W stulecie wojny Setna rocznica wybuchu I wojny światowej skłania

Transkrypt

W stulecie wojny Setna rocznica wybuchu I wojny światowej skłania
W stulecie wojny
Setna rocznica wybuchu I wojny światowej skłania do przypomnienia książki
Nailla Fergusona „A Pity of War” opublikowanej przed piętnastoma laty, w
1999 roku (zob.jej pierwszy rozdział)
Pierwsza wojna światowa – twierdzi autor – była pochodną głęboko tkwiącej w
świadomości kulturalnej Europy idei militaryzmu. Na wiele lat przed jej
wybuchem w literaturze pięknej, publicystyce, ale także w opracowaniach
naukowych zapowiadano tę katastrofę; można powiedzieć, że doszło do
samospełnienia przepowiedni. O ile da się jednak powiedzieć, że wielu ją
przewidziało, nie sposób sprecyzować, ilu ludzi jej pragnęło.
Jak zwykle w takich przypadkach bywa, prym wiodła literatura piękna. Jednym z
pierwszych „prognostyków” był Brytyjczyk Headon Hill, autor wydanej w 1899
roku (przypomnijmy, że to data pierwszej Międzynarodowej Konferencji
Pokojowej w Hadze) powieści „The Spies of Wight”. Niemieccy szpiedzy
penetrują Anglię, przygotowując grunt pod przyszłe sukcesy militarne. Wątek
zagrożenia działalnością wywiadu niemieckiego pojawiać się będzie w
literaturze wielokrotnie. A.J. Dawson (w powieści „The Message” wydanej w
1907), czy E.Oppenheim („A Maker of History” oraz „The Enemy of our Midst”
(1906) mnożą przykłady destrukcyjnej roboty wrogów zewnętrznych i
wewnętrznych; do tych drugich obok ludności napływowej z kraju
potencjalnego wroga, autor zalicza także pacyfistów, paraliżujących ducha
narodowego i organizujących marsze protestacyjne przeciw wojnie. Tajny
Niemiecki Komitet Przygotowań działa w Anglii, aktywnie pracują też niemieccy
szpiedzy. Tytuł jednej z książek znanego pisarza Williama Le Queux’a „Spies of
the Kaiser” jest wielce wymowny.
Inni autorzy kreślą obraz samego konfliktu wojennego. Zgodnie z życzeniem
czytelników w większości tych publikacji, „nasi” wygrywają. Erskine Childer
(„The Invasion of 1910” z 1906 roku) czy wspomniany Le Queux „When the
Eagle Flies Seaward” (1907) zapowiadają masowy atak Niemców na Wyspy
Brytyjskie, zakończony jednak ich ostateczną klęską. Są jednak także powieści
pesymistyczne. Niektóre z nich opisują Anglię jako małą wyspę na skraju
wielkiego teutońskiego imperium. Hector Hugh Munro „When William Come. A
Story of London under Hohenzollerns” (1913) opisuje Wielką Brytanię
inkorporowaną do Reichslandu. Bohater powieści usiłuje przeciwstawić się
okupantom, lecz spostrzega, że jest sam, jego rodacy albo uciekli do Indii, albo
kolaborują z wrogiem. W powieści pojawiają się też wątki humorystyczne.
Okupanci trują naród za pomocą serdelków i kwaszonej kapusty.
Niemcy nie pozostawali dłużni (Karl Eisenhart, August Nieman i inni) odwracają
rolę. Konfliktowi militarnemu winni są Brytyjczycy, oni tez ponoszą
konsekwencje swych działań.
Na ogół w tych i innych powieściach z przełomu i pierwszej dekady XX stulecia
główna oś konfliktu to wojna między Wielka Brytanią i sojusznikami (Francja,
Rosja) a Niemcami, przy czym w większości z nich to Niemcy są agresorami.
