Pępek świata. Przewodnik po niezapomnianym mieście

Transkrypt

Pępek świata. Przewodnik po niezapomnianym mieście
W
Ś
K
I
A
E
T
P
A
Ę
P
przewodnik
po niezapomnianym mieście
dla młodzieży
Lublin 2012
W
Ś
K
I
A
E
T
P
A
Ę
P
przewodnik
po niezapomnianym mieście
dla młodzieży
Praca na konkurs „Na wspólnej ziemi – historia i kultura Żydów polskich”
przygotowana przez uczniów Gimnazjum nr 11 w Lublinie pod kierunkiem
nauczycielek języka polskiego, Agnieszki Więk – Bernat i Marty Golec.
Pamięci Anny Langfus i wszystkich
mieszkańców żydowskiej dzielnicy w Lublinie.
Brakująca część nieskończoności.
Wstęp
ta”.
Oddajemy do czytania subiektywny ilustrowany przewodnik dla dzieci i młodzieży – „Pępek świa-
Książeczka została napisana przez uczniów jednego z gimnazjów w Lublinie. Przewodnik jest oczywiście niepełny, nie stanowi źródła encyklopedycznej wiedzy. Napisali ją ci, których poruszyły opowieści o Widzącym z Lublina, legenda o przybyciu Żydów do miasta czy losy dzieci z żydowskiej ochronki.
A także ci, dla których ostatnia latarnia miasta żydowskiego nie jest jedną z wielu podobnych, a studnia
na dworcu PKS czymś znacznie więcej niż zaniedbaną ruiną. Autorami Przewodnika są również ci, do
których pustka wokół lubelskiego Zamku przemówiła do wyobraźni bardziej niż kunsztowne architektonicznie budowle.
Myśląc o „Pępku świata”, poszukiwaliśmy znaku, który oddawałby nie tylko istnienie miasta żydowskiego w Lublinie, ale też był symbolem łączności pomiędzy dwoma światami: chrześcijańskim
i żydowskim. Oczywiście – mówienie o dwu światach jest uproszczeniem - Lublin był miastem wielokulturowym i bez obywateli nie – Polaków nie rozwijałyby się ani gospodarka, ani kultura, ani życie naukowe czy religijne. Lublin nazywano przecież Oksfordem Wschodu, Jerozolimą Wschodu,
miastem wielu narodów. Jednak ślady kultury niemieckiej (ewangelickiej) czy prawosławnej są obecne
w przestrzeni miasta. Stoi i działa cerkiew, prężnie rozwija się działalność luteran, szkoła Vetterów
przypomina o swoich założycielach – rodzinie filantropów.
Miasta żydowskiego nie ma.
Pamiętamy nasze zdumienie i niedowierzanie, kiedy my, nauczycielki, rodowite lublinianki, dowiedziałyśmy się, że puste przestrzenie wokół Zamku były gwarnymi ulicami dzielnicy żydowskiej.
Gdzieś w opowieściach rodzinnych tkwiło przecież świadectwo o żydowskich mieszkańcach Lublina,
ale w naszej pamięci sytuowało się ono raczej w sferze mitu niż historii.
Pamięć jest cząstką nas samych. Nasi uczniowie uczestniczący w projektach już to wiedzą. Nie mówimy o przeszłości w wielkich słowach, nie akcentujemy znaków martyrologii, nie uczymy o winnych
i ofiarach. Udało nam się jednak zarazić młodzież fascynacją miastem, którego nie ma i jego mieszkańcami, po których pozostały zdjęcia i wspomnienia coraz starszych, odchodzących ludzi.
Mieliśmy więc ideę, brakowało metafory, ikony, która oddałaby sens naszej pracy.
Znak – symbol przyszedł do nas sam. Na dawnym planie Lublina Stanisława Łęckiego z 1783 roku
wyraźnie widać kształt miasta: Lublin chrześcijan w obrębie murów miejskich oraz miasto żydowskie skupione wokół Zamku łączą się i przecinają w Bramie Grodzkiej (Żydowskiej). Tworzą poziomą
ósemkę, znaną powszechnie jako matematyczny znak nieskończoności.
Dlatego w naszym logo podkreśliliśmy tę myśl.
Dziś, kiedy za Bramą Grodzką rozciągają się Błonia pod Zamkiem i Plac Zamkowy, miastu brakuje
niezastąpionej, organicznej cząstki. Pętla nieskończoności została przerwana, a Lublin stał się inny.
Niepamięć zamiast pamięci, pustka zamiast ulic i kamienic, synagog, chederów, legend i targów. Niemcy podczas drugiej wojny światowej zamordowali niemal wszystkich mieszkańców dzielnicy żydowskiej, zagrabili ich majątek, zburzyli domy, aby po lokatorach nie pozostał żaden ślad. Tę strategię niepamięci kontynuowały władze spod znaku PKWN. Uprzątnięto gruzy, wytyczono place, zbudowano
kamienice tak, aby nie było żadnego nawiązania do dawnej architektury Lublina. Gdyby mieszkańcy
Krawieckiej, Szerokiej, Zamkowej ocaleli, nie mieliby dokąd wrócić.
Wiele wiemy o Zagładzie, pochylamy się przed tą wiedzą. Ten przewodnik poprowadzi jednak młodzież nieco inną drogą – poznamy miasto niezapomniane z perspektywy małych mieszkańców dzielnicy, lokatorów nieistniejących kamienic stojących przy nieistniejących ulicach. A także z perspektywy
młodych twórców, którzy niczym staroświeccy archiwiści ślęczeli wiele godzin nad starymi dokumentami, świadectwami, fotografiami (co prawda dostępnymi w Internecie, a nie w zakurzonej bibliotece).
5
Poprowadzimy młodych czytelników drogą legend, zwyczajów, świąt, zawodów, smaków, zapachów,
a przede wszystkim – miejsc, o których nie wolno nam, lublinianom, zapomnieć.
Chcemy stać się Przewodnikami po Niezapomnianym Mieście.
KILKA UWAG O TYTULE
Jak zatytułujemy nasz przewodnik? – to pytanie zadaliśmy sobie już na początku podjętych wspólnie z naszymi paniami od języka polskiego działań. O ile spieraliśmy się co do różnych innych kwestii,
to było dla wszystkich jasne - „Śladami zapomnianego miasta”.
Kto z naszych rówieśników, a może i starszych mieszkańców Lublina, wie, gdzie były ulice Jateczna
i Krawiecka? Czy szkolne wycieczki zmierzające na Zamek dowiedzą się, że na północnym zboczu
wzgórza jeszcze do wybuchu drugiej wojny światowej wznosiła się monumentalna synagoga Maharszala? Czy podróżni w pośpiechu przemierzający plac przy dworcu autobusowym zatrzymają się obok
starej studni – ostatnim materialnym świadectwie ulicy Szerokiej? Kto pamięta historię parasolnika
z ulicy Lubartowskiej? Czy w książce do literatury znajdziemy wiersze Franciszki Arnsztajnowej lub
wspomnienia Anny Langfus?
Negatywne odpowiedzi na te pytania dowodziły, że zamierzaliśmy wyruszyć w podróż po zapomnianym mieście, coraz bardziej ginącym w mrokach przeszłości.
Kiedy jednak zaczęliśmy ożywiać historię, tworząc bohaterów naszych opowiadań żyjących w żydowskim Lublinie w różnych okresach jego dziejów, utożsamialiśmy się z przeżyciami stworzonych
przez nas postaci. Spojrzeliśmy na miasto ich oczami – ich dzieje stały się także naszymi, a dawne miasto bliskie nam i drogie. Dawne ulice zaczęły tętnić życiem, do synagog śpieszyli na modlitwę pobożni
Żydzi, poważni młodzieńcy zmierzali do jesziwy, a w oknach migotały płomyki szabasowych świec.
Wiedzieliśmy już, ze nigdy nie zapomnimy tamtego Lublina, a w obecnym zawsze będziemy widzieli
ślady przeszłości, które trzeba ocalić i upamiętnić.
Mocno przemówił do nas przerażający w swym okrucieństwie fakt - przed drugą wojną światową
mieszkało w Lublinie ponad 42 tysiące Żydów, była to 1/3 mieszkańców miasta; wojenną gehennę
przeżyło tylko około 200!
Czy można zapomnieć o tych, którzy żyli z nami na wspólnej ziemi, współtworząc historię, kulturę
i zwykłą codzienność naszego wspólnego grodu?
Pamięć wydaję się nie tylko przywilejem intelektu, ale po prostu obowiązkiem sumienia dzisiejszych mieszkańców Lublina.
Dlatego zmieniliśmy tytuł na „Śladami niezapomnianego miasta” i mamy nadzieję, że dla naszych
Czytelników, tak samo jak i dla nas – autorów, nasza praca będzie wezwaniem do pamięci i nowego
spojrzenia na przestrzeń, którą nazywamy naszą małą ojczyzną. Lublin był przecież przez setki lat
małą ojczyzna także dla tych, którzy w tułaczce i wśród prześladowań szukali swojego miejsca na ziemi
i znaleźli je u stóp zamkowego wzgórza.
Na pewno intryguje Was, Czytelnicy, pierwsza część naszego tytułu, dlaczego „Pępek Świata”? Miastom nadawane są różne nazwy; są stolice państw, centra biznesu, stolice kultury, ale „pępek świata”
jest właśnie w Lublinie! Więcej dowiecie się w jednym z rozdziałów naszego przewodnika.
Zapraszamy więc na wędrówkę po Niezapomnianym Mieście, a bramą przez którą wkroczymy
w ten świat, niech będą słowa żydowskiego poety z Lublina Jakuba Glatsztejna:
Lublinie, moje święte żydowskie miasto, miasto wielkiej żydowskiej nędzy i radosnych żydowskich
świąt. Twoja żydowska dzielnica pachniała świeżym razowym i sitkowym chlebem, kiszonymi ogórkami,
balsaminką, śledziem i żydowską wiarą. Bóżnica chasydów, synagogi Maharama i Maharszala, bóżnice
i bóżniczki rzemieślników okrywały, rzec można, aurą świętości powszedni handel. Omączeni tragarze,
którzy stali w oczekiwaniu na parę groszy, wpadali od czasu do czasu do chasydzkiego domu modlitwy
nacieszyć się atłasowym brzmieniem śpiewnych głosów.
(…)
Moje miasto rozmarzonych malarzy, poetów i skrzypków.
Święte miasto moje, z prastarym i nowym cmentarzem, z ohelami cadyków, grobami, do których nie
można się zbliżać, chyba że w wielkiej potrzebie, bo ziemia dosłownie żarzy się od świętości.
Lublinie, miasto moje, wyprosiłeś dla siebie ten zaszczyt, że kiedy będzie płonąć półtora miliona Ży-
6
7
dów, ma to nastąpić w cieniu twojej niemal tysiącletniej żydowskiej obecności. Ów święty cmentarz przypadł właśnie tobie, aby ze wszystkich twoich świętych cmentarzy stał się grobem dla jednego wielkiego
cadyka - żydowskiego narodu. Zdejmuję buty ze stóp, kiedy wchodzę do lasku Majdanka. Ziemia jest tam
uświęcona, bo naród żydowski spoczywa w niej cieniu setek pobożnych pokoleń.
Kto cię podniesie z ruin i odbuduje, moje święte miasto, skoro zostałeś zniszczone do samych podstaw
i jesteś jedną przerażającą macewą. Przybija się dachówki, kładzie dachy, reperuje i porządkuje stary,
paskudny świat, ale mojego świętego miasta, miasta mojego świata nikt już nigdy nie odbuduje.
8
Zaproszenie
Było Miasto. Leżało na wzgórzach jak wiele miast na świecie. Istniało od tak dawna, że nawet najstarsi
i najmądrzejsi mieszkańcy nie potrafili powiedzieć, kiedy powstało.
W Mieście była Rzeka. Mosty i kładki pozwalały mieszkańcom przechodzić na drugi brzeg.
W centrum stała Świątynia. Była ogromna i słynna.
Święta i pogrzeby, a także narodziny i śluby wyznaczały rytm Miasta.
Na największej ulicy Miasta mieszkał Widzący. Do miasta sprowadził go sam Anioł. Kiedy Widzący
umarł, pochowano go w Domu Wieczności, tam, gdzie spoczywali wszyscy.
W Mieście były też Studnie. Mieszkańcy czerpali z nich wodę i nadzieję.
Na najdłuższej ulicy Miasta stała Latarnia. Oświetlała nie tylko drogę, ale i serca mieszkańców.
Był też Targ. Tam tętniło życie mieszkańców, rozchodziły się wszędzie zapachy i smaki.
Były zwykłe szkoły i Szkoła Mędrców.
W Mieście mieszkali kupcy, uczeni, poeci i kapłani.
I była Brama. Przechodziło się przez nią do drugiego, bliźniaczego miasta.
***
Stulecia mijały, a Miasto trwało.
Były wojny, pożary, a nawet prześladowania, ale Miasto odradzało się do życia za każdym razem.
W końcu jednak nadeszły czasy grozy i śmierci i przestało istnieć. Zniknęła Świątynia, Szkoła, umarli
Kupcy, Poeci i Kapłani.
Bliźniacze miasto za Bramą zostało samo.
Minęły lata i prawie wszyscy zapomnieli. Prawie nikt nie wiedział, gdzie były domy i ulice, prawie nikt
nie pamiętał o poetach, kupcach i uczonych.
***
Ale Miasto naprawdę nie umarło.
Stoi Latarnia i zawsze jaśnieje.
Stoi Studnia, chociaż nie ma w niej wody.
Jest Szkoła Mędrców.
Mur Domu Wieczności sypie się ze starości, ale trwa.
Widzący co prawda umarł, ale nigdy naprawdę nie odszedł ze swojego Miasta. Patrzy na nie codziennie szeroko otwartym okiem.
Jest Brama.
***
Wejdź przez nią.
9
Spis treści
Brakująca część nieskończoności. Wstęp ................................................................................................... 5
Kilka uwag o tytule ........................................................................................................................................ 7
Zaproszenie ...................................................................................................................................................... 9
Spis treści ......................................................................................................................................................... 11
Plan miasta niezapomnianego ...................................................................................................................... 13
Legenda planu miasta niezapomnianego .................................................................................................... 15
Legenda. Opowieść o początkach - Victoria Lanzano i Konrad Stańczyk .............................................. 17
Brama. Opowieść o przejściu między dwoma światami - Marcelina Oleszczuk ................................... 19
Szeroka. Opowieść o zaginionej ulicy - Anna Gabis ................................................................................. 23
Szeroka 28. Opowieść o „pępku świata” i niezwykłym sąsiedzie - Weronika Adamczyk .................... 29
Studnia. Opowieść o miłości i śmierci - Sandra Jałowińska .................................................................... 35
Synagoga. Opowieść o domu Boga jedynego w mieście niezapomnianym - Karolina Krawczyk ...... 39
Krawiecka. Opowieść o latarni na najdłuższej ulicy - Urszula Bednarczyk ........................................... 45
Ochronka. Opowieść o czasach grozy i bohaterstwie - Karolina Kałkucka ........................................... 51
Targ Rybny - opowieść o mieście smaków, zapachów i gwaru - Dominika Niedzielak ....................... 57
Kirkut. Opowieść o przemijaniu i śmierci - Hubert Solarski ................................................................... 61
Nadstawna. Opowieść o ulicy za rzeką - Karol Gawęda ........................................................................... 65
Jesziwa. Opowieść o szkole mędrców - Marysia Bernat ........................................................................... 71
Anna Langfus. Opowieść o Poetce - Barbara Olszyńska .......................................................................... 77
Kowalska. Opowieść o ulicy, która przetrwała nie tylko na fotografiach - Katarzyna Syska i Anna
Schneider ........................................................................................................................................................ 83
Wieniawa. Opowieść o zapomnianym miasteczku w niezapomnianym mieście - Anna Halczuk i Robert Kozak ....................................................................................................................................................... 89
O Cymesie ... i inne specjały żydowskie - Zuzanna Machejek ................................................................. 95
Słowniczek pojęć kultury i religii Żydów .................................................................................................... 97
Uczestnicy konkursu przy pracy... (galeria zdjęć) ..................................................................................... 99
Ślady dawnego Lublina dziś (galeria zdjęć) .............................................................................................. 103
Podziękowanie .............................................................................................................................................. 107
Bibliografia .................................................................................................................................................... 108
Ilustracje wykonały: Weronika Adamczyk, Marysia Bernat, Victoria Lanzano, Barbara Olszyńska, Natalia Salwa.
Wszystkie zdjęcia autorstwa uczestników konkursu (oprócz dwóch fotografii: ulica Nadstawna - źródło: tnn.pl oraz kirkut na Wieniawie – źródło: Gazeta Wyborcza).
Teksty uczestników konkursu zostały przeskanowane programem Antyplagiat.pl
10
11
plan
Miasta Niezapomnianego
12
13
Legenda do planu
Miasta Niezapomnianego
- siedmioramienny świecznik to menora*. Na planie naszego przewodnika oznacza miejsce, gdzie przez stulecia stała synagoga* Maharszala*. Obecnie znajduje
się tam tablica upamiętniająca ten fakt.
- ostatnia studnia dzielnicy żydowskiej. Stoi do dziś u wylotu nieistniejącej ulicy
Szerokiej, obecnie – na placu dworca autobusowego.
- pióro jest znakiem twórczości literackiej. Przy ulicy Lubartowskiej mieszkali
wybitni twórcy żydowscy: Anna Langfus (Lubartowska 24 c) i Jakub Glatsztejn.
Przy Złotej 2 (Stare Miasto) mieszkała poetka Franciszka Arnsztajnowa.
- Żydówka sprzedająca cytryny stanowi na naszym planie znak targów. Przy ulicy Świętoduskiej oraz na rogu Lubartowskiej i Targowej, wzdłuż rzeki Czechówki, sprzedawano mięso, ryby, kwaszone jabłka i nie tylko.
- opaska z gwiazdą Dawida przypomina o strasznym losie Żydów podczas II
wojny światowej. Również w Lublinie było getto*, a jego mieszkańcy zostali
zmuszeni do noszenia opasek wskazujących na ich żydowskie pochodzenie. Na
naszym planie znak opaski znajduje się przy Grodzkiej 11, skąd w marcu 1942
roku wywieziono ponad 100 dzieci z ochronki*, aby je rozstrzelać w okolicach
dzisiejszej ulicy Łęczyńskiej. Tragedię tę upamiętnia m.in. mural* na ścianie
Gimnazjum nr 17 przy ulicy Maszynowej.
Na ścianie kamienicy przy Grodzkiej 11 zaś znajduje się tablica upamiętniająca
dramatyczne wydarzenie.
- ostatnia latarnia żydowskiej dzielnicy, stoi u zbiegu ulicy Podwale i nieistniejącej Krawieckiej. Świeci na wieki na pamiątkę dawnych mieszkańców tych ulic.
- przy Szerokiej 28 mieszkał do śmierci w 1815 roku cadyk* Jakub Icchak Horowic*, Widzący z Lublina*, najsłynniejszy twórca chasydyzmu* w Polsce. Chasydzi* są rozpoznawalni na całym świecie dzięki charakterystycznej fryzurze
(pejsy), brodzie i kapeluszowi.
- macewa* czyli płyta nagrobna w charakterystycznym zaokrąglonym kształcie
oznacza na planie cmentarze Żydów lubelskich – kirkuty*. Na lubelskim tzw.
starym kirkucie znajduje się najstarsza w Europie nienaruszona macewa z 1541
roku.
- jesziwa*, czyli lubelska Szkoła Mędrców stoi u zbiegu Lubartowskiej i Unickiej. Otwarta z inspiracji Majera Szapiry* kontynuuje tradycję Akademii Talmudycznej* – szkoły z XVI wieku.
14
15
Legenda.
Opowieść o początkach
Brzydka pogoda nie zaskoczyła nikogo z mieszkańców Lublina, chociaż był już początek wiosny. Wilgoć i mróz sprawiały, że ziemia jeszcze dobrze nie odmarzła, z nieba padał ni to śnieg, ni to deszcz. Pod
nogami przechodniów chlupało błoto bryzgające na wciąż nagie i czarne drzewa. Zastanawiałem się,
dlaczego właściwie osiedliliśmy się w tym ponurym miejscu. Już miałem dać upust swojej ciekawości,
kiedy odezwał się mój młodszy brat, Benjamin i jakby czytając mi w myślach zapytał :
-Mamusiu, czemu zamieszkaliśmy tutaj, w Lublinie? Przecież... - i w tej chwili popatrzył ze śmiesznym, dziecinnym niesmakiem za okno- Jest tutaj tak brzydko!!
-Wiem ,że z pozoru może się wam tu wydawać nieprzyjemnie ,lecz gwarantuję, iż są powody ,dla
których warto mieszkać właśnie w tym mieście. - Powiedziała z uśmiechem mama podejmując znaną
od lat żydowską legendę:
,,Kiedy Żydów wypędzano z Anglii, Hiszpanii, Francji, Niemiec, Niderlandów zawędrowali do Polski. Królowie pozwolili im rozejrzeć się po kraju. Stanęli pod pięknym miastem rozłożonym na wzgórzach - był to Lublin. Weszli do gęstego lasu i na drzewach dostrzegli porozwieszane karteczki z wyjątkami z Tory. To jest dobre miejsce, bo tu ludzie słyszeli o Bogu - powiedział jeden z nich. Tu
zostaniemy, aż przyjdzie Mesjasz i wybawi nas...” 1„Tu zostaniesz”, a po hebrajsku: polin. Czyli -Polska.”2
Rozumiecie teraz, dzieci?
