siedem pytań
Transkrypt
siedem pytań
1 DOMINIKA KOZŁOWSKA Wykorzystane szanse Kraków to miasto książki i prawdziwa potęga wydawnicza. Działa tu ponad 100 wydawców publikujących dosłownie wszystko: od literatury sensacyjnej po wiersze noblistów, od romansu po podręczniki akademickie, od biografii po fantastykę. Książki krakowskich oficyn odnoszą sukcesy na krajowym rynku wydawniczym, otrzymują najważniejsze nagrody literackie, ale przede wszystkim stanowią znakomitą ofertę dla czytelnika, który w bogactwie tytułów i gatunków zawsze znajdzie coś dla siebie. To już druga edycja Wirtualnej Biblioteki. Tym razem proponujemy Ci książki najważniejszych gości tegorocznego Festiwalu Conrada i Targów Książki, a także najgorętsze nowości wydawnicze tej jesieni. Wśród nich z pewnością znajdziesz opowieść idealną dla siebie. A jeśli po przeczytaniu darmowego fragmentu książki nie będziesz w stanie się już od niej oderwać, z łatwością możesz nabyć e-booka klikając w link na końcu zeskanowanego fragmentu. Przy 2. odsłonie naszej akcji testujemy także możliwość pobrania audiobooka. Sprawdź, czy możesz pobrać Twoją ulubioną książkę w formacie dźwiękowym! Partnerzy Wirtualnej Biblioteki przygotowali także specjalną ofertę dla wszystkich, którzy kupią polecane w tej akcji właśnie u nich: Publio oferuje 40% rabatu na każdy z zakupionych tą drogą tytułów Virtualo oferuje nawet 50% rabatu na tytuły w akcji Wirtualna Biblioteka Wydawców Woblink każdemu, kto kupi e-booka z naszej akcji, podaruje kody rabatowe o łącznej wartości 50 zł uprawniające do zakupu kolejnych tytułów po niższej cenie. Szukaj linków do sklepów internetowych, w których dostępne są wybrane przez Ciebie e-booki, na końcu darmowych fragmentów! Wirtualna Biblioteka Wydawców to część programu Kraków Miasto Literatury. Akcję organizuje Krakowskie Biuro Festiwalowe. Partnerami akcji są: Instytut Książki oraz wydawnictwa i organizacje: a5, Agora, Bona, Czarne, Dodo Editor, Fundacja Przestrzeń Kobiet, Insignis Media, Karakter, Koobe, Krytyka Polityczna, Lokator, Muza, New Eastern Europe, Noir sur Blanc, Radio Kraków, Sine Qua Non, Skrzat, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Świat Książki, W.A.B., WAM, Wielka Litera, Wydawnictwo Akademickie Dialog, Wydawnictwo Literackie, Wydawnictwo M, Wydawnictwo Otwarte, Znak, Znak Literanova, Znak Emotikon, a także Publio, Virtualo, Woblink i Koobe. Projekt dofinansowany jest ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego z programu Promocja Czytelnictwa. Więcej informacji na stronie qr.miastoliteratury.pl K ażdą historię można jednocześnie opowiedzieć jako historię wykorzystanych możliwości i utraconych szans. Późna jesień czy nowe przedwiośnie? – tak Janusz Poniewierski zatytułował ostatnią jak dotąd spisaną część historii „Znaku”, podsumowującą dekadę szóstą, a zatem lata 1996–2006. Historia kolejnej, 2006–2016, wciąż się pisze, dziś więc za wcześnie na jakiekolwiek podsumowania. Z drugiej jednak strony, jubileusz wydania 700. numeru skłania do nazwania szans wykorzystanych. Nie po to by stawać się sędzią we własnej sprawie, lecz by wzmacniać świadomość tego, jak wiele rzeczy, mimo trapiącego nas wciąż kryzysu, udaje się nam budować. 1. Wejście „Znaku” w epokę multimedialną: „Jeżeli »Znak« ma się rozwijać i szerzej oddziaływać, musi stać się pismem multimedialnym. Istota jego działalności powinna polegać na dialogu między fachowcami wysokiej klasy, naukowcami, intelektualistami oraz młodymi ludźmi, którzy wchodzą w życie i czegoś szukają. Jeżeli ten dialog się uda, to na pewno nie w tym klasycznym, papierowym wydaniu, ale właśnie w nowych formach medialnych” – podpowiadał kilkanaście lat temu (!) Stefan Wilkanowicz, poproszony o radę dla młodszych redaktorów miesięcznika. E- wydania, cyfrowe archiwum „Znaku”, nowa strona internetowa, internetowe transmisje debat, materiały wideo i wiele innych rozwiązań inspirowanych nowymi możliwościami technicznymi – okazało się, że nowatorskie formy realizacji misji spotkały się z żywym przyjęciem nie tylko ze strony młodszych czytelników. 2. Trwałość treści i nowatorskość formy graficznej. Im bardziej otaczająca nas rzeczywistość jest płynna, tym większa potrzeba kontaktu z treściami znaczącymi. Trwałość treści może iść w parze z nowoczesnością formuły graficznej pisma i języka komunikacji. Nasze wysiłki są doceniane. W ostatnich dwóch latach miesięcznik był nagradzany w prestiżowych konkursach, np. organizowanych przez Klub Twórców Reklamy i wydawcę magazynu „Media i Marketing Polska”. Z kolei w najważniejszym konkursie dziennikarskim Grand Press tekst redaktorki „Znaku” został uznany za jeden z 7 najlepszych tekstów publicystycznych roku. 3. Trudne tematy. Niektóre tematy w pamięci naszej i naszych czytelników wyryły trwały ślad. Zaliczyć do nich można np.: „Po co nam Gross?”, „Zmierzch religii smoleńskiej”, „Homoseksualista idzie do nieba”, „Kto się boi feministek?”, „Wszyscy jesteśmy chłopami”, „Jak przekłady zmieniają Biblię?” lub „Czy rodzice mogą być tej samej płci?”. Jedni nas za nie chwalili, inni ganili. Dla nas były trudne i kontrowersyjne w najbardziej podstawowym znaczeniu tego słowa: wywoływały różnicę zdań, rozbieżność sądów, również w samej redakcji. Czytelników nieraz skłaniały do polemik. Czy warto więc było po nie sięgać? Tak, mimo iż dziś niektóre przygotowalibyśmy nieco inaczej, praca nad nimi nauczyła nas mierzyć się z zagadnieniami zawładniętymi przez ideologiczny dyskurs i nie wpadać przy tym w pułapkę uproszczonego myślenia. Wierzymy, że rozwój intelektualny, emocjonalny, duchowy nie jest możliwy bez wysiłku. 4. Budowanie środowiska. W 2012 r. w organizowanych przez nas debatach w sumie wzięło udział ponad 2000 osób, w konkursach – kilkaset, w mediach społecznościowych naszą aktywność komentuje kilka tysięcy internautów, a nasze filmy obejrzano w Interencie ponad 300 tys. razy! Systematycznie wzrasta także liczba prenumeratorów, co – jak wierzymy – świadczy o zaufaniu i przywiązaniu, którym nas Państwo obdarzacie. 50 PAMIĘĆ PRL-U 3 FOT. LESZEK ŁOŻYŃSKI/REPORTER 2 WRZESIEŃ 2013 nr 700 EKSPERYMENT: DRUGIE ŻYCIE SIEDMIU PYTAŃ 51 PYTANIE 2: PRL: dziedzictwo diabła? Pamięć PRL-u, Norman Davies rozmawia z Nikołajem Iwanowem. Rozmowę prowadzi Adam Puchejda Dziedzictwo diabła, Czesław Miłosz, ks. Józef Tischner 60 61 PYTANIE 3: Czy inteligencji potrzebne jest ciało? Trzecia Wojna Światowa Ciała z Umysłem, Jacek Dukaj Przyszłość otwarta na dobre i na złe, Stanisław Lem 84 85 PYTANIE 4: Czym jest cenzura? Lepszego jutra nie będzie, Wojciech Orliński Artykuły skonfiskowane 50 90 91 PYTANIE 5: Czy inteligencji potrzebne jest ciało? Nic nie oddzieli nas od natury, Z Aldo Vargas-Tetmajerem rozmawia Dominika Kozłowska Inny w globalnej wiosce, Ryszard Kapuściński PYTANIE 6: Czy jest życie? 100 Medycyna jest nauką, leczenie – sztuką. Z Pawłem Łukowem rozmawia Dominika Kozłowska 101 Czy mówić choremu prawdę?, M.M. PYTANIE 7: Czym jest literatura? 108 Znaleźć zdanie, Z Wiesławem Myśliwskim rozmawia Bogdan Tosza 109 O literaturze, Joseph Conrad 60 ILUSTRACJA: TYMOTEUSZ PIOTROWSKI 48 TRZECIA WOJNA ŚWIATOWA CIAŁA Z UMYSŁEM CZYTELNICY: OPOWIADAJĄ O SOBIE I O „ZNAKU” 100 MEDYCYNA JEST NAUKĄ, LECZENIE – SZTUKĄ 108 ZNALEŹĆ ZDANIE FOT. JOE RAEDLE/GETTY/FPM 42 FOT. ANDRZEJ IWAŃCZUK/REPORTER 9 14 23 26 33 PYTANIE 1: Dlaczego ateizm jest nam do zbawienia koniecznie potrzebny? Niewiara na łamach, Justyna Siemienowicz Uczciwie wobec ateizmu, Karol Tarnowski Podstawowa linia podziału, Jacek Filek Sprzymierzeniec po przeciwnej stronie, Stanisław Obirek Ateizm po przejściach. W stronę myśli niepewnej, Zbigniew Mikołejko Darwin u progu Kościoła. Nowy ateizm i jego wyzwania, Aleksander Gomola Inspiracje wiary-godne, Aleksander Gomola ul. Tadeusza Kościuszki 37, 30‒105 Kraków tel. (12) 61 99 530, fax (12) 61 99 502 www.miesiecznik.znak.com.pl e-mail: [email protected] 120 „Na Okrągły Stół Frasyniuk jechał od nas”, Stanisława Augustynowicz 123 „Gdy byłam mała, bardzo chciałam zostać ministrantką”, Jolanta Prochowicz 126 „Jeśli chciałbym opisać 200 cmentarzy, miałbym 200 tygodni pracy”, Adam Zamojski 129 „Interesuje mnie, czy »tak miało być«, czy »Bóg tak chciał«”, Małgorzata Majewska 132 „Jestem takim dinozaurem, który się ostał i próbuje łączyć dawne z nowym”, bp Gerard Kusz 134 „Boję się, że jako wiernego czytelnika pismo mnie zawiedzie”, Krzysztof Ratnicyn 137 „Jako osobę niewierzącą ciekawi mnie, dlaczego ludzie wierzą”, Małgorzata Iwanek STAŁE RUBRYKI 140 Jerzy Illg: Mój przyjaciel wiersz Dodatek specjalny: 116 Pożegnanie Tadeusza Jagodzińskiego redakcja: Marta