Antychryst - Nietzsche Seminarium

Transkrypt

Antychryst - Nietzsche Seminarium
e-Mortkowicz
Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka Nietzschego
z zachowaniem paginacji i układu graficznego.
Nietzsche Seminarium, Łódź-Wrocław 2009-2010
Redakcja: Jakub Wroński, Tymoteusz Słowiński
http://nietzsche.org.pl/
Nietzsche Seminarium – projekt zrzeszający polskich badaczy filozofii
Fryderyka Nietzschego poprzez:
– powołany przez Cezarego Wodzińskiego, Bogdana Banasiaka i Pawła
Pieniążka cykl dorocznych konferencji filozoficznych.
– stronę internetową nietzsche.org.pl. Na stronie:
Bibliografia polskich odniesień do Nietzschego
- do 1918 (Marta Kopij)
- z lat 1919-1939 (Grzegorz Kowal)
- z lat 1939-1989 (Jadwiga Sucharzewska)
- po 1989 (Jakub Wroński)
e-Mortkowicz - Cyfrowa reedycja młodopolskiego wydania Dzieł Fryderyka
Nietzschego z zachowaniem paginacji i układu graficznego.
Teksty archiwalne – baza przedwojennych artykułów polskich na temat
Nietzschego
Wieści ze świata Nietzschego: konferencje, seminaria, obronione prace
Nietzsche Seminarium 2010
Opatrzony komentarzem zestaw linków
... i wiele innych
FRYDERYK
NIETZSCHE
ANTYCHRYST
PRZEMIANY WSZYSTKICH WARTOŚCI
P R Z E D M O W A I KSIĘGA PIERWSZA
PRZEŁOŻYŁ LEOPOLD STAFF
N A K Ł A D JAKÓBA M O R T K O W I C Z A
D Z I E Ł A FRYD. N I E T Z S C H E G O
W P R Z E K Ł A D Z I E WACŁAWA
BERENTA, KONRADA DRZE­
WIECKIEGO, L E O P O L D A STAFFA I
STANISŁAWA WYRZYKOWSKIEGO
WYDAŁ J A K Ó B M O R T K O W I C Z
WARSZAWA
MCMVII
KSIĘGA PIERWSZA:
Ozdoby do książki tej
rysował Fr. Siedlecki.
ANTYCHRYST.
PRÓBA KRYTYKI CHRZEŚCIJAŃSTWA.
PRZEDMOWA.
Książka ta przeznaczona dla najmniej licznych.
Może z nich nawet nikt jeszcze nie żyje. Mogliby to
być ci, którzy rozumieją mego Zaratustrę: jakżebym
ś m i a ł brać siebie za jednego z tych, dla których
już dziś rosną uszy? — Dopiero pojutrze jest moje.
Niektórzy rodzą się jako pośmiertni.
Warunki, w których mnie się rozumie i wtedy
s i ł ą k o n i e c z n o ś c i rozumie, — znam je zbyt do­
brze. Trzeba być rzetelnym w rzeczach duchowych
aż do twardości, by choć tylko znieść moją powagę,
moją namiętność. Trzeba obytym być z życiem na
górach — mieć godną politowania gadaninę o codzien­
nej polityce i samolubstwie ludów p o d sobą. Trzeba
zobojętnieć, trzeba nie pytać, czy prawda jest poży­
teczna, czy się dla kogoś fatalnością s t a j e . . . Upo­
dobanie siły w pytaniach, do których nikt dzisiaj nie
ma odwagi; odwaga do tego, co z a k a z a n e ; ska­
zanie z góry na labirynt Doświadczenie wyniesione
z siedmiu samotności. Nowe uszy dla nowej muzyki.
Nowe oczy dla tego, co najdalsze. Nowe sumienie
dla prawd, które dotąd były nieme. I wola ekonomii
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.
1
2
wielkiego stylu: zachowywać swą siłę, swój z a p a ł
w skupieniu . . . Cześć dla siebie; miłość dla siebie;
bezwzględna wolność względem siebie. . .
Dobrze więc! to są jedynie moi czytelnicy, moi
prawdziwi czytelnicy, przeznaczeni mi z góry czy­
telnicy: cóż zależy na reszcie? — Reszta to tylko
ludzkość. — Trzeba być wyższym nad ludzkość siłą,
w y ż y n ą ducha, — pogardą. . .
Fryderyk Nietzsche.
1.
— Spójrzmy sobie w twarz. Jesteśmy hiperborejami — wiemy dość dobrze, jak na uboczu ży­
jemy. »Ani lądem ani wodą nie znajdziesz drogi
do hiperborejów«: to wiedział o nas już Pindar.
Poza północą, lodem, śmiercią — n a s z e życie, na­
s z e szczęście . . . Odkryliśmy szczęście, znamy drogę,
znaleźliśmy wyjście z całych tysiącoleci Labiryntu.
Kto i n n y je znalazł? Czyżby człowiek nowo­
czesny ? — »Nie umiem wyjść ni wejść; jestem wszystkiem, co wyjść ni wejść nie umie« — wzdycha czło­
wiek nowoczesny... Na tę nowoczesność byliśmy
chorzy, — na gnuśny pokój, na kompromis tchórz­
liwy, na całą cnotliwą niechlujność nowoczesnego
tak i nie. Ta tolerancja i largeur serca, która
wszystko »przebacza«, bo wszystko »pojmuje«, jest
naszem sirocco. Raczej wśród lodów żyć, niż wśród
cnót nowoczesnych i innych wiatrów południowych!...
Byliśmy dość waleczni, nie szczędziliśmy siebie ni in­
nych, lecz nie wiedzieliśmy długo, d o k ą d nam z na­
szą walecznością. Sposępnieliśmy, zwano nas fatali­
stami. N a s z e m fatum — była pełnia, napięcie, stę­
7
6
żenie sił. Łaknęliśmy błyskawicy i czynów, trzyma­
liśmy się jak najdalej od szczęścia słabeuszów, od
»poddania«... Burza w naszem szalała powietrzu,
przyroda, którą jesteśmy, zaciemniła się — bo n i e
m i e l i ś m y ż a d n e j d r o g i . Formuła naszego
szczęścia: tak, nie, linia prosta, c e l . . .
2.
Co jest dobre? — Wszystko, co uczucie mocy,
wolę mocy, moc samą w człowieku podnosi
Co jest złe? — Wszystko, co z słabości po­
chodzi.
Co jest szczęściem ? — Uczucie, że moc rośnie, —
że przezwycięża się opór.
Nie zadowolenie, jeno więcej mocy; nie pokój
wogóle, jeno wojna; nie cnota, jeno dzielność (cnota
w stylu Odrodzenia, virtù, cnota bez moralizny).
Słabi i nieudani niech szczezną: pierwsza za­
sada n a s z e j miłości dla ludzi. I pomóc należy im
jeszcze do tego.
Co jest szkodliwsze, niż jakikolwiek występek? —
Litość czynna dla wszystkiego, co nieudane i słabe —
chrześcijaństwo...
3.
Nie to, co ma zluzować ludzkość w kolejnym
szeregu istot, jest problematem, który tu stawiam
(— człowiek jest k r e s e m — ) : lecz jaki typ czło-
wieka h o d o w a ć należy, jakiego c h c i e ć należy,
jako wartościowszego, godniejszego życia, pewniej­
szego przyszłości.
Ten typ wartościowszy istniał już dość często:
lecz jako szczęśliwy przypadek, jako wyjątek, nigdy
jako c h c i a n y . Raczej on właśnie największym
przejmował strachem, był dotąd prawie s a m ą
straszliwością; — i z obawy chciano odwrotnego typu,
hodowano go, o s i ą g n i ę t o : zwierzę domowe, zwie­
rzę stadne, chore zwierzę człowiecze, — chrześci­
janina...
4.
Ludzkość n i e przedstawia rozwoju ku lepszemu
lub silniejszemu lub wyższemu, w ten sposób, jak się
to dziś mniema. »Postęp« jest jeno ideą nowoczesną,
to znaczy ideą fałszywą. Europejczyk dzisiejszy stoi
wartością swoją głęboko pod europejczykiem Odro­
dzenia; rozwój dalszy nie jest zgoła mocą jakiejś
konieczności wywyższeniem, podniesieniem, wzmoc­
nieniem.
W innem znaczeniu udają się ustawicznie na
najrozmaitszych miejscach ziemi i na gruncie najroz­
maitszych kultur poszczególne wypadki, które rzeczy­
wiście przedstawiają t y p w y ż s z y : coś, co w sto­
sunku do zbiorowej ludzkości jest rodzajem nadczłowieka. Takie szczęśliwe wypadki wielkiej udaności
były zawsze możliwe i będą może zawsze możliwe.
A nawet całe rody, szczepy, ludy mogą w danych
okolicznościach przedstawiać taką w y g r a n ą .
8
9
5.
Nie należy chrześcijaństwa ozdabiać i przystra­
jać: wydało ono ś m i e r t e l n ą w o j n ę temu w y ż ­
s z e m u typowi człowieka, wyklęło wszystkie pod­
stawowe tego typu instynkty, wydestylowało z tych
instynktów zło, s a m e g o złego: człowieka silnego
jako typowo pogardy godnego, jako »wyrzutka«.
Chrześcijaństwo stanęło po stronie wszystkiego, co
słabe, nizkie, nieudane, stworzyło ideał ze s p r z e c i ­
w i a n i a się samozachowawczym instynktom silnego
życia; zepsuło rozum nawet duchowo najsilniejszych,
ucząc najwyższe wartości duchowe odczuwać jako
grzeszne, na manowce wiodące, jako p o k u s z e n i a ,
Najżałośliwszy przykład: zepsucie Pascala, który wie­
rzył w zepsucie swego rozumu przez grzech pierwo­
rodny, podczas gdy był on tylko przez jego chrześ­
cijaństwo zepsuty! —
mem jest, że wszystkie wartości, w których ludzkość
teraz swe najwyższe pożądania zebrała, są w a r t o ś ­
c i a m i décadence.
Nazywam zwierzę, rodzaj, indywiduum zepsutem, jeśli straci swe instynkty, jeśli wybiera, jeśli
p r z e n o s i nad i n n e to, co dlań szkodliwe. Historya »uczuć wyższych«, »ideałów ludzkości« — i rzecz
możliwa, że będę ją musiał opowiadać — byłaby pra­
wie także wyjaśnieniem, d l a c z e g o człowiek jest tak
zepsuty. Życie samo uważam za popęd do wzrostu,
trwałości, gromadzenia sił, do m o c y : gdzie brak
woli mocy, tam jest upadek. Twierdzeniem mem jest,
że wszystkim najwyższym wartościom ludzkości brak
tej woli, że wartości upadkowe, wartości n i h i l i ­
s t y c z n e panują pod najświętszemi imionami.
7.
6.
Bolesne, grozą przejmujące ukazało mi się wi­
dowisko: ściągnąłem zasłonę z z e p s u c i a czło­
wieka. Słowo to, w moich ustach, bronione jest przy­
najmniej od jednego podejrzenia: że zawiera moralne
oskarżenie człowieka. Jest ono — chciałbym to raz
jeszcze podkreślić — w o l n e od m o r a l i z n y : i to
do tego stopnia, że owo zepsucie tam właśnie najsil­
niej odczuwam, gdzie dotąd najświadomiej dążono
do »cnoty«, do »boskości«. Rozumiem zepsucie, zga­
dujecie to już, w znaczeniu décadence: twierdzeniem
Zwie się chrześcijaństwo religią l i t o ś c i . —
Litość stoi w przeciwieństwie do afektów tonicznych,
podnoszących energię poczucia życia: działa depre­
syjnie. Litując się, traci się siłę. Przez litość zwiększa
i zwielokrotnia się jeszcze ubytek siły, który już sam
cierpienie przynosi życiu. Samo cierpienie staje się
przez litość zaraźliwem; w pewnych okolicznościach
można osiągnąć przez nią ogólny ubytek życia i ener­
gii życiowej, który stoi w niedorzecznym stosunku
do quantum przyczyny (— wypadek z śmiercią Nazareńczyka). To jest pierwszy punkt widzenia; lecz
istnieje jeszcze ważniejszy. Jeśli się przypuści, że
litość mierzy się wartością reakcyi, którą wywoływać
10
zwykła, to niebezpieczny jego dla życia charakter uka­
zuje się w jeszcze jaśniejszem świetle. Litość krzy­
żuje na ogól prawo rozwoju, które jest prawem sel e k c y i . Utrzymuje ona przy życiu, co do śmierci
dojrzało; broni siebie ku korzyści wydziedziczonych
i skazańców życiowych, nadaje samemu życiu, wsku­
tek bezliku wszelkiego rodzaju nieudanych, których
przy życiu u t r z y m u j e , wygląd posępny i podej­
rzany. Ważono się nazwać litość cnotą ( — w każdej
d o s t o j n e j moralności uchodzi ona za słabość — );
posunięto się dalej, uczyniono z niej s a m ą cnotę,
grunt i źródło wszech cnót, — tylko oczywista, o czem
zawsze pomnieć należy, z punktu widzenia filozofii
nihilistycznej, która z a p r z e c z e n i e ż y c i a na swej
wypisała tarczy. Schopenhauer był co do tego w swem
prawie : przez litość zaprzecza się życia, czyni się je
b a r d z i e j z a p r z e c z e n i a g o d n e m , — litość
jest p r a k t y k ą nihilizmu. By rzec raz jeszcze : ten
depresyjny i zaraźliwy instynkt krzyżuje owe in­
stynkty, które dążą do utrzymania życia i podwyższenia
jego wartości: jest on zarówno jako m n o ż n i k nę­
dzy, jak też jako z a c h o w a w c a wszystkiego, co
nędzne, głównem narzędziem wzmożenia décadence, —
litość namawia do n i c o ś c i ! . . . Nie mówi się »n ic o ś ć « : natomiast mówi się »zaświat«; lub »Bóg«;
lub »życie p r a w d z i w e « ; lub nirvana, zbawie­
nie, szczęśliwość... Ta niewinna retoryka z dzie­
dziny idyosynkrazyi religijno-moralnych okazuje się
natychmiast o w i e l e m n i e j n i e w i n n ą , gdy się
zrozumie, j a k a dążność narzuca tu na siebie płaszcz
wzniosłych słów: dążność w r o g a ż y c i u . Scho­
penhauer był wrogiem życia: d l a t e g o litość stała
się dlań cnotą... Arystoteles, jak wiadomo, widział
11
w litości stan chorobliwy i niebezpieczny, któremuby
należało czasem dopomóc środkiem przeczyszcza­
jącym: rozumiał on tragedyę jako środek przeczy­
szczający. Ze stanowiska instynktu życia, trzebaby
rzeczywiście poszukać środka, by takiemu chorobli­
wemu i niebezpiecznemu nagromadzeniu litości, jak
to przedstawia przykład z Schopenhauerem (i niestety
także nasza powszechna literacka i artystyczna décadence od Petersburga do Paryża, od Tołstoja do Wa­
gnera), zadać pchnięcie: by p ę k ł o . . . Niema nic niezdrowszego, wśród naszej niezdrowej nowoczesności,
nad litość chrześcijańską. Tu być lekarzem, tu być
nieubłaganym, tu krajać nożem — to n a s z e zada­
nie, to n a s z rodzaj miłości człowieka, przez to je­
s t e ś m y filozofami i hiperborejami! — —
8.
Trzeba koniecznie powiedzieć, kogo odczuwamy
jako swoje przeciwieństwo: — teologów i wszystko,
co krew teologów ma w żyłach — naszą całą filo­
z o f i ę . . . Trzeba było fatalność tę widzieć zblizka,
lepiej jeszcze, trzeba było doświadczyć jej na sobie,
trzeba było zniszczeć przez nią prawie, by tu nie
znać już żartu (— wolnoduchostwo naszych panów
przyrodników i fizyologów jest w moich oczach żar­
tem, — brak im namiętności w tych rzeczach, c i e r ­
p i e n i a z ich powodu — ) . Owo zatrucie sięga o wiele
dalej, niż się mniema: odnalazłem instynkt teologiczny
»pychy« wszędzie, gdzie człowiek dziś czuje się
»idealistą«, — gdzie, wskutek wyższego pochodzenia,
12
rości się sobie prawo, do patrzenia na rzeczywistość
z wyższością i o b c o . . . Idealista ma, zupełnie jak
kapłan, wszystkie wielkie pojęcia w ręku ( — i nie
tylko w ręku !), gra niemi z dobrotliwą pogardą prze­
ciw »rozumowi«, »zmyslom«, » zaszczytom*, »dobro­
bytowi«, » wiedzy«, widzi podobne rzeczy pod sobą,
jako siły szkodzące i uwodne, nad któremi unosi się
duch w czystem »dla siebie« : — jak gdyby nie po­
kora, czystość, ubóstwo, jednem słowem ś w i ę t o ś ć ,
niewymownie więcej szkody dotychczas życiu przy­
niosły, niż jakiekolwiek straszliwości i występki...
Czysty duch jest czystem kłamstwem... Dopóki ka­
płan uchodzi jeszcze za w y ż s z y rodzaj człowieka,
ten przeczyciel, oszczerca, truciciel życia z powo­
ł a n i a , dopóty niema odpowiedzi na pytanie: co
j e s t prawda? P r z e w r ó c o n o już prawdę do góry
nogami, skoro świadomy adwokat nicości i zaprze­
czenia uchodzi za przedstawiciela »prawdy«...
13
uświęciło mianami »Bóg«, »zbawienie«, »wieczność«.
Wszędzie dogrzebałem się jeszcze instynktu teologów:
jest on najbardziej rozpowszechnioną, istotnie »pod­
z i e m n ą « formą fałszu, jaka istnieje na ziemi. Co
teolog jako prawdziwe odczuwa, m u s i być fał­
szywe: ma się w tem nieomal kryteryum prawdy.
Najgłębszy jego instynkt samozachowawczy zabrania
dojść rzeczywistości w jakimkolwiek punkcie do czci
lub choćby tylko do głosu. Dokąd wpływ teologów
sięga, tam przewrócono o c e n ę w a r t o ś c i do góry
nogami, tam pojęcia »prawdziwy« i »fałszywy« są
z konieczności odwrócone; co najszkodliwsze dla ży­
cia, zwie się tu prawdziwe, co je podnosi, wzmaga,
potwierdza, usprawiedliwia i tryumfującem czyni, zo­
wie się fałszywem... Jeśli się zdarzy, że teologowie
poprzez »sumienie« książąt (lub ludów —) po m o c
wyciągną rękę, nie wątpmy, co każdym razem
w gruncie się dzieje: wola końca, wola n i h i l i s t y c z n a chce dojść do mocy.
9.
Temu instynktowi teologów wydaję wojnę: zna­
lazłem ślady jego wszędzie. Kto ma w żyłach krew
teologów, stoi do wszystkich rzeczy w stosunku skoś­
nym i nieuczciwym. Patos, który się z tego rozwija,
zwie siebie w i a r ą : zamknięcie raz na zawsze oczu
przed sobą, by nie cierpieć z powodu widoku nie­
uleczalnego fałszu. Z tej błędnej optyki w stosunku
do wszystkich rzeczy czyni się sobie morał, cnotę,
świętość, — żąda się, by żaden i n n y rodzaj optyki
nie śmiał mieć więcej wartości, skoro się własną
10.
Wśród Niemców zrozumieją natychmiast, gdy
powiem, że filozofię skaziła krew teologów. Pro­
boszcz protestancki jest dziadkiem filozofii niemiec­
kiej, sam protestantyzm jego peccatum originale.
Definicya protestantyzmu: jednostronny bezwład
chrześcijaństwa — i rozumu... Wystarczy wypo­
wiedzieć słowo »Instytut Tybingeński«, by zrozu­
mieć, c z e m jest w gruncie filozofia niemiecka, —
p o d s t ę p n ą teologią... Szwabi są najlepszymi
14
15
w Niemczech kłamcami, kłamią niewinnie... Skąd
radość, która z wystąpieniem K a n t a przejmowała
uczony świat niemiecki, składający się w trzech
czwartych z pastorskich i nauczycielskich synów, —
skąd przekonanie niemieckie, które i dziś jeszcze znaj­
duje swe echo, że od Kanta zaczyna się zwrot ku
l e p s z e m u ? Instynkt teologiczny w uczonym nie­
mieckim zgadł, co teraz znów umożliwionem zo­
s t a ł o . . . Chyłkowa dróżka do starego ideału stała
otworem, pojęcie »świata p r a w d z i w e g o « , pojęcie
moralności jako e s e n c y i świata ( — t e dwa najzłośliwsze błędy jakie istnieją!) były teraz znowu,
dzięki szczwanie mądremu sceptycyzmowi, jeśli nie
do dowiedzenia, to jednak już nie do o b a l e n i a . . .
Rozum, p r a w o rozumu nie sięga tak daleko...
Uczyniono z rzeczywistości »pozorność«; świat zgoła
z e ł g a n y , świat tego, co trwa w bycie, uczyniono
rzeczywistością... Powodzenie Kanta było tylko po­
wodzeniem teologicznem: Kant był, podobnie jak Lu­
ter, podobnie jak Leibniz, jednym hamulcem więcej
w niepewnej siebie rzetelności niemieckiej — —
11.
Jeszcze słowo przeciw Kantowi, jako m o r a l i ­
ście. Pewna cnota musi być n a s z y m wynalazkiem,
n a s z ą osobistą konieczną obroną i konieczną po­
trzebą: w każdem innem znaczeniu jest jeno niebez­
pieczeństwem. Co nie jest warunkiem naszego życia,
s z k o d z i mu: cnota tylko z poczucia szacunku dla
pojęcia »cnoty«, jak chciał Kant, jest szkodliwa.
»Cnota«, »obowiązek«, »dobro w sobie«, dobro o cha­
rakterze bezosobistości i powszechnej obowiązkowo­
ści — majaki mózgu, w których wyraża się zanik,
ostateczne osłabienie życia, chińszczyzna królewiecka.
Coś odwrotnego nakazują najgłębsze prawa utrzyma­
nia się i wzrostu: by każdy wynalazł sobie s w o j ą
cnotę, swój kategoryczny imperatyw. Każdy lud ginie,
jeśli s w ó j obowiązek pomiesza z pojęciem obowiązku
wogóle. Nic nie niszczy głębiej, wnętrzniej, niż wszelki
obowiązek »nieosobisty«, wszelka ofiara na ołtarzu
Molocha abstrakcyi. — Że też nie odczuto kategorycz­
nego imperatywu Kanta, jako n i e b e z p i e c z n e g o
dla ż y c i a ! . . . Sam instynkt teologiczny wziął go
w obronę! — Każdy postępek, do którego zmusza
instynkt życia, ma w przyjemności swój dowód, że
jest słusznym postępkiem: a każdy nihilista o chrześ­
cijańsko dogmatycznych jelitach rozumiał przyjem­
ność, jako z a r z u t . . . Co niszczy szybciej, niż praca,
myślenie, czucie bez konieczności wewnętrznej, bez
głęboko osobistego wyboru, bez przyjemności? niż
automat obowiązku? Jest to wprost r e c e p t a na
décadence, aż do idyotyzmu... Kant stał się idyotą. —
I to był współcześnik G o e t h e g o ! Ten pająk zło­
wieszczy uchodził za filozofa n i e m i e c k i e g o , —
uchodzi zań j e s z c z e ! . . . Wystrzegam się mówić, co
myślę o Niemcach... Nie widziałże Kant w Rewolucyi francuskiej przejścia z nieorganicznej formy
państwa do o r g a n i c z n e j ? Nie pytałże się, czy
nie istnieje zdarzenie, któregoby zgoła inaczej wy­
tłumaczyć nie można, chyba tylko moralną zdolnością
ludzkości, tak, by raz na zawsze przez nią »dążność
ludzkości do dobrego« d o w i e d z i o n ą została? Od­
powiedź Kanta: »jest to Rewolucya«. Chybiający in-
17
16
stynkt w ogóle i w szczególe, przeciwnaturalność jako
instynkt, niemiecka décadence jako filozofia — j e s t to
Kant! —
wysoko! — A kapłan dotąd p a n o w a ł ! — Usta­
n a w i a ł pojęcia: » prawdziwy« i »nieprawdziwy« !
13.
12.
Pomijam kilku sceptyków, przyzwoity typ w historyi filozofii: lecz reszta nie zna najpierwszych
wymogów uczciwości intelektualnej. Czynią pospołu
to, co kobietki, wszyscy ci wielcy marzyciele i dziwotwory, — uważają »piękne uczucia« już za argu­
menty, »wzniesione łono« za miech bóstwa, przeko­
nanie za k r y t e r y u m prawdy. Wkońcu usiłował
Kant, w niewinności »niemieckiej« unaukowić tę formę
zepsucia, ten brak sumienia intelektualnego pojęciem
»rozumu praktycznego«: osobno wynalazł rozum na
wypadek, w którym niema się co troszczyć o rozum,
mianowicie, jeśli odzywa się morał, wzniosłe żądanie
»powinieneś«. Jeśli się zważy, że u wszystkich pra­
wie ludów filozof jest tylko dalszym rozwojem typu
kapłańskiego, to nie dziwi nas już to dziedzictwo po
kapłanach, fałszerstwo monet na swój własny
u ż y t e k . Jeśli się ma święte zadania, na przykład
polepszać ludzi, ratować, wyzwalać, jeśli się bóstwa
w sercu nosi, jeśli się jest trąbą zaświatowych roz­
kazów, to mając taką misyę stoi się już poza zakre­
sem wszystkich tylko z rozumem zgodnych ocen war­
tości, — n a w e t jest się już uświęconym takiem za­
daniem, nawet już typem wyższego porządku!...
Cóż obchodzi kapłana w i e d z a ! Stoi on na to zbyt
Nie lekceważmy tego: my s a m i , my duchy
wolne, jesteśmy już »Przemianą wszystkich wartości«,
wcielonem ogłoszeniem
wojny
i
zwycięstwa
wszystkim starym pojęciom o »prawdziwem« i »nieprawdziwem«. Najwartościowsze wniknięcia znajduje
się najpóźniej; lecz najwartościowsze wniknięcia to
m e t o d y . W s z y s t k i e metody, w s z y s t k i e zało­
żenia teraźniejszej naszej wiedzy miały przez tysiącolecia najgłębszą pogardę przeciw sobie: wsku­
tek nich było się wyłączonym z obcowania z »po­
rządnymi« ludźmi, — uchodziło się za nieprzyja­
ciela Boga, za gardzącego prawdą, za »opętańca«.
Jako typ naukowy było się czandalą... Mieliśmy
cały patos ludzkości przeciw sobie — jej pojęcie
o tem, czem prawda być w i n n a , czem służba dla
prawdy być w i n n a : każde »powinieneś« było do­
tąd p r z e c i w nam zwrócone... Nasze objekty,
nasze praktyki, nasze zachowanie się ciche, ostrożne,
nieufne — wszystko jej zdało się niegodnem i zasługującem na wzgardę. — Możnaby wkońcu z pewną
słusznością spytać się, czy to właściwie nie smak
e s t e t y c z n y utrzymywał ludzkość w tak długiej
ślepocie: żądała ona od prawdy m a l a r s k i e g o
efektu, żądała tak samo od poznającego, by silnie dzia­
łał na zmysły. Nasza s k r o m n o ś ć sprzeciwiała się
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.
