KLIKNIJ TU ABY POBRAĆ MAGAZYN Lipiec2011
Transkrypt
KLIKNIJ TU ABY POBRAĆ MAGAZYN Lipiec2011
Tłusty Pirat tlustypiratmagazyn.pl magazyn lipiec 2011 To wydanie sponsoruje litera P jak: Prokrastynacja Prokrastynacja lub zwlekanie (z łac. procrastinatio – odroczenie, zwłoka) w psychologii: patologiczna tendencja do nieustannego przekładania pewnych czynności na później, ujawniającą się w różnych dziedzinach życia. Prokrastynator ma problemy z zabraniem się do pracy i odkłada jej wykonanie, zwłaszcza wtedy, gdy nie widzi natychmiastowych efektów. Prokrastynacja najczęściej pozostaje nierozpoznana, a prokrastynatorów uważa się za leni, przypisując im brak siły woli i ambicji. Dopiero niedawno uznano, że faktycznie jest ona zaburzeniem psychologicznym. źródło: http://pl.m.wikipedia.org/wiki/Prokrastynacja r o P k i n d a ptako-pies Kamasutra na dzisiaj „Miłośnica odtrącając obecnego swego przyjaciela, wycisnąwszy zeń cały majątek, może się zadawać z dawnym znajomym, o ile ciągle jest majętny, wpływowy i żywi namiętność do niej. Wtedy warto się z nim pojednać” *Kamasutra, czyli traktat o miłowaniu. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1985 O puszczaniu cygara z dymem Niektóre z nich samym już swoim wyglądem potrafią wzbudzić uznanie i zyskać sobie szacunek. Inne pobudzają zmysły delikatnie kremowym aromatem tytoniu lub hipnotyzującym kolorem dymu. Te aromatyzowane zaś uwielbiane są przez kobiety... Oczywiście jak każdy rytuał palenie cygar ma zarówno zwolenników i przeciwników. Mówiąc wprost nie każdego pociąga jego aromat, nie w każdym budzi uznanie i nie każda kobieta czując dym z waniliowego cygara myśli, że jest to najbardziej pociągający męski zapach. Myślę sobie jednak, że może to i dobrze, bo jeśli cygara byłyby tak rozpowszechnione jak przysłowiowy „chleb powszedni” straciłyby w moich oczach na wyjątkowości, ich palenie przestałoby być dla mnie rytualną chwilą, a ostatecznie by mi najzwyczajniej w świecie zapewne zbrzydły. „Jak wszystkie rytuały, palenie cygar daje chwilę wytchnienia od współczesnego gorączkowego tempa życia” Michael Douglas No właśnie, bo cóż może być lepszego od weekendowego wieczoru w dobrym towarzystwie, szklanki whisky i dobrego dominikańskiego cygara? No może jedna rzecz, ale mniejsza z tym. Ważne jest, aby z cygarem umieć się obchodzić. I to nie dlatego, że można narazić się na wyśmianie przez osobę, która myśli, że o paleniu cygar wie wszystko, ale dlatego, aby nie zepsuć sobie cygara i nie odebrać przyjemności z jego palenia. Warto jest znać budowę cygara, chociaż do delektowania się nim nie jest to absolutnie konieczne. Wypada jednak wiedzieć jakie cygaro palimy – skąd pochodzi mieszanka tytoniów użyta na wkładkę (filler) oraz jakie liście zostały użyte na zawijacz (binder) i pokrywę (wrapper). Wkładka i zawijacz mają największy wpływ na moc i smak cygara. Pokrywa natomiast ma jedynie walory estetyczne i w niewielkim tylko stopniu wpływa na walory smakowe. Warto jest mieć świadomość tego, bo tak jak rodzaj i pochodzenie winogron w przypadku win tak tutaj rodzaj i pochodzenie liści mówią wiele o cygarze i pomagają nam przy jego wyborze. „Palenie cygar ma w sobie coś z magii. To był kiedyś zresztą obrzęd rytualny. Dla mnie jest to rodzaj kontaktu metafizycznego z innymi, niedostępnymi nam na co dzień światami smaków i zapachów” Dennis Hopper Po cygarach z Dominikany możemy spodziewać się łagodnych aromatów, z lekko kremowym posmakiem, delikatnym dymem, czasami z wyczuwalną nutą gałki muszkatołowej lub nawet karmelu. Są to cygara delikatne i na takie cygara powinni decydować się nowicjusze rozpoczynający przygodę z paleniem cygar. Silniejszych doznań zapewnią nam cygara kubańskie, które oferują klasyczne słodko-gorzkie, ziemiste smaki z akcentami czarnego bzu, cedru, a nawet miodu. Te z Nikaragui i Hondurasu są mocne i korzenne, o pełnych smakach. Potrafią jednak zaskoczyć delikatnie kremowym aromatem z nutą orzechów włoskich i ziół. Z kolei cygara meksykańskie charakteryzują się bardzo wyrazistym smakiem. Możemy w nich odnaleźć aromaty z migdałowo-kremowymi akcentami, kawowym bądź czekoladowym posmakiem, a nawet z delikatną nutką chili. „Palić jest rzeczą ludzką, palić cygara - boską” Oprócz mieszanki tytoniowej istotny wpływ na smak cygara mają jego długość i kształt (vitola) oraz średnica. Najprościej można to ująć w ten sposób – długie cygara są delikatniejsze w smaku na początku, ujawniając swój prawdziwy charakter w miarę palenia, krótkie zaś odkrywają swoje walory smakowe tuż po długość ok. 1 cala. Pamiętajmy, że zwarty i utrzymujący się na cygarze popiół jest wyznacznikiem jakości tytoniu. Decyzja o zgaszeniu jest sprawą bardzo indywidualną. Niektórzy gaszą cygara po wypaleniu 2/3 długości, a inni palą do końca. Tak naprawdę cygaro wypada zgasić wtedy, gdy przestajemy mieć na nie ochotę. „Cygara są zdrowe dla gospodarki kraju, który je produkuje, ale nie dla zdrowia” Fidel Castro Jest jeszcze jedna żelazna zasada. Przytoczone wyżej słowa wypowiedziane przez Fidela Castro powinien znać każdy, kto decyduje się na zostanie cygarowym aficionado. Powinniśmy być świadomi zarówno doznań smakowych, które dają nam cygara, jak i ryzyka płynącego z palenia tytoniu. ptako-pies zdjęcia: http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/6/60/Cygaro-budowa.png/250px-Cygaro-budowa.png http://krakus.nazwa.pl/krakus/pliki/micetravel/www/galerie/Kuba/micekuba2.jpg http://s.v3.tvp.pl/images/e/9/2/uid_e92c23833b1423ec918a8567bc15a1931267351172330_width_700_play_0_pos_3_gs_0.jpg http://plfoto.com/zdjecia/7906.jpg http://www.ontheroad.com.pl/uploaded/Podroze/uzytkownikow/201004_Karolak/_MG_5363.jpg http://www.znz.pl/wp-content/uploads/2008/09/cubancigar.jpg http://www.znz.pl/wp-content/uploads/2008/09/big_cuban_cigar-300x220.jpg http://t1.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcSFGCl58exJamIhAsjdMVdacybLiIwsJFDlpTNQQ_woACNLoEYH&t=1 przypaleniu. Warto pamiętać, że smak cygara może delikatnie zmieniać się podczas palenia przynajmniej dwukrotnie – po 1/3 oraz pod koniec. Osobiście jestem przeciwny dorabianiu zbędnych teorii do rytuału palenia cygar, jednak istnieje kilka podstawowych zasad, których należy się trzymać. Przede wszystkim cygaro odpalamy zapałką, bo uprzednim przycięciu kapturka. Zapałki wcale nie muszą być wykonane z drzewa cedrowego, a w przypadku kiedy nie mamy ich pod ręką, możemy posłużyć się zapalniczką gazową. Ogień należy przysunąć do stopy cygara w taki sposób, aby jej bezpośrednio nie dotykał. Poprzez delikatne zaciąganie się „przyciągamy” go, aż do momentu równomiernego rozżarzenia się całej stopy. Podczas palenia lekko pociągamy cygaro chwilę przetrzymując dym w ustach, po czym wydmuchujemy. Jedynie palenie w taki sposób pozwala na pełne delektowanie się smakiem aromatycznej tytoniowej kompozycji na podniebieniu. Popiołu pozbywamy się opierając cygaro z delikatnym naciskiem na krawędzi popielnicy, gdy osiągnie on R a j c a l e De a w o iz w Mój kolega, mieszkający obecnie w Nowej Zelandii, przeżył trzęsienie ziemi, które miało miejsce 22 lutego 2011 roku. Poniżej zamieszczam tłumaczenie listu, który od niego otrzymałem. ` Trzesienie ziemi Podczas trzęsienia ziemi o sile 6.3 (stopni w skali Richtera), które nawiedziło Christchurch (drugie co do wielkości miasto kraju, środkowo-wschodnia część południowej wyspy Nowej Zelandii), zginęło ponad 160 osób. Jedną z rzeczy, której nauczyłem się podczas tego wydarzenia, jest to iż siła trzęsienia ziemi nie jest jedynym czynnikiem który należy brać pod uwagę. Równie ważna jest także głębokość danego wstrząsu. Im płytszy jest wstrząs, tym większe powstają zniszczenia. Tę sytuację doskonale obrazuje trzęsienie ziemi z września 2010 roku, kiedy siła trzęsienia wyniosła aż 7.1 stopni, lecz szkody były o wiele mniejsze niż obecne. Żywioł z lutego spowodował więcej zniszczeń między innymi z powodu osłabionej już konstrukcji budynków. Jednym z głównych powodów tak dużej liczby ofiar (po pierwszym trzęsieniu ziemi nie było ofiar) była pora dnia. Wrześniowe trzęsienie ziemi rozpoczęło się w piątek późnym wieczorem i trwało do sobotniego poranka. Wstrząsy, które nawiedziły miasto w lutym zaczęły się o godzinie 12.51 we wtorek, w porze lunchu. Przeprowadziłem się do Christchurch 10 dni po pierwszym (wrześniowym) trzęsieniu ziemi, więc odczuwałem jeszcze wiele wstrząsów wtórnych. Zacząłem instynktownie rozpoznawać, kiedy powinienem być zaniepokojony, a kiedy sytuacja była pod kontrolą. Potrafiłem przewidzieć, jak silne mogą być wstrząsy wtórne, wkrótce po uderzeniu pierwszej fali drgań. Tego dnia rano zadzwoniłem do pracy, że jestem chory, około 12.30 wstałem i zacząłem gotować zupę, po czym udałem się na kanapę i owinąwszy się kocem, włączyłem swój ulubiony program i zacząłem jeść prosto z garnka. Zanim wydarzy się główna akcja, zwykle większości wstrząsów towarzyszy powolne dudnienie, więc na podstawie pierwszego dudnienia możesz dosyć dokładnie przewidzieć jak silny będzie wstrząs wtórny. Zwykle mamy pół sekundy zanim główny wstrząs wtórny uderzy. Jest to wystarczająca ilość czasu, aby zorientować się co się dzieje. Tym razem rozpoczęło się dudnienie i nie było już czasu na jakiekolwiek zastanawianie się. Uciekałem z pokoju gościnnego przez kuchnię, prosto do ogrodu. Podczas tego instynktownego odruchu przetrwania, przepełnionego podejmowaniem różnych decyzji, oczywiście zdecydowałem się zabrać swój rondel zupy ze sobą. Przez cały ten czas nie przypominam sobie żadnej świadomej myśli. Czułem się jakbym był Larą Croft, albo jeżem Sonic - postacią, której powiedziano co ma robić. Biegłem więc przez kuchnię z moją zupą i robiąc unik przed mikrofalówką potknąłem się (wciąż trzymając swój rondel z zupą), a noże do steków spadły dookoła mnie. Podniosłem się podpierając się o lodówkę i ruszyłem do wyjścia. Myślałem, że dotarcie z kanapy do ogrodu zajęło mi maksymalnie 5 sekund. Ostatnio zdałem sobie sprawę, że dotarłem tam w 30 sekund. Odlicz sobie teraz 30 sekund. Wydaje