Smierc przychodzila zawsze w poniedzialki-1

Transkrypt

Smierc przychodzila zawsze w poniedzialki-1
Horst Schmidt
Horst Schmidt
ŚMIERĆ PRZYCHODZIŁA
ZAWSZE W PONIEDZIAŁKI
Prześladowany za odmowę służby wojskowej
w okresie reżimu hitlerowskiego
UWAGA
Żadna część tej publikacji, z wyjątkiem krótkich cytatów
w recenzjach lub artykułach krytycznych, nie może być reprodukowana, zapamiętywana (poza określonym w regulaminie serwisu
www Wydawnictwa A PROPOS) czy przekazywana w żaden sposób
(pisemny, fotograficzny, wizualny, audio lub jakikolwiek inny) bez
pisemnej zgody wydawcy.
Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości tej publikacji oraz
udostępniania jej osobom trzecim za odpłatnością lub nieodpłatnie.
Łamanie powyższego postanowienia wydawcy będzie łamaniem
obowiązującego prawa autorskiego, wydawniczego i praw pokrewnych i może być ścigane prawem.
Chroń swojego E-BOOKA. Nie udostępniaj plików innym
osobom.
Horst Schmidt
Śmierć przychodziła
zawsze w poniedziałki
Prześladowany za odmowę służby wojskowej
w okresie reżimu hitlerowskiego
Wrocław 2008
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki. Prześladowany za odmowę służby
wojskowej w okresie reżimu hitlerowskiego
Horst Schmidt
Tytuł oryginału: Der Tod kam immer montags. Verfolgt als Kriegsdienstverweigerer im
Nationalsozialisums. Eine Autobiografie
Pod redakcją Hansa Hessego
Przełożyła: Aleksandra Boczek
Korekta: Stanisław Chopkowicz
ISBN: 978-83-61387-16-9
Copyright © 2003 Klartext Verlag, Essen
Niemiecka Biblioteka Narodowa zamieściła tę publikację w spisie Niemieckiej Bibliografii
Narodowej; szczegółowe dane bibliograficzne można znaleźć w Internecie na stronie
http://dnb.ddb.de.
Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo A PROPOS
skr. poczt. 109, 53-350 Wrocław, tel.: 71/352 52 92, 0602 633 478, 0604 961 998
www.wydawnictwo-apropos.pl, e-mail: [email protected]
Wrocław 2008
Wydanie III
Skład i łamanie: Ewa Głogowska
Wszelkie prawa zastrzeżone.
All rights reserved.
Prawo do publikacji tej książki w języku polskim posiada Wydawnictwo A PROPOS.
Wydanie jej w całości bądź w części bez pozwolenia Wydawnictwa na piśmie, uważa
się za bezprawne i będzie podlegało karze. Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny,
mechaniczny), włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu
innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy.
Zdjęcie na okładce: Horst Schmidt
Projekt okładki: Ewa i Grzegorz Głogowscy
Dla upamiętnienia moich rodziców
Emmy i Richarda Zehdenów
z wyrazami miłości
Spis treści
Wstęp
7
I.
Gdańsk – aresztowanie
13
II.
Berlin-Alexanderplatz
18
III.
Berlin-Moabit
25
IV.
Na proces do Gdańska
35
V.
Znów w Berlinie-Moabit
39
VI.
Berlin-Tegel
55
VII.
Do komanda zewnętrznego
68
VIII. Przed Trybunałem Ludowym
72
IX.
Brandenburg-Görden – poczekalnia śmierci
88
X.
Moje drugie życie
96
Posłowie
104
Hans Hesse
„Biblia wystarczająco często podkreśla obowiązek
stawiania sprzeciwu wobec zwierzchności,
która nie cieszy się uznaniem Bożym”
Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy
w okresie reżimu hitlerowskiego
107
Zdjęcia
135
Bibliografia
142
Wykaz adresów internetowych z komentarzem
147
Wstęp
„My jesteśmy ostatnimi. Pytajcie nas!”1
Imre Kertesz
W MARCU 1997 ROKU zaproszono mnie, abym z okazji otwarcia
wystawy w Bad Herzbergu (Harz) wygłosił wykład na temat kobiecego obozu koncentracyjnego Moringen, położonego w okolicy Getyngi.
W wykładzie tym skoncentrowałem się głównie na historii prześladowań kobiet będących Świadkami Jehowy, ponieważ w tym obozie
stanowiły one bardzo wysoki odsetek ogółu więźniarek, a wystawa dotyczyła Świadków Jehowy w okresie narodowego socjalizmu.
Na tej uroczystości poznałem Horsta Schmidta. Organizatorzy
wystawy poprosili go oraz jego żonę Hermine, by jako naoczni świadkowie opowiedzieli o prześladowaniach Świadków Jehowy w okresie narodowego socjalizmu. Hermine Schmidt więziono w obozie zagłady
Stutthof w pobliżu Gdańska, a Horst Schmidt odmówił pełnienia służby wojskowej, w wyniku czego Trybunał Ludowy (Volksgerichtshof) pod
przewodnictwem Freislera skazał go na śmierć. Podobny wyrok otrzymała jego matka, Emmy Zehden, ponieważ ukryła dwóch młodych
mężczyzn i swojego syna, którzy nie chcieli wstąpić do armii. Emmy
Zehden stracono w więzieniu Berlin-Plötzensee. Ulica biegnąca wzdłuż
dzisiejszego muzeum została nazwana od jej imienia i nazwiska.
1 Wypowiedź laureata nagrody Nobla z okazji wręczenia nagrody Hansa Sahla w dniu
9 października 2002 roku w Berlinie, Wolf Scheller, „Erinnerung an das Überleben”, w: Kölner
Stadt-Anzeiger, 11.10.2002, s. 34.
7
8
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Co prawda znałem miejsce egzekucji w Berlinie-Plötzensee oraz nazwisko Emmy Zehden, ale dopiero tego wieczora dowiedziałem się, że ta
kobieta była Świadkiem Jehowy, że jej syn – Horst Schmidt – przeżył,
a zdecydowaną większość osób skazanych za odmowę służby wojskowej
w okresie narodowego socjalizmu stanowili Świadkowie Jehowy.
W auli gimnazjum zebrało się ponad 500 osób. A jednak gdy małżonkowie zaczęli opowiadać, na sali zapadła pełna wyczekiwania cisza.
Głęboko poruszył mnie ten nacechowany powściągliwością i zadumą
sposób, w jaki Horst Schmidt powierzył nam dzieje swego życia
z okresu nazizmu. Jego słowom towarzyszyło sporo niedopowiedzeń.
Wielu zdarzeń nie opowiedział szczegółowo, ale jedynie o nich wspomniał, nakreślił w zarysach, opisywał tym oszczędniej, im bliżej był sedna sprawy: o celi śmierci w Brandenburgu-Görden i jego graniczącym
z cudem przeżyciu, czego już nie zdołał ubrać w słowa. Jego gesty i wyraz twarzy nie pozostawiały cienia wątpliwości, jak bolesne uczucia
wyzwoliły w nim tego dnia wspomnienia, które jednak przekazał nam,
publiczności. Nie próbował ukrywać, że walczy ze łzami, że wspomnienia wciąż sprawiają mu ból.
Tego wieczora Horst Schmidt opowiadał, jak on i jego rodzice zostali Świadkami Jehowy; opisywał swoje życie pod zakazem, gdy był
ścigany przez gestapo; ukrywał się w mieszkaniu pewnej Żydówki, leżącym nad mieszkaniem jego rodziców, do którego nie wolno mu było
wejść. Wyjaśnił powody swojej decyzji o odmowie służby wojskowej,
choć w pełni liczył się z wyrokiem śmierci w przypadku wytropienia
go. Nakreślił nam swoją działalność w charakterze kuriera, gdy po całych Niemczech rozprowadzał publikacje zakazanej społeczności religijnej, a także jak poznał w Gdańsku swoją przyszłą żonę Hermine.
Mówił o „szaleństwach” takiej miłości „w takich czasach”; opowiadał,
że jego matka, Emmy Zehden, ukrywała w swojej altance w Berlinie innych współwyznawców, którzy odmówili służenia w armii, oraz że o jej
egzekucji dowiedział się dopiero podczas rozprawy sądowej przed Trybunałem Ludowym. Od tego momentu było mu w zasadzie wszystko
Wstęp
9
jedno – jakże często zadawał sobie pytanie, czy słuszna jest decyzja
o odmowie służby wojskowej i przez to narażaniu się na utratę życia.
Bo nie chciał umierać. Wyznał nam również, że teraz nie odczuwa żadnej uzasadnionej ulgi z tego powodu, że przeżył, bo właściwie to powinien był wtedy umrzeć.
Gdy tamtego wieczora wracałem do domu, naturalnie myślałem
o tym, by w krótkim czasie ponownie móc się zapoznać z przeżyciami
Horsta Schmidta, teraz już w pisemnej formie. Jako historyk interesowałem się tym zawodowo, ale ze względu na osobistą odmowę służby
wojskowej moje zainteresowania leżały również w sferze prywatnej.
Przez lata nasze drogi krzyżowały się z okazji różnych uroczystości
urządzanych w kraju i za granicą. Raz po raz głęboko poruszały mnie
opowiadania Horsta Schmidta, a chociaż mniej więcej znałem zasadniczą treść jego wypowiedzi, to jednak stale odnajdywałem w nich
szczegóły, które wzbogacały moje wyobrażenia o jego życiu. Dlatego
po tych uroczystościach zapytałem Horsta Schmidta, kiedy zatem
można się spodziewać opublikowania jego wspomnień, i ku swojemu
zaskoczeniu wyczytałem z jego oczu ogromny sceptycyzm.
Wreszcie pod koniec lutego 2001 roku przy śniadaniu w hotelu
w Bernie prowadziliśmy ożywioną dyskusję na temat takiego projektu.
Horst Schmidt opowiadał mi, że już o tym myślał, by uwiecznić na
piśmie swoje przeżycia z okresu narodowego socjalizmu, ale niestety,
wielu rzeczy po prostu nie może sobie przypomnieć, co jego samego
dziwi, a nawet złości i każe mu wątpić. Nawet jeśli tak bardzo się stara,
to ma wrażenie, jak gdyby właśnie w takim samym stopniu wspomnienia się zacierały i to niewymownie go męczy. Szczególnie zastanawia
się, dlaczego niewiele pamięta z pobytu nie tylko w celi śmierci,
ale również w wielu innych celach, w których go przetrzymywano.
Rozmawialiśmy o czymś, co można nazwać „strachem ofiary przed
zapomnieniem”2, o możliwościach i próbach, sposobach ujęcia tematu
2 „Kertesz również jest owładnięty strachem ofiary przed zapomnieniem – obsesją, którą
dzielił z więźniem Buchenwaldu, Jorgem Seprunem”, w: tamże.
10
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
i formach, strukturach i pobudkach. Tak oto powstała niniejsza książka. Jest ona rezultatem nacechowanej szczerością samoanalizy i wewnętrznego upewniania się, a także związanego z tym męczącego
procesu ciągłego przywodzenia na pamięć i ciągłego zapominania.
Podczas pracy nad tekstem publikacji uzgodniliśmy, że moim zadaniem powinno być uzupełnienie autobiografii uogólnionymi danymi co do – być może – mniej znanych aspektów tematu: historii prześladowań Świadków Jehowy w okresie nazizmu, ale przede wszystkim
problematyki odmowy służby wojskowej podczas narodowego socjalizmu i szkicu genezy artykułu 4, paragrafu III konstytucji: „Nikt nie
może być wbrew swojemu sumieniu zmuszony do służby wojskowej
z bronią w ręku”.
Świadkowie Jehowy odmawiający służby wojskowej w okresie narodowego socjalizmu nie mają nic wspólnego – również sami tak twierdzą –
z prekursorami pacyfizmu. Z drugiej strony jednostronne wzmianki,
jakoby Świadkom Jehowy chodziło jedynie o zachowanie neutralności
politycznej, przesłaniają okoliczność, że w czasach „powszechnego snu
sumienia” jako chrześcijanie odmawiali(by) użycia broni przeciwko
bliźnim i narodom oraz że ich postępowanie w erze nazizmu pozostawiło trwały ślad na historii Federalnej Republiki Niemiec.
Temat „odmowy służby wojskowej w okresie narodowego socjalizmu” zachęca obecnie do zajęcia stanowiska w kwestii dzisiejszych
tendencji i wydarzeń. Jednakże każde pokolenie musi znaleźć swoje
odpowiedzi na pytania swoich czasów. Biografie w rodzaju publikacji
Horsta Schmidta oraz wypytywanie naocznych świadków mogą nam
pomóc w znalezieniu odpowiedzi i przeciwstawieniu się presji do robienia tego, co wszyscy.
Hürth, marzec 2003
Hans Hesse
Horst Schmidt w 1945 roku (zdjęcie prywatne)
11
I. Gdańsk – aresztowanie
POCIĄG wjechał na Dworzec Główny w Gdańsku. Jak zawsze
w tamtych czasach przybył z opóźnieniem. Podróż z Berlina do
Gdańska przez Szczecin, Słupsk i Gdynię była długa – odległość wynosiła gdzieś z 600 kilometrów. Sześćset kilometrów naznaczonych
niepokojem oraz mieszanką lęku, strachu i trwożliwego pytania, czy
również tym razem się uda. Udało się. Policja mnie nie złapała, a nawet – co wydało mi się dziwne – w ogóle jej nie widziałem. Najniebezpieczniejszym miejscem była zawsze Gdynia. Regularnie wsiadała tu kontrola wojskowa. Wiedziałem o tym, wyglądałem przez okno
i patrzyłem, jak z przodu wsiadają policjanci, szedłem więc do ostatniego wagonu w nadziei, że nie uda im się skontrolować całego pociągu. Teraz od Gdańska dzieliła mnie już niewielka odległość. Ale
czasem wysiadałem, by pojechać następnym pociągiem. Pytanie:
„Jaką decyzję podejmiesz?” zawsze było trudne, a nawet jeśli dotychczas mi się udawało, to z pewnością tylko dzięki temu, że chroniła
mnie jakaś siła wyższa.
Teraz więc stałem na peronie gdańskiego dworca. Musiałem przebrnąć przez jeszcze jeden krytyczny moment – kontrolę biletów.
Z chwilą, gdy udało mi się ją wyminąć, mogłem odetchnąć z ulgą, bo
zaraz znikałem na ulicach Gdańska. W tym mieście ciągle panował
żywy ruch i na ulicach było wielu przechodniów. Dlatego z małą walizką nie wyglądałem podejrzanie, a wewnętrzne napięcie powoli
ustępowało.
Czekało nas radosne spotkanie. Jak długo się nie widzieliśmy?
Cztery tygodnie, a może nawet pięć? Jak długo się znaliśmy?
13
14
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Chyba mniej więcej osiem miesięcy. Z pewnością osiem miesięcy, ale
po tygodniach rozłąki spotykaliśmy się tylko sporadycznie. I znów tylko na trzy lub cztery dni, a jeśli się udało, to i na cały tydzień.
W Gdańsku u jej rodziców znalazłem kwaterę. Tak się poznaliśmy,
tak się pokochaliśmy. Miłość? Czy w ogóle wolno sobie pozwolić na
miłość w czasach wojny, w czasach udręki, kiedy śmierć panoszy się
dookoła niczym ryczący lew? Już cztery lata działałem nielegalnie,
nie mając w kieszeni żadnego dokumentu ani żadnej kartki żywnościowej. Żyłem z tego, na czym innym zbywało, o ile na czymkolwiek
mogło im zbywać, i byłem za to wdzięczny. Poszukiwano mnie i czułem się jak ścigane zwierzę. Ścigany przez gestapo, które deptało mi
po piętach. Co więc w mojej sytuacji miała do powiedzenia miłość?
Czyż nie świadczyło to o lekkomyślności – przecież jak w takich warunkach można przywiązywać do siebie drugiego człowieka? Czy nie
oznaczało to braku odpowiedzialności? Ale gdzie w tamtych czasach
podziały się odpowiedzialność i rozsądek? Czy wojna była rozsądna,
czy rozsądne było uśmiercanie ludzi, wypędzanie ich z mieszkań i domów, by prześladować ich w obozach koncentracyjnych? Również
rozsądek poległ na wojnie.
Byliśmy młodzi, a ona była tak śliczna, tak spontaniczna i tak urocza.
Wprost nie mogłem się w niej nie zakochać. Nie powinienem był tego uczynić, a jednak to zrobiłem. Nierozsądnie i szaleńczo, bo cóż
mogłem znaczyć? Ścigano mnie i szczuto jak zwierzę, wręcz umierałem z tęsknoty za odrobiną spokoju, bezpieczeństwa i miłości. Ale
czy w tamtych czasach miłość miała jakiekolwiek szanse, czyż nie
była zupełnie skazana na niepowodzenie?
Ale my nie przeszliśmy koło siebie obojętnie. Połączyło nas coś niepowtarzalnego: przede wszystkim wspólna wiara, wspólna walka o tę
wiarę, którą pragnęliśmy zachować, nawet jeśli coś stało nam na
przeszkodzie. Później wspólna działalność na rzecz tej wiary. Zachwycił mnie jej zapał. Znów przywiozłem z Berlina kilka naszych
Gdańsk – aresztowanie
15
czasopism, „Strażnic”, które następnie przepisywaliśmy na matrycach i później powielaliśmy. Była to dosyć niebezpieczna praca
z uwagi na odgłosy.
Przebywałem wtedy w Gdańsku jakieś dwa dni. W zielone świątki,
13 czerwca 1943 roku, znienacka rozległ się głośny i przenikliwy
dzwonek do drzwi. Gestapowcy dobijali się do nich, jak gdyby chcieli je wyważyć. Już nie pamiętam, kto w końcu otworzył drzwi. Ale
wtargnęli do środka, oderwali nas od siebie i ryknęli: „Wreszcie cię
mamy, już wystarczająco długo miałeś nas za błaznów”. Zaraz też
spadły na mnie wszelkie możliwe groźby i szyderstwa. Związali mi
ręce i wyładowali swoją złość, okładając mnie kopniakami i uderzeniami. Zapanował straszny chaos. Na ulicy stało kilka samochodów,
w które załadowali nas wszystkich – moich przyszłych teściów, ich
córkę, a moją sympatię, oraz mnie. W taki sposób dotarliśmy do więzienia gdańskiego gestapo.
Jeszcze dzisiaj rozmyślam nad tym, jak doszło do naszego aresztowania. Czasem wydaje mi się, że policja państwowa w Berlinie wpadła
na nasz trop. Nie mówię, że zostałem zdradzony. Mówienie o zdradzie
świadczyłoby o wielkiej lekkomyślności i natychmiast będę oponował,
jeśli gdzieś padnie to słowo. Ten, kto miał do czynienia z gestapowskimi metodami śledztwa i tortur, z pewnością przyzna mi rację. Możliwe, że wykryto mnie już w Berlinie i śledzono. Niewykluczone, że
gestapowcy czekali na mnie na dworcu w Gdańsku i podążali za mną
aż do mojej kwatery. Ale kto mógł o tym wiedzieć? A może policjanci
stali przed domem mojego gospodarza, którego adres zdobyli w jakiś
sposób? Być może czekali już całymi dniami, bo nie mogli ustalić
konkretnego terminu – ja nigdy nie uzgadniałem dokładnej daty.
Chyba na zawsze pozostanie to zagadką, której dotychczas nie zdołałem rozwiązać.
16
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Po przybyciu na komendę gestapo natychmiast nas rozdzielono. Ja
zaraz zostałem zabrany na przesłuchanie. Pokój, do którego mnie
wprowadzono, nie miał prawie żadnych mebli oprócz kilku krzeseł
i kilku stołów. Ale do tego przesłuchania nawet one okazały się
zbędne. Gestapowcy powitali mnie szyderczymi słowami: „Oto nadchodzi książę pokoju”. „Już wystarczająco długo cię szukaliśmy, ale
jak dotąd wszystkich udaje nam się dostać w swoje ręce”. To nieprawda, bo podczas późniejszego przesłuchania dowiedziałem się,
że w samym Berlinie poszukiwano około 10 000 osób. Nie kazali
mi usiąść. Oni również stali. Jeden przede mną, drugi za mną.
Ustawili się tak celowo, bo na pierwsze pytanie, jakie zaraz padło,
nie oczekiwali żadnej odpowiedzi. Dostałem uderzenie, które
odrzuciło mnie w tył ku stojącemu za mną gestapowcowi. Ten uderzył mnie w przeciwnym kierunku, tak iż dla obu urzędników stałem
się piłką do gry. Nie mogło to trwać długo, bo upadłem na ziemię.
Próbowałem wstać i udało mi się to, ale następne uderzenie zaraz
zwaliło mnie z nóg. W końcu pozostałem na podłodze. Zrezygnowali. Obrzuciwszy mnie stekiem gróźb, kazali mnie odprowadzić.
Gdzieś na korytarzu musiałem natknąć się na Hermi, moją późniejszą żonę. Ja wówczas wcale sobie tego nie uświadamiałem. Dopiero gdy po latach znów się zobaczyliśmy, powiedziała: „Wyglądałeś
tak, że ledwo cię rozpoznałam”. Teraz – siedząc samotnie w celi –
zupełnie się załamałem.
Dwa dni później znów siedziałem w pociągu w specjalnym przedziale, razem z tymi dwoma urzędnikami, którzy z mojego powodu przybyli z Berlina. Osobliwa sytuacja. Miałem wrażenie, jakby w ogóle
mnie nie było. Po prostu nie istniałem, wcale mnie nie zauważano,
nie nosiłem też kajdanek na rękach. Wszystko miało wyglądać możliwie jak najmniej podejrzanie. Prowadzili ze sobą ożywioną rozmowę, ale ze mną nie zamienili ani słowa. Z przyjemnością raczyli się
też swoim prowiantem, ale mój głód ich nie obchodził. Nie dostałem
z tego ani krzty. Po jakimś czasie z powrotem znalazłem się
Gdańsk – aresztowanie
w Berlinie. Na Dworcu Szczecińskim powitali mnie umundurowani
funkcjonariusze więzienni i zawieźli więźniarką, który Berlińczycy
zawsze nazywają „Grüne Minna”, do osławionego więzienia na
„Alexanderplatz”.
17
II. Berlin-Alexanderplatz
SIEDZIAŁEM więc w celi więzienia „Alex”. W ciągu czterech lat
nielegalnego życia musiałem się przecież oswoić z myślą o aresztowaniu. Ale teraz nastała rzeczywistość, która różniła się od wyobrażenia, jakie miałem wcześniej. „Alex” był sławny. Zaliczał się do
więzień przejściowych. Pobyt w nim najczęściej nie trwał długo. Brakowało tam wszystkiego, w co pod względem czystości i porządku
obfitowało każde normalne więzienie śledcze.
Siedziałem na taborecie i czekałem. Od czasu do czasu strażnik
przechodził korytarzem, od czasu do czasu zaglądał do celi przez judasza w drzwiach. To nieprzyjemne stale czuć się obserwowanym.
Panowała cisza. Niekiedy rozlegał się brzęk kluczy strażnika. Jakieś
drzwi się otworzyły i wyprowadzono kogoś na przesłuchanie. Byłem
sam, ale kiedyś przeczytałem, że samotność to sala audiencyjna Boga. Towarzyszyła mi więc samotność, dlatego miałem czas na rozmyślania. Nieustannie cisnęła mi się do głowy jedna myśl: kiedy
mnie zabiorą, kiedy przyjdzie moja kolej? Jak przebiegałoby takie
przesłuchanie, może podobnie jak to pierwsze w Gdańsku? Ale chyba nie, w taki sposób do niczego nie dojdą, przecież muszą mi zadać jakieś pytania. Ale – o co mogą mnie zapytać? Przepisywałem
i rozpowszechniałem „Strażnice”, zakazane publikacje. Od kogo je
odbierałem? U kogo gościłem, gdzie spałem? Właśnie tych pytań się
obawiałem. Kogo znałem z moich współwyznawców? Czy zdołam
wytrwać? Wierzyłem w Boga, znałem i czciłem Jego imię Jehowa,
chciałem być Jego świadkiem i wiedziałem, że nie ma nic lepszego
niż Jego przykazania. ‘Miłuj Boga nade wszystko, a swego bliźniego
18
Berlin-Alexanderplatz
19
jak siebie samego’ oraz ‘Nie zabijaj’. Dlatego się tu znalazłem – nie
chciałem i nie mogłem być żołnierzem, a co za tym idzie, zabijać
ludzi. Po mojej stronie stał Bóg, wiedziałem o tym. Ale czy miałem
wystarczająco silną wiarę? W tamtych czasach pozostawało nam
stosunkowo mało możliwości, by umacniać się w wierze. Znaliśmy
niewiele osób, które również były „Badaczami Pisma Świętego”,
a ówczesna odrobina literatury z pewnością nie przypominała
duchowego raju. Pewnie, że mieliśmy Biblię, ale niektóre rzeczy rozumieliśmy z trudem. Tylko że wypowiedź: „Nie zabijaj” nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Tak więc Bóg stał po mojej stronie, na
Niego pragnąłem i mogłem się zdać. W końcu człowiek nie jest aż
tak bezradny, gdy ma po swojej stronie Najwyższego we wszechświecie. Do Niego można się zwracać w modlitwie, zawsze można
mieć do Niego przystęp. Czy powinno się wypaczać odwieczne
nauki i wartości duchowe tylko dlatego, że wymaga tego chwilowa
konieczność? Nie chciałem tego zrobić. W czasie nielegalnej działalności w pełni polegałem na Bogu i dalej chciałem na Nim polegać.
Klucz z brzękiem przekręcił się w zamku. Rozmyślanie – a może było to zaledwie „dumanie”? – sprawiło, że straciłem rachubę czasu.
Przede mną stał kalifaktor*, trzymając w ręku tacę z kromkami chleba posmarowanymi margaryną i faktycznie obłożonymi słynną
„Goldleiste”, plastrem sera rodem z gór Harz. Raz w tygodniu
w „Alexie” miał się pojawiać ser z Harz, wiedziałem o tym, ktoś mi
to opowiadał. Zgadzało się! Drugi kalifaktor wydał mi kawę albo
coś, co miało ją przypominać. Później ponownie przyszedł dozorca,
klucz z brzękiem przekręcił się w zamku i znów zostałem sam. Tylko
że ta odrobina chleba znikła stanowczo za szybko.
Dni upływały, czas mijał. Pusta ściana celi stała się dla mnie książką. Co tam wyryto igłą albo gwoździem? „Karl był tutaj 21.10.41”.
* Kalifaktor (w żargonie więźniów): więzień roznoszący jedzenie do cel lub wykonujący inne
prace na oddziale więziennym (przyp. tłum).
20
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Kto to? Kim był Karl? „Fritz był tutaj 2.2.42”. A Fritz? Jakiego
przestępstwa dopuścili się ci dwaj? Może to kryminaliści, więźniowie
polityczni albo homoseksualiści? Bo nie mogłem sobie wyobrazić,
żeby to byli Świadkowie Jehowy. „Badacze Pisma Świętego” nie
niszczyliby w ten sposób ścian, przynajmniej ja tak uważałem. A może jednak? Ktoś przypomniał sobie Goethego i napisał: „Kto nigdy
nie jadał swego chleba ze łzami, kto nigdy płacząc nie siedział na
łóżku zmartwiony całymi nocami, ten nie zna was...”. Widocznie
przeszkodzono mu, bo w tym miejscu tekst się urywał.
Spoglądałem w górę w kierunku okna, by ogarnąć wzrokiem cząstkę nieba, cząstkę wolności. Okno mieściło się ponad linią wzroku
i miało od środka kraty. Czy niebo było błękitne, czy szare? Nie dało się tego rozpoznać, bo okna nikt nigdy nie mył. Gdybym chciał
wyjrzeć na dziedziniec, musiałbym wejść na taboret. Ale to było zakazane pod groźbą surowej kary, a na zewnątrz i tak nic nie nadawało się do oglądania.
Jeśli istniało coś, czego miałem tutaj w nadmiarze, był to czas.
Ale co można zrobić z czasem, gdy jest się zamkniętym w celi, pozostawionym samemu sobie i pozbawionym wszelkich możliwości?
Zawsze byłem kimś w rodzaju „mola książkowego”. Ale tu nie miałem niczego do czytania. Chciałem mieć jakieś zajęcie. Tu jednak
nie dawano żadnego zajęcia. Tu skazywano na otępienie. Z pewnością zamierzano doprowadzić do tego, żeby aresztowany przestał
logicznie myśleć. W każdym razie ja, niespełna dwudziestotrzylatek,
przeczuwałem, że może do tego dojść.
Jak poznałem Hermi? Coś od razu mnie do niej przyciągnęło, a nie
powinienem do tego dopuścić. Miłość zapewne może być silniejsza
niż rozum. Spacerowaliśmy ulicami Gdańska, wzdłuż Motławy. Zapadła zimna, przejrzysta zimowa noc. Gwiazdy iskrzyły się z daleka, ale
latarnie uliczne były zgaszone. To normalne podczas wojny – światło
Berlin-Alexanderplatz
21
zdradzałoby wrogowi cel. Statki lekko kołysały się na wodzie, a przed
nami sławny Żuraw wznosił się w mroku do nieba. Ale my byliśmy
sami i ogarniało nas uczucie szczęścia. Nie mówiliśmy wiele, a jednak
powiedzieliśmy sobie wszystko. Jedno jej wtedy wyznałem: „Jeśli
przetrwamy ten czas bez szwanku, to się z Tobą ożenię”. Popatrzyła
na mnie, ale nie powiedziała „tak”. Nie chciała wyjść za mnie tylko
dlatego, że obiecała. Poszliśmy dalej. Minął nas patrol. Nie musieliśmy udawać zakochanej pary, bo nią byliśmy. Dlatego zostawili nas
w spokoju. Miłość w mrocznych czasach. Miłość i strach, jak mogą
w ogóle do siebie pasować?
Stogi w pobliżu Zatoki Gdańskiej. Równa, wpadająca w morze plaża i fale Bałtyku. Za nimi wydmy z najdelikatniejszym białym piaskiem, jaki można było sobie w ogóle wyobrazić. I wszystko w jasnych
promieniach słońca. Żywej duszy dookoła jak wzrokiem sięgnąć, tylko Hermi i ja! Wolność! Czy była to wolność, skoro wszędzie czaił się
strach? Mogła się skończyć już za wydmami. Dalej las Wrzeszcza.
Mieszkali tam dziadkowie Hermi. Spacerowaliśmy po lesie, byliśmy
tylko dla siebie. Zresztą nikogo nie potrzebowaliśmy. Poszliśmy również na molo w Sopocie. Można się tak wspaniale zamarzyć, patrząc
na Bałtyk. Czy te marzenia się urzeczywistniły? Minęły lata, zanim
mogliśmy kształtować je od nowa. Nie był to czas ani na szczęście, ani
na miłość. Nastał czas niepewności, niebezpieczeństwa, udręki
i śmierci.
W zamku od drzwi mojej celi znów przekręcił się klucz, a drzwi nagle się otworzyły. Przede mną stanął strażnik i rozkazał: „Wystąpić,
na przesłuchanie”. Ciągle liczyłem się z tym, że ono nadejdzie, ale
teraz pomyślałem o przesłuchaniu w Gdańsku i ogarnął mnie
strach. Jak będzie przebiegać to przesłuchanie?
Było dwóch funkcjonariuszy, zresztą jak zawsze. Powitali mnie
słowami: „W żaden sposób nie próbuj odmawiać odpowiedzi,
22
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
nie próbuj nas też okłamywać. Wiesz dobrze, że nie robimy sobie
zbędnych ceregieli, możesz sobie wiele zaoszczędzić. Tak więc chcemy wiedzieć: Kto dał ci ‘Strażnice’?” Milczałem, bo co miałem powiedzieć. Wtedy zaczęli krzyczeć albo ściślej mówiąc, wydzierać się
na cały głos. Nie odpowiedziałem, dlatego uderzyli mnie, i to nie
raz. Teraz wymieniali mnóstwo nazwisk i pytali: „Znasz ich?”. Osłupiałem, bo wiedzieli naprawdę o wielu braciach, niektórych nie znałem nawet osobiście. Ale wielu siedziało już w więzieniach i obozach
koncentracyjnych. Spróbowałem wybiegu i wymieniłem kilku z nich.
Oczywiście nie dali się na to nabrać. „Potrafisz dobrze kłamać, bo
od nich nie mogłeś dostać czasopism”. Znów stałem się piłką do
zabawy dla tych dwóch gestapowców – ku mojemu szczęściu nie
‘bawili’ się mną tak bezlitośnie, jak na pierwszym przesłuchaniu. Co
miałem zrobić? Przecież nie chciałem nikogo wydać. Wtedy przyszła
mi do głowy pewna myśl. Powiedziałem, że sprowadzałem czasopisma ze Szwajcarii. Nie przypuszczałem, że mi uwierzą, ale miałem
nadzieję, że będę miał chociaż odrobinę wytchnienia, kilka minut
spokoju, w których przestaną mnie bić. Zdarzyło się jednak coś niezwykłego. Zaprowadzili mnie do innego pokoju i przekazali strażnikowi. Najwidoczniej musieli coś ze sobą omówić. Tego dnia już
więcej ich nie zobaczyłem. Strażnik zaprowadził mnie wreszcie do
mojej celi.
Jakże nędzna była to cela! Ale w tej chwili cieszyłem się, że jest i że
mogę zostać w niej sam. Musiałem znów do siebie dojść, zebrać myśli, zadać sobie pytanie: „Czy wszystko zrobiłeś dobrze?”. Tak to jest,
potrzeba czasu, by móc odnaleźć się w rzeczywistości.
Strażnik przyprowadził ze sobą kalifaktora, który przyniósł mi jedzenie. Tego się nie spodziewałem, bo pora obiadu już dawno minęła.
Wysunąłem więc swoją miskę i dostałem zupę. Zupę kartoflaną albo... coś w tym rodzaju. W każdym razie na swoje własne szczęście
mogę powiedzieć, że jedzenie nie było dla mnie takie ważne. Z tego
powodu cierpiałem najmniej, nawet gdy moja waga przy takim
Berlin-Alexanderplatz
wzroście spadła poniżej 49 kilogramów. Ale dawały mi się we znaki
inne rzeczy: na przykład fatalne warunki higieniczne. Ale teraz coś
uległo zmianie, coś mi nie pasowało. Czułem się odrażająco. Na
całym ciele, również na głowie, odczuwałem świąd. Ku swojemu
nieszczęściu miałem na sobie siatkowy podkoszulek, w którym znalazłem czarne, ruchliwe kropki. Doszedłem do wniosku: „To muszą
być wszy”. Dotąd nigdy nie miałem do czynienia z podobnymi insektami. Należało je usunąć. Tak więc zabrałem się do pracy, ale mimo
wielogodzinnego szukania, szukania i znajdowania nie udało mi się
ich zlikwidować, było ich raczej coraz więcej. Mimo wszystko również do wesz można się przyzwyczaić. Ja musiałem.
Nastał późny wieczór, dzień prawie minął, gdy zazgrzytało w zamku
i strażnik znów stanął przede mną, mówiąc: „Schmidt, wychodzić,
na przesłuchanie”. Zatkało mnie, bo teraz, wieczorem, nie mogło to
oznaczać niczego dobrego. O tej porze niczego się już nie spodziewano. Urzędowy czas pracy minął. Ale tutaj nic nie toczyło się zwykłym trybem, dlatego bardzo szybko znów stanąłem przed znanymi
mi gestapowcami. W całym budynku panowała złowieszcza, przerażająca cisza. Nie zadali sobie trudu na żadne wstępy. Zaraz obrzucili mnie wyzwiskami. „Ty lumpie, o mały włos byśmy się dali nabrać.
Chcieliśmy z tobą jechać na szwajcarską granicę, żebyś nam pokazał, skąd odbierałeś tam ‘Strażnice’. Tymczasem ustaliliśmy, że to
się nie zgadza. Dostawałeś je z innego miejsca. To już wiemy”. Rzucali mną tu i tam, bili mnie, aż w końcu upadłem na krzesło. To
wszystko działało tak przytłaczająco, a na zewnątrz z pewnością
ściemniło się już na dobre. Pokój był skromnie urządzony, wyposażony w biurka i leżące na nich przybory, krzesła i regały z niekończącymi się aktami. Okna – zaciemnione, przecież szalała wojna.
Zwisające z sufitu, proste lampy z zielonymi kloszami, jak sądzę,
oraz cienie obu urzędników, poruszające się po ścianach – wszystko to wyglądało strasznie i przerażająco. A jednak wkrótce zupełnie przestałem cokolwiek dostrzegać. Słyszałem głosy, ale nie
23
24
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
rozumiałem słów, jakie padały. Zapewne odczuwałem uderzenia,
kopniaki i ciosy, ale przestało to docierać do mojej świadomości.
Wszystko stało się dla mnie tak odległe i bez znaczenia.
W końcu oni też się poddali. Z pewnością już nic nie mogli ze mną
począć. Marne „nie” lub „tak” – to wszystko, co mogliby ode mnie
usłyszeć. Dyżurujący funkcjonariusz odprowadził mnie do celi, rzucił na pryczę i jeszcze przez długi czas byłem zupełnie bez życia,
wciąż jeszcze tęskniąc za odrobiną spokoju. Strażnik nie powiedział
ani słowa, z pewnością znał ten rodzaj przesłuchań, może miał nawet trochę współczucia. Dawno minęła północ. Później przesłuchiwano mnie jeszcze kilka razy, jednak bez takiego maltretowania.
Obrzucano mnie tylko stekiem wyzwisk i gróźb, ale nie padło już ani
jedno uderzenie. Przesłuchiwania odbywały się tylko w normalnych
godzinach pracy. Śledztwo zapewne poszło w innym kierunku.
III. Berlin-Moabit
„GRÜNE MINNA” stała już na dziedzińcu. Wyprowadzono mnie
z celi i wsadzono do więźniarki. Znajdowali się w niej jeszcze jacyś
więźniowie, ale żaden z nich nie wiedział, dokąd nas wywożą. Można
było tylko przypuszczać, że do jakiegoś więzienia śledczego, prawdopodobnie do Moabit. I tak też się stało. Ja cieszyłem się z jednego:
wymknąłem się gestapowcom. Od tej pory podlegałem wymiarowi
sprawiedliwości. Oczywiście tu też panowała taka sama ostra „dyscyplina”, ale wszystko przebiegało zgodnie z „prawem”. Nie było żadnych „aktów samowoli”.
Przekazano mnie w ręce dyżurującego funkcjonariusza, który zaprowadził mnie do specjalnego pomieszczenia, gdzie miałem dostać
strój więzienny. Było to konieczne, ponieważ nie zmieniałem mojej
bielizny, koszuli itp. od dnia aresztowania. Stanąłem więc przed kalifaktorem pracującym w magazynie odzieży, który nagle zawołał:
„Przecież ten człowiek ma wszy!”. Natychmiast wszczęto akcję.