Duch-Dyngosz, Dominika Kozłowska (redaktor naczelna), Janusz Poniewierski, Justyna Siemienowicz, Marcin Sikorski, Krystyna Strączek, Karol Tarnowski, Magdalena Wojaczek (sekretarz redakcji), Henryk Woźniakowski, Marzena Zdanowska zespół: Wojciech Bonowicz, Bohdan Cywiński, Tomasz Fiałkowski, Tadeusz Gadacz, Jarosław Gowin, Stanisław Grygiel, ks. Michał Heller, Józefa Hennelowa, Wacław Hryniewicz OMI, Jerzy Illg, Piotr Kłodkowski, ks. Jan Kracik, Janina Ochojska-Okońska, bp Grzegorz Ryś, Marek Skwarnicki , Władysław Stróżewski, Stefan Wilkanowicz, Jacek Woźniakowski współpraca: Paulina Bulska, Piotr Cebo, Agnieszka Goławska, Elżbieta Kot, Cezary Kościelniak, Daniel Lis, Jolanta Prochowicz, Adam Puchejda, Miłosz Puczydłowski opieka artystyczna: Władysław Buchner projekt okładki: Władysław Buchner projekt graficzny pisma: Marek Zalejski/Studio Q korekta: Barbara Gąsiorowska druk: Drukarnia Colonel, Kraków, ul. Dąbrowskiego 16 reklama: Marcin Sikorski, tel. (12) 61 99 530, e-mail: [email protected] prenumerata: Joanna Dyląg, tel. (12) 61 99 569, e-mail: [email protected] Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo ich redagowania i skracania. Redakcja nie odpowiada za treść zamieszczanych ogłoszeń. Rozpowszechnianie redakcyjnych materiałów publicystycznych bez zgody wydawcy jest zabronione. Dofinansowano ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach programu operacyjnego „Promocja czytelnictwa. Rozwój czasopism kulturalnych” 6 siedem pytań 7 ZNAK 09•2013 09•2013 ZNAK EkspErymEnt: Drugie życie siedmiu pytań Pytania padły. Czas minął. Która z odpowiedzi oparła się jego próbie? Ile z nich po latach straciło sens? Z okazji jubileuszu wydania 700 numeru „Znaku” zadaliśmy raz jeszcze 7 pytań, które pojawiły się na naszych łamach na przestrzeni 67 lat. Wśród nich, na pierwszym miejscu i nie po raz pierwszy w roli „Tematu miesiąca” jedno z wielkich tzw. „znakowskich” pytań – o wiarę i niewiarę. Przypominamy oryginalne odpowiedzi sprzed lat i konfrontujemy je z tekstami współczesnych autorów. Które z odpowiedzi okażą się bliższe prawdy? Też pytanie Pytanie 1: Dlaczego ateizm jest nam dziś do zbawienia koniecznie potrzebny? Siemienowicz, Tarnowski, Filek, Obirek, Mikołejko, Gomola Pytanie 2: PRL: dziedzictwo diabła? Miłosz, Tischner (1993)– Davies, Iwanow Pytanie 3: Czy inteligencji potrzebne jest ciało? Lem (1995) – Dukaj Pytanie 4: Czym jest cenzura? Artykuły skonfiskowane (1989) – Orliński Pytanie 5: Inny czy obcy? Kapuściński (2004) – Vargas-Tetmajer Pytanie 6: Czyje jest życie? – Łuków Pytanie 7: Czym jest literatura? Conrad (1958) – Myśliwski 50 SIEDEM PYTAŃ 51 PYTANIE 2: PRL - dziedzictwo diabła? Przez jednych Polaków określany jako totalitaryzm, przez innych jako najlepszy czas w życiu. Jakie dziedzictwo pozostawił po sobie PRL? Co z niego zapamiętaliśmy, co wyparliśmy, co stało się częścią nas samych? ZNAK 09•2013 Minęło prawie ćwierć wieku od końca PRL-u. Jak pamiętamy ten okres? Co zostało nam w głowach z czasów komunizmu? Norman Davies: Całkiem sporo. Np. niechęć do pluralizmu i kształt polskiej prawicy, która zasadniczo jest nacjonalistyczna i uważa, że wszyscy Polacy są katolikami. To wszystko spadek po PRL-u. Rzadko się o tym mówi, ale PRL po wojnie de facto przyjął zasady endecji, po 1945 r. Dmowski zwyciężył pośmiertnie. Polska stała się krajem jednego narodu i partia komunistyczna – od PPR do PZPR – popierała wszystkie fikcje Polski piastowskiej, Ziem Odzyskanych, polskiej tysiącletniej obecności nad Odrą itd. To są – jak mówię – fikcje, ale to jest PRL. To bardzo ciekawe, bo Polska komunistyczna była generalnie w tej dziedzinie bardzo prawicowa, cała historiografia PRL-u była zbudowana na schemacie Polaka-katolika, Polski piastowskiej. Dziś to przetrwało w głowach wielu ludzi, np. wyborców PiS-u. Podam jeszcze inny przykład – mówi się o „Polsce solidarnej”. Co to znaczy? Polska solidarna, czyli socjalistyczna. Taka, w której służba zdrowia jest w rękach państwa, w której prywatyzacja jest złem, rynek jest złem. Obiektywnie rzecz biorąc, Polska przeżywa w tej chwili swój najlepszy okres od XVII w., a mimo to ciągle słyszymy, że rząd znajduje się w rękach Putina i Merkel. To z pewnością też odruch antyliberalny. Bo kto nie akceptuje liberałów? Kościół i partie komunistyczne – dla nich liberalizm to jest groza. Choć dla każdego z innego powodu: dla Kościoła, bo kojarzy się ze swobodą obyczajów, a dla komunistów – bo kojarzy się z kapitalizmem. Wielu Polaków dobrze jednak wspomina PRL-owski komunizm. Popularność np. Edwarda Gierka zamiast maleć, rośnie. Nikołaj Iwanow: Moim zdaniem taka pamięć PRL-u bierze się z trudności początkowego stadium kapitalizmu w Polsce – powstania dużych nierówności, których nie było za Gierka. Chciałbym też jednak zauważyć, że tego nie ma wśród młodego pokolenia, to nostalgia 1980, Sala Kongresowa PKiN, VIII Zjazd PZPR /Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Przemówienie I sekretarza KC PZPR towarzysza Edwarda Giereka | FOT. LESZEK ŁOŻYŃSKI/REPORTER Dziedzictwo diabła „Znak” lipiec 1993, nr 458, s. 124–132 Spotkanie Czesława Miłosza i ks. Józefa Tischnera (fragmenty) 09•2013 ZNAK FOT. JERZY UNDRO/PAP Pamięć PRL-u NORMAN DAVIES ROZMAWIA Z NIKOŁAJEM IWANOWEM. ROZMOWĘ PROWADZI ADAM PUCHEJDA R edakcja „Znaku”: Myśląc o „dziedzictwie komunizmu” zadajemy sobie pytanie: co doświadczenie komunizmu wniosło do wiedzy o człowieku? Przy czym jest to pytanie nie o socjologiczny, ekonomiczny czy polityczny wymiar komunizmu, ale o jego wymiar duchowy. Jakie są duchowe źródła komunizmu? Czesław Miłosz: Mówienie dzisiaj o przyczynach komunizmu jest utrudnione przez istnienie moralistów, bo każda próba wyjaśnienia, jak do tego doszło, jest brana za usprawiedliwienie. Wiem to jako autor Zniewolonego umysłu, książki, która dla wielu była próbą usprawiedliwiania się – mimo iż z mojej strony była to raczej próba 52 SIEDEM PYTAŃ ludzi, którzy żyli w tamtym ustroju, którzy pamiętają, że mieli zapewnioną pracę, przyszłość, mogli coś bezkarnie ukraść w pracy, nie było bezrobocia, mogli dostać talon na malucha itd. Jednocześnie jestem przekonany, że system gierkowski z finansowego i gospodarczego punktu widzenia był jednym z najlepszych w ramach komunizmu. Gierek dał przykład, że można brać pieniądze od kapitalistów i jednocześnie być lojalnym wobec Moskwy, budować minimalnie dobre zaopatrzenie we własnym kraju i dawać ludziom żyć. On zapewnił Polsce 10 lat stabilności. N.D.: Tyle że doprowadził Polskę do ostrego kryzysu gospodarczego. N.I.: Tak, ale z punktu widzenia komunistów Gierek był jednym z głównych pogrobowców komunizmu. PAMIĘĆ PRL-U Z Normanem Daviesem i Nikołajem Iwanowem rozmawia Adam Puchejda jakoś dali radę do końca lat 70., kiedy to finanse państwa zaczęły się walić. ustrój, który jest optymalny w warunkach dominacji Związku Sowieckiego w Europie Wschodniej. Polska była kolonią ZSRR? N.D.: Kolonią osadników, na pewno nie, na początku kolonią gospodarczą na pewno tak, po 1945 r. Polska musiała sprzedawać węgiel za zupełne grosze. Główny towar, który mógł być eksportowany, w całości szedł do ZSRR prawie za darmo. To był kolonialny wyzysk. Później, jak powstało RWPG, planowanie odbywało się dla całego bloku, nie kraju. Każdy członek sojuszu miał swój udział w planie ogólnym. Tylko centrala, czyli ZSRR, miała kontrolę nad całością, przy czym produkcja wojskowa zawsze miała pierwszeństwo. W tym systemie każdy kraj miał swój sektor preferencji – w Polsce to była chemia, ciężki przemysł chemiczny. N.D.: Trzeba dopowiedzieć, że oficjalnie PRL był suwerennym państwem. Polska została wyzwolona przez Armię Czerwoną. Pamiętam trudności, jakie miałem jako młody naukowiec: czy ja mam rację, że jednak Polska jest zależnym krajem, że ta cała propaganda wolności jest tylko pianą, że przekonanie o Polsce jako satelicie ZSRR jest powszechne? W szkołach uczono, że Polska jest wolna, i to było bardzo ważne. Można powiedzieć, że był to jedyny element propagandy PRL-owskiej, który odniósł sukces. Ludzie kupili to, że Szczecin jest odwiecznym polskim miastem. To była jakby rekompensata za te wszystkie horrory czasu wojny, klęski, krew, ofiary, stratę Kresów itd. Polska była wolna i miała swoje terytorium. To była fikcja, ale bardzo udana, jeśli można tak powiedzieć. Pamiętam, jak jechałem pociągiem do Warszawy w 1962 r., była grupa studentów polskich, kilku Anglików, rozmawiają i jeden z Anglików nagle używa nazwy Danzig na określenie Gdańska, i wybucha awantura. Ci studenci, prawie same dziewczyny, są oburzeni, jak można używać niemieckiej nazwy dla polskiego miasta. One