KLIKNIJ TU ABY POBRAĆ MAGAZYN Lipiec2011

Transkrypt

KLIKNIJ TU ABY POBRAĆ MAGAZYN Lipiec2011
Tłusty Pirat
tlustypiratmagazyn.pl
magazyn
lipiec 2011
To wydanie sponsoruje litera P jak:
Prokrastynacja
Prokrastynacja lub zwlekanie
(z łac. procrastinatio – odroczenie, zwłoka)
w psychologii: patologiczna tendencja do nieustannego
przekładania pewnych czynności na później, ujawniającą
się w różnych dziedzinach życia.
Prokrastynator ma problemy z zabraniem się do pracy
i odkłada jej wykonanie, zwłaszcza wtedy, gdy nie widzi
natychmiastowych efektów.
Prokrastynacja najczęściej pozostaje nierozpoznana,
a prokrastynatorów uważa się za leni, przypisując im
brak siły woli i ambicji. Dopiero niedawno uznano, że
faktycznie jest ona zaburzeniem psychologicznym.
źródło: http://pl.m.wikipedia.org/wiki/Prokrastynacja
r
o
P
k
i
n
d
a
ptako-pies
Kamasutra na dzisiaj
„Miłośnica odtrącając obecnego swego
przyjaciela, wycisnąwszy zeń cały
majątek, może się zadawać z dawnym
znajomym, o ile ciągle jest majętny,
wpływowy i żywi namiętność do niej.
Wtedy warto się z nim pojednać”
*Kamasutra, czyli traktat o miłowaniu.
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa
1985
O puszczaniu cygara
z dymem
Niektóre z nich samym już swoim wyglądem potrafią
wzbudzić uznanie i zyskać sobie szacunek. Inne pobudzają
zmysły delikatnie kremowym aromatem tytoniu lub
hipnotyzującym kolorem dymu. Te aromatyzowane zaś
uwielbiane są przez kobiety...
Oczywiście jak każdy rytuał palenie cygar
ma zarówno zwolenników
i przeciwników. Mówiąc wprost nie
każdego pociąga jego aromat, nie
w każdym budzi uznanie i nie każda
kobieta czując dym z waniliowego cygara
myśli, że jest to najbardziej pociągający
męski zapach. Myślę sobie jednak, że
może to i dobrze, bo jeśli cygara byłyby
tak rozpowszechnione jak przysłowiowy
„chleb powszedni” straciłyby w moich
oczach na wyjątkowości, ich palenie
przestałoby być dla mnie rytualną chwilą,
a ostatecznie by mi najzwyczajniej
w świecie zapewne zbrzydły.
„Jak wszystkie rytuały, palenie cygar
daje chwilę wytchnienia
od współczesnego gorączkowego tempa
życia”
Michael Douglas
No właśnie, bo cóż może być lepszego
od weekendowego wieczoru w dobrym
towarzystwie, szklanki whisky i dobrego
dominikańskiego cygara? No może jedna
rzecz, ale mniejsza z tym. Ważne jest,
aby z cygarem umieć się obchodzić.
I to nie dlatego, że można narazić się na
wyśmianie przez osobę, która myśli, że o
paleniu cygar wie wszystko, ale dlatego,
aby nie zepsuć sobie cygara
i nie odebrać przyjemności z jego
palenia. Warto jest znać budowę cygara,
chociaż do delektowania się nim nie jest
to absolutnie konieczne. Wypada jednak
wiedzieć jakie cygaro palimy – skąd
pochodzi mieszanka tytoniów użyta na
wkładkę (filler) oraz jakie liście zostały
użyte na zawijacz (binder) i pokrywę
(wrapper). Wkładka i zawijacz mają
największy wpływ na moc i smak cygara.
Pokrywa natomiast ma jedynie walory
estetyczne i w niewielkim tylko stopniu
wpływa na walory smakowe. Warto jest
mieć świadomość tego, bo tak jak rodzaj
i pochodzenie winogron w przypadku
win tak tutaj rodzaj i pochodzenie liści
mówią wiele o cygarze i pomagają nam
przy jego wyborze.
„Palenie cygar ma w sobie coś z magii.
To był kiedyś zresztą obrzęd rytualny.
Dla mnie jest to rodzaj kontaktu
metafizycznego z innymi,
niedostępnymi nam na co dzień
światami smaków i zapachów”
Dennis Hopper
Po cygarach z Dominikany
możemy spodziewać się łagodnych
aromatów, z lekko kremowym
posmakiem, delikatnym dymem,
czasami z wyczuwalną nutą gałki
muszkatołowej lub nawet karmelu. Są
to cygara delikatne i na takie cygara
powinni decydować się nowicjusze
rozpoczynający przygodę z paleniem
cygar. Silniejszych doznań zapewnią
nam cygara kubańskie, które oferują
klasyczne słodko-gorzkie, ziemiste smaki
z akcentami czarnego bzu, cedru,
a nawet miodu. Te z Nikaragui
i Hondurasu są mocne i korzenne,
o pełnych smakach. Potrafią jednak
zaskoczyć delikatnie kremowym
aromatem z nutą orzechów włoskich
i ziół.
Z kolei cygara meksykańskie
charakteryzują się bardzo wyrazistym
smakiem. Możemy w nich odnaleźć
aromaty z migdałowo-kremowymi
akcentami, kawowym bądź
czekoladowym posmakiem, a nawet
z delikatną nutką chili.
„Palić jest rzeczą ludzką,
palić cygara - boską”
Oprócz mieszanki tytoniowej istotny
wpływ na smak cygara mają jego
długość i kształt (vitola) oraz średnica.
Najprościej można to ująć w ten sposób –
długie cygara są delikatniejsze w smaku
na początku, ujawniając swój prawdziwy
charakter w miarę palenia, krótkie zaś
odkrywają swoje walory smakowe tuż po
długość ok. 1 cala. Pamiętajmy, że zwarty
i utrzymujący się na cygarze popiół
jest wyznacznikiem jakości tytoniu.
Decyzja o zgaszeniu jest sprawą bardzo
indywidualną. Niektórzy gaszą cygara
po wypaleniu 2/3 długości, a inni palą
do końca. Tak naprawdę cygaro wypada
zgasić wtedy, gdy przestajemy mieć na
nie ochotę.
„Cygara są zdrowe dla gospodarki kraju,
który je produkuje, ale nie dla zdrowia”
Fidel Castro
Jest jeszcze jedna żelazna zasada.
Przytoczone wyżej słowa wypowiedziane
przez Fidela Castro powinien znać każdy,
kto decyduje się na zostanie cygarowym
aficionado. Powinniśmy być świadomi
zarówno doznań smakowych, które dają
nam cygara, jak i ryzyka płynącego
z palenia tytoniu.
ptako-pies
zdjęcia:
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/6/60/Cygaro-budowa.png/250px-Cygaro-budowa.png
http://krakus.nazwa.pl/krakus/pliki/micetravel/www/galerie/Kuba/micekuba2.jpg
http://s.v3.tvp.pl/images/e/9/2/uid_e92c23833b1423ec918a8567bc15a1931267351172330_width_700_play_0_pos_3_gs_0.jpg
http://plfoto.com/zdjecia/7906.jpg
http://www.ontheroad.com.pl/uploaded/Podroze/uzytkownikow/201004_Karolak/_MG_5363.jpg
http://www.znz.pl/wp-content/uploads/2008/09/cubancigar.jpg
http://www.znz.pl/wp-content/uploads/2008/09/big_cuban_cigar-300x220.jpg
http://t1.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcSFGCl58exJamIhAsjdMVdacybLiIwsJFDlpTNQQ_woACNLoEYH&t=1
przypaleniu. Warto pamiętać, że smak
cygara może delikatnie zmieniać się
podczas palenia przynajmniej dwukrotnie
– po 1/3 oraz pod koniec.
Osobiście jestem przeciwny dorabianiu
zbędnych teorii do rytuału palenia cygar,
jednak istnieje kilka podstawowych
zasad, których należy się trzymać. Przede
wszystkim cygaro odpalamy zapałką, bo
uprzednim przycięciu kapturka. Zapałki
wcale nie muszą być wykonane z drzewa
cedrowego, a w przypadku kiedy nie
mamy ich pod ręką, możemy posłużyć
się zapalniczką gazową. Ogień należy
przysunąć do stopy cygara
w taki sposób, aby jej bezpośrednio nie
dotykał. Poprzez delikatne zaciąganie
się „przyciągamy” go, aż do momentu
równomiernego rozżarzenia się całej
stopy. Podczas palenia lekko pociągamy
cygaro chwilę przetrzymując dym
w ustach, po czym wydmuchujemy.
Jedynie palenie w taki sposób pozwala
na pełne delektowanie się smakiem
aromatycznej tytoniowej kompozycji na
podniebieniu. Popiołu pozbywamy się
opierając cygaro z delikatnym naciskiem
na krawędzi popielnicy, gdy osiągnie on
R
a
j
c
a
l
e
De
a
w
o
iz
w
Mój kolega, mieszkający obecnie w Nowej Zelandii,
przeżył trzęsienie ziemi, które miało miejsce 22 lutego
2011 roku. Poniżej zamieszczam tłumaczenie listu, który
od niego otrzymałem.
`
Trzesienie
ziemi
Podczas trzęsienia ziemi o sile 6.3 (stopni w skali
Richtera), które nawiedziło Christchurch (drugie co
do wielkości miasto kraju, środkowo-wschodnia część
południowej wyspy Nowej Zelandii), zginęło ponad
160 osób.
Jedną z rzeczy, której nauczyłem się podczas
tego wydarzenia, jest to iż siła trzęsienia ziemi nie jest
jedynym czynnikiem który należy brać pod uwagę.
Równie ważna jest także głębokość danego wstrząsu.
Im płytszy jest wstrząs, tym większe powstają
zniszczenia. Tę sytuację doskonale obrazuje trzęsienie
ziemi z września 2010 roku, kiedy siła trzęsienia
wyniosła aż 7.1 stopni, lecz szkody były o wiele
mniejsze niż obecne. Żywioł z lutego spowodował
więcej zniszczeń między innymi z powodu osłabionej
już konstrukcji budynków. Jednym z głównych
powodów tak dużej liczby ofiar (po pierwszym
trzęsieniu ziemi nie było ofiar) była pora dnia.
Wrześniowe trzęsienie ziemi rozpoczęło się w piątek
późnym wieczorem i trwało do sobotniego poranka.
Wstrząsy, które nawiedziły miasto w lutym zaczęły się
o godzinie 12.51 we wtorek, w porze lunchu.
Przeprowadziłem się do Christchurch 10 dni
po pierwszym (wrześniowym) trzęsieniu ziemi, więc
odczuwałem jeszcze wiele wstrząsów wtórnych.
Zacząłem instynktownie rozpoznawać, kiedy
powinienem być zaniepokojony, a kiedy sytuacja była
pod kontrolą. Potrafiłem przewidzieć, jak silne mogą
być wstrząsy wtórne, wkrótce po uderzeniu pierwszej
fali drgań.
Tego dnia rano zadzwoniłem do pracy,
że jestem chory, około 12.30 wstałem i zacząłem
gotować zupę, po czym udałem się na kanapę
i owinąwszy się kocem, włączyłem swój ulubiony
program i zacząłem jeść prosto z garnka. Zanim
wydarzy się główna akcja, zwykle większości
wstrząsów towarzyszy powolne dudnienie, więc
na podstawie pierwszego dudnienia możesz dosyć
dokładnie przewidzieć jak silny będzie wstrząs wtórny.
Zwykle mamy pół sekundy zanim główny wstrząs
wtórny uderzy. Jest to wystarczająca ilość czasu, aby
zorientować się co się dzieje.
Tym razem rozpoczęło się dudnienie i nie
było już czasu na jakiekolwiek zastanawianie się.
Uciekałem z pokoju gościnnego przez kuchnię, prosto
do ogrodu. Podczas tego instynktownego odruchu
przetrwania, przepełnionego podejmowaniem
różnych decyzji, oczywiście zdecydowałem się zabrać
swój rondel zupy ze sobą. Przez cały ten czas nie
przypominam sobie żadnej świadomej myśli. Czułem
się jakbym był Larą Croft, albo jeżem Sonic - postacią,
której powiedziano co ma robić. Biegłem więc przez
kuchnię z moją zupą i robiąc unik przed mikrofalówką
potknąłem się (wciąż trzymając swój rondel z zupą),
a noże do steków spadły dookoła mnie. Podniosłem
się podpierając się o lodówkę i ruszyłem do wyjścia.
Myślałem, że dotarcie z kanapy do ogrodu zajęło
mi maksymalnie 5 sekund. Ostatnio zdałem sobie
sprawę, że dotarłem tam w 30 sekund. Odlicz sobie
teraz 30 sekund. Wydaje się dosyć długo, tak? Jestem
zdumiony, ponieważ cała adrenalina przepłynęła
przez moje ciało w najkrótszym czasie jaki można
sobie wyobrazić.