Czasem jednak dochodzi do sporych przewartościowań na literackiej scenie
politycznej. Wówczas np. armia i flota niemiecko- rosyjsko- francuska atakuje
Anglię (Rieman), innym razem autor „The Great War of 189-„ trafnie
przewiduje, że początek wojnie da konflikt bałkański, później jednak
przekształci się ona w konflikt między Francją i Niemcami a Wielką Brytanią. W
innej powieści (przytaczanie ich autorów i tytułów trochę mija się z celem, są to
bowiem osoby i utwory na ogół nieznane polskim czytelnikom) Francja i Rosja
napadają na Anglię. Wojna burska dała asumpt do snucia rozważań o
możliwości konfliktu francusko - brytyjskiego . W powieści Rudolfa Martina
„Berlin – Bagdad” utworzenie wielkich cesarskich Niemiec poprzedza wojna
między Niemcami a post-rewolucyjną Rosją.
Dwa z wątków podnoszonych przez Fergusona wydają się najważniejsze. Wojna
wybuchła, bo narody chciały wojny i antycypowały ją także w beletrystyce. Idea
niemieckiej inwazji (przede wszystkim na Imperium Brytyjskie) była dominującą
osnową powieściowych wątków.
Nie brakło też głosów wyszydzających lub ośmieszających literackie wizje
przyszłej wojny („The Sketch” Robinsona, 1910 lub „Guide for Phantasy
Strategy” Carla Siwinny).
Najbardziej „agresywni” spośród „proroków” postrzegali ją jako tragedię (np.
H.G. Wells „War in the Air”, 1910). Apokalipsa, ruina europejskiej cywilizacji –
to często przytaczane określenia. Publikacje, najbardziej pobudzające
wyobraźnię (m.in. Norman Angell „The Great Illusion”) podkreślały, że wojna
może doprowadzić do ekonomicznej katastrofy; świadomość tego faktu
ograniczy jednak prawdopodobieństwo jej wybuchu – człowiek zdoła
zapanować nad swymi namiętnościami.
W książce „The Collapse of Old World” (1906) niemiecki publicysta Ferdinand
Granthoff przewidywał, że niewielka sprzeczka między Wielką Brytanią a
Niemcami o wyspy Samoa przekształci się w międzynarodowy konflikt,
niszczycielski dla obu stron. Autor przewiduje też, że - w konsekwencji - o
przyszłości świata decydować będą nie stare potęgi, lecz Rosja i Stany
Zjednoczone. Podobnie rzecz oceniał Karl Bleiblens. Obaj uważali wojnę za
bezsensowną i nawoływali do jedności europejskiej.
Mimo różnic w swych fabularnych wizjach niemal wszyscy „prorocy” wojny
sytuowali ją w drugim dziesięcioleciu XX wieku, choć żaden nie przewidział
dokładnych dat 1914 – 1918. Za to dominująca przesłanka konfliktu – wojna
między Wielką Brytanią i Niemcami – nie odpowiadała realiom. Także 90% fikcji
literackiej wykazywało ignorancję w kwestiach technicznych, które ograniczały
działalność armii po obu stronach konfliktu. Jedynie nieliczni opisywali ją
względnie dokładnie.
I tak: Fryderyk Engels uważał, że przyszła wojna będzie nieporównywalna z
dotychczasowymi do swego zasięgu i intensywności. Okropności wojny
trzydziestoletniej zmieszczą się w ciągu 3 – 4 lat i przyniosą – na całym
kontynencie - głód, epidemie, barbaryzację wojsk i ludności, chaos w przemyśle
i handlu. Nie sposób przewidzieć, jak się to skończy i kto będzie zwycięzcą.
Pewne jest tylko ogólne wyczerpanie społeczeństw i powstanie okoliczności,
które doprowadzą do zwycięstwa mas pracujących.
