Smierc przychodzila zawsze w poniedzialki-1
Transkrypt
Smierc przychodzila zawsze w poniedzialki-1
Horst Schmidt Horst Schmidt ŚMIERĆ PRZYCHODZIŁA ZAWSZE W PONIEDZIAŁKI Prześladowany za odmowę służby wojskowej w okresie reżimu hitlerowskiego UWAGA Żadna część tej publikacji, z wyjątkiem krótkich cytatów w recenzjach lub artykułach krytycznych, nie może być reprodukowana, zapamiętywana (poza określonym w regulaminie serwisu www Wydawnictwa A PROPOS) czy przekazywana w żaden sposób (pisemny, fotograficzny, wizualny, audio lub jakikolwiek inny) bez pisemnej zgody wydawcy. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości tej publikacji oraz udostępniania jej osobom trzecim za odpłatnością lub nieodpłatnie. Łamanie powyższego postanowienia wydawcy będzie łamaniem obowiązującego prawa autorskiego, wydawniczego i praw pokrewnych i może być ścigane prawem. Chroń swojego E-BOOKA. Nie udostępniaj plików innym osobom. Horst Schmidt Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Prześladowany za odmowę służby wojskowej w okresie reżimu hitlerowskiego Wrocław 2008 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki. Prześladowany za odmowę służby wojskowej w okresie reżimu hitlerowskiego Horst Schmidt Tytuł oryginału: Der Tod kam immer montags. Verfolgt als Kriegsdienstverweigerer im Nationalsozialisums. Eine Autobiografie Pod redakcją Hansa Hessego Przełożyła: Aleksandra Boczek Korekta: Stanisław Chopkowicz ISBN: 978-83-61387-16-9 Copyright © 2003 Klartext Verlag, Essen Niemiecka Biblioteka Narodowa zamieściła tę publikację w spisie Niemieckiej Bibliografii Narodowej; szczegółowe dane bibliograficzne można znaleźć w Internecie na stronie http://dnb.ddb.de. Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo A PROPOS skr. poczt. 109, 53-350 Wrocław, tel.: 71/352 52 92, 0602 633 478, 0604 961 998 www.wydawnictwo-apropos.pl, e-mail: [email protected] Wrocław 2008 Wydanie III Skład i łamanie: Ewa Głogowska Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved. Prawo do publikacji tej książki w języku polskim posiada Wydawnictwo A PROPOS. Wydanie jej w całości bądź w części bez pozwolenia Wydawnictwa na piśmie, uważa się za bezprawne i będzie podlegało karze. Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny), włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy. Zdjęcie na okładce: Horst Schmidt Projekt okładki: Ewa i Grzegorz Głogowscy Dla upamiętnienia moich rodziców Emmy i Richarda Zehdenów z wyrazami miłości Spis treści Wstęp 7 I. Gdańsk – aresztowanie 13 II. Berlin-Alexanderplatz 18 III. Berlin-Moabit 25 IV. Na proces do Gdańska 35 V. Znów w Berlinie-Moabit 39 VI. Berlin-Tegel 55 VII. Do komanda zewnętrznego 68 VIII. Przed Trybunałem Ludowym 72 IX. Brandenburg-Görden – poczekalnia śmierci 88 X. Moje drugie życie 96 Posłowie 104 Hans Hesse „Biblia wystarczająco często podkreśla obowiązek stawiania sprzeciwu wobec zwierzchności, która nie cieszy się uznaniem Bożym” Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy w okresie reżimu hitlerowskiego 107 Zdjęcia 135 Bibliografia 142 Wykaz adresów internetowych z komentarzem 147 Wstęp „My jesteśmy ostatnimi. Pytajcie nas!”1 Imre Kertesz W MARCU 1997 ROKU zaproszono mnie, abym z okazji otwarcia wystawy w Bad Herzbergu (Harz) wygłosił wykład na temat kobiecego obozu koncentracyjnego Moringen, położonego w okolicy Getyngi. W wykładzie tym skoncentrowałem się głównie na historii prześladowań kobiet będących Świadkami Jehowy, ponieważ w tym obozie stanowiły one bardzo wysoki odsetek ogółu więźniarek, a wystawa dotyczyła Świadków Jehowy w okresie narodowego socjalizmu. Na tej uroczystości poznałem Horsta Schmidta. Organizatorzy wystawy poprosili go oraz jego żonę Hermine, by jako naoczni świadkowie opowiedzieli o prześladowaniach Świadków Jehowy w okresie narodowego socjalizmu. Hermine Schmidt więziono w obozie zagłady Stutthof w pobliżu Gdańska, a Horst Schmidt odmówił pełnienia służby wojskowej, w wyniku czego Trybunał Ludowy (Volksgerichtshof) pod przewodnictwem Freislera skazał go na śmierć. Podobny wyrok otrzymała jego matka, Emmy Zehden, ponieważ ukryła dwóch młodych mężczyzn i swojego syna, którzy nie chcieli wstąpić do armii. Emmy Zehden stracono w więzieniu Berlin-Plötzensee. Ulica biegnąca wzdłuż dzisiejszego muzeum została nazwana od jej imienia i nazwiska. 1 Wypowiedź laureata nagrody Nobla z okazji wręczenia nagrody Hansa Sahla w dniu 9 października 2002 roku w Berlinie, Wolf Scheller, „Erinnerung an das Überleben”, w: Kölner Stadt-Anzeiger, 11.10.2002, s. 34. 7 8 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Co prawda znałem miejsce egzekucji w Berlinie-Plötzensee oraz nazwisko Emmy Zehden, ale dopiero tego wieczora dowiedziałem się, że ta kobieta była Świadkiem Jehowy, że jej syn – Horst Schmidt – przeżył, a zdecydowaną większość osób skazanych za odmowę służby wojskowej w okresie narodowego socjalizmu stanowili Świadkowie Jehowy. W auli gimnazjum zebrało się ponad 500 osób. A jednak gdy małżonkowie zaczęli opowiadać, na sali zapadła pełna wyczekiwania cisza. Głęboko poruszył mnie ten nacechowany powściągliwością i zadumą sposób, w jaki Horst Schmidt powierzył nam dzieje swego życia z okresu nazizmu. Jego słowom towarzyszyło sporo niedopowiedzeń. Wielu zdarzeń nie opowiedział szczegółowo, ale jedynie o nich wspomniał, nakreślił w zarysach, opisywał tym oszczędniej, im bliżej był sedna sprawy: o celi śmierci w Brandenburgu-Görden i jego graniczącym z cudem przeżyciu, czego już nie zdołał ubrać w słowa. Jego gesty i wyraz twarzy nie pozostawiały cienia wątpliwości, jak bolesne uczucia wyzwoliły w nim tego dnia wspomnienia, które jednak przekazał nam, publiczności. Nie próbował ukrywać, że walczy ze łzami, że wspomnienia wciąż sprawiają mu ból. Tego wieczora Horst Schmidt opowiadał, jak on i jego rodzice zostali Świadkami Jehowy; opisywał swoje życie pod zakazem, gdy był ścigany przez gestapo; ukrywał się w mieszkaniu pewnej Żydówki, leżącym nad mieszkaniem jego rodziców, do którego nie wolno mu było wejść. Wyjaśnił powody swojej decyzji o odmowie służby wojskowej, choć w pełni liczył się z wyrokiem śmierci w przypadku wytropienia go. Nakreślił nam swoją działalność w charakterze kuriera, gdy po całych Niemczech rozprowadzał publikacje zakazanej społeczności religijnej, a także jak poznał w Gdańsku swoją przyszłą żonę Hermine. Mówił o „szaleństwach” takiej miłości „w takich czasach”; opowiadał, że jego matka, Emmy Zehden, ukrywała w swojej altance w Berlinie innych współwyznawców, którzy odmówili służenia w armii, oraz że o jej egzekucji dowiedział się dopiero podczas rozprawy sądowej przed Trybunałem Ludowym. Od tego momentu było mu w zasadzie wszystko Wstęp 9 jedno – jakże często zadawał sobie pytanie, czy słuszna jest decyzja o odmowie służby wojskowej i przez to narażaniu się na utratę życia. Bo nie chciał umierać. Wyznał nam również, że teraz nie odczuwa żadnej uzasadnionej ulgi z tego powodu, że przeżył, bo właściwie to powinien był wtedy umrzeć. Gdy tamtego wieczora wracałem do domu, naturalnie myślałem o tym, by w krótkim czasie ponownie móc się zapoznać z przeżyciami Horsta Schmidta, teraz już w pisemnej formie. Jako historyk interesowałem się tym zawodowo, ale ze względu na osobistą odmowę służby wojskowej moje zainteresowania leżały również w sferze prywatnej. Przez lata nasze drogi krzyżowały się z okazji różnych uroczystości urządzanych w kraju i za granicą. Raz po raz głęboko poruszały mnie opowiadania Horsta Schmidta, a chociaż mniej więcej znałem zasadniczą treść jego wypowiedzi, to jednak stale odnajdywałem w nich szczegóły, które wzbogacały moje wyobrażenia o jego życiu. Dlatego po tych uroczystościach zapytałem Horsta Schmidta, kiedy zatem można się spodziewać opublikowania jego wspomnień, i ku swojemu zaskoczeniu wyczytałem z jego oczu ogromny sceptycyzm. Wreszcie pod koniec lutego 2001 roku przy śniadaniu w hotelu w Bernie prowadziliśmy ożywioną dyskusję na temat takiego projektu. Horst Schmidt opowiadał mi, że już o tym myślał, by uwiecznić na piśmie swoje przeżycia z okresu narodowego socjalizmu, ale niestety, wielu rzeczy po prostu nie może sobie przypomnieć, co jego samego dziwi, a nawet złości i każe mu wątpić. Nawet jeśli tak bardzo się stara, to ma wrażenie, jak gdyby właśnie w takim samym stopniu wspomnienia się zacierały i to niewymownie go męczy. Szczególnie zastanawia się, dlaczego niewiele pamięta z pobytu nie tylko w celi śmierci, ale również w wielu innych celach, w których go przetrzymywano. Rozmawialiśmy o czymś, co można nazwać „strachem ofiary przed zapomnieniem”2, o możliwościach i próbach, sposobach ujęcia tematu 2 „Kertesz również jest owładnięty strachem ofiary przed zapomnieniem – obsesją, którą dzielił z więźniem Buchenwaldu, Jorgem Seprunem”, w: tamże. 10 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki i formach, strukturach i pobudkach. Tak oto powstała niniejsza książka. Jest ona rezultatem nacechowanej szczerością samoanalizy i wewnętrznego upewniania się, a także związanego z tym męczącego procesu ciągłego przywodzenia na pamięć i ciągłego zapominania. Podczas pracy nad tekstem publikacji uzgodniliśmy, że moim zadaniem powinno być uzupełnienie autobiografii uogólnionymi danymi co do – być może – mniej znanych aspektów tematu: historii prześladowań Świadków Jehowy w okresie nazizmu, ale przede wszystkim problematyki odmowy służby wojskowej podczas narodowego socjalizmu i szkicu genezy artykułu 4, paragrafu III konstytucji: „Nikt nie może być wbrew swojemu sumieniu zmuszony do służby wojskowej z bronią w ręku”. Świadkowie Jehowy odmawiający służby wojskowej w okresie narodowego socjalizmu nie mają nic wspólnego – również sami tak twierdzą – z prekursorami pacyfizmu. Z drugiej strony jednostronne wzmianki, jakoby Świadkom Jehowy chodziło jedynie o zachowanie neutralności politycznej, przesłaniają okoliczność, że w czasach „powszechnego snu sumienia” jako chrześcijanie odmawiali(by) użycia broni przeciwko bliźnim i narodom oraz że ich postępowanie w erze nazizmu pozostawiło trwały ślad na historii Federalnej Republiki Niemiec. Temat „odmowy służby wojskowej w okresie narodowego socjalizmu” zachęca obecnie do zajęcia stanowiska w kwestii dzisiejszych tendencji i wydarzeń. Jednakże każde pokolenie musi znaleźć swoje odpowiedzi na pytania swoich czasów. Biografie w rodzaju publikacji Horsta Schmidta oraz wypytywanie naocznych świadków mogą nam pomóc w znalezieniu odpowiedzi i przeciwstawieniu się presji do robienia tego, co wszyscy. Hürth, marzec 2003 Hans Hesse Horst Schmidt w 1945 roku (zdjęcie prywatne) 11 I. Gdańsk – aresztowanie POCIĄG wjechał na Dworzec Główny w Gdańsku. Jak zawsze w tamtych czasach przybył z opóźnieniem. Podróż z Berlina do Gdańska przez Szczecin, Słupsk i Gdynię była długa – odległość wynosiła gdzieś z 600 kilometrów. Sześćset kilometrów naznaczonych niepokojem oraz mieszanką lęku, strachu i trwożliwego pytania, czy również tym razem się uda. Udało się. Policja mnie nie złapała, a nawet – co wydało mi się dziwne – w ogóle jej nie widziałem. Najniebezpieczniejszym miejscem była zawsze Gdynia. Regularnie wsiadała tu kontrola wojskowa. Wiedziałem o tym, wyglądałem przez okno i patrzyłem, jak z przodu wsiadają policjanci, szedłem więc do ostatniego wagonu w nadziei, że nie uda im się skontrolować całego pociągu. Teraz od Gdańska dzieliła mnie już niewielka odległość. Ale czasem wysiadałem, by pojechać następnym pociągiem. Pytanie: „Jaką decyzję podejmiesz?” zawsze było trudne, a nawet jeśli dotychczas mi się udawało, to z pewnością tylko dzięki temu, że chroniła mnie jakaś siła wyższa. Teraz więc stałem na peronie gdańskiego dworca. Musiałem przebrnąć przez jeszcze jeden krytyczny moment – kontrolę biletów. Z chwilą, gdy udało mi się ją wyminąć, mogłem odetchnąć z ulgą, bo zaraz znikałem na ulicach Gdańska. W tym mieście ciągle panował żywy ruch i na ulicach było wielu przechodniów. Dlatego z małą walizką nie wyglądałem podejrzanie, a wewnętrzne napięcie powoli ustępowało. Czekało nas radosne spotkanie. Jak długo się nie widzieliśmy? Cztery tygodnie, a może nawet pięć? Jak długo się znaliśmy? 13 14 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Chyba mniej więcej osiem miesięcy. Z pewnością osiem miesięcy, ale po tygodniach rozłąki spotykaliśmy się tylko sporadycznie. I znów tylko na trzy lub cztery dni, a jeśli się udało, to i na cały tydzień. W Gdańsku u jej rodziców znalazłem kwaterę. Tak się poznaliśmy, tak się pokochaliśmy. Miłość? Czy w ogóle wolno sobie pozwolić na miłość w czasach wojny, w czasach udręki, kiedy śmierć panoszy się dookoła niczym ryczący lew? Już cztery lata działałem nielegalnie, nie mając w kieszeni żadnego dokumentu ani żadnej kartki żywnościowej. Żyłem z tego, na czym innym zbywało, o ile na czymkolwiek mogło im zbywać, i byłem za to wdzięczny. Poszukiwano mnie i czułem się jak ścigane zwierzę. Ścigany przez gestapo, które deptało mi po piętach. Co więc w mojej sytuacji miała do powiedzenia miłość? Czyż nie świadczyło to o lekkomyślności – przecież jak w takich warunkach można przywiązywać do siebie drugiego człowieka? Czy nie oznaczało to braku odpowiedzialności? Ale gdzie w tamtych czasach podziały się odpowiedzialność i rozsądek? Czy wojna była rozsądna, czy rozsądne było uśmiercanie ludzi, wypędzanie ich z mieszkań i domów, by prześladować ich w obozach koncentracyjnych? Również rozsądek poległ na wojnie. Byliśmy młodzi, a ona była tak śliczna, tak spontaniczna i tak urocza. Wprost nie mogłem się w niej nie zakochać. Nie powinienem był tego uczynić, a jednak to zrobiłem. Nierozsądnie i szaleńczo, bo cóż mogłem znaczyć? Ścigano mnie i szczuto jak zwierzę, wręcz umierałem z tęsknoty za odrobiną spokoju, bezpieczeństwa i miłości. Ale czy w tamtych czasach miłość miała jakiekolwiek szanse, czyż nie była zupełnie skazana na niepowodzenie? Ale my nie przeszliśmy koło siebie obojętnie. Połączyło nas coś niepowtarzalnego: przede wszystkim wspólna wiara, wspólna walka o tę wiarę, którą pragnęliśmy zachować, nawet jeśli coś stało nam na przeszkodzie. Później wspólna działalność na rzecz tej wiary. Zachwycił mnie jej zapał. Znów przywiozłem z Berlina kilka naszych Gdańsk – aresztowanie 15 czasopism, „Strażnic”, które następnie przepisywaliśmy na matrycach i później powielaliśmy. Była to dosyć niebezpieczna praca z uwagi na odgłosy. Przebywałem wtedy w Gdańsku jakieś dwa dni. W zielone świątki, 13 czerwca 1943 roku, znienacka rozległ się głośny i przenikliwy dzwonek do drzwi. Gestapowcy dobijali się do nich, jak gdyby chcieli je wyważyć. Już nie pamiętam, kto w końcu otworzył drzwi. Ale wtargnęli do środka, oderwali nas od siebie i ryknęli: „Wreszcie cię mamy, już wystarczająco długo miałeś nas za błaznów”. Zaraz też spadły na mnie wszelkie możliwe groźby i szyderstwa. Związali mi ręce i wyładowali swoją złość, okładając mnie kopniakami i uderzeniami. Zapanował straszny chaos. Na ulicy stało kilka samochodów, w które załadowali nas wszystkich – moich przyszłych teściów, ich córkę, a moją sympatię, oraz mnie. W taki sposób dotarliśmy do więzienia gdańskiego gestapo. Jeszcze dzisiaj rozmyślam nad tym, jak doszło do naszego aresztowania. Czasem wydaje mi się, że policja państwowa w Berlinie wpadła na nasz trop. Nie mówię, że zostałem zdradzony. Mówienie o zdradzie świadczyłoby o wielkiej lekkomyślności i natychmiast będę oponował, jeśli gdzieś padnie to słowo. Ten, kto miał do czynienia z gestapowskimi metodami śledztwa i tortur, z pewnością przyzna mi rację. Możliwe, że wykryto mnie już w Berlinie i śledzono. Niewykluczone, że gestapowcy czekali na mnie na dworcu w Gdańsku i podążali za mną aż do mojej kwatery. Ale kto mógł o tym wiedzieć? A może policjanci stali przed domem mojego gospodarza, którego adres zdobyli w jakiś sposób? Być może czekali już całymi dniami, bo nie mogli ustalić konkretnego terminu – ja nigdy nie uzgadniałem dokładnej daty. Chyba na zawsze pozostanie to zagadką, której dotychczas nie zdołałem rozwiązać. 16 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Po przybyciu na komendę gestapo natychmiast nas rozdzielono. Ja zaraz zostałem zabrany na przesłuchanie. Pokój, do którego mnie wprowadzono, nie miał prawie żadnych mebli oprócz kilku krzeseł i kilku stołów. Ale do tego przesłuchania nawet one okazały się zbędne. Gestapowcy powitali mnie szyderczymi słowami: „Oto nadchodzi książę pokoju”. „Już wystarczająco długo cię szukaliśmy, ale jak dotąd wszystkich udaje nam się dostać w swoje ręce”. To nieprawda, bo podczas późniejszego przesłuchania dowiedziałem się, że w samym Berlinie poszukiwano około 10 000 osób. Nie kazali mi usiąść. Oni również stali. Jeden przede mną, drugi za mną. Ustawili się tak celowo, bo na pierwsze pytanie, jakie zaraz padło, nie oczekiwali żadnej odpowiedzi. Dostałem uderzenie, które odrzuciło mnie w tył ku stojącemu za mną gestapowcowi. Ten uderzył mnie w przeciwnym kierunku, tak iż dla obu urzędników stałem się piłką do gry. Nie mogło to trwać długo, bo upadłem na ziemię. Próbowałem wstać i udało mi się to, ale następne uderzenie zaraz zwaliło mnie z nóg. W końcu pozostałem na podłodze. Zrezygnowali. Obrzuciwszy mnie stekiem gróźb, kazali mnie odprowadzić. Gdzieś na korytarzu musiałem natknąć się na Hermi, moją późniejszą żonę. Ja wówczas wcale sobie tego nie uświadamiałem. Dopiero gdy po latach znów się zobaczyliśmy, powiedziała: „Wyglądałeś tak, że ledwo cię rozpoznałam”. Teraz – siedząc samotnie w celi – zupełnie się załamałem. Dwa dni później znów siedziałem w pociągu w specjalnym przedziale, razem z tymi dwoma urzędnikami, którzy z mojego powodu przybyli z Berlina. Osobliwa sytuacja. Miałem wrażenie, jakby w ogóle mnie nie było. Po prostu nie istniałem, wcale mnie nie zauważano, nie nosiłem też kajdanek na rękach. Wszystko miało wyglądać możliwie jak najmniej podejrzanie. Prowadzili ze sobą ożywioną rozmowę, ale ze mną nie zamienili ani słowa. Z przyjemnością raczyli się też swoim prowiantem, ale mój głód ich nie obchodził. Nie dostałem z tego ani krzty. Po jakimś czasie z powrotem znalazłem się Gdańsk – aresztowanie w Berlinie. Na Dworcu Szczecińskim powitali mnie umundurowani funkcjonariusze więzienni i zawieźli więźniarką, który Berlińczycy zawsze nazywają „Grüne Minna”, do osławionego więzienia na „Alexanderplatz”. 17 II. Berlin-Alexanderplatz SIEDZIAŁEM więc w celi więzienia „Alex”. W ciągu czterech lat nielegalnego życia musiałem się przecież oswoić z myślą o aresztowaniu. Ale teraz nastała rzeczywistość, która różniła się od wyobrażenia, jakie miałem wcześniej. „Alex” był sławny. Zaliczał się do więzień przejściowych. Pobyt w nim najczęściej nie trwał długo. Brakowało tam wszystkiego, w co pod względem czystości i porządku obfitowało każde normalne więzienie śledcze. Siedziałem na taborecie i czekałem. Od czasu do czasu strażnik przechodził korytarzem, od czasu do czasu zaglądał do celi przez judasza w drzwiach. To nieprzyjemne stale czuć się obserwowanym. Panowała cisza. Niekiedy rozlegał się brzęk kluczy strażnika. Jakieś drzwi się otworzyły i wyprowadzono kogoś na przesłuchanie. Byłem sam, ale kiedyś przeczytałem, że samotność to sala audiencyjna Boga. Towarzyszyła mi więc samotność, dlatego miałem czas na rozmyślania. Nieustannie cisnęła mi się do głowy jedna myśl: kiedy mnie zabiorą, kiedy przyjdzie moja kolej? Jak przebiegałoby takie przesłuchanie, może podobnie jak to pierwsze w Gdańsku? Ale chyba nie, w taki sposób do niczego nie dojdą, przecież muszą mi zadać jakieś pytania. Ale – o co mogą mnie zapytać? Przepisywałem i rozpowszechniałem „Strażnice”, zakazane publikacje. Od kogo je odbierałem? U kogo gościłem, gdzie spałem? Właśnie tych pytań się obawiałem. Kogo znałem z moich współwyznawców? Czy zdołam wytrwać? Wierzyłem w Boga, znałem i czciłem Jego imię Jehowa, chciałem być Jego świadkiem i wiedziałem, że nie ma nic lepszego niż Jego przykazania. ‘Miłuj Boga nade wszystko, a swego bliźniego 18 Berlin-Alexanderplatz 19 jak siebie samego’ oraz ‘Nie zabijaj’. Dlatego się tu znalazłem – nie chciałem i nie mogłem być żołnierzem, a co za tym idzie, zabijać ludzi. Po mojej stronie stał Bóg, wiedziałem o tym. Ale czy miałem wystarczająco silną wiarę? W tamtych czasach pozostawało nam stosunkowo mało możliwości, by umacniać się w wierze. Znaliśmy niewiele osób, które również były „Badaczami Pisma Świętego”, a ówczesna odrobina literatury z pewnością nie przypominała duchowego raju. Pewnie, że mieliśmy Biblię, ale niektóre rzeczy rozumieliśmy z trudem. Tylko że wypowiedź: „Nie zabijaj” nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Tak więc Bóg stał po mojej stronie, na Niego pragnąłem i mogłem się zdać. W końcu człowiek nie jest aż tak bezradny, gdy ma po swojej stronie Najwyższego we wszechświecie. Do Niego można się zwracać w modlitwie, zawsze można mieć do Niego przystęp. Czy powinno się wypaczać odwieczne nauki i wartości duchowe tylko dlatego, że wymaga tego chwilowa konieczność? Nie chciałem tego zrobić. W czasie nielegalnej działalności w pełni polegałem na Bogu i dalej chciałem na Nim polegać. Klucz z brzękiem przekręcił się w zamku. Rozmyślanie – a może było to zaledwie „dumanie”? – sprawiło, że straciłem rachubę czasu. Przede mną stał kalifaktor*, trzymając w ręku tacę z kromkami chleba posmarowanymi margaryną i faktycznie obłożonymi słynną „Goldleiste”, plastrem sera rodem z gór Harz. Raz w tygodniu w „Alexie” miał się pojawiać ser z Harz, wiedziałem o tym, ktoś mi to opowiadał. Zgadzało się! Drugi kalifaktor wydał mi kawę albo coś, co miało ją przypominać. Później ponownie przyszedł dozorca, klucz z brzękiem przekręcił się w zamku i znów zostałem sam. Tylko że ta odrobina chleba znikła stanowczo za szybko. Dni upływały, czas mijał. Pusta ściana celi stała się dla mnie książką. Co tam wyryto igłą albo gwoździem? „Karl był tutaj 21.10.41”. * Kalifaktor (w żargonie więźniów): więzień roznoszący jedzenie do cel lub wykonujący inne prace na oddziale więziennym (przyp. tłum). 20 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Kto to? Kim był Karl? „Fritz był tutaj 2.2.42”. A Fritz? Jakiego przestępstwa dopuścili się ci dwaj? Może to kryminaliści, więźniowie polityczni albo homoseksualiści? Bo nie mogłem sobie wyobrazić, żeby to byli Świadkowie Jehowy. „Badacze Pisma Świętego” nie niszczyliby w ten sposób ścian, przynajmniej ja tak uważałem. A może jednak? Ktoś przypomniał sobie Goethego i napisał: „Kto nigdy nie jadał swego chleba ze łzami, kto nigdy płacząc nie siedział na łóżku zmartwiony całymi nocami, ten nie zna was...”. Widocznie przeszkodzono mu, bo w tym miejscu tekst się urywał. Spoglądałem w górę w kierunku okna, by ogarnąć wzrokiem cząstkę nieba, cząstkę wolności. Okno mieściło się ponad linią wzroku i miało od środka kraty. Czy niebo było błękitne, czy szare? Nie dało się tego rozpoznać, bo okna nikt nigdy nie mył. Gdybym chciał wyjrzeć na dziedziniec, musiałbym wejść na taboret. Ale to było zakazane pod groźbą surowej kary, a na zewnątrz i tak nic nie nadawało się do oglądania. Jeśli istniało coś, czego miałem tutaj w nadmiarze, był to czas. Ale co można zrobić z czasem, gdy jest się zamkniętym w celi, pozostawionym samemu sobie i pozbawionym wszelkich możliwości? Zawsze byłem kimś w rodzaju „mola książkowego”. Ale tu nie miałem niczego do czytania. Chciałem mieć jakieś zajęcie. Tu jednak nie dawano żadnego zajęcia. Tu skazywano na otępienie. Z pewnością zamierzano doprowadzić do tego, żeby aresztowany przestał logicznie myśleć. W każdym razie ja, niespełna dwudziestotrzylatek, przeczuwałem, że może do tego dojść. Jak poznałem Hermi? Coś od razu mnie do niej przyciągnęło, a nie powinienem do tego dopuścić. Miłość zapewne może być silniejsza niż rozum. Spacerowaliśmy ulicami Gdańska, wzdłuż Motławy. Zapadła zimna, przejrzysta zimowa noc. Gwiazdy iskrzyły się z daleka, ale latarnie uliczne były zgaszone. To normalne podczas wojny – światło Berlin-Alexanderplatz 21 zdradzałoby wrogowi cel. Statki lekko kołysały się na wodzie, a przed nami sławny Żuraw wznosił się w mroku do nieba. Ale my byliśmy sami i ogarniało nas uczucie szczęścia. Nie mówiliśmy wiele, a jednak powiedzieliśmy sobie wszystko. Jedno jej wtedy wyznałem: „Jeśli przetrwamy ten czas bez szwanku, to się z Tobą ożenię”. Popatrzyła na mnie, ale nie powiedziała „tak”. Nie chciała wyjść za mnie tylko dlatego, że obiecała. Poszliśmy dalej. Minął nas patrol. Nie musieliśmy udawać zakochanej pary, bo nią byliśmy. Dlatego zostawili nas w spokoju. Miłość w mrocznych czasach. Miłość i strach, jak mogą w ogóle do siebie pasować? Stogi w pobliżu Zatoki Gdańskiej. Równa, wpadająca w morze plaża i fale Bałtyku. Za nimi wydmy z najdelikatniejszym białym piaskiem, jaki można było sobie w ogóle wyobrazić. I wszystko w jasnych promieniach słońca. Żywej duszy dookoła jak wzrokiem sięgnąć, tylko Hermi i ja! Wolność! Czy była to wolność, skoro wszędzie czaił się strach? Mogła się skończyć już za wydmami. Dalej las Wrzeszcza. Mieszkali tam dziadkowie Hermi. Spacerowaliśmy po lesie, byliśmy tylko dla siebie. Zresztą nikogo nie potrzebowaliśmy. Poszliśmy również na molo w Sopocie. Można się tak wspaniale zamarzyć, patrząc na Bałtyk. Czy te marzenia się urzeczywistniły? Minęły lata, zanim mogliśmy kształtować je od nowa. Nie był to czas ani na szczęście, ani na miłość. Nastał czas niepewności, niebezpieczeństwa, udręki i śmierci. W zamku od drzwi mojej celi znów przekręcił się klucz, a drzwi nagle się otworzyły. Przede mną stanął strażnik i rozkazał: „Wystąpić, na przesłuchanie”. Ciągle liczyłem się z tym, że ono nadejdzie, ale teraz pomyślałem o przesłuchaniu w Gdańsku i ogarnął mnie strach. Jak będzie przebiegać to przesłuchanie? Było dwóch funkcjonariuszy, zresztą jak zawsze. Powitali mnie słowami: „W żaden sposób nie próbuj odmawiać odpowiedzi, 22 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki nie próbuj nas też okłamywać. Wiesz dobrze, że nie robimy sobie zbędnych ceregieli, możesz sobie wiele zaoszczędzić. Tak więc chcemy wiedzieć: Kto dał ci ‘Strażnice’?” Milczałem, bo co miałem powiedzieć. Wtedy zaczęli krzyczeć albo ściślej mówiąc, wydzierać się na cały głos. Nie odpowiedziałem, dlatego uderzyli mnie, i to nie raz. Teraz wymieniali mnóstwo nazwisk i pytali: „Znasz ich?”. Osłupiałem, bo wiedzieli naprawdę o wielu braciach, niektórych nie znałem nawet osobiście. Ale wielu siedziało już w więzieniach i obozach koncentracyjnych. Spróbowałem wybiegu i wymieniłem kilku z nich. Oczywiście nie dali się na to nabrać. „Potrafisz dobrze kłamać, bo od nich nie mogłeś dostać czasopism”. Znów stałem się piłką do zabawy dla tych dwóch gestapowców – ku mojemu szczęściu nie ‘bawili’ się mną tak bezlitośnie, jak na pierwszym przesłuchaniu. Co miałem zrobić? Przecież nie chciałem nikogo wydać. Wtedy przyszła mi do głowy pewna myśl. Powiedziałem, że sprowadzałem czasopisma ze Szwajcarii. Nie przypuszczałem, że mi uwierzą, ale miałem nadzieję, że będę miał chociaż odrobinę wytchnienia, kilka minut spokoju, w których przestaną mnie bić. Zdarzyło się jednak coś niezwykłego. Zaprowadzili mnie do innego pokoju i przekazali strażnikowi. Najwidoczniej musieli coś ze sobą omówić. Tego dnia już więcej ich nie zobaczyłem. Strażnik zaprowadził mnie wreszcie do mojej celi. Jakże nędzna była to cela! Ale w tej chwili cieszyłem się, że jest i że mogę zostać w niej sam. Musiałem znów do siebie dojść, zebrać myśli, zadać sobie pytanie: „Czy wszystko zrobiłeś dobrze?”. Tak to jest, potrzeba czasu, by móc odnaleźć się w rzeczywistości. Strażnik przyprowadził ze sobą kalifaktora, który przyniósł mi jedzenie. Tego się nie spodziewałem, bo pora obiadu już dawno minęła. Wysunąłem więc swoją miskę i dostałem zupę. Zupę kartoflaną albo... coś w tym rodzaju. W każdym razie na swoje własne szczęście mogę powiedzieć, że jedzenie nie było dla mnie takie ważne. Z tego powodu cierpiałem najmniej, nawet gdy moja waga przy takim Berlin-Alexanderplatz wzroście spadła poniżej 49 kilogramów. Ale dawały mi się we znaki inne rzeczy: na przykład fatalne warunki higieniczne. Ale teraz coś uległo zmianie, coś mi nie pasowało. Czułem się odrażająco. Na całym ciele, również na głowie, odczuwałem świąd. Ku swojemu nieszczęściu miałem na sobie siatkowy podkoszulek, w którym znalazłem czarne, ruchliwe kropki. Doszedłem do wniosku: „To muszą być wszy”. Dotąd nigdy nie miałem do czynienia z podobnymi insektami. Należało je usunąć. Tak więc zabrałem się do pracy, ale mimo wielogodzinnego szukania, szukania i znajdowania nie udało mi się ich zlikwidować, było ich raczej coraz więcej. Mimo wszystko również do wesz można się przyzwyczaić. Ja musiałem. Nastał późny wieczór, dzień prawie minął, gdy zazgrzytało w zamku i strażnik znów stanął przede mną, mówiąc: „Schmidt, wychodzić, na przesłuchanie”. Zatkało mnie, bo teraz, wieczorem, nie mogło to oznaczać niczego dobrego. O tej porze niczego się już nie spodziewano. Urzędowy czas pracy minął. Ale tutaj nic nie toczyło się zwykłym trybem, dlatego bardzo szybko znów stanąłem przed znanymi mi gestapowcami. W całym budynku panowała złowieszcza, przerażająca cisza. Nie zadali sobie trudu na żadne wstępy. Zaraz obrzucili mnie wyzwiskami. „Ty lumpie, o mały włos byśmy się dali nabrać. Chcieliśmy z tobą jechać na szwajcarską granicę, żebyś nam pokazał, skąd odbierałeś tam ‘Strażnice’. Tymczasem ustaliliśmy, że to się nie zgadza. Dostawałeś je z innego miejsca. To już wiemy”. Rzucali mną tu i tam, bili mnie, aż w końcu upadłem na krzesło. To wszystko działało tak przytłaczająco, a na zewnątrz z pewnością ściemniło się już na dobre. Pokój był skromnie urządzony, wyposażony w biurka i leżące na nich przybory, krzesła i regały z niekończącymi się aktami. Okna – zaciemnione, przecież szalała wojna. Zwisające z sufitu, proste lampy z zielonymi kloszami, jak sądzę, oraz cienie obu urzędników, poruszające się po ścianach – wszystko to wyglądało strasznie i przerażająco. A jednak wkrótce zupełnie przestałem cokolwiek dostrzegać. Słyszałem głosy, ale nie 23 24 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki rozumiałem słów, jakie padały. Zapewne odczuwałem uderzenia, kopniaki i ciosy, ale przestało to docierać do mojej świadomości. Wszystko stało się dla mnie tak odległe i bez znaczenia. W końcu oni też się poddali. Z pewnością już nic nie mogli ze mną począć. Marne „nie” lub „tak” – to wszystko, co mogliby ode mnie usłyszeć. Dyżurujący funkcjonariusz odprowadził mnie do celi, rzucił na pryczę i jeszcze przez długi czas byłem zupełnie bez życia, wciąż jeszcze tęskniąc za odrobiną spokoju. Strażnik nie powiedział ani słowa, z pewnością znał ten rodzaj przesłuchań, może miał nawet trochę współczucia. Dawno minęła północ. Później przesłuchiwano mnie jeszcze kilka razy, jednak bez takiego maltretowania. Obrzucano mnie tylko stekiem wyzwisk i gróźb, ale nie padło już ani jedno uderzenie. Przesłuchiwania odbywały się tylko w normalnych godzinach pracy. Śledztwo zapewne poszło w innym kierunku. III. Berlin-Moabit „GRÜNE MINNA” stała już na dziedzińcu. Wyprowadzono mnie z celi i wsadzono do więźniarki. Znajdowali się w niej jeszcze jacyś więźniowie, ale żaden z nich nie wiedział, dokąd nas wywożą. Można było tylko przypuszczać, że do jakiegoś więzienia śledczego, prawdopodobnie do Moabit. I tak też się stało. Ja cieszyłem się z jednego: wymknąłem się gestapowcom. Od tej pory podlegałem wymiarowi sprawiedliwości. Oczywiście tu też panowała taka sama ostra „dyscyplina”, ale wszystko przebiegało zgodnie z „prawem”. Nie było żadnych „aktów samowoli”. Przekazano mnie w ręce dyżurującego funkcjonariusza, który zaprowadził mnie do specjalnego pomieszczenia, gdzie miałem dostać strój więzienny. Było to konieczne, ponieważ nie zmieniałem mojej bielizny, koszuli itp. od dnia aresztowania. Stanąłem więc przed kalifaktorem pracującym w magazynie odzieży, który nagle zawołał: „Przecież ten człowiek ma wszy!”