Pobierz PDF - Koszalińska Biblioteka Publiczna

Transkrypt

Pobierz PDF - Koszalińska Biblioteka Publiczna
K U LT UR A KOS ZA L I Ń S K A
2013
Koszalin 2014
„Kultura Koszalińska. Almanach 2013”
Wydany z inicjatywy Rady Kultury
przy Prezydencie Koszalina
Kolegium Redakcyjne:
Jupi Podlaszewski – przewodniczący
członkowie:
Jadwiga Koprowska
Anna Marcinek-Drozdalska
Maria Słowik-Tworke
Andrzej Ciesielski
Małgorzata Kołowska – redaktor prowadzący
Wydawca:
Koszalińska Biblioteka Publiczna
Koszalin
plac Polonii 1
tel. 094 348 15 40
Przygotowanie do druku:
Go Koncept
Andrzej Adamczak
ul. Jantarowa 27
75-256 Koszalin
tel./fax 94 343 80 83
www.gokoncept.pl
Kolegium Redakcyjne dziękuje koszalińskim
instytucjom kultury za udostępnienie fotografii
z zasobów archiwalnych
Projekt okładki:
Arkadiusz Docz
ISBN-978-83-87317-83-6
ISSN 1879-5504
Szanowni Państwo,
almanach „Kultura Koszalińska” zbliża się
nieuchronnie do swojej jubileuszowej, dziesiątej już edycji. Zanim jednak zaczniemy
świętować ten mały, ale jakże ważny jubileusz, potwierdzający rangę inicjatywy podjętej
w 2005 roku przez nowo powstałą wówczas
Radę Kultury przy Prezydencie Miasta Koszalina, do rąk Czytelników trafi podsumowanie
roku 2013, zawarte w obecnym, dziewiątym
tomie publikacji.
Najważniejszym wydarzeniem, nie tylko
w ubiegłym roku, ale w całej historii kultury polskiego Koszalina, było bez wątpienia
otwarcie gmachu Filharmonii Koszalińskiej.
Słusznie Kazimierz Rozbicki, swoim znakomitym piórem krytyka muzycznego, głosi zatem
koniec bezdomności tej jednej z najważniejszych instytucji kultury w regionie. Wielekroć
też w swoim omówieniu akcentuje wysokie
walory akustyczne nowej sali koncertowej –
wreszcie z najprawdziwszego zdarzenia.
Rok 2013 był także czasem znaczących jubileuszy: okrągłych urodzin nestorów koszalińskiej - lecz nie tylko koszalińskiej - kultury,
bo gdyby był to wymiar tylko lokalny, czy Andrzej Cwojdziński w swoje osiemdziesięciolecie zostałby patronem Szkoły Muzycznej
w Tomaszowie Lubelskim? Dziesiąty raz odbyły się Europejski Festiwal Filmowy „Integracja
Ty i Ja”, a także Ogólnopolski Festiwal Piosenki
Aktorskiej „Reflektor”. Ale swoją coroczną kontynuację miały także tak prestiżowe imprezy,
jak choćby „Młodzi i Film”. Zadebiutował natomiast własnym, ogólnopolskim festiwalem
monodramu, i co ciekawe, także monodramu
radiowego – Teatr Propozycji „Dialog”. Tradycję corocznego konfrontowania młodego teatru umocnił BTD.
Wszystko to było powodem, by w Koszalinie
pojawiali się wybitni twórcy kultury: filmowcy,
reżyserzy teatralni i filmowi, aktorzy, muzycy
– dyrygenci i instrumentaliści z Agatą Szymczewską na czele – naszym najdoskonalszym
„produktem eksportowym”. Znakomita skrzypaczka chyba nie pogniewa się na to wzięte
z kręgu komercji określenie, bo przecież wiemy, że zajmuje ona poczesne miejsce w lotnych sferach kultury wysokiej.
Wielu koszalińskich artystów, na stałe tu
mieszkających, zaznaczyło swoją obecność
w świecie – Zdzisław Pacholski wykazuje w tej
mierze imponującą aktywność, ale nie tylko
przecież on.
Gdyby więc ocenić stan kulturowego posiadania koszalinian, almanach kolejny raz dowodzi, że mamy powody do dumy. A nikt dziś
nie powinien już mieć wątpliwości, że na tym
obszarze dokonuje się komunikacja międzykulturowa, pozwala on także budować pozytywny wizerunek marki Koszalin, jako synonimu pełni życia.
Piotr Jedliński
Prezydent Koszalina
Almanach 2013 . 3
Po raz dziewiąty spotykamy się z Państwem
na kartach Almanachu „Kultura Koszalińska”,
tym razem opatrzonym datą 2013 roku. Wzorem poprzednich lat ma on ocalić przed zapomnieniem ogrom niepowtarzalnych wydarzeń kulturalnych w mieście, które odbiły się echem, także poza jego granicami. Nie
sposób wymienić wszystkie, aby też sprostać
ograniczonym możliwościom wydawniczym
wybrano przedstawicieli poszczególnych
dziedzin. Wydarzenia muzyczne to oddanie
nowego gmachu Filharmonii Koszalińskiej,
który nie tylko wpisał się piękną architekturą
w pejzaż miasta, ale też stworzył znakomite
warunki pracy dla koszalińskich muzyków. Nowy obiekt o znakomitej akustyce gromadzi na
każdym koncercie pełną widownię i utwierdza
w przekonaniu o celowości tej inwestycji. Musical – rock opera „Fatamorgana?”, napisany
i skomponowany przez Adama Sztabę i Marcina Perzynę i wystawiony z okazji dwudziestolecia powstania, zgromadził w sobotni wieczór marcowy w hali widowiskowo-sportowej
ponad trzy tysiące widzów, którzy zobaczyli na scenie wykonawców premierowego wykonania, które odbyło się w 1993 roku właśnie
w Koszalinie. IV Koszalińskie Konfrontacje Młodych „m-teatr” to prezentacja dorobku artystycznego debiutujących polskich reżyserów,
to projekt realizowany przez BTD jako jedyny
w Polsce. W galerii Scena mogliśmy zobaczyć
wystawę dwóch wybitnych polskich fotografów Tadeusza Rolkego i Chrisa Niedenthala
„Sąsiadka”. Galeria Scena wraz z Centrum Kultury 105 była też organizatorem III Festiwalu
Sztuki w Przestrzeni Publicznej Koszart. Natomiast już po raz dziesiąty odbył się Europejski
Festiwal Filmowy „ Integracja Ty i Ja”. Festiwal,
który wpisał się na stałe w krajobraz artystyczny Koszalina i wyszedł bardzo daleko poza jego granice, docierając aż do Londynu i Brukseli. Festiwal Młodzi i Film jak co roku groma-
4 . Almanach 2013
dzi liczne grono miłośników młodego polskiego kina.
Do dziesiątej edycji dotarł także Ogólnopolski Festiwal Piosenki Aktorskiej ”Reflektor”,
który cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem uczestników i słuchaczy.
Nie zabrakło też debiutów, do których należą I Koszalińskie Ogólnopolskie Dni Monodramu-Debiuty. Tym samym do rodziny festiwali dołączył jeszcze jeden, którego organizatorem jest Teatr Propozycji Dialog.
Rok 2013 to wielkie jubileusze, które rozpoczyna 85-lecie urodzin Gabrieli i Andrzeja
Cwojdzińskich, bez których nie byłoby Festiwalu Pianistyki Polskiej w Słupsku oraz wielu wspaniałych kompozycji, których autorem
jest Jubilat. Zygmunt Wujek, artysta rzeźbiarz,
spod którego dłuta wyszło kilkaset prac, obchodził 75 rocznicę urodzin. Ukoronowaniem
jego jubileuszu była wystawa w koszalińskim
Muzeum. „Poeta morza wątpliwości” Czesław
Kuriata też ukończył tyleż samo lat. Andrzej
Słowik śpiewająco malując dotarł do 70 urodzin. Radio Koszalin liczy sobie 60 lat, a ciągle zaskakuje nas młodzieńczymi pomysłami.
Małgorzata Wiercioch już 30 lat zachwyca nas
swoją grą na deskach Koszalińskiego Teatru
Dramatycznego. Wszystkim Jubilatom życzę
dalszych wspaniałych osiągnięć i dużo weny
twórczej i wszelkiej pomyślności.
Niestety w 2013 roku z wielkim żalem
i smutkiem pożegnaliśmy Anatola Ulmana, Ingrid Monikę Zimną, Sergiusza Fabiana Sawickiego i Wiesławę Krodkiewską, bo też każdego
roku ubywa kogoś ważnego dla koszalińskiej
kultury. Oby nie zabrakło następców, choć
o wielu nieobecnych możemy po latach powiedzieć, że pozostają niezastąpieni....
Edward Grzegorz Funke
Przewodniczący Rady Kultury
przy Prezydencie Miasta Koszalina
MU Z Y K A
Kazimierz Rozbicki
ROK 2013,
złota data
w kulturze
Koszalina
Kultura Koszalina to temat obszerny, obejmujący różne jej sfery – od czasu radykalnej
przemiany w roku 1944 znacznie zniszczonego
miasta Köslin na polski Koszalin. Wówczas to,
w obcym jeszcze mieście, nowi jego mieszkańcy organizują swe życie na powojennych gruzach, pośród dominującej konieczności tworzenia podstawowych warunków egzystencji
– a była to zbieranina z różnych stron Polski
i z różnych warstw społecznych, oraz resztki autochtonów; już wówczas pojawiają się wśród
nich wyraźnie artykułowane potrzeby ze sfery
życia kulturalnego w różnych jego przejawach,
także muzycznych. Trzeba było jednak ponad
dziesięciu lat, aby potrzeby owe stopniowo
dojrzały i szukały dostępnych form zaspokajania, zaś szczytową ich manifestacją było powołanie w Koszalinie, w marcu 1955 roku, orkiestry symfonicznej. Po roku przygotowań, poszukiwań, rekrutacji muzyków, posunięć organizacyjnych – w marcu 1956 roku w ówczesnym
Wojewódzkim Domu Kultury (poniemieckiej
Tonhalle) odbył się jej inauguracyjny koncert.
Występ Koszalińskiej Orkiestry Symfonicznej
przyjęto entuzjastycznie. I odtąd KOS – ładny
6 . Almanach 2013
dźwięczny skrót – zespół pożądany, ale bezdomny, błąkał się po różnych salach, salkach,
próby odbywały się w opłakanych warunkach,
koncerty - w złej akustyce, bardzo dużo w tak
zwanym terenie, ale orkiestra trwała i rozwijała się. Czyniono próby polepszenia warunków
jej pracy, warunków jej słuchania, ale były to
próby zawsze daremne, kiedy zaś dostała możliwość pracy i grania w owym Tonhalle (WDK)
w warunkach znośnych, szybko owa sala stała
się quasi-nowoczesnym kinem. W tych warunkach cudem było, że orkiestra stale rozwijała
swe możliwości, że koncertowała przy wypełnionych salach i salkach, że przeszła wieloletni
proces dojrzewania, doskonalenia gry zespołowej w całym niemal repertuarze symfonicznym.
Stopniowo stała się najbardziej reprezentatywnym tworem kultury koszalińskiej, wpisanym
do kultury Kraju, zespołem zdolnym do podjęcia ambitnych zadań artystycznych; ale zawsze
towarzyszył mu ów lokalowy ogranicznik artystycznej ekspresji.
I oto po 58 latach pracy i koncertowania
w takich warunkach stał się cud. 7 listopada
2013 roku odbył się pierwszy koncert w Nowej
Filharmonii, wspaniałym gmachu pięknie usytuowanym. Cud, ale po prawdzie efekt inteligentnych działań skromnego muzyka, klarnecisty tej orkiestry, któremu 1 stycznia 2004 roku
powierzono stanowisko dyrektora naczelnego
Filharmonii Koszalińskiej. To On, Robert Wasilewski, oraz światły Prezydent Miasta, Mirosław Mikietyński doprowadzili do rozpoczęcia
budowy gmachu filharmonii i jej kontynuowania – w warunkach nieuniknionych oporów towarzyszących specyficznej i kosztownej budowie: słowo k u l t u r a nie zawsze było wytrychem otwierającym wszystkie zamki, czasami
nawet je zamykało. I oto Młody Dyrektor, umiejętnie działając w harmonii z władzami miasta,
a także utrzymując harmonię pracy orkiestry
– wprowadził do wspaniałego gmachu Nowej
Filharmonii orkiestrę; dopiero w takich warunkach pokazała ona w pełni swą wartość, swe artystyczne walory i ogromne możliwości.
*
Ale cofnijmy się do początku 2013 roku i do
koncertów Karnawału 2013 granych jeszcze
w kinie Kryterium. Filharmonia tradycyjnie przygotowała na ten okres pakiet cotygodniowych wieczorów rozrywkowych. Pierwszy
z tych wieczorów, powtarzanych następnego
dnia (4/5 stycznia) – z solistką Joanną Tylkowską, był właściwie typowym, popisowym recitalem wokalnym pozostającym w repertuarze
i stylu klasycznej operetki, ozdabianym orkiestrowymi tańcami z tegoż repertuaru. Pod wytrawną ręką prowadzącego koncert Rubena
Silvy wszystko szło gładko, dominował sopran
solistki; choć może nieco nadto nastawiony na
ekspozycję jego niewątpliwych walorów miłośnicy pięknych głosów (czyli wszyscy) mieli jednak pełną satysfakcję. Złożyła się na nią także
dobra gra orkiestry.
Kolejny wieczór (10/11 stycznia) początkowo przebiegał dość kostycznie: solista wieczoru, Piotr Polk, świetny aktor, rozpoczął swój występ w stylu swingujących piosenek sprzed lat
kilkudziesięciu – robił to świetnie i ze smakiem,
wraz z towarzyszącym mu zespołem, było jednak nieco jak na starej fotografii; dobrze znalazł
się tu zespół muzyków orkiestry koszalińskiej.
Owe delikatne, stonowane brzmienia i ekspresja zaczęły jednak szybko ustępować miejsca
piosenkom podawanym nadal z wielką kulturą,
ale rysowanym coraz śmielej, a nade wszystko
w bardzo przejrzystych, finezyjnych aranżach.
Piotr Polk królował na estradzie swym świetnie
podawanym słowem wiążącym i pięknym, wyrazistym śpiewem, doskonale towarzyszył mu
od pulpitu dyrygenckiego Tomasz Filipczak a
wraz z nim też orkiestra. W sumie wieczór nadzwyczaj udany: interesująca retrospekcja, wysmakowana rozrywka w dobrym stylu.
Trzeci wieczór (17/18 stycznia) również przenosił słuchaczy do przeszłości, tym razem tej
ozdabianej piosenkarską działalnością Kaliny
Jędrusik. Wybitna aktorka śpiewała w repertuarze estradowym, w teatrze, w radiu, także w telewizji, a nade wszystko w Kabarecie Starszych
Panów; robiła to znakomicie, we własnym niepowtarzalnym stylu, nobilitującym styl ówczesnej muzyki rozrywkowej. Piosenkarskie nagrania Kaliny Jędrusik zafascynowały współczesną
nam śpiewającą aktorkę, Olgę Bończyk, naturalnym owocem tego było nagranie przez tę artystkę albumu płytowego z piosenkami z repertuaru Kaliny Jędrusik. Nagranie w nowym opracowaniu odbiegało, oczywiście, od charakteru
i stylu sztuki Kaliny Jędrusik, prezentując współczesny nam świat rozrywki, świat synkopy i jazzu, jaki za czasów Kaliny dopiero nieśmiało
podbijał kluby studenckie. Gratulacje dla Pani
Olgi za tę płytę, gratulacje za świetny występ
wokalny, za ujmujący wdzięk, profesjonalizm,
natomiast piosenki Kaliny były raczej nie do poznania dla tych, którzy Kaliny słuchali, znali ich
oryginalne brzmienia i interpretacje. Cóż, czas
jest nieubłagany. Walorem tego wieczoru pozostała zatem sama osobowość Olgi Bończyk, jej
sztuka, wrażliwość, wielka muzykalność i estradowa manifestacja zauroczenia niepowtarzalną
sztuką Kaliny Jędrusik. Doskonale wykonał swą
pracę dyrygent, Jacek Rogala, przenosząc tę
doskonałość także na orkiestrę.
Ów orkiestrowo-wokalny nurt koncertów
karnawałowych 2013 zamknął bardzo efektownie czwarty wieczór zatytułowany „Brzydula
i Rudzielec” (24/25 stycznia), ozdobiony głosami oraz kreacjami Katarzyny Jamróz i Przemysława Brannego. Osią brawurowej akcji rozrywkowej był tu Zbigniew Górny, świetny dyrygent i showman, z wdziękiem, tempem i humorem kształtujący przebieg koncertu, a także
prowadzący konkursy angażujące aktywność
publiczności (a nawet orkiestry).
Barwną kulminacją karnawału, i jego finałem
zarazem, było wystawienie w Filharmonii (7/8
lutego) operetki Johanna Straussa Baron cygański niemal w pełnym sztafażu scenicznym:
gra aktorska, teksty mówione, kostiumy... Realizacja bardzo udana. Ruben Silva, konstruujący
repertuar karnawału, na jego zakończenie zupełnie słusznie sięgnął do formy scenicznej jako
stanowiącej najbardziej tu stosowne i atrakcyj-
Muzyka . 7
ne addition. Sięgnął bardzo ambitnie i sam koncert ten znakomicie poprowadził. Oczywiście
wykorzystywał tu wieloletnie doświadczenia Filharmonii Koszalińskiej i własne w realizacji dzieł
scenicznych na estradzie koncertowej – zresztą
dzieł nie tylko rozrywkowych, zatem oczywiste,
że w przypadku karnawałowych serwitutów
mogła to być tylko operetka. I była operetka.
I były problemy zrealizowania jej dynamicznej
ruchliwości scenicznej na skrawku estrady wyrwanej orkiestrze, ruchliwość zatem po prostu
sprowadzono do minimum, a sukces należał do
barwnego, dynamicznego zespołu aktorskośpiewaczego. W omawianym przedstawieniu
Barona tworzyło go – w uszczuplonej obsadzie
– sześcioro znakomitych artystów: Maria Wyłomańska, Julia Iwaszkiewicz, Małgorzata Ratajczak, Tadeusz Szenkler, Przemysław Rezner
i Łukasz Ratajczak – artyści związani z Operetką Bydgoską, dobrze już w Koszalinie znani.
Orkiestra Filharmonii Koszalińskiej w nowej sali koncertowej.
8 . Almanach 2013
W tych mocno ograniczających warunkach oddali wspaniale klimat i wszystkie wykonawcze
niuanse przynależne operetce i jej akcji. Wszyscy oni wielokrotnie pokazali już w Koszalinie
swe wielkie wokalne i aktorskie talenty oraz
umiejętności – tak było i tym razem. W wymagającym scenicznego rozmachu Baronie cygańskim dali na skrawku estrady wspaniały pokaz
aktorskiego métier i wokalnej brawury. Cofnięta w głąb orkiestra grała i brzmiała znakomicie,
zarówno w tutti, jak i w partiach solowych. Na
szczególne uznanie zasłużył sam Ruben Silva,
którego znamy z dyrygenckiej maestrii: mając
przed sobą statyczną orkiestrę, a za sobą rozbieganą, roztańczoną grupę solistów w cudowny sposób jednoczył cały ten tłum w muzyce,
w działaniach scenicznych i aktorskich. Był absolutnie znakomity. A już sam siebie przeszedł
Andrzej Zborowski nie tylko eksplikując znakomicie w swym słowie wiążącym niezliczone
fot. Tomasz Tukajski
niuanse libretta, ale zda się wyczarowując wystrój sceniczny i ducha epoki... Przyjęcie wieczoru entuzjastyczne.
Jest tu zatem stosowne miejsce, aby przedstawić szerzej sylwetkę Andrzeja Zborowskiego, artysty zajmującego się niezwykle aktywnie popularyzacją muzyki – zwłaszcza że
od 1975 roku jest na stałe związany z Koszalinem – przez wiele lat zaś prowadził działalność
śpiewaczą na estradach całej Polski. Wychowanek Wydziału Wokalnego Akademii Muzycznej
w Katowicach (baryton), w czasie studiów zachłysnął się miłością do opery, co pielęgnuje
do dziś. Szybko występy koncertowe poszerzył
o niezwykle bogatą działalność popularyzatorską, programując i prowadząc na antenie radiowej audycje dla szkół, a następnie jeżdżąc z ekipami muzycznymi po licznych połaciach Polski
z programowanymi przez siebie audycjami
umuzykalniającymi. Przyjechał i do Koszalina,
tu zaś, za namową Andrzeja Cwojdzińskiego,
osiadł i do dziś swą niezwykle aktywną i szeroką działalność kontynuuje: jako śpiewak, jako
autor radiowych audycji szkolnych i nie tylko
szkolnych, a także jako znakomity konferansjer
koncertów, łączący kulturę słowa z dogłębną
znajomością wszystkiego, co operowe; przejął
tu „berło” po znakomitym Lucjanie Kydryńskim,
górując nad nim swym muzycznym wykształceniem muzycznym i estradowym talentem. Postać niezwykła w życiu muzycznym całej Polski
– i nasza duma.
Po solidnym wypoczynku 22 lutego wróciła
Filharmonia do poważnej koncertowej normalności; zainicjował ją wieczór wypełniony dziełami Witolda Lutosławskiego i... Franciszka Schuberta (!), przygotowany na stulecie urodzin
najwybitniejszego w XX wieku kompozytora
polskiego (1913-1994). Była to manifestacja
pożądana, ale mocno ograniczona w stosunku
do rangi tego wydarzenia. Lutosławski zasłużył
bowiem na co najmniej p e ł n y wieczór symfoniczny jemu poświęcony. Pozostawił dorobek
znaczny i różny, z jakiego można wybrać i ułożyć wieczór niezwykle atrakcyjny, obrazujący
najważniejsze dokonania jego twórczej drogi.
To zaś, co wykonano na poświęconej Mistrzowi połówce owego filharmonicznego wieczoru,
każe zapytać: dlaczego na tę tak okrojoną prezentację wybrano akurat Uwerturę na smyczki
(1949) oraz Koncert fortepianowy (1988), kiedy
w jego dorobku mamy kompozycje będące kamieniami milowymi polskiej muzyki, polskiej
symfoniki? Szkoda... Obydwa dzieła wykonano starannie, choć chyba zbyt zachowawczo
i, można by powiedzieć: ostrożnie. Dotyczy to
szczególnie Koncertu fortepianowego. Przyczyną mogło być nagłe zastępstwo solisty w tym
Koncercie. Macieja Grzybowskiego zastąpił na
etapie prób Paweł Kowalski, który wywiązał
się tu z artystycznego zadania doskonale, lecz
z konieczności wpisał się do ogólnego tonu
całego wieczoru, prowadzonego przez ukraińskiego dyrygenta, Romana Rewakowicza, tonu pewnej wstrzemięźliwości w planach dynamicznych i w całym przebiegu. Zarówno Uwertura na smyczki, jak i Koncert fortepianowy grane
były w obrębie owej wstrzemięźliwej dynamiki
i ekspresji. To oczywiste następstwa pracy orkiestry w sali prób absolutnie nie nadającej się do
zarysowania bardziej subtelnej dynamiki; cierpią na to wszystkie przygotowywane tu dzieła,
ucierpiało też dzieło Lutosławskiego. Poza tym
jednak dyrygent prowadził cały program bardzo czytelnie, w doskonałych tempach. A była
w nim jeszcze bardzo ładnie brzmiąca i przebiegająca V symfonia B-dur Schuberta, wypełniająca drugą część wieczoru, i która – nawiasem
mówiąc – znalazła się tu chyba przypadkowo.
Reasumując: sztuka żyje jednak z kontrastów,
pięknych kontrastów, zdarzały się takie i na tym
wieczorze, ale ogólnie wykonania cechowała
owa dynamiczna, a więc i wyrazowa, wstrzemięźliwość. Tempa natomiast były bardzo dobre, orkiestra grała starannie. Koncert przyjęto
owacyjnie.
Program kolejnego koncertu symfonicznego (1 marca) zawierał tylko dwa dzieła, co nie
znaczy, że był ubogi: muzyki było dużo, nawet
bardzo dużo. Pierwszą część wieczoru wypełnił
Muzyka . 9
Koncert skrzypcowy d-moll Benjamina Brittena,
napisany w latach 1939-42, a więc w okresie,
kiedy w Europie trwała krwawa wojna. W latach
tych młody kompozytor angielski przebywał
w USA i Kanadzie, gdzie spokojnie pisał muzykę – m.in. omawiany Koncert skrzypcowy. Dzieło
rzadko wykonywane, wielkich rozmiarów, wielkiej piękności i wielkich trudności. Trud nauczenia się jego i wykonywania podjęła Marta Magdalena Lelek, wychowanka uczelni katowickiej
i londyńskiej – podjęła i zwyciężyła. Zwyciężył
także Britten. To bardzo piękna muzyka: już ze
stygmatem XX wieku, ale z tradycyjną melodyjnością, emocjonalnością, kolorystyką. Dzieło
przy tym trudne, stawiające wielkie wyzwanie
tak przed solistką, jak i orkiestrą, a więc także
przed dyrygentem. Omawiane wykonanie, na
tych trzech polach, było całkowitym triumfem
wykonawców: solistki, grającej prześlicznie,
a zarazem burzliwie i dramatycznie gdzie trzeba, oraz Bartosza Żurakowskiego, który orkiestrę tego wieczora prowadził; dyrygenta wybitnego, o bardzo indywidualnym stylu. Akompaniował solistce świetnie, wrażliwie i inspirująco. Oczywiście to wszystko odbywało się w tle,
a raczej w brzmieniach orkiestry, na którą Bartosz Żurakowski miał wpływ hipnotyczny: grała
nie tylko starannie, ale i pięknie. Zatem zwycięstwo odnieśli wszyscy: autor w nieznanym nam
dziele, solistka czarująca pięknym dźwiękiem,
muzykalnością i wysmakowaną wirtuozerią, orkiestra grająca jak zahipnotyzowana i dyrygent,
swoistą magią wykorzystujący talenty muzyków w nadawaniu dziełu oczekiwanego kształtu. W drugiej części wieczoru zabrzmiała koronująca program VII symfonia d-moll Dworzaka;
nie tak sławna, jak jej IX. Siostrzyca; w interpretacji Bartosza Żurakowskiego jawiła się niczym
magiczne misterium, łączące w jego przeżyciu
publiczność z orkiestrą, zda się, zaczarowaną
batutą dyrygenta. To była prawdziwa kreacja
i zarazem niezwykłe wydarzenie w naszym koszalińskim życiu muzycznym ostatnich lat.
Po dwutygodniowej przerwie w koncertach, Ruben Silva zaspokoił apetyty koszaliń-
10 . Almanach 2013
skich melomanów prowadzonym przez siebie
15 marca programem ułożonym pierwotnie
według chronologii historycznej: barok-klasyka, a w klasyce: Mozart-Beethoven. Kolejność
na estradzie jednak zmieniono, wykonując na
początku – pierwotnie umieszczone w programie dalej – piękne, wstrząsające dzieło Mozarta:
Masońska muzyka żałobna KV 477, poświęcając
je, w tragicznym zbiegu okoliczności, pamięci młodej harfistki Victorii Anny Jankowskiej,
zamordowanej w nocy poprzedzającej próbę
do koncertu w Filharmonii Jeleniogórskiej;
świetne wykonanie, przejmujące okoliczności.
Potem zabrzmiały kompozycje barokowe na
solową trąbkę z orkiestrą: Sonata D-dur Torelliego oraz Concerto-Sonata D-dur Telemanna.
Na współczesnej wersji trąbki barokowej grał
znakomicie Paweł Hulisz – instrument jego był
może bardziej miękki w brzmieniu, niż zazwyczaj demonstrują historyczne wzory, ale muzyce niczego to nie ujęło. Pierwszą część wieczoru zakończyła Uwertura do opery Don Giovanni Mozarta (choć rolą jej jest raczej rozpoczynanie...). Grana starannie, w dobrym stylu,
przygotowała niejako słuchaczy do VII symfonii
A-dur Beethovena, która wypełniła drugą część
koncertu; arcydzieło należące do najpiękniejszych w repertuarze symfonicznym w ogóle,
ekscytujące w każdej ze swych czterech części
i w każdym takcie, porywające w brawurowym
finale. Ruben Silva świetnie uwypuklił nieprzebrane bogactwo pomysłów i myśli muzycznych
Beethovena, orkiestra grała jak w transie. Wielkie artystyczne wydarzenie.
Kolejny koncert zabrzmiał w następnym tygodniu (22 marca) i pozostawił bardzo dobre
wrażenia, a nawet przeżycia. Za pulpitem... –
nie, nie było pulpitu, ponieważ dyrygujący tego wieczora Jerzy Salwarowski prowadził program z pamięci, jedynie przy wykonywaniu
I koncertu fortepianowego Beethovena leżała na
pulpicie dyrygenta partytura, co w akompaniamentach jest prawie nieodzowne. Rozpoczęła
program uwertura do opery Oberon Webera,
czarując romantycznymi urokami barwnego
dzieła, świetnie przez dyrygenta przygotowanego i prowadzonego. Natomiast „rząd dusz”
w I koncercie fortepianowym C-dur Beethovena
objął w pięknym, wysmakowanym stylu, pianista, Marian Sobula; dawno nie słuchaliśmy
tak pięknej i doskonałej pianistyki oraz tak dojrzałej interpretacji owej „czupurnej” ucieczki
Beethovena od klasycznych szablonów. Urzekające wykonanie i wydarzenie. Zaś po przerwie takimż wydarzeniem było poprowadzenie
przez Jerzego Salwarowskiego symfonicznego
arcydzieła: IX symfonii „Z Nowego Świata” Antoniego Dworzaka. Maestro Salwarowski swymi
oszczędnymi gestami wyczarował wszystkie
muzyczne piękności sławnej symfonii, orkiestra grała jak pod hipnozą, ozdobą zaś wykonania była solowa partia rożka angielskiego w jej
II części, Largo – jedna z najpiękniejszych w
symfonice, grana przepięknie przez Iwonę
Przybysławską. Reakcja publiczności była je-
dyną możliwą: entuzjastyczną.
II kwartał koncertowy Filharmonii 2013 roku
rozpoczął 12 kwietnia włoski dyrygent Massimiliano Caldi – artysta poznany już w roku 2011, kiedy to, także na początku kwietnia,
świetnie poprowadził wieczór muzyki włoskiej,
ukoronowany włoskimi reminiscencjami symfonii „Włoskiej” Mendelssohna. Tym razem uroki
stylu Italii roztoczyła jakże niezawodnie Uwertura do opery „Nabucco” Giuseppe Verdiego,
prowadzona wzorcowo: sama radość. Pozostałe dzieła, dotąd w Koszalinie niewykonywane,
należały do twórców niemieckich, przy czym
autor pierwszego z nich pojawił się tu także po
raz pierwszy: to Carl Reinecke, wybitna postać
niemieckiej i w ogóle europejskiej muzyki XIX
wieku. Jego Koncert na flet i orkiestrę D-dur op.
283 wykonała Jagoda Sokołowska O’Donovan. Artystka miała w tym dziele ważniejsze i
trudniejsze zadanie, niż wykonanie utworu z re-
Paweł Hulisz zachwycił grą na współczesnej wersji trąbki barokowej.
fot. Tomasz Tukajski
Muzyka . 11
pertuaru obiegowego, Reinecke bowiem stworzył tu rodzaj symfonii koncertującej z solowym
fletem, naznaczonej już delikatnie językiem orkiestry przełomu XIX i XX wieku (napisana w
1908), z jego romantyzującą ekspresją. Otóż solistka, grająca pewnie i doskonale technicznie,
w tej dość „gęstej” wyrazowo oraz brzmieniowo
muzyce wydawała się nie znajdować miejsca na
fantazję i uczuciową ekspresję. Całość jednak, z
dobrze grającą orkiestrą pod wrażliwą batutą
maestro Caldiego, brzmiała bardzo pięknie.
Choć wykonana po przerwie II symfonia C-dur
op. 61 Roberta Schumanna powstała w latach
czterdziestych XIX wieku (ukończona w 1846),
to swą ekspresją, energią, burzliwym, a jednocześnie niesłychanie zwartym i logicznym przebiegiem olśniewa, zadziwia, ucieka niejako kategoriom czasu, epoki, stylu, jest przy tym wypowiedzią bardzo osobistą i jedną z najpiękniejszych emanacji romantyzmu, ale romantyzmu
skoncentrowanego, ujarzmionego, poddanego
logice muzycznego przebiegu. A zarazem ileż
tu barw, odcieni, niuansów, jak szeroki wachlarz
emocji. Aż nie do wiary, że to wszystko osiągnął
Schumann nie wychodząc poza skład klasycznej orkiestry (dodał tylko trzy puzony, używane
zresztą bardzo oszczędnie). Massimiliano Caldi prowadził niełatwe dzieło znakomicie, ważąc jego elementy niezwykle czytelnie i logicznie zarówno w linii przebiegu, jak i w warstwie
brzmienia. A nade wszystko nadając mu ową
zachwycającą, romantyczną emocjonalność,
cechowaną smakiem i wrażliwą muzykalnością.
Orkiestra zaś dała jeden ze swych najlepszych
występów (jakże piękne brzmiące „drzewo”
w Adagio espressivo III części!).
W następnym tygodniu (19 kwietnia) pełnym składem orkiestry dyrygował Jerzy Kosek,
a przy fortepianie zasiadał Paweł Kowalski. Na
pulpitach rozłożono dwa monumentalne dzieła: Koncert fortepianowy a-moll op. 17 Ignacego Jana Paderewskiego, oraz IV symfonię f-moll
op. 36 Piotra Czajkowskiego. Dzieło 24-letniego
Paderewskiego powstało w roku 1884, dzieło
37-letniego Czajkowskiego w 1877 – dzieli je
12 . Almanach 2013
zatem tylko 7 lat, ale poza tym jakże dużo, choć
pisane są w tym samym „języku” muzycznym.
Podkreślmy, że młodzieńczy utwór Paderewskiego bronił się dzielnie i nie bladł zbytnio
obok mistrzowskiego dzieła Czajkowskiego,
słuchacze mogli zatem z rozkoszą smakować
tak różne, znakomite muzyczne „dania”. Paderewski miał dużo do zawdzięczenia świetnemu,
brawurowemu i pełnemu blasku – a gdzie trzeba ujmującemu liryzmem – wykonaniu Pawła
Kowalskiego (przy troskliwym akompaniamencie Jerzego Koska), Czajkowski zaś zapewne też
czuł się dłużnikiem dyrygenta, bo wykonanie
jego „Czwartej” było znakomite. Orkiestrze, grającej wspaniale, pozostało także na tym stole
niemało: długo niemilknące owacje publiczności. Piękny koncert.
Trzeci kwietniowy koncert koszalińskich filharmoników (26 kwietnia) kontynuował passę
bardzo dobrych wykonań. Tym razem przyłożył
do tego uzbrojoną w batutę rękę Michał Czubaszek, dyrygent utalentowany, wrażliwy i doświadczony. Rezultat był nadzwyczajny, zwłaszcza, że uzyskany „na gruncie” dwóch muzycznych arcydzieł z najwyższej symfonicznej półki.
Pierwsze z tych arcydzieł: Koncert skrzypcowy
D-dur op. 61 Ludwiga van Beethovena, interpretacyjnie należało oczywiście do solistki – i tu
dyrygent wykazał podwójną niejako maestrię,
ponieważ solistka, Katarzyna Duda, niezwykle
biegła technicznie, miała własną, wysoce oryginalną koncepcję interpretacyjną tego arcydzieła: na przykład operowanie swoistymi, daleko posuniętymi niuansami temp i dynamiki.
Akompaniowanie wykonaniu prezentującemu
tak zasadniczą „indywidualizację” przebiegu
klasycznego dzieła Beethovena, było dla dyrygenta próbą nie lada. Wyszedł z niej zwycięsko.
Solistka też: pokazała przecież tak liczne i powabne atrybuty swej sztuki. A Beethoven? Nie
takie już rzeczy słyszał w tysiącach wykonań
swego arcydzieła...
Po przerwie zabrzmiała III symfonia a-moll op.
56, „Szkocka”, Felixa Mendelssohna, ukończona w 1842 roku: reminiscencje kompozytora
po jego podróży morskiej i pobycie w Szkocji
w 1829 roku. Jakże silna musiała być inspiracja tą
podróżą, jeśli po trzynastu latach znalazła w jego wspomnieniach kształt tak żywy, tak genialnie przetrawiony i oderwany od aspektu marynistycznego. Poetycka narracja, wysmakowana
kolorystyka i epicki rozmach – czteroczęściowa,
ale wykonywana bez przerw – w jednym ciągu
obrazów, barw, nastrojów dostarczyła poetyckich przeżyć o wielkiej sile, jakie zawsze pozostawia natchniona muzyka rzadkiej urody. Jeśli
wszystkie te walory dzieła Mendelssohna znalazły swój wyraz w wykonaniu „Szkockiej”, a znalazły, to zasługa godnej uznania sztuki dyrygenckiej Michała Czubaszka. Absolutna precyzja
w rytmicznej pulsacji tak zmiennej i w tak
zmiennych poetyckich nastrojach, a poza tym
kultura, celowość i skuteczność gestów, świetne akompaniamenty – to ujmujące cechy gościa koszalińskich filharmoników. Zalety te znalazły oczywiście swój wyraz w wyjątkowo dobrze grająceji brzmiącej orkiestrze. Zachwycona publiczność długo dziękowała...
17 maja odbył się koncert niezwykły, Ruben
Silva żegnał się bowiem z Koszalinem jako szef
artystyczny tutejszej Filharmonii. Żegnał się pogodnie, niemal wesoło, wybrał bowiem na ten
wieczór wybitne rozrywkowe dzieła twórców
północnoamerykańskich, natomiast rodzimym
dlań, południowoamerykańskim akcentem
wieczoru była – jak pożegnalny bukiet – jego
piękna rodaczka, znakomita boliwijska pianistka Marianela Aparicio. W programie królowała muzyka Gershwina i Bernsteina. Już przed
rozpoczęciem koncertu zapanował nastrój pożegnania: dyrektor Filharmonii, Robert Wasilewski, poinformował publiczność, że Ruben
Silva poprowadzi oto swój ostatni koncert jako dyrektor artystyczny Filharmonii Koszalińskiej. Informację tę publiczność przyjęła z wielką estymą dla zasług i sztuki artysty. Kiedy pojawił się na estradzie, owacjom nie było końca,
zabrzmiało „Sto lat” śpiewane z pasją przez całą
salę: wierna publiczność dziękowała dyrygentowi za jego wieloletnią prace, za kreacje kon-
certowe, za programowanie ambitnego repertuaru symfonicznego, za wprowadzenie do niego najpiękniejszych oper i operetek, za świetną
muzyczną rozrywkę świetnie dyrygowaną.
Wzruszony Mistrz podniósł batutę i zabrzmiała uwertura Gershwina do opery Girl Crazy, poprawne dziełko mistrza amerykańskiej rozrywki. Po tym estradę oraz widownię wzięła w posiadanie Marianela Aparicio brawurowym i zarazem wysmakowanym wykonaniem Koncertu
fortepianowego F-dur Gershwina – utworu niezwykle efektownego, trudnego technicznie,
łączącego elementy jazzu z błyskotliwą wirtuozerią w europejskim wydaniu; rewelacyjny
występ przyjęty został entuzjastycznie długotrwałą owacją. Dla orkiestry pozostały Tańce
symfoniczne z West Side Story oraz poemat symfoniczny Amerykanin w Paryżu z 1928 roku, który wówczas był rewelacją nie tylko dla nowojorczyków, ale także dla całego świata. Wszystkie te utwory Ruben Silva prowadził wspaniale,
koszalińska orkiestra zaś przeszła samą siebie
w biegłości, zgraniu, polocie.
Bardzo silnie owe południowoamerykańskie
filiacje zaakcentowano jeszcze raz na koncercie,
jaki odbył się 7 czerwca zamykając definitywnie ów historyczny, bo ostatni, 57. sezon Filharmonii Koszalińskiej, Filharmonii „Bezdomnej”; koncert poprzedzający przeprowadzkę orkiestry do nowo wybudowanego gmachu Filharmonii. Ruben Silva powierzył jego poprowadzenie polskiemu dyrygentowi działającemu od lat z górą 30 w stolicy Kolumbii - Bogocie
i piastującemu tam najwyższe stanowiska w jej
życiu muzycznym. Był to Zbigniew Zając, wychowanek uczelni warszawskiej i katowickiej,
fagocista, dyrygent – muzyk, jakiemu nic, co
orkiestrowe nie jest obce. Artysta naturalnie zapragnął podzielić się z polską publicznością swą
fascynacją muzyczną kulturą amerykańskiego
południa, przede wszystkim muzyką Kolumbijczyków (takich twórców, jak Valencia, Bermudez, Parra), oraz zafascynowanego nią Anglika
Richarda Harveya; muzyką silnie przepojoną
tanecznością i hiszpańskim idiomem stylistycz-
Muzyka . 13
nym, ze smakiem i fantazją instrumentowaną,
z upodobaniem operującą wielkimi grupami
instrumentów. Na jej dynamicznym tle znakomicie wypadła solowa gitara Krzysztofa Pełecha w „Concerto Antico” na gitarę – napisanego
w tym amerykańsko-łacińskim duchu przez Harveya. Utwór ten dał soliście możliwość wszechstronnego wirtuozowskiego popisu w narracji
żywiołowej, niesłychanie barwnej, porywającej
tanecznością, silnie nasyconej wyrazową ekspresją Południa i zarazem gry na najwyższych
szczeblach sztuki wirtuozowskiej.
W drugiej części finalnego wieczoru pojawiła się wielka historyczna retrospekcja: obydwie
suity orkiestrowe z opery Carmen Bizeta – jakby końcowe błogosławieństwo, nostalgiczny
powrót do źródeł. Ostatni zaś utwór wieczoru – Columbia tierra querida (Kolumbia ziemia
ukochana) uświadomił nam, jak piękna była to
droga, jak silnie znaczona poszukiwaniem własnych wartości, własnych środków wyrazu, własnych tradycji. A nade wszystko uświadomił,
że dzięki wieloletniej pracy Rubena Silvy w Koszalinie, mieliśmy szczęście tę wspaniałą, muzyczną część południowoamerykańskiej kultury poznawać i przeżywać na pewno w zakresie
o wiele większym, niż w jakiejkolwiek innej polskiej filharmonii. I wcale nie jest paradoksem,
że właśnie Polak, Zbigniew Zając – dyrygent
świetny, wielka osobowość – zbliżył nas kompetentnie do kolumbijskiej sztuki, tak silnie nasyconej miłością do własnej kultury, do jej tradycji. Muzycy koszalińscy, z innego przecież,
europejskiego świata, z innych tradycji, innej
stylistyki, mieli niełatwe zadania – i tym bardziej chwalebnie, z entuzjazmem, je wykonywali: grali pięknie. Brawa na tym wieczorze długo, długo nie milkły...
*
Festiwal Organowy. Po owym historycznym
czerwcowym koncercie sala kina Kryterium
wróciła do swego właściwego powołania: wyświetlania filmów, a muzycy Filharmonii oraz
jej skromna, przepracowana administracja, roz-
14 . Almanach 2013
poczęli jakże zasłużony wakacyjny urlop. Główny jednak, dynamiczny nurt życia muzycznego
Koszalina bynajmniej nie ustał, ale, jak corocznie, skierowany został do Katedry NMP. Orkiestra grała jeszcze trzykrotnie, ale już w Katedrze,
w ramach koszalińskiego Festiwalu Organowego; jest on corocznie wielką letnią imprezą
muzyczną, obejmującą obszar środkowego Pomorza, wykorzystującą piękne kościoły i dobre
organy w całym tym regionie oraz jego położenie w pasie nadmorskim, a więc i letnie zagęszczenie turystyczne: koncerty Międzynarodowego Festiwalu Organowego cieszą się tu wielkim
powodzeniem.
Warto przypomnieć, że pierwszy koncert organowy w Koszalinie odbył się roku1967, w ówczesnym Kościele NMP (później Katedrze), w cyklu, jaki nosił nazwę „Koszalińskie Koncerty Organowe”; organizatorem było Koszalińskie Towarzystwo Muzyczne z jego dyrektorem, a zarazem dyrektorem administracyjnym Koszalińskiej Orkiestry Symfonicznej, wielce dla kultury
Koszalina zasłużonym Leonem Szostakiem;
strona artystyczna zaś należała do Feliksa Rączkowskiego – profesora warszawskiej uczelni muzycznej, organisty tamtejszego Kościoła
św. Krzyża. Od początku Festiwal nie ograniczał
się do muzyki organowej, uwzględniał w repertuarze także dzieła wokalne, solowe instrumentalne, stopniowo zaczęły pojawiać się chóry,
muzyka oratoryjna i symfoniczna, wszelkie zespoły kameralne i literatura kameralna.
Festiwal ten w 2013 roku nosił kolejny numer 47., a odbywał się od 5 lipca do 30 sierpnia. Wyznacza on drugi wielki, komplementarny niejako nurt życia muzycznego Koszalina, odbywający się w sezonie letnim, obejmuje także wiele miejscowości środkowego
wybrzeża. Jego główny, koszaliński nurt objął
9 piątkowych koncertów z dominującymi organami solowymi, z trzykrotnym wspomnianym
udziałem orkiestry Filharmonii Koszalińskiej,
a także chórów, zespołów instrumentalnych,
solistów; wszystkim koncertom koszalińskim
towarzyszyło słowo wiążące Andrzeja Zbo-
rowskiego. Poczynając od 10 lipca ruszył drugi, „prowincjonalny”, nurt w świątyniach Białogardu, Bobolic, Darłowa, Dźwirzyna, Sarbinowa
i Szczecinka; w sumie dwadzieścia koncertów;
ich osią był zawsze recital organowy, któremu
towarzyszyły występy chórów, solistów, zespołów instrumentalnych i kameralnych oraz słowo wiążące, jakim dzieliło się troje komentatorów: Małgorzata Orłowska, Wacław Kubicki i
Andrzej Zborowski.
Omawiany Festiwal 2013 roku był od strony
merytorycznej, programowej i w dużym stopniu organizacyjnej dziełem jednego człowieka:
Bogdana Narlocha, drugiej (obok Roberta Wasilewskiego) opatrznościowej postaci koszalińskiej kultury: organisty, kameralisty, pedagoga,
a także diecezjalnego konsultanta z zakresu organów, kierującego Festiwalem od 1999 roku.
Jest on wychowankiem wybitnego organisty,
profesora gdańskiej Akademii Muzycznej Leona
Batora, brał udział w wielu kursach interpretacji
muzyki organowej prowadzonych przez organistów międzynarodowej renomy (Milan Šlechta, Guy Bovet, Ulrik Spang-Hanssen). Od 1995
wspólnie z Markiem Toporowskim organizuje w Koszalinie, w Zespole Państwowych Szkół
Muzycznych – pod patronatem Ministra Kultury – Ogólnopolskie Kursy Interpretacji Organowej, na których wykładało już kilkunastu wybitnych europejskich organistów. Sam uzyskał tytuł doktora habilitowanego, jest wykładowcą w
Akademii Sztuki w Szczecinie oraz w Instytucie
Muzyki Akademii Pomorskiej w Słupsku; prowadzi klasę organów w Zespole Państwowych
Szkół Muzycznych w Koszalinie.
*
Koncert orkiestry Filharmonii Koszalińskiej
po wakacyjnej przerwie (20 września) z punktu widzenia logiki kalendarzowej oraz z punktu
widzenia oczekiwań winien otwierać jej przełomowy, 58. sezon artystyczny w nowej już sali
koncertowej. Ale sala nie była jeszcze w pełni
gotowa i, w efekcie, okazał się on niejako przedłużeniem 57. sezonu, bo i odbywał się jak do-
tychczas - w sali kina Kryterium, i prowadził go
ten sam od lat dyrygent oraz dyrektor artystyczny Ruben Silva. Pozostawaliśmy zatem nadal
w kręgu swoistej, wieloletniej ekspozycji stylu
i osobowości tego artysty oraz swoistej akustyki sali. Oczywiście, owo wrażenie kontynuacji,
a z drugiej strony oczekiwanie na przeprowadzkę do Nowej Filharmonii i radykalną odmianę
warunków odbioru muzyki, nie przeszkodziło w słuchaniu i przeżywaniu prezentowanych
dzieł. Program zaś był typową triadą koncertową, choć słusznie zmieniono typowy układ
wieczoru: na początku, normalnie, zabrzmiało
Preludium do opery Lohengrin Wagnera (jakiemu „do twarzy” byłoby z bardziej wysublimowanym, „mistycyzującym” i po prostu ładniejszym brzmieniem...), ale zaraz po nim wykonano (kończącą zazwyczaj koncert) symfonię: była to Symfonia klasyczna Sergiusza Prokofiewa,
wykonana poprawnie, co zupełnie wystarczyło
na wielką frajdę. Wieczór zaś nietypowo – i zupełnie słusznie – zakończono wielkim dziełem
Johannesa Brahmsa: Koncertem skrzypcowym
D-dur, który jest może bardziej symfonią koncertującą z solowymi skrzypcami, niż regularnym koncertem solowym. W sposób natchniony grał go znakomity skrzypek Mariusz Patyra, prowadząc jego bogatą, niezwykłą narrację
z subtelną finezją, fantazją i romantycznym polotem przy bardzo subtelnym i czujnym towarzyszeniu Rubena Silvy. Prawdziwy wykonawczy majstersztyk i głębokie przeżycie słuchaczy
skwitowane niezwykle gorącym przyjęciem.
Drugi w nowym sezonie wieczór (27 września) obejmował wykonanie Koncertu fortepianowego g-moll op. 20 Józefa Wieniawskiego
oraz Symfonii Es-dur op. 55, Eroiki Ludwiga van
Beethovena. Za pulpitem dyrygenckim stanął,
po raz pierwszy w Koszalinie Tadeusz Płatek,
a miejsce przy klawiaturze filharmonicznego
Steinwaya zajęła Beata Bilińska, aby zagrać
ów Koncert Wieniawskiego. Jego pierwsze koszalińskie wykonanie miało miejsce na I Koszalińskim Festiwalu Muzyki Polskiej (2009),
zorganizowanym przez Filharmonię wespół
Muzyka . 15
Agata Szymczewska – jedna z gwiazd, która jako pierwsza rozjaśniła Nową Filharmonię.
z miesięcznikiem MUZYKA 21; grał wówczas Tomasz Kamieniak, jak pisałem: doskonale, narracje prowadził płynnie i pewnie – tym bardziej dziwiła pewna emocjonalna wstrzemięźliwość interpretacji.... Tym razem, w wykonaniu Beaty Bilińskiej, dzieło zabrzmiało brawurowo, z całym
bogactwem walorów muzycznych i wirtuozowskich; Tadeusz Płatek świetnie współtworzył
z orkiestrą przebieg bogatej, arcyromantycznej
narracji dzieła. Po przerwie zabrzmiała dawno
niewykonywana w Koszalinie Eroica – symfonia-legenda, muzyczny hymn na cześć walki
i bohaterstwa. Wielkie wyzwanie dla dyrygenta i orkiestry. A w tym konkretnym przypadku
tym większe, że wykonanie odbywało się po
wakacyjnej przerwie, przy towarzyszącej temu
okresowi obniżce formy orkiestry. Otóż wręcz
przeciwnie, orkiestra grała i brzmiała świetnie, dyrygent prowadził bohaterską narrację –
w dużym stopniu programowego dzieła – czy-
16 . Almanach 2013
fot. Tomasz Tukajski
telnie i zgodnie z owym programem. Ale dotyczy to trzech dalszych części symfonii. Natomiast w części pierwszej dyrygent ową instrukcję autora: Allegro con brio odniósł do tempa, choć znaczy to dosłownie: rześko, wesoło,
a więc tyczy jedynie charakteru muzyki. Przez
to część pierwsza była przesadnie szybka, dyrygent zaś prowadził każdy takt na owe autorskie „trzy”, i to cały czas obydwiema rękoma –
co robiło nieco groteskowe wrażenie i chyba
przeszkadzało orkiestrze, niwecząc naturalny,
„bohaterski” ton przebiegu i charakteru I części
symfonii. Ale dalsze części dzieła eksponowały
już pracę dyrygenta świetnego, znajdującego
w orkiestrze posłusznego partnera. Był to w sumie doskonale prowadzony, porywający, „bohaterski” fresk Beethovena ze świetnie zagraną
częścią drugą: Marszem żałobnym, oraz żywiołowym Scherzem i porywającym Finałem. Przyjęcie zasłużenie bardzo gorące.
W październiku odbyły się dwa koncerty:
10 października wykonano III symfonię F-dur
op. 90 Johannesa Brahmsa, oraz Antonίna Dvořaka Koncert wiolonczelowy h-moll op. 104, dyrygowała – świetnie – Ewa Strusińska, na wiolonczeli - także świetnie - grał Maciej Młodawski.
Podczas kolejnego wieczoru (17 października),
zawierającego w programie Uwerturę „Coriolan”
Ludwiga van Beethovena, fantazję orkiestrową
Francesca da Rimini Piotra Czajkowskiego oraz
tegoż I koncert fortepianowy b-moll op. 23 – dyrygował Mateusz Molęda, na fortepianie grał
ukraiński pianista Artem Yasynskyy. Oba koncerty zalecające się programami o dużym ciężarze gatunkowym, a także bardzo dobrymi wykonaniami (choć z udziałem nieco kontrowersyjnego pianisty), nie sprawiły zawodu.
I wreszcie: 7, 8 i 9 listopada 2013 roku Filharmonia zaprezentowała specjalny program
(wykonany czterokrotnie) związany z uroczystym otwarciem swej nowej siedziby w pięknym parku przy ulicy Piastowskiej. Oficjalne
otwarcie odbyło się 9 listopada, kiedy szczelnie
wypełniającej salę publiczności przedstawiono
impresję filmową, zabrzmiał hejnał Koszalina,
estradę zapełnili: orkiestra symfoniczna Filharmonii Koszalińskiej oraz koszalińskie chóry „Canzona” i „Koszalin Canta”, aby wspólnie, pod dyrekcją Rubena Silvy, wykonać
Hymn Narodowy oraz Mazura z opery Stanisława Moniuszki Straszny dwór; był to świetny występ. Po czym nastąpiły oficjalne wystąpienia.
Po nich zaś wyszła na estradę koszalinianka, wybitna skrzypaczka, Agata Szymczewska, aby
wykonać z orkiestrą Koncert skrzypcowy D-dur
op.35 Piotra Czajkowskiego. Grała wspaniale, z
wielką swadą i żarliwością, od pierwszych taktów odkrywając – przede wszystkim dla dużej
liczby stałych bywalców Filharmonii – cudowną akustykę tej sali i swe mistrzostwo. Przyjęcie
owacyjne. Po przerwie zaś świetnie pomyślany
i wykonany lekki program: wiązanka przebojów operowych, musicalowych i muzyki rozrywkowej, z dwójką wybitnych artystów estrady: Alicją Węgorzewską-Whiskerd i Andrze-
jem Lampertem.
Pierwszy normalny koncert abonamentowy
58. sezonu koncertowego, już w Nowej Filharmonii (15 listopada) prowadził Bartosz Żurakowski, dyrygent od 12 lat związany z Filharmonią Opolską. Program piękny: Beethoven,
Mozart, Bruch, Schumann. Sala wypełniona
do ostatniego miejsca. Program rozpoczęła, na
pewno po raz któryś tam setny, Uwertura Leonora III Beethovena. Od pierwszych taktów zaprezentował się w niej dyrygent kompetentny, precyzyjny, który znakomicie uformował i poprowadził bardzo urozmaicony przebieg efektownego dzieła. I już od początku rozkoszowaliśmy
się pięknym brzmieniem, plastycznością i wyrazem tej pierwszej, normalnej prezentacji symfonicznej w Koszalinie w znakomitej akustyce.
Skok jakości ogromny – i zarazem niejako odkrycie wysokich artystycznych możliwości i walorów naszych filharmoników. Po wystrzałowej
Leonorze znaleźliśmy się w zupełnie innej symfonicznej poetyce: „usymfonizowanym” na klarnet i smyczki orkiestry Kwintecie klarnetowym
Mozarta, który uwierzytelnił artystycznie znakomity klarnecista Roman Widaszek z towarzyszeniem świetnie grających pełnych smyczków naszej orkiestry; świetny pomysł, świetne
wykonanie. Artysta dał się jeszcze podziwiać
w podwójnym, uroczym Koncercie na klarnet
i altówkę e-moll op. 88 Maxa Brucha, mając tu za
partnera doskonałego Macieja Śmietańskiego, lidera altówek koszalińskiej orkiestry. Obaj
muzycy doskonale współgrali i pięknie rysowali
wysmakowany Koncert Brucha, po raz pierwszy
grany w Koszalinie. Źródłem satysfakcji było także piękne brzmienie smyczków naszej orkiestry
wydobyte i uszlachetnione doskonałą akustyką sali, uformowane przez znakomitą pracę dyrygenta. Koronującym popisem gościa z Opola było doskonałe poprowadzenie IV symfonii
d-moll Roberta Schumanna – wybuchu niesamowitej ekspresji właściwie jednoczęściowego
dzieła wielkiego romantyka; jednoczęściowego,
ponieważ tradycyjnie cztery różne człony tego
dzieła przebiegają bez przerwy. Ale dzieła nie-
Muzyka . 17
słychanie różnego w strukturze, w kalejdoskopowych obrazach, przemianach, kontrastach –
i w jego fascynującej, arcyromantycznej, naznaczonej głęboko osobistą nutą, narracji. Świetny
koncert, entuzjastyczne przyjęcie.
Program kolejnego koncertu (29 listopada) dawał przyjemność obcowania z muzyką
z najwyższej klasycznej półki: Mozarta, Beethovena, młodego Schuberta, ale także ze znakomitymi wykonawcami. Obok artystów gościnnych, a byli to japońska pianistka Yuko Kawai
i znakomity dyrygent włoski Eraldo Salmieri, zaliczyć do nich należy także zespół koszalińskiej orkiestry, który w nowych warunkach
wspaniale rozwinął artystyczne skrzydła i grał
na poziomie najlepszych orkiestr europejskich.
A to wszystko w akustyce nadającej ich produkcjom wyrazistości, szlachetnego powabu
i kolorytu. Wieczór zaś rozpoczynał magiczny
klucz, otwierający od wieków przedstawienia
i koncerty: uwertura; w tym przypadku uwertura Beethovena do dramatu Goethego Egmont
z muzyką, która dla swych walorów wyzwoliła
się jednak od teatralnych zależności i otwierała już setki koncertów symfonicznych. Już tu
Eraldo Salmieri pokazał się jako dyrygent najwyższej klasy, prowadził bardzo urozmaiconą
narrację uwertury znakomicie, także z orkiestrą
znakomicie przygotowaną. Po tym elektryzującym, dramatycznym wstępie zmiana nastroju: na estradę wchodzi wiotka, drobna Japonka, Yuko Kawai i z mozartowskiego Koncertu
fortepianowego (A-dur, KV 488) wyczarowuje
poemat subtelnych barw, nastrojów, radosnej
zabawy, cały czas czarując grą pełną mozartowskiego wdzięku. Cudowny występ, subtelna, mistrzowska pianistyka. I znakomita praca
dyrygenta. Sala reaguje entuzjastycznie, oklaski długo nie milkną. Po przerwie niespodzianka: Franz Schubert, ale raczej nieznany: jego
IV symfonia c-moll, dzieło 19-letniego młodzieńca, który zaczynał już na dobre ulegać romantycznym pokusom, zawsze jednak pozostając, powiedzielibyśmy: muzykantem. Utwór
świetnie już napisany, zajmujący, godny stanąć
18 . Almanach 2013
w symfonicznych szrankach, tylko jakich? Klasycznych już nie, romantycznych jeszcze nie...