W więzieniu Moabit nie chciano mieć wesz, coś takiego było tu nie
do przyjęcia. Natychmiast zabrano moje ubranie i odesłano je do
odwszenia. Zostało wydezynfekowane i ujrzałem je ponownie dopiero w dniu mojej rozprawy przed Trybunałem Ludowym. Później
zaprowadzono mnie pod prysznic. Cóż za ulga, cóż za nieopisana
rozkosz poczuć wreszcie po wielu tygodniach ciepłą wodę tryskającą
na ciało! Przez cały ten czas tak bardzo tęskniłem za kąpielą albo
prysznicem. O ile sobie dobrze przypominam, w całym okresie
mojego aresztu brałem prysznic tylko dwa razy.
Później przyszedł fryzjer. Nie pozostawił na moim ciele ani jednego
włosa. Było to dla mnie upokarzające, ale przecież konieczne. Mogłem się cieszyć, że nareszcie pozbyłem się wesz. Siedziałem więc
25
26
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
w ubraniu więziennym w celi i chętnie bym zobaczył, jak wyglądam
z ogoloną głową. Ale lustra nie miałem.
I znów zaczęła się stara śpiewka: wynoszenie kubłów, śniadanie,
obiad, kolacja. Ponieważ nie zaciemniano cel, wraz ze zmierzchem
gaszono światło. Ta cela różniła się trochę od poprzednich. Była
czystsza. Codziennie musiałem zamiatać ją zmiotką. Na ścianach nie
widniały żadne napisy. Nie miałem więc nic do czytania.
Urodziłem się w Lübbecke. Nie było to znaczące miasto i nie zyskało na znaczeniu tylko dlatego, że w roku 1920 tam się urodziłem.
Również dzisiaj nie do końca uważam Lübbecke za swoje rodzinne
miasto. Stał się nim Berlin. Gdy dzisiaj ktoś mnie pyta, skąd pochodzę, zawsze odpowiadam: z Berlina.
Lübbecke to malownicza miejscowość położona na zboczu gór
Wiehengebirge. Wznoszą się one na wysokość około 300 metrów,
a więc ściślej mówiąc, są to pagórki. Ale pokrywają je piękne lasy. Ku
północy kraina ta jest otwarta i charakteryzuje się równinnym ukształtowaniem terenu; sięga aż do Morza Północnego i pokrywa ją wąska
sieć kanałów śródlądowych. Zwykły rynek otaczają kościół, ratusz
i szkoła. Miasto jest też trochę uprzemysłowione. Swego czasu znajdował się tam browar i fabryka papierosów. W okolicznych wioskach
w pracy chałupniczej kręcono papierosy. Wszystko inne było nastawione na rolnictwo, w tym wielkie gospodarstwa rolników, a także dwory.
Dom, w którym się urodziłem, dzisiaj już nie istnieje. Został rozebrany. Na jego miejscu wybudowano autostradę, która biegnie dookoła
miasta. Dzięki temu miejscowość ta stała się trochę bardziej ruchliwa.
W chwili mojego przyjścia na świat mój dziadek o imieniu
Windhorst od dawna już nie żył. Miał czworo dzieci: Wilhelma,
Mimi, Emmy i moją matkę, Friedę. Również wujka nigdy nie poznałem, ponieważ poległ w jednej z ostatnich bitew pierwszej wojny światowej. Trafiłem do babci. Nie do końca rozumiem, dlaczego rodzice
nie zajęli się moim wychowaniem. Może chodziło o trudności ekonomiczne, może podczas lat głodu po pierwszej wojnie światowej łatwiej
było wyżywić dziecko na wsi niż w wielkim mieście Berlinie.
Berlin-Moabit
27
Miałem mniej więcej trzy lata, gdy babcia zmarła. Trzy siostry,
w tym moja mama, spotkały się i zadały sobie pytanie, gdzie teraz ma
się podziać to dziecko, czyli ja. Najwidoczniej rodzice dalej nie mogli
się mną zaopiekować, zwłaszcza że w Berlinie urodził się mój młodszy
braciszek. Poza tym podobno nieprzerwanie i wniebogłosy krzyczałem: „Chcę do cioci Emmy do Berlina”. Mój krzyk został uwieńczony
sukcesem. Faktycznie poszedłem do Berlina do cioci Emmy, mojej
nowej mamy. Tak oto stałem się Berlińczykiem. Zamieszkałem
w dzielnicy Schöneberg. Tam na Kolonnenstraße ciocia Emmy miała
niewielkie mieszkanie. Na temat moich prawdziwych rodziców nie
padło już ani jedno słowo.
Berlin był wielki i interesujący, dlatego w nadchodzących latach
musiałem wyruszyć na podbój tego miasta. Z pewnością matka, przybywszy do Berlina, miała swoje problemy. Musiała pracować, musiała
zarabiać pieniądze i jak mogłaby się jeszcze mną zajmować. Gdy przeprowadziliśmy się do Charlottenburga na Rönnerstraße, dostałem
tatę. Jeszcze dziś pamiętam, że spadło to na mnie jak grom z jasnego
nieba, choć mama z pewnością starała się mnie na to przygotować.
W każdym razie był tata i nie miałem z nim żadnych problemów, chyba też natychmiast go zaakceptowałem. Tworzyliśmy więc prawdziwą
rodzinę i moim zdaniem dobrze, że tak się stało. Odczułem to szczególnie wtedy, gdy poszedłem do szkoły, co musiało nastąpić wkrótce potem. Byłoby mi bardzo przykro, gdyby wszyscy koledzy mieli tatę, a ja
nie. Wiem, że mama nie dałaby żadnych szans znajomości lub przyjaźni z mężczyzną, który nie zaakceptowałby w pełni „jej syna”.
Nawet dzisiaj rozmyślając nad tym wszystkim, dochodzę do wniosku, że Richard Zehden stał się dla mnie prawdziwym ojcem i nigdy
nie odnosiłem wrażenia, że nie jestem jego synem. Całkiem przelotnie
dotarło do mnie, że mój nowy tato jest Żydem, ale specjalnie się tym
nie przejąłem. Często zadaję sobie pytanie, co by się ze mną działo,
gdyby nie on. Był niemieckim Żydem i za takiego się uważał. Urodził
się w Magdeburgu w roku 1887. Do Berlina musiał przybyć już jako
młody człowiek. W pobliżu słynnego szpitala Charité jego rodzice posiadali lombard, który miał duże obroty, jak opowiadał raz tato. Na
klientelę składali się w przeważającej mierze studenci Charité i byli to
prawie wyłącznie synowie dobrze usytuowanych rodzin. Tak to
28
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
wówczas wyglądało i gdy rodzicielski czek przychodził z opóźnieniem
lub gdy przebierano miarę, lombard Zehdenów musiał udzielać kredytu. Ryzyko nie było bardzo wysokie, zawsze prawie wszystko udawało
się wykupić.
Więzi łączące tatę z jego domem rodzinnym były niemal równe zeru. Pojawiał się tam niezmiernie rzadko. Wzięto mu za złą monetę
zwłaszcza to, że poślubił chrześcijankę, nie-Żydówkę. Mama chyba
nigdy się tam nie pokazała, ja też nie.
Tak, co by ze mnie wyrosło? Jak wiele trudu musiał włożyć w moje wychowanie? Nie umiem sobie odpowiedzieć na te pytania.
Miałem dla niego wiele uznania, szacunku i miłości; nigdy o nim nie
zapomniałem. Jakże mocno musiał kochać moją mamę, żeniąc się
z nią, chociaż wiedział, że ma dziecko, które na dodatek nie jest jej
własne. Tato wywarł duży wpływ na mój sposób myślenia. Pokazał
mi, czym jest wolność – coś, czego potem w czasach nazizmu nie było. Takie myślenie jeszcze dziś pomaga mi z zapałem protestować
przeciwko wszelkiej presji. Każde ograniczenie mojej wolności osobistej jest dla mnie czymś podłym. Tolerancja to coś, czemu w swojej
hierarchii wartości przyznaję wysokie miejsce. Również ją wpoił mi
ojciec. To jemu w dużym stopniu zawdzięczam przygotowanie do
dorosłego życia.
Czekanie, myślenie, dumanie. Gdy samotnie siedzi się w celi, zachodzi niebezpieczeństwo poplątania myśli. Może to zmieszać, wręcz
zburzyć wnętrze człowieka. O czym myślisz, czego wyczekujesz?
Siedzisz tu sam, godzinami, dniami, miesiącami, bez rozmawiania
z drugim człowiekiem, czekasz, czekasz, czekasz. Na co? Na sprawiedliwość? Czy sprawiedliwość może istnieć w niesprawiedliwym państwie? Sprawiedliwość bez miłości czyni człowieka okrutnym. Miłości
nie mogłem się spodziewać, za to okrucieństw – bez wątpienia. Rozmyślałem nad swoją wiarą. Gdzieś przeczytałem, że wiara bez
miłości czyni człowieka fanatykiem. Ale jak można było miłować
tych, od których doznawało się krzywd? Ja w każdym razie nie
Berlin-Moabit
czułem się na to gotowy, przynajmniej na razie. Władza bez miłości
czyni człowieka brutalnym. Tak, tego zdążyłem już doświadczyć na
własnej skórze.
W pojedynczej celi stopniowo zatraca się poczucie czasu, a punktami orientacyjnymi stają się światło i ciemność. Krótko po kolacji,
mniej więcej o 18.00, gaszono światło. Śniadanie, obiad, kolacja –
według tego odmierzało się czas. Niektórzy więźniowie zaznaczali na
ścianach kreski.
Te nędzne cele więzienne! Na czas uwięzienia siedem cel stało się
moim przytłaczającym „mieszkaniem” i wszystkie wyglądały tak
samo. Pamiętam, że miały one trzy do najwyżej czterech metrów długości i półtora metra szerokości. Pod ścianą stało rozkładane łóżko
z siennikiem i twardą derką końską, ubraną w biało-niebieską, kratowaną pościel, którą nie wiem kiedy i czy w ogóle zmieniano. Było też
coś w rodzaju poduszki. Po przeciwnej stronie znajdowały się rozkładany stół i krzesło lub taboret, a także półka z blaszaną miską i łyżką. Nie pozwalano nam mieć noży ani widelców, zresztą ich nie
potrzebowaliśmy. W rogu obok drzwi stał cuchnący, odrażający
kubeł – klozetów ze spłuczką nigdzie nie było.
Tak więc godzinami przechadzałem się od drzwi do okna i z powrotem. Czułem się tak, jak zapewne czują się zwierzęta w klatkach.
Przecież nie dało się siedzieć nieruchomo na twardym krześle, a ruch
był konieczny. Jeśli komuś dopisywało szczęście, trzy razy w tygodniu
wyprowadzano go na pół godziny na spacer po dziedzińcu. Do czytania nie miałem nic. Gdy tylko usłyszałem w zamku zgrzyt klucza,
zrywałem się, ustawiałem się szybko pod oknem i meldowałem:
„Więzień śledczy Horst Günter Schmidt, uwięziony za osłabianie ducha bojowego armii, odmowę służby wojskowej i nielegalną działalność na rzecz Międzynarodowego Stowarzyszenia Badaczy Pisma
Świętego”. Według sędziego śledczego tak powinien brzmieć mój
raport i za każdym razem, gdy otwierały się drzwi celi, musiałem go
wyrecytować. Gdy otwierający drzwi funkcjonariusz już mnie znał,
29
30
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
najczęściej przerywał mi machnięciem ręki, ale mi nie wolno było
zapomnieć o tym obowiązku.
Upłynęło sporo czasu, zanim stanąłem przed sędzią śledczym, ale
naprawdę nie dało się nazwać tego przesłuchaniem. Zaledwie poinformował mnie, o co mnie oskarżono. Tak więc znów znalazłem się
w celi i teraz rozmyślałem o postawionych mi zarzutach. Odmowa
służby wojskowej oznaczała karę śmierci, nielegalna działalność pociągała za sobą najczęściej wysoką karę więzienia o zaostrzonym rygorze, a paragraf o osłabianiu ducha bojowego armii można było
podciągnąć pod wszystko. Zresztą liczyłem się z tym i pewnie też
znajdowałem się w takim nastroju, że wszystko przyjmowałem w otępieniu, jedynie zadając sobie pytanie: „Kiedy wyznaczą termin?”.
I znów przeprowadzka. Do Spandau! Nie byłem tym zachwycony.
Spandau! Przecież to już nie Berlin. To zaledwie przedmieścia Berlina. W dodatku mieszkańcy tej dzielnicy nie chcieli być Berlińczykami, przykładali dużą wagę do odrębności. Dopiero w roku 1920
zostali przyłączeni do miasta. I tam mieliśmy mieszkać? Ledwie zagrzałem miejsce w szkole Sybel, a teraz musiałem przenieść się do
innej. Uważałem to wszystko za czysty bezsens. Ale niestety, nikt się
mnie nie pytał o zdanie.
W tamtych czasach bardzo trudno było znaleźć mieszkanie. Raz
usłyszałem rozmowę moich rodziców. Zaproponowano im mieszkanie, które musiało być bardzo piękne. Mieli tylko zapłacić 500 RM*
odstępnego. Wówczas stanowiło to bardzo dużą kwotę, a my jej nie posiadaliśmy; poza tym przeprowadzka wiązała się z dodatkowymi
kosztami. Przenieśliśmy się więc do Spandau na Brüderstraße – do
mieszkania w nowym budownictwie, na parterze i z ogrzewaniem
węglowym. Pokoje nie były już tak wysokie, a mimo to od podłogi przeraźliwie ciągnęło. Znów usłyszałem od mamy: „Na dłuższą metę i tak
tu nie zostaniemy”.
* Reichsmark – ówczesna marka niemiecka, używana w Niemczech do roku 1945 (przyp.
tłum.).
Berlin-Moabit
31
Miałem więc za sobą erę Charlottenburga i Rönnestraße ze szkołą
Sybel, a teraz siedziałem w szkolnej ławce w Spandau. Łatwo się przyzwyczaiłem do nowych kolegów z klasy, jednak coś w nowej szkole
nie spodobało się rodzicom. Nie potrafię powiedzieć, co, ale zaczęli
mówić o przeniesieniu mnie do innej szkoły. Tak więc znów musiałem uczęszczać gdzie indziej. Tylko że w szkole, którą rodzice brali
pod uwagę, chłopcy i dziewczynki siedzieli na zajęciach razem – co
wtedy zdarzało się rzadko. Powstawało zatem pytanie, czy ta szkoła
nie propaguje za bardzo ducha komunizmu? Ale z drugiej strony czy
moja obecna szkoła nie popierała zbytnio ducha nazizmu? We wszys-tkich tych rozważaniach odsunięto mnie na bok, zresztą co w moim
wieku miałbym na ten temat do powiedzenia? Przecież w ogóle nie
znałem się na tych rzeczach. Tak więc pewnego dnia znów zmieniłem
szkołę. Teraz siedziałem w ławce z dziewczynkami i o dziwo, układało się wspaniale. Nie pojawiały się żadne problemy ani z mojej, ani
z ich strony. Dziewczynki zdążyły już zresztą przywyknąć do obecności chłopców i nie zachowywały się tak trzpiotowato i głupiutkio, jak
my, chłopcy, zawsze je sobie wyobrażaliśmy. Atmosfera była więc
bardzo przyjemna, szkoła – promienna i przyjazna, a nauczyciele
i uczniowie – tacy sami jak w każdej innej szkole.
Przypominam sobie jeszcze trzy- lub czterodniową wycieczkę klasową do Spreewaldu. Było to dla mnie coś nowego, coś, o czym nigdy
nie śmiałem nawet marzyć. To wspaniałe móc przez cały dzień pływać
łódką. Rzeka Spree rozwidla się w nieskończenie wiele dorzeczy
i zawsze jest coś nowego do oglądania. Do łodzi wskakiwały żaby,
dziewczynki przeraźliwie piszczały, a my, chłopcy, mieliśmy ubaw.
Spaliśmy opatuleni kocami na sianie w stodole, naturalnie dziewczynki oddzielnie. Czas mijał stanowczo za szybko, wszystko stanowczo za
szybko dobiegło końca.
Do tego czasu – miałem wtedy jakieś dziewięć czy dziesięć lat – otaczał mnie jakby wysoki mur ochronny. W bramie stali moi rodzice
i do środka nie przedostawało się nic, co mogłoby mi zaszkodzić lub
wyrządzić krzywdę. Nieba nie przesłaniała mi żadna chmura, a raczej
w pełni świeciło słońce. Ale później jakże ponuro zachmurzyło się
moje niebo! Nadciągnęły pierwsze złowieszcze chmury. Szedłem ze
szkoły do domu, na plecach niosłem tornister i cieszyłem się z wolnego
32
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
popołudnia. Oczywiście musiałem jeszcze odrobić pracę domową, ale
nie była taka trudna i dało się ją zrobić bez problemu. O wiele ważniejsze było pytanie, jak spędzić czas, i szedłem tak pogrążony w myślach.
Nagle zaczepił mnie jakiś zupełnie obcy mężczyzna. Chwycił mnie
za ramię i powiedział: „Jestem twoim ojcem i teraz pójdziesz ze mną”.
Osłupiałem. Najpierw nie miałem żadnego taty, potem dostałem jednego, a teraz nagle miałbym dwóch. W końcu coś tu nie pasowało i gdy tak
ciągnął mnie za sobą, narobiłem strasznego hałasu. Nie wiem, jak to się
stało, ale najwidoczniej ktoś poinformował moją mamę, bo nagle się zjawiła. Doszło do gwałtownej wymiany zdań, po czym zachowując jak
zwykle zimną krew, chwyciła mnie i zabrała do domu.
Mimo wszystko sprawa nie została ostatecznie załatwiona, bo ten
mężczyzna faktycznie był moim ojcem – o którym dotychczas nie
miałem najmniejszego pojęcia. Złapanie znienacka na ulicy i chęć zabrania do siebie to z pewnością nienajlepszy sposób na zdobycie
czyjegoś uznania. Ponieważ to nieuprzejme potraktowanie nie pomogło, moi biologiczni rodzice wystąpili do sądu z roszczeniem o wydanie im dziecka.
Rozprawy sądowe mogą się ciągnąć długo i tak było również w tym
przypadku. Moi biologiczni rodzice nie mieli jednak uzasadnionych
argumentów. Zanim naziści doszli do władzy, w sądach jeszcze zapadały sprawiedliwe wyroki. Mogłem pozostać u swoich rodziców, to
znaczy u tych, którzy dotąd mnie wychowywali, którzy przygotowali
i dalej przygotowywali mnie do dorosłego życia. Wydano zaledwie
rozporządzenie, abym do momentu ostatecznego wyjaśnienia sprawy
odwiedzał biologicznych rodziców w regularnych odstępach czasu.
W ten sposób zostały przełamane pewne bariery, ale tylko przejściowo. Moi rodzice nie nakłaniali mnie do tych odwiedzin, czasem padało tylko jakieś upomnienie, a raczej przypomnienie o obowiązku, nic
więcej. Ja sam nie przejawiałem absolutnie żadnego zainteresowania tą
sprawą i słusznie się wymawiałem, że nie mogę sobie na to pozwolić ze
względu na szkołę i prace domowe. To też miało swoje uzasadnienie.
Droga do moich prawdziwych rodziców była bardzo długa – w tę
i z powrotem zajmowała mi ponad dwie godziny. My mieszkaliśmy
w Spandau, czyli na zachodzie, a oni – w Stralau, to jest na wschodzie.
Dla mnie była to daleka droga.
Berlin-Moabit
33
W każdym razie podczas pierwszych odwiedzin dowiedziałem się,
że mam jeszcze trzech braci i jedną siostrę, naturalnie młodszych ode
mnie. Nie unikaliśmy siebie nawzajem, zresztą nie mieliśmy do tego
powodu. Starali się nawiązać ze mną przyjazny kontakt i z pewnością
otrzymali wcześniej takie polecenie. Ale do zadzierzgnięcia bliższej
więzi nie doszło. Nie znalazłem niczego, co by mnie zachęciło do
odwiedzania moich biologicznych rodziców. Wszystko było tam dla
mnie zupełnie obce. Panująca u nich atmosfera przytłaczała mnie. To
samo można powiedzieć o całkiem odmiennym stylu życia, z którym
nie czułem się dobrze, zresztą nie mogłem i nie chciałem się do niego
przyzwyczaić.
Wszystko znów zaczęło się układać, ale nie tak, jakby życzyli sobie
tego moi prawdziwi rodzice. Ułożyło się raczej po mojej myśli. Coraz
rzadziej ich odwiedzałem, aż w końcu przestałem do nich chodzić.
Moi przybrani rodzice nie przypominali mi o tym, a prawdziwi – także mnie nie upomnieli. A ja przestałem zaprzątać sobie głowę całą tą
sprawą. Chodziłem do szkoły w Spandau, odrabiałem prace domowe,
bawiłem się albo spacerowałem z moimi rodzicami.
Każdego dnia tato musiał jeździć tramwajem do centrum miasta, aż
do dworca przy zoo. Pracował jako sprzedawca w ekskluzywnym sklepie z artykułami dla panów. Właściciel był Żydem, tak samo jak mój
tata. Wówczas godziny pracy obejmowały jeszcze soboty i cztery niedziele przed Bożym Narodzeniem. Ten sklep znajdował się naprzeciwko zabytkowego „Kaiser-Wilhelm-Gedächtniskirche” (Kościół Pamięci
Cesarza Wilhelma) na rogu Tauentzienstraße. Zaraz obok tego stosunkowo małego przedsiębiorstwa mieściła się słynna „Romanische
Café”. Otwarto ją z myślą o artystach i stale przychodzili tam wszyscy
sławni wówczas artyści, jak również powieściopisarze, poeci, krytycy
literaccy i ci, którzy się za takich podawali. Tato wymieniał sporo
nazwisk: Erich Kästner, Mascha Kaleko, Alfred Kerr i inne, o których
później zapomniałem. Wielu z nich nie cieszyło się uznaniem narodowych socjalistów, przez co zostali z czasem zmuszeni do milczenia lub
wyemigrowali.
Rodzina, z której wywodziły się moje „matki”, należała do Kościoła ewangelickiego. Mimo to nie potrafię sobie przypomnieć, żeby mama choć raz zabrała mnie ze sobą do Kościoła. Nie przypuszczam też,
34
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
żeby sama kiedykolwiek tam chodziła. Oczywiście w domu musiałem
się modlić według starego wzorca: „Jestem mały, serce czyste mam”.
To nie Bóg – który miałby mieszkać w moim sercu – odgrywał przy
tym znaczną rolę, ile raczej mamusia i tatuś. Oczywiście i my obchodziliśmy Boże Narodzenie, wręczając sobie wielkie prezenty. Choinkę
ozdabialiśmy lametą, ale ja koniecznie chciałem mieć jeszcze kolorowe bombki i wkrótce one również zjawiały się na drzewie. Ale nie
padło ani jedno słowo, że miałoby to być chrześcijańskie święto. Przypominał o tym tylko gramofon odtwarzający kolędy. Podczas Wielkanocy szukało się pisanek, ukrytych gdzieś na dworze, a ja szukałem
pilnie i często musiałem się przy tym porządnie ośmieszyć, bo niekiedy nasz pies znajdował je szybciej ode mnie.
Raz tato zadał mi pytanie, czy nie powinienem uczestniczyć w obchodach święta chanuki. Określano je mianem żydowskiego Bożego
Narodzenia, ale oba te święta nie mają ze sobą nic wspólnego poza
tym, że obchodzi się je w grudniu. Chanuka to święto upamiętniające
bitwy Machabeuszy i ponowne poświęcenie świątyni żydowskiej w roku 165 przed naszą erą. Również obchodzono je całkiem uroczyście:
świeciła menora – siedmioramienny świecznik, śpiewano pieśni, ale
nic z tego nie zrozumiałem. Zabrała mnie tam pewna żydowska nauczycielka, mieszkająca w sąsiedztwie. Rodzice nie poszli. Z tego wszystkiego nasuwa się wniosek, że w tamtym czasie religia i wiara nie
odgrywały w naszym domu znacznej roli. Co zatem skłoniło moich
rodziców do wstąpienia w szeregi Badaczy Pisma Świętego i aktywnej
działalności na rzecz tego wyznania?
IV. Na proces do Gdańska
„SCHMIDT”, powiedział oddziałowy, „jutro trzeba wcześniej wstać,
o szóstej bądź gotów na transport”.
Czyli pojadę transportem! Ale nie padło żadne słowo, dokąd i dlaczego. Mogłem nad tym tylko rozmyślać. Najprawdopodobniej znowu
musiałem się udać do Gdańska. Ale nie miałem żadnej pewności.
Wczesnym rankiem zabrano mnie z celi. Dostałem zaopatrzenie na
drogę: kanapki, nawet obłożone wędliną. Później wraz z innymi więźniami pojechaliśmy więźniarką „Grünne Minna” na Dworzec Śląski.
To mnie zaskoczyło. Pociągi do Gdańska odjeżdżają przecież nie
z Dworca Śląskiego, ale z Dworca Szczecińskiego. Dokąd więc nas
wieźli? Na końcu pociągu znajdował się wagon dla więźniów. Był
bardzo niewygodny i dzielił się na poszczególne przedziały, które
z wyglądu przypominały klatki. W każdej klatce była drewniana ławka na dwie osoby. Zamiast okien zrobiono lufciki, przez które i tak
nie dało się wyjrzeć na zewnątrz.
Przydzielono mnie do jakiegoś więźnia, nieco starszego ode mnie.
Właściwie to wyglądał na wykształconego, ale dla niego niestety istniał tylko jeden temat. W najbardziej wyszukanych słowach odmalowywał sobie wizję, co zje, jak tylko znów znajdzie się na wolności.
Pociąg dotarł do Łodzi. W jakim celu mnie tu przywieziono? W każdym razie musieliśmy wysiąść. Skuto nas w kajdanki po dwie osoby
i tak zaprowadzono do więzienia. Następnego dnia znów wyruszyliśmy w dalszą podróż w wagonie dla więźniów. Ale już bez mojego
35
36
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
„luksusowego konsumenta”; miałem innego towarzysza podróży.
Wieczorem faktycznie przybyliśmy do Gdańska.
Potrzebowaliśmy dwóch dni i dwóch nocy, by dotrzeć z Berlina do
Gdańska. Teraz stałem na dziedzińcu więziennym. Musiałem w tym
momencie wyglądać okropnie – przemęczony, nieumyty i wyczerpany psychicznie. W Moabicie ogolono mi głowę ze względu na wszy.
Stałem więc, niepewny, co się ze mną stanie. Nagle do moich stóp
potoczyła się cebula. Byłem zaskoczony, ale szybko ją podniosłem.
Jako więzień nie mogłem się wiele namyślać, musiałem szybko ocenić sytuację i ją wykorzystać. Pewien polski współwyznawca rozpoznał mnie i szybko zareagował, ofiarując mi tę drogocenną rzecz.
Jaką wartość ma cebula? Na to pytanie może odpowiedzieć każda
gospodyni domowa. Jest znakomitym dodatkiem do potraw, ulepsza
smak, jest zdrowa. Ale tu, w więzieniu, miała zdecydowanie większą
wartość. Powiedziała mi: „W pobliżu jest ktoś, kto do ciebie należy
i chce ci pomóc, kto jest twojego wyznania. Nie jesteś tu sam! Nigdy
nie jesteś sam! Nasz Bóg jest z nami i są inni, którzy chętnie będą cię
wspierać”. To wszystko powiedziała mi ta cebula! Wziąłem ją ze sobą, później rozdrobniłem i położyłem na chleb – noża nie mieliśmy.
Gdy za chwilę po policzkach popłynęły mi łzy, to z pewnością nie tylko dlatego, że ta cebula miała swoje zwykłe właściwości.
Zostałem przywieziony do Gdańska na proces Hermi i pozostałych.
Miałem być przesłuchiwany jako świadek. O co mnie pytano, co miałem zeznać? Już nie pamiętam, ale nie mogło być tego wiele. Hermi
opowiadała mi później, jak bardzo przeraziła się na mój widok.
Musiałem wyglądać marnie: z ogoloną głową i zapadniętymi policzkami, wychudzony i kompletnie przemęczony, w wiszącym na mnie,
niedobranym ubraniu więziennym. Z pewnością nie był to widok do
zakochania się, a przecież tak bardzo chciałem się jej podobać.
W więzieniu w Gdańsku nie byłem typowym więźniem. Przebywałem
tam tylko w charakterze świadka, dlatego zabrano mnie z celi i zatrudniono jako kalifaktora. Praca ta zawsze była pożądana. Z zasady
Na proces do Gdańska
pozwalano poruszać się po całym oddziale bez dozoru, tylko nie wolno go było opuszczać. Po południu, po wydaniu jedzenia, znów
zamykano takiego więźnia w celi, podobnie wieczorem po pracy. Zajęcie to dawało drobne poczucie wolności. Strażnicy byli przystępniejsi, a nawet spełnili moją prośbę o przydzielenie mi lepszej celi.
Tak więc otrzymałem celę w nasłonecznionej części budynku. Szybko postarałem się o coś w rodzaju małego obrusu i postawiłem na
nim blaszaną puszkę z kilkoma źdźbłami trawy, w których widziałem
kwiaty. Dozorca wprawdzie spojrzał na to nieco zirytowany, ale nic
nie powiedział.
My, trójka kalifaktorów, mieliśmy oczywiście swoje obowiązki. Należało do nich nie tylko wydawanie jedzenia, ale również dbanie o czystość. Wszędzie musiało być idealnie czysto. Wyglądało na to, że nasz
oddziałowy stawiał sobie za punkt honoru, aby jego oddział był najlepszy, najczystszy i najporządniejszy. Tak więc pewnego dnia przyszedł z całym kartonem puszek z brązowymi pastami do butów
i szczoteczkami do zębów. Najwidoczniej miał znajomości, bo
w ostatnich latach wojny takich rzeczy już brakowało. Tymi pastami
do butów i szczoteczkami do zębów mieliśmy zapastować i wypolerować linoleum na podłodze. Była to szaleńcza mordęga – ślizgając się
na kolanach, musieliśmy wyświecić całe korytarze. Gdy sucha podłoga znów błyszczała, my również błyszczeliśmy z dumy, na czele z oddziałowym. I on to wynagrodził. Gdy pełnił służbę, z pewnością nie
doskwierał nam głód.
Również w więzieniu można obserwować zabawne sytuacje. Pierwszy kalifaktor trafił za kratki z powodu oszustw matrymonialnych.
Jego czarne włosy stawały się z czasem coraz jaśniejsze i bardziej
pstrokate, co przysporzyło mu sporo docinków. Pewnego dnia otrzymał paczkę, zawierającą między innymi nowiutką i idealnie gładką
tubkę pasty do zębów. „Ciesz się”, powiedziałem, „pasta do zębów to
coś dobrego”. „W środku nie ma pasty do zębów”, odpowiedział,
„w środku jest tytoń”. Miał rację, ale jakim sposobem zapakowano
37
38
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
tytoń do tubki, aby wyglądała jak nowa? W takich rzeczach kryminaliści daleko nas prześcignęli.
Nie wiem, jak długo byłem kalifaktorem, ale trwało to jakiś czas.
W końcu nadeszło to, co musiało nadejść: transport powrotny do
Berlina. Tym razem jednak przez Szczecin i bez noclegów. Próbowaliśmy spać w przedziałach, ale nie bardzo nam to wychodziło.
V. Znów w Berlinie-Moabit
W KOŃCU dotarliśmy do więzienia śledczego Berlin-Moabit. Jakże
mogłoby być inaczej? Czas spędzony w Gdańsku odebrałem jako wypoczynek, a tamtejsze więzienie – jako sanatorium. Tutaj natomiast
ciągle ta sama stara śpiewka w pojedynczej celi: rano wynoszenie
kubłów, śniadanie, obiad, kolacja, gaszenie świateł. Musiano oszczędzać światło, bo cele nie były zaciemnione, a w każdej chwili obawiano się nalotów bombowych.
Nagle zdarzyło się coś, czego bym się nie spodziewał. Otrzymałem
pracę, a ściślej mówiąc – „zajęcie”. Więźniowie śledczy zazwyczaj nie
musieli pracować, ale teraz już nic nie toczyło się zwykłym trybem.
Nastała „wojna totalna”, dlatego wykorzystywano każdą siłę roboczą.
Praca nie była ciężka, ale monotonna. Mimo to cieszyłem się, że
mam jakieś zajęcie. To niezbyt przyjemne siedzieć cały dzień w celi
i stawiać ciągle te same kroki od drzwi w kierunku okna i z powrotem. Po jakimś czasie wszystko dzieje się schematycznie, a myśli się
plączą. Niekiedy coś takiego pociąga za sobą próbę samobójstwa.
Pod tym względem zajęcie stanowiło pewną odmianę. Do celi przynoszono mi grubą paczkę celofanu i pasujące do niego banderole.
Należało dokładnie zaginać celofan i pakować po sześć arkuszy
w banderolę. Miał służyć do zakrywania słoików z marmoladą.
Nauczyłem się odmierzać tym zajęciem czas. Gdy spakowałem już
odpowiednią ilość celofanu, wiedziałem, że upłynęła mniej więcej
godzina. Zaczynałem po śniadaniu. Po godzinie robiłem przerwę
i spacerowałem po celi w tę i z powrotem. Oczywiście ów „zegar” nie
chodził z dużą dokładnością.
39
40
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Od czasu do czasu wyprowadzano nas z celi na 20-, 30-minutowy
spacer po podwórzu więziennym, na świeżym powietrzu. Rozmowy
były surowo zakazane, ale oczywiście więźniowie nie stosowali się do
tego. Szeptem wymieniali między sobą nowinki. Po obiedzie znów
przez dwie godziny zajmowałem się celofanem. W ten sposób dzień
mijał trochę szybciej. Jestem ciekaw, czy berlińskie gospodynie
kiedykolwiek spostrzegły, kto im pakował papier do konserwowania
słoików? Że byli to więźniowie, a wśród nich niewinnie aresztowani
ludzie? Jak wtedy smakowałaby im ta marmolada?
Moja praca została uhonorowana. Obiadowa racja żywnościowa nieco się zwiększyła. Przyznano mi też jedną książkę na tydzień, bo więzienie w Moabicie miało bibliotekę. Nie mogłem jednak dostać Biblii.
Tak więc zażyczyłem sobie książek podróżniczych i wkrótce je otrzymałem. Moja cela się powiększyła. Wtedy podróżowałem po całym
świecie. W takich sytuacjach widać, jak ważne jest zajęcie czymś umysłu. U mnie zawsze cierpiał on dotkliwszy głód niż żołądek. Tak więc
podczas zaginania celofanu mogłem podróżować po świecie. Z Magellanem dookoła ziemi i ze Stanleyem przez Kongo, a w wyobraźni
towarzyszyłem odkrywcom i ich przygodom.
Uczęszczałem do szkoły średniej. Oczywiście byłem dumny ze swojej czapki uczniowskiej z daszkiem, zielonym jedwabiem i zmieniającymi się co roku paskami. Dla moich rodziców nastały trudności
finansowe. Tato miał jeszcze posadę, ale coraz częściej mówiono, że
może zostać bez pracy. Miał dołączyć do siedmiomilionowego grona
bezrobotnych w Niemczech. Musieliśmy się przeprowadzić. Na
Franzstraße. Do mniejszego mieszkania. Tak rozpoczęła się nasza finansowa i społeczna degradacja.
Zajęliśmy więc niewielkie, półtorapokojowe mieszkanie w Spandau. Ja dostałem pół pokoju. Mieścił się tam tapczan do spania i mała
szafa, gdzie przechowywałem swoje rzeczy. Rodzicom brakowało
Znów w Berlinie-Moabit
41
pokoju gościnnego, ale sypialnia miała piękny wykusz i do tego
balkon. Później ten balkon okazał się dla mnie bardzo przydatny.
Również nasz stół jadalny musieliśmy umieścić w sypialni, do czego
rodzice nie potrafili się przyzwyczaić. Wykusz stanowił piękny kącik
do czytania i stał się wkrótce moim ulubionym miejscem w mieszkaniu.
Czytałem i czytałem. Pochłaniałem dosłownie wszystko, co miało
związek z historią i geografią. W szkole były to moje ulubione przedmioty. Pochłaniałem również książki Karola Maya – jeden tom w trzy
dni. Jednakże dzisiaj zastanawiam się, czy Karol May był mi potrzebny. Ale prawdopodobnie jest charakterystyczny dla okresu młodości.
Mój tato bardzo dokładnie zważał na to, co czytam. Właśnie Karola
Maya jeszcze akceptował. Raz jednak wypożyczyłem sobie książkę,
której tata nie uznał za dobrą. Podarł ją bez cienia litości i wyrzucił do
kosza. Była to dla mnie dobra nauczka. Ale od tamtego czasu już nigdy więcej nie brałem do ręki literatury brukowej. Nauczyłem się to
rozróżniać.
Na nocnym stoliku taty stało kilka książek. Do dzisiaj pamiętam
ich tytuły. Były to: Gedanken und Erinnerungen (Myśli i wspomnienia)
Bismarcka, Die Renaissance Gobineau’a, Leonardo da Vinci Mereschkowskiego oraz Błogosławieństwo ziemi Hamsuna. Ciągle kręciłem się
w pobliżu tych książek. Były to w końcu książki mojego taty i nie mogłem przejść koło nich obojętnie. Intrygowały mnie i któregoś razu
wyciągnąłem książkę Bismarcka. Szybko z nim skończyłem. Jeszcze
nic z tego nie rozumiałem. Później przyszła kolej na Gobineau’a. Ale
i nim nie zainteresowałem się bardziej; jeszcze nie potrafiłem pojąć
sensu tych treści. Dopiero po długim czasie zacząłem się zastanawiać,
dlaczego tato czytywał właśnie Gobineau’a, skoro ten był teoretykiem
rasowym, obrońcą rasy aryjskiej. Ów pisarz popierał przecież narodowy socjalizm. Ale być może tato chciał zapoznać się z tymi teoriami.
Tak więc znów odstawiłem Gobineau’a na stolik nocny taty i zająłem
się Mereschkowskim. Z nim szło mi o wiele lepiej; Leonardo da Vinci,
wielki artysta – to pojęcie już mi coś mówiło. Stworzył wiele dzieł
42
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
sztuki, między innymi „Ostatnią Wieczerzę”. Teraz dowiedziałem się,
że był wszechstronnym geniuszem i nie tylko sławnym malarzem, ale
również wielkim mistrzem budowlanym; skonstruował nawet maszynę do latania, która niestety nie działała. Później przyszła kolej na
Hamsuna, a on był moim zdaniem najlepszy z nich wszystkich. Ta
książka trzymała w napięciu, świetna powieść – wiejska historia z gór
Norwegii.