w latach 60. twierdzą, że Gdańsk był zawsze polski, owszem, była okupacja, ale wy, głupi ludzie z Zachodu, nic nie wiecie. One też nie wiedziały, że przed wojną w Gdańsku większość była niemiecka. Były gotowe walczyć za honor narodu polskiego, ale w wersji Dmowskiego, przedwojennej prawicy. Ziemia polska była święta. N.I.: Węgry były trochę taką perełką kapitalistyczną. Podobnie było z Czechosłowacją. N.I.: Skoro jesteśmy przy kwestii relacji między ZSRR a Polską, to powiem coś, co na pewno w Polsce nie zostanie dobrze przyjęte. Otóż, jestem przekonany – Norman może się ze mną nie zgodzić – że Kreml świadomie dopłacał do polskiego komunizmu, tak jak dopłacał do innych komunizmów, np. w NRD. Nie ma – o ile wiem – żadnej pracy naukowej, w której znaleźlibyśmy tego rodzaju wyliczenia w cenach wolnorynkowych, ale Polacy do ostatniego dnia dostawali ropę, benzynę i uzbrojenie po cenach niższych od rynkowych. Dla ZSRR to była kwestia polityki ekspansji komunizmu, imperializmu sowieckiego. N.D.: Gierek w tym sensie rzeczywiście był wyjątkiem. Klucz do Gierka, jak sądzę, polega na tym, że on złamał zasady ekonomii sowieckiej, tzn. brał ogromne kredyty za granicą i potrafił rozwinąć ekonomię, dzięki tym pieniądzom. To było przecież na dobrą sprawę zabronione. Obóz sowiecki próbował być samowystarczalny i niezależny od finansów zachodnich. Ten program był całkiem sensowny, ale Gierek miał pecha w 1973 r., kiedy wybuchł kryzys naftowy i wszystkie ceny się zmieniły. Okazało się wówczas, że on nie jest w stanie spłacić długów. Trzeba też jednak pamiętać o tym, że w 1976 r., kiedy robotnicy po raz pierwszy za Gierka zastrajkowali, bo ceny żywności poszły mocno w górę bez żadnej konsultacji, że już wtedy było widać, jak poważne wady ma ten system. Kolejna sprawa to zależność od ZSRR. Jej symbolem było bezpośrednie połączenie kolejowe – z szerokimi torami – z Huty Katowice do Związku Radzieckiego. Dobrobyt Polski nie był na pierwszym miejscu. Mimo to Polacy Czy możemy zatem powiedzieć, że Polska w zasadzie nie była państwem suwerennym? Czy Polacy – odnoszę się tu teraz zarówno do Panów doświadczeń, jak i profesjonalnej wiedzy – mogli uważać, że żyją w kraju zniewolonym, okupowanym, rządzonym przez obcą elitę? Bo to kłóciłoby się z tym, co zapamiętali, o czym dziś mówią. N.I.: W Polsce istnieją dwie opinie. Jedna jest taka, że PRL to – tak jak Pan zasugerował – zmiana jednej okupacji na drugą, że to było państwo zależne od Związku Sowieckiego. Druga jest taka, że bez względu na geopolityczne położenie Polski PRL był jednak polskim państwem. Były tu polskie uniwersytety, polskie szkolnictwo, polska sztuka itd. Sam jestem zdania, że mimo wszystko PRL był polskim państwem, choć ograniczonym i nie do końca suwerennym, ale w którym kształtowała się polska ideologia. Polacy mieli autonomię i przyjmowali komunizm gierkowski, a wcześniej gomułkowski, jako ZNAK 09•2013 N.D.: Nie wiem nic o tym, by Gierek miał jakąś licencję od Kremla na to, by przeprowadzić swój eksperyment z Zachodem, ale był to na pewno odważny krok psychologiczny. W bloku sowieckim były różne rozwiązania gospodarcze. Np. na Węgrzech była rebelia, czyli powstanie 1956 r., po której wprowadzono bardzo ostry reżim polityczny, ale zapewniono też pewien dobrobyt materialny, zwłaszcza rolnikom. N.I.: Myślę, że Stalin był świadomy tej specyfiki, znał grunt, na którym zamierzał zainstalować system totalitarny. Kiedyś Gomułka przypomniał, że Stalin w rozmowie z polskimi komunistami powiedział, że komunizm pasuje do Polski jak siodło do krowy. Myślę, że był taki okres, kiedy Stalin myślał, że w Polsce możliwy jest element takiej finlandyzacji, zwłaszcza kiedy Stalin był w trudnej sytuacji w 1941, 1942 r. Ale i tak uważam, że to też skończyłoby się tak jak w Czechosłowacji, tak jak w innych krajach, gdzie była Armia Czerwona. N.D.: Oni się bali, że przede wszystkim Amerykanie będą reagować, jeśli wprowadzą przymusem sowiecki model. Oni udawali cały czas – w 1945, 1946 i 1947 r., że przygotują demokrację, która będzie pasować Zachodowi. Dopiero w 1947 r. Zachód zaczął się budzić, że jednak to wszystko jest trochę fałszywe. Ale na początku to była 53 wytłumaczenia, jak do „tego” doszło. Komunizm był zjawiskiem pozwalającym wielu z nas na wgląd w samego siebie i na odczytanie tam pewnej zakałki, to znaczy tego, co w nas było odpowiedzialne za zbyt małą odporność na komunizm. Ci, którzy byli najbardziej odporni na zło komunizmu, byli zarazem mało odporni na inny rodzaj zła. Wielu z nas znalazło się między młotem i kowadłem: odrzucając pewną formę umysłowości polskiej, było się zarazem skłonnym do mniejszego sprzeciwiania się złu. Ja sam odczuwałem sowietyzm jako diabelstwo; moje osobiste zmagania dotyczyły pytania „czy paktować z diabłem?”. Kiedy wyjeżdżałem na pierwszą placówkę zagraniczną, Jerzy Putrament powiedział do mnie: „No, podpisujesz pakt z diabłem!”. Dla wielu komunistów ta diabelska strona komunizmu była tak samo jasna. Józef Tischner: Jest między nami różnica doświadczeń pokolenia. Byłem zbyt młody, żeby tak widzieć wejście komunizmu. Nie znałem Związku Sowieckiego, nie znałem obozów, jako dziecko przeżyłem wojnę; komunizm jawił mi się stopniowo. Najpierw negatywnie: jako odebranie niepodległości – sympatiami byłem po stronie „Ognia”, który walczył o Polskę bez komunistów. Ale, z drugiej strony, widziałem, że wielu młodych ludzi nie mogłoby się uczyć, gdyby nie bezpłatna nauka, wielu nie miałoby pracy, gdyby nie budowa Nowej Huty; nawet dostęp do sztuki, do literatury był o wiele szerszy. To nie była tylko propaganda komunistyczna. Ja poszedłem w stronę teologii, ale wielu moich szkolnych kolegów wstąpiło do partii. To była także pokusa dla uczciwych. Podpisanie paktu z diabłem było wyrazem pewnego kompromisu – i ten kompromis stale nam towarzyszył. (…) C.M.: (…) To wszystko trzeba rozpatrywać na tle polskim. Czym była Polska w 1939 roku? Kiedy parę lat temu powiedziałem, że zmiażdżenie Polski było jednym z najważniejszych powodów podatności na komunizm, to zrozumiano, że mówię tylko o zmiażdżeniu intelektualnym. A to był jednak kraj słomianych strzech, położony między dwoma krajami o straszliwej dynamice, hitlerowskie Niemcy i Związek Sowiecki industrializujący się na swój sposób. Rok 1939 to był walec – przede wszystkim zmiażdżenie intelektualne, ale równie wielkie znaczenie miało fizyczne zmiażdżenie Polski. Polska jest krajem chrześcijańskim, katolickim, ale ten katolicyzm przedwojenny nie miał znaczącego zaplecza intelektualnego – to był raczej katolicyzm obrzędowy. Intelektualnie marksizm wkraczał w nihilizm 09•2013 ZNAK 54 SIEDEM PYTAŃ PAMIĘĆ PRL-U Z Normanem Daviesem i Nikołajem Iwanowem rozmawia Adam Puchejda doskonała fasada. Zachód był bezradny, nie chciał prowadzić wojny ze Stalinem. Wszyscy grali wtedy w udawanie wielkiego, trwałego sojuszu, co w Polsce objawiało się w ten sposób, że podczas demonstracji komunistycznych zawsze były też flagi – obok sowieckiej – amerykańskie i brytyjskie – tu, w Krakowie. To było nie do pomyślenia w ZSRR, Polska miała jednak ten specyficzny przywilej. ZNAK 09•2013 N.I.: To był „totalitaryzm o miękkiej twarzy”, „o ludzkiej twarzy”, jeśli mogę użyć tej metafory. Powiedziałbym też, że to, o co walczył w 1968 r. Dubček, Smerkowski i inni Czesi, w Polsce istniało praktycznie, taka ograniczona wolność. Przecież Dubček nie miał zamiaru odbudować kapitalizmu w Czechosłowacji, on chciał trochę wolności. Przypuszczam, że chciał od Związku Sowieckiego tyle wolności, ile mieli Polacy. Może ten element nostalgii za komunizmem bierze się też stąd, że choć nie było w Polsce wolnej prasy i była cenzura i policja polityczna, to każdy mógł mieć też swoją działkę, ziemię, mógł żyć, chodzić do Kościoła, wychowywać dzieci tak jak chciał, itd. czeka kolejne co najmniej 125 lat niewoli. Jeśli weźmiemy sowieckie gazety z tamtego okresu, to przeczytamy, że Polacy są narodem niezdolnym do niepodległego bytu, że Polska jest bękartem układu wersalskiego, że nie zasłużyła na samodzielny byt, itd. To wszystko było odpowiednio przygotowywane. We Lwowie siedziała Wanda Wasilewska i pisała listy do Moskwy z prośbą, żeby ją przyjęli do partii komunistycznej, ale w ogóle nikt na nią nie reagował, pozwolono jej tylko pisać artykuły. Stalin był przekonany, że układ z Hitlerem będzie na długie lata. I raptem w maju 1940 r. potężna Francja, co do której Stalin był pewny, że stawi opór Niemcom, że powstanie nowy front, jak przy I wojnie światowej, w której Francja i Niemcy będą się wyniszczały, a on spokojnie dojedzie do Paryża i zrealizuje to, co