W stulecie wojny Setna rocznica wybuchu I wojny światowej skłania
Transkrypt
W stulecie wojny Setna rocznica wybuchu I wojny światowej skłania
W stulecie wojny Setna rocznica wybuchu I wojny światowej skłania do przypomnienia książki Nailla Fergusona „A Pity of War” opublikowanej przed piętnastoma laty, w 1999 roku (zob.jej pierwszy rozdział) Pierwsza wojna światowa – twierdzi autor – była pochodną głęboko tkwiącej w świadomości kulturalnej Europy idei militaryzmu. Na wiele lat przed jej wybuchem w literaturze pięknej, publicystyce, ale także w opracowaniach naukowych zapowiadano tę katastrofę; można powiedzieć, że doszło do samospełnienia przepowiedni. O ile da się jednak powiedzieć, że wielu ją przewidziało, nie sposób sprecyzować, ilu ludzi jej pragnęło. Jak zwykle w takich przypadkach bywa, prym wiodła literatura piękna. Jednym z pierwszych „prognostyków” był Brytyjczyk Headon Hill, autor wydanej w 1899 roku (przypomnijmy, że to data pierwszej Międzynarodowej Konferencji Pokojowej w Hadze) powieści „The Spies of Wight”. Niemieccy szpiedzy penetrują Anglię, przygotowując grunt pod przyszłe sukcesy militarne. Wątek zagrożenia działalnością wywiadu niemieckiego pojawiać się będzie w literaturze wielokrotnie. A.J. Dawson (w powieści „The Message” wydanej w 1907), czy E.Oppenheim („A Maker of History” oraz „The Enemy of our Midst” (1906) mnożą przykłady destrukcyjnej roboty wrogów zewnętrznych i wewnętrznych; do tych drugich obok ludności napływowej z kraju potencjalnego wroga, autor zalicza także pacyfistów, paraliżujących ducha narodowego i organizujących marsze protestacyjne przeciw wojnie. Tajny Niemiecki Komitet Przygotowań działa w Anglii, aktywnie pracują też niemieccy szpiedzy. Tytuł jednej z książek znanego pisarza Williama Le Queux’a „Spies of the Kaiser” jest wielce wymowny. Inni autorzy kreślą obraz samego konfliktu wojennego. Zgodnie z życzeniem czytelników w większości tych publikacji, „nasi” wygrywają. Erskine Childer („The Invasion of 1910” z 1906 roku) czy wspomniany Le Queux „When the Eagle Flies Seaward” (1907) zapowiadają masowy atak Niemców na Wyspy Brytyjskie, zakończony jednak ich ostateczną klęską. Są jednak także powieści pesymistyczne. Niektóre z nich opisują Anglię jako małą wyspę na skraju wielkiego teutońskiego imperium. Hector Hugh Munro „When William Come. A Story of London under Hohenzollerns” (1913) opisuje Wielką Brytanię inkorporowaną do Reichslandu. Bohater powieści usiłuje przeciwstawić się okupantom, lecz spostrzega, że jest sam, jego rodacy albo uciekli do Indii, albo kolaborują z wrogiem. W powieści pojawiają się też wątki humorystyczne. Okupanci trują naród za pomocą serdelków i kwaszonej kapusty. Niemcy nie pozostawali dłużni (Karl Eisenhart, August Nieman i inni) odwracają rolę. Konfliktowi militarnemu winni są Brytyjczycy, oni tez ponoszą konsekwencje swych działań. Na ogół w tych i innych powieściach z przełomu i pierwszej dekady XX stulecia główna oś konfliktu to wojna między Wielka Brytanią i sojusznikami (Francja, Rosja) a Niemcami, przy czym w większości z nich to Niemcy są agresorami. Czasem jednak dochodzi do sporych przewartościowań na literackiej scenie politycznej. Wówczas np. armia i flota niemiecko- rosyjsko- francuska atakuje Anglię (Rieman), innym razem autor „The Great War of 189-„ trafnie przewiduje, że początek wojnie da konflikt bałkański, później jednak przekształci się ona w konflikt między Francją i Niemcami a Wielką Brytanią. W innej powieści (przytaczanie ich autorów i tytułów trochę mija się z celem, są to bowiem osoby i utwory na ogół nieznane polskim czytelnikom) Francja i Rosja napadają na Anglię. Wojna