. Natychmiast wszczęto akcję. W więzieniu Moabit nie chciano mieć wesz, coś takiego było tu nie do przyjęcia. Natychmiast zabrano moje ubranie i odesłano je do odwszenia. Zostało wydezynfekowane i ujrzałem je ponownie dopiero w dniu mojej rozprawy przed Trybunałem Ludowym. Później zaprowadzono mnie pod prysznic. Cóż za ulga, cóż za nieopisana rozkosz poczuć wreszcie po wielu tygodniach ciepłą wodę tryskającą na ciało! Przez cały ten czas tak bardzo tęskniłem za kąpielą albo prysznicem. O ile sobie dobrze przypominam, w całym okresie mojego aresztu brałem prysznic tylko dwa razy. Później przyszedł fryzjer. Nie pozostawił na moim ciele ani jednego włosa. Było to dla mnie upokarzające, ale przecież konieczne. Mogłem się cieszyć, że nareszcie pozbyłem się wesz. Siedziałem więc 25 26 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki w ubraniu więziennym w celi i chętnie bym zobaczył, jak wyglądam z ogoloną głową. Ale lustra nie miałem. I znów zaczęła się stara śpiewka: wynoszenie kubłów, śniadanie, obiad, kolacja. Ponieważ nie zaciemniano cel, wraz ze zmierzchem gaszono światło. Ta cela różniła się trochę od poprzednich. Była czystsza. Codziennie musiałem zamiatać ją zmiotką. Na ścianach nie widniały żadne napisy. Nie miałem więc nic do czytania. Urodziłem się w Lübbecke. Nie było to znaczące miasto i nie zyskało na znaczeniu tylko dlatego, że w roku 1920 tam się urodziłem. Również dzisiaj nie do końca uważam Lübbecke za swoje rodzinne miasto. Stał się nim Berlin. Gdy dzisiaj ktoś mnie pyta, skąd pochodzę, zawsze odpowiadam: z Berlina. Lübbecke to malownicza miejscowość położona na zboczu gór Wiehengebirge. Wznoszą się one na wysokość około 300 metrów, a więc ściślej mówiąc, są to pagórki. Ale pokrywają je piękne lasy. Ku północy kraina ta jest otwarta i charakteryzuje się równinnym ukształtowaniem terenu; sięga aż do Morza Północnego i pokrywa ją wąska sieć kanałów śródlądowych. Zwykły rynek otaczają kościół, ratusz i szkoła. Miasto jest też trochę uprzemysłowione. Swego czasu znajdował się tam browar i fabryka papierosów. W okolicznych wioskach w pracy chałupniczej kręcono papierosy. Wszystko inne było nastawione na rolnictwo, w tym wielkie gospodarstwa rolników, a także dwory. Dom, w którym się urodziłem, dzisiaj już nie istnieje. Został rozebrany. Na jego miejscu wybudowano autostradę, która biegnie dookoła miasta. Dzięki temu miejscowość ta stała się trochę bardziej ruchliwa. W chwili mojego przyjścia na świat mój dziadek o imieniu Windhorst od dawna już nie żył. Miał czworo dzieci: Wilhelma, Mimi, Emmy i moją matkę, Friedę. Również wujka nigdy nie poznałem, ponieważ poległ w jednej z ostatnich bitew pierwszej wojny światowej. Trafiłem do babci. Nie do końca rozumiem, dlaczego rodzice nie zajęli się moim wychowaniem. Może chodziło o trudności ekonomiczne, może podczas lat głodu po pierwszej wojnie światowej łatwiej było wyżywić dziecko na wsi niż w wielkim mieście Berlinie. Berlin-Moabit 27 Miałem mniej więcej trzy lata, gdy babcia zmarła. Trzy siostry, w tym moja mama, spotkały się i zadały sobie pytanie, gdzie teraz ma się podziać to dziecko, czyli ja. Najwidoczniej rodzice dalej nie mogli się mną zaopiekować, zwłaszcza że w Berlinie urodził się mój młodszy braciszek. Poza tym podobno nieprzerwanie i wniebogłosy krzyczałem: „Chcę do cioci Emmy do Berlina”. Mój krzyk został uwieńczony sukcesem. Faktycznie poszedłem do Berlina do cioci Emmy, mojej nowej mamy. Tak oto stałem się Berlińczykiem. Zamieszkałem w dzielnicy Schöneberg. Tam na Kolonnenstraße ciocia Emmy miała niewielkie mieszkanie. Na temat moich prawdziwych rodziców nie padło już ani jedno słowo. Berlin był wielki i interesujący, dlatego w nadchodzących latach musiałem wyruszyć na podbój tego miasta. Z pewnością matka, przybywszy do Berlina, miała swoje problemy. Musiała pracować, musiała zarabiać pieniądze i jak mogłaby się jeszcze mną zajmować. Gdy przeprowadziliśmy się do Charlottenburga na Rönnerstraße, dostałem tatę. Jeszcze dziś pamiętam, że spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba, choć mama z pewnością starała się mnie na to przygotować. W każdym razie był tata i nie miałem z nim żadnych problemów, chyba też natychmiast go zaakceptowałem. Tworzyliśmy więc prawdziwą rodzinę i moim zdaniem dobrze, że tak się stało. Odczułem to szczególnie wtedy, gdy poszedłem do szkoły, co musiało nastąpić wkrótce potem. Byłoby mi bardzo przykro, gdyby wszyscy koledzy mieli tatę, a ja nie. Wiem, że mama nie dałaby żadnych szans znajomości lub przyjaźni z mężczyzną, który nie zaakceptowałby w pełni „jej syna”. Nawet dzisiaj rozmyślając nad tym wszystkim, dochodzę do wniosku, że Richard Zehden stał się dla mnie prawdziwym ojcem i nigdy nie odnosiłem wrażenia, że nie jestem jego synem. Całkiem przelotnie dotarło do mnie, że mój nowy tato jest Żydem, ale specjalnie się tym nie przejąłem. Często zadaję sobie pytanie, co by się ze mną działo, gdyby nie on. Był niemieckim Żydem i za takiego się uważał. Urodził się w Magdeburgu w roku 1887. Do Berlina musiał przybyć już jako młody człowiek. W pobliżu słynnego szpitala Charité jego rodzice posiadali lombard, który miał duże obroty, jak opowiadał raz tato. Na klientelę składali się w przeważającej mierze studenci Charité i byli to prawie wyłącznie synowie dobrze usytuowanych rodzin. Tak to 28 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki wówczas wyglądało i gdy rodzicielski czek przychodził z opóźnieniem lub gdy przebierano miarę, lombard Zehdenów musiał udzielać kredytu. Ryzyko nie było bardzo wysokie, zawsze prawie wszystko udawało się wykupić. Więzi łączące tatę z jego domem rodzinnym były niemal równe zeru. Pojawiał się tam niezmiernie rzadko. Wzięto mu za złą monetę zwłaszcza to, że poślubił chrześcijankę, nie-Żydówkę. Mama chyba nigdy się tam nie pokazała, ja też nie. Tak, co by ze mnie wyrosło? Jak wiele trudu musiał włożyć w moje wychowanie? Nie umiem sobie odpowiedzieć na te pytania. Miałem dla niego wiele uznania, szacunku i miłości; nigdy o nim nie zapomniałem. Jakże mocno musiał kochać moją mamę, żeniąc się z nią, chociaż wiedział, że ma dziecko, które na dodatek nie jest jej własne. Tato wywarł duży wpływ na mój sposób myślenia. Pokazał mi, czym jest wolność – coś, czego potem w czasach nazizmu nie było. Takie myślenie jeszcze dziś pomaga mi z zapałem protestować przeciwko wszelkiej presji. Każde ograniczenie mojej wolności osobistej jest dla mnie czymś podłym. Tolerancja to coś, czemu w swojej hierarchii wartości przyznaję wysokie miejsce. Również ją wpoił mi ojciec. To jemu w dużym stopniu zawdzięczam przygotowanie do dorosłego życia. Czekanie, myślenie, dumanie. Gdy samotnie siedzi się w celi, zachodzi niebezpieczeństwo poplątania myśli. Może to zmieszać, wręcz zburzyć wnętrze człowieka. O czym myślisz, czego wyczekujesz? Siedzisz tu sam, godzinami, dniami, miesiącami, bez rozmawiania z drugim człowiekiem, czekasz, czekasz, czekasz. Na co? Na sprawiedliwość? Czy sprawiedliwość może istnieć w niesprawiedliwym państwie? Sprawiedliwość bez miłości czyni człowieka okrutnym. Miłości nie mogłem się spodziewać, za to okrucieństw – bez wątpienia. Rozmyślałem nad swoją wiarą. Gdzieś przeczytałem, że wiara bez miłości czyni człowieka fanatykiem. Ale jak można było miłować tych, od których doznawało się krzywd? Ja w każdym razie nie Berlin-Moabit czułem się na to gotowy, przynajmniej na razie. Władza bez miłości czyni człowieka brutalnym. Tak, tego zdążyłem już doświadczyć na własnej skórze. W pojedynczej celi stopniowo zatraca się poczucie czasu, a punktami orientacyjnymi stają się światło i ciemność. Krótko po kolacji, mniej więcej o 18.00, gaszono światło. Śniadanie, obiad, kolacja – według tego odmierzało się czas. Niektórzy więźniowie zaznaczali na ścianach kreski. Te nędzne cele więzienne! Na czas uwięzienia siedem cel stało się moim przytłaczającym „mieszkaniem” i wszystkie wyglądały tak samo. Pamiętam, że miały one trzy do najwyżej czterech metrów długości i półtora metra szerokości. Pod ścianą stało rozkładane łóżko z siennikiem i twardą derką końską, ubraną w biało-niebieską, kratowaną pościel, którą nie wiem kiedy i czy w ogóle zmieniano. Było też coś w rodzaju poduszki. Po przeciwnej stronie znajdowały się rozkładany stół i krzesło lub taboret, a także półka z blaszaną miską i łyżką. Nie pozwalano nam mieć noży ani widelców, zresztą ich nie potrzebowaliśmy. W rogu obok drzwi stał cuchnący, odrażający kubeł – klozetów ze spłuczką nigdzie nie było. Tak więc godzinami przechadzałem się od drzwi do okna i z powrotem. Czułem się tak, jak zapewne czują się zwierzęta w klatkach. Przecież nie dało się siedzieć nieruchomo na twardym krześle, a ruch był konieczny. Jeśli komuś dopisywało szczęście, trzy razy w tygodniu wyprowadzano go na pół godziny na spacer po dziedzińcu. Do czytania nie miałem nic. Gdy tylko usłyszałem w zamku zgrzyt klucza, zrywałem się, ustawiałem się szybko pod oknem i meldowałem: „Więzień śledczy Horst Günter Schmidt, uwięziony za osłabianie ducha bojowego armii, odmowę służby wojskowej i nielegalną działalność na rzecz Międzynarodowego Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego”. Według sędziego śledczego tak powinien brzmieć mój raport i za każdym razem, gdy otwierały się drzwi celi, musiałem go wyrecytować. Gdy otwierający drzwi funkcjonariusz już mnie znał, 29 30 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki najczęściej przerywał mi machnięciem ręki, ale mi nie wolno było zapomnieć o tym obowiązku. Upłynęło sporo czasu, zanim stanąłem przed sędzią śledczym, ale naprawdę nie dało się nazwać tego przesłuchaniem. Zaledwie poinformował mnie, o co mnie oskarżono. Tak więc znów znalazłem się w celi i teraz rozmyślałem o postawionych mi zarzutach. Odmowa służby wojskowej oznaczała karę śmierci, nielegalna działalność pociągała za sobą najczęściej wysoką karę więzienia o zaostrzonym rygorze, a paragraf o osłabianiu ducha bojowego armii można było podciągnąć pod wszystko. Zresztą liczyłem się z tym i pewnie też znajdowałem się w takim nastroju, że wszystko przyjmowałem w otępieniu, jedynie zadając sobie pytanie: „Kiedy wyznaczą termin?”. I znów przeprowadzka. Do Spandau! Nie byłem tym zachwycony. Spandau! Przecież to już nie Berlin. To zaledwie przedmieścia Berlina. W dodatku mieszkańcy tej dzielnicy nie chcieli być Berlińczykami, przykładali dużą wagę do odrębności. Dopiero w roku 1920 zostali przyłączeni do miasta. I tam mieliśmy mieszkać? Ledwie zagrzałem miejsce w szkole Sybel, a teraz musiałem przenieść się do innej. Uważałem to wszystko za czysty bezsens. Ale niestety, nikt się mnie nie pytał o zdanie. W tamtych czasach bardzo trudno było znaleźć mieszkanie. Raz usłyszałem rozmowę moich rodziców. Zaproponowano im mieszkanie, które musiało być bardzo piękne. Mieli tylko zapłacić 500 RM* odstępnego. Wówczas stanowiło to bardzo dużą kwotę, a my jej nie posiadaliśmy; poza tym przeprowadzka wiązała się z dodatkowymi kosztami. Przenieśliśmy się więc do Spandau na Brüderstraße – do mieszkania w nowym budownictwie, na parterze i z ogrzewaniem węglowym. Pokoje nie były już tak wysokie, a mimo to od podłogi przeraźliwie ciągnęło. Znów usłyszałem od mamy: „Na dłuższą metę i tak tu nie zostaniemy”. * Reichsmark – ówczesna marka niemiecka, używana w Niemczech do roku 1945 (przyp. tłum.). Berlin-Moabit 31 Miałem więc za sobą erę Charlottenburga i Rönnestraße ze szkołą Sybel, a teraz siedziałem w szkolnej ławce w Spandau. Łatwo się przyzwyczaiłem do nowych kolegów z klasy, jednak coś w nowej szkole nie spodobało się rodzicom. Nie potrafię powiedzieć, co, ale zaczęli mówić o przeniesieniu mnie do innej szkoły. Tak więc znów musiałem uczęszczać gdzie indziej. Tylko że w szkole, którą rodzice brali pod uwagę, chłopcy i dziewczynki siedzieli na zajęciach razem – co wtedy zdarzało się rzadko. Powstawało zatem pytanie, czy ta szkoła nie propaguje za bardzo ducha komunizmu? Ale z drugiej strony czy moja obecna szkoła nie popierała zbytnio ducha nazizmu? We wszys-tkich tych rozważaniach odsunięto mnie na bok, zresztą co w moim wieku miałbym na ten temat do powiedzenia? Przecież w ogóle nie znałem się na tych rzeczach. Tak więc pewnego dnia znów zmieniłem szkołę. Teraz siedziałem w ławce z dziewczynkami i o dziwo, układało się wspaniale. Nie pojawiały się żadne problemy ani z mojej, ani z ich strony. Dziewczynki zdążyły już zresztą przywyknąć do obecności chłopców i nie zachowywały się tak trzpiotowato i głupiutkio, jak my, chłopcy, zawsze je sobie wyobrażaliśmy. Atmosfera była więc bardzo przyjemna, szkoła – promienna i przyjazna, a nauczyciele i uczniowie – tacy sami jak w każdej innej szkole. Przypominam sobie jeszcze trzy- lub czterodniową wycieczkę klasową do Spreewaldu. Było to dla mnie coś nowego, coś, o czym nigdy nie śmiałem nawet marzyć. To wspaniałe móc przez cały dzień pływać łódką. Rzeka Spree rozwidla się w nieskończenie wiele dorzeczy i zawsze jest coś nowego do oglądania. Do łodzi wskakiwały żaby, dziewczynki przeraźliwie piszczały, a my, chłopcy, mieliśmy ubaw. Spaliśmy opatuleni kocami na sianie w stodole, naturalnie dziewczynki oddzielnie. Czas mijał stanowczo za szybko, wszystko stanowczo za szybko dobiegło końca. Do tego czasu – miałem wtedy jakieś dziewięć czy dziesięć lat – otaczał mnie jakby wysoki mur ochronny. W bramie stali moi rodzice i do środka nie przedostawało się nic, co mogłoby mi zaszkodzić lub wyrządzić krzywdę. Nieba nie przesłaniała mi żadna chmura, a raczej w pełni świeciło słońce. Ale później jakże ponuro zachmurzyło się moje niebo! Nadciągnęły pierwsze złowieszcze chmury. Szedłem ze szkoły do domu, na plecach niosłem tornister i cieszyłem się z wolnego 32 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki popołudnia. Oczywiście musiałem jeszcze odrobić pracę domową, ale nie była taka trudna i dało się ją zrobić bez problemu. O wiele ważniejsze było pytanie, jak spędzić czas, i szedłem tak pogrążony w myślach. Nagle zaczepił mnie jakiś zupełnie obcy mężczyzna. Chwycił mnie za ramię i powiedział: „Jestem twoim ojcem i teraz pójdziesz ze mną”. Osłupiałem. Najpierw nie miałem żadnego taty, potem dostałem jednego, a teraz nagle miałbym dwóch. W końcu coś tu nie pasowało i gdy tak ciągnął mnie za sobą, narobiłem strasznego hałasu. Nie wiem, jak to się stało, ale najwidoczniej ktoś poinformował moją mamę, bo nagle się zjawiła. Doszło do gwałtownej wymiany zdań, po czym zachowując jak zwykle zimną krew, chwyciła mnie i zabrała do domu. Mimo wszystko sprawa nie została ostatecznie załatwiona, bo ten mężczyzna faktycznie był moim ojcem – o którym dotychczas nie miałem najmniejszego pojęcia. Złapanie znienacka na ulicy i chęć zabrania do siebie to z pewnością nienajlepszy sposób na zdobycie czyjegoś uznania. Ponieważ to nieuprzejme potraktowanie nie pomogło, moi biologiczni rodzice wystąpili do sądu z roszczeniem o wydanie im dziecka. Rozprawy sądowe mogą się ciągnąć długo i tak było również w tym przypadku. Moi biologiczni rodzice nie mieli jednak uzasadnionych argumentów. Zanim naziści doszli do władzy, w sądach jeszcze zapadały sprawiedliwe wyroki. Mogłem pozostać u swoich rodziców, to znaczy u tych, którzy dotąd mnie wychowywali, którzy przygotowali i dalej przygotowywali mnie do dorosłego życia. Wydano zaledwie rozporządzenie, abym do momentu ostatecznego wyjaśnienia sprawy odwiedzał biologicznych rodziców w regularnych odstępach czasu. W ten sposób zostały przełamane pewne bariery, ale tylko przejściowo. Moi rodzice nie nakłaniali mnie do tych odwiedzin, czasem padało tylko jakieś upomnienie, a raczej przypomnienie o obowiązku, nic więcej. Ja sam nie przejawiałem absolutnie żadnego zainteresowania tą sprawą i słusznie się wymawiałem, że nie mogę sobie na to pozwolić ze względu na szkołę i prace domowe. To też miało swoje uzasadnienie. Droga do moich prawdziwych rodziców była bardzo długa – w tę i z powrotem zajmowała mi ponad dwie godziny. My mieszkaliśmy w Spandau, czyli na zachodzie, a oni – w Stralau, to jest na wschodzie. Dla mnie była to daleka droga. Berlin-Moabit 33 W każdym razie podczas pierwszych odwiedzin dowiedziałem się, że mam jeszcze trzech braci i jedną siostrę, naturalnie młodszych ode mnie. Nie unikaliśmy siebie nawzajem, zresztą nie mieliśmy do tego powodu. Starali się nawiązać ze mną przyjazny kontakt i z pewnością otrzymali wcześniej takie polecenie. Ale do zadzierzgnięcia bliższej więzi nie doszło. Nie znalazłem niczego, co by mnie zachęciło do odwiedzania moich biologicznych rodziców. Wszystko było tam dla mnie zupełnie obce. Panująca u nich atmosfera przytłaczała mnie. To samo można powiedzieć o całkiem odmiennym stylu życia, z którym nie czułem się dobrze, zresztą nie mogłem i nie chciałem się do niego przyzwyczaić. Wszystko znów zaczęło się układać, ale nie tak, jakby życzyli sobie tego moi prawdziwi rodzice. Ułożyło się raczej po mojej myśli. Coraz rzadziej ich odwiedzałem, aż w końcu przestałem do nich chodzić. Moi przybrani rodzice nie przypominali mi o tym, a prawdziwi – także mnie nie upomnieli. A ja przestałem zaprzątać sobie głowę całą tą sprawą. Chodziłem do szkoły w Spandau, odrabiałem prace domowe, bawiłem się albo spacerowałem z moimi rodzicami. Każdego dnia tato musiał jeździć tramwajem do centrum miasta, aż do dworca przy zoo. Pracował jako sprzedawca w ekskluzywnym sklepie z artykułami dla panów. Właściciel był Żydem, tak samo jak mój tata. Wówczas godziny pracy obejmowały jeszcze soboty i cztery niedziele przed Bożym Narodzeniem. Ten sklep znajdował się naprzeciwko zabytkowego „Kaiser-Wilhelm-Gedächtniskirche” (Kościół Pamięci Cesarza Wilhelma) na rogu Tauentzienstraße. Zaraz obok tego stosunkowo małego przedsiębiorstwa mieściła się słynna „Romanische Café”. Otwarto ją z myślą o artystach i stale przychodzili tam wszyscy sławni wówczas artyści, jak również powieściopisarze, poeci, krytycy literaccy i ci, którzy się za takich podawali. Tato wymieniał sporo nazwisk: Erich Kästner, Mascha Kaleko, Alfred Kerr i inne, o których później zapomniałem. Wielu z nich nie cieszyło się uznaniem narodowych socjalistów, przez co zostali z czasem zmuszeni do milczenia lub wyemigrowali. Rodzina, z której wywodziły się moje „matki”, należała do Kościoła ewangelickiego. Mimo to nie potrafię sobie przypomnieć, żeby mama choć raz zabrała mnie ze sobą do Kościoła. Nie przypuszczam też, 34 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki żeby sama kiedykolwiek tam chodziła. Oczywiście w domu musiałem się modlić według starego wzorca: „Jestem mały, serce czyste mam”. To nie Bóg – który miałby mieszkać w moim sercu – odgrywał przy tym znaczną rolę, ile raczej mamusia i tatuś. Oczywiście i my obchodziliśmy Boże Narodzenie, wręczając sobie wielkie prezenty. Choinkę ozdabialiśmy lametą, ale ja koniecznie chciałem mieć jeszcze kolorowe bombki i wkrótce one również zjawiały się na drzewie. Ale nie padło ani jedno słowo, że miałoby to być chrześcijańskie święto. Przypominał o tym tylko gramofon odtwarzający kolędy. Podczas Wielkanocy szukało się pisanek, ukrytych gdzieś na dworze, a ja szukałem pilnie i często musiałem się przy tym porządnie ośmieszyć, bo niekiedy nasz pies znajdował je szybciej ode mnie. Raz tato zadał mi pytanie, czy nie powinienem uczestniczyć w obchodach święta chanuki. Określano je mianem żydowskiego Bożego Narodzenia, ale oba te święta nie mają ze sobą nic wspólnego poza tym, że obchodzi się je w grudniu. Chanuka to święto upamiętniające bitwy Machabeuszy i ponowne poświęcenie świątyni żydowskiej w roku 165 przed naszą erą. Również obchodzono je całkiem uroczyście: świeciła menora – siedmioramienny świecznik, śpiewano pieśni, ale nic z tego nie zrozumiałem. Zabrała mnie tam pewna żydowska nauczycielka, mieszkająca w sąsiedztwie. Rodzice nie poszli. Z tego wszystkiego nasuwa się wniosek, że w tamtym czasie religia i wiara nie odgrywały w naszym domu znacznej roli. Co zatem skłoniło moich rodziców do wstąpienia w szeregi Badaczy Pisma Świętego i aktywnej działalności na rzecz tego wyznania? IV. Na proces do Gdańska „SCHMIDT”, powiedział oddziałowy, „jutro trzeba wcześniej wstać, o szóstej bądź gotów na transport”. Czyli pojadę transportem! Ale nie padło żadne słowo, dokąd i dlaczego. Mogłem nad tym tylko rozmyślać. Najprawdopodobniej znowu musiałem się udać do Gdańska. Ale nie miałem żadnej pewności. Wczesnym rankiem zabrano mnie z celi. Dostałem zaopatrzenie na drogę: kanapki, nawet obłożone wędliną. Później wraz z innymi więźniami pojechaliśmy więźniarką „Grünne Minna” na Dworzec Śląski. To mnie zaskoczyło. Pociągi do Gdańska odjeżdżają przecież nie z Dworca Śląskiego, ale z Dworca Szczecińskiego. Dokąd więc nas wieźli? Na końcu pociągu znajdował się wagon dla więźniów. Był bardzo niewygodny i dzielił się na poszczególne przedziały, które z wyglądu przypominały klatki. W każdej klatce była drewniana ławka na dwie osoby. Zamiast okien zrobiono lufciki, przez które i tak nie dało się wyjrzeć na zewnątrz. Przydzielono mnie do jakiegoś więźnia, nieco starszego ode mnie. Właściwie to wyglądał na wykształconego, ale dla niego niestety istniał tylko jeden temat. W najbardziej wyszukanych słowach odmalowywał sobie wizję, co zje, jak tylko znów znajdzie się na wolności. Pociąg dotarł do Łodzi. W jakim celu mnie tu przywieziono? W każdym razie musieliśmy wysiąść. Skuto nas w kajdanki po dwie osoby i tak zaprowadzono do więzienia. Następnego dnia znów wyruszyliśmy w dalszą podróż w wagonie dla więźniów. Ale już bez mojego 35 36 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki „luksusowego konsumenta”; miałem innego towarzysza podróży. Wieczorem faktycznie przybyliśmy do Gdańska. Potrzebowaliśmy dwóch dni i dwóch nocy, by dotrzeć z Berlina do Gdańska. Teraz stałem na dziedzińcu więziennym. Musiałem w tym momencie wyglądać okropnie – przemęczony, nieumyty i wyczerpany psychicznie. W Moabicie ogolono mi głowę ze względu na wszy. Stałem więc, niepewny, co się ze mną stanie. Nagle do moich stóp potoczyła się cebula. Byłem zaskoczony, ale szybko ją podniosłem. Jako więzień nie mogłem się wiele namyślać, musiałem szybko ocenić sytuację i ją wykorzystać. Pewien polski współwyznawca rozpoznał mnie i szybko zareagował, ofiarując mi tę drogocenną rzecz. Jaką wartość ma cebula? Na to pytanie może odpowiedzieć każda gospodyni domowa. Jest znakomitym dodatkiem do potraw, ulepsza smak, jest zdrowa. Ale tu, w więzieniu, miała zdecydowanie większą wartość. Powiedziała mi: „W pobliżu jest ktoś, kto do ciebie należy i chce ci pomóc, kto jest twojego wyznania. Nie jesteś tu sam! Nigdy nie jesteś sam! Nasz Bóg jest z nami i są inni, którzy chętnie będą cię wspierać”. To wszystko powiedziała mi ta cebula! Wziąłem ją ze sobą, później rozdrobniłem i położyłem na chleb – noża nie mieliśmy. Gdy za chwilę po policzkach popłynęły mi łzy, to z pewnością nie tylko dlatego, że ta cebula miała swoje zwykłe właściwości. Zostałem przywieziony do Gdańska na proces Hermi i pozostałych. Miałem być przesłuchiwany jako świadek. O co mnie pytano, co miałem zeznać? Już nie pamiętam, ale nie mogło być tego wiele. Hermi opowiadała mi później, jak bardzo przeraziła się na mój widok. Musiałem wyglądać marnie: z ogoloną głową i zapadniętymi policzkami, wychudzony i kompletnie przemęczony, w wiszącym na mnie, niedobranym ubraniu więziennym. Z pewnością nie był to widok do zakochania się, a przecież tak bardzo chciałem się jej podobać. W więzieniu w Gdańsku nie byłem typowym więźniem. Przebywałem tam tylko w charakterze świadka, dlatego zabrano mnie z celi i zatrudniono jako kalifaktora. Praca ta zawsze była pożądana. Z zasady Na proces do Gdańska pozwalano poruszać się po całym oddziale bez dozoru, tylko nie wolno go było opuszczać. Po południu, po wydaniu jedzenia, znów zamykano takiego więźnia w celi, podobnie wieczorem po pracy. Zajęcie to dawało drobne poczucie wolności. Strażnicy byli przystępniejsi, a nawet spełnili moją prośbę o przydzielenie mi lepszej celi. Tak więc otrzymałem celę w nasłonecznionej części budynku. Szybko postarałem się o coś w rodzaju małego obrusu i postawiłem na nim blaszaną puszkę z kilkoma źdźbłami trawy, w których widziałem kwiaty. Dozorca wprawdzie spojrzał na to nieco zirytowany, ale nic nie powiedział. My, trójka kalifaktorów, mieliśmy oczywiście swoje obowiązki. Należało do nich nie tylko wydawanie jedzenia, ale również dbanie o czystość. Wszędzie musiało być idealnie czysto. Wyglądało na to, że nasz oddziałowy stawiał sobie za punkt honoru, aby jego oddział był najlepszy, najczystszy i najporządniejszy. Tak więc pewnego dnia przyszedł z całym kartonem puszek z brązowymi pastami do butów i szczoteczkami do zębów. Najwidoczniej miał znajomości, bo w ostatnich latach wojny takich rzeczy już brakowało. Tymi pastami do butów i szczoteczkami do zębów mieliśmy zapastować i wypolerować linoleum na podłodze. Była to szaleńcza mordęga – ślizgając się na kolanach, musieliśmy wyświecić całe korytarze. Gdy sucha podłoga znów błyszczała, my również błyszczeliśmy z dumy, na czele z oddziałowym. I on to wynagrodził. Gdy pełnił służbę, z pewnością nie doskwierał nam głód. Również w więzieniu można obserwować zabawne sytuacje. Pierwszy kalifaktor trafił za kratki z powodu oszustw matrymonialnych. Jego czarne włosy stawały się z czasem coraz jaśniejsze i bardziej pstrokate, co przysporzyło mu sporo docinków. Pewnego dnia otrzymał paczkę, zawierającą między innymi nowiutką i idealnie gładką tubkę pasty do zębów. „Ciesz się”, powiedziałem, „pasta do zębów to coś dobrego”. „W środku nie ma pasty do zębów”, odpowiedział, „w środku jest tytoń”. Miał rację, ale jakim sposobem zapakowano 37 38 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki tytoń do tubki, aby wyglądała jak nowa? W takich rzeczach kryminaliści daleko nas prześcignęli. Nie wiem, jak długo byłem kalifaktorem, ale trwało to jakiś czas. W końcu nadeszło to, co musiało nadejść: transport powrotny do Berlina. Tym razem jednak przez Szczecin i bez noclegów. Próbowaliśmy spać w przedziałach, ale nie bardzo nam to wychodziło. V. Znów w Berlinie-Moabit W KOŃCU dotarliśmy do więzienia śledczego Berlin-Moabit. Jakże mogłoby być inaczej? Czas spędzony w Gdańsku odebrałem jako wypoczynek, a tamtejsze więzienie – jako sanatorium. Tutaj natomiast ciągle ta sama stara śpiewka w pojedynczej celi: rano wynoszenie kubłów, śniadanie, obiad, kolacja, gaszenie świateł. Musiano oszczędzać światło, bo cele nie były zaciemnione, a w każdej chwili obawiano się nalotów bombowych. Nagle zdarzyło się coś, czego bym się nie spodziewał. Otrzymałem pracę, a ściślej mówiąc – „zajęcie”. Więźniowie śledczy zazwyczaj nie musieli pracować, ale teraz już nic nie toczyło się zwykłym trybem. Nastała „wojna totalna”, dlatego wykorzystywano każdą siłę roboczą. Praca nie była ciężka, ale monotonna. Mimo to cieszyłem się, że mam jakieś zajęcie. To niezbyt przyjemne siedzieć cały dzień w celi i stawiać ciągle te same kroki od drzwi w kierunku okna i z powrotem. Po jakimś czasie wszystko dzieje się schematycznie, a myśli się plączą. Niekiedy coś takiego pociąga za sobą próbę samobójstwa. Pod tym względem zajęcie stanowiło pewną odmianę. Do celi przynoszono mi grubą paczkę celofanu i pasujące do niego banderole. Należało dokładnie zaginać celofan i pakować po sześć arkuszy w banderolę. Miał służyć do zakrywania słoików z marmoladą. Nauczyłem się odmierzać tym zajęciem czas. Gdy spakowałem już odpowiednią ilość celofanu, wiedziałem, że upłynęła mniej więcej godzina. Zaczynałem po śniadaniu. Po godzinie robiłem przerwę i spacerowałem po celi w tę i z powrotem. Oczywiście ów „zegar” nie chodził z dużą dokładnością. 39 40 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Od czasu do czasu wyprowadzano nas z celi na 20-, 30-minutowy spacer po podwórzu więziennym, na świeżym powietrzu. Rozmowy były surowo zakazane, ale oczywiście więźniowie nie stosowali się do tego. Szeptem wymieniali między sobą nowinki. Po obiedzie znów przez dwie godziny zajmowałem się celofanem. W ten sposób dzień mijał trochę szybciej. Jestem ciekaw, czy berlińskie gospodynie kiedykolwiek spostrzegły, kto im pakował papier do konserwowania słoików? Że byli to więźniowie, a wśród nich niewinnie aresztowani ludzie? Jak wtedy smakowałaby im ta marmolada? Moja praca została uhonorowana. Obiadowa racja żywnościowa nieco się zwiększyła. Przyznano mi też jedną książkę na tydzień, bo więzienie w Moabicie miało bibliotekę. Nie mogłem jednak dostać Biblii. Tak więc zażyczyłem sobie książek podróżniczych i wkrótce je otrzymałem. Moja cela się powiększyła. Wtedy podróżowałem po całym świecie. W takich sytuacjach widać, jak ważne jest zajęcie czymś umysłu. U mnie zawsze cierpiał on dotkliwszy głód niż żołądek. Tak więc podczas zaginania celofanu mogłem podróżować po świecie. Z Magellanem dookoła ziemi i ze Stanleyem przez Kongo, a w wyobraźni towarzyszyłem odkrywcom i ich przygodom. Uczęszczałem do szkoły średniej. Oczywiście byłem dumny ze swojej czapki uczniowskiej z daszkiem, zielonym jedwabiem i zmieniającymi się co roku paskami. Dla moich rodziców nastały trudności finansowe. Tato miał jeszcze posadę, ale coraz częściej mówiono, że może zostać bez pracy. Miał dołączyć do siedmiomilionowego grona bezrobotnych w Niemczech. Musieliśmy się przeprowadzić. Na Franzstraße. Do mniejszego mieszkania. Tak rozpoczęła się nasza finansowa i społeczna degradacja. Zajęliśmy więc niewielkie, półtorapokojowe mieszkanie w Spandau. Ja dostałem pół pokoju. Mieścił się tam tapczan do spania i mała szafa, gdzie przechowywałem swoje rzeczy. Rodzicom brakowało Znów w Berlinie-Moabit 41 pokoju gościnnego, ale sypialnia miała piękny wykusz i do tego balkon. Później ten balkon okazał się dla mnie bardzo przydatny. Również nasz stół jadalny musieliśmy umieścić w sypialni, do czego rodzice nie potrafili się przyzwyczaić. Wykusz stanowił piękny kącik do czytania i stał się wkrótce moim ulubionym miejscem w mieszkaniu. Czytałem i czytałem. Pochłaniałem dosłownie wszystko, co miało związek z historią i geografią. W szkole były to moje ulubione przedmioty. Pochłaniałem również książki Karola Maya – jeden tom w trzy dni. Jednakże dzisiaj zastanawiam się, czy Karol May był mi potrzebny. Ale prawdopodobnie jest charakterystyczny dla okresu młodości. Mój tato bardzo dokładnie zważał na to, co czytam. Właśnie Karola Maya jeszcze akceptował. Raz jednak wypożyczyłem sobie książkę, której tata nie uznał za dobrą. Podarł ją bez cienia litości i wyrzucił do kosza. Była to dla mnie dobra nauczka. Ale od tamtego czasu już nigdy więcej nie brałem do ręki literatury brukowej. Nauczyłem się to rozróżniać. Na nocnym stoliku taty stało kilka książek. Do dzisiaj pamiętam ich tytuły. Były to: Gedanken und Erinnerungen (Myśli i wspomnienia) Bismarcka, Die Renaissance Gobineau’a, Leonardo da Vinci Mereschkowskiego oraz Błogosławieństwo ziemi Hamsuna. Ciągle kręciłem się w pobliżu tych książek. Były to w końcu książki mojego taty i nie mogłem przejść koło nich obojętnie. Intrygowały mnie i któregoś razu wyciągnąłem książkę Bismarcka. Szybko z nim skończyłem. Jeszcze nic z tego nie rozumiałem. Później przyszła kolej na Gobineau’a. Ale i nim nie zainteresowałem się bardziej; jeszcze nie potrafiłem pojąć sensu tych treści. Dopiero po długim czasie zacząłem się zastanawiać, dlaczego tato czytywał właśnie Gobineau’a, skoro ten był teoretykiem rasowym, obrońcą rasy aryjskiej. Ów pisarz popierał przecież narodowy socjalizm. Ale być może tato chciał zapoznać się z tymi teoriami. Tak więc znów odstawiłem Gobineau’a na stolik nocny taty i zająłem się Mereschkowskim. Z nim szło mi o wiele lepiej; Leonardo da Vinci, wielki artysta – to pojęcie już mi coś mówiło. Stworzył wiele dzieł 42 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki sztuki, między innymi „Ostatnią Wieczerzę”. Teraz dowiedziałem się, że był wszechstronnym geniuszem i nie tylko sławnym malarzem, ale również wielkim mistrzem budowlanym; skonstruował nawet maszynę do latania, która niestety nie działała. Później przyszła kolej na Hamsuna, a on był moim zdaniem najlepszy z nich wszystkich. Ta książka trzymała w napięciu, świetna powieść – wiejska historia z gór Norwegii. Gdy jeszcze dziś się nad tym zastanawiam, pozostaje dla mnie zagadką, dlaczego mój tato, który przecież był Żydem, czytał właśnie te książki. Bismarck – urodzony Prusak, pomorski ziemianin, niemiecki kanclerz, przepojony ideą nacjonalistyczną; Mereschkowski – Rosjanin z osobliwymi teoriami, obcymi Żydom; Gobineau – ale o nim już powiedziałem. Później Hamsun, Błogosławieńswo ziemi. Zgadza się, dostał za to nagrodę Nobla, ale jakże bliski był poglądów nazistowskich! Wówczas nie przystawały one do tamtych czasów, ale w rezultacie jego ojczysty kraj gardził nim przez 50 długich lat. Nawet dzisiaj nie potrafię sobie wytłumaczyć, czego tato poszukiwał w tych książkach. Możliwe jednak, że był to czysty zbieg okoliczności. Później zauważyłem dwie inne książki. W porównaniu z czterema tak wspaniale oprawionymi dziełami wyglądały dosyć niepozornie. Jedna nosiła tytuł Harfa Boża, a druga – Stworzenie. W prostej okładce. Wydane przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Badaczy Pisma Świętego, Magdeburg i Nowy Jork. Napisał je niejaki sędzia Rutherford. Jego też nie znałem. Ale nakład! Harfa miała nakład 5 500 000 egzemplarzy, a Stworzenie – wciąż jeszcze 2 500 000 egzemplarzy. To zrobiło na mnie wrażenie, coś musiało w tym być. W Harfie Bożej znajdowały się wiersze. Wiersze naturalnie należało przeczytać. Tylko że brzmiały one całkiem inaczej, trochę jakby obco. Kto je ułożył? Nie wiadomo. Wspomniano też o „Jehowie”. Kto to jest? Jezus. Tak, o Jezusie wiedziałem. Przecież wcześniej musiałem się modlić: „Jestem mały i serce czyste mam, a w mym sercu nie mieszka nikt, tylko Jezus sam”. Mamusia i tatuś oczywiście też się ze mną modlili. Ale ja Znów w Berlinie-Moabit 43 nie byłem już mały i dlatego więcej się nie modliłem. Później w książce omawiano temat „okupu” i „zmartwychwstania” oraz „obietnicy danej Abrahamowi”. Wszystko to było bardzo trudne, dlatego szybko odłożyłem Harfę Bożą z powrotem na miejsce. Co innego Stworzenie. To mogło zainteresować młodego człowieka. Owa książka zawierała historię powstania świata. Napisano w niej, że Bóg stworzył nie tylko ziemię, ale również ludzi i wszystko pozostałe. Coś takiego, przecież w szkole uczyliśmy się, że wszystko powstało przez rozwój, przez ewolucję. Dało mi to dużo do myślenia. Czyżby właśnie wspomniane treści zawierały prawdę, a Darwin się mylił? Nie mogłem się wewnętrznie poukładać, wszystko było zbyt pogmatwane, dlatego znów odłożyłem obie książki na swoje miejsce. Rzecz ciekawa, że obok Bismarcka i Gobineau’a wyglądały tak niepokaźnie, tak niepozornie, a jednak ich treść miała dla mnie później ogromne znaczenie. Nie chciałem pytać taty, bo to nie w porządku brać się za jego książki bez jego wiedzy. Ale pewnego dnia sam do mnie przyszedł i powiedział: „Przeczytaj je sobie dokładnie i później możemy o nich porozmawiać”. Takie oświadczenie zobowiązywało. W ten sposób wszystko się zaczęło, tak oto stałem się „Badaczem Pisma Świętego”, a później Świadkiem Jehowy. Teraz muszę opowiedzieć o Ottonie Muhsie. Należał do grona 14 Badaczy Pisma Świętego mieszkających w Spandau. W żadnej innej dzielnicy miasta nie działało tak wielu Badaczy Pisma Świętego jak tutaj, a Berlin miał przecież 20 dzielnic. Ottona Muhsa poznaliśmy przypadkowo. Moi rodzice nie szukali Badaczy Pisma Świętego. Jak już wspomniałem, religia nie odgrywała zbyt wielkiej roli w ich życiu. Mama przywiązywała dużą wagę do zdrowego odżywiania się i zdrowego trybu życia. Rodzice wliczali w to także długie spacery do Glienicker See, co wcale mi się nie podobało. Ale przede wszystkim jedzenie musiało być zdrowe, dlatego wybrali się na poszukiwanie gospodarstwa ogrodniczego. Znaleźli je, a należało do Ottona Muhsa na Segefelderstraße w Spandau. Tylko dlatego go poznaliśmy. 