Folia 44 - Studia historicolitteraria

Transkrypt

Folia 44 - Studia historicolitteraria
Od Redaktora
Zebrane tutaj teksty stanowią plon VI Konferencji Naukowej Instytutu Filologii
Polskiej, która – jak co roku – odbyła się w Zajeździe Czorsztyńskim we wsi
Maniowy w dniach od 4 do 6 czerwca 2006 roku. Temat tego spotkania brzmiał
następująco: Podróż w literaturze polskiej. Wzięło w nim udział dwudziestu jeden pracowników i doktorantów z Instytutu Filologii Polskiej, w tym jedna osoba
z Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie, jedna z Akademii TechnicznoHumanistycznej w Bielsku Białej. Profesorów było sześciu, doktorów – siedmiu,
doktorantów – ośmiu. Obrady otworzył dziekan Wydziału Humanistycznego dr hab.
Kazimierz Karolczak, prof. AP, następnie prof. zw. dr hab. Bolesław Faron omówił
dorobek poprzednich konferencji we wsi Maniowy oraz przedstawił szczegółowy
program. Wśród referatów na temat literackich podróży można wyróżnić teksty zawierające refleksję teoretyczną, próby klasyfikacji zjawiska, teksty egzemplifikujące problem na przykładzie twórczości poszczególnych autorów. Dało się zauważyć
zwiększoną aktywność w dyskusji doktorantów, co w perspektywie ich rozwoju
naukowego wydaje się niezwykle ważne. Konferencja – podobnie jak poprzednie
– miała walor integracyjny zarówno w sferze intelektualnej, jak i towarzyskiej.
Ponieważ jest to ostatnia konferencja, jaką zorganizowałem jako dyrektor IFP
w tym cyklu, pragnę gorąco podziękować Annie i Tomaszowi Dziurdzikom, właścicielom Zajazdu Czorsztyńskiego, którzy stworzyli nam doskonałe warunki do
przeprowadzania obrad oraz bardzo przyjazną atmosferę. Słowa podzięki kieruję też
pod adresem mgr Agnieszki Piziak, pracownika inżynieryjno-technicznego Instytutu
Filologii Polskiej, za pomoc w organizacji obrad oraz w kompletowaniu materiałów
do poszczególnych tomów Annales. Te same słowa kieruję do wszystkich uczestników obrad, autorów referatów oraz skrupulatnych recenzentów naszych tekstów.
Kraków, w czerwcu 2006 roku
Bolesław Faron
Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis
Folia 44
Studia Historicolitteraria VII (2007)
Stanisław Burkot
Podróż i powieść
I
Józef Drohojowski, reformat z Krakowa, wyruszył w podróż misyjną w 1788
roku na Bliski Wschód. Podróż trwała cztery lata, a relację z niej wydał dopiero w 1812 roku1. Po Peregrynacji do Ziemi Świętej… Mikołaja Krzysztofa RadziwiłłaSierotki z XVI wieku i o cztery lata wcześniejszej od Drohojowskiego Voyage
en Turquie et en Egypte fait en 1784 Jana Potockiego była to w istocie trzecia tak
obszerna orientalna relacja podróżnicza. Jak widać, fascynacja Orientem nie pojawiła się u nas dopiero w okresie romantyzmu. Ale księdza Józefa Drohojowskiego przywołujemy tu ze szczególnego powodu. We wstępie do swojej Pielgrzymki umieścił
znaczące rozważania na temat podróży jako gatunku piśmiennictwa i pasji poznawczych człowieka jako przyczyny wędrówek. Najciekawsze jest jednak rozróżnienie
wśród pisarzy układaczy zmyślonych fabuł („bajkopisów” – w tym więc także powieściopisarzy) i prawdopisów – autorów tekstów powstających w wyniku obserwacji i bezpośredniego doświadczenia podróżnika:
Jakoż na mocy niewątpliwych pewności zasadzony, na prawdzie widzianej ugruntowany,
a zaświadczonym doświadczeniem wsparty, nie wzdryga się w dalszym opisie przeciwko omyłkom, błędom i niedokładnościom niektórych pisarzów (po ludzku zdarzonym)
postępować, prawdę, jaka jest, wyjaśniać, a tak sobie imię prawdopisa zjednać2.
„Prawdopis” i „bajkopis” – więc piśmiennictwo dokumentarne i fikcjonalne –
było to rozróżnienie stare, choć nie prowadziło początkowo do ostrych przeciwstawień. Dzieje Herodota są po części zapisem wydarzeń historycznych, których mógł
być świadkiem w czasie licznych podróży, ale i zasłyszanych opowieści: „Ja zaś
J. Drohojowski, Pielgrzymka do Ziemi Świętej, Egiptu, niektórych wschodnich i południowych krajów.
Odbyta w roku 1788, 89, 90, 91, Kraków 1812.
1
Ibidem, t. I, s. III.
2
6
Stanisław Burkot
muszę podać – wyjaśniał – co się opowiada, ale bynajmniej nie jestem zobowiązany
w to wierzyć i te słowa mają się odnosić do całych mych Dziejów”3.
Rozróżnić trzeba więc „bajkę” (świadomie układaną fabułę) od nieprawdy
w przywoływanych relacjach, od opowieści zasłyszanych, nie zweryfikowanych.
I Arystoteles, i Herodot rozróżniali jednak fabuły fikcjonalne, świadomie dla celów artystycznych układane, i fabuły „prawdziwe” bądź „prawdopodobne”, znane z opowieści żeglarzy, wędrowców. Osobną grupę stanowiły fabuły mitów związanych z wierzeniami, nie podlegających weryfikacjom. Odyseja Homera czy Eneida Wergiliusza nie
są podróżami „prawdopisów”. Historycy, w tym bibliści, mają kłopoty z identyfikacją starotestamentowych relacji o wyjściu Żydów z Egiptu i długiej ich wędrówki
do Ziemi Obiecanej. W wielkim mateczniku narracji w naszym kręgu cywilizacyjnym, w którym wymieszały się fakty i mity, ścisłe rozróżnienie narracji fikcjonalnych
i „dokumentarnych” w przeszłości – ale i obecnie – było i jest niepewne. Warto pamiętać, że najsłynniejsza średniowieczna podróż – Marco Polo Opisanie świata –
została spisana z jego ustnej relacji przez Rusticiano z Pizy, autora modnych romansów rycerskich, że tę relację wydawano także pod tytułami Księga cudów, Dziwy
świata. Powiedzieć więc można tylko, że z owego matecznika narracji wyodrębniały
się i wyodrębniają do dziś różnorakie formy narracyjnego przekazu, w tym nowożytne gatunki, jak nowela, powieść, esej, podróż czy reportaż. Narracje zaliczane
do faktograficznych, a relacja podróżnicza należy do najstarszych tego typu opowieści, od fikcjonalnych dzieli szczególny stosunek narratora do przedmiotu opowiadania: prawdziwość, prawda, bywa przez niego stale poświadczana zwrotami: „sam
to widziałem” lub „słyszałem od…”, „mówiono mi”, „przeczytałem w…” itd. Celem
jest oczywiście „prawda”, ale zawsze ograniczona, dopuszczająca możliwość błędów „po ludzku zdarzonych”. Narrator w utworach fikcjonalnych inaczej traktuje
przedmiot opowiadania zarówno w sensie ontologicznym, jak i aksjologicznym. Nie
musi zapewniać o prawdziwości opowiadanej historii, a nawet jeśli zapewnia – jest
to tylko licentia poetica. Układa swoje historie albo na wzór i podobieństwo rzeczywistości, albo jak i gdzie go poniesie fantazja i wyobraźnia. Nawet najwierniejsza wobec źródeł powieść historyczna jest tylko powieścią. Tworem wyobraźni są dialogi postaci historycznych, ich przeżycia wewnętrzne, emocje. Rzadko utrwalano je
w źródłach.
II
Dwa najstarsze typy narracji powieściowych, ich wewnętrzne struktury, dadzą się
wyprowadzić z relacji podróżniczych i z opowieści biograficznych: z podróży więc
Herodota, z Biblii i Żywotów wybitnych mężów Corneliusa Neposa, z Żywotów sław­
nych mężów Plutarcha czy licznych w średniowieczu żywotów świętych. Porządek
rodem z podróży wprowadzał do powieści przygodowość, budzącą zainteresowanie odbiorców niespodziankę, zaskoczenie odmiennością różnych środowisk w sensie geograficznym, obyczajowym i społecznym. Porządek „życiorysowy” pozwalał
Herodot, Dzieje, Warszawa 2002, s. 425.
3
Podróż i powieść 7
na prezentację jednostkowych losów bohaterów, ich charakterów, w ograniczonym tylko stopniu przeżyć wewnętrznych. Kategoria charakteru – od Hipokratesa do Kanta –
oznaczała zespół stałych cech, niezmiennych, rozpoznawanych w zachowaniach jednostek, kształtowała sposoby kreowania postaci w dramatach i w powieściach do końca XVIII wieku. Motywacje charakterologiczne niewielki miały wpływ na ukształtowanie fabuły: zdarzenia i losy bohaterów wikłał przypadek. Bez podróży i żywotów nie byłoby Don Kichote (1605, 1615) Cervantesa, Diabła kulawego (1707)
Lesage’a czy hiszpańskiego pierwowzoru tej powieści Valeza de Guevary z 1641
roku, Życia i zadziwiających przypadków Robinsona Crusoe, marynarza z Jorku
(1719) Daniela Defoe, Podróży Guliwera (1726) Jonathana Swifta, Podróży sen­
tymentalnej przez Francję i Włochy (1768) Wawrzyńca Sterne’a. Nie byłoby także
Mikołaja Doświadczyńskiego przypadków, Pana Podstolego Ignacego Krasickiego,
Pana Antoniego, Podróży bez celu, Życia i przypadków Faustyna Feliksa na Dodoszach Dodosińskiego Fryderyka Skarbka.
Oba te porządki fabularne albo występowały osobno, albo też dopełniały się
i przenikały wzajemnie. Sentymentalizm rozwinął i przebudował struktury życiorysowe: powieść epistolarna tworzyła nowy układ – wraz z porządkowaniem narracji w dwu centrach, z podwojeniem bohaterów (odmiennych osobowości w sensie psychicznym ze względu na płeć, obyczaje, środowisko społeczne) powstawało samoczynne napięcie dramatyczne zapisywane w wymienianych listach kochanków. To napięcie okazywało się istotne w przebiegu i rozwoju fabuły. Przypadek,
wszechwładny w przebiegu wydarzeń fabularnych we wcześniejszych powieściach,
zmieniający nagle ich bieg, zastąpiony został układem „akcji” i „reakcji” partnerów. Bo taka była rola wymienianych listów między kochankami. Ten nowy plan
narracyjny w powieści epistolarnej miał jednak ograniczenia: skupiał się wyłącznie
na „przygodach serca”, ograniczał możliwości poznawcze literatury – „malowania”
życia społecznego w różnych jego przejawach. Dość szybko elementy powieści epistolarnej, rozbitej, nie stanowiącej już zwartej konstrukcji, weszły jako cząstki składowe innych porządków narracyjnych, w tym także znalazły się w relacjach podróżniczych. Voyage en Turquie et en Egypte… Jana Potockiego jest podróżniczą relacją
listową. O jej charakterze formalnym decydowała więc teraz powieść epistolarna.
Romantyzm okazał się najważniejszą epoką w przemianach powieści4. Przede
wszystkim zmienione zostały sposoby porządkowania fabuły: przypadek, który
wikłał losy ludzkie, zastąpiony został zespołem skomplikowanych związków przyczynowo-skutkowych natury społecznej, obyczajowej, psychologicznej, politycznej i historycznej. Fabuły w nowej powieści adoptowały dla swoich potrzeb pewne właściwości dramatu, jak dialogowe partie wypowiedzi bohaterów (fragmenty
mowy niezależnej w obrębie nadrzędnej „monologowej” wypowiedzi narratora),
czy narastające napięcie dramatyczne samej narracji, skierowane ku wyraźnie zaznaczonemu zakończeniu. Wprowadzono także znaczące punkty widzenia przez wyraziste ukształtowanie w powieści roli narratora personalnego bądź auktorialnego,
K. Wyka, Romantyczna nobilitacja powieści, „Twórczość” 1946, nr 10.
4
8
Stanisław Burkot
przez posługiwanie się mową zależną, niezależną i pozornie zależną, stylizacją językową dla wzmocnienia wymowy społecznej, wierności historycznej obrazu powieściowego bądź prawdy psychologicznej przy kreowaniu postaci. Te zmiany porządków powieściowych, ich wyraźne rozwinięcie i skomplikowanie, spowodowały
poszerzenie pojemności poznawczej utworów – powieść stawała się „zwierciadłem”
życia społecznego, zwiększały się także możliwości indywidualnego kształtowania przebiegów fabularnych w zależności od woli i wynalazczości autora. Nie oznacza to jednak zaniechania i odrzucenia dawnych wzorów. Biografia bohatera jako plan
ogólny powieściowej narracji jest łatwa do rozpoznania w powieściach Stendhala,
Balzaka, Dickensa, a podróż – w powieściach Scotta czy Gogola. U nas przedłużenie dawnych „życiorysowych” porządków odnajdziemy w Pantoflu. Historii moje­
go kuzyna (1841) Ludwika Sztyrmera, w Krewnych (1855) Józefa Korzeniowskiego,
Pamiętnikach nieznajomego (1846) Józefa Ignacego Kraszewskiego. Nie są to
jednak proste powtórzenia: w powieści Sztyrmera tytułową postać nieudacznika prezentuje kobieta, która jest narratorką. W powieści Kraszewskiego narrator
jest równocześnie bohaterem powieści – mówi o swoim życiu, nie znamy jednak
jego imienia i nazwiska – to zwykły człowiek, jeden z wielu, który marzył, poszukiwał, przegrywał. Ostatecznie jedyną pewną wartość odnalazł w pracy. Dwa równoległe życiorysy w Krewnych Korzeniowskiego ułatwiają – poprzez zasadę kontrastu – przekazanie nadrzędnej idei utworu, budzącej sprzeciwy u współczesnych:
bo ochotnicza służba w armii carskiej – remedium na zwichnięty niewłaściwym
wychowaniem charakter – trudna była jako pewien wzór do społecznej aprobaty.
Owo podwojenie bohaterów w powieści nie było zresztą samodzielnym odkryciem
Korzeniowskiego – odnaleźć go można w Malwinie (1816) Marii CzartoryskiejWirtemberskiej, w Zofii i Emilii (1827) Elżbiety Jaraczewskiej, a wcześniej
w Przygodach Józefa Andrewsa Henriego Fieldinga.
Powieść oparta na schemacie podróży pojawiała się w różnorakich mutacjach
w powieściach historycznych, zwłaszcza naśladujących Waltera Scotta, ironicznie
nazywanych wówczas „walterskotacjami”. To zrozumiałe: wojenne „potrzeby” wiązały się nieuchronnie z podróżami i żołnierskimi przygodami. Godne uwagi jest jednak spożytkowanie schematu podróży dla rozległego, epickiego malowidła życia naszego ziemiaństwa w Latarni czarnoksięskiej (1843–1844) Kraszewskiego, w sposób
mniej udany w Wędrówkach oryginała (1848) i Nowych wędrówkach oryginała (1851)
Korzeniowskiego. A także – niejako na przeciwnym biegunie rozwijającej się powieści realistycznej – w powiastce filozoficznej, jak w Tomku Prawdzicu. Wierutnej
bajce (1850) Kraszewskiego. „Poetyka powieści”, jeśli o czymś takim w ogóle
można mówić, ukształtowana w okresie romantyzmu, zmieniała się ewolucyjnie
– w drugiej połowie XIX wieku zasadnicze stało się doskonalenie form i konwencji odziedziczonych, mniej ważne proponowanie nowych rozwiązań formalnych.
Powieść młodopolska z właściwą jej subiektywizacją narracji, ześrodkowaniem
uwagi na wewnętrznych przeżyciach bohaterów, sięgała raczej do konwencji powieści zbudowanej na planie biografii. Tak było również w prozie XX-lecia międzywojennego – z jednym prawdziwe niezwykłym wyjątkiem. W Sanatorium pod
Podróż i powieść 9
Klepsydrą Brunona Schulza podróż traci swoje wcześniejsze powieściowe atrybuty: nie służy niderlandzkiemu „malowaniu” życia społecznego, różnych środowisk
i charakterów, staje się „ciemną”, wieloznaczną metaforą wyrażającą przede wszystkim treści egzystencjalne:
Podróż trwała długo. Na tej bocznej, zapomnianej linii, na której tylko raz na tydzień kursuje pociąg – jechało zaledwie parę pasażerów. Nigdy nie widziałem tych wagonów archaicznego typu, dawno wycofanych na innych liniach, obszernych jak pokoje, ciemnych
i pełnych zakamarków. Te korytarze załamujące się pod różnymi kątami, te przedziały
puste, labiryntowe i zimne miały w sobie coś dziwnie opuszczonego, coś niemal przerażającego5.
Tak się zaczyna podróż Józefa w Sanatorium pod Klepsydrą – jest przetworzonym archetypem z Biblii, parabolą życia ludzkiego, w którym samotność, przerażenie, ciemność zmieniają w sposób zasadniczy pole semantyczne powieściowej podróży. W Czerwonych tarczach Jarosława Iwaszkiewicza jest jednym z wątków tylko – podporządkowana została udokumentowaniu, a ściślej wykreowaniu hamletycznej osobowości Henryka Sandomierskiego.
III
W utworach powstających po drugiej wojnie światowej z wzorca powieści budowanej na planie życiorysu wyodrębniły się jako pewna odmiana gatunkowa powieści biograficzne, upowieściowione biografie, teksty gatunkowo hybrydyczne – autobiografie, dzienniki i „łże-dzienniki”. Były to formy wyrastające
z przeświadczeń o kryzysie klasycznej powieści, formy więc zastępcze – „zamiast
powieści”, jak Mirona Białoszewskiego Pamiętnik z powstania warszawskie­
go (1970) czy Zawał (1977). Zastępować miały narrację powieściową, która, według krytyków, weszła w fazę kryzysu – nie wiadomo, czy nie będącego zapowiedzią ostatecznego upadku6. Równocześnie, od Gór nad Czarnym Morzem (1961)
Wilhelma Macha poczynając, w modnych powieściach autotematycznych pojawiały
się katastroficzne konstatacje o niemożliwości napisania powieści: powstawały formy „rozsypane”, brulionowe, niedokończone. Taką postać ma Literatura. Powieść
(1977) Wiktora Woroszylskiego – ani „bajka” ( w rozumieniu Drohojowskiego),
ani relacja „prawdopisa”: tyle oznacza przewrotny tytuł utworu. W obrębie „powieści niemożliwej do napisania” umieścić można także Muzę dalekich podróży (1970)
Teodora Parnickiego.
Inne były losy powieści wyrastającej z wzorca podróży. W formie pastiszowej
odnaleźć można ten wzór w Podróży (1958) Stanisława Dygata (związanej na tej
B. Schulz, Proza, Kraków 1964, s. 312.
5
Szerokie i wszechstronne omówienie wieloznaczności problemu „kryzysu powieści” dał Kazimierz Bartoszyński w książce Kryzys czy trwanie powieści. Studium literaturoznawcze, Kraków 2004.
Zgodzić się trzeba z jego diagnozą, że „kryzys”, podnoszony przez krytyków, jest jednostronnym odczytywaniem etapów ewolucyjnych przeobrażeń gatunku.
6
10 Stanisław Burkot
zasadzie z Podróżą sentymentalną Sterne’a), w formie ironiczno-parodystycznej,
„tekstowej”, u Adama Ubertowskiego w Podróży do ostatniej strony (1995), w Spisie
cudzołożnic (1993) Jerzego Pilcha czy w Dziewięć (1998), Dukli (1999), Jadąc
do Babadag (2004) Andrzeja Stasiuka. Jednak wzorzec ten – już jako pewna konwencja – zerwał swoje pierwotne związki z relacją podróżniczą „prawdopisów”:
stawał się pretekstem do swobodnej, gawędowej narracji, przeobraził się w metaforę
ludzkiego losu, paraboliczną przypowieść o przemianach świata, służyć począł eksplikacji przyszłościowych wizji w science fiction, eksponowaniu „nadzwyczajnych
przygód” w literaturze młodzieżowej itd. Było to powtarzanie utrwalonych w literaturze stereotypów, niekiedy zwykła gra i zabawa literacka. Najbliższy wzorcowi Podróży sentymentalnej bez pastiszowych podtekstów jest Andrzej Stasiuk, niezależnie od tego, że sam przyznaje się do spokrewnień tylko z Brunonem Schulzem
i Zygmuntem Hauptem.
IV
Osobne funkcje spełniać począł ten wzór w powieści historycznej w latach
sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. W utworach Teodora Parnickiego motyw podróży scala jego wielkie cykle powieściowe: pozwala konfrontować ze sobą odmienne kultury i odmienne epoki, kształtować losy bohaterów. Jednakże w Końcu „Zgody
Narodów” (1955), Kołach na piasku (1965) czy Tylko Beatrycze (1962), w których nie
zostaje naruszona jeszcze tradycyjna struktura fabuły powieściowej, podróż nie stanowi już ważnego wiązadła fabularnego. Walter Scott i jego kontynuatorzy wyczerpali możliwości tej matrycy powieściowej. W Końcu „Zgody Narodów” wszystko dobrze się zapowiadało: jest statek na rzece, nawet płynie do miejsca swojego przeznaczenia, ale niewielkie ma to znaczenie w samej fabule. Powikłane losy
bohaterów, obsesje mieszańców, bękartów niewiadomego pochodzenia, wiążą fabuły w ciągi zdarzeniowe na wzór śledztwa – powolnego zbliżania się do prawdy.
Owo „dochodzenie do prawdy” przybiera postać nieustannych dialogów, w których
przewijają się nieśmiertelne dzieła kultury greckiej – epopeje Homera, dramaty tragików, traktaty filozofów. Ale w greckim świecie Baktrii istnieją wpływy irańskie,
kultury Indów, plemion koczowniczych, dociera mitologia żydowska, rzymska.
Wielowątkowe śledztwo, rozwidlające się w boczne wątki, tylko pozornie przypomina technikę powieści kryminalnej. Nieprzypadkowo najczęściej wspominanymi są
dialogi Platona. Jeden z nich, Gorgiasz, miał być nawet wystawiany w baktrińskim
teatrze, co jest oczywiście autorskim pomysłem tylko. Dialogi – ich cecha główna:
zbliżanie się do prawdy – stanowią wzór dla poszukiwań nowej formy narracyjnej, są metaforyczną podróżą – powolnym i żmudnym docieraniem do tajemnicy,
do prawdy. Dialog, dysputa, zastępują bezpośrednie przedstawianie zdarzeń, a opowiadanie o nich jest zawsze cofaniem się w przeszłość. Te cechy kojarzono z technikami francuskiego nouveau roman, przetworzonymi i przeniesionymi na teren
powieści historycznej7. Bo historia istnieje jako dociekanie, dochodzenie, wędrowa Por. M. Czermińska, Teodor Parnicki, Warszawa 1974, s. 39–40.
7
Podróż i powieść 11
nie i błądzenie po niepewnych drogach – jest potrzebą człowieka, jednym z przejawów ludzkiej świadomości. Ta potrzeba pędzi po świecie mnicha Stanisława w poszukiwaniu swojej Beatrycze i niewiadomego ojca od Rogoźna w Wielkopolsce
do papieskiego Rzymu i później ku Północy. Żadna z gnębiących go tajemnic nie
zostanie rozwiązana: wędrówka jest tu metaforą jego życia, a poszukiwanie – sposobem istnienia historii. Jednakże to autor jest sprawcą i dróg, i losów bohaterów.
Opowiadana historia nie jest prawdziwa – jest tekstem, literaturą. Do powieści historycznych Parnickiego wkraczają – jako wytwórcy tekstów – „pisarze”: autorzy
listów, dokumentów, notat, pamiętników itd. Małgorzata Czermińska ustala, że zaczęło się to w powieści Słowo i ciało (1960)8. Godne uwagi jest to, że Parnicki powrócił do starej formy powieści epistolarnej, sprawdzał niejako inną możliwość narracji z perspektywy postaci powieściowej.
W Muzie dalekich podróży (1970) wszystko uległo wielorakiej komplikacji.
Jest to przede wszystkim wielokierunkowa, pełna nawrotów i dziwnych przeskoków podróż w czasie. Przywoływany w dialogach fikcyjnych figur, które chcą
stać się postaciami powieściowymi, wellsowski wehikuł czasu przenosi zalążki zaledwie powieściowych fabuł od współczesności do połowy VII wieku, do tajemnic
Samona, kupca frankijskiego, który w walce przeciwko Awarom na czele zbuntowanych Słowian (Wendów, Wenedów) stworzył pierwszy ich związek plemienny,
najprawdopodobniej na Morawach. Niewiele o nim wiemy, niewiele wiemy o pochodzeniu Słowian, o ich pierwotnych siedzibach. Chcielibyśmy wiedzieć. W Muzie
dalekich podróży – to współcześnie – może w XX-leciu międzywojennym, a może
później – trwają przygotowania do podróży w czasy Samona: sprawdzane są jakieś
przekazy – listy i gliniana waza, różne napomknienia pośrednie w dokumentach.
Więcej jednak domysłów niż pewności. To doświadczenie autora nie jest bez znaczenia przy projektowaniu powieści, ale w samym tekście autor realny zmienia się
w Klauzurę Uzupełniają, w Czeladnika itd. Odbywamy więc inną podróż – w tajemnice gatunku i w warsztat pisarza. Bo Muza dalekich podróży jest powieścią
in statu nascendi: chce powstać na naszych oczach i powstać nie może. Dyskutują
o tym figury powieściowe, a także postaci-alegorie: Rtęć prezentuje powieściopisarstwo fantastyczne, Mosiądz – powieściopisarstwo autobiograficzne, Srebro – powieściopisarstwo historyczne, Platyna – metafizyczne. Próba scalenia tych odmian,
której towarzyszy także „podróż” w tajemnice języka, kończy się niepowodzeniem.
Srebro – prezentujące powieściopisarstwo historyczne – komentuje „podróż w czasie” melancholijną sentencją:
Owszem, muszę i ja też przyznać, chcę czy nie chcę: statki przychodzą i statki odchodzą,
statki toną i statki buduje się. Coś się komuś podoba albo się coś komuś nie podoba, tak
czy owak przecież NAVIGARE NECESSE EST9.
Ibidem, s. 36.
8
T. Parnicki, Muza dalekich podróży, Warszawa 1978, s. 651.
9
12 Stanisław Burkot
Eksperyment artystyczny w Muzie dalekich podróży Parnickiego, zrodzony
– jak się wydaje – z obiegowych opinii o kryzysie powieści, nie odnowił gatunku.
Muza dalekich podróży nie należy do udanych utworów pisarza. Okazuje się, że
zastąpienie fabuły dialogującymi figurami (jeszcze nie postaciami), więc zwielokrotnienie narratorów, zabija „ducha powieści” bardziej niż zużycie jego konwencji. W innych utworach Parnickiego psychologia w interpretacji historii10 czy – jak
zaznacza później – psychosocjologia w kształtowaniu obrazu przeszłości i kreowaniu postaci, odrealnia samą podróż, nadaje jej właściwości wielkiej paraboli: ważniejsze od wędrówek po szlakach naszego kręgu cywilizacyjnego są przemiany czasu zapisane w dziełach sztuki, wielkie przełomy cywilizacyjne. Sprawcą przemian
jest bądź „odmieniec”, „mieszaniec”, „obcy”, bądź artysta, uczony, który stara się
przekształcać to, co zastane w życiu społecznym. Ale o przemianach decyduje także specyficzna dyferencja idei powstających w różnych miejscach i w różnych kręgach kulturowych, ich narastające zagęszczenie wywołuje potrzebę nowej stratyfikacji społecznej.
W latach siedemdziesiątych zmieniły się ambicje i cele autorów powieści
historycznych. Nie chodziło już o „wierne”, to jest zgodne z wybranymi źródłami
odtwarzanie faktów historycznych. Tym zajmują się dziś fachowcy, historycy.
Tak odmienność celów w nowej powieści historycznej formułował Andrzej Stojowski, autor Karety (1972), Carskich wrót (1975) i pastiszowej kontynuacji
Trylogii Sienkiewcza w powieści W ręku Boga (1997):
Autor nie jest historykiem; próbował jedynie napisać powieść historyczną. Różnica w tym,
że jeśli zadaniem historyka jest odtworzenie faktów i ich interpretacja poprzez analizę
krytyczną i przyjęte założenia historiozoficznej metody, zadaniem pisarza będzie – zdaniem autora – próba odtworzenia świadomości historycznej. Nie nudząc Czytelnika zbędnym teoretyzowaniem, autor pozwala sobie tylko wyrazić wątpliwość, czy odtworzenie
faktów i świadomości w ogóle jest możliwe11.
Odtwarzanie świadomości zaktualizowało ponownie problem stylizacji językowej,
bo świadomość historyczna zapisuje się wyraziście w formach języka, w tym, jak ludzie
z przeszłości werbalizowali swoje myśli. Ale od Czerwonych tarcz Iwaszkiewicza poczynając, przez powieści Parnickiego, archaizacja traciła na znaczeniu, stała się
wyraźniej oszczędna, odwołująca się raczej do składni niż do fonetyki i fleksji.
Za sprawą wyciszenia językowych znaków historii kształtował się uniwersalny,
niezmienny wzór człowieka, jego wiecznych, powtarzalnych niepokojów i dramatów egzystencjalnych. Henryk Sandomierski w Czerwonych tarczach ma duszę
człowieka XX wieku, jakby ukształtowaną pod wpływem lektury Nietzschego czy
Freuda. Głęboka stylizacja języka w Carskich wrotach Stojowskiego ma inne cele
Parnicki był początkowo przekonany, że psychoanaliza odrodzi nie tylko powieść historyczną, ale i badania naukowe nad przeszłością. Por. jego szkic Współczesna polska powieść historyczna, „Droga” 1935,
nr 3, s. 213–226.
10
A. Stojowski, Carskie wrota, Warszawa 1975, s. 5.
11
Podróż i powieść 13
niż w Trylogii – służy odtworzeniu polskiej, sarmackiej mentalności XVII wieku, odmiennej niż w gawędowej wersji Jana Chryzostoma Paska, nie dobrodusznej i nie śmiesznej. Stosunki polsko-moskiewskie – historia Dymitra Samozwańca,
Maryny Mniszchówny, mistyfikacji i gier politycznych z czasów rosyjskiej wielkiej
smuty i naszego w nich udziału – zostały zdominowane przez głupotę polskich rodów magnackich, prywatę i sobiepaństwo: nie o dobro Rzeczpospolitej chodziło.
Archaizacja języka służy uwypukleniu mentalności zbiorowej, w której prywata,
chore ambicje są zapowiedzią nadciągających klęsk. Gorzka to analiza narodowych
wad – nieumiejętności przewidywania. Podobnie jest w Karecie, choć epoka całkiem
inna i inne środowisko: w sposobach myślenia galicyjskiego ziemiaństwa po powstaniu styczniowym utrwalona została nędza duchowa tej kasty, ale i jej katastrofa ekonomiczna. I w tej powieści celem było odtworzenie nie tyle wydarzeń historycznych,
co świadomości całej klasy. To ona modelowała życie społeczne w Galicji w drugiej
połowie XIX wieku, co nie pozwoliło na pełny rozwój gospodarczy i polityczny,
taki jak na Węgrzech.
Wersja Stojowskiego w Karecie jest inna, bardziej demaskatorska niż w utworach Andrzeja Kuśniewicza. Jego powieści galicyjskie, skupione na końcu belle épo­
que, na przedprożu I wojny światowej i w czasie samej wojny, nie należą w sensie
ścisłym do historycznych, wspartych na źródłach: nieskrywana nostalgia, żywioł
wspomnieniowy, pamięć autora, budują migotliwe obrazy rozpadu porządku politycznego i mentalnego, którego początki sięgają Kongresu Wiedeńskiego w 1815
roku. Wyjątek stanowi Stan nieważkości (1973), powieść o bardzo skomplikowanej strukturze. Jest wielką podróżą w przeszłość, odwrotnością przyszłościowych
podróży w science fiction. Kategorią podstawową, jakby na podróż przystało, nie
jest przestrzeń, lecz czas, historia. W późniejszej powieści – w Nawróceniu – jest
scena ze wspomnień dzieciństwa autora – jazdy obok ojca lekkim wózkiem konnym
i wykonywanego samodzielnie przez chłopca manewru „nawracania”: „[…] zatoczywszy wielki łuk, spadłem w dół. W tamten Dawny i Obszar i tamten Czas”12.
„Nawrócenie” w Stanie nieważkości ma swoje uzasadnienia psychologiczne i egzystencjalne: pisarz ma zawał, leży w szpitalu, prowadzi rozmowy z lekarką i pielęgniarkami; to narracyjne „teraz” jest punktem zwrotnym w podróży ku przeszłości.
Nie chodzi o cudowny wellsowski wehikuł czasu, jak u Parnickiego, lecz o pamięć.
Etapem pierwszym wyprawy w przeszłość, rozpoczętej na łóżku szpitalnym, jest
przypomnienie spotkania na Polnische Tage in Hamburg w 1971 roku gnädige Frau,
Niemki, z nostalgią wspominającej krainę dzieciństwa, Pomorze, opuszczone w wyniku ucieczki w 1944 roku. Etapem drugim, niemożliwym już bez wehikułu czasu, nierealnym, staje się wyprawa wyobraźni w wiek XVIII. Późny wnuk wsiada po rozstaniu z prapradziadkiem do „żółto malowanej karety herbowej” Anno Domini 1777.
Owym prapradziadkiem, żegnającym „nierozsądnego młodzieniaszka”, jest książę
Adam Poniński, jurgieltnik i zdrajca, skazany za sprzeniewierzenie dóbr pojezuickich
na banicję. Ten wyrok anulowała mu późnej Targowica, jednakże skonfiskowanych
12
A. Kuśniewicz, Nawrócenie, Kraków 1989, s. 10.
14 Stanisław Burkot
majątków już nie odzyskał. Był jednym z głównych aktorów na narodowej scenie,
na której grano już finis Poloniae. Rozciągający się nad Polską cień Semiramidy
Północy, carycy Katarzyny Wielkiej, i Fryderyka II, króla Prus, przenika równoległe dzieje dwu rodów – potomków Luipolda von Benkendorfa, który po pierwszym
rozbiorze przywędrował z Infant, założył swoją siedzibę w Alt Wenden, miejscowości wcześniej nazywającej się Stare Wędzisko lub Stara Wędzarnia, i potomków jurgieltnika. Równolegle opowiadane losy przodków Frau Renate i prawnuka Adama Ponińskiego z wyeksponowaniem warszawskich krwawych wydarzeń
1784 roku – publicznych egzekucji zdrajców, wkroczenia Prusaków do Warszawy,
wojen napoleońskich, pacyfikacji Gdańska – nadają samemu pojęciu „krainy dzieciństwa” sens dwuznaczny: wypędzeni wypędzają tych, którzy podbijali i wypędzali.
Pozostaje zawsze żal i nostalgia. Historia jako szacunek i kult miejsca przodków jest
pewnym mirażem, często grą wyobraźni:
Mogłem sobie – stwierdza pisarz, twórca powieści, a nie narrator tylko – znakomicie
wyobrazić Wielkiego Przodka, Nad-Ojca i Super-Dziadka jako postać złożoną z cząstek
różnych, pozszywaną z cech należących do różnych generacji, rodzaj szacownego pomnika Fatum czy Nemezis, osobnika kwitnącego na przykład w wieku siedemnastym.
Wbrew prawu prawdopodobieństwa osobistość taka nie objawiła mi się w postaci zaściankowego szlagona z wiechciami w cholewach i z karabelą na postronku, jakim mógł
być któryś z moich antenatów po mieczu w tamtych latach, jakiś kresowy opój i zawadiaka, sejmikowy rębajło, lecz jako szlachetnie urodzony dworski dostojnik zstępujący
ku mnie wprost z portretu. Nachyla się nad prawnukiem, który go wezwał z zaświatów, z trumny tylekroć plądrowanej i już od lat nie istniejącej w żadnym grobowcu,
ani na żadnym cmentarzu, wstał z martwych, odziany w kurtkę kusą zszytą z czarnych
pasów, na przemian matowych, aksamitnych, i lśniących, atłasowych, z kryzą farbowaną
u szyi, w szerokim berecie ze strusim piórem wpiętym weń, brylantową broszą13.
Podróż w odległą przeszłość zaczyna się kilkakrotnie od tego samego punktu – od łóżka szpitalnego, gdzie autor leży „pod kroplówką”; nie jest to więc
tradycyjna podróż – ciągła, z krótszymi lub dłuższymi postojami, lecz seria wypraw wyobraźni pisarza, który kreuje świat przedstawiony według własnych reguł
artystycznych. Nie krępują go w samym akcie kreacji ani reguły bezwzględnej
wierności źródłom, ani zasady życiowego prawdopodobieństwa. Wybiera z przeszłości postaci, zdarzenia, rekwizyty i rozpoczyna nimi grę: unieważnione zostają
dawne zasady powieściowej kreacji historycznej – ani prawda ścisła, ani prawdopodobieństwo jako zasada sztuki realistycznej. To raczej gra autora w historyczne karty, niesprzeczna z duchem epoki, ze „świadomością historyczną” – możliwa i niemożliwa równocześnie. Raz po raz w tekście zjawiają się przypomnienia,
że o grę chodzi, że pisarz wybiera, układa, zestawia mozaikowe kamyki według
własnego pomysłu. Dla spotkanej w 1971 roku w Hamburgu „liebe Frau Renate”
odnajduje przodków – nie tylko przybysza z Inflant, Luipolda, lecz jego ukocha13
A. Kuśniewicz, Stan nieważkości, Warszawa 1973, s. 91–92.
Podróż i powieść 15
ną, tajemniczą znajdę w czasach napoleońskiej zawieruchy wojennej, być może
córkę Efraima, syna Barucha z Braiłowa, który po opuszczeniu posiadłości księcia Adama Ponińskiego na Ukrainie osiadł w Gdańsku i stał się bogatym bankierem. Narrator, „późny wnuk” banity Adama Ponińskiego, w Gdańsku poszukuje jego
żony, swojej prababki, i przez przypadek trafia do domu Luipolda, poznaje
prababkę „liebe Frau Renate” itd. W ten sposób spięte zostały w grze narracyjnej dwa odrębne ciągi zdarzeń. Nieistotne stają się pytania: Prawdziwe? Prawdopodobne? Jeśli pominąć wszechobecność „późnego wnuka” w zdarzeniach z odległej przeszłości, to powiedzieć trzeba – możliwe. I nic więcej nie może zrobić
autor powieści historycznej: jest ona zawsze rozpięta między jakimś „teraz” pisarza,
podjętym przez niego wyborem tematu i celem gry: „liebe Frau Renate” czuje się
„wypędzona”, z nostalgią wspomina własne dzieciństwo na Pomorzu, ale wcześniej,
po przejściu tej części dawnej Rzeczpospolitej pod panowanie pruskie, potomkowie Ponińskich, Sanguszków i całej rzeszy Kuśniewiczów znaleźli się wśród wypędzonych. Rzeczywiście Adam Poniński po wyroku sądowym uchodził na północ,
zjawił się jeszcze w Toruniu. Później znikł z kart historii. Gdańskie więc spięcie
losów dwu rodów nie jest niemożliwe.
Do konwencji podróży nawiązał także Władysław Lech Terlecki w powieści
Drabina Jakubowa albo Podróż (1988). Utwór to w dorobku pisarza o tyle zaskakujący, że wszystkie jego powieści dotyczą XIX i początku XX wieku; ich centrum stanowiło powstanie styczniowe. Czasy wcześniejsze przedstawiają fragmenty biografii Waleriana Łukasińskiego, Adama Mickiewicza, późniejsze ludzi powstania styczniowego oraz nowych zjawisk w życiu społecznym po jego upadku: pojawienia się
rewolucyjnych ideologii, nasilenia się ruchów terrorystycznych, nacjonalistycznych,
głębokich deprawacji życia publicznego. Dramat Stanisława Brzozowskiego, a później
samobójcza śmierć Witkacego zamykają ten krąg wyborów tematycznych. Wszystkie
te powieści i opowiadania budowane były na planie biograficznym: wyrafinowanej
formalnie narracji o konkretnych postaciach. Drabina Jakubowa albo Podróż jest więc
podwójnie wyjątkowa: zbudowana została na planie podróży i dotyczy ostatnich lat
pierwszej Rzeczpospolitej, sprzed Sejmu Czteroletniego. W podróż do Petersburga ze
specjalną tajną misją zleconą przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego wyrusza Hrabia, wytrwały podróżnik, który poznał „czarne góry Afryki”, pustynię,
Aleksandrię, okolice Kadyksu w Hiszpanii, uroki Wersalu we Francji itd. Wezwany
przez króla, przybył do Warszawy i wyruszył w niebezpieczną podróż na Wschód
ze specjalną przesyłką do Semiramidy Północy. Towarzyszy mu karzeł Aleksander,
inteligentny, kształtny, budzący powszechne zainteresowanie. To on, a ściślej –
z jego perspektywy prowadzona jest relacja z przygód w czasie podróży.
Trudno nie dostrzec bliskiego spokrewnienia formalnego tej powieści z Kandydem Woltera, po części także z Kubusiem Fatalistą Diderota. Karzeł Aleksander
w Wersalu przysłuchiwał się rozmowom filozofów głoszących pochwałę „oświeconego rozumu”, uzasadniających potrzebę wolności i tolerancji; wieś królowej w ogrodach Wersalu, z pasterskimi chatkami, ufryzowanymi owieczkami stanowiła namiastkę Arkadii, wytwór racjonalnego ładu i szczęścia. W ogrodach Wersalu rodzi się
16 Stanisław Burkot
platoniczna miłość Aleksandra do karlicy Rozyny, erotycznej „zabawki” rozpustnego Markiza. Drabina Jakubowa, symbolizująca wieczne dążenie człowieka do szczęścia, nie jest dla wszystkich jednakowo dostępna. Uprzytomnił to Aleksandrowi pustelnik, mnich hiszpański w czasie rozmowy. Drabina Jakubowa prowadzić może
„w stronę doskonałości”, ale i także „wprost do otchłani”. W cieniu wersalskich
chatek czają się już widma sankiulotów.
Powieściowa podróż Hrabiego i Aleksandra do Petersburga wspiera się na fakcie
historycznym posłań dyplomatycznych Stanisława Augusta do Semiramidy Północy,
jak carycę nazwał Wolter, jej wielbiciel, przez pewien czas przyjaciel i dworak
Fryderyka II. Prototypem Hrabiego może być – ale tylko poprzez kilka szczegółów – Jan Potocki, podróżnik, odbywający później wyprawy naukowe w poszukiwaniu pierwotnej krainy Słowian, podróże na Kaukaz i pogranicze Chin, ale czy
to on woził tajemnicze posłanie do Petersburga? W Paryżu bywał na dworze królewskim, odwiedzał salon Geoffrinowej, zaprzyjaźnionej ze Stanisławem Augustem.
W pewnym momencie – czy wezwany? – wrócił do Warszawy, przebrał się w strój
polski, stał się postacią znaną i wpływową. Tylko część jego biografii jest „podobna” do losów bohatera powieściowego. Ale nie o wierność chodzi, lecz o odtworzenie idei, jakie wytworzyła epoka „oświeconego rozumu”. Wolter, który przewija się stale w rozmowach między Hrabią i karłem, pisał peany na cześć carycy, gotów był przejść na prawosławie ze względu na władającą nim Semiramidę
Północy, wierzył, że ona pokona Turków i uśmierzy polskich warchołów. W istocie
Drabina Jakubowa jest powieścią sprawdzającą mielizny i kłamstwa epoki „oświeconego rozumu”. Arkadia wioski pod Wersalem kryje obyczajowe rozpasanie libertynów. Po drodze z Warszawy do Petersburga podróżnicy dostają się we władanie
księcia, który buduje własną wersję racjonalnej utopii – w dwu „spektaklach” stara się on przedstawić zagarniętym z drogi podróżnikom prawdziwą naturę człowieka. W czasie uczty, na podwyższeniu, odbywa się naturalny akt kopulacji, który
przypomina, że dworska ogłada, flirty miłosne, są zasłoną tylko, ukrywającą „nagą
prawdę”. Ład społeczny utrzymać można poprzez przemoc i okrucieństwo: uciekinierzy z książęcej Arkadii, jeśli zdarzyło się im to po raz pierwszy, oglądać muszą
obcinanie rąk tym, którzy już dwukrotnie uciekali, i głów tym, którzy trzykrotnie
podjęli próbę ucieczki. Taki kształt przybrać może idea wolności, gloryfikowana przez Woltera. Pouczający jest krótki pobyt podróżników w monastyrze, gdzie
nowe idee „oświeconego rozumu” zderzają się z szaleństwem mistyków: w klatkach
trzyma się „świętych mężów”, ich cierpienie ma zbawić świat, trzeba więc świętym
łamać kości, bo im bardziej cierpią, tym szybciej świat zostanie uwolniony od władzy szatana.
Szczęśliwa ucieczka z monastyru zmienia się szybko w kolejną przygodę:
podróżnicy dostają się we władanie generała-szaleńca, usuniętego z dworu, trzymanego w odosobnieniu, który pracuje usilnie nad udoskonaleniem armii – buduje mechanicznych żołnierzy, którzy nie znają strachu, głodu itd. Ta utopia, twór
chorego rozumu, będzie w wiekach następnych ciągle żywa… Podróżnicy uwolnieni szczęśliwie z rąk szaleńca napotkają po drodze zbójców, których herszt dąży
Podróż i powieść 17
do obalenia carycy, przejęcia władzy. Ograbieni podróżnicy oczekują już śmierci:
Hrabia zostaje zgwałcony przez starą babę, matkę herszta, metodą „na konia”. Ten
despekt dla hrabiowskiego „dobrego smaku” wywołuje jego obłęd: wydaje się mu,
że jest koniem, domaga się owsa – mimo starań Aleksandra umiera. Z pamiętnika pozostałego w jego papierach okazuje się, że Hrabia nie był przyjacielem, w istocie pogardzał nim, za pieniądze służył królowi jako szpieg, sprzedawał gromadzone
informacje dla króla także innym dworom.
Aleksander, a jest to już ostatni etap podróży, dociera na dwór carycy. Okazuje
się, że Stanisław August, „król-błazen” ( tak o nim myśli i hrabia, i karzeł), proponuje Katarzynie małżeństwo dla szczęścia swego kraju, Rosji i całej Europy.
Propozycja Stanisława Augusta wywołuje długi rechot dworaków w stolicy
Semiramidy, a karzeł Aleksander dostąpi nie lada zaszczytu: wykąpany, ubrany w jedwabną koszulę, znajdzie się w sypialni władczyni, do której przyprowadzano dotychczas tęgich dragonów. Semiramida chce odmiany: Aleksander zostaje wchłonięty przez waginę Wielkiej Ladacznicy.
Opowiedzenie fabuły tej dziwnej powieści było konieczne, aby odkryć wszystkie jej konteksty artystyczne. W sensie gatunkowym spokrewniona jest najsilniej
z Kandydem Woltera, z Kubusiem Fatalistą Diderota nie tylko przez samą podróż,
liczne, przekraczające reguły prawdopodobieństwa, przygody bohaterów; spokrewniona na prawach polemiki – najważniejsze okazuje się zanegowanie przekonania o istnieniu racjonalnego ładu świata itd. Od powiastki filozoficznej różni się
jednak wywodzącym się z tradycji powieści realistycznej niezwykle gęstym, szczegółowym rysunkiem tła, w drugim niejako planie przywołaniami faktów historycznych ( próba porwania króla przez konfederatów barskich, późniejsze jego spotkanie
z carycą w Kaniowie w 1788 roku itd.). Jeśli tajna misja, z którą jedzie Hrabia do carycy, jest fikcją, to propozycja króla sojuszu z pierwszą swoją kochanką w wojnie
z Turcją ma potwierdzenie w listach dyplomatycznych. Król długo czekać musiał
na negatywną odpowiedź carycy. Jego losy w Petersburgu zostały już przesądzone.
Bo Polska stała się tylko zabawką w europejskich grach politycznych. Porównanie
Warszawy z innymi stolicami Europy wydaje się szczególnie przenikliwe w tym
względzie:
Ledwie znaleźli się za opłotkami Warszawy, a już ogarnęło ich zdumiewające poruszenie. To nie był ruch, jakim żyją wielkie miasta Europy. Pośpiech raczej, który się
spotyka w domu umarłego. Rozprawiano wszędzie o królu i jego słabościach. O intrygach trzech sąsiednich dworów. Zerkano na Petersburg, Berlin i Wiedeń. Tam decydowały się losy kraju. Donoszono na siebie wzajemnie, sprzedawano publiczne tajemnice.
Polaków ogarnął wielki zapał w niszczeniu dawnych swobód. Oby tylko wiele zyskać.
Kraj umiera, to prawda – dowodzono w pałacach – ale nam przecież przyjdzie żyć obok
tych zagrożeń. Zbyt one wielkie, by myśleć o podkładaniu pod nóż własnego gardła.
To już dawno przestało być w modzie. Bunt niczego nie zmieni […]. Dziś trwa co prawda moda na naukowe poznanie świata. Bada się więc i rozpad. Pod szkiełkiem takich
badaczy to, co dzieje się w Warszawie, musi być interesującym procesem. Bardzo wielcy
18 Stanisław Burkot
myśliciele w Europie uważają, że wszelka słabość zarówno człowieka i jego charakteru,
jak i całych narodów jest odrażająca, a litość nie jest nigdy argumentem w grze politycznej. Słabi sami skazują się na zagładę14.
Ta opinia czy diagnoza nie wynika z rozmyślań karła lub hrabiego, nie mieści się w konwencji powiastki filozoficznej, pochodzi od nadrzędnego, bliskiego autorowi narratora, przypomina narrację z klasycznej podróży. Wymieszanie perspektyw narracyjnych uniezależnia całość od ironicznej konwencji powiastki filozoficznej. Stale przywoływany Wolter, w różnych kontekstach, poddany został krytycznej
ocenie, jego poglądy – definicje wolności, tolerancji, „oświeconego rozumu” okazują
się wielkim kłamstwem. W historii nie ma ładu moralnego, jest tylko chaos, okrutna gra interesów, zwierzęcych wręcz instynktów właściwych naturze człowieka, jest
szaleństwo, zło, prawo silniejszego i przegrana słabych. Drabina Jakubowa jednych
prowadzi na szczyty, innych strąca w otchłań. W tym sensie powieść Terleckiego jest
nie tyle powiastką filozoficzną, co powieścią historiozoficzną – wielkim uogólnieniem i dopowiedzeniem do jego wcześniejszych utworów.
Nowa powieść historyczna, rozwijająca się w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, ma kilka znaczących cech: świadomie rezygnuje z XIX-wiecznego dogmatu wierności wobec źródeł pisanych. Nie oznacza to jednak całkowitej
swobody w konstruowaniu fabuł powieściowych. Są one wierne wobec „ducha epoki”. To nieprecyzyjne określenie oznacza wierność wobec idei zrodzonych i funkcjonujących w danym czasie, zachowań jednostkowych i zbiorowych, oglądanych
krytycznie, sądów rozpoznających mechanizmy zdrady, rozkładu, zaprzaństwa.
Sprawiedliwi siedzą w więzieniach, giną lub ulegają przemocy. Nie są to powieści pisane „ku pokrzepieniu serc”. Parnicki stwarzając podwójną perspektywę ujęcia – teraźniejszego z perspektywy autora i historycznego, podkreślał, że w istocie
nie ma powieści historycznej w stanie czystym: przeszłość jest zawsze czytana czy
odtwarzana z potrzeby współczesnej. Autor wnosi zawsze do utworu własne „teraz”,
szuka w przeszłości analogii – podobieństw lub zaprzeczeń. Przeszłość poznajemy nie dla niej samej, myślimy o niej przy pomocy współczesnych pojęć i poglądów. Taki jest sens dialogowego dyskursu o powieści historycznej w Muzie dale­
kich podróży, taki także w usytuowaniu współczesnego narratora, który spotyka się
bezpośrednio ze swoim wyjątkowo łajdackim przodkiem z XVIII wieku w Stanie
nieważkości. Uderzyć musi wyraźne przesunięcie zainteresowań pisarzy lokowanych
wcześniej na Zachodzie (znaczące były stosunki polsko-niemieckie u Bunscha, także
w Srebrnych orłach Parnickiego) na Wschód. Dotyczy to zarówno Carskich wrót
Stojowskiego, Stanu nieważkości Kuśniewicza, jak i Drabiny Jakubowej… oraz powieści o powstaniu styczniowym Terleckiego. To współczesność decydowała o takich wyborach. Analogie historyczne stawały się aż nazbyt oczywiste: kolejni władcy PRL-u uzyskać musieli namaszczenie nie w Carskim Siole, jak Wielopolski,
lecz na Kremlu, gdzie jeździli z pokłonami do nowej, bo kolektywnej „Semiramidy
Północy”; zmieniali konstytucję, aby zagwarantować „wieczystą” uległość wobec
14
W. Terlecki, Drabina Jakubowa albo Podróż, Warszawa 1988, s. 45–46.
Podróż i powieść 19
wschodniego sąsiada. Powtarzała się sytuacja z końca I Rzeczpospolitej, kiedy w rzekomo niepodległym państwie stacjonowało ponad 20 000 żołnierzy carskich, kiedy
w pewnym momencie każda decyzja króla wymagała aprobaty rosyjskiego ambasadora. Literatura, korygowana stale przez cenzurę, wynalazła sposób, aby mówić
o nas – o deprawacji nie tylko władców, ale i społeczeństwa. Nie o przeszłość, ale
o teraźniejszość chodziło.
Journey and Novel
Abstract
Novel as a literary genre emerged from ancient narrations only in modern times. In its
structures, one can recognize affinity with antique and newer narrations – with descriptions
of the travels of Herodotus or Marco Polo. The second of the former narration genres which
influenced the novel was represented by The Lives of Outstanding Men by Cornelius Nepot,
The Lives of Famous Men by Plutarch, and the Lives of Saints that were abundant in the medieval times. The Polish journeys to the Orient – Peregrination to the Holy Land by Mikołaj
Radziwiłł from the 16th century, Voyage en Turqie et en Egypt fait en 1784 by Jan Potocki,
and the four years later Pilgrimage to the Holy Land, Egypt, some Oriental and Southern
Countries by Józef Drohojowski, to mention just the most important ones – belong to the
“literature of fact.” Drohojowski made a clear distinction between the “truth tellers” and the
“fairytale tellers” (tellers of fictitious travelogues, thus “fairytales”). The voyage matrix was
especially popular in the novel of the 18th century, it also had its extension in the Romanticism
period, just to mention Dead Souls by Gogol, and in Poland – The Sorcerer Lighthouse by
Kraszewski and Wanderings of an Eccentric by Korzeniowski.
Journey as the plot of the feature sequence was domesticated in the contemporary historical novel – in Teodor Parnicki (The End to the “Concord of the Nations, Only
Beatrix, Circles in the Sand, The Muse of Far Journeys, and other), in Andrzej Stojowski
(Carriage, Emperor’s Gate, In God’s Hand), in Andrzej Kuśniewicz (State of Weightlessness,
Conversion), and in Władysław Terlecki (James’s Ladder or a Journey). However, it ceased
to serve the presentation of the historical background, realistic presentation of the past. In
the new novels, the journey has become a metaphor, a quest of the memory into the past,
a recognition of not so much the historical facts as the collective consciousness, a search for
the reasons of national failures and anomalies.
Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis
Folia 44
Studia Historicolitteraria VII (2007)
Krystyna Kowalik
Podróż w strukturze tytułu
(w poszukiwaniu formuły syntaktycznej)
Słowami kluczowymi dla tego szkicu są tytuł i podróż. Oba sygnalizują problemy, które obrosły bogatą literaturą zarówno w świecie, jak i w Polsce, choć każdy
z nich z innych powodów. Różne były motywy zainteresowania nimi ze strony badaczy, różnią się także in­tensywnością badań nad nimi i ich chronologią.
Fakt, że właśnie podróż ma wielką literaturę przedmiotu1, nie dziwi. Podróżowanie, wę­drowanie jest nieodłącznym elementem ludzkiego losu, co więcej, „jest
– jak pisze S. Burkot – jedną z najstarszych i najsilniejszych pasji ludzkich”2, „synonimem życia, jego zmien­ności”3, jest wydarzeniem, przeżyciem, które zrodziło potrzebę utrwalenia. Relacje z podróży tworzą niemałą bibliotekę. Podobnej dokumentacji doczekały się refleksje nad mo­tywami, celami, doświadczeniami, jakie są
efektem wyjścia z miejsca stałego zamieszkania. Badaczy nie zniechęca dorobek poprzedników w zakresie interpretacji tej formy ludzkiej aktywności, bo „zmieniają się
kulturowe konteksty, nowymi sensami nasycają się najdawniejsze toposy, kształtują
się i upowszechniają różne wzorce zachowań, wśród których wiele wiąże się z po-
1
Por. np. opracowania wraz z dalszą tam literaturą: J. Abramowska, Peregrynacja, [w:] Przestrzeń
i literatura. Studia, pod red. M. Głowińskiego i A. Okopień-Sławińskiej, Wrocław 1978, s. 125–158;
S. Burkot, Polskie podróżopisarstwo romantyczne, Warszawa 1988; H. Dziechcińska, O staropolskich
dziennikach podróży, War­szawa 1991; Podróż w literaturze rosyjskiej i w innych literaturach słowiań­
skich. Międzynarodowa Konferencja Literaturoznawcza Slawistów, Opole, 24–25 października 1990 r.,
red. T. Poźniak, A. Wieczorek, Opole 1993; Podróżujący Polacy w XIX i XX wieku, red. N. Kasparek,
A. Staniszewski, Olsztyn 1996; M. Koch, Podróże w czasie i w przestrzeni. Proza Isidory Sekulić,
Wrocław 2000; P. Kowalski, Odyseje nasze byle jakie. Droga, przestrzeń i podróżowanie w kulturze
współczesnej, Wrocław 2002; D. Kozicka, Wędrowcy światów prawdzi­wych. Dwudziestowieczne relacje
z podróży, Kra­ków 2003.
S. Burkot, op. cit., s. 5.
2
Ibidem, s. 40.
3
Podróż w strukturze tytułu... 21
dróżą, przebywaniem drogi, pokonywaniem przestrzeni”4, a z drugiej strony – współczesne życie nie tylko mobilizuje do wyruszenia w świat, ale i wymusza gotowość
do drogi, a warunki temu nie przeszkadzają. Nie ma potrzeby przypominania wielkich wędrówek mitologicznych czy historycznych, bo to fakty powszechnie znane.
Może tylko warto zauwa­żyć, że Polacy też mają w tym przemierzaniu i zdobywa­
niu świata swój udział, co owocuje nowymi świadectwami trwałości i równocześnie
zmienności kultury oraz jej przejawów.
Krótszą historię i późniejszą jej dokumentację mają zainteresowania tytułem5.
Po­ważne naukowe interpretacje jego funkcji i poetyki są efektem badań nad tekstem
w ogóle, zwłaszcza w aspekcie lingwistycznym, a te można wiązać – wydaje się
bez ryzyka popełnie­nia błędu – z drugą połową XX wieku. Mimo to dziś wiemy już
bardzo dużo tak o tytułach tekstów pisanych, reprezentujących różnorodne odmiany
i style, jak i dzieł utrwalonych w innej formie, np. obrazów, filmów, utworów muzycznych, będących różnymi tekstami kul­tury6. Doczekały się one interpretacji semantycznych, strukturalnych, stylistycznych i funkcjo­nalnych.
Celem tego artykułu jest przyjrzenie się funkcjonowaniu słowa podróż w tekście.
Skłaniają do tego pewne rozbieżności wynikające z obserwacji danych i komentarzy
zawar­tych w opracowaniach leksykograficznych, jakimi opatrzone są hasła z wokabułą podróż, oraz jej wykorzystania w tekstach. Uwagi mają charakter językoznaw P. Kowalski, op. cit., s. 9.
4
Problemami tak struktury tytułu, jak jego funkcji w różnych gatunkach tekstów zajmowało się w ostatnim półwie­czu spore grono badaczy, m.in. W. Pisarek, Tytuł utworu swoistą nazwą własną, „Zeszyty
Naukowe WSP w Katowicach. Prace Językoznawcze” 3, 1966, s. 67–81; idem, Poznać prasę po nagłów­
kach, Kraków 1967; idem, Tajemnice nagłówków prasowych, [w:] Język polski. Poprawność – piękno –
ochrona, Bydgoszcz 1969, s. 59–69; D. Danek, O tytule utworu literackiego, „Pamiętnik Literacki” XLIII,
1972, s. 143–174; A. Stoff, Funk­cja tytułu w dziele literackim, „Acta Universitatis Nicolai Copernici.
Filologia Polska” XI, 1975, s. 3–17; M. Martuszewska, Tytuły powieściowe, „Ruch Literacki” XVIII,
1977, z. 2, s. 137–146. Z późniejszych prac na uwagę zasługują: D. Danek, Dzieło literackie jako książka.
O tytułach i spisach rzeczy w powieści, Warszawa 1980; S. Gajda, Społeczne determinacje nazw włas­
nych tekstów (tytułów), „Socjolingwistyka” 6, 1987, s. 79–89; M. Piechota, O tytułach dzieł literackich
w pierwszej połowie XIX wieku, Katowice 1992; K. Skowronek, Między Bluszczem a Cosmopolitan.
Tytuły polskich czasopism kobiecych XX wieku, „Onomastica” XLV, 2000, s. 269–289; J. Chłądzyńska,
Analiza tytułów czasopism polskich, „Onomastica” XLVI, 2001, s. 231–267; W. Żarski, Nagłówek praso­
wy jako przedmiot lingwistyki, [w:] O trudnym łatwo, red. J. Miodek, M. Zaśko-Zielińska, Wro­cław 2002,
s. 67–76; H. Markiewicz, Tytuły dzieł literackich, [w:] Zabawy literackie dawne i nowe, Kraków 2003,
s. 16–38; U. Żydek-Bednarczuk, Strategie językowe w tytułach dyskursów naukowych, [w:] Śląskie
studia lingwistyczne, red. K. Kleszczowa, J. Sobczykowa, Katowice 2003, s. 217–226; K. Kowalik,
Uwagi o tytule artykułu naukowego [Słownictwo – Frazeologia – Stylistyka. Konferencja naukowa w 10.
rocznicę śmierci pro­fesor Marii Schabowskiej, Kraków, 20–21 października 2005] (w druku). Tam dalsza literatura.
5
6 Zob. np. J. Okoniowa, Język werbalny w sztukach pięknych (O tytułach w polskiej sztuce w latach
1950–1994), [w:] O kształcie języka. Studia i rozprawy, red. B. Wyderka, Opole 1999, s. 161–172;
B. Skowronek, K. Skowro­nek, Ideonimy polskich filmów fabularnych (1947–2002), [w:] Metodologia ba­
dań onomastycznych, red. M. Biolik, Olsztyn 2003, s. 601–628; J. Sobczykowa, Tytuły utworów muzycz­
nych nazywające pozamuzyczne cechy utworu, [w:] Język artystyczny, t. 6, red. A. Wilkoń, Katowice
1989, s. 68–82.
22 Krystyna Kowalik
czy i ograniczają się do okre­ślenia walencyjnych właściwości wymienionego leksemu, badanych na poziomie tytułów. Poza polem obserwacji pozostaje jego stylistyczna wartość i nominacyjna użyteczność w róż­nych typach tekstów. Tym samym
artykuł ten nie zawiera interpretacji językowo-stylistycznej tytułów ze słowem po­
dróż. Zresztą byłaby ona niepełna bez powiązania przedmiotowych ty­tułów tak z gatunkami tekstów, jak i z ich konkretnymi realizacjami. Z całą pewnością wyraz wart
jest zainteresowania i dalszych badań, nie tylko z uwagi na kondensację treści, ale
i jego frekwencję. Na liście rangowej według wskaźnika F (częstości absolutnej) zajmuje 1399 pozycję7. Analizę interakcji, w jakie wchodzą przywołane wyżej leksemy
podróż i tytuł, utrudnia fakt, że co najmniej tytuł nie jest w polszczyźnie wyrazem
jednoznacznym.
Tytuł, z łac. titulus ‘napis’ (ang. title, fr. titre, niem. Titel, ros. заглавие, титул)
we współczesnej polszczyźnie jest wyrazem wieloznacznym. W słownikach ogólnych wymienia się zwykle cztery do pięciu jego znaczeń: 1. ‘nazwa nadana dziełu literackiemu, plastycznemu, muzycznemu, naukowemu, filmowemu, teatralnemu itp.
lub części dzieła przez autora, wydawcę, dystrybutora itp.; także nazwa czasopisma,
jakiegoś przedsięwzięcia (np. wystawy malarstwa), tekstu prasowego itp.; nagłówek’[...], 2. ‘pozycja bibliograficzna, tom, książka’[...], 3. ‘określenie, miano przysługujące osobie z racji wykształcenia, zajmowanego stanowiska, pełnionej funkcji,
osiągniętych sukcesów, stopień naukowy, godność’[...], 4. ‘odziedziczona lub pochodząca z nadania nazwa rodowa dożywotnia lub dziedziczna’[...], 5. ‘uprawnienie
do czegoś, powód, podstawa’”8. Mówiąc o tytule, w niniejszym artykule analizuję
jego użycie w pierwszym znaczeniu, tj. w funkcji nazwy tekstu, w tym wypadku drukowanego. W bogatej literaturze poświęconej tej problematyce tytułowi jako nazwie
wła­snej tekstu przypisuje się różnorodne funkcje, m.in.: identyfikacyjną, odróżniającą, informa­cyjną, reprezentacyjną, artystyczną, impresywną. I choć nie wszystkie
teksty są opatrzone tytułami, na ważną rolę tytułu wskazuje jego miejsce w strukturze tekstu, tj. jego pozycja inicjalna i wyodrębnienie typograficzne.
Podróż, zgodnie z definicją słownikową, to „przebywanie drogi do jakiegoś
odległego miejsca, etapami po rozległych terenach; podróżowanie, wędrówka”9.
W polszczyź­nie wyraz ten ma późną dokumentację i nie od razu z dzisiejszym
znaczeniem. Brak tego hasła w Słowniku staropolskim. Notuje go dopiero Słownik
polszczyzny XVI wieku10: pod hasłem PODROŻ ze znaczeniem ‘powinność dostarczania podwód i przewożenia produktów dworskich, także podróżowania w poselstwie’, oraz PODROŻE ‘częste przebywanie w dro­dze’. W słowniku Lindego11
7
I. Kurcz, A. Lewicki, J. Sambor, K. Szafran, J. Woronczak, Słownik frekwencyjny polszczyzny współ­
czesnej, Kraków 1990.
Słownik współczesnego języka polskiego, pod red. B. Dunaja, Warszawa 1998, s.v.
8
Uniwersalny słownik języka polskiego, pod red. S. Dubisza, Warszawa 2003, s.v.
9
Słownik polszczyzny XVI wieku, t. XXVI, red. F. Pepłowski, Warszawa 1998; s.v. PODROŻ podane są
przy­kłady użycia podroż dokąd, zwrot jechać na podroż i wyrażenie podroż pieszo.
10
S.B. Linde, Słownik języka polskiego, Lwów 1807–1814.
11
Podróż w strukturze tytułu... 23
jest dopiero dokumentacja z wieku XVIII. Dość liczne przykłady podają słowniki współczesnego języka polskiego pod redakcją W. Doroszewskiego, później
M. Szymczaka oraz H. Zgółkowej12. Jednak stosunkowo najlepiej dokumentuje semantyczne i po części składniowe właściwości interesującego nas leksemu Słownik
dobrego stylu... M. Bańki13, gdzie odnotowano połączenia z przymiotnikami i czasownikami (m.in. całonocna, daleka, długa, męcząca, uciążliwa, krótka, wielka,
wspaniała podróż; podróż lotnicza, mor­ska, dyplomatyczna, handlowa, naukowa,
poślubna, służbowa, turystyczna; odbyć, rozpocząć, kontynuować, zakończyć podróż;
udać się, wybrać się, wyjechać, wyruszyć w podróż; być, towarzyszyć w podróży; lu­
bić podróże; dziennik, koszty, cel, towarzysz, biuro podróży itp.). Za słownikiem pod
red. H. Zgółkowej można przywołać wyrażenie szczęśliwej podróży, uży­cie terminologiczne podróż balastowa oraz przysłowia: Podróż nie tuczy, lecz rozumu uczy;
Podróże kształcą czy tytuł powieści Podróż sentymentalna. Przytoczona egzemplifikacja po­mimo swej różnorodności nie w pełni oddaje akomodacyjne i konotacyjne
właściwości tytu­łowego leksemu. Utwierdzają w tym przekonaniu teksty, choćby
materiały zawarte w kom­puterowych korpusach tekstów (na użytek tego artykułu korzystałam z korpusów IJP PAN oraz PWN).
Naczelnym zadaniem jest tu prześledzenie tytułów tekstów zawierających leksem po­dróż właśnie pod kątem schematów składniowych przez niego konstytuowanych, zakresu ich wykorzystania i sposobów wypełnienia. Z różnych powodów są
to analizy sondażowe, nie roszczące pretensji do wyczerpania tak tematu, jak materiału, który obejmuje niewiele ponad 600 jednostek. W większości są to tytuły druków zwartych, powieści i opowiadań, zbiorów poezji, tekstów wspomnieniowych,
publicystycznych, naukowych i popularnonaukowych, podręczników oraz poradników urzędowych. Wyjątkowo przywoływane są tytuły pojedyn­czych tekstów poetyckich, tekstów artykułów drukowanych w czasopismach czy rozdziałów w książkach. Teksty te reprezentują różne odmiany i style językowe, w tym artystyczny,
na­ukowy, dydaktyczny i urzędowy, co – od razu to warto zaznaczyć – w istotny
sposób wpływa na kształt tytułu.
Pod względem składniowym tytuły są w zdecydowanej większości wypowiedzeniami niezdaniowymi, są zawiadomieniami, tzn. takimi konstrukcjami, do których
w sposób sen­sowny nie można wstawić osobowej formy czasownika14. Zaliczane są
do klasy chrematoni­mów15, czyli nazw własnych pewnych wytworów, a dokładniej
– ideonimów. Tytuły mające postać zdania są w moim zbiorze wyjątkowe (Podróże
12
Słownik języka polskiego, pod red. W. Doroszewskiego, Warszawa 1958–1969; Słownik języka pol­
skiego, pod red. M. Szymczaka, Warszawa 1981; Praktyczny słownik współczesnej polszczyzny, pod red.
H. Zgółkowej, t. 29, Poznań 2000.
13
M. Bańko, Słownik dobrego stylu, czyli wyrazy, które się lubią, Warszawa 2006.
14
W. Pisarek, Tajemnice nagłówków prasowych..., s. 64–66.
Zob. np. E. Breza, Nazwy obiektów i instytucji związanych z nowoczesną cywilizacją (chrematonimy),
[w:] Polskie nazwy własne. Encyklopedia, red. E. Rzetelska-Feleszko, Warszawa–Kraków 1998, s. 343–
361; Cz. Kosyl, Chrematonimy, [w:] Encyklopedia kultury polskiej XX wieku, t. 2: Współczesny język
polski, red. J. Bart­miński, Wrocław 1993, s. 439–444.
15
24 Krystyna Kowalik
kształcą, Szybko mija podróż po Ma­roku, Zmarli tak lubią podróże, Podróż do Afryki,
gdzie do niedawna królowała dżungla, Po­dróżą każda miłość jest). Rzadkie są też
tytuły inne niż wypowiedzenia oznajmujące, por. jednak Podróż do granic sztuki:
po co nam utopia w sztuce?
Analizowane tytuły zwracają uwagę przede wszystkim zróżnicowaną długością
mie­rzoną liczbą wyrazów w nich występujących, rozumianych tu w kategoriach ortograficznych jako dyskretne jednostki zawarte między dwiema spacjami. O wyborze tego kryterium zade­cydował najwyższy stopień jego sformalizowania.
Ze względu na liczbę wyrazów składających się na tytuły przedstawiają one
ponad dwadzieścia typów:
– Podróż; Podróże (1)
– Podróże marzeń; Podróże Guliwera (2)
– Podróże z Herodotem; Podróże Koziołka Matołka (3)
– Podróże z moim ojcem (4)
– Podróż Juliusza Słowackiego na Wschód (5)
– Podróż do Persji księcia Alexego Sołtykowa (6)
– Podróż do Wielkiego Atraktora: badania przestrzeni międzygalaktycznej (7)
– Podróże w fascynujący świat umysłu dwudziestego pierwszego wieku (8)
– Podróż po ziemi greckiej z Neapolu śladami Juliusza Słowackiego; Podróż w czółnie
albo scenariusz do filmu o wojnie (9)
– Podróże w wyobraźni: jak pomagać dzieciom w uzyskaniu wewnętrznego spokoju (10)
– Podróże w Krainę X: wizje lokalne w najbardziej tajemniczych regionach świata (11)
– Podróże i poselstwa polskie do Turcyi a mianowicie podróż E. Otwinowskiego 1557
(12)
– Podróże księży misjonarzy Huc i Gabet w Mongolii, w Tybecie i w Chinach; Podróż
w cztery strony: mistyczna opowieść o podróży w starożytne tajemnice obu Ameryk (13)
– Podróże z części Rosji do Niemiec, Francji i Hiszpanii, w latach 1810-tym 1811-tym
odbyte; Podróże z moją kotką i inne opowieści o kotach, psach, papugach, oposach i kró­
liku; Podróże po historii: studia z dziejów kultury i polityki europejskiej ofiarowane Pro­
fesorowi Stanisławowi Grzybowskiemu (14)
– Podróże artystyczne Jana Chrystiana Kamsetzera (1776–1777; 1780–1782) archi­
tekta w służbie króla Stanisława Augusta Poniatowskiego (16)
– Podróż z Irkucka do Kiachty, na granicę chińskiej Mongolii, przez Bajkał, morze święte, odbytą w roku 1832 (17)
– Wyjątki z dziennika podróży po krajach amurskich w prowincji irkuckiej i guberni jakuckiej dla spełnienia posług duchownych katolickich (18)
– Podróże w krajach sławiańskich odbywane w Latach 1802-gim i 1803-cim przez X...
S... (Księcia Sapiehę), członka kilku Academiów i Towarzystw Uczonych (19)
– Podróże służbowe: krajowe i zagraniczne, zasady ustalania kosztów, diety, prze­jazdy,
noclegi, ryczałty samochodowe, dokumentacja i ewidencja wydatków, wyjazdy służbowe
właściciela firmy (21)
– Podróż do Rzymu i Paryża odbyta w roku 1861 przez Feliksa Borunia, włościanina wsi Kaszowa pod Krakowem, spisana za opowiadaniem pielgrzyma przez
Walerego Wielogłowskiego (24)
Podróż w strukturze tytułu... 25
– Podróż bojarzyna Borysa Szeremietiewa przez Polskę i Austrię do Rzymu oraz na
Maltę 1697–1698: z dziejów kontaktów kulturalnych Rusi Moskiewskiej z Polską i Za­chodem
(25)
– Porozumienie w sprawie specjalnych wymagań statecznościowych dla statków pasa­żerskich ro-ro odbywających regularne rozkładowe międzynarodowe podróże pomiędzy, do lub z wyznaczonych portów Europy północno-zachodniej i Morza Bałtyckiego (26)
– Podróż historyczna po Abisynii. Adel, Szoa, Nubii, u źródeł Nilu, z opisaniem
jego wodospadów, oraz po krajach podrównikowych, do Mekki i Medyny, Syrii i Palestyny,
Konstantynopolu i po Archipelagu (29)
– Dziennik podróży Józefa Kopcia przez całą wzdłuż Azję, lotem do portu Ochocka,
Oceanem przez Wyspy Kurylskie do Niższej Kamczatki, a stamtąd na powrót do tegoż portu na psach i jeleniach (30)
– Podróże służbowe w kraju i poza jego granicami: diety i inne należności z tytułu
po­dróży służbowych odbywanie podróży własnym samochodem świadczenia z tytułu po­dróży służbowych a koszty uzyskania przychodów i podatki dochodowe (32)
Poszczególne schematy potwierdzone są różną liczbą przykładów. Tytuły długie
spo­tykane są w tekstach dziewiętnastowiecznych, a z późniejszych mogą je mieć
podręczniki oraz wydawnictwa specjalistyczne (zwłaszcza urzędowe i naukowe).
Długość tytułu może być uzależniona od stopnia szczegółowości tematyki – im bardziej szczegółowy temat, tym dłuższy tytuł, tu często realizujący się poprzez dwudzielną strukturę. Człon drugi, rodzaj podtytułu zawierającego doprecyzowanie treści części pierwszej, pojawia się po określonych znakach interpunkcyjnych (kropka: Podróże w czasie i w przestrzeni. Proza Isidory Sekulić, dwukropek: Podróż
do domu: Księga Wyjścia prosto wyjaśniona, przecinek: Gdzie Portugal­czyk wygrze­
wa stopy, czyli podróże w głąb Europy, pauza: Podróże po Krajach Unii Europej­skiej
– przewodnik). Najczęściej podróż występuje w członie pierwszym (Moje podróże
– Jugosławia), ale nie brak przykładów potwierdzających wystąpienie tego wyrazu w członie drugim (Z notatnika sztokholmskiego. Podróż do noblowskiego sezamu,
życie jako wędrówka. Motyw podróży w „Kronice małomiasteczkowego cmentarza”
Isidory Sekulić) oraz w obu równocześnie (Podróż i przestrzeń. O relacjach z po­
dróży Marii Dąbrowskiej).
Podróż jako rzeczownik pełni w strukturze wypowiedzenia różnorodne funkcje, prymarnie występuje w pozycji podmiotu (Podróże kształcą), sekundarnie
może pełnić funkcję wszystkich możliwych określeń (przydawki: Dziennik podróży,
orzecznika: Życie jest po­dróżą, dopełnienia: O podróżach w czasie, okolicznika: Jak
przed podróżą). Jako rzeczownik podróż także akomoduje określenia atrybutywne
charakteryzujące (Daleka podróż) lub gatun­kujące (Podróże służbowe krajowe i za­
graniczne), a ponadto może otwierać miejsca skła­dniowe (konotować) dla innych
argumentów.
Przede wszystkim warto zauważyć, że interesujący nas leksem występuje
w tytule za­równo w formach liczby pojedynczej, jak i mnogiej, co w rzeczywistości pozajęzykowej od­powiada podróży jako jednemu zdarzeniu bądź ich sekwencji.
Przeważają te pierwsze (3 : 2). Stosunkowo rzadkie są też tytuły z formami inny-
26 Krystyna Kowalik
mi niż mianownikowe (Polecenie przed po­dróżą, O podróżach w czasie, życie co­
dzienne w podróżach po Europie w XVI i XVII wieku, Wspomnienia z podróży).
Spośród kilku czasowników, które wymienia się w kontekście takiego przedsięwzię­cia, jakim jest podróż (udać się, wybrać się, wyjechać, wyruszyć), w strukturze tytułu po­twierdzony jest tylko w formie imiesłowu czasownik odbyć (Podróże
do Georgii w czasie mojej niewoli w Rosji odbyte w roku 1813, 1814 i 1815, Wyjątki z podróży po Galicji odbytej w 1831 roku, Z dziennika podróży do Grecji odbytej
w r. 1852), odbywać (Podróże w krajach sławiańskich odbywane w latach 1802
i 1803) oraz odprawić (Opis podróży do Gdańska w roku 1803 odprawionej. W liście
do przyjaciela) i tylko w tekstach dziewiętnastowiecznych.
Kilkanaście publikacji ma w tytule podróż bez dodatkowych określników.
Nieco czę­ściej leksem ten występuje w powiązaniach parataktycznych z innymi rzeczownikami, por. Podróże i odkrycia, Podróże i polityka, Podróże i powroty,
Podróże i przygody, Zimy i po­dróże, Podróże, ludzie, spotkania, Podróże, przejazd­
ki i przechadzki itp. Dominują tytuły z określnikami hipotaktycznymi. Nie zaskakuje
tu nasycenie nazwami własnymi, osobowymi i geograficznymi.
W stosunku do potwierdzonej w danych korpusowych lewostronnej łączliwości rze­czownika podróż z przymiotnikami w analizowanych tytułach lista akomodowanych przez ten rzeczownik określeń atrybutywnych jest skromniejsza, aczkolwiek
wystąpiło tu ponad 60 różnych leksemów, np. przymiotniki: daremna, duchowa, dy­
plomatyczna, liryczna, malowni­cza, mimowolna, muzyczna, poślubna, przedślubna,
romantyczna, udziwniona, włoska, kuli­narna, literacka, lokalne, międzygwiezdne,
niekonwencjonalne, senne, służbowe, staroświec­kie. Kilka pojawiło się więcej niż
jeden raz: cudowna (6 razy), niezwykła (6), wielka (6), długa (4), kosmiczna (2),
niedokończona (2), najdłuższa (2). Określenia te układają się w pewne grupy semantyczne, najczęściej wskazujące na szczególne cechy podróży (bajkowe, niezwy­
kła, cudowna, fascynujące, magiczna, najpiękniejsza, szalona, dziwna, burzliwa, ro­
mantyczna, zwyczajna), czas trwania (długa, dłuższa, najdłuższa, krótka, najkrótsza,
cało­roczna), porę (poranna, nocna, wigilijna), miejsce (w przestrzeni geograficznej:
europejska, północna, i w środowisku: podwodna). Przeważają tytuły, w których
użyto jednego określenia atrybutywnego. Wyjątkowo potwierdzone są frazy więcej
niż jednoelementowe, typu: ta naj­krótsza, jeszcze jedna; Babci Brygidy cudowna po­
dróż, Księdza Antoniego Stabika podróże i książki, Wspomnienia z podróży.
Znacznie bardziej zróżnicowana jest prawostronna łączliwość tytułowego leksemu. Podobnie jak w wypadku lewostronnej walencji, mogą się tu pojawić przymiotniki, które czę­ściej wskazują na typy podróży: Podróże służbowe, krajowe, zagra­
niczne, literackie, arty­styczne, przyrodnicze, kulinarne. Mogą tu wystąpić ciągi określeń: Podróże służbowe krajowe i zagraniczne, w których kolejność elementów sygnalizuje ich hierarchię, pierwszy jest nad­rzędny w stosunku do pozostałych (por. też
tytuł: Krajowe i zagraniczne podróże służbowe). Określenia atrybutywne w tej pozycji mogą być wyrażone także rzeczownikami w formie dopełniacza: Podróż przezna­
czenia, Podróże marzeń, Podróże jedności i nadziei: Jan Paweł II w Polsce.
Podróż w strukturze tytułu... 27
W postpozycji występują też przydawki podmiotowe informujące o głównych
uczest­nikach podróży. W pozycji uczestnika podróży występują przede wszystkim
nazwy własne osobowe – imiona, nazwiska, wyjątkowo nazwy narodowości, rzadko też rzeczowniki pospo­lite nazywające stopnie pokrewieństwa, także nazwy wykonawców czynności, w tym głównie tytuły zawodowe, naukowe, szlacheckie, arystokratyczne itp. Każda z tych nazw może wystą­pić samodzielnie lub w rozbudowanych frazach, por. Podróż Maciusia, P. Mikołaja, P. Cze­chowa, P. Zygmunta Vogla,
P. Polaków, P. Artysty, Podróże romantyków, P. profesora Šanku, P. czterech
mężów, P. naszych przodków, P. księcia Alexego Sałtykowa, P. królewicza polskie­
go, późniejszego króla Augusta III, P. bojarzyna Borysa Szeremietiewa, Podróże
Sindbada Żeglarza, Podróże doktora Dolittle, Podróże Pana Kleksa, Podróże na­
szych pra­dziadów (ale też Jana Henryka Müntza podróże malownicze...), a także
Podróż słoneczka (w tym ostatnim przykładzie, pomijając inne uwarunkowania,
użycie rzeczownika nieżywotnego możliwe wobec faktu, że postrzegamy ten obiekt
jako ruchomy). Pojedynczymi tytułami po­twierdzone jest wypełnienie tej pozycji rzeczownikiem żywotnym: Podróże pingwinów, Po­dróże jeleniowatych oraz nazwą środka lokomocji: Podróże polskich statków.
W tej pozycji mogą też wystąpić wyrażenia wskazujące na osoby (rzadko zwierzęta) towarzyszące w podróży: Podróże z Kacprem, Podróże z moim ojcem, Podróże
z moją ciotką, Podróże z moją kotką).
Leksem podróż konotuje ponadto, co oczywiste, pewne elementy przestrzeni.
Są to przede wszystkim: punkt początkowy, punkt końcowy podróży i jej trasa. Sam
punkt począt­kowy podróży wymieniany jest rzadko: Podróż z Warszawy. Raczej
wymieniony jest punkt docelowy podróży, określony w sposób ogólny: do mia­
steczka lub nazwany konkretnymi, realnymi nazwami kontynentów, państw, miast:
do Australii, do Europy, do Burmy, do Chin, do Egiptu, Grecji, Hiszpanii, Polski,
Prus, do Jarosławia, do Mekki, do Nowego Orleanu, do Rzymu i Paryża, na Węgry,
na Łużyce, na Kiribati, na górę Athos, na wschód, na księżyc, w Karkonosze, w kos­
mos, za ocean, w tekstach fikcjonalnych i podręcznikach zaś – różnego typu nazwami metaforycznymi: do krainy bajek, do krainy szczęśliwości, do krajów podziem­
nych. Warto tu zwrócić uwagę na zróżnicowanie przyimków. Najczęściej pojawia się
do; na występuje w powiązaniu z nazwami kierunków świata, wysp i krain, szczytów, też na księżyc, w natomiast w powiązaniu z nazwami pasm górskich oraz ze
słowem kosmos.
Wskazany bywa więcej niż jeden punkt docelowy: do Egiptu i Izraela,
do Egiptu i Syryi, Do Włoch, Sycylii i Malty. Punktem końcowym (rzadko w analizowanych tytułach) może być człowiek: do przyjaciela, do Chopina, do wielu odle­
głych narodów świata, lub przedmiot: Podróże do dzieł sztuki.
Wymieniana także bywa trasa: przez kontynenty, przez Lotaryngię bądź kolejne jej etapy: Niemcy–Francya–Włochy; Niemcy–Austria–Szwajcaria oraz przestrzeń, po której podróż się odbywa: po Warszawie, po Tokio, Po Saskim Ogrodzie,
po Skandynawii, po Wło­szech, po Europie, po Syberyi, Podróż malownicza po najcie­
28 Krystyna Kowalik
kawszych okolicach ziemi naszéj, po krajach Unii Europejskiej, Po Polsce i Europie,
po morzach i rzekach świata, nad Renem, w Szwajcarii, naokoło świata.
Środki transportu bywają przywoływane tylko wtedy, gdy są w jakiś sposób
szcze­gólne. W wydawnictwach poprawnościowych zaleca się tu użycie form narzędnika Podróż balonem, barką, metrem, motocyklem, samolotami, żaglowcem.
Jednakże gdy podróż odbywa się na grzbiecie, mogą wystąpić formy typu na psach
i jeleniach, ale i na okręcie. Jednym przykładem potwierdzone jest określenie z przyimkiem w: w czółnie, choć spoza tytułów czę­ste są użycia: podróżować w zatłoczo­
nym autobusie, pociągu, wagonie. Wyjątkowo pojawia się w tej pozycji forma przysłówka – tylko wtedy, gdy środek transportu nie jest zewnętrzny, tzn. gdy podróż
odbywana jest pieszo.
Tytuły potwierdzają lokalizację podróży w czasie przez podanie miesiąca, roku,
lat, wieku, kiedy podróż miała miejsce: Podróże po Europie w XVII i XVIII wie­
ku; Podróże Ko­lumba: 1492–1504, Podróże królewicza polskiego [...]: 1711–1717;
odbyta w roku 1855; w latach 1802-gim i 1803-cim; r. 1997 i 1898, w noc wigilij­
ną. Niejednokrotnie wyrażenia te za­wierają implicytnie informację o czasie trwania podróży, por. jednak: Czteromiesięczna po­dróż z Paryża do Chili w roku 1838,
Dziesięcioletnia podróż po Wschodzie. Z pośmiertnych rękopismów.
Podróż może się odbywać w jakichś okolicznościach: Podróż bez biletu, Podróż
bez pieniędzy, Podróż w żałobie, Podróż z małym bagażem, Podróż z teczką.
Przytoczone powyżej obserwacje nie są niczym szczególnym, ponieważ
w opracowa­niach leksykograficznych dominuje taki właśnie uproszczony sposób
dokumentacji użyć wy­razu hasłowego. Jedynie go wzbogacają, a przede wszystkim
porządkują typy określeń.
Materiał jednak pokazuje, że w tytułach mamy do czynienia z sytuacją łączenia okre­śleń. Nawet częstsze są tytuły zawierające prócz słowa podróż dwa-trzy-cztery określniki równocześnie, o czym słowniki raczej nie wspominają.
Przy dwóch może wystąpić np. nazwa podróżującego i punkt docelowy: Podróż
Juliusza Słowackiego na Wschód, Podróż Tomka na dwie planety, Podróż
do Persji księcia Alexego Sałtykowa; nazwa podróżującego i miejsce: Podróże
papieża poza Włochami; podróżującego i atrybutu podróży: Późne podróże Casa­
novy; atrybutu podróży i trasy czy osoby towarzyszącej: Podróż sentymental­
na przez Francję i Włochy, Podróż sentymentalna z Teodorem Herzlem; środka transportu i punktu docelo­wego: Podróż samolotami do stolic i miast w Europie,
obu istotnych dla podróży punktów: z Berlina do Lipska, z Nysy do Barda Śląskiego,
z Paryża do Jerozolimy, Podróż z Petersburga do Moskwy, z domu do domu;
do Ziemi Świętej z Neapolu (w ostatnim przykładzie wymie­niony na drugim miejscu początkowy punkt podróży może sugerować brak zgodności miejsca początkowego podróży z miejscem narracji). Przy większej liczbie argumentów powstają
skomplikowane układy, por. Podróż królewicza Władysława Wazy do krajów Europy
Za­chodniej w latach 1624–1625, Podróż do Chin przez Mongoliję w latach 1820
i 1821; Po­dróże Polaków na Łużyce w XIX wieku.
Podróż w strukturze tytułu... 29
Skomplikowanie tytułów wynika także z tego, że w danych pozycjach występują
bar­dzo rozbudowane wyrażenia: Podróż historyczna po Abisynii, Adel Szoa, Nubii,
u źródeł Nilu, z opisaniem jego wodospadów, oraz po krajach podrównikowych,
do Mekki i Medyny, Syrii i Palestyny, Konstantynopola i po Archipelagu; Podróże
królewicza polskiego, późniejszego króla Augusta III; Podróż do Rzymu i Paryża, od­
byta w roku 1861 przez Feliksa Borunia, włościanina wsi Kaszowa pod Krakowem,
spisana za opowiadaniem pielgrzyma przez Wale­rego Wielogłowskiego.
Niewątpliwie wzbogacają tytuł, otwierając nowe miejsca dla określeń atrybutywnych, wyrazy informujące, że mamy do czynienia z utrwalonym na piśmie przekazem podróży. Sy­gnalizują ten fakt stosunkowo liczne wyrazy, takie jak: opis, dzien­
nik, relacje, notatki, wspo­mnienie podróży, wspomnienia z podróży, przypomnienia,
listy, historia (Opis podróży do Australii i pobytu tamże od 1852 do 1856, Dziennik
podróży po Litwie i Żmudzi odbytej w 1856 roku, Notatki z równoczesnych podróży
po kraju (Żmudź, Litwa, Podbereże), Wspo­mnienia z podróży do Syberii i poby­
tu w Berezowie, Listy z podróży odbytej do stepów Kirgiz-Kajsackich, Historia podró­
ży i osobliwszych zdarzeń sławnego Maurycego Augusta Beniow­skiego, Wyjątki z po­
dróży mojej wakacyjnej w styczniu i lutym do Santiago w r. 1841).
Z nieco inną sytuacją mamy do czynienia w wypadku przytoczeń, tzn. wtedy,
gdy występuje tytuł w tytule16: Podróż bojarzyna Borysa Szeremietiewa przez Polskę
i Austrię do Rzymu oraz na Maltę 1697–1698: z dziejów kontaktów kulturalnych
Rusi Moskiewskiej z Pol­ską i Zachodem; „Podróż do Kalopei” Wojciecha Gutowskiego:
studium z dziejów myśli pol­skiego Oświecenia.
Dalsze możliwości rozbudowy tytułów stwarza użycie metaforyczne leksemu,
które w istotny sposób modyfikuje jego właściwości walencyjne, choć przeważnie
przy zachowaniu podstawowych schematów składniowych. Do takich przede wszystkim należy interioryzacja przestrzeni geograficznej oraz jej rozszerzenie na czasoprzestrzeń: Podróże do wnętrza, Po­dróż do środka pamięci, Podróże do piekieł;
Podróże w czasie, Podróże w czasie i prze­strzeni, Podróż w dalekie lata, Podróż
na krańce życia, Podróż przez życie, Podróż przez wieki. Jako przestrzeń pojmowane są sfery ludzkiego działania, pola badawcze, domeny na­ukowe. Pojawia się
więc sposobność do takich użyć: Podróż w przestrzeń poezji, Podróże po histo­
rii, Podróże po historii filozofii. Metafory pozwalają na użycie innych rzeczowników jako nazw środków transportu: Podróże na bocianie, na smoku, na trąbie,
na poduszce, na liściu i chmurze, na dźwiękach szamańskiego bębna. Ponadto możemy tu mieć do czynienia ze wzbogaceniem kierunków ruchu. Poza ruchem „do przodu”, dookolnym (Podróż dookoła świata // Podróż dookoła siebie) i powrotnym,
jest potwierdzenie użycia rzeczownika podróż w kontekstach wskazujących na ruch
do wewnątrz (Podróż do wnętrza Ziemi, Podróż w głąb czasu, Podróż w zaświaty)
i ruch wsteczny (Podróż do źródeł czasu, Podróż do źródeł pa­mięci).
Przedstawione tu obserwacje nie wyczerpują wszystkich możliwości wykorzystania leksemu podróż w tekście (por. tytuły o konstrukcji: Podróż jako mo­
16
Por. J. Miodek, Tytuł w tytule jako środek stylistyczny, „Rozprawy Komisji Językowej WTN” XII,
1981, s. 121–129.
30 Krystyna Kowalik
tyw; Podróże jako projekt edukacyjny). Zgromadzony materiał jest jednak na tyle
bogaty i różnorodny, że pozwala na prześledzenie kombinatoryki typów określeń
i ich realizacji. Typologię opartą na danych tekstowych można wesprzeć kryteriami gramatycznymi. Mianowicie podróż należy do gniazda słowotwórczego rzeczownika DROGA w jego czwartym znaczeniu i jest inter­pretowana jako derywat
odczasownikowy 17 . Ten typ odczasownikowych nazw czynności określany jest
terminem substantiva deverbalia. Zdaniem J. Puzyniny rzeczowniki te „są formalnie
i znaczeniowo niekategorialne oraz znaczeniowo nieregularne. Powstają one spora­
dycznie od niektórych czasowników i żeby się nimi posługiwać formułując zdania,
trzeba wiedzieć o ich istnieniu na podstawie słownika”18.
Motywujący podróż czasownik ruchu19 podróżować implikuje przede wszystkim
osobę, tj. wykonawcę czynności, punkt, z którego ruch się zaczyna, punkt docelowy,
trasę, środek lokomocji, czas konieczny do jej pokonania, cel oraz okoliczności,
w jakich podróż zachodzi. Podróż jako transpozycyjny rzeczownik odsłowny „dziedziczy” konotacyjne cechy podstawy słowotwórczej i dodatkowo akomoduje określenia atrybutywne bądź charakteryzujące, bądź gatunkujące. Jego poliwalencyjność
można zaobserwować także w obrębie jednego tytułu. Faktem jednak jest, że trudno o przykłady realizujące pełny schemat składniowy. Występują tu wielorakie schematy zredukowane o niezwykle zróżnicowanej frekwencji. Zaskakujące jednak jest
to, że tytuły jednowyrazowe potwierdzone są zaledwie kilkunastoma przykładami.
Częstsze są tytuły zawierające prócz słowa podróż dwa–trzy określniki równocześnie,
czego słowniki raczej nie dokumentują, por. Podróż Juliusza Słowackiego na Wschód,
Podróż z Pe­tersburga do Moskwy, Podróż samolotami do stolic i miast w Europie,
Podróż sentymentalna przez Francję i Włochy, Podróż sentymentalna z Teodorem
Herzlem, Podróż królewicza Wła­dysława Wazy do krajów Europy Zachodniej w la­
tach 1624–1625.
17
H. Jadacka i in., Słownik gniazd słowotwórczych współczesnego języka ogólnopolskiego, t. 2: Gniazda odrze­czownikowe, Kraków 2001. Warto podkreślić, że brak tu zgody co do semantyczno-strukturalnej
interpretacji tego rzeczownika. Dowodzi tego opis znaczenia czasownika podróżować w niektórych słownikach języka pol­skiego jako ‘odbywać podróż’, por. Słownik języka polskiego, pod red. M. Szymczaka,
Słownik współ­czesnego języka polskiego, pod red. B. Dunaja, Uniwersalny słownik języka polskiego, pod
red. S. Dubisza.
J. Puzynina, Nazwy czynności we współczesnym języku polskim (słowotwórstwo, semantyka, składnia),
War­szawa 1969, s. 32.
18
Szerzej na temat właściwości tej klasy leksemów zob. B. Bojar, Polskie czasowniki ruchu, „Polonica”
III, 1977, s. 97–139; eadem, Opis semantyczny czasowników ruchu oraz pojęć związanych z ruchem,
Warszawa 1979. Nb. czasownik podróżować nie był tu przedmiotem analizy. Zob. też R. Laskowski,
Aspekt czasowników przemieszczania (ukierunkowanego ruchu liniowego), „Z polskich studiów slawistycznych. Językoznawstwo. Prace na XII Międzynarodowy Kongres Slawistów”, red. J. Siatkowski,
H. Dalewska-Greń, J. Rusek, Warszawa 1998, s. 175–181; idem, Czasowniki ruchu liniowego (czasow­
niki przemieszczania) w perspektywie kontrastyw­nej, [w:] Semantyka a konfrontacja językowa, pod red.
Z. Grenia i V. Koseskiej-Toszewej, Warszawa 1999, s. 49–58.
19
Podróż w strukturze tytułu... 31
W konkluzji można więc zaproponować następujący schemat walencyjny:
(jakaś) PODRÓŻ (jakaś) kogoś z kimś skądś dokądś przez coś czymś |
na czymś | w czymś | po coś | kiedyś w jakichś okolicznościach || gdzieś czymś |
na czymś | w czymś | po coś | kiedyś w jakichś okolicznościach20.
Schemat ten pokazuje, że rzeczownik podróż powiela właściwości syntaktyczne
moty­wującego go czasownika podróżować, tym samym należy do tej grupy deverbativów, które „zachowują wszystkie rodzaje połączeń werbalnych z wyjątkiem jedynie tych, które są sprzeczne z typem łączliwości syntaktycznej reprezentowanych
przez nie części mowy”21. Uogólnienie to odnosi się do łączliwości kategorialnej.
Dokładniejszej weryfikacji w tekstach wymaga jeszcze łączliwość leksykalna, czyli wypełnienie wzorca syntaktycznego konkretnym materiałem językowym.
Proponowany schemat równocześnie uzmysławia pewne różnice w stosunku do ustalonej przez R. Laskowskiego22 formuły semantycznej odpowiadającej czasownikom ukierunkowanego ruchu liniowego, w której te predykaty zostały uznane
za czteroargumen­towe: „‛X porusza się z punktu W do punktu D po drodze T’ (gdzie
X – Subiekt ruchu, W – Punkt wyjścia, D – Punkt dojścia, C – Trajektoria ruchu)”23.
Wobec tego powstaje pytanie, które z pozycji syntaktycznych otwieranych przez rzeczownik podróż należy uznać za nieobli­gatoryjne semantycznie, które zaś są pochodną faktu, że mamy tu do czynienia z nominaliza­cją24. Transformacja ta z jednej
strony „W planie syntaktycznym [...] zmienia status całej wypo­wiedzi i funkcję składniową argumentów”25, z drugiej — otwiera nowe możliwości walencyjne.
Za tymi z pozoru oczywistymi cechami składniowymi rzeczownika podróż kryją
się skomplikowane językowe mechanizmy procesów nominalizacyjnych i znaczne
zróżnicowanie tak właściwości walencyjnych poszczególnych derywatów, jak i semantyki konstrukcji, w których występują (por. przelewać za pośrednictwem ban­
Pomija się tu problem szczegółowego rozmieszczenia podrzędników względem nadrzędnego rzeczownika dewerbalnego, jak i podrzędników względem siebie. Szerzej na ten temat zob. m.in. M. GębkaWolak, Grama­tyczne uwarunkowania szyku w konstrukcjach konstytuowanych przez rzeczowniki odcza­
sownikowe, „Studia Linguistica Polono-Meridianoslavica”, t. 9, 1998, s. 143–156.
20
D. Buttlerowa, Związki syntaktyczne rzeczowników dewerbalnych o znaczeniach przedmiotowych,
„Poradnik Językowy” 1967, z. 5, s. 219.
21
22
R. Laskowski, Czasowniki ruchu liniowego..., op. cit., s. 49.
Por. eksplikację semantyczno-syntaktyczną czasownika podróżować w Słowniku syntaktyczno-genera­
tywnym czasowników polskich, pod red. K. Polańskiego, t. III, Wrocław 1988, s. 85–86, gdzie poza argumentami obecnymi w formule R. Laskowskiego uwzględniona jest ponadto fraza NPmod (= fraza nominalna sposobowa).
23
Zob. Encyklopedia języka polskiego, red. S. Urbańczyk, Wrocław 1991; Encyklopedia językoznaw­
stwa ogól­nego, red. K. Polański, Wrocław 1993 oraz opracowania tego zagadnienia, takie jak np.:
J. Puzynina, Nazwy czynności..., op. cit. (nb. w monografii J. Puzyniny rzeczownik podróż nie był analizowany); Z. Topolińska, Mechanizmy nominalizacji we współczesnej polszczyźnie, „Studia Gramatyczne”,
t. 1, s 1977, s. 175–220; eadem, Składnia grupy imiennej, [w:] Gramatyka współczesnego języka polskie­
go. Składnia, red. Z. Topolińska, Warszawa 1984, s. 301–384; E. Jędrzejko, Nomi­nalizacje w systemie
i tekstach współczesnej polszczyzny, Katowice 1993.
24
25
E. Jędrzejko, op. cit., s. 61.
32 Krystyna Kowalik
ku – przelew bankowy / * przelewa­nie bankowe; powracać konno – powrót kon­
no / konny powrót; powracać pieszo – powrót pieszo / pieszy powrót, ale biegać
boso – bieg boso / *bosy bieg; pójść prosto – pójście prosto / *proste pójście; wybór
dyrektora – dyrektor wybrał / wybrano dyrektora; krytyka Janka – Janek krytykował
/ Janka krytykowano; pochwała szefa / pochwała życia wiejskiego – szef pochwalił
życie wiejskie itp.26).
Jak konstatuje E. Jędrzejko:
Konstrukcje generowane w ten sposób zasadniczo mogą kopiować układ struktury ba­
zowej PROP, realizując wszystkie składniki argumentowe. Żaden z nich przy tym nie
jest konieczny, choć każdy jest możliwy. Jednak realizacja wszystkich składników bazy
seman­tycznej bywa niezwykle rzadka. [...] nominalizacja najczęściej blokuje wystąpienie
niektórych aktantów, możliwych w wariancie zdaniowym. Zwykle realizują się składniki ważne komuni­kacyjnie, trudno odtwarzalne lub silnie rządzone27.
Na zakończenie warto jeszcze zauważyć, że nazwa własna, jaką jest tytuł, o którego kształcie decyduje autor, na którym swoiste piętno odciska czas, odmiana języka, w jakiej się realizuje, oraz funkcja, którą ma do spełnienia, może podlegać
modyfikacjom, ale w ramach określonego gramatycznie modelu składniowego.
Aneks
(Przykładowe typy struktur składniowych realizowanych
w tytułach tekstów XIX i XX wieku)
I.