burska dała asumpt do snucia rozważań o możliwości konfliktu francusko - brytyjskiego . W powieści Rudolfa Martina „Berlin – Bagdad” utworzenie wielkich cesarskich Niemiec poprzedza wojna między Niemcami a post-rewolucyjną Rosją. Dwa z wątków podnoszonych przez Fergusona wydają się najważniejsze. Wojna wybuchła, bo narody chciały wojny i antycypowały ją także w beletrystyce. Idea niemieckiej inwazji (przede wszystkim na Imperium Brytyjskie) była dominującą osnową powieściowych wątków. Nie brakło też głosów wyszydzających lub ośmieszających literackie wizje przyszłej wojny („The Sketch” Robinsona, 1910 lub „Guide for Phantasy Strategy” Carla Siwinny). Najbardziej „agresywni” spośród „proroków” postrzegali ją jako tragedię (np. H.G. Wells „War in the Air”, 1910). Apokalipsa, ruina europejskiej cywilizacji – to często przytaczane określenia. Publikacje, najbardziej pobudzające wyobraźnię (m.in. Norman Angell „The Great Illusion”) podkreślały, że wojna może doprowadzić do ekonomicznej katastrofy; świadomość tego faktu ograniczy jednak prawdopodobieństwo jej wybuchu – człowiek zdoła zapanować nad swymi namiętnościami. W książce „The Collapse of Old World” (1906) niemiecki publicysta Ferdinand Granthoff przewidywał, że niewielka sprzeczka między Wielką Brytanią a Niemcami o wyspy Samoa przekształci się w międzynarodowy konflikt, niszczycielski dla obu stron. Autor przewiduje też, że - w konsekwencji - o przyszłości świata decydować będą nie stare potęgi, lecz Rosja i Stany Zjednoczone. Podobnie rzecz oceniał Karl Bleiblens. Obaj uważali wojnę za bezsensowną i nawoływali do jedności europejskiej. Mimo różnic w swych fabularnych wizjach niemal wszyscy „prorocy” wojny sytuowali ją w drugim dziesięcioleciu XX wieku, choć żaden nie przewidział dokładnych dat 1914 – 1918. Za to dominująca przesłanka konfliktu – wojna między Wielką Brytanią i Niemcami – nie odpowiadała realiom. Także 90% fikcji literackiej wykazywało ignorancję w kwestiach technicznych, które ograniczały działalność armii po obu stronach konfliktu. Jedynie nieliczni opisywali ją względnie dokładnie. I tak: Fryderyk Engels uważał, że przyszła wojna będzie nieporównywalna z dotychczasowymi do swego zasięgu i intensywności. Okropności wojny trzydziestoletniej zmieszczą się w ciągu 3 – 4 lat i przyniosą – na całym kontynencie - głód, epidemie, barbaryzację wojsk i ludności, chaos w przemyśle i handlu. Nie sposób przewidzieć, jak się to skończy i kto będzie zwycięzcą. Pewne jest tylko ogólne wyczerpanie społeczeństw i powstanie okoliczności, które doprowadzą do zwycięstwa mas pracujących. Von Moltke (starszy), emerytowany szef sztabu armii pruskiej przewidywał, że przyszła wojna będzie niepodobna do wszystkich dotychczasowych i potrwa siedem, a nawet trzydzieści lat. W tej wojnie nie będzie zwycięzców i zwyciężonych w tradycyjnym rozumieniu i biada temu, kto podłoży ogień pod beczkę z prochem. Najbardziej szczegółowa ze wszystkich dokładnych prognoz przyszłej wojny nie była dziełem socjalisty, ani żołnierza. W książce „Czy wojna jest dziś niemożliwa?”, skróconej i wydanej pod nieco mylącym tytułem angielskiej wersji sześciotomowego dzieła opublikowanego w 1899 roku, warszawski finansista Jan Bloch twierdził, że wielka europejska wojna będzie bezprecedensowym zjawiskiem co do skali destrukcji – z trzech powodów. Po pierwsze, technika militarna zmieniła charakter działań wojennych w sposób wykluczający szybki sukces strony atakującej. Epoka bagnetu minęła bezpowrotnie, szarże kawalerii stały się również przestarzałe. Dzięki wzrastającej szybkości i dokładności ognia karabinowego, dzięki wynalezieniu prochu bezdymnego, rosnącej