Gdy jeszcze dziś się nad tym zastanawiam, pozostaje dla mnie zagadką, dlaczego mój tato, który przecież był Żydem, czytał właśnie te
książki. Bismarck – urodzony Prusak, pomorski ziemianin, niemiecki
kanclerz, przepojony ideą nacjonalistyczną; Mereschkowski – Rosjanin z osobliwymi teoriami, obcymi Żydom; Gobineau – ale o nim już
powiedziałem. Później Hamsun, Błogosławieńswo ziemi. Zgadza się,
dostał za to nagrodę Nobla, ale jakże bliski był poglądów nazistowskich! Wówczas nie przystawały one do tamtych czasów, ale w rezultacie jego ojczysty kraj gardził nim przez 50 długich lat. Nawet dzisiaj
nie potrafię sobie wytłumaczyć, czego tato poszukiwał w tych książkach. Możliwe jednak, że był to czysty zbieg okoliczności.
Później zauważyłem dwie inne książki. W porównaniu z czterema
tak wspaniale oprawionymi dziełami wyglądały dosyć niepozornie.
Jedna nosiła tytuł Harfa Boża, a druga – Stworzenie. W prostej okładce. Wydane przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Badaczy Pisma
Świętego, Magdeburg i Nowy Jork. Napisał je niejaki sędzia Rutherford. Jego też nie znałem. Ale nakład! Harfa miała nakład 5 500 000
egzemplarzy, a Stworzenie – wciąż jeszcze 2 500 000 egzemplarzy.
To zrobiło na mnie wrażenie, coś musiało w tym być. W Harfie Bożej
znajdowały się wiersze. Wiersze naturalnie należało przeczytać. Tylko
że brzmiały one całkiem inaczej, trochę jakby obco. Kto je ułożył?
Nie wiadomo. Wspomniano też o „Jehowie”. Kto to jest? Jezus. Tak,
o Jezusie wiedziałem. Przecież wcześniej musiałem się modlić: „Jestem mały i serce czyste mam, a w mym sercu nie mieszka nikt, tylko
Jezus sam”. Mamusia i tatuś oczywiście też się ze mną modlili. Ale ja
Znów w Berlinie-Moabit
43
nie byłem już mały i dlatego więcej się nie modliłem. Później w książce omawiano temat „okupu” i „zmartwychwstania” oraz „obietnicy
danej Abrahamowi”.
Wszystko to było bardzo trudne, dlatego szybko odłożyłem Harfę
Bożą z powrotem na miejsce. Co innego Stworzenie. To mogło zainteresować młodego człowieka. Owa książka zawierała historię powstania
świata. Napisano w niej, że Bóg stworzył nie tylko ziemię, ale również
ludzi i wszystko pozostałe. Coś takiego, przecież w szkole uczyliśmy
się, że wszystko powstało przez rozwój, przez ewolucję. Dało mi to dużo do myślenia. Czyżby właśnie wspomniane treści zawierały prawdę,
a Darwin się mylił? Nie mogłem się wewnętrznie poukładać, wszystko było zbyt pogmatwane, dlatego znów odłożyłem obie książki na
swoje miejsce. Rzecz ciekawa, że obok Bismarcka i Gobineau’a wyglądały tak niepokaźnie, tak niepozornie, a jednak ich treść miała dla
mnie później ogromne znaczenie. Nie chciałem pytać taty, bo to nie
w porządku brać się za jego książki bez jego wiedzy. Ale pewnego dnia
sam do mnie przyszedł i powiedział: „Przeczytaj je sobie dokładnie
i później możemy o nich porozmawiać”. Takie oświadczenie zobowiązywało. W ten sposób wszystko się zaczęło, tak oto stałem się „Badaczem Pisma Świętego”, a później Świadkiem Jehowy.
Teraz muszę opowiedzieć o Ottonie Muhsie. Należał do grona 14
Badaczy Pisma Świętego mieszkających w Spandau. W żadnej innej
dzielnicy miasta nie działało tak wielu Badaczy Pisma Świętego jak
tutaj, a Berlin miał przecież 20 dzielnic. Ottona Muhsa poznaliśmy
przypadkowo. Moi rodzice nie szukali Badaczy Pisma Świętego. Jak
już wspomniałem, religia nie odgrywała zbyt wielkiej roli w ich życiu.
Mama przywiązywała dużą wagę do zdrowego odżywiania się i zdrowego trybu życia. Rodzice wliczali w to także długie spacery do
Glienicker See, co wcale mi się nie podobało. Ale przede wszystkim
jedzenie musiało być zdrowe, dlatego wybrali się na poszukiwanie
gospodarstwa ogrodniczego. Znaleźli je, a należało do Ottona Muhsa
na Segefelderstraße w Spandau. Tylko dlatego go poznaliśmy.
44
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Jego uprawy były bardzo duże – tak duże, że nie wykorzystywał całej wiejskiej posiadłości. Ogromne obszary pokrywały łąki. O ile jeszcze sobie przypominam, Otto Muhs nie miał tej ziemi na własność,
tylko w dzierżawie. Uprawiał ją sam z żoną. Dopiero później, gdy moi
poszukiwani współwyznawcy Gerhard Liebold i Werner Gassner
ukrywali się u niego, również w nich miał pomoc. Mimo to nie zwiększył zbytnio upraw, ale cieszył się, że jest mu lżej.
U Ottona Muhsa można było kupić bardzo wiele. Sprzedaż ruszała
już wczesną wiosną. Mama starała się możliwie jak najwcześniej
dostać świeże warzywa i owoce. Zaczynało się od rabarbaru. Ja go nie
lubiłem. Ale zawsze słyszałem: „Musisz go jeść, bo to są pierwsze witaminy w roku”. Wtedy szliśmy na ustępstwa. Rabarbar z sosem waniliowym jest jeszcze znośny. Później przychodziła kolej na szpinak. Muszę przyznać, że gdyby dzisiaj był jeszcze taki szpinak jak wtedy
u Ottona Muhsa, chętnie bym go znowu jadł. Potem pojawiały się groszek, fasola i marchew. Otto Muhs miał po prostu wszystko: białą kapustę, kapustę włoską i kalafior. Dosłownie wszystko. A na koniec, gdy
pola pokrywał już szron, kupowało się jarmuż. Ale ja go nie lubiłem.
Otto Muhs miał jednak znacznie więcej do zaoferowania. Tylko że
teraz wiązało się to z realnym niebezpieczeństwem. Był Badaczem
Pisma Świętego i za swe najważniejsze zadanie uważał przekazywanie
ludziom treści, które zawierała Biblia i które on sam uznawał za słuszne
i ważne. Ale nastały trudne czasy. Władzę przejęli narodowi socjaliści,
a ponieważ Hitler właśnie budował swoją „Tysiącletnią Rzeszę”,
mówienie o Królestwie Bożym mogło się źle skończyć. Kolejną trudność stwarzało pytanie: „Jak wpoić Żydowi, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym i Dziedzicem Królestwa Bożego?”. Otto zdołał to uczynić.
Jak się do tego zabrał, nie wiem. Ale prowadził z rodzicami długie i częste rozmowy, a gdyby wziąć pod uwagę efekt końcowy, musiał mówić
bardzo przekonująco. Przekonywanie wymaga dużych umiejętności.
Dla mnie ta sprawa nabrała znaczenia dopiero wtedy, gdy rodzice
zaczęli o tym ze mną rozmawiać. Dowiedziałem się, że Jehowa to imię
Znów w Berlinie-Moabit
45
Boga, że Jezus Chrystus jest Jego Synem i że oddał swoje życie za ludzi. Powiedzieli, że według Biblii ten system rzeczy wkrótce spotka
zagłada w „Armagedonie”, a potem Bóg ustanowi „nowy świat”. Wszystkie świeżo zdobyte informacje chodziły mi po głowie. Zupełnie
różniły się od rzeczy, których słuchałem przedtem. Nie miały nic
wspólnego z „Tysiącletnią Rzeszą”, którą zamierzał ustanowić Hitler.
Nie miały też nic wspólnego z poglądem, że wkrótce Niemcy urosną
w siłę. Wręcz przeciwnie, możni ‘tego świata’ zostaną unicestwieni, a potem zapanuje prawość i pokój. Ale jak wyglądała prawda? Przecież nie
dało się pogodzić obu poglądów. Jednak moi rodzice uważali, że trzeba
bardziej być posłusznym Bogu niż ludziom oraz że Biblia jest Słowem
Bożym. Tato położył mi na stole obie książki: Harfę Bożą i Stworzenie, do
których już wcześniej po kryjomu zaglądałem i które wydały mi się wówczas tak nieznaczące. Powiedział: „Przeczytaj je sobie”.
Zacząłem więc czytać. Naprawdę nie było to łatwe. Czy faktycznie
wszystko, co tam napisano, mogło pokrywać się z prawdą? Miałem
swoje wątpliwości. Podobno jednak również z wątpliwości bierze się
postęp. Wątpiłem bardzo i robiłem niewielkie postępy. Później jeszcze
przeczytałem w Biblii, że chrześcijanie w Berei byli szlachetniej usposobieni niż inni, bo wszystko dokładnie sprawdzali. Przez całe swoje
życie się tego trzymałem i zawsze zazdrościłem tym, którzy potrafili
wierzyć, nie mając wątpliwości. Oczywiście wierzyłem, że istnieje Bóg
oraz że kiedyś żył tu, na ziemi, Jezus Chrystus, a jego przykazania są
niezastąpione. Ale z nieskończenie wieloma sprawami tak czy inaczej
trzeba było i wciąż trzeba się uporać – również dzisiaj. Wiara jest dla
mnie czymś, co wymaga stałych wysiłków, by ją pogłębiać i tak umacniać, aby umieć bronić jej zawsze i wszędzie.
Znajomość z Ottonem Muhsem zacieśniała się i przerodziła się
w przyjaźń. Otto Muhs szybko dostrzegł u moich rodziców poważne zainteresowanie biblijnym orędziem i bardzo się starał je pogłębiać. Sprawiało mu radość, że znalazł uszy tak prawdziwie chętne do słuchania.
Jego gospodarstwo ogrodnicze było dobrym punktem kontaktowym dla
46
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
wszystkich Badaczy Pisma Świętego w Spandau. Niełatwo przychodziło ustalić, kto z licznych klientów należał do Badaczy Pisma Świętego.
Naturalnie nie mogliśmy urządzać tam zebrań. Ale to miejsce świetnie
nadawało się do wymieniania między sobą Strażnic, książek i doświadczeń. W ten sposób poznaliśmy również innych Badaczy Pisma Świętego i stopniowo wchodziliśmy w kręgi tej społeczności. W latach
1933/1934 samo utrzymywanie znajomości z innymi nie wiązało się
jeszcze z poważnym niebezpieczeństwem, co jednak w następnych latach uległo radykalnej zmianie. Ponieważ staliśmy się Badaczami Pisma
Świętego dopiero w początkach dyktatury nazistowskiej, byliśmy pod
tym względem nieobciążeni podejrzeniami i nieznani.
Jedynie okoliczność, że mój tato był Żydem, nieco utrudniała sprawę. Ja sam jeszcze nie musiałem ukrywać się przed gestapo – Tajną
Policją Państwową. Tak więc w naszym mieszkaniu zaczęliśmy organizować małe zebrania – po osiem do dziesięciu osób i z zachowaniem
odpowiedniej ostrożności. Rodzice nie mieli pod tym względem większych obaw. Uczestnicy nigdy nie pojawiali się o tym samym czasie –
jedna osoba przychodziła wcześniej, druga później. Nikt też nie
wychodził z domu jednocześnie, a zebrania nigdy nie odbywały się
w tym samym dniu ani o tej samej porze. Ponadto wykorzystywaliśmy
każdą nadarzającą się okazję. Wielkanoc zawsze sprzyjała, tak samo
Boże Narodzenie czy urodziny. Wtedy na stole lądowały filiżanki
kawy i byliśmy zabezpieczeni przed przykrą niespodzianką. Każdej
ulicy przydzielono dozorcę, najczęściej z SA, który miał za zadanie obserwować, czy każdy dopełnia swoich narodowych obowiązków lub
w jakikolwiek sposób się od tego uchyla. My nie musieliśmy wywieszać z okna flagi ze swastyką. Żydzi nie byli tego godni.
Ale już tylko z tego powodu wielu naszych współwyznawców miało nieprzyjemności. Raz czy dwa razy upominano ich, a później
mogły ich spotkać poważne sankcje. Żydom nie pozwalano iść na
wybory, ale gdy nasi duchowi bracia nie brali w nich udziału, zaciągano ich siłą do urn wyborczych i niejeden musiał odsiedzieć z tego
Znów w Berlinie-Moabit
47
powodu kilkumiesięczną karę więzienia. Jakże często spotykały nas
trudności tylko dlatego, że nie chcieliśmy wymawiać pozdrowienia
hitlerowskiego. Uświadamiam sobie, na jaką śmiałość zdobywała się
moja mama. Miała wiele odwagi i wiele miłości. Na pewno odznaczała się też silną wolą, potrafiła walczyć i postawić na swoim.
Nie zawsze wyraźnie dostrzegałem jej duchowe czyny i zmagania.
To dziwne, bo ów obraz niezbyt pasował do całej jej osobowości, ale
oczyma wyobraźni widzę ją, jak stoi przy balii z praniem. Pralnia mieściła się na czwartym piętrze, a my mieszkaliśmy na parterze. Musiała
dźwigać pranie na czwarte piętro i oczywiście z powrotem na dół. Gdy
rano przed moim wyjściem do szkoły mówiła: „Dzisiaj musisz sobie
przynieść klucze z pralni”, wtedy po południu wchodziłem po schodach na górę, gdzie mama stała przy tarze; całe pomieszczenie było tak
zaparowane, że z trudem znajdowałem klucze, a w miedzianym kotle
gotowała się następna porcja prania.
To na niej spoczywała cała odpowiedzialność. Tato nie mógł publicznie występować przed ludźmi, zwłaszcza przed urzędnikami,
a ona musiała i zresztą potrafiła. Tata jako Żyd zawsze znajdował się
na straconej pozycji. Sytuacja ekonomiczna sprawiła, że mama musiała liczyć się z każdym groszem. Umiała to, w przeciwieństwie do taty,
który wywodził się z bardzo dobrze sytuowanej rodziny i nie potrafił
zrozumieć trudnej sytuacji finansowej. Gdy czasem się jej wymknęło:
„Och, tak bym chciała to sobie kupić”, zawsze odpowiadał: „No to sobie kup”. Nie rozumiał, że nie starczy pieniędzy.
Jeśli chodzi o moje wychowanie, to mama nigdy nie była surowa
ani twarda. Ale też nigdy mi nie pobłażała. Ponadto przykładała wagę
do dobrych manier. Ilekroć pozdrawiałem dorosłych, zawsze musiałem przybrać przykładną, usłużną postawę. Gdy szliśmy gdzieś
w odwiedziny, na przykład na kawę, wolno mi było wziąć tylko jeden
kawałek ciasta, a przy drugiej propozycji musiałem podziękować. Wtedy ukradkiem zerkałem na mamę i czekałem, czy przypadkiem nie
powie: „Tutaj możesz”. To zawsze wzbudzało ogólną wesołość.
48
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Ale co pobudziło moich rodziców do zostania Badaczami Pisma
Świętego? Narodowy socjalizm umocnił już swoją pozycję w społeczeństwie. Czy szukali czegoś, co zapewniłoby im ochronę? Czy wiarę
traktowali jako zaporę przed spodziewanym niebezpieczeństwem?
A może myśl o Armagedonie, wojnie Bożej, mającej nadejść w niedalekiej przyszłości, wnosiła w ich życie promyczek nadziei? Rodzice
uznawali Boga za realną osobę, a tato uważał za oczywiste, że ten Bóg
nosi imię Jehowa lub Jahwe. Dotąd nie szukali i nie znaleźli wiary ani
w synagodze żydowskiej, ani w Kościele ewangelickim, a teraz zdecydowanie opowiedzieli się za nowym wyznaniem.
Przychodzi mi na myśl Antoine de Saint-Exupery i jego proste
stwierdzenie: „Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Pewnie tak było. Szukaliśmy sercem, wszyscy
zapewne myśleliśmy sercem. I dzięki temu nasze poszukiwania się powiodły: znaleźliśmy miłość do Boga i Jego Syna, Jezusa Chrystusa, jak
również do naszych bliźnich, do naszych współwyznawców. Gdyby
była to tylko kwestia rozumowa, z pewnością bym podjął inną decyzję.
W takim przypadku wstąpiłbym do wojska i usiłowałbym sobie
wmówić, że okres dyktatury najprawdopodobniej kiedyś przeminie.
Gdyby moja mama rozumowała umysłem, musiałaby wtedy stwierdzić: „Młodzi powinni sami wiedzieć, jak się ustawić w życiu. Lepiej,
żebym nie miała z tym nic do czynienia. I bez tego mam dosyć swoich
trosk”. Ale ją – podobnie jak Ottona Muhsa – pobudzało serce oraz
miłość do Boga i do Jego przykazań, a także do nas, trojga młodych.
Gdybyśmy my, Świadkowie Jehowy w liczbie 20 000, kierowali się
wtedy rozsądkiem, zwiesilibyśmy głowy, stwierdzając, że przecież
dyktatura hitlerowska kiedyś się skończy, a wypowiedzenie raz słów
„Heil Hitler” w końcu nie jest aż takie złe. Ale my kochaliśmy Boga,
szukaliśmy Go całym sercem, myśleliśmy sercem i pragnęliśmy rozweselać serce naszego kochającego Boga.
Na przełomie lat 1934/1935 należałem jeszcze do Kościoła ewangelickiego i miałem uczęszczać na lekcje konfirmacji. Zgłosiłem się
Znów w Berlinie-Moabit
49
i poszedłem. Siedzieliśmy więc jako konfirmanci na swych miejscach
i oczekiwaliśmy tego, co miało nadejść. Podobnie jak inni, myślami byłem nieobecny. Liczyliśmy tylko, ile razy pastor się przejęzyczył, a zdarzało się to bardzo często. W pamięci nie pozostało mi ani jedno z wypowiedzianych przez niego słów. Pewnego razu nie pojawiłem się na
zajęciach, po prostu poszedłem na wagary i nikt nigdy nie przypomniał
mi o mojej nieobecności. Dlatego nie przystąpiłem do konfirmacji.
Pewnego dnia przyszła do mnie mama i poważnie mi oznajmiła:
„Tata i ja chcemy się ochrzcić jako Świadkowie Jehowy. A co ty sam
o tym myślisz? Należysz przecież jeszcze do Kościoła”. Zacząłem się
więc zastanawiać nad wystąpieniem z Kościoła. Nie czułem się z tym
dobrze. Musiałem mieć skończone 14 lat i właśnie tyle miałem, dlatego należało załatwić to osobiście. Mama nie mogła mnie wyręczyć.
Przez cały tydzień się z tym gryzłem. Nie musiałem iść do pastora, bo
takimi sprawami zajmował się Sąd Rejonowy. Dlatego pewnego dnia
poszedłem do biura. Urzędnicy siedzieli za balustradą, a ja stanąłem
przed nią. Balustrada wydała mi się nieskończenie wysoka, natomiast
urzędnicy budzili postrach. Wtedy mieli jeszcze inny status niż
dzisiaj. Jeden z nich podszedł do mnie i zapytał, czego chcę. Niepełnoletni pewnie rzadko do nich przychodzili. Trochę bojaźliwie wyjaśniłem, że chcę wystąpić z Kościoła. Odwrócił się, przyniósł formularz i zapytał, dlaczego zamierzam to uczynić.
I dokładnie tego pytania się obawiałem. Przecież nie mogłem mu
otwarcie powiedzieć, że chcę zostać Świadkiem Jehowy. W tamtym
czasie działalność Świadków Jehowy była już obłożona zakazem. Ale
nagle odezwał się inny urzędnik: „Franz, przecież wiesz, że nie wolno
nam już pytać, dlaczego ktoś chce wystąpić z Kościoła”. Uratował
mnie. To był jedyny przypadek, że nazista wydobył mnie z tarapatów.
Powiedział tak, bo wtedy wiele osób występowało z Kościoła. Decydowały o tym względy polityczne, bo jeśli ktoś chciał należeć do organizacji „Jungvolk” czy „Hitlerjugend”, musiał się zdobyć na ten krok.
Pytania mogłyby tylko wzbudzać niepokój.
50
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
W tamtych czasach chrzest nie mógł się już odbywać publicznie.
Ale my mieliśmy łazienkę z wielką wanną i piecem na gaz. W tej wannie moi rodzice i ja zostaliśmy ochrzczeni. Nie potrafię już podać
dokładnej daty ani powiedzieć nic bliższego o towarzyszących mi odczuciach. Ale wiem jedno: to była słuszna decyzja. Zapamiętałem swój
werset z okazji chrztu: „Niech nikt nigdy nie patrzy z góry na twą
młodość. Wprost przeciwnie, dla tych, którzy są wierni, stań się wzorem w mowie, w postępowaniu, w miłości, w wierze, w nieskalanej czystości” (1 Tymoteusza 4:12; cytat za Przekładem Nowego Świata,
tłum.). Czy zawsze taki byłem? Mam swoje wątpliwości.
Wkrótce potem aresztowano mojego tatę. Nagle znikł. Wystarczającym powodem aresztowania był już sam fakt przynależności do
Badaczy Pisma Świętego. Dodatkową obciążającą okoliczność z pewnością stanowiło jego żydowskie pochodzenie. Mama nie rozmawiała ze
mną na ten temat, wydaje mi się, że nie chciała mnie obciążać. A może
o czymś wspomniała, tylko że już wyleciało mi to z pamięci? Wówczas
miało miejsce naprawdę wiele zdarzeń, które po prostu dusiłem w sobie
i które w ciągu następnych dziesięcioleci zatarły się w pamięci. Był to
tak burzliwy okres, że opisanie go przychodzi mi z wielkim trudem.
A chociaż bardzo się staram, nie do końca mi się to udaje. Można przedstawić poszczególne zdarzenia, ale nakreślenie powiązań i wyjaśnienie
całej atmosfery tamtych lat jest wręcz niemożliwe. W każdym razie ja
tego nie potrafię. Przypominało to mgłę, opary, w których trzeba było
się poruszać i które utrudniały myślenie. Pamiętam tylko, jak mama stała przy stole kuchennym i smarowała kromki chleba masłem. Wtedy już
masło było racjonowane, ale mama równomiernie zapychała nim pory
chleba i nakładała go dość grubo, mówiąc: „Musisz zrozumieć, mój
chłopcze, że chcę odwiedzić tatę i to musi nam starczyć”. Rozumiałem,
ale ja też byłem głodny. Tato otrzymał wyrok dziewięciu miesięcy więzienia i niezmiernie cieszyliśmy się z ponownego spotkania. To jeszcze
nie był ten czas, gdy również po krótkim pobycie we więzieniu wywożono aresztowanego do obozu koncentracyjnego.
Znów w Berlinie-Moabit
51
Ale mój wstręt do narodowego socjalizmu miał jeszcze inne podłoże. Chodzi o mojego tatę i o jego przynależność do żydowskiej „rasy”,
jak to wówczas określano. Jego pracodawca musiał zamknąć sklep.
Jako Żyd nie miał już prawa do prowadzenia nawet niewielkiego
przedsiębiorstwa. Dlatego mój tato stracił pracę. Otworzenie własnego
interesu było już wtedy skazane na niepowodzenie, musiał się więc
ustawić w długiej kolejce bezrobotnych. Ciągle mam go przed oczami,
jak tam stoi, a było mi go tak bardzo żal.
Stał tam z żółtą gwiazdą i czarnym „J” pośrodku, opuszczony, nikt
nie zamienił z nim ani słowa. Nikt nie miał odwagi tego zrobić, nawet
gdyby chciał. W tramwaju i pociągu Żydzi musieli wstawać z miejsc,
gdy nie było wolnych siedzeń i Niemiec musiałby stać. Żeby uniknąć
tego poniżenia, najczęściej wcale nie siadali. Jeszcze dziś mam żywo
w pamięci ludzi z SA w brązowych mundurach, stojących przed żydowskimi sklepami z ogromnymi szyldami, na których widniał napis:
„Nie kupujcie u Żydów”. Tylko niewielu miało odwagę wejść do takiego sklepu. Później zdarzyło się coś, co określono upiększającym mianem „nocy kryształowej”. Żydzi słusznie to nazywają „nocą hańby”.
Dobrze pamiętam rozmowy moich rodziców. Ten i ów znajomy wyemigrował – do Londynu albo gdzieś indziej. Musiał sprzedać cały swój
majątek: meble, kosztowności itp. Prawie nic nie mógł ze sobą zabrać.
Oczywiście inni bezwstydnie to wykorzystywali, kupując takie rzeczy
za bezcen. Ale niektórzy Żydzi uważali, że może nie będzie aż tak źle.
Często byli to weterani pierwszej wojny światowej, którzy myśleli, że
zostanie uznana ich służba na rzecz niemieckiej ojczyzny. Również
wielu Badaczy Pisma Świętego uważało, że do niczego gorszego nie
dojdzie. Później Żydzi mawiali, że ten, kto trafił do Terezina, ma
szczęście, bo Terezin to tylko getto. Lepiej trafić tam niż do Sachsenhausen albo jeszcze gorzej, do Auschwitz czy Birkenau.
Później wybuchła wojna. Wprowadzono kartki żywnościowe, a tato, podobnie jak pozostali Żydzi, otrzymał tylko połówkę, podczas gdy
mama miała całą, ja natomiast nie dostałem żadnej, bo w tym czasie
52
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
działałem już nielegalnie. Przez dwanaście lat trwania dyktatury nazistowskiej życie straciło 6 milionów Żydów – wśród nich mój tata. Ponieważ należał jeszcze do Badaczy Pisma Świętego, jego szanse na
przeżycie równały się zeru. Wymordowano 6 000 000 osób, a jednym
z nich był właśnie mój tato.
Kiedy dzisiaj patrzę wstecz na tamte czasy, ciśnie mi się na usta,
że niejako wrosłem w wiarę. Ale dzięki czemu stałem się Świadkiem Jehowy? Przecież nie mogły tego sprawić tylko dwie książki, które położył mi na stole tata. Musiało to być głębokie, wewnętrzne przekonanie,
że istnieje Bóg, a także świadomość, że jestem zależny od Niego, Stwórcy wszechrzeczy. Również przywiązanie i miłość do Niego, a także swego rodzaju poszukiwanie Go miały fundamentalne znaczenie.
Zaginałem, zaginałem i zaginałem. Paczka celofanu nie chciała się
skończyć.
Jako uczniowie otrzymaliśmy polecenie wyrecytowania wiersza.
Dowolnego. Jeden z moich kolegów wybrał sobie „Loreley”. Ale nie
oryginalny wiersz, tylko z kompletnie zmienionym tekstem. Natychmiast padło kazanie, jak można się ważyć do tego stopnia zbezcześcić
jednego z najlepszych niemieckich poetów. Kolega dostał odpowiednią ocenę. Zaledwie parę tygodni później znów omawialiśmy temat
niemieckiej poezji. I również była mowa o Heinrichu Heinem. Ale nagle przestał być niemieckim poetą i ostatnim przedstawicielem
niemieckiego romantyzmu. Był Żydem, nie-Aryjczykiem, bez względu na to, czy przeszedł na katolicyzm, czy nie. Heine wyemigrował do
Paryża i teraz pomawiano go o znieważanie Niemiec. Tak więc został
usunięty z programu nauczania.
Podobnie miała się rzecz z wieloma artystami. Aktorom zabroniono występów, malarzom – wystawiania swoich dzieł, a pisarzom –
Znów w Berlinie-Moabit
53
publikowania swoich książek. Wielu wyjechało za granicę, dlatego
niemiecka kultura zubożała. Na terenie całego państwa palono książki, płomienie wznosiły się do nieba, ogromne autodafe. Wśród nich
znajdowały się też książki i czasopisma Świadków Jehowy.
Siedziałem w celi i zaginałem, zaginałem, zaginałem. Mimo wszystko
duża paczka celofanu się nie zmniejszała. Wieczorem wyniesiono
z celi cały warsztat pracy. Potem nastąpiła jak zwykle kolacja: dostałem grubą kromkę chleba z margaryną, obkładaną niekiedy plasterkiem kiełbasy. Powoli się ściemniło. Nie włączano już światła
i mogłem się pogrążyć w dalszych rozmyślaniach.
Nagle włączono alarm. Syreny zaczęły wyć, raz głośniej, raz ciszej,
bezustannie. To nie był pierwszy alarm bombowy w moim życiu.
Wojna toczyła się już na całego, a Berlin nie raz stawał się celem
ciężkich nalotów bombowych. Przed uwięzieniem, gdy miasto nie doznawało jeszcze tak wielu szkód, szedłem nieraz popatrzeć na
zburzone domy. Ale te czasy dawno minęły. Teraz trudno było o nieuszkodzony budynek. Jednakże nalot bombowy, jaki przeżyłem
w więzieniu, daleko przewyższał wszystkie poprzednie. Funkcjonariusze nie dawali znaku życia, prawdopodobnie siedzieli już w schronach. To najzupełniej zrozumiałe, że my, więźniowie, pozostaliśmy
zamknięci w celach. Nastała złowieszcza cisza. Każdy więzień na
pewno z niepokojem wyczekiwał tego, co miało nadejść.
Wtedy przez przyćmione okna i kraty zobaczyliśmy oznaczniki celu,
które nazywaliśmy „Christbäume” (choinki). Tak więc również więzienie znajdowało się na terenie nalotu bombowego. Teraz znakowano obszar miasta, który miał zostać celem ataku. Nagle rozpętało się
piekło. Rozbłyskiwały światła i przeczesywały niebo w poszukiwaniu
wrogich samolotów. Co prawda niewiele mogliśmy zobaczyć, ale dużo dało się usłyszeć. Dochodził nas świst i odgłos spadających oraz
eksplodujących bomb. Mury więzienia drżały i trzęsły się, jak gdyby
54
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
chwiały się w posadach. Również na terenie więzienia zapanował
zgiełk i zamęt. Więźniowie krzyczeli i zdzierali gardła, walili w drzwi
cel. Chcieli się stamtąd wydostać. Ale to nie miało sensu, nic nie pomogło. Do tego jeszcze dochodziły z dołu okrzyki strażników, że ma
być spokój. Ale kto się do tego stosował? Byliśmy zamknięci i bezradni, niezdolni do jakiejkolwiek obrony. I to było najgorsze.
Siedziałem spokojnie i cicho w swojej celi. W pełni uświadomiłem sobie, że nie mogę mieć żadnego wpływu na obecną sytuację, dlatego
w tym chaosie próbowałem utrzymać nerwy na wodzy. W podobnych
wypadkach – i ciągle do tego powracam – uwidacznia się wiara.
Pewność, że po swojej stronie ma się Najwyższego, gdy samemu już
nic nie można uczynić, by się uratować. Mimo to nie da się zupełnie
uniknąć uczucia strachu i nie należy się tego wypierać. Jesteśmy
tylko ludźmi.
Nagle, zupełnie nagle wszystko minęło. Żadnych świstów, żadnych
ryków, żadnych huków. Ale właśnie ta cisza działała niesamowicie
i przerażająco, dlatego dopiero po jakimś czasie mogliśmy odetchnąć z ulgą. Krzyki i walenie w drzwi ustały. Rozlegały się pojedyncze wołania, padały imiona. Widocznie chciano wiedzieć, jak się miał
ten czy ów więzień. Później dobiegł nas dźwięk odwołujący alarm –
długi, jednostajny ton syren. Bombowce się oddaliły i na ten raz
było już po wszystkim. Później dało się słyszeć pierwsze głosy. Byli to
strażnicy, którzy śpieszyli na swoje oddziały i otwierali po kolei każdą celę, by zobaczyć, czy nikt nie jest ranny. Brzęk ich kluczy i trzask
zamykanych drzwi śniły mi się później całymi latami.
VI. Berlin-Tegel
TEGO ranka zapanował chaos. Nie wyniesiono kubłów. Śniadanie
znacznie się opóźniło. Strażnicy milczeli, a kalifaktorzy nie mogli
puścić pary z ust. Ale coś wisiało w powietrzu.
Przeniesiono mnie do zakładu karnego w Tegel. Która to cela z kolei? Gdańsk, Alexanderplatz, Moabit i teraz Tegel. Również obecna
cela przypominała poprzednie. Ale dlaczego przeniesiono mnie do
Tegel? Co się stało w Moabicie? Więzienie w Tegel jednak się różniło. Nie dawano pracy do cel. Był to prawdziwy zakład karny i skazani pracowali w warsztatach więziennych lub nawet na zewnątrz,
w tak zwanych komandach. Skończyło się też czytanie książek. Już
nie mogłem podróżować dookoła świata.
W niemieckich więzieniach panuje porządek. Nie miałem żadnych
trudności, by przywyknąć do tego więzienia – wszystko toczyło się
dokładnie takim samym trybem, jak w Gdańsku i w Moabicie. Tylko
gestapowskie więzienie różniło się od pozostałych – Alexanderplatz
ginął pod grubymi warstwami brudu. Teraz znów pozostało mi tylko
jedno: czekać, czekać na akt oskarżenia, czekać na termin, na proces, który przecież kiedyś musiał nastąpić.
Oddziały SA paradowały ulicami w brązowych mundurach, butach
z cholewami i z flagą na przedzie. „Nasza flaga przed nami powiewa” –
śpiewali. Każdy przechodzień, który właśnie znajdował się w pobliżu,
miał obowiązek zatrzymać się, pozdrowić flagę i ją uczcić. Musiał
w milczeniu stać i wyciągać prawą rękę w pozdrowieniu hitlerowskim.
55
56
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Wyjątek stanowili Żydzi, nie wolno im było tego czynić, bo uważano
ich za niegodnych takiej postawy. My, Świadkowie Jehowy, nie chcieliśmy pozdrawiać flagi, gdyż uważaliśmy to za akt uwielbienia. Ponieważ oddziałom SA nadano charakter pomocniczej policji i w związku
z tym posiadały one pewne przywileje, omijaliśmy je z daleka albo
obieraliśmy inną drogę, ilekroć zbliżał się taki oddział. Często dochodziło wtedy do pobicia lub nawet aresztowania.
Państwo wydawało się wszechpotężne. Dzieci należały do organizacji „Jungvolk”, a po jakimś czasie posyłano je do „Hitlerjugend”;
w późniejszym wieku przychodziła kolej na „Reichsarbeitsdienst”
(Służba Pracy Rzeszy) lub służbę w wojsku. Z dziewczynami rzecz się
miała podobnie: należały do „Bund Deutscher Mädel” (Związek Niemieckich Dziewcząt), a później musiały przynależeć do „NS-Frauenschaft” lub zgłosić się do „Reichsarbeitsdienst”. Przestano traktować
wszystkich ludzi jako równych wobec prawa. Nie pozostawiano im
żadnego wyboru w kwestii wiary, sumienia, religii oraz światopoglądu.
Do służby wojskowej z bronią w ręku zaciągano siłą. Również pod tym
względem sumienie padało ofiarą gwałtu.
Moi biologiczni rodzice wykorzystali nowo zaistniałą sytuację. Ich
skarga została ponownie rozpatrzona. Uzasadnienie się nie zmieniło –
wnosili o wydanie im dziecka. Pozew wzajemny moich przybranych
rodziców nie stracił jeszcze ważności. Dotąd nie padło ostateczne rozstrzygnięcie, kto powinien otrzymać prawa rodzicielskie. Przez jakiś
czas sprawa się ciągnęła, ale przybrani rodzice mieli teraz słabsze argumenty. Wyrok zapadł: „Żydowi nie wolno wychowywać dziecka
aryjskiego pochodzenia”. Oznaczało to, że muszę się przenieść do
prawdziwych rodziców. Mama oświadczyła: „Naprawdę zrobiliśmy
wszystko, co w naszej mocy. Teraz ty musisz zdecydować, ty musisz
działać”. Nie wahałem się ani przez chwilę. Było dla mnie jasne, że
muszę zostać u swoich przybranych rodziców. Dlatego w końcu nie
podjąłem żadnych kroków i wydawało się, że mama nie ma nic przeciwko temu. Dalej więc chodziłem do szkoły i jak zwykle się uczyłem.
Berlin-Tegel
57
Dziwiłem się tylko, że biologiczni rodzice nie dają znaku życia. Czyżby nie mieli odwagi, by przyjść i mnie odebrać?
Pewnego dnia jednak zjawił się komornik z nakazem sądowym
w teczce, w którym napisano, że muszę z nim iść i że zaprowadzi mnie
do prawdziwych rodziców. Byłem zmieszany i zdenerwowany. Ale do
dziś wyraźnie pamiętam, że wartość obiektu, a więc moja znikomość,
wynosiła 500 RM. Tylko tyle znaczyłem? Czułem się po prostu niedoceniony. Ale żadne protesty nie pomogły, bo komornik uświadomił
nam, że jeśli nie pójdę z nim dobrowolnie, będzie musiał wezwać
policję. A to z pewnością nie należałoby do przyjemności. Tak więc
poszedłem z nim, a on zgodnie z prawem dostarczył mnie do rodziców. Trudno mi opisać sytuację, w jakiej się wtedy znalazłem. Czułem
się do głębi rozżalony. Wszystko wyglądało tu inaczej. Moi bracia
i moje siostry byli mi całkowicie obcy. Również ja ze swojej strony nie
wykazywałem najmniejszej chęci, by coś z tym zrobić. Od pierwszej
godziny całą swoją uwagę skupiłem wyłącznie na tym, by się stąd wydostać. Ale jak? Nie miałem pieniędzy, a od Spandau dzieliła mnie daleka droga. Naturalnie przez cały czas bacznie mnie obserwowano.
Nie wiem, jak mi się udało uciec, nie pamiętam też, skąd miałem
pieniądze na przejazd. Ale z pewnością nie poszedłem do Spandau na
pieszo, bo to zdecydowanie za daleko. Jednak znów mieszkałem ze
swoimi rodzicami, a oni uznali to za słuszne i dobre. Nie minęło dużo
czasu, zanim komornik pojawił się po raz drugi. Również z nakazem
sądowym, a moją wartość wciąż oceniano zbyt nisko. Ponownie zaprowadził mnie do rodziców. Tylko że teraz minęło trochę więcej czasu,
zanim nadarzyła się okazja do ucieczki. Ale pewnego razu znowu mi
się poszczęściło i znalazłem drogę powrotną.
Wszyscy troje zdaliśmy sobie sprawę z tego, że dalej nie może tak
być. Ale wydarzyło się coś, czego bym się nie spodziewał. Gdy komornik przyszedł następnym razem, zaprowadził mnie do zakładu
poprawczego, który na szczęście mieścił się w Spandau. Niewiele pamiętam już z samego pobytu w zakładzie, przypominam sobie tylko
58
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
wielkie pomieszczenie, w którym spaliśmy. Mój umysł znów opanowała jedna jedyna myśl: aby uciec. Musiałem jednak najpierw wymknąć
się z zakładu i jeszcze przedostać się przez ogród, co stanowiło nie lada wyzwanie, ale mimo wszystko pewnego razu mi się powiodło.