-Tak - odezwałem się.- Ale czasem, zwłaszcza o tej porze roku, mam ochotę wybiec z domu i udać się
w daleką podróż do słonecznej Hiszpanii, gdzie niegdyś mieszkali nasi przodkowie...
Mama na te słowa jedynie serdecznie się zaśmiała.
***
Zawsze, kiedy rodzice szli razem do pracy, a prowadzili małą piekarnię, w domu zapadała cisza, która
z czasem stawała się nie do wytrzymania.
-Nie mamy już w co się bawić...
Beniamin westchnął ociężale i skierował swój pusty wzrok na sufit, próbując wymyślić jakieś „ciekawe” zajęcie. Dzieląca mnie z bratem różnica wieku nie pozwalała nam na wspólną zabawę. Czasem
jednak litowałem się nad Benjaminem i zgadzałem się na tę męczarnię. Niestety, w takich przypadkach
szybko dopadała nas ogromna, wszechogarniająca nuda. Nagle zza okna wyłoniło się słońce i w jednej
chwili rozświetliło pokój jasnym blaskiem. Wszystko stało się jakby bardziej niezwykłe. Myśli zaczęły
układać się w logiczną całość, a w głowie Samuela pojawił się pewien pomysł.
-Benjaminie, zauważyłeś, że rodzice nigdy nie zabierają nas do centrum miasta ? - Spytałem młodszego brata.
- Rzeczywiście ,masz rację! Nigdy nie zastanawiałem się nad tym. Ale wiesz, rodzice mówią, że jest
tam niebezpiecznie dla takich małych dzieci jak my... - Odparł Benjamin.
-Chyba się nie boisz? Poza tym, może ty jesteś małym dzieckiem, ale nie ja. - mrugnąłem do brata
porozumiewawczo. - To co, wybierzemy się na spacer?
***
Centrum było jedną wielką kakofonią3 dźwięków, mieszaniną barw, zapachów, tłumem przeróżnych
ludzi, od biednych, pracujących w pocie czoła rzemieślników po bogatych Żydów modlących się gorliwie w synagogach.
Przeszliśmy razem z Benjaminem niezmiernie długą ul. Lubartowską otoczoną gęstym łańcuchem
1 Scriptores nr 1 (27) 2003, za: http://tnn.pl/tekst.php?idt=1333;
2 Ibidem, słowa Władysława Panasa;
3 Kakofonia – nieharmonijnie brzmiące dźwięki
16
17
magazynów, sklepów i hurtowni. Widzieliśmy liczne świątynie, targi, place, fabryki, dosłownie wszystko. Jednak w największy zachwyt wprawiła nas ul. Krawiecka, jak dowiedzieliśmy się, ulica nędzy...Ale
jakiej niezwykłej nędzy! Pełnej drobnych zakładów szewskich, małych straganików, pachnącej gorącym
grochem i bajgielkami, aż ślinka napływała do ust, a już zwłaszcza mojemu młodszemu bratu.
W pewnej chwili podczas naszej wędrówki, zmęczeni jak nigdy, usiedliśmy na chwiejącej się ławce
tuż przed rzędem kolorowych domków z dziurawymi dachami. Odwróciliśmy twarze w kierunku słońca
i napawaliśmy się tym wspaniałym, pogodnym dniem.
Nagle usłyszałem cichy szept Benjamina:
- Słoneczna Hiszpania... Nie dorasta nawet Lublinowi do pięt!
Brama.
Opowieść o przejściu pomiędzy
dwoma światami.
***
Nazywamy się – Victoria i Konrad, jesteśmy uczniami trzeciej klasy gimnazjum. Wcieliliśmy się
w postaci Beniamina i jego brata, ponieważ zainteresowała nas historia przybycia społeczności żydowskiej do Lublina i osiedlenia się na Podzamczu. W swoim opowiadaniu przytoczyliśmy piękną legendę
o przyczynach wyboru naszego miasta przez wędrowców żydowskich.
Chcemy także przywołać kilka faktów historycznych, które wzbogacą wiedzę Czytelników przewodnika o dawnych dziejach obywateli Lublina pochodzenia żydowskiego.
• Najstarsze wzmianki o przybyciu Żydów do Lublina pochodzą z 1330 roku.
• O przywileju królewskim z roku 1336 pozwalającym osiedlać się Żydom na Podzamczu wspominali starsi gminy w roku 1558.
• W 1475 roku osiedlił się w Lublinie zbiegły z Trydentu rabbi Jaakow
• Od 1518 roku działała w Lublinie słynna w całej Europie jesziwa założona przez Szaloma Szachmę
• W 1547 roku wędrowny drukarz Chajjim Szwarc założył w naszym mieście pierwszą drukarnię
hebrajską.
• W latach 1581 – 1764 działał w Rzeczypospolitej Sejm Czterech Ziem ( Waad Arba Aracot), Lublin obok Jarosławia był głównym miejscem zjazdów Sejmu, a Żydzi lubelscy piastowali tam ważne
funkcje, w tym marszałka.
• Podczas najazdu wojsk kozacko – moskiewskich w 1655 roku całe Podzamcze zostało niemal doszczętnie spalone, zginęło wtedy około 2 tysiące Żydów.
• Po tym tragicznym wydarzeniu Żydzi zaczęli wynajmować posesje na terenie miasta chrześcijańskiego; dzielnicę na Podzamczu odbudowano, w 1787 roku liczyła ona już 3,5 tysiąca mieszkańców.
• Pod koniec XVIII wieku Lublin stał się centrum ruchu chasydzkiego za sprawą osiadłego tu cadyk –
Widzącego z Lublina, a potem działającej aż do czasów II wojny dynastii Eigerów.
• Mamy nadzieję, że zachęciliśmy Czytelników, zwłaszcza mieszkańców Lublina do poznania historii Żydów Lubelskich i ich dzielnicy tworzącej się już w średniowieczu i stanowiącej część naszej
wspólnej historii.
Wykorzystano wiadomości ze Strony Gminy wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie - Filia w Lublinie
Widok dawnego wzgórza zamkowego. Ilustracja Victoria Lanzano
18
19
Usiadłam na starym krześle przy wysłużonym stole i rozejrzałam się po pomieszczeniu. W rogu
stała ogromna biblioteka, a obok witryna ze staroświecką zastawą. Nad wersalką wisiało mnóstwo
srebrnych łańcuszków i plecione bransoletki. Wśród nich swoje miejsce znalazły również staroświeckie fotografie. W pokoju pachniało kurzem i starymi książkami, co w pewnym stopniu dawało mi
poczucie bezpieczeństwa.
Drewniana podłoga zaskrzypiała, a w drzwiach pojawiła się starsza pani z filiżankami herbaty. Usiadła obok mnie i zaczęła się rozglądać po swoim pokoju. Na jej twarzy pojawiał się lekki uśmiech, jakby
coś rozpamiętywała. Nie chciałam jej przeszkadzać, jednak po chwili to ona zaczęła rozmowę.
- Bo widzisz, córciu, jestem bardzo sentymentalną osobą. Po jego śmierci nawet kurze przestałam
wycierać, bojąc się, że ten kurz nie będzie już taki sam jak kiedyś – zaśmiała się wstydliwie, jednak
z nutką prośby o zrozumienie i wyrozumiałość.
- Pamiętam, jakby to było wczoraj. Wyszłam na spacer. Błąkałam się bez celu ulicami Starego Miasta. Szłam Grodzką od Placu po Farze ku Bramie Żydowskiej. Brukowana kocimi łbami główna ulica
Starówki prowadziła mnie coraz niżej i niżej. Po prawej stronie mijałam kamienice o numerach nieparzystych – należące do getta, po lewej znajdował się świat – jak wtedy myślałam – wolnych ludzi.
- Minęłam szewca, materiały włókiennicze, bardzo znaną w tamtych czasach sodówkę pani Arbuzowej. Przemiła kobieta. Pamiętam, zawsze gromadził się tam tłum ludzi. Przepychali się, krzyczeli,
a wszystko po to by załapać się chociaż na jednego makagigi. Ty, dziecko, już pewnie nie wiesz co to jest.
- Szłam i szłam tak bez celu. Minęłam szkołę tańca . Przychodzili tam zazwyczaj starsi ludzie. Elegancko ubrani panowie, prowadząc swoje panie pod rękę. Na ich widok zawsze chciało mi się śmiać,
gdyż mieli wysoko podniesione głowy. W tamtych czasach to był prestiż, taka szkoła tańca. Coraz
bardziej zaczęły mnie irytować krzyki dzieci, które grały w klasy. Biegały tylko i plątały się pod nogami.
Przekupki, które siedziały w kucki gdzieś z boku „Racuchy! Racuchy!” wołały.
W głowie szumiało mi wypowiadane znudzonym, monotonnym głosem mężczyzny słowa: „drzewo
tnę drzewo tnę”. Stolarze, ci to mieli ciężką robotę. Prowadzona zapachem razowego, świeżo upieczonego chleba, kiszonych ogórków i ponczu dotarłam do Bramy Grodzkiej. To przejście pomiędzy
Starym Miastem a naszą Dzielnicą Żydowską. Brama pomiędzy dwoma światami. Miejsce niemal mistyczne. Z pozoru wyglądała zwyczajnie. Duża, zaniedbana budowla. Powybijane okna na piętrze zionęły strachem i smutkiem, ujawniając jedynie ciemne wnętrza pomieszczeń.
- Jednak w świadomości Żydów Brama stała od zawsze. Jako dorosła przeczytałam, że zbudowano
ją w 1342 roku, kilkakrotnie przebudowywano i naprawiano zniszczenia. Wtedy myślałam tylko, że
Brama od wieków łączyła nasze światy – polski i żydowski. Teraz, niestety, zostaliśmy podzieleni ogrodzeniem getta.
- Jak zwykle, trzeba było rozpychać się łokciami, by dotrzeć do jakiegokolwiek stoiska w pobliżu
Bramy. Zmierzałam w kierunku sprzedawcy ponczu, bo czułam straszne pragnienie. Ktoś nadepnął mi
na stopę i po chwili już leżałam na zimnym chodniku, czując, że piecze mnie kolano. Podbiegł do mnie
młody chłopak. Był bardzo przystojny. To on sprzedawał poncz – kobieta pozwoliła sobie na figlarny
uśmiech.
Pomimo licznych zmarszczek, patrząc na jaj twarz, widziałam tę piękną siedemnastolatkę ze wspomnień. Wsłuchiwałam się w każde jej słowo jak zaczarowana. Kontynuowała opowieść:
– Wstałam, otrzepałam się i powiedziałam , że wszystko w porządku. Nie rozmawialiśmy. Dostałam
za darmo kubek ponczu, a potem powlokłam się w stronę domu z wielkimi, czerwonymi wypiekami
na twarzy. Od tamtej pory codziennie około południa zmierzałam ku Bramie Grodzkiej, by spojrzeć
w te brązowe oczy. Drogę torowałam sobie łokciami i nogami. Od tamtej pory poncz dostawałam za
darmo. Oboje zdobyliśmy się na odwagę i zaczęliśmy rozmawiać. Mieszkał we wnętrzu samej Bramy
Grodzkiej. Wchodziło się drzwiami do wąskiego przedsionka, a zaraz za nim były dwa malutkie pokoiki w tym kuchnia.
Pewnego wieczora, gdy jadłam z nimi kolację tam, w bramie, dowiedziałam się, że wychodzą na
tamtą stronę. Mieli rodzinę polskiego pochodzenia, obiecane schronienie.
Kiedy już miałam wracać do domu, zatrzymałam się w murach Bramy, by poradzić sobie z myślą
o rozstaniu – być może na zawsze. Spojrzałam na Zamek – więzienie niemieckie, a po chwili zeszłam krętymi schodkami na Szeroką, tuż za przejściem Bramą Zasraną z Podwala. Szeroką ciągnęła
20
21
się przede mną, pełna gwaru, tłoczna. Świat przecież trwał, ludzie chcieli żyć.
- Obiecał, że wróci po mnie. Jak tylko załatwi mieszkanie. Gdyby jednak nie zdążył przed końcem,
o którym wciąż plotkowano z trwogą, miałam uciekać do jego domu. Do Bramy Grodzkiej.
Nazajutrz postanowiłam zrobić sobie wycieczkę. Pojechałam Tam. Po chwili moim oczom ukazała
się Brama Grodzka. Oczami wyobraźni widziałam sklepy, ludzi. Brama jest piękna, odnowiona, wspaniała. Tylko za nią nie ma już miasta z opowieści starszej pani. Chodzę od ściany do ściany. Dotykam
murów. W końcu siadam na zimnym chodniku, opierając się o mur. Nie jestem jedyna. Opodal siedzi młody chłopak i gra na skrzypcach rzewną melodię.
Wnętrze Bramy potęguje przyjemny dla uszu, delikatny
dźwięk instrumentu.
Szeroka.
Opowieść o zaginionej Ulicy
****
Nazywam się Marcelina i mam tylko 15 lat. Żyję swoim życiem – gimnazjalistki, dorastającej młodej dziewczyny, córki, przyjaciółki. Ale to nie wystarczy. Udział
w konkursie pozwolił mi przez chwilę żyć życiem innych, dawnych mieszkańców mojego miasta. Zapragnęłam podążać ścieżkami i ulicami Lublina sprzed lat,
a przy okazji chłonąć wiedzę na temat zwyczajów, potraw i przyzwyczajeń Żydów. Losy innych ludzi, często
dramatyczne, uczą także nas – pokory, radości z chwili,
zrozumienia.
****
Dziś na Grodzkiej warto zobaczyć…
Marcela, autorka tekstu o Bramie - przed Bramą
• Pod numerem 11 – tablicę upamiętniającą tragedię wychowanków sierocińca żydowskiego,
który mieścił się właśnie tutaj; obecnie pod tym adresem działa najprężniejszy Młodzieżowy
Dom Kultury ze słynnym teatrem Panopticum;
• Przy Grodzkiej również znajduje się najsłynniejszy plac Lublina – Plac po Farze. Tu, według
znanej lubelskiej legendy, w XIII wieku Leszek Czarny miał niezwykły sen: Anioł nakazał
mu zbudować kościół na
miejscu pogańskiego bóstwa – dębu. Kiedy w XIX
wieku rozebrano Farę*,
pod ołtarzem znaleziono
korzenie potężnego drzewa. Obecnie na placu
odsłonięto fundamenty
dawnej Fary*. Podczas
II wojny światowej plac
był częścią lubelskiego
getta*; Max Kirnberger*
tu właśnie zrobił słynne
zdjęcie1.
Brama Grodzka. Brama Żydowska. Nezwykłe przejście pomiędzy dwoma bliskimi ale
odmiennymi światami. (do bramy)
1. Zdjęcia Maxa Kirnbergera – kolorowe! – z getta lubelskiego można zobaczyć na stronie: http://www.biblioteka.teatrnn.
pl/dlibra/dlibra/doccontent?id=21122&dirids=1;
22
23
Przenieśmy się teraz na ulicę Szeroką, naszym przewodnikiem będzie zamieszkujący tam niegdyś
mały, żydowski chłopiec o imieniu Dawid. Być może to on właśnie uśmiecha się do aparatu lubelskiego poety Józefa Czechowicza na co najmniej dwóch zdjęciach: Bramy i ulicy Podwale. Tutaj Dawid
przecież biega co dzień.
Przechodzimy przez Bramę Grodzką razem z Dawidem i za chwilę już jesteśmy na ulicy Szerokiej.
Chłopiec spokojnie, z uśmiechem podąża dalej wyłożoną kocimi łbami drogą, którą zna od urodzenia.
Jednak my znajdujemy się w zupełnie innym świecie, którego nie znamy i nie znajdziemy w żadnej
innej dzielnicy Lublina.
Drugiej takiej ulicy nie ma w całej dzielnicy żydowskiej. Szeroka jest dokładnie taka jak jej nazwa,
bardzo rozległa, otoczona wysokimi kamienicami. Ciągnie się od ulicy Kowalskiej aż do Ruskiej i, co
jest naprawdę nie do uwierzenia, tętni życiem. Znajdujemy się pomiędzy ciągnącymi się w dal dwu
i trzypiętrowymi murowanymi kamienicami, których partery zajęte są przez przeróżne sklepy, sklepiki
i warsztaty. Lokale zdobią namalowane na szybach piękne szyldy. Dawid wyjaśnia nam, że każdy sklep
ma swoje oznaczenie. Na przykład materiały oznaczają zakład krawiecki, bucik - szewca, natomiast
tam, gdzie narysowany jest syfon, możemy zakupić wodę. A rysunek ryby oznacza, że tu każdy amator
ryb zostanie zaspokojony. Na szerokiej były dwa albo trzy sklepy, w których sprzedawano śledzie.
„ale jakie to były śledzie! Pocztowe, urliki, krolewskie, taki asortyment, że gdzie dzisiaj szukać ich
ze świecą. To nie było to, co jest dziś. To nie jest to. Nie było atlantyckich ryb, ale były wszystkie ryby
słodkowodne, właśnie w tych sklepach przy ulicy Szerokiej. Tu tych sklepów było najwięcej. Ten handel kwitł i na ulicach i w sklepach”1.
Jednak handel nie toczy się tylko we wnętrzu ścieśnionych sklepików, handlarzy widzimy wszędzie
dookoła, a sprzedają oni dosłownie wszystko. Tuż obok nas przechodzi zmęczony nosiwoda taszczący
żelazne wiadra. Pod sklepami porozkładały się handlarki sprzedające żydowskie przysmaki, takie jak
gorący groch, kiszone jabłka, makagigi przyrządzane z maku, hajse bubelach – babki gryczane pieczone w specjalnych naczyniach, jedzone na ciepło z masłem, abubałe acej – babeczki robione na gorąco
z ciemnej mąki. Tuż obok można kupi świeże pachnące obwarzanki. Dawid pokazuje nam sodówki, są
to jego ulubione sklepy, gdzie kupuje swój przysmak – wodę sodową z sokiem. Chłopiec rzadko może
pozwolić sobie na tę przyjemność, gdyż cena tego napoju jest dosyć wysoka. Wkoło nas przeciskają
się liczni przechodnie pragnący zakupić interesujące ich produkty, na nogi najeżdżają nam kółka wózków handlarzy, musimy uważać, by nie potknąć się o porozkładane worki mąki. Dobiegają nas ciągłe
pokrzykiwania, namowy do zakupów, śmiechy a niekiedy i odgłosy kłótni. W powietrzu unosi się
zapach świeżego pieczywa, cebuli, śledzi oraz dymu.
Idziemy dalej za Dawidem, do którego machają roześmiani koledzy. Chłopiec ma bardzo wielu
przyjaciół, ponieważ rodziny żydowskie posiadają liczne potomstwo. Często jedna rodzina żydowska
ma dwanaścioro dzieci. Zazwyczaj Dawid bawi się z kolegami przed kamienicami, które mają 49 numerów z jednej a 50 z drugiej strony ulicy. Na końcu ulicy znajduje się niewielka rzeczka, Czechówka,
która gdy zamarznie w zimie, staje się lodowiskiem dla dzieci. Za rzeczką rozciąga się już ulica Ruska.
Szeroka jest nie tylko stolicą żydowskiego handlu. Znajdują się również przy niej liczne synagogi*
i bożnice*. Kilka najbardziej znanych to mieszczące się pod numerami: Szeroka 28 - bożnica Widzącego z Lublina, Szeroka 2 - synagoga Hirsza Doktorowicza oraz Szeroka 40 - bożnica chasydów
lubelskich. Dawid opowiada nam o wyglądzie ulicy w czasie szabasu*. Czuje się wtedy wyjątkowy
klimat tego niezwykłego miejsca. Wszyscy ubierają się odświętnie, mężczyźni z pejsami zakładają
czapy, czarne chałaty oraz białe pończochy. Dzieci z Szerokiej również ubierane są w tradycyjne stroje.
Zwyczaj ten jest często zaniechany przez rodziców żydowskich dzieci posyłanych do polskich szkół.
Spacerując ulicą Szeroką, widzimy kilka eleganckich kamienic, reszta budynków jest znacznie zaniedbana i gorzej utrzymana. Największym problemem jest to, że mieszkania nie posiadają kanalizacji
a wspólne toalety mieszczą się na podwórkach. Dawid mówi, że na ulicy Szerokiej jeździ się przede
wszystkim wozami i dorożkami. Mają one swój postój na ogromnym placu przy domu pod numerem
50. Wieczorami wyjątkowy czar i wesołość ulicy przyciąga młodzież, która pragnie spędzić miły wieczór w towarzystwie znajomych.
1 Relacja Czesława Lutego /w:/ http://biblioteka.teatrnn.pl/dlibra/dlibra/doccontent?id=33866&dirids=1;
24
25
***
Niestety to już koniec naszej pięknej podróży po przedwojennym Lublinie. Nazywam się Anna
Gabis, to ja razem z Dawidem oprowadzałam Was po ulicy Szerokiej zwanej kiedyś także „ulicą Żydowską”. Mam nadzieję, że chociaż w części udało mi się oddać niezwykły, niemal magiczny klimat
tamtego miejsca, które dzisiaj już nie istnieje. Ulica Szeroka, biegnąca od ulicy Kowalskiej do Ruskiej,
przecinająca dzisiejszy Plac Zamkowy, w czasie drugiej wojny światowej stała się częścią lubelskiego
getta i uległa likwidacji. Wyburzano kamienice, niszczono wszystko: meble w mieszkaniach, święte
księgi, nie oszczędzano nawet zwyczajnych pamiątek rodzinnych.