Jakaś podróż: Bajkowa podróż; Słynne podróże
Podróż jakaś: Podróż poślubna; Podróże literackie
Podróż kogoś: Podróż Czechowa; Podróże Mikołaja; Podróże małego Sindbada
Podróż z kimś: Podróż z moim ojcem; Podróże z Kacprem
Podróż skądś: Podróż z Warszawy;
Podróż dokądś: Podróż do Australii; Podróż na Kresy; Podróż w Kosmos
Podróż przez coś: Podróż przez kontynenty; Podróże po historii
Podróż gdzieś: Podróż po Syberii; Podróże nad Renem i w Szwajcarii
Podróż czymś: Podróż samolotem
Podróż w jakichś okolicznościach: Podróż bez biletu; Podróż za euro
26
Przykłady za: J. Puzynina, Nazwy czynności..., s. 146, 148, 154–155.
E. Jędrzejko, op. cit., s. 61. PROP, zgodnie z wyjaśnieniem autorki, jest to „niezaktualizowana struktura propozy­cjonalna (P–A), stanowiąca semantyczne jądro wypowiedzi (dictum); jest reprezentowana przez predy­kat wraz z implikowanymi argumentami (Px ... v)” (s. 58).
27
Podróż w strukturze tytułu... 33
II.
Jakaś podróż jakaś: Krajowe i zagraniczne podróże służbowe
Jakaś podróż kogoś: Poetyckie podróże Stanisława Balińskiego
Podróż jakaś kogoś: Podróże apostolskie Jana Pawła II
Podróż jakaś z kimś: Podróż sentymentalna z Teodorem Herzlem
Jakaś podróż gdzieś: Wielkie podróże po morzach i rzekach świata
Podróż jakaś gdzieś: Podróże służbowe w kraju i poza jej granicami
Podróż jakaś przez coś: Podróż sentymentalna przez Francję i Włochy
Podróż kogoś dokądś (do kogoś): Podróże Jana Pawła II do Polski; Podróż Juliusza
Słowackiego na Wschód; Podróże Gullivera do wielu odległych narodów świata
Podróż kogoś gdzieś: Podróże papieża poza Włochami
Podróż skądś dokądś: Podróż z Paryża do Jerozolimy; Podróż do Ziemi Świętej z Ne­apolu
Podróż dokądś czymś: Podróż samolotem do stolic i miast Europy
Podróż dokądś kiedyś: Podróż do Prus 1844
Podróż gdzieś w jakichś okolicznościach: Podróż po Polsce ze szkicownikiem Kajetana Wincentego Kielisińskiego
Podróż gdzieś kiedyś: Podróże po Europie w XVII i XVIII wieku
III.
Jakieś podróże jakieś kogoś: Krajowe i zagraniczne podróże służbowe pracowników, zleceniobiorców i radnych
Podróż kogoś skądś dokądś: Podróż czterech mężczyzn z Nysy do Barda Śląskiego
Podróż kogoś dokądś kiedyś: Podróże Polaków na Łużyce w XIX wieku
Podróż kogoś gdzieś kiedyś: Podróż Kontryma urzędnika banku polskiego odbyta w roku 1829
po Polesiu
Podróż dokądś przez coś kiedyś: Podróż do Chin przez Mongoliję w latach 1820 i 1821
34 Krystyna Kowalik
Journey in the Title Structure
Abstract
The article is devoted to the analysis of the structure of the titles of nineteenth and twentieth century texts, containing the word journey, representing different varieties and functional
styles of the Polish language. The goal is to set a composition formula with this word. Its
textual applications supported by the syntactic properties of the word to journey allow to
formulate the following valence scheme: (some) JOURNEY of somebody with somebody
somewhere through something by something | on something | in something | for something |
|| somewhere by something | on something | in something | for something | in some circumstances sometime, in which, apart from attributive denotations, there appear such semantic
elements as a person set on a journey, a journey companion, journey beginning, destination,
route / location, means of travelling, time and circumstances.
In practice, it is possible to have different reduced variants of the presented scheme which
are modified by the author and which time, language variety and title functions have their impact on. The title can be modified but only within a grammatically specified syntax model.
Spis treści
Od Redaktora
Stanisław Burkot
Podróż i powieść
Krystyna Kowalik
Podróż w strukturze tytułu (w poszukiwaniu formuły syntaktycznej)
Zbigniew Bauer
Wędrować, żeglować, wertować. O pewnych współczesnych
metaforach podróży Agnieszka Ogonowska
Tekst literacki i film antropologiczny jako zapis podróży
w przestrzeń Innego? Zarys dylematów badawczych
Teodozja Rittel
Synonimy dystynktywne w wybranych tekstach Elżbiety Drużbackiej.
Grupa tematyczna PODRÓŻ
Barbara Guzik
Podróże literackie do Doliny Prądnika Paweł Zięba
Motyw podróży i drogi z punktu widzenia edytorskich i stylistycznych
rozwiązań Józefa Ignacego Kraszewskiego
Renata Jochymek
Zofia Kossak-Szczucka na beskidzkiej ziemi
Krystyna Latawiec
Homo viator w dramacie współczesnym
3
5
20
35
45
60
81
95
111
124
250
Aleksandra Habdank-Wojewódzka
Droga do domu, czyli podróż oniryczna po schulzowskim
domu wspomnień
Jolanta Gomółka
Podróże Kazimierza Brandysa, czyli tam, gdzie rodzą się tematy
Ewa Bielenda
Podróż w poszukiwaniu „środka świata” w twórczości poetów
z kręgu Tylicza
Klaudia Cymanow-Sosin
Podróż ludzi księgi Olgi Tokarczuk jako artystyczne motto debiutantki
Magdalena Piechota
Wojciecha Tochmana podróże „za śmiercią” – zapis doświadczenia
egzystencjalnego
Marek Karwala
Portret podróżnika. Sportowe „wyprawy” Bohdana Tomaszewskiego
Jagoda Cieszyńska
Podróże przeklęte
Zdzisława Orłowska
Językowe podróże dzieci niesłyszących
Elżbieta Szmuc
Pole pojęciowe „podróż” u dzieci niesłyszących
133
145
157
172
186
201
210
225
240
Contents
From the Editor
Stanisław Burkot
Journey and the Historical Novel
Krystyna Kowalik
“Journey” in the Title Structure
Zbigniew Bauer
Making a Journey – Sailing – Browsing. On the Journey through
Your Own Library
Agnieszka Ogonowska
Anthropological Film as a Record of Journey in the Space
of the Other. Outline of Research Dilemmas
Teodozja Rittel
Distinctive Synonyms in Selected Texts by Elżbieta Drużbacka.
The Thematic Group of “Journey”. Associative Paradigms.
The Structure of Semantic Fields
Barbara Guzik
Literary Journeys to the Prądnik Valley
Paweł Zięba
The Motif of Journey and Way from the Perspective
of Editorial and Stylistic Solutions by J.I. Kraszewski
Renata Jochymek
Zofia Kossak-Szczucka’s Wandering in the Beskidy
Krystyna Latawiec
Homo Viator in the Contemporary Drama
3
5
20
35
45
60
81
95
111
124
252
Aleksandra Habdank-Wojewódzka
The Way Home. An Onerique Journey around Schulz’s Home of Memories 133
Jolanta Gomółka
Kazimierz Brandys’s journeys, or where topics are born
145
Ewa Bielenda
A Journey in Search of “the Centre of the World” in the
Works of the Poets of the Tylicz Circle
157
Klaudia Cymanow-Sosin
“Podróż ludzi księgi” (Journey of the People of the Book)
by Olga Tokarczuk as the Debutante’s Artistic Motto
172
Magdalena Piechota
Wojciech Tochnman’s Travels “in Search of Death” – “Jakbyś kamień jadła”
(As if You Were Eating a Stone), and “Córeńka” (Little Daughter)
as a Record of Existential Experience
186
Marek Karwala
Bohdan Tomaszewski’s Sports Journeys
201
Jadwiga Cieszyńska
Damned Journeys
210
Zdzisława Orłowska
Language Journeys of Deaf Children
225
Elżbieta Szmuc
The Notion Field of “Journey” in Deaf Children
240
Recenzenci
prof. dr hab. Stanisław Jaworski
prof. dr hab. Stanisław Żak
© Copyright by Wydawnictwo Naukowe AP, Kraków 2007
projekt graficzny Jadwiga Burek
ISSN 1644–1885
Redakcja/Dział Promocji
Wydawnictwo Naukowe AP
30-084 Kraków, ul. Podchorążych 2
tel./fax (012) 662–63–83, tel. 662–67–56
e-mail: [email protected]
Zapraszamy na stronę internetową:
http://www.wydawnictwoap.pl
Łamanie, druk i oprawa
Wydawnictwo Naukowe AP, zam. 42/07
Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis
Folia 44
Studia Historicolitteraria VII (2007)
Zbigniew Bauer
Wędrować, żeglować, wertować.
O pewnych współczesnych metaforach podróży
Jest dwoje głównych bohaterów tego artykułu: podróż i wertowanie. Podróż
– wielokrotnie opisywana, poznana, oglądana zarówno w perspektywie antropologicznej, jak ściśle literaturoznawczej. Podróż rozumiana jako rzeczywiste wędrowanie przez przestrzeń i czas oraz jako pisarski efekt tego wędrowania, specyficzna odmiana literatury faktu. Może być tylko konwencjonalną techniką tworzenia lub
wiązać się – podobnie jak autobiografia – z autentyczną potrzebą utrwalenia przeżyć
i myśli towarzyszących podróżnikowi.
Z wertowaniem jest kłopot. Słownikowe wyjaśnienia wskazują, że słowo to pochodzi od łacińskiego verto, czyli „obracam na drugą stronę”. Tak czytamy książki i gazety, tak traktujemy dokumenty ikoniczne – zaglądając np. na drugą stronę starych fotografii, by sprawdzić, czy nie zachowały się tam dedykacje albo przynajmniej
znaki firmowe zakładów, które odbitki te sporządziły. Zaglądanie „na drugą stronę”,
chęć obejrzenia rewersu tego, co leży przed nami – oto istota „wertowania”.
Ale cisną się na myśl i inne pomysły: otóż „wertowanie” związać możemy
z niemieckim czasownikiem werten. To czynność oceniania jakiejś rzeczy, sprawdzania jej jakości i przydatności. Sprawdzamy powierzchnię rzeczy, oglądamy ją
pod światło, a także – co naturalne – obracamy na drugą stronę, by sprawdzić, czy
chytry sprzedawca nie ukrył przed nami jakiejś wady. W niemieckim werten kryje się więc coś w rodzaju dialogu między nami a rzeczą, a także dialogu między
nami a kimś, kto rzecz tę nam do nabycia oferuje. Wartość rzeczy związana jest z jej
„wertowaniem”, z obróceniem na drugą stronę, z potrzebą dotarcia do tego, co zwykle znajduje się poza zasięgiem naszego wzroku, dotyku, a nawet smaku. Wertujący
rzecz sygnalizuje nieufność wobec sprzedającego, a zarazem, że jest znawcą, że nie
kupuje niczego pochopnie i że w każdej chwili może z transakcji zrezygnować, zauważywszy po drugiej, ukrytej, stronie przedmiotu jakieś luki czy wady.
To jednak nie koniec opalizacji znaczeń czasownika „wertować”. Ma on bowiem
i taki sens: wertowanie to lektura pobieżna, przeglądanie bardziej przypadkowe niż
związane z konkretnym celem; to poszukiwanie czegoś, co przyciągnie oko i uwagę, co w przyszłości zaowocuje bardziej skupioną i systematyczną lekturą. Wertując
36 Zbigniew Bauer
gazetę – zauważamy nagłówki artykułów. Przeglądając rodzinny album fotograficzny ze znudzeniem stwierdzamy, że są w nim te same twarze, ujęcia i pejzaże, by
nieoczekiwanie skupić się na jednym zdjęciu – niekiedy wcale nie najlepszym czy
oryginalnym. Znajdujemy jednak w nim owo sławne Barthesowskie punctum, które
nas przyciąga i które ten jeden obraz spośród wielu innych czyni ważnym.
Współczesna kultura jest kulturą wertowania, bowiem jest – mówiąc za Ryszardem
Kapuścińskim – kulturą sterty. Gigabajty danych, docierające do nas w ciągu dnia,
z rzadka zamieniają się w informacje. Tysiące tekstów otaczających nas w formie
pisanej, wizualnej, dźwiękowej – z rzadka osadzają się w naszej pamięci, ponieważ
nie chcemy ich „przewertować”, to znaczy zatrzymać się na chwilę, obejrzeć ich
rewers i stwierdzić, czy są w jakiś sposób dla nas „wartościowe”. Zarazem – nie
chcąc poddać się ciężarowi wciąż narastającej nad nami sterty, podejmujemy wysiłek „wertowania”, obracania „na drugą stronę” niekiedy rzeczy wybranych ze stosu przypadkowo, wcale nie mając pewności, że warto było to czynić.
Jest i trzeci, już nie pierwszoplanowy bohater: żeglowanie, nawigacja, która
w dzisiejszych czasach – związanych z przestrzeniami wirtualnymi – zyskała dodatkowe znaczenie. Bywa najczęściej kojarzona z Internetem i multimediami, gdzie
oznacza sposób poruszania się między niekiedy bardzo różnymi i bardzo odległymi punktami Sieci, między jej węzłami, które przypominają porty. Często też
owa „nawigacja” myli się mówiącym o nowych mediach z „surfowaniem”; to oczywisty błąd, bowiem „żeglowanie” wymaga umiejętności, narzędzi, a przede wszystkim statku – a nie tylko samego morza czy oceanu. „Surfowanie” to wykorzystywanie ruchu fal, poddawanie się specyficznej przyjemności z przypadkowo działających
uderzeń morza – i sztuka polega tu przede wszystkim na szybkości ruchu i utrzymaniu na powierzchni prostej deski.
Wertowanie, podobnie jak podróż, żegluga, surfing, a nawet przechadzka są metaforami naszego istnienia w kulturze i wobec niej. Podróż i żegluga to jedne z najstarszych metafor ludzkiego życia: wokół nich narosła spora literatura filozoficzna,
odsłaniająca – przez pozorny opis samego podróżowania czy żeglowania – ukryte
sensy naszej egzystencji. O roli „przechadzki” pisano w Polsce niewiele; o wiele
bogatsza okazuje się tu literatura niemiecka – myślę o pracach badawczych. Wzrost
zainteresowania tą najstarszą bodaj formą uprawiania refleksji filozoficznej – dialogu lub soliloquium o zasadniczych problemach bytu, o wartościach życia, o śmierci i Bogu odbywającym się w czasie spaceru wśród drzew, na tle krajobrazu lub
malowniczych ruin – można obserwować w Niemczech i częściowo w krajach anglosaskich poczynając od lat 80. ubiegłego stulecia. Przechadzający się (gr. patein),
krążący (gr. peri- ) pozornie bez celu filozofowie – wcale nie tylko arystotelicy,
poznają ruchomy świat, sami będąc w ruchu. Lecz nie jest to ruch podróżnika czy
żeglarza; nie jest to również spacer flâneura, który oprócz tego, że chce zauważać
– to jeszcze sam pragnie być zauważanym przez otoczenie. Jedna z niemieckich badaczek tego osobliwego, po trosze dziś zapomnianego, zjawiska pisze wprost:
Wędrować, żeglować, wertować. O pewnych współczesnych metaforach podróży 37
Przechadzka to nie podróż, wędrówka, flaneria czy wycieczka. W podróż, ponieważ odbywa się ona między znacznie oddalonymi punktami, rzadko wybieramy się pieszo – częściej konno, wozem lub pociągiem. Wędrówka wymaga szybszego tempa niż przechadzka. Flaneria – z zasady pozbawiona celu – za swoje otoczenie nie ma natury, lecz wyłącznie wypełnione tłumami ludzi wielkomiejskie place – widownie. Wycieczka natomiast,
w przeciwieństwie do przechadzki, nie jest wypełnieniem czasu wolnego, lecz służy
celom naukowym lub poznawczym1.
Oczywiście: literatura niemieckojęzyczna, ale także francusko- i anglojęzyczna przynosi ogromnie dużo dowodów, iż „przechadzka” jako model narracyjny
była i jest nadal bardzo aktualna. Jean-Jacques Rousseau, Georg Eliot, Jean Paul,
Johann Wolfgang von Goethe, Heinrich Heine, Joseph von Eichendorf, Theodore
Fontane, Johann Jacob Breitinger, Friedrich Schiller, Gérard de Nerval, z młodszych
– Peter Handke, Thomas Bernhard, Karl Krolow – nazwiska można by mnożyć.
Obszerna powieść Güntera Grassa Rozległe pole – w której jeden z bohaterów wciela się w postać Theodora Fontane – została w całości osadzona na planie niekończących się przechadzek po tuż-pozjednoczeniowym Berlinie i jego okolicach. Podobnie
długiej listy pisarzy i utworów polskich prawdopodobnie nie udałoby się zbudować.
U nas dominuje model „peregrynacji”, „pielgrzymowania”, drogi na etap zsyłki, powrotu z niej „do rodzinnych progów” lub zwyczajnie: podróży. Ze zrozumiałych
powodów w Polsce „przechadzanie się” było w złym tonie, gdyż wiązało się z „traceniem czasu”, który mógł zostać zamieniony na poważniejszą aktywność – walkę
o wolność między innymi.
A jednak to właśnie przechadzka może okazać się czynnością najbardziej odpowiadającą modelowi spokojnej, nieśpiesznej lektury – specyficznego „okrężnego” przemieszczania się wśród pejzaży stwarzanych przez teksty pisane, zasłyszane, przez zdarzenia i przez spotkania z ludźmi. Przechadzce bowiem najbliżej jest
do „wertowania” świata – czegoś, co współcześnie jest bodaj najlepszą metaforą życia intelektualnego i naszego istnienia w świecie w coraz większym stopniu „utekstowionym”, w coraz większym stopniu dostępnym naszym zmysłom przez prawdziwe
lub wymyślone (dla większego uprawdopodobnienia doznań) ekrany i interfejsy.
Ten, kto „wertuje” – widzi teksty jako obrazy: obraca je w myślach i fizycznie2.
Ocenia, „wartościuje” – i wreszcie wzrok najpierw, a potem myśl odsłania w obrazie-tekście wspomniane już przeze mnie punctum. Podobnie jest z obrazami ludzi, ze zdarzeniami, w których przykuwa nas nie całość, nie pełny plan, nawet nie
cała anegdota – lecz jeden tylko szczegół. Oto lektura jako specyficzna podróż:
C. Albes, Der Spaziergang als Erzählmodell. Studien zu Jean-Jacques Rousseau, Adalbert Stifter, Robert
Walser und Thomas Bernhard, Tűbingen und Basel 1999, s. 13–14; por. także, H. Paetzold, Polityka przechadzki. Flâneur Benjamina i potem, tłum. E. Mikina, [w:] Formy estetyzacji przestrzeni publicznej, red.
J.S. Wojciechowski, A. Zeidler-Janiszewska, Warszawa 1988; K. Loska, Flâneur jako metafora współ­
czesnej kultury, [w:] Intermedialność w kulturze końca XX wieku, pod red. A. Gwóździa i S. Krzemień-Ojaka, Białystok 1998.
1
2
O traktowaniu tekstu jako obrazu zob. m.in. M. Jay, Scopic Regimes of Modernity, [w:] Foster H. (red.),
Vision and Visuality, Seattle 1988.
38 Zbigniew Bauer
po zakończeniu czytania zamykamy książkę i jesteśmy w miejscu, z którego wyruszyliśmy, w domu, lecz widzianym z odwrotnej strony, na końcu, który jest zarazem
początkiem. „Obróciliśmy” ten świat, który jest tekstem. Na tym polega „wertowanie”. Jesteśmy po drugiej stronie zwierciadła, widzimy siebie jakby z przeciwnej
strony, idących przed siebie, lecz tak naprawdę oddalających się od naszego punktu obserwacyjnego. Jednak pozostając w nim, mamy tę wiedzę, której nie ma ktoś,
kto jest przed nami, kto dopiero wyrusza w drogę. Przechadzka jest „okrążaniem”
czegoś, drogą przebiegającą wśród miejsc z reguły dobrze znanych, które nie tyle
nas zaskakują czy przerażają, ile dają przyjemność z odkrywania czegoś, co dobrze
znamy – z całkowicie innej, odwróconej strony.
I właśnie dlatego „przechadzką” wertowaniem jest droga przez własną bibliotekę. I jest nią droga biegnąca przez zawartość własnego biurka, przez szuflady, szafy,
w których przechowujemy swoje dawne zapiski i gotowe teksty, kartki z zapisanymi myślami, których znaczenia nie potrafimy już odczytać i ocenić, a przecież kiedyś
uznawaliśmy je za ważne. W trakcie prawdziwej „podróży” chcemy możliwie wiele
doświadczyć, chcemy wiele przeżyć, chcemy, by ustawicznie zaskakiwały nas przypadkowe zdarzenia. W czasie przechadzki wertowania liczymy raczej na odnalezienie śladów przedtem niezauważonych: dokonuje się w ten sposób proces powtórnej
semiozy. Znaki, z których dawno już wywietrzało pierwotne znaczenie, odzyskują
znów wartość. Są istotne – jednak w gruncie rzeczy nie wiemy dlaczego. Ten rodzaj
przechadzki nie ma przecież żadnej „mapy”, żadnego wcześniejszego opisu ścieżek,
którymi powinniśmy pójść.
A jednak w czasie owego wertowania nie brakuje elementu zdumienia: są słowa,
których pełnego kontekstu nie potrafimy już odkryć. Są ślady, które nie potrafią nas
teraz przekonać, że szliśmy we właściwym kierunku, ba, nie dowodzą, że szliśmy
gdziekolwiek. Odkrywamy jedynie pewną materialność, widzimy obrazy tekstów –
a nie teksty same. Znaczenie buduje się tutaj na niemożliwości odkrycia znaczenia, a nie
na bezpośrednim odniesieniu do rzeczywistości, bo ta już na ogół nie istnieje.
Najciekawszym przykładem takiej przechadzki wertowania jest podróż
przez własną bibliotekę. Biblioteki są specyficznymi kolekcjami: gromadzimy je
z różnych powodów. Są tam rzeczy niegdyś nam po prostu „użyteczne”, są rzeczy kiedyś „modne”, są rzeczy podarowane lub takie, które kupiliśmy z nieznanych
przyczyn. Biblioteki prywatne, prywatne archiwa są na ogół muzeami naszego życia,
fantazjami lub realistycznymi powieściami na nasz własny temat. Te fantazje konkretyzują się w tekstach napisanych przez innych ludzi; realistyczne powieści stają
się zaś fantazjami. Podejmując wertowanie – na ogół czynimy to w jakimś celu:
szukamy czyjejś myśli, cytatu, który chcemy przytoczyć w możliwie zgodnej z oryginałem wersji. Wertując – zaczynamy wyznaczać pewną ścieżkę, linię wędrówki:
tworzymy narrację. Przechadzamy się wśród rzeczy – tekstów – które kiedyś zgromadziliśmy, tworząc z nich historię. Wędrując do wnętrza własnego biurka, spacerujemy wśród tekstów, które sami wytworzyliśmy, spisując (w myślach) własną
autobiografię. I w pierwszym, i w drugim przypadku „czytamy” nieznane wyspy,
które sami nanieśliśmy na mapy.
Wędrować, żeglować, wertować. O pewnych współczesnych metaforach podróży 39
Niewątpliwie jest rzeczą interesującą, jak wędrujemy przez pojedynczy tekst
i jak „przechadzamy się” po zbiorze tekstów w bibliotece lub archiwum. Ścieżki podróżników lub żeglarzy tworzyły na mapach lub w opisach ich wędrówek lepiej lub
gorzej czytelne – ale jednak linie. Wertując, czytając znalezione w przypadkowo niekiedy odkrytych tekstach cudzych i własnych fragmenty, pozostawiamy po sobie
jedynie „punkty”, wyspy, które – gdy obserwuje je ktoś z zewnątrz – nie łączą się
w archipelagi. Mapa, która scala je w jakąś całość, pozostaje dla kogoś, kto „wertuje”, czymś doskonale ukrytym, wewnętrznym, własnym. Spójność mapy – a tym
bardziej rzeczywistego tekstu, który jest rezultatem wertowania – paradoksalnie polega na dekontekstualizacji odnalezionych fragmentów. Jak w lapidarium: jest dłoń,
lecz nie ma postaci; jest kapitel – lecz nie ma kolumny; jest – jak w sławnym fragmencie dzieła Prousta – pudełko po pachnidłach, lecz nie ma osoby, która ich używała. Dekontekstualizacja wszystkich elementów, które składają się na ostateczny efekt
wertowania, to zarazem tworzeniem lapidarium i przyjemnością przechadzania się
wśród ułamków jakiejś, dziś już niemożliwej do odtworzenia, całości. Rozłamywanie
jedności świata i pojedynczych, wypełniających go bytów – dokonuje się po to, by
potem żałować, że pozostaje po nich jedynie lapidarium. Przechadzka w lapidarium
– to w gruncie rzeczy tworzenie jedności wtórnej, całkowicie odmiennej od pierwotnej. Ale – powtórzmy: reguły tej jedności pozostają ukryte, są pilnie strzeżoną
tajemnicą „wertującego”, przechadzającego się w lapidarium.
„Rozłamanie” jedności świata, który jest zewnętrzny wobec nas, nawet jeśli
rzeczy go wypełniające stworzyliśmy sami, przezwycięża naszą obcość. Dekontekstualizacja prowadzi do zawłaszczenia lub oswojenia. Ale jednocześnie sytuuje nas
w przestrzeni kolejnych sprzeczności.
Warto przytoczyć tu znane zdanie Rolanda Barthesa: „Język ma charakter paradoksu jako instytucjonalizacja subiektywności”3. Co bowiem dzieje się z „wertowaniem”, z nostalgiczną lub sentymentalną przechadzką wśród ruin przez nas samych
rozbitej jedności, gdy zechcemy z niej zbudować tekst? Co dzieje się z podróżą,
wędrówką, żeglugą, kiedy z tego, co głęboko przeżyte, doświadczone, usłyszane
w tym a nie innym czasie, w tej a nie innej przestrzeni, zechcemy utkać językową
strukturę?
Anna Burzyńska, komentując poglądy Jacquesa Derridy, zadaje podobne pytania:
Pisanie jest bowiem powtarzaniem niepowtarzalnego, konfliktem konieczności i niemożliwości: gdy dążeniu do zapośredniczenia staje na drodze niezawisłość rzeczy, jej odrębność, jednostkowość, inność. […] „Co pozostaje z rzeczy, […] gdy staje się ona przedmiotem do dyspozycji innych, przedmiotem, który może być powtórzony?” Pisanie jest
przecież także zawłaszczaniem rzeczy, jako takiej suwerennej i samowystarczalnej. […]
W pisaniu inna rzecz staje się moim przedmiotem – staje się „moją rzeczą”. Prawo rzeczy
to prawo do inności, jej sygnatura […] jest przecież nie do podrobienia. Z drugiej strony
jednak, to właśnie pisanie jest sposobem przechowania rzeczy, pozwala ją zapieczęto R. Barthes, Pisarze i piszący, przeł. J. Lalewicz, [w:] Mit i znak. Eseje, pod red. J. Błońskiego,
Warszawa 1970, s. 252.
3
40 Zbigniew Bauer
wać. Co wobec tego można zrobić? Czy istnieje możliwość „zachowania w nieprzerwanym zapisie, w formie pamięci tego, co się zdarza?”, tak by jednocześnie nie niweczyć
jego zdarzeniowości? Lub inaczej: czy istnieje jakiś kompromis między niepowtarzalnym
lub powtórzeniem, między tym, co głęboko indywidualne, i tym, co powszechne? Jak
pozwolić rzeczy „oddychać beze mnie”?4
A przecież „podróż” nie może być rozumiana z pominięciem jej tekstualnego istnienia. W języku arabskim istnieje termin rihla – oznaczający zarówno rzeczywistą podróż, jak też jej językowy zapis i obu tych rozumień nie sposób od siebie
oddzielić. Greckie periplous czy periegesis – to zarówno rzeczywiste „opłynięcie”
świata, jak też relacja z takiego wyczynu (warto tu zwrócić uwagę na obecność
składnika peri- w nieco żartobliwym określeniu filozofów perypatetyków). Jednak
„podróż” w znacznie większym stopniu nastawiona jest na świat zewnętrzny, łatwiej
„przyzwala” na swe utekstowienie. Ma ze swej niejako natury być świadectwem
rzeczywistych zdarzeń dziejących się na zewnątrz nas, choć z naszym udziałem.
Wertowanie dokonuje się zaś w samotności, w zaciszu biblioteki lub gabinetu.
Podjęcie się przekształcenia go w tekst jest swego rodzaju heroicznym wyzwaniem,
owym barthesowskim zinstytucjonalizowaniem subiektywności w najbardziej desperackim wymiarze. Jak przełożyć samotność na język, którym mówi agora?
Droga rozpinająca się na schemacie: wertowanie–czytanie–pisanie–czytanie jest
szczególnie skomplikowana. Wertowanie bowiem determinuje i restrukturuje proces
czytania; czytanie – nazwijmy je „wtórnym”, ze względu na obecność elementu dekontekstualizacji – wpływa na proces pisania; to zaś reguluje, a raczej konceptualizuje akt odbioru, aktywizując rozliczne metateksty.
Czytanie wtórne to podróż do miejsc „zbytnio opisanych”, wędrówka odbywana za tymi, którzy „tam już byli”. W takiej lekturze na nic zda się linearny porządek;
wertowanie to tworzenie i zarazem lektura „tekstu mnogiego”, jak powiada Barthes
w S/Z. Derrida zaś dodaje:
Ponieważ zaczynamy pisać, pisać inaczej, musimy inaczej czytać. Ten niepokój filozofii,
nauki dostrzegalny jest od ponad wieku, a wszystkie dokonujące się w nich rewolucje
należy interpretować jako wstrząsy niszczące model linearny. Spójrzmy na model epicki.
To, co dzisiaj daje do myślenia, nie może być zgodne z linią i książką, chyba że będzie
naśladować działanie, które by polegało na uczeniu nowoczesnej matematyki za pomocą
liczydła. Ta nieadekwatność nie jest nowoczesna, dziś jednak ujawnia się bardziej niż
kiedykolwiek5.
Nasze biblioteki, nasze archiwa mają kształt tekstu mnogiego, kłącza – zgodnie z definicją Deleuze’a i Guattariego6. Obaj badacze wypowiadając się o mapie,
A. Burzyńska, Dekonstrukcja i interpretacja, Kraków 2001, s. 41.
4
J. Derrida, O gramatologii, przeł. B. Banasiak, Warszawa 1999, s. 130.
5
G. Deleuze, F. Guattari, A Thousand Plateaus: Capitalism and Schizophrenia, University of Minnesota Press, 1987; G. Deleuze, F. Guattari, Kłącze, przeł. B. Banasiak, „Colloquia Communia” 1988,
nr 1–3.
6
Wędrować, żeglować, wertować. O pewnych współczesnych metaforach podróży 41
piszą, że kłącze jest przeciwieństwem drzewa będącego filiacją. Kłącze to „alians”.
Drzewo ewokuje czasownik „być”; „kłącze” to nieustająca addycja, segmenty połączone spójnikiem „i”. Kłącze jest zatem fałszywym dyspozytywem ruchu: mapą
bez podróży, a raczej podróżą znieruchomiałą w wymiarze realnego czasu i realnej
przestrzeni, dokonywaną w świecie wirtualnym lub – jeśli ktoś tego chce – w wymiarze metafizycznym. W kłączu nie ma „wejścia” i „wyjścia”, nie ma zatem miejsc
„pustych”, żadnych miejsc przejścia. Nie istnieje też coś, co można by nazwać
„anabazą”. W klasycznej „podróży” owe miejsca przejścia to „wyruszanie w drogę” i „powrót”. W strukturach ryzomatycznych nie ma „przejść”, bowiem kłącze
stwarza wrażenie absolutnej pełni – wszystko z czegoś wyrasta, ale ten „odrost”
nie jest ostateczny, może okazywać się znienacka poprzedzony czymś innym i coś
innego może po nim następować.
Wspomniany przeze mnie spójnik „i” jest w takiej strukturze jedynym sygnałem
syntagmatycznej spójności poszczególnych segmentów tekstu. Usuwając go, a więc
poddając się rzeczywistej naturze „wertowania”, która jest asyntagmatyczna, tworzymy specyficzną figurę zwaną asyndetonem. Nie ma już żadnych „przed” i „po”,
żadnych „wcześniej” lub „później”, żadnych „nad” i „pod”. Hipotaksa zostaje zastąpiona parataksą: czas (a zatem i przestrzeń) znikają.
W ten sposób zostały skonstruowane np. Lapidaria Ryszarda Kapuścińskiego. Są
one niemal klasycznym przykładem modelu wertowania, który temu wielkiemu reporterowi rekompensuje wielkie podróże z wcześniejszych okresów jego twórczości.
Notatki, fragmenty własnych książek, konspekty wykładów odbywanych na całym
świecie, cytaty z książek znajdowanych we własnej bibliotece, tworzą materię kolejnych tomów tego cyklu.
Współczesny Odys – jak powiedział Giorgio Bergamini – winien raczej przywdziać szlafrok niż kurtkę marynarską i pożeglować wśród półek bibliotecznych tak, jak wśród zagubionych wysp. Dzisiejszy Ulisses winien być oswojony z oddaleniem mitu i wygnaniem
z przyrody, stać się badaczem nieobecności lub odejścia od prawdziwego życia7.
Mimo że cykl ten powstaje od lat i został podzielony na kolejne tomy, nic nie
sprawia, by nie chcieć całości Lapidariów wydać w jednym zbiorze, a na dodatek nie
pomieszać kolejności jego segmentów. Zasada spójności tego tekstu, a więc „mapa” tej
osobliwej podróży, pozostaje w ukryciu, jest wewnętrznym doświadczeniem autora8.
Wertowanie to mapa życia wewnętrznego, podróż samotna i bez świadków. Jak
bardzo – przekonuje książka Julii Hartwig Zawsze powroty. Z dzienników podróży9.
C. Magris, Wstęp [do:] P. Matvejević, Brewiarz śródziemnomorski, przeł. D. Cirlić-Straszyńska, Sejny
2003, s. 16.
7
W trakcie przygotowywania przeze mnie ostatecznej wersji tego artykułu nadeszła wieść o śmierci Ryszarda Kapuścińskiego. We wspomnieniach o Nim bardzo często pojawiał się motyw Jego ogromnej
biblioteki w pracowni w warszawskim mieszkaniu. Przed laty w trakcie rozmowy z Kapuścińskim podzieliłem się z Nim zamiarem opisania podróży przez bibliotekę. Roześmiał się i po namyśle przyznał, że
coraz chętniej w takie podróże się sam udaje.
8
J. Hartwig, Zawsze powroty. Z dzienników podróży, Warszawa 2001.
9
42 Zbigniew Bauer
Wspominam o niej nie dlatego, że jest wyjątkowa przeciwnie: jest ona charakterystyczna dla pewnego typu pisarstwa wspomnieniowego wyrastającego z wertowania.
Sama autorka pisze:
Przybywaliśmy do miejsc wielokrotnie już przedtem odwiedzanych, a największą radością było za każdym razem poczucie luzu, brak przymusu, możność rozporządzania własnym czasem, w dużej mierze spożytkowanym na pracę w bibliotekach, pisanie i tłumaczenie. […] Opublikowane tu notatki nie były pisane z myślą o wydaniu. Wpadłam
na tę myśl, próbując pisać wspomnienia zamówione przez wydawnictwo Sic! Natrafiłam
wówczas na zapomniany pakiet tych dzienników. Miały dla mnie walor bezpośredniości,
pachniały świeżym przeżyciem ówczesnego bieżącego dnia. Odbijały się w nich wydarzenia publiczne, głosy dochodzące z Polski, wizyty w muzeach i codzienne lektury.
Zaproponowałam wydawnictwu zamianę wspomnień na dziennik. Po pewnym wahaniu dołączyłam do notatek z podróży zapisy z kraju, wbrew dotychczasowemu zwyczajowi, widać z potrzeby chwili, zrobiłam w Warszawie, Sopocie, Nieborowie i Zakopanem
od lutego do października 1988 roku. Myślę, że słusznie. Osadzają nas one na powrót
w miejscu, które wyznaczyło trwały bieg naszych losów, nadając właściwą proporcję
opisywanej tu przygodzie podróżowania10.
Miejsca znane, widziane, opisane wielokrotnie. A jednak Hartwig mówi o „przygodzie” podróżowania. Według naszych współczesnych standardów nie ma „przygody” tam, gdzie nie ma eksploracji, zaskoczenia, zdumienia. Hartwig układa swoją
przygodę w rytm ściśle przestrzeganego kalendarza, podróżując przede wszystkim
po Paryżu literackim, artystycznym i w większości „polskim”. Układa swoją opowieść z zapisków codziennego życia – zakupy, choroby, wizyty u lekarzy, odwiedziny u znajomych i odwiedziny znajomych u niej i Artura Międzyrzeckiego.
Spotkamy tu wzmiankę o zapchanej wannie, wysokich cenach jarzyn, a także rozważania o sztuce współczesnej i dawnej, komentarze polityczne, obserwacje francuskiej i nowojorskiej ulicy, cytaty z prasy, wyimki z książek, minirecenzje z wystaw i wernisaży. Podobnie jak w Lapidariach Kapuścińskiego mamy tu do czynienia z modelem addycji, asyndetonem – czyli z „kłączem”. Jednak obydwa teksty
coś różni: to „coś” to element „sytuacyjności”, składnik towarzyszący albo pisaniu,
albo mówieniu. Kapuściński „wertuje”, aby pisać, podobnie jak podróżował, by
dać swoim podróżom pisemne świadectwo. „Kłącze” Kapuścińskiego rozrasta się
w płaszczyźnie pisma: to świadomość „upublicznienia” własnej indywidualności.
Dziennik Hartwig, przypominający dawną sylwę, zachowuje pierwotną sytuację komunikacyjną: to soliloquium.
Soliloquium różni się od monologu wewnętrznego pod tym przede wszystkim względem,
że chociaż m ó w i o n e [podkr. ZB] solo, to jednak przedstawione jest w oparciu o założenie, iż istnieje formalne i bezpośrednie audytorium. […] Soliloquium w powieści strumienia świadomości zdefiniować można jako technikę przedstawiania czytelnikowi tre10
Ibidem, s. 7–8.
Wędrować, żeglować, wertować. O pewnych współczesnych metaforach podróży 43
ści i procesów psychicznych bohatera bezpośrednio – od niego samego, bez obecności autora, ale z milczącym założeniem obecności audytorium11.
Ta licząca sobie przeszło pół wieku definicja soliloquium, zbudowana przez amerykańskiego badacza twórczości Joyce’a, zawiera w sobie silne podkreślenie, iż ten
typ monologu powstaje w sytuacji komunikacyjnej charakterystycznej dla mowy,
nie zaś dla pisma, jak jest to choćby w Lapidariach Kapuścińskiego. Hartwig
mówi do audytorium, które jest doskonale zorientowane w sytuacji: zna ludzi, którzy się w tej opowieści pojawiają, rozpoznaje miejsca, niemal czuje smaki i zapachy.
Jest to zatem model komunikacyjny doskonale odmienny od tego, który spotykamy
u Kapuścińskiego: to pismo w sytuacji mowy.
Można by powiedzieć, że ten drugi typ pisarstwa jest bardziej tradycyjny:
w końcu „podróż” jako gatunek twórczości słownej wyrasta z żywiołu mowy, jest
opowieścią, gawędą, której słuchają ludzie ciekawi nowinek. Warto jednak zauważyć, o ile adnotacja Hartwig jest wiarygodna, że jej dziennik podróży nie powstawał
z myślą o publikacji. To raczej dialog z sobą, mowa wewnętrzna – czyli soliloquium
wygłoszone przed najmniejszym, bo jednoosobowym audytorium. A jednak autorka decyduje się na upublicznienie tego dialogu poprzez pismo. Podejmuje ponownie
podróż – którą jest właśnie czynność wertowania. Zapis wertowania w jej przypadku nie narusza pierwotnej sytuacji komunikacyjnej: oralność pozostaje oralnością.
Wertowanie u Kapuścińskiego jest w znacznym stopniu stygmatyzowane pismem,
drukiem. Warto zauważyć, że Kapuściński pierwotnie nie zamierzał kontynuować
Lapidariów: tymczasem ukazało się pięć odcinków tego cyklu, a autor, na zamówienie wydawnictwa, pracował nad tomem kolejnym12.
Można spytać, czy wertowanie poniekąd wymuszone, obciążone lub – jak napisałem wyżej – „stygmatyzowane” koniecznością upublicznienia opowieści o nim,
zachowuje w sobie świeżość przeżywania eksploracji? Czy nie ciąży nad nim świadomość formy, jak wtedy, gdy wysłani przez faraona Necho Fenicjanie musieli zdać
mu sprawę ze zdarzeń towarzyszących opływaniu Afryki?
Ale Kapuściński pozostaje reporterem nawet wtedy, gdy żegluje – jak Odys
Bergaminiego – przez oceany własnej biblioteki. Czuje bliskość medium, które jest
mu najbliższe – druku. Wertowanie to podróż najbardziej intymna – jednak tu dokonuje się w pełnym świetle. To przechadzka, której efektem stać się może traktat
filozoficzny lub wnikliwy esej o kondycji świata. To podróż odbywana dlatego, by
zdać z niej sprawę, by sprawozdawać. U Hartwig, jak w dawnych „podróżach”, od R. Humphrey, Strumień świadomości – techniki, przeł. S. Amsterdamski, [w:] Studia z teorii literatury.
Archiwum przekładów „Pamiętnika Literackiego”, Seria I, pod red. M. Głowińskiego i H. Markiewicza,
Wrocław 1977, s. 234. Podkreślić tu trzeba, że monolog wewnętrzny, imitujący strumień świadomości (to pojęcie z zakresu psychologii, a nie literaturoznawstwa) „wygłaszany” jest bez udziału świadków lub świadka – nawet milczących, jak w „monologu wypowiedzianym”. Soliloquium również nie
może być utożsamiane z „monologiem wypowiedzianym”, nie ma w nim zwrotów do ewentualnych
słuchaczy, zaś ich obecność sygnalizowana jest przez dążenie „mówiącego” do uporządkowania (często retorycznego) wypowiedzi.
11
12
Pośmiertnie opublikowano Lapidarium VI, Warszawa 2007.
44 Zbigniew Bauer
czuwać można bliskość słowa mówionego, gawędy, której słuchają jedynie najbliżsi,
wtajemniczeni i rozumiejący w lot, o czym mowa.
Obydwa typy, a raczej modele pisarstwa wyrastające z „wertowania”, z „przechadzki” wśród tekstów, posługują się tym samym – z ducha postmodernistycznym
– rytmem addycji, asyndetonu, kłącza. Realizują jednak przeciwstawne reguły komunikacji: w przypadku Kapuścińskiego odwołujące się do druku/pisma w przypadku Hartwig do mowy. Warto o takim rozróżnieniu pamiętać, gdy rozważamy sens
współczesnego podróżopisarstwa, niekiedy stanowiącego efekt wędrowania jedynie
po coraz doskonalszych mapach.
Making a Journey – Sailing – Browsing.
On the Journey through Your Own Library
Abstract
The article discusses a specific kind of journey which is browsing through. It is a journey
through one’s own library, archives, collections of texts or photographs. It requires an act of
“estrangement” (Szklowski’s term), that is looking at things as if one saw them for the very
first time, although they have been created by ourselves. In another perspective, it is also
a kind of “de-contextualization” of experience and its textual evidence. The article binds
browsing with the category of walking, broadly interpreted in the German and English scientific literature. The model of a “walk” is treated there as a figure, or actually a metaphor
of narration. It is accompanied by the need of dialogue – even if it is only an internal dialogue, a soliloquy. Two forms of such a dialogue: writing in the space of speech, and speech
in the space of writing, are analyzed on the example of the series of Lapidaria by Ryszard
Kapuściński, and the volume of Zawsze powrót (Forever Return) by Julia Hartwig.
Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis
Folia 44
Studia Historicolitteraria VII (2007)
Agnieszka Ogonowska
Tekst literacki i film antropologiczny
jako zapis podróży w przestrzeń Innego?
Zarys dylematów badawczych
No i tak to wygląda: co chwila się zbacza, potyka, zawraca,
nici z czystej geografii, guzik ze spojrzenia uwolnionego od
refleksji. Nic nie jest takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka,
wszędzie tkwią zadry znaczeń, o które myśl zaczepia się jak gacie
o kolczasty drut.
Andrzej Stasiuk, Jadąc do Babadag
1.
Podróżowanie związane z pokonywaniem rzeczywistych odległości sytuuje jednostkę w innej przestrzeni aniżeli świat jej codziennej egzystencji. Jednocześnie nie
uwalnia człowieka od przypisanej mu świadomości lokalnej i kulturowej, która determinuje sposób postrzegania całej rzeczywistości społecznej, a także sposobów jej
rejestracji.
Aparat fotograficzny czy kamera cyfrowa nie są na usługach wszechobowiązującej zasady rzeczywistości, lecz konkretnych jednostek, które utrwalając
rzeczywistość przedstawioną zarazem dają świadectwo własnym uwarunkowaniom
kulturowym oraz osobistym predylekcjom. Tym samym pojawia się możliwość wykorzystania tekstów audiowizualnych jako narzędzi badania szczególnych form ewaluacji świata, zwłaszcza gdy obejmują one rzeczywistość Innego.
Nie jest to problem nowy, gdyż fotografia właściwie od lat 20. ubiegłego wieku pozostawała na usługach antropologicznie zorientowanych badaczy, dla których
podróżowanie było również warunkiem sine qua non badań terenowych1. Wystarczy
wspomnieć choćby obserwacje Bronisława Malinowskiego na Trobriandach, Alfreda
Reginalda Radcliffa-Browna na wyspach Andamańskich czy Raymonda Firtha na
temat ludu Tikopia. Jeśli chodzi o eksperymenty antropologiczne z wykorzystaniem
filmu, to zwykle pojawiają się nazwiska Sola Wortha i Johna Adaira, badających
kulturę członków plemienia Nawahów, czy wcześniejsze studia Johna Wilsona
z African Institute of London University nad sposobem percepcji filmów przez nie Wspomina o tym James Clifford. Por. J. Clifford, Praktyki przestrzenne: badania terenowe, podróże
i praktyki dyscyplinujące w antropologii, [w:] M. Kempny, E. Nowicka, red., Badanie kultury. Elementy
teorii antropologicznej. Kontynuacje, t. II, Warszawa 2004.
1
46 Agnieszka Ogonowska
piśmiennych mieszkańców Czarnego Lądu2. Jeśli chodzi o polską refleksję naukową
na ten temat, warto wspomnieć książkę Aleksandra Jackiewicza z 1975 roku, zatytułowaną właśnie Antropologia filmu, a w czasach bardziej współczesnych opracowanie pod redakcją G. Pełczyńskiego oraz R. Vorbicha Antropologia wobec fotografii
i filmu z 2004 roku3.
2.
Wszystkie wymienione wyżej badania (i opracowania) pokazały między innymi, że sposób ujmowania świata za pomocą kamery czy wcześniej aparatu jest
silnie ideologiczny. Powstające w ten sposób obrazy rzeczywistości są w równym
stopniu obrazami ich autorów oraz związanych z nimi kultur. Tym sposobem pojawia się coś na kształt atropologii à rebours, w której przedmiotem poznania staje
się – praktycznie rzecz ujmując – jego podmiot: profesjonalny badacz społeczny,
turysta, podróżnik czy filmowiec-amator. Tym stwierdzeniem wkraczam na teren
problemów metodologii badań społecznych z wykorzystaniem materiałów audiowizualnych z podróży w przestrzeń Innego, a przy tym szczególnej epistemologii widzialności jako podstawy wnioskowania o samym badaczu-podróżniku.
Problem ten akcentuje między innymi Sławomir Magala w Szkole widze­
nia (2000), a ostatnio Piotr Sztompka, popularyzując na gruncie polskiej myśli społecznej problematykę socjologii wizualnej. Zwraca on uwagę na możliwość
wykorzystania tekstów wizualnych jako źródeł informacji na temat ich autora. Ten
sposób myślenia wydaje się najbardziej reprezentatywny dla tzw. analizy hermeneutycznej. Przed opisem tej metody, tytułem dogłębnego zrozumienia istoty problemu, Sztompka przytacza cytat z pracy Susan Sontag On Photography (1978).
Przytoczenie myśli tej znanej badaczki wizualności wydaje się również kluczowe
dla lepszego zrozumienia poruszanych tu zagadnień.
Ludzie szybko odkryli – konstatuje Sontag – że nikt nie robi takiego samego zdjęcia tej samej rzeczy i domniemanie, że kamera dostarcza bezosobowego, obiektywnego obrazu, ustąpiło przed konstatacją, że fotografie są świadectwem nie tylko tego, co jest na nich przedstawione, ale tego, co jednostka spostrzega, są nie tylko zapisem, ale ewolucją świata4.
Należy wprowadzić dodatkowo jeszcze dwa zastrzeżenia. Po pierwsze, interesujący nas film może być zrobiony przez profesjonalnego badacza społecznego
a prori, tzn. pod kątem uprzednio sformułowanego problemu, lub też stanowić niejako post factum przedmiot analizy socjologicznej, kulturoznawczej czy antropologicznej. W obu przypadkach tekst audiowizualny stanowić może – na równych
prawach, jeśli chodzi o rangę istotności – przedmiot zainteresowania antropolo Por. M. McLuhan, Wybór tekstów, Poznań 2001, s. 185–186.
2
W tym właśnie oparcowaniu znaleźć można tekst G. Pełczyńskiego poświęcony rozwojowi antropologii filmu w Polsce. Por. G. Pełczyński, Antropologia filmu – doświadczenia polskie, [w:] G. Pełczyński,
R. Vorbich, red., Antropologia wobec fotografii i filmu, Poznań 2004.
3
Cyt. za: P. Sztompka, Socjologia wizualna. Fotografia jako metoda badawcza, Warszawa 2004, s. 77.
4
Tekst literacki i film antropologiczny jako zapis podróży... 47
gii lub socjologii wizualnej. Poza tym jego autor, prezentując różną potrzebę wyrażenia motywacji autorefleksyjnej, w różnym stopniu manifestuje swą obecność
w dziele. Niektóre filmy funkcjonują zatem bardziej jako teksty autotematyczne (autobiograficzne?), aniżeli zapis rzeczywistości w nich przedstawionej. Przyjmując ten
punkt widzenia właściwy choćby dla współczesnych narratywistów, którzy wiążą
konstruowanie jednostkowej tożsamości z kategorią narracji, można przyjąć, iż każdy tekst, również audiowizualny, stanowi istotne ogniwo procesu samopoznania oraz
kreowania własnego obrazu dla świata społecznego lub też własnej kultury dla reprezentantów innych kultur5.
W przypadku tekstów literackich, zwłaszcza współczesnych, wpisanych w nurt
reportaży z podróży, sprawa ta wydaje się szczególnie ciekawa. Jeśli wziąć pod uwagę ostatnie choćby dzieło Andrzeja Stasiuka, to okazać się może, iż metarefleksyjny
charakter tej książki w znaczący sposób współkreuje jej fabułę. Weźmy jako przykład takie zdanie:
Pamiętam żywopłot i kamienną balustradę mostku, chociaż tego pierwszego nie jestem
pewien, żywopłot mógł by być gdzieś indziej, tak jak większość rzeczy, które istnieją w pamięci, ponieważ je zapamiętałem, wyrwałem z krajobrazu, na zawsze składając
z nich własną mapę, własną fantastyczną geografię6.
W wyznaniu Stasiuka pojawia się dodatkowo problem współkreowania pamięci świata poprzez tworzenie jej autorskich obrazów. Pamięć autora jest bardziej twórcza niż odtwórcza, bardziej kreacyjna niż rejestracyjna, bardziej subiektywna niż
obiektywna, bardziej emocjonalna niż racjonalna... itd. Engram nie jest wynikiem
procesu (mechanicznego) odciskania fragmentów rzeczywistości, lecz konstruowania jej subiektywnych reprezentacji poznawczych.
3.
Problem fikcyjności tekstów pozornie silnie zakotwiczonych w materiale rzeczywistości stanowi przedmiot refleksji zarówno teoretyków literatury, jak i antropologów. W pierwszym przypadku wymienić można choćby pracę Anny Łebkowskiej7,
w ostatnim przytoczyć ważki komentarz Jamesa Clifforda na temat studiów etnograficznych:
Prace etnograficzne mogą być zasadnie nazwane fikcjami w znaczeniu czegoś ‘stworzonego lub ukształtowanego’, niosąc brzemię źródła, jakim jest łacińskie słowo fingere.
Lecz ważne jest, aby zachować nie tylko znaczenie tworzenia, lecz także zmyślania (making up), wymyślania (inventing) rzeczy nie całkiem rzeczywistych. [...] Uczeni interpretatywnych nauk społecznych doszli ostatnio do przeświadczenia, że dobre prace etnogra-
Por. K. Rosner, Narracja, tożsamość i czas, Kraków 2003.
5
A. Stasiuk, Jadąc do Babadag, Wołowiec 2004, s. 12.
6
A. Łebkowska, Między teoriami a fikcją literacką, Kraków 2001, s. 74–102.
7
48 Agnieszka Ogonowska
ficzne są ‘prawdziwymi fikcjami’, lecz zazwyczaj kosztem osłabienia tego oksymoronu,
redukując go do banalnego twierdzenia, że wszystkie prawdy są skonstruowane8.
Ten tzw. kryzys reprezentacji nie jest zresztą sprawą nową. Wystarczy sięgnąć do przełomu lat 60. i 70., by wspomnieć tzw. dziennikarstwo literackie, zwane
również nową formą dziennikarstwa, dla którego charakterystyczne są gatunki skutecznie zacierające granice między rzeczywistością i jej kreacją; fikcją a prawdą.
Współcześnie problem ten jest choćby opisywany przez Jeana Baudrillarda i koresponuje z takimi kluczowymi pojęciami jego teorii, jak simulacrum i emancypacja znaków czy pojęcie prawdy fraktalnej9.
W przypadku wspomnianej metody badawczej istotne wydaje się, na co wskazuje zresztą sam Sztompka, zastosowanie tzw. „podwójnej hermeneutyki”, która będzie
dotyczyć zarówno przedmiotu interpretacji, jak i samego interpretatora. Antropolog
Michał Buchowski w tym kontekście wspomina z kolei o konieczności uruchomienia tzw. empatii hermeneutycznej, która pozwoliłaby przynajmniej zneutralizować
kulturowy egocentryzm10, sprawiając, iż umysł badacza w większym stopniu (przynajmniej potencjalnie) otwiera się na inność i odmienność.
To ostatnie zagadnienie koresponduje natomiast z pojęciem kultury traktowanej
jako metapojęcie, jako termin samozwrotny i samokreślający się. Ulf Hannerz wyróżnia dwie podstawowe metakultury: metakulturę podobieństwa i metakulturę różnicy11. Pierwsza nakierowana jest na kultywowanie podobieństw i propagowanie wspólnych standardów kulturowych zgodnie z logiką centrum–peryferie12.
Metakultura różnicy wręcz przeciwnie. Opiera się na idei kultywowania wyobrażeń o odmienności własnej kultury, która przynajmniej w niektórych kontekstach
funkcjonuje jako synonim tożsamości grupowej, narodowej, etnicznej. Poszczególne
teksty składające się na inwentarz wybranej kultury stanowią materialny wyraz istnienia i zaznaczania tych dystynkcji, wpisując się w szczególnie rozumianą politykę
tożsamości.
Podróż, zwłaszcza w regiony odległe kulturowo, stawia przed badaczem jeszcze
dodatkowe wyzwania. Do tej pory przedmiotem refleksji były przede wszystkim relacje między autorem zdjęcia i filmu (jako realnym konstruktem społeczno-kulturowym)
a tekstami wizualnymi, które stanowiły odbicie tych uwarunkowań. Poza obszarem
refleksji sytuował się problem subiektywnie odczuwanego przez rejestratora dystansu między własną kulturą a kulturą Innego. Od autora tekstu (audio)wizualnego wymaga się więc uruchamienia swoistej „świadomości atropologicznej”. Wspomina o tym
Cyt. za: S. Sikora, Film antropologiczny – antropologia filmu, „Kwartalnik Filmowy” 2004, nr 47–48,
s. 10.
8
9
Pisałam o tym szerzej: Garderoba słów i znaczeń: simulacrum, „Nowa Polszczyzna” 2006, nr 1,
s. 29–32.
10
M. Buchowski, Zrozumieć Innego. Antropologia racjonalności, Kraków 2004, s. 19.
U. Hannerz, When Culture is Everywhere: Reflections on a favorite Concept, [w:] Transnational
Connections. Culture, People, Places, London–New York 1996.
11
12
Por. też W. Burszta, Nauki o kulturze wobec literatury, „Teksty Drugie” 2005, nr 4, s. 41–55.
Tekst literacki i film antropologiczny jako zapis podróży... 49
zagadnieniu Tomasz Gudzowaty, opisując swoje doświadczenia z pracy nad fotoreportażem o hinduskim stylu zapasów kusti:
Wiele czasu przebywaliśmy z ludźmi, którzy mieli stać się bohaterami reportażu.
Chcieliśmy przez ten czas żyć ich życiem. Zanim weźmiemy aparat do ręki, stosujemy
metodę polegającą na dogłębnym poznaniu ludzi w ich własnym świecie. [...] Im lepiej
przygotowujemy grunt, tym większa szansa, że zobaczymy coś autentycznego13.
4.
Obliczom Innego we współczesnej humanistyce można by w zasadzie poświęcić
osobny tekst. Pojęcie to nie jest wcale jednoznaczne, zarówno jeśli chodzi o zakres
pola semantycznego, jak i pełnione funkcje14. Jeśli przyjąć, iż kluczowym mechanizmem jego powstania jest represja i wykluczenie, to okaże się, iż Inny staje się
niezbywalnym elementem rozwoju ontogenetycznego jednostki, jak również sprawnego funkcjonowania każdego systemu społecznego15. W tym ostatnim przypadku znaczenia nabiera uniwersalna strategia klasyfikowania obiektów i zjawisk oparta na dychotomii: „my i oni”; „nasze i ich”; „swoi i obcy”. Dychotomia ta pokazuje
jednocześnie względność tak prowadzonej analizy, ponieważ każdy człowiek może
być jednocześnie oceniony jako outsider i insider.
Kiedy odkrywamy, że istnieje wiele kultur zamiast jednej – pisze Craig Owens – czyli kiedy uświadamiamy sobie koniec swoistego kulturowego monopolu, nieważne, rzeczywistego czy iluzorycznego, zaczynamy żyć w groźnym cieniu własnego odkrycia.
Nagle prawdopodobieństwa nabiera fakt, że istnieją wyłącznie inni; że my sami to tylko ‘inni’ pomiędzy innymi16.
By dać odpowiedź na pytanie: kim jestem, które wydaje się kluczowe dla samokreślenia jednostkowej tożsamości, człowiek dokonuje wyboru właściwości, cech,
atrybutów, spośród dostępnych mu zasobów leksykalnych, a tym samym aktu wykluczenia innych, które nie pasują do budowanej charakterystyki17. Inny jako pro Cyt. za: M. Lemańska, Jori i mudgal, „Press” 2006, nr 3 (22), s. 44. Tomasza Gudzowaty wraz z Węgierką Judit Berekai stworzyli wspólnie po dwóch miesiącach pobytu w Indiach fotoreportaż na temat
zapasów kusti. Ich praca została nagrodzona trzecim miejscem w kategorii reportaż sportowy w konkursie
World Press Photo 2006.
13
Por. też: E. Prokop-Janiec, Etniczność, [w:] Kulturowa teoria literatury. Główne pojęcia i problemy,
red. M.P. Markowski, R. Nycz, Kraków 2006, s. 409–432 ; H. Duć-Fajfer, Etniczność a literatura, [w:]
ibidem, s. 433–450.
14
Dowodem na pierwszą konstatacje może być proces różnicowania się dziecka od otoczenia; nabywanie
przezeń świadomości, iż jest czymś odrębnym, osobnym, różnym, a zarazem istotą zachowującą ciągłość
i tożsamość w czasie i przestrzeni. Inny staje się zatem punktem odniesienia w procesie budowania barier
między jednostką a wszystkim tym, co nie mieści się w granicach jej ciała. Jednocześnie jest on obszarem, wobec którego się ona dystansuje tworząc fundament własnej tożsamości, zarówno indywidualnej,
jak i grupowej.
15
C. Owens, Dyskurs Innych: Feministki i postmodernizm, [w:] Postmodernizm. Antologia przekładów,
red. R. Nycz, Kraków 1996, s. 422
16
17
W tym kontekście por. również: G. Canguilhem, Normalne i patologiczne, Gdańsk 2000, s. 200–201.
50 Agnieszka Ogonowska
dukt represji i wykluczenia pośredniczy w procesie kształtowania obrazu siebie czy
preferowanych identyfikacji społecznych. Częstokroć funkcjonuje jako wyzwanie
dla tłumionych przez jednostkę aspektów jej osobowości. Krytyka Innego funkcjonuje w tym przypadku jako uzasadnienie (nieświadomego) skrywania indywidualnych tendencji.
Ta droga prowadzenia analizy pozwala dostrzec relacje między opisywaną
kategorią a funkcjonowaniem całego systemu społecznego. Jak zauważa Michel
Foucault, Inny jest ową teoretyczną przestrzenią, która wyznacza granice społecznie akceptowanego myślenia, a zarazem funkcjonuje jako dowód sprawności działania systemu społecznego.
Jeśli przyjąć – konstatuje autor Historii seksualności – iż każde społeczeństwo, stosując
reguły pracy, rodziny, dyskursu i gry, wyklucza pewną liczbę jednostek, dając im miejsce poboczne i marginalne w stosunku do produkcji ekonomicznej, reprodukcji społecznej, obiegu symboli, produkcji ludycznej, jeśli istnieją społeczeństwa, gdzie funkcjonują
wszystkie te gry wykluczeń, to mamy w nich do czynienia zawsze z kategorią jednostek,
które są jednocześnie wykluczane z produkcji, rodziny, dyskursu i gry. Osobami tymi,
ogólnie rzecz biorąc, są ci, których można nazwać szaleńcami18.
Ci ostatni wyznaczają niezwykle ważny obszar kontridentyfikacji dla ludzi
pozostających w obrębie systemu normalności, działając względem nich w roli
odroczonej kary za jakąkolwiek formę sprzeniewierzenia. Otrzymanie statusu dewianta to negatywna forma sankcji, którą przyznaje się jednostce w związku z faktem, iż nie uczestniczy ona w żadnej z wymienionych wyżej form produkcji. Nie
biorąc w nich udziału, zarazem może liczyć na materialną, prawną, socjalną czy
psychologiczną pomoc społeczeństwa pod warunkiem uznania własnej niepełnowartościowości.
Inny może być outsiderem w wyniku wykluczenia go przez społeczeństwo
i jego instytucje lub też – w sposób naturalny – przybyszem, obcym, który przychodzi i odchodzi, stając się ewentualnie źródłem chwilowego zamętu. Inny to również
mieszkaniec odległego świata, kultury, przedstawiciel grupy społecznej, a nawet zawodowej, który wydaje się nam obcy i nie-swój.
5.
Każde społeczeństwo w celu zachowania obowiązującej definicji rzeczywistości stosuje szereg mechanizmów nakierowanych na kontrolowanie, izolowanie
lub tłumienie (ekspresji, znaczenia) Innego, a także na jego poznanie. (Często rozumiane jako osaczenie inności przez wiedzę oraz różnego rodzaju dyskursy, np. medyczny, filozoficzny, penitencjarny czy etnograficzny, składające się na tzw. porządkującą pracę kultury związaną z działaniem określonych strategii narracyjnych). Tą drogą owo „my” staje się pewną uniwersalną kategorią wyrażającą
wspólne potrzeby, pragnienia i aspiracje jednostek, gdzie podobieństwo tworzących
18
M. Foucault, Filozofia. Historia. Polityka. Wybór pism, Warszawa–Wrocław 2000, s. 84.
Tekst literacki i film antropologiczny jako zapis podróży... 51
ją podmiotów niweluje wszelkie istniejące między nimi różnice. Wspólnotowość
wyraża się w (pozornej) ich koherencji, która daje im prawo do mówienia o sobie:
„my kobiety”, „my heteroseksualiści” czy „my Europejczycy”. Do podstawowych
iluzji związanych z budowaniem opozycji „my–oni” należy właściwie bezrefleksyjne przyjmowanie założenia, iż wszystkie grupy są homogeniczne, a istniejące
między ich członkami różnice można z powodzeniem pominąć bez jakichkolwiek
negatywnych konsekwencji dla rzetelności i obiektywności tak prowadzonej analizy.
Dochodzi zatem do sytuacji, gdzie w obrębie obu grup: „my” i „oni” mamy do czynienia z pewnym dominującym dyskursem, który określa ich „prototypowych”
przedstawicieli. Wyraża się on zarówno w tekstach „kanonicznych” dla tej kultury
(literaturze, filmach, programach telewizyjnych itd.), a zwłaszcza w sposobach ujmowania w nich rzeczywistości społecznej.
Jednostki, które mówią w imieniu ogółu, dzięki temu dostarczają racji dla artykułowanych przez siebie problemów; stwarzając wrażenie spoistości i wspólnotowości w sposobie doświadczania świata i doświadczania samych siebie przez świat,
kreują się na pewną siłę społeczną, posiadającą większą moc sprawczą, aniżeli głosy zatomizowanych jednostek. Tym samym przedstawiają obowiązującą wykładnię
dyskursu na temat siebie, jak również Innego oraz stosunku do różnych jego form
i przejawów.
W przypadku kultur egzotycznych, mniej lub bardziej odległych geograficznie od (kultury) badacza, wyraża się ona w formie różnych świadectw z podróży: reportaży, sprawozdań, studiów porównawczych czy pamiętników. W każdym
z nich w sposób nieunikniony zostaje odzwierciedlona jego świadomość kulturowa wpisana w określone role społeczne oraz ich kontaminacje: pisarza, naukowca,
filmoznawcy, autora filmu przyrodniczego czy etnograficznego. W zależności od
stopnia uświadomienia przez niego owej zależności może być ona jednocześnie wykorzystana do uwypuklenia istniejących różnic międzykulturowych.
6.
Inny to nie tylko teoretyczna przestrzeń oznaczająca granicę ludzkiego myślenia,
jak chciał Foucault; to również, a może równolegle dialektyka władzy będąca podstawą wszystkich relacji społecznych, a nawet procesów intrapsychicznych19. Człowiek
staje się konstruktem sił społeczno-kulturowo-ekonomicznych, które pozwalając
mu na samoidentyfikację, zarazem ustalają jego pozycje w stosunku do ideologii dominującej. Ta sama jednostka może podlegać symultanicznie różnego rodzaju opre Jeśli rozpocząć analizę od poziomu jednostki i procesów składających się na dynamikę jej życia psychicznego, warto przywołać obrazowo przedstawioną przez Freuda walkę sił między trzema elementami psychicznego aparatu. Konserwatywny charakter popędów nieustannie stawia jednostkę w sytuacji konfliktowej: między zasadą przyjemności wpisaną w cykliczny mechanizm powtórzeń a zasadą
rzeczywistości związaną z względnie stabilnym systemem norm i wzorców zachowania, które w sumie
składają się na przestrzeń Innego. Kultura, funkcjonując jako źródło cierpień, opiera się na mechanizmie
represyjności. Przemieszczenie źródła kontroli, jego uwewnętrznienie przynosi ważkie konsekwencje
psychologiczne: człowiek łamiąc normy społeczno-kulturowe nie sprzeniewierza się bowiem wymogom
otoczenia zewnętrznego, lecz samemu sobie.
19
52 Agnieszka Ogonowska
sjom: płciowym, seksualnym, rasowym, religijnym itd.20 Socjalizacja do Inności będzie z kolei obejmować dwa uzupełniające się zjawiska: przystosowanie do sytuacji bycia Innym w systemie społecznym oraz uznanie obecności Innego w przestrzeni społecznej. Inność może być mniej lub bardziej spektakularna, widoczna,
rozpoznawalna dla otoczenia, co warunkują zarówno atrybuty jednostki, jak i cechy
sytuacji społecznej, w jakiej się ona znajduje.
Jednocześnie w procesie socjalizacji nabywa się umiejętności reagowania na
obecność Innego: od pozornego niezauważania, jak przy mijaniu przypadkowo napotkanego kaleki, po gloryfikację, jak przy spotkaniu z ekscentrycznym artystą, którego geniusz twórczy jest sprawą powszechnie uznaną. Inny, który posiada wyraźną
etykietę oznaczającą typ i charakter swojej inności, budzi mniejsze emocje, staje się
bardziej bezpieczny i oswojony przez nazwę. Nazywanie staje się zatem procesem
zaklinania rzeczywistości za pomocą języka, który również parcjalizuje i hierarchizuje obiekty, przyznając im określony status społeczny. Prawo do bycia Innym może
być również sformalizowane w postaci aktów prawnych regulujących stosunek pozostałych członków społeczeństwa, a przede wszystkim ograniczanie zakresu ich
zachowań niepożądanych, nieprzyjaznych i zabronionych prawem.
Wystawianie obcości na pokaz w ramach różnych praktyk społecznych, jak
również swoista dialektyka ukrywania-pokazywania wpisana w działanie wybranych instytucji, np. placówek penitencjarnych czy szpitali, służy nie tylko stworzeniu i legitymizacji swoistych enklaw odmienności, ale również podkreśleniu samej
normalności oraz jej kulturowych definicji21. W instytucjach medialnych natomiast
wystawienie obcości na pokaz działa na zasadzie atrakcji, zdolnej do przyciągnięcia uwagi odbiorcy.
W procesie socjalizacji do Inności uczestniczą również środki masowego przekazu, które kształtują zbiorowe reprezentacje różnych kategorii Innego. Wizerunki kobiet i mężczyzn w reklamach telewizyjnych, wzory ich urody lansowane przez czasopisma związane z modą i pielęgnacją ciała, filmy etnograficzne obrazujące życie
często niezwykle egzotycznych ludów, biografie poświęcone wybitnym osobowościom oraz ich twórczości, programy edukacyjne na temat niepełnosprawności i jej
przyczyn, gry komputerowe, w których pojawiają się obrazy Innego w postaci grup
przestępczych, wpływają na sposób postrzegania przez otoczenie inności. Tą drogą
Inny nieuchronnie towarzyszy wszelkim próbom tworzenia spójnego obrazu własnej
Można wyobrazić sobie zatem i taką sytuację, w której atrybut powszechnie nieakcpetowany i „spychający” jednostkę do kategorii Innego w pewnych szczególnych okolicznością okazuje się pożądany.
Bardzo niski wzrost stanowi przykład cechy, która spełnia wzmiankowaną okoliczność. Po pierwsze posiada istotne znaczenie w procesie doboru partnera. Mistyfikacje podmiotowości polegają zarówno na wpajaniu społeczeństwu (fałszywych) wyobrażeń na temat pewnych ogólnych kategorii oraz preferowanych
wzorów zachowania, jak i przekazywaniu określonych poglądów określonej grupie społecznej na temat
jej samej. To również wpajanie jednostce norm, wartości, wzorców zachowań, których znajomość wydaje
się niezbędna do stania się pełnoprawnym członkiem społeczeństwa. Proces ten połączony jest z nabywaniem przez nią świadomości możliwych sankcji za sprzeniewierzenie się tym zasadom.
20
Na temat społeczno-kulturowych determinant rozumienia granicy między normą a patologią por.
D.L. Rosenhan, M.E.P. Seligman, Psychopatologia, cz. 1, Warszawa 1994.
21
Tekst literacki i film antropologiczny jako zapis podróży... 53
tożsamości. Funkcjonuje nie tylko w kontekście negatywnych identyfikacji (kontridentyfikacji), które przyjmują postać definicji na zasadzie negacji: nie-Biały; nieheteroseksulany; nie-katolik, ale również bardziej konkretnych porównań w formie:
nie taki jak on/ona/oni; całkowicie różny od niego/niej/ nich.
7.
Poznanie Innego odbywać się może z perspektywy kulturowego dystansu właściwej dla obserwatora-outsidera. Badacz, obserwując od zewnątrz swój obiekt zarazem explicite lub implicite, przyrównuje go do tych kategorii, które najpełniej lub
pod określonym kątem opisują elementy jego własnego modus vivendi. Przyjęcie tej
pozycji badawczej i perspektywy epistemologicznej zarazem obarczone jest dosyć
dużym ryzykiem związanym z koncentracją uwagi badacza na elementach drugorzędnych lub wręcz całkowicie nieistotnych dla ukazania specyfiki Innego, ale ważkich z punktu widzenia przyzwyczajeń i interesów podmiotu poznającego. O tym
niebezpieczeństwie wspomina Michał Buchowski, opisując ograniczenia wynikające
z przyjęcia postawy etnocentrycznego racjonalizmu, „prowadzącego – zdaniem antropologa – do deprecjacji myśli nieoswojonej i [dającego] rezultaty mówiące więcej
o kulturze antropologów niż o kulturach badanych”22. Przedwstępne nastawiania badawcze determinują także kierunek i zakres prowadzonych studiów wpływając ostatecznie na ich wynik. Ten ostatni stanowi częstokroć projekcję (nieświadomych) nastawień obserwatora, zatem więcej dostarcza informacji o nim samym, aniżeli o pierwotnie ustalonym przedmiocie analizy. Istotę tego zagadnienia z pewnością przybliży
fragment dialogu z filmu Zawód: Reporter (1975) Michelangelo Antonioniego, kiedy
biały reporter próbuje przeprowadzić wywiad z przywódcą rebelii w jednym z państw
Afryki Północnej.
Reporter: Wczoraj, kiedy kręciliśmy w wiosce, widziałem, że jest pan traktowany jak
szaman. Czy to nie jest niezwykłe dla kogoś takiego jak pan? Po tych latach spędzonych
we Francji i w Jugosławii? Czy te lata nie zmieniły pańskiego nastawienia do niektórych
plemiennych obyczajów? Czy nie postrzega ich pan teraz jako fałszywych i może niedo­
brych dla plemienia?
Krajowiec: Panie Locke, na każde z Pana pytań mogę znaleźć satysfakcjonującą odpo­
wiedź. Ale sam pan nie zdaje sobie sprawy, jak niewiele się z nich pan dowie. Pana pyta­
nia więcej mówią o panu, niż moje odpowiedzi mogłyby powiedzieć o mnie23.
Analiza siebie pod pretekstem badania Innego staje się częstym artefaktem analiz prowadzonych z perspektywy outsidera. Dawanie świadectwa rzeczywistości stanowi jednocześnie akt jej waloryzacji, związany choćby z przyjęciem określonego punktu widzenia czy samych kryteriów analizy. Ostateczny wynik badania, jak
i sam jego obiekt każdorazowo ulega przemianie pod wpływem tego doświadczenia.
Niemal tak jak egzotyczne plemię, które po kontakcie z tzw. cywilizacją ulega prze22
M. Buchowski, op. cit., s. 12.
Cyt. za J. Ruby, Mówić do, mówić o, mówić z albo mówić przy, „Kwartalnik Filmowy” 2004, nr 47–48,
s. 20–21.
23
54 Agnieszka Ogonowska
obrażeniu, zyskuje bowiem świadomość alternatywnych stylów życia. W tym przypadku procedura badania unicestwa częściowo lub nawet całkowicie swój obiekt
(przypominając los etnologii u Jeana Baudrillarda24) .
8.
Akt poznania związany jest każdorazowo z uprzedmiotowieniem Innego, uczynieniem zeń obiektu obserwacji, badania, klasyfikacji, a zatem z ustaleniem pewnego stosunku dominacji. Zbieranie wiedzy jest osaczaniem rzeczywistości poprzez (tworzone przez podmiot poznający) dyskursy władzy; w efekcie pojawia się
diagnoza Innego oraz związanych z nim typów Inności. Przyjmuje ona postać etykiety, np. wariat, geniusz, innowierca, lub bardziej złożonego opisu. Zarówno etykieta,
jak i opis wyrażają system racjonalności reprezentowany przez badacza, oddają przy
tym leksykon dostępnych mu środków symbolicznych, które ostatecznie wyznaczają
głębię i granice wystawionej diagnozy oraz jej konsekwencje społeczne. Ta ostatnia nie tylko sytuuje Innego w określonym miejscu przestrzeni społecznej, ale zarazem wytycza zakres jego wkładu w jej funkcjonowanie.
Język ujawnia w tym momencie swoją performatywność. Sam akt nazwania czegoś rozpoczyna egzystencję rzeczy w społecznym uniwersum znaczeń, które określają również ramy behawioralne. Pierre Bourdieu tak odnosi się do tego zagadnienia:
„Czysta” lingwistyka przyznaje pierwszeństwo perspektywie synchronicznej i strukturalnej, czy wewnętrznej, przed uwarunkowaniami historycznymi, społecznymi, ekonomicznymi, czyli zewnętrznymi w stosunku do języka. [...] Punkt widzenia de Saussure’a jest
punktem widzenia „bezstronnego obserwatora”, który szuka zrozumienia dla zrozumienia. Prowadzi go to do projekcji tej „intencji hermeneutycznej” na wszystkie podmioty
społeczne i do uczynienia z niej podstawy ich praktyk. Jest to postawa gramatyka, którego zamiarem jest badanie i kodyfikacja języka, a nie postawa mówcy, który stara się
działać w świecie i oddziaływać na świat dzięki sprawczej skuteczności słowa25.
Poznanie Innego zmierza często nie tyle do określenia specyfiki jego inności,
lecz przyznania mu określonego statusu, który warunkuje wzory zachowań i reagowania emocjonalnego pozostałych jednostek. Przez to ma bardziej wymiar praktyczny, aniżeli podporządkowany naukowej potrzebie epistemofili, docierania do istoty
zjawisk, odkrywania momentalnej nawet prawdy na Jego temat.
Badacz może również wchodzić w przestrzeń Innego.
Coraz częściej uznaje się, ze antropolog jest nie tyle „zanurzony” w rzeczywistość,
którą próbuje poznać, zrozumieć, opisać, czasem też sfilmować (słynne wyrażenie
Bronisława Malinowskiego: zobaczyć oczyma tubylców, poczuć, jak oni...), ile raczej
próbuje tworzyć przestrzeń pośrednią, przestrzeń spotkania, z będącej niegdyś sednem
24
J. Baudrillard, Procesja symulakrów [w:] Postmodernizm..., op. cit.
25
P. Bourdieu, J.-C. Passeron, Zaproszenie do socjologii refleksyjnej, Warszawa 2001, s. 131.
Tekst literacki i film antropologiczny jako zapis podróży... 55
„rzeczywistości” owej wiedzy. W centrum uwagi często pojawia się doświadczenie antropologa, doświadczenie antropologiczne26.
We wstępie do Dziennika w ścisłym znaczeniu tego wyrazu odnaleźć można wyraźny opis takiej właśnie postawy czy nawet osobowości antropologicznej.
Charakteryzując sylwetkę Bronisława Malinowskiego, Grażyna Kubica pisze:
z monografii terenowych wyłania się postać empatycznego etnografa, z zainteresowaniem i pietyzmem pochylającego się nad życiem krajowców, starającego się widzieć
wszystko ich oczyma, mówiącego ich językiem, żyjącego jak oni27.
Mówienie o przedmiocie swojej analizy jest zgoła czymś innym niż mówienie
przy Innym czy wyrażenie przyzwolenia, by mówił on sam o sobie. Każda z tych
sytuacji całkowicie zmienia charakter otrzymanych świadectw inności, ponieważ
w ostatnim przypadku zarówno autor jak i przedmiot tej artykulacji są ze sobą najbliżej zespoleni. Przedstawiony tu problem wiąże się z opisanym przez Zygmunta Baumana zagadnieniem kryzysu prawodawców i rozkwitem kariery tłumaczy28. Ci ostatni proponują alternatywne kryteria oceny zjawisk, które zakotwiczone są w ich doświadczeniach egzystencjalnych. Konstatacja ta nie może jednak przyjąć wariantu ostatecznego, wyrażającego się w stwierdzeniu, iż „swój” może badać „swojego”,
a „konkretny Inny” „konkretnego Innego”, ponieważ tylko oni mogą dostarczyć
obiektywnej ekspertyzy. O wątłości tak postawionego postulatu może choćby przesądzić fakt, iż „biały” badający „białego” jest nie tylko określany przez kolor swojej
skóry, która stanowi o podobieństwie podmiotu i przedmiotu badania, ale posiada również inne charakterystyki socjodemograficzne. Mogą one być całkowicie obce
badanemu, jak religia, orientacja seksualna, poziom wykształcenia, miejsce urodzenia itd.
9.
Opowiadanie Innego o sobie może zawierać element fikcyjności, który albo wynika ze świadomej intencji jej autora, albo jest wpisany w sam proces fabularyzacji rzeczywistości. Podobnie uważa Anna Łebkowska, wskazując na fakt swoistego zniewolenia ludzkiej umysłowości przez fikcję konstruktów poznawczych, od
których nie ma ucieczki; a zatem każda (auto)narracja stanowi formę fikcjonalizacji czy fabularyzacji prawdy, której dany dyskurs dotyczy. Wykorzystuje w tym
celu często istniejące zapisy podróży w przestrzeń własnej egzystencji, która jednocześnie funkcjonuje dla badacza jako przestrzeń Innego. Kiedy Inny opowiada o sobie, w sposób automatyczny uwzględnia w swojej opowieści oczekiwania i charakterystykę socjodemograficzną słuchacza. W zależności od poziomu swojej wiedzy
26
S. Sikora, op. cit., s. 8.
27
G. Kubica, Wstęp, [do:] B. Malinowski, Dziennik w ścisłym znaczeniu tego wyrazu, Kraków 2005, s. 5.
28
Z. Bauman, Prawodawcy i tłumacze, [w:] Postmodernizm..., op. cit., s. 269–298.
56 Agnieszka Ogonowska
na jego temat próbuje wpisać się w horyzont oczekiwań odbiorczych. Pojawia się
problem współkreowania własnego wizerunku, także ekranowego.
Możliwość usłyszenia ludzi opowiadających swoje historie i obserwacji ich życia zamiast
wysłuchiwania od innych, co myślą i jakie jest znaczenie ich zachowań, w oczywisty
sposób oferuje podmiotom większy udział w konstrukcji własnego wizerunku. Ukazuje
to także zmianę naszego stosunku do kwestii, gdzie należy szukać autorstwa i autentyczności. Wskazuje na to, że opinie ekspertów i wizja filmowców muszą być temperowane
żywym doświadczeniem podmiotów i ich spojrzeniem na siebie. To właśnie „mówienie
wraz z” zamiast „mówienia w imieniu29.
W ten sposób pojawiała się już w latach 60. XX wieku idea kina opartego na współpracy z filmowanymi podmiotami, kina opartego na idei podzielonego autorstwa. Mimo wydawałaby się prostoty leżących u jego podstaw założeń,
można wysunąć szereg zastrzeżeń skutecznie dewaluujących omawianą koncepcję.
Po pierwsze, pojawia się trudność ze znalezieniem jednostki lub grupy społecznej,
która jednocześnie byłaby reprezentatywna dla określonej formy Innego, a przy
tym wyszkolona technicznie i zaopatrzona w odpowiednią (adekwatną dla tego modelu inności) estetyczną świadomość filmową. Po drugie, pojawiają się problemy
z uczeniem Innego, jak robić filmy. Na te ostatnie trudności wskazuje uwagę wspomniany wcześniej Sol Worth, pisząc w niepublikowanej recenzji projektu pt. You Are
on Indian Land:
Uczenie innych, jak robić i jak korzystać z filmów, to dokładnie przekazywanie wartości przynależnych białej klasie średniej, wartości, które mówią o tym, jak filmy informacyjne wpływają na stopniową i demokratyczną zmianę. You Are on Indian Land to idealny
przykład profesjonalnego, białego filmu „konsultowanego” z Indianami... Nawet jeśli filmy te robione były przez samych Indian, czułbym, że to filmy białego człowieka. Byłoby
mi przykro, że po raz kolejny użyliśmy naszej kultury jako siły do pokonania innej30.
Czy zatem ziściła się idea kina, w którym ludzie opowiadają o sobie własnym
głosem? Tym razem nie, ponieważ podmioty opowiadały o sobie historie tworzone
z punktu widzenia białych kolonizatorów, którzy w tym celu nauczyli ich specyficznych dla własnej kultury konwencji obrazowania. Czy ta sztuka udała się innemu rzecznikowi koncepcji „dzielonej antropologii”, Jeanowi Rouchowi, podczas
współpracy z zachodnioafrykańskimi twórcami filmów? W jakim stopniu tworzone
przy jego udziale filmy spełniają wymóg podzielonego autorstwa? Mówienie o sobie
własnym głosem wymaga jednocześnie wypracowania specyficznego dla danej kultury języka filmowego, który oddawałby istotę doświadczeń kulturowych tej nowej
kategorii twórców. Przed filmem antropologicznym rysuje się jeszcze jedna perspektywa: robienie filmów całkowicie metatematycznych, a więc filmów o robieniu filmów przez Innych.
29
J. Ruby, op. cit., s. 28.
30
Cyt. za: ibidem, s. 33.
Tekst literacki i film antropologiczny jako zapis podróży... 57
10.
Recepty na rozwiązanie pierwszego dylematu dostarcza David MacDougall, który opisując istotę kina transkulturowego wskazuje, iż świadomość poznającego jest
zawsze świadomością zaangażowaną w poznający obiekt. Innymi słowy, ta pierwsza stanowi funkcję badanego przedmiotu; rekonstruuje się podczas samego aktu poznania jako formy szczególnego doświadczenia antropologicznego. MacDougall
konstatuje:
Antropologiczne badanie świadomości musi zaczynać się od badania naszego własnego świadomego doświadczenia, ponieważ jest ono jedynym bezpośrednio nam dostępnym źródłem. Jednak nasze doświadczenie nie pozostaje w izolacji, lecz jest zawsze
świadome innych i wplątane w ich świadomość. [...] powinniśmy poważnie traktować
nasze doświadczenie jako surowy materiał i jako pomost służący do zrozumienia społecznego doświadczenia innych31.
Jean Rouch proponuje z kolei stworzenie wspólnej przestrzeni spotkania filmowca z obiektem jego zainteresowania, Innym. Owa przestrzeń pełni rolę „trzeciej
przestrzeni”, w obrębie której stykają się i poznają reprezentowane w nich kultury
i oni sami jako pewne, używając języka Bourdiego – konstrukty społeczne i habitusy. J. Rouch po raz pierwszy tak wyraźnie podkreślił potrzebę metaforycznego przemieszczenia się w obręb rzeczywistości Innego, zachowując jednocześnie świadomość ograniczeń dotąd prowadzonych badań i zapisków z podróży. Jak zauważają
polscy badacze jego koncepcji, na takie „ustawienie problemu” wpłynęła między
innymi lektura antropologicznej książki Michele’a Leirisa L’Afrique fantôme, dziennika ze słynnej francuskiej wyprawy badawczej zwanej misją Dakar-Dżibuti przeprowadzonej w latach 1931–1933. Wspomniana praca, szczególny zapis doświadczenia z podróży w przestrzeń Innego, pokazuje zarazem cały kłopot z oddaniem
prawdy nie tylko na temat obcej kultury, ale również sytuacji badacza w jej obliczu32.
Rouch proponuje rozwiązanie kompromisowe, bo tak z pewnością należałoby rozumieć jego postulat „trzeciej przestrzeni” jako miejsca spotkania, które „do końca”
nie jest przez nikogo zawłaszczone.
W wyniku tych filmowo-antropologicznych eksperymentów pojawia się u niego gatunek zwany etnofikcją. Jego istotą przedmiotową jest prowokowanie rzeczywistości w celu wydobycia z niej prawdy. Idąc konsekwentnie tropem jego rozważań,
można przyjąć, iż jest to znów prawda związana z logiką „trzeciej przestrzeni”, a zatem w pewien sposób pośrednia i zapośredniczona przez kontekst jej powstawania.
Niezwykle ciekawym i przewrotnym jego pomysłem jest stworzenie etnologii
à rebours, w której to Inni badając naszą kulturę i obyczaje, tworzą świadectwa percepcji „nas” przez „obych”. W filmie Jaguar II z 1969 roku dwaj Afrykanie Lam
i Damouré podróżują do Europy, aby dzięki wiedzy na temat paryżan zbudować
po powrocie do swego kraju luksusowy hotel przeznaczony dla Europejczyków.
31
D. MacDougall, Kino transkulturowe (cz. II). Film i przekład kulturowy, „Kwartalnik Filmowy” 2005,
nr 49–50, s. 329.
32
S. Sikora, Jean Rouch: twórcze łączenie przeciwieństw, „Czas Kultury” 2005, nr 3–4.
58 Agnieszka Ogonowska
Można odwołać się do bardziej współczesnych przykładów, konstatacja pozostaje jednak zawsze ta sama. Przemek Stępień, analizując współczesne kino afrykańskie i filmy o Afryce tworzone przez reżyserów ze Starego Kontynentu oraz twórców amerykańskich, zauważa funkcjonowanie w dwóch ostatnich przypadkach
swoistych mitów arkadyjskich oraz postawy myślenia białych kolonizatorów, którzy
kreują w tych obrazach własną wizję Czarnego Lądu.
Spojrzenie na świat afrykańskich twórców jest wyraźnie odmienne od europejskiego czy
amerykańskiego, gdzie ten kontynent traktuje się instrumentalnie, jako współczesny raj
utracony. Wystarczy porównać Pożegnanie z Afryką ze Strzępami tożsamości Mweze
Ngangura z Konga, czy Lumumbą Haitańczyka Raula Pecha. W zachodnich filmach nadal oglądamy doświadczenie przynależności do rasy wybranej, czyli białej, gdzie czarni rdzenni mieszkańcy funkcjonują jako element lokalnego kolorytu. [...] Afryka w obiektywie Afrykanów nie odrzuca tego, co przyniesione z Zachodu, tego co nowe, choć jednocześnie stara się to osiągnąć na bazie własnych doświadczeń, we własnym tempie,
podkreślając swoją odrębność33.
Filmy stają się zatem specyficznym metadyskursem na temat kulturowych uwarunkowań ich twórców, a również tak – jak w tym ostatnim przypadku – polem
ścierania się różnych metadyskursów kulturowych, które ze sobą rywalizują o prawo bycia obowiązującą wykładnią filmowanego stanu rzeczy, przedmiotu audiowizualnego przedstawienia. Dochodzi zatem do przejmowania przez dotąd marginalizowane grupy społeczne (np. etniczne, imigranckie, seksualne, polityczne, religijne)
prawa do występowania przeciwko dominującej, często elitarnej koncepcji wiedzy
na temat „obcej” tożsamości, zwykle konstruowanej w różnych formach audiowizualnej narracji z pozycji mentalności kolonizatorów.
Problem konstruowania własnej tożsamości kulturowej poprzez przedstawianie
jej świadectw w tekstach audiowizualnych staje się problemem już nie (tylko) ontologicznym, ale epistemologicznym. To właśnie samopoznanie, związane z mniejszym lub bardziej rozwiniętym wglądem w siebie, pozwala odtąd odpowiedzieć
na pytanie: kim jestem i kim będę w przyszłości.
11.
W kontekście przywoływanych prac teoretycznych oraz rozwiązań formalnych obecnych w filmie antropologicznym wydaje się zasadne postawienie pytania o wartość poznawczą tak powstałych i wciąż powstających świadectw obcych
kultur. Można postawić tezę o dosyć wyraźnym ich ciążeniu w kierunku fikcyjności, która jednak nie wynika z pragnienia zafałszowania rzeczywistości, ale z samego faktu tworzenia jej świadectw. Podróżowanie z pewnością stanowi doskonałą
okazję spotkania z Innym, ale jednocześnie z sobą samym wobec Innego oraz poznania świadectw recepcji nas samych jako obcych. Antropologia dla istniejących narracji filmowych pełni rolę skarbnicy metadyskursów kulturowych zdolnych opisywać
33
P. Stępień, Afryka: wielka niewiadoma, „Kino” 2006, nr 4, s. 55.
Tekst literacki i film antropologiczny jako zapis podróży... 59
nie tylko rzeczywistość samych tekstów i samoświadomość ich autorów, ale także
swoiste zdeterminowanie socjokulturowe, zwłaszcza tych ostatnich.
Jak zauważa słusznie Michał Paweł Markowski, analizując uwarunkowania i atrybuty różnych paradygmatów badawczych:
Jeśli strukturaliści wierzyli, że są bardziej niezależni od marksistów, bo analizowali same
teksty, a nie ich ekonomiczne uwarunkowania, dekonstruktywiści zaś, że są bardziej wyrafinowani od strukturalistów, bo widzą, że spójność tekstu jest metafizycznym założeniem, a nie faktem, to dziś antropologowie zgodnie ufają, że ich roztropność przewyższa zarówno strukturalistyczną roztropność, jak i dekonstrukcyjną rafinadę, albowiem
teksty pokazują nam nie artefakty i ich wewnętrzne sprzeczności, lecz przede wszystkim
człowieka, który za ich pomocą stara się jako tako zorientować we własnym świecie34.
Zatem narracje, także teksty filmowe, służą konstruowaniu jednostkowej a zarazem kulturowej tożsamości ich autora. Zawierają one element (intencjonalnego)
samorozumienia, stają się sposobem, w jaki ludzie porządkują i interpretują swoje
doświadczenia z punktu widzenia kultury i społeczności, z którą się identyfikują.
Anthropological Film as a Record of Journey in the Space of the Other.
Outline of Research Dilemmas
Abstract
The subject of the article is the problem of research and creation of anthropological
films and selected literary texts, which may function as evidence of the depicted cultural
realities. However, it turns out that they provide more information about their authors than
about the presented people, groups, and the circumstances related to them. In the text, one
can find references to the tradition of anthropological studies (inter alia, profiles of Bronisław
Malinowski, Alfred Reginald Radcliff-Brown), the beginnings of using film for the needs
of the conducted anthropological experiments (Sol Worth, John Adrira), as well as the anthropological thought itself (J. Clifford, C. Geertz), and the Polish treatises concerning the
subject (P. Sztompka, W. Burszta, M. Buchowski). The object of particular attention is the
way of understanding the category of “The Other” in the contemporary cultural reflection (M.
Foucault, P. Bourdieu, C Owens, G. Canguilhem). There are also deliberations about selected
concepts related to the creation and research of anthropological films (inter alia, the concept
of transcultural cinema D. MacDougall, and Jean Rouch), and literary texts (A. Łebkowska,
P. Lejeune, M. P. Markowski).
34
M.P. Markowski, Antropologia, humanizm, interpretacja, „Teksty Drugie” 2005, nr 5, s. 16–17.
Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis
Folia 44
Studia Historicolitteraria VII (2007)
Teodozja Rittel
Synonimy dystynktywne
w wybranych tekstach Elżbiety Drużbackiej.
Grupa tematyczna PODRÓŻ
Uwagi ogólne. Status terminologiczny pojęć
Cecha dystynktywna to termin przyjęty z teorii fonologicznych, przedstawionych w 1951 roku przez R. Jakobsona, C. Fanta i M. Halle1. Ujęcie to traktuje fonem
jako wiązkę fonetycznie zdefiniowanych cech wyróżniających znaczenie, z których
każda może przyjąć wartość dodatnią lub ujemną. Cechy dystynktywne nie są więc
wielkościami absolutnymi, lecz względnymi, ponieważ ich istota polega na samej
tylko opozycji. Odbiorca komunikatu dokonuje wyboru pomiędzy dwiema przeciwstawnymi wartościami tej samej kategorii lub pomiędzy obecnością i nieobecnością
tej samej cechy, np. dźwięczności, napięcia, tonalności, czyli zróżnicowania pod
względem barwy. Podobnie jak w fonologii, również w morfologii i semantyce
określony element może być nacechowany lub nienacechowany z punktu widzenia
danej cechy dystynktywnej2. Mówi się tu o zdolności leksemów do tworzenia związków semantyczno-syntaktycznych z określonymi leksemami, np. droga wy­
boista, i nazywa się to kolokacją3. Kolokacja natomiast to warunek kompeten cji językowej4, por. łac. competentia ‘odpowiedniość, zgodność’; ang. competence
‘umiejętność’.
1
R. Jakobson, C. Fant, M. Halle, Preliminatoris to Speech Analysis the Distinctive Features and their
Correlates, Cambridge, Mass. The MIT Press, 1951.
2
W semantyce strukturalnej za elementy nienacechowane uważa się te bardziej ogólne, np. pies ‘nienacechowane’ i suczka ‘nacechowany żeńskością;, por. A. Szulc, Słownik dydaktyki języków obcych,
Warszawa 1997, s. 35–40.
Termin kolokacja, wprowadzony przez J.R. Firtha w 1957 r., oznacza połączenia oparte na zasadzie
wzajemnej determinacji, a dla E. Coseriu w 1967 r. jest to „zgodność leksykalna” między leksemami determinującymi, np. blond i determinowanym, np. włosy, por. J.R. Firth, Papers in Linguistics, 1934–1951,
London 1957, s. 197. Autor wprowadza połączenia collocation, np. noc ciemna. Mówi on o „kojarzeniu synonimów, przeciwieństw i uzupełniających się par w jednolite połączenia” oraz o „tak zwanych synonimicznych i antonimicznych leksykalnych grupach asocjacyjnych, wyrazach zgrupowanych na zasadzie
wspólnego zastosowania w pewnych powtarzających się kontekstach”. Jest to rodzaj „paradygmatów asocjacyjnych”, por. też i J. Lyons, Kontekstowa teoria znaczenia, [w:] Semantyka 2, Warszawa 1989, s. 219–
226, zwłaszcza s. 224 oraz E. Coseriu, Lexikalische Solidaritäten, „Poetica” 1967, nr 1, s. 293–303.
3
Por. A. Szulc, Słownik..., op. cit., s. 109–110, T. Rittel, Podstawy lingwistyki edukacyjnej. Nabywanie
i kształcenie języka, Kraków 1994, wyd. 2, s. 91–95; N. Chomsky, Zagadnienia teorii składni, Wrocław 1982,
s. 14–23.
4
Synonimy dystynktywne w wybranych tekstach Elżbiety Drużbackiej... 61
Synonimy (wyrazy bliskoznaczne) w ujęciu Encyklopedii językoznawstwa ogól­
nego to: „wyrazy lub zwroty językowe, mające identyczne lub zbliżone znaczenie,
np. dominacja i przewaga; z grec. synónymos ‘równoimienny’, o pokrewnym znaczeniu; i gr. synónymia ‘równość imienia’”5.
W zakresie słownictwa pełnej synonimii się nie obserwuje. Jest to synonimia częściowa, czyli wymienność wyrazu obserwowana tylko w niektórych kontekstach. Nie
zakłada się w niej, zdaniem J. Apresjana, całkowitej identyczności znaczeniowej6.
Synonimia absolutna jest nieistniejącą i nieosiągalną fikcją. Badacze synonimii według G. Grodzińskiego powinni zadowolić się: „synonimią równoznaczną (obok
bliskoznacznej) jako: najściślejszym praktycznie możliwym związkiem znaczeniowym pomiędzy różnobrzmiącymi wyrazami”7. Według J.D. Apresjana za synonimy leksykalne (dokładne) należy uważać wszystkie równoznaczne wyrażenia języka (wyraz, zwrot, zdanie, dłuższe wypowiedzi niż zdanie) mające w słowniku tę
samą definicję. Natomiast synonimy bliskoznaczne określa autor jako quasi-synonimy leksykalne8. Ich definicje słownikowe mają dużą część wspólną, ale nie pokrywają się całkowicie.
Historię rozumienia tego pojęcia w językoznawstwie i logice przedstawił
E. Grodziński w 1985 r. w pracy Językoznawcy i logicy o synonimii i synonimach9.
Istotą synonimii dla jednych językoznawców, np. w Polsce dla W. Doroszewskiego i S. Skorupki, jest bliskoznaczność, natomiast dla drugich, np. jak na Zachodzie dla J. Lyonsa, S. Ulmanna czy Th. Lewandowskiego, jądrem pojęcia synonimii jest równoznaczność 10 .
Z przytoczonych wybranych określeń synonimii i synonimów w połączeniu z cechą dystynktywną wynika, że możliwe są tu układy tworzące pewien system:
bliskoznaczność
A
bliskoznaczność
B
równoznaczność
A′
równoznaczność
B′
gdzie linie oznaczają:
K. Polański, Encyklopedia językoznawstwa ogólnego, Wrocław 1993, s. 534.
5
J.D. Apresjan, Semantyka leksykalna. Synonimiczne środki języka, Wrocław 1980, s. 25 i 411.
6
E. Grodziński, Językoznawcy i logicy o synonimach i synonimii, Wrocław 1985, s. 135–136, Por. też
ujęcia L. Blommfielda: „Krótko mówiąc, uważamy, że prawdziwych synonimów nie ma”, L. Blommfield,
Language, New York 1933, s. 145, a tamże E.P. Hamp, A glossary of American Technical Linguistic usa­
ge, 1925–1950, University of Chicago 1957, przekł. ros. W.W. Iwanowa, Slowar amerikanskoj lingwisti­
czeskoj terminologii, Moskwa 1964, s. 190.
7
J.D. Apresjan, Semantyka leksykalna..., op. cit., s. 221–241.
8
E. Grodziński, Językoznawcy i logicy..., op. cit., s. 24–25.
9
Większość polskich językoznawców i autorów słowników, m.in. M. Arct 1939, s. 390; Trzaska, Ewert,
Michalski, 1959, s. 2085; W. Kopaliński, 1975, s. 940; M. Szymczak, t. 3, s. 385; W. Doroszewski 1966,
s. 975 i S. Skorupka , Z zagadnie leksykografii. Synonimika, „Poradnik Językowy” 1953, nr 4, s. 25, uważa,
że równoznaczniki nie muszą być synonimami. Natomiast J. Lyons, S. Ulmann i Th. Lewandowski równoważniki nazywali synonimami w ściślejszym sensie, a bliskoznaczniki zaś synonimami w sensie poszerzonym,
por. E. Grodziński, Językoznawcy i logicy..., op. cit., s. 86–99.
10
62 Teodozja Rittel
A. w układzie poziomym:
– między dwoma bliskoznacznymi użyciami A i B typu I,
– miedzy dwoma równoznacznymi użyciami A′ i B′ typu I
B. w układzie pionowym:
– między bliskoznacznścią A i równoznacznością A1 oraz
– miedzy bliskoznacznością B i równoznacznością B1 w użyciach typu II
C. w układzie krzyżowym:
– między bliskoznacznością A a równoznacznością B1 oraz
– miedzy bliskoznacznością B a równoznacznścią A1 – w użyciach typu III.
W tekstach z XVII i XVIII wieku oraz w Słowniku języka polskiego Lindego wymienione typy użyć występują jako (wyrazy rodzime lub zapożyczone):
a) użycia typu I:
np. karczma, a po grzecznemu austeria (J. Bystroń, t. II, s. 568)
np. pątnikować, wędrować, a pielgrzymować i zwiedzać kraje (Linde IV, 77)
b) użycia typu II:
zwiedziciel kraju, a wojażer (Linde IV, s. 78)
droga w cudze kraje, a zwiedzanie krajów i peregrynacja (Linde IV, 77)
c) użycia typu III:
pątnik i pątniczka, a podróżnik i podróżniczka,
wędrowiec i wędrowniczka, ale tylko wojażer,
ale tylko peregrynant i pielgrzym (Linde IV, 62 i 77).
Synonimy jako jednostki języka i tekstu. Pierwszy i drugi plan synonimiczności
Synonim zatem w ściślejszym sensie (sensu stricto) to wyraz jednoznaczny lub
bliskoznaczny z innym wyrazem tego języka, natomiast w szerszym znaczeniu (sen­
su largo) to połączenie wielowyrazowe lub idiomatyczne równoznaczne z pewnym
wyrazem tegoż języka, np. wyprowadzić w pole i oszukać oraz nowsze zro ­
bić przekręt11. Są to składniki grupy tematycznej w dwóch znaczeniach: a) należą do tej samej części mowy – czasowniki, b) są bliskie znaczeniowo, by je użyć
z ich właściwościami stylistycznymi, np. jako znaczenia związane frazeologicznie.
Słownik terminologii językoznawczej12 zwraca uwagę, że: „synonim, to wyraz mający to samo znaczenie co inny wyraz (inne wyrazy), ale różniący się od niego mo mentem uczuciowym lub środowiskowym, np. ojciec i tato. Por. też synonimia ‘stylistyka’, w której chodzi o dublety wyposażone lub nie takim ładunkiem
ekspresywnym, por. np. w niebie i w niebiosach, gdzie mamy synonim gramatycznymorfologiczny i stylistyczny (archaizm)”.