Wyglądało na to, że komornik zaczął już zaniedbywać swoje obowiązki. Może nie chciał tu już więcej przychodzić, może jemu samemu
nieprzyjemnie było załatwiać sprawę, której sam nie chciał. Przychodził rzadko, a gdy się zjawiał, przeskakiwałem przez balkon i znikałem
w ogrodzie. Uczęszczanie do szkoły stało się odtąd niemożliwe, dlatego nigdy nie ukończyłem szkoły średniej. Od tej pory formalnie mnie
nie było, po prostu przestałem istnieć.
Jakimś sposobem udało mi się nawet przyzwyczaić do takiego stanu
rzeczy. Wszystko przyjmowałem na chłodno, bez większych emocji.
I bez tego życie nie szczędziło nam problemów. Tato nie zarabiał już
prawie nic. Jako Żyd miał tylko źle płatną pracę, jeśli w ogóle mu jakąś
zlecano. Niebezpieczeństwo pojawiło się na horyzoncie, gdy pewnego
dnia gestapowcy przyszli mnie aresztować. Otrzymałem powołanie do
wojska, które jednak nigdy nie dostało się w moje ręce. No bo jak?
Gestapo poinformowało o tym moją mamę. Mnie nie było w domu. Teraz zaczęło mi grozić niebezpieczeństwo, poważne niebezpieczeństwo.
Ale rodzice jeszcze byli przy mnie i wspierali mnie pod względem
emocjonalnym, jak tylko mogli. Dalej z nimi mieszkałem i z początku
jakoś się udawało. Powołanie do wojska dostałem na początku drugiej
wojny światowej, która wybuchła 1 września 1939 roku.
Dla Berlina powoli nastawała wojna. Najpierw toczyła się w Polsce.
W gazetach pojawiły się oszałamiające raporty o zwycięstwie i prawie
wszyscy byli zdania, że wojna nie może potrwać długo. Gdy do wojny
włączyła się Anglia, tato powiedział: „Teraz Niemcy przegrali wojnę”.
Wyjaśnił mi, że Anglia jest potęgą światową, z którą się nie wygra.
Nauczyło go tego owych dziesięć lat, które tam spędził.
Teraz skończyły się albo ściślej mówiąc, zostały ograniczone spotkania w gronie Świadków Jehowy. Odwiedzaliśmy się tylko po to,
Berlin-Tegel
59
by sobie podać Strażnicę lub inne publikacje. Znajdowaliśmy się pod
ciągłą obserwacją – nie tylko gestapo, ale również dozorcy bloku, należącego do SA lub NSDAP. Także przed sąsiadami trzeba było się
mieć na baczności. W Niemczech stopniowo, ale nieubłaganie rozprzestrzeniał się strach. Wzajemne zaufanie znikło jak kamfora.
Często traciło się pewność co do czyjejś szczerości. Zaprzestaliśmy
urządzania niewielkich spotkań, żeby nie powiedzieć: zebrań, które
zawsze się u nas odbywały, ponieważ o każdej porze mogli zaskoczyć
nas gestapowcy, a do tego nasilała się nagonka na Żydów. Inne mieszkania nie wchodziły w grę. Pozostawało nam jedynie gospodarstwo
Ottona Muhsa. Tam mogliśmy iść bez większego strachu, bo przecież
chcieliśmy tylko kupić u niego warzywa. W ten sposób jego gospodarstwo stało się punktem kontaktowym, w którym działo się wszystko.
Te lata nielegalnej działalności – od wybuchu wojny do mojego
aresztowania w czerwcu 1943 roku – były dla mnie z pewnością najtrudniejszym okresem. Liczenie się z ciągłym poważnym niebezpieczeństwem oraz bezustanne wzmaganie czujności wykańczało i rozstrajało
nerwy. Od współwyznawców dostawałem propozycje pozostania
u nich na krótki czas. Przede wszystkim od Ottona Muhsa, ale nie
tylko od niego. Mogłem zatrzymać się na dłużej także w Reinickendorfie. Później, gdy więcej podróżowałem, przebywałem również
w Turyngii i w Gdańsku. Jednak dalej mieszkałem przeważnie u rodziców i zawsze powstawało pytanie, kiedy gestapo przyjdzie ponownie. Na szczęście nie pojawiało się za często, ale zawsze znienacka. Gdy
gestapowcy już byli u drzwi, pozostawał mi tylko skok przez balkon.
Niekiedy godzinami snułem się po ulicach, zanim ośmielałem się
wrócić do domu. Dzisiaj już nie pamiętam, jaki znak obmyśliliśmy
z mamą i co stawiała na oknie, abym wiedział, że tym razem niebezpieczeństwo minęło.
Zawsze jednak stawiam sobie pytanie, jak to możliwe, że policja państwowa nigdy nie wpadła na pomysł rozstawienia straży z tyłu szeregu
domków, gdzie mieściło się nasze mieszkanie. Przecież z pewnością
60
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
wpadłbym im prosto w ramiona. Niejeden może twierdzić, że to przypadek, że po prostu miałem szczęście. Ale ja tak nie uważam. Przecież
takie spiętrzenie szczęśliwych przypadków jest niemożliwe. Dlatego
jako człowiek wierzący mówię o opiece i kierownictwie mojego Boga,
Jehowy. Ale wtedy pojawia się następne pytanie: Dlaczego właśnie ja
ocalałem? Ponad 250 moich współwyznawców również otrzymało wyroki śmierci, a później zostało straconych. Tak więc powstaje pytanie:
Dlaczego akurat ja uszedłem z życiem?
Dokładnie nad nami mieszkała panna Rubinstein. Z pochodzenia
była Żydówką, a z zawodu nauczycielką, ale w tamtym czasie nie pracowała w swoim zawodzie. Jej mieszkanie miało dokładnie taki sam
układ jak nasze, tylko że było zupełnie inaczej urządzone. My w trójkę
musieliśmy zadowolić się powierzchnią 60 m2, podczas gdy ona rozporządzała nią sama. W małym pokoju urządziła sypialnię, a duży pokój
pełnił funkcję mieszkalną. Znajdowało się tam kilka wyściełanych
mebli, a w wykuszu stał niewielki stół jadalny. Ale szczególnie zafascynowała mnie biblioteka. Tak wielkiej biblioteki jeszcze nie widziałem
na oczy. Oczywiście leżały tam książki i zeszyty, których panna Rubinstein potrzebowała na zajęcia w szkole, ale były też powieści zupełnie
nieznanych mi pisarzy. Mogłem tam znaleźć również dzieła o historii
starożytnej Grecji i Rzymu oraz moje ulubione książki podróżnicze.
Niestety, nie spotkałem literatury biblijnej ani nawet Biblii.
Panna Rubinstein wyjeżdżała często, bardzo często, i to na całe tygodnie. Wtedy zawsze przynosiła nam klucze do swojego mieszkania
i mówiła, jak długo jej nie będzie, a także prosiła, aby od czasu do czasu tam zajrzeć. Właśnie wtedy mogłem – w prawdziwej samotności –
przebywać w jej mieszkaniu. Znajdowało się tam radio, ale rodzice
surowo zakazali mi go włączać, by nikt nie zauważył, że ktoś jest
w mieszkaniu. Tato częściej włączał angielską rozgłośnię, co wprawdzie było zakazane i niebezpieczne, ale korciło go, bo świetnie znał
angielski. Jednak za każdym razem przestawiał wskaźnik z powrotem
na niemiecką rozgłośnię.
Berlin-Tegel
61
Często spałem w tym mieszkaniu i spędzałem w nim całe tygodnie,
w ogóle nie wychodząc na zewnątrz. Jedzenie przynoszono mi raz na
dzień. Tam czułem się w miarę bezpiecznie, chociaż panna Rubinstein
zawsze musiała liczyć się z tym, że gestapo przyjdzie lub ją zabierze.
Ale u niej było bezpieczniej niż w mieszkaniu rodziców. Zdarzało się,
że policja państwowa nawiedzała moich rodziców, podczas gdy ja leżałem u góry jak długi na grubym, prawdziwym dywanie i trzymałem
przed nosem książkę lub nawet Strażnicę, którą teraz przepisywano
ręcznie. Oczywiście gestapo nie przychodziło każdego tygodnia. Niekiedy nawet mijały całe miesiące, zanim się pojawiło, ale ich najście
tak bardzo nadszarpywało nerwy, że równie dobrze mogło się zdarzać
każdego dnia.
Stale zadaję sobie pytanie, czy o wszystkim wiedziała panna Rubinstein? Może rodzice jej o czymś powiedzieli albo nie chciała o niczym
wiedzieć. Chciała tylko pomóc. Sama znajdowała się w trudnej sytuacji, ale mogliśmy na niej polegać, podczas gdy do pozostałych sąsiadów trzeba było zachować dystans. Nie musieliśmy się specjalnie
wysilać, bo nikt nie chciał mieć z Żydem nic do czynienia. Co się
później stało z panną Rubinstein? Bardzo bym sobie życzył, aby przeżyła te ciężkie czasy.
Pewnego razu przyszła do nas Maria Appel. Biegła po schodach,
które prowadziły do naszego budynku. Przebywałem akurat sam w domu, ale ponieważ ją widziałem, mogłem bez żadnych podejrzeń otworzyć, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Wyglądała na bardzo zdenerwowaną i koniecznie chciała zobaczyć się z moimi rodzicami, ale nie było
ich w domu. Przed chwilą poinformowano ją o egzekucji jej męża. Stałem jak oniemiały, zresztą byłem jeszcze za młody, by umieć właściwie
zareagować na tak straszliwe wieści. Po prostu ją przytuliłem i płakałem
razem z nią. Mogło to być nawet dobre, bo później z taką wdzięcznością
mówiła o tej sytuacji. Ale gdy w końcu przyszli rodzice, bardzo się ucieszyłem. Jak dobrze jest mieć ludzi, z którymi można podzielić swój ból,
do których ma się zaufanie i którzy okazują potrzebne zrozumienie.
62
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Bez poczucia przynależności do siebie i wzajemnej pomocy nie można
przetrwać tak trudnego okresu jak tamten.
Znów się przeprowadziliśmy, chyba mniej więcej na przełomie lat
1941/1942. Nie była to całkowicie dobrowolna przeprowadzka. Spółdzielnia mieszkaniowa złożyła nam wymówienie, ponieważ najwidoczniej nie mogła ścierpieć w swoich budynkach Żydów. Rodzice
długo szukali mieszkania, zanim w końcu znaleźli chatkę w Hohengatow. Hohengatow to piękna, gdzieniegdzie lekko zalesiona okolica
willowa, położona bezpośrednio nad rzeką Havel. Słusznie jednak nazwałem nasze schronienie chatką, ponieważ na pewno nie można go
nazwać willą, a jego zewnętrzne ściany były raczej cienkie. Na parterze mieściły się dwa pomieszczenia z werandą na przedzie, a pod
wypukłym dachem mieliśmy jeszcze dwa małe pokoiki, które służyły
za sypialnie. Z przodu znajdował się balkon, z którego jednak nigdy
nie korzystałem, aby nikt mnie nie zauważył. Kuchni nie było, dlatego mama używała małej elektrycznej kuchenki o dwóch płytach,
stojącej w przejściu do ubikacji. Łazienki także nie mieliśmy. Brakowało jeszcze pieców; zamiast nich dysponowaliśmy jedynie piecykiem
elektrycznym o mocy dwóch kilowatów, wstawionym do jednego
z dwóch małych pomieszczeń. Zresztą ten budynek był nie do ogrzania. Gdy moja dzielna mama gotowała, musieliśmy wyłączać piecyk.
Wszystko to nie było ani piękne, ani przyjemne, ale przecież mieliśmy
jeszcze siebie.
Podczas ciepłych dni całe życie toczyło się na werandzie. Stąd dało się obserwować przednie wejście i stosunkowo dużą część drogi. Do
zalet tego budynku zaliczało się niewątpliwie tylne wyjście, a w tylnim
ogrodzeniu znajdowała się druga furtka. Mogłem więc po kryjomu
opuścić dom i zniknąć w pobliskim lesie i w zaroślach.
Sama działka miała powierzchnię mniej więcej 800 metrów kwadratowych, przechodziła w rzadki las i nie wymagała żadnej pielęgnacji. Ten dom świetnie nadawałby się na dom wypoczynkowy podczas
weekendów, szczególnie z tego względu, że znajdował się w odległości
Berlin-Tegel
63
zaledwie stu metrów od pięknych łąk nad rzeką Havel. Niestety, na
nic mi się to zdało, ponieważ tam, na dole, nie mogłem się pokazywać.
Sprawiliśmy sobie psa, ale nie dla przyjemności. Nie był duży, robił tylko dużo hałasu i zresztą po to go mieliśmy. Mama twierdziła, że
dobrze byłoby wiedzieć, kiedy w pobliżu znajduje się jakiś człowiek.
Trzymaliśmy również kota z powodu wielu myszy. Znów rodzinka
w komplecie. Gdy wspominam tamte czasy, bardzo podziwiam mamę,
że w tak trudnych warunkach zdołała ułożyć nam życie w możliwie
normalny sposób.
Cela w Tegel wyglądała przyjaźniej niż cela w Moabicie. Nie z powodu lepszego wyposażenia – było ono takie samo: podobne składane
łóżko i taki sam koc w niebiesko-białą kratkę. Ale okna wydawały się
czystsze, tak iż docierały do mnie promyki słońca. Mimo wszystko
coś mi nie pasowało. Swędziały mnie ramiona i inne części ciała.
Drapanie nic nie pomagało. Ściągnąłem więc bluzę i wtedy zobaczyłem na skórze czerwonawe bąble. Nie mogły ich spowodować
wszy – znałem je z więzienia na Alexanderplatz i nie zostawiały
takich śladów. Doszedłem więc do wniosku, że muszą to być pluskwy.
Nie rozeznawałem się w świecie tych zwierzątek. Następnego dnia
przed porannym apelem postanowiłem o tym zameldować.
Gdy tylko w drzwiach przekręcił się klucz, poderwałem się i stanąłem
pod oknem, po czym wyrecytowałem swoją kwestię: „Więzień aresztu śledczego Horst Günter Schmidt, urodzony 14.08.1920, więziony za...” itd.
Oddziałowy rzucił okiem na celę i spytał: „Jeszcze coś?”. Odpowiedziałem: „Panie oddziałowy, wydaje mi się, że w tej celi są pluskwy”.
„Pluskwy!” – krzyknął – „Pluskwy ma w Berlinie każda porządna
rodzina!”.
Nie powiedział już ani słowa i z powrotem zamknął drzwi. No tak,
pomyślałem, znów muszę przywyknąć do nowych lokatorów.
64
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Ale myliłem się. To nie było więzienie na Alexanderplatz, gdzie sam
musiałem dojść do ładu z wszami, a szczerze mówiąc, nie doszedłem, bo ciągle ich przybywało. To więzienie przypominało zakład
karny w Moabicie, gdzie niektórzy urzędnicy poczuwali się do odpowiedzialności. Tak więc po kilku godzinach drzwi znowu się otworzyły i usłyszałem: „Schmidt, wychodzić, wziąć wszystkie rzeczy i do
dezynfekcji”.
To był naprawdę dobry uczynek. Zaprowadzono mnie do łaźni z prysznicami i tam mogłem brać prysznic do woli. W tym czasie moje rzeczy zabrano do dezynfekcji i wkrótce otrzymałem je z powrotem.
Oczywiście nas, więźniów, częściej brano pod prysznic, chociaż nie
każdego tygodnia. Ale tego jednego razu nigdy nie zapomnę.
Znów odprowadzono mnie do celi, która również została poddana
dezynfekcji. Jeszcze przez kilka ładnych dni w celi i od moich ubrań
rozchodził się zapach środka dezynfekującego. Ale pozbyłem się
pluskiew.
Dom w Hohengatow był naszym ostatnim mieszkaniem, zanim
spadło na nas wielkie nieszczęście. Trudności ciągle przybywało. Jeśli
tato w ogóle miał jakąś pracę, to z pewnością nie odpowiadała jego
umiejętnościom. Żydów zatrudniano wówczas tylko w niewyuczonych
zawodach albo musieli pracować ponad siły za marną zapłatę. Mimo
ciężkiej pracy przyznano mu tylko połowę kartki żywnościowej. Mama musiała się więc rozejrzeć za możliwością zarobienia dodatkowych
pieniędzy. Przez ogłoszenie w prasie albo jakiegoś pośrednika zaproponowano jej roznoszenie gazet. Chętnie by wykonywała tę pracę, ale
do tego potrzebny był rower, a ona nie umiała jeździć na rowerze.
Wpadliśmy na pomysł, który później z perspektywy czasu można by
ocenić jako absolutnie niewykonalny, ale przecież nie potrafiliśmy
wyżyć z tego, co zdołał zarobić tato, chociaż mama liczyła się z każdym groszem. Ja miałem stary rower i czułem się na nim pewnie.
Berlin-Tegel
65
Chciałem rozprowadzać gazety za mamę, chociaż nie miałem żadnych
dokumentów i w razie kontroli ulicznej groziły mi problemy.
Mama pojechała więc do Spandau, gdzie znajdowała się filia wydawnictwa Scherl, i tam została zatrudniona. Gazety – był to dziennik lokalny i niektóre ilustrowane magazyny – należało rozwieźć w Kladow,
leżącym prawie dziesięć kilometrów za Spandau. Mama umówiła się
z kierownikiem filii, że transport gazet do Kladow będzie się odbywał
za pośrednictwem linii autobusowej, a tam gazety zostaną odebrane od
kierowcy autobusu. Pomysł ten sam w sobie był bardzo dobry, ale czasami wskutek działań wojennych, na przykład nalotów bombowych,
dostawa się opóźniała, dlatego musiałem stać i bardzo długo czekać, co
zimą stawało się nad wyraz nieprzyjemne. Kladow wyglądało raczej jak
wioska, ale dzielnica willowa ciągnęła się jeszcze pięć kilometrów aż do
Glienicker See. Zimą ogromnych trudności nastręczała jazda rowerem
na lodzie i w śniegu na nieposypanych drogach. Przypominam sobie jeden zimowy poranek, zanim w ogóle zrobiło się widno – gazety dostarczano możliwie jak najwcześniej. Powietrze było bardzo zimne, a jezioro pokrywała warstwa lodu, dlatego wyrąbywano przeręble, w które
z niesamowitym wyciem uderzał silny wiatr. Minęło wiele czasu, zanim pojąłem przyczynę tego odgłosu i ujarzmiłem strach. Tamtej zimy
często głodowałem i wiele marzłem.
Wydawnictwo Scherl drukowało też po południu tak zwane wydanie nocne, które dobrze się sprzedawało. Wykorzystywaliśmy również
tę okoliczność. Taką samą drogą jak poranną gazetę otrzymywałem egzemplarze wydania nocnego, po czym jechałem z nimi do wielkich
koszar, które mieściły się między Gatow a Kladow. Stacjonowali tam
przeważnie radiooperatorzy i mogłem im sprzedać wiele gazet. Trudność polegała jednak na tym, aby przejść koło strażników bez kontroli. Za każdym razem kosztowało mnie to jedno wydanie gazety gratis,
która dzięki berlińskiej przebiegłości zapewne zastępowała legitymację. Tylko jeden jedyny raz strażnik koniecznie chciał mnie wylegitymować, ale jeszcze tym razem dobrze się dla mnie skończyło.
66
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Moje wymówki brzmiały zapewne przekonująco, jednak gdy widziałem, że znów ten mężczyzna pełni służbę, nie miałem już żadnych
widoków na zarobek.
Raz w tygodniu albo raz w miesiącu, już nie pamiętam, mama jeździła do filii wydawnictwa po wynagrodzenie. Nie wiem, czy kierownik filii cokolwiek wiedział albo podejrzewał. Ale był na tyle mądry,
by nie stawiać żadnych pytań. Nastały takie czasy, że całe Niemcy nie
wołały już z entuzjazmem „Heil Hilter”, ale wszędzie szerzył się strach,
a nad krajem zawisło ogromne milczenie. Łatwo dochodziło do zdrad
i przedwczesnego osadzenia w obozie koncentracyjnym. Słowo „zaufanie” pisano bardzo małymi literami.
Po jakimś czasie, w każdym razie po wielu miesiącach, przestałem
sprzedawać i roznosić gazety. Nie da się w nieskończoność wytrzymywać takiego napięcia nerwowego i w końcu zaczyna się popełniać
błędy. Dlatego postanowiliśmy porzucić to zajęcie. Ale bardzo brakowało nam pieniędzy.
Otto Muhs potrzebował sezonowych pracowników. Dlatego później
mogłem u niego pracować dorywczo. Od naszej ostatniej przeprowadzki znajomość z Ottonem Muhsem trochę się rozluźniła z uwagi na odległość. Ale w dalszym ciągu był to najpewniejszy punkt kontaktowy,
gdzie mogliśmy otrzymywać Strażnicę i inne publikacje. Niestety,
w tamtym czasie aresztowano już wielu naszych braci i bolało mnie, że
ucierpiała na tym zorganizowana działalność w podziemiu.
Dlatego postarałem się o wznowienie łączności i otrzymałem adres
w Greizu, który niedługo potem odszukałem. Dzięki temu nawiązałem kolejne kontakty w Zwickau i Vogtlandzie, skąd skierowano mnie
do małej miejscowości Rentschmühle. Tam poznałem Gerharda
Liebolda. Otrzymał powołanie do wojska, ale nie chciał się do tego zastosować. Jego rodzice byli Świadkami Jehowy, a jego tatę krótko
przedtem skazano na śmierć i stracono za osłabianie ducha bojowego
armii. Jak zatem Gerhard mógł służyć państwu, które zamordowało
jego ojca? Dlatego w październiku 1941 roku przybył do Berlina.
Berlin-Tegel
67
W grudniu 1942 roku przyjechał do nas również Werner Gassner
z Greizu w Turyngii. Werner już służył w wojsku, został ranny i wyszedł na przepustkę. Wszyscy jego domownicy należeli do Badaczy
Pisma Świętego, a on sam już nie mógł ani nie chciał uciekać od ich
argumentów. Dlatego zdecydował, że nie wróci do jednostki.
Nastał dla nas trudny czas, bo cała nasza trójka nie miała żadnej
kartki żywnościowej, nie licząc połówki kartki mojego taty. Byliśmy
zdani na pomoc współbraci. Wówczas przekonaliśmy się, jakie to ważne. Tylko dzięki solidarności mogliśmy przetrwać ten okres. I faktycznie trzymaliśmy się razem. Służyło to umocnieniu naszej drogocennej
wiary i wzajemnej wymianie zachęt, a także oznaczało dodawanie
sobie sił pod względem duchowym. Jeśli ktoś się odosabniał w mniemaniu, iż sam sobie ze wszystkim poradzi i zachowa wiarę, to bez
wątpienia znajdował się na straconej pozycji. Pewni ludzie, jak na
przykład moja mama czy Otto Muhs, wiernie dochowali wiary i mimo
różnych niebezpieczeństw stosowali ją w życiu. Zależało im na wzmacnianiu społeczności, zachowywali też trzeźwość myślenia i zabiegali
o jedność.
VII. Do komanda zewnętrznego
USŁYSZAŁEM kroki zbliżające się do drzwi mojej celi, a potem
brzęk klucza w zamku. I to w całkiem nieoczekiwanej porze dnia.
Poinformowano mnie, że nazajutrz mam dołączyć do komanda
zewnętrznego. Byłem zaskoczony i zupełnie zdezorientowany.
W Moabicie więźniowie aresztu śledczego też musieli pracować, ale
w zamkniętych celach. A teraz miałem iść do komanda zewnętrznego? Przy takich zarzutach, jakie mi wytaczano? Przecież istniało ryzyko ucieczki. A może liczono na to, że Badacz Pisma Świętego nie
będzie próbował uciekać? Również w obozach koncentracyjnych
Badacze Pisma Świętego otrzymywali prace, jakich nie dawano innym więźniom obozu. Z tego samego powodu. Jednak teraz prawdopodobnie chciano wykorzystać każdą siłę roboczą.
Następnego dnia zabrano mnie osławioną więźniarką „Grüne Minna”. Ruszyliśmy na wschód, o ile w ogóle dało się to stwierdzić, bo
w środku pojazdu nie było żadnych okien, tylko lufciki, przez które
prawie nic nie mogliśmy zobaczyć. Wysadzono nas prawdopodobnie
w pobliżu Alexanderplatz. Ta okolica była mi zupełnie obca. Znałem
zachodnią część Berlina, a w okresie swoich młodzieńczych wypraw
odkrywczych docierałem aż do słynnej „Museumsinsel” (Wyspa Muzeów). Szczególnie przyciągało mnie Muzeum Pergamońskie. Często
chodziłem również znaną aleją „Unter den Linden” (Aleja pod Lipami). Czasem towarzyszyłem mamie na zakupach po Friedrichstraße i na Leipziger Platz. Ale reszty nie znałem. A teraz wylądowałem właśnie w tej obcej mi okolicy. Gdzie będziemy nocować? Nie,
tym razem nie chciałbym tego nazywać celą. Udostępniono nam
68
Do komanda zewnętrznego
wielkie pomieszczenie z oknami normalnej wielkości, choć zakratowanymi. Wszędzie docierało światło słoneczne i za przestronnym
podwórzem było widać tylni budynek. W tym pomieszczeniu stało
mniej więcej 20 łóżek polowych z materacami i zwykłymi kocami
ubranymi w niebiesko-białą pościel. Tak więc będę miał towarzystwo. Ale jakie? Po długim okresie samotności wzrosło poczucie
swobody i równocześnie niepewności.
Ów pokój mieszkalny i zarazem sypialny powoli się zapełniał. Wielu więźniów przebywało tu już parę dni i wracało tylko na przerwę
w południe. Pozostali, podobnie jak ja, przybyli przed chwilą. W rogu pomieszczenia stało kilka stołów. Tam mogliśmy wziąć swoje
jedzenie. Stopniowo zaznajomiliśmy się ze sobą, ale prawie
w ogóle nie rozmawialiśmy o tym, dlaczego nas aresztowano – nikt
nie chciał nic o tym słyszeć. Bardzo wątpię, czy wszystko, co opowiadano, pokrywało się z prawdą. Czasem można było przeżyć
niesamowite rzeczy.
Nadzorowało nas dwóch funkcjonariuszy: strażnik starszy wiekiem
i stopniem oraz jego młody pomocnik. Pracowaliśmy ciężko, przynajmniej takie miałem wrażenie, znajdując się w stanie wycieńczenia. Musieliśmy usuwać gruz, a do dyspozycji mieliśmy taczki i łopaty. Burzyliśmy ściany, co pociągało za sobą ryzyko zawalenia; krótko
mówiąc, pracowaliśmy przy usuwaniu szkód, jakie spowodowały liczne angielskie i amerykańskie naloty bombowe. U mnie jednak dały
o sobie znać skutki niedostatecznego odżywiania i długiego czasu
spędzonego w ciasnej celi, w wyniku czego odzwyczaiłem się od ruchu. Bardzo szybko opadałem z sił. Ale nasi strażnicy byli nadzwyczaj
ludzcy. Nigdy nas nie popędzali. Znów rozległ się alarm przeciwlotniczy. Nasz starszy strażnik zebrał nas i później zdarzyło się coś, co bardzo mnie zaskoczyło. Nie zamknął nas w naszym pomieszczeniu
sypialnym, ale zabrał ze sobą do schronu. Przebywaliśmy tam razem
z gestapowcami i esesmanami. Było im bardzo nie po myśli, że muszą znosić obecność więźniów, dlatego obrzucali nas obelżywymi
69
70
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
wyzwiskami. Te szumowiny, ci zbrodniarze nie mają przecież czego
szukać w schronie. Mogą zostać u góry w swoich celach, a jeśli trafią
ich bomby, to zaoszczędzi się na kacie. Przynajmniej wcześniej
skrócono by ich o głowę. Wobec tego próbowaliśmy możliwie jak
najmniej rzucać się w oczy. Ale nie nasz prostolinijny strażnik. Zwymyślał ich bardziej, niż kiedykolwiek zrobił to w odniesieniu do nas.
Krótko i zwięźle wyjaśnił im, że jest odpowiedzialny za to komando,
za tych ludzi, że wykonują oni swoją pracę i dlatego mają prawo do
miejsca w schronie. Jeśli im się coś nie podoba, mogą złożyć skargę
w administracji więzienia w Tegel. Dlatego zostaliśmy w schronie
i nie sądzę, żeby któryś z nich złożył jakąś skargę.
Jedzenie otrzymywaliśmy z więzienia dla kobiet, a ściślej mówiąc,
musieliśmy je stamtąd odbierać. Codziennie jeden więzień szedł
przez miasto z dwukołową taczką, na której stał kubeł na jedzenie.
Uchodziło to za zaszczytne zadanie, ale właściwie nie wiem, dlaczego. Każdego dnia wysyłano kogoś innego, według kolejki. W końcu
przyszła kolej na mnie i zdecydowanie było mi to nie po myśli. Teraz
ja musiałem paradować z tą nędzną taczką i w ubraniu więziennym
przez Berlin, przez mój Berlin, a przecież miałem się za Berlińczyka.
Było mi z tym źle. Dlatego po drodze nigdzie się nie włóczyłem
i wszystko przebiegło według planu. Załadowano kubeł z jedzeniem,
kolację i śniadanie, a ja się cieszyłem, że jestem już z powrotem. Wtedy usłyszałem, jak młody pomocnik mówi do starszego strażnika:
„Od jutra będę chodził po jedzenie tylko z tym Schmidtem, bo przynajmniej nie zbiera po drodze niedopałków papierosów”. Ale ja
wcale nie byłem uszczęśliwiony z tego powodu. Nie wiem, jak długo
pracowałem w tym komandzie, może tylko parę tygodni. Właśnie
tam otrzymałem akt oskarżenia. Jak się zresztą spodziewałem, wytoczono mi zarzut uchylania się od służby wojskowej, osłabiania ducha
bojowego armii i nielegalnej działalności na rzecz IBV. Rozprawa
została wyznaczona na 30 listopada 1944 roku przed Trybunałem
Ludowym. Starszy strażnik wziął mnie na bok. „No i co, Schmidt” –
Do komanda zewnętrznego
zapytał – jakiego wyroku oczekujesz?”. „Mogę się spodziewać tylko
kary śmierci” – odparłem. „No, no” – odpowiedział – „nie powinniśmy tak myśleć”. Tymi słowami odesłał mnie do pracy. Patrzył za
mną, a ja miałem wrażenie, że nie może się z tym oswoić. W owym
czasie wiele osób nie potrafiło się już pogodzić z nazizmem.
71
VIII. Przed Trybunałem Ludowym
DWA DNI później znów siedziałem w swojej celi w Tegel i czekałem
na rozprawę. Od momentu aresztowania do rozprawy upłynęło prawie półtora roku. Gdzie się podział ten czas, a przede wszystkim, jak
upłynął? Czy zmieniłem się w tym okresie? A czy to możliwe? Półtora roku w kryminale rzeczywiście może zmienić człowieka. Pozbawienie wolności oznacza również brak możliwości rozwoju, a także brak
aktywności. Więziony człowiek nie miał żadnej swobody działań, był
raczej poddany działaniom. Musiał stale znosić wszelkiego rodzaju
poniżanie i walczyć o poczucie własnej wartości. Nie przejawiał
inicjatywy, tylko reagował – szczególnie na przesłuchaniach policji
państwowej. Ktoś taki stawał się otępiały, nie miał pełnej świadomości tego, co się dzieje dookoła, i to było straszne. Czasem takie
poczucie przechodziło w pewien stan zamroczenia, jak gdyby umysł
po prostu się wyłączał. Nie potrafię tego opisać.
A czy zmieniłem się z wyglądu? Nie miałem lusterka. Więźniowi
odbierano wszystko, co mógłby wykorzystać do popełnienia samobójstwa. Ale czułem i wiedziałem, że jestem chudy i że bardzo straciłem na wadze.
Jak będzie przebiegał proces przed Trybunałem Ludowym? Za uchylanie się od służby wojskowej karano śmiercią. Nie miałem więc
żadnych złudzeń.
Myślałem o swoich przyjaciołach, Gerhardzie i Wernerze. Nie zostali u nas w Gatow, po prostu nie było to możliwe, bo w każdej chwili
72
Przed Trybunałem Ludowym
73
mogło się pojawić gestapo. Dlatego mama postarała się, by zamieszkali u Ottona Muhsa. Gerhard był z zawodu ogrodnikiem, tak więc
bardzo dobrze się składało. Mógł dużo pomóc Ottowi Muhsowi.
Otto Muhs miał swój wybrany werset biblijny. Można go znaleźć we
wszystkich przekładach Biblii. Ale ja wybrałem go z Biblii elberfeldzkiej, bo właśnie z tego przekładu korzystali wówczas w Niemczech
Świadkowie Jehowy. Biblia ta została wydana przez wydawnictwo Brockhaus; jest to przekład z języków oryginału i występuje w nim Imię Boże, Jehowa. Czytamy tam: „W miłości nie ma bojaźni, lecz doskonała
miłość wypędza bojaźń, ponieważ z bojaźnią związana jest udręka. Kto
zatem się boi, nie wydoskonalił się w miłości” (1 Jana 4:18).
Właśnie według tych słów żył Otto Muhs i zapewne dlatego tak
bardzo wstawiał się za swoimi braćmi. Dla mnie i dla wielu innych był
on prawdziwym wzorem wiary.
Brat Otto zdobył skądś powielacz i go naprawił. Razem z Gerhardem pracowali nad powielaniem Strażnic, a ja zabierałem je później ze
sobą, gdy jechałem do Turyngii lub Gdańska. W tamtym czasie sytuacja niezwykle się skomplikowała. Gestapowcom ciągle udawało się
zrywać nasze kontakty. Każdy był ostrożny. Kiedy czasem dostawałem jakiś adres i tam zachodziłem, domownicy zachowywali na początku duży dystans i dopiero po dłuższych lub częstszych rozmowach
mogłem pozyskać ich zaufanie.
Jesienią 1942 roku również Werner Gassner zamieszkał w posiadłości Ottona Muhsa. Miała ona bardzo dużą powierzchnię i nie można było przeniknąć jej wzrokiem. Dom, otoczony drzewami owocowymi, stał daleko w tyle. Ale sprawy przestały układać się pomyślnie.
Dnia 28 grudnia 1942 roku aresztowano Ottona Muhsa i jego żonę,
a także Gerharda Liebolda i Wernera Gassnera. Ja uniknąłem aresztowania tylko dlatego, że w tym czasie podróżowałem.
Oczywiście poddano ich okrutnym przesłuchaniom. Na Ottona
Muhsa rzuciło się trzech funkcjonariuszy. Bili go pałką w głowę i plecy.
Jeden z urzędników wymyślił sobie specjalną metodę – przy każdej
74
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
odpowiedzi odmownej mocno ściskał mu jądra i je gniótł, co powodowało szczególnie silne bóle. W końcu Otto Muhs zemdlał. Wtedy
polewano go wodą, dopóki nie odzyskał przytomności, po czym bicie
rozpoczęło się od nowa.
Po tych okrutnych przesłuchaniach na gestapo Otto Muhs trafił tak
jak ja do aresztu śledczego. Wysłano go do pracy w jakimś zakładzie
w Berlinie-Hakenfelde. W marcu 1943 roku udało mu się uciec i ukrywał
się do końca wojny. Jego żonę skazano na pięć lat więzienia o zaostrzonym rygorze. Pod koniec wojny zwolniono ją z więzienia w Waldheim
(Saksonia). Już nigdy nie wyleczyła się z cielesnego i psychicznego
uszczerbku, jaki poniosła na zdrowiu. Zmarła w 1950 roku.
– Gerhard Liebold został 2 kwietnia 1943 roku skazany na karę śmierci przez Sąd Wojenny Rzeszy za osłabianie ducha bojowego armii.
– Werner Gassner został skazany na śmierć przez Sąd Wojenny Rzeszy za dezercję.
– Gerhard został zamordowany 6 maja 1943 roku w Brandenburgu-Görden. Miał 21 lat.
– Werner został zamordowany 9 kwietnia 1943 roku w Brandenburgu-Görden. Miał 22 lata.
Byli moimi braćmi i przyjaciółmi.
Mnie wówczas nie dosięgła ta fala aresztowań. Niektórzy nazywają
to przypadkiem, ja natomiast nazywam to kierownictwem Bożym. Sądzę, że przebywałem wtedy w Gdańsku. Kto mnie ostrzegł, kto mi powiedział, że nie mogę wrócić do Hohengatow, bo aresztowano moich
rodziców? Wiem tylko, że już więcej nie mogłem ich zobaczyć i nie
zobaczyłem. Ale przede wszystkim potrzebowałem kwatery. Współwyznawcy udostępnili mi pomieszczenie w altance ogrodowej w Reinickendorfie. Tak więc na razie miałem się gdzie podziać. Ale pojawił się
inny, już mniejszy problem. Całą odzież, bieliznę, garnitury itp. pozostawiłem przecież w domu w Hohengatow, a ten został zapieczętowany
przez gestapowców. Całymi dniami obserwowałem budynek o różnych
porach dnia i gdy doszedłem do wniosku, że nie ma zagrożenia,
Przed Trybunałem Ludowym
75
przeszedłem przez tylną furtkę, zerwałem pieczęć i wszedłem do środka. Naturalnie uczyniłem to pod osłoną nocy. Po ciemku, bo nie mogłem zapalić światła, wyszukałem swoje rzeczy i je spakowałem. Noc
spędziłem nawet w domu, ale spałem bardzo niespokojnie. W mroku
wczesnego poranka znów zniknąłem.
Moje założenie, że dom nie znajduje się pod niczyją obserwacją,
okazało się błędne. Podczas późniejszego przesłuchania pewien gestapowiec powiedział rozzłoszczony: „To my czekamy na ciebie, obserwujemy dom dniami i tygodniami, a ty sobie wchodzisz, łamiesz pieczęć
i wynosisz stamtąd swoje rzeczy?”. Czy znów była to kwestia szczęśliwego trafu albo przypadku? Nie mogę w to uwierzyć.
Zbliżał się 30 listopada 1944 roku – „wielki dzień”, bo miałem stanąć
przed Trybunałem Ludowym. Była to najwyższa niemiecka instancja,
rozstrzygająca tylko najtrudniejsze sprawy natury politycznej. Trybunał
Ludowy słynął z tego, że wydawał wiele wyroków śmierci. Ja też miałem
przed nim stanąć i się bronić. Niby jak miałem to zrobić? Przyznano mi
obrońcę z urzędu, ale na próżno na niego czekałem, nie pojawił się.