Może dlatego utwór to tak mało znany. Ale już
kawał dobrej muzyki. Wykonanie było popisem
orkiestry oraz dyrygenta: Eraldo Salmieri przedstawił się tu w pełni jako muzyk znakomity,
wrażliwy, biegły we wszystkich aspektach swej
sztuki.
Koloratury pięknego sopranu Joanny Woś,
hipnotyczna batuta Rubena Silvy, bogactwo
barw orkiestry symfonicznej Filharmonii Koszalińskiej – i sztuka jej muzyków – oto składniki ekspozycji muzycznych rozkoszy, jakie były
udziałem słuchaczy kolejnego koncertu Filharmonii (6 grudnia). Ruben Silva wielokroć już
rozpieszczał koszalińskich melomanów swymi
wieczorami operowymi, programując je i dyrygując nimi znakomicie, ale tym razem przeszedł
chyba samego siebie. Bo też działo się to po
raz pierwszy w oprawie pięknej sali koncertowej i w jej cudownej akustyce, kiedy mogliśmy
w pełni docenić urodę owych muzycznych darów, jakie pozostawili potomnym wielcy kompozytorzy lekkiej muzy scenicznej, gdyż tylko
tacy, z najwyższej półki Polihymnii, znaleźli się
w autorskim jak zwykle programie Rubena Silvy, złożonym głównie z arii operowych i operetkowych, na ogół wielokrotnie już w Koszalinie prezentowanych i zawsze nas urzekających.
Urzekały i tym razem orkiestra i jej dyrygent, nade wszystko zaś solistka, której cudownie prowadzony i modulowany sopran o pięknej, szlachetnej barwie był frapujący w całej skali, zaś
w najwyższych jej sferach naznaczony hipnotyczną niemal ekspozycją piękna i dramatycznego wyrazu: bel canto w najszlachetniejszej
postaci, zachowujące wspaniałą równowagę
wokalnej wirtuozerii i emocjonalnego wyrazu.
Solistka miała w osobie Rubena Silvy partnera
znakomitego, który ze zwykłą sobie maestrią
i w celnych proporcjach towarzyszył ze swą orkiestrą przebiegom solowych partii oraz wszelkim wyrazowym niuansom ich interpretacji, walory zaś owe nie miałyby tak doskonałej ekspozycji, gdyby nie świetna gra muzyków – uskrzy-
dlona niejako cudownym głosem i interpretacją
solistki oraz komfortem gry w doskonałej akustyce estrady i sali. W blisko 60-letniej praktyce
koncertów rozrywkowych w Koszalinie nie zdarzyła się chyba gra orkiestry tak czujna, tak silnie zintegrowana z partią solową i tak świetnie
brzmiąca, rzadko także zdarzały się tak pięknie,
pod każdym względem, interpretowane wokalne partie solowe, jak ta omawiana, Joanny Woś,
wzbogacona jeszcze jej urodą i wdziękiem.
W owej długo ciągnącej się przeszłości brakowało bowiem dla wykonań muzycznych niezbędnego, jak tlen dla oddychania, czynnika:
dobrej akustyki. Bez niej najlepsze nawet wykonania nigdy nie brzmiały tak pięknie, jakby
mogły. Akustyka nowej sali nie tylko przenosi
wiernie wykonywane dźwięki i zespoły dźwięków, ale je wzbogaca, współmodeluje niejako,
dodając im szlachetnego kolorytu, poloru, wyrazistości. To rzadki fenomen. Koszalińscy muzycy otrzymali zatem warunki wspaniałe i zarazem zadośćuczynienie za lata akustycznej udręki. Otrzymała je także druga strona sali: wierna
koszalińska publiczność. Jej frenetyczne oklaski były w pełni zasłużonym podziękowaniem
złożonym wykonawcom za wspaniały koncert,
a zarazem kolejnym podziękowaniem złożonym wszystkim tym, którzy budowę Koszalińskiej Filharmonii rozpoczęli i doprowadzili ją do
zwycięskiego, zachwycającego finału.
Dualistyczny kwiat niezwykłej urody rozkwitł
w piątek 13 grudnia pod cudownymi palcami
Bernadetty Raatz i pod czarodziejską batutą
Pawła Kotli. Program tego wieczora zawierał
tylko dwa dzieła, ale jakie: Koncert fortepianowy c-moll Sergiusza Rachmaninowa i, zagraną
po przerwie, V symfonię e-moll Piotra Czajkowskiego. Dzieła te to legendy symfonicznego repertuaru, a zarazem wielkie wykonawcze wyzwania. I stało się, że obydwa rozkwitły tego
wieczora wszelkimi przypisanymi im powabami, wzbogaconymi kunsztem obydwojga: solistki i dyrygenta oraz rewelacyjnie grającej
orkiestry. Zachwyciło wykonanie partii fortepianu, której w dziele Rachmaninowa przypi-
suje się zazwyczaj rolę fantastycznego popisu wirtuozowskiego ze szkodą dla głębi, liryki
i melancholijnej refleksyjności, cechującej obszerne partie tego dzieła. Solistka ten właśnie
wyrazowy nurt eksponowała cudownie, ale
gdzie trzeba zachwycała także pianistyką pełną
blasku, popisem w wielkim stylu, przy czym cały
nurt narracji nasycony był ową tak tu charakterystyczną nutą słowiańską, śpiewnością, co solistka cudownie wyczuła i wyeksponowała. Był
to występ piękny, wzbogacony znakomitym,
czujnym i wrażliwym towarzyszeniem Pawła Kotli, oraz pięknie brzmiącej we wszystkich swych
sekcjach orkiestry, w której uwagę zwróciła partia kotłów grana z wielką kulturą i finezją przez
Roberta Kwiatkowskiego. Po przerwie wykonanie V symfonii e-moll Piotra Czajkowskiego.
Dzieła-legendy. Napisane w ciągu dwóch miesięcy 1888 roku, szybko podbiło sale koncertowe świata i znalazło się wśród najbardziej popularnych w repertuarze koncertowym. W Koszalinie było wykonane tylko raz, ze względu na
wielkie wymagania tak w stosunku do orkiestry,
jak i dyrygenta. Na estradzie Nowej Filharmonii
pod batutą Pawła Kotli rozwinęło wszystkie swe
wyrazowe i brzmieniowe bogactwa. To rzadki
przypadek – oglądać tak znakomitą pracę dyrygenta i przeżywać jej artystyczne owoce z taką intensywnością. W nowej sali symfoniczne
arcydzieło Czajkowskiego pozwoliło poznać siłę i bogactwo artystycznego przeżycia w stopniu dotąd słuchaczom Filharmonii Koszalińskiej
niedostępnym, pozwoliło także poznać swoistą magię, swoisty teatr wielkiej symfoniki. Paweł Kotla prowadził obydwa dzieła znakomicie.
W symfonii, nie obligowany do służebnej niejako roli prowadzenia akompaniamentu, pokazał dowodnie, co znaczy i jak wielkie możliwości ma dyrygent w kształtowaniu przebiegu,
wyrazu, emocji, brzmienia, zwłaszcza w wielkiej
symfonice. Wielkie rozmiarami, a nade wszystko swym artystycznym formatem dzieło Czajkowskiego było zaś terenem idealnym do takiej
„lekcji poglądowej”.
Koncert symfoniczny 20 grudnia 2013 pro-
Muzyka . 19
wadził Ruben Silva, na sali zaś był obecny
światowej sławy rosyjski skrzypek, altowiolista, pedagog mieszkający w Anglii - Grigorij
Żyslin, który przyjechał do Koszalina specjalnie na występ swej niegdyś studentki, obecnie
koncertmistrzyni koszalińskich filharmoników,
Agnieszki Tobik. Tego dnia skrzypaczka była solistką wieczoru, grając Koncert skrzypcowy
h-moll Camille’a Saint-Saënsa. Przyjazd tej miary sławnego artysty, mistrza, wychowawcy całej armii skrzypków i altowiolistów, był prawdziwym wydarzeniem, a nade wszystko gestem
przyjaźni oraz uznania artysty dla talentu i sztuki swojej byłej studentki, współpracującej teraz
z mistrzem jako jego asystentka na prowadzonych przezeń Letnich Międzynarodowych Kursach Muzycznych. Agnieszka Tobik od lat pracuje niezwykle aktywnie, dając wykłady i recitale w licznych miastach Polski i poza jej granicami, ale przede wszystkim wzbogaca swą
grą, swym talentem i doświadczeniem, grupę
smyczków orkiestry Filharmonii Koszalińskiej.
Tyle trudny, co piękny Koncert h-moll SaintSaënsa grała świetnie, z pieczołowitym towarzyszeniem dyrygenta, ozdobą zaś były w jego
II części (Andantino) dialogi skrzypiec z klarnetem, którego subtelną partię grał z wielką
wrażliwością muzyk orkiestry, Rafał Młyńczak.
Wieczór otwierała Uwertura do opery Gioacchino Rossiniego Jedwabna drabinka – owe sześć
20 . Almanach 2013
minut cudownej, muzycznej rozkoszy otwierającej koncert. Były one najlepszą poglądową informacją o zmianach w odbiorze muzyki,
w brzmieniu, w grze orkiestry, jakie spowodowała radykalna zmiana warunków jej odbioru
w Nowej Filharmonii. Przejrzystość muzyki Rossiniego, jej humor, lekkość, doskonała forma,
genialna instrumentacja niosą jakby oczywisty
przykład muzycznego piękna; choć piekielnie
trudnego do wykonawczej realizacji. Na tym
wieczorze zabrzmiała doskonale: lekko, przejrzyście, przebieg nacechowany był smakiem,
idealnym tempem, świetną grą orkiestry. I na
takim tle mogliśmy odczuć, smakować, rozkoszować się cudownym solowym obojem Iwony Przybysławskiej. Grała pięknie: nieskalany
rysunek, szlachetna barwa, lekkość artykulacji,
humor – jednym słowem cud. I działo się to na
tle świetnie brzmiącej orkiestry pod mistrzowską ręką Rubena Silvy. Po takim wstępie całość
wieczoru mogła być, musiała być, doskonała –
i była: w drugiej części wieczoru zabrzmiała bowiem muzyka wielka: IV symfonia A-dur „Włoska” Mendelssohna, niepodległa już dziedzina
Rubena Silvy i orkiestry; narracja prowadzona
doskonale, orkiestra grająca ze skupionym entuzjazmem. Drogocenny dar na ten wyjątkowy
wieczór pożegnalny Roku Pańskiego 2013, i zarazem historycznego pożegnania Filharmonii
Bezdomnej.
Maria Słowik-Tworke
Trzynaście bram
do piękna
Koszalińscy Filharmonicy, po 58 latach
tułaczki, szczęśliwie doczekali się swojej,
z prawdziwego zdarzenia, siedziby. Nowoczesny budynek usytuowany w centrum Koszalina, ma w pobliżu towarzystwo innych obiektów kulturalnych, na które chciałabym zwrócić Państwa uwagę.
Do tej pory koncerty odbywały się w sali kinowej Centrum Kultury 105 przy ul. Zwycięstwa. Idąc więc od tego miejsca przez Park Różany, mijamy po prawej stronie dawne Biuro
Wystaw Artystycznych – obecnie klub „Kawałek Podłogi” i dochodzimy do ul. Piastowskiej,
do nowej Filharmonii, która jest fantastycznie
wkomponowana w niezwykle urokliwy, zrewitalizowany Park Książąt Pomorskich. Po prawej
stronie ulicy widzimy malowniczo usytuowany
na skarpie, zadaszony Amfiteatr im. Ignacego
Jana Paderewskiego. Za nim, również w parku, tętni życiem Koszalińska Biblioteka Publiczna. Patrząc od strony budynku Filharmonii, po
przeciwległej stronie parku, za Stawem Zamkowym z wędrującą fontanną, znajduje się przy
ul. Młyńskiej – Pałac Młynarza, młyn i skansen
jamneński, czyli Muzeum w Koszalinie.
Wracając starą promenadą z 1817 roku u podnóża murów obronnych, dochodzimy do Domku Kata z XIV w., w którym ma siedzibę Teatr Propozycji Dialog; tuż obok widzimy pomnik Cy-
priana Kamila Norwida, autorstwa Ferdynanda
Jarocha. Po krótkiej zadumie schodzimy ze skarpy, podziwiając najpiękniejsze i najstarsze drzewa Koszalina, w tym 12 pomników przyrody,
mijamy atrakcyjną dużą fontannę, podświetlaną kolorowo, dochodzimy do cicho szemrzącej
Dzierżęcinki, pokonujemy romantyczny mostek
i ponownie jesteśmy przy imponującym muzycznym sanktuarium, którego strzeże Polihymnia – mitologiczna opiekunka muzyki.
Filharmonia (philharmonia) to słowo pochodzenia greckiego. Początkowo były to stowarzyszenia muzyczne, a następnie piękne budowle i sale koncertowe. Filharmonia Koszalińska, której autorami są poznańscy twórcy:
architekt Jacek Bułat i jego zespół oraz dr Piotr
Pękala – akustyk, jest budowlą doskonałą. Z zewnątrz sprawia wrażenie, jakby wielki bursztyn
został zatopiony w szkle, metalu i kamieniu.
To unikatowy, nowoczesny obiekt w Koszalinie,
pełen piękna i harmonii, godny tego, by królowała w nim muzyka, bo muzyka to kąpiel duszy – jak twierdzi poetka Zenta Mauria Raudive,
i powinna mieć właściwą oprawę. A więc z tym
większą radością zapraszam Państwa na rekonesans tego pięknego obiektu, w którym trzy
tygodnie przed oficjalnym otwarciem spotkałam się z Robertem Wasilewskim – dyrektorem
Filharmonii, znającym dobrze wszystkie jego
zakamarki i tajemnice.
Robert Wasilewski: – Wszystko trwało kilka
lat, było wiele trudności, ale pozostała radość
i satysfakcja, bo widać efekt wszystkich decyzji,
przygotowań, wytężonej pracy administracyjnej i organizacyjnej.
Maria Słowik-Tworke: – Budynek ma cztery kondygnacje. Teraz jesteśmy na parterze
w przeszklonym foyer, przy głównym wejściu.
Wszystko tu zachwyca, robi ogromne wrażenie. Z trzech stron piękne widoki na park.
R.W. – Usytuowanie budowli w środku parku i mocno przeszklona konstrukcja jest wręcz
fantastyczna, wszyscy to podkreślają. Tutaj w
foyer na parterze jest bar, można przy stolikach
wypić dobrą kawę lub herbatę i zjeść coś słod-
Muzyka . 21
kiego. Na parterze są też kasy biletowe, szatnia
i przeszklona winda, którą można dostać się na
wyższe piętra, bo foyer ma trzy kondygnacje.
Ten budynek, który z zewnątrz wygląda na okazały, wewnątrz jest bardzo zwarty w sensie komunikacyjnym.
Z boku holu są specjalne toalety dla osób niepełnosprawnych, a niżej – w podziemiu – dla
szerokiej publiczności. Z kolei pokonując kilka schodków w górę dochodzimy do jednego
z wielu wejść na salę koncertową. Tych wejść
jest 13 na różnych poziomach. Proponuję wejście najszerszymi drzwiami, które przypominają śluzy i znakomicie izolują wszelkie odgłosy
z zewnątrz.
Wszystko wygląda niezwykle okazale; szkło,
metal, kamień, a także drewno – syberyjski modrzew. Materiały są szlachetne, bo i wykonywana w tym wnętrzu muzyka jest najdoskonalszą
ze wszystkich sztuk. Chcę też podkreślić, że ze
wszystkich stron, gdzie nie spojrzeć, otwierają się piękne widoki na park. To jest urzekające. Miesiąc temu mieliśmy tutaj fotoday i każdy
mógł przyjść z aparatem fotograficznym i robić
zdjęcia we wszystkich pomieszczeniach. Okazało się, że Filharmonia jest niezwykle inspirującym miejscem, bo rezultat był imponujący.
M.S-T. – Proszę Państwa. Dotarliśmy właśnie
do sali koncertowej – duszy i serca Filharmonii.... Przyznam się, że z wrażenia zaniemówiłam, po prostu zaparło mi dech w piersiach.
Sala jest fantastyczna.
R.W. – Muszę powiedzieć, że u większości reakcja jest właśnie taka. Sala jest obszerna. Jej
powierzchnia wynosi 875 m.kw. Widownia ma
układ amfiteatralny – obszar centralny oraz balkony główne i boczne. Pracę dyrygenta można obserwować od przodu, z boku i centralnie.
Dzięki dużej ilości drewna sala jest przytulna.
Natomiast liczne w wykończeniu kostki, zała-
Dyrektor naczelny Filharmonii Koszalińskiej Robert Wasilweski (z prawej)
i Ruben Silva podczas koncertu inaugurującego Nowej Filharmonii.
22 . Almanach 2013
fot. Tomasz Tukajski
mania, kratki, drabinki, kąty, nieregularne cięcia, służą akustyce.
M.S-T. – Jest dużo przestrzeni, oddechu i są
bardzo wygodne fotele, które wypróbowałam.
R.W. – Foteli jest 518 (w tym 4 dla osób niepełnosprawnych), w trzech kolorach: pomarańczowym, jasnoczerwonym i bordowym. Daje to
interesujący efekt wizualny.
M.S-T. – Obszerna estrada dla muzyków ma
kilka poziomów.
R.W. – Z najwyższego widzimy całą panoramę sali. W środku estrady jest dyskretnie zamaskowany dźwig, to zapadnia na fortepian, która
służy bardzo szybkiemu wprowadzeniu instrumentu na estradę. Pod każdym siedzeniem na
całej sali znajdują się małe kółeczka – są to elementy automatycznej klimatyzacji. Z kolei nad
estradą znajdują się specjalne ekrany akustyczne, które wyglądają jak wielkie szklane tafle.
Służą one akustyce, aby dźwięki dobrze słyszeli
Filharmonia w wiosennym entourage’u.
muzycy i publiczność.
M.S-T. – Zapewne pomyślano też o specjalnych reżyserkach technicznych.
R.W. – Po przeciwległej stronie estrady widać
duże okna, a za nimi reżyserki: dźwięku i światła. Wszystko jest w pełni wyposażone. Warto
zwrócić też uwagę na bardzo efektowne, diodowe podświetlenia schodów przy podłodze,
a także na detale znajdujące się na suficie, przy
głównym wejściu na salę. Ta sala koncertowa
stwarza ogromne możliwości, będzie wykorzystywana nie tylko na koncerty symfoniczne,
ale także na organizowanie innych imprez, bowiem jest to obiekt wielofunkcyjny i na pewno
będzie służyć mieszkańcom Koszalina. Spełnia
wszystkie wymagania: akustyczne, estetyczne
i wizualne.
M.S-T. – Oglądaliśmy część północną budynku przeznaczoną dla publiczności. Natomiast część południowa jest dla administracji,
fot. Małgorzata Kołowska
Muzyka . 23
dla muzyków i solistów.
R.W. – W części podpiwniczonej jest zaplecze
techniczne. Są tu też garderoby z prysznicami
dla muzyków.
M.S-T. – Wszystko jest wykonane bardzo estetycznie, starannie, po prostu elegancko.
R.W. – Na wysokości sali koncertowej ulokowano pomieszczenia administracyjne, garderoby z łazienkami dla solistów i pokoje z dobrą
akustyką do ćwiczeń indywidualnych i sekcyjnych. Ściany tych pomieszczeń można przesuwać w zależności od potrzeb – powiększać
lub zmniejszać. Wszystko jest utrzymane w ciepłej kolorystyce. W tej części są także elementy
przeszklone od podłogi do sufitu, z widokami
na park. Pokażę jeszcze Pani miejsce szczególne. Jesteśmy już właściwie na dachu Filharmonii. Na jednym z fragmentów drewnianych, które widać z zewnątrz, jest specjalny taras, z widokiem na korony drzew i całą okolicę. To miejsce,
trochę odizolowane od reszty świata, może być
idealnym kącikiem na relaks lub twórczą pracę.
Na czwartej, południowej kondygnacji, są pomieszczenia dla księgowości, sekretariat i gabinet dyrektora oraz cztery hotelowe pokoje gościnne dla artystów oraz aneks kuchenny.
M.S-T. – Pokoje ekskluzywne, z pięknym nowoczesnym wyposażeniem w jasnym kolorze
i z eleganckimi łazienkami.
R.W. – Wróćmy jeszcze do przestronnego
foyer, usytuowanego na pierwszym piętrze.
Chciałbym zwrócić szczególną uwagę na nieco
pochyloną ścianę z fantastycznymi elementami
świetlnymi. To bardzo kunsztowna konstrukcja
inżynieryjna, którą widać z zewnątrz i na niej
jest umieszczony napis Filharmonia Koszalińska. Rzutniki na tę pochyloną ścianę będą rzucały różne elementy świetlne i graficzne, co jest
pięknym, nowoczesnym wystrojem wnętrza.
Najwyższy hol, podobnie jak na pierwszym
piętrze, wyścielono eleganckim czerwonym
dywanem. Nad windą umieszczono niezwykle
24 . Almanach 2013
efektowny świetlik, takie oryginalne „okno do
nieba”. Ciekawie także rozwiązano oświetlenie.
Reflektory kierują światło na specjalne lustra
znajdujące się w suficie, a te z kolei rozpraszają
je na całe pomieszczenie.
Całość jest wspaniale zagospodarowana, detale przemyślane a widoki na otaczającą przyrodę sprawiają wrażenie, że cały czas jesteśmy
w parku.
M.S-T. – Panu dyrektorowi dziękuję za interesujący spacer, a Państwa zachęcam do rychłego odwiedzenia Filharmonii.
Jej otwarcie, to historyczne wydarzenie nie
tylko dla muzyków, ale także dla mieszkańców
miasta i regionu. Cieszymy się ogromnie, że
udało się pomyślnie zbudować tak imponujący
obiekt. Przyznam jednak, że do pierwszej próby
orkiestry w nowej sali koncertowej byłam trochę niespokojna (i chyba nie ja jedna), czy ta
duża sala spełni wszystkie warunki akustyczne.
Te niepokoje okazały się na szczęście niepotrzebne, bo gdy przyszła ze swoim Stadivariusem i słuchem absolutnym Agata Szymczewska – słynna KOSZALINIANKA, rozwiała całkowicie wszelkie niepewności. Artystka była zachwycona brzmieniem i barwą orkiestry, bo
rzeczywiście w tej sali wszędzie słychać muzykę bardzo dobrze.
Mocnym akcentem był oczywiście uroczysty koncert inaugurujący działalność filharmoników w tym obiekcie. Powiało wielkim światem. Panie w wytwornych, szykownych toaletach, eleganccy panowie i przepiękny wystrój
– wszystko to stworzyło wyjątkowy klimat.
Czuło się uroczystą atmosferę, pełną wzajemnej życzliwości i radości, bo mamy przecież
najpiękniejszą Filharmonię w Polsce. Jestem
przeświadczona, że takie uczucia będą nam
towarzyszyły podczas wszystkich przyszłych
koncertów, już bowiem Arystoteles mawiał, że
muzyka jest mową duszy i wpływa na uszlachetnienie obyczajów.
Beata Górecka-Młyńczak
FATAMORGANA?
– reaktywacja!
27 marca 1993 roku młodzi utalentowani
uczniowie Liceum Muzycznego im. G. Bacewicz w Koszalinie oraz zaprzyjaźnieni z nimi
uczniowie innych szkół w regionie, wystąpili
na scenie BTD przedstawiając swój samodzielnie przygotowany musical „FATAMORGANA?”.
Musical napisali Adam Sztaba i Marcin
Perzyna. Ten pierwszy odpowiadał za muzykę,
drugi za libretto i reżyserię. W spektaklu wzięło udział wielu młodych ludzi, którzy marzyli
o karierze muzycznej, i dla wielu te marzenia
się spełniły: Adam Sztaba, Marcin Perzyna, Reni
Jusis, Adam Krylik czy Paweł Kukliński to dziś
znaczące nazwiska na polskiej scenie muzycznej, zarówno tej rozrywkowej, jak i klasycznej.
Być może niektórym ten spektakl zasugerował
drogę życiową, a być może było im to pisane?
„FATAMORGANA?” została podzielona na
dwie części; w pierwszym akcie młodzi wykonawcy grali siebie, osiemnastolatków, tu i teraz. Kończy się czas nauki, czas beztroski; trzeba
odpowiedzieć sobie na pytanie: co robić dalej?
Akt drugi to spotkanie przyjaciół po sześciu latach, weryfikacja marzeń i dość smutny bilans
– bo nie zawsze życie daje nam to czego chcemy, czasami musimy się sprzeniewierzyć własnym wartościom, dokonywać innych, niż by-
śmy chcieli, wyborów. Musical opowiedział, jak
się okazało, wiele prawdziwych historii.
„Fatamorgana?” powstała z fascynacji musicalem „Metro”. Adam Sztaba i Marcin Perzyna
nigdy wcześniej nie widzieli czegoś takiego. Bywali w operze, w teatrze, ale połączenia tańca,
muzyki, żywej orkiestry, laserów, choreografii
itd., w takim wymiarze do tej pory nie doświadczyli. Wracali z Warszawy do domu z myślą, że
fantastycznie byłoby coś takiego zrobić. Małymi kroczkami zaczynają pracę. Tworzą zespół,
orkiestrę, solistów, około 16-17 osób i, po raz
pierwszy, razem występują na wigilii szkolnej
w sali koncertowej Zespołu Państwowych Szkół
Muzycznych. Ten występ dodaje skrzydeł młodzieży, więc nie idą na łatwiznę, nie próbują
przygotować któregoś ze znanych musicali, jak
„Grease” czy „Nędznicy”. Postanawiają wszystko napisać sami, bez pomocy dorosłych – rodziców czy nauczycieli. Ci ostatni są przez długi czas nieświadomi, co ich uczniowie szykują
spotykając się na próbach po lekcjach, na szkolnych korytarzach. Oczywiście, że były chwile załamania, że kilka razy autorzy chcieli zakończyć
tę pracę myśląc, że nic z tego nie będzie. Okazało się, że ich koledzy często wymyślali sobie
wymówki by nie przyjść na próbę, a najbardziej
zdeterminowani byli ci, którzy mieli najbardziej
„pod górkę”, jak np. Adam Krylik, który z Bobolic
dojeżdżał na próby autostopem. Ważnym momentem w powstaniu „FATAMORGANY?” było
zaproszenie na próbę ówczesnego dyrektora
BTD Ryszarda Majora, który przybył na korytarz
szkolny, wysłuchał kilku piosenek i zaproponował pomoc reżyserską. Młodzi jej nie przyjęli,
chcieli bowiem, aby ten spektakl był całkowicie
ich, ale skorzystali z zaproszenia do BTD na próby na profesjonalnej scenie.
„FATAMORGANA?” w 1993 roku okazała się
wielkim sukcesem młodzieży. Wystawiono kilkanaście spektakli, każdy z nich przyniósł autorom
niewielkie ( ale jednak ) honorarium. Po premierze (26 marca 1993 r. uświetniła w BTD Międzynarodowy Dzień Teatru – dop. red.) prawie cała
Muzyka . 25
„Fatamorgana?” 20 lat później.
grupa wykonawców pojechała do Krakowa na
Festiwal Piosenki Studenckiej (w jury zasiadał
m.in. Marek Grechuta) i zdobyła III miejsce. To
także zmotywowało uczniów do dalszej pracy
i wyboru takiej, a nie innej drogi życiowej.
W ubiegłym roku minęło dokładnie 20 lat
od premiery „FATAMORGANY?”. Adam Sztaba
i Marcin Perzyna, którzy odnieśli już niemały
sukces i dalej realizują z powodzeniem swoje plany zawodowe związane z muzyką, a szerzej – show biznesem – postanowili przypomnieć to wydarzenie artystyczne. Jak mówili,
łatwiej byłoby im zrealizować je w Warszawie,
gdzie mieszkają i gdzie ze względu na pracę
przeniosło się kilku ich kolegów z tej pierwszej
„FATAMORGANY?”. Panowie jednak uważają się
za lokalnych patriotów i od razu zdecydowali,
26 . Almanach 2013
fot. Jacek Imiołek
że musical zostanie przypomniany właśnie
w Koszalinie. Dzięki temu nie tylko byli nauczyciele autorów i wykonawców, ale i obecna młodzież szkoły a także wielu koszalinian mogło zobaczyć i uczestniczyć w tym święcie. „FATAMORGANA?” przecież była pierwszym poważnym
dokonaniem Adama Sztaby i Marcina Perzyny,
a dla obu – trampoliną do prawdziwej kariery.
Nie było to dokładne odtworzenie spektaklu,
trudno przecież trzydziestokilkuletnim ludziom
grać osiemnastolatków i to w warunkach nieteatralnych, bo koncert odbył się w nowej hali widowiskowo-sportowej. Artyści skupili się
na warstwie tekstowo-muzycznej i wykonali większość utworów z musicalu w nieco innej
aranżacji. Wynikało to choćby z tego, że 20 lat
wcześniej Adam Sztaba dyrygował orkiestrą li-
czącą 20 osób, teraz miał do dyspozycji zdecydowanie większy aparat wykonawczy – dużą
orkiestrę ZPSMuz. w Koszalinie. Uczniowie szkoły byli bardzo szczęśliwi mogąc uczestniczyć
w tym wydarzeniu. Mając teraz po 17-18 lat, tyle ile ich starsi koledzy wtedy, gdy przygotowywali swój pierwszy spektakl, stali się pomostem
łączącym dwa pokolenia muzyków. Orkiestra
zresztą została wsparta kilkoma instrumentalistami z zespołu Adama Sztaby, zasiedli w niej
także muzycy, którzy 20 lat temu grali w spektaklu, m.in. koncertmistrz Paweł Kukliński. Absolutnie wszyscy wokaliści potwierdzili swój
udział w „FATAMORGANIE?” 20 lat później i cała ich siedemnastka pilnie ćwiczyła, by jak najlepiej zaprezentować się na scenie. Pierwsza
cześć koncertu była fantastyczna, towarzyszyło jej wiele wzruszeń, wiele wspomnień, na telebimach można było zobaczyć zdjęcia z prób
do prapremiery musicalu, a poszczególne piosenki poprzedzały filmiki dokumentujące aktualne próby i wspomnienia. Dla kilku wokalistów
to nie było łatwe zadanie, ich życie potoczyło
się „niemuzycznie”, nie zajmują się tą dziedziną
sztuki, skończyli zupełnie inne studia, pracują
w nowych zawodach, założyli rodziny. Wszyscy
jednak, nie inaczej jak dwadzieścia lat wcześniej,
dali z siebie ile mogli i sprawili się znakomicie.
W drugiej części wieczoru wystąpiły gościnnie gwiazdy, z którymi po „FATAMORGANIE?”,
już jako profesjonaliści, współpracowali Adam
Sztaba i Marcin Perzyna. Oczywiście, ta plejada artystów to tylko pewien wycinek z ich bogatego dorobku, ale i tak zobaczyć na jednym
koncercie Natalię Kukulską, Kasię Wilk, Piotra
Cugowskiego, grupę LemOn, zwycięzców programu Must Be The Music, czy w końcu Edytę
Górniak – to wielkie przeżycie. Gwiazdy zaprezentowały się w swoim repertuarze, który zaaranżował na orkiestrę oczywiście Adam Sztaba; najwięcej braw zebrała chyba Edyta Górniak, której publiczność (a miejsca w hali były
zajęte prawie wszystkie), długo nie chciała wypuścić ze sceny. Świetnie zaprezentowała się
Natalia Kukulska, ogromne wrażenie zrobiła na
mnie niezwykle emocjonalna Kasia Wilk. Młodzież gorąco oklaskiwała także zespół LemOn.
To był bardzo udany koncert, także od strony technicznej: nagłośnienie było bardzo dobre
(mimo iż hala do łatwych akustycznie miejsc
nie należy). Wieczór swoimi zapowiedziami
ubarwiali Olaf Lubaszenko i Maciej Rock,
a wystąpili: Reni Jusis, Agata Warda, Adam Krylik, Małgorzata Orłowska, Łukasz Poprawski,
Maciej Bieniewicz, Marcin Fijałkowski, Katarzyna Ilczyszyn, Jerzy Nogal, Marek Kuciński,
Tomasz Łukasiewicz, Anna Mochnacz, Joanna Niedzielska, Zofia Nogal, Grzegorz Piwar,
Karolina Rogala, Izabela Wasilewska, Paweł
Robak, orkiestra Zespołu Państwowych Szkół
Muzycznych im. G. Bacewicz w Koszalinie, pod
dyrekcją Adama Sztaby. Pod sceną, nad wszystkim czuwał reżyser Marcin Perzyna.
To było jedno z piękniejszych i najbardziej
znaczących wydarzeń muzycznych 2013 roku.
Nic dziwnego, że kapituła Nagrody Prezydenta okrzyknęła „FATAMORGANĘ – 20 lat później”,
która zwykłą fatamorganą nie była, mianem
Imprezy Roku 2013 obok uroczystości otwarcia
nowego gmachu Filharmonii Koszalińskiej.
Muzyka . 27
Zbigniew Dubiella
Powrót
gitarowych
gryfów
I Ogólnopolski
Konkurs Gitarowy
HITY NA GITARZE
Koszalin ma spore tradycje gitarowe. Już
w latach 70. ubiegłego wieku odbyło się tutaj
dwanaście międzynarodowych festiwali. Później, w cyklu biennale, odbyło się pięć ogólnopolskich konkursów gitarowych dla średnich
szkół muzycznych. Ostatnimi laty miłośnicy
gitary mieli okazję podziwiania kunsztu muzycznego artystów zaproszonych na cykliczne koncerty Gryfy i Riffy. Na wszystkich tych
imprezach gościliśmy wielu znakomitych wirtuozów, by wymienić choćby takich jak: Jorge Cardoso, Tommy Emmanuel, Jorge Morel,
Nicola Hall, Wolfgang Lendle, Frank Bungarten, Enver Izmaiłow czy Juan Antonio Muro.
Wystąpiła także czołówka polskich gitarzystów: Leszek Potasiński, Krzysztof Pełech,
Marcin Dylla, Łukasz Kuropaczewski, Waldemar Gromolak, Adam Fulara, Janusz Popławski, Jarosław Śmietana. Wymieniam tu głównie gitarzystów znanych z kariery solowej, ale
na naszych, koszalińskich estradach zaistniało wiele znakomitości grających w zespołach
28 . Almanach 2013
muzycznych, najczęściej rockowych. Koszalin
liczy się także w strefie edukacyjnej. Zespół
Państwowych Szkól Muzycznych im. Grażyny Bacewicz należy do tych placówek edukacji artystycznej, których absolwenci klasy
gitary wyróżnili się znaczną liczbą osiągnięć
muzycznych. Są to Ewa Jabłczyńska, Adam
Woch, Dariusz Lampkowski i Bianka Szalaty.
W ubiegłym roku zainicjowano nowe wydarzenie pod nazwą HITY NA GITARZE. Jego esencją jest konkurs gitarowy, ale każdorazowo ma
też wystąpić z recitalem wybitny instrumentalista jako zaproszony gość. Głównym organizatorem przedsięwzięcia jest Pałac Młodzieży
w Koszalinie wespół z Centrum Kultury 105.
Pierwsze „Hity na Gitarze” odbyły się 22 i 23 marca 2013 roku. Przesłuchania konkursowe odbywały się w sali koncertowej Pałacu Młodzieży.
Do konkursu przystąpiło 37 solistów i 9 zespołów z całej Polski, w większości jednak pochodzących z pobliskich regionów. Nowością jest
tematyka konkursu. Uczestnicy zobowiązani są
do wykonania na gitarze klasycznej kompozycji
o charakterze rozrywkowym. Ta tematyka obejmuje dość szeroki zakres utworów, począwszy
od opracowań popularnych przebojów (stąd
nazwa festiwalu), aranżacji muzyki ludowej różnych krajów (w tym flamenco) i współczesnych
kompozycji od muzyki popularnej po jazz.
W kategorii zespołów I miejsce zdobył znakomity kwartet gitarowy w składzie: Zuzanna
Wężyk, Wojciech Mocarski, Marek Puchowski i Artur Czapiewski, działający przy Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej w Gdańsku
a prowadzony przez Joannę Rudnicką. Zespół
zachwycił znakomitym wykonaniem parafrazy na temat Różowej pantery pod tytułem Pink
Blunk Berta Verschurena. Ten utwór o charakterze scherza, skrzył się rytmicznymi ewolucjami wymagającymi idealnego zgrania członków
kwartetu. Gdańska formacja pomysłowo wykonała także muzykę Johna Williamsa z Gwiezdnych wojen w opracowaniu Roberta Horny
oraz utwór Pop amerykańskiego mistrza fingerstyle’u Andrew Yorka. Drugie miejsce w tejże ka-
Piotr Zarzycki – zdobywca II miejsca w konkursie „Hity na gitarze”.
tegorii zajął duet z Państwowej Szkoły Muzycznej
w Olsztynie w składzie Rafał Majek i Marta
Kula, grając dwa utwory w stylu latynoskim.
Członkowie duetu zostali podwójnymi laureatami, zdobywając III miejsce jako tercet gitarowy, w którym jako trzeci zagrał Rafał Majek.
W tym składzie wykonali z powodzeniem dwa
opracowania tematów z repertuaru słynnego
meksykańskiego duetu Rodrigo y Gabriela:
Angry and dead again oraz Amuleto. Wyróżnienie otrzymał duet z Pałacu Młodzieży w Koszalinie w składzie: Joanna Pasińska i Joanna
Kuczkowska, prowadzony przez Zbigniewa
Dubiellę. Duet wykonał rumbę Viento Verde Johena Josnera i Buck’s Blues Michaela Langera.
W kategorii solistów w grupie starszej laureatem I miejsca został Dawid Pilarski z miejsco-
fot. Monika Kalkowska/PM
wości Turek, który udowodnił iż tematy typowe
dla gitary akustycznej (z metalowymi strunami), są możliwe do wykonania na gitarze klasycznej. Przebojowo wykonał m.in. Drifing Andy’ego McKee, stosując pomysłowo wszelkie
efekty perkusyjne zaplanowane przez kompozytora. Drugie miejsce zajął uczeń koszalińskiej
szkoły muzycznej Piotr Zarzycki, wykonując
dwa wirtuozowskie utwory. Jednym z nich był
szybki taniec Alma llanero Gutierresa, w rytmie
wenezuelskiego joropo, a drugim popisowy
utwór Davida Brandona Country Jamboree, zawierający przekrój typowych technik dla instrumentów używanych w stylu country. Piotr jest
na co dzień uczniem w klasie Zbigniewa Dubielli. III miejsce w tejże grupie zajął Rafał Majek
z Olsztyna. Pięknie i z wyczuciem stylu za-
Muzyka . 29
grał Swingy Blues francuskiego mistrza gitarowego fingerstyle’u Marcela Dadi’ego. Wyróżnienia otrzymali Marianna Kowal z Gryfic
(z klasy Cezarego Strokosza) i Artur Czapiewski z Gdańska (z klasy wymienionej już Joanny
Rudnickiej).
W grupie najmłodszych uczestników konkursu bezapelacyjnie zwyciężyła młodziutka gitarzystka z Płocka Natalia Sieklucka. Uroczo zagrała m.in. Sambę na wesoło Tatiany Stachak.
Swój sukces potwierdziła dwa miesiące później na Międzynarodowym Festiwalu i Konkursie w Trzęsaczu, gdzie zdobyła Grand Prix. Drugim miejscem ex aequo podzielili się Justyna
Dąbrowska z Olsztyna i Małgorzata Chomka
z Koszalina (z klasy Anny Kabacińskiej). Wyróżnienia otrzymali: Jakub Dwornik z Nowogardu, Bartosz Mojsiewicz i Szymon Rybacki – obaj z Koszalina. Wszystkich wykonawców oceniało jury pod przewodnictwem
dr Bartłomieja Marusika z Akademii Muzycznej w Poznaniu. Członkami byli: Zbigniew Dubiella, Marek Dziedzic, Piotr Restecki i Cezary Strokosz. Laureaci wystąpili w sympatycznym koncercie w Pałacu Młodzieży.
„Hity na Gitarze” była to nie tylko rywalizacja
konkursowa, ale także okazja do doskonalenia
warsztatu. Zajęcia pod hasłem Sztuka improwizacji gitarowej poprowadził Bartłomiej Matusik. Zgromadziły one licznych gitarzystów
i pedagogów gitary. Zwyczajem, który w zamierzeniu organizatorów także ma stać się tradycją, jest zapraszanie uznanego wykonawcy
30 . Almanach 2013
z gościnnym wieczornym koncertem. Tą gwiazdą miał być duet z Wiednia: Michael Langer
i Sabine Ramusch. Niestety, nagła choroba wykonawców pokrzyżowała te plany i ostatecznie
na estradzie koszalińskiego Domku Kata wystąpił Piotr Restecki. Bardzo licznie zgromadzona publiczność nie poczuła się zawiedziona i zgotowała gitarzyście gromką owację. Piotr
od paru lat koncertuje jako utalentowany instrumentalista na polskiej scenie, a największą
sławę przyniósł mu udział w telewizyjnym programie Must be the music, którego został finalistą. Poza gitarowymi standardami gra on swoje kompozycje i opracowania. Wielkie wrażenia wywarła jego interpretacja na gitarze akustycznej hitu Czesława Niemena Dziwny jest ten
świat, gdzie dźwięk gitary przypominał skowyt
i płacz, dzięki ekspresyjnym podciągnięciom
strun. W planowanym na 2014 rok drugim już
konkursie gościem będzie polski duet gitarowy
Los Desperados, znany ze swej nieprawdopodobnej wirtuozerii. Oby tym razem planów nie
pokrzyżowały żadne przeciwności losu.
II Ogólnopolski Konkurs Gitarowy HITY NA
GITARZE, który odbędzie się 21-22 marca 2014
roku, już teraz zyskał honorowy patronat Prezydenta Miasta Koszalina Piotra Jedlińskiego.
Należy mieć nadzieję, że ta piękna muzyczna
impreza wpisze się na stałe w kalendarz koszalińskich imprez kulturalnych o zasięgu ogólnopolskim i podtrzyma opinię miasta, w którym
gitara ma niebagatelny wpływ na promowanie
kultury muzycznej.
Małgorzata Kołowska
Płyta numer dwa
– na piątkę!
Unplugged Radia Koszalin
Pomysł na akustyczne granie w Studiu Koncertowym im. Czesława Niemena okazał się
strzałem w dziesiątkę, chwała tym większa
dziennikarzowi Redakcji Muzycznej Radia Koszalin, Adrianowi Adamowiczowi, że realizuje
go z żelazną konsekwencją; efektem jest trzeci już rok grania unplugged przy zazwyczaj
pełnej widowni i druga płyta koncertowa. Jak
pisze Adrian na okładce tego wydawnictwa,
stanowi ono podsumowanie drugiego sezonu, który trwał od października 2012 roku
do kwietnia 2013. Jak łatwo się domyśleć, jesienią 2013 roku rozpoczął się, zbliżający się
do końca, trzeci sezon grania „bez prądu”. Za
rok więc pisać zapewne będziemy o płytowej
„trójce” - oby też „na piątkę”.
Na drugim krążku, noszącym po prostu tytuł „Unplugged Radia Koszalin 2”, znalazło się
15 utworów – po dwa szóstki wykonawców
goszczących w kolejnych koncertach i trzy ze
wspólnego koncertu „Grunge Unplugged”, podczas którego wystąpili Jola Tubielewicz, Jacek
Barzycki i Mariusz Puszczewicz.
Przegląd występów unplugged rozpoczyna
zespół „Zgagafari”, potem kolejno możemy posłuchać Małgorzaty Ostrowskiej i Zosi Karbowiak, później znów jest czas dla zespołów, a są
to: „Manchester” i „Świadomość” oraz „Popcorn”,
w przypadku tej ostatniej (nieistniejącej obecnie) kapeli jednak musi od razu pojawić się nazwisko wokalistki Joli Tubielewicz.
Przypomnijmy, że ideą koncertów unplugged jest nie tylko granie akustyczne, ale przede
wszystkim konfrontowanie miejscowych wykonawców ze sztuką wykonawczą niewspieraną
przez techniczne sztuczki, bez retuszu zatem,
który niekiedy pozwala miłosiernie maskować
niedoskonałości warsztatu wokalnego czy instrumentalnego. Zwłaszcza dla początkujących
ekip jest to ogniowa próba muzycznego profesjonalizmu, chociaż i dla tak doświadczonych
artystek, do jakich na pewno należy zaliczyć
Małgorzatę Ostrowską, jest to sprawdzian artystycznej formy wystawionej na bezpośredni
osąd publiczności. A zarejestrowany materiał
jeszcze brutalniej może obnażyć nagą prawdę.
Granie bez prądu okazuje się jednak graniem
„bez pudła”, wszystkie zarejestrowane na płycie
utwory brzmią na prawdę dobrze. Niezależnie
od stylistyki, a ta rozciąga się od folku, przez
swingujący jazz, reagge, po rock. To z pewnością zasługa starannego doboru artystów, ale
też i starań z ich strony, aby zwyczajnie nie było plamy. Mamy więc rozbudowane instrumentaria i wysmakowane aranże, brzmienia klubowe, kameralne. Jak zwykle w przypadku nagrań
koncertowych nie do przecenienia jest utrwalona na nich atmosfera żywego spotkania muzyków z publicznością, nie tylko wyrażane brawami reakcje słuchaczy na muzykę, ale komunikacja między estradą i audytorium. Oczywiście,
w przypadku rodzimych wykonawców na lokalnej scenie na wysoką temperaturę tych koncertów wpływa obecność niejako kibicujących
„krewnych i znajomych Królika”.
Świetnie na płycie brzmi zespół „Manchester”
z bardzo dobrym, wyrazistym wokalem Macieja Tachera. Co ważne w czasach szalejących coverów na szacunek zasługuje fakt, że zespół ma
własny repertuar i jest to twórczość co najmniej
interesująca muzycznie i tekstowo, zdecydowanie odbiegając od popkulturowej miazgi.
Muzyka . 31
Mam świadomość ryzyka posądzenia o nepotyzm (w zespole Popcorn na gitarze basowej grał Krzysztof Kołowski i jest to nieprzypadkowa zbieżność nazwisk, a czas przeszły stąd,
że Jola Tubielewicz obecnie pracuje na swoją karierę solową, zapewne zachęcona sukcesem w programie Must Be the Music, w którym
doszła do ścisłego finału) najwięcej satysfakcji
sprawia słuchanie jej właśnie wokalu, po trzykroć obecnego na płycie. Zwłaszcza covery
w jej interpretacji brzmią znakomicie, tym bardziej, że zachowują atrakcyjność oryginału,
przynosząc zarazem indywidualną interpretację artystki i jej indywidualne piętno; tak jest
w przypadku zarówno zaśpiewanej z Popcornem „Valerie” jak i „Smells Like Teen Spirit” z
koncertu „Grunge Unplugged”. Nieco gorzej z
twórczością własną, niewolną jeszcze od młodzieńczej naiwności i banału, którego trudno
nie usłyszeć gdy Jola Tubielewicz wyznaje w
piosence Waldka Pawlukiewicza „Nic mi nie po-
32 . Almanach 2013
trzeba oprócz kromki chleba”. Ale filigranowa
i, co tu dużo kryć, śliczna Jola jest wokalistką
bardzo dojrzałą. No i ten głos, dla którego oryginalnej twórczości domagał się Adam Sztaba
jako juror głos, który doskonale poradził sobie
z superhiciorem „Nirvany” i delikatnym towarzyszeniem samotnej przez większość utworu
gitary, dopiero w końcówce bowiem dołączają
do niej perkusja i saksofon i jest czad.
Cieszy potwierdzająca aktywność muzyczną
Jacka Barzyckiego jego obecność na płycie, którego „Lewituje” w wersji akustycznej - a i czas, jaki upłynął też zrobił swoje - brzmi przejmująco
dojrzale z nutką ironii, jak choćby w zapowiedzi pianistycznych pasaży Adama Stefańskiego:
„teraz polecimy trochę Możdżerem”.
Także „Alive” w interpretacji Mariusza Puszczewicza brzmi jak należy; by posłużyć się nomenklaturą innej jurorki „Must Be The Music” Elżbiety
Zapendowskiej - „wszystko tu się zgadza”.
I tego się trzymajmy.
T E AT R
Łukasz Drewniak
Pięć... albo
skąd przychodzi
samotny chór i ile
razy może to nas
naprawdę boleć
1.
Było sobie do niedawna jeszcze pięć ogólnopolskich festiwali dla młodych reżyserów.
Te festiwale funkcjonowały trochę jako orientacyjne punkty na teatralnej mapie Polski: debiutant dzięki ich istnieniu dowiadywał się,
gdzie trzeba pojechać i gdzie trzeba wygrać,
żeby dostać się do pierwszej ligi, stać się częścią „rodzimego scenicznego mainstreamu”,
którym to pojęciem określam twórców nowego teatru i ich spektakle, przyciągające zainteresowanie mediów i publiczności, będące fenomenalnym materiałem eksportowym
i wizytówką nowoczesnej młodej Polski i, co za
tym idzie, wchodzące na stałe do programów
teatralnych showcasów. Myśleliśmy o tych festiwalach jak o pięciostopniowych schodach,
po których trzeba wejść, by zobaczyli cię ci,
którzy powinni cię zobaczyć. Młodzi mogli na
nich dostać nagrody, mogli wywalczyć realizację nowego spektaklu... I co nie mniej ważne: przyjrzeć się, co robią rówieśnicy na tym
samym stopniu rozwoju, wejść z nimi w prawdziwą ideowo-estetyczną interakcję.
34 . Almanach 2013
Kłopot w tym, że owe pięć festiwali nigdy nie
stanowiło raz zadekretowanego i nienaruszalnego ładu konsumpcji debiutu, ani, jakby powiedzieli Rzymianie cursum honorum młodego
reżysera. Komplementarność tych pięciu festiwali wynikała bardziej z lokalnych, oddolnych
i niezależnych od siebie ambicji kulturowo-teatralnych niż z chęci zbudowania przejrzystego systemu. To dlatego system złapał zadyszkę, zanim się jeszcze na dobre ukonstytuował
i okrzepł. Wszak majowy i toruński Pierwszy Kontakt odbywa się co dwa lata i, siłą rzeczy, popyt
nie może nadążyć za podażą, skoro w dwa sezony potrafi się nazbierać ze 30-40 pierwszych,
drugich i trzecich spektakli reżyserów kończących studia. Forum Młodej Reżyserii organizowane w listopadzie w krakowskiej Państwowej
Wyższej Szkole Teatralnej ma skromny budżet
i słaby „piar”, wygląda jak impreza wewnętrzna
jednej szkoły teatralnej, chcącej przyglądać się
pierwszym krokom niedawnych absolwentów
Wydziału Reżyserii Dramatu.
Z kolei dział „Paradiso” w ramach krakowskiej
Boskiej Komedii raz pączkuje raz zanika, w zależności od tego, jaki jest ostateczny układ programu festiwalu. Za każdym razem pojawia się
oczekiwanie, że także spektakle z Paradiso zasłużą na stałą, osobną regulaminową nagrodę
dla młodego twórcy, przyznawaną przez międzynarodowe jury. Były jeszcze katowickie Interpretacje, najbardziej zasłużone dla promocji młodych. Na tym przeglądzie piątka jurorów
(reżyserów, scenografów, kompozytorów, pisarzy) przyznawała inscenizatorom z tak zwanej
grupy juniorów starszych, czyli artystów będących co najwyżej 15 lat po debiucie, mieszki
z czekiem na 10 tysięcy złotych: gdy któryś reżyser zdobył trzy – otrzymywał automatycznie
Laur Konrada i z reżyserskiego terminatora stawał się kandydatem na mistrza. A młody mistrz
już nie stawał w szranki kolejnych konkursów,
przechodził do innej, popisowej, „dorosłej” ligi
inscenizacyjnej; sam już mógł być jurorem.
No, ale każda dobra formuła ma swój koniec,
przychodzą przeróżni ulepszacze i od tego roku
Laur Konrada będzie mógł otrzymać każdy reżyser w każdym wieku, nawet ten, który go już
raz miał. Może festiwal będzie dzięki tym reformom ciekawszy dla miasta, śląskich widzów, ale
w zawodowym rankingu zleci na łeb na szyję,
bo nikt nie odróżni go od Warszawskich Spotkań Teatralnych czy Boskiej Komedii.
Wychodzi na to, że z piątki festiwali dla młodych reżyserów najczystszą formułę i w miarę
racjonalną przyszłość ma przed sobą, o ile nie
nastąpi żadna katastrofa, koszaliński Festiwal
Młodych m-Teatr. To nie jest duży festiwal – ledwie cztery-pięć spektakli w konkursie plus
przedstawienia gospodarzy traktowane jako
imprezy towarzyszące. Jego atutem może być
jednak staranna selekcja, dobieranie przedstawień absolutnie reprezentatywnych dla formułującego się dopiero co stylu młodego reżysera i najnowszych nurtów inscenizacyjnych.
Z tych kilku gorących nazwisk, które do Koszalina przyjeżdżają, można ułożyć program reprezentatywny dla tego, co dzieje się w młodym
polskim teatrze, pokazać jakie wizje i idee ze sobą rywalizują, o czym chcą rozmawiać z widzami debiutanci, przeciwko czemu kieruje się dziś
ich gniew, czego są ciekawi, z jakich elementów budują swój styl pracy i inscenizacji. O ile
się nie mylę, koszaliński festiwal nie ma charakteru przeglądu bezpośredniego zaplecza klasy
A, bo przecież przyjeżdżają na niego spektakle
już wcześniej rozchwytywane, ani tym bardziej
castingu na realizatora kolejnej premiery BTD,
choć taka nagroda jest jednym z jego założeń.
Wygrywając w Koszalinie niekoniecznie od razu skacze się na trampolinie do sławy. Co więc
dostaje na tym festiwalu młody reżyser i czego
dowiadujemy się o nim, my – widzowie, krytycy, branża teatralna?
2.
Wymyśliłem kiedyś idealnego debiutanta –
zadeklarowanego buntownika i objawienie sezonu. Potencjalny, wyczekiwany przez wszystkich młody reżyser musiałby łączyć w sobie
Karol Puciaty (z prawej) za rolę w „Tape” otrzymał nagrodę dla najlepszego aktora.
fot. Tomasz Gajewski
Teatr . 35
wszystko to, czym w swoim czasie cechowali się
Grzegorz Jarzyna i Jan Klata. Nazywałby się ów
debiutant na przykład Grzejan Klatorzyna i był
zarówno artystą-outsiderem, jak i zwierzęciem
medialnym, ideowcem i królem życia. W jednej
osobie pomieszkiwałby razem geniusz, bezkompromisowość i gniew. Europejskość i polskość.
A jego styl teatralny byłby wypadkową – albo
nawet olśniewającą kontynuacją – pierwszej fazy artystycznej działalności Jarzyny i Klaty. Grzejan Klatorzyna! Marzenie polskiego teatru. Nie
żartuję, przecież błyskawiczne kariery sceniczne
i popkulturowe obu panów odpowiadają za teatralny boom w Polsce. To oni przecierali drogę
młodszym koleżankom i kolegom, oni wypracowali młodym dzisiejszą łatwość debiutu, brak lęku teatralnych decydentów przed ryzykiem inwestycji w młodość. Sukces Jarzyny i Klaty sprawił, że dyrektorzy teatrów, jak cała Polska długa
i szeroka, zadeklarowali jasno: ja też chcę mieć
swojego reżysera-pistoleta. Chcę mieć swojego
Grzejana Klatorzynę! Czyli: stałą uwagę mediów,
tłumy na widowni, modę na nowoczesność, wyrazistość ideową, prowokację światopoglądową, zainteresowanie młodych odbiorców. Młodzi reżyserzy nie musieli już działać w ramach
offu, przygotowywać spektakli za przysłowiowe pięć złotych i z grupką przyjaciół-amatorów.
Otworzono przed nimi duże sceny, ofiarowano
przyzwoite budżety, wsparto doświadczonymi
i ciekawymi młodości aktorami. Zaryzykuję tezę, że nigdy nawet w okresie 1956-1970, czyli
od popaździernikowej odwilży do pojawienia
się formacji „młodych zdolnych” (Grzegorzewski,
Kajzar, Cywińska, Prus, Kordziński) polski teatr
repertuarowy nie przeżywał takiej inwazji, a co
za tym idzie supremacji młodych reżyserów.
Ale uwaga! – liczba frapujących twórców
na dorobku przekłada się na liczbę ciekawych
przedstawień, ale nie decyduje wcale o tym,
że możemy tę grupę reżyserów nazwać od razu pokoleniem. Nie ma generacyjnego uderze-
Sara Celler-Jezierska jako Bess (z prawej) i Izabela Beń w spektaklu „Przełamując fale”.
36 . Almanach 2013
fot. Tomasz Ziókowski
nia, nie ma wspólnego wejścia, jakie 17-15 lat
temu wykonali „młodsi zdolniejsi”. Czyli Jarzyna, Warlikowski, Cieplak, Augustynowicz, Fiedor i inni. Pamiętajmy – tamci przychodzili na
ziemię jałową, byli prekursorami. Dziś dalej robią żywy teatr i choćby dlatego nie są obiektem
ataku młodszych generacji. Wobec ich dorobku trzeba pozycjonować się indywidualnie: na
rynku jest ciasno, trzeba szybko wykuć własny
styl a nie krzyczeć w tłumie: my chcemy innego
teatru! Róbmy rewolucję! Po młodszych zdolniejszych nie ma dziś „generacji” w teatrze. Nie
zlepi się Klaty, Zadary, Kleczewskiej i Strzępki
w bliską sobie grupę. Są co najwyżej pary podobnych twórców: lustrzane odbicia teatralnych strategii lub samodzielni artyści połączeni na zasadzie awers-rewers. Tak należy myśleć
o teatrze Rychcika i Garbaczewskiego, Wysockiej i Szczawińskiej, Zadary i Klemma, Kleczewskiej i Dudy-Gracz, Borczucha i Kaczmarka, Miklasz i Twarkowskiego. Duet Strzępka/Demirski znalazł swoje kontry w postaci tandemów
twórczych Janiczak&Rubin, Marciniak-Buszewicz, Kowalski-Holewińska... Nie ma już „pokoleń”, ale rozmowa wewnątrzteatralna jakoś się
toczy, spektakle młodych polemizują ze sobą,
generują przeciwstawne wizje na ten sam temat. Radykalizm jednego reżysera pociąga za
sobą eksperymentalność poczynań drugiego.
To nie jest licytacja na wrażliwość, skalę talentu.