2
18
19
najdłużej jej smakowi... O, jakże to odgadły, te jędory Boga — —
14.
Nauczyliśmy się czego innego. Staliśmy się pod
każdym względem skromniejsi. Nie wywodzimy już
człowieka z » ducha «, z »boskości«, postawiliśmy go
napowrót między zwierzętami. Uważamy go za zwie­
rzę najsilniejsze, bo jest najchytrzejszem: następstwem
tego jest jego duchowość. Z drugiej strony bronimy się
przeciw próżności, któraby i tutaj znów odezwać się
mogła : jakoby człowiek był wielkim ukrytym zamys­
łem zwierzęcego rozwoju. Nie jest on zgoła koroną
stworzenia, każde stworzenie jest, obok niego, na rów­
nym stopniu doskonałości... I twierdząc to, twier­
dzimy jeszcze za wiele: człowiek jest, względnie wzią­
wszy, najbardziej nieudanem zwierzęciem, najchorowitszem, najniebezpieczniej precz od swoich instynk­
tów zbłąkanem — oczywista, z tem wszystkiem, także
n a j b a r d z i e j zajmującem! — Co się tyczy zwie­
rząt, to najpierw Kartezyusz, z czcigodną śmiałością
ważył się na myśl rozumienia zwierząt jako ma­
c h i n a : cała nasza fizyologia wysila się na dowód
tego twierdzenia. Nie usuwajmy też, logicznie biorąc
na bok człowieka, jak jeszcze Kartezyusz czynił : co
w ogóle dziś o człowieku pojęto, to tyle właśnie
że się go rozumie jako machinę. Niegdyś nada­
wano człowiekowi, jako jego wyprawę ze strony
wyższego porządku, »wolną wolę«: dziś odebraliśmy
mu nawet wolę, w tem znaczeniu, że przez to żadne
władzy rozumieć już nie wolno. Stare słowo »wola«
służy tylko do określenia wyniku, rodzaju indywi­
dualnej reakcyi, która koniecznie następuje po mnó­
stwie częścią z sobą sprzecznych, częścią zgodnych
podniet: — wola już nie »dziala«, już nie »poru­
sza« . . . Niegdyś widziano w świadomości człowieka,
w »duchu«, dowód wyższości jego pochodzenia, jego
boskości; by człowieka u z u p e ł n i ć , radzono mu, na
sposób żółwia wciągnąć w siebie zmysły, zaprzestać
obcowania z ziemskością, zrzucić doczesną powlokę:
potem pozostałaby po nim treść główna, jego »czysty
duch«. Także co do tego zoryentowaliśmy się lepiej:
uświadamianie sobie, »duch«, uchodzi u nas właśnie
za objaw względnej niedoskonałości organizmu, jako
doświadczanie, macanie, chybianie, jako mozół, przy
którym niepotrzebnie dużo zużywa się siły nerwo­
wej, — przeczymy, że cośkolwiek da się doskonałem
uczynić, dopóki się jeszcze uświadamia. »Duch czy­
sty« jest czystą głupotą: odliczmy system nerwowy
i zmysły, »doczesną powłokę«, a p o m i n i e m y w ra­
c h u n k u s i e b i e — nic więcej ! . . .
15.
Ani moralność, ani religia nie styka się w chrześ­
cijaństwie z żadnym punktem rzeczywistości. Same
urojone p r z y c z y n y (»Bóg«, »dusza«, »ja«, »duch«,
»wolna wola« — lub też »niewolna«); same urojone
s k u t k i (»grzech«, » zbawienie«, »łaska«, »kara«, »od­
puszczenie grzechu«). Obcowanie urojonych i s t o t
(»Bóg«, »duchy«, »dusze«); urojona wiedza p r z y 2*
20
21
r o d n i c z a (antropocentryczna; zupełny brak pojęcia
przyczyn przyrodzonych); urojona p s y c h o l o g i a
(same samonieporozumienia, interpretacye przyjem­
nych lub nieprzyjemnych uczuć ogólnych, naprzykład stanów nervi sympathici, z pomocą mowy zna­
kowej religijno-moralnej idyosynkrazyi, — »kara«,
»wyrzut sumienia«, »pokusa dyabelska«, »blizkość
Boga«); urojona t e l e o l o g i a (»królestwo boże«,
»sąd ostateczny«, »życie wieczne«). — Ten ś w i a t
c z y s t e j f i k c y i różni się tem bardzo z ujmą
dla siebie od świata marzenia, że ten ostatni odz w i e r c i a d l a rzeczywistość, podczas gdy on rze­
czywistość fałszuje, odziera z wartości, zaprzecza jej.
Zanim wynaleziono dopiero pojęcie »natura«, jako
przeciwstawienie pojęcia »Bog«, musiało »naturalny«
być słowem na »godny pogardy«, — ów cały świat
fikcyi ma swe korzenie w n i e n a w i ś c i do natural­
ności (— rzeczywistość! — ) , jest on wyrazem głę­
bokiego niesmaku z tego, co rzeczywiste... L e c z
to w y j a ś n i a w s z y s t k o . Kto jedynie ma powody
w y k ł a m y w a n i a się z rzeczywistości? Kto z jej
powodu c i e r p i . Lecz cierpieć z powodu rzeczywi­
stości znaczy być u n i e s z c z ę ś l i w i o n ą rzeczy­
wistością . . . Przewaga uczuć nieprzyjemnych nad
przyjemnemi jest p r z y c z y n ą owej fikcyjnej mo­
ralności i religii: taka przewaga jest formułą na décadence. . .
16.
Do podobnego wniosku zmusza krytyka c h r z e ś ­
c i j a ń s k i e g o p o j ę c i a B o g a . — Lud, który
jeszcze w siebie sam wierzy, ma też jeszcze swego
własnego Boga. Czci w nim warunki, dzięki którym
jest górą, swoje cnoty, — przerzuca swą radość z sie­
bie, swe poczucie mocy w istotę, której dziękczynić
za to można. Kto bogaty, chce oddawać; lud dumny
potrzebuje Boga, by s k ł a d a ć o f i a r y . . . Religia,
w obrębie takich założeń, jest formą wdzięczności.
Jest się wdzięcznym za samego siebie: po to potrze­
buje się Boga. Taki Bóg musi umieć pomagać i szko­
dzić, musi umieć być przyjacielem jak wrogiem, —
podziwia się go w dobrem jak w złem. P r z e c i w n a t u r a l n a kastracya Boga na Boga dobra tylko le­
żałaby tu poza obrębem wszelkiej pożądaności. Potrze­
buje się Boga złego tak, jak dobrego: zawdzięcza się
przecie istnienie własne chyba nie tolerancyi, nie
życzliwości dla ludzi . . . Cóżby zależało na Bogu,
któryby nie znał gniewu, zemsty, zawiści, szyderstwa,
chytrości, gwałtu? któryby nie znał może nawet za­
chwycających ardeurs zwycięstwa i zniszczenia? Nie
rozumianoby takiego Boga: pocóżby go mieć? — Oczy­
wista: jeśli lud ginie; jeśli czuje, że wiara w przy­
szłość, jego nadzieja wolności ostatecznie znika; jeśli
poddanie uświadamia się mu jako pierwszy pożytek,
cnoty poddańcze jako warunki utrzymania się, wów­
czas m u s i się i Bóg jego zmienić. Staje się on teraz
potulny, bojaźliwy, skromny, doradza »spokój duszy«,
zaprzestania nienawiści, pobłażanie, nawet »miłość«
dla przyjaciela i wroga. Moralizuje ustawicznie, wlazł
w jaskinię każdej cnoty prywatnej, staje się Bogiem
każdego, osobą prywatną, kosmopolitą . . . Niegdyś
przedstawiał jakiś lud, siłę jakiegoś ludu, wszystko,
co w duszy jakiegoś ludu było agresywne i spragnione
mocy: teraz jest tylko jeszcze dobrym Bogiem. . .
23
22
Rzeczywiście, niema innej alternatywy dla Bogów:
a l b o są oni wolą mocy — i tak długo będą bogami
ludów — , albo niemocą mocy — i wówczas z ko­
nieczności stają się d o b r y m i . . .
17.
Gdzie w jakiejkolwiek formie wola mocy ginie,
istnieje też każdym razem fizyologiczne cofanie się,
décadence. Bóstwo tej décadence, obrzezane na punk­
cie swych najbardziej męskich cnót i popędów, staje
się teraz koniecznie Bogiem fizyologicznie cofniętych,
słabych. Zwą oni siebie samych nie słabymi, zwą
siebie »dobrymi« . . . Rozumie się, już bez potrzeby
wskazówki, w jakich dopiero chwilach dziejów moż­
liwą się staje dualistyczna fikcya dobrego i złego
Boga. Tym samym instynktem, którym podbici ścią­
gają Boga swego na szczebel »dobra w sobie«, wy­
kreślają też z Boga swych zwycięzców dobre właś­
ciwości; mszczą się na swych panach tem, że p r z e ­
r a b i a j ą na d y a b ł a ich Boga. — Bóg d o b r y ,
jak i dyabeł: obaj wyrodki décadence. — Jak można
dziś jeszcze ustępować tak bardzo prostoduszności teo­
logów chrześcijańskich, by wyrokować z nimi, że roz­
wój pojęcia Boga z »Boga Izraela«, »Boga ludowego«,
w Boga chrześcijańskiego, w zbiorowe pojęcie wszel­
kiego dobra, jest postępem? — Lecz nawet Renan to
czyni. Jak gdyby Renan miał prawo do prostoduszności!
Przeciwieństwo rzuca się przecie w oczy. Jeśli zało­
żenia w z n o s z ą c e g o s i ę życia, jeśli wszelką siłę,
waleczność, władczość, dumę wyłączy się z pojęcia
Boga, jeśli krok za krokiem zniży się on do symbolu
laski dla znużonych, deski ratunku dla wszystkich
tonących, jeśli stanie się Bogiem ludzi biednych, Bo­
giem grzeszników, Bogiem chorych par excellence,
a tytuł »Zbawca«, »Odkupiciel« niejako o s t a n i e się,
jako tytuł boski wogóle: o c z e m ż e mówi taka
przemiana ? taka r e d u k c y a boskości ? — Oczywi­
sta : »królestwo boże« większe się przez to stało. Nie­
gdyś miał Bóg tylko swój lud, swój lud »wybrany«.
Tymczasem poszedł, zupełnie jak sam lud jego, w ob­
czyznę, na wędrówkę, nigdzie odtąd już nie zagrzał
miejsca: a wkońcu wszędzie czuł się w domu, stał
się wielkim kosmopolitą, — aż »wielką liczbę« i pół
ziemi przeciągnął na swoją stronę. Lecz Bóg »wiel­
kiej liczby«, demokrata wśród bogów, nie stał się
mimo to dumnym bogiem pogańskim: pozostał Ży­
dem, pozostał Bogiem zakątów, Bogiem wszystkich
nor i miejsc ciemnych, wszystkich niezdrowych za­
ułków całego świata! . . . Jego królestwo światowe
jest nadal, jak przedtem, królestwem podziemnem, szpi­
talem, państwem souterrain, państwem ghetta . . . A on
sam tak blady, tak słaby, taki décadent. . . Nawet
najbledsi z bladych jeszcze nim owładnęli, panowie
metafizycy, albinosy pojęciowe. Osnuwali go tak
długo wokoło, aż, zahipnotyzowany ich ruchami, sam
stał się pająkiem, sam metafizykiem. Teraz on znów
świat wysnuwał z siebie — sub specie Spinozae*) —,
teraz przekształcał się w coraz większą cienkość
i bladość, stał się »ideałem«, stał się »czystym du­
chem«, stał się absolutum, stał się »rzeczą samą
*) W oryginale gra słów : spinnen — Spinne — Spinoza.
Prz. tł.
24
25
w sobie« . . . U p a d e k B o g a : Bóg stal się »rzeczą
samą w sobie« . . .
18.
Chrześcijańskie pojęcie Boga — Bóg jako Bóg
chorych, Bóg jako pająk, Bóg jako duch — jest jednem z najbardziej zepsutych pojęć Boga, jakie osiąg­
nięto na ziemi; jest ono może nawet miernikiem stanu
głębi w zstępującym rozwoju typu boskiego. Bóg wyrodzony w sprzecznośc z życiem, zamiast być
jego przejaśnieniem i wieczystem T a k ! W Bogu
wrogość zapowiedziana życiu, naturze, woli życia!
Bóg formułą dla każdego oczernienia »tego świata«,
dla każdego kłamstwa o »zaświecie«! W Bogu ubó­
stwiona nicość, wola nicości uświęcona! . . .
19.
Że silne rasy Europy północnej nie odepchnęły
od siebie Boga chrześcijańskiego, to zaprawdę nie
przynosi chwały ich uposażeniu religijnemu, nie mó­
wiąc już o smaku. Z takim chorowitym i osłabłym ze
starości wyrodkiem décadence, winny były koniecznie
dojść do końca. Lecz klątwa cięży na nich za to, że
z nim nie doszły do końca: choroba, starość, sprzeczność
weszły im we wszystkie instynkty, — żadnego już od­
tąd Boga nie s t w o r z y ł y ! Dwa tysiącolecia prawie
i ani jednego nowego Boga! Lecz wciąż jeszcze i jak
coś stałego, jak ultimatum i maximum tworzącej bo­
gów siły, człowieczego creator spiritus, ten poli­
towania godny Bóg chrześcijańskiego monotonoteizmu! Ten mieszańczy, twór upadku z zera, pojęcie
i sprzeczność, w którym wszystkie instynkty déca­
dence, wszystkie tchórzostwa i znużenia duszy mają
swe uświęcenie! — —
20.
Potępieniem chrześcijaństwa nie chciałbym do­
puścić się krzywdy na pokrewnej religii, która ilością
wyznawców nawet przeważa: na b u d d y z m i e . Obie
łączą się z sobą jako religie nihilistyczne — są reli­
giami décadencc —, obie są oddzielone od siebie w naj­
przedziwniejszy sposób. Że je teraz p o r ó w n y ­
w a ć można, za to krytyk chrześcijaństwa głęboko
jest wdzięczny uczonym indyjskim. — Buddyzm jest
stokroć realistyczniejszy od chrześcijaństwa, — ma
we krwi dziedzictwo przedmiotowego i chłodnego sta­
wiania problematów, zjawia się po trwającym lat
setki ruchu filozoficznym; w chwili pojawienia się jego
jest pojęcie »Bóg« już uprzątnięte. Byddyzm jest je­
dyną właściwie p o z y t y w i s t y c z n ą religią, jaką
nam ukazuje historya, nawet jeszcze w swojej teoryi
poznania (surowym fenomenaliźmie — ) , nie mówi już
»walka przeciw g r z e c h o w i « , lecz, zgoła rzeczy­
wistości przyznając prawo, »walka przeciw c i e r ­
p i e n i u « . Ma on — to różni go głęboko od chrześ­
cijaństwa — samooszustwo pojęć moralnych już za
sobą, — stoi, mówiąc moim językiem, p o z a dobrem
26
i ziem. — Oto d w a fakty fizyologiczne, na których
spoczywa i które ma na oku: po p i e r w s z e nad­
mierna pobudliwość wrażliwości, która wyraża się
jako wyrafinowana zdolność cierpienia, p o t e m przeduchowienie, nazbyt długie życie w pojęciach i pro­
cedurach logicznych, wśród którego instynkt osobowy
doznał szkody z korzyścią »bezosobistości« (— jedno
i drugie stany, które przynajmniej niektórzy moi czy­
telnicy, »przedmiotowi«, jak ja sam, znać będą z do­
świadczenia). Na gruncie tych fizyologicznych wa­
runków powstała d e p r e s y a : przeciw niej Budda
zabiega higienicznie. Stosuje przeciw niej życie na
wolnem powietrzu, życie wędrowne; umiarkowanie i wy­
bór w pożywieniu; ostrożność względem wszystkich
spirituosa; tak samo ostrożność przed afektami, które
żółć wzburzają, rozpalają krew: żadnej t r o s k i , ani
o siebie, ni o innych. Wymaga wyobrażeń, które ani
nie darzą spokojem, ani rozweselają — wynajduje
środki do odwyknięcia od innych. Rozumie dobroć,
dobrotliwość jako sprzyjające zdrowiu. M o d l i t w a
jest wykluczona, tak samo jak a s c e z a ; żadnego ka­
tegorycznego rozkazu, żadnego m u s u wogóle, na­
wet w obrębie zgromadzenia klasztornego (— można
znów wystąpić —). To wszystko miały być środki
do wzmocnienia owej nadmiernej pobudliwości. Właś­
nie dlatego nie wymaga też walki z myślącymi ina­
czej; nauka jego przeciw niczemu nie broni się wię­
cej, niż przeciw uczuciu zemsty, odrazy, ressentiment
(— »nieprzyjaźni nieprzyjaźń kresu nie położy«:
wzruszający refren całego buddyzmu...). I to słusz­
nie: właśnie te afekty byłyby zgoła n i e z d r o w e
ze względu na główny cel dyetetyczny. Znużenie du­
chowe, które on zastaje i które wyraża się w zbyt
27
wielkiej »przedmiotowości« (to znaczy w osłabieniu
interesu indywidualnego, w stracie na wadze, na »ego­
iźmie«), zwalcza, sprowadzając ściśle i najbardziej du­
chowe interesy do o s o b y . W nauce Buddy egoizm
staje się obowiązkiem: owo »jednego potrzeba«, owo
»jak ty uwolnisz się od cierpienia« reguluje i ogra­
nicza całą dyetę duchową (— należy może przypom­
nieć sobie owego Ateńczyka, który również z czystą
»naukowością« wiódł wojnę, Sokratesa, który egoizm
osobisty także w państwie problematów podniósł do
morału).
21.
Warunkiem buddyzmu jest bardzo miękki klimat,
wielka łagodność i swoboda obyczajów, b r a k militaryzmu; i to, że ruch miał swe ognisko wśród wyż­
szych, a nawet uczonych stanów. Pragnie się pogody,
ciszy i nieżywienia żadnych życzeń, jako celu najwyż­
szego i o s i ą g a się ten cel. Buddyzm nie jest reli­
gią, w której się tylko do doskonałości dąży: dosko­
nałość jest wypadkiem normalnym. —
W chrześcijaństwie występują na czoło instynkty
podbitych i uciśnionych: najniższe stany szukają
w niem zbawienia. Kazuistykę grzechu, samokrytykę,
inkwizycyę sumienia uprawia się tu jako z a j ę c i e ,
jako środek przeciw nudzie; podtrzymuje się tu nie­
ustannie afekt dla m o c a r z a , zwanego »Bogiem«
(mocą modlitwy); to co najwyższe uchodzi tu za nie­
osiągalne, za dar, za »łaskę«. Brak tu także jawności;
kryjówka, ciemna przestrzeń jest chrześcijańska. Ciało
28
29
jest tu w pogardzie, higienę uchyla się jako zmys­
łowość; kościół broni się nawet przeciw czystości
(— pierwszem zarządzeniem chrześcijańskiem po wy­
pędzeniu Maurów było zamknięcie kąpieli publicznych,
których sama Kordowa posiadała 270). Chrześcijań­
ski jest pewien zmysł okrucieństwa, względem sie­
bie i innych; nienawiść do inaczej myślących; wola
prześladowania. Posępne i wstrząsające wyobrażenia
stoją na pierwszym planie; najbardziej pożądane, najwyższemi mianami określone stany to epilepsoidy;
wybiera się tak dyetę, by sprzyjała zjawiskom cho­
robliwym i przedrażniała nerwy. Chrześcijańską jest
wrogość śmiertelna przeciw panom ziemi, przeciw
»dostojnym« — a zarazem ukryte, tajemne współza­
wodnictwo (— pozostawia się im »ciało«, chce się
t y l k o »duszy«...). Chrześcijańską jest nienawiść
do d u c h a , do dumy, odwagi, wolności, libertinage
ducha; chrześcijańską jest nienawiść do z m y s ł ó w ,
do radości zmysłów, do radości wogóle. . .
22.
Chrześcijaństwo, opuściwszy swój pierwszy grunt,
stany najniższe, p o d z i e m i e starożytnego świata,
wyszedłszy po moc między ludy barbarzyńskie, nie
miało tu już jako założenia ludzi z n u ż o n y c h , lecz
wewnętrznie zdziczałych i rozdzierających się ludzi, —
człowieka silnego, lecz nieudanego. Niezadowolenie
z siebie, cierpienie z powodu siebie nie jest tu, jak
u buddystów, nadmierną pobudliwością i zdolnością
cierpienia, raczej odwrotnie przemożnem pragnieniem
zadawania bólu, pragnieniem upustu wewnętrznego na­
pięcia w wrogich działaniach i wyobrażeniach. Chrześ­
cijaństwo potrzebowało b a r b a r z y ń s k i c h pojęć
i wartości, by stać się barbarzyńców panem: takiemi
są ofiara z pierwocin, picie krwi przy komunii, pogarda
ducha i kultury; tortura w każdej formie, zmysłowa
i niezmysłowa; wielki przepych kultu. Buddyzm jest
religią dla ludzi p ó ź n y c h , dla ras dobrotliwych,
łagodnych, przeduchowionych, które zbyt łatwo ból od­
czuwają (Europa będzie jeszcze na długo niedojrzała
doń — ) : jest on sprowadzeniem ich napowrót do
spokoju i pogody, do dyety w rzeczach duchowych,
do pewnego zahartowania w cielesnych. Chrześcijań­
stwo chce stać się panem z w i e r z ą t d r a p i e ż ­
n y c h ; środkiem jego jest uczynić je c h o r e m i , —
osłabienie jest chrześcijańską receptą celem o s w o ­
j e n i a , celem »cywilizacyi«. Buddyzm jest religią
dla końca i znużenia cywilizacyi, chrześcijaństwo nie
zastaje jej nawet jeszcze, — stwarza ją przy spo­
sobności.
23.
Buddyzm, by rzec raz jeszcze, jest stokroć chłod­
niejszy, prawdziwszy, bardziej przedmiotowy. Nie po­
trzebuje on już u p r z y s t a j n i a ć sobie swego bólu,
swej zdolności cierpienia przez interpretacyę grze­
chu, — mówi jeno, co myśli, »cierpię«. Natomiast dla
barbarzyńcy cierpienie nie jest w sobie niczem przystojnem: potrzebuje on najpierw wyłożenia, by przy­
znać się przed sobą, że cierpi (instynkt jego zwraca
30
go raczej do zaprzeczenia cierpienia, do cichego zno­
szenia). Słowo »dyabeł« było tu dobrodziejstwem:
miało się przepotężnego i straszliwego wroga, — nie
trzeba się było wstydzić, że się cierpi z powodu ta­
kiego wroga. —
Chrześcijaństwo ma na dnie kilka subtelności,
które są własnością Wschodu. Przedewszystkiem wie
ono, że jest to zgoła w sobie obojętne, czy coś jest
prawdziwe, lecz rzeczą najwyższej wagi, o i l e się
je za prawdziwe uważa. Prawda i w i a r a , że coś
jest prawdziwe: dwa zgoła rozbieżne światy intere­
sów, prawie światy p r z e c i w s t a w n e , — dochodzi
się do jednego i do drugiego zasadniczo różnemi dro­
gami. Wiedzieć o tem — to c z y n i na Wschodzie
niemal mędrca: tak to rozumieją bramini, tak to ro­
zumie Plato, tak każdy uczeń ezoterycznej mądrości.
Jeśli na przykład w wierze, że się jest wybawionym
z grzechu, leży s z c z ę ś c i e , to uprzednim warun­
kiem tego nie jest, by człowiek był grzeszny, lecz
by c z u ł się grzesznym. Jeśli jednak wogóle w i a r y
przedewszystkiem potrzeba, to musi się zdyskredyto­
wać rozum, poznanie, badanie: droga do prawdy staje
się drogą z a k a z a n ą . — Silna n a d z i e j a jest daleko
większem stimulans życia, niż jakiekolwiek poszcze­
gólne rzeczywiście spełniające się szczęście. Trzeba
podtrzymywać cierpiących nadzieją, której żadna rze­
czywistość sprzeciwić się nie może, — której żadne
nie u s u n i e spełnienie: nadzieją zaświatową. (Właś­
nie z powodu tej zdolności bałamucenia nieszczęśli­
wego uchodziła nadzieja u Greków za zło najwyż­
sze, za zło istotnie c h y t r e : pozostało w beczce
zła). — By m i ł o ś ć możliwą była, musi Bóg być
osobą; by najniższe instynkty także przemawiać mogły,
31
musi Bóg być miody. Dla żarliwości kobiet trzeba na
pierwszy plan wysunąć pięknego świętego, dla żarli­
wości mężczyzn Maryę. To pod warunkiem, jeśli
chrześcijaństwo chce się stać panem na gruncie,
gdzie kulty Afrodyty lub Adonisa ustaliły już p o j ę ­
c i e kultu. Wymaganie c z y s t o ś c i wzmacnia gwał­
towność i wnętrzność religijnego instynktu — czyni
kult cieplejszym, bardziej marzycielskim i pełniejszym
duszy. — Miłość jest stanem, w którym człowiek wi­
dzi rzeczy przeważnie tak, jak nie są. Moc ilu­
zoryczna stoi tu na swej wyżynie, tak samo moc
osładzająca, p r z e j a ś n i a j ą c a . W miłości znosi się
więcej niż kiedyińdziej, ścierpi się wszystko. Trzeba
było wynaleźć religię, w której kochać można: przez
to wydobyto się ponad to, co najgorsze w życiu —
nie widzi się go już zgoła. Tyle o trzech cnotach
chrześcijańskich, wierze, miłości, nadziei; zwę je trzema
r o z t r o p n o ś ć i a m i chrześcijańskiemu — Buddyzm
był za późny, za pozytywistyczny na to, by jeszcze
w ten sposób być roztropnym. —
24.
Dotykam tu tylko problematu p o w s t a n i a
chrześcijaństwa. Pierwsze twierdzenie do jego roz­
wiązania brzmi: chrześcijaństwo rozumieć można je­
dynie na gruncie, z którego wyrosło, — n i e jest ono
ruchem przeciwko instynktowi żydowskiemu, jest ono
samą jego konsekwencyą, dalszym wnioskiem jego
przejmującej strachem logiki. W formule Zbawiciela:
»zbawienie od Żydów pochodzi«. — D r u g i e twier-
33
32
dzenie brzmi: psychologiczny typ Galilejczyka da się
jeszcze rozpoznać, lecz dopiero w najzupełniejszem
swem zwyrodnieniu (które jest zarazem okaleczeniem
i przeładowaniem obcemi rysami —) mógł służyć na
to, na co użyty został, za typ Zbawiciela ludzkości.