Rozprawa przebiegała inaczej, niż to sobie wyobrażałem. Było nas jedenastu oskarżonych – sami Świadkowie Jehowy, pięciu braci i sześć
sióstr. Prawie w ogóle się nie znaliśmy i wszyscy znaleźliśmy się tu w wyniku cudzej samowoli. Tylko jedno nam zarzucano, oprócz naszej
wspólnej i drogocennej wiary: działalność w charakterze Świadków Jehowy, produkcję oraz rozpowszechnianie „Strażnic” i innych publikacji.
Przed nami siedzieli szacowni sędziowie w krwistoczerwonych togach.
Sędziowie Trybunału Ludowego byli ubrani na czerwono. Wkrótce
prokurator rozpoczął swoją mowę oskarżycielską. Nazwał nas
zdrajcami kraju, powiedział, że przynosimy szkodę Niemieckiej
Rzeszy i dlatego słusznie zasługujemy na śmierć. Potem zaczęło się
przesłuchanie, ale tylko z pozoru. Nikomu z nas nie dano sposobności do obrony. Jeśli w celu bronienia się zaczynaliśmy wyjaśniać czy
76
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
dawać świadectwo, które płonęło w naszych sercach, zamykano nam
usta słowami: „Znowu kłamiecie” albo „Wasza wiara nas nie interesuje”. Można było odpowiadać tylko „tak” lub „nie”.
Rozzłościłem się na swego obrońcę z urzędu, którego później jednak
zobaczyłem. Jego tak zwana obrona to jedyne, co świadomie zachowałem w pamięci. Oświadczył, że chociaż w żaden sposób nie da się
usprawiedliwić mojego postępowania, to chciałby zaznaczyć, że moje zachowanie można rozpatrywać w świetle paragrafu 51, akapitu 2.
Wynika stąd, że co prawda nie postradałem zmysłów, ale popadłem
w obłęd religijny. Nie miał nic więcej do powiedzenia; zresztą i tak by
to nic nie dało. Przypominam sobie, że cała rozprawa trwała około
30 minut, nie więcej.
W tym krótkim czasie na jedenastu oskarżonych wydano wyroki skazujące. Pięciu z nich skazano na śmierć, ze mną włącznie. Dwie osoby otrzymały siedem lat, dalsze trzy – pięć lat, a jedna siostra – trzy
lata więzienia o zaostrzonym rygorze. Wszystko odbywało się w imieniu Narodu Niemieckiego. Ale w tym czasie już znacznie zmalała
liczba tych członków Narodu Niemieckiego, którzy udzieliliby poparcia takim wyrokom.
Co czułem, gdy odczytywano postanowienia sądowe? Czy moje uszy
aby je zarejestrowały? Nie można mieć żadnych odczuć, zanim się
wcześniej nie pomyśli. A jakie myśli mnie nachodziły? Czyż nie
spodziewałem się takiego wyroku? Ale ja miałem wrażenie, jakby
moje uczucia znajdowały się pod narkozą. Przed opuszczeniem sali
sądowej nałożono mi na ręce kajdanki.
Tak więc znów siedziałem w Tegel w swojej celi. Jak to powiedział sędzia? „Wasza wiara nas nie interesuje”. Ale mnie interesuje. Przecież
znalazłem się tu za swoją wiarę i za to, że chciałem żyć zgodnie z jej
zasadami. Nurtowały mnie pytania: „Czy aby wszystko zrobiłeś
dobrze? Czy twoja wiara nakazała ci w taki sposób podążać tą drogą,
tak iż teraz musisz przypieczętować ją śmiercią? Wiara nie jest dla
mnie przejawem fanatyzmu. Oczywiście nie chciałbym być fanatykiem
Przed Trybunałem Ludowym
religijnym. Za fanatyzmem kryje się bezwzględność i przemoc. Fanatycy są zapaleńcami. Naturalnie trzeba przejawiać zapał w wierze, ale
nigdy w ten sposób, żeby wywierać na kogoś presję czy przymus. Natomiast ja pragnąłem tylko żyć według przykazań biblijnych, a to oznaczało, że muszę i chcę być bardziej posłuszny Bogu niż ludziom.
Oznaczało to także „nie zabijaj”. Jasna, jednoznaczna wypowiedź.
W pewnym leksykonie pod hasłem „wiara” czytamy: „Religijna wiara to więź z Bogiem, która w każdej religii wyraża się w inny sposób.
W chrześcijaństwie wiara to zasadnicze pojęcie, a chrześcijańska wiara to wewnętrzna pewność, że nauki i osobę Jezusa Chrystusa uznaje się za historyczne objawienie Boga”.
Apostoł Paweł wyraża to inaczej: „Wiara to nacechowane pewnością
oczekiwanie rzeczy spodziewanych, oczywisty przejaw rzeczy realnych, choć nie widzianych” (Hebrajczyków 11:1, cytat za Przekładem Nowego Świata, tłum.). W tekście oryginalnym brzmi to tak:
„Wiara to akt własności czegoś wyczekiwanego i oczywisty przejaw
rzeczy, których się nie widzi”.
Wiara stanowi więc fundament chrześcijańskiego życia. Dla mnie
wiara jest koniecznością. Wiara wzbudza zaufanie. Wiara oznacza
pewność, że istnieje Bóg i że zwraca się On ku osobie pokładającej
w Nim ufność. ‘Bóg może mieć radość tylko z kogoś, kto mocno Mu
ufa. Jednak bez wiary jest to niemożliwe’ (Hebrajczyków 11:6). Wiara to przekonanie, że Słowo Boże się spełni. Wiara daje oparcie,
pewność, niezawodność. „Jeżeli nie będziecie wierzyć, to się długo
nie utrzymacie”, powiedział prorok Izajasz, a Paweł wyjaśnił, że ‘wiara wybawia, a uczynki potępiają’.
Czy we wszystkim postępowałem właściwie? Walczyłem w obronie swojej wiary. Walczyłem o to, by nie szkodzić swoim braciom i wierzę, że mi
się udało. Ale na pewno popełniłem jakieś błędy, nawet nieświadomie.
Ponieważ jednak Jehowa Bóg jest miłością, mam do Niego zaufanie.
Wierzę również, że przebaczy mi te błędy. Dlatego wiara zawsze była dla
mnie drogocenną pomocą i bez niej nie mógłbym przetrwać.
77
78
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Siedziałem więc teraz w swojej celi. Ciągle miałem na sobie kajdanki, które założono mi przed opuszczeniem sali sądowej. Już się ich
nie pozbyłem. Zdejmowano mi je tylko do jedzenia i mycia. Przeszkadzały przy wszelkich koniecznych ruchach.
Wiedziałem, że mama już nie żyje. Jeden z sędziów napomknął
o tym mimochodem. Oczywiście zawsze wiedziałem, że za taką działalność mama może zostać skazana na śmierć. Ale gdy człowiek dowiaduje się o tym przypadkowo, zwłaszcza w takiej sytuacji, to zawsze
odbiera taką wiadomość jako ogromny cios. Co prawda nie załamałem
się, ale stałem jak sparaliżowany i już nie mogłem nadążyć za dalszym
tokiem rozprawy przed Trybunałem Ludowym.
Matkę oskarżono o to, że „jako zwolenniczka Międzynarodowego
Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego przyczyniała się do osłabiania ducha bojowego armii i dopuszczając się zdrady kraju, popierała
wroga. Wspierała mężczyzn w wieku poborowym w ich uchylaniu się
od obowiązkowej służby wojskowej. Po zawarciu małżeństwa z Żydem
Richardem Israelem Zehdenem, który wystąpił z mojżeszowej wspólnoty religijnej, również ona wystąpiła z Kościoła ewangelickiego. Odtąd wraz ze swoim mężem stała się gorliwą zwolenniczką Badaczy
Pisma Świętego, których działalność jest zakazana na całym obszarze
Rzeszy. Mimo znanego jej zakazu i dziewięciomiesięcznej kary więzienia, na jaką skazano jej męża już w roku 1938, pozostała fanatyczną
zwolenniczką tej nauki. Swoją postawą popierała wrogów Rzeszy
i przyczyniała się do osłabienia siły wojskowej Rzeszy. Była całkowicie świadoma znaczenia i konsekwencji swoich czynów. Z prawnego
punktu widzenia jej poczynania nie dają widoków na poprawę, ponieważ jej postępowanie wynikało z jednolitej woli, mianowicie wrogiego
nastawienia do służby wojskowej, opierającego się na naukach IBV*”.
* IBV – skrót od „Internationale Bibelforschervereinigung”, co oznacza „Międzynarodowe
Stowarzyszenie Badaczy Pisma Świętego” (przyp. tłum.).
Przed Trybunałem Ludowym
79
Tym samym Naczelny Prokurator Rzeszy zawnioskował, aby główną rozprawę sądową w sprawie mojej mamy przeprowadzono przed
Trybunałem Ludowym. Rozprawa odbyła się 19 listopada 1943 roku.
Zgodnie z wystosowanym wnioskiem za osłabianie ducha bojowego
armii i zdradę kraju na korzyść wrogów została skazana na śmierć
i bezterminową utratę praw obywatelskich.
Mama dostała nawet obrońcę z urzędu. Ale jak taki adwokat wypełniał swoje obowiązki, przekonałem się osobiście. Nawet gdyby chciał
bronić inaczej, to i tak miał związane ręce, bo nie mógł mówić swobodnie. Paragraf dotyczący „osłabiania ducha bojowego armii” można było
podciągnąć pod wszystko. Jakże szybko taki obrońca mógł w okresie
dyktatury ściągnąć na siebie podejrzenie, że sympatyzuje z oskarżonym!
Tak więc mama czekała na egzekucję w więzieniu kobiecym w Berlinie na Barnimstraße. Tego, co oznacza takie „czekanie” i jak wtedy
upływa czas, dzień za dniem, noc za nocą, również sam doświadczyłem. Wiem, jak wirują i plączą się myśli, w tę i we w tę, od nadziei po
strach. Mając 44 lata, mama przejawiała silną wiarę i większą dojrzałość, niż ja, wówczas o połowę od niej młodszy. Ta wiara zapewniła jej
mocne oparcie i pomogła jej trwać, tak samo jak mi. Niewzruszona
wiara w zmartwychwstanie stanowi ogromne i niewyczerpalne źródło
siły. Apostoł Paweł bardzo trafnie to wyraził: ‘A jeśli Chrystus nie został wskrzeszony, to jako chrześcijanie bylibyśmy ludźmi najbardziej
godnymi politowania’. Mimo wszystko wielu ludziom wydawało się to
i nadal się wydaje zbyt nieprawdopodobne, stąd zachęta w Jana 5:28:
„Nie dziwcie się temu, ponieważ nadchodzi godzina, w której wszyscy
w grobowcach pamięci usłyszą jego głos i wyjdą (...)”. Inny przekład
podaje: „Usłyszą głos Syna Bożego. I (...) wyjdą na zmartwychwstanie”. „Wszyscy, którzy są w pamięci u Boga” – czytamy piękne i trafne słowa w kolejnym przekładzie.
Mimo wszystko obrońca jeszcze tego samego dnia wniósł pisemną
prośbę o ułaskawienie, w której mama wyjaśniła, że w swoim działaniu
kierowała się przede wszystkim miłością, szczególnie do mnie; prosiła,
80
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
aby zamienić wyrok śmierci na karę więzienia o zaostrzonym rygorze.
Również kobiece więzienie na Barnimstraße wniosło prośbę o ułaskawienie. Podano tam między innymi: „Skazana na śmierć Emmy Zehden
prowadzi się poprawnie. Mimo że jest zakuta w kajdany, pracuje przy cerowaniu rajstop. Swoją postawą dowodzi dużej miary samodyscypliny”.
Ale mamie nic nie pomogło. Dnia 31 maja 1944 roku zarządzono
wykonanie wyroku. Egzekucja odbyła się 9 czerwca 1944 roku. Wiem,
że znów się z nią zobaczę. Poszła na śmierć spokojna, opanowana
i z godnością, mocno wierząc w swojego Boga, Jehowę. Inni to potwierdzili. Nawet w więzieniu w Waldheim, gdzie przebywała mama
Hermi, opowiadano, jak szła na szafot spokojnie, z uśmiechem na twarzy i z podniesioną głową.
„To jest moje przykazanie, żebyście się wzajemnie miłowali,
tak jak ja was umiłowałem.
Nikt nie ma miłości większej niż ta,
gdy ktoś daje swą duszę za swych przyjaciół”.
(Jana 15:12, 13)
Więzienie Berlin-Plötzensee, w którym wykonano egzekucję,
wystawiło rachunek: Kat i jego pomocnicy otrzymali 120,- RM.
Za wyżywienie zapłacono 2,18 RM, a za samochód służbowy – 14,95 RM.
Normalnie koszty te musieliby pokryć członkowie rodziny osoby skazanej na śmierć. Ale ci również zostali aresztowani.
Ulica, która prowadzi do dzisiejszego miejsca pamięci Berlin-Plötzensee, otrzymała swą nazwę po mojej mamie: Emmy-Zehden-Weg. Plötzensee było potwornym miejscem śmierci i grozy, otoczonym
wysokimi murami. Znajdował się tam budynek z czerwonej cegły z płaskim dachem. To miejsce egzekucji – największe w Niemczech po
ciężkim więzieniu w Brandenburgu. W okresie reżimu hitlerowskiego
zginęło tu około 2500 mężczyzn, kobiet i nieletnich. Czekała ich gilotyna albo stryczek. Dobrze, że berliński Senat nie mówi już więcej o egzekucjach, ale o morderstwach. Samej nocy z 7 na 8 września 1943 roku
Przed Trybunałem Ludowym
81
od 19.30 wieczorem do 8.30 rano powieszono tam w ośmioosobowych
grupach 186 osób.
Poniżej zamieszczam cytat z raportu skierowanego do Ministerstwa Sprawiedliwości Rzeszy: „Stan wykonania wyroków (8 września
1943 roku, godzina 13.00): stracono 186 skazanych. W zakładzie znajduje się jeszcze 117 więźniów. Egzekucje zostaną wznowione dzisiaj
o godzinie 18.00. Dalsze zlecenia na egzekucje już wpłynęły. Zresztą
raport będzie przedstawiany sekretarzowi państwowemu na bieżąco”.
A co wtedy, gdy na stracenie szły małżeństwa? W roku 1943 zdarzyło
się to czternastokrotnie, a w roku 1944 – piętnastokrotnie. Tylko że
regularnie odmawiano prośbom małżonków, aby mogli się zobaczyć
po raz ostatni. Za każdego przyprowadzonego delikwenta strażnik
otrzymywał osiem papierosów jako dodatek specjalny. A zatem 186 egzekucji dawało 1488 papierosów!
List pożegnalny mojej mamy do mnie brzmi:
„Berlin-Plötzensee, 9 czerwca 1944 roku
Emmy Zehden
Mój kochany Bubi!
Niestety, niestety tak długo nie miałam od Ciebie żadnej wieści. Mam
nadzieję, że Gretchen znajdzie Twój adres, by przekazać Ci moje ostatnie
pozdrowienia. Siedem miesięcy czekałam na ułaskawienie. Ponieważ taka
jest wola Boża, będę kroczyć tą drogą, jaką obrał Jezus Chrystus. Nie bądź
smutny, mój chłopczyku. Wkrótce znowu się zobaczymy. Przede wszystkim
również Ty bądź dzielny, bo sąd Boży jest sprawiedliwy. Tylko przez wiele
ucisków można się dostać do niebiańskiego Królestwa. Do tatusia nie
mogłam napisać. Chciałabym Ci napisać tak wiele ciepłych słów, ale już nie
mam czasu. Więc do zobaczenia, mój chłopczyku. Wszystko, co czyni Bóg,
jest słuszne.
Tysiąc pozdrowień i ucałowań z tej ziemi.
Twoja Mamusia”.
82
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
List pożegnalny Emmy Zehden
(dokumenty są własnością prywatną), również na następnej stronie
Przed Trybunałem Ludowym
83
84
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Również do swoich najbardziej zaufanych duchowych sióstr
napisała ostatnie słowa:
„Moja kochana Gretchen i Ingelein!
Proszę, nie uważajcie mojego długiego milczenia za opieszałość, po prostu nie miałam możliwości wcześniej napisać. Chciałabym się z Wami
wszystkimi gorąco pożegnać. Mój czas ani papier nie pozwalają mi napisać
Wam wielu słów. Ale jedno chciałabym Wam na koniec powiedzieć: trzymajcie się mocno w wierze, okazując cierpliwość i dobroć. Darzcie się wzajemnie miłością, tak jak Was miłuje Wasz Ojciec. Moje pozostałe rzeczy
każę przesłać do Ciebie.
Chciałabym, abyś przechowywała je dopóty, dopóki nie dowiesz się czegoś bliższego o Bubim. Prosił mnie, by mógł przechować moje rzeczy dla swojej Hermine. Spróbuj się z nim skontaktować. W przeciwnym wypadku będą
do Waszej dyspozycji. Noście je wszystkie w miłości i zdrowiu.
Ostatnią wiadomość od Bubiego otrzymałam 9 grudnia 1943 roku. Proszę, bądź tak dobra i napisz do administracji więzienia śledczego w Gdańsku
oraz zapytaj o adres Bubiego. Proszę Cię, prześlij mu później mój list. Niech
wszystkim Wam, moi kochani, dobrze się powodzi z Bożą mocą.
Serdecznie dziękuję, kochana Gretchen, za całą Twoją miłość.
Nie mam już czasu. Diabeł zawsze się śpieszy.
W miłości do Was wszystkich tysiąc pozdrowień i ucałowań.
Wasza Emmy
Uwaga: Sprawa z rzeczami dla Hermine miała służyć na pewno tylko
temu, by nawiązać kontakt z Bubim. Bo on nigdy nie wyraził takiego
życzenia”.
List pożegnalny od mojej mamy otrzymałem dopiero po ponad
pięćdziesięciu latach. Widocznie nie uważano za konieczne, by mi go
wręczyć. Mojego taty nigdy nie postawiono przed sądem. Żydów bez
Przed Trybunałem Ludowym
żadnego uzasadnienia zabierano do obozów koncentracyjnych i tam ich mordowano lub zagazowywano. Mój
tato był Żydem i zarazem
Badaczem Pisma Świętego,
dlatego czekał go podwójnie
trudny los. Już nigdy więcej
go nie zobaczyłem – zginął
w Auschwitz. Ale on także
bardzo mocno wierzył, że
Biblia jest Słowem Bożym,
a dzięki jej obietnicom odnalazł pociechę i nadzieję.
Jakże piękne czasy nastaną,
gdy pewnego dnia wszyscy
znów będziemy razem.
Ulica Emmy-Zehden-Weg
biegnąca wzdłuż muzeum więzienia
Berlin-Plötzensee
85
86
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
List pożegnalny Emmy Zehden (dokumenty są własnością prywatną)
Przed Trybunałem Ludowym
87
IX. Brandenburg-Görden
– poczekalnia śmierci
UPŁYNĘŁO prawie osiemnaście miesięcy – osiemnaście miesięcy
od aresztowania do ogłoszenia wyroku. Osiemnaście miesięcy w samotności, z wyjątkiem bardzo krótkiego pobytu w Gdańsku i czterech tygodni w komandzie zewnętrznym. Osiemnaście miesięcy bez
wymiany myśli, bez rozmowy. Do tego nie idzie się przyzwyczaić.
Człowiek potrzebuje drugiego człowieka. Przed opuszczeniem sali
sądowej zakuto mnie w kajdanki. Są to dwie metalowe obręcze zakładane na przeguby rąk i połączone łańcuchem lub prętem o długości
mniej więcej dziesięciu centymetrów. Średnicę obręczy można regulować. Jeśli strażnik był ludzki, trochę ją zwiększał i przybywało
nieco swobody ruchów. Najczęściej słyszało się wtedy słowa: „Ale żebym nie miał z tego powodu nieprzyjemności”. Tak skrępowanemu
człowiekowi cela wydawała się jeszcze mniejsza.
Rozchorowałem się. Dostałem ropiejącego zapalenia migdałków
i wrzodów na ciele. Zazwyczaj przenoszono chorego więźnia na
oddział szpitalny. Ale kto miał się o niego zatroszczyć pod koniec
1944 roku? Nie mówiąc już o kandydacie na śmierć. Leżałem więc
w swojej celi i byłem zadowolony, że oddziałowy pozwolił mi leżeć.
Miałem trudności z przełykaniem, nie mogłem też gryźć, a zjadanie
kromki chleba rano i wieczorem sprawiało mi ból. Musiałem jednak
jeść, bo niczego nie pozwalano odkładać na później. Już łatwiej przychodziło mi się uporać z wodnistą zupą w południe. Doznałem ulgi,
gdy migdałki oczyściły się z ropy. Ale wrzody również były bardzo
88
Brandenburg-Görden – poczekalnia śmierci
nieprzyjemne. Każdego ranka gruby drelichowy materiał przywierał
do karku i do kolana, a oderwanie go związanymi rękami było trudnym i bolesnym zadaniem.
Przeżyłem jeszcze jeden ciężki nalot bombowy. Prawie wszystko
przebiegało dokładnie tak samo, jak swego czasu w Moabicie. Ale
mnie ogarnęły zupełnie inne uczucia, bo byłem skrępowany. Mogłoby się wydawać, że to bez różnicy, skoro tak czy inaczej nie można
się wydostać z celi. Ale mnie ogarnęło wrażenie podwójnej, zupełnej
bezsilności i bezradności.
Znów zrobiło się spokojniej, wydawało się, że bombowce odleciały.
Teraz można było odetchnąć z ulgą. Również ten nalot przeżyłem.
Ale po co właściwie się nad tym zastanawiałem, skoro już postanowiono, że muszę umrzeć. Później wszystko znów potoczyło się
zwykłym trybem. Rano dostałem śniadanie: chleb z margaryną i marmoladą oraz namiastkę kawy. Ale przed południem przyszedł strażnik i poinformował mnie, że zostanę przeniesiony.
Ale dokąd? Plötzensee leżało tuż za rogiem, tu nie potrzebowano nakazu przeniesienia. Ale na dziedzińcu stała już „Grüne Minna”. Tak więc
czekała mnie podróż, zapewne ostatnia w moim życiu. Przewieziono
mnie do Brandenburga-Görden, więzienia o zaostrzonym rygorze, zwanym zakładem bezpieczeństwa, które posiadało własne miejsce egzekucji. Teraz od gilotyny dzieliła mnie odległość zaledwie 30 kroków.
Najpierw zabrano mnie do magazynu odzieży, bo miałem dostać inne ubranie. Kalifaktor wydał mi czarną drelichową marynarkę i takie
same spodnie z szerokim żółtym pasem. Tak wyglądał mój nowy
strój więzienny. Po dopełnieniu dalszych formalności zaprowadzono
mnie na oddział, gdzie przebywali tylko skazani na śmierć. Szedłem
ze strażnikiem, aż stanęliśmy przed jedną z cel. Otworzył ją, a ja się
zdziwiłem, oniemiałem, a nawet się wystraszyłem. Przecież w celi siedziało już dwóch więźniów. Czy ja miałem być trzeci? Ile osób mogło
się znajdować na tym oddziale? Wartościowych osób, które niesprawiedliwe państwo skazało na śmierć.
89
90
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Drzwi się za mną zamknęły i teraz mogliśmy się ze sobą zapoznać.
Ale okazało się to niemożliwe! Żaden z nas nie rozumiał języka pozostałych. I jak tu nawiązać kontakt? Jeden był Polakiem, a drugi
Francuzem. Żaden z nich nie znał języka pozostałych, a ja nie
znałem ani polskiego, ani francuskiego. To było więcej niż podłe
i w pełni celowe, bo nie chciano, by więźniowie ze sobą rozmawiali.
Na migi też nie mogliśmy się porozumiewać, bo byliśmy związani.
Coś ohydnego.
Muszę opisać tę celę. Była przeznaczona dla jednej osoby i miała
powierzchnię sześciu metrów kwadratowych. Jej długość wynosiła
4,47 m, a szerokość – 1,40 m. Tę przestrzeń musieliśmy jakoś
podzielić między siebie. W celi znajdował się składany stół, składane
łóżko, jedno krzesło oraz oczywiście kubeł, który przy trzech osobach
wydzielał odpowiednią woń; do tego były jeszcze miski, łyżki
i przedmioty do czyszczenia. Jak tam spaliśmy? Nie wiem. Z pewnością przyznano nam jeszcze dwa materace, które na dzień opieraliśmy pionowo o ścianę. Nie przypominam sobie żadnej sprzeczki –
byliśmy na to zbyt zmęczeni, zbyt apatyczni.
Siedzieliśmy więc razem w poczekalni śmierci. Nie mogliśmy opuścić tej celi. Już nie było mowy o spacerze na świeżym powietrzu.
Jeśli kogokolwiek stąd zabierano, to każdy wiedział, że pozostawało
mu tylko kilka kroków do gilotyny, że wyprowadzono go przed
wielką czarną kotarę, która przykrywała śmiercionośne narzędzie.
Więzień stał w spodniach – jedynej części garderoby, jaką pozwalano mu zachować. Gdy wypowiedziano jego nazwisko, mógł wymówić jedno jedyne słowo: „tak”. W ten sposób potwierdzał swoją
tożsamość.
Później odczytywano mu uzasadnienie wyroku: „Skazany przez Trybunał Ludowy za osłabianie ducha bojowego armii” lub wymieniano
jakiś inny powód. A potem padało potworne zdanie: „Kacie, proszę
czynić swoją powinność”. Czarna kotara opadała, a więzień stał
przed gilotyną. Ale z pewnością nie do końca zdawał sobie sprawę
Brandenburg-Görden – poczekalnia śmierci
z tego, co się wokół niego dzieje. Kat i jego pomocnicy chwytali skazanego i wkrótce było już po wszystkim.
W protokole pojawiała się później notatka: „Egzekucja trwała od wyprowadzenia więźnia do złożenia raportu 8 sekund”. Wszystko burzy
się we mnie zbyt mocno, by dalej myśleć – na przykład o drewnianej
skrzynce, w którą wkładano zamordowanego i która celowo została
zmniejszona, bo przecież brakowało najważniejszej części ciała, chociaż ją też trzeba było gdzieś umieścić. O lekarzu jednego ze szpitali
w Brandenburgu, który pobierał krew skazańca, gdy potrzebował jej
do transfuzji, i o rachunkach, jakie wystawiano rodzinie zmarłego:
„Opłata za wykonanie kary śmierci zgodnie z par. 49 i 52 Ustawy Sądu Wojennego wynosi 300,- RM”. A przecież o jeszcze tak wielu rzeczach nie wiedzieliśmy. W końcu byliśmy tylko w poczekalni śmierci.
Mniej więcej w połowie kwietnia nagle oznajmiono nam, że już więcej nie będziemy zamknięci, że strażnicy tylko zasuną rygle. Zdjęto
nam też kajdanki. Do głowy cisnęły się najróżniejsze myśli i pomysły.
Może miało to związek z wojną, może Rosjanie lub Amerykanie byli
tuż, tuż? A może szykowała się zmiana polityczna? Albo nasze wyroki miały zostać zmienione? Jednak siedząc w celi, niczego nie mogliśmy być pewni, a wówczas po głowie chodzą najróżniejsze myśli.
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki. Mniej więcej około
10.00 zaczynała od rzędu cel z naprzeciwka. Wyobrażałem ją sobie,
jak przychodziła: w osobie strażnika w zielonej kurtce ze srebrnymi
guzikami i w czarnych spodniach. Miała na głowie czapkę z daszkiem, a gdy szła w kamaszach, jej kroki rozlegały się po kamiennej
posadzce, siejąc postrach. W ręku trzymała pęk z kluczami oraz kartkę z nazwiskami skazańców. Tak więc kroczyła wzdłuż korytarza oddziału pośród wielkiej ciszy, bo każdy chciał usłyszeć, gdzie otwiera
drzwi i jak wielu wywoła więźniów. Później przechodziła na naszą
stronę, a im bardziej zbliżała się do drzwi naszej celi, tym większe napięcie nam towarzyszyło. Stanęła czy przeszła? Przeszła – darowano
nam więc jeszcze jeden tydzień życia. Ale na oddziale dalej panowała
91
92
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
cisza, jak gdyby każdy myślał o tych, których już z nami nie było.
Od czasu do czasu ktoś wymieniał jakieś nazwisko, a gdy nie dochodziła żadna odpowiedź, wiedział, że jego przyjaciel już nie żyje.
Ile drzwi tym razem otworzyła śmierć? Dokładnie nigdy nie było
wiadomo. Dwoje, troje, a może czworo?
Ale raz śmierć musiała się przeliczyć. Przyszła w środku tygodnia.
Ogarnęło mnie przerażenie, bo nikt się tego nie spodziewał. Przyprowadziła pomocników i na korytarzu zapanował straszliwy zgiełk. Jak
zawsze zaczęło się po drugiej stronie. Teraz otwierano i zamykano
drzwi cel, raz po raz rozlegał się brzęk klucza w zamku. Śmierć
przemierzyła cały korytarz, a my sądziliśmy, że wszystkie drzwi się
otwierają i że wszyscy więźniowie są wywoływani z cel. Słyszano powłóczyste kroki skazańców i ciężki chód strażników. Staliśmy przy
drzwiach i nasłuchiwaliśmy.
Teraz śmierć przeszła na naszą stronę, zbliżała się do nas, a potem
stanęła pod naszą celą. Rzuciliśmy się w stronę okna, bo nie wolno
nam było stać pod drzwiami. W drzwiach stanęła śmierć ze swoją
białą kartką i z trudem wyczytała nazwisko Francuza. Musiał wystąpić i oddać swoje okulary, a pomocnik najprawdopodobniej odprowadził go do wyjścia. Śmierć znów spojrzała na kartkę i wywołała
Polaka, który też musiał wyjść i zostać wyprowadzony na zewnątrz.
Później popatrzyła na mnie. O czym w tym momencie pomyślałem,
czy coś powiedziałem, a może zrobiłem? Nie wiem, widziałem tylko,
że drzwi zamykają się z powrotem, a śmierć poszła dalej i już nie
wróciła.
Tak bardzo chciałbym zapomnieć tamten dzień, ale nie potrafię.
Zdarzyło się to 20 kwietnia 1945 roku. W tym dniu stracono
28 osób. W przeciągu czterech miesięcy, które spędziłem w Brandenburgu, nigdy nie wykonano tak wielu egzekucji w jednym dniu.
Nie był to też poniedziałek, ale inny dzień tygodnia. Jednakże
Brandenburg-Görden – poczekalnia śmierci
93
nadeszły urodziny ówczesnego przywódcy Niemieckiej Rzeszy –
Adolfa Hitlera. Czy istnieje jakiś związek między tymi wydarzeniami? Z pewnością!
Gdy zabrano z celi już ostatniego skazańca, nastała cisza, niesamowita cisza. Czyżbym na oddziale pozostał sam jeden? Nie słyszałem żadnego głosu, żadnego dźwięku, a wszędzie panowała ta złowieszcza,
wprost paraliżująca cisza. Nastało południe i nie wydawano żadnego
jedzenia. Późnym popołudniem znów usłyszałem kroki. Ktoś kierował
je w stronę mojej celi. Natychmiast zerwałem się na baczność. Co się
stało? Czyżby przeoczono mnie, a teraz po mnie posłano? Drzwi odskoczyły, a w nich ukazał się młody strażnik, który zawsze okazywał
nam tak wiele zrozumienia. Zapewne został uznany za niezdatnego
do służby na froncie, bo w przeciwnym wypadku już by go rozstrzelano. „Schmidt” – powiedział – „jesteście przecież Badaczem Pisma
Świętego. Może dać wam do celi kilku współwyznawców?” Zresztą nie
czekał na moją odpowiedź, nie widział też, jak z radości wytrysnęły mi
łzy z oczu, a właściwie co miałem mu odpowiedzieć? Wrócił z moimi
duchowymi braćmi: Franzem Fritschem oraz Heinzem Frommem.
Ostatniego, Paula Fladera, umieścił w sąsiedniej celi.
Czy cela stała się jaśniejsza? Czy do pomieszczenia przedarły się nagle promienie słońca? Po tych naprawdę przygniatających do głębi
godzinach poczułem nieopisaną ulgę. Wzajemnie udzielaliśmy sobie
zachęt i w pełni zrozumiałem werset z Mateusza 18:20: „Bo gdzie
jest dwóch lub trzech zebranych w moim imieniu, tam jestem pośród
nich”. Tak powiedział Jezus i jak dalece jest to prawda, sami się
teraz przekonaliśmy. Co prawda w takim stanie wyczerpania nie mogliśmy prowadzić wielkich duchowych dyskusji, ale sam fakt, że wzajemnie się pocieszaliśmy i mieliśmy do siebie zaufanie, oznaczał dla
nas nieskończenie wiele. Pojąłem, że wspólnota to coś niezwykle
ważnego, a w pojedynkę można popełnić błędy, których w pewnych
94
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
okolicznościach nie jest się świadomym. Dlatego Paweł zachęcał:
‘Nie opuszczajcie naszych wspólnych zebrań’. Teraz byliśmy
w czwórkę, teraz już tworzyliśmy mały zbór. Z naszym bratem
Paulem Fladerem mogliśmy porozumiewać się przez odpowiednie
pukanie i oba okna, bo strażnicy przestali zwracać na to uwagę.
Nasz młody oddziałowy dużo nam pomagał. Widocznie człowieczeństwo i humanitarność nie zginęły w oświęcimskich komorach gazowych. Gdy pełnił służbę, krótko nas informował o aktualnych wydarzeniach. Powiedział nam, że zbliżają się Rosjanie. Opowiadał, że
otoczyli Berlin i maszerują w stronę Elby. W takim razie niedługo
przybędą do Brandenburga. Zawsze dodawał nam odwagi, a nasze
nadzieje rosły.
Dni powoli mijały. Co prawda już nie tak powoli i monotonnie, jak
w ostatnich miesiącach, bo sytuacja się zmieniła. Mogliśmy ze sobą
rozmawiać i dodawać sobie zachęty. A gdy nastał osławiony poniedziałek, zastanawialiśmy się, co nam przyniesie. Ale poniedziałek
minął, a śmierć już nie przyszła. Jedzenie było fatalne, my jednak
przyjmowaliśmy to spokojnie i nikt się z tego powodu nie burzył.
Wiedzieliśmy, że nasz Bóg Jehowa nas chroni i byliśmy prawie
pewni, że nas ocali.
Później nastał dzień, który przyniósł ze sobą radykalne zmiany. Był
to 27 kwietnia 1945 roku. Znów zapanował wielki zgiełk, ale inny
–teraz wszystko wyglądało inaczej. Na korytarzu znajdowało się pewnie wiele osób; nagle również nasze drzwi od celi się otworzyły i zawołano do nas: „Wychodzić, jak najszybciej wychodzić”. Byliśmy
zdezorientowani, zastraszeni i niezdecydowani, minęła też chwila,
zanim pojęliśmy, o co chodzi, i się ruszyliśmy. Na korytarzu było
dużo ludzi. Wszyscy zmierzali w stronę wyjścia. Pobiegliśmy w tym
samym kierunku. Przez podwórze więzienne i otwartą bramę. Podążając za tłumem, nagle weszliśmy na plac przed więzieniem. Znajdowało się tu już mnóstwo ludzi w ubraniach więziennych i w cywilu;
zostaliśmy pochłonięci przez tłum i się zgubiliśmy. Dookoła biegali
Brandenburg-Görden – poczekalnia śmierci
rosyjscy żołnierze. Tylko nigdzie nie było widać naszych strażników – najwidoczniej wzięli nogi za pas. Przed bramą stał rosyjski
czołg, ale ja widziałem tylko zielony trawnik pokryty wilgocią. Pewnie
przed chwilą padało i teraz skrzył się w bladym kwietniowym słońcu.
Ten obraz utrwalił się w moim umyśle i sercu na całe życie. Miałem
coś zrozumieć, ale nic nie zrozumiałem i stałem tak, niezdolny do
podjęcia jakichkolwiek działań. Dopiero teraz uświadomiłem sobie,
jak dalece pożegnałem się już z moim młodym życiem, w pewnym
stopniu poświęciłem je memu Bogu, jeszcze zanim w jeden z tych poniedziałków śmierć stanęła w drzwiach i miała mnie zabrać. A teraz
każą mi dalej żyć. Po prostu nie mogłem tego pojąć, dlatego
odwróciłem się i z powrotem poszedłem do celi.
Siedziałem więc w moim rogu celi, ale niezbyt długo. Wkrótce
w drzwiach pojawił się pewien rosyjski żołnierz, machnął mi przed
nosem swoim pistoletem maszynowym i nadzwyczaj jasno dał mi do
zrozumienia, że mam opuścić celę. Znów podążyłem korytarzem do
wyjścia, przeszedłem przez dziedziniec i przez bramę, po czym
ujrzałem skrzący się w słońcu trawnik. Płakałem. Nie widziałem
dookoła siebie ani ludzi, ani czołgu. Idąc po trawie, wkraczałem
w podarowane mi na nowo życie – moje drugie życie.
95
X. Moje drugie życie
BURZLIWY BYŁ KONIEC, burzliwy był też początek. Udało mi się
jakoś odnaleźć Franza, Heinza i Paula. Powiedziano nam, że musimy
jak najszybciej opuścić teren więzienia, bo zachodzi niebezpieczeństwo, że niemieckie samoloty zbombardują więzienie albo wojska
artyleryjskie otworzą do niego ogień. Nie mogliśmy już otrzymać dokumentów poświadczających zwolnienie.
Staliśmy teraz w kółku, aż jeden z nas, być może Franz Fritsche,
wpadł na pomysł, by udać się do Berlina. Oczywiście nie liczyliśmy na
żadne środki transportu. Sami ruszyliśmy w drogę piechotą. Najpierw
poszliśmy w kierunku Brandenburga. Jeszcze dziś mam przed oczami
tę długą, prostą ulicę, a wzdłuż niej po prawej i po lewej stronie szeregi domów osiedlowych. Nagle ktoś wykrzyknął „nalot bombowy” i bez
zastanowienia pobiegliśmy do najbliższych domów, by szukać schronienia. Niestety, ten nalot rozdzielił nas od Heinza Fromma i Paula
Fladera. Ale Franz i ja zostaliśmy razem.
Teraz obaj siedzieliśmy w piwnicy, która służyła nam za schronienie.
Gdzie tylko się obejrzeliśmy, tam stały i leżały najpiękniejsze rzeczy –
wszystko, czego tak długo nam odmawiano. Weki z owocami, wiszące
kiełbasy, a nawet słonina. Łakomie wlepiłem we wszystko oczy, ale
Franz był mądrzejszy i ostrzegł: „Trzymaj się od tego z dala, to niebezpieczne”. Ale ja chciałem tylko trochę spróbować, tylko maleńki kawałeczek, chociaż w rzeczywistości był to sporawy kawałek i jak dla mnie stanowczo za duży. Przeżyłem skutki tego, choć były bardzo nieprzyjemne.