Por. E. Grodzińskiego uwagi o pierwszym i drugim planie synonimiczności, Językoznawcy i logicy...,
op. cit., s. 24–25.
11
12
Z. Gołąb, A. Heinz, K. Polański, Słownik terminologii językoznawczej, Warszawa 1968, s. 555.
Synonimy dystynktywne w wybranych tekstach Elżbiety Drużbackiej... 63
W języku literackim, którym tu się zajmujemy, istnieją przede wszystkim bliskoznaczniki, i je właśnie, a nie równoznaczniki należy nazywać synonimami drugiego planu. O synonimach można mówić zatem i w mowie potocznej, i w twórczości artystycznej. W naukach ścisłych zaś mamy albo wyrazy równoznaczne albo różnoznaczne13.
Interpretacja synonimii z punktu widzenia kulturowego może natomiast, zgodnie
ze szkołą londyńską J.R. Firtha14, być oparta na identyczności kompetencji językowo-kulturowej nadawcy i odbiorcy, którzy hic et nunc posługują się formą językową,
funkcjonującą w tych samych kontekstach (kolokacja) czy też nabytych wcześniej
intertekstach. Odnosi się to także do relacji, jaka powstaje przy interpretacji synonimii illo tempore oraz współcześnie do przyjętej koncepcji lingwistycznej, że istnieją
synonimy dystynktywne.
Synonimy pierwszego planu jako jednostki języka są notowane w słownikach
języka polskiego (historycznych i współczesnych), ogólnych i specjalistycznych
z zawartą w nich definicją pojęcia, np. bród i droga, por. w Słowniku języka pol­
skiego Lindego: brody: mielizna poprzez rzeki do przebycia bez przewozu (Linde I,
167) i droga: ścieżka, miejsce w którym dokąd jadą, idą, płyną (Linde I, 529).
Synonimy drugiego planu jako jednostki tekstu przynależą tematycznie
do określonego pola semantycznego, por. np. podróż czy wędrowanie. Ich treść
polega na wypełnieniu planu semantycznego takimi środkami językowymi, jak: frazeologia, przysłowia, metafory, przekłady z innych języków, parafrazy, konwersy,
a nawet antonimy, co oznacza, tzw. synonimiczność stylistyczną lub stylową.
Obejmuje ona paralelizm słów, morfemów, konstrukcji i jednostek frazeologicznych,
w tym synonimię gramatyczną, leksykalną, składniową, słowotwórczą, frazeologiczną, ekspresywną (emocjonalną) i obrazowo-poetycką15.
Warto przy tym równocześnie interpretować synonimy jako jednostki języka i tekstu, gdyż ich funkcja komunikatywna może być odrębna, por. quasi-synonimy pistolet i rewolwer, fortepian i pianino, czy też synonimy relatywne arty­
sta i rzeźbiarz, albo ideograficzne koń i rumak, a zwłaszcza synonimy funkcjonalno-językowe w określonym kontekście np. garderoba i szatnia.
Wyróżnione w tytule synonimy dystynktywne wędrowanie i podróż otrzymują w tym miejscu następującą interpretację: leksemy wędrowanie i podróż dotyczą
płaszczyzny leksykalnej w zakresie planu treści ‘plan semantyczny’ i planu wyrażenia ‘plan ekspresji’. Mieszczą się w polu semantycznym komunikacja (tu w znaczeniu przemieszczania się: idę, jadę, płynę). Pole semantyczne z nimi związane
to zbiór elementów systemu leksykalnego, których znaczenia mogą występować
13
S. Skorupka, Z zagadnień..., s. 25 in.
J.R. Firth, Ethnographic analysis and language with Reference to Malinowski, [w:] J.R. Firth (red.),
Man and Culture, London 1957, s. 93–118.
14
O.S. Achmanowa, Słowar lingwisticzeskich terminow, Moskwa 1969, s. 407 in., i J.D. Apresjan,
Semantyka leksykalna..., op. cit., s. 205–241, także H. Gaertner, O zadaniach stylistyki, Kraków 1992
i R. Jakobson, Poetyka w świetle językoznawstwa, [w:] W poszukiwaniu istoty języka 2, Warszawa 1989,
s. 77–125.
15
64 Teodozja Rittel
w podobnych kontekstach, tu np. jako środki lokomocji w takich zdaniach, jak:
jadę: wozem, karetą, kolaską, bryką, ale Król Zygmunt III płynął (nie jechał) od
Warszawy do Gdańska na szkucie wiślanej, aby w Latarni wsiąść na morski okręt,
jak pisze Andrzej Zbylitowski, wierszopis podróży 16 . A Adolf u Drużbackiej
odbywa swą podróż powrotną na rumaku do Roxolanii:
ED: Przecież opieka i łask moich miara,
W podróży twojej, wszędzie z tobą staną;
Dam ci z mej stajni rumaka Biszara,
Bobr. II 244, 25–27
Natomiast podróż niebieska w zaświaty, opisana w utworze „Nie masz czego sobie
życzyć długiego życia na tym świecie”, wydana przez ks. biskupa warmińskiego
I. Krasickiego, odbywa się, jak można sądzić, łodzią, por. następujący fragment tekstu:
ED: O j a k s z c z ę ś l i w i są co przed powodzią
Burzliwych czasów uniknęli słoty!
Pod ląd spokojny p o d p ł y n ę l i ł o d z i ą ,
Już ich nie porwie wiatr w szybkie obroty;
A tak szczęśliwi, co d o b r ą p o d r ó ż ą
Bez zabłądzenia trafili do mety!
Jak radzi, kiedy ciężar z karków złożą,
Który im z laty ponachylał grzbiety.
Ja się też w d r o g ę z niemi wybieram
Iść chcę z ochotą, cóż, gdy nie umieram.
Zab. Prz. i Poż. T. XIII, s. 220
Przeciwstawieniem podróży niebieskiej jest u Drużbackiej podróż ziemska ‘życie człowieka jako podróż’, por. fragment tekstu z „Fabuły o książęciu Adolfie”:
ED: Jeszcześ jest w ciele jeszcze nie umierasz,
Nikt społeczności z Bogi mieć nie może,
Póki go ż y c i a trzymają p o d r ó ż e .
Bobr. II 201,4–6
Badania synonimów dystynktywnych pozwalają uchwycić różnice w segmentacji treści pozajęzykowej, gdyż z reguły są to przykłady synonimii ideograficznej
(różnoprzedmiotowej), będące składnikami grupy tematycznej podróż.
Takie lokalistyczne pojęcie wędrówki z jednego miejsca lub stanu jest
u J. Lyonsa17 wyróżnione za pomocą schematu: PRZEMIESZCZAĆ SIĘ (BYT,
PUNKT WYJŚCIOWY, CEL). Autor dodaje, że „Jeżeli byt wędruje z punktu wyjściowego do celu, to zwykle wędruje określoną drogą, którą opis wędrówki może
nazywać lub nie”.
J. Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce. Wiek XVI–XVIII, t. II, Warszawa 1960, s. 570. Biszarowie
– koczownicze plemiona murzyńsko-chamickie ze wschodniego Sudanu, między Nilem i Atbaną na zachodzie a Morzem Czerwonym na wschodzie, Biszar – do 1962 r. miasto w zachodniej Algierii, ośrodek handlowy w pobliżu granicy z Marokiem (Encyklopedia powszechna, Warszawa 1973, t. I, s. 232).
16
17
J. Lyons, Lokalizm, Semantyka t. 2, Warszawa 1989, s. 317–323, cyt. s. 319.
Synonimy dystynktywne w wybranych tekstach Elżbiety Drużbackiej... 65
Dystynktywność w semantyce a synonimia.
Sprawdzanie synonimiczności w słownikach
Zasada porównywania definicji w słownikach pozwala, według autorów słownika Webstera, na wyodrębnienie operacyjnego kryterium synonimii. Jest to: „zgodność (pokrywanie się), denotatów. Chociaż to pokrywanie się rzadko bywa na tyle
pełne, by znaczenia wyrazów były absolutnie identyczne. Jest ono jednak na tyle jasne, by definicja wyrazów będących synonimami mogła być doprowadzona do pewnego punktu przy użyciu tych samych terminów”18.
Dystynktywność w semantyce ogólnej służy dla rozgraniczenia językowych
jednostek płaszczyzny semantycznej jako środków komunikowania (morfemów,
słów itp. ). Różnicuje się jednostki płaszczyzny semantycznej w planie wyrażania,
a w każdej analizie językowej należy przeciwstawić dwa plany: plan treści i plan wyrażania, zresztą tworzące jedność. Kategorie wyróżnione w jednym planie definiuje
się w sposób identyczny jak kategorie drugiego planu19. Czyli zdolność różnicowania jednostek językowych polega tu na semantycznej relewancji. Synonimy zatem
powinny być przekładalne na to samo wyrażenie języka semantycznego, czyli struktury ról synonimów powinny się pokrywać.
Dystynktywność w semantyce synonimicznej oznacza różnice pomiędzy poszczególnymi wyrazami uchwycone w ciągu synonimicznym, np. strata, ubytek,
szkoda, uszczerbek jako rzeczowniki – o znaczeniu destruktywnego skutku jakiejś akcji lub procesu, czy też współczesna grupa synonimiczna z pola semantycznego podróż20. Por. ciąg synonimiczny:
podróżnik, -niczka, wędrownik, rzad. –niczek, wagabunda(ka), książk. tramp, książk.
obieżyświat, włóczykij, przest. obraz. włóczęga, piętn. łazęga, lekc. I żart. łazik, podróż­
ny – żeńsk. podróżna ‘ten kto właśnie podróżuje’ do jakiegoś odleglejszego miejsca,
najczęściej pociągiem.
W czasach E. Drużbackiej, jak to podaje F. Morawski, jeżdżono rozmaicie,
por. rozjazd gości:
Po wszystkich drogach tętnią i turkocą
Taradajka za koczem, koczyk za karocą,
Tu się cisną przez groble, lub też drą przez lasy,
I lekkie soliterki, i ciężkie kolasy,
Tam znów dezabliżantki, dormezy, skarbniczki,
A czwałem i na przełaj graniczkami bryczki
J. Bystroń II 559
Por. J.D. Apresjan, Semantyka leksykalna, op. cit., s. 208, referujący Słownik Webstera z 1968 r.,
i por. termin d e n o t a c j a ‘zbiór’ wszystkich obiektów rzeczywistości pozajęzykowej → desygnatów,
o których można zgodnie z prawdą orzec daną nazwę w: Encyklopedia językoznawstwa ogólnego...,
op. cit., s. 103.
18
19
Z. Gołąb, a. Heinz, K. Polański, Słownik terminów..., op. cit., s. 422–423.
20
A. Nagórko, M. Łaziński, H. Burkhardt, Dystynktywny słownik synonimów, Kraków 2004, s. 405.
66 Teodozja Rittel
Aby te dystynkcje dotyczące synonimów kognitywnych wydobyć i pokazać
możliwe różnice, należy dokonać analizy semantycznej wybranych fragmentów pól
semantyczno-wyrazowych. Stąd zawarte w tytule określenie Synonimy dystynktyw­
ne. Zdaniem A. Nagórko: „Słownik ten ma charakter dystynktywny, ponieważ nie tylko grupuje wyrazy w ciągi synonimiczne, jak to czynią typowe słowniki kumulatywne,
lecz także wskazuje na dystynkcje, tj. różnice także semantyczne pomiędzy poszczególnymi wyrazami w takim ciągu”21.
W cytowanym Dystynktywnym słowniku synonimów wyróżniono kilka typów interesujących nas tu dystynkcji, a mianowicie, ze względu na stopień semantycznego pokrewieństwa leksemów i dopuszczalne różnice innych parametrów jednostek
leksykalnych mamy w nim:
(1) Synonimy lub plezjonimy, od gr. plesios ‘bliski’, KOGNITYWNE (dawn.
ideograficzne). Mogą być one bliskie ideału synonimii absolutnej, ale nie muszą.
Tylko nieliczne spośród synonimów KOGNITYWNYCH są absolutne.
Definicja w Dystynktywnym słowniku synonimów brzmi następująco: „przez kognitywne tożsame rozumiemy takie niejednakowe co do formy wyrazy, które mają
zbliżoną WARTOŚĆ POZNAWCZĄ, różnice zaś między nimi mogą dotyczyć samej
hierarchii symbolizowanych składników treści, czyli tego, co wysuwa się na plan
pierwszy (relewancja TR), a co pozostaje niejako w tle (redundancja TR)”.
Rzec można, portretują one jakieś pojęcie każdorazowo z odmiennej nieco perspektywy. Jednak pojęciowe jądro, zwane w Słowniku dominantą semantyczną,
pozostaje takie samo, np. zagranica, obczyzna (choć według mnie – pierwsze jest
neutralne, drugie aksjologiczne) wskazuje na obcość kraju. Jest to zagranica widziana z perspektywy emigranta, kandydat i pretendent (osoba druga też kandyduje, ale
nie jest „nasza”), chłopka i rolniczka (rolniczka to wykonywany zawód, nie musi być
chłopką), leń i nierób (drugi z nich budzi zawsze większą niechęć, jest nacechowany
emocjonalnie).
Językowym dowodem na porządkowanie i hierarchizowanie świata są w tym
wypadku hipero- i hiponimy 22 . U E. Grodzińskiego jest to inkluzywność 23 .
Pewien stopień hierarchiczny dystynkcji ujawnia też struktura pól semantycznych.
Jeśli ciąg plezjonimów rozbijemy na bliższe sobie podciągi, to obserwujemy np., że
w polu semantycznym, komunikacja z dominantą semantyczną występuje DROGA,
co dla wieku XVI–XVIII ukazują pojęcia i ich ciągi definicyjne wyprowadzone ze
Słownika języka polskiego S.B. Lindego. Mają one postać następującą:
21
A. Nagórko, Wstęp. Definicja synonimu, [w:] A. Nagórko, M. Łazińska, H. Burkhardt, Dystynktywny
słownik..., op. cit., s. XX–XXV.
J. Lyons, Hierarchiczna struktura słownictwa, [w:] idem, Wstęp do językoznawstwa, tłum. K. Bogacki,
Warszawa 1975, s. 499; T. Rittel, Konceptualizacja dobra i zła w „Arkadii”, [w:] Studia historycznojęzy­
kowe III, Kraków 2000, s. 369–385, zwłaszcza s. 379–383.
22
E. Grodziński, Językoznawcy i logicy..., op. cit., s. 126, mówi, że są to synonimy inkluzyjne, złożone,
składające się z nazwy nadrzędnej, np. pojazd i podrzędnej np. wóz. Można w większości zdań przeprowadzić ich wymianę bez zmiany znaczenia. Jest to zawieranie się jednego w drugim.
23
Synonimy dystynktywne w wybranych tekstach Elżbiety Drużbackiej... 67
por. sprawdzanie synonimiczności wyrazów: droga i wędrować w Słowniku
Lindego.
1. droga (Linde I 529): ścieżka, miejsce, którym dokąd jadą, idą, płyną. Słowo
to powszechnie zajmują gościńce, ścieżki, ulice, drogi torowe, ob. peregrynacja,
pątnikowanie;
peregrynacja (Linde IV 77): wojaż, droga w cudze kraje, zwiedzanie kra­
jów ‘pątnictwo’, ‘pątnikowanie’;
wojaż (Linde VI 373): franc. podróż, ob. peregrynacja, zwiedzanie obcych
krajów; wojażer a. podróżny, podróżnik, zwiedzaciel krajów; wojażować
– zwiedzać kraje, podróżować, wojażowanie, podróżowanie;
podróż (Linde IV 241): droga, którą się dokąd odprawuje, podróż w kra­
ju i podróż niebieska, opisanie podróży;
2. wędrować (Linde VI 247): piechotą iść, kraj jaki pieszą przejść, zwiedzać;
wędrowiec, wędrowanie, wędrownik, wędrujący ‘człowiek’ ob. pątnik, put, pąt­
nikować;
pątnictwo (Linde IV 62): pielgrzymowanie a. pątnictwo, ob. wędrownik;
pątnik (Linde IV 62): pielgrzym, ob. wędrownik;
retyrada (Linde V 47): przechód, prewet, dwór, ganek, ob. odwrót;
przechadzka (Linde IV 504): spacerować, spacer, miejsce do chodzenia,
przechodnik;
błądzić (Linde I 113): pobłądzić, ubłądzić, zbłądzić; błąkać, zabłąkać, pobłąkać;
błąkać (Linde I 114): zabłąkać się ‘przydłużej i po różnych miejscach błądzić,
tułać się;
tułać (Linde V 739): błąkać się i tułaczka, córka tułacza.
U Drużbackiej por. życzenia szczęśliwej podróży za granicę kraju, sformułowane w znaczeniu przenośnym:
ED: P ł y ń ż e księżniczko, z matką, f o r t u n n awą,
Stańcie obiedwie, u cichego brzegu;
Niech wam s p ł y w a j ą dostatki Ś rzen i a w ą ,
Niech życie wasze w słodkim p ły n ie biegu,
Niech sam Bóg dla was tę p o d ró ż sporządzi,
Jak zaczął, tak niech wam i wszędzie rządzi.
Bobr. I 206, 3–8
Bogatym polem do analizy synonimów kognitywnych okazał się dobór leksemów do rzeczownika komunikacja w Polsce w XVI–XVIII wieku. U J.S. Bystronia24
mamy tu: drogi, brody, przewozy, mosty; pojazdy, karczmy, komunikację wodną, or­
ganizowanie spływu i pocztę.
Jest to najczęściej relacja krzyżowania się znaczeń, jednak wspólna część
pola musi w sposób znaczący przeważać. Graficznie, przy wykorzystaniu pary leksemów komunikacyjnych: brody i drogi, dałoby się relację synonimii kognitywnej
albo plezjonimii przedstawić następująco.
24
J. Bystroń, Dzieje obyczajów..., op. cit., t. II, s. 551–583.
68 Teodozja Rittel
W układzie synchronizacji równoległej (poziomej) stan rzeczy przedstawia tabela 1:
BRODY
M i e l i z n a poprzez rzeki do przebycia bez
przewozu (Linde I 167): p r z e w ó z miejsce
przeprawy, zapłata od przewozu, przewoźne
(Linde IV 609)
DROGI
m i e j s c e , którym dotąd jadą, idą, płyną
ob. peregrynacja, pątnikowanie (Linde I 52)
W przedstawionym przykładzie pary synonimii kognitywnej przeważającym
składnikiem strukturalnym (gramatycznym) i semantycznym jest leksem droga, leksem brody zajmuje jego część, gdyż jest również miejscem, którym „dokąd idą”.
Miejsce to jest nacechowane w porównaniu z neutralną drogą.
Relacja syno- lub plezjonimii (bliskoznaczności) różni się od pionowej i niekrzyżującej się relacji hipero- i hiponimii, czyli nad- i podrzędności inkluzywnej,
którą ilustruje zestawienie nr 3, wykorzystujące ciągi definicyjne, tu w parze dystynktywnej POJAZDY i BRODY, por. tabela 2:
POJAZDY (Linde VI 237)
BRODY (Linde I 167)
WÓZ (Linde VI 391)
MIELIZNA (Linde I 167)
PŁYCIZNA (Linde IV 170)
MIELA, MIELIZNA (Linde I 167)
KARETA (Linde II 320) FURA (Linde I 665)
KOCZ (Linde II 466)
BIEDA (Linde I 99)
KOLASKA (Linde II 401) TARADAJKA (Linde V 648)
BRYKA (Linde I 176)
TELEGA (Linde V 662)
Ujmując obie tabele łącznie można przyjąć, że wyrazy te mogą zajmować
to samo miejsce w tekście. Są podobne do synonimów, bo jeśli o X (POJAZD) można powiedzieć prawdziwie (zgodnie z rzeczywistością) A (WÓZ), to można też o X
powiedzieć fura czy bryka, albo też w zależności od denotacji kareta, kocz, kolaska.
W odniesieniu do analizowanych w układzie poziomym przykładów byłoby
to rozumowanie typu: miejsce to jest brodem, ono też jest drogą. Dodajmy, za cytowanym tu Dystynktywnym słownikiem synonimów, że warunek prawdziwości lepiej
spełnia hiperonim względem swojego hiponimu (czyli jak w tabeli 2), ponieważ jest
w nim pojęciowo zawarty, np. Fiat jest samochodem, a samochód jest pojazdem, czy
też, aby odwołać się do wykorzystywanych tu przykładów, fura jest wozem, a wóz jest
pojazdem. Spełniają one warunek „zbliżonej wartości poznawczej”.
Od synonimii kognitywnej wymaga się zgodności konceptualnej, nie zaś pokrywania się zakresów pojęciowych. O tożsamości konceptu zaś decyduje obecność cech
prototypowych danego egzemplarza okazu. Jako najlepszego reprezentanta centralnego elementu kategorii, np. pojazd i wóz kojarzy dziś 75% badanych, uznając
wóz za najlepszy przykład prototypowy pojazdu, mający „społeczne źródło”25.
25
Por. G. Kleiber, Semantyka prototypu. Kategoria i znaczenie leksykalne, Kraków 2003, s. 47–51; Dystynktywny słownik synonimów..., op. cit., s. XXVII (Wstęp).
Synonimy dystynktywne w wybranych tekstach Elżbiety Drużbackiej... 69
Natomiast w czasach E. Drużbackiej najlepszym reprezentantem pojazdu dla
szlachcianki była kareta. Autorka w liście do Antoniego Bekierskiego z Cieplic 20
Janu 1731 pisze, że jedzie karetą:
Nie bawię dłużej, bom i tak na drodze tylko tę okazją, złapała, co karetę prowa­
dzą; a w liście do ks. A. Czartoryskiego z Cieplic 6 Janij 1736 prosi, o pojazd jaki:
Jeżeli się to pomieścić może w Łasce JOW Ks Mości Dobrodzieja, abyś dał ordynans,
żeby mi tu pojazd jaki obmyślono, na którym zaraz bym zajechać do Warszawy
dla ufundowania sobie tak godnej funkcji (chodzi o honor służenia JO Księżniczce
jejmości Podkomorzance Aleksandrze Czartoryskiej, córce Michała, późniejszej
Michałowej Ogińskiej w charakterze guwernantki)26.
Również nazwy żeńskie uznajemy, obok odpowiedników męskich, za synonimy kognitywne, por. z cytowanych przykładów ze Słownika Lindego tylko męskie:
wojażer, peregranant, ale pątnik i pątniczka, a także wędrowiec i wędrowniczka,
oraz podróżny i odpowiednik żeński podróżniczka. Są to pary synonimiczne dystynktywne, gdyż, jak to uprzednio wskazaliśmy, jedne z nich żeńskie są nacechowane, drugie męskie nienacechowane. Synonimy te można by nazwać prywatywnymi. Ponadto można przyjąć, że układ przedstawiony w tabeli nr 2 jest wskaźnikiem
weryfikalności synonimicznej, nie tylko w porównaniu z tabelą nr 1, lecz w sensie
dystynktywnym, umożliwiającym pełną odróżnialność jednego synonimu od drugiego – na podstawie kryterium kognitywnego, za którym stoi denotacja (i definicja słownikowa).
(2) Jako drugą grupę synonimów wyodrębniliśmy synonimy tematycznie bli skie. Według Dystynktywnego słownika synonimów są tu plezjonimy gradacyj ne, czyli wyrazy nazywające to samo zjawisko lub cechę, wnoszące informacje
o różnym natężeniu tego zjawiska lub cechy, np. wędrowanie, szwędanie się,
wałęsanie się, błądzenie, błąkanie czy też włóczenie się itd., gdzie stopniowanie
w ciągu synonimicznym jest podporządkowane wartościowaniu stylistycznemu.
Leksem błąkanie i błądzenie dotyczy w tekstach Drużbackiej Adolfa, dziedzica Roxolanii, który w czasie polowania zabłądził i szuka pomocy u Zefira, por. np.:
ED: I rzecze: przebacz Zefirze kochany
Żem cię nieprędzej powitał w twym domu,
Bom troską zdjęty, b ę d ą c z a b ł ą k a n y ,
Więc niechcę się też dać poznać nikomu,
Do ciebie mnie chęć jakaś ciągnie gwałtem,
A czy b ł ę d n e g o ztąd wywiedziesz kształtem.
Bobr. II 200, 19–24.
W użyciach kulturowo-synonimicznych występują m.in.:
Błędne drogi ‘manowce’ w Biblii, Ks. Sędziów 5,6, czy też Błędny rycerz ‘rycerz
średniowieczny, wędrujący w poszukiwaniu niezwykłych przygód’ (SMiTK 105
i 1009).
E. Marczewska-Stańdowa, Listy Elżbiety Drużbackiej, Miscellanea z doby Oświecenia, Wrocław 1960,
s. 19–51.
26
70 Teodozja Rittel
U Drużbackiej symbolem werbalnym wędrowania i włóczęgi biblijnego Absaloma jest ptak nocny KRUK, w znaczeniu przenośnym, ujawniającym mechanizm
metaforycznego przenoszenia znaczeń:
ED: Nie śmie natrzyć ku domu, by go niedosięgły
Ojcowskie ręce, za mord zabitego brata:
B ł ą k a ł s i ę jak k r u k n o c n y przez całe trzy lata.
Bobr. II, 92, 22
Jest to wyraz symboliczny, znaczenie przenośne, metafora ontologiczna człowieka, jako ptaka, w użyciach kontekstowych i kulturowo-synonimicznych częsta, por.
kruk łac. corrux, corax, w Księdze Hioba (Hi 38,39–41), w Księdze Przysłów
(Prz 30,17), a także w Dziadach cz. II i III A. Mickiewicza.
Plezjonimość oznacza tu relacje tematycznie bliskie (samotność i tułanie się),
a gradacyjność dotyczy negatywnego wartościowania kruka jako antonimu orła i ptaka śmierci. Symbol ten ma złożony i rozgałęziony ciąg skojarzeń i na tyle sposobów może znaczyć27.
Dodajmy, że J.D. Apresjan28, jako synonimy traktuje tylko „gotowe jednostki słownikowe, tzn. jednostki języka”. Koncepcja tzw. synonimów „tekstowych” lub
„kontekstowych” nie da się uzasadnić w ramach rozwijanej przez autora teorii semantycznej. Natomiast na łatwość ustalania stosunków synonimicznych wśród wyrazów nacechowanych emocjonalnie zwrócił uwagę już w 1937 roku J. Vendryes29.
Jako przykłady takich relacji niech posłużą synonimy: np. krzykacz i pyskacz,
włóczęga i łazęga. Autorzy mówią tu o analogii synonimicznej (derywacji
synonimicznej) lub synonimicznej irradiacji. Stanowi ona prawidłowość języka
literackiego30. Jako proces produktywny analogia synonimiczna może być traktowana jako prawo semantyczne, dotyczące także znaczeń przenośnych i metaforycznych oraz związków frazeologicznych, które odnawiają zasób środków synonimicznych, por. np. u Drużbackiej tematycznie bliski zwrot31: upadać do nóg (Listy
ED z 1736 r. ); garnąć się do nóg (BOZ 34,17), czcić ukłonem (BOZ 38,11), a także
synonimy jako jednostki frazeologiczne mleć językiem (BOZ 30,15–18) i przerzu­
cać przez nogę (BOZ 25,17–19), które są przekształceniem jednostki frazeologicznej idiomatycznej, por. np. dla typu: mleć językiem w gębie (SF I 450), dla typu:
27
V.W. Turner, Badania nad symbolami, [w:] Badanie kultury. Elementy teorii antropologicznej, Warszawa 2005, s. 89–105, tłum. E. Klekot; M.B. Topolska, Społeczeństwo i kultura w Wielkim Księstwie
Litewskim od XV do XVIII wieku, Poznań–Zielona Góra 2002.
28
J.D. Apresjan, Semantyka leksykalna..., op. cit., s. 206, p. 4.
J. Vendryes, Mowa afektywna, [w:] Le Language, Paris 1937, s. 149, tłum. pol. K. Libera, Język,
Warszawa 1956, s. 133–149.
29
Por. na ten temat opracowanie S. Kroescha, u którego „Wyraz X o znaczeniu A rozwija znaczenie
B. Analogicznie, wyraz Y, także mający znaczenie A i będący synonimem X, rozwija znaczenie B” (za:
J.D. Apresjan, Semantyka leksykalna..., op. cit., s. 273, p. 9).
30
31
Por. T. Rittel, Frazeologizmy z pola „miłości przykładnej” Elżbiety Drużbackiej. Słowo i gest, Studia
z filologii polskiej i słowiańskiej 37, Warszawa 2001, s. 99–127.
Synonimy dystynktywne w wybranych tekstach Elżbiety Drużbackiej... 71
bić, uderzać czołem komu, przed kim, przed czym (SF I,155) i dla typu: traktować
kogo lub co lekceważąco, pogardliwie przez nogę (SF I,517).
Badanie formułowania wypowiedzi literackiej przez Drużbacką dotyczy zdań
tekstowych, a w nich tego, co we frazeologii odpowiadałoby związkom modyfikowanym. Użycia takie funkcjonują w tekstach jako jednostki wariantowe, zbudowane
według reguł łączliwości semantycznej. Irradiacja synonimiczna obejmuje tu
wyrażenia, zwroty lub frazy, a także wyrażenia gatunkowe oraz wyrażenia i zwroty
metaforyczne, spetryfikowane lub przekształcenia tekstowe autorskie.
Wszystkie te wyrazy i wyrażenia tematycznie bliskie, aby mogły być
opisywane jako synonimy, winny mieć dużą część wspólną (treściowo). Są więc
z reguły synonimami niedokładnymi lub quasi-synonimami, bo mają także pewną
część logicznie różną. Teoria przekształceń tekstowych wymaga każdorazowo rozróżnienia ich w zapisie słownikowym (tu opis według Słownika frazeologicznego
S. Skorupki32).
(3) Trzecią grupę synonimów stanowią synonimy pragmatyczne (stylistyczne).
Tutaj umieszczam wyrazy o cechach fakultatywnych, w których asocjacje i konotacje kulturowe nie wszystkim użytkownikom języka są znane. Mają oni zróżnicowaną wiedzą o świecie, nie tylko wiedzę o języku33, por. np. określenie prasowe (powyborcze z 2005 r. ) podział tortu przez polityków. W grupie tej, wyodrębnionej w Dystynktywnym słowniku synonimów jako synonimy pragmatyczne,
występują różnorodne kwalifikatory stylowe, np. styl niski (pospolity, rubaszny,
potoczny), styl wysoki (książkowy, poetycki, podniosły). Wartość dostępnych
środków synonimicznych w cytowanym Słowniku obejmuje 52 kwalifikatory. Są
one pokazane nie według typów informacji pragmatycznej, lecz w układzie alfabetycznym, poczynając od arch. archaizujące, np. dukt, zam. droga, przez książk.
książkowe, np. eskapada o wycieczce, now. nowe, np. przekłamanie w żargonie informatycznym – obraz. obrazowe, np. rzęch ‘stary samochód’, który rzęzi,
perf. performatywne, np. ostrzeżenie: z drogi! żart. żartobliwe, np. – łazik o podróżniku. Jest to klasyfikacja próbna stylistycznych środków synonimicznych,
dla nas przydatna w odniesieniu do oceny leksykalnej (semantycznej) środków transportu wodnego w Historyi chrześcijańskiej Xiężny Elefantyny Eufraty
Elżbiety Drużbackiej, jako synonimów kognitywnych, a mniej przydatna do opisu środków stylistycznych w innych tekstach, np. Opisanie Retyrady Księżnej
Lubomiskiej czy też Na pożegnanie Damy wyjeżdżać mającej z Polski34.
S. Skorupka, Słownik frazeologiczny języka polskiego, t. I, s. 703 hasło podróż i t. II, s. 530 hasło
wędrówka, Warszawa 1987.
32
Plezjonimy pragmatyczne (synonimy stylistyczne) zob. Dystynktywny słownik synonimów, op. cit.,
s. XXVIII–XXXV.
33
Źródło tekstu: Poezje Elżbiety Drużbackiej, t. I, wyd. J.N. Bobrowicza, Lipsk 1837, s. 201–207.
Utwory te omawiam w innych opracowaniach. Por. też T. Rittel, Style funkcjonalne w języku E. Drużbackiej. Warianty kontekstowe – wyraz poetycki, Studia z filologii polskiej i słowiańskiej 34, Warszawa
1998, s. 85–101.
34
72 Teodozja Rittel
Synonimiczne środki językowe w szerokim rozumieniu tego pojęcia
w „Historyi chrześcijanskiej Xiężny Elefantyny Eufraty” Elżbiety Drużbackiej
Tematyka orientalna. Zasięg geograficzny. Zachodnia Afryka i Wschód Starożytny.
Jan Bystroń w Dziejach obyczajów w dawnej Polsce pisze, że w afrykańskich
posiadłościach ogromnego imperium otomańskiego najwięcej ciekawości budził
Egipt, ziemie z historii biblijnej i pisarzy starożytnych znane35. E. Drużbacka swoją Historyę Chrześcijańską Xiężny Elefantyny Eufraty (wydaną po jej śmierci
w Poznaniu 1769 roku) umieściła na Wschodzie Starożytnym36. Egipt oddziaływał
na cały Bliski Wschód, i choć językiem kancelarii dyplomatycznych był język babiloński, egipskim posługiwano się od Eufratu po Nil Błękitny37. W Biblii Wschód
Starożytny rozciągał się od Egiptu po Babilonię (Eufrat) i zatokę Perską.
Jak zatem widzi Afrykę, jako punkt wyjściowy lub cel podróży, Elżbieta Drużbacka:
A. Leksyka motywowana toponomastycznie
EUFRATA: Bohaterka utworu Eufrata to kobieta, a więc: rzeczownik żeński, derywowany od męskiego Eufrat (paradygmatyzacja), semantycznie, synonim kognitywny, onomastyczny, nacechowany pozytywnie, wywodzący się od nazwy męskiej
jako podstawowej. Etymologicznie: -frater z łac. ‘brat’, tytuł, który dają w klasztorach zakonnikom i –eu – z grec. ‘dobry, łaskawy, ładny’; stąd Eufrata ‘dobra siostra’,
złożenie grec. łac. (Linde I, 660) odniesione do księżnej.
ELEFANTYNA: Elefantyna (SCE 684): wysepka na Nilu, poniżej I katarakty, w starożytności stolica nomu ‘prowincji ekonomicznej i podatkowej’, centrum handlu,
twierdza w VI w p.n.e., wojskowa kolonia żydowska;
Elefantyna w tekście to także nazwisko księżnej (lub drugie imię), semantycznie
synonim kognitywny, onomastyczny wywodzący się od toponimu:
ED: Elefantynę wyspę po mężu osiadła
Chrześcijanka prawdziwa między pogan wpadła. I, 2 v. 38
ROXOL, ROXOLANIN (Linde V, 75): Alani mieszkający nad rzeką Rą,
czyli Wołgą, de Roxolania Roxolanen; Alani złączywszy się z Rusią nazwani są
Roxolami, jakoby Ruś i Alany (por. Pliniusz, Historia naturalna, t. IV, s. 80–88).
35
Bystroń, Dzieje obyczajów..., op. cit., t. II, s. 684.
Biblia Tysiąclecia, Warszawa 1980, mapy wydarzeń biblijnych: Wschód starożytny (dodatek nlb); tamże: Afryki.
36
G. Rachet, Słownik cywilizacji egipskiej, Warszawa 1994; Encyklopedia powszechna, Warszawa 1973,
t. IV, s. 144.
37
Razem w utworze znajduje się 21 argumentów różnej długości, 76 stron recto i verso (skrót v. ) oraz
4 strony Wprowadzenia „Do czytelników”, plus Karty cztery (76+4+1) = 81 stron podwójnie liczbowanych. Linde I, 27: argument, łac. ‘dowód; zdanie wywiedzione albo do wywodu podane, ob. argumen­
tować ‘dowodzić’.
38
Synonimy dystynktywne w wybranych tekstach Elżbiety Drużbackiej... 73
Opis krajów Europy wschodniej: Alanowie i Roxolanowie (por. też Roxolanki,
Sz. Zimorowica ‘panny ruskie’ i Ruś Czerwoną). U Drużbackiej Roxol ‘człowiek
z Europy Wschodniej’, z Roxolanii, synonim semantycznie kognitywny, onomastyczny, neutralny, wywodzący się od toponimu Roxolania.
ED: Roxol-syn Kornuta I,1. Roxol nie wiem co widział za prognostyk we śnie XIV
51, 29v
Roxol słuchał Eufraty, y iey danych racyi XI, 29v
Po tych ceremoniach okręt przystawiono, co go lat trzy Roxola dozorem robiono.
XVII, 67v
ED: Już po całej Afryce rozniesione słuchy:
Młodych Xiążąt y Hrabiow rozgrzewają duchy
Na pomoc Roxolowi, sobie na zysk sławy,
W zebraney kompanii siadaią do n a w y ;
Płyną Morzem Kaspiyskim. XIV, 47v
KORNUT (Linde II, 496): łac. ‘rogal’ der Körnerträger. Samiście gomoli ‘swarliwi’,
a z ludzi robicie kornuty, ros. gomoza ‘niespokojnik’, także swarliwość, wadzenie
się, semantycznie synonim pragmatyczny (stylistyczny), negatywny, obcy
ED: Kornut Król Tessański, Tyran I, 1.
Kornut Tyran swą smoczą zachwytał paszczęką. V, 9
TRYSTYNA (SMiTK 1200): od łac. tristis ‘smutny’. Tristan i Izolda ok. 1170.
Sceną tych działań są ziemie celtyckie: Kornwalia, Irlandia, Bretania. Tu synonim
pragmatyczny, literacki, negatywny, obcy, nominalizacja. Trystyna to wyspa trosk,
gdzie osadzono Eufratę z córką Astelą (ukochaną Roxola).
ED:
Trystyna od trosk, smutków, tę kępę nazwali
Pustelnicy, kiedy się po latach chowali.
Niewymownie kontenta Xiężna, że osiadła
Tam gdzie święci znosili ciężarów kowadła. VII, 15v
Insułka nazwana Trystina, na którą Moroxyt Eufratę uwiózł VII 12 b,
MOROXYT ‘niewolnik’, Xiąże Libii I, 1. Libia (SCE 182). Na zachód od doliny
Nilu koczował lud pasterski. Pierwotnych Libijczyków, odzianych jedynie w pochewki fallusowe, określali Egipcjanie mianem Czehenu. Królowie Egiptu czerpali stąd
jeńców i bydło, toteż u Drużbackiej Moroxyt, niewolnik, książę Libii, XII 30b:
Niewolnik a z imienia Moroxytem zwany,
Od kupców Feniceńskich na drodze schwytany. III, 4v
FELICYTA, FELICYA łac. felicitas ‘urodzaj, szczęście, szczęśliwość, powodzenie,
pomyślność, błogosławieństwo’. U Drużbackiej cudownie ocalona z porwania dziewczyna, semantycznie synonim pragmatyczny, stylistyczny, pozytywny, obcy, nominalizacja.
ED: Nie wiem dotąd czyie iest i iakie imię miała?
Felicytą ją moja żona zwać kazała. XIX, 70v
74 Teodozja Rittel
TUNETA, Tuneta (Linde V, 177): Tunet ‘miasto afrykańskie, stolica Barbaryi’, Tunis
in Afrika, semantycznie synonim kognitywny, onomastyczny, rzeczownik żeński od
męskiego, Tunet (paradygmatyzacja):
ED: Xiężna Eufrata z Krolow Wielkiej T u n e t y pochodząca, w wierze Chrześcijańskiej
zrodzona i wyćwiczona. I, 1
NASAMANI (Linde V, 79): ‘rozbójca, rozbójnik morski, statki rozbójnicze’: Algier,
Tunis i Trypol bawią się rozbojem morskim (Linde II, 280): nasad abo łódź bardzo prędka, łódź, okręt abo nasad, o dwóch rzędach wioseł, ros. gatunek większych
statków wodnych; semantycznie, synonim leksykalny, pragmatyczny, specjalistyczny, eufemistyczny, zam. rozbójnicy złożenie ros.-niem.
ED: A zaś o ludziach czytaj, gniazdo rozbójników,
Korsarów, N a s a m a n ó w , śmiałych Arabczyków,
Chwytających Chrześcijan, których drogo ważą
I tym się handlem bawią złodziejską przedarzą. I,2 i
Gdy zuchwali i grassujący N a s a m ä n i Tarkwiniusza zamordowali I 1, także
Corka będąc ciężarna, w czas Męża zabicia,
i Przez srogich N a s a m a n ó w grassujących śmiało I 2v.
KORSARZ, korsar (Linde I, 448): ital. corsano, ‘rozbójnik morski, który w okręcie
wojennym biega po morzu dla schwytania okrętów’. Frejbyter; semantycznie, synonim leksykalny, eufemizm pragmatyczny, obcy.
ED: gniazdo rozbójników K o r s a r ó w I,2.
Herszt z b o y c o w m o r s k i c h , że im iuż zabiega
W oczy i w tym P i r a t o w nasz statek, obtoczy. XVI,55, 19–20
PIRAT, Pirata, piratyka ‘korsarstwo’ łac. pirata z grec. pèirātes ‘rozbójnik morski’
(SMiTK 878), Brak u Cn i Lindego. W tym znaczeniu występuje u Drużbackiej:
Piratom w ręce wpadłszy XXI 73,3 semantycznie, synonim leksykalny, pragmatyczny, obcy.
ARAB, ARABCZYK (Linde I, 24): z Arabii rodem, nagannie barbarzyniec, okrutnik, ros. murzyn, arab. z łac. Maurus, semantycznie synonim leksykalny, pragm.
eufem. gram. deminutivum z formantem – czyk:
ED: Śmiałych A r a b c z y k ó w Chwytających Chrześcijan. I, 2
BARBARYA, barbar (Linde I, 55): wielki kraj w Afryce, dzielący się na cztery
mocarstwa. Barbar, Barbaryjczyk z Barbaryi rodowity, semantycznie, synonim gram.
pragm. , stylistyczny, negatywny:
ED: Narod gruby zbyt dziki nie znający Wiary,
Stąd mówią, czyś się chował w Afryce z b a r b a r y ! I, 2
AFRYKA (Linde I, 6): jedna z głównych części świata, Afrowie dzicy, wielu chrześcijan pobili, u Drużbackiej:
Synonimy dystynktywne w wybranych tekstach Elżbiety Drużbackiej... 75
ED: Afrykę czy Libią część świata kto zważa?
Każdego Czytelnika od siebie odraża. I, 2
Niechajże wiem przynajmniej kto jest ta murzynka,
Arabka? A f r y k a n k a ?, aboli Turczynka? VII 4v
semantycznie, synonim kognitywny, onomastyczny, ozncza ludzi o ciemnej skórze,
negatywny.
Jak podaje J. Bystroń39: „poza Egiptem o Afryce wiedziano niewiele. W Maroku był Jan hr. Potocki, ale dopiero w 1791. Afrykę widziano jako ojczyznę monstrualnych ludzi, których za przykładem Pliniusza naturaliści polscy, aż do Chmielowskiego,
szczegółowo opisywali”. Podobnie czyni Drużbacka:
ED: Kiedy ją ‘Afrykę’ Autorowie Matką monstrów zowią. I, 2
W ney Lwy, Tygry, Lamparty (...)
Smoki skrzydlaste, Małpy zbyt wysokie / Jaszczurki latające, ludzie jednookie I, 2;
Owo zgoła zła Matka ‘Afryka’ dziwotwory rodzi / Czy to z niej, czy z złej Aury,
zły rodzaj pochodzi. I, 2
semantycznie, synonimy kontekstowe, metaforyczne, wielowyrazowe, gradualne.
ETIOPIA (SMiTK 263): mit. gr. rasa ludzi na płd. od Egiptu – Grecy tak określali zarówno Murzynów afrykańskich, jak i Hindusów.
ED: Wiek złoty E t h y o p o m z Roxolem zawierzał. XI, 26 v i Ktorey w E t i o p i i
Kościół pajęczyną był odzian, bo nikt w głodzie nie spieszył z daniną... XIII, 41v
Słownik teologiczny (ST 247) w związku z tym drugim przykładem informuje
o Kościele koptyjskim: „Istnieją kościoły katolickie i odłączone w Egipcie i Etiopii
w obrządku koptyjskim, z racji nieprzyjęcia uchwał Soboru Efeskiego skierowanych
przeciw Nestorianom”; tamże herezje żydujących, błędowiarstwo. U Drużbackiej
jest tu synonim metaforyczny Kościoła odłączonego w Etiopii, stylistyczny, literacki, metafora ontologiczna pajęczyny jako odzienia odłączonego Kościoła.
B. Wyrazy „świadkowie” żeglugi morskiej w XVII/XVIII w. (narzędzia nawigacji)
Dystynktywny słownik synonimów, jak pisaliśmy wcześniej, informuje, że hiperoi hiponimy, a więc relacje „pionowe”, mają to do siebie, że ich człony mogą zajmować to samo miejsce w tekście, a więc pod tym względem są podobne do sy nonimów kognitywnych (ideograficznych), a w tekście głównie pragmatycznych.
Są to niejednakowe co do formy wyrazy, które mają zbliżoną wartość poznawczą,
różnice dotyczą tego, co się przy ich pomocy wysuwa w opisie na plan pierwszy.
U Lindego (Linde I 647) jest tu flota jako łódziogrono, gromadołodź, armada,
zbiór okrętów, najpospoliciej wojennych. Flotty wyprawa.
W Historyi Chrześcijańskiej Xiężny Elefantyny Eufraty struktura słownictwa dotycząca żeglugi morskiej cywilnej i wojennej, ma strukturę semantyczną następującą:
J. Bystroń, Dzieje obyczajów..., op. cit., t. II, s. 145–146. Por. też Językowy obraz świata, Antropologia
słowa. Zagadnienia i wybór tekstów, red. G. Godlewski, Warszawa 2004, s. 63–105.
39
76 Teodozja Rittel
Hiperonim okręt ED V 10 i IX 18, zdrobn. : okręcik ‘nazwa morska wielkiego i małego żaglowca’ rodzime,
Hiponim statek ED V 8 ‘statek wodny, niewielki’, kategoria prototypowa, rodzime,
Kohiponimy I° łódź ED IV 8 i VII,16 łódka XXI 75,26 ‘okręt o jednym maszcie’,
rodzime,
Kohiponimy II° nawa ED II 4 i VII,16 ‘jakikolwiek statek, łac. navigo ‘żeglarz’
i navis ‘statek’, kategoria neutralna ED IV,24–25, notowana od XVI w. , pospolita w poezji XVI–XVII w. , w XVIII w. używana w języku podniosłym.
Hiponimy symetryczne I° (synonimy) ED bat zwykły IV 8 i VII, 16 Becik, bacik
zdrobn. ED VI11–12 (włos. Batto) ‘rodzaj łodzi’ L notuje z XVI w. formę bata:
bat barka (włos. Barca) ‘rodzaj łodzi’ XVIII 68,20v
Hiponimy symetryczne II°, obce. ED: (łac. włos. ) galery I 2v i galera, galer od
XVI w. IX 19, gonduła V 10, włos. ‘gondola’ w Wenecji od XI w. ‘rodzaj statku’
jako synonim obcy, brak w Sł. XVI w.
Hiponimy symetryczne III° kulturowe, ED: korab (gr. kárabion zdr. od kárabos), ‘rodzaj
statku’ od XV w. w Sł. stp. charakter poetycki w XVII i XVIII w. III5 i przenośne,
ED: skrzydlata łódź ‘żaglowa’ III, 5 z derywacją semantyczną40 (tu także może wystąpić nawa, jako leksem łączony z kulturemem np. u ks. P. Skargi w Kazaniach sej­
mowych). Drużbacka nie używa korabia i nawy w opisie bitew morskich, raczej są
one wprowadzane w obrazach przenośnych tak jak i u W.S. Chrościńskiego z przełomu XVII i XVIII wieku41.
por. też panegiryk Drużbackiej pt. Winszowanie imienia Konstancyi:
ED: Płyńże szczęśliwie stateczności n a w o ,
Do lądu fortun, będziesz miała prawo,
Przebywaj prądy, z nadzieją otuchy,
S t a t e k umocnisz na wsze zawieruchy.
Bobr. I, 193,21–24.
gdzie obraz przenośny nawy odnosi się do ks. Konstancji z Duninów Sanguszkowej,
Marszałkowej W. Ks. Lit.
O hierarchicznej strukturze słownictwa na zasadzie hiponimii (tu synonimii kognitywnej) decyduje struktura kultury, w której funkcjonuje język, por. użycia E. Drużbackiej z opisami ze SMiTK oraz Lindego:
(1) Lekkie były Gonduły, Bochloty y łodzie XV,50 v (SMiTK 331 gon­
dola wł. , Wenecja od XI w. )
(2) Już się galera, z Krolem na morze wyparła XV,51 v (SMiTK 303 statek
śródziemnomorski, wiosłowy)
Słownictwo religijne oparte na derywacji semantycznej oznacza wiązanie leksemów z danym typem
wartości, tu statek z wiarą; pomyślność i szczęście z nawą, szczęśliwą podróż z Bogiem ED: Kto z Bogiem,
Bóg z nim wszędzie, kto kogo z prośbą wzywa? Lądem-wodą, bezpieczny, świat cały przebywa XVI 60 a,
paralelizm syntetyczny podróży lądem i wodą.
40
K. Siekierska, Język Wojciecha Stanisława Chrościńskiego. Studium mazowieckiej polszczyzny z prze­
łomu XVII i XVIII wieku, Wrocław 1974, s. 318–319.
41
Synonimy dystynktywne w wybranych tekstach Elżbiety Drużbackiej... 77
(3) Naucz się Krolu Wsiąść na Galer XV,53 a, O Galer Krola trąci mowiąc,
XV,53,18 i W galerach niewolnik okryty I,2 v (SMiTK 303 galernik, skazaniec przykuty do ławy)
(4) Skoro bliżej podpłynie, wezmę bat rybaka, XV,53,15 (Linde I 62 łódź,
łódka)
(5) Co w okręcie budnym płynie ‘z kajutą’; czyli do brzegu zawinie XII,32 v
(Linde I 188 buda na szkucie ‘mieszkanie dla szypra’)
(6) Jeżeli łodzią szczęścia powiozę Astellę IV,8 v, Szczęścia nawę ładowną do brzegu przybiją XVII,59 (SMiTK 737 łac. navis ‘statek’) – znaczenie przenośne
(7) Ale niech statkiem wiary pływam VI 20 (SMiTK 1104 ma tu: statek
wodny: Byk, Dubas, Galera, Galer, Gondola, Komięga, Korab, Lichtuga,
Łyżwa, Nawa, Szkuta itd. ) – znaczenie przenośne
(8) A Niebo łaskawe Przystawi twey żegludze pomyślności nawę II c,4,
tu synonimy profesjonalne, pragmatyczne, wielowyrazowe z derywacją semantyczną. Nazwy jednostek pływających rodzimych i obcych, dużych i małych, wolnych
i szybkich, lekkich i ciężkich, u Drużbackiej występują tylko niektóre z nich.
W strukturze analizowanego tekstu Historya Chrześcijańska Xiężny Elefantyny
Eufraty występuje ponadto:
1. nazywanie intencjonalne (Tristana, Felicyta, Kornut, Astella)
2. wymienność wzorców kulturowych (w czas burzy ratuje rozbitków i Chrystus
i Neptun)
3. tematy obsesyjne (porwanie Eufraty, ucieczka, pożegnanie Tristiny, burza na morzu, modlitwa o ocalenie, także zwiedzanie Groty)
4. leksyka z r. 1752/53: wzór społeczny (królowie, książęta, książę, księżna, służba,
niewolnicy)
5. cele: szczęście w gospodarowaniu, na Elefantynie gospodarzy kobieta (wzorzec
osobisty Drużbackiej gospodarującej w Cieplicach i Rzemieniu nad Wisłoką)
6. środki: (rozum i wiara jako światło);
7. metoda: analizowanie doświadczeń, empiryzm obok apotropejonów, jako wskazówek dla podróżnych (np. kiedy można wybierać się w podróż, ale należy rozważyć: Czy zimorodek pływa? Skrzydła brudne pleszcze, Prognostyk nawałności lub
na długie deszcze XV,53,13–14)
8. model jako przedmiot (obiekt) obserwacji z pola semantycznego podróż wodą
(tu okręt Roxola).
Tematyka orientalna i motywy podróży ujawniają się głównie przez literaturę
francuską i włoską. Egzotyzm to moda czasów stanisławowskich, moda ogólnoeuropejska w 2 poł. XVIII wieku. W dorobku poetyckim Drużbackiej istnieją też
wierszowane parafrazy fragmentów powieści M d’Aulnoy – Hippolite, opatrzone tytułem Fabuła o książęciu Adolfie dziedzicu Roxolanji (wyd. J. Załuski w Zbiorze ryt­
mów w roku 1752 w Warszawie i przedrukował J.N. Bobrowicz w 1837 w Lipsku).
Jest to późnobarokowy romans alegoryczny wykorzystujący motyw podróży powietrznej ks. Adolfa do Roxolanii z udziałem konia Fortuny, skrzydlatego Biszara,
por. następujące dwa fragmenty:
78 Teodozja Rittel
ED: Nie w lada szkole bywał na nauce,
Śmiały na strzelbę, na wodę ochotny,
Gdzie gładka skała, gdzie Kaukazu plesze,
Tam rzeźwość B i s z a r , pokazał największą
Poznał po cnocie, że dzielny i sprawny,
Że z Pegazowej natury spłodzony;
Bobr. II 247, 9–10 i 16–27
Wyrazić trudno jak się Adolf cieszył,
Nadzwyczajnego mając p o s t y l i o n a , , 4 2
Co p t a s z y m l o t e m trudne miejsca przeszył.
Bobr. II 248,1–3.
Podróż powietrzna, o której wspomina Drużbacka, stanowi w jej twórczości odrębny temat, którego analiza została włączona do prezentowanego tu materiału tylko w wyborze.
Zaprezentowana natomiast analiza podróży lądowo-wodnej uzasadnia
następujące sformułowanie właściwości „synonimu dystynktywnego” w tekstach
Drużbackiej.
Wyraz bliskoznaczny obejmuje niejednorodne co do formy leksemy, które mają
zbliżoną (według zamiaru Drużbackiej) wartość poznawczą, zaś różnice między
nimi dotyczą tego, co się w nich wysuwa na plan pierwszy (synonimy kognitywne),
tego, jak się stopniuje treść przedstawioną (synonimy gradualne) i w jakim rejestrze
stylowym się ich używa (synonimy pragmatyczne).
W tekście literackim wyraz bliskoznaczny jest przede wszystkim synonimem
stylistycznym (tj. pragmatycznym), obejmującym słownictwo archaiczne, obrazowe
(przenośnie, metafory, sentencje) lub potoczne (frazeologizmy, kolokwializmy), symboliczne (mnożenie w znaku znaczeń i wartości), a także eufemistyczne (leksykalne
i derywacyjne). Jako synonimy traktujemy zasadniczo gotowe jednostki słownikowe
(tzn. jednostki języka), jak też jednostki tekstowe lub kontekstowe, mające dużą część
semantycznie wspólną z synonimami, posiadającymi własną definicję słownikową.
Jak pisze cytowany J.D. Apresjan43: „obecna epoka rozwoju językoznawstwa jest
bezspornie epoką semantyki [podkr. TR], a język ludzki jest przede wszystkim
sposobem komunikowania, czyli kodowania i dekodowania określonej informacji”. Dlatego semantyka, opisując nie tylko znaczenia gramatyczne, lecz także leksykalne synonimów, staje się częścią opisu teoretycznego, a nie tylko praktycznego.
W naszej analizie krąg synonimicznych środków języka leksykalno-stylistycznego obejmuje też środki „tekstowe” i „kontekstowe”. W tym sensie zespół wyrazów synonimicznych Drużbackiej dotyczących podróżowania pełni funkcję kodowania informacji o podróży morsko-lądowej w połowie XVIII wieku, a nasza interpretacja jest próbą „odczytania” owych sensów językowo-kulturowych zakodowanych
w ten sposób przez Drużbacką.
Postylion, pocztarz, arch. (Linde IV 395): postylion, ob. pocztarz (Linde IV,201) posztarz, u nas
podwodnik albo poslaniec, kursor, co koło poczty zatrudniony, do poczty służący; por. też J. Bystroń,
Organizacja poczty wiek XVI–XVIII, [w:] idem, Dzieje obyczajów..., op. cit., t. II, s. 577–580.
42
43
J.D. Apresjan, Synonimiczne środki języka, [w:] idem, Semantyka leksykalna..., op. cit. , s. 21 i 205–241.
Synonimy dystynktywne w wybranych tekstach Elżbiety Drużbackiej... 79
Z perspektywy moich wcześniejszych badań nad „wyrazem symbolicznym” i nad
„wyrazem synonimicznym”, które tu prowadzę, można przyjąć, że w symbolu każdy
„nośnik” niesie cały ładunek „znaczeń”, w synonimii natomiast wiele „nośników”
niesie jakąś określoną część znaczenia ogólnego. Każdy z symboli ma rozgałęziony
ciąg skojarzeń i na tyle sposobów może znaczyć, zaś każdy z synonimów wchodzi w skład ciągu synonimicznego i na tyle sposobów znaczy. W ten sposób pokazujemy, że wymiary analityczne symbolu i synonimu mogą wchodzić w interakcję.
Są to bowiem „dwie rzeczywistości”, dla których próbuje się znaleźć wspólną miarę
na zasadzie odwrotności signans i signata.
Wykaz skrótów
Rękopisy i druki
Bobr. I i II
Poezje Elżbiety Drużbackiej, wyd. J. Nep. Bobrowicz, Lipsk 1837, t. I i II
BOZ
Arkadia szczęśliwa, Poemat rkps sygn. 1354 AGAD,
Biblioteka Ordynacji Zamoyskich
KE
Historya Chrześciańska Xiężny Elefantyny Eufraty, Elżbiety z Kowalskich
Drużbackiej, Poznań 1769 – tu oznaczenia argumentów i kart
Zab.
Prz. i Poż.
Zabawy Przyjemne i Pożyteczne 1776, t. XIII, cz. 2. Tekst autorki wyd.
I. Krasicki
Zał. II
Zbiór rytmów duchownych, panegirycznych i światowych W. Imć Pani
Elżbiety z Kowalskich Drużbackiej, Warszawa 1752, wyd. J.A. Załuski
Biblie i źródła religijne
BT
Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Biblia Tysiąclecia, Poznań–
Warszawa 1980
Słowniki
Cn.
G. Cnapius, Thesaurs polono-latino-graecus, Kraków 1643
Linde
S.B. Linde, Słownik języka polskiego, t. I–VI, Warszawa 1807–1814
SCE
G. Rachut, Słownik cywilizacji egipskiej, Warszawa 1994
SF
S. Skorupka, Słownik frazeologiczny języka polskiego, t. I i II, Warszawa 1987
SMiTK
W. Kopaliński, Słownik mitów i tradycji kultury, Warszawa 1987
Sł. stp.
Słownik staropolski, pod red. S. Urbańczyka, Kraków 1953–1969
ST
Słownik teologiczny pod red. ks. A. Zuberbiera, Katowice 1998
Sł. XVI w.
Słownik polszczyzny XVI wieku, pod red. M.R. Mayenowej, t. I–VI,
Warszawa 1966–1976
Inne teksty
Chmielowski
B. Chmielowski, Nowe Ateny, Lwów 1745–1746, wyd. nowe Kraków
1964
ED
Elżbieta Drużbacka
Pliniusz
Historia naturalna, przekł. J. i T. Zawadzki, BN nr 128, Wrocław 1961
80 Teodozja Rittel
Distinctive Synonyms in Selected Texts by Elżbieta Drużbacka.
The Thematic Group of “Journey”. Associative Paradigms.
The Structure of Semantic Fields
Abstract
In the article, we interpret synonyms as units of language and text. Distinctive synonymy
means the difference between words captured in a synonymous sequence; cognitive synonyms,
of the type carriage, cart, coach, close thematic synonyms, of the type wandering and roving,
and stylistically marked synonyms, of the type vista and road. In “Historya Chrześcijańska
Xiężny Eufraty” (The Christian History of Countess Eufrata) by Elżbieta Drużbacka it is:
vocabulary motivated toponimically, of the type Eufrat and Eufrata, hypero- and hyponyms,
similar to cognitive synonyms, of the type ship, boat, vessel, craft, and their pragmatic and
stylistic evaluation for arche, nave. Thus, a synonym includes formally heterogeneous lexemes which have approximate cognitive value, while the differences between them concern
what comes to the foreground in them (cognitive synonyms), what is the gradation of the
presented contents (thematic gradual symptoms), and in what stylistic register they are used
(pragmatic synonyms).
Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis
Folia 44
Studia Historicolitteraria VII (2007)
Barbara Guzik
Podróże literackie do Doliny Prądnika
Dolina Prądnika to najdłuższa i najpiękniejsza z dolin na Wyżynie KrakowskoCzęstochowskiej. Stanowi obecnie znaczną część Ojcowskiego Parku Narodowego
utworzonego w 1956 roku, a figurującego w międzynarodowym rejestrze ONZ
w pierwszej dwudziestce wśród 1200 rezerwatów przyrody.
Rzeczka Prądnik ma zaledwie 33 km długości od źródła w Sułoszowej do ujścia
poniżej Krakowa, o czym już wspominał Jan Długosz w Kronice przy okazji omawiania okolic Krakowa. Na niewielkim obszarze (bo sam park liczy zaledwie 2146
ha) znajduje się wyjątkowe bogactwo krajobrazu, roślin i zwierząt. Sama dolinka
Prądnika tworzy malowniczy kanion ze skalną iglicą Deotymy, ostrogami, maczugami, w tym słynną maczugą Herkulesa, czy wreszcie ambonami stojącymi samotnie
lub nawarstwiającymi się w organy czy Rękawicę. Trudno też nie wspomnieć gigantycznej Bramy Krakowskiej. Na tym zróżnicowanym obszarze spotkać można liczne
jaskinie i schroniska skalne (144). Niektóre z nich posiadają piękną szatę naciekową
w postaci stalaktytów i stalagmitów, draperii czy pereł jaskiniowych w Jaskini
Ciemnej, o której najstarszą wzmiankę spotykamy w Historiae naturalis curiosa
Regni Poloniae pisanej w 1721 roku przez przyrodnika Gabriela Rzączyńskiego.
Wzmianki o jaskiniach i znajdowanych tam kościach zwierzęcych pojawiały się już
we wcześniejszych wiekach. W przywołanej Historii Rzączyński pisał:
Znachodzą w jaskiniach kości niezwykłego ciężaru i kształtu, które z kośćmi żadnych
zwierząt porównane być nie mogą, na co również znakomici anatomowie się zgadzają.
Wierzą ogólnie, że są to resztki smoków, które powódź Noego wymuliła1.
W XVIII wieku sława jaskiń ojcowskich sięgała już daleko, skoro w roku 1787
zwiedzał Jaskinię Łokietka król Stanisław August Poniatowski, a w latach później1
Cyt. za: E. Chochorowska, A. Dagnan-Ginter, Najstarsze ślady człowieka na Jurze Krakowskiej (starsza
i środkowa epoka kamienia), [w:] Pradzieje i średniowiecze, praca zbiorowa, pod red. A. Matogi, Kraków
1995, s. 19.
82 Barbara Guzik
szych Jaskinię Ciemną odwiedzali Franciszek Karpiński (1788), Stanisław Staszic
(1789 i 1805), Julian Ursyn Niemcewicz (1811), Fryderyk Chopin (1829).
Dolina Prądnika to również tereny najstarszego osadnictwa pradziejowego
w Polsce (poza Śląskiem) oraz historycznej przeszłości i różnorodnej działalności
człowieka. Tu znajdują się pochodzący z XIV wieku, a przebudowany w latach późniejszych zamek w Pieskowej Skale i ruiny XIV-wiecznego zamku w Ojcowie.
Rozliczne umocnienia i fortyfikacje, umiejętnie wykorzystujące naturalny warowny krajobraz, budziły podziw współczesnych, o czym świadczy chociażby fraszka Wespazjana Kochowskiego:
Wywódź zacny marszałku! Wiecznie trwałe mury
Łamiąc odważnym kosztem upornej natury
Twardym lity kamieniem wzgórek okazały
Mocniąc i zdobiąc kasztel twój Pieskowej Skały
Przewaga twoja większych rzeczy dokazuje,
Gdy skała skałę mocniej i fortyfikuje.
Herb twój widząc Szwedzi z chorągwią i krzyżem
Rzekną: wiecznie się skało pod cię nie przybliżem2.
Te z pozoru nie do zdobycia zamki zniszczył potop szwedzki, o czym wspomniał w rocznikach W. Kochowski: „Po kapitulacji Krakowa wojsko szwedzkie uderzyło na okoliczne zamki i miasteczka [...] Nieprzyjaciel opanował następnie zamki
w Ojcowie, w Niepołomicach, w Pieskowej Skale oraz twierdzę w Ogrodzieńcu
i Pilicy...”3. Okres zaborów, powstanie styczniowe i II wojna światowa wpłynęły
niekorzystnie na cały obszar Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej.
Po upadku powstania styczniowego Dolina Prądnika, upamiętniona walkami
o wolność Polski, stała się miejscem patriotycznych wycieczek. Poza tym stąd można było zobaczyć wieże Wolnego Miasta Krakowa, gdyż Ojców znajdował się na południu Królestwa Polskiego, tuż przy granicy z Galicją, przebiegającej w Szycach.
Warto też wspomnieć o dworze w Białym Prądniku (dziś znajdującym się w granicach Krakowa) zbudowanym w XVI wieku przez biskupa Samuela Maciejowskiego.
W nim, jak wiadomo, umieścił akcję Dworzanina polskiego Łukasz Górnicki: „Tuż
u Krakowa jest rzeczka Prądnik, którą Samuel Maciejowski, krakowski biskup i kanclerz koronny, włoskim kształtem dom piękny zmurować kazał, gdzieby postronne
ludzi, a wielkich królów posły czcić mógł”4. Bywali tam Mikołaj Rej, Andrzej Frycz
Modrzewski, a Jan Kochanowski nazwał go gościną Muz.
Na przełomie XIX i XX wieku Ojców zaistniał jako atrakcyjne miejsce kuracyjne
i wypoczynkowe. Zachwyt budziła nie tylko przyroda, ale i lud krakowski, jego
stroje i obyczaje oraz malowniczość i schludność domostw w Dolinie Prądnika, co
podkreślały dziewiętnastowieczne opisy5.
J. Partyka, Ojcowski Park Narodowy, Warszawa 1998, s. 98.
2
W. Kochowski, Lata potopu 1655–1657, wybrał i przełożył L. Kukulski, Warszawa 1986, s. 76–77.
3
Ł. Górnicki, Dworzanin polski, Wrocław 1954, wyd. II. zmienione, BN SI, nr 109, ks. I, s. 20.
4
Ł. Gołębiowski, Lud polski i jego zwyczaje, zabobony, Warszawa 1830.
5
Podróże literackie do Doliny Prądnika 83
Ów interesujący krajobraz kulturowy Doliny Prądnika, łączący wrodzoną parkowość pejzażu oraz malowniczość i różnorodność dzieł sztuki obronnej, w czasach
współczesnych budzi zainteresowanie nie tylko turystów, ale także badaczy przyrody, historii i kultury, o czym świadczą liczne rozprawy naukowe z wielu dziedzin6.
Za symboliczny początek turystyki w Ojcowie i Dolinie Prądnika uważa się
wizytę króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, który na przełomie czerwca i lipca
1787 roku odbył podróż do Krakowa i zwiedzał okolice, w tym zamek i Jaskinię
Ciemną w Ojcowie oraz Pieskową Skałę. Królowi towarzyszył biskup Adam
Naruszewicz, który upamiętnił to wydarzenie w Diariuszu podróży królewskiej pisząc, iż monarcha „z ukontentowaniem” odwiedzał poszczególne miejsca. Szczegóły
podróży były na bieżąco drukowane, dzięki czemu informacje docierały do szerokich kręgów społeczeństwa. Z inspiracji króla wkrótce podróż artystyczną odbył
Zygmunt Vogel (malarz i rysownik), któremu Stanisław August Poniatowski dokładnie wytyczył trasę, polecając udać się do „Krzeszowic, Tenczyna, Alwerni, Lipowca,
Olkusza, Rabsztyna, Pieskowej Skały, Czerni (Czernej), Łobzowa i Częstochowy
dla odrysowania tychże okolic; wraz z historycznymi wiadomościami”7. Taki rodzaj
podróżowania połączony z zapisywaniem wrażeń i utrwalaniem widoków będzie
również charakterystyczny dla wielu późniejszych podróży romantycznych.
Podróże do Ojcowa nasiliły się szczególnie w XIX wieku, chociaż wynikały
z różnorodnych motywacji. Często były sterowane tradycją, na wzór Grand Tour,
czyli podróży edukacyjnych, zwłaszcza rozpowszechnionych w XVI i XVII wieku. Celem ich było zwiedzanie zachodniej Europy (Francji, Szwajcarii, Włoch,
a zwłaszcza Rzymu). Zaczęto nawoływać do poznania także własnego kraju, własnego środowiska. Pisał o tym Franciszek Dmochowski:
Komu obce kraje znane,
Wstydem lica swe zarumień,
Jeśliś widział Tybr, Sekwanę,
A Prądnika minął strumień,
Po co szukać obcych krajów,
Alp odwiedzać grzbiet wysoki?
Wśród Ojcowa skał i gajów,
Równie szczytne masz widoki8.
Zaczęły się rozwijać pasje podróżnicze, które miały na celu nie tylko poznawanie, ale stawały się sposobem na życie. Pojawia się turysta–starożytnik; taki rysunek
6
Por. m.in. J. Bogdanowski, Sztuka obronna, Kraków 1993; Osadnictwo i krajobraz. Od schyłku śred­
niowiecza po współczesność, pod red. Z. Nogi, Kraków 1997; Zróżnicowanie i przemiany środowiska
przyrodniczo-kulturowego Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej, t. 2: Kultura, pod red. J. Partyki, Ojców
2004; Prądnik, Prace i materiały Muzeum im. Prof. W. Szafera, pod red. K. Grodziskiej i J. Partyki,
10 tomów, ostatni tom Ojców 1995.
Nowy Korbut, Oświecenie, t. 5, s. 377; J. Partyka, Zasłużone dla Jury postacie od końca XVIII w. do
przełomu XX i XXI w., [w:] Zróżnicowanie i przemiany środowiska przyrodniczo-kulturowego Wyżyny
Krakowsko-Częstochowskiej, pod red. J. Partyki, Ojców 2005, t. 3, s. 234, s. 237.
7
Przewodnik po Ojcowskiej Dolinie, Warszawa 1660, reprint, strona tytułowa.
8
84 Barbara Guzik
autorstwa Elwira Michała Andriollego znajdujemy w „Tygodniku Ilustrowanym”
z 1876 r.9 Przedstawia on mężczyznę ubranego w podróżny, elegancki strój (tużurek, jasny kapelusz, laska), oglądającego jakąś zabytkową budowlę. A o samym
Andriollim czytamy u J. Wiercińskiej: „Nie mogąc nigdy długo usiedzieć na miejscu, rwał się do podróży i gotów byłby pół życia spędzić na koniu lub z wiosłem
[...] wszystko dla niego było jedno, byle dalej w świat, byle nowym poddawać się
wrażeniom”10.
Wreszcie podróże były realizacją programowych zadań Towarzystwa Przyjaciół
Nauk (1800–1831), które ocalenie narodu widziało w gruntownym poznaniu jego
historii, zabytków oraz folkloru. W trakcie podróży dokonywano swoistej inwentaryzacji. Opisywano nie tylko krajobraz, ale zabytki architektury, dzieła sztuki, rękopisy
w zbiorach prywatnych i publicznych, obyczaje i kulturę ludową, także działalność
gospodarczą i naukową. W takim ujęciu podróżowanie urastało do rangi szczególnej
„instytucji kulturalnej podtrzymującej świadomość narodową”11.
Podobną funkcję popularyzatorską pełniły również czasopisma, takie jak:
„Tygodnik Ilustrowany”, „Kłosy” czy „Wędrowiec”, które chciały dotrzeć do szerszych kręgów społeczeństwa nie tylko przez teksty pisane, ale i ilustracje. Na podstawie rysunków i obrazów znanych artystów, odbywających plenerowe wędrówki
po kraju, wykonywano drzeworyty i litografie publikowane w dziewiętnastowiecznych pismach12. Wynikało to z programu tychże czasopism, chociażby „Tygodnika
Ilustrowanego”:
...barwa Tygodnika będzie czysto krajowa. Zbierając skrzętnie i wydzierając zapomnieniu
wszystko, co tylko ma związek z przeszłością, wszystko, w czym tęskni życie narodowe,
pismo to stanie się kiedyś zbiorem [...] wspomnień historycznych, opisów i rysunków,
bogatym składem zostawionej nam po przodkach spuścizny, w której rozpatrując się,
poznamy samych siebie13.
W Krakowie podobną rolę odgrywała „Pszczółka Krakowska”, wydawana w latach 1819–1822. Zdaniem jego redaktora i wydawcy Konstantego Majeranowskiego,
miało to być pismo „tchnące nie tylko miłością ojczyzny, ale chęcią ożywienia ducha
narodowego, budzenia serc z uśpienia i apatii”14. Majeranowski jako amator folklorysta, występujący w czasopiśmie pod pseudonimem „Pielgrzym z Tęczyna”, wiele
miejsca poświęcał nie tylko legendom o Krakowie oraz zwyczajom krakowskim, ale
także publikował cykliczne Listy o okolicach Ojcowa. Zawarte w nich opisy i legendy związane z Doliną Prądnika spowodowały wzrost zainteresowania owym terenem
E.M. Andriolli, Turysta–starożytnik, „Tygodnik Ilustrowany” 1876, nr 161, s. 169.
9
10
J. Wiercińska, Andriolli, świadek swoich czasów, Listy i wspomnienia, Wrocław 1976, s. 386.
S. Burkot, Polskie podróżopisarstwo romantyczne, Warszawa 1988, s. 23.
11
12
M. Opałek, Drzeworyt w czasopismach polskich XIX stulecia, Wrocław 1949.
A. Więcek, Śląski drzeworyt warszawskiego Tygodnika Ilustrowanego drugiej połowy XIX w., Opole
1964, s. 7.
13
14
M. Romankówna, Pszczółka Krakowska (1819–1822), Kraków 1939, s. 14.
Podróże literackie do Doliny Prądnika 85
nie tylko wśród mieszkańców Wolnego Miasta Krakowa. Poza tym sam Kraków,
dawna siedziba królewska, miasto pełne pamiątek przeszłości, od początku XIX wieku stał się miejscem narodowych pielgrzymek i celem wędrówek krajoznawczych.
Nie pomijano w nich i Doliny Prądnika. Prawie każdy XIX-wieczny artysta odbywał
podróż do Ojcowa i okolic. Fascynacja urodą Doliny Prądnika, piękną i nieskażoną
naturą, górskim krajobrazem, tajemniczością legend i mrocznej historii w większości
w większości zrujnowanych zamków piastowskich oraz malowniczością i żywotnością ludu krakowskiego była typowa dla okresu romantyzmu.
W literaturze przedmiotu podróż jest traktowana rozmaicie; czasem jako typ
literatury-piśmiennictwa lub jako typ i gatunek albo tylko gatunek. S. Burkot uznał
podróż za:
specyficzną odmianę piśmiennictwa mającą własne reguły poetyki, za gatunek pogranicza, który mieści się w zasadzie w obrębie literatury faktu, choć dość swobodnie przekracza niekiedy tę granicę, by nabierając cech nowych, łącząc fakty z fikcją – znaleźć się
w obrębie literatury pięknej15.
R. Krzywy nazwał podróżopisarstwem:
Ogół zjawisk literacko-piśmienniczych przynoszących relacje z podróży [...] analogicznie do dziejopisarstwa czy hagiografii, które również nie oznaczają gatunków, ale typy
tematyczno-strukturalne16.
Wynika zatem, że chyba nie jest wyraźne rozgraniczenie form literatury użytkowej (typu list, diariusz, dziennik itp.) od form literatury pięknej. W tej sytuacji
chcę zaprezentować różnorodne relacje tylko z rzeczywistych podróży do Doliny
Prądnika, ze zwróceniem uwagi na związek podróżopisarza z konkretną formacją
kulturową, jego indywidualne zainteresowania i sposób ukazywania świata (charakterystyczne elementy, wartościowanie, refleksje, język itp.) oraz przyjętą konwencję
gatunkową.
W odbywanych podróżach można wyróżnić kilka charakterystycznych cech.
Przed powstaniem listopadowym podróż była wyznacznikiem ożywienia umysłowego i ekonomicznego, realizacją celów oświeceniowych, a pisane teksty miały za zadanie upowszechnianie pewnej wiedzy, zatem przeważał w nich aspekt użytkowy. W
tym czasie odwiedzili Dolinę Prądnika: Franciszek Karpiński (1788), który w tym samym roku wydał w Warszawie Podróż do Krakowa i okolic, Stanisław Staszic (1798)
swoje spostrzeżenia zamieścił w rozprawie O ziemiorództwie Karpatów (1805), a
później w Zarysach Karpatów i Tatr (1839). W roku 1811 odwiedził Ojców Julian
Ursyn Niemcewicz, o czym czytamy w jego Podróżach historycznych wydanych dopiero w Petersburgu w 1859 roku. Klementyna z Tańskich Hoffmanowa w 1824 roku
odbyła podróż z Warszawy do Puław i po drodze zwiedziła Dolinę Prądnika. Swoje
15
S. Burkot, Polskie podróżopisarstwo..., op. cit., s. 6–7.
R. Krzywy, Od hodoeporikonu do eposu peregrynackiego. Studium z historii form literackich, Warszawa
2001, s. 29.
16
86 Barbara Guzik
wrażenia z podróży oraz barwny i interesujący opis Ojcowa, Grodziska i Pieskowej
Skały zamieściła w jednym z numerów pisma „Rozrywki dla Dzieci” (1827) wydawanego własnym sumptem, a ponadto włączyła do Opisów różnych okolic Królestwa
Polskiego wydanych we Wrocławiu w 1832 roku oraz przywołała w dzienniku pisanym do przyjaciółki.
Choć przytoczone niżej relacje miały raczej charakter sprawozdawczy, to zawierały również opisy posiadające cechy literackości i dotyczyły zarówno samej Doliny
Prądnika, jak też rzeczki Prądnik, maczugi Herkulesa, zamków, jaskiń i związanych
z nimi legend. Warto zatem przypomnieć i porównać niektóre z nich.
Stosunkowo obszerny opis Doliny Prądnika znajduje się w liście poetyckim
F. Karpińskiego, dedykowanym Barbarze z Duninów Sanguszkowej, a stanowiącym
fragment Podróży do Krakowa.
Dolina Promnik, tak nazwana od potoku, który środkiem jéj płynie, jest rzadko widzianą pięknością, ktoby ją uczuć umiał. Brzeg najczystszego tego potoku, i obszerniejsze
ubocze, zieloną murawą usłane: wzdłuż zaś ciągną się najwyższe różnego składu i farby
skały, po których wieczne drzewa, na uproszonym gdzie-niegdzie kawałku ziemi wieszając się, świętość jakąś i uszanowanie bojaźliwe dla miejsca tego wrażają; gdyby zamek
Ojcowski, który w dalekości daje się widziéć, położenia tego nie ośmielał, że to dla
ludzi, nie dla wyższego jakiego stworzenia piękność ta sporządzona. O pół mili stamtąd do Piaskowéj skały, dawnéj Szafrańców dziedziny przybyliśmy. Zuchwałą sztuką,
na cyplu ostréj skały zamek ten osiadł. Kto z okien na ziemię spojrzy, w téj niezmiernéj
podniosłości, potok doliną tamtą płynący, chaty wieśniacze, i wokoło prawie otaczający
go skały gołe, albo drzewami okryte, najpiękniejszy widok sprawują. Na dole, przyjazdu
do zamku pilnuje pałka (jak nazywają) herkulesowa, czyli kamień przy drodze stojący,
od inszych skał oddalony; u dołu grubości może na cztery łokcie, z wolna zaś postępując,
u góry może na ośm; ale wysokości do trzydziestu łokci mający17.
Przytoczony opis uwzględnia topograficzny aspekt pejzażu. Narrator, pełniący
tu funkcję przewodnika, kieruje spojrzeniem odbiorcy. Najpierw wzdłuż potoku, któ­
ry środkiem doliny płynie, potem w głąb doliny z okien zamku. Takie ujęcie jest wynikiem pewnej syntezy, skrótowym obrazem doliny. Mimo tego narrator dostrzega
charakterystyczne cechy przestrzenne (środkiem, wzdłuż, o pół mili, z okien na zie­
mię spojrzy) oraz konkretność elementów krajobrazowych (zielona murawa, różnego
składu i farby skały, zamek, chaty wieśniacze). Taki sposób opisu jest charakterystyczny dla sentymentalizmu. Przywołany krajobraz jako całość, a nie jego wybrane
elementy wywołują określone uczucia estetyczne. Dla Karpińskiego Dolina Prądnika
stanowi najpiękniejszy widok, ale budzi też uszanowanie bojaźliwe dla miejsca tego.
Natomiast nie wywołuje żadnych uczuć słynna maczuga Herkulesa. Patrzy na nią,
jak na zwykły kamień przy drodze stojący i jak mierniczy określa jej grubość i wysokość18.
17
F. Karpiński, Pisma wierszem i prozą, Warszawa 1896, s. 358.
O kreacji pejzażu F. Karpińskiego pisze szerzej M. Cieński, Pejzaże oświeconych. Sposoby przedsta­
wiania krajobrazu w literaturze polskiej w latach 1770–1830 oraz wcześniej A. Załuska, Poezja opisowa
Delille’a w Polsce, Kraków 1934, s. 77.
18
Podróże literackie do Doliny Prądnika 87
Inni podróżnicy zwracali już uwagę na charakterystyczne elementy pejzażu.
Stanisława Staszica fascynował sam potok, który wielokrotnie opisał; dostrzegał nie
tylko prędkość nurtu, co podkreślał użyciem wielu czasowników ruchu, ale też przypisał strumieniowi cechy animizacji (mruczy, warczy).
I ten ponik, co z początku ledwo sączył się pomału, co jeszcze niechrzczony bez nazwiska bieżał i tylko rolniczych osad imiona przywłaszczał, już i on, ledwo dwie góry obiegł:
tu bystry prąd mruczy, po opokach warczy, a dobrze znane w dawnéj królów naszych
stolicy, przybrawszy sobie Promnik (Prądnik) za imię, pieniąc się, hucząc, rwie, rozwala
skały, a rumowiska ich starłszy mielizną, wynosi szumiąc do Wisły całą rzeką19.
Staszic, człowiek Oświecenia, nie pomija również utylitarnego charakteru potoku: ...niedawno urodzony Promnik nie próżnuje, pędzi młyny, trze drzewo, robi
proch...
Jednak najwybitniejszą autorką podróży przed 1830 rokiem była Klementyna
z Tańskich Hoffmanowa.
Jej ciekawość świata – jak pisze S. Burkot – powodowała, że opisy mijanych miejsc,
poznawanych po drodze ludzi, przeżywanych krajobrazów tworzą razem bogatą, kalejdoskopową panoramę życia. Barwny świat zewnętrzny dopiero okazuje się ważny, kiedy
staje się źródłem przeżyć autorki20.
Właśnie tak Hoffmanowa pisała o Ojcowie i okolicach:
weszłam na górę, do której niegdyś po moście wygodny był przystęp i przyjazd, a stanąwszy u stóp wieży, na gruzów stosie, obaczyłam dopiero piękność Ojcowa; bo ta nie
jest w zamku, ale w widzianéj z niego dolinie – wtedy uznałam prawdę tylu pochwał
i tylu opisów. Wystaw sobie, Anielko, zupełne miasto olbrzymie, z opoki stawiane; bo
tu już nie po jédnej stronie ogromnego parowu ciągną się skały, ale z obudwóch sterczą
w kształcie wspaniałych i dziwacznych domostw; nawet końca dojrzéć nie można tego
synów Tytana grodu, a wierzchołki skał, wysokiemi jodłami okryte, nieba sięgają. Wieś
cała ojcowska, dalsze zabudowania i ten Prądnik jeszcze tu piękniejszy, zdają się być
siedliskiem istot drobnych, ale ulubionych potężnemu bóstwu, które przez wzgląd na ich
słabość, tak warowną dają im osłonę. Napatrzéć się nie mogłam tego widoku21.
Autorka dokonuje tu obserwacji z perspektywy wertykalnej, co pozwoliło jej
w pełni docenić piękność Ojcowa. Warto tu zwrócić uwagę na specyficzny sposób
obrazowania. Aby ukazać urodę i niezwykłość pejzażu, wykorzystuje do tego dwa
elementy: topografię miasta, a mieszkańców tego grodu porównuje do bóstw:
miasto olbrzymie, z opoki stawiane, skały – w kształcie wspaniałych i dziwacz­
nych domostw, gród – synów Tytana, wieś – siedlisko istot drobnych, ale ulubio­
nych potężnemu bóstwu.
19
Cyt. za: Przewodnik po Ojcowskiej Dolinie..., op. cit., s. 7–8.
20
S. Burkot, Polskie podróżopisarstwo..., op. cit., s. 250.
21
Cyt. za: Przewodnik po Ojcowskiej Dolinie..., op. cit., s. 12–18.
88 Barbara Guzik
Taki sposób obrazowania jest charakterystyczny dla wczesnych poematów opisowych, nawiązujących do Delille’a; w myślenie o przyrodzie przenika wyraźnie
antropocentryzm. „Życie przyrody – pisze A. Witkowska – jest człekopodobne,
a księga natury okazuje się sparafrazowaną opowieścią o naturze ludzkiej”22.
Ale Hoffmanowa nie ogranicza się tylko do opisu doliny. Jej zachwyt budzą lasy
ojcowskie, o których wielokrotnie wspomina: „las bukowy prześliczny, pierwszy raz
widziałam tego rodzaju drzewa: zieloność ich i gładkość liścia jest niezwyczajna...”.
Zwiedza również okoliczne miejscowości, jaskinie, a przy każdej okazji nawiązuje
do wydarzeń historycznych, legend, objaśnia nazwy miejscowości:
Pomny na ojca tułactwo, godny syn, Kazimierz Wielki, gdy osiadł na polskim tronie, tylą
zamkami kraj nasz opatrzył, i tutejszy na nowo wymurować kazał, w nim przemieszkiwał
niekiedy, i nazwał go najprzód Ojciec u skały, a potem Ojców23.
Ten historyzm i nawiązanie do legend występuje szczególnie silnie u Franciszka
Wężyka (1785–1862), którego poemat opisowy Okolice Krakowa wydany w 1820
roku, cieszył się niesłabnącym powodzeniem u czytelników, chociaż krytycy dawni
i współcześni wyrażali o nim różne opinie. Sam autor w przypisach wyjaśnił, iż
„Poema niniejsze poczęte zostało w roku 1809 po zajęciu Krakowa i jego okolic
przez wojska polskie”24, a inspiracją była odbyta w sierpniu tegoż roku wycieczka
z przyjaciółmi do Ojcowa, Pieskowej Skały i „malowniczej doliny Prądnika”. Okolice
Krakowa były wielokrotnie przerabiane i wznawiane. Początkowo miały charakter
poetyckiego notatnika z podróży czy obrazów z podróży, by później zająć należne „miejsce w ewolucyjnym ciągu przekształceń polskiego dziewiętnastowiecznego poematu opisowego”, co podkreśla w swojej rozprawie B. Czwórnóg-Jadczak25.
Wężyk świadomie nawiązuje do klasycznych form epickich, do tradycyjnego poematu, co można dostrzec w wykorzystaniu inwokacji i odwołaniu się do tradycji
literackiej. Za swojego mistrza uważa Stanisława Trembeckiego i jego Sofiówkę.
Jednak oryginalność Wężyka polega na wyborze tematu; o ile Sofiówka przedstawia
park krajobrazowy stworzony przez człowieka, to w Okolicach Krakowa mamy opis
krajobrazu naturalnego, często pełnego grozy. Jednak nie jest to jedyny cel poematu;
dobitnie o tym pisze w inwokacji sam autor:
Wyższy cel ducha mego obdarza natchnieniem
Ojców ziemię ojczystą chcę uwielbić pieniem
......................................................................................
Śpiewać będę kraj błogi, którego wnętrzności
Pierwszych ojców ojczyzny przechowują kości.
A. Witkowska, Poemat opisowy, [w:] Słownik literatury polskiego Oświecenia, pod red. T. Kostkiewiczowej, wyd. II. poszerzone, Wrocław–Warszawa–Kraków 1991, s. 417.
22
23
Przewodnik po Ojcowskiej Dolinie..., op. cit., s. 13.
24
F. Wężyk, Okolice Krakowa, Poema, Tarnów 1881, s. I.
B. Czwórnóg-Jadczak, Klasyk aż do śmierci. Twórczość literacka Franciszka Wężyka, Lublin 1994,
s. 280.
25
Podróże literackie do Doliny Prądnika 89
Śpiewać chcę, jeźli rzeczy głos wydoła słaby,
Bogactwa i pamiątki, wdzięki i powaby
Ziemi, na której łono natura wspaniałą
Wszystkie skarby swych darów z hojnością rozlała.
..............................................................................
W jej głębię zapuszczony człowiek światła chciwy
Karmi umysł ciekawy tysiącznymi dziwy;
A wdarłszy się w najskrytsze tajniki natury,
Dobywa sól pożywną, kruszce i marmury26.
Celem autora było zatem ukazanie zarówno piękna ziemi ojczystej, zainteresowanie ludźmi i historią własnego kraju oraz budzenie patriotyzmu, o czym pisze
w strofach nawiązujących do Hymnu o miłości ojczyzny Ignacego Krasickiego:
O miłości ojczyzny! Twa przemożna władza
Do bohaterskich uczuć ludzi doprowadza.
Któż ci sił swych, kto życia nie odda z weselem?
Taki cel poematu i jego realizacja wskazują na łączenie prądów romantycznych
z klasycznymi. Obok struktury poematu oświeceniowe zadania realizuje narrator,
który pełni rolę autorytetu i przekazuje odbiorcy określony obraz świata. Narrator
w poemacie to przewodnik, który komentuje widoki, dzieli się z odbiorcą swoją
wiedzą, czasem jest chłodnym obserwatorem, a niejednokrotnie przybiera również
ton sentymentalny. Dużo uwagi poświęca krajobrazowi doliny Prądnika i Pieskowej
Skale. Pochwałę okolic Pieskowej Skały i Ojcowa wygłasza także prozą i załącza
jako przypis do tegoż fragmentu poematu:
Kiedy mnóstwo współziomków naszych spieszy na wyścigi w obce kraje dla dziwienia się pięknej naturze; kiedy wielu z nich zna i opisuje to, co Włochy, Szwajcaria
i Saksonia posiada pod względem widoków: jak mała liczba takich, którzy zwiedzili okolice Pieskowej Skały i Ojcowa. Wszakże rzadki widok porównać się może z temi, jakie
nasuwają idącym od tego pierwszego miejsca ku Krakowa doliną, który Prądnik dąży ku
Wiśle... Gdyby kraj nasz mniej obojętnych na własne rzeczy posiadał, okolice o których
się rzekło, tak byłyby odwiedzane, jak Szwajcaria Saska, tak upowszechnione pęzlem
i przez ryciny, jak ona27.
Same opisy Pieskowej Skały i Ojcowa również zasługują na uwagę, chociaż
mają niejednorodny charakter. Najciekawsze dotyczą „groźnej i dzikiej natury”, ruin
lub jaskiń:
Wtem się jawi zamczysko dawnego Ojcowa
Jakiż widok posępny, lecz zarazem wspaniały!
Te w dwa rzędy nad wodą ciągnące się skały,
Ten bór, co go nie przejrzy najbystrzejsze oko,
Ta cichość, co się nad nim rozciąga szeroko,
26
F. Wężyk, Okolice Krakowa..., op. cit., s. 3–4.
27
Ibidem, przypis 14, s. V.
90 Barbara Guzik
Ten gmach z ozdób odarty i wyzuty z ludzi;
Ciekawość, przerażenie i cześć wyższą budzi.
......................................................................
Drży przechodzień, po gruzach drapiąc się do góry,
By nam w gruncie zachwiane nie runęły mury;
Odpychane bojaźnią cofają się nogi
Z usłanej nieprzezornie nad przepaścią drogi28.
Jednak takie tendencje do autonomizowania natury są nieliczne. Nawet malownicze widoki są punktem wyjścia do fabularyzacji, która ma na celu przywołanie wydarzeń historycznych: „W krwawych walkach Łokietek o prawa korony tu się krył”,
lub nawiązanie do legendy o Kraku w związku z maczugą Herkulesa. W Okolice
Krakowa została włączona Duma o Żegocie Szafrańcu, która, jak twierdzi Władysław
Wężyk, bratanek poety, była jednym z pierwszych utworów F. Wężyka29, a opowiadała o losach jednego z właścicieli Pieskowej Skały. Utwór ten mieści się w nurcie
historycznym, jednak ma bardziej liryczno-refleksyjny charakter; opowiada o losach
Żegoty rycerza, a tłem jest dolina Prądnika; jej przyroda, ruiny zamku i jaskinie.
Szczególnie ceniona jest Ludmiła w Ojcowie (1818) B. Kicińskiego. Cz. Zgorzelski uznaje ten tekst za dumę grozy; utwór, który nawiązuje do sielanki i osiemnastowiecznej liryki sytuacyjnej, ale pojawia się w nim sensacyjność i także duchy,
dobre i łagodne. Ludmiła w Ojcowie akcentuje motyw pośmiertnej wierności ukochanego, który poległ w obronie ojczyzny. Samego Kicińskiego uważa Zgorzelski za
jednego z tych, co przygotowali grunt dla ballady romantycznej30.
Podróże romantyczne po kraju odbywała także Jadwiga Łuszczewska-Deotyma
(1834–1897). Jak zanotowała w pamiętniku, były one inspiracją do tworzenia
tekstów literackich, a z podróży do Ojcowa (1859): „utworzył się poemat Gonitwy
w Dolinie Prądnika całkowicie utrzymany w stylu baśni, prostodusznym, błyskotliwym i figlarnym”31. W swym Dzienniku podróży w sposób efektowny i emocjonalny
odmalowała Dolinę Prądnika:
Dolina Prądnika jest ciągłém pasmem zjawisk i zachwyceń; nigdzie jednak tyle nie zdumiewa, ile w głębokiéj kotlinie, nad którą panuje zamek Ojcowski, zbudowany przez
synowską pobożność króla-prawodawcy. Tam zuchwałość rozdziwaczonéj przyrody dochodzi do potęg najśmiélszej poezyji: jest to skamieniały dytyramb32.
Zachwyca się także urodą i strojami ludu krakowskiego. Opisuje go bardzo dokładnie i dodaje, że „wdziękiem tam jaśnieją prawie wszystkie dzieweczki; z nich kilka napotkałam tak pięknych, iż tylko pędzel Rafaela podobne postacie odtwarzał”33.
28
Ibidem, s. 33–34.
29
W. Wężyk, Kronika rodzinna, oprac. i wstępem opatrzyła M. Dernałowicz, Warszawa 1987, s. 54.
W. Pusz, B. Kiciński (1797–1844), [w:] Pisarze polskiego oświecenia, pod red. T. Kostkiewiczowej
i Z. Golińskiego, Warszawa 1996, s. 756–975.
30
31
Deotyma, Jadwiga Łuszczewska, Pamiętnik 1834–1897, Warszawa 1968, s. 146.
32
Cyt. za: Przewodnik po Ojcowskiej Dolinie..., op. cit. s. 19–20.
33
Ibidem, s. 20.
Podróże literackie do Doliny Prądnika 91
O Dolinie Prądnika pisali także krakowscy romantycy: Józef Łapsiński i Edmund
Wasilewski. Łapsiński urodził się w Pieskowej Skale w 1805 roku. W 1829 roku
wydał tom poezji, w którym zamieścił cykl sonetów o Krakowie i okolicach. Dwa
z nich poświęcił Pieskowej Skale i zamkowi w Ojcowie. W poezji Łapsińskiego dostrzega się zarówno wpływy stylistyki pseudoklasycznej, jak też motywy charakterystyczne dla sentymentalizmu, tzn. śmierć, przemijanie, znikomość życia ludzkiego.
Jednak na podkreślenie zasługuje pojawiająca się umiejętność budowania nastroju
specyficzna dla romantyzmu, co dostrzega się w sonecie o Ojcowie:
Ojców
Pośród zniszczonych ozdób szkielet gmachu stoi,
Przyśpiewuje mu puszczyk pieśń pogrzebu z wieży,
A przeszłość łzawem okiem w żałobnej odzieży
Wyziera szczelinami wypartych podwoi.
Bluszcz pożółkły upałem, nagie ściany stroi,
Strojone zbroicami walecznych rycerzy;
W kaplicy staropolskich nie słychać pacierzy,
Tylko przez święte okna wpada szelest zbroi
.....................................................................
Łapsińskiego uznaje się też za poetę pleneru. W przeciwieństwie do Wężyka,
który opiewa uroki krajobrazu, Łapsiński traktuje przyrodę emocjonalnie, wzbogaca
opisy efektami akustycznymi i wzrokowymi, posługuje się personifikacją i hiperbolizacją, uwidacznia się to w opisie maczugi Herkulesa w sonecie o Pieskowej
Skale:
Na straży dolin stoi kolos Herkulesowy,
Nachylony jak olbrzym nieczuły-ponury –
Zazdroszcząc głośnej źródeł z kwiatami rozmowy34.
Edmund Wasilewski (1814–1846) autor popularnych Krakowiaków i poematów
Katedra na Wawelu i Dzwon wawelski, do których nawiązywał później Stanisław
Wyspiański, oprócz zabytków Krakowa interesował się również najbliższymi okolicami. Do jego wyobraźni przemawiały fantastyczne kształty skał ojcowskich, które
stały się natchnieniem do napisania jednego z ostatnich, a zarazem najpiękniejszego
wiersza:
Napis w Ojcowie
Tu myśl Boga skamieniała
W fantastycznych skał urwiska,
Tu się potok z szumem ciska
Jakby ludzkość go pognała!
Tu natura kwitnie cała
Poezje Józefa Łapsińskiego (ok. 1820–1831), t. I, w Krakowie, w Drukarni Braci Gieszkowskich 1829,
s. 19–20; Szerzej na temat poezji J. Łapsińskiego pisze Z. Jagoda, O literaturze i życiu literackim wolnego
miasta Krakowa 1816–1846, Kraków 1971, s. 142–147.
34
92 Barbara Guzik
W kwiatów woni, w lasów wianku
Świeża, jakby dziś w poranku
Z dłoni Boga wyleciała35
Wiadomo, że Ojców w XIX wieku był znanym miejscem letniskowym. Przebywali tu liczni przedstawiciele środowiska artystycznego i literacko-dziennikarskiego, ale te pobyty nie zaowocowały większymi dziełami literackimi. Były to
raczej ulotne impresje36. Natomiast na uwagę zasługuje relacja E.M. Andriollego
z podróży odbytej wraz z żoną z Warszawy do Ojcowa latem 1885 roku. W towarzystwie Klemensa Junoszy-Szaniawskiego, Adolfa Dygasińskiego i innych pieszo
i na drabiniastym wozie zwiedzał Dolinę Prądnika. Relację z tej wyprawy zamieściły
„Kłosy” w 1887 roku jako Listy Andriollego do Adama Pługa z przejażdżki po kraju
pisane i ilustrowane przez E.M. Andriollego. Do tego typu listów pisanych z podróży po kraju, zawierających tekst i rysunek, zachęcił prawdopodobnie Andriollego
jego przyjaciel a zarazem redaktor „Kłosów” Adam Pług. Stanowiły dla czytelników
czasopisma, lubiących literaturę podróżniczą, z pewnością atrakcję, tym bardziej że
autorem był znany rysownik. Andriolli lepiej posługiwał się ołówkiem niż piórem,
jednak te dwa elementy wzajemnie się uzupełniały, chociaż czasem tekst stanowił
krótki zapis:
Z uznaniem całej niemocy posyłam Ci rysunek. Bądź pobłażliwym, a jeżeli chcesz mieć
wyobrażenie o tych czarach i cudach, to jedź oglądać je na własne oczy;
Posyłam Ci rysunek, a dodam, że idąc drogą do Łokietka ku Krakowowi mija się szereg
uroczych miejsc...
Jeszcze dalej, zawsze z drugiej strony Prądnika, Skała Rękawica (masz rysunek), a niedaleko grota ciemna...
Krótkie, szkicowe opisy dotyczyły także zamku ojcowskiego, pustelni bł.
Salomei i klasztoru klarysek pod Grodziskiem37.
Na szczególną uwagę zasługuje Adolf Dygasiński (1939–1902), urodzony
w Niegosławicach nad Nidą, pisarz, pedagog, naturalista, przyrodnik, krajoznawca.
Przez całe życie był mocno związany ze swoją ziemią rodzinną, co potwierdziła jego
córka: „Strony te, od Kielc do Ojcowa, były najbardziej z całego kraju ukochane
przez mego ojca”.
Przyjaciel Zygmunt Wasilewski zaś pisze:
Życia nie można kochać w ogóle, kocha się je w pewnej postaci. Dygasiński widział je
w tym słońcu, które świeci na Ponidziu, nad Prądnikiem, nad Wisłą... Zwano go polskim
E. Wasilewski, Poezje, wstępem i objaśnieniami zaopatrzył E. Haecker, Kraków 1925, BN SI nr 85,
s. 197.
35
Pisze o tym szerzej M. Gotkiewicz, Ojców wierszem i prozą od końca XVIII w., [w:] Przyroda
Ojcowskiego Parku Narodowego, Warszawa–Kraków 1977, s. 13–31.
36
Szerzej o podróżach E.M. Andriollego piszą: E. Malinowska, Elwira Michała Andriollego ilu­
strowane relacje z podróży do kraju, [w:] Wokół reportażu podróżniczego, pod red. E. Malinowskiej
i D. Rotta, Katowice 2004, s. 158–171; J. Wiercińska, Andriolli.., op. cit.
37
Podróże literackie do Doliny Prądnika 93
Kiplingiem, a nawet szanowano go wyżej, bo gdy tamten operował pojęciami abstrakcyjnymi gatunku, to nasz Kipling potrafił wczuć się w życie duchowe stworzenia indywidualnego38.
Dygasiński nazywany był piewcą lub poetą Ponidzia, ponieważ tej krainie poświęcił większość utworów, ale akcje kilku nowel i Godów życia umieścił w Dolinie
Prądnika. Na szczególną uwagę zasługuje tu nowela Demon, w której narracja dotycząca rabunkowej gospodarki lasów ojcowskich, prowadzona jest z perspektywy
bohatera-narratora. Narrator w pierwszej osobie identyfikuje się z twórcą dzieła, który
z trwogą obserwuje postępujące zniszczenie lasów, wykup ziemi przez Niemców w
XIX wieku. Jednak najambitniejsze dzieło ostatnich lat to Gody życia (1902), w swoim
czasie chętnie czytane i tłumaczone na wiele języków. Akcję tego lirycznego poematu
prozą o cechach baśniowo-realistycznych umieścił Dygasiński w Dolinie Prądnika.
Bohaterem uczynił małego mysikrólika, którego losy zostały wplecione w odwieczny
rytm przyrody. Bogactwo i wnikliwość w opisach przyrody ojcowskiej, symbolicznoalegoryczne odniesienia, archaizująco-poetycka stylizacja czynią ten utwór nie tylko
interesującym, ale też wysoko lokują w kręgu prozy modernistycznej39.
Na początku XX stulecia, zanim Polska odzyskała niepodległość, Ojców był
miejscem szczególnie odwiedzanym przez letników. P. Wilczek przypomina poetę
Jana Lechonia, który między 9–12 rokiem życia (a więc między latami 1908–1911)
spędzał wakacje w Grodzisku koło Ojcowa. Do wspomnień z tego okresu poeta
powracał wielokrotnie w Dziennikach, a w 1952 roku napisał wiersz o Ojcowie,
nazwany przez P. Wilczka „symbolem szczęśliwego dzieciństwa, Arkadią”40.