zapowiedział Lenin – Zjednoczone Stany Europy. Ale Francja upadła i Beria mu przypomniał o Polakach, że można zagrać polską kartą. Oni w tym momencie zakończyli rozstrzelania w Katyniu. W kwietniu rozstrzelali wszystkich oficerów, a w maju, gdyby trochę się powstrzymali, w maju i w czerwcu – jestem pewien – nikogo by już nie zabili. W czerwcu na Litwie wzięli internowanych polskich oficerów i nikogo nie rozstrzelali. Potem to się już toczy. Przyjmują Wasilewską do partii, przyjmują w ogóle polskich komunistów do WKP(b). Beria pisze – zakładamy polską dywizję w Armii Czerwonej. Nie ma na to potwierdzenia w archiwach, ale są wzmianki w literaturze, że Beria przyznał, że z tymi Polakami w Katyniu to była pomyłka. Fiat 126p – symbol PRL-owskiej gospodarki. Kraków, lato 1970 r. | FOT. MACIEJ SOCHOR/PAP Na czym jednak opierała się ta polska specyfika? Dlaczego Polska nie przekształciła się w kolejną sowiecką republikę i ciągle mówi się o tym, że była „najweselszym barakiem w obozie” sowieckim? N.D.: Zacznijmy od tego, że w roku 1939/1940 Stalin na pewno nie miał zamiaru odbudować państwowości polskiej. Zabicie polskich komunistów oznaczało, że Stalin w ogóle nie widział przyszłości dla Polski jako państwa. Zmienił zdanie podczas wojny, prawdopodobnie przez sytuację międzynarodową. Partie komunistyczne wszędzie były instrumentem dla władzy komunistycznej, dlatego w 1945 r. Stalin miał problem, bo w Polsce nie było już komunistów, wszyscy zostali zamordowani, wcześniej też byli zresztą bardzo słabi. W NRD był Ulbricht, w Czechosłowacji Gottwald, a ich towarzysze siedzieli w Moskwie. Po wojnie wrócili odpowiednio do Berlina i Pragi i założyli partie komunistyczne. W Polsce to było niemożliwe, bo wszyscy byli w grobach, dlatego to zupełnie zmieniło klimat. Nawet taki Gomułka, który przed wojną był wierzącym komunistą, już wiedział, że w Polsce powojennej nie może być normalnym komunistą. N.I.: Trochę bym się tutaj nie zgodził. To prawda, że Stalin w 1939 r. spisał Polskę na starty, wymordował wszystkich komunistów, podpisał układ z Hitlerem i był przekonany, że ten układ będzie na długie lata, że Polskę N.D.: To pasuje do mojej wersji, że Stalin był zmuszony zmienić swoje zdanie o Polsce podczas wojny… N.I.: Zaczęła mu być potrzebna. N.D.: … i w 1945 r. miał Polskę w swoich rękach, ale nie mógł pozwolić na przyjęcie pełnego modelu sowieckiego. Z różnych względów. M.in. dlatego że nie było ludzi. N.I.: I ze względu na powstanie warszawskie, bo zrozumiał, że Polacy to naród walczący. Nie mógł sobie pozwolić na prawdziwą wojnę. Polska była okupowana przez Armię Czerwoną, ale to nie było okupowanie z prawdziwego zdarzenia, to była umowa o stacjonowaniu wojsk. PRL nie był krajem okupowanym. N.D.: Moja żona urodziła się w 1947 r. i nigdy nie widziała żołnierza sowieckiego, aż pojechała w latach XX wieku jak ręka w rękawiczkę. Kiedy tak mówię, to nie oznacza obrony komunizmu, to jest tylko dramat XX wieku: wkraczanie diabelstwa na podatne podłoże. Dla mnie to zmaganie zaczęło się od rozmów z Juliuszem Tadeuszem Krońskim, który był moim „diabłem”, jeszcze w czasie wojny. W Ziemi Ulro starałem się pokazać wielką erozję chrześcijaństwa. Czas chrześcijaństwa jest czasem wielkiego wydarzenia: upadku, grzechu pierworodnego, odkupienia i obietnicy. Ten czas ma sens. A kiedy tego sensu zabraknie, co zostaje? Czas ewolucji? Wtedy powstaje naturalna chęć wyznaczenia jakiegoś celu, aby czas usensownić. W pewnym sensie marksizm był dla mnie naturalnym wypełnieniem pustki. Simone Weil mówiła, iż błędem marksistów i w ogóle postępowców różnego rodzaju jest wierzyć, że maszerując naprzód, można wzbić się w powietrze. W Ziemi Ulro próbowałem mówić o tej wielkiej erozji. Komunizm jest fenomenem nihilizmu, który zapowiadał Nietzsche, przepowiadał Dostojewski. J.T.: Tu odnajduję punkt styczny wielu refleksji nad komunizmem. Sam w pewnym momencie nie mogłem się opędzić do słowa „pogaństwo”. Słowo to wymaga w tej sytuacji daleko idącej reinterpretacji. Nie chodzi tutaj ani o piękną Grecję, ani o praworządny Rzym – chodzi o jakąś ofiarę, o fatum. W momencie kiedy prysnęła wiara w łaskę, pojawiła się wiara w fatum, nadzieja została włożona w fatalizm. (…) Zapytajmy teraz wobec tego: co pozostało po komunizmie, jaki jest jego kulturalny spadek? J.T.: Leszek Kołakowski w zakończeniu Głównych nurtów marksizmu pyta, co zostało po komunizmie, ograniczając to pytanie do dziedziny humanistyki. I odpowiada, że w zasadzie nie zostało nic. (…) Wygląda na to, że komunizm był jedną wielką pomyłką, rodzajem farsy odtańczonej na cmentarzu. C.M.: Nie wiem, czy Kołakowski ma rację. Wydaje mi się, że wszystkie „-izmy”, których jesteśmy dzisiaj świadkami na Zachodzie, powstały w umysłach ludzi wytrenowanych w marksizmie. Śledziłem na Zachodzie stopniowe mody. Najpierw była moda na marksizm, potem na strukturalizm, teraz panuje moda na dekonstrukcjonizm – i wszystkie one mają wspólne korzenie. Może się okazać, że wszystkie te pochodne są tak samo jak komunizm farsą. J.T.: Wspólnym rysem jest to, że nie ma w nich miejsca na wolność. Jest natomiast powtarzająca się idea śmierci 55 09•2013 ZNAK 56 SIEDEM PYTAŃ PAMIĘĆ PRL-U Z Normanem Daviesem i Nikołajem Iwanowem rozmawia Adam Puchejda 70. do Wrocławia, blisko Legnicy, i tam była strefa. Okupacji nie było wszędzie, to też była specyfika. ZNAK 09•2013 od ministerstwa. Nie można było samemu wybrać, nawet Uniwersytet Jagielloński nie decydował, kto będzie opiekunem obcokrajowców. I kogo wybrali? Celinę Bobińską, czyli córkę Stanisława Bobińskiego, sekretarza KPP, która była niesamowicie – mimo że zabili jej ojca – wierzącą komunistką. Ale co się dzieje ze mną? Od razu koledzy z Instytutu Historii mi mówią: – Uważaj na tę Bobińską. I ta sama pani w latach 80. ustąpiła z partii, bo ta była za mało socjalistyczna. Były zatem jednostki wciąż wierzące w ideologię, ale dla większości to była kwestia konieczności, nie wiary. Od dziesiątek już lat organizuje się taki angielsko-polski round table – spotkania naukowców, dziennikarzy, komentatorów. Pierwszy raz byłem jego uczestnikiem w 1969 r., byłem jeszcze N.I.: Powiem więcej, żołnierz Armii Czerwonej, który był powołany do wojska na dwa lata i po dwóch miesiącach przeszkolenia przyjeżdżał do Polski, to siedział w garnizonie i ani razu nie wychodził za bramę, nie wolno było mieć kontaktu z Polakami. Oficerowie tak, ale zwykły żołnierz, szeregowiec, sierżant, kapral, nie wychodził przez dwa lata. Miał tam inne, lepsze ubranie, lepsze jedzenie, lepsze wyposażenia, dostawał trochę więcej pieniędzy. Ale żołnierze kombinowali, przemycali paliwo, handlowali itd. W Niemczech, Czechosłowacji tego w ogólne nie było. Armia Czerwona znajdowała się też na terenie, gdzie byli Kresowiacy ze Lwowa, Wilna, nawet Żytomierza i stosunki z ludźmi były bardzo luźne. Bardzo wiele zrobili też np. Anna German, Maryla Rodowicz, którzy jeździli do Związku Sowieckiego i pokazywali, że można w tym ustroju żyć, wolno żyć. Polska pokazywała, w którą stronę można ten system modernizować. I dla wielu – dla mnie też, bo należeliśmy do grupy tzw. socjalistów, nie leninowców, choć wierzyliśmy naiwnie, że to Stalin zniwe— Nikołaj Iwanow czył Lenina, że pod Leninem wszyscy bylibyśmy szczęśliwi – dla nas polski bardzo młody, nie byłem nawet doktorem, ale pamiętam, przykład, polski system komunistyczny był ideałem, że strona brytyjska była zaskoczona, że nie ma komuo to walczyliśmy. Polska była takim elementem, który nistów w przeciwnej delegacji, że ci wszyscy partyjni demokratyzował system komunistyczny. Kiedyś przedstawiają się jako liberałowie. Daniel Passent był w ambasadzie polskiej w Moskwie była jakaś impreza i tłumaczę jednemu z zaproszonych rosyjskich inteliwtedy obecny i on mówi – ja nie jestem członkiem partii, jestem liberałem. Ja od razu sobie wtedy pomyślałem, gentów, jak dojechać. A on na mnie patrzy i z pretensjami – Ty mi tłumaczysz, gdzie jest polska ambasada? uważaj, ci bezpartyjni są niebezpieczni, bo nie wiadomo, Za komuny – zapala się – to myśmy zawsze tam jeździli, kim oni są. Na pewno ta delegacja została wybrana przez to był „rozsadnik” krzewienia idei demokratycznych, tam władzę, ale nie chcieli wybrać prawdziwych komunistów. I to trwało cały czas. W latach 80. przyjechałem pokazywali filmy Wajdy, tam przyjeżdżali polscy poeci, intelektualiści. Polska ambasada to była oaza demokracji do Polski z grupą studencką z Kalifornii i Amerykanie byli odpowiednio przygotowani przez wydział nauk poliw Związku Sowieckim. Polacy naprawdę przyczynili się tycznych – że przyjechali do kraju typu