44 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Jego uprawy były bardzo duże – tak duże, że nie wykorzystywał całej wiejskiej posiadłości. Ogromne obszary pokrywały łąki. O ile jeszcze sobie przypominam, Otto Muhs nie miał tej ziemi na własność, tylko w dzierżawie. Uprawiał ją sam z żoną. Dopiero później, gdy moi poszukiwani współwyznawcy Gerhard Liebold i Werner Gassner ukrywali się u niego, również w nich miał pomoc. Mimo to nie zwiększył zbytnio upraw, ale cieszył się, że jest mu lżej. U Ottona Muhsa można było kupić bardzo wiele. Sprzedaż ruszała już wczesną wiosną. Mama starała się możliwie jak najwcześniej dostać świeże warzywa i owoce. Zaczynało się od rabarbaru. Ja go nie lubiłem. Ale zawsze słyszałem: „Musisz go jeść, bo to są pierwsze witaminy w roku”. Wtedy szliśmy na ustępstwa. Rabarbar z sosem waniliowym jest jeszcze znośny. Później przychodziła kolej na szpinak. Muszę przyznać, że gdyby dzisiaj był jeszcze taki szpinak jak wtedy u Ottona Muhsa, chętnie bym go znowu jadł. Potem pojawiały się groszek, fasola i marchew. Otto Muhs miał po prostu wszystko: białą kapustę, kapustę włoską i kalafior. Dosłownie wszystko. A na koniec, gdy pola pokrywał już szron, kupowało się jarmuż. Ale ja go nie lubiłem. Otto Muhs miał jednak znacznie więcej do zaoferowania. Tylko że teraz wiązało się to z realnym niebezpieczeństwem. Był Badaczem Pisma Świętego i za swe najważniejsze zadanie uważał przekazywanie ludziom treści, które zawierała Biblia i które on sam uznawał za słuszne i ważne. Ale nastały trudne czasy. Władzę przejęli narodowi socjaliści, a ponieważ Hitler właśnie budował swoją „Tysiącletnią Rzeszę”, mówienie o Królestwie Bożym mogło się źle skończyć. Kolejną trudność stwarzało pytanie: „Jak wpoić Żydowi, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym i Dziedzicem Królestwa Bożego?”. Otto zdołał to uczynić. Jak się do tego zabrał, nie wiem. Ale prowadził z rodzicami długie i częste rozmowy, a gdyby wziąć pod uwagę efekt końcowy, musiał mówić bardzo przekonująco. Przekonywanie wymaga dużych umiejętności. Dla mnie ta sprawa nabrała znaczenia dopiero wtedy, gdy rodzice zaczęli o tym ze mną rozmawiać. Dowiedziałem się, że Jehowa to imię Znów w Berlinie-Moabit 45 Boga, że Jezus Chrystus jest Jego Synem i że oddał swoje życie za ludzi. Powiedzieli, że według Biblii ten system rzeczy wkrótce spotka zagłada w „Armagedonie”, a potem Bóg ustanowi „nowy świat”. Wszystkie świeżo zdobyte informacje chodziły mi po głowie. Zupełnie różniły się od rzeczy, których słuchałem przedtem. Nie miały nic wspólnego z „Tysiącletnią Rzeszą”, którą zamierzał ustanowić Hitler. Nie miały też nic wspólnego z poglądem, że wkrótce Niemcy urosną w siłę. Wręcz przeciwnie, możni ‘tego świata’ zostaną unicestwieni, a potem zapanuje prawość i pokój. Ale jak wyglądała prawda? Przecież nie dało się pogodzić obu poglądów. Jednak moi rodzice uważali, że trzeba bardziej być posłusznym Bogu niż ludziom oraz że Biblia jest Słowem Bożym. Tato położył mi na stole obie książki: Harfę Bożą i Stworzenie, do których już wcześniej po kryjomu zaglądałem i które wydały mi się wówczas tak nieznaczące. Powiedział: „Przeczytaj je sobie”. Zacząłem więc czytać. Naprawdę nie było to łatwe. Czy faktycznie wszystko, co tam napisano, mogło pokrywać się z prawdą? Miałem swoje wątpliwości. Podobno jednak również z wątpliwości bierze się postęp. Wątpiłem bardzo i robiłem niewielkie postępy. Później jeszcze przeczytałem w Biblii, że chrześcijanie w Berei byli szlachetniej usposobieni niż inni, bo wszystko dokładnie sprawdzali. Przez całe swoje życie się tego trzymałem i zawsze zazdrościłem tym, którzy potrafili wierzyć, nie mając wątpliwości. Oczywiście wierzyłem, że istnieje Bóg oraz że kiedyś żył tu, na ziemi, Jezus Chrystus, a jego przykazania są niezastąpione. Ale z nieskończenie wieloma sprawami tak czy inaczej trzeba było i wciąż trzeba się uporać – również dzisiaj. Wiara jest dla mnie czymś, co wymaga stałych wysiłków, by ją pogłębiać i tak umacniać, aby umieć bronić jej zawsze i wszędzie. Znajomość z Ottonem Muhsem zacieśniała się i przerodziła się w przyjaźń. Otto Muhs szybko dostrzegł u moich rodziców poważne zainteresowanie biblijnym orędziem i bardzo się starał je pogłębiać. Sprawiało mu radość, że znalazł uszy tak prawdziwie chętne do słuchania. Jego gospodarstwo ogrodnicze było dobrym punktem kontaktowym dla 46 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki wszystkich Badaczy Pisma Świętego w Spandau. Niełatwo przychodziło ustalić, kto z licznych klientów należał do Badaczy Pisma Świętego. Naturalnie nie mogliśmy urządzać tam zebrań. Ale to miejsce świetnie nadawało się do wymieniania między sobą Strażnic, książek i doświadczeń. W ten sposób poznaliśmy również innych Badaczy Pisma Świętego i stopniowo wchodziliśmy w kręgi tej społeczności. W latach 1933/1934 samo utrzymywanie znajomości z innymi nie wiązało się jeszcze z poważnym niebezpieczeństwem, co jednak w następnych latach uległo radykalnej zmianie. Ponieważ staliśmy się Badaczami Pisma Świętego dopiero w początkach dyktatury nazistowskiej, byliśmy pod tym względem nieobciążeni podejrzeniami i nieznani. Jedynie okoliczność, że mój tato był Żydem, nieco utrudniała sprawę. Ja sam jeszcze nie musiałem ukrywać się przed gestapo – Tajną Policją Państwową. Tak więc w naszym mieszkaniu zaczęliśmy organizować małe zebrania – po osiem do dziesięciu osób i z zachowaniem odpowiedniej ostrożności. Rodzice nie mieli pod tym względem większych obaw. Uczestnicy nigdy nie pojawiali się o tym samym czasie – jedna osoba przychodziła wcześniej, druga później. Nikt też nie wychodził z domu jednocześnie, a zebrania nigdy nie odbywały się w tym samym dniu ani o tej samej porze. Ponadto wykorzystywaliśmy każdą nadarzającą się okazję. Wielkanoc zawsze sprzyjała, tak samo Boże Narodzenie czy urodziny. Wtedy na stole lądowały filiżanki kawy i byliśmy zabezpieczeni przed przykrą niespodzianką. Każdej ulicy przydzielono dozorcę, najczęściej z SA, który miał za zadanie obserwować, czy każdy dopełnia swoich narodowych obowiązków lub w jakikolwiek sposób się od tego uchyla. My nie musieliśmy wywieszać z okna flagi ze swastyką. Żydzi nie byli tego godni. Ale już tylko z tego powodu wielu naszych współwyznawców miało nieprzyjemności. Raz czy dwa razy upominano ich, a później mogły ich spotkać poważne sankcje. Żydom nie pozwalano iść na wybory, ale gdy nasi duchowi bracia nie brali w nich udziału, zaciągano ich siłą do urn wyborczych i niejeden musiał odsiedzieć z tego Znów w Berlinie-Moabit 47 powodu kilkumiesięczną karę więzienia. Jakże często spotykały nas trudności tylko dlatego, że nie chcieliśmy wymawiać pozdrowienia hitlerowskiego. Uświadamiam sobie, na jaką śmiałość zdobywała się moja mama. Miała wiele odwagi i wiele miłości. Na pewno odznaczała się też silną wolą, potrafiła walczyć i postawić na swoim. Nie zawsze wyraźnie dostrzegałem jej duchowe czyny i zmagania. To dziwne, bo ów obraz niezbyt pasował do całej jej osobowości, ale oczyma wyobraźni widzę ją, jak stoi przy balii z praniem. Pralnia mieściła się na czwartym piętrze, a my mieszkaliśmy na parterze. Musiała dźwigać pranie na czwarte piętro i oczywiście z powrotem na dół. Gdy rano przed moim wyjściem do szkoły mówiła: „Dzisiaj musisz sobie przynieść klucze z pralni”, wtedy po południu wchodziłem po schodach na górę, gdzie mama stała przy tarze; całe pomieszczenie było tak zaparowane, że z trudem znajdowałem klucze, a w miedzianym kotle gotowała się następna porcja prania. To na niej spoczywała cała odpowiedzialność. Tato nie mógł publicznie występować przed ludźmi, zwłaszcza przed urzędnikami, a ona musiała i zresztą potrafiła. Tata jako Żyd zawsze znajdował się na straconej pozycji. Sytuacja ekonomiczna sprawiła, że mama musiała liczyć się z każdym groszem. Umiała to, w przeciwieństwie do taty, który wywodził się z bardzo dobrze sytuowanej rodziny i nie potrafił zrozumieć trudnej sytuacji finansowej. Gdy czasem się jej wymknęło: „Och, tak bym chciała to sobie kupić”, zawsze odpowiadał: „No to sobie kup”. Nie rozumiał, że nie starczy pieniędzy. Jeśli chodzi o moje wychowanie, to mama nigdy nie była surowa ani twarda. Ale też nigdy mi nie pobłażała. Ponadto przykładała wagę do dobrych manier. Ilekroć pozdrawiałem dorosłych, zawsze musiałem przybrać przykładną, usłużną postawę. Gdy szliśmy gdzieś w odwiedziny, na przykład na kawę, wolno mi było wziąć tylko jeden kawałek ciasta, a przy drugiej propozycji musiałem podziękować. Wtedy ukradkiem zerkałem na mamę i czekałem, czy przypadkiem nie powie: „Tutaj możesz”. To zawsze wzbudzało ogólną wesołość. 48 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Ale co pobudziło moich rodziców do zostania Badaczami Pisma Świętego? Narodowy socjalizm umocnił już swoją pozycję w społeczeństwie. Czy szukali czegoś, co zapewniłoby im ochronę? Czy wiarę traktowali jako zaporę przed spodziewanym niebezpieczeństwem? A może myśl o Armagedonie, wojnie Bożej, mającej nadejść w niedalekiej przyszłości, wnosiła w ich życie promyczek nadziei? Rodzice uznawali Boga za realną osobę, a tato uważał za oczywiste, że ten Bóg nosi imię Jehowa lub Jahwe. Dotąd nie szukali i nie znaleźli wiary ani w synagodze żydowskiej, ani w Kościele ewangelickim, a teraz zdecydowanie opowiedzieli się za nowym wyznaniem. Przychodzi mi na myśl Antoine de Saint-Exupery i jego proste stwierdzenie: „Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Pewnie tak było. Szukaliśmy sercem, wszyscy zapewne myśleliśmy sercem. I dzięki temu nasze poszukiwania się powiodły: znaleźliśmy miłość do Boga i Jego Syna, Jezusa Chrystusa, jak również do naszych bliźnich, do naszych współwyznawców. Gdyby była to tylko kwestia rozumowa, z pewnością bym podjął inną decyzję. W takim przypadku wstąpiłbym do wojska i usiłowałbym sobie wmówić, że okres dyktatury najprawdopodobniej kiedyś przeminie. Gdyby moja mama rozumowała umysłem, musiałaby wtedy stwierdzić: „Młodzi powinni sami wiedzieć, jak się ustawić w życiu. Lepiej, żebym nie miała z tym nic do czynienia. I bez tego mam dosyć swoich trosk”. Ale ją – podobnie jak Ottona Muhsa – pobudzało serce oraz miłość do Boga i do Jego przykazań, a także do nas, trojga młodych. Gdybyśmy my, Świadkowie Jehowy w liczbie 20 000, kierowali się wtedy rozsądkiem, zwiesilibyśmy głowy, stwierdzając, że przecież dyktatura hitlerowska kiedyś się skończy, a wypowiedzenie raz słów „Heil Hitler” w końcu nie jest aż takie złe. Ale my kochaliśmy Boga, szukaliśmy Go całym sercem, myśleliśmy sercem i pragnęliśmy rozweselać serce naszego kochającego Boga. Na przełomie lat 1934/1935 należałem jeszcze do Kościoła ewangelickiego i miałem uczęszczać na lekcje konfirmacji. Zgłosiłem się Znów w Berlinie-Moabit 49 i poszedłem. Siedzieliśmy więc jako konfirmanci na swych miejscach i oczekiwaliśmy tego, co miało nadejść. Podobnie jak inni, myślami byłem nieobecny. Liczyliśmy tylko, ile razy pastor się przejęzyczył, a zdarzało się to bardzo często. W pamięci nie pozostało mi ani jedno z wypowiedzianych przez niego słów. Pewnego razu nie pojawiłem się na zajęciach, po prostu poszedłem na wagary i nikt nigdy nie przypomniał mi o mojej nieobecności. Dlatego nie przystąpiłem do konfirmacji. Pewnego dnia przyszła do mnie mama i poważnie mi oznajmiła: „Tata i ja chcemy się ochrzcić jako Świadkowie Jehowy. A co ty sam o tym myślisz? Należysz przecież jeszcze do Kościoła”. Zacząłem się więc zastanawiać nad wystąpieniem z Kościoła. Nie czułem się z tym dobrze. Musiałem mieć skończone 14 lat i właśnie tyle miałem, dlatego należało załatwić to osobiście. Mama nie mogła mnie wyręczyć. Przez cały tydzień się z tym gryzłem. Nie musiałem iść do pastora, bo takimi sprawami zajmował się Sąd Rejonowy. Dlatego pewnego dnia poszedłem do biura. Urzędnicy siedzieli za balustradą, a ja stanąłem przed nią. Balustrada wydała mi się nieskończenie wysoka, natomiast urzędnicy budzili postrach. Wtedy mieli jeszcze inny status niż dzisiaj. Jeden z nich podszedł do mnie i zapytał, czego chcę. Niepełnoletni pewnie rzadko do nich przychodzili. Trochę bojaźliwie wyjaśniłem, że chcę wystąpić z Kościoła. Odwrócił się, przyniósł formularz i zapytał, dlaczego zamierzam to uczynić. I dokładnie tego pytania się obawiałem. Przecież nie mogłem mu otwarcie powiedzieć, że chcę zostać Świadkiem Jehowy. W tamtym czasie działalność Świadków Jehowy była już obłożona zakazem. Ale nagle odezwał się inny urzędnik: „Franz, przecież wiesz, że nie wolno nam już pytać, dlaczego ktoś chce wystąpić z Kościoła”. Uratował mnie. To był jedyny przypadek, że nazista wydobył mnie z tarapatów. Powiedział tak, bo wtedy wiele osób występowało z Kościoła. Decydowały o tym względy polityczne, bo jeśli ktoś chciał należeć do organizacji „Jungvolk” czy „Hitlerjugend”, musiał się zdobyć na ten krok. Pytania mogłyby tylko wzbudzać niepokój. 50 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki W tamtych czasach chrzest nie mógł się już odbywać publicznie. Ale my mieliśmy łazienkę z wielką wanną i piecem na gaz. W tej wannie moi rodzice i ja zostaliśmy ochrzczeni. Nie potrafię już podać dokładnej daty ani powiedzieć nic bliższego o towarzyszących mi odczuciach. Ale wiem jedno: to była słuszna decyzja. Zapamiętałem swój werset z okazji chrztu: „Niech nikt nigdy nie patrzy z góry na twą młodość. Wprost przeciwnie, dla tych, którzy są wierni, stań się wzorem w mowie, w postępowaniu, w miłości, w wierze, w nieskalanej czystości” (1 Tymoteusza 4:12; cytat za Przekładem Nowego Świata, tłum.). Czy zawsze taki byłem? Mam swoje wątpliwości. Wkrótce potem aresztowano mojego tatę. Nagle znikł. Wystarczającym powodem aresztowania był już sam fakt przynależności do Badaczy Pisma Świętego. Dodatkową obciążającą okoliczność z pewnością stanowiło jego żydowskie pochodzenie. Mama nie rozmawiała ze mną na ten temat, wydaje mi się, że nie chciała mnie obciążać. A może o czymś wspomniała, tylko że już wyleciało mi to z pamięci? Wówczas miało miejsce naprawdę wiele zdarzeń, które po prostu dusiłem w sobie i które w ciągu następnych dziesięcioleci zatarły się w pamięci. Był to tak burzliwy okres, że opisanie go przychodzi mi z wielkim trudem. A chociaż bardzo się staram, nie do końca mi się to udaje. Można przedstawić poszczególne zdarzenia, ale nakreślenie powiązań i wyjaśnienie całej atmosfery tamtych lat jest wręcz niemożliwe. W każdym razie ja tego nie potrafię. Przypominało to mgłę, opary, w których trzeba było się poruszać i które utrudniały myślenie. Pamiętam tylko, jak mama stała przy stole kuchennym i smarowała kromki chleba masłem. Wtedy już masło było racjonowane, ale mama równomiernie zapychała nim pory chleba i nakładała go dość grubo, mówiąc: „Musisz zrozumieć, mój chłopcze, że chcę odwiedzić tatę i to musi nam starczyć”. Rozumiałem, ale ja też byłem głodny. Tato otrzymał wyrok dziewięciu miesięcy więzienia i niezmiernie cieszyliśmy się z ponownego spotkania. To jeszcze nie był ten czas, gdy również po krótkim pobycie we więzieniu wywożono aresztowanego do obozu koncentracyjnego. Znów w Berlinie-Moabit 51 Ale mój wstręt do narodowego socjalizmu miał jeszcze inne podłoże. Chodzi o mojego tatę i o jego przynależność do żydowskiej „rasy”, jak to wówczas określano. Jego pracodawca musiał zamknąć sklep. Jako Żyd nie miał już prawa do prowadzenia nawet niewielkiego przedsiębiorstwa. Dlatego mój tato stracił pracę. Otworzenie własnego interesu było już wtedy skazane na niepowodzenie, musiał się więc ustawić w długiej kolejce bezrobotnych. Ciągle mam go przed oczami, jak tam stoi, a było mi go tak bardzo żal. Stał tam z żółtą gwiazdą i czarnym „J” pośrodku, opuszczony, nikt nie zamienił z nim ani słowa. Nikt nie miał odwagi tego zrobić, nawet gdyby chciał. W tramwaju i pociągu Żydzi musieli wstawać z miejsc, gdy nie było wolnych siedzeń i Niemiec musiałby stać. Żeby uniknąć tego poniżenia, najczęściej wcale nie siadali. Jeszcze dziś mam żywo w pamięci ludzi z SA w brązowych mundurach, stojących przed żydowskimi sklepami z ogromnymi szyldami, na których widniał napis: „Nie kupujcie u Żydów”. Tylko niewielu miało odwagę wejść do takiego sklepu. Później zdarzyło się coś, co określono upiększającym mianem „nocy kryształowej”. Żydzi słusznie to nazywają „nocą hańby”. Dobrze pamiętam rozmowy moich rodziców. Ten i ów znajomy wyemigrował – do Londynu albo gdzieś indziej. Musiał sprzedać cały swój majątek: meble, kosztowności itp. Prawie nic nie mógł ze sobą zabrać. Oczywiście inni bezwstydnie to wykorzystywali, kupując takie rzeczy za bezcen. Ale niektórzy Żydzi uważali, że może nie będzie aż tak źle. Często byli to weterani pierwszej wojny światowej, którzy myśleli, że zostanie uznana ich służba na rzecz niemieckiej ojczyzny. Również wielu Badaczy Pisma Świętego uważało, że do niczego gorszego nie dojdzie. Później Żydzi mawiali, że ten, kto trafił do Terezina, ma szczęście, bo Terezin to tylko getto. Lepiej trafić tam niż do Sachsenhausen albo jeszcze gorzej, do Auschwitz czy Birkenau. Później wybuchła wojna. Wprowadzono kartki żywnościowe, a tato, podobnie jak pozostali Żydzi, otrzymał tylko połówkę, podczas gdy mama miała całą, ja natomiast nie dostałem żadnej, bo w tym czasie 52 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki działałem już nielegalnie. Przez dwanaście lat trwania dyktatury nazistowskiej życie straciło 6 milionów Żydów – wśród nich mój tata. Ponieważ należał jeszcze do Badaczy Pisma Świętego, jego szanse na przeżycie równały się zeru. Wymordowano 6 000 000 osób, a jednym z nich był właśnie mój tato. Kiedy dzisiaj patrzę wstecz na tamte czasy, ciśnie mi się na usta, że niejako wrosłem w wiarę. Ale dzięki czemu stałem się Świadkiem Jehowy? Przecież nie mogły tego sprawić tylko dwie książki, które położył mi na stole tata. Musiało to być głębokie, wewnętrzne przekonanie, że istnieje Bóg, a także świadomość, że jestem zależny od Niego, Stwórcy wszechrzeczy. Również przywiązanie i miłość do Niego, a także swego rodzaju poszukiwanie Go miały fundamentalne znaczenie. Zaginałem, zaginałem i zaginałem. Paczka celofanu nie chciała się skończyć. Jako uczniowie otrzymaliśmy polecenie wyrecytowania wiersza. Dowolnego. Jeden z moich kolegów wybrał sobie „Loreley”. Ale nie oryginalny wiersz, tylko z kompletnie zmienionym tekstem. Natychmiast padło kazanie, jak można się ważyć do tego stopnia zbezcześcić jednego z najlepszych niemieckich poetów. Kolega dostał odpowiednią ocenę. Zaledwie parę tygodni później znów omawialiśmy temat niemieckiej poezji. I również była mowa o Heinrichu Heinem. Ale nagle przestał być niemieckim poetą i ostatnim przedstawicielem niemieckiego romantyzmu. Był Żydem, nie-Aryjczykiem, bez względu na to, czy przeszedł na katolicyzm, czy nie. Heine wyemigrował do Paryża i teraz pomawiano go o znieważanie Niemiec. Tak więc został usunięty z programu nauczania. Podobnie miała się rzecz z wieloma artystami. Aktorom zabroniono występów, malarzom – wystawiania swoich dzieł, a pisarzom – Znów w Berlinie-Moabit 53 publikowania swoich książek. Wielu wyjechało za granicę, dlatego niemiecka kultura zubożała. Na terenie całego państwa palono książki, płomienie wznosiły się do nieba, ogromne autodafe. Wśród nich znajdowały się też książki i czasopisma Świadków Jehowy. Siedziałem w celi i zaginałem, zaginałem, zaginałem. Mimo wszystko duża paczka celofanu się nie zmniejszała. Wieczorem wyniesiono z celi cały warsztat pracy. Potem nastąpiła jak zwykle kolacja: dostałem grubą kromkę chleba z margaryną, obkładaną niekiedy plasterkiem kiełbasy. Powoli się ściemniło. Nie włączano już światła i mogłem się pogrążyć w dalszych rozmyślaniach. Nagle włączono alarm. Syreny zaczęły wyć, raz głośniej, raz ciszej, bezustannie. To nie był pierwszy alarm bombowy w moim życiu. Wojna toczyła się już na całego, a Berlin nie raz stawał się celem ciężkich nalotów bombowych. Przed uwięzieniem, gdy miasto nie doznawało jeszcze tak wielu szkód, szedłem nieraz popatrzeć na zburzone domy. Ale te czasy dawno minęły. Teraz trudno było o nieuszkodzony budynek. Jednakże nalot bombowy, jaki przeżyłem w więzieniu, daleko przewyższał wszystkie poprzednie. Funkcjonariusze nie dawali znaku życia, prawdopodobnie siedzieli już w schronach. To najzupełniej zrozumiałe, że my, więźniowie, pozostaliśmy zamknięci w celach. Nastała złowieszcza cisza. Każdy więzień na pewno z niepokojem wyczekiwał tego, co miało nadejść. Wtedy przez przyćmione okna i kraty zobaczyliśmy oznaczniki celu, które nazywaliśmy „Christbäume” (choinki). Tak więc również więzienie znajdowało się na terenie nalotu bombowego. Teraz znakowano obszar miasta, który miał zostać celem ataku. Nagle rozpętało się piekło. Rozbłyskiwały światła i przeczesywały niebo w poszukiwaniu wrogich samolotów. Co prawda niewiele mogliśmy zobaczyć, ale dużo dało się usłyszeć. Dochodził nas świst i odgłos spadających oraz eksplodujących bomb. Mury więzienia drżały i trzęsły się, jak gdyby 54 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki chwiały się w posadach. Również na terenie więzienia zapanował zgiełk i zamęt. Więźniowie krzyczeli i zdzierali gardła, walili w drzwi cel. Chcieli się stamtąd wydostać. Ale to nie miało sensu, nic nie pomogło. Do tego jeszcze dochodziły z dołu okrzyki strażników, że ma być spokój. Ale kto się do tego stosował? Byliśmy zamknięci i bezradni, niezdolni do jakiejkolwiek obrony. I to było najgorsze. Siedziałem spokojnie i cicho w swojej celi. W pełni uświadomiłem sobie, że nie mogę mieć żadnego wpływu na obecną sytuację, dlatego w tym chaosie próbowałem utrzymać nerwy na wodzy. W podobnych wypadkach – i ciągle do tego powracam – uwidacznia się wiara. Pewność, że po swojej stronie ma się Najwyższego, gdy samemu już nic nie można uczynić, by się uratować. Mimo to nie da się zupełnie uniknąć uczucia strachu i nie należy się tego wypierać. Jesteśmy tylko ludźmi. Nagle, zupełnie nagle wszystko minęło. Żadnych świstów, żadnych ryków, żadnych huków. Ale właśnie ta cisza działała niesamowicie i przerażająco, dlatego dopiero po jakimś czasie mogliśmy odetchnąć z ulgą. Krzyki i walenie w drzwi ustały. Rozlegały się pojedyncze wołania, padały imiona. Widocznie chciano wiedzieć, jak się miał ten czy ów więzień. Później dobiegł nas dźwięk odwołujący alarm – długi, jednostajny ton syren. Bombowce się oddaliły i na ten raz było już po wszystkim. Później dało się słyszeć pierwsze głosy. Byli to strażnicy, którzy śpieszyli na swoje oddziały i otwierali po kolei każdą celę, by zobaczyć, czy nikt nie jest ranny. Brzęk ich kluczy i trzask zamykanych drzwi śniły mi się później całymi latami. VI. Berlin-Tegel TEGO ranka zapanował chaos. Nie wyniesiono kubłów. Śniadanie znacznie się opóźniło. Strażnicy milczeli, a kalifaktorzy nie mogli puścić pary z ust. Ale coś wisiało w powietrzu. Przeniesiono mnie do zakładu karnego w Tegel. Która to cela z kolei? Gdańsk, Alexanderplatz, Moabit i teraz Tegel. Również obecna cela przypominała poprzednie. Ale dlaczego przeniesiono mnie do Tegel? Co się stało w Moabicie? Więzienie w Tegel jednak się różniło. Nie dawano pracy do cel. Był to prawdziwy zakład karny i skazani pracowali w warsztatach więziennych lub nawet na zewnątrz, w tak zwanych komandach. Skończyło się też czytanie książek. Już nie mogłem podróżować dookoła świata. W niemieckich więzieniach panuje porządek. Nie miałem żadnych trudności, by przywyknąć do tego więzienia – wszystko toczyło się dokładnie takim samym trybem, jak w Gdańsku i w Moabicie. Tylko gestapowskie więzienie różniło się od pozostałych – Alexanderplatz ginął pod grubymi warstwami brudu. Teraz znów pozostało mi tylko jedno: czekać, czekać na akt oskarżenia, czekać na termin, na proces, który przecież kiedyś musiał nastąpić. Oddziały SA paradowały ulicami w brązowych mundurach, butach z cholewami i z flagą na przedzie. „Nasza flaga przed nami powiewa” – śpiewali. Każdy przechodzień, który właśnie znajdował się w pobliżu, miał obowiązek zatrzymać się, pozdrowić flagę i ją uczcić. Musiał w milczeniu stać i wyciągać prawą rękę w pozdrowieniu hitlerowskim. 