„Świeży i filmowy” – Władca Pierścieni Johna

Transkrypt

„Świeży i filmowy” – Władca Pierścieni Johna
Miłosz Stelmach
„Świeży i filmowy” – Władca Pierścieni Johna Boormana
Dziś trudno sobie wyobrazić inną filmową wizję Śródziemia niż ta zaproponowana przez
Petera Jacksona. Jego ekranizacja Władcy Pierścieni nie była jednak pierwszą próbą
przeniesienia kultowej trylogii na ekran. Szczególną uwagę zwraca nigdy niezrealizowany,
ale wyjątkowo intrygujący projekt Johna Boormana z początku lat 70.
Po dokładnie sześciu dekadach, które minęły od publikacji Władcy Pierścieni przez brytyjski
dom wydawniczy George Allen & Unwin, wartość całej franczyzy liczona jest w miliardach
dolarów, a tolkienowskie imperium obejmuje nie tylko książki i filmy, ale także liczne gry wideo
i nieprzebraną ilość gadżetów opartych na tej licencji. Filmy Petera Jacksona miały w tym
zapewne decydujący udział. Tymczasem historia kina zna nie tylko dość głośny w swoich
czasach animowany film Ralpha Bakshiego z 1978 roku i pochodzące z tego samego okresu
dwie telewizyjne kreskówki skierowane raczej do młodszej publiczności, lecz również fiński
miniserial z 1993 roku i kuriozalną radziecką adaptację Hobbita (pozycja obowiązkowa dla
każdego fana Tolkiena – do obejrzenia w całości w serwisie YouTube). Listę tę można śmiało
uzupełnić przynajmniej o kilka obrazów, które nigdy nie powstały, gdyż początki
zainteresowania twórczością brytyjskiego pisarza przez przemysł filmowy są nieco starsze.
Podejście pierwsze
Kolejne części epickiej sagi były publikowane w latach 1954–1955, a już w 1957 roku do
Tolkiena zgłosiła się trójka scenarzystów i producentów, marzących o realizacji trzygodzinnego
filmu łączącego animację figurkową i sceny aktorskie. Forrest J. Ackerman, Morton Grady
Zimmerman i Al Brodax zainteresowali autora trylogii, któremu do gustu przypadły
zaprezentowane przez nich szkice koncepcyjne, utrzymane w duchu cenionego przez niego
ilustratora Arthura Rackhama i w niczym nieprzypominające znienawidzonej przez Tolkiena
kreski Walta Disneya. Niestety, gotowy scenariusz okazał się nie do zaakceptowania – pisarz był
oburzony odstępstwami od ducha i litery Władcy Pierścieni, w niewybrednych słowach
krytykował też literackie kompetencje odpowiedzialnego za pierwszą wersję skryptu
Zimmermana.
Tolkien w szczególności sprzeciwiał się dominacji scen walki i niepotrzebnych
magicznych efektów, które miały zamienić film w dynamiczne widowisko przygodowe.
Drastycznym odejściem od jego koncepcji była zwłaszcza trzecia część filmu (gotowy obraz
miał zawierać dwie przerwy), o której Tolkien pisał, że „jest dla mnie całkowicie nie do
przyjęcia, ani jako całość, ani w szczegółach” (Listy, s. 451). Uwagę zwraca między innymi
zakończenie, w którym Sam zostawia Froda na pastwę pajęczycy Szeloby i osobiście zanosi
Pierścień do Szczeliny Zagłady. Tam jednak dopada go na wpół oszalały Frodo wraz z
Gollumem i wszyscy trzej walczą o tytułowy artefakt.
Tolkien i hipisi
Być może właśnie rozczarowanie Tolkiena niezbyt przyjemną dla niego współpracą sprawiło, że
prawa do ekranizacji swojej najsłynniejszej powieści odsprzedał dopiero w 1969 roku wytwórni
United Artists. Umowa nie była sporządzona z myślą o żadnym konkretnym filmie, w
międzyczasie jednak trylogia Władcy Pierścieni uzyskała status kultowej, więc zainteresowanie
ze strony Hollywood było tylko kwestią czasu. W chwili publikacji cykl został dobrze przyjęty
przez krytykę i czytelników, ale tak naprawdę dopiero dekada lat 60. uczyniła z niego
popkulturową ikonę i prawdziwy bestseller. Nowe wydania o coraz większych nakładach
pojawiały się raz lub nawet dwa razy rocznie, a jego sława rosła nieustannie. Opowieść Tolkiena
doskonale współgrała z duchem czasów i dla hipisów drugiej połowy lat 60. szybko stała się (jak
twórczość beatników czy Wilk stepowy Hermanna Hessego) jednym z „przywróconych”
hymnów – nieco starszych dzieł, które doczekały się odbiorczej aktualizacji i rekontekstualizacji
w nowych warunkach społecznych i politycznych.