skuteczności penetracyjnej pocisków oraz większego znaczenia i siły dział ładowanych od tyłu, wojny w tradycyjnym rozumieniu nie będą miały miejsca. Zamiast walki wręcz żołnierze ścierać się będą w otwartej przestrzeni „nie widząc i nie słysząc niczego”.. Z tych powodów „przyszła wojna będzie przede wszystkim starciem okopów”. Według drobiazgowych kalkulacji Blocha, setka ludzi w okopach będzie zdolna do zabicia czterokrotnie większej liczby atakujących, kiedy ci będą przemierzać 300 yardową strefę ognia. Po drugie, rozrost europejskich armii oznacza, że w wojnie weźmie udział około 10 milionów ludzi, walczących na ogromnie rozciągniętych frontach. Dlatego, choć przyszła wojna pociągnie za sobą wiele ofiar śmiertelnych (szczególnie wśród oficerów) będzie ona długą wojną. Po trzecie, czynniki ekonomiczne odegrają kluczową i decydującą rolę. Wojna przyniesie znaczącą dyslokację przemysłu, poważne ograniczenie dostaw…przyszła wojna nie będzie walką, lecz głodem, nie wzięciem do niewoli żołnierzy, lecz bankructwem narodów i destrukcją całej organizacji społecznej. Te wszystkie argumenty zostały jednoznacznie wyłożone w porównaniu ze „śmieciami” opisanymi przez panikarzy. Lecz nawet Bloch mylił się w kilku ważnych kwestiach. Nie miał racji, na przykład, twierdząc, że po jednej stronie staną Rosja i Francja, zaś po drugiej Niemcy. Austro-Węgry i Włochy, choć ten błąd zdawał się usprawiedliwiony w warunkach 1899 roku. Mylił się także, kiedy sugerował, że mieszkańcy miast nie są – w żadnym razie – zdolni do przebywania na wilgotnych i nieosłoniętych stanowiskach [bojowych], tak jak chłopi i z tego powodu oraz z racji samowystarczalności produkcji rolnej, Rosja będzie lepiej przygotowana do wspierania wojny niż wysoko cywilizowane narody. Bloch przeceniał także siły brytyjskiej marynarki wojennej. Floty słabsze niż brytyjska – twierdził – są nic nie warte, jeśli nie dominują, staną się zakładnikami przodującej floty. Wielka Brytania należy do innej [wyższej] kategorii potęg morskich niż pozostałe państwa. Logicznie rzecz biorąc, przeczy to innej tezie Blocha o patowej sytuacji w wojnie lądowej. Poza wszystkim, czemu naród zdolny do ustanowienia przewagi na morzu, nie może zrobić tego samego w przypadku wojsk lądowych? Oddając Blochowi (który jest czasem źle postrzegany jako naiwny idealista) sprawiedliwość –dodał on ważne uzupełnienie „nie przeczę – pisał – że narody mogą same wpaść i pociągnąć swoich sąsiadów w straszliwą serię katastrof, które mogą w rezultacie wywrócić wszystkie cywilizowane i legalne rządy” (jest wielką ironią, że książka otrzymała silne poparcie ze strony rządu rosyjskiego; przypuszcza się, że car Mikołaj II czytał książkę warszawskiego bankiera Blocha i że ta zainspirowała go do przekazania w 1898 roku apelu do przywódców państw i – w konsekwencji – do Pokojowej Konferencji w Hadze). Największym błędem Blocha było przeoczenie faktu, że jest mało prawdopodobne, by takie rewolucje wybuchały równocześnie we wszystkich walczących z sobą państwach; którakolwiek ze stron odsunęłaby ten wybuch, ta by zwyciężyła. Gdyby zatem wojna wybuchła, taka możliwość byłaby bodźcem, by ją wydłużać w nadziei , że drugą stronę czeka szybszy upadek. I to – w mniejszym lub większym stopniu – wydarzyło się po 1914 roku. Fikcja literacka n. t. możliwej wojny była z lubością podtrzymywana przez prasę i publicystykę. Nic tak nie wzbudza zainteresowania i nie zwiększa sprzedaży książek i periodyków, jak hasło „wojna”. Wojna jako temat nie tylko pobudza podaż, lecz nade wszystko kreuje popyt. Po konflikcie burskim, kiedy nic się nie działo, zainteresowanie tematem spadło. Pobudziły je