Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
Czym jest Boiduda? Przegląd dyskusji wokół książki Jakuba Lubelskiego Jan Maciejewski B oiduda to autobiografia – na tym prostym stwierdzeniu w zasadzie kończy się zgoda między krytykami zabierającymi głos na temat debiutu literackiego Jakuba Lubelskiego. Różnica zdań dotyczy nie tylko wartości powieści, ale również tego, czyją właściwie biografię napisał Lubelski – swoją, czy też swego pokolenia. Powieść pokoleniowa? Rzeczywiście, wspomnienia autora, choć bardzo osobiste, nie są pozbawione cech uniwersalności. Świadczyć o tym może fakt, że okazały się one zapisem doświadczenia nie tylko konserwatywnych czytelników, ale także Michała Oleszczyka (2012), publicysty „Przekroju” i „Tygodnika Powszechnego”. „Jest Boiduda ważną częścią zbiorowego portretu pokawałkowanego pokolenia, do którego i ja należę − i które staram się zrozumieć”. Z kolei Krzysztof Bosak (2012) odmawia Boidudzie waloru powszechności w odniesieniu do pokolenia, którego sam jest przedstawicielem, jednak poleca tę powieść, „bo się ją dobrze czyta, bo inspiruje do przemyślenia własnych doświadczeń z okresu dojrzewania i dlatego, że świat, do 182 Pressje 2012, teka 29 którego zaprasza nas autor, jest światem, w którym dobrze się przebywa”. Ciekawie wątek „pokoleniowości” książki Jakuba Lubelskiego podsumowuje Stefan Sękowski (2012a) z „Gościa Niedzielnego”: „Usprawiedliwieniem dla powstawania tego typu literatury bywa często to, że ma mieć ona odniesienie do przeżyć ludzi, którzy przypadkiem urodzili się w podobnym okresie. Tymczasem literatura […] powinna być nie tyle «pokoleniowa», co ciekawa. Nie chodzi o to, żeby się uzewnętrzniać, ale o to, żeby z tego wynikało coś dla czytelnika”. Recenzja jest zawsze miejscem spotkania dzieła, o którym się pisze, i poglądów recenzenta; dobrym przykładem na to jest anonimowy głos ze środowiska „Polonia Christiana”, który dostrzega pewne wątki pominięte kompletnie przez biorących udział w dyskusji wokół Boidudy. Zauważa on, że „powieść Lubelskiego jest wyrazem lęku (właśnie «boidudy») o podstawowe wartości, a przy tym wyrazem «pokoleniowej zmiany», pragnieniem powrotu do chrześcijańskich fundamentów, modlitwy, trwałych relacji w rodzinie – pragnieniem wyrażanym przez młodych w buncie przeciwko starszym” (Maf 2012). Jedną z najbardziej krytycznych opinii o powieści Lubelskiego wygłosiła Karina Jarzyńska (2012), która wyraźnie dystansuje się od środowiska, którego przedstawicielem jest pisarz. „Sięgnęłam po tę książkę z ciekawości, jak buntują się młodzi polscy konserwatyści i jakie są tego literackie owo- Sięgnęłam po tę książkę z ciekawości, jak buntują się młodzi polscy konserwatyści ce”. Jarzyńska uważa, że „klucz personalny w Boidudzie jest wręcz nachalnie łatwy do rozszyfrowania”. Być może pewien wpływ na odczytanie powieści przez recenzentkę ma sprzeciw natury światopoglądowej wobec poglądów Lubelskiego na rolę ojca w życiu młodego człowieka. „Lubelski projektuje figurę ojca tak monstrualną, że całkowicie zajmuje ona pole, jakie mógłby zająć konkretny człowiek […]. Autor zakleszcza swego bohatera w tak skonstruowanym układzie, przerzucając na ojca całą winę za brak szczerej relacji między nimi”. Podsumowując, Jarzyńska uważa debiut Lubelskiego za „książkę