Młodzi ludzie końca lat 60. dostrzegli w powieści fantasy pochwałę przyjaźni i
wspólnoty oraz pacyfistyczny z ducha sprzeciw wobec militarystycznego imperializmu. Pojawiły
się także odczytania ekologiczne, a nawet religijne, wpisujące Tolkienowską mistykę w szerszy
nurt zainteresowania alternatywnymi formami duchowości. Tanie egzemplarze Władcy
Pierścieni w miękkiej oprawie (jak słynna, drukowana z pogwałceniem praw autorskich edycja
Ace Books z 1965 roku) stały się obowiązkowym elementem wyposażenia ówczesnej młodzieży,
podobnie jak koszulki, naklejki, przypinki bądź inne gadżety z hasłem „Frodo żyje!”. O
fenomenie powieści może świadczyć choćby fakt, że zainteresowanie adaptacją przejawiali
podobno sami Beatlesi. Chcieli oni rzekomo namówić Stanleya Kubricka na realizację filmu, w
którym muzycy mogliby odegrać główne role – John Lennon miał się wcielić w Golluma, Paul
McCartney we Froda, Ringo Starr w Sama, zaś George Harrison w Gandalfa. Zapewne myśleli
oni o psychodelicznym filmie, w którym podróż z Pierścieniem przez krainy dziwów i
niebezpieczeństw przypominałaby narkotykowy trip znany kinowej publiczności między innymi
z animowanej Żółtej łodzi podwodnej (1968, G. Dunning).
Nic dziwnego więc, że United Artists chciało mieć w swojej stajni taki tytuł. Lewicujący
studenci chętnie oglądali europejskie filmy artystyczne, a niezależne, kameralne produkcje spod
znaku Nowego Hollywood osiągały niespodziewane sukcesy finansowe. Film na podstawie
kultowej powieści dawał nadzieję na podpięcie się pod ten trend, ale jednocześnie stworzenie
efektownego widowiska zdolnego zainteresować szeroką publiczność. Gdy zatem studio nabyło
prawa do adaptacji Władcy Pierścieni za stosunkowo niewielką kwotę 104 tysięcy dolarów,
rozpoczęło poszukiwania reżysera, któremu można by było powierzyć tego typu projekt.
Merlin w przebraniu
John Boorman, pracujący właśnie nad swoim czwartym filmem, nie był w tym czasie topowym
reżyserem (nigdy zresztą tego statusu na trwałe nie osiągnął), ale posiadał pewien kredyt
zaufania u producentów. Z jednej strony był sprawnym rzemieślnikiem, dobrze władającym
gatunkowymi konwencjami i umiejętnie prowadzącym swoich aktorów, z drugiej zaś filmy takie
jak Zbieg z Alcatraz (1967) i przygotowywany dopiero Leo ostatni (1970) pokazywały, że potrafi
robić nowoczesne kino pozostające w dialogu z artystycznymi eksperymentami europejskich
reżyserów. Połączenia tych dwóch talentów spodziewali się producenci planowanej adaptacji
prozy Tolkiena. W dodatku to United Artists finansowało produkcję i dystrybuowało drugi z
wymienionych tytułów, więc gdy Boorman skończył zdjęcia do filmu z Marcello Mastroiannim,
zgłosił się do wytwórni z nowym projektem, który zajmował go od dłuższego czasu.