publikacje, operujące fikcją jako substytutem informacji o faktach. Wyobraźni a autorów posłużyła też do konkretnych działań: planów reformy armii, ograniczania liczby imigrantów (pod pozorem ochrony przed szpiegostwem), modernizacji służb specjalnych. Fantazja dziennikarska inspirowała myślenie życzeniowe, a te zastępowało „realność”. Nie znaczy to, że szpiegów nie było., o czym świadczyły aresztowania podejrzanych o tę działalność w Anglii i – z wzajemnością - w Niemczech, Belgii i Holandii. Ale kluczowy problem tkwił w pytaniu: jak silne było oddziaływanie propagandowych enuncjacji na oficjalne osobistości politycznych po obu stronach potencjalnego konfliktu. Na przykład, w 1903 roku płk William Robertson z brytyjskiego wywiadu wojskowego udowadniał, że Niemcy maja szansę przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść nim brytyjska marynarka osiągnie pełną gotowość bojową. Wizja gigantycznego desantu na Wyspy Brytyjskie i zmuszenia Anglii do zawarcia wyjątkowo niekorzystnego traktatu pokojowego nasuwała prostą odpowiedź: należy dążyć do szybkiego wzmocnienia własnego potencjału militarnego [podobne zjawisko obserwujemy także w pierwszym piętnastoleciu XXI wieku, jakby mechanizmy kształtowania świadomości zbiorowej wpływały na realne decyzje]. Król Edward VII obawiał się, że jego kuzyn, cesarz niemiecki (rody panujące w Europie były połączone więzami pokrewieństwa) dokona inwazji jako potomek królowej Wiktorii. Obawy te podzielali urzędnicy brytyjscy. Głoszono, że wielu oficerów niemieckich spędza urlopy na brytyjskim wybrzeżu w celach wywiadowczych. W konsekwencji plany strategiczne zawierały wnioski o zwiększenie liczebności armii, ostrych represji wobec rosnącej liczby szpiegów, rozmieszczeniu oddziałów (vide: rozkaz Churchilla o rozmieszczeniu żołnierzy w magazynach marynarki wokół Londynu). I tak dalej. Książka niemieckiego stratega gen. Fredericka von Bernhardi „Germany and the Next War” z 1912 roku (uważana za klasyczny tekst pruskiego militaryzmu) nie tylko rozbudziła trwogę w Anglii, ale też pobudzała do działania organizacje militarne w samych Niemczech, takie jak German Army League, opowiadającą się za zwiększeniem liczebności armii i atakującą pacyfizm i niemiecką lewicę, ale także rząd za zbyt pasywną politykę. Liczebność organizacji „militarystycznych” była jednak ograniczona. Politycznie sytuowały się one na prawo od „centrum”. We Francji przedłużono wprawdzie służbę wojskową z dwóch do trzech lat, ale ruchy społeczne wspierające militaryzm nie były zbyt silne, zaś rząd i parlament zajmowały się raczej rozgrywkami wewnętrznymi i podatkami niż armią. Jedynie 200 spośród 654 parlamentarzystów identyfikowano jako zwolenników „narodowego odrodzenia” (pod tymi hasłami kryją się zazwyczaj nacjonalistyczne i militarystyczne ciągoty). Natomiast badania nad kształtowaniem się ruchów nacjonalistycznych w Niemczech wskazywały, że ruchy te były powiązane z konserwatywnymi elitami i przyciągały te kręgi społeczeństwa, które w swoim radykalizmie wyprzedzały intencje i decyzje władz. Miały one na celu mobilizację dotąd apatycznych grup drobnej burżuazji – populistycznych elementów opozycyjnych wobec „notabli”. Można je traktować jako początek działań zmierzających do przekształcenia „prawicy” w powojenny sojusz tradycyjnych elit konserwatywnych, radykalnych nacjonalistów, niższej klasy średniej i zagorzałych antysemitów – nazizm. Utożsamianie radykalnej prawicy w Niemczech z drobną burżuazją jest ignorowaniem znaczenia dobrze wykształconej klasy średniej nie tylko w organizacjach nacjonalistycznych, lecz także w całym procesie ewolucji nacjonalistycznej ideologii. Jak wynika