Mieszkańcy uciekli. Zupełnie nie zauważyliśmy ani nie słyszeliśmy
odgłosów nalotu bombowego; możliwe, że to fałszywy alarm. Gdy po
96
Moje drugie życie
97
dłuższym czasie opuściliśmy piwnicę i wyszliśmy na ulicę, wszędzie
panowała cisza i nie było nikogo w zasięgu wzroku.
Gdzie się podziali Heinz i Paul? Szukaliśmy ich, ale na próżno –
już ich nie znaleźliśmy.
Nie szliśmy już dalej do Brandenburga. Krążąc bocznymi uliczkami, dostrzegliśmy obok opuszczone gospodarstwo i postanowiliśmy
tam przenocować. Spaliśmy bardzo niespokojnie, bo ciągle zaglądali
do nas rosyjscy żołnierze i nam przeszkadzali. Teraz wyszło na jaw,
jak mądrze doradził nam Franz, byśmy zachowali swoje ubrania więzienne, bo one są najlepszym dowodem tożsamości. Wystarczyło
wskazać na czarne drelichowe ubranie i żółty „pas generalski”, a żołnierze natychmiast wiedzieli, o co chodzi. Na stół wypakowywali nam
żywność i papierosy, których wcale nie chcieliśmy, ale nasze zapasy
rosły i tak zostaliśmy wyposażeni na marsz do Berlina.
Franz miał altankę w Reinickendorfie. To był cel naszej podróży.
Ale dzieliła nas od niego daleka droga. O Berlin jeszcze toczyły się
walki, podczas gdy Reinickendorf został już zajęty przez Rosjan. Krętymi drogami w końcu dotarliśmy do altanki Franza, a ponieważ nie
była uszkodzona, wprowadziliśmy się do niej. Dookoła padały strzały,
również pociski z dział. My jednak spaliśmy głęboko i twardo, znużeni, ale chronieni przez nasze „mundury”, zbierając siły do życia na
wolności.
Wszystko było dla mnie bardzo trudne, o wiele za trudne. Cztery lata żyłem nielegalnie, ścigany i szczuty, zawsze w strachu przed aresztowaniem. Później dwa lata w kryminale, gdzie właściwie nie żyłem, ale
wegetowałem. Wszystkie te zdarzenia przypadły u mnie na wiek,
w którym człowiek normalnie przygotowuje się do dorosłego życia. Rodziców straciłem, nie miałem też swojego domu. Kształcenie musiałem
przerwać w siódmym roku nauki, ponadto nie mogłem wyuczyć się zawodu. Nie potrafiłem się odnaleźć w zaistniałej rzeczywistości.
Czas upływał. Trzeba samemu to przejść, nie można mieć o tym
najmniejszego wyobrażenia, jeśli nie doświadczyło się tego na własnej
98
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
skórze. Jakimś sposobem – dokładnie nie wiem, jak – odnalazł mnie
ojciec Hermi. Jego żona mieszkała w Luckenwalde, a ostatnio odsiadywała wyrok w więzieniu w Waldheim. Później oboje znaleźli jakieś
mieszkanie w Poczdamie, gdzie tato Hermi przewodniczył tamtejszemu zborowi. Pod koniec stycznia 1947 roku Hermi wreszcie wróciła
z Danii do Niemiec. Spotkaliśmy się w Lübbecke w lutym 1947 roku.
Minęły prawie cztery lata, w których się nie widzieliśmy i w których
według mnie nie pozostawiono nam żadnej nadziei na ponowne spotkanie. Przedtem znaliśmy się osiem miesięcy i widywaliśmy siebie
tylko sporadycznie – co cztery do pięciu tygodni, a i wtedy na kilka godzin w niewielu dniach wypełnionych pracą.
Teraz staliśmy naprzeciwko siebie. Każde z nas musiało pójść inną
drogą i dotkliwie to odczuliśmy: nic nie było takie samo jak w dniu
naszego rozstania. Oczywiście pod popiołem tlił się jeszcze żar, ale
płomień musieliśmy wzniecić na nowo. Nie przyszło nam to łatwo, bo
oboje staliśmy się jakby innymi ludźmi. To tak, jak gdyby dzielił nas
mur i teraz należało go usunąć. Z ociąganiem podeszliśmy do siebie.
Nie, nie rzuciliśmy się sobie radośnie w ramiona. Nieśmiało i z wahaniem się przywitaliśmy. Staliśmy się sobie naprawdę obcy.
Z wyglądu prawie w ogóle się nie zmieniła, wyglądała tak promiennie, jak ją zapamiętałem, pomimo wszystkiego, co przeszła. Ale
na ile przeżycia zmieniły ją wewnętrznie? Jak wpłynęły na nią lata
w więzieniu i w obozie koncentracyjnym, jej codzienna walka o chleb
i o przetrwanie? Później marsz śmierci ze Stutthofu na Hel, następnie
dni na barce, błąkającej się bez celu po Bałtyku, aż w końcu zawitała
na wybrzeże Danii. Tam Hermi odzyskała wolność i odebrali ją
duchowi bracia – taki był początek naszych powiązań z Danią, które
istnieją po dzień dzisiejszy. W Danii dobrowolnie zamieszkała nawet
w obozie dla uchodźców, ponieważ chciała pocieszać pozbawionych
ojczyzny rodaków dobrą nowiną ze Słowa Bożego, a poza tym upatrywała sposobności, by szybciej powrócić do Niemiec. Ja natomiast do
czasu uwolnienia siedziałem w celi sam, bez rozmawiania z drugim
Moje drugie życie
99
człowiekiem, bez możliwości podzielenia się czymkolwiek, bez potrzeby toczenia jakiejkolwiek walki. Więzienia podległe sądownictwu
i obozy koncentracyjne dzieliła ogromna przepaść.
Tak więc z ociąganiem podeszliśmy do siebie. Prowadziliśmy
długie rozmowy, a samotność pogórza Wiehengebirge bardzo nam
w tym pomogła. Krążyliśmy niejedną drogą i nieraz stawaliśmy, by
móc lepiej dyskutować. Oboje chcieliśmy siebie odnaleźć i to nam się
udało – odkryliśmy w sobie rzeczy wspólne, a dzięki temu płomień
płonął coraz żywiej i powoli budziła się miłość. Pobraliśmy się już
w marcu 1947 roku, czyli stosunkowo szybko, bo panowały wtedy ciężkie czasy. Mimo to potrzebowaliśmy jeszcze wiele czasu, zanim dwie
osoby złączyły się w jedno ciało.
Z czasem wszystko się ułożyło i powróciliśmy do normalności.
Bardzo późno wyuczyłem się jeszcze zawodu; w tamtym okresie moja
żona również musiała pracowicie zarabiać na życie. W roku 1949 urodziła się nam córka. Dzisiaj jesteśmy po ślubie z górą 55 lat. Były to
szczęśliwe lata, w których moja żona wiernie mnie wspierała, co z pewnością nie zawsze przychodziło jej łatwo, bo każdy człowiek dźwiga
ciężar swojej przeszłości. Postrzegam to wszystko również jako nagrodę od Jehowy, ponieważ wówczas staraliśmy się wiernie trzymać Jego
przykazań.
Nigdy do końca nie poznałem swojej rodzonej matki. Nie wystarczyło tych kilka tygodni, które musiałem później spędzić w domu
prawdziwych rodziców. Mama utkwiła mi w pamięci jako szczupła,
niezbyt wysoka kobieta o niespożytej energii, ubrana zawsze w ciemne
rzeczy. Musiała mieć silną wolę i prawdziwie „westfalijską upartość”,
którą potrafiła wykorzystać. Cechowała ją również pewność siebie.
Później dawała mojej żonie oraz mi nadzwyczaj jasno do zrozumienia,
jak bardzo jest nami rozczarowana, bo nie dążyliśmy do zdobycia wyższego wykształcenia; w dodatku byliśmy Świadkami Jehowy, co sprawiało jej dużą przykrość. Zaraz po wojnie i po naszym ślubie doszło do
nawiązania z mamą trochę bliższej więzi, ale tylko na krótko.
100
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Mój rodzony ojciec był z natury bardziej spokojny, zawsze starał
się zachowywać równowagę, ale sądzę, że niekiedy stanowiło to dla
niego prawdziwe wyzwanie. Mojego brata Bodo, który przyszedł na
świat w roku 1922, prawie nie znałem, bo poległ już w pierwszych dniach wojny. Był absolutnym pupilkiem mojej matki. Siostra Edith,
urodzona w roku 1926, jako dziewczynka podobno ciągle błądziła
gdzieś myślami. Studiowała germanistykę i inne przedmioty, a później
została nauczycielką w gimnazjum. Stosunkowo wcześnie straciła męża, natomiast sama zmarła na początku 2002 roku. Pomijając fakt, iż
zadowolenie sprawiali jej uczniowie klasy maturalnej, miała chyba
niewiele radości z życia, szczególnie dlatego, że odziedziczyła po mamie niemal przesadną oszczędność. Dzisiaj wychodzi to na dobre jej
synowi. Chociaż rzadko przebywaliśmy ze sobą i dopiero w ostatnich
latach zadzierzgnęliśmy bliższą więź, głęboko przeżyłem jej śmierć.
Mój brat Wolfgang przyszedł na świat chyba w roku 1928. Widziałem
go tylko raz na krótko przez szybę sanatorium przeciwgruźliczego.
Pozostaje jeszcze mój brat Ulrich. Był najmłodszy z tego grona
i urodził się w roku 1930. Właśnie on wznowił kontakt między trojgiem żyjących z naszego rodzeństwa i zawsze starał się go podtrzymywać. On też na pewno ucieleśnił marzenia naszej mamy. Najpierw
studiował prawo, później zmienił przedmiot studiów na historię sztuki, a potem zrobił na niej doktorat i karierę. Tylko że jak to zwykle
bywa, swoje osiągnięcia przypłacił zdrowiem – bardzo wcześnie dostał zawału serca i nabawił się innych dolegliwości. Rozpadło mu się
małżeństwo i przybyło problemów. Pewnego razu podczas szczerej
wymiany myśli powiedział mi: „Gdy teraz porządnie się nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że tobie przypadła lepsza cząstka”.
Później już o tym nie rozmawialiśmy, ale dużo myślałem o jego wypowiedzi. Co właściwie miał na myśli?
Przy innej okazji wspomniał, że bardzo późno zaczął zarabiać
pieniądze. Ale ja dopiero w wieku 32 lat miałem w ogóle sposobność
zdobycia zawodu i dla nas, bo z Hermi byliśmy już po ślubie, nastał
Moje drugie życie
101
niezmiernie ciężki okres. Albo mówił o naszym małżeństwie, które
w nienaruszonym stanie trwa już tak długo. A może jednak miał na
myśli naszą wiarę, o której nigdy nie chciał rozmawiać, nigdy też nie
dał się wciągnąć w dyskusję na ten temat. Możliwe, że skrycie ją szanował, ale był świadom tego, że życie zgodne z tą wiarą nie jest proste.
Niewykluczone, że myślał i myśli o konsekwencjach trzymania się
zasad wiary, które ja poniosłem w swojej młodości, a które dostrzegł
już jako dziecko.
Gdy dzisiaj, w wieku 82 lat i po upływie 60 lat od wszystkich nakreślonych tu wydarzeń, mam odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak
postępowałem, to mogę powiedzieć tylko w jeden sposób: „Pobudzała
mnie do tego wiara, chciałem żyć zgodnie ze swoją wiarą”. Jeden
z moich współbraci pewnego razu tak to wyraził: „Nikt z nas nie był
bohaterem”. Zgadzam się z nim, zresztą wcale nie chcieliśmy być
bohaterami. Wiarą i wiernością pragnęliśmy uświęcać Imię naszego
Boga. Nie zamierzaliśmy pozwolić, aby ktokolwiek lub cokolwiek odebrało nam wiarę w Jehowę Boga, Jezusa Chrystusa i w Słowo Boże,
Biblię. Dzisiaj być może ten i ów powątpiewa w istnienie Boga, ale dla
mnie zawsze miarodajne są słowa z Rzymian 1:20: „Albowiem jego
niewidzialne przymioty – jego wiekuista moc i Boskość – są wyraźnie
widoczne już od stworzenia świata, gdyż dostrzega się je dzięki temu,
co zostało uczynione, tak iż oni są bez wymówki” (cytat za Przekładem
Nowego Świata, tłum.). Wierzę również, że nie istnieje nic lepszego
ponad przykazania, jak:
1)
Miłuj Boga,
2)
Miłuj bliźniego,
3)
Nie zabijaj.
Czyż nie są to wystarczające powody, by kroczyć drogą, jaką wówczas obrali Świadkowie Jehowy? Ciągle spotykam się z pytaniem:
„Dlaczego pan dalej o tym mówi, dlaczego dopiero teraz?”. Po prostu
muszę to czynić, by złożyć świadectwo o sile wiary i o nadziei, jaka się
rodzi z tej wiary, ponieważ mogliśmy na sobie doświadczyć, że Bóg
102
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
proszącym Go udziela mocy wykraczającej poza to, co normalne. Rzeczywiście, nikt z nas nie zdołałby przetrwać tych rzeczy o własnych siłach. Ale chciałbym przypominać również o tych, którzy za tę wiarę
oddali własne życie. Abyśmy o tym nie zapomnieli i żeby coś takiego
nigdy się nie powtórzyło.
Z okazji pięćdziesięcioletniej rocznicy wyzwolenia więzienia
w Brandenburgu stanąłem przed pomnikiem, który ma przypominać
o tamtych czasach. Wygłoszono wiele przemówień; do mówców
należeli między innymi przedstawiciel rządu Brandenburgii, nadburmistrz i naczelny rabin gminy żydowskiej. Po raz pierwszy zobaczyłem, jak również my, Świadkowie Jehowy, publicznie upamiętniamy naszą przeszłość i przypominamy o tych, którzy za swoją wiarę ponieśli śmierć.
Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że do tego pomnika wstawiono
urnę z prochami mojego duchowego brata, Antona Urana. Coś takiego
nigdy nie miało miejsca i dalej nie jest praktykowane, również
obecnie. Anton Uran, pochodzący z Kärnten, w wieku 23 lat poszedł
na śmierć, ponieważ przykazania Boże stawiał wyżej niż przykazania
ludzkie.
W styczniu 1998 roku stanąłem w kamieniołomach obozu koncentracyjnego Mauthausen i rozmyślałem o licznych więźniach,
którzy musieli tu pracować w fizycznych udrękach, aż do wycieńczenia. Później szedłem na górę długimi i stromymi schodami, które
nazywano schodami śmierci. Sprawiło mi to spore trudności i często
stawałem, by zaczerpnąć powietrza. Jak okropne musiało to być dla
więźniów, którzy po pracy wchodzili tymi schodami, by udać się do
swoich miejsc sypialnych w obozie! Każdy dźwigał na barkach kamień, który służył do rozbudowy obozu. Biada temu, kto upadł na
stopniach. Bezlitośnie uśmiercano go strzałem.
Wreszcie stanąłem na górze, na ulicy obozowej, i spojrzałem w dal.
Pode mną w dolinie płynęła niewidoczna dla mnie rzeka Dunaj, a daleko za nią, na południu, rysował się górski łańcuch Alp, pokryty
Moje drugie życie
103
błyszczącym w słońcu śniegiem. Co mogło czuć prawie 150 moich braci, gdy stali w tym miejscu i patrzyli w dal na wolność, ale nie mogli
jej uzyskać? Nie, jeśli chcieli dochować wierności swojemu Stwórcy.
Innym razem wszedłem do baraku obozu koncentracyjnego Stutthof, usytuowanego całkiem na północy Polski, w okolicy Gdańska
i zobaczyłem stertę butów 65 000 ludzi, których tutaj zamordowano.
Do tego obozu trafiło 110 000 osób, z których 65 000 straciło życie.
Nie wiem, ilu moich braci tam osadzono, ale wśród nich znalazła się
moja żona i na ulicy obozowej widziała wielu z tych 65 000, w większości Żydów. Rozdzielano rodziny, a dzieci wyrywano matkom z ramion. Mężowie i ojcowie chcieli chronić najbliższych, dla których nie
istniała już żadna ochrona. Te prawie umierające z głodu dzieci dla
jednej kromki chleba przeobrażały się w dzikie zwierzęta. Moja żona
widziała, jak kobiety stoją w małych kolumnach rzekomo w kolejce
pod prysznic, ale z prysznica wydobywał się śmiercionośny gaz. Nie
starczy życia, by wewnętrznie przetrawić te sceny.
W czym niniejsza książka zdoła pomóc temu, kto ją czyta?
A przede wszystkim, któż ją będzie czytał, skoro od tamtych wydarzeń
minęło już 60 lat? Przed kilkoma laty, gdy razem z żoną wracaliśmy
z podróży do Gdańska, siedzieliśmy w autobusie razem z ludźmi,
którzy w latach wojennych mieszkali w Sztutowie i w okolicy. Naturalnie nie zwiedzali obozu koncentracyjnego, chcieli jedynie zobaczyć
swoje rodzinne strony. Wywiązała się rozmowa i powiedzieli nam, że
wówczas nic nie słyszeli o żadnym obozie koncentracyjnym. Wprawdzie widzieli baraki, które tam stały, dostrzegali też, że są strzeżone,
ale mówiono, że przebywają tam ludzie, którzy nie chcą pracować. Zadaliśmy sobie pytanie: „Czy faktycznie nic nie wiedzieli, a może raczej
nie chcieli wiedzieć”?
A zatem istnieje potrzeba, by dalej o tym mówić, przypominać i pisać, a także by upominać innych w celu przeciwdziałania niewiedzy
i niechęci do wiedzy. Właśnie na tym polega smutny obowiązek ostatnich naocznych świadków.
Posłowie
MAM TERAZ 82 LATA. Przypominanie sobie wydarzeń przychodzi
mi z trudem. Jest tak przede wszystkim dlatego, że niechętnie wracam
pamięcią do tamtego okresu. Wzbierają we mnie uczucia i zdaję sobie
sprawę, że bardzo wiele przeżyć musiało po prostu zostać zepchniętych na bok, niepoukładanych i nieprzetrawionych. Zadanie to jest
trudne i przypada zbyt późno, a z wieloma przeżyciami po prostu nie
idzie się uporać. Często nie można i nie chce się nad tym przejść do
porządku dziennego, ponieważ do głosu dochodzą uczucia. Ponadto
powstaje pytanie „dlaczego?”. Dlaczego piszesz tę książkę i sprawiasz
sobie ból? Pewnie musi tak być z uwagi na fakt, że w tamtych czasach
na ludzi spadło bardzo wiele cierpień. Szczególnie na Żydów, także na
Sinti i Romów, więźniów politycznych, cudzoziemskich robotników,
ale również na nas, Świadków Jehowy. Często myślę o Eliem Wieselu
i chętnie cytuję jego słowa:
„Przeciwieństwem miłości nie jest nienawiść,
a przeciwieństwem nadziei nie jest zwątpienie,
przeciwieństwem zdrowego rozsądku nie jest obłęd,
a przeciwieństwem pamięci nie jest zapomnienie.
Przeciwieństwem wszystkich tych rzeczy jest obojętność”.
Właśnie przeciwko obojętności chciałbym wystąpić, bo te dzieje
nie mogą się powtórzyć. Dlatego koniecznie chciałbym przypominać,
że istnieli ludzie, którzy za swoją wiarę trafiali do obozów koncentracyjnych i więzień, a nawet szli na śmierć.
104
Posłowie
105
Elie Wiesel nie jest Świadkiem Jehowy, tylko Żydem. Jako młody
człowiek przeżył Auschwitz i Buchenwald. Ale stracił swoją matkę
i siostrę, a w transporcie do Buchenwaldu – również swojego ojca. Elie
Wiesel powiedział, że w obozie nie było Boga, dlatego przestał w Niego wierzyć. Później jednak podobno odnalazł tę wiarę, z czego bardzo
się cieszę.
Jakże często siedzimy z żoną przy stole podczas śniadania i stawiamy sobie pytanie: „Czy wtedy to wszystko naprawdę się działo?”. Tak
wiele lat minęło od tamtych zdarzeń. Co jest prawdą i rzeczywistością,
a co mogłoby się stać wytworem wyobraźni? Po 60 latach przeżycia
zaczynają umykać z pamięci. Ale my chcielibyśmy jak najwierniej
przekazać prawdę. Wystarczająco często wyciągamy z wielkiej czarnej
skrzyni wspomnień jakieś zdarzenie, które jednak nie pojawia się
w komputerze na twardym dysku i zaraz wędruje do „kosza”, bo nie jesteśmy go pewni. Ale najgorsze wydaje się to, że czasem skrzynia
wspomnień ma wielką dziurę i tego, co przez nią wypadło, nie da się
już uchwycić. Sprawia mi to wtedy szczególną przykrość.
Często ostrzegano mnie przed napisaniem tej książki. Wynikało to
z troski o mnie. Uważano, że taka praca grozi załamaniem. Całkiem
możliwe. Z drugiej strony wielu przyjaciół mówiło mi, że powinienem ją napisać, chociażby z wyżej wymienionych powodów. Długo
się wahałem.
Moje podziękowania i moja przyjaźń w szczególnej mierze należą
się historykowi Hansowi Hessemu. Bez niego niniejsza książka by nie
powstała. Nie przestał mnie zachęcać, dlatego manuskrypt skazany na
śmierć znów obudził się do życia. Bez narzekań i skarg włożył mnóstwo wysiłku, by uwolnić tę książkę od wszystkich niepotrzebnych
rzeczy, nie zmieniając jednak moich własnych przeżyć, słów i zdań.
Mojej żonie chciałbym podziękować za to, że stale mnie pokrzepiała
i pocieszała, gdy wspomnienia stawały się zbyt silne i przytłaczające.
Horst Schmidt, Mülheim nad Ruhrą, wiosna 2003
„Biblia wystarczająco często podkreśla obowiązek
stawiania sprzeciwu wobec zwierzchności, która nie
cieszy się uznaniem Bożym”1
Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy
w okresie reżimu hitlerowskiego
Hans Hesse2
Uwagi wstępne
Jeszcze do niedawna Świadkowie Jehowy stanowili „zapomnianą
grupę ofiar” reżimu hitlerowskiego. Podobnie jak w przypadku ofiar
nazizmu – Cyganów Sinti i Roma3, „aspołecznych” kobiet i mężczyzn
oraz homoseksualistów – powody takiego stanu rzeczy są różne. Ale
w odniesieniu do Świadków Jehowy dodatkowym czynnikiem jest na
pewno określony dystans wobec tej społeczności religijnej, skutecznie
dyskredytowanej jako „sekta”. Nie było i nie ma żadnego lobby występującego na rzecz tej społeczności; wręcz przeciwnie, uprzedzenia
1 Wypowiedź Magdaleny Mewes, więzionej jako Świadek Jehowy w kobiecym obozie koncentracyjnym Moringen, cytowana za: Gabriele Herz, „Das Frauenlager von Moringen – Schicksal in früher Nazi-Zeit“, s. 102, w: Hans Hesse/Jürgen Harder, „Und wenn ich lebenslang in
einem KZ bleiben müsste...” Die Zeuginnen Jehovas in den Frauenkonzentrationslagern
Moringen, Lichtenburg und Ravensbrück, Essen 2001, s. 83. Użyte przez Gabriele Herz nazwisko „Mewes” zostało wymyślone przez autorkę w celu zachowania anonimowości ofiar.
Por. też: Hans Hesse, „Zur Identifizierung der im Bericht von Gabriele Herz erwähnten
Zeuginnen Jehovas”, w: Informationen (Studienkreis: Deutscher Widerstand), nr 52, listopad
2000, ss. 39-40.
2 Niektóre fragmenty tekstu powstały przy współpracy z Jürgenem Harderem.
3 Por. Hans Hesse/Jens Schreiber, Vom Schlachthof nach Auschwitz. Die NS-Verfolgung der
Sinti und Roma aus Bremen, Bremerhaven und Nordwestdeutschland, Marburg 1999.
107
108
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
wynikające z licznych dyskusji na temat tego wyznania co najmniej
utrudniały prowadzenie w tej dziedzinie badań historycznych.4
Tymczasem badania naukowe posunęły się naprzód. Nie można już
twierdzić, że Świadkowie Jehowy to „zapomniana grupa ofiar”.5
Podobnie jak w przypadku innych mniejszości, również u Świadków
Jehowy do osiągnięcia takich rezultatów przyczynili się nie tyle gorliwi naukowcy, ile raczej reprezentanci tej społeczności, a w tym przypadku Towarzystwo Strażnica w Selters. Można mieć nadzieję, że owe
bodźce z ostatnich lat skłonią muzea obozów koncentracyjnych do
podjęcia tego tematu, na przykład poprzez zrewidowanie już istniejących wystaw albo poświęcenie pojedynczych ekspozycji tej kategorii
więźniów obozów koncentracyjnych.
Główną problematykę niniejszego szkicu stanowią początki zakazu
i formy sprzeciwu Świadków Jehowy ze szczególnym uwzględnieniem
prześladowań Świadków Jehowy za odmowę służby wojskowej. Końcowa część tej pracy zapewnia wgląd w genezę artykułu 4, paragrafu
4 Odnośnie do aktualnego stanu badań por. z innymi wykazami źródeł i artykułami: Detlef
Garbe, Zwischen Widerstand und Martyrium. Die Zeugen Jehovas im „Dritten Reich”, Monachium 1999; Hans Hesse (wyd.), „Najodważniejsi byli zawsze Świadkowie Jehowy”, Wrocław
2006; Hesse/Harder 2001. Zapowiedziano wydanie książki: Detlef Garbe, Die Zeugen Jehovas –
Geschichte, Glaube, Organisation, Monachium 2003.
Jednak pewna niedawno wydana książka na temat prześladowań Świadków Jehowy na obszarze górnego Renu wciąż opiera się na nieaktualnym określeniu „zapomnianych ofiar”: Regin
Weinreich (wyd.), Verachtet. Verfolgt. Vergessen. Leiden und Widerstand der Zeugen Jehovas
in der Grenzregion am Hochrhein im ‘Dritten Reich’, Häusern 2002. Co do bardziej ukrytych
aktów dyskryminacji Świadków Jehowy w dzisiejszych czasach zob. Michael Krenzer, „,Spiel
nicht mit den Schmuddelkindern’ – Umgang der Schule mit religiösen Minderheiten”, w:
Religion, Staat, Gesellschaft – Zeitschrift für Glaubensformen und Weltanschauungen, wyd.
przez Gerharda Besiera i Huberta Seiwerta, zesz. 1/2002, ss. 7-60.
Dalsze wskazówki i informacje co do historii prześladowań Świadków Jehowy (zaktualizowany wykaz źródeł, linki) można znaleźć w Internecie pod adresami: www.standhaft.org
i www.hans-hesse.de.
5 Dotyczy to szczególnie historiografii o tematyce prześladowań tej społeczności religijnej
w byłej NRD. Por. też Hans-Hermann Dirksen, „Keine Gnade den Feinden unserer Republik”:
die Verfolgung der Zeugen Jehovas in der SBZ/DDR 1945-1990, Berlin 2001 oraz Gerald
Hacke, Zeugen Jehovas in der DDR. Verfolgung und Verhalten einer religiösen Minderheit,
Drezno 2000.
Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy
w okresie reżimu hitlerowskiego
109
III konstytucji („Nikt nie może być wbrew swojemu sumieniu zmuszony do służby wojennej z bronią w ręku. Szczegóły reguluje ustawa
federalna”), w której historia nazistowskich prześladowań Świadków
Jehowy odmawiających służby wojskowej, odegrała pomijaną dotychczas rolę.
Zakaz
Dzieje prześladowań i sprzeciwu Świadków Jehowy, którzy przed rokiem 1931 nazywali siebie „Badaczami Pisma Świętego” lub „Poważnymi Badaczami Pisma Świętego”, sięgają sprzed początki nazistowskiej
dyktatury w Niemczech. Już pod koniec pierwszej wojny światowej
pierwsi członkowie tej społeczności religijnej odmówili pełnienia służby wojskowej, ponieważ stałoby to w sprzeczności z biblijnym zakazem
zabijania, a ponadto postanowili zrezygnować z wszelkiej dalszej działalności politycznej. Osoby odmawiające służby wojskowej nie były
wprawdzie karane śmiercią, jak miało to miejsce w okresie reżimu hitlerowskiego, ale również one słusznie mogły obawiać się represji. Niektórych skazano na karę więzienia, innych natomiast umieszczono
w zakładach opieki zdrowotnej, ponieważ eksperci wykryli u nich domniemany „religijny obłęd”.6
Odtąd członkowie tej społeczności religijnej zostali objęci specjalnym
nadzorem władz państwowych. Mając na celu obserwowanie tej „antypaństwowej sekty”, instytucje państwowe nawiązały ścisłą współpracę
z Kościołami. Oba ugruntowane Kościoły już na kilka lat przedtem popadły w konflikt z tą mniejszością, dlatego zalecały, by „w miarę możliwości wystąpić przeciwko niej”.7
6 Por. Detlef Garbe, Zwischen Widerstand und Martyrium. Die Zeugen Jehovas im „Dritten
Reich”, wyd. 3, Monachium 1997, s. 47.
7 Por. Dietrich Hellmund, Geschichte der Zeugen Jehovas in der Zeit von 1870 bis 1920. Mit
Anhang: Geschichte der Zeugen Jehovas in Deutschland bis 1970, praca doktorska,
Hamburg 1972. Tu: rozdz. IV, „1 Die Anfänge in Deutschland”.
110
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Starania te znalazły poparcie w „nacjonalistycznych” i „narodowych” kręgach. Na przykład w roku 1923 ideolog nazistowski Alfred
Rosenberg zarzucił Badaczom Pisma Świętego, że współpracują
z Żydami w celu ustanowienia „żydowskiej dominacji nad światem”.8
Podobne argumenty przytaczali zagorzali antysemici Dietrich
Eckard9 i August Fetz10. Ten ostatni posunął się nawet do tego, że
utożsamiał Świadków Jehowy z wrogami nazistowskiej propagandy.
Ich cele uważał za zgodne z pobudkami „międzynarodowego żydostwa talmudzkiego”, „międzynarodowego wolnomularstwa”, „międzynarodowej demokracji socjalistycznej” i „rosyjskiego bolszewizmu”, które bez wyjątku miały dążyć do objęcia nieograniczonej
władzy i zniewolenia świata.11
Nieprzychylny stosunek Kościołów do Świadków Jehowy był następstwem konfliktu, który rozpoczął się już w roku 1917. Począwszy od
tego roku Joseph Franklin Rutherford, ówczesny prezes Świadków Jehowy, zaczął prowadzić z Kościołami wzmożoną polemikę, upatrując
w nich narzędzi w ręku Szatana.12 Obie wpływowe religie chrześcijańskie
odpowiedziały na jego zarzuty cyklem uroczystości i wykładów,
w których ostrzegano przed zagrażającym „niebezpieczeństwem działalności sekciarskiej”.13 W następstwie tych sporów Kościół ewangelicki
założył w roku 1921 „Centralę Apologetyczną”, a Kościół katolicki –
8 Por. Alfred Rosenberg, „Die Protokolle der Weisen von Zion und die jüdische Weltpolitik
(1923)”, w: tenże, Schriften und Reden, t. 2: Schriften aus den Jahren 1921-1923,
Monachium 1943, ss. 249-428, szczególnie ss. 406 i n.
9 Por. Dietrich Eckart, Der Bolschewismus von Mose bis Lenin. Zwiegespräche zwischen
Adolf Hitler und mir, Monachium 1924, s. 39.
10 Por. August Fetz, Weltvernichtung durch Bibelforscher und Juden, Monachium 1925,
s. 6: „Kto pozbawia naukę Badaczy Pisma Świętego kwestii żydowskiej, odbiera jej
duszę”.
11 Por. August Fetz, Der große Volks- und Weltbetrug durch die „Ernsten Bibelforscher”!,
wyd. 4, Hamburg 1924, ss. 34 i n.
12 Por. Garbe 1997, ss. 58-85.
13 Por. Garbe 1997, s. 71.
Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy
w okresie reżimu hitlerowskiego
111
„Wydział Apologetyczny” z Konradem Algermissenem na czele.14
Właśnie one dały początek między innymi dzisiejszej „Ewangelickiej
Centrali do Spraw Światopoglądowych”, która zajmuje się „obroną przed
sektami”. Te dwie instytucje organizowały i koordynowały „odsiecz”
przeciwko „Badaczom Pisma Świętego”.
Argument ukształtowanego w nazistowskich kręgach obrazu
rzekomej wrogości Świadków Jehowy przytaczali również przedstawiciele Kościoła katolickiego i ewangelickiego, którzy w ten sam szablonowy sposób występowali przeciwko swoim wrogom. Na przykład
sekretarz generalny Związku Ewangelickiego, Paul Braeunlich, postawił zarzut finansowania ich przez bolszewików i wyraził obawy, że
„stworzą bezbożny ‘reżim radziecki’ ”.15 Profesor teologii Friedrich
Loofs upatrywał w nich „amerykańskiej odrośli”, „szkodliwej dla
świadomości narodowej”.16 Katolicki pisarz Fritz Schlegel określił
ich nawet mianem „klubu bolszewickiego” i „oddziału szturmowego”
„międzynarodowego żydostwa”.17 Ogólnie rzecz biorąc, w swojej
„odsieczy” kościelni przeciwnicy nie przytaczali prawie żadnych
nowych argumentów, wykorzystywali natomiast panujące uprzedzenia i twierdzili, że „Badacze Pisma Świętego” zagrażają trwałości
państwa i Kościoła.
14 „Centrala Apologetyczna” miała służyć jako źródło informacji i „materiałów w odniesieniu do wszystkich religijnych, światopoglądowych i sekciarskich ugrupowań”. Por. Carl
Schweitzer (wyd.), Antwort des Glaubens. Handbuch der neuen Apologetik, Schwerin 1928,
s. 291. W roku 1937 obłożono zakazem działalność Centrali Apologetycznej. Gestapo skonfiskowało zebrany materiał o Badaczach Pisma Świętego, który mógł im dostarczyć w tym
względzie ważnych informacji. Por. Garbe 1997, ss. 72, przyp. 120.
Konrad Algermissen określił Badaczy Pisma Świętego mianem „epidemii i zarazy narodowej”.
Por. Konrad Algermissen, Christliche Sekten und Kirche Christi, Hanower 1925 (wydanie
drugie i trzecie zrewidowane i poszerzone), s. 284.
15 Por. Paul Braeunlich, Die Ernsten Bibelforscher als Opfer bolschewistischer Religionsspötter,
Lipsk 1926, s. 35.
16 Por. Friedrich Loofs, Die Internationale Vereinigung Ernster Bibelforscher, wyd. 2, Lipsk
1921, ss. 5, 31.
17 Por. Fritz Schlegel, Die Wahrheit über die „Ernsten Bibelforscher”, Freiburg w Breisgau
1922, s. 269.
112
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Wraz z przejęciem władzy przez nazistów w początkach roku 1933
zarówno nacjonalistyczno-ludowa, jak i kościelna propaganda w narastającym stopniu zagrażały działalności tego wyznania. W mniemaniu
nowych rządzących już sama nazwa „Międzynarodowe Stowarzyszenie
Badaczy Pisma Świętego” (Internationale Bibelforscher Vereinigung, IBV)
dowodziła komunistycznego charakteru działalności Świadków.18 Doszło do tego, że Świadkowie Jehowy publicznie odrzucali służbę
wojskową i nawoływali do ukrócenia politycznych i społecznych
nadużyć.
Oszczerstwa rzucane na Świadków Jehowy doprowadziły do tego,
że w początkach reżimu hitlerowskiego podejmowali różne próby pertraktacji z rządzącymi, by umożliwić przetrwanie tej organizacji
w Niemczech.19 Swojej postawy międzynarodowej bronili na przykład
argumentem, że Jehowa jest ponad wszelkimi granicami państwowymi, a swoje orędzie kieruje do wszystkich ludzi, obojętnie, czy jest to
„Niemiec, Francuz, Żyd, chrześcijanin, wolny czy niewolnik”.20 Wrogowie łączyli motywowaną względami religijnymi otwartość tego
wyznania z jego rzekomo politycznymi celami i wykorzystywali to
w celach propagandowych, ponieważ występowanie w obronie równości wszystkich ludzi nie dało się pogodzić z rasizmem wchodzącym
w skład ideologii nazistowskiej.
W tym miejscu należy podkreślić, że w owej fazie sprzeciw Świadków Jehowy wobec narodowego socjalizmu był raczej reakcją, a nie
atakiem, do którego przeszła ta społeczność religijna najpóźniej po
kongresie w Bazylei w roku 1934. Można dosadnie stwierdzić, że działalność Świadków została zakazana szybciej niż zdążyli oni zorganizować swój sprzeciw. Z drugiej strony zadziwia szybka i gwałtowna
18 Por. Fetz 1924, s. 34.
19 Por. Garbe 1997, ss. 87 i n.
20 Artykuł w: Das Goldene Zeitalter, 15.02.1933, ss. 50-53, pod tytułem: „Was verstehen
Jehovas Feinde unter ,international’?” („Co Świadkowie Jehowy rozumieją przez pojęcie
,międzynarodowe’?”).
Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy
w okresie reżimu hitlerowskiego
113
wrogość ze strony nazistów, pomijających wszystkie przytoczone dotąd
przez Świadków argumenty, co automatycznie rodzi pytanie o pozostałe
kręgi zainteresowane zakazem działalności Świadków Jehowy. Garbe
wyraźnie wskazuje przy tym na rolę i współpracę wielkich Kościołów
z rządzącymi nazistami: „Zwalczanie Badaczy Pisma Świętego zapewniało wspólność celów, a ta jedność miała po 30 stycznia 1933 roku stanowić milowy krok na drodze do wzajemnego porozumienia”.21 Owo
„porozumienie między państwem a Kościołami”22 w odniesieniu do zakazu działalności Świadków Jehowy znajduje swój najoczywistszy wyraz w ‘uzasadnieniu’ ogólnokrajowego zakazu z 1 kwietnia 1935 roku,
w którym czytamy, że „Międzynarodowe Stowarzyszenie Badaczy
Pisma Świętego (...) słowem i pismem (...) w zamaskowany sposób podjudza przeciwko instytucjom państwowym i kościelnym [kursywa
autora]”.23 Tym samym rzekomo podważa „filary życia społecznego narodu”24, do którego należeli wówczas zarówno nazistowscy rządzący,
jak i wielkie Kościoły. Również wydanie ogólnokrajowego zakazu działalności Świadków Jehowy powiodło się dzięki zaangażowaniu obu
Koś-ciołów, przez co przypada im w udziale znaczna odpowiedzialność
za późniejsze konsekwencje zakazu dla objętych nim osób.