Chodzi o coś więcej – o ponowne i odmienne
zsynchronizowanie teatru ze współczesnością.
Zapis i przetworzenie zmieniających się wciąż
gustów i wartości. Ten ich teatr jest młody nie
dlatego, że niedoskonały, niegotowy, ale młody
bo świeży i pionierski w patrzeniu na to, co jest
wokół. Bycie teatralnym pionierem nie oznacza
dziś prekursorstwa, wykuwania nowych form,
przecierania szlaków. Chodzi raczej o współgranie z tym nowym, dziwnym zaskakującym
spojrzeniem na świat, teksty kultury i człowieka, jakie rodzi się wokół nas. Młodzi reżyserzy są
w końcu bliżej tych młodych, którzy tak tu patrzą i na różne sposoby zapisują to swoje patrzenie. Są pierwsi w rekonstrukcji tego spojrzenia
na scenie. Oczywiście, dzięki tej perspektywie
młodość teraz jest młodsza niż jeszcze w chwili
debiutu Jarzyny i Klaty, którzy byli młodzi, bo
definiowali swą młodość jako sprzeciw wobec
starego teatru. Dziś młodzi są młodzi wobec innych młodych – twórców-odbiorców. I ich młodość rzeczywiście jest w tym sensie inna i młodsza, ale już wyspecjalizowana, zorientowana na
określony temat wiodący, styl pracy, formę teatralną. Takie są teatry uczestników i laureatów
koszalińskich Konfrontacji m-Teatr. Przyjrzyjmy
się im bliżej.
3.
Wojciech Faruga w pokazanym w Koszalinie
wałbrzyskim „Betlejem polskim” tak jak i w innych swoich realizacjach (bydgoskich „Wszystkich świętych”, krakowskim „W środku słońca gromadzi się popiół”) bada korzenie wiary.
Z czego bierze się nasze odczucie-złudzenie
świętości egzystencji? W zbudowanej na scenie
świetlicy odbywa się pod okiem niemrawego
i niedoświadczonego psychologa grupowa terapia. Opowiedz mi, dlaczego wierzysz. Pokaż, co
czcisz. Co uznajesz za cud. Gdzie mieszka twój
Bóg i jak z nim rozmawiasz. Ani przez chwilę reżyser nie daje nam szansy na myśl, że obserwujemy wariatów, osoby wykluczone i nieprzystosowane. W nich coś jest, coś, czego nie umiemy
nazwać. Oni też tego nie potrafią zwerbalizować. Bohaterowie spektaklu Farugi to męczennicy niewyrażalnego i nieoczywistego, które na
co dzień przyjmuje nie wiedzieć czemu formy
bylejakie i ulotne. Dlatego w Wałbrzychu może
być i Medżugorie, i Fatima. Fałszywe objawienia
mieszają się z prawdziwymi. Odpust jest obok
medytacji. Kaleka, upośledzona dziewczynka
z Radia Maryja musi być członkiem tej samej
wspólnoty, co cyniczny telewizyjny kaznodzieja. Ale może przemawiać innym językiem – zamiast kłamstw i manipulacji wybiera kiczowatą piosenkę. Dzieci, których matka była osobistą sekretarką Najświętszej Panienki, słuchają
kaset magnetofonowych z jej objawieniami
i przekonują, że wszystkie zawarte na nich pro-
Teatr . 37
roctwa już się spełniają. Emerytka szuka potężnych czakramów, chce zlokalizować kumulacje
pogańskiej i chrześcijańskiej Siły Wyższej, oazówka kolekcjonuje pamiątki z maryjnych sanktuariów, pragnie być dziewczyną Pana Jezusa,
odchudza się dla niego. Każdy bohater ma misję, każdy ewangelizuje świat na swój sposób.
Faruga testuje sytuację, w której dar religijności
może być ciężarem dla człowieka a nie wybawieniem od wszelkiej przyziemności. Ludzie nie
chcą być święci, chcą być zwyczajni i szczęśliwi.
Religia nie daje szczęścia – daje trud i cierpienie.
Sceniczna Maria, nowe wcielenie Matki Boskiej,
nie potrafi zrozumieć, dlaczego ją to spotkało
– skąd wzięło się owo „niepokalane poczęcie”
i czemu właśnie ona musi się z tym zmagać.
W niezwykłej, nieomal mistycznej scenie finałowej kurtyna opada na stojącą nieruchomo aktorkę i układa się wokół jej sylwetki jak chusta
Maryji. Tandetny, jarmarczny obrazek sceniczny
nagle nasyca się obecnością sacrum, zmienia
„Betlejem Polskie” Teatru im. J. Szaniawskiego w Wałbrzychu
to daleka reminiscencja sztuki Lucjana Rydla.
38 . Almanach 2013
w dzieło jak z płócien starych mistrzów. Nie
wiem, czy Faruga wierzy w Boga czy nie. Znacznie ciekawsze jest to, jak on na wiarę patrzy. Jak
wybacza ludziom, którzy wierzą i nie wierzą.
Maciej Podstawny w kaliskiej, scenicznej
wersji filmu Larsa von Triera „Przełamując fale”
także kontynuował główne wątki swojej twórczości, znane choćby z wcześniejszego „Ofiarowania” według Tarkowskiego czy „Don Kichota”
Pakuły. Podstawny nie pytał o wiarę, choć był
blisko; pytał o sens ofiary. Co człowiek może
ofiarować drugiemu człowiekowi albo złemu,
surowemu Bogu? Co trzeba w sobie mieć, żeby
uwierzyć, że jakieś auto da fé odwróci los, zmieni porządek rzeczywistości? Ocali ukochanego?
Naiwna i prostolinijna Bess brnie w grzech, łamie zasady, którym podporządkowali się członkowie społeczności wyspy, na której mieszka.
Uprawia seks z przygodnymi partnerami, poniża się, bo ma nadzieję, że każda miłość jest dobrem, każda rozkosz może zbawić. Jej ciało zo-
fot. Bartłomiej Sowa
staje zmasakrowane, aktorka cierpi katusze oblewana strumieniami zimnej wody i wytytłana
w błocie, poniewierana przez inne postaci, ale
sparaliżowany mąż wstaje ze szpitalnego łóżka.
Z wody, którą zraszana jest scena, i światła reflektorów, tworzy się tęcza. Znak przymierza
z Bogiem? Nowa nadzieja? Podstawny szuka
w takich ekstremalnych przykładach poświęcenia dekalogu nowej ludzko-ludzkiej Biblii.
Podstawia w miejsce Boga słowo i pojęcie Miłości. Zamiast wielkich gestów i retoryki łapie
na scenie na taśmie filmowej malutkie drgnienia emocji, tkliwe pocałunki, chwile spokoju
i wytchnienia. I udaje mu się mówić delikatnie
o okrucieństwie i okrutnie o delikatności.
Trzeci głos, trzeci sposób na wiarę w gest
i słowo pochodzi od Pawła Świątka, który
przywiózł do Koszalina głośnego i nagradzanego „Pawia królowej”. Najmłodszy chyba polski
reżyser, ledwie dwudziestokilkuletni, zawsze
tworzy (krakowskie „Smutki tropików”, wro-
cławskie „Mitologie”) świat z gadania. W adaptacji powieści Masłowskiej czwórka aktorów,
przebrana niczym tenisowy mikst albo tribut
band grupy Abba, relacjonuje w hip-hopowym
rytmie perypetie celebryckich kretynów wyszydzonych przez własny język i zdradzonych
przez podświadomość. Postaci są wydane na
pastwę autokompromitacji, nie żałujemy ich,
nie współczujemy. Zastanawiamy się raczej, czy
też już mamy w głowach taki sam misz-masz,
czy żyjemy ich życiem. Ten spektakl jest jak językowa bomba, która, rzucona w publiczność,
wybucha dopiero po jakimś czasie, jak wszyscy
wrócimy do domu i otworzymy telewizory, żeby szukać w tych wszystkich serialach, talentshow czy innych talkshow lepszych od siebie.
W „Pawiu” słowa biją w widzów jak piłki tenisowe, dręczą nas frazy, okresy, piętrowe metafory.
Ta potworna mowa-trawa zostaje w głowie, zaraża myśli, wewnętrzny rytm widza a tym bardziej aktora. Wydaje się wręcz, że to nie aktorzy
Krakowski Teatr Stary – „Paw królowej” wg Doroty Masłowskiej.
fot. Ryszard Kornecki
Teatr . 39
gadają, ale jakieś coś przez nich gada. Świątek
pozwala swoim aktorom na jedną pauzę, kiedy
siedzą pod ścianami i piją wodę. Jakby szykując
się do kolejnego skoku do gardeł bohaterów
i widzów. To nieprawdopodobne zrównanie
nas i aktorów, tandetnych postaci i scenicznego grupowego medium, które udziela im głosu,
boli jak jasna cholera. To już wiemy, że nie ma
ucieczki. Masłowska podstawiła lustro: nicość,
która jest w nim – przegląda się w nas.
Gospodarze zaprezentowali dwa przedstawienia laureatów poprzednich edycji festiwalu: Ewelina Marciniak pokazała „Kobietę
z przeszłości” według dramatu Rudolfa Schimmelphenniga. A Paweł Palcat spektakl „Wojna
nie ma w sobie nic z kobiety”. Pierwszy był wejściem na terytorium ciała, pokazującym w jaki
sposób można, w jaki kobieta może, manipulować pamięcią i przeszłością miłości. Drugi pokazywał odkłamaną, pozbawioną ideologicznych
manipulacji wizję brudnej wojny ojczyźnianej,
w której kobiety próbują walczyć na męskich
zasadach, płacąc podwójną cenę.
Marciniak uruchomiła odwagę aktorki, atakowała nas jej nagością, słownymi prowokacjami, prowokowała zsubiektywizowaną narracją. Wszystko w jej przedstawieniu było eksperymentem, testem reakcji widza i partnera.
Sprawdzaliśmy na nowo sens wierności i technologię pożądania, wpuszczeni jakby do środka
głowy kobiety pragnącej zemsty i zadośćuczynienia. Palcat inaczej – przyglądał się reakcjom
zmaltretowanych przez frontowe realia dziewczyn jakby z boku, beznamiętnie. Wierząc w to,
co czują uruchamiał jednak gimnastyczno-formalną konwencję, zamykając w ruchu i rytmie
emocje i fakty. Groza frontu wschodniego widziana oczami nastoletnich ochotniczek i odegrana przez szóstkę zuniformizowanych aktorów (trzy kobiety, trzech mężczyzn) przywołana została za pomocą środków wywiedzionych
z teatru alternatywnego bądź jeszcze z doświadczeń Meyerholda. Chłód i precyzja scenicznych
40 . Almanach 2013
marszrut tylko tuszowały niewyobrażalne przeżycia bohaterek książki „Wojna nie ma w sobie
nic z kobiety”. Grupa aktorów grała tak, jakby
w synchronizacji ruchu, posłuszeństwie choreografii tkwiła tajemnica godności i upodlenia
człowieka. Ten spektakl tykał jak zegarek, który
idzie do tyłu, wbrew Historii i propagandzie.
4.
W każdym z pokazanych na koszalińskim festiwalu przedstawień najważniejszy jest chór.
Chór męczenników wiary, chór ofiar języka i celebrytyzacji życia. Rodzina dotknięta karą jest
także chórem, trzyma się za ręce, jest spleciona
nawet wtedy, kiedy jej częścią staje się kobieta-intruz, kobieta mścicielka („Kobieta z przeszłości). Tak samo jako dziewczęta zagubione
w wojennym wirze, teatrze śmierci i musztry
(„Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”). Chropowatą całość tworzy również zamknięta społeczność, która upokarza seksualnie a potem wydala z siebie ofiarę Bess („Przełamując fale”). To nie
przypadek, że w centrum zainteresowania młodego teatru stoi dziś zdezintegrowana zbiorowość, szukająca na powrót całości i poczucia
wspólnoty. Skoro na co dzień jesteśmy sami,
jesteśmy obok, teatr na nowo ma misję pokazania, jak może wyglądać dziś jedność. Dlaczego skazana jest na niepowodzenie. Dlaczego
przybiera takie a nie inne formy. Dlaczego tak
o niej próbujemy opowiadać. Koszaliński festiwal okazał się pojedynkiem pięciu narracji o naszej samotności. I jednocześnie doszło do znamiennego paradoksu: bo gadając o niemożności ustanowienia wspólnoty, mówiąc wszelkimi
możliwymi teatralnymi językami stworzyliśmy
na ten krótki festiwalowy czas teatralną platformę pokoleniową, na której było miejsce dla widzów i twórców, dla różnych optyk i rozpoznań.
Nie będzie z tego „pokolenia”, będzie rozmowa.
Wystarczy. Rozmowa boli bardziej niż wspólnota. A nawet jej brak.
Artur D. Liskowacki
Wojna
bez sukienki
WOJNA jako temat kultury obecna jest we
współczesnej literaturze mocno, oswoił ją też
dawno polski teatr. W większości przypadków
mamy tu jednak do czynienia z metaforyzacją
problemu; z wojną jako agresją języka, idei,
polityki. O wojnie – tej prawdziwej, na której
leje się krew a śmierć nie jest symbolem ani
też aktem bohaterstwa – przestaliśmy właściwie mówić w Polsce już dawno. Uznaliśmy,
że nasze w tej mierze doświadczenia zostały dostatecznie przetworzone przez kulturę
i sztukę, by warte były jakiegoś ponownego,
artystycznego oglądu. Jeśli więc pojawia się
u nas wojna w książkach, na scenie, na ekranie – służy już tylko efektownym deklaracjom
symbolicznym i martyrologicznym, narodowym mszom i apelom, jej traumatyczne echo
pojawia się rzadko i na ogół w kontekście
społecznych czy politycznych obrachunków.
Czego najwyrazistszym przykładem filmowe
„Pokłosie” i innego rodzaju obecność wątku
Zagłady w polskiej historii oraz rozliczenia
z powojennymi zbrodniami komunizmu (Scena Faktu Teatru TVP).
Na osobną uwagę zasługuje tu teatralizacja
wojny przez różnego rodzaju „rekonstrukcje
historyczne” – od bitew września i scen z powstania warszawskiego przez wywózki z getta
aż po rzeź wołyńską. Widowiska te – przycią-
gające dużą uwagę publiczności i mediów, dla
których ich organizatorzy i uczestnicy znajdują
uzasadnienie w utrwalaniu narodowej pamięci i przybliżaniu historii tym, którzy o niej mało
wiedzą (więc np. ludziom młodym) – stanowią
same w sobie intrygujące zjawisko kulturowe,
będąc rodzajem kompensaty emocjonalnej za
to, co w latach pokoju nie jest możliwe do przeżycia oraz płasko pojętej „polityki historycznej”.
Z refleksją prawdziwie historyczną, a tym bardziej głębokim przeżyciem wojny jako takiej,
nie mają one nic wspólnego. Przeciwnie, zdają
się utrwalać obraz wojny jako gry kostiumowej,
„żywych obrazów” rodem z XIX-wiecznego salonu. W tym kontekście koszaliński spektakl „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”, zrealizowany
na podstawie książki Swietłany Aleksijewicz,
nabiera dodatkowych sensów i wartości. Zanotowane przez reporterkę wspomnienia żołnierek Armii Czerwonej, skonfrontowane z ich
powojennym losem, to opowieść przejmująca
i wieloznaczna. Odziera wojnę z romantycznego mitu i patriotycznej legendy.
Książka Aleksijewicz jest reportażem. Choć literackim, to jednak reportażem przede wszystkim. A reportaż na scenie to trudne zadanie.
Przeniesiony do teatru pozostaje tam – co najwyżej – sobą, czyli reportażem scenicznym. Nie
wzbogacając wszakże sceny dziennikarską wyrazistością, ale i nie dodając prawdzie reportażu walorów sztuki. W efekcie traci na ogół swą
moc. Paweł Palcat znalazł jednak dla tej książki
trafną formę i na małej scenie BTD przygotował
inscenizację nie tylko oddającą jej walory ale
i znakomitą teatralnie. Co warte podkreślenia:
nie skorzystał z podpowiedzi, jakie daje młody polski teatr starając się szokować ekspresją
formy i swobodą w traktowaniu tekstu, szatkowanego dowolnie i używanego publicystycznie
albo w ramach wielkich aluzji pośród niekończących się cudzysłowów. To owocuje przedstawieniami świadomie eklektycznymi, barokowo rozbuchanymi, korzystającymi zarazem
z elektronicznych i technologicznych gadżetów
współczesności, ale doraźnymi, rozbijającymi
Teatr . 41
się o pretensje do aktualności i odwagi w głoszeniu prawd na temat naszego „tu i teraz”.
„Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” to mądre
i konsekwentne stylistycznie przeciwieństwo takiego teatru. Przedstawienie skromne formalnie,
a bardzo – w najlepszym tego słowa znaczeniu
– teatralne; wierne wobec tekstu i nie traktujące go użytkowo, ale umiejętnie wydobywające
z niego znaczenia głębsze, nie tyle jednak – czy
nie tylko – symboliczne, egzystencjalne, ile, by
tak rzec, traumatyczne, boleśnie żywe. Spektakl sześciorga obecnych na scenie aktorów (kobiety: Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska, Katarzyna Ulicka-Pyda, Beata Niedziela
i mężczyzni: Piotr Krótki, Artur Czerwiński,
Marcin Borchardt) akcentuje uniwersalność
wojennych historii. Fakt, że są one wpisane
w dzieje II wojny światowej i Armii Czerwonej, to
„Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Scena zbiorowa.
42 . Almanach 2013
rzecz drugorzędna. Scenografia i kostium unikają historycznych czy rodzajowych detali. Odrzucono pokusę – której chętnie ulega teatr „historyczny” – ubrania bohaterów w sowieckie mundury; nie ma tu czerwonych gwiazd ani pepeszy.
Mężczyźni odziani są w robocze kombinezony,
kobiety – początkowo – w czerwone sukienki,
ale stając się żołnierkami także te pokraczne, deformujące sylwetkę kombinezony nałożą.
To mocna, czysta scena – ważna dla spektaklu. Widzimy: wojna uniformizuje, zaciera płeć.
Ale widzimy też – i o tym jest ta opowieść (nie
mająca jednak nic wspólnego z modnym jeszcze
niedawno populistycznym gadaniem o „ideologii gender” – zwłaszcza, że przedstawienie zrealizowano zanim jeszcze media i politycy zajęli
się tym tematem) – że nie odbiera jej kobiecości;
przeciwnie, prowadzi do tragicznych konfliktów
fot. Izabela Rogowska/BTD
między naturą a kulturą. A że w tym wypadku –
paradoks – jest to kultura wojny? Tym mocniej
owo zderzenie się unaocznia. Bo kultura wojny to zakamuflowana kultura śmierci. Okrutny,
a i cyniczny kamuflaż, jeśli zważyć, że i wojna
i śmierć to w języku polskim rodzaj żeński. Kultura śmierci przeciwstawiona jest przecież –
wpisanej w kobiecość – kulturze życia.
Oczywiście, można rzec, że zastosowana symbolika (czerwień sukienek – życie, miłość, erotyka – zderzona z burą nijakością kombinezonów
– synonimem munduru, degradacji jednostki) jest banalna i nienowa. Ale spektakl – choć
prosty w formie – nie jest tak jednoznaczny, jak
by sugerowała przemiana czerwonego w drelichowe i bure. Czerwień – tym widoczniejsza,
że w pozbawionej dekoracji przestrzeni – gra
tu rolę różną, zawsze wyrazistą. Zdjęte sukien-
ki bywają sztandarem, skrwawionym bandażem, szmatą do podłogi, chustą, płótnem znaczonym krwią miesięczną, ciałem martwego
dziecka... To nie tylko zabieg teatralny, ale i znak
wpisanej w cały przekaz przemiany. Przemiany
życia. Wykorzystywanego, kaleczonego, poniżanego, ale nie dającego się zniszczyć.
Symbolika, czytelna, a nienachalna, wyłania się tu zresztą i z innych pomysłów. Jednym
z nich jest np. używanie przez aktorów kredy,
którą rysują oni na podłodze znaki. A czasem
obrysowują swe leżące ciała – ciała martwych
żołnierzy. Ale i ludzi po prostu. A i ciała ofiar, zamordowanych. Nie bez przyczyny w ten przecież
sposób rysuje się – na miejscu zbrodni – kształt
martwego człowieka. Trzeba tu podkreślić, że
rzeczywistość Armii Czerwonej, w której kobiety
czyniono takimi samymi liniowymi żołnierzami
„Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Na pierwszym planie Beata Niedziela i Piotr Krótki.
fot. Izabela Rogowska/BTD
Teatr . 43
jakimi są mężczyźni, była odmienna od realiów
służby kobiet w innych armiach. Bezwzględne
prawo wojny, dotykające radzieckie żołnierki,
stanowi więc szczególne doświadczenie historyczne, ale Palcat je uniwersalizuje, uogólnia.
Współczesne wojny – i towarzysząca im kultura,
w której feministyczne wartości zdają się służyć
złej sprawie i przyczyniają do degradacji kobiet
– zakładają wszak, że uzbrojona po zęby kobieta
to naturalna codzienność nowoczesnych armii
(patrz wojsko Izraela czy USA).
Przedstawienie dalekie jest od debat z płasko
rozumianym feminizmem, lecz i od taniej, antywojennej publicystyki. Językiem przemawiającym do emocji i wyobraźni mówi o fałszywym
micie wojny jako pięknej, męskiej przygody.
Bo także mężczyźni-żołnierze mają tu swą własną opowieść. W której kobieta gra swoją rolę.
Kobiety na wojnie stają się więc katalizatorem
różnych zachowań, a ich obecność w okrutnym
świecie mężczyzn wydobywa z niego wszystkie
lęki i złe moce. Palcat prowadzi przedstawienie zgodnie
z wpisanym w nie rytmem. To także wpływa na
jego zmysłowy i emocjonalny odbiór. To rytm
kolejnych scen, ale też rytm ich wewnętrznej
konstrukcji. Bywa, że podaje go melodia, ale na
ogół właśnie samo zbiorowe działanie sceniczne. Bo „Wojna...” to spektakl zespołowy; ruch,
gest – powielany przez grających w parach –
ona i on – aktorów wzmacnia wrażenie nie tylko żołnierskiego drylu, ale i zbiorowego doświadczenia. W efekcie kameralne opowieści,
z których składa się spektakl, układają się w panoramę wojennych i po prostu ludzkich losów.
Że przywołuje to – przynajmniej z pamięci tych,
co cenili wojenne kino radzieckie – słynną, też
44 . Almanach 2013
rosyjską – opowieść filmową „Los człowieka”
według Michaiła Szołochowa? Owszem, ale nic
w tym złego. Przeciwnie, tamten piękny, poruszający film Siergieja Bondarczuka także, na
swój sposób, uniwersalizował dramaty wojny.
Swoją drogą znamienne, że w ten właśnie
sposób mówiło się – i to nie raz – o wojnie
w kraju, którego oficjalny mit żołnierski, pomnikowy i bohaterski, skażony ideologią i skorodowany propagandą, wyznaczał przez dziesięciolecia wyobrażenia o niej, jako o zjawisku
patetycznym, patriotycznym, sztandarowym.
Z drugiej strony – kto wie – może właśnie ten
kontrast był w ZSRR i Rosji potrzebny, by tym
bardziej prawdziwie zabrzmiał ludzki ton tej
wojennej pieśni? „Cóż-eś ty za Pani?” – śpiewało się i u nas,
chodź na inną, liryczno-zawadiacką nutę. Spektakl Palcata jest nie tylko w tym kontekście zupełnie odmienną melodią. Łzy, które widziałem
w oczach niektórych widzów, (dobrze, powiem
jasno: kobiet) po jego obejrzeniu – rzecz rzadka w dzisiejszym teatrze! – były znakiem, że
słychać tę melodię dobrze i mocno. I dobrze,
że tak brzmi, w czasach, gdy wojenne fanfary –
jak słychać i widać w marcu roku 2014 – budzą
znów stare demony wojny.
Bałtycki Teatr Dramatyczny, Swietłana Aleksijewicz,Wojna nie ma w sobie nic z kobiety, przekład
Jerzy Czech, adaptacja sceniczna i reżyseria Paweł
Palcat, scenografia i kostiumy Małgorzata Bulanda, muzyka Filip Zawada i Jarosław Jachimowicz,
choreografia Witold Jurewicz, obsada: Żanetta
Gruszczyńska-Ogonowska, Beata Niedziela, Katarzyna Ulicka-Pyda, Marcin Borchardt, Artur Czerwiński, Piotr Krótki. Premiera 16 marca 2013.
Alina Konieczna
Po prostu
cudna noc
We wrześniu 2013 roku Bałtycki Teatr Dramatyczny zaserwował publiczności dwie premiery. Jeden ze spektakli bezapelacyjnie podbił serca publiczności.
Jubileuszowy, sześćdziesiąty rok swojej działalności Bałtycki Teatr Dramatyczny zainaugurował sztuką „Motyle są wolne”, a już tydzień
później – 28 września zaprosił publiczność na
kolejną premierę – „Noc poety, wiersze i piosenki Jonasza Kofty”. Od pierwszych spektakli było
jasne, że to sztuka wyjątkowa. – Po prostu cudna – niemal zgodnie twierdzili widzowie opuszczając teatr i nucąc piękne piosenki, z którymi
wiąże się tyle wspomnień. Spektakl wystawiany
w ramach Sceny Inicjatyw Aktorskich, rzeczywiście stał się prawdziwym hitem sezonu.
Aktorzy dobrze znani publiczności z różnych
ról, czasem próbują swoich sił w reżyserowaniu.
Dyrektor BTD Zdzisław Derebecki stwarza aktorom taką szansę, a korzystają na tym nie tylko
sami zainteresowani, lecz także widzowie, którzy mogą poznać swoich ulubionych aktorów
z innej strony. Scenariusz i reżyseria „Nocy poety” to wspólne dzieło zbiorowe. Jego autorzy
to: Żanetta Gruszczyńska-Ogonowskia, Katarzyna Ulicka-Pyda, Piotr Krótki i Wojciech
Rogowski. Oprócz nich udział w nim bierze Jacek Zdrojewski jako sam Jonasz Kofta. Aranżacją
i przygotowaniem muzycznym zajął się Jaro-
sław Barów, szef innego koszalińskiego teatru
– Variete Muza, znakomity kompozytor, aranżer
i pianista. Twórcy spektaklu zachęcając do
przyjścia na spektakl, napisali: – Zapraszamy do
spędzenia kilku magicznych chwil z Poetą. Odwiedzimy kabaret „Pod Egidą”, studio radiowej
„Trójki”, festiwal w Opolu. Będziemy towarzyszyć
Jonaszowi Kofcie w miejscach, gdzie rodziła się
i rozkwitała jego poezja, wsłuchując się w piosenki powstałe z wierszy tego wybitnego poety.
Każdy, kto wybrał się na spektakl, zapewnia,
że było warto. Kameralna Scena na Zapleczu,
nastrój, rekwizyty, stroje, dialogi – to tylko niektóre z atutów przedstawienia wprowadzającego widzów w świat utworów niezapomnianego Jonasza Kofty. Na scenie piątka świetnych aktorów, a w roli głównej – piękne wiersze poety. I piosenki, które tak dobrze znamy
i lubimy. O wielu z nich pewnie nie wiedzieliśmy,
że są dziełem Kofty.
Podczas przedstawienia publiczność próbuje
zajrzeć do duszy Poety. Podgląda go nocną porą, pełną tajemnic i niedopowiedzeń, kiedy autor ubiera swoje myśli w słowa. Przygląda mu
się w kabarecie, w radiowym studiu, na festiwalowej scenie opolskiej. Przekonuje się, że Kofta był wrażliwym artystą, ale też człowiekiem
z problemami, słabościami, wątpliwościami.
Autorzy koszalińskiego przedstawienia podkreślali, jak trudno było zdobyć informacje
o poecie. Dotąd nie powstała żadna biografia, informacji trzeba było szukać w różnych źródłach.
A jednak w przedstawieniu udało się pokazać
kawałek Kofty – poety i Kofty – człowieka.
Przedstawienie rozpoczyna fantastyczne wykonanie piosenki „Śpiewać każdy może”, znanej
z satyrycznej wersji Jerzego Stuhra. Tym razem
ten utwór brzmi zupełnie inaczej. Wszystkie piosenki, jakie znalazły się w spektaklu, po prostu
zachwycają. Niektóre – jak choćby „Do łezki łezka” – wielki przebój Maryli Rodowicz, zaskakują.
Piosenka o autobusach zapłakanych deszczem
w świetnym wykonaniu Katarzyny Ulickiej-Pydy, staje się bardziej zabawna, niż nostalgiczna.
Aranżacje piosenek do tego spektaklu opra-
Teatr . 45
cował Jarosław Barów. Słucha się tych dobrze
znanych, nieco odkurzonych przebojów, z wielką przyjemnością. Można nawet pośpiewać
z aktorami, choćby słynny song „Pamiętajcie
o ogrodach”. Jest też „Kwiat jednej nocy”, (pamiętamy go z wersji Alibabek), czy „Radość
o poranku” – ta piosenka kończy przedstawienie. Do jej wykonania aktorzy zmieniają kostiumy, czarne ubrania zastępują kolorowymi
strojami.
Godzina z wierszami i piosenkami Jonasza
Kofty jest naprawdę magiczna. Bywa, że czas
w teatrze się dłuży. Tym razem jest zupełnie inaczej. Wydaje się nawet, że publiczność wychodzi z teatru z uczuciem niedosytu. Gdyby tak
jeszcze jedna piosenka, w końcu było ich tak
„Noc poety”zabawna i nostalgiczna.
46 . Almanach 2013
wiele... Czasem teatr nas poucza, napomina, innym razem pobudza do refleksji. Na szczęście
mamy też teatr, który najzwyczajniej bawi, relaksuje, odpręża, daje przyjemność. Bez zadęcia, bez patosu, za to z wielką klasą. Taka właśnie jest „Noc poety”. Kto jeszcze nie widział,
szczerze polecam. Ten spektakl na pewno szybko z afisza nie będzie zdjęty.
Bałtycki Teatr Dramatyczny, „Noc poety. Wiersze
i piosenki Jonasza Kofty”, scenariusz i reżyseria zespołowe, scenografia Beata Jasionek, choreografia
Arkadiusz Buszko, występują: Żanetta Gruszczyńska-Ogonowskia, Katarzyna Ulicka-Pyda, Piotr
Krótki i Wojciech Rogowski, Jacek Zdrojewski
fot. Izabela Rogowska/BTD
Grażyna Preder
Baloniki
na wiwat!!!
I Koszalińskie
Ogólnopolskie Dni
Monodramu – Debiuty
Baloniki... Morze baloników falujących nad
głowami widzów i Iza Kała dyrygująca ze sceny różnobarwną balonikową orkiestrą... Ten
malowniczy obraz okazał się chyba najbardziej spektakularną częścią widowiska pod
nazwą „I Koszalińskie Ogólnopolskie Dni Monodramu – Debiuty. „Strzała Północy 2013”.
Nazwa nieco przydługa i trudna do zapamiętania; Strzała Północy też nie wydaje mi się
w pełni trafionym symbolem uznania dla
twórców tej dziedziny sztuki. Ale sama impreza ze wszech miar ciekawa, potrzebna, inspirująca, poszerzająca kulturalną ofertę Koszalina, gdzie debiutanci filmowi i teatralni mają
już swoje festiwale i wierną publiczność a teraz mieć ją mogą także twórcy i amatorzy teatru jednego aktora.
Dobrze się stało, że pomysłodawca imprezy,
Marek Kołowski zjednał dla tej idei Wiesława
Gerasa – najwybitniejszego w Polsce znawcę
przedmiotu, a zarazem organizatora Wrocławskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora, człowieka – instytucję, bez którego sztuka mono-
dramów w naszym kraju nie miałaby takiej rangi. Wiesław Geras bywa na wszystkich tego typu przeglądach i festiwalach, jest jurorem wielu
z nich, popularyzuje wiedzę o monodramie, wydaje książki na ten temat. W jednej z nich „Czy
teatr jednego autora jest teatrem ubogim?” napisał: Zawsze brzydziłem się banalnymi świetlicowymi spotkaniami z popularnymi aktorami. Stawiałem sobie poprzeczkę znacznie wyżej. Dlatego
zapraszałem aktorów na poetyckie koncerty albo
proponowałem, by przywołali fragmenty swoich
aktorskich kreacji, najwspanialsze monologi. Potem już w różnych festiwalowych rytmach była to
godzina twórcy. Każdy z zaproszonych aktorów
mógł ją sobie sam zagospodarować. (...) A od kiedy w 1961 roku Ludwik Flaszen nazwał koncert
poetycki Wojciecha Siemiona teatrem jednego
aktora i wprowadził owe trzy słowa do terminologii teatralnej, to postanowiłem najpierw w Toruniu, a potem we wrocławskiej Piwnicy Świdnickiej
organizować spektakle teatru jednego aktora.
Wkrótce potem, w październiku 1966 roku,
Wiesław Geras zorganizował pierwsze Ogólnopolskie Spotkanie Teatrów Jednego Aktora. Dzisiaj jest to jeden z wielu festiwali poświęcony
tej dziedzinie sztuki. Specyfiką koszalińskiej imprezy, która wystartowała 10 października 2013
roku, ma być wspieranie debiutów – aktorskich,
reżyserskich, dramaturgicznych. Skoro mamy
„Młodych i Film” i „m-teatr”, to dlaczego mielibyśmy nie promować młodego monodramu?
Całkowicie nowym pomysłem, wypracowanym przez Marka Kołowskiego wspólnie z Januszem Kukułą, dyrektorem Teatru Polskiego Radia, było włączenie do programu imprezy prezentacji radiowych, jeśli także są teatrem jednego aktora. Tylko jedno słuchowisko
„O niewiedzy w praktyce, czyli droga do Portugalii” Piotra Cieplaka znalazło się w części konkursowej i otrzymało specjalne wyróżnienie jury. Dwa inne – „Josela Rakowera rozmowa z Bogiem” w wykonaniu Andrzeja Mastalerza i reżyserii Janusza Kukuły oraz „Pani Ka” w wykonaniu
Anny Polony i reżyserii Wojciecha Markiewicza
Teatr . 47
Laureatką I Dni Monodramu została Iza Kała. Werdykt ogłosił przewodniczący Rady Artystycznej Wiesław Geras, statuetkę „Strzała Północy” wręczył dyrektor festiwalu Marek Kołowski.
– stanowiły prezentacje pozakonkursowe. Zostały bardzo wysoko ocenione, jako uzupełnienie programu o radiowy teatr wyobraźni, czyli ten gatunek sztuki, który przemawia do nas
innymi środkami, czaruje dźwiękiem, przybliża
naprawdę wielką literaturę.
W części konkursowej znalazły się cztery monodramy. Aż trzy z nich w sposób żartobliwy
i prześmiewczy odnosiły się zarówno do problemów współczesności, jak i ponadczasowych
marzeń i pragnień, nieprzemijających tęsknot
natury ludzkiej. Jeden był poruszającą opowieścią o okrucieństwach wojny i jej wpływie na los
pojedynczego człowieka. Mam tu na myśli zrealizowany w pobliskim Słupsku, w Teatrze Rondo mającym ogromne tradycje w upowszech-
48 . Almanach 2013
fot. Ilona Łukjaniuk
nianiu sztuki monodramu, spektakl „Malowane”, w dużej mierze oparty na prozie Swietłany
Aleksijewicz „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Dobrze się stało, że ta propozycja zbiegła się
w czasie z premierą w BTD, opartą na tym samym utworze. Koszalińscy teatromani mogli
więc porównać obie wersje i zastanowić się nad
specyfiką adaptacji literatury w jednym i drugim teatrze. Trzeba przyznać, że Małgorzata
Dwulit, wykonawczyni monodramu przygotowanego przez Katarzynę Sygitowicz-Sierosławską, nie miała w tym pojedynku wielkich
szans, ale jej świeżość i naturalność przykuwały uwagą i dawały nadzieją na przyszłe sukcesy
młodej aktorki.
Powróćmy teraz do pozostałych propozycji
konkursowych, w lekkiej formie ukazujących nie
tylko łatwe strony naszej współczesności. Katowicki aktor Hubert Bronicki w monodramie
„Katechizm białego człowieka”, zrealizowanym
w teatrze Rawa przez Mirosława Neinerta,
wcielił się w rolę organizatora i przewodnika
pielgrzymek a zarazem akwizytora, a przede
wszystkim hochsztaplera żerującego na ludzkiej naiwności. Ten spektakl zabiera nas w podróż po naszych lękach, fobiach, uprzedzeniach, po Polsce ksenofobicznej, odrzucającej
inność, śmiesznej i strasznej zarazem.
Jerzy Pal z Teatru im. Ludwika Solskiego
w Tarnowie jako „Kolega Mela Gibsona” sięgnął po tekst artysty kabaretowego Tomasza
Jachimka, niezwykle zabawny, żartobliwy, ale
bardzo prawdziwie pokazujący dole i niedole
aktorskiego żywota. Wszystkie te pragnienia
bycia artystą, a nie halabardnikiem, grania ról
wielkich a nie „ogonów”, uznania publiczności
i zachwytów krytyków... Losy bohatera, Feliksa
Rzepki, poznajemy na zasadzie retrospekcji, jako monolog aktora, który za kradzież pieniędzy
z kantoru trafił przed oblicze Temidy i dokonuje
spowiedzi życia, która ma pokazać, że bohaterem negatywnym stał się mimo woli.
I wreszcie spektakl, który zgarnął w Koszalinie (i nie tylko tutaj) najwięcej nagród: „Kredyt
zaufania”, napisany i wyreżyserowany przez
Anetę Wróbel, w iście brawurowym wykonaniu Izy Kały. To bardzo doświadczona aktorka,
już w 2008 roku uznana przez Jacka Sieradzkiego „Nadzieją” Subiektywnego Spisu Aktorów Teatralnych tygodnika „Polityka”, laureatka
wielu nagród.
Ten spektakl, będący pierwszym monodramem w dorobku Izy Kały, przyniósł jej prawdziwy deszcz nagród, między innymi nagrodę dla
najlepszej aktorki na Ogólnopolskim Festiwalu
Teatralnym WrzAWA w Warszawie. I teraz Strzała Północy oraz Nagroda Publiczności I Kosza-
lińskich Ogólnopolskich Dni Monodramu – Debiuty 2013.
Już na początku przedstawienia okazuje się,
że uczestniczymy w kursie rozwoju osobistego, którego profesjonalną trenerką jest właśnie Iza Kała. W tej filigranowej kobiecie drzemie sceniczny wulkan, od pierwszych chwil angażujący widownię w ten swoisty one women
show. Łącznie z zabawą w baloniki, w które mamy wdmuchiwać nasze strachy, emocje i lęki.
A wszystko po to, by pozbyć się złej energii, na
nowo uwierzyć we własne możliwości, a przede
wszystkim spojrzeć na siebie z dystansem,
śmiechem odreagować trudy życia. To lekki
i dowcipny show o sprawach nieważnych i podstawowych, takich jak dbanie o urodę, relacje
z mężczyznami, życie erotyczne, niespełnione
marzenia. Brawurowe wykonanie, humor i walor interaktywnej zabawy z widzem – to wszystko doceniło szanowne jury i publiczność, zgodnie przyznając najważniejsze nagrody koszalińskiego festiwalu.
Niedawno, 11 stycznia 2014 roku, w radiowej
Jedynce odbyła się premiera słuchowiska Anety Wróbel „Kredyt zaufania” w wykonaniu Izy
Kały. Nie będzie chyba dużej pomyłki w przypuszczeniu, że obecność dyrektora Janusza Kukuły na koszalińskim festiwalu miała znaczący
wpływ na tę realizację.
Monodram jest bardzo trudną sztuką – mówił
wspomniany tu już Wiesław Geras, przewodniczący Rady Artystycznej (pozostali jej członkowie to: Zdzisław Derebecki, Marek Kołowski
i Krzysztof Rotnicki), podczas uroczystości zakończenia festiwalu. To najtrudniejszy rodzaj
teatru, na który mogą się decydować naprawdę
doświadczeni aktorzy. Na szczęście w naszym
kraju ta sztuka stoi na bardzo wysokim poziomie. Powstaje około stu premier w ciągu roku.
Można więc mieć nadzieję, że będzie do kogo
skierować kolejną „Strzałę Północy”.
Teatr . 49
Dorota Rawicz
Cichy głos
wielkiego
teatrum
Teatr Propozycji „Dialog” od ponad półwiecza pełni trudną do przecenienia rolę strażnika czystości języka polskiego. Czyni to nader
szlachetnie, uprawiając całkowicie niszowy
w dzisiejszych czasach szalejącej kultury masowej teatr rapsodyczny. W ten sposób spełnia testament założycielki teatru przy ulicy
Grodzkiej 3 – Henryki Rodkiewicz; zgodnie
z nim po pierwsze: nie będzie końca dialogu
w sensie metaforycznym i, miejmy nadzieję,
dosłownym także, po drugie: w Domku Kata
przez Nią i Jej podobnym przysposobionym
na świątynię sztuki słowa mówionego, nie
ustają próby dowodzenia kreacyjnej siły tegoż słowa, które wszak, jak sama Biblia głosi,
dało początek wszechrzeczy.
Słowo i pamięć są to dwa krzyżujące się nieustannie tropy, jakimi podąża od kilkudziesięciu lat – bo już od czasów szkolnych związany
z „Dialogiem” Marek Kołowski. Wokół słów ożywiających pamięć snuły się więc wspomnienia
Czesława Miłosza w spektaklu opatrzonym – jako tytułem – po prostu nazwiskiem Noblisty;
później przez pokłady bolesnej pamięci przedzierał się w swoim monologu (a może dialogu z wyimaginowanym, czy raczej tak rzeczywi-
50 . Almanach 2013
stym, jak Śmierć sama interlokutorem) bohater
„Traktatu o łuskaniu fasoli” Wiesława Myśliwskiego. Trzecim ogniwem tego tryptyku opartego na słowie i pamięci był spektakl przygotowany w 2013 roku; jego marcowa premiera
odbyła się dla uczczenia Międzynarodowego
Dnia Teatru. Zapraszający na premierę w Teatrze Dialog napisali o ostatnich scenicznych
pracach Marka Kołowskiego: W swoich adaptacjach znakomitych tekstów literackich zaprasza
odbiorców do rozważań o tym, w jaki sposób zapisane w pamięci wydarzenia determinują nasze
życiowe wybory, czy rządzi nami przeznaczenie
czy przypadek, na ile przechowywane w pamięci
nawet najmniejsze ślady z przeszłości wpływają
na przeżywaną rzeczywistość, jaki mają wpływ
na postrzeganie współczesnego świata – „epoki
amnezji”.
Pisząc scenariusz tego spektaklu Marek Kołowski sięgnął po eseje składające się na tom
„Lekka przesada”, w którym, jak pisze: poeta
Adam Zagajewski – erudyta i obywatel świata –
odkrywa przed nami prywatny świat wspomnień,
przywołuje utraconą lwowską przeszłość swojej rodziny, wzrusza opisując postać ojca, własne
dzieciństwo i młodość. To najbardziej osobista
książka Adama Zagajewskiego.
Choć brak wspólnego dziedzictwa wschodnio-kresowego Poety i Reżysera, także dla Marka Kołowskiego to bodaj jedna z najbardziej
osobistych wypowiedzi teatralnych. Potwierdza
to swoboda, z jaką przechodzi on od rutynowego (w sensie samego rytuału, nie zaś sposobu
jego realizacji) powitania widzów w teatrze
„Dialog” do refleksji poświęconej sztuce teatru,
sformułowanej przez Adama Zagajewskiego,
tu brzmiącej jak najbardziej osobiste wyznanie
wiary w TEATR właśnie: Teatr i Poezja są zarazem
przyjaciółmi i antagonistami. Trwa między nimi
trudna miłość, zdarzają się rozstania, schadzki, niechęci. Poezja w naszych czasach odeszła
od teatru... (...) A może jest inaczej. To nie poezja
odeszła od teatru, ale to teatr odszedł od poezji –
poważny buchalter ludzkich losów, pan Ibsen, pi-
sał już tylko prozą... Tak właśnie niepostrzeżenie
z sytuacji quasi towarzysko-oficjalnej przechodzimy do materii teatru, w którym pojawiają się nowi bohaterowie i nowe przestrzenie.
Te przestrzenie, to rzecz jasna Lwów, ale także Gliwice, dokąd rodzina Zagajewskich trafiła
po wojnie i gdzie, w tamtejszym szpitalu, umierał ojciec poety. To dla każdego z nas przestrzeń
innej, ale zawsze własnej, zawsze – i na zawsze
– utraconej Arkadii.
Poeta wspomina dawne spotkanie z Ciotką
Anią. Wróciliśmy z M. z wycieczki ze Lwowa. Gdy
powiedzieliśmy mojej ciotce „jakie to piękne miasto”, odpowiedziała sucho: „I co z tego”. (...) Jakby
chciała powiedzieć: po co przyszliście, po to żeby
powiedzieć to, co i tak sama wiem dobrze. Zbyt
dobrze... Oschłe, wręcz opryskliwe „I co z tego”
nie może zwieść jednak widza, bo przecież nie
ma większego marzenia dla lwowiaka niż to,
by znowu znaleźć się we Lwowie...; dla każdego – by wrócić do krainy dzieciństwa i ułudy
młodości.
(...) Nad ranem w szpitalu zazwyczaj jest cisza.(...) Gdy otworzyłem oczy Pana ojciec patrzył na mnie. Poruszał ustami, lecz te nie wydawały dźwięków, uniósł więc otwartą dłoń, a palcem drugiej ręki zaczął kreślić w niej różne znaki.
Szybko zorientowałem się, że to są litery alfabetu,
a że ja mam je składać w słowa. (...) Zgadywałem więc słowa, ale żadne z nich nie było właści-
Od prawej: Stefania Tomaszewska, Jerzy Litwin i Marek Kołowski.
fot. Ilona Łukjaniuk
Teatr . 51
we (...) jak pan sądzi, jakie to mogło być słowo...
– wspomina lekarz towarzyszący ojcu Poety
w jego ostatnich chwilach na TYM świecie, który już nijak nie przypominał tego dawnego,
zapisanego w zwrotkach piosenki lwowianki
Włady Majewskiej: Wczoraj śniło mi się coś jakby
Lwów... i chodzę i błądzę i pytam o drogę ... zbudzona we Lwowie we śnie... ten śpiew wybrzmiewa, gdy wspomnienia pogrążają się gęstniejącej nad sceną ciemności...
Pamięć, Słowo i troje aktorów – to doprawdy
dość, by na nowo stworzyć Miasto; dość by zaistniał TEATR, tak zdefiniowany wierszem Miłosza w pierwszej części Dialogowego tryptyku
o pamięci i słowie:
Do was podnoszę kubek, tu, na scenie,
Ja, głos, nic więcej, wielkiego teatrum.
Przeciw zamkniętym oczom, cierpkim ustom,
Przeciw milczeniu, które jest niewolą.
Teatr Propozycji Dialog, Adam Zagajewski, „Miasto”, scenariusz i reżyseria Marek Kołowski, występują: Stefania Tomaszewska, Jerzy Litwin i Marek
Kołowski. Premiera 11 marca 2013
Stefania Tomaszewska
w roli Ciotki Ani.
52 . Almanach 2013
fot. Ilona Łukjaniuk
Aleksandra Kostka
Trzecie dziecko
Pogodynki
z Koszalina
...czyli koszalińskie
jubileuszowe
wspomnienia
Aleksandry Kostki...
Rok 2003. Pieluchy, karmienie, pranie, sprzątanie... Pieluchy, karmienie, pranie, sprzątanie... Każda kobieta po porodzie wie, co mam
na myśli :-) Przy moim drugim dziecku – ten
temat zaczął mnie powoli przerastać. Kochałam nad życie Synka i Córeczkę, którzy przyszli na świat rok po roku, ale w głowie – głowie
energicznej kobiety czynu i wielbicielki wiru
codzienności – coraz częściej pojawiała się
myśl „Co by tu zrobić, żeby nie zwariować...?”.
Do tej pory intensywnie pracowałam wraz
z mężem Piotrem Dzięcielskim jako aktorka
w teatrze i jednocześnie wraz z nim jeździłam po całej Polsce realizując przeróżne zlecenia eventowe. Prowadziłam i organizowałam
imprezy wieczorne, koncerty, festyny, pikniki, jubileusze, sama występowałam lub zapowiadałam występy... czyli jednym słowem
– robiłam to „co tygryski lubią najbardziej”.
A tu klops! Inny świat! Z każdym dniem – mimo gigantycznej miłości do nowych Maluśkich Członków Rodziny – zaczęłam być przygniatana monotonią...
I TO właśnie był moment narodzin mojego
trzeciego dziecka. „A może by tak... coś wymyślić? Ale jak tu pogodzić bycie mamą i pracę?”
– myślałam... Rozwiązaniem, które „spadło mi
z nieba” okazał się ówczesny Młodzieżowy Dom
Kultury w Koszalinie (obecnie Pałac Młodzieży),
w którym Pani Dyrektor Iwona Potomska zaproponowała mi etat (Pani Dyrektor – jeszcze
raz dziękuję!). Pomysł bardzo mi się spodobał:
praca popołudniami przez kilka godzin, uczenie dzieci aktorstwa, wokalu, ruchu scenicznego, dykcji i impostacji głosu (a że oprócz musicalowego aktorstwa mam skończone również
studia pedagogiczne – tak więc okazałam się
na dzień dobry – pełnowartościowym pracownikiem :-)) Jako nauczycielka musiałam jednak
non-stop się rozwijać. I właśnie w pamiętnym
2003 roku, w ramach awansu zawodowego,
zaproponowałam narodziny Festiwalu Piosenki Aktorskiej w Koszalinie. Na początku były
dywagacje, czy to ma być jedynie regionalny
przegląd, czy może konkurs tylko dla dzieci koszalińskich – ale szybko odezwała się moja szeroko pojęta zwariowana natura, która natychmiast obaliła te pomysły i dzięki temu powołałam do życia OGÓLNOPOLSKI FESTIWAL PIOSENKI AKTORSKIEJ. Jak wypływać – to na szerokie i głębokie wody!
Początki, oczywiście, nie były łatwe. Najpierw
burza mózgów jak nazwać moje trzecie Dzieciątko. W tej burzy aktywnie uczestniczyła Lena Charkiewicz (do niedawna Dyrektor Artystyczny Festiwalu, w pełni oddana piosence aktorskiej nauczycielka i ekspert od emisji głosu).
Hasło miało być proste, kojarzące się ze sceną,
przyciągające uwagę i jednocześnie pozwalające wykonać statuetkę ewidentnie kojarzącą się
z Festiwalem. Wybór padł na REFLEKTOR. Jest
mi bardzo miło, że do tej pory nazwa ta przyjmowana jest bardzo ciepło i nadal statuetki
Teatr . 53
do niej nawiązują.
Następny temat – termin. Wybrałam listopad,
bo to miesiąc, w którym niebyt wiele się dzieje.
Dodatkowo – jako nauczycielka – pomyślałam
o przygotowaniach wokalno-aktorskich do
Festiwalu: czyli młodzież chcąca wziąć w nim
udział może śmiało po wakacjach zabrać się do
szlifowania wybranych piosenek ze swoimi pedagogami.
Praca nad regulaminem – to kolejny mój
krok. Bardzo mi zależało, aby na REFLEKTORZE
odbywała się konfrontacja i wymiana zdań między trzema grupami uczestników:
– młodszej młodzieży marzącej o byciu śpiewającym aktorem
– starszej młodzieży lubiącej piosenkę aktorską lub przygotowującej się do studiów aktorskich
– oraz młodzieży JUŻ uczącej się tego fachu
wraz z aktorami zatrudnionymi w teatrach.
Patrząc z perspektywy minionych dziesięciu lat chyba mogę stwierdzić, że udała mi się
ta konfrontacja. Najbardziej cieszy mnie fakt,
iż odbywa się ona w trakcie warsztatów prowadzonych podczas Festiwalu przez niepodważalne Autorytety w dziedzinie piosenki aktorskiej.
I tutaj werble: TADAAAM! W ciągu minionych
dziesięciu lat – mój ukochany REFLEKTOR
uświetniło wielu znakomitych i niepodważalnych artystów, o których śmiało można powiedzieć, ze są to ikony piosenki aktorskiej! Począwszy od Katarzyny Groniec, przez Jacka
Wójcickiego, Jacka Bończyka, Ewę Błaszczyk,
Joannę Trzepiecińską, Mariana Opanię, Artura Barcisia, Janusza Radka, Zbigniewa Zamachowskiego a skończywszy na Barbarze
Dziekan! Ci wybitni śpiewający aktorzy z reguły
najpierw przewodniczyli obradom JURY, a na-
Laureaci wszystkich festiwali wystąpili w studiu koncertowym Radia Koszalin.
54 . Almanach 2013
fot. Monika Kalkowska
stępnego dnia prowadzili warsztaty, zdradzając podczas nich uczestnikom Festiwalu tajniki
kunsztu scenicznego i głębię piosenki aktorskiej
jako takiej.
Á propos uczestników: Kochani – jesteście
wspaniali! To WY tworzycie ten Festiwal. Ja pamiętam każdy Wasz występ, czuję do dziś Wasze nerwy, stres i determinację, żeby wygrać
lub żeby jak najlepiej pokazać swój talent. Nigdy nie zapomnę, jak siedząc w jury – nie raz
i nie dwa śpiewałam z Wami w myślach podczas
Waszych występów, jak moja twarz ściągała się
w bólu, który przelewaliście ze sceny, lub rozjaśniała się radością, kiedy piosenka była wesoła. Skręcało mnie, gdy komuś „nie wychodziło”
lub wpadałam w zachwyt słysząc bliską geniuszu interpretację piosenki. Jadąc każdego roku
do Koszalina odczuwałam dreszczyk szczęścia,
że znów otrzymam od Was niezwykły prezent
Koncert laureatów w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym.
w postaci Waszej wrażliwości, piękna i talentu.
Dzięki Iwonie Potomskiej od 2005 roku kolekcjonuję wszystkie płyty CD z występami Laureatów. Jej pomysł, by nagrywać taką pamiątkową
płytę po każdym Festiwalu, okazał się strzałem
w dziesiątkę! Mamy również archiwalne nagrania DVD z niemal wszystkich przesłuchań – i TO
dopiero jest dawka wspomnień! Rewelacja...
Ogólnopolski Festiwal Piosenki Aktorskiej
REFLEKTOR rozwija się z roku na rok. Najpierw
wszystko odbywało się w Młodzieżowym Domu Kultury i była to impreza jednodniowa. Potem, z racji coraz większej liczby zgłoszeń, postanowiliśmy zorganizować ją w ciągu dwóch
dni, przy współpracy z Bałtyckim Teatrem Dramatycznym, udostępniającym nam swoją scenę główną na Koncert Galowy Laureatów wraz
z koncertem zaproszonej Gwiazdy Festiwalu.
Obecnie – zanim ogłoszona jest lista uczestni-
fot. Monika Kalkowska
Teatr . 55
ków – odbywają się eliminacje na podstawie
przysyłanych nagrań. Osoby wysyłają zgłoszenia z całej Polski – począwszy od niemal wszystkich wielkich miast naszego kraju, a skończywszy na najbardziej odległych, niewielkich miejscowościach. To niesamowite, jak dużo jest
utalentowanej młodzieży. I tutaj apel: kochani
nauczyciele i instruktorzy: pomóżcie takim nieoszlifowanym diamentom trafić do nas! Wystarczy wejść na stronę www.festiwal-reflektor.pl
i zgłosić się do odpowiedniej kategorii.
Od kilku lat mamy dzięki Maciejowi OsadzieSobczyńskiemu (obecnemu Dyrektorowi Artystycznemu Festiwalu) specjalnie skomponowany przez niego muzyczny motyw przewodni REFLEKTORA. Dzięki Tomkowi Bartosowi i jego firmie Mikrofonika mamy dodatkową festiwalową
extra nagrodę „Głos, który ma coś do powiedzenia”. Dzięki wszystkim pracownikom koszalińskiego Pałacu Młodzieży, a także pracownikom
BTD mamy rzetelnie i profesjonalnie, a przede
wszystkim z sercem przygotowane przyjęcie
najzdolniejszej młodzieży Polski; niejedna już
z tego grona osoba jest znanym i lubianym aktorem, zarówno telewizyjnym, jak i teatralnym.
Za wszystko – ogromne PODZIĘKOWANIA!
Jestem dumna, że od początku mogłam
uczestniczyć każdego roku w REFLEKTORZE.
Najpierw jako pomysłodawca i organizator,
56 . Almanach 2013
a po otrzymaniu pracy w TVP, czyli po wyjeździe do Warszawy, jako gość zapraszany nadal
przez Panią Dyrektor Iwonę Potomską. Byłam
zaszczycona jej propozycją, abym, oprócz obradowania w jury, rokrocznie dodatkowo reżyserowała lub prowadziła Galę Finałową.
Cieszę się, że spotykając w mojej obecnej
pracy na korytarzach TVP różne osobistości
świata teatru, filmu, piosenki i sceny w szerokim
jej rozumieniu, jestem kojarzona nie tylko z pogodą i konferansjerką podczas różnego rodzaju
eventów, ale również z Festiwalem Piosenki Aktorskiej, który odbywa się także Koszalinie, a nie
tylko, jak to się utarło, we Wrocławiu.
Zawsze byłam, jestem i będę koszalinianką
– i jestem dumna z tego, że w moim rodzinnym mieście rośnie, stale się rozwija, dojrzewa i pięknieje MOJE TRZECIE DZIECKO – REFLEKTOR. Dziękuję za przychylność, otwartość
oraz wszelkie wsparcie samorządowi Koszalina.
Dziękuję Bałtyckiemu Teatrowi Dramatycznemu – gdzie już od kilku lat odbywa się Gala Finałowa Reflektora, a przede wszystkim dziękuję
Pani Dyrektor Pałacu Młodzieży Iwonie Potomskiej, bo dzięki niej znalazłam żyzny grunt na
posadzenie mojej drogiej Roślinki, jaką jest dla
mnie Festiwal Reflektor. To dzięki JEJ trosce, jej
pozyskiwaniu Sponsorów, Przyjaciół i Instytucji
wspierających to Dzieło rozkwita z roku na rok.
KSIĄŻKI
Anna Marcinek-Drozdalska
Tak
hartowało się
miasto
Powojenna historia naszego miasta wciąż
czeka na całościowe opracowanie. Dla nas,
obecnych mieszkańców, a także dla tych, którym Koszalin jest bliski, okres kształtowania
się życia społecznego, kulturalnego i gospodarczego w warunkach chaosu i ruin jest czasem fascynującym, a jednak wciąż nie do końca odkrytym.
Od dłuższego czasu Klub Pioniera Miasta
Koszalina zachęca do utrwalania wspomnień
o pierwszych latach polskiego Koszalina. Warto
pokrótce przedstawić to mało znane, a przecież
tak zasłużone dla naszego miasta, stowarzyszenie. Powstało w roku 1970 w trakcie obchodów
25-lecia powrotu Koszalina do Macierzy i trwało, mimo zmian organizacyjnych, do roku 1989.