Siedząc w ogrodzie, spojrzałem ponownie na
zniszczoną kuchnię gdzie leżały pobite szklanki
i talerze. Mógłbym zataczać się przez te przedmioty,
LECZ NIGDY NIE WYPUŚCIŁBYM RONDLA, KTÓRY
MUSIAŁEM ZABRAĆ! - spieszę dodać, iż byłem wtedy
boso. Uciekłem nie zabierając ze sobą nic prócz
sińców. Niestety na ramieniu miałem małe oparzenia
powstałe, kiedy zupa z rondelka wylała się prosto na
mnie. Poradziłem więc sobie również
z nieutrzymaniem zupy w rondlu.
Mieszkam obok szkoły i następną rzeczą,
którą pamiętam są krzyki dochodzące właśnie
stamtąd. Nigdy wcześniej nie słyszałem tak
przerażającego krzyku. Wstydzę się teraz tego, że
choć zarejestrowałem te dźwięki, nie pobiegłem tam
szybko, aby zobaczyć czy mogę pomóc. Zamiast tego
usiadłem w ogrodzie i otworzyłem piwo (w szkole nikt
nie zginął, nie było nawet zniszczeń). Zaakceptowałem
fakt, iż byłem w jakiejś formie szoku, ale wciąż jednak
jestem rozczarowany, że nie zrobiłem więcej by
pomóc.
Dowiedziałem się później, że ulica na której
pracowałem została zniszczona. Prawdopodobnie
gdybym był wtedy w pracy, mógłbym być w jednym
z tamtejszych sklepów, w czasie przerwy na lunch.
Kilku ludzi zginęło tam pod gruzami. Wciąż nie w pełni
zdaję sobie sprawę, jakim byłem szczęściarzem.
P.S. 13 czerwca 2011 r. kolejne trzęsienie ziemi o sile
6 st. w skali Richtera nawiedziło Christchurch
powodując zawalenie się kilku budynków. Sześć
osób zostało lekko rannych. Nie zanotowano ofiar
śmiertelnych.
Adam Robinson, Christchurch, Nowa Zelandia
tłumaczenie: jaszczura
korekta: butch, uruk
a
n
ź
u
L
y
c
i
l
b
u
a
k
y
t
s
P
Tort bezowy z wisienkami
Luty, marzec, kwiecień, maj,
czerwiec (to już tyle nie było pirata?),
pierwsze ciepłe dni, drugie zimne,
drugie ciepłe, biały znikł z chodników
już daaaaawno temu, a wraz z nim
pierwsze przebiśniegi.
Póki śnieżek wszystko przykrywał(czy
ktoś to jeszcze pamięta) mamy
piękny biały puszek. Gdy jednak
wstrętne słoneczko zaczęło
przygrzewać spod kołderki wyłoniły
się one, małe brązowe kreciki.
Mijając te mało estetyczne skrzaty
zacząłem zastanawiać się skąd się
biorą.
Doszedłem do takiego wniosku, że,
poza psimi tyłkami oczywiście, biorą
się z naszego wstydu.
Brzmi to dość dziwnie i myśl ta
dziwnie też wyglądała w mojej
głowie, pomyślałem sobie, stary, co
Ty tam wymyśliłeś znowu.
Po przemyśleniu dogłębniejszym,
wydzieliłem 3 etapy, które,
przynajmniej ja, przeszedłem:
− pierwszy wstyd gdy pies kupę robi,
obracamy głowę udając, że nie
widzimy (to już mam za sobą) - gdy
widzimy kątem oka, że pies się kuli
obracamy głowę i oglądamy okna
i przyrodę, nie rozwiązuje to niestety
problemu pasztecików
Osoby, które to widzą patrzą na nas
z aprobatą (tu następuje moment
przeniesienia wstydu na innych,
ponieważ im jest głupio, że tak nie
robią) - prawie zawsze działa.
− wstyd drugi - znajdujemy sposób
sprzątania (woreczki, torebki,
łopatki) - gdy pies robi kupkę
obracamy się nerwowo,
sprawdzając czy nikt nie idzie, gdy
nikogo nie ma, zbieramy - tu
rozwiązanie połowiczne, gdy ktoś
idzie zostawiamy na drodze.
Aha, jest jeszcze co najmniej jeden
pomysł, wyczytałem go na forum,
wszystkie kupy zostawiamy
i zbierają je za nas np. więźniowie lub
bezdomni :D
− trzeci sposób, myślę, że dość dobry
(pomoże choć częściowo pozbyć
się brązowych naleśników spod
butów), - przerzucamy wstyd na inne
osoby, gdy tylko pies nafajda na
chodnik czekamy na przechodniów,
jak zobaczymy jakiegoś, najlepiej
z innym psem, zbieramy kupę
w woreczek tak żeby każdy widział
jakie to proste (instrukcja w trzech
krokach obrazkowych załączona pod
spodem) i do najbliższego kibelka.
Ps. A może w ogòle powinniśmy
zostawić je innym, bo skoro mamy
jakieś wykształcenie to powinniśmy
zostawić to dla tych co
nie chcieli się uczyć?
Decyzję pozostawiam Wam drodzy
czytacze. Placków i pasztecików
życzę wam jedynie na talerzach,
buty niechaj pozostaną w kolorach
pastelowych :)
Czesiek
Leming*
w kościele
Trochę przypadkiem trafiłem do kościoła na
rekolekcje wielkopostne. Naprawdę się zdziwiłem,
kiedy już pierwsze kazanie zmusiło mnie do refleksji.
Moja edukacja katolicka ma typową chronologię.
Wszystkie sakramenty przyjąłem zgodnie z planem,
by w wieku 25 lat dostąpić sakramentu małżeństwa.
W pierwszych latach podstawówki chodziłem
na religię do salki parafialnej. Co roku zimą
maszerowałem grzecznie o 5.30 na roraty,
z zapalonym lampionem w ręce, który to lampion
zrobiła mama z butelki po „Ludwiku” i świeczki.
Przed Wielkanocą chodziłem na drogę krzyżową,
a niedzielna msza była normalnością. Nie byłem
oczywiście jakimś wyjątkiem, odwiedzaliśmy kościół
całą grupą dzieciaków w podobnym wieku.
Pamiętam, że miałem za złe tacie, że nie chodzi
regularnie do kościoła. Nie mogłem zrozumieć
dlaczego nie ma go na nabożeństwie, przecież
to takie normalne i oczywiste. Pojąłem to, jak
dorosłem.
Mijały lata, a moje wizyty w kościele stawały się
mniej regularne, a potem całkiem rzadkie.
Można wyróżnić w moim życiu katolika okresy
lepsze i gorsze, ale tak gorliwym wiernym jak
w podstawówce nie byłem już nigdy. Pewnie, że
główny powód to lenistwo i brak bata nad głową
w postaci rodziców, ale co to za powody? Bóg
zawsze był przy mnie, czułem jego obecność,
zwracałem się do niego po prośbie, ale nie byłem
dobrym synem, oj nie. Jak trwoga to do Boga,
Ameryki nie odkryję.
Przestrzeń publiczna, w której funkcjonujemy dziś
coraz bardziej wypiera głos kleru z naszego
życia, takie mam wrażenie. Po śmierci JPII proces ten
bardzo przybrał na sile. Bagatelizujemy
głosy księży wrzucając je do szuflady z nieżyciowymi,
schematycznymi pogaduszkami. Pewnie, że
nie mamy wśród duchowieństwa takiego człowieka
jakim był Karol Wojtyła, ale nie można też
przyjąć, że nie ma wartościowych księży i
zakonników. Zgadzam się z opinią, że niektórzy
biskupi to mali ludzie, a wielu duchownych to
intelektualne pokraki, które opowiadają podczas
kazań schematyczne, pokręcone, niezrozumiałe dla
wiernych opowieści, ale całe szczęście nie
wszyscy są tak słabi.
Ojciec Tomasz, dominikanin - to on spowodował, że
tegoroczne rekolekcje, w których
uczestniczyłem, były zupełnie inne niż te z kilku
poprzednich lat. Po pierwsze: język. Duchowny
mówił w taki sposób, że wiadomo było co mówi,
o czym mówi, do kogo mówi i po co to mówi. Po
drugie: treść. Kazanie nie polegało na powtarzaniu
w kółko cytatów z Biblii, a dotyczyło ludzi
w realnych sytuacjach życiowych tu i teraz,
zawierało konkretne wskazówki do zastosowania
od zaraz i dotykało realnych problemów. Było
w tej treści coś z teologii, filozofii, psychologii
i codzienności. Było też sporo o sposobach
porozumiewania się między ludźmi, o języku,
o zakłamaniu i zakłamanych pozach, które
przyjmujemy w relacjach rodzinnych i koleżeńskich.
Oczy mi się otworzyły już podczas pierwszego
kazania. Poszedłem również na mszę przez kolejne
trzy dni rekolekcji i nie zawiodłem się - było ciekawie
i mądrze.
Chciałbym poruszyć jeden wątek z nauki głoszonej
przez ojca Tomasza, który wydaje mi się
szczególnie ciekawy. Chodzi o słowo „chcę”. „Święte
słowo chcę” - jak mówił - powinno być
wielokrotnie częściej używane w kontaktach między
ludźmi, a także między człowiekiem a Bogiem.
Noworodek sygnalizuje swoje potrzeby poprzez
płacz. Jak malucha coś boli, jest głodny, wystraszy
się czegoś lub potrzebuje towarzystwa, to po prostu
krzyczy, a więc jasno sygnalizuje otoczeniu, że
trzeba się nim zająć. Problem pojawia się, gdy ciut
starszy - kilkuletni - mały człowiek zostanie poddany
wpływowi rodziców i nauczycieli, a jego naturalne
sposoby wyrażania potrzeb zostaną zaburzone i
stłumione przez otoczenie. Poprzez wieloletnie
oddziaływanie otoczenia i wmawianie dziecku
zainteresowań, które często są pragnieniami
rodziców lub opiekunów, a nie wewnętrznymi
potrzebami dziecka - naturalne wyrażanie pragnień
i emocji zostaje zakłócone. Prowadzi to do tego,
że na przykład nastolatki wybierają na swoich
chłopaków osoby, które spodobają się rodzinie, a
nie im samym, uczą się gry na instrumencie - mimo
braku słuchu muzycznego - nie dla siebie, ale dla
zadowolenia mamy. Rozmowy między rodzicami
a ich dziećmi zaczynają wyglądać jak sceny wyjęte
z opery mydlanej, a nie jak dialog najbliższych
sobie osób. Obie strony okłamują się wzajemnie.
Dzieci wyczulone na to, aby zadowolić oczekiwania
otoczenia, zastępują swoje marzenia potrzebami
swoich najbliższych. Rodzice z kolei udają, że
pomagają swoim pociechom w realizacji ich planów
życiowych, wiedząc o tym, że plan działania ułożyli
według własnego, egoistycznego programu. Poza
goni pozę, jedna maska zastępowana jest kolejną,
ludzie są pogubieni, nie wiedzą co mają robić, co
myśleć i jak żyć. Relacjami między nimi kierują
nieprawdziwe emocje, a ich prawdziwe uczucia
pozostają schowane za fasadą konwenansów.
Ciężko sobie wyobrazić jakikolwiek udany związek
bez rozmowy, dialogu i jasnego wyrażania swoich
myśli. Także związek między dzieckiem a rodzicem.
Jednak żeby jasno określić czego ludzie chcą od
innych najpierw muszą wiedzieć o co chodzi im
samym. Jeżeli kilkunastoletnie dzieci zagłuszyły swoje
naturalne potrzeby, chęci i pragnienia, muszą na nowo
wsłuchać się w siebie i jasno przekazać najbliższym
co czują, czego chcą od życia. Z kolei rodzice muszą
sobie uświadomić, że ich funkcja wychowawcza ma
swoje granice. Bez otwartej rozmowy obie strony
będą nieszczęśliwe. Poczucie krzywdy i niespełnionych
planów może zaciążyć na kontaktach pomiędzy
rodzicami a ich pociechami na całe późniejsze życie.
Konsekwencje mogą być jeszcze poważniejsze, kiedy
zdominowane przez wpływ otoczenia dziecko założy
własną rodzinę. Brak umiejętności jasnego wyrażania
swojej woli uczyni je nieszczęśliwym w związku
z partnerem, a dzieci, których się być może taka
osoba doczeka, mogą być kolejnym nieszczęśliwym
pokoleniem powtarzającym błędy z przeszłości.