Żydzi są najprzedziwniejszym ludem w dziejach
świata, ponieważ stanąwszy wobec zagadnienia istnie­
nia i nieistnienia, z zupełną i niesamowitą świadomoś­
cią wybrali istnienie za w s z e l k ą c e n ę : tą ceną
było radykalne sfałszowanie wszelkiej natury, wszel­
kiej naturalności, wszelkiej realności, tak samo całego
świata wewnętrznego jak zewnętrznego. Odgraniczyli
się o d wszystkich warunków, pod któremi dotąd mógł
żyć lud jakiś, pod któremi mu żyć było w o l n o ; stwo­
rzyli z siebie pojęcie przeciwstawne n a t u r a l n y m
warunkom, — przenicowali kolejno religię, kult, mo­
ralność, historyę w sposób nieuleczalny na s p r z e c z ­
n o ś ć z ich n a t u r a l n e m i w a r t o ś c i a m i .
Z tem samem zjawiskiem spotykamy się raz jeszcze
i to wniewymownie zwiększonych proporcyach, mimo
to jako z kopią: — kościołowi chrześcijańskiemu brak,
w porównaniu z »ludem świętych«, wszelkiej pretensyi do oryginalności. Żydzi są, właśnie przez to, najf a t a l n i e j s z y m ludem w dziejach świata: w późniejszem swem oddziaływaniu uczynili ludzkość do
tego stopnia fałszywą, że dziś jeszcze chrześcijanin
czuć może w sposób antyżydowski, nie rozumiejąc,
że jest o s t a t n i ą k o n s e k w e n c y ą ż y d o w s k ą .
W swej »Genealogii moraluości« przedstawiłem
poraz pierwszy psychologicznie przeciwstawne poję­
cia moralności dostojnej i moralności z ressentiment,
ostatnią jako tę, która wytrysła z n i e przeciw pierw­
szej: lecz to jest na wskroś moralność żydowsko -
chrześcijańska. By móc »Nie« mówić wszystkiemu,
co przedstawia na ziemi w s t ę p n y ruch życia,
udaność, moc, piękno, potwierdzenie siebie, musiał tu
do geniuszu podniesiony instynkt ressentiment wyna­
leźć sobie świat i n n y , z którego owo p o t w i e r ­
d z e n i e ż y c i a wydało się złem, pogardy godnem
w sobie. Ze stanowiska psychologicznego, był lud
żydowski ludem najtęższej siły żywotnej, który po­
stawiony wśród najniemożliwszych warunków, dobro­
wolnie, z najgłębszej mądrości utrzymania się, bierze
stronę wszystkich instynktów décadence, — nie jako
przez nie opanowany, lecz ponieważ odgadł w nich moc,
którą przeprzeć siebie można w b r e w »światu«. Żydzi
są przeciwieństwem wszelkiej décadence : musieli ją
p r z e d s t a w i a ć aż do złudzenia, umieli dzięki ge­
niuszowi non plus ultra aktorskiemu stanąć na czele
wszelkich ruchów décadence ( — jako chrześcijaństwo
P a w ł a — ) , by z nich coś stworzyć, co silniejsze, niż
wszelka p o t w i e r d z a j ą c a życie partya. Décadence
jest dla rodzaju ludzi, którzy w żydostwie i chrześci­
jaństwie doszli do mocy, dla rodzaju k a p ł a ń s k i e g o ,
tylko ś r o d k i e m : ten rodzaj ludzi ma interes ży­
ciowy w tem, by ludzkość chorą uczynić i pojęcia
»dobry« i »zły«, «prawdziwy« i » fałszywy« przenico­
wać na niebezpieczne dla życia i świat oczerniające
znaczenie. —
25.
Historya Izraela jest nieoceniona, jako typowa
historya wszelkiego w y n a t u r z e n i a wartości natu­
ralnych: wskazuję pięć takich faktów. Pierwotnie, przeDZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.
3
34
dewszystkiem czasu królestwa, znajdował się Izrael do
wszystkich rzeczy w słusznym, to znaczy naturalnym
stosunku. Jego Jehowa był wyrazem świadomości mocy,
radości z siebie, nadziei, pokładanej w sobie: oczeki­
wano w nim zwycięstwa i ocalenia, ufano przez niego
naturze, że da, czego ludowi trzeba — przedewszystkiem deszczu. Jehowa jest Bogiem Izraela, a p r z e t o
Bogiem sprawiedliwości: logika każdego ludu, który
ma moc i czyste pod tym względem sumienie. W uro­
czystym kulcie wyrażają się obie te strony samopotwierdzenia jakiegoś ludu: jest on wdzięczny za
wielkie losy, które go wyniosły, jest wdzięczny za
zmiany pór roku i wszelkie szczęście w chowie bydła
i uprawie roli. — Ten stan rzeczy pozostawał długo
jeszcze ideałem, nawet gdy w sposób smutny ustał:
anarchia wewnątrz, Assyryjczycy od zewnątrz. Lecz
lud zachował jako najwyższe pożądanie ową wizyę
króla, który jest dobrym żołnierzem i surowym sę­
dzią: przedewszystkiem ów typowy prorok (to zna­
czy krytyk i satyryk chwili) Jezajasz. — Lecz żadna
nadzieja nie spełniała się. Stary Bóg nie u m i a ł już
nic z tego, co umiał niegdyś. Trzeba go było puścić
kantem. Co się stało? Z m i e n i o n o jego pojęcie —
w y n a t u r z o n o jego pojęcie: za tę cenę zachowano
go. — Jehowa, Bóg »sprawiedliwości«, — j u ż n i e je­
dność z Izraelem, wyraz samopoczucia ludu: jeszcze
tylko Bóg pod warunkami . . . Pojęcie jego staje się
narzędziem w rękach agitatorów kapłańskich, którzy
wszelkie szczęście tłumaczą teraz jako nagrodę, wszel­
kie nieszczęście jako karę za nieposłuszeństwo wzglę­
dem Boga, za »grzech« : ów najkłamliwszy sposób
tłumaczenia rzekomo »moralnego porządku świata«,
przewracający raz na zawsze naturalne pojęcie »przy-
35
czyny« i »skutku« do góry nogami. Dopiero gdy na­
grodą i karą uprzątnęło się ze świata naturalną przy­
czynowość, potrzeba przyczynowości p r z e c i w n a ­
turalnej:
cała
reszta nienaturalności występuje
teraz. Bóg, który w y m a g a , — zamiast Boga, który
pomaga, który użycza rady, który w gruncie rzeczy
jest wyrazem na wszelką szczęśliwą inspiracyę odwagi
i ufności w sobie . . . Moralność już nie wyrazem
warunków życia i wzrostu ludu, już nie najgłębszym
instynktem życia, lecz abstrakcyą, przeciwstawieniem
życia, — moralność jako zasadnicze pogorszenie wy­
obraźni, jako »złe spojrzenie« dla wszystkich rzeczy.
C z e m jest żydowska, c z e m chrześcijańska moral­
ność? Przypadkiem, pozbawionym swej niewinności;
nieszczęściem, zbrudzonem przez pojęcie »grzechu«,
dobrobytem, pojętym jako niebezpieczeństwo, jako »po­
kusa«; fizyologicznem niedomaganiem, zatrutem przez
robaka sumienia...
26.
Pojęcie Boga sfałszowano; pojęcie moralności
sfałszowano: — kapłaństwo żydowskie nie poprze­
stało na tem. Cała historya Izraela była niepo­
trzebna: precz z nią! — Kapłani ci dokonali tego
cudu fałszu, którego dokumentem jest nam większa
część Biblii: z bezprzykładnem urąganiem wszelkiej
tradycyi, wszelkiej rzeczywistości historycznej, własną
przeszłość ludową p r z e t ł u m a c z y l i na r e l i g i j ­
n o ś ć , to znaczy zrobili z niej głupi mechanizm
zbawczy winy względem Jehowy i kary, bogobojności
3*
36
względem Jehowy i nagrody. Odczuwalibyśmy o wiele
boleśniej ten najhaniebniejszy akt fałszerstwa histo­
rycznego, gdyby k o ś c i e l n e tłumaczenie historyi od
tysiącoleci nie było nas prawie stępiło na wymagania
uczciwości in historicis. A Kościołowi wtórowali filo­
zofowie: k ł a m s t w o »moralnego porządku świata«
ciągnie się przez cały rozwój nawet nowszej filozofii.
Co znaczy »moralny porządek świata«? Że istnieje,
raz na zawsze, wola boża, co człowiek ma czynić,
a czego zaniechać; że wartość jakiegoś ludu, jedno­
stki mierzy się tem, czy się bardzo, czy mało jest woli
bożej posłusznym; że w losach jakiegoś narodu, je­
dnostki, wola boża przejawia się w ł a d c z o , to znaczy
karząco lub nagradzająco, zależnie od stopnia posłu­
szeństwa. R z e c z y w i s t o ś ć miast tego pożałowa­
nia godnego kłamstwa brzmi: pasorzytniczy rodzaj
człowieka, który udaje się tylko kosztem wszystkich
zdrowych tworów życia, k a p ł a n , nadużywa imienia
Boga: zwie on stan rzeczy, w którym kapłan war­
tość rzeczy ustanawia, »królestwem bożem«; środki,
których mocą osiąga lub podtrzymuje się taki stan,
zwie »wolą bożą«; z zimnokrwistym cynizmem mie­
rzy ludy, czasy, jednostki wedle tego, czy były prze­
mocy kapłańskiej pożyteczne, czy też się jej opierały.
Trzeba ich widzieć przy robocie: pod rękami kapła­
nów żydowskich stał się czas w i e l k o ś c i w histo­
ryi Izraela czasem upadku; wygnanie, długotrwałe
nieszczęście zmieniło się w k a r ę wieczną za czas
wielkości — czas, w którym kapłan był jeszcze ni­
czem. Z potężnych, b a r d z o s w o b o d n i e udanych
postaci Izraela, czynili, wedle potrzeby, mizernych
lizunów i milczków lub »bezbożnych«, upraszczali
psychologię każdego wielkiego zdarzenia do idyo-
37
tycznej formuły »posłuszeństwa lub nieposłuszeń­
stwa Bogu«. — Krok dalej: »wola boża«, to zna­
czy warunki ostania się mocy kapłanów, musi być
z n a n a , — do tego celu trzeba »objawienia«. Po
naszemu: konieczne jest wielkie fałszerstwo lite­
rackie, odkrywa się »Pismo święte«, — objawia się
je wśród całego hieratycznego przepychu, z dniami
pokutnemi i wrzaskiem jęku z powodu długotrwałego
»grzechu«. »Wola boża« była zdawna ustanowiona:
cale nieszczęście leży w tem, że odwrócono się od
»Pisma świętego« . . . Już Mojżeszowi objawiona była
»wola boża« . . . Co się stało ? Kapłan sformułował
surowo, pedantycznie, aż do wielkich i małych po­
datków, które mu płacić się miało (— nie zapomina­
jąc o najsmaczniejszych kęsach mięsa: bo kapłan żre
beefsteak'i), sformułował raz na zawsze, co c h c e
m i e ć , »co jest wolą bożą«... Odtąd wszystkie sprawy
życia są tak urządzone, że kaptan jest w s z ę d z i e
n i e z b ę d n y ; we wszystkich naturalnych zdarze­
niach życiowych, przy urodzeniu, małżeństwie, cho­
robie, śmierci, nie mówiąc już o ofierze (»wieczerzy«),
zjawia się święty pasorzyt, by je w y n a t u r z y ć :
w języku jego »uświęcić«... Bo to zrozumieć trzeba:
każdy naturalny obyczaj, każdą naturalną instytucyę
(państwo, postępowanie sądowe, małżeństwo, troskę
o chorych i ubogich) wszystkie przez instynkt życia
natchnione żądania, słowem wszystko, co ma w so­
b i e swą wartość, pasorzytnictwo kapłanów czyni za­
sadniczo bezwartościowem, wartości p r z e c i w n e m ;
wymaga ono dodatkowej sankcyi, — potrzebuje na­
d a j ą c e j w a r t o ś ć mocy, która w niem natury za­
przecza i przez to właśnie dopiero wartość s t w a ­
r z a . . . Kapłan odziera z wartości, z ś w i ę t o ś c i
39
38
naturę: za tę cenę istnieje wogóle. — Nieposłuszeń­
stwo względem Boga, to znaczy względem kapłana,
względem »prawa«, otrzymuje teraz miano »grze­
chu«; środki do »pojednania się znowu z Bogiem«,
to — jak słuszna — te, które uległość mocy kapłanów
jeszcze gruntowniej tylko zabezpieczają: tylko kapłan
»wyzwala«... Ze stanowiska psychologicznego, stają
się »grzechy« w każdej, po kapłańsku uorganizowanej
społeczności, niezbędne; są one właściwą poręką
mocy, kapłan żyj e z grzechów, potrzebuje jeszcze, by
»grzeszono« . . . Najwyższa zasada: »Bóg przebacza
temu, kto czyni pokutę« — po naszemu: k t o s i ę
podda kapłanowi. —
27.
Na f a ł s z y w y m w ten sposób gruncie, gdzie
wszelka natura, wszelka wartość naturalna, wszelka
r z e c z y w i s t o ś ć miała przeciwko sobie najgłębsze
instynkty panującej klasy, wyrosło chrześcijaństwo,
forma śmiertelnej nieprzyjaźni względem rzeczywi­
stości, forma dotąd nie przewyższona. »Lud święty«,
który dla wszystkich rzeczy zachował tylko kapłań­
skie wartości, tylko słowa kapłańskie i z przejmującą
lękiem konsekwencyą wszystko, co jeszcze z mocy na
ziemi istniało, oddzielił od siebie, jako »nieświęte«.
jako »świat«, jako »grzech«, — ten lud wytworzył
dla swego instynktu ostatnią formułę, logiczną aż
do zaprzeczenia siebie: jako c h r z e ś c i j a ń s t w o ,
zaprzeczył jeszcze ostatniej formy rzeczywistości,
»ludu świętego«, »ludu wybranego«, ż y d o w s k i e j
rzeczywistości samej. Wypadek jest największego
znaczenia: drobny, buntowniczy ruch, ochrzczony od
imienia Jezusa z Nazaretu, jest instynktem żydow­
skim r a z j e s z c z e , — inaczej mówiąc, instynktem
kapłańskim, który nie znosi już kapłana jako rzeczy­
wistości, wynalazkiem jeszcze b a r d z i e j o d e r w a ­
nej formy istnienia, jeszcze m n i e j r e a l n e j wizyi świata, niż tego organizacya kościoła wymaga.
Chrześcijaństwo z a p r z e c z a Kościoła . . .
Nie widzę, przeciw czemu zwrócony był bunt,
za którego sprawcę Jezus uchodził w rozumieniu lub
n i e p o r o z u m i e n i u ludzkiem, jeśli to nie był bunt
przeciw Kościołowi żydowskiemu, Kościołowi w tem
samem zgoła znaczeniu, w jakiem go dziś używamy.
Był to bunt przeciw »dobrym i sprawiedliwym«, prze­
ciw »świętym Izraela«, przeciw hierarchii społecz­
nej — nie przeciw jej zepsuciu, lecz przeciw kaście,
przywilejowi, porządkowi, formule, była to n i e w i a r a
w »ludzi wyższych«, Nie — powiedziano wszystkiemu,
co było kapłanem i teologiem. Przecież hierarchia, która
przez to, choć tylko na chwilę, podana została w wąt­
pliwość, była budową palową, na której lud żydow­
ski, wpośród »wody«, w ogóle jeszcze istniał, z tru­
dem zdobytą ostatnią możliwością ostania się, resi­
duum jego politycznej odrębności: atak na nią był
atakiem na najgłębszy instynkt ludowy, na najwy­
trwalszą ludową wolę życia, jaka kiedykolwiek ist­
niała na ziemi. Ten święty anarchista, który wzywał
motłoch, odepchniętych i »grzeszników«, wszystkich
c z a n d a l a w obrębie żydowszczyzny do oporu prze­
ciw panującemu porządkowi — językiem, który i dziś
jeszcze, jeśli można ufać Ewangeliom, wiódłby na Sy­
bir, — był politycznym zbrodniarzem, o ile właśnie poli-
40
41
tyczni zbrodniarze w n i e d o r z e c z n i e n i e p o l i ­
t y c z n e j społeczności byli możliwi. To go doprowa­
dziło do krzyża: dowodem tego jest napis na krzyżu.
Umarł za s w o j ą winę. — brak wszelkiej do tego
podstawy, pomimo że często tak właśnie twierdzono,
że umarł za winę innych. —
28.
Zgoła inne jest pytanie, czy miał on wogóle
świadomość takiego przeciwstawienia — czy się go
tylko nie o d c z u w a ł o , jako to przeciwstawienie.
I tu dopiero dotykam problematu p s y c h o l o g i i
Z b a w i c i e l a . — Wyznaję, że mało książek z ta­
kiemi czytam trudnościami, jak Ewangelie. Inne to
trudności, niż owe, z których wykazania uczona cie­
kawość niemieckiego ducha święciła jeden z swych
najbardziej niezapomnianych tryumfów. Minął czas,
gdym i ja, podobnie jak każdy młody uczony, roz­
koszował się, z roztropną powolnością wyrafinowa­
nego filologa, dziełem nieporównanego Straussa. Mia­
łem wówczas lat dwadzieścia: teraz za poważny je­
stem na to. Co mnie obchodzą sprzeczności »tradycyi« ? Jak można wogóle nazywać »tradycyą« legendy
o świętych! Historye o świętych są najdwuznaczniejszą literaturą, jaka wogóle istnieje: stosować do nich
metodę naukową, j e ś l i ż a d n y c h p o z a tem
n i e m a d o k u m e n t ó w , zdaje mi się rzeczą z góry
przesądzoną — tylko uczonem próżnowaniem . . .
29.
Co m n i e obchodzi, to psychologiczny typ Zba­
wiciela. Ten zaś m ó g ł b y być zachowany w Ewan­
geliach mimo Ewangelie, choćby nie wiedzieć jak
nawet okaleczony i obładowany obcemi rysami: jak
Franciszek z Asyżu zachowany jest w legendach
o sobie mimo legendy o sobie. Nie prawda o tem,
co uczynił, co powiedział, jak właściwie umarł: lecz
pytanie, c z y typ jego wogóle jeszcze da się wyobra­
zić, czy jest »przekazany« ? Znane mi usiłowania wy­
czytania z Ewangelii nawet d z i e j ó w »duszy«, zdają
mi się dowodami godnej odrazy lekkomyślności psy­
chologicznej. Pan Renan, ten błazen in psychologicis,
dorzucił do tego dwa n a j n i e s ł y c h a ń s z e pojęcia
dla swego wyjaśnienia typu Jezusa, jakie w tym wzglę­
dzie istnieć mogą: pojęcie g e n i u s z a i pojęcie bo­
h a t e r a (»héros«). Lecz jeśli co jest nieewangielicznego, to pojęcie bohatera. Właśnie przeciwieństwo wszel­
kich zapasów, wszelkiego poczucia się w walce stało
się tu instynktem: niezdolność oporu staje się tu mo­
rałem (»nie sprzeciwiaj się z ł u « najgłębsze słowo
Ewangelii, ich klucz w pewnem znaczeniu), błogość
w pokoju, w łagodności, w n i e m o ż n o ś c i , by być
wrogiem. Co znaczy »nowina radosna«? Życie praw­
dziwe, życie wieczne jest znalezione — nie obiecuje
się go, ono jest tu, jest w w a s : jako życie w mi­
łości, jako miłość bez odjęcia i wyłączenia, bez od­
ległości. Każdy jest dziecięciem Boga — Jezus do
niczego nie rości sobie wyłącznego prawa —, jako
dzieci Boga wszyscy są sobie równi . . . Jezusa boh a t e r e m czynić ! — I jakiemż nieporozumieniem aż
słowo »geniusz« ! Całe nasze pojęcie, nasze kulturalne
43
42
pojęcie »ducha« nie ma w świecie, w którym żyje
Jezus, żadnego zgoła sensu. Mówiąc z surowością
fizyologa, inne wcale słowo byłoby tu raczej jeszcze
na miejscu . . . Znamy stan chorobliwej pobudliwości
z m y s ł u d o t y k u , który wzdraga się przed każdem
dotknięciem, każdem ujęciem stałego przedmiotu. Prze­
łóżmy sobie taki fizyologiczny habitus na jego osta­
teczną logikę — jako instynktowną nienawiść do ka­
ż d e j rzeczywistości, jako ucieczkę w »nieuchwyt­
ność«, w »niepojętość«, jako odrazę do wszelkiej
formuły, wszelkiego pojęcia czasu i przestrzeni, do
wszystkiego, co jest silne, obyczajem, instytucyą,
kościołem, jako czucie się u siebie w świecie, którego
nie tyka już żaden rodzaj rzeczywistości, w świecie
jeszcze tylko »wewnętrznym«, w świecie »prawdzi­
wym«, w świecie »wiecznym« . . . »Królestwo boże
jest w w a s « . . .
gość (przyjemność) w tem tylko widzi, by nie opie­
rać się już, nikomu już, ani niedobremu ni złemu, —
miłość jako jedyna, jako ostatnia możliwość ż y c i a . . .
Są to dwie f i z y o l o g i c z n e r z e c z y w i s t o ­
ś c i , na których, z których wyrosła nauka o zbawie­
niu. Nazywam ją wzniosłym dalszym rozwojem he­
donizmu na chorobliwym na wskroś podkładzie. Naj­
bardziej pokrewny jej, chociaż z wielkim przydat­
kiem greckiej żywotności i siły nerwowej, jest epi­
kureizm, pogańska nauka o zbawieniu. Epikur ty­
p o w y décadent: przeze mnie pierwszego jako taki
poznany. — Obawa bólu, nawet niezmiernie drobnego
bólu — nie może zgoła skończyć się czem innem, jak
religią miłości. . .
31.
30.
Instynktowna n i e n a w i ś ć do rzeczy­
w i s t o ś c i : skutek skrajnej zdolności cierpienia i po­
budliwości, która wogóle już nie chce być »dotknięta«,
bo każde dotknięcie zbyt głęboko odczuwa.
Instynktowne wykluczenie w s z e l k i e j
odrazy, wszelkiej w r o g o ś c i , wszelkich
g r a n i c i odległości w uczuciu: skutek skrajnej
zdolności cierpienia i pobudliwości, która każdy opór,
każdy mus oporu odczuwa już jako nieznośną nieprzyj e m n o ś ć (to znaczy jako s z k o d l i w ą , jako coś,
czego instynkt samozachowawczy o d r a d z a ) a blo-
Naprzód już dałem odpowiedź swą na proble­
mat. Założeniem jej jest, że typ Zbawiciela docho­
wał się nam tylko w silnem zniekształceniu. Znie­
kształcenie to ma w sobie wiele prawdopodobieństwa:
typ taki nie mógł z wielu powodów pozostać czysty,
zupełny, bez dodatków. Nawet milieu, w którem ta
obca poruszała się postać, musiało pozostawić na nim
ślady, więcej jeszcze historya, l o s pierwszej gminy
chrześcijańskiej; on, oddziaływając wstecz, wzbogacił
typ rysami, które jeno ze stanowiska wojny i celów
propagadny zrozumiałemi się stają. Ów dziwny i chory
świat, w który wprowadzają nas Ewangelie — świat,
jakby z powieści rosyjskiej, w którym wyrzutki spo­
łeczeństwa, cierpienie nerwowe i »dziecięcy« idyotyzm.
44
zda się, schadzkę sobie naznaczyły — musiał w ka­
żdym razie p o g r u b i ć typ: zwłaszcza pierwsi
uczniowie przetłumaczyli istnienie, pływające całe
w symbolach i nieuchwytnościach, najpierw na własną
surowiznę, by w ogóle coś z tego zrozumieć, — dla
nich z a i s t n i a ł typ dopiero po nadaniu mu jednokształtu z formami bardziej znanemi . . . Prorok,
mesyasz, przyszły sędzia, nauczyciel moralności, cudo­
twórca, Jan Chrzciciel — tyleż sposobności zaniepoznania typu . . . Nie lekceważmy wreszcie proprium
wszelkiej wielkiej, mianowicie sekciarskiej czci: zaciera
ona oryginalne, często dręcząco obce rysy i idyosynkrazye w istocie czczonej — nie w i d z i i c h nawet.
Możnaby żałować, że jakiś Dostojewski nie żył w po­
bliżu tego najbardziej zajmującego décadent, mam na
myśli kogoś, któryby umiał właśnie odczuwać przejmu­
jący czar takiej mieszaniny wzniosłości, chorobliwości
i dziecięctwa. Ostatni punkt widzenia: typ m ó g ł b y ,
jako typ décadence, posiadać rzeczywiście osobliwą
rozmaitość i sprzeczność: taka możliwość nie jest zu­
pełnie wykluczona. Mimo to, wszystko przeciw niej
przemawia: właśnie tradycya musiałaby w tym wy­
padku być przedziwnie wierna i przedmiotowa: czego
przeciwieństwo przypuszczać mamy powody. Tymcza­
sem przepaść sprzeczności leży między kaznodzieją
na górze, na jeziorze i na łące, którego zjawisko niby
jakiegoś Buddy na bardzo mało indyjskim gruncie,
jest pełne wdzięku, a owym napastliwym fanatykiem,
śmiertelnym wrogiem teologów i kapłanów, którego
złośliwość Renana uświetniła, jako »le grand mattre
en ironie«. Ja sam nie wątpię, że obfita miara żółci
(a nawet esprit) przelała się na typ mistrza dopiero ze
wzburzonego stanu chrześcijańskiej propagandy: zna
45
się przecież dostatecznie brak skrupułów wszystkich
sekciarzy w przyrządzaniu sobie z mistrza swego
swojej a p o l o g i i . Gdy pierwsza gmina zapotrzebo­
wała sądzącego, swarzącego się, gniewnego, złośliwie
przebiegłego teologa, p r z e c i w teologom, s t w o ­
r z y ł a sobie swego »Boga« wedle swej potrzeby:
tak jak bez wahania kładła mu także w usta owe
zgoła nieewangieliczne pojęcia, które były jej teraz
niezbędne, »powrót«, »sąd ostateczny«, wszelkiego ro­
dzaju czasowe oczekiwanie i przyobiecanie. —
32.
Opieram się, by rzec raz jeszcze, temu, by wpro­
wadzano fanatyka do typu Zbawiciela: słowo imperieux, którego Renan używa, już samo z n o s i typ.