Kazimierz Andrzej Jaworski, poeta, tłumacz, współzałożyciel i redaktor pisma
literackiego „Kamena”, również wspominał wakacje spędzone w Ojcowie w roku
1908:
Wakacje w Ojcowie zamknęły okres mojego dzieciństwa... Ojców z tymi regionalnymi
strojami, z muzyką ludową, z podaniami o naszych królach, Ojców zagubiony w głębiach
kanionu, tak blisko granicy i Krakowa, wydaje mi się oazą polskości...
O wakacjach z 1910 napisał:
Znowu więc zwiedzaliśmy groty, jeździli do Pieskowej Skały, chodzili po wąwozach...
Zwłaszcza lubiłem widoki z lesistych wzgórz. Mówiono, że z Góry Chełmowej w bardzo
pogodny dzień, kiedy jest czyste powietrze, można zobaczyć Tatry i Kraków. Tatr nie
widziałem, ale kiedyś wieczorem bardzo wyraźnie światła w podwawelskiej stolicy. Jak
Cyt. za: J. Nowak-Dłużewski, Adolf Dygasiński, kielecki pisarz regionalny, [w:] J. Nowak-Dłużewski,
Z historii polskiej literatury i natury, Warszawa 1967, s. 271.
38
A. Dygasiński, Demon, [w:] Nowele i opowiadania, t. I, pod red. B. Horodyskiego, Warszawa 1952,
s. 81–112; idem, Gody życia, Warszawa 1983; por. także B. Dyduchowa, Narracja w utworach noweli­
stycznych Adolfa Dygasińskiego, Wrocław 1974.
39
P. Wilczek, Ojców w życiu i twórczości Jana Lechonia (Leszka Serafinowicza), [w:] Prądnik, Prace
i materiały Muzeum im. Prof. W. Szafera, T.10, pod red. K. Grodziskiej i J. Partyki, Ojców 1995, s.
91–100.
40
94 Barbara Guzik
mocno biło mi serce na myśl, że się znajduje tak blisko miasta, o którym tyle czytałem,
miasta, gdzie jest stary polski uniwersytet, gdzie się swobodnie odbywają patriotyczne
manifestacje, gdzie nie czuć ucisku zaborcy. Ach, kiedyż zobaczę Wawel, Sukiennice
i kościół Mariacki41.
Dolina Prądnika, jakkolwiek nie zaistniała w literaturze tak jak Tatry czy Kresy,
to jednak odegrała znaczącą rolę w świadomości narodowej i chociażby z tej racji zasługuje na szczególną uwagę. Jej uroda, przeszłość i teraźniejszość wywierały wrażenie na odwiedzających. Był to zarówno S. Staszic, który poznał wcześniej
Ojców niż Tatry, byli podróżnicy romantyzmu. Dla romantyków Dolina Prądnika
uobecniała i łączyła w integralną całość dziką przyrodę, historyzm i ludowość.
W wielu pisarzach i artystach przełomu XIX i XX wieku zachwyt budziła przyroda
ojcowska, która stawała się inspiracją do twórczych działań. Dla innych była dolina
ta oazą polskości czy wreszcie ciągle powracającym wspomnieniem.
Może zatem warto jako podsumowanie zacytować słowa ks. Jana Twardowskiego: „Ludzie mówią o poetach wielkich i małych. Mnie się wydaje, że lepiej mówić
o poetach różnych, odrębnych. Wtedy mówi się raczej o wartościach”.
Literary Journeys to the Prądnik Valley
Abstract
The interest of writers and artists in the Prądnik Valley dates back to king Stanisław
August Poniatowski’s travels (1788). At the beginning, those were travels with the purpose
of getting to know the country, its past and its present. Such travels were made by, inter alia,
S. Staszic, J.U. Niemcewicz and K. Hoffmanowa nee Tanska. In the 19th century, together
with the spreading ideology of Romanticism, more and more authors and artists visited Ojców,
which epitomized the basic features of Romanticism, i.e. historism, folklore and faultless nature. The works of F. Wężyk – “Vicinity of Kraków”, Józef Łapsiński, the author of sonnets,
and later on Adolf Dygasiński and Jan Lechoń, should be mentioned here. The Prądnik Valley
became also an oasis of the Polish character, especially for the Congress Kingdom, because it
was close to the border with Kraków, which recalled the former greatness and independence
of Poland.
41
K.A. Jaworski, Wywoływanie cieni, Lublin 1968, s. 51, 86.
Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis
Folia 44
Studia Historicolitteraria VII (2007)
Paweł Zięba
Motyw podróży i drogi z punktu widzenia
edytorskich i stylistycznych rozwiązań
Józefa Ignacego Kraszewskiego
Tematem opracowania jest opis i analiza literalnych i nieliteralnych znaczeń wyrażeń i zwrotów użytych przez Józefa Ignacego Kraszewskiego, a także zmian edytorskich w niektórych tekstach. Zamiarem autora jest zbadanie, jakich wyborów dokonywał wydawca wobec posiadanych tekstów podróżopisarskich, a także przedstawienie,
jaki tzw. językowy obraz podróży wyłania się z „poprawionych tekstów”1.
Prowadzone przez Kraszewskiego prace redaktorskie nad tekstami historycznymi, w znacznej części pamiętnikami i listami z podróży, nie podlegały jednemu
schematowi. Kraszewski nie drukował całości posiadanego materiału. Zanim rozpoczął właściwą pracę nad rękopisem, dokonując krytyki tekstu, zastępował jego część
własnym komentarzem lub całkowicie usuwał wybrane przez siebie fragmenty.
Reportaż podróżniczy Józefa Ignacego Kraszewskiego, pomimo iż luźno mieści
się on w dosłownym znaczeniu terminu w XXI wieku, postrzegamy bardziej jako
gatunek literacki niż publicystyczny, ponieważ dominuje w nim funkcja estetyczna
nad użytkową2. Myśl chronologicznego udokumentowania podróży ustępowała zamiarowi oddania nastroju i malarskiego opisu miejsca, dawała czytelnikom wyobrażenie świata, z którym stykali się rzadko bądź wcale. Co więcej, drobiazgowa praca
nad poprawieniem stylu i poprawki dotyczące szczegółów podróży, dokonane przez
Kraszewskiego przeszło 20 lat po odbytej drodze, świadczą o głównym nacisku na
funkcję artystyczną wydanych Wspomnień Polesia, Wołynia i Litwy. Kraszewski
oraz autorzy wydawanych przez niego tekstów podróżniczych używają stylu charakterystycznego dla literatury pięknej.
Por. Językowy obraz świata, pod red. J. Bartmińskiego, Lublin 1999.
1
Należy zaznaczyć, że reportaż podróżniczy dopiero rodził się i termin ten nie funkcjonował jeszcze
w czasach omawianych tekstów, pomimo że możemy wykazać jego cechy. Różnicą zaś będzie chociażby
mechanizm powstawania tekstu, opisy podróżnicze Kraszewskiego nie są pisane na zamówienie żadnej
z agencji prasowych, tak, jak pisywał np. H. Sienkiewicz.
2
96 Paweł Zięba
Warto jednak zwrócić uwagę, że Kraszewski wydawał dzienniki podróży datowane od wieku XVI, w których funkcja publicystyczna była dominująca. Pisano
diariusze informujące o noclegu czy charakterystycznym wydarzeniu dnia, listy
przeznaczone dla bliskich, ciekawych drogi, bądź raczej osób biorących udział
w podróży (Podróże poselstwa do Turcji, Podróż Stanisława Augusta do Kaniowa3).
Artur Rejter wskazuje, że w XIX wieku wyłania się jako samodzielny gatunek list
podróżniczy, z funkcją artystyczną dominującą nad informacyjną4. Kraszewski wydał opis podróży Fryderyka Szulca z przełomu XVIII i XIX stulecia w nowym stylu
podróżopisarskim (zawierającym również cele publicystyczne5).
Doświadczenia Kraszewskiego, związane z redakcją wydawanych tekstów,
wpływały na treść jego powieści. Warto zwrócić w tych utworach uwagę jeszcze
na osobę samego podróżnika. Często (choć nie zawsze) jest to szlachcic oglądający
świat z okna wozu, amator, ale czasem spotyka on na swojej drodze człowieka, dla
którego wędrówka stanowi styl życia. W Jak się dawniej listy pisały Kraszewski
oddaje obraz posłańca z listem od podskarbiego do podkomorzego Wereszczaki:
Jest to postać przedpotopowa, dziś już zapomniana i z tradycji tylko znana, ale dawniej
istnieli tacy ludzie, co przez całe życie sprawowali obowiązki posłańców; było to ich
powołanie. Takiego „umyślnego” poznać było można zaraz z fizjonomii. Człowiek to
zwykle bywał śmiały, z ludźmi obyty, dróg świadomy, zahartowany na wszystko i chętnie
przewożący różne wiadomości. Nie gardził on kieliszkiem w szynku i koń jego miewał
zwyczaj nawet przed każdym się zatrzymywać proprio motu6.
Widzimy więc obraz człowieka podróżującego z powołania. Odnajdujemy podobne postaci w innych tekstach, np. Dziadunia z Interesów familijnych:
Tak nazwany dziadunio był to sobie krzepki, czerstwy, okrągłej twarzy, rumianego lica,
siwiuteńkich już włosów staruszek w szaraczkowej kapocie, w takichże spodniach i butach kozłowych do kolan. Miał w ręku kij prosty dębowy a podpasany był skórzanym
pasem. Twarz jego miała szczególny, oryginalny wyraz rubasznej odwagi, spokoju i wesela, coś podobnego do starego Demokryta lub do bajecznego Diogenesa, którego postać
wieki powoli tworzyły.
Tekst hr. Platera różni się od omawianych tutaj przykładów, przedstawia drogę do Kaniowa monarchy,
a nie szlachcica. Z tej przyczyny nie znajdziemy tam charakterystycznych elementów tekstów podróżniczych wymienionych w tej pracy.
3
4
A. Rejter, Kształtowanie się gatunku reportażu podróżniczego w perspektywie stylistycznej i pragma­
tycznej, Katowice 2000, s. 8.
Szulc, oprócz spostrzeżeń dotyczących tubylczej ludności, krajobrazów i złego stanu dróg, do znudzenia
wymienia uwagi dotyczące żyzności gleb lub informacje o wartości militarnej, jak np. uwagi nt. warszawskich koszar: „ostatnie wyglądają na zewnątrz wspaniale: a jedne z nich, świeżo wzniesione ujazdowskie,
są może najpiękniejszymi koszarami na świecie. Dom kadetów i arsenał są także publicznymi gmachami
bardzo pokaźnymi”. Polska w roku 1793 według podróży Fryderyka Szulca, Drezno 1870, s. 39-40.
5
J.I. Kraszewski, Jak się dawniej listy pisały, Warszawa 1953, s. 6.
6
Motyw podróży i drogi z punktu widzenia edytorskich... 97
[…] nie mogąc nigdzie długo miejsca zagrzać, żeby mu gdzie najlepiej było, po niejakim
czasie wyruszał dalej i jechał, gdzie go oczy niosły. Do tych nieustannych podróży miał
jednego silnego szkapę, wózek zielono malowany i tłomoczek – nic więcej7.
Są to postaci przedstawione przez narratora z dozą sympatii i szacunku.
Spotykamy zatem wędrowców śmiałych, energicznych i powołanych do swego zajęcia, jak i zdrożonych, błądzących i wypalonych.
Nastrój, który towarzyszy podróżnikom-amatorom w prozie Kraszewskiego, najczęściej jest nostalgiczny. Tak dzieje się w powieści Latarnia czarnoksięska, gdzie daleka wyprawa do Dubna, a potem Warszawy ma stanowić lekarstwo dla chorej duszy
bohatera. Tak też przedstawiona jest droga samego Kraszewskiego w Druskiennikach.
Szkicu literacko-lekarskim8, wybierającego się do zdrojów leczniczych:
[…] smutny udałem się wkrótce w dalszą podróż. Tu zaraz żółte piaski do powolnej zmuszające jazdy, rozpoczęły ten długi szereg wydm i nasypów, którymi cała droga prawie
miała być wysłana. Wlokłem się więc sam jeden z myślami, oglądając tylko znany mi już
zresztą kraj otaczający. [podkr. – P. Z.]9
Piasek i jego kolor zawsze powiązany jest w tych opisach z negatywnymi wrażeniami. Malarskość krajobrazu, łącząca się z goryczą, przypomina drogę przez
mękę:
Ale to piaski, las, groble, błota nawet tutejsze niepodobne są innym. Jest to dzikość bez
wdzięku, bez powabu, bez charakteru, podniesiona do najwyższego stopnia, do nieokreślonej potęgi. Wszystko się spika na wbicie ci tej myśli, że na wieki wieków jechać
będziesz tą pustynią, aż do Józefatowej doliny10.
Jest to droga prowadząca do śmierci; lęk chorego (umierającego?) człowieka, który jedzie szukać żywej wody, eliksiru życia11. Przyjęcie takiej interpretacji w książce
popularyzującej uzdrowisko stawia wypowiedź Kraszewskiego na dość wysokim poziomie artystycznym.
Analiza stylu drugiego wydania Wspomnień Wołynia, Polesia i Litwy pozwala
zbadać nie tylko ewolucję języka Kraszewskiego, ale także odpowiedzieć na pytanie,
czy uległa zmianie koncepcja gatunku podróżopisarstwa. Na co autor położył nacisk
J.I. Kraszewski, Interesa familijne. Powieść, t. I, Kraków 1988, s. 127, 129.
7
J.I. Kraszewski, K. Wolfgang, Druskieniki. Szkic literacko-lekarski przez J. I. Kraszewskiego i Ksawerego
Wolfganga, Wilno 1848; por. T. Budrewicz, Kraszewski w Druskiennikach, [w:] idem, Kraszewski – przy
biurku i wśród ludzi, Kraków 2004.
8
J.I. Kraszewski, Druskienniki…, op. cit., s. 3.
9
10
Ibidem, s. 7.
Jest to typowe rozwinięcie motywu wędrownego podróży jako porzucenia dotychczasowego życia,
by dojść do inicjacji duchowej; por. m.in. wędrówki bohaterów romantycznych; Ch. Baudelaire, Podróż;
w Lalce B. Prusa droga Wokulskiego z Łęckim i Starskim do Krakowa, podczas której uświadamia sobie,
kogo pokochał; T. Mann Śmierć w Wenecji; opowiadanie H. Hessego pt. Podróż na wschód i pod tym
samym tytułem książkę C. G. Junga.
11
98 Paweł Zięba
w 1860 roku, po licznych doświadczeniach edytorskich przygotowując do ponownego wydania książkę sprzed 20 lat. Wszak decyzja o przygotowaniu do druku dzieł
takich, a nie innych oraz dokonanie w nich poprawek, niewątpliwie musiała zbiegać
się z wyborami estetycznymi Kraszewskiego. Jakimi normami stylistycznymi kierował się Kraszewski, wiemy z artykułów Tadeusza Budrewicza, prac Alicji Pihan czy
Elżbiety Koniusz12. Czy takimi samymi normami kierował się pisarz przy opracowaniu edytorskim tekstu?
Komentarze Kraszewskiego do dzieł rzadko zawierały informacje dotyczące fizycznej budowy źródeł (np. rodzaj papieru, stan, format itp.)13. Wyjątkiem jest niezbyt
obszerna adnotacja do Notat generała Brygady Wielkopolskiej z lat 1775–177814:
Między starymi szpargałami, które się nam niedawno do rąk dostały, trafił się zamazany,
na wpół rozerwany raptularz, poszarpany, powalany i podarty tak, że niektórych stronic
zostały zaledwie wykoszone resztki – ani początku, ani końca. Coś na kształt dziennika,
na kształt brulionu korespondencji, razem regesta, rachunki, spisy ludzi i przypomnienia
ekonomiczne. Chociaż w najgorszym stanie i ledwie jakąś ułamkową cząstką większej
całości będący, rękopis ten, po odczytaniu niełatwym kilku stronic dosyć zajmującym się
okazał. – Przepisaliśmy go, wyrzuciwszy co żadnego nie miało interesu15.
Warto zwrócić uwagę na zabieg edytorski, motywowany względami kurtuazji,
jakim jest przemilczenie nazwiska autora dziennika, którym był gen. Jan Lipski:
Moglibyśmy z początkowych głosek pod kopią niektórych listów umieszczonych (J. L.)
domyślać się łatwo autora dziennika tego, ale wolimy – dla wielu przyczyn, dośledzenia
zaniechać16.
Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy, opracowane edytorsko przez Stanisława
Burkota, oparte zostały na wydaniu wileńskim z 1840 roku. We wstępie zatytułowanym Podróż po stronach rodzinnych, S. Burkot tak komentuje rozwój romantycznego podróżopisarstwa:
różni się dość wyraźnie od „podróży” wcześniejszych przede wszystkim innym określeniem celów, wydobyciem na plan pierwszy osobowości podróżnika, najczęściej artysty,
który na własny sposób komentuje świat, notuje wrażenia i snuje refleksje na temat przeszłości i teraźniejszości [...] było to podpatrywanie życia w różnych przejawach17.
12
T. Budrewicz, Poglądy Kraszewskiego na styl; Nad autografami Kraszewskiego, [w:] idem, Kraszewski
– przy biurku..., op. cit.; A. Pihan, Studia o języku J. I. Kraszewskiego. Słowotwórstwo i leksyka drugie­
go okresu twórczości, Poznań 1991; E. Koniusz, Studia nad językiem Józefa Ignacego Kraszewskiego,
cz. 1, Kielce 1992.
13
W przeciwieństwie do Szkoły Krakowskiej.
Notaty generała Brygady Wielkopolskiej Kawalerii Narodowej z lat 1775–1778, [w:] Biblioteka
Pamiętników i Podróży po Dawnej Polsce, Drezno 1871.
14
15
Ibidem, s. V.
16
Ibidem, s. VI.
S. Burkot, Podróż po stronach rodzinnych, [wstęp do:] J. I. Kraszewski, Wspomnienia Wołynia, Polesia
i Litwy, przyg. do druku i wstępem opatrzył S. Burkot, Warszawa 1985, s. 5–6.
17
Motyw podróży i drogi z punktu widzenia edytorskich... 99
Owe „różne przejawy”, z punktu widzenia edytorskich rozwiązań i wyborów mogą dać podstawę dopełnienia językowego obrazu świata podróżopisarstwa
Kraszewskiego.
Stanisław Burkot zaznacza, że wydanie tejże książki „nastręczało szereg trudności i wymagało rozstrzygnięć, niezgodnych ze sztywnymi regułami sztuki edytorskiej”18. Tłumaczy, dlaczego podstawą wydania nie został tekst ostatni, ukazujący się
za życia autora, ale edycja wcześniejsza, niezawierająca licznych poprawek, w zamyśle pisarza unowocześniających język. „Gdyby nawet wykorzystać drugą redakcję tekstu w obecnym wznowieniu – pisze Burkot – to jednak różnice stylistyczne
między częścią pierwszą i drugą, nie przeredagowaną, uczyniłyby całość niespójną,
wewnętrznie pękniętą19. Z punktu widzenia edytorskiego decyzja kontrowersyjna, lecz w naszym przekonaniu słuszna, podobnie jak pozostawienie konsekwentnie powtarzanych form języka Kraszewskiego20, które w pojedynczym przypadku
wymagałyby koniektury czy trudu wyszukania oryginalnych, lepszej jakości niż
w I wydaniu ilustracji autora.
Szczególnie wyraźnie zarysowuje się pogląd na podróż, gdy porówna się dwie
edycje. Są one tak różne od siebie, że stanowią dwa odmienne teksty, wydane jedynie pod wspólnym tytułem. Zmiany te ilustrują, w jaki sposób zmieniał się stosunek
Kraszewskiego do świata widzianego niegdyś z okna wozu pocztowego przez młodego jeszcze podróżnika, a także ukazują, jak zmieniają się priorytety i rozłożenie
akcentów w tekście. Tekst I tomu został podpisany przez cenzurę 8 lipca 1839 roku,
a tomu II pięć miesięcy później. Wydanie paryskie, specjalnie opracowane i przeredagowane, ukazało się zaś w 1860 roku. Zbadamy różnice w ujęciu obrazu podróży, jakie zachodzą pomiędzy tekstami, które dzieli przynajmniej 21 lat. Wykażemy
zmiany, jakie zaszły w stylu, wspomnieniach i światopoglądzie Kraszewskiego21.
J. I. Kraszewski, Wspomnienia Wołynia,
Polesia i Litwy, Wilno [1840].
Karczmy, żydzi, drogi
J. I. Kraszewski, Wspomnienia Wołynia,
Polesia i Litwy, Paryż [1860].
Karczmy – żydzi – drogi
1. [Akapit – przyp. P. Z.] Powiadają, że
1. [Akapit – przyp. P. Z.] Powiadają nam
dwie są drogi w życiu, jedna gładka i weso- często o dwoistéj drodze życia, jednéj gładła do piekła, druga ciężka i ciasna do nieba. kiéj, wesołéj a wiodącéj do piekła, drugiéj
ciężkiéj i ciasnéj prowadzącéj do nieba.
18
Ibidem, s. 15.
19
Ibidem, s. 16.
Charakterystyczny biernik wyrazów obcego pochodzenia, przymiotniki powstałe od nazw miejscowości, archaiczne i prowincjonalne formy leksykalne, fleksyjne, fonetyczne i składniowe.
20
Podstawą tekstu stały się tutaj wydania: J.I. Kraszewski, Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy, Wilno
[1840] oraz J.I. Kraszewski, Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy, Paryż [1860]. Spośród zebranego
wielostronicowego materiału porównawczego na potrzeby niniejszego artykułu wybrano zaledwie trzy.
Omówienie szerszego materiału badawczego znajdzie się w powstającej rozprawie doktorskiej dotyczącej
edytorskiej sfery działalności J.I. Kraszewskiego. W tabelach zachowano oryginalną pisownię.
21
100 Paweł Zięba
2. Jeśli tak; to poleskie drogi wprost do kró- 2. […] nie jednego zawieść musiały; choć
ktoby to o nich powiedział?
lestwa niebieskiego prowadzić muszą, i to
pewna, że tam już niejednego zaprowadzić
musiały.
3. Wystawcie sobie naprzykład drożynę
wyłożoną wozami chłopskiémi, kręto, po
korzeniach, wśród pni i gałęzi, lasem.
3. […] drożynę krętą jak wąż, wyłożoną fantazyjnie wozami wiejskiémi po korzeniach
przez kałuże i brody, wśród pni i gałęzi, zarośli, mimo leżących kłód spruchniałych.
4. Trudno się nią, wykręcić, gdzie niegdzie
woda powybijała doły dla tém pewniéjszego
wywrotu, tam i sam strumyk błędny sącząc
się, wieczną grzęzawicę robi.
4. Trudno się nią wykręcić, bo ciągle zawracać potrzeba, to w lewo to w prawo; gdzieniegdzie woda powymywała doły z jednéj
strony dla tém pewniejszego wywrotu, tam
czy sam błędny strumyk gniły sącząc się,
wieczną robi grzęzawicę.
5. Nareszcie przez błoto trzeba grobli.
5. […], a grobla na Polesiu jest czymś nieopisaném.
6. Ale gdzież zaś obojętny poleszuk tyle
może mieć czasu, żeby groble sypał? Cóż
więc?
6. Obojętny Poleszuk, któremu stukanie
wozu jest miłą dystrakcyą, nie usypie grobli
po ludzku.
7. Oto natnie drzewa i pokładzie na drodze,
żeby koła nie tonęły w błocie.
7. Natnie drzewa, nazbiera kołków, nazsuwa
kloców i porozrzuca to po drodze, żeby koła
nie zabrnęły w błocie.
8. Wygodna droga po takich nakotach!
8. Aj! drogaż to droga po takich nakotach;
kto raz w życiu przejechał z Samary do
Dywina może mieć wyobrażenie czysca
w miniaturze.
9. Jeśli przez osobliwsze miłosierdzie nad
podróżnymi nasypie na wiérzch chróstu [!],
ten się rozpełznie, wbije w ziemię, a nakoty
zostaną jak były.
9. […] miłosierdzie nasypią na wierzch
chrustu (jest to już wielka parada), ten się
rozpełznie, wbije w ziemię, a nakoty sterczyć będą jak sterczały.
10. Często ogromne przestrzenie błót, po
takiéj drodze przebywać trzeba.
10. Często mile nieskończone po takich wertepach przebywać potrzeba.
11. Ale otóż i mostek. Godzien drogi, wąski 11. Ale otóż i mostek: godzina drogi, wysoki
naprzód, dziurawy powtóre, trzęsący się na niezmiernie, wązki okrutnie, dziurawy w dopalach, to trzecie i ostatnie.
datku i trzęsący się na palach, jeśli się tylko
trzęsie, bo trafia się że nagle zapada z końmi i powozem.
12. [Akapit – przyp. P. Z.] […], a długi był
12. Gdyby zaś pod nim była przepaść na
sto sążni, a długość jego była Bóg wié jaka; na milę, […] którego tu sobie nie pozwalają
nie znajdziesz nigdzie poręczy, jest to luxus,
którego sobie poleszuk nigdy nie pozwala.
Motyw podróży i drogi z punktu widzenia edytorskich... 101
13. Ciągle więc zdawszy się na Opatrzność
i furmana musisz jechać pod strachem.
13. […] na Opatrzność a trochę na furmana
jechać musisz pod strachem.
14. [Akapit – przyp. P. Z.] Nad drogi poleskie, nie znam nic straszniejszego, chyba
poleskie karczmy.
14. […] nic straszniejszego chyba poleskie
karczmy.
15. A! […], cierpiałby męczarnią najwy15. Ach! wszystkie pięć zmysłów i drugie
kwintniejszą […].
pięć gdyby je miał człowiek; cierpiałby
męczarnię najwyrafinowańszą, w tych jaskiniach swędu i niechlujstwa.
16. [Akapit – przyp. P. Z.] Już widzę jak się 16. Powiadają ci, że wkrótce będzie karpodróżny z daleka cieszy, gdy mu powiedzą czma; jesteś znużony, głodny, pragniesz spoże będzie wkrótce karczma.
czynku i cieszysz się zawczasu.
17. Wygląda on, niespokoi się – i widzi
nareszcie światło błyszczące z daleka przez
okno pobite, pozaklejane, pozatykane.
17. Próżne nadzieje! wyglądasz, niepokoisz
się, widzisz nareście światełko błyszczące z
daleka przez okna pobite, pozaklejane, pozatykane, które już nic dobrego nie zwiastują.
18. Stój! Dach się chyli, komin wali, wjazd
zawalony błotem, stajnia bydłem, wozami
i saniami.
18. Stój! dach się chyli, komin się wali,
wjazd zasypany śmieciem i słomą, zarzucony drwami, stajnia zajęta bydłem, wozami
i saniami zapasnémi.
19. W izbie dymią okropne fajki poleskie,
słychać gwar głuchy pijackiéj rozmowy.
Pytasz o osobną izbę – żydzi ci się w oczy
śmieją.
19. […] gwar głuchy i wykrzyki […]
[Następne zdanie bez zmian – przyp. P. Z.]
Jeśli była kiedy izba osobna pewno w niéj
stoją kozy, lub leżą kartofle.
20. [Akapit – przyp. P. Z.] Rad nie rad,
20. [Akapit – przyp. P. Z.] […] słotno […]
ciemno, późno, słota, wchodzisz do jedynéj!
21. Ach! pod nogami twémi plączą się bachnry [zapewne błąd drukarza – przyp. P. Z.],
gęsi, kury, błoto; głowa twoja zawadza o
lichtarz siedmioramienny, wiszący z pułapu
i kapiący łojem, w nos twój zapach gorzałki,
dymu fajek, swędu właściwego żydom, kwasu, czadu, łoju, dziegciu, błota, wpada
i uderza; o uszy twoje gwar pomięszany
beku dzieci, krzyku kur, kaczek, gęsi, żydówek, brzęku kwart i pieśni chłopskich.
21. Pod nogami twémi plączą się bachury
[…], głową zawadzasz o lichtarz siedmioramionny […]; w nos twój dolatują zmieszane
wonie dymu fajek, swędu właściwemu żydom, kwasu, czadu, tłustości, ryby, dziegciu,
błota i wilgoci; o uszy twe uderza dziwnie
splątany odgłos beku dzieci […], gęsi, indyków, żydówek […].
22. Na dobitkę, w jednym kącie żydzi rzną
kozę wśród izby, w drugim szpektor uczy
dziecko ponuro powtarzając – Gecher!
22. [Zdanie bez zmian. Ale: gecher! – przyp.
P. Z.]
102 Paweł Zięba
23. Uciekasz do alkierza!
23. A więc uciekasz do alkierza!
24. […] żydzi mieszą bułki i łokszyn, […] a 24. […] żydzi mieszą gugiel i łokczyn, […]
w drugim leży kupa kartofli.
w drugim leży kupa kartofli.
25. Ani sposobu! – Gdzież ja będę nocował! 25. Ani sposobu. Gdzie ja będę nocował?
myśli biédny podróżny.
myśli biédny podróżny.
26. [Akapit – przyp. P. Z.] Żyd jako bardzo
przebiegły, wybiega naprzód do stajni zobaczyć czém podróżny przyjechał. Od tego
zależy przyjęcie.
26. [Akapit – przyp. P. Z.] Żyd, jako bardzo
przebiegły, wybiega naprzód zobaczyć do
stajni czém przyjechał gość jego; od tego
zależy przyjęcie.
27. [Akapit – przyp. P. Z.] Jeśli parą końmi,
nie krytym wózkiem, a żyd ma kilkaset
rubli, traktuje podróżnego de puissance en
puissance, en égal, kładzie ręce w kieszenie,
pluje, zapala fajkę (tu wszyscy żydzi fajkę
palą) i chodzi w czapce.
27. [Akapit – przyp. P. Z.] Jeśli parą koniętami, niekrytym wózeczkiem, […] de
puissance ŕ puissance, en égal, […] (bo tu
wszyscy fajki palą) i chodzi w czapce.
28. Jeśli konie zaprzężone w szwarc, z trochę większą dystynkcją, jeśli jedziesz ze
dzwonkiem, najwyższy respekt, jeśli masz
kocz i brykę, wypędza chłopów i oczyszcza
ci piérwszą izbę.
28. Jeśli konie zaprzężone wzdłuż, przyjmuje z trochę większą dystynkcyą; jeśli
masz dzwonek, z największym i uniżonym
respektem; jeśli jedziesz w koczu a za tobą
bryka sunie, wypędza […]
29. Daje ci świécę chorą leżącą na bok w
29. Natychmiast stawią ci świczkę w lichtalichtarzu, gospodyni zmiata stoły i ławy far- rzu na bok leżącą i pryskającą nieustannie,
tuchem, podłogę posypują piaskiem.
gospodyni zamiata stoły i ławy fartuchem,
podłogę nawet posypują piaskiem, dla kobiet kadzą łupinkami od jabłek.
30. Ale któż cię wybawi od całéj historyi
naturalnéj, wijącéj się po ścianach, jakby
naumyślnie do obserwacyi, od smrodów któremi już ściany przesiękły, od krzyku z sąsiedniéj wylatującego izby bachurów, kotów,
żydów, szpektora i t. d.
30. Ale są i tak nieuniknione przyjemności, których ci oszczędzić przy największéj
usilności nie potrafią: na ścianach szeregi
istot różnych wzywają do entomologicznych
studjów i poszukiwania nieopisanych jeszcze
rozmaitości familii Tarakanów, Prussaków, i
t. p. Zapachu jakim karczma przesiękła którymby miejsce to może po pogorzelisku nawet trąciło, nikt odjąć nie może; z sąsiedniej
izby mimo – sztyl! muszą dolatywać krzyki
bachurów niezwykłych do wstrzymywania
swych uczuć, kotów równie jak bachury
rozpieszczonych, szpektora który nadto jest
mądry, żeby kogo słuchał, i t. d., i t. d.
Motyw podróży i drogi z punktu widzenia edytorskich... 103
31. [Akapit – przyp. P. Z.] Nic obrzydliwszego na świecie nad karczmę poleską, nic
podobniejszego do czysca nad nocleg w
niéj, nic przytém nudniejszego, nad żydów
jéj mieszkańców, którzy pijawczanym sposobem siedząc w każdéj wsi, ssą chłopów,
odziérają podróżnych i wypłacają się rozmaicie panom swoim, często dziedzicznie
po lat 200, w jednéj familii, jednę karczmę
sobie podając.
31. Nic obrzydliwszego nad karczmę w Polesiu a często i na Wołyniu po mniejszych
traktach, czas by już o tym porządku pomyślić. Rozumiemy doskonale dlaczego choć
podróżni obcy skarżyli się na to bardzo, w
kraju tym dawniéj gospody nie istniały, były
tylko szynkownie. Gościnność była tak powszechnym obowiązkiem i przyjemnością,
a gość tak pożądanym, że nigdy szlachcic do
karczmy nie zajrzał. Ubożsi nawet po miasteczkach zajeżdżali raczej do klasztorów
niż do gospód. Biedny wieśniak tylko, żyd,
posłaniec lub żebrak zachodził do szynkowni; wszystko téż w staréj, tradycyjnéj budowie jéj dowodzi tego. Cokolwiek z waszecia
podróżny zmierzał do dworu, na plebanią,
a pewien był, że go wszędzie od serca przyjmą. Jaki to miły był gość z stron dalekich
w długie wieczory zimowe, jak uważnie,
ciekawie słuchano jego opowiadania, jak
czém kto mógł przyjmował. Do pana brata
zjeżdżało się tak poufale, tak śmiało, tak
bezpiecznie, iż nikt o karczmie nie pomyślał. Dziś zupełnie inaczéj – wszyscy bez
mała jesteśmy sobie obcy, stara gościnność
znikła bez powrotu; jeśli przyjmą gościa,
to konie przynajmniéj odesłać muszą do
karczmy; czas by też pomyśleć przy zmianie
obyczajów o porządniejszych gospodach.
Dalej mamy obszerny fragment krytykujący Żydów na przykładzie osady
Jeruzalem Nowe z dużymi różnicami pomiędzy edycjami.
Wyraźnie widać skalę pracy, jaką włożył dwadzieścia lat starszy Kraszewski
w przeredagowanie swojego młodzieńczego tekstu. Można to dostrzec, analizując
kolejne zdania, kilka rozmaitych zabiegów.
1. Dodane do zdania nam często oraz dwa imiesłowy wiodącéj i prowadzącéj.
Stylistyczna poprawka rozwijająca zdanie.
2. Zamiana: Zaprowadzić → zawieść i dodane po średniku zapytanie choć ktoby
to o nich powiedział? Semantycznie słowo zawieść niesie sugestię bierności podmiotu bardziej aniżeli zaprowadzić, nasuwa również konotacje ze zwieść.
3. Wyraźna beletryzacja tekstu. Pojawiają się środki artystyczne: dodane porównanie krętą jak wąż, epitet: fantazyjnie; dodane: przez kałuże i brody oraz malarsko
wkomponowane mimo leżących kłód spróchniałych. Zamiany: wozami chłopskiémi
→ wiejskiémi, kręto → krętą, zaś las zamienił się w zarośla.
104 Paweł Zięba
4. Poprawiona interpunkcja. Dodane: bo ciągle zawracać potrzeba, to w lewo
to w prawo; [powymywała doły] z jednej strony – aby silniej uzasadnić możliwość
wywrotki. Zmiana pisowni: gdzie niegdzie → gdzieniegdzie, pewniéjszego → pew­
niejszego22. Zmieniony szyk zdania.
5. Dodane: a grobla na Polesiu jest czymś nieopisaném – budzi ciekawość czytelnika.
6. Zmiana zdania pozwoliła na wyrażenie ironii i politowania dla niechlujstwa
obojętnych Poleszuków. Co istotne, bo konsekwentne, w edycji wileńskiej poleszuk,
zaś paryskiej Poleszuk.
7. Dodany fragment nasycony czasownikami dynamizujący beletryzującą tendencję autora z 1860 roku oraz tonęły → zabrnęły, co dodaje do tragicznego tonu
wymowy element męczący.
8. Wzmocnienie wykrzyknienia przez dodanie wykrzyknika Aj! oraz powtórzenie
z partykułą drogaż to droga. Widać także wyraźny wpływ późniejszych doświadczeń
związanych z podróżą do Druskiennik, odbytą w 1847 roku, siedem lat po wydaniu
wileńskim. Droga ta malarsko opisywana jest jak przejście przez mękę, czyściec, po
którym czeka raj przywracających siły zdrojów druskiennickich:
Cierpliwości! cierpliwości! Kraj coraz bardziej pusty, a nudniejsze lasy czarno wyściełają się wielką przestrzenią przed nami. Ku Ratnu zbliżając się już mamy zadość drogi,
w której nawet żywej duszy na publicznym gościńcu spotkać się nie uda; a tu dopiero
zaczyna się owa sławna czteromilowa pustynia, dzieląca Wołyń od Grodzieńskiego, na
której granicy wisi dziwnej fizjognomii wici – Samary.
Radbym szczerze opisać nieznośną drogę z Ratna do Dywina, ale wątpię, żebym tego
dokazać potrafił. Zdaje mi się, że w kraju naszym, nawet u nas, gdzie tyle pustyń jeszcze
i dziczy, nic podobnego znaleźć niepodobna. Zaletwie Ratno ubogie i liche znikło ci
z oczu, gdy już piaski żółte, poplamione sosinką ciemną, poprzecinane brodkami i błotkami, rozwarły ramiona na twe przyjęcie23.
9. Rezygnacja z logicznie motywowanego: nad podróżnymi; dodane wtrącenie
w nawiasie oraz zamiana: [nakoty] zostaną jak były → sterczeć będą jak sterczały,
co nadaje efekt większego zagrożenia; wiérzch → wierzch. Różnica w zapisie ortograficznym chróst → chrust – znane w literaturze oba zapisy (wersja z ó częściej
w starszych tekstach).
Należy przyjąć za naturalne zanikanie é w języku polskim, jednakże na szerszym tle porównawczym
obydwu wydań zasada ta nie jest już jasna. Nieraz é pojawia się w wydaniu paryskim, kiedy brakowało
go w wileńskim! Te pozornie nielogiczne poprawki mogą mieć różne przyczyny: a) drukarze paryscy,
mający wpływ na formę drukowanego tekstu, byli emigrantami powstania listopadowego i jako ludzie
wiekowi wymawiali é; b) poprawianie tekstu przez 20 lat starszego Kraszewskiego mogło ocierać się
o hiperpoprawność i manierę archaizowania języka; c) edycja wileńska wydawana była mniej poprawnie,
mniejszym kosztem i liczbą czcionek, co wpłynęło na liczne pomyłki (zwłaszcza warsztatowe). Sprawę
rozwiązałoby jedynie odnalezienie rękopisów.
22
23
J.I. Kraszewski, K. Wolfgang, Druskieniki..., op. cit., s. 5–6.
Motyw podróży i drogi z punktu widzenia edytorskich... 105
10. Ogromne przestrzenie błot po takiéj drodze → mile nieskończone po takich
wertepach – zamieniono przestrzenie na bardziej wymierne mile (choć nieskończo­
ne) oraz drogę zdezawuowano na wertepy.
11. Stworzono rozbudowane zdanie złożone. Godzien → godzina wydaje się błędem drukarza. Warte odnotowania, gdyż zachodzi on w „staranniejszym” wydaniu.
Dodano wyrażenie wysoki niezmiernie, a do wąski przysłówek okrutnie oraz w celu
wzmocnienia wrażenia odbiorcy uwagę, że się nagle zapada z końmi i powozem.
12. …długość jego była Bóg wié jaka → długi był na milę, podobnie jak w zdaniu 10. Zmiana poleszuk na formę liczby mnogiej niewskazującą na rodzaj. W edycji
paryskiej wprowadzony akapit.
13. W paryskim wydaniu „wyostrzono” dowcip, szczególnie czytelny, kiedy zna
się obie wersje tekstu, gdzie dramatyzm podkreśla się w większym stopniu, aniżeli
w edycji wileńskiej i narrator zdaje się bardziej na Opatrzność niż furmana.
14. Rezygnacja z przecinka i anulowanie akapitu.
15. męczarnię → męczarnią oraz najwyrafinowańszą → najwykwintniejszą.
16. Kraszewski zamienił obraz przykładowego podróżnego na bezpośredni zwrot
do czytelnika w drugiej osobie liczby pojedynczej, tworząc narrację bardziej dramatyczną i bliższą w odbiorze. W edycji wileńskiej następuje to dopiero w zdaniu 19
i wydaje się niekonsekwentne. Dodane: jesteś znużony, głodny, pragniesz spoczynku.
17. Wyraźna dramatyzacja poprzez dodanie wyrażenia wykrzyknikowego: próż­
ne nadzieje! oraz ujemnie nacechowanego zwrotu: [okna] które już nic dobrego nie
zwiastują. Zmiana liczby pojedynczej okno na okna oraz z opowiadania z trzeciej
osoby w pierwszym wydaniu na wypowiedź adresowaną do „ty”.
18. Poprawka stylistyczna przez dodanie się. [Wjazd] zawalony → zasypany nie
błotem lecz śmieciem i słomą, zarzucony drwami, co nasuwa wniosek o skrajnym
niechlujstwie i niegospodarności właścicieli karczmy. Dodane przymiotniki zajęta
oraz [saniami] zapasnémi.
19. [gwar] pijackiéj rozmowy → wykrzyki – trudno określić, czy ta zmiana
wzmacnia, czy studzi wcześniejsze sformułowanie. Co warte odnotowania, pojawia się pierwsze zdanie niezmienione, a po nim dodane zupełnie nowe pokpiwające
i kontynuujące wymowę poprzednich.
20. słota → słotno
21. Poprawa błędu zapewne drukarskiego bachny → bachury. To słowo pojawia się niemal zawsze, gdy Kraszewski opisuje karczmy – nie tylko kilkakrotnie
we Wspomnieniach…, lecz także chociażby w powieściach Latarnia czarnoksię­
ska czy Interesa familijne24. Wstawione orzeczenie [w nos] dolatują i podobnie jak
„Była to karczemka nie na wielkim trakcie, ale tylko dla wsi postawiona; od niepamiętnych czasów nie
zawitał do niej podróżny. Sieni pełne były drew, połamanych wozów, starych sani, bydła, kóz, siana, stosów cegły i błota. Deszcz lał przez dach jak na podwórzu. Jedna wielka izba i mały alkierzyk składały całą
karczmę. Liczna rodzina żydowska zajmowała prawie obie izby; o alkierzy nie było nawet co myśleć, bo
tam całe gospodarstwo żydowskie się ścisnęło dookoła dwóch łóżek betami wysoko przykrytych. Trzy żydówki kręciły się około pieczywa bułek, czwarta cedziła mleko, dwa bachury łaziły po podłodze, a jeden
leżał w kołysce”. J.I. Kraszewski, Latarnia czarnoksięska. Obraz naszych czasów, seria druga, Kraków
1988, s. 134. „Karczma, na uboczu trochę stojąca, niegdyś porządna, ale teraz cała zajęta przez Żydów,
24
106 Paweł Zięba
w zdaniu 19 wycięto nawiązanie alkoholowe: zapach gorzałki. Łoju → tłustości
i zaraz dodano w wyliczaniu ryby oraz wilgoć, co dopełnia odpychającego wrażenia
u odbiorcy. Wśród źródeł krzyków w paryskim wydaniu pomiędzy gęsi a żydówki
dodano indyki.
22. Duża litera poprawiona na małą25.
23. Dodane a więc na początku zdania.
24. bułki → gugiel. Rezygnacja ze spójnika a.
25. Rezygnacja z partykuły i zmiana: ! → ?, co uspokaja emocje wyrażone
w tekście.
26. Poprawiona interpunkcja i zmiana szyku wyrazów. Zmiana stylistyczna niwelująca powtórzenie słowa podróżny → gość jego oraz włączono następne krótkie
zdanie po średniku.
27. Zdrobnienia: końmi → koniętami i wózkiem → wózeczkiem, by spotęgować
obraz lichoty podróżnego. Poprawka ortograficzna: nie krytym na pisownię łączną.
W paryskim wydaniu zmieniono en puissance → á puissance. Skorygowano także
wszyscy żydzi fajkę palą → wszyscy fajki palą. Ponownie zmiana liczby pojedynczej
na mnogą (zdania: 12, 17)26.
28. Zamiana obcego wyrazu na rodzimy [zaprzężone] w szwarc → wzdłuż, co
jest wynikiem wpływu idei puryzmu językowego XIX w. Dodane orzeczenie przyj­
muje. Dwa przecinki zamienione na dwa średniki. Z jeśli jedziesz ze dzwonkiem,
najwyższy respekt → jeśli masz dzwonek, z największym i uniżonym respektem i zaraz
następuje sytuacja odwrotna, tzn. jeśli masz → jeśli jedziesz oraz dodany dynamizujący czasownik sunie.
29. Ruch nadal jest przyspieszany w kolejnym zdaniu: daje ci świécę chorą le­
żącą na bok w lichtarzu → natychmiast stawią ci świczkę w lichtarzu na bok leżącą
i pryskającą nieustannie. Ubarwiono obraz starań gospodyni o gościa przez wtrącenie słowa nawet i dodatkowego członu zdania wielokrotnie złożonego.
30. Zdecydowane rozwinięcie beletryzujące tekst.
31. j.w. Dodano również wielokrotnie pojawiającą się u Kraszewskiego wizję
dawniejszych podróży. W Latarni czarnoksięskiej pogląd ten autor wyraża poprzez
postać kwestarza opisującego swoją młodzieńczą wyprawę na Ukrainę po sławę:
bo raz w rok tu ledwie tu kto zajechał, przedstawiała znany bardzo obraz izraelskiego pomieszkania. Nie
brakło ni starych Żydów, ani młodych bachurów i rupieci, które tak malowniczą a tak niewiarygodną
karczmę naszą czynią”. J. I. Kraszewski, Interesa familijne..., op. cit., s. 127.
Z punktu widzenia konstrukcji zdania jest to słuszna poprawka. Jednak edytor mógłby mieć wątpliwość, czy duża litera (obok użytego wykrzyknika) nie lepiej oddaje emocje szpektora. W tekście opracowanym przez S. Burkota, który za podstawę przyjął wydanie wcześniejsze, nie ingerowano w tym miejscu
i pozostawiono dużą literę.
25
26
Zamiłowanie Poleszuków do fajek i płonącego cały rok ognia, podkreślane we Wspomnieniach... (por.
rozdz. pt. Jarmark w Janówce), pojawia się także w powieści Interesa familijne (s. 143): „Takie jest
nawyknienie Poleszuków do ognia, że w pokoju pana Pawła, pomimo lata, zastali już w kominie płonącą
ogromną olchę. Żmura milczący stanął przy kominie i grzał się machinalnie, nałogowie, zdając się oczekiwać na rozejście się ludzi”.
Motyw podróży i drogi z punktu widzenia edytorskich... 107
Jechało się żwawo, wesoło i niekosztownie. Podróż dawniej wcale inna była niż teraz,
a zwłaszcza dla ubogiego szlachcica. Primo, paszportu nie było potrzeba; secundo, pieniędzy niewiele, odwagi tylko trochę. […] Rzadko, i to w ostateczności, noclegowało
się w karczmie u Żyda; popas, to prawda, że najczęściej dla pośpiechu bywał gdzieś
w gospodzie, ale i to nie zawsze. Częściej mając z sobą owies kupiony u chłopka dobrą
miarą, popasało się kędy w lasku, w chłódku, spętawszy konia, posilając się wodą, serem,
chlebem, a jeśli była, i kiełbasą.
Na noclegi jechało się albo do brata szlachcica, albo na plebanię do księdza, albo, jeśli
gdzie miasteczko na drodze, do klasztoru. Ksiądz, szlachcic i konwent każdy przyjął,
a gościł i przenocował szlachcica, jeśli go jeszcze nie zatrzymali na dłużej. Tak tedy
wesoło, od komina do komina, od dachu do dachu, czasem w towarzystwie czyim, najkrótszymi drogami, z listy rekomendacyjnymi, z danymi zleceniami ustnymi, ukłonami
itp. posuwało się dalej a dalej. […]
Stara gościnność, powtarzam, był to święty obrządek, co miał prawidła swoje, prawa, że
tak powiem, a kto praw tych nie spełniał, był w oczach dawnego towarzystwa występnym
i złym. Był to, mówią, zabytek pogański, bo i na Wschodzie praktykuje się gościnność
święcie, aleć ją i wielkie uczucie religijne, u nas wkorzenione, wsparło i wzmocniło, ja
myślę27.
Wiadomości o takim typie podróżowania Kraszewski mógł czerpać z rękopisów podobnych do wydanych przez niego w 1860 roku Podróży i poselstw polskich
do Turcji, gdzie możemy znaleźć takie fragmenty w XVI-wiecznej relacji Erazma
Otwinowskiego z poselstwa:
Wiewiezyca pan wołowski częstował nas w swojej wsi posławszy stacyą, tego dnia nocleg w Jasiech, witał pan poseł Aleksandra hospodara, ale pierwej dobrą chwilę przed
dworem w chłodniku czekał, i na hospodarskiem miejscu nie dano mu siedzieć. Tam
tegoż dnia dano wołu na stacyą od hospodara, a nazajutrz się skóry upominano, i wozy
trzęsiono, patrzając wiele ormiańskich było; obozem staliśmy przed miastem; Bebek węgierski był tam natenczas28.
lub
Julii we czwartek wyjechaliśmy z Kamieńca, pokarbowaliśmy na przewozie pod
Chocimiem, na góry morzyła (?) Burkołabowie wysłali pana posła nad czeszą (?) tamże
i nocleg pod zamkiem29.
Podsumowując, ewolucja stylu Kraszewskiego prowadzi do skrajnego subiektywizmu oraz indywidualizacji opisu. Tekst jest dynamizowany przez wprowadzenie
większej ilości czasowników i bardziej nacechowany emocjonalnie. Funkcja referująca reportażu podróżniczego ustępuje miejsca funkcji impresywnej, co łączy się
z nasileniem emocjonalizmu. Indywidualne, subiektywne spostrzeżenia i odczucia
27
J.I. Kraszewski, Latarnia czarnoksięska..., op. cit., s. 26–27.
Podróże i poselstwa polskie do Turcji a mianowicie: podróż E. Otwinowskiego 1557, Jędrzeja
Taranowskiego komornika j. k. m. 1569, i poselstwo Piotra Zborowskiego 1568 przygotowane do druku
z rękopismu przez J.I. Kraszewskiego, Kraków 1860, s. 9.
28
29
Ibidem; znaki zapytania – J. I. K.
108 Paweł Zięba
dominują nad reportażem. Zmiany te wiążą się nie tylko z nabytym doświadczeniem
pisarskim i życiowym Kraszewskiego, lecz również odpowiadają rozwojowi nowych
tendencji literackich poprzedzających epokę pozytywizmu. To ostatnie nie wynika
tylko z analizy formalnej, ale także pojawiających się nowych treści w przesłaniu
literackim podróży.
Narrator Wspomnień wykazuje się ukształtowanym światopoglądem i preferencjami estetycznymi, formułuje poglądy, a nawet możemy znaleźć fragment opisujący uczucia i przeżycia religijne, czyli bliski językowo poezji30. Dominuje jednakże
opis i opowiadanie. Podobnie silnie zarysowaną osobowością jest narrator podróży
Szulca (dzieła wydanego przez Kraszewskiego w 1870 r.).
Czy w tym kontekście można mówić o wymienionych tytułach, opracowywanych przez Kraszewskiego, jako o reportażu, gatunku publicystycznym? Sądzimy,
że zajmujące nas pozycje noszą wszelkie znamiona publicystyki w tematyce, lecz
w stylu zdecydowanie ciążą w kierunku literackości, co jest zresztą charakterystyczne dla tego gatunku w XIX wieku31. Ale czy tylko wtedy?32
Współcześnie istnieje kłopot z klasyfikacją reportażu i uważa się tę formę za leżącą na pograniczu literackości i „scjentycznych” metod gromadzenia i wyjaśniania
faktów. W XIX wieku literackość była wyraźną cechą reportażu. We Wspomnieniach
i innych wymienionych relacjach znajdziemy reportaż, portret literacki, a nawet formę wykazującą cechy późniejszego felietonu33. Reportaż był wciąż stosunkowo młodym gatunkiem, wyrosłym z formy listów, diariuszy i pamiętników, a te wszystkie
pieczołowicie wydawał Kraszewski. O ile w XIX wieku związek z literaturą piękną
był niezbędnym wyznacznikiem reportażu, uważa się, że współcześnie jest – czy powinien być – ograniczony. Narrator bowiem jest „funkcją fikcyjnych przedstawień,
utożsamiania się nie z autorem, ale ze światem, o którym mówi. «Ja» mówiące nie
jest ekwiwalentem narratora, jest artystyczną kreacją nie posiadającą egzystencjalnego odpowiednika34. Jednak nie da się zachować pełnego obiektywizmu, nadawca nie będzie nigdy ani bezstronny, ani nie ukryje swojego nastawienia do tematu
i własnych emocji. Zawsze można określić jego wyobrażenie o odbiorcy i wskazać
sposoby zwracania się do niego. Tym samym idea obiektywizmu i pozapodmiotowego przekazania informacji o stanie rzeczy w reportażu upada.
Np. rozdział pt. Kawałek drogi przez Polesie na Wołyń. Wydanie paryskie, rzecz jasna, rozszerza ten
fragment.
30
Wystarczy przywołać dziennik Kraszewskiego z podróży do Odessy, Jedystanu i Budżaku, w dużej
części zbeletryzowany. Na dominującą w reportażu XIX-wiecznym funkcję estetyczną wskazują zarówno
Czesław Niedzielski jak i Artur Rejter.
31
32
Por. C. Niedzielski, O teoretycznoliterackich tradycjach prozy dokumentarnej (podróż–powieść–repor­
taż), Toruń 1966, s. 170 i n.
Np. refleksje dotyczące Żydów w rozdziale pt. Karczmy, żydzi, drogi. Rzecz jasna, Kraszewski najprawdopodobniej nie znał tej nazwy, która, jak się przyjmuje, pojawiła się ok. 1846 r.
33
C. Niedzielski, O teoretycznoliterackich..., op. cit., s. 183. Jednak sam Niedzielski ostatecznie nie opowiada się za żadnym ze stanowisk postulujących wyrzucenie literackości z gatunku reportażu czy, przeciwnie, uważających, iż literatura ten gatunek nobilituje.
34
Motyw podróży i drogi z punktu widzenia edytorskich... 109
Bibliografia
Prace edytorskie Kraszewskiego:
J.I. Kraszewski, Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy, Wilno [1840]
J.I. Kraszewski, Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy, Paryż [1860]
J.I. Kraszewski, Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy, przygotował do druku i wstępem
opatrzył S. Burkot, Warszawa 1985
Notaty generała Brygady Wielkopolskiej Kawalerii Narodowej z lat 1775–1778, [w:] Biblioteka
Pamiętników i Podróży po Dawnej Polsce, Drezno 1871
Podróż króla Stanisława Augusta do Kaniowa w r. 1787. Podług listów Kazimierza Konstantego
hrabiego de Bröl Platera, Starosty Inflantskiego, opisana przez J. I. Kraszewskiego,
Wilno 1860
Podróże i poselstwa polskie do Turcji, a mianowicie: podróż E. Otwinowskiego 1557, Jędrzeja
Taranowskiego komornika j. k. m. 1569, poselstwo Piotra Zborowskiego 1568 przygoto­
wane do druku z rękopisu przez J.I. Kraszewskiego, Kraków 1860
Polska w roku 1793 według Fryderyka Szulca, Drezno 1870
Powieści i dzieła
J.I. Kraszewski, K. Wolfgang, Druskienniki. Szkic literacko-lekarski przez J.I. Kraszewskiego
i Ksawerego Wolfganga, Wilno 1848
J.I. Kraszewski, Jak się dawniej listy pisały, Warszawa 1953
J.I. Kraszewski, Latarnia czarnoksięska, Kraków 1988
J.I. Kraszewski, Interesa familijne, Kraków 1988
J.I. Kraszewski, Wspomnienia Odessy, Jedystanu i Budżaku. Dziennik przejażdżki w roku 1843
od 22 czerwca do 11 września, przypisami i posłowiem opatrzył P. Hertz, Warszawa
1985
Bibliografia przedmiotowa
T. Budrewicz, Kraszewski – przy biurku i wśród ludzi, Kraków 2004
S. Burkot, Józef Ignacy Kraszewski a wydawcy (po roku 1863), „Pamiętnik Literacki” XLIX,
1958, z. 1
W. Danek, Kraszewski w Dreźnie (szkic biograficzny), „Rocznik Wrocławski” III–IV, 1962
Językowy obraz świata, pod red. J. Bartmińskiego, Lublin 2004
A. Kłosowski, Księgarsko-wydawnicze związki Władysława Mickiewicza z J. I. Kraszewskim,
„Pamiętnik Literacki” LXV, 1974, z. 1
E. Koniusz, Studia nad językiem Józefa Ignacego Kraszewskiego, cz. 1, Kielce 1992
W. Maciejewski, O przestrzeni w języku. Studium typologiczne z językiem polskim w centrum,
Poznań 1996
C. Niedzielski, O teoretycznoliterackich tradycjach prozy dokumentarnej (podróż–powieść–
reportaż), Toruń 1966
R. Piętkowa, Funkcje wyrażeń werbalizujących kategorie przestrzenne (na materiale współ­
czesnej poezji polskiej), Katowice 1989
A. Pihan, Studia o języku J. I. Kraszewskiego. Słowotwórstwo i leksyka drugiego okresu twór­
czości, Poznań 1991
110 Paweł Zięba
A. Rejter, Kształtowanie się gatunku reportażu podróżniczego w perspektywie stylistycznej
i pragmatycznej, Katowice 2000
Wokół reportażu podróżniczego, pod red. E. Malinowskiej, D. Rotta, przy współpracy
A. Budzyńskiej-Dacy, Katowice 2004
The Motif of Journey and Way from the Perspective
of Editorial and Stylistic Solutions by J.I. Kraszewski
Abstract
The intention of the author of the paper is to study what choices were made by the
publisher, in relation to the journey-describing texts, and to present what linguistic picture
of journey emerged from the “amended texts”. The author analyses the manifestations of the
motif of way and journey in the works by J.I. Kraszewski, and shows how the author re-edited
the text of Memories of Wolyn, Polesie, and Lithuania in the work published under the same
title twenty years later. That example shows particularly clearly the evolution of the decision
of the editor made on his own text. He also asks a question about the extent to which we can
consider journalism a romantic writer’s report, and he deliberates its genre markers in the 19th
century.
Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis
Folia 44
Studia Historicolitteraria VII (2007)
Jolanta Gomółka
Podróże Kazimierza Brandysa,
czyli tam, gdzie rodzą się tematy
Z podróżującego stał się emigrantem. Kazimierz Brandys nie przewidywał na
przełomie lat 70. i 80., że Francja, którą od 1946 roku odwiedzał jak na ówczesne
czasy dość często1, ofiaruje mu wielkoeuorpejską stolicę zastępczą – Paryż. Zanim
jednak tak się stało, jako obywatel Polski Ludowej odbywał wiele podróży zagranicznych. Jak dla sporej grupy pisarzy, tak i dla Brandysa zagraniczne wojaże były
głównie inspirującym materiałem do pracy twórczej.
Choć Brandys, jak już wspomniałam, podróżować zaczął dość wcześnie, to
jednak do roku 1957 nie znajdziemy w jego twórczości ciekawszych literackich
śladów z tym związanych. Dopiero pojawienie się cyklu Wspomnień z teraźniej­
szości przełamało męczący dydaktyzm „dzieł” skrojonych przez pisarza na miarę
potrzeb socjalistycznej ojczyzny. Wśród potoku brandysowych rozmyślań atrakcyjne
dla czytelnika są nie tyle fragmenty mające cechy stricte podróżniczych impresji,
ile te wiążące się ze sposobem, w jaki pisarz wykorzystał do artystycznych celów
wszystko, co w czasie podróży zobaczył, o czym wtedy myślał, jak przetworzył to
na język literatury. Należy dodać, że motyw podróży często wracał w całym pisarstwie Brandysa – chociażby podróże stricte literackie, fikcyjne, zmyślone, na kartach
Wariacji pocztowych. Tam dziadowie, ojcowie, synowie zostają z fantazją rzuceni
w wir wydarzeń trzech wieków polskiej historii, a jednocześnie zaproszeni do podróży, o jakich nie śniło im się ani w dobrych, ani złych snach. To jedna z najlepszych
książek Brandysa. Jednak jako ciekawy przykład „powieści w listach” została już
„Pierwszy raz przyjechałem do Paryża w 1946 roku, byliśmy tutaj około dwóch miesięcy. Już wtedy
zetknąłem się z różnymi środowiskami polskimi i francuskimi. Potem, po 1956, przyjeżdżałem często.
W sumie kilkanaście pobytów, w tym najdłuższy od 1970 do 1972, kiedy miałem wykłady o literaturze
na Sorbonie. Później, w 1982 wykładałem w Ecole des Hautes Etudes en Sciences Sociales, francuskiej
uczelni”. Cytat pochodzi z rozmowy Elżbiety Sawickiej z Kazimierzem Brandysem. E. Sawicka, Obcowanie z przeszłością, [w:] tejże, Przystanek Europa. Rozmowy nie tylko o literaturze, Warszawa 1996,
s. 111.
1
146 Jolanta Gomółka
dość dokładnie obejrzana pod wieloma kątami2. Wyłuskiwanie z niej pojedynczych
motywów, w tym wypadku motywu podróży, miałoby coś z chirurgicznej ingerencji, która wiązałaby się z ryzykiem okaleczenia odbioru znakomitego dzieła. Takich
obaw nie budzą dzisiaj trzy części cyklu Wspomnień z teraźniejszości: Listy do pani
Z., Dżoker i Rynek. Ich dominantą tematyczną są odbyte przez autora podróże autentyczne, choć nierzadko poddane specyficznym zabiegom literackim. Były dobrym
pretekstem do pracy twórczej dla Brandysa, który mówił, że zamienił życie na pisanie. Dla czytelnika zaś Listy do pani Z., Dżoker i Rynek zdają się paletą smaków podróży, jakie rzeczywiście odbywał pisarz. Wykluczyłam z obszaru moich zainteresowań Miesiące czy Zapamiętane, ponieważ charakter podróży lat 1981–1995 wydaje
się nieco odmienny. Były podporządkowane mniej lub więcej sytuacji emigracyjnej
pisarza3. To już świat widziany oczyma emigranta, później dobrowolnego wygnańca,
a więc świat obciążony dość specyficznym bagażem przeżyć i doświadczeń (przypomnijmy sobie losy wielkich emigracyjnych osobowości polskiej kultury).
Wyciąg z wątroby, czyli czego robić nie wypada
„Poloniści mają fałszywy odruch w stosunku do literatury. Adiunkt badający
utwór literacki robi specjalną minę, która ma oznaczać, że na innym fakultecie tak
samo naukowo zachowałby się w stosunku do wyciągu z wątroby”4. Ta na swój sposób prowokacyjna i dowcipna refleksja autora Listów do pani Z. przyszła w sukurs
mojemu postrzeganiu cyklu Wspomnień z teraźniejszości. Słowa Brandysa niejako
obligują do takiego opisu interesującego nas motywu podróży w jego twórczości,
który ograniczyłby do minimum ciężar teoretycznych rozważań. „Fałszywego odruchu” unikać można raczej intuicyjnie.
Zob. „Wariacje pocztowe” Kazimierza Brandysa, pod red. I. Iwasiów i J. Madejskiego, Szczecin 1999;
H. Bereza, Wyprawa w przeszłość, „Twórczość” 1972, nr 11; W. Maciąg, Siła i bezmyślność żywiołu,
„Nowe Książki” 1972, nr 16; A. Kijowski, Zawstydzone poczucie porządku, „Tygodnik Powszechny”
1972, nr 32; L. Burska, Gesty i historie sekretne. O „Wariacjach pocztowych” Kazimierza Brandysa, [w:]
Lektury polonistyczne. Literatura współczesna, pod red. R. Nycza, t. II, Kraków 1999.
2
W Miesiącach 1982–1984, Warszawa 1988, s. 80, znajdziemy dość przewrotną relację z wywiadu, jaki
przeprowadzono z Brandysem w „Głosie Ameryki”. W kraju uczyniono z tego faktu powód do ironicznej,
propagandowej tyrady, tak zrelacjonowanej przez samego pisarza: „‘nie chcę i nie mogę wrócić do Polski…’
Mówi o swym ostatnim eseju napisanym na emigracji, na której przebywa od początku stanu wojennego.
Pan Kazimierz Brandys stwierdza, że esej pisany w formie dziennika, a zatytułowany ‘Miesiące’, jest wiernym obrazem oblężonej Warszawy w miesiącach stanu wojennego. To nic, że pan Kazimierz Brandys takiej
Warszawy nie widział. Pisze więc jak ślepy o kolorach. Jak sam wspomina, stan wojenny zastał go w USA,
z których powędrował do Paryża, gdzie, jak twierdzi, spędził 6 miesięcy i wiele godzin na ‘nocnych
rodaków rozmowach’”.
3
K. Brandys, Listy do pani Z. Wspomnienia z teraźniejszości 1957–1960, Warszawa 1963, s. 301.
4
Podróże Kazimierza Brandysa, czyli tam, gdzie rodzą się tematy 147
Jak wiadomo, budowa wszystkich trzech części cyklu opiera się na jednym schemacie narracyjnym. Chyba najlepiej określił to sam autor, który o Listach do pani
Z., Dżokerze, Rynku mówił: „Wątki fabularne łączą się w nich z partiami reportażowymi, ze wspomnieniami, refleksjami”5. Dodać jedynie trzeba, że w pierwszym
z wymienionych utworów, tytułowa forma listów jest przez pisarza specjalnie podkreślona poprzez wyrazistą stylistykę korespondencji do wymyślonej pani Z. Zabieg
to nienowy w literaturze. W Polskim podróżopisarstwie romantycznym S. Burkot
pisał o Janie Potockim, wybitnym podróżniku i literacie: „Jego Voyage en Turquie
et en Egypte fait en 1784 ma formę listów do matki […]. Listy pisane z różnych
miejsc mogły być autentyczne, ale w przypadku tej podróży były tylko konwencją
narracyjną”6. W Dżokerze i Rynku adresatka listów pojawia się już dość rzadko,
a jej obecność nie jest tak mocno akcentowana. Przestaje być nadrzędną postacią
wybranych wątków.
W przypadku Wspomnień z teraźniejszości mamy do czynienia z takim rozwiązaniem konstrukcyjnym utworu, jakie wielu pisarzy współczesnych Brandysowi realizowało na swój indywidualny sposób, by wymienić chociażby Gombrowicza,
Iwaszkiewicza czy twórczość Konwickiego po roku ‘60. Można to nazwać tyglem
literackich form, z którego czerpał również Brandys. A tam: list mieszał się z esejem, relacja z podróży ze wspomnieniami z dzieciństwa czy młodości, reportażowe partie były łamane ściśle fikcyjną opowieścią o jakiejś postaci historycznej czy
nieistniejącym plemieniu. Gdzieniegdzie pisarz ekshibicjonistycznie nawet obnażał
swój warsztat pracy, przedstawiając szkice do różnych literackich pomysłów, co wespół z silnym akcentowaniem swojej osoby (najczęściej poprzez pierwszoosobową
narrację) zbliżało tę formę do zapisków z dziennika. O przynależności gatunkowej
Dżokera, tak pisał w roku 1967 Henryk Bereza:
W sytuacji pisarskiej Brandysa ważne było zdobyć się w literaturze na taką szczerość, jaka
jest możliwa. Granice szczerości w twórczości Brandysa z ostatnich lat wyznaczała forma
listu i eseju. Zrezygnował więc z tych form na rzecz pamiętnikarskiej notatki, na rzecz
intymnego diariusza, którą to formę dla celów literackich od lat stosuje Gombrowicz7.
Czy rzeczywiście, jak sugeruje krytyk, pisarz zdecydował się na konsekwentnie szczerą czy intymną wręcz wypowiedź, właściwą diariuszowi? Wydaje się, że
obecnie trudno byłoby rozstrzygać ten problem tak arbitralnie. Mamy przecież cztery tomy Miesięcy, Zapamiętane i Przygody Robinsona, gdzie zejście z drogi literackiego zmyślenia było we fragmentach chyba bardziej spektakularne aniżeli we
wspomnianym Dżokerze. Aktualność stwierdzenia Berezy polega dzisiaj na silnym
zaakcentowaniu potrzeby szczerości, wydobycia, parafrazując słowa krytyka, całej,
nawet złej świadomości pisarza, „która nie jest tylko jego złą świadomością”8. Choć
jednocześnie należałoby zapytać, czy w literaturze w ogóle istnieje szczerość?
E. Sawicka, op. cit., s. 113.
5
S. Burkot, Polskie podróżopisarstwo romantyczne, Warszawa 1988, s. 12.
6
H. Bereza, W sprawie gestu, „Twórczość” 1967, nr 1, s. 121.
7
Ibidem.
8
148 Jolanta Gomółka
I tu wypada powiedzieć „stop”, aby nie zbliżyć się zbytnio do – by rzec żartobliwie – „wyciągu z wątroby”, chłodnej i dalekiej od literackiej analizy. Należałoby natomiast zapytać o miejsce podróży w kontekście powyższych rozważań, sprawdzić,
co je łączy z przydługim opisem formy gatunkowej trzech omawianych utworów?
Odpowiedź narzuca się sama. Otóż wszystko co z formą gatunkową cyklu czynił
sam autor, to, jak swobodnie i, wydawałoby się, bezwiednie ją zmieniał i modyfikował, dryfował od jednego rozwiązania do kolejnego – przełożyło się także na żywy
fotoplastykon tematów przywoływanych w każdej z części cyklu. Hybrydyczna forma dobrze odzwierciedlała różnorodność przeżyć, przemyśleń, impresji. Wiązała
się ściśle z „wariacjami” podróżniczymi. Bo też i Brandysowe poszukiwania formy
pojemnej stały się niejako podróżą po krętych ścieżkach literackich stylów, technik
pisarskich, różnorakich form gatunkowych.
Szczególnie mocno trzeba podkreślić fakt, że podróże Kazimierza Brandysa wydają się pełnić rolę służebną w procesie pozyskiwania przezeń ciekawych problemów
o charakterze literackim czy społeczno-filozoficznym. Wszystkie trzy części cyklu
w partiach „podróżniczych” bardzo często nie dotyczą jedynie samych podróży, bowiem te najczęściej schodzą na dalszy plan narracji i traktowane są głównie pretekstowo. Zazwyczaj autor wychodzi od niepozornego opisu krajobrazu, malowniczego zakątka czy dzieła sztuki, po czym natychmiast daje się ponieść fali skojarzeń
i wspomnień. To dla niego ciągłe i niezmordowane poszukiwanie pretekstu do rozmyślań. Właśnie na obserwacji tego zjawiska postaram się skupić przede wszystkim.
Czy to w Serbii, Włoszech, na Korsyce, we Francji czy USA pisarz uparcie, a nierzadko z pewną martyrologiczną skazą wraca do wspomnień z czasów wojny. Tak
jakby odrzucał świadomie komfort i wygodę płynącą z możliwości odbywania dalekich wojaży w czasach, kiedy takiej sposobności wielu nie miało. Nie potrafi patrzeć
na cywilizację Zachodu bez garbu wspomnień wojennych. Sam się temu dziwi, kiedy
w Dżokerze retrospektywnie spogląda na swoje zapiski. Dwadzieścia lat dzielących
go od wydarzeń okupacyjnych tylko z pozoru pozwoliło zabliźnić się starym ranom.
Aby jednak nie obciążać zbytnio siebie i czytelnika, pisarz próbuje żartobliwym
tonem osłabić ciężar wspomnień. Dlatego w Listach do pani Z., zwracając się do
wyimaginowanej adresatki, opisuje jeden z wrześniowych dni 1939 roku, kiedy to
nie ruszał się z Warszawy. Podlegał wtedy takim samym emocjom, jakim podlegał
tłum – odczuwał strach przed koniecznością zmiany miejsca, nerwowo i „nieufnie
strzygąc uszami”, czekając aż przez radio wezwą go jak i innych mężczyzn do wyjścia na Garwolin:
W momencie paniki wyciągnięto mnie na ulicę, matka zdążyła mi wcisnąć chlebak i manierkę z wódką. Szedłem nocą, bardzo niechętnie.[…] Spędziłem kwadransik w wykopie,
po czym zataczając się wróciłem do domu. Witano mnie jak Odyseusza.[…] To, zdaje
się, rozstrzygnęło o moim stosunku do wszelakich wędrówek. Gdybym miał wybierać,
wolałbym być latarnią morską niż żaglowcem, dachem niż chmurą, a nawet wyrzutnią niż
pociskiem międzyplanetarnym. W zakresie inwentarza może Pani na mnie liczyć jako na
ciężki mebel, prawie nieruchomość 9.
K. Brandys, Listy do pani Z., s. 58.
9
Podróże Kazimierza Brandysa, czyli tam, gdzie rodzą się tematy 149
Cytowany fragment to też, w moim przekonaniu, jakaś literacka scheda po
Drewnianym koniu. We wspomnianej powieści, zaliczanej do nurtu inteligenckich
rozrachunków, główny bohater również zdecyduje się oglądać wojnę z perspektywy
solidnego mebla w stylu – powiedzmy – biedermeierowskim. Jego życiem rządzi
paraliżujący lęk przed utratą stabilizacji i gwarancji bezpieczeństwa.
Nieco inaczej brzmi fragment luźnych notatek do odczytu, jaki Brandys miał
wygłosić na jednym z uniwersytetów amerykańskich: „miłosierni gentlemani, raczcie wysłuchać faceta, którego o mało nie przerobili na mydło”10. Wisielczy humor
narratora zbliża się do rozpaczliwej i w gruncie rzeczy obsesyjnej wręcz potrzeby
zwrócenia uwagi świata na ciężar doświadczeń wojennych. Podróż zostaje utożsamiona z boleśnie uświadamianym poczuciem obcości spowodowanym traumą wojennych wspomnień.
Rynek to ostatnia część Wspomnień z teraźniejszości. Autorowi doskwiera
myśl, że ludzie w Stanach Zjednoczonych, w tym molochu dobrobytu, mogą patrzeć na niego z niewielkim zainteresowaniem. Przez karty książki przebija kompleks Polaka niezauważonego, biednego, zaściankowego. Takie uczucia obce były
Gombrowiczowi, który pomimo emigracyjnej biedy, przy swym narcystycznym
usposobieniu czuł się czy to w Argentynie, Berlinie, czy Paryżu zawsze jak „Wielki
Gombro”, obywatel świata. Brandysowi towarzyszą w podróży po USA zgoła odmienne odczucia, a przez jego słowa przebija rodzaj alienacji, która zapewne nie
wpływała dobrze na stan ducha:
Nikt mnie tu nie zna. […] Mój dziewiczy spacer, moje pierwsze wyjście w dniu przyjazdu! […] Wypływam z poczuciem całkowitego wyobcowania i odosobnienia, moja twarz
nic nikomu nie powie, nie przypomni i nie ucieszy nikogo – tak jakbym dotąd nie istniał.
Stan idealnej nieobecności i wyjałowionego bezpieczeństwa wśród ośmiu milionów przechodniów, z których żaden nie wie nawet, że się urodziłem11.
Brandys uparcie drąży sprawę peregrynacyjnych „złych” odczuć. Zastanawia go
kwestia „bycia u siebie” i „bycia przyjezdnym”. Cały wachlarz sprzecznych emocji,
które towarzyszą chyba każdemu z nas w podróży do obcego kraju, skłania narratora
Listów… do radykalnych stwierdzeń: „Cudzoziemiec, obcy, przyjezdny jest zawsze
mniej wart niż c z ł o w i e k t u t e j s z y. Zamiast «jak postępować» – towarzyszy mu na ogół pytanie: «jak się zachowywać?» Te dwa pytania dzieli przepaść”12.
Zdecydowanie pejoratywny wydźwięk tego sądu może prowadzić dalej, aniżeli tylko
do specyficznie sformułowanej pochwały narodowej tożsamości. Bowiem konotuje
również swoisty strach przed emigracją, a może i pogardę dla niej? Nie będzie to
interpretacja na wyrost, jeżeli wspomnę niechlubny tekst Brandysa Nim będzie zapo­
mniany. W opowiadaniu z kluczem pisarz surowo i niesprawiedliwie rozprawił się
z emigracją Czesława Miłosza, który opuścił Polskę w roku 1951. Fragment cyto10
K. Brandys, Rynek, Warszawa 1972, s. 162.
Ibidem, s. 151.
11
12
Ibidem.
150 Jolanta Gomółka
wany powyżej powstał najpewniej w roku ’57 lub 58. Dwa lata wcześniej Brandys
„popełnił” to odżałowane później opowiadanie. Zatem czas i w tym wypadku nie
zatarł jeszcze dawnej zaciekłości, niezrozumiałej tym bardziej, że pisarz miał już za
sobą rozrachunkowy Hotel Rzymski.
Zresztą do problemu emigracji Brandys będzie wracał w Listach do pani Z. jeszcze parokrotnie, również do sprawy Miłosza, ale w mocno zawoalowany sposób, kiedy
zwierzy się czytelnikowi, że na Zachód wybrał się, aby nie słyszeć krajowych „wieści
z zagranicy”. Wieści te oczywiście dotyczyły ostrej krytyki jego twórczości13.
Patriotyzm Brandysa, choć czasami męczący i uderzający w tony patetyczne,
bywa również pełen przekory, dobrotliwej kpiny i groteskowych rysów. Dlatego nie
dziwi nas specyficznie potraktowany romantyczny motyw pielgrzymstwa, pojawiający się na kartach wspominanych tu Listów do pani Z. I tym razem skojarzenia ze
Słowackim nie są wolne od groteskowych zniekształceń:
Wróciłem właśnie z Kapitolu i jeszcze nie ochłonąłem z wrażeń, kiedy portier wręczył
mi kopertę z polskim znaczkiem. Jakież ciepło ogarnia Polaka, gdy otrzyma wieść z kraju. W podróży towarzyszy mu zawsze podniecający dreszczyk. Czy może mieć bowiem
absolutną pewność, że w tydzień po jego wyjeździe Polska nie stała się Winkelriedem
ludów?[…] dobrze wie, że można wyjechać z Warszawy Kowalskim, a obudzić się
w Wiedniu Królem-Duchem […] od turystyki do pielgrzymstwa Polaka dzieli tylko
krok14.
O narodowej tożsamość stanowi również ojczysty język. Wyobraźnia językowa,
sugestywność niektórych obrazów, jakie ewokuje język – to tematy obecne w trzech
częściach cyklu. Plastyczność słów nieobca jest pisarzowi. W Dżokerze daje upust
swojej językowej imaginacji:
Belgrad. Serbia. Bałkany.[…] Okazało się, że Belgrad, pojęcie, które hodowałem w sobie
od lat, było czymś z gruntu fałszywym. Skąd się w ogóle biorą te fikcyjne obrazy krajów
i miast? Może to sprawa fonetyczna – w pewnych zespołach głosek tkwią siły wizjotwórcze i jeśli mówię Bałkany […] wyłania się coś bufiastego a zarazem słodko-lepkiego jak
chałwa, z tym że widzę to wyraźnie na tle wulkanicznych pagórków15.
Brandysa interesuje, jak mowa ojczysta wrasta w nas, w naszą świadomość, jak
organiczną wręcz potrzebą jest mówienie w języku naszych dziadów i ojców, kiedy
od kraju rodzinnego jesteśmy oddaleni o tysiące kilometrów. Jako dowód przywołuje dość efektowną opowieść o swoim koledze, który wyemigrował do Argentyny.
Tam zaczęły się jego „fiksacje językowe”. Wszystko spowodowane niemożnością
porozumiewania się w ojczystym języku. Człowiek ów „Miał swoją teorię, według
której bolesność życia na obczyźnie, depresje, nostalgie, wszystko wynika z owego gwałtu zadawanego językowi dzieciństwa, który nie daje się zastąpić żadnym
13
Zob. Listy do pani Z., s. 49–50.
14
Ibidem, s. 49.
15
K. Brandys, Dżoker, s. 8.
Podróże Kazimierza Brandysa, czyli tam, gdzie rodzą się tematy 151
innym”16. Kiedy więc po powrocie do kraju w ferworze wędrówek po rodzinnym
mieście upił się w jakimś barze i pokłócił o kobietę, „strzelił kogoś w zęby. I był
uszczęśliwiony, że może wydawać swoje prawdziwe dźwięki, szczęśliwy jak pies,
który się może wyszczekać. Przewracał oczami: – Powiedzieć «kurwa», powiedzieć
«jakbogakocham», tarzać się w tych betach słów”17. Choć od tego swojskiego i
przewrotnego fragmentu o potrzebie manifestowania naszej tożsamości narodowej
Brandys dystansuje się przez nadanie mu cech dowcipnej przypowiastki, to jednak
sam, będąc za granicą, nierzadko odczuwa silną potrzebę kontaktu z jakimś śladem
polskości. We Włoszech kupuje francuski „Le Monde”, niecierpliwie przerzuca strony w poszukianiu informacji o Polsce. Na Times Square w Nowym Jorku, kiedy
odwiedza stoisko z gazetami, zreflektuje się, że tak jak chudy Pakistańczyk i młoda
portugalska dziewczyna poszukuje w obcych tygodnikach wiadomości z rodzinnego
kraju. Powie później: „Jest coś bolesnego i wulgarnie intymnego w wymacywaniu
wzrokiem czcionek, którymi się myśli”18.
Ale podróże to także kawałek zwykłego życia. Prozaiczne czynności zajmują
i organizują nasz czas. Pomiędzy „głęboką” zadumą nad Wenus z Milo a całym łańcuchem przeżyć stwarzających pozornie poczucie wyjątkowości i niepowtarzalności
śpimy, pożywiamy się, odpoczywamy. Pokój hotelowy to miejsce, w którym mamy
szansę uporządkować jakoś natłok refleksji i doznań. Dla podróżującego Brandysa
czas odpoczynku wieczornego był doskonałym pretekstem, aby zregenerować myśli,
nadrobić zaległości pisarskie. O hotelu powie: to miejsce, „w którym mogę myśleć
na leżąco. Prawie wszystko, co przeżyłem, najpierw było faktem, a dopiero potem,
jak się kładłem, stawało się moim życiem.[…] Kładę się nie dla odpoczynku, lecz
jakby w sprawach biograficznych”19. Takim chwilom nierzadko towarzyszyła nuda.
„Sprawy biograficzne” pisarz już załatwił, zatem co dalej?
Z tym problemem wiąże się ciekawa, choć fragmentami budząca pewien sprzeciw, interpretacja podróży Brandysa, jaką przedstawiła Agnieszka Czyżak (również autorka pracy monograficznej poświęconej pisarzowi). Otóż podróże z Listów
do pani Z. przedstawia ona w kontekście nudy kulturowej i nudy podróżowania.
Wskazuje na „dziwaczne przemieszanie motywów nudy i grozy (o nietypowym, dziwacznym obliczu)”20. Mówi ponadto: „Casus Brandysa to efekt polskiego strachu
przed podróżą pojmowaną jako realna groźba utraty tożsamości”21. Należy zgodzić
się z autorką, ponieważ obawa przed utratą tożsamości narodowej wyraźnie nękała
Brandysa, czemu dawał wyraz we wspomnianych Listach. Wszak nierzadko natrafiamy tam na rażące dydaktyzmem rady dla dobrego Polaka, który winien cenić swe
16
Ibidem, s. 29.
17
Ibidem, s. 30.
18
K. Brandys, Rynek, s. 170.
19
Ibidem, s. 16.
A. Czyżak, Nuda podróżowania, [w] Nuda w kulturze, red. P. Czapliński, P. Śliwiński, Poznań 1999,
s. 224.
20
21
Ibidem.
152 Jolanta Gomółka
korzenie i pobożnie wracać z dalekiej podróży do kraju w czasach, gdy niejeden
śmiałek (być może pisarz miał na myśli Miłosza czy Grudzińskiego) odważył się na
rzekomą „zdradę” polskiej tożsamości22.
Niejasne staje się dla mnie silne zaakcentowanie zjawiska „dziwacznego” przemieszania nudy i grozy, które to badaczka wiąże z terminem „mała katabaza”. Owa
katabaza, czyli zejście do świata podziemnego, ma się dokonywać na kartach Listów
do pani Z. Wydaje się to zbytnim demonizowaniem problemu. Zetknięcie z realną
sztuką Zachodu to wedle A. Czyżak: „zejście w kręgi piekła orgiastycznie rozpasanej
i tragicznie przytłaczającej sztuki”23. Można zatem zapytać, czy tak sformułowany
pogląd nie staje się na pewnym poziomie interpretacji jedynie swoistym chwytem
retorycznym sztucznie podnoszącym wymowę problemu? Warto pamiętać, że także
Brandys mniej lub bardziej efektownie posługiwał się retoryką przy ekspresyjnym
opisie swoich „spotkań ze sztuką”. I chyba nie należy podejrzewać, że aż w tak dramatyczny sposób się w owe spotkania angażował. To raczej swoista licentia poetica.
Zaś co do problemu nudy – autorka artykułu mówi, że to głównie nuda pomogła
złagodzić ów szok kulturowy, jaki przeżywał Brandys. Analizuje fragmenty Listów
do pani Z. mówiące o nudzie, która pojawia się w różnych momentach podróży, tj.
w pokoju hotelowym, przy kolejnym posiłku itp. Przywołuje słowa pisarza: „Jestem
starszy człowiek, mam już dosyć wrażeń. Więc po prostu chodzę, gapię się i jeżdżę”.
Stąd płyną wnioski A. Czyżak: „Może rzeczywiście nie warto podróżować, skoro
nużąca groza zbyt silnych przeżyć estetycznych może zmienić się w groźną nudę
zobojętnienia”24. Wypada się zastanowić, czy problem nudy w podróżowaniu nie został potraktowany nazbyt serio. Zwłaszcza że typowo ludzką cechą jest odczuwanie
nudy podczas cyklicznie powtarzanych czynności, czy to będzie kolejna wyprawa do
muzeum, hotelowe konwenanse, czy poranna kawa na tarasie pensjonatu. Poza całą
literacką kreacją, o której wspominałam wyżej, Brandys jest także w tych opisach
po prostu człowiekiem. A jego lakoniczne uwagi i komentarze mogą, choć nie muszą, wynikać z naturalnej konsekwencji bycia w jakimś stopniu szczerym. Jednak
koniecznie trzeba dodać, że jest to szczerość dość umowna, ponieważ poddawana
pewnym literackim zabiegom.
Jak daleko stąd, jak blisko...
Wszyscy pamiętamy film o takim tytule w reżyserii Tadeusza Konwickiego.
Świetny pisarz i filmowiec za pomocą tego metaforycznego zdania próbował zasygnalizować problem pamięci, czasu i śmierci. Gdyby jednak „wypożyczyć” je na
chwilę, mogłoby świetnie ilustrować mój sposób patrzenia na podróże Brandysa.
22
Zob. K. Brandys, Listy do pani Z., s. 49–50 i s. 110–111.
23
A. Czyżak, op. cit, s., 225.
24
Ibidem.
Podróże Kazimierza Brandysa, czyli tam, gdzie rodzą się tematy 153
Otóż wydawać się może, że uwagi dotyczące Europy lat 60. i 70., mentalności
ludzi Zachodu (Włochów, Francuzów czy Amerykanów), ale i ogólne, nierzadko
dowcipne spostrzeżenia o istocie podróży i podróżowania, po parudziesięciu latach
okażą się anachroniczne. Nic bardziej mylnego. W Brandysowym cyklu Wspomnień
nie tak trudno napotkać poglądy zadziwiająco bliskie ludziom XXI wieku. Niektóre
myśli posiadają wartość być może ponadczasową. Choć zapewne mogą spotkać
się z zarzutem, że nie są specjalnie odkrywcze. Spróbuję częściowo przywołać te,
w moim odczuciu, najciekawsze.
Patos to styl nieznośny. Wybitny pisarz i podróżnik Melchior Wańkowicz był
wyjątkowo czuły na punkcie niepotrzebnego puszenia się, wynoszenia na piedestał
idei, ludzi, spraw. Z właściwym sobie dowcipem dzielił się kiedyś z czytelnikiem
takim oto dystychem, który wpadł mu w oko, w którejś z angielskich bibliotek:
Cymbał co się po świecie przedyndał,
Nad tumanem góruje, co nie podróżuje25.
Brandys we Wspomnieniach z teraźniejszości unika patosu, choć zdarza mu
się wysypać na czytelnika kosz aforyzmów pobrzmiewających patetyczną nutą.
Prozaikowi bardzo zależy na tym, aby swoim rozmyślaniom nadać lekkości. Próbuje
zatem być dowcipny, próbuje uniknąć koturnowych opisów podróżniczych przeżyć.
Wpada też na z pozoru oczywiste, acz prowokacyjne zestawienie:
Między turystyką a nierządem istnieją pewne różnice. Jedno i drugie polega wprawdzie
na ofiarowaniu się za pieniądze, ale nierząd jest zawsze mniej masowy. Miasto ofiarowując się turyście powiada mu: „Jeżeli masz dostateczną sumę dolarów, możesz spędzić ze
mną słodkie chwile. Daję ci wszystko, bierz i płać. Moja piękność jest znana w świecie,
niegdyś słynęłam z podbojów, pomniki moich cnót i zwycięstw stoją na placach i rynkach. Za dziesięć dolarów dziennie stworzę ci złudzenie, że wszystko to zrobiłam dla
ciebie, z myślą o dniu twego przyjazdu. Wiedziałam przecież od dawna, że zechcesz się
sfotografować u stóp Colleoniego”26.
Innym razem, w którymś momencie całodziennej wędrówki po Wiecznym
Mieście, powie krótko: „jadam w pobliżu męczeństwa pierwszych chrześcijan; to
dzisiaj kosztuje”27. Słowa te nabrały dzisiaj szczególnego znaczenia, wszak wiemy,
w jak ogromnym stopniu współczesne podróże zdominowała komercja i pieniądze.
Postać szczęśliwego obieżyświata, wędrującego beztrosko z węzełkiem na plecach,
znajdziemy już wyłącznie w bajkach dla dzieci.
Podróże często prowokują do różnorakich porównań. Zderzamy ze sobą kultury,
języki, zwyczaje. Mistrzowską optyką w tym zakresie pochwalić się mogą pisarze.
Jak powszechnie wiadomo, domeną pisarzy emigracyjnych było patrzenie na kilka
istotnych spraw związanych z polską kulturą i obyczajowością (m.in. problem euro25
M. Wańkowicz, Karafka la Fontaine’a, Kraków 1984, t. II, s. 458.
26
K. Brandys, Listy do pani Z., s. 9–10.
27
Ibidem, s. 56.
154 Jolanta Gomółka
pejskości jak i zaściankowości Polaków), a przede wszystkim porównywanie ich do
dziedzictwa kulturowego Europy Zachodniej. Brandys w czasie swoich podróży do
Włoch nie przeczuwając jeszcze, że i on podzieli los emigracyjnych pisarzy, posuwa
się do takich stwierdzeń:
Nie ma jednej Europy. W tej wielotomowej powieści kłębią się różne wątki – i my mamy
swój własny. Jesteśmy Europejczykami bez dobrodziejstwa inwentarza […] w europejskiej roman-fleuve przypadł nam w udziale gorzki nurt ubóstwa28.
Słowa pisarza drastycznie podkreślające polskie „niedomogi”, zapewne głównie
gospodarcze, ale i nierzadko żałosną gonitwę za kulturową mową Zachodu, można
chyba przenieść na grunt współczesny. Brzmią zaskakująco trafnie, gdy umieścić
je w kontekście dzisiejszych unijnych zmagań, wszystkich paradoksów wynikających z przynależności do „jednej” Europy. Czy możemy czuć się jak Europejczycy?
Wszak nimi jesteśmy od wieków, więc skąd takie pytanie? A jednak wraca do nas
jak bumerang. Abstrakcyjność i wieloznaczność, a nawet groteskowość tego pojęcia
zajęła uwagę również autora Listów do pani Z. Przywołuje on dość zabawne wspomnienie z młodości: „Słowo Europejczyk zawsze mi się kojarzy z pewnym obrządkiem rodzinnym, jaki musiałem spełniać w stosunku do mojej ciotki”29. Chodzi tu
o wyjątkowo gadatliwą i ekscentryczną osobę, o „zaschłym antycznym profilu”, która przesiadywała u Brandysów czasami bardzo długo i rzadko przed północą opuszczała gościnne progi. Młody Kazio musiał uprzejmie słuchać jej kaliskich wspomnień, a następnie ciotkę odprowadzić do domu:
Cała ta męczarnia zmierzała do momentu najdalszego od ulgi: w mroźną noc miałem
wyprowadzić z domu tę gadatliwą staruszkę i dowlec ją pod rękę na Piękną. Życzył sobie
tego mój ojciec. Kiedy czasem próbowałem stawiać opór, rzucał na mnie pełne niesmaku
spojrzenie: „Bądź Europejczykiem”30.
łatwiej Brandysowi określić narodowe wady rodaków. W powszechnej opinii
Polacy są kłótliwi, nadużywają trunków i często nie płacą za to, za co zapłacić należy, może poza płaceniem w nadmiarze za cudze błędy w historii. Ale podróżnik
z wiślańskiego kraju zauważa jeszcze jedną dziwaczną cechę:
– czy pisałem to do Pani kiedyś, że trwogą Amerykanina jest przegrać, Niemca – nie
wypełnić rozkazu, a Polaka – dostać gorsze miejsce? Mój przyjaciel podczas kampanii
wrześniowej widział żołnierza z poszarpanym brzuchem, wnoszonego do lazaretu, w tłum
rannych. Przytrzymując oburącz wypływające jelita krzyczał do sanitariuszy: – Tylko nie
na ziemię, sk…syny! Na łóżko, sk…syny, na łóżko! – i skonał31.
28
Ibidem, s. 55.
29
Ibidem, s. 51.
30
Ibidem.
31
K. Brandys, Dżoker, s. 14.
Podróże Kazimierza Brandysa, czyli tam, gdzie rodzą się tematy 155
W Rynku znajdziemy także parę spostrzeżeń na temat mentalności ludzi Zachodu.
Nie utraciły one nic ze swojej aktualności. Brandys zauważa kilka zasadniczych
cech tych społeczeństw: chorobliwy lęk przed starością, „odmładzanie się w panice”, pozorne problemy analizowane za słone sumy na kozetkach psychoanalityków.
Amerykański sposób myślenia o życiu, gdzie nawet w sytuacji klęski i niepowodzeń
wszystko ma być kwitowane krótkim: „thank you, I’m fine”, razi Brandysa sztucznością równie mocno, jak zapewne i nas dzisiaj. Problem śmierci wypychanej ze
świadomości Amerykanów, tak ilustruje pisarz:
Z rozmów amerykańskich.
Nie chcą rozmawiać o śmierci. Tu się nie umiera, tu się upiększa nieboszczyków. Sukces
obowiązuje nawet w trumnie, zmarli powinni się także uśmiechać. – Nie mów o tym
– mówi Peter – to są słowiańskie problemy. – Slavic problems… Więc pewnie w chwili
śmierci każdy się staje Słowianinem32.
Czy chodzi tu o nasze słowiańskie ponuractwo, a może o specyficzny obłęd
kultury amerykańskiej? I właściwie która z tych cech lepiej się sprawdziła w bilansie
strat i zysków historii obu kultur?
Zakończenie
Brandys jako podróżnik? We wszystkich trzech częściach Wspomnień z teraź­
niejszości gdzieniegdzie już zaprzeszłej, jawi się nie jako poszukiwacz przygód czy
koneser kulturowych dobrodziejstw odwiedzanych krajów, lecz tropiciel tematów
dobrych do rozmyślań.
Gdyby przywołać w myślach kalejdoskop polskich pisarzy, których specyfika wieku XX skłaniała do podróży o bardzo różnym charakterze, można dojść
i do takich wniosków: Brandys podróżujący nie czuje się nigdy dość swobodnie
i jednocześnie dostojnie jak „Europejczyk”, którym zdaje się być na przykład
Iwaszkiewicz. Mija się z Gombrowiczem, który z kosmopolityzmu i nonkonformizmu światowego formatu uczynił wielki atut. Choć sytuacja biograficzna
Brandysa jest częściowo zbliżona do sytuacji Konwickiego, mam na myśli podobne wybory powojenne, każdy z nich inaczej podchodzi do tematów, jakie prowokuje podróż (a więc tematu polskości, problemu specyficznie polskiej zaściankowości, stosunku do świata). W wypowiedziach Konwickiego jest coś z kresowej
nonszalancji, ale i rys groteski33. Wilnianin „wędrował” też zawzięcie i z uporem
32
K. Brandys, Rynek, s. 160.
Na przykład opis podróży samolotem do USA: „ Posłuszni odwiecznym rytuałom nawiedziliśmy dziecko w dalekiej legendarnej Ameryce. Z węzełkami, tobołkami w przepełnionym jumbo-jecie jak na węglowym parostatku przebyliśmy tę starą, wielką wodę […]. Przybrałem minę czcigodnego starca, którego
wyższy nakaz prowadzi w tej rytualnej pielgrzymce. Z dostojnością prostego człowieka przycupnąłem
33
156 Jolanta Gomółka
w swoich książkach do krainy lat dzieciństwa, co nie jest aż tak częste i wyraziste
u Brandysa. Gdzie zatem umiejscowić podróżującego autora Wspomnień z teraźniej­
szości? Wydaje się, że możemy zobaczyć go gdzieś na rozstaju dróg.
Kazimierz Brandys’s journeys, or where topics are born
Abstract
During his whole life, Brandys made many trips abroad. It was only in 1980, during one
of his trips to the USA, that he decided not to come back to Poland. The reason of such a
decision was obviously the complicated political situation at that time. However, before that
happened, as a citizen of the People’s Poland, he travelled during post war years until the end
of eighties to: France, Italy, the Balkan countries, the United States, etc. He contained his
impressions and memories of those trips in three parts of his series entitled Memories of the
Present. The series is composed of Letters to Madam Z., Joker, and Market. The travel motifs,
however, play an ancillary role in them. Journeys there were treated as a pretext of seeking
topics for deliberation. The writer travels in his notes from war memories to psychological or
sociological problems of the contemporary Western societies.
na plastykowym fotelu w brzuchu latającego wieloryba. To uczucie prostoty zawsze łatwo osiągam, kiedy udaję się do kraju, którego języka nie potrafiłem należycie przyswoić”. [w:] T. Konwicki, Wschody
i zachody księżyca, Warszawa 1990, s. 11.
Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis
Folia 44
Studia Historicolitteraria VII (2007)
Ewa Bielenda
Podróż w poszukiwaniu „środka świata”
w twórczości poetów z kręgu Tylicza
Grupa poetycka Tylicz powstała w listopadzie 1969 roku w Krakowie. Założyli
ją studenci polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim: Jerzy Gizella, Andrzej
Krzysztof Torbus, Andrzej Warzecha. Wkrótce dołączyli do nich Franciszek Brataniec i Wiesław Kolarz. Brataniec należał do Tylicza przez niespełna rok i nie odegrał
znaczącej roli w jego działalności. Z odejściem tego poety zbiegło się przystąpienie
do grupy Adama Ziemianina, namówionego przez Jerzego Harasymowicza. Uznaje
się często za tyliczanina również Józefa Barana. Poeta ten niejednokrotnie publikował z grupą, uczestniczył w jej spotkaniach autorskich, choć nie był jej formalnym
członkiem. W twórczości autora Zielnika miłosnego widoczny jest wspólny z pozostałymi twórcami światopogląd, dlatego uznaję go za poetę z kręgu Tylicza.
Omawiani tu twórcy już przez wybór nazwy podkreślili, jak istotna dla ich
twórczości jest przestrzeń. Jednoznacznie nawiązali do grupy Muszyna; ich rodowód sięga Harasymowiczowego podziwu dla piękna przyrody, prostej egzystencji.
Obrali za patrona piewcę powrotu do natury, przepychu górskich krajobrazów, ludowej tradycji, baśniowości, pierwotnej wyobraźni o charakterze archetypicznym.
Konsekwencją wyboru takich inspiracji (inaczej niż w przypadku większości twórców Nowej Fali) było wyjątkowe umiłowanie przestrzeni. W ich wierszach pełni ona
istotną rolę – nie jest jedynie tłem czy ekwiwalentem przeżyć podmiotu lirycznego,
urasta do rangi głównego bohatera, poddawana przemianom, deformacjom i mutacjom, najprecyzyjniej odzwierciedla filozofię zapisaną na kartach wszystkich tomików, opartą na przywiązaniu do miejsca, zakorzenieniu i poszerzaniu jego kręgów.
Podmiot liryczny zaś jawi się jako „człowiek integralny”, dążący do nadania swej
egzystencji wymiaru transcendentnego. Istotą jego peregrynacji jest natomiast ustalenie środka, według którego wytyczane będą poszczególne kierunki:
nic nie może zacząć się, d o k o n y w a ć s i ę – dopóki nie zyskamy orientacji, ukierunkowania, a wszelkie ukierunkowanie implikuje obranie pewnego punktu stałego. Dlatego
158 Ewa Bielenda
właśnie człowiek religijny stara się umieścić w „środku świata”. A b y ż y ć w ś w i e c i e , trzeba go u s t a n o w i ć , założyć, a żaden świat nie może się narodzić w chaosie
jednorodności i względności przestrzeni świeckiej. Odkrycie lub ustalenie punktu oparcia
– „środka” – jest równoznaczne ze stworzeniem świata1.
Gdzie ów „środek” odnajdują tyliczanie? Ich twórczość często określa się mianem poezji „małych ojczyzn”, albowiem jest bardzo mocno związana z precyzyjnie
wytyczonym terytorium, silnie scentralizowana, wbudowana w charakterystyczny
krajobraz. Chcąc określić „środek świata”, wystarczy przyglądnąć się tytułom poetyckich tomików. Już po pobieżnej analizie można stwierdzić, iż w języku tyliczan
poczesne miejsce zajmuje leksyka związana z przestrzenią, szczególnie zaś uprzywilejowane jest słowo „dom” oraz wszelkie jego konotacje. Dlaczego tak się dzieje?
– „Ponieważ dom jest naszym kątem świata. Jest – często się tak mówi – naszym
pierwszym wszechświatem. On jest rzeczywiście kosmosem”2.
Poeci swoje centrum świata osadzili w domu właśnie. Nie traktują go jedynie
jako budynku, schronienia, lecz jako obszar święty, w którym się wzrasta. Dom stanowi bachelardowską „coquille initiale”3, od której wszystko się zaczyna.
Najbardziej widoczne jest w zbiorach poetyckich Adama Ziemianina. Pierwszy
z nich nosi tytuł Wypogadza się nad naszym domem (1975), inne również wskazują na dom jako na centrum twórczych zainteresowań: Pod jednym dachem
(1977), Makatka z płonącego domu (1985), Dom okoliczności łagodzących (1996).
Do penetracji przestrzeni, szczególnie tej najbliższej podmiotowi lirycznemu, nawiązują kolejne: W kącie przedziału (1982), Dwoje na balkonie (1989), Boski wieczorny
młyn (1990), List do zielonej ścieżki (1993), Ulica ogrodowa (1996), Plac wolności
(1999), Gościniec (1999). Zmianę perspektywy oglądu rzeczywistości sugeruje tomik Na głowie staję (2002). Odnośniki przestrzenne znajdziemy również wśród tytułów tomików Józefa Barana: Na tyłach świata (1977), Pod zielonym drzewem życia
(2000), Dom z otwartymi ścianami (2001), Dolina ludzi spokojnych (2001). Ostatnie
z nich odwołują się do zmienności przestrzeni, wędrówki: Najdłuższa podróż (2002),
Wyprawa po złote runo (2003). W przypadku poezji Andrzeja Warzechy uwidaczniają się jedynie pewne elementy domu, charakterystyczne rekwizyty: Rodzinny telewi­
zor (1977), Przy rodzinnym stole (1991) lub odniesienia do obszarów abstrakcyjnych
– Rajski ogród (1996). Torbus sięga do swej kolebki: Błędomierz – poemat o prowin­
cji (1995). Gizella penetruje dalekie kraje: Odkrywanie Ameryki (2001). Wszystkie
niemalże tytuły potwierdzają, iż czołową pozycję pośród poetyckich zainteresowań
tyliczan zajmuje przestrzeń. Można również stwierdzić, iż najważniejszym jej elementem jest rozumiany szeroko dom – stanowi on centrum świata, sferę sacrum,
„punkt oparcia” w życiowych peregrynacjach.
M. Eliade, Sacrum, mit, historia. Wybór esejów, Warszawa 1974, s. 50.
1
G. Bachelard, La poétique de l`espace, Paris 1989, s. 24 (tłum. własne).
2
Ibidem (początkowa muszelka).