Skupiało mieszkańców, którzy z Koszalinem
związali się od wczesnych lat powojennych. Reaktywowano je w listopadzie 2004 roku z inicjatywy Marii Hudymowej, obecnie Honorowej
Przewodniczącej, w strukturach Stowarzyszenia
Przyjaciół Koszalina. Klub jest obecny podczas
wielu przedsięwzięć kulturalnych i społecznych
podejmowanych lokalnie.
Wspomnienia pionierów są niezwykle cennym świadectwem lat powojennych, rysują obraz wznoszonego z ruin miasta, odradzającego
58 . Almanach 2013
się handlu, rzemiosła, oświaty i kultury.
Atmosferę pierwszych lat powojennych oraz
późniejsze losy mieszkańców oddaje kolejny
tom wspomnień Pionierów Koszalina, wydany
w 2013 roku przez Koszalińską Bibliotekę Publiczną oraz Stowarzyszenie Przyjaciół Koszalina i Klub Pioniera Miasta Koszalina pod znamiennym tytułem „Mnie to miasto od innych
droższe”. Poprzednie tomy, wydane również
przez Koszalińską Bibliotekę Publiczną w roku
2009 i 2010, są zbiorem 33 krótkich wspomnień
wieloletnich mieszkańców Koszalina oraz not
biograficzno-wspomnieniowych o osobach zasłużonych dla naszego miasta.
Ostatni tom wspomnień zawdzięczamy kilkunastu autorom, których łączy wspólnota losów;
wszyscy oni przyjechali do Koszalina tuż po zakończeniu działań wojennych, jedni – szukając
dobrowolnie swego nowego miejsca na ziemi,
inni – zmuszeni, często wbrew własnej woli,
do porzucenia dotychczasowego życia i wyruszenia na wędrówkę w poszukiwaniu stabilizacji. Jedni byli wówczas dziećmi, inni wchodzili
w dorosły świat. Koszalin stał się dla nich tym
nowym miejscem, w którym osiedli i któremu
poświęcili się bez reszty.
Trzeci tom wspomnień w przeważającej mierze zawiera historię powojennej organizacji koszalińskiego rzemiosła i szkolnictwa. Budzi podziw ogrom pracy wykonanej przez zespół redakcyjny, w tym przez Zenona Kasprzaka, nie
tylko jako autora własnych wspomnień sięgających listopada 1945 r., gdy jako kilkuletni chłopiec osiadł wraz z rodziną w Koszalinie, ale także
jako zasłużonego wieloletniego pedagoga i kronikarza życia oświatowego w naszym mieście.
Przez jego gawędy o tamtych czasach przewijają się ówcześni nauczyciele, placówki szkolne,
prywatne zabawy, wycieczki, rówieśnicy i przyjaciele, sklepiki i warsztaty. Oglądamy powstający z ruin Koszalin oczami kilkuletniego chłopca, potem rosnące miasto – oczami młodzieńca,
wreszcie pedagoga związanego przez całe życie
zawodowe z koszalińskim szkolnictwem.
Pierwsze lata w naszym mieście, do którego
dotarła wraz z mamą i ciotką aż z Wilna, wspomina Janina Wojtowicz z domu Jankowska.
Ten okres w jej życiu to nie do końca beztroskie dzieciństwo, często naznaczone niedostatkiem i obawami o kolejny dzień, a jednocześnie
wspominane z serdecznością pierwsze nauczycielki, szkoła i koleżanki. O sile łączących z nimi
przeżyć i wspomnień niech świadczy to, że znajomości i kontakty przetrwały do dzisiaj.
Wspomnienia koszalinian urzekają autentycznością; ich historie pisało samo życie, a zaangażowanie w tworzenie od podstaw powojennego miasta, dla nich tak oczywiste, dla nas
jest dowodem codziennej heroicznej pracy
w czasach najtrudniejszych, gdy dosłownie
z niczego trzeba było budować podwaliny życia
w mieście. Jedną z najpilniejszych potrzeb była organizacja oświaty i o tej piszą Joanna Janik, Zenon Kasprzak, Maria Rudecka i Mikołaj
Praczuk, wspominają także inni autorzy – Danuta Roszak-Paszke i wspomniana już Janina
Wojtowicz. Poznajemy pierwsze szkoły, pierwszych nauczycieli i organizatorów koszalińskiej
oświaty, ludzi zaangażowanych i oddanych bez
reszty dzieciom, młodzieży i szkole. To dzięki wspomnieniom pionierów nie zaniknie pamięć o pierwszych koszalińskich nauczycielach
i organizatorach oświaty: Reginie Nowickiej,
Karolu Mytniku, Zofii i Wacławie Witczyńskich, Wandzie Wojdyło. Dodatkowym walorem wspomnień są fotografie z tamtych lat,
uwieczniające osoby, zdarzenia, budynki, dzięki którym zatrzymano w kadrze młodość miasta
z niepowtarzalną atmosferą wszystkiego, co nowe i okupione wielkim trudem.
Powojenne miasto, do którego podążali przybysze z różnych stron, z ciężkim bagażem doświadczeń, wymagało od nich zaangażowania
i wytężonej pracy. Potrzebna była nie tylko szkoła, ale także sklepy, warsztaty i pracownie zaspokajające podstawowe potrzeby bytowe mieszkańców. Dużą grupą osób, o których mowa
w tomie wspomnień, a które nadawały charakter miastu, są koszalińscy rzemieślnicy. To oni
w pierwszych powojennych dniach i latach słu-
żyli koszalinianom, uruchamiając zakłady usługowe i produkcyjne. Wraz z przypomnieniem
ich sylwetek i dokonań poznajemy historię miasta, któremu oblicze nadawały pierwsze pracownie rzemieślnicze i sklepy, a następnie, na
skutek likwidacji sektora prywatnego, spółdzielnie zrzeszające rzemieślników. Godna podziwu
jest praca wykonana nad kronikami cechowymi, która zaowocowała spisaniem fascynującej
historii cechów rzemieślniczych, osób zaangażowanych w ich tworzenie i obrazu miasta,
w którym działały dziesiątki najróżniejszych zakładów, warsztatów, pracowni i sklepików. Koszalińskie rzemiosło tworzyli fachowcy przybyli tu z resztkami wyposażenia własnych przedwojennych warsztatów, z drobnymi zapasami
Mnie to miasto od innych droższe... Wspomnienia Koszalińskich Pionierów, wyd. Koszalińska Biblioteka Publiczna,
Klub Pioniera Miasta Koszalina, Stowarzyszenie Przyjaciół Koszalina, Koszalin 2013
Książki . 59
materiałów, które jednak nie wystarczyły na
długo. Borykali się z problemami lokalowymi,
z brakiem surowców, z mało przychylną władzą.
A przecież to oni zaopatrywali mieszkańców
w pieczywo, mięso, wędliny, warzywa i owoce.
To oni produkowali meble, stawiali piece, naprawiali dachy i szklili okna. Koszalińscy rzemieślnicy świadczyli usługi zegarmistrzowskie, fryzjerskie, szewskie, krawieckie, ślusarskie, kowalskie,
malarskie, kominiarskie, budowlane i elektryczne. Dzięki ich działalności byt osadników stawał
się bliższy normalności, choć nie rozwiązywała
ona wielu problemów mieszkańców w różnych
dziedzinach życia.
Dziś nie ma już śladu po ówczesnych warsztatach, sklepikach, pracowniach, zakładach. Nie
ma także większości tych, którzy w nich pracowali. A jednak oni nadawali miastu charakter,
zapisali się w pamięci mieszańców, którzy korzystali z ich fachowości, uprzejmości, umiejętności. Wspominają ich członkowie rodzin, często pomagający w prowadzeniu zakładów, ale
także ci, którzy przed oczami mają szyldy, witryny sklepowe, siedziby małych firm, do których
jako dzieci spieszyli po chleb, wędliny, naprawione buty...
Nieocenione walory poznawcze mają wspomnienia Zofii Banasiak, wieloletniej dziennikarki „Głosu Koszalińskiego”, związanej z redakcją tej gazety w latach 1952-1987. Przez jej tekst
60 . Almanach 2013
przewija się mnóstwo postaci: dziennikarzy, redaktorów, grafików, fotografów, korespondentów, linotypistów, zecerów, korektorów, drukarzy... a także księgowych, kadrowych, pracowników administracji i obsługi. To ogromna rzesza
ludzi, wspominana z sentymentem i podziwem
dla ich fachowości, oddania, zaangażowania.
Dla każdej z tych osób autorka ma miłe słowo;
jej współpracownicy, znani starszym koszalinianom jedynie ze szpalt gazety, to ludzie z krwi
i kości z ich przyzwyczajeniami, wadami, śmiesznostkami, lecz zawsze wspominani ciepło i serdecznie nie tylko w kontekście kontaktów zawodowych, ale też prywatnych spotkań, okraszonych anegdotami. W czasach, kiedy przepływ informacji jest błyskawiczny, gdy korzystamy z prasy w Internecie a wiadomości („newsy”) przekazywane są nawet przez przypadkowych świadków zdarzeń, ten świat klasycznego
dziennikarstwa staje się coraz bardziej odległy
Tym cenniejsze są opowieści o tym, jak przed
laty, gdy nie było wielu technicznych udogodnień, „robiono gazetę”.
Trzeci tom wspomnień Pionierów Koszalina skłania do zadumy i refleksji nad czasami,
w których nasze miasto dopiero przyoblekało
się w swój powojenny kształt, nad losami ludzi,
którzy poświęcili większość swego życia dla Koszalina i którym zawdzięczamy tak wiele.
Wojciech Konieczny
O miłości
i śmierci,
czyli wiersze
Nie z tego ogrodu
Mój dom wiersz
z dźwięku i ciszy
czółenkiem
w rękach Księcia
wieczności
Najnowszy tomik koszalińskiej poetki, Grażyny Mulczyk-Skarżyńskiej, o znaczącym tytule Nie z tego ogrodu, rozpoczyna się powyższym wierszem, będącym swoistym credo poetyckim, a zarazem zgrabną zapowiedzią kolejnej już wędrówki w świat refleksji i emocji,
w jaką zabiera nas autorka.
Mulczyk-Skarżyńska swoją poetycką podróż
zaczęła w 1977 roku i od samego początku wypracowywała swój charakterystyczny styl; jej
wiersze są z jednej strony niezwykle nastrojowe, refleksyjne, z drugiej zaś pełne sprzeczności
i niepokoju. Ta dychotomia szczególnie obecna jest w jej ostatnich dokonaniach: wydanym
w 2010 roku zbiorze W cieniu ze światłem oraz
w najnowszym tomiku, Nie z tego ogrodu, który
światło dzienne ujrzał w 2013 roku, a który jest
jednym z najciekawszych i najdojrzalszych zarazem dokonań w jej twórczości. Każdy ze znajdujących się w tym niepozornym tomiku wierszy to
precyzyjnie skonstruowana miniatura poetycka,
zaskakująca lekkością i błyskotliwością w posłu-
giwaniu się przez autorkę słowem, ale też głębią
refleksji i sugestywnością przekazu.
Poezja, będąca „domem” autorki, utkana jest
z „dźwięku i ciszy” – pełna jest sprzeczności, paradoksów i opozycji, taki jest bowiem sam świat,
o którym opowiada: świat, w którym miłość nierozerwalnie łączy się ze śmiercią, tęsknota z nadzieją, a bunt z rezygnacją. Świadomość bycia
zaledwie czółenkiem w rękach księcia Wieczności
nie jest jednak powodem do rozpaczy – wręcz
przeciwnie, to właśnie ona pozwala wypełnić
przerażającą pustkę, którą próbuje od siebie
odgonić głos poetki. „Wiersze i niewiersze”, jak
mówi o swoich utworach na ostatniej stronie
tomiku, są bowiem kolejnymi przystankami na
drodze – drodze życia, drodze poetyckich poszukiwań, drodze refleksji nad egzystencją i pytaniami o to, czym jest śmierć i czym w jej obliczu jest miłość. O tej ostatniej mówi zresztą, że
w pieśń przechodzi – ukojeniem są więc same
wiersze. Znamienne, że tomik kończy utwór,
będący wyrazem wiary w to, iż miłość silniejsza
jest niż śmierć:
Miłość
jak rzeka
płynie w spojrzeniu
i wtedy
gdy nie ma człowieka
Mulczyk-Skarżyńska nie byłaby jednak sobą, gdyby nawet o rzeczach ważnych pisała
ze śmiertelną (nomen omen!) powagą. Tym,
co sprawia, że jej wiersze dalekie są od pretensjonalnych rozważań i wytartych metafor, którymi wybrukowane jest piekło złej poezji, jest
wspomniana już na wstępie lekkość słowa, dystans, ironia i specyficzny humor, którego nie
szczędzi nawet wtedy, gdy mówi o sprawach
ostatecznych.
Najlepiej widać to w wierszu Nagrobek:
Tu się ukryła
ta co między wierszami
tańczyła
Książki . 61
który z kolei wspaniale koresponduje z wierszem Na cmentarzu, w którym to:
Ziemia
do wnętrza się wdziera
gryzącym
pocałunkiem
Ten zaś połączyć można z najkrótszym, ale
i chyba najbardziej wymownym w całym tomiku utworem Wspomnienie:
Noszę twoje pocałunki
na palcach
Ileż emocji i ileż skojarzeń w tych trzech tak
krótkich tekstach – od zwiewnego, tanecznego epigramatu, urzekającego lekkością i humorystycznym dystansem wobec śmierci, przez
barokowy koncept wiersza Na cmentarzu, po
nostalgiczne i niezwykle sugestywne Wspomnienie. To wielka sztuka, by mówiąc tak mało, powiedzieć tak wiele – charakterystyczne
dla wierszy Grażyny Mulczyk-Skarżyńskiej jest
zresztą to, że najlepsze są właśnie wtedy, gdy
poetka zamyka się w krótkich formach wypowiedzi. Nie znaczy to jednak, że gdy rozwija
skrzydła siła wyrazu jej tekstów jest mniejsza,
potrafi bowiem nawet najdłuższy w całym zbiorze wiersz zamknąć zgrabną myślą, która pozostaje w głowie na długo po rozstaniu się z jej
poezją. Ta zwięzłość i skromność jest największą siłą, jest ona bowiem szczera i autentyczna –
nie ma w niej butnego stawiania wielkich pytań
62 . Almanach 2013
Nie z tego ogrodu, Grażyna Mulczyk Skarżyńska,
Koszalin 2013
i głośnego wadzenia się z Bogiem, nie ma zbyt
wielu emocji pisanych WIELKIMI LITERAMI, ani
melodramatycznych chwytów.
Jest pustka, tęsknota, pamięć, nadzieja, miłość i śmierć. I człowiek, który chciałby przeżyć
chwilę piękna. To wszystko. Ale to wystarczy.
Sylwester Podgórski
Pomorze
organowe
Niech książkę o organach i muzyce organowej recenzuje ekspert w tej dziedzinie! – to
była pierwsza (i zdaje się dość rozsądna) myśl,
jaka pojawiła się w mojej głowie po propozycji otrzymanej od Marii Słowik-Tworke.
Ta druga myśl, w moim przypadku, zawsze
stanowi pewną pokusę, żeby jednak zmierzyć
się z materią nie do końca znaną. Podobnie jest
z muzyką. Recenzowałem setki płyt, ale de facto
najwięcej przyjemności i satysfakcji sprawiły mi
te, przy których trzeba było „przysiąść fałdów”
i zagłębić się w muzyczną, nie do końca preferowaną czy też znaną przeze mnie, materię. Wciąż
jednak miałem wątpliwości, choć lubię literaturę organową, ograniczając się jednak (z małymi
wyjątkami - Felix Mendelssohn- Bartholdy) do
epoki baroku. Ostatecznie podjąłem wyzwanie,
kiedy w moje ręce trafiła niewielkich rozmiarów
pozycja pt. „Organy i muzyka organowa na
Pomorzu. Do problematyki” Bogdana Narlocha. Nie rozmiar książki dla ocenienia jej wartości jest kluczowy, ale poniższy fragment, na
który natrafiłem przy pierwszym, bardzo jeszcze pobieżnym kartkowaniu:
Wielce szlachetny, wielce rozumny i szczególnie
wielce łaskawy Dobrodzieju!
Z owego listu z dnia 16 stycznia wnoszę,
że Wasz organista obstaje przy swej dawnej metodzie [gry]), no i Pan jesteś z tego powodu przy-
muszony do powierzenia Waszych nowo wyremontowanych organów jakiemuś organiście, który je zachowa w dobrym stanie. Gdyby więc MHH
Hartsch wraz z innymi panami Rady zastanowili
się byli i przesłali mi na piśmie potwierdzenie co
do żądanej kwoty wraz z innymi przynależnymi
dochodami, zapewniając mi swobody obywatelskie i prawo do piwowarstwa, gratisowe zakwaterowanie, zwolnienie z akcyzy oraz to, co mi Pan
żeś w mojej obecności dobrotliwie przyobiecał,
to mógłbym chyba w Imię Boże takie powołanie
na ten urząd zaakceptować, przy czym chciałbym jednakowoż uprosić Waszą całą łaskawość
i przychylność, abyś zechciał mnie Panie bronić
po ojcowsku we wszystkich przeciwnościach losu. O zamiarach przemyślanych przez wielce szanownych panów z Rady prosiłbym mnie jak najszybciej epistołą powiadomić, abym względem
tego mógł się jak najszybciej uwinąć tu ze swoimi sprawami, upewniając się również co do tego,
iż pod nogami będę miał jeszcze dobre organy,
zanim zostaną znów zniszczone, a ja musiałbym
na nich wygrywać swoją „hańbę”.
Przesyłam uniżenie wyrazy uszanowania wielce szanownym panom z Rady.
Tyle z listu Teofila Andreasa Volckmara do
burmistrza Koszalina z 2 grudnia 1715 roku.
Zaintrygował mnie ten fragment. Toż to samo
życie, w którym sztuka koresponduje z naturalnymi potrzebami człowieka, jego chęcią posiadania czy walką o lepsze warunki. Skąd my
to znamy? Na tym polu od wieków nic się nie
zmieniło. Ten sposób pokazania bardzo wąskiej
problematyki pozwala na lepsze zrozumienie
zarówno samego zagadnienia, jak i kontekstu
historycznego. W tym znaczeniu Rozdział I: „Koszalin – Ośrodek sakralnej kultury muzycznej
w perspektywie historycznej” jest najciekawszy dla każdego, bez względu na zainteresowania. Aspekt historyczny jest wg mnie niezwykle
istotny. Bogdan Narloch, znawca i wirtuoz organów, skupia się - co zrozumiałe - na zagadnieniach dotyczących dziedzictwa kulturowego
w zakresie budownictwa organowego i muzyki organowej Pomorza Zachodniego, które pod
Książki . 63
tym względem jest mało znane. Mam jednak
wrażenie, że generalnie dziedzictwo kulturowe naszego regionu zawiera zbyt dużo białych
plam. To oczywiście, co autor wskazuje, wynika
z postanowień konferencji poczdamskiej i nowego podziału Europy po II wojnie światowej.
Władza ludowa w Polsce „zadbała”, aby osadnicy na tych ziemiach nie znali prawdziwej historii, ani tym bardziej dorobku kulturowego poprzedników. Tak naprawdę odkrywamy
ten dorobek od zaledwie ćwierci wieku, czyli
od okresu transformacji ustrojowej 1989 roku.
Choćby w tym znaczeniu pozycja Bogdana Narlocha jest godna uwagi i wypełnia może niewielką, ale jednak białą plamę na kulturowej
mapie regionu. Przyznam się, że nie zdawałem
sobie do tej pory sprawy, jak bogata jest kultura
Pomorza dotycząca organów i muzyki organowej; abstrahuję tu od Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej (któremu zresztą
dyrektoruje od lat autor książki). Byłem raczej
zaskoczony skalą i liczbą instrumentów, które
funkcjonowały w świątyniach, zarówno w dużych jak i małych ośrodkach do 1945 roku. Tam
najczęściej skupiało się życie muzyczne. Nie inaczej było w Koszalinie, gdzie zbudowany około
1310 roku Kościół Mariacki pełnił niepoślednią
rolę. Pomimo dużej wnikliwości i obszernej bibliografii autor przyznaje, że niewiele wiemy
o życiu muzycznym w pierwszych wiekach kościoła mariackiego [...] Ciekawym przekazem dotyczącym praktyk muzycznych w kościele mariackim jest historia wizytacji, którą przeprowadził
w 1463 roku biskup kamieński Henning. Otóż na
prośbę ówczesnego proboszcza tenże zezwolił na
zaśpiewanie „Nowej historii świętego Faustyna”,
patrona diecezji, rozpoczynającej się od słów „Tu
felix Cassubia salutis indubia” [...] 16 lipca 1531
roku kaznodzieja Mikołaj Klein z Lubeki wygłosił
pierwsze w koszalińskim kościele mariackim kazanie utrzymane w duchu reformacji.
Dowiadujemy się również, że przy kościele
istniała szkoła, której zadaniem było przygotowanie śpiewaków i instrumentalistów na potrzeby odbywających się nabożeństw. Autor
64 . Almanach 2013
w podrozdziale „Organy i organiści kościoła
mariackiego do roku 1945” prezentuje kantorów i organistów (stanowisko organisty pojawiło się na Pomorzu około 1500 roku), zarówno
tych którzy nie mieli wysokich kwalifikacji jak
Theodor Schulz (1690-1730) czy tych, którzy
w sposób wyjątkowy zapisali się w kronikach
jak Gustav Hecht, który w 1906 roku wykonał
po raz pierwszy w Koszalinie „Pasję wg św. Mateusza” Jana Sebastiana Bacha czy Otto Voigt
(1912-1936), z inicjatywy którego założono orkiestrę smyczkową i można było usłyszeć dzieła
Mozarta, Haendla, Schutza czy Bacha (ten fragment dedykuję wszystkim tym, którzy twierdzą, że funkcjonowanie orkiestry i filharmonii
w Koszalinie, stutysięcznym mieście, jest czystą fanaberią!). Ten fragment książki jest najbardziej „życiowy”, opowiada bowiem o doli
i niedoli organistów. Dowiadujemy się w nim
o problemach, z jakimi borykali się oni na przestrzeni wieków. Jedne dotyczyły samego instrumentu, jego konserwacji i remontów, a te drugie głównie sprowadzały się do sfery bytowej
i zarobków. Wymagania w stosunku do nich też
nie były małe, bo jak czytamy organista musiał
być w stanie wymyśleć dowolną fantazję (w formie „Intonatio”, „Toccaty”, „Preludium” lub „Fantazji”) i wykonać ją z pamięci. Poza tym musiał
intawolować wielogłosową część wokalną, tzn.
utwór wokalny ze śpiewnika – również bez przygotowania – opatrzyć manierami wykonawczymi i koloraturami oraz być w stanie również wykonać tak wielogłosowo opracowany na organy
utwór. Musiał również zagrać utwór solowy na
organy a vista.
W Rozdziale II: „Organy na Pomorzu – wybrane obiekty” autor prezentuje działalność
warsztatów organmistrzowskich (pierwsze
wzmianki o takiej działalności na tych terenach
pochodzą z XVI wieku), czynniki, jakie wpływały na budownictwo organowe przełomu XIX
i XX stulecia oraz przedstawia rys organów firmy Schlag & Söhne w katedrze koszalińskiej,
organy Barnima Grüneberga w kościele mariackim w Białogardzie i organy Johanna Schulzego
w kościele pw. św. Gertrudy w Darłowie. Tu znajdziemy drobiazgową analizę każdego z tych
instrumentów, odnośnie budowy (przebudowy), brzmienia, a także zmian wprowadzanych
w trakcie ich użytkowania (remonty). Oczywiście, jak na pracę naukową przystało, jest
w tym rozdziale specjalistyczny język, który dla
laika może brzmieć jak zaklęcia indiańskiego
szamana. Manuały, registry, traktura, miechy
jednofałdowe, wiatrownica, głosy języczkowe
czy wąskomenzurowane – to rzeczywiście specyficzny język. Proszę jednak wziąć pod uwagę, że mamy do czynienia z najbardziej skomplikowanym i rozbudowanym instrumentem
muzycznym. Traktując bowiem każdą piszczałkę jako instrument muzyczny to organy są niczym innym jak orkiestra, w zależności od wielkości, złożona z kilkuset (małe) a nawet kilkunastu tysięcy (wielkie) instrumentów dętych,
uruchamianych trakturą (znów trudne słowo!).
Autor najwięcej miejsca poświęca organom
w koszalińskiej katedrze i nic dziwnego, bo to
obecnie jeden z najlepszych instrumentów
w kraju, a z pewnością największe dzieło firmy
Schlag & Söhne na Pomorzu. Przy okazji Bogdan Narloch weryfikuje i systematyzuje wiele
nieprawdziwych ustaleń i wniosków, które pojawiały się we wcześniejszych, polskojęzycznych opracowaniach dotyczących organów
w katedrze (posiłkując się najczęściej niemieckojęzycznymi, źródłowymi materiałami).
W trzecim i ostatnim rozdziale „Twórczość
na organy kompozytorów związanych z Koszalinem i Rejencją Koszalińską” Bogdan
Narloch skupia się na pomorskiej muzyce organowej i kompozytorach do końca II wojny światowej, kompozytorach działających po 1945
roku oraz przedstawia charakterystykę wybranych utworów organowych. Dowiadujemy się,
że gros muzyki organowej Pomorza powstało
do użytku liturgicznego, a twórczość kompozytorów związana z tymi ziemiami (do 1945 roku)
jest dziś całkowicie zapomniana. W tym miejscu
dochodzimy do płyty CD, będącej jak najbardziej integralną częścią publikacji, zawierającą,
zgodnie z intencją „ocalenia od zapomnienia”
dzieła kompozytorów pomorskich. Ich związki z regionem są różne, począwszy od Teofila
Andreasa Volckmara i Karla Adolfa Lorenza,
którzy całe życie spędzili na Pomorzu, a skończywszy na Maxie Regerze, który tylko kilka razy zawitał do Kołobrzegu, ale za to jest najbardziej znanym i cenionym spośród wszystkich.
Oprócz wymienionych mamy jeszcze krótkie
noty biograficzne Gustava Hechta, Wilhelma
Rudnicka, Eberharda Wenzela a także sylwetki kilku innych kompozytorów, których utwory nie trafiły na płytę. Interesujący podrozdział
„Kompozytorzy muzyki organowej działający
po 1945 roku” opisuje proces formowania się
środowiska muzycznego w Koszalinie po II wojnie światowej oraz dokonania najważniejszych
twórców piszących na organy: Andrzeja Cwojdzińskiego, Mieszka Górskiego, Kazimierza
Bogdan Narloch, Organy i muzyka organowa na Pomorzu. Do problematyki, Koszalin 2013
Książki . 65
Rozbickiego i Winfreda Wojtana.
Utwory, które znalazły się na płycie CD, zostały
przez autora dokładnie i z wykorzystaniem zapisu nutowego zanalizowane. Tak wnikliwa i celna
analiza nie powinna dziwić, gdyż mamy doskonały przykład połączenia ogromnej wiedzy na
temat muzyki organowej i praktyki autora książki. Kompletna lista utworów nagranych przez
Bogdana Narlocha na płytę „Organy Pomorza
Zachodniego” przedstawia się następująco:
1. Teofil Andreas Volckmar (1686-1768) – I Sonata F-Dur
2. Carl Adolf Lorenz (1837-1923) – Toccata
& fuga C-Moll op. 62
3. Wilhelm Rudnick (1850-1927) – Concertfantasie g-moll op. 56
4. Andrzej Cwojdziński (1928) – Nocturn op. 46
nr 1
5. Andrzej Cwojdziński (1928) – Nocturn op. 46
nr 7
6. Kazimierz Rozbicki (1932) – Introitus z „Missa
festiva” (organ transcription)
7. Teofil Andreas Volckmar (1686-1768) – 2
Tańce polskie
8. Eberhard Wenzel (1896-1982) – Choralvorspiele „Gottes Sohn ist kommen”
9. Max Reger (1873-1916) – Melodia (Larghetto)
Op. 129 No 4
10. Eberhard Wenzel (1896-1982) – Choralvorspiele „Christ ist erstanden”
11. Gustav Hecht (1851-1932) – Choralvorspiele
„Großer Gott, wir loben dich”
66 . Almanach 2013
Jak na pracę naukową przystaje powstała pozycja, która oprócz podstawowego zagadnienia pokazuje kawałek historii naszego regionu.
Historii nie do końca znanej i skrzętnie przez
władze PRL-u po II wojnie światowej skrywanej
lub pomijanej. Wszystko to w kontekście instrumentu obecnego na Pomorzu w bardzo wielu
ośrodkach. Dzięki działalności m.in. Bogdana
Narlocha i przeprowadzanym remontom część
tych instrumentów powraca do życia, również
koncertowego, o czym świadczy wzbogacenie
oferty w ramach Międzynarodowego Festiwalu
Organowego o takie ośrodki jak Sarbinowo, Bobolice, Białogard, Darłowo, Karlino, Dźwirzyno
czy Ustronie Morskie.
Po lekturze tej pracy skłonny jestem zgodzić się z jej autorem, że Koszalin jest wiodącym
w kraju ośrodkiem kulturalnym propagującym
twórczość organową, ważnym miejscem dla rozwoju organów i muzyki organowej w Polsce. Ten
ostatni fragment skłonił mnie do jeszcze jednej refleksji, że nic nie jest dane raz na zawsze
i w końcowym rozrachunku wszystko zależy
od ludzi. Oswoiliśmy się już z tym festiwalem,
prawda? Ale skoro jesteśmy tak ważnym ośrodkiem w Polsce, to czy Koszalin i jego władze
nie powinny pomyśleć o jeszcze intensywniejszej promocji? O swoistej perle w koronie, którą
warto pochwalić się przed światem. Z tym pytaniem zostawiam Czytelników.... Jedno jest pewne, w dziedzinie organów i muzyki organowej
eksperta mamy co się zowie.
Wojciech Konieczny
Sztuka książki
Każda nasza książka to wydarzenie – to coś
więcej, niż tylko tekst. To spektakl, przedstawienie, do udziału w którym zostaje zaproszony czytelnik i który zarazem aktywnie w nim
uczestniczy – mówi Edward Ley i nie sposób
nie przyznać mu racji. Sięgając po którąkolwiek z książek Wydawnictwa Artystycznego
ma się wrażenie obcowania z czymś niezwykłym, niepowtarzalnym. Na pytanie, z czego
to wynika, Edward Ley odpowiada bez wahania: Te książki dają coś, czego inne („zwyczajne” – chciałoby się dopowiedzieć) nie są w stanie zapewnić – emocje, które gwarantować może tylko kontakt z prawdziwą sztuką.
Sztuka opiera się na emocjach – twórcy Wydawnictwa Artystycznego, Urszula Kurtiak
i Edward Ley, rozumieją to doskonale. Tyle, że
idą krok dalej – przeżycia, jakich doznajemy
podczas lektury, wzbogacają bowiem o doznania, jakie wynikają z bezpośredniego kontaktu
z samą książką: gatunkiem papieru, z którego
jest wykonana, krojem pisma, rodzajem oprawy, ilustracjami, materiałami wykorzystanymi
do ozdobienia książki, wreszcie – w przypadku tekstów obcojęzycznych – kwestią nowego
tłumaczenia. Wszystkie te elementy składają się
na jedyne w swoim rodzaju dzieło, jakim są wydawane przez nich książki, które zachwycają na
wielu poziomach. Niejednokrotnie, zanim jeszcze zdążymy je otworzyć, zaskoczą nas pomysłowością wykonania, bogactwem i różnorod-
nością zdobień. Ba! – nawet zapachem, który
się wokół nich roztacza. Twórcy Wydawnictwa
Artystycznego wierzą bowiem, że obcowanie
z książką to doznanie zmysłowe, stąd też ich
dzieła odbiera się za pośrednictwem różnych
zmysłów, to zaś daje niepowtarzalną możliwość pełnego przeżycia kontaktu z tekstem. Nigdy nie jest to jednak działanie przypadkowe;
Urszula Kurtiak i Edward Ley do każdej książki
podchodzą indywidualnie, każdy kolejny tytuł
to nowe wyzwanie, którego realizacja poprzedzona jest pracochłonnymi i niezwykle przemyślanymi przygotowaniami. Widać to doskonale
w przypadku dzieła „O kosmetyce twarzy pań”
Owidiusza. Do naszych czasów przetrwał zaledwie fragment poradnika piękności starożytnego poety, stąd też wydanie go w formie tradycyjnej książki byłoby praktycznie niemożliwe
– nawet z ilustracjami i w wersji dwujęzycznej,
całość nie przekroczyłaby bowiem kilku stron.
Przyjęte przez twórców rozwiązanie okazało się
doskonałe: tekst został wydany w taki sposób,
w jaki wydawano książki za czasów Owidiusza,
czyli w formie papirusowego zwoju, który śmiało mógłby znaleźć się w antycznej bibliotece
i trudno byłoby go odróżnić od autentycznych
zwojów starożytnych. To jednak wymagało długotrwałych poszukiwań i odwiedzin w muzeach całego świata, nie istniała bowiem jedna
recepta na to, jak taki zwój wykonać. Trud jednak się opłacił, a wydanie poradnika Owidiusza
okazało się prawdziwym sukcesem. Kolejnym
już zresztą, każda bowiem z książek Wydawnictwa Artystycznego – a do dziś ukazało się już
ponad 50 tytułów! – jest niepowtarzalnym wydarzeniem, w którym nic nie jest przypadkowe:
ani użyty papier, ani kolor okładki, ani zastosowane ozdobniki. Takie podejście do książek jest
tym, co odróżnia wydawane przez Urszulę Kurtiak i Edwarda Leya tytuły od innych i co sprawia, że cieszą się takim powodzeniem – zarówno wśród czytelników, jak i specjalistów.
Gdy spojrzeć na dotychczasowe dokonania
Wydawnictwa Artystycznego, widać, że żadna
z ponad pięćdziesięciu wydanych przezeń ksią-
Książki . 67
Mark Twain, „Pamiętniki Adama i Ewy”.
fot. Kurtiak i Ley
żek nie powiela przyjętych wcześniej pomysłów
edytorskich. Każdy koncept użyty jest tylko raz,
a niejednokrotnie w przypadku konkretnego
tytułu poszczególne egzemplarze różnią się
między sobą. To zaś z jednej strony daje kolekcjonerowi gwarancję posiadania prawdziwego
unikatu, z drugiej pokazuje, że pomysłowość
artystów nie zna granic, z trzeciej zaś, że każdy
tytuł to nowa przygoda.
Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak
samo podejście twórców do ich pracy – pełne
pasji, energii i przekonania, które sprawia, że
w dobie coraz większej wulgaryzacji literatury
i malejącego czytelnictwa ich działalność ma
szczególny sens, książka wciąż może wywoływać emocje, a my sami jesteśmy jeszcze do nich
zdolni. Ta myśl przyświeca artystom od samego
początku ich działalności, a obecni są na rynku
już prawie ćwierć wieku. W tym czasie osiągnęli
więcej, niż mogło im się marzyć w chwili, gdy
zakładali w Koszalinie swoje wydawnictwo.
Początki nie należały do najłatwiejszych, brakowało przede wszystkim materiałów do tworzenia nietypowych wówczas książek, a początkujący prywatny przedsiębiorca musiał radzić
68 . Almanach 2013
sobie z wieloma przeciwnościami – nie tylko losu. Czas pokazał jednak, że racja była po
ich stronie: sukcesem okazała się już pierwsza
książka, „Sztuka kochania” Owidiusza, po niej
zaś przyszły kolejne. W ciągu dwudziestu kilku
lat działalności prace Wydawnictwa Artystycznego prezentowane były na targach i wystawach na całym świecie, poszczególne książki
zdobyły mnóstwo nagród i wyróżnień, a wśród
zleceniodawców znaleźli się m.in. Kancelaria
Prezydenta RP, Kancelaria Senatu, PLL Lot, Business Center Club czy Polska Rada Biznesu; dzieła Urszuli Kurtiak i Edwarda Leya trafiały w ręce takich osobistości, jak Jan Paweł II, Benedykt
XVI czy Javier Solana. Choć większość ich książek wydawana jest w języku polskim, ich prace doceniają także obcokrajowcy, dla których
bariera językowa nie jest żadnym problemem.
Sztuka nie zna granic – mówi Edward Ley i przywołuje historię pewnej młodej Chinki, która zachwycała się wspaniale wydanymi tomikami
poezji Haliny Poświatowskiej i Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Dla niej ważne były nie
tylko słowa, wiersze, sama poezja, ale też towarzyszący im zapach, niepowtarzalny koncept
wydawniczy, dotyk papieru...
Znamiennym jest zresztą, że doceniani byli
i są przede wszystkim na świecie, w Polsce bowiem wciąż taka działalność i takie podejście do
książek wydaje się być sprawą niszową, choć, co
chętnie podkreślają sami zainteresowani, powoli zaczyna się to zmieniać. Paradoksalnie jest
to pochodna wspomnianych wcześniej trudności, z jakimi boryka się dziś literatura – podczas
gdy z każdej strony coraz bardziej zalewa nas
tandeta, wszechobecny kicz i teksty o wątpliwej wartości intelektualnej, a sama książka coraz częściej zastępowana jest przez inne formy
i nośniki tekstu; tym bardziej odczuwamy tęsknotę za czymś „prawdziwym”, za autentycznymi emocjami i wzruszeniami. Odpowiedzią na
takie potrzeby są właśnie dzieła Urszuli Kurtiak
i Edwarda Leya, którzy są przekonani, że prawdziwa sztuka nie da się tak łatwo zdeprecjonować i zawsze będzie na nią zapotrzebowanie.
Potrzeba obcowania z pięknem tkwi w nas bowiem zbyt głęboko, żeby krótkotrwałe mody
i łatwe rozwiązania mogły ją wykorzenić. Tak,
jak kino nie dało się wyprzeć najpierw telewizji, potem rynkowi video, dziś zaś wszelkiej maści nowoczesnym nośnikom, tak książka, której
możemy dotknąć, którą możemy powąchać czy
obejrzeć na różne sposoby, nie da się całkowicie zastąpić audiobookami czy e-bookami.
Każde kolejne wyróżnienie i każda kolejna
nagroda są potwierdzeniem, że tak właśnie jest.
Rok 2013 był dla Wydawnictwa Artystycznego wyjątkowo udany, a źródłem największych
sukcesów było niezwykłe wydanie „Pamiętników Adama i Ewy” Marka Twaina. To jedna
z najciekawszych publikacji, jakie wyszły spod
ręki Urszuli Kurtiak i Edwarda Leya. Unikatowa
w skali światowej i bezprecedensowa książkaobraz, którą można powiesić na ścianie i którą
w każdej chwili można wyjąć i przeczytać; jak
to zrobić, wie jednak tylko jej właściciel oraz
sami twórcy, którzy opatentowali taki koncept
wydawniczy. Rozwiązanie tego typu pokazuje, że przed książką wciąż otwierają się nowe
drogi rozwoju i wcale nie musi się ona zamykać w tradycyjnej, konwencjonalnej formule.
Wydanie „Pamiętników Adama i Ewy” w takiej
właśnie formie było oczywiście przemyślanym
wyborem – wkomponowana w wiszący na ścianie obraz książka jest z jednej strony wspaniałą
ozdobą (także dzięki przepięknym, zróżnicowanym w zależności od egzemplarza okładkom),
z drugiej zaś w każdej chwili można po nią sięgnąć i zagłębić się w lekturze. Na pytanie, dlaczego akurat książka Twaina doczekała się takiego wyróżnienia, Urszula Kurtiak odpowiada
krótko: Bo to jedna z najpiękniejszych książek, jakie napisano.
W 2013 roku wydanie „Pamiętników...” nagrodzono Złotym Medalem Międzynarodowych
Targów Poznańskich, na których Urszuli Kurtiak i Edwardowi Leyowi przyznano także Laur
Konsumenta. Sukces był więc podwójny, książka została bowiem doceniona zarówno przez
specjalistów, jak i czytelników. Warto dodać, że
wcześniej „Pamiętniki...” zdobyły sześć innych
nagród, stając się tym samym najbardziej docenionym dziełem Wydawnictwa Artystycznego. W pełni zresztą zasłużenie, niezwykły jest
bowiem nie tylko format wydania książki, ale
także zupełnie nowe podejście do samego tekstu, przetłumaczonego na nowo specjalnie na
potrzeby tego wydania, dzięki czemu udało się
wzbogacić tekst o niepublikowane wcześniej
po polsku fragmenty, w których istotną rolę odgrywa obecny w raju... dinozaur!
W 2013 roku Wydawnictwo Artystyczne
otrzymało także Nagrodę Prezydenta Miasta
Koszalina za „działalność w dziedzinie tworzenia, upowszechniania i ochrony kultury”, a wyjątkowym w skali kraju sukcesem było przyznanie Wydawnictwu Artystycznemu Kurtiak
i Ley tytułu Mikroprzedsiębiorcy Roku 2012,
przy czym dodać trzeba, że w organizowanym
od ośmiu lat przez Fundację Kronenberga przy
banku Citi Handlowy konkursie, koszalińskie
wydawnictwo okazało się lepsze od 214 innych
przedsiębiorstw...
Mark Twain, „Pamiętniki Adama i Ewy”.
fot. Kurtiak i Ley
Książki . 69
Wśród osobistości, które otrzymały książki
sygnowane przez Wydawnictwo Artystyczne
byli w ubiegłym roku m.in. Prezydent RP Bronisław Komorowski oraz szejk Kuwejtu, Emir
Ahmad al-Fahad al-Sabah, który osobiście odebrał specjalnie zamówioną dla niego ekskluzywną książkę – dwujęzyczny tom poezji staroarabskiej Miód i kolokwinta, składający się
z dwóch wspólnie oprawionych wolumenów,
które można czytać równoległe (arabski tekst
obracając karty książki w prawą stronę, polski
zaś odwracając je w lewo).
Wyróżnieniem, które Urszula Kurtiak i Edward
Ley cenią sobie szczególnie, jest z kolei przyjęcie ich do elitarnego Bractwa Kawalerów Gutenberga, zrzeszającego najważniejsze postacie
świata poligrafii. Warto również wspomnieć, że
ich książki w samym tylko 2013 roku prezentowane były podczas wielu imprez, targów i wydarzeń, m.in. na Międzynarodowych Targach
Poznańskich, Targach Książki w Krakowie, Międzynarodowych Targach Jubilerskich w Gdańsku, Targach Sacro-Expo w Kielcach, podczas
70 . Almanach 2013
Nadmorskiego Pleneru Czytelniczego w Gdyni czy też w organizowanej we Wrocławiu akcji
edukacyjnej promującej czytelnictwo pod hasłem „Moda na książkę”, a na zakończenie niezwykle udanego roku – na Targach Książki Historycznej w Warszawie.
Rok 2014 zapowiada się równie intensywnie,
a sami właściciele Wydawnictwa Artystycznego zapewniają, że jeszcze nie raz zaskoczą oryginalnością swoich pomysłów. Na pytanie, jaka
będzie przyszłość ich wydawnictwa, Edward Ley
bez wahania odpowiada – Świetlana! Nie ma
w tym stwierdzeniu cienia przesady. Najlepsi
w naszym kraju specjaliści od książki artystycznej zapowiadają coraz intensywniejsze otwieranie się na świat, poszerzanie swojej oferty
o nowe tytuły w nowych językach, a także nieustające poszukiwanie nowych rozwiązań formalnych dla swoich książek. Swoimi dotychczasowymi dokonaniami udowodnili, że ogranicza
ich tylko ich własna wyobraźnia, ta zaś zdaje się
nie mieć granic – podobnie jak ich książki, z których tworzenia zrobili prawdziwą sztukę.
Małgorzata Zychowicz
Z pisarzami
nie tylko
ekskluzywnie
Spotkania autorskie
w Koszalińskiej Bibliotece
Publicznej
Spotkanie ma w sobie wiele znaczeń. Ma
w sobie przeczucie czegoś wyjątkowego, bo
wierzymy, że jest wynikiem przeznaczenia albo zrządzenia losu. Spotkanie to także kontakt osobowy, intymny dialog myśli uczestniczących w nim osób. Może być też zderzeniem „cząstek elementarnych”, które czasem
prowadzi do wybicia z utartych torów, trajektorii i dróg.
Idea spotkań literackich ma znakomitą tradycję. Bogaci arystokraci zapraszali literatów (zwykle biednych) na obiady (stąd „obiady czwartkowe” króla Stasia) i promowali ich twórczość
zachęcając do czytania lub deklamowania własnych utworów. Uczty z czasem stały się jedynie ucztami duchowymi (los literata znacząco
się poprawił i nie trzeba było go dokarmiać)
i przerodziły się w spotkania autorskie promujące gościa i jego twórczość en masse lub tylko
ostatnio wydane dzieło.
W organizowaniu spotkań o palmę pierwszeństwa walczą dziś księgarnie, biblioteki, domy kultury a nawet hotele, SPA i centra konferencyjne. W pracy bibliotek spotkania mają bar-
dzo długą tradycję. A teraz ta forma kontaktu
z czytelnikami przeżywa niezwykły renesans.
Powstają agencje autorskie promujące swoich
literatów, co bardzo ułatwia dotarcie do pisarzy. Dziś jedyną przeszkodą w realizacji spotkań
bywa brak funduszy, zwłaszcza gdy oczekiwane
są zbyt wysokie honoraria.
Inteligentny bibliotekarz, zanim weźmie się
do pracy, przeczyta co na ten temat piszą teoretycy. Otóż jeden z wielkich znawców zagadnień bibliotekoznawstwa prof. Jacek Wojciechowski w swym wielokrotnie wydawanym
dziele pt. „Podstawy pracy z czytelnikiem” poświecił spotkaniom autorskim dwie strony zadrukowane „drobnym maczkiem”, które mogą
się stać biblią organizatorów. Na zakończenie
swych rozważań profesor daje kilka cennych
rad. Po pierwsze, aby pod żadnym pozorem nie
pozwolić autorowi czytać swej twórczości, bo
przecież ze swej natury nie jest przeznaczona
do głośnej lektury. Łatwo powiedzieć, trudniej
zrobić... Jak wyrwać gościowi jego dzieło i zabronić deklamować; może po prostu wyłączyć
mikrofon... Druga rada dotyczy wyboru pisarza
według kryterium jego umiejętności wypowiedzi „na żywo”, a trzecia, doskonałego przygotowania spotkania bez liczenia na improwizację.
Na zakończenie profesor „krzepi” niezrażonych
dotąd bibliotekarzy sformułowaniem, że organizacja spotkania autorskiego jest przedsięwzięciem trudnym, bo w trakcie jego trwania możliwości interwencyjne są niemal żadne.
Po przeczytaniu rozdziału o spotkaniach autorskich według prof. Wojciechowskiego powinniśmy zaniechać wszelkich działań, ale zwyciężył w nas duch przekory i ambicji. Dodaliśmy
do tego zamiłowanie do promowania literatury, potrzebę osobistego kontaktu z piszącymi
osobistościami oraz podzielenia się tymi nietuzinkowymi osobowościami z mieszkańcami
Koszalina. Z tych potrzeb i rozważań zrodził
się w Koszalińskiej Bibliotece Publicznej pomysł zorganizowania „Zodiaku Literackiego”,
cyklu spotkań z 12 literatami w ciągu całego
roku. Liczyliśmy, że ten projekt stanie się stałym
Książki . 71
wieloletnim cyklem spotkań, że w ten sposób
powstanie przy bibliotece zwarta grupa niezawodnej publiczności chętnie uczestniczącej
w spotkaniach z „celebrytami” pióra a później
może nawet poetami... Ze względów finansowych stać nas na „półzodiak” w najlepszym razie, ale się nie poddajemy. Najważniejszym kryterium, poza finansowym oczywiście, jest zasada, że zaproszeni goście są ludźmi piszącymi, tj.
wydali napisane przez siebie lub w kooperacji
książki. Te kryteria spełniają: piszący podróżnicy,
reżyserzy, aktorzy, dziennikarze, znani i znaczących literaci, piszący reporterzy, mniej znani poeci i pisarze oraz koszalińscy i regionalni literaci.
W 2013 roku Koszalińska Biblioteka Publiczna
zorganizowała ogółem 28 różnorodnych spotkań autorskich, w których wzięły udział ponad
2 tysiące osób; spotkania te zawsze połączone
były z promocją książek. Dzięki nim odbyliśmy
podróże po stylach, rodzajach i gatunkach literackich. Dla ułatwienia można je pogrupować
wedle jakiegoś kodu. Wybrałam mieszane kryterium przynależności gatunkowej twórczości
oraz pochodzenia autorów.
Pierwszy rodzaj spotkań autorskich w KBP to
promocje książek historycznych lub o tematyce
historycznej. Do nich zaliczyć należy spotkania
połączone z promocjami książek: Wiesława Romanowskiego o Stiepanie Banderze, Leszka
Żebrowskiego nt. wymiany elit po 1945 roku,
Jarosława Kłaczkowa o powstaniu i funkcjonowaniu kościołów luterańskich w Polsce oraz
promocję III tomu wspomnień pionierów Koszalina „Mnie to miasto od innych droższe”.
Innym rodzajem spotkań są promocje nowych tomików poetyckich. Koszalińscy poeci
prezentowali się dwukrotnie przy okazji promocji tomiku „Ze słonecznikiem w tle” Wydawnictwa KryWaj Krystyny Wajdy. Poza tym gościliśmy Renatę Korek z Trzebiatowa z tomikiem
„Jechałam aleją światła” oraz Elżbietę Tylendę
z Darłowa z tomikami „Dzień Traszki” i „Kolekcja”.
Mariusz Szczygieł zagościł w Literackim Zodiaku Koszalińskiej Biblioteki Publicznej.
72 . Almanach 2013
fot. KBP
W 2013 roku promowaliśmy również prozaików, a wśród nich Ewę Lenarczyk z Trójmiasta, która sama siebie nazywa „polską Danielle Steel”, i Józefa Pitonia-Droździka – Górala,
gawędziarza, niestrudzonego propagatora tradycji poprzez strój i naukę tańców góralskich.
Gościliśmy też koszalinian: Magdę Omilianowicz i jej dwie książki „Fakt autentyczny” i „Kalejdoskop II” oraz Ryszarda Walusia i jego „Wstęp
do teorii czasu”.
Z promocji wydawnictw regionalnych należy
wspomnieć o Almanachu Kultura Koszalińska
2012, zawierającym najważniejsze wydarzenia
kulturalne miasta, książce Anny Gut „Megality
Wujka” o rzeźbiarskiej twórczości artysty Zygmunta Wujka oraz o spotkaniu z koszalińskim
podróżnikiem Robertem Nawrockim.
Specjalne miejsce wśród spotkań autorskich zajmują spotkania z autorami literatury dla dzieci i młodzieży. Przywiązujemy do
nich wielką wagę, mamy bowiem nadzieję odwrócić trend niechęci do lektury i wyrobić nawyk czytania. Pisarstwo dla dzieci i młodzieży
ma się bardzo dobrze i jest na bardzo wysokim poziomie. Książki te są świetnie napisane,
pięknie wydane i bogato, nowocześnie ilustrowane. Sprowadzanie pisarzy dla młodych to
w dzisiejszych czasach czysta przyjemność. Są
oni zwykle bardzo dobrze przygotowani do
spotkań, tworzą interaktywne, pełne radości
minispektakle dla młodej publiczności, zawsze
z książkami do kupienia. W 2013 roku gościliśmy: Melanię Kapelusz – pisarkę książek dla
maluchów, Barbarę Ciwoniuk – autorkę powieści dla gimnazjalistów, Dariusza Rekosza, wielbiciela Hansa Klossa, autora książek detektywistycznych oraz niekwestionowaną gwiazdę zeszłorocznych spotkań dla dzieci – Marcina Pałasza, twórcę historyjek o Elfim.
I kategoria najważniejsza, mająca priorytetowe znaczenie ze względów prestiżowych i dla
promocji dobrej marki koszalińskiej książnicy.
Gwiazdy „Zodiaku” to osoby znane, których nazwiska przyciągają nieprzebrane tłumy do sali
konferencyjnej Koszalińskiej Biblioteki Publicznej. Gdy często martwimy się o frekwencję, tu
ugościć musimy nadmiar chętnych. Wystawiamy głośniki na zewnątrz, dostawiamy krzesła,
i bardzo się cieszymy, że są – Autorzy i Publiczność. W poprzednim roku gościliśmy: ks. Adama Bonieckiego, który przekonywał nas, że „Lepiej palić fajkę niż czarownice”, Mariusza Czubaja – socjologa i antropologa kultury piszącego
kryminały do spółki z Markiem Krajewskim, Michała Ogórka i prof. Jerzego Bralczyk z książką
„...Kiełbasa i sznurek” – literackie „lokomotywy”
Nocy w Bibliotece, Andrzeja Stasiuka, laureata
wielu nagród, pisarza w podróży m.in. do Babadag, Mariusza Szczygła, świetnego reportera
codzienności, który sprawia, że świat wokół radośnieje a my lepiej rozumiemy braci Czechów,
Marcina Mellera, dziennikarza, reportera wojennego promującego książkę o znamiennym
tytule „Między wariatami”.
Gdy pisałam teoretycznie o spotkaniach, ich
naturze i korzyściach, to takie spotkania miałam
na myśli. Spotkania z tymi ludźmi mogę skwitować zdaniem: kto nie był niech żałuje! Bo to nigdy się nie powtórzy. Z innymi ludźmi, w innym
miejscu, innego dnia, o innej godzinie, w innej
kondycji, kolejne spotkanie będzie na pewno
inne. Każde bowiem ma walor wyjątkowości.
Nic dwa razy się nie zdarza – jak pisała Noblistka.
Spotkania z osobistościami, z ludźmi mądrymi,
są jak wywiad ekskluzywny, na wyłączność każdego z uczestników spotkania. Każdy weźmie,
co zechce. Jedni godzinę, czy dwie wytchnienia od trudów życia, inni przejrzą się w lustrze
cudzych idei, otrzymają potwierdzenie lub zaprzeczenie racji, jeszcze inni coś nowego zrozumieją, z czymś się nie zgodzą, a inni wyjdą
wzburzeni – nikt jednak nie pozostanie obojętny. I my, bibliotekarze osiągnęliśmy swoje cele:
spotkaliśmy ludzi pióra, których warto poznać,
promowaliśmy czytanie, książki i naszą bibliotekę jako miejsce przyjazne i ciekawe, dokąd warto przyjść.
Książki . 73
Wiktor Cyrny
Spotkanie pełne
wspomnień
Opowiadanie
A pan co tu robi? Na spacer przyszedł? Na
cmentarz? Po cmentarzach się teraz spaceruje jak po parkach jakiś! Zadumy tu się szuka.
W melancholię wpada. Nie mam nic przeciwko,
ale pan uważa, bo to człowieka w depresję może wciągnąć. Jak mi mąż umarł cztery lata temu,
tak przychodziłam tu prawie codziennie. Wsiadałam w „jedynkę”, że niby na zakupy do marketu jechałam, a tak naprawdę, to chciałam zobaczyć jak grób się ma. Bo jak o męża za życia
dbałam, tak i jego mogiłę muszę pielęgnować!
Trochę mi przeszło. Teraz to już rzadziej tu przychodzę. Oko załzawię, że niby od wiatru, ale to
wiadomo, że od wspomnień. A pan tu kogoś
ma? Też mi coś! Nikogo? Pan nie stąd, znaczy
się. Bo jak ktoś bliskich nie chowa tam, gdzie
żyje, to znaczy, że nie na swojej ziemi mieszka.
Ja pana zanudzam na pewno. Pan sobie idzie
dalej. Nie chcę przeszkadzać. Tak tylko porozmawiać chciałam, bo to mnie zdziwiło, że młodziak taki przechadza się tu. A widzę, że pan bez
celu chodzi. Bez zniczy w siatce, to – pan się nie
obrazi – ale już myśleć zaczęłam, że może pan
tu patrzy, co tu można zachachmęcić. Mało takich teraz?! No, ale ja przepraszam, bo widać, że
pan to raczej kraść nie przyszedł. Tylko mnie to
krew zalewa, wie pan, jak człowiek kwiaty nowe
74 . Almanach 2013
postawi albo znicze droższe kupi, dwa dni i nie
ma! A pod koniec października, to już w ogóle
rynek wtórny zniczy się zaczyna. Kradną hieny,
bo przepraszam, ale inaczej nie nazwę! Że to
skrupułów nie ma wcale. Zabierać zmarłemu, to
jakby kościół okradać. Potem tacy nowy wkład
wsadzą i sprzedadzą, po kosztach, po przecenie, z rabatem w ramach złodziejskiej zniżki.
Sumienia nie mają.
A tam, widzi pan tego człowieka dalej? To
czasem przychodzi z winem i nad grobem pije.
Dyskretnie pociągnie parę łyków. Kiedyś nerwy
mnie wzięły, że ktoś tak poświęconą ziemię kala i
nie wytrzymałam, poszłam zwrócić uwagę. Zbliżyłam się i zauważyłam, że on płacze. To udałam,
że do kranu szłam. Tak nie wypada się wciskać
pomiędzy czyjś smutek i alkohol. Bo to już musi
być okropny żal. Taki, co drapie w przełyku przeraźliwie. I w ten zaogniony ból on wlewał w siebie palące trunki. Bo to rzeczywiście bywa tak,
że te ognie smutku i procentów jak się spotkają, to ugaszą pożar duszy. W każdym razie, kiedy wracałam z butelką pełną wody, spojrzałam
na nagrobek, a tam wyryte, że „zginęła śmiercią
tragiczną”, to mi się już w ogóle żal go strasznie
zrobiło, bo to człowiek nieprzygotowany i nagłą
śmiercią zaskoczony cierpi najdłużej.
Co innego u mnie. Mój mąż długo walczył
z nowotworem. Pożerał go strasznie ten rak.
Ale powiem panu, że mąż był wesołym człowiekiem. Tak jak wy, młodzi. On to zawsze znalazł
w sobie radość! Jakby się urodził w pana czasach. Beztroskich. A życie to go nie oszczędzało. Na wojnie walczył. W Brześciu nad Bugiem.
Był pomocnikiem radiotelegrafisty. Opowiadał,
że jak Niemcy przyszli, to niewola jednak dobra
była. Dostawali jeść i pić. Po ludzku byli traktowani. A jak Ruscy ich przejęli, to się zaczęła katorga. Buty im pozabierali, bo sami nie mieli.
Bieda biła od tej armii. Broń to mieli na sznurkach, poprzewieszaną przez ramiona. I wie pan,
jak Ruscy ich jako jeńców wzięli, to szczęśliwym
trafem ocalał ten mój wesołek. A ja pewnie
przynudzam? A to dziwne, że pan ciekawy, bo
przecież teraz młodzież się nie interesuje takimi
rzeczami. O czym to ja? A właśnie! No i Ruscy
pytają Polaków: „Kto z nich jest rolnikiem?”. Mój
mąż, choć jeszcze go nie znałam, to mi już pisany był wtedy, pomyślał sobie, że i tak nie ma
nic do stracenia i się zgłosił. I Ruscy do tych, co
się zgłosili, mówią, że mają iść uprawiać pole. To
oni przerażeni szli w stronę lasu i myśleli, że od
tyłu ich powystrzelają, ale na szczęście strzelali
tylko w niebo, tak dla zabawy, żeby popatrzyć
jak Polacy uciekają.