z danych statystycznych, organizacje deklarujące się otwarcie jako nacjonalistyczne liczyły w Niemczech około 540 tys. członków, choć te liczby sa przesadzone, z uwagi na podwójne członkostwo, jedynie „papierową” przynależność etc. Ich władze składały się z wyższych warstw społecznych: wyższych oficerów, wysokich urzędników, biznesmanów. Dla kontrastu - organizacja o nazwie Veterans Association, skupiająca – jak nazwa wskazuje – weteranów wojen, liczyła 2,8 mln członków i była najliczniejszą polityczną partią w Europie. Ważną rolę we wzmacnianiu uczuć nacjonalistycznych i militarystycznych odgrywał kościół protestancki. Postawa wyznawców wobec wojny miała wręcz charakter eschatologiczny. Wojna jest dla nas święta – deklarowali. Ruchy takie, jak Gottes Fuehrung lub hasła Jesu-Patriotism pobudzały narodową wyobraźnię, a także zyskiwały teoretyczną podbudowę ze strony filozofów i teologów oraz kręgów uniwersyteckich dla propagowania akceptowanych wzorów zachowań. Wiele uczelnianych wydziałów deklarowało poparcie dla radykalnej nacjonalistycznej ideologii. Pojawiły się hasła wyższości rasy niemieckiej oraz „germańskości” jako cechy wyróżniającej. Otto SchmidtGibichenfels opisał wojnę jako niezbywalny element kultury. Akcentowano „duchowość” jako wyróżnik niemieckiego charakteru wobec brytyjskiego materializmu. Inne przeciwstawienie funkcjonujące przed I wojną to :młode, zdrowe, prężne Niemcy vs. konserwatywna, zamierająca Anglia. Intelektualny sojusz między wykształconą wyższą klasą średnią a radykalnym nacjonalizmem sprzyjał ewolucji ideologicznej od narodowego liberalizmu do radykalnego nacjonalizmu (wykłady Maxa Webera, idea Mitteleuropy pod przywództwem Niemiec sa dobrymi przykładami tych tendencji). W debatach parlamentarnych 1912 – 1913 National Liberal Party i Army League współpracowały ze sobą. Odwoływano się do zwycięstwa 1870 roku, do idei Bismarcka itp. umacniających ducha militaryzmu. Społecznym nosicielem tych poglądów była – zdaniem Fergusona – wyższa (edukowana i zajmująca eksponowane stanowiska) klasa średnia (upper middle class notables). Nawet przegrana wojna ma sens – głosili zwolennicy – chaos pomoże wykreować wodza, który dokona pożądanych przekształceń. Ewolucję takich poglądów można łatwo sobie wyobrazić, nic dziwnego więc, że niektórzy członków Army League ostatecznie znaleźli się w ruchu nazistowskim. Przeciwnicy militaryzmu to – oczywiście – pacyfiści; termin pacyfizm pojawił się w 1901 r. i Ferguson określa ten ruch jako najmniej skuteczny ze wszystkich ruchów politycznych w początkach XX wieku. Ale pacyfiści byli ważnym ogniwem antymilitaryzmu w Europie. Partie liberalne w Anglii, głoszące idee wolnego handlu i negocjacyjnych sposobów rozwiązywania sporów, niechętne wobec wyścigu zbrojeń, wygrywały kilka razy z rzędu wybory parlamentarne. Jednym z najlepiej znanych pisarzy, którym przypisuje się miano pacyfistów był Norman Angell autor „The Great Illusion” (1910). Na pierwszy rzut oka jest ona wzorcem pacyfistycznych poglądów . Wojna wg autora jest irracjonalna z ekonomicznego i społecznego punktu widzenia: obciążenia fiskalne wskutek zbrojeń nie do zniesienia, odszkodowania od pokonanych nie do wyegzekwowania, handlu nie poprowadzą wojskowi, interes klasowy bardziej łączy ludzi niż interes narodowy itd. Zatem nie Anglicy staną przeciw Rosjanom, lecz ludy przeciw wyzyskowi, korupcji i niekompetencji elit; realnym konfliktem jest spór między demokracją i autokracją, socjalizmem a indywidualizmem, reakcją a postępem. Angell ze swymi poglądami został potem orędownikiem Ligi Narodów, parlamentarzystą z ramienia Labour Party i laureatem Pokojowej Nagrody