Autor Piekła na Pacyfiku (1968) był wielkim wielbicielem legend arturiańskich i marzył
o realizacji filmu na ich podstawie, w którym centralną postacią byłby Merlin. Jak wspomina w
swojej autobiografii Adventures of a Suburban Boy, ta propozycja pozostała bez żadnej
odpowiedzi, ale w zamian dostał ofertę napisania scenariusza i późniejszej realizacji filmu na
podstawie trylogii J.R.R. Tolkiena. Reżyser nie zastanawiał się długo, tym bardziej że szybko
odkrył, iż oba pomysły w istocie nie są od siebie aż tak odległe. Władca Pierścieni w dużej
mierze oparty jest na motywach zaczerpniętych z legend arturiańskich – Gandalf w oczywisty
sposób przypomina Merlina, Frodo i Aragorn łączą w sobie pewne cechy króla Artura, drużyna
Pierścienia ze swoją misją stanowi nieodległe echo rycerzy Okrągłego Stołu, powtarza się nawet
kluczowy motyw bezkrólewia i miecza, który ma wskazać prawowitego władcę. Te i inne
tematy, do których w mniej lub bardziej zawoalowany sposób powracał będzie Boorman w toku
swojej kariery, miały wybrzmieć już w planowanej ekranizacji epickiej sagi Tolkiena.
Dodatkowo reżysera zafascynował mroczny ton powieści, a zwłaszcza pomysł, że Pierścień ma
tak wielką moc, iż zawsze ostatecznie niszczy i korumpuje swojego posiadacza.
Boorman do pracy nad scenariuszem zaprosił Rospo Pallenberga, młodego architekta,
który marzył o pracy w przemyśle filmowym. Reżysera Zbiega z Alcatraz zainteresowały
niekonwencjonalne pomysły i nieprzeciętna inteligencja Pallenberga, z którym potem jeszcze
kilkukrotnie dzielił napisy początkowe – efektem pisarskiego duetu były skrypty Egzorcysty II
(1977), Excalibura (1981) i Szmaragdowego lasu (1985). Pisanie zajęło im sześć miesięcy 1970
roku, które Boorman wspomina jako „cudowny, mityczny okres” zanurzenia w świecie Tolkiena.
Autorom kilka tygodni zajęła sama analiza relacji między postaciami, które rozrysowali za
pomocą dziesiątek karteczek symbolizujących poszczególne wydarzenia i sceny. Ich
uzupełnieniem były niezliczone mapy i diagramy, które pokrywały ściany dublińskiego domu
Boormana.
Władca Pierścieni na miarę czasów i możliwości
Efektem wspólnych wysiłków był 176-stronicowy scenariusz, który miał stanowić podstawę
trzygodzinnego filmu obejmującego całą fabułę Władcy Pierścieni. Sam Boorman określił go
jako „świeży i filmowy, ale zachowujący ducha Tolkiena”. Kondensując zgodnie z zamówieniem
producentów fabułę całej trylogii do jednego obrazu, scenarzyści musieli dokonać
nieuniknionych skrótów, ale nie ograniczyli się tylko do wycięcia zbędnych fragmentów
powieści i dynamizacji Tolkienowskiej narracji przez pozbycie się długich mów czy piosenek.
Pomimo zapewnień Boormana o zachowaniu ducha oryginału, gotowy scenariusz świadczy o
dość swobodnym podejściu do materiału źródłowego. Pominięte w nim zostały obszerne partie
powieści – całe wątki związane z Rohanem, drzewcami i Helmowym Jarem, postać Faramira czy
Isengard. Wiele ról sprowadzono do roli niewielkich epizodów – tak skończyli Saruman czy
nawet Gollum, występując zaledwie w dwóch scenach. Z kolei niektóre motywy zaczerpnięte z
powieści zostały poddane daleko idącym przekształceniom – rozwinięty został wątek Éowiny,
która odgrywa kluczową rolę w finałowej bitwie i jednocześnie podbija serce Aragorna, zostając
królową Gondoru. Arwena zaś, która pełni tę funkcję w książce, zostaje sportretowana jako
nastolatka o eterycznej aparycji i opiekuńczy duch drużyny, pojawiając się w kilku
symbolicznych scenach.