Działalność Świadków Jehowy została zakazana najpierw lokalnie:
w kwietniu 1933 roku w Meklemburgii-Schwerinie, Bawarii, Saksonii
i Hesji.25 Zakazy te opierały się na nadzwyczajnym rozporządzeniu wydanym po pożarze Reichstagu z dnia 28 lutego 1933 roku. Ponadto
21 Garbe 1997, s. 84.
22 Garbe 1997, s. 96.
23 Tutaj cytowane za: Garbe 1997, s. 100.
24 Tamże.
25 Dnia 10 kwietnia 1933 roku Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Meklemburgii-Szwerina
wydało zakaz działalności Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego na obszarze całego kraju
związkowego. Por. Garbe 1997, ss. 87 i n. Wydanie podobnego zakazu obejmującego
Bawarię nastąpiło dnia 13 kwietnia. Por. Gerhard Hetzer, „Ernste Bibelforscher in Augsburg”,
w: Martin Broszat (wyd.), Herrschaft und Gesellschaft im Konflikt, Bayern in der NS-Zeit,
t. IV, Monachium 1981, ss. 621-643, tu: s. 623.
Co do zakazów w Saksonii i Hesji zob. Garbe 1997, ss. 81 i n.
114
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
24 kwietnia po raz pierwszy zajęto Biuro niemieckich Świadków Jehowy w Magdeburgu, przy czym przeprowadzono rewizję Biura i drukarni.
Wydano zakaz ich działalności oraz dokonano aresztowań, a następnie
skonfiskowano znalezione materiały.26
Członkowie zarządu podjęli próby odzyskania swojego Biura za pomocą memorandum, które dotarło do Kanclerza Rzeszy dnia 26 kwietnia 1933 roku. W dokumencie tym zapewniono, że ich stowarzyszenie
reprezentują tylko niemieccy obywatele. Ponadto próbowano przekonać
władze o apolitycznym charakterze ich organizacji: „Jak wynika z powyższego (...), stowarzyszenie to jest całkowicie apolityczne i odrzuca
szczególnie ruch komunistyczny jako bezbożny i szkodliwy dla państwa”.27 Ale również takie oświadczenie nic nie pomogło. Co prawda
z uwagi na interwencję Biura Głównego w Brooklynie u rządu amerykańskiego na krótki czas zwrócono Świadkom Jehowy ich Biuro w Magdeburgu28, ale wkrótce potem ponownie obłożono zakazem działalność
Świadków w dalszych regionach, jak Badenia, Lippe i Turyngia, Oldenburg oraz Braunschweig.29 Tendencja ta utrzymała się do połowy czerwca, dopóki nie zakazano działalności Świadków Jehowy we wszystkich
krajach związkowych z wyjątkiem Prus.30
Również w Prusach usiłowano doprowadzić do zamknięcia Biura
w Magdeburgu, ale próby te skończyły się fiaskiem. Potem poszukiwano
ostatecznego rozwiązania „problemu Badaczy Pisma Świętego”. W tym
26 Por. Kurt Hütten, Seher. Grübler. Enthusiasten. Das Buch der traditionellen Sekten und
religiösen Sonderbewegungen, Stuttgart 1982, s. 118.
27 Cytowane za: Garbe 1997, s. 93.
28 Por. Hans-Josef Steinberg, Widerstand und Verfolgung in Essen 1933-1945, Hanower
1969, ss. 163-165.
29 Por. Lothar Albertin/Klaus Burkhardt/Brigitte Itzerott/Manfred Koch, „Die kleinen Glaubensgemeinschaften”, w: Erich Mathias/Hermann Weber (wyd.), Widerstand gegen den
Nationalsozialismus in Mannheim, Mannheim 1984, ss. 415-434, s. 417; Lawrence D. Stokes,
Kleinstadt und Nationalsozialismus. Ausgewählte Dokumente zur Geschichte von Eutin
1918-1945, Neumünster 1984, s. 705, przyp. 2; Garbe 1997, s. 96.
30 Garbe 1997, S. 96.
Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy
w okresie reżimu hitlerowskiego
115
celu dnia 29 maja 1933 roku w Prezydium Policji w Berlinie zwołano
spotkanie koordynacyjne. Na zaproszenie pruskiego Ministra Spraw
Nauki, Sztuki i Oświaty zjawili się przedstawiciele Ministerstwa Rzeszy
do Spraw Wewnętrznych, Ministerstwa Sprawiedliwości Prus, Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Urzędu Tajnej Policji Państwowej w Berlinie, arcybiskup ordynariusz diecezji Wrocław i biskup ordynariusz
diecezji Berlin, jak również wysłannicy ewangelickiej Naczelnej Rady
Kościołów oraz Centrali Apologetycznej.31 Ci uczestnicy spotkania reprezentowali w zasadzie te warstwy niemieckiego społeczeństwa, które
były najbardziej wrogo usposobione do Świadków Jehowy. Obecni na
konferencji urzędnicy przedkładali w zależności od reprezentowanych
instytucji własne polityczne, prawne oraz społeczno-religijne propozycje
działań przeciwko Świadkom Jehowy i wspólnie opracowali plan, który
w efekcie końcowym miał doprowadzić do zakazu działalności Świadków Jehowy. Dnia 24 czerwca 1933 roku Minister Spraw Wewnętrznych
Prus wydał zakaz działalności tego stowarzyszenia.32
Mimo niewielkich szans na wygraną przedstawiciele niemieckiego
Biura Oddziału Świadków Jehowy podjęli ostatnią próbę powstrzymania władz przed rozbiciem ich wspólnoty religijnej. Na kongresie w hali sportowej w Berlinie-Wilmersdorf delegaci przyjęli rezolucję, którą
przedłożono kanclerzowi Rzeszy i wysoko postawionym urzędnikom
państwowym.33 W tej deklaracji Świadkowie Jehowy dali wyraz swej
lojalności względem państwa, licząc na ponowne cofnięcie zakazów.34
31 Tamże.
32 Por. Minister Spraw Wewnętrznych Prus, rozporządzenie z dnia 24 czerwca 1933 roku
(II G 1316a), pełny przedruk w: Garbe 1997, ss. 100 i n., jak również w: Franz Zürcher,
Krucjata przeciwko Chrześcijaństwu. Nowoczesne prześladowanie chrześcijan. Zbiór dokumentów, Zurych/Nowy Jork 1939, ss. 65-67.
33 Por. Hütten 1982, s. 118; Garbe 1997, ss. 102 i n.
34 Jahrbuch 1934, ss. 91 i n., jak również Manfred Gebhard (wyd.), Die Zeugen Jehovas.
Eine Dokumentation über die Wachtturmgesellschaft, wydanie licencyjne pierwszego wydania opublikowanego w roku 1970 w Lipsku przez Urania-Verlag, Schwerte/Ruhr 1971,
ss. 161 i n.
116
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Po długich pertraktacjach między amerykańskim a niemieckim rządem
złagodzono zakaz, ponieważ konfiskata mienia niemieckiego Biura Oddziału Świadków Jehowy oznaczałaby naruszenie niemiecko-amerykańskiej umowy o przyjaźni, handlu i konsulacie.35
Mimo wszystko prześladowania Świadków Jehowy wzmagały się,
tak iż na kongresie w Bazylei w dniach 7-9 września 1934 roku,
w którym wzięło udział ok. 1000 Świadków Jehowy z Niemiec, ogłoszono, że próby pertraktacji zakończyły się niepowodzeniem. Jednocześnie wezwano obecnych do wznowienia wzmożonej działalności
ewangelizacyjnej i propagandowej oraz do rozbudowy nielegalnych
struktur organizacyjnych.36 W tym celu zreorganizowano niemiecki
Oddział Stowarzyszenia Świadków Jehowy i podzielono je na mniejsze
jednostki.37 W petycji do rządu Rzeszy wyjaśnili swoje stanowisko:
„Jeśli Wasz rząd lub Wasi urzędnicy zastosują wobec nas przemoc
z tego względu, że jesteśmy posłuszni Bogu, to nasza krew spadnie na
Wasze głowy i będziecie musieli zdać sprawę Bogu, Najwyższemu”.38
Rezolucja ta została rozesłana do większości zborów Świadków Jehowy i do kanclerza Rzeszy, Adolfa Hitlera.39 Wkrótce potem, dnia 7 października 1934 roku, do kancelarii prezydenta dotarły liczne telegramy z protestem.40
35 Por. Friedrich Zipfel, Kirchenkampf in Deutschland 1933-1945. Religionsverfolgung und
Selbstbehauptung der Kirchen in der nationalsozialistischen Zeit, Berlin 1965, ss. 181 i n.;
Michael H. Kater, „Die Ernsten Bibelforscher im Dritten Reich”, w: Vierteljahrshefte für Zeitgeschichte 17 (1969), ss. 181-218, ss. 191 i n.
36 Por. Hütten 1982, ss. 118 i n.; Jahrbuch 1935, s. 82; Jahrbuch 1974, ss. 132 i n.; Zipfel
1965, s. 182; Garbe 1997, ss. 127 i n. Nowe postanowienia przedrukowano w: Jahrbuch
1935, por. też: Zipfel 1965, s. 182, przyp. 1; Kater 1969, s. 212, przyp. 1; Steinberg 1969,
s. 160; Garbe 1997, s. 129; Albertin i in. 1984, s. 418.
37 Elke Imberger, Widerstand „von unten”. Widerstand und Dissens aus den Reihen der
Arbeiterbewegung und der Zeugen Jehovas in Lübeck und Schleswig-Holstein 1933-1945,
praca doktorska, Neumünster 1991, ss. 308-318.
38 Jahrbuch 1974, s. 132 i n.; Hütten 1982, s. 118.
39 Marley Cole, Jehovas Zeugen. Die Neue-Welt-Gesellschaft. Geschichte und Organisation
einer Religionsbewegung, Frankfurt am Main 1956, s. 194, przyp. 15.
40 Garbe 1997, s. 130.
Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy
w okresie reżimu hitlerowskiego
117
Jesienią 1934 roku, po kongresie w Bazylei, Świadkowie Jehowy
w pełni wznowili swoją działalność ewangelizacyjną, którą przedtem
ograniczyli z uwagi na pertraktacje o zniesienie lub złagodzenie
rozporządzeń zakazu. Tym samym ściągnęli na siebie wzmożoną uwagę instytucji prześladowczych. W raporcie policyjnym z 4 listopada
1934 roku czytamy: „Działalność zakazanych ‘Międzynarodowych Badaczy Pisma Świętego’ znacznie zyskuje ostatnio na intensywności.
Widać, że coraz więcej kobiet i mężczyzn chodzi od domu do domu
i próbuje pouczać ludność w duchu swoich przekonań religijnych”.41
Okoliczność, że często niekonsekwentnie wprowadzano w czyn
rozporządzenia zakazu wymierzonego w Świadków Jehowy, należy
tłumaczyć zarówno względami międzynarodowymi, jak również brakiem jednolitego rozporządzenia obejmującego cały kraj.42 W wyniku
tego na najwyższym szczeblu rządowym podjęto starania o uchwalenie
ogólnokrajowego zakazu społeczności Świadków Jehowy, by w przyszłości położyć kres ciągłym wahaniom ze strony różnych władz. Ten
ogólnokrajowy zakaz został wydany dnia 1 kwietnia 1935 roku przez
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Rzeszy i Prus. Na mocy tego
rozporządzenia ostatecznie rozwiązano Strażnicę – Towarzystwo
41 Por. sprawozdanie komendy Policji Państwowej w Hanowerze do Urzędu Tajnej Policji
Państwowej w Berlinie za październik (z 04.11.1934), cytowane za: Klaus Mlynek (wyd.),
Gestapo Hannover meldet... Polizei und Regierungsberichte für das mittlere und südliche
Niedersachsen zwischen 1933 und 1937, Hildesheim 1986, s. 260.
42 Wielokrotnie monitowano o tym rząd również w raportach komend Policji Państwowej
w krajach związkowych:
„Sądy zaprzestają postępowania sądowego, uzasadniając to stwierdzeniem, że nie można
oczekiwać wyroku skazującego z uwagi na wyrok Sądu Specjalnego w Darmstadzie
z 26.03.1934. W ślad za tym idą wyroki uniewinniające, w wyniku czego członkowie ,Międzynarodowego Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego, we wszelaki sposób występują
z tym większą zuchwałością i siłą. Stąd wynika propozycja, by ustanowić przepisy prawne,
dzięki którym w przypadku nielegalnej działalności będą mogli być karani prawnie” (Decyzją
Sądu Specjalnego w Darmstadzie uniewinniono 29 mężczyzn i kobiet mimo ich działalności
misyjnej, ponieważ na mocy ustawy kraju związkowego Stowarzyszenie Badaczy Pisma Świętego było wprawdzie zdelegalizowane, ale dalej obowiązywał artykuł 137 konstytucji Rzeszy
[dot. społeczności religijnych], a przecież prawo Rzeszy stoi ponad prawem kraju związkowego. Por. Mlynek 1986, s. 261).
118
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Biblijne i Traktatowe w Magdeburgu. Okólnik wydany 13 lipca przez
te same władze zobowiązywał rządy krajów związkowych do przeprowadzenia konfiskaty mienia tej społeczności religijnej.43
Formy sprzeciwu ze strony Świadków Jehowy
Do pierwszych znacznych konfliktów doszło z okazji wyborów do
parlamentu Rzeszy w dniu 5 marca 1933 roku, gdy wielu Badaczy
Pisma Świętego odmówiło wzięcia w nich udziału.44 Taka postawa wynika z ich przekonań religijnych. Już od początku lat dwudziestych
uważali siebie za obywateli Królestwa Bożego, którego skutki panowania nie są jeszcze widoczne na ziemi, i dlatego odmawiali jakiejkolwiek działalności politycznej na rzecz ziemskich narodów.
Wprawdzie w okresie Republiki Weimarskiej odmowa uczestnictwa w wyborach nie nastręczała im jeszcze problemów, ale zmieniło
się to wiosną 1933 roku. SA i inne formacje NSDAP podjęły specjalne
działania w celu zmobilizowania całej uprawnionej do głosowania ludności niemieckiej i zaciągnięcia jej do urn wyborczych, by w ten sposób zapewnić nowemu rządowi pełnoprawne poparcie ludności. Wielu
Świadków Jehowy uchyliło się od uczestnictwa w tych i w następnych
wyborach. Organa władzy państwowej odebrały taką postawę jako
„zagrożenie dla państwa” i nie zainterweniowały, gdy doszło do publicznych aktów dyskryminacji i przemocy wobec Badaczy i Badaczek
Pisma Świętego ze strony członków ugrupowań partyjnych.45
Świadkowie Jehowy odrzucali również propagowany w Niemczech
kult, wynoszący człowieka, Adolfa Hiltera, do rangi równego Bogu
„Führera” Niemiec, ponieważ takie postępowanie stawiali na równi
43 Por. Garbe 1997, s. 133; Albertin i in. 1984, s. 419; Zipfel 1965, s. 182, przyp. l; Kater
1969, s. 192, przyp. 2.
44 Por. Garbe 1997, ss. 155 i n.
45 Por. Garbe 1997, s. 155. Co do aktów dyskryminacji i przemocy wobec poszczególnych
Świadków Jehowy por. sprawozdania sporządzone przez ich współwyznawców, w: Jahrbuch
1974, ss. 115 i n.; Zürcher 1938, ss. 102 i n., 112 i n.
Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy
w okresie reżimu hitlerowskiego
119
z bluźnierstwem. Dla nich wymówienie tak zwanego niemieckiego
pozdrowienia „Heil Hitler” oznaczało wyparcie się własnych przekonań religijnych. Naturalnie naziści nie wykazywali żadnego zrozumienia dla takiej postawy – przecież owo pozdrowienie hitlerowskie zostało celowo wprowadzone jako narzędzie bezustannej kontroli sumienia
ludności i rytuał wyznawania lojalności wobec państwa nazistowskiego.46 Z tego względu odmowa pozdrowienia hitlerowskiego przez
Świadków Jehowy już w roku 1933 doprowadziła do aresztowań i samowolnych aktów przemocy ze strony SA i policji państwowej.47
Z tych samych powodów Świadkowie Jehowy odmawiali wywieszania
na domach z okazji świąt państwowych flag ze swastyką.48 Szczególnie
w mniejszych miejscowościach szybko pozwalało to rozpoznać, gdzie
mieszkają „rodziny Badaczy Pisma Świętego”, jak określali to w swoim żargonie naziści. Świadkowie Jehowy stronili również od wstępowania do licznych organizacji nazistowskich, które miały za zadanie wychowywać
ludność według wyobrażeń nazistowskich teoretyków na „Wspólnotę Narodową” (Volksgemeinschaft). Świadkowie nie należeli do partii, nie posyłali
swoich dzieci do organizacji „Hitlerjugend”49, nie przystępowali do „NS-Volkswohlfahrt” (NSV)50 ani „Reichsluftschutzbund”51 (Związek Ochrony
46 Co do funkcji hitlerowskiego pozdrowienia jako narzędzia kontroli sumienia i utrzymania
władzy zob. Bruno Bettelheim, Aufstand gegen die Masse. Die Chance des Individuums in
der modernen Gesellschaft, Monachium 1960, s. 313, jak również tenże, „Die psychische
Korruption durch den Totalitarismus”, w: tenże, Erziehung zum Überleben. Zur Psychologie
der Extremsituation, Stuttgart 1980, ss. 332 i n.
47 Por. Garbe 1997, s. 157.
48 Por. Garbe 1997, s. 159.
49 Por. Wolfgang Neugebauer, „,Ernste Bibelforscher’ (Internationale Bibelforscher-Vereinigung)”,
w: Widerstand und Verfolgung in Wien 1934-1945. Eine Dokumentation, wyd. przez
Dokumentationsarchiv des Österreichischen Widerstandes, t. 3, 1938-1945, Wiedeń 1975,
ss. 161-185, 176 i n.
50 Pod koniec lat trzydziestych XX w. NSV liczyła ponad dziesięć milionów członków. Por.
Josef Franz Zimmermann, Die NS-Volkswohlfahrt und das Winterhilfswerk des deutschen
Volkes, Würzburg 1938.
51 Związek Ochrony Przeciwlotniczej (Reichsluftschutzbund) liczył w roku 1939 13,5 mln
członków. Por. Otto A. Teetzmann, Der Luftschutz-Leitfaden für alle, Berlin 1935, s. 98.
120
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Przeciwlotniczej), a także nie byli członkami „Deutsche Arbeitsfront”
(DAF, Niemiecki Front Pracy)52. Szczególnie odmowa wstąpienia do DAF
już bardzo wcześnie sprowadziła na Świadków Jehowy i ich rodziny poważne konsekwencje. Członkostwo w DAF, nazistowskiego odpowiednika
związków zawodowych, stało się praktycznie podstawowym wymogiem
dla jakiejkolwiek działalności zawodowej; kto nie przystąpił do DAF, z reguły tracił miejsce pracy, a co za tym idzie, zabezpieczenie finansowe.53
Poza przejawianiem postawy odmownej w wielu dziedzinach, od
połowy 1936 roku Świadkowie Jehowy przeszli do otwartego ataku na
państwo nazistowskie; posługiwali się przy tym nie przemocą fizyczną,
ale dobrze znanym im narzędziem – słowem pisanym. Na międzynarodowym kongresie jesienią 1936 roku w Lucernie, z udziałem również
około 300 Świadków Jehowy z Niemiec,54 przyjęto tak zwaną „rezolucję”, w której ukazano prześladowania Świadków Jehowy w Niemczech,
a Adolfa Hitlera napiętnowano jako bezpośredniego winowajcę.55 Pismo
to wydrukowano w dużym nakładzie i rozesłano do przedstawicieli
rządu, władz i Kościołów, a w ogólnokrajowych akcjach na przełomie
lat 1936/1937 rozpowszechniano je wśród ludności.56
W podobnej akcji w pierwszej połowie 1937 roku Świadkowie Jehowy rozprowadzali ulotkę, która stała się znana jako „List Otwarty”.57
52 Oficjalnie członkostwo w DAF było dobrowolne. W roku 1938 do tej organizacji należało
20 milionów osób. Por. Thimothy Mason, Sozialpolitik im Dritten Reich. Arbeiterklasse und
Volksgemeinschaft, Opladen 1977, ss. 100 i n.; Günther Mai, „‚Warum steht der deutsche
Arbeiter zu Hitler?’ Zur Rolle der Deutschen Arbeitsfront im Herrschaftssystem des Dritten
Reichs”, w: Geschichte und Gesellschaft 12 (1986), ss. 212-234, 212 i n.
53 Por. Garbe 1997, ss. 163 i n.
54 Por. Garbe 1997, s. 247.
55 Pełna treść „rezolucji” jest przedrukowana w: Zipfel 1938, ss. 363-366.
56 Por. Jahrbuch 1974, s. 155 i s. 174 oraz Jerry Bergmann, The Jehova’s Witness and Kinred
Groups. Sects and Cults in Amerika: Bibliographical Guides. Garland Reference Library of
Social Science, t. 180, 1984, s. 21.
57 HSTA Düsseldorf, RW 58, 4502, ss. 151, 152. Zbiór dokumentów na temat historii nazistowskich prześladowań Świadków Jehowy wraz z najważniejszymi źródłami (między innymi
tak zwanymi „oświadczeniami” [Verpflichtungserklärungen, zob. dalej]) można znaleźć w:
Hesse/Harder 2001, ss. 419-464.
Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy
w okresie reżimu hitlerowskiego
121
Opracowano ją w Bernie na podstawie relacji naocznych świadków na
temat brutalnego traktowania poszczególnych Świadków Jehowy.
Świadkowie naoczni opisywali ich prześladowania i wyrażali mocne
postanowienie, że nie dadzą się zastraszyć wymierzonymi w nich
represjami.
Gdy Świadkowie Jehowy za pomocą różnorodnych form odmowy,
otwarcie propagowanego pacyfizmu i rozprowadzania antynacjonalistycznych pism zakwestionowali podstawowe założenia państwa nazistowskiego, przypuszczono na nich zdecydowany atak. Jeszcze latem 1936 roku
gestapo utworzyło specjalny oddział do zwalczania „Badaczy Pisma Świętego” i już w sierpniu tegoż roku wszczęło wobec nich masowe aresztowania.58 W bardzo krótkim okresie gestapowcom udało się złamać struktury
oporu. Wraz z wybuchem drugiej wojny światowej prześladowania znów
się wzmogły. Szczególnie w obozach koncentracyjnych traktowano ich
w najbrutalniejszy sposób.59 Oznaczeni osobnym, fioletowym trójkątem
na pasiaku, tworzyli odrębną kategorię więźniów. Na gruncie konfliktu
ideologicznego padali ofiarą terroru, szykan i drwin jako np. „biblijne
glisty” i uchodzili za „szczególny obiekt nienawiści SS”.60
Jedną z form szykanowania stanowiły tak zwane „oświadczenia”
(Verpflichtungserklärungen). W regularnych odstępach czasu tym więźniom obozów koncentracyjnych przedkładano dokument o treści
ujednoliconej od roku 1938:
„Przekonałem się, że Międzynarodowe Stowarzyszenie Badaczy Pisma Świętego głosi fałszywe nauki i pod płaszczykiem religii realizuje cele wymierzone przeciwko państwu.
Z tego powodu całkowicie zrywam z tą organizacją i odcinam się od nauk owej sekty. Zapewniam, że nigdy więcej
nie będę uczestniczyć w działalności Międzynarodowego
58 Por. Garbe 1997, s. 245.
59 Tamże, ss. 402-473.
60 Tamże, s. 407.
122
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Stowarzyszenia Badaczy Pisma Świętego. Natychmiast
zgłoszę każdą osobę, która próbowałaby mi przekazywać
ich nauki albo w jakikolwiek inny sposób ujawniłaby swe
powiązania z Badaczami. Bezzwłocznie dostarczę na najbliższy posterunek policji wszelkie publikacje Badaczy, gdyby
takowe nadeszły pod mój adres. W przyszłości będę przestrzegać obowiązujących praw państwowych i pod każdym
względem będę lojalnym członkiem społeczeństwa mego
kraju. Jest mi wiadomo, że gdybym działał wbrew złożonemu
dziś oświadczeniu, muszę się liczyć z natychmiastowym powrotem do aresztu prewencyjnego” (Cytowane za: Świadkowie Jehowy – głosiciele Królestwa Bożego, 1995, s. 661, tłum.).61
Jeśli ofiary podpisały ten dokument, roztaczano przed nimi widoki
na zwolnienie. Odmowa podpisania „oświadczenia” oznaczała bez wątpienia przedłużenie pobytu w obozie. Z uwagi na tę taktykę62 nazistów,
stosowaną tylko wobec grupy więźniarskiej Świadków Jehowy, pewien
obserwator doszedł do wniosku, że Świadkowie Jehowy są w rzeczywistości „dobrowolnymi więźniami”63, ponieważ podpisanie „oświadczenia” prowadziło do wyjścia na wolność. Ale twierdzenie to nie do końca
pokrywa się z prawdą. Rozporządzenie o zwolnieniu danego więźnia nie
zależało jedynie od złożenia podpisu na dokumencie, ale było ‘sprawdzane’ przez wiele władz w szerszym biurokratycznym kontekście.
Zdarzało się, że Świadków Jehowy nie zwolniono po podpisaniu „oświadczenia”. Równocześnie takie szykany ze strony SS stanowiły dla ofiar pewnego rodzaju sprawdzian sumienia i publicznej
61 Tutaj cytowane za: Garbe 1997, s. 306. Por. też wyjaśnienia w: Hesse/Harder 2001, ss. 66 i n.,
181 i n. oraz przedruk różnych wersji w załączniku z dokumentami, w: tamże (ss. 439-445).
62 Należy uwzględnić fakt, że wszyscy więźniowie czekający na zwolnienie musieli podpisać
„oświadczenie” (Verpflichtungserklärung). Jednakże dla innych grup więźniarskich tekst
dokumentu brzmiał inaczej. Początkowo wszystkich więźniów obowiązywało jednolite
oświadczenie. Po jakimś czasie, gdy okazało się, że Świadkowie Jehowy nie chcą podpisywać
pewnych sformułowań, powstała jedna wersja, obowiązująca tylko tę grupę więźniarską.
63 Wypowiedź Margarete Buber-Neumann, w: Hesse/Harder 2001, s. 70, przyp. 214/215.
Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy
w okresie reżimu hitlerowskiego
123
demonstracji ich odmowy dopasowania się do reżimu nazistowskiego.
W większości przypadków ci więźniowie oparli się presji otoczenia
i nie dali się nagiąć do woli nazistowskich rządzących. Z punktu widzenia ofiar te „oświadczenia” stały się symbolem ich sprzeciwu również w obozach koncentracyjnych.
Spośród mniej więcej 25 000 osób, które w początkowym okresie rządów „Trzeciej Rzeszy” deklarowały swoją przynależność do Świadków
Jehowy, około 10 000 dotknęły różne środki prześladowcze (na przykład
umieszczanie dzieci w „zakładach poprawczych” lub krótkoterminowe
aresztowania). W przybliżeniu 2000 deportowano do obozów koncentracyjnych, a około 1200 zmarło lub zostało zamordowanych.64
W obozach koncentracyjnych dla mężczyzn Świadkowie Jehowy
stanowili przeciętnie 5-10% więźniów,65 podczas gdy w kobiecych obozach koncentracyjnych ich odsetek do wybuchu wojny w 1939 roku
wzrósł aż do 40%.66 Dnia 19 grudnia 1939 roku w kobiecym obozie
koncentracyjnym Ravensbrück doszło do konfliktu pomiędzy kobietami będącymi Świadkami Jehowy a kierownictwem obozu, ale to
zdarzenie należałoby omówić osobno. Tego dnia prawie wszystkie
więźniarki z fioletowym trójkątem odmówiły wykonywania pracy
zleconej przez kierownictwo obozu, polegającej na szyciu – prawdopodobnie – toreb na amunicję dla potrzeb niemieckiej armii. Wyjaśniły,
że nie będą uczestniczyć w żadnych pracach ani działaniach na rzecz
wojny. Na tę odmowę popierania działań wojennych przez kobiety
będące Świadkami Jehowy,67 które w tamtym czasie w kobiecym
obozie koncentracyjnym Ravensbrück stanowiły blisko 40% ogółu
64 Liczba ta obejmuje osoby, które odmówiły służby wojskowej i zostały stracone (zob. dalej).
65 Garbe 1997, s. 403.
66 Por. też szczegółowe informacje w: Hesse/Harder 2001.
67 Zawężona definicja pojęcia „odmowa służby wojskowej” prowadzi do wniosku, że tylko ten
może odmówić „służby wojskowej”, kto ma obowiązek ją pełnić. Nawet jeśli w dalszej części artykułu nadal będzie się pojawiać ta definicja, to jednak trzeba zaznaczyć, że tę odmowę kobiet
również należy zaklasyfikować do pojęcia „odmowa służby wojskowej”. Por. też Garbe 1997,
s. 355, przyp. 138. Ma to zastosowanie szczególnie wtedy, gdy jako pierwszy przejaw odmowy
potraktuje się egzekucję Augusta Dickmanna (zob. dalej).
124
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
więźniarek, kierownictwo obozu zareagowało wymierzeniem trzymiesięcznej kary, ponieważ odebrało to jako akt prowokacji i lekceważenia własnego autorytetu.68 Wiosną 1940 roku ze względu na skutki nałożonych sankcji więźniarki te nazwano „oddziałem cmentarnym”.69
Odmowa służby wojskowej przez
Świadków Jehowy w okresie reżimu hitlerowskiego
Po zapowiedzeniu przez Hitlera w dniu 16 marca 193570 roku wprowadzenia powszechnej i obowiązkowej służby wojskowej Świadkowie
Jehowy odmówili wstąpienia do armii.71 Jednakże ustawa o służbie
wojskowej nie przewidywała odmowy służby wojskowej z przyczyn religijnych. Ustawa ta weszła w życie dnia 21 maja 1935 roku i na każdego „obywatela Niemiec” pomiędzy 18 a 45 rokiem życia nakładała
obowiązek służby wojskowej. W paragrafie 69 czytamy:
„(1) Kto opuszcza swoją jednostkę lub przydział służbowy
albo się tam nie stawi, mając na celu trwałe uchylenie się
od obowiązku służenia w armii lub rozwiązanie umowy
poboru, zostanie ukarany za dezercję.
(2) Dezercja następuje również wtedy, gdy sprawca opuszcza swoją jednostkę lub przydział służbowy albo się tam
nie stawi, mając na celu trwałe uchylenie się na czas wojny, działań wojennych lub wewnętrznych zamieszek od
68 Ta odmowa poparcia wojny przez więźniarki z fioletowym trójkątem pozostała w pamięci
kobiet będących Świadkami Jehowy jako wyjątkowa forma sprzeciwu. Por. też szczegółowe
informacje w: Hesse/Harder 2001, ss. 147 i n., 256 i n.
69 Tamże, s. 151. „Gdy nadeszła wiosna, nazywali nas oddziałem cmentarnym, bo została z nas
sama skóra i kości”. Należy przyjąć, że w następnych miesiącach to skrajne wycieńczenie organizmu prowadziło do przypadków śmiertelnych w kobiecym obozie koncentracyjnym.
70 Ogólne informacje na temat odmowy służby wojskowej w Trzeciej Rzeszy można znaleźć w:
Karsten Bredemeier, Kriegsdienstverweigerung im Dritten Reich, Baden-Baden 1991.
71 Por. Garbe 1997, ss. 352-402.
Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy
w okresie reżimu hitlerowskiego
125
swoich zobowiązań w służbie dla armii we wszelkim
zakresie lub w mobilnych jednostkach armii”.72
Kto uchylał się od pełnienia „zaszczytnej służby dla niemieckiego
narodu”73, mógł zostać ukarany wieloletnim aresztem. Mimo to Świadkowie Jehowy czuli się w obowiązku dochować wierności swym przekonaniom religijnym. Już starotestamentowe przykazanie „Nie zabijaj”
zabraniało im brania udziału w działaniach wojennych. Przed wybuchem drugiej wojny światowej skazywano ich więc najczęściej za odmowę posłuszeństwa i dezercję na rok do dwóch lat kary więzienia.74
Po wybuchu drugiej wojny światowej sytuacja prawna radykalnie
się zmieniła. Wraz z mobilizacją weszło w życie „Rozporządzenie
o specjalnym prawie karnym na wojnie i w szczególnych zadaniach
bojowych” (Kriegssonderstrafrechtsverordnung, KSSVO), które w paragrafie 5, „Osłabianie ducha bojowego armii”, orzekało:
„(1) Za osłabianie ducha bojowego armii zostaje skazana
na śmierć osoba, która:
1. publicznie zachęca lub wzywa do tego, by odmówić wypełnienia obowiązkowej służby w niemieckiej lub sprzymierzonej armii, ponadto próbuje publicznie paraliżować
i osłabiać gotowość niemieckiego albo sprzymierzonego
narodu do obrony z bronią w ręku;
2. podejmuje starania, by żołnierza lub poborowego przywieść do nieposłuszeństwa, przeciwstawienia się lub napaści czynnej wobec przełożonego, do dezercji bądź
niedozwolonego oddalania się, oraz podkopać dyscyplinę
w niemieckiej lub sprzymierzonej armii;
72 Cytowane za: Bredemeier 1991, s. 64.
73 Paragraf 1, ak. 1 Ustawy o służbie wojskowej, RGB1. 1935 I, s. 609, tutaj cytowane za: Garbe
1997, s. 353.
74 Garbe 1997, s. 356.
126
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
3. podejmuje starania, by poprzez samookaleczanie, zwodzenie lub w jakikolwiek inny sposób odwieść siebie lub
kogoś innego całkowicie, po części lub na pewien czas od
pełnienia służby wojskowej.
(2) W mniej poważnych przypadkach istnieje możliwość
skazania na karę więzienia o zaostrzonym lub normalnym
rygorze.
(3) Obok kary śmierci i więzienia dopuszczalna jest konfiskata mienia”.75
Tym samym krąg sprawców został rozszerzony również na osoby
cywilne.76 Już w pierwszych miesiącach wojny większość rozpraw
przed Sądem Wojennym Rzeszy toczyła się w sprawie Świadków Jehowy.77 Na początku sami sędziowie nie mogli się pogodzić z wydanymi
w następstwie tego licznymi wyrokami śmierci, ponieważ dostrzegali
skutki swojego postępowania. Rady Sądu Wojennego Rzeszy niejednokrotnie odwoływały się w tej sprawie do Hitlera. Jednakże „Führer”
swoim dekretem, datowanym na 1 grudnia 1939 roku, zadbał o to, by
tryby machiny zagłady się nie zatarły:
„Sąd Wojenny Rzeszy w myśl § 5 nr 3 ‘rozporządzenia
o specjalnym prawie karnym na wojnie i w szczególnych
zadaniach bojowych’ skazał na śmierć znaczną liczbę tak
zwanych Poważnych Badaczy Pisma Świętego, którzy
uchylili się od obowiązku służenia w armii. Wyroki zostały wykonane. Niektóre ostatnio wydane wyroki skłoniły
mnie do tego, aby znów szczegółowo przedstawić Führerowi
problem potraktowania Poważnych Badaczy Pisma Świętego.
75 Cytowane za: Bredemeier 1991, ss. 67 i n.
76 Bredemeier 1991, s. 66 i Garbe 1997, s. 365. Również przybrana matka Horsta Schmidta,
Emmy Zehden, została skazana na śmierć.
77 Co najmniej jedną czwartą oskarżonych stanowili Świadkowie Jehowy; Garbe 1997, s. 367.
Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy
w okresie reżimu hitlerowskiego
127
Führer zadecydował: W samej Polsce poległo ponad dziesięć tysięcy dzielnych żołnierzy, a wiele tysięcy doznało
ciężkich obrażeń. Jeśli więc musi on wymagać tej ofiary
od każdego niemieckiego obywatela, który jest zdolny do
pełnienia służby wojskowej, to nie może sobie pozwolić
na ułaskawienie osoby uparcie odmawiającej służby wojskowej. W tym przypadku nie jest ważne, z jakich przyczyn dana jednostka odmawia wstąpienia do armii. Nie
mogą zostać również uwzględnione żadne okoliczności
łagodzące, jakie zazwyczaj brano by pod uwagę i jakie odgrywałyby pewną rolę w decyzji o ułaskawieniu. Jeśli zatem nie da się złamać woli osoby odmawiającej służby
wojskowej, wyrok musi zostać wykonany.
Proszę o przekazanie decyzji Führera sędziom i sądom”.78
Skutki były przerażające: już w pierwszym roku wojny wszczęto
1087 procesów sądowych za „osłabianie ducha bojowego armii”
(Wehrkraftzersetzung), z których 14% (152 przypadki) dotyczyło Świadków Jehowy. Łącznie wydano 117 wyroków śmierci za „osłabianie
ducha bojowego armii”, z czego 112 (95,7%) odnosiło się do Świadków
Jehowy.79 Dla niemal 75% wszystkich oskarżonych Świadków Jehowy
proces sądowy kończył się wydaniem wyroku śmierci. W następnych
latach liczba osób oskarżonych o „osłabianie ducha bojowego armii”
(a wraz z nią liczba wyroków śmierci) znacznie spadła. Podczas drugiej
wojny światowej skazano na śmierć i stracono łącznie 250 austriackich
i niemieckich Świadków Jehowy. Garbe podsumowuje: „Tym samym
w gronie osób ukaranych w Trzeciej Rzeszy przez sądy wojenne za
odmowę służby wojskowej – których liczba w porównaniu z innymi
78 Cytowane za: Garbe 1997, s. 371.
79 Cytowane za: Garbe 1997, s. 373.
128
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
wykroczeniami (dezercja, samookaleczanie itp.) była w zasadzie nieznaczna – Świadkowie Jehowy stanowili zdecydowaną większość”.80
Pierwszy z nich, August Dickmann, został rozstrzelany 15 września 1939 roku w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen.81 Egzekucji
dokonano na podstawie tajnego dekretu szefa Policji Bezpieczeństwa
Reinharda Heydricha, który nakazywał „bezwzględnie zdusić (...) każdą próbę rozbicia zwartości i gotowości do walki narodu niemieckiego”.82 Obóz Sachsenhausen służył teraz gestapowcom za miejsce
egzekucji, w którym poczyniono przygotowania do pierwszego publicznego wykonania wyroku śmierci. Dnia 15 września 1939 roku po
wieczornym apelu więźniowie obozu musieli zostać i obserwować
przebieg tego morderstwa. Świadkom Jehowy kazano wystąpić.
Później wyprowadzono z bunkra 39-letniego Augusta Dickmanna,
Świadka Jehowy, i przyprowadzono go na plac. Jego żona wysłała mu
do obozu książeczkę wojskową.