Nobla (której Bloch nie dostał, bo zmarł przed decyzją]. Mimo uznania go za czołowego eksponenta pacyfizmu, bliższe przyjrzenie się książce budzi szereg wątpliwości co do słuszności tego stanowiska, W rzeczywistości bowiem Angell nie był pacyfistą, on tylko uważał, że niemiecka inwazja na Wielką Brytanię byłaby irracjonalna. Nie przyniosłaby ona też niczego dobrego dla świata. Wg. Fergusona – „The Great Illusion” było stanowiskiem liberalnych „imperialistów” (sic!) brytyjskich skierowanych do niemieckiej opinii publicznej, by ta wymusiła rezygnację z planów budowy floty i konfrontacji na morzu. Nic dziwnego, że książka ta wzbudziła zachwyt kręgów dowódczych w Wielkiej Brytanii. W brytyjskiej Labour Party było wielu innych, bardziej widocznych antymilitarystów, jak Fenner Brockway, Henry Noel Bradford, Keir Handie, Ramsay Mac Donald i inni. Mac Donald deklarował się jako przeciwnik germanofobii premiera Grey’a; twierdził, że partie lewicowe (w tym niemiecka SPD) raczej opowiedzą się za współpracą Niemiec i innych krajów. Pojawiały się zresztą inne możliwe scenariusze i opcje, mniej lub bardziej fantastyczne. Antywojenną postawę reprezentował m.in. wybitny filozof Bertrand Russell. Pewną ciekawostką jest, że w 1914 roku większość doktoratów h.c. w Oxfordzie otrzymali Niemcy. Trzeba też pamiętać, że więzy krwi domów panujących w Niemczech i Wielkiej Brytanii były bardzo silne. Po drugiej stronie „barykady” niemieccy liderzy związkowi stali na czele antymilitarystycznych sił w tym kraju, Liebknecht uważał militaryzm za narzędzie walki kapitalizmu z klasą robotniczą (został zamordowany w 1919 r.). Celem militaryzmu jest ochrona starego porządku społecznego – twierdził. W Niemczech militaryzm rozkwitał w absolutystycznych i feudalno – biurokratycznych warunkach ustrojowych. Historycy piszący w duchu marksizmu – leninizmu powtarzali argumenty Liebknechta, że militaryzm wynikał z połączenia agresywnych dążeń burżuazji i pruskiego junkierstwa. Z kolei, niemarksistowski historyk Eckart Kehr podzielał pogląd o sojuszu rodowej arystokracji agrarnej z młodą burżuazją, lecz uzupełniał go o opinię, że militaryzm był nieodłączną częścią procesu powstawania autonomicznych instytucji państwa. Wg Kehra i jego późniejszych naśladowców militaryzm służył nie tylko realizacji celów ekonomicznych (kontrakty zbrojeniowe), lecz także jako oręż przeciw socjaldemokracji i wspierał antydemokratyczny system polityczny, patriarchalny porządek i strategię konserwatywnych rządów. Ale antymilitaryzm nie był wcale obcy kręgom konserwatywnym. Parcie do wojny groziło zburzeniem starego porządku społecznego. Nacisk na rozrost armii groził (z ich punktu widzenia) pojawieniem się innego rodzaju niebezpieczeństwa. Konsekwencją wojny będzie społeczny wybuch, co zagraża przegranym upadkiem rządzących dynastii. Powoływano się przy tym na przykład rewolucji 1905 roku, a rosyjski minister spraw zagranicznych ostrzegał Mikołaja II, że rewolucja społeczna okaże się nieunikniona, jeśli wojna pójdzie źle. Militaryzm wcale nie był dominującą doktryną w przededniu wojny. Partie antymilitarystyczne w państwach, które wkrótce stały się stronami konfliktu zyskiwały coraz większe poparcie elektoratów. We Francji lewica utworzyła rząd, a działacz związkowy Jean Jaures był u szczytu popularności. W Rosji wybuchały masowe strajki. W Belgii dominująca partia katolicka przeciwstawiała się przygotowaniom do wojny. Lewica była (sic!) najsilniejsza w Niemczech. Rozkwit tendencji antymilitarystycznych był więc wyraźny, a zjawisko to jest wyraźnie niedoceniane w literaturze historycznej. * * * Opracowania historyczne służą opisaniu i