Jedynymi śladami jakie pozostały po ulicy Szerokiej są zdjęcia, dwujęzyczna tablica oraz studzienka wodociągowa, która stoi na miejscu dzisiejszego placu manewrowego dworca autobusowego PKS.
Kiedy spacerujemy ulicą Grodzką i podziwiamy architekturę lubelskiej Starówki, zwróćmy też uwagę
zwraca nazwa jednej z kawiarni: „Szeroka 28”.
Nie ma już tamtych handlarzy, nosiwodów ani pozostałych mieszkańców ulicy Szerokiej. Nie słychać gwaru nawołujących sklepikarzy, wokół nie unosi się duszący zapach dymu i gotowanych potraw.
Ulicy Szerokiej nie ma również w pamięci większości mieszkańców współczesnego Lublina. Dzisiaj
mało kto wie o jej istnieniu. Zniknęła bezpowrotnie z mapy naszego miasta.
Dziś na dawnej Szerokiej możesz zobaczyć...
wadził do anioł. Tak kształt placu przypomina o najsłynniejszym mieszkańcu ulicy
Szerokiej;
• Tablicę ku pamięci pomordowanych przez
władze komunistyczne żołnierzy polskich
– znajduje się tuż przy wejściu na dawną
Zamkową;
• Plac Zamkowy 10 – ten obecnie adres ma
kamienica, stojąca według mylnych przypuszczalnie obliczeń na miejscu słynnej
Szerokiej 28. Na domu znajduje się tablica poświęcona Widzącemu z Lublina. Popatrz na tablicę i odwróć się o 180 stopni.
Zobaczysz na skarpie pomnik Obrońców
Lwowa – bohaterów polskich z 1939 roku
– tam prawdopodobnie stała w rzeczywistości Szeroka 28. Na macewie Widzącego
z Lublina widnieje lew, symbol pokolenia
Lewiego.
Ania na dawnej szerokiej, o której pisała
• Oko Cadyka. Obecną formę Plac Zamkowy zyskał w 1954 roku. Wówczas to wyburzono pozostałości synagogi Maharszala* przy Jatecznej oraz resztki ruin i fundamenty domów przy
Szerokiej. W zamierzeniu ówczesnych władz komunistycznych nowa zabudowa zrywała z dotychczasowym wyglądem. Jednak, kiedy wejdziesz po schodach na szeroki dziedziniec Zamku
i spojrzysz z góry na Plac Zamkowy, dostrzeżesz charakterystyczny kształt oka. Według całkiem nowej legendy Widzący z Lublina patrzy na swoje ukochane miasto, do którego przypro-
Ania, autorka tekstu o Szerokiej na „swojej” ulicy
Szeroka dzisiaj
26
27
Szeroka 28.
Opowieść o „pępku świata”
i niezwykłym sąsiedzie
28
29
Nastał świt. Świetliste promienie słońca leniwie pełzły uliczkami Lublina, stopniowo oświetlając
kolejne kamienice dzielnicy żydowskiej i zmuszając uśpione miasto do pobudki.
Dziesięcioletnia Sara powolutku otworzyła oczy, mrużąc je od nadmiaru światła. Dziewczynka wyskoczyła z łóżka i wyjrzała przez okno – zobaczyła pierwszych porannych przechodniów, którzy posłusznie usunęli się na jedną stronę ulicy, przepuszczając furmanki ze świeżym mlekiem. Drewniane
koła jeszcze długo stukotały po brukowanej nawierzchni. Jednak to nie hałas, lecz apetyczny zapach
słodkich chałek wypiekanych w pobliskiej piekarni zerwał ją na nogi. Sara jeszcze raz pociągnęła noskiem, szybko się ubrała i rozczesała kruczoczarne włosy, po czym wybiegła na ulicę ze swojej kamienicy nr 26.
Dziewczynka pędziła alejkami, mijała licznych „nosiwodów” wracających od studni stojącej na
skrzyżowaniu Szerokiej z ul. Ruską, podziwiała kolorowe stragany. Dokoła rozlegał się gwar rozmów,
dziecięcy śmiech oraz stukot kół i końskich kopyt. To był jej codzienny spacer, po którym pełna wrażeń z koszem świeżych bułeczek oraz dwiema butelkami mleka wracała do domu. W drodze powrotnej zmęczona zatrzymywała się przy wielkiej wadze stojącej pośrodku chodnika, siadała na ławeczce,
jadła śniadanie i obserwowała życie codzienne mieszkańców żydowskiej dzielnicy Lublina. Wszystkimi zmysłami chłonęła urok ulicy Szerokiej, którą często określano jako „Żydowską”. Idąc podziwiała
wielobarwne szyldy, rozmawiała ze znajomymi handlarzami, spotykała przyjaciół. Na koniec zawsze
zaglądała do swojego niezwykłego sąsiada – Jakuba Icchaka Horowitza, by podzielić się z nim zakupami. „Biedny Rabbi, taki jest zapracowany. Codziennie odwiedza go tylu ludzi!” – myślała.
- Kochanie, to niezwykły człowiek i cadyk. Przybywają do niego ludzie z całego świata, by usłyszeć
dobrą radę i poznać swoją przyszłość – tłumaczył tata.
- Pamiętaj, nigdy nie przeszkadzaj rabinowi Jakubowi w pracy! – napominała mama.
Jednak sam Widzący dziewczynkę bardzo lubił i chętnie gościł ją w swoim domu pod numerem 28.
Sara słuchała jego niezwykłych opowiadań i pouczeń, przyglądała się jego modlitwie i pomagała mu
przy pracy. Sławny Lubliner był dla niej jak ulubiony wujek. Dziewczynka wiedziała jednak, że Jakub
Horowitz nie był zwyczajnym rabinem. Była świadoma, że ma do czynienia z człowiekiem bardzo
światłym, obdarzonym wielką charyzmą.
Dom Wielkiego Cadyka przypominał wszystkie inne domy z dzielnicy żydowskiej. Widzący mieszkał na pierwszym piętrze w kamienicy przy ul. Szerokiej 28. Na parterze mieściła się piekarnia. Mistrz
Mordechaj wypiekał tu pyszne ciastka dla cukierni. Kiedy Sara odwiedzała Rabbiego, wesoły piekarz
zawsze pytał ją o zdrowie, porozumiewawczo mrugał i częstował swoimi wypiekami. Wyżej mieszkali
już lokatorzy. Za piekarnią, na podwórzu stała bożnica Widzącego z Lublina będąca pod zarządem
Gminy Żydowskiej. Wejście do niej znajdowało się od strony uliczki przebiegającej od ul. Szerokiej do
Nadstawnej. Ludzie żartowali, że bożnica ta przeznaczona jest „dla modlących się w biegu”. Faktycznie
– zawsze znajdowało się tu grono osób, które, idąc ulicą, poczuły potrzebę modlitwy.
W bożnicy bardzo często przebywał sam Rabbi*: modlił się, lewitował, czynił cuda. Jego synagoga*
była wręcz oblegana przez Żydów przybywających z najdalszych stron. Dzięki jego wytrwałej nauce
pokory i radości, znajomości kabały i darowi jasnowidzenia Lublin na początku XIX wieku stał się
jednym z najaktywniejszych ośrodków życia żydowskiego na ziemiach polskich.
Niegdyś słynna była historia szamesa* wzywającego na modlitwę. Pewnego dnia przez Wieniawę szedł bogaty człowiek. Zobaczył szamesa* biegnącego od drzwi do drzwi, który wzywał ludzi na
poranną modlitwę. Gdy zapukał do drzwi rabina Jakuba, ten otworzył i kazał mu chwilę zaczekać.
Po chwili Horowitz przyniósł misę z wodą i kazał mu obmyć ręce. Wdzięczny szames *skwapliwie
wykonał polecenie Cadyka* i udał się dalej. Gdy szames* odszedł, ów bogaty człowiek poprosił go o
wyjaśnienie tego zdarzenia. Mężczyzna oparł, iż tego dnia w wielkim pośpiechu wybiegł z domu i nie
umył rąk, jak nakazuje przepis religijny. Wielki Cadyk każąc umyć mu ręce, uchronił go od popełnienia grzechu.
Mała Sara wielokrotnie była naocznym świadkiem niezwykłych zdarzeń z udziałem Widzącego.
Żydzi przychodzili do niego z prośbą o radę, uzdrowienie, rozwiązanie problemów życiowych.
- Rabbi, co ty tak naprawdę widzisz? – spytała pewnego dnia. – Skąd to wszystko wiesz?
- Znam przeszłość i przyszłość, myśli i serce mojego rozmówcy – odpowiedział Cadyk. – Przed laty
otrzymałem od Boga dar jasnowidzenia, byłem wtedy jeszcze małym chłopcem. Nie jest to łatwy cha30
31
ryzmat1… - westchnął. – Jako dziecko na oczach nosiłem nawet przepaskę, którą zdejmowałem tylko
do modlitwy – wyznał dziewczynce, która słuchała „wujka” z wypiekami na twarzy.
Ten spojrzał na nią i filuternie zmrużył oczy. Dopiero teraz Sara spostrzegła, że jego prawe oko było
większe.
- Potrafię nim przejrzeć człowieka na wskroś – odpowiedział na zadane w myślach pytanie. – Jesteś
takim dobrym dzieckiem… Mam nadzieję, że się mnie teraz nie boisz – zażartował, a rozbawiona Sara
parsknęła śmiechem.
- Nie, skądże… Rabbi* – ostatnie słowo wypowiedziała z nieskrywanym szacunkiem. – Czy opowiedziałbyś mi coś jeszcze o sobie? Jak przybyłeś do Lublina? Rodzice kiedyś mówili, że pochodzisz
z Józefowa – na usta małej cisnęło się wiele pytań.
- Ach, to długa historia - rozpoczął. – Ale jeśli chcesz…
- Chcę! – dziewczynka niemal krzyknęła.
- W takim razie nie mam wyjścia, uparta Saro – uśmiechnął się i posadził dziewczynkę na kolanach. – Wiesz, kiedy byłem młody, mój ojciec kazał mi poślubić córkę krasnobrodzkiego szynkarza.
Zgodziłem się. Swoją żonę pierwszy raz zobaczyłem dopiero na ślubie, zaraz potem uciekłem. – powiedział. – Wtedy rozpocząłem długą wędrówkę. Chodziłem po dworach chasydzkich i pobierałem
nauki od wielu cadyków. Po pewnym czasie postanowiłem założyć swój własny dwór.
- Właśnie tutaj?
- Właśnie tutaj – odparł dziewczynce. – We śnie ukazał mi się Anioł, który kazał mi przybyć do Lublina. Nie uwierzyłem mu, bo któż ufałby swoim snom. Jednak gdy nakaz powtórzył się po raz trzeci,
osiedliłem się w Wieniawie, podlubelskiej wiosce.
- Dlaczego nie w samym mieście? – opowieść zaintrygowała dziewczynkę. – Przecież tak kazał
Anioł!
- Widzisz, bardzo szybko zyskałem dużą sławę. Zaczęło przybywać do mnie coraz więcej ludzi, co
nie wszystkim się podobało – odrzekł Lubliner. – Przeciwny był mi zwłaszcza rabin Azriel Horowitz,
którego zaczęto nazywać Żelazną Głową – głową oporną na wiedzę i cudowność boską – zaśmiał się.
– Jednak kiedy ludzie z Lublina zaczęli się do mnie chyłkiem wymykać, ostatecznie Azriel zezwolił mi
na osiedlenie się w mieście. Więc oto tu mieszkam – dokładnie w „pępku świata”.
- W „pępku świata”? – Sara zdziwiła się. - Jakim pępku?
- „Pępek świata” to punkt spotkania piekła i nieba. To najlepsze miejsce do modlitwy i kontaktu
z Bogiem – wyjaśnił Cadyk. – Właśnie tutaj, na Szerokiej 28 znajduje się centrum Wszechświata.
- Czyli ja mieszkam prawie w najważniejszym miejscu na
świecie! – oczy dziewczynki rozbłysły.
- Można tak powiedzieć, złotko – uśmiechnął się rabin*, po
czym zapadła chwila ciszy. – Chyba już późno, chodź, odprowadzę cię do domu – powiedział nagle. – Rodzice się pewnie
za tobą stęsknili.
Zamyślona Sara tylko przytaknęła główką i posłusznie udała się za swoim nauczycielem. Tej nocy spała niewiele – w swoim małym serduszku rozważała wszystkie ważne sprawy, o których powiedział jej dziś Widzący.
Sam Cadyk* również nie spał, lecz całą tę noc spędził na
modlitwie. Prosił Boga o wypełnienie przedwiecznej obietnicy,
o zesłanie Mesjasza*, który wybawi naród żydowski i rodzaj
ludzki od wiecznego potępienia. Spieczone usta rabina jęły powtarzać bezgłośne słowa. W tle słychać było tylko gasnące od- Ilustracja Victorii Lanzano
głosy zasypiającej ulicy Szerokiej.
Wykorzystano źródła:
- fragment relacji Aleksandra Szryfta „Bożnica przy ulicy Szerokiej 28” – historie mówione, Teatr NN
Lublin
- Basiura E., „Widzący z Lublina”
- Basiura E., „Żydzi polscy w legendzie i opowieści”, Kraków 1997
- Bałaban M., „Żydowskie miasto w Lublinie”, Lublin 1991
***
Szeroka 28 dzisiaj
Cześć, jestem Weronika. Jestem autorką opowiadania o „pępku świata” , czyli ulicy Szerokiej 28,
gdzie przed laty mieszkał rabin Jakub Icchak Horowitz.
Widzący z Lublina zmarł w roku 1815. Z jego śmiercią również związana jest pewna historia. Jak
mówią przekazy, Cadyk lewitował podczas modlitwy i został wyrzucony przez nieznane moce przez
zamknięte okno na bruk. Podobno po tym wypadku chorował jeszcze przez rok i skonał w wielkich
cierpieniach.
Lubliner pozostawił po sobie znaczne rzesze uczniów i pamięć, która trwa do dziś. Został pochowany na starym kirkucie na lubelskiej Kalinie. Także dzisiaj przyjeżdżają tam Żydzi z całego świata,
modlą się do Proroka i zostawiają karteczki z prośbami o błogosławieństwo.
Jego ulica – Szeroka, zwana także „Żydowską”, stanowiła centrum życia w żydowskiej dzielnicy
Lublina. Dzisiaj, jak łatwo się domyślić, nie pozostało po niej prawie nic. Tereny lubelskiego Podzamcza jeszcze w czasie II wojny światowej wyglądały zupełnie inaczej: gęsta zabudowa, liczne place
i uliczki, sklepy, bożnice, wielka synagoga… Miejsce to wprost tętniło życiem. Teraz trudno sobie to
wszystko wyobrazić. Stojąc na Wzgórzu Zamkowym, widzimy z daleka ulicę Ruską i wzgórze Czwartek. Po lewej stronie znajduje się trakt prowadzący do Bramy Grodzkiej. Na wprost nas stoją piękne
stare kamieniczki. „Zapewne zachowały się z tamtego okresu” – myślimy. Otóż nic bardziej mylnego !
Kamienice te zostały wzniesione już po wojnie, w latach 50. XX wieku. Czy zatem po dzielnicy żydowskiej nie zachowało się nic więcej? Czy w dzisiejszym Lublinie możemy znaleźć jakieś ślady Wielkiego
Cadyka?
Szeroko otwarte Oko Cadyka
1 Charyzmat – niezwykły, nadprzyrodzony dar;
32
33
Wzdłuż dzisiejszego Placu Zamkowego przebiegało kilka ważnych ulic żydowskiego Lublina – m.
in. ul. Szeroka, Zamkowa czy Nadstawna. Dziś w tym miejscu nie ma nic – pusty plac wykorzystywany jest przez autokary wycieczkowe jako parking. Od czasu do czasu odbywają się tu ważne miejskie
imprezy. Jednak jest coś, co świadczy o niezwykłej historii tego miejsca. Na jednej ze starych-nowych
kamienic (tej, gdzie swoją siedzibę ma dzisiaj bank) umieszczono tablicę, która głosi, iż właśnie w tym
miejscu stał niegdyś słynny dom, w którym mieszkał Widzący. Na ten temat wiele pisał teoretyk i historyk literatury Władysław Ludwik Panas.
Według najnowszych ustaleń okazało się jednak, iż kamienica przy ul. Szerokiej 28 znajdowała się
w nieco innym miejscu – dokładnie tam, gdzie stoi dzisiaj słynny lubelski lew, pomnik Obrońców
Lwowa. Co ciekawe, w herbie Jakuba Icchaka Horowitza, który wywodził się z rodu Lewiego, widnieje
to samo zwierzę. Według znawców nie jest to zwykły zbieg okoliczności.
Po Widzącym z Lublina pozostał także inny
ślad. Gdy przyjrzymy się wszystkiemu jeszcze
raz bardzo uważnie, możemy dostrzec, że Plac
Zamkowy widziany z lotu ptaka ma pewien
charakterystyczny kształt – kształt ludzkiego
oka. Pomimo częstej przebudowy tego miejsca, forma ta cały czas pozostała bez zmian.
Legenda głosi, że będzie tak zawsze, gdyż jest
to Oko Cadyka, który wciąż patrzy na Lublin,
umiłowane miasto wskazane mu przez Anioła,
gdzie rozmawiał z Bogiem i pomagał ludziom.
Widzący nadal czuwa nad lublinianami i swoim większym prawym okiem wpatruje się
z troską w przyszłość swojego miasta.
Studnia.
Opowieść o miłości i śmierci
Pomnik Obrońców Lwowa. Dawna Szeroka 28
34
35
15 lipca 1936
Dzisiaj wybrałam się z rodzicami na spacer po ulicy Szerokiej. Po każdym szabacie* tata mawia,
ze czas do końca wypełnić święto. Ma na myśli przechadzanie się po głównej ulicy Lublina. Weszło
to w nawyk każdemu Żydowi i stało się to naszą wspólną tradycją, łączącą wszystkie rodziny. Słońce
przybrało odcień ciemnej pomarańczy ozdobionej czerwienią i obsypaną złotem. Widocznie kierowało się ku zachodowi po to, by zrobić miejsce dla wiecznie srebrzystego księżyca. Po raz kolejny tata
zachwycał mnie swoimi opowieściami i ciekawostkami związanymi z Szeroką i odchodzącymi od niej
mniejszymi uliczkami. Dzisiejsza jednak opowieść bardziej niż inne pochłonęła mnie bez reszty. Tatuś stwierdził, ze jestem już wystarczająco duża, aby poznać najpiękniejszą historię rodzinną, za którą
w sposób szczególny należy dziękować Bogu. Przystanęliśmy przy studni, z której codziennie pobieramy wodę. Rodzice uśmiechnięci, wpatrzeni w siebie rozpoczęli swoją opowieść. W pewien wiosenny poranek, kiedy mnie jeszcze nie było na świecie, a babunia była bardzo chora, młoda mama – Sara
musiała pójść po wodę. Nie czuła się na siłach, ale wiedziała, ze musi wypełnić swoje obowiązki, gdyż
teraz ona musiała zajmować się domem. Dziadek bowiem już wtedy nie żył.
Sara napełniała przy studni dwa wiadra wody. Próbowała je unieść, lecz nie było to łatwe. Wtedy
podszedł do niej pewien młodzieniec. Miał na imię Szymon – był to mój tata. Sięgnął po wiadra wody
i pomógł je nieść mamie. Szli rozmawiając ze sobą i nieśmiało zerkając w swoją stronę. Twarz Sary
pokryta była rumieńcami, które wywołał być może lipcowy upał, a być może Szymon. Postawiwszy
wiadra na progu domu mamy, tata ujął jej dłoń i ucałował. Zrodziło się w nich szczególne uczucie
i pragnienie bycia przy sobie. Każdego następnego dnia o tej samej porze zjawiali się oboje przy studni
z nadzieją, że kolejny dzień będzie jeszcze lepszy od poprzedniego. Rodzice uznali, że ich miłość jest
darem Boga. Podobnie jak biblijni Jakub i Rachela, poznali się przy studni. Jest to cudowna historia,
którą zazdroszczę moim rodzicom.
Szliśmy dalej, spacerując. Tata kupił mi na mijanym straganie słodziutkiego cukierka. Widząc moją
zadowolona minę, powiedział, że nic dziwnego, iż tak przepadam za słodyczami, skoro moje imię,
Noemi, znaczy: „moja rozkosz”.
Mama zapytała, czy tata wciąż tak bardzo ją kocha. Odpowiedział, że będzie ją kochał tak długo,
aż woda w studni wyschnie. Kiedy nieco się oddalili, zajrzałam do środka, ile jeszcze pozostało wody.
Nadchodził jednak wieczór, więc niewiele zobaczyłam. Nie chcę, by mamusia i tatuś przestali się kochać, a przecież tyle osób pobiera wodę z tej studni. Może jeśli wszystkim powiem, że od nich zależy
miłość moich rodziców, przestaną przychodzić akurat do tej studni i pójdą do innej? To jest dobry pomysł! Póki co, codziennie będę sprawdzać, ile jeszcze wody pozostało. Ale to wszystko musi poczekać
do jutra rana. Dziś idę już spać. Dobranoc.
Noemi
***
26 stycznia 2012
Odwiedziłam dziś cudowne miejsce, o którym do tej pory nie miałam pojęcia. Wszystko działo się
w Lublinie, moim rodzimym mieście. Wraz z grupą moich kolegów i koleżanek ze szkoły, pod nadzorem dwóch nauczycielek postanowiliśmy przejść szlakami nieistniejącego już miasta żydowskiego.