Co się stanie, gdy egoistycznym, narzucającym
swoją wolę rodzicom przeciwstawi się ich dziecko
– buntownik? Zamiast dialogu i otwartej rozmowy
pojawi się działanie w kierunku przeciwnym do woli
apodyktycznych rodziców. Młody człowiek zechce być
zaprzeczeniem swojej matki czy ojca. Niczym czarna
owca sprzeciwi się rodzinie i będzie próbował być
zupełnie inny niż jego najbliżsi. Stale upominany w
domu, za byle głupotę karany, nawet za pyskówkę bity
kablem przez plecy, wybierze drogę totalnej wolności,
rozumianej jako brak reguł i ograniczeń poza jedną –
działaniem przeciwnym do woli rodziców.
Kłopot polega na tym, że ślepe wypełnianie
narzuconych pomysłów rodziny czy też bezrefleksyjne
im przeciwdziałanie to tak naprawdę taka sama walka,
tylko kierunek jest przeciwny. Chcemy uciekać od
wpływu rodzicieli na nasze dorosłe życie, ale w ten
sposób nadal pozostajemy pod ich silnym wpływem.
Nie ma znaczenia czy podporządkujemy się
w pełni ich woli czy też nasze życie zdeterminowane
będzie działaniem odwrotnym do ich chęci – w obu
przypadkach to oni mają kapitalny wpływ na nasze
życie. Nie zostawiamy sobie miejsca na osobiste
marzenia. Kręcimy się wokół rodziców: jesteśmy za
lub przeciwko ich pomysłom, ale najważniejszym
punktem odniesienia są oni. Wpadamy w krąg
instynktownych zachowań będących projekcją
naszego wychowania i nie pozostawiamy sobie
miejsca na nasze własne „chcę”. Poruszamy się
od jednej skrajności do kolejnej. Efekty takiego
postępowania są opłakane. Można przewidzieć, że
ani ostra dyscyplina, ani zbyt duża swoboda dla dzieci
nie są dobrymi drogami kształtowania charakterów.
Bezstresowe wychowanie było modne w krajach
rozwiniętych wiele lat temu, ale kompletnie się nie
sprawdziło i ten sposób traktowania dzieci uznany
został za niewłaściwy. Dyscyplina niczym w zakładzie
poprawczym nie buduje trwałych więzi między
członkami rodziny. Nie oszukujmy więc samych
siebie i nie popadajmy w skrajności. Jesteśmy w dużej
części tacy, jakimi ukształtowali nas rodzice i nic na
to nie poradzimy. Nie jesteśmy identyczni jak oni,
ale bardzo podobni. Jeżeli mieliśmy wspaniałych,
rozumiejących nasze problemy rodziców, to nie
musimy wiele zmieniać, wzorujmy się na nich,
pamiętając o własnych pragnieniach, ale jeżeli
nasze dzieciństwo nie było usłane różami – nie
wpadajmy w panikę. Spróbujmy w sobie poprawić
parę szczegółów, wyciągnijmy wnioski z życiowych
błędów ojca i matki, ale niemożliwym jest całkowite
wymazanie kilkunastoletniego wychowania ze
swojej osobowości. Najpierw należałoby zacząć
od zaakceptowania siebie takimi jakimi jesteśmy,
bo to daje nam bazę do ulepszania i zmiany. Jeżeli
nie jesteśmy gotowi na zaakceptowanie siebie, jak
możemy zaakceptować naszą dziewczynę, żonę,
rodzinę?
Zadziwiło mnie takie podejście rekolekcjonisty do
ludzkiego „chcę”. Przyzwyczajono mnie do tego,
że będąc w kościele tego słowa raczej powinienem
się wystrzegać, a nie czynić je kluczowym dla
całego mojego życia. Słyszałem zazwyczaj od
duchownych, że najważniejsze są przykazania,
nakazy i zakazy, a to czego ja chcę zupełnie się nie
liczy. Na tych rekolekcjach dowiedziałem się chyba
po raz pierwszy wprost, że to ja mam powiedzieć
Bogu, a także ludziom czego chcę. Mam prosić
i jasno wyrażać swoje potrzeby, żeby mieć szansę
na szczęśliwe życie.
Ojciec Tomasz życzył nam dobrych świąt, takich
żebyśmy byli ze sobą blisko. Niech przy
świątecznym stole nie będzie fałszywych
uśmiechów i wymuszonych śpiewów katastrofalnie
fałszujących dzieci, przy udawanym zachwycie
rodziny. Podczas świątecznego spotkania mówmy
szczerze o tym co nam leży na wątrobie, ale nie
bądźmy agresywni, oczyśćmy atmosferę, jeżeli
jest coś niedobrego między nami.
Nie wierzę w to, że nasze życie jest po prostu
jednym wielkim zbiegiem okoliczności i sumujących
się przypadków. Pewne wydarzenia i niektórzy
ludzie pojawiają się blisko nas w jakimś celu. Te
rekolekcje były mi potrzebne, żeby znaleźć się bliżej
Boga i trochę bliżej ludzi. Jednym z tych
ludzi jestem ja sam. Dzięki tym paru dniom nauki
odrobinę łatwiej mi zrozumieć siebie i innych,
a także uwierzyć w sens uczęszczania do kościoła.
butch
*Leming - człowiek, który bezkrytycznie wierzy
w to, co usłyszy w telewizji, albo przeczyta
w Internecie i przyjmuje to wszystko bez żadnego
zastanowienia; uważa się przy tym za mądrego.
Głupek. Jednym z podstawowych źródeł
zdobywania wiedzy leminga jest portal Onet.pl
(źródło:
miejski słownik slangu i mowy potocznej).
prosił o pomoc finansową. Nie było to
zajęcie proste i przyjemne, jednak po
pewnym czasie przyzwyczaił się do
swojej niewdzięcznej roli.
Pana Ryszarda poznałem kilkanaście
miesięcy temu. Przyszedł do mojego
biura z plikiem dokumentów w ręce.
Wysoki czterdziestoparolatek
o zniszczonej twarzy ubrany
w czarną kurtkę ze sztucznej skóry,
jasne spodnie i podniszczone
buty. Na jego twarzy widać było
zakłopotanie pomieszane ze
wstydem. Przywitał się i poprosił
żebym zapoznał się z pismami, które
miał ze sobą. Przeczytałem list od
ordynatora onkologii, w którym
lekarz potwierdza, że Justyna córka mojego gościa - jest chora na
nowotwór złośliwy, wymaga stałej
opieki i leczenia w szpitalu. Zadałem
kilka pytań, pan Ryszard trochę się
rozluźnił i zaczął mówić o swojej
sytuacji.
Dowiedziałem się, że wspólnie
z żoną wychowują dwójkę prawie już
dorosłych dzieci - syna i córkę.
Sam utrzymywał rodzinę do
momentu, kiedy został zwolniony
z pracy. Nie mając środków na bieżące
potrzeby bliskich, które znacznie
wzrosły odkąd córka rozpoczęła
leczenie w oddalonym
o kilkaset kilometrów szpitalu, zwrócił
się z prośbą o pomoc do obcych
ludzi. Część pomocy pochodziła od
fundacji, która wspiera rodziny dzieci
dotkniętych chorobą nowotworową,
a pozostałe środki niezbędne do w
miarę normalnego funkcjonowania
pan Ryszard zdobywał sam, prosząc
o wsparcie przedsiębiorców z regionu,
w którym mieszka. Wychodził z domu
rano i większość dnia spędzał na
odwiedzaniu kolejnych ludzi, których
Czas mijał, syn skończył szkołę i ich
sytuacja polepszyła się. Pan Ryszard i syn
zaczęli razem pracować przy układaniu
kostki brukowej. Dzięki tej pracy nie
musieli już prosić innych o pomoc.
Dwie wypłaty znacznie podreperowały
rodzinny budżet. Córka mimo choroby
zaczęła studiować. Sytuacja w domu
mimo trudności była stabilniejsza.
Dotknął ich jednak kolejny dramat. Po
kilku miesiącach wspólnej pracy obu
mężczyzn wydarzył się wypadek. Na
zamknięty dla ruchu odcinek drogi, na
którym pracowali pan Ryszard z synem,
wjechała ciężarówka, która potrąciła
syna. W wyniku odniesionych urazów syn
zmarł.
Rozpoczęło się dochodzenie mające
wyjaśnić okoliczności śmierci syna.
Dochodzenie i proces sądowy trwają
bardzo długo, rodzina nie może liczyć
na odszkodowanie przed wydaniem
wyroku.
Po wypadku ojciec rodziny stracił pracę.
Powrócił do odwiedzania firm i instytucji,
prosząc o datki dla siebie i najbliższych.
Pan Ryszard odwiedził mnie po pierwszej
wizycie jeszcze kilkukrotnie. Parę
tygodni temu dostałem od niego trzy
smsy w ciągu godziny. Kolejny raz
w ciągu paru miesięcy prosił o pieniądze.
Jedna wiadomość to rozumiem, ale
trzy? Miałem ciężki dzień, jeszcze
jego mi brakowało. Wkurzyłem się
jak cholera. Co on sobie myśli, że
mam go na utrzymaniu? Brakuje mi
kasy na weekendowy wyjazd, zostało
do opłacenia parę faktur, a on mnie
naciska jakby pomaganie było moim
obowiązkiem. Chwyciłem za telefon
i opieprzyłem go za to, że mnie dociska.
No, trochę mi już ciśnienie spadło,
powiedziałem mu co myślę, ale starałem
się być kulturalny. Dopiero po paru
godzinach dotarło do mnie co zrobiłem.
Zdołowałem się, bo wyobraziłem sobie,
że jestem na jego miejscu.
Tak naprawdę nie wiem kim jest pan
Ryszard. Nie rozmawiałem z nikim
kto by znał jego lub jego rodzinę.
Nie próbowałem weryfikować jego
wiarygodności, bo niby po co? Czasami
mamy okazję do przetestowania
swojego człowieczeństwa. Zastanawiam
się jak wiele takich szans przegapiłem?
butch
jestem
nałogowcem?
Podobno pierwszym krokiem jest przyznanie
przed samym sobą, że mam problem. Ostatnio
odwiedzam nawet klub, gdzie spotykają się tacy
jak ja. Może klub to niewłaściwe słowo, lepszym
słowem byłby serwer. Przyznaję, mam problem
z SIUSIAKIEM. Ma tylko nieznacznie lepszą
średnią punktów na minutę, ale gra więcej no i
jest już w pierwszej dziesiątce graczy.
Tak, jestem graczem, przyznaję się.
Kiedyś gry były dla mnie wytchnieniem po stresującej
i nie dającej satysfakcji pracy. Pół godzinki strzelania,
skradania się i mordowania odstresowywało mnie
znakomicie. Mogłem wyładować w grach złość
i frustrację. No, ale to było kiedy jeszcze nie miałem
dostępu do internetu a moimi przeciwnikami
były skrypty napisane przez programistów. Nie
przeszkadzało mi, że przeciwnicy byli schematyczni
i przewidywalni, wystarczyło podkęcić sobie poziom
trudności i już robiło się ciekawie. Oczywiście zdarzały
się gry, w których sztuczna inteligencja przeciwników
była znakomicie napisana. W “Far Cry” skrypty
potrafiły zajść od tyłu i bezczelnie wrzucić granat
za plecy - tak to było coś co wywoływało uśmiech
na mojej twarzy. Ale o dziwo od roku 2004 niewiele
zmieniło się na lepsze, twórcy gier poszli w stronę
realistycznej grafiki i zajmującego scenariusza. Cóż z
tego, że wszystko wygląda jak żywe i wszystko można
zniszczyć, burzyć budynki, podpalić sawannę, kiedy
nasi komputerowi przeciwnicy są nudni aż do bólu.
Gra z botami dostarczała znakomitej rozrywki - kiedyś
- teraz po prostu szkoda na to czasu.
Od mniej więcej dwóch lat poświęcam na granie
kilkanaście godzin w tygodniu, a moimi ulubionymi
typami gry są deathmecze drużynowe. Dwie drużyny
spotykają się i zaczynają mecz, zwycięża ta która
najszybciej osiągnie limit punktów, ale tak naprawdę
chodzi o to ile ja zdobędę punktów. Jeżeli nawet Twoja
drużyna przegrała, to i tak czujesz się dobrze będąc
w pierwszej trójce zawodników.
Granie przestało być już relaksującą rozrywką,
a zaangażowanie w osiągnięcie jak najlepszego wyniku
nie pozwala nawet na chwilę relaksu. Skupiony
wpatrujesz się w ekran, nad zabitym przeciwnikiem.
Musisz być przygotowany na wszytko: granaty, minypułapki, strzały czy pojawiającego się nagle wroga
którego możesz zabić nożem. Nasłuchujesz czy nikt
nie skrada się za Twoimi plecami lub czy nie nadlatuje
wrogi śmigłowiec.