interpretacji faktów i zdarzeń z przeszłości; zawierają jednak na ogół pewien ładunek dydaktyzmu pomocny przy ocenie teraźniejszości i wyciąganiu wniosków na przyszłość. Czasem sądzi się, że I wojna światowa wybuchła „z niczego”, nie poprzedzało jej bowiem tak silne zaognienie konfliktu, które detonuje eksplozję. Jakie procesy spowodowały zatem śmierć 10 – 12 milionów ofiar? Omówiony wyżej fragment książki Fergusona (I rozdział pt. Mit militaryzmu) stara się to wyjaśnić, ale prócz wyjaśnienia autor mnoży jeszcze znaki zapytania i pobudza do refleksji nad symptomami i ukrytymi przyczynami narastania napięcia we wszystkich krajach, które niebawem miały stanąć na polu bitwy. Po pierwsze, wojna rodzi się w zbiorowej świadomości społeczeństw, nim przybierze realne kształty. W ludzkich umysłach, temperamentach, wyobrażeniach pojawia się zapotrzebowanie (popyt) na towar, jakim jest wojna. Literaci, publicyści, dziennikarze podchwytują te emocjonalne tony i poprzez analizy polityczne lub zwykłą fikcję literacką o sensacyjnym posmaku sprawiają, że zbiorowości narodowe zaczynają rozumować w kategoriach nieuchronności zmagań militarnych, uważają je za coś naturalnego, ba, nawet oczekiwanego. Padające dziś przy okazji konfliktu ukraińskiego z ust całkiem dobrych dziennikarzy pytanie: i co dalej? I co jeszcze? jest na szczęście wątłym jeszcze, ale bardzo charakterystycznym przykładem tej tendencji. A pytanie o możliwość wybuchu działań militarnych, jakie Polacy dość powszechnie sobie zadają, zdaje się być dowodem, że popyt na wojnę jest czymś realnym, choćbyśmy nie wiem jak mocno temu zaprzeczali. Czy można jeszcze zejść z tego traktu? Czy też psychika zbiorowa posuwać się będzie naprzód, jakby niezależnie od naszej woli aż doprowadzi do krańcowych skutków? Po drugie, są pewne zestawy idei i postaw społecznych, które ze zmaganiami zbrojnymi kojarzą się najczęściej. Pojawiały się one nie tylko w początkach minionego wieku, są wciąż żywe i dziś. Trzeba na nie uważać, poddawać analizom, przeciwdziałać, a nie ulegać ich irracjonalnej presji. Wszędzie tam, gdzie aktywizuje się i zyskuje znaczenie ruch narodowy, wzrasta groźba wojny. Sprzyja temu myślenie historyczne, odwoływanie się do racji historycznych. Szczególnie niebezpieczne wydają się hasła „narodowego odrodzenia”. Wszędzie tam, gdzie państwo i jego struktury narzucają ludziom wizję umacniania własnej potęgi jako celu swych działań w miejsce zaspokajania potrzeb jednostek, dzieje się podobnie. Kiedy zanika tolerancja, a konserwatywne elity narzucają innym swoje wartości i sposób myślenia, jesteśmy na niebezpiecznej ścieżce. Groźne wydaje się przeciwstawienie „duchowości” – materializmowi i indywidualizmowi. Wyższością duchową da się usprawiedliwić wiele, nawet zbrodnię. Jeśli gdzieś pojawi się nawoływanie do „świętej wojny” (a niebezpiecznie szybko zbliża się ono na kontynent europejski) nic już nas chyba nie uchroni przed konfliktem. Po trzecie, każde proste wyjaśnienia i tłumaczenia zawierają w sobie pierwiastek fałszu. Ci, którzy potrafią wszystko wyjaśnić, na wszystko znaleźć jednoznaczną odpowiedź, nie tylko tkwią w błędzie (to pół biedy, głupota nie podlega karze), lecz wyrządzają ogromne szkody społeczne. Dlaczego bowiem w okresie nasilenia rządów anty militarnie nastawionej lewicy doszło do wybuchu wojny? Przecież powinno być odwrotnie. Trzeba więc zgłębiać paradoksy, nie zadowalać się łatwizną, może wówczas uda nam się uniknąć najgorszego. Niestety, siedemdziesiąt lat bez powszechnej wojny w Europie zdaje się sprzyjać i popytowi na wojnę, i narastaniu złowrogich tendencji, i łatwemu usprawiedliwieniu własnych błędów i niedopatrzeń.