chleba w tygodniu). Nauki czas Szkoły przykościelne uczyły czytania, pisania, rachunków, pieśni kościelnych. Podstawą było tzw. trivium. W jego ramach nauczano gramatyki (posługiwania się łaciną), retoryki (układania mów) i dialektyki (logiki). Bardziej zaawansowanym poziomem nauki było quadrivium, przygotowujące do studiów na uniwersytecie. Na tym poziomie zajmowano się liczbami – w czystej postaci (arytmetyką), w czasie (muzyką), przestrzeni (geometrią) i w ruchu (astronomią). Szkoła w Olsztynie nauczała na poziomie trivium, gdzie uczniowie byli podzieleni na trzy klasy (elementari, donatistae, primari). Tym, co może budzić zdziwienie współczesnych uczniów, jest fakt, że dawniej nauka zajmowała cały tydzień. Plan lekcji z 1609 r., zachowany w wizytacyjnych aktach, zdradza, że nacisk kładziono na naukę Ewangelii, łaciny, pieśni kościelnych i prowadzenie dysput. Na przestrzeni XVI-XVIII wieku liczba osób pobierających naukę wynosiła od 60 do 111. W gronie uczniów znajdowały się także dziewczęta uczone przez kantora w jego mieszkaniu. Jednak wyrażano pragnienie, by czyniła to bliżej nieokreślona pobożna niewiasta. Żeby dziatwa chciała się uczyć Niezwykle cenione były dyscyplina, posłuszeństwo oraz pilność. Uczeń miał bać się swego mistrza, szanować go oraz wykonywać jego polecenia. Dzieci nieprzystoso- wane były uważane za niegodne, za nienadające się do zaszczytu pobierania nauki. Rodzice, wysyłając dziecko do szkoły, tracili ręce zdolne do pracy, musieli także wyłożyć na nią pieniądze. W związku z tym nieliczne dzieci mogły cieszyć się radością z nauki (nie istniał jeszcze obowiązek szkolny). Poświęcenie ze strony rodziców sprzyjało stosowaniu kar fizycznych, będących bardzo długo czymś najzwyklejszym w świecie. Najpopularniejszym narzędziem karania była dyscyplina wykonana z połączonych rzemieni lub rózga, najczęściej witka z brzozy. Tą ostatnią można było przed użyciem dodatkowo zanurzyć w wodzie, by bardziej ciągnęła. Ślady na rękach czy przedra- mieniu były widoczne dla rodziców. Po przyjściu do domu niesforny uczeń dostawał jeszcze poprawkę. Dlatego uczniowie woleli wystawiać mniej widoczne części ciała, np. tyłek. Jedną z chętniej stosowanych przez nauczycieli kar było klęczenie w kącie na grochu z podniesionymi rękoma. Najbardziej dotkliwe dla uczniów były kary, które raniły ich dumę. Gadulstwo było karane zawieszeniem na szyi łobuziaka czerwonego jęzora wyciętego z tektury. Dziecko szło do domu (często przez wiele ulic, wieś, a nawet kilka wsi) z widocznym, dla każdej z napotkanych osób, piętnem. Hańbiącą karą był także przymus ucałowania każdego z uczniów w rękę. Najmniej ingerującą w cielesność ucznia karą była „ośla ławka”. Przeznaczona dla szkolnych osłów, które nie potrafiły dostosować się do reguł panujących w szkole. Nauki ciąg dalszy Najzdolniejsi, mający finansowe wsparcie uczniowie trafiali do braniewskiego lub reszelskiego gimnazjum, a potem na studia do Królewca, Krakowa czy Lipska. Umożliwiały to m.in. stypendia fun- dowane przez obywateli Olsztyna, którym powiodło się w życiu. Byli to najczęściej duchowni, ludzie parający się nauką. Jednym z nich był Łukasz Dawid – historyk, który pragnął, by najzdolniejsi uczyli się w protestanckim Lipsku. Przez długi czas mało kto, z katolickiej Warmii, korzystał z tej możliwości. O wadze miasta świadczyła liczba i jakość szkół. Dla zarządzających Olsztynem istotne było utworzenie gimnazjum, pozwalającemu absolwentom na naukę uniwersytecką. W połowie XIX w. miasto starało się bezskutecznie odebrać gimnazjum Reszlowi. Męska szkoła średnia powstała dopiero w 1877 r., a gimnazjum dziesięć lat później. Placówkę o klasycznym profilu (dziś I Liceum Ogólnokształcące im. Adama Mickiewicza) zdobił, i zdobi, obraz „Ifigenia w Taurydze” Heinricha Gaertnera. Nieco mniejszym prestiżem cieszyła się utworzona w 1895 r. miejska szkoła realna. Średnia szkoła dla dziewcząt powstała w 1873 r., od 1907 r. zwana imieniem Królowej Luizy. Nauczycielką rysunku była w niej malarka Frieda Strohmberg. Dobra kadra budowała prestiż szkoły. Sukces w nauce zależał od wielu czynników. Naturalne zdolności ucznia nie musiały być tym najważniejszym. Istotna była postawa rodziców, a przede wszystkim ich majętność. Na nauki wysyłano dzieci z bogatych rodzin mieszczańskich. Średniozamożni i biedni mieszczanie, jeśli mieli szczęście, zdobywali stypendium dla najzdolniejszych. Może warto o tym pamiętać, gdy następnym razem będziemy narzekać na nasze szkoły? ir