sowieckiego itd. do upadku komunizmu. I właśnie byli ci pseudokomuKażdy ze studentów miał przygotować krótką pracę niści albo udawani komuniści – tacy Kwaśniewscy – nie o tej wizycie i jedna ze studentek chciała przygotować wiem jak ich nazwać. tekst o partii komunistycznej, i chciała zrobić jakieś rozmowy z komunistami w Polsce. Po tygodniu ona przyN.D.: To prawda, polscy komuniści uciekali od tego okrechodzi do mnie i mówi: – Panie Profesorze, nie mogę ślenia „komunistyczny”. Oni byli w PZPR. Element wierzący wśród partyjnych był minimalny. Jak ja przyjeznaleźć żadnego komunisty, nie ma! Poszła do Domu Partii, przedstawiła się, że jest Amerykanką i że chce chałem do Krakowa na stypendium, dostałem opiekunkę PRL był „totalitaryzmem o miękkiej twarzy”, „o ludzkiej twarzy”, jeśli mogę użyć tej metafory. Powiedziałbym też, że to, o co walczył w 1968 r. Dubček, Smerkowski i inni Czesi, w Polsce istniało praktycznie, taka ograniczona wolność rozmawiać z komunistami. Oni w ogóle nie chcieli z nią mówić [śmiech]! To trwało dość długo, ona nie mogła nikogo odnaleźć, wreszcie na samym końcu udało się nam zorganizować spotkanie z członkiem Biura Politycznego KC PZPR, to był chyba Ciosek, ale nie jestem pewien. Oczywiście, zapłacili mu w dolarach, to była dla niego dobra okazja, przyszedł i rozmawiał z nimi. I ta dziewczyna w końcu nie wytrzymuje i wprost pyta: – Panie sekretarzu, czy Pan jest komunistą, czy nie? A on kompletnie zdębiał. Nigdy w życiu nie usłyszał takiego pytania. Po minucie milczenia odpowiedział: Proszę pani, ja jestem pragmatykiem. Czyli dla członka Biura Politycznego nie do pomyślenia było powiedzieć – jestem komunistą. To bardzo dużo mówi. Czyli już w latach 70. i bliżej końca to był system władzy bez ideologii. N.D.: Tak bez ideologii, ale prawdziwy, funkcjonujący. W roku 1972 ukazała się moja pierwsza książka o wojnie w 1920 r. Temat tabu. W Londynie zaprasza mnie do siebie konsul generalny, prawdopodobnie ubek, twardy, beton partyjny. Zaprasza mnie na kawę i mówi: – Zapewniam panu wizę, nie będzie miał pan żadnych trudności, wspaniała książka, pisze pan o tym wszystkim, o czym nam nie wolno. Ten beton komunistyczny był w pewnym sensie antysowiecki. Nigdy nie miałem kłopotów z wizą, bo uważali mnie za uczciwego człowieka, który przedstawia historię Polski w taki sposób, w jaki oni chcieliby ją opowiedzieć. Zupełnie inne mam natomiast wspomnienia z Rumunii – to powiem, żeby było porównanie. Zawsze mówimy Polska, Rosja, ale najgorsze, co ja przeżyłem to była Rumunia. Warunki w Rumuni w latach 70. były niesłychanie opresywne i twarde. Pojechałem kiedyś na szkołę letnią do Sinai i kontrola nad nami, jako przyjeżdżającymi z Zachodu, była niesłychana. Np. ochrona dała nam małe czerwone kartki i tam było zezwolenie na rozmowę z obywatelem rumuńskim. Natomiast oni dawali wybranym Rumunom podobne czerwone kartki w pozwoleniem na rozmowę z obywatelem obcokrajowcem. To była szkoła letnia języka rumuńskiego. I oni dali nam instrukcję, żeby ćwiczyć rumuński, to trzeba iść do miasta albo do parku, ale trzeba pokazać tę kartkę i jeśli Rumun wyciągnie swoją kartkę, wtedy wolno rozmawiać, a jeśli nie, to nie. Oczywiście ja przez miesiąc nie rozmawiałem z nikim, bo jak się wyciągnęło kartkę, to oni uciekali, to był terror. Będąc w Rumunii, miałem infekcję oczu, od jazdy pociągiem. Musiałem 57 człowieka, śmierci tego, co autentyczne. Ciekawe, ze kiedy się mówi o doświadczeniu zła w komunizmie, nie jest się rozumianym przez Zachód; w momencie kiedy pojawia się słowo „zło”, pęka nić porozumienia. C.M.: Kiedy wykładałem Dostojewskiego, mówiłem moim amerykańskim studentom: „Widzicie, ja jestem reakcjonistą, bo wierzę, że jest dobro i zło”. Może jednak nie trzeba być aż tak pesymistycznym. Rzeczywiście, „zło” traktowane jest jako słowo nieprzyzwoite, ale kiedy mówi się o cierpieniu, to studenci reagują. „Zła” – nie rozumieją, ale „cierpienie”, „współczucie” – tak. Tyle że trudno im uświadomić zło ustrojów politycznych. Oni przecież co najwyżej w kinie widzieli Parteitagi hitlerowskie. J.T.: Zmiana zła na cierpienie kryje w sobie jakiś moment optymizmu – zawsze można się znieczulić… W tej chwili polskie uniwersytety kończy pokolenie, który już w zasadzie nie znało komunizmu. W ostatnich czterech latach przeżywamy gwałtowne przyspieszenie historii. (…) Staje przed nami problem granic doświadczeń i świadomość, że doświadczenie czasów totalitarnych jest trudniejsze do przekazania niż doświadczenie wojny. Dlaczego trudniejsze? Bo inna jest czytelność zła. Oprócz zniewolonego umysłu była jakaś perwersja, był pewien rodzaj zafascynowania złem. Co widać, na przykład, w prozie Szałamowa. C.M.: Tutaj dotykamy czegoś ważnego i dotychczas się wymykającego. Czy tego rodzaju ustrój jak ustrój sowiecki, zwłaszcza za czasów Stalina, miał istotę obiektywną, która „wydzielała zapach siarki”? We wspomnieniach o roku 1939 na obszarach wschodnich zachowało się ówczesne przerażenie ludzi. (…) To doświadczenie było i moim udziałem. Interesuje mnie, czy istnieje coś takiego jak esencja ustroju, czy też jest to jedynie nasze złudzenie. J.T.: Myślę, że w przypadku komunizmu taka esencja istnieje. Nie wiem, czym był „diabeł” dla Putramenta; ale, moim zdaniem, istniało coś, co nazwałbym „logiką zdrady”. W tym systemie ludzie zawiązywali więzi międzyludzkie jakby tylko po to, by je w pewnym momencie zerwać, by móc siebie nawzajem zdradzić w imię potwierdzania władzy. C.M.: Myślę teraz o książce Tolkiena. To jest bajka, rzecz dzieje się w czasach fantastycznych i tam przedstawione jest odczucie zła, królestwa zła, do którego trzeba podró- 09•2013 ZNAK 58 SIEDEM PYTAŃ ZNAK 09•2013 N.I.: Myślę, że ta relatywna swoboda w Polsce, zwłaszcza w porównaniu ze wspomnianą Rumunią, to była cena, jaką Związek Sowiecki płacił za stabilizację Układu Warszawskiego. Z Polakami była niepisana umowa – my tu udajemy komunizm, a wy wiecie o tym, że my tylko udajemy, ale jesteśmy wobec was lojalni, itd. Nie było takiego układu np. z Rumunami. Rumuni mieli swoją politykę zagraniczną, która cały czas sprzeciwiała się Moskwie. Oni nie uczestniczyli w 1968 r., oni cały czas stawiali „pałki w koło”, jak to mówi się w Moskwie. N.D.: Na pewno umowa jakaś była, ale też z Kościołem. Gomułka z Wyszyńskim otwierał w grudniu umowy, że państwo pozwala Kościołowi funkcjonować, a Kościół zgadza się nie podminowywać państwa. To jest znane. Ale na pewno i z Chruszczowem było coś takiego. Moim zdaniem sam Gomułka był jednak wierzącym komunistą. On nie był jednym z tych, którzy udawali, ale on znał warunki w Polsce i wiedział, był przekonany, że ten model sowiecki nie pasuje do tego społeczeństwa. To był kompromisowy system. Wiele osób uzna Pańskie słowa za szokujące. PRL był dla nich krajem totalitarnym, a myślenie w kategoriach kompromisu doprowadziło do złamania kręgosłupa moralnego społeczeństwa, do Okrągłego Stołu, braku dekomunizacji i do III RP, która przypomina PRL-bis. N.D.: To jest linia PiS-u… N.I.: Tu nie ma nawet o czym dyskutować. Mówienie o PRL-bis to jest propaganda. N.D.: To jest propaganda, ale szeroko przyjęta, ulega jej również Kościół katolicki, który w większości nie popiera systemu III RP. Myślę, że wielu biskupów ma w głowie to, że byli główną opozycją za PRL-u, i przypuszczali, że jak upadnie komunizm, to oni wejdą do władzy, to będzie kraj dla Polaków-katolików, że to będzie narodowy, prawicowy, teokratyczny, konserwatywny ustrój, wierny Kościołowi. I dostali nie to, co chcieli, ale jakiś liberalno-tuskowy. Jarosław Kaczyński na tym gra. W wielu parafiach działają kluby „Gazety Polskiej”. To jest antydemokratyczne, antyliberalne, przeciwne III RP. Ale to akceptuje 30% społeczeństwa. Nie wiem, czy to nie jest nawet największy sektor opinii politycznej, tak jak przed wojną. To jest bardzo silny nurt i wszystko na zasadzie, że rządzą obcy. Ten styl życia PRL-u – od którego zaczęliśmy – polegał też na tym, że ludzie w dużej większości nie uznawali autorytetu władzy. Kiedy Jan Paweł II przyjechał po raz pierwszy do Polski, to wtedy nagle ludzie zrozumieli, co to jest autorytet, co jest własne i prawdziwe. Oni odczuwali do władzy ogromną niechęć, mówili – trudno, musimy to tolerować, bo nie możemy władzy przewrócić, ale to nie jest nasze. I ta prawicowa część społeczeństwa podobnie żyje teraz, traktuje władzę demokratyczną dokładnie tak samo, jak traktowała komunistów. Co więcej, nie mówi, że mordercą, zdrajcą jest Kwaśniewski czy byli komuniści, ale Tusk, Wałęsa, Bartoszewski, Michnik, byli partnerzy w Solidarności. Poparcie Kaczyńskiego bierze się