3
Podróż w poszukiwaniu „środka świata” w twórczości... 159
Zdaniem Mircea Eliadego, „w podświadomości współczesnego człowieka krzewi się nadal mitologia”4. Ona to wypełniona jest archetypicznymi obrazami. Choć
współczesny człowiek bardzo oddalił się od „człowieka religijnego”, to tak jak
on nadal tęskni, każda zaś nostalgia wynika z faktu utracenia raju. „Upadłe mity”
i „zdegradowane obrazy” są cząstką podświadomości człowieka, na trwałe wpisują
się w jego wyobraźnię. One to nadają metafizyczny wymiar ludzkiej egzystencji.
Eliade mówi:
Uważam za rzecz bardzo ważną odnalezienie mitologii oraz teologii przyczajonej
w najbardziej nawet „nijakim” życiu człowieka współczesnego; od niego tylko zależy,
aby wrócił ku źródłom i na nowo odkrył głębsze znaczenie wszystkich tych wypłowiałych obrazów i zdegradowanych mitów5.
Dążeniu do odkrycia znaczenia mitów i archetypów w wierszach tyliczan towarzyszy ciągła podróż podmiotu lirycznego. Początek wędrówki wyznacza dom rodzinny, następnie przebiega ona odśrodkowo ku nowym, nieznanym krainom i do centrum
powraca. Podmiot, począwszy od pierwszych wierszy, wydaje się zataczać coraz szersze kręgi, zgodnie z układem koncentrycznym, którego środek tworzy dom właśnie.
Przejawy mitologii i teologii szczególnie widoczne są w kreacji przestrzeni za
sprawą mityzacji świata przedstawionego, zwłaszcza w odniesieniu do domu ojców,
miasteczka, w którym dorastał podmiot liryczny. Uwznioślenie, sakralizacja krainy
dzieciństwa często czyni z niej arkadię. I tak na przykład, Ziemianin prezentuje dom
w kontekście układu kosmicznego, jego centralne usytuowanie względem wszechświata podkreśla stosując słownictwo z zakresu astronomii:
wokół słońca
pieca kuchennego
krąży matka
z księżycem – medalikiem
na szyi
dalej ojciec
o marsowym obliczu
wreszcie ty ze mną
dwie zgodne planety
zapatrzone w siebie
(niech ci będzie
że jesteś wenus)
dalej wszechświat
inne galaktyki
tak bardzo trudne
do uchwycenia
Moja astronomia6
M. Eliade, op. cit., s. 25.
4
Ibidem, s. 28.
5
A. Ziemianin, Wypogadza się nad naszym domem, Kraków 1975, s. 42.
6
160 Ewa Bielenda
Dom ten jest najczęściej precyzyjnie określony, umiejscowiony w Muszynie na
ulicy Ogrodowej. To zielony budynek zatopiony w scenerii małego, górskiego miasteczka; zielony, bo – mimo upływu czasu – wciąż świeży, pełen nadal aktualnych
wartości. Opisywana, pełna harmonii i porządku rzeczywistość sprawia wrażenie
arkadii, tutaj właśnie „na wołowej skórze / morgi spisane leżą / przy obejściu układnym / gdzie progi gościnne”, tutaj też „pies chwali gospodarza / długością łańcucha”.
Obejście stanowi więc „królestwo / pod krokwią zaczynione” (Zagroda7). Nie dzieje
się tak ze względu na przepych i bogactwo, lecz dzięki możliwości życia w stałym i bardzo bliskim kontakcie z naturą. Niewątpliwą wartością jest tu ziemia sama
w sobie, jak również porządek, ludzka życzliwość, której wyrazem jest choćby gościnność i pewna swoboda. To świat, którego ładu i rytmu nie ma prawa zburzyć
żadne wydarzenie.
Podobnie przestrzeń wierszy Andrzeja Torbusa zapełnia bujna przyroda, zmienność pór roku, poszum rzek, szelest liści, powiew wiatru. W oswojonym obszarze
dziadek – pan sadu żyje w partnerskim układzie z Panem Bogiem, wszystkiego dogląda (wiersz Opowieść8).
W wierszach Józefa Barana dom to enklawa, teren chroniony:
obszar ściśle wyznaczony
granicą płotu
funkcję wopisty
i celnika pełniło bure
niedostępne psisko
opłacane kośćmi
codziennie
w asyście gwardii przybocznej kur
wyruszała na jego obchód
królowa matka
[…]
i choć na świecie
ustroje zmieniały się
jak rękawiczki
u nas trwał niezmiennie
ustrój rodzinny
Dom9
Choć poeta poprzez zastosowanie kontrastów („gwardia kur”, „celnik – bure
psisko”) uzyskuje ironiczną wymowę wiersza, to jasno prezentuje strefę oswojoną
i obcą, w centrum świata umiejscawia dom, a w nim matkę. Przestrzeń zasiedlona
przez przodków pozoruje arkadię, lecz pozbawiona jest ładu i harmonii. Elementem
zakłócającym sielską wizję świata jest motyw mozolnej pracy, którą ów świat jest
Ibidem, s. 16.
7
A.K. Torbus, Lato pogańskie, Warszawa 1978, s. 8–9.
8
J. Baran, Nasze najszczersze rozmowy, Kraków 1974, s. 17.
9
Podróż w poszukiwaniu „środka świata” w twórczości... 161
nasycony (Saga o krainie moich ojców10). Motyw ten powoduje, iż sfera sacrum nie
jest jednocześnie arkadią. Wkracza w nią znojny wysiłek, poprzez który przebywanie w obszarze uświęconym musi zostać srogo okupione.
Na kartach tomików Kolarza – choć dom jest dla podmiotu lirycznego mikroświatem, w którym mieszczą się „rozstaje pokoi i skrzyżowania drzwi” (Oczekiwanie)11 – obszar oswojony nie jest jednocześnie arkadią. Tu natomiast zachwianie harmonii między przestrzenią a bytującą w niej jednostką ujawnia się przez
wtłoczenie tejże w obszar uświęcony przez inną tradycję. Świadomość ta nie pozwala na sielankowe wizje:
Urodziłem się
w pożydowskim domu
Ich wygnano
użyźnili
ogródki działkowe
rozpłomienili niebo
pokątnie pozostawili
po sobie
ślady
[...]
***Urodziłem się…12
W miejscu wypełnionym echem życia innych ludzi, naznaczonym piętnem ich
śmierci, nikt nie czuje się w pełni zadomowiony. Jest ono tu uświęcone, ale ściśle
przynależy do tych, którzy pierwotnie je oswoili. Niemożliwe jest zaadaptowanie
go do zupełnie innego życia, innej kultury, religii – w nowych mieszkańcach wzbudza więc respekt, strach przed nieznanym, uniemożliwia uznanie „środka”. Jest to
jeden z powodów, które nie pozwalają poecie zbliżyć się do idyllicznej wizji domu
Ziemianina.
Daleki też od idealizacji jest początkowo obszar rodzinnego miasteczka w wierszach Andrzeja Warzechy. To mikroświat z charakterystyczną topografią: rynkiem,
kościółkiem w centrum; gdzie ludzie żyją w zgodzie z rytmem przyrody, harmonię zaburza jedynie rzeczywistość społeczno-polityczna. Jej rekwizyty stanowią:
mównica, transparenty, sztandary i im podobne oznaki propagandy. Podmiot liryczny nie odczuwa zakorzenienia, inaczej niż w utworach pozostałych tyliczan kreśli przestrzeń, w której ścierają się siły natury i polityki. Konsekwencją tego jest
brak wyraźnego środka świata, decentralizacja, jednakże poezja Warzechy ewoluuje
w kolejnych tomikach – zdecydowanie zmienia się wizerunek rodzinnej krainy.
Utwory Gizelli, zarówno pod względem tematyki jak i formy, znacznie odbiegają od poezji pozostałych członków grupy. Nie ma w nich również wyrazistego
obrazu domu. Początkowo rysuje się tylko jego cień. Świat dzieciństwa umiejsco10
Ibidem, s. 32.
W. Kolarz, Czekam, Kraków 2003, s. 34.
11
12
Ibidem, s. 22.
162 Ewa Bielenda
wiony jest w przestrzeni wrogiej, nieokreślonej żadnymi granicami (Dzieciństwo13).
Podmiot liryczny czuje się zagrożony, nie znajduje schronienia. Dom malowany
jest jako zbrukany, upadły, nie sposób utrwalić go w poezji, albowiem „Czynszowe
Wawele / Omija wyobraźnia / Na schodach słychać / Że się stacza człowiek” (Stacza
się człowiek14). Centrum świata, określone przez miejsce narodzin, wydaje się być
przypadkowe, nie stanowi samodzielnej wartości. Osadzony w nim człowiek odczuwa więc przemożną chęć wyjścia poza określony schemat, poza granice domu,
rodzinnego miasta, które nie jest dla niego przestrzenią jasną. Postanawia zatem
wyzwolić się z ograniczeń, świadom, iż tylko z daleka od „centrum” można podjąć
próbę ocalania świata, siebie:
[…]
Na peryferiach w ślepej uliczce
Stawiam wolności gruby mur
Ocalę za nim głowę
Pełną przyziemnych spraw
Na peryferiach w ślepej uliczce15
Jedynym sposobem na to, by inaczej postrzegać świat, jest porzucenie opisanego obszaru, dlatego też podmiot liryczny opuszcza obręb znanego mu terytorium.
Motyw wyjścia poza krąg mikroświata jest charakterystyczny dla omawianej poezji. Zróżnicowane są jednak pobudki, jakimi kieruje się człowiek, porzucając swoją
kolebkę.
Bohater wierszy Kolarza również wchodzi w nowe, nieznane strefy. Według
Barana zaś poeta, ze względu na swą wrażliwość, to dziecko dwóch przestrzeni:
realnej i abstrakcyjnej. Ta pierwsza powoduje przywiązanie do konkretnej krainy,
pejzażu dzieciństwa, druga natomiast każe mu ciągle poszukiwać. Mówi o sobie:
„podrzutek nieskończoności / podrzutek wiekuistości / w ziemskim czasie i przestrzeni / niczym w jajku pokurczony”. Poczucie poetyckiej misji, wrażliwość nakłania do penetracji ciągle nowych miejsc (Bajka o podrzutku16).
Odwołując się do słów Martina Heideggera, w których stwierdza on, iż: „Sposób
[...], w jaki my ludzie j e s t e ś m y na Ziemi, to zamieszkiwanie. Być człowiekiem
oznacza być na Ziemi jako śmiertelny, oznacza mieszkać”17, uznamy, że zamieszkiwanie tożsame z istnieniem jest tym bardziej wiarygodne, im bogatsze w doświadczenia. To właśnie im naprzeciw wychodzi człowiek, opuszczając rodzinne strony.
Wspomniane rozdarcie między dwoma światami warunkuje wędrówkę. Od czasu
odejścia od kolebki poszerzają się kręgi zamieszkiwania. Podmiot liryczny dąży do
przesunięcia granicy strefy oswojonej. Dzieje się to niejednokrotnie za sprawą uczu13
J. Gizella, Obustronne milczenie, Kraków 1977, s. 6.
14
Ibidem, s. 32.
15
Ibidem, s. 30.
16
J. Baran, W błysku zapałki, Warszawa 1979, s. 26–27.
17
M. Heidegger, Budować, mieszkać, myśleć, Warszawa 1977, s. 318.
Podróż w poszukiwaniu „środka świata” w twórczości... 163
cia łączącego ludzi: „bo środek świata / wszędzie / gdzie schodzą się serca” (Gdzieś
na biegunach, gdzieś w środku świata18), głosi Józef Baran.
O domu można mówić teraz w nowym kontekście. Nie jest on już konkretnym
miejscem, w którym się żyje. Staje się nim wspólnota z drugą osobą, towarzyszką życia. Fakt zamieszkania pod jednym dachem stanowi akt sakralizacji związku. Ma też
ogromne znaczenie w kontekście filozofii Heideggera, albowiem świadczy o złączeniu dwóch odrębnych dotąd bytów w jeden, a skoro zamieszkiwanie jest „sposobem
w jaki jesteśmy”, to poprzez współzamieszkiwanie w określonej przestrzeni z osobą
ukochaną mamy do czynienia z nobilitacją tegoż „jestestwa”. W wierszu Ziemianina
pt. Pod jednym dachem padają słowa: „skryłaś się pod dachem / tym samym co ja
/ wybrałaś ten sam komin / z wiecznie żywym dymem” (Pod jednym dachem19).
Oprócz nowej przestrzeni uczuć pojawia się fizyczny obszar, który to podmiot liryczny próbuje oswoić. W przypadku Ziemianina, Barana, Kolarza, Warzechy, Torbusa,
a nawet Gizelli doświadczamy zmiany perspektywy, która w sposób znaczący warunkuje poetycki krajobraz, albowiem liryczne tło zdarzeń i uczuć zmienia się ze
scenerii wioski czy też małego miasteczka na metropolię (Ziemianin, Baran, Kolarz,
Warzecha, Torbus), bądź też z polskiego miasta na odległy kontynent (Gizella).
Jak ma się to do koncepcji środka Eliadego? Czy nowa przestrzeń, w której poruszają się bohaterowie wierszy, musi nosić znamiona obszaru zdecentralizowanego?
Niekoniecznie. Albowiem:
Koncepcje kosmiczne mogą być dostosowywane do zmieniających się okoliczności. Jeśli
jedno „centrum wszechświata” ulega destrukcji, można zbudować nowe tuż obok albo
w całkiem innej okolicy i wtedy to ona właśnie stanie się „środkiem świata”. Środek
nie jest określonym punktem na powierzchni ziemi; jest to pojęcie myśli mitycznej,
a nie głęboko odczuwana wartość, związana ze szczególnymi zdarzeniami i miejscem.
W myśli mitycznej mogą współistnieć w tej samej zasadniczej przestrzeni, nie przecząc
sobie, liczne środki świata. […] przestrzenna rama określona przez gwiazdy jest antropocentryczna, a nie miejscocentryczna, i może ulegać przesunięciu, w miarę jak człowiek
zmienia położenie20.
Trzon kreacji nieznanego miasta początkowo stanowią uczucia negatywne,
przede wszystkim strach przed stłoczeniem, zatratą indywidualności i obcością otoczenia. Wszyscy poeci z wyjątkiem Gizelli prezentują Kraków jako miasto, w którym dotkliwie odczuwa się „utracenie raju”, i co za tym idzie kryzys doświadczania
„centrum”. Miasto to obszar pozbawiony metafizycznego wymiaru ludzkiej egzystencji. W świadomości człowieka urodzonego w przestrzeni przez lata przypisanej
do jednej rodziny, w której świat ludzi i przyrody przeplata się ze sobą, dążąc
do całkowitego niemal zespolenia, trudno znaleźć wytłumaczenie dla zagęszczenia i anonimowości, wpisanych w miejski pejzaż. Widok mieszczących w sobie
mnóstwo istnień ludzkich mrówkowców napawa przerażeniem. W onirycznej wizji
18
J. Baran, W błysku..., s. 39.
19
A. Ziemianin, Pod jednym dachem, Kraków 1977, s. 30.
20
Yi-Fu Tuan, Przestrzeń i miejsce, Warszawa 1987, s. 189–190.
164 Ewa Bielenda
Barana pojawia się postać Guliwera, który „miażdży ten nafosforyzowany światłami
/ wielopiętrowy kopiec Babel” (Miasto21). Odżywa biblijna przypowieść o ludziach,
wznoszących wspólną budowlę. Czy możliwe jest więc życie setek osób pod jednym, wspólnym dachem, czy też jest ono zapowiedzią katastrofy?! Miasto pulsujące
szybkim rytmem, rozpędzone w panicznej ucieczce nie wiadomo przed czym i dokąd, to przestrzeń, która nie jest już nośnikiem wartości, lecz pustki, namacalnym
znakiem pieniądza. Jest jednowymiarowa – posiada wyłącznie walor materialny.
Zdaniem Warzechy terytorium zimnej i obcej cywilizacji – miejskiego blokowiska, będące „nowym światem” – nie zasługuje na próbę lirycznego oswojenia.
Osiedle nie roztacza nad nowym mieszkańcem opieki, jak to czyniła natura, pozwala
jedynie na egzystencję na jego obrzeżach. Panuje tu nieprzyjazna cisza, nie ma miejsca dla istot metafizycznych (Kucacz kukacz stary puchacz22). Rozległość metropolii
oddala od siebie ludzi, nie pozwala im na kontakty, znajomości, wzajemne zainteresowanie swym losem (Parapsychologia głównej ulicy23). Choć miasto symuluje
przestrzeń znaną z dzieciństwa i młodości, gdyż podmiot liryczny stara się przeżywać w niej życie jak dawniej i wypełnić rekwizytami z przeszłości, to niestety nie
stanowi prawdziwego domu, człowiek nie odczuwa tu zakorzenienia i ze smutkiem
stwierdza: „a jednak czuję się tak / jakbym przyszedł w gości” (Hotel24).
Najbliższa przestrzeń rzutuje na wyobrażenie całego świata. Jest on obcy, zimny,
nieprzyjazny, brak mu logiki. Jakie bóstwo nim kieruje? To Bóg, który musi ogarnąć
cały świat, a usytuowany jest na ziemi, nie w niebie. Czuje się więc bezradny, męczy
się tak samo łatwo jak człowiek. W obszarze miasta zajmującym „czterdzieści dwa
/ kwadratowe metry wszechświata” (Właściwy adres25), trudno uwierzyć, że jest się
częścią kosmosu, pozostaje więc rozczarowanie.
Wiersz Ziemianina Z nowego osiedla stanowi gorzką refleksję nad nową rzeczywistością. Wszelkie udogodnienia, jakie niesie ze sobą mieszkanie w wielkomiejskim bloku, nie mogą przyćmić ogólnego wrażenia obcości i anonimowości, które
niezmiernie dotkliwie odczuwa ktoś wychowany w małym miasteczku, dlatego też
obok słów przybliżających osiedlową rzeczywistość pojawia się zapytanie: „tylko
gdzie tu szukać człowieka” (Z nowego osiedla26). Dlatego jedynym wyjściem jest
stworzenie sobie bezpiecznego miejsca, azylu. Takim cichym portem stają się wówczas pełne znajomych przedmiotów cztery kąty. Schronienie nie powstało jednak
ot tak, po prostu. Okazuje się, że jest strukturą, której należy nadać kształt, pielęgnować. Wówczas dopiero staje się budowlą stabilną, na miarę biblijnego „domu na
skale” (Dom27).
21
J. Baran, W błysku..., s. 88–89.
22
A. Warzecha, Rodzinny telewizor, Kraków 1977, s. 8–9.
23
Ibidem, s. 15.
24
Ibidem, s. 18–19.
25
Ibidem, s. 48.
26
A. Ziemianin, W kącie przedziału, Kraków 1982, s. 14.
27
Ibidem, s. 39–41.
Podróż w poszukiwaniu „środka świata” w twórczości... 165
Torbus w niektórych utworach z kpiną maluje Kraków, a zwłaszcza Nową Hutę
(Nowa Huta Central Plac28). W cyklu wierszy zatytułowanym Garsoniera przy uli­
cy Mazowieckiej ukazuje jednak przyjazne oblicze mieszkania. Przedstawia w nim
zwykłe wydarzenia wypełniające codzienność, czule opisuje żonę w oswojonej przestrzeni. Czasem jednak pojawia się i tu przejmująca nuta żalu za krainą utraconą
(Wieczór kolejny29).
W wierszach Kolarza, traktujących o nowym obszarze, w którym dokonuje się
próba zadomowienia, wyraźnie zarysowuje się dychotomiczny obraz miasta. Jedno
jego oblicze to miasto czułe i bliskie sercu – Kraków, precyzyjnie kreślony poetyckim słowem, z charakterystycznymi rekwizytami: Sukiennicami, „zaczarowanym
fiakrem”, hejnałem z Wieży Mariackiej, placem Biskupim itp. Drugie oblicze to miasto stanowiące tło rozczarowań i strachu podmiotu lirycznego, nieprzyjazna sceneria
(z bajek dla Olimpii30). Często jedynym ratunkiem staje się ucieczka. Bezpieczeństwo
i spokój osiągnąć można nie wewnątrz oswojonej przez zamieszkiwanie przestrzeni,
lecz „z daleka od tego miasta” (Wycieczka31). Podmiot liryczny, świadomy jednak
wpisanego w metropolię niepokoju, oswaja go, łagodzi poprzez współbytowanie
z osobą najbliższą, która to ma moc niwelowania strachu i rozpędzania mroku.
Inaczej problem ten protokołował Jerzy Gizella. Siła destrukcji to dominanta,
próba osiedlenia z góry skazana jest na niepowodzenie. Podmiot liryczny – poeta
zdaje sobie sprawę z ponurych tonów swej sztuki, kreowanych światów. Nosi jednak piętno banity, któremu nigdzie nie jest dane zapuścić korzenie. Choć wie, iż
człowiekowi potrzebna jest wiara w to, że żyje w obszarze naznaczonym, świętym
(Cud raz jeszcze32), to zdaje sobie również sprawę z faktu, iż skazany jest na życie
w zdecentralizowanej przestrzeni. Wybiera wiec tułaczkę, która pozwala mu z dystansem spojrzeć w przeszłość. Wędrówka ta okazuje się również podróżą w głąb
samego siebie.
Nowym obszarem życia staje się dlań początkowo Francja, następnie Stany
Zjednoczone. Dopiero wówczas pojawiają się precyzyjne opisy przestrzeni, zatrzymanie nad szczegółem. Francja oglądana jest przez pryzmat polskości. Nowe miejsce osiedlenia – Stany Zjednoczone – nie nosi znamion miejsca oswojonego, życie
ludzi to totalna degrengolada, spowodowana zanikiem wartości i norm. Wszystko
jest tu postawione na głowie: „Ludzie chodzą do góry nogami / Poprzewracało się
w głowach” (USA – koniec świata33). Choć podmiot liryczny nie może zrozumieć
nowego świata, to nie potrafi też wrócić do obszaru wcześniej zamieszkiwanego,
albowiem nigdzie nie zapuścił korzeni. Powtarzając za wieszczem: „Jedźmy / Nikt
28
A.K. Torbus, Lato..., s. 35.
29
Ibidem, 40–41.
30
W. Kolarz, Czekam, s. 114.
31
Ibidem, s. 115.
32
J. Gizella, Rozstrój, Kraków–Wrocław 1984, s. 38.
33
J. Gizella, Sąsiad marnotrawny, Kraków 1998, s. 23.
166 Ewa Bielenda
nie woła”, pieczętuje swój los wygnańczy (Ani Krym, ani Rzym34). I u niego jednak
pojawia się sentymentalny motyw powrotu do krainy naznaczonej pierwszeństwem
zasiedlenia. Przynależność do miejsca zauważalna jest dopiero w oddaleniu od niego, gdy zawodzi próba przystosowania do nowego środowiska.
Miasto w wierszach tyliczan początkowo wydaje się wrogie, ale z czasem zmienia swoje oblicze. Coraz częściej Kraków traktowany jest jako nowe centrum. Coraz
większą rolę odgrywa wolność, jaką daje osiedlenie w rozległej przestrzeni. Może
dlatego, że jako „miejsce otwarte” pozwala podmiotowi lirycznemu na rozwój, realizację własnej drogi życiowej. Albowiem:
Otwarta przestrzeń nie ma wydeptanych ścieżek i znaków drogowych. Nie stosują się do
niej utarte wzory ustalonych dla człowieka znaczeń. Jest jak pusta karta, której znaczenie
można dopiero nadać.
Zamknięta i uczłowieczona przestrzeń staje się miejscem. W porównaniu z przestrzenią
miejsce jest spokojnym centrum ustalonych wartości. Istotom ludzkim potrzebne jest zarówno miejsce, jak i przestrzeń35.
Mieszkanie w Krakowie mieści w sobie zarówno walory miejsca jak i przestrzeni. Okazuje się więc, iż nie jest obszarem zdecentralizowanym. Może dlatego, że
Tradycyjne miasto jest przestrzenią w wysokim stopniu niejednorodną i zhierarchizowaną. Obudowuje się […] wokół miejsca świętego, środka świata, osi jego obrotu, którą
może być totemowy słup, ale równie dobrze – wieża kościoła. Odległość od tego środka
wyznacza społeczne znaczenie poszczególnych miejsc przestrzeni. Klasycznym przykładem takiego miasta o centralistycznym układzie jest Kraków36.
Zawsze jednak (wyłączając twórczość Gizelli) miasto to stanowi drugie centrum – zarówno w chronologii jak i hierarchii. W twórczości każdego z omawianych poetów pojawia się zatem zmiana perspektywy, z której opisywana jest kraina
dzieciństwa. Dzięki temu za sprawą dystansu do obiektu postrzeganego najbardziej
widoczne staje się zakorzenienie.
Podmiot liryczny wierszy Warzechy, Ziemianina, Barana, Kolarza, Torbusa znajdując się poza kręgiem środka pierwotnego świata, wyznaczonego przez miejsce
narodzin, w miarę upływu czasu coraz mocniej odczuwa potrzebę powrotu. Wartości
i sentymenty sprawiają, iż świat, mimo wszystko, oglądany jest przez pryzmat krainy dzieciństwa, albowiem nie sposób oddalić się od domu. Według Kolarza odejście
nie okazało się sposobem na zerwanie więzi.
I chociaż
coraz dalej jestem
ten mały świat
34
Ibidem, s. 26.
35
Yi-Fu Tuan, op. cit., s. 75.
J. Jarzębski, Zniszczenie centrum, [w:] Miejsce rzeczywiste, miejsce wyobrażone. Studia nad kategorią
miejsca w przestrzeni kultury, pod red. M. Kitowskiej-Łysiak, E. Wolnickiej, Lublin 1999, s. 405.
36
Podróż w poszukiwaniu „środka świata” w twórczości... 167
w pamięci stuka
a z moich wierszy
jak przez dziurawą kieszeń
wysypują się
ballady prowincjusza
***Inne już chmury…37
Przywiązanie jest zbyt mocne, emocjonalny związek z przestrzenią zbyt wyrazisty. Rodzinny dom ukazywany jest więc w momentach powrotu do niego.
Konieczność powrotu sprawia, że w wierszach Gizelli miejscem najczęściej
przywoływanym staje się rodzinny Kraków. We wczesnych wierszach była to przestrzeń abstrakcyjna, pusta, w późniejszych wypełnia się siatką ulic: Sławkowskiej,
Pijarskiej, Zwierzynieckiej. W krajobrazie pojawiają się charakterystyczne punkty:
Piwnica Pod Baranami, Sukiennice, Planty, Park Jordana, Błonia, pobrzmiewają
dźwięki hejnału mariackiego, Dzwonu Zygmunta. Dopiero teraz do głosu dochodzi przywiązanie podmiotu lirycznego do miejsca swych urodzin, któremu zwykle
towarzyszy nieprzystosowanie do nowego świata (Tortura urodzinowa38). Pojawiają
się nuty sentymentu i wyrzut, jaki nigdy wcześniej nie ujawniał się w stosunku
do miasta: „Zamieniłem Braci Karamazow / Na Blues Brothers / Lecz kto się urodził w Krakowie / Nie zamieszka w Chicago na stałe” (Musztardówka po obiedzie39).
Niestety świat dzieciństwa też uległ zmianie i tu wkroczyła cywilizacja (Bułka znów
kosztuje pięćdziesiąt groszy40). Przestrzenie częściowo nakładają się na siebie, „teraz
w Ameryce Polska / A w Polsce Ameryka” (Sztuka przetrwania41). Poeta czuje jednak przywiązanie tylko do jednej z nich: „Tak naprawdę nie opuściłem Krakowa /
Tylko na chwilę wstałem od stolika” – mówi (Kwarantanna42).
W wierszach Ziemianina, Barana, Torbusa również tematem o znacznej frekwencji w lirycznych peregrynacjach jest powrót. Równolegle do opisu prób oswojenia
nowej przestrzeni, w której zakorzenia się założona przez podmiot liryczny rodzina,
pojawiają się opisy wyjścia poza jej krąg i próby powrotu do krainy dzieciństwa.
Zmiana perspektywy powoduje, iż dom ukazywany jest już tylko w krótkich migawkach.
U Ziemianina domem pozostaje nadal dom dzieciństwa, do którego wraca, uciekając od wielkomiejskiej rzeczywistości:
płynę do ciebie
gdy potop miasta
ściska mnie za gardło
37
W. Kolarz, Ballady prowincjusza, Warszawa 1973, s. 7.
38
J. Gizella, Sąsiad marnotrawny, op. cit., s. 22.
39
Ibidem, s. 34.
40
Ibidem, s. 58.
41
J. Gizella, Odkrywanie Ameryki, Kraków 2001, s. 15.
42
J. Gizella, Sąsiad marnotrawny, s. 60.
168 Ewa Bielenda
gdy tonący
chwytam się brzytwy oburącz
a ty wierny od niepamięci
wytrzeszczasz okna
na mój przyjazd
i firankami lekko mrugasz
[...]
za progiem ogień oswojony
do domowników łasi się
wyciągam rękę niczym żebrak
jałmużnę biorę
i odchodzę
Dom43
Przyjmuje on swego syna z „otwartymi ramionami”, ten jednak ma świadomość,
że odszedł zbyt daleko. Podmiot liryczny zdaje sobie sprawę, że nie ma już dla niego
możliwości powrotu, ale nie potrafi też definitywnie porzucić swej kolebki. Traktuje
miejsce, z którego wyrósł, jako dom pamięci, w którym odżywają wspomnienia minionych lat. Wie, iż oddalony od miejsca urodzin człowiek narażony jest na zatracenie swej tożsamości. Próbuje zatem ocalić od zapomnienia to, co najważniejsze,
a takie okazują się wartości pielęgnowane w rodzinie z pokolenia na pokolenie.
W Muszynie na Ogrodowej na równi funkcjonują przedmioty magiczne, święte,
z rekwizytami codzienności. Jest to bowiem miejsce, gdzie przenikają się dwa
z pozoru dalekie od siebie plany: boski i ludzki. Powrót człowieka do miejsca swego
dzieciństwa jest jednak coraz trudniejszy. Zmiany, jakie zaszły w jego osobowości
i świadomości, wciąż zwiększają dystans. Nie ma na to rady. Choć „wszystko tam
zostało”, przedmioty – pamiątki po najbliższych, jak też niezapomniane chwile
pierwszych uczuć, wkomponowanych w pejzaż, to jednak i on też się zmienia. I tu
wdarła się cywilizacja. Barwy natury zastąpiły kolory szklanego ekranu. Kiedyś był
całym światem, dziś osiągnięcia techniki brutalnie wkroczyły do tej enklawy spokoju i radości. Telewizory sprawiły, iż świat się skurczył. Rodzinna okolica zyskała dostęp do szerokich informacji i paradoksalnie spowodowało to, że się zmniejszyła.
Podobnie w wierszach Barana, konieczność poszerzania horyzontów, oswajania coraz to nowych miejsc doprowadziła do wyjścia poza zamknięte terytorium.
Zerwanie więzi z domem nie odbyło się łagodnie, dramat pozostawił trwały ślad.
Poznawanie nowych obszarów, obcych krajów, nieznanych kultur potęguje jednak
potrzebę powrotu do kolebki. Im dalej podmiot liryczny znajduje się od domu, tym
częściej pojawia się on jako bohater poetycki. Szczęście i poczucie przynależności
do swej krainy najpełniej odczuwane są na łonie natury. Ukojenie, cisza, błogość
wkomponowane są w sielską niemal scenerię. To tutaj podmiot liryczny, witany
przez przyrodę, rozpoznany przez jaśmin, dmuchawce, czuje bliskość natury, jej zagadkowość i piękno. Natura jest bowiem najlepszym z lekarstw, koi rany zadane
43
A. Ziemianin, Pod jednym dachem, s. 53.
Podróż w poszukiwaniu „środka świata” w twórczości... 169
przez obcy czasem świat. Podmiot liryczny marzy o powrocie do miejsca zanurzonego wśród „bzów kapliczek woni i kalinowych ołtarzy wiosny” oraz „pasikoników
wrzawy miłosnej”, pragnie, by w rodzinnej wiosce czas zatrzymał się i pozwolił
mu znów być borzęckim chłopcem (Majowe zaklęcie44). Wciąż jednak nieznana siła
każe mu gnać „po obrzeżach cyrkowego koła”. Należy już bowiem do innego świata, ma w sobie głęboko zakorzeniony niepokój, który nakazuje mu oglądać świat
z perspektywy wędrowca.
W utworach Warzechy, tak jak w przypadku pozostałych tyliczan, przestrzeń
niczym busola wskazuje centrum poetyckich zainteresowań i zmian zachodzących
w ich obrębie. Wraz z poetą poruszamy się po obszarze bezdusznej cywilizacji –
znajdujemy się na terytorium miejskiego blokowiska, innym razem zatapiamy się
w przepychu przyjaznej człowiekowi natury. Czym owe zmiany są spowodowane?
Otóż w niektórych tomikach wyczuwamy, iż tematyka przestrzeni wywołana jest
bliskością fizyczną z tąże, innym znowu razem potrzebą psychiczną, duchową, wówczas jej przywołanie pełni kompensacyjną niejako rolę. Znacznie łatwiej uświadomić
sobie sens istnienia w krajobrazie rodzinnej wioski, małego miasteczka, dlatego też
konieczny jest powrót do lat młodości. W miejsce miejskiego pejzażu pojawia się
więc kraina, w której się dorastało. Pozbawiona jest ona jednak destruktywnych zjawisk, nieodłącznych we wcześniejszych relacjach:
Domy dzieciństwa
coraz wyższe
rzeki dzieciństwa
coraz głębsze
przybliża się dawny krajobraz
wracają wzgardzone przedmioty
zakazane wiersze
[...]
Historia45
Wrażliwość poetycka charakteryzująca tyliczan nie pozwala im długo pozostawać z dala od natury, jej piękna. Tak więc i w wierszach Warzechy do głosu dochodzi zachwyt nad sielskim krajobrazem wsi, miasteczka, gdzie cisza (wroga w wierszach „miejskich”) jest zwiastunem odwiecznego cudu narodzin owoców przyrody
(Wiosenne żarty46). W tomiku Matka atlety przemienności pór roku poświęca poeta
dwanaście wierszy inspirowanych kolejnymi miesiącami roku. W zmieniający się
krajobraz wpisuje refleksje o życiu, oczekiwaniu, przemijaniu. W wierszach pojawia
się nowy pejzaż: dom, sad, ratusz, ścieżka, polna droga, łany zbóż, kwiaty, rzeka,
góry – rzeczywistość przeciwna niegdyś opisywanej, malowana słowami wolnymi
od ironii, frazami prostymi, bez przerzutni i dwuznaczności. Warzecha stroni od
44
J. Baran, 115 wierszy, Tarnów 1994, s. 125.
45
A. Warzecha, Błędny ognik, Kraków 1982, s. 63.
46
Ibidem, s. 80.
170 Ewa Bielenda
ozdobników, nawet od epitetów. Prostota i piękno krajobrazu oddane są przez prostotę i czystość języka.
Wchodząc w przestrzeń domu rodzinnego poeta stwierdza: „Naciskam klamkę / wchodzę / jestem w niebie” (Dom mojej matki47). Powrót do arkadii młodości
podkreśla granicę pomiędzy nią a resztą świata: „Mała i ślepa / Ta uliczka / Za nią
już tylko / Obce światy” (Powroty48). Pojawiają się niezauważalne w bezduszności
miasta pory roku, mocno zakorzenione w polskiej tradycji święta. Motyw stołu odzyskuje swą pierwotną rangę. Nawet Bóg zostaje przywrócony niebu i władny jest
czuwać nad światem (The day after albo ostatnia modlitwa49).
W powrotach Kolarza występują często motywy krajobrazu podbeskidzkiego.
Podmiot liryczny świadomy oddalania się od centrum świata, stara się doń powracać
(Próba ponowna50). Powrót jest ukojeniem, którego nie można zaznać w krajobrazie
miasta. Tu słowa odzyskują swój pierwotny sens, bliscy czekają z otwartymi ramionami. Tutaj najdotkliwiej odczuwa się mijający czas. Odżywają obrazy najważniejszych chwil dzieciństwa, młodości – to właśnie łączy dwie bliskie sercu przestrzenie: Sącz z Krakowem. Wywołują też zadumę nad tym, co w życiu najistotniejsze.
Wszystko, co ukształtowało podmiot liryczny, zapisane jest w dwóch oswojonych
przezeń miejscach (Cafe „Imperial”51). Bliższa sercu jest jednak natura. Każdy wieczór przywołuje zmysłowy obraz zatapiającej się w zmierzchu górzystej krainy dzieciństwa, Pienin opadających ku Popradowi. Spojrzenie na ukochaną przestrzeń nie
jest wolne od refleksji nad przemijaniem. Przestrzeń uległa przeobrażeniom, w świat
natury wkroczyła cywilizacja (Deszcz52). Choć podmiot liryczny na różne sposoby
powraca do obszaru dzieciństwa, niemiłosierny czas uniemożliwia powrót całkowity.
Niczym widmo wyznacza też bliski koniec świata ojców.
Czas w wierszach tyliczan, choć nie jest wartością bezwzględną, to jednak często
wprowadza w kreowany świat niepokój bądź nostalgię. Na tle jego upływu ukazywane są zmiany w przestrzeni, a także próby przemieszczenia jej „środka”. Człowiek
wychodzi z kolebki i próbuje przenieść totem wartości i pamięci w nowe obszary.
Zdaje sobie jednak sprawę, iż zbyt mocna jest centralizacja, by idealnie odtworzył
pierwotny obraz przestrzeni świętej. Może tylko podejmować próby rekonstrukcji
ukochanych miejsc, sylwetek. Dzięki temu choć w części ocali od zapomnienia to,
co ukochał najmocniej.
Podmiot liryczny utworów tyliczan zwykle wtapia się w otaczającą go przestrzeń. Choć nie zawsze czuje się jej częścią, to wciąż podejmuje próby zadomowienia – czasem kończą się one niepowodzeniem, innym razem oswojeniem nowych
terytoriów. Zawsze jednak z pietyzmem oddaje charakter opisywanych miejsc, wręcz
47
A. Warzecha, Jesień z mostu, Kraków 1998, s. 58.
48
Ibidem, s. 59.
49
Ibidem, s. 49.
50
W. Kolarz, Czekam, s. 45.
51
Ibidem, s. 47–48
52
Ibidem, s. 72.
Podróż w poszukiwaniu „środka świata” w twórczości... 171
dba o realizm szczegółu. Baran nasyca poetycki świat konkretnymi osobami, zwierzętami, roślinami: jaskółki, wróble, krowy, dmuchawce, maciejka, brzozy, lipy – to
stałe elementy bujnej przyrody. Kolarz ożywia świat trzmielami, mchami, makami,
kąkolami, poziomkami. Ziemianin precyzyjnie kreśli bohaterów swych utworów,
dba też o podanie nazw ulic, kolorów budynków, oddaje hołd najprostszym nawet
przedmiotom użytkowym. Poetycki świat Warzechy wydaje się być najbardziej
abstrakcyjny i uniwersalny zarazem. Gizella natomiast, ukazując rodzinny Kraków,
precyzyjnie szkicuje poetycką mapę miasta. Przestrzeń wszystkich niemal wierszy
zaludniona jest konkretnymi osobami, i to zazwyczaj ludźmi prostymi, pozornie niezasługującymi na zaistnienie w wierszach. Świat kreowany nosi znamiona przestrzeni podzielonej horyzontalnie na sferę uświęconą (sacrum) i obcą (profanum).
Choć poeci piszą aktualnie z perspektywy dużego miasta, to widoczne jest,
iż ich światopogląd niezmiennie warunkuje przestrzeń zanurzonej w naturze wioski,
małego miasteczka. Kreują świat niezwykle sensualny (pełen zapachów, dźwięków,
barw), odbierany wszystkimi wyostrzonymi zmysłami. Podmiot liryczny utworów
tyliczan to homo peregrinus, który, dzięki takiej właśnie proweniencji ogląda świat,
czule pochylając się nad każdym, najbłahszym nawet tchnieniem życia.
A Journey in Search of “the Centre of the World” in the Works of the Poets of
the Tylicz Circle
Abstract
In this article, I discuss the subject of space in the works of the authors of the Tylicz circle, i.e. the ones belonging to the group of Jerzy Gizela, Wiesław Kolarz, Andrzej Krzysztof
Torbus, Andrzej Warzecha, Adam Ziemianin and Józef Baran who sympathized with them.
I particularly emphasize the peregrination of the lyrical subject in search of its centre in the
world. The journey begins in the realm of the native town or village. A great role is played
here by the creation of the “small fatherland” and home as “the centre of the world” (according to Mircea Eliade’s concept). The lyrical subject, longing to leave its cradle, departs
from its primary centre and tries to establish it in a new city space which is hostile at first.
Domesticating the unknown area, it starts a new home there. The stigma of the native homeland and the values derived from it, turns out to be so strong that it cannot live separately
from its cradle. As time goes by, it returns there more and more often, because it continues to
belong to its fatherland.
Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis
Folia 44
Studia Historicolitteraria VII (2007)
Klaudia Cymanow-Sosin
Podróż ludzi księgi Olgi Tokarczuk
jako artystyczne motto debiutantki
Podróż jest jak gra, zawsze towarzyszy jej korzyść albo strata,
i to zwykle z nieoczekiwanej strony.
Johann Wolfgang von Goethe
Autorstwo Podróży ludzi księgi
W 1993 roku Olga Tokarczuk, młoda pisarka należąca do tzw. generacji 1960,
opublikowała pierwszą swoją powieść – przetłumaczoną później m.in. na język duński, węgierski i francuski – zatytułowaną Podróż ludzi księgi, nagrodzoną
przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek za najlepszy debiut prozatorski lat
1992–1993. Można dziś powiedzieć, że w ostatniej dekadzie XX wieku w literaturze
polskiej zaznaczyła w sposób szczególny swoją obecność. Pojawienie się na rynku wydawniczym powieściopisarki, wcześniej publikującej wiersze (tomik Miasto
w lustrach z roku 1989) i opowiadania w piśmie „Na przełaj”, zbiegło się z długo
oczekiwanymi zmianami społecznymi i przełomem politycznym, ale przede wszystkim okresem przemian w kulturze i samej literaturze. Był to czas, kiedy cenzura
została zastąpiona walką o klienta. Tak o kondycji literatury polskiej po roku 1989
pisze Halina Turkiewicz:
Rynek wydawniczy zalewa literatura popularna, masowa. Rozwój techniki komputerowej
przyśpiesza wydanie książki. Mnożą się w wyniku tego dzieła i „dziełka”, wśród których
coraz trudniej wydobywać na światło dzienne te najbardziej zasługujące na uwagę, cenne
artystycznie i myślowo1.
Obok twórców, którzy w tym czasie doskonalili swój warsztat: Wisławy Szymborskiej, Tadeusza Różewicza, Stanisława Barańczaka i „nowofalowców”, pojawili się
młodzi, urodzeni około 1960 lub nieco później: Natasza Goerke (1960), Karol
Maliszewski (1960), Andrzej Stasiuk (1960), Izabela Filipiak (1961), Piotr Szewc
(1961), Krzysztof Bielecki (1961), Waldemar Borzestowski (1964), Roman Praszyński
(1965), Paweł Przywara (1968). Reprezentowali oni kilka ośrodków, w wielu przypadkach demonstrowali swoje pochodzenie czy zamiłowanie do peryferii i małych
H. Turkiewicz, Czy tylko „barbarzyńcy przyszli”? (O kondycji literatury polskiej po roku 1989), „Magazyn Wileński” 2002, nr 7, cyt. za: http://www.magwil.lt/archiwum/2002/mmw7/liepa5.htm.
1
Podróż ludzi księgi Olgi Tokarczuk jako artystyczne motto debiutantki
173
ojczyzn. Krytyka w tej nowej sytuacji także domagała się jakiegoś rodzaju klasyfikacji. Przemysław Czapliński na przykład określił kilka strategii regenerujących
polską literaturę współczesną2. Wymienił strategię genealogiczną (mitograficzną), geograficzną (przykładem są tu „ojczyzny” Pawła Huellego, Stefana Chwina,
Andrzeja Stasiuka, Jerzego Pilcha, Wiesława Myśliwskiego i „ojczyzny kreowane”
Olgi Tokarczuk czy Magdaleny Tuli), wreszcie metaliteracką – polegającą na poszukiwaniu własnego stylu (1000 spokojnych miast, Haenemann czy Przez rzekę).
Co jednak charakterystyczne, młodzi – czy lepiej powiedzieć – debiutujący
twórcy rzadko organizowali się w jakieś grupy. Na uboczu była także od samego
początku, inna od wszystkich, wyróżniająca się stylem Olga Tokarczuk. Podobnie
jak „rówieśnicy”, nie zajęła się problematyką społeczną, obyczajową czy polityczną, ale w przeciwieństwie do większości z nich, nie zrezygnowała z podejmowania
wielkich tematów i ukrytych pod płaszczykiem fabuły ambitnych dociekań natury
moralno-filozoficznej. Tworząc swoje historie, odwoływała się od samego początku
– być może z racji wykształcenia – do archetypów, mitów i symboli zakorzenionych
w literaturze i tradycji kulturowej. Tokarczuk w pierwszych swoich powieściach nie
rejestrowała „nowej” polskiej rzeczywistości, nie posługiwała się też, jak czyniło to
wielu, agresywnym czy nawet wulgarnym językiem. Dopiero w miarę publikowania kolejnych książek – najpierw w swoim prywatnym, wałbrzyskim Wydawnictwie
Ruta, a potem także, jak to określił Dariusz Nowacki3, w „stajni gigantów”, tj.
Wydawnictwie Literackim – ostatni zbiór opowiadań (Gra na wielu bębenkach) potwierdza, że nastąpił w jej twórczości wyraźny zwrot w kierunku współczesności,
o czym świadczyć by mogły choćby dające się rozpoznać wątki autobiograficzne
i autotematyczne, a także szeroki kontekst socjologiczny. Paweł Dunin-Wąsowicz
zauważa:
Prawdziwy przełom w jej pisarstwie stanowią jednak teksty z trzeciej części. Pisarka
uznała, że dojrzała do opisywania tego świata, w którym żyją jej czytelnicy. Zrobiła to nie
rezygnując z podstawowych cech swego pisarstwa [...]. Przywoływano już w odniesieniu
do pisarstwa Tokarczuk pojęcie realizmu magicznego. Współczesność stała się w jej nowej książce swoistym durszlakiem, przez który przedostał się realistyczny nektar i tylko
te najmniejsze drobinki magii. Jednak mimo to Gra na wielu bębenkach lśni blaskiem
iskier wykrzesanych w zderzeniach najbliższej nam zwykłości z Tajemnicą4.
Wcześniejsze książki miały jednak zupełnie inny charakter. Na okładce Podróży
ludzi księgi Olga Tokarczuk wyznała:
Pisanie powieści jest dla mnie przeniesionym w dojrzałość opowiadaniem sobie samemu
bajek. Tak jak to robią dzieci, zanim zasną. Posługują się przy tym językiem z pogranicza snu i jawy, opisują i zmyślają. Taka jest właśnie ta książka, pisana z naiwną wiarą
P. Czapliński, Wzniosłe tęsknoty. Nostalgie w prozie lat dziewięćdziesiątych, Kraków 2001.
2
D. Nowacki, Zabijamy ekscentryków zawodowo, „Miesięcznik Fa-art” 2004, nr 77 (wrzesień), s. 14.
3
P. Dunin-Wąsowicz, Recenzja opowiadań Olgi Tokarczuk „Gra na wielu bębenkach”, „Przekrój” 2002,
nr 6, s. 11.
4
174 Klaudia Cymanow-Sosin
dwudziestokilkuletniego dziecka, że cokolwiek przydarzy się ludziom, ma swój sens.
Ku mojemu zdziwieniu powstała jednak gorzka, może nawet okrutna historia złudzeń
i wszelkiego niespełnienia5.
Na początku artystycznej drogi znacznie chętniej błądziła po zaświatach, zatapiała się w przestrzeni znanych tekstów kultury, które konfrontowała i wręcz
„mieszała” ze zmyślonymi przez siebie historiami. Czytelnik mógł zresztą odnieść
wrażenie, że jedne i drugie teksty miały u Tokarczuk podobny status. Autorka, tak
w będących przedmiotem rozważań latach 90. XX wieku, jak i dziś, balansuje na granicy intertekstualności. Łączenie dokumentów o różnym statusie, mariaż prawdziwych i zmyślonych tekstów jest jej żywiołem. Intertekstualność
i paratekstalność nie kończy się na cytowaniu, tym, co Tokarczuk opanowała bowiem w sposób wyjątkowy, jest umiejętność wchodzenia w dialog z tekstami. Co
więcej, dzięki wykorzystaniu zjawiska irradiacji tak konstruuje narrację, by same
teksty tworzyły częstokroć dość skomplikowany dyskurs. Różnego typu teksty wewnątrz jej powieści „dyskutują ze sobą”, co przypomina znaną tezę Umberto Eco
o dialogu książek:
Dotychczas myślałem, że wszelka księga mówi o rzeczach, ludziach albo Boskich, które
są poza księgami. Teraz zdałem sobie sprawę, że nierzadko księgi mówią o księgach albo
jakby ze sobą rozmawiają6.
Sama autorka także nawiązuje do tej tezy:
każda książka jest trochę jak człowiek. Zawiera w sobie pewną niezależną, żywą
i dramatycznie osobną część prawdy, jest pewną wersją prawdy, heroicznym wyzwaniem rzuconym Prawdzie, żeby się ukazała, objawiła i pozwoliła nam istnieć dalej już
w błogości całkowitego poznania. A jednocześnie każda książka napisana przez człowieka wychodzi poza niego. Człowiek, który pisze książkę, przekracza siebie, bo czyni
odważną próbę określenia siebie i nazwania. Sam jest tylko działaniem i chaotycznym
ruchem, książka zaś określa to działanie i ten ruch, nazywa, nadaje mu sens i znajduje
jego znaczenie. Jest ukoronowaniem dzieła (s. 101–102).
A w innymi miejscu dodaje:
Każda książka jest odbiciem księgi i stanowi jej odblask. Jest symbolem ludzkich prób
osiągnięcia Absolutnej Prawdy i w pewien sposób wszystkie pisane przez ludzi książki
są zbliżaniem się do tej prawdy krok po kroku. Ludzie bowiem zostali obdarzeni przeczuciem, że każda rzecz, która wyda im się warta opisania, ma jakiś kosmiczny czy boski
wymiar. Dlatego właśnie cierpliwie, jak mrówki, zbierają słowa, żeby to nazwać. [...]
Ludzie przeczuwają, że kiedy zbierze się te mniej i bardziej doniosłe zdarzenia i złoży
w jedną całość, niby porozrzucane kamyki wielkiej mozaiki, życie i śmierć ukażą swoje
prawdziwe znaczenie (s. 101).
Wszystkie cytaty pochodzą z: O. Tokarczuk, Podróż ludzi księgi, Warszawa 1993.
5
U. Eco, Imię róży, przeł. A. Szymanowski, Warszawa 1990, s. 452.
6
Podróż ludzi księgi Olgi Tokarczuk jako artystyczne motto debiutantki
175
Podróż ludzi księgi jako proza antypostmodernistyczna?
Już w pierwszej powieści Tokarczuk umyślnie wymyka się jednoznacznej klasyfikacji swej prozy. Łączy założenia prozy postmodernistycznej: zmącenie gatunkowe, korelacja różnych form literackich, przywoływanie wiedzy tajemnej, wspomniany intertekstualizm, z charakterystycznym dla epok wcześniejszych przekonaniem o przemożnym znaczeniu słowa i poznania. W powieściach nie zgadza się
z wątpliwościami typowymi dla epoki wyczerpania, przesycenia semantycznego
i „migotania znaczeń”, z niewiarą końca XX wieku. Zawsze podejmuje próbę szukania sensu w bezsensie, ładu w chaosie, wartości i boskości w tym, co ludzkie.
Jest w gruncie rzeczy optymistką, bo zdaje się mówić z książki na książkę coraz
odważniej, że najwięcej w życiu zależy od wewnętrznych predyspozycji człowieka,
a przede wszystkim od jego nastawienia do rzeczywistości. nie lansuje także popularnej wśród pisarzy najmłodszej generacji tezy o bezsilności sztuki i literatury,
a jedynie głośno stawia pytania o ich status. Jej powieści mają raczej charakter antypostmodernistyczny, bowiem przedstawiona fikcja staje się pretekstem do znanych
od wieków rozważań o słowie i literaturze, jak w przypadku Podróży ludzi księgi,
o znaczeniu talentu, wiedzy i wiary, jak w EE, o pogoni za znalezieniem esencji życia
i człowieczeństwa, łączącego w sobie naturę z metafizyką, jak w Prawieku i innych
czasach, o poszukiwaniu szczęścia, jak w Domu dziennym, domu nocnym, o najtajniejszych zakątkach duszy trzech blisko ze sobą związanych, choć jakże różniących
się kobiet i jednym, uniwersalnym problemie, jakim jest śmierć i przemijanie, jak
w Ostatnich historiach, czy wreszcie o postawie ginącego w walce człowieka, który
przed śmiercią kazał zrobić ze swej skóry bęben i jego dźwiękiem zagrzewać innych
do boju, o czym traktuje Gra na wielu bębenkach.
Jerzy Jarzębski7 pisał w 1995 roku, że Tokarczuk wyróżnia się wśród młodych
autorów swoistą dwubiegunowością. Twierdził, iż łączy ona modernistyczne tematy,
a nawet sięga w stronę nowej historyczności, podejmuje problematykę filozoficzną,
historiozoficzną i epistemologiczną, z drugiej zaś wykorzystuje elementy postmodernistycznej poetyki.
Talent autorki uwydatnia się i następnie współbrzmi tak na płaszczyźnie ideowotreściowej, narracyjno-fabularnej, jak i stylistyczno-językowej. Niezależnie od tego,
czy wśród twórców „pokolenia 1960” przyznamy jej palmę pierwszeństwa, czy jak
część krytyki uznamy, iż w latach 90. XX wieku wydała kilka pozornie niezbyt rewelacyjnych powieści, ale takich, które zostały docenione zarówno przez krytyków,
jak i samych czytelników, niewątpliwie jej twórczość jest ciekawym zjawiskiem
w nowszej literaturze polskiej, tym bardziej że na horyzoncie rzadko pojawia się
młody twórca, który potrafiłby tak oryginalnie jak ona spinać w jednym dziele
kwintesencję polskiej literatury – ideę i język. O takim to bowiem jej podziale jako
jedynym, dającym się jasno wyodrębnić w literaturze polskiej, wspomniał ostatnio
w rozmowie ze Stanisławem Beresiem Wiesław Myśliwski:
Por. J. Jarzębski, Sztuka opowieści. Nowe łowy, na nowe kryteria, „Znak” 1995, nr 9, s. 162–168.
7
176 Klaudia Cymanow-Sosin
Nasza rodzima twórczość dzieli się zasadniczo na literaturę idei, mającą swe źródło jeszcze w tradycjonalistycznym pisarstwie dziewiętnastowiecznym, oraz literaturę języka.
Dziś zdecydowanie dominuje ta druga tendencja, żyjemy bowiem w świecie, którego nie
da się opisać przy pomocy jednego tematu czy wątku. Nowa literatura musi wychodzić
od swoistego minimum, np. dziejów jednostki, a tylko to, co się wydarza wokół niej,
a przede wszystkim sposób, w jaki to opiszemy – styl, może nam ukazać pełnię. Świat
jest bowiem funkcją języka i naszych pojęć 8.
W Podróży ludzi księgi autorka zdaje się finezyjnie łączyć te dwie silne tendencje, bowiem pod osnową historii podróży Markiza w poszukiwaniu tajemniczej
księgi, ukrywa się główny temat powieści, to jest filozofia języka, fenomenologiczny problem zjawiania się oraz opisu zjawisk i wreszcie swoista debata hermeneutyczna na temat umiejętności interpretacji tekstów historycznych, parahistorycznych
i literackich. Dociekania filozoficzne i psychologiczne nie „przeszkadzają” jednak
w lekturze powieści także mniej wyrobionemu czytelnikowi, jak bowiem pisze
wspomniana Turkiewicz:
Można analizować osobliwości prozy Olgi Tokarczuk, która, jak się wydaje, potrafi bardzo zręcznie oscylować na pograniczu realizmu i pewnej dozy fantastyczności, dyscypliny językowej i poetyckości, konkretu i abstrakcji, stylizacji i oryginalności. Może właśnie
dlatego w Parnas bis. Słowniku literatury polskiej urodzonej po 1960 roku (Warszawa
1998), w nieco żartobliwy sposób została określona jako pisarka, która pisze normalne
powieści dla ludzi, ale krytycy też są nią zachwyceni9.
Podróż w literaturze – relacja czy opis
W powieści naczelny motyw wędrówki jest – zarówno w literaturze, a co z tego
wynika i krytyce10 – odwieczny i nieskończony. Podróż jako temat literacki stano8
Z Wiesławem Myśliwskim o jego ostatniej powieści – Traktat o łuskaniu fasoli rozmawiał Stanisław
Bereś w magazynie Telewizyjne Wiadomości Literackie, red. S. Bereś, TV Polonia, 23 maja 2006.
H. Turkiewicz, op. cit.
9
Do najważniejszych opracowań polskich podejmujących ten problem należą, m.in.: W. Kopaliński,
Słownik symboli, Warszawa 1996 (i in. wyd.); hasło: Podróż, [w:] Literatura polska. Przewodnik ency­
klopedyczny, t. II, Warszawa 1985 – hasło: Podróż Odysa; J. Abramowska, Peregrynacja, [w:] Przestrzeń
i literatura, red. M. Głowiński i A. Okopień-Sławińska, Wrocław 1978; E. Auerbach, Mimesis, (rozdz.
VI, Rycerz dworski wyrusza w drogę), Warszawa 1968, t. 1; Człowiek w drodze, red. L. Wiśniewski,
t. 1–2, Bydgoszcz 2000 (wybrane ­studia); G. Genette, Przestrzeń i język, Studia z teorii literatury.
Archiwum przekładów, „Pamiętnik Literacki” 1988, nr 2; Z. Kubiak, Mitologia Greków i Rzymian,
Warszawa 1997 (wybrane fragmenty); G. Lakoff, M. Johnson, Metafory w naszym życiu, przeł. T.P. Krzeszowski, Warszawa 1988 (zwłaszcza s. 64–69.); T. Michałowska, Topika pielgrzyma i pielgrzymki
w literaturze polskiego średniowiecza, w: Peregrinationes. Pielgrzymka w kulturze dawnej Europy, red.
H. Manikowska, H. Zarembska, Warszawa 1995; E. Mieletinski, Poetyka mitu, przeł. J. Dancygier, przedmowa M.R. Mayenowej, Warszawa 1981, rozdz. III: „Mitologizm” w literaturze XX wieku (zwłaszcza
10
Podróż ludzi księgi Olgi Tokarczuk jako artystyczne motto debiutantki
177
wiła często pochodną jakiegoś klimatu intelektualnego, odpowiadającego danej epoce. W tekstach wszystkich okresów traktowana była na ogół na dwa sposoby. Po
pierwsze, jako przestrzenne przemieszczanie się, dzięki któremu bohater zdobywa
doświadczenie, uczy się, dąży do osiągnięcia zamierzonego celu. Taka wędrówka
o podróżniczo-edukacyjnym charakterze jest podstawą pisarstwa reportażowego
czy dokumentalnego. Można jednak przypuszczać, że także tym twórcom, którzy
wykorzystywali i wykorzystują w swoich dziełach motyw wędrowania, nie chodzi
wyłącznie o ten konkretny wymiar. Dzieje się tak nawet w przypadku tekstów o charakterze dziennikarskim, jak choćby w twórczości Ryszarda Kapuścińskiego i jego
antymedialnych reportaży, na co wskazywał Zbigniew Bauer11. Nawet dokument
może przecież mieć wymiar metaforyczny, a przez to filozoficzną wymowę. Autor
Podróży z Herodotem12 w swojej książce przedstawia wiele wręcz niezwykłych, fascynujących nas wydarzeń politycznych i historycznych. Zasadniczym tematem stają
się jednak rozważania nad sposobem podróżowania i możliwościami przekazywania
swoich doświadczeń. Stawia przed sobą poważny problem natury epistemologicznej.
Pisząc o konkretnych wydarzeniach, zastanawia się, na ile stworzony przez niego
opis jest relacją ze świata, a w jakiej mierze twórczością mogącą wpływać na rozumienie rzeczywistości. Widzimy więc, że każda wędrówka traktowana w sposób
nie tyle fizyczny, co archetypiczno-symboliczny czy wręcz metafizyczny otwiera
ogromne możliwości interpretacyjne. Staje się wtedy podróżą przez samego siebie,
narzędziem dotarcia do istoty własnego „ja”, sposobem na odkrycie najgłębszych
pokładów świadomości i podświadomości, a nawet próbą zbliżenia się do absolutu.
W wielu przypadkach literacka wędrówka jest skomplikowaną parabolą ludzkiej egzystencji. Opis podróży, jeśli nawet wydaje się relacją z wędrówki w dal, z reguły
okazuje się ostatecznie ­wyprawą w głąb siebie. To nie tyle dążenie ku czemuś, co
ocena czasu i przestrzeni, to nie znalezienie ostatecznego celu, ale nieskończone
poszukiwanie.
Podróż w poszukiwaniu księgi
Jaką rolę odgrywa motyw podróży i podróżowania w debiutanckiej powieści
Olgi Tokarczuk i późniejszej jej twórczości? Rozważając ten problem, postawiłam
tezę, iż tytuł powieści jest jakby ukrytym mottem całej, dostępnej czytelnikowi aż do
dziś, twórczości tej autorki. Czyż bowiem nie jest zastanawiające, że zadebiutowała
fragmenty poświęcone Ulissesowi J. Joyce’a); J. Ryba, Motywy podróżnicze w twórczości Jana Potockiego,
Wrocław 1993 (zwłaszcza rozdz. I i VII); E. Wolicka, Odyseja – Politeja. Szkic o homerycko-platoń­
skim rodowodzie „człowieka-pielgrzyma”, „Znak” 1992, nr 1; Ph. Wheelwright, Symbol archetypowy
(zwłaszcza rozdz. Symboliczna postać pielgrzyma, s. 298–303.), [w:] Symbole i symbolika, wybór i wstęp
M. Słowiński, Warszawa 1990; A. Wieczorkiewicz, Wędrowcy fikcyjnych światów. Pielgrzym, rycerz, włó­
częga, Gdańsk 1996 (zwłaszcza Wprowadzenie; Pikarejskie włóczęgi i Zakończenie).
Z. Bauer, Antymedialny reportaż Ryszarda Kapuścińskiego, Warszawa 2001.
11
12
R. Kapuściński, Podróże z Herodotem, Kraków 2004.
178 Klaudia Cymanow-Sosin
powieścią poruszającą zasadniczy, nie tylko dla miłośników słowa, problem jego
istnienia i znaczenia? Przez pryzmat definicji logosu opisuje nawet kolejne postaci.
Tak przedstawia niemowę o imieniu Gauche:
Największym marzeniem Gauche’a było móc powiedzieć kiedyś: Jestem Gauche i w ten
sposób wydobyć siebie z otchłani nieokreślenia. Wydawało mu się, że w słowach leży
wszelka ludzka moc. Traktował więc słowa bardzo poważnie i z prawdziwym szacunkiem, zupełnie jakby w swej realności równe były rzeczom. Albo nawet jeszcze poważniej: jakby były czymś więcej, niż rzeczami, które określają. Bo przecież [...] słowo jest
jej czarodziejskim odbiciem, mieszkającym w świecie innym niż ten, który Gauche znał
(s. 8, 9).
Jak można wnioskować, Tokarczuk nie tylko zastanawia się nad kwestią semantyki i epistemologii, ale poprzez te rozważania stara się także odpowiedzieć na
pytanie o rolę pisarstwa w życiu twórcy.
Przypomnijmy: Podróż ludzi księgi, opowieść z pogranicza baśni, to historia
niezwykłej, wręcz fantastycznej wyprawy, zorganizowanej i przygotowywanej już
od 1684 roku przez tajemne Bractwo w poszukiwaniu boskiej księgi, która zawiera wszelkie mądrości, kwintesencję świata i posiada cudowną, ozdrowieńczą moc.
Oprócz mózgu wyprawy, jedynego wtajemniczonego w gronie, Markiza, który „żeglował niczym Ulisses po wzburzonych wodach życia, od portu do portu. [...] I żaden nie był jego portem. Był poetą – zaczął pisywać poematy liryczne, potem pamflety polityczne, w końcu za namową pana de Chavilliona, który traktował Markiza
jak syna, zajął się alchemią i naukami tajemnymi” (s. 10), w wędrówce do ukrytego
w górach klasztoru uczestniczy także Gauche, wiejski podrzutek, niemowa, żyjący raczej w świecie natury niż cywilizacji, oraz Weronika, półnałożnica, półświęta.
Kurtyzana, porzucona utrzymanka bogatego panicza, bierze udział w tej wyprawie
nie ze względu na księgę (nie zna bowiem prawdziwego celu podróży), ale wierzy,
że jej narzeczony wybrał dla nich oryginalne miejsce zaślubin. Jak się zatem okazuje, już na początku wyprawa jest dla jednych życiowym celem, dla innych raczej
sprawą przypadku. Autorka nie deprecjonuje jednak tych drugich, podkreślając rolę
samego dążenia ku czemuś nowemu i nieodgadnionemu.
Każda podróż zaczyna się od stanu, który można by określić jako zachłyśnięcie się przestrzenią. [...] Na początku podróży nie tyle ważny jest cel, co samo przesuwanie się
w przestrzeni i czasie. […] Podróżujący ludzie stają się mądrzejsi nie tylko dlatego, że
wciąż doświadczają nowych widoków i zdarzeń, ale przez to, że sami dla siebie stają się
mijanym pejzażem, na który można popatrzeć z kojącego dystansu (s. 46 i 47).
Obie niższego stanu postaci zjawiają się w na tym szlaku dzięki zbiegowi okoliczności. Co więcej, niemy chłopiec jest osobą przypadkową: „Nie był w planie”,
jak pisze się autorka. Gdyby analizować ten fragment w odniesieniu do fabuły książki, to okaże się absurdalny, ponieważ zrządzeniem losu, to właśnie Gauche staje się
ostatecznie głównym bohaterem, pierwszym narzędziem w ręku tajemniczych sił,
zwycięzcą. Rozciągając jednak interpretację w kierunku pytania o możliwości ludz-
Podróż ludzi księgi Olgi Tokarczuk jako artystyczne motto debiutantki
179
kiej kreacji, umieszczone w książce zdanie należałoby raczej potraktować ironicznie.
Fragment ten mówi nam nie o postaci, ale raczej o pisarstwie jako o sztuce, w której
– w czasie powstawania konkretnego dzieła – często wydarza się coś zaskakującego
dla samego twórcy. Podobnie wspomniany wyżej cytat o podróżowaniu należałoby
raczej zinterpretować jako autorski przepis obcowania ze słowem pisanym. Gdyby
zastąpić wyraz „podróż” słowem „czytanie”, brzmiałoby to tak:
Każde CZYTANIE zaczyna się od stanu, który można by określić jako zachłyśnięcie się
przestrzenią.[...] Na początku CZYTANIA nie tyle ważny jest cel, co samo przesuwanie
się w przestrzeni i czasie. […] CZYTAJĄCY ludzie stają się mądrzejsi nie tylko dlatego,
że wciąż doświadczają nowych widoków i zdarzeń, ale przez to, że sami dla siebie stają
się mijanym pejzażem, na który można popatrzeć z kojącego dystansu.
Jeszcze bardziej przekonujące wydaje się to zdanie, kiedy potraktować je autotematycznie:
Każde PISANIE zaczyna się od stanu, który można by określić jako zachłyśnięcie się
przestrzenią.[...] Na początku PISANIA nie tyle ważny jest cel, co samo przesuwanie
się w przestrzeni i czasie. […] PISZĄCY ludzie stają się mądrzejsi nie tylko dlatego, że
wciąż doświadczają nowych widoków i zdarzeń, ale przez to, że sami dla siebie stają się
mijanym pejzażem, na który można popatrzeć z kojącego dystansu.
Tokarczuk osadza akcję powieści w realiach siedemnastowiecznej Francji i Hiszpanii. W zakresie fabuły zasadniczo zamyka się ona w opisie losów tajnego stowarzyszenia, którego członkowie zapragnęli dotrzeć do Prawdy pozostawionej przez
Boga Adamowi oraz relacji z ostatecznej wyprawy świadomie lub okazjonalnie wtajemniczonych postaci. Podróż rozpoczyna się 1 września 1685 roku, gdy bohaterowie wyruszają z Paryża, kończy zaś po dwóch, może trzech tygodniach, w scenerii
klasztoru ukrytego w wąwozie hiszpańskich Pirenejów. Jest to tajemnicze miejsce,
gdzie przed trzystu laty pewien Holender o inicjałach H.R.C., wykradłszy wcześniej
księgę od arabskiego nauczyciela, ukrył ją w Pirenejach, a następnie sporządził na
kawałku papieru szkic tego miejsca. Mapa znalazła się w rękach Bractwa. Krąg
ludzi księgi to bankierzy, alchemicy, naukowcy, a z zamiłowania przede wszystkim
filozofowie i filolodzy: „Było to sekretne towarzystwo wysoko postawionych osób;
jednoczyła ich idea czy przeczucie, że świat, w którym żyją i działają, jest tylko
namiastką prawdziwego, tylko powierzchnią” (s. 14).
Podróż jako metafora dążenia do celu
Podróż ludzi księgi można więc czytać jako powieść o tematyce uniwersalnej,
metaforę ludzkich dążeń do poznania i traktować jako wielkie pytanie o cel podejmowanych wysiłków. Dla Markiza nie jest istotne, że w ogóle przemieszcza się,
bo podróż istnieje przede wszystkim w jego umyśle. Dopiero w trakcie wędrówki
180 Klaudia Cymanow-Sosin
dostrzega, jak mylne były jego wcześniejsze wyobrażenia i jak mało od niego zależy.
Słychać tu echa wiary w predestynację.
Kiedy wyrusza się w podróż, należy pamiętać, że mimo wszystkich przygotowanych
tras, map, zarezerwowanych noclegów oraz przypadków i niespodziewanych wydarzeń,
to Bóg rozwija przed nami ścieżki... To on, budząc w nas niepokój i poczucie niespełnienia, wyprawia nas w drogę. I on utrzymuje nas w złudzeniu, że to my sami wybieramy
kierunek. Tymczasem wszystko się już zdarzyło (s. 112).
Postawa wierzącego w Księgę szlachcica zostaje tu przeciwstawiona postaci
Anglika Burlinga oraz bankiera De Berlego, który strudzony podróżą i niepewny jej
sensu, wraca do domu i oczekującej rozwiązania żony. Obaj mogą być więc symbolami scjnetyków, dla których liczą się tylko namacalne fakty. Pierwszy ma do
zrealizowania konkretne zadanie: „– Ja przecież nie jadę po żadnego Graala. Jadę
po prostu odebrać mojego wychowanka ze szkół. Ot co, banalna podróż w konkretnym celu, o którym wiem, że istnieje i że na mnie czeka” (s. 131). Anglik w ogóle
nie wierzy w istnienie księgi: „Otóż pojął, że księga jest symbolem tych wszystkich
praw, które rządzą materią, jest myślowym ukonkretnieniem celu wszystkich ludzkich poszukiwań, badań, doświadczeń, eksperymentów i odkryć. Jako rzecz fizyczna
nie istnieje. Ktoś by miał ją napisać? W jakim języku?” (s. 114–115).
Rozważając ten fragment, można odnieść wrażenie, że autorka stawia tu związane z intertekstualnością i kreacyjnością pytanie o granice oryginalności wszystkich powstałych w historii dziejów publikacji – począwszy od wielkich traktatów,
a skończywszy na odręcznych zapiskach. Kiedy u pisarza pojawi się myśl i nieodparta chęć stworzenia czegoś własnego, wyjątkowego, musi on pamiętać, że zawsze
będzie szedł wytyczoną przez kogoś wcześniej, przedeptaną wzdłuż albo w poprzek
drogą. Zauważa także, że to nie twórca „rozwija przez sobą ścieżki”, a końcowy
efekt jest najczęściej tylko cieniem pierwszych myśli i planów.
Drugi z wymienionych sceptyków, bankier De Berle, nie wierzy zaś złudnej mapie, która była zresztą kopią zniszczonego oryginału przywiezionego z Niderlandów.
Tak tłumaczy swoją decyzję: „Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że ta wyprawa to
szaleństwo. Nie zgadzam się” (s. 95). Postać, która ufa tylko „szkiełku i oku”, jest
kontrapunktem dla Markiza, który na jego tle z czasem okazuje się nie tyle marzycielem, co wręcz owładniętym obsesyjną myślą szaleńcem. Labilność uczuć, urojenia ostatecznie budują postać schizofreniczną13. Bohater nie umie wybrać między
chęcią odnalezienia źródła wszelkiej wiedzy a uczuciami i dlatego przegrywa tak on,
jak i kobieta, która go pokochała. Najpierw wyczerpana chorobą kurtyzana, potem
Markiz wydaje się owładnięty jakąś psychozą czy wręcz tzw. chorobą królewską – schizofrenią. Następuje
u niego, co jest kwintesencją tej choroby, „rozszczepienie umysłu” pomiędzy myśleniem i czuciem.
Schizofrenia paranoidalna to podtyp schizofrenii, który charakteryzuje się rozbudowanym i złożonym
systemem urojeń (najczęściej prześladowczych, wielkościowych, urojeń odsłonięcia i oddziaływania zewnętrznego, urojeń nasyłania i wykradania myśli) oraz niekiedy nasilonymi halucynacjami. Częstokroć
urojenia przybierają tak skomplikowaną formę, iż stają zrozumiałe tylko i wyłącznie dla chorego. Czasem
wydaje się wręcz, że wyłączywszy urojenia i omamy, chory na co dzień funkcjonuje względnie sprawnie.
13
Podróż ludzi księgi Olgi Tokarczuk jako artystyczne motto debiutantki
181
i sam Markiz dotknięty zarazą, giną podczas górskiej wspinaczki. Umiera Weronika
i miłość, a może tylko zgubna namiętność Markiza. Jego zdaniem, uczucie, które
pojawia się niespodziewanie, jest nieracjonalnie i niepojęte, wprowadza człowieka
w stan intelektualnej niemocy, a więc należy je zniszczyć. „Miłość mogła prowadzić
i wspierać, mogła swoją obecnością nadawać wszystkiemu sens. Mogła usprawiedliwiać i wybaczać, mogła koić i dodawać sił” (s. 113). Jednak obsesyjnie górowała
ponad wszystkim, wyimaginowana być może, idea księgi. Kiedy ostatecznie zrozumiał, że umiera i nigdy na nią nawet nie spojrzy, swoją porażkę tłumaczył faktem,
że ktoś niepewny co do własnej osobowości i stanu uczuciowego nigdy nie mógłby
odnaleźć nieskończenie czystej i świętej księgi.
Dla porównania Tokarczuk powołuje do życia jeszcze jedną postać – niezrozumianego artysty, który w sposób abstrakcyjny chciał wyrazić prawdę o rzeczywistości. Ucello „rysował z dołu, z góry, z boku, z ukosa, manipulując kątem widzenia”.
Eksperymenty tego, jak się zdaje, prekursora kubizmu, jego przyjaciele określali
jednak jako „komplikowanie tego, co jest proste” albo „upraszczanie tego, co jest
nieskończenie skomplikowane”. Rozgoryczony artysta zrezygnował ze swojej drogi.
Tokarczuk ironizuje:
Zrozumiał w końcu, że malować dobrze to powielać fałsz i złudzenie, to odtwarzać miraże, jakimi mami nas rzeczywistość. Że malowanie to proces wyrzekania się własnego
rozumu i zrozumienia, a zawierzanie kapryśnej i pokrętnej intuicji (s. 91).
Te fragmenty są w rzeczywistości opowieściami o dwóch postawach autorskich
oraz relacji do własnej twórczości. Tokarczuk zastanawia się, czy twórca powinien
zachować dystans w stosunku do kreowanej rzeczywistości, a emocje pozostawiać
czytelnikowi, czy może odseparować się od wytworów własnych myśli i wyobraźni,
wyjść z pewnego systemu i chłodnym okiem spoglądać na swoje działania. Nawet
próba opisywania samego siebie, pisarstwo jako forma eksplorowania swojego wnętrza, okazuje się – jak dowodzi autorka także w późniejszych książkach – prowadzić
zawsze do stwarzania kogoś innego.
Interpretacja prozy Tokarczuk nasuwa też pytanie o istnienie i sposób opisu
prawdy. „Prawda jest Pismem i w Piśmie jest Prawda” – pisze o założeniu Bractwa,
ale zaraz dodaje, a jest to w powieści jedno z najważniejszych zdań: „Księga dla
każdego znaczyła jednak coś innego” (s. 20). Pobrzmiewają tu wyraźnie echa rozważań nad teorią prawdy syntaktycznej i semantycznej Alfreda Tarskiego14, który udowadnia niemożność skonstruowania ścisłej definicji prawdy, oraz dociekań
logika austriackiego Kurta Goedla15. W II Twierdzeniu badacz ten udowadnia na
przykładzie abstrakcyjnych przekształceń na pozbawionych znaczenia symbolach,
A. Tarski, Pisma logiczno-filozoficzne, Warszawa 1995, s. 9–11, zob. także: J.A. Stuchliński, Definicja
zdania prawdziwego, Warszawa 2002, s. 220–222.
14
Twierdzenie Goedla w wersji formalnej brzmi: w każdym niesprzecznym systemie formalnym obejmującym arytmetykę istnieją arytmetyczne prawdy, których nie można udowodnić w ramach tego systemu.
Wersja pierwsza mówi o niezupełności systemów dedukcyjnych zawierających arytmetykę liczb naturalnych, w drugiej autor stwierdza niemożliwość przeprowadzenia dowodu niesprzeczności (spójności)
15
182 Klaudia Cymanow-Sosin
iż w ramach każdego systemu formalnego składającego się z aksjomatów i reguł
wnioskowania istnieją prawdziwe zdania o tym systemie, których nie jesteśmy
w stanie udowodnić przy pomocy środków tego systemu. Takim sformułowaniem
jest np. tzw. zdanie Goedla: „Tego stwierdzenia nie można udowodnić”. Takie przypadki świadczą o niezupełności systemu i prowadzą do wniosku, iż w każdym systemie formalnym istnieją stwierdzenia nierozstrzygalne, których nie można udowodnić
w jego ramach. Tak też należy pytać, czy posługując się pewnym językiem, można
go opisać, albo – czy stosując właściwy sobie sposób myślenia, jesteśmy w stanie
sami siebie oceniać?
W powieści spotykamy zresztą więcej kontrastów. Nie tylko wiedza i nauka zostają przeciwstawione emocjom, mitom i magii, ale i naukowy racjonalizm – empiryzmowi, a cywilizacja – naturze. Wyznawca pierwszych, Burling, wierzy w rozum
i naukę zapisaną w księgach, zaś spotkany w górskiej chacie Delabranche, poeta
i mag, który wyhodował małego człowieczka, homunkulusa i trzyma go w szklanym
naczyniu, w objawienie i czyste istnienie. Tak deklarował, podkreślając tym samym,
że czuje się spełniony, nigdy bowiem nie szukał znaczenia, ale zasady, prawa rządzącego znaczeniem: „Tylko obserwowanie siebie i świata wokół może dać satysfakcję.
To nas różni od zwierząt – refleksja, a nie czyste doświadczenie […]. Być filozofem
to spostrzegać ducha, tam gdzie inni widzą tylko literę” (s. 148 i 158).
Prawda i umowność tekstu
Oprócz poszukiwanej księgi, najważniejszym, choć specyficznym tekstem, który wzbudza wśród bohaterów wiele emocji, jest z pewnością mapa. Podróż ludzi
księgi jest nie tylko wizualizacją mapy, wedle której miałaby odbywać się wyprawa,
ale przede wszystkim rozważaniem o naturze samej mapy, która w naszej tradycji
– co podkreślał m.in. Eco16 – miała zawsze znaczenie magiczne i mityczne, jako
tajemniczy środek przedstawiania świata. Zagadkowe mapy i podróże są częstym
tematem powieści z kręgu realizmu magicznego, zapoczątkowanego w literaturze
południowoamerykańskiej m.in. przez Julio Cortazara czy Jorge’a Luisa Borgesa,
z którymi pisarstwo Tokarczuk jest najczęściej porównywane. Historia ponadsiedemsetletniej mapy w XVII-wiecznych realiach związana jest ze światem, w którym są
jeszcze miejsca nie odkryte przez człowieka. Tajemniczy zatem jest wąwóz w Piersystemów zawierających arytmetykę liczb naturalnych przy pomocy środków tych samych systemów. Na
podstawie: J. Casti, W. De Pauli, Goedel, życie i logika, Warszawa 2003, s. 45–56.
16
U. Eco jest autorem bardzo często zestawianej z Podróżą ludzi księgi, powieści zatytułowanej
Baudolino, w której przedstawia losy tytułowego bohatera, czternastoletniego chłopca, który spotyka, będącego w podróży, tajemniczego gościa. Okazuje się nim cesarz Fryderyk Barbarossa. Zasadniczym tematem stają się, podobnie jak w powieści Tokarczuk, rozważania na temat mitu i utopii. U. Eco, Baudolino,
Warszawa, 2001.
Podróż ludzi księgi Olgi Tokarczuk jako artystyczne motto debiutantki
183
nejach, ale i nieodgadniona sama mapa. Jest ona raczej zbiorem kodów, zaklętych
w literach i obrazach (przypomnijmy, że stworzona została z symboli i ikon), a zatem
syntezą nie tylko wiedzy i doświadczenia, ale i iluminacji. Tu pojawia się pytanie.
Skoro mamy do czynienia z kodami, z pewną umownością, to czy można wierzyć
mapie? Czy w ogóle taki tekst pełen symboli czy ikon, sieć różnych linii i znaków
o ograniczonym zakresie i skali można traktować jako odwzorowanie przestrzeni?
Taka mapa jest raczej dziełem sztuki, której natchnieniem jest rzeczywistość.
Dla Markiza, który w mapę wierzył, była nie tylko modelem przestrzeni, wytyczną kolejnych mijanych miejsc, ale przede wszystkim namacalnym dowodem na
istnienie księgi. Ona nie tylko organizowała jego wędrówkę, ale jako jedyny dokument mogła podtrzymywać wiarę w ideé fix. Chociaż miała wieść do wolności,
stała się symbolem uzależnienia. Markiz bowiem w swoim szaleństwie wierzył
w świadectwo świata, który był tylko światem potencjalnym, zaistniałym w wyobraźni podobnego mu artysty. „Na mapie nie było żadnych napisów. Miasta, wsie
i góry oznaczone były tylko pierwszymi literami i symbolami, chroniąc tajemnicę
przed okiem profana” (s. 105). Podróżował nie tyle z miejsca do miejsca, ale między
faktem a fikcją w jego głowie. Zainspirowany był bowiem ideami Bractwa i napotkaną tam biblioteką, a nie prawdziwym „drżeniem świata”.
Hołd oddany twórczości
Mapa i liczne księgi, z jakimi obcował Markiz, są symbolami stworzonych
tekstów, które zdaniem Tokarczuk potrafią mieć ogromny wpływ na czytającego,
mimo że nigdy nie są referencją, a jedynie interpretacją świata. W licznych wywiadach autorka wyznaje, że książka „zmienia rzeczywistość” i wpływa na świadomość
oraz postrzeganie świata. Jako przykład wskazuje na utwory Williama Faulknera,
które „pomagają w rozwoju, gdy ma się dwadzieścia lat”. Ważnym etapem, którego
nie wolno pominąć, jest według niej lektura Czarodziejskej góry – powieść ta niewątpliwie „układa coś w głowie i otwiera okna na coś nowego”. Takie wypowiedzi
świadczą z pewnością o tym, że chciałaby, aby i jej książki poszerzały horyzonty
myśli i wrażliwości odbiorcy.
Autorka kończy ważny wątek powieści słowami: „Księga wciąż jeszcze leży
tam, gdzie zostawił ją Gauche. Zawsze więc może się zdarzyć, że ktoś ją wreszcie
znajdzie i przyniesie światu, a wtedy na pewno nie zostanie już nic do napisania”
(s. 179). Zdanie to nie jest banałem, ale sugestią dla twórcy, że to właśnie pisanie
ma sens, bo jest ciągłym dążeniem, daremną być może próbą osiągnięcia ideału.
Ale owo poszukiwanie może okazać się kwintesencją tworzenia. Jest także podpowiedzią dla czytelnika. Tokarczuk głosi bowiem, że prawdziwe znaczenie powstaje w wędrowaniu po stronach książek, czytaniu i ciągle ponawianej interpretacji.
W gruncie rzeczy autorka obala mit nie tyle samego istnienia księgi, co ostatecznych
184 Klaudia Cymanow-Sosin
słów i znaczeń tam zawartych. Jedyny człowiek, który dociera do księgi, nie jest
w stanie odczytać żadnego słowa, bo widzi tylko rozsypany na białych kartkach
maczek. Może po prostu święta księga nie jest dostępna człowiekowi, a jego losem
jest kontakt z jej Platońskim cieniem. Kiedy Markiz po przestudiowaniu twórczości
Delablanche’a mówi zauroczony, że niemal cały świat pomieścił on na stronicach
kilku ksiąg, starzec odpowiada:
Coraz częściej podejrzewam, niestety, że to, co udało mi się tu przedstawić, to tylko cień
prawdziwego świata, pojedynczy refleks, nie sądzi pan? Każde ludzkie dzieło będzie zawsze tylko refleksem czegoś doskonalszego. Każda księga napisana przez człowieka jest
odbiciem tamtej księgi. Żyjemy w świecie odbić, cieni, niedoskonałości, co nie znaczy,
że czysta doskonałość nie istnieje (s. 164).
W tym wymiarze Podróż ludzi księgi jest parabolą, w której powracają nurtujące człowieka pytania natury epistemologicznej i ontologicznej. Jest przypowieścią
o ludzkiej niemożności odkrycia ostatecznej wiedzy na temat ludzkiej osobowości,
bytu i człowieczego losu. Jest także peanem na cześć słowa, jako narzędzia międzyludzkiej komunikacji. Hołd na cześć słowa i twórczości wygłosił zwycięzca
Gauche:
Wiedział, że te znaczki mają dla ludzi znaczenie. Niby martwe i nieruchome, zawierają
w sobie ruch i życie. Widział czytających ludzi i zawsze dziwiło go, że ich twarze się
wtedy zmieniają. Co się działo między płaskimi, drobnymi znaczkami a okiem? Jaki
cud zachodził? Dlaczego księga nie mogła mówić wprost – głosem, obrazem, dlaczego
przemawiała znakami, których nie rozumiał? (s. 213).
O przegranym Markizie pisała zaś autorka:
czuł, że jest kimś, kto jeszcze nie wyruszył, kto dopiero planuje podróż, mając wciąż zbyt
wiele rzeczy do zrobienia. I jednocześnie miał wrażenie, jakby już wrócił z nową wiedzą,
nowym doświadczeniem, które okazały się w końcu nowymi pytaniami. [...] Wszystko
zaczyna się i kończy w umyśle. Nie trzeba nawet ruszyć ręką, żaby stwarzać nowe abstrakcyjne światy, pełne logicznej harmonii, tak przyjemne dla myśli, jak najlepsze wino
dla języka (s. 157).
Jak się okazuje, ostatecznym celem, tym, czego tak naprawdę ciągle szukali
bohaterowie powieści, była tworząca wspólnotę komunikacja, zarówno w wymiarze
interpersonalnym, jak i zapośredniczonym poprzez kontakt z tekstami.
Podróż ludzi księgi Olgi Tokarczuk jako artystyczne motto debiutantki
185
”Podróż ludzi księgi” (Journey of the People of the Book) by Olga Tokarczuk
as the debutante’s artistic motto
Abstract
The subject of the article is the first novel by Olga Tokarczuk, published in 1993,
a description of the author’s creative method, her style and language, and her reflection on the
notion of logos as the way to gain knowledge of life and another man. Thus, the main theses
of the article concentrate on the analyses oscillating around epistemological and ontological
problems. The material of analysis of these phenomena is the secret expedition – described
by the author of Journey of the People of the Book – of the three characters of the novel for
the purpose of finding the Holy Book, containing the Absolute Truths and the principles organizing the world.
The history of this quest, presented in a fantastic, fairytale way, becomes the basis of
asking the question, whether any account of a journey is possible, or whether all description,
all narration – regardless of whether it relates to real events, or as in this case, invented ones
– contains fiction in it, so it is always an artificial construct. Tokarczuk seems to say – though,
she does not verbalize it in simple words, rather hiding it under a coat of metaphor – that it
seems to be the adult make believe games, the writer’s inter-textual or para-textual journey
through words, and not the account of dry facts, that may turn out – both for the author and for
every reader co-creating meanings – the real challenge, and finally “tell us something about
ourselves”. Communication, both interpersonal and intermediary, is what fascinates the writer,
and what is really hidden under the notion of the “journey of words”.
Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis
Folia 44
Studia Historicolitteraria VII (2007)
Magdalena Piechota
Wojciecha Tochmana podróże „za śmiercią”
– zapis doświadczenia egzystencjalnego
Podróż i reportaż to pojęcia bardzo sobie bliskie. Współczesne typologie reportażu zawsze uwzględniają tę jego odmianę tematyczną, która wiąże się z sytuacją podróży (reportaż podróżniczy)1. Badacze historii i teorii reportażu doszukują
się prapoczątków tej formy m.in. w takich wcześniej wykrystalizowanych gatunkach, jak itineraria i periegezy, diariusze i listy z podróży2. Wreszcie sam reportaż
podróżniczy ma świetne dwudziestowieczne tradycje. W dwudziestoleciu międzywojennym wykształciło się co najmniej kilka jego odmian. Czesław Niedzielski
wskazał na „popularną formę egzotyczno-przygodowego reportażu podróżniczego” oraz na „opis podróży jako analityczne studium faktograficzne współczesnego
świata, jego odmienności kulturowych i zdarzeń aktualnych o możliwych dalekosiężnych konsekwencjach”3, a także na relację podróżniczą będącą „opisem świata w perspektywie znaków kultury i ich wartości humanistycznych”4. Do twórców
K. Wolny-Zmorzyński, Reportaż – jak go napisać?, Warszawa 2004, s. 36. Badacz stwierdza, że:
„Pierwszym i najprostszym elementem różnicującym reportaż jest zazwyczaj tematyka, potem środowisko, bohater, sposób ukazania faktów i wreszcie sposób ujęcia tematu”. Z tego względu jeden tekst może
mieć różne przyporządkowania, być reportażem podróżniczym lub zagranicznym, społeczno-politycznym
lub społeczno-obyczajowym, psychologicznym i problemowym lub fabularnym jednocześnie. Wybrane
określenia nawiązują do tekstów będących przedmiotem opisu w tym artykule. Także m.in. M. Wojtak,
Gatunki prasowe, Lublin 2004, s. 270–271.
1
2
Por. m.in. Cz. Niedzielski, O teoretycznoliterackich tradycjach prozy dokumentarnej, Toruń 1966;
K. Kąkolewski, Reportaż, [w:] Słownik literatury polskiej XX wieku, red. A Brodzka i in., Wrocław 1992,
s. 930–935; J. Sztachelska, „Reporteryje” i reportaże. Dokumentarna tradycja polskiej prozy II połowy
XIX wieku i początku XX wieku, Białystok 1997; A. Rejter, Kształtowanie się gatunku reportażu podróż­
niczego w perspektywie stylistycznej i pragmatycznej, Katowice 2000.
3
Cz. Niedzielski, Reportaż, [w:] Literatura polska XX wieku. Przewodnik encyklopedyczny, red. A. Hutnikiewicz, A. Lam, Warszawa 2000, s. 98.
Tamże, s. 98.
4
Wojciecha Tochmana podróże „za śmiercią”...
187
z kręgu egzotyki i przygody zaliczyć można m.in. Arkadego Fiedlera, Ferdynanda
A. Ossendowskiego, Mieczysława B. Lepeckiego, Czesława Centkiewicza. Autorami
reportaży-analiz z wypraw do odmiennych kulturowo zakątków świata byli m.in.
Jerzy Giżycki, Aleksander Szczepański, Aleksander Janta-Połczyński, Zygmunt
Nowakowski. Najbardziej znane reportaże podróżnicze tego typu to Opierzona re­
wolucja Melchiora Wańkowicza, W czerwonej Hiszpanii Ksawerego Pruszyńskiego,
Kiedy znowu wojna? Konrada Wrzosa, Myśl w obcęgach Stanisława Mackiewicza
czy Moja podróż do Rosji Antoniego Słonimskiego. Na pograniczu eseju i reportażu podróżniczego umieścić można takie teksty, jak Podróż do Włoch Jarosława
Iwaszkiewicza, Miasto Heroda. Notatki palestyńskie Marii Kuncewiczowej czy
Dwie wiosny Jana Parandowskiego. Osobną realizacją jest w tym okresie twórczość
reportażowa Zbigniewa Uniłowskiego (Żyto w dżungli), kontestująca utrwalony sposób opisu podróży5.
Po wojnie reportaż podróżniczy nadal występuje w swoim egzotycznym wydaniu (uprawiają go np. Alina i Czesław Centkiewiczowie, Olgierd Budrewicz),
ale i odmiana określona jako reportaż-analiza ewoluuje, jak to określił Czesław
Niedzielski, w „studium procesu społecznego, kulturowego i politycznego, w typ
nowoczesnego reportażu łączącego faktografię z analizą socjologiczną i zintelektualizowaną interpretacją zdarzeń, spokrewniający go z ujęciami eseistycznymi”6 (do
autorów tego typu tekstów zaliczył m.in. Kazimierza Dziewanowskiego, Wojciecha
Giełżyńskiego, Daniela Passenta, Krzysztofa Mroziewicza, Małgorzatę Szejnert, Jana
Józefa Szczepańskiego, Jacka Woźniakowskiego). Najwybitniejszym współczesnym
polskim reporterem, łączącym w swojej twórczości zarówno egzotykę (Afryka,
Azja, Ameryka Południowa), jak i wnikliwość analitycznego opisu odległych miejsc
i społeczności z poszukiwaniami historiozoficznymi jest Ryszard Kapuściński (m.in.
Kirgiz schodzi z konia, Wojna futbolowa, Cesarz, Szachinszach, Imperium, Heban).
Gdzie na tej mapie genologicznej umieścić teksty Wojciecha Tochmana?
Z pewnością nie należą do odmiany reportażu egzotyczno-przygodowego. Choć jeden
z nich dotyczy wyprawy reportera na Bali, do typowego turystycznego raju, nie
ma nic wspólnego z wakacyjną beztroską. Opowiada o poszukiwaniach szczątków
zabitej w zamachu koleżanki, także o islamskim terroryzmie. Kanwą drugiego jest
wyprawa do Bośni, tkwiącej w stanie mentalnego paraliżu po zakończonej wojnie.
Jakbyś kamień jadła i Córeńka, tak różne w charakterze reporterskie opowieści, łą Tego rodzaju podróżopisarstwu, usytuowanemu między esejem a autobiografią, poświęcona jest praca
Doroty Kozickiej, Wędrowcy światów prawdziwych. Dwudziestowieczne relacje z podróży, Kraków 2003,
Autorka zauważa: „Dwudziestowieczne losy relacji z podróży – rola, jaką odegrały w rozwoju nowoczesnej literatury, przebiegającym w kierunku przekraczania granic między gatunkami, między fikcją
i dokumentem w powojennym polskim życiu literackim – pokazują skalę przemian, ale też żywotność
i rangę tradycji opisu podróżniczego. Widoczny podział na podróże naukowe czy dokumentarne i podróże
intelektualne, który miał miejsce w pierwszej połowie XX wieku (między innymi poprzez ugruntowanie
formy reportażu i stopniowy rozziew pomiędzy reportażem podróżniczym a artystyczną relacją z rzeczywistych podróży), nastąpił równolegle z przyznaniem tym ostatnim statusu dzieł literackich”, ibidem,
s. 206.
5
Cz. Niedzielski, Reportaż, op. cit., s. 99.
6
188 Magdalena Piechota
czy wielowymiarowość podróży śladami śmierci. To podróże przede wszystkim do
innych obyczajowości, odmiennych niż polskie problemów (co nie znaczy, że nie
mających z nami nic wspólnego), do doświadczeń ekstremalnych, do granic człowieczeństwa. Dopiero w kolejnym planie są to wyprawy do innych przestrzeni. Nie
znajdziemy w nich jednak diagnoz, społecznych analiz, zintelektualizowanej interpretacji zdarzeń. Tochman przede wszystkim opowiada, a siła jego opowieści wynika
zarówno z drastyczności relacjonowanych sytuacji, jak i talentu autora, umiejętnie
wybierającego fakty, postacie i szczegóły, które mają moc przenoszenia czytelników
w czasie i przestrzeni. Osobną sprawą jest literackość tych przekazów, ich uniwersalna, ponadjednostkowa wymowa.
Wojciech Tochman należy do najlepszych współczesnych polskich reporterów,
kontynuujących tradycję reportażu literackiego. Był wieloletnim pracownikiem
„Gazety Wyborczej”, obecnie z nią współpracuje. Znany jest również z działalności w założonej przez siebie Fundacji ITAKA, zajmującej się poszukiwaniem zaginionych i pomocą ich rodzinom. Swoje dwie pasje: pracę reportera i niesienie
pomocy innym, często łączy w działaniu. Swoim pisarstwem wypełnia ważne luki
w społecznej świadomości. Pomaga czytelnikom przekroczyć granicę niewiedzy,
granicę obojętności. Pozornie prostym, swobodnym, w istocie wyrafinowanym językiem i celnym obrazem potrafi poruszyć czułą strunę, wywołać silne emocje dalekie
od płytkiej egzaltacji, przywrócić wiarę w siłę i znaczenie współczucia, a może lepiej współodczuwania.
Swoiste credo reporterskie, a poniekąd też życiowe, Tochman zawarł w udzielonych wywiadach i ostatniej książce pt. Córeńka. Znalazły się tam następujące sformułowania:
Ja nie piszę o grobach. Opowiadam o żywych ludziach, którzy stoją nad śmierdzącymi
dziurami w ziemi. O tym, co noszą w sobie, to jest dla mnie ważne. To jest tajemnica,
z którą chcę się zmagać. Często, już na samym początku pracy, wiem, że nigdy jej nie
rozwikłam. Bo często nie jest to tajemnica ludzka, nie jest to tajemnica do zrozumienia
przez człowieka. Dlatego właśnie jest tajemnicą. Lubię chodzić koło takiego sekretu, bo
lubię nie rozumieć, nie pojmować, dziwić się. W reportażu inaczej z tym jest na etapie
zbierania informacji, inaczej w trakcie pisania, ekscytuje mnie to, że nigdy nie wiem,
dokąd reportaż mnie doprowadzi. Reporter powinien się dziwić, nie wiedzieć, szukać
odpowiedzi. Człowiek, który wszystko wie, może będzie wielkim mędrcem, ale dobrym
reporterem na pewno nie 7.
Reporter powinien się ciągle dziwić, nie wiedzieć, szukać odpowiedzi 8.
Można słowem wyrządzić wielką krzywdę, reporter musi o tym pamiętać – i kiedy rozmawia, i kiedy pisze. Zbyt daleko idące pytanie może zranić. Albo zagojoną ranę otworzyć 9.
Zdziwienie i podziw. Z Wojciechem Tochmanem rozmawia Maja Jaszewska, „Tygodnik Powszechny”
2005, nr 11.
7
Fascynuje mnie tajemnica. Z Wojciechem Tochmanem rozmawia Marta Mizuro, „Odra” 2005, nr 12.
8
Zdziwienie i podziw..., op. cit.
9
Wojciecha Tochmana podróże „za śmiercią”...
189
Reportaż musi wypalić autora, wyciągnąć z niego całą energię. Wtedy jest szansa na to,
że tekst będzie coś wart. Wątpię, żeby można było pisać tanim kosztem, bez silnego zaangażowania. Gdy towarzyszę bohaterom, to nic mnie nie obchodzi poza nimi10.
To szczegóły zbudują reporterowi opowieść, ułożą ją w plastyczne obrazy. Ale nic
z tego, jeśli reporter nie przeżyje tematu w sobie. Musi się cieszyć tym, czym cieszą się ci,
o których chce napisać. I bać się, jak oni się boją. Jego emocje, jeśli w tekście nie przerodzą się w głupią egzaltację, stworzą w opowieści niezbędne napięcie11.
Bo mnie się wydaje, że wielu ludzi nie chce mnie czytać. I to nie dlatego, że aż tak źle
piszę. Boją się, że zburzę ich spokój. Może to nie jest normalne, ale mnie to burzenie
spokoju jakoś ekscytuje12.
...reporter nie podróżuje i nie pisze po to, by reperować świat. Może tylko próbować,
starać się pisać tak, by poruszać, tyle może13.
Być ze swoimi bohaterami, a nie obok nich. Angażować się, a nie kalkulować,
co dobrze zabrzmi w tekście. Opowiadać o ludzkich tragediach w taki sposób, żeby
czytelnik nie pozostał obojętny, żeby przypomniał sobie następnego dnia tych ludzi
i ich sprawy, żeby coś w nim drgnęło.
W licznych wywiadach i na spotkaniach autorskich reporter odżegnuje się od
słowa „misja” w odniesieniu do reporterstwa. Wielkie słowa zbyt często są dzisiaj
pozbawiane ich właściwej treści. Lepiej używać prostszych pojęć: zadanie, praca,
to, co mogę zrobić14.
Tochman opublikował do tej pory trzy książki reportażowe. Dwie pierwsze
(Schodów się nie pali i Jakbyś kamień jadła) znalazły się w finale literackiej nagrody
NIKE (w 2001 i 2003 roku). Ostatnia książka, Córeńka, na dobre usytuowała autora
między reportażem a literaturą fikcjonalną, między narracją światów wykreowanych
a faktografią. Czy to oznacza, że nie będziemy już wierzyć Tochmanowi-reporterowi? O tym, że można być reporterem i pisarzem, przekonuje twórczość Melchiora
Wańkowicza, Ksawerego Pruszyńskiego czy Hanny Krall. Tochman idzie tu jednak
swoją drogą o tyle, że tworzy hybrydę, bo w ramach jednego tekstu łączy narrację
fikcjonalną i części reportażowe, dopełniające się w stworzeniu mentalnego portretu
innej kultury i jej wartości.
10
Ibidem.
W. Tochman, Córeńka, Kraków 2005, s. 17.
11
12
Zdziwienie i podziw..., op. cit.
13
W. Tochman, Córeńka, op. cit. s. 70. Następne cytaty za tym wydaniem.
„To, co mogłem zrobić dla tych ludzi, to opisać ich cierpienie i świadczyć o tym, co tam się stało.
Wy możecie o tym przeczytać, i trzeba to dla tamtych ludzi zrobić”. Wypowiedź z czatu z Wojciechem
Tochmanem i dr Ewą Klonowski z 13 września 2002 roku (znajduje się w internetowym archiwum
„Gazety Wyborczej” www.gazeta.pl/archiwum).
14
190 Magdalena Piechota
W Jakbyś kamień jadła i Córeńce Tochman zabiera polskich czytelników15
w podróże związane z doświadczeniem zbiorowej, okrutnej śmierci, w obu historiach powiązane z islamem. Bardzo to jednak odmienne podróże, o różnych celach
reporterskich i różnych prywatnych motywacjach.
Reportaż z Bośni, opublikowany w 2002 roku, to efekt prawie dwuletniej pracy w miejscu porażonym zakończoną wojną. Tochman pojechał tam, kiedy wielkie koncerny medialne i ich reporterzy wyłączyli kamery i przenieśli się w nowe
punkty zapalne globu, bo przecież na Bałkanach zapanował względny spokój. Nie
była to jego pierwsza wyprawa w te strony. W roku 1992 Tochman towarzyszył
wraz z wieloma innymi, bardziej doświadczonymi reporterami konwojowi Polskiej
Akcji Humanitarnej Janiny Ochojskiej. Zabranie dziennikarzy do epicentrum wojny
serbsko-bośniacko-chorwackiej było przemyślanym krokiem – opisując świat wojny
od środka, mogli to zrobić tak sugestywnie, że odbiorcy ich przekazów skuteczniej
wspierali PAH.