»Dobrą nowiną« jest właśnie, że niema już żadnych
przeciwieństw; królestwo niebieskie należy do dzieci;
wiara, którą się tu głosi, nie jest wywalczoną wiarą, —
istnieje ona, jest od początku, jest niejako dziecię­
ctwem, które cofnęło się w sferę duchową. Wypadek
przedłużonego i nierozwiniętego w organizmie chło­
pięctwa, jako skutek zwyrodnienia, znany jest przy­
najmniej fizyologom. — Wiara taka nie gniewa się,
nie gani, nie broni się: nie przynosi »miecza«, — nie
przeczuwa zgoła, o ileby mogła kiedyś dzielić. Nie
dowodzi siebie, ani cudem, ani nagrodą ni przyo­
biecaniem, ani nawet »Pismem«: ona sama jest ka­
żdej chwili swym cudem, swą nagrodą, swym dowo­
dem, swem »królestwem bożem«. Nie formułuje się
także ta wiara — ona ż y j e , broni się przeciw for-
46
mułom. Oczywiście, że przypadek otoczenia, języka,
poprzedniego rozwoju wyznacza pewien zakres po­
trzeb: pierwsze chrześcijaństwo posiada t y l k o ży­
dowsko-semickie pojęcia (— zalicza się tutaj jedzenie
i picie przy komunii, owo, jak wszystko, co żydow­
skie, tak bardzo nadużyte przez Kościół pojęcie). Lecz
należy się strzec widzieć w tem więcej, niż mowę
znaków, semiotykę, sposobność do przenośni. Właśnie
to, że żadnego słowa nie bierze się dosłownie, jest
dla tego antyrealisty uprzednim warunkiem, by wogóle mógł mówić. Wśród Indów byłby się posługiwał
pojęciami z Sankhyam, wśród Chińczyków z Laotse — i nie byłby żadnej czuł przy tem różnicy. —
Możnaby, z pewną tolerancyą w wyrazie, nazwać Je­
zusa »wolnym duchem« — nic sobie nie robi z ni­
czego, co mocne: słowo z a b i j a , wszystko co mocne,
z a b i j a . Pojęcie, d o ś w i a d c z e n i e »życia«, jak on
je sam zna, sprzeciwia się w nim każdego rodzaju
słowu, formule, prawu, wierze, dogmatowi. Mówi on
tylko o najwewnętrzniejszem: »życie« lub »prawda«
lub »światło« jest jego słowem na to, co najwewnętrzniejsze, — wszystko pozostałe, cała rzeczywistość,
cała przyroda, nawet mowa, ma dlań tylko wartość
znaku, przenośni. Nie należy tutaj się mylić, choć
wielka pokusa leży w chrześcijańskim, chcę rzec
w k o ś c i e l n y m przesądzie: taka symbolika par
excellence stoi poza obrębem wszelkiej religii, wszel­
kich pojęć kultu, wszelkiej historyi, wszelkich nauk
przyrodniczych, wszelkich doświadczeń świata, wszel­
kiego poznania, wszelkiej polityki, wszelkiej psycho­
logii, wszelkich książek, wszelkiej sztuki, — jego »wie­
dza« jest właśnie c z y s t ą g ł u p o t ą na punkcie, że
istnieje coś podobnego. K u l t u r a nie jest mu znana
47
nawet ze słyszenia, nie potrzeba mu walki przeciw
niej, — on jej nie zaprzecza... To samo stosuje się
do p a ń s t w a , do całego obywatelskiego porządku
i społeczności, do p r a c y , do wojny — nie miał on
nigdy powodu zaprzeczać »świata«, nie przeczuwał ni­
gdy kościelnego pojęcia »świat« . . . Z a p r z e c z a ­
nie jest dlań właśnie zgoła niemożliwością. — Tak
samo brak dyalektyki, brak wyobrażenia, że wiarę,
»prawdę« można udowadniać argumentami (— j e g o
dowodami są wewnętrzne »światła«, wewnętrzne uczu­
cia przyjemne i potwierdzenia siebie, same »dowody
s i ł y « — ) . Taka nauka nie m o ż e też przeczyć, nie
pojmuje ona nawet, że inne nauki istnieją, istnieć
m o g ą , nie umie może wcale wyobrazić sobie prze­
ciwnego sądzenia . . . Gdzie je napotka, będzie z naj­
głębszego współczucia smucić się »ślepotą«, — bo ona
widzi »światło« —, lecz nie zrobi zarzutu . . .
33.
W całej psychologii »Ewangelii« brak pojęcia
winy i kary; tak samo pojęcia nagrody. »Grzech«,
każdy stosunek odległości między człowiekiem i Bo­
giem jest usunięty — to j e s t w ł a ś n i e »nowina
r a d o s n a « . Nie obiecuje się szczęśliwości, nie
przywiązuje się jej do warunków: jest ona j e d y n ą
rzeczywistością — reszta jest znakiem do mówienia
o niej . . .
S k u t e k takiego stanu przerzuca się w nową
p r a k t y k ę , w właściwie ewangieliczną praktykę.
Nie » w i a r a « odróżnia chrześcijanina: chrześcijanin
48
działa, odróżnia się i n n e m działaniem. Że temu,
który jest dlań zły, nie stawia oporu ani słowem, ani
w sercu. Że nie czyni różnicy między obcym a tu­
bylcem, między Żydem a nie-Żydem (»bliźni«, właś­
ciwie współwyznawca, Żyd). Że na nikogo się nie
gniewa, nikogo nie waży lekce. Że ani się w sądach
nie pokazuje, ani się nie daje w nie wciągać (»nie
przysięgać«). Że w żadnym wypadku, nawet w razie
dowiedzionej niewierności swej żony, nie rozwodzi
się z żoną. — Wszystko w gruncie rzeczy jedna za­
sada, wszystko skutki jednego instynktu.
Życie Zbawiciela nie było odmienne od tej prak­
tyki — śmierć jego też odmienna nie była . . . Nie po­
trzebował on już żadnych formuł, żadnego obrządku
dla obcowania z Bogiem — ani nawet modlitwy. Ze­
rwał z całą żydowską nauką pokuty i pojednania;
wie on, że jedynie w p r a k t y c e życiowej czuje się
człowiek »boskim«, »szczęśliwym«, »ewangielicznym«,
każdego czasu »dzieckiem Boga«. Nie »pokuta«, nie
»modlitwa o przebaczenie« jest drogą do Boga: je­
d y n i e p r a k t y k a e w a n g i e l i c z n a wiedzie do
Boga, ona właśnie j e s t »Bogiem«. — Co z Ewangelią
o d r z u c o n e zostało, to żydostwo pojęć »grzechu«,
»przebaczenia grzechu, »wiary«, »zbawienia przez
wiarę«, — cała żydowska nauka k o ś c i e l n a za­
przeczona została w »nowinie radosnej«.
Głęboki instynkt w tem, jak się ż y ć musi, by
się czuć »w niebie«, by się czuć »wiecznym«, pod­
czas gdy przy każdem innem prowadzeniu życia czuje
się człowiek Wcale nie w niebie: to jedynie jest
psychologiczną rzeczywistością »zbawienia«. — Nowy
sposób postępowania, nie nowa wiara . . .
49
34.
Jeśli cośkolwiek rozumiem z tego wielkiego symbolisty, to to, że tylko w e w n ę t r z n ą rzeczywistość
brał za rzeczywistość, za »prawdę«, — że resztę,
wszystko, co naturalne, czasowe, przestrzeniowe, hi­
storyczne, rozumiał tylko jako znak, jako sposobność
do przenośni. Pojęcie »syn człowieczy« nie jest osobą
konkretną, należącą do historyi, czemś szczególnem,
jednorazowem, lecz »wieczną« faktycznością, symbo­
lem psychologicznym, wyzwolonym z pojęcia czasu. To
samo stosuje się raz jeszcze, i w najwyższem znacze­
niu, do B o g a tego typowego symbolisty, do »króle­
stwa bożego«, do »królestwa niebieskiego«, do »sy­
nostwa boskiego«. Niema nic bardziej niechrześcijań­
skiego od k o ś c i e l n y c h s u r o w i z n o Bogu jako
o o s o b i e , o »królestwie bożem«, które p r z y j d z i e ;
o »królestwie niebieskiem« za ś w i a t e m , o »synu bo­
żym«, drugiej o s o b i e Trójcy. Wszystko to przy­
staje — wybaczcie mi to wyrażenie — jak p i ę ś ć do
nosa — och do jakiego nosa! — Ewangielii: jest to
w s z e c h h i s t o r y c z n y c y n i z m w wyszydzeniu
symbolu . . . Lecz to jasne przecie jak na dłoni, czego
dotyczą znaki »ojciec« i »syn«: nie na każdej dłoni,
przypuszczam: słowo »syn« wyraża wejście w uczu­
cie wszechprzejaśnienia wszystkich rzeczy (błogość),
słowo »ojciec« to u c z u c i e s a m o , uczucie wiecz­
ności i spełnienia. — Wstyd mi przypominać, co Koś­
ciół uczynił z tego symbolizmu: czyż nie umieścił na
progu »wiary« chrześcijańskiej historyi Amfitryona ?
A nadto jeszcze dogmatu o »niepokalanem poczę­
ciu«? A l e p r z e z to p o k a l a ł p o c z ę c i e — —
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.
4
50
51
»Królestwo niebieskie« jest stanem serca — nie
ćzemś, co przyjdzie »ponad ziemią« lub »po śmierci«.
Całego pojęcia śmierci naturalnej b r a k w Ewangielii: śmierć nie jest mostem, przejściem, brakuje
jej, ponieważ przynależy do zgoła innego, tylko po­
zornego świata, zdatnego tylko na znaki »Godzina
śmierci« nie jest pojęciem chrześcijańskiem — »go­
dzina«, czas, życie fizyczne i jego przesilenia nie
istnieją dla nauczyciela »radosnej nowiny« . . . »Kró­
lestwo boże« nie jest czemś, czego się oczekuje; nie
ma ono żadnego wczoraj ni pojutrza, nie przyjdzie
za »tysiąc l a t « — jest ono doświadczeniem serca;
istnieje wszędzie, nie istnieje nigdzie. . .
35.
Ten »radosny zwiastun« umarł jak żył, jak
u c z y ł — nie aby »zbawić ludzi«, lecz by pokazać,
jak się żyć winno. Co pozostawił ludziom, to prak­
t y k ę : swe zachowanie się wobec sędziów i siepa­
czy, wobec oskarżycieli i wszelkiego rodzaju oszczer­
stwa i szyderstwa, — swoje zachowanie się na
k r z y ż u . Nie opiera się, nie broni swego prawa, nie
czyni ani kroku, by uniknąć ostateczności, więcej
jeszcze, w y z y w a j ą . . . I prosi, cierpi, kocha w r a z
z tymi, w tych, którzy mu krzywdę czynią . . . Nie
bronić się, n i e gniewać się, n i e czynić odpowie­
dzialnym .... Lecz także nie opierać się złemu, — ko­
c h a ć go . . .
36.
Dopiero my, my duchy o s w o b o d z o n e , mamy
warunek po temu, by rozumieć coś, czego dziewięt­
naście wieków nie rozumiało, — ową w instynkt
i namiętność przeistoczoną uczciwość, która »kłam­
stwo święte« jeszcze bardziej zwalcza, niż wszelkie
inne kłamstwo . . . Było się niewymownie oddalonym
od naszej miłosnej i ostrożnej bezstronności, od owej
karności ducha, która jedynie umożliwia zgadywanie
tak obcych, tak delikatnych rzeczy: chciano każdego
czasu, z bezwstydnem samolubstwem, tylko s w o j e j
w tem korzyści, z przeciwieństwa do Ewangielii zbu­
dowano K o ś c i ó ł . . .
Kto szuka znaków tego, że poza wielką grą
światów jakieś ironiczne bóstwo porusza palcami, ten
znajdzie wsparcie niemałe w p o t w o r n y m z n a k u
p y t a n i a , który się zwie chrześcijaństwem. Że ludz­
kość leży na kolanach przed przeciwieństwem tego,
co było źródłem, myślą, p r a w e m Ewangielii, że
w pojęciu »Kościół« uświęciła to właśnie, co »radosny
zwiastun« odczuwał jako p o d sobą, jako p o z a
sobą — daremnie szukać większej formy w s z e c h ­
historycznej ironii — —
37.
Stulecie nasze jest dumne z swego zmysłu histo­
rycznego: jak mogło uczynić sobie do wiary tę niedo­
rzeczność, że na początku chrześcijaństwa stoi g r u b a
bajka o cudotwórcy i Z b a w i c i e l u —
a wszystko duchowe i symboliczne jest dopiero póź4*
53
52
niejszym rozwojem? Odwrotnie: dzieje chrześcijań­
stwa — a zwłaszcza od śmierci na krzyżu — są
dziejami coraz grubszego stopniowo nierozumienia
p i e r w o t n e g o symbolizmu. Z każdem rozprzestrze­
nieniem chrześcijaństwa na coraz szersze, coraz su­
rowsze masy, coraz dalsze od założeń, z których się
ono urodziło, rosła potrzeba w u l g a r y z o w a n i a ,
b a r b a r y z o w a n i a c h r z e ś c i j a ń s t w a — wchło­
nęło ono w siebie nauki i obrzędy wszystkich podziem­
n y c h kultów imperium Romanum, niedorzeczność
wszystkich rodzajów chorego rozumu. Los chrześci­
jaństwa tkwi w konieczności, że wiara jego musiała
sama stać się tak chora, nizka i wulgarna, jak chore,
nizkie i wulgarne były potrzeby, które zadawalać
miała. Jako Kościół skupia się wreszcie samo c h o r e
b a r b a r z y ń s t w o w potęgę, — Kościół, ta forma
śmiertelnej wrogości względem wszelkiej uczciwości,
wszelkiej w y ż y n y duszy, wszelkiej karności du­
cha, wszelkiej szczerej i dobrotliwej ludzkości —
C h r z e ś c i j a ń s k i e — d o s t o j n e wartości:
dopiero my, my duchy o s w o b o d z o n e przywró­
ciliśmy do dawnego stanu to największe przeciwień­
stwo wartości, jakie istnieje! — —
38.
— Nie tłumię w tem miejscu westchnienia. Są
dnie, kiedy nawiedza mnie uczucie, czarniejsze niż
najczarniejsza melancholia — p o g a r d a l u d z i .
I aby żadnej nie zostawić wątpliwości co do tego,
czem pogardzam, kim pogardzam: człowiekiem dzi­
siejszym, człowiekiem, któremu fatalnie jestem współ-
czesny. Człowiek dzisiejszy — dusi mnie jego oddech
nieczysty... Do przeszłości odnoszę się, podobnie
wszystkim poznającym, z wielką tolerancyą, to zna­
czy z w i e l k o d u s z n e m samoprzezwyciężeniem:
kroczę poprzez światowy dom waryatów całych stu­
leci, czy się on zowie »chrześcijaństwem«, »wiarą
chrześcijańską«, »Kościołem chrześcijańskim«, z posępną ostrożnością, — wystrzegam się czynić ludzkość odpowiedzialną za jej choroby umysłowe. Lecz
uczucie me przemienia się. wybucha, skoro tylko wstępuję w czas nowszy, w n a s z czas. Nasz czas jest
w i e d z ą c y . . . Co dawniej było tylko chore, stało
się dziś nieprzyzwoite, — nieprzyzwoitością jest być
dziś chrześcijaninem. I tu z a c z y n a s i ę m ó j
w s t r ę t . — Oglądam się wstecz: ani słowa nie po­
zostało już po tem, co niegdyś »prawdą« się zwało, nie
możemy już wytrzymać, gdy kapłan słowo »prawda«
ma choćby tylko na ustach. Nawet przy najskrom­
niejszej pretensyi do uczciwości m u s i się dziś
wiedzieć, że teolog, kapłan, papież każdem zdaniem,
które wypowiada, nie tylko błądzi, lecz ł ż e , — że
nie może już kłamać z »niewinności«, z »nieświado­
mości«. I kapłan wie, tak samo jak wie każdy, że
niema już »Boga«, »grzesznika«, »Zbawiciela«, — że
»wolna wola«, »moralny porządek świata« są ł g a r ­
s t w e m : — powaga, głębokie samoprzezwyciężenie
ducha nie p o z w a l a już dziś nikomu nie wiedzieć
o tem . . . W s z y s t k i e pojęcia Kościoła poznano
jako to, czem są, jako najgorszego rodzaju fałszerstwo
monet, jakie istnieje, w celu o d a r c i a z w a r t o ś c i
natury, wartości naturalnych; samego kapłana po­
znano, jako to, czem jest, jako najniebezpieczniejszy
rodzaj pasorzyta, jako właściwego jadowitego pająka
55
54
żvcia . . . Wiemy, nasze sumienie wie dzisiaj —, co
wogóle warte są, do c z e g o s ł u ż ą owe niesamo­
wite wynalazki kapłanów i Kościoła, którymi osiąg­
nięto ów stan samopohańbienia ludzkości, mogący
wzbudzić wstręt na jej widok — pojęcia »zaświat«,
»sąd ostateczny«, »nieśmiertelność duszy«, »dusza«
sama; są to narzędzia tortur, są to systemy okru­
cieństwa, których mocą kapłan stał się panem, został
panem . . . Każdy to wie: a mimo to w s z y s t k o
z o s t a j e po s t a r e m u . Gdzie podziało się ostat­
nie uczucie przyzwoitości, szacunku dla samego sie­
bie, gdy nawet nasi mężowie stanu, bardzo zresztą
bezprzesądny rodzaj człowieka i nawskroś antychry­
ści czynu, zwą się dziś jeszcze chrześcijanami i cho­
dzą do komunii?... Książę na czele swych pułków,
wspaniały jako wyraz samolubstwa i pychy swego
ludu, — lecz wyznający się, b e z żadnego wstydu,
chrześcijaninem!... K o g ó ż jednak zaprzecza chrze­
ścijaństwo? co zwie »światem«? Że się jest żołnie­
rzem, że się jest sędzią, że się jest patryotą; że się
broni siebie; że się dba o cześć swoją; że się chce
własnych korzyści; że się jest d u m n y m . . . Każda
praktyka każdej chwili, każdy instynkt, każda stająca
się c z y n e m ocena wartości jest dziś przeciwchrześcijańska: jakim p o t w o r e m f a ł s z u musi być
człowiek nowoczesny, że się mimo to nie w s t y d z i
zwać jeszcze chrześcijaninem ! — — —
39.
— Wracam do rzeczy, opowiem i s t o t n ą historyę chrześcijaństwa. — już słowo »chrześcijaństwo«
jest nieporozumieniem —, w gruncie istniał tylko je­
den chrześcijanin i ten umarł na krzyżu. »Ewangiel i a « u m a r ł a na krzyżu. Co od tej chwili zwie się
»Ewangielią«, było już przeciwieństwem tego, co on
przeżył: »złą nowiną«, dysangelium. Jest to fał­
szywe aż do niedorzeczności, jeśli się znamię chrześ­
cijanina widzi w »wierze«, może w wierze w zba­
wienie przez Chrystusa: jedynie p r a k t y k a chrześ­
cijańska, życie takie, jakie zmarły na krzyżu prze­
ż y w a ł , jest chrześcijańskie... Dziś jeszcze jest
t a k i e życie możliwe, dla p e w n y c h ludzi nawet
konieczne: istotne, pierwotne chrześcijaństwo będzie
po wszystkie czasy możliwe... Nie wiara, lecz czy­
nienie, przedewszystkiem nie czynienie wielu rzeczy,
inne b y c i e . . . Stany świadomości, jakaś wiara, ja­
kieś uważanie czegoś za prawdę naprzykład — wie
to każdy psycholog — są przecie zgoła obojętne i na
piatem miejscu wobec wartości instynktów: ściślej
mówiąc, całe pojęcie duchowej przyczynowości jest
fałszywe. To, że się jest chrześcijaninem, chrześcijańskość sprowadzać do uważania czegoś za prawdę, do
czystej zjawiskowości uświadomienia, znaczy zaprze­
czać chrześcijańskości. W i s t o c i e n i e b y ł o żad­
n e g o c h r z e ś c i j a n i n a . »Chrześcijanin«, to co
od dwuch tysiącoleci zwie się »chrześcijaninem«, jest
tylko psychologicznem względem siebie nieporozumie­
niem. Gdy przyjrzymy się dokładniej, to władną w nim,
mimo wszelką »wiarę«, t y l k o instynkty — i co za
i n s t y n k t y ! — Wiara była wszech czasów, naprzy­
kład u Lutra, tylko płaszczem, pretekstem, z a s ł o n ą ,
poza którą instynkty wiodły swą grę, — roztropną
ś l e p o t ą na panowanie p e w n y c h instynktów . . .
»Wiara« — nazwałem ją już właściwą r o z t r o p n o ś-
56
c i ą chrześcijańską, — m ó w i o n o zawsze o »wie­
rze« , c z y n i o n o zawsze tylko z instynktu... W świe­
cie wyobrażeń chrześcijanina nie zdarza się nic, coby
choć tylko dotykało rzeczywistości: natomiast pozna­
liśmy w instynktownej nienawiści, zwróconej prze­
c i w wszelkiej rzeczywistości, pędzący, jedynie pier­
wiastek pędzący w korzeniu chrześcijaństwa. Co
stąd wynika? Że także tu in psychologicis błąd jest
radykalny, to jest określa istotę, jest s u b s t a n c y ą .
Odjąć tu j e d n o pojęcie, dodać zamiast niego jedną
rzeczywistość — a całe chrześcijaństwo stoczy się
w nicość! — Widziany z wyżyny, pozostaje ten naj­
dziwniejszy z wszystkich faktów, ta nie tylko przez
błędy uwarunkowana, lecz także t y l k o w szkod­
liwych, t y l k o w zatruwających życie i serce błę­
dach wynalazcza i nawet genialna religia, w i d o w i ­
s k i e m d l a bogów, — dla owych bóstw, które zara­
zem są filozofami, i z któremi spotkałem się naprzykład
w owych sławnych rozmowach na Naxos. W chwili,
gdy opuszcza je w s t r ę t (— i nas!), stają się
wdzięczne za widowisko z chrześcijanina: nędzna,
mała gwiazda, która się ziemią zowie, zasługuje może
jedynie gwoli t e m u ciekawemu wypadkowi na bo­
skie spojrzenie, boski współudział. . . Nie lekceważmy
bowiem chrześcijanina: chrześcijanin, fałszywy aż do
n i e w i n n o ś c i , stoi o wiele wyżej od małpy, —
ze względu na chrześcijanina staje się znana teorya
pochodzenia prostą grzecznością. . .
40.
— Los Ewangielii rozstrzygnął się ze śmier­
cią, — wisiała ona na »krzyżu«... Dopiero śmierć,
57
ta nieoczekiwana, haniebna śmierć, haniebny krzyż,
chowany na ogół tylko dla canaille, — dopiero ten
grozą przejmujący paradoks postawił uczniów przed
wlaściwem pytaniem: »kto to był? co to było?« —
Wstrząśnięte i do głębi obrażone uczucie, podejrzenie, że taka śmierć mogłaby być o b a l e n i e m ich
sprawy, straszliwy znak pytania »dlaczego właśnie
tak?« — ten stan jest aż nadto łatwy do pojęcia
Tu m u s i a ł o być wszystko konieczne, mieć myśl
rozum, najwyższy rozum; miłość ucznia nie zna przypadku. Dopiero teraz rozwarła się przepaść : »kto go
zabił ? kto był jego naturalnym wrogiem?« — pyta­
nie to wystrzeliło jak błyskawica. Odpowiedź : panu­
jąca żydowszczyzna, jej stan najwyższy. Od chwili
tej powstawano w uczuciu swem p r z e c i w porząd­
kowi, następnie rozumiano Jezusa jako p o w s t a j ą ­
c e g o p r z e c i w p o r z ą d k o w i . Dotąd b r a k
b y ł o tego wojowniczego, tego w słowie i czynie
zaprzecznego rysu w jego obrazie; co więcej rys ten
był z nim sprzeczny. Widocznie mała gmina n i e
widziała właśnie rzeczy głównej, wzoru danego w tego
rodzaju śmierci, wolności, wyższości p o n a d wszelkie
uczucie ressentiment: — znak to, jak mało wogóle
z niego rozumiała! Samą śmiercią swą nie mógł Je­
zus chcieć niczego, tylko dać jawnie najsilniejszą
próbę, d o w ó d swej nauki . . . Ale uczniowie jego
dalecy byli od tego, by tę śmierć p r z e b a c z y ć —
coby było ewangielicznie w najwyższem znaczeniu;
lub nawet w łagodnym i miłym spokoju serca ofia­
r o w a ć się na śmierć podobną . . . Właśnie naj­
mniej ewangieliczne uczucie, z e m s t a , wypłynęła na
wierzch. Niemożliwe było, by sprawa zakończyła się
tą śmiercią: potrzebowano »odpłaty«, »sądu« ( — a je-
58
59
dnak, co może być jeszcze mniej ewangielicznego,
niż »odpłata«, »kara«, »sprawowanie sądu«!). Jeszcze
raz wystąpiło na pierwszy plan gminne oczekiwanie
Mesyasza; wlepiono oczy w chwilę historyczną: »kró­
lestwo boże« przyjdzie sądzić swych wrogów . . . Lecz
tem samem wszystko jest źle zrozumiane: »królestwo
boże« jako akt końcowy, jako obietnica! Ewangielia jednak była właśnie istnieniem, spełnieniem,
r z e c z y w i s t o ś c i ą tego »królestwa«. Właśnie taka
śmierć b y ł a tem »królestwem bożem«. Teraz dopiero
wniesiono w typ mistrza całą pogardę i rozgorycze­
nie przeciw faryzeuszom i teologom, — u c z y n i o n o
z niego przez to faryzeusza i teologa! Z drugiej
strony zdziczałe uwielbienie tych całkowicie ze spoi­
deł wyrzuconych dusz nie mogło znieść dłużej owego
ewangielicznego równouprawnienia każdego, by był
dziecięciem Boga, jak tego uczył Jezus: zemstą ich
było p o d n i e s i e n i e w sposób przesadny Jezusa,
oderwanie go od siebie: tak samo, jak niegdyś Ży­
dzi z zemsty na swych wrogach oddzielili od siebie
swego Boga i podnieśli w wyżyny. Jeden Bóg i je­
den Syn boży: obaj wytwory uczucia rcssentiment. . .
41.
— I odtąd wynurzył się niedorzeczny problemat:
»jak Bóg m ó g ł do tego dopuścić!« Zaburzony ro­
zum małej gminy znachodzi wprost straszliwie nie­
dorzeczną na to odpowiedź: Bóg zesłał syna swego
dla przebaczenia grzechów, jako o f i a r ę . Jakże od je­
dnego razu położono kres Ewangielii! O f i a r a za
w i n y , i to w swej najwstrętniejszej, najbardziej bar­
barzyńskiej formie, ofiarowanie n i e w i n n e g o za
grzechy winnych! Co za okropna pogańszczyzna I —
Przecie Jezus sam usunął pojęcie »winy«, - zaprze­
czył wszelkiej przepaści między Bogiem i człowiekiem,
p r z e ż y w a ł tę jedność boga i człowieka, jako
s w o j ą »radosną nowinę« . . . I n i e jako przywi­
lej! — Odtąd krok za krokiem wchodzi w typ Zbawi­
ciela: nauka o sądzie i o powrocie, nauka o śmierci
jako śmierci ofiarnej, nauka o z m a r t w y c h w s t a ­
niu, która sprzątnęła całe pojęcie »szczęśliwości«,
całą i jedyną rzeczywistość Ewangielii — na rzecz
stanu po śmierci!... Paweł wyciągnął z tego uję­
cia rzeczy, z tej w s z e t e c z n o ś c i ujęcia rzeczy,
taki wniosek z ową rabińską bezczelnością, która go
cechuje pod każdym względem: »jeśli Chrystus nie
powstał z martwych, to nasza wiara jest próżna«. —
I jednym zamachem stała się z Ewangielii najnikczemniejsza z wszystkich nieosiągalnych obietnic, bez­
w s t y d n a nauka o osobowej nieśmiertelności...