Tak mi się przypominają te historie jak tu stoję. Przychodzę co jakiś czas wymienić wkłady w
zniczach, co mi jeszcze ich nie pokradli. Mąż się
chyba nie obrazi, że mu co tydzień nowych nie
kupuję. Drogie to teraz wszystko. Nie to, że mi
szkoda, ale oszczędnie żyliśmy i skromnie, więc
by chyba zrozumiał, że tak praktycznie jest. Na
początku to tu szalałam, stawiałam tego plastikowego cholerstwa, że aż łuna szła od grobu.
Co się pan śmieje? Tak jest, jak ktoś bliski umiera, to się chce chociaż w tych zniczach ulokować
swoją niemoc. A ile to ludzi pomarło na wojnie,
że nawet krzyża im nie postawili. To jak ktoś w
dobrych czasach kończy życie, to chociaż niech
ten dobrobyt mu po śmierci służy.
Pan się nie spieszy? To mogę panu powiedzieć, że mąż do jeszcze jednej niewoli trafił.
W czterdziestym piątym, jeszcze przed końcem wojny, ktoś doniósł na niego, że był żołnierzem AK i go Ruscy z domu zabrali. Wsadzili
do jakiś partyzanckich okopów, które przerobili na leśne więzienia. Byłam w ciąży z drugim
synem. Jak się dowiedziałam gdzie go wsadzili, poszłam do nich prosić. Żeby wypuścili go, bo dziecko ma i jedno jeszcze w drodze,
a że sklep prowadziliśmy wcześniej, to cały zapas papierosów jaki został dałam im w zamian.
I jak go wyjęli z tej dziury, to już chciałam krzyczeć, że to nie ten. Bo podsunęli mi go, zarośniętego, zawszonego, ledwo żywego. Nie poznałam go. Z rąk Ruskich go wyciągnęłam, za
papierosy! Pan to rozumie?! Ile ja bym dała Bogu papierosów, żeby mi go nie zabierał...
Tylko Bóg niepalący, więc i z rakiem przegrałam. A walczyłam. Bo to pan nawet nie wie, jaki
to ciężar spada na człowieka, gdy się dowiaduje, że najbliższa mu osoba ma nowotwór. A ja to
w ogóle, niby z Ruskimi walczyłam, ale panikara
jestem i już od razu założyłam najgorsze. Diagnoza. Rak. Wyrok śmierci. I jeszcze ta polska
służba zdrowia, wie pan jak to jest. Strach nawet myśleć o szpitalach. Ale nie było tak źle. Bo
mąż się nieźle trzymał i nam jeszcze dobrze razem było. Mogłam się nim nasycić. Zapamiętać
całego. Tak, żeby na te dni, kiedy tu stoję wspominać go jak najlepiej. Mówił do mnie „Nie przesadzaj”, bo ja cały czas lament nad nim. A on się
uśmiechał i przytulał. Jakby tym całym trudnym
życiem nieprzejęty. I dopiero trzy ostatnie dni
w szpitalu już nie kontaktował. Odchodził powoli. Ale jeszcze jakby zadowolony na twarzy.
Na morfinie był, to może dlatego.
W ogóle na cmentarzu to człowiek sobie przypomina różne rzeczy. Bo to takie miejsce pełne
wspomnień. Gdzie indziej znajdzie pan więcej
życiorysów? Tu są wszystkie poskładane w marmurowych płytach. Tylko pomyśleć ile tu historii
takich, jak mojego męża. Ja to trochę zazdroszczę panu tych czasów, w których pan żyje, choć
ich do końca nie rozumiem. Teraz młodym łatwiej jest. Ale czasów się nie wybiera, za 50 lat
to i pan pomyśli, że pan przegrał. Bo tak się właśnie mi wydaje. Że my trochę przegranym pokoleniem jesteśmy. Chociaż nie narzekam, pan źle
o mnie nie myśli. Sam pan widzi, że w dobrej formie się trzymam. Piętnaście lat mi zostało, żeby
dobrnąć do wieku. Pan sobie wyobraża? Że człowiek ma dla siebie tyle czasu i jeszcze narzeka.
Ilu to na wojnie poginęło, co nawet nie zdążyli
się zakochać. A powiem panu ciekawą historię,
jeśli pan jeszcze chce rozmawiać. Chce? Skoro
pan się nigdzie nie spieszy. Bo teraz wszyscy się
spieszą. Za czymś biegną. Tylko tu, na cmentarzu, to chyba jakoś każdy zwalnia, bo wypada.
Zmarli są cierpliwi, mają dużo czasu, więc trzeba im chociaż oddać te kilka chwil, parę wspomnień, dobrych i złych myśli.
Chociaż na pewno pan widział jak niektórzy
pierwszego listopada urządzają grobowy maraton. Biegną od jednej mogiły do drugiej. Całą
Książki . 75
trasę mają opracowaną, żeby za jednym razem
„zaliczyć” całą rodzinę, która już po drugiej stronie. Szybki znicz, coś na kształt modlitwy, karykatura zadumy. Twarze skamieniałe, ale oczy to
wędrują po nagrobku. Oceniają, kto jaki znicz
kupił, kto był skąpy a kto hojny. Albo lepiej.
Co która baba przyjdzie na grób, to przestawia
po swojemu. Te kwiaty tam, a te tam, znicze jedna w krzyż, druga w szereg, brzydsze na ziemię,
droższe na marmur, szklane razem, plastikowe
osobno. I nie dogodzisz. A nie raz słyszałam komentarze, że co to za obrzydlistwo stoi, że to
pewnie ciotka postawiła i cała koncepcja zaburzona. Minibarok na grobie źle się prezentuje. I teraz wyrzucić nie wypada, ale w oczy kole
szkaradztwo i co zrobić? No, nie dziwię się, że
pan się śmieje. Gdzie w tym wszystkim pamięć?
Gdzie wspomnienia? Zmarłym trzeba podarować myśli a nie znicze. Co im po tych kwiatach,
jak się powoli o nich zapomina. A pamięcią to
można i przywrócić życie. Sprawić, że ci, którzy
odeszli, są wśród nas na nowo. Pan na przykład
poznał teraz mojego męża. Może pan komuś
powie o nim dalej, to i dłużej będzie żyć.
A, miałam panu opowiedzieć historię! To już
kończę, idę, bo coś zimno się robi. Pana też nie
będę zatrzymywać. Pan to pewnie z uprzejmości starej baby nie uciszy. No miły pan, ale ja
swoje wiem. Tyle już lat minęło...
Za czasów wojny, mieliśmy z mężem umowę
taką, że jak wracał po nocy, to żeby mu otworzyć drzwi musiał poślinionym palcem potrzeć
szybę w kuchni. I wtedy taki dźwięk piskliwy
rozchodził się po domu. Wiadomo było, że to on
wraca, że jest cały i zdrowy. Jak ja ten dźwięk lubiłam! Tak sobie cicho marzę, żeby którejś nocy
przerwał ciszę w moim mieszkaniu. Z najtwardszego snu bym się obudziła! A może tak właśnie
odejdę, mąż po mnie przyjdzie i mi da znać,
że jest bezpieczny. Upewniona, że to on, otworzę mu drzwi, tylko tym razem nie wpuszczę go
do środka, a wyjdę razem z nim.
76 . Almanach 2013
Wiktor Cyrny.
fot. Mariusz Czajkowski
Wiktor Cyrny jako student Instytutu Neofilologii i Komunikacji Społecznej Politechniki Koszalińskiej odebrał nagrodę Ambasady USA i Tygodnika „Wprost” za reportaż „FejsBóg”. W 2013
roku, kontynuując studia na Uniwersytecie Warszawskim, ponownie został laureatem Ogólnopolskiego Konkursu dla Młodych Dziennikarzy. W
listopadzie tego samego roku jego proza została
doceniona przez jury programu stypendialnego
TVP Kultura, które przyznało mu drugą nagrodę
za opowiadanie „Spotkanie pełne wspomnień”.
Od trzech lat jest związany z koszalińską TV MAX.
Jego reportaże ukazują się Tygodniku „Miasto”.
Nie wyobraża sobie życia bez pisania, czytania
i podróży, choć jego największą pasją jest kolekcjonowanie ludzkich historii, które stara się dostrzec w każdym człowieku.
S ZT U K A I A R C HI T E K T U R A
Pragnąc rozumieć świat, musimy nieustannie
mieć się na baczności, aby nie ustawiać siebie
w jego centrum.
Tadeusz Sławek
„Od-do”.
Lekcja przyimków
1.
Przyimki, niezwykłe słowa, ascetyczne
w swym kształcie, a przecież pomagające tworzyć całe skomplikowane konstelacje wypowiedzi zawsze interesowały Stanisława Dróżdża.
Służebność tych skromnych form była czymś
znacznie więcej niż tylko zwykłą użytecznością,
dzięki której przyimek włączał się w ruch maszynerii gramatyki. Służebność przyimka mierzy się właśnie tym, że znajduje się on zawsze
„przy-”; nie roszcząc sobie pretensji do tego,
aby być samoistnym przedmiotem, głównym
bohaterem, protagonistą wydarzeń, przyimek
towarzyszy zdarzeniom. Stoi „przy-” tym, co się
wydarza, nie starając się zająć jego miejsca, ale
także pokazując swoje zainteresowanie. Jest jak
Sanczo Pansa „przy” Don Kichocie; to nie o nim
mówią dworni rycerze, ale to on towarzyszy
swemu panu, czasami dyskretnie wpływając
na przebieg zdarzeń. Towarzyszenie, o którym
mówimy, nie jest bierną obserwacją ani chłodnym rezonowaniem; to rodzaj współ-bycia.
Obie strony znajdują się w tym samym świecie,
78 . Almanach 2013
i chociaż każda odbiera go inaczej, wciąż razem
doznają kolei jego losów. Można powiedzieć
nawet, że ten, który jest „przy-” doświadcza ich
w większym stopniu, gdyż to, co go spotyka,
dotyka go jakby mimo jego woli – on tylko chce
„stać przy-”. Wielokrotnie Sanczo skarży się na
razy i kuksańce, które cierpi z racji szaleńczych
czynów jego pana, a jednak idzie z nim dalej,
stoi „przy” nim. Ten, kto „stoi przy-” doświadcza
świata w dwójnasób: gdy ten, komu towarzyszy skupia na sobie siłę całego zdarzenia, koncentruje się na nim nie widząc niczego więcej,
towarzyszący, stojący przy nim, odbiera równocześnie te zmagania i swoją bezsilność. Nie
może powstrzymać biegu zdarzeń, a jeśli niebacznie włączy się w nie, poniesie tego surowe
konsekwencje. Jak giermek Rycerza Posępnego Oblicza, który najpierw usiłuje wytłumaczyć
swemu panu – zwykle nieskutecznie – niestosowność jego poczynań, a potem leczy własne
rany i urazy. Wobec wielkiego rycerskiego romansu, jakim jest dzieło literatury – wiersz, powieść, a nawet pojedyncza metafora – przyimek
spełnia szlachetną rolę Sanczo Pansy, który tym
razem nie daje się uwieść szaleństwom swego
chlebodawcy, ale nie porzuca go. Stoi „przy-”.
2.
Stanisław Dróżdż dążył do tego, aby dotrzeć
do pustyni języka. Tam, gdzie mowa nie asekuruje się składnymi wypowiedziami, nie przysłania ornamentami, nie stara się przekonać do
siebie popisowymi figurami retorycznymi. Słowo nie jest tu bogate, lecz ubogie. Stoi często
w samotności na karcie papieru, ale ta samotność nie jest odrzuceniem wspólnoty słów, jaką jest mowa; stanowi właściwie przygotowanie do niej, które ma pozwolić na to, aby ową
wspólnotę mowy potraktować z całą należytą
powagą. Pustynia jest miejscem oczyszczenia.
Język w myśleniu Artysty pustynnieje, to znaczy drogą ćwiczenia stara się zrzucić to, co było
wytworem nieuchronnego przecież przyzwyczajenia i nawyku, które wprowadzają wspólnotę mowy w koleiny zwykłej poprawności. Pisze
Schelling, że [...] sam język nie jest niczym innym
jak tylko ustawicznym schematyzowaniem1. Mówiąc inaczej, pustynia, będąca tradycyjnie miejscem ćwiczenia duchowego, pozwala odrzucić
lub przynajmniej przemyśleć dotychczasowe
ograniczenia, które w swej krótkowzroczności
braliśmy za absolutną wolność. Minimalizm językowy dzieła Dróżdża jest takim ćwiczeniem
duchowym zmierzającym do bezgranicznego
i bezwarunkowego przebudowania wspólnoty języka; wszystko musi rozpocząć się od zachwiania naszego dotychczasowego sposobu
traktowania mowy jako potulnie posłusznego
instrumentu. Zaczynamy od miejsca, w którym
słowo jest wykrzykiem (w swoim charakterze
jednostkowego poruszenia, drgnienia wywołanego redukującym wszelki nadmiar ćwiczeniem duchowym), a czasami powtarzaniem się
wzajemnie przechodzących w siebie elementów. Tak jest w przypadku „Od-Do”. Minimalizm
tej pracy bierze się po części z napomnienia
św. Mateusza przestrzegającego w szóstym rozdziale swej Ewangelii przed wielosłowną modlitwą. Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie do nich
podobni!. Modli się ten, kto pilnie strzeże słów,
kto poddaje je surowej dyscyplinie, nie pozwalając im zawładnąć sytuacją. W tym sensie każda prawdziwa modlitwa jest zawsze „od – do”,
przestrzega granicy słowa, ale czyni to po, aby
to, co bezgraniczne, co nie zna żadnego „od –
do”, mogło „wślizgnąć się” w nasze życie.
3.
„Od-Do” jest permutacją możliwych wzajemnych relacji znaków tworzących te słowa. Ale to
więcej niż permutacyjna maszyna. Po pierwsze,
przypatrując się planszom dzieła musimy określić nasz sposób ich percepcji jako wewnętrznie
rozedrgany i niedomknięty. Nigdy nie możemy
1
2
powiedzieć z całą pewnością, czy w tym, co widzimy odnajdujemy „do” czy „od”, bowiem jeden
przyimek płynnie przechodzi w drugi, a granica
między nimi jest mocno niepewna. Nasz sąd
jest więc sądem „zawieszonym”, nie tylko czasowym i prowizorycznym, ale wewnętrznie pozbawionym pewności. Nie tylko widzę napięcie
między „od” i „do”, ale już gdy doczytuję się „od”,
odnajduję w nim samym siły zmieniające je
w „do”. „Od” wybiega w przyszłość w stronę „do”
(i odwrotnie), a nawet więcej – istnieje o tyle,
o ile już staje się „do”, ofiaruje się mu, osiągając
tożsamość – paradoksalnie – w akcie odrzucenia już niemal pewnej tożsamości. Wszystko
wyraźnie wskazuje na to, że nie sprawuję żadnej kontroli ani władzy nad tym pulsowaniem,
jestem jego częścią, znajduję się na jego łasce.
Dotychczasowa precyzyjna mapa języka zawodzi; teraz nie potrafię odnaleźć na niej punktu zaznaczonego zwykle strzałką i podpisem
„jesteś tu”, bowiem jestem „tu” i „tam” jednocześnie. Nie ja działam, ale zostaję wciągnięty
w prawdziwy wir działania.
4.
Powrócą postaci dwóch wędrowców przemierzających szlaki i bezdroża Kastylii. Bogactwo filozofii polega na jej ubóstwie. W notatce
z kwietnia 1858 roku H.D. Thoreau ironicznym gestem kreuje patrona filozofów, którym
niespodziewanie zostaje Sancho Pansa. Rolę tę giermek Don Kichota zawdzięcza temu,
że pogrążony w marzeniach (owładnięty pragnieniem zostania gubernatorem wyspy), czyni wszystko, aby uniemożliwić ich spełnienie,
ustanawiając zbędne więzy, które łączą go z istniejącym stanem rzeczy2. To wskutek tych więzów jednostka nie może działać z wnętrza swego ogołoconego bytowania, lecz od samego
początku czyni to jedynie w cudzym imieniu:
łączy się z jakąś nieruchawą instytucją, taką jak
F.W.J Schelling, Filozofia sztuki, przeł. K.Krzemieniowa. Warszawa: PWN 1983, s.74.
H.D.Thoreau, Journal. Boston: Houghton Mifflin 1949, t.10, s.345.
Sztuka i Architektura . 79
na przykład rodzina [...], i poczyna śpiewać i przebierać nogami w miejscu, zmierzając w stronę
przedmiotu swych marzeń3. Filozof jako Sancha
Pansa: zredukowanie powagi myślenia poprzez
odsunięcie go od działania. Ale „odsunięcie” to
w przypadku tekstu Stanisława Dróżdża jest zupełnie inne: nie ma nic wspólnego z marzycielstwem, wprost przeciwnie – wynika z zerwania
więzów łączących nas z utrwalonymi przekonaniami o tym, czym jest dzieło, tekst, znaczenie,
język. A zatem, z konieczności, nadwyrężają się
więzi z takimi instytucjami kultury Zachodu, jak
„literatura” czy „sztuka”. W obliczu „Od-do” nie
mamy marzeń, nie zmierzamy w ich kierunku,
bowiem to nie my już wyznaczamy kierunki,
a punkty umożliwiające ich określenie przestają istnieć. To nie ja „marzę”, to ja jestem przedmiotem „marzenia” tego tekstu i jego osobliwej
przestrzeni.
5.
Mamy więc do czynienia z oscylacją, którą
opisał Jacques Derrida w tekście poświęconym
pojęciu znanemu dzięki, między innymi, Platonowi jako chora. Nie jest to prosty przebieg
między dwoma biegunami, zwykły, klasyczny
ruch od – do, bowiem oscylacja ta oscyluje między dwoma rodzajami oscylacji – podwójnym wykluczeniem (ani/ani) i współuczestnictwem (zarazem to i tamto)4. Dziwne miejsce bez miejsca,
w którym nic nie stabilizuje się w stałym kształcie. W tej przestrzeni sygnowanej przez ostre
wyznaczniki granicy, nic i nikt nie jest „od – do”,
nic i nikt nie mieści się w przepisanych granicach, chociaż te nie przestają przecież istnieć.
Tajemnica wszelkiego życia, zauważa Schelling,
polega na syntezie absolutu i ograniczenia5. Si-
ła pracy Stanisława Dróżdża polega na tym, że
choć istotnie otwiera przed nami przestrzeń
niemal „nieopisaną”, jednak nie zostawia nas
ona obojętnymi. Intryguje, niepokoi, każe zadać pytanie o jej „kształt”. W tym sensie jest
wymagająca, zaprzeczając pozornej prostocie
i uspokajającej matematyczną przejrzystością
kompozycji. Z jednej strony wszystko jest tu
w najwyższym stopniu uporządkowane tak, że
nic nie powinno nas zaskoczyć; prawda matematycznych permutacji wydaje się niekwestionowana. Lecz z drugiej strony wątpliwości
i oscylacje, o których mówiliśmy, zdają się podważać zasadność roszczeń wiedzy ścisłej. Rozum sprowadzony do właściwej mu miary: praca Artysty moderuje arogancję rozumu przebierającego miarę. Nie odrzuca go, lecz właśnie
„moderuje” przywracając znaczenie wyobraźni,
uczucia, wiary. To korektura pewnego modelu
wiedzy i jej relacji z rzeczywistością: gdzie myślenie [...] owładnięte i porwane możliwościami
rozumu, zapamiętałe w pragnieniu imitowania
nauk przyrodniczych, wysuwa roszczenie do całkowitego zastąpienia metafizyki i religii, uczucia
i wiary6. Spokój i pewność wiedzy zakłócone.
Maurice Nédoncelle w swej filozofii modlitwy
pisze, że tego rodzajem niepokojącym spokojem drogi Boskie wślizgują się w ludzkie7.
Jest to rodzaj ćwiczenia duchowego, bowiem
duch zakotwicza się w przestrzeni, jest zawsze
w najgłębszym sensie „umiejscowiony”. Przypomnijmy, że św. Ignacy Loyola stałym elementem swych Ejercicios uczynił właśnie konieczność wyobrażenia sobie przestrzeni. To zawsze
„Wprowadzenie 2” towarzyszące w kolejnych
tygodniach „modlitwie przygotowawczej”. Na
przykład w „trzecim tygodniu” Ćwiczeń czyta-
3
Ibid., t.10, s.345.
4
J.Derrida, Χώρα/ Chora, przeł. M. Gołębiewska. Warszawa: Wydawnictwo KR 1999, s.13.
5
F.W.J. Schelling, Filozofia sztuki, s.57.
6
W. Lepennies, Niebezpieczne powinowactwa z wyboru, przeł. A. Zeidler-Janiszewska. Warszawa: Oficyna
Naukowa, s.68.
M.Nédoncelle, Prośba i modlitwa, przeł. M. Tarnowska. Kraków: Znak 1995, s.116.
7
80 . Almanach 2013
my: Wyobrażenie sobie miejsca. Tutaj przyjrzeć
się drodze z Betanii do Jerozolimy: czy jest szeroka
czy wąska, równa itd8.
6.
Gdyby przyjąć, że ład społeczny opiera się na
rozpoznaniu przez jednostkę swojego w nim
miejsca, owa oscylacja następująca w obrębie
chory musi stanowić zachętę do przemyślenia
założeń, na których wspiera się świat społeczny i polityczny. Dzieło Stanisława Dróżdża mówi bowiem o przekraczaniu granic zarówno
w obrębie sztuki, jak i polityki. W tym pierwszym
zakresie artysta wprowadza nas w rolę Sokratesa, który postępuje zaczynając od tułania się, wychodząc z miejsca ruchomego i nieoznaczonego,
w każdym razie od przestrzeni wykluczenia [...]9.
Jako „wykluczony”, artysta-filozof zabiera głos
o tym, o czym, właśnie jako „wykluczony”, nie
powinien mówić, bowiem przecież tradycyjnie jedynie „domowi”, ci, którzy znają swoje „od
– do”, mają prawo zabierać głos w domowych
sprawach. Ale nauka płynąca z pracy Stanisława
Dróżdża jest taka, że to głos tych zwykle nie pytanych o zdanie szczególnie liczy się dla wspólnoty, która traktuje siebie poważnie tylko wtedy, gdy nie da się zamknąć w żadnym „od – do”.
Ortega y Gasset, przeprowadziwszy medytację
nad hiszpańskością Hiszpanii, kończy ją charakterystycznym odrzuceniem myślenia „oddo”: Nie zmuszajcie mnie do tego, abym był tylko Hiszpanem, jeżeli Hiszpania oznacza dla was
jedynie człowieka wybrzeża pełnego słonecznego
blasku10. „Pojęciokształty” wrocławskiego Artysty rozbrzmiewają podobnym ostrzeżeniem;
ich przestrzeń oscylacji otwiera świat wędrówki ludzi „bez miejsca”, a przynajmniej takich, dla
których miejsce nie posiada sztywnych granic
obfitujących w artystyczne, filozoficzne i poli-
tyczne konsekwencje. W rzeczywistości muru
berlińskiego, brutalnie wyznaczającego podział
na „lepszy” i „gorszy” świat, nauka podważająca precyzyjność owego „od – do” była bezcenna. To inny wymiar wrażliwości, o którą chodziło także w próbach przywrócenia myśleniu naukowemu „uczucia i religii”. Tym razem chodzi
o wymiar władzy i jej bezwzględnej pragmatyczności. Co by było, pyta Pessoa, gdyby strateg
pomyślał o tym, że każdy jego ruch w grze pogrąża tysiące domów w ciemności i trzy tysiące serc
w żałobie? [...] Władza należy do niewrażliwych11.
7.
Ten kryzys precyzji jest tym dotkliwszy, że dokonuje się na terenie słów, których specjalnym
zadaniem jest wyznaczanie granic. „Od” i „do”
zakreślają początek i koniec, zakres terytorialny i czasowy, a więc w sposób fundamentalny
porządkują rzeczywistość. Obydwa te przyimki znajdują się na służbie boga Terminusa, który rozstawiał graniczne kamienie i patronował
wyznaczaniu obszarów królestw i dominiów.
Tymczasem dzieło Artysty wypowiada tę służbę; jest na swój sposób „bez-graniczne”. To, co
się w nim dokonuje – ustanowienie pewnego
obszaru i znaczenia – zostaje niemal w tym samym momencie unieważnione. Gdyby przenieść część lektury do innego języka zobaczylibyśmy to wyraziście: do w języku angielskim
oznacza „czynić”, lecz przecież zanim czynienie
owo dobiegło końca już zostało „'od-'czynione”, zdekonstruowane, rozproszone. To drugi
powód, dla którego nie wiem, „gdzie jestem”;
w świecie, w którym wytwarzanie przedmiotów
zostało podniesione do rangi uniwersalnej zasady, to, co „od-czynia”, co przeszkadza i odwraca ów proces musi stać się źródłem poważnej
konfuzji. Tekst Stanisława Dróżdża „od-czynia”
8
św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowe, przeł. J. Ożóg. Kraków: WAM 1966, s.80.
9
J.Derrida, Χώρα/ Chora, s.54.
10
O. y Gasset, Medytacje o Don Kichocie, przeł. J. Wojcieszak. Warszawa: Muza 2008, s.74.
11
F. Pessoa, Księga niepokoju, przeł. M. Lipszyc. Warszawa: Świat Literacki 2007, s.241.
Sztuka i Architektura . 81
fot. Zdzisław Pacholski
„Od-do”.
urok świata pragmatycznie wyznaczonych użytecznych celów, precyzyjnie obliczonych karier
zmierzających ściśle „do”: „od” jest remedium na
bezlitosne i bezwzględne „do”. Pomiędzy nimi
otwiera się przestrzeń etycznego namysłu.
8.
„Od” nie może więc dopełnić się jako „od”;
„do” nie jest w stanie uformować się ostatecznie jako „do”. Gdyby to było możliwe dzieło Stanisława Dróżdża nie powstałoby, bowiem pozostalibyśmy w koleinie naszych językowych
i semantycznych przyzwyczajeń. Artysta stara
się pokazać zawiłą strukturę tak pozornie jednoznacznych pojęć, jak „początek” i „koniec”.
Pierwsze z nich wyznacza sferę „od”; gdy mówi-
82 . Almanach 2013
my „odtąd” odnosimy się do początku pewnej
przestrzeni, mówiąc „od dzisiaj” mamy na myśli
początek pewnej linii czasu. „Do” jest bliźniaczym odpowiednikiem tego w sferze „końca” –
„dotąd” i nie dalej, „do jutra” i nie później. Tymczasem niepewność wprowadzona do wnętrza
„od” wykazuje, że „początek” jest już ocieniony
„końcem”, a w „końcu” kryją się źródła „początku”. Tak, jakby początek miał być dopełniony
końcem, a koniec rozerwany od wewnątrz początkiem. Początek jest darem dla końca i bez
niego nie może się spełnić; koniec jest swoją
karykaturą, o ile nie ofiaruje siebie początkowi. „Od” nie jest uwięzione w „od”, ale darowuje siebie „do”; „do” z kolei, równie uwolnione od
siebie, ofiaruje się „od”. A także czynią to litery:
„o” jest darem pośredniczącym między dwoma
znakami „d” – DoD.
9.
Czegóż tu wokoło siebie upatrujesz, kiedy nie tu
miejsce twojego spocznienia [...] wszystko przemija, i ty przeminiesz. Patrz, abyś się nie przywiązał bardzo do żadnej rzeczy... Pouczenie wyjęte
z pierwszego rozdziału Księgi Drugiej dzieła Tomasza z Kempis przestrzega przed przywiązaniem do przedmiotów, bowiem tak ścisła relacja może zafałszować kształt naszego zamieszkiwania. Kto przywiązuje się do rzeczy, ten szuka „spocznienia” nie tam, gdzie ono istotnie się
znajduje, a ignorowanie przemijania powoduje nadmierną pewność, jaką opatrujemy własną egzystencję. Problem jest poważny, gdyż
skoro „wszystko przemija”, zatem podlegają
temu procesowi również i przedmioty, a więc
przywiązując się do nich usiłujemy wydobyć je
z owego nieustannie biegnącego strumienia.
Chcąc je zatrzymać przy sobie stajemy się paradoksalnie sprawcami ich zguby. „Od-Do” jest
ostrzeżeniem przed taką sytuacją. Nie tylko
dwa przyimki nieustannie wibrują przed naszymi oczami uniemożliwiając stabilizację oglądu,
ale znajdujemy się jakby w podwójnej pustce
– nie wiemy, czy mamy do czynienia z „do” czy
„od”, ale przede wszystkim nie wiemy, do czego
odnoszą się te tak istotne wyznaczniki. Granice,
które wykreślają, rozciągają się w pustym terytorium pozbawionym jakichkolwiek cech szczególnych. Wiedza na temat tego, co jest „od” i co
jest „do” jest dla nas zamkniętą księgą. Wszystko
staje się teraz grą tych dwóch słów, tych dwóch
granic, które wszelako są zamglone, niewyraźne, tak, iż nie wiemy co gdzie jest „tu”, a gdzie
jest „tam”.
10.
A jednak coś wchodzi pomiędzy te dwa wyznaczniki pomimo ich niewyraźnego kształtu.
12
Gdyby było inaczej, gdyby nic nie wdzierało
się pomiędzy nie, nie moglibyśmy ich odczytać, wszystko byłoby tylko nieskładnym zbiorowiskiem liter. Jakaś różnica, od której wszystko
zależy, a która nie poddaje się żadnej definicji,
nie daje się uchwycić jako różnica między „tym”
a „tamtym”. „Od-Do” to dzieło, które chciałbym
uznać za przykład„zoegrafii”, zapisu stawania się
przedmiotu , a nie tylko opowiadania o nim. To
graficzne chwycenie tego, co Grecy – w różnych
zresztą interpretacjach – mieli za istotę tego, co
jest, i nazywali ző? – życie. Zoegrafia dąży do tego, aby przedstawić to, co się dzieje, w sposób
maksymalnie przybliżający nas do rozpatrzenia
wydarzeń i przedmiotów w ich istnieniu ogołoconym. W „Od-Do” owo istnienie jest ubogie
do tego stopnia, że nawet nie usiłuje przybrać
kształtu przedmiotu; wszystko, z czym mamy
do czynienia, to ledwie zamazane, niewyraźne granice. Ponieważ rzeczywistość składa się
z ogromu fenomenów, zatem jej odpowiedzialna filozoficzna eksploracja musi oznaczać, że
obserwujący staje się jakby „bramą”, przez którą
strumień zjawisk przepływa, lokując się w horyzoncie świata. Myślenie jest niczym innym, jak
szczeliną otwierającą rzeczom świat; nie dlatego, jakoby przedmiot nie istniał bez mojej
o nim myśli, lecz dlatego, że to myśl nakierowana na przedmiot czyni go bogatszym w sensie
ontologicznym – nic tak istotnie nie kształtuje
przedmiotu, jak to, w jaki sposób go myślimy12,
pisze Henry David Thoreau w swym „Dzienniku”.
„Od-Do” kreśli mapę przestrzeni, w której konstytuuje się jakiś przedmiot, z konieczności poruszając się „od(e)” mnie „do” mnie. Właśnie oko
i myśl patrzącego na świat, pod warunkiem, że
są odpowiednio nakierowane, pozwalają dostrzec przedmiot w jego głębi. To z kolei oznacza szczególną odpowiedzialność obserwatora:
pragnąc rozumieć świat, musimy nieustannie
mieć się na baczności, aby nie ustawiać siebie
w jego centrum.
H.D.Thoreau, op.cit.
Sztuka i Architektura . 83
11.
***
„Od-do”: figura skończoności ludzkiego losu ograniczonego datami urodzin i śmierci. Ale
także i zapytanie: jak możliwy byłby czas po jakimś „końcu”, cóż to za chronologia, która mogłaby objąć czas „po” czasie, po tym, jak czas
dobiegł „do” do swego kresu? W tym momencie Stanisław Dróżdż daje propozycję odpowiedzi – czas jest w gruncie rzeczy nie-ludzki, nie
uznaje ograniczeń koniecznych człowiekowi.
Jest czasem, w którym „do” natychmiast rozpoczyna kolejny przebieg, stając się formą „od”.
W ten sposób nieskończone wślizguje się
w skończoność. „Od-do”.
Od 3 do 7 września 2013 roku w Koszalinie
odbył się Festiwal Sztuki w Przestrzeni Publicznej KOSZART, zorganizowany przez Galerię
SCENA i Centrum Kultury 105. Jego hasło nadrzędne brzmiało: „Punkty styku. Sztuka przeciw
wykluczeniu”, wpisując ten nurt działań performatywnych do programu imprez towarzyszących 10.„Europejskiego Festiwalu Filmowego
„Integracja Ty i Ja”, który w tym samych czasie
odbywał się w Koszalinie. Jak bowiem pisali
organizatorzy: głównym zamierzeniem działań
realizowanych w ramach III Festiwalu Koszart
w 2013 roku jest stworzenie wspólnych przestrzeni kontaktu i porozumienia pomiędzy mieszkańcami miasta, w tym osobami niepełnosprawnymi
oraz kulturą i sztuką.
Na program KOSZART-u złożyły się m.in.
kampania artystyczno – społeczna, warsztaty
integracyjne „Wymiana”, także działania streetartowe. O wydarzeniach KOSZARTU wpisanych w program „Integracji” piszemy szerzej
w dziale FILM, omawiając ten festiwal. Tu natomiast prezentujemy tekst dotyczący uznanej
za najważniejsze wydarzenie ubiegłorocznego
KOSZART-u wystawy Stanisława Dróżdża. Opublikowany w katalogu do pierwszej wystawy
„Od.Do”, jaką w 2009 roku zorganizowała galeria Appendix2 w Warszawie, esej przedrukowujemy za zgodą Autora.
Stanisław Dróżdż (ur. 15 maja 1939 w Sławkowie, zm. 29 marca 2009 we Wrocławiu) w 1964
roku zadebiutował jako poeta wierszami tradycyjnymi w „Arce. Informatorze Klubu Młodzieży Artystycznej ZSP", a w roku 1967 zaczął pisać pierwsze teksty konkretne. Należy do grona najwybitniejszych przedstawicieli poezji konkretnej. Jego
prace są prezentowane na wystawach w kraju
i za granicą od 1968 roku. W 1979 roku opracował
i opublikował książkę „Poezja konkretna. Wybór
tekstów polskich oraz dokumentacja z lat 196777. Członek zwyczajny Związku Polskich Artystów
Plastyków, w 2001 roku został laureatem nagrody Fundacji Nowosielskich za twórcze i wizjonerskie połączenie dwóch duchowych dziedzin: sztuki i poezji. Od 1971 związany był z Galerią Foksal
w Warszawie. Jego prace znajdują się w kolekcjach prywatnych i muzealnych (m. in. Muzeum
Narodowe we Wrocławiu, Muzeum Sztuki w Łodzi, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie, Museum of Contemporary Art w Los Angeles, Schwarz Galeria d'Arte
w Mediolanie, Museum of Modern Art w Hunfeld).
W 2003 roku reprezentował Polskę na 50. Biennale Sztuki w Wenecji.
84 . Almanach 2013
***
Galeria na Piętrze, „Czasoprzestrzennie/
Od – do” Stanisława Dróżdża (dzieło z Kolekcji Regionalnej Zachęty Sztuki Współczesnej
w Szczecinie), wystawa czynna od 4 do 28
września 2013, w ramach III Festiwalu Sztuki w Przestrzeni Publicznej KOSZART „Punkty
styku. Sztuka przeciw wykluczeniu”.
Małgorzata Kołowska
Jak wypełnić
tę pustkę?
„Sąsiadka” Tadeusza
Rolkego i Chrisa
Niedenthala – Białogard,
Koszalin, Słupsk
Od roku 2001 pomiędzy galeriami rozsianymi po całej Polsce (i nie tylko, przekroczyła
bowiem tez wschodnia granicę) krąży wystawa fotograficzna zatytułowana „Sąsiadka”, autorstwa dwóch wybitnych fotografików Tadeusza Rolkego i Chrisa Niedenthala. Swoją premierę miała w warszawskiej „Zachęcie”, w 60.
rocznicę mordu dokonanego na Żydach przez
polskich mieszkańców wsi Jedwabne, pod
okiem hitlerowców. Nie tylko czas zrealizowania tego artystycznego projektu, ale także
jego tytuł są znaczące, jest tu bowiem wyraźne nawiązanie do książki Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi: Historia zagłady żydowskiego
miasteczka”, której polska edycja wstrząsnęła
świadomością i sumieniami Polaków, zwłaszcza tych, którzy pielęgnują błogie skądinąd
samoprzeświadczenie o rzekomej tolerancji
i równie rzekomym (jak się okazuje), odwiecznym a bezgranicznym braku polskiego antysemityzmu, czy szerzej – odwiecznej i wszechogarniającej tolerancji.
Wystawa pierwotnie składała się z 12 fotografii. W 2010 artyści przygotowali kolejną jej
wersję poszerzoną do 25 fotografii. Premierowe
otwarcie tej poszerzonej ekspozycji odbyło się
w Galerii Fotografii BWA/ZPAF w Kielcach przy
ul. Planty 7; wpisane zostało w kolejną rocznicę
pogromu kieleckiego z 4 lipca 1946.
Autorom udało się stworzyć dzieło w równym
stopniu unikalne, co nowatorskie. (...) Wcześniejsze próby określenia tej artystycznej narracji jako
fikcji fotograficznej, fotograficznego eseju lub fałszywego dokumentu, wydają się niezbyt trafne.
Najbliższym tej formie kreacji jest chyba arystotelesowskie mimesis, czyli naśladowanie, odgrywanie, wcielanie się w rolę z pomocą sztuki. Autorzy
cytując rzeczywistość poprzez mimesis, uczestniczą w pewnej dwoistości fotografii, nadając
swoim zdjęciom charakter zarówno dokumentalny, jak i metaforyczny – o wspólnym (co nader
rzadkie w przypadku aktów twórczych) przedsięwzięciu Tadeusza Rolkego i Chrisa Niedenthala można przeczytać na stronie internetowej
Związku Polskich Artystów Fotografików.
Znamienne jest to, że projekt ów zrodził się
w głowach artystów należących do dwóch
różnych pokoleń, mających jednak podobne
doświadczenie „obcości” wynikające z życia
w obcym kraju i konieczności dokonywania
świadomego wyboru „swojego” miejsca w świecie, przy jednoczesnym pielęgnowaniu statusu
„obywatela świata”. Urodzony w 1929 roku Tadeusz Rolke w tej konfiguracji mógłby pełnić
rolę ojca, urodzony w 1950 roku Chris Niedenthal – syna, wobec artyzmu obu twórców trudno bowiem mówić o relacji „mistrz-uczeń”. Tadeusz Rolke przyszedł na świat w Warszawie
i jako nastolatek doświadczył okropieństw ale
i – jako łącznik między powstańcami Warszawy
– heroizmu wojny. Wojenne fotografie są też tymi pierwszymi, jakie wykonał swym Kodakiem.
Decyzję o zawodowym oddaniu się fotografii
podjął w Niemczech, dokąd trafił jako robotnik przymusowy po upadku Powstania. Frau
Genach, jak wspomina, nie była zadowolona
z jego pracy, uznając, że jest zbyt słaby fizycz-
Sztuka i Architektura . 85
„Sąsiadka” w Galerii >SCENA<.
nie i, na dodatek, leniwy. Będę jeździł po świecie i fotografował – zadeklarował wówczas. Po
wojnie wrócił do Polski i podjął studia w dziedzinie historii sztuki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Jako rzekomy członek Ruchu
Uniwersalistów został aresztowany. Amnestia
przywróciła mu wolność, ale wilczy bilet odciął
od możliwości kontynuowania studiów. Wtedy
podjął definitywną decyzję o zajęciu się fotografią. Pracował dla wielu pism, między innymi
krakowskiego wówczas „Przekroju”. Po 1968 roku starał się o paszport, którego mu jednak odmawiano, i dopiero w 1970 roku, na ponad dekadę, wyjechał do Niemiec. Zamieszkał w Hamburgu, pracował dla takich tytułów, jak „Stern”
czy „Der Spiegel”. W tym czasie powstał jeden
z ważniejszych jego cykli fotograficznych – „Fischmarkt”. Gdy „wybuchł” Karnawał Solidarności, dla „Sterna” zrealizował materiał z kongresu
„S” na Politechnice Warszawskiej. Kiedy w stanie wojennym nastąpił exodus Polaków na Zachód – Rolke wrócił do kraju. Do dziś mieszka w
Warszawie, jest m.in. wykładowcą na Wydziale
Dziennikarstwa UW.
Chris Niedenthal urodził się w Londynie, jako
syn polskich emigrantów. Polskę odwiedził do-
86 . Almanach 2013
fot. Zdzisław Pacholski
piero w wieku 13 lat. Dziesięć lat później, jako absolwent London College of Printing przyjechał
tu na stałe. Był pierwszym fotoreporterem, który zrobił reportaż z Wadowic po obraniu kardynała Karola Wojtyły na papieża. Jego autorstwa
fotografia Jana Pawła II błogosławiącego przybyłych na Jasną Górę pielgrzymów znalazło się
na okładce „Newsweeka”, Był pierwszym fotoreporterem wpuszczonym do hali Stoczni Gdańskiej podczas strajku 1980 r., a jego fotografia
z grudnia 1981 roku, na której opancerzony
skot stoi na tle kina „Moskwa” i plakatu filmu
Francisa Forda Coppoli „Czas apokalipsy” stało
się gorzką metaforą stanu wojennego. Pracę
fotoreportera dokumentującego tamten czas
określa Chris Niedenthal mianem wielkiego wyzwania, tym bardziej, że komunikacja wewnątrz
kraju a także Polski ze światem, choćby wskutek
wyłączenia telefonów, a później wprowadzenia słynnych „rozmów kontrolowanych” została
sparaliżowana. Do tego okresu wrócił wybierając fotografie do albumu „13/12”, który został
wydany w 25. rocznicę wprowadzenia stanu
wojennego. Na inny, równie jednak ważny nurt
jego zainteresowań wskazuje cykl „Tabu”, na
który składają się wielkoformatowe fotograficz-
fot. Zdzisław Pacholski
ne portrety osób z zespołem Downa.
Na przecięciu fascynacji polityką i uwikłanymi w nią losami ludzi sytuuje się wspólna wystawa Tadeusza Rolkego i Chrisa Niedenthala „Sąsiadka”. Na tle uliczek i domów ocalałych
w miasteczkach pamiętających obecność swych
dawnych – żydowskich – mieszkańców wykonali oni cykl fotografii wietnamskiej dziewczynki ubranej w sukienki, w których przedwojenne dzieci mogły biegać po tamtych uliczkach,
bawić się w tamtejszych ogródkach, siadywać
przed tamtejszymi domami. Obdarzone egzotyczną urodą dziecko staje się metaforą „każdego”, zarazem „innego”, który często (coraz częściej?) pojawia się w naszym sąsiedztwie, swą
„innością” budząc różne reakcje i odczucia. Wędrując wyznaczonym przez kolejne fotografie
szlakiem towarzyszymy małej Wietnamce w jej
różnych, właściwych dzieciom aktywnościach,
z dziecięcą skłonnością do zabawy, ruchliwością
i ciekawością świata. Niefrasobliwością. Niewinnością. Z każdą fotografią jest jej jednak jakby
mniej, ubywa jej; niepostrzeżenie staje się już
tylko cieniem. Aż w końcu całkiem znika. Ten
brak okazuje się bolesny. Pozostawia tęsknotę. I niepokój. Co się stało? Gdzie jest? Jaką rolę
w tej historii odegraliśmy my sami?
W towarzyszącym wystawie wydawnictwie jej autorzy mnożą pytania, pisząc m.in.:
To dziecko nie ma niebieskich oczu i blond warkoczyka, dziewczynka należy do rodziny sąsiadów, którzy są inni. Na drzwiach ich domu brak
liter K+M+B. Do pewnego czasu ta inność mało przeszkadza, granice tolerancji nie są gwałtownie naruszane. Aż do czasu nadejścia wielkiego zła, które wkracza z czasem nienawiści.
Koniec znany jest nam wszystkim – to lipiec
1941 roku. Odczytanie tej narracji stanowi naszą prośbę do odbiorców. Sposób na poznanie
tkwi w dokładnym zanalizowaniu poszczególnych fotografii. Prosimy o uruchomienie pokładów wrażliwości, zdolności skojarzeń i refleksji.
A pytania stawiamy sobie i oglądającym.
Czy środki prowadzące do uzyskania określonego nastroju są możliwe do zdefiniowania?
Czy atmosfera niepokoju lub grozy jest czytelna?
Dlaczego niektóre fotografie są tak proste, że opisywanie ich jest paradoksalne, a oddziaływanie
ewidentne?
W czym tkwi tajemnica fotografii, inna niż pozostałych mediów wizualnych?
Ile zależy od wrażliwości widza, na którą tak bar-
Sztuka i Architektura . 87
dzo liczą autorzy?
Jak wielka będzie klęska autorów wobec muru
niezrozumienia?
Sztuka, również sztuka fotografii, zadaje wiele
pytań.
Nie na wszystkie potrafią odpowiedzieć artyści.
Na część z tych pytań mieli (mają, będą mieć)
szansę odpowiedzieć widzowie. Mają rację organizatorzy koszalińskiej ekspozycji zwracając
uwagę na uniwersalizm podjętego przez obu
fotografików tematu i paradokumentalny charakter zdjęć. Choć dokonana przez nich stylizacja przenosi nas w przeszłość, to przecież pozująca do fotografii Maja jest sąsiadką kogoś, kto
żyje „tu i teraz”. Każdego z nas. Ta narracja nie
kończy się zatem na jednej konkretnej dacie...
Wystawa „Sąsiadka” i jej twórcy w 2013 roku
trzykrotnie zagościli na Pomorzu środkowym:
najpierw w Centrum Kultury Europejskiej w Białogardzie, od 19 lipca do 4 sierpnia – w koszalińskiej Galerii „Scena”; zorganizowany 3 października 2013 roku, wernisaż otwierał 11. Dni
Kultury Żydowskiej w Słupsku. W jakimś stopniu
wydarzenia na Ziemiach Zachodnich aktualizują
Wernisaż w Galerii >SCENA<.
88 . Almanach 2013
jej tematykę, podobnie jak wcześniej uczyniły to
publikacje naukowe, na przykład książka „Sąsiedzi” Tomasza Grossa, czy film „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego. Pomorze było świadkiem
największej migracji ludności w czasach nowożytnych. W ciągu zaledwie dwóch dziesięcioleci w trakcie i po II wojnie światowej doszło tu
do przesiedleń liczonych w milionach ludzi. Już
w mrocznych latach powojennych mniejszości
na „Nowych Terytoriach Polski” stały się przedmiotem politycznej opresji. Ostentacja, z jaką
to czyniono sprawiła, że bezpowrotnie zniknęły z naszego sąsiedztwa dwie grupy etniczne
Słowińców i Jamneńczyków. Pomorze to ciągle
pogranicze i tygiel etniczny, gdzie pojęcie sąsiedztwa nabiera szczególnego znaczenia. Stan świadomości mieszkańców Polski, jak idzie o sąsiedztwo, wielokulturowość i wielonarodowość, ciągle
czeka na wsparcie. Któż lepiej jak nie perswazja
sztuki i artyści mogą przyjść jej z pomocą? – retorycznie pyta koszaliński artysta fotografik Zdzisław Pacholski, który był komisarzem każdej
z pomorskich prezentacji „Sąsiadki”.
fot. Zdzisław Pacholski
FILM
Magdalena Sendecka
Młodzi i Film 2013:
z ręką na pulsie
Jubileuszowy, choć trzydziesty drugi. Koszaliński Festiwal Debiutów Filmowych obfituje w paradoksy. W 2013 minęło 40 lat od
pierwszej imprezy, wtedy odbywającej się
pod nazwą I Międzynarodowe Spotkania Filmowe „Młodzież na Ekranie”. Były więc wspomnienia i – jako film otwarcia – pierwszy laureat Wielkiego Jantara – „Iluminacja” Krzysztofa Zanussiego.
Z drugiej strony, słychać było głosy: ten festiwal nie ma prawa się udać! I rzeczywiście, jubileusz jubileuszem, a sytuacja była niewesoła.
W związku z – błogosławionym przez wszystkich – przywróceniem wrześniowego terminu Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych
w Gdyni, koszalińska impreza również wróciła do pierwotnej, czerwcowej daty. Ale radość
z powrotu w utarte koleiny przytłumił twardy fakt: skoro poprzedni festiwal odbył się we
wrześniu, to czas na wyprodukowanie filmów,
które mogłyby się znaleźć w konkursie, skrócił się z roku do zaledwie dziewięciu miesięcy.
A nawet sześciu, bo przecież gotowy film trzeba
zgłosić do selekcji na kilka tygodni przed festiwalem. Przy czym wiadomo, że większość producentów zdjęcia planuje na miesiące wiosenne i letnie, kiedy warunki pogodowe i oświetleniowe sprzyjają ekipom nie tylko w plenerze.
Komisja selekcyjna stanęła więc przed trudną
decyzją: czy dopuścić do konkursu filmy mniej
90 . Almanach 2013
udane oraz – nazwijmy je tak – półprofesjonalne, czy zdecydować się na wybór zaledwie kilku
tytułów. Janusz Kijowski, dyrektor artystyczny
festiwalu, wybrał pierwszą drogę. Co zaowocowało słabszym niż zwykle poziomem konkursu
filmów pełnometrażowych, ale dało też okazję
do ciekawych refleksji.
Zobaczyliśmy oto dziesięć filmów tak różnych, że chwilami trudno wręcz znaleźć dla
nich wspólny mianownik. Paradokumentalna
biografia poety („Baczyński” Kordiana Piwowarskiego) sąsiadowała z kinem gatunkowym:
zwariowaną – nieco za bardzo – komedią sensacyjną („Od pełni do pełni” Tomasza Szafrańskiego), i nieudaną choć ambitną próbą horroru
(„Silent Lake” Mariusza Kuczewskiego). Profesjonalny w każdym calu, choć niskobudżetowy,
zrealizowany w Wielkiej Brytanii thriller psychologiczny Katarzyny Klimkiewicz „Zaślepiona”
(Flying Blind) – z amatorskimi w jak najgorszym
znaczeniu tego słowa rolami, choć z udziałem
zawodowych (czasem świetnych) aktorów „Kanadyjskimi sukienkami” Macieja Michalskiego. „Oszukane” Marcina Solarza, zrealizowane
w TVN-owskim cyklu „Prawdziwe historie” –
z powstałą con amore, wysiłkiem grupy przyjaciół „Magdaleną” Mateusza Znanieckiego.
Swoją drogą, losy niemal każdego z filmów
startujących w tym konkursie warte są osobnej
opowieści i pokazują, jak różne drogi przemierzają polscy debiutanci, aby zobaczyć swój film
na wielkim kinowym ekranie.
Zacznijmy od laureatki, Katarzyny Klimkiewicz. O absolwentce łódzkiej szkoły filmowej
zrobiło się głośno, kiedy jej scenariusz krótkometrażowego filmu „Hanoi – Warszawa” wygrał
konkurs Telewizji Kino Polska „Młode kadry –
debiutanci”. Nagrodą była realizacja tekstu. A ta
okazała się na tyle udana, że zdobyła nie tylko
Jantara w Koszalinie ale i kilkanaście innych trofeów, wśród nich – bagatela – Europejską Nagrodę Filmową. Na młodą reżyserkę zwróciła
uwagę brytyjska producentka Alison Sterling,
która szukała kogoś do realizacji gotowego już
scenariusza. Klimkiewicz, z jej wyczuciem na-
stroju i zainteresowaniem sprawami polityki,
tożsamości kulturowej, ale i psychologii, była
idealną kandydatką. I doskonale się sprawdziła.
Powstał thriller psychologiczno-polityczny,
w którym erotyka współgra z problematyką społeczną. Historia pani inżynier z fabryki dronów,
uwikłanej w romans z arabskim studentem,
świetnie zagrana, doskonale sfotografowana
przez Andrzeja Wojciechowskiego, zasłużyła
nie tylko na Wielki Jantar i Nagrodę im. Stanisława Różewicza za reżyserię, ale i Nagrodę Dziennikarzy. Jej uzasadnienie to w zasadzie mini-recenzja, której fragment warto tu przytoczyć: za
perfekcyjne wyważenie wszystkich elementów
i precyzyjne operowanie językiem filmu, za subtelne pokazanie namiętności [...], za znakomite
przełożenie tezy, że prywatne jest polityczne, na
język filmowego dramatu. Tegoroczny Wielki Jantar to kino prawdziwie europejskie, bynajmniej
nie tylko przez wybór scenerii i tematyki, ale dzięki precyzyjnej, konsekwentnej realizacji.
Kolejny film z listy laureatów to „Kamczatka”
Jerzego Kowyni, nagrodzona za scenariusz.
Doświadczony dokumentalista sam wyprodukował swój późny debiut fabularny. Historia
Stacha, wychodzącego z więzienia na kilkudniową przepustkę, ujmuje gęstym nastrojem,
świetną grą debiutujących na dużym ekranie
Tomasza Sobczaka i Edyty Torhan (Jantary
aktorskie), nieoczywistą linią fabularną i surowymi, niosącymi znaczenia zdjęciami Michała
Sobocińskiego. Do listy koszalińskich paradoksów można natomiast dopisać fakt, że reżyser
samokrytycznie odnosi się właśnie do... scenariusza, który znalazł uznanie w oczach jury pod
przewodnictwem Juliusza Machulskiego.
Najwięcej statuetek zgarnęła w tym roku „Stacja Warszawa”. I znowu – historia powstania tego filmu jest materiałem na osobną opowieść.
Najpierw powstały teksty kilkunastu krótkich
nowel, których wspólnym mianownikiem było miejsce akcji – myjnia samochodowa. Takie
zadanie dostali słuchacze kursu fabularnego
w Szkole Wajdy. Kiedy realizacja nie doszła do
Katarzyna Klimkiewicz, autorka filmu „Zaślepiona” odebrała Wielkiego Jantara
z rąk Jacka Bromskiego i Juliusza Machulskiego.
fot. Ilona Łukjaniuk
Film . 91
skutku, kilku z nich postanowiło nie dawać za
wygraną. Scenariusz sześciu nowel podpisali Kacper Lisowski, Nenad Miković, Mateusz
Rakowicz, Piotr Subbotko i Tymon Wyciszkiewicz, na krześle reżyserskim Piotra Subbotkę zastąpił Maciej Cuske.
To był ryzykowny eksperyment – film grupy
przyjaciół o różnych temperamentach twórczych, różnych biografiach artystycznych, drogach do zawodu. Przeplatające się wątki, tworzące panoramę miasta, które staje się równorzędnym bohaterem. Wielość historii o różnej sile emocjonalnej, wielość postaci. Przedsięwzięcie karkołomne pod każdym względem, również technicznym. Nie wszystkie zamierzenia
twórców się udały, ale ta chropawa opowieść
o mieszkańcach szarej, chaotycznej przestrzeni, którym łatwiej przychodzi kontakt z tworami
własnej wyobraźni niż z drugim człowiekiem,
chwilami jest naprawdę przejmująca. I prowokuje do dyskusji, czasem bardzo gorących, jak
przekonali się uczestnicy koszalińskiej debaty „Szczerości za Szczerość”. Młodzi filmowcy
wsadzają swoim filmem kij – a raczej kamerę –
w mrowisko. To wymaga odwagi.
Jurorzy przyznali „Stacji Warszawa” statuetki
za zdjęcia Arkadiusza Tomiaka, dzięki którym
osobne wątki zespoliły się w jedną całość wizualną, Pawłowi Skorupce za muzykę niebanalnie
i subtelnie dopełniającą opowieść filmową i całemu zespołowi dźwiękowców (Aleksander Musiałowski, Mateusz Adamczyk, Marcin Lenarczyk, Zofia Moruś) za stworzenie klimatu wielkiego miasta. No i trzeba koniecznie zapamiętać
Klarę Bielawkę – Jantar za debiut aktorski. W teatrze Bielawka ma już ustaloną renomę, najwyższy czas, żeby częściej upominał się o nią film.
W „Baczyńskim” Kordian Piwowarski pokusił
się o odtworzenie scen z życia poety, łącząc je
z zarejestrowanym dokumentalnie slamem poetyckim i zapisem rozmów z uczestnikami wydarzeń sprzed sześćdziesięciu lat, znającymi
Krzysztofa Kamila osobiście. Udało się stworzyć
całość dość spójną (spora w tym zasługa zdjęć
Piotra Niemyjskiego), w której niestety najbar-
92 . Almanach 2013
dziej dyskusyjna wydaje się decyzja obsadowa
– Mateusz Kościukiewicz jako Baczyński wypada blado, zwłaszcza kiedy reżyser każe mu
recytować wiersze. Budzi też opór decyzja powierzenia prezentowania poezji Baczyńskiego
amatorom – slamerom. Ten zabieg miał zapewne pokazać aktualność i bliskość tej poezji dzisiejszym młodym. Niestety, niedostatki dykcji
i umiejętności interpretacyjnych wykonawców
budzą głównie irytację. Film zaleca się jednak
skromnością i wyciszonym tonem całości, co
być może doceniła publiczność i Jury Młodzieżowe, za najlepszy film w konkursie pełnych
metraży uznając właśnie „Baczyńskiego”.
Te cztery filmy wyczerpują listę tegorocznych
laureatów Konkursu Debiutów Pełnometrażowych. I trudno się nie zgodzić z werdyktem, choć
wśród pozostałych sześciu tytułów da się odnaleźć nie tylko katastrofy i nieporozumienia.
Trzy z nich mają cechę wspólną: ich produkcja trwała lat kilka, a droga na ekran to droga
przez mękę, choć z różnych powodów. Obronną ręką wyszło z tych zmagań właściwie tylko
„Zdjęcie” Macieja Adamka, dokumentalisty
z międzynarodowym sukcesem, którego filmy
zdobyły kilkadziesiąt nagród festiwalowych.
Scenariusz „Zdjęcia” wygrał polski konkurs Hartley-Merrill, a w szrankach międzynarodowych
wywalczył III nagrodę. Wydarzyło się to w roku 2006. Premiera filmu na MFF w Montrealu,
gdzie zdobył Srebrny Zenith za debiut, odbyła
się we wrześniu 2012. Łatwo policzyć, ile trwała produkcja. Mimo to pastelowa opowieść o
dojrzewaniu – choć nie wszystkim przypadnie
do gustu jej subtelność i powolny rytm – jednak się broni.
Trudno to natomiast powiedzieć o „Tajemnicy Westerplatte”, nad którą wylano już wystarczająco dużo łez, by poświęcać jej tutaj miejsce,
i o komedii kryminalnej Tomasza Szafrańskiego „Od pełni do pełni”, której perypetie produkcyjne także są dramatyczne. Ta ostatnia to ciekawszy przypadek: wydaje się, że klęska wzięła się z... nadmiaru. Reżyser i współscenarzysta
(z Agatą Harrison i Jarosławem Banaszkiem)
najwyraźniej nie zapanował nad bogactwem
pomysłów fabularnych, a w efekcie dostaliśmy
historię, którą trudno się przejąć i – ubawić.