Biorąc udział w różnego rodzaju projektach czy konkursach dotyczących życia i działalności Żydów
na terenie Lublina, wiedzieliśmy co nieco o ich tradycjach i zwyczajach. Znacznie ułatwiło to nam
„podróż” w przeszłość. Przeszliśmy dawną ulicą Szeroką oraz Krawiecką. Dowiedzieliśmy się wielu
interesujących rzeczy na temat dawnej dzielnicy Lublina. Mnie najbardziej ciekawiło małe, ceglane
zabudowanie znajdujące się na terenie dworca PKS. Jak się okazało, jest to studnia, w której niegdyś
Żydzi pobierali wodę. Jest jedną z niewielu pozostałości po dawnych mieszkańcach Lublina. Studnia
mieściła się na dawnej ulicy Szerokiej, która była główną ulicą miasta żydowskiego. W tej właśnie
dzielnicy w czasie drugiej wojny mieściło się getto. Żydzi, którzy wywożeni byli do obozów koncentracyjnych, nie wiedząc dokąd jadą, zatrzymywali się, by w tej studni pobrać wodę na dalszą część
36
37
wędrówki. Była ona ostoją, chwilą odpoczynku tuż przed ich ostatnią podróżą.
Być może studnia nie jest tylko symbolem tragicznych wypadków. Może dla kogoś znaczyła znacznie więcej? Może dla kogoś z tysięcy mieszkańców ta właśnie studnia symbolizowała szczęście, nadzieję,
miłość? Dotknąwszy dłonią zimnej cegły, poczułam się, jakbym rzeczywiście cofnęła się do dawnego,
zapomnianego już przez wielu, miasta żydowskiego. Niemal słyszałam roześmiany głos dziecka, stukot
kopyt. Zamknąwszy oczy, widziałam serdeczne uśmiechy, mężczyzn stojącymi z wiadrami, czekających na swą kolej przy studni. Wszyscy mieli opaski na ramionach z gwiazdą Dawida. W jednej chwili
dostrzegłam w swojej głowie całkiem inny obraz. Usłyszałam przeraźliwy krzyk kobiety, która nosiła
w sobie dziecko. Obok niej stali uzbrojeni Niemcy. Gdzieś w oddali słychać było wystrzały.. Dziecko,
którego wesoły głos słyszałam poprzednio, schowane było pod schodami i cichutko łkało. Mężczyźni
łapczywie pili wodę ze studni przy której właśnie stałam.
Otworzyłam oczy przerażona. W jednej chwili obraz straszliwej wojny przemienił się w codzienny
widok. Tłumy ludzi przepychających się wraz ze swoimi pakunkami w stronę dworca, autobusy stojące
na wyznaczonych dla nich stanowiskach, handlarze na pobliskim targowisku. Wszyscy gdzieś się spieszyli. Poczułam rosnącą we mnie złość. Czy nikt nie wie, jak wielkie znaczenie ma to miejsce? Czy nikt
nie zdaje sobie sprawy, że ta jedna studnia odgrywała dla wielu tak ważną rolę?
Synagoga.
Opowieść o domu jedynego Boga
w mieście niezapomnianym
Dziś warto zobaczyć…
• Studzienkę z XIX stulecia stojącą na swoim miejscu, niewzruszenie, mimo zmieniającego się
świata wokół. Zdrój w latach siedemdziesiątych XX wieku uniknął rozbiórki i został wpisany na
listę zabytków;
• W przedwojennym Lublinie było kilka takich studni, m.in. na targu przy Świętoduskiej, u zbiegu Kowalskiej i Szerokiej. Dziś można obejrzeć ruiny zdroju przy ulicy Kalinowszczyzna, na
Słomianym Rynku;
• Wiadro wody kosztowało 1 grosz;
38
Studnia. Dziś miejsce oczekiwania na autobus.
39
Skręcili już z Jatecznej w Szeroką, a zawsze rozgadany Jakub wciąż milczał. Trzymał za rękę swojego tatę, który rozmawiał z idącym obok niego wujem Chaimem. Kilka dni temu przeprowadzili się
do Lublina z Parczewa, a dzisiaj pierwszy raz był w Wielkiej Synagodze Maharszala. Wciąż miał przed
oczami ogrom świątyni, piękny parachet, mnóstwo płonących świeczników, rozmodlonych Żydów.
Gdy mijali dom przy Szerokiej 28, wuj powiedział :
Masz na imię tak jak słynny cadyk, który tu kiedyś mieszkał. Na pewno będziesz mądrym i pobożnym człowiekiem.
Zachęcony przez wuja chłopiec zawołał:
- Na pewno, przecież będę się modlił w takiej pięknej świątyni. Jaka ona wielka, sam Pan Bóg by
się w niej zmieścił!
Mężczyźni roześmieli się szczerze. Potem ojciec nachylił się do synka i patrząc mu w oczy powiedział poważnie:
- Bóg jest większy niż ta synagoga, jest większy niż świat!
Jakub zamyślił się głęboko. Pan Bóg jest większy niż świat, ale, jak mówi mama, można usłyszeć
Go we własnym sercu Poczuł, że jest jeszcze mały i nie wszystko rozumie. Przecież dopiero od roku
uczęszcza do chederu...
***
Mówiąc synagoga*, wyobrażamy sobie wielkie świątynie, piękne budynki, które odwiedzają wierni.
Ale czy na pewno? W judaizmie jedyną i prawdziwą świątynią była Świątynia Jerozolimska* zburzona
przez Rzymian. Synagogi są jedynie miejscami modlitwy. Tak naprawdę, każdy z nas niewiele wie na
ich temat. Obce są nam ich tradycje, wydarzenie z nimi związane oraz to, jak się zmieniały przez ostatnie dziesiątki lat. Czy wiemy, że są określane także jako bożnice*? Przechodząc obok synagog możemy
nie zdawać sobie sprawy, że właśnie minęliśmy jedną z nich.
Synagogi są miejscami modlitw i nabożeństw, ale nie tylko. Studiuje się w nich Torę* i Talmud*.
Są organizowane spotkania w salach zebrań, niektóre są siedzibami gmin żydowskich. Nie ma określonych reguł, jak mają wyglądać, w przedwojennej Polsce niewiele z nich znajdowało się w osobnych
budynkach. Najważniejszym elementem synagogi są zwoje Tory, które są przechowywane w „świętej
skrzyni” Aron ha-kodesz1, wbudowanej we wschodnią ścianę synagogi*. Tam przechowuje się Torę*,
na ścianie zwróconej w kierunku Jerozolimy. Miejsce to jest przesłonięte ozdobnym parochetem.2
Można tam znaleźć lampkę Wieczne Światło, a obok siedmioramienny świecznik – menorę*.
Dziś w mieście Lublinie funkcjonują tylko 3 bożnice*. Ponad 120-lenia synagoga Chewra Nosim
(Lubartowska 10) do 2006 była głównym miejscem spotkań lubelskich Żydów. Synagoga* w Jeszywas
Chachmej (Lubartowska 85) istniała już od 1930 roku, ale podczas wojny została zniszczona w przez
hitlerowców. Później została przejęta przez Akademię Medyczną. W 2003 roku budynek został przekazany Gminie Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie, która postanowiła ją odnowić i zrekonstruować. Otwarcie synagogi po remoncie odbyło się 11.02. 2007r., uczestniczyło ponad 600 osób. Ostatnią z trzech czynnych synagog w Lublinie jest synagoga* na nowym cmentarzu żydowskim. Została
zbudowana wraz z Izbą Pamięci w latach 80. XX w. Spotkania odbywają się rzadko, zazwyczaj kiedy
przyjeżdżają grupy żydowskie z różnych krajów, np. z Izraela i USA.
Synagoga Maharszala*
Przed wojną była ona największą synagogą w Lublinie, która stanowiła część kompleksu synagogalnego na Podzamczu. Znajdowała się przy nieistniejącej już ulicy Jatecznej. Została nazwana imieniem
jednego z lubelskich rabinów. W 1567 r. na miejsce drewnianej stanęła murowana budowla, która
składała się z dwóch pięter, poddasza i piwnic. Znajdowało się w niej wiele pomieszczeń, np. takich jak
sale modlitewne, babińce3, klatki schodowe czy sala męska. Synagoga ta wiele przeszła: od najazdu w
1655r., poprzez zawalanie się jej w 1856r. w wyniku czego unikatowe wnętrze zostało zniszczone. Zo1 Aron ha – Kodesz – w synagodze szafa ołtarzowa, w której, w specjalnej skrzyni, przechowuje się zwoje Tory.
2 Parochet – ozdobna kotara oddziela ołtarz z Torą od strefy nieświętej
3 Babiniec – pomieszczenie przeznaczone dla kobiet
40
41
stała odbudowana dzięki datkom od lubelskich Żydów. Niestety, podczas drugiej wojny została ona zamknięta i przeznaczona do innych celów, najpierw zmieniono ją na przytułek, potem na miejsce gdzie
zbierano ludzi i wywożono do obozów zagłady. Ostatecznie, w 1942 została zniszczona razem z gettem.
Ostatnie ślady:
Kiedyś myślano, że wszystkie rzeczy związane z synagogą Maharszala* uległy zniszczeniu. Ostała
się jednak jedna pamiątka. Parochet* - zdobiona, aksamitna kotara zasłaniająca Aron ha-kodesz, która
znajduje się w synagodze w Bielsku-Białej. Nikt nie wie, jak tam trafiła, ale jest używana do dziś.
***
Nazywam się Karolina. Chciałam napisać o synagogach dlatego, że dziś niewiele osób pamięta, jak
wielkie miały one kiedyś znaczenie dla żydowskich mieszkańców lublina.Przed wojną w naszym mieście znajdowało się ponad 100 synagog, z czego większość w kamienicach. Dziś możemy wyobrażać
sobie tylko, jaki byłby Lublin, gdyby II wojna światowa nie zahamowała rozwoju kultury żydowskiej.
Babcia opowiadała mi, że Żydzi mieli talent do prowadzenia handlu i interesów, pamięta, jak wyglądały niegdyś ulice Lublina, gdy zewsząd dobiegały głosy żydowskich handlarzy. Pewnie byłoby tak i teraz.
Spacerując po mieście, mijałabym sklepy z tabliczkami w języku jidysz, spotykałabym pobożnych Żydów, którzy spieszą
do jednej z licznych synagog.
Wielu ludzi żyjących obok nas
zapewne byłoby Żydami.
Chciałabym, aby lublinianie i turyści idący na Wzgórze Zamkowe zwrócili uwagę
na tablicę wmurowaną w północną część muru okalającego
wzniesienie. Upamiętnia ona
nieistniejącą synagogę*, która
była chlubą lubelskich Żydów
i ważnym miejscem w naszym
mieście.
tablica upamiętniajaca istnienie w tym miejscu wielkiej synagogi Maharszala
• Donżon4 z XIII wieku znajdujący się na dziedzińcu zamkowym;
• Koniecznie trzeba popatrzeć z miejsca gdzie stała synagoga na panoramę współczesnego Lublina. Widać stąd doskonale i studnię, i cerkiew przy ulicy Ruskiej, i Kościół św. Mikołaja na
wzgórzu Czwartek. Wielokulturowy Lublin.
http://tnn.pl/pm,350.html
http://pl.wikipedia.org/wiki/Synagoga_Maharszala_w_Lublinie
http://pl.wikipedia.org/wiki/Synagoga
http://pl.wikipedia.org/wiki/Synagogi_Lublina
http://pl.wikipedia.org/wiki/Synagoga_Chewra_Nosim_w_Lublinie
http://pl.wikipedia.org/wiki/Synagoga_w_Jeszywas_Chachmej_Lublin
http://pl.wikipedia.org/wiki/Synagoga_na_nowym_cmentarzu_żydowskim_w_Lublinie
***
Dziś na dawnej Jatecznej warto zobaczyć…
• Tablicę upamiętniającą miejsce, gdzie stała synagoga Maharszala na skarpie pod Zamkiem;
• Ruiny tzw. Baszty Żydowskiej w tym samym
miejscu – była to jedna z baszt zamkowych,
wybudowano ją w wieku XIV – w czasach Kazimierza Wielkiego;
• Kaplicę św. Trójcy na Zamku lubelskim – znajdujące się w niej unikatowe polsko – ruskie malowidła ufundowane przez króla Władysława Jagiełłę stanowią zabytek klasy 0. Warto przyjrzeć
się również renesansowym „graffiti” na ścianach
Kaplicy, wykonanych m.in. przez rozemocjonowanych uczestników podpisanej w Lublinie Unii
polsko – litewskiej; malowidła mistrza Andrzeja
są nieco młodsze od najstarszych wzmianek o
osiedlaniu się Żydów w Lublinie;
42
Synagoga Maharszala. Dziś skarpa zamkowego wzgórza
Tablica. MIejsce dawnej synagogi
43
Krawiecka.
Opowieść o latarni
na najdłuższej ulicy
44
45
Nazywam się Chana, jestem z pochodzenia Żydówką. Mam 16 lat i wychowałam się na ulicy Krawieckiej w Lublinie. Mieszkam razem z moimi dziadkami, rodzicami, dwoma młodszymi siostrami i starszym bratem w jednym
z domków przy skrzyżowaniu ulicy Krawieckiej z Podwalem.
Ulica Krawiecka jest najdłuższą i najuboższą ulicą dzielnicy żydowskiej.
Biegnie od Podwala, dokładnie od „klasztoru żydowskiego”, równolegle do
ulicy Podzamcze i kończy się za Zamkiem, gdzie zrujnowane domki tworzą
Rynek Krawiecki. Po zewnętrznej granicy żydowskiego Podzamcza znajduje
się już jedynie łąka, przez którą przechodzi się na Kalinowszczyznę. „Klasztor żydowski” to zabudowania, które są w posiadaniu chrześcijan, jednak wynajmowane są najbiedniejszym Żydom – kalekom i nędzarzom. Dawniej, na
miejscu klasztoru mieścił się szpital św. Łazarza i kościół św. Wojciecha. Od
XIX wieku tzw. „klasztor żydowski” stał się przytułkiem dla biednych Żydów
i jest wizytówką ulicy Krawieckiej. Ciekawym budynkiem jest fabryka papierosów należąca do zamożnej rodziny Krasuckich. Tata mówił, że kiedyś była
bardzo znana, a produkowane tam papierosy zdobywały medale na wystawach
przemysłowych. Dzisiaj jest to po prostu manufaktura1, a robotnicy zarabiają
grosze.
Drewniane domy z ulicy, na której mieszkam, pochodzą z około XVIII wieku i są stosunkowo młode w porównaniu z budynkami na ulicy Szerokiej czy
Jatecznej. Domy są w fatalnym stanie. Mają dziurawe dachy, popękane fundamenty i nierówne schody. Jednak Krawiecka różni się od innych ulic specyficzną architekturą. Do zniszczonych, bardzo ubogich budynków mieszkańcy
dobudowują liczne werandy, kolumienki, poddasza i balkony. Nadaje to temu
miejscu uroczy i nieco dziwny charakter. Ludzie chcą upiększyć swoje domy,
by ukryć biedę i uciec od szarości. To tętniąca życiem ulica, na której słychać
rozmowy, wołania, stukot kół, czyli codzienny zgiełk.
Krawiecką zamieszkają ubogie, wielodzietne rodziny żydowskie i nieliczne
rodziny polskie. Są to ludzie także ortodoksyjni2 i konserwatywni w swojej
tradycji. Na tej ulicy nikt prawie nie mówi po polsku. Zdarza się, że zamożni
Żydzi, mieszkający w innych dzielnicach Lublina, przez całe życie ani razu
nie byli w tym obszarze nędzy. Mieszkańcy pracują w zakładach krawieckich,
szewskich i na straganach. Żydówki sprzedają gorący groch i bajgielki na lubelskich targach i na ulicy Podzamcze. Z takich marnych dochodów trudno
utrzymać całą rodzinę. Sami Żydzi nazywają się „luftmenszen”, czyli „żyjący
z powietrza”. To jak mieszkają ludzie z ulicy Krawieckiej obala stereotyp3, że
Żydzi lubelscy są wielce zamożni.
Mojej rodzinie też trudno jest się utrzymać. Mój tata ma mały warsztat,
gdzie naprawia buty, a moja mama jest krawcową. Mają niskie dochody, ale
nie narzekamy. Cieszymy się z tego, że możemy żyć wszyscy razem. Rodzice troszczą się o dom, a ja wraz z rodzeństwem opiekujemy się dziadkami.
Mieszkamy w jednopiętrowym domu. Na dole śpią rodzice i dziadkowie, a na
górze ja, moje siostry i mój brat. Warunki mieszkalne mamy bardzo skromne
i ubogie, jednak każdy ma swój kącik, w którym może modlić się i odpocząć.
Moje łóżko stoi naprzeciwko okna. Zawsze, gdy kładę się spać, widzę przez
nie świecącą latarnię, która znajduje się na skrzyżowaniu ulicy Krawieckiej
1 Manufaktura - (łac. manus - ręka, manufactura – rękodzieło) – zakład produkcyjny, w którym produkcja masowa złożonego produktu końcowego odbywa się ręcznie i oparta jest na
podziale pracy: poszczególne etapy produkcji wykonywane są przez pracowników wyspecjalizowanych w ich wykonywaniu.; http://pl.wikipedia.org/wiki/Manufaktura
2 Ortodoksyjny – rygorystycznie przestrzegający założeń i przepisów religijnych;
3 Stereotyp – uproszczone, zwykle negatywne wyobrażenie kogoś lub czegoś, utrwalone
w świadomości spolecznej;
46
47
i Podwala. Przypomina mi pięknie świecący Księżyc. Jednak jest jeszcze bardziej niesamowita, ponieważ widać ją nawet w pochmurny dzień. Od czasu, gdy sięga moja pamięć, lampa zawsze zapala się
wieczorem i gaśnie, jak Księżyc, o świcie. Kiedy byłam małą dziewczynką, babcia czytała mi bajki na
dobranoc, a ja zasypiałam przy świetle latarni. Teraz, przy jej blasku, puszczam wodze fantazji, marzę,
wyobrażam sobie swoje przyszłe dorosłe życie, wchodzę w inny świat. Gdy mam ciężkie chwile, udaję
się szybko na górę do pokoju, by zaszyć się w cichy kąt, przestać myśleć o narastających problemach
i trudnościach, chodź na chwilę oderwać się od codzienności. W takich momentach czekam, aż zrobi
się wystarczająco ciemno, by zaświeciło światło „mojego Księżyca”. Wtedy nadchodzą wspomnienia
z czasów dzieciństwa, kiedy wszystko było takie proste i łatwe … które już nigdy nie powrócą. Przez
ten czas w moim życiu wiele się zmieniło i na pewno wiele się jeszcze zmieni, a latarnia, mój Księżyc
z ulicy Krawieckiej i Podwala, zawsze był, jest i będzie w tym samym miejscu i będzie świecił tym
samym blaskiem.
Wierzę jednak, że latarnia, „Księżyc” mojej bohaterki zawsze będzie w tym samym miejscu i będzie
świecił tym samym blaskiem.
Dziś na dawnej Krawieckiej warto zobaczyć…
• Puste przestrzenie, tzw. Błonia pod Zamkiem;
• Ostatnią latarnię żydowskiego miasta, jaśniejącą bez przerwy. Podczas uroczystości rocznicowych upamiętniających bestialski akt likwidacji getta gaśnie światło w całej dzielnicy, świeci się
jedynie ta latarnia;
• Urokliwy Zaułek Władysława Panasa, prowadzący na Plac po Farze od ulicy Podwale.
• Przejście pod dawną ulicą Zamkową na dawną ulicę Szeroką – tu mieściła się uwieczniona na
wielu fotografiach tzw. Brama Zasrana;
***
Nazywam się Ula i wcieliłam się w wymyśloną przeze mnie bohaterkę, Chanę. Dzisiaj już nie ma
ulicy Krawieckiej. Teraz wokół Zamku Lubelskiego jest pusta przestrzeń, porośnięta trawą i rzadkimi
drzewami. Dzisiaj stojąc w tym miejscu, wyobrażam sobie, że kilkadziesiąt lat temu, stała tu dziewczyna, taka jak z mojego opowiadania. Jej oczy patrzyły na ubogie domy z ulicy Krawieckiej i mnóstwo
ludzi śpieszących się do swych zajęć, zajętych zwyczajnym trudem .Niełatwo dziś uwierzyć, że toczyło
się tutaj tak intensywne życie. Cisza i spokój, które panują tu obecnie są tak różne od tego, czego dowiedziałam się o dawnej Krawieckiej i jej mieszkańcach.
Jednak czuć, że czegoś brakuje w tym miejscu… że brakuje życia. Ta pustka jest bardzo wymowna, działa na wyobraźnię, którą próbuję przywołać tętniący życiem obraz z przeszłości. Nie mogę
uwierzyć w to, jak wiele się zmieniło w tak krótkim czasie. Jednak jedna rzecz nie uległa zmianie. To
„Księżyc” mojej bohaterki. Latarnia nadal stoi w tym samym miejscu. Kiedyś na skrzyżowaniu ul.
Krawieckiej i ul. Podwale, a dzisiaj osamotniona przy ul. Podwale. Od jesieni 2004 roku, z inicjatywy
Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN”, nie gaśnie ona ani w dzień, ani w nocy. Upamiętnia w ten
sposób dawną dzielnicę żydowską…świat, którego już nie ma.
Jest to jedna z ostatnich ocalałych w Lublinie przedwojennych latarni ulicznych. Dzisiaj nazywana
„Latarnią Pamięci” lub „wieczną lampą”. Nieustannie przypomina o przeszłości, o dawnych latach.