Takie podejście do gier powoduje, że po serii kilkunastu
meczy czujesz się po prostu fizycznie zmęczony.
Zazwyczaj na pewnym już poziomie, pewien niedosyt
budzi fakt bycia poza pierwszą trójką graczy, a już
destrukcyjnie działa wynik w połowie stawki. Nie
zawsze jednak udaje sie być w czołówce, czasem mam
zły dzień i nie mog wystarczająco skupić się na tym co
się dzieje, a czasem trafiają się lepsi gracze.
Spotkanie z wyraźnie lepszym graczem ma kilka faz.
Pierwsza to złość na przeciwnika, który zabija cię już
czwarty raz z rzędu. Druga to złość na siebie, że daję się
tak łatwo. Trzecia, najzdrowsza, to ciekawość, jak oni to
robią i czwarta to szacunek. Lepsi zawodnicy trafiają mi
się coraz rzadziej, ale zawsze jestem pod wrażeniem
z jaką łatwością przychodzi im zabijanie mnie. Staram
się oczywiście jak najwięcej od nich nauczyć
i wykorzystać w kolejnych meczach. Czasem idzie
dobrze, czasem słabiej, ale tak naprawdę najważniejszy
jest prestiż.
Kiedy zaczynałem sesje na serwerze “aa club” na
moje pozdrowienie nie reagował nikt, teraz kiedy
jestem w drugiej dziesiątce najlepszych zawodników,
zawsze mogę spodziewać się kilku odpowiedzi. Po
kilkunastu godzinach mój prestiż wzrósł, jestem już
rozpoznawalny, coraz częściej pojawiają się na czacie
online hasła “jak nie uruk to sraczka” lub staropolskie
“uruk ty chuju” - co jest dla mnie komplementem
i świadczy o moich umiejętnościach, a także
o emocjach jakie towarzyszą graniu.
Wracając do SIUSIAKA, brakuje mi do niego około
150 punktów, niestety jego przewaga rośnie z każdym
dniem, tak, on nie marnuje czasu na pisanie artykułów
i produkcję czasopism, on uczciwie gra.
uruk
e
w
ajo
O
a
i
w
o
p
e
i
n
a
d
Kr
Mara
Było to poniedziałkowe, letnie popołudnie. Paweł
dotarł do starej, drewnianej furtki prowadzącej
na teren niewielkiej, wiejskiej posesji należącej do
jego kuzynostwa - Grażyny i Jarka. Jechał kilkadziesiąt
kilometrów, aby dzisiejszą noc spędzić w ich domu.
Następnego dnia miał zacząć sezonową pracę, którą
wyszukał mu jego gospodarz.
Nie było to może jego wymarzone zajęcie, ale
fizyczna praca przy ogrodzeniu dawała pewne
wynagrodzenie i spokój, którego tak potrzebował.
Ostatnie miesiące spędził w więzieniu, skazany za
pobicie. Nie był winny. Jeszcze przed rozprawą
nie był pewny czy oskarżyć kolegów i powiedzieć jak
było naprawdę, czy może wziąć całą winę na siebie,
narazić się na karę, ale zyskać szacunek chłopaków,
którzy faktycznie narozrabiali. Zdecydował, że
zachowa się honorowo i nikogo nie wydał. Teraz chciał
zapomnieć o tym co się stało, zmienić otoczenie i przez
ciężką, fizyczną pracę odpocząć psychicznie.
Na podwórzu, po którym chodziły dwa psy i kilka kur,
zobaczył Jarka, który przed starym, przedwojennym
chlewikiem rąbał drewno. Jarek od lat dorabiał
do renty pracą w lesie, a stosy pni i gałęzi na jego
działce to była norma. Znany był we wsi ze swojej
pracowitości, końskiego zdrowia i nieprzejednanego
charakteru. Nie wszyscy go lubili ze względu na jego
porywcze usposobienie, ale czuli przed nim respekt, bo
Jarek potrafił wymierzyć sprawiedliwość prawym
sierpowym za jedną durną odzywkę pod swoim
adresem. Teraz klęczał przed tęgim pniem i z dużą
wprawą rąbał dębinę.
Paweł wszedł na podwórko, zatrzasnął z hukiem furtkę
i pomaszerował w stronę pracującego przy drewnie
kuzyna.
- Cześć pracy!
- Cześć! No, w końcu jesteś! Żonka już dwa razy o
ciebie pytała! - odpowiedział Jarek, który przez swój
marny słuch nie miał w zwyczaju szeptać.
- Autobus się spóźnił, z przystanku przyszedłem od razu
tutaj.
- Zachodź do chałupy, żarcie stygnie, matka ci nałoży!
Ja mam trochę roboty, jutro z rana zabierają przyczepę,
muszę to dzisiaj skończyć!
- Idę, później ci pomogę.
- Czego nie możesz?!
- Później ci pomogę!
- Jak chcesz.
Jarek mieszkał z żoną Grażyną, swoją matką Genowefą
i dwiema córkami: Asią i Kamilą. Do niedawna mieszkał
jeszcze z nimi jedyny syn - Michał, który obecnie był w
Belgii.
Paweł poszedł w kierunku domu. Był to całkiem
duży, piętrowy budynek z lat trzydziestych, długi na
ponad dwadzieścia metrów, szeroki i wysoki na ponad
dziesięć. Dom typowy dla mazurskich, niemieckich
budowli sprzed drugiej wojny światowej. Ściany
zewnętrzne pokrywała szara, dawno nieodświeżana
elewacja, a dach pokryty był podniszczoną dachówką.
Szprosy drewnianych okien tworzyły kształt krzyża. Od
podwórka do domu prowadziły szerokie na półtora
metra betonowe schody, na których zamontowano
niepasującą do budynku prostą balustradę ze
stalowych rur.
- Niech będzie pochwalony - powiedział widząc matkę
Jarka siedzącą przy stole w kuchni.
- Pochwalony. Nareszcie przyjechał. Grażyna już się
zamartwiała, że gdzie zaginął.
- Autobus się spóźnił. Jarek wysłał mnie do domu na
jedzenie.
- Siada, siada. Wszystko postygło, zara zagrzeję powiedziała ciocia Gienia i zaczęła przestawiać
garnki na kuchence gazowej.
W kuchni nic nie zmieniło się odkąd Paweł pamiętał.
Wysokie pomieszczenie o jasnych ścianach
z pomalowanymi na brązowo deskami na podłodze.
Te same szarawe kredensy, duży, prostokątny
stół, kilka starych krzeseł, duży piec kaflowy
z siedziskiem i płytą obok której stała kuchenka
gazowa. Na białej ścianie naprzeciwko wejścia wisiał
krzyż i kalendarz z papieżem. Z kuchni można było
przejść do dalszej części parteru, gdzie znajdowała się
sypialnia gospodarzy i pokój cioci Gieni.
- Matka zdrowa? - zapytała ciocia Gienia.
- Tak, zdrowa. Biodro ją trochę pobolewa jak za dużo
pracuje.
- Mnie też boli noga jak połażę. Zadzwoń do matki,
że ty już dojechał, bo Grażyna gadała, że ona już
wcześniej wydzwaniała i pytała czy synek dotarł.
Myślała pewnie, że ty znowu co na cholerę narobił
i dlatego się spóźniasz.
- Idę zadzwonić.
- Nie tera. Tera zje, bo stygnie. Jak bigos się zagrzeje, to
sobie nałoży, bo ja idę się położyć.
- Dziękuje, dam radę - odpowiedział Paweł i zabrał się
za jedzenie.
Ciocia Gienia wyszła z kuchni, a Paweł myślał o tym co
powiedziała. Irytowało go, że odkąd wyszedł
z więzienia rodzina śledzi każdy jego krok. Niby
wiedział, że się o niego martwią, ale w końcu miał
już dwadzieścia trzy lata i nie potrzebował niańki.
Między innymi dlatego przyjechał tutaj, żeby naprawdę
skorzystać z wolności. Jego rozmyślania przerwało
skrzypienie otwierających się drzwi. Do kuchni weszły
obie córki Grażyny i Jarka - czternastoletnia Asia i
dwudziestoletnia Kamila.
- O, Paweł! Cześć! Ale zarosłeś! - krzyknęła na
powitanie Kamila, która podbiegła, cmoknęła
zdziwionego Pawła w policzek i usiadła naprzeciwko
niego za stołem.
- Cześć - cicho przywitała się Asia.
- No hej, ale z was laski! Dawno mnie nie było i widzę,
że tu i tam się u was pozmieniało na lepsze
- powiedział Paweł patrząc na dziewczyny
z szelmowskim uśmiechem.
- Jak jest w więzieniu? - zapytała wprost młoda Asia.
- Gówniano, nie polecam – odparł z poważną miną.
- Nie twoja sprawa. Idź do pokoju! - krzyknęła na
siostrę Kamila.
- Dobrze, idę. Nie można się nawet odezwać
- powiedziała Asia i obrażona wyszła z kuchni.
Zrobiło się cicho. Paweł wiedział, że sytuacja jest
niezręczna i nie ucieknie od tematu pobytu za kratami.
Postanowił jak najszybciej przerwać ciszę i zaczął
mówić.
- Tak naprawdę to nie wiem co mam ci powiedzieć.
To normalne, że wszyscy jesteście ciekawi tego co się
zdarzyło, gdy mnie zamknęli. Nie ma co udawać, że nic
się nie stało. Przeżyłem swoje i wiem, że na pewno nie
chcę tam wracać. To nie jest miejsce, o którym mam
chęć opowiadać.
- Całe szczęście, że ci nie odbiło. Znałam jednego
kolesia, który po wyjściu z paki kompletnie
ześwirował. No dobra, to temat więzienia mamy z
głowy.
- A co u ciebie, poza tym, że bardzo wyładniałaś przez
te ostatnie trzy lata? - zapytał Paweł,
na którego twarz wrócił uśmiech.
- Skończyłam szkołę, zaczęłam pracować, chcę się
wynieść od rodziców, ale nie stać mnie na wynajęcie
chaty. Mamy plan z koleżanką, żeby na spółkę wynająć
coś w mieście po wakacjach.
- Pewnie, że powinnaś się stąd wynieść. Z rodzicami
niby jest dobrze, ale nie ma co tego porównywać
z własnym kątem. Dopiero wtedy poczujesz, że jesteś
niezależna. Poza tym, w mieście więcej się dzieje.
- Mam już dość siedzenia na wiosce.
Paweł uważnie przyglądał się kuzynce. Zawsze dobrze
się wzajemnie rozumieli, ale tym razem naprawdę
był pod wrażeniem jej uroku i otwartości. Wyglądała
tak świeżo i dziewczęco. Miała na sobie białą, krótką
sukienkę, która kontrastowała z jej opaloną na
brązowo skórą. Starał się odganiać od siebie kosmate
myśli, ale nie mógł patrzeć na nią inaczej niż jak na
seksowną kobietę.
- Słyszałam, że masz pracować razem z ojcem.
- Tak, coś tam załatwił. Jak zawsze miło z tobą pogadać,
ale obiecałem mu pomóc przy drewnie. Powiedz mi
jeszcze gdzie jest telefon. Zadzwonię do matki, bo już
panikę sieje.
- Ok, to ja idę do siebie, a telefon jest tutaj –
powiedziała Kamila, wskazując na szafkę.
- Na razie.
- Zobaczymy się na kolacji.
Jarek był już zmęczony. W sezonie letnim zaczynał
pracę w lesie o piątej rano. Dziesięć godzin pracował
przy karczowaniu dla nadleśnictwa, a po południu
przy domu przygotowywał drewno na opał dla swoich
klientów. Mimo tego, że cierpiał na oczopląs, ciosał
pieńki szybko i rytmicznie.
- Co mam robić? - zapytał Paweł, podchodząc do Jarka.
- Układaj drewno, tylko żebym nie musiał poprawiać!
Robota paliła im się w rękach. Nie rozmawiali za dużo,
żeby nie tracić rytmu. Rozumieli się bez słów. Po trzech
godzinach plan na dzisiaj został wykonany, a zmęczeni
mężczyźni mogli odpocząć przy ognisku.
Słońce zmieniło już kolor na czerwony i zaczęło chować
się za horyzont. Rozproszone światło rozmyło granice
cieni, co w połączeniu z cieplejszą barwą promieni
jeszcze upiększyło krajobraz w okolicy. Wokół paleniska
zgromadziła się już cała familia. Paweł przywitał się
z Grażyną, która dojechała z miasta i wszyscy zabrali się
za pieczenie przekąsek. Dwaj kuzyni wypili po piwie,
a reszta towarzystwa snuła opowieści. Zajadali się
pieczoną kiełbasą i kaszanką duszoną z cebulą
w aluminiowej folii.