Ale koszaliński festiwal to nie tylko pełne metraże. Na szczęście, bo w tym roku to autorzy filmów krótkometrażowych godnie bronili honoru młodego polskiego kina. Jak zwykle zresztą,
tyle że w tym roku, wobec mizerii filmów długich, było to o wiele lepiej widoczne. Słuszną
decyzję podjęli też organizatorzy, przenosząc
wszystkie projekcje konkursowe do kina „Kryterium” a dyskusje „Szczerość za Szczerość” do Galerii Bałtyckiej. Bo – warto powtórzyć – krótkie
fabuły, animacje i dokumenty co roku prezentują wysoki, wyrównany poziom. Tu naprawdę
widać młode talenty, nie spętane ograniczeniami budżetowymi i ustępstwami na rzecz przyszłej oglądalności.
Jantar za fabułę powędrował więc do Julii
Kolberger za zgryźliwy „Mazurek”, a wyróżnienie do Łukasza Ostalskiego za wstrząsającą
„Matkę”. Ale wśród fabuł warto wymienić co
Małgorzata Pieczyńska wśród publiczności festiwalowej.
najmniej kilka tytułów: „Magmę” Pawła Maślony, „Zabicie ciotki” Mateusza Głowackiego wg
Andrzeja Bursy, „128. szczura” Jakuba Pączka,
„Leszczu” Aleksandry Terpińskiej, „Obcego”
Piotra Domalewskiego, „Smutne potwory”
Justyny Tafel, „Strażników” Krzysztofa Szota.
Jury pod wodzą Sławomira Fabickiego miało
z czego wybierać.
Równie trudny wybór wymusiły dokumenty. Tu również co najmniej kilka tytułów mogło
pretendować do nagrody. Jury wybrało spośród nich świetną „Niewiadomą Henryka Fasta”
Agnieszki Elbanowskiej (Jantar) i poruszającą
„Matkę 24 h” Marcina Janosa Krawczyka (wyróżnienie).
Chyba nieco łatwiej było w animacji: Ewa
Borysewicz zdeklasowała konkurencję swoim
„Do serca Twego”, opowieścią o toksycznej miłości w zdegradowanej przestrzeni. Wyróżnienie powędrowało do Anity Kwiatkowskiej-Naqvi za „Ab ovo”.
Tyle filmy. Ale wyliczenie tytułów w gruncie
fot. Ilona Łukjaniuk
Film . 93
rzeczy niewiele mówi o festiwalu. Bo to przecież,
jak sama nazwa wskazuje, święto kina. Koszalin umie świętować. Znakomite koncerty (Julia
Marcel, Mitch & Mitch, Jamal, Jessie Evans),
spotkania z aktorami prowadzone w niepowtarzalnym stylu przez Macieja Buchwalda – studenta łódzkiej szkoły filmowej, który pokazał
w konkursie swój dokument, ale lepiej jest znany jako członek legendarnej grupy impro Klancyk – pokazy specjalne (m.in. debiuty europejskie) i świetna atmosfera i w klubie, i w czasie
dyskusji „Szczerość za Szczerość”, i w kuluarach
obu festiwalowych kin – to ważny powód, żeby
tu przyjeżdżać nawet z drugiego końca Polski.
A są i powody poważniejsze – organizatorzy
dbają o coraz bardziej interesujące warsztaty.
W 2013 roku Arkadiusz Tomiak opowiedział
o roli zdjęć w budowaniu narracji filmowej na
przykładzie „Obławy”, Piotr Knop, Mateusz
Głowacki i Bartosz Idzi rozmawiali o dźwięku
Finał koszalińskiego święta kina.
94 . Almanach 2013
w „Zabiciu ciotki” (i nie tylko) z Pauliną Bocheńską, a scenarzyści rozwijali projekty na zamkniętym (i ponoć fascynującym) warsztacie script
doctor Mary Kate O’Flanagan. Były też warsztaty storyboardu, konsultacje prawne, rozmowy
o promowaniu polskich filmów na rynkach międzynarodowych i duża dyskusja o piractwie
w sieci.
A w przerwach można było obejrzeć wystawę fotografii Tomasza Tyndyka i archiwalnych
zdjęć, przypominających historię jubileuszowej
imprezy, na których niektórzy goście ze wzruszeniem odnajdywali własne twarze, a młodzi
widzowie – rozpoznawali sporo młodszych,
dziś uznanych reżyserów i aktorów.
Czy dzisiejsi laureaci za kilkadziesiąt lat przyjadą do Koszalina jako mistrzowie? Wiele wskazuje, że można na to liczyć. To właśnie tutaj puls
młodego kina bije najmocniej, tu rodzą się nowe talenty i zaczynają kariery. Warto je śledzić.
fot. Ilona Łukjaniuk
Izabela Nowak
Multimedialny
Wysocki
pasji pełen
Styczeń jest miesiącem wyjątkowym dla
wielbicieli legendarnego Wołodii. Właśnie
wówczas świętują oni kolejne rocznice urodzin wielkiego rosyjskiego artysty. Od jedenastu lat Koszalin także wpisuje się w międzynarodowy kalendarz obchodów tej rocznicy. W naszym mieście odbywa się niezwykłe
wydarzenie artystyczne poświęcone pamięci
legendarnego poety, aktora teatralnego i filmowego, pieśniarza i kompozytora. Kolejne
Międzynarodowe Festiwale Filmów Dokumentalnych o Włodzimierzu Wysockim „PASJE WEDŁUG ŚWIĘTEGO WŁODZIMIERZA”
zrodzone zostały z artystycznych fascynacji
dr Marleny ZIMNEJ, wybitnej znawczyni życia
i twórczości Włodzimierza Wysockiego, autorki książek biograficznych poświęconych artyście i tłumaczki jego wierszy. Marlena Zimna
jest również założycielką, kustoszem i dyrektorem jedynego w Polsce prywatnego Muzeum Włodzimierza Wysockiego, które – wraz
z koszalińskim Centrum Kultury 105 – organizuje kolejne festiwale. Ubiegłoroczny festiwal
odbył się w dniach 19-21 stycznia 2013 roku.
Fenomen Włodzimierza Wysockiego
Nasz festiwal jest bardzo specyficzny – mówi dr
Marlena Zimna – Niewiele jest bowiem na świe-
cie festiwali poświęconych tylko jednemu człowiekowi. Ale jest to człowiek wyjątkowy. Z pewnością
Włodzimierz Wysocki był wybitną, charyzmatyczną osobowością. Ale nie tylko. Istotna jest również
jego artystyczna wszechstronność. Zajmował się
wieloma dziedzinami sztuki i w każdej z nich zapisał się w sposób znaczący. Wyjątkowe miejsce zajmuje w literaturze jako autor poezji najwyższych
lotów. Podobnie jest z muzyką, gdyż ten wszechstronny artysta jest przede wszystkim kojarzony
ze śpiewem, kompozycjami i poruszającymi balladami. Kolejnym gatunkiem sztuki bliskim Wysockiemu był teatr, gdzie stworzył wspaniałe kreacje wcielając się w całą galerię postaci – Hamleta, Łopachina w „Wiśniowym Sadzie”, czy Swidrigajłowa w „Zbrodni i karze”. Warto podkreślić,
że wykreowany przez Wysockiego Hamlet ma
swoje miejsce w każdej encyklopedii teatralnej
i w bardzo wielu publikacjach, nie tylko rosyjskich,
ale także angielskich, francuskich i niemieckich.
Włodzimierz Wysocki zaznaczył się także w kinematografii. Zagrał w dwudziestu ośmiu filmach.
Świetne role stworzył w filmie „Gdzie jest czarny
kot” oraz w rosyjskim, nieustannie przypominanym hicie wszechczasów „Miejsca spotkania nie
można zmienić”.
W literaturze, muzyce, teatrze i filmie Włodzimierz Wysocki odnosił bezsprzecznie wielkie sukcesy. Ten fakt poszerza zakres tematyczny naszego festiwalu, zmieniając to wydarzenie w imprezę
multidyscyplinarną.
Jednak nie tylko sztuka nie pozwala zapomnieć
o artyście. Dramatyczne dzieje życia Włodzimierza Wysockiego wpisują się także w niezwykle ciekawy kontekst historyczny. Jest również obecny
– oczywiście nie z własnej woli – w historii ruchu
olimpijskiego, gdyż wielka manifestacja, jaką stał
się pogrzeb artysty, zakłóciła przebieg moskiewskiej olimpiady w 1980 roku.
Jedenasta odsłona
„Pasji według świętego Włodzimierza”
Z roku na rok program kolejnych festiwali
„Pasje według świętego Włodzimierza” wzbogaca się o nowe propozycje. Oczywiście, naj-
Film . 95
ważniejsze są konkursowe projekcje filmów
dokumentalnych rywalizujących o nagrody
przyznawane tradycyjnie przez festiwalową
publiczność. Nie był to jedyny konkurs rozstrzygnięty podczas ubiegłorocznej imprezy.
Przyznano również nagrody w konkursie „Najlepiej o Wołodii” oraz Nagrodę Specjalną za całokształt osiągnieć artystycznych, do której nominowano czterech reżyserów.
Filmowym pokazom towarzyszyły prezentacje unikatowych odkryć archiwalnych, spotkania z reżyserami i autorami publikacji poświęconych Wysockiemu, panele dyskusyjne i prezentacje płyt z nagraniami jego utworów. Tradycją
są niecierpliwie oczekiwane wieczorne koncerty. W 2013 roku mogliśmy posłuchać festiwalowych gości prezentujących oryginalne interpretacje pieśni Włodzimierza Wysockiego i występujących w dwóch odmiennych odsłonach.
Pierwszy festiwalowy dzień zwieńczył nostalgiczny koncert „Lirycznie”, a drugi zakończony
został gorąco oklaskiwanym przez publiczność
muzycznym spotkaniem „Wysocki. Requiem
optymistyczne”. Widzowie mieli także okazję,
by zajrzeć do filmowego laboratorium, gdzie
zagraniczni reżyserzy, montażyści i archiwiści
przybliżali tajniki warsztatu filmowego.
Tradycją są również wystawy fotograficz-
ne. W 2013 roku była to bardzo interesująca
i efektowna ekspozycja „Włodzimierz Wysocki
w komiksie, graffiti i... tatuażu”, potwierdzająca fenomen legendarnego barda wolności
i jego ponadczasową obecność nawet w kulturze masowej.
Od lat niezmienna jest szczególna, bardzo
kameralna i jakże odmienna od festiwalowej
sztampy atmosfera towarzysząca koszalińskim spotkaniom oraz niekończące się rozmowy wielbicieli Włodzimierza Wysockiego.
Swoistym znakiem szczególnym festiwalu jest
obecność wybitnych wysockologów przyjeżdżających do Koszalina z wielu, nieraz bardzo
odległych i egzotycznych, krajów;
Bardzo się cieszę, że po raz jedenasty przybyło do Koszalina tak wielu gości, którzy swoje życie poświęcili popularyzacji życia i twórczości
Włodzimierza Wysockiego – witając ich mówił
ówczesny zastępca prezydenta Przemysław
Krzyżanowski. – Festiwal, który właśnie się rozpoczyna, jest bardzo ważnym wydarzeniem. Inauguruje bowiem nowy rok kulturalny w naszym
mieście. Serdecznie dziękuję pani dr Marlenie
Zimnej za trud włożony w organizację festiwalu
i za zaproszenie do Koszalina tylu wspaniałych
osób, dla których Włodzimierz Wysocki stał się
życiową pasją.
„Włodzimierz Wysocki w komiksie, graffiti i tatuażu” – fragment wystawy.
96 . Almanach 2013
fot. Ilona Łukjaniuk
Włodzimierz Wysocki w dokumencie
Chociaż od śmierci Włodzimierza Wysockiego miną wkrótce trzydzieści cztery lata, na całym świecie wciąż powstają nowe filmy dokumentalne poświęcone wielkiemu rosyjskiemu
artyście. Kolejne pokolenia twórców wciąż intryguje i fascynuje niezwykła osobowość legendarnego Wołodii, obdarzonego tak licznymi
talentami i ogromnym osobistym urokiem.
W 2013 roku do finałowego konkursu zakwalifikowano dwanaście filmów z dziewięciu
krajów: Białorusi, Francji, Grecji, Izraela, Polski, Rosji, Ukrainy, Włoch oraz z debiutującej
w konkursowej rywalizacji Australii. Różnorodne
gatunkowo filmy dokumentalne łączył bohater – Włodzimierz Wysocki, którego zakochani
w artyście twórcy pragną ocalić od zapomnienia. W swoich dokumentach przybliżają widzom różne aspekty bogatej i różnorodnej
działalności artystycznej Wysockiego. Podczas
konkursowych pokazów oglądaliśmy więc filmy
biograficzne, rejestracje z koncertów i spektakli
teatralnych z jego udziałem, a także miniatury
filmowe przedstawiające różne interpretacje
utworów Wysockiego.
Trudno się dziwić, że najwięcej filmów reprezentowało Rosję – ojczyznę artysty, w której Wysocki był, jest i będzie postacią kultową, symbolem niezależnego, niepokornego artysty, walczącego z totalitarnym systemem. Obejrzeliśmy
więc cztery rosyjskie produkcje: „Dmitrij Mieżewicz o Władimirze Wysockim i nie tylko”
w reżyserii Wiktora Kulikowa oraz film „Ach,
jak szczęśliwie jesteś urodzony!” Aleksandra
Kowanowskiego i Igora Rachmanowa, moskiewskich reżyserów doskonale znanych z koszalińskich festiwali, gdzie wielokrotnie święcili
triumfy. Ten obraz poświęcony był relacjom łączącym Włodzimierza Wysockiego z Jurijem Lubimowem, wybitnym reżyserem i wieloletnim
dyrektorem legendarnego Teatru na Tagance
w Moskwie. Kolejnymi rosyjskimi obrazami były: „Pamięci bardów, którzy odeszli” wyreżyserowany przez Olega Wasina oraz bardzo
interesujący film „Pamięci Władimira Wysoc-
kiego. Spojrzenie luteranina” w reżyserii pastora Igora Alisowa, przedstawiający spojrzenie człowieka wierzącego na twórczość Włodzimierza Wysockiego. Kinematografię ukraińską
reprezentowały dwa filmy: „Dziękuję, przyjacielu” zrealizowany przez Jurija Gucałowa,
i Wasila Curmana oraz „Na okoliczność odsłonięcia pomnika Wysockiego w Odessie”
w reżyserii Jewhena Ławruka. Z debiutującej
w konkursie Australii przyjechał film „Antybajka” zrealizowany przez Grega Vaismana, z Białorusi – „Władimir Wysocki. Ślad białoruski”
wyreżyserowany przez Ludmiłę Chochłową
i Wiktorię Koseniuk, z Grecji – „Gimnastyka
poranna” Vinicio Caposseli, z Francji – „Piosenka o przyjacielu” – dzieło Yvesa Jamaita,
z Izraela – „Dotknąć tekstu” w reżyserii Liona Nadela, Alexa Sverdlina i Alekseya Ukleina. W gronie finalistów znalazł się także polski
film „Na Wyso(c)kim poziomie” zrealizowany
przez Marcina Urbana.
Kulturowy most Wysockiego
Fenomen Włodzimierza Wysockiego to jeden
z najbardziej wyrazistych elementów współczesnej kultury, nie tylko rosyjskiej, ale także europejskiej a nawet światowej. Twórczość legendarnego artysty wciąż podbija nowe kontynenty, zdobywając gorących wielbicieli.
Pod każdą szerokością geograficzną kult Włodzimierza Wysockiego znajduje swoich gorliwych
wyznawców – mówi dr Marlena Zimna. – Wielu z nich przyjeżdża do Koszalina. Podczas festiwali gościliśmy już artystów i naukowców zza
wielkiego muru i zza wielkiej wody, z Bliskiego
i Dalekiego Wschodu, a nawet z Afryki, Nieczęsto
w Koszalinie mamy okazję spotkać w jednym czasie i w jednym miejscu przedstawicieli tak różnych krajów, profesji, kultur i ras. Niejednokrotnie
zdarzało się, że w Koszalinie spotykali się przedstawiciele krajów zantagonizowanych. Podczas
wojny gruzińsko-rosyjskiej przyjechali goście
z Gruzji i z Rosji, w trakcie ostatnich trzech lat gościliśmy również przedstawicieli Izraela i krajów
arabskich, które nawet nie utrzymują stosunków
Film . 97
dyplomatycznych z Izraelem. Lecz nasi goście
to intelektualiści i artyści, a nie fundamentaliści
czy syjoniści. Ale gdy w grę wchodzą silne emocje,
temperatura ich dyskusji mogłaby być wysoka...
A jednak ci ludzie jednoczyli się w fascynacji twórczością i osobowością Włodzimierza Wysockiego
i przez cały czas utrzymują przyjazne kontakty.
Okazało się, że wielki rosyjski artysta spełnia rolę
pomostu kulturowego, międzynarodowego i międzyreligijnego.
W 2013 roku Koszalin gościł zafascynowanych Wysockim artystów, reżyserów, naukowców, piosenkarzy, tłumaczy i literatów z trzynastu krajów: Czech, Francji, Grecji, Gruzji, Iraku, Izraela, Jordanii, Niemiec, Polski, Rosji, Serbii, Ukrainy, Włoch. To spotkanie potwierdziło
wielką popularność rosyjskiego artysty w krajach arabskich, gościliśmy więc znakomitości
z Bliskiego Wschodu: Huseina El-Hassouna
z Ammanu w Jordanii, piosenkarza, muzyka,
kompozytora, aranżera, pierwszego w świecie
arabskim wykonawcę utworów Włodzimierza.
Wysockiego a także lekarza, dyrektora kliniki
w Ammanie. Częścią festiwalowego programu
była promocja jego płyty „Dzwon na trwogę”;
talent wokalny gościa z Jordanii festiwalowa
publiczność gorąco oklaskiwała podczas koncertu „Wysocki. Requiem optymistyczne”.
Kolejnymi przedstawicielami Bliskiego Wchodu byli goście z Izraela: współautorzy konkursowego filmu „Dotknąć tekstu” – Lion Nadel
(nestor koszalińskiego festiwalu) i Alex Sverdlin oraz Tamara i Igal Amitai z Hajfy. Po raz
drugi przyjechała do Koszalina z Iraku Gulala
Noori Ahmed – wybitna współczesna poetka
arabska, a zarazem znakomita tłumaczka poezji
Włodzimierza Wysockiego, przekładająca jego
twórczość na język kurdyjski i arabski.
Sąsiadującą z Bliskim Wchodem Gruzję reprezentował Akaki Gaczecziladze z Tibilisi,
„Pasje wg Świętego Włodzimierza” – pierwsza z lewej niestrudzona
propagatorka twórczości Wysockiego dr Marlena Zimna.
98 . Almanach 2013
fot. Ilona Łukjaniuk
malarz, literat, autor książki „101 arcydzieł Włodzimierza Wysockiego” a także piosenkarz, który zachwycił widzów podczas festiwalowych
koncertów. Przedstawicielem Ukrainy był Oleksandr Babenko z Jałty, znany wosockolog, autor licznych publikacji i organizator imprez poświęconych Włodzimierzowi Wysockiemu.
Z Grecji przyjechał Demetrios Triantafyllidis, znakomity tłumacz poezji rosyjskiej, autor
wielkiej liczby przekładów utworów Włodzimierza Wysockiego. Południową Europę reprezentowali również goście z Serbii – tłumacz literatury rosyjskiej prof. Milivoje Baćović oraz
prof. Elena Stanisavljević, pieśniarka i wspaniała interpretatorka utworów rosyjskiego barda. Z Francji, kraju, który był tak bliski Wysockiemu, przyjechała pisarka Anne Le Roy z Paryża, autorka znakomitej biografii Wysockiego,
z Czech – Igor Jelínek, naukowiec reprezentujący Uniwersytet w Ostrawie, a także piosenkarz, interpretator twórczości Wysockiego.
Liczna grupa wspaniałych gości przyjechała do Koszalina z Rosji. Tę galerię znakomitości
otwiera prawosławny duchowny, ojciec Michaił Chodanow z Moskwy. – To postać absolutnie wyjątkowa, prawdziwy człowiek renesansu
i w tych słowach nie ma cienia przesady – przedstawiła gościa Marlena Zimna. – Jest prawosławnym duchownym, pisarzem, autorem kilku książek o Włodzimierzu Wysockim, między innymi
promowanej w ramach festiwalu publikacji Mam
co zaśpiewać, gdy przed Bogiem stanę, dziennikarzem, redaktorem naczelnym czasopisma
teologiczno-kulturologicznego „Szósty Zmysł”,
protojerejem Cerkwi pod wezwaniem Świętego
Jana Apostoła i Ewangelisty, wykładowcą filozofii w Rosyjskim Uniwersytecie Prawosławnym
w Moskwie, absolwentem trzech fakultetów.
Ukończył także studia w Instytucie Języka Arabskiego w Bagdadzie.
Jak się okazało, ojciec Michaił Chodanow
jest także obdarzony talentem wokalnym.
Podczas festiwalowego koncertu podbił serca publiczności swoimi interpretacjami pieśni
Wysockiego, pięknym głosem i ujmującą oso-
bowością. Tym prezentacjom dodawał blasku
akompaniament kolejnego gościa z Moskwy –
Michaiła Kryłowa, zaliczanego do najlepszych
rosyjskich gitarzystów.
Kolejną wyjątkową osobowością, również
z Moskwy, był pastor Igor Alisow, zwierzchnik Parafii Ewangelicko-Luterańskiej pod wezwaniem Świętej Trójcy w Moskwie, a także reżyser, autor jednego z konkursowych filmów
„Pamięci Władimira Wysockiego. Spojrzenie
luteranina”, realizujący w Koszalinie reportaż
o ubiegłorocznym festiwalu „Pasje wg Świętego Włodzimierza”. Kolejny moskwianin, Wadim Syczewski, jest nauczycielem buddyzmu
i yogi, autorem licznych rozpraw filozoficznych,
między innymi „Życie i nieśmiertelność w buddyzmie”. W historii wysockologii zaznaczył się
jako odkrywca unikatowych materiałów archiwalnych z Włodzimierzem Wysockim. Galerię
moskiewskich znakomitości zamykał Wadim
Duz-Kriatczenko, wieloletni pracownik naukowy największego na świecie Państwowego Muzeum Włodzimierza Wysockiego w Moskwie,
znakomity bibliograf, odkrywca nieznanego
wcześniej utworu Wysockiego Wschód.
Z Rosji przyjechali również Wasilij Popow
(Kotłas – Obwód Archangielski), założyciel Muzeum Włodzimierza Wysockiego, Igor Rostowski z Sazonowa, autor kilkotomowej bibliografii
publikacji Włodzimierza Wysockiego, Władimir
Czejgin, znakomity specjalista w dziedzinie zapisów fonograficznych utworów Wysockiego
oraz Wiktor Kulikow, reżyser konkursowego
filmu „Dmitrij Mieżewicz o Władimirze Wysockim i nie tylko”, autor książek o Włodzimierzu Wysockim oraz dyrektor Muzeum Wysockiego w Togliatti. Reżyserowi towarzyszył syn, Kirił
Kulikow, przedstawiciel najmłodszego pokolenia miłośników twórczości Wysockiego.
Triumfatorzy
„PASJI WEDŁUG ŚWIĘTEGO WŁODZIMIERZA”
- werdykty publiczności Po raz trzeci w historii imprezy przyznana została Nagroda Specjalna za całokształt twór-
Film . 99
czości dla filmowca zajmującego się Wysockim. Nominowani do niej reżyserzy to: Robert
Dorhelm (Austria – Stany Zjednoczone), Fritz
Pleitgen (Niemcy), Mati Talvika (Estonia) i Demetrio Volcica (Włochy).
Cała nominowana czwórka to twórcy wybitni
o znaczącym dorobku artystycznym. Wyraziście
zaznaczyli się też w historii koszalińskiego festiwalu. Ich filmy były zauważane i doceniane – mówi dr Marlena Zimna. – Publiczność zachwycił
obraz „Portret Włodzimierza Wysockiego”
w reżyserii Roberta Dornhelma i znakomity,
zrealizowany w 1972 roku dokument „Wysocki w Tallinie” zrealizowany przez dziennikarza
telewizyjnego Mati Talvika z Estonii. Niezwykle
wartościowe były również filmy zachodnich korespondentów telewizyjnych – Demetrio Volcica
z Włoch i Fritza Pleitgena z Niemiec.
W tej kategorii laureatem został Robert Dorhelm. – Myślę, że to właśnie Dorhelm zrealizował najbardziej niezwykły film – komentuje
dr Marlena Zimna – który prezentował artystę
we wszystkich sferach jego twórczej działalności – poetyckiej, muzycznej, teatralnej, filmowej.
Robert Dorhelm pokazał również Wysockiego
z perspektywy ludzi bliskich artyście: kolegów
z teatru, reżyserów oraz przez pryzmat spojrzenia
publiczności, tego niebywałego oddźwięku, jaki
jego twórczość wywoływała, tego niesamowitego aplauzu, porównywalnego do reakcji na koncerty Beatlesów.
Kolejna z festiwalowych nagród – „Najlepiej
o Wołodii” – przeznaczona została dla najbarwniejszej osobowości festiwalu. Ponieważ wszyscy festiwalowi goście zasługiwali na uwagę
100 . Almanach 2013
i podziw, wybór był bardzo trudny. W 2013 roku
publiczność wybrała dwóch laureatów, którymi
zostali dr Husein El-Hassouna i ojciec Michaił
Chodanow.
W konkursie filmów dokumentalnych publiczność przyznała trzy nagrody. III nagrodę
otrzymał izraelski dokument „Dotknąć tekstu”. Pozostałe nagrody trafiły do rąk reżyserów
rosyjskich. Warto zaznaczyć, że decydowały pojedyncze glosy, więc poziom konkursowych
prezentacji był bardzo wyrównany. II nagrodę
otrzymał film „Dmitrij Mieżewicz o Władimirze Wysockim i nie tylko”. Najważniejszą nagrodą – GRAND PRIX – festiwalowa publiczność uhonorowała film „Pamięci Władimira
Wysockiego. Spojrzenie luteranina”.
Spodziewałam się takiego werdyktu – konkluduje dr Marlena Zimna. – Może to zabrzmi zaskakująco, ale myślę, że na wybory publiczności
wpłynął fakt, że ubiegłoroczny festiwal przebiegał pod znakiem analizy twórczości Wysockiego
w ujęciu transcendentalnym i eschatologicznym.
Dla Włodzimierza Wysockiego motywy życia
i śmierci, odchodzenia i przemijania, były tematami fundamentalnymi. Jestem pewna, że charakterystyczny dla tego artysty bunt skierowany był
nie tylko przeciw realiom politycznym, w których
z wielkim trudem egzystował. Przede wszystkim
był to jednak bunt egzystencjalny wyrażający ból
istnienia i przemijania.
Wyjątkową cechą ubiegłorocznego festiwalu
był również jego ekumeniczny charakter. Wśród
festiwalowych gości znaleźli się przedstawiciele
kościoła luterańskiego, ewangelickiego, prawosławnego i konfesji buddyjskiej.
Małgorzata Kołowska
Integracja serca
z rozumem
10 Europejski Festiwal
Filmowy „Integracja Ty i Ja”
Koszaliński, ale zarazem Europejski Festiwal Filmowy „Integracja Ty i Ja”, miał już wielu patronów i wielu ideom bywał podporządkowany: a to szerzeniu przekonania, że każdy
ma swoje Kilimandżaro do zdobycia (ta myśl
jest zresztą stale obecna), a to wskazywano
na BAJKĘ i obszary wyobraźni jako wyzwalające z różnego rodzaju ograniczeń (bo czymże innym są niepełnosprawności). Wtedy właśnie, w roku 2007, patronem festiwalu został
Miś Uszatek, ten sam, „co klapnięte uszko ma”.
Uszatek na poważnym festiwalu filmowym,
czy to poważne? Ależ tak, bo podczas festiwalowych dni uczestnicy rozlicznych wydarzeń
– filmowy konkurs to nie jedyny przecież ich
nurt – balansują często pomiędzy szczerym
śmiechem i nie mniej szczerym wzruszeniem.
A kiedy festiwal się kończy i z placu Polonii
znika festiwalowe miasteczko, robi się jakoś
zwyczajnie, a raczej nadzwyczajnie smutno
i pusto. A przypomnijmy, że bywał to pełen
gwaru i szant port z tawerną, było też francuskie miasteczko, ostatnio zaś – na dziesięciolecie festiwalu – powstał totalny plan filmowy
z ikonami światowego kina, wśród których
królował Chaplin nie tylko „z dykty wycięty” –
jak pisał Julian Tuwim w swym „Balu w Operze”, ale „jak żywy”, zmultiplikowany i wszechobecny dzięki młodzieży, która przywdziała
kostiumy wiecznego wagabundy, bez względu na płeć pozwoliła sobie domalować wąsiki
i przybrać kaczy chód, wcielając się w tę postać tyleż komiczną, co tragiczną.
Integracja na wiele sposobów
Jako impreza międzynarodowa, ale jednak
koszalińska festiwal zintegrował i integruje nadal nie tylko środowiska osób niepełnosprawnych z resztą świata, ale wokół siebie skupia
działania różnych instytucji i stowarzyszeń lokalnych – tu, rzecz jasna, musi też pojawić się
nazwa Koszalińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego, w którego działania z najlepszym możliwym skutkiem wpisana jest „Integracja” – ale też trzeba wymienić Politechnikę Koszalińską, Centrum Kultury 105, Pałac
Młodzieży, Teatr Propozycji „Dialog” czy Galerię „SCENA”, twórców i animatorów kultury,
społeczników, działaczy organizacji pozarządowych działających na rzecz szeroko rozumianej
promocji kultury i wyrównywania szans życiowych obywateli naszego miasta, kraju, Europy,
świata. Tak, tak, świata też, dawno bowiem festiwal przekroczył granice Koszalina i Polski, Europy także, w Europie zaś zaistniał wyraziście
zrazu za sprawą francuskich przyjaciół i ambasadorów filmowej integracji, w ubiegłym roku
zaś goszcząc w Polskim Ośrodku SpołecznoKulturalnym w Londynie i w Radzie Europy
w Brukseli. To wspaniałe zwieńczenie jubileuszowego, 10 Europejskiego Festiwalu „Integracja „Ty i Ja”.
Pod patronatem Chaplina
Ten dziesiąty festiwal w sposób szczególny zadedykowano samemu filmowi jako sztuce, która przemawia do widzów na całym świecie, od
stulecia z niewielką już górką dokonując cudu
integracji międzykulturowej. Symbolem kina, w
którym spotykają się możni tego świata, ale któ-
Film . 101
re stało się świątynią kultury prawdziwie popularnej, a nawet masowej (co może skłaniać do
refleksji o granicach Sztuki, jednak nie tu miejsce na takie rozważania) jest Charlie Chaplin,
który genialnie pogodził sprzeczne ze sobą gatunki, znalazł kompromis miedzy sztuką wysoką
a sztuką masową, znajdując swoisty, poetycki
i pełen symboli, a jednak zrozumiały powszechnie język, pozwalający komunikować się skutecznie i intensywnie z publicznością ponad
wszelkimi podziałami. Do mistrzostwa doprowadzając swój aktorski język komunikacji pozawerbalnej – w czasach kina niemego przecież zaczynał – pogodził ze sobą śmiech i łzy.
We wszechobecnych podczas festiwalu Chaplinów wcielili się członkowie grup teatralnych
prowadzonych w Pałacu Młodzieży przez Elżbietę Malczewską-Giemzę i Wojciecha Węglowskiego (to on stworzył program imprez
towarzyszących sprawiających, że ten dziesiąty festiwal stał się imprezą prawdziwie magiczną). Dodajmy, że atmosferę retro od pierwszych
festiwalowych chwil skutecznie pomagali budować przybyli z Łodzi mistrzowie konstrukcji
oraz jazdy na bicyklach, słusznie nazwanej „jazdą na wysokim poziomie”; wspięcie się na siodełko jest nie lada wyczynem wymagającym
i sprawności fizycznej i... odwagi. Ducha minionego czasu i czar swingu spod znaku Glenna
Millera przywoływał także big band prowadzony w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych im. Grażyny Bacewicz przez Marcina
Fijałkowskiego, zasilony przez studiujących w
akademiach muzycznych absolwentów koszalińskiego PZSMuz..
W tym przywołującym aurę początku minionego stulecia entourage’u Chaplin był nieodłącznym towarzyszem gwiazd pojawiających
się w festiwalowym, filmowym tym razem, miasteczku; kiedy trzeba było pomagał dostać się
na scenę i filmowym klapsem otwierał kolejne
„ujęcia” tej ogromnej produkcji w tym swoistym
Cinema Cite: spektakle, spotkania, koncerty, recitale, wernisaże. Każdorazowo wręczając kwiat
Uczestnikom festiwalu towarzyszyli bohaterowie kina niemego.
102 . Almanach 2013
fot. Ilona Łukjaniuk
Chaplin dziękował w imieniu publiczności festiwalowym gościom. A plejada ich była znakomita. Poczynając od otwierającej festiwal
swym recitalem, magnetyzującej i niepokornej, wyrazistej i drapieżnej Natalii Sikory po
równie znakomitą, ale nieporównanie bardziej
liryczną Dorotę Osińską, która wzruszyła i zachwyciła publiczność mimo trudnej do ukrycia niedyspozycji głosowej. Pomiędzy obiema
gwiazdami teatru muzycznego i estrady oraz
talent show The Voice of Poland, prezentował
się Michał Ziomek, zwycięzca krakowskiego
Festiwalu Piosenki Zaczarowanej, któremu inwalidzki wózek nie przeszkadza czarować słuchaczy poetycką ale też i zadziorną piosenką.
W świat brzmień muzyki hinduskiej natomiast
wprowadzał nieliczną już z racji nocnej i zimnej,
niestety, pory – zjawiskowy mistrz sitaru Miro
Kempiński.
Z publicznością spotkali się zasiadający w jury mistrz filmowego dokumentu Andrzej Fidyk
i aktor Wojciech Malajkat. Jakże przekonujące
było wyznanie obu panów dotyczące wzruszenia płynącego zarówno z ekranu, podczas
oglądania festiwalowych filmów, jak i właśnie
tych zwykłych-niezwykłych rozmów i spotkań
z uczestnikami festiwalu. Gwiazdami spotkań
w miasteczku festiwalowym byli też aktorzy Jarosław Boberek i Michał Sitarski, znani przede
wszystkim ze swych dubbingowych osiągnięć,
dający też swoje głosy postaciom Rozumu i Serca z popularnej reklamy, personifikujący niejako wartość sojuszu rozumu i serca w sprawach
nie tylko merkantylnych. A czymże innym jest
idea koszalińskiego festiwalu, jak nie nakazem
racjonalnego rozwiązywania problemu osób
niepełnosprawnych w atmosferze wzajemnej
życzliwości i godzenia głosu rozumu i serca?
Wyżej, dalej, szybciej – mimo wszystko!
Imponującą grupę uczestników festiwalu
zawsze stanowią paraolimpijczycy, którzy dotąd spotykali się przede wszystkim z uczniami
szkół ponadgimnazjalnych. Strzałem w dziesiątkę okazało się stworzenie możliwości spo-
tkania z nimi także w festiwalowym miasteczku, dokąd przyjść mógł każdy. Pełna widownia potwierdziła sens i potrzebę tego rodzaju
spotkań z niepełnosprawnymi sportowcami.
A w roku 2013 byli to: zawodnik Startu Koszalin
Tomasz Rębisz – czterokrotny medalista igrzysk
paraolimpijskich w Londynie, Ryszard Fornalczyk – wiceprezes Stowarzyszenie Sportu Niepełnosprawnych Start Koszalin, złoty medalista
igrzysk paraolimpijskich, mistrz Europy i Polski
(27-krotnie!) w wyciskaniu sztangi leżąc, trener
zawodników osiągających wyniki na światowym poziomie; Maciej Sochal – kolejny paraolimpijczyk z Koszalina, który chorobę przekuł
na sportowy sukces, zdobywając I miejsce Mistrzostw Świata 2011 r. w pchnięciu kulą i rzucie maczugą, III miejsce Mistrzostw Europy 2012
r. w pchnięciu kulą, IV miejsce Mistrzostw Europy 2012 r. w rzucie maczugą, ma też na swoim
koncie starty olimpijskie w Atenach i Londynie.
Karol Kozuń ze Zduńskiej Woli, mistrz świata oraz wicemistrz paraolimpiady w Londynie
w pchnięciu kulą oraz w rzucie oszczepem. To
on opowiadał o swojej niepełnosprawności jako konsekwencji nieodpowiedzialnego życia;
będąca skutkiem wypadku samochodowego
niepełnosprawność stała się jednak trampoliną
do życiowych i sportowych sukcesów. Sprinter
Mateusz Michalski jest dwukrotnym medalistą
paraolimpijskim, mistrzem świata i mistrzem Europy. W Londynie wywalczył dwa medale – złoty w biegu na 200 m. oraz srebrny na dystansie
100 m. Poznaliśmy też wspaniałe dziewczyny:
lekkoatletkę Karolinę Kucharczyk oraz zniewalającą śmiechem, maleńką ciałem (116 cm wzrostu) , ale wielką duchem i osobowością Justynę Kozdryk – sztangistkę, srebrną medalistkę
Igrzysk Paraolimpijskich w Pekinie w 2008 roku.
Krzysztof Głombowicz z koszalińskim festiwalem związany jest od wielu lat. Od dzieciństwa
zmagał się z chorobą Heinego-Medina. Od tamtej pory ma niedowład nóg, korzysta z aparatu
ortopedycznego. Z powodzeniem uprawiał jednak różne dyscypliny sportu: podnoszenie ciężarów, pływanie, strzelectwo, narciarstwo klasycz-
Film . 103
ne, lekkoatletykę. Jako dziennikarz sportowy zawsze jest świetnym moderatorem koszalińskich
spotkań z kolegami – paraolimpijczykami.
Niepełnosprawni szermierze – wśród nich
też nie brakowało mistrzów – w koszalińskich
szkołach uczyli młodzież władania białą bronią.
Podczas końcowego turnieju pełnosprawni nastolatkowie płci obojga mogli zmierzyć się ze
swymi mistrzami, jak oni zasiadając na przystosowanym dla niepełnosprawnych szermierzy
wózku. Nie było łatwo zwyciężać!
I jeszcze jeden niezwykły gość, z którym spotkania były niezwykłym doświadczeniem: – Jestem Łukasz Krasoń, stawiam na nogi ludzi bez
marzeń – tak się przedstawił publiczności festiwalowej inicjator akcji „Wstań i jedź”, który na
specjalnie skonstruowanym rowerze przejechał
pół Polski. Łukasz zmaga się z unieruchamiającą
go na wózku dystrofią mięśni. Towarzyszy mu
żona Małgorzata i, trzeba to stwierdzić, oboje
tworzą uroczą i wzruszającą jednocześnie parę
wspierającą się na wspólnej drodze przez życie,
bo to nie tylko pełnosprawna, filigranowa i delikatna Małgosia daje oparcie Łukaszowi, chociaż
to ona, kiedy wybierali się w swą pierwszą podróż samolotem, musiała osiągnąć tężyznę pozwalającą jej unieść Łukasza na rękach.
Spotkania z tymi ludźmi były nie tylko pouczającym i nakazującym pokorę wobec życia
doświadczeniem, ale i zaszczytem. Dotyczy to
także bohatera niezwykłego spotkania pod hasłem „Siła reportażu”, które poprowadził gospodarz „Ekspresu reporterów” w TVP 2 – Michał
Olszański. Jego gościem był Tomasz Leleń,
bohater reportażu „Inny szuka szczęścia” obecnej podczas całego festiwalu Joanny Frydrych.
Odznaczającego się żywą inteligencją i poczuciem humoru Tomasza los naznaczył zespołem
Aspergera – formą autyzmu, która stoi na przeszkodzie w drodze do szczęścia, tego zawodowego (Tomek jest absolwentem Uniwersytetu
Warszawskiego, nie może jednak znaleźć pracy
Wystawa Weroniki Karwowskiej (pierwsza z prawej) każe dostrzec piękno
w twarzach ludzi dotkniętych zespołem Downa.
104 . Almanach 2013
fot. Ilona Łukjaniuk
i osobistego, a to dlatego, że, jak to zostało ujęte w filmie, jest autentyczny do granic nieakceptowalności.
Więcej niż imprezy towarzyszące
Bez imprez towarzyszących Europejski Festiwal Filmowy „Integracja Ty i Ja” nie byłby tym,
czym jest, a idea integracji spełniona byłaby tylko częściowo. Tu przecież nie ma dróg na skróty
i po łebkach. Więc nie może obyć się bez integracji sztuk wszelakich: poznajemy więc twórczość artystów niepełnosprawnych i ich samych: poetów, malarzy, fotografików; warsztatom fotograficznym poprzedzającym festiwal patronowała Bałtycka Szkoła Fotografii i jej
twórca Grzegorz E. Funke; innym profesjonalnym fotografikiem na stałe współpracującym
z festiwalem jest Wojtek Szwej, autor wystawy
„10 lat Ty i Ja w obiektywie”.
W miasteczku festiwalowym przez cały czas
trwania imprezy można było oglądać wystawę zorganizowana przez Urząd Marszałkowski
w Szczecinie „Wszystko o niepełnosprawnych”.
W holu KBP otwarta została też wystawa Wiesława Zięby – grafika, autora rysunków satyrycznych, mistrza animacji filmowej i cenionego autora plakatów filmowych. W tym nurcie
niezwykłym wydarzeniem była przygotowana
w Muzeum w Koszalinie wystawa malarstwa
Weroniki Karwowskiej „Rytm życia”. Młoda artystka na bohaterów swych malarskich portretów wybrała osoby z Zespołem Downa. Są
w różnym wieku, od kilkuletnich dzieci poczynając na osobach starszych kończąc. Każdy z jej bohaterów, bez względu na wiek czy płeć, ma swoje
niespełnione marzenie: chcą być kochani i chcą
kochać – jak każdy. Jeden z portretów przedstawiający młodą kobietę opatrzony został prowokacyjnym tytułem „Matka Boska od Downów”.
Reakcje niektórych widzów, upatrujących w tym
profanacji, były dość gwałtowne, bez prowokacji jednak nie da się przełamywać stereotypów,
z których budowane są najtrwalsze bariery.
A skoro o barierach mowa, nie sposób nie
wspomnieć w tym miejscu o udziale w festiwa-
lu stowarzyszenia „Katarynka” i wrocławskich
specjalistów od audiodeskrypcji. Dzięki nim
mogliśmy poznać, jak za pomocą słowa sprawy
widzialne dostępne stają się także dla osób niewidzących. W ten sposób opracowana została
wystawa przygotowana przez Wrocławską Galerię Plakatu Polskiego.
KOSZART przeciw wykluczeniu
Plastyczno-teatralny nurt festiwalu zintegrowany był w 2013 roku z programem odbywającego się w tym samy czasie KOSZART-u – Festiwalu Sztuki w Przestrzeni Publicznej, jaki po
raz trzeci zorganizowała Galeria „SCENA”, od
początku będąca partnerem „Integracji”. Nadrzędne hasło Koszart-u w 2013 roku brzmiało:
„Punkty styku. Sztuka przeciw wykluczeniu”.
Naszym celem jest nawiązanie trójstronnego,
niewymuszonego dialogu pomiędzy pełnosprawnymi i niepełnosprawnymi obywatelami oraz
ludźmi kultury za pomocą realizacji wizualnych,
wyeksponowanych w przestrzeni publicznej na
bilbordach i muralach graffiti. Istotnym elementem tego fragmentu festiwalu będzie prezentacja
kampanii artystyczno-społecznej „Wszyscy jesteśmy superbohaterami” Michała Bałdygi.
W ramach festiwalu będą również podjęte integracyjne działania warsztatowe pod tytułem
Wymiana. W związku z tematem 3 edycji – w celu
zwiększenia oddziaływania – autorzy i organizatorzy III Festiwalu KOSZART oraz X Europejskiego
Festiwalu Filmowego Integracja Ty i Ja, podjęli decyzję o wspólnej realizacji obu wydarzeń w roku
2013. W ten sposób w praktyce realizujemy ważną ideę integracji i wsparcia dla osób niepełnosprawnych. Do dziś oglądać możemy na fasadzie budynku Biblioteki graffiti przestawiające
chłopaka siedzącego z wysoko podniesiona
głową na wózku inwalidzkim i hasło: ŻYĆ! MARZYĆ! TWORZYĆ! ZWYCIĘŻAĆ!
W pamięci widzów na długo zapewne pozostanie performance Michała Bałdygi „Droga”,
pokazujący zmagania człowieka usiłującego
pokonać opór krępujących go, elastycznych lin,
które z jednej strony ulegały sile mięśni, by po-
Film . 105
konać ją doprowadzając do kolejnego upadku.
To ciągłe upadanie i podnoszenie się – mimo
wszystko i za wszelka cenę – stawało się metaforą nie tylko niepełnosprawności, ale też codziennego wysiłku, by nadać życiu sens i wartość, także za cenę cierpienia. Z artystką kryjącą
się pod pseudonimem MOON odebraliśmy wirtualne przesłanie z nieba: Message from the Sky.
Oba te wydarzenia wpisywały się w nurt działań
parateatralnych i teatralnych.
Marzyciele i inni
Wojciech Węglowski przygotował dwa przejmujące spektakle pod szyldem Teatru na Kółkach, działającego w Niepublicznym Ośrodku Edukacyjno-Rehabilitacyjnym Kowalkach.
Obecność niepełnosprawnych aktorów i ich zaangażowanie w działania sceniczne przydawały
głębi przesłaniu wywiedzionemu z dwóch literacko-teatralnych tropów prowadzących do Lewisa Carolla – to w „Alicji po drugiej stronie lu-
Andrzej Fidyk (z lewej) i laureaci „Motyla 2013”.
106 . Almanach 2013
stra” oraz Samulea Becketta w „Czekając na...”.
Nie sposób nie wspomnieć wiernego festiwalowi od lat warszawskiego Teatru Ruchu Balonik. Swoiste widowiska w stylu retro z bicyklami
w roli głównej przygotowali także miłośnicy
starych rowerów z Łodzi. Obserwowanie wystylizowanych na cyklistów z początku wieków
mistrzów „jazdy na wysokim poziomie” musiało wywoływać podziw dla sprawności: nie jest
łatwo zająć usytuowane na wysokości dwóch
metrów siodełko, ani też z niego zeskoczyć,
a co dopiero wykonywać akrobatyczne ewolucje! Nie brakowało jednak śmiałków wśród widzów – także niepełnoprawnych – którzy odważyli się na tę jazdę z głową chmurach.
Dla mniej odważnych alternatywą mógł być
„spacer z głową w chmurach”; z tą niezwykłą
propozycją parateatralną, jaką jest akcja „Z głową w chmurach. Marzyciele” – przyjechał na koszaliński festiwal Teatr „Delikates” z Warszawy.
Jego twórca i animator Wiktor Malinowski za-
fot. Ilona Łukjaniuk
prosił gości festiwalowego miasteczka na niezwykły spacer z głową w chmurach pomiędzy
drzewami parku okalającego Koszalińską Bibliotekę Publiczną. Spacerowałam wraz z innymi z głową w chmurze, słuchając muzyki i poddając się słyszanym w słuchawkach sugestiom
i komendom; zapewniam – było to doświadczenie transcendencji. A obserwator z zewnątrz
mógł się poczuć jak na planie surrealistycznego
filmu Federica Felliniego. Bo jednak na tym festiwalu
film ponad wszystko.
Przesądził o tym nie tylko główny, konkursowy nurt filmowych prezentacji. Kina w różnych
jego odsłonach było bowiem znacznie więcej.
Piotr Szarszewski z Instytutu Neofilologii
i Komunikacji Społecznej Politechniki Koszalińskiej poprowadził poranny cykl codziennych
projekcji pod hasłem „Od doktora Caligariego do
Rain Mana. Filmowe obrazy niepełnosprawności”. Wieczorami zaś przekonywał, że „Bez barw
nie znaczy bezbarwne”, prezentując nieme filmy
z początków kina. Współpraca z Politechniką Koszalińską zaowocowała też konferencją naukową
„Film – sztuka otwarta. Różnorodne oblicza filmoterapii”, jaka odbyła się w Instytucie Polityki
Społecznej i Stosunków Międzynarodowych.
Zaprezentowany został film zrealizowany
podczas warsztatów animacji filmowej „Let’s
animate&integrate”, wpisanych do prestiżowego katalogu dobrych praktyk Narodowej Agencji Programu GRUNDTVIG. Podczas wszystkich
festiwalowych dni odbywały się też prowadzone przez wybitnych fachowców warsztaty
„Animujemy – Tworzymy – Dokumentujemy”.
W tajniki filmowej animacji wprowadzali specjaliści ze Studia Miniatur Filmowych w Warszawie, udźwiękowienia i dubbingu w filmie – z Europom Media w Warszawie. Natomiast Fundacja Fabryka UTU Toruń zrealizowała warsztat
„Retroakcja – kreacja – fotografia kreacyjna”. UTU
to słowo z języka suahili. Oznacza ducha, esencję,
która czyni z nas istotę ludzką. To nasze człowieczeństwo czyni nas wyjątkowymi istotami na na-
szej planecie – wyjaśnili goście z Torunia.
Ponad granicami
Podczas festiwalu krzyżują się drogi nie tylko
twórców uprawiających różne dyscypliny artystyczne i osób niepełnosprawnych, w sztuce
i sporcie szukających (skutecznie!) możliwości
samorealizacji. „Zjeżdżaj cukrzyco – witaj integracjo” – to kolejne spotkanie przełamujące
bariery, dowodzące szeroko otwartych ramion
organizatorów festiwalu filmowego, którzy nie
obawiają się poszerzać granice obszarów międzyludzkiej integracji.
A przekroczyły one już dawno opłotki Koszalina. W 2013 r. po raz trzeci Festiwal „Integracja Ty
i Ja” odbył się w ponad dwudziestu miejscowościach Polski, dokąd zawitały Małe Festiwale Ty
i Ja. Były to: Białogard, Biesiekierz, Będzino, Bobolice, Borne Sulinowo, Bydgoszcz, Dźwirzyno,
Grazymy, Jasło, Jawor, Kartuzy, Łomża, Morąg,
Nowe Bielice, Gdańsk, Piła, Piława Górna, Polanów, Szczecinek, Ustronie Morskie, Wałcz Zalewo, Ząbkowice Śląskie, Złotów. Festiwalowe filmy wyświetliły kina studyjne w Warszawie, Krakowie, Szczecinie, Białymstoku, Bytomiu, Częstochowie, Elblągu, Koninie, Kielcach, Lubinie,
Lublinie, Łodzi, Olsztynie, Poznaniu, Słupsku.
W październiku festiwal zawitał do Londynu, a to m.in. dzięki wiele lat związanemu z festiwalem koszalińskiemu dziennikarzowi, dziś
londyńczykowi Marcinowi Urbanowi. Wybrane filmy festiwalowe zostały zaprezentowane
w londyńskim Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym. Przegląd otworzył gość specjalny, Kevin Steward, niepełnosprawny wolontariusz,
jeden z wybrańców, którzy nieśli pochodnię
z ogniem olimpijskim przed igrzyskami w Londynie. Wśród gości znalazła się także Althea
Smith, radna i była burmistrz londyńskiej dzielnicy Southwark.
Festiwal „Integracja Ty i Ja” zagościł także
w Brukseli; 13 listopada 2013 r. jego organizatorzy byli podejmowani w Parlamencie Europejskim. – Wyznacznikiem nowoczesności społeczeństwa jest stopień, w jakim uwzględnia ono
Film . 107
potrzeby osób niepełnosprawnych – mówiła Joanna Skrzydlewska, posłanka do Parlamentu Europejskiego z grupy EPP, na której zaproszenie organizatorzy koszalińskiego festiwalu
przybyli do Brukseli. – Ten współcześnie panujący pogląd wymusza refleksję nad określeniem,
jakim jesteśmy społeczeństwem? Niewątpliwie
w ostatnich latach wiele się zmieniło na lepsze,
jednak, aby nasze społeczeństwo mogło przybrać
miano nowoczesnego, potrzebna jest zmiana
w postrzeganiu praw i potrzeb tych osób.
Podczas wizyty zaprezentowane zostały filmy: „Zakazać bomb”(Laos), „Życie stylem dowolnym” (Polska), „Glina” (Francja) i „Lucy”
(USA). – To, w jaki sposób zostaliśmy przyjęci, odbiór festiwalu i filmów przeszły nasze oczekiwania – mówiła po powrocie Barbara Jaroszyk.
– Usłyszeliśmy mnóstwo fantastycznych opinii,
zarówno od przedstawicieli Parlamentu Europejskiego, jak i widzów. Wiele osób zadeklarowało chęć długofalowej współpracy z nami. Myślę,
że udało nam się tym samym wypromować nie
tylko samą imprezę, ale również Koszalin, region
i województwo zachodniopomorskie. Mamy nadzieję, że wizyta zaowocuje nowymi perspektywami rozwoju festiwalu. Rozszerzenie pola jego
oddziaływania na Europę zawsze było naszym
celem. Jesteśmy na dobrej drodze, by to założe-
108 . Almanach 2013
nie twórczo i z sukcesem spełnić.
Werdykt jury X Europejskiego Festiwalu „Integracja Ty i Ja”
Nagroda specjalna w kategorii film fabularny:
„Cień błękitu”, w reż.i Carlosa Lascano (Hiszpania, Francja) za poezję, wzruszenie i magię.
Nagroda specjalna w kategorii film fabularny:
„Vincent chce nad morze”w reż. Ralfa Huettnera
(Niemcy) za nieoczekiwany rozwój wydarzeń.
Nagroda specjalna w kategorii film dokumentalny:
„Drewniany” w reż. Izoldy Czmok-Nowak (Polska) za poczucie humoru.
„Podwójne życie Piotra S.” w reż. Aliny Mrowińskiej (Polska) za wielką miłość.
„Prawo do miłości” w reż. Małgorzaty Frydrych
(Polska) za determinację i skuteczność reżyserską.
Motyl 2013 za najlepszy film amatorski:
„Mam takie marzenie” w reż. Małgorzaty i Kajetana Święcichowskich.
Motyl 2013 za najlepszy film dokumentalny:
„Zespół punka” w reż. Jukki Kärkkäinena i JaniPetteri Passi (Finlandia).
Motyl 2013 za najlepszy film fabularny i Nagroda Publiczności:
„Dziewczyna z szafy” w reż. Bodo Koxa (Polska).
NA S I W Ś W I E C I E
Rafał Drozdowski
Stare
rekwizyty
na nowe
czasy
„Rekwizyty atrybuty” Zdzisława Pacholskiego pochodzą – w większości – z lat 80. poprzedniego stulecia. Można je nazwać fotokomentarzami, które – jak się nietrudno domyślić – mają za swoje tło i za swój kontekst
okres stanu wojennego oraz lata fasadowej
normalizacji trwającej aż do przełomowego
„Rekwizyty atrybuty” w Muzeum Narodowym w Szczecinie.
110 . Almanach 2013
dla Polski roku 1989. Większość z tych fotografii można by jednak nazwać równie dobrze społeczno-politycznymi foto-plakatami,
które miały dodawać otuchy społeczeństwu,
ośmielać je do oporu wobec niechcianej władzy, ale także bronić je przed nim samym –
wskazując na drzemiące w nim pokłady pionowego i poziomego konformizmu, wybijając je z dobrego samopoczucia opartego na
uproszczonych diagnozach rzeczywistości
i uproszczonej (więc wysokiej) samoocenie,
ostrzegając je przed niebezpiecznymi konsekwencjami pozorowania „moralno-politycznej jedności” itd.
Ów podwójny krytycyzm fotografii Pacholskiego zaowocował – właściwie od początku
– ich podwójnym „wyłączaniem z obiegu”. To
jasne, że zdjęcia Pacholskiego nie mogły zyskać aprobaty cenzorów (choć zapewne wielu
z nich z radością zawiesiłoby je na ścianie swego cenzorskiego pokoju, traktując ten gest jako autoironiczny komentarz do własnej pracy).
Problem w tym, że zdjęcia Pacholskiego – tak
naprawdę – nie pasowały również ani do postdadaistycznego klimatu łódzko-warszawskiej
Kultury zrzuty (gdyż były za mało ludyczne i za
mało szydercze) ani do konwencji sztuki two-
fot. Zdzisław Pacholski
rzonej w latach stanu wojennego i krótko po
nim „ku pokrzepieniu serc” (ponieważ były za
mało krzepiące).
W rezultacie, potencjalnie najlepszy okres dla
„Rekwizytów atrybutów” Pacholskiego – pierwsza połowa lat osiemdziesiątych poprzedniego wieku – nie był dla nich aż tak pomyślny, jak
mogłoby się to dziś zdawać.
Jeśli namawiam dzisiaj do ponownego zainteresowania się cyklem zdjęć Pacholskiego,
do ich ponownego wystawiania, publikowania
i oglądania to jednak nie dlatego, że uważam,
iż powinniśmy tym zdjęciom jakoś wynagrodzić
ich ówczesnego pecha. Wiele znakomitych fotografii miało w tamtych latach jeszcze większego pecha. Sam Pacholski powiedziałby pewnie
zresztą, że pech „Rekwizytów atrybutów” nie
był – koniec końców – aż tak duży, bo przecież
ostatecznie udało się je pokazać w wielu miejscach i zobaczyły je setki, jeśli nie tysiące osób.
Wreszcie – upominanie się o bardziej sprawiedliwą ocenę fotografii Pacholskiego po upływie
bez mała trzech dekad wydać się może przysłowiową wobec nich niedźwiedzią przysługą.
Nie tylko dlatego, że wołanie o sprawiedliwość
artystycznych ocen (będące skądinąd ulubionym zajęciem wielu historyków sztuki) zazwy-
czaj przynosi efekt odwrotny od zamierzonego.
Także dlatego, że oznaczałoby to mimowolne
u-muzealnienie tych fotografii, zredukowanie
ich do czegoś, co wprawdzie było/ jest wartościowe, lecz przynależy do przeszłości.
Upominam się o zdjęcia Pacholskiego i namawiam do tego, by je znów wystawiać, publikować i oglądać z jednego prostego powodu:
dlatego, że zachowały one swą aktualność. Paradoksalnie, fotografie – komentarze do sytuacji
społecznej i politycznej z początku lat osiemdziesiątych XX wieku rozumie się dziś równie
dobrze jak wówczas, gdy Pacholski pokazywał
je po raz pierwszy, choć tym razem nie kojarzą się one już (zwłaszcza zapewne młodszym
widzom) ze stanem wojennym lecz np. z prowincjonalnością Polski i z jej mocno chwilami
postkolonialnym obliczem, z konformizmem
korporacyjnych karierowiczów, z naskórkowym
charakterem społeczno-kulturowych przemian,
pod spodem których bez większego trudu znaleźć można stare kompleksy Polaków, z nieudolnie tuszowaną szpetotą codzienności, z pozornością wielu deklarowanych wartości itd.