55 56 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Wyjątek stanowili Żydzi, nie wolno im było tego czynić, bo uważano ich za niegodnych takiej postawy. My, Świadkowie Jehowy, nie chcieliśmy pozdrawiać flagi, gdyż uważaliśmy to za akt uwielbienia. Ponieważ oddziałom SA nadano charakter pomocniczej policji i w związku z tym posiadały one pewne przywileje, omijaliśmy je z daleka albo obieraliśmy inną drogę, ilekroć zbliżał się taki oddział. Często dochodziło wtedy do pobicia lub nawet aresztowania. Państwo wydawało się wszechpotężne. Dzieci należały do organizacji „Jungvolk”, a po jakimś czasie posyłano je do „Hitlerjugend”; w późniejszym wieku przychodziła kolej na „Reichsarbeitsdienst” (Służba Pracy Rzeszy) lub służbę w wojsku. Z dziewczynami rzecz się miała podobnie: należały do „Bund Deutscher Mädel” (Związek Niemieckich Dziewcząt), a później musiały przynależeć do „NS-Frauenschaft” lub zgłosić się do „Reichsarbeitsdienst”. Przestano traktować wszystkich ludzi jako równych wobec prawa. Nie pozostawiano im żadnego wyboru w kwestii wiary, sumienia, religii oraz światopoglądu. Do służby wojskowej z bronią w ręku zaciągano siłą. Również pod tym względem sumienie padało ofiarą gwałtu. Moi biologiczni rodzice wykorzystali nowo zaistniałą sytuację. Ich skarga została ponownie rozpatrzona. Uzasadnienie się nie zmieniło – wnosili o wydanie im dziecka. Pozew wzajemny moich przybranych rodziców nie stracił jeszcze ważności. Dotąd nie padło ostateczne rozstrzygnięcie, kto powinien otrzymać prawa rodzicielskie. Przez jakiś czas sprawa się ciągnęła, ale przybrani rodzice mieli teraz słabsze argumenty. Wyrok zapadł: „Żydowi nie wolno wychowywać dziecka aryjskiego pochodzenia”. Oznaczało to, że muszę się przenieść do prawdziwych rodziców. Mama oświadczyła: „Naprawdę zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Teraz ty musisz zdecydować, ty musisz działać”. Nie wahałem się ani przez chwilę. Było dla mnie jasne, że muszę zostać u swoich przybranych rodziców. Dlatego w końcu nie podjąłem żadnych kroków i wydawało się, że mama nie ma nic przeciwko temu. Dalej więc chodziłem do szkoły i jak zwykle się uczyłem. Berlin-Tegel 57 Dziwiłem się tylko, że biologiczni rodzice nie dają znaku życia. Czyżby nie mieli odwagi, by przyjść i mnie odebrać? Pewnego dnia jednak zjawił się komornik z nakazem sądowym w teczce, w którym napisano, że muszę z nim iść i że zaprowadzi mnie do prawdziwych rodziców. Byłem zmieszany i zdenerwowany. Ale do dziś wyraźnie pamiętam, że wartość obiektu, a więc moja znikomość, wynosiła 500 RM. Tylko tyle znaczyłem? Czułem się po prostu niedoceniony. Ale żadne protesty nie pomogły, bo komornik uświadomił nam, że jeśli nie pójdę z nim dobrowolnie, będzie musiał wezwać policję. A to z pewnością nie należałoby do przyjemności. Tak więc poszedłem z nim, a on zgodnie z prawem dostarczył mnie do rodziców. Trudno mi opisać sytuację, w jakiej się wtedy znalazłem. Czułem się do głębi rozżalony. Wszystko wyglądało tu inaczej. Moi bracia i moje siostry byli mi całkowicie obcy. Również ja ze swojej strony nie wykazywałem najmniejszej chęci, by coś z tym zrobić. Od pierwszej godziny całą swoją uwagę skupiłem wyłącznie na tym, by się stąd wydostać. Ale jak? Nie miałem pieniędzy, a od Spandau dzieliła mnie daleka droga. Naturalnie przez cały czas bacznie mnie obserwowano. Nie wiem, jak mi się udało uciec, nie pamiętam też, skąd miałem pieniądze na przejazd. Ale z pewnością nie poszedłem do Spandau na pieszo, bo to zdecydowanie za daleko. Jednak znów mieszkałem ze swoimi rodzicami, a oni uznali to za słuszne i dobre. Nie minęło dużo czasu, zanim komornik pojawił się po raz drugi. Również z nakazem sądowym, a moją wartość wciąż oceniano zbyt nisko. Ponownie zaprowadził mnie do rodziców. Tylko że teraz minęło trochę więcej czasu, zanim nadarzyła się okazja do ucieczki. Ale pewnego razu znowu mi się poszczęściło i znalazłem drogę powrotną. Wszyscy troje zdaliśmy sobie sprawę z tego, że dalej nie może tak być. Ale wydarzyło się coś, czego bym się nie spodziewał. Gdy komornik przyszedł następnym razem, zaprowadził mnie do zakładu poprawczego, który na szczęście mieścił się w Spandau. Niewiele pamiętam już z samego pobytu w zakładzie, przypominam sobie tylko 58 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki wielkie pomieszczenie, w którym spaliśmy. Mój umysł znów opanowała jedna jedyna myśl: aby uciec. Musiałem jednak najpierw wymknąć się z zakładu i jeszcze przedostać się przez ogród, co stanowiło nie lada wyzwanie, ale mimo wszystko pewnego razu mi się powiodło. Wyglądało na to, że komornik zaczął już zaniedbywać swoje obowiązki. Może nie chciał tu już więcej przychodzić, może jemu samemu nieprzyjemnie było załatwiać sprawę, której sam nie chciał. Przychodził rzadko, a gdy się zjawiał, przeskakiwałem przez balkon i znikałem w ogrodzie. Uczęszczanie do szkoły stało się odtąd niemożliwe, dlatego nigdy nie ukończyłem szkoły średniej. Od tej pory formalnie mnie nie było, po prostu przestałem istnieć. Jakimś sposobem udało mi się nawet przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy. Wszystko przyjmowałem na chłodno, bez większych emocji. I bez tego życie nie szczędziło nam problemów. Tato nie zarabiał już prawie nic. Jako Żyd miał tylko źle płatną pracę, jeśli w ogóle mu jakąś zlecano. Niebezpieczeństwo pojawiło się na horyzoncie, gdy pewnego dnia gestapowcy przyszli mnie aresztować. Otrzymałem powołanie do wojska, które jednak nigdy nie dostało się w moje ręce. No bo jak? Gestapo poinformowało o tym moją mamę. Mnie nie było w domu. Teraz zaczęło mi grozić niebezpieczeństwo, poważne niebezpieczeństwo. Ale rodzice jeszcze byli przy mnie i wspierali mnie pod względem emocjonalnym, jak tylko mogli. Dalej z nimi mieszkałem i z początku jakoś się udawało. Powołanie do wojska dostałem na początku drugiej wojny światowej, która wybuchła 1 września 1939 roku. Dla Berlina powoli nastawała wojna. Najpierw toczyła się w Polsce. W gazetach pojawiły się oszałamiające raporty o zwycięstwie i prawie wszyscy byli zdania, że wojna nie może potrwać długo. Gdy do wojny włączyła się Anglia, tato powiedział: „Teraz Niemcy przegrali wojnę”. Wyjaśnił mi, że Anglia jest potęgą światową, z którą się nie wygra. Nauczyło go tego owych dziesięć lat, które tam spędził. Teraz skończyły się albo ściślej mówiąc, zostały ograniczone spotkania w gronie Świadków Jehowy. Odwiedzaliśmy się tylko po to, Berlin-Tegel 59 by sobie podać Strażnicę lub inne publikacje. Znajdowaliśmy się pod ciągłą obserwacją – nie tylko gestapo, ale również dozorcy bloku, należącego do SA lub NSDAP. Także przed sąsiadami trzeba było się mieć na baczności. W Niemczech stopniowo, ale nieubłaganie rozprzestrzeniał się strach. Wzajemne zaufanie znikło jak kamfora. Często traciło się pewność co do czyjejś szczerości. Zaprzestaliśmy urządzania niewielkich spotkań, żeby nie powiedzieć: zebrań, które zawsze się u nas odbywały, ponieważ o każdej porze mogli zaskoczyć nas gestapowcy, a do tego nasilała się nagonka na Żydów. Inne mieszkania nie wchodziły w grę. Pozostawało nam jedynie gospodarstwo Ottona Muhsa. Tam mogliśmy iść bez większego strachu, bo przecież chcieliśmy tylko kupić u niego warzywa. W ten sposób jego gospodarstwo stało się punktem kontaktowym, w którym działo się wszystko. Te lata nielegalnej działalności – od wybuchu wojny do mojego aresztowania w czerwcu 1943 roku – były dla mnie z pewnością najtrudniejszym okresem. Liczenie się z ciągłym poważnym niebezpieczeństwem oraz bezustanne wzmaganie czujności wykańczało i rozstrajało nerwy. Od współwyznawców dostawałem propozycje pozostania u nich na krótki czas. Przede wszystkim od Ottona Muhsa, ale nie tylko od niego. Mogłem zatrzymać się na dłużej także w Reinickendorfie. Później, gdy więcej podróżowałem, przebywałem również w Turyngii i w Gdańsku. Jednak dalej mieszkałem przeważnie u rodziców i zawsze powstawało pytanie, kiedy gestapo przyjdzie ponownie. Na szczęście nie pojawiało się za często, ale zawsze znienacka. Gdy gestapowcy już byli u drzwi, pozostawał mi tylko skok przez balkon. Niekiedy godzinami snułem się po ulicach, zanim ośmielałem się wrócić do domu. Dzisiaj już nie pamiętam, jaki znak obmyśliliśmy z mamą i co stawiała na oknie, abym wiedział, że tym razem niebezpieczeństwo minęło. Zawsze jednak stawiam sobie pytanie, jak to możliwe, że policja państwowa nigdy nie wpadła na pomysł rozstawienia straży z tyłu szeregu domków, gdzie mieściło się nasze mieszkanie. Przecież z pewnością 60 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki wpadłbym im prosto w ramiona. Niejeden może twierdzić, że to przypadek, że po prostu miałem szczęście. Ale ja tak nie uważam. Przecież takie spiętrzenie szczęśliwych przypadków jest niemożliwe. Dlatego jako człowiek wierzący mówię o opiece i kierownictwie mojego Boga, Jehowy. Ale wtedy pojawia się następne pytanie: Dlaczego właśnie ja ocalałem? Ponad 250 moich współwyznawców również otrzymało wyroki śmierci, a później zostało straconych. Tak więc powstaje pytanie: Dlaczego akurat ja uszedłem z życiem? Dokładnie nad nami mieszkała panna Rubinstein. Z pochodzenia była Żydówką, a z zawodu nauczycielką, ale w tamtym czasie nie pracowała w swoim zawodzie. Jej mieszkanie miało dokładnie taki sam układ jak nasze, tylko że było zupełnie inaczej urządzone. My w trójkę musieliśmy zadowolić się powierzchnią 60 m2, podczas gdy ona rozporządzała nią sama. W małym pokoju urządziła sypialnię, a duży pokój pełnił funkcję mieszkalną. Znajdowało się tam kilka wyściełanych mebli, a w wykuszu stał niewielki stół jadalny. Ale szczególnie zafascynowała mnie biblioteka. Tak wielkiej biblioteki jeszcze nie widziałem na oczy. Oczywiście leżały tam książki i zeszyty, których panna Rubinstein potrzebowała na zajęcia w szkole, ale były też powieści zupełnie nieznanych mi pisarzy. Mogłem tam znaleźć również dzieła o historii starożytnej Grecji i Rzymu oraz moje ulubione książki podróżnicze. Niestety, nie spotkałem literatury biblijnej ani nawet Biblii. Panna Rubinstein wyjeżdżała często, bardzo często, i to na całe tygodnie. Wtedy zawsze przynosiła nam klucze do swojego mieszkania i mówiła, jak długo jej nie będzie, a także prosiła, aby od czasu do czasu tam zajrzeć. Właśnie wtedy mogłem – w prawdziwej samotności – przebywać w jej mieszkaniu. Znajdowało się tam radio, ale rodzice surowo zakazali mi go włączać, by nikt nie zauważył, że ktoś jest w mieszkaniu. Tato częściej włączał angielską rozgłośnię, co wprawdzie było zakazane i niebezpieczne, ale korciło go, bo świetnie znał angielski. Jednak za każdym razem przestawiał wskaźnik z powrotem na niemiecką rozgłośnię. Berlin-Tegel 61 Często spałem w tym mieszkaniu i spędzałem w nim całe tygodnie, w ogóle nie wychodząc na zewnątrz. Jedzenie przynoszono mi raz na dzień. Tam czułem się w miarę bezpiecznie, chociaż panna Rubinstein zawsze musiała liczyć się z tym, że gestapo przyjdzie lub ją zabierze. Ale u niej było bezpieczniej niż w mieszkaniu rodziców. Zdarzało się, że policja państwowa nawiedzała moich rodziców, podczas gdy ja leżałem u góry jak długi na grubym, prawdziwym dywanie i trzymałem przed nosem książkę lub nawet Strażnicę, którą teraz przepisywano ręcznie. Oczywiście gestapo nie przychodziło każdego tygodnia. Niekiedy nawet mijały całe miesiące, zanim się pojawiło, ale ich najście tak bardzo nadszarpywało nerwy, że równie dobrze mogło się zdarzać każdego dnia. Stale zadaję sobie pytanie, czy o wszystkim wiedziała panna Rubinstein? Może rodzice jej o czymś powiedzieli albo nie chciała o niczym wiedzieć. Chciała tylko pomóc. Sama znajdowała się w trudnej sytuacji, ale mogliśmy na niej polegać, podczas gdy do pozostałych sąsiadów trzeba było zachować dystans. Nie musieliśmy się specjalnie wysilać, bo nikt nie chciał mieć z Żydem nic do czynienia. Co się później stało z panną Rubinstein? Bardzo bym sobie życzył, aby przeżyła te ciężkie czasy. Pewnego razu przyszła do nas Maria Appel. Biegła po schodach, które prowadziły do naszego budynku. Przebywałem akurat sam w domu, ale ponieważ ją widziałem, mogłem bez żadnych podejrzeń otworzyć, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Wyglądała na bardzo zdenerwowaną i koniecznie chciała zobaczyć się z moimi rodzicami, ale nie było ich w domu. Przed chwilą poinformowano ją o egzekucji jej męża. Stałem jak oniemiały, zresztą byłem jeszcze za młody, by umieć właściwie zareagować na tak straszliwe wieści. Po prostu ją przytuliłem i płakałem razem z nią. Mogło to być nawet dobre, bo później z taką wdzięcznością mówiła o tej sytuacji. Ale gdy w końcu przyszli rodzice, bardzo się ucieszyłem. Jak dobrze jest mieć ludzi, z którymi można podzielić swój ból, do których ma się zaufanie i którzy okazują potrzebne zrozumienie. 62 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Bez poczucia przynależności do siebie i wzajemnej pomocy nie można przetrwać tak trudnego okresu jak tamten. Znów się przeprowadziliśmy, chyba mniej więcej na przełomie lat 1941/1942. Nie była to całkowicie dobrowolna przeprowadzka. Spółdzielnia mieszkaniowa złożyła nam wymówienie, ponieważ najwidoczniej nie mogła ścierpieć w swoich budynkach Żydów. Rodzice długo szukali mieszkania, zanim w końcu znaleźli chatkę w Hohengatow. Hohengatow to piękna, gdzieniegdzie lekko zalesiona okolica willowa, położona bezpośrednio nad rzeką Havel. Słusznie jednak nazwałem nasze schronienie chatką, ponieważ na pewno nie można go nazwać willą, a jego zewnętrzne ściany były raczej cienkie. Na parterze mieściły się dwa pomieszczenia z werandą na przedzie, a pod wypukłym dachem mieliśmy jeszcze dwa małe pokoiki, które służyły za sypialnie. Z przodu znajdował się balkon, z którego jednak nigdy nie korzystałem, aby nikt mnie nie zauważył. Kuchni nie było, dlatego mama używała małej elektrycznej kuchenki o dwóch płytach, stojącej w przejściu do ubikacji. Łazienki także nie mieliśmy. Brakowało jeszcze pieców; zamiast nich dysponowaliśmy jedynie piecykiem elektrycznym o mocy dwóch kilowatów, wstawionym do jednego z dwóch małych pomieszczeń. Zresztą ten budynek był nie do ogrzania. Gdy moja dzielna mama gotowała, musieliśmy wyłączać piecyk. Wszystko to nie było ani piękne, ani przyjemne, ale przecież mieliśmy jeszcze siebie. Podczas ciepłych dni całe życie toczyło się na werandzie. Stąd dało się obserwować przednie wejście i stosunkowo dużą część drogi. Do zalet tego budynku zaliczało się niewątpliwie tylne wyjście, a w tylnim ogrodzeniu znajdowała się druga furtka. Mogłem więc po kryjomu opuścić dom i zniknąć w pobliskim lesie i w zaroślach. Sama działka miała powierzchnię mniej więcej 800 metrów kwadratowych, przechodziła w rzadki las i nie wymagała żadnej pielęgnacji. Ten dom świetnie nadawałby się na dom wypoczynkowy podczas weekendów, szczególnie z tego względu, że znajdował się w odległości Berlin-Tegel 63 zaledwie stu metrów od pięknych łąk nad rzeką Havel. Niestety, na nic mi się to zdało, ponieważ tam, na dole, nie mogłem się pokazywać. Sprawiliśmy sobie psa, ale nie dla przyjemności. Nie był duży, robił tylko dużo hałasu i zresztą po to go mieliśmy. Mama twierdziła, że dobrze byłoby wiedzieć, kiedy w pobliżu znajduje się jakiś człowiek. Trzymaliśmy również kota z powodu wielu myszy. Znów rodzinka w komplecie. Gdy wspominam tamte czasy, bardzo podziwiam mamę, że w tak trudnych warunkach zdołała ułożyć nam życie w możliwie normalny sposób. Cela w Tegel wyglądała przyjaźniej niż cela w Moabicie. Nie z powodu lepszego wyposażenia – było ono takie samo: podobne składane łóżko i taki sam koc w niebiesko-białą kratkę. Ale okna wydawały się czystsze, tak iż docierały do mnie promyki słońca. Mimo wszystko coś mi nie pasowało. Swędziały mnie ramiona i inne części ciała. Drapanie nic nie pomagało. Ściągnąłem więc bluzę i wtedy zobaczyłem na skórze czerwonawe bąble. Nie mogły ich spowodować wszy – znałem je z więzienia na Alexanderplatz i nie zostawiały takich śladów. Doszedłem więc do wniosku, że muszą to być pluskwy. Nie rozeznawałem się w świecie tych zwierzątek. Następnego dnia przed porannym apelem postanowiłem o tym zameldować. Gdy tylko w drzwiach przekręcił się klucz, poderwałem się i stanąłem pod oknem, po czym wyrecytowałem swoją kwestię: „Więzień aresztu śledczego Horst Günter Schmidt, urodzony 14.08.1920, więziony za...” itd. Oddziałowy rzucił okiem na celę i spytał: „Jeszcze coś?”. Odpowiedziałem: „Panie oddziałowy, wydaje mi się, że w tej celi są pluskwy”. „Pluskwy!” – krzyknął – „Pluskwy ma w Berlinie każda porządna rodzina!”. Nie powiedział już ani słowa i z powrotem zamknął drzwi. No tak, pomyślałem, znów muszę przywyknąć do nowych lokatorów. 64 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Ale myliłem się. To nie było więzienie na Alexanderplatz, gdzie sam musiałem dojść do ładu z wszami, a szczerze mówiąc, nie doszedłem, bo ciągle ich przybywało. To więzienie przypominało zakład karny w Moabicie, gdzie niektórzy urzędnicy poczuwali się do odpowiedzialności. Tak więc po kilku godzinach drzwi znowu się otworzyły i usłyszałem: „Schmidt, wychodzić, wziąć wszystkie rzeczy i do dezynfekcji”. To był naprawdę dobry uczynek. Zaprowadzono mnie do łaźni z prysznicami i tam mogłem brać prysznic do woli. W tym czasie moje rzeczy zabrano do dezynfekcji i wkrótce otrzymałem je z powrotem. Oczywiście nas, więźniów, częściej brano pod prysznic, chociaż nie każdego tygodnia. Ale tego jednego razu nigdy nie zapomnę. Znów odprowadzono mnie do celi, która również została poddana dezynfekcji. Jeszcze przez kilka ładnych dni w celi i od moich ubrań rozchodził się zapach środka dezynfekującego. Ale pozbyłem się pluskiew. Dom w Hohengatow był naszym ostatnim mieszkaniem, zanim spadło na nas wielkie nieszczęście. Trudności ciągle przybywało. Jeśli tato w ogóle miał jakąś pracę, to z pewnością nie odpowiadała jego umiejętnościom. Żydów zatrudniano wówczas tylko w niewyuczonych zawodach albo musieli pracować ponad siły za marną zapłatę. Mimo ciężkiej pracy przyznano mu tylko połowę kartki żywnościowej. Mama musiała się więc rozejrzeć za możliwością zarobienia dodatkowych pieniędzy. Przez ogłoszenie w prasie albo jakiegoś pośrednika zaproponowano jej roznoszenie gazet. Chętnie by wykonywała tę pracę, ale do tego potrzebny był rower, a ona nie umiała jeździć na rowerze. Wpadliśmy na pomysł, który później z perspektywy czasu można by ocenić jako absolutnie niewykonalny, ale przecież nie potrafiliśmy wyżyć z tego, co zdołał zarobić tato, chociaż mama liczyła się z każdym groszem. Ja miałem stary rower i czułem się na nim pewnie. Berlin-Tegel 65 Chciałem rozprowadzać gazety za mamę, chociaż nie miałem żadnych dokumentów i w razie kontroli ulicznej groziły mi problemy. Mama pojechała więc do Spandau, gdzie znajdowała się filia wydawnictwa Scherl, i tam została zatrudniona. Gazety – był to dziennik lokalny i niektóre ilustrowane magazyny – należało rozwieźć w Kladow, leżącym prawie dziesięć kilometrów za Spandau. Mama umówiła się z kierownikiem filii, że transport gazet do Kladow będzie się odbywał za pośrednictwem linii autobusowej, a tam gazety zostaną odebrane od kierowcy autobusu. Pomysł ten sam w sobie był bardzo dobry, ale czasami wskutek działań wojennych, na przykład nalotów bombowych, dostawa się opóźniała, dlatego musiałem stać i bardzo długo czekać, co zimą stawało się nad wyraz nieprzyjemne. Kladow wyglądało raczej jak wioska, ale dzielnica willowa ciągnęła się jeszcze pięć kilometrów aż do Glienicker See. Zimą ogromnych trudności nastręczała jazda rowerem na lodzie i w śniegu na nieposypanych drogach. Przypominam sobie jeden zimowy poranek, zanim w ogóle zrobiło się widno – gazety dostarczano możliwie jak najwcześniej. Powietrze było bardzo zimne, a jezioro pokrywała warstwa lodu, dlatego wyrąbywano przeręble, w które z niesamowitym wyciem uderzał silny wiatr. Minęło wiele czasu, zanim pojąłem przyczynę tego odgłosu i ujarzmiłem strach. Tamtej zimy często głodowałem i wiele marzłem. Wydawnictwo Scherl drukowało też po południu tak zwane wydanie nocne, które dobrze się sprzedawało. Wykorzystywaliśmy również tę okoliczność. Taką samą drogą jak poranną gazetę otrzymywałem egzemplarze wydania nocnego, po czym jechałem z nimi do wielkich koszar, które mieściły się między Gatow a Kladow. Stacjonowali tam przeważnie radiooperatorzy i mogłem im sprzedać wiele gazet. Trudność polegała jednak na tym, aby przejść koło strażników bez kontroli. Za każdym razem kosztowało mnie to jedno wydanie gazety gratis, która dzięki berlińskiej przebiegłości zapewne zastępowała legitymację. Tylko jeden jedyny raz strażnik koniecznie chciał mnie wylegitymować, ale jeszcze tym razem dobrze się dla mnie skończyło. 66 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Moje wymówki brzmiały zapewne przekonująco, jednak gdy widziałem, że znów ten mężczyzna pełni służbę, nie miałem już żadnych widoków na zarobek. Raz w tygodniu albo raz w miesiącu, już nie pamiętam, mama jeździła do filii wydawnictwa po wynagrodzenie. Nie wiem, czy kierownik filii cokolwiek wiedział albo podejrzewał. Ale był na tyle mądry, by nie stawiać żadnych pytań. Nastały takie czasy, że całe Niemcy nie wołały już z entuzjazmem „Heil Hilter”, ale wszędzie szerzył się strach, a nad krajem zawisło ogromne milczenie. Łatwo dochodziło do zdrad i przedwczesnego osadzenia w obozie koncentracyjnym. Słowo „zaufanie” pisano bardzo małymi literami. Po jakimś czasie, w każdym razie po wielu miesiącach, przestałem sprzedawać i roznosić gazety. Nie da się w nieskończoność wytrzymywać takiego napięcia nerwowego i w końcu zaczyna się popełniać błędy. Dlatego postanowiliśmy porzucić to zajęcie. Ale bardzo brakowało nam pieniędzy. Otto Muhs potrzebował sezonowych pracowników. Dlatego później mogłem u niego pracować dorywczo. Od naszej ostatniej przeprowadzki znajomość z Ottonem Muhsem trochę się rozluźniła z uwagi na odległość. Ale w dalszym ciągu był to najpewniejszy punkt kontaktowy, gdzie mogliśmy otrzymywać Strażnicę i inne publikacje. Niestety, w tamtym czasie aresztowano już wielu naszych braci i bolało mnie, że ucierpiała na tym zorganizowana działalność w podziemiu. Dlatego postarałem się o wznowienie łączności i otrzymałem adres w Greizu, który niedługo potem odszukałem. Dzięki temu nawiązałem kolejne kontakty w Zwickau i Vogtlandzie, skąd skierowano mnie do małej miejscowości Rentschmühle. Tam poznałem Gerharda Liebolda. Otrzymał powołanie do wojska, ale nie chciał się do tego zastosować. Jego rodzice byli Świadkami Jehowy, a jego tatę krótko przedtem skazano na śmierć i stracono za osłabianie ducha bojowego armii. Jak zatem Gerhard mógł służyć państwu, które zamordowało jego ojca? Dlatego w październiku 1941 roku przybył do Berlina. Berlin-Tegel 67 W grudniu 1942 roku przyjechał do nas również Werner Gassner z Greizu w Turyngii. Werner już służył w wojsku, został ranny i wyszedł na przepustkę. Wszyscy jego domownicy należeli do Badaczy Pisma Świętego, a on sam już nie mógł ani nie chciał uciekać od ich argumentów. Dlatego zdecydował, że nie wróci do jednostki. Nastał dla nas trudny czas, bo cała nasza trójka nie miała żadnej kartki żywnościowej, nie licząc połówki kartki mojego taty. Byliśmy zdani na pomoc współbraci. Wówczas przekonaliśmy się, jakie to ważne. Tylko dzięki solidarności mogliśmy przetrwać ten okres. I faktycznie trzymaliśmy się razem. Służyło to umocnieniu naszej drogocennej wiary i wzajemnej wymianie zachęt, a także oznaczało dodawanie sobie sił pod względem duchowym. Jeśli ktoś się odosabniał w mniemaniu, iż sam sobie ze wszystkim poradzi i zachowa wiarę, to bez wątpienia znajdował się na straconej pozycji. Pewni ludzie, jak na przykład moja mama czy Otto Muhs, wiernie dochowali wiary i mimo różnych niebezpieczeństw stosowali ją w życiu. Zależało im na wzmacnianiu społeczności, zachowywali też trzeźwość myślenia i zabiegali o jedność. VII. Do komanda zewnętrznego USŁYSZAŁEM kroki zbliżające się do drzwi mojej celi, a potem brzęk klucza w zamku. I to w całkiem nieoczekiwanej porze dnia. Poinformowano mnie, że nazajutrz mam dołączyć do komanda zewnętrznego. Byłem zaskoczony i zupełnie zdezorientowany. W Moabicie więźniowie aresztu śledczego też musieli pracować, ale w zamkniętych celach. A teraz miałem iść do komanda zewnętrznego? Przy takich zarzutach, jakie mi wytaczano? Przecież istniało ryzyko ucieczki. A może liczono na to, że Badacz Pisma Świętego nie będzie próbował uciekać? Również w obozach koncentracyjnych Badacze Pisma Świętego otrzymywali prace, jakich nie dawano innym więźniom obozu. Z tego samego powodu. Jednak teraz prawdopodobnie chciano wykorzystać każdą siłę roboczą. Następnego dnia zabrano mnie osławioną więźniarką „Grüne Minna”. Ruszyliśmy na wschód, o ile w ogóle dało się to stwierdzić, bo w środku pojazdu nie było żadnych okien, tylko lufciki, przez które prawie nic nie mogliśmy zobaczyć. Wysadzono nas prawdopodobnie w pobliżu Alexanderplatz. Ta okolica była mi zupełnie obca. Znałem zachodnią część Berlina, a w okresie swoich młodzieńczych wypraw odkrywczych docierałem aż do słynnej „Museumsinsel” (Wyspa Muzeów). Szczególnie przyciągało mnie Muzeum Pergamońskie. Często chodziłem również znaną aleją „Unter den Linden” (Aleja pod Lipami). Czasem towarzyszyłem mamie na zakupach po Friedrichstraße i na Leipziger Platz. Ale reszty nie znałem. A teraz wylądowałem właśnie w tej obcej mi okolicy. Gdzie będziemy nocować? Nie, tym razem nie chciałbym tego nazywać celą. Udostępniono nam 68 Do komanda zewnętrznego wielkie pomieszczenie z oknami normalnej wielkości, choć zakratowanymi. Wszędzie docierało światło słoneczne i za przestronnym podwórzem było widać tylni budynek. W tym pomieszczeniu stało mniej więcej 20 łóżek polowych z materacami i zwykłymi kocami ubranymi w niebiesko-białą pościel. Tak więc będę miał towarzystwo. Ale jakie? Po długim okresie samotności wzrosło poczucie swobody i równocześnie niepewności. Ów pokój mieszkalny i zarazem sypialny powoli się zapełniał. Wielu więźniów przebywało tu już parę dni i wracało tylko na przerwę w południe. Pozostali, podobnie jak ja, przybyli przed chwilą. W rogu pomieszczenia stało kilka stołów. Tam mogliśmy wziąć swoje jedzenie. Stopniowo zaznajomiliśmy się ze sobą, ale prawie w ogóle nie rozmawialiśmy o tym, dlaczego nas aresztowano – nikt nie chciał nic o tym słyszeć. Bardzo wątpię, czy wszystko, co opowiadano, pokrywało się z prawdą. Czasem można było przeżyć niesamowite rzeczy. Nadzorowało nas dwóch funkcjonariuszy: strażnik starszy wiekiem i stopniem oraz jego młody pomocnik. Pracowaliśmy ciężko, przynajmniej takie miałem wrażenie, znajdując się w stanie wycieńczenia. Musieliśmy usuwać gruz, a do dyspozycji mieliśmy taczki i łopaty. Burzyliśmy ściany, co pociągało za sobą ryzyko zawalenia; krótko mówiąc, pracowaliśmy przy usuwaniu szkód, jakie spowodowały liczne angielskie i amerykańskie naloty bombowe. U mnie jednak dały o sobie znać skutki niedostatecznego odżywiania i długiego czasu spędzonego w ciasnej celi, w wyniku czego odzwyczaiłem się od ruchu. Bardzo szybko opadałem z sił. Ale nasi strażnicy byli nadzwyczaj ludzcy. Nigdy nas nie popędzali. Znów rozległ się alarm przeciwlotniczy. Nasz starszy strażnik zebrał nas i później zdarzyło się coś, co bardzo mnie zaskoczyło. Nie zamknął nas w naszym pomieszczeniu sypialnym, ale zabrał ze sobą do schronu. Przebywaliśmy tam razem z gestapowcami i esesmanami. Było im bardzo nie po myśli, że muszą znosić obecność więźniów, dlatego obrzucali nas obelżywymi 69 70 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki wyzwiskami. Te szumowiny, ci zbrodniarze nie mają przecież czego szukać w schronie. Mogą zostać u góry w swoich celach, a jeśli trafią ich bomby, to zaoszczędzi się na kacie. Przynajmniej wcześniej skrócono by ich o głowę. Wobec tego próbowaliśmy możliwie jak najmniej rzucać się w oczy. Ale nie nasz prostolinijny strażnik. Zwymyślał ich bardziej, niż kiedykolwiek zrobił to w odniesieniu do nas. Krótko i zwięźle wyjaśnił im, że jest odpowiedzialny za to komando, za tych ludzi, że wykonują oni swoją pracę i dlatego mają prawo do miejsca w schronie. Jeśli im się coś nie podoba, mogą złożyć skargę w administracji więzienia w Tegel. Dlatego zostaliśmy w schronie i nie sądzę, żeby któryś z nich złożył jakąś skargę. Jedzenie otrzymywaliśmy z więzienia dla kobiet, a ściślej mówiąc, musieliśmy je stamtąd odbierać. Codziennie jeden więzień szedł przez miasto z dwukołową taczką, na której stał kubeł na jedzenie. Uchodziło to za zaszczytne zadanie, ale właściwie nie wiem, dlaczego. Każdego dnia wysyłano kogoś innego, według kolejki. W końcu przyszła kolej na mnie i zdecydowanie było mi to nie po myśli. Teraz ja musiałem paradować z tą nędzną taczką i w ubraniu więziennym przez Berlin, przez mój Berlin, a przecież miałem się za Berlińczyka. Było mi z tym źle. Dlatego po drodze nigdzie się nie włóczyłem i wszystko przebiegło według planu. Załadowano kubeł z jedzeniem, kolację i śniadanie, a ja się cieszyłem, że jestem już z powrotem. Wtedy usłyszałem, jak młody pomocnik mówi do starszego strażnika: „Od jutra będę chodził po jedzenie tylko z tym Schmidtem, bo przynajmniej nie zbiera po drodze niedopałków papierosów”. Ale ja wcale nie byłem uszczęśliwiony z tego powodu. Nie wiem, jak długo pracowałem w tym komandzie, może tylko parę tygodni. Właśnie tam otrzymałem akt oskarżenia. Jak się zresztą spodziewałem, wytoczono mi zarzut uchylania się od służby wojskowej, osłabiania ducha bojowego armii i nielegalnej działalności na rzecz IBV. Rozprawa została wyznaczona na 30 listopada 1944 roku przed Trybunałem Ludowym. Starszy strażnik wziął mnie na bok. „No i co, Schmidt” – Do komanda zewnętrznego zapytał – jakiego wyroku oczekujesz?”. „Mogę się spodziewać tylko kary śmierci” – odparłem. „No, no” – odpowiedział – „nie powinniśmy tak myśleć”. Tymi słowami odesłał mnie do pracy. Patrzył za mną, a ja miałem wrażenie, że nie może się z tym oswoić. W owym czasie wiele osób nie potrafiło się już pogodzić z nazizmem. 71 VIII. Przed Trybunałem Ludowym DWA DNI później znów siedziałem w swojej celi w Tegel i czekałem na rozprawę. Od momentu aresztowania do rozprawy upłynęło prawie półtora roku. Gdzie się podział ten czas, a przede wszystkim, jak upłynął? Czy zmieniłem się w tym okresie? A czy to możliwe? Półtora roku w kryminale rzeczywiście może zmienić człowieka. Pozbawienie wolności oznacza również brak możliwości rozwoju, a także brak aktywności. Więziony człowiek nie miał żadnej swobody działań, był raczej poddany działaniom. Musiał stale znosić wszelkiego rodzaju poniżanie i walczyć o poczucie własnej wartości. Nie przejawiał inicjatywy, tylko reagował – szczególnie na przesłuchaniach policji państwowej. Ktoś taki stawał się otępiały, nie miał pełnej świadomości tego, co się dzieje dookoła, i to było straszne. Czasem takie poczucie przechodziło w pewien stan zamroczenia, jak gdyby umysł po prostu się wyłączał. Nie potrafię tego opisać. A czy zmieniłem się z wyglądu? Nie miałem lusterka. Więźniowi odbierano wszystko, co mógłby wykorzystać do popełnienia samobójstwa. Ale czułem i wiedziałem, że jestem chudy i że bardzo straciłem na wadze. Jak będzie przebiegał proces przed Trybunałem Ludowym? Za uchylanie się od służby wojskowej karano śmiercią. Nie miałem więc żadnych złudzeń. Myślałem o swoich przyjaciołach, Gerhardzie i Wernerze. Nie zostali u nas w Gatow, po prostu nie było to możliwe, bo w każdej chwili 72 Przed Trybunałem Ludowym 73 mogło się pojawić gestapo. Dlatego mama postarała się, by zamieszkali u Ottona Muhsa. Gerhard był z zawodu ogrodnikiem, tak więc bardzo dobrze się składało. Mógł dużo pomóc Ottowi Muhsowi. Otto Muhs miał swój wybrany werset biblijny. Można go znaleźć we wszystkich przekładach Biblii. Ale ja wybrałem go z Biblii elberfeldzkiej, bo właśnie z tego przekładu korzystali wówczas w Niemczech Świadkowie Jehowy. Biblia ta została wydana przez wydawnictwo Brockhaus; jest to przekład z języków oryginału i występuje w nim Imię Boże, Jehowa. Czytamy tam: „W miłości nie ma bojaźni, lecz doskonała miłość wypędza bojaźń, ponieważ z bojaźnią związana jest udręka. Kto zatem się boi, nie wydoskonalił się w miłości” (1 Jana 4:18). Właśnie według tych słów żył Otto Muhs i zapewne dlatego tak bardzo wstawiał się za swoimi braćmi. Dla mnie i dla wielu innych był on prawdziwym wzorem wiary. Brat Otto zdobył skądś powielacz i go naprawił. Razem z Gerhardem pracowali nad powielaniem Strażnic, a ja zabierałem je później ze sobą, gdy jechałem do Turyngii lub Gdańska. W tamtym czasie sytuacja niezwykle się skomplikowała. Gestapowcom ciągle udawało się zrywać nasze kontakty. Każdy był ostrożny. Kiedy czasem dostawałem jakiś adres i tam zachodziłem, domownicy zachowywali na początku duży dystans i dopiero po dłuższych lub częstszych rozmowach mogłem pozyskać ich zaufanie. Jesienią 1942 roku również Werner Gassner zamieszkał w posiadłości Ottona Muhsa. Miała ona bardzo dużą powierzchnię i nie można było przeniknąć jej wzrokiem. Dom, otoczony drzewami owocowymi, stał daleko w tyle. Ale sprawy przestały układać się pomyślnie. Dnia 28 grudnia 1942 roku aresztowano Ottona Muhsa i jego żonę, a także Gerharda Liebolda i Wernera Gassnera. Ja uniknąłem aresztowania tylko dlatego, że w tym czasie podróżowałem. Oczywiście poddano ich okrutnym przesłuchaniom. Na Ottona Muhsa rzuciło się trzech funkcjonariuszy. Bili go pałką w głowę i plecy. Jeden z urzędników wymyślił sobie specjalną metodę – przy każdej 74 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki odpowiedzi odmownej mocno ściskał mu jądra i je gniótł, co powodowało szczególnie silne bóle. W końcu Otto Muhs zemdlał. Wtedy polewano go wodą, dopóki nie odzyskał przytomności, po czym bicie rozpoczęło się od nowa. Po tych okrutnych przesłuchaniach na gestapo Otto Muhs trafił tak jak ja do aresztu śledczego. Wysłano go do pracy w jakimś zakładzie w Berlinie-Hakenfelde. W marcu 1943 roku udało mu się uciec i ukrywał się do końca wojny. Jego żonę skazano na pięć lat więzienia o zaostrzonym rygorze. Pod koniec wojny zwolniono ją z więzienia w Waldheim (Saksonia). Już nigdy nie wyleczyła się z cielesnego i psychicznego uszczerbku, jaki poniosła na zdrowiu. Zmarła w 1950 roku. – Gerhard Liebold został 2 kwietnia 1943 roku skazany na karę śmierci przez Sąd Wojenny Rzeszy za osłabianie ducha bojowego armii. – Werner Gassner został skazany na śmierć przez Sąd Wojenny Rzeszy za dezercję. – Gerhard został zamordowany 6 maja 1943 roku w Brandenburgu-Görden. Miał 21 lat. – Werner został zamordowany 9 kwietnia 1943 roku w Brandenburgu-Görden. Miał 22 lata. Byli moimi braćmi i przyjaciółmi. Mnie wówczas nie dosięgła ta fala aresztowań. Niektórzy nazywają to przypadkiem, ja natomiast nazywam to kierownictwem Bożym. Sądzę, że przebywałem wtedy w Gdańsku. Kto mnie ostrzegł, kto mi powiedział, że nie mogę wrócić do Hohengatow, bo aresztowano moich rodziców? Wiem tylko, że już więcej nie mogłem ich zobaczyć i nie zobaczyłem. Ale przede wszystkim potrzebowałem kwatery. Współwyznawcy udostępnili mi pomieszczenie w altance ogrodowej w Reinickendorfie. Tak więc na razie miałem się gdzie podziać. Ale pojawił się inny, już mniejszy problem. Całą odzież, bieliznę, garnitury itp. pozostawiłem przecież w domu w Hohengatow, a ten został zapieczętowany przez gestapowców. Całymi dniami obserwowałem budynek o różnych porach dnia i gdy doszedłem do wniosku, że nie ma zagrożenia, Przed Trybunałem Ludowym 75 przeszedłem przez tylną furtkę, zerwałem pieczęć i wszedłem do środka. Naturalnie uczyniłem to pod osłoną nocy. Po ciemku, bo nie mogłem zapalić światła, wyszukałem swoje rzeczy i je spakowałem. Noc spędziłem nawet w domu, ale spałem bardzo niespokojnie. W mroku wczesnego poranka znów zniknąłem. Moje założenie, że dom nie znajduje się pod niczyją obserwacją, okazało się błędne. Podczas późniejszego przesłuchania pewien gestapowiec powiedział rozzłoszczony: „To my czekamy na ciebie, obserwujemy dom dniami i tygodniami, a ty sobie wchodzisz, łamiesz pieczęć i wynosisz stamtąd swoje rzeczy?”