Gestapowcy zapytali go wtedy, czy wyraża gotowość do pełnienia
służby wojskowej, ale Dickmann zaprzeczył. Wiele dni spędził w izolatce, a teraz postanowiono ukarać go dla „przykładu”. Komendant obozu
obwieścił przez głośniki, że Dickmann ma zostać stracony na rozkaz
przywódcy SS za odmowę służby wojskowej. Bezpośrednio po tej zapowiedzi zastrzelono go. Jego zwłoki musieli złożyć do przygotowanej
trumny czterej współwyznawcy, w tym rodzony brat83 straconego.
80 Garbe 1997, ss. 375 i n. Bredemeier (1991, s. 86) dochodzi do wniosku, że Świadkowie
Jehowy stanowili zapewne „największą grupę osób odmawiających służby wojskowej”. Garbe
podsumowuje, że ogólna liczba osób straconych za odmowę służby wojskowej jest „nieznacznie
wyższa” niż równoległa wartość podana dla Świadków Jehowy. Garbe 1997, s. 376, przyp. 227.
Por. też Dietrich von Raumer, „Zeugen Jehovas als Kriegsdienstverweigerer. Ein trauriges Kapitel
der Wehrmachtsjustiz”, w: Hubert Roser (wyd.), Widerstand als Bekenntnis. Die Zeugen Jehovas
und das NS-Regime in Baden und Württemberg, Konstancja 1999, ss. 181-220.
81 Należy zauważyć, że Dickmann został stracony „bez procesu sądowego” na rozporządzenie
przywódcy SS Himmlera.
82 Tutaj cytowane za: Garbe 1997, s. 420. Późniejszy opis por. z: tamże, ss. 420 i n.
83 Szwagierka Augusta Dickmanna, Anne Dickmann, wzięła później udział w grupowej odmowie prac
na rzecz wojny w kobiecym obozie koncentracyjnym Ravensbrück. Por. Hesse/Harder 2001, s. 149.
Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy
w okresie reżimu hitlerowskiego
129
Podczas gdy pozostałym więźniom pozwolono się rozejść, Świadkowie
Jehowy musieli zostać na placu apelowym. Komendant obozu zapowiedział, że spotka ich ten sam los, jeśli nie podpiszą „oświadczenia”
i nie zrezygnują z uchylania się od służby wojskowej.
Jednakże zamiast spodziewanego sukcesu wystąpiło dwóch Świadków Jehowy, by wycofać złożone przedtem podpisy.84 Idea ukarania „dla
przykładu”, którą w pewnej mierze zrealizowano w opisany wcześniej
sposób w kobiecym obozie koncentracyjnym Ravensbrück – chybiła celu. Współwięźniowie, którzy przedtem niejednokrotnie wyśmiewali
Świadków Jehowy, teraz z uznaniem wypowiadali się o Auguście Dickmannie, który został stracony za swoje przekonania.85 Wiadomość o jego śmierci obiegła cały świat. Dopiero od roku 1999 tablica pamiątkowa
na terenie byłego obozu koncentracyjnego Sachsenhausen upamiętnia
tę egzekucję.
„Powszechne nadużycie” czy „powszechny sen”
sumienia?
O genezie artykułu 4, paragrafu III konstytucji
W debatach nad federalno-republikańską konstytucją sięgnięto
pamięcią do tej historii prześladowań.86 Propozycja późniejszego artykułu 4, paragrafu 3 konstytucji, brzmiącego: „Nikt nie może być
wbrew swojemu sumieniu zmuszony do służby wojennej z bronią
w ręku. Szczegóły reguluje ustawa federalna” – została przedstawiona
przez SPD w dniu 30 listopada 1948 roku na 26 obradach Komisji
84 Później na około 450 Świadków Jehowy „oświadczenie” podpisało podobno 16-18 osób.
Garbe 1997, s. 423, przyp. 420.
85 Por. Garbe 1997, s. 422.
86 Co do odmowy służby wojskowej w RFN por. Albert Krölls, Kriegsdienstverweigerung. Das
unbequeme Grundrecht, wyd. 2, Frankfurt am Main 1983; Heinrich Kipp, „Das Grundrecht der
Kriegsdienstverweigerung”, w: Veröffentlichungen des Instituts für Staatslehre und Politik e.V.
in Mainz, t. 3, Verfassung und Verwaltung in Theorie und Wirklichkeit, Festschrift für Wilhelm
Laforet, Monachium 1952, ss. 83-106.
130
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Konstytucyjnej. W uzasadnieniu podano, „że pewni ludzie – mamy na
myśli mennonitów, Świadków Jehowy i członków innych sekt – z powodu swoich przekonań religijnych i swojego sumienia nie chcieli
pełnić służby wojskowej z bronią w ręku”.87
Już wcześniej omawiano ten temat w pertraktacjach Komisji do
Spraw Zasadniczych. Na piętnastych obradach w dniu 7 października
1948 roku poseł SPD Wunderlich wypowiedział się na temat, czy powinno istnieć prawo do odmowy służby wojskowej: „Osobiście jestem zwolennikiem indywidualnej odmowy służby wojskowej i chcę otwarcie to
przyznać. Sam widziałem, jakiego traktowania doznali Poważni Badacze
Pisma Świętego w Trzeciej Rzeszy, jak całymi szeregami ich rozstrzeliwano i z jaką odwagą ci ludzie ginęli za swoje przekonania religijne”.88
Tym samym całkiem wcześnie nawiązano do nazistowskich prześladowań Świadków Jehowy za odmowę służby wojskowej i uzasadniono tym koncepcję uwzględnienia w konstytucji prawa do odmowy
służby wojskowej. Słusznie można stwierdzić, że właśnie do tej postawy Świadków Jehowy odmawiających służby wojskowej wracali
pamięcią „ojcowie konstytucji”, gdy omawiali i ostatecznie uzasadnili
konieczność zawarcia w niemieckiej konstytucji odpowiedniego artykułu, co bynajmniej nie oznacza, że do uwzględnienia go doszło tylko
z tych względów. Ale wydarzenia historyczne w pozytywnym sensie
87 Tutaj cytowane za: Krölls 1983, s. 23. Uzasadnienie podano na pierwszym odczycie siedemnastych obrad Komisji Głównej z 03.12.1948, protokół, s. 209.
88 Der Parlamentarische Rat 1948-1949. Akten und Protokolle, wyd. przez Deutscher Bundestag u. Bundesarchiv, t. 5/II: Ausschuss für Grundsatzfragen (opr. przez Eberharda Pikasta
i Wolframa Wernera), Boppard nad Renem 1993, s. 419. Wskazówkę tę zawdzięczam uprzejmości Roberta Reichla, który udostępnił mi nieopublikowany manuskrypt swojego krótkiego referatu „Zur Strafverfolgung der Zeugen Jehovas in der Bundesrepublik”, w którym omawia
wpływ nazistowskich prześladowań Świadków Jehowy, którzy odmówili służby wojskowej, na
genezę prawa do odmowy służby wojskowej w konstytucji; w tym artykule Reichel opiera się
na obradach Instytutu im. Hannah Arendt do Spraw Badań Totaliatyzmu, TU Drezno i placówki „kirchliche Zeitgeschichte der Theologischen Fakultät”, Uniwersytet w Heidelbergu, które
odbyły się w dniach 3-5 listopada 2000 roku w Heidelbergu pod hasłem „Represje i obrona.
Świadkowie Jehowy w okresie dyktatury nazizmu i komunizmu”. Opublikowanie pod takim samym tytułem dzieła Repression und Selbstbehauptung. Die Zeugen Jehovas unter der NS- und
SED-Diktatur zaplanowano na rok 2003.
Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy
w okresie reżimu hitlerowskiego
131
zostawiły trwały ślad we wnioskach na przyszłość. Inicjatorzy wyrazili
tym samym uznanie dla wzorowej postawy Świadków Jehowy odmawiających służby wojskowej podczas reżimu hitlerowskiego, nie powołując się tylko na tę społeczność religijną ani nie przyznając jedynie im
albo podobnym chrześcijańskim ugrupowaniom tego podstawowego
prawa człowieka.89
W związku z tym należy wspomnieć, że na początku obradujący nie
byli jednomyślni w kwestii, czy należy zamieścić takie prawo zasadnicze w nowej konstytucji. Późniejszy Prezydent Federalny Theodor
Heuss obawiał się, że jeśli państwo przyzna swoim obywatelom takie
prawo, to w wypadku wojny dojdzie do „powszechnego nadużycia
sumienia”.90 Odpowiedź posła SPD Eberharda zasługuje na to, by
przytoczyć ją w szerszym kontekście:
„Mówił pan, że obawia się pan powszechnego nadużycia sumienia. Myślę, że mamy za sobą raczej powszechny sen
sumienia. W tym powszechnym śnie sumienia Niemcy milionami mówili: ‘rozkaz to rozkaz’ i zabijali. Owo zdanie
może mieć duże działanie pedagogiczne i wierzymy, że będzie je miało. (...) Dlatego wierzę, że właśnie w obecnej sytuacji, po wojnie i systemie totalitarnym, gdy musimy położyć
kres poglądowi ‘rozkaz to rozkaz’ – a zatem gdy chcemy zbudować demokrację – zdanie to jest najzupełniej stosowne”.91
89 Jestem zdania, że z cytowanej uwagi nie można wyciągnąć wniosku, jakoby wzmianka
o Świadkach Jehowy spowodowała przesunięcie ciężaru wypowiedzi na odmowę służby wojskowej rozumianej zaledwie jako „zasadnicze prawo mniejszości religijnych” (por. Krölls 1983,
s. 23). Jak już wykazano, Świadkowie Jehowy tworzyli przeważającą większość osób stawianych
przed sądem i straconych w okresie nazizmu. Na kogo mieliby się powołać inicjatorzy w celu
uzasadnienia swojego poglądu, jeśli nie na największą grupę osób odmawiających służby wojskowej? W efekcie końcowym nie zamierzano brać w obronę Świadków Jehowy, jednakże
właśnie ich postawa – a konkretnie ich odmowa służby wojskowej – posłużyła do obrony inicjatywy, która miała dotyczyć każdego obywatela.
90 Czterdzieste trzecie obrady Głównej Komisji z 18.01.1949, cytowane za: Krölls 1983, s. 23.
91 Krölls 1983, s. 23.
132
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Zastrzeżenia Heussa nie znalazły poparcia i artykuł został naniesiony do konstytucji. Jednakże w innym przypadku wyszło na jaw, jak
niewiele uznania doczekał się głos sumienia z czasów nazistowskich.
Chodzi o politykę odszkodowań dla osób odmawiających służby wojskowej. W dniu 24 czerwca 1964 roku Federalny Sąd Najwyższy wydał
w pewnej sprawie o odszkodowanie wyrok budzący z obecnej perspektywy zastrzeżenia. Herbert Steinadler, będący Świadkiem Jehowy,
w dniu 19 września 1939 roku został skazany przez sąd wojenny na
śmierć. Później karę tę zamieniono na dziesięcioletni wyrok więzienia
o zaostrzonym rygorze, który Steinadler musiał odbyć w obozie karnym VII w Esterwegen. Po roku 1945 zamieszkał w ówczesnej radzieckiej strefie okupacyjnej, gdzie w latach 1950-1960 odsiadywał wyrok
za przynależność do społeczności religijnej Świadków Jehowy.92 Od
roku 1961 mieszkał w Hamburgu, a po kilku latach zmarł.
W roku 1962 władze do spraw odszkodowań odmówiły uznania faktu, że po roku 1939 doszło do naruszenia jego wolności osobistej, uzasadniając, że areszt w Esterwegen za odmowę służby wojskowej nie był
nazistowskim środkiem prześladowczym. Steinadler złożył skargę.
W roku 1964 – do tego czasu Steinadler zmarł – Federalny Sąd Najwyższy zatwierdził decyzję władz do spraw odszkodowań.93 Z uzasadnienia
jasno wynika, że Federalny Sąd Najwyższy – wbrew artykułowi 4, paragrafowi III konstytucji – reprezentował odmienne stanowisko:
„Z pewnością nie ma państwa, które przyznawałoby każdemu ze swoich obywateli prawo do rozstrzygania, czy
wojna jest sprawiedliwa czy nie, i tym samym do decydowania, czy może przyjąć na siebie obywatelski obowiązek
do pełnienia służby wojskowej albo się od niego uchylić.
92 Co do prześladowań Świadków Jehowy w NRD por. Dirksen 2001, Hacke 2000.
93 Trybunał Federalny, decyzja z 24.06.1964 – IV zR 236/63 (Hamburg). Por. też Bredemeier
1991, ss. 195 i n.; Zeitschrift zum Wiedergutmachungsrecht, zesz. 11/1964, ss. 504 i n.; Norbert
Haase, Das Reichskriegsgericht und der Widerstand gegen die nationalsozialistische Herrschaft,
Berlin 1993.
Zarys historii prześladowań Świadków Jehowy
w okresie reżimu hitlerowskiego
133
Gdyby państwo przyznało każdemu obywatelowi takie
prawo, działałoby wbrew sobie, ponieważ nie można pozostawiać w gestii pojedynczego obywatela rozstrzygania
kwestii, czy wojna jest sprawiedliwa, czy też nie. Stanowczej odpowiedzi na to pytanie nie może też udzielić historia nowożytna. Ocenę w tej sprawie bardzo często wydaje
dopiero historia i nie jest to w żadnym wypadku zależne
od faktu, czy wojna zakończyła się zwycięstwem. Z powyższych rozważań wynika, że odmowy służby wojskowej
nie można podciągnąć pod obowiązujące we wszystkich
państwach prawo do stawiania oporu. Bo to prawo nie
może zajść tak daleko, by usprawiedliwić działania, które
dla każdego państwa stanowią poważne zagrożenie”.94
Te dające wiele do myślenia wypowiedzi zostały uzupełnione tekstem, w którym jeszcze raz w sposób negatywny rozgraniczono osoby
odmawiające służby wojskowej i biorące udział w wojnie, po czym te
ostatnie oczyszczono z zarzutów. A zatem co prawda państwo nazistowskie prowadziło „bezprawną wojnę zaczepną”, ale z tego „nie
można wnioskować, że jakaś jednostka popełniła zbrodnię tylko dlatego, że wzięła udział w tej wojnie”. Później czytamy: „Nie można więc
powiedzieć, że wszyscy niemieccy żołnierze uczestniczący w drugiej
wojnie światowej dopuścili się przestępstwa z uwagi na branie udziału
w wojnie, o ile nie mogli powołać się na prawo karne w stanie zagrożenia; zatem nie można im zarzucić takiego postępowania, skoro nie
zdołali rozpoznać, iż chodzi o wojnę zaczepną”. Dalej Federalny Sąd
Najwyższy reprezentował pogląd, że „nie każda likwidacja życia ludzkiego na ostatniej wojnie wymaga moralnego usprawiedliwienia”.95
Wyciągnięto pokrętny wniosek, że wobec ludzi, którzy oświadczyli, że
nie chcą brać udziału w tych morderstwach i za to byli skazani na
94 Tamże.
95 Tamże.
134
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
śmierć, naziści nie zastosowali żadnego środka prześladowczego.
Ani jednego przypadku odmowy służby wojskowej nie potraktowano
wówczas jako formy nazistowskich prześladowań albo aktu przemocy.96
Dopiero w sierpniu 1998 roku weszła w życie ustawa o zniesieniu
bezprawnych wyroków nazistowskich, dzięki czemu uchylono wszystkie wyroki, które „zostały wydane po 30 stycznia 1933 roku z przyczyn
politycznych, militarnych, rasowych, religijnych lub światopoglądowych w ramach zwalczania podstawowych zasad sprawiedliwości w celu narzucania lub ugruntowania nazistowskiego bezprawnego reżimu”.97 Szczególnie podkreślono okoliczność, że – według uzasadnienia
paragrafu 1 – zaliczają się do tego wyroki wydane na podstawie
faktycznej odmowy służby wojskowej, dezercji i osłabiania ducha bojowego armii.98 A jednak dopiero po kolejnych czterech latach, 28 maja 2002 roku dzięki uzupełnieniu ustawy z sierpnia 1998 roku objęło
to również dezerterów.
96 Bredemeier 1991, s. 196.
97 Opublikowane w Internecie na stronie: www.dfg-vk.de/4_3/98_2_a.htm.
98 Tamże.
Zdjęcia
Horst Schmidt, rok 1948 (zdjęcie prywatne)
135
136
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Od lewej do prawej: przyjaciółka rodziny, Emmy Zehden, Richard Zehden;
lata trzydzieste (zdjęcie prywatne)
Zdjęcia
Od lewej do prawej: Richard Zehden, Horst Schmidt (leży), kuzynka, Emmy Zehden
i Mimmi (siostra); lata trzydzieste (zdjęcie prywatne)
137
138
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Hermine i Horst Schmidtowie w roku 1995 w Brandenburgu-Görden (zdjęcie prywatne)
Zdjęcia
Horst Schmidt w roku 1995 przed dzisiejszym zakładem wymiaru sprawiedliwości
w Brandenburgu-Görden. W budynku widocznym w tle przebywał Horst,
więziony w roku 1945 w celi śmierci (zdjęcie prywatne)
139
140
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Horst Schmidt w roku 1995 przed wystawą na temat holocaustu (zdjęcie prywatne)
Zdjęcia
141
Miejsce egzekucji w Berlinie-Plötzensee (zdjęcie: Keystone)
Trybunał Ludowy. Na pierwszym planie Freisler (zdjęcie: Keystone)
Bibliografia
(podana jest tylko cytowana literatura)
Albertin, Lothar/Klaus Burkhardt/Brigitte Itzerott/Manfred Koch,
„Die kleinen Gemeinschaften”, w: Erich Mathias/Hermann Weber
(wyd.), Widerstand gegen den Nationalsozialismus in Mannheim,
Mannheim 1984, ss. 415-434
Algermissen, Konrad, Christliche Sekten und Kirche Christi, Hanower
1925 (drugie i trzecie zrewidowane i uzupełnione wydanie).
Bergmann, Jerry, The Jehova’s Witness and Kinred Groups. Sects and
Cults in Amerika: Bibliographical Guides, Garland Reference Library
of Social Science, t. 180, 1984.
Bettelheim, Bruno, Aufstand gegen die Masse. Die Chance des
Individuums in der modernen Gesellschaft, Monachium 1960.
Tenże, „Die psychische Korruption durch den Totalitarismus”, w:
tenże, Erziehung zum Überleben. Zur Psychologie der Extremsituation,
Stuttgart 1980.
Braeunlich, Paul, Die Ernsten Bibelforscher als Opfer bolschewistischer
Religionsspötter, Lipsk 1926.
Bredemeier, Karsten, Kriegsdienstverweigerung im Dritten Reich, Baden-Baden 1991.
Cole, Marley, Jehovas Zeugen. Die Neue-Welt-Gesellschaft. Geschichte und
Organisation einer Religionsbewegung, Frankfurt nad Menem 1956.
Dirksen, Hans-Hermann, „Keine Gnade den Feinden unserer Republik”: die
Verfolgung der Zeugen Jehovas in der SBZ/DDR 1945-1990, Berlin 2001.
142
Bibliografia
143
Eckart, Dietrich, Der Bolschewismus von Mose bis Lenin. Zwiegespräche
zwischen Adolf Hitler und mir, Monachium 1924.
Fetz, August, Der große Volks- und Weltbetrug durch die „Ernsten
Bibelforscher”!, wyd. 4, Hamburg 1924.
Tenże, Weltvernichtung durch Bibelforscher und Juden, Monachium 1925.
Garbe, Detlef, Zwischen Widerstand und Martyrium. Die Zeugen Jehovas
im „Dritten Reich”, wyd. 3, Monachium 1997.
Tenże, Die Zeugen Jehovas – Geschichte, Glaube, Organisation, Monachium 2003.
Gebhard, Manfred (wyd.), Die Zeugen Jehovas. Eine Dokumentation über
die Wachtturmgesellschaft, Lizenzausgabe der 1970 im Urania-Verlag
Leipzig erschienenen Erstausgabe, Schwerte/Ruhr 1971.
Hacke, Gerald, Zeugen Jehovas in der DDR. Verfolgung und Verhalten
einer religiösen Minderheit, Drezno 2000.
Hellmund, Dietrich, Geschichte der Zeugen Jehovas in der Zeit von 1870
bis 1920. Mit Anhang: Geschichte der Zeugen Jehovas in Deutschland
bis 1970, praca doktorska, Hamburg 1972.
Hesse, Hans (red.), „Najodważniejsi byli zawsze Świadkowie Jehowy”,
Wydawnictwo A PROPOS, Wrocław 2006.
Tenże, „Zur Identifizierung der im Bericht von Gabriele Herz erwähnten Zeuginnen Jehovas”, w: Informationen (Studienkreis:
Deutscher Widerstand), nr 52, listopad 2000, ss. 39-40.
Tenże/Jürgen Harder, „Und wenn ich lebenslang in einem KZ bleiben
müsste...” Die Zeuginnen Jehovas in den Frauenkonzentrationslagern
Moringen, Lichtenburg und Ravensbrück, Essen 2001.
Tenże/Jens Schreiber, Vom Schlachthof nach Auschwitz. Die NS-Verfolgung der Sinti und Roma aus Bremen, Bremerhaven und
Nordwestdeutschland, Marburg 1999.
144
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Hetzer, Gerhard, „Ernste Bibelforscher in Augsburg”, w: Broszat,
Martin (wyd.), Herrschaft und Gesellschaft im Konflikt, Bayern in der
NS-Zeit, t. IV, Monachium 1981, ss. 621-643.
Hütten, Kurt, Seher. Grübler. Enthusiasten. Das Buch der traditionellen
Sekten und religiösen Sonderbewegungen, Stuttgart 1982.
Imberger, Elke, Widerstand „von unten”. Widerstand und Dissens aus den
Reihen der Arbeiterbewegung und der Zeugen Jehovas in Lübeck und
Schleswig-Holstein 1933-1945, praca doktorska, Neumünster 1991.
Kater, Michael H., „Die Ernsten Bibelforscher im Dritten Reich”, w:
Vierteljahrshefte für Zeitgeschichte 17 (1969), ss. 181-218.
Kipp, Heinrich, „Das Grundrecht der Kriegsdienstverweigerung”, w:
Veröffentlichungen des Instituts für Staatslehre und Politik e.V. in
Mainz, t. 3: Verfassung und Verwaltung in Theorie und Wirklichkeit,
Festschrift für Wilhelm Laforet, Monachium 1952, ss. 83-106.
Krenzer, Michael, „ ,Spiel nicht mit den Schmuddelkindern’ –
Umgang der Schule mit religiösen Minderheiten”, w: Religion,
Staat, Gesellschaft – Zeitschrift für Glaubensformen und Weltanschauungen, wyd. przez Gerharda Besiera i Huberta Seiwerta, zesz.
1/2002, ss. 7-60.
Krölls, Albert, Kriegsdienstverweigerung. Das unbequeme Grundrecht,
wyd. 2, Frankfurt nad Menem 1983.
Loofs, Friedrich, Die Internationale Vereinigung Ernster Bibelforscher,
wyd. 2, Lipsk 1921.
Mai, Günther, „ ,Warum steht der deutsche Arbeiter zu Hitler?’ Zur
Rolle der Deutschen Arbeitsfront im Herrschaftssystem des Dritten
Reichs”, w: Geschichte und Gesellschaft 12 (1986), ss. 212-234.
Mason, Thimothy, Sozialpolitik im Dritten Reich. Arbeiterklasse und
Volksgemeinschaft, Opladen 1977.
Bibliografia
145
Mlynek, Klaus (wyd.), Gestapo Hannover meldet.... Polizei und
Regierungsberichte für das mittlere und südliche Niedersachsen zwischen
1933 und 1937, Hildesheim 1986.
Neugebauer, Wolfgang, „ ,Ernste Bibelforscher’ (Internationale
Bibelforscher-Vereinigung)”, w: Widerstand und Verfolgung in Wien
1934-1945. Eine Dokumentation, wyd. przez: Dokumentationsarchiv
des Österreichischen Widerstandes, t. 3, 1938-1945, Wiedeń 1975.
Raumer, Dietrich von, „Zeugen Jehovas als Kriegsdienstverweigerer.
Ein trauriges Kapitel der Wehrmachtsjustiz”, w: Roser (wyd.) 1999,
ss. 181-220.
Rosenberg, Alfred, „Die Protokolle der Weisen von Zion und die
jüdische Weltpolitik (1923)”, w: tenże, Schriften und Reden, t. 2:
Schriften aus den Jahren 1921-1923, Monachium 1943.
Roser, Hubert (wyd.), Widerstand als Bekenntnis. Die Zeugen Jehovas
und das NS-Regime in Baden und Württemberg, Konstancja 1999.
Schlegel, Fritz, Die Wahrheit über die „Ernsten Bibelforscher”, Freiburg 1922.
Schmidt, Hermine, Ocalona radość. Wspomnienia młodej dziewczyny z lat
1925-1945, Wydawnictwo A PROPOS, Wrocław 2005.
Schweitzer, Carl (wyd.), Antwort des Glaubens. Handbuch der neuen
Apologetik, Schwerin 1928.
Steinberg, Hans-Josef, Widerstand und Verfolgung in Essen 1933-1945,
Hanower 1969.
Stokes, Lawrence D., Kleinstadt und Nationalsozialismus. Ausgewählte
Dokumente zur Geschichte von Eutin 1918-1945, Neumünster 1984.
Teetzmann, Otto A., Der Luftschutz-Leitfaden für alle, Berlin 1935.
Weinreich, Regin (wyd.), Verachtet. Verfolgt. Vergessen. Leiden und
Widerstand der Zeugen Jehovas in der Grenzregion am Hochrhein im
,Dritten Reich’, Häusern 2002.
146
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
Zimmermann, Josef Franz, Die NS-Volkswohlfahrt und das Winterhilfswerk des deutschen Volkes, Würzburg 1938.
Zipfel, Friedrich, Kirchenkampf in Deutschland 1933-1945. Religionsverfolgung und Selbstbehauptung der Kirchen in der nationalsozialistischen Zeit, Berlin 1965.
Zürcher, Franz, Krucjata przeciwko Chrześcijaństwu. Nowoczesne prześladowanie chrześcijan. Zbiór dokumentów, Zurych/Nowy Jork 1939.
Wykaz adresów internetowych
z komentarzem
PODANE poniżej strony internetowe zostały przeze mnie starannie
sprawdzone. Nie mam żadnego wpływu na treść ani układ obcych
stron. Ten wykaz nie rości sobie prawa do zupełności, ale chciałbym
podać zaledwie pierwsze wskazówki do dalszych badań dla osób, które
w większej mierze zajmują się problematyką pokoju, wojny, odmowy
służby wojskowej, miejsc pamięci itp. oraz chciałyby dodatkowo wykorzystać np. Internet.
Jeśli ktoś wierzy, że wśród miejsc upamiętniających „wielkie
bitwy”, na przykład bitwę Varusa (9 r. n.e.), Walkę Ludów w Lipsku
(1813) lub „D-Day” w Normandii (1944), również znajdą się miejsca
pamięci lub muzea, które z krytycznym dystansem przedstawiają tematy poruszone w niniejszej książce, to grubo się myli. Nie można się
oprzeć wrażeniu, jakoby tutaj temat „wojny” sprowadzał się do wystawienia lub „ożywienia” bitew, przy czym miejsca te najwidoczniej odpowiadają turystyce wojennej – publiczności, która z wykrywaczami
metali przeszukuje miejsca bitew lub z uśmiechem staje w ruinach
bunkrów i pozwala się fotografować. Według reportażu jednej z gazet
„mieszkańcy Westfalii [w roku 2009] zamierzają świętować dwutysięczną rocznicę zwycięstwa Germanów nad rzymskim dowódcą wojsk,
Varusem, w roku 9 po Chrystusie, organizując znaczącą wystawę” (Kölner
Stadtanzeiger, 19.09.2002, por. też www.kalkriese-varusschlacht.de).
W październiku 2002 roku militarno-historyczne stowarzyszenia
z Niemiec i Europy wystawiły wydarzenia wojenne z roku 1813 przy
147
148
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
pomniku Walki Ludów w Lipsku. Około 1000 aktorów „ruszyło na siebie” w wiernie odtworzonych strojach (Die Welt, 21.10.2002, por. też
http://voelkerschlachtl813.de/vs/index1.htm). W roku 2013 upływa
dwusetna rocznica tej bitwy, a do tego czasu ma zostać odrestaurowany
pomnik w miejscu, gdzie poległo 100 000 osób. Ten narodowy pomnik,
który poświęcił w roku 1913 cesarz Wilhelm II, miał nagle zostać europejskim pomnikiem pokoju (www.voelkelschlachtdenkmal.de). Czegoś
podobnego doświadcza osoba odwiedzająca Normandię. Nawet największe i najbardziej znane na szczeblu międzynarodowym Muzeum
w Caen (www.memorial-caen.fr), które również przyjęło nazwę „muzeum pokoju” (por. też muzeum pokoju w Remagen na stronie
www.bruecke-remagen.de), ogranicza się prawie wyłącznie do wystawienia sprzętu wojennego, który można wziąć do rąk (szczególnie odstraszają liczne pomniejsze muzea w okolicy [Bayeux lub na plażach
w stanie Utah lub Omaha], w których prezentowana jest broń). Wygląda na to, że pola bitewne są niezbyt stosownym miejscem dla muzeów
pokoju.
Bardzo pozytywnie – i mogą być jeszcze inne wyjątki – odróżnia się od nich muzeum „In flanders fields” w Ypern (Belgia)
(www.inflandersfields.be). Na wstępie przydziela się zwiedzającemu
jakąś postać historyczną, której los może przywołać i odtworzyć na
różnych stacjach komputerowych. Zważa się na to, żeby na przykład
Niemcy nie dostali żadnej postaci narodowości niemieckiej, co w rezultacie ma przeciwdziałać przywiązaniu i wyłączności do zainteresowania własną narodowością. Wystawa ta została przedstawiona w licznych
językach, między innymi po niemiecku. Jej problematyką jest ‘prosty
żołnierz’, jego cierpienie i śmierć, a przebieg wojny stanowi dla zwiedzającego przestrogę.
W tym miejscu można się również powołać na następujące strony
internetowe:
www.friedensmuseum.odn.de
Wychowanie młodzieży i dorosłych w duchu pokoju, dokumentacja na temat historii ruchu pokoju.
Wykaz adresów internetowych z komentarzem
149
www.volksbund.de
Z autoprezentacji: „Narodowy Związek Opieki nad Niemieckimi
Grobami Wojennymi e.V. został założony w roku 1919 i jest związkiem działającym dla dobra publicznego, z humanitarnymi celami.
Motto jego działalności brzmi: ‘Pojednanie nad grobami – praca nad
pokojem’; odszukuje, utrzymuje i pielęgnuje groby ofiar wojny i dyktatury za granicą; pomaga w utrzymywaniu grobów wojennych
w Niemczech; pracuje na zlecenie niemieckiego Rządu Federalnego.
Najważniejszymi podstawami prawnymi jego działalności są konwencja genewska i międzypaństwowe porozumienia co do grobów wojennych. Związek ten pielęgnuje około 1,9 milionów grobów wojennych
na ponad 806 cmentarzach. Niemieckie groby wojenne rozsiane są po
100 krajach na całym świecie. Po przełomie politycznym podjął swoją działalność również w krajach byłego bloku komunistycznego.
Zmarli na wojnie są przenoszeni z rozsianych grobów na wielkie centralne cmentarze. Związek wspiera edukację pokojową w szkołach
i finansuje cztery miejsca spotkań młodzieży w Holandii, Belgii,
Francji i we Włoszech”.
www.dfg-vk.de
Strona internetowa przedstawiająca Niemieckie Społeczeństwo
Pokoju – Zjednoczone Przeciwniczki Służby Wojskowej (DFG-VK).
Można tu znaleźć artykuły na temat służby cywilnej, obowiązku służby wojskowej, armii, wojska, zbrojeń, odmowy służby wojskowej,
konfliktów międzynarodowych, pacyfizmu, pokoju i rozbrojeń.
www.uni-kassel.de/fblO/frieden/Welcome.html
Strona internetowa „Politycznej Rady Pokoju – AG Badania nad
Pokojem na Uniwersytecie GH Kassel przy współpracy z Federalną
Komisją do Spraw Rad Pokoju”. Z autoprezentacji: „Od roku 1994
w Kassel odbywają się spotkania ‘Politycznych Rad Pokoju’. Organizatorem tych rad jest ugrupowanie zajmujące się badaniami nad
pokojem na Uniwersytecie w Kassel, wspierane przez Federalną
Komisję do Spraw Rad Pokoju oraz lokalne forum pokoju w Kassel
150
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
(które udziela przede wszystkim pomocy technicznej i logistycznej),
jak również liczne instytucje pokojowe z innych miast i regionów,
a ponadto jednostki interesujące się nauką, polityką i związkami
zawodowymi”.
www.remarque.uos.de/
Ośrodek Pokoju im. Ericha Marii Remarque’a. Wystawa i placówka badawcza na temat osoby Ericha Marii Remarque’a. Owa placówka badawcza gromadzi i oznacza sygnaturami literaturę specjalistyczną na temat wojny i mediów (literatura, film, telewizja, fotografia,
sztuka, teatr) w XX w. W rozbudowie zbiór głównych tekstów oraz
bank danych na temat międzynarodowego filmu wojennego i antywojennego w XX w. Ta strona internetowa oferuje informacje tylko
z pierwszej ręki. Koniecznie trzeba odwiedzić ten portal.
www.lwl.org/westfaelischer-friede/
Z autoprezentacji: „Placówka badawcza ‘Pokój westfalski’, która
została utworzona w następstwie wystawy Rady Europy pod tytułem
‘1648 – wojna i pokój w Europie’ w westfalskim Krajowym Muzeum
Sztuki i Historii Kultury w Münster, w ramach międzynarodowych
i wielopłaszczyznowych projektów bada uwarunkowania i powiązania
kulturowe, które w znacznej mierze ukształtowały erę wojny trzydziestoletniej i pokoju westfalskiego w kontekście europejskim; patronuje również naukowej dokumentacji wystawy Rady Europy pod
tytułem ‘1648 – wojna i pokój w Europie’ (Münster/Osnabrück,
1998/99) i na tej podstawie rozbudowuje własne zbiory, które udostępnia naukowcom i zainteresowanej opinii publicznej; organizuje
naukowe seminaria na temat wojny trzydziestoletniej i pokoju
westfalskiego. Na tej stronie internetowej informujemy Państwa
o pracy, formach działalności i usługach tej placówki badawczej. Ten
tematyczny portal wiedzy zapewnia Państwu także internetowy dostęp do dokumentów, banków danych i rezultatów badań naukowych
na temat historii wojny trzydziestoletniej i pokoju westfalskiego.
Wykaz adresów internetowych z komentarzem
151
W tym miejscu prezentowane są szczególnie rezultaty wystawy Rady
Europy ‘1648 – wojna i pokój w Europie’, jak również wystawy pokrewne tematycznie. Ponadto niniejsza strona internetowa służy za
forum kontaktów i prezentacji dla osób i instytucji, które zajmują się
najróżniejszymi projektami dotyczącymi tej tematyki”.
www.geschichte.fb15.uni-dortmund.de/museum/Krieg_und_
Frieden/Friedenszeiten
Strona internetowa portalu „Virtual Library”, która kieruje do
dalszych muzeów aktywnych w tej dziedzinie.
www.gedenkstaette-ploetzensee.de
Strona internetowa muzeum więzienia Plötzensee dla ofiar narodowego socjalizmu niemieckiego i obcego pochodzenia. Z autoprezentacji:
„Jest miejscem cichego upamiętniania. W latach 1933-1945 stracono tu
blisko 3000 osób na mocy niesprawiedliwych wyroków nazistowskich
sądów. Pomieszczenie, w którym przeprowadzano egzekucje, jest dzisiaj
miejscem pamięci. W sąsiednim pomieszczeniu udokumentowano
działalność nazistowskiego sądownictwa. Ta strona prezentuje 14 tablic dokumentacji wywieszonej w muzeum więzienia Plötzensee”.
www.gedenkstaette-sachsenhausen.de
Strona internetowa Muzeum Obozu Koncentracyjnego Sachsenhausen.
www.m77-berlin.de/sachsenhausen/sets/geschichte/gums/
doku/doku02.htm
Można tu znaleźć informacje na temat więzienia o zaostrzonym rygorze i miejsca egzekucji w Brandenburgu-Görden.
www.gdw-berlin.de/start-d.html
Z autoprezentacji: „Miejsce Pamięci Niemieckiego Ruchu Oporu
jest miejscem upamiętniania, politycznej pracy oświatowej, aktywnego uczenia się, dokumentowania i badań naukowych. Dzięki obszernym stałym wystawom, zmieniającym się wystawom oraz specjalnej
152
Śmierć przychodziła zawsze w poniedziałki
i różnorodnej ofercie to miejsce pamięci informuje o oporze w okresie
narodowego socjalizmu”. Można tu znaleźć również bibliografię na
temat „odmowy służby wojskowej”.
www.jehovaszeugen.de
Strona internetowa Towarzystwa Strażnica w Niemczech. Partnerem do dyskusji jest Johannes Wrobel, kierownik Archiwum Historycznego Towarzystwa Strażnica w Selters/Taunus.
www.hans-hesse.de
Strona internetowa wydawcy niniejszej książki. Znajdują się tam
między innymi informacje o problematyce jego badań naukowych:
nazistowskim prześladowaniu Sinti i Romów, Świadków Jehowy,
zbrodniczych eksperymentach naukowych, obozie koncentracyjnym
Moringen, zniszczeniu nazizmu niemieckiego i odmowie służby
wojskowej.
W SWOJEJ poruszającej autobiografii Horst Schmidt
opisał własne życie pod zakazem. Odmówił służenia
w niemieckiej armii, za co Trybunał Ludowy skazał
go na śmierć. Jako członek społeczności religijnej
Świadków Jehowy podróżował po Niemczech
w charakterze kuriera, by rozpowszechniać publikacje
tej zakazanej organizacji. W Gdańsku Horst Schmidt
poznał swoją późniejszą żonę Hermine, która tak jak
on przeżyła więzienie i obóz koncentracyjny.
Zdecydowaną większość osób odmawiających
wstąpienia do armii w okresie reżimu hitlerowskiego
stanowili Świadkowie Jehowy. W nazistowskich
prześladowaniach Świadków Jehowy ma swoją
genezę prawo do odmowy służby wojskowej,
zawarte w konstytucji.
Świadkowie Jehowy, którzy w okresie narodowego
socjalizmu uchylali się od pełnienia służby
wojskowej, nie należą – również sami tak
twierdzą – do prekursorów pacyfizmu.
Jednakże w przeciwieństwie do przeważającej
większości Niemców jako chrześcijanie odmawiali
użycia broni przeciwko bliźnim i narodom.
ISBN: 978-83-61387-16-9
Wydawnictwo A PROPOS
www.wydawnictwo-apropos.pl

Podobne dokumenty