stąd, że ta duża grupa nie uznaje władzy za swoją. W latach komunizmu tacy ludzie by powiedzieli, że Jaruzelski był człowiekiem Moskwy, i wtedy mieliby po części rację. Teraz mówią, że Tusk jest człowiekiem Putina czy Merkel. Tylko że to jest absurd – bo to jest prosta myślowa kalka PRL-u, niestety. NORMAN DAVIES – brytyjski historyk Europy, Polski i Wysp Brytyjskich. W Polsce wydał m.in. Boże igrzysko. Historię Polski, Powstanie ’44 i Europę NIKOŁAJ IWANOW – rosyjski historyk Polski, dysydent, przez wiele lat dziennikarz Radia Wolna Europa, obecnie prof. Uniwersytetu Opolskiego i Warszawskiego. W Polsce wydał m.in. Pierwszy naród ukarany. Polacy w Związku Radzieckim 1921–1939 żować, żeby znaleźć pierścień. Część trylogii o władcy pierścieni była pisana w czasie wojny. Tolkien był chrześcijaninem i pisał swoje baśnie, żeby w obrębie cywilizacji, która straciła wrażliwość na chrześcijaństwo, przekazywać zasadniczo chrześcijańską wizję świata. Młodzież amerykańska, która przeważnie nigdy nie czytała Biblii, otrzymywała poprzez – niesłychanie popularne – książki Tolkiena model zasadniczego zróżnicowania pomiędzy dobrem i złem. I genialną intuicję królestwa zła, odczucie stężonej aury zła w społeczeństwie, w którym nie ma wolności. Społeczeństwo Tolkiena jest wzorowane na każdym ustroju bez wolności, opartym na wzajemnym strachu. Panowie przywołujecie dwa klasyczne gatunki: baśń oraz, poprzez wskazania na fatum, tragedię. Oba te gatunki zakładają, że istnieją dobro i zło rzeczywiste. I jasne podziały między nimi. Tymczasem długie trwanie komunizmu nie jest porównywalne z doświadczeniem roku 1939. Stan przerażenia nie mógł być utrzymany przez 50 lat… Przerażenie oznacza moment iluminacji, kiedy się coś zobaczy po raz pierwszy. A przecież w Polsce wyrosły już dwa pokolenia ludzi, którzy się w tamtym systemie urodzili i którzy podobnej iluminacji nie mogli doświadczyć. Zostały zatarte granice między dobrem a złem. Czy też – jak opisuje to Warłam Szałamow – zło nie ma granic; gdy się do niego zbliżyć, okazuje się tylko szarością, magmą… Ani tragedia i fatum, ani baśń z wyraźnymi podziałami dobra i zła nie służą opisowi tego świata. Ludzie żyjący w nim przez dziesięciolecia mieli raczej doświadczenie banalności zła komunizmu. C.M.: Z tego samego powodu nie zgadzam się z tymi, którzy obciążają winą pisarzy i literatów za ich pracę w komunizmie. Jak już o tym pisałem, wtedy wydawało mi się, iż codzienność i banalność nieuniknienie prowadziła do ześlizgiwania się do takich czy innych kompromisów. Ostatecznie ja uciekłem nie od komunistów, lecz od samego siebie. FOT. MAREK WACHOWICZ/TVP/PAP iść do lekarza, ale nie mogłem sam. Przyszedł specjalny milicjant i Securitate do naszej rezydencji i zaprowadził mnie do szpitala, i siedział ze mną, jak pielęgniarka czyściła mi oko, i wrócił ze mną, do tego akademiku, gdzie mieszkaliśmy – i tak było przez dwa tygodnie. Wyobraź sobie, że ta pielęgniarka robiła różne grymasy, ale nie można było z nią rozmawiać. Ale raz, po dziesięciu dniach, ten UB-ek poszedł do toalety i ona do mnie: – Mamy jedną minutę – mówiła po francusku – nie jestem Rumunką, jestem Greczynką, mamy tutaj straszne warunki, nie można nam nawet korespondować z krewnymi w Grecji. Czy macie Greków w grupie? Mamy. Czy możemy jakoś ustalić kontakt? Dalej zatem chodziłem do niej, mówiłem, że ciągle mnie bolą oczy, i ona zaczęła przekazywać mi notatki. Przez to dowiedzieliśmy się, że Grecy w Rumunii byli sterroryzowani. Widziałem Czechosłowację, Węgry, Bułgarię, Rumunię, Polskę, NRD, Jugosławię i ZSRR, ale Rumunia była – z mojej perspektywy – najgorsza ze wszystkich. PAMIĘĆ PRL-U Z Normanem Daviesem i Nikołajem Iwanowem rozmawia Adam Puchejda 59 Wróćmy do cytatu z Kołakowskiego o tym, że po komunizmie nic nie zostało… Niestety, marksizm był pierwszym masowym objawem uzależnienia prawdy od determinant społecznych. Żyjemy w świecie wzajemnych uwarunkowań; nawet u Gombrowicza jest tak zwany kościół międzyludzki. Zaryzykuję stwierdzenie, że ciągle nie rozumiemy jeszcze, co się stało, że prawdopodobnie trzeba by zacząć wszystko od początku. J.T.: Sformułowałbym to jeszcze inaczej. Wyszliśmy od pytania, jak się to stało, że powstał komunizm, a można by zadać pytanie: jak się to stało, że się skończył? Ja nie wiem dlaczego. C.M.: Są dwa możliwe wytłumaczenia. Pierwsze, w które wierzył Stanisław Mackiewicz: to wszystko są plamy na słońcu, układy planet… A drugim wytłumaczeniem jest Opatrzność boska w sensie, jaki nadał temu pojęciu Bossuet. J.T.: Jest coś irracjonalnego w końcu tego świata. Bo gdyby tęsknoty miały stwarzać rzeczywistość, to w Polsce mielibyśmy już komunizm… z powrotem. Ale widać, że tęsknoty nie mają kreatywnej mocy. Paradoks polega na tym, że wielu tęskni do komunizmu, robiąc jednocześnie klasyczną, liberalną, kapitalistyczną gospodarkę. Natomiast tęsknoty pozostają w innej sferze. Jest tutaj wiele ważnych wątków. Na przykład wątek chrześcijaństwa. Kluczowe jest pytanie: czy chrześcijaństwo po komunizmie może być takie samo, jak było przed komunizmem? To pytanie w zasadzie nie zostało jeszcze postawione. (…) Powyższy tekst to skrócony zapis spotkania, które odbyło się 8 czerwca 1993 r. w redakcji „Tygodnika Powszechnego”, a następnie bez skrótów zostało opublikowane w miesięczniku „Znak” 1993, nr 7(458). Udział wzięli: Jarosław Gowin, Michał Okoński, Izabella Sariusz-Skąpska, Karol Tarnowski, Łukasz Tischner, Dorota Zańko. 09•2013 ZNAK 84 SIEDEM PYTAŃ 85 PYTANIE 4: Cenzura dziś? Lepszego jutra nie będzie? ZNAK 09•2013 Wyobraźmy sobie, że w październiku 1989 r., kiedy ukazał się tamten pamiętny numer „Znaku” poświęcony peerelowskiej cenzurze, ktoś w kryształowej kuli zobaczyłby rok 2013, w którym wszelka korespondencja przechodzi przez automaty cenzorskie. Komu spodobałaby się taka przyszłość? Chyba odrzuciliby ją nawet dzisiejsi entuzjaści „demokracji na Facebooku”, „obywatelskiej blogosfery”, „twitterowych rewolucji” i tym podobnych banialuków, które cyberkorporacje wymyślają dla poprawiania swojego image’u W latach 1841–1842 Karol Marks, wówczas młody liberalny publicysta, napisał serię tekstów na temat wolności słowa, bardzo kłopotliwych dla wielu osób. W pierwszej kolejności oczywiście dla samego Marksa, teksty te bowiem ciągle były kwestionowane przez cenzurę. Pierwszy i najbardziej znany z nich, Uwagi do instrukcji pruskiego rządu o cenzurze, miał się pierwotnie ukazać w Dreznie, ale zatrzymała go cenzura saska. Ukazał się więc w Nadrenii, która w pruskiej monarchii początkowo pełniła funkcję „najweselszego baraku w obozie”. Jak się okazało, aż taki wesoły ten barak jednak nie był, pruski rząd w końcu zamknął publikujące te herezje pismo „Rheinische Zeitung”, a samego Marksa zmusił do emigracji. Dla niego te teksty też były bardzo kłopotliwe, cieszyły się żywym odzewem wśród liberalnie nastawionego mieszczaństwa w całych Niemczech. Wygnanie uderzyło w rząd rykoszetem. W Paryżu Marks zyskał międzynarodową sławę młodego rewolucjonisty. Podczas rewolucji 1848 r. wrócił do Niemiec, by wydawać „Neue Rheinische Zeitung”, pismo jeszcze bardziej wywrotowe i jeszcze bardziej kłopotliwe; do tego stopnia wywrotowe i kłopotliwe, że pisanie o nim oddalało by nas od tematyki cenzury i wolności słowa. Teksty młodego Marksa były też nieustającym problemem dla reżimu, który twierdził, że próbuje wcielać w życie marksistowską filozofię. A przecież 09•2013 ZNAK Warszawa, marzec 1981 r. Podczas obrad delegacji Solidarności z Komisją Rządową, w przerwach uczestnicy czytają „Wieczór Wrocławia”, który ukazał się bez zatrzymanego przez cenzurę tekstu o wydarzeniach w Bydgoszczy. Białe, niezadrukowane plamy stanowią protest zespołu redakcyjnego | FOT. ZBIGNIEW MATUSZEWSKI/CAF/PAPV Artykuły skonfiskowane „Znak”, październik-grudzień 1989, nr 413–415, s. 1–272 Z amykamy ten numer „Znaku” w chwili, gdy Sejm RP rozpatruje projekty zniesienia cenzury, przedstawione przez Rząd i Obywatelski Klub Parlamentarny; kiedy otrzymają go czytelnicy, cenzura będzie już najprawdopodobniej sprawą przeszłości. Żegnamy ją bez żalu, ze świadomością ogromnych i trudnych do ogarnięcia szkód, jakie jej działalność wyrządziła polskiej kulturze i polskiemu życiu publicznemu. Numer niniejszy, dokumentujący tę działalność na niewielkim obszarze i w pewnym wycinku czasowym, staje się w ten sposób rodzajem ufundowanego przez nas bezinteresownie nagrobka. 