. Czy znów była to kwestia szczęśliwego trafu albo przypadku? Nie mogę w to uwierzyć. Zbliżał się 30 listopada 1944 roku – „wielki dzień”, bo miałem stanąć przed Trybunałem Ludowym. Była to najwyższa niemiecka instancja, rozstrzygająca tylko najtrudniejsze sprawy natury politycznej. Trybunał Ludowy słynął z tego, że wydawał wiele wyroków śmierci. Ja też miałem przed nim stanąć i się bronić. Niby jak miałem to zrobić? Przyznano mi obrońcę z urzędu, ale na próżno na niego czekałem, nie pojawił się. Rozprawa przebiegała inaczej, niż to sobie wyobrażałem. Było nas jedenastu oskarżonych – sami Świadkowie Jehowy, pięciu braci i sześć sióstr. Prawie w ogóle się nie znaliśmy i wszyscy znaleźliśmy się tu w wyniku cudzej samowoli. Tylko jedno nam zarzucano, oprócz naszej wspólnej i drogocennej wiary: działalność w charakterze Świadków Jehowy, produkcję oraz rozpowszechnianie „Strażnic” i innych publikacji. Przed nami siedzieli szacowni sędziowie w krwistoczerwonych togach. Sędziowie Trybunału Ludowego byli ubrani na czerwono. Wkrótce prokurator rozpoczął swoją mowę oskarżycielską. Nazwał nas zdrajcami kraju, powiedział, że przynosimy szkodę Niemieckiej Rzeszy i dlatego słusznie zasługujemy na śmierć. Potem zaczęło się przesłuchanie, ale tylko z pozoru. Nikomu z nas nie dano sposobności do obrony. Jeśli w celu bronienia się zaczynaliśmy wyjaśniać czy 76 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki dawać świadectwo, które płonęło w naszych sercach, zamykano nam usta słowami: „Znowu kłamiecie” albo „Wasza wiara nas nie interesuje”. Można było odpowiadać tylko „tak” lub „nie”. Rozzłościłem się na swego obrońcę z urzędu, którego później jednak zobaczyłem. Jego tak zwana obrona to jedyne, co świadomie zachowałem w pamięci. Oświadczył, że chociaż w żaden sposób nie da się usprawiedliwić mojego postępowania, to chciałby zaznaczyć, że moje zachowanie można rozpatrywać w świetle paragrafu 51, akapitu 2. Wynika stąd, że co prawda nie postradałem zmysłów, ale popadłem w obłęd religijny. Nie miał nic więcej do powiedzenia; zresztą i tak by to nic nie dało. Przypominam sobie, że cała rozprawa trwała około 30 minut, nie więcej. W tym krótkim czasie na jedenastu oskarżonych wydano wyroki skazujące. Pięciu z nich skazano na śmierć, ze mną włącznie. Dwie osoby otrzymały siedem lat, dalsze trzy – pięć lat, a jedna siostra – trzy lata więzienia o zaostrzonym rygorze. Wszystko odbywało się w imieniu Narodu Niemieckiego. Ale w tym czasie już znacznie zmalała liczba tych członków Narodu Niemieckiego, którzy udzieliliby poparcia takim wyrokom. Co czułem, gdy odczytywano postanowienia sądowe? Czy moje uszy aby je zarejestrowały? Nie można mieć żadnych odczuć, zanim się wcześniej nie pomyśli. A jakie myśli mnie nachodziły? Czyż nie spodziewałem się takiego wyroku? Ale ja miałem wrażenie, jakby moje uczucia znajdowały się pod narkozą. Przed opuszczeniem sali sądowej nałożono mi na ręce kajdanki. Tak więc znów siedziałem w Tegel w swojej celi. Jak to powiedział sędzia? „Wasza wiara nas nie interesuje”. Ale mnie interesuje. Przecież znalazłem się tu za swoją wiarę i za to, że chciałem żyć zgodnie z jej zasadami. Nurtowały mnie pytania: „Czy aby wszystko zrobiłeś dobrze? Czy twoja wiara nakazała ci w taki sposób podążać tą drogą, tak iż teraz musisz przypieczętować ją śmiercią? Wiara nie jest dla mnie przejawem fanatyzmu. Oczywiście nie chciałbym być fanatykiem Przed Trybunałem Ludowym religijnym. Za fanatyzmem kryje się bezwzględność i przemoc. Fanatycy są zapaleńcami. Naturalnie trzeba przejawiać zapał w wierze, ale nigdy w ten sposób, żeby wywierać na kogoś presję czy przymus. Natomiast ja pragnąłem tylko żyć według przykazań biblijnych, a to oznaczało, że muszę i chcę być bardziej posłuszny Bogu niż ludziom. Oznaczało to także „nie zabijaj”. Jasna, jednoznaczna wypowiedź. W pewnym leksykonie pod hasłem „wiara” czytamy: „Religijna wiara to więź z Bogiem, która w każdej religii wyraża się w inny sposób. W chrześcijaństwie wiara to zasadnicze pojęcie, a chrześcijańska wiara to wewnętrzna pewność, że nauki i osobę Jezusa Chrystusa uznaje się za historyczne objawienie Boga”. Apostoł Paweł wyraża to inaczej: „Wiara to nacechowane pewnością oczekiwanie rzeczy spodziewanych, oczywisty przejaw rzeczy realnych, choć nie widzianych” (Hebrajczyków 11:1, cytat za Przekładem Nowego Świata, tłum.). W tekście oryginalnym brzmi to tak: „Wiara to akt własności czegoś wyczekiwanego i oczywisty przejaw rzeczy, których się nie widzi”. Wiara stanowi więc fundament chrześcijańskiego życia. Dla mnie wiara jest koniecznością. Wiara wzbudza zaufanie. Wiara oznacza pewność, że istnieje Bóg i że zwraca się On ku osobie pokładającej w Nim ufność. ‘Bóg może mieć radość tylko z kogoś, kto mocno Mu ufa. Jednak bez wiary jest to niemożliwe’ (Hebrajczyków 11:6). Wiara to przekonanie, że Słowo Boże się spełni. Wiara daje oparcie, pewność, niezawodność. „Jeżeli nie będziecie wierzyć, to się długo nie utrzymacie”, powiedział prorok Izajasz, a Paweł wyjaśnił, że ‘wiara wybawia, a uczynki potępiają’. Czy we wszystkim postępowałem właściwie? Walczyłem w obronie swojej wiary. Walczyłem o to, by nie szkodzić swoim braciom i wierzę, że mi się udało. Ale na pewno popełniłem jakieś błędy, nawet nieświadomie. Ponieważ jednak Jehowa Bóg jest miłością, mam do Niego zaufanie. Wierzę również, że przebaczy mi te błędy. Dlatego wiara zawsze była dla mnie drogocenną pomocą i bez niej nie mógłbym przetrwać. 77 78 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Siedziałem więc teraz w swojej celi. Ciągle miałem na sobie kajdanki, które założono mi przed opuszczeniem sali sądowej. Już się ich nie pozbyłem. Zdejmowano mi je tylko do jedzenia i mycia. Przeszkadzały przy wszelkich koniecznych ruchach. Wiedziałem, że mama już nie żyje. Jeden z sędziów napomknął o tym mimochodem. Oczywiście zawsze wiedziałem, że za taką działalność mama może zostać skazana na śmierć. Ale gdy człowiek dowiaduje się o tym przypadkowo, zwłaszcza w takiej sytuacji, to zawsze odbiera taką wiadomość jako ogromny cios. Co prawda nie załamałem się, ale stałem jak sparaliżowany i już nie mogłem nadążyć za dalszym tokiem rozprawy przed Trybunałem Ludowym. Matkę oskarżono o to, że „jako zwolenniczka Międzynarodowego Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego przyczyniała się do osłabiania ducha bojowego armii i dopuszczając się zdrady kraju, popierała wroga. Wspierała mężczyzn w wieku poborowym w ich uchylaniu się od obowiązkowej służby wojskowej. Po zawarciu małżeństwa z Żydem Richardem Israelem Zehdenem, który wystąpił z mojżeszowej wspólnoty religijnej, również ona wystąpiła z Kościoła ewangelickiego. Odtąd wraz ze swoim mężem stała się gorliwą zwolenniczką Badaczy Pisma Świętego, których działalność jest zakazana na całym obszarze Rzeszy. Mimo znanego jej zakazu i dziewięciomiesięcznej kary więzienia, na jaką skazano jej męża już w roku 1938, pozostała fanatyczną zwolenniczką tej nauki. Swoją postawą popierała wrogów Rzeszy i przyczyniała się do osłabienia siły wojskowej Rzeszy. Była całkowicie świadoma znaczenia i konsekwencji swoich czynów. Z prawnego punktu widzenia jej poczynania nie dają widoków na poprawę, ponieważ jej postępowanie wynikało z jednolitej woli, mianowicie wrogiego nastawienia do służby wojskowej, opierającego się na naukach IBV*”. * IBV – skrót od „Internationale Bibelforschervereinigung”, co oznacza „Międzynarodowe Stowarzyszenie Badaczy Pisma Świętego” (przyp. tłum.). Przed Trybunałem Ludowym 79 Tym samym Naczelny Prokurator Rzeszy zawnioskował, aby główną rozprawę sądową w sprawie mojej mamy przeprowadzono przed Trybunałem Ludowym. Rozprawa odbyła się 19 listopada 1943 roku. Zgodnie z wystosowanym wnioskiem za osłabianie ducha bojowego armii i zdradę kraju na korzyść wrogów została skazana na śmierć i bezterminową utratę praw obywatelskich. Mama dostała nawet obrońcę z urzędu. Ale jak taki adwokat wypełniał swoje obowiązki, przekonałem się osobiście. Nawet gdyby chciał bronić inaczej, to i tak miał związane ręce, bo nie mógł mówić swobodnie. Paragraf dotyczący „osłabiania ducha bojowego armii” można było podciągnąć pod wszystko. Jakże szybko taki obrońca mógł w okresie dyktatury ściągnąć na siebie podejrzenie, że sympatyzuje z oskarżonym! Tak więc mama czekała na egzekucję w więzieniu kobiecym w Berlinie na Barnimstraße. Tego, co oznacza takie „czekanie” i jak wtedy upływa czas, dzień za dniem, noc za nocą, również sam doświadczyłem. Wiem, jak wirują i plączą się myśli, w tę i we w tę, od nadziei po strach. Mając 44 lata, mama przejawiała silną wiarę i większą dojrzałość, niż ja, wówczas o połowę od niej młodszy. Ta wiara zapewniła jej mocne oparcie i pomogła jej trwać, tak samo jak mi. Niewzruszona wiara w zmartwychwstanie stanowi ogromne i niewyczerpalne źródło siły. Apostoł Paweł bardzo trafnie to wyraził: ‘A jeśli Chrystus nie został wskrzeszony, to jako chrześcijanie bylibyśmy ludźmi najbardziej godnymi politowania’. Mimo wszystko wielu ludziom wydawało się to i nadal się wydaje zbyt nieprawdopodobne, stąd zachęta w Jana 5:28: „Nie dziwcie się temu, ponieważ nadchodzi godzina, w której wszyscy w grobowcach pamięci usłyszą jego głos i wyjdą (...)”. Inny przekład podaje: „Usłyszą głos Syna Bożego. I (...) wyjdą na zmartwychwstanie”. „Wszyscy, którzy są w pamięci u Boga” – czytamy piękne i trafne słowa w kolejnym przekładzie. Mimo wszystko obrońca jeszcze tego samego dnia wniósł pisemną prośbę o ułaskawienie, w której mama wyjaśniła, że w swoim działaniu kierowała się przede wszystkim miłością, szczególnie do mnie; prosiła, 80 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki aby zamienić wyrok śmierci na karę więzienia o zaostrzonym rygorze. Również kobiece więzienie na Barnimstraße wniosło prośbę o ułaskawienie. Podano tam między innymi: „Skazana na śmierć Emmy Zehden prowadzi się poprawnie. Mimo że jest zakuta w kajdany, pracuje przy cerowaniu rajstop. Swoją postawą dowodzi dużej miary samodyscypliny”. Ale mamie nic nie pomogło. Dnia 31 maja 1944 roku zarządzono wykonanie wyroku. Egzekucja odbyła się 9 czerwca 1944 roku. Wiem, że znów się z nią zobaczę. Poszła na śmierć spokojna, opanowana i z godnością, mocno wierząc w swojego Boga, Jehowę. Inni to potwierdzili. Nawet w więzieniu w Waldheim, gdzie przebywała mama Hermi, opowiadano, jak szła na szafot spokojnie, z uśmiechem na twarzy i z podniesioną głową. „To jest moje przykazanie, żebyście się wzajemnie miłowali, tak jak ja was umiłowałem. Nikt nie ma miłości większej niż ta, gdy ktoś daje swą duszę za swych przyjaciół”. (Jana 15:12, 13) Więzienie Berlin-Plötzensee, w którym wykonano egzekucję, wystawiło rachunek: Kat i jego pomocnicy otrzymali 120,- RM. Za wyżywienie zapłacono 2,18 RM, a za samochód służbowy – 14,95 RM. Normalnie koszty te musieliby pokryć członkowie rodziny osoby skazanej na śmierć. Ale ci również zostali aresztowani. Ulica, która prowadzi do dzisiejszego miejsca pamięci Berlin-Plötzensee, otrzymała swą nazwę po mojej mamie: Emmy-Zehden-Weg. Plötzensee było potwornym miejscem śmierci i grozy, otoczonym wysokimi murami. Znajdował się tam budynek z czerwonej cegły z płaskim dachem. To miejsce egzekucji – największe w Niemczech po ciężkim więzieniu w Brandenburgu. W okresie reżimu hitlerowskiego zginęło tu około 2500 mężczyzn, kobiet i nieletnich. Czekała ich gilotyna albo stryczek. Dobrze, że berliński Senat nie mówi już więcej o egzekucjach, ale o morderstwach. Samej nocy z 7 na 8 września 1943 roku Przed Trybunałem Ludowym 81 od 19.30 wieczorem do 8.30 rano powieszono tam w ośmioosobowych grupach 186 osób. Poniżej zamieszczam cytat z raportu skierowanego do Ministerstwa Sprawiedliwości Rzeszy: „Stan wykonania wyroków (8 września 1943 roku, godzina 13.00): stracono 186 skazanych. W zakładzie znajduje się jeszcze 117 więźniów. Egzekucje zostaną wznowione dzisiaj o godzinie 18.00. Dalsze zlecenia na egzekucje już wpłynęły. Zresztą raport będzie przedstawiany sekretarzowi państwowemu na bieżąco”. A co wtedy, gdy na stracenie szły małżeństwa? W roku 1943 zdarzyło się to czternastokrotnie, a w roku 1944 – piętnastokrotnie. Tylko że regularnie odmawiano prośbom małżonków, aby mogli się zobaczyć po raz ostatni. Za każdego przyprowadzonego delikwenta strażnik otrzymywał osiem papierosów jako dodatek specjalny. A zatem 186 egzekucji dawało 1488 papierosów! List pożegnalny mojej mamy do mnie brzmi: „Berlin-Plötzensee, 9 czerwca 1944 roku Emmy Zehden Mój kochany Bubi! Niestety, niestety tak długo nie miałam od Ciebie żadnej wieści. Mam nadzieję, że Gretchen znajdzie Twój adres, by przekazać Ci moje ostatnie pozdrowienia. Siedem miesięcy czekałam na ułaskawienie. Ponieważ taka jest wola Boża, będę kroczyć tą drogą, jaką obrał Jezus Chrystus. Nie bądź smutny, mój chłopczyku. Wkrótce znowu się zobaczymy. Przede wszystkim również Ty bądź dzielny, bo sąd Boży jest sprawiedliwy. Tylko przez wiele ucisków można się dostać do niebiańskiego Królestwa. Do tatusia nie mogłam napisać. Chciałabym Ci napisać tak wiele ciepłych słów, ale już nie mam czasu. Więc do zobaczenia, mój chłopczyku. Wszystko, co czyni Bóg, jest słuszne. Tysiąc pozdrowień i ucałowań z tej ziemi. Twoja Mamusia”. 82 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki List pożegnalny Emmy Zehden (dokumenty są własnością prywatną), również na następnej stronie Przed Trybunałem Ludowym 83 84 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Również do swoich najbardziej zaufanych duchowych sióstr napisała ostatnie słowa: „Moja kochana Gretchen i Ingelein! Proszę, nie uważajcie mojego długiego milczenia za opieszałość, po prostu nie miałam możliwości wcześniej napisać. Chciałabym się z Wami wszystkimi gorąco pożegnać. Mój czas ani papier nie pozwalają mi napisać Wam wielu słów. Ale jedno chciałabym Wam na koniec powiedzieć: trzymajcie się mocno w wierze, okazując cierpliwość i dobroć. Darzcie się wzajemnie miłością, tak jak Was miłuje Wasz Ojciec. Moje pozostałe rzeczy każę przesłać do Ciebie. Chciałabym, abyś przechowywała je dopóty, dopóki nie dowiesz się czegoś bliższego o Bubim. Prosił mnie, by mógł przechować moje rzeczy dla swojej Hermine. Spróbuj się z nim skontaktować. W przeciwnym wypadku będą do Waszej dyspozycji. Noście je wszystkie w miłości i zdrowiu. Ostatnią wiadomość od Bubiego otrzymałam 9 grudnia 1943 roku. Proszę, bądź tak dobra i napisz do administracji więzienia śledczego w Gdańsku oraz zapytaj o adres Bubiego. Proszę Cię, prześlij mu później mój list. Niech wszystkim Wam, moi kochani, dobrze się powodzi z Bożą mocą. Serdecznie dziękuję, kochana Gretchen, za całą Twoją miłość. Nie mam już czasu. Diabeł zawsze się śpieszy. W miłości do Was wszystkich tysiąc pozdrowień i ucałowań. Wasza Emmy Uwaga: Sprawa z rzeczami dla Hermine miała służyć na pewno tylko temu, by nawiązać kontakt z Bubim. Bo on nigdy nie wyraził takiego życzenia”. List pożegnalny od mojej mamy otrzymałem dopiero po ponad pięćdziesięciu latach. Widocznie nie uważano za konieczne, by mi go wręczyć. Mojego taty nigdy nie postawiono przed sądem. Żydów bez Przed Trybunałem Ludowym żadnego uzasadnienia zabierano do obozów koncentracyjnych i tam ich mordowano lub zagazowywano. Mój tato był Żydem i zarazem Badaczem Pisma Świętego, dlatego czekał go podwójnie trudny los. Już nigdy więcej go nie zobaczyłem – zginął w Auschwitz. Ale on także bardzo mocno wierzył, że Biblia jest Słowem Bożym, a dzięki jej obietnicom odnalazł pociechę i nadzieję. Jakże piękne czasy nastaną, gdy pewnego dnia wszyscy znów będziemy razem. Ulica Emmy-Zehden-Weg biegnąca wzdłuż muzeum więzienia Berlin-Plötzensee 85 86 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki List pożegnalny Emmy Zehden (dokumenty są własnością prywatną) Przed Trybunałem Ludowym 87 IX. Brandenburg-Görden – poczekalnia śmierci UPŁYNĘŁO prawie osiemnaście miesięcy – osiemnaście miesięcy od aresztowania do ogłoszenia wyroku. Osiemnaście miesięcy w samotności, z wyjątkiem bardzo krótkiego pobytu w Gdańsku i czterech tygodni w komandzie zewnętrznym. Osiemnaście miesięcy bez wymiany myśli, bez rozmowy. Do tego nie idzie się przyzwyczaić. Człowiek potrzebuje drugiego człowieka. Przed opuszczeniem sali sądowej zakuto mnie w kajdanki. Są to dwie metalowe obręcze zakładane na przeguby rąk i połączone łańcuchem lub prętem o długości mniej więcej dziesięciu centymetrów. Średnicę obręczy można regulować. Jeśli strażnik był ludzki, trochę ją zwiększał i przybywało nieco swobody ruchów. Najczęściej słyszało się wtedy słowa: „Ale żebym nie miał z tego powodu nieprzyjemności”. Tak skrępowanemu człowiekowi cela wydawała się jeszcze mniejsza. Rozchorowałem się. Dostałem ropiejącego zapalenia migdałków i wrzodów na ciele. Zazwyczaj przenoszono chorego więźnia na oddział szpitalny. Ale kto miał się o niego zatroszczyć pod koniec 1944 roku? Nie mówiąc już o kandydacie na śmierć. Leżałem więc w swojej celi i byłem zadowolony, że oddziałowy pozwolił mi leżeć. Miałem trudności z przełykaniem, nie mogłem też gryźć, a zjadanie kromki chleba rano i wieczorem sprawiało mi ból. Musiałem jednak jeść, bo niczego nie pozwalano odkładać na później. Już łatwiej przychodziło mi się uporać z wodnistą zupą w południe. Doznałem ulgi, gdy migdałki oczyściły się z ropy. Ale wrzody również były bardzo 88 Brandenburg-Görden – poczekalnia śmierci nieprzyjemne. Każdego ranka gruby drelichowy materiał przywierał do karku i do kolana, a oderwanie go związanymi rękami było trudnym i bolesnym zadaniem. Przeżyłem jeszcze jeden ciężki nalot bombowy. Prawie wszystko przebiegało dokładnie tak samo, jak swego czasu w Moabicie. Ale mnie ogarnęły zupełnie inne uczucia, bo byłem skrępowany. Mogłoby się wydawać, że to bez różnicy, skoro tak czy inaczej nie można się wydostać z celi. Ale mnie ogarnęło wrażenie podwójnej, zupełnej bezsilności i bezradności. Znów zrobiło się spokojniej, wydawało się, że bombowce odleciały. Teraz można było odetchnąć z ulgą. Również ten nalot przeżyłem. Ale po co właściwie się nad tym zastanawiałem, skoro już postanowiono, że muszę umrzeć. Później wszystko znów potoczyło się zwykłym trybem. Rano dostałem śniadanie: chleb z margaryną i marmoladą oraz namiastkę kawy. Ale przed południem przyszedł strażnik i poinformował mnie, że zostanę przeniesiony. Ale dokąd? Plötzensee leżało tuż za rogiem, tu nie potrzebowano nakazu przeniesienia. Ale na dziedzińcu stała już „Grüne Minna”. Tak więc czekała mnie podróż, zapewne ostatnia w moim życiu. Przewieziono mnie do Brandenburga-Görden, więzienia o zaostrzonym rygorze, zwanym zakładem bezpieczeństwa, które posiadało własne miejsce egzekucji. Teraz od gilotyny dzieliła mnie odległość zaledwie 30 kroków. Najpierw zabrano mnie do magazynu odzieży, bo miałem dostać inne ubranie. Kalifaktor wydał mi czarną drelichową marynarkę i takie same spodnie z szerokim żółtym pasem. Tak wyglądał mój nowy strój więzienny. Po dopełnieniu dalszych formalności zaprowadzono mnie na oddział, gdzie przebywali tylko skazani na śmierć. Szedłem ze strażnikiem, aż stanęliśmy przed jedną z cel. Otworzył ją, a ja się zdziwiłem, oniemiałem, a nawet się wystraszyłem. Przecież w celi siedziało już dwóch więźniów. Czy ja miałem być trzeci? Ile osób mogło się znajdować na tym oddziale? Wartościowych osób, które niesprawiedliwe państwo skazało na śmierć. 89 90 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Drzwi się za mną zamknęły i teraz mogliśmy się ze sobą zapoznać. Ale okazało się to niemożliwe! Żaden z nas nie rozumiał języka pozostałych. I jak tu nawiązać kontakt? Jeden był Polakiem, a drugi Francuzem. Żaden z nich nie znał języka pozostałych, a ja nie znałem ani polskiego, ani francuskiego. To było więcej niż podłe i w pełni celowe, bo nie chciano, by więźniowie ze sobą rozmawiali. Na migi też nie mogliśmy się porozumiewać, bo byliśmy związani. Coś ohydnego. Muszę opisać tę celę. Była przeznaczona dla jednej osoby i miała powierzchnię sześciu metrów kwadratowych. Jej długość wynosiła 4,47 m, a szerokość – 1,40 m. Tę przestrzeń musieliśmy jakoś podzielić między siebie. W celi znajdował się składany stół, składane łóżko, jedno krzesło oraz oczywiście kubeł, który przy trzech osobach wydzielał odpowiednią woń; do tego były jeszcze miski, łyżki i przedmioty do czyszczenia. Jak tam spaliśmy? Nie wiem. Z pewnością przyznano nam jeszcze dwa materace, które na dzień opieraliśmy pionowo o ścianę. Nie przypominam sobie żadnej sprzeczki – byliśmy na to zbyt zmęczeni, zbyt apatyczni. Siedzieliśmy więc razem w poczekalni śmierci. Nie mogliśmy opuścić tej celi. Już nie było mowy o spacerze na świeżym powietrzu. Jeśli kogokolwiek stąd zabierano, to każdy wiedział, że pozostawało mu tylko kilka kroków do gilotyny, że wyprowadzono go przed wielką czarną kotarę, która przykrywała śmiercionośne narzędzie. Więzień stał w spodniach – jedynej części garderoby, jaką pozwalano mu zachować. Gdy wypowiedziano jego nazwisko, mógł wymówić jedno jedyne słowo: „tak”. W ten sposób potwierdzał swoją tożsamość. Później odczytywano mu uzasadnienie wyroku: „Skazany przez Trybunał Ludowy za osłabianie ducha bojowego armii” lub wymieniano jakiś inny powód. A potem padało potworne zdanie: „Kacie, proszę czynić swoją powinność”. Czarna kotara opadała, a więzień stał przed gilotyną. Ale z pewnością nie do końca zdawał sobie sprawę Brandenburg-Görden – poczekalnia śmierci z tego, co się wokół niego dzieje. Kat i jego pomocnicy chwytali skazanego i wkrótce było już po wszystkim. W protokole pojawiała się później notatka: „Egzekucja trwała od wyprowadzenia więźnia do złożenia raportu 8 sekund”. Wszystko burzy się we mnie zbyt mocno, by dalej myśleć – na przykład o drewnianej skrzynce, w którą wkładano zamordowanego i która celowo została zmniejszona, bo przecież brakowało najważniejszej części ciała, chociaż ją też trzeba było gdzieś umieścić. O lekarzu jednego ze szpitali w Brandenburgu, który pobierał krew skazańca, gdy potrzebował jej do transfuzji, i o rachunkach, jakie wystawiano rodzinie zmarłego: „Opłata za wykonanie kary śmierci zgodnie z par. 49 i 52 Ustawy Sądu Wojennego wynosi 300,- RM”. A przecież o jeszcze tak wielu rzeczach nie wiedzieliśmy. W końcu byliśmy tylko w poczekalni śmierci. Mniej więcej w połowie kwietnia nagle oznajmiono nam, że już więcej nie będziemy zamknięci, że strażnicy tylko zasuną rygle. Zdjęto nam też kajdanki. Do głowy cisnęły się najróżniejsze myśli i pomysły. Może miało to związek z wojną, może Rosjanie lub Amerykanie byli tuż, tuż? A może szykowała się zmiana polityczna? Albo nasze wyroki miały zostać zmienione? Jednak siedząc w celi, niczego nie mogliśmy być pewni, a wówczas po głowie chodzą najróżniejsze myśli. Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki. Mniej więcej około 10.00 zaczynała od rzędu cel z naprzeciwka. Wyobrażałem ją sobie, jak przychodziła: w osobie strażnika w zielonej kurtce ze srebrnymi guzikami i w czarnych spodniach. Miała na głowie czapkę z daszkiem, a gdy szła w kamaszach, jej kroki rozlegały się po kamiennej posadzce, siejąc postrach. W ręku trzymała pęk z kluczami oraz kartkę z nazwiskami skazańców. Tak więc kroczyła wzdłuż korytarza oddziału pośród wielkiej ciszy, bo każdy chciał usłyszeć, gdzie otwiera drzwi i jak wielu wywoła więźniów. Później przechodziła na naszą stronę, a im bardziej zbliżała się do drzwi naszej celi, tym większe napięcie nam towarzyszyło. Stanęła czy przeszła? Przeszła – darowano nam więc jeszcze jeden tydzień życia. Ale na oddziale dalej panowała 91 92 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki cisza, jak gdyby każdy myślał o tych, których już z nami nie było. Od czasu do czasu ktoś wymieniał jakieś nazwisko, a gdy nie dochodziła żadna odpowiedź, wiedział, że jego przyjaciel już nie żyje. Ile drzwi tym razem otworzyła śmierć? Dokładnie nigdy nie było wiadomo. Dwoje, troje, a może czworo? Ale raz śmierć musiała się przeliczyć. Przyszła w środku tygodnia. Ogarnęło mnie przerażenie, bo nikt się tego nie spodziewał. Przyprowadziła pomocników i na korytarzu zapanował straszliwy zgiełk. Jak zawsze zaczęło się po drugiej stronie. Teraz otwierano i zamykano drzwi cel, raz po raz rozlegał się brzęk klucza w zamku. Śmierć przemierzyła cały korytarz, a my sądziliśmy, że wszystkie drzwi się otwierają i że wszyscy więźniowie są wywoływani z cel. Słyszano powłóczyste kroki skazańców i ciężki chód strażników. Staliśmy przy drzwiach i nasłuchiwaliśmy. Teraz śmierć przeszła na naszą stronę, zbliżała się do nas, a potem stanęła pod naszą celą. Rzuciliśmy się w stronę okna, bo nie wolno nam było stać pod drzwiami. W drzwiach stanęła śmierć ze swoją białą kartką i z trudem wyczytała nazwisko Francuza. Musiał wystąpić i oddać swoje okulary, a pomocnik najprawdopodobniej odprowadził go do wyjścia. Śmierć znów spojrzała na kartkę i wywołała Polaka, który też musiał wyjść i zostać wyprowadzony na zewnątrz. Później popatrzyła na mnie. O czym w tym momencie pomyślałem, czy coś powiedziałem, a może zrobiłem? Nie wiem, widziałem tylko, że drzwi zamykają się z powrotem, a śmierć poszła dalej i już nie wróciła. Tak bardzo chciałbym zapomnieć tamten dzień, ale nie potrafię. Zdarzyło się to 20 kwietnia 1945 roku. W tym dniu stracono 28 osób. W przeciągu czterech miesięcy, które spędziłem w Brandenburgu, nigdy nie wykonano tak wielu egzekucji w jednym dniu. Nie był to też poniedziałek, ale inny dzień tygodnia. Jednakże Brandenburg-Görden – poczekalnia śmierci 93 nadeszły urodziny ówczesnego przywódcy Niemieckiej Rzeszy – Adolfa Hitlera. Czy istnieje jakiś związek między tymi wydarzeniami? Z pewnością! Gdy zabrano z celi już ostatniego skazańca, nastała cisza, niesamowita cisza. Czyżbym na oddziale pozostał sam jeden? Nie słyszałem żadnego głosu, żadnego dźwięku, a wszędzie panowała ta złowieszcza, wprost paraliżująca cisza. Nastało południe i nie wydawano żadnego jedzenia. Późnym popołudniem znów usłyszałem kroki. Ktoś kierował je w stronę mojej celi. Natychmiast zerwałem się na baczność. Co się stało? Czyżby przeoczono mnie, a teraz po mnie posłano? Drzwi odskoczyły, a w nich ukazał się młody strażnik, który zawsze okazywał nam tak wiele zrozumienia. Zapewne został uznany za niezdatnego do służby na froncie, bo w przeciwnym wypadku już by go rozstrzelano. „Schmidt” – powiedział – „jesteście przecież Badaczem Pisma Świętego. Może dać wam do celi kilku współwyznawców?” Zresztą nie czekał na moją odpowiedź, nie widział też, jak z radości wytrysnęły mi łzy z oczu, a właściwie co miałem mu odpowiedzieć? Wrócił z moimi duchowymi braćmi: Franzem Fritschem oraz Heinzem Frommem. Ostatniego, Paula Fladera, umieścił w sąsiedniej celi. Czy cela stała się jaśniejsza? Czy do pomieszczenia przedarły się nagle promienie słońca? Po tych naprawdę przygniatających do głębi godzinach poczułem nieopisaną ulgę. Wzajemnie udzielaliśmy sobie zachęt i w pełni zrozumiałem werset z Mateusza 18:20: „Bo gdzie jest dwóch lub trzech zebranych w moim imieniu, tam jestem pośród nich”. Tak powiedział Jezus i jak dalece jest to prawda, sami się teraz przekonaliśmy. Co prawda w takim stanie wyczerpania nie mogliśmy prowadzić wielkich duchowych dyskusji, ale sam fakt, że wzajemnie się pocieszaliśmy i mieliśmy do siebie zaufanie, oznaczał dla nas nieskończenie wiele. Pojąłem, że wspólnota to coś niezwykle ważnego, a w pojedynkę można popełnić błędy, których w pewnych 94 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki okolicznościach nie jest się świadomym. Dlatego Paweł zachęcał: ‘Nie opuszczajcie naszych wspólnych zebrań’. Teraz byliśmy w czwórkę, teraz już tworzyliśmy mały zbór. Z naszym bratem Paulem Fladerem mogliśmy porozumiewać się przez odpowiednie pukanie i oba okna, bo strażnicy przestali zwracać na to uwagę. Nasz młody oddziałowy dużo nam pomagał. Widocznie człowieczeństwo i humanitarność nie zginęły w oświęcimskich komorach gazowych. Gdy pełnił służbę, krótko nas informował o aktualnych wydarzeniach. Powiedział nam, że zbliżają się Rosjanie. Opowiadał, że otoczyli Berlin i maszerują w stronę Elby. W takim razie niedługo przybędą do Brandenburga. Zawsze dodawał nam odwagi, a nasze nadzieje rosły. Dni powoli mijały. Co prawda już nie tak powoli i monotonnie, jak w ostatnich miesiącach, bo sytuacja się zmieniła. Mogliśmy ze sobą rozmawiać i dodawać sobie zachęty. A gdy nastał osławiony poniedziałek, zastanawialiśmy się, co nam przyniesie. Ale poniedziałek minął, a śmierć już nie przyszła. Jedzenie było fatalne, my jednak przyjmowaliśmy to spokojnie i nikt się z tego powodu nie burzył. Wiedzieliśmy, że nasz Bóg Jehowa nas chroni i byliśmy prawie pewni, że nas ocali. Później nastał dzień, który przyniósł ze sobą radykalne zmiany. Był to 27 kwietnia 1945 roku. Znów zapanował wielki zgiełk, ale inny –teraz wszystko wyglądało inaczej. Na korytarzu znajdowało się pewnie wiele osób; nagle również nasze drzwi od celi się otworzyły i zawołano do nas: „Wychodzić, jak najszybciej wychodzić”. Byliśmy zdezorientowani, zastraszeni i niezdecydowani, minęła też chwila, zanim pojęliśmy, o co chodzi, i się ruszyliśmy. Na korytarzu było dużo ludzi. Wszyscy zmierzali w stronę wyjścia. Pobiegliśmy w tym samym kierunku. Przez podwórze więzienne i otwartą bramę. Podążając za tłumem, nagle weszliśmy na plac przed więzieniem. Znajdowało się tu już mnóstwo ludzi w ubraniach więziennych i w cywilu; zostaliśmy pochłonięci przez tłum i się zgubiliśmy. Dookoła biegali Brandenburg-Görden – poczekalnia śmierci rosyjscy żołnierze. Tylko nigdzie nie było widać naszych strażników – najwidoczniej wzięli nogi za pas. Przed bramą stał rosyjski czołg, ale ja widziałem tylko zielony trawnik pokryty wilgocią. Pewnie przed chwilą padało i teraz skrzył się w bladym kwietniowym słońcu. Ten obraz utrwalił się w moim umyśle i sercu na całe życie. Miałem coś zrozumieć, ale nic nie zrozumiałem i stałem tak, niezdolny do podjęcia jakichkolwiek działań. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak dalece pożegnałem się już z moim młodym życiem, w pewnym stopniu poświęciłem je memu Bogu, jeszcze zanim w jeden z tych poniedziałków śmierć stanęła w drzwiach i miała mnie zabrać. A teraz każą mi dalej żyć. Po prostu nie mogłem tego pojąć, dlatego odwróciłem się i z powrotem poszedłem do celi. Siedziałem więc w moim rogu celi, ale niezbyt długo. Wkrótce w drzwiach pojawił się pewien rosyjski żołnierz, machnął mi przed nosem swoim pistoletem maszynowym i nadzwyczaj jasno dał mi do zrozumienia, że mam opuścić celę. Znów podążyłem korytarzem do wyjścia, przeszedłem przez dziedziniec i przez bramę, po czym ujrzałem skrzący się w słońcu trawnik. Płakałem. Nie widziałem dookoła siebie ani ludzi, ani czołgu. Idąc po trawie, wkraczałem w podarowane mi na nowo życie – moje drugie życie. 