Zapadł zmrok. Przymuszony przez ciśnienie w pęcherzu
Paweł poszedł na spacer wzdłuż nieczynnych torów
biegnących tuż za ogrodzeniem działki. Zatrzymał się,
spojrzał na gwiazdy, głęboko odetchnął i poczuł się
szczęśliwy. Zdarzyło mu się to pierwszy raz od wielu
miesięcy. Niezliczone gwiazdy nad głową i przestrzeń
wokół - tego mu było trzeba. Załatwił potrzebę i ruszył
z powrotem.
Ognisko już trochę przygasło. Grażyna, Jarek, ciocia
Gienia i Kamila ogrzewali się przy ogniu. Asia już poszła
spać.
- Sołtys gadał, że Stasiakowi znowu talerz spod łyżki
ucieka – odezwał się z uśmiechem Jarek.
- Jak to talerz ucieka? - zapytał Paweł.
- A tam znowu głupoty gadają - dodała sędziwa ciocia
Gienia.
- Ale o co chodzi ?- dopytywał Paweł.
- To było tak - zaczęła opowiadać Grażyna.
- Zaczęło się od wykopów pod nową część chałupy.
Chcieli dobudować do starej części domu dwa pokoje.
Zaczęli kopać w ziemi pod fundament i wykopali
kościotrupa. Nie wiadomo czyje to były kości ani kto
je tam zakopał, ale oni się wystraszyli, że jak to zgłoszą
na policję to im całą działkę rozkopią i jeszcze budować
zakażą. Wykopali więc szybko cały dół, zazbroili
i zaszalowali ławy, kości wrzucili do szalunku i zalali
betonem.
- Dlatego Stasiak tak schudł, bo od tamtej pory żarcie
po stole gania - dodał rozbawiony Jarek.
- Ot, głupi. Przecież on jest chory - powiedziała
Grażyna.
- A ja w takie rzeczy wierzę - wtrąciła się do rozmowy
Kamila. - Ojciec sam przecież mówił, że kiedyś mara go
brała.
- Pewnie, mara go brała - powiedziała ciocia Gienia.
- Ja tutaj jestem od 1945. Jak mąż zmarł przecież ja
tu siedziała sama po nocach tyle lat i mnie tu żadna
cholera nie brała.
- Nie pamięta mama jak mara konia brała? Jak grzywa
była poskręcana po nocy, a koń ledwo żywy? - zapytał
Jarek.
- No, konia widziała, ale ja tam wiem kto i co tam
narobił. Tak gadali, a czego to ludzie nie gadają?
- odpowiedziała synowi ciocia Gienia.
- Ja tam swoje wiem! - powiedział głośno jak zwykle
Jarek. - Nie ma co tu gadać po próżnicy, bo
rano wstajemy do roboty. Baby zbierać majdan i do
spania. Gdzie położymy młodego? - gospodarz
zwrócił się do żony.
- Na górze, w gościnnym – odpowiedziała Grażyna.
- Paweł, a wiesz, że w tamtym pokoju zmarł Niemiec? zapytała Kamila.
- Jaki Niemiec? - dopytywał gość.
- A ta znowu - wtrąciła się Grażyna. - No normalny
Niemiec, turysta. Stary już był, to mu się zmarło,
normalna rzecz. To było parę lat temu, a ona ciągle
przeżywa. Idź lepiej pościel mu szykuj zamiast swoje
mądrości wygłaszać.
- Idę, idę - odpowiedziała ze skwaszoną miną Kamila i
poszła do domu.
Paweł wszedł do budynku jako ostatni. Chciał jak
najdłużej być na zewnątrz. Miał dość siedzenia
w czterech ścianach. Starał się chłonąć przestrzeń
i w pomieszczeniach ciągle było mu ciasno.
Otworzył stare, szare drzwi prowadzące do wąskiej,
klaustrofobicznej klatki schodowej. Drewniane
schody trzeszczały z każdym krokiem, a ściany
wyglądały tak, jakby nie widziały świeżej farby co
najmniej dziesięć lat. Wszedł do szerokiego
przedpokoju, którego wnętrze oświetlała słaba
żarówka wisząca na suficie. Po prawej był pokój Asi
i Kamili, po lewej łazienka i i pokój gościnny. Za jego
plecami były małe, skośne drzwi prowadzące na
strych. Przechodząc koło łazienki słyszał, że ktoś bierze
prysznic. Poszedł rozpakować swoje rzeczy. Pokój,
który mu przydzielono rzadko był w użyciu. Spali w nim
zwykle tylko goście.
Naprzeciwko wejścia do pokoju gościnnego stała
bordowa rogówka, a przy niej stolik. Po prawej
stronie znajdował się brązowy segment pamiętający
lata osiemdziesiąte z charakterystycznym barkiem
na środku. Obok segmentu na ścianie wisiał
dywan, na którym przedstawiono scenę z jakiegoś
muzułmańskiego miasta - porwanie księżniczki przez
dwóch jeźdźców w turbanach na głowach. Po lewej
stały kolejno: stolik z telewizorem, piec kaflowy, kolejny
stół i nieduża szafa. Nad telewizorem wisiał metrowy
wachlarz z motywami japońskimi. Jedną trzecią pokoju
zajmowało duże łóżko. W latach osiemdziesiątych taki
mebel nazywano łożem madejowym, pomimo tego,
że było miękkie i wygodne. Między szafą i łóżkiem stał
jeszcze fotel. Paweł położył się na łóżku, spojrzał w
lewo i przez otwarte okno patrzył na gwiazdy.
Woda w łazience przestała hałasować. Ktoś otworzył
drzwi i przeszedł korytarzem. Paweł poszedł do łazienki
i skorzystał z prysznica. Po wieczornej toalecie wrócił
do pokoju. Położył się, na nogi naciągnął prześcieradło
i zamknął oczy. Po chwili usłyszał drobne kroki gołych
stóp dobiegające z przedpokoju. Do pokoju wbiegła
na palcach uśmiechnięta Kamila, która momentalnie
wskoczyła pod prześcieradło, którym był przykryty.
Odskoczył do tyłu jak rażony prądem. Nie miał w
zwyczaju spać w domu w bieliźnie, dlatego
perspektywa dotknięcia się ich ciał tak go wystraszyła.
- Nie bój się, nie ugryzę.
- Wiem, wiem - odpowiedział zmieszany Paweł.
- Chciałam tylko chwilę pogadać przed snem.
- Yhym - przytaknął Paweł, który jeszcze się nie
uspokoił. Poczuł owocowy zapach, który bił od
jej mokrych włosów. Wyglądała pięknie. Miała na
sobie tylko krótką koszulkę, a kształt jej piersi, które
zakrywała tylko cienka bawełna, pobudził jego
wyobraźnię do działania.
- Cudnie, że przyjechałeś, nawet nie wiesz jaka jestem
szczęśliwa. W sobotę zabiorę cię na imprezę. Będzie jak
za starych czasów.
- No, zobaczymy jak to będzie. Nie wiem co będę robił,
może będzie robota?
- Nie marudź. Idziesz i już. Mam bardzo rozrywkowe
towarzystwo, na pewno będzie zabawnie.
- Pogadamy o tym w piątek.
- Ja z ojcem załatwię. Już się cieszę, ale teraz pora spać.
Biegnę do siebie.
- Dobranoc.
- Do jutra.
Kamila szybko wybiegła z pokoju. Paweł gapił się na jej
tyłek gdy wychodziła. Zaczął sam sobie tłumaczyć, że
przecież ona jest z rodziny, nie wypada patrzeć na nią
w ten sposób. Niby to wiedział, ale cóż
z tego. Taka kobieta musi działać na każdego faceta,
pokrewieństwo nie ma tu nic do rzeczy. Ta myśl go
uspokoiła i uśmiechnął się sam do siebie. Przewrócił
się na bok, aby zasnąć.
Spadał w otchłań. Przestrzeń w której leciał stawała
się coraz mniej przejrzysta. Widział siebie z zewnątrz,
od góry. Jego ciało opadało, stawało się coraz słabiej
widoczne. Czuł niepokój, smutek i żal. Wiedział, że
opadając oddalał się od ludzi, od możliwości ratunku
i że powietrze, które go otaczało staje się dla niego
śmiertelnym wrogiem - przytłacza go i wciąga niczym
ruchome piaski. Było mu żal, że ginie bezpowrotnie.
Doskwierała mu samotność. Czuł, że opuścili go
wszyscy ludzie, a żywego ducha nie ma w odległości
setek kilometrów.
Przebudził się. Otworzył oczy i patrzył na oświetlone
przez księżyc twarze ze zdjęć przyklejonych na ścianie
we wnęce między szafą a piecem kaflowym. Ułożone
były w kształt rombu. Jedne były czarno-białe, inne
kolorowe, a na każdym był ktoś z rodziny gospodarzy.
Myślał o tym co mu się śniło. Miewał ten sen od lat
szczenięcych. Jeszcze niedawno sądził, że ta wizja
odeszła wraz z dzieciństwem, ale od roku co parę
tygodni zdarzało się mu spadać. Na siłę zaczął myśleć
o czymś innym. Na problemy z zaśnięciem i niechciane
myśli miał sposób - myślał o pięknych kobietach.
Wybierał jedną konkretną postać. Po prostu miał ją
przed oczami, skupiał się na jej wyimaginowanym ciele
i dzięki temu wyrzucał z głowy inne myśli, których
chciał się pozbyć. Poprawił pod głową poduszkę
i w towarzystwie pięknej niewiasty czekał na sen.
Ktoś stał przy jego łóżku. Wiedział, że nie jest sam
mimo tego, że miał zamknięte oczy. Wystraszył
się. Serce waliło mu jak młotem. Oddychał szybko
i płytko. Otworzył oczy i zobaczył go. Przy kaflowym
piecu stał średniego wzrostu mężczyzna, w wieku
około sześćdziesięciu lat. Jego twarz była zniszczona
i nieogolona, a siwe włosy na głowie zaczesane były do
tyłu. Ubrany był w bordowy sweter oraz szare, mocno
znoszone spodnie. W prawej ręce trzymał skórzaną
torbę. Paweł próbował się podnieść, krzyknąć,
wykonać jakiś ruch, ale nie mógł. Jego ciało nie
reagowało na polecenia. Był sparaliżowany. Sprawne
pozostały tylko jego oczy i powieki.
w całym domu? Nasłuchiwał z nadzieją na
wychwycenie charakterystycznych domowych hałasów,
ale wokół panowała totalna cisza. Zrozumiał, że nikt
mu nie pomoże.
Intruz zrobił krok do przodu i postawił swoją torbę
na brzegu łóżka. Zdjął prześcieradło, które zakrywało
sparaliżowane ciało od pasa w dół, a z fotela stojącego
przy łóżku wyjął poduszkę, którą podłożył pod
prawą łydkę leżącego. Otworzył torbę, z której wyjął
okrągłe, plastikowe pudełko i gumowe rękawice, które
naciągnął na grube palce. Odkręcił wieczko i zanurzył
- Zamknij mordę cymbale! - krzyknął nieznajomy
stojący oparty o piec. - Zamknij się! - wrzasnął
jeszcze głośniej.
Paweł był kompletnie zagubiony. Nie miał bladego
pojęcia co się dzieje. Wydawało mu się, że kiedyś
słyszał już głos mężczyzny, który stał obok łóżka. Wpadł
w panikę. Nie potrafił zebrać myśli. Nie był w stanie
wytłumaczyć sobie swojej niemocy. Skąd wziął się ten
koleś i co ma w torbie? Dlaczego nikt z domowników
nie przybiegł na ratunek, skoro jego wrzask słychać na
pewno
palec we wnętrzu. Spojrzał w oczy pacjenta i zaczął
wcierać białą, półpłynną maź w jego prawe kolano.
Palący ból przeszył cała nogę Pawła. Miał wrażenie,
że maść jednocześnie rozrywa i parzy jego skórę.
Spojrzał na kolano i zobaczył jak na skórze pojawia się
i momentalnie rośnie pęcherz o dwucentymetrowej
średnicy. Po kilku sekundach cały staw pokrył się
burchlami, a naskórek zaczął pękać. Mimo potwornego
bólu i nadludzkiego wysiłku jaki wkładał próbując
wstać - Paweł nadal leżał nieruchomo. Oddychał coraz
szybciej, usiłował ruszyć kończynami, spływał po nim
pot, ale nie mógł poruszyć nawet palcem.
Napastnik dotknął uszkodzonego kolana, a pod
wpływem nacisku skóra zaczęła pękać jak cienka folia.
Paweł odwrócił na chwilę wzrok. Oprawca wyjął z
torby nożyce chirurgiczne, włożył jedno ostrze pod
poparzony wcześniej fragment skóry i zaczął przecinać
zewnętrzną tkankę od kolana w dół. Po wykonaniu
około trzydziestocentymetrowego nacięcia odłożył
nożyce i ściągnął skórę z całego dolnego odcinka nogi
między kolanem a stopą.