Uderzać może również to, że owe „stare zdjęcia” Zdzisława Pacholskiego zadziwiająco dobrze pasują do zgoła nowej konwencji gorz-
fot. Zdzisław Pacholski
Nasi w świecie . 111
ko-błazeńskiej fotografii, która zapełnia dziś
portale w rodzaju demotywatory.pl. Wydaje
mi się, że wpisana w nie ironia i przebijający
z nich sarkazm najlepiej przemawiają dziś do
ludzi młodych i bardzo młodych, dla których
fotografowanie jest jeszcze jedną „opcją telefonu komórkowego”, zaś zdjęcia – jeszcze jednym pretekstem do zawiązywania i podtrzymywania/konserwowania zapośredniczonych
przez Sieć relacji społecznych. Fotografie Pacholskiego – wbrew pozorom – znakomicie
nadają się do tego, by je wykorzystać np. jako
awatary lub by traktować je jako gotowe wizualne posty, za pomocą których można prowokować do dyskusji bądź komentować toczące
się w Sieci rozmowy.
Oczywiście jednak – nadają się do tych celów
nie z tego powodu, iż są to znakomite zdjęcia
(choć są) i nie dlatego, że są odbierane jako zapis historii (najprawdopodobniej nie są...), lecz
dlatego, że w dalszym ciągu jawią się jako obrazy przepojone znaczeniami oraz dlatego, że te
znaczenia pozwalają, a przynajmniej pomagają
tłumaczyć dzisiejszą rzeczywistość.
Na koniec, „stare zdjęcia” Pacholskiego pomimo tego, że znakomicie wpasowują się
w „kryteria dobroci” zdjęć-w-czasach-Internetu – gdyż aż proszą się, by posługiwać się nimi
w celu intensyfikowania przepływów w Sieci i zagęszczania sieciowych relacji (a o to
dziś przede wszystkim chodzi) jednocześnie
w ostentacyjny sposób odklejają się od dominującego w niej wizualnego stylu. Nie tylko
dlatego, że sytuują się bardzo daleko od jed-
112 . Almanach 2013
noznaczności i semantycznej płaskości przysłowiowych „fotek z Facebooka” lub „kontentu”
zapełniającego niezliczoną liczbę fotoamatorskich portali. Także z tej przyczyny, że uzmysławiają, iż obrazy – nie muszą być głupie.
Tym samym Pacholski staje się dziś ze swoimi zdjęciami kimś w rodzaju niespodziewanego prowokatora. Prowokująca okazuje się już
jednak nie symbolika i nie forma jego obrazów ale ich inteligencja. Innymi słowy mówiąc,
zdjęcia Pacholskiego są znowu „pod prąd”. Lecz
tym razem nie z uwagi na wszyte w nie poglądy społeczne, polityczne bądź estetyczne ale
dlatego, że pokazują u-refleksyjniający potencjał fotografii w momencie, w którym nikt już
niemal weń nie wierzy i nikt już go właściwie
nie oczekuje.
***
Cykl fotografii Zdzisława Pacholskiego zatytułowany „Rekwizyty atrybuty” jest wybitnym dokonaniem w historii polskiej fotografii.
Jest również jedną z tych propozycji artystycznych, które są wciąż artystycznie żywe i które
liczyć dziś mogą na szerokie zainteresowanie
społeczne.
Z pełnym przekonaniem wspieram zatem
swoim głosem wysiłki Zdzisława Pacholskiego
zmierzające do pozyskania środków organizacyjnych i finansowych, które pozwolą zwiększyć społeczną widzialność jego projektu i które pomogą temu projektowi utorować drogę
do możliwie jak najszerszego kręgu odbiorców.
Małgorzata Kołowska
Pacholski
po trzykroć
obecny
Wiosną 2013 roku w warszawskiej galerii
„Obserwacja“ zagościła wystawa Zdzisława
Pacholskiego „Heroizm widzenia”. W publikacji „Kultura Koszalińska. Almanach 2009”, Ryszard Ziarkiewicz recenzował tę wystawę, pisząc o „Zdzisława Pacholskiego heroicznym
tu i teraz”. Jak bowiem przypomina na swojej
stronie internetowej Związek Polskich Artystów Fotografików (www.zpaf.waw.pl): ekspozycja (warszawska – dop. red.) jest kolejną wersją wystawy, prezentowanej w czerwcu 2009 roku w koszalińskiej Galerii Scena, której towarzyszyła dokumentacja o autorze ze zbiorów galerii „Moje Archiwum“ Andrzeja Ciesielskiego oraz
bilboard „Nikt mi nie wmówi, że czarne jest białe, a białe jest czarne”, na nośniku firmy Citylight
przy ul. Krakusa i Wandy. W maju 2009 roku wystawa była prezentowana także w Małej Galerii
Gorzowskiego Towarzystwa Fotograficznego.
Na stronie „Art.&Biznes” o wystawie czytamy:
„Heroizm widzenia” jest nierozerwalnie związany z fotografią. Samo pojęcie nie jest wymyślone
przez autora. Po raz pierwszy użyła go w książce
„O fotografii” Susan Sontag, która wiąże heroizm widzenia z wynalezieniem fotografii. Chodzi
o to, że od chwili pojawienia się fotografii w naszym życiu, ów heroizm pozwala odczytywać ob-
razy, będące pozorem rzeczywistości, jako rzeczywistość. W tym, co widzimy, zarówno fotografia
analogowa jak i cyfrowa posługuje się takim samym kodem przekazywania informacji. Jednak
podobieństwa kodów nie tłumaczą ich istoty.
Wystawa niejako antycypuje epokę technologii
cyfrowej, tworzącej nową panoramę kultury widzenia, w której obrazowanie analogowe jest zastępowane obrazowaniem cyfrowym. Przywołany „heroizm widzenia” mówi o sposobie postrzegania rzeczywistości, dzięki któremu łatwiej połapać się w lawinie „potopu obrazów”. Ekspozycja
niejako wnika w technologię cyfrową, w której fotorealistyczne obrazy chwieją wiarygodnością fotografii kształtowanej przez ostatnie 180 lat jej historii. Autor dodaje od siebie: Ze wszystkich zmysłów – na ogół pięciu – najwięcej wrażeń doznajemy poprzez zmysł wzroku. Okazuje się jednak,
że ten zmysł najłatwiej oszukać, a nawet można
dowolnie nim manipulować.
W Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie natomiast gościła inna, także w 2009 roku recenzowana
w almanachu „Kultura Koszalińska”, wystawa
Zdzisława Pacholskiego „Tutaj-Here-Hier”. Jej
otwarcie w 2013 roku zbiegło się z kolejnym
wejherowskim koncertem z cyklu „Spotkania
z muzyką Kaszub”, zatytułowanym „Kaszubi
i ich sąsiedzi“, na który składały się pieśni kaszubskie, polskie, żydowskie, niemieckie i ukraińskie. W ten kontekst znakomicie wpisała się
ekspozycja, której literackimi współautorami
są: austriacka pisarka Ute Höschele, brytyjski
Żyd z Koszalina, laureat Nagrody Nobla, prof.
Leslie Baruch Brent, dyrektor artystyczny Międzynarodowego Centrum Sztuki Współczesnej w Heine Martin Rehkopp oraz ks. Henryk
Romanik, poeta, wykładowca koszalińskiego
Wyższego Seminarium Duchownego.
Na przywołanej już stronie (www.zpaf.waw.
pl) czytamy: Wystawa „Tutaj, here, hier” jest realizacją tezy, że Pomorze jest ojczyzną ludzi wielu narodowości. „Pomysł wystawy pojawił się parę lat temu. Ludzie, których poznałem podczas
swoich wędrówek artystycznych po Europie, po-
Nasi w świecie . 113
szerzali moją wiedzę o Pomorzu. Od dawna fotografowałem miejsca, gdzie mieszkam, ale z myślą
o tej wystawie dokonałem wyboru 150 fotografii.
Przekazałem je przyjaciołom i poprosiłem, żeby
wybrali kilka i opatrzyli je krótką literacką formą,
poszerzającą przestrzeń, która jest już na fotografii – stwierdza Zdzisław Pacholski.
Tak się składa, że także i trzecia, bardzo ważna w dorobku koszalińskiego fotografika wystawa – nosi dziś tytuł „Rekwizyty atrybuty” –
od wielu już lat żyje własnym życiem, swymi
korzeniami sięgając wczesnych lat 80. i szczęśliwie minionych czasów PRL-u z nieodłączną,
a wszechmocną cenzurą. Oko w oko z nią oraz
partyjnymi decydentami w kwestiach kultury stanąć musieli organizatorzy koszalińskiej
wystawy serigrafii, które w tym samym czasie mieli (bez przeszkód) oglądać widzowie w
Niemczech. Było to po „Karnawale Solidarności”,
w którym ustanowiona została ustawa o cenzu-
„Heroizm widzenia”.
114 . Almanach 2013
rze, gwarantująca prawo do ujawniania śladów
ingerencji Urzędu Kontroli Prasy, Radia i Widowisk. Był to jeden z ważniejszych kompromisów,
na jakie poszła komunistyczna władza pod presję nacisku spod znaku „S”. Jak się okazuje była
to raczej „zmyłka” dla uśpienia czujności opozycji przed wprowadzeniem stanu wojennego.
W owym czasie byłam kierownikiem artystycznym i urzędującym członkiem zarządu
Stowarzyszenia Teatr Propozycji „Dialog”, do
mnie więc w pierwszej kolejności zwrócił się reprezentujący będącego już za (zachodnią!) granicą Zdzisława Pacholskiego ŚP Leonard Kabaciński z propozycją otwarcia wystawy w Domku Kata. Serigrafie Pacholskiego były znakomite, układały się w cykl ostrej satyry na peerelowską podwójną moralność i zakłamanie i z nich
wynikającą dotychczasową daremność zrywów
wolnościowych. Symbolizowały je takie prace,
jak ta ze znakiem victory i rozpiętą między ra-
fot. Zdzisław Pacholski
mionami V pajęczyną, czy przygwożdżone do
ziemi robociarskie buty.
Wystawa została zaaranżowana w sali prób
na pierwszym piętrze Domku Kata. Aby odbył
się wernisaż, pierwszym widzem musiał być
jednak cenzor. Przybył, obejrzał i zakwestionował kilka z wyeksponowanych prac – cztery lub
pięć. Które – nie pamiętam już teraz. Z panem
Leonardem zapowiedzieliśmy: zgodnie z ustawą ujawnimy ślady ingerencji cenzury i po zdjętych pracach pozostawimy puste miejsca. Zanim cenzor opuścił Domek Kata wspiął się na
palce i konfidencjonalnie szepnął mi do ucha:
Chyba nie chcesz stracić pracy? (Znaliśmy się
z czasów studiów w Gdańsku, stąd poufały
i konfidencjonalny zarazem ton). Następnego
dnia, z samego rana z okna biura w „Dialogu”
zobaczyłam biegnących truchcikiem przez park
sekretarza propagandy z przyboczną aktywistką KW PZPR. Obejrzeli fotografie Pacholskiego,
pocmokali.
– A czemu Pacholski otwiera taką wystawę na
Zachodzie, a nie w Moskwie? – zapytał towarzysz sekretarz.
– Widać, nie zaprosili.
– A ujawniać śladów ingerencji cenzury nie należy – powiada.
– To po co stanowicie ustawy, których stosować
nie wolno? – spytałam.
Towarzysze wyszli, przyszedł znajomy milicjant,
tata przedszkolnego kolegi mojego syna.
– Usłyszałem, że o tobie rozmawiają na komendzie, powiedziałem, że ja wezmę sprawę – powiada.
– A jaka jest sprawa? – pytam.
Obyło się bez oficjalnego wernisażu. Prace Pacholskiego z tydzień wisiały w Domku
Kata i obejrzeli je ci, którzy chcieli i powinni.
Dzieje tej wystawy dobrze ilustrują działania
koszalińskiego fotografika, które przekraczają granice czasu i przestrzeni, wyznaczone
przez proste „tu i teraz”. „Rekwizyty atrybuty” zyskały drugie życie i nowy kontekst. Ale
o tym już w tekście prof. Rafała Drozdowskiego.
Zdzisław Pacholski – fotografik, ur. w 1947,
członek Związku Polskich Artystów Fotografików od 1977. W latach 1978-94 członek Zarządu Głównego i Rady Artystycznej. Inicjator
i organizator wystaw w kraju i zagranicą promujących polską sztukę fotograficzną. Komisarz
i uczestnik wystawy „70 lat Polskiej fotoawangardy” pokazanej w Bergkamen i Rheine, Niemcy 1991. Był inicjatorem i organizatorem wystaw: „Re-wizja I 1977” i „Re-wizja II 1979”. Brał
udział w wystawach m.in.: „Rodzina polska” –
Galeria ZPAF Warszawa 1978; „Polska Współczesna Fotografia Artystyczna” – Zachęta, Warszawa 1985; „40-lecie krajobrazu polskiego” – Kielce; Wystawa poplenerowa dla członków ZPAF
– Toruń (1985), l nagroda w dziedzinie fotografii barwnej; Wystawa poplenerowa – Plowdiw
Bułgaria 1984; „Polska awangarda” – Antwerpia,
Belgia (1985); Wystawa Artystów Fotografików
Europy Wschodniej „Portfolio” – Budapeszt, Nowy Jork (1986), Polska Fotografia Intermedialna, BWA Poznań 1988, „Blue(s) fieling”, Leiria,
Portugalia1997; Biennale Sztuki w Sao Paulo,
Brazylia 1989; nota w „ANTOLOGII FOTOGRAFII
POLSKIEJ 1839-1989”. Członek honorowy niemieckiego stowarzyszenia Welbcrgener Kreis.
Rzeczoznawca Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego ds. fotografii.
Nasi w świecie . 115
Stanisław Wolski
Optymistyczna
manifestacja
prowincji
Sztuka rozwija się nie tylko w dużych ośrodkach. Potwierdza to film „Artyści z Koszalina”,
45 minutowy fabularyzowany dokument
o środowisku sztuki nowoczesnej w Koszalinie. Film wyreżyserował Przemek Młyńczyk –
jeden z założycieli i przewodniczący Zarządu
Fundacji Młodego Kina, która od 1992 roku
organizuje Europejski Festiwal Fabuły, Dokumentu i Reklamy Euroshorts, autor m.in. dokumentu „Sędzia Główny”.
W pierwszych scenach filmu czeski fotograf Karel Cudlín przyjeżdża do Koszalina, aby
stworzyć serię zdjęć w nadmorskiej scenerii.
Przypadek sprawia jednak, że jego przewodnikami zostają alternatywni artyści związani z Galerią SCENA: Andrzej Ciesielski, Robert Knuth,
Weronika Teplicka, Tomasz Rogaliński, Zdzisław Pacholski. W związku z tym plan jego podróży musi się znacznie zmienić.
Film „Artyści z Koszalina” jest częścią wystawy pod równie banalnym tytułem „Niepoprawna sztuka peryferii. Nowocześni z Koszalina?”,
przygotowanej przez Galerię Scena do pokazu
w różnych ośrodkach sztuki w Polsce. Ta zaskakująca prezentacja jest próbą nawiązania dialogu z centrum i jednocześnie optymistyczną
manifestacją „prowincjonalnej Polski”, przywo-
116 . Almanach 2013
łaniem prawa do pamięci, szacunku i uznania.
Wystawa „Niepoprawna sztuka peryferii” prezentuje najnowsze osiągnięcia grupy artystów
skupionych przy Galerii Scena działającej w Koszalinie od 2006 roku. Prezentacja przygotowana przez Ryszarda Ziarkiewicza jest zaskakująca z dwóch powodów: po pierwsze odsłania
przed szerszą publicznością oryginalną, nowoczesną twórczość artystów nieznanych poza samym Koszalinem, po drugie ukazuje aktywną
kontynuację tradycji awangardy, której eksperymenty na plenerach w Osiekach pod Koszalinem (1963-1981, Międzynarodowe Spotkania
Artystów, Naukowców i Teoretyków Sztuki) tak
dobitnie zaznaczyły się w historii sztuki polskiej
XX wieku.
Na wystawę złożyły się prace artystów wciąż
przynależnych do nurtu„nowoczesności” w sztuce, choć przynależnych do różnych generacji – ojców i synów, jak dosłownie spełnia się to w przypadku Andrzeja Ciesielskiego i Michała Ciesielskiego; Robert Knuth, Zdzisław Pacholski
czy Stanisław Wolski to raczej ojcowie duchowi
młodych twórców: Kamila Jurkowskiego, Anny Szklińskiej, Weroniki Teplickiej, Aleksandry Włodarczyk i Andrzeja Golca oraz Przemysława Młyńczyka, twórcy wspomnianego
na wstępie filmu „Artyści z Koszalina”.
Integralną częścią wystawy jest zbiór plakatów, fotografii i wydruków związanych z działalnością Galerii Scena w latach 2006-2011 oraz
plansze archiwalne z Fundacji Moje Archiwum.
***
Wystawa „Nowocześni z Koszalina” stała się
impulsem do próby nowego zdefiniowania,
czym jest PROWINCJA, a czym CENTRUM. Podjął ją młody architekt Gall Podlaszewski, koszalinianin, który dał się poznać jako pełen zaangażowania reformator przestrzeni miejskiej tak
w teorii jak i praktyce (kontrowersyjna akcja „Tak na deptak”); doktoryzuje się aktualnie
w Bauhaus-University w Weimarze, co nie przeszkadza mu stawiać pytania istotne dla koszalinian, dobrze wpisujące się też w kontekst oma-
wianej wyżej wystawy. Znajdziemy je w tekście pod prowokacyjnym tytułem „Peryferia...
preria... PGR-i-ja”, opublikowanego na stronie
www.galeriascena.pl (podkreślenia własne, red.)
1. Czy cały cywilizacyjny postęp promieniuje tylko od wielkich metropolii? Zdecydowanie nie, i bardzo często powstaje gdzieś
w podróży „między miastami”. (...)
Cywilizacyjne napięcie rozciąga się więc pomiędzy dwoma biegunami wsi i metropolii.
Jedne nie mogłyby owocnie funkcjonować bez
drugich. To napięcie, które geograf Edward Soja określił trzecią przestrzenią (thirdspace) oddaje potrzebę dystansu od dużych ośrodków,
niezbędnego oderwania się, by móc z odległej
perspektywy pozwolić dojrzewać sprawom
istotnym i ulec zapomnieniu tym przelotnym.
2. Co więc tak naprawdę różni peryferia od
centrum? (...) Obok wielkości i gęstości zaludnienia trzecim podstawowym wyróżnikiem miejskości jest RÓŻNORODNOŚĆ. Miasto rozwija się
przede wszystkim przyciągając ludzi z różnych
Artystyczny manifest Aleksandry Włodarczyk.
stron świata raczej dlatego, że są różni i dzięki
temu przydatni sobie nawzajem, niż w wyniku ich homogeniczności i wspólnoty myśli. Tutaj też zarysowuje się olbrzymia rola ośrodków
kreatywnych intelektualnie. Jedynie poprzez
rozszerzenie lokalnego dyskursu ponad homogenizującą powtarzalność, miasto może stać
się konkurencyjne na globalnym rynku. Należy
więc przyciągać oraz instytucjonalnie wspierać
heterogenizującą różnorodność – jako zaczyn
reprezentowaną w środowisku twórców.
3. Kim są autorzy prac (...) lub może trafniej
– z bycia kim ucieszyliby się najbardziej? Parafrazując Lefebvrowski autoportret: Je suis Occitan, c’est-à-dire périphérique – et mondia, jesteśmy
z Pomorza środkowego, to znaczy z peryferii i ze
świata. Nasyceni doskonałością peryferii nie raz
wydostają się z Koszalina do Berlina czy Warszawy, aby spolaryzować swoją przestrzeń życiową.
Postpegeerowska wieś to ich ekstremum,
w którym potrafią znaleźć surowiec artystyczny,
jakiego nie ma w dużym mieście. Kamil Jurkow-
fot. Stanisław Wolski
Nasi w świecie . 117
ski mistrzowsko dokumentuje odważną interwencję Roberta Knutha, który rozpina znaczenie narodowości pomiędzy godłem państwowym i elementami wiejskiej tożsamości. Otwarta przestrzeń jest pretekstem do innych swobodnych działań bijących mocno w lokalną homogeniczność. Peter Fuss po bilboardowej manifestacji w przestrzeni Koszalina – krytycznego
spojrzenia na obecność Kościoła w polskiej rzeczywistości – musiał pogodzić się z ekskomuniką panujących wtedy (3 lata temu) władz. Dzięki artyście echem wybrzmiały ścierające się na
Pomorzu od X wieku siły lokalnej pogańskości
i importowanego chrześcijaństwa.
Poddanie w XIX wieku pod rozwagę fundamentów wiary opartej na faktach, które dawno już przestały istnieć, wywołało powszechny
kryzys wiary, który wypełniły szybko inne duchowości takie jak socjalizm lub architektura.
(Le Corbusier – Architektura to klucz do wszystkiego). W efekcie architektura miała promować
i umożliwić nową kulturę, która byłaby jednocześnie zbiorowa i religijna. I tak Le Corbusier
wzmocniony lekturą postaci mesjanistycznych – zaczął projektować siebie jako mesjasza
wśród artystów i architektów. Ile z tej postawy
pozostało w artystach dzisiaj?
Środkowe Pomorze bez wyjątku podlegało wpływom i decyzjom scentralizowanej władzy. Industrializacja Koszalina z czasów Gierka
została profesjonalnie udokumentowana przez
Zdzisława Pacholskiego. Modernizacja z czasów ekspansji III Rzeszy została również zarejestrowana w przestrzeni. Zatrzymana w połowie
budowy autostrada z Berlina do Kaliningradu
jest rzadkim przestrzennym dokumentem tego
rodzaju. Grupa Grela, Kempiński, Podlaszewski rozpoczęła proces poszukiwania sposobów
współczesnego wykorzystania tego dziedzictwa dla wprowadzenia tej części Polski na mapę kulturową Europy. Wiodąca przez samo serce pomorskich peryferii autostrada natrafia na
zespół bunkrów z czasów zimnej wojny, który
ma posłużyć tej samej grupie projektantów za
118 . Almanach 2013
bazę do stworzenia utopijnej architektury resocjalizacji (Pomeranian Super Bunker).
Nieciągłość przestrzenna i społeczna wywołana procesem przesiedleń po 1945 roku tworzy kontekst instalacji fotograficzno-dźwiękowej Roberta Knutha, w której nobilituje między
innymi „nowych osadników”, czyli mieszkańców
przesiedlonych na Pomorze ze wschodu. Andrzej Ciesielski swoimi wieżami z pudełek po
zapałkach rozpiera przestrzeń galerii być może właśnie po to, by wpuścić do niej młodych
twórców, którzy już bez oglądania się na warstwy złożonego pomorskiego palimpsestu mogą oddać się ukierunkowanej bardziej osobiście
twórczości denotującej lokalne kurioza, jak prezentacja zmyślonego tekstu o artyście Michała
Ciesielskiego; interwencyjne obrazki i skecze
z życia Koszalina Weroniki Teplickej, czy wreszcie feministyczne, animalistyczne rzeźby i instalacje Tomasza Rogalińskiego mieszające i ośmieszające definicje artyzmu, płci i roli społecznej.
W zasadzie nie do końca wiadomo, w jaki
sposób po środku koszalińskich peryferii pojawiła się ponad pięć lat temu Galeria Scena. Raczej nie zaprosiło jej tutaj dość konserwatywne
przecież lokalne środowisko polityczne. Scena
ma chyba coś ze słynnych Plenerów Osieckich,
które nieprzypadkowo zostały zesłane w te odludne tereny z misją kultywacji modernistycznej awangardy. Wpisana w definicję świata kultury dwubiegunowość centrum i peryferii znajduje wreszcie swoje twarde podłoże właśnie
w instytucji Sceny.
Wystawę więc musi dopełniać archiwum
działań prowadzonych przez ostatnich pięć lat
wokół Galerii Scena połączone z w dużym stopniu z „Moim Archiwum” Andrzeja Ciesielskiego,
jednego z nielicznych reprezentantów pokolenia osieckiego.
„Niepoprawna sztuka peryferii. Nowocześni
z Koszalina. Bałtycka Galeria Stuki Współczesnej,
Galeria Kameralna w Słupsku
(...)
A choćbyś był jak kamień polny,
Lawina bieg od tego zmienia,
Po jakich toczy się kamieniach.
I, jak zwykł mawiać już ktoś inny,
Możesz, więc wpłyń na bieg lawiny.
Łagodź jej dzikość, okrucieństwo,
Do tego też potrzebne męstwo.
(...)
A więc pamiętaj – w trudną porę
Marzeń masz być ambasadorem (...)
(Czesław Miłosz, „Traktat moralny”)
Małgorzata Kołowska (opr.)
Ambasadorki
marzeń
Z przywołanego wyżej wiersza Czesława
Miłosza zaczerpnięty został tytuł wystawy
„Ambasadorowie sztuki”. Powyższym cytatem z Noblisty Jacek Kucaba, Prezes Związku Polskich Artystów Plastyków, opatrzył
też informację o otwartej 4 listopada 2013 r.
w Galeriach DAP Okręgu Warszawskiego
Związku Polskich Artystów Plastyków przy
ul. Mazowieckiej 11a w Warszawie ekspozycji. Do udziału w niej zaproszone zostały
dwie koszalińskie artystki – specjalizująca się
w tkaninie artystycznej Bożena Giedych oraz
graficzka Ewa Miśkiewicz-Żebrowska. Wystawa czynna była do 25 listopada 2013 r. Poniżej przywołujemy tekst autorstwa J.Kucaby
zamieszczony na stronie internetowe ZPAP.
Sytuacja sztuki obecnie przypomina zaułek. We
wszystkich dziedzinach życia obserwujemy zużycie pomysłów i materiału. Ogłoszono już śmierć
autora i zmierzch formy. Nie chciałbym jednak
w tym miejscu popadać w typowy dla naszych
czasów pesymizm. Wprost przeciwnie – głęboko
wierzę, że okres stagnacji nie może trwać wiecznie. Sztuka nieustannie się odradza. I nie sadzę,
by trzeba było czekać na jakąś radykalną nowość.
Nowe jest bowiem w sztuce tylko to, co własne,
co wypływa z wewnętrznego przekonania i temperamentu artysty. Wierzę w triumf wyobraźni.
A wystawa, którą mam zaszczyt zaprezentować,
jest tego dobitnym przykładem.
„Ambasadorowie sztuki” to kolejny, tym razem międzynarodowy projekt Zarządu Głównego
Związku Polskich Artystów Plastyków, w którym
bierze udział 84 twórców z 10 krajów. Są to zarówno artyści zrzeszeni w ZPAP, jak i twórcy, którzy zostali zaproszeni do projektu za pośrednictwem ambasadorów różnych krajów, mających
w Polsce swoje przedstawicielstwa.
W tym miejscu dziękuję wszystkim osobom zaangażowanym w tworzenie wystawy. Bez ich pasji i profesjonalizmu zorganizowanie jej w takim
kształcie nie byłoby możliwe. Specjalne podziękowanie kieruję do Ambasadorów, którzy zechcieli
się włączyć w realizację tego projektu. Szczególne podziękowania kieruję również do Artystów
za ich odwagę i postawy, które mają moc przywracania wiary w sztukę. Jestem przekonany,
że swoim udziałem wzbogacą wyobraźnię licznych zwiedzających.
Sztuka jest rodzajem szczególnej misji. A Artysta jej ambasadorem.
Prezentacja objęła wszelkie dyscypliny twórczości, od malarstwa, rzeźby, grafiki po nowe
media sztuki. Towarzyszył jej katalog, którego szata graficzna nawiązująca do charakteru
prezentowanej wystawy, zrodzona z inspiracji obrazem Holbeina „Ambasadorowie”. Celem
wystawy jest ukazanie prac wybitnych artystów,
z dużym dorobkiem artystycznym z różnych części Europy oraz wykłady na temat funkcjonowania sztuki w poszczególnych krajach i mechanizmach współczesnego art worldu z udziałem za-
Nasi w świecie . 119
Tkanina Bożeny Giedych na wystawie „Ambasadorowie sztuki”.
proszonych gości. Wystawa jest bardzo prestiżowa, ukazująca dokonania artystów, którzy swoją twórczością artystyczną na trwale zapisali się
w kulturze Europy.
Sztuka prezentowanych artystów na wystawie
„Ambasadorowie Sztuki” ma przybliżyć warszawskim odbiorcom nie tylko przesłanie poszczególnego artysty, ale również ideę zaprezentowania sztuki wspólnie ze znakomitymi artystami
z innych krajów, (tj. Austrii, Łotwy, Italii, Szwecji,
120 . Almanach 2013
fot. Małgorzata Dydio (ZG ZPAP)
Francji, Białorusi, Bułgarii, Rosji, Niemiec, Węgier)
w celu podkreślenia, iż sztuka może tylko łączyć,
nigdy dzielić. Ukazanie różnorodnej sztuki w różnych aspektach podkreśla, że nawet tak wielkie
indywidualności, jakimi są artyści prezentujący
swoje dzieła na wystawie mogą wspólnie przekazać ponadczasowe wartości, które są niezaprzeczalnym nośnikiem rozwoju ludzkości. – czytamy
na stronie: wydarzenia.o.pl
JUBILEUSZE
Małgorzata Kołowska
Muzyczna latorośl
Lubelszczyzny
pod koszalińskim
patronatem
85-lecie urodzin
Gabrieli i Andrzeja
Cwojdzińskich
Obchodzący w 2013 roku swoje 85. urodziny prof. Andrzej Cwojdziński został wybrany
na patrona Państwowej Szkoły Muzycznej
w Tomaszowie Lubelskim. To niezwykłe wyróżnienie koronuje i honoruje zasługi Jubilata
dla polskiej muzyki i szerzej: polskiej kultury.
Patronowanie zaś edukacji muzycznej młodego pokolenia doskonale koresponduje z obfitym nurtem twórczości Andrzeja Cwojdzińskiego adresowanej do dzieci właśnie.
Związany od 1964 roku z Koszalinem (w 2014
roku zatem przypada kolejny jubileusz Andrzeja Cwojdzińskiego półwiecza jego obecności
w Koszalinie) urodził się 25 stycznia 1928 w Jaworznie. Jego ojcem był do dziś ceniony dramaturg Antoni Cwojdziński, autor słynnej „Freuda teorii snów”. Od 1947 studiował w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie pod
kierunkiem Artura Malawskiego dyrygenturę (dyplom w 1953) oraz kompozycję (dyplom
122 . Almanach 2013
w 1955). W 1948 rozpoczął pracę jako chórzysta,
a następnie asystent dyrygenta i dyrygent chóru Filharmonii Krakowskiej. W latach 1955-57
był asystentem dyrygenta w Filharmonii Łódzkiej, następnie objął funkcje dyrektora, dyrygenta i kierownika artystycznego Filharmonii
Lubelskiej, które pełnił do 1963. W 1964 został
dyrektorem i kierownikiem artystycznym Filharmonii w Koszalinie, którą kierował do 1979.
Był jednocześnie kierownikiem artystycznym
Festiwalu Pianistyki Polskiej w Słupsku (196799) oraz Kołobrzeskich Wieczorów Wiolonczelowych (1972-80). Kilkakrotnie sprawował kierownictwo muzyczne Światowego Festiwalu Chórów Polonijnych w Koszalinie oraz Koszalińskich
Koncertów Organowych. Jako dyrygent występował gościnnie w ZSRR, NRD, Czechosłowacji,
Bułgarii, Rumunii, Jugosławii i na Węgrzech. Pracę pedagogiczną rozpoczął podczas studiów,
będąc w latach 1951-53 wykładowcą w Państwowej Wyższej Szkole Aktorskiej w Krakowie,
a w latach 1960-62 na Katolickim Uniwersytecie
Lubelskim. W latach 1991-99 piastował funkcję
profesora w Akademii Muzycznej w Gdańsku
i w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Słupsku.
Andrzej Cwojdziński prowadzi bardzo aktywną
działalność społeczną. Jest członkiem zwyczajnym Związku Kompozytorów Polskich.
W 2011 na Ogólnopolskim Konkursie Kompozycji Religijnych „Vox Basilicae Calissiensis” w Kaliszu uzyskał III nagrodę za utwór „Boże narodziny”. Za zasługi w rozwoju kultury otrzymał wiele
nagród i odznaczeń regionalnych (w Lublinie,
Koszalinie i Słupsku) oraz ogólnopolskich: Nagroda Ministra Kultury i Sztuki II stopnia za całokształt działalności (1977) oraz Krzyż Kawalerski
Orderu Odrodzenia Polski (1983). W 1988 został
uhonorowany medalem „Pro Ecclesia et Pontifice” oraz nagrodą im. Księdza Bolesława Domańskiego za wybitne osiągnięcia twórcze.
Przytaczana na stronie internetowej culture.
pl biografia prof. A. Cwojdzińskiego uzupełniona jest imponującym spisem dzieł koszalińskiego twórcy. Jubileusz i nadanie zaszczytnej roli
patrona muzycznej dziatwy na Lubelszyzczyź-
nie niech będzie dobrym pretekstem do utrwalenia tego dorobku, tym bardziej, że wykaz jego
dzieł doskonale uzasadnia słuszność wyboru
dokonanego przez społeczność Szkoły Muzycznej w Tomaszowie Lubelskim, aby patronem
uczynić Andrzeja Cwojdzińskiego, artystę doceniającego wrażliwość najmłodszych odbiorców muzyki, wiele uwagi i sił twórczych im poświęcającego.
Pisząc o jubileuszu Andrzeja Cwojdzińskiego
nie można pominąć Gabrieli Cwojdzińskiej,
będącej rówieśniczką męża. Także Ona oddała
swoje życie, nie tylko zresztą zawodowe, muzyce – jako pedagog i animator ważnych przedsięwzięć muzycznych. Jako senator I kadencji
ocaliła tradycję odbywających się w Koszalinie
światowych festiwali chórów polonijnych, stając
zaś na czele koszalińskiego oddziału i uczestnicząc w pracach Krajowej Rady Stowarzyszenia
Wspólnota Polska rozwinęła współpracę ze środowiskami polonijnymi, organizując coroczne
warsztaty chóralne i organizowane co trzy lata duże festiwale, uzupełniając je corocznymi
spotkaniami chórów polonijnych z całego świata. Efektem tych działań było podnoszenie poziomu polonijnej chóralistyki i propagowanie
w świecie polskiej literatury muzycznej poprzez
udostępnianie przyjeżdżającym do Koszalina
chórom zapisów nutowych dzieł zarówno dawnych, jak i współcześnie tworzących polskich
kompozytorów.
Gabriela Cwojdzińska urodziła się w rodzinie o tradycjach muzycznych, od 1938 w poznańskim konserwatorium uczyła się gry na
fortepianie. Od 1943 zajmowała się działalnością kolporterską w ramach Armii Krajowej.
Jednocześnie w latach okupacji kontynuowała edukację muzyczną na prywatnych lekcjach
Gabriela i Andrzej Cwojdzińscy podczas jubileuszowych uroczystości
w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych im. Grażyny Bacewicz.
fot. Justyna Tukajska
Jubileusze . 123
u Haliny Ekier (siostry Jana Ekiera) w Krakowie.
Po wojnie nadal była jej uczennicą – w Szkole
Muzycznej w Krakowie. Od 1949 występowała
w chórze Filharmonii Krakowskiej, od 1955 zajmowała się redakcją programów koncertowych
(w Łodzi i Krakowie). W 1958 ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Muzyczną w Krakowie
w specjalności teoria muzyki. Do 1964 pracowała w szkołach muzycznych w Lublinie –
w liceum muzycznym uczyła przedmiotów teoretycznych, w szkole podstawowej muzycznej
prowadziła lekcje gry na fortepianie, akompaniowała w audycjach szkolnych w Filharmonii
Lubelskiej. Następnie do 1978 była pedagogiem w Państwowej Szkole Muzycznej II stopnia w Koszalinie, a także pianistką w Filharmonii Koszalińskiej. Prowadziła z mężem studium
organistowskie w Wyższym Seminarium Duchownym w Koszalinie. Wchodziła w skład Koszalińskiego Tria Fortepianowego.
W 1980 zaangażowała się w tworzenie miejskiego Klubu Inteligencji Katolickiej i „Solidarności”. Była wiceprzewodniczącą komisji zakładowej w swoim miejscu pracy, wchodziła
w skład regionalnego komitetu zajmującego
się więźniami politycznymi. Po wprowadzeniu
stanu wojennego współpracowała z podziemiem. 3 maja 1982 została internowana, zwolniono ją 31 sierpnia tego samego roku. Kontynuowała działalność na rzecz pomocy represjonowanym i ich rodzinom (we współpracy m.in.
124 . Almanach 2013
z Komitetem Prymasowskim). Kierowała diecezjalnym komitetem biskupim zajmującym się
taką działalnością. W swoim domu zorganizowała punkt dystrybucji nielegalnych wydawnictw. Zajmowała się też redagowaniem, drukiem i kolportażem pism „CDN” i „Gazety Wojennej”. W 1984 ponownie została zatrzymana
za przewożenie ulotek, a także sztandaru ufundowanego przez byłych internowanych.
Od 1989 do 1991 była senatorem I kadencji
z ramienia Komitetu Obywatelskiego. Należała do Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego,
później przystąpiła do Parlamentarnego Klubu
Unii Demokratycznej. Brała udział w pracach
Komisji Kultury, Środków Przekazu, Nauki i Edukacji Narodowej oraz Komisji Spraw Emigracji
i Polaków za Granicą. Nie ubiegała się o reelekcję, rezygnując z aktywności politycznej.
W 1990 była wśród założycieli Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, przez trzynaście lat zasiadała w jego władzach krajowych i regionalnych. Prowadziła aktywną działalność społeczną jako pedagog muzyczny w Koszalinie: organizowała koncerty umuzykalniające dla dzieci
i młodzieży, sesje naukowo-artystyczne pedagogów muzycznych i kursy metodyczne dla nauczycieli szkół muzycznych.
Obojgu Jubilatom życzymy kolejnych okrągłych rocznic w dobrym zdrowiu, otoczeniu rodziny i przyjaciół i pośród MUZYKI, której bez
reszty poświęcili życie.
Kamień jest atawizmem trwałej formy
(Zygmunt Wujek)
Anna Mosiewicz
Pamięć
zamknięta
w kamieniach
Jubileusz 75-lecia
urodzin artysty rzeźbiarza
Zygmunta Wujka
W koszalińskim Parku Książąt Pomorskich,
w bezpośrednim sąsiedztwie amfiteatru, stoi
– zwracająca uwagę przechodniów – rzeźba
Zygmunta Wujka, przedstawiająca trzech ludowych muzyków. Artysta wykuł wielopostaciową bryłę w szlachetnym piaskowcu,
nadając jej bardzo prostą i oszczędną formę.
Syntetyzm tego dzieła, odsłoniętego podczas
V Światowego Festiwalu Chórów Polonijnych
w 1982 roku, stawia go na czele twórczego
dorobku jego twórcy, artysty rzeźbiarza Zygmunta Wujka, który obchodził jesienią 2013
roku jubileusz 75- lecia urodzin. Nieco dalej, w innej części parku, stoją wśród drzew
dwie inne rzeźby tego artysty, wykonane
w latach sześćdziesiątych z cementu zmieszanego z opiłkami miedzi – Erato i Syrena, powstałe pod wpływem fascynacji rzeźbiarza
stylem Xawerego Dunikowskiego.
Zygmunt Wujek, rocznik 1938, z racji swego
wieku jest nestorem koszalińskiego środowiska
artystycznego. Mieszka i tworzy w naszym mieście od 1965 roku, na przestrzeni tego niemal
półwiecza był wieloletnim prezesem Zarządu
Okręgu Związku Polskich Artystów Plastyków,
nauczycielem geometrii w Technikum Budowlanym, uczył rzeźby w Państwowym Liceum
Sztuk Plastycznych, od roku 1994 zaś jest wykładowcą w Instytucie Wzornictwa Politechniki Koszalińskiej. Dziewięć lat prowadził galerię
w nieistniejącym już Klubie Międzynarodowej
Prasy i Książki, a powstała wówczas interdyscyplinarna grupa o nazwie 67, skupiająca tak
znanych artystów jak: Ludmiła Popiel, Jerzy
Fedorowicz, Melchior Zapolnik, Hubert Marchlewicz, Marian Kuśnierz i Andrzej Zwolakiewicz, brała udział w organizacji Międzynarodowych Spotkań Artystów, Naukowców i Teoretyków Sztuki, które do historii przeszły jako
„plenery w Osiekach”, ówczesnej stolicy polskiej
awangardy. Zygmunt Wujek był na plenerze w
1970 roku, odbywającym się wówczas nie tylko
w Osiekach, ale także w Świdwinie, a podczas
kolejnego pleneru, rok później, pod hasłem Nauka i sztuka w procesie ochrony strefy widzenia,
pełnił ważną funkcję komisarza. Podczas ostatniego spotkania artystów w 1981 roku, Wujek
zasiadał w jego radzie programowej. Było to
bardzo istotne pod względem artystycznym
wydarzenie, w którym znalazł swe odbicie społeczny protest i powstała przed rokiem Solidarność. To właśnie wtedy artysta z Krakowa Jerzy
Bereś odbył swój słynny, symboliczny marsz
nagiego człowieka z taczkami wolności.
W swych rzeźbiarskich realizacjach Zygmunt
Wujek wzorował się na dziełach wielu dawnych
mistrzów – zarówno na oszczędnych w formie,
modernistycznych rzeźbach pochodzącego
z Białogardu Joachima Utecha, na dorobku Xawerego Dunikowskiego (jak już wyżej wspomniano), jak i syntetycznych formach autorstwa pochodzącego z Rumunii a tworzącego
w Paryżu Constantina Brancusi. Czerpał też ze
słynnych, ruchomych rzeźb szwajcarskiego sce-
Jubileusze . 125
nografa Jeana Tinguely’ego, przedstawiciela Nowych Realistów oraz sztuki kinetycznej tak mówiącego o swych ożywionych machinach: Mój
materiał to bezwartościowy chłam. Bez ruchu jest
niczym. Po wyjęciu silnika można wszystko wyrzucić. To co śmieszne, niepotrzebne, nieważne, niepoważne, jest w moich maszynach ważne. Im bardziej zniszczony materiał, tym większa radość.
W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych Zygmunt projektował i nadzorował odlewy wielu medali; Ta mała forma rzeźbiarska – już
z racji niewielkich rozmiarów – operuje skrótem,
symbolem, pewnego rodzaju kodem. Takie też
były medale Wujka, odlewane w brązie; spośród
wielu trzeba wspomnieć ten z portretem Katarzyny Jagiellonki, zrobiony na zamówienie Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Fińskiej w 1974 roku
oraz owalny medal XXV-lecia Muzealnictwa Koszalińskiego z 1972 roku, na którym wklęsła kolumna z wypukłym napisem i romańską głowicą rewersu współgrała z awersem i jego treścią.
W innym medalu, który był nagrodą Wojewody
Koszalińskiego za wybitne zasługi w twórczości
artystycznej, herb miejski Koszalina stawał się
na rewersie – według projektu Zygmunta Wujka
– symbolem muz, Pegazem.
Chociaż wykonywał wiele medali Wujek – silny mężczyzna, nie zrezygnował ze swych zmagań z tak trudną materią, jaką jest kamień. Od
wielu lat związany najpierw z Wojewódzkim Komitetem Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa,
a potem jego następcą kontynuującym szlachetne dzieło już w wolnej Polsce, kuł kamienne płyty nagrobne zatrzymując w nich pamięć
potomnych o tych, którzy walczyli nie tylko
w ostatniej wojnie. Upamiętniał swym kamieniarskim trudem poległych w walkach na koszalińskiej ziemi żołnierzy radzieckich, spoczywających na cmentarzach Białogardu, Kołobrzegu,
Szczecinka, Złotowa i wielu innych; z biegiem
lat, po przemianach społeczno-politycznych,
upamiętniał także obecność na tych ziemiach
zwykłych niemieckich mieszkańców Koszalina,
Gościna i Złocieńca, robiąc dla nich lapidaria na
cmentarzach komunalnych. Wiele uwagi, trudu
126 . Almanach 2013
i twórczej pasji poświęcił Zygmunt kamiennym
płytom, wykonanym ku pamięci amerykańskich
lotników z krajów całego świata, więzionych
i zmarłych w Podborsku koło Tychowa w latach
1944-1945. W dawnym offlagu Gross Born (Borne-Sulinowo) w latach 1939-1945 poległo wielu jeńców polskich i francuskich; ich pamięci
strzeże wielki krzyż ze znakiem Polski Walczącej
i tablica z Francuskim Krzyżem Wojennym, zrealizowane według projektu Zygmunta Wujka
i wykonane w jego pracowni.
Dziełem rąk tego rzeźbiarza są liczne pomniki
ku czci żołnierzy I Armii Wojska Polskiego, walczących w marcu 1945 roku w Kotle Świdwińskim, zrealizowane w Kaliszu Pomorskim i Karsiborze oraz na linii obrony Wału Pomorskiego
– w Drawsku Pomorskim, Gawrońcu, Łobzie,
Połczynie Zdroju, Świdwinie i Złocieńcu.
Wyjątkowym i monumentalnym dziełem
Zygmunta jest sarkofag – ołtarz z brązu, zaprojektowany i zrealizowany na kołobrzeskiej
nekropolii wojennej w latach 1979-1980, we
współpracy z autorem wcześniejszych realizacji Wiktorem Tołkinem. Ołtarz – miejsce liturgii i pamięci o poległych – wykonany został
z wielu materiałów: betonu, marmuru, kamienia, drewna, piaskowca, brązu i mosiądzu. Na
nim artysta umieścił dwa hełmy – piastowski
i używany podczas II wojny światowej, symbolicznie łącząc średniowieczne dzieje miasta ze
współczesnością.
Członkowie społeczności żydowskich, mieszkających do 1945 roku w wielu miastach naszego regionu, stawiali na grobach swych bliskich
pojedyncze kamienie lub macewy. Zygmunt
jest twórcą głazu z tablicą upamiętniającą miejsce po zburzonej synagodze żydowskiej, a także
płyty – macewy z piaskowca, z symbolem drzewa i gwiazdą Dawida; stanęły one w miejscu
dawnego kirkutu przy ul. Rzecznej w Koszalinie.
W 1999 roku Muzeum w Koszalinie zorganizowało monograficzną ekspozycję rzeźb Zygmunta Wujka – artysty, który pół wieku swej zawodowej działalności poświęcił Koszalinowi i którego liczne realizacje w wielu miastach naszego
regionu upamiętniają historyczne wydarzenia
i postacie z nimi związane. Ówczesna wystawa miała charakter retrospektywny, przeglądowy; artysta pokazał na niej liczne medale, tablice, projekty pomników i rzeźby, jakie wykonał
podczas dotychczasowej artystycznej działalności. Z okazji jubileuszu 75-lecia urodzin rzeźbiarza wystawę jego najnowszych, sięgających
dwóch lat wstecz rzeźb, zatytułowaną Dokąd
idziesz? można było oglądać od 12 sierpnia do
17 września 2013 roku w jednej z sal muzealnego młyna. Zygmunt Wujek, który od kilkudziesięciu lat zmaga się z tak trudnymi i jednocześnie pięknymi, naturalnymi tworzywami jakimi
są kamień, drewno i metal, realizuje nie tylko
zamówienia, lecz przekuwa w kamień lub odtwarza w drewnie czy metalu swoje osobiste refleksje i doznania. Metale jakich używa, to brąz,
w którym stworzył wiele medali i tablic, a także
żelazo i mosiądz, będące dla artysty składnikami jego rzeźbiarskich kompozycji. Artysta ceni
przede wszystkim naturalny kamień – granit,
piaskowiec i trawertyn, których naturalne kolory
i różnorodna faktura korespondują z twardymi
i gładkimi metalami. Nieważne, czy jest to monumentalny głaz czy niewielki kamień – to tworzywo nie ma dla Zygmunta tajemnic i operuje
nim z taką łatwością, jak to czyni z każdym drewnem. Kiedyś używał tak pospolitego materiału,
jakim jest cement, który – zmieszany z opiłkami
miedzi – pozwalał na uzyskiwanie efektownych
rezultatów. Te naturalne materiały rzeźbiarz ten
umiejętnie kojarzy ze sobą, łącząc je swym artystycznym zmysłem i intuicją, przeciwstawiając je sobie i harmonijnie komponując. Do jego technicznych umiejętności dochodzi zatem
to, czego nie można ani zobaczyć, ani opisać –
ów esprit, czyli twórcza umiejętność przełożenia myśli i emocji, przekucia ich w formę, dającą
ostateczny efekt.
Prezentowane na jubileuszowej wystawie
rzeźby były – z nielicznymi wyjątkami – wykonane podczas ostatnich dwóch lat. Swoje refleksje i emocje Zygmunt Wujek oparł na tek-
Fragment jubileuszowej wystawy Zygmunta Wujka w Muzeum w Koszalinie.
fot. Ilona Łukjaniuk
Jubileusze . 127
stach biblijnych, co nie jest takie dziwne, zważywszy, jakie nosi nazwisko... Zapewne to, co
dzieje się na pełnym przemocy i gwałtów świecie, spowodowało, że artysta zwrócił uwagę na
treści przepowiedni świętego Jana Ewangelisty
zawarte w Apokalipsie. Centralną część wystawy zajmowali czterej Rycerze, pełne ekspresji
kompozycje z drewna, metalu, porcelany, skóry i kamieni, przedstawiające upiorne postacie
krążące nad światem. Biały Rycerz to zwycięzca,
fałszywy wódz, Antychryst, wiodący swe zastępy w otchłań zagłady, Siwy to surrealistyczny
symbol śmierci, Czarny oznaczał głód, a ostatni
– Czerwony – noszący żelazną maskę z szyderczym uśmiechem, zwiastował wojnę i całe zło
z nią związane. Złowrogie postacie tych rycerzy
można nazwać sztuką postindustrialną; niektóre ich fragmenty do niedawna były narzędziami lub maszynami, a fantazja i twórcza myśl artysty spowodowały, że nadał on im inny sens,
że żyją drugim życiem, przeobrażone w ludzkie
istoty lub symboliczne kompozycje. W metalowo – drewnianych postaciach głównych bohaterów tej Apokalipsy według Zygmunta Wujka
odnaleźć można było niektórych bohaterów
powieści Stanisława Lema, których genialny pisarz obdarzył ludzkimi cechami.
Zainteresowanie zwiedzających wzbudził
cykl rzeźb – w kamieniu, drewnie i gipsie – opatrzonych przez artystę znamiennymi tytułami:
Szef mafii, Lejek mądrości, Ślepiec. Inne, jak Niobe
czy Jonasz były, jak Rycerze Apokalipsy, reminiscencjami biblijnymi. W tych pracach rzeźbiarz
zastosował zabieg celowej ich deformacji, nadającej im z jednej strony tragiczny, a z drugiej
surrealistyczny wyraz. Poza wątkami biblijnymi,
jakże aktualnymi w kontekście tego, co dzieje się w świecie, Wujek pokazał niektóre swoje
projekty i rzeźby sprzed lat: wykonany w brązie projekt krzyża nagrobnego ofiary z Kopalni
Wujek, plakiety portretowe ojca Maksymiliana
Kolbego i Józefa Piłsudskiego a także dwa obrazy, namalowane z okazji pięćdziesiątej rocznicy
Powstania Warszawskiego.
Zygmunt Wujek jest artystą, który potrafi
128 . Almanach 2013
nadać sens zwyczajnym przedmiotom – nieważne, czy jest to wialnia, licznik od motocykla,
śrubokręt czy blacha ocynkowana; on połączy
je w sobie wiadomy sposób i stworzy surrealistyczną rzeźbę, której tytuł kieruje nasze myśli
na odpowiednie tory. Na jubileuszowej ekspozycji twórca pokazał wiele takich kompozycji,
na które złożyły się różne fragmenty, tworząc
z nich nową całość. W ten oto sposób ocalił je od
zapomnienia, nadając im nowy sens i swoistą
wymowę. Dzięki temu swój artystyczny wyraz
uzyskały stare zegarowe tarcze, szczęka jelenia,
muszle, pasyjka z krzyża, śrubokręty, widły, bosak, lichtarz i wiele innych codziennych przedmiotów, których żywot kończy się zazwyczaj
w skupie złomu.
Trzy manekiny ubrane w stare, wytarte mundury: niemiecki, polski i sowiecki, przejmujące
tułuby symbolizujące bezsens wojen, budzące z jednej strony grozę, a z drugiej litość, były
symbolicznym zrównaniem wszystkich żołnierzy, zarówno agresorów, jak i ofiar nie tylko tej
ostatniej wojny.
Świetnie zaaranżowana wystawa rzeźb Zygmunta Wujka, dobrze osadzona w drewnianym
wnętrzu z kamienną ścianą dawnego młyna
prezentowała bardzo emocjonalną sztukę, związaną z osobistymi odczuciami autora, postaci
znanej i znaczącej w kulturze nie tylko naszego
miasta ale i całego regionu. Rzeźbiarz od zawsze
brał czynny udział nie tylko w wielu wystawach,
akcjach i plenerach środowiska artystycznego,
był – i jest nadal – wykładowcą, mającym dobry kontakt z młodzieżą. W 1998 roku w Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu, pod kierunkiem
prof. prof. Józefa Drążkiewicza i Józefa Stasińskiego, uzyskał tytuł doktora sztuki w dziedzinie medalierstwa. Mimo swego wieku Zygmunt
obecnie ma otwarty przewód habilitacyjny na
uczelni krakowskiej, którego jednym z etapów
była wystawa, zaprojektowana i zrealizowana
w marcu 2011 roku w przestrzeni posowieckich
bunkrów atomowych w Podborsku koło Białogardu. Wystawę zwiedziło ponad 6 tysięcy osób,
a dzięki pomocy finansowej Politechniki Kosza-
lińskiej powstał o niej interesujący film.
Zygmunt Wujek był zawsze artystą, którym
kierowały emocje – zarówno wtedy, gdy zbierał fundusze na krzyż nagrobny dla zabitego
w kopalni Wujek Janka Stawisińskiego, także
i wtedy, gdy był jednym z inicjatorów i wykonawcą Pomnika Ofiar Bolszewizmu, a kilka lat
później Pomnika Martyrologii Narodu Polskiego
na koszalińskim cmentarzu. Emocje te skierowane zostały – nolens volens – na tory patriotyczne wskutek wielu wydarzeń, dziejących się
podczas ostatnich kilkudziesięciu lat. A działo
się wiele – stan wojenny, który wywarł na Zygmuncie tak samo wielkie, jak negatywne wrażenie, a po dekadzie – odejście przyjaciela, posła Franciszka Saka i tragiczna śmierć jednego
z synów. To specjalnie dla przyjaciela Wujek zrobił piękną, postindustrialną postać Chrystusa,
czarną sylwetkę skonstruowaną z fragmentów
maszyn i złomu. Tę surrealistyczną i dramatycz-
Anna Gut, Megality Zygmunta Wujka,
Koszalińska Biblioteka Publiczna 2013
ną w wymowie, ekspresyjną rzeźbę ustawioną
na grobie posła Franciszka Saka zaliczyć trzeba
do najlepszych prac rzeźbiarza.
Zygmunt Wujek jest autorem setek plakiet
i tablic poświęconych wielkim ludziom, nagrobków, medali, rzeźb i pamiątkowych głazów. Tak
się jakoś złożyło w jego życiu, że większość realizacji artysty ozdabia cmentarze, groby przyjaciół i znajomych, lapidaria, kościoły i inne miejsca pamięci. Zygmunt, miłośnik i znawca kamienia, idzie śladem naszych praprzodków, którzy
już w neolicie z kamieni budowali wielkie groby,
w epoce brązu ochraniali nimi urny z prochami
a w średniowieczu kuli w kamieniu wspaniałe
sarkofagi. Ten znany na Pomorzu Zachodnim
rzeźbiarz i nestor koszalińskich artystów jest
wśród nas jedynym strażnikiem pamięci o czynach, walce i śmierci tych, którzy już od nas odeszli, a którym tak wiele zawdzięczamy.
W roku jubileuszu Zygmunta Wujka ukazała
się monografia jego twórczości autorstwa Anny Gut, rzeźbiarki a zarazem historyka sztuki; to
czyni z niej wyjątkowo kompetentną badaczkę
pomników koszalińskiego artysty, o którym pisze: Tworząc pomniki o charakterze megalitycznym rzeźbiarz podejmuje próbę łączenia przeszłości
z teraźniejszością, a także uwzględnia przyszłych
odbiorców...
Mam nadzieję, że niniejsza książka (...) przybliży czytelnikom sylwetkę artysty Zygmunta
Wujka. Zaprezentowane prace, być może, przyczynia się do podjęcia kolejnych badań na temat niezwykle bogatej i interesującej twórczości rzeźbiarza – czytamy w odautorskim wstępie. Te nadzieje, wyrażone w pierwszej części
wyżej cytowanej wypowiedzi, książka w istocie spełnia, pozwalając spojrzeć na twórczość
Z. Wujka w kontekście szeroko omówionej historii megalitów, lepiej też zrozumieć wyznaczoną
przez rzeźbiarza sobie samemu rolę strażnika historycznej pamięci. (mk)
Jubileusze . 129
Małgorzata Kołowska
Poeta morza
wątpliwości
Rok 2013 obfitował w okrągłe rocznice urodzin luminarzy koszalińskiej kultury.
75. urodziny obchodził także Czesław Kuriata – poeta, prozaik, publicysta, autor słuchowisk radiowych.
Urodził się w 1938 roku na Wołyniu; ukończył
Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jako poeta debiutował w prasie w pamiętnym roku 1956. Pierwszy tom jego poezji – „Niebo zrównane z ziemią” (z przedmową Juliana
Przybosia) ukazał się w roku 1961.
W latach 1960-1984 pracował w Rozgłośni
Koszalińskiej prowadząc program artystyczny.
Wchodził w skład kolegium redakcyjnego koszalińskiego miesięcznika „Pobrzeże”, był członkiem
redakcji tygodnika „Morze i Ziemia” w Szczecinie. Redagował comiesięczny dodatek do „Głosu Koszalińskiego” – „Magazyn Literacki” (19761980), w pierwszych latach dziewięćdziesiątych
wydawał czasopismo literackie „Arkona”.
Współorganizował środowisko literackie Pomorza środkowego, następnie był wieloletnim prezesem koszalińsko-słupskiego Oddziału Związku Literatów Polskich. Opublikował 28
książek, w tym trzy powieści: autobiograficzną
„Galop do Wielkiego Lasu” (1965), wznowioną
w 2005 roku wraz z poematem „Wołanie Wo-
130 . Almanach 2013
łynia”; wołyńsko-pomorską „Naprawdę już po
wojnie” oraz o łagrze „Zorze archangielskie”
(1998, 2001, 2004). Ukazały się też m.in. dwa wybory jego poezji: „Wiersze wybrane” (1984, wybór Tadeusza Nowaka) i „Trójwyznanie” (1996,
1999, 2001). Wśród tomów opowiadań znajduje się obszerny zbiór „Wino pestkowe” (1974);
w 2011 ukazały się „Słuchowiska i opowiadania”
(w większości emitowane w radiu). Jest też autorem dwóch pomorskich poematów historycznych: „Powrót księcia Eryka” (1965, 2001) i „Bogusław X” (1980, 2011). Wśród książek dla dzieci
największą popularnością cieszyła się opowieść
wierszowana „Ile zawodów ma mama”, wydana
dwukrotnie (1985, 1987) w łącznym nakładzie
660 tys. egzemplarzy, oraz „Wiersze, bajki i zagadki” (2009), także dodrukowywane.