Scenariusz zawiera również kilka wskazówek dotyczących konkretnych rozwiązań
realizacyjnych, które mogłyby interesująco zaprezentować się na ekranie. Jednym z nich jest
starcie z Balrogiem w ruinach Morii, które miało zostać zaprezentowane za pomocą
naprzemiennych zdjęć spowolnionych i przyspieszonych – przerażająca obecność demona
paraliżuje bowiem bohaterów, ale magiczne zdolności Gandalfa pozwalają przełamać czar w
zależności od przebiegu walki. Uwagę przykuwa także planowana scena narady u Elronda,
podczas której odbywa się spektakl w stylu japońskiego teatru kabuki. Boorman z Pallenbergiem
zrezygnowali z rozwlekłego wprowadzenia, tłumaczącego zagmatwaną historię na początku
filmu (właściwą akcję poprzedza wyłącznie ujęcie samego Tolkiena, siedzącego w swoim
gabinecie i pracującego nad książką). Zamiast tego postanowili, że zarówno Frodo i jego
towarzysze, jak też widzowie poznają losy Pierścienia ze sztuki rozegranej w czasie narady.
Miała ona w symboliczny sposób wprowadzić wszystkie najważniejsze postaci oraz
zasugerować pewne wątki, które zostaną rozwinięte podczas filmu.
Wyraźne piętno na planowanej adaptacji odcisnęły też czasy, w których powstawał
skrypt. W scenariuszu pojawiły się elementy mające przemówić do widza przełomu lat 60. i 70.,
jak na przykład powtarzana kilkukrotnie fraza „Frodo żyje!” czy scena, w której hobbici na
wczesnym etapie swojej wyprawy trafiają na łąkę pełną nietypowych grzybów. Ich zjedzenie
wywołuje psychodeliczną sekwencję wizji – początkowo idyllicznych i przyjemnych, z czasem
jednak ustępujących strasznym obrazom, zwiastującym czekające bohaterów niebezpieczeństwa.
Scenarzyści wyraźnie skorzystali także z rozluźnienia obyczajowego, które przyniosła
amerykańskiemu kinu druga połowa lat 60. Szczególnie postaci żeńskie zostają poddane
wyraźnej seksualizacji (choć pojawia się również scena pocałunku między Aragornem i
Boromirem, którzy w ten sposób przypieczętowują swoją przyjaźń). Obiektem niewybrednych
seksualnych awansów wszystkich członków drużyny staje się Galadriela (Gimli: „To niezły
kawałek skały, w sam raz do wyrzeźbienia krasnoludzkim narzędziem!”; Sam: „To piękny
kwiatuszek, ale wyraźnie potrzebuje podlania!”). W scenariuszu odgrywa ona rolę tajemniczej,
erotycznej wyroczni – wyłania się na wpół naga z jeziora (to kolejne echo legend arturiańskich,
którymi inspirował się Boorman), oferując Frodowi rytuał wtajemniczenia, dzięki któremu pozna
on naturę Pierścienia. Kluczowym elementem rytuału staje się oczywiście stosunek płciowy.
Jednocześnie jako reżyser przyszłego filmu, Boorman już na tym etapie myślał o
poszczególnych rozwiązaniach realizacyjnych, które umożliwią ożywienie na ekranie
baśniowego Śródziemia. W tym celu szukał odpowiednich plenerów do filmu (zwłaszcza w
ukochanej Irlandii, swojej przybranej ojczyźnie), projektował dekoracje oraz efekty specjalne, a
także ustalał koncepcje obsadowe. Podstawowy problem związany z postaciami hobbitów chciał
ominąć,
angażując
do
tych ról odpowiednio
ucharakteryzowanych dziesięciolatków,
zdubbingowanych jednak przez dorosłych aktorów. Wiedział, że stworzenie takiego filmu,
zwłaszcza przy ówczesnych możliwościach technologicznych, będzie wielkim wyzwaniem –
stąd pomysł na ograniczenie magicznych elementów w scenariuszu (zastępuje je na przykład
rozgrywany między Gandalfem i Sarumanem pojedynek na słowa) i wyeliminowanie wszystkich
latających stworzeń. To dawało nadzieję na realizację całości w kształcie zamierzonym przez
autorów. „Byłem gotowy do bitwy. To mógł być ten jeden, najważniejszy film” – wspominał po
latach Boorman.
Odrzucenie
Traf chciał, że akurat w tym momencie wiatry się odwróciły i studio, które jeszcze rok wcześniej
samo zachęcało Boormana do pracy nad Władcą Pierścieni, teraz wycofało swoje poparcie.