bardziej wspomnieniową czy rozliczeniową niż fikcję powieściową” oraz za wyraz sprzeciwu może i szlachetnego, „ale nie bardzo wiadomo, wobec czego i w imię czego”. Zdecydowanie bardziej przychylna jest Alicja Legutko-Dybowska (2012). „Oj, jak to się dobrze czyta! To pierwsza myśl, towarzysząca lekturze Boidudy”. I w tej jednak, dość pozytywnej recenzji książki („Lubelski umie pisać i są w książce fragmenty wyborne”) znalazła się łyżka dziegciu – „Boiduda jest czymś mniej niż powieścią o dojrzewaniu, ponieważ − wbrew temu, co Dariusz Karłowicz napisał na okładce − nie ma ona rozmachu. Rozmachu mieć nie może ciąg impresji zebranych na 180 stronach, i to impresji, z których niektóre zostały przefiltro- wane przez pisarski kunszt młodego autora, a niektóre wcale. Te ostatnie to najsłabsze fragmenty dzieła”. Alicja Legutko-Dybowska kończy swój tekst apelem do autora, by Boiduda nie była jego ostatnią książką. To poczucie niedosytu, pojawiające się w recenzji Legutko-Dybowskiej, staje się jeszcze większe w komentarzu Marty Kwaśnickiej. „Wydaje się, że to debiut napisany zbyt szybko. Niemal żaden z ciekawych wątków nie został omówiony w sposób wystarczający. Świat mojego pokolenia jest pokawałkowany, ale czy aż tak?” (Kwaśnicka 2012). I dodaje: „Coś tu napisano zbyt szybko, czegoś nie przemyślano, autorowi chyba spieszyło się już do drukarni. Otrzymaliśmy sześć nierównych opowiadań, zbeletryzowany pamiętnik. A gdyby tak poczekać trochę, «donosić» tę książkę, bardziej ją zakorzenić, mogłoby być dużo lepiej”. Ostrożnie z pochwałami! Warto zacytować te krytyczne uwagi dla podkreślenia pewnego wątku, który zasygnalizował wspomniany już Stefan Sękowski: „Boiduda nie jest książką złą. Sam przeczytałem ją w ciągu dwóch wieczorów – gdyby była to powieść nudna, zapewne zajęłoby mi to nieco dłużej. Ma genialne momenty, jak choćby cały rozdział «Tata par avion». Ale przeczytałbym ją, gdyby ich nie miała, bowiem – nie będę ukrywał – interesowała mnie nie tylko ze względów merytorycznych, ale także czysto towarzyskich. I tu widzę pewne zagrożenie dla autora, jak i jego recenzentów (wiadomo przecież, że część z was zna Lubelskiego także osobiście). Ta książka może się stać kultowa w naszym kręgu, bo w końcu napisał ją nasz kolega. Odnoszę niestety wrażenie, że niektórzy powielają błąd krytyków starszych od nas o lat parę – czyli przesadnego przedstawiania Czym jest Boiduda? 183 jako wielkie dzieł znajomych. Szacunek do autora wymaga, by ostro go skrytykować, jeśli na to zasłużył”. Sękowski wspomniał o chorobie, która toczy wiele środowisk. Wydaje się jednak, że w tym wypadku jest akurat niesprawiedliwy. Naprawdę trudno znaleźć recenzję, nawet spośród tych, które wyszły spod pióra autorów związanych środowiskowo z Lubelskim, która byłaby bezkrytycznie entuzjastyczna. Być może warto jednak dmuchać na zimne? Poza tym, przychylność również może być twórcza, o czym przekonuje tekst Mateusza Matyszkowicza, dla którego Boiduda stała się przyczynkiem do rozważań nad szerszym zjawiskiem określonym przez autora jako nurt „konserwieści”. To chyba najciekawszy głos spośród pozycjonujących powieść Lubelskiego jako sprawozdanie ze stanu ducha pokolenia młodych konserwatystów: „Konserwatysta powinien zaczynać od samego siebie i swojego domu. Do