Paweł sam uczył o niej jeszcze, jako o n a g r o ­
dzie!...
42.
Widzimy, co skończyło się wraz z śmiercią na
krzyżu: nowa, nawskroś oryginalna osnowa buddyj­
skiego ruchu pokojowego, rzeczywistego, nie tylko
obiecywanego s z c z ę ś c i a na z i e m i . Bo to jest —
podniosłem to już — zasadniczą różnicą między obiema
religiami décadence : buddyzm nie obiecuje, lecz do-
6o
trzymuje, chrześcijaństwo obiecuje wszystko, lecz nie
d o t r z y m u j e n i c z e g o . Za »radosną nowiną« szła
w ślad n a j g o r s z a : pawłowa. W Pawła wciela się
typ przeciwny »radosnemu zwiastunowi«, geniusz
w nienawiści, w wizyi nienawiści, w nieubłaganej lo­
gice nienawiści. C z e g ó ż nie złożył ten dysangielista
nienawiści w ofierze! Przedewszystkiem Zbawiciela:
wbił go na s w ó j krzyż. Życie, przykład, nauka,
śmierć, myśl i prawo całej Ewangielii — nic już nie
zostało, gdy ten fałszerz monet z nienawiści pojął, czego
jedynie mógł potrzebować. Nie rzeczywistości, nie
prawdy historycznej!... I raz jeszcze instynkt ka­
płański Żyda popełnił tę samą, wielką zbrodnię na historyi, — przekreślił poprostu wczoraj, przedwczoraj
chrześcijaństwa, w y n a l a z ł s o b i e h i s t o r y ę
p i e r w s z e g o c h r z e ś c i j a ń s t w a . Więcej jeszcze:
Paweł sfałszował jeszcze raz dzieje Izraela, by zdawały
się przeddziejami jego czynu: wszyscy prorocy mówili
0 jego »Zbawicielu«... Kościół sfałszował potem nawet
dzieje ludzkości na przeddzieje chrześcijaństwa... Typ
Zbawiciela, nauka, praktyka, śmierć, myśl śmierci, na­
wet to, co po śmierci, — nic nie pozostało nietkniętem,
nic nie pozostało choćby tylko podobnem do rzeczy­
wistości. Paweł przeniósł poprostu punkt ciężkości
owego całego istnienia p o z a istnienie — w kłam­
stwo o »zmartwychpowstałym« Jezusie. W gruncie rze­
czy całe życie Zbawiciela nie mogło mu się zdać wogóle
na nic, — potrzeba mu było tylko śmierci na krzyżu
i jeszcze czegoś więcej. Takiego Pawła, którego oj­
czyzna była stolicą stoickiego oświecenia, uważać za
uczciwego, gdy z halucynacja stwarza sobie d o w ó d
dalszego istnienia Zbawiciela, lub choćby tylko uży­
czać wiary jego opowiadaniu, że miał tę halucyna-
61
cyę, byłoby prawdziwą niaiserie ze strony psycho­
loga: Paweł chciał celu, p r z e t o chciał także środ­
ków . . . W co on sam nie wierzył, w to wierzyli
idyoci, między których on s w o j ą rzucał naukę. —
J e g o potrzebą była m o c ; z Pawłem chciał jeszcze
raz kapłan dojść do mocy, — zdać mu się mogły
tylko pojęcia, nauki, symbole, któremi tyranizuje się
tłumy, tworzy trzody. C z e g o jedynie zapożyczył
później Mahomet od chrześcijaństwa? Wynalazku
Pawła, jego środka do tyranii kapłańskiej, do two­
rzenia trzody: wiary w nieśmiertelność — to j e s t
n a u k i o »sądzie« . . .
43.
Gdy się punkt ciężkości życia przeniesie n i e
w życie, lecz w »zaświat« — w n i c o ś ć — to odbiera się życiu wogóle wagę. Wielkie kłamstwo o nie­
śmiertelności osobowej niszczy wszelki rozum, wszelką
naturę w instynkcie, — wszystko, co jest w instynk­
tach dobroczynnego, popierającego życie, poręczają­
cego przyszłość, budzi odtąd nieufność. T a k żyć, by
nie było już żadnego s e n s u żyć, to staje się teraz
sensem ż y c i a . . . Po co duch obywatelski, po co je­
szcze wdzięczność dla pochodzenia i przodków, po co
współpracować, ufać, jakieś dobro powszechne popierać
i mieć na oku? . . . Tyleż »pokus«, tyleż sprowadzeń
z »dobrej drogi« — » j e d n e g o trzeba« . . . By każdy
jako »dusza nieśmiertelna« był z każdym równego
rzędu, by wśród ogółu wszystkich istot »zbawienie« ka­
ż d e j poszczególnej mogło rościć sobie prawo do
62
wiecznej ważności, by małe mruki i w trzech czwartych
narwani mogli sobie roić, że gwoli nim ustawicznie
p r z e ł a m u j ą s i ę prawa przyrody, — takiego spo­
tęgowania wszelkiego rodzaju samolubstwa do nie­
skończoności, do b e z w s t y d u , nie można z dosta­
teczną napiętnować pogardą. A jednak t e m u god­
nemu politowania pochlebstwu osobistej próżności za­
wdzięcza chrześcijaństwo swoje z w y c i ę s t w o , —
przekonało tem do siebie wszystko nieudane, buntow­
niczo nastrojone, poronione, wszystkie wyrzutki i od­
padki ludzkości. »Zbawienie duszy« — po naszemu:
»świat obraca się wkoło m n i e « . . . Jad nauki »równe
prawa dla wszystkich« — chrześcijaństwo rozsie­
wało go najgruntowniej; chrześcijaństwo z tajem­
nych kątów lichych instynktów zwalczało na śmierć
wszelkie uczucie czci i odległości między człowie­
kiem a człowiekiem, to jest, w a r u n e k wszelkiego
wywyższenia, wszelkiego wzrostu kultury, — ukuło
sobie z ressentiment tłumów swój g ł ó w n y o r ę ż
przeciw nam, przeciw wszystkiemu, co dostojne, ra­
dosne, wielkoduszne na ziemi, przeciw naszemu szczęś­
ciu na ziemi . . . Przyznanie »nieśmiertelności« ka­
żdemu Piotrowi i Pawłowi było dotąd największym,
najgorszego gatunku zamachem na d o s t o j n ą człowieczość. — I nie lekceważmy też fatalności, która
z chrześcijaństwa wpełzła aż do polityki! Nikt nie ma
już dziś odwagi do praw wyjątkowych, do praw wład­
czych, do uczucia szacunku dla siebie i dla równego
sobie, — do p a t o s u o d l e g ł o ś c i . . . Nasza poli­
tyka c h o r u j e na ten brak odwagi! — Arystokratyzm sposobu myślenia został przez kłamstwo o rów­
ności dusz najpodziemniej podkopany; i jeśli wiara
w »przywilej najliczniejszych« czyni rewolucye i czy-
63
nić b ę d z i e , — nie wątpmy, że to chrześcijaństwo,
że to c h r z e ś c i j a ń s k i e oceny wartości, które
każda rewolucja tylko na krew i zbrodnie tłumaczy!
Chrześcijaństwo jest buntem wszystkiego, co pełza po
ziemi, przeciw temu, co ma w y ż y n ę : Ewangielia
»maluczkich« c z y n i małym . . .
44.
— Ewangielie są nieocenione jako świadectwo
niepowstrzymanego już zepsucia w o b r ę b i e pierw­
szej gminy. To, co Paweł później z logicznym cy­
nizmem rabina doprowadził do końca, było mimo
to tylko procesem upadku, który zaczął się z śmier­
cią Zbawiciela. — Ewangielii tych nie można czytać
dość bacznie: mają one swoje trudności poza każdem
słowem. Wyznaję, a policzone mi to będzie za dobre,
że właśnie dla tego są one dla psychologa przyjem­
nością pierwszorzędną, — jako p r z e c i w i e ń s t w o
wszelkiego naiwnego zepsucia, jako wyrafinowanie
par excellence, jako artyzm w psychologicznem ze­
psuciu. Ewangielie mówią za siebie. Biblia wogóle nie
znosi żadnego porównania. Jest się wśród Żydów:
p i e r w s z y punkt widzenia, by tu nie stracić całko­
wicie nici. Wzniesione tu wprost do geniuszu samoudawanie »świętości«, nigdy poza tem wśród książek
i ludzi nawet w przybliżeniu nie osiągnięte, to fał­
szerstwo monet w słowach i gestach, jako s z t u k a ,
nie jest przypadkiem jakiejś jednostkowej zdolności,
jakiejś natury wyjątkowej. Tu wchodzi w grę r a s a .
W chrześcijaństwie, jako w sztuce świętego kłama-
64
nia, dochodzi cala żydowszczyzna, kilkusetletnie ży­
dowskie najpoważniejsze ćwiczenie i technika do
ostatecznego mistrzostwa. Chrześcijanin, ta ultima
ratio kłamstwa, jest Żydem raz jeszcze — nawet
trzykrotnie. . . Zasadnicza wola posługiwania się
tylko pojęciami, symbolami, postawami, dowiedzionemi
praktyką kapłana, instynktowne odpieranie wszelkiej
innej praktyki, wszelkiego i n n e g o rodzaju perspek­
tywy wartości i pożyteczności — to nie tylko tradycya, to d z i e d z i c t w o : tylko jako dziedzictwo
działa to jak natura. Cała ludzkość, nawet najlepsi
łepacy najlepszych czasów — (z wyjątkiem jednego,
który jest może tylko nieczłowiekiem) — dali się złu­
dzić. . . Czytano Ewangielię jako k s i ę g ę n i e w i n ­
n o ś c i . . . niemała wskazówka, z jakiem mistrzostwem
tu grano. — Oczywista: gdybyśmy ich mogli widzieć,
choćby tylko w przejściu, tych wszystkich dziwnych
mruków i sztucznych świętych, wszystkoby było skoń­
czone, — i właśnie dlatego, że j a słów nie czytam, by
też nie widzieć i gestów, k r e s im k ł a d ę . . . Nie
mogę w nich znieść pewnego rodzaju podnoszenia
oczu. — Na szczęście dla przeważnej liczby ludzi są
książki tylko l i t e r a t u r ą — — Nie trzeba się dać
w błąd wprowadzać : »nie sądźcie!« mówią oni, lecz
posyłają do piekła wszystko, co im w drodze stoi.
Każąc sądzić Bogu, sądzą sami; wychwalając Boga,
wychwalają samych siebie; w y m a g a j ą c cnót, do
których właśnie są zdolni — więcej jeszcze, których
potrzebują, by wogóle pozostać u góry —, nadają
sobie wielki pozór walczenia o cnotę, boju o pano­
wanie cnoty. »Źyjemy, umieramy, ofiarujemy się za
d o b r o « (— »prawda«, »światło«, »królestwo boże«):
w rzeczywistości czynią, czego niechać nie mogą.
65
Przeciskając się sposobem milczków, siedząc w kącie,
żyjąc jak cienie w cieniu, czynią sobie z tego obo­
w i ą z e k : z obowiązku jawi się ich życie jako po­
kora, jako pokora jest ono jednym więcej dowodem
ich bogobojności . . . Ach, ten pokorny, czysty, miło­
sierny rodzaj obłudy! »Niech cnota sama świadczy
za nas« . . . Czytajcie Ewangielie jako księgi uwodzicielstwa mocą m o r a l n o ś c i : ci mali ludzie wzięli
w arendę moralność, — wiedzą oni, jak się ma rzecz
z tą moralnością! Ludzkość najlepiej w o d z i s i ę
za nos moralnością ! — Rzeczywistością jest, że najświadomsza z a r o z u m i a ł o ś ć w y b r a n y c h gra
tu rolę skromności: postawiono raz na zawsze siebie, » gminę«, »dobrych i sprawiedliwych« po jednej
stronie, po stronie »prawdy« — a resztę, »świat«, po
drugiej . . . To był najfatalniejszy rodzaj manii wiel­
kości, jaki dotąd istniał na ziemi: małe potworki
mruków i kłamców zaczęły posługiwać się pojęciami
»Bóg«, »prawda«, »światło«, »duch«, .miłość«, »mą­
drość«, »życie«, niby synonimami swymi, by odgrani­
czyć w przeciwieństwie do siebie » świat«; małe Żydki
najwyższego stopnia, dojrzałe do każdego rodzaju domu
waryatów, odwracały wartości wogóle wedle s i e b i e ,
jak gdyby dopiero chrześcijanin był myślą, solą, miarą,
także o s t a t e c z n y m s ą d e m całej reszty . . . Całą
tę fatalność umożliwiło jedynie to, że był już na
świecie pokrewny, rasowo pokrewny rodzaj manii
wielkości, ż y d o w s k i : skoro raz otwarła się prze­
paść między Żydami a Żydochrześcijanami, nie po­
zostało tym ostatnim nic do wyboru, tylko zastosować
te same procedury samozachowania, których dora­
dzał instynkt żydowski, p r z e c i w samym Żydom,
podczas gdy Żydzi używali ich dotąd tylko przeDZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.
5
66
67
ciw wszystkiemu co nieżydowskie. Chrześcijanin jest
tylko Żydem
»wolniejszego«
wyznania. —
45.
— Podaję kilka próbek tego, co sobie ci mali
ludzie wbili w głowę, co mistrzowi swemu w ł o ż y l i
w u s t a : same wyznania »pięknych dusz«. —
»A którzyby was kolwiek nie przyjęli, ani was
słuchali, wyszedłszy stamtąd, otrząśnijcie proch z nóg
waszych na świadectwo im; zaprawdę powiadam
wam: Lżej będzie Sodomie i Gomorze w dzień sądny,
niż miastu onemu« (Marek 6, 11). — Jak e w a n g i e licznie!
»A ktoby zgorszył jednego z tych małych, któ­
rzy w mię wierzą, dalekoby mu lepiej było, aby był
zawieszony kamień młyński u szyi jego i w morze
był wrzucony« (Marek 9, 42). — Jak e w a n g i e licznie !
»A jeźliby cię oko twoje gorszyło, wyłup je; bo
lepiej tobie jednookim wnijść do królestwa bożego,
niżeli dwa oczy mając, wrzuconym być do ognia pie­
kielnego; gdzie robak ich nie umiera a ogień nie gaś­
nie« (Marek 9, 47). — Nie koniecznie oko ma się tu
na myśli . . .
»Zaprawdę powiadam wam, iż są niektórzy z tych,
który tu stoją, którzy nie ukuszą*) śmierci, ażby uj­
rzeli, że królestwo Boże przyszło w m o c y « (Marek
9, 1). — Dobrze z e ł g a n e , Lwie . . .
*) ukąszą. Prz. tł.
»Ktokolwiek chce za mną iść, niech samego sie­
bie zaprze, a weźmie krzyż mój i naśladuje mię, al­
b o w i e m . . . « ( P r z y p i s e k p s y c h o l o g a : Mo­
ralność chrześcijańską zbijają jej a l b o w i e m : jej
»argumenty« zbijają — tak jest po chrześcijańsku).
Marek 8, 34. —
»Nie sądźcie, a b y ś c i e nie byli sądzeni. Jaką
miarą mierzycie, taką w a m odmierzono będzie (Ma­
teusz 7,1). — Co za pojęcie o sprawiedliwości, o »spra­
wiedliwym« s ę d z i ! . . .
»Albowiem jeźli miłujecie te, którzy was miłują,
j a k ą ż z a p ł a t ę m a c i e ? azaż i celnicy tego nie
czynią? A jeźlibyście tylko braci waszych pozdra­
wiali, c ó ż o s o b l i w e g o c z y n i c i e ? azaż i cel­
nicy tak nie czynią ?« (Mateusz 5, 46). Zasada »chrześ­
cijańskiej miłości«: chce mieć wkońcu dobrą zapłatę...
»Ale jeźli nie odpuścicie ludziom upadków ich,
i Ojciec wasz nie odpuści wam upadków waszych«
(Mateusz 6, 15). — Bardzo kompromitujące dla pomienionego »Ojca« . . .
»Ale szukajcie naprzód królestwa Bożego, i spra­
wiedliwości jego, a to wszystko będzie wam przydano«
(Mateusz 6, 33). — Takie wszystko: mianowicie żywność, odzież, wszystkie potrzeby życia. B ł ą d , wyra­
żając się skromnie . . . Krótko przedtem jawi się Bóg
jako krawiec, przynajmniej w pewnych wypadkach . . .
»Radujcie się dnia tego i weselcie się: a l b o ­
w i e m oto zapłata wasza jest obfita w niebiesiech;
boć tak właśnie czynili prorokom ojcowie i c h « (Łu­
kasz 6, 23). — B e z w s t y d n a hołota! Porównywa
się już z prorokami . . .
»Azaż nie wiecie, iż kościołem Bożym jesteście,
5*
68
a Duch Boży mieszka w was ? A jeśli kto gwałci
kościół Boży, t e g o B ó g s k a z i , albowiem kościół
Boży święty jest, k t ó r y m wy j e s t e ś c i e « (Pa­
weł 1 do Koryntyan 3, 16). — Niema dość pogardy
dla czegoś podobnego . . .
»Azaż nie wiecie, iż święci będą sądzili świat?
A jeźli świat od w a s będzie sądzony, czyliście nie­
godni, abyście sądy mniejsze odprawiali?« (Paweł 1
do Koryntyan 6, 2). - Niestety nie tylko mowa waryata . . . Ten s t r a s z l i w y o s z u s t ciągnie do­
słownie : »Azaż nie wiecie, że Anioły sądzić bę­
dziemy? A cóż tych doczesnych rzeczy!« . . .
»Izali w głupstwo nie obrócił Bóg mądrości
świata tego! Albowiem ponieważ w mądrości Bożej
świat nie poznał Boga przez mądrość, upodobało się
Bogu, przez głupie kazanie zbawić wierzących...;
nie wiele mądrych według ciała, nie wiele możnych,
nie wiele zacnego rodu; ale co głupiego jest u świata
tego, to w y b r a ł B ó g , aby zawstydził mądrych;
a co mdłego u świata, wybrał Bóg, aby zawstydził
mocnych. A podłego rodu u świata i wzgardzone
wybrał Bóg, owszem te rzeczy, których niemasz, aby
te, które są, zniszczył. Aby się nie chlubiło żadne
ciało przed obliczem jego. (Paweł 1 do Koryntyan 1,
20 i nast). — By ustęp ten, pierwszorzędne świade­
ctwo dla psychologii każdej moralności czandalów,
z r o z u m i e ć , należy przeczytać pierwszą rozprawę
mej G e n e a l o g i i m o r a l n o ś c i : wydobyto w niej
po raz pierwszy na światło przeciwieństwo moralno­
ści d o s t o j n e j a z ressentiment i bezsilnej zemsty
zrodzonej moralności czandalów. Paweł był najwięk­
szym z apostołów zemsty . . .
69
46.
— Co s t ą d w y n i k a ? Że dobrze się robi, nakładając rękawiczki przy czytaniu NowegoTestamentu.
Blizkość tylu nieczystości zmusza prawie do tego. Nie
wybralibyśmy sobie »pierwszych chrześcijan« do obco­
wania z sobą, niemniej niż Żydów polskich, nie potrze­
bując stawiać im żadnego więcej zarzutu... I jedni
i drudzy nie bardzo pachną. — Daremnie szukałem w No­
wym Testamencie choćby jednego sympatycznego rysu;
niema tam nic wolnego, dobrotliwego, szczerego, uczci­
wego. Człowieczeństwo nie uczyniło tu jeszcze swego
pierwszego kroku, — brak instynktów s c h l u d n o ś c i . . .
W Nowym Testamencie są tylko liche instynkty, niema
odwagi nawet do tych lichych instynktów. Wszystko
jest w nim tchórzostwem, wszystko jest zezowaniem
i samooszustwem. Każda książka staje się schludną,
skoro się dopiero co czytało Nowy Testament : czyta­
łem, by dać przykład, z zachwytem bezpośrednio po
Pawle owego wdzięcznego, zuchwałego szydercę Petroniusza, o którym możnaby powiedzieć, co Dome­
nico Boccacio pisał do księcia Parmy o Cezarze Bor­
gia : »è tutto festo« — nieśmiertelnie zdrów, nieśmier­
telnie pogodny i udany... Te małe mruki bowiem
przeliczają się zawsze w głównej rzeczy. Napadają
oni, lecz wszystko na co napadną, jest tem odz n a c z o n e . Na kogo »pierwszy chrześcijanin« na­
pada, tego n i e kala. . . Odwrotnie: jest chlubą, mieć
»pierwszych chrześcijan« przeciw sobie. Czyta się
Nowy Testament nie bez szczególnego upodobania
w tem, z czem się on źle obchodzi — nie mówiąc
już o »mądrości tego świata«, którą bezczelny fanfa­
ron usiłuje daremnie pohańbić »glupiem kazaniem« . . .
70
Lecz nawet faryzeusze i uczeni w piśmie mają swą
wyższość nad takimi przeciwnikami: musieli być już
coś warci, żeby nienawidzono ich w tak nieprzy­
zwoity sposób. Obłuda — to byłby zarzut, który
»pierwsi chrześcijanie« uczynić ś m i e l i ! — Wkońcu
byli to u p r z y w i l e j o w a n i : to wystarcza, moral­
ności czandalów nie potrzeba żadnych więcej po­
wodów. »Pierwszy chrześcijanin« — lękam się, że
i »ostatni chrześcijanin«, k t ó r e g o m o ż e j e s z c z e
d o ż y j ę — buntuje się przeciw wszystkiemu, co
uprzywilejowane, z najgłębszego instynktu, — żyje
on, walczy zawsze za »równe prawa« !. . . Gdy
przyjrzymy się dokładniej, nie ma on innego wyboru.
Jeśli się chce, co do swej osoby, być »wybrańcem
bożym« — lub »świątynią Boga«, lub »sędzią Anio­
ł ó w « —, to każda inna zasada wybrania, naprzyklad
wedle uczciwości, wedle ducha, wedle męskości
i dumy, wedle piękności i wolności serca, poprostu
»świat«, — jest z ł e m s a m e m w s o b i e . . . Mo­
rał: każde słowo w ustach pierwszego chrześcijanina
jest kłamstwem, każdy czyn, który spełnia, fałszer­
stwem z instynktu, — wszystkie jego wartości, wszyst­
kie jego cele są szkodliwe, lecz ten, k t ó r e g o on
nienawidzi, lecz to, c z e g o on nienawidzi, ma war­
t o ś ć . . . Chrześcijanin, zwłaszcza kapłan - chrześci­
janin, jest k r y t e r y u m w a r t o ś c i — — Mamże
rzec jeszcze, że w całym Nowym Testamencie wy­
stępuje tylko jedna j e d y n a postać, którą się czcić
musi? Piłat, namiestnik rzymski. Brać p o w a ż n i e
zwadę żydowską — do tego on się nie skłania. O je­
dnego Żyda więcej lub mniej — cóż na tem zależy? . ..
Dostojne szyderstwo Rzymianina, przed którym do­
puszczano się bezwstydnego nadużycia słowa »prawda«,
71
wzbogaciło Nowy Testament jedynem słowem, k t ó r e
ma w a r t o ś ć , które jest jego krytyką, samem jego
z n i s z c z e n i e m : »Cóż jest prawda !«. . .
47.
— Nie to n a s oddziela, że nie odnajdujemy
Boga ani w dziejach, ani w przyrodzie, ani poza przy­
rodą, — lecz że tego, co jako Bóg czczone było. nie
odczuwamy jako »boskie«, lecz jako politowania godne
jako niedorzeczne, jako szkodliwe, nie tylko jako błąd,
lecz jako z b r o d n i ę w z g l ę d e m ż y c i a . . .
Zaprzeczamy Boga jako Boga . . . Gdyby nam tego
Boga chrześcijan u d o w o d n i o n o , umielibyśmy je­
szcze mniej w mego wierzyć. — W formule: deus
qualem Paulus creavit, dei negatio. — Religia, jak
chrześcijaństwo, która w żadnym punkcie nie styka
się z rzeczywistością, która natychmiast upada, skoro
rzeczywistość choćby tylko na jednym punkcie doj­
dzie do prawa, musi słusznie być śmiertelnym wro­
giem »mądrości świata«, to znaczy w i e d z y , — uzna
ona za dobre wszystkie środki, które mogą zatruć,
oczernić, o s ł a w i ć karność ducha, czystość i suro­
wość w rzeczach duchowego sumienia, dostojny chłód
i wolność ducha. »Wiara« jako imperatyw to Veto
przeciwko wiedzy, — in praxi kłamstwo za wszelką
cenę . . . Paweł p o j ą ł , że kłamstwo — że »wiara«
jest potrzebna: Kościół pojął znów później Pawła. —
Ów »Bóg«, którego wynalazł sobie Paweł, Bóg, który
»pohańbia« »mądrość świata« (w ciaśniejszem zna­
czeniu obie wielkie przeciwniczki wszelkiego zabo-
72
73
bonu, filozofię i medycynę), jest naprawdę tylko rezolutnem p o s t a n o w i e n i e m samego Pawia: na­
zywać »Bogiem« swoją własną wolę: thora, to jest prażydowskie. Paweł c h c e pohańbić »mądrość świata«:
jego wrogami są d o b r z y filologowie i lekarze z wy­
kształceniem aleksandryjskiem —, z nimi wiedzie wojnę.
W samej rzeczy, nie jest się filologiem i lekarzem,
nie będąc też zarazem a n t y c h r y s t e m . Jako filo­
log bowiem zagląda człowiek p o z a książki, jako
lekarz p o z a fizyologiczne zdechlactwa typowego
chrześcijanina. Lekarz mówi »nieuleczalne«, filolog
»oszustwo«...
48.
— Zrozumianoż właściwie sławną historyę,
umieszczoną na początku Biblii, — o piekielnej trwo­
dze Boga przed w i e d z ą ? . . . Nie zrozumiano jej.
Ta księga kapłańska par excellence zaczyna się, jak
słuszna, wielką wewnętrzną trudnością kapłana: on
zna tylko jedno wielkie niebezpieczeństwo, p r z e t o
zna »Bóg« tylko jedno wielkie niebezpieczeństwo.
Stary Bóg, zupełny »duch«, zupełny arcykapłan,
zupełna doskonałość, przechadza się w swym ogro­
dzie: tylko że się nudzi. Przeciwko nudzie nawet bo­
gowie walczyli daremnie. — Cóż czyni? Wynachodzi
człowieka, — człowiek jest zabawny . . . Lecz oto
patrzaj, i człowiek się nudzi. Zlitowanie Boga dla je­
dynej niedoli, którą mają wszystkie raje w sobie,
nie zna granic: stworzył on inne jeszcze zwierzęta.