Von Moltke (starszy), emerytowany szef sztabu armii pruskiej przewidywał, że
przyszła wojna będzie niepodobna do wszystkich dotychczasowych i potrwa
siedem, a nawet trzydzieści lat. W tej wojnie nie będzie zwycięzców i
zwyciężonych w tradycyjnym rozumieniu i biada temu, kto podłoży ogień pod
beczkę z prochem.
Najbardziej szczegółowa ze wszystkich dokładnych prognoz przyszłej wojny
nie była dziełem socjalisty, ani żołnierza. W książce „Czy wojna jest dziś
niemożliwa?”, skróconej i wydanej pod nieco mylącym tytułem angielskiej
wersji sześciotomowego dzieła opublikowanego w 1899 roku, warszawski
finansista Jan Bloch twierdził, że wielka europejska wojna będzie
bezprecedensowym zjawiskiem co do skali destrukcji – z trzech powodów.
Po pierwsze, technika militarna zmieniła charakter działań wojennych w
sposób wykluczający szybki sukces strony atakującej. Epoka bagnetu minęła
bezpowrotnie, szarże kawalerii stały się również przestarzałe. Dzięki
wzrastającej szybkości i dokładności ognia karabinowego, dzięki wynalezieniu
prochu bezdymnego, rosnącej skuteczności penetracyjnej pocisków oraz
większego znaczenia i siły dział ładowanych od tyłu, wojny w tradycyjnym
rozumieniu nie będą miały miejsca. Zamiast walki wręcz żołnierze ścierać się
będą w otwartej przestrzeni „nie widząc i nie słysząc niczego”.. Z tych
powodów „przyszła wojna będzie przede wszystkim starciem okopów”.
Według drobiazgowych kalkulacji Blocha, setka ludzi w okopach będzie
zdolna do zabicia czterokrotnie większej liczby atakujących, kiedy ci będą
przemierzać 300 yardową strefę ognia.
Po drugie, rozrost europejskich armii oznacza, że w wojnie weźmie udział
około 10 milionów ludzi, walczących na ogromnie rozciągniętych frontach.
Dlatego, choć przyszła wojna pociągnie za sobą wiele ofiar śmiertelnych
(szczególnie wśród oficerów) będzie ona długą wojną.
Po trzecie, czynniki ekonomiczne odegrają kluczową i decydującą rolę. Wojna
przyniesie znaczącą dyslokację przemysłu, poważne ograniczenie
dostaw…przyszła wojna nie będzie walką, lecz głodem, nie wzięciem do
niewoli żołnierzy, lecz bankructwem narodów i destrukcją całej organizacji
społecznej.
Te wszystkie argumenty zostały jednoznacznie wyłożone w porównaniu ze
„śmieciami” opisanymi przez panikarzy. Lecz nawet Bloch mylił się w kilku
ważnych kwestiach. Nie miał racji, na przykład, twierdząc, że po jednej stronie
staną Rosja i Francja, zaś po drugiej Niemcy. Austro-Węgry i Włochy, choć ten
błąd zdawał się usprawiedliwiony w warunkach 1899 roku. Mylił się także,
kiedy sugerował, że mieszkańcy miast nie są – w żadnym razie – zdolni do
przebywania na wilgotnych i nieosłoniętych stanowiskach [bojowych], tak jak
chłopi i z tego powodu oraz z racji samowystarczalności produkcji rolnej,
Rosja będzie lepiej przygotowana do wspierania wojny niż wysoko
cywilizowane narody. Bloch przeceniał także siły brytyjskiej marynarki
wojennej. Floty słabsze niż brytyjska – twierdził – są nic nie warte, jeśli nie
dominują, staną się zakładnikami przodującej floty. Wielka Brytania należy do
innej [wyższej] kategorii potęg morskich niż pozostałe państwa. Logicznie
rzecz biorąc, przeczy to innej tezie Blocha o patowej sytuacji w wojnie
lądowej. Poza wszystkim, czemu naród zdolny do ustanowienia przewagi na
morzu, nie może zrobić tego samego w przypadku wojsk lądowych?