Ja i to miejsce z czasem będzie się zmieniać.
Dawna krawiecka, autorka na pierwszym planie
48
Ulica Podwale. Widok na Zaułek Władysława Panasa
Ostatnia latarnia miasta
żydowskiego
Latarnia. Ilustracja Natalia Salwa
Widok z dawnej Krawieckiej na dawną Szeroką
49
Ochronka.
Opowieść o czasach grozy
i bohaterstwie
50
51
Marzec, 1941 roku. Lublin
Niedługo Święta. Święta ôńç (w języku hebrajskim; w tłumaczeniu polskim Pascha lub Pesach*),
mgliście pamiętam ten czas. przeżywany kiedyś z moją rodziną. Wspólnie przygotowywaliśmy się do
Świąt obchodzonych na pamiątkę wyzwolenia Izraelitów z niewoli egipskiej. Pamiętam mamę gorączkowo krzątającą się po kuchni. Tęsknię za rodzicami, za domem. Nie wiem, gdzie jest moja rodzina.
Święta mają zacząć się 12 kwietnia i trwać 7 dni. Później będzie 7-tygodniowy omer1 Wtedy mój
tata i inni ortodoksyjni Żydzi zapuszczali brody; to okres, w którym nie strzyże się włosów, nie goli,
a także nie odprawia wesel.
Dwa lata temu rodzice oddali mnie tutaj, myśląc, że jako Żydówka jedynie tu mam szanse na przeżycie wojny. Dużo jest dzieci, które trafiły do sierocińca w ten sam sposób co ja. Zastanawiam się, czy
uda mi się w tym roku świętować. Słyszałam o piśmie napisanym przez naszych kuratorów z prośbą
o dostarczenie macy2; brakuje nam pieniędzy właściwie na wszystko, mimo że zainstalowano kanalizację, mamy nowe prysznice i wyposażenie. Pierwotnie dwupiętrowy budynek naszej ochronki przeznaczony był dla 30 osób, jednak po ostatnim remoncie jesteśmy w stanie przyjąć około 120 dzieci.
Niestety, to ciągle za mało, ponieważ ostatnio liczba potrzebujących znacznie wzrosła. Na początku
miesiąca Niemcy znowu przeprowadzili akcję wysiedleńczą, ale po pewnym czasie część wysiedlonych
potajemnie wróciła do getta. Codziennie w Bramie Grodzkiej widzę żebrzącą dziewczynkę , Anię, ma
10 może 11 lat. Jest wychudzona, ubrana w łachmany; czasem daję jej coś do jedzenia, kiedy tylko uda
mi się troszkę przechować. Widok takich dzieci jak ona to codzienność. Przemarznięte, bose, chodzą
po domach obcych sobie ludzi, prosząc o kawałek chleba lub ugotowany kartofel. Warunki życia w
getcie znacznie się pogorszyły.
W ramach ochronki działa elementarna szkoła, w której się uczę. Razem z grupą ponad 15 rówieśników mam 18 lat, jednak brak możliwości znalezienia dla nas innego lokum i umożliwienia
samodzielnego startu życiowego powoduje , że nadal mieszkamy w ochronce. Pomagamy wychowawczyniom w opiece nad maluchami. Pocieszam swoich młodszych towarzyszy niedoli, mówiąc, że
wszystko będzie dobrze, być może znajdą nową rodzinę i dom. Ja sama także potrzebuję pocieszenia.
Wciąż zadaję sobie pytania: kiedy skończy się wojna, czy odnajdę bliskich, czy będę szczęśliwa?
Ruchla
***
Nazywam się Karolina. Mam 15 lat i uczę się w jednym z lubelskich gimnazjów. Wiedza o losach
dzieci z żydowskiego sierocińca oraz wszystkich mieszkańców dzielnicy żydowskiej w pewien sposób
zmieniła moje życie. Poczułam strach przed człowiekiem, przed jego, jak się okazuje, zwierzęcą naturą.
Przy ulicy Grodzkiej 11 stał kiedyś Kościół św. Michała Archanioła, ufundowany przez Leszka
Czarnego w 1282 roku. Jednak po pożarze, opuszczony i zaniedbany, został rozebrany w latach 184452 na polecenie władz carskich. Wkrótce majątek ten przekazano gminie żydowskiej, która uczyniła
z niego przytułek dla dzieci żydowskich, zwany później Ochronką W posiadaniu gminy żydowskiej
sierociniec znajdował się do momentu przejęcia go przez Niemców.
W marcu 1941 roku okupanci utworzyli getto na terenie dzielnicy żydowskiej. Uwięzili w nim
ponad 34 tysiące Żydów. Zbrodnie hitlerowskie były wstrętne, okrutne i tragiczne w skutkach. Wojna
zapoczątkowała upadek wartości, zniszczyła ustalony porządek.
W czasie akcji likwidacyjnej getta3, na wiosnę 1942 r., wszystkie dzieci z ochronki oraz starców
(oddzielnie) wywieziono samochodami ciężarowymi na Majdan Tatarski i zamordowano. Wtedy też
zginęły opiekunki dzieci, które nie pozwoliły, by maluchy umierały same.
„Esesmani rozbiegli się po wszystkich pokojach i wygnali wszystkie dzieci na ulicę. Małe dzieci w wieku od 3 do 4 lat, które jeszcze leżały w łóżeczkach zostały zabrane w samych koszulkach.
1 http://www.hatikvah.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=34&Itemid=35&limitstart=2;
2 Przaśny chleb przygotowywany na żydowskie święto Paschy*
3 Getto, część miasta przymusowo lub dobrowolnie zamieszkiwana przez mniejszość narodową lub religijną, za: http://
portalwiedzy.onet.pl/28051,,,,getto,haslo.html;
52
53
W takich ubrankach zostały wyrzucone na zimno, wilgoć i śnieg. Dzieci płakały” - tak tę scenę
zapamiętał Hersz Feldman, którego wspomnienie
znalazło się w wydanej w Paryżu Księdze pamięci
Lublina.
24 marca 1942 roku Niemcy rozstrzelali na
Kalinowszczyźnie 108 żydowskich dzieci.
Bohaterka mojego opowiadania - Ruchla nie
doczekała końca wojny i nie spotkała się ze swoją
rodziną. Dziewczynka żebrząca w Bramie zapewne także podzieliła los innych mieszkańców getta.
Po wojnie ocaleni Żydzi lubelscy postanowili uroczyście przenieść szczątki zamordowanych
dzieci ze zbiorowej mogiły. Na Nowym Kirku- Ilustracja Victorii Lanzano
cie w Lublinie przy ul. Walecznych stoi pomnik,
gdzie po ekshumacji prawdopodobnie złożono ciała dzieci.
Obecnie pod adresem Grodzkiej jedenaście znajduje się Młodzieżowy Dom Kultury ‘’Pod Akacją”.
Na pamiątkowej tablicy wmurowanej 9 listopada 1987r. w 45 rocznicę likwidacji getta lubelskiego
widnieje napis:
„W tym budynku w latach 1862-1942 mieścił się żydowski Dom Sierot zw. „Ochronką”, w dn. 24 III
1942r. hitlerowcy zamordowali wszystkie dzieci tego domu”.
Niezwykłym dokumentem tej zbrodni jest wspomnienie Anny Langfus, tekst, który czytaliśmy na
lekcjach języka polskiego. Wybitna pisarka we wspomnieniu „Kobieta w futrze” egzekucję dzieci i korczakowski gest opiekunki.
Postawa wychowawczyni jest dowodem, że w każdej sytuacji można znaleźć miłość i dobro.
Źródła:
• http://lublin.gazeta.pl/lublin/1,48724,7416139,Powojenny_pogrzeb_dzieci_z_zydowskiej_ochronki.html
• http://www.mdk.lublin.pl/historia.html
Na Grodzkiej nietrudno przenieść się w czasy istnienia miasta
żydowskiego (Bramy)
Karolina w miejscu, o którym pisała
Budynek dawnej Ochronki na ul. Grodzkiej 11
54
55
Targ Rybny – opowieść o mieście
smaków, zapachów i gwaru
56
57
Tuż przed żydowskim Świętem Sukkot* wybieram się na place targowe, żeby zobaczyć, jak wygląda
targ żydowski. Sukkot* to święto zaczynające się pięć dni po Jom Kippur*.
Podczas tego święta przez 7 dni mieszka się w szałasie lub namiocie. Żydzi mieszkający w miastach
nie mieli jednak możliwości spełnienia tego warunku. Wobec tego budowali balkony na zewnętrznych
ścianach domów. Jeden z nich ocalał w Lublinie do dziś – znajduje się przy Niecałej 6.
Tymczasem jednak powracam w czasy przedwojennego Lublina, kiedy dzielnica żydowska tętniła
życiem. Osobą towarzyszącą i oprowadzającą mnie po targach będzie Jakub, mój żydowski rówieśnik.
Mieszka przy Lubartowskiej.
Wczesnym rankiem wyruszamy w stronę Targu Żydowskiego zwanego także Rybnym. Znajduje
się on w samym środku dzielnicy, u zbiegu Nowego Placu Targowego i Lubartowskiej, skąd przychodzimy. Idąc tą ulicą mijamy: Szpital Żydowski, Fabrykę Wag i Odważników Hessa i Plac Tartaczny
(Hahszara). Targ jest tak ogromny, że widać go z daleka. Mijając wysokie kamienice, idziemy szybkim krokiem. Z daleka czuć targowe zapachy. Kiedy prawie dochodzimy do celu, Jakub zaczyna mi
opowiadać o tutejszych jatkach. Są to pomieszczenia handlowe wyłącznie dla ludności żydowskiej,
powstałe w XX wieku. Należą do żydowskich rzeźników, którzy sprzedają tam koszerne* mięso. Jest
strasznie tłoczno, ludzie się przepychają. W powietrzu unosi się woń świeżych warzyw. Dzieci biegają
wokół, wszędzie słychać nawoływania sprzedawców, straszne zamieszanie. Kobiety kupują przeróżne
rzeczy. Targ tętni życiem.
Chodzimy od stoiska do stoiska. Chłopiec wita się ze znajomymi. Uśmiecha się do wszystkich.
Prowadzi mnie do chłopa stojącego koło swojej furmanki, u którego jego mama często kupuje różne
produkty w niskiej cenie. Sprzedawca zna dobrze Kubę, po chwili zaczynają ze sobą rozmawiać.
Chłopi zawsze przywożą swoimi furmankami świeże produkty, znając dobrze kalendarz świąt żydowskich wiedzą, co w danym czasie będzie im potrzebne. Sprzedają więc takie produkty jak: drób,
warzywa, grzyby, owoce i przetwory mleczne.
Kuba kupuje kilka składników do potraw na nadchodzące święto. Na Sukkot* przygotowuje się
zupę Sukkot ze szczypanymi kluskami, zupę orientalną z dyni i soczewicy, knysze, blińcze, jarzyny,
budynie z jarzyn i owoców, makaroniki oraz kokosanki.
Idąc targiem widzimy także toalety publiczne dla mieszkańców i ludzi przejeżdżających przez
dzielnicę. W budynkach nie ma kanalizacji.
Skończywszy zakupy na Targu Rybnym, ruszamy
w stronę drugiego placu targowego na terenie miasta
żydowskiego, tzw. targu chrześcijańskiego. Ciągnie się
on wzdłuż ulicy Nowej, pomiędzy Nową a Świętoduską.
Chłopi zaopatrują obydwa targi w każdej porze
roku. Jakub po drodze pokazuje mi miejsca, w których
się bawi z kolegami. Na targu chrześcijan jest całkiem
inaczej niż na targu żydowskim.
Osełki masła zawinięte w liść. Całe tusze świń i cielaków. Śledzie z beczek1. Mniej tłoczno, ludzie idą spokojnie. W powietrzu unoszą się inne zapachy. Sprzedaje się tu podobne produkty, ale można też kupić
cielęcinę, baraninę i wieprzowinę.
Niestety, to był koniec naszej podróży po dzielnicy Żydowski kupiec. Ilustracja Victorii Lanzano
żydowskiej.
***
Nazywam się Dominika. Napisałam opowiadanie o targach w dawnym Lublinie, aby pokazać, że
1 Na podstawie relacji Marii Sobockiej: http://biblioteka.teatrnn.pl/dlibra/dlibra/doccontent?id=33471&dirids=1
58
59
miejsca, które dziś często bezmyślnie mijamy, mają swoją zapomnianą, tajemniczą, a czasem intensywnie pachnącą historię. Przed napisaniem pracy wysłuchałam kilku wspomnień świadków dawnych
dziejów Lublina. Wszyscy podkreślają, że takich zapachów, jakie towarzyszyły żydowskim smakołykom, targom i po prostu miejscom, już nie ma. Wielu wspomina zapach i smak żydowskich cebularzy.
Po targach zostały tylko ulice. Dziś już nie ma też dzielnicy żydowskiej.
Kirkut*
Opowieść o przemijaniu i śmierci
Wykorzystano źródła:
http://www.hatikvah.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=29%3Asukkot-bwi-nami
ot&catid=23%3Abwi-mydowskie&Itemid=35&limitstart=1
http://pl.wikipedia.org/wiki/Jatki_żydowskie_w_Zamościu;
http://teatrnn.pl/leksykon/node/1200/lublin_ulica_lubartowska#02;
Dziś na miejscu dawnych targowisk…
• Dawny targowy plac przy Świętoduskiej (który wcześniej był ogrodem szpitalnym) to Plac Ofiar
Getta.
• Przy Świętoduskiej 14 – kościół karmelitów bosych z XVII stulecia, zbudowany jako zbór2 kalwiński, konsekrowany3 w 1644 roku. W XVII wieku przebywał tu słynny Jan III Sobieski, król polski.
Miejsce dawnego targu przy Świętoduskiej i Nowej
2 Zbór – świątynia protestancka;
3 Konsekrowany – poświęcony przez biskupa;
60
61
Zimą 1936 r. zmarła moja babcia Rachela. Przed śmiercią pożegnała się ze wszystkimi domownikami. Czuwaliśmy przy niej aż do końca, odmawiając Szema Izrael*. Tato za pomocą piórka sprawdził,
czy oddycha, a następnie zamknął jej oczy. Nie wytrzymałem wtedy i rozpłakałem się, a tato powiedział mi, że osoby, które kochamy odchodzą, ale zawsze będą w wieczności. Babcia była wesoła i nigdy
nie widziałem jej smutnej. Bardzo rozpaczałem i bardzo chciałem iść na jej pogrzeb. Rodzice jednak
nie chcieli mnie wziąć z uwagi na duży mróz, a ja łatwo się przeziębiam. W końcu po moich prośbach
zgodzili się i poszliśmy wszyscy tzn. mama, tata i moje starsze rodzeństwo brat Jaakow, który chodził do
gimnazjum przy ulicy Niecałej i siostra Chana, która chodziła do gimnazjum przy ulicy Radziwiłłowskiej.
Wcześnie rano poszliśmy do synagogi Maharszala* przy ulicy Jatecznej. Zawsze, kiedy w niej jestem, robi na mnie wrażenie swoim ogromem. Gdy wchodziliśmy do synagogi, zabrzmiały dźwięki
rytualnego rogu (szofaru*). Róg brzmiał także podczas siedmiokrotnego okrążania zwłok złożonych
na marach. Gdy odprowadzaliśmy Babcię do domu wieczności (‫ םלוע תיב‬bejt olam) – w oddali minęliśmy z prawej strony ulicę Kalinowszczyznę i zalesione wzgórze ze starym kirkutem*, na którym już
od dawna nie chowamy zmarłych. Wtedy przypomniałem sobie, jak parę tygodni temu z kolegami
w tajemnicy przed rodzicami przeszliśmy przez mur na teren cmentarza.
W najstarszej części widzieliśmy bardzo stary nagrobek Jaakowa Kopelmana z 1541 r. W niedalekiej odległości znajdowały się nowsze macewy*1, wśród nich ohel* cadyka Jakuba Horowitza zwanego
„Widzącym z Lublina”, który zmarł w 1815 r. Przy jego grobie leżało mnóstwo kwitech – karteczek
z prośbami o błogosławieństwo. Wszystkie macewy* na kirkucie* stały bardzo blisko siebie i było ich
bardzo wiele. Na nagrobkach oprócz informacji, kto i kiedy zmarł znajdowały się różne symbole takie
jak gwiazdy Dawida, lwy, korony, świeczniki, kwiaty, dzbany lub drzewa, które nie tylko informują
o pochodzeniu czy zajęciu, ale i imionach zmarłych. Na przykład symbole tablic i zwojów Tory*
umieszcza się na macewach rabinów i nauczycieli, zaś lew na nagrobku Jakuba Horowitza oznacza
przynależność Zmarłego do pokolenia Judy2.
W czasie drogi kondukt zatrzymywał się parę razy, by odmówić Psalmy. Przed pogrzebem mama
mówiła sąsiadkom, jak bardzo się cieszy, że jesteśmy biedni, że nie będzie płaczek*.
Gdy szliśmy na nowy cmentarz i mijaliśmy Targ Żydowski dotarły do mnie głosy budzącego się dnia
skrzypienie wozów, rżenie koni, głosy handlarzy. Rzemieślnicy i sklepikarze przy Szerokiej otwierali
swoje warsztaty. W drodze na cmentarz do konduktu dołączyło sporo osób. Niektóre osoby znałem,
były z naszej rodziny, ale większości nigdy nie widziałem u nas w domu ani w odwiedzinach u rodziny.
Na cmentarzu było bardzo dużo macew i połamanych gałęzi. Pomyślałem sobie, że kiedyś i moja
tu stanie. Było mi zimno, modlitwy trwały długo, nim doszliśmy do grobu. Po zasypaniu grobu odmówiliśmy kadisz*, a ja położyłem na świeżej ziemi kamyk. Wszyscy rozeszli się, a na cmentarzu zrobiło
się cicho i już nic nie naruszało spokoju zmarłych.
Po przyjściu do domu mama nadcięła mi kołnierzyk, a gdy zapytałem po co, odpowiedziała, że to
na znak żałoby. Grób babci widywałem przy kolejnych pogrzebach w naszej rodzinie, zawsze pamiętam, aby zmówić przy nim modlitwę.
***
„Niech będzie wywyższone i poświęcone Imię Jego, wielkie w świecie, który Sam stworzył według Swej
woli. Niechaj ustanowi Swe królowanie, niechaj sprowadzi wyzwolenie, niechaj ześle już wkrótce Mesjasza, za życia waszego i za dni waszych i za życia całego domu Izraela, szybko i w bliskim czasie. Mówcie:
Amen. Niechaj Jego wielkie Imię będzie błogosławione na wieki wieków. Niechaj będzie błogosławione
i pochwalone, opiewane i wywyższone, wyniesione i uświetnione, uwielbiane i sławione Święte Imię Jego,
niech będzie błogosławiony ponad wszystkie błogosławieństwa i pieśni pochwalne, hymny i dziękczynienia wypowiadane na tym świecie. Mówcie: Amen. Niechaj zapanuje niebiański pokój i szczęśliwe życie
dla nas i dla całego Izraela. Mówcie: Amen. Ten, który sprawił pokój na wysokościach, oby zesłał pokój
i dla nas i dla całego Izraela. Mówcie: Amen. Niechaj pocieszy was Ten, który jest wszechobecny. Niech
1 Macewa swym wyglądem nawiązuje do bramy, symbolu przejścia z życia ziemskiego do życia w innym
świecie; http://kirkuty.xip.pl/ciekawostkipelny.htm;
2 Ibidem;
62
63
pocieszy was pomiędzy wszystkimi, którzy smucą się na Syjonie i w Jeruzalem.”3
***
Nazywam się Hubert Solarski, mam 14 lat.
Wziąłem udział w konkursie, bo dzięki temu dowiedziałem się czegoś o naszych żydowskich sąsiadach. Przecież przedwojenny Lublin zamieszkiwało około 40 tysięcy Żydów, czyli jedna trzecia mieszkańców dawnego Lublina. Gdzie są teraz? Nie wiem, ale na pewno chcę o nich pamiętać.
Trudno nastolatkowi, który urodził się w 1998 roku, wyobrazić sobie przedwojenny Lublin z dzielnicą żydowską z jej mieszkańcami, synagogami, zabudowaniami. Druga wojna światowa dokonała
takiej niewiarygodnej zmiany, że aż trudno ją pojąć. Minęło zaledwie 70 lat i w naszym mieście niemal
nie ma śladów po dawnych mieszkańcach. Mam tu na myśli fakt, że w Lublinie nie mieszkają ani ich
wnukowie, ani kuzyni czy znajomi. Przez 700 lat mieszkali tuż obok nas, a raczej z nami, i zniknęli,
jakby ich nigdy nie było. Dziwne i trudne do zrozumienia jest to, że zadano sobie tyle trudu, by ten
ślad zniknął i przez wiele lat nie robiono nic, aby tę sytuację zmienić.
Nikt już nie przejdzie ulicą Szeroka ani Jateczną. Nikt już nie odtworzy zabudowy tej dzielnicy,
którą możemy oglądać tylko na zachowanych zdjęciach lub makietach. Ale nawet najlepsze ujęcia nie
oddadzą dźwięków, zapachów, głosów ludzkich, ludzkich twarzy z ich zmartwieniami i radościami.
Nadstawna.