Okazało się, że osoba odpowiedzialna za nadzorowanie tego projektu w międzyczasie odeszła z
United Artists i w firmie nie tylko nie było nikogo, kto byłby zainteresowany adaptacją Tolkiena,
ale nawet kogokolwiek, kto czytał jego powieści. W dodatku studio doznało w tym okresie kilku
dotkliwych finansowych porażek – jedną z nich był Leo ostatni Boormana. Film nagrodzony na
festiwalu w Cannes za reżyserię został wprawdzie dobrze przyjęty we Francji, ale w Stanach
Zjednoczonych przemknął bez echa, z nowojorskich ekranów znikając po zaledwie tygodniu
wyświetlania.
W obliczu niepewnej sytuacji finansowej i słabnącej pozycji samego Boormana United
Artists nie chciało ryzykować olbrzymiego budżetu, którego wymagałaby tak wystawna i
skomplikowana produkcja. Warto dodać, iż pomysł adaptacji Władcy Pierścieni na początku lat
70. był także o tyle niepewny, że w zasadzie nie istniał wówczas gatunek fantasy spod znaku
magii i miecza. Film Boormana mógł wyprzedzić albo nawet zainicjować trend, mający
wybuchnąć dopiero w latach 80. za sprawą takich filmów jak Pogromca smoków (1981)
Matthew Robbinsa czy Conan Barbarzyńca (1982) Johna Miliusa. Dekadę wcześniej jednak
trudno było przewidzieć reakcje publiczności, która mogła odrzucić film należący do gatunku
kojarzonego do tej pory głównie z animacją oraz produkcjami dla dzieci.
Na tym etapie Boorman, który poświęcił pół roku na pracę nad projektem, nie miał
zamiaru tak łatwo rezygnować. Zanosił swój scenariusz do różnych studiów, w tym także do
Disneya, który przez pewien czas przejawiał zainteresowanie Władcą Pierścieni, i
korespondował osobiście z Tolkienem, który udzielił mu swojego poparcia (choć zapewne bez
lektury scenariusza, gdyż w innym wypadku przywiązanie pisarza do litery powieści mogłoby
skutkować podobnie ostrą reakcją jak ta, której kilkanaście lat wcześniej doświadczył
Zimmerman). O tym, jak ważny dla Boormana był ten film, świadczy fakt, że jeszcze w
pierwszej połowie lat 90. dążył do jego realizacji. Udało mu się zainteresować nim studio TriStar
Pictures, które jednak nie było w stanie odkupić praw do ekranizacji, a przede wszystkim licencji
merchandisingowych, pozwalających czerpać zyski ze sprzedaży produktów związanych ze
Śródziemiem. Pozostały one w rękach innego wielkiego producenta, Saula Zaentza, który po
latach brał udział w powstaniu filmów Petera Jacksona.
Powidoki Śródziemia
Niezrealizowany film Boormana nie pozostał bez śladu, wywierając wpływ na kilka dzieł, które
ostatecznie powstały. Po pierwsze, z pewnością ukształtował późniejsze wybory artystyczne
reżysera. Fiasko doznane przy pracy nad adaptacją sagi Tolkiena skłoniło go do zainteresowania
się znacznie mniejszym (i przede wszystkim bezpieczniejszym finansowo) projektem, który miał
się okazać jego najbardziej docenionym filmem w karierze – mowa o uhonorowanym trzema
nominacjami do Oscara Uwolnieniu (1972). Po nim jednak przyszedł trwający całą dekadę okres
ponownego zainteresowania fantastyką, skutkujący filmami Zardoz (1974), Egzorcysta II oraz
Excalibur. Jak twierdzi Boorman, we wszystkich tych obrazach wykorzystał niektóre
rozwiązania techniczne zaprojektowane na potrzeby Władcy Pierścieni.
Według Briana Hoyle’a, autora monografii reżysera, powieściami Tolkiena inspirowana
miała być między innymi rasa nieśmiertelnych ludzi posługujących się pierścieniami mocy, która
występuje w Zardozie, choć oczywiście ich ekranowy kształt odległy jest od Tolkienowskich
wizji. Przede wszystkim jednak Boorman otwarcie przyznaje, że prace nad scenariuszem Władcy
Pierścieni były doskonałym przygotowaniem do realizacji Excalibura. Scenariusz do filmu
napisał on wspólnie z Pallenbergiem, wykorzystując także lokacje mające wcześniej udawać
Śródziemie. Tym samym historia zatoczyła koło – Boorman musiał zrezygnować z
wymarzonego filmu o Merlinie, żeby zająć się Władcą Pierścieni, i dopiero teraz mógł powrócić
do swojego pierwotnego przedmiotu zainteresowań, którym były legendy arturiańskie. Tym
razem trafił w swój czas – jego film zgrał się doskonale ze wspomnianą wcześniej falą
popularności fantasy, stając się jednym z jej najlepszych przedstawicieli i odnosząc pewien
komercyjny sukces. Wyróżniają go zwłaszcza mroczny nastrój i sugestywna, kreacyjna warstwa
wizualna dzieła, które dają wyobrażenie o tym, jak mogłaby wyglądać planowana wcześniej
adaptacja Tolkiena.