P i e r w s z y błąd Boga: człowiek nie znalazł zwie-
rząt zabawnemi, — panował nad niemi, nie chciał się
nawet zwać »zwierzęciem«. — Przeto stworzył Bóg
kobietę. I rzeczywiście, teraz skończyła się nuda, —
lecz także jeszcze coś innego! Kobieta była d r u g i m
błędem Boga. — »Kobieta jest wedle istoty swej wę­
żem, Heva« — wie to każdy kapłan: »od kobiety po­
chodzi w s z e l k i e zło na świecie« — t o wie również
każdy kapłan. » P r z e t o pochodzi od niej też wie­
d z a « . . . Dopiero dzięki kobiecie nauczył się czło­
wiek pożywać z drzewa świadomości. — Cóż się
stało? Starego Boga porwała trwoga piekielna. Czło­
wiek sam stał się n a j w i ę k s z y m jego błędem, Bóg
stworzył sobie rywala, wiedza czyni B o g u podob­
n y m , — kres kapłanom i bogom, jeśli człowiek nau­
kowym się stanie! — M o r a ł : wiedza jest tem, co
zabronione samo w sobie, — ona jedynie jest zabro­
niona. Wiedza jest p i e r w s z y m grzechem, ziarnem
wszech grzechów, grzechem p i e r w o r o d n y m . To
j e d y n i e j e s t m o r a ł e m . — Nie powinieneś po­
znawać«: — reszta wynika z tego. — Trwoga piekielna
nie przeszkodziła Bogu być mądrym. Jak trzeba się
b r o n i ć przeciw wiedzy? To stało się na długo jego
głównym problematem. Odpowiedź: precz z człowie­
kiem z raju! Szczęście, bezczynność naprowadza
myśli, — wszystkie myśli są ziemi myślami... Czło­
wiek nie p o w i n i e n myśleć. — I »kapłan sam w so­
b i e « wynajduje niedolę, śmierć, życiowe niebezpie­
czeństwo ciąży, wszelkiego rodzaju nędzę, starość,
mozół, c h o r o b ę przedewszystkiem, — same środki
do walki z wiedzą! Niedola nie p o z w a l a człowie­
kowi myśleć . . . A mimo to! okropność! Dzieło po­
znania piętrzy się, szturmując do nieba, rzucając
zmierzch na bogów, — co czynić! — Stary Bóg wy-
75
74
nachodzi w o j n ę , dzieli ludy, sprawia, że ludzie
niszczą się wzajemnie (— kapłani zawsze potrzebo­
wali wojny...)- Wojna — między innemi wielki
wichrzyciel wiedzy! — Nie do wiary! Poznanie,
e m a n c y p a c j a z pod w ł a d z y k a p ł a n ó w ,
rośnie nawet mimo wojny. — I ostatnie postanowie­
nie przychodzi staremu Bogu: »człowiek stał się
naukowy, — n i c n i e p o m o ż e , t r z e b a g o
u t o p i ć !« . . .
49.
— Zrozumieliście mnie. Początek Biblii zawiera
c a ł ą psychologię kapłana. — Kapłan zna tylko jedno
wielkie niebezpieczeństwo: jest niem wiedza, — zdrowe
pojęcie przyczyny i skutku. Jednak wiedza rozkwita
w całości tylko w szczęśliwych stosunkach, — trzeba
mieć czasu, trzeba mieć ducha do z b y t k u , by »po­
znawać« . . . »Przeto trzeba uczynić człowieka nie­
szczęśliwym«, — taka była każdego czasu logika ka­
płana. — Łatwo już zgadnąć, co zatem dopiero, wedle
tej logiki, na świat przyszło: — »grzech« . . . Pojęcie
winy i kary, cały »moralny porządek świata« wyna­
leziono p r z e c i w k o wiedzy, — p r z e c i w k o wy­
zwoleniu człowieka od kapłana. . . Człowiek nie po­
winien na zewnątrz, powinien w siebie patrzeć, nie
powinien mądrze i ostrożnie, jako uczący się, patrzeć
w rzeczy, powinien wogóle wcale nie widzieć: po­
winien c i e r p i e ć . . . A powinien cierpieć, by ka­
żdego czasu potrzebował kapłana. — Precz z leka­
rzami! P o t r z e b a z b a w i c i e l a . — Pojęcie winy
i kary, wraz z nauką o »łasce«, o »zbawieniu«,
o »przebaczeniu« — k ł a m s t w a na wskroś i pozba­
wione wszelkiej rzeczywistości psychologicznej — zo­
stały wynalezione, by zburzyć z m y s ł p r z y c z y ­
n o w y człowieka: są one zamachem na pojęcie przy­
czyny i skutku! — I nie zamachem z pomocą pięści,
noża, rzetelnej nienawiści i miłości! Lecz z głębi
najtchórzliwszych, najchytrzejszych, najniższych in­
stynktów! Zamachem k a p ł a ń s k i m ! Zamachem
p a s o r z y t ó w ! Wampiryzmem bladych podziemnych
wysysaczy krwi! . . . Skoro naturalne skutki czynu
nie są już »naturalne«, jeno uchodzą za zdziałane
przez pojęciowe widma zabobonu, przez »Boga«, przez
»duchy«, przez »duszę«, jako czysto »moralne« konsekwencye, jako nagroda, kara, znak, środek wycho­
wawczy, to zburzono założenie poznania — po­
pełniono największą zbrodnię względem
l u d z k o ś c i . — Grzech, jeszcze raz mówiąc, ta forma
samopohańbienia człowieka par excellcnce, został wy­
naleziony, by uniemożliwić wiedzę, kulturę, wszelkie
wywyższenie i dostojność człowieka; kapłan p a n u j e
dzięki wynalazkowi grzechu. —
50.
— Nie pomijam na tem miejscu psychologii
»wiary«, »wierzących«, ku pożytkowi, jak słuszna,
właśnie »wierzących«. Jeśli dziś jeszcze nie brak ta­
kich, którzy nie wiedzą, jak dalece n i e p r z y z w o i ­
t o ś c i ą jest być »wierzącym« — lub oznaką décadence,
złamanej woli życia, — to jutro będą to już wiedzieć.
77
76
Glos mój dosięgnie i tępych słuchów. — Zda się, jeśli
mi się nie przystyszało, że istnieje wśród chrześcijan
pewnego rodzaju kryteryum prawdy, które się zowie
»dowodem siły«. »Wiara uszczęśliwia, w i ę c jest
prawdziwa«. Wolnoby tu najpierw zrobić zarzut, że
właśnie uszczęśliwianie nie jest dowiedzione, lecz
tylko p r z y o b i e c a n e : szczęśliwość przywiązana do
warunku » wiary«, — p o w i n n o się być szczęśliwym,
p o n i e w a ż się w i e r z y . . . Lecz, że rzeczywiście
nastąpi, co kapłan obiecuje wierzącemu w nieprzy­
stępnym żadnej kontroli » zaświecie«, czem t e g o dewieść? — Mniemany »dowód siły« jest więc w grun­
cie znów tylko wiarą w to, że nie chybi skutek, który
sobie człowiek po wierze obiecuje. W formule: »wierzę, że wiara uszczęśliwia; — p r z e t o jest praw­
dziwa«. — Lecz wraz z tem jesteśmy już u kresu.
To »przeto« byłoby istotnem absurdum jako kryte­
ryum prawdy. — Przypuśćmy jednak, z pewną ustęp­
liwością, że uszczęśliwianie dowiedzione jest przez
wiarę ( — n i e tylko pożądane, nie tylko przyrze­
czone przez nieco podejrzane usta kapłana): byłażby
szczęśliwość, mówiąc techniczniej, p r z y j e m n o ś ć —
kiedykolwiek dowodem prawdy ? Tak mało, że jest to
nieledwo przeciwdowodem, w każdym razie najwyższem podejrzeniem względem prawdy, jeżeli uczucia
przyjemne wtrącają swój głos do pytania »co jest
prawdziwe?« Dowód przyjemności jest dowodem
»przyjemności«, — nic więcej; skądże u dyaska
pewność, że właśnie p r a w d z i w e sądy sprawiają
większą przyjemność, niż fałszywe i że, wedle har­
monii przedustawnej, pociągają za sobą koniecznie
przyjemne uczucia? — Doświadczenie wszystkich su­
rowych, wszystkich głębokich duchów uczy p r z e -
ciwnie. Musiano zdobywać na sobie każdą piędź
prawdy, musiano prawie wszystko w zamian poświę­
cić, do czego dawniej lgnęło nasze serce, nasza
miłość, nasze zaufanie do życia. Wielkości duszy na to
trzeba: służenie prawdzie jest najtwardszą służbą. —
Cóż bo znaczy być r z e t e l n y m w rzeczach ducha?
Że się jest surowym względem serca swego, że się
w pogardzie ma piękne uczucia, że się z każdego tak
i nie czyni sprawę sumienia! — — Wiara uszczęśli­
wia: p r z e t o ł ż e . . .
51.
Że wiara czasem uszczęśliwia, że szczęśliwość
z pewnej idée fixe nie czyni jeszcze p r a w d z i w e j
idei, że wiara gór nie przenosi, lecz owszem góry
o s a d z a tam, gdzie żadnych niema: o tem poucza
nas przelotne przejście się przez dom w a r y a t ó w .
Oczywiście nie kapłana : on bowiem przeczy z in­
stynktu, że choroba jest chorobą, dom waryatów do­
mem waryatów. Chrześcijaństwo p o t r z e b u j e cho­
roby, nieledwo jak hellenizm potrzebuje nadwyżki
zdrowia, — c z y n i ć chorym jest właściwym ukry­
tym zamiarem całego systemu procedur leczniczych
Kościoła. A sam Kościół — nie jestże to katolicki dom
waryatów jako ostateczny ideał? — Ziemia wogóle
jako dom waryatów? — Człowiek religijny, jak go
c h c e Kościół, to typowy décadent; czas, w którym
przesilenie religijne opanowywa jakiś lud, cechują ka­
żdym razem epidemie nerwowe; » świat wewnętrzny«
człowieka religijnego jest do złudzenia podobny do
78
»świata wewnętrznego« przeczulonych i wyczerpa­
nych; » najwyższe« stany, które chrześcijaństwo za­
wiesiło nad ludzkością jako wartość nad wartościami,
są formami epileptoidalnemi, — Kościół uświęcał tylko
obłąkanych lub oszustów in maiorem dei gloriam.
Pozwoliłem sobie raz określić cały chrześcijański trai­
ning pokuty i zbawienia (który dziś w Anglii najle­
piej studyować można), jako metodycznie wytwarzaną
folie circulaire, jak słuszna, na przygotowanym już
do tego, to jest do dna chorobliwym gruncie. Nikomu
nie jest pozostawione do woli być chrześcijaninem :
na chrześcijaństwo nie zostaje się »nawróconym«, —
trzeba być dostatecznie na to chorym . . . My inni, któ­
rzy mamy o d w a g ę do zdrowia i także do pogardy,
jakźebyśmy byli my uprawnieni do pogardzania religią,
która uczy tak źle rozumieć ciało ! która nie chce się
wyzbyć zabobonu duszy ! która z niedostatecznego od­
żywiania robi »zasługę«! która w zdrowiu zwalcza
pewnego rodzaju wroga, dyabła, pokusę ! która wmó­
wiła w siebie, że można »doskonałą duszę« obnosić
w trupiem ciele i musiała na to przyrządzić sobie
nowe pojęcie »doskonałości«, bladą, chorowitą, idyotycznie-marzycielską istotę, tak zwaną »świętość«, —
świętość, która sama jest tylko szeregiem objawów
zubożałego, zdenerwowanego, nieuleczalnie zepsutego
ciała ! . . . Ruch chrześcijański, jako ruch europejski,
jest od samego początku zbiorowym ruchem wyrzut­
ków i odpadkowych pierwiastków wszelkiego rodzaju
( — chcą one przez chrześcijaństwo dojść do władzy).
Nie wyraża on upadku rasy, jest on skupieniem stłaczających się i szukających się form décadence zewsząd.
To nie zepsucie, jak się mniema, samej starożytności,
dostojnej starożytności, umożliwiło chrześcijaństwo:
79
nie można się dość twardo sprzeciwić uczonemu idyo­
tyzmowi, który i dziś jeszcze coś podobnego utrzy­
muje. W czasie, gdy chore, zepsute warstwy czan­
dalów chrystyanizowały się w calem imperium, istniał
właśnie t y p p r z e c i w n y , dostojność, w swej naj­
piękniejszej i najdojrzalszej postaci. Wielka liczba stała
się panem; demokratyzm instynktów chrześcijańskich
z w y c i ę ż a ł . . . Chrześcijaństwo nie było »naro­
dowe«, nie uwarunkowane rasą, — zwracało się do
wszelkiego rodzaju wydziedziczonych w życiu, miało
wszędzie swych sprzymierzeńców. Chrześcijaństwo
zwróciło rancune gruntownie chorych, instynkt, p r z e ­
c i w k o zdrowym, p r z e c i w k o zdrowiu. Wszystko
pomyślnie udane, dumne, zuchwałe, piękność przede­
wszystkiem kłuła je w uszy i w oczy. Raz jeszcze
przypominam nieocenione słowa Pawła: »Co m d ł e
jest u świata, co g ł u p i e jest u świata, a p o d ł e g o
r o d u u świata i w z g a r d z o n e , wybrał Bóg« : to
była formuła, in hoc signo zwyciężyła décadence. —
B ó g na k r z y ż u — nie rozumiecież ciągle jeszcze
straszliwości ukrytej myśli tego symbolu ? — Wszystko,
co cierpi, wszystko, co wisi na krzyżu, jest b o s k i e . . .
My wszyscy wisimy na krzyżu, przeto my jesteśmy
boscy . . . My jedynie jesteśmy boscy . . . Chrześci­
jaństwo było zwycięstwem, zginął przez nie d o s t o j ­
n i e j s z y sposób myślenia, — chrześcijaństwo było
dotąd największem nieszczęściem ludzkości. — —
52.
Chrześcijaństwo stoi też na stanowisku przeciwnem wszelkiej duchowej udaności, — m o ż e potrze-
8o
bować, jako rozumu chrześcijańskiego, tylko chorego
rozumu, staje po stronie wszystkiego co idyotyczne,
wygłasza klątwę przeciw »duchowi«, przeciwko super­
bia zdrowego ducha. Ponieważ choroba jest właściwa
istocie chrześcijaństwa, m u s i stan typowo chrześ­
cijański, » wiara«, być formą choroby, m u s z ą wszyst­
kie proste, rzetelne, naukowe drogi do poznania być
uchylone przez kościół, jako drogi z a k a z a n e . Wąt­
pliwość już jest grzechem. . . Zupełny brak psycho­
logicznej schludności u kapłana — zdradzający się
w spojrzeniu — jest zjawiskiem skutku décadence, —
należy obserwować histeryczne niewiasty, oraz dzieci
o rachitycznych zadatkach co do tego, jak prawi­
dłowo fałszywość z instynktu, rozkosz z kłamstwa
dla kłamstwa, niezdolność do prostych spojrzeń i kro­
ków jest wyrazem décadence. »Wiarą« zwie się : nie
c h c i e ć wiedzieć co jest prawdą. Pobożny, kapłan
obojga płci, jest fałszywy, ponieważ jest chory : in­
stynkt jego ż ą d a , by prawda nigdy nie miała słusz­
ności. »Co czyni chorym, jest d o b r e ; co pochodzi
z pełni, z nadmiaru, z mocy, jest z ł e « : tak odczuwa
wierzący. N i e w o l n o ś ć k ł a m s t w a — po tem
odgaduję każdego urodzonego teologa. — Inną od­
znaką teologa jest jego n i e z d o l n o ś ć do f i l o ­
l o g i i . Przez filologię rozumiejmy tu, w bardzo ogól­
nem znaczeniu, sztukę dobrego czytania, — umiejęt­
ność odczytywania faktów, b e z fałszowania ich interpretacyą, n i e tracąc w pożądaniu zrozumienia
ostrożności, cierpliwości, subtelności. Filologia jako
Ephexis w interpretacyi: czy to chodzi o książki,
o nowiny dziennikarskie, o losy lub fakty, dotyczące
pogody, — nie mówiąc już o »zbawieniu duszy« . . .
Sposób, w jaki teolog, obojętna czy w Berlinie czy
81
w Rzymie, wykłada »słowo Pisma« lub jakieś zda­
rzenie, zwycięstwo wojsk ojczystych naprzyklad
w wyższem świetle Psalmów Dawidowych, jest za­
wsze tak ś m i a ł y , że filolog przy tem skacze do
sufitu. A cóż dopiero ma robić, gdy pobożnisie
i inne krowy ze Szwabii przyrządzają sobie przy
pomocy palca bożego z swej mizernej codzienności
i z izdebnego zaduchu swego istnienia cud »łaski«,
»opatrzności«, »zbawiennych doświadczeń«! Najmniej­
szy nakład ducha, by nie rzec p r z y z w o i t o ś c i ,
musiałby przecie doprowadzić tych interpretatorów
do przekonania się o zupełnem dzieciństwie i niegod­
ności takiego nadużywania boskiej biegłości palcowej.
Nawet przy bardzo małej mierze bogobojności Bóg
taki, który w samą porę leczy z kataru, który nam
każe wsiąść w karetę w chwili, gdy właśnie spada
ulewa, winienby być dla nas tak niedorzecznym Bo­
giem, żebyśmy musieli go usunąć, nawet gdyby istniał.
Bóg jako posługacz, jako listonosz, jako przestrzegacz
kalendarza, — jest właśnie wyrazem na najgłupszy ro­
dzaj wszelkich przypadków . . . »Opatrzność boska«,
w jaką dziś jeszcze wierzy prawie co trzeci czło­
wiek w »wykształconych Niemczech«, byłaby takim
zarzutem przeciw Bogu, że silniejszego pomyślećby
sobie nie można. A jest w każdym razie zarzutem
przeciw Niemcom ! . . .
53.
— Że m ę c z e n n i c y są jakimś dowodem
prawdy pewnej sprawy, jest tak mało prawdą, żebym
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.
6
82
przeczył, iż męczennik jakiś miał wogóle kiedykol­
wiek coś z prawdą do czynienia. W tonie, w któ­
rym męczennik w łeb światu ciska swe uważanie
czegoś za prawdę, wyraża się już tak nizki stopień
uczciwości intelektualnej, taka t ę p o t a na zagadnie­
nie »prawdy«, że męczennika nigdy zbijać nie trzeba.
Prawda nie jest czemś, co jeden posiada, a czego inny
nie posiada, tak myśleć o prawdzie mogą co najwyżej
chłopi lub apostołowie chłopscy w rodzaju Lutra.
Można być pewnym, że stosownie do stopnia sumien­
ności w rzeczach ducha rośnie zawsze skromność na
tym punkcie, p o p r z e s t a w a n i e . Kilka rzeczy
w i e d z i e ć i delikatną ręką odsunąć wiedzenie po­
n a d t o . . . »Prawda«, jak słowo to rozumie każdy
prorok, każdy sekciarz, każdy wolnomyślny, każdy
socyalista, każdy członek kościoła, jest doskonałym
dowodem, że nie uczyniono nawet choćby tylko pierw­
szego kroku na drodze owej karności ducha i samoprzezwyciężenia, które potrzebne są do znalezienia
małej, nawet najmniejszej prawdy. — Śmierci mę­
czeńskie, mówiąc dodatkowo, były wielkiem nieszczęś­
ciem w dziejach: u w o d z i ł y . . . Wniosek idyotów,
wliczając tu kobietę i tłum, że pewna sprawa, dla
której ktoś na śmierć idzie (lub która nawet, jak
pierwsze chrześcijaństwo, wytwarza epidemie żądzy
śmierci), ma jakieś znaczenie, — wniosek ten stał się
dla badacza, dla ducha badania i ostrożności nie­
zmiernym hamulcem. Męczennicy s z k o d z i l i praw­
dzie. . . . I dziś jeszcze potrzeba tylko surowości prze­
śladowania, by najobojętniejszemu w sobie sekciar­
stwu wytworzyć z a s z c z y t n e imię. — Jakto? Czy
zmienia to wartość jakiej rzeczy, że ktoś za nią swe
życie oddaje? — Błąd, który zaszczytnym się staje,
83
jest błędem posiadającym o jeden urok uwodny wię­
cej: sądzicicż, panowie teologowie, że damy wam
sposobność grać rolę męczenników za wasze kłam­
stwo? — Zbija się sprawę, pozwalając jej z szacunkiem
osiąść na lodzie, — tak samo zbija się też teologów . . .
To właśnie było wszechhistoryczną głupotą wszystkich
prześladowców, że nadawali przeciwnej sprawie po­
zór zaszczytności, — że dawali jej w darze czar mę­
czeństwa . . . Kobieta klęczy dziś jeszcze przed błę­
dem, gdyż powiedziano jej, że ktoś zań umarł na
krzyżu. J e s t ż e k r z y ż a r g u m e n t e m ? — —
Lecz o wszystkich tych rzeczach ktoś jedyny rzekł
słowo, którego potrzeba było od stuleci, — Z a r a ­
tustra.
Krwawe znaki wypisali na drodze, po której
szli, a ich szaleństwo uczyło, że krwią dowodzi się
prawdy.
Lecz krew jest najgorszym świadkiem prawdy
krew zatruwa najczystszą nawet naukę, czyniąc z niej
obłęd i nienawiść serc.
A choćby kto przez ogień przeszedł dla nauki
swojej, — czegóż to dowodzi! Zaprawdę, więcej to,
gdy własna nauka z własnego rodzi się żaru. (Zara­
tustra str. 123, 124).
54.
Nie należy dawać się w błąd wprowadzać: wiel­
kie duchy są sceptyczne. Zaratustra jest sceptykiem.
Siła, w o l n o ś ć z siły i nadsiły ducha d o w o d z i
się sceptycyzmem. Ludzi przekonania nie bierze się
6*
84
w rachubę w żadnych zasadniczych sprawach war­
tości i bez wartości. Przekonania to więzienia. Nie pa­
trzy to dość daleko, nie patrzy pod siebie: lecz aby
móc zabierać glos w sprawie wartości i niewartości,
trzeba pięćset przekonań p o d sobą widzieć, — za
sobą widzieć . . . Duch. który chce czegoś wielkiego,
który chce i środków do tego, jest z konieczności
sceptykiem. Wolność od wszelkiego rodzaju przeko­
nań jest w ł a ś c i w a sile, m o ż n o ś ć swobodnego
patrzenia . . . Wielka namiętność, podstawa i moc
jego bytu, jeszcze bardziej oświecona, jeszcze despo­
tyczniejsza, niż on sam, zabiera w służbę cały jego
intelekt; wznosi ponad skrupuły; daje mu odwagę
nawet do nieświętych środków; u ż y c z a mu w pew­
nych razach przekonań. Przekonanie jako ś r o d e k :
wiele osiąga się tylko z pomocą przekonania. Wielka
namiętność używa przekonań, zużywa je, nie poddaje
się im, — czuje się samowładna. — Odwrotnie: po­
trzeba wiary, jakiegoś bezwzględnego tak lub nie,
karlajlizm, jeśli to słowo znajdzie pobłażanie, jest po­
trzebą s ł a b o ś c i . Człowiek wierzący, »wyznawca«
wszelkiego rodzaju jest z konieczności człowiekiem
zależnym, — takim, który nie umie s i e b i e za cel
postawić, który sam z siebie wogóle celów stawiać
nie umie. »Wierzący« nie jest s w o j ą własnością,
może być tylko środkiem, musi zostać z u ż y t y , po­
trzebuje kogoś, kto go zużywa. Instynkt jego oddaje
moralności wyzucia się z samego siebie cześć naj­
wyższą: wszystko nakłania go do niej, jego roztrop­
ność, jego doświadczenie, jego próżność. Każdy ro­
dzaj wiary jest sam wyrazem wyzucia się z siebie,
zobojętnienia na siebie . . . Jeśli się zważy, jak ko­
nieczny jest większości ludzi regulatyw, który ich
85
z zewnątrz wiąże i utwierdza, jak mus, w wyższem
znaczeniu n i e w o l n i c z o ś c i , jest jedynym i osta­
tecznym warunkiem, pod którym rozwija się człowiek
słabszej woli, zwłaszcza kobieta: to zrozumiemy też
przekonanie, »wiarę«. Jest ona dla człowieka o prze­
konaniach kręgosłupem. Nie widzieć wielu rzeczy,
być na każdym punkcie skrępowanym, być nawskroś
partyą, mieć ścisłą i konieczną optykę w stosunku do
wszystkich wartości — to jedynie jest warunkiem istnie­
nia wogóle takiego rodzaju człowieka. Lecz tem sa­
mem jest on przeciwieństwem,
antagonistą
praw­
dziwego, — prawdy . . . Wierzącemu nie dano do
woli, brać wogóle sumiennie zagadnienie »prawdy«
i »nieprawdy«: być uczciwym na t y m punkcie, toby
sprowadziło natychmiast jego upadek. Patologiczna
warunkowość jego optyki czyni z przekonanego fa­
natyka — Savonaroli, Lutra, Rousseau, Robespierre'a,
Saint-Simona — przeciwny typ silnego o s w o b o d z o ­
n e g o ducha. Lecz wielka postawa tych chorych du­
chów, tych epileptyków pojęciowych, działa na wiel­
kie tłumy, — fanatycy są malowniczy, ludzkość pa­
trzy na giesty chętniej, niż słucha a r g u m e n t ó w . . .
55.
— Dalszy krok w psychologii przekonania, »wiary«.
Dawno już poleciłem rozwadze, czy przekonania nie
są niebezpieczniejszymi wrogami prawdy, niż kłam­
stwa (Ludzkie, arcyludzkie I, Aforyzmy 54 i 483).
Tym razem chciałbym zadać rozstrzygające pytanie:
czy między kłamstwem a przekonaniem istnieje wogóle
86
przeciwieństwo? — Cały świat w to wierzy; lecz w cóż
nie wierzy świat cały! — Każde przekonanie ma swoje
dzieje, swoje poprzednie kształty, swoje zakusy i chy­
bienia: staje się ono przekonaniem, nie będąc przed­
tem niem długo, jeszcze dłużej będąc niem zaledwie.