„Pobocza były zaminowane, obok linia frontu. Jechałem tamtędy w pewną mroźną styczniową noc 1993 roku. Nigdy w życiu tak się nie bałem”16. Od tego wspomnienia rozpoczyna się reporterska opowieść w Jakbyś kamień jadła17. Jest ostatni
dzień roku 1992, roku rozpoczęcia wojny. Konwój podróżuje przez wyludnione,
zrównane z ziemią wioski. Dojeżdża do Sarajewa. Przerażeni i głodni mieszkańcy
ukrywają się wśród ostrzelanych blokowisk, w szpitalach leżą ofiary min, bomb
i snajperów. Dwudziestotrzyletni reporter „Gazety Wyborczej” opisuje piekło wojny.
Po podpisaniu układu pokojowego w Dayton w 1995 roku postanawia przedstawić
bośniacką rzeczywistość odradzającą się do życia, pokazać ludzi odbudowujących
domy, odnajdujące się rodziny, kraj podnoszący się z wojny. Rzeczywistość okazuje
się inna: ekshumacje masowych grobów, praca międzynarodowych ekip antropologów identyfikujących pomordowanych na podstawie kości i DNA, zupełna niemal
izolacja Bośniaków i Serbów zamieszkujących wspólnie Bośnię i Hercegowinę podzieloną na Federację Bośniacko-Chorwacką i Republikę Serbską. Rozpoczyna się
podróż do granic człowieczeństwa, podróż po ziemi jałowej.
Autor unika eksponowania własnej osoby. Towarzyszy swoim bohaterom, ale
w narracji pozornie wytłumia swoją obecność, sporadycznie jedynie używając formy
„my”, która może znaczyć tyle co „ja” reporter i moi bohaterowie, ale też reporter
i czytelnik, czy wreszcie być kamuflażem dla „ja”. Opowiada z perspektywy postaci, jednak finalny obraz wydarzeń jest wizją reportera. Podmiotowość reportażu
jest bowiem niezbywalna wbrew definicyjnym tezom o jego obiektywności. Sam
15
W 2005 roku ukazało się bośniackie wydanie Jakbyś kamień jadła w przekładzie Slavka Santicia (Kao
je kamen jela). Aspekt podróży jest w tym przypadku odmienny – to przemieszczanie się po Bośni oglądane „od środka”.
Cytat z wywiadu, jaki Wojciech Tochman przeprowadził w Tadeuszem Mazowieckim w 2002 roku, zatytułowanego Order uczuć pierwszej klasy („Magazyn”, dodatek do „Gazety Wyborczej” z 11.04.2002).
16
17
W. Tochman, Jakbyś kamień jadła, Sejny 2002 – następne cytaty za tym wydaniem.
Wojciecha Tochmana podróże „za śmiercią”...
191
Tochman mówi o tym w ten sposób: „przecież pisząc o innych piszę również o sobie.
W każdej mojej książce, na każdej jej stronie jestem bardziej, niż myślisz”18.
Interesującą hipotezę sformułował na ten temat Krzysztof Stępnik, odnosząc
badany przez siebie reportaż z Trzeciej Rzeszy do obowiązującej w definicjach referencjalności:
warto się zastanowić nad tym, czy reportaż „najpierw” jest gatunkiem czy też pewną formą uświadomienia sobie stanu rzeczy, która zyskuje swoje wieloprzejawowe, sylwiczne
i ukonkretnione wcielenie tekstowe. Czy „gatunkowe” pojmowanie reportażu nie jest
zbyt redukcyjne, skoro odsłania się on jako byt także rodzajowy, mający w sobie coś
z liryki (nieusuwalność sfery podmiotowej), epiki (relacja wysłannika z odbytej podróży)
i dramatu (scenki uliczne, dialogi, przedstawianie wydarzeń jako widowisk)?19
Tochman wyznaje, że w momencie zbierania materiałów, obcowania z późniejszymi bohaterami swoich reportaży „egzaltuje się, ile wlezie”20, bo daje to napięcie
niezbędne potem przy pisaniu, gdy emocje w czystej formie wracają i pozwalają
stworzyć wizję pozornie będącą jedynie zapisem tego, co się widziało i słyszało,
w istocie głęboko wewnętrznie przetworzoną. mistrzowsko realizuje założenia,
których uczyła adeptów sztuki reportażu wieloletnia kierowniczka tego działu
w „Gazecie Wyborczej” Małgorzata Szejnert. Nadaje swoim tekstom intrygujące tytuły, dzieli je na wyraźnie zaznaczone części osobno zatytułowane, zestawia fakty
i opisuje bohaterów oraz ich środowisko tak plastycznie i obrazowo, by odbiorcy
mogli to sobie przedstawić, stwarza iluzję uczestnictwa przez wciąganie odbiorców
w śledzenie zdarzeń z punktu widzenia bohaterów21. Tak też jest w reportażu z Bośni.
18
Fascynuje mnie tajemnica..., op. cit.
K. Stępnik, Dekonstrukcja reportażu. Zygmunta Nowakowskiego „Niemcy à la minute...”, [w:]
Fabularność i dekonstrukcja, pod red. M. Woźniakiewicz-Dziadosz, Lublin 1998, s. 165–166. Interesującą
propozycję genologicznego postrzegania reportażu zgłosił także Edward Balcerzan, komponując triadę
modelowych gatunków: esej – reportaż – felieton. O reportażu stwierdził: „Podstawowym dylematem
tekstów powstających w intencji reporterskiej jest – manifestowana jawnie lub ukryta – sprzeczność między dwoma poświadczeniami. Jedno zakłada bezsporne istnienie rzeczywistości obiektywnej, faktycznej,
która zawiera w sobie – o sobie – komunikowalną – prawdę (a «jedynie prawda jest ciekawa»); drugie jest skażone podejrzeniem, iż na drodze od faktu do tekstu prawda ulega wielorakim deformacjom,
«słowo kłamie głosowi, a głos myślom kłamie», w związku z czym «reportaż» (czy raport) wymaga
przeciwdziałania entropii”. Idem, W stronę genologii multimedialnej, [w:] Genologia dzisiaj, pod red.
W. Boleckiego i I. Opackiego, Warszawa 2000, s. 99. Czy takim przeciwdziałaniem może okazać się
właśnie podmiotowość? Zaświadczanie sobą, swoją wrażliwością na świat tego świata obrazu? Skoro
obiektywizm jest niemożliwy, dlaczego nie zgodzić się na uczciwe przyznanie do wyważonego subiektywizmu? Oczywiście nie bez znaczenia jest to, kto ten subiektywizm sygnuje. Kapuścińskiemu uwierzymy
bez zastrzeżeń, Iksińskiemu niekoniecznie (interesujące rozważania na ten temat zob.: J. Pleszczyński,
Reportaż prasowy z filozoficznej perspektywy, [w:] Reportaż a przemiany społeczne po 1989 roku, red.
K. Wolny-Zmorzyński, W. Furman, Kraków–Rzeszów 2005, s. 45).
19
20
Fascynuje mnie tajemnica, op. cit.
Za: K. Wolny-Zmorzyński, Poetyka reportażu polskiego po 1989 roku. Zarys problematyki, [w:]
Reportaż a przemiany społeczne..., op. cit., s. 27–28. Autor artykułu formułuje ten reportażowy „wzo-
21
192 Magdalena Piechota
To dla Wojciecha Tochmana nie tylko „temat”. To doświadczenie egzystencjalne
z rodzaju krańcowych, po których człowiek nigdy nie jest już taki sam. Jak mówi:
Na pewno ktoś, kto stał nad masowym grobem w Bośni, razem z matką, która szuka
w tym grobie czerwonych kaloszy synka, nie będzie już tym samym człowiekiem, którym
był przedtem. Jakaś cząstka w nim zmienia się bezpowrotnie. Coś mu zostaje zabrane.
Albo dodane22.
Żeby nasze postrzeganie tragedii Bośniaków nie było uproszczone, reporter proponuje czytelnikom oprócz przemieszczania się w przestrzeni także podróż
w czasie. Najważniejsze jest oczywiście tu i teraz, ale byśmy mogli współodczuć
stratę, pojąć szok, jakim był ten konflikt, migawkowo nawiązuje do czasów wieloetnicznej Jugosławii, gdy późniejsze ofiary i oprawcy żyli nie obok siebie, ale razem.
Odwiedzali się w domach, jadali wspólne posiłki, tworzyli pary jak Serb Nebojsza
B. i Bośniaczka Edna Dautović. Wojna wszystko pomieszała, z dawnych zakochanych uczyniła kata i ofiarę:
To Nebojsza B. – według relacji kobiet, które ocalały – najczęściej przesłuchiwał Ednę.
Kiedy kończył, Edna ledwie żyła.
Nebojsza B. mieszka dzisiaj w Prijedorze, pracuje w policji (s. 16).
Szczątków Edny szuka jej matka Mejra. Staje się dla otoczenia, a także dla
czytelników archetypem, ikoną muzułmańskich matek. Tak ją wszyscy nazywają,
także reporter – Matka Mejra. Szuka nie tylko córki, także syna Edvina. Nie ma
już dzieci, ale czy ten dramat odbiera jej rolę? Wręcz przeciwnie. Matka Mejra jest
symbolem wszystkich matek, których dzieci zamęczyli Serbowie w obozach koncentracyjnych w Omarskiej, Trnopolju, Keratermie, które zginęły wymordowane
w Bratunacu, Nevesinju, Prijedorze, Srebrenicy. Bo siłą tej opowieści jest to, że jej
bohaterowie nie są anonimowi, nie są tylko nazwiskami na liście ofiar. Mają matki
i ojców, żony i dzieci. Indywidualne historie są o wiele bardziej wymowne niż statystyki. To obrona przed entropią informacji. Nie możemy, my, czytelnicy, przełączyć
kanału na mniej drastyczny program. Ta książka nas więzi, nie pozwala odłożyć się
na później. Splot sprzecznych uczuć, które towarzyszą lekturze, znakomicie oddała
w recenzji Olga Tokarczuk:
Zaczynam czytać, odkładam, nie chcę o tym myśleć, wolę zająć się swoimi rzeczami, ale
wieczorem znowu wracam do maszynopisu. Wolałabym, żeby nie pisano takich książek. Ich
recenzje trafią do kolorowych magazynów między reklamy kremów, środków do depilacji
i ofert last minute, potem się o nich zapomni. [...] Zastanawiam się, czy jest coś, co mogłoby nas usprawiedliwić, zdjąć z nas ciężar poczucia winy i wstydu. Niewiedza? Oddalenie
w czasie, przestrzeni? Poczucie, że i tak nie ma się wpływu? Że zło było, jest i będzie?
rzec” na podstawie badań reportaży zamieszczanych w „Gazecie Wyborczej” i rozmów z reporterami,
wychowankami Małgorzaty Szejnert.
22
Fascynuje mnie tajemnica, op. cit.
Wojciecha Tochmana podróże „za śmiercią”...
193
Wojciech Tochman w książce, przed którą się bronię, opisuje „czas po”. Talent autora
i jego wrażliwość sprawiają, że ten dokument ma wymiar poruszającego przesłania. [...]
Słowa „obóz koncentracyjny” pojawiły się jak powracający koszmar i opisywały to,
co działo się TERAZ i TUTAJ, kilkaset kilometrów stąd. Zostaliśmy w stanie szoku,
i w tym sensie ta wojna wcale się nie skończyła. Nie będzie jej końca, nawet gdy wykopane zostaną wszystkie kości, zidentyfikowane wszystkie ofiary i nawet wtedy, gdy posłużymy się najwymyślniejszymi mechanizmami obronnymi, żeby o tym zapomnieć23.
Bohaterką, która umożliwiła Tochmanowi stworzenie tak przejmującej wizji,
jest Ewa Klonowski, polska antropolożka na stałe mieszkająca w Islandii. Pracuje
w Bośni od 1996 roku, początkowo dla Międzynarodowego Trybunału w Hadze,
potem dla Bośniackiej Komisji do spraw Poszukiwania Zaginionych. Gdy Tochman
ją poznaje, dr Klonowski własnoręcznie wykopała już dwa tysiące ofiar, dziesięć
procent spośród Muzułmanów zaginionych po tej wojnie. Wcześniej jej zadaniem
było dostarczyć haskiemu Trybunałowi dane na temat: kto zabił, w jaki sposób, jak
wielu ludzi. Teraz priorytetem jest nadanie kościom imienia i nazwiska, zidentyfikowanie jak największej liczby ofiar poszukiwanych przez rodziny. Klonowski pozwala Tochmanowi uczestniczyć w ekshumacjach i identyfikacji, opowiada o swojej
pracy i wtedy reporter dostrzega, że jego książka nie będzie o wojnie, ale o czymś
dużo ważniejszym:
kiedy słuchałem po raz pierwszy Ewy Klonowski, zrozumiałem, że otwiera się przede
mną wielka opowieść o ludziach i... o kościach. O konieczności współistnienia świata
żywych i umarłych. O szacunku dla duszy, ale i dla ciała. O odpowiedzialności, jaką żywi
biorą za swych umarłych. Za ich spokój, życie wieczne, zbawienie. [...] zabici wcale nie
odeszli. Są tutaj wszędzie, chociaż sąsiedzi z taką determinacją próbowali ich stąd usunąć, wyczyścić, wymazać. Zrozumiałem, że Ewa jest kimś niebywałym – staje w obronie
umarłych, w obronie ich grobów i cmentarzy24.
Wojna była paroksyzmem nienawiści. Teraz, gdy się skończyła, bośniackie kobiety – bo to głównie kobiety są bohaterkami tego reportażu, one pozostały – mają
ważniejsze zadanie, niż pielęgnowanie w sobie nienawiści. Muszą odszukać szczątki
bliskich, zapewnić im muzułmański pogrzeb, modlitwy, płacz i pożegnanie. Muszą
to zrobić także dla siebie, bo najgorsza wiedza, nawet ciemna, zimna i oślizgła jak
zbiorowa mogiła, jest lepsza od niewiedzy.
Ich pamięć przechowuje ostatni obraz przed rozstaniem z najbliższymi. Zineta
M. pamięta syna odchodzącego do hali w Potoczarach po selekcji, w której o dorosłości muzułmańskiego chłopca decydował sznurek zawieszony na wysokości stu
Tekst recenzji we fragmencie znalazł się na okładce pierwszego wydania Jakbyś kamień jadła (Sejny
2002). Całość można przeczytać na oficjalnej stronie internetowej Wojciecha Tochmana: www.tochman.
com.pl. Pierwodruk: „Gazeta Wyborcza” 27.09.2002.
23
Próbować żyć dalej. Z Wojciechem Tochmanem rozmawia Marek Radziwon, „Gazeta Wyborcza”
30.09.2003.
24
194 Magdalena Piechota
pięćdziesięciu centymetrów. Wszystko odbywało się na oczach niereagującego holenderskiego batalionu ONZ25.
Na kartach Jakbyś kamień jadła znajdziemy wiele takich przejmujących historii.
W losach Jasnej Ploskić skupia się litania wojennych bestialstw, wymieniona przez
Tochmana na początkowych stronach reportażu. Obozy, baraki, selekcje, kryjówki, krew na ścianach, gwałty na kobietach wroga, zabijanie w pierwszej kolejności
inteligencji, masowe egzekucje, masowe groby, zaginieni bez wieści26. Jasna ocalała jako jedyna z rodziny. Straciła męża, dziewięciomiesięczną Ailę i czteroletniego
Amara. Poszukiwania ich szczątków stają się sensem życia kobiety, która przeżyła
zbiorowy gwałt. Chociaż słowo „przeżyła” nie jest tu chyba trafne. „Tutaj się urodziłam, tutaj umarłam” (s. 61), mówi po przybyciu do Nevesinja, zaliczonego po
pokoju w Dayton do Republiki Serbskiej Bośni i Hercegowiny. Określa swoje życie
mianem imitacji. Nie chce zapomnieć, choć inni uważają, że tak trzeba. Dzięki Ewie
Klonowski odnajduje szczątki męża, urządza pogrzeb. Z dziećmi to się nie udaje. Ich
ciała mogły się już całkowicie rozłożyć. Dlatego Jasna szuka czerwonych kaloszy
swojego synka.
Pisząc o niewyobrażalnych okrucieństwach, prowadząc czytelników ku doświadczeniom granicznym, Tochman prowokuje do najważniejszej refleksji: co znaczy być
człowiekiem? Wypełniając reporterskie zadanie opisania faktów, robi jednocześnie
dużo więcej. Otwiera nas na przeczucie własnej granicy. Każe zadać sobie pytania:
co ja bym zrobił w takiej sytuacji, jakbym postąpił, gdyby los kazał mi urodzić się
w Europie kilkaset kilometrów na południe? Na czym polega współodczuwanie?
Czy jest w ogóle możliwe? Opowieść Tochmana nabiera wymiaru filozoficznego,
dotykając spraw i pytań podstawowych.
Wędrówka po Bośni jest wyznaczona przez poszukiwania doktor Klonowski.
Żebyśmy nie pogubili się w topografii, Tochman co kilkanaście stron umieszcza
mapkę Bośni z zaznaczonymi miejscami, do których nas teraz zabierze. Mostar,
Prijedor, Omarska, Bratunac, Srebrenica, Nevesinje, Presjeka, Rizvanovici przestają
być tylko punktami na mapie, znaczone są obozami, masowymi grobami, sekondarnymi grobnicami, opowieściami o masakrach i okrucieństwach. Przyroda powoli
zagarnia szkielety domów:
jest zielono i po tym można poznać, że tu była kiedyś wieś, siedliska [...]. Grusze, śliwy,
orzechy, czarne bzy, jarzębiny. Drzewa, drzewka, krzaki, jakieś pnącza rozpychają się
bezkarnie w sieniach, piwnicach, łazienkach, pokojach, kuchniach, spiżarniach, warsztatach, stajniach, oborach, w szkolnych klasach, w kawiarni, w sklepie. Nikt tego pochodu
nie zatrzymuje, nie karczuje, nie przycina gałęzi. Obfite deszcze wiosną i jesienią dostarczają im życia (s. 65).
Tadeusz Mazowiecki, specjalny sprawozdawca ONZ z krajów byłej Jugosławii w latach 1992–1995,
tak wspomina zachowanie Holendrów: „Oblężonych Muzułmanów zapewniano, że Serbowie do miasteczka nie wejdą. Kiedy weszli, Holendrzy byli kompletnie bezwolni. I jeszcze ich dowódca upokorzony
wypił toast z dowódcą serbskim”. (Order uczuć.., op. cit.).
25
26
Jakbyś kamień jadła, op. cit., s. 21.
Wojciecha Tochmana podróże „za śmiercią”...
195
Ziemia kryje tam jednak w sobie jeszcze wiele tajemnic, jaskiń i studni z resztkami ciał.
W czasie lektury mamy wrażenie, że w tej wojnie ginęli przede wszystkim bośniaccy Muzułmanie. Tochman nie sili się na bezstronność. Wyraźnie mówi, że Serbów
zginęło o połowę mniej i dane im było ginąć w walkach. Natomiast Muzułmanie byli
systematycznie rozstrzeliwani w masowych egzekucjach, zamęczani w obozach koncentracyjnych. Dla Tochmana w tej wojnie kat i ofiara są wyraźni:
W Republice Serbskiej w Bośni powiada się, że zbrodnie były po wszystkich stronach. Tak,
ale masowe morderstwa i czystki etniczne były zamierzonym celem władz serbskich, przez
jakiś czas także władz chorwackich, ale nie bośniackich. Skali, sposobu zorganizowania
i motywu zbrodni dokonywanych przez Serbów i Chorwatów nie można porównać z tym,
co robili Bośniacy. A właściwie z tym, czego nie robili. [...] Bośniacy bronili się, walczyli
i zabijali wroga na froncie. A zabijanie na froncie jest przez ludzkość akceptowane27.
Potwierdzeniem winy jest zachowanie nielicznych Serbów, do których dociera
reporter. Nie chcą rozmawiać, uciekają na widok obiektywu aparatu fotograficznego.
Relacja z centrum dla uchodźców w Sokolacu w Republice Serbskiej, podzielona na
trzy części, Przedmieścia, Kucharze i Garaż, łączy w sobie niemal poetycki w formie zapis życia w ośrodku dla psychicznie chorych z rzeczowym opisem zachowań
Serbów i wygłaszanych przez nich opinii. Przedmieście podzielone na krótkie akapity w pewnym momencie przechodzi płynnie wskutek rozbicia na wersy w wiersz
wolny zdaniowy:
Nikt nie idzie, nikt stąd nie wychodzi, lepiej nie.
Siedzą i oglądają: każdy swój własny film.
Ktoś jednak krzyczy, wyje raczej.
Ktoś się śmieje. Patrzy w lusterko.
Wali pięściami we własną czaszkę.
Płacze.
Wybałusza oczy, pokazuje język.
Sika na trawę.
Ktoś inny w spodnie, cieknie mu z nogawek.
Ktoś spuszcza się28.
Behawiorystyczny naturalizm jako zemsta? Patrząc na takich Serbów można pomyśleć zamiast Jasnej, Zinety, Matki Mejry, Mubiny: zasłużyliście. Trybunał haski być
może osądzi zbrodniarzy wojennych, los zrobił to już teraz. Ale część następna nie
pozwala na takie wnioski. Chorzy psychicznie żyją już w swoim świecie, natomiast ci,
którzy decydują się porozmawiać z reporterem, zgodnie twierdzą, że w czasie wojny
27
Próbować żyć dalej..., op. cit.
Na poetyckość tego fragmentu jako dowód mistrzostwa językowego Tochmana zwrócił uwagę Jarosław
Mikołajewski, To nie jest interpretacja, to jest prawda, „Gazeta Wyborcza” 18.09 2002): „Tochman nie
tyle wplótł ten wiersz w swoją relację, co wysuszył relację do szkieletu wiersza. Tradycyjny język pękł,
nie wytrzymał konfrontacji ze światem”.
28
196 Magdalena Piechota
byli tylko kucharzami, jakby ten świat próbowali stworzyć i w niego uwierzyć. Chętne
do rozmowy i narzekań są tylko serbskie kobiety, mężczyźni natomiast:
boją się, że ktoś (ofiara, która przeżyła) ich rozpozna i doniesie prokuratorom Międzynarodowego Trybunału: że tutaj są ci, którzy grali w nogę muzułmańskimi czaszkami,
albo ci, co zmuszali muzułmańskich mężczyzn do odgryzania jąder innym muzułmańskim mężczyznom.
Serbscy mężczyźni drżą, że rozpoznają ich muzułmańskie kobiety. One, jak mało kto,
pamiętają ich twarze, smród i siłę (s. 45).
W osiedleńcach z Sokolaca narasta frustracja. Walczyli, zawierzyli Miloszeviciowi, a teraz wegetują, wspominając pełne lodówki sprzed wojny. W Dayton Miloszević ich zdradził, zgodził się na Republikę Serbską, zamiast jedną wielką Serbię.
Serb Misza ma na to radę: „Wojna. Tylko wojna może coś zmienić” (s. 48).
Na gruzach przeszłości ludzie próbują żyć dalej. Bośniackie kobiety muszą wyżywić siebie i swoje dzieci, zakładają wspólnie szklarnię z uprawą papryki. To jedna
z nich, Halima, ma związek z tytułem reportażu. Kiedy w nocy śni jej się zamordowany mąż, zgrzyta zębami tak głośno, że budzi syna.
– Znowu , mamo – mówi mi syn – znowu w nocy zgrzytałaś zębami.
– Znowu chrupałam? Przepraszam.
– Jakbyś kamień jadła.
Piję kawę, otwieram okno, patrzę. Świat istnieje (s. 78).
„Suchość” relacji Tochmana sprawia, że Jakbyś kamień jadła ma walor dokumentu, świadectwa. Prowokuje też do egzystencjalnych refleksji, pytań o rolę przypadku i konieczności, przeznaczenia i wyboru. Gdy Matka Mejra urządza pogrzeb
swoim dzieciom, imam stawia ją za wzór: zaufała Allahowi i wie, że było jej sądzone urodzenie dzieci, ich śmierć i pogrzeb. „Nie ma do Boga pretensji, nie buntuje
się, nie bluźni” (s. 103). Imam wierzy, że tylko Bóg może pomóc przezwyciężyć
nienawiść, może poprowadzić do przebaczenia. Ludzie nie są już tacy pewni. Pytają:
dlaczego Bóg na to pozwolił? Dlaczego nas opuścił? Fatalizm i determinizm, to dwa
filozoficzne ujęcia porządku/chaosu świata, którymi można próbować objąć opisane
wydarzenia. Trybunałowi w Hadze przystoi determinizm. Ludziom, którzy przeżyli,
często pozostaje fatalizm.
Allah i święta wojna dżihad w jego imię to kontekst Córeńki. Jak wyznaje autor,
wcale nie chciał jej napisać29. Pierwszy raz pojechał na Bali w październiku 2002
roku, po zamachu w Kucie. Wówczas zaginął ślad po jego redakcyjnej koleżance,
reporterce Beacie Pawlak. Od kilku miesięcy podróżowała po Azji, do Kuty dotarła
półtora dnia przed zamachem. Koledzy z „Gazety Wyborczej” uznali, że to Tochman
29
„Wróciłem z Bali z myślą, że książka nigdy nie powstanie. Dlaczego? Nie chcę tu o tym mówić.
W każdym razie wydawało mi się, że to, co przywiozłem, natychmiast gdzieś wyrzuciłem z siebie. Nie
wpuściłem tego do domu. Pomyliłem się. Bo to było we mnie. Niepielęgnowane, niechciane, gdzieś głęboko schowane, w końcu, po roku, zaczęło kiełkować, dojrzewać. No i urosło”– W. Tochman, Fascynuje
mnie tajemnica..., op. cit..
Wojciecha Tochmana podróże „za śmiercią”...
197
powinien ustalić, co się stało z Beatą, bo dobrze włada angielskim, a przede wszystkim zna się na procedurach poszukiwania zaginionych i identyfikacji zwłok (działalność w ITACE i doświadczenia z Bośni). Relację z przebiegu zmagań z biurokratycznymi przeszkodami, niekompetencją ludzi kierujących akcją poszukiwawczoidentyfikacyjną po zamachu i momentami nieznośnie innym pojmowaniem czasu
przez Balijczyków znajdujemy w części Córeńki zatytułowanej Zamach. Można tu
wyczuć narastającą frustrację reportera. Na początku istnieje jeszcze cień szansy, że
Beata nie zginęła w zamachu, lecz na przykład zaszyła się gdzieś, by odciąć się od
świata, dość szybko jednak Tochman uświadamia sobie, że taka wersja wydarzeń
jest nierealna. Chodzi więc już o to, aby zidentyfikować szczątki Beaty, potwierdzić,
że znalazła się wśród ofiar wybuchu. Bo, jak stwierdza narrator reportażu: „Lepsze
potwierdzenie – każda rodzina zaginionego z czasem dochodzi do takiego wniosku
– niż nic. Niewiadoma, która trwa lata, jest nie do zniesienia” (s. 109). Szczątki zostają w końcu zidentyfikowane. Można urządzić tradycyjny pogrzeb w Milanówku,
gdzie mieszka jej matka, i symboliczny, na balijskiej plaży, z rozsypaniem popiołów
zmarłej. Misja Tochmana zakończona. Jednak, jak się okazuje, temat w nim żyje,
choć się przed nim broni. Mimo rozczarowania piękną wyspą, która wydaje się turystycznym rajem, ale pod powierzchnią folderowego blichtru kryje obce, tajemnicze
i niezrozumiałe dla Europejczyka oblicze, reporter wraca do Indonezji w 2003 roku.
Tym razem oprócz Bali odwiedza też Jawę i Flores.
W recenzjach pojawiła się opinia, że książka jest zbudowana jak pułapka30.
Zanim bowiem mamy okazję poznać historię poszukiwań Beaty, dowiedzieć się o jej
literackich pasjach, poznać rodziców, a także jej zabójcę, konstruktora bomby, imama Samudrę, zostajemy wciągnięci w opowieść o Czajce i Matyldzie, zatytułowaną
Trzeci zeszyt, obejmującą dwie trzecie Córeńki. To barwna opowieść, pełna zmysłowych wrażeń z Bali i, jak twierdzi Tochman, zupełna kreacja literacka. Oparta
na schemacie podróży opowiada o Matyldzie, dojrzałej dziennikarce, poszukującej
zaginionej przyjaciółki, reporterki Czajki, od lat piszącej o najdalszych miejscach,
głównie zawiązanych z islamem i terroryzmem. Czajka wyrusza w długą podróż po
Azji, bo europejska tożsamość nie przyniosła jej spełnienia. Chce w tej wędrówce odnaleźć siebie, radość życia, dom, może miłość. W pewnym momencie znika,
a Matylda podąża jej śladami przez sześć krajów. Ostatnim przystankiem jest zielona
wyspa Bali i to tu głównie dzieje się akcja Trzeciego zeszytu.
Ta część Córeńki nie jest jednak zupełnie autorskim pomysłem Tochmana.
Jak zwykle okazuje się, że życie wymyśla najlepsze scenariusze. W rzeczach
Beaty Pawlak reporter odnalazł dwa zielone zeszyty ze szkicem powieści o Czajce
i Matyldzie. Wyznaje: „Oniemiałem [...] Pomyślałem: to taki teatr, taki scenariusz,
że Beata być może żyje i po prostu zaaranżowała to wszystko”31. Zbieg okoliczności
był tak dziwny, że aż podsunął myśl o przebiegłym pomyśle. Jednak to nie człowiek
P. Gruszczyński, Nieprawdziwa prawda, „Tygodnik Powszechny” 2.10.2005; A. Wolny-Hamkało,
Grzechy Tochmana, „Gazeta Wyborcza” 13.10.2005.
30
31
Za: A. Wolny-Hamkało, Grzechy Tochmana, op. cit.
198 Magdalena Piechota
to zaaranżował, tylko Wielki Scenarzysta, jak mówi Hanna Krall. Opowieść Beaty
natchnęła Tochmana do stworzenia powieści w egzotycznych dekoracjach. Niektóre
jej motywy i wątki znajdują potem odbicie w częściach reporterskich, choć oczywiście dostrzegamy, że prawdziwe wydarzenia były tylko inspiracją, reszta jest dziełem
wyobraźni autora. Jednak wciągnięci w zmysłową opowieść skutecznie dajemy się
zwieść jej tropikalno-romansowej atmosferze i gdy nadchodzi wreszcie część faktograficzna, wrażenie drastycznej zmiany tonu i stylu ma siłę wybuchu.
Dlaczego Wojciech Tochman igra z naszym zaufaniem? Dlaczego zastawia na
czytelników pułapkę? Odpowiedzią może być wyznanie autora: „Reportaż mnie
ograniczał. Brzmi to przewrotnie, ale musiałem zastosować fikcję, żeby napisać
bardzo prawdziwą książkę”32. Część reporterska zarezerwowana została dla rzeczowych, konkretnych informacji i relacji, sporadycznie przeplatanych autorskimi impresjami33. Część fikcjonalna nie tylko stała się lustrem dla poszukiwań Tochmana
(relacja Matylda–Czajka), nie tylko dała możliwość zrozumienia, w jaki sposób
Czajka-Beata patrzyła na świat, ale również pozwoliła zbudować klimat, przybliżyła skomplikowaną i niezrozumiałą dla Europejczyka obyczajowość i religijność
Hindusów. Piotr Gruszczyński w recenzji Córeńki określił atmosferę wyspy mianem
balijskiej choroby groźniejszej od bzika tropikalnego34. Choroby często kończącej
się śmiercią, do tego zaraźliwej.
Komuś z zewnątrz trudno pojąć mentalność Balijczyków i nie chodzi tu tylko
o specyficzne traktowanie czasu. Ta społeczność żyje właściwie na granicy świata
realnego i świata bogów, duchów, lejaków i upiorów. Człowiek Zachodu może spędzić tam beztroskie dwa tygodnie w rajskim otoczeniu (kolory, zapachy, smaki) nie
doznawszy żadnych niezwykłych przeżyć. Niech jednak spróbuje przekroczyć granicę bycia turystą, poweźmie postanowienie poznania tamtego świata od wewnątrz,
a czeka go wiele zdziwień, a co gorsze, zagrożenie dziwnym spleenem, niebezpieczną chorobą duszy. Życie wśród milionów duchów opiekujących się najdrobniejszymi
elementami rzeczywistości i wciąż oczekujących przebłagalnych darów, jest nie tylko męczące, okazuje się niemożliwe. Doznał tego autor Córeńki.
Śmierć, która dosięgła Beatę Pawlak, ma swojego konkretnego sprawcę, islamskiego fundamentalistę, toczącego z zepsutym światem Zachodu bezlitosną wojnę.
Jednak dla Balijczyków śmierć właściwie nie istnieje:
Śmierć na Bali nie jest powodem do płaczu, tak chcieli bogowie, trzeba szanować ich
wolę. A poza tym co się martwić, kiedy wiadomo, że nieboszczyk wróci tu wcześniej
32
Ibidem.
W ostatniej części książki zatytułowanej Aniołek, potem Imam Tochman przewrotnie, w postaci wyobrażonych planów Beaty-pisarki, opisuje własny pomysł na książkę: „[Beata – przyp. M.P.] była też pisarką, przed wyjazdem do Azji zostawiła w warszawskim wydawnictwie swą pierwszą powieść. [...] Teraz,
podróżując po Bali, mogłaby napisać drugą: zebrane fakty potraktować dowolnie, czego reporterce robić
nie wolno. Ale pisarce tak [...]. Mogłaby wymyślić romans króla z białą bohaterką powieści, powiedzmy
dziennikarką po czterdziestce, która na Bali szuka samej siebie. Romans zawsze dobrze robi książce.
Byłaby to opowieść o miłości, śmierci, samotności i niespełnieniu” (s. 134).
33
34
P. Gruszczyński, Nieprawdziwa prawda, op. cit.
Wojciecha Tochmana podróże „za śmiercią”...
199
czy później w ciele krewnego, co rodzinie ogłosi kapłan za odpowiednie dary w płodach
rolnych albo w gotówce (s. 65).
śmiech w czasie ceremonii [pogrzebowej – M. P.] nie jest na Bali niczym zdrożnym.
Ludzie uśmiechają się, żartują, rozmawiają głośno, dzieci jedzą cukrową watę, piją colę,
jest festyn (s. 94).
Śmierć to tylko inna strona życia wśród duchów oczekujących nieustannie na
ofiarę za przychylność.
Jakbyś kamień jadła ma swoje symboliczne, „uderzające” szczegóły: czerwone
kalosze Amara i figurkę Supermana znalezioną przez doktor Klonowski przy szczątkach dziecka w zbiorowej mogile. Taki szczegół ma też Córeńka. Jest nim mleko
pite powoli przez bratanka terrorysty imama Samudry. Reporter dociera do domu
matki imama na indonezyjskiej Jawie i tam ma okazję porozmawiać z jego bliskimi.
Młody, schludnie ubrany nauczyciel mówi Tochmanowi, jak bardzo on i cała rodzina
są dumni, że to jego wujek skonstruował tak doskonałą bombę, która zabiła dwustu
ludzi. Sączy przy tym mleko, bo Koran zakazuje alkoholu. To finałowa scena Córeńki
zostawiająca czytelnika z przeczuciem, że dialog między Zachodem a islamskimi
fundamentalistami nie jest możliwy. Przecież Beata Pawlak dlatego pisała o terroryzmie, bo chciała go zrozumieć. Dla islamskich fundamentalistów nie ma to żadnego
znaczenia. Była niewierna, nie wierzyła w Allaha, więc zasłużyła na śmierć.
Te dwie podróże „za śmiercią” okazują się w równej mierze podróżami ku życiu. Śmierć jest przecież jego drugim, najważniejszym punktem. Skondensowana
w Bośni i na Bali wydaje się daleka, niemal nieprawdopodobna, ale formuła reportażu nie pozwala na dystans. Wiemy, że to się stało, a ta świadomość, przenikając
do głębi, prowokuje pytania o sens europejskiej cywilizacji, o przyszłość w obliczu
terroryzmu. Przygotowując dla czytelników tak dalece nieobojętną wizję świata,
Tochman funduje im doświadczenie rangi egzystencjalnej. Zostawia nas z niejasnym przeczuciem katastrofy, jednocześnie paradoksalnie stojąc w obronie czegoś,
co dumnie nazywamy „człowieczeństwem”.
Wojciech Tochnman’s Travels “in Search of Death” – “Jakbyś kamień jadła”
(As if You Were Eating a Stone), and “Córeńka” (Little Daughter)
as a Record of Existential Experience
Abstract
The subject of the article is a juxtaposition of the last two report books by Wojciech
Tochman, connected by the subject of death present in them, and an indication of the role of
that subject and the manner of its depiction in both cases related to the situation of journey
treated multidimensionally. The article starts with a reference of the analysed report texts
to the tradition of travel report, which has an established position and different variations.
Further part is a collection of Tochman’s opinions about the report and being a reporter, which
200 Magdalena Piechota
forms a peculiar professional and life credo. Next, the report As If You Were Eating a Stone is
analysed, with regard to the situation in which it originated, its mode of narration, subjectivity of the account, construction and role of the characters, and the aspect of journey as the
framework of the story. In that section, there are also reflections concerning the existential
significance of a report story from Bosnia. The next analysis starts with a recollection of the
circumstances in which Tochman’s last book Little Daughter was written. Particular attention
was devoted here to the peculiar composition of that work, which is a hybrid of a novel and
a report, as well as to the Bali mentality. The journey to the Indonesian paradise island turns
out to be an opportunity, both for the author and for the reader, to encounter the mysterious
culture on the one hand, and on the other, with one of the most important problems of our
times, terrorism.
Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis
Folia 44
Studia Historicolitteraria VII (2007)
Renata Jochymek
Zofia Kossak-Szczucka na beskidzkiej ziemi
Zofia Kossak-Szczucka przyjechała na Podbeskidzie tuż po ucieczce z zajętych
przez rosyjskich rewolucjonistów ziem wschodnich Polski. Przyjechała jako autorka Pożogi, poczytnej książki—pokłosia z owej ucieczki. Była wówczas młodziutką
wdową z dwoma maleńkimi synkami. Po trudach tułaczki, choroby i śmierci męża
Stefana Szczuckiego, odpoczywała kilka tygodni w majątku, który dzierżawili rodzice pisarki w Górkach Wielkich niedaleko Skoczowa. I tych zaledwie kilka tygodni
1922 roku wystarczyło, by dostrzegła niezwykły urok Podbeskidzia i postanowiła
osiedlić się w Górkach na stałe. Tam właśnie przeżywała najradośniejsze i najbardziej dramatyczne chwile swojego życia. Kilkanaście lat później wspominała: „Gdy
przed szesnastu laty zetknęłam się po raz pierwszy ze Śląskiem Cieszyńskim, stanowił on w całym znaczeniu tego słowa ziemię nieznanych cudów”1.
Gdy została żoną porucznika Zygmunta Szatkowskiego, zmuszona była raz po raz
opuszczać ukochane Górki, jednak zawsze pozostały one centralnym punktem geograficznym jej uczuciowego życia. To była ojczyzna jej duszy i nawet na emigracji,
pracując na farmie w Kornwalii (Trossel Farm) Szatkowscy mieli swoją Czantorię,
Szyndzielnię, Skrzyczne, jeździli na zakupy do Skoczowa, bowiem zawsze szukali, także w odległych stronach, jakiegoś podobieństwa do beskidzkich krajobrazów
i tylko w takim pejzażu czuli się swojsko. Pisarka powiedziała po powrocie do kraju:
„Kocham Śląsk. Kocham Beskidy. W Anglii mieszkaliśmy w Kornwalii, której góry
nieraz przypominały Beskidy”2.
Jej dom był azylem dla rodziny i przyjaciół. Tu czuli się swojsko, bowiem gospodyni uwielbiała przyjmować gości, choć po kilkunastu dniach „Plagi” marzyła,
Z. Kossak, Śląsk jako temat literacki, „Czas” 1937, nr 355.
1
Z. Kossak, „Wieczór” z 4.04.1957.
2
112 Renata Jochymek
by w ciszy znowu zasiąść do pracy literackiej3. Jan Sztaudynger, opisując spotkanie
z Kossakami w Górkach, ciepło wspominał spokój tego domu:
Wędruję [...] ścieżką wśród pól, a potem aleją wśród drzew, bodajże brzóz, ale czy brzóz,
za to ręczyć nie mogę, bo zapatrzyłem się już z daleka na wysoki, żółty dom, jakby niedopasowany do ogrodu, trochę dumny, trochę wyniosły, spatynowany wiekiem i z lekka,
umiarkowanie niesamowity... Ogród i zabudowania państwa Kossaków rozsiadły się przy
samej drodze4.
Nieco inaczej przedstawia ów raj wieloletni przyjaciel Szatkowskich Melchior
Wańkowicz:
Idziemy w szmaragdowe góry, by zwiedzić harcerski Bucz. [...] Poszum szedł stokami w stronę Brennicy. Po zboczach ktoś – może dla zabawki? – poprzylepiał białe domki. [...]. Ogromna fioletowa chmura wypłynęła gdzieś na skraju łańcucha gór na niebo.
Zaczerniały świerki, a z gór supłać się ku owym śliwkowym kolorom poczęła mgła5.
Latem 1928 roku po wizycie u Szatkowskich i Kossaków Maria Dąbrowska
odnotowała w Dzienniku:
W Górkach bardzo mi się podobało, szczególnie róże w ogrodzie, moc róż na tle sinawych gór, takich jak tła „Leonarda”. Kossakowie wskrzeszają szlacheckie tradycje z XVI
wieku: orzą, sieją, chodzą na wojnę i piszą. Przechowali w bardzo pięknej czystości
piękne i dodatnie cechy szlachty polskiej6.
Podobne odczucia mieli wszyscy przyjeżdżający do wsi nieopodal Brennej. Obok
szczerego zachwytu nad krajobrazem, feerią barw, niezmiennie akcentowali ogromne przywiązanie Kossaków, a szczególnie autorki Krzyżowców, do swego nowego
rodzinnego gniazda. Wzruszały ich nie tyle otaczające człowieka góry, ile fakt, iż
ich surowa, mroczna i groźna uroda ściśle współgra ze szlachetnym dostojeństwem
sylwetki gospodyni Górek Wielkich, która od tej pory będzie zazwyczaj wspominana
przez przyjaciół na tle beskidzkiego krajobrazu. Jakby była jego częścią.
Jak to się stało, że Zofia Kossak, osoba tak ściśle związana ze wschodnimi ziemiami Polski, nie poddała się charakterystycznej dla kresowiaków nostalgii? Mało
tego! Potrafiła odnaleźć i pokochać całym sercem krajobraz od młodzieńczego odmienny? Myślę, że kluczowym powodem natychmiastowego wrośnięcia Kossaków
w to środowisko, ukochanie przyrody owych „pagórków” jest poczucie czasu, typowe dla kresowiaków, ale charakterystyczne również dla górali beskidzkich. Jest
3
Por. List do Marii Dąbrowskiej z 21.08.1928, cyt. za: M. Pilaszewska, Listy Zofii Kossak do Marii
Dąbrowskiej, „Ruch Literacki” 1994, z. 5–6, s. 539. Podobne refleksje znajdziemy w kilku listach z 1929
roku.
4
J. Sztaudynger, U pani Kossak-Szczuckiej, [w:] Zwyczajna świętość. Zofia Kossak we wspomnieniach,
wstęp, oprac., wybór tekstów K. Heska-Kwaśniewicz, Katowice–Cieszyn 1997, s. 15.
M. Wańkowicz, W Górkach Wielkich, [w:] Zwyczajna świętość..., op. cit., s. 19.
5
M. Dąbrowska, Dziennik, t. I, Warszawa 1988, s. 258. Wpis z 23 lipca 1928.
6
Zofia Kossak-Szczucka na beskidzkiej ziemi 113
on ściśle podporządkowany rytmowi przyrody oraz tradycji, podobny do wiecznego trwania, powolny, raczej nieruchomy, bliższy naturze, mało odróżniający się od
czasu przyrody i jej pór roku. Ludzie żyją w nim jakby w zupełnie innej epoce,
wcześniejszej o parę stuleci. Kultywują prastare zwyczaje, obrzędy, stale obecna
przeszłość tu funkcjonuje jako norma. Wszystko jest takie, jak być powinno, bo tradycja, przeszłość, kult dla starszych, doświadczonych życiowo, jest na Podbeskidziu
kryterium człowieczeństwa, najwyższą wartością. Choć zmieniają się pory roku, lata
nawet, tak rozumiana przeszłość nie mija nigdy. Zofia Kossak miała nawet wrażenie,
że wszystko jest wieczne, że na Podbeskidziu żyje się tu i teraz, ściśle wrastając
w historię, tak jakby „przeszłość – to jest dziś, tylko cokolwiek dalej”.
Ponadto autorka uparcie szuka pewnych analogii między kresowiakami a ludźmi
zamieszkującymi ziemie rdzennie polskie i dochodzi do wniosku, że i tutaj Polacy
musieli walczyć o utrzymanie swej tożsamości, podobnie jak ludzie z pogranicza
wschodniego trwali na posterunku polskości. To ludzie zwyczajni, związani silnie
ze śląską ziemią (szczególnie widoczne jest to w Beskidzie Śląskim), o działalności których świadczą wydawane polskie książki czy prosta ludowa modlitwa. Zofia
Kossak ukazuje dzielnych polskich ewangelików, którzy traktują świątynie jak swoje
domy, tym samym stawiając znak równości między domem, kościołem a ojczyzną.
Bohaterowie jej książek, zwłaszcza tych o Śląsku i Podbeskidziu, nie mają łatwych
warunków życia. Góry są piękne, lecz i niebezpieczne, wrogie dla złych i obcych.
Ziemia nie jest tak urodzajna, jak gdzie indziej, małe potoczki, ledwie szemrzące
w letni czas po ulewie, zmieniają się w rwące rzeki, które sieją zniszczenie, zmiatając
cały dorobek życia górali. Ludziom tym jednak przyświeca cel: bronić swego prawa do posługiwania się językiem dziadów (Uparte mniszki), doczekać niepodległej
Polski (Po światło7), uczciwie i honorowo żyć – i właśnie tego prawa, rozumianego
jako poszanowanie godności własnej, bronią z całych sił. Dzięki pracy i hartowi ducha osiągają sukces. Czasem jest to zdobycie wykształcenia w polskiej szkole, częściej kultywowanie polskości. Są bowiem nieprzekupni, nie można ich omamić tytułami czy pochlebstwem. Oni zwyczajnie trwają na posterunku, podobnie do autorki,
która – posłużmy się już cytowanymi słowami Dąbrowskiej – razem z rodziną „żyje
i zajmuje się gospodarstwem jak XVI-wieczna szlachta”8.
Trwaniu przeszłości w teraźniejszości pomaga przyroda, autentyczna w swojej surowości i krasie. To współistnienie wyzwala autentyczność u góreckiego ludu,
z którym tak związana była autorka Krzyżowców. Dla niej autentyczność oznaczała
odnalezienie prawdziwej, zbiorowej i indywidualnej osobowości, opartej nie tylko na
wtuleniu się w beskidzki krajobraz, ale również na oddaniu się Bogu. Ta autentyczność i spontaniczność tubylców staje się obietnicą samopoznania, drogą umożliwiającą zrozumienie siebie, właśnie dzięki wzajemnemu współistnieniu, współtrwaniu.
Ludzie ci stale przebywają „sam na sam z przyjacielem”, czyli przyrodą, są bliżsi
Szczególnie symptomatyczna jest postawa niewidomego pieśniarza Wawrzyńca Hajdy, który usłyszawszy tętent koni polskiej armii, umiera z uśmiechem na ustach. Por. Po światło, [w:] Na Śląsku, Lwów 1929,
s. 127–128. Wielokrotnie mówią o tym oczekiwaniu i inni bohaterowie utworów Kossak-Szczuckiej.
7
Por. M. Dąbrowska, op. cit., s. 258.
8
114 Renata Jochymek
Boga, reaguję zawsze z zachwytem i wzruszeniem na dobro, a obrzydzeniem na zło.
Zofia Kossak była pod nieustannym urokiem takich ludzi i takich krajobrazów.
Pisarka pokochała więc Beskidy, zapragnęła pokazać je całej Polsce, a może
i światu. By przybliżyć przeciętnemu Polakowi Śląsk i Podbeskidzie, opublikowała zbiór reportaży i opowiadań pt. Nieznany kraj. Pierwsze wydanie ukazało się
w 1932 roku w nakładzie 3250 egzemplarzy i zaraz zdobyło niezwykłą popularność
oraz wpłynęło na przyznanie autorce Śląskiej Nagrody Literackiej. Do jej śmierci
ukazało się jeszcze sześć wydań tego tytułu9. W tym czasie pojawiły się jeszcze: Na
Śląsku10 (1929) – opowieść pisana równolegle z Nieznanym krajem – i urokliwa książeczka dla dzieci Przygody Kacperka góreckiego skrzata (1926)11. Wszystkie łączyło
umiłowanie miejsca zamieszkania Kossaków oraz kreacja postaci, wyposażonych
w cechy stanowiące o godności człowieka i przywiązaniu do ziemi ojczystej12.
W okresie międzywojnia szerszą popularność zdobyło pojęcie kresów zachodnich i to, być może, również wpłynęło na zainteresowanie Kossaków Śląskiem
Cieszyńskim i decyzję osiedlenia się w Górkach Wielkich. Recenzując Nieznany
kraj, krytycy zwracali uwagę na podobieństwo niektórych partii śląskich opowieści do wcześniejszej Pożogi. J. Kolbuszewski stwierdził wręcz, że pisarka wybrała
Podbeskidzie, bo mogła w swej twórczości o Śląsku „spożytkować tradycje, doświadczenia i wartości kresowe”13. Opisując urokliwość przyrody, akcentowała ona
piękno nie tylko gór, ale przede wszystkim subtelność i siłę lasów, które wspierały walczących o Ojczyznę Ślązaków. Taki sposób literackiego włączania przyrody
w ważne dla Śląska momenty dziejowe, gloryfikowanie walk o niepodległość, jest
typowy dla literatury kresowej i jej haseł pracy w służbie narodu. Szczucka apoteozowała w swoich reportażach pracę cieszyńskich ewangelików, i to nie mogło
nie podobać się lokalnej społeczności. Podobnie wyjaśniała błędy popełniane przez
władze polskie, wynikające z nieznajomości historii tego regionu. Miała więc ona
wpływ na regionalny ruch społeczny:
Kolejne edycje ukazały się w 1937, 1943 (wydane w Jerozolimie jako tom 5 z serii Szkolna Biblioteczka
na Wschodzie), 1948, 1958, 1961, 1967.
9
10
Z. Kossak-Szczucka, Na Śląsku, Lwów 1929.
Z. Kossak-Szczucka, Przygody Kacperka góreckiego skrzata, Częstochowa 2004.
11
Por. E. Rosner, Beskidzkie ścieżki pisarzy, Katowice 1982, s. 55–64. Na dydaktyczny charakter
Nieznanego kraju zwracali uwagę i inni badacze literatury, m.in. K. Wyka (bez tytułu) „Nowa Książka”
1937, nr 9; Z. Starowieyska-Morstinowa (bez tytułu) „Dziś i jutro” 1932, nr 10; L. Piwiński (bez tytułu) „Rocznik Literacki” 1932, s. 83–84; K. Heska-Kwaśniewicz, Śląsk Zofii Kossak, [w:] Dziedzictwo
Zofii Kossak. Wystawa i sesja popularnonaukowa w 30. rocznicę śmierci pisarki. Zabrze 3 II 1998,
s. 14–16; Z. Zielonka, „Nieznany kraj” – Zofii Kossak-Szatkowskiej, „Kwartalnik Opolski” 1959, nr 4;
A. Jesionowski, Rzut oka na współczesną literaturę śląską, „Zaranie Śląskie” 1933, z. 1; D. Mazanowa,
Zofii Kossak pisarstwo w służbie narodu, „Kierunki” 1985, nr 27; M. Fazan, Śląsk w twórczości Zofii
Kossak, „Kultura. Oświata. Nauka” 1984, nr 11/12. Por. też: A. Smołka, Oswajanie „Nieznanego kraju”.
Śląsk w prozie narracyjnej dwudziestolecia międzywojennego (pisarze spoza regionu), Wrocław 1995.
12
13
J. Kolbuszewski, Nowy obraz literatury polskiej. Wokół „Pożogi”, „Odra” 1990, nr 11.
Zofia Kossak-Szczucka na beskidzkiej ziemi 115
To mściła się słaba znajomość historii własnych ziem, sprawiająca, że dla przybyszów
z Polski centralnej lub wschodniej Śląsk pozostawał nadal nieznanym krajem. Nie rozumiejąc jego dziejów, nie umieli rozpoznać serc śląskich pod pozornym nalotem niemczyzny14 – wyjaśniała czytelnikowi powojennemu przyczyny postępowania władz polskich
w XX-leciu.
Polacy nie rozumieli Ślązaków, bo nie znali historii Śląska. Gdy jednak nastąpiło zbliżenie, gdy coraz więcej ludzi zaczęło przyjeżdżać na Śląsk w poszukiwaniu pracy, a znaczna część udziałowców z terenów wschodnich osiedliła się na
Podbeskidziu, więzy się zacieśniły. Pisarka tłumaczyła to następująco:
Przeszłość gromadzi zasługi i winy, wzloty i upadki, współczesność je rejestruje, dorzuca
wkład własny i przekazuje następcom. Ta wiekami tkana przędza jednoczy daną społeczność i póki ona się snuje, póty egzystuje Naród. Naród, jednostka wnosząca do wielkiej
rodziny innych narodów skarb swego dorobku15.
Można więc śmiało stwierdzić, iż Kossak-Szczucka miała swój udział w tworzeniu legendy Kresów zachodnich, bowiem połączyła oba typy: bohatera literatury
popularnej i bohatera literatury kresowej (oczywiście wiele tekstów o Kresach łączy
oba te typy) z nieco innym rodzajem bohaterstwa. Na Podbeskidziu nie tyle trzeba
było zbrojnie walczyć w obronie zagrożonej kultury polskiej, ile przez wiele wieków trwać w języku polskim, wykorzystując nielegalnie drukowane książki, gazety,
organizacje ludowe.
„W roku 1939 z wybuchem wojny nastąpiła wieloletnia rozłąka” – czytamy
w kronice parafii Górki Wielkie z 1993 roku. „Wskutek działań wojennych spalony
został dworek”16. Zygmunt Szatkowski znalazł się w oflagu, Zofia Kossak, poszukiwana przez Gestapo, m.in. za Nieznany kraj, przeniosła się do Warszawy i tam
działała w podziemiu, trafiła do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Zaraz po
wojnie zmuszona do wyjazdu, osiedliła się razem z rodziną w Anglii.
Swoją nostalgię za Śląskiem Cieszyńskim opisała w dwóch książeczkach: przygotowywanym właśnie w Anglii Roku polskim i w wydanym dużo wcześniej zbiorze
pt. Na Śląsku. Najbardziej osobiste fragmenty tych tekstów, w których autorka nie
potrafi bądź nie chce zachować reporterskiego obiektywizmu, traktują o urokach
Podbeskidzia. Autorka, choć szuka podobieństw i łączy obie krainy w jeden Śląsk,
to zawsze pisze:
„W pogodne dnie z Górnego Śląska [...] widać było na widnokręgu góry beskidzkie, błękitniejące, podobne z dala do stulonych skrzydeł ziemi”17. Wartość opisów przyrody, w Na Śląsku oszczędnych, w Roku polskim dokładnych i barwnych,
polega na malarskości, skłonności Kossaków do zmysłowego przeżywania świata.
Nie pełnią jednak wyłącznie funkcji estetycznej, a wyzwalają w bohaterach przy14
Z. Kossak, Nieznany kraj, Warszawa 1961, s. 350.
15
Ibidem, s. 349–350.
16
Cyt. za: ks. Sz. Wróbel, Zofia Kossak – parafianka górecka, [w:] Zwyczajna świętość..., op. cit., s. 30.
17
Z. Kossak, Na Śląsku, Lwów 1929, s. 55.
116 Renata Jochymek
wiązanie do ziemi ojczystej i potrzebę przynależności narodowej. Dokładnie takie były uczucia Zofii Kossak, gdy wędrowała po swoich ukochanych pagórkach.
W Roku polskim pisarka chętnie przyjmowała rolę nieśpiesznego gawędziarza,
beskidzkiego bajarza prawie, który od czasu do czasu zatrzymuje się przy jakimś
– beskidzkim oczywiście – krajobrazie, spogląda na pląsające w tańcu dziewczęta,
dokładnie opisuje siejbę lub żniwa, a poza tym sprawnie wplata do narracji słowa
niejednej góralskiej pieśni po to, by znowu zachwycić się feerią barw „góreckich
pagórków”, bo tak określała tę swoją małą ojczyznę.
Jeżeli miarą piękności krajobrazu jest wywołane przezeń pragnienie stałego zadomowienia się w nim, napastliwa tęsknota do wżycia, wtulenia się, wspólnego trwania – to
Beskid Śląski jest najpiękniejszym krajem na świecie. [...]. Kraj to, w który wrosnąć
łatwo, ale oderwać się trudno18 – twierdziła.
To zadomowienie na Podbeskidziu widać przede wszystkim we wpływie kultury
ludowej, miejscowych podań i urokliwości krajobrazu na jej twórczość. Przecież
w prawie każdym utworze wyraża miłość do tych okolic! Jeżeli nie bezpośrednio, to
chociażby w swoistym, ludowym spojrzeniu na wiarę. Bo Zofia Kossak, pod koniec
życia zwłaszcza, wolała ludową, żarliwą religijność, od tej trochę na pokaz, intelektualnej. Nasze miejsce na świecie, to miejsce w samym środku istnienia, dlatego
narrator ma prawo do filozoficznej retardacji, do statyki narracyjnej. Narratorkę fascynuje przeszłość. Opisywani ludzie aktywnie uczestnicząc w życiu gromady, nie
lekceważą tradycji, ta nić, łącząca teraźniejszość z przeszłością, determinuje wszystkie ich poczynania.
Dlatego, być może, Szatkowscy zdecydowali się ponownie zamieszkać w Górkach Wielkich po powrocie z emigracji w lutym 1957 roku. Już miesiąc później
odwiedzili szkołę, kościół i cmentarz. W liście do dzieci Zofia Kossak tak opisała
pierwsze wrażenia po obejrzeniu ruin dworku19:
Drzewa porosły jak wieże. Wierzby nad pustym basenem ogromne. [...]. Chciałam ucałować próg, ale gąszcz tarniny zarósł wejście. [...]. Siedzieliśmy w słońcu na szczątkach
tarasu, patrząc na brzozy i świerki, po których łaziliście oboje. [...]. Nie potrafię opowiedzieć ciężaru przeszłości, spoglądania na scenę, na której rozegrały się najpiękniejsze,
najradośniejsze lata życia Ojca i moje20.
Jest to bodaj jedyny opis zniszczenia domu przedstawiony przez Zofię Kossak,
ale i tu zauważa ona swoiste zwycięstwo życia nad śmiercią. Drzewa porosły
jak wieże, wierzby – ogromne, gąszcz tarniny – to niebagatelny dowód, że życie
w Beskidach bynajmniej nie zamarło. Trwa nadal, przyroda pulsuje bujnością, zwycięża i zaprasza do współmieszkania. Kolor zielony – wszak nie rosną na ruinach
18
Z. Kossak-Szczucka, Listy ze Śląska III, „Tygodnik Ilustrowany” 1930, nr 23, s. 443.
19
Dworek spłonął we wrześniu 1939 roku.
List do dzieci z marca 1957 roku. Cyt. za: J. Jurgała-Jureczka, Zofii Kossak dom utracony i odnalezio­
ny, Cieszyn 2003, s. 19.
20
Zofia Kossak-Szczucka na beskidzkiej ziemi 117
żadne osty, nie króluje perz – kolor nadziei i życia zwycięża. Zasadzone przez
Kossaków drzewa – ogromnieją, szumiąc przyjaźnie dawnym swym opiekunom.
W Beskidach widzianych oczami Kossak-Szczuckiej nie ma degradacji środowiska, jakiegoś fatum-siły niszczącej, nawet biografia pisarki też jakoś się dobrze
składa z elementów pozornie niezdolnych do złożenia: po powrocie z emigracji, gdy
mimo wysiłków nie udaje się Szatkowskim doprowadzić do odbudowy domu-dworku, mieszkają kątem w domku ogrodnika, a później zostają jego jedynymi lokatorami. To tu, w tym małym budyneczku, powstaną najciekawsze książki! Tu autorka
Pożogi będzie naprawdę szczęśliwa, bo za oknem stale widoczne będą góry, które,
jak napisała:
nie stoją, lecz płyną, rozkołysane, błękitniejące, przezrocze, aż do zupełnego złączenia
się z niebem. Dzięki pokrywającej je różnorodności borów, bogatsze są w barwy, niż jakiekolwiek góry na świecie. [...]. – Są coraz to inne, odmienne, z dnia na dzień do siebie
niepodobne, jak morze21.
To ożywienie krajobrazu, „płynące” góry, podobnie jak rzeki, które w jej interpretacji łączone są z symboliką ofiary. Góry okryte bielutkim puchem, Ślązaczki
ubrane odświętnie w białe koronkowe bluzki, księżna cieszyńska, także preferująca
ten kolor, czy kwitnące obficie białoróżowe bzy i drzewa owocowe – prowokują czytelnika, by uznał wyższość górali beskidzkich nad Niemcami. Mieszkańcy
Podbeskidzia i ich środowisko są zwykle opisywani przez Zofię Kossak w jasnych
barwach. Obok bieli dominują kolory: różowy, sinawy – to mgły wieczorne zakrywające grzbiety Szyndzielni czy Błatni, niebieski, błękitny, amarantowy, soczysta
zieleń, szafirowy, nawet górnicy wydobywający węgiel, przyprószeni lśniącym,
srebrzystym pyłem, mają niebieskie, błyszczące oczy. Jasność, strzelistość postaci
przeciwstawiona jest zwykle ponurym sylwetkom czarno odzianych Niemców lub
Czechów, którzy są prezentowani jako pazerny i tchórzliwy naród. Kolorystyka
i kształt przedmiotów codziennego użytku również charakteryzują bohaterów książek Kossak-Szczuckiej: „Biel to czystość i niewinność. Tęsknota stworzenia za utraconą przez grzech czystością”22.
Opisy Śląska Cieszyńskiego i Żywiecczyzny prowokują do stwierdzenia, że akcja utworów zostaje umieszczona poza linearnym czasem. Przeszłość i przyszłość
są ściśle podporządkowane majestatyczności i niezniszczalności beskidzkiego krajobrazu. Ta kwestia jest najwyraźniej widoczna w opisach drewnianych kościółków,
które są, co prawda, kreślone najciemniejszymi barwami, ale ważną ich cechą jest
użytkowość, bo są to jeszcze kościoły parafialne. Przez maleńkie okienka wdzierają
się promienie słońca, tworząc niepowtarzalną, baśniową wręcz atmosferę:
Na Śląsku i w Beskidach wschodnich stoją jeszcze, acz coraz to rzadsze, stare drewniane
kościółki o przejmującym uroku. Wzniesiono je tak dawno, w epoce tak różnej od dzisiejszej, że nikt nie potrafi wyobrazić sobie spadzistych kształtów w postaci nowej, pozbawionej nalotu mchów. Strome dachy, spływające gontem nieomal do ziemi, zdają się być
21
Z. Kossak-Szczucka, Listy ze Śląska III, op. cit., s. 443.
22
Z. Kossak, Rok polski. Obyczaj i wiara, Warszawa 1974, s. 179–180.
118 Renata Jochymek
naturalnym wykwitem gruntu, na którym stoją, najwłaściwszym wyrazem duszy kraju.
Wnętrza tych świątyń, przesiąkłe żywicą i ludzkimi modłami, dźwięczą niby pudło skrzypiec i chwalą Boga, nawet gdy są próżne. Wokoło ścian biegną niskie podcienia, zwane
sobotami, służące jako ochrona procesji w czas deszczu, a zimą jako przechowalnia uli.
Kościół – wiadomo – potrzebował wosku na świece, więc z konieczności posiadał pasiekę. Pnie pszczelne stały wzdłuż cmentarnego muru na przemian z tablicami nagrobnymi
o napisach przez lata zatartych. Pszczoły z kolei potrzebują lip, przeto wielkie lipy, stare
jak kościół sam, ocieniały wysoki dach, wypełniając powietrze słodszym od kadzidła zapachem. Lipy w kwiecie, brzęczenie pszczół, drewniane, omszałe wnętrze grające modlitwą jak staroświecka szkatułka tworzą syntezę czaru, którego żadne pióro nie wyrazi,
czaru, którego wspomnienie wystarcza, by ujrzeć oddaloną ojczyznę jak żywą23.
W opisach świątyń autorka używa charakterystycznych dla architektury drewnianej określeń: strome dachy spływające gontem do ziemi, świątynie przesiąkłe
żywicą i modłami, soboty, ule i pachnące lipy czy skrzypienie drewna niczym starych skrzypiec – zaznaczmy, że ten instrument jest budowany z takiego samego
rodzaju drewna, które wykorzystywano do budowy świątyń. Skojarzenie wydaje się
więc najzupełniej oczywiste. Często narrator opowiada jakąś sytuację czy zdarzenie
– zwykle łączy się to z uroczystością religijną, w której uczestniczy – jego obecność
jest przypadkowa, początkowo podmiot odnosi się sceptycznie do tego, co się wokół
niego dzieje, w finale całkowicie poddaje się misterium Mszy św. Na Podbeskidziu
znany jest wiersz Juliusza Wątroby (poety zafascynowanego pisarstwem KossakSzczuckiej), w którym znajdziemy echa opisu mikuszowickiej świątyni:
Kościół gontami skrzypi dźwięki kolęd
Księżyc – opłatek w witrażu się łamie
Ogłasza szczęście a zwiastuje boleść
Przywraca chorym na niepamięć pamięć.
Po stopniach wzruszeń wstępuje kolęda
Na górskie szczyty
Nieboskłon jaśnieje
Ptacy śpiewają na gałązek grzędach:
Jezus się zjawił w beskidzkim Betlejem24.
Kościół wzniesiono z drzewa modrzewiowego. Posiada on jedną nawę prostokątną (8x8,4), do niej przylega sześcioboczne prezbiterium (8x5) i zakrystia (od północy). Ściany – zachwyca się nimi Zofia Kossak – otoczone są tzw. sobotami, które
w 1885 roku zostały oszalowane i nakryte dachem gontowym. Właśnie ten element
architektoniczny szczególnie akcentuje Juliusz Wątroba, kiedy podziwia w czasie pasterki mikuszowicki zabytek. Drewniane ściany kościoła skrzypią – nie grają kolędy,
bo dopasowując się do góralskiej muzyki, wydają charakterystyczne dźwięki oparte
na dysonansie (sekundach i sekstach). Ciśnienia czasu nie wytrzymały tylko ule.
23
Ibidem, s. 107.
24
J. Wątroba, Ślady na wietrze, oprac. S. Gębala, Katowice 2001, s. 47.
Zofia Kossak-Szczucka na beskidzkiej ziemi 119
Podobnie zachowuje się księżyc – ten przeglądając się w witrażu, łamie się w
świetle świec niczym opłatek, choć jego gwiazda czyli słońce zajaśnieje, bo zbliża
się jak okrętu świt, który jest jakby odwrotnością mrocznej codziennej atmosfery.
Zaznaczmy, że właśnie w mikuszowickiej świątyni górna część witraży wykonana
jest na kształt nakładających się na siebie półksiężyców. Dolna ich część to zwyczajne przeźroczyste szybki, bez żadnych ozdób. Gdy rozmodlony człowiek spojrzy przez okno na zachodzące słońce, z pewnością zauważy załamania promieni
i specyficzną łunę światła, srebrzącą sobotnie gonty. To wzajemne nakładanie się
płaszczyzn: światła i mroku, zwyczajności i odświętności, uwypukla jeszcze sakralizację otoczenia. Wszystko ewokuje świątynię przyjmującą Pana i dzięki temu zostaje uwznioślone. Górskie szczyty, ptaki usadowione na gałęzi grzędach, kościół
kryty gontami – to architektoniczny pejzaż prowokujący odbiorcę do przedstawień
naocznych25, konkretyzujący miejsce – być może właśnie kościół św. Barbary, bo
i widok, który się roztacza z okienek tej świątyni, jest taki właśnie. Nawet niebo jest
opisane jako kopuła świątyni – skądinąd częste zjawisko w malowanym wystroju barokowych kościołów. Także i w tej farze oświetlenie zamontowano w taki sposób, że
z wysokiej kopuły pada jasność niczym z nieboskłonu. I do tego kościółka wchodzi
się „po stopniach wzruszeń”, jak kolęda niosąca radosną nowinę: do beskidzkiego
Betlejem przychodzi Chrystus. Zaznaczmy, że figura Matki Bożej z dzieciątkiem
wykonana została z drzewa lipowego, podobnie jak niektóre płaskorzeźby – może
czuć jeszcze tę miodową słodycz?
Zofia Kossak-Szatkowska również akcentuje ową „lipową słodycz”, barwność
i tajemniczą, modlitewną atmosferę mikuszowickiego kościółka (podobnie opowiada o innych drewnianych świątyniach26). Liczne personifikacje i animizacje księżyca, promieni słonecznych wpadających do wnętrza, cienistość lip, brzęczenie pszczół
czy dokładne opisy uroczystości kościelnych tworzą nową rzeczywistość. Wszystko
jaśnieje niczym podświetlona Madonna z Dzieciątkiem w mikuszowickiej farze.
Bardzo podobny w charakterze do tej świątyni jest kościółek pw. św. Józefa
w Mlaskawce, który dla Szatkowskiej był kwintesencją budownictwa sakralnego27:
niezmiernie stary, poczerniały, z wieżą spiczastą, rozszerzającą się ku dołowi jednostajnie. Obita była do samej ziemi gontami, które spływały po niej w drobnych, równych
strugach, [...], dookoła podcienia cieniste, wśród lip otaczających kościół pełno uli28.
Takie „lipami pachnące” otoczenie, zamglona nierzeczywistość „uroczych pagórków”, jak określała autorka Krzyżowców Beskidy, determinuje postawy ludzkie,
które fascynują autorkę. Będzie ona opisywać górali niejednokrotnie, stale akcentując ich bezkompromisowość i żywotność. Te cechy pielęgnowane są również
25
Por. J. Sławiński, Koncepcja języka poetyckiego Awangardy Krakowskiej, Wrocław 1965.
26
Por. liczne opisy kościołów znajdujące się w Na Śląsku, czy Nieznany kraj, s. 67–70, 82 i in.
Z. Kossak-Szczucka, Historia Ondraszka, Szebesty, zbójnika, [w:] Wielcy i mali, Warszawa 1937,
s. 105.
27
28
Ibidem, s. 106.
120 Renata Jochymek
w rodzinie Kossaków. Kontakt z naturą nie polegał bowiem wyłącznie na kontemplacji krajobrazu. Obok takich informacji, jak pełen ekstazy okrzyk: „Beskid Śląski
jest najpiękniejszym krajem na świecie”29, znacznie częściej znajdziemy – szczególnie w listach do znajomych – tego typu relacje:
Śniegu po ramiona. Szalejemy na nartach, bo w górach cudownie jak w baśni. Trudno to
opisać i opowiedzieć. Przedwczoraj zrobiliśmy turę z Bielska przez Klimczok, Stołowy,
Błatnię, Czubel itd. do Górek30.
Rozmawiając z Janem Sztaudyngerem o atrakcjach Górek Wielkich zaznaczyła:
„Co do mnie, to jestem dumna, że zdaje się pośród literatów polskich po Goetlu
najlepiej opanowałam kunszt narciarski”31. Pisarka chętnie powracała do wspomnień
o wędrówkach po Beskidzie Śląskim i Żywieckim, o narciarskich wypadach w dość
niebezpieczne zimą rejony uroczych latem „pagórków”. Również dzięki narciarskim
podróżom po Beskidach potrafiła z fotograficzną precyzją je opisywać. Podkreślano,
że w utworach Zofii Kossak: „Znalazły się wszystkie znaki śląskiego pejzażu: zieleń
łąk i białe rumosze wapienne Opolszczyzny, [...] łagodność wzgórz beskidzkich”32.
To nie był jedyny sport uprawiany przez autorkę Roku polskiego. Szczyciła się
ona np. tym, że do Katowic (ok. 60 km) zwykle jeździła na rowerze, nawet po pięćdziesiątce. W jednym z listów napisała:
Widać szybko się starzeję. Bo kiedy jechałam przed miesiącem, przechodzący górnicy
wołali za mną:
Śmigej frelka, śmigej.
A dzisiaj tylko:
Ciś matka, ciś!33
Zauroczona Beskidami wplatała w historyczny tekst opisy krajobrazów. Miały
one jeszcze jeden walor – porządkowały dzieje podbeskidzkiej i śląskiej ziemi. Odra
czy Wisła, zabytki (zwłaszcza drewniana architektura sakralna) czy opisy górskich
szczytów pełniły funkcję integracyjną i wartościującą żyjących tam ludzi. Czasem
– jak w Krasie gór – to urokliwość Beskidów zostaje ukazana w centrum świata. Na
opisy gór, majestatyczność i senność Szyndzielni, Błatni, które przez autorkę określane są jako święte, wielkie i piękne, badacze literatury zwracali szczególną uwagę.
Leon Piwiński, recenzując Nieznany kraj, napisał:
Największą w tym wszystkim wartość mają opisy. Czy to będzie opis pierwoboru śląskiego w pierwszej noweli pt. Nad Odrą w 1015 roku, czy opis kopalń, hut żelaznych lub
zakładów chemicznych (Na ziemi i pod ziemią), czy opis krajobrazu beskidzkiego (Krasa
29
Z. Kossak-Szczucka, Listy ze Śląska III, op. cit., s. 443.
List Z. Kossak-Szczuckiej do M. Dąbrowskiej z 29.01.1929, cyt. za: M. Pilaszewska, Listy Zofii
Kossak..., op. cit. s. 540.
30
31
J. Sztaudynger, op. cit., s. 21.
32
K. Heska-Kwaśniewicz, Śląsk Zofii Kossak..., op. cit., s. 14.
33
Cyt. za: M. Pilaszewska, Zofia Kossak, Warszawa 1999, s. 75.
Zofia Kossak-Szczucka na beskidzkiej ziemi 121
gór) – wszędzie wyobraźnia i obserwacja artystyczna autorki znajduje wyraz w słowie
doskonale pięknym i celowym34.
Inni na te opisy patrzyli przez pryzmat ideowości. Zbigniew Zielonka akcentował symboliczność wymienianych kolorów: „barwa zielona przywołuje obrazy życia
i radości, wszystkiego, co łączy się z określeniem «rosnąć»”35.
Te malarsko oddane pejzaże wynikały nie tylko z przygotowania plastycznego
czy artystycznych tradycji rodziny pisarki, ale też z jej pobytu na Kresach wschodnich. Wiązała ona bowiem tradycję kreowania świata przez kresowych XIX-wiecznych autorów z zasadą streszczoną przez Władysława Krygowskiego, który twierdził, że:
Historia zapisana jest w krajobrazie i dlatego ziemia jest nieskończoną księgą, czekającą
na skupionego czytelnika. [...] tyleż twarzy ma ta ziemia, ilu jest odczytujących i każdy
dopisuje własną glossę36.
Pisarka odnajdywała w krajobrazie nieznane dzieje Śląska i Podbeskidzia, podkreślała ich romantyczną tradycję oraz przybliżała w artystycznej formie szerokiej
publiczności. Wyzyskując istniejącą już w świadomości czytelnika kresowej literatury popularnej wiedzę o urokliwości kresowego krajobrazu, kreowała legendę
polskości Śląska i Beskidu Żywieckiego, odwołując się do emocji nagromadzonych
w odbiorcach powieści historyczno-dydaktycznych. Szczególnie mocno akcentowała
piękno przyrody beskidzkiej. Ona jednak zawsze była przez nią prezentowana jako
kraj pogranicza, zagrożony przez wieki przez agresywnych sąsiadów37. Tylko ziemia,
zwłaszcza miejscami niedostępne góry, obdarzały jej mieszkańców schronieniem,
także jakby w zamian za trudy życia, niełatwe trwanie w polskości – bogactwem
krajobrazów. Beskidy nie są – tak jak Kresy wschodnie – „rajem utraconym”. To
kraina cudów przyrody i ludzi hołdujących góralskiej tradycji.
Niektóre obyczaje Kossak-Szczucka opisała w Roku polskim w sposób humorystyczny, np. darcie pierza, puszczanie wianków czy topienie Marzanny. Zawsze
ciepło, subtelnie. Owe, jak podkreśliła, „powracanie do źródeł, do rodzimych tradycji, które stanowią podłoże i osłonę wszystkich treści naszego narodowego życia”38, pozwoliło jej przetrwać na obcej ziemi, choćby w marzeniach powrócić do
Górek Wielkich. To niezwykłe, że osoba tyle podróżująca po świecie, odwiedzająca
najbardziej atrakcyjne miejsca, będzie tak mocno tęsknić do obiektywnie patrząc
nierodzinnych stron. Pisarka sama to właśnie miejsce wybrała, tu stworzyła prawdziwy polski dom, choć równie dobrze mogła to zrobić gdzie indziej, zwłaszcza że
34
L Piwiński, op. cit., s. 83.
Z. Zielonka, op. cit. Por. również B. Pytlos, Córa Sienkiewicza czy Alicja z krainy czarów. Z dziejów
recepcji twórczości Zofii Kossak-Szczuckiej, Katowice 2002, s. 54 i R. Tokarski, Semantyka barw we
współczesnej polszczyźnie, Lublin 1995, s. 144–155.
35
36
Cyt. za: J. Kolbuszewski, Kresy, Wrocław 1995, s. 152.
37
Zwróciła uwagę na to Krystyna Heska-Kwaśniewicz. Por. eadem, Śląsk Zofii Kossak..., op. cit., s. 13.
38
Z. Kossak, Rok polski..., op. cit., s. 5.
122 Renata Jochymek
w latach trzydziestych miała z majątkiem, który najpierw dzierżawili, później kupili
rodzice, same kłopoty. Mogła zdobyte z trudem pieniądze przeznaczyć np. na kupno
innej posiadłości. To urok Beskidów i prawość mieszkańców Śląska Cieszyńskiego
zdeterminowały ją do pozostania w Górkach. I – zaakcentujmy to – wyłącznie opisując losy beskidzkiej społeczności, potrafiła wyzbyć się ona pesymistycznej oceny
świata. W jej powieściach historycznych, a interesowała się zwłaszcza średniowieczem, dominuje smutek i dystans do opisywanej epoki, jedynie Kościół rzymski
przedstawiony jest jako nosiciel postępu, wolności, humanitaryzmu, sprawiedliwości. Wszelkie inne instytucje najczęściej zostają skompromitowane. Chętnie wykorzystywany więc przez tę autorkę moment nastrojowy – podkreślmy – głębokiego
pesymizmu w powieściach historycznych kojarzy się z tezą francuskiego myśliciela
(Mauriaka), twierdzącego, że zło w naturze ludzkiej jest w zasadzie silniejsze od
dobra. Autorka niespecjalnie starała się obalić ten pogląd.
Odmiennie interpretuje Kossak-Szczucka zachowanie górali beskidzkich.
Dostrzega u nich silnie rozwinięte uczucia humanitarne oraz głęboką kulturę osobistą, jeśli nie intelektualną. Nawet tak nielubiane przez pisarkę kobiety – bohaterki
jej powieści historycznych, na które zrzuca w większości winę za klęski mężczyzn,
w Roku polskim są ładne, sympatyczne i życiowo zaradne – co nie koliduje z nieco
bardziej marzycielskim u ich mężów przeżywaniem świata. Autorka w Roku polskim
woli franciszkańską afirmację życia, wiarę w zwycięstwo dobra nad złem, ujawnia
wręcz niezwykłą u siebie wyrozumiałość dla ludzkiej natury – negatywne zachowania (np. skąpstwo czy chciwość) opisuje z humorem, raczej jako przykład zaradności
życiowej, chęć przechytrzenia losu. Tak prezentuje górecki świat:
Cudnyż mi się wydał ten kraj [...]. Wówczas stosunki panowały patriarchalne, prymitywne, lecz nacechowane swoistą kulturą, charakterystyczne dla ziemi cieszyńskiej, ojczyzny
bibliofilów. Kobiety nosiły się po śląsku i ten szlachetny strój podnosił nadzwyczajnie
ich urodę. Gdy w niedzielę ciągnęły do kościoła w Górkach przez wysoką ławę (mostek
dla pieszych) na Brennicy, w śnieżnych bufiastych kabotkach, wyszywanych złotem renesansowych żywotkach, w szeleszczących jedwabiem fartuchach i chustkach– gdy to
wszystko skrzyło się i mieniło w słońcu – oczu nie można było oderwać39.
Przede wszystkim rzeczywistość... [...]. Nie dająca się ponieść nierealnym marzeniom. Idealizm w czynach, nigdy w słowach. Słowa te są twarde, szorstkie i treściwe.
Oszczędność i pracowitość, o jakiej w innych dzielnicach nie ma się pojęcia. Wytrwałość
[...]. Głęboka, szczera religijność. Jako zaś proste uzupełnienie tych zalet, silne życie
rodzinne, przywiązanie do starego obyczaju. Brak im gładkości, wdzięku, umiejętnego
prześlizgiwania się po powierzchni życia, ale nie tymi zaletami buduje się państwo, jeno
tamtą twardzizną, w której czyny dźwięczą lepiej od słów40.
Zofia Kossak-Szczucka, zachwycając się wyjątkowością „swojaków”, przeciwstawiała ich „przybyszom”, „obcym”. Dlaczego więc sama nie zaliczyła swojej rodziny do grona obcych? Bo, jak to określiła Agata Smołka: „Kategorię swojskości
39
Z. Kossak-Szczucka, Na Śląsku..., op. cit.
40
Z. Kossak, Pruski obuch nad piastowską ziemią opolską, „Ilustrowany Kurier Codzienny” 1931, nr 350.
Zofia Kossak-Szczucka na beskidzkiej ziemi 123
Kossak-Szczucka połączyła ze śląskością i polskością, które przeciwstawiła pierwiastkom obcym – niemieckim”41. Kossakowie przywędrowali ze wschodnich ziem
polskich, równie przez wieki zagrożonych wpływami obcymi, trwali w swojej polskości, a nade wszystko otaczała ich równie niezwykła, tryskająca feerią barw przyroda, która – podobnie jak Beskidy – mogła wydawać się przybyszowi z zewnątrz
egzotyczna.
Zofia Kossak-Szczucka’s Wandering in the Beskidy
Abstract
The author of Crusaders came to the Beskidy foothills region in 1922, and after several
months, she decided to settle in Górki Wielkie, near Bielsko Biała, permanently. She lived
there with her family until World War II and since 1957, when she returned from a ten-year
stay in Great Britain. It is puzzling that she missed Górki Wielkie so much although she was
not born there. When writing books about Silesia (Unknown Country, In Silesia, Adventures of
Kacperek the Gnome from Gorki, The Big and the Small, The Polish Year, The Custom and the
Faith), she would present only the people from the Beskidy foothills region as honest, worthy patriots. She emphasized their immersion in the countryside, the peculiar sense of time,
religiousness, customs, and their consistent abidance in Polishness. Describing Beskidy, she
maintained, that to grow into [this countryside] is easy, but to part with it is difficult, and she
noticed many symbols in it, she often used the figure of hyperbole. To her, the Silesia Beskid
is the most beautiful place in the world.
41
Por. A. Smołka, op. cit., s. 79.
Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis
Folia 44
Studia Historicolitteraria VII (2007)
Krystyna Latawiec
Homo viator w dramacie współczesnym
Dramat jako forma nie sprzyja realizacji toposu drogi, zwłaszcza ta jego odmiana
gatunkowa, zwana popularnie „dramatem”, która ukształtowała swą poetykę według
reguł wyznaczonych przez dialektykę międzyludzkich relacji. Wprawdzie średniowieczne przedstawienia i teksty dramatyczne stale korzystały z tematu peregrynacji
w powiązaniu z ideą religijną, lecz zjawisko to ściśle wiązało się ze światopoglądem
epoki i jej celami moralistyczno-dydaktycznymi. Dopiero dramat w wersji nowożytnej stał się polem działania sił interpersonalnych, a dialog wyrazem relacji między
postaciami, suwerennymi jednostkami, które w dążeniu do realizacji swych celów
napotykają na przeciwników bądź pozyskują pomocników. Peter Szondi nazwał tę
formę dramatu absolutną z uwagi na jej samoistność, spójność przyczynową i motywacyjną, jedność czasową, a nade wszystko osadzenie zdarzeń w „tu i teraz” scenicznego przedstawienia1. Naznaczona takim rygorem forma wyklucza w zasadzie
sytuację przemieszczania się w czasie i w przestrzeni, uzupełniając, jeśli zachodzi
taka konieczność, aktualnie rozgrywaną historię przy pomocy opowiadania-relacji
przekazywanej przez jedną z postaci. Informacje o przeszłości mogą też zawierać się
w replikach, co nie zmienia faktu, że łączą się one ściśle z tym, co „tu i teraz”.
Być może „absolutna forma” Szondiego jest tylko jego konceptem intelektualnym, skonstruowanym na użytek projektu interpretacyjnego, który rozwinął w toku
wywodu, przekonując, że właśnie ta forma podlega kryzysowi w drugiej połowie
XIX wieku, kiedy to treści psychologiczne rozsadzają zwartość kompozycyjną sztuki teatralnej. Nawet jeśli tak jest, to wydaje się ona przydatna dla śledzenia późniejszych zmian w obrębie formy dramatycznej jako punkt odniesienia dla takich zjawisk, jak epizacja i liryzacja dramatu. Ich skutkiem jest rozpad akcji na szereg scen
powiązanych centralnym „ja” („dramat stacji” Strindberga), zastąpienie linearnego
przebiegu zdarzeń przez sytuację („drame statique” Maeterlincka) bądź przez epizo P. Szondi, Teoria nowoczesnego dramatu 1880–1950, przeł. E. Misiołek, Warszawa 1976, s. 15–16.
1
Homo viator w dramacie współczesnym 125
dyczną projekcję tego, co wewnętrzne (dramat subiektywny). Prowadzi to do zmian
w obrębie stylu i dialogu dramatycznego, do zakwestionowania jego możliwości
oddania dialektyki międzyludzkich relacji. Język stał się narzędziem artykułowania
emocji (dramat liryczny) bądź idei, teraz już jednak społecznych (Hauptmann) czy
politycznych (Brecht). Ciągłość akcji została zastąpiona jednością lirycznego bądź
epickiego „ja”.
Droga i wszystkie jej możliwe warianty zmienia dość istotnie czasowe i przestrzenne uwarunkowania akcji. Pozwala odejść od konkretu realistycznego w stronę
znaczeń symbolicznych, na które topos ten kieruje uwagę. Z aktualnego „tu i teraz”
przenosi akcent na proces obejmujący też „było” i „będzie”, co czyni bohatera wędrowcem zorientowanym na cel, jeśli u podłoża leży przekonanie światopoglądowe,
jak to jest w przypadku dramaturgii Romana Brandstaettera. Jeśli jednak linię prostą
wypiera koło, struktura labiryntu bądź pułapki, to wówczas droga nie wiedzie do
celu, a jest męczącym błądzeniem bez wyjścia, archetypem zagubienia z powodu
braku jednoznacznych znaków orientacyjnych. Nie przypadkiem koliste struktury
fabularne są tak często stosowane w dramaturgii absurdu2. Czas fizykalny ustępuje
przed symbolicznym, a miejsce nie tyle przedstawia socjalny aspekt egzystencji, co
sugeruje odniesienia filozoficzne. Droga, nawet jeśli tylko wyobrażona, odpowiada potrzebie szukania, stawiania pytań, choć odpowiedzi raczej nie należy oczekiwać. Z takim wariantem homo viator ma do czynienia czytelnik sztuk Tymoteusza
Karpowicza. Natomiast w wersji społeczno-politycznej drogę jako emigrację ujmuje
Władysław Zawistowski w utworze Stąd do Ameryki. Tutaj pierwiastek epicki bierze zdecydowanie górę nad dramaturgicznym, jako że zamysł obejmuje opowieść
rozciągniętą na dziewięć lat, zilustrowaną w kluczowych momentach historycznych
scenami z życia bohaterów, dość licznych zresztą, skoro mają oni pokazać różnorodność postaw Polaków od końca lat siedemdziesiątych do roku 1987. Nad całością
czuwa nadto komentarz autorski w postaci Głosu Autora.
Pierwowzorem wędrowców jest naturalnie Odys, bohater jednej ze statycznych
sztuk Brandstaettera Odys płaczący. Ma już za sobą wędrówkę, jest Włóczęgą, który opowiada o losach Odysa, jak się później okaże, własnych. Jednak jego przygoda ze światem nie zaowocuje barwną historią, jak w przypadku homeryckiego
pierwowzoru. Dramaturg skoncentrował się na idei przemiany Odysa z wojownika
w pokutnika (płacz), pozbywającego się dawnych pożądań i zachłannych marzeń.
Symboliczne odrodzenie Odysa nawiązuje do chrześcijańskiej idei ponownych narodzin, tym razem z ducha, jak przekazał to św. Jan (J. 3, 1–3). Taka reinterpretacja
mitu antycznego zmierza do nadania mu wymowy moralnej w powiązaniu z filozofią personalistyczną, bliską samemu pisarzowi3. Zatem droga, którą odbył grecki
wojownik, przywiodła go do żalu i odnowy moralnej, dała impuls do wewnętrznego
Por. A. Krajewska, Dramat i teatr absurdu w Polsce, Poznań 1996.
2
Interpretację chrześcijańską tego dramatu daje D. Kulesza, Tragedia ukrzyżowana. Dramaty chrześci­
jańskie Romana Brandstaettera i Jerzego Zawieyskiego, Białystok 1999, s. 99–123.
3
126 Krystyna Latawiec
odrodzenia. Wędrowanie jest dla Brandstaettera figurą losu, choć naznaczonego cierpieniem, to jednak spełnionego w wymiarze etycznym.
Podobnie rzecz przedstawia się w Powrocie syna marnotrawnego4, jednej z jego
wielu sztuk opartych na idei drogi jako metafory samopoznania5. Poszczególne obrazy epickiego w istocie dramatu spaja w całość postać bohatera – Rembrandta, którego duchowa biografia została wystylizowana na ewangeliczną przypowieść. Pisarz
korzysta z gotowych motywów plastycznych holenderskiego mistrza, jak i z tematów
biblijnych, jak los Hioba, ofiara Izaaka, Samson wśród Filistynów, odtrącona Hagar.
Parabolom biblijnym „towarzyszy intencja formalna szukania ekwiwalentów między konstrukcją teatralnych obrazów a światłocieniem malarstwa holenderskiego”6.
Metafora światła pełni ważną rolę w tym utworze, jest bowiem znakiem wewnętrznego blasku, którym emanuje postać, a także synonimem prawdy gwarantowanej przez
transcendentnego Boga. Droga do samopoznania wiedzie przez dialektykę światła
i cienia, przez stopniowe odkrywanie źródła wiary i losu artysty. Przestrzeń, jak
przystało na moralitet, została zwaloryzowana według kategorii etycznych (dom
i świat), natomiast bohater nacechowany sensem alegorycznym. Uogólnienie wpisane jest w samą kompozycję dramatu, którego poszczególne sceny są niczym ilustracje archetypów biblijnych i epizodów z biografii malarza. Temu służą udramatyzowane obrazy odsyłające do dzieł Rembrandta. Podobną technikę odnaleźć można
w sztukach Claudela, którego rzeźbiarskie układy sceniczne niosły sens symboliczny. Podobną rolę pełniły też stylizowane hieratycznie i liturgicznie gesty w utworach
francuskiego pisarza7.
Bohater Brandstaettera to homo viator w czystej postaci, bo choć posiada cechy Rembrandta, to jednak bardziej jest symbolem egzystencji artysty. Umieszczony
w czasie historycznym dzieła malarskiego, na planie snu i wizji, jak też na uniwersalnej płaszczyźnie uogólnienia, okazuje się everymanem z moralitetu. Jego rozdarcie
między dobrem a złem, między pokusą hedonizmu a koniecznością pokuty, nabiera
wymiaru alegorycznego, gdyż wędrówka okazała się zorientowana na cel, jakim jest
odkrycie prawdy słowa i światła8. Droga dojrzewania do tej wiedzy przebiega po
linii prostej, Rembrandt przechodzi kolejne etapy wtajemniczenia, czemu wydatnie sprzyja komentarz skomponowany z biblijnych paraboli. One dają pewność, że
mimo chwilowych zbłądzeń bohater osiągnie spełnienie zarówno w perspektywie
egzystencjalnej jak i transcendentnej.
Inaczej rzecz przedstawia się w utworach określanych mianem dramaturgii absurdu. Figurą symboliczną jest tu najczęściej struktura zamknięta, więc koło, la R. Brandstaetter, Powrót syna marnotrawnego i inne dramaty, Poznań 1979.
4
Zob. J. Godlewska, Brandstaettera dramaty wędrowania, „Dialog” 1983, nr 11.
5
L. Eustachiewicz, Dramaturgia współczesna 1945–1980, Warszawa 1985, s. 256.
6
I. Sławińska ujmuje te zabiegi jako własności wypracowanej przez francuskiego dramatopisarza koncepcji teatru sakralnego. I. Sławińska, Teatr Claudela, [wstęp do:] P. Claudel, Możliwości teatru, przeł.
M. Skibniewska, Warszawa 1971, s. 28.
7
8
Na temat religijnych aspektów tej dramaturgii zob. Z. Jasińska, Religijne wątki w dramaturgii Brandstaettera, [w:] Dramat i teatr religijny w Polsce, red. I. Sławińska, W. Kaczmarek, Lublin 1991, s. 401–417.
Homo viator w dramacie współczesnym 127
birynt, pułapka. Nawet jeśli nie w układach przestrzennych, to na planie fabuły,
która w zakończeniu powraca do punktu wyjścia. Podróż okazuje się wówczas pozorna, skoro prowadzi do uwięzienia na stacji kolejowej, jak w sztuce Tymoteusza
Karpowicza Przerwa w podróży9, albo sprowadza się do krążenia taksówką po tych
samych miejscach, czego przykładem inny utwór tegoż autora Dziwny pasażer. Jego
bohater odbywa wędrówkę po tropach przeszłości wojennej w odbudowanej już
Warszawie, ale nie prowadzi to do oczyszczenia pamięci, a ukazuje obsesyjną zasadę jej funkcjonowania. Przymus poruszania się po stałych trasach, nawet osadzonych
w topografii realnego miasta, nie wiedzie do żadnego celu. Uzewnętrznia tylko stan
psychiczny „dziwnego pasażera”, rysę pamięci, która w toposie błądzenia znajduje
obrazowe uzewnętrznienie. Epizody fabularne mają w sobie coś z samopowielającej się struktury mentalnej, skoro powtarzają to samo zdarzenie, odgrywane według
reguł ustalonych przez pasażera, który próbuje w ten sposób zrozumieć wojenną
przeszłość. Zatem i przestrzeń, w której są osadzone, sprowadza się do zamkniętego
układu bez wyjścia. Taksówka porusza się po kręgu wyznaczonym przez pamięć
„dziwnego pasażera”, zafiksowaną na kilku elementach architektonicznych, jakby
były one elementami teatralnej scenografii (ganek, kolumienki), a nie realnymi elementami architektury na Żoliborzu. Sam podróżny reprezentuje syntetycznie rocznik, „który z fasonem umiał żyć i umierać”.
Przerwa w podróży zadedykowana jest „wszystkim pasażerom wszystkich środków lokomocji”, w której to frazie autor ujawnia ambitny zamiar – przedstawienia istoty kondycji wędrowca, poszukującego wyjaśnienia niezrozumiałego losu.
Pomysł i klimat utworu przypomina zarówno dramat J.P. Sartre’a Przy drzwiach
zamkniętych, jak i powieści Kafki. Uwięzieni przypadkowym zrządzeniem losu podróżni na stacji kolejowej Mała Pośrednia, oczekują na pociąg, który wprawdzie
wciąż odjeżdża, ale tak, aby nikt nań nie zdążył. Po początkowych kłótniach, agresywnym domaganiu się środka lokomocji, sytuacja stabilizuje się w zamkniętej przestrzeni kolejowej poczekalni, będącej zarazem izbą mieszkalną. Odgłosy dochodzące
z zewnątrz potęgują tylko poczucie osaczenia w pułapce i izolacji w miejscu na
pozór dostępnym i banalnym. W tak określonych warunkach niczym w laboratorium poddaje pisarz analizie wzajemne relacje między postaciami, sprawdza ich potencjalne możliwości nadawania sensu egzystencji, niejako w stanie czystym, gdyż
uwolnionej od czynników społecznych czy psychologicznych. Pułapka jest przez
uczestników gry werbalizowana i kojarzona z losem, czemu towarzyszy refleksja
o nieśmiertelnikach, definiowanych jako „nieporadna próba kwiatu ominięcia śmierci”. Inny zestaw analogii to: poród, dziecko, kolebka, kołyska – „najwygodniejsze
łoża ludzkości”. Kołyska pojawi się w wielu kontekstach jako łóżko, arka, źródło
i kres życia, obok motywu skrzyni, później trumny, także jako kształt nowocześnie
zaprojektowanej kanapy, foteli czy stołu. W zakończeniu posłuży zgodnie ze swym
przeznaczeniem niemowlęciu.
9
T. Karpowicz, Dramaty zebrane, wstęp A. Falkiewicz, Warszawa 1975. Wszystkie cytaty za tym wydaniem.
128 Krystyna Latawiec
Odrębny ciąg skojarzeniowy tworzy symbolika kwiatów, pojawiających się
na poszczególnych etapach oczekiwania na odjazd pociągu. Są niczym estetyczny
komentarz do sytuacji uwięzionych na stacji bohaterów, od nieśmiertelników po
chryzantemy. W syntetycznym skrócie wskazują na wektor, zgodnie z którym toczy się ludzka egzystencja. Natomiast Staruszka z jarzębiną, obecna w pierwszej
scenie, później dyskretnie trzymająca się z boku, by w finale wyjść po następną
partię zbłąkanych podróżnych, to alegoria śmierci. We współpracy z Gospodarzem,
substytutem Boga lub Czasu, urządza wędrowcom pobyt na stacji zwanej Pośrednia,
gdzie próbują odgrywać jeszcze swoje życiowe i zawodowe role, ale są już „pomiędzy” kołyską a trumną. Uwięzienie nie wyklucza tutaj drogi, tyle że ta przebiega
nieuchronnie ku śmierci. Poszczególne epizody sztuki są powtarzane w wariantach
niewiele zmodyfikowanych, z których każdy zorganizowany został wokół jakiegoś
ekwiwalentu konieczności, jak choćby matematyczny wzór, losowanie prawa do łóżka, ostrze gilotyny, wywód na temat libido czy kołysanka do snu-śmierci, śpiewana
w kilku językach.
Spośród wielu możliwych znaczeń pułapki jako figury egzystencji10 warto tutaj
wskazać na zamknięcie w obrębie języka – synonimu kultury. Słowa generują słowa,
wywołują skojarzenia bliskie (dziecko–kołysanka) i odległe (macica–kołyska–trumna). W roztrząsaniu sytuacji uwięzienia czy szukaniu dlań analogii w baśniowej narracji daje o sobie znać potrzeba wypełnienia (zagadania) pustej ramy przestrzennej
(poczekalnia) i czasowej (oczekiwanie na pociąg). Niczym w arce gromadzą się
w niej słowa wielokrotnie już użyte, gotowe teksty podawane przez suflerkę, cytaty
w językach obcych, matematyczne równania, echa historii (postać esesmana). Jest
też pamięć zwierzęcej przeszłości, akty przemocy, narzędzia zabijania (gilotyna).
Do tego dołączają elementy kultury, więc łuki i rozety architektoniczne, reministencja Chrystusa na Jeziorze Genezaret, Eros i poezja, cyrkowe numery i fragmenty
jazzowych melodii. Wszystkie ze sobą powiązane przez odniesienie do kondycji
podróżnych zamkniętych w pułapce losu, słów i symboli. Na gruncie kultury nie
ma bowiem słów ani gestów neutralnych. Zatem zamiar zbrodni, zanim się spełni,
zostanie poddany symbolizacji przez zestawienie z ofiarą Izaaka. Ta analogia jak
i retoryczne zawołanie: „Rozetnij mnie mieczem ognistym” uczynią zamiar niegroźnym, zwłaszcza że zaraz następuje zaproszenie uczestników celebrowanej w ten sposób gry na kawę.
Badanie kondycji podróżnych prowadzi Karpowicz za pośrednictwem toposów
kultury, odsłaniając przy tym nadmiar ich znaczeń, zwłaszcza gdy wyrażone zostały
w słowach. Ujawnia przy tym pustkę używanych bezrefleksyjnie fraz, jak ta apostrofa skierowana ku transcendencji: „Przybywaj duchu”, zdolna spowodować jedynie czysto teatralne przybycie istoty z zaświatów: „Otwiera się klapa pod sufitem,
spuszcza się sznur. Po nim schodzi Staruszka”. Na planie ontologii teatralnej utkanej
ze znaków, które utraciły element znaczony, a został im tylko znaczący, nie można
zbudować trwałej podstawy egzystencji. Dlatego podróżni, odizolowani od świata w
Zob. A. Krajewska, Motyw pułapki w dramacie XX wieku (od Strindberga do Różewicza), [w:] eadem,
Dramat współczesny. Teoria i interpretacja, Poznań 2005, s. 99.
10
Homo viator w dramacie współczesnym 129
poczekalni kolejowej, nie poznają istoty tego wydarzenia, mimo licznych komentarzy w postaci odniesień do kultury, mimo znanych im narracji, za pomocą których
usiłują objaśnić własną sytuację. Postacie pozbawione cech osobowościowych unaoczniają autorską refleksję na temat wędrowania jako błądzenia po śladach pamięci,
po tropach języka, wśród niepewnych znaczeń, rozproszonych w nadmiarze językowej praxis. Służą za element w procesie analizowania toposu drogi, traktowanego
tutaj jak rodzaj sentencji łatwo przechodzącej w zużyty frazes („życie jest podróżą”).
Współtworzą plan intelektualny sztuk, których specyfika polega na tym, że stanowią
„świat myślany”, jak zauważył Edward Balcerzan11. U jego podstaw leży skostniała
metafora, tzw. „złota myśl”, rozpisana na sceny dramatu i poddana badaniu w izolowanej przestrzeni pułapki egzystencjalnej i słownej. Uruchamia ona wprawdzie
ciąg analogii, powinowactw semantycznych, ale spoza nich przebija pustka formy,
niezdolnej do bycia czymś więcej niż tylko konwencją. Pociąga to za sobą pytanie
o skuteczność komunikacji, skoro język nie jest neutralnym narzędziem ani poznania, ani przekazywania znaczeń. Te bowiem są przypisane raczej do struktur mentalnych niż do rzeczy, do sposobów myślenia o świecie niż do niego samego.
Propozycja Karpowicza wyrasta na gruncie intelektualnych dociekań natury
ograniczeń powodowanych przez język i przez formy archetypowe, wśród których
podróż jest jedną z podstawowych kategorii egzystencjalnych. Natomiast w sztukach
Władysława Zawistowskiego (ur. w 1954 r.) fabularny schemat drogi prowadzi ku
dwu interpretacjom – alegorycznej w utworze Podróż do końca mapy i politycznej
w dramacie Stąd do Ameryki. Pierwszy z wymienionych tytułów to powiastka
w rodzaju Vatzlava Mrożka, stylizowana na planie języka, choćby poprzez sposób
nazywania bohaterów: Mistrz Vanitus, Generał Brandenburski, Doktor Stomak,
Sierżant Kant. Pisarz rezygnuje zupełnie z realiów obyczajowych czy społecznych
na rzecz gry pojęciami, takimi jak centrum i peryferie, monarchia, republika, despotyzm, postęp i rewolucja. Natomiast postacie czyni figurami europejskiej cywilizacji
z kluczowymi dlań profesjami filozofa, doktora, profesora, księdza, poety, generała.