Opowieść o ulicy za rzeką
***
Na starym kirkucie warto dziś zobaczyć…
• Ohel* Widzącego z Lublina – Jakuba Icchaka Ha –Lewi Horowitza – Lublinera zmarłego w 1815
roku;
• „Oczy moje wylewają potoki wody, gdyż zaciemniło się chmurami niebo, z powodu śmierci
pana Abrahama, syna Uszaja błogosławionej pamięci, kantora, która nastąpiła w poniedziałek,
24 siwan i tegoż dnia pochowany został. Mąż prawy i wierny. 303 roku wedle krótkiej rachuby”4. – głosi napis na macewie kantora Abrahama z 1543 roku. Jednak najstarszym nagrobkiem
jest macewa Jakuba Kopelmana zmarłego w 1541 roku. Jest to najstarszy w Polsce nagrobek
żydowski, który stoi na swoim pierwotnym miejscu.5
Kirkut
3 Tekst kadiszu zaczerpnąłem z: http://www.cpt.org.pl/teksty.php?subaction=showfull&id=1152051406&archive=&start_
from=&ucat=32&;
4 http://www.kirkuty.xip.pl/lublin.htm;
5 Ibidem;
64
65
Autokar zatrzymał się na wielkim parkingu. Wszyscy wysiedli i spostrzegli przede wszystkim zamek górujący nad rozległym placem. Jakub (to imię znaczy „niech Bóg strzeże”, co nieraz już wybawiło go od najróżniejszych kłopotów) wysiadł ostatni. Poprawił plecak i przygotował aparat fotograficzny. Obiecał przecież dziadkowi, że zrobi dużo zdjęć. Zresztą od dzieciństwa interesował się historią.
Było to jego hobby. Od najmłodszych lat śledził mapy, przeglądał atlasy, ponieważ marzył o podróży
w dalekie kraje, aby poznawać ich historię. W sobotnie październikowe przedpołudnie piękna pogoda
zapraszała do nieśpiesznego spaceru. Rozejrzał się. Miał dwie godziny na samodzielne poszukiwania.
Widok Starego Miasta po drugiej stronie Zamku wzbudził w nim ducha historii. Kroczył po starych
ulicach Lublina. Zaczął wspominać opowieści dziadka.
Jedną z najstarszych ulic tej dzielnicy była ulica Szeroka, która przebiegała w miejscu dzisiejszego
Placu Zamkowego, na północ od Starego Miasta. Jakub czytał o niej w książkach i słyszał od dziadka.
Jednak tu, gdzie zatrzymał się autokar, nie było śladu po kamienicach, które powinny tu stać.
Sam dziadek, Samuel, mówił o swojej ulicy dos Gesl – Zaułek. Naprawdę nazywała się Nadstawna.
Jakub od dzieciństwa interesował się historią. Było to jego hobby. Od najmłodszych lat śledził
mapy, przeglądał atlasy, ponieważ marzył o podróży w dalekie kraje, aby poznawać ich historię. Przed
przyjazdem tu sprawdził, że Nadstawna nadal istnieje.
Była równoległa do Szerokiej. Słynęła z dworów chasydzkich oraz wielu żydowskich szkół dla dzieci, tzw. chederów. Piotr oczami wyobraźni podziwiał te niezwykłe, historyczne miejsca.
Fragment tej ulicy zachował się do dzisiejszych czasów. Są to zaledwie cztery kamienice, stojące
za obecnym tam dziś supersamem „Nova”. Zanim wybuchła wojna, Nadstawna była niemal najruchliwszą ulicą dzielnicy żydowskiej i ciągnęła się równolegle do ulicy Szerokiej. Trudno jednoznacznie
określić, kiedy dokładnie powstała ta ulica. Jedno jest pewne – to z pewnością najstarsza żydowska
ulica w Lublinie. Z pewnością istniała już w XVIII w. Nie zamieszkiwali jej jednak najbogatsi kupcy
lubelscy. Pozostawała więc zazwyczaj w cieniu zamożniejszych ulic takich jak Szeroka, czy Jateczna.
Domy na Nadstawnej zamieszkiwali najczęściej rzemieślnicy i drobnym handlarzom.1
***
Nigdy nie powstała tu żadna gminna synagoga*, chociaż nie brakowało na niej prywatnych domów
modlitwy. Modlili się w nich Żydzi w tradycyjnych strojach, z pejsami i futrzanymi czapami, modlili
się w prywatnych mieszkaniach, w specjalnie zaadaptowanych do tego celu pokojach. Znajdowali się
bogaci fundatorzy, którzy z własnych środków zaopatrywali modlitewnie w przedmioty liturgiczne.2
Przykładem takiej działalności z całą pewnością jest dom modlitwy „chasydów* z Kozienic”, który został utworzony w 1863 r. w oparciu o ostatnią wolę zamożnej kupcowej, Kajndli Seidenweisowej. Kozieniccy chasydzi* otrzymali na mocy testamentu część kamienicy przy ul. Nadstawnej oraz środki na
jej wyposażenie. W okresie międzywojennym, przy ul. Nadstawnej działały również i inne chasydzkie
modlitewnie, w których nabożeństwa odprawiali „Chasydzi z Kazimierza Dolnego” (Nadstawna 10),
„Chasydzi z Góry Kalwarii” (Nadstawna 20 – drugi swój dom modlitwy mieli przy Zamkowej 5) oraz
„Chasydzi z Husiatyna” (Nadstawna 41). Oprócz chasydów, swoje prywatne domy modlitwy posiadały
przy Nadstawnej również poszczególne grupy zawodowe. Od połowy XIX w. do swoich modlitewni
przychodzili na tą ulicę modlić się tragarze (Nadstawna nr policyjny 616) i malarze(Nadstawna nr 615).
W okresie międzywojennym działało tutaj 7 prywatnych domów modlitwy. Ulica Nadstawna znana
była głównie nie tylko z domów modlitwy. Popularność przyniosły jej przede wszystkim z chedery*.
Były to tradycyjne szkółki żydowskie. Ich program nauki pozostawał niezmienny od średniowiecza,
co z pewnością wpływało na niezmienny i wciąż trwający tam specyficzny klimat. Przy Nadstawnej
działały aż 24 chedery*. W całym Lublinie – 100. Były to prywatne szkółki, które działały zazwyczaj
nielegalnie (przynajmniej w świetle przepisów oświatowych XIX i XX w). Chedery* również funkcjonowały w mieszkaniach. Podobnie, jak prywatne domy modlitwy, mieściły się one w prywatnych
mieszkaniach, w wynajmowanych pokojach. Ciasnota i brud były w nich zjawiskiem codziennym
1 Opis ulicy zaczerpnięty został z artykułu Roberta Kuwałka, Ulica Nadstawna,www.jews-lublin.net
2 Tamże, www.jews-lublin.net
66
67
i powszechnym. To nie przeszkadzało, aby niektóre z nich zgrupowały naprawdę liczną grupę uczniów.
Wiązało się to wówczas z popularnością mełameda, czyli nauczyciela. Do takich należał chociażby w
1881 r. cheder* Hersza Goldnera, do którego uczęszczało aż 81 uczniów.3
W szkółkach nauczano podstaw religii mojżeszowej i podstawowych umiejętności w zakresie pisania i czytania w jidysz oraz odmawiania modlitw po hebrajsku. Nie nauczano żadnych przedmiotów
świeckich. Jednak dzieci żydowskie z zamożnych rodzin mogły uczęszczać do lubelskich świeckich
szkół, zwłaszcza dziewczęta - chociaż ta wiedza i tak się im rzadko przydawała. O dalszym losie dziewcząt decydowali rodzice. Na ulicy Nadstawnej spotkać było można też chedery przeznaczone dla nauki
dziewczynek. Kształcono je na pobożne matki i żony żydowskie. W niektórych domach na Nadstawnej były nawet dwa albo i trzy chedery*.
Chedery* przetrwały aż do 1939 roku. Zamykane przez władze, głównie pod pozorem nieprzestrzegania zasad higieny, a za czasów carskich za brak portretu panującego cara, otwierane były na nowo.
Zawsze cieszyły się dużą popularnością, zwłaszcza wśród ortodoksyjnych Żydów i wraz z nimi zniknęły w czasie II wojny światowej. Zniknęła też większa część ulicy Nadstawnej.4
Źródła:
1. http://tnn.pl/pm,354.html;
2. www.jews-lublin.net;
3. http://tnn.pl/himow_fragment.php?idhr=269
Miejsca żydowskie na ulicy Nadstawnej
Nadstawna 41 Dwór chasydów z Chusiatyna (nr 17)
Nadstawna 20 Dwór chasydów z Góry Kalwarii; cheder (nr 18)
Nadstawna 31 Dom Abrahama Eigera (nr 19)
Nadstawna 10 Dwór chasydów z Kazimierza Dolnego (20)5
***
Pod którym numerem mieszkał dziadek Jakubka?
Przy Nadstawnej 2 – która nie istnieje. Właścicielem kamienicy był Majer Frydman. W kamienicy
mieścił się sklep spożywczy, którego właścicielką była Jochweta Nisenbaum, znajoma dziadka.6 Wraz
z mężem sprzedawała pachnące niepowtarzalne makagigi i niewiarygodnie pachnące cebularze: wyrośnięte na brzegu, a w środku cienki, chrupiące, z przysmażoną cebulką. W sklepie żydowskim klient
nie miał prawa wyjść z niczym: Więc ten Żyd mówi: „Co jest, nie ma! Nie ma, ale będzie. Już pani siada.
Tu krzesełko. Pani dobrodziejka siada, siada, siada, chwilę zaczeka i już”.7
Jakub wykonał kilka zdjęć Nadstawnej. Teraz płyną przez nią tłumy ludzi ciągnących na dworzec
PKS albo na Targ. Nikt z pewnością nie zastanawia się, gdzie ów staw, który stał się inspiracją dla nazwy uliczki. Dawniej przechodziło się
Wykop przy ul. Nadstawnej, źródło: www.tnn.pl
***
Nazywam się Karol. W czerwcu tego roku skończę gimnazjum i rozpocznę niemal dorosłe życie.
Tuż za Bramą Grodzką rozciągał się znajomy, ale całkiem inny świat. Mimo to kultura, obyczaje,
wiara naszych braci, lubelskich Żydów, jest wciąż tajemnicą dla wielu lublinian – i dla mnie także. Napisałem pracę konkursową właśnie o Nadstawnej, ponieważ ta uliczka żydowskiej dzielnicy Lublina
nadal istnieje. Nie przypomina zupełnie opisanej przeze mnie pełnej ruchu, gwarnej, długiej i ważnej
ulicy, ale jest.
Z całą pewnością warto wybrać się w taką „małą podróż w czasie”. Cztery stare domy stoją tu, gdzie
powinny, chociaż nasz świat nie chce o nich pamiętać. Być może, będąc właśnie na Nadstawnej, poczujemy na sobie powiew minionych czasów? Kiedy wokół Zamku była gęsta zabudowa, a studzienki na
obecnym dworcu PKS nie było widać spośród ciasno stojących domów?
3 Tamże, www.jews-lublin.net
4 Tamże, www.jews-lublin.net
5 Tamże, www.jews-lublin.net
6 http://tnn.pl/pm,2361.html;
7 Wspomnienia Teresy Szmigielskiej: http://tnn.pl/himow_osoba.php?idho=186;
68
Widok na dawną Nadstawną
69
Jesziwa.
Opowieść o Szkole Mędrców
70
71
Kiedy Aron ujrzał z daleka szeroką bramę,
za którą ciągnął się plac z kwietnikami i licznymi rzędami drzew, poczuł się zaniepokojony. Budynek przytłoczył go swoim ogromem.
Chłopiec przypominał sobie, jak wraz
z rodzicami był na otwarciu Jesziwas Chachamej Lublin1 - szkoły, dzięki której Lublin
zyskał miano Oksfordu Wschodu. Było to
24 czerwca 1930 r. Już wtedy bał się tej dużej budowli, w której teraz miał zamieszkać.
Co gorsza, musiał zostawić w Piaskach swoją
najbliższą rodzinę, by móc się tu uczyć. To, że
miał nie zobaczyć swojej ukochanej siostry
przez długi czas, spowodowało, że pogrążony Zwój Tory. Ilustracja Weronika Adamczyk
w niewesołych myślach zwolnił kroku.
Minął powoli bramę i szedł kwiecistymi alejkami, zmierzając w kierunku budynku. Przed wejściem
do szkoły jego wzrok przykuł hebrajski napis, którego wcześniej nie zauważył: ‫תארי יל ועמש םינב וכל‬
‫„( – םכדמלא ׳ד‬Pójdźcie synowie, słuchajcie mnie! Nauczę was bojaźni Bożej!”, Ps 34:12).2
Na schodach wiodących do wejścia Aron przystanął oniemiały: tak onieśmieliły go cztery monumentalne kolumny frontonu budynku. Chłopiec zadarł głowę, bo przypomniał sobie, jak siedem lat
wcześniej, podczas otwarcia uczelni stał z rodzicami niemal w tym samym miejscu. Wtedy ogromny
taras na piętrze był pełen chasydzkich kapeluszy pobożnych Żydów.
Gdy za Aronem zamknęły się masywne drzwi, znalazł się w przestronnym korytarzu. Przez dłuższą
chwilę snuł się bez celu, niemal gubiąc się w ogromnej przestrzeni.
„Pierwsze dwie kondygnacje (suterena i wysoki parter) mieściły kotłownię, magazyny i spiżarnie,
pralnię z suszarnią, łaźnię z natryskami i mykwą*, piekarnię mechaniczną, dwie kuchnie (mięsna
i mleczna) i jadalnię; na drugiej kondygnacji były ponadto: kancelaria i biura, dwie czytelnie oraz
sala z ogromną makietą Świątyni Jerozolimskiej* (…) Na trzeciej kondygnacji znajdowały się: biblioteka (na początku dysponująca około 13 tysiącami tomów książek i czasopism), sala konferencyjna,
mieszkanie rektora, pokoje gościnne. Tu też, w południowej części, znajdowała się aula wykładowa,
o powierzchni 200 m2, wysoka na dwie kondygnacje, wypełniona ławkami dla studentów. Stanowiła
ona jednocześnie bóżnicę* (dostępną także dla Żydów spoza uczelni). Kondygnacja czwarta i wyższe przeznaczone były na internat dla studentów. Przed budynkiem rozciągał się skwer, natomiast za
budynkiem (od wschodu) urządzony był rozległy ogród z alejkami i ławkami, obsadzany drzewami
(których liczba doszła do kilkunastu tysięcy). Pod względem bazy dydaktycznej i lokalowej uczelnia
była bardzo nowoczesna.”3
Po dłuższej chwili Aron z ulgą postrzegł, że z boku obserwuje go kolega – Szymon. Był nieco starszy
od Arona, miał 16 lat, ale pochodził również z Piask. Szymon opowiedział chłopcu kilka rzeczy, które
mogły się przydać. Teraz Aron wiedział na przykład, że wstawać będą o 5:30, a już pół godziny później
zaczynają się studia nad codzienną kartą Talmudu*. Dopiero po nauce będą mogli zjeść śniadanie
w sali jadalnej, którą Aron widział tuż przy wejściu. Szymon musiał przerwać, bo właśnie za chwilę,
miała się odbyć wspólna wieczorna modlitwa.
-Jesziwa to po hebrajsku „posiedzenie”4! - zawołał Szymon, wyraźnie zdziwiony niewiedzą Arona.
– Chodzisz do tej szkoły i nawet nie ciekawi cię jej historia i znaczenie?
Przyjaciel długo opowiadał koledze o wszystkim, co wiedział na temat budynku, w którym się
znajdowali. Z dumą oprowadzał go po łaźni z prysznicami i chętnie opowiadał o kąpielach rytualnych,
odbywających się w mykwach*.
Po modlitwie Szymon przypomniał, że w chwili otwarcia uczelni, bibliotek jesziwy liczyła 12 – 13
1 Założona w Lublinie przez rabina Majera Jehudę Szapirę w 1930 roku była największą uczelnią talmudyczną na świecie.;
za: http://pl.wikipedia.org/wiki/Jeszywas_Chachmej_Lublin;
2 Ibidem;
72
3 http://lublin.jewish.org.pl/uczelnia_historia.html;
4 http://pl.wikipedia.org/wiki/Jesziwa;
73
tysięcy tomów, wśród których było wiele unikatowych egzemplarzy. Mówił też, że studenci
nie mogą w pełni z niej korzystać, ponieważ
wszystko, co znajdowało się w jej zbiorach,
przechodziło przez ręce rektora, to on decydował o tym, co znajdzie się w księgozbiorze i co
mogą wypożyczyć studenci.5
Dopiero drugiego dnia oszołomiony
nową sytuacją Aron zaczął zwracać uwagę na
uczniów znajdujących się w szkole. Wyglądali
raczej mizernie, ubrani na czarno, mieli pejsy
i długie włosy. Niektórzy wyglądali na bardzo
smutnych i zamkniętych w sobie. Szymon, widząc zdziwioną i pełną współczucia minę Arona, rzekł tylko: „Wielu ludzi mówi, że tak zagu- Modlący się Żyd. Ilustracja Weronika Adamczyk
bionych i smutnych postaci, jeszcze nigdzie nie
widzieli.”6
„Czyżbym już za parę dni miał wyglądać jak pozostali uczniowie?” – zadawał sobie wciąż pytanie
nasz bohater.
do dnia dzisiejszego z dawnej jesziwy zachował się parochet;7
• Drzwi do jednego z pomieszczeń jesziwy mają kształt studni stojącej dziś na dworcu PKS przy
Alei Tysiąclecia;
***
Modlący się Żyd. Ilustracja Weronika Adamczyk
Aron właśnie się obudził – jest 5:30. Ma pół godziny, by się przemyć i ubrać. Po ok. 20 minutach
zjawia się Szymon i razem idą studiować Daf Jomi
– Kartę Dnia Talmudu. Zmęczeni nauką idą wreszcie na obiad. Aronowi jedzenie nie smakuje tak, jak
w domu, jednak nie chce okazywać kolegom, jak
bardzo tęskni za rodziną. Czuje, że przyjaciel go nie
zrozumie.
Po obiedzie przychodzi czas na przechadzkę po
parku. Aron poznaje rówieśników: Judę i Mehela,
którzy są całkiem mili. Zwłaszcza Juda – z jego oczu
można niemal wyczytać, że czuje się podobnie jak
Aron. Tęskni za kimś.
Tego wieczoru, zasypiając, Aron długo rozmyśla.
Wie już, że nowe miejsce odmieni mu życie. Pytanie
tylko czy na lepsze ?
Jesziwa
***
Nazywam się Marysia, mam 15 lat. Przed napisaniem pracy konkursowej nawet nie wiedziałam
o istnieniu żydowskiej Szkoły Mędrców. Przez stulecia Polacy i Żydzi mieszkali razem na wspólnej
ziemi. Jednak moje pokolenie, a nawet pokolenie moich rodziców, lublinian urodzonych po drugiej
wojnie światowej, nie ma pojęcia o istnieniu dzielnicy żydowskiej w Lublinie. Dlatego mam nadzieję,
że i nasza praca przyczyni się do wskrzeszenia pamięci o wspólnej przeszłości.
Warto dziś zobaczyć…
• W 2003 roku Jesziwę zwrócono gminie żydowskiej. Obecnie można zwiedzać wystawę dotyczącą historii Szkoły Mędrców oraz postaci Majera Szapiry, pierwszego rektora i inspiratora szkoły;
5 http://tnn.pl/pm,3093.html
6 http://biblioteka.teatrnn.pl/dlibra/dlibra/doccontent?id=33514&dirids=1
74
Wejście do Jesziwy
7 Ozdobna kotara w synagodze, oddzielająca symbolicznie strefę sacrum (świętą) od profanum (świecką, zwyczajną);
75
Anna Langfus.
Opowieść o Poetce
76
77
Spotkałam Anię wczoraj, nawet nie wiedziałam, że wróciła do Lublina. Bardzo się ucieszyłam, była
jedną z niewielu moich bliskich, którzy przeżyli wojnę. Rozmawiałyśmy bardzo krótko. Wyglądała jak
zawsze pięknie, jednak jej twarz nosiła ślady bólu i cierpienia. Łatwo poznałam, że nie jest szczęśliwa.
Wspominała o wyjeździe w najbliższym czasie- może do Paryża. Tak jakby szukała dla siebie nowego
miejsca, może chciała o czymś zapomnieć… Nie wiedziała, czy będzie nam dane jeszcze się spotkać.
nię znałam z Gimnazjum, przyjaźniłyśmy się w ostatniej klasie. Siedziałyśmy razem w ławce na
języku polskim. Anka była najlepsza w klasie, często pomagała mi w pracach domowych.. Szczególnie pamiętam pierwszą wizytę u niej w domu. Było to w piątek po lekcjach, wychodziłyśmy razem ze
szkoły, kiedy zaproponowała, żebym do niej wpadła. Zgodziłam się chętnie, bo nie miałam żadnych
planów na wieczór.
Ania mieszkała przy Lubartowskiej tak samo jak ja. Długo śmiałyśmy się z tego, że od dawna mieszkamy na tej samej ulicy i o tym nie wiemy. „To dlatego, że jest taka długa” –zawsze powtarzałyśmy.
Szłyśmy powoli na ulicy był duży ruch, bo w pobliżu znajdował się targ. Podróż mogła być uciążliwa
dla zwykłego przechodnia, trzeba było przepychać się między ludźmi, ale my rozmawiałyśmy i dużo
śmiałyśmy się, byłyśmy młode i tryskałyśmy energią.