Efektem pracy Boormana był też do pewnego stopnia animowany film Ralpha
Bakshiego. Reżyser rysunkowej wersji Władcy Pierścieni w jednym z wywiadów przyznał, że
jego pomysł na film zrodził się, gdy dowiedział się o planach United Arstists do zekranizowania
trylogii w postaci jednego filmu aktorskiego. Bakshi jako wielki fan Tolkiena uznał to za
zniewagę dla dzieła pisarza i wyraz słabego charakteru Boormana, który zgodził się napisać taki
scenariusz. Postanowił więc pokazać, jak jego zdaniem powinno się ekranizować Władcę
Pierścieni – bez pośpiechu, jeśli chodzi o czas ekranowy, oraz przy użyciu animacji, która, jak
sądził, jako jedyna jest w stanie oddać niezwykłość Śródziemia.
Ostatecznie kilka lat później udało mu się przynajmniej częściowo zrealizować swoje
zamierzenia, bo United Artists, pragnąc zminimalizować koszta, zgodziło się na animowaną
adaptację kultowej powieści. Bakshiemu zaproponowano wykorzystanie scenariusza Boormana,
ale on, niechętny wobec radykalnych zmian w stosunku do pierwowzoru, wolał zacząć na własną
rękę. Ostatecznie zrealizował pierwszą część Władcy Pierścieni w 1978 roku, ale konflikty z
producentami uniemożliwiły powstanie kontynuacji. Boorman przyznaje, że nigdy nie mógł
zmusić się do obejrzenia tego filmu.
Poczucie straty?
Dziś informacje na temat scenariusza Boormana i Pallenberga krążą w Internecie jako
ciekawostka przywoływana przez fanów Tolkiena. Zwłaszcza książkowi puryści powtarzają ją z
rozbawieniem bądź wyraźną zgrozą, często służy też jako argument w dyskusji na temat
wierności filmów Petera Jacksona wobec powieści, pokazujący, że „mogło być znacznie gorzej”.
Świadczy to o tym, jak bardzo współczesne adaptacje zdominowały wyobrażenia fanów,
ustanawiając kanoniczne przedstawienie Śródziemia na ekranie i stawiając wierność wobec litery
powieści za jego główny wyznacznik.
Wielką zagadką pozostanie pytanie o to, czy podobny sukces był w ogóle możliwy trzy
dekady wcześniej i czy Boorman był osobą, która była w stanie go osiągnąć. Ciężko nawet
jednoznacznie stwierdzić, czy powinniśmy żałować, że jego wersja Władcy Pierścieni nie ujrzała
światła dziennego. Z pewnością tak, jeśli gotowy film osiągnąłby lub przewyższył poziom
Excalibura, który bez wątpienia jest jednym z najlepszych filmów fantasy, jakie kiedykolwiek
powstały. Z drugiej jednak strony mógł on przypominać Zardoza, który, pomimo kilku
ciekawych pomysłów, dziś sprawdza się głównie w odbiorze kampowym i jeśli jakkolwiek
zapowiada lata 80., to tylko poprzez imponujące nagromadzenie kiczu.
Mimo sentymentu, z perspektywy czasu podobne wątpliwości odczuwa sam reżyser: „Jak
większość filmowców spędziłem więcej czasu nad filmami, których nie ukończyłem, niż nad
tymi, które zrobiłem. Im głębsze zaangażowanie emocjonalne, tym większe poczucie straty.
Zanurzyłem się w Śródziemiu i opuszczenie go było dla mnie bolesne, ale towarzyszyła mu też
ulga, ponieważ zaprojektowaliśmy scenariusz niemal niemożliwy do zrealizowania. To mógł być
jeden z tych ulotnych, transcendentalnych filmów, ale mógł się też skończyć katastrofą”.