Łzy napłynęły Pawłowi do oczu i rozlały się po
policzkach. Był na granicy utraty przytomności.
Ból był nie do wytrzymania. Chciał umrzeć. Cierpienie
fizyczne połączone z bezsilnością odebrały mu
nadzieję.
Otworzyły się drzwi i do pokoju wjechał stolik na
kółkach, na którym leżało niemowlę w pieluszce.
Stolik pchał Jarek, który spojrzał na leżącego Pawła
i bez słowa kiwnął głową do makabrycznego chirurga.
Zwyrodnialec ponownie wziął do ręki okrągłe pudełko,
podszedł do stolika z dzieckiem i spojrzał w kierunku
madejowego łoża. Paweł nie mógł na to pozwolić.
Nie mógł dopuścić, żeby to maleństwo zginęło
w męczarniach. Przestał się bać. Nie czuł już nic.
Zmobilizował wszystkie siły i wrzasnął:
- Przestań skurwysynie!
Paweł ocknął się i usiadł na łóżku. Był mokry od potu.
Spojrzał na swoją prawą nogę - była nienaruszona.
Leżała podwinięta pod lewym kolanem i zdrętwiała.
Siedział na więziennej pryczy. Nad nim stał Łysy, który
siedzi za pobicie żony na śmierć.
- Jeszcze raz zaczniesz się drzeć - to do rana nie
dożyjesz! - wydzierał się współwięzień. - Drugi raz
powtarzam i chuj, zero reakcji! Jak ci cela nie pasuje,
to wypierdalaj, proś o przeniesienie! Masz szczęście,
że za tydzień wychodzisz, bo by cię kurwa matka nie
poznała!
- Ok, ok, przecież spałem!
- Możesz nawet srać, nie tylko spać, ale ma być kurwa
cisza! - wykrzyczał Łysy i wrócił na swoją
pryczę.
Paweł długo myślał o tym, co mu się śniło. Postanowił,
że jak tylko go wypuszczą to pojedzie odwiedzić Jarka
i jego rodzinę. Ułożył się wygodnie na materacu,
poprawił poduszkę i zaczął intensywnie myśleć o
Kamili.
tekst i zdjęcia domu: butch
grafika: uruk
zdjecia użyte: ffffound.com, sxc.hu,
flickr.com, brusheezy.com, własne
b
ł
o
z
S
s
e
n
iz
Laski z oczami
Steve Buscemi
Katie Holm
Megan Fox
Uma Thurman
http://chickswithstevebuscemeyes.tumblr.com/
Niejaki Jon L. stworzył stronę, na
której pokazuje zdjęcia znanych lasek
z oczami pana Buscemi. Pomysł jest
moim zdaniem znakomity, a niektóre
panie nawet zyskują
mając nowe oczy. No
dobra, żartowałem, ale
na pewno jest
śmiesznie, a już na
pewno Steve pęka
ze śmiechu. Polecam
odwiedzić tę witrynę
i spotkać się tam oko
w oko ze swoją
ulubioną gwiazdą.
uruk
Natalie Portman
Księżniczka Leia
Jessica Alba
Helena Bonham Carter
Drew Barrymore
Emma Watson
Emma Stone
Audrey Hepburn
Anne Hathaway
Amy Winehouse
ć
ś
o
w
o
m
l
i
F
b
o
Os
Twardzielem trzeba się urodzić
W czasie swojej ponad 20 letniej
kariery filmowej kilkanaście razy
wciela się w postać agentów
specjalnych, czy to CIA czy FBI lub
po prostu innych agentów. Kiedy
akurat nie gra agentów, gra żołnierzy
w czynnej służbie lub żołnierzy na
emeryturze.
W pozostałych przypadkach wciela
się w role policjantów, w tym również
emerytowanych, lub prywatnych
detektywów. Od innych wyróżnia
go jedna rzecz – jest człowiekiem
prawym, stojącym zawsze po
właściwej stronie. Nie oznacza to
oczywiście, że nie potrafi przy tym
być też niezłym sukinsynem, który
jest w stanie skopać tyłek każdemu.
Strzeże prawa, pojmowanego
według własnych zasad, stosując
często brutalne metody przy jego
egzekwowaniu. W filmach wygląda jak
twardziel i nazywa się jak twardziel...
Steven Seagal, bo o nim tutaj mowa,
jest nie tylko aktorem, lecz także
producentem, scenarzystą, gitarzystą
bluesowym, kompozytorem i autorem
tekstów, mistrzem sztuk walki, oraz...
zastępcą szeryfa hrabstwa Jefferson
w Luizjanie. Za swoje dokonania
filmowe zebrał zarówno brawa,
uznanie jak i kilka nominacji do
nagrody Złota Malina. Jako muzyk
wydał dwie płyty, które promował
podczas tournée w Ameryce i Europie.
Jako policjanta możemy oglądać go
w serialu dokumentalnym Lawman.
Twardziel, musi być
twardy
Dwie rzeczy można o nim powiedzieć
na pewno – to, że aktorem jest
niestety lichym, a twardzielem
nieprzeciętnym. Bo jeżeli jest lichym
aktorem, a za takiego uważa go
światek Hollywoodu i grono jego
antyfanów, to on w filmach nie gra,
tylko po prostu w nich występuje.
Jest naturalny. Półszeptem
wypowiadanymi słowami Evil exists in
every men rozpoczyna jeden
ze swoich ostatnich filmów „Born to
rise hell”. Przekaz jest tu prosty
i pełni funkcję podsumowania – świat
jest pełen złych ludzi i nie ma w nim
miejsca dla mięczaków.
Zabijając swoich licznych filmowych
przeciwników zdarza mu się
wypowiadać kwestie, które wśród
jego fanów zaliczane są do zbioru
kultowych. W „Hard to kill”, mszcząc
się za zamordowanie żony, wbija
facetowi złamany kij bilardowy
w szyję i tłumacząc zachrypłym
głosem That’s for my wife. Fuck you
and die, skutecznie kopie go w głowę.
Let me go or I’ll fuck you up ugly. It
means that your mom wont recognize
you in a coffin - to z kolei słowa, które
słyszą dwaj młodzieńcy, próbujący
wyłudzić pieniądze przed sklepem
nocnym od naszego bohatera. Rzecz
dzieje się w filmie „A dangerous man”,
a obaj mężczyźni giną, przy czym
jeden z nich mocno cierpi. Następnie
likwidując stopniowo japońską mafię
w „Into the sun” informuje swoją
ofiarę - I shall beat you to death, po
czym spełnia obietnicę. Mocnych
słów podobnej miary można znaleźć
przynajmniej kilka w każdym z jego
filmów. Słowa te w połączeniu
z czynami, w towarzystwie których są
wypowiadane, to prawdziwa uczta dla
każdego miłośnika „kina kopanego”.
Od 1988 roku Steven Seagal wystąpił
w blisko 40 filmach akcji. Statystycznie
rzecz biorąc role nieśmiertelnych
twardzieli powinny mu się już
najzwyczajniej w świecie po prostu
znudzić. I chyba coś w tym jest...
„Chciałbym zagrać w filmie o Willu
Adamsie – XV-wiecznym brytyjskim
lordzie, który na zlecenie Królowej
wyruszył na poszukiwanie złota.
Chciałbym nakręcić obraz
o Czyngis Hanie. To przykre, że tylu
producentów widzi mnie wyłącznie
w filmach akcji. Przykre i bardzo
rozczarowujące.” - żalił się kiedyś
w wywiadzie, ale jak widać
poprzeczkę stawia sobie wysoko.
Swego czasu miał również poważny
zamiar zrealizowania ekranowej
biografii Jimiego Hendriksa.
Ciekawostką jest to, że w tej produkcji
planował zagrać główną rolę.
Czy twardziele trzymają
się razem?
Pewne grono jego fanów może
zadawać sobie pytanie, dlaczego ich
idol nie wystąpił w „The Expendables”,
mega hicie Sylvestra Stallone?
Dodajmy hicie, w którym wystąpiła
cała plejada innych twardzieli. Wbrew
początkowo rozpuszczanym plotkom,
powodem nie był scenariusz, który
zakładał śmierć bohatera granego
przez Seagala, na co rzekomo jego
duma nie pozwalała mu przystać,
lecz konflikt z producentem. Avi
Lerner kilkakrotnie współpracował
już Seagalem w przeszłości, a teraz
żaden z tych panów nie miał ochoty
na powtórkę z rozrywki. Myślę jednak,
że ani film, ani nasz twardziel na tym
nie ucierpieli.
Wiele wskazywało na to, że Seagal
stworzy jednak duet z innym
twardzielem, który swoją drogą
zupełnie nie wygląda jak twardziel, ale
jest tak przez niektórych nazywany.
W filmie „Weapon„ Jean Claude Van
Damme miał być jednym z dwóch
najlepszych na świecie zabójców
i partnerem Seagala
w walce z narkotykowym kartelem.
Do współpracy aktorów jednak nie
doszło. Podobno prywatnie za sobą
nie przepadają, tym bardziej dziwna
była wiadomość, że mogą pojawić się
na planie w duecie.
W życiu jak w filmie
Jest rok 1997 w willi Sylvestra
Stallone w Miami odbywa się impreza.
Wśród gości znajdują się między
innymi wspomniani powyżej Jean
Claude i Steven Seagal. Dochodzi
między nimi do krótkiej wymiany zdań
i małej przepychanki. Van Damme ma
dość opowieści Seagala o tym, jakoby
ten dał radę skopać mu tyłek
i żądając dowodu zaprasza Stevena na
zewnątrz. Jak miał potem powiedzieć
- Sly miał zbyt ładne meble w domu
i nie chciałem ich poniszczyć. Czeka
dwie godziny, jednak bójka nigdy
nie dochodzi do skutku. Dlaczego?
Steven ignoruje Van Damme’a i woli
nie demonstrować swojej przewagi,
a Jean Claude z kolei twierdzi, że
Seagal jest zwykłym tchórzem.
Najlepiej jednak będzie jeśli panowie
wypowiedzą się sami za siebie:
JCVD http://www.youtube.com/
watch?v=oaXvJ93o_PI
SS http://www.youtube.
com/watch?v=po_
Fv6Yx2uI&feature=related
Jeśli byłbym cichym świadkiem
tego zdarzenia i miałbym obstawić
wygraną to postawiłbym na Stevena,
ponieważ rzecz miała miejsce 14 lat
temu, czyli dobre 50 kg wstecz. Poza
tym twardziel może być tylko jeden.
Seagala można lubić, nie lubić
lub śmiać się z niego, ale nie można
zaprzeczyć, że jest pewnego rodzaju
ikoną. Osobiście myślę, że
w życiu prywatnym jest wyluzowanym
człowiekiem, dobrym sąsiadem i nie
śpiewa kolęd w kościele. Cenię go
za to, że jest konsekwentny w tym
co robi i ma zasady. A poza tym kto
potrafi kopać tyłki i łamać kości
w bardziej widowiskowy sposób niż
Steven Seagal?