86 SIEDEM PYTAŃ ZNAK 09•2013 sam Marks krytykował jeden z filarów tego reżimu – instytucję cenzury. Dopiero stawiał pierwsze kroki w tej sztuce, dlatego aforyzm: „Cenzurowana prasa jest zła, nawet gdy przynosi dobre produkty”, nie dorównuje, powiedzmy, jedenastej tezie o Feuerbachu. Mimo to można sobie wyobrazić, jak potężnie brzmiało to zdanie w PRL-u, zwłaszcza gdy zaraz potem ktoś przytaczał źródło cytatu. Z drugiej strony, teksty młodego Marksa są też problemem dla myślicieli krytykujących marksizm z pozycji liberalnych, jak choćby Isaiah Berlin. Marks bronił wolności prasy nie jako wartości samej dla siebie i nie jako środka służącego innym celom, lecz jako elementu wolności jako takiej (Freiheit ohne Familiennamen). Gdyby zapomnieć o nazwisku autora, stanowiłyby piękny dokument filozofii liberalnej. Oczywiście o tym akurat nazwisku zapomnieć nie sposób. W związku z tym pojawia się pytanie: w którym dokładnie momencie Marks przestał być liberałem, LEPSZEGO JUTRA NIEWojciech BĘDZIE Orliński opowiadało się po stronie wąskiej grupki posiadaczy wielkich majątków, w skład których wchodziły także lasy, przeciwko wszystkim innym, którzy w tym lesie zbierali chrust, grzyby czy po prostu spacerowali. Myślę, że w podobnej sytuacji jesteśmy dzisiaj, gdy rozmawiamy o wolności słowa i o cenzurze. Ćwierć wieku temu żyliśmy w państwie, które nawet nie udawało neutralności światopoglądowej. Przeciwnie, obrona podstaw ustroju i gwarantujących ten ustrój sojuszy międzynarodowych była wpisana w Ustawę o kontroli publikacji i widowisk. Dziś państwo w teorii obiecuje nam wolność słowa – tak jak w teorii obiecywała ją oświecona monarchia Fryderyków Wilhelmów, w praktyce jednak powiela ten sam schemat, który niepokoił młodego Marksa: wszystkie środki komunikacji należą dziś do korporacji. Owszem, mamy takie czy inne konstytucyjne prawa. Ho, ho, czego to ta konstytucja nam nie gwarantuje: a to tajemnicę korespondencji, a to wolność Miesięcznik „Znak” stanowi na tym tle sympatyczny wyjątek. Jego wydawcą jest Społeczny Instytut Wydawniczy Znak. Nie jest to spółka notowana na giełdzie ani filia międzynarodowego molocha. Stoją za tym historyczne uwarunkowania, które sprawiły, że „Znak” tak w komunizmie, jak w kapitalizmie jest ustrojową anomalią a stał się marksistą? Kronikarza zadowoliłaby odpowiedź, że stało się to gdzieś między 1843 a 1844 r. Liberalnego filozofa, jak wspomniany właśnie Berlin, niepokoi jednak to, że w pismach Marksa nie widać nagłej przemiany. Widać raczej ciągłość myśli. Marks nigdy nie porzucił liberalnych ideałów wolności. Po prostu w pewnym momencie doszedł do wniosku, że nie da się ich wcielić w życie w kapitalizmie. Jednym z tych przełomowych tekstów, w których widać w nim jednocześnie liberała i socjalistę, są uwagi dotyczące pruskiego prawa leśnego. Zgodnie z nim właściciel lasu miał jednocześnie dbać o swoje dobra i egzekwować prawa na swoim terenie. W efekcie prawo przestawało być, jak w heglowskiej wyidealizowanej wizji państwa, tylko neutralnym arbitrem między różnymi interesami społecznymi – prawo jednoznacznie słowa, a to swobodę zrzeszeń. Ale we współczesnym, cyfrowym świecie w praktyce nie da się już korzystać z tych praw poza Internetem. Bez niego nie umiemy już się zrzeszać ani korespondować. Miesięcznik „Znak” stanowi na tym tle sympatyczny wyjątek. Jego wydawcą jest Społeczny Instytut Wydawniczy Znak. Nie jest to spółka notowana na giełdzie ani filia międzynarodowego molocha. Stoją za tym historyczne uwarunkowania, które sprawiły, że „Znak” tak w komunizmie, jak w kapitalizmie jest ustrojową anomalią. Czy to się komuś podoba czy nie, większość naszej komunikacji przechodzi przez inne media. Te zaś w znakomitej większości należą do korporacji, rodzimych albo zagranicznych. Ten tekst wyślę do „Znaku” z jednej ze swoich skrzynek e-mailowych. Wszystkie należą do korpo- Tekst otwierający zeszyt przypomina prawne podstawy działania polskiej cenzury w okresie powojennym, zwłaszcza zaś od lipca 1981 – daty uchwalenia przez Sejm PRL Ustawy o kontroli publikacji i widowisk – do jesieni 1989. Dalej zamieszczamy część skonfiskowanych w tym okresie artykułów; są wśród nich teksty historyczne i filozoficzne, eseje historycznoliterackie, recenzje i teologiczna medytacja. Miejsce wyjątkowe zajmuje blok materiałów, związanych z „ukraińskim” numerem naszego miesięcznika, którego wydanie w planowanym kształcie uniemożliwiono nam w roku 1984. Prócz konfiskat drukujemy w tym wypadku także korespondencję, wymienioną między redakcją a Głównym Urzędem; jej uczestnikiem stał się również Sekretariat Episkopatu Polski, broniący „Znaku” przed całkiem wówczas realną groźbą likwidacji. 87 Numer ten kończy – oby bezpowrotnie – epokę, w której osobą współdecydującą o ostatecznym kształcie każdej naszej publikacji był urzędnik GUKPiW. Decyzje i odpowiedzialność spoczywać mają odtąd wyłącznie na redakcji. Perspektywę swobody działania, która się w ten sposób otwiera, zasnuwają wprawdzie chmury; kryzys gospodarczy trapiący Polskę nie ominął bowiem i „Znaku”. Mamy jednak nadzieję, że nowe możliwości będzie nam mimo wszystko dane wykorzystać. Tekst odredakcyjny, otwierający potrójny (październik– grudzień) numer miesięcznika „Znak” z roku 1989. W numerze opublikowane zostały artykuły skonfiskowane z lat 1981–1989. Numer można w całości i bezpłatnie przeczytać w internetowym archiwum miesięcznika „Znak”, które znajduje się na naszej stronie, pod adresem: http://www.miesiecznik.znak.com.pl/Archiwum 09•2013 ZNAK racji; jedna z nich do korporacji, w której sam pracuję, inne do cybernetycznych gigantów z USA, jak Google czy Apple. Wiem z doświadczenia gromadzonego m.in. przy okazji pisania artykułu o spamie, że poczta w każdej z tych skrzynek jest cenzurowana przez automaty, starające się zwalczać niepożądane treści. Automaty czytają nasze listy i różnie reagują na to, co im się nie podoba: czasem zatrzymują podejrzaną przesyłkę, czasem tylko opatrują ją karnymi dopiskami. Z eksperymentów prowadzonych przy okazji pracy nad tamtym artykułem wyszło mi, że najbardziej restrykcyjnie do wolności korespondencji podchodzi Apple. List zawierający najwięcej zakazanych słów – nie przytoczę ich teraz, bo już i tak wysyłam ten tekst do redakcji po terminie, po co mi dalsze opóźnienia – w serwerach pocztowych tej firmy po prostu znika. Jest tak, jakby go nigdy nie było. Żadnego komunikatu błędowego, żadnego ostrzeżenia, żadnego wyjaśnienia, co się konkretnie automatom nie spodobało. Mniej restrykcyjnie podchodzi do tego Google, jeszcze mniej restrykcyjnie Agora. To ostatnie jest logiczne, w końcu skoro w ogóle pozwolono mi na założenie służbowej skrzynki, to już oznacza, że jestem osobą jakoś tam zweryfikowaną, i można mi zaufać, że nie jestem rosyjskim hakerem rozsyłającym wirusy. Wyobraźmy sobie jednak, że w październiku 1989 r., kiedy ukazał się tamten pamiętny numer „Znaku” poświęcony peerelowskiej cenzurze, ktoś w kryształowej kuli zobaczyłby rok 2013, w którym wszelka korespondencja przechodzi przez automaty cenzorskie. Komu spodobałaby się taka przyszłość? Chyba odrzuciliby ją nawet dzisiejsi entuzjaści „demokracji na Facebooku”, „obywatelskiej blogosfery”, „twitterowych rewolucji” i tym podobnych banialuków, które cyberkorporacje wymyślają dla poprawiania swojego image’u. Kogo nie ma w wynikach wyszukiwania Google oraz kogo nie ma na Facebooku, ten nie uczestniczy w dyskursie. Powiedzenie „nie istnieje” jest oczywiście przesadą, na pewno również i dzisiaj znajdziemy osoby, których nie ma ani tu, ani tam, nie uczestniczą w debacie, a mimo to z pewnością istnieją. Gdybym wystukał ten tekst na staromodnej maszynie do pisania i wysłał w kopercie, nie ukazałby się zapewne, bo etaty maszynistek w redakcjach zlikwidowano wiele lat temu. Skoro jednak te korporacje mają taką władzę nad dyskursem publicznym, to znaczy, że jesteśmy jak spacerowicz w pruskim lesie w roku 1843. Właściciel tego lasu jednocześnie troszczył się o swoje dobra i był w nim sędzią i egzekutorem prawa, a to znaczy, że my mamy tylko takie prawa, jakie on nam w swej łaskawości przyzna. I pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że ich nam nie odbierze. Cybernetyczne korporacje lubią siebie prezentować jako neutralnych nosicieli informacji. To dla nich bardzo istotne, bo na tej podstawie kilkanaście 88 SIEDEM PYTAŃ ZNAK 09•2013 lat temu uzyskały prawne przywileje, przyznające im warunkowe wyłączenie odpowiedzialności prawnej za prezentowane treści. Gdy wyszukiwarka czy serwis społecznościowy prezentuje linki do materiałów pirackich, łamiących czyjeś prawa osobiste, krzewiących zakazane poglądy albo nawołujące, by taką czy inną grupę obywateli wysłać do komór gazowych lub rozstrzelać czy powywieszać, cyberkorporacje mówią: „To nie nasza wina, jesteśmy