Jakto? nie mogłoż między temi embryonalnemi for­
mami przekonania być także kłamstwo? — Czasem
potrzeba tylko zmiany osoby: w synu staje się prze­
konaniem, co w ojcu jeszcze kłamstwem było. — Zwę
k ł a m s t w e m chcieć n i e widzieć czegoś, co się
widzi, chcieć nie tak widzieć coś, jak się widzi:
czy kłamstwo dzieje się wobec świadków czy bez
świadków, to nie wchodzi w rachubę. Najzwyklejszem kłamstwem jest to, którem okłamujemy siebie
samych; okłamywanie drugich jest względnie wypad­
kiem wyjątkowym. Otóż ta chęć n i e widzenia cze­
goś, co się widzi, ta chęć widzenia czegoś nie tak,
jak się widzi, jest nieledwo pierwszym warunkiem
wszystkich, którzy są p a r t y ą , w jakiemkolwiek zna­
czeniu: człowiek partyjny staje się z konieczności
kłamcą. Niemieckie dziejopisarstwo naprzykład jest
przekonane, że Rzym był despotyzmem, że Germanie
przynieśli na świat ducha wolności: jakaż różnica
między tem przekonaniem a kłamstwem? Możnaż się
jeszcze temu dziwić, gdy z instynktu wszystkie par­
tye, także historycy niemieccy, mają na ustach wiel­
kie słowa moralności, — iż moralność nieledwo przez
to t r w a , że człowiek partyjny wszelkiego rodzaju
potrzebuje jej każdej chwili? — »To jest n a s z e m
przekonaniem: wyznajemy je przed całym światem,
żyjemy dla niego i umrzemy za nie, — czołem przed
wszystkiem, co ma przekonania!« — Coś podobnego
słyszałem nawet z ust antysemitów. Przeciwnie, moi
87
panowie! Antysemita nie jest zgoła przez to przy­
zwoitszy, że kłamie z zasady . . . Kapłani, którzy są
w takich sprawach subtelniejsi i bardzo dobrze rozu­
mieją zarzut, leżący w pojęciu przekonania, to zna­
czy zasadniczej, p o n i e w a ż celowi służącej kłam­
liwości, odziedziczyli po Żydach roztropność wpisania
natomiast pojęcia »Boga«. »woli bożej«, »objawienia
bożego«. Także Kant z swym kategorycznym impe­
ratywem, był na tej samej drodze: rozum jego stał
się tu p r a k t y c z n y . — Istnieją zagadnienia, w któ­
rych rozstrzyganie o prawdzie i nieprawdziwości
człowiekowi nie przysłużą; wszystkie najwyższe za­
gadnienia, wszystkie najwyższe problematy wartości
są po za ludzkim rozumem . . . Pojąć granice ro­
zumu, — to dopiero prawdziwie filozofia . . . Po co
dał Bóg człowiekowi objawienie ? Czyżby Bóg uczynił
coś zbędnego? Człowiek nie m o ż e wiedzieć sam
z siebie, co jest dobre i złe, przeto pouczył go Bóg
o swej w o l i . . . Morał: kapłan n i e kłamie; pytań
»prawda« lub »nieprawda« niema w takich rzeczach,
o których mówią kapłani; rzeczy te nie pozwalają
zgoła kłamać. Bo aby kłamać, trzebaby móc roz­
strzygać, co tu jest prawdą. Lecz tego nie m o ż e
właśnie człowiek; kapłan jest zatem narzędziem głosu
Boga. — Taki syllogizm kapłański nie jest zgoła tylko
żydowski i chrześcijański; prawo do kłamstwa i rozt r o p n o ś ć »objawienia« jest właściwa typowi ka­
płana, tak samo kapłanom décadence, jak kapłanom
pogaństwa (— poganami są wszyscy, którzy potakują
życiu, dla których »Bóg« jest wyrazem na wielkie Tak,
potwierdzające wszystkie rzeczy). — »Prawo«, »wola
boża«, »księga święta«, »natchnienie« — wszystko
tylko słowa na warunki, pod którymi kapłan docho-
88
89
dzi do mocy, z p o m o c ą których utrzymuje moc
swoją, — pojęcia te znajdują się u podwalin wszel­
kich organizacyi kapłańskich, wszystkich kapłańskich
lub filozoficzno - kapłańskich ustrojów władczych.
»Kłamstwo święte« — wspólne Konfucyuszowi, księ­
dze praw Manu, Mahometowi, Kościołowi chrześcijań­
skiemu — : nie brak go u Platona. »Prawda jest tu­
taj«: to znaczy, gdziekolwiek się głosi, k a p ł a n
kłamie...
56.
— Wkońću chodzi o to, dla jakiego c e l u się
kłamie. Że w chrześcijaństwie brak »świętych« ce­
lów, to m ó j zarzut przeciw jego środkom. Tylko
z ł e cele: zatrucie, oszczerstwo, zaprzeczenie życia,
pogarda ciała, poniżenie w godności i samopohańbie­
nie człowieka przez pojęcie grzechu, — p r z e t o są
też jego środki złe. — Czytam z przeciwnem wprost
uczuciem księgę praw Manu, bez porównania bar­
dziej duchowe i wyższe dzieło, które choćby tylko
w y m i e n i ć jednym tchem z Biblią, byłoby grze­
chem przeciw d u c h o w i . Łatwo odgadnąć: ma ono
prawdziwą filozofię poza sobą, w s o b i e , nie tylko
niepachnącą judainę rabinizmu i zabobonu, — nawet
najwybredniejszy psycholog tu się pożywi. Nie za­
pominajmy o rzeczy głównej, o zasadniczej różnicy
w porównaniu z wszelkiego rodzaju Biblią: do­
s t o j n e stany, filozofowie i wojownicy dzierżą wraz
z niem tłum w swojej ręce; wszędzie dostojne war­
tości, uczucie doskonałości, potwierdzanie życia, tryum-
fująca błogość z siebie i z życia, — słońce leży na
całej księdze. Wszystkie rzeczy, które chrześcijan
stwo obrzuca swem bezdennem prostactwem, na­
przykład płodzenie, kobietę, małżeństwo, traktuje się
tu poważnie, z czcią, z miłością i zaufaniem. Jakże
można właściwie dawać w rękę dzieciom i kobietom
książkę, która zawiera te nikczemne słowa : »dla uwarowania się wszeteczeństwa niech każdy ma swoją
własną żonę, a każda niech ma swego własnego
męża . . . lepiej w stan małżeński wstąpić niż upale­
nie cierpieć« (Paweł 1 do Koryntyan 7, 2 i 9). I wol­
noż być chrześcijaninem, dopóki powstanie człowieka
jest schrystyanizowane, to jest z b r u d z o n e poję­
ciem immaculata conceptio? . . . Nie znam książki,
w którejby powiedziano kobiecie tak wiele delikat­
nych i dobrotliwych rzeczy, jak w księdze praw
Manu; ci starzy siwi brodacze i święci mają rodzaj
grzeczności względem kobiet, być może nieprzewyż­
szony. »Usta kobiety — napisano tam w jednem
miejscu —, piersi dziewczęce, modlitwa dziecka, dym
ofiarny, są zawsze czyste«. W innem miejscu : niema
nic czystszego nad światło słońca, cień krowy, po­
wietrze, wodę, ogień i oddech dziewczyny«. Ostatni
ustęp — może też kłamstwo święte ! — : »wszyst­
kie otwory ciała powyżej pępka są czyste, wszystkie
poniżej są nieczyste. Tylko u dziewczyny jest całe
ciało czyste«.
57.
Nieświętość środków chrześcijańskich chwyta
się in flagranti, jeśli się mierzy c e l c h r z e ś c i j a ń -
90
ski wedle celu księgi praw Manu, — jeśli się to naj­
większe przeciwieństwo celów silnie oświetli Kry­
tykowi chrześcijaństwa nie zostaje oszczędzonem po­
danie Chrześcijaństwa w p o g a r d ę . — Taka księga
praw, jak księga Manu, powstaje, jak każda dobra
księga praw: zbiera ona doświadczenie, roztropność,
moralność eksperymentalną długich stuleci, zamyka
ona, nie tworzy nic więcej. Założeniem kodyfikacyi
w jej rodzaju jest zrozumienie, że środki do stworze­
nia powagi dla powolnie i drogo nabytej p r a w d y , są
zasadniczo różne od tych, któremiby jej dowodzono.
Księga praw nie mówi nigdy o pożytku, argumen­
tach, kazuistyce w przeddziejach jakiegoś prawa:
przez to właśnie utraciłoby ono rozkazodawczy ton,
»powinieneś«, warunek tego, że się słucha. W tem
właśnie leży problemat. — Na pewnym stopniu roz­
woju pewnego ludu oznajmia najbaczniejsza, to jest
wstecz i w dal patrząca jego warstwa, że doświad­
czenie, wedle którego żyć trzeba — to jest m o ż n a , —
jest skończone. Cel jej zmierza do zebrania jaknajbogatszego i najzupełniejszego żniwa czasów ekspery­
mentów i z ł e g o doświadczenia. Czemu przedeAvszystkiem zapobiec teraz należy, to dalszemu je­
szcze eksperymentowaniu, dalszemu trwaniu płynnego
stanu wartości, badaniu, wybieraniu, krytykowaniu
wartości in infinitum. Przeciw temu stawia się po­
dwójny mur: najpierw o b j a w i e n i e , to jest twier­
dzenie, że rozum owych praw nie jest ludzkiego po­
chodzenia, nie był powoli i wśród chybiań szukany
i znaleziony, lecz został tylko udzielony, jako boskiego
pochodzenia, cały, doskonały, bez dziejów, jako dar,
jako c u d . . . Następnie t r a d y c y ę , to jest twier­
dzenie, że prawo istniało już od pradawnych czasów,
91
że podawać je w wątpliwość jest brakiem pietyzmu,
zbrodnią względem przodków. Powaga prawa opiera
się na dwuch tezach: Bóg je d a ł , przodkowie przeż y w a l i . — Wyższy rozum takiego postępowania
leży w zamiarze, by świadomość krok za krokiem
wyprzeć z życia uznanego za słuszne (to jest do­
w i e d z i o n e niezmiernem i surowo przesianem do­
świadczeniem) : tak, że osiąga się doskonały automa­
tyzm instynktu, — ten warunek wszelkiego rodzaju mi­
strzostwa, wszelkiego rodzaju doskonałości w sztuce
życia. Ustanowić księgę praw w rodzaju Manu znaczy
pozwolić jakiemuś ludowi stawać się w przyszłości mi­
strzem, stawać się doskonałym, — dążyć do najwyż­
szej sztuki życia. Na to s t a ć s i ę on m u s i nie­
ś w i a d o m y m : to cel każdego świętego kłamstwa.—
P o r z ą d e k k a s t o w y , najwyższe, dominujące
prawo, jest tylko uświęceniem p o r z ą d k u n a t u r y ,
pierwszorzędną prawnością natury, nad którą nie ma
mocy żadna samowola, żadna »idea nowoczesna«.
W każdej zdrowej społeczności występują oddzielnie,
warunkując się nawzajem, trzy typy o rożnem cią­
żeniu fizyologicznem, z których każdy ma swoją
własną higienę, swoje własne królestwo pracy, swój
własny rodzaj poczucia doskonałości i mistrzostwa.
Natura, n i e Manu, rozdziela ludzi więcej ducho­
wych, więcej silnych muskułami i temperamentem
i tych trzecich, nie odznaczających się ani jednem
ani drugiem, średnich, — tych ostatnich jako wielką
liczbę, pierwszych jako wybór. Najwyższa kasta —
zwę ją n a j m n i e j l i c z n y m i — ma jako do­
skonała także przywileje najmniej licznych: tu włą­
cza się przedstawicielstwo szczęścia, piękności, do­
broci na ziemi. Tylko najbardziej duchowi ludzie mają
92
pozwolenie na piękność, na piękno: tylko u nich do­
broć nie jest słabością. Pulhrum est paucorum hominum: dobro jest przywilejem. Niczego natomiast za­
bronić im bardziej nie można, niż brzydkich manier
lub pesymistycznego spojrzenia, oka, które z b r z y dza —, lub zgoła oburzenia na powszechny wygląd
rzeczy. Oburzenie jest przywilejem czandalów; pesy­
mizm również. » Ś w i a t j e s t d o s k o n a ł y — tak
mówi instynkt najbardziej duchowych, instynkt po­
twierdzający — niedoskonałość, wszelkiego rodzaju
pod nami, odległość, patos odległości, sam czandala
należy jeszcze do tej doskonałości«. Najbardziej du­
chowi ludzie, n a j s i l n i e j s i , znajdują swe szczęś­
cie w tem, w czemby inni znaleźli swą zgubę: w la­
biryncie, w srogości dla siebie i innych, w próbie;
ich rozkoszą jest przezwyciężanie siebie: ascetyzm
staje się u nich naturą, potrzebą, instynktem. Trudne
zadanie uważają za przywilej; igrać z brzemionami,
które miażdżą innych — za wytchnienie . . . Pozna­
nie — forma ascetyzmu. — Jest to najczcigodniejszy
rodzaj ludzi: co nie wyklucza, że i najpogodniejszy,
najmilszy. Panują, nie dlatego że chcą, lecz dlatego
że s ą ; nie jest im dane do woli być drugimi. —
D r u d z y : to stróże prawa, przestrzegacze porządku
i bezpieczeństwa, to dostojni wojownicy, to k r ó l
przedewszystkiem, jako najwyższa formuła wojownika,
sędzi i strażnika prawa. Drudzy to egzekutywa naj­
bardziej duchowych, najbliższa ich własność, to co
zwalnia ich od wszelkiej g r u b e j roboty w pracy pa­
nowania, — ich orszak, ich prawa ręka, ich najlepsi
uczniowie. — We wszystkiem tem, by rzec raz jeszcze,
niema nic z samowoli, nic »robionego«; co jest i n n e ,
jest robione, — natura jest wówczas pohańbiona . . .
93
Porządek kastowy, p o r z ą d e k w e d l e s t o p n i ,
formułuje tylko najwyższe prawo samego życia; roz­
graniczenie trzech typów jest konieczne do utrzyma­
nia społeczności, do umożliwienia wyższych i najwyż­
szych typów, — n i e r ó w n o ś ć praw dopiero jest
warunkiem tego, że wogóle prawa istnieją. — Prawo
jest przywilejem. W swoim sposobie istnienia ma ka­
żdy też swój przywilej. Nie ważmy lekce przywile­
jów l u d z i ś r e d n i c h . Życie, dążące w w y ż y n y ,
staje się coraz twardsze, — zimno rośnie, odpowie­
dzialność wzrasta. Wyższa kultura jest piramidą: stać
ona może tylko na szerokiej podstawie, najpierwszym
jej warunkiem jest silna i zdrowo skonsolidowana śred­
niość. Rzemiosło, handel, rolnictwo, n a u k a , większa
część sztuki, jednem słowem cały ogół działalności
z p o w o ł a n i a , zgadza się jedynie z ś r e d n i ą
m i a r ą możności i pożądania; wszystko toby było
nie na swem miejscu wśród wyjątków, właściwy tu
instynkt kłóciłby się tak z arystokratyzmem. jak z anar­
chizmem. Że się jest publicznym pożytkiem, kołem,
funkcyą, to zależy od przeznaczenia z natury: n i e
społeczeństwo, lecz rodzaj s z c z ę ś c i a , do którego
najliczniejsi są jedynie zdolni, robi z nich inteligentne
maszyny. Dla człowieka średniego być średnim jest
szczęściem; mistrzostwo w czemś jednem tylko, specyalność jest naturalnym instynktem. Byłoby zupełnie nie­
godne głębszego ducha widzieć już zarzut w śred­
niości samej. Jest ona nawet pierwszą koniecznością
do tego, że śmieją istnieć wyjątki: jest ona warunkiem
wysokiej kultury. Jeżeli człowiek wyjątkowy właśnie
ludzi średnich dotyka palcami delikatniejszemi, niż
siebie i sobie równych, to nie jest to tylko dwornością
serca, — jest to poprostu jego o b o w i ą z k i e m . . .
94
95
Kogóż najbardziej nienawidzę wśród dzisiejszej ho­
łoty? Socyalistycznej hołoty, apostołów - czandalów,
którzy podkopują instynkt, ochotę, uczucie zadowole­
nia robotnika z swego małego istnienia, — którzy za­
wistnym go czynią, którzy zemsty go uczą... Krzywda
nie leży nigdy w nierówności praw, leży w roszcze­
niu sobie »równych« praw. Co jest z ł e ? Lecz rzek­
łem to już: wszystko, co pochodzi ze słabości, z za­
wiści, z z e m s t y . — Anarchista i chrześcijanin je­
dnego są pochodzenia . . .
58.
Rzeczywiście, stanowi to różnicę, w jakim celu
się kłamie: czy się tem zachowuje, czy b u r z y . Mię­
dzy c h r z e ś c i j a n i n e m i a n a r c h i s t ą można
położyć znak równości: ich cel, ich instynkt dąży do
zburzenia. Dowód na to twierdzenie trzeba z historyi
tylko odczytać: zawiera go ona w przerażającej wy­
razistości. Jeśli poznaliśmy dopiero co prawodawstwo
religijne, którego celem było »uwiecznić« najwyższy
warunek r o z k w i t u życia, wielką organizacyę spo­
łeczności, — to chrześcijaństwo znalazło posłannictwo
swe w tem, by położyć kres właśnie takiej organi­
zacyi, p o n i e w a ż w n i e j ż y c i e k w i t ł o . Tam
miano rozumowy wynik długich czasów eksperymentu
i niepewności na najszerszy zasiać pożytek i moż­
liwie największe, najbogatsze, najzupełniejsze żniwo
znieść do domu: tu przeciwnie w przeciągu nocy
z a t r u t o żniwo . . . To, co istniało aere perennius,
imperium Romanum, było najwspanialszą z osiągnie-
tych dotychczas form organizacji w ciężkich warun­
kach; w porównaniu z nią wszystko dawniejsze i póź­
niejsze jest tylko łataniną, partactwem, dyletantyzmem.
Owi święci anarchiści zrobili sobie »bogobojność«
z tego, by zburzyć »świat«, to z n a c z y imperium
Romanum, aby nie został kamień na kamieniu. — aż
Germanie i inne chamy stali się panami gruzów . . .
Chrześcijanin i anarchista: obaj décadents, obaj nie­
zdolni działać inaczej, niż rozprzęgając, trując, zapra­
wiając goryczą, w y s y s a j ą c krew, obaj z instynk­
tem ś m i e r t e l n e j n i e n a w i ś c i do wszystkiego,
co stoi, co jest wielkie, jest trwale, co życiu przy­
szłość przyrzeka . . . Chrześcijaństwo było wampirem
imperium Romanum, — unicestwiło w ciągu nocy
ogromne dzieło Rzymian, uzyskanie gruntu pod wielką
kulturę, k t ó r a ma c z a s . — Nie rozumiecież tego
wciąż jeszcze? Imperium Romanum, które znamy,
o którem historya prowincyi rzymskiej coraz lepiej
nas poucza, to najgodniejsze podziwu dzieło sztuki
w wielkim stylu, było początkiem, budowa jego obli­
czona była na to, by d o w i e ś ć się tysiącoleciami, —
nigdy dotąd tak nie budowano, nigdy nawet nie śniono,
by budować w równej mierze sub specie aeterni
Organizacya ta była dość silna, by wytrzymać złych
cesarzy: przypadek w osobach nie śmie mieć nic do
czynienia w takich rzeczach, — p i e r w s z a zasada
wszelkiej wielkiej architektury. Lecz nie była dość
silna przeciw n a j b a r d z i e j z e p s u t e m u rodza­
jowi zepsucia, przeciw c h r z e ś c i j a n o m . . . To ta­
jemne robactwo, przypełzające wśród nocy, mgły
i dwuznaczności do wszystkich jednostek i wysysa­
jące z każdej jednostki powagę w sprawie rzeczy
p r a w d z i w y c h , instynkt wogóle do r z e c z y
97
96
r e a l n y c h , ta tchórzliwa, niewieścia i cukrowoslodka zgraja czyniła stopniowo »dusze« obcemi tej
niezmiernej budowie, — owe wartościowe, męsko - do­
stojne natury, które w sprawie Rzymu czuły swą
własną powagę, swą własną dumę. Potulne skrada­
nie się, tajemniczość konwentyklów, posępne wyobraże­
nia, jak piekło, jak ofiara z niewinnego, jak unio mystica
w piciu krwi, przedewszystkiem powolne podniecanie
ognia zemsty, zemsty czandali, — to stało się pa­
nem Rzymu, ten sam rodzaj religii, który zwalczał
już Epikur w jego przedistnieniowej formie. Trzeba
czytać Lukrecyusza, by pojąć, co zwalczał Epikur,
nie pogaństwo, lecz »chrześcijaństwo«, to znaczy ze­
psucie dusz pojęciem winy, kary i nieśmiertelności. —
Zwalczał p o d z i e m n e kulty, całe chrześcijaństwo
w stanie utajonym, — przeczyć nieśmiertelności było
wtedy już prawdziwem z b a w i e n i e m . — I Epikur
byłby zwyciężył, każdy szanowny duch w państwie
rzymskiem był Epikurejczykiem: w t e d y z j a w i ł
s i ę P a w e ł . . . Paweł, w ciało i geniusz zmie­
niona nienawiść czandali do Rzymu, do świata, Żyd,
Żyd w i e c z n y par excellence . . . Odgadł on, w jaki
sposób można przy pomocy małego, sekciarskiego ruchu
chrześcijańskiego na uboczu od Żydowszczyzny wznie­
cić »pożar świata«, w jaki sposób można z pomocą
symbolu »Boga na krzyżu« skupić w ogromną moc
wszystko u dołu leżące, wszystko tajemnie buntow­
nicze, całe dziedzictwo anarchistycznych wichrzeń
w państwie. »Zbawienie idzie od Żydów«. — Chrześ­
cijaństwo jako formuła celem prześcignięcia i zsumo­
wania wszelkiego rodzaju kultów podziemnych, na
przykład Ozirisa, wielkiej Matki, Mitrasa: — na zro­
zumieniu tego polega geniusz Pawła. Instynkt jego
był w tem tak pewny, że wszystkie wyobrażenia, któremi czarowały owe religie czandalów, włożył z bezlitosnem pogwałceniem prawdy w usta »Zbawiciela«
swego wynalazku, i nie tylko w usta — że z r o b i ł
z niego coś, co zrozumieć mógł także kapłan Mitrasa... Oto czem była jego droga do Damaszku:
pojął on, że p o t r z e b u j e wiary w nieśmiertelność,
by »świat« pozbawić wartości, że pojęcie »piekła«
zapanuje jeszcze nad Rzymem, — że »zaświatem«
z a b i j e się ż y c i e . . . Nihilista i chrześcijanin: to
się z sobą godzi, i nie tylko godzi. . .
59.
Cała praca starożytnego świata n a p r ó ż n o :
nie mam słowa na wyrażenie swego uczucia wobec
czegoś tak potwornego. I jeśli się pomyśli, że praca
jego była pracą przygotowawczą, że z granitową
świadomością siebie położono właśnie dopiero pod­
waliny pod pracę tysiącoleci, to cały s e n s starożyt­
nego świata jest próżny!... Po co Grecy? Po co
Rzymianie? — Wszystkie założenia uczonej kultury,
wszystkie naukowe m e t o d y już istniały, usta­
lono już wielką, nieporównaną sztukę dobrego czy­
tania — to założenie tradycyi kultury, jedności wie­
dzy; wiedza przyrodnicza, w przymierzu z matema­
tyką i mechaniką, była na jak najlepszej drodze, —
z m y s ł f a k t ó w r z e c z y w i s t y c h , ostatni
i najwartościowszy z wszech zmysłów, miał swoje
szkoły, swoją liczącą już stulecia tradycyę! Rozu­
miecie to? Wszystko, co i s t o t n e , było znalezione,
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.
7
98
by móc zabrać się do pracy: — metody, trzeba to
rzec dziesięciokrotnie, są tem, co istotne, także tem,
co najtrudniejsze, jako też tem, co najdłużej ma prze­
ciwko sobie nawyknienia i lenistwa. Cośmy sobie
dziś, z niewysłownem samoprzezwyciężeniem — bo
wszyscy na jakiś sposób mamy w krwi złe instynkty,
chrześcijańskie — zdobyli z powrotem, wolne spoj­
rzenie w obliczu rzeczywistości, ostrożna ręka, cier­
pliwość i powaga w najmniejszej rzeczy, cała rze­
t e l n o ś ć poznania — to już istniało! już prze­
szło przed dwoma tysiącami lat! A do tego dobry, de­
likatny takt i smak! Nie jako tresura mózgu! Nie
jako »niemieckie« wykształcenie z chamskiemi ma­
nierami! Lecz jako ciało, jako giest, jako instynkt, —
słowem jako rzeczywistość!... W s z y s t k o nap r ó ż n o ! Nazajutrz już tylko wspomnieniem! —
Grecy! Rzymianie! Dostojność instynktu, smak, me­
todyczne badanie, geniusz organizacyi i zarządu,
wiara, w o l a przyszłości ludzkiej, wielkie potwier­
dzenie wszech rzeczy, widzialne jako imperium Romanum, widzialne dla wszech zmysłów, wielki styl
już nie jeno sztuką, lecz rzeczywistością, prawdą, ży­
c i e m . . . I w ciągu nocy nie przez kataklizm przy­
rody zasypane! Nie przez Germanów i inne ciężkonogi zdeptane! Lecz przez chytrego, tajnego, niewi­
dzialnego, niedokrwistego wampira shańbione! Nie
pokonane, — jeno wyssane! . . . Skryta żądza zem­
sty, drobna zawiść z a p a n o w a ł a ! Wszystko żałoś­
liwe, z powodu siebie cierpiące, nawiedzane Uchem i
uczuciami, cały ś w i a t g h e t t a duszy odrazu
u g ó r y ! — — Trzeba czytać tylko jakiegokolwiek
chrześcijańskiego agitatora, naprzykład świętego Augu­
styna, by pojąć, by n o s e m p o c z u ć , co za nie-
99
chlujne bractwo stanęło przez to u góry. Oszukanoby
się grubo, przypuszczając jakikolwiek brak rozsądku
u tych przywódców ruchu chrześcijańskiego: — o, są
oni roztropni, roztropni aż do świętości, ci panowie Ojce
Kościoła! Czego im brak, to zgoła czegoś innego. Na­
tura ich zaniedbała, — zapomniała wyposażyć ich
skromnie w szanowne, w przyzwoite, w s c h l u d n e
instynkty . . . Między nami mówiąc, nie są to nawet
mężczyźni . . . Jeśli Islam pogardza chrześcijaństwem,
to ma tysiąckrotne do tego prawo: Islam ma męż­
c z y z n jako założenie . . .
60.
Chrześcijaństwo pozbawiło nas żniwa kultury
starożytnej, później znów pozbawiło nas żniwa kul­
tury Islamu. Cudowny maurytański świat kulturalny
w Hiszpanii, pokrewniejszy nam w gruncie, bardziej
przemawiający do zmysłu i smaku, niż Rzym i Grecya,
został z d e p t a n y (— nie mówię jakiemi nogami),
dlaczego? ponieważ powstanie swoje zawdzięczał do­
stojnym, męskim instynktom, ponieważ potwierdzał
życie nawet jeszcze z rzadkiemi i wyrafinowanemi
kosztownościami życia maurytańskiego! . . . Krzy­
żowcy zwalczali później coś, przed czem w prochu
leżeć byłoby im bardziej przystało, — kulturę, wobec
której nawet nasz wiek dziewiętnasty mógłby wyda­
wać się sobie bardzo ubogim, bardzo »późnym«. —
Oczywiście, chcieli oni brać łupy: Wschód był bogaty...