ptako-pies
Austin Travis doświadczony pułkownik sił
powietrznych USA (1996 Executive Decision)
Jack Taggart oficer Federalnej Agencji Ochrony
środowiska (1997 Fire down below)
Wesley McClaren były wirusolog pracujący dla CIA
(1998 Patriot)
Frank Glass dowódca oddziału saperów
(2001 Ticker)
Orin Boyd twardy wielkomiejski detektyw
(2001 Exit wounds)
Sasha Petrosevitch tajny agent FBI
(2002 Half Past Dead)
Jake Hopper, były agent CIA
(2003 Belly of the beast)
Robert Burns profesor, naukowiec
(2003 Out for a kill)
Jonathan Cold były agent CIA, od lat działający na
własną rękę (2003 Foreigner)
Jack Miller mistrz świata w taekwondo
(2004 Clementine)
William Lansing były agent specjalny
(2004 Out of reach)
Jonathan Cold były agent CIA (2005 Black Down)
Harlan Banks, człowiek okradający bogatych
przestępców (2005 Today you die)
Chris Cody najlepszy najemnik na świecie
(2005 Submerged)
Travis Hunter były agent CIA(2005 Into the sun)
Marshall Lawson komandor, dowódca oddziału
uderzeniowego (2006 Attack force)
Jack Foster były agent CIA (2006 Shadow man)
John Seeger bezwzględny najemnik
(2006 Mercenary for justice)
Simon Ballister wyszkolony morderca jednostek
specjalnych (2007 Urban justice)
John Sands tajny agent specjalny, pracujący na
zlecenie Sił Powietrznych USA (2007 Flight of fury)
Jacob Stilwell detektyw specjalizujący się w
tropieniu seryjnych morderców (2008 Kill switch)
Matt Conlin, były policjant, nałogowy hazardzista
(2008 Pistol whipped)
Cock Puncher cock puncher (2008 Onion movie)
Shane Daniels były wojskowy wypuszczony z
więzienia (2009 Dangerous man)
Rolland Sallinger policjant z Los Angeles
(2009 Keeper)
Katana Tao komandor oddziału militarnego
samozwańczej straży obywatelskiej
(2009 Against the dark)
Ruslan Drachev gangster powiązany z rosyjską
mafią (2009 Driven to a kill)
Samuel „Bobby” Axel agent Interpolu
(2010 Born to rise hell)
Rogelio Torrez boss narkotykowy (2010 Machete)
Zdjęcia: http://www.imdb.com http://www.filmweb.pl
Nico Toscani doskonały policjant, były agent CIA i
weteran wojny w Wietnamie (1988 Nico)
Mason Storm detektyw z Los Angeles
(1990 Hard to kill )
John Hatcher agent specjalny do walki z handlem
narkotykami w Chicago (1990 Marked for death)
Gino Felino policjant z Brooklynu
(1991 Out for justice)
Casey Ryback kapitan Navy SEAL, ekspert z
dziedziny sztuk walki i broni (1992 Under siege)
Forrest Taft pracownik koncernu naftowego Aegis
Oil, jeden z nielicznych ludzi w branży, którzy
potrafią ugasić każdy płonący szyb naftowy
(1994 On dealdly ground)
Casey Ryback, tajny agent, ekspert od taktyki i
środków wybuchowych (1995 Under siege 2)
Jake Cole policjant, miłośnik wschodu
(1996 Glimmer man)
m
l
i
F
B
a
ż
n
a
r
Czesiek i ptako-pies
Hammerowski
człowiek śniegu
W taką pogodę, kiedy większość z nas zapomniała
już, że jeszcze niedawno klęliśmy na śnieg i
otaczający nas „wszechmróz”, nie mogliśmy
naszego cyklu rozpocząć od innego filmu.
Sięgnęliśmy po może jedną z nie najstarszych
produkcji Hammera, ale jedną ze starszych, do
Nie potrzebujemy rozgrzania ani romantycznych filmów, które podnoszą
temperaturę od samego patrzenia. Wręcz przeciwnie. Wolimy zmrozić
sobie krew w żyłach, wracając do tych dni, kiedy temperatury były co
najmniej o 30°C niższe niż teraz. Śmiało można nawet rzec, że jesteśmy
emocjonalnymi morsami.
których udało nam się dotrzeć. Dzisiaj bierzemy na
warsztat The Abominable Snowman z 1957 roku w
reżyserii Vala Guesta.
Akcja filmu dzieje się w Himalajach, gdzie doktor John Rollason wraz
z żoną i asystentem przebywają na ekspedycji. Zatrzymują się wysoko
w górach w klasztorze Rong-ruk. Rollason ukrywa przed żoną fakt, że
pomimo ostrzeżeń Lamy z klasztoru, ma zamiar
się to naprawdę z zaciekawieniem. A przy okazji
wybrać się na niebezpieczną misję w rejony
możemy dowiedzieć się jak prymitywnym
wiecznych śniegów. Chce odszukać tajemniczego
sprzętem posługiwali się ówcześni taternicy, a to
pół-człowieka pół-bestię – Yeti!
może wywołać uśmiech na twarzach widzów.
W filmie mamy plejadę charakterystycznych
Film nie jest tylko banalną historią o potworze
postaci. Jest główny bohater – jak zwykle
z gór, który zabija i sam nie wie z jakiego powodu.
niesamowity Peter Cushing, Lama - którego
Nie jest też widowiskową gratką dla miłośników
zachowania nie możemy zrozumieć prawie do
dużej ilości krwi i szarpanego ludzkiego mięsa.
końca filmu, gdzie i tak sami musieliśmy sobie
Historia ta przynosi nam pewne przesłanie i uczy
je wytłumaczyć. Mamy tu również bojaźliwych
tolerancji. Nie powinniśmy bać się tego czego
i nie posiadających wiary pozostałych członków
nie zrozumiemy, ani czerpać korzyści z tego co
ekspedycji, a także najemników. Dla tych
nieznane. Nawet w tym co z wierzchu wydaje nam
ostatnich ważne są tylko pieniądze! Reżyser
się straszne i zagrażające naszemu
doskonale prowadzi widza, opowiadając historię
bezpieczeństwu powinniśmy widzieć pozytywne
w taki sposób, aby atmosfera tajemniczości
strony. Doktor Rollason zawierzył swojemu
i napięcia nie zniknęła aż do ostatnich minut
przeczuciu, co pozwoliło mu zrozumieć...
widowiska. Pomimo, że film może trącać
przysłowiową myszką, jeśli spojrzymy na niego od
strony czysto technicznej tj. sposób prowadzenia
kamery, kadrowanie, studyjna scenografia czy
nawet momentami teatralna gra aktorska, to
na swój sposób jest to dość oryginalne i ogląda
The Abominable Snowman (1957)
m
l
i
F
a
j
nz
e
c
e
R
Londyński bulwar
London Boulevard
gatunek: kryminał, melodramat, czarna komedia
premiera: 2010 r. - świat, 2011 r. - Polska
aktorzy: Colin Farrell, Keira Knightley
reż: William Monahan
O co chodzi?
Mitchell - grany przez Colina Farrella wychodzi z więzienia i próbuje
ułożyć sobie życie na nowo. Chce zerwać z przestępczym światem
i znaleźć uczciwą pracę. Zatrudnia się jako ochroniarz u ekscentrycznej
gwiazdy filmowej granej przez Knightley. Para mocno się do siebie
zbliża, ale na drodze ich szczęścia staje przeszłość Mitchella, który musi
rozprawić się z dawnymi kolegami.
Opinia:
Miłośnicy filmów Tarantino czy Ritchiego będą zachwyceni. Wartka akcja,
niewybredne teksty i brawurowa rola Raya Winstone’a jako szefa lokalnej
mafii to główne atuty tego obrazu. Nie można zapomnieć o wspaniale
dobranej rockendrolowej muzyce i dobrych zdjęciach. Gangsterskie
porachunki, ponętna Keira i chuligan Colin gwarantują dobrą rozrywkę.
Dawno nie widziałem dającego kopa filmu tego rodzaju, aż tu nagle
jest - oto ON :)
foto: http://www.toutlecine.com
Londyński bulwar
London Boulevard
Oglądać, czy nie?
Tak.
Ocena: 8/10
recenzował:butch
Pewien dżentelmen
Ganske snill mann, En
gatunek: dramat, komedia kryminalna
premiera: 2010 r. - świat, 2011 r. - Polska
aktorzy: Stellan Skarsgard, Bjorn Floberg
reż: Hans Petter Moland
Głowny bohater naszej opowieści wychodzi z więzienia po odsiedzeniu
wyroku za zabójstwo kochanka swojej żony. Pod bramą zakładu karnego
czeka na niego kolega - małomiasteczkowy gangster, który zapewnia mu
mieszkanie i pracę. W nowym miejscu zamieszkania mieszka gospodyni,
która chce dać swojemu bohaterowi coś więcej niż tylko pokój... Pojawia
się też na horyzoncie inna kobieta, która chce się z nim bliżej poznać.
Sprawy sie komplikują. Kolega
z dawnych lat okazuje się być oszustem, a syn naszego bohatera nie chce
go znać. Trochę zagubiony Urlik przestaje panować nad swoim życiem,
ale nie poddaje się i zaczyna walczyć o to co najważniejsze.
Opinia:
Wspaniała czarna komedia. Skandynawowie mają specyficzne podejście
do rzeczywistości. Postaci są przerysowane, losy naszego bohatera
pokręcone, ale podane w przezabawny sposób. Film bawi i wzrusza.
Między śmiesznymi scenami można znaleźć poważne pytania o zbrodnię
i karę, relacje między samotną kobietą i mężczyzną, kontakty ojca z
synem i partnerski związek dwojga ludzi z pokręconą przeszłością.
foto: http://torrentbutler.eu
O co chodzi?
Pewien dżentelmen
Ganske snill mann, En
Oglądać, czy nie?
Tak.
Ocena: 8/10
recenzował:butch
Welcome to the Rileys
że dobrą aktorką jest i basta. Gandolfini jak
gatunek: dramat
zawsze w formie. Smutny film o tym, jak ciężko
premiera: 2010 r.
w życiu znaleźć swoje miejsce.
aktorzy: Kristen Stewart, James Gandolfini
reż: Jake Scott
Oglądać, czy nie?
Tak.
O co chodzi?
James Gandolfini, który gra Douga ma kłopoty
Ocena: 8/10
małżeńskie. Po śmierci córki jego relacje z żoną
rozsypały się. Gdy ginie jego kochanka, Doug
recenzował:butch
Welcome to
the Rileys
załamuje się. Jednak podczas służbowej podróży
poznaje młodą striptizerkę Mallory, graną przez
Stewart. Postanawia pozostać poza domem
i pomóc młodej dziewczynie, która pogubiła się
w życiu.
Opinia:
Wspaniała kracja aktorska Kristen Stewart, która
znakomicie zagrała rolę młodej buntowniczki. Po
jej roli w “Zmierzchu” szczerze wątpiłem
w jej warsztat aktorski, ale tym razem pokazała,
foto: http://www.trailerdownload.net
Kino obyczajowe traktujące o ważnych sprawach.
Inside Job
gatunek: dokumentalny
premiera: 2010 r. - świat, 2011 r. - Polska
narrator: Matt Damon
reż: Charles Ferguson
O co chodzi?
Film przedstawiający kulisy globalnego kryzysu finansowego, który
zaczął się w 2008 roku i trwa do dzisiaj. Film opiera się na wielu opiniach
ekspertów, polityków, analityków rynku. Szczególnie interesujące są
zestawienia osób działających w biznesie i w administracji rządowej USA.
W obrazie znajdziemy wiele analiz, klarownych wykresów i zestawień,
które w przejrzysty sposób wyjaśniają skomplikowane zależności
ekonomiczne i polityczne.
Opinia:
foto: http://www.limitemagazine.com
Nie jest to kolejny gniot z teorią spiskową, ani też “obiektywne”
kino w stylu Michaela Moore’a. Wielką wartością dokumentu są jego
bohaterowie. Naprawdę pierwsza liga świata finansów i nie tylko tej
dziedziny. Momentami wydaje się, że film jest z gatunku sciencefiction, ale niestety dla nas wszystkich taka jest rzeczywistość. Mnie
wydawało się, że ja coś wiem o kryzysie i rzeczywistości gospodarczej, w
której żyje. W trakcie oglądania głośno się śmiałem sam z siebie. Był to
niestety gorzki śmiech. Film dostał Oscara 2011 r. w kategorii: najlepszy
pełnometrażowy film dokumentalny.
Inside Job
Oglądać, czy nie?
Tak.
Ocena: 9/10
recenzował:butch
Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł
gatunek: dramat historyczny
premiera: 2011 r.
aktorzy: Marta Honzatko, Michał Kowalski, Wojciech Pszoniak, Piotr
Fronczewski
reż: Antoni Krauze
O co chodzi?
Oglądamy rekonstrukcję wydarzeń z Gdyni z 1970 roku. Poznajemy
losy kilku bohaterów, którzy biorą udział w tragicznych wydarzeniach
będących następstwem protestów robotników i bestialskiej reakcji władz
PRL, które nakazały strzelać do robotników idących do pracy.
Opinia:
Recenzować taki polski film to czysta przyjemność. Siedząc w kinie
miałem wrażenie uczestnictwa w akcji. Przejmująca historia, znakomicie
zrealizowana i zagrana. Znakomite zdjęcia, autentyczne dialogi,
doskonała gra aktorów. Każda forma sztuki powinna nas poruszać,
zmuszać do myślenia. To dzieło właśnie takie jest. Nie da się go obejrzeć
bez emocji. Pozycja obowiązkowa dla młodszego i starszego pokolenia.
Oglądać, czy nie?
Tak.
Janek Wiśniewski padł
foto: http://www.flog.pl
Czarny Czwartek.
Ocena: 8/10
recenzował:butch
a
j
nz
e
c
e
R
s
K
a
k
ż
ą
i
Operacja Shylock
Operation Shylok: A Confession
autor: Philip Roth
gatunek: powieść - obyczaj, thriller, polityka, fikcja
wydanie: 1993 r. - świat, 2010 r. - Polska
wydawca: Czytelnik
O co chodzi?
Philip Roth jedzie do Izraela i dowiaduje się, że istnieje mężczyzna bardzo
do niego podobny, noszący to samo imię i nazwisko, który przypisał
sobie jego życiorys i jeździ po świecie udając, że jest Philipem Rothem.