95 X. Moje drugie życie BURZLIWY BYŁ KONIEC, burzliwy był też początek. Udało mi się jakoś odnaleźć Franza, Heinza i Paula. Powiedziano nam, że musimy jak najszybciej opuścić teren więzienia, bo zachodzi niebezpieczeństwo, że niemieckie samoloty zbombardują więzienie albo wojska artyleryjskie otworzą do niego ogień. Nie mogliśmy już otrzymać dokumentów poświadczających zwolnienie. Staliśmy teraz w kółku, aż jeden z nas, być może Franz Fritsche, wpadł na pomysł, by udać się do Berlina. Oczywiście nie liczyliśmy na żadne środki transportu. Sami ruszyliśmy w drogę piechotą. Najpierw poszliśmy w kierunku Brandenburga. Jeszcze dziś mam przed oczami tę długą, prostą ulicę, a wzdłuż niej po prawej i po lewej stronie szeregi domów osiedlowych. Nagle ktoś wykrzyknął „nalot bombowy” i bez zastanowienia pobiegliśmy do najbliższych domów, by szukać schronienia. Niestety, ten nalot rozdzielił nas od Heinza Fromma i Paula Fladera. Ale Franz i ja zostaliśmy razem. Teraz obaj siedzieliśmy w piwnicy, która służyła nam za schronienie. Gdzie tylko się obejrzeliśmy, tam stały i leżały najpiękniejsze rzeczy – wszystko, czego tak długo nam odmawiano. Weki z owocami, wiszące kiełbasy, a nawet słonina. Łakomie wlepiłem we wszystko oczy, ale Franz był mądrzejszy i ostrzegł: „Trzymaj się od tego z dala, to niebezpieczne”. Ale ja chciałem tylko trochę spróbować, tylko maleńki kawałeczek, chociaż w rzeczywistości był to sporawy kawałek i jak dla mnie stanowczo za duży. Przeżyłem skutki tego, choć były bardzo nieprzyjemne. Mieszkańcy uciekli. Zupełnie nie zauważyliśmy ani nie słyszeliśmy odgłosów nalotu bombowego; możliwe, że to fałszywy alarm. Gdy po 96 Moje drugie życie 97 dłuższym czasie opuściliśmy piwnicę i wyszliśmy na ulicę, wszędzie panowała cisza i nie było nikogo w zasięgu wzroku. Gdzie się podziali Heinz i Paul? Szukaliśmy ich, ale na próżno – już ich nie znaleźliśmy. Nie szliśmy już dalej do Brandenburga. Krążąc bocznymi uliczkami, dostrzegliśmy obok opuszczone gospodarstwo i postanowiliśmy tam przenocować. Spaliśmy bardzo niespokojnie, bo ciągle zaglądali do nas rosyjscy żołnierze i nam przeszkadzali. Teraz wyszło na jaw, jak mądrze doradził nam Franz, byśmy zachowali swoje ubrania więzienne, bo one są najlepszym dowodem tożsamości. Wystarczyło wskazać na czarne drelichowe ubranie i żółty „pas generalski”, a żołnierze natychmiast wiedzieli, o co chodzi. Na stół wypakowywali nam żywność i papierosy, których wcale nie chcieliśmy, ale nasze zapasy rosły i tak zostaliśmy wyposażeni na marsz do Berlina. Franz miał altankę w Reinickendorfie. To był cel naszej podróży. Ale dzieliła nas od niego daleka droga. O Berlin jeszcze toczyły się walki, podczas gdy Reinickendorf został już zajęty przez Rosjan. Krętymi drogami w końcu dotarliśmy do altanki Franza, a ponieważ nie była uszkodzona, wprowadziliśmy się do niej. Dookoła padały strzały, również pociski z dział. My jednak spaliśmy głęboko i twardo, znużeni, ale chronieni przez nasze „mundury”, zbierając siły do życia na wolności. Wszystko było dla mnie bardzo trudne, o wiele za trudne. Cztery lata żyłem nielegalnie, ścigany i szczuty, zawsze w strachu przed aresztowaniem. Później dwa lata w kryminale, gdzie właściwie nie żyłem, ale wegetowałem. Wszystkie te zdarzenia przypadły u mnie na wiek, w którym człowiek normalnie przygotowuje się do dorosłego życia. Rodziców straciłem, nie miałem też swojego domu. Kształcenie musiałem przerwać w siódmym roku nauki, ponadto nie mogłem wyuczyć się zawodu. Nie potrafiłem się odnaleźć w zaistniałej rzeczywistości. Czas upływał. Trzeba samemu to przejść, nie można mieć o tym najmniejszego wyobrażenia, jeśli nie doświadczyło się tego na własnej 98 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki skórze. Jakimś sposobem – dokładnie nie wiem, jak – odnalazł mnie ojciec Hermi. Jego żona mieszkała w Luckenwalde, a ostatnio odsiadywała wyrok w więzieniu w Waldheim. Później oboje znaleźli jakieś mieszkanie w Poczdamie, gdzie tato Hermi przewodniczył tamtejszemu zborowi. Pod koniec stycznia 1947 roku Hermi wreszcie wróciła z Danii do Niemiec. Spotkaliśmy się w Lübbecke w lutym 1947 roku. Minęły prawie cztery lata, w których się nie widzieliśmy i w których według mnie nie pozostawiono nam żadnej nadziei na ponowne spotkanie. Przedtem znaliśmy się osiem miesięcy i widywaliśmy siebie tylko sporadycznie – co cztery do pięciu tygodni, a i wtedy na kilka godzin w niewielu dniach wypełnionych pracą. Teraz staliśmy naprzeciwko siebie. Każde z nas musiało pójść inną drogą i dotkliwie to odczuliśmy: nic nie było takie samo jak w dniu naszego rozstania. Oczywiście pod popiołem tlił się jeszcze żar, ale płomień musieliśmy wzniecić na nowo. Nie przyszło nam to łatwo, bo oboje staliśmy się jakby innymi ludźmi. To tak, jak gdyby dzielił nas mur i teraz należało go usunąć. Z ociąganiem podeszliśmy do siebie. Nie, nie rzuciliśmy się sobie radośnie w ramiona. Nieśmiało i z wahaniem się przywitaliśmy. Staliśmy się sobie naprawdę obcy. Z wyglądu prawie w ogóle się nie zmieniła, wyglądała tak promiennie, jak ją zapamiętałem, pomimo wszystkiego, co przeszła. Ale na ile przeżycia zmieniły ją wewnętrznie? Jak wpłynęły na nią lata w więzieniu i w obozie koncentracyjnym, jej codzienna walka o chleb i o przetrwanie? Później marsz śmierci ze Stutthofu na Hel, następnie dni na barce, błąkającej się bez celu po Bałtyku, aż w końcu zawitała na wybrzeże Danii. Tam Hermi odzyskała wolność i odebrali ją duchowi bracia – taki był początek naszych powiązań z Danią, które istnieją po dzień dzisiejszy. W Danii dobrowolnie zamieszkała nawet w obozie dla uchodźców, ponieważ chciała pocieszać pozbawionych ojczyzny rodaków dobrą nowiną ze Słowa Bożego, a poza tym upatrywała sposobności, by szybciej powrócić do Niemiec. Ja natomiast do czasu uwolnienia siedziałem w celi sam, bez rozmawiania z drugim Moje drugie życie 99 człowiekiem, bez możliwości podzielenia się czymkolwiek, bez potrzeby toczenia jakiejkolwiek walki. Więzienia podległe sądownictwu i obozy koncentracyjne dzieliła ogromna przepaść. Tak więc z ociąganiem podeszliśmy do siebie. Prowadziliśmy długie rozmowy, a samotność pogórza Wiehengebirge bardzo nam w tym pomogła. Krążyliśmy niejedną drogą i nieraz stawaliśmy, by móc lepiej dyskutować. Oboje chcieliśmy siebie odnaleźć i to nam się udało – odkryliśmy w sobie rzeczy wspólne, a dzięki temu płomień płonął coraz żywiej i powoli budziła się miłość. Pobraliśmy się już w marcu 1947 roku, czyli stosunkowo szybko, bo panowały wtedy ciężkie czasy. Mimo to potrzebowaliśmy jeszcze wiele czasu, zanim dwie osoby złączyły się w jedno ciało. Z czasem wszystko się ułożyło i powróciliśmy do normalności. Bardzo późno wyuczyłem się jeszcze zawodu; w tamtym okresie moja żona również musiała pracowicie zarabiać na życie. W roku 1949 urodziła się nam córka. Dzisiaj jesteśmy po ślubie z górą 55 lat. Były to szczęśliwe lata, w których moja żona wiernie mnie wspierała, co z pewnością nie zawsze przychodziło jej łatwo, bo każdy człowiek dźwiga ciężar swojej przeszłości. Postrzegam to wszystko również jako nagrodę od Jehowy, ponieważ wówczas staraliśmy się wiernie trzymać Jego przykazań. Nigdy do końca nie poznałem swojej rodzonej matki. Nie wystarczyło tych kilka tygodni, które musiałem później spędzić w domu prawdziwych rodziców. Mama utkwiła mi w pamięci jako szczupła, niezbyt wysoka kobieta o niespożytej energii, ubrana zawsze w ciemne rzeczy. Musiała mieć silną wolę i prawdziwie „westfalijską upartość”, którą potrafiła wykorzystać. Cechowała ją również pewność siebie. Później dawała mojej żonie oraz mi nadzwyczaj jasno do zrozumienia, jak bardzo jest nami rozczarowana, bo nie dążyliśmy do zdobycia wyższego wykształcenia; w dodatku byliśmy Świadkami Jehowy, co sprawiało jej dużą przykrość. Zaraz po wojnie i po naszym ślubie doszło do nawiązania z mamą trochę bliższej więzi, ale tylko na krótko. 100 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Mój rodzony ojciec był z natury bardziej spokojny, zawsze starał się zachowywać równowagę, ale sądzę, że niekiedy stanowiło to dla niego prawdziwe wyzwanie. Mojego brata Bodo, który przyszedł na świat w roku 1922, prawie nie znałem, bo poległ już w pierwszych dniach wojny. Był absolutnym pupilkiem mojej matki. Siostra Edith, urodzona w roku 1926, jako dziewczynka podobno ciągle błądziła gdzieś myślami. Studiowała germanistykę i inne przedmioty, a później została nauczycielką w gimnazjum. Stosunkowo wcześnie straciła męża, natomiast sama zmarła na początku 2002 roku. Pomijając fakt, iż zadowolenie sprawiali jej uczniowie klasy maturalnej, miała chyba niewiele radości z życia, szczególnie dlatego, że odziedziczyła po mamie niemal przesadną oszczędność. Dzisiaj wychodzi to na dobre jej synowi. Chociaż rzadko przebywaliśmy ze sobą i dopiero w ostatnich latach zadzierzgnęliśmy bliższą więź, głęboko przeżyłem jej śmierć. Mój brat Wolfgang przyszedł na świat chyba w roku 1928. Widziałem go tylko raz na krótko przez szybę sanatorium przeciwgruźliczego. Pozostaje jeszcze mój brat Ulrich. Był najmłodszy z tego grona i urodził się w roku 1930. Właśnie on wznowił kontakt między trojgiem żyjących z naszego rodzeństwa i zawsze starał się go podtrzymywać. On też na pewno ucieleśnił marzenia naszej mamy. Najpierw studiował prawo, później zmienił przedmiot studiów na historię sztuki, a potem zrobił na niej doktorat i karierę. Tylko że jak to zwykle bywa, swoje osiągnięcia przypłacił zdrowiem – bardzo wcześnie dostał zawału serca i nabawił się innych dolegliwości. Rozpadło mu się małżeństwo i przybyło problemów. Pewnego razu podczas szczerej wymiany myśli powiedział mi: „Gdy teraz porządnie się nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że tobie przypadła lepsza cząstka”. Później już o tym nie rozmawialiśmy, ale dużo myślałem o jego wypowiedzi. Co właściwie miał na myśli? Przy innej okazji wspomniał, że bardzo późno zaczął zarabiać pieniądze. Ale ja dopiero w wieku 32 lat miałem w ogóle sposobność zdobycia zawodu i dla nas, bo z Hermi byliśmy już po ślubie, nastał Moje drugie życie 101 niezmiernie ciężki okres. Albo mówił o naszym małżeństwie, które w nienaruszonym stanie trwa już tak długo. A może jednak miał na myśli naszą wiarę, o której nigdy nie chciał rozmawiać, nigdy też nie dał się wciągnąć w dyskusję na ten temat. Możliwe, że skrycie ją szanował, ale był świadom tego, że życie zgodne z tą wiarą nie jest proste. Niewykluczone, że myślał i myśli o konsekwencjach trzymania się zasad wiary, które ja poniosłem w swojej młodości, a które dostrzegł już jako dziecko. Gdy dzisiaj, w wieku 82 lat i po upływie 60 lat od wszystkich nakreślonych tu wydarzeń, mam odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak postępowałem, to mogę powiedzieć tylko w jeden sposób: „Pobudzała mnie do tego wiara, chciałem żyć zgodnie ze swoją wiarą”. Jeden z moich współbraci pewnego razu tak to wyraził: „Nikt z nas nie był bohaterem”. Zgadzam się z nim, zresztą wcale nie chcieliśmy być bohaterami. Wiarą i wiernością pragnęliśmy uświęcać Imię naszego Boga. Nie zamierzaliśmy pozwolić, aby ktokolwiek lub cokolwiek odebrało nam wiarę w Jehowę Boga, Jezusa Chrystusa i w Słowo Boże, Biblię. Dzisiaj być może ten i ów powątpiewa w istnienie Boga, ale dla mnie zawsze miarodajne są słowa z Rzymian 1:20: „Albowiem jego niewidzialne przymioty – jego wiekuista moc i Boskość – są wyraźnie widoczne już od stworzenia świata, gdyż dostrzega się je dzięki temu, co zostało uczynione, tak iż oni są bez wymówki” (cytat za Przekładem Nowego Świata, tłum.). Wierzę również, że nie istnieje nic lepszego ponad przykazania, jak: 1) Miłuj Boga, 2) Miłuj bliźniego, 3) Nie zabijaj. Czyż nie są to wystarczające powody, by kroczyć drogą, jaką wówczas obrali Świadkowie Jehowy? Ciągle spotykam się z pytaniem: „Dlaczego pan dalej o tym mówi, dlaczego dopiero teraz?”. Po prostu muszę to czynić, by złożyć świadectwo o sile wiary i o nadziei, jaka się rodzi z tej wiary, ponieważ mogliśmy na sobie doświadczyć, że Bóg 102 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki proszącym Go udziela mocy wykraczającej poza to, co normalne. Rzeczywiście, nikt z nas nie zdołałby przetrwać tych rzeczy o własnych siłach. Ale chciałbym przypominać również o tych, którzy za tę wiarę oddali własne życie. Abyśmy o tym nie zapomnieli i żeby coś takiego nigdy się nie powtórzyło. Z okazji pięćdziesięcioletniej rocznicy wyzwolenia więzienia w Brandenburgu stanąłem przed pomnikiem, który ma przypominać o tamtych czasach. Wygłoszono wiele przemówień; do mówców należeli między innymi przedstawiciel rządu Brandenburgii, nadburmistrz i naczelny rabin gminy żydowskiej. Po raz pierwszy zobaczyłem, jak również my, Świadkowie Jehowy, publicznie upamiętniamy naszą przeszłość i przypominamy o tych, którzy za swoją wiarę ponieśli śmierć. Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że do tego pomnika wstawiono urnę z prochami mojego duchowego brata, Antona Urana. Coś takiego nigdy nie miało miejsca i dalej nie jest praktykowane, również obecnie. Anton Uran, pochodzący z Kärnten, w wieku 23 lat poszedł na śmierć, ponieważ przykazania Boże stawiał wyżej niż przykazania ludzkie. W styczniu 1998 roku stanąłem w kamieniołomach obozu koncentracyjnego Mauthausen i rozmyślałem o licznych więźniach, którzy musieli tu pracować w fizycznych udrękach, aż do wycieńczenia. Później szedłem na górę długimi i stromymi schodami, które nazywano schodami śmierci. Sprawiło mi to spore trudności i często stawałem, by zaczerpnąć powietrza. Jak okropne musiało to być dla więźniów, którzy po pracy wchodzili tymi schodami, by udać się do swoich miejsc sypialnych w obozie! Każdy dźwigał na barkach kamień, który służył do rozbudowy obozu. Biada temu, kto upadł na stopniach. Bezlitośnie uśmiercano go strzałem. Wreszcie stanąłem na górze, na ulicy obozowej, i spojrzałem w dal. Pode mną w dolinie płynęła niewidoczna dla mnie rzeka Dunaj, a daleko za nią, na południu, rysował się górski łańcuch Alp, pokryty Moje drugie życie 103 błyszczącym w słońcu śniegiem. Co mogło czuć prawie 150 moich braci, gdy stali w tym miejscu i patrzyli w dal na wolność, ale nie mogli jej uzyskać? Nie, jeśli chcieli dochować wierności swojemu Stwórcy. Innym razem wszedłem do baraku obozu koncentracyjnego Stutthof, usytuowanego całkiem na północy Polski, w okolicy Gdańska i zobaczyłem stertę butów 65 000 ludzi, których tutaj zamordowano. Do tego obozu trafiło 110 000 osób, z których 65 000 straciło życie. Nie wiem, ilu moich braci tam osadzono, ale wśród nich znalazła się moja żona i na ulicy obozowej widziała wielu z tych 65 000, w większości Żydów. Rozdzielano rodziny, a dzieci wyrywano matkom z ramion. Mężowie i ojcowie chcieli chronić najbliższych, dla których nie istniała już żadna ochrona. Te prawie umierające z głodu dzieci dla jednej kromki chleba przeobrażały się w dzikie zwierzęta. Moja żona widziała, jak kobiety stoją w małych kolumnach rzekomo w kolejce pod prysznic, ale z prysznica wydobywał się śmiercionośny gaz. Nie starczy życia, by wewnętrznie przetrawić te sceny. W czym niniejsza książka zdoła pomóc temu, kto ją czyta? A przede wszystkim, któż ją będzie czytał, skoro od tamtych wydarzeń minęło już 60 lat? Przed kilkoma laty, gdy razem z żoną wracaliśmy z podróży do Gdańska, siedzieliśmy w autobusie razem z ludźmi, którzy w latach wojennych mieszkali w Sztutowie i w okolicy. Naturalnie nie zwiedzali obozu koncentracyjnego, chcieli jedynie zobaczyć swoje rodzinne strony. Wywiązała się rozmowa i powiedzieli nam, że wówczas nic nie słyszeli o żadnym obozie koncentracyjnym. Wprawdzie widzieli baraki, które tam stały, dostrzegali też, że są strzeżone, ale mówiono, że przebywają tam ludzie, którzy nie chcą pracować. Zadaliśmy sobie pytanie: „Czy faktycznie nic nie wiedzieli, a może raczej nie chcieli wiedzieć”? A zatem istnieje potrzeba, by dalej o tym mówić, przypominać i pisać, a także by upominać innych w celu przeciwdziałania niewiedzy i niechęci do wiedzy. Właśnie na tym polega smutny obowiązek ostatnich naocznych świadków. Posłowie MAM TERAZ 82 LATA. Przypominanie sobie wydarzeń przychodzi mi z trudem. Jest tak przede wszystkim dlatego, że niechętnie wracam pamięcią do tamtego okresu. Wzbierają we mnie uczucia i zdaję sobie sprawę, że bardzo wiele przeżyć musiało po prostu zostać zepchniętych na bok, niepoukładanych i nieprzetrawionych. Zadanie to jest trudne i przypada zbyt późno, a z wieloma przeżyciami po prostu nie idzie się uporać. Często nie można i nie chce się nad tym przejść do porządku dziennego, ponieważ do głosu dochodzą uczucia. Ponadto powstaje pytanie „dlaczego?”. Dlaczego piszesz tę książkę i sprawiasz sobie ból? Pewnie musi tak być z uwagi na fakt, że w tamtych czasach na ludzi spadło bardzo wiele cierpień. Szczególnie na Żydów, także na Sinti i Romów, więźniów politycznych, cudzoziemskich robotników, ale również na nas, Świadków Jehowy. Często myślę o Eliem Wieselu i chętnie cytuję jego słowa: „Przeciwieństwem miłości nie jest nienawiść, a przeciwieństwem nadziei nie jest zwątpienie, przeciwieństwem zdrowego rozsądku nie jest obłęd, a przeciwieństwem pamięci nie jest zapomnienie. Przeciwieństwem wszystkich tych rzeczy jest obojętność”. Właśnie przeciwko obojętności chciałbym wystąpić, bo te dzieje nie mogą się powtórzyć. Dlatego koniecznie chciałbym przypominać, że istnieli ludzie, którzy za swoją wiarę trafiali do obozów koncentracyjnych i więzień, a nawet szli na śmierć. 104 Posłowie 105 Elie Wiesel nie jest Świadkiem Jehowy, tylko Żydem. Jako młody człowiek przeżył Auschwitz i Buchenwald. Ale stracił swoją matkę i siostrę, a w transporcie do Buchenwaldu – również swojego ojca. Elie Wiesel powiedział, że w obozie nie było Boga, dlatego przestał w Niego wierzyć. Później jednak podobno odnalazł tę wiarę, z czego bardzo się cieszę. Jakże często siedzimy z żoną przy stole podczas śniadania i stawiamy sobie pytanie: „Czy wtedy to wszystko naprawdę się działo?”. Tak wiele lat minęło od tamtych zdarzeń. Co jest prawdą i rzeczywistością, a co mogłoby się stać wytworem wyobraźni? Po 60 latach przeżycia zaczynają umykać z pamięci. Ale my chcielibyśmy jak najwierniej przekazać prawdę. Wystarczająco często wyciągamy z wielkiej czarnej skrzyni wspomnień jakieś zdarzenie, które jednak nie pojawia się w komputerze na twardym dysku i zaraz wędruje do „kosza”, bo nie jesteśmy go pewni. Ale najgorsze wydaje się to, że czasem skrzynia wspomnień ma wielką dziurę i tego, co przez nią wypadło, nie da się już uchwycić. Sprawia mi to wtedy szczególną przykrość. Często ostrzegano mnie przed napisaniem tej książki. Wynikało to z troski o mnie. Uważano, że taka praca grozi załamaniem. Całkiem możliwe. Z drugiej strony wielu przyjaciół mówiło mi, że powinienem ją napisać, chociażby z wyżej wymienionych powodów. Długo się wahałem. Moje podziękowania i moja przyjaźń w szczególnej mierze należą się historykowi Hansowi Hessemu. Bez niego niniejsza książka by nie powstała. Nie przestał mnie zachęcać, dlatego manuskrypt skazany na śmierć znów obudził się do życia. Bez narzekań i skarg włożył mnóstwo wysiłku, by uwolnić tę książkę od wszystkich niepotrzebnych rzeczy, nie zmieniając jednak moich własnych przeżyć, słów i zdań. Mojej żonie chciałbym podziękować za to, że stale mnie pokrzepiała i pocieszała, gdy wspomnienia stawały się zbyt silne i przytłaczające. Horst Schmidt, Mülheim nad Ruhrą, wiosna 2003 „Biblia wystarczająco często podkreśla obowiązek stawiania sprzeciwu wobec zwierzchności, która nie cieszy się uznaniem Bożym”1 Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy w okresie reżimu hitlerowskiego Hans Hesse2 Uwagi wstępne Jeszcze do niedawna Świadkowie Jehowy stanowili „zapomnianą grupę ofiar” reżimu hitlerowskiego. Podobnie jak w przypadku ofiar nazizmu – Cyganów Sinti i Roma3, „aspołecznych” kobiet i mężczyzn oraz homoseksualistów – powody takiego stanu rzeczy są różne. Ale w odniesieniu do Świadków Jehowy dodatkowym czynnikiem jest na pewno określony dystans wobec tej społeczności religijnej, skutecznie dyskredytowanej jako „sekta”. Nie było i nie ma żadnego lobby występującego na rzecz tej społeczności; wręcz przeciwnie, uprzedzenia 1 Wypowiedź Magdaleny Mewes, więzionej jako Świadek Jehowy w kobiecym obozie koncentracyjnym Moringen, cytowana za: Gabriele Herz, „Das Frauenlager von Moringen – Schicksal in früher Nazi-Zeit“, s. 102, w: Hans Hesse/Jürgen Harder, „Und wenn ich lebenslang in einem KZ bleiben müsste...” Die Zeuginnen Jehovas in den Frauenkonzentrationslagern Moringen, Lichtenburg und Ravensbrück, Essen 2001, s. 83. Użyte przez Gabriele Herz nazwisko „Mewes” zostało wymyślone przez autorkę w celu zachowania anonimowości ofiar. Por. też: Hans Hesse, „Zur Identifizierung der im Bericht von Gabriele Herz erwähnten Zeuginnen Jehovas”, w: Informationen (Studienkreis: Deutscher Widerstand), nr 52, listopad 2000, ss. 39-40. 2 Niektóre fragmenty tekstu powstały przy współpracy z Jürgenem Harderem. 3 Por. Hans Hesse/Jens Schreiber, Vom Schlachthof nach Auschwitz. Die NS-Verfolgung der Sinti und Roma aus Bremen, Bremerhaven und Nordwestdeutschland, Marburg 1999. 107 108 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki wynikające z licznych dyskusji na temat tego wyznania co najmniej utrudniały prowadzenie w tej dziedzinie badań historycznych.4 Tymczasem badania naukowe posunęły się naprzód. Nie można już twierdzić, że Świadkowie Jehowy to „zapomniana grupa ofiar”.5 Podobnie jak w przypadku innych mniejszości, również u Świadków Jehowy do osiągnięcia takich rezultatów przyczynili się nie tyle gorliwi naukowcy, ile raczej reprezentanci tej społeczności, a w tym przypadku Towarzystwo Strażnica w Selters. Można mieć nadzieję, że owe bodźce z ostatnich lat skłonią muzea obozów koncentracyjnych do podjęcia tego tematu, na przykład poprzez zrewidowanie już istniejących wystaw albo poświęcenie pojedynczych ekspozycji tej kategorii więźniów obozów koncentracyjnych. Główną problematykę niniejszego szkicu stanowią początki zakazu i formy sprzeciwu Świadków Jehowy ze szczególnym uwzględnieniem prześladowań Świadków Jehowy za odmowę służby wojskowej. Końcowa część tej pracy zapewnia wgląd w genezę artykułu 4, paragrafu 4 Odnośnie do aktualnego stanu badań por. z innymi wykazami źródeł i artykułami: Detlef Garbe, Zwischen Widerstand und Martyrium. Die Zeugen Jehovas im „Dritten Reich”, Monachium 1999; Hans Hesse (wyd.), „Najodważniejsi byli zawsze Świadkowie Jehowy”, Wrocław 2006; Hesse/Harder 2001. Zapowiedziano wydanie książki: Detlef Garbe, Die Zeugen Jehovas – Geschichte, Glaube, Organisation, Monachium 2003. Jednak pewna niedawno wydana książka na temat prześladowań Świadków Jehowy na obszarze górnego Renu wciąż opiera się na nieaktualnym określeniu „zapomnianych ofiar”: Regin Weinreich (wyd.), Verachtet. Verfolgt. Vergessen. Leiden und Widerstand der Zeugen Jehovas in der Grenzregion am Hochrhein im ‘Dritten Reich’, Häusern 2002. Co do bardziej ukrytych aktów dyskryminacji Świadków Jehowy w dzisiejszych czasach zob. Michael Krenzer, „,Spiel nicht mit den Schmuddelkindern’ – Umgang der Schule mit religiösen Minderheiten”, w: Religion, Staat, Gesellschaft – Zeitschrift für Glaubensformen und Weltanschauungen, wyd. przez Gerharda Besiera i Huberta Seiwerta, zesz. 1/2002, ss. 7-60. Dalsze wskazówki i informacje co do historii prześladowań Świadków Jehowy (zaktualizowany wykaz źródeł, linki) można znaleźć w Internecie pod adresami: www.standhaft.org i www.hans-hesse.de. 5 Dotyczy to szczególnie historiografii o tematyce prześladowań tej społeczności religijnej w byłej NRD. Por. też Hans-Hermann Dirksen, „Keine Gnade den Feinden unserer Republik”: die Verfolgung der Zeugen Jehovas in der SBZ/DDR 1945-1990, Berlin 2001 oraz Gerald Hacke, Zeugen Jehovas in der DDR. Verfolgung und Verhalten einer religiösen Minderheit, Drezno 2000. Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy w okresie reżimu hitlerowskiego 109 III konstytucji („Nikt nie może być wbrew swojemu sumieniu zmuszony do służby wojennej z bronią w ręku. Szczegóły reguluje ustawa federalna”), w której historia nazistowskich prześladowań Świadków Jehowy odmawiających służby wojskowej, odegrała pomijaną dotychczas rolę. Zakaz Dzieje prześladowań i sprzeciwu Świadków Jehowy, którzy przed rokiem 1931 nazywali siebie „Badaczami Pisma Świętego” lub „Poważnymi Badaczami Pisma Świętego”, sięgają sprzed początki nazistowskiej dyktatury w Niemczech. Już pod koniec pierwszej wojny światowej pierwsi członkowie tej społeczności religijnej odmówili pełnienia służby wojskowej, ponieważ stałoby to w sprzeczności z biblijnym zakazem zabijania, a ponadto postanowili zrezygnować z wszelkiej dalszej działalności politycznej. Osoby odmawiające służby wojskowej nie były wprawdzie karane śmiercią, jak miało to miejsce w okresie reżimu hitlerowskiego, ale również one słusznie mogły obawiać się represji. Niektórych skazano na karę więzienia, innych natomiast umieszczono w zakładach opieki zdrowotnej, ponieważ eksperci wykryli u nich domniemany „religijny obłęd”.6 Odtąd członkowie tej społeczności religijnej zostali objęci specjalnym nadzorem władz państwowych. Mając na celu obserwowanie tej „antypaństwowej sekty”, instytucje państwowe nawiązały ścisłą współpracę z Kościołami. Oba ugruntowane Kościoły już na kilka lat przedtem popadły w konflikt z tą mniejszością, dlatego zalecały, by „w miarę możliwości wystąpić przeciwko niej”.7 6 Por. Detlef Garbe, Zwischen Widerstand und Martyrium. Die Zeugen Jehovas im „Dritten Reich”, wyd. 3, Monachium 1997, s. 47. 7 Por. Dietrich Hellmund, Geschichte der Zeugen Jehovas in der Zeit von 1870 bis 1920. Mit Anhang: Geschichte der Zeugen Jehovas in Deutschland bis 1970, praca doktorska, Hamburg 1972. Tu: rozdz. IV, „1 Die Anfänge in Deutschland”. 110 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Starania te znalazły poparcie w „nacjonalistycznych” i „narodowych” kręgach. Na przykład w roku 1923 ideolog nazistowski Alfred Rosenberg zarzucił Badaczom Pisma Świętego, że współpracują z Żydami w celu ustanowienia „żydowskiej dominacji nad światem”.8 Podobne argumenty przytaczali zagorzali antysemici Dietrich Eckard9 i August Fetz10. Ten ostatni posunął się nawet do tego, że utożsamiał Świadków Jehowy z wrogami nazistowskiej propagandy. Ich cele uważał za zgodne z pobudkami „międzynarodowego żydostwa talmudzkiego”, „międzynarodowego wolnomularstwa”, „międzynarodowej demokracji socjalistycznej” i „rosyjskiego bolszewizmu”, które bez wyjątku miały dążyć do objęcia nieograniczonej władzy i zniewolenia świata.11 Nieprzychylny stosunek Kościołów do Świadków Jehowy był następstwem konfliktu, który rozpoczął się już w roku 1917. Począwszy od tego roku Joseph Franklin Rutherford, ówczesny prezes Świadków Jehowy, zaczął prowadzić z Kościołami wzmożoną polemikę, upatrując w nich narzędzi w ręku Szatana.12 Obie wpływowe religie chrześcijańskie odpowiedziały na jego zarzuty cyklem uroczystości i wykładów, w których ostrzegano przed zagrażającym „niebezpieczeństwem działalności sekciarskiej”.13 W następstwie tych sporów Kościół ewangelicki założył w roku 1921 „Centralę Apologetyczną”, a Kościół katolicki – 8 Por. Alfred Rosenberg, „Die Protokolle der Weisen von Zion und die jüdische Weltpolitik (1923)”, w: tenże, Schriften und Reden, t. 2: Schriften aus den Jahren 1921-1923, Monachium 1943, ss. 249-428, szczególnie ss. 406 i n. 9 Por. Dietrich Eckart, Der Bolschewismus von Mose bis Lenin. Zwiegespräche zwischen Adolf Hitler und mir, Monachium 1924, s. 39. 10 Por. August Fetz, Weltvernichtung durch Bibelforscher und Juden, Monachium 1925, s. 6: „Kto pozbawia naukę Badaczy Pisma Świętego kwestii żydowskiej, odbiera jej duszę”. 11 Por. August Fetz, Der große Volks- und Weltbetrug durch die „Ernsten Bibelforscher”!, wyd. 4, Hamburg 1924, ss. 34 i n. 12 Por. Garbe 1997, ss. 58-85. 13 Por. Garbe 1997, s. 71. Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy w okresie reżimu hitlerowskiego 111 „Wydział Apologetyczny” z Konradem Algermissenem na czele.14 Właśnie one dały początek między innymi dzisiejszej „Ewangelickiej Centrali do Spraw Światopoglądowych”, która zajmuje się „obroną przed sektami”. Te dwie instytucje organizowały i koordynowały „odsiecz” przeciwko „Badaczom Pisma Świętego”. Argument ukształtowanego w nazistowskich kręgach obrazu rzekomej wrogości Świadków Jehowy przytaczali również przedstawiciele Kościoła katolickiego i ewangelickiego, którzy w ten sam szablonowy sposób występowali przeciwko swoim wrogom. Na przykład sekretarz generalny Związku Ewangelickiego, Paul Braeunlich, postawił zarzut finansowania ich przez bolszewików i wyraził obawy, że „stworzą bezbożny ‘reżim radziecki’ ”.15 Profesor teologii Friedrich Loofs upatrywał w nich „amerykańskiej odrośli”, „szkodliwej dla świadomości narodowej”.16 Katolicki pisarz Fritz Schlegel określił ich nawet mianem „klubu bolszewickiego” i „oddziału szturmowego” „międzynarodowego żydostwa”.17 Ogólnie rzecz biorąc, w swojej „odsieczy” kościelni przeciwnicy nie przytaczali prawie żadnych nowych argumentów, wykorzystywali natomiast panujące uprzedzenia i twierdzili, że „Badacze Pisma Świętego” zagrażają trwałości państwa i Kościoła. 14 „Centrala Apologetyczna” miała służyć jako źródło informacji i „materiałów w odniesieniu do wszystkich religijnych, światopoglądowych i sekciarskich ugrupowań”. Por. Carl Schweitzer (wyd.), Antwort des Glaubens. Handbuch der neuen Apologetik, Schwerin 1928, s. 291. W roku 1937 obłożono zakazem działalność Centrali Apologetycznej. Gestapo skonfiskowało zebrany materiał o Badaczach Pisma Świętego, który mógł im dostarczyć w tym względzie ważnych informacji. Por. Garbe 1997, ss. 72, przyp. 120. Konrad Algermissen określił Badaczy Pisma Świętego mianem „epidemii i zarazy narodowej”. Por. Konrad Algermissen, Christliche Sekten und Kirche Christi, Hanower 1925 (wydanie drugie i trzecie zrewidowane i poszerzone), s. 284. 15 Por. Paul Braeunlich, Die Ernsten Bibelforscher als Opfer bolschewistischer Religionsspötter, Lipsk 1926, s. 35. 16 Por. Friedrich Loofs, Die Internationale Vereinigung Ernster Bibelforscher, wyd. 2, Lipsk 1921, ss. 5, 31. 17 Por. Fritz Schlegel, Die Wahrheit über die „Ernsten Bibelforscher”, Freiburg w Breisgau 1922, s. 269. 112 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Wraz z przejęciem władzy przez nazistów w początkach roku 1933 zarówno nacjonalistyczno-ludowa, jak i kościelna propaganda w narastającym stopniu zagrażały działalności tego wyznania. W mniemaniu nowych rządzących już sama nazwa „Międzynarodowe Stowarzyszenie Badaczy Pisma Świętego” (Internationale Bibelforscher Vereinigung, IBV) dowodziła komunistycznego charakteru działalności Świadków.18 Doszło do tego, że Świadkowie Jehowy publicznie odrzucali służbę wojskową i nawoływali do ukrócenia politycznych i społecznych nadużyć. Oszczerstwa rzucane na Świadków Jehowy doprowadziły do tego, że w początkach reżimu hitlerowskiego podejmowali różne próby pertraktacji z rządzącymi, by umożliwić przetrwanie tej organizacji w Niemczech.19 Swojej postawy międzynarodowej bronili na przykład argumentem, że Jehowa jest ponad wszelkimi granicami państwowymi, a swoje orędzie kieruje do wszystkich ludzi, obojętnie, czy jest to „Niemiec, Francuz, Żyd, chrześcijanin, wolny czy niewolnik”.20 Wrogowie łączyli motywowaną względami religijnymi otwartość tego wyznania z jego rzekomo politycznymi celami i wykorzystywali to w celach propagandowych, ponieważ występowanie w obronie równości wszystkich ludzi nie dało się pogodzić z rasizmem wchodzącym w skład ideologii nazistowskiej. W tym miejscu należy podkreślić, że w owej fazie sprzeciw Świadków Jehowy wobec narodowego socjalizmu był raczej reakcją, a nie atakiem, do którego przeszła ta społeczność religijna najpóźniej po kongresie w Bazylei w roku 1934. Można dosadnie stwierdzić, że działalność Świadków została zakazana szybciej niż zdążyli oni zorganizować swój sprzeciw. Z drugiej strony zadziwia szybka i gwałtowna 18 Por. Fetz 1924, s. 34. 19 Por. Garbe 1997, ss. 87 i n. 20 Artykuł w: Das Goldene Zeitalter, 15.02.1933, ss. 50-53, pod tytułem: „Was verstehen Jehovas Feinde unter ,international’?” („Co Świadkowie Jehowy rozumieją przez pojęcie ,międzynarodowe’?”). Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy w okresie reżimu hitlerowskiego 113 wrogość ze strony nazistów, pomijających wszystkie przytoczone dotąd przez Świadków argumenty, co automatycznie rodzi pytanie o pozostałe kręgi zainteresowane zakazem działalności Świadków Jehowy. Garbe wyraźnie wskazuje przy tym na rolę i współpracę wielkich Kościołów z rządzącymi nazistami: „Zwalczanie Badaczy Pisma Świętego zapewniało wspólność celów, a ta jedność miała po 30 stycznia 1933 roku stanowić milowy krok na drodze do wzajemnego porozumienia”.21 Owo „porozumienie między państwem a Kościołami”22 w odniesieniu do zakazu działalności Świadków Jehowy znajduje swój najoczywistszy wyraz w ‘uzasadnieniu’ ogólnokrajowego zakazu z 1 kwietnia 1935 roku, w którym czytamy, że „Międzynarodowe Stowarzyszenie Badaczy Pisma Świętego (...) słowem i pismem (...) w zamaskowany sposób podjudza przeciwko instytucjom państwowym i kościelnym [kursywa autora]”.23 Tym samym rzekomo podważa „filary życia społecznego narodu”24, do którego należeli wówczas zarówno nazistowscy rządzący, jak i wielkie Kościoły. Również wydanie ogólnokrajowego zakazu działalności Świadków Jehowy powiodło się dzięki zaangażowaniu obu Koś-ciołów, przez co przypada im w udziale znaczna odpowiedzialność za późniejsze konsekwencje zakazu dla objętych nim osób. Działalność Świadków Jehowy została zakazana najpierw lokalnie: w kwietniu 1933 roku w Meklemburgii-Schwerinie, Bawarii, Saksonii i Hesji.25 Zakazy te opierały się na nadzwyczajnym rozporządzeniu wydanym po pożarze Reichstagu z dnia 28 lutego 1933 roku. Ponadto 21 Garbe 1997, s. 84. 