Oddając Blochowi (który jest czasem źle postrzegany jako naiwny idealista)
sprawiedliwość –dodał on ważne uzupełnienie „nie przeczę – pisał – że
narody mogą same wpaść i pociągnąć swoich sąsiadów w straszliwą serię
katastrof, które mogą w rezultacie wywrócić wszystkie cywilizowane i legalne
rządy” (jest wielką ironią, że książka otrzymała silne poparcie ze strony rządu
rosyjskiego; przypuszcza się, że car Mikołaj II czytał książkę warszawskiego
bankiera Blocha i że ta zainspirowała go do przekazania w 1898 roku apelu do
przywódców państw i – w konsekwencji – do Pokojowej Konferencji w
Hadze).
Największym błędem Blocha było przeoczenie faktu, że jest mało
prawdopodobne, by takie rewolucje wybuchały równocześnie we wszystkich
walczących z sobą państwach; którakolwiek ze stron odsunęłaby ten wybuch,
ta by zwyciężyła. Gdyby zatem wojna wybuchła, taka możliwość byłaby
bodźcem, by ją wydłużać w nadziei , że drugą stronę czeka szybszy upadek. I
to – w mniejszym lub większym stopniu – wydarzyło się po 1914 roku.
Fikcja literacka n. t. możliwej wojny była z lubością podtrzymywana przez prasę
i publicystykę. Nic tak nie wzbudza zainteresowania i nie zwiększa sprzedaży
książek i periodyków, jak hasło „wojna”. Wojna jako temat nie tylko pobudza
podaż, lecz nade wszystko kreuje popyt. Po konflikcie burskim, kiedy nic się nie
działo, zainteresowanie tematem spadło. Pobudziły je publikacje, operujące
fikcją jako substytutem informacji o faktach. Wyobraźni a autorów posłużyła
też do konkretnych działań: planów reformy armii, ograniczania liczby
imigrantów (pod pozorem ochrony przed szpiegostwem), modernizacji służb
specjalnych. Fantazja dziennikarska inspirowała myślenie życzeniowe, a te
zastępowało „realność”. Nie znaczy to, że szpiegów nie było., o czym świadczyły
aresztowania podejrzanych o tę działalność w Anglii i – z wzajemnością - w
Niemczech, Belgii i Holandii. Ale kluczowy problem tkwił w pytaniu: jak silne
było oddziaływanie propagandowych enuncjacji na oficjalne osobistości
politycznych po obu stronach potencjalnego konfliktu. Na przykład, w 1903
roku płk William Robertson z brytyjskiego wywiadu wojskowego udowadniał, że
Niemcy maja szansę przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść nim brytyjska
marynarka osiągnie pełną gotowość bojową. Wizja gigantycznego desantu na
Wyspy Brytyjskie i zmuszenia Anglii do zawarcia wyjątkowo niekorzystnego
traktatu pokojowego nasuwała prostą odpowiedź: należy dążyć do szybkiego
wzmocnienia własnego potencjału militarnego [podobne zjawisko
obserwujemy także w pierwszym piętnastoleciu XXI wieku, jakby mechanizmy
kształtowania świadomości zbiorowej wpływały na realne decyzje]. Król Edward
VII obawiał się, że jego kuzyn, cesarz niemiecki (rody panujące w Europie były
połączone więzami pokrewieństwa) dokona inwazji jako potomek królowej
Wiktorii. Obawy te podzielali urzędnicy brytyjscy. Głoszono, że wielu oficerów
niemieckich spędza urlopy na brytyjskim wybrzeżu w celach wywiadowczych. W
konsekwencji plany strategiczne zawierały wnioski o zwiększenie liczebności
armii, ostrych represji wobec rosnącej liczby szpiegów, rozmieszczeniu
oddziałów (vide: rozkaz Churchilla o rozmieszczeniu żołnierzy w magazynach
marynarki wokół Londynu). I tak dalej.