tego, żeby zabrać się za siebie, nie potrzebuje tylko manifestów politycznych, wieców i demonstracji. Przydałaby mu się dobra literatura o nim samym. Na przykład Boiduda” (Matyszkowicz 2012). W podobnym kierunku podąża odczytanie powieści przez Pawła Rojka, wedle którego Boiduda jest odwrotnością powieści Iwana Turgieniewa Ojcowie i dzieci, kultowej swego czasu dla rosyjskiej rewolucyjnej młodzieży, ukazującej proces radykalizacji nastrojów wśród sportretowanego pokolenia. Jest to jednak przede wszystkim „znakomita opowieść o samotnym wychowywaniu dziecka, poszukiwaniu autorytetów, konstruowaniu męskości i w końcu bolesnym zrywaniu więzów z matką” (Rojek 2012c: 18). Tym, co dość unikatowe w recenzji redaktora naczelnego „Pressji”, jest propozycja, by figurę ojca traktować jako uniwersalny symbol kultury. „Brak ojca to brak norm, ideałów i wartości. Sytuacja Jacka Daniela jest − jak sądzę − 184 Jan Maciejewski wspólna dla wszystkich, którzy dojrzewali w Polsce w latach dziewięćdziesiątych. W tej perspektywie Boiduda jest prawdziwą powieścią pokoleniową” (tamże). Bohater powieści w sytuacji chronicznego braku wartości i wszechogarniające- Wiadomo przecież, że część z was zna Lubelskiego także osobiście go sceptycyzmu stara się przeciwstawić rzeczywistości przez powrót do wartości właśnie. Na tym ma polegać symetryczne przeciwieństwo schematów powieści Turgieniewa i Lubelskiego. „Po półtorej wieku od Ojców i dzieci Turgieniewa następuje zdumiewający zwrot. Ojcowskie wartości zostają nie tyle przyjęte, co zrekonstruowane wbrew faktycznym ojcom. Rewolucyjnego nihilistę zastępuje konserwatywny rewolucjonista” (tamże). Inteligent umywa stopy Czy jest więc Boiduda manifestem, czy – jak woleliby inni – spowiedzią konserwatysty? Chyba raczej inteligenta niż konserwatysty. I w tym właśnie dla mnie samego tkwi największa wartość prozy Lubelskiego. Bardzo symptomatyczny jest rozdział Boidudy, który opowiada o pobycie w szpitalu. Bohater mierzy się w nim z chamską rzeczywistością. To podstawowy dylemat każdego aspirującego do miana inteligenta – odróżnić się od barbarzyńskiego otoczenia, udowodnić samemu sobie i całemu światu, że jestem inny, nie z „tych”. Tu na pomoc najłatwiej przywołać pogardę. I już prawie osiągamy spokój, kiedy nagle zdajemy sobie sprawę, że przecież mamy być „dla nich” − dla nich czytać i pisać, im służyć. Przecież na tym polega etos polskiego inteligenta. I w tym schizofrenicznym stanie, między lękiem bycia „z nich” a pragnieniem bycia „dla nich”, szamoce się polski inteligent. I ta schizofrenia powoduje tak przytłaczającą autotematyczność tej klasy. Końcowe nawrócenie bohatera Boidudy można czytać nie tylko w kluczu religijnym, ale także − za przeproszeniem − klasowym. Kościół jest potrzebny Jackowi Danielowi do zbawienia, ale jest on także potrzebny klasie, którą reprezentuje, do odnalezienia swego zagubionego etosu. Ewangeliczna scena mycia przez Chrystusa nóg swym uczniom odczytana podczas ślubu to przesłanie nie tylko dla Jacka Daniela – męża, ale również Jacka Daniela – inteligenta. Co dalej? Po tym przeglądzie dotychczasowych dyskusji przejdźmy może do kolejnych głosów: Adama Leszkiewicza i Agnieszki Urbanowskiej. Jakub Lubelski, Boiduda, Warszawa: Wydawnictwo Fronda 2012, s. 180, cena 29,90 zł 185