się dosyć długo, tak? Jestem zdumiony, ponieważ cała adrenalina przepłynęła przez moje ciało w najkrótszym czasie jaki można sobie wyobrazić. Siedząc w ogrodzie, spojrzałem ponownie na zniszczoną kuchnię gdzie leżały pobite szklanki i talerze. Mógłbym zataczać się przez te przedmioty, LECZ NIGDY NIE WYPUŚCIŁBYM RONDLA, KTÓRY MUSIAŁEM ZABRAĆ! - spieszę dodać, iż byłem wtedy boso. Uciekłem nie zabierając ze sobą nic prócz sińców. Niestety na ramieniu miałem małe oparzenia powstałe, kiedy zupa z rondelka wylała się prosto na mnie. Poradziłem więc sobie również z nieutrzymaniem zupy w rondlu. Mieszkam obok szkoły i następną rzeczą, którą pamiętam są krzyki dochodzące właśnie stamtąd. Nigdy wcześniej nie słyszałem tak przerażającego krzyku. Wstydzę się teraz tego, że choć zarejestrowałem te dźwięki, nie pobiegłem tam szybko, aby zobaczyć czy mogę pomóc. Zamiast tego usiadłem w ogrodzie i otworzyłem piwo (w szkole nikt nie zginął, nie było nawet zniszczeń). Zaakceptowałem fakt, iż byłem w jakiejś formie szoku, ale wciąż jednak jestem rozczarowany, że nie zrobiłem więcej by pomóc. Dowiedziałem się później, że ulica na której pracowałem została zniszczona. Prawdopodobnie gdybym był wtedy w pracy, mógłbym być w jednym z tamtejszych sklepów, w czasie przerwy na lunch. Kilku ludzi zginęło tam pod gruzami. Wciąż nie w pełni zdaję sobie sprawę, jakim byłem szczęściarzem. P.S. 13 czerwca 2011 r. kolejne trzęsienie ziemi o sile 6 st. w skali Richtera nawiedziło Christchurch powodując zawalenie się kilku budynków. Sześć osób zostało lekko rannych. Nie zanotowano ofiar śmiertelnych. Adam Robinson, Christchurch, Nowa Zelandia tłumaczenie: jaszczura korekta: butch, uruk a n ź u L y c i l b u a k y t s P Tort bezowy z wisienkami Luty, marzec, kwiecień, maj, czerwiec (to już tyle nie było pirata?), pierwsze ciepłe dni, drugie zimne, drugie ciepłe, biały znikł z chodników już daaaaawno temu, a wraz z nim pierwsze przebiśniegi. Póki śnieżek wszystko przykrywał(czy ktoś to jeszcze pamięta) mamy piękny biały puszek. Gdy jednak wstrętne słoneczko zaczęło przygrzewać spod kołderki wyłoniły się one, małe brązowe kreciki. Mijając te mało estetyczne skrzaty zacząłem zastanawiać się skąd się biorą. Doszedłem do takiego wniosku, że, poza psimi tyłkami oczywiście, biorą się z naszego wstydu. Brzmi to dość dziwnie i myśl ta dziwnie też wyglądała w mojej głowie, pomyślałem sobie, stary, co Ty tam wymyśliłeś znowu. Po przemyśleniu dogłębniejszym, wydzieliłem 3 etapy, które, przynajmniej ja, przeszedłem: − pierwszy wstyd gdy pies kupę robi, obracamy głowę udając, że nie widzimy (to już mam za sobą) - gdy widzimy kątem oka, że pies się kuli obracamy głowę i oglądamy okna i przyrodę, nie rozwiązuje to niestety problemu pasztecików Osoby, które to widzą patrzą na nas z aprobatą (tu następuje moment przeniesienia wstydu na innych, ponieważ im jest głupio, że tak nie robią) - prawie zawsze działa. − wstyd drugi - znajdujemy sposób sprzątania (woreczki, torebki, łopatki) - gdy pies robi kupkę obracamy się nerwowo, sprawdzając czy nikt nie idzie, gdy nikogo nie ma, zbieramy - tu rozwiązanie połowiczne, gdy ktoś idzie zostawiamy na drodze. Aha, jest jeszcze co najmniej jeden pomysł, wyczytałem go na forum, wszystkie kupy zostawiamy i zbierają je za nas np. więźniowie lub bezdomni :D − trzeci sposób, myślę, że dość dobry (pomoże choć częściowo pozbyć się brązowych naleśników spod butów), - przerzucamy wstyd na inne osoby, gdy tylko pies nafajda na chodnik czekamy na przechodniów, jak zobaczymy jakiegoś, najlepiej z innym psem, zbieramy kupę w woreczek tak żeby każdy widział jakie to proste (instrukcja w trzech krokach obrazkowych załączona pod spodem) i do najbliższego kibelka. Ps. A może w ogòle powinniśmy zostawić je innym, bo skoro mamy jakieś wykształcenie to powinniśmy zostawić to dla tych co nie chcieli się uczyć? Decyzję pozostawiam Wam drodzy czytacze. Placków i pasztecików życzę wam jedynie na talerzach, buty niechaj pozostaną w kolorach pastelowych :) Czesiek Leming* w kościele Trochę przypadkiem trafiłem do kościoła na rekolekcje wielkopostne. Naprawdę się zdziwiłem, kiedy już pierwsze kazanie zmusiło mnie do refleksji. Moja edukacja katolicka ma typową chronologię. Wszystkie sakramenty przyjąłem zgodnie z planem, by w wieku 25 lat dostąpić sakramentu małżeństwa. W pierwszych latach podstawówki chodziłem na religię do salki parafialnej. Co roku zimą maszerowałem grzecznie o 5.30 na roraty, z zapalonym lampionem w ręce, który to lampion zrobiła mama z butelki po „Ludwiku” i świeczki. Przed Wielkanocą chodziłem na drogę krzyżową, a niedzielna msza była normalnością. Nie byłem oczywiście jakimś wyjątkiem, odwiedzaliśmy kościół całą grupą dzieciaków w podobnym wieku. Pamiętam, że miałem za złe tacie, że nie chodzi regularnie do kościoła. Nie mogłem zrozumieć dlaczego nie ma go na nabożeństwie, przecież to takie normalne i oczywiste. Pojąłem to, jak dorosłem. Mijały lata, a moje wizyty w kościele stawały się mniej regularne, a potem całkiem rzadkie. Można wyróżnić w moim życiu katolika okresy lepsze i gorsze, ale tak gorliwym wiernym jak w podstawówce nie byłem już nigdy. Pewnie, że główny powód to lenistwo i brak bata nad głową w postaci rodziców, ale co to za powody? Bóg zawsze był przy mnie, czułem jego obecność, zwracałem się do niego po prośbie, ale nie byłem dobrym synem, oj nie. Jak trwoga to do Boga, Ameryki nie odkryję. Przestrzeń publiczna, w której funkcjonujemy dziś coraz bardziej wypiera głos kleru z naszego życia, takie mam wrażenie. Po śmierci JPII proces ten bardzo przybrał na sile. Bagatelizujemy głosy księży wrzucając je do szuflady z nieżyciowymi, schematycznymi pogaduszkami. Pewnie, że nie mamy wśród duchowieństwa takiego człowieka jakim był Karol Wojtyła, ale nie można też przyjąć, że nie ma wartościowych księży i zakonników. Zgadzam się z opinią, że niektórzy biskupi to mali ludzie, a wielu duchownych to intelektualne pokraki, które opowiadają podczas kazań schematyczne, pokręcone, niezrozumiałe dla wiernych opowieści, ale całe szczęście nie wszyscy są tak słabi. Ojciec Tomasz, dominikanin - to on spowodował, że tegoroczne rekolekcje, w których uczestniczyłem, były zupełnie inne niż te z kilku poprzednich lat. Po pierwsze: język. Duchowny mówił w taki sposób, że wiadomo było co mówi, o czym mówi, do kogo mówi i po co to mówi. Po drugie: treść. Kazanie nie polegało na powtarzaniu w kółko cytatów z Biblii, a dotyczyło ludzi w realnych sytuacjach życiowych tu i teraz, zawierało konkretne wskazówki do zastosowania od zaraz i dotykało realnych problemów. Było w tej treści coś z teologii, filozofii, psychologii i codzienności. Było też sporo o sposobach porozumiewania się między ludźmi, o języku, o zakłamaniu i zakłamanych pozach, które przyjmujemy w relacjach rodzinnych i koleżeńskich. Oczy mi się otworzyły już podczas pierwszego kazania. Poszedłem również na mszę przez kolejne trzy dni rekolekcji i nie zawiodłem się - było ciekawie i mądrze. Chciałbym poruszyć jeden wątek z nauki głoszonej przez ojca Tomasza, który wydaje mi się szczególnie ciekawy. Chodzi o słowo „chcę”. „Święte słowo chcę” - jak mówił - powinno być wielokrotnie częściej używane w kontaktach między ludźmi, a także między człowiekiem a Bogiem. Noworodek sygnalizuje swoje potrzeby poprzez płacz. Jak malucha coś boli, jest głodny, wystraszy się czegoś lub potrzebuje towarzystwa, to po prostu krzyczy, a więc jasno sygnalizuje otoczeniu, że trzeba się nim zająć. Problem pojawia się, gdy ciut starszy - kilkuletni - mały człowiek zostanie poddany wpływowi rodziców i nauczycieli, a jego naturalne sposoby wyrażania potrzeb zostaną zaburzone i stłumione przez otoczenie. Poprzez wieloletnie oddziaływanie otoczenia i wmawianie dziecku zainteresowań, które często są pragnieniami rodziców lub opiekunów, a nie wewnętrznymi potrzebami dziecka - naturalne wyrażanie pragnień i emocji zostaje zakłócone. Prowadzi to do tego, że na przykład nastolatki wybierają na swoich chłopaków osoby, które spodobają się rodzinie, a nie im samym, uczą się gry na instrumencie - mimo braku słuchu muzycznego - nie dla siebie, ale dla zadowolenia mamy. Rozmowy między rodzicami a ich dziećmi zaczynają wyglądać jak sceny wyjęte z opery mydlanej, a nie jak dialog najbliższych sobie osób. Obie strony okłamują się wzajemnie. Dzieci wyczulone na to, aby zadowolić oczekiwania otoczenia, zastępują swoje marzenia potrzebami swoich najbliższych. Rodzice z kolei udają, że pomagają swoim pociechom w realizacji ich planów życiowych, wiedząc o tym, że plan działania ułożyli według własnego, egoistycznego programu. Poza goni pozę, jedna maska zastępowana jest kolejną, ludzie są pogubieni, nie wiedzą co mają robić, co myśleć i jak żyć. Relacjami między nimi kierują nieprawdziwe emocje, a ich prawdziwe uczucia pozostają schowane za fasadą konwenansów. Ciężko sobie wyobrazić jakikolwiek udany związek bez rozmowy, dialogu i jasnego wyrażania swoich myśli. Także związek między dzieckiem a rodzicem. Jednak żeby jasno określić czego ludzie chcą od innych najpierw muszą wiedzieć o co chodzi im samym. Jeżeli kilkunastoletnie dzieci zagłuszyły swoje naturalne potrzeby, chęci i pragnienia, muszą na nowo wsłuchać się w siebie i jasno przekazać najbliższym co czują, czego chcą od życia. Z kolei rodzice muszą sobie uświadomić, że ich funkcja wychowawcza ma swoje granice. Bez otwartej rozmowy obie strony będą nieszczęśliwe. Poczucie krzywdy i niespełnionych planów może zaciążyć na kontaktach pomiędzy rodzicami a ich pociechami na całe późniejsze życie. Konsekwencje mogą być jeszcze poważniejsze, kiedy zdominowane przez wpływ otoczenia dziecko założy własną rodzinę. Brak umiejętności jasnego wyrażania swojej woli uczyni je nieszczęśliwym w związku z partnerem, a dzieci, których się być może taka osoba doczeka, mogą być kolejnym nieszczęśliwym pokoleniem powtarzającym błędy z przeszłości. Co się stanie, gdy egoistycznym, narzucającym swoją wolę rodzicom przeciwstawi się ich dziecko – buntownik? Zamiast dialogu i otwartej rozmowy pojawi się działanie w kierunku przeciwnym do woli apodyktycznych rodziców. Młody człowiek zechce być zaprzeczeniem swojej matki czy ojca. Niczym czarna owca sprzeciwi się rodzinie i będzie próbował być zupełnie inny niż jego najbliżsi. Stale upominany w domu, za byle głupotę karany, nawet za pyskówkę bity kablem przez plecy, wybierze drogę totalnej wolności, rozumianej jako brak reguł i ograniczeń poza jedną – działaniem przeciwnym do woli rodziców. Kłopot polega na tym, że ślepe wypełnianie narzuconych pomysłów rodziny czy też bezrefleksyjne im przeciwdziałanie to tak naprawdę taka sama walka, tylko kierunek jest przeciwny. Chcemy uciekać od wpływu rodzicieli na nasze dorosłe życie, ale w ten sposób nadal pozostajemy pod ich silnym wpływem. Nie ma znaczenia czy podporządkujemy się w pełni ich woli czy też nasze życie zdeterminowane będzie działaniem odwrotnym do ich chęci – w obu przypadkach to oni mają kapitalny wpływ na nasze życie. Nie zostawiamy sobie miejsca na osobiste marzenia. Kręcimy się wokół rodziców: jesteśmy za lub przeciwko ich pomysłom, ale najważniejszym punktem odniesienia są oni. Wpadamy w krąg instynktownych zachowań będących projekcją naszego wychowania i nie pozostawiamy sobie miejsca na nasze własne „chcę”. Poruszamy się od jednej skrajności do kolejnej. Efekty takiego postępowania są opłakane. Można przewidzieć, że ani ostra dyscyplina, ani zbyt duża swoboda dla dzieci nie są dobrymi drogami kształtowania charakterów. Bezstresowe wychowanie było modne w krajach rozwiniętych wiele lat temu, ale kompletnie się nie sprawdziło i ten sposób traktowania dzieci uznany został za niewłaściwy. Dyscyplina niczym w zakładzie poprawczym nie buduje trwałych więzi między członkami rodziny. Nie oszukujmy więc samych siebie i nie popadajmy w skrajności. Jesteśmy w dużej części tacy, jakimi ukształtowali nas rodzice i nic na to nie poradzimy. Nie jesteśmy identyczni jak oni, ale bardzo podobni. Jeżeli mieliśmy wspaniałych, rozumiejących nasze problemy rodziców, to nie musimy wiele zmieniać, wzorujmy się na nich, pamiętając o własnych pragnieniach, ale jeżeli nasze dzieciństwo nie było usłane różami – nie wpadajmy w panikę. Spróbujmy w sobie poprawić parę szczegółów, wyciągnijmy wnioski z życiowych błędów ojca i matki, ale niemożliwym jest całkowite wymazanie kilkunastoletniego wychowania ze swojej osobowości. Najpierw należałoby zacząć od zaakceptowania siebie takimi jakimi jesteśmy, bo to daje nam bazę do ulepszania i zmiany. Jeżeli nie jesteśmy gotowi na zaakceptowanie siebie, jak możemy zaakceptować naszą dziewczynę, żonę, rodzinę? Zadziwiło mnie takie podejście rekolekcjonisty do ludzkiego „chcę”. Przyzwyczajono mnie do tego, że będąc w kościele tego słowa raczej powinienem się wystrzegać, a nie czynić je kluczowym dla całego mojego życia. Słyszałem zazwyczaj od duchownych, że najważniejsze są przykazania, nakazy i zakazy, a to czego ja chcę zupełnie się nie liczy. Na tych rekolekcjach dowiedziałem się chyba po raz pierwszy wprost, że to ja mam powiedzieć Bogu, a także ludziom czego chcę. Mam prosić i jasno wyrażać swoje potrzeby, żeby mieć szansę na szczęśliwe życie. Ojciec Tomasz życzył nam dobrych świąt, takich żebyśmy byli ze sobą blisko. Niech przy świątecznym stole nie będzie fałszywych uśmiechów i wymuszonych śpiewów katastrofalnie fałszujących dzieci, przy udawanym zachwycie rodziny. Podczas świątecznego spotkania mówmy szczerze o tym co nam leży na wątrobie, ale nie bądźmy agresywni, oczyśćmy atmosferę, jeżeli jest coś niedobrego między nami. Nie wierzę w to, że nasze życie jest po prostu jednym wielkim zbiegiem okoliczności i sumujących się przypadków. Pewne wydarzenia i niektórzy ludzie pojawiają się blisko nas w jakimś celu. Te rekolekcje były mi potrzebne, żeby znaleźć się bliżej Boga i trochę bliżej ludzi. Jednym z tych ludzi jestem ja sam. Dzięki tym paru dniom nauki odrobinę łatwiej mi zrozumieć siebie i innych, a także uwierzyć w sens uczęszczania do kościoła. butch *Leming - człowiek, który bezkrytycznie wierzy w to, co usłyszy w telewizji, albo przeczyta w Internecie i przyjmuje to wszystko bez żadnego zastanowienia; uważa się przy tym za mądrego. Głupek. Jednym z podstawowych źródeł zdobywania wiedzy leminga jest portal Onet.pl (źródło: miejski słownik slangu i mowy potocznej). prosił o pomoc finansową. Nie było to zajęcie proste i przyjemne, jednak po pewnym czasie przyzwyczaił się do swojej niewdzięcznej roli. Pana Ryszarda poznałem kilkanaście miesięcy temu. Przyszedł do mojego biura z plikiem dokumentów w ręce. Wysoki czterdziestoparolatek o zniszczonej twarzy ubrany w czarną kurtkę ze sztucznej skóry, jasne spodnie i podniszczone buty. Na jego twarzy widać było zakłopotanie pomieszane ze wstydem. Przywitał się i poprosił żebym zapoznał się z pismami, które miał ze sobą. Przeczytałem list od ordynatora onkologii, w którym lekarz potwierdza, że Justyna córka mojego gościa - jest chora na nowotwór złośliwy, wymaga stałej opieki i leczenia w szpitalu. Zadałem kilka pytań, pan Ryszard trochę się rozluźnił i zaczął mówić o swojej sytuacji. Dowiedziałem się, że wspólnie z żoną wychowują dwójkę prawie już dorosłych dzieci - syna i córkę. Sam utrzymywał rodzinę do momentu, kiedy został zwolniony z pracy. Nie mając środków na bieżące potrzeby bliskich, które znacznie wzrosły odkąd córka rozpoczęła leczenie w oddalonym o kilkaset kilometrów szpitalu, zwrócił się z prośbą o pomoc do obcych ludzi. Część pomocy pochodziła od fundacji, która wspiera rodziny dzieci dotkniętych chorobą nowotworową, a pozostałe środki niezbędne do w miarę normalnego funkcjonowania pan Ryszard zdobywał sam, prosząc o wsparcie przedsiębiorców z regionu, w którym mieszka. Wychodził z domu rano i większość dnia spędzał na odwiedzaniu kolejnych ludzi, których Czas mijał, syn skończył szkołę i ich sytuacja polepszyła się. Pan Ryszard i syn zaczęli razem pracować przy układaniu kostki brukowej. Dzięki tej pracy nie musieli już prosić innych o pomoc. Dwie wypłaty znacznie podreperowały rodzinny budżet. Córka mimo choroby zaczęła studiować. Sytuacja w domu mimo trudności była stabilniejsza. Dotknął ich jednak kolejny dramat. Po kilku miesiącach wspólnej pracy obu mężczyzn wydarzył się wypadek. Na zamknięty dla ruchu odcinek drogi, na którym pracowali pan Ryszard z synem, wjechała ciężarówka, która potrąciła syna. W wyniku odniesionych urazów syn zmarł. Rozpoczęło się dochodzenie mające wyjaśnić okoliczności śmierci syna. Dochodzenie i proces sądowy trwają bardzo długo, rodzina nie może liczyć na odszkodowanie przed wydaniem wyroku. Po wypadku ojciec rodziny stracił pracę. Powrócił do odwiedzania firm i instytucji, prosząc o datki dla siebie i najbliższych. Pan Ryszard odwiedził mnie po pierwszej wizycie jeszcze kilkukrotnie. Parę tygodni temu dostałem od niego trzy smsy w ciągu godziny. Kolejny raz w ciągu paru miesięcy prosił o pieniądze. Jedna wiadomość to rozumiem, ale trzy? Miałem ciężki dzień, jeszcze jego mi brakowało. Wkurzyłem się jak cholera. Co on sobie myśli, że mam go na utrzymaniu? Brakuje mi kasy na weekendowy wyjazd, zostało do opłacenia parę faktur, a on mnie naciska jakby pomaganie było moim obowiązkiem. Chwyciłem za telefon i opieprzyłem go za to, że mnie dociska. No, trochę mi już ciśnienie spadło, powiedziałem mu co myślę, ale starałem się być kulturalny. Dopiero po paru godzinach dotarło do mnie co zrobiłem. Zdołowałem się, bo wyobraziłem sobie, że jestem na jego miejscu. Tak naprawdę nie wiem kim jest pan Ryszard. Nie rozmawiałem z nikim kto by znał jego lub jego rodzinę. Nie próbowałem weryfikować jego wiarygodności, bo niby po co? Czasami mamy okazję do przetestowania swojego człowieczeństwa. Zastanawiam się jak wiele takich szans przegapiłem? butch jestem nałogowcem? Podobno pierwszym krokiem jest przyznanie przed samym sobą, że mam problem. Ostatnio odwiedzam nawet klub, gdzie spotykają się tacy jak ja. Może klub to niewłaściwe słowo, lepszym słowem byłby serwer. Przyznaję, mam problem z SIUSIAKIEM. Ma tylko nieznacznie lepszą średnią punktów na minutę, ale gra więcej no i jest już w pierwszej dziesiątce graczy. Tak, jestem graczem, przyznaję się. Kiedyś gry były dla mnie wytchnieniem po stresującej i nie dającej satysfakcji pracy. Pół godzinki strzelania, skradania się i mordowania odstresowywało mnie znakomicie. Mogłem wyładować w grach złość i frustrację. No, ale to było kiedy jeszcze nie miałem dostępu do internetu a moimi przeciwnikami były skrypty napisane przez programistów. Nie przeszkadzało mi, że przeciwnicy byli schematyczni i przewidywalni, wystarczyło podkęcić sobie poziom trudności i już robiło się ciekawie. Oczywiście zdarzały się gry, w których sztuczna inteligencja przeciwników była znakomicie napisana. W “Far Cry” skrypty potrafiły zajść od tyłu i bezczelnie wrzucić granat za plecy - tak to było coś co wywoływało uśmiech na mojej twarzy. Ale o dziwo od roku 2004 niewiele zmieniło się na lepsze, twórcy gier poszli w stronę realistycznej grafiki i zajmującego scenariusza. Cóż z tego, że wszystko wygląda jak żywe i wszystko można zniszczyć, burzyć budynki, podpalić sawannę, kiedy nasi komputerowi przeciwnicy są nudni aż do bólu. Gra z botami dostarczała znakomitej rozrywki - kiedyś - teraz po prostu szkoda na to czasu. Od mniej więcej dwóch lat poświęcam na granie kilkanaście godzin w tygodniu, a moimi ulubionymi typami gry są deathmecze drużynowe. Dwie drużyny spotykają się i zaczynają mecz, zwycięża ta która najszybciej osiągnie limit punktów, ale tak naprawdę chodzi o to ile ja zdobędę punktów. Jeżeli nawet Twoja drużyna przegrała, to i tak czujesz się dobrze będąc w pierwszej trójce zawodników. Granie przestało być już relaksującą rozrywką, a zaangażowanie w osiągnięcie jak najlepszego wyniku nie pozwala nawet na chwilę relaksu. Skupiony wpatrujesz się w ekran, nad zabitym przeciwnikiem. Musisz być przygotowany na wszytko: granaty, minypułapki, strzały czy pojawiającego się nagle