Książka niemieckiego stratega gen. Fredericka von Bernhardi „Germany and the
Next War” z 1912 roku (uważana za klasyczny tekst pruskiego militaryzmu) nie
tylko rozbudziła trwogę w Anglii, ale też pobudzała do działania organizacje
militarne w samych Niemczech, takie jak German Army League, opowiadającą
się za zwiększeniem liczebności armii i atakującą pacyfizm i niemiecką lewicę,
ale także rząd za zbyt pasywną politykę. Liczebność organizacji
„militarystycznych” była jednak ograniczona. Politycznie sytuowały się one na
prawo od „centrum”. We Francji przedłużono wprawdzie służbę wojskową z
dwóch do trzech lat, ale ruchy społeczne wspierające militaryzm nie były zbyt
silne, zaś rząd i parlament zajmowały się raczej rozgrywkami wewnętrznymi i
podatkami niż armią. Jedynie 200 spośród 654 parlamentarzystów
identyfikowano jako zwolenników „narodowego odrodzenia” (pod tymi hasłami
kryją się zazwyczaj nacjonalistyczne i militarystyczne ciągoty).
Natomiast badania nad kształtowaniem się ruchów nacjonalistycznych w
Niemczech wskazywały, że ruchy te były powiązane z konserwatywnymi
elitami i przyciągały te kręgi społeczeństwa, które w swoim radykalizmie
wyprzedzały intencje i decyzje władz. Miały one na celu mobilizację dotąd
apatycznych grup drobnej burżuazji – populistycznych elementów opozycyjnych
wobec „notabli”. Można je traktować jako początek działań zmierzających do
przekształcenia „prawicy” w powojenny sojusz tradycyjnych elit
konserwatywnych, radykalnych nacjonalistów, niższej klasy średniej i
zagorzałych antysemitów – nazizm.
Utożsamianie radykalnej prawicy w Niemczech z drobną burżuazją jest
ignorowaniem znaczenia dobrze wykształconej klasy średniej nie tylko w
organizacjach nacjonalistycznych, lecz także w całym procesie ewolucji
nacjonalistycznej ideologii.
Jak wynika z danych statystycznych, organizacje deklarujące się otwarcie jako
nacjonalistyczne liczyły w Niemczech około 540 tys. członków, choć te liczby sa
przesadzone, z uwagi na podwójne członkostwo, jedynie „papierową”
przynależność etc. Ich władze składały się z wyższych warstw społecznych:
wyższych oficerów, wysokich urzędników, biznesmanów.
Dla kontrastu - organizacja o nazwie Veterans Association, skupiająca – jak
nazwa wskazuje – weteranów wojen, liczyła 2,8 mln członków i była
najliczniejszą polityczną partią w Europie.
Ważną rolę we wzmacnianiu uczuć nacjonalistycznych i militarystycznych
odgrywał kościół protestancki. Postawa wyznawców wobec wojny miała wręcz
charakter eschatologiczny. Wojna jest dla nas święta – deklarowali. Ruchy
takie, jak Gottes Fuehrung lub hasła Jesu-Patriotism pobudzały narodową
wyobraźnię, a także zyskiwały teoretyczną podbudowę ze strony filozofów i
teologów oraz kręgów uniwersyteckich dla propagowania akceptowanych
wzorów zachowań. Wiele uczelnianych wydziałów deklarowało poparcie dla
radykalnej nacjonalistycznej ideologii. Pojawiły się hasła wyższości rasy
niemieckiej oraz „germańskości” jako cechy wyróżniającej. Otto SchmidtGibichenfels opisał wojnę jako niezbywalny element kultury. Akcentowano
„duchowość” jako wyróżnik niemieckiego charakteru wobec brytyjskiego
materializmu. Inne przeciwstawienie funkcjonujące przed I wojną to :młode,
zdrowe, prężne Niemcy vs. konserwatywna, zamierająca Anglia. Intelektualny
sojusz między wykształconą wyższą klasą średnią a radykalnym nacjonalizmem
sprzyjał ewolucji ideologicznej od narodowego liberalizmu do radykalnego
nacjonalizmu (wykłady Maxa Webera, idea Mitteleuropy pod przywództwem
Niemiec sa dobrymi przykładami tych tendencji). W debatach parlamentarnych
1912 – 1913 National Liberal Party i Army League współpracowały ze sobą.