22 Garbe 1997, s. 96. 23 Tutaj cytowane za: Garbe 1997, s. 100. 24 Tamże. 25 Dnia 10 kwietnia 1933 roku Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Meklemburgii-Szwerina wydało zakaz działalności Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego na obszarze całego kraju związkowego. Por. Garbe 1997, ss. 87 i n. Wydanie podobnego zakazu obejmującego Bawarię nastąpiło dnia 13 kwietnia. Por. Gerhard Hetzer, „Ernste Bibelforscher in Augsburg”, w: Martin Broszat (wyd.), Herrschaft und Gesellschaft im Konflikt, Bayern in der NS-Zeit, t. IV, Monachium 1981, ss. 621-643, tu: s. 623. Co do zakazów w Saksonii i Hesji zob. Garbe 1997, ss. 81 i n. 114 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki 24 kwietnia po raz pierwszy zajęto Biuro niemieckich Świadków Jehowy w Magdeburgu, przy czym przeprowadzono rewizję Biura i drukarni. Wydano zakaz ich działalności oraz dokonano aresztowań, a następnie skonfiskowano znalezione materiały.26 Członkowie zarządu podjęli próby odzyskania swojego Biura za pomocą memorandum, które dotarło do Kanclerza Rzeszy dnia 26 kwietnia 1933 roku. W dokumencie tym zapewniono, że ich stowarzyszenie reprezentują tylko niemieccy obywatele. Ponadto próbowano przekonać władze o apolitycznym charakterze ich organizacji: „Jak wynika z powyższego (...), stowarzyszenie to jest całkowicie apolityczne i odrzuca szczególnie ruch komunistyczny jako bezbożny i szkodliwy dla państwa”.27 Ale również takie oświadczenie nic nie pomogło. Co prawda z uwagi na interwencję Biura Głównego w Brooklynie u rządu amerykańskiego na krótki czas zwrócono Świadkom Jehowy ich Biuro w Magdeburgu28, ale wkrótce potem ponownie obłożono zakazem działalność Świadków w dalszych regionach, jak Badenia, Lippe i Turyngia, Oldenburg oraz Braunschweig.29 Tendencja ta utrzymała się do połowy czerwca, dopóki nie zakazano działalności Świadków Jehowy we wszystkich krajach związkowych z wyjątkiem Prus.30 Również w Prusach usiłowano doprowadzić do zamknięcia Biura w Magdeburgu, ale próby te skończyły się fiaskiem. Potem poszukiwano ostatecznego rozwiązania „problemu Badaczy Pisma Świętego”. W tym 26 Por. Kurt Hütten, Seher. Grübler. Enthusiasten. Das Buch der traditionellen Sekten und religiösen Sonderbewegungen, Stuttgart 1982, s. 118. 27 Cytowane za: Garbe 1997, s. 93. 28 Por. Hans-Josef Steinberg, Widerstand und Verfolgung in Essen 1933-1945, Hanower 1969, ss. 163-165. 29 Por. Lothar Albertin/Klaus Burkhardt/Brigitte Itzerott/Manfred Koch, „Die kleinen Glaubensgemeinschaften”, w: Erich Mathias/Hermann Weber (wyd.), Widerstand gegen den Nationalsozialismus in Mannheim, Mannheim 1984, ss. 415-434, s. 417; Lawrence D. Stokes, Kleinstadt und Nationalsozialismus. Ausgewählte Dokumente zur Geschichte von Eutin 1918-1945, Neumünster 1984, s. 705, przyp. 2; Garbe 1997, s. 96. 30 Garbe 1997, S. 96. Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy w okresie reżimu hitlerowskiego 115 celu dnia 29 maja 1933 roku w Prezydium Policji w Berlinie zwołano spotkanie koordynacyjne. Na zaproszenie pruskiego Ministra Spraw Nauki, Sztuki i Oświaty zjawili się przedstawiciele Ministerstwa Rzeszy do Spraw Wewnętrznych, Ministerstwa Sprawiedliwości Prus, Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Urzędu Tajnej Policji Państwowej w Berlinie, arcybiskup ordynariusz diecezji Wrocław i biskup ordynariusz diecezji Berlin, jak również wysłannicy ewangelickiej Naczelnej Rady Kościołów oraz Centrali Apologetycznej.31 Ci uczestnicy spotkania reprezentowali w zasadzie te warstwy niemieckiego społeczeństwa, które były najbardziej wrogo usposobione do Świadków Jehowy. Obecni na konferencji urzędnicy przedkładali w zależności od reprezentowanych instytucji własne polityczne, prawne oraz społeczno-religijne propozycje działań przeciwko Świadkom Jehowy i wspólnie opracowali plan, który w efekcie końcowym miał doprowadzić do zakazu działalności Świadków Jehowy. Dnia 24 czerwca 1933 roku Minister Spraw Wewnętrznych Prus wydał zakaz działalności tego stowarzyszenia.32 Mimo niewielkich szans na wygraną przedstawiciele niemieckiego Biura Oddziału Świadków Jehowy podjęli ostatnią próbę powstrzymania władz przed rozbiciem ich wspólnoty religijnej. Na kongresie w hali sportowej w Berlinie-Wilmersdorf delegaci przyjęli rezolucję, którą przedłożono kanclerzowi Rzeszy i wysoko postawionym urzędnikom państwowym.33 W tej deklaracji Świadkowie Jehowy dali wyraz swej lojalności względem państwa, licząc na ponowne cofnięcie zakazów.34 31 Tamże. 32 Por. Minister Spraw Wewnętrznych Prus, rozporządzenie z dnia 24 czerwca 1933 roku (II G 1316a), pełny przedruk w: Garbe 1997, ss. 100 i n., jak również w: Franz Zürcher, Krucjata przeciwko Chrześcijaństwu. Nowoczesne prześladowanie chrześcijan. Zbiór dokumentów, Zurych/Nowy Jork 1939, ss. 65-67. 33 Por. Hütten 1982, s. 118; Garbe 1997, ss. 102 i n. 34 Jahrbuch 1934, ss. 91 i n., jak również Manfred Gebhard (wyd.), Die Zeugen Jehovas. Eine Dokumentation über die Wachtturmgesellschaft, wydanie licencyjne pierwszego wydania opublikowanego w roku 1970 w Lipsku przez Urania-Verlag, Schwerte/Ruhr 1971, ss. 161 i n. 116 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Po długich pertraktacjach między amerykańskim a niemieckim rządem złagodzono zakaz, ponieważ konfiskata mienia niemieckiego Biura Oddziału Świadków Jehowy oznaczałaby naruszenie niemiecko-amerykańskiej umowy o przyjaźni, handlu i konsulacie.35 Mimo wszystko prześladowania Świadków Jehowy wzmagały się, tak iż na kongresie w Bazylei w dniach 7-9 września 1934 roku, w którym wzięło udział ok. 1000 Świadków Jehowy z Niemiec, ogłoszono, że próby pertraktacji zakończyły się niepowodzeniem. Jednocześnie wezwano obecnych do wznowienia wzmożonej działalności ewangelizacyjnej i propagandowej oraz do rozbudowy nielegalnych struktur organizacyjnych.36 W tym celu zreorganizowano niemiecki Oddział Stowarzyszenia Świadków Jehowy i podzielono je na mniejsze jednostki.37 W petycji do rządu Rzeszy wyjaśnili swoje stanowisko: „Jeśli Wasz rząd lub Wasi urzędnicy zastosują wobec nas przemoc z tego względu, że jesteśmy posłuszni Bogu, to nasza krew spadnie na Wasze głowy i będziecie musieli zdać sprawę Bogu, Najwyższemu”.38 Rezolucja ta została rozesłana do większości zborów Świadków Jehowy i do kanclerza Rzeszy, Adolfa Hitlera.39 Wkrótce potem, dnia 7 października 1934 roku, do kancelarii prezydenta dotarły liczne telegramy z protestem.40 35 Por. Friedrich Zipfel, Kirchenkampf in Deutschland 1933-1945. Religionsverfolgung und Selbstbehauptung der Kirchen in der nationalsozialistischen Zeit, Berlin 1965, ss. 181 i n.; Michael H. Kater, „Die Ernsten Bibelforscher im Dritten Reich”, w: Vierteljahrshefte für Zeitgeschichte 17 (1969), ss. 181-218, ss. 191 i n. 36 Por. Hütten 1982, ss. 118 i n.; Jahrbuch 1935, s. 82; Jahrbuch 1974, ss. 132 i n.; Zipfel 1965, s. 182; Garbe 1997, ss. 127 i n. Nowe postanowienia przedrukowano w: Jahrbuch 1935, por. też: Zipfel 1965, s. 182, przyp. 1; Kater 1969, s. 212, przyp. 1; Steinberg 1969, s. 160; Garbe 1997, s. 129; Albertin i in. 1984, s. 418. 37 Elke Imberger, Widerstand „von unten”. Widerstand und Dissens aus den Reihen der Arbeiterbewegung und der Zeugen Jehovas in Lübeck und Schleswig-Holstein 1933-1945, praca doktorska, Neumünster 1991, ss. 308-318. 38 Jahrbuch 1974, s. 132 i n.; Hütten 1982, s. 118. 39 Marley Cole, Jehovas Zeugen. Die Neue-Welt-Gesellschaft. Geschichte und Organisation einer Religionsbewegung, Frankfurt am Main 1956, s. 194, przyp. 15. 40 Garbe 1997, s. 130. Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy w okresie reżimu hitlerowskiego 117 Jesienią 1934 roku, po kongresie w Bazylei, Świadkowie Jehowy w pełni wznowili swoją działalność ewangelizacyjną, którą przedtem ograniczyli z uwagi na pertraktacje o zniesienie lub złagodzenie rozporządzeń zakazu. Tym samym ściągnęli na siebie wzmożoną uwagę instytucji prześladowczych. W raporcie policyjnym z 4 listopada 1934 roku czytamy: „Działalność zakazanych ‘Międzynarodowych Badaczy Pisma Świętego’ znacznie zyskuje ostatnio na intensywności. Widać, że coraz więcej kobiet i mężczyzn chodzi od domu do domu i próbuje pouczać ludność w duchu swoich przekonań religijnych”.41 Okoliczność, że często niekonsekwentnie wprowadzano w czyn rozporządzenia zakazu wymierzonego w Świadków Jehowy, należy tłumaczyć zarówno względami międzynarodowymi, jak również brakiem jednolitego rozporządzenia obejmującego cały kraj.42 W wyniku tego na najwyższym szczeblu rządowym podjęto starania o uchwalenie ogólnokrajowego zakazu społeczności Świadków Jehowy, by w przyszłości położyć kres ciągłym wahaniom ze strony różnych władz. Ten ogólnokrajowy zakaz został wydany dnia 1 kwietnia 1935 roku przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Rzeszy i Prus. Na mocy tego rozporządzenia ostatecznie rozwiązano Strażnicę – Towarzystwo 41 Por. sprawozdanie komendy Policji Państwowej w Hanowerze do Urzędu Tajnej Policji Państwowej w Berlinie za październik (z 04.11.1934), cytowane za: Klaus Mlynek (wyd.), Gestapo Hannover meldet... Polizei und Regierungsberichte für das mittlere und südliche Niedersachsen zwischen 1933 und 1937, Hildesheim 1986, s. 260. 42 Wielokrotnie monitowano o tym rząd również w raportach komend Policji Państwowej w krajach związkowych: „Sądy zaprzestają postępowania sądowego, uzasadniając to stwierdzeniem, że nie można oczekiwać wyroku skazującego z uwagi na wyrok Sądu Specjalnego w Darmstadzie z 26.03.1934. W ślad za tym idą wyroki uniewinniające, w wyniku czego członkowie ,Międzynarodowego Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego, we wszelaki sposób występują z tym większą zuchwałością i siłą. Stąd wynika propozycja, by ustanowić przepisy prawne, dzięki którym w przypadku nielegalnej działalności będą mogli być karani prawnie” (Decyzją Sądu Specjalnego w Darmstadzie uniewinniono 29 mężczyzn i kobiet mimo ich działalności misyjnej, ponieważ na mocy ustawy kraju związkowego Stowarzyszenie Badaczy Pisma Świętego było wprawdzie zdelegalizowane, ale dalej obowiązywał artykuł 137 konstytucji Rzeszy [dot. społeczności religijnych], a przecież prawo Rzeszy stoi ponad prawem kraju związkowego. Por. Mlynek 1986, s. 261). 118 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Biblijne i Traktatowe w Magdeburgu. Okólnik wydany 13 lipca przez te same władze zobowiązywał rządy krajów związkowych do przeprowadzenia konfiskaty mienia tej społeczności religijnej.43 Formy sprzeciwu ze strony Świadków Jehowy Do pierwszych znacznych konfliktów doszło z okazji wyborów do parlamentu Rzeszy w dniu 5 marca 1933 roku, gdy wielu Badaczy Pisma Świętego odmówiło wzięcia w nich udziału.44 Taka postawa wynika z ich przekonań religijnych. Już od początku lat dwudziestych uważali siebie za obywateli Królestwa Bożego, którego skutki panowania nie są jeszcze widoczne na ziemi, i dlatego odmawiali jakiejkolwiek działalności politycznej na rzecz ziemskich narodów. Wprawdzie w okresie Republiki Weimarskiej odmowa uczestnictwa w wyborach nie nastręczała im jeszcze problemów, ale zmieniło się to wiosną 1933 roku. SA i inne formacje NSDAP podjęły specjalne działania w celu zmobilizowania całej uprawnionej do głosowania ludności niemieckiej i zaciągnięcia jej do urn wyborczych, by w ten sposób zapewnić nowemu rządowi pełnoprawne poparcie ludności. Wielu Świadków Jehowy uchyliło się od uczestnictwa w tych i w następnych wyborach. Organa władzy państwowej odebrały taką postawę jako „zagrożenie dla państwa” i nie zainterweniowały, gdy doszło do publicznych aktów dyskryminacji i przemocy wobec Badaczy i Badaczek Pisma Świętego ze strony członków ugrupowań partyjnych.45 Świadkowie Jehowy odrzucali również propagowany w Niemczech kult, wynoszący człowieka, Adolfa Hiltera, do rangi równego Bogu „Führera” Niemiec, ponieważ takie postępowanie stawiali na równi 43 Por. Garbe 1997, s. 133; Albertin i in. 1984, s. 419; Zipfel 1965, s. 182, przyp. l; Kater 1969, s. 192, przyp. 2. 44 Por. Garbe 1997, ss. 155 i n. 45 Por. Garbe 1997, s. 155. Co do aktów dyskryminacji i przemocy wobec poszczególnych Świadków Jehowy por. sprawozdania sporządzone przez ich współwyznawców, w: Jahrbuch 1974, ss. 115 i n.; Zürcher 1938, ss. 102 i n., 112 i n. Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy w okresie reżimu hitlerowskiego 119 z bluźnierstwem. Dla nich wymówienie tak zwanego niemieckiego pozdrowienia „Heil Hitler” oznaczało wyparcie się własnych przekonań religijnych. Naturalnie naziści nie wykazywali żadnego zrozumienia dla takiej postawy – przecież owo pozdrowienie hitlerowskie zostało celowo wprowadzone jako narzędzie bezustannej kontroli sumienia ludności i rytuał wyznawania lojalności wobec państwa nazistowskiego.46 Z tego względu odmowa pozdrowienia hitlerowskiego przez Świadków Jehowy już w roku 1933 doprowadziła do aresztowań i samowolnych aktów przemocy ze strony SA i policji państwowej.47 Z tych samych powodów Świadkowie Jehowy odmawiali wywieszania na domach z okazji świąt państwowych flag ze swastyką.48 Szczególnie w mniejszych miejscowościach szybko pozwalało to rozpoznać, gdzie mieszkają „rodziny Badaczy Pisma Świętego”, jak określali to w swoim żargonie naziści. Świadkowie Jehowy stronili również od wstępowania do licznych organizacji nazistowskich, które miały za zadanie wychowywać ludność według wyobrażeń nazistowskich teoretyków na „Wspólnotę Narodową” (Volksgemeinschaft). Świadkowie nie należeli do partii, nie posyłali swoich dzieci do organizacji „Hitlerjugend”49, nie przystępowali do „NS-Volkswohlfahrt” (NSV)50 ani „Reichsluftschutzbund”51 (Związek Ochrony 46 Co do funkcji hitlerowskiego pozdrowienia jako narzędzia kontroli sumienia i utrzymania władzy zob. Bruno Bettelheim, Aufstand gegen die Masse. Die Chance des Individuums in der modernen Gesellschaft, Monachium 1960, s. 313, jak również tenże, „Die psychische Korruption durch den Totalitarismus”, w: tenże, Erziehung zum Überleben. Zur Psychologie der Extremsituation, Stuttgart 1980, ss. 332 i n. 47 Por. Garbe 1997, s. 157. 48 Por. Garbe 1997, s. 159. 49 Por. Wolfgang Neugebauer, „,Ernste Bibelforscher’ (Internationale Bibelforscher-Vereinigung)”, w: Widerstand und Verfolgung in Wien 1934-1945. Eine Dokumentation, wyd. przez Dokumentationsarchiv des Österreichischen Widerstandes, t. 3, 1938-1945, Wiedeń 1975, ss. 161-185, 176 i n. 50 Pod koniec lat trzydziestych XX w. NSV liczyła ponad dziesięć milionów członków. Por. Josef Franz Zimmermann, Die NS-Volkswohlfahrt und das Winterhilfswerk des deutschen Volkes, Würzburg 1938. 51 Związek Ochrony Przeciwlotniczej (Reichsluftschutzbund) liczył w roku 1939 13,5 mln członków. Por. Otto A. Teetzmann, Der Luftschutz-Leitfaden für alle, Berlin 1935, s. 98. 120 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Przeciwlotniczej), a także nie byli członkami „Deutsche Arbeitsfront” (DAF, Niemiecki Front Pracy)52. Szczególnie odmowa wstąpienia do DAF już bardzo wcześnie sprowadziła na Świadków Jehowy i ich rodziny poważne konsekwencje. Członkostwo w DAF, nazistowskiego odpowiednika związków zawodowych, stało się praktycznie podstawowym wymogiem dla jakiejkolwiek działalności zawodowej; kto nie przystąpił do DAF, z reguły tracił miejsce pracy, a co za tym idzie, zabezpieczenie finansowe.53 Poza przejawianiem postawy odmownej w wielu dziedzinach, od połowy 1936 roku Świadkowie Jehowy przeszli do otwartego ataku na państwo nazistowskie; posługiwali się przy tym nie przemocą fizyczną, ale dobrze znanym im narzędziem – słowem pisanym. Na międzynarodowym kongresie jesienią 1936 roku w Lucernie, z udziałem również około 300 Świadków Jehowy z Niemiec,54 przyjęto tak zwaną „rezolucję”, w której ukazano prześladowania Świadków Jehowy w Niemczech, a Adolfa Hitlera napiętnowano jako bezpośredniego winowajcę.55 Pismo to wydrukowano w dużym nakładzie i rozesłano do przedstawicieli rządu, władz i Kościołów, a w ogólnokrajowych akcjach na przełomie lat 1936/1937 rozpowszechniano je wśród ludności.56 W podobnej akcji w pierwszej połowie 1937 roku Świadkowie Jehowy rozprowadzali ulotkę, która stała się znana jako „List Otwarty”.57 52 Oficjalnie członkostwo w DAF było dobrowolne. W roku 1938 do tej organizacji należało 20 milionów osób. Por. Thimothy Mason, Sozialpolitik im Dritten Reich. Arbeiterklasse und Volksgemeinschaft, Opladen 1977, ss. 100 i n.; Günther Mai, „‚Warum steht der deutsche Arbeiter zu Hitler?’ Zur Rolle der Deutschen Arbeitsfront im Herrschaftssystem des Dritten Reichs”, w: Geschichte und Gesellschaft 12 (1986), ss. 212-234, 212 i n. 53 Por. Garbe 1997, ss. 163 i n. 54 Por. Garbe 1997, s. 247. 55 Pełna treść „rezolucji” jest przedrukowana w: Zipfel 1938, ss. 363-366. 56 Por. Jahrbuch 1974, s. 155 i s. 174 oraz Jerry Bergmann, The Jehova’s Witness and Kinred Groups. Sects and Cults in Amerika: Bibliographical Guides. Garland Reference Library of Social Science, t. 180, 1984, s. 21. 57 HSTA Düsseldorf, RW 58, 4502, ss. 151, 152. Zbiór dokumentów na temat historii nazistowskich prześladowań Świadków Jehowy wraz z najważniejszymi źródłami (między innymi tak zwanymi „oświadczeniami” [Verpflichtungserklärungen, zob. dalej]) można znaleźć w: Hesse/Harder 2001, ss. 419-464. Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy w okresie reżimu hitlerowskiego 121 Opracowano ją w Bernie na podstawie relacji naocznych świadków na temat brutalnego traktowania poszczególnych Świadków Jehowy. Świadkowie naoczni opisywali ich prześladowania i wyrażali mocne postanowienie, że nie dadzą się zastraszyć wymierzonymi w nich represjami. Gdy Świadkowie Jehowy za pomocą różnorodnych form odmowy, otwarcie propagowanego pacyfizmu i rozprowadzania antynacjonalistycznych pism zakwestionowali podstawowe założenia państwa nazistowskiego, przypuszczono na nich zdecydowany atak. Jeszcze latem 1936 roku gestapo utworzyło specjalny oddział do zwalczania „Badaczy Pisma Świętego” i już w sierpniu tegoż roku wszczęło wobec nich masowe aresztowania.58 W bardzo krótkim okresie gestapowcom udało się złamać struktury oporu. Wraz z wybuchem drugiej wojny światowej prześladowania znów się wzmogły. Szczególnie w obozach koncentracyjnych traktowano ich w najbrutalniejszy sposób.59 Oznaczeni osobnym, fioletowym trójkątem na pasiaku, tworzyli odrębną kategorię więźniów. Na gruncie konfliktu ideologicznego padali ofiarą terroru, szykan i drwin jako np. „biblijne glisty” i uchodzili za „szczególny obiekt nienawiści SS”.60 Jedną z form szykanowania stanowiły tak zwane „oświadczenia” (Verpflichtungserklärungen). W regularnych odstępach czasu tym więźniom obozów koncentracyjnych przedkładano dokument o treści ujednoliconej od roku 1938: „Przekonałem się, że Międzynarodowe Stowarzyszenie Badaczy Pisma Świętego głosi fałszywe nauki i pod płaszczykiem religii realizuje cele wymierzone przeciwko państwu. Z tego powodu całkowicie zrywam z tą organizacją i odcinam się od nauk owej sekty. Zapewniam, że nigdy więcej nie będę uczestniczyć w działalności Międzynarodowego 58 Por. Garbe 1997, s. 245. 59 Tamże, ss. 402-473. 60 Tamże, s. 407. 122 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego. Natychmiast zgłoszę każdą osobę, która próbowałaby mi przekazywać ich nauki albo w jakikolwiek inny sposób ujawniłaby swe powiązania z Badaczami. Bezzwłocznie dostarczę na najbliższy posterunek policji wszelkie publikacje Badaczy, gdyby takowe nadeszły pod mój adres. W przyszłości będę przestrzegać obowiązujących praw państwowych i pod każdym względem będę lojalnym członkiem społeczeństwa mego kraju. Jest mi wiadomo, że gdybym działał wbrew złożonemu dziś oświadczeniu, muszę się liczyć z natychmiastowym powrotem do aresztu prewencyjnego” (Cytowane za: Świadkowie Jehowy – głosiciele Królestwa Bożego, 1995, s. 661, tłum.).61 Jeśli ofiary podpisały ten dokument, roztaczano przed nimi widoki na zwolnienie. Odmowa podpisania „oświadczenia” oznaczała bez wątpienia przedłużenie pobytu w obozie. Z uwagi na tę taktykę62 nazistów, stosowaną tylko wobec grupy więźniarskiej Świadków Jehowy, pewien obserwator doszedł do wniosku, że Świadkowie Jehowy są w rzeczywistości „dobrowolnymi więźniami”63, ponieważ podpisanie „oświadczenia” prowadziło do wyjścia na wolność. Ale twierdzenie to nie do końca pokrywa się z prawdą. Rozporządzenie o zwolnieniu danego więźnia nie zależało jedynie od złożenia podpisu na dokumencie, ale było ‘sprawdzane’ przez wiele władz w szerszym biurokratycznym kontekście. Zdarzało się, że Świadków Jehowy nie zwolniono po podpisaniu „oświadczenia”. Równocześnie takie szykany ze strony SS stanowiły dla ofiar pewnego rodzaju sprawdzian sumienia i publicznej 61 Tutaj cytowane za: Garbe 1997, s. 306. Por. też wyjaśnienia w: Hesse/Harder 2001, ss. 66 i n., 181 i n. oraz przedruk różnych wersji w załączniku z dokumentami, w: tamże (ss. 439-445). 62 Należy uwzględnić fakt, że wszyscy więźniowie czekający na zwolnienie musieli podpisać „oświadczenie” (Verpflichtungserklärung). Jednakże dla innych grup więźniarskich tekst dokumentu brzmiał inaczej. Początkowo wszystkich więźniów obowiązywało jednolite oświadczenie. Po jakimś czasie, gdy okazało się, że Świadkowie Jehowy nie chcą podpisywać pewnych sformułowań, powstała jedna wersja, obowiązująca tylko tę grupę więźniarską. 63 Wypowiedź Margarete Buber-Neumann, w: Hesse/Harder 2001, s. 70, przyp. 214/215. Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy w okresie reżimu hitlerowskiego 123 demonstracji ich odmowy dopasowania się do reżimu nazistowskiego. W większości przypadków ci więźniowie oparli się presji otoczenia i nie dali się nagiąć do woli nazistowskich rządzących. Z punktu widzenia ofiar te „oświadczenia” stały się symbolem ich sprzeciwu również w obozach koncentracyjnych. Spośród mniej więcej 25 000 osób, które w początkowym okresie rządów „Trzeciej Rzeszy” deklarowały swoją przynależność do Świadków Jehowy, około 10 000 dotknęły różne środki prześladowcze (na przykład umieszczanie dzieci w „zakładach poprawczych” lub krótkoterminowe aresztowania). W przybliżeniu 2000 deportowano do obozów koncentracyjnych, a około 1200 zmarło lub zostało zamordowanych.64 W obozach koncentracyjnych dla mężczyzn Świadkowie Jehowy stanowili przeciętnie 5-10% więźniów,65 podczas gdy w kobiecych obozach koncentracyjnych ich odsetek do wybuchu wojny w 1939 roku wzrósł aż do 40%.66 Dnia 19 grudnia 1939 roku w kobiecym obozie koncentracyjnym Ravensbrück doszło do konfliktu pomiędzy kobietami będącymi Świadkami Jehowy a kierownictwem obozu, ale to zdarzenie należałoby omówić osobno. Tego dnia prawie wszystkie więźniarki z fioletowym trójkątem odmówiły wykonywania pracy zleconej przez kierownictwo obozu, polegającej na szyciu – prawdopodobnie – toreb na amunicję dla potrzeb niemieckiej armii. Wyjaśniły, że nie będą uczestniczyć w żadnych pracach ani działaniach na rzecz wojny. Na tę odmowę popierania działań wojennych przez kobiety będące Świadkami Jehowy,67 które w tamtym czasie w kobiecym obozie koncentracyjnym Ravensbrück stanowiły blisko 40% ogółu 64 Liczba ta obejmuje osoby, które odmówiły służby wojskowej i zostały stracone (zob. dalej). 65 Garbe 1997, s. 403. 66 Por. też szczegółowe informacje w: Hesse/Harder 2001. 67 Zawężona definicja pojęcia „odmowa służby wojskowej” prowadzi do wniosku, że tylko ten może odmówić „służby wojskowej”, kto ma obowiązek ją pełnić. Nawet jeśli w dalszej części artykułu nadal będzie się pojawiać ta definicja, to jednak trzeba zaznaczyć, że tę odmowę kobiet również należy zaklasyfikować do pojęcia „odmowa służby wojskowej”. Por. też Garbe 1997, s. 355, przyp. 138. Ma to zastosowanie szczególnie wtedy, gdy jako pierwszy przejaw odmowy potraktuje się egzekucję Augusta Dickmanna (zob. dalej). 124 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki więźniarek, kierownictwo obozu zareagowało wymierzeniem trzymiesięcznej kary, ponieważ odebrało to jako akt prowokacji i lekceważenia własnego autorytetu.68 Wiosną 1940 roku ze względu na skutki nałożonych sankcji więźniarki te nazwano „oddziałem cmentarnym”.69 Odmowa służby wojskowej przez Świadków Jehowy w okresie reżimu hitlerowskiego Po zapowiedzeniu przez Hitlera w dniu 16 marca 193570 roku wprowadzenia powszechnej i obowiązkowej służby wojskowej Świadkowie Jehowy odmówili wstąpienia do armii.71 Jednakże ustawa o służbie wojskowej nie przewidywała odmowy służby wojskowej z przyczyn religijnych. Ustawa ta weszła w życie dnia 21 maja 1935 roku i na każdego „obywatela Niemiec” pomiędzy 18 a 45 rokiem życia nakładała obowiązek służby wojskowej. W paragrafie 69 czytamy: „(1) Kto opuszcza swoją jednostkę lub przydział służbowy albo się tam nie stawi, mając na celu trwałe uchylenie się od obowiązku służenia w armii lub rozwiązanie umowy poboru, zostanie ukarany za dezercję. (2) Dezercja następuje również wtedy, gdy sprawca opuszcza swoją jednostkę lub przydział służbowy albo się tam nie stawi, mając na celu trwałe uchylenie się na czas wojny, działań wojennych lub wewnętrznych zamieszek od 68 Ta odmowa poparcia wojny przez więźniarki z fioletowym trójkątem pozostała w pamięci kobiet będących Świadkami Jehowy jako wyjątkowa forma sprzeciwu. Por. też szczegółowe informacje w: Hesse/Harder 2001, ss. 147 i n., 256 i n. 69 Tamże, s. 151. „Gdy nadeszła wiosna, nazywali nas oddziałem cmentarnym, bo została z nas sama skóra i kości”. Należy przyjąć, że w następnych miesiącach to skrajne wycieńczenie organizmu prowadziło do przypadków śmiertelnych w kobiecym obozie koncentracyjnym. 70 Ogólne informacje na temat odmowy służby wojskowej w Trzeciej Rzeszy można znaleźć w: Karsten Bredemeier, Kriegsdienstverweigerung im Dritten Reich, Baden-Baden 1991. 71 Por. Garbe 1997, ss. 352-402. Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy w okresie reżimu hitlerowskiego 125 swoich zobowiązań w służbie dla armii we wszelkim zakresie lub w mobilnych jednostkach armii”.72 Kto uchylał się od pełnienia „zaszczytnej służby dla niemieckiego narodu”73, mógł zostać ukarany wieloletnim aresztem. Mimo to Świadkowie Jehowy czuli się w obowiązku dochować wierności swym przekonaniom religijnym. Już starotestamentowe przykazanie „Nie zabijaj” zabraniało im brania udziału w działaniach wojennych. Przed wybuchem drugiej wojny światowej skazywano ich więc najczęściej za odmowę posłuszeństwa i dezercję na rok do dwóch lat kary więzienia.74 Po wybuchu drugiej wojny światowej sytuacja prawna radykalnie się zmieniła. Wraz z mobilizacją weszło w życie „Rozporządzenie o specjalnym prawie karnym na wojnie i w szczególnych zadaniach bojowych” (Kriegssonderstrafrechtsverordnung, KSSVO), które w paragrafie 5, „Osłabianie ducha bojowego armii”, orzekało: „(1) Za osłabianie ducha bojowego armii zostaje skazana na śmierć osoba, która: 1. publicznie zachęca lub wzywa do tego, by odmówić wypełnienia obowiązkowej służby w niemieckiej lub sprzymierzonej armii, ponadto próbuje publicznie paraliżować i osłabiać gotowość niemieckiego albo sprzymierzonego narodu do obrony z bronią w ręku; 2. podejmuje starania, by żołnierza lub poborowego przywieść do nieposłuszeństwa, przeciwstawienia się lub napaści czynnej wobec przełożonego, do dezercji bądź niedozwolonego oddalania się, oraz podkopać dyscyplinę w niemieckiej lub sprzymierzonej armii; 72 Cytowane za: Bredemeier 1991, s. 64. 73 Paragraf 1, ak. 1 Ustawy o służbie wojskowej, RGB1. 1935 I, s. 609, tutaj cytowane za: Garbe 1997, s. 353. 74 Garbe 1997, s. 356. 126 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki 3. podejmuje starania, by poprzez samookaleczanie, zwodzenie lub w jakikolwiek inny sposób odwieść siebie lub kogoś innego całkowicie, po części lub na pewien czas od pełnienia służby wojskowej. (2) W mniej poważnych przypadkach istnieje możliwość skazania na karę więzienia o zaostrzonym lub normalnym rygorze. (3) Obok kary śmierci i więzienia dopuszczalna jest konfiskata mienia”.75 Tym samym krąg sprawców został rozszerzony również na osoby cywilne.76 Już w pierwszych miesiącach wojny większość rozpraw przed Sądem Wojennym Rzeszy toczyła się w sprawie Świadków Jehowy.77 Na początku sami sędziowie nie mogli się pogodzić z wydanymi w następstwie tego licznymi wyrokami śmierci, ponieważ dostrzegali skutki swojego postępowania. Rady Sądu Wojennego Rzeszy niejednokrotnie odwoływały się w tej sprawie do Hitlera. Jednakże „Führer” swoim dekretem, datowanym na 1 grudnia 1939 roku, zadbał o to, by tryby machiny zagłady się nie zatarły: „Sąd Wojenny Rzeszy w myśl § 5 nr 3 ‘rozporządzenia o specjalnym prawie karnym na wojnie i w szczególnych zadaniach bojowych’ skazał na śmierć znaczną liczbę tak zwanych Poważnych Badaczy Pisma Świętego, którzy uchylili się od obowiązku służenia w armii. Wyroki zostały wykonane. Niektóre ostatnio wydane wyroki skłoniły mnie do tego, aby znów szczegółowo przedstawić Führerowi problem potraktowania Poważnych Badaczy Pisma Świętego. 75 Cytowane za: Bredemeier 1991, ss. 67 i n. 76 Bredemeier 1991, s. 66 i Garbe 1997, s. 365. Również przybrana matka Horsta Schmidta, Emmy Zehden, została skazana na śmierć. 77 Co najmniej jedną czwartą oskarżonych stanowili Świadkowie Jehowy; Garbe 1997, s. 367. Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy w okresie reżimu hitlerowskiego 127 Führer zadecydował: W samej Polsce poległo ponad dziesięć tysięcy dzielnych żołnierzy, a wiele tysięcy doznało ciężkich obrażeń. Jeśli więc musi on wymagać tej ofiary od każdego niemieckiego obywatela, który jest zdolny do pełnienia służby wojskowej, to nie może sobie pozwolić na ułaskawienie osoby uparcie odmawiającej służby wojskowej. W tym przypadku nie jest ważne, z jakich przyczyn dana jednostka odmawia wstąpienia do armii. Nie mogą zostać również uwzględnione żadne okoliczności łagodzące, jakie zazwyczaj brano by pod uwagę i jakie odgrywałyby pewną rolę w decyzji o ułaskawieniu. Jeśli zatem nie da się złamać woli osoby odmawiającej służby wojskowej, wyrok musi zostać wykonany. Proszę o przekazanie decyzji Führera sędziom i sądom”.78 Skutki były przerażające: już w pierwszym roku wojny wszczęto 1087 procesów sądowych za „osłabianie ducha bojowego armii” (Wehrkraftzersetzung), z których 14% (152 przypadki) dotyczyło Świadków Jehowy. Łącznie wydano 117 wyroków śmierci za „osłabianie ducha bojowego armii”, z czego 112 (95,7%) odnosiło się do Świadków Jehowy.79 Dla niemal 75% wszystkich oskarżonych Świadków Jehowy proces sądowy kończył się wydaniem wyroku śmierci. W następnych latach liczba osób oskarżonych o „osłabianie ducha bojowego armii” (a wraz z nią liczba wyroków śmierci) znacznie spadła. Podczas drugiej wojny światowej skazano na śmierć i stracono łącznie 250 austriackich i niemieckich Świadków Jehowy. Garbe podsumowuje: „Tym samym w gronie osób ukaranych w Trzeciej Rzeszy przez sądy wojenne za odmowę służby wojskowej – których liczba w porównaniu z innymi 78 Cytowane za: Garbe 1997, s. 371. 79 Cytowane za: Garbe 1997, s. 373. 128 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki wykroczeniami (dezercja, samookaleczanie itp.) była w zasadzie nieznaczna – Świadkowie Jehowy stanowili zdecydowaną większość”.80 Pierwszy z nich, August Dickmann, został rozstrzelany 15 września 1939 roku w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen.81 Egzekucji dokonano na podstawie tajnego dekretu szefa Policji Bezpieczeństwa Reinharda Heydricha, który nakazywał „bezwzględnie zdusić (...) każdą próbę rozbicia zwartości i gotowości do walki narodu niemieckiego”.82 Obóz Sachsenhausen służył teraz gestapowcom za miejsce egzekucji, w którym poczyniono przygotowania do pierwszego publicznego wykonania wyroku śmierci. Dnia 15 września 1939 roku po wieczornym apelu więźniowie obozu musieli zostać i obserwować przebieg tego morderstwa. Świadkom Jehowy kazano wystąpić. Później wyprowadzono z bunkra 39-letniego Augusta Dickmanna, Świadka Jehowy, i przyprowadzono go na plac. Jego żona wysłała mu do obozu książeczkę wojskową. Gestapowcy zapytali go wtedy, czy wyraża gotowość do pełnienia służby wojskowej, ale Dickmann zaprzeczył. Wiele dni spędził w izolatce, a teraz postanowiono ukarać go dla „przykładu”. Komendant obozu obwieścił przez głośniki, że Dickmann ma zostać stracony na rozkaz przywódcy SS za odmowę służby wojskowej. Bezpośrednio po tej zapowiedzi zastrzelono go. Jego zwłoki musieli złożyć do przygotowanej trumny czterej współwyznawcy, w tym rodzony brat83 straconego. 