Bądźmy przecie otwarci! Wojny krzyżowe — wyższego
rodzaju korsarstwo, nic więcej! Szlachta niemiecka,
w gruncie szlachta wikingowa, była zatem w swoim
7*
100
101
żywiole: Kościół wiedział zbyt dobrze, czem się poz y s k u j e szlachtę niemiecką. Szlachta niemiecka,
zawsze »szwajcarowie« Kościoła, zawsze w służbie
lichych instynktów Kościoła, lecz dobrze płatni . . .
Że też Kościół właśnie z pomocą niemieckich mieczy,
niemieckiej krwi i odwagi stoczył swą śmiertelną
wojnę przeciw wszystkiemu, co dostojne na ziemi!
W miejscu tem nasuwa się moc bolesnych pytań.
Niemieckiej szlachty b r a k prawie w dziejach wyż­
szej kultury: zgadujecie powód . . . Chrześcijaństwo,
alkohol — dwa wielkie środki zepsucia . . . W istocie
rzeczy nie powinnoby być wyboru, wobec Islamu
i chrześcijaństwa, równie jak wobec Araba i Żyda.
Rozstrzygnięcie jest dane: nikomu nie jest dane do woli
tu jeszcze wybierać. Albo j e s t się czandalą, albo się
nim nie jest . . . »Wojna z Rzymem na noże! Pokój,
przyjaźń z Islamem«: tak czuł, tak czynił wielki duch
wolny, geniusz wśród niemieckich cesarzy, Fryderyk
Drugi. Jakto? musiż Niemiec być wpierw geniuszem,
wpierw duchem wolnym, by czuć p r z y z w o i c i e ?
Nie pojmuję, jak Niemiec mógł kiedykolwiek czuć po
chrześcijańsku . . .
61.
Rzecz konieczna dotknąć tu stokroć jeszcze
Niemcowi boleśniejszego wspomnienia. Niemcy po­
zbawili Europę ostatniego wielkiego żniwa kultury,
jakie Europa zebrać mogła, — O d r o d z e n i a . Rozumiecież wreszcie, chcecież rozumieć, c z e m było
Odrodzenie? P r z e m i a n ą w a r t o ś c i c h r z e ś c i -
j a ń s k i c h , z pomocą wszystkich środków, całego
geniuszu podjętą próbą dopomożenia do zwycięstwa
p r z e c i w n y m wartościom, wartościom d o s t o j ­
n y m . . . Dotychczas istniała tylko ta wielka wojna,
nie było dotychczas żadnego bardziej rozstrzygają­
cego postawienia kwestyi, niż Odrodzenie, — m o j e
zagadnienie jest ich zagadnieniem —: nie było też
nigdy bardziej zasadniczej, prostszej, surowiej na ca­
łej linii rozwiniętej i w centrum przypuszczonej formy
a t a k u ! Napaść w rozstrzygającem miejscu, w sie­
dzibie samego chrześcijaństwa, d o s t o j n e wartości
tu na tron wprowadzić, to jest wszczepić w instynkty,
w najgłębsze potrzeby i pożądania tam właśnie sie­
dzących . . . Widzę przed sobą m o ż l i w o ś ć o zgoła
nadziemskim czarze i barw uroku: — zda mi się, że
jaśnieje ona w wszystkich dreszczach wyrafinowanej
piękności, że jest w niej u dzieła sztuka tak boska,
tak dyabelsko boska, że przeszukuje się daremnie tysiącolecia, by znaleźć drugą taką możliwość; widzę
widowisko tak w myśl bogate, tak cudownie para­
doksalne zarazem, że wszystkie bóstwa Olimpu mia­
łyby były powód do nieśmiertelnego śmiechu — C e z a r
B o r g i a j a k o p a p i e ż . . . Rozumiecież mnie?.. .
Hejże, to byłoby zwycięstwo, którego dziś ja tylko
pożądam — : tem samem byłoby chrześcijaństwo
u p r z ą t n i ę t e ! — Cóż się stało? Niemiecki mnich,
Luter, przybył do Rzymu. Mnich ten, z wszystkimi
w krwi żądnymi zemsty instynktami unieszczęśliwionego kapłana oburzał się w Rzymie przeciw Odro­
dzeniu . . . Miast z najgłębszą wdzięcznością zrozu­
mieć potworność, która się zdarzyła, przezwyciężenie
chrześcijaństwa w jego s i e d z i b i e , — umiała tylko
nienawiść jego z tego widowiska ciągnąć pokarm dla
102
103
siebie. Człowiek religijny myśli tylko o sobie. — Lu­
ter widział z e p s u c i e papiestwa, podczas gdy właś­
nie przeciwieństwa dotknąć można było rękoma: stare
zepsucie, peccatum originale, chrześcijaństwo już n i e
siedziało na stolcu papieskim! Lecz życie! Lecz
tryumf życia! Lecz wielkie Tak mówione wysokim,
pięknym, zuchwałym rzeczom!... I Luter p r z y ­
w r ó c i ł z n o w u K o ś c i ó ł : napadał nań. . . Odro­
dzenie — zdarzenie bez sensu, wielkie n a p r ó ż n o ! —
Ach, ci Niemcy, ileż nas oni już kosztowali! Na­
próżno — to zawsze było d z i e ł o Niemców. — Reformacya, Leibniz, Kant i tak zwana filozofia nie­
miecka; wojny o »wolność«; państwo — każdym ra­
zem jedno napróżno względem czegoś, co już istniało,
co już n i e p o w e t o w a n e . . . To są moi wrogo­
wie, wyznaję, ci Niemcy: pogardzam w nich wszel­
kim rodzajem niechlujstwa w pojęciach i wartościach,
t c h ó r z o s t w a przed każdem rzetelnem Tak i Nie.
Prawie od tysiąca lat skłaczali i plątali wszystko,
czego swymi dotknęli palcami, mają na sumieniu
wszystkie połowiczności — trzy-ósmości! — na które
Europa jest chora, — mają też na sumieniu najniechlujniejszy rodzaj chrześcijaństwa jaki istnieje, naj­
bardziej nieuleczalny, najbardziej nie do zbicia, prote­
stantyzm . . . Jeśli się nie uporamy z chrześcijaństwem,
N i e m c y będą temu winni . . .
62.
— Oto jestem u końca i wygłaszam swój wyrok.
P o t ę p i a m chrześcijaństwo, podnoszę przeciw Koś-
ciolowi chrześcijańskiemu najstraszliwsze ze wszyst­
kich oskarżeń, jakie kiedykolwiek oskarżyciel jaki
miał na ustach. Jest mi on największem zepsuciem,
jakie pomyśleć sobie można, wola jego dążyła do
ostatecznego, jakie tylko być może, zepsucia. Koś­
ciół chrześcijański nie pozostawił żadnej rzeczy nie­
tkniętej swem zepsuciem, uczynił z każdej wartości
bezwartość, z każdej prawdy kłamstwo, z każdej rze­
telności nikczemność duchową. Ważcież mi się jeszcze
mówić o jego » humanitarnych« błogosławieństwach!
U s u n i ę c i e jakiejś niedoli sprzeciwiało się jego
najgłębszemu pożytkowi, żył niedolami, s t w a r z a ł
niedole, by s i e b i e uwiecznić . . . Robak grzechu naprzykład: dopieroż tą niedolą zbogacił Kościół ludz­
kość! — »Równość dusz przed Bogiem«, ten fałsz,
ten p r e t e k s t do rancune wszystkich podle myślą­
cych, ten pojęciowy materyał rozsadzający, który stał
się wkońcu Rewolucyą, ideą nowoczesną i zasadą
upadku całego porządku społecznego, — jest c h r z e ś ­
c i j a ń s k i m dynamitem . . . »Humanitarne« bło­
gosławieństwa Kościoła! Wyhodować z humanitas
sprzeczność z sobą, sztukę samogwałtu, wolę kłam­
stwa za wszelką cenę, odrazę, pogardę dla wszyst­
kich dobrych i rzetelnych instynktów! Toż to mi
błogosławieństwa chrześcijaństwa! — Pasorzytnictwo
jako j e d y n a praktyka Kościoła; blednica i »świę­
tość« jego ideałów, wypijająca wszelką krew, wszelką
miłość, wszelką nadzieję w życie; zaświat jako wola
zaprzeczenia wszelkiej rzeczywistości; krzyż jako znak
poznawczy dla najpodziemniejszego sprzysiężenia, ja­
kie kiedykolwiek istniało, — przeciw zdrowiu, pięk­
ności, pomyślnemu udaniu się, waleczności, duchowi,
d o b r o c i duszy, p r z e c i w k o s a m e m u życiu . . .
104
To wieczyste oskarżenie chrześcijaństwa wypi­
sać chcę na wszystkich ścianach, gdzie tylko ściany
istnieją, — mam litery, które i ślepych widzącymi
uczynią . . . Zwę chrześcijaństwo jednem wielkiem
przekleństwem, jednem wielkiem najwnętrzniejszem
zepsuciem, jednym wielkim instynktem zemsty, dla
którego żaden środek nie jest dość jadowity, tajny,
podziemny, m a ł y , — zwę je jedną nieśmiertelną
hańbiącą plamą na ludzkości...
I LIczy się c z a s od dies nefastus, w którym
zaczęła się ta fatalność, — od p i e r w s z e g o dnia
chrześcijaństwa! — Czemuż r a c z e j n i e od j e g o
o s t a t n i e g o ? — od d z i ś ! — Przemiana wszyst­
kich wartości! . . .
ROZKŁAD I ZARYSY
DO KSIĘGI TRZECIEJ PRZEMIANY
WSZYSTKICH WARTOŚCI.
I.
Immoralista.
A. Psychologia dobrego: décadent; — czyli zwie­
rzę stadne.
B. Bezwzględna jego szkodliwość: forma pasorzytnictwa kosztem prawdy i przyszłości.
C. Machiawelizm dobrych: ich walka o moc,
ich środki uwodzenia, ich roztropność w u l e g ł o ś c i
(n. p. kapłanowi, możnemu).
D. »Kobieta« w dobrym. — »Dobroć« jako naj­
subtelniejsza roztropność niewolnicza, rozdająca wszę­
dzie względy i przeto o d b i e r a j ą c a .
E. Fizyologia d o b r y c h . — Na jakim punkcie
występuje d o b r o ć — w rodzinach, w ludach (rów­
nocześnie, gdy występują n e w r o z y ) .
T y p p r z e c i w n y : prawdziwa dobroć, dostoj­
ność, wielkość duszy, owa z b o g a c t w a —, owa
z — ; która nie daje, by brać, — która się nie chce
p o d n o s i ć tem, że jest dobrotliwa, — t r w o n i e n i e
jako typ prawdziwej dobroci, bogactwo o s o b y jako
założenie.
1o8
109
2.
S ł a b o ś ć z w i e r z ę c i a s t a d n e g o wytwarza
całkiem podobną moralność, jak słabość décadent: ro­
zumieją się, s p r z y m i e r z a j ą się (— wielkie religie
décadence liczą zawsze na poparcie stada). W istocie
swej brak w zwierzęciu stadnem wszelkiej chorobliwości, jest ono nawet bezcenne; lecz niezdolne kie­
rować sobą, potrzebuje »pasterza«, — to rozumieją
kapłani . . . Państwo nie jest dość poufale, nie dość
swojskie: wymyka mu się »kierownictwo sumienia«.
W czem zwierzę stadne chorem się staje przez ka­
płana ? —
by nie musieć być wrogim, — i nie musieć brać czy­
jejś strony. —
6) S ł a b o ś ć zdradzającą się w c h ę c i niewi­
dzenia, wszędzie, gdzie może byłby konieczny opór
»humanitarność«). —
7) Uwodzą go wszyscy wielcy décadents: » krzyż«,
»miłość«, »święty«, »czystość«, — w gruncie same
niebezpieczne dla życia pojęcia i osoby.
8) W y s t ę p n o ś ć intelektualna: — nienawiść do
prawdy, bo nie przynosi z sobą »pięknych uczuć«, —
nienawiść do prawdziwych —
4.
3.
I n s t y n k t décadence w d o b r y m :
1) G n u ś n o ś ć : nie chce on się już zmieniać,
ni się już uczyć, siedzi jako »piękna dusza« w sobie samym . . .
2) N i e z d o l n o ś ć do o p o r u : n. p. w lito­
ści—ustępuje (»pobłaźliwy«, »tolerancyjny«, rozumie
wszystko; »pokój a ludziom przypodobanie się« . . .)
3) K i e r u j e nim wszystko, co cierpiące i zmar­
niałe — jest on instynktownie sprzysiężeniem prze­
ciw silnym.
4) Potrzebuje wielkich n a r k o t y k ó w , — jak
»ideał«, »wielki mąż», »bohater«, — m a r z y . . .
5) S ł a b o ś ć , objawiająca się w trwodze przed
afektami, silną wolą, przed tak i nie: jest on m i ł y ,
Instynkt s a m o z a c h o w a w c z y dobrego,
który składa sobie w ofierze przyszłość ludzkości:
w gruncie opiera się on już p o l i t y c e , — wogóle
wszelkiej d a l s z e j perspektywie, — wszelkiemu szu­
kaniu, kuszeniu przygód, niezadowoleniu. Z a p r z e ­
c z a celów, zadań, przy których on najpierw nie
wchodzi w rachubę. Jest b e z c z e l n y i n i e ­
skromny, jako typ »najwyższy« i chce o wszystkiem
nie tylko głos zabierać, lecz w y r o k o w a ć . Czuje się
wyższy nad tych, którzy mają »słabości«: »słabości«
te są s i ł a m i i n s t y n k t u , do czego też przynależy
odwaga, by się ich nie wstydzić.
Dobry jako p a s o r z y t . Żyje k o s z t e m życia:
jako kłamliwy przeczyciel rzeczywistości, jako prze­
ciwnik wielkich instynktownych bodźców życia, jako
epikurejczyk w małem szczęściu, który uchyla wielką
formę życia jako n i e m o r a l n ą .
110
111
Ponieważ nie przykłada społem ręki i staje się
ustawicznie winnym błędów i omyłek, więc mąci
wszelkie życie rzeczywiste i zatruwa je wogóle swem
roszczeniem, że przedstawia coś w y ż s z e g o . W za­
rozumiałości ze swej wyższości, nie u c z y się, nie
zmienia się, tylko bierze s w o j ą s t r o n ę , nawet gdy
jak największe wywołał nieszczęście.
5.
A. Wynajduje on postępki, których niema:
nieegoistyczne, święte;
Władze, k t ó r y c h n i e m a : »duszę«, »ducha«,
» wolną wolę«;
Istoty, k t ó r y c h n i e m a : »świętych«, »Boga«,
»aniołów«;
Porządek w zdarzeniach, k t ó r e g o n i e m a :
m o r a l n y porządek świata, z nagrodą i karą (znisz­
czenie naturalnej przyczynowości).
B. Zmyśleniami temi p o z b a w i a w a r t o ś c i
1) jedyne czynności, egoistyczne;
2) ciało;
3) rzeczywiście w a r t o ś c i o w y rodzaj czło­
wieka, prawdziwie wartościowe bodźce;
4) cały rozum w zdarzeniach, — przeszkadza
uczeniu się z nich, spostrzeganiu, wiedzy, p o s t ę ­
p o w i życia przez wiedzę . . .
6.
I. Brak nieufności; — pobożność; — zdanie się
na wolę bożą (»bogobojność«); — »dobre serce«, »po-
mocna r ę k a « — to w y s t a r c z a ; — powaga, ku
w y ż s z y m rzeczom zwrócona, — rzeczy nizkiej
sfery, jak ciało i swój dobrobyt, nie należy brać za
poważnie; — obowiązek: ma się pełnić swą powin­
ność, — wszystko ponadto trzeba pozostawić Bogu. —
P y t a m z u p e ł n i e p o w a ż n i e : czyżem tu nie
o p i s a ł d o b r e g o człowieka? Czyż się nie mniema,
że to jest ż y c z e n i a g o d n y człowiek? Nie chciałożby się być takim? Pragnąż ludzie innemi mieć swe
dzieci? — Ecco! A ten rodzaj człowieka jest n a j s z k o d l i w s z y m rodzajem człowieka.
II. Przypatrzmy się, jak dobrzy czynią z siebie
1) m e t a f i z y k ę , 2) p s y c h o l o g i ę , 3) p o l i t y k ę ,
4) s p o s ó b ż y c i a i w y c h o w a n i a , 5) metodę
prawdy.
7.
P r z y c z y n o w o ś ć d z i a ł a n i a . — C e l fał­
szywie zaznaczony: szczęście a) własne (»egoistyczne«),
b) cudze (»nieegoistyczne«). Najgłębszy brak opamię­
tania u Schopenhauera, który dodaje nawet jeszcze
c) cudze c i e r p i e n i e , d) własne c i e r p i e n i e ,
które naturalnie są tylko szczegółowym wykazem po­
jęcia : »szczęście własne« (a).
Jeżeli szczęście jest celem działania, to n i e z a s p o k o j e n i e musi poprzedzać działanie: pesymi­
styczne fałszerstwo stanu rzeczy; n i e p r z y j e m ­
n o ś ć jako pobudka działania.
Nieprzyjemność i przyjemność pobudkami; w o l a
jako powód działania. — Pod warunkiem: że całe
112
113
przeddzieje leżą w sferze ś w i a d o m o ś c i , — że
właściwa przyczynowość jest d u c h o w a , — że »dusza« wie, czego chce, i że wartość aktu woli uwar u n k o w a n a jest jej wiedzą, — że dusza jest »wolna«
w woli i przeto — —
M o j a teorya: Przyjemność, nieprzyjemność,
»wola«, »cel« zgoła tylko zjawiska towarzyszące, —
nigdy p r z y c z y n o w e . W s z e l k a tak zwana du­
chowa przyczynowość jest fikcyą.
8.
Fałszywą konsekwencya wiary w »ego«: — czło­
wiek dąży do s z c z ę ś c i a . Lecz w tym sensie niema
żadnej jedności, która »dąży«; a do czego wszystkie
jedności dążą, to zgoła nie s z c z ę ś c i e , — szczęście
jest zjawiskiem towarzyszącem w y z w o l e n i u i c h
s i ł y . Co prze do działania, to nie potrzeba, lecz
p e ł n i a , która za podnietą się wyładowywa. Nie
»nieprzyjemność« jest założeniem czynności: owo na­
pięcie jest wielką p o d n i e t ą . . . To przeciw pesy­
m i s t y c z n e j teoryi, jakoby wszelkie działanie zmie­
rzało do chęci pozbycia się n i e z a s p o k o j e n i a ,
jakoby przyjemność sama w sobie była celem jakie­
gokolwiek działania. . .
9.
»Bezinteresownych« postępków niema wcale. Po­
stępki, w których jednostka sprzeniewierza się włas-
nym instynktom i wybiera ze swoją szkodą, są zna
kami décadcnce (o mnóstwie najsławniejszych tak zwa­
nych »świętych«, świadczy właśnie ich brak »egoizmu«
dowodnie, że są to decadenłs —).
Postępki miłości, » heroizmu« są tak nie »bezosobiste«, że są wprost d o w o d e m bardzo silnego i bo­
gatego ja: możność oddania nie jest pozostawiona
»ubogim« do w o l i . . . tak samo wielka zuchwa­
łość i uciecha z przygód, właściwa »heroizmowi«. Nie
ofiarowanie s i e b i e jako c e l , lecz dopinanie celów,
o których skutki jest się z junactwa i zaufania do
siebie beztroskim, o b o j ę t n y m . . .
10.
Psychologia tak zwanych nieegoistycznych po­
stępków : — na prawdę regulowane są one wedle in­
stynktu samozachowawczego.
Odwrotny wypadek zachodzi przy tak zwanych
postępkach e g o i s t y c z n y c h : tu brak właśnie kie­
rującego instynktu, — głębokiej świadomości pożytku
i szkody.
Wszelka siła, zdrowie, żywotność świadczy
o wzmożonem napięciu w kierunku rozkazującego in­
stynktu samości. Wszelkie rozluźnienie jest décadence.
Immoralista.
Wedle p o c h o d z e n i a jest moralność: sumą
warunków utrzymania się p r z y ż y c i u
DZIEŁA NIETZSCHEGO T. VIII.
8
114
biednego, na pól lub zgoła nieudanego rodzaju czło­
wieka. Może on być »wielką liczbą«: stąd jego nie
bezpieczeństwo.
Wedle u ż y t k u jest ona głównym środkiem
kapłańskiego pasorzytnictwa w walce z s i l n y m i ,
p o t w i e r d z a j ą c y m i ż y c i e — kapłani pozyskują
»wielką liczbę« (nizkich, cierpiących we w s z y s t k i c h
stanach — unieszczęśliwionych wszelkiego rodzaju — ) .
Rodzaj p o w s z e c h n e g o buntu przeciw m a ł e j
l i c z b i e d o b r z e u d a n y c h . . . (Krytyka »poprawicieli« — ) .
Wedle swych s k u t k ó w fałszerstwem i zepsu­
ciem nawet owych w a r s t w w y b r a n y c h : które
w końcu, by siebie z n i e ś ć tylko, nie śmieją na żad­
nym punkcie być względem siebie prawdziwi —:
zupełne z e p s u c i e p s y c h o l o g i c z n e , z tem co
z niego wynika. . . (— krytyka » d o b r y c h « — ) .
PRZYPISEK.
W r. 1884 powziął Nietzsche myśl ujęcia wszystkich swych po­
glądów w jeden całokształt. Jednakie dopiero w lecie r. 1886 przystępuje
do dzieła, którego osią myślową miała być Wola Mocy. Na okładce wy­
danej wówczas książki »Poza dobrem i złem« zapowiada autor; »Wola
mocy, próba przemiany wszystkich wartości«. Lecz po dwuch latach
zarzuca plan tego na cztery tomy obliczonego dzieła, zachowując do
nowej pracy tylko treść tomu drugiego i nieco z czwartego. Ze zmianą
planu znika tytuł: »Wola mocy«, ustępując miejsca podtytułowi: » Prze­
miana wszystkich wartości«. Z »Woli mocy« powstało dzieło odrębne.
Ostatni plan. Jesień 1888.
Przemiana
wszystkich
wartości.
Księga p i e r w s z a :
Antychryst. Próba krytyki chrześcijaństwa.
Księga d r u g a :
Duch wolny. Krytyka filozofii jako ruchu nihilistycznego.
Księga trzecia:
Immoralista. Krytyka najfatalniejszego rodzaju niewiedzy,
moralności.
Księga c z w a r t a :
Dyonizos
Filozofia wiecznego powrotu.
Dzieło urwało sie na księdze pierwszej. Wskutek przepracowania
uległ Nietzsche w pierwszych dniach r. 1889 bezwładowi duchowemu,
nie dźwignąwszy się już z niego do śmierci, która nastąpiła 25 sierpnia
1900. Do »Antychrysta« dołączono tylko zarys księgi trzeciej p. n.
»Immoralista«. (Tłumacz).
POLSKIEJ EDYCYI D Z I E Ł FRYDERYKA
N I E T Z S C H E G O W WYD. C A Ł K O W I T E M
przełożył
Rb. k.
Tom
I
— TAKO RZECZE ZARATUSTRA
Cztery
części.
Przełożył
Nietzschego — akwafortą
oryginalną Fr. Siedleckiego
wydanie ozdobne w oprawie
»
w y t w o r n e w 25 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h
wydanie zwykłe t a n i e
Tom
II
3.—
3.50
7.50
1.60
- POZA DOBREM I Z Ł E M
przełożył
STANISŁAW
WYRZYKOWSKI
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
.....
»
wytworne w 1o numerowanych egzemplarzach
2.—
2.50
5.—
Tom III — Z G E N E A L O G I I M O R A L N O Ś C I
(BEZ
przełożył
LEOPOLD
STAFF
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach
Tom
IV —
DYTYRAMBY DYONIZYJSKIE
przełożył
STANISŁAW
WYRZYKOWSKI
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 10 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h
Tom
V - ZMIERZCH
przełożył
STANISŁAW WYRZYKOWSKI
- WIEDZA
przełożył
RADOSNA
LEOPOLD
wydanie ozdobne
»
»
»
1.20
1.70
2.75
STAFF
w oprawie
wytworne
w
15
numerowanych egzemplarzach
2.50
3.—
6.—
Tom VII — J U T R Z E N K A
przełożył
STANISŁAW
WYRZYKOWSKI
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
....
»
w y t w o r n e w 15 numerowanych egzemplarzach
2.50
3.—
6.—
STAFF
przełożył L E O P O L D S T A F F
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 15 numerowanych egzemplarzach
Tom
XI
XII
2.50
3.—
6.—
— WĘDROWIEC I JEGO CIEŃ
LUDZKIE, ARCYLUDZKIE. Część druga.
Przełożył K O N R A D D R Z E W I E C K I
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach
Tom
1.60
2.10
4.—
X — LUDZKIE, ARCYLUDZKIE
Część pierwsza. Przełożył K O N R A D D R Z E W I E C K I
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach
Tom
1.—
1.50
1.50
IX — N A R O D Z I N Y T R A G E D Y I
-
2.50
3.—
6.—
WOLA MOCY
Przeł. S T E F A N F R Y C Z 1 K O N R A D D R Z E W I E C K I
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h egzemplarzach
3.—
3.50
7.—
Suplement— E C C E H O M O (Autobiografia)
Przełożył L E O P O L D S T A F F
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
wytworne na czerpanym
DO
S K R Ó C E Ń )
VI
—.60
1.35
1.10
BOŻYSZCZ
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h
Tom
2.—
2.50
5.—
(BEZ
C A Ł K O W I T E
WACŁAW BERENT
portretem
C A Ł K O W I T E
W Y D A N I E
z
W Y D A N I E
S K R Ó C E Ń )
wydanie ozdobne
Tom
Rb. k.
WACŁAW
NABYCIA
WE
WSZYSTKICH
papierze....
1.50
2.—
4.—
KSIĘGARNIACH.
BERENT
Ź R Ó D Ł A I UJŚCIA NIETZSCHEANIZMU
—.80
Portret F R Y D E R Y K A N I E T Z S C H E G O , akwaforta
oryginalna, Franciszka Siedleckiego, na
papierze g r u b y m
1.—
na
3.—
papierze japońskim
WARSZAWA 1911. - N A K Ł A D JAKÓBA MORTKOWICZA. — SKŁADY G Ł Ó W N E : W KSIĘGARNI
G. C E N T N E R S Z W E R A I S P Ó Ł K I W W A R S Z A W I E
ORAZ H. A L T E N B E R G A WE LWOWIE.
W Y D A N I E CAŁKOWITE (BEZ SKRÓCEŃ)
wyszły i są do nabycia we wszystkich księ­
garniach (każdy tom sprzedaje się oddzielnie)
LEOPOLD
wydanie ozdobne
»
»
w oprawie
»
w y t w o r n e w 15 n u m e r o w a n y c h e g z e m p l a r z a c h
SKRÓCEŃ)
W Y D A N I E CAŁKOWITE (BEZ SKRÓCEŃ)
(BEZ
Tom VIII — P R Z E M I A N A W S Z Y S T K I C H
WARTOŚCI