wroga którego możesz zabić nożem. Nasłuchujesz czy nikt nie skrada się za Twoimi plecami lub czy nie nadlatuje wrogi śmigłowiec. Takie podejście do gier powoduje, że po serii kilkunastu meczy czujesz się po prostu fizycznie zmęczony. Zazwyczaj na pewnym już poziomie, pewien niedosyt budzi fakt bycia poza pierwszą trójką graczy, a już destrukcyjnie działa wynik w połowie stawki. Nie zawsze jednak udaje sie być w czołówce, czasem mam zły dzień i nie mog wystarczająco skupić się na tym co się dzieje, a czasem trafiają się lepsi gracze. Spotkanie z wyraźnie lepszym graczem ma kilka faz. Pierwsza to złość na przeciwnika, który zabija cię już czwarty raz z rzędu. Druga to złość na siebie, że daję się tak łatwo. Trzecia, najzdrowsza, to ciekawość, jak oni to robią i czwarta to szacunek. Lepsi zawodnicy trafiają mi się coraz rzadziej, ale zawsze jestem pod wrażeniem z jaką łatwością przychodzi im zabijanie mnie. Staram się oczywiście jak najwięcej od nich nauczyć i wykorzystać w kolejnych meczach. Czasem idzie dobrze, czasem słabiej, ale tak naprawdę najważniejszy jest prestiż. Kiedy zaczynałem sesje na serwerze “aa club” na moje pozdrowienie nie reagował nikt, teraz kiedy jestem w drugiej dziesiątce najlepszych zawodników, zawsze mogę spodziewać się kilku odpowiedzi. Po kilkunastu godzinach mój prestiż wzrósł, jestem już rozpoznawalny, coraz częściej pojawiają się na czacie online hasła “jak nie uruk to sraczka” lub staropolskie “uruk ty chuju” - co jest dla mnie komplementem i świadczy o moich umiejętnościach, a także o emocjach jakie towarzyszą graniu. Wracając do SIUSIAKA, brakuje mi do niego około 150 punktów, niestety jego przewaga rośnie z każdym dniem, tak, on nie marnuje czasu na pisanie artykułów i produkcję czasopism, on uczciwie gra. uruk e w ajo O a i w o p e i n a d Kr Mara Było to poniedziałkowe, letnie popołudnie. Paweł dotarł do starej, drewnianej furtki prowadzącej na teren niewielkiej, wiejskiej posesji należącej do jego kuzynostwa - Grażyny i Jarka. Jechał kilkadziesiąt kilometrów, aby dzisiejszą noc spędzić w ich domu. Następnego dnia miał zacząć sezonową pracę, którą wyszukał mu jego gospodarz. Nie było to może jego wymarzone zajęcie, ale fizyczna praca przy ogrodzeniu dawała pewne wynagrodzenie i spokój, którego tak potrzebował. Ostatnie miesiące spędził w więzieniu, skazany za pobicie. Nie był winny. Jeszcze przed rozprawą nie był pewny czy oskarżyć kolegów i powiedzieć jak było naprawdę, czy może wziąć całą winę na siebie, narazić się na karę, ale zyskać szacunek chłopaków, którzy faktycznie narozrabiali. Zdecydował, że zachowa się honorowo i nikogo nie wydał. Teraz chciał zapomnieć o tym co się stało, zmienić otoczenie i przez ciężką, fizyczną pracę odpocząć psychicznie. Na podwórzu, po którym chodziły dwa psy i kilka kur, zobaczył Jarka, który przed starym, przedwojennym chlewikiem rąbał drewno. Jarek od lat dorabiał do renty pracą w lesie, a stosy pni i gałęzi na jego działce to była norma. Znany był we wsi ze swojej pracowitości, końskiego zdrowia i nieprzejednanego charakteru. Nie wszyscy go lubili ze względu na jego porywcze usposobienie, ale czuli przed nim respekt, bo Jarek potrafił wymierzyć sprawiedliwość prawym sierpowym za jedną durną odzywkę pod swoim adresem. Teraz klęczał przed tęgim pniem i z dużą wprawą rąbał dębinę. Paweł wszedł na podwórko, zatrzasnął z hukiem furtkę i pomaszerował w stronę pracującego przy drewnie kuzyna. - Cześć pracy! - Cześć! No, w końcu jesteś! Żonka już dwa razy o ciebie pytała! - odpowiedział Jarek, który przez swój marny słuch nie miał w zwyczaju szeptać. - Autobus się spóźnił, z przystanku przyszedłem od razu tutaj. - Zachodź do chałupy, żarcie stygnie, matka ci nałoży! Ja mam trochę roboty, jutro z rana zabierają przyczepę, muszę to dzisiaj skończyć! - Idę, później ci pomogę. - Czego nie możesz?! - Później ci pomogę! - Jak chcesz. Jarek mieszkał z żoną Grażyną, swoją matką Genowefą i dwiema córkami: Asią i Kamilą. Do niedawna mieszkał jeszcze z nimi jedyny syn - Michał, który obecnie był w Belgii. Paweł poszedł w kierunku domu. Był to całkiem duży, piętrowy budynek z lat trzydziestych, długi na ponad dwadzieścia metrów, szeroki i wysoki na ponad dziesięć. Dom typowy dla mazurskich, niemieckich budowli sprzed drugiej wojny światowej. Ściany zewnętrzne pokrywała szara, dawno nieodświeżana elewacja, a dach pokryty był podniszczoną dachówką. Szprosy drewnianych okien tworzyły kształt krzyża. Od podwórka do domu prowadziły szerokie na półtora metra betonowe schody, na których zamontowano niepasującą do budynku prostą balustradę ze stalowych rur. - Niech będzie pochwalony - powiedział widząc matkę Jarka siedzącą przy stole w kuchni. - Pochwalony. Nareszcie przyjechał. Grażyna już się zamartwiała, że gdzie zaginął. - Autobus się spóźnił. Jarek wysłał mnie do domu na jedzenie. - Siada, siada. Wszystko postygło, zara zagrzeję powiedziała ciocia Gienia i zaczęła przestawiać garnki na kuchence gazowej. W kuchni nic nie zmieniło się odkąd Paweł pamiętał. Wysokie pomieszczenie o jasnych ścianach z pomalowanymi na brązowo deskami na podłodze. Te same szarawe kredensy, duży, prostokątny stół, kilka starych krzeseł, duży piec kaflowy z siedziskiem i płytą obok której stała kuchenka gazowa. Na białej ścianie naprzeciwko wejścia wisiał krzyż i kalendarz z papieżem. Z kuchni można było przejść do dalszej części parteru, gdzie znajdowała się sypialnia gospodarzy i pokój cioci Gieni. - Matka zdrowa? - zapytała ciocia Gienia. - Tak, zdrowa. Biodro ją trochę pobolewa jak za dużo pracuje. - Mnie też boli noga jak połażę. Zadzwoń do matki, że ty już dojechał, bo Grażyna gadała, że ona już wcześniej wydzwaniała i pytała czy synek dotarł. Myślała pewnie, że ty znowu co na cholerę narobił i dlatego się spóźniasz. - Idę zadzwonić. - Nie tera. Tera zje, bo stygnie. Jak bigos się zagrzeje, to sobie nałoży, bo ja idę się położyć. - Dziękuje, dam radę - odpowiedział Paweł i zabrał się za jedzenie. Ciocia Gienia wyszła z kuchni, a Paweł myślał o tym co powiedziała. Irytowało go, że odkąd wyszedł z więzienia rodzina śledzi każdy jego krok. Niby wiedział, że się o niego martwią, ale w końcu miał już dwadzieścia trzy lata i nie potrzebował niańki. Między innymi dlatego przyjechał tutaj, żeby naprawdę skorzystać z wolności. Jego rozmyślania przerwało skrzypienie otwierających się drzwi. Do kuchni weszły obie córki Grażyny i Jarka - czternastoletnia Asia i dwudziestoletnia Kamila. - O, Paweł! Cześć! Ale zarosłeś! - krzyknęła na powitanie Kamila, która podbiegła, cmoknęła zdziwionego Pawła w policzek i usiadła naprzeciwko niego za stołem. - Cześć - cicho przywitała się Asia. - No hej, ale z was laski! Dawno mnie nie było i widzę, że tu i tam się u was pozmieniało na lepsze - powiedział Paweł patrząc na dziewczyny z szelmowskim uśmiechem. - Jak jest w więzieniu? - zapytała wprost młoda Asia. - Gówniano, nie polecam – odparł z poważną miną. - Nie twoja sprawa. Idź do pokoju! - krzyknęła na siostrę Kamila. - Dobrze, idę. Nie można się nawet odezwać - powiedziała Asia i obrażona wyszła z kuchni. Zrobiło się cicho. Paweł wiedział, że sytuacja jest niezręczna i nie ucieknie od tematu pobytu za kratami. Postanowił jak najszybciej przerwać ciszę i zaczął mówić. - Tak naprawdę to nie wiem co mam ci powiedzieć. To normalne, że wszyscy jesteście ciekawi tego co się zdarzyło, gdy mnie zamknęli. Nie ma co udawać, że nic się nie stało. Przeżyłem swoje i wiem, że na pewno nie chcę tam wracać. To nie jest miejsce, o którym mam chęć opowiadać. - Całe szczęście, że ci nie odbiło. Znałam jednego kolesia, który po wyjściu z paki kompletnie ześwirował. No dobra, to temat więzienia mamy z głowy. - A co u ciebie, poza tym, że bardzo wyładniałaś przez te ostatnie trzy lata? - zapytał Paweł, na którego twarz wrócił uśmiech. - Skończyłam szkołę, zaczęłam pracować, chcę się wynieść od rodziców, ale nie stać mnie na wynajęcie chaty. Mamy plan z koleżanką, żeby na spółkę wynająć coś w mieście po wakacjach. - Pewnie, że powinnaś się stąd wynieść. Z rodzicami niby jest dobrze, ale nie ma co tego porównywać z własnym kątem. Dopiero wtedy poczujesz, że jesteś niezależna. Poza tym, w mieście więcej się dzieje. - Mam już dość siedzenia na wiosce. Paweł uważnie przyglądał się kuzynce. Zawsze dobrze się wzajemnie rozumieli, ale tym razem naprawdę był pod wrażeniem jej uroku i otwartości. Wyglądała tak świeżo i dziewczęco. Miała na sobie białą, krótką sukienkę, która kontrastowała z jej opaloną na brązowo skórą. Starał się odganiać od siebie kosmate myśli, ale nie mógł patrzeć na nią inaczej niż jak na seksowną kobietę. - Słyszałam, że masz pracować razem z ojcem. - Tak, coś tam załatwił. Jak zawsze miło z tobą pogadać, ale obiecałem mu pomóc przy drewnie. Powiedz mi jeszcze gdzie jest telefon. Zadzwonię do matki, bo już panikę sieje. - Ok, to ja idę do siebie, a telefon jest tutaj – powiedziała Kamila, wskazując na szafkę. - Na razie. - Zobaczymy się na kolacji. Jarek był już zmęczony. W sezonie letnim zaczynał pracę w lesie o piątej rano. Dziesięć godzin pracował przy karczowaniu dla nadleśnictwa, a po południu przy domu przygotowywał drewno na opał dla swoich klientów. Mimo tego, że cierpiał na oczopląs, ciosał pieńki szybko i rytmicznie. - Co mam robić? - zapytał Paweł, podchodząc do Jarka. - Układaj drewno, tylko żebym nie musiał poprawiać! Robota paliła im się w rękach. Nie rozmawiali za dużo, żeby nie tracić rytmu. Rozumieli się bez słów. Po trzech godzinach plan na dzisiaj został wykonany, a zmęczeni mężczyźni mogli odpocząć przy ognisku. Słońce zmieniło już kolor na czerwony i zaczęło chować się za horyzont. Rozproszone światło rozmyło granice cieni, co w połączeniu z cieplejszą barwą promieni jeszcze upiększyło krajobraz w okolicy. Wokół paleniska zgromadziła się już cała familia. Paweł przywitał się z Grażyną, która dojechała z miasta i wszyscy zabrali się za pieczenie przekąsek. Dwaj kuzyni wypili po piwie, a reszta towarzystwa snuła opowieści. Zajadali się pieczoną kiełbasą i kaszanką duszoną z cebulą w aluminiowej folii. Zapadł zmrok. Przymuszony przez ciśnienie w pęcherzu Paweł poszedł na spacer wzdłuż nieczynnych torów biegnących tuż za ogrodzeniem działki. Zatrzymał się, spojrzał na gwiazdy, głęboko odetchnął i poczuł się szczęśliwy. Zdarzyło mu się to pierwszy raz od wielu miesięcy. Niezliczone gwiazdy nad głową i przestrzeń wokół - tego mu było trzeba. Załatwił potrzebę i ruszył z powrotem. Ognisko już trochę przygasło. Grażyna, Jarek, ciocia Gienia i Kamila ogrzewali się przy ogniu. Asia już poszła spać. - Sołtys gadał, że Stasiakowi znowu talerz spod łyżki ucieka – odezwał się z uśmiechem Jarek. - Jak to talerz ucieka? - zapytał Paweł. - A tam znowu głupoty gadają - dodała sędziwa ciocia Gienia. - Ale o co chodzi ?