80 Garbe 1997, ss. 375 i n. Bredemeier (1991, s. 86) dochodzi do wniosku, że Świadkowie Jehowy stanowili zapewne „największą grupę osób odmawiających służby wojskowej”. Garbe podsumowuje, że ogólna liczba osób straconych za odmowę służby wojskowej jest „nieznacznie wyższa” niż równoległa wartość podana dla Świadków Jehowy. Garbe 1997, s. 376, przyp. 227. Por. też Dietrich von Raumer, „Zeugen Jehovas als Kriegsdienstverweigerer. Ein trauriges Kapitel der Wehrmachtsjustiz”, w: Hubert Roser (wyd.), Widerstand als Bekenntnis. Die Zeugen Jehovas und das NS-Regime in Baden und Württemberg, Konstancja 1999, ss. 181-220. 81 Należy zauważyć, że Dickmann został stracony „bez procesu sądowego” na rozporządzenie przywódcy SS Himmlera. 82 Tutaj cytowane za: Garbe 1997, s. 420. Późniejszy opis por. z: tamże, ss. 420 i n. 83 Szwagierka Augusta Dickmanna, Anne Dickmann, wzięła później udział w grupowej odmowie prac na rzecz wojny w kobiecym obozie koncentracyjnym Ravensbrück. Por. Hesse/Harder 2001, s. 149. Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy w okresie reżimu hitlerowskiego 129 Podczas gdy pozostałym więźniom pozwolono się rozejść, Świadkowie Jehowy musieli zostać na placu apelowym. Komendant obozu zapowiedział, że spotka ich ten sam los, jeśli nie podpiszą „oświadczenia” i nie zrezygnują z uchylania się od służby wojskowej. Jednakże zamiast spodziewanego sukcesu wystąpiło dwóch Świadków Jehowy, by wycofać złożone przedtem podpisy.84 Idea ukarania „dla przykładu”, którą w pewnej mierze zrealizowano w opisany wcześniej sposób w kobiecym obozie koncentracyjnym Ravensbrück – chybiła celu. Współwięźniowie, którzy przedtem niejednokrotnie wyśmiewali Świadków Jehowy, teraz z uznaniem wypowiadali się o Auguście Dickmannie, który został stracony za swoje przekonania.85 Wiadomość o jego śmierci obiegła cały świat. Dopiero od roku 1999 tablica pamiątkowa na terenie byłego obozu koncentracyjnego Sachsenhausen upamiętnia tę egzekucję. „Powszechne nadużycie” czy „powszechny sen” sumienia? O genezie artykułu 4, paragrafu III konstytucji W debatach nad federalno-republikańską konstytucją sięgnięto pamięcią do tej historii prześladowań.86 Propozycja późniejszego artykułu 4, paragrafu 3 konstytucji, brzmiącego: „Nikt nie może być wbrew swojemu sumieniu zmuszony do służby wojennej z bronią w ręku. Szczegóły reguluje ustawa federalna” – została przedstawiona przez SPD w dniu 30 listopada 1948 roku na 26 obradach Komisji 84 Później na około 450 Świadków Jehowy „oświadczenie” podpisało podobno 16-18 osób. Garbe 1997, s. 423, przyp. 420. 85 Por. Garbe 1997, s. 422. 86 Co do odmowy służby wojskowej w RFN por. Albert Krölls, Kriegsdienstverweigerung. Das unbequeme Grundrecht, wyd. 2, Frankfurt am Main 1983; Heinrich Kipp, „Das Grundrecht der Kriegsdienstverweigerung”, w: Veröffentlichungen des Instituts für Staatslehre und Politik e.V. in Mainz, t. 3, Verfassung und Verwaltung in Theorie und Wirklichkeit, Festschrift für Wilhelm Laforet, Monachium 1952, ss. 83-106. 130 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Konstytucyjnej. W uzasadnieniu podano, „że pewni ludzie – mamy na myśli mennonitów, Świadków Jehowy i członków innych sekt – z powodu swoich przekonań religijnych i swojego sumienia nie chcieli pełnić służby wojskowej z bronią w ręku”.87 Już wcześniej omawiano ten temat w pertraktacjach Komisji do Spraw Zasadniczych. Na piętnastych obradach w dniu 7 października 1948 roku poseł SPD Wunderlich wypowiedział się na temat, czy powinno istnieć prawo do odmowy służby wojskowej: „Osobiście jestem zwolennikiem indywidualnej odmowy służby wojskowej i chcę otwarcie to przyznać. Sam widziałem, jakiego traktowania doznali Poważni Badacze Pisma Świętego w Trzeciej Rzeszy, jak całymi szeregami ich rozstrzeliwano i z jaką odwagą ci ludzie ginęli za swoje przekonania religijne”.88 Tym samym całkiem wcześnie nawiązano do nazistowskich prześladowań Świadków Jehowy za odmowę służby wojskowej i uzasadniono tym koncepcję uwzględnienia w konstytucji prawa do odmowy służby wojskowej. Słusznie można stwierdzić, że właśnie do tej postawy Świadków Jehowy odmawiających służby wojskowej wracali pamięcią „ojcowie konstytucji”, gdy omawiali i ostatecznie uzasadnili konieczność zawarcia w niemieckiej konstytucji odpowiedniego artykułu, co bynajmniej nie oznacza, że do uwzględnienia go doszło tylko z tych względów. Ale wydarzenia historyczne w pozytywnym sensie 87 Tutaj cytowane za: Krölls 1983, s. 23. Uzasadnienie podano na pierwszym odczycie siedemnastych obrad Komisji Głównej z 03.12.1948, protokół, s. 209. 88 Der Parlamentarische Rat 1948-1949. Akten und Protokolle, wyd. przez Deutscher Bundestag u. Bundesarchiv, t. 5/II: Ausschuss für Grundsatzfragen (opr. przez Eberharda Pikasta i Wolframa Wernera), Boppard nad Renem 1993, s. 419. Wskazówkę tę zawdzięczam uprzejmości Roberta Reichla, który udostępnił mi nieopublikowany manuskrypt swojego krótkiego referatu „Zur Strafverfolgung der Zeugen Jehovas in der Bundesrepublik”, w którym omawia wpływ nazistowskich prześladowań Świadków Jehowy, którzy odmówili służby wojskowej, na genezę prawa do odmowy służby wojskowej w konstytucji; w tym artykule Reichel opiera się na obradach Instytutu im. Hannah Arendt do Spraw Badań Totaliatyzmu, TU Drezno i placówki „kirchliche Zeitgeschichte der Theologischen Fakultät”, Uniwersytet w Heidelbergu, które odbyły się w dniach 3-5 listopada 2000 roku w Heidelbergu pod hasłem „Represje i obrona. Świadkowie Jehowy w okresie dyktatury nazizmu i komunizmu”. Opublikowanie pod takim samym tytułem dzieła Repression und Selbstbehauptung. Die Zeugen Jehovas unter der NS- und SED-Diktatur zaplanowano na rok 2003. Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy w okresie reżimu hitlerowskiego 131 zostawiły trwały ślad we wnioskach na przyszłość. Inicjatorzy wyrazili tym samym uznanie dla wzorowej postawy Świadków Jehowy odmawiających służby wojskowej podczas reżimu hitlerowskiego, nie powołując się tylko na tę społeczność religijną ani nie przyznając jedynie im albo podobnym chrześcijańskim ugrupowaniom tego podstawowego prawa człowieka.89 W związku z tym należy wspomnieć, że na początku obradujący nie byli jednomyślni w kwestii, czy należy zamieścić takie prawo zasadnicze w nowej konstytucji. Późniejszy Prezydent Federalny Theodor Heuss obawiał się, że jeśli państwo przyzna swoim obywatelom takie prawo, to w wypadku wojny dojdzie do „powszechnego nadużycia sumienia”.90 Odpowiedź posła SPD Eberharda zasługuje na to, by przytoczyć ją w szerszym kontekście: „Mówił pan, że obawia się pan powszechnego nadużycia sumienia. Myślę, że mamy za sobą raczej powszechny sen sumienia. W tym powszechnym śnie sumienia Niemcy milionami mówili: ‘rozkaz to rozkaz’ i zabijali. Owo zdanie może mieć duże działanie pedagogiczne i wierzymy, że będzie je miało. (...) Dlatego wierzę, że właśnie w obecnej sytuacji, po wojnie i systemie totalitarnym, gdy musimy położyć kres poglądowi ‘rozkaz to rozkaz’ – a zatem gdy chcemy zbudować demokrację – zdanie to jest najzupełniej stosowne”.91 89 Jestem zdania, że z cytowanej uwagi nie można wyciągnąć wniosku, jakoby wzmianka o Świadkach Jehowy spowodowała przesunięcie ciężaru wypowiedzi na odmowę służby wojskowej rozumianej zaledwie jako „zasadnicze prawo mniejszości religijnych” (por. Krölls 1983, s. 23). Jak już wykazano, Świadkowie Jehowy tworzyli przeważającą większość osób stawianych przed sądem i straconych w okresie nazizmu. Na kogo mieliby się powołać inicjatorzy w celu uzasadnienia swojego poglądu, jeśli nie na największą grupę osób odmawiających służby wojskowej? W efekcie końcowym nie zamierzano brać w obronę Świadków Jehowy, jednakże właśnie ich postawa – a konkretnie ich odmowa służby wojskowej – posłużyła do obrony inicjatywy, która miała dotyczyć każdego obywatela. 90 Czterdzieste trzecie obrady Głównej Komisji z 18.01.1949, cytowane za: Krölls 1983, s. 23. 91 Krölls 1983, s. 23. 132 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Zastrzeżenia Heussa nie znalazły poparcia i artykuł został naniesiony do konstytucji. Jednakże w innym przypadku wyszło na jaw, jak niewiele uznania doczekał się głos sumienia z czasów nazistowskich. Chodzi o politykę odszkodowań dla osób odmawiających służby wojskowej. W dniu 24 czerwca 1964 roku Federalny Sąd Najwyższy wydał w pewnej sprawie o odszkodowanie wyrok budzący z obecnej perspektywy zastrzeżenia. Herbert Steinadler, będący Świadkiem Jehowy, w dniu 19 września 1939 roku został skazany przez sąd wojenny na śmierć. Później karę tę zamieniono na dziesięcioletni wyrok więzienia o zaostrzonym rygorze, który Steinadler musiał odbyć w obozie karnym VII w Esterwegen. Po roku 1945 zamieszkał w ówczesnej radzieckiej strefie okupacyjnej, gdzie w latach 1950-1960 odsiadywał wyrok za przynależność do społeczności religijnej Świadków Jehowy.92 Od roku 1961 mieszkał w Hamburgu, a po kilku latach zmarł. W roku 1962 władze do spraw odszkodowań odmówiły uznania faktu, że po roku 1939 doszło do naruszenia jego wolności osobistej, uzasadniając, że areszt w Esterwegen za odmowę służby wojskowej nie był nazistowskim środkiem prześladowczym. Steinadler złożył skargę. W roku 1964 – do tego czasu Steinadler zmarł – Federalny Sąd Najwyższy zatwierdził decyzję władz do spraw odszkodowań.93 Z uzasadnienia jasno wynika, że Federalny Sąd Najwyższy – wbrew artykułowi 4, paragrafowi III konstytucji – reprezentował odmienne stanowisko: „Z pewnością nie ma państwa, które przyznawałoby każdemu ze swoich obywateli prawo do rozstrzygania, czy wojna jest sprawiedliwa czy nie, i tym samym do decydowania, czy może przyjąć na siebie obywatelski obowiązek do pełnienia służby wojskowej albo się od niego uchylić. 92 Co do prześladowań Świadków Jehowy w NRD por. Dirksen 2001, Hacke 2000. 93 Trybunał Federalny, decyzja z 24.06.1964 – IV zR 236/63 (Hamburg). Por. też Bredemeier 1991, ss. 195 i n.; Zeitschrift zum Wiedergutmachungsrecht, zesz. 11/1964, ss. 504 i n.; Norbert Haase, Das Reichskriegsgericht und der Widerstand gegen die nationalsozialistische Herrschaft, Berlin 1993. Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy w okresie reżimu hitlerowskiego 133 Gdyby państwo przyznało każdemu obywatelowi takie prawo, działałoby wbrew sobie, ponieważ nie można pozostawiać w gestii pojedynczego obywatela rozstrzygania kwestii, czy wojna jest sprawiedliwa, czy też nie. Stanowczej odpowiedzi na to pytanie nie może też udzielić historia nowożytna. Ocenę w tej sprawie bardzo często wydaje dopiero historia i nie jest to w żadnym wypadku zależne od faktu, czy wojna zakończyła się zwycięstwem. Z powyższych rozważań wynika, że odmowy służby wojskowej nie można podciągnąć pod obowiązujące we wszystkich państwach prawo do stawiania oporu. Bo to prawo nie może zajść tak daleko, by usprawiedliwić działania, które dla każdego państwa stanowią poważne zagrożenie”.94 Te dające wiele do myślenia wypowiedzi zostały uzupełnione tekstem, w którym jeszcze raz w sposób negatywny rozgraniczono osoby odmawiające służby wojskowej i biorące udział w wojnie, po czym te ostatnie oczyszczono z zarzutów. A zatem co prawda państwo nazistowskie prowadziło „bezprawną wojnę zaczepną”, ale z tego „nie można wnioskować, że jakaś jednostka popełniła zbrodnię tylko dlatego, że wzięła udział w tej wojnie”. Później czytamy: „Nie można więc powiedzieć, że wszyscy niemieccy żołnierze uczestniczący w drugiej wojnie światowej dopuścili się przestępstwa z uwagi na branie udziału w wojnie, o ile nie mogli powołać się na prawo karne w stanie zagrożenia; zatem nie można im zarzucić takiego postępowania, skoro nie zdołali rozpoznać, iż chodzi o wojnę zaczepną”. Dalej Federalny Sąd Najwyższy reprezentował pogląd, że „nie każda likwidacja życia ludzkiego na ostatniej wojnie wymaga moralnego usprawiedliwienia”.95 Wyciągnięto pokrętny wniosek, że wobec ludzi, którzy oświadczyli, że nie chcą brać udziału w tych morderstwach i za to byli skazani na 94 Tamże. 95 Tamże. 134 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki śmierć, naziści nie zastosowali żadnego środka prześladowczego. Ani jednego przypadku odmowy służby wojskowej nie potraktowano wówczas jako formy nazistowskich prześladowań albo aktu przemocy.96 Dopiero w sierpniu 1998 roku weszła w życie ustawa o zniesieniu bezprawnych wyroków nazistowskich, dzięki czemu uchylono wszystkie wyroki, które „zostały wydane po 30 stycznia 1933 roku z przyczyn politycznych, militarnych, rasowych, religijnych lub światopoglądowych w ramach zwalczania podstawowych zasad sprawiedliwości w celu narzucania lub ugruntowania nazistowskiego bezprawnego reżimu”.97 Szczególnie podkreślono okoliczność, że – według uzasadnienia paragrafu 1 – zaliczają się do tego wyroki wydane na podstawie faktycznej odmowy służby wojskowej, dezercji i osłabiania ducha bojowego armii.98 A jednak dopiero po kolejnych czterech latach, 28 maja 2002 roku dzięki uzupełnieniu ustawy z sierpnia 1998 roku objęło to również dezerterów. 96 Bredemeier 1991, s. 196. 97 Opublikowane w Internecie na stronie: www.dfg-vk.de/4_3/98_2_a.htm. 98 Tamże. Zdjęcia Horst Schmidt, rok 1948 (zdjęcie prywatne) 135 136 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Od lewej do prawej: przyjaciółka rodziny, Emmy Zehden, Richard Zehden; lata trzydzieste (zdjęcie prywatne) Zdjęcia Od lewej do prawej: Richard Zehden, Horst Schmidt (leży), kuzynka, Emmy Zehden i Mimmi (siostra); lata trzydzieste (zdjęcie prywatne) 137 138 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Hermine i Horst Schmidtowie w roku 1995 w Brandenburgu-Görden (zdjęcie prywatne) Zdjęcia Horst Schmidt w roku 1995 przed dzisiejszym zakładem wymiaru sprawiedliwości w Brandenburgu-Görden. W budynku widocznym w tle przebywał Horst, więziony w roku 1945 w celi śmierci (zdjęcie prywatne) 139 140 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Horst Schmidt w roku 1995 przed wystawą na temat holocaustu (zdjęcie prywatne) Zdjęcia 141 Miejsce egzekucji w Berlinie-Plötzensee (zdjęcie: Keystone) Trybunał Ludowy. Na pierwszym planie Freisler (zdjęcie: Keystone) Bibliografia (podana jest tylko cytowana literatura) Albertin, Lothar/Klaus Burkhardt/Brigitte Itzerott/Manfred Koch, „Die kleinen Gemeinschaften”, w: Erich Mathias/Hermann Weber (wyd.), Widerstand gegen den Nationalsozialismus in Mannheim, Mannheim 1984, ss. 415-434 Algermissen, Konrad, Christliche Sekten und Kirche Christi, Hanower 1925 (drugie i trzecie zrewidowane i uzupełnione wydanie). Bergmann, Jerry, The Jehova’s Witness and Kinred Groups. Sects and Cults in Amerika: Bibliographical Guides, Garland Reference Library of Social Science, t. 180, 1984. Bettelheim, Bruno, Aufstand gegen die Masse. Die Chance des Individuums in der modernen Gesellschaft, Monachium 1960. Tenże, „Die psychische Korruption durch den Totalitarismus”, w: tenże, Erziehung zum Überleben. Zur Psychologie der Extremsituation, Stuttgart 1980. Braeunlich, Paul, Die Ernsten Bibelforscher als Opfer bolschewistischer Religionsspötter, Lipsk 1926. Bredemeier, Karsten, Kriegsdienstverweigerung im Dritten Reich, Baden-Baden 1991. Cole, Marley, Jehovas Zeugen. Die Neue-Welt-Gesellschaft. Geschichte und Organisation einer Religionsbewegung, Frankfurt nad Menem 1956. Dirksen, Hans-Hermann, „Keine Gnade den Feinden unserer Republik”: die Verfolgung der Zeugen Jehovas in der SBZ/DDR 1945-1990, Berlin 2001. 142 Bibliografia 143 Eckart, Dietrich, Der Bolschewismus von Mose bis Lenin. Zwiegespräche zwischen Adolf Hitler und mir, Monachium 1924. Fetz, August, Der große Volks- und Weltbetrug durch die „Ernsten Bibelforscher”!, wyd. 4, Hamburg 1924. Tenże, Weltvernichtung durch Bibelforscher und Juden, Monachium 1925. Garbe, Detlef, Zwischen Widerstand und Martyrium. Die Zeugen Jehovas im „Dritten Reich”, wyd. 3, Monachium 1997. Tenże, Die Zeugen Jehovas – Geschichte, Glaube, Organisation, Monachium 2003. Gebhard, Manfred (wyd.), Die Zeugen Jehovas. Eine Dokumentation über die Wachtturmgesellschaft, Lizenzausgabe der 1970 im Urania-Verlag Leipzig erschienenen Erstausgabe, Schwerte/Ruhr 1971. Hacke, Gerald, Zeugen Jehovas in der DDR. Verfolgung und Verhalten einer religiösen Minderheit, Drezno 2000. Hellmund, Dietrich, Geschichte der Zeugen Jehovas in der Zeit von 1870 bis 1920. Mit Anhang: Geschichte der Zeugen Jehovas in Deutschland bis 1970, praca doktorska, Hamburg 1972. Hesse, Hans (red.), „Najodważniejsi byli zawsze Świadkowie Jehowy”, Wydawnictwo A PROPOS, Wrocław 2006. Tenże, „Zur Identifizierung der im Bericht von Gabriele Herz erwähnten Zeuginnen Jehovas”, w: Informationen (Studienkreis: Deutscher Widerstand), nr 52, listopad 2000, ss. 39-40. Tenże/Jürgen Harder, „Und wenn ich lebenslang in einem KZ bleiben müsste...” Die Zeuginnen Jehovas in den Frauenkonzentrationslagern Moringen, Lichtenburg und Ravensbrück, Essen 2001. Tenże/Jens Schreiber, Vom Schlachthof nach Auschwitz. Die NS-Verfolgung der Sinti und Roma aus Bremen, Bremerhaven und Nordwestdeutschland, Marburg 1999. 144 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Hetzer, Gerhard, „Ernste Bibelforscher in Augsburg”, w: Broszat, Martin (wyd.), Herrschaft und Gesellschaft im Konflikt, Bayern in der NS-Zeit, t. IV, Monachium 1981, ss. 621-643. Hütten, Kurt, Seher. Grübler. Enthusiasten. Das Buch der traditionellen Sekten und religiösen Sonderbewegungen, Stuttgart 1982. Imberger, Elke, Widerstand „von unten”. Widerstand und Dissens aus den Reihen der Arbeiterbewegung und der Zeugen Jehovas in Lübeck und Schleswig-Holstein 1933-1945, praca doktorska, Neumünster 1991. Kater, Michael H., „Die Ernsten Bibelforscher im Dritten Reich”, w: Vierteljahrshefte für Zeitgeschichte 17 (1969), ss. 181-218. Kipp, Heinrich, „Das Grundrecht der Kriegsdienstverweigerung”, w: Veröffentlichungen des Instituts für Staatslehre und Politik e.V. in Mainz, t. 3: Verfassung und Verwaltung in Theorie und Wirklichkeit, Festschrift für Wilhelm Laforet, Monachium 1952, ss. 83-106. Krenzer, Michael, „ ,Spiel nicht mit den Schmuddelkindern’ – Umgang der Schule mit religiösen Minderheiten”, w: Religion, Staat, Gesellschaft – Zeitschrift für Glaubensformen und Weltanschauungen, wyd. przez Gerharda Besiera i Huberta Seiwerta, zesz. 1/2002, ss. 7-60. Krölls, Albert, Kriegsdienstverweigerung. Das unbequeme Grundrecht, wyd. 2, Frankfurt nad Menem 1983. Loofs, Friedrich, Die Internationale Vereinigung Ernster Bibelforscher, wyd. 2, Lipsk 1921. Mai, Günther, „ ,Warum steht der deutsche Arbeiter zu Hitler?’ Zur Rolle der Deutschen Arbeitsfront im Herrschaftssystem des Dritten Reichs”, w: Geschichte und Gesellschaft 12 (1986), ss. 212-234. Mason, Thimothy, Sozialpolitik im Dritten Reich. Arbeiterklasse und Volksgemeinschaft, Opladen 1977. Bibliografia 145 Mlynek, Klaus (wyd.), Gestapo Hannover meldet.... Polizei und Regierungsberichte für das mittlere und südliche Niedersachsen zwischen 1933 und 1937, Hildesheim 1986. Neugebauer, Wolfgang, „ ,Ernste Bibelforscher’ (Internationale Bibelforscher-Vereinigung)”, w: Widerstand und Verfolgung in Wien 1934-1945. Eine Dokumentation, wyd. przez: Dokumentationsarchiv des Österreichischen Widerstandes, t. 3, 1938-1945, Wiedeń 1975. Raumer, Dietrich von, „Zeugen Jehovas als Kriegsdienstverweigerer. Ein trauriges Kapitel der Wehrmachtsjustiz”, w: Roser (wyd.) 1999, ss. 181-220. Rosenberg, Alfred, „Die Protokolle der Weisen von Zion und die jüdische Weltpolitik (1923)”, w: tenże, Schriften und Reden, t. 2: Schriften aus den Jahren 1921-1923, Monachium 1943. Roser, Hubert (wyd.), Widerstand als Bekenntnis. Die Zeugen Jehovas und das NS-Regime in Baden und Württemberg, Konstancja 1999. Schlegel, Fritz, Die Wahrheit über die „Ernsten Bibelforscher”, Freiburg 1922. Schmidt, Hermine, Ocalona radość. Wspomnienia młodej dziewczyny z lat 1925-1945, Wydawnictwo A PROPOS, Wrocław 2005. Schweitzer, Carl (wyd.), Antwort des Glaubens. Handbuch der neuen Apologetik, Schwerin 1928. Steinberg, Hans-Josef, Widerstand und Verfolgung in Essen 1933-1945, Hanower 1969. Stokes, Lawrence D., Kleinstadt und Nationalsozialismus. Ausgewählte Dokumente zur Geschichte von Eutin 1918-1945, Neumünster 1984. Teetzmann, Otto A., Der Luftschutz-Leitfaden für alle, Berlin 1935. Weinreich, Regin (wyd.), Verachtet. Verfolgt. Vergessen. Leiden und Widerstand der Zeugen Jehovas in der Grenzregion am Hochrhein im ,Dritten Reich’, Häusern 2002. 146 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki Zimmermann, Josef Franz, Die NS-Volkswohlfahrt und das Winterhilfswerk des deutschen Volkes, Würzburg 1938. Zipfel, Friedrich, Kirchenkampf in Deutschland 1933-1945. Religionsverfolgung und Selbstbehauptung der Kirchen in der nationalsozialistischen Zeit, Berlin 1965. Zürcher, Franz, Krucjata przeciwko Chrześcijaństwu. Nowoczesne prześladowanie chrześcijan. Zbiór dokumentów, Zurych/Nowy Jork 1939. Wykaz adresów internetowych z komentarzem PODANE poniżej strony internetowe zostały przeze mnie starannie sprawdzone. Nie mam żadnego wpływu na treść ani układ obcych stron. Ten wykaz nie rości sobie prawa do zupełności, ale chciałbym podać zaledwie pierwsze wskazówki do dalszych badań dla osób, które w większej mierze zajmują się problematyką pokoju, wojny, odmowy służby wojskowej, miejsc pamięci itp. oraz chciałyby dodatkowo wykorzystać np. Internet. Jeśli ktoś wierzy, że wśród miejsc upamiętniających „wielkie bitwy”, na przykład bitwę Varusa (9 r. n.e.), Walkę Ludów w Lipsku (1813) lub „D-Day” w Normandii (1944), również znajdą się miejsca pamięci lub muzea, które z krytycznym dystansem przedstawiają tematy poruszone w niniejszej książce, to grubo się myli. Nie można się oprzeć wrażeniu, jakoby tutaj temat „wojny” sprowadzał się do wystawienia lub „ożywienia” bitew, przy czym miejsca te najwidoczniej odpowiadają turystyce wojennej – publiczności, która z wykrywaczami metali przeszukuje miejsca bitew lub z uśmiechem staje w ruinach bunkrów i pozwala się fotografować. Według reportażu jednej z gazet „mieszkańcy Westfalii [w roku 2009] zamierzają świętować dwutysięczną rocznicę zwycięstwa Germanów nad rzymskim dowódcą wojsk, Varusem, w roku 9 po Chrystusie, organizując znaczącą wystawę” (Kölner Stadtanzeiger, 19.09.2002, por. też www.kalkriese-varusschlacht.de). W październiku 2002 roku militarno-historyczne stowarzyszenia z Niemiec i Europy wystawiły wydarzenia wojenne z roku 1813 przy 147 148 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki pomniku Walki Ludów w Lipsku. Około 1000 aktorów „ruszyło na siebie” w wiernie odtworzonych strojach (Die Welt, 21.10.2002, por. też http://voelkerschlachtl813.de/vs/index1.htm). W roku 2013 upływa dwusetna rocznica tej bitwy, a do tego czasu ma zostać odrestaurowany pomnik w miejscu, gdzie poległo 100 000 osób. Ten narodowy pomnik, który poświęcił w roku 1913 cesarz Wilhelm II, miał nagle zostać europejskim pomnikiem pokoju (www.voelkelschlachtdenkmal.de). Czegoś podobnego doświadcza osoba odwiedzająca Normandię. Nawet największe i najbardziej znane na szczeblu międzynarodowym Muzeum w Caen (www.memorial-caen.fr), które również przyjęło nazwę „muzeum pokoju” (por. też muzeum pokoju w Remagen na stronie www.bruecke-remagen.de), ogranicza się prawie wyłącznie do wystawienia sprzętu wojennego, który można wziąć do rąk (szczególnie odstraszają liczne pomniejsze muzea w okolicy [Bayeux lub na plażach w stanie Utah lub Omaha], w których prezentowana jest broń). Wygląda na to, że pola bitewne są niezbyt stosownym miejscem dla muzeów pokoju. Bardzo pozytywnie – i mogą być jeszcze inne wyjątki – odróżnia się od nich muzeum „In flanders fields” w Ypern (Belgia) (www.inflandersfields.be). Na wstępie przydziela się zwiedzającemu jakąś postać historyczną, której los może przywołać i odtworzyć na różnych stacjach komputerowych. Zważa się na to, żeby na przykład Niemcy nie dostali żadnej postaci narodowości niemieckiej, co w rezultacie ma przeciwdziałać przywiązaniu i wyłączności do zainteresowania własną narodowością. Wystawa ta została przedstawiona w licznych językach, między innymi po niemiecku. Jej problematyką jest ‘prosty żołnierz’, jego cierpienie i śmierć, a przebieg wojny stanowi dla zwiedzającego przestrogę. W tym miejscu można się również powołać na następujące strony internetowe: www.friedensmuseum.odn.de Wychowanie młodzieży i dorosłych w duchu pokoju, dokumentacja na temat historii ruchu pokoju. Wykaz adresów internetowych z komentarzem 149 www.volksbund.de Z autoprezentacji: „Narodowy Związek Opieki nad Niemieckimi Grobami Wojennymi e.V. został założony w roku 1919 i jest związkiem działającym dla dobra publicznego, z humanitarnymi celami. Motto jego działalności brzmi: ‘Pojednanie nad grobami – praca nad pokojem’; odszukuje, utrzymuje i pielęgnuje groby ofiar wojny i dyktatury za granicą; pomaga w utrzymywaniu grobów wojennych w Niemczech; pracuje na zlecenie niemieckiego Rządu Federalnego. Najważniejszymi podstawami prawnymi jego działalności są konwencja genewska i międzypaństwowe porozumienia co do grobów wojennych. Związek ten pielęgnuje około 1,9 milionów grobów wojennych na ponad 806 cmentarzach. Niemieckie groby wojenne rozsiane są po 100 krajach na całym świecie. Po przełomie politycznym podjął swoją działalność również w krajach byłego bloku komunistycznego. Zmarli na wojnie są przenoszeni z rozsianych grobów na wielkie centralne cmentarze. Związek wspiera edukację pokojową w szkołach i finansuje cztery miejsca spotkań młodzieży w Holandii, Belgii, Francji i we Włoszech”. www.dfg-vk.de Strona internetowa przedstawiająca Niemieckie Społeczeństwo Pokoju – Zjednoczone Przeciwniczki Służby Wojskowej (DFG-VK). Można tu znaleźć artykuły na temat służby cywilnej, obowiązku służby wojskowej, armii, wojska, zbrojeń, odmowy służby wojskowej, konfliktów międzynarodowych, pacyfizmu, pokoju i rozbrojeń. www.uni-kassel.de/fblO/frieden/Welcome.html Strona internetowa „Politycznej Rady Pokoju – AG Badania nad Pokojem na Uniwersytecie GH Kassel przy współpracy z Federalną Komisją do Spraw Rad Pokoju”. Z autoprezentacji: „Od roku 1994 w Kassel odbywają się spotkania ‘Politycznych Rad Pokoju’. Organizatorem tych rad jest ugrupowanie zajmujące się badaniami nad pokojem na Uniwersytecie w Kassel, wspierane przez Federalną Komisję do Spraw Rad Pokoju oraz lokalne forum pokoju w Kassel 150 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki (które udziela przede wszystkim pomocy technicznej i logistycznej), jak również liczne instytucje pokojowe z innych miast i regionów, a ponadto jednostki interesujące się nauką, polityką i związkami zawodowymi”. www.remarque.uos.de/ Ośrodek Pokoju im. Ericha Marii Remarque’a. Wystawa i placówka badawcza na temat osoby Ericha Marii Remarque’a. Owa placówka badawcza gromadzi i oznacza sygnaturami literaturę specjalistyczną na temat wojny i mediów (literatura, film, telewizja, fotografia, sztuka, teatr) w XX w. W rozbudowie zbiór głównych tekstów oraz bank danych na temat międzynarodowego filmu wojennego i antywojennego w XX w. Ta strona internetowa oferuje informacje tylko z pierwszej ręki. Koniecznie trzeba odwiedzić ten portal. www.lwl.org/westfaelischer-friede/ Z autoprezentacji: „Placówka badawcza ‘Pokój westfalski’, która została utworzona w następstwie wystawy Rady Europy pod tytułem ‘1648 – wojna i pokój w Europie’ w westfalskim Krajowym Muzeum Sztuki i Historii Kultury w Münster, w ramach międzynarodowych i wielopłaszczyznowych projektów bada uwarunkowania i powiązania kulturowe, które w znacznej mierze ukształtowały erę wojny trzydziestoletniej i pokoju westfalskiego w kontekście europejskim; patronuje również naukowej dokumentacji wystawy Rady Europy pod tytułem ‘1648 – wojna i pokój w Europie’ (Münster/Osnabrück, 1998/99) i na tej podstawie rozbudowuje własne zbiory, które udostępnia naukowcom i zainteresowanej opinii publicznej; organizuje naukowe seminaria na temat wojny trzydziestoletniej i pokoju westfalskiego. Na tej stronie internetowej informujemy Państwa o pracy, formach działalności i usługach tej placówki badawczej. Ten tematyczny portal wiedzy zapewnia Państwu także internetowy dostęp do dokumentów, banków danych i rezultatów badań naukowych na temat historii wojny trzydziestoletniej i pokoju westfalskiego. Wykaz adresów internetowych z komentarzem 151 W tym miejscu prezentowane są szczególnie rezultaty wystawy Rady Europy ‘1648 – wojna i pokój w Europie’, jak również wystawy pokrewne tematycznie. Ponadto niniejsza strona internetowa służy za forum kontaktów i prezentacji dla osób i instytucji, które zajmują się najróżniejszymi projektami dotyczącymi tej tematyki”. www.geschichte.fb15.uni-dortmund.de/museum/Krieg_und_ Frieden/Friedenszeiten Strona internetowa portalu „Virtual Library”, która kieruje do dalszych muzeów aktywnych w tej dziedzinie. www.gedenkstaette-ploetzensee.de Strona internetowa muzeum więzienia Plötzensee dla ofiar narodowego socjalizmu niemieckiego i obcego pochodzenia. Z autoprezentacji: „Jest miejscem cichego upamiętniania. W latach 1933-1945 stracono tu blisko 3000 osób na mocy niesprawiedliwych wyroków nazistowskich sądów. Pomieszczenie, w którym przeprowadzano egzekucje, jest dzisiaj miejscem pamięci. W sąsiednim pomieszczeniu udokumentowano działalność nazistowskiego sądownictwa. Ta strona prezentuje 14 tablic dokumentacji wywieszonej w muzeum więzienia Plötzensee”. www.gedenkstaette-sachsenhausen.de Strona internetowa Muzeum Obozu Koncentracyjnego Sachsenhausen. www.m77-berlin.de/sachsenhausen/sets/geschichte/gums/ doku/doku02.htm Można tu znaleźć informacje na temat więzienia o zaostrzonym rygorze i miejsca egzekucji w Brandenburgu-Görden. www.gdw-berlin.de/start-d.html Z autoprezentacji: „Miejsce Pamięci Niemieckiego Ruchu Oporu jest miejscem upamiętniania, politycznej pracy oświatowej, aktywnego uczenia się, dokumentowania i badań naukowych. Dzięki obszernym stałym wystawom, zmieniającym się wystawom oraz specjalnej 152 Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki i różnorodnej ofercie to miejsce pamięci informuje o oporze w okresie narodowego socjalizmu”. Można tu znaleźć również bibliografię na temat „odmowy służby wojskowej”. www.jehovaszeugen.de Strona internetowa Towarzystwa Strażnica w Niemczech. Partnerem do dyskusji jest Johannes Wrobel, kierownik Archiwum Historycznego Towarzystwa Strażnica w Selters/Taunus. www.hans-hesse.de Strona internetowa wydawcy niniejszej książki. Znajdują się tam między innymi informacje o problematyce jego badań naukowych: nazistowskim prześladowaniu Sinti i Romów, Świadków Jehowy, zbrodniczych eksperymentach naukowych, obozie koncentracyjnym Moringen, zniszczeniu nazizmu niemieckiego i odmowie służby wojskowej. W SWOJEJ poruszającej autobiografii Horst Schmidt opisał własne życie pod zakazem. Odmówił służenia w niemieckiej armii, za co Trybunał Ludowy skazał go na śmierć. Jako członek społeczności religijnej Świadków Jehowy podróżował po Niemczech w charakterze kuriera, by rozpowszechniać publikacje tej zakazanej organizacji. W Gdańsku Horst Schmidt poznał swoją późniejszą żonę Hermine, która tak jak on przeżyła więzienie i obóz koncentracyjny. Zdecydowaną większość osób odmawiających wstąpienia do armii w okresie reżimu hitlerowskiego stanowili Świadkowie Jehowy. W nazistowskich prześladowaniach Świadków Jehowy ma swoją genezę prawo do odmowy służby wojskowej, zawarte w konstytucji. Świadkowie Jehowy, którzy w okresie narodowego socjalizmu uchylali się od pełnienia służby wojskowej, nie należą – również sami tak twierdzą – do prekursorów pacyfizmu. Jednakże w przeciwieństwie do przeważającej większości Niemców jako chrześcijanie odmawiali użycia broni przeciwko bliźnim i narodom. ISBN: 978-83-61387-16-9 Wydawnictwo A PROPOS www.wydawnictwo-apropos.pl