Anna mieszkała w czteropiętrowej kamienicy. Weszłyśmy szybko po schodach. Jej mama była bardzo miła. Zrobiła nam herbatę, a później poszłyśmy do pokoju Ani. Jej taty nie było w domu - pracował jako kupiec. Ania opowiadała mi o Jakubie, którego nie dawno poznała. Wydawała się szalenie
zakochana. Snuła plany na przyszłość, chciała wyjechać ze swoją miłością w romantyczną podróż zaraz
po maturze. Pamiętam, jaka byłam zachwycona, gdy przeczytała mi wiersz, który dla niego napisała.
Rozmawiałyśmy o naszych marzeniach i planach. Właściwie to ona mówiła więcej, ja słuchałam, zawsze wolałam to, niż mówić o sobie, a mojej przyjaciółce to odpowiadało. Spędziłyśmy razem bardzo
miły wieczór, później Ania odprowadziła mnie do domu.
Spotykałyśmy się cały rok, często chodziłyśmy do kina i kawiarni . Naprawdę dogadywałam się
z nią jak z nikim innym. Po maturze spełniły się marzenia Ani, wyszła za mąż za Kubę i wyjechali razem do Belgii. Szkoda, że opuściła Polskę tak szybko. Niestety los nie pozwolił spotkać się nam jeszcze
przed wojną. Mam nadzieję, że nasze drogi jeszcze kiedyś się spotkają i odnowimy swoją przyjaźń.
***
Anna Langfus to pisarka francuskojęzyczna pochodząca z Lublina.
Nazywam się Basia Olszyńska, niedawno oglądałam w telewizji program o Annie Langfus i jej twórczości. Bardzo zainteresowała mnie jej postać, dlatego chciałam napisać właśnie o niej. To ja wcieliłam
się w rolę szkolnej koleżanki Anny.
Anna Szternfinkiel , bo takie było jej rodowe nazwisko, żyła w latach 1920-1966, pochodziła z żydowskiej rodziny zamieszkującej w Lublinie. Jej ojciec był dość zamożnym kupcem. W młodości
mieszkała przy ulicy Lubartowskiej 18, obecnie 24. Przy jej rodzinnym domu 2 stycznia 2008 roku
w rocznice jej 88 urodzin powieszono tablicę upamiętniającą jej postać. Chodziła do Państwowego
Gimnazjum im. Unii Lubelskiej. Była ulubienicą nauczycielki od języka polskiego. Już w młodości
wykazywała zdolności literackie, zadebiutowała w czasopiśmie młodzieżowym „Filomata”. Była bardzo
piękną i uprzejmą dziewczyną. Wyglądem nie przypominała Żydówki. W czasach szkolnych kolegowała się z Anną Kamińską i Julią Hartwiq. Maturę zdała w roku 1937, rok później wyszła za mąż za
rówieśnika Jakuba Rajsa. Młode żydowskie małżeństwo w tym samym roku wyjechało do Belgi na
studia inżynierskie w Wyższej Szkole Włókienniczej w Verviers.
Gdy w 1939 roku wrócili na wakacje do Lublina, zostali zmuszeni przez wojnę pozostać w mieście.
Jednak zaraz w roku 1942 podczas okupacji Anna z rodziną zdołała przedostać się do Warszawy. Niestety, rodzice Anny zginęli w warszawskim getcie. Jej i Jakubowi udało się uciec, ukrywali się w lasach.
Langfus była łączniczką AK, została aresztowana, a później odesłana do więzienia w Płońsku. Anna
została wyzwolona wraz z nadejściem Rosjan. Jej mąż nie wrócił już do Lublina, został rozstrzelany
w Nowym Dworze Mazowieckim.
Kiedy powróciła w 1945 do Lublina, nie potrafiła odnaleźć się w swoim rodzinnym mieście. Rozpoczęła naukę w studiu dramatycznym, jednak już w 1946 wyjechała do Francji. Tam znalazła prace
78
79
jako nauczycielka matematyki w miasteczku koło Paryża. Dwa lat później wyszła za mąż za Arona
Langfusa - znajomego z Lublina, a kilka miesięcy później urodziła im się córeczka – Maria. Zmarła na
zawał w 1966 roku.
Anna Langfus podczas pobytu we Francji napisała wiele powieści. W 1961 otrzymała szwajcarską
nagrodę im. Charlesa Veillona. W Sarcelles działa dziś biblioteka jej imienia. W Polsce niestety jej
utwory są prawie nieznane. Dopiero w 2008 roku z inicjatywy Ośrodka” Brama Grodzka-Teatr NN”
została wydana w Polsce jej pierwsza książka „Skazana na życie”. Książka ta opisuje przejścia wojenne
autorki ukazane w świetle powieściowej fikcji.
Na lekcji języka polskiego czytaliśmy tekst Anny Langfus – „Kobieta w futrze”. Bardzo zaciekawiły
mnie refleksje autorki, która tyle w życiu doświadczyła. Wstrząsnęła mną relacja z egzekucji żydowskich dzieci i zaimponowało bohaterstwo wychowawczyni. Uważam, że to wspomnienie powinno znaleźć się w gimnazjalnym podręczniku.
Myślę, że należałoby szerzej zapoznać Polaków, a w szczególności lublinian z historią i twórczością
Anny Langfus. Przechodnie mijający dom przy ulicy Lubartowskiej 24 powinni wiedzieć, że mieszkała
tam bardzo zdolna pisarka i odważna kobieta.
„Murami słońce się nie przejmuje
Jest ponad ulicami, domami, ponad naszymi głowami
Idę bez celu
Lekka sukienka przykleja mi się do ciała
A krople potu powoli ściekają wzdłuż ramion
Jestem w tłumie
Potrącają mnie ci, którzy idą za mną
Ci, którzy idą z przeciwka
Idę pod prąd
Po przejściu bardzo eleganckiej młodej kobiety uderza mnie w twarz
Powiew perfum
Mogłyby się nazywać zbliżenie albo cień czy też
Przepowiednia
Albo być może Ostatnie perfumy
Idąc odwracam nieco głowę żeby ich nie widzieć
Innych
Tyle że oni jednak tam są
Zawsze pod ścianą
W łachmanach
Z wyciągniętą ręką…
Bezpłciowe postacie o zachłannych śledzących was oczach
Trzeba się trochę odsuwać
Ze strachu żeby ta wyciągnięta ręka was nie zatrzymała
Myśleć o czymś innym żeby nie rozumieć słów wydobywających się z ich ust
Nie dopuścić do siebie że mówią tym samym językiem co wy
Niektórzy są tak chudzi że wyglądają jakby
Ich kości miały zaraz przerwać skórę
Tych właśnie
Należy unikać
Przede wszystkim”1
1 Fragment utworu pochodzi z filmu pana Roberta Kaczmarka: http://www.tvp.pl/vod/dokumenty/historia/errata-do-biografii/wideo/anna-langfus/4285111?start_rec=40
80
Dziś na Lubartowskiej możesz zobaczyć:
• Tablicę upamiętniającą życie i twórczość
Anny Langfus – Lubartowska 24;
• Jesziwę i dawny Szpital Żydowski – na Lubartowskiej 85 i 81 – w nowoczesnym Szpitalu
w latach ’30 XX wieku pracował mąż wybitnej
poetki lubelskiej, przyjaciółki Józefa Czechowicza*, Franciszki Arnasztajnowej*, Marek
Arnsztajn*;
• Izbę Pamięci Żydów – Chewra Nosim – w synagodze z XIX stulecia, ul. Lubartowska 10 –
wejście przez podwórko Lubartowska 8;
• Warto skręcić w ulicę Ruską, aby poczuć ducha dawnego targu;
Dom Anny Langfus. Ilustracja Barbara Olszyńska
Basia przed domem
Poetki
Dom Anny Langfus
81
Kowalska.
Opowieść o ulicy, która przetrwała
nie tylko na fotografiach
82
83
Klęczałem w ponurym kącie swojej izby. Twarz miałem zwróconą ku szybie okna, po której maszerowały promienie słońca. Blask rozszedł się po mojej twarzy, ucałowałem medalik, a do moich uszu
dobiegł dźwięk cerkiewnych dzwonów. Wiedziałem, że to one oznajmią miastu, że życie toczy się dalej.
Przez ostatni czas wychodziłem na spacer, z zamiarem zrobienia zdjęć, a świat jakby na złość miał mi
do zaoferowania jedynie szarość i mroczny kadr. Chciałem odmiany sennego do tej pory życia. Narzuciłem na siebie płaszcz i chwyciłem mój stary, poczciwy aparat…
Pod moimi butami zaskrzypiała posadzka, mimowolnie oparłem się o ścianę. Ta stara graciarnia
w niczym nie przypominała klatki, dawne polichromie zastąpił sypiący się tynk, a schody wyglądały
jak stopnie do piekła. Trzymałem się kurczowo chyboczącej się, drewnianej poręczy, po czym powoli
i ostrożnie starałem się zejść na dół.
W powietrzu unosił się kurz, był tak gęsty, że ludzie ledwo widzieli się nawzajem. Ruszyłem w lewo.
Naprzeciw mnie ulicą pędził brodaty Żyd, w długiej kapocie i w butach z szerokimi cholewami. Poznałem w nim Laudana Synche – właściciela kamienicy przy Kowalskiej 1. „Jedynka” wznosiła się na
3 piętra a na szczycie znajdował się strych z dachem dwuspadowym. Każda z kamienic na Kowalskiej
stała na piwnicach, rozległych, głębokich i krętych jak labirynt.
Przykucnąłem, lampa błysnęła, zatrzymałem czas…
Odwróciłem się na pięcie, słysząc słowa w jidysz*. W bramie kamienicy numer 4 odbywała się
poranna modlitwa chasydów*. Pomknąłem przez ulicę, omijając ciężkie wozy. Czułem, jak stukot
końskich kopyt wyznaczał rytm budzącemu się światu kupców i rzemieślników. Stanąłem po cichu w
bramie, okryty ciemnością.
Ustawiłem mój Rolleiflex.
Przykucnąłem, lampa błysnęła, zatrzymałem czas….
Modlący nawet nie zwrócili uwagi na nagły błysk, byli zajęci staraniem się, aby głos ich mógł usłyszeć Jahwe*. Opuściłem bramę. Cofnąłem się parę kroków, by sfotografować dzieciarnię kłębiącą się
przy składzie Gewerca, gdzie co półtorej tygodnia dostać można było śledzie. Prawie każdy sklep znajdujący się na Kowalskiej miał na okiennicach kolorowo namalowany rodzaj handlu: szewc miał buty,
grabarz kawałki skór, fryzjer nożyczki. Obok składu Gewerca stał budynek, którego okiennice pomalowane były w czarno-białe, ukośne pasy, nad którymi wisiała tarcza z orłem polskim, jak na żydowską
dzielnicę był to dziwny element, całkiem nie pasujący do całości.
Przykucnąłem, lampa błysnęła, zatrzymałem czas…
Dzieci wlepiły we mnie swój wzrok. Z zaciekawieniem patrzyły na urządzenie, które trzymałem
w ręku. Wyjąłem z kieszeni kilka monet i wysypałem je na dłoń chłopca. Nie zdążyłem nawet cofnąć
ręki, a chłopiec rzucił się pędem do „Franka” – fabryki cukierków i czekolady. Zaśmiałem się w duchu
i ruszyłem prosto, co chwilę potykając się o wystające z chodnika gdzieniegdzie kocie łby.
Lekkim krokiem przemknąłem obok salonu fryzjerskiego Hubermana (Kowalska 6). Barwny szyld
i pełna obsada przy drzwiach wzbudzały ochotę na przekroczenie progu zakładu. Obok niego, przy
sklepie z dyktami stała grupa mężczyzn. Anonimowi, przyłapani przeze mnie w jakimś geście.
Przykucnąłem, lampa błysnęła, zatrzymałem czas…
Nad mężczyznami unosiła się ołowiana chmura dymu papierosowego. Zza rogu mogłem usłyszeć,
zachrypnięty, dobrze znany mi głos Noela. Stał na skrzyżowaniu Furmańskiej i Kowalskiej, opierając się jedną stopą o zniszczony taboret. Pomarszczonymi palcami wygrywał na akordeonie bluesową
pieśń, a na wysokich tonach głos Noela brzmiał jak papier ścierny. Uśmiechnął się do mnie i porozumiewawczo kiwnął głową.
Przykucnąłem, lampa błysnęła, zatrzymałem czas…
Ruszyłem w stronę Kowalskiej 8. Stały tam dwie kamienice, zaś trzecia schowana była z tyłu.
Wznosiły się one na 2 piętra, ceglane, olbrzymie, z dużymi mrocznymi balkonami. Na parterze jednej
z kamienic znajdował się sklep spożywczy, przy którym usadowiła się kobieta z wiklinowym koszem
i żelaznym garnkiem. Co w nim miała ?
Z koszyka wydobywał się nieziemski zapach pieczonych obwarzanków, zaś w owiniętym szmatami
garnku znalazłem groch. Uparcie walczyłem ze swoim nosem, bo ostatnio za szybko pozbywałem się
pieniędzy.
Cóż… przegrałem, zapach za bardzo przypominał mi dzieciństwo.
84
85
Wyciągnąłem z kieszeni drobniaki i podałem kobiecie. Dzięki handlowi takimi delikatesami duża
część biedoty żydowskiej ratowała się od głodu.
Przykucnąłem, lampa błysnęła, zatrzymałem czas…
Powędrowałem dalej. Minąłem kamienicę przy Kowalskiej 10, ceglaną, okrytą blaszanym dachem.
Jako jedna z niewielu była w dobrym stanie, ceglasta farba nadawała budynkowi nowszy, niezacofany
wygląd. Zerwał się wiatr. Stare okiennice kamienicy numer 10 uderzały o framugi, a nad miastem zaczął unosić się zapach świeżo udojonego mleka.
Przykucnąłem, lampa błysnęła, zatrzymałem czas….
Na parterze „dziesiątki” mieścił się fryzjer, spożywczy, magiel oraz piekarnia. Trudno mi było zrozumieć, po co otwarte są sklepy, skoro nie widać było żadnych klientów. Kobiety sklepikarki rezydowały pod sklepami i cerowały skarpetki swych mężów i synów. Niby je znałem, ale starość, przedwcześnie
im przyznawana, robiła z nich całkiem obce mi osoby. Zapytałem o możliwość zrobienia zdjęcia. Kobieta nieśmiało kiwnęła głową.
Przykucnąłem, lampa błysnęła, zatrzymałem czas…
Z kominów zaczął unosić się dym, był to znak że gospodynie przygotowywały posiłek: zupa z kaszą,
duszone mięso z kaszą, grzyby z kaszą. Zaburczało mi w brzuchu ale twardo ruszyłem dalej.
Zatrzymałem się koło Kowalskiej 14, dlaczego ? Znajdowała się tam jedna z bożnic*. Zaciekawiony,
musiałem zajrzeć do środka. Na ścianie tańczyły cienie płomieni znicza w menorze*. Stałem przez
chwilę w otwartych drzwiach, wdychając mieszaninę zapachów- łoju, wosku i stęchlizny. Głosy wiernych łączyły się w całość, recytując Osiemnaście Błogosławieństw*. Jedni wznosili oczy, inny ręce ku
niebu.
Przykucnąłem, lampa błysnęła, zatrzymałem czas…
Zazdrościłem im niezłomnej wiary. Stałem tam przez chwilę, po czym ruszyłem dalej.
Na ulicy zbierał się tłum. Była to dziwna mieszanina wszystkiego we wszystkim : kosze, Cyganie,
wozy, patelnie, konie, naczynia, skrzynki, worki, Żydzi. Żydzi wszelkiego rodzaju : Żydzi z ze skórami,
Żydzi z czapkami, Żydzi z bułkami, obwarzankami, ciastkami, kwasem jabłecznym i czym tylko bym
sobie wymarzył. A baby ? Były tam baby z koszykami, baby z jabłkami, baby z drobiem, baby z rybą
smażoną i baby w ogóle. Czułem, że ogłuchnę…
I zapachy… zapachy były takie, że tylko się udusić.
Odwróciłem się i zniknąłem w czarnym zaułku…
„Dobranoc miasto stare, dobranoc.
Drogi białe wychodzą stąd na północ, zwężają się w ścieżyny,
Ścieżyny rozlewają się w drobne strużki steczek.
Wędrowiec jest już tylko ciemnym punkcikiem na jednej z nich.
Zniknął za wzgórzem.
Dobranoc, miasto,
Dobranoc…” (Józef Czechowicz)1
***
Nazywamy się Kasia Syska i Ania Schneider. Stoimy na moście prowadzącym do zamku, patrząc na
puste przestrzenie, które kiedyś zajmowały żydowskie uliczki.
Nagle wydaję się nam, że słyszymy nakładające się na siebie głosy . Głosy, które wypełniały miasto
70 lat temu.
Schodzimy w dół w kierunku ulicy Kowalskiej i podążamy śladami fotografa. Szukamy miejsc,
które uwiecznił na zdjęciach.
Zniknęli ludzie, dawne szyldy, kocie łby, głosy i zapachy dawnego miasta. Można je sobie tylko
wyobrazić…
Idziemy przez labirynt uliczek, mijamy pusty plac po Farze dochodzimy do Bramy Krakowskiej.
To tam znajduje się tunel do innego wymiaru…
Za bramą panuję zgiełk miasta, toczą się autobusy, migają samochody ludzie wracają z pracy.
Zostawiamy za sobą niewielki świat, w którym czas stanął w miejscu.
Może po prostu tu nie było czasu?
Przykucnąłem, lampa błysnęła, zatrzymałem czas…
Uciekłem z moim Rolleiflexem na drugą stronę ulicy. Przycupnąłem sobie na starej drewnianej
skrzyni stojącej koło spożywczego na Kowalskiej 17. Podszedł jakiś Żyd, za nim drugi i trzeci. Po nich
znowu dwójka Żydów. Za dwójką trójka. A potem tłum Żydów do wyboru i koloru. Prawdziwy kołowrotek. Jeden drugiemu przekazuje sensację, prawdziwą czy nieprawdziwą, jakie to ma znaczenie.
Parsknąłem śmiechem i złapałem aparat.
Przykucnąłem, lampa błysnęła, zatrzymałem czas….
Przecisnąłem się przez tłum, by móc chwilę odetchnąć. Skierowałem się na podwórko należące do
kamienicy przy Kowalskiej 15. Było jak kawałek wsi w środku miasta. Powietrze tutaj pachniało tak
dziwnie, pół słodko, pół gorzko, pełne szelestów i cykania świerszczy.
Przykucnąłem, lampa błysnęła, zatrzymałem czas…
Powoli zapadał już zmierzch. Za miastem było jeszcze dość jasno, ale w wąskich uliczkach panował
już mrok. Wystawy sklepowe zaczęły oświetlać lampy naftowe i świece. To cisza ślimaczym, ociężałym
tempem wślizgiwała się na Kowalską. Tylko Żydzi przemykali ulicą, w drodze na wieczorne modły.
Przykucnąłem, lampa błysnęła, zatrzymałem czas…
Minąłem kamienicę przy Kowalskiej 11, starą, podniszczoną, gdzie znajdował się kolejny szewc
i grabarz. Do moich uszu dobiegł szum wody, spływającej w zainstalowanej kanalizacji. Oplótł mnie
wiatr, który przyniósł ze sobą zapach stęchlizny. Ruszyłem szybciej, minąłem drukarnię gazet żydowskich przy Kowalskiej 5. Wlepiłem oczy w okno, ciekawy drukarskich maszyn.
Przykucnąłem, lampa błysnęła, zatrzymałem czas…
Popatrzyłem jeszcze raz na ulicę, w głąb ciemności, która przykryła Kowalską.
86
Ulica Kowalska dzisiaj
1 Józef Czechowicz, Poemat o mieście Lublinie, http://www.lublin.eu/Wiersze_o_Lublinie-1-99.html;
87
Dziś na Kowalskiej warto zobaczyć…
• Kamienicę, w której mieszkał Henio Żytomirski (Kowalska 11), chłopiec – symbol cierpienia
żydowskich dzieci w czasie Zagłady, postać wydobyta z niepamięci dzięki poszukiwaniom pracowników Ośrodka Brama Grodzka. Co roku 19 kwietnia, w Dniu pamięci o Holokauście, lublinianie przechodząc szlakiem miejsc związanych z życiem Henia, zatrzymują się również przy
domu na Kowalskiej 11;
• Zaułek Hartwigów – nazwany tak ku pamięci znanej lubelskiej rodziny artystów. Malownicze
miejsce prowadzi ku ulicy Rybnej;
• Freski na rogu Kowalskiej i Placu Zamkowego – przypominają słynne malowidła znajdującej
się nieopodal Kaplicy Zamkowej, dzieło artysty Michała Stachyry – 18 scen z historii Lublina,
tworzonych pod hasłem: To co dzisiaj stare, było kiedyś nowe;
• Koniecznie należy zobaczyć fantastyczne zdjęcia Stefana Kiełszni, lubelskiego fotografika – dokumentalistę miasta. Dostępne pod adresem: http://teatrnn.pl/leksykon/node/3208/stefan_kie%C5%82sznia_%E2%80%93_charakterystyka_archiwum_fotografii;
Wieniawa.
Opowieść o zapomnianym miasteczku
w niezapomnianym mieście
Ulica Kowalska. Ilustracja Natalia Salwa
88
89
Jestem mieszkanką Lublina. Codziennie mijam nowe bloki i apartamentowce, ale także odchodzące
w przeszłość stare kamieniczki i place. Niewiele wiem o ich historii. Próbuję przeniknąć dawne dzieje
miejsc, w których od pokoleń wychowywali się moi bliscy.