- dopytywał Paweł. - To było tak - zaczęła opowiadać Grażyna. - Zaczęło się od wykopów pod nową część chałupy. Chcieli dobudować do starej części domu dwa pokoje. Zaczęli kopać w ziemi pod fundament i wykopali kościotrupa. Nie wiadomo czyje to były kości ani kto je tam zakopał, ale oni się wystraszyli, że jak to zgłoszą na policję to im całą działkę rozkopią i jeszcze budować zakażą. Wykopali więc szybko cały dół, zazbroili i zaszalowali ławy, kości wrzucili do szalunku i zalali betonem. - Dlatego Stasiak tak schudł, bo od tamtej pory żarcie po stole gania - dodał rozbawiony Jarek. - Ot, głupi. Przecież on jest chory - powiedziała Grażyna. - A ja w takie rzeczy wierzę - wtrąciła się do rozmowy Kamila. - Ojciec sam przecież mówił, że kiedyś mara go brała. - Pewnie, mara go brała - powiedziała ciocia Gienia. - Ja tutaj jestem od 1945. Jak mąż zmarł przecież ja tu siedziała sama po nocach tyle lat i mnie tu żadna cholera nie brała. - Nie pamięta mama jak mara konia brała? Jak grzywa była poskręcana po nocy, a koń ledwo żywy? - zapytał Jarek. - No, konia widziała, ale ja tam wiem kto i co tam narobił. Tak gadali, a czego to ludzie nie gadają? - odpowiedziała synowi ciocia Gienia. - Ja tam swoje wiem! - powiedział głośno jak zwykle Jarek. - Nie ma co tu gadać po próżnicy, bo rano wstajemy do roboty. Baby zbierać majdan i do spania. Gdzie położymy młodego? - gospodarz zwrócił się do żony. - Na górze, w gościnnym – odpowiedziała Grażyna. - Paweł, a wiesz, że w tamtym pokoju zmarł Niemiec? zapytała Kamila. - Jaki Niemiec? - dopytywał gość. - A ta znowu - wtrąciła się Grażyna. - No normalny Niemiec, turysta. Stary już był, to mu się zmarło, normalna rzecz. To było parę lat temu, a ona ciągle przeżywa. Idź lepiej pościel mu szykuj zamiast swoje mądrości wygłaszać. - Idę, idę - odpowiedziała ze skwaszoną miną Kamila i poszła do domu. Paweł wszedł do budynku jako ostatni. Chciał jak najdłużej być na zewnątrz. Miał dość siedzenia w czterech ścianach. Starał się chłonąć przestrzeń i w pomieszczeniach ciągle było mu ciasno. Otworzył stare, szare drzwi prowadzące do wąskiej, klaustrofobicznej klatki schodowej. Drewniane schody trzeszczały z każdym krokiem, a ściany wyglądały tak, jakby nie widziały świeżej farby co najmniej dziesięć lat. Wszedł do szerokiego przedpokoju, którego wnętrze oświetlała słaba żarówka wisząca na suficie. Po prawej był pokój Asi i Kamili, po lewej łazienka i i pokój gościnny. Za jego plecami były małe, skośne drzwi prowadzące na strych. Przechodząc koło łazienki słyszał, że ktoś bierze prysznic. Poszedł rozpakować swoje rzeczy. Pokój, który mu przydzielono rzadko był w użyciu. Spali w nim zwykle tylko goście. Naprzeciwko wejścia do pokoju gościnnego stała bordowa rogówka, a przy niej stolik. Po prawej stronie znajdował się brązowy segment pamiętający lata osiemdziesiąte z charakterystycznym barkiem na środku. Obok segmentu na ścianie wisiał dywan, na którym przedstawiono scenę z jakiegoś muzułmańskiego miasta - porwanie księżniczki przez dwóch jeźdźców w turbanach na głowach. Po lewej stały kolejno: stolik z telewizorem, piec kaflowy, kolejny stół i nieduża szafa. Nad telewizorem wisiał metrowy wachlarz z motywami japońskimi. Jedną trzecią pokoju zajmowało duże łóżko. W latach osiemdziesiątych taki mebel nazywano łożem madejowym, pomimo tego, że było miękkie i wygodne. Między szafą i łóżkiem stał jeszcze fotel. Paweł położył się na łóżku, spojrzał w lewo i przez otwarte okno patrzył na gwiazdy. Woda w łazience przestała hałasować. Ktoś otworzył drzwi i przeszedł korytarzem. Paweł poszedł do łazienki i skorzystał z prysznica. Po wieczornej toalecie wrócił do pokoju. Położył się, na nogi naciągnął prześcieradło i zamknął oczy. Po chwili usłyszał drobne kroki gołych stóp dobiegające z przedpokoju. Do pokoju wbiegła na palcach uśmiechnięta Kamila, która momentalnie wskoczyła pod prześcieradło, którym był przykryty. Odskoczył do tyłu jak rażony prądem. Nie miał w zwyczaju spać w domu w bieliźnie, dlatego perspektywa dotknięcia się ich ciał tak go wystraszyła. - Nie bój się, nie ugryzę. - Wiem, wiem - odpowiedział zmieszany Paweł. - Chciałam tylko chwilę pogadać przed snem. - Yhym - przytaknął Paweł, który jeszcze się nie uspokoił. Poczuł owocowy zapach, który bił od jej mokrych włosów. Wyglądała pięknie. Miała na sobie tylko krótką koszulkę, a kształt jej piersi, które zakrywała tylko cienka bawełna, pobudził jego wyobraźnię do działania. - Cudnie, że przyjechałeś, nawet nie wiesz jaka jestem szczęśliwa. W sobotę zabiorę cię na imprezę. Będzie jak za starych czasów. - No, zobaczymy jak to będzie. Nie wiem co będę robił, może będzie robota? - Nie marudź. Idziesz i już. Mam bardzo rozrywkowe towarzystwo, na pewno będzie zabawnie. - Pogadamy o tym w piątek. - Ja z ojcem załatwię. Już się cieszę, ale teraz pora spać. Biegnę do siebie. - Dobranoc. - Do jutra. Kamila szybko wybiegła z pokoju. Paweł gapił się na jej tyłek gdy wychodziła. Zaczął sam sobie tłumaczyć, że przecież ona jest z rodziny, nie wypada patrzeć na nią w ten sposób. Niby to wiedział, ale cóż z tego. Taka kobieta musi działać na każdego faceta, pokrewieństwo nie ma tu nic do rzeczy. Ta myśl go uspokoiła i uśmiechnął się sam do siebie. Przewrócił się na bok, aby zasnąć. Spadał w otchłań. Przestrzeń w której leciał stawała się coraz mniej przejrzysta. Widział siebie z zewnątrz, od góry. Jego ciało opadało, stawało się coraz słabiej widoczne. Czuł niepokój, smutek i żal. Wiedział, że opadając oddalał się od ludzi, od możliwości ratunku i że powietrze, które go otaczało staje się dla niego śmiertelnym wrogiem - przytłacza go i wciąga niczym ruchome piaski. Było mu żal, że ginie bezpowrotnie. Doskwierała mu samotność. Czuł, że opuścili go wszyscy ludzie, a żywego ducha nie ma w odległości setek kilometrów. Przebudził się. Otworzył oczy i patrzył na oświetlone przez księżyc twarze ze zdjęć przyklejonych na ścianie we wnęce między szafą a piecem kaflowym. Ułożone były w kształt rombu. Jedne były czarno-białe, inne kolorowe, a na każdym był ktoś z rodziny gospodarzy. Myślał o tym co mu się śniło. Miewał ten sen od lat szczenięcych. Jeszcze niedawno sądził, że ta wizja odeszła wraz z dzieciństwem, ale od roku co parę tygodni zdarzało się mu spadać. Na siłę zaczął myśleć o czymś innym. Na problemy z zaśnięciem i niechciane myśli miał sposób - myślał o pięknych kobietach. Wybierał jedną konkretną postać. Po prostu miał ją przed oczami, skupiał się na jej wyimaginowanym ciele i dzięki temu wyrzucał z głowy inne myśli, których chciał się pozbyć. Poprawił pod głową poduszkę i w towarzystwie pięknej niewiasty czekał na sen. Ktoś stał przy jego łóżku. Wiedział, że nie jest sam mimo tego, że miał zamknięte oczy. Wystraszył się. Serce waliło mu jak młotem. Oddychał szybko i płytko. Otworzył oczy i zobaczył go. Przy kaflowym piecu stał średniego wzrostu mężczyzna, w wieku około sześćdziesięciu lat. Jego twarz była zniszczona i nieogolona, a siwe włosy na głowie zaczesane były do tyłu. Ubrany był w bordowy sweter oraz szare, mocno znoszone spodnie. W prawej ręce trzymał skórzaną torbę. Paweł próbował się podnieść, krzyknąć, wykonać jakiś ruch, ale nie mógł. Jego ciało nie reagowało na polecenia. Był sparaliżowany. Sprawne pozostały tylko jego oczy i powieki. w całym domu? Nasłuchiwał z nadzieją na wychwycenie charakterystycznych domowych hałasów, ale wokół panowała totalna cisza. Zrozumiał, że nikt mu nie pomoże. Intruz zrobił krok do przodu i postawił swoją torbę na brzegu łóżka. Zdjął prześcieradło, które zakrywało sparaliżowane ciało od pasa w dół, a z fotela stojącego przy łóżku wyjął poduszkę, którą podłożył pod prawą łydkę leżącego. Otworzył torbę, z której wyjął okrągłe, plastikowe pudełko i gumowe rękawice, które naciągnął na grube palce. Odkręcił wieczko i zanurzył - Zamknij mordę cymbale! - krzyknął nieznajomy stojący oparty o piec. - Zamknij się! - wrzasnął jeszcze głośniej. Paweł był kompletnie zagubiony. Nie miał bladego pojęcia co się dzieje. Wydawało mu się, że kiedyś słyszał już głos mężczyzny, który stał obok łóżka. Wpadł w panikę. Nie potrafił zebrać myśli. Nie był w stanie wytłumaczyć sobie swojej niemocy. Skąd wziął się ten koleś i co ma w torbie? Dlaczego nikt z domowników nie przybiegł na ratunek, skoro jego wrzask słychać na pewno palec we wnętrzu. Spojrzał w oczy pacjenta i zaczął wcierać białą, półpłynną maź w jego prawe kolano. Palący ból przeszył cała nogę Pawła. Miał wrażenie, że maść jednocześnie rozrywa i parzy jego skórę. Spojrzał na kolano i zobaczył jak na skórze pojawia się i momentalnie rośnie pęcherz o dwucentymetrowej średnicy. Po kilku sekundach cały staw pokrył się burchlami, a naskórek zaczął pękać. Mimo potwornego bólu i nadludzkiego wysiłku jaki wkładał próbując wstać - Paweł nadal leżał nieruchomo. Oddychał coraz szybciej, usiłował ruszyć kończynami, spływał po nim pot, ale nie mógł poruszyć nawet palcem. Napastnik dotknął uszkodzonego kolana, a pod wpływem nacisku skóra zaczęła pękać jak cienka folia. Paweł odwrócił na chwilę wzrok. Oprawca wyjął z torby nożyce chirurgiczne, włożył jedno ostrze pod poparzony wcześniej fragment skóry i zaczął przecinać zewnętrzną tkankę od kolana w dół. Po wykonaniu około