tylko neutralnym przekaźnikiem, ukarać nas to jakby karać listonosza za treść przyniesionego listu”. Cóż to jednak za listonosz, który otwiera kopertę, wyjmuje z niej list, czyta go i na podstawie tego, co w nim znajduje, wyrzuca do kosza albo wkłada z powrotem do koperty i dostarcza adresatowi? A tak przecież działają Google, Twitter czy Facebook. Oczywiście, przedstawiciele tych serwisów powiedzą, że nie korzystają z tych możliwości w celu ograniczania wolności słowa. Przeciwnie, walczą jedynie ze spamem i nielegalnymi treściami. Ale podobnymi argumentami posługiwali się cenzorzy Fryderyka Wilhelma. Cenzor nigdy nie mówi o sobie, że celem jego działania jest ograniczanie wolności słowa. Nawet peerelowska Ustawa o kontroli publikacji i widowisk zaczynała się, a jakże, od art., który mówił: „1. Polska Rzeczpospolita Ludowa zapewnia wolność słowa i druku w publikacjach i widowiskach”, dopiero potem przechodząc do konkretów, też jakże niewinnie: „Korzystanie z wolności słowa i druku w publikacjach i widowiskach regulowane jest niniejsza ustawą” (art. 1). Podobnie działała pruska monarchia. Oficjalnym celem rządowej instrukcji nie było przecież ograniczanie wolności słowa, o nie! Chodziło jedynie o zachowanie „prawdy i powagi”. „A więc szlachetny blask prawdy w naszej prasie ma być darem od cenzora?” – kpił Marks. Oczywiście, nie twierdzę, że ograniczenia wolności słowa są dziś równie drastyczne jak w PRL-u czy za czasów Fryderyka Wilhelma. W każdym ustroju wyglądają one inaczej. Niemniej jednak jesteśmy dziś w sytuacji, w której każdy powinien się zastanowić, czy na dłuższą metę wolność słowa i inne konstytucyjne prawa mogą mieć jeszcze jakiekolwiek znaczenie, skoro w praktyce możemy ich używać tylko za przyzwoleniem kilku korporacji, a w dodatku przyzwolenie to w każdej chwili może nam być arbitralnie odebrane. Kiedy znika konto na Facebooku, dzieje się tak jak u Orwella: po prostu nigdy nie było takiej osoby, znikają wszystkie jej wypowiedzi, zdjęcia, komentarze. LEPSZEGO JUTRA NIEWojciech BĘDZIE Orliński Jeśli czytacie państwo te słowa, to znaczy, że ta cenzura nie jest jeszcze aż tak szczelna, aby nie można było krytykować systemu. Ale nawet za PRL-u nie była aż tak szczelna. Instytut Wydawniczy Znak nie był przecież jedyną furtką w tym murze. Było ich więcej. W PRL-u cenzura celowo ograniczała zasięg treści poprzez odgórne przydziały papieru oraz kontrolę kolportażu. Ale znów – podobnie jest dziś. Jeżeli ktoś chce prowadzić komercyjne medium o dużym zasięgu, nie powinien drażnić Google’a i Facebooka. Przeciwnie, cały swój serwis powinien od początku do końca optymalizować pod kątem maksymalizowania dwóch parametrów, które dziś zastępują cenzurę. Page Rank to parametr, który określa, jak wysoko jakiś serwis znajdzie się w wyszukiwaniach Google’a. Edge Rank to jego odpowiednik w Facebookowym strumieniu informacji. Dokładny sposób wyliczania jednego i drugiego jest, jakżeby inaczej, ściśle tajny. Jeśli ten parametr zostanie nam nagle obniżony, nigdy się nie dowiemy dlaczego. Możemy jedynie zgadywać – mamy specjalistów od „optymalizacji”, którzy zawodowo żyją z łowienia ryb w tej mętnej wodzie. Z tego punktu widzenia sytuacja jest nawet gorsza niż w PRL-u w latach 80. Po nowelizacji ustawy o cenzurze na fali posierpniowej odwilży cenzura musiała przynajmniej uzasadniać swoje ingerencje. Przedtem to była zgaduj-zgadula taka sama, z jaką mamy do czynienia dziś w przypadku Googla i Facebooka (oraz ówczesny odpowiednik zawodowego specjalisty od optymalizacji, czyli doświadczony redaktor, wyznaczany przez kolegium jako negocjator z ulicą Mysią). Ilekroć piszę lub mówię takie rzeczy, spotykam się z pełnym niedowierzania spojrzeniem kolegów dziennikarzy i koleżanek dziennikarzy: „Jak to, przecież nie może być tak źle, przecież zagubione listy zdarzają się bardzo rzadko” – mówią. A o Edge Ranku i Page Ranku większość z nich nigdy nie słyszała. Faktycznie, w dzisiejszych czasach o te parametry zwykle dbają ludzie zajmujący się administracją serwisu, a nie dziennikarze. Ci ostatni czasem jednak dostają polecenie dostosowania się do stylebooka narzucającego pewien schemat pisania. Ten stylebook w mediach cyfrowych najczęściej opracowywany jest właśnie w trosce o optymalizację (o czym dziennikarze nie muszą wiedzieć, bo po co im ta wiedza). A jeśli ktoś o to nie dba, prędzej czy później wypadnie z Google’a. A zatem i z obiegu. Dla komercyjnego serwisu to wyrok śmierci. Pozwolić na to mogą Automaty czytają nasze listy i różnie reagują na to, co im się nie podoba: czasem zatrzymują podejrzaną przesyłkę, czasem tylko opatrują ją karnymi dopiskami sobie najwyżej niekomercyjne nisze, takie jak „Znak”, te jednak podobnie jak w poprzednim ustroju, mogą istnieć tylko dzięki ograniczonemu zasięgowi. Gdy się nie ma komercyjnych ambicji, można przetrwać z ograniczonym przydziałem papieru lub niskim Page Rankiem. Ktoś powie, że wprawdzie Google, Facebook czy Twitter rzeczywiście mają taką władzę nad dyskursem, ale jej nie nadużywają. Niczym pruscy Fryderykowie Wilhelmowie, cyberkorporacje są władcami absolutnymi, ale oświeconymi. Ja jednak ironicznie uśmiechnę się i znów sięgnę po Marksa, według którego pruski monarcha też się samoograniczał, a jednocześnie konsekwentnie działał na rzecz popierającej go klasy społecznej – wielkich posiadaczy ziemskich. Pruskiej monarchii wystarczało tworzenie rozwiązań, w których prawo faworyzuje właściciela lasu kosztem reszty społeczeństwa. Kto jest odpowiednikiem pruskich junkrów w dzisiejszym kapitalizmie? Wielcy gracze giełdowi: OFE, banki, fundusze inwestycyjne, pojedynczy oligarchowie, czyli właściciele korporacji, które kontrolują dyskurs publiczny. Spójrzmy na dzisiejszy świat, w którym menadżerowie Bear Sterns i Lehman Brothers nie tylko nie ponoszą żadnej kary za doprowadzenie swoich banków do upadku i załamanie światowej gospodarki, ale też odbierają wielkie odprawy, przechodzą do następnych instytucji finansowych, zarzynając i te (tak się zdarzało) i inkasując kolejne odprawy. Spójrzmy na raje podatkowe, jakby celowo stworzone po to, żeby Google, Apple i Facebook całą fortunę zachowywały wyłącznie dla swoich akcjonariuszy. Spójrzmy na ustawy takie jak polska Ustawa o świadczeniu usług drogą elektroniczną, rozdające im hojne przywileje w rodzaju „wyłączenia od odpowiedzialności”. Czy widzimy system będący neutralnym polem gry, na którym wszyscy mamy równe szanse czy też system traktujący wielkich graczy giełdowych w sposób uprzywilejowany? Czy to przypadek, że gdybym chciał zagłosować na partię, która opodatkowałaby cyberkorporacje i utrudniała oligarchom ucieczki do rajów podatkowych, nawet nie mam takiej opcji do wyboru? Oczywiście, wiem, mogę taką partię założyć sam. Teoretycznie w PRL-u też istniała taka możliwość, w praktyce trudno byłoby zarejestrować alternatywną listę wyborczą. Dziś mechanizmy utrudniające rejestrację są inne, ale efekt – taki sam. Być może w październiku 1989 r., kiedy wychodził tamten numer „Znaku”, żyliśmy w okresie idealnym dla wolności słowa, ale nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Stare systemy kontroli przestawały już działać, a nowe jeszcze nie zaczęły. Oczywiście, podobieństwa między obydwoma systemami kończą się tam, gdzie zaczynają metody ich zmieniania. PRL był dyktaturą, w której w latach 80. stopniowo odzyskiwaliśmy prawa obywatelskie. Dziś mamy demokrację, w której te prawa stopniowo tracimy. To w praktyce znaczy, że w dzisiejszych czasach udawanie opozycjonistów i manifestowanie swojego oporu np. szyfrowaniem poczty czy używaniem „wolnego oprogramowania” jest dziecinadą taką samą jak chodzenie do pracy w korporacji w koszulce z Che Guevarą. Systemu w ten sposób nie obalimy, przeciwnie – system jest do takich jednostkowych aktów buntu doskonale przystosowany i na nich też potrafi nieźle zarobić. Jedyną nadzieję widzę w wywieraniu presji na polityków, żeby chronili nasze prawa, póki jeszcze je mamy. Ale zdaję sobie sprawę z tego, że skuteczność tego będzie zapewne taka sama jak z wywierania nacisków na Fryderyków Wilhelmów przez ich poddanych. Lepsze jutro już było i nie wróci. WOJCIECH ORLIŃSKI – polski dziennikarz, pisarz, publicysta. Od 1997 r. pracuje w „Gazecie Wyborczej”, gdzie pisze głównie na tematy związane z kulturą masową. Autor książek: Co to są sepulki? Wszystko o Lemie (Znak, 2007), Ameryka nie istnieje (Pascal, 2010) i jej kontynuacji Route 66 nie istnieje (Pascal, 2012) oraz opowiadań science fiction publikowanych w „Nowej Fantastyce”. Od sierpnia 2006 prowadzi blog Ekskursje w dyskursie 89 09•2013 ZNAK