Również akcja ma czysto emblematyczny charakter, gdyż wskazuje na immanentną
dla tej kultury dynamikę poznawczą, unaocznioną w toposie drogi. Z abstrakcyjnego cesarstwa wyruszyła ekspedycja naukowa, aby zbadać, czy jest coś poza granicami mapy. W czasie wędrówki rządy w stolicy przejmuje grupa technokratów,
ale nic nie jest w stanie zatrzymać owładniętych ideą marszu naprzód członków
wyprawy, choć giną w drodze najeżonej przeszkodami, wśród których są i wabiące podróżników syreny. Myśl wpisana w tę alegoryczną fabułę wydaje się dość
oczywista, chodzi o kompromitację oświeceniowej idei postępu, która wytraciła
już swą dynamikę na rzecz dywagowania wokół pojęć. Idea pojawiła się na gruncie filozofii Vanitusa i to on dotrze do krańca mapy, więc do przepaści – krawędzi
prostopadłościanu, gdzie będzie roztrząsał swą kondycję niewolnika, „bo niewolą
jest niemożność poznania”12.
E. Balcerzan, Oprócz głosu, Warszawa 1971, s. 113.
11
W. Zawistowski, Stąd do Ameryki i inne utwory sceniczne, Gdańsk 1999, s. 64. Wszystkie cytaty z tego
wydania.
12
130 Krystyna Latawiec
O ile ta zabawna momentami, dość jednoznaczna w treści alegoria dramatyczna
jest próbą syntezy rzutowanej w przeszłość, o tyle Stąd do Ameryki to dramat współczesny. Akcja rozgrywa się w Gdańsku między rokiem 1978 a 1987 w środowisku młodych naukowców i artystów, później ludzi Solidarności. Wystawienie sztuki
w reżyserii Mikołaja Grabowskiego w 1988 roku poprzedziła publiczna dyskusja,
a Halina Winiarska, w latach osiemdziesiątych związana z kulturą niezależną, odmówiła udziału w spektaklu13. Ten spotkał się zarówno z krytyką, jak i pozytywnymi
ocenami, choć Grabowski dał „portret czarny i ironiczny”, każąc bohaterom śpiewać
Boże coś Polskę, jak też bawić się przy kotlecie i marnej muzyce14. Tematem dramatu
jest zasugerowana w tytule emigracja. Jej powody są różne, od osobistych, jak małżeństwo, po ekonomiczne i polityczne. Można też wyjechać, przypominając sobie
niespodziewanie o niemieckim pochodzeniu. Są też sprawy, dla których młodzi nie
chcą opuszczać kraju, nawet za cenę atrakcyjnego stypendium naukowego w Japonii
dla zdolnego fizyka. Cztery obrazy dramatu ukazują bohaterów w momentach historycznych celowo przez autora dobranych. Najpierw w 1978 roku, gdy w wystroju
wnętrz dominują meble na wysoki połysk i kryształy, a w klubie studenckim rozmawia się o organizacji wiecu na uczelni. Potem w latach politycznego zaangażowania
1981–1983, wreszcie w 1987, gdy nawet najbardziej przeciwna wyjazdowi z kraju
bohaterka mówi o „spalonym świecie” i „ziemi jałowej”. Jako jedyna spośród ideałów młodości pozostaje „emigracja”, w znacznej mierze wymuszona przez ekonomię
w stanie rozkładu, przez pustkę intelektualną toczonych jeszcze pseudosporów, przez
nudę wreszcie, która wiedzie ku apatii i rezygnacji z ambitnych, młodzieńczych
planów przebudowania świata. Ta gorzka diagnoza Zawistowskiego ma wymiar
bardzo konkretny, osadzona jest w realiach przed- i posolidarnościowych. Ukazuje
ewolucję postaw młodych inteligentów, wśród których są ludzie bezinteresownie
szlachetni, jak młody fizyk, który rezygnuje z atrakcyjnego stypendium w Japonii,
gdy zdecydował się zabrać głos publicznie w dziesiątą rocznicę marca 1968 roku.
Są bezideowi artyści, ostrożni pragmatycy, wreszcie oportuniści. Ich drogi wiodą
w stronę porażki, bo za taką trzeba uznać emigrację. Większość z nich chciała przecież kraj zmienić, a nie opuścić, choć byli i tacy, którzy otwarcie deklarowali niemożność życia w ówczesnej Polsce.
Autorska intencja opowiedzenia historii najnowszej poprzez losy wielu postaci,
z których każda unaocznia jakiś aspekt postaw inteligenckich w końcu lat siedemdziesiątych i w dekadzie następnej, przekłada się na kompozycję dramatu. Kolejne części podsumowane zostały odautorskim komentarzem, epickim rozwinięciem wątków
ze szczególnym uwzględnieniem losów emigracyjnych poszczególnych bohaterów.
Epicki narrator zdaje się określać własne miejsce w komentowanych zdarzeniach, np.:
„Wkrótce […] wszyscy mieliśmy okazję występować”. Lata 1980–1981 podsumuje
w bardzo osobistym tonie: „Czasem muszę sobie powtarzać głośno, by jeszcze wierzyć, że byliśmy tacy, jacy już nigdy nie będziemy, w to, że mieliśmy nadzieję, plany,
13
Podaję za: K. Zalewska, Zawistowski: Trzy teatry, „Dialog” 2000, nr 6, s. 170.
14
Ibidem, s. 170.
Homo viator w dramacie współczesnym 131
ambicję, większe niż świadomość tego, co warto mieć i czego trzeba chcieć”. Obraz
trzeci (1981–1983) to czas odlotów i dotkliwego poczucia pustki, a czwarty (1987)
to czas niedokończonej jeszcze biografii pokolenia, z którym utożsamia się komentator: „Nasz zbiorowy los jeszcze się nie wypełnił”, przemawiając spoza sceny jako
Głos Autorski. W ten sposób rozwiązuje problem formalny, pojawiający się wówczas, gdy opowieść rozwijającą się w czasie ująć w rygor dramatycznego „tu i teraz”.
W wymianie, jaką jest dialog dramatyczny, pisarz przestrzega reguł właściwych dla
dialektyki rozmowy czy konwersacji. Dialogi są naturalne, nawet jeśli toczą się wokół
spraw ideowych, wyraźnie charakteryzują bohaterów, sytuują ich względem siebie,
pozwalają odbiorcy zorientować się w ich postawach i cechach osobowościowych.
Natomiast Głos Autorski przemawia dość powściągliwie, informując o rozwoju zdarzeń, czasem przybiera ton podniosły, podszyty nostalgią za nonkonformistyczną
młodością. Zadaje pytanie o sens indywidualnych wyborów, o ich spełnienie w kraju
czy na emigracji. Wyraża nadzieję, że pojedyncze biografie zsumują się w jedno
wspólne doświadczenie. Przebija z tego echo romantycznej historiozofii, zwłaszcza
gdy wziąć pod uwagę zamiar syntezy, który prowadzi Zawistowskiego od scen osadzonych w realiach politycznych i obyczajowych ku uogólnieniu, choć nie jest ono
jeszcze wyartykułowane wprost, a tylko sugerowane w odautorskich pytaniach.
Obie z omówionych wyżej sztuk gdańskiego pisarza oparte są na archetypowym
obrazie drogi, która w wydaniu dramaturgicznym jest w znacznej mierze konstrukcją
intelektualną, rzutowaną w dość umowne w przypadku alegorycznej powiastki zdarzenia (Podróż do krańca mapy). Pasja poznawcza, zaszczepiona Europejczykom przez
filozofów, przeradza się w uporczywe poszukiwanie dowodów na potwierdzenie teorii
przy lekceważeniu praktycznej strony rzeczywistości. Zawistowski napisał Podróż…
w 1980 roku, a w 1996 przygotował do realizacji scenicznej w Teatrze Polskim
w Szczecinie. Być może odczuwane przed Sierpniem 1980 roku znużenie martwym już
językiem politycznej teorii podsunęło młodemu wówczas pisarzowi ironiczną interpretację idei postępu, uzasadnianej jeszcze naukowo i filozoficznie, choć nie potwierdzanej już przez życiową praktykę. Stąd do Ameryki to dramat utrzymany w konwencji realistycznej wprawdzie, ale też zamierzony jako uogólnienie losu pokolenia solidarnościowej inteligencji. Tym razem synteza nie tyle wpisana jest w emblematyczną
z założenia akcję, co w komentarz autorski, który nie zakłóca zwartej fabuły w obrębie poszczególnych scen-obrazów, ale otwiera perspektywę epicką na panoramę
historii, zarówno w jej politycznym jak i prywatnym wydaniu.
Również w sztukach Romana Brandstaettera idea bierze górę nad dialektyką
międzyludzkich relacji, dlatego Powrót syna marnotrawnego to raczej poetyzowana
kontemplacja symbolicznej drogi duchowej jednego bohatera niż konflikt na płaszczyźnie interpersonalnej. Osadzona na biblijnej paraboli sztuka też proponuje ujęcie
epickie, stąd jej statyczne obrazy, w których czas realny przechodzi w „wieczne teraz” uogólnienia i poetyckiej wizji. Autorski punkt widzenia przebija spoza starannie
zorganizowanej kompozycji, stylizowanego języka i świadomie dobranych toposów
biblijnych. Bezpośredni komentarz jest zbędny, skoro postacie rezonują sentencjonalnie, jakby uczestniczyły w uroczystej celebracji słowa i gestu, za pośrednictwem
132 Krystyna Latawiec
których udramatyzują narrację mityczną w sztukach opartych na tematach antycznych bądź paraboliczną w Synu marnotrawnym.
Jeszcze inaczej rozwiązuje problem Karpowicz, gdy sięga po temat drogi, podróży. Buduje dość hermetyczny własny mit według rytmu powtórzeń sytuacji i słów15.
Analizie poddaje myśli programowane przez frazes językowy, zamknięte w granicach słowa struktury mentalne, obsesyjne mechanizmy funkcjonowania pamięci. Nie
chodzi tu jednak o analizę psychicznej głębi, ukrytych pokładów podświadomości,
ale o badanie mechaniki umysłu, który w trakcie werbalizacji rezultatów poznania
popada w tautologie semantyczne i formalne. Stąd metafora pułapki egzystencji
i pułapki języka, które są o tyle równoznaczne, że ta pierwsza jest uwięziona
w słowie. Ciągi skojarzeniowe są niczym kłącza rozplenione, tracące sens wraz
z przyrostem metafor, kontaminacji, odległych asocjacji niegdyś wiodących prosto
ku poznania, dzisiaj uwięzionych w werbalizmie. W labiryncie znaków kultury nie
sposób ustalić nadrzędnego znaczenia drogi, skoro z ukierunkowanej na cel – sens
zmieniła się w koło – krążenie po znanych i jednocześnie z trudem już rozpoznawalnych śladach dawnych mitów.
Homo Viator in the Contemporary Drama
Abstract
The paper discusses three topos techniques in Polish drama after World War II. Wandering
as a figure of fate is the centre of Roman Brandstaetter’s art. Round structure of a trap is in opposition to the open space of road in Tymoteusz Karpowicz’s dramas. Whereas, in Władysław
Zawistowski’s works, wandering is an allegorical figure and a metonymy of emigration of the
Polish intelligentsia in the 80-ies of the 20th century. Each of those authors ascribes different meanings to topos: the first one, Christian, the second one, existential and the third one,
political.
15
Zob. K. Sielicki, Dramat pytań najtrudniejszych, „Teatr” 1985, nr 4, s. 33.
Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis
Folia 44
Studia Historicolitteraria VII (2007)
Marek Karwala
Portret podróżnika.
Sportowe „wyprawy” Bohdana Tomaszewskiego
W obecnej dobie podróżowanie stało się codzienną praktyką wielu ludzi.
Przemierza się kraje i kontynenty w celach turystycznych, w poszukiwaniu pracy,
z powodów rodzinnych i zapewne z wielu przyczyn tutaj niewymienionych. Ale
jeszcze kilkanaście lat temu posiadanie paszportu było dla Polaka swoistym przywilejem. Do nielicznego grona szczęśliwców, dla których wrota Europy i świata
stały otworem, należeli sprawozdawcy sportowi. Z racji zawodowych obowiązków
podążali do miejsc niejednokrotnie odległych i egzotycznych, poznawali nowe kultury i obyczaje. Bywając na Zachodzie, mieli możność konfrontowania siermiężnej,
rodzimej codzienności z kolorowym światem wolnych ludzi.
Do grona takich podróżników należał Bohdan Tomaszewski. Bywał na mistrzostwach świata, Europy, olimpiadach... Tych ostatnich zaliczył dwanaście. Podążał
trasami popularnego niegdyś kolarskiego Wyścigu Pokoju; wraz z tenisistami bywał na kortach tzw. wielkiego szlema, czyli na trawiastych obiektach londyńskiego
Wimbledonu, paryskiej cegle Rollanda Garrosa, betonie australijskiego Melbourne
i amerykańskiego Forest Hills, a potem Flushing Meadows. Komentował mecze piłki nożnej, sporty zimowe i wiele innych dyscyplin. Ten „poeta mikrofonu”, bo tak go
nazywano, – umiał dostrzec piękno nawet w brutalnym boksie. Twierdził, że ostatnim wielkim polskim bokserem był Jerzy Kulej. I chyba słusznie. Potem, co prawda
Polacy zdobywali jeszcze medale, ale Średnicki, Błażyński, Rybicki czy Gołota nie
mieli już tej charyzmy, co Kulej, Grudzień, Kasprzyk, Walasek, Pietrzykowski czy
Paździor, których Feliks Stamm nauczył słynnej „szermierki na pięści”, a nie chęci
„zabicia” przeciwnika w ringu.
Obecnie, gdy panuje ścisła specjalizacja, gdy dziennikarz sportowy zna się na
jednej, góra dwu dyscyplinach, Tomaszewski wydaje się wzorem niedościgłym.
Jego szeroka wiedza była naturalną konsekwencją autentycznego umiłowania sportu. Owo zaś umiłowanie w połączeniu z magnetyzującym tembrem głosu i talentem
literackim czyniło zeń sprawozdawcę radiowego, którego słuchali nawet ludzie nie
interesujący się sportem. Warto w tym miejscu przypomnieć, jak widział go Andrzej
Szczypiorski:
202 Marek Karwala
Sam nigdy sportu nie uprawiałem – to moja wielka wada, życiowa słabość – i nigdy
się sportem nie interesowałem. Nawet zdumiewało mnie, że są ludzie mojego zawodu,
moich doświadczeń, tacy na przykład jak Tadek Konwicki czy Stanisław Dygat, którzy
niesłychanie się zajmowali sportem i mieli szalenie dużo na jego temat do powiedzenia.
[...] wiele lat temu usłyszałem Bohdana na antenie jako sprawozdawcę. Było to w ogóle pierwsze sprawozdanie sportowe, którego w życiu słuchałem. Uderzyła mnie rzecz
niezwykła. Od tego czasu – byłoby co prawda przesadą twierdzić, że zmieniłem swój
stosunek do sportu, ale w każdym razie – stałem się człowiekiem, który zaczął słuchać
relacji Tomaszewskiego. Ponieważ po raz pierwszy zetknąłem się ze sprawozdaniem,
które w ogóle nie było sprawozdaniem sportowym. Były to znakomite felietony literackie
poświęcone tematyce sportowej. Miałem oto do czynienia z pisarzem, który nie pisał
piórem, tylko słowami pisał pasjonującą opowieść, która przypadkowo odnosiła się do
sportu. Ale równie dobrze mogłaby się odnosić do filmu czy innych spraw. Od tego momentu widziałem w Bohdanie Tomaszewskim przede wszystkim człowieka języka. Nie
człowieka sportu, nie sprawozdawcę sportowego – tylko pisarza. Człowieka literatury.
[...] Stąd w najmniejszym stopniu mnie nie zdumiało, że był moim kolegą w Związku
Literatów, gdzie spotykaliśmy się w naszej wspólnej organizacji pisarskiej, oraz fakt, że
widywaliśmy się na gruncie towarzyskim1.
Szczypiorski zachwycał się słowem mówionym Tomaszewskiego, ale trzeba pamiętać, że ten ostatni sięgał również po pióro, co pozwoliło mu zostać członkiem
Związku Literatów Polskich. Na jego kilkanaście książek składają się głównie reportaże, ale też wykorzystujące fikcję literacką opowiadania i niepowtarzalne felietony.
Felieton sportowy uprawiają zwykle ludzie, którzy ze sportem byli lub są w jakiś sposób związani, natomiast tzw. życiowy sukces osiągnęli poza sportem. Wyróżnili się
w tym zakresie m.in.: przedwcześnie zmarły Krzysztof Mętrak, w młodości piłkarz
warszawskiej „Polonii”, a później znany stołeczny publicysta, Wojciech Lipoński
– poznański profesor anglistyki, który w latach młodzieńczych biegał w kadrze narodowej 400 m i był tuż za słynną sztafetową czwórką (Grędziński, Balachowski,
Werner, Badeński), Ryszard Niemiec – dawniej koszykarz klubów rzeszowskich,
obecnie dziennikarz i publicysta. Ten ostatni zamieszczał swoje zjadliwe felietony na
łamach m.in. „Życia Literackiego”. W tym towarzystwie mógłby się znaleźć także
krakowski filozof i działacz ruchu olimpijskiego – Józef Lipiec. Wcześniej uprawiał
felieton sportowy znany pisarz Stanisław Dygat, pasjonat sportu, w młodości trenujący m.in. boks i tenis. W tym szacownym gronie Bohdan Tomaszewski zajmuje miejsce osobne, przede wszystkim ze względu na sposób podejścia do zagadnień czysto
sportowych. Widzi je bowiem w szerokim kontekście kulturowym i społecznym,
stara się w szlachetnej rywalizacji dostrzegać pierwiastki zarazem humanistyczne
i dramatyczne, estetyczne i emocjonalne. Interesujące są okoliczności, które zadecydowały, że Tomaszewski zaczął pisać felietony. On sam wspomina je następująco
we wstępie do ich wydania książkowego:
Wypowiedź A. Szczypiorskiego, cyt. za: K.L. Tomaszewski, Bohdan Tomaszewski – poeta mikrofonu,
Warszawa 1992, s. 176–177, passim.
1
Portret podróżnika. Sportowe „wyprawy” Bohdana Tomaszewskiego 203
Miałem za sobą już kilka lat pracy przy mikrofonie, gdyż w okresie przedpaździernikowym otworzyły się przede mną drzwi do Redakcji Sportowej Polskiego Radia. Jesienią
1956 roku mogłem już pracować na igrzyskach w Melbourne. Cztery lata później pracowałem w Rzymie. Tegoż lata naczelny redaktor „Przeglądu Kulturalnego”, Gustaw
Gottesman, nieoczekiwanie zwrócił się z propozycją, bym przysłał z igrzysk w Rzymie
reportaże dla tego tygodnika. Wahałem się, zadania sprawozdawcy radiowego wystarczająco mnie pochłaniały. Bałem się przy tym szacownych łamów „Przeglądu Kulturalnego”.
Pisząc o sporcie szedłem do tej pory rytmem i stylem „Expressu Wieczornego”, gdzie
wychowałem się pod dziennikarską opieką redaktora Rafała Pragi, kierowany bezpośrednio przez doświadczonego, bo jeszcze przedwojennego dziennikarza sportowego, redaktora Kazimierza Gryżewskiego. Ale pokierowała mną ambicja. Napisałem z Rzymu dla
„Przeglądu Kulturalnego” parę reportaży i redaktor Gottesman zaproponował, bym zaczął
pisać cotygodniowy felieton sportowy. Tego już przestraszyłem się bardziej. Znaleźć się
na tych samych stronicach, gdzie piszą Wańkowicz, Dygat, Osmańczyk, gdzie pojawia się
proza Dąbrowskiej, Andrzejewskiego, Stryjkowskiego, Iwaszkiewicza? Onieśmielające
swym poziomem były także stałe felietony Andrzeja Kijowskiego. Życzliwa zachęta paru osób z tego środowiska przeważyła, i pierwszy felieton sportowy ukazał się
w „Przeglądzie Kulturalnym” w numerze noworocznym na starcie 1961 roku. Później
inne czasopisma literacko-społeczne zaczną także zamieszczać stałe felietony sportowe2.
To ostatnie zdanie jest znamienne. Rzeczywiście, dopiero po ukazaniu się felietonów Tomaszewskiego pisma o innym niż sportowy profilu zaczęły również zamieszczać felietony o takiej tematyce.
Tomaszewski napisał ponad tysiąc felietonów, głównie dla „Przeglądu
Kulturalnego”, a po jego likwidacji dla warszawskiej „Kultury”, aż do zamknięcia
pisma w grudniu 1981 roku. Następne pojawiały się w „Przeglądzie Katolickim” oraz
w periodykach stricte sportowych: „Asie” i „Sportowcu”. Teksty drukowane na łamach tych pięciu czasopism stały się podstawą wyboru, jakiego dokonał ich autor
w 1990 roku. Tych czterdzieści sześć adresów zostało opatrzonych wspólnym tytułem Pożegnalna defilada. Pojawia się tu galeria postaci, które w większości już
odeszły: – przedwojenni piłkarze, tenisiści, lekkoatleci. Autor nawiązuje do tragicznych wydarzeń wojennych i okupacyjnych. Na przykład w 1939 roku, w przededniu wybuchu wojny, odbywał się słynny, niezwykle zacięty mecz tenisowy Polska–
Niemcy. Naprzeciw siebie stanęli na korcie Metaxa i Baworowski. Zapewne nie podejrzewali, że wkrótce zostaną obaj wcieleni siłą do Wehrmachtu i obaj stracą życie
w bitwie pod Stalingradem. Na kartach felietonów goszczą także legendarne postacie
sportu powojennego, ci, którzy byli aktywni do końca lat 80. Różnią się kolorem
skóry, miejscem zamieszkania i wieloma innymi cechami, ale tym, co ich łączy, jest
siła charakteru, która nie tylko prowadzi do odnoszenia zwycięstw, ale także daje
umiejętność przyjęcia przegranej w szlachetnej rywalizacji. Tomaszewski doskonale
rozumiał bowiem istotę sportu, wiedział, że zwyciężanie jest czymś pięknym, ale dostępnym tylko nielicznym, natomiast prawdziwie fascynujący jest udział w misterium
doznań emocjonalnych i estetycznych, którego najwyższym stopniem wtajemniczenia
B. Tomaszewski, Pożegnalna defilada, Warszawa 1990, s. 9–10. Następne cytaty za tym wydaniem
2
204 Marek Karwala
jest akceptacja własnej porażki i szczera radość z cudzego zwycięstwa. Chciałoby się
rzec, „byłem dobry, nawet bardzo dobry, dałem z siebie wszystko, co potrafiłem, nie
przekroczyłem reguł fair play, ale ktoś okazał się jeszcze lepszy”. W tym właśnie
tkwi prawdziwe piękno sportu. Kto tego nie rozumie, nie powinien pojawiać się na
stadionach.
Tomaszewski oczywiście zdawał sobie sprawę, że takie podejście jest oglądem obiektu swoich zainteresowań jedynie z wybranej perspektywy – tej idealnej.
Wiedział, że sport bywa brudny. Interwencyjność pozostawiał jednak innym, sam
koncentrował się na tym, co w sporcie doskonałe, co wyrasta z antycznej tradycji agonów i co starał się wskrzesić w czystej postaci francuski baron Pierre de
Coubertin w ’96 roku XIX stulecia, gdy restaurował ideę igrzysk.
W Pożegnalnej defiladzie daje się odczuć klimat nostalgii za światem młodości, za arenami sportowych zmagań, na których się bywało. Ta książka jest bowiem
pożegnaniem autora z zawodem. W latach 90. Tomaszewski zdecydował się przejść
na emeryturę. Zachęcali go wprawdzie do dalszej aktywności liczni sympatycy jego
talentu, ale okazał się konsekwentny w swoim wyborze. Owszem, pojawiał się gościnnie w radiu lub telewizji, czasem coś opublikował, ale był to raczej rodzaj terapii
i rozrywki niż ciężka praca, której wcześniej nigdy nie unikał. Chętnie też bywał
na najbardziej chyba eleganckiej imprezie sportowej świata, czyli na turnieju tenisowym w Wimbledonie, gdzie na trybunach zasiada brytyjska rodzina królewska
i koronowane głowy oraz prezydenci wielu państw, a ulubione sektory zajmują ludzie kultury, sztuki i nauki.
Zbiór zawiera felietony pisane przez bez mała trzy dekady, do każdego dołączony został współczesny autorski komentarz, zawierający najczęściej uzupełnienia,
a czasem weryfikację opinii wcześniej wygłoszonych, nigdy jednak nie odwołuje tego, co zostało już raz napisane. Autor nie zmienił poglądów, przeciwnie,
z perspektywy czasu potwierdzał je lub nawet pogłębiał. Często dołączał konteksty
społeczne, kulturowe czy polityczne. Trzeba dodać, że polityka była jego pasją od
zawsze, ale przed ’89 rokiem nie realizował się w tej mierze. Po ’89 aktywizował
się wyraźnie po stronie prawicy.
W zebranych felietonach programowo nie zachowano chronologii. Czytelnik
wędruje zatem wraz z ich autorem w czasie i przestrzeni, analizuje tematy i problemy (nie tylko zresztą sportowe), odwiedza ludzi sportu i tych, których los związał
ze sportowymi obrzeżami.
Tomaszewski komentował liczne mecze piłki nożnej, ale dyscyplina ta pozostawała w cieniu jego największych miłości – tenisa i lekkiej atletyki. Jednak
Pożegnalną defiladę otwiera felieton poświęcony właśnie piłce nożnej. Odpowiedź
o przyczynę tego wyboru przynosi zamieszczony po tekście głównym komentarz:
postanowiłem rozpocząć od przypomnienia tego właśnie felietonu. Podobnie jak tylu
z nas i ja we wczesnych chłopięcych latach pokochałem piłkę nożną. Kopnięcie piłki – to
było pierwsze zetknięcie się ze sportem. Czy ważne, że wydała się ciężka i nieposłuszna?
(s. 122–123)
Portret podróżnika. Sportowe „wyprawy” Bohdana Tomaszewskiego 205
Poświęcił w swojej książce, o czym wspomniałem, sporo miejsca ludziom, którzy w młodości uprawiali sport, często nie odnosili większych sukcesów, ale pozostali wierni w dalszym życiu swej wczesnej fascynacji. Pisał m.in. o Stanisławie
Dygacie, Johnie Steinbecku (gdy przyjechał do Polski w ’63 roku i dwa dni spędził
na polowaniu w mazurskiej głuszy) czy profesorze Jerzym Lothcie. Z Dygatem był
blisko zaprzyjaźniony, razem chadzali na sportowe imprezy. Cenił pisarza za bezkompromisowość i odwagę w głoszeniu prawdy, za to, że publicznie zawsze mówił
to, co mówił także prywatnie, za brak hipokryzji. Dygat zresztą wstawił się kiedyś
za Tomaszewskim:
Kiedy wiosną i latem 1969 roku atakowano mnie w prasie, bo sygnał dał Jerzy Putrament
w „Trybunie Ludu”, zarzucając mi przesadny obiektywizm w ocenach gry polskich drużyn z zachodnioeuropejskimi (jakby obiektywizm był grzechem?!), Dygat spontanicznie
podjął się obrony. Przeczytawszy felieton Dygata, zatelefonowałem z podziękowaniem,
ale zaraz przerwał i zmienił temat. Jakiś czas później sam powrócił do tej sprawy mówiąc, że nie chodziło mu jedynie o obronę mojej pracy, a o sprzeciw wobec wprowadzania do sportu kryteriów pozasportowych, jak polityka i propaganda. (s. 12–123)
Bardzo ciepło nakreślił też sylwetkę Jerzego Lotha, swego wojennego wykładowcy z konspiracyjnej Szkoły Głównej Handlowej:
To był niewątpliwie człowiek z minionej epoki sportu. Znana i wielce szanowana rodzina Lothów... Lothowie – to także sportowcy różnych zamiłowań, dawni zawodnicy. [...]
Najbardziej popularny, który doszedł bodaj do największych sukcesów wyczynowych,
był Jan Loth – dzisiaj już legendarny bramkarz warszawskiej „Polonii”, a i reprezentacyjny obrońca bramki polskiej, oraz czołowy wówczas nasz tenisista. [...] jeden z nich
[był] nawet prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego [oraz członkiem MKOl – dop.
mój M. K.]. Tym człowiekiem był Jerzy Loth [...]. Byłem po prostu jego uczniem na
konspiracyjnej SGH [...]. Inny kontakt, już nierównie krótszy, przelotny, miałem z Nim
w czasie napowietrznej podróży do Australii, na olimpiadę, która odbywała się w 1956 r.
w Melbourne. [...] W ciągu kilku dni z Warszawy przez Amsterdam, Rzym, Chartum,
Karaczi, Bangkok, Manilę na Filipinach, wyspę Papuasów Biak na Oceanie Spokojnym,
przez Sydney aż do Melbourne! Ponad wielką, realną – nie z papieru, lecz najbardziej
plastyczną mapą szerokiego, cudownego świata, na sąsiednim fotelu w samolocie obok
swego profesora geografii, najlepszego, jakiego można sobie wymarzyć! [...] Najpierw
zwiedzaliśmy razem Amsterdam. [...] Dom, w którym żył i malował Rembrandt... Kanały
i zaułki. Na balustradach mostów siedzą mewy i głośno krzyczą. Odcienie starych sklepień nad wodą zielonkawe, omszałe wilgocią. Byliśmy zachwyceni urokiem tego miasta,
a profesor Loth powiedział, że Amsterdam podoba mu się bardziej niż Wenecja. [...]
Przypomniałem mu wtedy w Amsterdamie pewne zdarzenie związane z jego wykładami.
Był to okres najsroższych łapanek ulicznych w Warszawie. [...] Wprost nie można było
przemknąć się do Śródmieścia na ulicę Kopernika, gdzie znalazła schronienie owa biedna
okupacyjna, ale niewzruszenie trwająca SGH.
Słuchaliśmy wykładu geografii gospodarczej Polski. Na ścianie wisiała wielka mapa, a na
niej widzieliśmy nasz kraj z Gdańskiem, Poznaniem i Katowicami. [...] Nagle ktoś wpadł
[...] i zawołał, że idą Niemcy. Profesor Loth ledwo zdążył przekręcić mapę na drugą
206 Marek Karwala
stronę i oczom naszym ukazała się Afryka. [...] wszedł wizytator szkolnictwa [...], niejaki
Fuhr, nawiasem mówiąc ten hitlerowiec wykładał przed wojną niemiecki w gimnazjum
Zamoyskiego. Profesor Loth zachował, jak przystało na sportowca, zimną krew i znakomity refleks: „kontynuował” wykład na temat bogactw mineralnych Afryki. [...]
Ten wytworny starszy pan, jadący z grupą sportowej młodzieży jako przedstawiciel
Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, był przez całą podróż zawsze na usługi
ekipy. Po prostu przyjął funkcję tłumacza jako znakomity poliglota.
Bił nas i pod względem kondycji, i wytrzymałości. Lecieliśmy z krótkimi przerwami na
lądowania od środy 7 listopada do niedzieli 11... Jest to dosyć męczące, więc wyłaziliśmy z samolotu na lotnisku w Melbourne raczej wygnieceni, niewyspani i trochę nawet
jacyś kwaśni, jak to młodzi ludzie, którzy lubią wygodę. Tylko profesor Loth pojawił się
jak spod igły, wypoczęty i uśmiechnięty, a przy tym – co było szczególnie sympatyczne
– młodzieńczo przejęty. Oto stawia nogę – on, stary podróżnik, na nowym lądzie! Znowu
zobaczy coś ciekawego i będzie uczył się ludzi i świata [miał wtedy 76 lat – dopisek mój
M. K.]. (s. 67–71, passim)
Warto jeszcze przytoczyć fragment komentarza dołączonego do tego felietonu:
owa nieoficjalnie istniejąca SGH [...] była w środowisku studenckim tamtych lat potocznie zwana szkołą Lipińskiego. Chodzi o profesora Edwarda Lipińskiego, nestora polskich
ekonomistów [...]. Podobnie jak profesor Loth był także ubóstwiany przez młodzież. Tę
okupacyjną uczelnię prowadził w asyście wybitnych wykładowców. [...] Stenografii uczył
nas ktoś także wyjątkowy: Karol Irzykowski. Uczył stenografii, bo nie mógł zarabiać na
chleb pisaniem swych słynnych literackich esejów; stary, dziwaczny pan z nieporządną
bródką, wtedy jakiś osowiały i roztargniony. (s. 72–73, passim)
Tomaszewski słynął z tego, że potrafił dostrzec dramaturgię w pozornie zwykłych wydarzeniach. Dużo rozmawiał z zawodnikami, docierał do ich prywatności,
starał się dociekać przyczyn, które sprawiały, że jedni odnosili zwycięstwa, a inni
doznawali porażek. Dla niego końcowy wynik, rezultat meczu, osiągnięty czas lub
odległość nie były tylko suchymi faktami. To było, jak twierdził dobre dla kronikarzy. Jego zaś interesował bardziej człowiek i proces dochodzenia do wyniku.
Umiał także zwrócić uwagę na szczegóły z pozoru nieistotne, banalne, które
sprawozdawca-wyrobnik pomija milczeniem. Dostrzegał w nich nieoczekiwany powiew świeżości. Niech ilustracją będzie następujący przykład:
Chris Lloyd de domo Evert przygotowuje się do serwisu. Trzyma piłkę w ręku, nie uniosła jeszcze rakiety. Ważny moment w meczu. Centralny kort wypełnia absolutna cisza.
Amerykanka znów spojrzała na przeciwniczkę po drugiej stronie siatki, a potem skierowała wzrok na piłkę, którą trzyma w dłoni. Nie czuje obecności tłumu. To taki moment,
kiedy sportowiec zanurza się całkowicie w głąb siebie i odrywa od zewnętrznego świata.
Wtem ukazuje się żółty motyl, zaczyna krążyć nad piłką w ręku tenisistki. Evert go nie
widzi. Patrzy przed siebie, palce zacisnęła na uchwycie rakiety. Jeszcze pół sekundy,
a spręży się i wyrzuci piłkę do góry, by zaraz potem wykonać zamach rakietą. Wszyscy
widzą żółtego motyla, trzepoczącego się tuż nad piłką, tylko Evert go nie dostrzega.
I nagle, kiedy skierowała znów wzrok na dłoń – tak, teraz i ona widzi [...]. Jeszcze nie
zdaje sobie sprawy, co to jest, to coś żółtego, i wtedy motyl siada na piłce. Zastygł. Evert
Portret podróżnika. Sportowe „wyprawy” Bohdana Tomaszewskiego 207
jest zaskoczona, nie wie co zrobić. Zacięta twarz z wolna łagodnieje. Cała koncentracja
spływa. Tenisistka czeka, a potem pochyla się i delikatnie dmucha na motyla. Sfrunął
z piłki jak pyłek. Szmer na widowni, brawa. Wszyscy prowadzą wzrokiem żółty punkcik,
który równie szybko zniknął, jak się pojawił. Amerykanka już może serwować. Uderza
piłkę zaskakująco lekko, a i odpowiedź przeciwniczki zrazu jest równie miękka i dopiero po paru odbiciach na wimbledoński centralny kort powraca twardość i zaciętość.
(s. 129–130, passim)
Dwa felietony w Pożegnalnej defiladzie poświęcił Tomaszewski igrzyskom
olimpijskim w Los Angeles w 1984 roku. Jak wiadomo, w wyniku decyzji władz
komunistycznych Polacy w tej olimpiadzie nie wzięli udziału, Z tzw. bloku wschodniego wyłamała się tylko Rumunia. Telewizja transmitowała jedynie dwuminutowe
skróty w głównych wydaniach dziennika, a wysłani reżimowi sprawozdawcy bełkotali coś o komercjalizacji, amerykańskim szowinizmie, o natręctwie reklam itp.
Złośliwość poganiała złośliwość, a sport zszedł zupełnie na drugi plan. Podobnie
jak sportowcy, którzy nie mogli wziąć udziału w zawodach tak wielkiej rangi, także
i mistrz polskiego dziennikarstwa sportowego z goryczą pisał o igrzyskach, przeżywanych po raz pierwszy od wielu lat na odległość.
Padło wyżej określenie „mistrz”, gdyż w latach 80. zasługiwał już w pełni na
to miano. Tomaszewski też miał swoich mistrzów, o których wyrażał się z estymą.
Szczególnie wysoko cenił Wojciecha Trojanowskiego:
Największą osobowość miał według mego głębokiego przekonania i najlepszym polskim
sprawozdawcą był Wojciech Trojanowski. Pracował przy mikrofonie Polskiego Radia
w latach 30. i szybko stał się ulubieńcem słuchaczy [...]. Był wszechstronny, robił transmisje z piłki nożnej, lekkoatletyki, boksu, tenisa, hippiki, narciarstwa... Siłą i jego urokiem była malarskość reportaży, bogactwo języka, śmiałość metafor, różnorodność zainteresowań pozasportowych, kultura osobista, a przy tym dogłębne rozumienie sensu
sportu. Był płotkarzem, olimpijczykiem na igrzyskach w Amsterdamie w 1928 roku. Miał
sport w małym palcu, ale właśnie nie eksponował swej fachowości, dyskretnie ją chował.
Docierał zarówno do znawców, jak i do osób, które ze sportem stykały się po raz pierwszy dopiero za pośrednictwem jego relacji [jakże te wszystkie cechy pasują też do samego
Tomaszewskiego – dopisek mój M. K.].
Ten żołnierz Września spędził całą resztę wojny w woldenberskim oflagu i wielu oficerów–jeńców do dziś z sentymentem wspominać będzie jego jedyne sprawozdania
z wyobraźni. Leżeli na pryczach w ciemnym baraku, a kolega wskrzeszał wspaniałe mecze albo biegi Kusego z Nurmim. I tak opowiadał, że jeńcy przenosili się na ojczyste
stadiony. (s. 300–301, passim)
Po wojnie Trojanowski pozostał na Zachodzie. Komentował sport dla BBC oraz
Wolnej Europy, choć zajmował się nie tylko sportem w swojej pracy dziennikarskiej.
Zakończył działalność właśnie podczas olimpiady w Los Angeles w 1984 roku, na
którą Tomaszewski nie pojechał.
Znałem go z radia i z widzenia od dawna – wspomina Tomaszewski. – Osobiście poznałem dopiero w listopadzie 1956 r. w polskiej wiosce olimpijskiej w Melbourne. Taka
208 Marek Karwala
to była dziwna jesień owego roku. Sprawozdawca RWE mógł spokojnie odwiedzić
naszą ekipę, rozmawiać z kierownictwem i przeprowadzać rozmowy z zawodnikami.
Po Melbourne spotykałem go wiele razy na olimpiadach i innych wielkich imprezach.
Niejednokrotnie mieszały się nasze głosy i przebijały przez ściany kabiny, gdyż organizatorzy często ustawiali w bezpośrednim sąsiedztwie stanowiska sprawozdawców dwóch
tak różniących się radiofonii. (s. 301–302)
Bohdan Tomaszewski jako bodaj jedyny dziennikarz sportowy został w pełni
zaakceptowany przez stołeczną śmietankę towarzyską. Spotykał się z aktorami
(Łapickim, Olbrychskim, Holoubkiem), filmowcami (Wohlem, Gruzą), malarzami
(np. Mierzejewskim) czy pisarzami (Konwickim, Szczypiorskim). Jeden z tuzów
tego środowiska, Gustaw Holoubek, tak mówi o Tomaszewskim:
Zarzucano mu zbytnią poetyckość, jakieś wymyślania, estetyzowanie. Nieomal mijanie
się z prawdą w opisie zdarzeń sportowych. A mnie się wydaje, że on bardziej niż ktokolwiek inny dotykał najbardziej istotnych zdarzeń sportu właśnie dlatego, że posługiwał się
metaforą, uogólnieniem. To zawsze było bardziej trafne i działające na wyobraźnię niż
na przykład suchy wynik.
Muszę przyznać, że w tym wszystkim, co zaproponował Bohdan Tomaszewski, była tak
ogromna siła, że potem, kiedy się załamał i wycofał z dziennikarstwa – mam na myśli
rok 1981 – kiedy ta w gruncie rzeczy szalenie krucha, niezmiernie słaba natura została
rozbita przez ten najazd chamstwa – muszę przyznać, że ta siła była tak ogromna, iż do
tej pory, ja przynajmniej, nie mogę odnaleźć w sporcie przy pomocy tych, którzy po nim
nastąpili – czegokolwiek frapującego. Jest pustka. Są wyniki. [...] Wielcy aktorzy szukają w swoich ulubionych rolach [...] prawdy o człowieku. Bohdan także szukał prawdy.
[...] Wręcz obsesyjnie zajmował się tymi sportowcami, którzy przegrywali albo mogli
przegrać. On szukał przede wszystkim sprawiedliwości. [...] Ja nie wiem, czy Bohdan
Tomaszewski o tym wie, ale przypuszczam, iż nie zdaje sobie sprawy, że działa w nim
pewna podświadomość, a nie świadomość rzeczy. Gdyż o wiele bardziej dramatyczne,
prawdziwe, staje się spojrzenie na rzecz z punktu widzenia pokonanego, niż z punktu
widzenia zwycięzcy. Żeby się odwołać do przykładów monumentalnych: Ajschylos po
wielkim zwycięstwie Greków napisał tragedię Persowie. Z punktu widzenia pokonanych.
W ten sposób stworzył obraz nie tylko samej bitwy, jej skutków, ale przedstawił fakt
historyczny tak przejmująco i prawdziwie, że do dzisiaj jesteśmy przekonani, że Grecy
nie wygrali. (s. 182–184, passim)
Portret podróżnika. Sportowe „wyprawy” Bohdana Tomaszewskiego 209
Bohdan Tomaszewski’s Sports Journeys
Abstract
Pożegnalna defilada (The Farewell Parade) contains feature articles published earlier in
“Przegląd Kulturalny”, “Kultura”, “Przegląd Katolicki”, Sportowiec”, and “As”. The forty six
short texts form a gallery of figures of outstanding sportsmen (regardless of their national affiliation, place of residence, or skin colour), and people who found their place on the outskirts
of sport, or were loosely connected with it. The book is composed of columns written over
almost three decades, and each is accompanied by a modern commentary, which is usually
a supplement, evoking new circumstances, deepening those stated before with social, cultural,
and at times also political contexts. Tomaszewski does not recall in detail the events from
sports arenas, but calling upon the readers’ knowledge of them tries to build a sociological,
psychological, or philosophical reflection.
Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis
Folia 44
Studia Historicolitteraria VII (2007)
Jagoda Cieszyńska
Podróże przeklęte
Zdobycze techniczne końca XX wieku doprowadziły do „kurczenia się przestrzeni”, ale równocześnie wyraźniej ujawniły zależności między czynnikami globalnymi i indywidualnymi. Problem kształtowania się tożsamości człowieka w czasach ponowoczesnych dotyczy przede wszystkim stopniowego zmniejszania się
oddziaływań tradycji i autorytetów moralnych. Nowy porządek społeczny, ogromne zmiany w życiu codziennym są niewątpliwie efektem przeobrażeń globalnych.
Reorganizacja czasu i przestrzeni, jak sądzą socjologowie, uruchomiła jednocześnie
mechanizmy wykorzeniające. Kwestia formowania się nowej tożsamości dotyczy
wszystkich mieszkańców Europy, ale szczególnie boleśnie emigrantów pierwszego
i drugiego pokolenia. Otwarcie granic, przenikanie różnych kulturowych wzorów
życia, stworzyło oszałamiające możliwości dokonywania wyborów oraz przyniosło taką samą dozę lęków i niepewności. Dla wielu podróżujących w poszukiwaniu
pracy i bezpiecznego miejsca w świecie nowe doświadczenia okazały się traumatyczne. Brak spełnienia zawodowego (uzyskiwanie stanowisk poniżej rzeczywistego wykształcenia), trudności adaptacyjne i komunikacyjne naznaczyły negatywnie
dokonane wybory. Drugie pokolenie emigrantów, postawione poza wyborem, cierpi
nie tylko z powodu poczucia wykorzenienia, ale również piętna „inności”. Jednak
najbardziej tragicznym skutkiem owych tytułowych podróży jest zatrata wzajemnej
komunikacji między pokoleniem rodziców i dzieci.
A. Giddens1 zwrócił uwagę na wpływ odległych nawet wydarzeń na najbliższe
otoczenie człowieka. Media, Internet oferują doświadczenie zapośredniczone, zmieniające porządek społecznych relacji, a tym samym kształtujące tożsamość jednostek.
Człowiek dokonuje bowiem internalizacji dostrzeżonych norm i sądów kulturowych,
które zostają zintegrowane z jego systemem oceny i spostrzegania świata.
1
Por. A. Giddens, Nowoczesność i tożsamość. „Ja” i społeczeństwo w epoce późnej nowoczesności,
Warszawa 2002.
Podróże przeklęte 211
Wzrost wzajemnych oddziaływań nie prowadzi niestety, jak zauważył L. Korporowicz2, do wewnętrznej spójności społeczeństw. H.-G.Gadamer stwierdził natomiast, że „sąsiedztwo nie wytwarza bliskości, to bliskość wytwarza sąsiedztwo”3.
Tempo przepływu informacji oraz tendencje globalizacyjne w równym stopniu przyczyniają się do unifikacji kulturowej, jak i do wzrostu znaczenia różnic kulturowych.
Jednakowoż tylko przez akceptację kulturowych odrębności można dojść do jedności warunkującej współbycie i współdziałanie bez uprzedzeń i ksenofobii.
Tolerancja dla odmienności może jednak mieć fałszywe oblicze. Mówił o tym
Kołakowski4, stwierdzając, że w ideę tolerancji wkradł się nowy sens – obojętność.
To oznacza deklaratywne przyzwolenie na bycie innym, ale wyklucza otwartość na
drugiego człowieka, płynącą z empatii i poczucia wspólnoty. Aprobata dla wszystkiego jest częścią naszej hedonistycznej kultury, w której nic naprawdę nie ma dla
ludzi znaczenia. Taka tolerancja wywodzi się z przekonania, że prawdy we właściwym znaczeniu już nie ma, a „pogarda dla prawdy niszczy naszą cywilizację nie
mniej aniżeli fanatyzm prawdy”5.
Szczególna podróż, jaką jest emigracja, to nie tylko przemieszczenie się
w przestrzeni, ale też przechodzenie przez kolejne etapy życia, nabywanie doświadczeń, osiąganie nowych poziomów wiedzy, budowanie samoświadomości i nowej
tożsamości. Migracja jest niewątpliwie procesem historycznym, ale także psychologicznym i filozoficznym. Problem emigracji, indywidualnie rzecz ujmując, to próba
odpowiedzi na pytania: jak żyć w nowej sytuacji, czy wtapiać się w to, co zastane, niwelując różnice? Czy pozostać niezmiennie sobą, radzić sobie z poczuciem
alienacji? Czy budować nową tożsamość, wprowadzać w życie nowe, indywidualne
reguły? Jak sformułować swoje cele życiowe? W jaki sposób towarzyszyć swoim
dzieciom urodzonym już w nowej ojczyźnie? Od odpowiedzi na pytanie, czym jest
życie, zależy nasza własna egzystencja, mówił Umberto Eco6.
Rozważania nad procesem kształtowania się tożsamości imigrantów i ich dzieci
łączą się z próbą poszukiwania odpowiedzi na pytanie o kondycję człowieka we
współczesnym świecie. Dotychczasowa wiedza na temat psychologicznych aspektów emigracji skupiała się przede wszystkim wokół problemu zachowania języka
przodków, który w polskiej kulturze jest wartością centralną (rdzenną).
Proponuję nieco inne spojrzenie na proces emigracji i asymilacji. Trzeba próbować opisywać i zrozumieć filozoficzne, psychologiczne, socjopsychologiczne
i lingwistyczne konsekwencje dwujęzyczności i dwukulturowości dla pierwszego
i drugiego pokolenia emigracyjnego oraz dla kraju przyjmującego. We współczesnym językoznawstwie obserwuje się nastawienie interdyscyplinarne, wiążące bada L. Korporowicz, Osobowość i komunikacja w społeczeństwie transformacji, Warszawa 1996.
2
H-G. Gadamer, Prawda i metoda. Zarys hermeneutyki filozoficznej, Kraków 1993, s. 155.
3
L. Kołakowski, Mini wykłady o maxi sprawach, Kraków 2004.
4
Ibidem, s. 39.
5
U. Eco, C.M. Martini, W co wierzy, ten kto nie wierzy?, Kraków 1998.
6
212 Jagoda Cieszyńska
nia nad językami z badaniami nad kulturami, społeczeństwami i psychiką ludzką7.
W.T. Miodunka mocno podkreśla konieczność widzenia bilingwizmu jako problemu
lingwistycznego, psychologicznego i socjokluturowego8. Z kolei w badaniach socjologicznych także postuluje się rozszerzenie zakresu badań9.
Interesujące mnie zagadnienia językoznawcze skupiały się wokół problematyki
relacji pomiędzy językiem a jego użytkownikami oraz kwestii psychologicznych,
związanych z nabywaniem drugiego języka przez dzieci etników. Zgodnie bowiem
z tezami Humboldta, językoznawstwo uczy „analogii pomiędzy człowiekiem a światem w ogólności, zwłaszcza zaś światem wyrażonym w języku”10.
Emigrację trzeba także widzieć jako problem psychologiczny, bolesne doświadczenie w życiu jednostki, na co zwrócił uwagę Bauman11, pisząc dobitnie, że imigranci to „ludzie-odpady z odległych części świata, którzy trafili na ‘nasze podwórko’”
i chcą nam coś odebrać. Niestety, taki właśnie wizerunek emigranta tworzy chętnie
każda władza polityczna, uzależniona od umiejętnie prowadzonej kampanii wyborczej, wykorzystującej kwestię bezpieczeństwa i poczucie zagrożenia. Korzystanie
z tego rodzaju lęków wyborców daje wymierne efekty podczas podliczania wyników głosowania. Bauman ubolewał nad faktem, że samą ideę azylu politycznego,
będącą niegdyś powodem obywatelskiej dumy, ocenia się obecnie jako mieszaninę
łatwowierności i braku odpowiedzialności, a współczesnych emigrantów naznacza
piętnem „nieproszonych gości”12. Rodzi to głęboką frustrację tej grupy społecznej,
która gotowa jest zareagować ekstremalnie, jak to miało miejsce na przedmieściach
Paryża w listopadzie 2005 roku.
Filozoficzny ogląd problemu dwujęzyczności/dwukulturowości wymaga rozumienia sytuacji emigranta jako osoby oswajającej inność. Najistotniejszą odmiennością jest fakt posługiwania się językiem obcym w kraju przyjmującym. Słowo
„obcy” zakłada istnienie odrębności. Obce jest to, co występuje poza własnym obszarem, należy do kogoś innego i jest odmiennego rodzaju. Obcość burzy istniejące
struktury i rozsadza systemy reguł. Człowiek uczący się języka obcego stopniowo
przyswaja owe zróżnicowania, które przecież są nie tylko językowe. Tak pisał o tym
Waldenfels:
Obcość [...] dotyczy wszystkiego, co można spotkać poza określonym porządkiem, jak
np. obcy kalendarz z nieznanymi świętami, obcy język, którego nie rozumiemy, obcy ry7
Por. J. Puzynina, Język – edukacja – wartości, [w:] W.T. Miodunka, red, Edukacja językowa
Polaków, Kraków 1998; eadem, Elementy aksjologiczne w nauczaniu i promocji języka polskiego, [w:]
J. Bartmiński, R. Tokarski, red, Profilowanie w języku i w tekście, Lublin 1998; T. Zgółka, Język wśród
wartości, Poznań 1988.
8 W.T. Miodunka, Bilingwizm polsko-portugalski w Brazylii, Kraków 2003 .
9 Por. J.E. Zamojski, red., Migracje i społeczeństwo. Zbiór Studiów 2, Warszawa 1997.
W. von Humboldt, O myśli i mowie. Wybór pism z teorii poznania, filozofii dziejów i filozofii języka,
Warszawa 2002, s. 90.
10 11 Z. Bauman, Życie na przemiał, Kraków 2004 s. 90.
12 Ibidem.
Podróże przeklęte 213
tuał, albo nawet tylko wyraz śmiechu, którego sens i funkcja jest nam nieznana, albo duch
minionego czasu, który nam nic nie mówi. Obcość [...], będąca konsekwencją podziału
świata na świat ojczysty i świat obcy, nie zaczyna się dopiero wraz z obcym językiem13.
Sytuacja socjologiczna ludzi posługujących się odmiennym językiem jest
w różnych krajach różna, ale podkreśla się, że: „mniejszość językowa, tak jak każda
mniejszość, z reguły jest w jakiś sposób upośledzona”14. Obcość może być także
rozumiana jako coś wrogiego, bowiem „inny” może wystąpić wobec nas jako wróg.
„Wrogość wobec cudzoziemców nierzadko płynie stąd, że określone cechy obcości
stają się jakością obcego albo też służą do rozproszonego etykietowania”15.
Każdorazowe użycie L2 (język drugi) jest odniesieniem do innej kultury. Język
bowiem „nie istnieje samoistnie, niezależnie od tożsamości osoby, a nawet co więcej, jest swoistym stróżem czy gwarantem integracji kulturowej ja”16. Rozpoczęcie
pracy czy edukacji (także przedszkolnej) powoduje wytworzenie się domen językowych, których zakresy wyznaczone są przez role społeczne. W L1 (język etniczny)
mówi się w domu i podczas wyjazdów do ojczyzny rodziców, w L2 w pozostałych
sytuacjach, w tym także towarzyskich.
Na subtelności przekładu zwróciła uwagę M. Gaszyńska-Magiera17, porównując
zdania czasowe hiszpańskie i polskie: „w kontekstach, w których Hiszpan posługuje
się formą wnoszącą odcień niepewności, Polak używa czasu, za pomocą którego
gwarantuje zaistnienie danej czynności w określonym momencie. Przedstawia zatem
tę czynność jako rzeczywistą”. Bowiem dla Polaków przyszłość jawi się jako przewidywalna, „co znajduje wyraz w użyciu asertywnych form trybu oznajmującego
w odniesieniu do czynności i stanów, które mają nastąpić”. Również język niemiecki posiada odmiennie, w stosunku do języka polskiego, zgramatykalizowane formy
powiadamiania o przypuszczeniach dotyczących przeszłości, które mogły były się
urzeczywistnić lub nie.
Można by sądzić, że inne nazywanie czasu powoduje odmienne spostrzeganie
przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. To są wymiary różnicujące między sobą
kultury, nawet, zdawać by się mogło, bardzo sobie bliskie. Gaszyńska-Magiera18
pisze, że „Francuz, Włoch czy Anglik rzadko używa form dokonanych, mówiąc
o przyszłości, podczas gdy Polak w identycznych kontekstach czyni to nagminnie,
co więcej, tego wymaga polska norma językowa”. Widać więc wyraźnie, że w sytua13 B. Waldenfels, Topografia obcego, Warszawa 2002, s. 33–34.
J. Perlin, Przedmowa, [w:] J.M. Tortosa, Polityka językowa a języki mniejszości. Od wieży Babel do
Daru Języków, Warszawa 1986, s. 11.
14 15 B. Waldenfels, op. cit., s. 160.
E. Czykwin, D. Misiejuk, Dwujęzyczność i dwukulturowość w perspektywie psychopedagogicznej,
Białystok 2002, s. 71.
16 17 M. Gaszyńska-Magiera, Język a wizja świata, [w:] W.T. Miodunka, red, Nauczanie języka polskiego
jako obcego, Kraków 1997, s. 82–83.
18 Ibidem, s. 84.
214 Jagoda Cieszyńska
cji naprzemiennego posługiwania się językiem polskim i obcym musi wielokrotnie
dochodzić do formułowania sądów, będących częściowo ze sobą w sprzeczności.
Emigranci (tzw. zarobkowi) rzadko posiadają znajomość obcego języka na poziomie przekraczającym podstawowy. Tempo i poziom (zakres słownictwa, reguły
syntaktyczne) przyswajania języka zależą od rodzaju podejmowanej pracy. Innymi
słowy, korelują z kodem używanym przez rodzimych użytkowników, będących
członkami danej grupy społecznej. W codziennych rozmowach przekazywane znaczenia są konkretne względnie narracyjne, nie zaś abstrakcyjne.
Mowa [...] będzie płynna i szybka, a skala artykulacji – zredukowana. Obserwować będziemy zapewne przemieszczenie i kondensowanie pewnych znaczeń; będą to prawdopodobnie znaczenia o zasięgu lokalnym. Poziom selekcji słownictwa i wariantów syntaktycznych będzie niski19.
Im głębsze są relacje społeczne emigrantów z rdzennymi mieszkańcami, im
częściej dochodzi do wymiany komunikatów językowych, tym lepsze są warunki do
osiągnięcia wysokiej znajomości obcego języka. Ale samodzielne, aktywne podejmowanie komunikacji werbalnej jest ściśle uzależnione od posiadanego kodu i spójnej osobowości. Twórcze włączenie się w kształtowanie własnej znajomości obcego
języka wymaga jednak pewnego poziomu wiedzy językowej i kulturowej.
W języku bowiem, a to najbardziej jest widoczne u dziecka, które dokonuje czegoś więcej, niż tylko zawierza pamięci, każdy postępuje twórczo według niejasno odczuwanych
analogii, poprzez analogie też, nigdy tylko biernie, lecz zarazem zawsze samodzielnie,
człowiek wbudowuje się w wyuczony język obcy20.
Taki sposób opanowania języka obserwujemy u pierwszego pokolenia emigrantów, które mówi w obcym języku przede wszystkim w miejscu pracy. Znane jest
więc słownictwo z danej dziedziny, opanowana skuteczna komunikacja w sytuacjach standardowych, obowiązujących w zawodzie. Emigranci uczą się specyficznej artykulacji (niedbałej, z redukcją grup spółgłoskowych lub elizją głosek), która
negatywnie wpływa na możliwość prawidłowego (zgodnie z zasadami stylistyki
i ortografii) konstruowania tekstów pisanych. A przecież człowiek może, jak mówi
Humboldt, wykraczać poza swój język, „musi jednak schwytać w słowa ulotnego
ducha, by go zatrzymać, a słów używać jako oparcia, ażeby sięgać poza nie coraz
to dalej”21. W rozumieniu Humboldta dwujęzyczność byłaby powiększaniem świata,
a przez to rozszerzaniem bytu jednostkowego. By jednak formować istnienie jednostki, musi ona najpierw mieć skonstruowaną osobowość, jako podstawę do stopniowego rozszerzania bytu. Zwarta struktura osobowości nie jest łatwa do osiągnięcia w niepewnej, zmieniającej się sytuacji emigracyjnego bytowania.
B. Bernstein, Socjolingwistyka a społeczne problemy kształcenia, [w:] M. Głowiński, red, Język i spo­
łeczeństwo, Warszawa 1980, s. 99.
19 20 W. von Humboldt, op. cit., s. 163.
21 Ibidem, s. 165.
Podróże przeklęte 215
B. Bernstein zwróci jeszcze uwagę na fakt, że składnię kodu ograniczonego
(języka niskiego, kodu działania) można opanować w sposób nieformalny i bez wielkiego wysiłku. Nauka przebiega podczas działania i wielokrotnego powtarzania tych
samych fraz. Opanowanie kodu rozbudowanego (języka wysokiego, kodu refleksji)
wymaga rozważań metajęzykowych, a więc nauczania formalnego. Znajomość jedynie kodu ograniczonego zmusza jednostkę do pełnienia określonych ról.
Nawet bardzo dobrze opanowany język kraju przyjmującego nie zawsze daje
możliwość używania języka do przekazywania treści abstrakcyjnych, związanych
z wartościowaniem, przeżyciami duchowymi. Z psychologicznego punktu widzenia
konieczne jest podkreślenie, iż nie można „nakazać” sobie myślenia w nowo poznawanym języku. K. Nellen22, omawiając fenomenologiczne dociekania na temat
języka, twierdzi, że z posiadanego języka nie można zrezygnować. To oznacza prymat języka pierwszego w postrzeganiu, przeżywaniu i opisywaniu świata. Myślenie
o sobie i własnym miejscu w świecie jest więc formułowane w języku macierzystym. Tak ukształtowane pojęcia nie są łatwo przekładalne na język obcy. Z punktu
widzenia filozoficznego rozstrzygał ten problem Humboldt, twierdząc, że słowo nie
jest znakiem istniejącej niezależnie od niego rzeczy czy pojęcia. Jeśli dokonując
przekładu jednego wyrazu konieczne jest użycie kilku słów, to zdaniem filozofa
utracona zostaje moc językowego znaczenia. „Pojęcie, dla którego brak osobnego
wyrazu, jest pozbawione całej żywości oddziaływania słowa jako indywiduum”23.
Stąd problematyka sensu i wartości, tak istotna dla procesu wychowania młodego pokolenia, jest rzadko obecna w rozmowach prowadzonych w języku kraju
przyjmującego. Bowiem należy podkreślić, że „kilka języków to nie kilka oznaczeń
jakiejś rzeczy; są to różne jej oglądy, a gdy rzecz nie jest przedmiotem zmysłów
zewnętrznych, wówczas są to często i rzeczy różne, przez każdego inaczej kształtowane”24. Nie ulega jednak wątpliwości, że poznawanie kolejnego nowego języka
sprawia, że słowo zaczyna przylegać do pojęcia w sposób wzbogacający jego znaczenie. Dla wielu etników nie nauka obcego języka jest problemem, ale umiejętność
dokonania oceny sytuacji komunikacyjnej, czyli wyboru odpowiedniego słownictwa,
reguł syntaktycznych, jakiego dokonałby rodzimy użytkownik języka. Znać znaczenie słowa – jak podkreślał R. Cobb-Stevens25 – oznacza po prostu wiedzieć, jak
w ł a ś c i w i e stosować słowo.
Dla naturalnego przebiegu konwersacji niezbędna jest znajomość konwencji komunikacyjnych. Są nimi postrzegalne cechy aktu komunikacji, odsyłające do wiedzy użytkowników języka26. Pozwala ona właściwie usytuować komunikat, odczytać
22 K. Nellen, „Język” i „świat przeżywany” w myśli Husserla, [w:] Świat przeżywany. Fenomenologia
i nauki społeczne, red. Z. Krasnodębski, K. Nellen, Warszawa 1993.
23 W. von Humboldt, op. cit., s. 216.
24 Ibidem, s. 165.
R. Cobb-Stevens, Filozofia transcendentalna a wspólnota komunikacyjna, [w:] Świat przeżywany...,
op. cit., Warszawa.
25 26 A. Duszak, Tekst, dyskurs, komunikacja międzykulturowa, Warszawa 1998.
216 Jagoda Cieszyńska
prawidłowo intencje nadawcy. Ważna jest nie tylko intonacja wypowiedzi, ale także
wybór słów, struktur składniowych i styl wypowiedzi27. Funkcjonowanie tych sygnałów jest kulturowo nacechowane i uruchamia skonwencjonalizowane oczekiwania mówców i słuchaczy. Owe sygnały kontekstualizacyjne są metakomunikatem,
pozwalającym na utworzenie ramy, w której dokonuje się proces interpretacji aktu
komunikacji. Wiedza kontekstowa użytkowników języka (emigrantów i ich dzieci) jest różna. Ma to zasadniczy wpływ na porozumiewanie się emigrantów także
z własnymi dziećmi, posługującymi się L2 jako językiem funkcjonalnie pierwszym.
Nawet wiedza kognitywna o rzeczywistości pozajęzykowej musi być odmienna
u emigrantów i ich dzieci. Nie chodzi tylko o doświadczenia życiowe, ale o konteksty kulturowe, warunki, w jakich były one nabywane. Natomiast znajomość społeczno-kulturowych uwarunkowań procesów porozumiewania się nabywana jest przez
emigrantów tylko wówczas, gdy mają oni możliwość wchodzenia w interakcje z rodzimymi użytkownikami języka w różnorodnych sytuacjach społecznych.
Kontekst – twierdził A. Duszak28 – jest światem wypełnionym ludźmi, którzy
mają społeczną, kulturową i indywidualną tożsamość, posiadają wiedzę, przekonania, cele, pragnienia i którzy wchodzą ze sobą w kontakty społeczne. Analizując sytuację socjolingwistyczną emigrantów, należy uwzględnić funkcjonowanie dwóch
warstw komunikatu: warstwy właściwej (podstawowej), wynikającej z treści semantycznych, oraz dodatkowej (meta), wskazującej, jak należy interpretować tę
pierwszą29.
W pewnym więc sensie etnicy i ich dzieci mają utrudniony proces budowania związków uczuciowych w rodzinie, a w konsekwencji w dorosłym już życiu.
Ograniczenie możliwości werbalnego przekazywania jednostkowych doświadczeń,
uczuć i wartości ustala taką formę relacji wewnątrzrodzinnych, które wykluczają wzajemny wpływ na siebie członków interakcji. Oddziaływanie to jest ważne
w procesie wychowania, budowania wzorów relacji społecznych i kształtowania się
uczuć wyższych. Tożsamość kodu potrzebna jest rodzicom do głębszego rozumienia
dzieci, motywacji ich postępowania i hierarchii wartości wpływającej na wybory
życiowe. Prawidłowy proces wychowawczy opiera się na założeniu wzajemności
oddziaływań, wspólnoty opartej na równorzędności podmiotowej. Tylko w taki sposób można nauczyć się naprzemienności ról, kochać, gdy się jest kochanym, dawać,
gdy się samemu bierze, odczuwać i rozumieć emocje innych, gdy się je samemu
odczuwa i potrafi n a z w a ć. Umiejętności takie, niezwykle pożądane społecznie,
kształtowane są w domu rodzinnym.
Parafrazując stwierdzenia Bernsteina, można powiedzieć, że zmiana języka
komunikacji zmienia pełnione w społeczeństwie role. Bardzo wyraźnie widać to
podczas rozmów etników z ich dziećmi. Gdy z jakiegoś powodu (obecność kogoś
niewładającego językiem polskim) zaistnieje konieczność wyboru drugiego języka
27 Ibidem.
28 Ibidem.
29 Ibidem.
Podróże przeklęte 217
komunikacji, dzieci zwracają się do rodziców inaczej. Pojawia się forma ty, dziecko
mówi głośniej, więcej, częściej włącza się do ogólnej rozmowy niż ojciec lub matka.
Tak jakby role zostały zamienione. Fakt ten jest zrozumiały, bowiem dzieci emigrantów zawsze posługują się językiem obcym lepiej niż ich rodzice. Lepiej – oznacza
nie tylko prawidłową artykulację i prozodię właściwą językowi Nowej Ojczyzny, ale
także dysponowanie rozbudowanym słownictwem i opanowanie reguł systemowych,
społecznych, sytuacyjnych i pragmatycznych. Obraz rodziców (jako pokolenia) zostaje w ten prosty sposób pozbawiony atrybutu mądrości, przynależnego im do tej
pory. Szacunek okazywany starszemu pokoleniu jest potrzebny dzieciom do poczucia
bezpieczeństwa, płynącego między innymi z poczucia ciągłości. Oczywiście nie tylko formy adresatywne niweczą dotąd ustalone hierarchie społeczne, także tematyka
niektórych rozmów. Istnieją takie problemy, których omawianie bywa zwyczajowo
(kulturowo) zamknięte w ramach jednego pokolenia. Można niemal mówić o szoku
kulturowym, spowodowanym utratą znanych symboli i znaków. Zjawisko to jednak
dosięga wszystkich członków interakcji – zarówno młode jak i średnie pokolenie
– burząc ustalony dotąd społeczny porządek30.
Należy jeszcze pamiętać, że „do tego, co mówimy w naszym języku werbalnym, stale dorzucamy powiadomienia o naszych rzeczywistych uczuciach wyrażane
w niemym języku – języku naszego behawioru. Niekiedy inne narody rozumieją
nas właściwie, częściej jednak nie”31. W uczeniu się języka i w komunikowaniu się
językowym równie ważne jest to, co nabywane kulturowo. „Komunikacja językowa powiązana jest ściśle z używaniem uwarunkowanych kulturowo kodów parajęzykowych, na które składają się: wyraz twarzy, gesty, ruchy głowy i reakcje całego ciała mówiących. W pewnych wypowiedziach środki parajęzykowe odgrywają
istotniejszą rolę niż słowo”32. Zważywszy odmienności kulturowe, charakteryzujące
Polaków, łatwo dostrzec różnorodność kodów parajęzykowych. Polski rozmówca
w codziennej rozmowie rzadko (chyba, że robi to świadomie, chcąc ukryć swe emocje) kontroluje wyraz swojej twarzy. Polska kultura w pewnym sensie wymaga harmonii mimiki i słowa. Niemieckojęzyczna, anglojęzyczna kultura nakazuje w tym
względzie powściągliwość. Gestykulacje towarzyszą Polakom jako składnik wypowiedzi, z pewnością nie tak ważny jak dla Włocha, ale istotniejszy niż dla Austriaka,
Niemca czy Anglika. Także ruchy głowy i zbliżenie całego ciała w kierunku rozmówcy. Wystarczy przyjrzeć się ludziom stojącym w kolejce na dworcu w Polsce
i w innych krajach Europy, by dostrzec zasadnicze różnice w dopuszczalnej bliskości. Dystans między dwiema nieznanymi sobie osobami jest warunkowany kulturowo. Od stopnia, posiadanej kompetencji językowej i parajęzykowej użytkownika
języka zależy „skuteczność i łatwość jego społecznego bycia z innymi użytkownikami tego języka”33.
30 W.G. Stephan, C.W. Stephan, Wywieranie wpływu przez grupy. Psychologia relacji, Gdańsk 2003.
31 E.T. Hall, Bezgłośny język, Warszawa 1987, s. 22.
32 S. Grabias, Język w zachowaniach społecznych, Lublin 1997, s. 117.
33 A. Duszak, op. cit., s. 328.
218 Jagoda Cieszyńska
Kultura dostarcza jednostkom kontekstu do rozumienia zachowań językowych.
W treningu komunikacji międzykulturowej konieczne jest przyswojenie sobie umiejętności prawidłowego interpretowania zachowań przedstawicieli danej kultury
w taki sposób, jak czynią to jej członkowie.
Osoby dorosłe, które zdecydowały się na życie w nowej ojczyźnie, zwykle nie
zdają sobie sprawy z konsekwencji psychologicznych takiego kroku. Oprócz nauczenia się nowego języka czy też korzystania z wyuczonego języka obcego, ale używanego w naturalnym środowisku, emigrant stoi przed koniecznością budowania nowej
tożsamości kulturowej. Konieczność kształtowania odpowiadającej nowym warunkom tożsamości kulturowej jest zdeterminowana tym, że funkcjonujący w Starej
Ojczyźnie tradycyjny system wartości ulega dekompozycji34. Rozbicie to wynika
przede wszystkim z silnie odczuwanego oddzielenia roli i osoby. Wciąż jeszcze jest
się Polką/Polakiem z wyniesionym z domu sposobem postrzegania świata i reagowania na różnorodne sytuacje, rozpoczyna się jednak grać n o w e role: pracownika,
sąsiada, petenta, obywatela w nowym kraju. Wybór, jak się zachować – czy według
zinterioryzowanych wzorów, czy zgodnie z istniejącymi standardami – nie jest łatwy.
Tym trudniejszy, im bardziej zintegrowana była osobowość emigranta przed opuszczeniem własnego kraju.
Zdolność rekompozycji nowych elementów tożsamości jest warunkiem osobowego i kulturowego rozwoju, umożliwia wychowanie kolejnego pokolenia zasymilowanego, jednakże posiadającego świadomość wartości płynących z kultury rodziców. Rekompozycja nie oznacza jedynie rezygnacji z utrwalonych wzorców zachowań i funkcjonującej hierarchii wartości. „Próby wypracowania nowych form samookreślenia stają się rodzajem wyzwania, które angażuje najbardziej twórcze aspekty
osobowości i wymaga czegoś więcej niż bezkonfliktowych form przystosowania”35.
Porzucenie obowiązujących dotąd schematów zachowań i wypracowanej hierarchii
wartości może być szansą rozwoju, ale także prowadzić do rozchwiania spójności
osobowości, problemów z samoidentyfikacją, do poczucia odrzucenia i dezorientacji wobec przynależności grupowych. Pozbawienie możliwości identyfikowania się
z nową społecznością wpływa negatywnie na podejmowanie i uczenie się nowych
ról. Identyfikację społeczną rozumiem tak, jak ją tłumaczył L. Kołakowski36, to znaczy jako poczucie, że los zbiorowości jest naszym losem.
Korporowicz37, pisząc o „dramaturgii kulturowych ambiwalencji”, podkreślał, że
wielość identyfikacji prowadzi do mieszania kodów i konwencji komunikacyjnych.
Ten swoisty eklektyzm nie może być podstawą do budowania spójnej struktury osobowości. Zgoda na wewnętrzne sprzeczności, przypadkowe wybory reguł działania,
daje w konsekwencji poczucie relatywizmu wartości i prawd dotąd uznawanych za
niepodważalne. Negacja funkcjonujących schematów niszczy poczucie bezpieczeń34 Por. co na ten temat pisze L. Korporowicz, op. cit..
35 Ibidem, s. 34.
36 L. Kołakowski, op. cit..
37 L. Korporowicz, op. cit..
Podróże przeklęte 219
stwa, bez którego niemożliwe jest skuteczne wypełnianie ról społecznych. Wśród
emigrantów szczególnie silnie obserwuje się zachwianie wartości rodzinnych i religijnych, regulowanych w starym kraju w dużej mierze przez nacisk grupy społecznej, której było się członkiem. Tymczasowość miejsc pracy, miejsca zamieszkania,
warunki życia w strukturach nowoczesnego państwa wysokich cywilizacji ułatwiają
odejście od dotychczasowych norm regulujących zachowania. Ale emigrant nie dostaje nic w zamian, pozostaje bez steru na pełnym morzu. Skutki są często bardzo
dramatyczne. Stąd nacisk niektórych krajów przyjmujących, by emigrowały całe
rodziny.
W budowaniu nowej tożsamości najistotniejsze jest poznawanie języka kraju
przyjmującego. „Gdy pojęcia bądź rozróżnienia są ważne w danej kulturze, to znajduje to odzwierciedlenie w języku, który następnie pomaga ludziom radzić sobie
z powszechnymi w tej kulturze sytuacjami i zachowywać się w odpowiedni sposób”38.
Wraz z językiem poznawana jest kultura i, co najważniejsze dla emigrantów, struktura społeczna. Aby skutecznie działać w społeczności, konieczna jest umiejętność
komunikowania się zgodnie z wypracowanymi w danej grupie regułami. Emigranci
muszą się nauczyć nie tylko nowego języka, ale także nowych reguł zachowania,
nowej hierarchii wartości. Muszą porzucić stosowane dotąd schematy zachowań.
D o p ó k i t e g o n i e z r o b i ą, n i e z o s t a n ą z a a k c e p t o w a n i
p r z e z n o w ą g r u p ę39.
Wielu emigrantów decyduje się, choć nie zawsze świadomie, na tożsamość
podwójną. Walzer40 nazwał ją tożsamością „kreskowaną” (hyphenated), zróżnicowaną według różnych kryteriów. Sądzę, że niekoniecznie musi to być kryterium
polityczne41. Pogląd ten może być prawdziwy dla społeczności amerykańskiej, wydaje się jednak nie odzwierciedlać procesu kształtowania podwójnej tożsamości
w Europie. Tożsamość imigrantów często odnosi się do przyswojenia i akceptowania reguł społecznych bez identyfikacji politycznej. Jestem sceptyczna wobec
tych poglądów Walzera42, zbyt łatwo dajemy się bowiem uwieść prostocie takiego
rozwiązania. Podwójna tożsamość z psychologicznego punktu widzenia nie jest
pożądana. Poza oczywiście sytuacją, gdy mamy do czynienia z dzieckiem, którego rodzice są przedstawicielami różnych narodowości. W tym wypadku taka podwójność jest naturalna, zwykle wzbogacająca i nie prowadzi do poczucia braku
własnych korzeni.
38 M. Argyle, Psychologia stosunków międzyludzkich, Warszawa 1991, s. 239.
39 Ibidem.
40 M. Walzer, O tolerancji, Warszawa 1999.
Walzer w swojej książce w ten sposób dowodzi swoich racji: „Na przykład «kreska» w zbitce «włoskoamerykańskiej» jest symbolem zaakceptowania «włoskości» przez innych Amerykanów; symbolem uznania, że «Amerykanin» oznacza tożsamość polityczną, pozbawioną mocnych czy specyficznych wymogów
kulturowych. Ma to rzecz jasna tę konsekwencję, że «Włoch» oznacza tożsamość kulturową pozbawioną
implikacji politycznych”. Ibidem, s. 46.
41 42 Ibidem.
220 Jagoda Cieszyńska
Aby nie doprowadzić do negatywnej dezintegracji43 osobowości, pierwsze pokolenie imigrantów musi rozumieć swoją tożsamość w kategoriach odpowiedzialności.
Chodzi tu o pewne konsekwencje psychiczne manifestujące się w lojalności wobec
nowej ojczyzny. Imigrant musi być jednak w pełni świadomy swojej odrębności
kulturowej. W przeciwnym razie, pozbawiając się korzeni, straci oparcie konieczne
do budowania hierarchii wartości i celów.
Osobowościowy system kulturowy – zauważa J.J. Smolicz – może być więc rozpatrywany jako pośredniczący pomiędzy kulturą grupy a prywatnym światem jednostki.
W przypadku identyfikacji mamy rzeczywiście do czynienia z indywidualnymi postawami wobec wartości podstawowych dla danej grupy społecznej44.
To właśnie zagubienie rodziców na drodze poszukiwania nowej tożsamości powoduje rozluźnienie więzi rodzinnych u dzieci etników, dramatyczne robicie osobowości, negowanie rzeczywistości, oskarżanie społeczności o wykluczenie i brak
perspektyw.
Niektórzy socjopsychologowie45 proponują stosowanie różnych metod edukacyjnych dla osób decydujących się na dłuższy pobyt w innym kraju. Treningowi
komunikacji międzykulturowej są poddawani dyplomaci, biznesmeni i oficerowie sił
zbrojnych. Podczas zajęć stosuje się różne metody, może to być odgrywanie ról i symulacje – technika sprawdzona także w terapii. Skuteczne jest także wykorzystanie
tzw. asymilatorów kultury, czyli nauczanie reakcji odpowiednich dla ról pełnionych
przez członków społeczności w danym kraju46.
Pierwsze pokolenie emigrantów musi poznać kulturowe wyznaczniki zachowań
społeczności kraju przyjmującego, aby zgodnie z nimi współdziałać w nowej grupie
społecznej. Musi jednak być świadome, że przyjmuje pewne zachowania ze względu na grupę, w której przyszło mu żyć. Empatia może być dobrym wyznacznikiem
przejmowania wzorów zachowań dla poszczególnych ról. Imigrant powinien jednak
mieć głęboką świadomość obiektywnych wartości swojej rodzimej kultury i pozostać jej wierny w związkach rodzinnych. Dzieci będą czerpały z tego źródła na tyle,
na ile będzie to możliwe w indywidualnych sytuacjach, wyznaczonych przez osobowość, temperament, częstotliwość i jakość kontaktów z krajem przodków.
Etnicy powinni dążyć do integracji z wybraną przez siebie społecznością z zachowaniem jednakże swych indywidualnych rysów, tworzą się wówczas „spersonifikowane wersje kultury grupowej, wiele różnych sposobów bycia członkiem tej czy
43 Stosuję przymiotnik „negatywna” z powodu funkcjonującego w psychologii terminu „dezintegracja
pozytywna”, która jest etapem budowania osobowości osiąganym podczas terapii. Por. np. K. Dąbrowski,
Dezintegracja pozytywna, Warszawa 1979.
44 J.J. Smolicz, Język jako wartość podstawowa kultury, [w:] W. Miodunka, red., Język polski w świecie,
Kraków 1990, s. 31.
45 M. Argyle, op. cit.
Więcej na ten temat w: S. Bochner, ed., Intercultural Communication; P. Collet, ed., Social Rules
and Social Behaviour oraz D.W. Brislin, P. Pedersen, Cross-Cultural Orientation Programs, New York
1976.
46 Podróże przeklęte 221
innej grupy, które członkowie owej grupy muszą tolerować choćby dlatego, że sami
są tolerowani przez społeczeństwo jako całość”47. W takiej sytuacji jest także możliwe przekazywanie niektórych wzorców kultury mniejszości kulturze większości.
Od kultury jedzenia (co, jak się wydaje, dzieje się dziś powszechnie i szybko) do
literatuty i sztuki. Ludzie z łatwością odrzucają swoje uprzedzenia rasowe, gdy mają
ochotę zjeść coś dobrego lub egzotycznego. Ksenofobicznie nastawieni do Żydów
Francuzi chętnie objadają się gęsimi wątróbkami, a zagorzali przeciwnicy muzułmanów ochoczo posilają się kebabem. Z psychologicznego punktu widzenia jest to
bardzo ciekawe zagadnienie. Być może integrację należy rozpoczynać od wspólnego
posiłku. Nie bez powodu „technika obiadu”, znana doskonale naszym przodkom,
stosowana jest powszechnie w świecie biznesu.
Omawiając kształtowanie się tożsamości z punktu widzenia socjologii, Giddens48
zwracał uwagę na umiejętność odtwarzania i samodzielnego wytwarzania pewnych
konwencji społecznych. Muszą one podlegać refleksyjnej kontroli, aby jednostka
mogła sprawnie funkcjonować w różnorodnych, zmieniających się sytuacjach społecznego życia codziennego. Dopiero uświadomiona interioryzacja reguł społecznych może dać emigrantowi poczucie wspólnej rzeczywistości, która zawiera element stałości i przewidywalności. Dopiero wówczas może wytworzyć się podstawa
bezpieczeństwa ontologicznego.
W strukturze tożsamości niezwykle ważną rolę odgrywa wykonywana praca.
W sytuacji imigrantów plasuje się ona często poniżej wykształcenia zdobytego
w starym kraju. Obserwuje się prawidłowość: im wyższe wykształcenie, tym większy rozdźwięk między stanowiskiem zajmowanym w starej ojczyźnie, a obecnie
pełnioną funkcją49. Np. lekarz polski pracuje jako masażysta, leśnik jako ogrodnik,
inżynier jako technik itp. Każdorazowa utrata pracy powoduje „społeczną bezdomność”50, wyzwalającą stopniową utratę poczucia własnej wartości i sensu życia. Jak
prorokuje autor Życia na przemiał, dla ludzi wykluczonych i spisanych na straty nie
przewidziano dróg powrotu do pełnego członkostwa w społeczeństwie. Sam wybór
pracy – twierdził Giddens51 – i środowiska, w którym się jest zatrudnionym, stanowi
podstawowy czynnik wyboru stylu życia. Socjolog ten widzi możliwość dokonywania takiej selekcji jako warunek formowania się tożsamości. Bowiem wszystkie wybory są nie tylko decyzjami, co robić, ale kim być. Emigrant wielokrotnie znajduje
się poza potencjalnymi wyborami.
Mieszkańcy Europy traktują pracę jako środek do radzenia sobie z problemami
formowania się społeczności52. Jeśli ktoś posiada pracę, nawet będąc emigrantem,
może spodziewać się akceptacji swojej indywidualnej tożsamości oraz posiadania
47 M. Walzer, op. cit., s. 50.
48 Por. A. Giddens, op. cit.
49 Informacje te dotyczą postsolidarnościowej emigracji w latach 1981–1990.
50 Z. Bauman, op. cit.
51 A. Giddens, op. cit..
52 Z. Bauman, op. cit..
222 Jagoda Cieszyńska
bezpiecznej pozycji społecznej. Jeśli jednak jego stanowisko uniemożliwia obywatelowi danego kraju uzyskanie zatrudnienia, wtedy etnik widziany jest jako osoba
burząca porządek społeczny. Taka ambiwalencja stanowi tlące się niezmiennie zarzewie konfliktów etnicznych.
Na stosunek dzieci do rodziców-emigrantów ogromny wpływ mają media.
Kształtują one pewne narodowe stereotypy, nie pozwalające młodemu pokoleniu na
budowanie tożsamości na bazie pochodzenia. Telewizja tworzy także mit dobrego rodzica – nabywającego dobra materialne. Obiekty pożądania tym bardziej wydają się
dzieciom fascynujące, im mniejsze szanse ma pokolenie rodziców na ich zdobycie.
Odczuwana bezradność i niedoskonałość rodziców, jako potencjalnych nabywców,
jest zagrożeniem dla poczucia bezpieczeństwa dziecka. Zachwianie pozytywnego
obrazu rodzica z powodu jego domniemanej niewydolności jako konsumenta jest
konsekwencją dziecięcego oglądu sytuacji. Powoduje (u dzieci i rodziców) poczucie
przegranej. Brak możliwości zdobywania dóbr naznacza piętnem niższości. Zdaniem
Baumana53, awans w hierarchii społecznej mierzony jest rosnącą możliwością natychmiastowego zaspokajania wszelkich swoich pragnień. Telewizja kreuje właśnie
taki obraz rzeczywistości, tworząc wizję świata współczesnego przedszkolaka, ucznia i dorosłego. Kiedy człowiek jest już tylko – jak alarmuje Heidegger – dostawcą
zasobu, „wtedy idzie on samą krawędzią przepaści, tam mianowicie, gdzie jego samego trzeba ujmować tylko jako zasób”54. Negatywna ocena osób znaczących zaburza proces wychowania tak mocno, że średnie pokolenie przeciętnie zarabiających
może już myśleć o sobie jak o pustych opakowaniach plastikowych, które nie tylko
są zbędne, ale jeszcze nie ma się ich gdzie pozbyć55.
M. Schlottmann zwróciła uwagę na jeszcze jeden istotny czynnik wpływający
na widzenie własnej osoby przez emigranta56. Pracodawcy niemieccy zwracali się do
emigrantów formą poufałą (ty) uproszczonym językiem (pidżinem) nawet wówczas,
gdy rozmówca władał biegle obcym językiem. W ten sposób pracownik traktowany
był jak obywatel o niższym statusie społecznym i intelektualnym!57 Miało to zasadniczy wpływ na dalsze losy emigranta.
Im szybciej i lepiej opanuje się reguły społeczne, obowiązujące w kraju przyjmującym, tym większe są szanse na zdobycie pozycji społecznej, zawodowej i eko53 Ibidem.
54 M. Heidegger, Technika i zwrot, Kraków 2002, s. 34.
55 Z. Bauman, op. cit.
M. Schlottmann, Wpływ czynników pozajęzykowych na nabywanie języka drugiego (niemieckiego) na
przykładzie polskich emigrantów w Niemczech, „Przegląd Polonijny” 1995, z. 4. Badania dotyczyły emigracji inteligenckiej (z lat osiemdziesiątych) w Niemczech.
56
57 Mam okazję obserwować zachowania nauczycieli w Ośrodku dla Dzieci Niesłyszących, którzy do rodziców niesłyszących zwracają się przez ty, zaznaczając w ten sposób różnice społeczne między rozmówcami. Odmiennośc ta dotyczy poziomu opanowania komunikacji językowej. Jednakże forma, w jakiej
zwracamy się do partnera komunikacji, warunkuje nasze o nim myślenie. Obniżenie oceny rodzica niesłyszącego (z powodu jego niemożliwości podjęcia skutecznej komunikacji językowej) niweczy współpracę
dotyczącą procesu wychowania i nauczania dziecka.
Podróże przeklęte 223
nomicznej odpowiadającej zdolnościom i ambicjom. Kultura bowiem jest wiedzą
społeczną, pozwalającą r o z u m i e ć świat i s k u t e c z n i e w nim działać.
Jeśli ktoś rzeczywiście chce pomóc we wprowadzeniu zmian w kulturze, powinien zacząć
od zorientowania się w tym, co dzieje się na poziomie nieformalnym, precyzyjnie odgadnąć, które z nieformalnych przystosowań ma największe szanse powodzenia w życiu
codziennym, i wreszcie sprawić, by dotarło to do świadomości zainteresowanych – radził
Hall58.
Z badań dotyczących tożsamości etnicznych wynika postulat kształtowania „nowej etniczności”. W jej strukturze znajduje się zarówno tożsamość z rówieśnikami
z krajem urodzenia jak i poczucie więzi z kulturą i językiem przodków. Będąc kimś
nowym, nie przestaje się być kimś indywidualnym, wyodrębnionym (s w y m p oc h o d z e n i e m). Identyfikacja drugiego pokolenia emigrantów polegałoby wówczas na „podwajaniu tożsamości”, bez konieczności dokonywania jednoznacznych
wyborów59. Taka kompozycja tożsamości nie pozbawia młodego człowieka korzeni
i nie pozostawia go w pustce, gdy zadaje sobie odwieczne pytanie okresu młodzieńczego: kim jestem? dokąd idę?
Tożsamość dzieci urodzonych na obczyźnie byłaby więc tożsamością definiowalną przez w s p ó l n o t o w o ś ć i zarazem r ó ż n o r o d n o ś ć,
o d m i e n n o ś ć, i n d y w i d u a l n o ś ć. Chodzi wszak także i o to, by
wspólnota nie dążyła do zawłaszczenia, a odmienność nie stawiała się ponad racjami
wspólnoty. W tak uformowanej strukturze tożsamości mamy wszystko to, co obserwowalne i ujęte racjonalnie (podobieństwa), jak i to, co odczuwane, emocjonalnie
odbierane dzięki intuicji (różnice).
Dzięki takiemu oglądowi problemu dostrzec można istotny aspekt psychologiczny. Jak pozbawić pokolenie dzieci emigrantów lęku przed innością? Wielokrotnie
różnice postrzegane są subiektywnie jako cechy wyłączające z grupy. Tolerancja,
głoszona przez współczesne cywilizacje, ma swoje drugie oblicze. Jest często tolerancją p r z y z w a l a j ą c ą na odmienność, ale w y k l u c z a j ą c ą ze społeczności. Subiektywne odczucie odrzucenia i rzeczywista niechęć do akceptowania
w grupie Innych wyzwala u dzieci tendencje do wtopienia się w tło, przejmowania
sposobów zachowania, myślenia, ubierania się, charakteryzujących grupę pożądanej
przynależności. Ta symboliczna przemoc, jakiej ulegają dzieci, jest także problemem
etycznym. Jednostki żyjące pod presją mogą potencjalnie w przyszłości stać się osobami wywierającymi presję na innych (często słabszych), jednostkami afirmującymi
posiadanie, także, czy może głównie, władzy60. Tożsamość definiowalna jedynie poprzez to, co jednakowe, prowadzi do unifikacji, która jest zawsze groźna dla rozwoju
jednostki i społeczeństwa, rodzi tendencje nacjonalistyczne.
58 E.T. Hall, op. cit., s. 104.
M.M. Urlińska, Edukacyjne problemy tożsamości polskiej wśród obcych, [w:] T. Szkudlarek, red.,
Różnica, tożsamość, edukacja. Szkice z pogranicza, Kraków 1995.
59 60 Prawdziwość tych sądów potwierdzają zamieszki we Francji w listopadzie 2005 roku.
224 Jagoda Cieszyńska
Damned Journeys
Abstract
The article presents the psychological, philosophical, and sociolinguistic aspects of emigration and assimilation. It discusses consequences of bilingualism and biculturalism for the
first and second generation emigrants.
Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis
Folia 44
Studia Historicolitteraria VII (2007)
Zdzisława Orłowska
Językowe podróże dzieci niesłyszących
Nie można uciec od samego siebie,
przenosząc się z miejsca na miejsce.
E. Hemingway
Przez całe nasze życie zmierzamy w jakimś kierunku. Podróżujemy na jawie
i we śnie, w marzeniach, pragnieniach. Nasze życie jest podróżą w przestrzeni
i w czasie. Każdy z nas podąża własną drogą. Myślimy, że dzięki tej podróży będziemy lepsi, mądrzejsi, po prostu doskonalsi. Walczymy z przeciwnościami, które
każdego dnia wyrastają przed nami. Zdobywamy doświadczenie i jesteśmy z siebie
dumni. Czasem narzekamy, wiele razy mamy ochotę zatrzymać się i nie pędzić już
przed siebie. Aby podjąć taką podróż, nie potrzebujemy biletu. Czy jednak na pewno? Może tym biletem są sprawności, umiejętności i talenty, które otrzymaliśmy od
Boga i teraz skrupulatnie, każdy na swój sposób, staramy się je pomnażać. Dokąd
w takim razie podróżują pozbawieni tych sprawności, np. niesłyszący, którzy przyszli na świat bez zdolności odbierania dźwięków, a w konsekwencji mają problemy
z językową komunikacją? Dlaczego mimo wszystko podejmują trudy podróży, której celem jest opanowanie języka? Czy ich język może się na tyle rozwinąć, by bez
problemów mogli mówić o świecie, w którym żyją, żeby mogli lepiej rozumieć?
Wszystko wskazuje na to, że tak. Wiele jednak zależy od momentu rozpoczęcia
terapii i sposobu jej prowadzenia. Dzieci niesłyszące mocno tkwią w rzeczywistości, w świecie, który dzieje się tu i teraz, trudno mówić im o przeszłości, wybiegać
w przyszłość, operować metaforą, zrozumieć pojęcia abstrakcyjne. W związku z tym
ich wypowiedzi są często ubogie i to zarówno jeśli chodzi o leksykę, jak i gramatykę. M. Tomasello zwraca uwagę, iż
konstrukcje językowe są szczególnym rodzajem symboli językowych i uczenie się ich,
czyli uczenie się złożonych całości symbolicznych, skonwencjonalizowanych w procesie historycznym w taki sposób, by spełniały złożone funkcje komunikacyjne, wskazuje
dzieciom aspekty ich doświadczenia, których inaczej mogłyby nie zauważyć (np. dzielenie świata na zdarzenia i uczestników; rozpatrywanie zdarzeń z różnych perspektyw, które są w różnym stopniu związane z bieżącą sceną wspólnej uwagi; tworzenie konstrukcji
226 Zdzisława Orłowska
abstrakcyjnych, za pomocą których można rozpatrywać każde zjawisko pojawiające się
w doświadczeniu w terminach właściwie każdego innego zjawiska)1.
Co przychodzi naturalnie osobom słyszącym, niesłyszący muszą zdobywać
z wielkim trudem i w wielu przypadkach nieskutecznie (uczniowie szkół specjalnych
dla niesłyszących).
W procesie komunikacji posługujemy się słowami, które niosą odpowiednie
znaczenia i mogą układać się w zdania. Nawet jeśli w codziennym dialogu używamy tylko pojedynczych wyrazów czy zdań, to one jednak tworzą spójną całość czyli
tekst. Słownik terminologii językoznawczej podaje następującą definicję tekstu:
Jest to ciąg linearny elementów i struktur językowych (fonicznych, morfologicznych,
syntaktycznych) tworzący określoną strukturę relacyjną (pozycyjną). Przeciwieństwem
tekstu jest system jako układ tych samych elementów i struktur, ale przeciwstawiających
się sobie w sposób wielokierunkowy na zasadzie opozycji jakościowych (treściowo-zakresowych)2.
Ponadto z tekstem wiążą się jeszcze inne pojęcia: komunikatywności i poprawności gramatycznej oraz semantycznej, a także spójności (spójność gramatyczno-formalna
zdań jest nazywana kohezją, natomiast spójność semantyczna to koherencja). Funkcja
komunikatywna języka w tym samym Słowniku jest definiowana następująco:
istotna funkcja języka, polegająca na tym, że język służy komunikacji, tj. przekazywaniu odbiorcy danych treści psychicznych. Wynika ona z funkcji przedstawiającej języka.
Funkcji komunikatywnej podporządkowany jest cały system językowy i jego rozwój.
Język mianowicie nie dopuszcza żadnej takiej zmiany, która by mogła uniemożliwić porozumienie między członkami danej społeczności3.
Zatem skuteczne porozumiewanie się wymaga znajomości języka i form komunikacji, jakimi posługuje się słuchacz lub cała grupa. Kiedy człowiek wybiera
sposoby komunikacji, dobrze mu znane, ale obce odbiorcy, naraża się na niezrozumienie. Łatwo tego uniknie, jeśli treści, które komunikuje, są mu bliskie i proste. Im
trudniejsze treści, tym bariery komunikacyjne będą większe. Co mieści się jednak
pod pojęciem trudnej treści i dla kogo coś będzie trudne, a dla kogo łatwe? Jest to
sprawa względna i zależy od wielu sprawności użytkownika języka. Brak słuchu
jest jedną z wielu przyczyn, która powoduje problemy w komunikacji językowej.
Niesłyszący (osoby prelingwalnie ogłuchłe) mają kłopoty z rozumieniem literatury,
tekstów publicystycznych, pism urzędowych (praktycznie są pozbawieni możliwości
ich rozumienia), także treści przekazywanych werbalnie.
Czy percepcja filmu będzie sprawiała niesłyszącym trudność? Film, operując
obrazem i dźwiękiem, pozwala niesłyszącym choć częściowo odebrać przekazywane
treści. Niestety, jeżeli obraz nie pokazuje zdarzeń, miejsc, postaci znanych dziecku
M. Tomasello, Kulturowe źródła ludzkiego poznawania, Warszawa 2002, s. 213.
1
Słownik terminologii językoznawczej, red. Z. Gołąb, A. Heinz, K. Polański, Warszawa 1970, s. 572.
2
Ibidem, s. 294.
3
Językowe podróże dzieci niesłyszących 227
niesłyszącemu, jeżeli na dodatek umieszczony jest w odległych historycznych czasach, to bariera, jaką muszą pokonać niesłyszący, aby zrozumieć treść filmu, jest
praktycznie nie do pokonania. Dlatego im sceny bardziej realistyczne, im zdarzenia
bardziej prawdopodobne i im szybciej toczy się akcja, tym łatwiej niesłyszącym
pojąć sens filmu.
Aby się przekonać, jak niesłyszący poruszają się w świecie zdominowanym
przez dźwięki i abstrakcyjne pojęcia, jak napiszą o podróży, jak ją rozumieją oraz jak
oceniają, wybrałam film A. Konczałowskiego z 1997 roku pt. Odyseja (w głównych
rolach wystąpili Armand Assante, Isabella Rosselini, Christopher Lee i Geraldine
Chaplin). Chciałam sprawdzić, jak odczytają ten film, co będą umieli o nim powiedzieć słowem, a co obrazem, tym razem stworzonym przez siebie. Po obejrzeniu
filmu uczniowie musieli po pierwsze opisać go językowo, po drugie narysować lub
namalować zapamiętane sceny4.
Odyseja przenosi nas w odległe mityczne czasy. Przedstawione w nim zdarzenia
i postaci realistyczne występują obok fantastycznych, co może stanowić przeszkodę
w odczytaniu filmu, kiedy odbiorca nie korzysta z informacji przekazanych językowo. Jednak z drugiej strony obraz jest na tyle wyrazisty, akcja toczy się wartko,
główny bohater całym swoim ciałem wyraża towarzyszące mu emocje. Większość
scen przedstawia bezkresną podróż, morze, statek. Byłam ciekawa, czy słowa po­
dróż, podróżować pojawią się w wypowiedziach uczniów i w jakim kontekście zostaną użyte. Chciałam też wiedzieć, czy uczniowie zwrócą uwagę na nostalgię bohatera. Czy odczytają jego pragnienie powrotu do domu. Postanowiłam sprawdzić,
czy oddadzą słowem uczucia, które w nich wywołały sceny filmu i czy uporają się
z chronologią wydarzeń, a przede wszystkim, czy zbudują spójne pod względem
gramatycznym i semantycznym teksty?
Zanim grupa trzynastu niesłyszących uczniów (6 dzieci z klasy pierwszej gimnazjum i 7 dzieci z klasy trzeciej gimnazjum specjalnego dla dzieci niesłyszących)
obejrzała fragmenty filmu5, podałam im tytuł ustnie oraz w formie pisemnej na tablicy, a opiekun grupy (uczniowie oglądali film po zajęciach lekcyjnych w internacie)
przekazał im za pomocą języka migowego kilka informacji dotyczących miejsca,
czasu wydarzeń i głównego bohatera.
Pierwszym zadaniem po obejrzeniu filmu, było stworzenie tekstów o tym, co
zobaczyli i co odczuwali w czasie projekcji. Wszystkie cytowane wypowiedzi dzieci
przytaczam z zachowaniem oryginalnej pisowni.
W wyniku eksperymentu powstało trzynaście tekstów. Trzy spośród nich mają
nietypowy układ graficzny. Zdania, które powinny tworzyć całość, zapisywane zosta Zaznaczam, że dzieci nie znały treści filmu, nie znały też mitu o Odyseuszu.
4
Były to sceny przedstawiające dom rodzinny Odyseusza w Itace, narodziny jego syna i otrzymanie
wiadomości o wojnie, podróż Odyseusza do Troi, jego walkę w szeregach Greków i słynny podstęp
z użyciem drewnianego konia. Uczniowie obejrzeli też epizody z powrotnej podróży do Itaki – rozbicie
statku w czasie burzy, spotkanie z Cyklopem, spotkanie z Kirke, odwiedziny króla wiatrów Eola, wizytę
w królestwie umarłych, spotkanie z Syrenami oraz finałowe sceny powrotu bohatera do domu (w sumie
60 min.).
5
228 Zdzisława Orłowska
ły w osobnych linijkach w formie punktów (w jednym przypadku nawet ponumerowanych)6. Pozostałe prace są zapisane zwartym tekstem i sprawiają wrażenie spójnej
całości. Jednakże ulegamy tylko takiej impresji, bowiem w większości wypowiedzi
brak łączliwości logicznej. Każde zdanie stanowi tutaj osobną jednostkę nie powiązaną ze zdaniem poprzednim. W związku z tym można wysunąć przypuszczenie, że
dzieci nie radzą sobie z uporządkowaniem przestrzennym, czasowym i logicznym.
W swoich wypowiedziach badani piszą o tym, że oglądali film pod tytułem...
i w tym miejscu możemy przeczytać:
Historii Odyseusz
Odysilma
Tytuł filmu to Odyseusz!
Oglądołem w filmu „Odyseusz Płynie”
Odyseusz
„Odyseusz płynie”
„Odprusz płynie”
Tylko w czterech pracach pojawia się tytuł, jaki im podałam ustnie i zapisałam.
Nasuwa się następujący wniosek – dla niesłyszących język pisany nie niesie za sobą
znaczenia.
W dziewięciu tekstach brak chronologii, w trzech uczniowie starają się ją zachować, jednak nie pamiętają kolejnych scen i piszą np. A potem dalej ja już niepamię­
tam; Oj nie pamietaj; Nie pamiętaj co dalej. Tylko jedna praca jest uporządkowana
pod względem chronologicznym, można w niej też zauważyć związki przyczynowo-skutkowe. Uczniowie najobszerniej opisali przygodę Odyseusza z Cyklopem.
Widziałam też ich zainteresowanie tymi scenami podczas oglądania filmu. Tylko
w dwóch tekstach nie ma wzmianki o olbrzymie. W żadnej wypowiedzi nie pojawiła
się jednak nazwa Cyklop. Zamiast niej znalazło się wiele innych opisowych określeń
postaci, np.
Wielkie człowiek miał jedno oko.
Wielki Człowiek
pan wysoki ma jedno oczy bardzo wysoki
jakiś wysoki i duży człowiek który miał jedno oko
Duży człowiek miał jeden oko.
Wielka człowieka miał jedną oko
Chłopiec jest śpi. Chłopiec zabić oko.
A to był wielki człowiek, który on ma jeden oko.
olbrzymi
Widziłem Wysoką chłopiec. Wyglądał wysoką: jedno oko, duży stopa, duży dłonie
wielki stopy około 1,5 stopy. Skała chłopiec jest duży ok. 10 metr
Chłopiec duży
Zwraca na to także uwagę w swoich badaniach M. Korendo, Badanie rozumienia tekstów i budowania
wypowiedzi w języku pisanym przez niesłyszących uczniów szkoły specjalnej (klasy gimnazjalne). Praca
doktorska pod kierunkiem dr hab. prof. AP Jagody Cieszyńskiej, Instytut Filologii Polskiej AP, Kraków
2004.
6
Językowe podróże dzieci niesłyszących 229
W filmie powraca motyw podróży, Odyseusz wraz ze swoją załogą płyną statkiem. Uczniowie musieli więc ten motyw zauważyć i pisali o tym. Jednak określenia
podróż czy podróżować zostały użyte tylko przez czterech uczniów i te teksty zacytuję w całości, znalazły się w nich też inne wyrazy, wyrażenia, całe zdania, które
wskazują na przemieszczanie się bohatera.
Magdalena M. kl. III gimnazjum
W Grecji piękny pogody. Odyseusz patrzy wyspa, a szybko biegać do żony,
bo żona ma urodził syn. Żona ma boli brzuch to ciąży. Odyseusz trzymać z żoną.