trzydziestocentymetrowego nacięcia odłożył nożyce i ściągnął skórę z całego dolnego odcinka nogi między kolanem a stopą. Łzy napłynęły Pawłowi do oczu i rozlały się po policzkach. Był na granicy utraty przytomności. Ból był nie do wytrzymania. Chciał umrzeć. Cierpienie fizyczne połączone z bezsilnością odebrały mu nadzieję. Otworzyły się drzwi i do pokoju wjechał stolik na kółkach, na którym leżało niemowlę w pieluszce. Stolik pchał Jarek, który spojrzał na leżącego Pawła i bez słowa kiwnął głową do makabrycznego chirurga. Zwyrodnialec ponownie wziął do ręki okrągłe pudełko, podszedł do stolika z dzieckiem i spojrzał w kierunku madejowego łoża. Paweł nie mógł na to pozwolić. Nie mógł dopuścić, żeby to maleństwo zginęło w męczarniach. Przestał się bać. Nie czuł już nic. Zmobilizował wszystkie siły i wrzasnął: - Przestań skurwysynie! Paweł ocknął się i usiadł na łóżku. Był mokry od potu. Spojrzał na swoją prawą nogę - była nienaruszona. Leżała podwinięta pod lewym kolanem i zdrętwiała. Siedział na więziennej pryczy. Nad nim stał Łysy, który siedzi za pobicie żony na śmierć. - Jeszcze raz zaczniesz się drzeć - to do rana nie dożyjesz! - wydzierał się współwięzień. - Drugi raz powtarzam i chuj, zero reakcji! Jak ci cela nie pasuje, to wypierdalaj, proś o przeniesienie! Masz szczęście, że za tydzień wychodzisz, bo by cię kurwa matka nie poznała! - Ok, ok, przecież spałem! - Możesz nawet srać, nie tylko spać, ale ma być kurwa cisza! - wykrzyczał Łysy i wrócił na swoją pryczę. Paweł długo myślał o tym, co mu się śniło. Postanowił, że jak tylko go wypuszczą to pojedzie odwiedzić Jarka i jego rodzinę. Ułożył się wygodnie na materacu, poprawił poduszkę i zaczął intensywnie myśleć o Kamili. tekst i zdjęcia domu: butch grafika: uruk zdjecia użyte: ffffound.com, sxc.hu, flickr.com, brusheezy.com, własne b ł o z S s e n iz Laski z oczami Steve Buscemi Katie Holm Megan Fox Uma Thurman http://chickswithstevebuscemeyes.tumblr.com/ Niejaki Jon L. stworzył stronę, na której pokazuje zdjęcia znanych lasek z oczami pana Buscemi. Pomysł jest moim zdaniem znakomity, a niektóre panie nawet zyskują mając nowe oczy. No dobra, żartowałem, ale na pewno jest śmiesznie, a już na pewno Steve pęka ze śmiechu. Polecam odwiedzić tę witrynę i spotkać się tam oko w oko ze swoją ulubioną gwiazdą. uruk Natalie Portman Księżniczka Leia Jessica Alba Helena Bonham Carter Drew Barrymore Emma Watson Emma Stone Audrey Hepburn Anne Hathaway Amy Winehouse ć ś o w o m l i F b o Os Twardzielem trzeba się urodzić W czasie swojej ponad 20 letniej kariery filmowej kilkanaście razy wciela się w postać agentów specjalnych, czy to CIA czy FBI lub po prostu innych agentów. Kiedy akurat nie gra agentów, gra żołnierzy w czynnej służbie lub żołnierzy na emeryturze. W pozostałych przypadkach wciela się w role policjantów, w tym również emerytowanych, lub prywatnych detektywów. Od innych wyróżnia go jedna rzecz – jest człowiekiem prawym, stojącym zawsze po właściwej stronie. Nie oznacza to oczywiście, że nie potrafi przy tym być też niezłym sukinsynem, który jest w stanie skopać tyłek każdemu. Strzeże prawa, pojmowanego według własnych zasad, stosując często brutalne metody przy jego egzekwowaniu. W filmach wygląda jak twardziel i nazywa się jak twardziel... Steven Seagal, bo o nim tutaj mowa, jest nie tylko aktorem, lecz także producentem, scenarzystą, gitarzystą bluesowym, kompozytorem i autorem tekstów, mistrzem sztuk walki, oraz... zastępcą szeryfa hrabstwa Jefferson w Luizjanie. Za swoje dokonania filmowe zebrał zarówno brawa, uznanie jak i kilka nominacji do nagrody Złota Malina. Jako muzyk wydał dwie płyty, które promował podczas tournée w Ameryce i Europie. Jako policjanta możemy oglądać go w serialu dokumentalnym Lawman. Twardziel, musi być twardy Dwie rzeczy można o nim powiedzieć na pewno – to, że aktorem jest niestety lichym, a twardzielem nieprzeciętnym. Bo jeżeli jest lichym aktorem, a za takiego uważa go światek Hollywoodu i grono jego antyfanów, to on w filmach nie gra, tylko po prostu w nich występuje. Jest naturalny. Półszeptem wypowiadanymi słowami Evil exists in every men rozpoczyna jeden ze swoich ostatnich filmów „Born to rise hell”. Przekaz jest tu prosty i pełni funkcję podsumowania – świat jest pełen złych ludzi i nie ma w nim miejsca dla mięczaków. Zabijając swoich licznych filmowych przeciwników zdarza mu się wypowiadać kwestie, które wśród jego fanów zaliczane są do zbioru kultowych. W „Hard to kill”, mszcząc się za zamordowanie żony, wbija facetowi złamany kij bilardowy w szyję i tłumacząc zachrypłym głosem That’s for my wife. Fuck you and die, skutecznie kopie go w głowę. Let me go or I’ll fuck you up ugly. It means that your mom wont recognize you in a coffin - to z kolei słowa, które słyszą dwaj młodzieńcy, próbujący wyłudzić pieniądze przed sklepem nocnym od naszego bohatera. Rzecz dzieje się w filmie „A dangerous man”, a obaj mężczyźni giną, przy czym jeden z nich mocno cierpi. Następnie likwidując stopniowo japońską mafię w „Into the sun” informuje swoją ofiarę - I shall beat you to death, po czym spełnia obietnicę. Mocnych słów podobnej miary można znaleźć przynajmniej kilka w każdym z jego filmów. Słowa te w połączeniu z czynami, w towarzystwie których są wypowiadane, to prawdziwa uczta dla każdego miłośnika „kina kopanego”. Od 1988 roku Steven Seagal wystąpił w blisko 40 filmach akcji. Statystycznie rzecz biorąc role nieśmiertelnych twardzieli powinny mu się już najzwyczajniej w świecie po prostu znudzić. I chyba coś w tym jest... „Chciałbym zagrać w filmie o Willu Adamsie – XV-wiecznym brytyjskim lordzie, który na zlecenie Królowej wyruszył na poszukiwanie złota. Chciałbym nakręcić obraz o Czyngis Hanie. To przykre, że tylu producentów widzi mnie wyłącznie w filmach akcji. Przykre i bardzo rozczarowujące.” - żalił się kiedyś w wywiadzie, ale jak widać poprzeczkę stawia sobie wysoko. Swego czasu miał również poważny zamiar zrealizowania ekranowej biografii Jimiego Hendriksa. Ciekawostką jest to, że w tej produkcji planował zagrać główną rolę. Czy twardziele trzymają się razem? Pewne grono jego fanów może zadawać sobie pytanie, dlaczego ich idol nie wystąpił w „The Expendables”, mega hicie Sylvestra Stallone? Dodajmy hicie, w którym wystąpiła cała plejada innych twardzieli. Wbrew początkowo rozpuszczanym plotkom, powodem nie był scenariusz, który zakładał śmierć bohatera granego przez Seagala, na co rzekomo jego duma nie pozwalała mu przystać, lecz konflikt z producentem. Avi Lerner kilkakrotnie współpracował już Seagalem w przeszłości, a teraz żaden z tych panów nie miał ochoty na powtórkę z rozrywki. Myślę jednak, że ani film, ani nasz twardziel na tym nie ucierpieli. Wiele wskazywało na to, że Seagal stworzy jednak duet z innym twardzielem, który swoją drogą zupełnie nie wygląda jak twardziel, ale jest tak przez niektórych nazywany. W filmie „Weapon„ Jean Claude Van Damme miał być jednym z dwóch najlepszych na świecie zabójców i partnerem Seagala w walce z narkotykowym kartelem. Do współpracy aktorów jednak nie doszło. Podobno prywatnie za sobą nie przepadają, tym bardziej dziwna była wiadomość, że mogą pojawić się na planie w duecie. W życiu jak w filmie Jest rok 1997 w willi Sylvestra Stallone w Miami odbywa się impreza. Wśród gości znajdują się między innymi wspomniani powyżej Jean Claude i Steven Seagal. Dochodzi między nimi do krótkiej wymiany zdań i małej przepychanki. Van Damme ma dość opowieści Seagala o tym, jakoby ten dał radę skopać mu tyłek i żądając dowodu zaprasza Stevena na zewnątrz. Jak miał potem powiedzieć - Sly miał zbyt ładne meble w domu i nie chciałem ich poniszczyć. Czeka dwie godziny, jednak bójka nigdy nie dochodzi do skutku. Dlaczego? Steven ignoruje Van Damme’a i woli nie demonstrować swojej przewagi, a Jean Claude z kolei twierdzi, że Seagal jest zwykłym tchórzem. Najlepiej jednak będzie jeśli panowie wypowiedzą się sami za siebie: JCVD http://www.youtube.com/ watch?v=oaXvJ93o_PI SS http://www.youtube. com/watch?v=po_ Fv6Yx2uI&feature=related Jeśli byłbym cichym świadkiem tego zdarzenia i miałbym obstawić wygraną to postawiłbym na Stevena, ponieważ rzecz miała miejsce 14 lat temu, czyli dobre 50 kg wstecz. Poza tym twardziel może być tylko jeden. Seagala można lubić, nie lubić lub śmiać się z niego, ale nie można zaprzeczyć, że jest pewnego rodzaju ikoną. Osobiście myślę, że w życiu prywatnym jest wyluzowanym człowiekiem, dobrym sąsiadem i nie śpiewa kolęd w kościele. Cenię go za to, że jest konsekwentny w tym co robi i ma zasady. A poza tym kto potrafi kopać tyłki i łamać kości w bardziej widowiskowy sposób niż Steven Seagal? ptako-pies Austin Travis doświadczony pułkownik sił powietrznych USA (1996 Executive Decision) Jack Taggart oficer Federalnej Agencji Ochrony środowiska (1997 Fire down below) Wesley McClaren były wirusolog pracujący dla CIA (1998 Patriot) Frank Glass dowódca oddziału saperów (2001 Ticker) Orin Boyd twardy wielkomiejski detektyw (2001 Exit wounds) Sasha Petrosevitch tajny agent FBI (2002 Half Past Dead) Jake Hopper, były agent CIA (2003 Belly of the beast) Robert Burns profesor, naukowiec (2003 Out for a kill) Jonathan Cold były agent CIA, od lat działający na własną rękę (2003 Foreigner) Jack Miller mistrz świata w taekwondo (2004 Clementine) William Lansing były agent specjalny (2004 Out of reach) Jonathan Cold były agent CIA (2005 Black Down) Harlan Banks, człowiek okradający bogatych przestępców (2005 Today you die) Chris Cody najlepszy najemnik na świecie (2005 Submerged) Travis Hunter były agent CIA(2005 Into the sun) Marshall Lawson komandor, dowódca oddziału uderzeniowego (2006 Attack force) Jack Foster były agent CIA (2006 Shadow man) John Seeger bezwzględny najemnik (2006 Mercenary for justice) Simon Ballister wyszkolony morderca jednostek specjalnych (2007 Urban justice) John Sands tajny agent specjalny, pracujący na zlecenie Sił Powietrznych USA (2007 Flight of fury) Jacob Stilwell detektyw specjalizujący się w tropieniu