Prawdziwy Roth próbuje się z nim spotkać, a areną powieści jest Izrael,
Palestyna i USA.
Operacja Shylock
Operation Shylok:
A Confession
foto: http://www.randomhouse.com.au
Opinia:
Wspaniała powieść pokazująca skomplikowane relacje między
Izraelczykami, Arabami i Amerykanami. Literatura wysokiej klasy.
Proszę nie zniechęcać się zdaniami, ktore zajmują połowę strony.
Jak już się poczuje rytm tej opowieści, czyta się ją z wypiekami na
twarzy. Są tu wątki polityczne, sensacyjne, obyczajowe i komediowe.
Wspaniały styl pisania, głębokie przemyślenia autora i analiza problemów
narodowościowych z pozycji kilku stron powodują, że poza wartościami
literackimi jest to też pozycja edukacyjna. Po tej lekturze sięgnąłem
po inne dzieła Rotha dostępne w Polsce, ale ta powieść jest póki co
zdecydowanie numerem jeden.
Czytać, czy nie?
Tak.
Ocena: 8/10
recenzował:butch
foto: http://grafik.rp.pl
przyznawania specjalnych praw wszelkiego rodzaju uprzywilejowanym grupom
społecznym. Pokazuje też zgubne skutki obecnej polityki państw zachodu wobec
problemu emigracji i ekspansji muzułmanów. Książka jest dziełem z pogranicza filozofii,
polityki i wiedzy o społeczeństwie.
Opinia:
Książka ta jest jedną z tych najważniejszych, które w ostatnich latach przeczytałem.
Chciałbym bardzo, aby była bardzo popularna, ponieważ może ona przewartościować
nasze życie i zmienić nasz pogląd na otaczający nas świat. W tej lekturze nie ma
fikcji, są tylko fakty i rzeczywistość. Fikcją karmią nas media codziennie. Agnieszka
Kołakowska sprowadza nas na ziemię. Naszym światem rządzi plotka i pogłoska. Nawet
Wojny kultur i inne wojny
Wojny kultur i inne wojny
autor: Agnieszka Kołakowska
gatunek: zbiór tekstów traktujących o problemach współczesnego świata
wydanie: 2010 r.
wydawca: Fundacja Świętego Mikołaja
O co chodzi?
Agnieszka Kołakowska pisze o tematach pomijanych w dzisiejszych mediach.
W swoich artykułach zgłębia takie pojęcia jak: poprawność polityczna, wolność,
liberalizm, lewicowość, prawicowość, postmodernizm. Opisuje ona skutki
środowiska akademickie zapominają, że racjonalizm, a nie relatywizm jest podstawą
wiedzy. Odrzucamy frazesy, opakowania, atrapy maskujące i bierzemy się za sedno
problemu wraz z panią Agnieszką, naszym przewodnikiem. Nie oglądamy się na to co
nam mówią, zaczynamy samodzielnie analizować problemy. Nie kombinujemy co nam
wypada mówić i myśleć, tylko głosimy poglądy, które są zgodne z naszą wiedzą
i sumieniem. Po tej lekturze będziecie czuć się oczyszczeni i zdrowsi na umyśle.
Lektura obowiązkowa.
Czytać, czy nie?
Tak.
Ocena: 8/10
recenzował:butch
W ciemność
Outer Dark
autor: Cormac McCarthy
gatunek: powieść - mroczna baśń
wydanie: 1968 r. - świat, 2011 r. - Polska
wydawca: Wydawnictwo Literackie
O co chodzi?
Przytoczę opis redakcji:
“Przełom wieków, gdzieś w zakątkach Appalachów. W zgrzebnej chacie, na
skraju lasu żyje rodzeństwo: Rinthy i Holme. Gdy młodziutka Rinthy rodzi
dziecko, jej brat zabiera malca do puszczy i pozostawia go tam na pastwę losu,
a siostrze mówi, że niemowlę zmarło. Dziewczyna jednak odkrywa prawdę
i w tajemnicy przed bratem wyrusza na poszukiwanie swojego synka...”
foto: http://crunkish.com
Opinia:
W ciemność
Outer Dark
Masakra. Po filmie i książce “Droga” pobiegłem do księgarni po tę pozycję
z nadzieją na coś równie dobrego. Czego dowiedziałem się z tej książki?
Dowiedziałem się, że można przez 260 stron dręczyć czytelnika nie
przedstawiając mu tak na dobrą sprawę niczego, czego by nie wiedział po
przeczytaniu notki od wydawcy przytoczonej wyżej. Miałem wrażenie, że
jestem torturowany opisami bezkresnych lasów, okropnych ludzi i zdarzeń,
które nic nie wnoszą do mojej głowy, poza ogólnym poczuciem beznadziei,
bezsensu, udręczenia i wielkiej chęci wyrzucenia tej książki przez okno.
Brnąłem strona za stroną oczekując odpowiedzi po co mnie tak torturują,
ale niestety się nie dowiedziałem. Co bardziej wrażliwi mogą po tej lekturze
próbować skakać z wysokiego dachu.
Czytać, czy nie?
Nie.
Ocena: 4/10
recenzował:butch
ł
t
S
i
k
cz
u
S
j
a
h
c
łu
}{
„Po wydaniu pierwszego numeru Tłustego Pirata, i
dogłębnym go przeczytaniu doszliśmy do wniosku
(a właściwie jeden z nas, a potem innym próbując wcisnąć tą
opinię jako ich własną), że musimy się trochę ukulturalnić,
a może lepiej powiedzieć odchamić.
W związku z czym doszedł do wniosku, że teatr będzie do
tego bardzo dobrym rozwiązaniem.
Po namysłach, a także w ramach oszczędności pieniędzy,
które potem wydamy na używki wszelkiego rodzaju,
poprzestaliśmy na słuchowiskach radiowych.
Jak się okazało, było to świetne rozwiązanie.
Na pierwszy ogień poszedł „Problemat Czelawy” Stefana
Grabińskiego w reżyserii Waldemara Modestowicza, od
którego zaczniemy cykl naszych krótkich rozważań na ich
temat.
Czesiek”
- Czasami wydaje mi się, że mam podobny problem do prof. Czelawy.
Jedno ciało, dwóch ludzi. Jeden przekonuje drugiego o tym co dobre,
drugi dba o pierwszego, aby ten nie wpakował się w tarapaty.
Nieustające szukanie kompromisu... Długo tak można?
ptako-pies
- Słuchowisko jest spełnieniem moich marzeń. Bohater nie marnuje
połowy życia na sen, może zasmakować zarówno w gorzkich jak
i słodkich stronach życia, nie rozumiem tylko jednego. Po jaką cholerę
czepiać się jednej i tej samej kobiety? Ja, na ten przykład... ;)
butch
- Popełniłbym wielki błąd gdybym przyrównał „Problemat Czelawy” do
dowcipu typu „Przychodzi baba do lekarza...”. Temat znany od lat, pewien
doktor, pewien pan, jeden wykorzystuje drugiego, obaj są od siebie uzależnieni, a zarazem nie mogą żyć nawzajem.
Słuchając go czułem się splugawiony towarzystwem z jakim przyszło mi pić
„pod Grubą Bertą”, nie myślałem, że „zwykłe” słuchowisko potrafi aż tak
wciągnąć.
Czesiek
Poniżej możecie poczytać bardzo subiektywne opinie na
temat tego słuchowiska (link w stopce) prawie każdego
z „członków” Tłustego Pirata:
- Dla mnie to typowo hipnogogiczne doświadczenie. Doktor zapada
co wieczór w podobny sen, w zasadzie w koszmar w którym ściera się
i walczy ze sobą jego prawdziwa natura, a walka idzie o wszystko, bo
o jego duszę. Zastanówcie się jakim, po tym wszystkim, obudził się
człowiekiem?
uruk
„Problemat Czelawy”
Autor tekstu: Stefan Grabiński
Reżyseria: Waldemar Modestowicz
Realizacja: Andrzej Brzoska
Ilustracja muzyczna: Małgorzata Małaszko
Czas: 29’46”
Obsada:
Joanna Trzepiecińska - Hanna Czelawa
Mariusz Benoit - profesor Czelawa/Stachur
Karol Wróblewski - Apasz 2
Jarosław Gajewski - Doktor
Andrzej Chudy - Apasz 1
Anna Gajewska - Mańka
W słuchowisku wykorzystano następujące utwory
muzyczne:
1. I Kwartet smyczkowy - Allegro grazioso [kompozytor:
Gyorgi Ligeti, wykonawcy: Hagen Quartet], Deutsche
Grammophon 19912003
2. I Kwartet smyczkowy - cz. 1 Adagio, mesto [kompozytor:
Gyorgi Ligeti, wykonawcy: Hagen Quartet], Deutsche
Grammophon 1991
3. I Kwartet smyczkowy - cz. 5 Presto [kompozytor:
Gyorgi Ligeti, wykonawcy: Hagen Quartet], Deutsche
Grammophon 1991
4. I Kwartet smyczkowy - cz. 17 Lento [kompozytor:
Gyorgi Ligeti, wykonawcy: Hagen Quartet], Deutsche
Grammophon 1991
http://www.polskieradio.pl/17/1036/
Audio/356214,Problemat-Czelawy
u
K
a
i
n
h
c
Tiramisu
Porada: przeczytaj cały przepis zanim zaczniesz robić ciasto.
- 500 g mascarpone
- 5 łyżek drobnego cukru
Składniki:
- 1-2 łyżki gorzkiego kakao
DO NASĄCZANIA
- 3 płaskie łyżki kawy rozpuszczalnej
Jajka sparzyć, oddzielić białka od żółtek. Żółtka ubić mikserem z 4 łyżkami
- 450 ml wody
cukru na jasną, puszystą masę (ok. 8 min na najwyższych obrotach). W osobnej
- 2 łyżki likieru migdałowego Amaretto (lub do smaku)
misce rozetrzeć drewnianą łyżką mascarpone. Dodać do niego dwie łyżki
- 3 łyżki likieru kawowego Borghetti (lub do smaku)
ubitych żółtek i wymieszać łyżką. Dodać kolejne dwie łyżki, wymieszać, dodać
- 2 płaskie łyżeczki cukru
resztę i ponownie wymieszać, cały czas używając łyżki, nie miksera. Białka ubić
ze szczyptą soli, pod koniec ubijania dodać łyżkę cukru. Dodać białka do masy
Kawę zalać 100 ml gorącej, ale nie wrzącej wody, a kiedy się rozpuści,
mascarpone i delikatnie wymieszać. W szklanym lub ceramicznym naczyniu
dodać 350 ml wody letniej.
ułożyć warstwę biszkoptów, zanurzając je po kolei przez 1-2 sekundy w kawie.
Dodać alkohol i cukier, wymieszać, odstawić do ostudzenia.
Na biszkoptach ułożyć trochę ponad 1/3 kremu, potem ułożyć kolejną warstwę
biszkoptów, 1/3 kremu, biszkopty i na wierzch resztę kremu. Całość posypać
PONADTO
gorzkim kakao. Wstawić do lodówki na 5-6 godzin, a najlepiej na całą noc.
- ok. 250 g podłużnych biszkoptów (niecałe dwa opakowania)
- 4 jajka
Smacznego.
źródło: mojslodkiswiat.blogspot.com
wybrał i sprawdził w kuchni: butch
G
a
i
r
e
l
a
Kraków. Nic na to nie poradzę, że myśląc o
tym mieście mam skojarzenia erotyczne. Na zdjęciu
Magda, w kuchni krakowskiego apartamentu,
poddaje się pewnej, mało znanej w Polsce terapii ;)
Rebirthing - metoda oddechowa polegająca
na oddychaniu świadomym, pogłębionym,
rytmicznym i połączonym. Głęboki naturalny
wdech jest wykonywany intencjonalnie,
aktywnie, natomiast wydech jest
spontanicznym, nie forsowanym wypuszczeniem
powietrza... /źródło: Wikipedia/
zdjęcie i tekst: butch
“Numer drugi! Nie trzeci, ani nie piąty - rzekł kulawy Hindus do
ulicznego sprzedawcy jaj. Ten okazawszy się być odkrywkowym
przeszukiwywczasem himbergrudowym, złapałwszy poniewczas za
gnijący kozi zad, który mu pozostał po odcięciu przedniej części
truchła, rzucił nim z całych sił w kierunku limuzyny przejeżdżającej
ulicą i wykrzyczał niczym nieboskie stworzenie: “porachuje chuje
kości”!
- “To na sprzedaży tego Pirata tak się dorobili” - powiedziała
cyganka z uciętym językiem. - “Kiedyś chociaż trzy grosze rzucali,
a teraz nawet już nie spluwają w moją stronę”.
REDAKCJA
KONTAKT
butch
[email protected]
Czesław
ptako-pies
uruk
Vera Icon

Podobne dokumenty