Tolkien na temat pierwszej wersji scenariusza z 1957 roku w liście do Raynera Unwina,
swojego wydawcy:
„Ten dokument w formie, w jakiej się znajduje, napawa mnie głębokim niepokojem co do
dialogów, które (jak przypuszczam) zostaną wykorzystane. Moim zdaniem Zimmerman, autor tej
n[oweli] f[ilmowej], zupełnie nie potrafi adaptować »słowa mówionego« z książki. Jest
pochopny, niewrażliwy i bezczelny.
Nie czyta książek. Wydaje mi się oczywiste, że bardzo szybko przekartkował Władcę Pierścieni,
a potem skonstruował swoją n.f. z częściowo poplątanych wspomnień, jak najrzadziej przy tym
zaglądając do oryginału. Dlatego robi błędy w większości imion – nie tyle popełniając czasami
przypadkowy błąd, ile czyniąc tak stale (zawsze »Borimor« zamiast »Boromir«); albo przypisuje
je niewłaściwym postaciom – »Radagast« staje się orłem. (…)
Jestem bardzo niezadowolony ze skrajnej głupoty i niekompetencji Z. oraz jego całkowitego
braku szacunku dla oryginału (n.f. wydaje się celowo chybiona niemal we wszystkim, i to bez
żadnych widocznych powodów formalnych). Potrzebuję jednak pieniędzy, a wkrótce będę ich
potrzebował jeszcze bardziej; ponadto jestem świadom Twoich praw i ingresów – będę więc
starał się trzymać w ryzach i w miarę możliwości unikać obrażania się. Jak najszybciej wyślę Z.
moje szczegółowe i ogólne uwagi.”
J.R.R. Tolkien, Listy, s. 434–435.
John Boorman o trylogii Petera Jacksona:
„Teraz wreszcie został on [Władca Pierścieni] mądrze zrobiony w trzech częściach, na drugim
końcu świata i przez reżysera równie odważnego i głupiego jak ja kiedyś. Gdybym zrealizował
swoją wersję, światu odmówiono by wspaniałego spektaklu, który wykreował Peter Jackson.
Widziałem tylko pierwszą część, ale jej rozmach i wielkość można porównać tylko do
wzniesienia gotyckiej katedry. Mój koncept wypada blado w tym zestawieniu.”
Adventures of a Suburban Boy, s. 180.
Niezrealizowane filmy Johna Boormana:
Amerykański krytyk David Denby nazwał kiedyś Johna Boormana „wielkim filmowcem, który
nigdy nie zrobił wielkiej kariery”. Słowa te odnoszą się do bardzo nierównej formy reżysera oraz
faktu, że nigdy nie został on należycie doceniony przez przemysł filmowy i widzów, ale
nabierają nowego znaczenia w kontekście jego niezrealizowanych projektów. Rozległe plany
Boormana obejmowały wiele potencjalnych tematów. Do najciekawszych z pewnością należą
adaptacje – oprócz kultowego dzieła J.R.R. Tolkiena były to między innymi Lew, czarownica i
stara szafa według C.S. Lewisa, Wywiad z wampirem na podstawie bestsellerowej powieści
Anne Rice czy Don Kichot, w którym rolę tytułowego rycerza miał zagrać Marcello Mastroianni,
zaś Sancho Pansę – Gérard Depardieu.
Propozycje lektur:
J. Boorman, Adventures of a Suburban Boy, London 2003.
B. Hoyle, The Cinema of John Boorman, Lanham–Toronto–Plymouth 2012.
J.R.R. Tolkien, Listy, wybór i oprac. H. Carpenter, tłum. A. Sylwanowicz, Warszawa 2010.
J.B. Croft, Three Rings for Hollywood: Scripts for “The Lord of the Ring” by Zimmerman,
Boorman and Beagle [w:] L. Stratyner, J.R. Keller (red.), Fantasy Fiction into Film: Essays,
Jefferson 2007, s. 7–20.
http://www.avclub.com/article/ralph-bakshi-13690 – zapis wywiadu przeprowadzonego z
Ralphem Bakshim w 2000 roku przez Tashę Robinson.

Podobne dokumenty