***
Wieniawa to dzielnica Lublina znajdująca się w północno-zachodniej części miasta. Dawna wieś,
potem miasteczko. Należała do rodzin Lubomelskich, Tarłów, Leszczyńskich. W 1916 roku została
włączona w administracyjny obręb miasta Lublina. Nazwa pochodzi od herbu rodziny Leszczyńskich,
choć legendy głoszą, że od dawniej mieszczących się w Wieniawie winnic czy składów wina. Mieszkały
tam także rodziny polskie, choć większość stanowiła zdecydowanie ludność żydowska. Chcę podzielić
się historią tego miejsca.
„W 1869 roku Wieniawa miała 1642 mieszkańców, cztery szynki, dwie fabryki oleju i octu. W latach
80. XIX wieku na terenie Wieniawy funkcjonowała fabryka pomp i imadeł Kuczyńskiego, dwie garbarnie, fabryka octu, olejarnia, rzeźnia, jeden sklep winny. Natomiast w 1905 roku 5592 mieszkańców
w tym 3879 Żydów.”1
Moi rodzice często wspominają, że przez lata chodzili na filmy do kina Kosmos – budynek dziś
nieczynnego kina stoi na rogu Leszczyńskiego (dawniej: Lubelska) i Długosza, przy Ogrodzie Saskim.
Teraz wiem, że do II wojny światowej na tym miejscu był rynek i targ na Wieniawie. Tam, gdzie stoi
stadion Lublinianki – synagoga*, a nieco dalej wzdłuż ulicy Czechowskiej – kirkut*, po którym dziś
nie ma zupełnie śladu.2
Do naszych czasów dotrwały dwa budynki dawnej Wieniawy. W domu przy Leszczyńskiego 50
mieścił się magistrat, czyli urząd gminy Wieniawy. Budynek stoi do dziś,
Spaceruję uliczkami Wieniawy – od wschodu prowadzą mnie: Czechowska, Stanisława Leszczyńskiego, od południa - aleja Długosza, od północy zaś ulica Snopkowska. Skromna, niewiele znacząca,
ale barwna swą dwoistością kultury - polskiej i żydowskiej... Moim przewodnikiem są opowieści dziadka, zapamiętane z dzieciństwa. Usiłuję, przechadzając się dróżkami Wieniawy, uzupełnić w pamięci te
dziecinne wspomnienia. Poznaję Wieniawę coraz lepiej. Czuję, że znam tę dzielnicę od dziecka.
Bezpośrednio przed drugą wojną światową większość mieszkańców Wieniawy stanowili Żydzi. Była
to stara społeczność żydowska, zasłynęła w XVII wieku z własnej synagogi i cmentarza. Podczas pierwszej wojny światowej ta wspólnota i całe przedmieście zostały włączone do naszego miasta.
-Wieniawa, choć znajdowała się bardzo blisko centrum miasta, była prowincją, przedmieściem.
Mieszkania stanowiły głównie z drewniane domy. Największą budowlą była synagoga wzniesiona
w XVIII wieku, znajdująca się dokładnie w centrum dzielnicy. Kiedy Lublin został zdobyty przez wojska niemieckie w 1939 roku, nie było już miejsca dla nas, Żydów – mówił dziadek.
– Moje największe życiowe marzenie? Wolność. Jednak w marcu 1940 roku wszyscy zostaliśmy
wysiedleni do getta*…
– Pierwsze prace budowlane podjęto w latach 1940-1941. Cmentarz żydowski został całkowicie
zniszczony, a nagrobki użyte do budowy jako materiały w niemieckiej dzielnicy.
W swojej „wędrówce” docieram do Leszczyńskiego – spostrzegam boisko Klubu Sportowego „Lublinianka”, niegdyś niemiecki Sportplatz.
– W 1941 roku na terenach Wieniawy SS zaczął budować stadion sportowy i basen... - mówił kiedyś
dziadek – Robotnikami przymusowymi byli Żydzi z getta lubelskiego. Byli też jeńcy francuscy, którzy
zostali zakwaterowani w baraku na ulicy Leszczyńskiego. Od momentu powstania obóz pracy został
nazwany SS-Sportplatz (niem. boisko sportowe) zarówno przez Niemców, jak i więźniów.
Hitlerowcy wreszcie dokonali całkowitego zatarcia śladów żydowskiej kultury w tym miejscu do
tego stopnia, że nikt nie pamiętał już o jej obecności.
Długo stałam na środku pustego chodnika, z zaciśniętymi pięściami, w zimną i ciemną noc, którą
rozświetlała jedynie latarnia. Pozostało tyle pytań bez odpowiedzi.
1 http://teatrnn.pl/leksykon/node/712/dzielnica_wieniawa_w_lublinie;
2 Poza jedynym zdjęciem, na które udało mi się trafić – artykuł i fotografia na stronie: http://www.skyscrapercity.com/
showthread.php?t=413311&page=64
90
91
***
Ciemniej.
Pagóry, zagaję, podlezą
nie sypią się wiankami na oczy.
Ciemniej.
Z nieb czeluści otwartej na ścieżaj
biegną ciche niedźwiedzie nocy.
W pracy wykorzystaliśmy informacje z portali: http://www.deathcamps.org/lublin/sportplatz,
http://tnn.pl/
Dziś na Wieniawie warto zobaczyć…
• Koniecznie filmy o dawnej Wieniawie, na których pan Marcin Fedorowicz opowiada o przeszłości miasteczka: http://biblioteka.teatrnn.pl/dlibra/dlibra/results?action=SearchSimilarAction&eid=24964;
• Galerię zdjęć dawnej Wieniawy: http://biblioteka.teatrnn.pl/dlibra/dlibra/docmetadata?id=24290&from=&dirids=1&ver_id=60075&lp=1&QI=!EF813E70457A0E9FDD41FB0582EBCF02-3;
• Boisko KS Lublinianka – dawny niemiecki sportplatz zbudowany na miejscu żydowskich domów i synagogi (która stała na dzisiejszym placu manewrowym przed wejściem na stadion,
naprzeciwko magstratu);
• Za stadionem, wzdłuż Leszczyńskiego, w kierunku Czechowskiej – zapomnianą skarpę, na której znajdował się kiedyś kirkut;
• Budynek dawnego magistratu – dziś ulica Leszczyńskiego 50;
Nad ulicami, rzędem,
czarne, kosmate,
będą się tarzać po domach do chwili,
gdy księżyc wybuchnie zza chmur, jak krater,
świat ku światłu przechyli.
Blachy dachów dudnią bębnem.
W dół, w górę, nierówno się kładzie
perłowy lampas:
w prostopadłej gromadzie
przedmieścia lampy.
Przeciw niedźwiedziom to mało!
Gną się, kucają domki, zajazdy, bożnice
pod mroku cichego łapą.
Ach, trzasnęłyby niskie pułapy ale już zajaśniało.
Pejzaż: Wieniawa z księżycem.3
***
Nazywam się Robert. O historii Wieniawy dowiedziałem się dopiero podczas pracy nad projektem.
Kiedy zwiedzałem Wieniawę, niejako cofnąłem się w czasie. Wyobraziłem sobie, jak wyglądało to kiedyś. Widziałem w wyobraźni żydowskich więźniów pracujących na budowie „niemieckiej dzielnicy
rekreacyjnej”. Widziałem, jak przewożono ich do getta. Próbowałem, patrząc na starą skarpę, zobaczyć
zniszczony przez Niemców kirkut.
***
Mam na imię Ania i mam 15 lat. Zamykam oczy i przenoszę się w przeszłość, pragnę być w tym
samym miejscu, jednak w innym czasie. Wieniawa przypomina mi senne miasteczko z dawnych opowieści albo osadę sportretowaną w słynnym „Skrzypku na dachu”. Ubogie, ale w jakiś sposób niepowtarzalne miasteczko, przedmieście dużego Lublina całkowicie zniknęło nie tylko z map, ale też – co
gorsza 0 z pamięci samych lublinian. To o tę pamięć chcemy się upominać.
Cmentarz na Wieniawie. Zdjęcie z Gazety Wyborczej
„[...] Nigdy nie daliśmy realnego powodu, aby wzbudzić tyle polskiej wrogości. Chrystus był Żydem, świętym religijnym mężem. I umarł będąc Żydem. I wy lubicie tego człowieka, a nie lubicie
Żydów. Nie mogę do dziś tego pojąć. Pomówienia o dzieciobójstwo, o mieszanie krwi dzieci z macą nie do pojęcia. U was także jest Biblia, a przecież to jest nasza Biblia. Biblia żydowska jest także Biblią
chrześcijańską. Co się zatem stało, skąd wyrosła ta wrogość? [...]” – wspomina Handelsman w książce
„Ścieżki pamięci”.
3 Józef Czechowicz. Wieniawa, http://literat.ug.edu.pl/czchwcz/057.htm
92
93
O cymesie…
i innych specjałach
kuchni żydowskiej
Historia i tradycja to także kuchnia specyficzna dla każdego narodu, dlatego my – Zuzia i Patrycja
przeprowadziłyśmy wywiad z panią Izabelą Kozłowską – właścicielką żydowskiej restauracji na Starym
Mieście o tajemniczej nazwie Mandragora. Pani Izabela jest prywatnie znajomą rodziców Zuzanny
i zgodziła się opowiedzieć o swojej fascynacji kuchnią żydowską.
-Co zdecydowało, że postanowiła Pani otworzyć restaurację specjalizującą się w kuchni żydowskiej ?
-To jest takie marzenie z dzieciństwa, bo mój dom był zawsze otwarty i zawsze się dużo gotowało. Ze strony mojego ojca wszyscy zajmowali się gastronomią i mieli swoje lokale- od małych barów po restaurację mojego dziadka, ciocia miała kawiarnię. Było oczywiste, że któreś z nas, myślę
tu o rodzeństwie, złapie tego kulinarnego bakcyla. Upodobanie do kuchni żydowskiej płynęło z samego serca, bo to niezwykła kultura. To było takie oczywiste, że jeśli kuchnia, to tylko żydowska.
-A miała Pani jakieś kontakty z innymi kuchniami?
-Na początku nie, kiedy otwierałam Mandragorę, wtedy zajmowaliśmy się tylko kuchnią żydowską.
Natomiast po 7 latach otworzyliśmy hiszpańską restaurację , więc przez rok razem z mężem mieliśmy
taki hiszpański epizod, ale cały czas jesteśmy wierni kuchni żydowskiej.
- A jaka jest Pani ulubiona potrawa?
- Moja - czulent. Czulent to jest właściwie historia kuchni żydowskiej. Jest to danie, które groma94
95
dzi bardzo pyszne i sycące składniki, ale jest też bardzo związana z tradycją żydowską. Czulent przygotowywany był przed szabatem, pieczony w specjalnym piecu - tak zwanym szabaśniku. W starych
kamienicach jeszcze można znaleźć takie piecyki, które miały w środku mniejsze piecyki. Często tam
właśnie przygotowywano czulent albo pieczono chleb.
-Czy lublinianie polubili potrawy żydowskie?
-Myślę, że lublinianie kochają kuchnię żydowską, bo łączy smaki różnych kuchni. Musicie wiedzieć
o tym, że przed wojną mieszkała tutaj społeczność polska, żydowska, a także prawosławni hołdujący
kuchni rosyjskiej. Smaki lubelskie , także te żydowskie, są połączeniem różnych smaków i to w sposób
naprawdę pyszny. Myślę, że tak naprawdę ci, którzy nie są Żydami ani nie mają korzeni żydowskich,
czują tęsknotę za tradycją i to powoduje, że przychodzą tutaj.
- A czy coś z kuchni żydowskiej warto by włączyć do swojego codziennego jadłospisu ?
- Przede wszystkim kaszrut. Kaszrut to są religijne przepisy kuchni żydowskiej, zasady
prowadzenia kuchni, mówiące jakie pokarmy możemy jeść, a jakich nie wolno, jak należy
przygotowywać pożywienie. Jest to niesamowicie zdrowy sposób odżywiania się. Przede
wszystkim nie je się wieprzowiny, nie łączy się mleka z mięsem. My tutaj zachowujemy kaszrut.
Nie mamy kuchni koszernej, bo kuchnia koszerna wymaga specjalnego nadzoru w osobie
Masztiliacha, tak się nazywa ta osoba która nadzoruje stosowania reguł kuchni koszernej.
-Jakie były przysmaki żydowskich dzieci?
-Cymes, czyli potrawa bardzo słodka , do dzisiaj to słowo funkcjonuje w naszym słowniku na oznaczenie czegoś wyjątkowo smacznego, Cymes jest na miodzie z cukrem , jest słodziutki. To są marchewki pokrojone w kółeczka , one mają też symbolikę pieniążków, takie danie symbolizujące bogactwo.
Cymes najczęściej je się na nowy rok na Rosz ha-Szana, żeby rok był bogaty, pełen pomyślności. Im
słodszy cymes, tym „słodszy” nowy rok.
- A które potrawy były związane ze świętem żydowskim?
-Z którym świętem?
- Szabat.
- Szabat, czyli to święto, które przychodzi co tydzień, zaczyna się w piątek po zachodzie słońca
i kończy się zachodem słońca w sobotę. Tradycyjne danie na szabat to chała, którą na rozpoczęcie
szabatu dzieli się na kawałki i je Jednak główne danie szabasowe to jest czulent. Wiadomo, że w szabat nie można pracować , więc czulent zostaje wcześniej przygotowywany i czeka właśnie w tym szabaśniku Jeżeli są jakieś uroczyste okazje, to zawsze jest rosół, są też jakieś mięsa typu gęś, kaczka.
Na Pesach - to są wyjątkowe święta, nie możemy jeść chleba, jemy wtedy macę przygotowaną bez
zakwasu, symbolizuje ona chleb, który spożywali Żydzi przed wyruszeniem z Egiptu. Jemy na przykład rosół z kulkami z macy. Chanuka to są święta pełne światełek, bo to jest święto świateł. Upamiętnia zwycięstwo Machabeuszy nad wojskami syryjsko – greckimi. Dzieci uwielbiają te święta,
ponieważ jemy wtedy dużo pączków, bo musi być tłusto, racuchy na słodko, placki ziemniaczane.
Rosz ha-Szana, to żydowski Nowy Rok. Wtedy przede wszystkim podaje się całą rybę i, to jest bardzo ważne, rybę kładziemy głową do gospodarza domu. To podkreśla, kto jest panem domu i życzy mu się, żeby był z przodu wszystkich spraw w nadchodzącym roku, a nie z tyłu - w ich ogonie.
- A są jakieś alkohole, wina związane z tymi świętami?-Wszystkie toasty wznosi się czerwonym wytrawnym winem.
Słowniczek
pojęć kultury i religii Żydów
CHASYD, CHASYDYZM – ( hebr. Prawy, sprawiedliwy, bogobojny) ruch religijno – mistyczny,
którego twórca był Izrael Baał Szem Tow żyjący w XVIII wieku na Podolu.
Na czele grupy chasydów stoi CADYK – wybrany nauczyciel i przywódca duchowy.
Adoracja Boga odbywa się w rytuale połączonym ze śpiewem i tańcem często graniczącymi z ekstazą.
CHEDER – (hebr. izba) elementarna szkoła żydowska, w której chłopcy od piątego roku życia uczą
się Pięcioksięgu, nauczyciel w chederze zwany jest MEŁAMEDEM.
JESZIWA – szkoła teologiczna kształcąca rabinów i nauczycieli religii.
KADISZ – modlitwa za zmarłych.
KIRKUT – cmentarz
KUCZKA – szałas budowany w święto Sukkot (czasem
altanka, drewniany ganek, rodzaj zabudowanego balkonu) służący do obchodów tego święta, spożywa się
w nim świąteczne posiłki.
KUCZKI ( SUKKOT) – Święto Szałasów obchodzone na pamiątkę budowania szałasów w czasie pobytu
Żydów na pustyni.
Balkon - kuczka. Ulica Niecała
MACEWA – żydowski nagrobek w formie pionowo ustawionej płyty kamiennej lub żeliwnej zakończonej półkolem lub prosto, trójkątnie albo dwoma odcinkami koła; w górnej części znajdują się
płaskorzeźby, w dolnej inskrypcje (napisy).
MENORA – siedmioramienny świecznik używany w świątyniach żydowskich do oświetlenia ołtarzy i pulpitów modlitewnych; jest jednym z symboli Świątyni Jerozolimskiej i judaizmu.
MEZUZA – (hebr. odrzwia) zwitek pergaminu z tekstem Pisma umieszczony w futerale i przybity do framugi.
PESACH – (hebr. Przejście)- święto żydowskie obchodzone na pamiątkę
wyzwolenia Żydów z niewoli egipskiej
Żydowska menora.
Ilustracja Weronika Adamczyk
PŁACZKI – kobiety opłakujące na pogrzebie zmarłego, lamentujące za wynagrodzenie.
RABIN – (hebr. mistrz )- administrator gminy wyznaniowej, przysługuje mu orzecznictwo w sprawie rytuału, interpretacja prawa żydowskiego, jest odpowiedzialny za sprawowanie nabożeństw,
działalność chederu, pełni rolę ojca duchowego, doradcy i sędziego w gminie.
RABI, REBE - przywódca chasydów, nauczyciel, cadyk.
96
97
SYNAGOGA (BOŻNICA, BÓŻNICA) – żydowska świątynia, dom modlitwy, miejsce zgromadzeń
modlitewnych.
UCZESTNICY KONKURSU PRZY PRACY
SZABAS, SZABAT – sobota.
SZAMES – sługa w synagodze, przygotowywał świątynię do nabożeństwa, budził mężczyzn na poranne modlitwy.
SZEMA IZRAEL – ( hebr. „Słuchaj, Izraelu”) jedna z najważniejszych modlitw judaizmu.
SZOFAR – instrument muzyczny - rodzaj rogu wykonanego z rogu zwierzęcia koszernego (najczęściej baraniego), służył do ogłaszania niektórych świąt, dźwięk jego był bardzo donośny i słyszalny na
dużym obszarze.
TORA – (z hebr. pouczenie wskazówka) pięć pierwszych ksiąg Biblii – PIĘCIOKSIĄG, najważniejszy święty tekst judaizmu.
Zdjęcia z warsztatów historii mówionej. We wnętrzu Bramy.
98
99
100
101
ŚLADY DAWNEGO LUBLINA DZIŚ
102
103
Brama Grodzka. Brama Żydowska. Nezwykłe przejście pomiędzy dwoma bliskimi ale odmiennymi światami. (do bramy)
104
105
Podziękowania
Pragniemy serdecznie podziękować Organizatorom konkursu „Na wspólnej ziemi”
za niezwykle cenną inspirację wzbogacającą podejmowany przez nas proces kształcenia
i wychowania; mamy nadzieję, że nasze działanie rozwinęły intelektualnie i duchowo
wszystkich uczestników przedsięwzięcia i pozytywnie zaowocują w przyszłości.
Działania związane z przygotowaniem pracy konkursowej były także dla nas, nauczycieli, interesującym doświadczeniem - zawodowym i osobistym. Wyzwoliły w nas wiele
entuzjazmu i prawdziwą pasję do poszerzenia swojej wiedzy o roli obywateli żydowskiego pochodzenia w współtworzeniu miasta, z którym od pokoleń związane są dzieje
naszych rodzin.
Niewątpliwym sukcesem stało się zbudowanie autentycznej poznawczej wspólnoty
między nauczycielami i uczniami, stworzenie przestrzeni wspólnego myślenia, dzielenia się zdobytą wiedzą i refleksjami w atmosferze zaufania i otwartości.
Sądzimy, że najpełniej efekty naszej pracy nad przewodnikiem oddają słowa wielkiego wzoru nauczyciela i wychowawcy – Janusza Korczaka:
„Wychowawca pomaga w rozwoju wychowankowi.
a przez to sam się rozwija i wzrasta”.
Dziękujemy serdecznie panu Sławkowi Olszyńskiemu – Tacie Basi – uczestniczki
konkursu, za bezinteresowną pomoc w wydrukowaniu naszej pracy oraz „Ośrodkowi
Brama Grodzka Teatr NN” za przeprowadzenie z uczniami niezwykle interesujących
warsztatów dotyczących historii mówionej i zaprezentowaniu ekspozycji o przedwojennym Lublinie.
Agnieszka Więk - Bernat
Marta Golec
106
107
Bibliografia
• Adamczyk-Garbowska Monika, Związki pisarzy żydowskich z Lublinem i Lubelszczyzną, w: Hawryluk Wojciech, Linkowski Grzegorz (red.), Żydzi lubelscy. Materiały z sesji poświęconej Żydom
lubelskim, Lublin 1996.
• Bałaban Mejer, Żydowskie Miasto w Lublinie, tłum. J. Doktór, Lublin 1991. Gilbert Martin, Atlas
historii Żydów, Kryspinów 1998.
• Jerozolima Królestwa Polskiego. Opowieść o żydowskim Lublinie (wyd. albumowe dwujęzyczne –
polsko-angielskie), Lublin 2008.
• Kubiszyn Marta, Żuk Grzegorz, Adamczyk-Garbowska Monika, (red.), Dziedzictwo kulturowe Żydów na Lubelszczyźnie. Podręcznik dla nauczycieli, Lublin 2003.
• Radzik Tadeusz, Żyli z nami, w: Lublin w dziejach i kulturze Polski, Lublin 1997.
• Krall Hanna, Wyjątkowo długa linia, wydawca: Riverdeep, Kraków, 2004;
• www.sztetl.org.pl;
• www.jewish.org.pl;
• www.tnn.pl;
• http://teatrnn.pl/leksykon/;
• http://biblioteka.teatrnn.pl/dlibra/dlibra;
108

Podobne dokumenty