Odwoływano się do zwycięstwa 1870 roku, do idei Bismarcka itp.
umacniających ducha militaryzmu. Społecznym nosicielem tych poglądów była
– zdaniem Fergusona – wyższa (edukowana i zajmująca eksponowane
stanowiska) klasa średnia (upper middle class notables).
Nawet przegrana wojna ma sens – głosili zwolennicy – chaos pomoże
wykreować wodza, który dokona pożądanych przekształceń. Ewolucję takich
poglądów można łatwo sobie wyobrazić, nic dziwnego więc, że niektórzy
członków Army League ostatecznie znaleźli się w ruchu nazistowskim.
Przeciwnicy militaryzmu to – oczywiście – pacyfiści; termin pacyfizm pojawił się
w 1901 r. i Ferguson określa ten ruch jako najmniej skuteczny ze wszystkich
ruchów politycznych w początkach XX wieku. Ale pacyfiści byli ważnym
ogniwem antymilitaryzmu w Europie.
Partie liberalne w Anglii, głoszące idee wolnego handlu i negocjacyjnych
sposobów rozwiązywania sporów, niechętne wobec wyścigu zbrojeń,
wygrywały kilka razy z rzędu wybory parlamentarne.
Jednym z najlepiej znanych pisarzy, którym przypisuje się miano pacyfistów był
Norman Angell autor „The Great Illusion” (1910). Na pierwszy rzut oka jest ona
wzorcem pacyfistycznych poglądów . Wojna wg autora jest irracjonalna z
ekonomicznego i społecznego punktu widzenia: obciążenia fiskalne wskutek
zbrojeń nie do zniesienia, odszkodowania od pokonanych nie do
wyegzekwowania, handlu nie poprowadzą wojskowi, interes klasowy bardziej
łączy ludzi niż interes narodowy itd. Zatem nie Anglicy staną przeciw Rosjanom,
lecz ludy przeciw wyzyskowi, korupcji i niekompetencji elit; realnym konfliktem
jest spór między demokracją i autokracją, socjalizmem a indywidualizmem,
reakcją a postępem. Angell ze swymi poglądami został potem orędownikiem
Ligi Narodów, parlamentarzystą z ramienia Labour Party i laureatem Pokojowej
Nagrody Nobla (której Bloch nie dostał, bo zmarł przed decyzją]. Mimo uznania
go za czołowego eksponenta pacyfizmu, bliższe przyjrzenie się książce budzi
szereg wątpliwości co do słuszności tego stanowiska, W rzeczywistości bowiem
Angell nie był pacyfistą, on tylko uważał, że niemiecka inwazja na Wielką
Brytanię byłaby irracjonalna. Nie przyniosłaby ona też niczego dobrego dla
świata. Wg. Fergusona – „The Great Illusion” było stanowiskiem liberalnych
„imperialistów” (sic!) brytyjskich skierowanych do niemieckiej opinii publicznej,
by ta wymusiła rezygnację z planów budowy floty i konfrontacji na morzu. Nic
dziwnego, że książka ta wzbudziła zachwyt kręgów dowódczych w Wielkiej
Brytanii.
W brytyjskiej Labour Party było wielu innych, bardziej widocznych
antymilitarystów, jak Fenner Brockway, Henry Noel Bradford, Keir Handie,
Ramsay Mac Donald i inni. Mac Donald deklarował się jako przeciwnik
germanofobii premiera Grey’a; twierdził, że partie lewicowe (w tym niemiecka
SPD) raczej opowiedzą się za współpracą Niemiec i innych krajów. Pojawiały się
zresztą inne możliwe scenariusze i opcje, mniej lub bardziej fantastyczne.