seryjnych morderców (2008 Kill switch) Matt Conlin, były policjant, nałogowy hazardzista (2008 Pistol whipped) Cock Puncher cock puncher (2008 Onion movie) Shane Daniels były wojskowy wypuszczony z więzienia (2009 Dangerous man) Rolland Sallinger policjant z Los Angeles (2009 Keeper) Katana Tao komandor oddziału militarnego samozwańczej straży obywatelskiej (2009 Against the dark) Ruslan Drachev gangster powiązany z rosyjską mafią (2009 Driven to a kill) Samuel „Bobby” Axel agent Interpolu (2010 Born to rise hell) Rogelio Torrez boss narkotykowy (2010 Machete) Zdjęcia: http://www.imdb.com http://www.filmweb.pl Nico Toscani doskonały policjant, były agent CIA i weteran wojny w Wietnamie (1988 Nico) Mason Storm detektyw z Los Angeles (1990 Hard to kill ) John Hatcher agent specjalny do walki z handlem narkotykami w Chicago (1990 Marked for death) Gino Felino policjant z Brooklynu (1991 Out for justice) Casey Ryback kapitan Navy SEAL, ekspert z dziedziny sztuk walki i broni (1992 Under siege) Forrest Taft pracownik koncernu naftowego Aegis Oil, jeden z nielicznych ludzi w branży, którzy potrafią ugasić każdy płonący szyb naftowy (1994 On dealdly ground) Casey Ryback, tajny agent, ekspert od taktyki i środków wybuchowych (1995 Under siege 2) Jake Cole policjant, miłośnik wschodu (1996 Glimmer man) m l i F B a ż n a r Czesiek i ptako-pies Hammerowski człowiek śniegu W taką pogodę, kiedy większość z nas zapomniała już, że jeszcze niedawno klęliśmy na śnieg i otaczający nas „wszechmróz”, nie mogliśmy naszego cyklu rozpocząć od innego filmu. Sięgnęliśmy po może jedną z nie najstarszych produkcji Hammera, ale jedną ze starszych, do Nie potrzebujemy rozgrzania ani romantycznych filmów, które podnoszą temperaturę od samego patrzenia. Wręcz przeciwnie. Wolimy zmrozić sobie krew w żyłach, wracając do tych dni, kiedy temperatury były co najmniej o 30°C niższe niż teraz. Śmiało można nawet rzec, że jesteśmy emocjonalnymi morsami. których udało nam się dotrzeć. Dzisiaj bierzemy na warsztat The Abominable Snowman z 1957 roku w reżyserii Vala Guesta. Akcja filmu dzieje się w Himalajach, gdzie doktor John Rollason wraz z żoną i asystentem przebywają na ekspedycji. Zatrzymują się wysoko w górach w klasztorze Rong-ruk. Rollason ukrywa przed żoną fakt, że pomimo ostrzeżeń Lamy z klasztoru, ma zamiar się to naprawdę z zaciekawieniem. A przy okazji wybrać się na niebezpieczną misję w rejony możemy dowiedzieć się jak prymitywnym wiecznych śniegów. Chce odszukać tajemniczego sprzętem posługiwali się ówcześni taternicy, a to pół-człowieka pół-bestię – Yeti! może wywołać uśmiech na twarzach widzów. W filmie mamy plejadę charakterystycznych Film nie jest tylko banalną historią o potworze postaci. Jest główny bohater – jak zwykle z gór, który zabija i sam nie wie z jakiego powodu. niesamowity Peter Cushing, Lama - którego Nie jest też widowiskową gratką dla miłośników zachowania nie możemy zrozumieć prawie do dużej ilości krwi i szarpanego ludzkiego mięsa. końca filmu, gdzie i tak sami musieliśmy sobie Historia ta przynosi nam pewne przesłanie i uczy je wytłumaczyć. Mamy tu również bojaźliwych tolerancji. Nie powinniśmy bać się tego czego i nie posiadających wiary pozostałych członków nie zrozumiemy, ani czerpać korzyści z tego co ekspedycji, a także najemników. Dla tych nieznane. Nawet w tym co z wierzchu wydaje nam ostatnich ważne są tylko pieniądze! Reżyser się straszne i zagrażające naszemu doskonale prowadzi widza, opowiadając historię bezpieczeństwu powinniśmy widzieć pozytywne w taki sposób, aby atmosfera tajemniczości strony. Doktor Rollason zawierzył swojemu i napięcia nie zniknęła aż do ostatnich minut przeczuciu, co pozwoliło mu zrozumieć... widowiska. Pomimo, że film może trącać przysłowiową myszką, jeśli spojrzymy na niego od strony czysto technicznej tj. sposób prowadzenia kamery, kadrowanie, studyjna scenografia czy nawet momentami teatralna gra aktorska, to na swój sposób jest to dość oryginalne i ogląda The Abominable Snowman (1957) m l i F a j nz e c e R Londyński bulwar London Boulevard gatunek: kryminał, melodramat, czarna komedia premiera: 2010 r. - świat, 2011 r. - Polska aktorzy: Colin Farrell, Keira Knightley reż: William Monahan O co chodzi? Mitchell - grany przez Colina Farrella wychodzi z więzienia i próbuje ułożyć sobie życie na nowo. Chce zerwać z przestępczym światem i znaleźć uczciwą pracę. Zatrudnia się jako ochroniarz u ekscentrycznej gwiazdy filmowej granej przez Knightley. Para mocno się do siebie zbliża, ale na drodze ich szczęścia staje przeszłość Mitchella, który musi rozprawić się z dawnymi kolegami. Opinia: Miłośnicy filmów Tarantino czy Ritchiego będą zachwyceni. Wartka akcja, niewybredne teksty i brawurowa rola Raya Winstone’a jako szefa lokalnej mafii to główne atuty tego obrazu. Nie można zapomnieć o wspaniale dobranej rockendrolowej muzyce i dobrych zdjęciach. Gangsterskie porachunki, ponętna Keira i chuligan Colin gwarantują dobrą rozrywkę. Dawno nie widziałem dającego kopa filmu tego rodzaju, aż tu nagle jest - oto ON :) foto: http://www.toutlecine.com Londyński bulwar London Boulevard Oglądać, czy nie? Tak. Ocena: 8/10 recenzował:butch Pewien dżentelmen Ganske snill mann, En gatunek: dramat, komedia kryminalna premiera: 2010 r. - świat, 2011 r. - Polska aktorzy: Stellan Skarsgard, Bjorn Floberg reż: Hans Petter Moland Głowny bohater naszej opowieści wychodzi z więzienia po odsiedzeniu wyroku za zabójstwo kochanka swojej żony. Pod bramą zakładu karnego czeka na niego kolega - małomiasteczkowy gangster, który zapewnia mu mieszkanie i pracę. W nowym miejscu zamieszkania mieszka gospodyni, która chce dać swojemu bohaterowi coś więcej niż tylko pokój... Pojawia się też na horyzoncie inna kobieta, która chce się z nim bliżej poznać. Sprawy sie komplikują. Kolega z dawnych lat okazuje się być oszustem, a syn naszego bohatera nie chce go znać. Trochę zagubiony Urlik przestaje panować nad swoim życiem, ale nie poddaje się i zaczyna walczyć o to co najważniejsze. Opinia: Wspaniała czarna komedia. Skandynawowie mają specyficzne podejście do rzeczywistości. Postaci są przerysowane, losy naszego bohatera pokręcone, ale podane w przezabawny sposób. Film bawi i wzrusza. Między śmiesznymi scenami można znaleźć poważne pytania o zbrodnię i karę, relacje między samotną kobietą i mężczyzną, kontakty ojca z synem i partnerski związek dwojga ludzi z pokręconą przeszłością. foto: http://torrentbutler.eu O co chodzi? Pewien dżentelmen Ganske snill mann, En Oglądać, czy nie? Tak. Ocena: 8/10 recenzował:butch Welcome to the Rileys że dobrą aktorką jest i basta. Gandolfini jak gatunek: dramat zawsze w formie. Smutny film o tym, jak ciężko premiera: 2010 r. w życiu znaleźć swoje miejsce. aktorzy: Kristen Stewart, James Gandolfini reż: Jake Scott Oglądać, czy nie? Tak. O co chodzi? James Gandolfini, który gra Douga ma kłopoty Ocena: 8/10 małżeńskie. Po śmierci córki jego relacje z żoną rozsypały się. Gdy ginie jego kochanka, Doug recenzował:butch Welcome to the Rileys załamuje się. Jednak podczas służbowej podróży poznaje młodą striptizerkę Mallory, graną przez Stewart. Postanawia pozostać poza domem i pomóc młodej dziewczynie, która pogubiła się w życiu. Opinia: Wspaniała kracja aktorska Kristen Stewart, która znakomicie zagrała rolę młodej buntowniczki. Po jej roli w “Zmierzchu” szczerze wątpiłem w jej warsztat aktorski, ale tym razem pokazała, foto: http://www.trailerdownload.net Kino obyczajowe traktujące o ważnych sprawach. Inside Job gatunek: dokumentalny premiera: 2010 r. - świat, 2011 r. - Polska narrator: Matt Damon reż: Charles Ferguson O co chodzi? Film przedstawiający kulisy globalnego kryzysu finansowego, który zaczął się w 2008 roku i trwa do dzisiaj. Film opiera się na wielu opiniach ekspertów, polityków, analityków rynku. Szczególnie interesujące są zestawienia osób działających w biznesie i w administracji rządowej USA. W obrazie znajdziemy wiele analiz, klarownych wykresów i zestawień, które w przejrzysty sposób wyjaśniają skomplikowane zależności ekonomiczne i polityczne. Opinia: foto: http://www.limitemagazine.com Nie jest to kolejny gniot z teorią spiskową, ani też “obiektywne” kino w stylu Michaela Moore’a. Wielką wartością dokumentu są jego bohaterowie. Naprawdę pierwsza liga świata finansów i nie tylko tej dziedziny. Momentami wydaje się, że film jest z gatunku sciencefiction, ale niestety dla nas wszystkich taka jest rzeczywistość. Mnie wydawało się, że ja coś wiem o kryzysie i rzeczywistości gospodarczej, w której żyje. W trakcie oglądania głośno się śmiałem sam z siebie. Był to niestety gorzki śmiech. Film dostał Oscara 2011 r. w kategorii: najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny. Inside Job Oglądać, czy nie? Tak. Ocena: 9/10 recenzował:butch Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł gatunek: dramat historyczny premiera: 2011 r. aktorzy: Marta Honzatko, Michał Kowalski, Wojciech Pszoniak, Piotr Fronczewski reż: Antoni Krauze O co chodzi? Oglądamy rekonstrukcję wydarzeń z Gdyni z 1970 roku. Poznajemy losy kilku bohaterów, którzy biorą udział w tragicznych wydarzeniach będących następstwem protestów robotników i bestialskiej reakcji władz PRL, które nakazały strzelać do robotników idących do pracy. Opinia: Recenzować taki polski film to czysta przyjemność. Siedząc w kinie miałem wrażenie uczestnictwa w akcji. Przejmująca historia, znakomicie zrealizowana i zagrana. Znakomite zdjęcia, autentyczne dialogi, doskonała gra aktorów. Każda forma sztuki powinna nas poruszać, zmuszać do myślenia. To dzieło właśnie takie jest. Nie da się go obejrzeć bez emocji. Pozycja obowiązkowa dla młodszego i starszego pokolenia. Oglądać, czy nie? Tak. Janek Wiśniewski padł foto: http://www.flog.pl Czarny Czwartek. Ocena: 8/10 recenzował:butch a j nz e c e R s K a k ż ą i Operacja Shylock Operation Shylok: A Confession autor: Philip Roth gatunek: powieść - obyczaj, thriller, polityka, fikcja wydanie: 1993 r. - świat, 2010 r. - Polska wydawca: Czytelnik O co chodzi? Philip Roth jedzie do Izraela i dowiaduje się, że istnieje mężczyzna bardzo do niego podobny, noszący to samo imię i nazwisko, który przypisał sobie jego życiorys i jeździ po świecie udając, że jest Philipem Rothem. Prawdziwy Roth próbuje się z nim spotkać, a areną powieści jest Izrael, Palestyna i USA. Operacja Shylock Operation Shylok: A Confession foto: http://www.randomhouse.com.au Opinia: Wspaniała powieść pokazująca skomplikowane relacje między Izraelczykami, Arabami i Amerykanami. Literatura wysokiej klasy. Proszę nie zniechęcać się zdaniami, ktore zajmują połowę strony. Jak już się poczuje rytm tej opowieści, czyta się ją z wypiekami na twarzy. Są tu wątki polityczne, sensacyjne, obyczajowe i komediowe. Wspaniały styl pisania, głębokie przemyślenia autora i analiza problemów narodowościowych z pozycji kilku stron powodują, że poza wartościami literackimi jest to też pozycja edukacyjna. Po tej lekturze sięgnąłem po inne dzieła Rotha dostępne w Polsce, ale ta powieść jest póki co zdecydowanie numerem jeden. Czytać, czy nie? Tak. Ocena: 8/10 recenzował:butch foto: http://grafik.rp.pl przyznawania specjalnych praw wszelkiego rodzaju uprzywilejowanym grupom społecznym. Pokazuje też zgubne skutki obecnej polityki państw zachodu wobec problemu emigracji i ekspansji muzułmanów. Książka jest dziełem z pogranicza filozofii, polityki i wiedzy o społeczeństwie. Opinia: Książka ta jest jedną z tych najważniejszych, które w ostatnich latach przeczytałem. Chciałbym bardzo, aby była bardzo popularna, ponieważ może ona przewartościować nasze życie i zmienić nasz pogląd na otaczający nas świat. W tej lekturze nie ma fikcji, są tylko fakty i rzeczywistość. Fikcją karmią nas media codziennie. Agnieszka Kołakowska sprowadza nas na ziemię. Naszym światem rządzi plotka i pogłoska. Nawet Wojny kultur i inne wojny Wojny kultur i inne wojny autor: Agnieszka Kołakowska gatunek: zbiór tekstów traktujących o problemach współczesnego świata wydanie: 2010 r. wydawca: Fundacja Świętego Mikołaja O co chodzi? Agnieszka Kołakowska pisze o tematach pomijanych w dzisiejszych mediach. W swoich artykułach zgłębia takie pojęcia jak: poprawność polityczna, wolność, liberalizm, lewicowość, prawicowość, postmodernizm. Opisuje ona skutki środowiska akademickie zapominają, że racjonalizm, a nie relatywizm jest podstawą wiedzy. Odrzucamy frazesy, opakowania, atrapy maskujące i bierzemy się za sedno problemu wraz z panią Agnieszką, naszym przewodnikiem. Nie oglądamy się na to co nam mówią, zaczynamy samodzielnie analizować problemy. Nie kombinujemy co nam wypada mówić i myśleć, tylko głosimy poglądy, które są zgodne z naszą wiedzą i sumieniem. Po tej lekturze będziecie czuć się oczyszczeni i zdrowsi na umyśle. Lektura obowiązkowa. Czytać, czy nie? Tak. Ocena: 8/10 recenzował:butch W ciemność Outer Dark autor: Cormac McCarthy gatunek: powieść - mroczna baśń wydanie: 1968 r. - świat, 2011 r. - Polska wydawca: Wydawnictwo Literackie O co chodzi? Przytoczę opis redakcji: “Przełom wieków, gdzieś w zakątkach Appalachów. W zgrzebnej chacie, na skraju lasu żyje rodzeństwo: Rinthy i Holme. Gdy młodziutka Rinthy rodzi dziecko, jej brat zabiera malca do puszczy i pozostawia go tam na pastwę losu, a siostrze mówi, że niemowlę zmarło. Dziewczyna jednak odkrywa prawdę i w tajemnicy przed bratem wyrusza na poszukiwanie swojego synka...” foto: http://crunkish.com Opinia: W ciemność Outer Dark Masakra. Po filmie i książce “Droga” pobiegłem do księgarni po tę pozycję z nadzieją na coś równie dobrego. Czego dowiedziałem się z tej książki? Dowiedziałem się, że można przez 260 stron dręczyć czytelnika nie przedstawiając mu tak na dobrą sprawę niczego, czego by nie wiedział po przeczytaniu notki od wydawcy przytoczonej wyżej. Miałem wrażenie, że jestem torturowany opisami bezkresnych lasów, okropnych ludzi i zdarzeń, które nic nie wnoszą do mojej głowy, poza ogólnym poczuciem beznadziei, bezsensu, udręczenia i wielkiej chęci wyrzucenia tej książki przez okno. Brnąłem strona za stroną oczekując odpowiedzi po co mnie tak torturują, ale niestety się nie dowiedziałem. Co bardziej wrażliwi mogą po tej lekturze próbować skakać z wysokiego dachu. Czytać, czy nie? Nie. Ocena: 4/10 recenzował:butch ł t S i k cz u S j a h c łu }{ „Po wydaniu pierwszego numeru Tłustego Pirata, i dogłębnym go przeczytaniu doszliśmy do wniosku (a właściwie jeden z nas, a potem innym próbując wcisnąć tą opinię jako ich własną), że musimy się trochę ukulturalnić, a może lepiej powiedzieć odchamić. W związku z czym doszedł do wniosku, że teatr będzie do tego bardzo dobrym rozwiązaniem. Po namysłach, a także w ramach oszczędności pieniędzy, które potem wydamy na używki wszelkiego rodzaju, poprzestaliśmy na słuchowiskach radiowych. Jak się okazało, było to świetne rozwiązanie. Na pierwszy ogień poszedł „Problemat Czelawy” Stefana Grabińskiego w reżyserii Waldemara Modestowicza, od którego zaczniemy cykl naszych krótkich rozważań na ich temat. Czesiek” - Czasami wydaje mi się, że mam podobny problem do prof. Czelawy. Jedno ciało, dwóch ludzi. Jeden przekonuje drugiego o tym co dobre, drugi dba o pierwszego, aby ten nie wpakował się w tarapaty. Nieustające szukanie kompromisu... Długo tak można? ptako-pies - Słuchowisko jest spełnieniem moich marzeń. Bohater nie marnuje połowy życia na sen, może zasmakować zarówno w gorzkich jak i słodkich stronach życia, nie rozumiem tylko jednego. Po jaką cholerę czepiać się jednej i tej samej kobiety? Ja, na ten przykład... ;) butch - Popełniłbym wielki błąd gdybym przyrównał „Problemat Czelawy” do dowcipu typu „Przychodzi baba do lekarza...”. Temat znany od lat, pewien doktor, pewien pan, jeden wykorzystuje drugiego, obaj są od siebie uzależnieni, a zarazem nie mogą żyć nawzajem. Słuchając go czułem się splugawiony towarzystwem z jakim przyszło mi pić „pod Grubą Bertą”, nie myślałem, że „zwykłe” słuchowisko potrafi aż tak wciągnąć. Czesiek Poniżej możecie poczytać bardzo subiektywne opinie na temat tego słuchowiska (link w stopce) prawie każdego z „członków” Tłustego Pirata: - Dla mnie to typowo hipnogogiczne doświadczenie. Doktor zapada co wieczór w podobny sen, w zasadzie w koszmar w którym ściera się i walczy ze sobą jego prawdziwa natura, a walka idzie o wszystko, bo o jego duszę. Zastanówcie się jakim, po tym wszystkim, obudził się człowiekiem? uruk „Problemat Czelawy” Autor tekstu: Stefan Grabiński Reżyseria: Waldemar Modestowicz Realizacja: Andrzej Brzoska Ilustracja muzyczna: Małgorzata Małaszko Czas: 29’46” Obsada: Joanna Trzepiecińska - Hanna Czelawa Mariusz Benoit - profesor Czelawa/Stachur Karol Wróblewski - Apasz 2 Jarosław Gajewski - Doktor Andrzej Chudy - Apasz 1 Anna Gajewska - Mańka W słuchowisku wykorzystano następujące utwory muzyczne: 1. I Kwartet smyczkowy - Allegro grazioso [kompozytor: Gyorgi Ligeti, wykonawcy: Hagen Quartet], Deutsche Grammophon 19912003 2. I Kwartet smyczkowy - cz. 1 Adagio, mesto [kompozytor: Gyorgi Ligeti, wykonawcy: Hagen Quartet], Deutsche Grammophon 1991 3. I Kwartet smyczkowy - cz. 5 Presto [kompozytor: Gyorgi Ligeti, wykonawcy: Hagen Quartet], Deutsche Grammophon 1991 4. I Kwartet smyczkowy - cz. 17 Lento [kompozytor: Gyorgi Ligeti, wykonawcy: Hagen Quartet], Deutsche Grammophon 1991 http://www.polskieradio.pl/17/1036/ Audio/356214,Problemat-Czelawy u K a i n h c Tiramisu Porada: przeczytaj cały przepis zanim zaczniesz robić ciasto. - 500 g mascarpone - 5 łyżek drobnego cukru Składniki: - 1-2 łyżki gorzkiego kakao DO NASĄCZANIA - 3 płaskie łyżki kawy rozpuszczalnej Jajka sparzyć, oddzielić białka od żółtek. Żółtka ubić mikserem z 4 łyżkami - 450 ml wody cukru na jasną, puszystą masę (ok. 8 min na najwyższych obrotach). W osobnej - 2 łyżki likieru migdałowego Amaretto (lub do smaku) misce rozetrzeć drewnianą łyżką mascarpone. Dodać do niego dwie łyżki - 3 łyżki likieru kawowego Borghetti (lub do smaku) ubitych żółtek i wymieszać łyżką. Dodać kolejne dwie łyżki, wymieszać, dodać - 2 płaskie łyżeczki cukru resztę i ponownie wymieszać, cały czas używając łyżki, nie miksera. Białka ubić ze szczyptą soli, pod koniec ubijania dodać łyżkę cukru. Dodać białka do masy Kawę zalać 100 ml gorącej, ale nie wrzącej wody, a kiedy się rozpuści, mascarpone i delikatnie wymieszać. W szklanym lub ceramicznym naczyniu dodać 350 ml wody letniej. ułożyć warstwę biszkoptów, zanurzając je po kolei przez 1-2 sekundy w kawie. Dodać alkohol i cukier, wymieszać, odstawić do ostudzenia. Na biszkoptach ułożyć trochę ponad 1/3 kremu, potem ułożyć kolejną warstwę biszkoptów, 1/3 kremu, biszkopty i na wierzch resztę kremu. Całość posypać PONADTO gorzkim kakao. Wstawić do lodówki na 5-6 godzin, a najlepiej na całą noc. - ok. 250 g podłużnych biszkoptów (niecałe dwa opakowania) - 4 jajka Smacznego. źródło: mojslodkiswiat.blogspot.com wybrał i sprawdził w kuchni: butch G a i r e l a Kraków. Nic na to nie poradzę, że myśląc o tym mieście mam skojarzenia erotyczne. Na zdjęciu Magda, w kuchni krakowskiego apartamentu, poddaje się pewnej, mało znanej w Polsce terapii ;) Rebirthing - metoda oddechowa polegająca na oddychaniu świadomym, pogłębionym, rytmicznym i połączonym. Głęboki naturalny wdech jest wykonywany intencjonalnie, aktywnie, natomiast wydech jest spontanicznym, nie forsowanym wypuszczeniem powietrza... /źródło: Wikipedia/ zdjęcie i tekst: butch “Numer drugi! Nie trzeci, ani nie piąty - rzekł kulawy Hindus do ulicznego sprzedawcy jaj. Ten okazawszy się być odkrywkowym przeszukiwywczasem himbergrudowym, złapałwszy poniewczas za gnijący kozi zad, który mu pozostał po odcięciu przedniej części truchła, rzucił nim z całych sił w kierunku limuzyny przejeżdżającej ulicą i wykrzyczał niczym nieboskie stworzenie: “porachuje chuje kości”! - “To na sprzedaży tego Pirata tak się dorobili” - powiedziała cyganka z uciętym językiem. - “Kiedyś chociaż trzy grosze rzucali, a teraz nawet już nie spluwają w moją stronę”. REDAKCJA KONTAKT butch [email protected] Czesław ptako-pies uruk Vera Icon