Leży żony w stajni. Już urodził syn. Odyseusz jest zadowolona. Odyseusz rozma­
wiał z żoną. Odyseusz patrzy ognia. Mama córka rozmawiał z Odyseuszem. Poszedł
Odyseusz, czekał będzie pływanie statki. Odyseusz pić wino. Przyjechał kolegi i
przyjacieli. Żona jest płakałam, bo mój mąż, nie wrócisz do domu, długo trwała woj­
ny. Podróżowanie Odyseusz patrzy wyspa, Odyseusz jest smutno, bo ukochany żona
i syn. Walczył z obcy. Zbudowanie trojańska. Trojańska schował Ludziem. Inne obcy
patrzy Trojańska. Pan myślał dostał nagrodę. A potem w nocy cicho i patrzy. Ludzi
jest śpi, bo dużo pił wino. A później walczyć. Ucieczki do.......... Wygrał Ludzi, bo już
walczy. Podróżowanie, w nocy ludzi i Odyseusz jesteśmy śpi. Rano Odyseusz patrzy
nie widzi. Góry, jego mgła. Odyseusz i ludzi poszedł do jaśnikniec. Wielka pokój.
Ukradł jeść i pić. Przyjechał owca i duży chłopiec. On ma jeden oko, wysokość, naj­
młodszy. Chłopiec rozmawiał z Odyseuszem. Chłopiec jest trochę nerwowy. Chłopiec
zabierać inne tylko jedna chłopiec jeść głowy krwi. Chłopiec jest śpi. Chłopiec zabić
oko. Chłopiec jest zabić oko. Chłopiec wołał jego brat. Odyseusz i Ludzi uciekali
do statki. Daleko podróżował statki. Odyseusz chcę pić wodą, Bóg powietrze rozma­
wiał z Odyseuszem. Bóg powietrze wykołczyć schowam wiatr do torbą. Podróżował
do wyspa. Wyspa Odyseusz patrzy w morze. Patrzy co ci dzieje, to człowiek zmienił
zwierzęta. Odyseusz poszedł do góry.
Zdania w tej wypowiedzi nie łączą się ze sobą, ich znaczenia wzajemnie się
nie nakładają ani nie wynikają z siebie. Tylko w dwóch z nich wyrażone zostało
następstwo czasowe poprzez użycie przysłówków „potem” i „później”. W czterech
pojawił się spójnik „bo”, który wskazuje na powiązania przyczynowo-skutkowe.
Jednak ze względu na trudności budowania gramatycznie poprawnych wypowiedzi
zaciera się to uporządkowanie. Analizowana wypowiedź jest przykładem wpływu
i dosłownego przekładu całych konstrukcji syntaktycznych języka migowego. W budowie zdań najczęściej ujawnia się schemat: podmiot–orzeczenie–dopełnienie, np.
Chłopiec zabić oko. Czasem ten przekład jest nieco zmodyfikowany poprzez próbę odmiany czasownika: Odyseusz patrzy wyspa; Odyseusz patrzy ognia. Ponieważ
w języku migowym nie ma kategorii części mowy i jeden znak może oznaczać rzeczownik, czasownik, przymiotnik, niesłyszący przenoszą to do polszczyzny i piszą
np. Podróżowanie, patrzy wyspa. Dziewczynka ma również problemy ze stosowaniem przyimków, co także wynika z faktu, że użytkownicy języka migowego ich nie
stosują. Magda błędnie dobiera przyimki, np. podróżował do wyspa; nie stosuje ich
w zdaniu, np. Odyseusz patrzy wyspa; umieszcza w miejscach, gdzie są one zbędne,
230 Zdzisława Orłowska
np. Odyseusz trzymać z żoną. Nie potrafi też utworzyć poprawnej formy przypadka
rzeczownika w wyrażeniu przyimkowym, np. schowam wiatr do torbą. W związku
z powyższym intencja autorki jest mało czytelna. Ponadto liczne błędy obserwujemy
w związku podmiotu z orzeczeniem, nie ma świadomości zależności syntaktycznych występujących w zdaniu. Nie potrafi dobrać odpowiedniej liczby czasownika
do podmiotu, np. Przyjechał kolegi i przyjacieli; Inne obcy patrzy; ludzi jest śpi, bo
dużo pił wino; wygrał ludzi; Odyseusz i ludzi poszedł; Daleko podróżował statki.
Używa czasownika w niewłaściwej osobie, np. Odyseusz chcę pić; Bóg powietrze
wykołczyć schowam; żona jest płakałam; mąż nie wrócisz; Odyseusz jesteśmy, a także czasownika w niewłaściwej formie rodzajowej, np. żona ma urodził; mama cór­
ka rozmawiał. Często w wypowiedzi Magdy obserwujemy zdania, w których brak
odmiany czasownika, np. Odyseusz biegać do żony; Odyseusz trzymać; Odyseusz
pić wino; chłopiec jeść; chłopiec zabić. Za taki stan odpowiedzialni są nauczyciele, którzy znak oznaczający w języku migowym czasownik tłumaczą uczniom jako
bezokolicznik.
Ponadto źle stosuje konstrukcje z zastosowaniem orzeczenia imiennego, np.
W Grecji piękny pogody – brak łącznika jest charakterystyczny dla kodu migowego.
W pozostałych przykładach mamy do czynienia z błędną formą orzecznika: Odyseusz
jest zadowolona; Żona jest płakałam; Odyseusz jest smutno; Ludzi jest śpi; Odyseusz
jesteśmy śpi. W tekście występuje też błędna fleksja członów grup syntaktycznych,
np. zaburzone są związki rzeczownika z liczebnikiem, np. jeden oko; jedna chłopiec;
rzeczownika z przymiotnikiem, np. piękny pogody; wielka pokój; czasownika z rzeczownikiem w funkcji dopełnienia, np. Chłopiec wołał jego brat; żona ma urodził
syn; czekał będzie pływanie statki; Odyseusz patrzy wyspa; Odyseusz chcę pić wodą.
Magda ma kłopoty z poprawnym zastosowaniem zaimka, np. Żona jest płakałam, bo
mój mąż; Góry, jego mgła; Patrzy co ci dzieje. Nie zdaje sobie sprawy, że zamiast
powtarzania podmiotu czyli imienia bohatera (tutaj: Odyseusz) mogłaby go zastąpić
zaimkiem on lub zbudować zdanie, w którym informacja o podmiocie może być
przekazana końcówką fleksyjną czasownika. W jej wypowiedzi występują słowa,
których znaczenie z trudnością odczytujemy, np. jaśkiniec (jaskinia), albo wcale nie
rozumiemy, np. wykołczyć. Występują też zdania pozbawione sensu, np. Góry, jego
mgła; Bóg powietrze wykołczyć schowam wiatr do torbą. Uczennica ma problemy
z właściwym stosowaniem spójników w zdaniach złożonych, np. Odyseusz patrzy
wyspa, a szybko biegać do żony, brak spójnika w zdaniu złożonym współrzędnie,
np. Podróżowanie Odyseusz patrzy wyspa, Odyseusz jest smutno; Odyseusz chcę
pić wodą, Bóg powietrze rozmawiał z Odyseuszem; nie stosuje spójnika w zdaniu
złożonym podrzędnie, np. Poszedł Odyseusz, czekał będzie pływanie statki; Żona
jest płakałam, bo mój mąż, nie wrócisz do domu, długo trwała wojny; Patrzy co ci
dzieje, to człowiek zmienił zwierzęta.
Dziewczynka ma problemy z wprowadzeniem do wypowiedzi konstrukcji mowy
zależnej, miesza cechy obu struktur: mowy zależnej i niezależnej, np. Żona jest pła­
kałam, bo mój mąż, nie wrócisz do domu, długo trwała wojny. W tym tekście występuje często zły szyk wyrazów, np. Poszedł Odyseusz; Przyjechał kolegi i przyjacieli;
Językowe podróże dzieci niesłyszących 231
Podróżowanie, w nocy ludzi i Odyseusz jesteśmy śpi. Wynika to z faktu posługiwania
się przez dziewczynkę językiem migowym, czyli niefleksyjnym, wobec czego nie
ma ona świadomości zasad konstrukcyjnych obowiązujących w polszczyźnie jako
języku fleksyjnym.
W wypowiedzi niesłyszącej uczennicy występują dwie formy słowa podróżować
– podróżował i podróżowanie, użyte synonimicznie. Słowo podróżowanie, zastosowane w dwóch zdaniach, ma znaczenie czasownikowe i gdyby te zdania przeformułować tak, aby spełniały wszelkie wymogi poprawności, okazałoby się, że w miejscu
formy podróżowanie powinna się znaleźć forma podróżował jako synonim płynął.
Magdalena B. kl. I gimnazjum
Dawno, Dawno temu był 320 p.n.e. królowa urodził syn. Ludzie podróżuje do
świata. Długo szukali inne ziemie. Wszyscy ludzie znaleźli ziemie. Człowiek poka­
zał duży stóp około 3 m. Nagle ludzie chodzili do jaskini, a słyszę Wielka człowie­
ka miał jedną oko. Wielka człowieka zjadł jedna człowieka. Wszyscy ludzie myśle
o tym jak zabił zły człowieka. Dał alkohol, a spał cicho ludzie uderzył oko. Człowieka
otwiera kamień w jaskinii. Ludzie uciekł z ziemi do inne świat. Syn urosł. Matka
i syn bawili się o tatą. A zatem Chłopiec prosił o bogu powietrzu schowali do beczka.
Podróżuje. Kiedy on spał a chłopiec zabrał powietrz, a otwierał bardzo silny wiatr.
A inne ziemi. Chłopcy zabrali a świnia ani chciałabym jeść. A człowiek mówi że nie
wolno zabił go.
Dziewczynka używa czasownika podróżować, ma jednak problem z stosowaniem form osobowych czasownika. Trudności te, zresztą nie tylko w tym przypadku: ludzie uciekł; ludzie myśle; chłopiec schowali; ludzie słyszę Wielka człowiekai,
są wynikiem używania języka migowego. Magda nie zwraca też uwagi na to, że
rzeczownik wymaga od czasownika formy rodzajowej, np. królowa urodził, i nie
potrafi zastosować poprawnego trybu czasownika, np. Chłopcy zabrali a świnia ani
chciałbym jeść. Niesłyszący nie zauważają konieczności dostosowania wyrazów
do wymagań członów nadrzędnych pod względem fleksyjnym, ponieważ w języku migowym brak jest fleksji, a tym samym nie występują procesy akomodacyjne.
W przytoczonym tekście zaburzone są związki rzeczownika z liczebnikiem, np. jed­
na człowieka; związek rzeczownika z przymiotnikiem, np. inne ziemi; duży stóp;
wielka człowieka; zły człowieka, inne świat; związek czasownika z rzeczownikiem
w funkcji dopełnienia, np. człowiek pokazał duży stóp; zabrał powietrz; chłopiec
prosił o bogu powietrzu. Dziewczynka ma też kłopot z tworzeniem wyrażeń przyimkowych. Brak przyimka w zdaniu jest skutkiem używania języka migowego, np.
cicho ludzie uderzył oko. Duży problem stanowi także dla niej właściwy dobór przyimka, np. Ludzie podróżuje do świata; bawili się o tatą. Podobnie jak większości
niesłyszących brak jej umiejętności posługiwania się czasownikami, np. Nagle ludzie
chodzili do jaskini, a słyszę Wielka człowieka miał jedną oko. Niesłyszący nie radzą
sobie z wielością form fleksyjnych i słowotwórczych tej klasy leksemów. W wypowiedzi Magdy pojawiają się również słowa nieistniejące w języku polskim. Powstają
one, podobnie jak u osób dotkniętych afazją lub dysleksją, na skutek różnych mecha-
232 Zdzisława Orłowska
nizmów językowych. Dziewczynka pomija znaki diakrytyczne: urosł (urósł); opuszcza litery: powietrz (powietrze). Niektóre wypowiedzi są zupełnie niezrozumiałe, np.
A inne ziemi; Chłopcy zabrali a świnia ani chciałabym jeść. W zdaniach złożonych,
rzadko występujących w tym tekście, często niewłaściwie używa spójnika, np. Nagle
ludzie chodzili do jaskini, a słyszę Wielka człowieka miał jedną oko; nie stosuje też
spójnika w zdaniach złożonych podrzędnie, np. Dał alkohol, a spał cicho ludzie
uderzył oko. Chłopiec poprosił o bogu powietrzu schowali do beczka. Nie radzi sobie
również z tworzeniem zdań podrzędnych mowy zależnej, np. A człowiek mówi że nie
wolno zabił go.
Mimo problemów językowych Magda rozumie znaczenie czasownika podró­
żować, jednak jest to rozumienie konkretne. W swojej wypowiedzi nie mówi ani
o celu podróży, ani jej przyczynie. Bez takiego rozumienia niemożliwe jest poprawne stosowanie chronologii zdarzeń.
Wojtek S. kl. III gimnazjum
Oglądołem w filmu „Odyseusz Płynie”. Odys podróżje pojechał statek. Odys
walczył o wolność. Odys szukał zbira dziecko. Odys wymyślił zbudowana koń.
Odyseusz siedziliśmy w konie. Odys idzie cicho na ziemi. Odys Zabrał syrnell,
strzała. Potem podróje statek. Wiedziliśmy na kamieniego Odyseusz szukał duży
Bisukpów. Odyseusz rozmowiał i pił wino. Widziłem Wysoką chłopiec. Wyglądał wy­
soką: jedno oko, duży stopa, duży dłonie. Wysoką Chłopiec Przychodzą do Bisukp.
Leżał w kamieniu. Wysoką Chłopiec chciał rozmawiał z Odys i dał duży talerze
w winy. Wysoką chłopiec spał ubranie. Odys kazał i zbierał ostry drzewo. Wszyscy
Odyseusz pomogał drzewo i wymyślił oko. Wysoki Chłopiec nie patrzą oko. Podróżje
statek do zwierzęta. Odyseusz łamał świnia i zobrał świnia. Odys chodzą do góry
i mówił Anioł. Anitoł daje pory i jadł Odys. Odys chodzą w domu. Odys mówił Bóg.
Zmienił Człowiek Odys nie dał wodą. Szef daje napój pusty. Odys śpał w łóżku.
Dziewczynka chciał kochał Odys. Twój Odys mam statek. Matkę widzę statek. Matkę
chodzą do morza i chciał umarła. Obcy kazał cicho. Odys śpał w statek. Obcy kazał
i pilnuje chłopiec. Obcy zabrał wodą. Podróżje statek do Diabeł.
W tym tekście występuje bardzo dużo słów nieistniejących w polskim systemie leksykalnym. Ich niepoprawność spowodowana jest wieloma mechanizmami
językowymi charakterystycznymi dla procesów nabywania mowy, afazji i dysleksji.
Są to substytucje, np. oglądołem (oglądałem), rozmowiał (rozmawiał), śpał (spał),
zobrał (zabrał); elizje liter, np. podróżje, podróje (podróżuje); anaptyksy, np. anitoł
(anioł), w wyniku czego tekst staje się prawie nieczytelny. Jeżeli formy są bardzo
zniekształcone, np. syrnell, Bisukpów, Bisukp, trudno jednoznacznie stwierdzić, co
one znaczą i jakie procesy wpłynęły na ich ostateczny kształt. Zaburzony jest tu też
związek podmiotu z orzeczeniem poprzez stosowanie przez chłopca błędnej osoby,
liczby i rodzaju czasownika, np. Odyseusz siedziliśmy; Wysoką chłopiec Przychodzą;
Wysoki chłopiec nie patrzą oko; Odys chodzą; Odys mam statek; Matkę chodzą do
morza i chciał umarła; Dziewczynka chciał kochał Odys.
Językowe podróże dzieci niesłyszących 233
Uczeń ma problemy z odczytaniem zależności składniowych między wyrazami
w zdaniu, co w konsekwencji daje liczne błędy w związkach rzeczownika z przymiotnikiem, np. wysoką chłopiec; duży stopa; duży dłonie; ostry drzewo; oraz czasownika z rzeczownikiem w funkcji dopełnienia, np. Wysoką Chłopiec chciał roz­
mawiał z Odys i dał duży talerze w winy; Obcy kazał i pilnuje chłopiec; Obcy zabrał
wodą; Zmienił Człowiek Odys nie dał wodą; Odys podróżje pojechał statek; Odys
wymyślił zbudowana koń; Chłopiec chciał rozmawiał z Odys; zbierał ostry drzewo;
Odys mówił Bóg. W wypowiedzi obserwujemy brak przyimków, np. Odys mówił
Bóg; spał ubranie; a także błędne ich stosowanie, np. oglądołem w filmu; Odys
idzie cicho na ziemi; Leżał w kamieniu; Odys chodzą w domu; Odys śpał w statek.
Ponadto uczeń często używa niewłaściwych formy przypadków po przyimkach, np.
Odyseusz siedziliśmy w konie; Wysoką Chłopiec chciał rozmawiał z Odys; Podróżje
statek do Diabeł. Budując zdania, stosuje niewłaściwe czasowniki, np. Wyglądał wy­
soką: jedno oko, duży stopa, duży dłonie; Odyseusz łamał świnia; czy zaimki, np.
Twój Odys mam statek; przez co zaciera się czytelność tekstu. Nie wie też, że powtarzany w kolejnych zdaniach podmiot Odys może zastąpić zaimkiem. Osoby niesłyszące posługujące się niefleksyjnym językiem migowym każdą informację będą
się starały przekazać w sposób leksykalny.
Autor tego tekstu posiada słabą sprawność językową, buduje wypowiedzi, które
są zupełnie pozbawione sensu, np. Odys szukał zbira dziecko; Odys Zabrał syrnell,
strzała; Wiedziliśmy na kamieniego Odyseusz szukał duży Bisukpów; dał duży talerze
w winy; Wszyscy Odyseusz pomogał drzewo i wymyślił oko; Zmienił Człowiek Odys
nie dał wodą. Także budowanie zdań złożonych gramatycznie poprawnych stanowi
dla niego problem. Chłopiec stosuje w zdaniu niewłaściwe spójniki, np. Matkę cho­
dzą do morza i chciał umarła; Obcy kazał i pilnuje chłopiec. Wojtek konsekwentnie
posługuje się zniekształconymi formami podróżje i podróje, aby pokazać przemieszczanie się statkiem, pływanie. W tych użyciach podróżuje, tak jak w poprzednich
wypowiedziach dzieci, oznacza płynie. Odnosi się więc tylko do konkretnej sytuacji
przemierzania morza. Niesłyszący chłopiec opisał to, co widział. Nie wnikał w warstwę naddaną, bo jego język mu na to nie pozwala.
Artur W. kl.III gimnazjum
(pismo bardzo nieczytelne)
Tytuł filmu to Odyseusz!
Tem film opowiada o starozytnych Greci a dokładnie o podruzach Grekuw statkiem po lądach i oceanaci i morzach! Odyseusz był przywudczom załogi statku
jego zonamu urodziła syna on musiał jomo opuścił pojechał na wojnę i walczył
z Trojanami i wresie się konczyła wojna i wracali do domu ale podrodze się zdarzyły
ruznerzeczy: pierwsza rzecz to spotkanie z Dinołałerem i tam potem on się uciekli
z wyspy i dalej jechali do domu ale podrorze do dom a zwuw napodkali wyszpa to
była jeszcze druga wyszpa tap spodkali [tu 2 nieczytelne słowa] spotkanie przygo­
towywała się Apollo i spieli się na największom górę i znalezli [nieczytelne słowo]
dopłyneli do domu pewnego razu kturym siedziały biekne kopiety płneli asz konczu
234 Zdzisława Orłowska
kture ich czeli zamienicz w [nieczytelne słowo] i oni tam byli bardzi długo nad
morzem ognia i znalezlisię i wresze w noczy kiedy dalej w kobiety spali a wtedy oni
zabłondzili przez buze oni uciekli z wyspy a jego zone a oni dalej płyneli strasliwa
buza Odyseusz przyjechali kawalerowie i [nieczytelne słowo] rozlegia prosicz jom o
rękę a i syn był dorosły o oni dalej płyneli i podrorze się zatrzymali żeby poprosicz
boga oni byli blisko domu a oni ukradli wiatru o pieknom pogode do domu on im dał
burze i oni jom zabrali a on im powiedział żeby nie wypuszczali jom jak nie wruczom
do domu i on goposzłuchał a jego załoga i [3 nieczytelne słowa].
Podobnie jak w poprzedniej wypowiedzi mamy tu do czynienia z wieloma zniekształconymi słowami. Uczeń nie używa znaków interpunkcyjnych, nie wyodrębnia
kolejnych zdań, nie stosuje żadnych reguł ortograficznych, pomija znaki diakrytyczne: starozytnych (starożytnych), podruzach (podróżach), zona (żona), konczyła (kończyła), ruzne (różne), znalezli (znaleźli), dopłyneli (dopłynęli), zone (żonę), pogode
(pogodę), co dowodzi, że także wśród niesłyszących są osoby dotknięte dysleksją.
Przytoczona praca to potok słowny. Spójnik „i” używany zamiast kropki zaciera
jasność tekstu. Chłopiec pisze bardzo chaotycznie i nieczytelnie. Na początku, jako
jedyny w grupie badanych stara się napisać o głównym temacie filmu. Następnie
próbuje przedstawić jego akcję (występują nawet zaimki „on”, „oni” kilkakrotnie
użyte w funkcji anaforycznej), w czym przeszkadza mu zastosowanie licznych nieistniejących w polszczyźnie wyrazów powstałych w wyniku: elizji: Greci (Grecji)
wresie (wreszcie); substytucji: tem (ten), oceanaci (oceanach), zwuw (znów), napo­
dkali (napotakali), wyszpa (wyspa), tap (tam), spodkali (spotkali), zamienicz (zamienić), kopiety (kobiety), asz(aż), strasliwa (straszliwa), prosicz (prosić), czy też kilku
procesów jednocześnie: płneli (płynęli), przywudczom (przywódcą), Dinołałerem
(dinozaurem), spieli (wspięli), bieknie (piękne), konczu (końcu), czeli (chcieli), buza
(burza), wruczom (wrócą), goposzłuchał (posłuchał go). Podobnie jak jego koledzy,
chłopiec ma problemy ze stosowaniem właściwego rodzaju czasownika w związku z rzeczownikiem, np. przygotowywała się Apollo; kopietypłynęli; w związkach
rzeczownika z przymiotnikiem, np. starozytnychGreci; czy czasownika z rzeczownikiem w funkcji dopełnienia, np. napodkali wyszpa; oni ukradli wiatru. Artur nie
stosuje przyimków, np. płyneli strasliwa buza; płneli asz konczu; zgodnie zresztą
z prawidłami języka migowego. Ma też trudności w dostosowaniu odpowiedniej formy fleksyjnej rzeczownika do przyimka: podrorze do dom; i co charakterystyczne dla
osób z dysleksją – łączy przyimki z rzeczownikami w całość. Błędnie stosuje zaimki,
np. on musiał jomo opuścił pojechał na wojnę; tam potem on się uciekli z wyspy;
w tym przypadku zastosował zaimek zwrotny z czasownikiem, który w tej formie
w polszczyźnie nie występuje. W tekście chłopca są też wypowiedzi pozbawione
sensu, np. i znalezli się i wresze w noczy kiedy dalej w kobiety spali; rozlegia prosicz
jom o rękę; w wyniku czego intencja nadawcy jest tylko częściowo czytelna.
Jedynie w tej wypowiedzi został przez dziecko niesłyszące użyty rzeczownik podróż. Jednakże zdanie: Tem film opowiada o starozytnych Grecia dokładnie
o podruzach Grekuw statkiem po lądach i oceanaci i morzach! ma charakter wyćwiczonej formuły. Trudno by tu doszukiwać się sensu nadrzędnego słowa podróż.
Językowe podróże dzieci niesłyszących 235
Teksty powstałe po obejrzeniu filmu dowodzą, że niesłyszący mają problemy
z nazywaniem uczuć i nie umieją językowo oceniać tego, co spostrzegają. Trudno
znaleźć w ich wypowiedziach opisy własnych uczuć wywołanych filmem. Jedynie
dwie prace zawierają ocenę filmu: 1) Ja trochę podobałam na filmie, ale nie wszyst­
ko; 2) Od początku film był nie jest ciekawe. Mnie nie podoba film, film jest skropnie.
A najlepiej Troja, bo Troja jest najciekawszy. W pozostałych tekstach można jedynie
zauważyć skromne próby nazywania uczuć postaci biorących udział w zdarzeniach
i wnioskowania o ich stanach wewnętrznych. Pojawiła się też jedna ocena wystawiona towarzyszowi Odyseusza, np. Głupi chłopiec otworzył worki z powietrzu.
Wydawanie sądów umożliwia wartościowanie. Według M. Tomasello „prosty akt
wskazywania przedmiotu komuś innemu, jedynie w celu podzielenia z nim uwagi,
jest zachowaniem komunikacyjnym właściwym wyłącznie ludziom”7. Uczucia, których doznają bohaterowie, nie mogą się znajdować w polu wspólnej uwagi reżysera
i dziecka niesłyszącego, bo niesłyszący nie rozumieją tych zjawisk i nie potrafią
nazwać emocji, w które uwikłane są postaci.
Oto nieliczne przykłady (z wszystkich trzynastu prac), które możemy zaliczyć
do językowego opisu przeżyć i ocen:
On bardzo huligan bo dużo Ludzie zabije dlatego ludzie jest zły.
Wielkie człowiek jest nerwowy bo miał jedno oko bolało
Ludzie jest trochę zadowolony bo Wielkie człowiek umarła.
Pan ludzi chodziłem ładnie góry i morze.
Pan ludzi jest wesoły.
Wielki człowiek jest zły.
Pogoda ładnie.
Pani była bardzo smutna Bo łudzie zabiła
oko był bolał duzo krwi
Potem dugie 2 tygodnie płynie
A człowiek mówi że nie wolno zabił go.
potem Odyseusz długo płynął do domu i do swojej żony
Żona zaproczała innych panów bo ona nie będzie długo czekać na miłość a Odyseusz
miał syna i on był nerwowy. A teraz jest duży i urósł i może nie pozna taty.
A Te dziewczyny były złe i chciały zamienić Odyseusza na zwierzeta
tem olbrzymi był zły i chciał ich zabić
A jego syn był zadowolony ze zobaczy tate i mama zobczy męża
W Grecji piękny pogody
Odyseusz jest zadowolona.
Żona jest płakałam, bo mój mąż, nie wrócisz do domu, długo trwała wojny.
Podróżowanie Odyseusz patrzy wyspa, Odyseusz jest smutno, bo ukochany żona
i syn.
Wielki człowiek krzyczał, bo bolał oko i nie widział.
Ja trochę podobałam na filmie, ale nie wszystko.
M. Tomasello, op. cit., s. 87.
7
236 Zdzisława Orłowska
oni dalej płyneli strasliwa buza
Potem ludzie płakali, że innych ludzie umierali i go nie ma tylko sami siedzą.
Od początku film był nie jest ciekawe.
Mnie nie podoba film, film jest skropnie. A najlepiej Troja, bo Troja jest najciekawszy.
Szczęśliwe synu.
Pokazują one ciemną stronę edukacji niesłyszących: brak umiejętności budowania zdań gramatycznie poprawnych i przekazywania swoich myśli choćby w krótkiej
formie, ale zgodnie z regułami użycia. Istnieje potrzeba bogacenia języka uczniów
niesłyszących w zakresie słownictwa oceniającego osoby, stany, zjawiska. Brak
przymiotników wartościujących w słowniku niesłyszących dzieci ze szkoły specjalnej oraz brak ich rozumienia jest przerażający. Taki stan uniemożliwia budowanie
hierarchii wartości, odróżnianie dobra od zła, rozwiązywanie problemów życiowych,
komunikowanie o własnych stanach i interpretację emocji innych osób.
Czy niemożność językowej komunikacji może być zastąpiona obrazem jako
przekazem? Pewnie tak, tylko czy i w jakim stopniu obrazy tworzone przez osoby
niesłyszące nie posługujące się językiem werbalnym będą interpretowały świat i czy
będą zrozumiałe dla osób posługujących się językiem?
To sprawność językowa wywołuje zainteresowanie ludźmi i ich sprawami, zwraca uwagę na przeżycia innych i swoje, pozwala zrozumieć trudne fakty społeczne.
Aby sprawdzić, jak język i myślenie wpływają na interpretację świata za pomocą
rysunku, poleciłam tym samym uczniom narysować lub namalować to, co najbardziej utkwiło im w pamięci po obejrzeniu filmu8. Jak można się domyślić, dzieci
chętnie rysowały postać Cyklopa. Powstały cztery obrazki przedstawiające potwora
z zachowaniem proporcji, co uczniowie zaobserwowali na filmie i zapamiętali. Na
sześciu ilustracjach została pokazana podróż (dwie prace przedstawiają płynący statek, trzy statek z załogą przemierzający morze, na jednym widzimy morze, słońce
i wyspę-ziemię). Jeden obrazek przedstawia grupkę ludzi nad morzem i jedną postać
w oddali – być może jest to pożegnanie lub powitanie. Wszystkie prace plastyczne
(jest ich jedenaście) przedstawiają dokładnie to, o czym uczniowie piszą w swoich
tekstach. Jak bowiem zauważył S. Popek,
twórczość plastyczna dzieci wyrasta z potrzeb psychicznych i dlatego jest w pełni zintegrowana z życiem psychicznym jednostki oraz z całym otoczeniem społecznym, przyrodniczym i cywilizacyjnym. Jako forma ekspresji jest wyrazem indywidualnego rozwoju
psychicznego, a tym samym jedną z dróg poznania rozwoju umysłowego i kształtującej
się osobowości9.
Niesłyszący rysują to, na co pozwala im ich język. Zasób słów determinuje treść
rysunku. W ich wypowiedziach brak metafor, symboli, bardzo mało jest określeń
abstrakcyjnych, dlatego prace plastyczne też są dosłowne i mocno tkwią w rzeczywistości.
8
Nie chodziło o sprawdzenie umiejętności plastycznych uczniów, ale o przeciwstawienie się stereotypowi, że osoby niesłyszące kompensując brak języka, wykorzystują obraz do przekazania swoich doznań.
S. Popek, Analiza psychologiczna twórczości plastycznej dzieci i młodzieży, Warszawa 1978, s. 148
9
Językowe podróże dzieci niesłyszących 237
ważne jest to, co dziecko stara się powiedzieć od siebie – stwierdził S. Popek – co chce
zakomunikować światu. Okazuje się wówczas, że dziecko na ogół przedstawia nie to,
co bezpośrednio odbiera za pomocą zmysłu wzroku, ale to, co odebrało wszystkimi zmysłami; jaki model wewnętrzny wykształcił się w dziecięcej świadomości na podstawie
treści pochodzących z zewnątrz, a także jaki stosunek emocjonalny zrodził się do tych
treści10.
W wyniku przeprowadzonego przeze mnie eksperymentu powstały teksty wykorzystujące różne tworzywa, obraz i słowo. Niesłyszący musieli jednak najpierw
dokonać interpretacji tworzywa filmowego, aby później mówić o nim, pisać, a także
rysować. Mieli więc możliwość zaprezentowania swoich umiejętności w posługiwaniu się językiem werbalnym (wtórnie zapisanym) i językiem ikonicznym. Z obserwacji ich reakcji na moje polecenia, nie zorientowałam się, które z zadań było dla
nich trudniejsze – równie niechętnie przyjęli polecenie pisania, jak rysowania.
Wiemy, że inaczej działa wyobraźnia werbalna, a inaczej wyobraźnia ikoniczna.
Czy są one ze sobą powiązane? Która jest bardziej przydatna w życiu, brak której
odczuwany dotkliwiej? W tych różnych tworzywach człowiek inaczej spostrzega
i przeżywa świat oraz samego siebie. Aby w pełni interpretować rzeczywistość, rozumieć ją, oceniać i przeżywać, potrzebny jest język. L. Wygotski zakładał, że język wpływa modyfikująco na obraz świata, formując myślenie. Im bogatszy język,
tym więcej możliwości posiada jego użytkownik. Nie bez przyczyny mówimy, że
wiele możemy się dowiedzieć o człowieku badając jego język. Można powiedzieć,
że język jest odbiciem sposobu, w jaki żyje dany człowiek. Z wypowiedzi językowych możemy wnioskować o stanie psychicznym i pochodzeniu społecznym jego
użytkownika. To język wpływa na kształt osobowości. Język wyzwala w człowieku
kreatywność. Język burzy granice, otwiera człowieka na Innego. Posługujący się
językiem werbalnym musi znać zasady gramatyczne i pragmatyczne oraz stosować
się do nich. Natomiast język ikoniczny nie ma reguł gramatycznych, jest uniwersalny. Z pisma można z reguły jednoznacznie odczytać zawarte w nim treści, natomiast
z obrazu, rysunku ktoś wyczyta więcej, a ktoś inny mniej. Język werbalny najpierw
podsuwa nam pojęcia i idee, a następnie dopiero odsyła do emocji, do przeżyć.
W języku ikonicznym jest nieco inaczej – najpierw podlegamy emocjom, a potem zastanawiamy się nad pojęciami. Spójna pisemna lub werbalna informacja opiera się na wykorzystaniu związków przyczynowo-skutkowych, pewnej sekwencji
zdarzeń, chronologii elementów, natomiast obraz opiera się na związkach przestrzennych. Odczytując znaczenie tekstu zapisanego czy tworząc, ten tekst nie można pominąć żadnej sekwencji, żadnego elementu, żadnego zdania, aby jego sens pozostał
jasny. Z obrazem jest nieco inaczej – jego odczytywanie, zrozumienie, znaczenie,
można rozpocząć od dowolnego elementu – najpierw patrzymy na motyw centralny,
potem na kolejne, na końcu bierzemy pod uwagę tło lub na odwrót. Język i sposoby
porozumiewania się człowieka wpływają na niego w większym niż on sam sądzi
stopniu. Skoro dzięki językowi wzbogacamy nasze myślenie, to nasze przeżycia
10
Ibidem, s. 26–27.
238 Zdzisława Orłowska
i nasz charakter, tożsamość zależą właśnie od niego. Im sprawniej władamy językiem, tym lepiej wyrażamy siebie, jesteśmy bardziej pewni, więcej analizujemy, posiadamy sprawność dokonywania syntezy, która jest tak ważna, kiedy funkcjonujemy jako czytelnicy, ale i jako twórcy.
Istoty ludzkie komunikują się na różne sposoby – pisał W.J. Ong – wykorzystując wszystkie zmysły: dotyk, smak, węch, a szczególnie wzrok oraz słuch. Niektóre odmiany komunikacji nie-oralnej, np. gest, są nadzwyczaj bogate. A jednak język, artykułowany dźwięk,
jest w głębokim sensie najdonioślejszy. Do dźwięku nawiązuje w specjalny sposób nie
tylko komunikacja, lecz sama myśl11.
Dzięki językowi niesłyszący rozwijają swoją wiedzę o świecie. Ta z kolei wpływa na sposób mówienia o tym wszystkim, z czym się stykają w życiu. Na początku
swej drogi do języka, tak zresztą jak my wszyscy, naśladują, a otoczenie dostarcza
kulturowych narzędzi, które później człowiek może wykorzystać twórczo w bieżących sytuacjach komunikacyjnych.
Dziecko rozumie, że poglądy wyrażane przez innych ludzi są czymś zewnętrznym wobec
niego – często są to przekonania, których samo nigdy by nie wymyśliło – i jeśli chce
uczynić je własnymi i wykorzystać w przyszłości w nowych sytuacjach, musi je sobie
„przywłaszczyć”, czyli zinternalizować12.
Bibliografia
Cieszyńska J. Wizja przyszłości w języku i twórczości plastycznej dzieci niesłyszących, [w:]
J. Ożdżyński, red., Językowy obraz świata dzieci i młodzieży, Kraków 1995
Korendo M., Badanie rozumienia tekstów i budowania wypowiedzi w języku pisanym przez
niesłyszących uczniów szkoły specjalnej (klasy gimnazjalne). Praca doktorska pod kierunkiem dr hab. prof. AP Jagody Cieszyńskiej, Instytut Filologii Polskiej AP, Kraków
2004
Ong W.J., Oralność i piśmienność. Słowo poddane technologii, Lublin 1992
Popek S., Analiza psychologiczna twórczości plastycznej dzieci i młodzieży, Warszawa 1978
Słownik terminologii językoznawczej, red. Z. Gołąb, A. Heinz, K. Polański, Warszawa 1970
Tomasello M., Kulturowe źródła ludzkiego poznawania, Warszawa 2002
Wygotski L.S., Myślenie i mowa, Warszawa 1999
W.J. Ong, Oralność i piśmienność. Słowo poddane technologii, Lublin 1992, s. 27.
11
12
M. Tomasello, op. cit., s. 265.
Językowe podróże dzieci niesłyszących 239
Language Journeys of Deaf Children
Abstract
The article analyses texts utilizing various materials, image and word, that were created
by deaf students of a special gymnasium. The article shows the skills of deaf children in using verbal language (secondary notation) and iconic language. It discusses the meaning of the
words journey and to travel appearing in the students’ accounts, as well as the contexts of
their use. It also draws attention to the role of language in the formation of personality of deaf
people, and the development of their knowledge of the world.
Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis
Folia 44
Studia Historicolitteraria VII (2007)
Elżbieta Szmuc
Pole pojęciowe „podróż” u dzieci niesłyszących
W systemie językowym wyrazy łączą się ze sobą, wzajemnie warunkują, ograniczają i rozszerzają swe wartości znaczeniowe. Istnieją pomiędzy nimi związki
syntagmatyczne i asocjacyjne, oparte między innymi na podobieństwie znaczeń.
Pole językowe słowa „podróż” zawiera kilkaset wyrazów w Ilustrowanym słowni­
ku podstawowym języka polskiego1. W umyśle człowieka wokół tego słowa, tak
jak wokół innych, tworzą się określone kategorie, które pozwalają na uporządkowanie postrzeganego świata poprzez język. Określone pole językowe budowane
jest przez przyłączanie do niego słów według zasad podziału i przyporządkowania
wyrazów do poszczególnych klas. Doświadczenia grupują się w kategoriach odnoszących się do pojęć nadrzędnych, stających na szczycie bardzo rozbudowanej struktury. Na niższych poziomach zgromadzone są wszystkie pojęcia podrzędne, które
uszczegółowiają naszą wiedzę o świecie, a ona przejawia się w języku. Jak twierdzi
J. Anusiewicz,
język jest czymś prymarnym, fundamentalnym w stosunku do wszelkich innych konstruktów intelektu ludzkiego, będąc zarazem warunkiem umożliwiającym nadbudowanie
na sobie wszelkich innych systemów dotyczących rezultatów poznania świata, odnoszących się do jego interpretacji i struktury, a kategorie językowe mogą hamować lub przyśpieszać, wspomagać proces poznania2.
Człowiek organizuje swój słownik pojęciowy postrzegając świat zmysłowo lub
dokonując transpozycji do innego, znanego wcześniej systemu językowego. Ucząc
się nowego języka, ma w zanadrzu macierzysty i według jego systemu oraz dzięki
posiadanemu metajęzykowi usiłuje uporządkować sobie system pojęciowy i gramatyczny innego języka. Dość szybko orientuje się w różnicach, jakie niosą języki
Por Z. Kurzowa, Ilustrowany słownik podstawowy języka polskiego, Kraków 1999.
1
J. Anusiewicz, Problematyka językowego obrazu świata w poglądach niektórych językoznawców i filo­
zofów niemieckich XX wieku, [w:] Językowy obraz świata, pod red. J. Bartmińskiego, Lublin 2004, s. 278.
2
Pole pojęciowe „podróż” u dzieci niesłyszących 241
w zakresie postrzegania rzeczywistości – inne zasady gramatyczne, inna organizacja
myślenia temporalnego, inny zakres pojęciowy poszczególnych słów. Sytuacja osób
niesłyszących jest dramatycznie odmienna. Muszą one uświadamiać sobie fakt istnienia mechanizmów językowych za pomocą specjalnych metod. Ucząc dzieci niesłyszące języka, kształtuje się taki obraz świata, jaki narzuca język narodowy, uczy się
ujmowania rzeczywistości w kategoriach mu właściwych, używania języka w określonych sytuacjach, pracuje się nad nawykiem werbalizacji obserwowanych zjawisk.
Wiedza z zakresu teorii pól językowych wykorzystywana jest z powodzeniem
w glottodydaktyce. W tym zakresie szczegółowo tę metodologię opisał Władysław
Miodunka3. Przybliżył on teorię pól językowych oraz metodę centrów zainteresowań, zwracając uwagę na to, iż mogą być one użyteczne w pracach leksykograficznych, leksykologicznych, w pracach ustalających zasób słownictwa podstawowego
niezbędnego w procesach nauczania języków obcych. Praktycy logopedzi, pracujący
z dziećmi niesłyszącymi, często inspirowani są tymi pracami oraz doświadczeniem
specjalistów glottodydaktyków, gdyż sposoby wprowadzania systemu językowego
w obu tych grupach uczących się języka są bardzo podobne.
Pomysł wprowadzania słownictwa według zasad jego kompozycji w poszczególnych polach pojęciowych nie jest nowy. Nauczyciele i twórcy podręczników
budują jednostki lekcyjne, wykorzystując metody centrów zainteresowań i poszerzania ilości słów oraz gramatycznych zasad ich funkcjonowania. Wydzielania centrów i łączenia ich z problemem wyodrębniania pól pojęciowych autorzy podręczników i programów edukacyjnych dokonują intuicyjnie i częściowo subiektywnie.
Od niesłyszących nie można wymagać rozumienia tekstów, kiedy nie rozumieją
poszczególnych słów, tłumaczących zjawiska świata i definicje. Dlatego aby prowadzić nauczanie przedmiotowe dzieci niesłyszących, musimy nauczać wpierw języka
polskiego, a potem słów z pola pojęciowego danego tematu lekcyjnego z historii,
geografii, chemii, potrzebnych do jego zrozumienia.
Bardzo pomocna w przeprowadzaniu badań nad zasobem słownictwa u niesłyszących okazała się metoda centrów zainteresowań wykorzystana przez W. Miodunkę
w badaniach pól pojęciowych. Miodunka opisuje, jak wykorzystywali ją francuscy
glottodydaktycy4. W nauczaniu niesłyszących języka werbalnego metoda ta jest interesująca i może przynieść dobre rezultaty, gdyż zmierza do wprowadzania słownictwa sytuacyjnego. Słownictwo tematyczne jest bowiem potrzebnym w konkretnej
sytuacji uzupełnieniem słownictwa frekwencyjnie częstego (m.in. morfemów gramatycznych, czasowników posiłkowych, czasowników głównych). Tak jak w nauczaniu
obcokrajowców, należy ustalić listę centrów zainteresowań. Do każdego centrum
w glottodydaktyce dołącza się obecnie listy wyrazów, często opatrzone ilustracjami.
Taka forma pracy okazuje się równie skuteczna w nauczaniu i badaniu słownictwa
niesłyszących.
3
W. Miodunka, Teoria pól językowych. Społeczne i indywidualne ich uwarunkowania, „Zeszyty Naukowe
Uniwersytetu Jagiellońskiego”, Prace Językoznawcze 67, 1980.
Ibidem, s. 60.
4
242 Elżbieta Szmuc
Teoria pól językowych, której metodologię wykorzystałam, prowadząc badania
do poniższego artykułu, zajmuje ważne miejsce w niemieckim językoznawstwie.
Rozwijała się w językoznawstwie europejskim, szczególny jej wpływ został zauważony w badaniach leksykologiczno-semantycznych. W Polsce Władysław Miodunka
opisał5 pola pojęciowe „zwierzęta” i „ptaki”, ukazując ich uwarunkowania socjalne
i indywidualne. Pisał o psychicznej realności pól językowych, ich granicach, problemie słów centralnych i peryferycznych, stosunkach znaczeniowych wewnątrz pola
pojęciowego. Szczególnie ważne dla nauczycieli języka są uwagi o zastosowaniu
praktycznym metody centrów zainteresowań oraz badań pól pojęciowych. W artykule ograniczam się do problematyki związanej z teorią pola językowego – szczególnie opisu granic pola językowego „podróż” u dzieci niesłyszących, samodzielności
wyrazu, realności psychicznej pola, a nie struktury leksykalno-semantycznej słownictwa, gdyż termin „pola pojęciowe” nie jest równoznaczny z polem semantycznym.
Polem pojęciowym będę tu nazywać „grupę wyrazów odpowiadających jakiemuś
pojęciu, które stanowi punkt wyjścia analizy tych wyrazów”6.
Klasyczne ujęcia teorii pól językowych oraz metoda centrów zainteresowań
oprócz badań ściśle językoznawczych uwzględniają założenia psycholingwistyczne
i socjolingwistyczne, niezbędne do dobrego opisu wyników badań. Wpływ zmiennych socjolingwistycznych i zakresu doświadczeń dzieci niesłyszących na budowę
pola leksykalnego „podróż” jest widoczny w wynikach badań. Zależność między
językowym obrazem świata a pozajęzykową rzeczywistością została pokazana już
przez Humboldta7, neohumboldystów, językoznawców kulturowych, socjolingwistów8, a potem przez kognitywistów9. Teorie te zwracają uwagę na socjologiczne
uwarunkowania zasobu słownictwa, związane z rzeczywistością, w której człowiek
przebywa, a także doświadczeniami, jakie przeżył.
Warto zauważyć, że bliska teorii pola psychologia Gestalt rozwinęła się w tym
samym czasie. Wśród psychologów i językoznawców pojawiła się nowa interpretacja postrzegania zjawisk, która wywarła silny wpływ na pojęcia i metody stosowane
w prowadzeniu badań naukowych. Jednak u niesłyszących świat zjawiskowy, o którym mówi psychologia Gestalt, ma charakter zawężony. Psychologia postaci mówi,
że nie ma nic w umyśle, czego nie byłoby wpierw w zmysłach, później z poszczególnych elementów odbioru zmysłowego rzeczywistości budowana jest świadomość
ludzka. U niesłyszących zmysłowe postrzeganie pozbawione jest elementu dźwięku
– i tu nie tylko dźwięku mowy ludzkiej, ale też wszystkich wrażeń dźwiękowych
świata. Niewątpliwie „świat zjawiskowy” to charakterystyczne grupy i konfiguracje,
które funkcjonują według pewnego naturalnego porządku. Posługując się metodolo Ibidem.
5
Ibidem, s. 53.
6
Por. W. Humboldt, O myśli i mowie. Wybór pism z teorii poznania, filozofii dziejów i filozofii języka,
Warszawa 2002.
7
Por. S. Grabias, Język w zachowaniach społecznych, Lublin 2003.
8
Por. J.R. Taylor, Kategoryzacja w języku, Kraków 2001; Językowy obraz świata, pod red. J. Bartmińskiego,
Lublin 2004.
9
Pole pojęciowe „podróż” u dzieci niesłyszących 243
gią psychologii Gestalt, można stwierdzić, że postrzeganie świata przez niesłyszących pozostaje na poziomie poznania ogólnego. U człowieka słyszącego posługującego się mową werbalną postrzeganie ogólne w miarę obserwacji może zmienić się
w szczegółowe, dzięki znajomości nazw poszczególnych elementów, czyli posiadania możliwości ich opisywania.
W badanej grupie dzieci niesłyszących, uczniów ostatniej klasy szkoły podstawowej w specjalnym ośrodku dla dzieci niesłyszących, znalazły się dzieci z różnych
środowisk. Wszyscy badani mieszkają w internacie i prawie wszyscy co dwa tygodnie przeżywają swoje podróże do domu rodzinnego. Dzieci najczęściej porozumiewają się między sobą w kodzie migowym. Mieszkanie w internacie ogranicza
środowisko, w którym się poruszają i które najbardziej ich interesuje i bezpośrednio dotyczy. Uczniowie często wychodzą na spacery, do sklepu. Odbywają częste,
krótkie wycieczki, raz na jakiś czas jadą na dłuższą wycieczkę klasową. Większość
wychowanków pochodzi z rodzin o niskim statusie materialnym.
Opisując obrazek przedstawiający podróżnych z bagażami w poczekalni na
dworcu lub lotnisku dzieci niesłyszące używały słów, które znały z edukacji i doświadczenia – najczęściej pojawiające się wyrazy to ludzie i torba, torby. Tylko
jedno dziecko (w grupie 14) użyło pojęcia ogólnego bagaż. Nieliczne potrafiły
w zadanym ćwiczeniu wybrać słowa z grupy wyrazowej lub połączyć je z pojęciem
bagaż (świadczy to o biernej znajomości tego słowa). Niektóre mówiły różne torby
inne torby, lub określały cechy charakterystyczne: duże, małe, i sznurek, czerwony.
Badania przeprowadziłam sposobem skojarzeń kierowanych. Sposób wykonywania zadań, znajdowania asocjacji, pokazywałam na innych, łatwiejszych polach
tematycznych – np. „zwierzęta”, gdy dziecko nadal nie rozumiało polecenia, wspomagałam przekaz przez wypisanie pytań: gdzie? czym jedzie? kiedy? Można więc
zadać pytanie, na ile efekt był uzależniony od tego, w jaki sposób sterowałam świadomością językową dziecka, ponieważ często, kiedy dzieci zrozumiały pytanie, odpowiadały tak, jak zostały wyuczone np. kiedy? już, wczoraj, dzisiaj, teraz. Niestety
wykonanie zadań jedynie metodą skojarzeń swobodnych byłoby niemożliwe.
W interpretacji wyników wykorzystałam opisaną przez W. Miodunkę terminologię
mówiącą o odpowiedziach indywidualnych (udzielonych przez jednego badanego)
i wskaźniku powszechności reakcji, powszechności skojarzeń (słowa podane przez
co najmniej 50% badanych – W. Miodunka uważa za słowa społeczne te, które
osiągnęły 50% wyborów10).
Indywidualne uwarunkowania, jakim podlega skład leksykalny pola pojęciowego „podróż”, mają różny charakter. Okazuje się, że słowo nieznane jednemu
dziecku, jest znane innym i odwrotnie. Odnosi się to do wyrazów dobrze znanych
i często używanych, np. samolot, dworzec. Odpowiedzi indywidualne u osób słyszących świadczą o szerszej znajomości świata rzeczywistego i pojęciowego. U niesłyszących mogą również wskazywać na poszerzanie znaczeń, wykorzystywanie słów
znanych, kojarzących się, które są spoza pola (por. tabela 2).
10
W. Miodunka, op. cit., s. 83.
244 Elżbieta Szmuc
Listę najczęstszych słów podanych przez dzieci niesłyszące (powszechność skojarzeń równa i większa niż 50%) prezentuje tabela 1.
Lp.
słowo
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
wycieczka
pociąg
autobus
do domu
spacer
do szkoły
jedzie
daleko
samolot
samochód/auto
będzie
sklep
frekwencja
14
13
12
13
11
11
10
9
8
5/2
7
7
Tabela 1
Skojarzenia cechuje duża powszechność przy niewielkiej indywidualności.
Wyniki pokazują wyraźną hierarchię słów, w których dominują nazwy pojazdów
– najwięcej jest leksemów z tej kategorii – podróż, wycieczka, kojarzy się dzieciom z ruchem, z przemieszczaniem w przestrzeni, wymieniają więc środki transportu, którymi najczęściej podróżują: pociąg, autobus, samochód/auto, albo które
są najczęściej tak postrzegane i pojawiają się w telewizji, gazetach, podręcznikach
– samolot. Słowo wycieczka jest znane dzieciom najlepiej, gdyż często wychodzą
z opiekunami – te wyjścia nauczyciele nazywają wycieczką. Idą najczęściej na spacer, do sklepu, rzadziej do kina, na lody. Znalazły się też w tej grupie wyrazów
powszechnie kojarzone przez dzieci z internatu cele ich częstych podróży: szkoła,
dom. Wysoką frekwencję ma czasownik jedzie, podawany przez dzieci w zastępstwie
rzeczownika podróż – dzieci wiedzą, że wycieczka, wyjście z internatu, podróż do
domu, to nie to samo, lecz nie potrafią dobrać właściwego słowa, a najczęściej go
nie znają, wtedy pojawia się jedzie. W ten sam sposób można wytłumaczyć wysoką
frekwencję leksemu daleko.
Tabela 2 przedstawia słowa, które znalazły się poniżej granicy powszechności
skojarzeń. Zostały one użyte kila razy, mniej niż 7 więcej niż 1. Odbijają indywidualne doświadczenie dzieci, częste, na tyle powszechne, że dzieci znają słowa, lecz
nie tak częste, żeby to było możliwe dla większości. Znalazły się tam inne, dobrze
znane środki transportu – tramwaj, bus, którymi badani podróżują do szkoły; kolejne
zawierające się w kategorii pojazdy (wymieniali je chłopcy): statek, rower, motor,
ciężarówka; kojarzące się z ruchem: narty, sanki; oznaczające miejsce: kino, na pole,
kościół; kojarzące się z dalekim wyjazdem: nad morze, Warszawa.
Pole pojęciowe „podróż” u dzieci niesłyszących 245
Lp.
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
13.
14.
słowo
tramwaj
rower
statek
bus
kino
na pole
nad morze
motor
ciężarówka
narty
sanki
Warszawa
kościół
lody
frekwencja
6
5
5
5
3
3
3
3
2
2
2
2
2
2
Tabela 2
Ostatnie zestawienie (tabela 3) zawiera słowa, które pojawiły się tylko raz.
Można to tłumaczyć lepszym stopniem opanowania języka polskiego albo używaniem słów i wyrazów, które dziecko zna z doświadczenia indywidualnego. Nie są
to już tak ogólne określenia, lecz konkretne nazwy miejsc, gdzie można wyjechać
i okoliczności związane z podróżowaniem.
Lp.
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
13.
14.
15.
16.
17.
słowo
koń
balon
łódź
motorówka
helikopter
USA
Francja
do Rosji
Lublin
Wisła
do Włoch
do Rzymu
do Krościenka
do Zakopanego
do Szczawnicy
na Hawaje
zoo
Tabela 3
Lp.
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
słowo
pod namiot
nad rzekę
lato
z Magdą
kasa
przystanek
bilet
rano
dawno
piękna
jutro
za tydzień
za miesiąc
w lecie
pojutrze
potem
246 Elżbieta Szmuc
Dziecko z podgórskiej wsi, gdzie konie używane są jako zwierzęta pociągowe, podało słowo koń. Balon, łódź, motorówka, helikopter – często wymieniane
w podręcznikach, jako nazwy środków transportu, wszystkie wypisane przez tego
samego chłopca, widocznie zainteresowanego pojazdami (chłopcy wiele lepiej
niż dziewczynki radzili sobie z wymienianiem pojazdów i nazywaniem obrazków
z różnymi pojazdami). Nazwy konkretne państw, miast, miejscowości: USA, Francja
użyte zostały przez jednego ucznia. Inny chłopiec, który był w Rzymie, napisał do
Rzymu, do Włoch. Pozostałe wyrażenia: do Rosji, do Krościenka, do Zakopanego, do
Szczawnicy, na Hawaje; pod namiot, nad rzekę – to opis formy i miejsca spędzania
wakacji. Inni badani podawali czas wyjazdu: rano, dawno, będzie, jutro, za tydzień,
za miesiąc, w lecie, pojutrze, potem (określenia przyszłości). Wystąpiły także słowa
skojarzone z dworcem kolejowym lub autobusowym np. kasa, przystanek, bilet. Raz
wymieniono miejsce wycieczek szkolnych: zoo, raz osobę, z którą kojarzy się podróż: z Magdą, raz określenia przeżytych podróży: piękna.
Najpierw dzieci poznają okoliczności podróży do ośrodka, w którym mieszkają,
potem inne możliwości pokonywania przestrzeni. Obce kraje mogą poznać tylko
dzięki literaturze, telewizji. U badanych dzieci sposób poznawania szerokiego świata
ogranicza się najczęściej do telewizji i odbija się na budowie pola pojęciowego. Jest
to kontakt pośredni poprzez obraz. Ograniczenie przestrzenne uniemożliwia bezpośrednie poznawanie. Badane dzieci nie mają doświadczeń związanych z podróżami,
brak im również zasobu odpowiednich słów.
Klasyczne ujęcia teorii pól językowych pozwalają poznać fragment językowego
obrazu świata. Teoria pól pojęciowych skupia się na opisie całej grupy wyrazowej,
a nie analizuje znaczeniowo pojedynczych, izolowanych wyrazów. Badania pokazały, że u niesłyszących pola pojęciowe są budowane według innych mechanizmów.
Blok pojęciowy „podróż” jest u niesłyszących pusty lub bardzo słabo wypełniony,
a słowa w nim występujące są zupełnie inaczej rozłożone ilościowo niż u słyszących
użytkowników języka. Pokazuje to twórcom programów, że słownictwo wprowadzane na lekcjach powinno uzupełniać braki i trudności dzieci niesłyszących w nazywaniu rzeczywistości związanej z podróżowaniem.
Teoria pól językowych szczególnie podkreśla wagę czynnika różnicującego znaczenie. Niestety, na tym poziomie znajomości systemu języka bardzo trudno podawać słowa, które różnią się niuansami znaczeniowymi, gdyż wymaga to użycia wielu synonimów i myślenia metajęzykowego. Łatwiej jest wprowadzać nowe jednostki
leksykalne na zasadzie kontrastu, gdyż dopiero w opozycji nabierają właściwego im
i tylko im znaczenia – „właśnie dzięki temu człowiek może wyrazić tak dużo i tak
zróżnicowanych treści”11. Niestety, rozumienie niewielkich różnic znaczeniowych
wymaga myślenia abstrakcyjnego, a jego pojawienie uzależnione jest się od opanowania systemu językowego. Dzieci niesłyszące nie mogą skorzystać z jednego ze
wspaniałych osiągnięć językoznawców – słowników utworzonych nie w układzie alfabetycznym, lecz uporządkowanych według rodzajów rzeczy, klas znaczeniowych,
indeksów pojęciowych, kategorii językowych.
Ibidem, s. 47.
11
Pole pojęciowe „podróż” u dzieci niesłyszących 247
Badany materiał leksykalny porównany został ze zgrupowanym w Ilustrowanym
słowniku podstawowym języka polskiego Zofii Kurzowej. Refleksja dotyczy wyrazów znajdujących się w indeksie pojęciowym w kategorii zatytułowanej „Ruch, podróż, transport”. Oczywiście wszystkie słowa pojawiające się w polu pojęciowym
„podróż” u dzieci niesłyszących zawierają się w tej kategorii (wyjąwszy indywidualne odpowiedzi np. z Magdą, lody oraz nazwy własne). Materiał leksykalny z powyższego słownika może być wykorzystywany jedynie przez nauczycieli do poszerzania
zawartości pola. Dla niesłyszących taki słownik powinien mieć dodatkowo ilustracje
(niestety niektóre pojęcia trudno zilustrować, innych nie można w ogóle), inaczej nie
są w stanie się nim posługiwać.
To samo pole nie u wszystkich jest zbudowane identycznie. U członków tej
samej wspólnoty językowej jest ono prawie jednolite, niewielkie różnice można
wytłumaczyć socjologicznie: warunkują je szczególnie środowisko (rodzina, grupa zawodowa) oraz wykształcenie. Niesłyszący są szczególną grupą ze względu na
socjologiczne uwarunkowania życia. Tworzą osobne środowisko wśród wspólnoty
narodu – są mimowolnymi „emigrantami” we własnym kraju. Posługując się kodem migowym, mają kłopoty z komunikowaniem się w społeczności, w której żyją.
To samo pole u członków wspólnoty jest zbudowane w zależności od kompetencji
językowej. Kod migowy ogranicza możliwości życia we wspólnocie słyszących.
Niesłyszący posługujący się mową werbalną mają bardzo ograniczony zasób słownictwa z danego pola pojęciowego. Należy pamiętać jednak, że już znajomość słów
z zasobu podstawowego daje nam możliwość skutecznej komunikacji i wchodzenia w podstawowe interakcje społeczne. Pozwala to na budowanie poczucia przynależności społecznej i narodowej, umożliwia rozumienie podstawowych tekstów
informacyjnych (np. w sytuacji podróży), ulotek, rozkładów jazdy. Wypełnianie luk
w obrębie pola pomaga zbliżać do siebie formalnie język niesłyszących i słyszących,
a przez to kształtować podobny obraz świata.
Brak wielu elementów pola u niesłyszących powoduje przegrupowania najbliższych jego „sąsiadów” i w konsekwencji zmianę relacji w całym polu. Można się
niekiedy zastanawiać, czy nawet nie powoduje zmian granic pola. Dodatkowo liczba
i położenie słów decydują o ich znaczeniu w polu. Brak słowa w języku niesłyszących nie przesądza o nieistnieniu pola – tak jest u badanych dzieci. Tylko jedno dziecko znało i rozumiało słowo „podróż”, lecz mimo braku tego słowa w słowniku biernym i czynnym u pozostałych dzieci nie neguje się istnienia pola pojęciowego z nim
związanego. Bez dokładnej znajomości całego pola można używać słów do skutecznej komunikacji. Nauczyciele muszą określać minimalną liczbę słów niezbędnych
do komunikacji społecznej w szczególnie częstych sytuacjach socjolingwistycznych
– np. podróż pociągiem, zakup, kontrola biletu, sprawdzenie rozkładu jazdy.
U niesłyszących obserwujemy więc inne niż u słyszących stosunki pojęć w danym polu, inne zasady nadrzędności, podrzędności i krzyżowania się pojęć. Wiele
ze słów poszerza zasięg znaczeniowy, spełniają one bardzo dobrze swoją rolę
w systemie nazw i zawierają najwyraźniejsze cechy danej kategorii.
248 Elżbieta Szmuc
Pokazanie zawartości pola pojęciowego „podróż” otwiera drogę do badań i opisu językowego obrazu świata niesłyszących. J. Anusiewicz pisze:
językowy obraz świata jest dany, jest faktem, jest rzeczywistością, na której istnienie
ciągle napotykamy, jest czymś realnym, prawdziwym, sprawdzalnym – możliwym do
wykrycia, nie jest spekulacją myślową, nie można go nie brać pod uwagę w badaniach
lingwistycznych12.
Bibliografia
Anusiewicz J., Problematyka językowego obrazu świata w poglądach niektórych języko­
znawców i filozofów niemieckich XX wieku, [w:] Językowy obraz świata, pod red.
J. Bartmińskiego, Lublin 2004
Cieszyńska J., Konceptualizacja czasu u niesłyszących, „Logopedia” 20, 1993, nr 49
Cieszyńska J., Rozumienie i użycie słownych określeń czasu przez dzieci niesłyszące (rozprawa doktorska), WSP Kraków 1995
Grabias S., Język w zachowaniach społecznych, Lublin 2003
Humboldt W., O myśli i mowie. Wybór pism z teorii poznania, filozofii dziejów i filozofii
języka, Warszawa 2002
Językowy obraz świata, pod red. J. Bartmińskiego, Lublin 2004
Kurzowa Z., Ilustrowany słownik podstawowy języka polskiego, Kraków 1999
Miodunka W., Teoria pól językowych. Społeczne i indywidualne ich uwarunkowania, „Zeszyty
Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego”, Prace Językoznawcze 67, 1980
Taylor J.R., Kategoryzacja w języku, Kraków 2001
The Notion Field of “Journey” in Deaf Children
Abstract
The paper contains the description of the notion field of “journey” in deaf children. It
is based on the studies of the language of deaf children and on the theoretical bases of the
theory of notion fields, and the method of interest centres described in Poland by Władysław
Miodunka. The paper supports the thesis that in teaching verbal language to the deaf, that
method is interesting and may bring good results because it aims at mastering the situation
vocabulary. The research has demonstrated the social and individual circumstances of the
contents of the notion field of “journey”, its boundaries, the problem of central and peripheral
words. Particularly important for the practitioners, language teachers, are the remarks about
the practical application of interest centres and the studies of notion fields. Boundaries of this
paper reach the problems related to the theory of language field – especially, the description
of the limits of the language field “journey”, independence of the word, mental reality of the
field, and not the lexical-semantic structure of the vocabulary.
12
J. Anusiewicz, op. cit., s. 274
Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis
Folia 44
Studia Historicolitteraria VII (2007)
Aleksandra Habdank-Wojewódzka
Droga do domu, czyli podróż oniryczna
po schulzowskim domu wspomnień
Wydarzenia, których jesteśmy świadkami czytając kolejne opowiadania z tomu
Sklepy cynamonowe – gdyż tylko pierwszy zbiór prozy Schulza zostanie tu poddany
analizie – powiązane są ściśle z miejscem, które zdaje się być jądrem schulzowskiego wszechświata. Stanowi rdzeń, niezmienny, stabilny pień drzewa, z którego
jak gałęzie wyrastają postacie i przedmioty, a kolejne płaszczyzny przestrzeni łączą
się ze sobą i przenikają. Wszelkie myśli i skojarzenia narratora kierują się do kolebki wspomnień i pierwszych samodzielnych kroków, źródła wszelkich doznań, do
d o m u. Tu ma początek jego wyprawa, stąd wyrusza w podróż po świecie i do tego
miejsca powraca, pełen rozczarowań lub zachwytów. Jednakże najważniejsza podróż
nie rozpoczyna się na progu sieni, by skończyć w świecie rozszalałej przyrody.
Pierwsze kroki postawione w ocienionych pokojach chroniących swych mieszkańców od żaru sierpniowego dnia płóciennymi storami, to początek drogi wspomnień,
jaką musi przebyć bohater. Tę niełatwą wędrówkę odbywa w przestrzeni domu zapamiętanego z czasów dzieciństwa, powracającego w snach i marzeniach.
Podróżując po domu „zbudowanym” przez Schulza – celowo ograniczam się
w tych rozważaniach jedynie do kamienicy Jakuba – szybko orientujemy się, że jest
to teren zagadkowy i tajemniczy, bez wątpienia tętniący własnym życiem. Błędem
byłoby jednak założenie, iż spotkamy tam tylko miejsca eksplodujące siłą witalną
i energią, na drodze stają nam raczej te oddychające spokojem, zapadające w głęboki
sen, czasem w drzemkę. Zdarza się jednak, iż nieokiełznana przyroda czy galopujące
na oślep wspomnienia wprawiają w ruch przedmioty, znajdujące się na terenie domu,
upoważniając je do dynamicznego przemieszczania się, wydawania dźwięków czy
zapachów. Pokoje i meble przebudzać się będą na umówione hasła, przechodzić metamorfozy, czasem rosnąć lub kurczyć się. Trzymany przez bohatera schulzowskiej
prozy zmienny plan domostwa, mógłby okazać się zgubny dla podróżującego po nim
ojca lub nieumyślnie wstępujących w jego progi gości.
134 Aleksandra Habdank-Wojewódzka
Jednakże dom, który jawi się nie tylko jako miejsce zorganizowane dzięki
przedmiotom codziennego użytku, ale również uporządkowane przez nowe pokolenia ojców oraz ich dzieci, będzie tu drogowskazem mitycznym i symbolicznym
– znakiem porządku, ładu kosmicznego, pępkiem świata i wszechświata, gdzie dach
– to niebiosa, ściany – ziemia, a okna – bóstwa. Zwiedzany na wiele sposobów, wyznacza drogę zarówno do symbolu-emblematu oznaczającego bezpieczeństwo, jak
i wolność od zagrożeń zewnętrznego otoczenia oraz do miejsca idealnego, pozwalającego zorientować się w czasoprzestrzeni. Podróż po domu o tak rozległej topografii
znaczeniowej jest wędrówką w labiryncie wspomnień i niestrudzonej wyobraźni artysty, prowadzi na kolejne poziomy świadomości zaledwie ocierając się o rzeczywistość. Znajoma przestrzeń, budząca w bohaterach opowiadań tyleż samo zaufania do
dobrze zapamiętanej woni pokoi, co udrękę płynącą z tajemnicy na nowo odkrywanych, wypełnionych fałszywą roślinnością i obcymi przedmiotami pomieszczeń, jest
pytaniem o granice snu i jawy. Czy marzenie senne, niosące zaraz po obudzeniu żywe
obrazy, należy jeszcze do nocnego zapomnienia, czy zapisane zostaje w dziennej pamięci? A może jest przedłużeniem nocnych majaczeń, skąpanych w blasku dnia, przeto operujących odmiennym od snu, ale i dalekim od prawdziwości obrazem?
Celem onirycznej wędrówki jest powrót do domu, to tam właśnie, w owym
bezpiecznym schronieniu sny mogą trwać, rozwijać się, a nawet przybierać nowe
heretyckie kształty. Gdzie, jeśli nie w domu, odnajdziemy bretonowską teorię sennej
kondycji umysłu, mówiącej o zadowoleniu człowieka śniącego z tego, co się zdarza
podczas snu. W tej przestrzeni zarówno Jakub, jak i jego syn mogą spokojnie odkrywać coraz to nowe piętra i pokoje, nie zadając sobie niepokojącego pytania, co jest,
a co nie jest możliwe1.
Taki dom potrzebny jest schulzowskim bohaterom, zarówno tym skazanym na
podporządkowanie się instynktom, biologicznym potrzebom, jak i marzycielom zagubionym w czasie i przestrzeni. Sam dom – gospodarz i przewodnik – wytyczający
swoim domownikom trasę wędrówki, będzie mnożył na ich drodze rozmaite przystanki, z których każdy nosi symboliczne znamię schronienia. I tak zostanie przyrównywany do katedry, arki Noego lub uczłowieczany przejmie emocje czy cechy
ludzkie2.
Zbliżamy się do pojęcia domu, rozumianego jako wyspa szczęśliwa, samotnia,
wręcz arkadia, do której dopłynąć można jedynie łódką – owym czółnem, arką staje
się łóżko. Ten motyw pojawia się w opowiadaniu o wuju Karolu, gdzie mimo zobojętnienia bohatera na moralne wyrzuty i protesty lustra, szuflad czy ścian, dom
wciąż stanowi dla swego „oprawcy” miejsce schronienia i odpoczynku, a łóżko jawi
mu się niczym świątynia, w której, jak złoczyńca, prosi o azyl3. O innych łodziach,
1
Zob. A. Breton, Manifest surrealizmu, cyt. za: R. Chodźko, Podróż po peryferiach pamięci Brunona
Schulza i Andrzeja Kuśniewicza, [w:] Wyobraźnia wyzwolona, Białystok 1992, s. 25.
Por. J. Jarzębski, Czasoprzestrzeń mitu i marzenia w prozie Brunona Schulza, [w:] Powieść jako auto­
kreacja, Kraków–Wrocław 1984, s. 175–176.
2
Zob. B. Schulz, Pan Karol, [w:] Sklepy cynamonowe, Warszawa 1996, s. 76; wszystkie cytaty pochodzą
z tego wydania.
3
Droga do domu, czyli podróż oniryczna... 135
gotowych ponieść swych „pasażerów” przez wzburzone fale nocy do krainy snów,
czytamy również w Manekinach4.
Idąc dalej tym tropem, trafimy do wydrążonej łupiny, aby niczym najbezpieczniejszą łodzią popłynąć w przeszłość. „Łupina” nawiązuje bowiem swym znaczeniem do pra-łódki, którą odbyliśmy naszą pierwszą podróż w życiu, do matczynego
łona5, nazwanego pierwotnym domem.
„Łono matki” nosi w sobie ogrom znaczeń i nie będzie błędem, jeśli zawężając jego obszar pojęciowy, przyrównamy je zarówno do „domu”, jak i do „łóżka”,
należałoby jednak zauważyć, iż obydwa te słowa nie są do końca, nawet w tym
konkretnym zestawieniu, synonimiczne. D o m bliski będzie matczynemu łonu, do
którego powraca się we wspomnieniach, ucieka w momentach trwogi lub radości,
przypominając sobie chwile z dzieciństwa. To tu dotykamy początku wszystkich
spraw i uczuć, z niego, bez względu na porę dnia czy roku, czerpiemy spokój i zrozumienie dla porządku świata. Ł ó ż k o natomiast daje schronie w nocy, jest miejscem najbardziej przytulnym, najlepiej nadającym się do odpoczynku, gdzie można
zregenerować siły fizyczne i psychiczne. Tak rozumiane łono matki staje się kolebką
snów, dającą ukojenie ciału i myślom, które swobodniej niż gdzieś indziej mogą
rozwijać się z postaci embrionu.
Chcąc rozstrzygnąć, które ze słów bliższe jest znaczeniu pra-łupiny, warto zauważyć, że przecież łóżko, pamiętające powroty bohaterów schulzowskich opowiadań, znajduje się właśnie w domu. Kiedy więc umieścimy dom w tradycji mistycznej, gdzie uważa się go za żeński aspekt wszechświata, wtedy stanie się jasne, iż
to łóżko lokuje się w jego centrum i że to ono winno zostać nazwane „matczynym
łonem”, a dom „matką”.
Kończąc podróż do jądra domu, należałoby zwiedzić całe jego wnętrze, zatrzymując się w kolejnych pomieszczeniach. Wydaje się to celowe, jeśli popatrzymy na
pełniejszą symbolikę, mówiącą o domu jako emblemacie ludzkiego ciała i siedliska
duszy, gdzie otwory budynku wyrażają otwory cielesne, dach i strych głowę – a więc
świadomość i rozum, kuchnia przemiany psychiczne lub alchemiczne, a piwnica
popędy, instynkty podświadome.
Chcąc jednak wraz z bohaterami opowiadań zbadać dokładny szkielet psychiczny domu, tak by nie pominąć podczas wędrówki żadnego pomieszczenia, musimy
zdawać sobie sprawę, iż ściany domu oddychają, są czułe na dotyk niczym skóra
żywego organizmu. Mogą być również półprzepuszczalne, pozwalając wnikać do
wnętrza zjawiskom atmosferycznym6. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, iż mamy tu
do czynienia z bachelardowskim domem onirycznym, w którym, oprócz symboliki nawiązującej do organizmu człowieka, znajdziemy jeszcze obrazy łączące się
z domem, wykreowane zupełnie nieświadomie podczas snu. Dzięki temu przestrzeń
domu będzie rozrastać się w nieskończoność, a pokoje zaczną oddychać przedmio B. Schulz, Manekiny, s. 40.
4
Zob. J. Jarzębski, Czasoprzestrzeń..., op. cit., s. 178.
5
Por. Słownik schulzowski, oprac. i red. W. Bolecki, J. Jarzębski, St. Rosiek, Gdańsk 2004, s. 88–89.
6
136 Aleksandra Habdank-Wojewódzka
tami znajdującymi się w ich wnętrzu oraz atmosferą panującą poza ich granicami.
Dzieje się tak, gdyż wewnętrzna sfera domostwa z równą wprawą odgaduje samopoczucie domowników, co zmiennej przyrody wokół samego budynku, która z mieszkańcami łączy silna więź emocjonalna.
Budynek, zamieszkiwany przez rodzinę, winien mieć swoje korzenie – jaskinie
oraz koronę, którą stanowi gniazdo na dachu – taki jest schemat wertykalny ludzkiej
psychiki, gdyż dach będzie przedstawiał głowę, a więc świadomie ukierunkowane
działania człowieka, natomiast piwnica w symbolice snów oznacza podświadomość,
instynkty i impulsy podstawowe7.
Jednakże w przypadku prozy Schulza ciężko zgodzić się z tą częścią teorii,
w Sklepach nie wzmiankuje on nawet o piwnicy swego domu, a wydaje się całkowicie niesłuszne postrzeganie go inaczej niż archetypicznie8. Być może dzieje
się to dlatego, iż cała sfera podświadomych odruchów jest w pewnej mierze kontrolowana w obszarze domostwa. Nawet niewytłumaczalne porywy i upadki ojca
rozgrywają się jakby w innym wymiarze, a więc to nie struktura domu decyduje
o poczynaniach ludzi.
Wszelkie podświadome i zwierzęce popędy eksponowane są przez przyrodę,
zajmującą rozległą przestrzeń wokół domu, czasem nachalnie się mu narzuca, jednak
nie ma do niego wstępu. I tak, idąc wzdłuż ścian, natrafiamy na szpary i otwarte
o k n a, przez które wdzierają się te niechciane (tu możemy mówić o podświadomych pragnieniach) siły zewnętrzne. I jakby tego było mało, próbują zawładnąć przebywającymi w środku osobami, zawsze docierają do najbardziej podatnych na podobne kuszenia. Polda i Paulina „kokietujące” noc przez rozpostarte
na oścież ramiona okna, przejęte trwogą spoglądają w chłodną ciemność9, uświadamiając sobie istnienie świata zewnętrznego, tak bardzo różniącego się od gorącego, pełnego tajemnic i niezwykłości pomieszczenia, w którym stary kupiec
wygłaszał przed nimi swoje wieczorne „prelekcje”10. Czarne szyby uchylnego kuchennego okna wabią Jakuba prowokująco do realizacji jemu tylko wiadomych
fascynacji11. Story, omdlewające od pożaru letniego południowego słońca, usiłują powstrzymać nachalny dzień wdzierający się przez okno wuja Karola12, który
– niczym rozbitek – dobił dopiero do brzegu łóżka i nie miał ochoty przywitać się
z dniem, by w jego blasku uczynić rachunek sumienia z samotnych nocnych podróży.
Nie tylko okna są tunelem, łączącym zamkniętą przestrzeń domu z rozległym
światem zewnętrznym. Podobną funkcję pełni d a c h, który wraz z kominem i s t r yc h e m komunikuje się z niebem. Odbywamy tę podróż jakby w innym kierunku,
7
Zob. G. Bachelard, Dom rodzinny i dom oniryczny, [w:] Wyobraźnia poetycka, Warszawa 1975,
s. 308–309.
Zob. ibidem.
8
Zob. B. Schulz, Manekiny, s. 43–44.
9
10
Por. G. Bachelard, Dom rodzinny..., op. cit., s. 319.
Zob. B. Schulz, Noc wielkiego sezonu, s. 133.
11
12
Zob. B. Schulz, Pan Karol, s. 78.
Droga do domu, czyli podróż oniryczna... 137
z głową zwróconą ku górze, by niczym nieskrępowana myśl mogła polecieć wraz
z ptakami pod samo sklepienie. Na tej wysokości włączamy się wraz z bohaterami
opowiadań do współodczuwania nastrojów panujących na poddaszu, a tam „w tych
spalonych, wielobelkowych lasach strychów i dachów” panuje ciemność, samorodna
i dzika, która nie każdemu daje się ujarzmić13.
Często dzieją się tam rzeczy niezwykłe, tajemnicze, będące próbą ucieczki od rzeczywistości. Możliwe, iż to specyfika otoczenia, pełnego zakamarków i pokrytych kurzem przedmiotów. Nie zapominajmy, iż w onirycznym domu Schulza prawo do takich
uczuć mają nie tylko ludzie. Mury rodzinnego gniazda przesiąknięte są pragnieniami
mieszkańców, ale możemy też założyć sytuację odwrotną, kiedy ożywiona konstrukcja domu wpływa na nastrój człowieka. Czy można zapobiec szczególnemu ożywieniu
strychów i zakazać im żywiołowego rozrodu, przeistaczania się jednych w drugie?14
Odpowiedzią na nieokiełznaną agresję poddaszy może być jedynie zgoda człowieka na
taką spontaniczną walkę o byt splątanych sklepień i krokwi. Nie ma więc nic dziwnego
w zachowaniu ojca, który tam postanawia zaszyć się na dugie tygodnie i poświęcić bez reszty przyszłym lokatorom poddasza. Jakub odpłynął, niczym arką Noego,
z ptactwem różnorakiego pochodzenia i gatunku na strych, by tam je ocalić i pielęgnować15. Czy to tęsknota schorowanego ojca do wyzwolenia się z więzów starości
i bezradności sprawiła, iż zdecydował się na podobną podróż? A może to kolejna
próba stworzenia domu – lepszego świata, ponownego założenia rodziny – tym razem ptasiej, bo ta była dla niego bardziej wyrozumiała i posiadała wspólne cele
istnienia, funkcjonowała w świadomości Jakuba jako społeczność lekka i wolna od
zobowiązań oraz natarczywej myśli o zbliżającej się nieuchronnie zagładzie. Wielki
Noe, jako jedyny sprawiedliwy, wygnany na długie miesiące w bezkresne odmęty
potopu, podejmuje wysiłek ocalenia, wbrew przeznaczeniu oraz widma klęski ludzkości i jego epoki.
Strych był nie tylko jego królestwem, ale i schronieniem, ucieczką, górą, z której Ikar wzleciał pod samo Słońce. Schody, które powiodły go na twórcze wyżyny,
teraz prowadzą w dół, umożliwiają mu zejście z niebios na ziemię. Zmuszony jest
opuścić stworzony własną wyobraźnią raj, kiedy poznał już wszystkie jego zakazane owoce. Adela niszcząc idylliczny świat, niczym starotestamentowy Bóg skazuje
go na wygnanie. Jak potępieniec „schodził ojciec ze schodów swojego dominium
– człowiek złamany, król-banita, który stracił tron i królowanie”16. Bezdomny, pozbawiony miejsca, gdzie był „u siebie”, zdradzony i upokorzony wycofał się do
pokoju na końcu sieni – wybrał samotność, by w spokoju rozpamiętywać dni niedawnej chwały.
Takie schody kojarzą się raczej z drogowskazem czy szlakiem niż z bachelardowskimi lękami z dzieciństwa. Lecz należałoby się zgodzić z obrazem schodów
13
Zob. B. Schulz, Wichura, s. 117.
14
Zob. ibidem.
15
Zob. B. Schulz, Ptaki, s. 35.
16
Ibidem, s. 37.
138 Aleksandra Habdank-Wojewódzka
nobilitujących pomieszczenie, wprowadzających śniącego w oniryczną głębię17.
Nieświadomość pamięta drobiazgi, które nie istnieją dla myśli świadomej, a przecież
niezaprzeczalnie takimi właśnie drobiazgami wypełniona jest przestrzeń schulzowskiego świata. Schody, które są „osią zstępowania w głębie ludzkie”18, mogą prowadzić nas w nieznane lub podświadomie omijane rejony, ale również w sposób podświadomy wchodzimy po stopniach, będących kluczem do nas samych. Trzeba być
jednak ostrożnym, gdyż „wszedłszy raz w niewłaściwą sień na niewłaściwe schody,
dostawało się zazwyczaj w prawdziwy labirynt obcych mieszkań”19.
Ojciec, schodząc ze schodów, nie powraca do swojej dawnej sypialni, stopnie
prowadzą go niżej, jakby w otchłań Tartaru, na piętro, którego nie ma... W „rzeczywistości” zaszywa się prawie w samym końcu domu, czyżby ponownie podążał do
jego „ujścia”? Dach, tak bliski przestrzeni otwartej, o krokwie dzielący go od nieba,
zostaje zastąpiony pokojem przy sieni, krok jeden do drzwi, wyjścia na ulicę – na
zewnątrz.
S i e ń w domu Jakuba pełni funkcję tunelu łączącego dom „właściwy” z przestrzenią otawartą, obcą. Klasyfikuje osoby na te, które zostały przepuszczone przez
drzwi i lada moment wejdą do domu, oraz te, które opuszczając domowy przedsionek, znajdą się zaraz za progiem. I tak „z półmroku sieni wstępowało się od razu
w słoneczną kąpiel dnia”20, lecz zdarzyć się mogło również, iż „coraz częściej otwierały się teraz drzwi sieni i wpuszczały okutanego w opończe i szale gościa”21.
Jednakże to nie sień stanowi najważniejszy element domu „otwartego”, który
pomimo swojej hermetyczności, gotowy jest przyjąć gościa lub „wydać na świat”
kogoś z mieszkańców. Strażnikiem i jednocześnie sędzią oraz wykonawcą własnych
wyroków są d r z w i, to one decydują, kto zostanie przyjęty w progi domu. Co nie
znaczy, iż gość, który nie spodoba się „czarodziejskim wrotom”, będzie musiał odstąpić od ich „oblężenia”. Ale to, czy lokator lub intruz zostanie zapisany w pamięci
domu (w naszej pamięci), zależy jedynie od „starych mądrych drzwi, których ciemne
westchnienia wpuszczały i wypuszczały tych ludzi, milczący świadkowie wchodzenia i wychodzenia matki, córek i synów...” Nie zawsze bowiem wkraczając w czyjeś
życie, zasługujemy na to, by drzwi „otworzyły się bezgłośnie jak odrzwia szafy”22.
Tak dzieje się, gdy dom odwiedzamy lub po prostu strudzeni wracamy do niego,
wtedy możemy być pewni, iż drzwi staną otworem, a zamykając się za naszymi plecami, zagwarantują bezpieczeństwo. Lecz nie możemy liczyć na ich pomoc, kiedy
dom opuszczamy, stanowią one wtedy niemą bramę, za którą często nie ma już dla
wyruszającego w obcą przestrzeń ratunku23.
17
Por. z G. Bachelard, Dom rodzinny..., op. cit., s. 309–310.
18
Ibidem, s. 329.
19
B. Schulz, Nawiedzenie, s. 20.
20
B. Schulz, Sierpień, s. 9.
21
B. Schulz, Wichura, s. 122.
22
B. Schulz, Sierpień, s. 16.
23
Zob. B. Schulz, Wichura, s. 121.
Droga do domu, czyli podróż oniryczna... 139
W ten sposób znaleźliśmy się poza obszarem domostwa, pochłonięci przez
ciemność nocnej przyrody. Istnieje jednak miejsce wewnątrz jego murów, którego nie wolno nam pominąć przy porównywaniu wędrówki bohaterów po domu do
zwiedzania struktury ludzkiej duszy i ciała. Tym bardziej że, to w tym pomieszczeniu kumulują się wspomnienia, i jeśli wierzyć, że dom posiada serce, właśnie w k u c h n i powinno się ono znajdować. Jedzenie – zarówno treść posiłku
jak i ceremoniał jego spożywania – łączy rodzinę. Nieobecność ojca, który znika
na całe dni, zostaje zauważona dopiero przy obiedzie, podobnie jego nietypowe
i uciążliwe zachowanie, komentowane milczeniem i obojętnością, podczas posiłku
wydaje się niestosowne i szczególnie rażące. Sceny te niejednokrotnie rozgrywały
się w jadalni, lecz bez kuchennego zaplecza nie byłyby możliwe. To tu przyrządzane
są posiłki, tu zaczyna się procesja potraw na stół, tu wreszcie swoje królestwo mają
zdyszane gary i ich bulgocząca zawartość, która później ulega mityzacji, zaś podana
na talerz wymaga czci i szacunku.
Pomieszczenie to staje się przytulnym miejscem spotkań najbliższych, bo do
kuchni wstęp mają wszyscy. Mogą spotkać się w niej postacie, które jeśli nawet
nie zostały przedstawione bezpośrednio przez autora Sklepów, wypełniają miejsca
niedookreślone w tekście tym, co po sobie pozostawiły w kuchni. Tak dzieje się
w przypadku „starej, zgoła nieinteresującej pomywaczki”, która wczesnym rankiem
zostawia na podłodze kuchennej szczeniaka24. Nazwany Nemrodem, traktuje kuchnię jak nowy dom, tak inny od łona matki, które całkiem niedawno zmuszony był
porzucić – któż bowiem chciałby dobrowolnie opuszczać to pierwotne i najwspanialsze mieszkanie? Nic więc dziwnego, iż w obcym, nieprzyjaznym pomieszczeniu
kuchennym czuje się na początku niepewnie i niezdarnie. W końcu jednak wyrusza
w nieznane i poznaje wszystkie jego kąty, odkrywa tajemnice przestrzeni, która na
czas niedorosłego życia stanie się jego światem, terytorium. Tak właśnie kuchnia
jawi się jako centrum wszechświata, spajająca losy mieszkańców domu. Tu pierwsze kroki stawia szczenię, stąd zostanie wydany na świat dojrzały pies; jednocześnie
jego życiowe doświadczenia splotą się z odkrywczymi chwilami w życiu chłopca.
Kuchnia u Schulza pełni też inną funkcję, jest miejscem, w którym zjawia się
człowiek z ciężkim bagażem doświadczeń, jest przystanią, do której zawija strudzony wędrowiec, zepchnięty podczas tułaczki przez okrutny los na manowce. Pan
Karol tu właśnie próbuje zmyć z siebie brud dnia poprzedniego i odświeżyć po spoconej, dusznej nocy. Miejsce porannej (choć tym w przypadku raczej południowej)
toalety, staje się punktem zwrotnym, umożliwia przebudzenie, powrót do źródła
prawdy, kiedy oczyszczająca woda obmywa człowieka zmęczonego codziennością
oraz lubieżnością i niemoralnymi występkami. Jest to możliwe dzięki odpowiednim
utensyliom, które Karol znajduje właśnie w kuchni – mydle, wodzie i zwierciadle.
Mydło zmywa winy, woda uspokaja sumienie, lustro pozwala zajrzeć w głąb duszy
i sprawia, że Karol wychodzi z kuchni pełen niesmaku dla własnych grzechów, oglądając swe oddalające się i odwrócone plecami odbicie25.
24
Zob. B. Schulz, Nemrod, s. 65.
25
Zob. B. Schulz, Pan Karol, s. 79.
140 Aleksandra Habdank-Wojewódzka
Kończąc wędrówkę po kolejnych pomieszczeniach onirycznego domu, dojść
można do wniosku, iż Jakub, używając słowa „mieszkanie”, nadaje mu jeszcze jeden sens – dom jest kolebką myśli i marzeń, złudnych, ale pięknych, fantastycznych
wizji, najżyźniejszą glebą pod rozkwit nowych idei i zachwytów. Tu wśród kantów ścian i szpar w podłogach zaczyna się przygoda podróżnika-odkrywcy. Ale by
tak stać się mogło, by podróżnik, spragniony żywych obrazów, chciał wyruszyć na
wyprawę z pokoju do pokoju, dom musi spełniać odpowiednie warunki. Krajobraz
zniszczonych tapet oraz rozmyty i rozpadający się, niczym korodujące skały, kontur
mebli czci p l e ś ń – swą wyspę szczęśliwą, wykwitłą na horyzoncie przed oczami
rozbitka, wabiącą kolorami niczym najpiękniejszy egzotyczny kwiat26.
Dalsza podróż przynosi nowe odkrycia – dowiadujemy się, iż w obumarłym,
wiekowym, zapuszczonym i rozpadającym się mieszkaniu gości istna wiosna, zarastająca pokoje ogromnym listowiem i wypełniające je po brzegi śpiewem ptaków.
Stary ojciec poczuł siłę i energię płynącą z tego pokoju-dżungli, szczęśliwy chłonął
to, co sam przecież stworzył27.
Te niemalże narkotyczne wizje mogła sprowokować niezwykła osobowość
i fantazja głównego bohatera Traktatu o manekinach, lecz również niesamowite wnętrze pokoju, którego metafizyczny klimat poruszył wyobraźnię podróżnika.
Trudno bowiem pominąć bajkowość i nierealność zdarzenia, kiedy z procesu rozkładu, pleśnienia i gnicia zrodziła się siła zdolna do kiełkowania, wzrostu i rozkwitu
– takie odrodzenie może nastąpić tylko w wyobraźni lub podczas snu. Gdzie zabłądził „bławatny herezjarcha”, że zdołał zobaczyć lub wykreować podobne obrazy
i zapachy? Wydaje się, iż to właśnie sam dom prowokuje i angażuje wyobraźnię
lokatorów – tak jak dzieje się to podczas potężnej wichury, która nawiedziła miasteczko i okolice. Nie bez przyczyny „inne domy wstawały z krzykiem, w paroksyzmie jasnowidzenia i zwiastowały”28, bo to właśnie one są kolebką myśli i marzeń
człowieka. Miejsce, które na zawsze związane będzie z dzieciństwem i dojrzewaniem, uczuciem przynależności oraz samodzielności, stanie się zarazem doskonałym
poligonem doświadczalnym do pierwszych prób realizacji marzeń, pielęgnowania
idei zrodzonych z indywidualnej już myśli, niezwiązanej przymusem woli. W takim
domu można swobodnie i spokojnie zasnąć, a przebudzenie wcale nie musi oznaczać
rezygnacji z obrazów, czynów lub pragnień poczętych we śnie.
Zrodzone w domu marzenia dają bohaterom swoistego rodzaju pewność, iż wyimaginowane sytuacje czy przedmioty istnieją w rzeczywistości, być może analogicznie do zasady Greena, by wierzyć tylko temu, o czym się marzy tak mocno, iż
„całe nasze jestestwo ulega wskutek tego przemianie”29.
26
Zob. B. Schulz, Traktat o manekinach dokończenie, s. 59–60.
27
Zob. ibidem, s. 60–61.
28
B. Schulz, Wichura, s. 119.
J. Green, L’aube vermeille, cyt. za: G. Bachelard, Poetyka marzenia – Cogito marzyciela, [w:]
Wyobraźnia poetycka, Warszawa 1975, s. 401.
29
Droga do domu, czyli podróż oniryczna... 141
Osoby opisane przez Schulza uznają za rzeczywiste niekoniecznie realnie istniejące i namacalne przedmioty. Któż zabroni stareńkiemu ojcu postrzegać dom,
jakby był domkiem z kart, należałoby chyba najpierw namówić sam dom, by przestał
stwarzać podobne wrażenie30.
Niezaprzeczalnie podróż w Sklepach nie kończy się na zwiedzaniu pomieszczeń
domu, w sytuacji skrajnego oddalenia od tego miejsca-początku bohater wiąże przestrzeń, w której się znalazł, z domem, uciekając do niego myślą czy wspomnieniem.
Opuszcza swoje schronienie, ale na końcu zawsze do niego powraca. Pewne jest,
iż nie oddala się zbytnio, jak dziecko, któremu zabrania się odchodzenia od domu
w obawie, by gdzieś dalej nie stała mu się krzywda.
A mimo to chłopcu zdarza się zabłądzić31. Nie powinno jednak nikogo dziwić zagubienie się w obszarze nieznanym i obcym, skoro jest zdolny zabłądzić we
własnym domu, kiedy podąża śladami ojca i kluczy fantastycznymi labiryntami, odkrywając lub zaszywając się w jego nieznane zakątki. Taka pozorna dezorientacja
czy zaburzenie mapy przestrzeni jest bez wątpienia zabiegiem celowym i pozwala
operować p r z e s t r z e n i ą m i t y c z n ą. Tak rozumiejąc obszar wędrówek
bohaterów opowiadań, odbywamy podróż w rejony, gdzie przedmioty i pomieszczenia nie pełnią funkcji pragmatycznej, są jedynie nośnikami głębszych prawd i idei,
zagospodarowana przez artystę przestrzeń domu wyrażać będzie więc najskrytsze,
nie zawsze uświadomione pragnienia i tęsknoty32.
Sam Schulz przyznaje w liście do Witkacego33, że Sklepy są pewną receptą na
rzeczywistość, a w zwyczaju tej rzeczywistości jest panmaskarada, nie to bowiem,
w jaki sposób coś zostaje przedstawione, jest najważniejsze, lecz to, co sięga istoty
rzeczy. I jeśli szukanie sensu staje się sprawą najważniejszą, a kształt przyjęty dla
żartu czy zabawy wydaje się mniej istotny – to wędrówka po domu o płynnych
granicach ścian, wypełnionym plastycznymi, przemieszczającymi się przedmiotami
wyrażać może związek człowieka z miejscem urodzenia i rodziną, a senna narracja pomaga jedynie zatrzeć granice czasu, który nieubłaganie rozłączył człowieka
z dzieciństwem.
Kolejne wydarzenia, opisywane przez narratora, sprawiają wrażenie rozszerzania się domu, rozrastania, pochłaniania coraz rozleglejszych obszarów – domem
staje się miejsce, w którym mieszkają bohaterowie opowiadań – jest nim miasteczko
razem z przyległymi peryferiami, zapuszczonymi łąkami i śmietniskami. Tak więc
dom, który wcześniej wydawał się nam zamknięty na cztery spusty, stanowił wręcz
warowną twierdzę, do której gwałtem wdzierał się świat zewnętrzny, teraz „wychodzi na ulicę”, wylewa do ogrodu i ulega namiętnościom kolejnych pór roku.
30
Zob. B. Schulz, Noc wielkiego sezonu, s. 132.
31
Zob. B. Schulz, Nawiedzenie, s. 20.
Zob. G. Bachelard, Wstęp do „Poetyki przestrzeni”, [w:] H. Markiewicz, Współczesna teoria badań
literackich za granicą, Kraków 1976, t. II, s. 362.
32
B. Schulz, Bruno Schulz do St I. Witkiewicza, [w:] Opowiadania. Wybór esejów i listów, Wrocław–
Warszawa–Kraków 1989, BN SI, s. 444–445.
33
142 Aleksandra Habdank-Wojewódzka
Możemy uznać, iż wszechświat Schulza mieści w sobie bachelardowską „Miniaturę”
i „Ogrom”34, którą tu nazwę m i k r o- i m a k r o k o s m o s e m.
Będzie to przestrzeń ze wszech miar subiektywna, całkowicie podległa wyobraźni pisarza, zaskakująca, nieogarnięta i nieposiadająca granic. Błądzilibyśmy po niej
bez celu i po omacku, gdyby nie zostawiony przez autora „klucz” do domu. Jeśli
bowiem nazwać nienazwane i zdobyć niezdobyte, jednym słowem – zamieszkać
i zadomowić się w obcym miejscu i na wrogim terenie – n i e z n a n a przestrzeń
stanie się n a s z y m terytorium, które identyfikujemy z domem. Tak dzieje się
w przypadku przekraczania przez schulzowskiego bohatera „granic łupiny”35, swoistego mikrokosmosu, gdy przestępując próg kamienicy wkracza w szerszą, lecz wcale nieobcą już przestrzeń.
Narrator, którego możemy utożsamić z chłopcem, przekroczył granicę dzielącą go od ogrodu, nie czuje się jednak obco wśród zarośniętych przedsionków tego
„sierpniowego domu”: „bary ogrodu niechluja”, „babska bujność”, „babska szeroko
rozsiadłe”, „wszelka, najgorsza tandeta sierpniowa”, to określenia rubaszne i prześmiewcze, ale nie pejoratywne. Baczny obserwator traktuje swojsko i z pobłażaniem
to rozpustne życie matecznika36.
Poprzez przechodzenie z pomieszczeń zamkniętych do obszarów rozległych, otwartych, bez ścian i drzwi, odbywa się swoiste „oswajanie” chaosu świata zewnętrznego. Stopniowa adaptacja nowego jest możliwa dzięki zataczaniu wyobraźnią coraz
szerszych kręgów, aż do „zapuszczenia się” w rejony dzikie, dotąd niezdobyte, do
których prowadzą nieprzetarte szlaki.
Dom zamieszkiwany przez Jakuba i jego rodzinę, mimo iż nęka echem wciąż
nieodkrytych pokoi, wypełniony jest znanymi przedmiotami, którym co najwyżej
przypisywane są niezwyczajne funkcje i zadania. Dom rozległy, roztaczający się na
miasto, zakorzeniony w sklepie ojca, obfituje w równie olbrzymie i niezmierzone
„meble”, gości tłumy mieszkańców, nie przebiera w „tapetach”, jest ogromny, ale
nie chaotyczny, być może panuje w nim nieporządek, lecz jest to „bałagan” wpisany
w naturę i z tą naturą pogodzony.
Swobodne przechodzenie przestrzeni zamkniętych w otwarte, ich przenikanie
się i mijanie łączy się, jak zauważył J. Jarzębski, z aktywnością psychiczną bohaterapostrzegacza37. W ten sposób bohater opowiadania „wykrawa” sobie przejście, które
umożliwi mu przebycie drogi w przyszłość, zdobycie przestrzeni szerokiej, a wraz
z podbojem nowego terytorium, wzbogaci się o doświadczenia, które poprowadzą go
jeszcze dalej – w świat dojrzewania, biologicznego i psychicznego wzrostu, dokonującego się właśnie dzięki pokonywaniu barier, obserwacji otoczenia i smakowaniu
wywalczonej przez siebie wolności.
34
G. Bachelard, Wstęp do „Poetyki przestrzeni”..., op. cit., s. 364.
35
Zob. J. Jarzębski, Czasoprzestrzeń mitu..., op. cit., s. 178.
36
Zob. B. Schulz, Sierpień, s. 12–13.
37
Por. J. Jarzębski, Czasoprzestrzeń mitu..., op. cit., s. 177–178.
Droga do domu, czyli podróż oniryczna... 143
I tak zbliżamy się do m i t y c z n e g o d o m u, opuszczającego przez kolejne
pokolenia wkraczające w samodzielne, dojrzałe życie. Schulzowskiemu bohaterowi w drodze, jaką przemierza od dzieciństwa do dorosłości, bez wątpienia pomaga
„udomowianie” świata, ale należałoby postawić pytanie, czy on sam potrafi go sobie
podporządkować, czy może raczej makrokosmos próbuje nim zawładnąć i „przygarnąć” do siebie. Wystarczy przypomnieć zimową noc z tytułowego opowiadania
Sklepy cynamonowe, by stwierdzić, iż świat zewnętrzny posiada moc kierowania
nim nie mniejszą niż władcze i tajemnicze wnętrze domu ojca, co sam przed sobą
przyznaje38.
W taką noc, owładnięty do reszty jej czarem i upojony wolnością oraz samotną wędrówką, gubi drogę i wpisuje się w kosmiczny porządek wszechświata,
klucząc w labiryncie ulic własnego życia, powracając do głuchego, opustoszałego
w tym czasie gmachu szkoły. Z jego środka wydostaje się na zewnątrz, przekraczając groźnie wyglądające, szkolne wrota. Zdobywa się na odwagę i opuszcza
dziecinne lata zapamiętane jako czas gimnazjalnych spotkań z kolegami i nauczycielami. Wciąż nie mogąc „osiągnąć ulicy nocnych sklepów”39, odbywa szaleńczą
jazdę konną, pokonuje stromą górę, w ten sposób wyzwala się ostatecznie z więzów
dzieciństwa. Nie wraca też na noc do domu – jeszcze jeden dowód na zerwanie
z czasem, kiedy rodzice nakazują nam prędki powrót przed zmrokiem. O poranku
wybiera się na spacer, by sprawdzić, czy magia nocy „cynamonowej” jeszcze drzemie w powietrzu.
Powyższe zdarzenia muszą mieć związek z przechodzeniem od przestrzeni otwartej do zamkniętej, w której czujemy się najbezpieczniej. Dojrzewający chłopiec,
pragnący sprostać wyzwaniom nocy, pokonać lęki ciemności i wkroczyć w dorosły
świat, musi oddalić się od swego pierwotnego schronienia – nie tylko „przekroczyć
granice łupiny” – on powinien ją ostatecznie porzucić, tak jak raz na zawsze porzuca
się matczyne łono.
Nie opuszcza go jednak definitywnie, zawieszony pomiędzy pragnieniem ekspansji i swoją regresyjną naturą, buduje własny świat, do którego zaprasza tylko
wtajemniczonych40. Nie znaczy to, że w świecie tym nie panuje chaos i dynamizm
– dom, podobnie jak człowiek, toczy walkę zarówno ze swoim wnętrzem, jak i tym,
co spotyka na zewnątrz41.
Ale jak każdy podróżnik zwiedzający obce krainy, tak i bohater Schulza ma
swoją przystań, do której podąża w chwilach klęski, niepewności, udręki oraz radości, zwycięstwa czy upojenia. Mała wysepka – znak prostokącika z trójkątnym
daszkiem i wyrostkiem komina, stał się symbolem samego Brunona, który rysował
go na skraju kartek, a nawet palcem w powietrzu – zabobonnie zaklinał obcą i wro-
38
Zob. B. Schulz, Sklepy cynamonowe, s. 83.
39
Ibidem, s. 85.
40
Por. J. Jarzębski, Czasoprzestrzeń mitu..., op. cit., s. 179.
41
Por. ibidem, s. 221.
144 Aleksandra Habdank-Wojewódzka
gą rzeczywistość, odczyniał urok lub powracał wspomnieniami do początku swojej
wędrówki – do domu42.
The Way Home. An Onerique Journey around Schulz’s Home of Memories
Abstract
The paper is a detailed discussion of the space of the Schulz’s home. Thanks to the poetics of a dream, it becomes a place from which the author of Cinnamon Shops “sends” the
characters on a journey to past years. The way leads through successive rooms to finally push
them over the threshold out of the domesticated territory. It is here that the expedition into
the unknown begins, overcoming fears, first fascinations with the outside world, and domesticating a new territory. The journey around home spreads to the whole town described in the
first volume of Brunon Schulz’s stories, at the same time, assuming symbolic and mythical
meaning. In the paper, the author refers to the theory of space and the onerique image of
Gaston Bachelard’s home, and to the studies by Jerzy Jastrzębski, which constitute the point
of departure to further deliberations in that direction.
42
Zob. J. Ficowski, Okolice sklepów cynamonowych, [w:] Regiony wielkiej herezji i okolice. Bruno
Schulz i jego mitologia, Sejny 2002, s. 181.

Podobne dokumenty