Antywojenną postawę reprezentował m.in. wybitny filozof Bertrand Russell.
Pewną ciekawostką jest, że w 1914 roku większość doktoratów h.c. w Oxfordzie
otrzymali Niemcy.
Trzeba też pamiętać, że więzy krwi domów panujących w Niemczech i Wielkiej
Brytanii były bardzo silne.
Po drugiej stronie „barykady” niemieccy liderzy związkowi stali na czele
antymilitarystycznych sił w tym kraju, Liebknecht uważał militaryzm za
narzędzie walki kapitalizmu z klasą robotniczą (został zamordowany w 1919 r.).
Celem militaryzmu jest ochrona starego porządku społecznego – twierdził. W
Niemczech militaryzm rozkwitał w absolutystycznych i feudalno –
biurokratycznych warunkach ustrojowych. Historycy piszący w duchu
marksizmu – leninizmu powtarzali argumenty Liebknechta, że militaryzm
wynikał z połączenia agresywnych dążeń burżuazji i pruskiego junkierstwa.
Z kolei, niemarksistowski historyk Eckart Kehr podzielał pogląd o sojuszu
rodowej arystokracji agrarnej z młodą burżuazją, lecz uzupełniał go o opinię, że
militaryzm był nieodłączną częścią procesu powstawania autonomicznych
instytucji państwa. Wg Kehra i jego późniejszych naśladowców militaryzm służył
nie tylko realizacji celów ekonomicznych (kontrakty zbrojeniowe), lecz także
jako oręż przeciw socjaldemokracji i wspierał antydemokratyczny system
polityczny, patriarchalny porządek i strategię konserwatywnych rządów.
Ale antymilitaryzm nie był wcale obcy kręgom konserwatywnym. Parcie do
wojny groziło zburzeniem starego porządku społecznego. Nacisk na rozrost
armii groził (z ich punktu widzenia) pojawieniem się innego rodzaju
niebezpieczeństwa. Konsekwencją wojny będzie społeczny wybuch, co zagraża
przegranym upadkiem rządzących dynastii. Powoływano się przy tym na
przykład rewolucji 1905 roku, a rosyjski minister spraw zagranicznych ostrzegał
Mikołaja II, że rewolucja społeczna okaże się nieunikniona, jeśli wojna pójdzie
źle.
Militaryzm wcale nie był dominującą doktryną w przededniu wojny. Partie
antymilitarystyczne w państwach, które wkrótce stały się stronami konfliktu
zyskiwały coraz większe poparcie elektoratów. We Francji lewica utworzyła
rząd, a działacz związkowy Jean Jaures był u szczytu popularności. W Rosji
wybuchały masowe strajki. W Belgii dominująca partia katolicka
przeciwstawiała się przygotowaniom do wojny. Lewica była (sic!) najsilniejsza w
Niemczech. Rozkwit tendencji antymilitarystycznych był więc wyraźny, a
zjawisko to jest wyraźnie niedoceniane w literaturze historycznej.
*
*
*
Opracowania historyczne służą opisaniu i interpretacji faktów i zdarzeń z
przeszłości; zawierają jednak na ogół pewien ładunek dydaktyzmu pomocny
przy ocenie teraźniejszości i wyciąganiu wniosków na przyszłość.
Czasem sądzi się, że I wojna światowa wybuchła „z niczego”, nie poprzedzało jej
bowiem tak silne zaognienie konfliktu, które detonuje eksplozję. Jakie procesy
spowodowały zatem śmierć 10 – 12 milionów ofiar? Omówiony wyżej fragment
książki Fergusona (I rozdział pt. Mit militaryzmu) stara się to wyjaśnić, ale prócz
wyjaśnienia autor mnoży jeszcze znaki zapytania i pobudza do refleksji nad
symptomami i ukrytymi przyczynami narastania napięcia we wszystkich krajach,
które niebawem miały stanąć na polu bitwy.
Po pierwsze, wojna rodzi się w zbiorowej świadomości społeczeństw, nim
przybierze realne kształty. W ludzkich umysłach, temperamentach,
wyobrażeniach pojawia się zapotrzebowanie (popyt) na towar, jakim jest
wojna. Literaci, publicyści, dziennikarze podchwytują te emocjonalne tony i
poprzez analizy polityczne lub zwykłą fikcję literacką o sensacyjnym posmaku
sprawiają, że zbiorowości narodowe zaczynają rozumować w kategoriach
nieuchronności zmagań militarnych, uważają je za coś naturalnego, ba, nawet
oczekiwanego. Padające dziś przy okazji konfliktu ukraińskiego z ust całkiem
dobrych dziennikarzy pytanie: i co dalej? I co jeszcze? jest na szczęście wątłym
jeszcze, ale bardzo charakterystycznym przykładem tej tendencji. A pytanie o
możliwość wybuchu działań militarnych, jakie Polacy dość powszechnie sobie
zadają, zdaje się być dowodem, że popyt na wojnę jest czymś realnym,
choćbyśmy nie wiem jak mocno temu zaprzeczali. Czy można jeszcze zejść z
tego traktu? Czy też psychika zbiorowa posuwać się będzie naprzód, jakby
niezależnie od naszej woli aż doprowadzi do krańcowych skutków?
Po drugie, są pewne zestawy idei i postaw społecznych, które ze zmaganiami
zbrojnymi kojarzą się najczęściej. Pojawiały się one nie tylko w początkach
minionego wieku, są wciąż żywe i dziś. Trzeba na nie uważać, poddawać
analizom, przeciwdziałać, a nie ulegać ich irracjonalnej presji. Wszędzie tam,
gdzie aktywizuje się i zyskuje znaczenie ruch narodowy, wzrasta groźba wojny.
Sprzyja temu myślenie historyczne, odwoływanie się do racji historycznych.
Szczególnie niebezpieczne wydają się hasła „narodowego odrodzenia”.
Wszędzie tam, gdzie państwo i jego struktury narzucają ludziom wizję
umacniania własnej potęgi jako celu swych działań w miejsce zaspokajania
potrzeb jednostek, dzieje się podobnie. Kiedy zanika tolerancja, a
konserwatywne elity narzucają innym swoje wartości i sposób myślenia,
jesteśmy na niebezpiecznej ścieżce. Groźne wydaje się przeciwstawienie
„duchowości” – materializmowi i indywidualizmowi. Wyższością duchową da
się usprawiedliwić wiele, nawet zbrodnię. Jeśli gdzieś pojawi się nawoływanie
do „świętej wojny” (a niebezpiecznie szybko zbliża się ono na kontynent
europejski) nic już nas chyba nie uchroni przed konfliktem.
Po trzecie, każde proste wyjaśnienia i tłumaczenia zawierają w sobie
pierwiastek fałszu. Ci, którzy potrafią wszystko wyjaśnić, na wszystko znaleźć
jednoznaczną odpowiedź, nie tylko tkwią w błędzie (to pół biedy, głupota nie
podlega karze), lecz wyrządzają ogromne szkody społeczne. Dlaczego bowiem
w okresie nasilenia rządów anty militarnie nastawionej lewicy doszło do
wybuchu wojny? Przecież powinno być odwrotnie. Trzeba więc zgłębiać
paradoksy, nie zadowalać się łatwizną, może wówczas uda nam się uniknąć
najgorszego. Niestety, siedemdziesiąt lat bez powszechnej wojny w Europie
zdaje się sprzyjać i popytowi na wojnę, i narastaniu złowrogich tendencji, i
łatwemu usprawiedliwieniu własnych błędów i niedopatrzeń.

Podobne dokumenty