Wiele utworów pisarza znajduje się w podręcznikach szkolnych dla klas młodszych. Przygotował do druku też kilka książek innych autorów, w tym poetyckich debiutów.
Czesław Kuriata,
CREDO
Jest w nas morze wątpliwości
Jest w nas morze pragnienia
Gdy zamykają się bramy na oścież
I już lądu nawet w kształcie cienia
Jest w nas wieczne myśli żeglowanie
I chaos pragnień niczym te wody słone
Więc morze z ziemią łączy jedno pytanie
Jaki nam przypisano los i jaki koniec
A jednak między ziemią a burtą
jest jakieś jutro
Są w nas marzenia wyrzucone przez sztormy
Niczym drewno statku do rdzenia zżarte
Są w nas ledwo wyczuwalne inne formy
Morze spełnienia i mórz na zawsze martwych
Czekamy na dziesiątą falę uniesienia
Dławieni wiatrem co przekreśla widnokręgi
Pękają nam głowy od mgły zaczadzenia
Od naszej o sobie tragicznej legendy
A jednak między ziemią a burtą
jest zawsze jakieś jutro
i przestrzeń wypełnia się morzem
I nagle mówi odpowiada Twój brzuch
paruje jak świeży chleb
Czesław Kuriata.
fot. archiwum KBP
DIALOG
I nagle mówi Wyrzuć mnie z tej formy
jaką jest ciało Wypełń mnie Wypełniaj
mnie wciąż od nowa Bierz przykład z fal
morskich Niech rytm będzie wieczny
I nagle mówi odpowiada Jesteś mi potrzebna
potrzebą powietrza słońca krwi Opłyń
mnie morzem Owiń strumykami
błyskawicą twoich żył
I nagle mówi Niech fale nie ustają
Śladem suchej soli wyczerp mnie
do dna I nagle mówi Świat jest
twoim brzuchem powietrzem śladem dłoni
I nagle odpowiada Spalamy się
i wciąż marzymy jak Feniks
Morze między nami unosi się dymem
PROJEKCJA NA BRZEGU
MORSKIM
Przy tobie tonięcie jest snem,
budzenie się wejściem na mieliznę.
A jednak:
Ty jesteś dla mnie nie do określenia,
jak chwila wpadania rzeki do morza.
Przy tobie
morze rzeźbi w skałach łzę, ptaka zbłąkanego;
Drzewo morza w gwiazdach – ślady
przecinających się naszych dróg.
W tobie dom jak parowiec, który wszedł
na dalekie morza.
Z ogniskiem, kominem dymiącym i chwilą
obiadu.
Nawet, gdy pory dnia rozpływają się we mgle.
Horyzont łamie się jak podkowa
zagubiona przez konia cwałującego
na niemym filmie Ta cisza zapowiada gwałtowność ciebie.
LIRYK MORSKI
Śmieszna mewa
przewrotnym znakiem morza
odwrotnością jego głębi Tutaj jesteśmy najbliżsi
znalezienia kwiatu paproci Oto nasza miłość nieobjęta
zamyka nas najściślej Chcę ogłuchnąć na twoją
piękność wszystkich syren
Miłość nasza z morza
wąskim spełnieniem
Scylli i Charybdy Miłość nasza morzem
niedomówień ziemi
Jubileusze . 131
Anna Mosiewicz
A cóż to za ptak?
70. urodziny
Andrzeja Słowika
Andrzej Słowik, artysta malarz, jest postacią w Koszalinie znaną i popularną a jego
barwna i nietuzinkowa osobowość opierała się od zawsze na wyjątkowo towarzyskim
trybie życia oraz wielkiej swobodzie poruszania się nie tylko po meandrach sztuki, ale także galerii, plenerów, salonów i innych miejsc
właściwych artystycznemu środowisku. Ten
artysta, który w dobrej kondycji i świetnej formie obchodził w maju 2013 roku jubileusz siedemdziesięciolecia urodzin, stał się – po niemal półwieczu twórczości – indywidualnością
wykraczającą poza wszelkie ramy i schematy.
Po tych wszystkich latach, podczas których
nieustannie poszukiwał coraz to nowych doznań, technik i form – można śmiało stwierdzić, że w jego twórczości najważniejszy był
i nadal jest kolor, z upływem czasu i do pewnego momentu coraz to wyraźniejszy, nasycony i tworzący kontrasty. Było tak aż do
ostatniej, jubileuszowej wystawy, na której
Andrzej Słowik zaprezentował kilkanaście nowych zupełnie obrazów. Uważny obserwator
jego twórczości na pewno zauważył zmiany,
jakie wówczas pojawiły się w jego malarstwie,
do którego wkroczyły wcześniej niespotykane szarości, fiolety i dużo czerni.
132 . Almanach 2013
Malarstwo tego artysty zawsze emanowało
ciepłem, witalnością, radością życia, niezależnie
od techniki, formy i rodzaju farb. Zawsze z wielkim wyczuciem zestawiał barwy ciepłe i zimne,
tworząc kolorystyczne, abstrakcyjne kompozycje, malowane bądź rysowane pastelami na papierze. To nie tylko wpływ profesor Krystyny
Łady-Studnickiej z Wyższej Szkoły Sztuki Plastycznych w Gdańsku, w której pracowni Słowik
zrobił dyplom w 1969 roku, ale także – a może
przede wszystkim – przesądziły o tym właściwe
malarzowi cechy, jakimi są wrażliwość na otaczający świat przyrody, optymizm i umiejętność
czerpania pełnymi garściami z uroków życia.
W czasie studiów, które rozpoczął w roku
1964, a więc pół wieku temu, specjalizował się
w malarstwie architektonicznym. Po dyplomie
kilka lat mieszkał w Słupsku, a potem przeniósł
się do Koszalina, z którym to miastem oraz jego
środowiskiem artystycznym związał się na stałe. Początkowy okres pobytu w Koszalinie był
dla młodego malarza bardzo twórczy – mógł
realizować swą studencką pasję i specjalizację,
czyli malarstwo architektoniczne. Wraz z Andrzejem Ciesielskim i Edwardem Rokoszem
wykonali na kilkunastu budynkach sgraffitta,
które miały upiększać szarą rzeczywistość połowy lat siedemdziesiątych. Do czasów nam
współczesnych żadne z nich się nie zachowało, artyście pozostały zatem tylko wspomnienia
i kilka zdjęć. Słowik włączył się z entuzjazmem
do uczestnictwa w osieckich plenerach, w których brała udział polska awangarda. Sam także organizował akcje artystyczne – tu trzeba
wspomnieć o Grupie Wiosna, której celem było ożywienie lokalnych społeczności w małych
miastach ówczesnego województwa: Krajence,
Połczynie Zdroju i Złotowie. A w kolejnych latach były plenery malarskie w Łącku, „papierowe” w Połczynie Zdroju, warsztaty ceramiczne w Chodzieży i wiele innych, bo Andrzej to
niezmiernie towarzyska osoba i obcowanie
z bliźnimi sprawia mu nie tylko wielką satysfakcję, ale jest także źródłem, z którego czerpie on
owe ulotne wrażenia, przenoszone później na
papier lub płótno.
Artysta ten jest od wielu lat wierny malarstwu, w którym przemawia do nas bogactwem
koloru. Zawsze lubił nasycone barwy i zestawiał je z sobą na zasadzie kontrastu kładąc
kolor dużymi plamami, z rozmachem, śmiało
i zdecydowanie. Gama kolorystyczna, jaką stosuje w swych obrazach, niesie reminiscencje
barw strojów ludowych bądź też kojarzy się
z malarstwem na szkle, w sposób niezauważalny ewoluując od czerwieni i różu indyjskiego poprzez brązy, ugry, złocienie – do kobaltu
i błękitu paryskiego. Ulubione dwa kolory tego
artysty to czerwień we wszystkich odcieniach,
od cynobru po ciemny karmin, i złoto, przy
czym odnieść można do nich każdą symbolikę: królewską i słoneczną, magiczną i ludową,
religijną i pogańską, takie bowiem przesłanie
niosą one w tym malarstwie. Symboliczną rolę
w twórczości Andrzeja odgrywa złoty lub czerwony okrąg, stanowiący dominantę wielu obrazów i – być może – symbolizujący słońce. Jego
kolorowe, abstrakcyjne płótna, malowane technikami mieszanymi, często pokrywa, stanowiąc
swego rodzaju dekorację, charakterystyczna
i rozpoznawalna złota siatka. Abstrakcyjny kolorysta chyba świadomie unikał przedstawiania
w swych obrazach ludzi – ważniejsza tu była impresja, emocjonalny odbiór obrazu, niż proste
odczytanie jego treści.
Chociaż Andrzej zawsze kochał malarstwo,
a w nim kolor, to – mając ducha niespokojnego – poszukiwał coraz to nowych form, ale także i treści dla swej sztuki. Pojawiły się zatem
„czarne skrzynki”, będące dla tego artysty swego rodzaju kodem, w którym zamykał pamięć
o zwyczajnych zupełnie przedmiotach, nadając im osobiste i bardzo symboliczne treści.
Jubileuszowa wystawa w galerii „Na piętrze”. Na pierwszym planie Andrzej Słowik
i prowadząca galerię Jadwiga Kabacińska-Słowik.
fot. Ilona Łukjaniuk
Jubileusze . 133
W tych – zawsze czarnych – skrzynkach, będących ramami zamykającymi artystyczną fabułę,
gromadził, kojarzył i nadawał nowy sens różnym drobiazgom, narzędziom, zwykłym, codziennym i użytkowym rzeczom: starym kluczom, śrubom, zapałkom, sztucznym kwiatom,
bibelotom i – najbardziej chyba osobistej pamiątce – haftowanej „Madonnie z Magadanu”,
która była dziełem rąk matki artysty, zesłanej na
daleką Syberię. Skrzynki były intymnym, bardzo
dla tego twórcy ważnym zapisem, były schowkami, tajemnymi skrytkami pamięci, materialnym wyobrażeniem zarówno osobistych przeżyć, jak i społecznych problemów, związanych
z brakiem wolności. Z czułością i pietyzmem,
które odczuwa niemal każdy uważny obserwator jego twórczości, Słowik – realizując swoje „czarne skrzynki” – pochylał się nad starymi,
niepotrzebnymi już nikomu przedmiotami, nadając im nowy sens, nową funkcje, symboliczne
znaczenie. Tworzył z nich swego rodzaju fetysze, nasycone magią amulety.
Po skrzynkach pojawiły się – nieco podobne
w formie i stosowanych środkach wyrazu – kaszty drukarskie, które dla Andrzeja były swego
rodzaju manifestacją niechęci wobec wszechobecnego wówczas kontrolowania nie tylko
czynów, ale przede wszystkim słowa pisanego.
W kasztach, tak jak wcześniej w skrzynkach, prosty i oszczędny wymiar tych realizacji narzucił
artyście stosowanie skrótu, symbolu, skondensowanej formy zawierającej takie treści, jakie
uważny widz może odczytać przez pryzmat
własnych odczuć i wiedzy. Kiedy tworzył tę najważniejszą, nazwaną bez ogródek „Ostrą cenzurą”, wmontował w poszczególne przegródki tej
drukarskiej szuflady metalowe kolce, wyrażając
takim skrótem myślowym nie tylko zapamiętane przeżycia ale także i dosłownie ostry protest.
Inną kasztę, którą artysta wyjątkowo zachował
dla siebie, noszącą tytuł „Nowy kod”, Słowik
wypełnił drewnianymi patyczkami, ułożonymi
w formach, które można odczytać jako pradawne kody, znaki porozumienia, piktogramy lub
134 . Almanach 2013
alfabety nie do końca jeszcze odczytane. Sugestia niosącego konflikt społeczny braku porozumienia jest w tym przypadku bardzo czytelna,
świadcząc o wrażliwości artysty i wieloznaczności jego twórczości.
Z okazji jednej z licznych wystaw Słowika tak
o jego kasztach napisał w katalogu Andrzej
Konieczny: ...banalny przedmiot, zdawało by się
bezużyteczny i wyprany z treści, znajduje swoje
miejsce, umieszczony w biograficznym kodzie artysty. To najtrudniejszy rodzaj uprawianej sztuki,
wymagający od artysty dystansu do samego siebie, samokrytycznego spojrzenia, autoironii...
Niecierpliwy i stale poszukujący coraz to nowych form odnalazł je w starych, porozbiórkowych oknach, wyciąganych przez niego i demontowanych gdzieś, na peryferiach miasta.
I znowu wizja artystyczna – ponieważ patrzy
się na świat przez okno, można w nim zatrzymać wszystko: nie tylko kolorowe firanki, kwiaty
i chmury, ale także słońce, które – jako symbol –
towarzyszy Andrzejowi na wielu jego obrazach.
Ponownie zamykał w okiennych ramach kolorowe, malarskie wrażenia, które wkomponowywał
w prostokąty lub półkola. Jego okna znajdowały
licznych, ale niekoniecznie dobrych naśladowców, co zapewne stanowiło dla artysty swego
rodzaju satysfakcję, podobnie było z kolejną formą – z krzesłami, którymi – na krótko – zafascynował się i które, znudzony, porzucił...
Słowik zawsze doceniał urok i czar starych,
nikomu już niepotrzebnych przedmiotów, stąd
kolejna fascynacja, tym razem starymi mapami.
Dla artysty stanowiły świetny materiał, bo był
to dobry gatunkowo papier, wzmocniony płótnem. Na nich Andrzej malował swe abstrakcyjne
kompozycje, które niosły, tak jak kaszty i skrzynki, podobny ładunek emocjonalny i nawiązanie
do przeszłości. Większość z nich znalazła się na
cieszącej się wielkim powodzeniem indywidualnej wystawie, zorganizowanej przed laty przez
Galerię Sztuki Współczesnej w Kołobrzegu.
Kolejną fascynacją w artystycznym życiu Słowika była porcelana, z której trudną techniką
zaznajamiał się podczas kilku kolejnych warsztatów, organizowanych przez Dorotę Waligórę w Chodzieży. Andrzej, który zawsze doceniał dekoracyjność jako jeden z walorów sztuk
plastycznych, zanurzył się z pasją w tej kruchej
porcelanie, tworząc z niej zarówno delikatne formy, jak i bibeloty, rozdawane hojną ręką
wśród znajomych.
W artystycznym życiorysie Andrzeja Słowika nie sposób nie wspomnieć o papierze, podstawowym tworzywie kilkunastu ogólnopolskich plenerów, organizowanych w Połczynie
Zdroju. Brały w nim udział takie sławy jak Aleksandra Jachtoma i – nieżyjący już – Ryszard
Lech. Otwarty na wszystkie techniki i chętnie
uczestniczący w grupowych działaniach Słowik
wziął udział w kilku z nich, tworząc kolorowe,
ozdabiane złotem kolaże. Artysta ten chętnie
uczestniczy w cyklicznie organizowanych przez
Marię Idziak plenerach – ten nad morzem,
w Sianożętach nazywa się „Plener z debetem”,
a ten na Krajnie Złotowskiej, w agroturystycznym gospodarstwie nieopodal Złotowa – nazwany został „Hawajami”.
Kilkanaście lat temu Andrzej Słowik – z właściwą sobie przekorą – zaczął malować słowiki,
czyli sympatyczne (nomen omen!) ptaszki w kapeluszach i kaloszach, z wymyślnymi fryzurami
i długimi kolczykami. Zrobił ich bardzo wiele,
a że każdy jest inny, to stanowią kolejny prezent
wręczany licznym znajomym artysty. Desygnat
nazwiska stał się zatem miłym pretekstem do
żartobliwej, malarskiej opowieści, dzięki której
także na niektórych świątecznych kartkach, któ-
rymi „Galeria na Piętrze” obdarowuje liczne grono swych znajomych, panuje ten sympatyczny
ptaszek. Chociaż przede wszystkim kojarzony
z malarstwem, Andrzej Słowik ma w swym artystycznym życiorysie także instalacje. Jedną
z nich wspomina jako wyjątkową, ponieważ
mając do dyspozycji całą pustą gotycką katedrę w Neubrandenburgu w taki właśnie sposób
upamiętnił 700-lecie tego zaprzyjaźnionego
wówczas z Koszalinem niemieckiego miasta.
Ważnymi momentami w artystycznym życiorysie Słowika były wystawy w Hamburgu
i w Galerii EL w Elblągu, także udział w Ogólnopolskiej Wystawie Malarstwa Aqua Fons Vitae
w Bydgoszczy, a także w prestiżowym Festiwalu Malarstwa Współczesnego w Szczecinie.
Kilkadziesiąt wystaw indywidualnych w kraju
i za granicą oraz uczestnictwo w licznych plenerach i działaniach edukacyjnych nie wyczerpują jego dokonań, pokazują jednak, jak ważne jest dla tego artysty bycie z ludźmi. Muzeum
w Koszalinie, w którego zbiorach jest kilka obrazów Andrzeja, uhonorowało 30-lecie jego pracy artystycznej, organizując w 1999 roku wystawę jego prac. Po kilkunastu latach ekspozycję
swych obrazów z okazji 70-lecia urodzin Słowik
otworzył w „Galerii na Piętrze”, którą prowadzi
jego żona Jadwiga Kabacińska-Słowik.
Trzeba mieć nadzieję, że ten artysta nie wyraził jeszcze wszystkiego swym barwnym malarstwem i będzie nam dane obejrzeć kolejne wystawy obrazów Andrzeja Słowika. I jeszcze nie
raz nas zaskoczy.
Jubileusze . 135
Andrzej Rudnik.
Eteryczny marsz
nie bez przeszkód
do XXI wieku
60 lat Radia Koszalin
Długa już ta historia Polskiego Radia Koszalin, a dokładniej „Rozgłośni Polskiego Radia w
Koszalinie – Radio Koszalin S.A.”. Rozgłośnia
liczy lata swojego istnienia od 15 listopada
1953 roku, kiedy to po raz pierwszy zabrzmiały w eterze słowa zapowiadające program Radia Koszalin, które wtedy było Ekspozyturą
Polskiego Radia: Tu Rozgłośnia Polskiego Radia w Koszalinie – tak brzmiały te słowa, które
rozpoczęły „marsz” do dwudziestego pierwszego wieku.
W latach pięćdziesiątych minionego wieku
decyzje o istnieniu instytucji takiej, jak radio zapadały oczywiście w gremiach partyjnych. Tam
też postanowiono, że Koszalinowi „Radio” jest
potrzebne. Decyzja zapadła stosunkowo późno na tle innych województw podnoszącej się
z wojennych zniszczeń Polski. Wcześniej rozpoczęły nadawanie regionalne rozgłośnie w wielu
miastach wojewódzkich.
Zbigniew Rogowski, młody człowiek, którego losy rzuciły do Koszalina i który tu postanowił zostać dziennikarzem prasowym, spotkał się przypadkowo z pracownikiem Komitetu Wojewódzkiego PZPR o nazwisku Ciesielski,
136 . Almanach 2013
który zadał proste pytanie: – Rogowski, chcesz
pracować w Radiu? Rogowski odpowiedział: –
Nie wiem czy się nadaję. – Ale ja wiem, że się
nadajesz – odpowiedział aktywista partyjny.
Wręczono Zbigniewowi Rogowskiemu pismo,
w którym postulowano stworzenie ekspozytury Polskiego Radia w Koszalinie. Efektem podróży do Warszawy i spotkania z „ważnymi urzędnikami” było mianowanie go na stanowisko szefa
rzeczywiście powołanej do życia Ekspozytury.
Władzom zależało na mówieniu za jej pośrednictwem o osadnictwie i powstawaniu „nowego życia” na Ziemiach Odzyskanych.
Pierwszy, piętnastominutowy program wyemitowano 15 listopada 1953 roku, ale emisję
poprzedziły, oczywiście, trudne przygotowania.
Partia przydzieliła tworzącemu się Radiu poniemiecką willę przy ówczesnej ulicy Armii Czerwonej (obecnej ul. Marszałka Józefa Piłsudskiego – dop. red.). Sprzętu było niewiele, nagrywano na enerdowskich magnetofonach firmy
Presto, a pierwsze nagrania montował i przygotowywał do emisji technik Henryk Jura. Dziennikarze przygotowujący audycje pisali teksty,
które czytał lektor. Zajmowano się głównie relacjonowaniem imprez partyjnych. Jednym
z pierwszych dziennikarzy był Ryszard Kozłowski, który pracował w rozgłośni krótko, skończył
studia prawnicze i został adwokatem. O wiele
dłużej pracowała jedna z pierwszych dziennikarek Irena Kwaśniewska.
Sygnałem Rozgłośni stał się fragment utworu
„O koszalińska ziemio moja” skomponowanego
przez Władysława Turowskiego. Do brzmienia instrumentów radiowcy dołączyli szum morza. Pierwsze lata to przede wszystkim relacjonowanie uroczystości państwowych: akademii
z różnych okazji, pochodów pierwszomajowych, konferencji partyjnych i akcji ogólnopolskich takich, jak np. żniwa.
Lata sześćdziesiąte XX wieku to intensywny rozwój Rozgłośni. Rosła liczba dziennikarzy
i pojawiały się możliwości zaistnienia na antenie ogólnopolskiej. Radio zaczęło być lubiane przez mieszkańców regionu, obejmowało
swoim zasięgiem obszar późniejszych województw: pilskiego, słupskiego i koszalińskiego, a także części poznańskiego i gdańskiego.
Rozwój techniki powodował zwiększanie siły
nadajników i poprawiał komfort pracy dziennikarzy. Nad wszystkim jednak czuwała siła
przewodnia, czyli Komitet Wojewódzki Polskiej
Zjednoczonej Partii Robotniczej, a w jego imieniu towarzysze z Wydziału Propagandy. Każde
słowo, utwór muzyczny czy nagranie musiało
uzyskać przed emisją zgodę cenzora z wojewódzkiej delegatury Urzędu Kontroli Prasy, Radia i Widowisk (od 1981 r. był to Główny Urząd
Kontroli Publikacji i Widowisk – dop.red.).
Do połowy lat 60. rozgłośnia nadawała średnio dziennie niewiele ponad godzinę programu lokalnego i półtorej minuty (!) na antenie
ogólnopolskiej, zwanej wówczas centralną.
Przełomowym okazał się rok 1965, gdy z okazji
20-lecia „Powrotu Ziemi Koszalińskiej do Macierzy”, rozgłośnia była gospodarzem całodziennych programów w Polskim Radiu – w Jedynce
i Dwójce. Wtedy Radio Koszalin przekroczyło po
raz pierwszy 100 godzin rocznego programu na
antenie ogólnopolskiej.
Z biegiem lat Radio Koszalin stawało się instytucją coraz ważniejszą dla regionu. Nie sposób
w krótkim opracowaniu wspomnieć wszystkich
dziennikarzy, którzy w nim pracowali. Jednym
z najbardziej rozpoznawalnych stał się Janusz
Sternowski, który był sprawozdawcą sportowym i, między innymi, relacjonował Wyścig Pokoju. Głośno rozlegał się głos z Koszalina kiedy
mieliśmy nadzieję na „wielką ropę” w Karlinie
albo gdy relacjonowano kolejne Festiwale Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu czy Festiwale
Pianistyki Polskiej w Słupsku.
Genialnym pomysłem okazało się stworzenie
na początku lat siedemdziesiątych audycji pod
nazwą „Studio Bałtyk”. Wprowadzono wtedy
w życie nowatorskie rozwiązanie, polegające na współpracy antenowej trzech rozgłośni:
gdańskiej , szczecińskiej i koszalińskiej.
Radio rosło w siłę; pod koniec lat siedemdziesiątych pracowało w nim ponad 100 osób, co
powodowało, że ciasna stawała się jego siedziba i pojawiły się pomysły na budowę nowej.
Wielkie zmiany nastąpiły wraz z transformacją ustrojową już na przełomie lat 1989/1990.
Zlikwidowano wtedy cenzurę, a w 1993 r. Komitet ds. Radia i Telewizji. Rozgłośnie stały się
jednoosobowymi spółkami Skarbu Państwa.
Wtedy też ruszyły prace przy budowie nowej
siedziby Radia Koszalin; kamień węgielny wmurowano w styczniu 1998 roku, a już w roku 2002
rozpoczęto nadawanie programu ze zbudowanego kosztem około 20 milionów złotych budynku, wyposażonego w najnowsze osiągnięcia techniki radiowej. Pozwoliły one między
innymi na stworzenie profesjonalnego studia
koncertowo-nagraniowego, nazwanego imieniem Czesława Niemena. Intensyfikowano także działalność redakcji terenowych: słupskiej,
kołobrzeskiej, pilskiej i szczecineckiej.
Dzisiaj, po sześćdziesięciu latach, Rozgłośnia
zatrudnia około 70. osób, w tej liczbie zaś około
20. dziennikarzy. Osiągają oni znaczące sukcesy przede wszystkim w dziedzinie reportażu radiowego (wielokrotnie najwyższe laury krajowe
i międzynarodowe zdobywała Jolanta Rudnik,
pisaliśmy też o sukcesach Grażyny Preder –
dop. red.). Obecnie znaczącą pozycję w programie zajmują audycje publicystyczne, stanowiące element realizacji misji radia publicznego.
Można stwierdzić, że Radio Koszalin stało się
znaczącym i stałym elementem życia regionu.
Nie wszystko jednak w sześćdziesięcioletniej
historii Radia Koszalin służyło jego rozwojowi.
Mroczne lata szalejącej cenzury, wpływu sił politycznych na przekazywane treści oraz sterowania programem na szczęście minęły, chociaż jeszcze nie tak dawno pojawiały się wraz ze
zmianami politycznymi w Polsce. Pracownicy
Rozgłośni pamiętają sprzed kilku lat mianowanie na czołowe funkcje w Radiu Koszalin osób
wskazanych przez ówczesną „rządzącą koalicję „indolentów”. Stało się to niejako na rozkaz
ówczesnych decydentów partyjnych. Jedynym
doświadczeniem członków zarządu i licznych
dyrektorów było wtedy posłuszeństwo wobec
Jubileusze . 137
tych, którzy wyznaczali ich do dobrze opłacanej
„służby” w Radiu. Podejmowano decyzje o grupowych zwolnieniach, wskazywano kto może
się wypowiadać w audycjach publicystycznych,
zahamowano rozwój Rozgłośni. Jeden z prezesów twierdził z satysfakcją, że nie podejmuje decyzji w najistotniejszych sprawach, bo jest
w okresie bezdecyzyjnym – cokolwiek to miało
znaczyć. Mianowany dyrektorem biura zarządu
młodzieniec zajmował się przede wszystkim pisaniem donosów. Jeden z nich brzmiał:
Redaktor X przyszedł do rozgłośni, powiedział
do strażnika dzień dobry, wziął gazety, powiedział do widzenia i wyszedł.
Inne donosy miały większy ciężar gatunkowy.
Dzisiaj tenże „dyrektor” jest „sztukmistrzem” zabawiającym przedszkolaki.
Rozgłośnia stała się sławna nie tylko w Polsce,
gdy mianowany za miłość do „Samoobrony”
prezes został oskarżony przez jedną z pracownic o molestowanie seksualne i mobbing. Sprawa znalazła finał w sądzie, prezes przegrał, ale
molestowana i mobbingowana pracownica nie
zamierzała już do Radia wrócić. Praca jednego
z wiceprezesów, absolwenta szkoły ojca Rydzyka, polegała na dojeżdżaniu służbowym samochodem z Kołobrzegu do Koszalina i z powrotem. Niczym innym się nie wyróżnił, a po utracie pracy w Radiu Koszalin wprowadzał on „po-
138 . Almanach 2013
rządki” w oddziale TVP w Olsztynie. Tam wsławił
się działalnością, która doprowadziła do tego,
że po raz pierwszy w swojej historii oddział ten
przestał emitować program. Ci oryginalni szefowie Radia Koszalin popisali się także karaniem
dziennikarki za wygranie ogólnopolskiego konkursu na reportaż.
Na szczęście czasy te minęły i wszyscy mają
nadzieję, że nie wrócą. Minione 60 lat w historii Radia Koszalin to tysiące audycji wyemitowanych na antenie i zgromadzonych w archiwum,
potężna płyto- i taśmoteka, liczne słuchowiska
i dziesiątki wspaniałych reportaży o różnorodnej
tematyce. Wiele z nich to świadectwa wielkości
przemian, które dokonały się na środkowym Pomorzu, opis losów ludzi, na które wpływ miała
zarówno skomplikowana historia kraju i regionu, jak też i sprawy codzienne. Każdego dnia
dziennikarze Radia Koszalin są wszędzie tam,
gdzie tworzy się historia, słuchacze oceniają czy
są profesjonalistami, którzy potrafią sprostać
ich oczekiwaniom. Ocena jest pozytywna, na co
wskazują rosnące wyniki słuchalności.
W nowym sześćdziesięcioleciu życzyć należy
wielu sukcesów; pojawią się jeśli nie dojdą do
głosu politycy i politykierzy sądzący, że wiedzą
na czym polega „rzeczywista misja radia publicznego”. A sukcesy Radia Koszalin, jeśli będą,
zasilą konto całego Regionu.
Izabela Nowak
„Nadal chcę grać!!!”
30-lecie pracy scenicznej
Małgorzaty Wiercioch
Dla Małgorzaty Wiercioch, aktorki Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie,
rok 2013 był wyjątkowy. Właśnie wówczas
świętowała jubileusz trzydziestolecia pracy
artystycznej. Minione lata przyniosły jej około
siedemdziesięciu różnorodnych gatunkowo
ról, a także uznanie krytyki teatralnej i sympatię publiczności. Chociaż od wielu lat teatr jest
dla Małgorzaty Wiercioch wielką życiową pasją, jej pierwszą artystyczną fascynacją była
muzyka, a właściwie śpiew solowy. Ale trudno
się dziwić, jest ona bowiem obdarzona pięknym, niskim głosem o wyjątkowo oryginalnej
barwie. Zanim została aktorką widziała siebie
w roli śpiewaczki, najchętniej prezentującej
oratoria i kantaty w majestatycznych wnętrzach wielkich katedr...
Odkąd pamięta Małgorzata Wiercioch zawsze
kochała śpiew. Swoją wielką życiową przygodę
ze sztuką rozpoczęła więc od konkursów wokalnych. Pragnęła także uczyć się gry na fortepianie Kontynuacją artystycznej pasji było kształcenie śpiewu solowego w szkole muzycznej
w Nowym Targu. Jednak nie tylko piękny glos
utalentowanej nastolatki zwrócił uwagę pedagogów. Małgorzata również znakomicie inter-
pretowała wiersze. Jej bardzo oryginalna i szalenie indywidualna prezentacja Ody do młodości Adama Mickiewicza zdobyła wielkie uznanie
nauczycieli. Oprócz muzyki w życiu Małgorzaty
pojawiło się słowo. Dwie artystyczne pasje rozwijała i doskonaliła podczas studiów na Wydziale Wokalno-Aktorskim Akademii Muzycznej we
Wrocławiu.
To był niezwykły czas w moim życiu, piękny
i bardzo bogaty w różnorodne doświadczenia –
wspomina. – Nie zawsze było łatwo, ale w trudnych momentach skrzydeł dodawało mi uznanie
profesorów, przekładające się na celujące oceny.
Wówczas jeszcze pragnęłam związać swoje życie z muzyką, którą kochałam całym sercem. Mój
głos – mezzosopran, doskonale brzmiał w pieśniach z kanonu muzyki klasycznej, takich jak na
przykład partie solowe z oratorium „Mesjasz” Haendla. Ale los szykował dla mnie niespodziankę.
Zaproponowano mi połącznie studiów muzycznych z indywidualną nauką aktorstwa. Zgodziłam się i będąc na II roku miałam zajęcia ze sztuki
aktorskiej realizowane ze studentami ostatniego
roku. W efekcie często wychodziłam z uczelni późno w nocy. Nie było czasu na typowe studenckie
życie, omijały mnie dyskoteki i imprezy, ale pojawiła się... miłość, małżeństwo i córeczka Oliwka.
Pracę magisterską pisałam z malutkim dzieckiem
na kolanach.
Sześcioletnie studia zakończył trzyczęściowy
egzamin składający się z recitalu, obrony pracy
magisterskiej i przedstawienia dyplomowego –
„Wesela Figara”, w którym zagrała Marcelinę. Ta
rola rozpoczęła bogaty korowód różnorodnych
kreacji aktorskich, którymi obecnie poszczycić
się może Małgorzata Wiercioch.
Po zakończeniu studiów otrzymała propozycję pracy w Teatrze Rozrywki w Chorzowie, gdzie
spędziła cały rok w oczekiwaniu na zakończenie
budowy teatru. Nie doczekała się, więc zmieniła
Chorzów na Gdynię i rozpoczęła pracę w tamtejszym Teatrze Muzycznym. Tam zadebiutowała na teatralnej scenie w podwójnej roli – jako
aktorka i jako piosenkarka. Jej pierwszym gdyń-
Jubileusze . 139
Małgorzata Wiercioch w spektaklu „Cafe Sax” wcieliła się w samą Agnieszkę Osiecką.
skim przedstawieniem był bowiem reżyserowany przez Jerzego Gruzę musical wszechczasów
– „Skrzypek na dachu”, w którym brawurowo
zagrała Gołdę i Frumę-Sarę. Musicalowy debiut
umożliwił Małgorzacie idealne połączenie pasji
wokalnej i aktorskiej. Była więc wielka satysfakcja, równie wielka radość, ale... nie było obiecanego przez dyrektora teatru mieszkania, więc
młoda aktorka musiała wynajmować mały pokoik. Tęskniła za Oliwką, bez wahania przyjęła
propozycję dyrektora Teatru im. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim, gdzie – już w większym
mieszkaniu – spędziła dwa bogate w artystyczne doświadczenia sezony. W jej aktorskie życie
wkroczyła teatralna klasyka – Małgorzata grała między innymi w „Krakowiakach i Góralach”
Wojciecha Bogusławskiego, „Śnie srebrnym Salomei” Juliusza Słowackiego, „Weselu” Stanisława Wyspiańskiego i w „Iwonie, księżniczce Bur-
140 . Almanach 2013
fot. archiwum BTD
gunda” Witolda Gombrowicza.
Kolejnym przystankiem na życiowej drodze
Małgorzaty Wiercioch był Tarnów i Teatr im. Ludwika Solskiego. Tym razem zatrzymała się na
dłużej. Podczas jedenastu tarnowskich sezonów Małgorzata Wiercioch zapisała na swym
artystycznym koncie ponad dwadzieścia kreacji aktorskich. Zagrała między innymi Goplanę w „Balladynie” Juliusza Słowackiego, Halinę
w „Łotrzycach” Agnieszki Osieckiej, Olgę w „Miłość, czyli...” Edwarda Stachury, Służącą w „Lekcji” Eugène’a Ionesco i Starca (!) w „Dziadach”
Adama Mickiewicza. Z sentymentem wspomina tytułową rolę w spektaklu „Edukacja Rity”
Willy’ego Russela inspirowanej „Pigmalionem”
George’a Bernarda Shawa oraz spektakle muzyczne – „Brel” w reżyserii Anny Augustynowicz,
„Tacy byliśmy. Piosenki z lat 50-tych” i „Youkali.
Republika grzesznej miłości” Kurta Weila. W tym
spektaklu, wystawionym w rzeszowskim Teatrze
im. Wandy Siemaszkowej, wystąpiła gościnnie
na zaproszenie reżysera Józefa Opalskiego.
Piosenka, ta ambitna, z mądrym literackim
testem, zawsze była bliska sercu Małgorzaty
Wiercioch. Sukcesem zakończył się jej udział
we wrocławskim Przeglądzie Piosenki Aktorskiej, gdzie w 1990 roku zdobyła wyróżnienie
za brawurową interpretację songu Jacques’a
Brela „Diabeł”. W następnych latach wiele koncertowała, prezentując swoje recitale w kraju
i za granicą.
W 1997 roku rozpoczął się nowy, trwający
do dziś etap w teatralnej biografii Małgorzaty Wiercioch. Właśnie wówczas zamieszkała
w Koszalinie i związała się z Bałtyckim Teatrem
Dramatycznym. Chociaż urodziła się w górach
i miło wspomina rodzinne strony, to właśnie nasze miasto nazywa „swoim miejscem na ziemi”.
Tutaj spełniło się marzenie o własnym mieszkaniu. Małgorzata pokochała morze i spacery.
W wędrówkach po mieleńskiej plaży i po koszalińskich parkach towarzyszy jej często sympatyczna kundelka – Zuzia. Jeszcze niedawno
Zuzi dotrzymywał towarzystwa Oskar, ukochany jamniczek, którego Małgorzata uratowała od
smutnej egzystencji w schronisku. Gdy odszedł,
postanowiła zapewnić godne życie kolejnemu
jamnikowi. To jej ulubiona rasa. Trwają poszukiwania i pewnie niedługo w jej mieszkaniu pojawi się następny domownik.
Koszalińskiej publiczności zaprezentowała
się po raz pierwszy w ciepło przyjętej roli Pani
Dobrójskiej w „Ślubach panieńskich” Aleksandra
Fredry w reżyserii Józefa Skwarka. Siedemnaście lat obecności Małgorzaty Wiercioch w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym umożliwiły aktorce prezentację pełni jej możliwości artystycznych. Grała role dramatyczne, liryczne, komediowe, kreując skrajnie odmienne postaci i obdarzając swoje bohaterki bogatą paletą emocji.
Teraz bardzo świadomie podchodzę do każdej
scenicznej postaci, analizuję motywy jej postępowania, próbuję wciąż wzbogacać i rozwijać swoją
rolę, dodawać jej nowe smaczki– mówi Małgorzata Wiercioch. – Ale zawsze pozostaje uczucie niedosytu. Może powinnam zrobić coś inaczej? Tego
typu rozterki są nieuniknione w moim zawodzie,
Dlatego cenię reżyserów takich jak Zdzisław Derebecki, Zbigniew Lesień, czy Cezary Domagała, którzy potrafią dotrzeć do aktora, podpowiedzieć pewne rozwiązania, skierować na odpowiednie tory, a potem po prostu nie przeszkadzać.
Występowała w wielkiej teatralnej klasyce
– między innymi w „Ożenku” Mikołaja Gogola, „Per Goncie” Henryka Ibsena, „Zemście” oraz
„Damach i huzarach” Aleksandra Fredry, „Paradach” Jana Potockiego, „Weselu” Stanisława
Wyspiańskiego, „Żabusi” Gabrieli Zapolskiej,
„Słudze dwóch panów” Carlo Goldoniego, „Antygonie” Sofoklesa, „Jak wam się podoba” oraz
„Romeo i Julii” Williama Szekspira, w scenicznej adaptacji powieści Romaina Rollanda „Colas Breugnon” i „Burzliwym życiu Lejzorka” Iliji
Erenburga. Świetnie czuje się również w bardzo
lubianych przez publiczność farsach, gdzie zachwyca swoim komediowym talentem. Tak było między innymi w zabawnych spektaklach:
„Czego nie widać”, „Stosunki na szczycie”, „Prywatna klinika” i „Wieczór kawalerski”.
Wszechstronną aktorkę doskonale poznali także najmłodsi koszalińscy widzowie, którzy często oglądali jej rozliczne wcielenia
w adaptacjach znanych baśni. Warto podkreślić,
że to właśnie ten gatunek Małgorzata Wiercioch wybrała na swój debiut reżyserski, który
– pod opieką artystyczną dyrektora BTD, Zdzisława Derebeckiego – miał miejsce w 2012
roku. Była to współczesna wersja bardzo kochanej przez wszystkie dzieci „Calineczki” Hansa
Christiana Andersena.
Wokalny talent Małgorzaty Wiercioch koszalińscy widzowie mieli okazję podziwiać w przestawieniach muzycznych. Dużym sukcesem
okazała się rola Poetki w „Café Sax”, spektaklu
złożonym z nieśmiertelnych piosenek Agnieszki Osieckiej, oraz udział w muzycznym widowisku „Jesteśmy na wczasach, czyli polska mi-
Jubileusze . 141
Małgorzata Wiercioch w spektaklu „Strategia motyli”.
łość”, przypominającym twórczość Wojciecha
Młynarskiego.
Wszystkie sceniczne wyzwania Małgorzata
Wiercioch traktuje z jednakową powagą i zaangażowaniem Ma jednak swój ulubiony gatunek; – Najbardziej lubię mądre współczesne
sztuki, prowokujące do refleksji i wymagające
pogłębionej analizy psychologicznej postaci,
w którą mam się wcielić – powiedziała.
– Zauważyłam jednak niepokojącą prawidłowość. Otóż bardzo często sceniczne historie przypominają moje prywatne życie... Ale z wielką
przyjemnością gram w „Zazdrości” i „Strategii motyli”, czyli sztukach Esther Vilar, autorki niezwykle błyskotliwej i przenikliwie patrzącej na świat.
142 . Almanach 2013
fot. archiwum BTD
Do tego samego gatunku należy spektakl „Motyle są wolne”, gdzie zagrałam nadopiekuńczą matkę. Ale muszę przyznać, że długo szukałam klucza
do tej postaci.
Trzy dekady, które Małgorzata Wiercioch poświęciła sztuce teatralnej, przyniosły jej pewność, że aktorstwo jest zawodem wymuszającym bezgranicznego poświęcenia, a teatr jest
bardzo wymagający i zaborczy. Jest jednak
przekonana, że... bez teatru nie mogłaby żyć
Trzydzieści lat minęło bardzo szybko – konkluduje Małgorzata Wiercioch. – To jednocześnie
i dużo i mało, ponieważ moim artystycznym marzeniem jest dalsza obecność na scenie teatralnej.
Nadal chcę grać!
MI S C E L L A N E A
Małgorzata Kołowska
W filharmonicznym
blasku
VI Gala Koszalińskiej
Kultury
Szósta Gala Koszalińskiej Kultury odbyła się 15 marca 2014 roku w nowej siedzibie
Filharmonii Koszalińskiej. Piękna sala, udział
orkiestry Filharmonii Koszalińskiej pod batutą laureatki tytułu Artysta Roku 2012 Marzeny Diakun, wciąż porywająca syntezą wielkiej
symfoniki i jazzu muzyka Georga Gershwina
z nieśmiertelnymi „Błękitną rapsodią” (solistą był młody pianista Bartek Kołaczkowski)
i „Amerykaninem w Paryżu”, także profesjonalne prowadzenie przez Piotra Dzięcielskiego – wszystko to złożyło się na godną oprawę
spotkania z twórcami i animatorami kultury,
którzy w 2013 roku odnieśli znaczące sukcesy
lub też obchodzili jubileusze pracy twórczej.
Kapituła i tym razem pracowała pod przewodnictwem Krystyny Kościńskiej a w jej
składzie znaleźli się radni: Ryszard Tarnowski
(przewodniczący Komisji Kultury), Izabela Wilke i Marek Reinholtz, przedstawiciele Rady
Kultury przy Prezydencie Koszalina: Barbara
Jaroszyk, Wojciech Bałdys i Maria Ulicka oraz
reprezentujące Wydział Kultury i Spraw Społecznych UM dyr. Dorota Pawłowska i Marzena Śmigielska.
144 . Almanach 2013
Spośród 104 wniosków o Nagrodę Prezydenta zaakceptowano 48, przyznając tyleż nagród pieniężnych o łącznej wartości 51 tys. zł.
Okazuje się kolejny raz, że wśród najmłodszych
laureatów nagród dominują młodzi instrumentaliści szlifujący swoje talenty w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych im. Grażyny Bacewicz i młodzież kształcąca się w Zespole Szkół
Plastycznych im. Władysława Hasiora – w tym
przypadku możemy mówić o pomyślnym dążeniu do pełnego profesjonalizmu, ale odnosimy
też sukcesy w dziedzinie piosenki i tańca towarzyskiego, przekraczając granice amatorskiego
uprawiania sztuki, mocno też trzyma się młoda
fotografia - zarówno analogowa, jak i posługująca się nowymi technologiami.
Wśród dorosłych w roku 2013 pojawiło się
wielu jubilatów, można więc mówić o dominacji seniorów, a spośród dziewięciu rozpatrywanych wniosków o przyznanie tytułu Imprezy Roku wybrano dwa, zaszczyt ten przyznając
koncertowej oprawie otwarcia nowej siedziby
Filharmonii Koszalińskiej i wielkiemu muzycznemu show związanemu z 20-leciem koszalińskiej rock opery „Fatamorgana”.
Nagrody II stopnia
za osiągnięcia w dziedzinie kultury
przyznawane dzieciom i młodzieży
(nagrody I stopnia nie przyznano):
Sara Bogdanowicz i Katarzyna Ostrowska –
Gimnazjum nr 11.Uczennice Grażyny Drożyńskiej;
fotografia.
Gabriela Chojnacka, Martyna Ćwik – CK 105.
Opiekun Ewa Turowska, piosenka.
Klaudia Derek – ZSPlast. im. Władysława Hasiora. Uczennica Katarzyny Gwardiak-Kocur.
Amelia Dziedzic – ZPSMuz. im. G. Bacewicz.
Uczennica klasy skrzypiec Małgorzaty Kobierskiej.
Wiktor Dziedzic – ZPSMuz. im. G. Bacewicz.
Uczeń klasy skrzypiec Olgi Borowskiej i Hanny
Wiącek.
Michał Krupa, Gabriela Murawska, Julia Murawska – ZPSMuz. im. G. Bacewicz. Uczniowie
klasy fortepianu Aleksandra Murawskiego.
Szymon Majchrzak – recytator, CK 105, opiekun
Ewa Czapik-Kowalewska.
Małgorzata Piekarska – ZPSMuz. im. G. Bacewicz. Uczennica klasy skrzypiec Danuty Kaluty-Jakubowskiej.
Ewelina Rutkowska – ZSPlast. im. Władysława
Hasiora. Uczennica Katarzyny Gwardiak-Kocur.
Natalia Smorowska – Pałac Młodzieży. Sekcja
plastyczna Beaty Piwar.
Justyna Stawarczyk – ZSPlast. im. Władysława
Hasiora. Uczennica Tadeusza Walczaka.
Martyna Tomaszewska – Młodzieżowe Koło Filatelistyczne przy Klubie „Przylesie” KSM „Przylesie”. Opiekun Andrzej Skorek.
Zofia Tudruj – ZPSMuz im. G. Bacewicz. Uczennica klasy fortepianu Katarzyny Szymczewskiej.
Jakub Wianecki – ZSPlast. im. Władysława Hasiora. Uczeń Marii Karpińskiej.
Aleksandra Staszak i Konrad Łyda oraz Kinga
Kucińska i Aleksander Holz – pary taneczne ze
Nagrodzona młodzież.
Studia Tańca „PASJA”. Opiekun Robert Rowiński.
Szkolna Orkiestra „Kamerton” – ZPSMuz.
im. Grażyny Bacewicz, opieka art. Małgorzaty Kobierskiej. Orkiestra koncertowała podczas X Międzynarodowego Festiwalu Orkiestr Młodzieżowych w Neubrandenburgu, pod dyrekcją Adama
Sztaby brała również udział w koncercie z okazji
20-lecia musicalu „Fatamorgana”.
„Mini Studio Poezji I Piosenki” – CK 105. Opiekun art. Ewa Turowska. Jej podopieczni zdobyli
m.in. I miejsce na Festiwalu Piosenki Dziecięcej i
Młodzieżowej „Morska Nutka” w Międzyzdrojach,
okazali się najlepszym Zespołem na XIX Pomorskiego Przeglądu Piosenki Dziecięcej w Człuchowie i zdobyli „Złoty Żagiel”.
Nagrody za działalność w dziedzinie tworzenia,
upowszechniania i ochrony kultury
Irena Ciesielska – przewodnicząca Samorządu
Słuchaczy Uniwersytetu Trzeciego Wieku przy PK.
Zbigniew Dubiella – nauczyciel gitary klasycz-
fot. Ilona Łukjaniuk
Miscellanea . 145
nej. Pomysłodawca i współorganizator Ogólnopolskiego Konkursu Gitarowego „Hity na Gitarze”,
cyklu koncertów „Noworoczne popisy gitarzystów” oraz „Gryfy i Riffy”.
Tadeusz Galant – wniosek w związku z jubileuszem 60 – lecia Koszalińskiego Okręgu Polskiego
Związku Filatelistów, do którego należy od 1978 r.,
a od 1993 jest prezesem koła miejskiego.
Group 4 – Grupa powstała w 2002 r. Obecny
skład to: Waldemar Jarosz, Elżbieta Stankiewicz
i Milena Szczepańska-Zakrzewska. Pierwsza wystawa Group 4 (troje założycieli i czwarta osoba
zaproszona) odbyła się w 2003 r. w CK105.
Jerzy Litwin – wiceprezes Stowarzyszenia Teatr Propozycji „Dialog”. Od debiutu scenicznego
w 1969 roku jest jednym z najbardziej aktywnych
aktorów „Dialogu”.
Maciej Osada-Sobczyński – jest autorem muzyki oraz aranżacji instrumentalnych i wokalnych
do wielu produkcji scenicznych w BTD.
Józef Sprutta – od 2001 roku jest prezesem Sto-
warzyszenia Przyjaciół Koszalina; opracował m.in.
Portal Historii Miasta Koszalina, „Poczet Patronów
Ulic Koszalina, Galerię Burmistrzów i Prezydentów
Koszalina oraz Galerię Starostów Powiatu Koszalińskiego.
Maria Ulicka – od 2010 r. prezes Zarządu Stowarzyszenia Teatr Propozycji Dialog. W 2013 r. przygotowała spektakl poetycki oparty na twórczości Juliana Tuwima – „Cicer cum caule, czyli groch
z kapustą”.
Krystyna Wajda-Horodko – jest autorką 6 tomików poezji, zbioru fraszek i baśni. W 2011 r.
otworzyła Wydawnictwo KryWaj, które wydaje
i promuje koszalińskich twórców. Z jej inicjatywy
powstała Koszalińska Scena Literacka.
Piotr Zemła – wokalista znany m.in. z udziału
w programie Must Be the Music.
Stanisław Żabiński – przewodniczący Zarządu
Stowarzyszenia Osób Niepełnosprawnych „IKAR”,
organizator spotkań, wystaw i spektakli poetycko-muzycznych, koncertów charytatywnych
Jerzy Litwin, Krystyna Kuczewska-Chudzikiewicz i Maria Ulicka –
nagrodzeni „Dialogowcy” i swingujący wokalista Piotr Zemła.
146 . Almanach 2013
fot. Ilona Łukjaniuk
np. „Uskrzydlić marzenia – uwierzyć”. Tworzy własną muzykę do wierszy koszalińskich poetów.
Krystyna Kuczewska-Chudzikiewicz – związana z teatrem „Dialog” od 1969 r. jako reżyser
i aktorka. Przewodniczy Radzie Artystycznej Stowarzyszenia.
Chór „Frontowe Drogi” – CK 105. W kwietniu 2013 r. chór obchodził jubileusz 30-lecia.
W każdym roku występuje ok. 20-25 razy, głównie
przed uczestnikami walk II wojny światowej, Sybirakami, młodzieżą szkolną, wiernymi w kościołach. Chór patronuje festiwalowi szkolnemu „Wyśpiewać Polskę”, organizowanemu przez Szkołę
Podstawową nr 6 w Koszalinie. Od 5 lat jest gospodarzem Sceny Seniora w Domku Kata. Zespół
liczy aktualnie 37 chórzystów emerytów.
Nagrody za osiągnięcia w dziedzinie kultury
Wojciech Jaśkiewicz – CK 105. Student Akademii Sztuki w Szczecinie. Zdobywca Grand Prix w
kat. solistów w III Międzynarodowym Konkursie
– Festiwalu Bajanistów i Akordeonistów – im. Novikova pn. „Ukwiecony maj” w Rosji,
Diana Sasha Staniszewska – Stowarzyszenie
Szkoły Tańca Top-Toys. Wystąpiła m.in. w Sylwestrowej Nocy Przebojów TV Polsat w Gdyni.
W 2013 r. była finalistką programu „Mam Talent”.
Aleksandra Aniela Balcer i Kamil Kozłowski
– para taneczna, rekomendowana przez Stowarzyszenie „Pasja”.
Beata Niedziela – aktorka Bałtyckiego Teatru
Dramatycznego, laureatka nagrody aktorskiej XIII
Festiwalu Dramaturgii Współczesnej Rzeczywistość Przedstawiona 2013 w Zabrzu, za rolę Claudii w spektaklu „Kobieta z przeszłości”.
Nagrody z okazji jubileuszu twórczego
Małgorzata Wiercioch – 30-lecie pracy artystycznej (więcej o niej piszemy w dziale „Jubileusze” niniejszego almanachu – dop. red.)
Młodzieżowe Koło Filatelistów – 20-lecie działalności w klubie „W Klocku” KSM „Przylesie”.
Jolanta Rudnik – 35-lecie pracy dziennikarskiej. W 2013 roku otrzymała tytuł Reportażysty
Roku w Ogólnopolskim Konkursie Reportażystów Radiowych „Melchiory”. W grudniu 2013 Radio Koszalin przyznało jej tytuł „Radiowy Sukces
Roku”. (O radiowej twórczości Jolanty Rudnik pisaliśmy obszernie w almanachu podsumowującym
2010 r. – dop. red.)
TV Max – 15-lecie istnienia.
Bogusław Siwko – 40-lecie pracy twórczej
w dziedzinie fotografii artystycznej i grafiki.
Chór „Canzona” – w Centrum Kultury 105 powstał w 1999 r. z inicjatywy Mikołaja Borka. Od
2009 r. chórem dyryguje Radosław Wilkiewicz.
„Canzona” jest inicjatorem i współorganizatorem
Bałtyckiego Festiwalu Chóralnego „Pomerania
Cantat”, który odbywa się w Koszalinie od 2011
r. W 2013 r. chór „Canzona” zdobył m.in.”„Srebrną
Pochodnię” VI Międzynarodowego Festiwalu Pieśni Maryjnej w Częstochowie i „Brązowe Pasmo”
w II Ogólnopolskim Festiwalu Pieśni Maryjnej
„Ave Maria” w Chojnicach
Nagroda za wybitne osiągnięcia
artystyczne i twórcze
„Artysta Roku 2013”
Zygmunt Wujek – wniosek KBP i Muzeum w Koszalinie. (Obszerny artykuł jemu poświęcony publikujemy w dziale Jubileusze niniejszego almanachu – dop. red.)
Nagroda za zaangażowanie i pracę
przyczyniającą się do upowszechniania,
rozwoju i promocji kultury
„Przyjaciel kultury”
Ryszard Mroziński – jako prezes Bałtyckiego
Banku Spółdzielczego od 2010 r., wspiera działania BTD, jest także mecenasem wielu innych
przedsięwzięć kulturalnych w Koszalinie.
Wydarzenie Kulturalne Roku 2013
koncerty inaugurujące działalność Filharmonii
Koszalińskiej w jej nowej siedzibie.
koncert z okazji 20-lecia musicalu „Fatamorgana”.
(Oba wydarzenia relacjonujemy w niniejszym
almanachu – dop. red.).
Miscellanea . 147
Małgorzata Kołowska
Koszalin by Night
Pierwsza Noc Muzeów została zorganizowana w Berlinie w 1997 roku, od razu przyciągając tłumy spragnione darmowego, ale
też z uwagi na mroczną porę bardziej ekscytującego zwiedzania rozmaitych wystaw. Nie
tylko berlińczycy w tę noc okupowali muzea
i galerie, ale przybysze z całej Europy, zwłasz-
Noc w Muzeum w Koszalinie.
148 . Almanach 2013
cza młodzi, dla których możliwość obejrzenia
znakomitych dzieł sztuki dawnej i współczesnej bez konieczności kupowania drogich biletów była (i jest) bezcenna.
Szybko pomysł podchwyciły kolejne europejskie stolice – Paryż i Amsterdam, obecnie
zaś noc muzeów odbywa się w ponad stu miastach Starego Kontynentu. W Polsce pierwszy raz odbyła się w 2003 roku, w poznańskim
Muzeum Narodowym. W kolejnych latach dołączały kolejne miasta, nie pomijając, rzecz jasna, stolicy. W 2006 roku swoją pierwszą Noc
w Muzeum przeżyli koszalinianie. Z zaproszenia
do Muzeum w Koszalinie skorzystało wtedy tak
wiele osób, że z trudem wszyscy chętni mieścili
się we wnętrzach i na dziedzińcu muzealnym.
I tak jest do dziś. Wkrótce nocnego spotkania
pozazdrościły inne muzea i galerie w mieście.
Także Archiwum Państwowe w Koszalinie stało
się stałym uczestnikiem kolejnych nocy muzeów. Nazwa bowiem okazała się tyleż atrakcyjna,
fot. Ilona Łukjaniuk
co umowna, sprawiając, że nie tylko muzea,
otwierają w tę noc gościnne drzwi. 19 maja 2013 roku na nocne spotkania zaprosiło koszalinian aż 20 organizatorów. Wymieńmy ich, bo w pełni na to zasługują: Muzeum
w Koszalinie i Archiwum Państwowe to już weterani, podobnie Instytut Pamięci Narodowej.
Dzięki nocom muzeów koszalinianie zyskali
szansę odkrycia takich placówek jak Muzeum
VIII Dywizji Obrony Wybrzeża, Muzeum Obrony Przeciwlotniczej czy – nie muzeum ale też
miejsce przywołujące przeszłość i tradycje formacji mundurowych – Salę Tradycji Polskich
Formacji Granicznych; a skoro o mundurach
mowa, nie zabrakło Policji – na nocną wizytę
zaprosił II Komisariat Policji, ale także do akcji włączył się Hufiec Ziemi Koszalińskiej ZHP;
Od początku w tę noc czynne jest także Muzeum
Wody, pojawił się też nowicjusz wśród „nocnych
marków” – Muzeum Aut Zabytkowych przy hotelu „Verde”. Oczywiście galerie: Bałtycka Galeria
Noc Muzeów w Archiwum Państwowym.
Sztuki w Centrum Kultury 105 i prywatne – „Na
Piętrze” oraz po sąsiedzku ulokowana Galeria
Zbigniewa Murzyna. W Noc Muzeów można było także zwiedzać starą lokomotywownię i udać
się w podróż wąskotorówką lub też odwiedzić
Muzeum Zabawek Pluszowych.
Na te nocne spotkania przygotowano moc
atrakcji; udostępniano nie tylko wystawy stałe i czasowej, ale także organizowano koncerty
i projekcje filmowe, pokazy historycznych inscenizacji, działania pozwalające odkryć zarówno urodę czasów minionych jak i ich oblicze
bardziej ponure.
Noc Muzeów wyraźnie promieniuje na różne
sfery życia duchowego i takie nietypowe spotkania z publicznością stają się pomału specjalnością także innych instytucji kultury w Koszalinie.
Aktywnością i pomysłowością zaskakuje Koszalińska Biblioteka Publiczna, każdego roku proponując inny temat nocnego spotkania, dla którego zresztą wyznacza odrębny, poza Nocą Mu-
fot. archiwum AP
Miscellanea . 149
zeów, termin. W roku 2013 Noc w Bibliotece odbyła się po raz czwarty; 21 kwietnia można było
się tu przenieść w peerelowską przeszłość, przypomnieć sobie jak wyglądała np. szkolna ławka
z kałamarzem czy niegdysiejsze pomoce naukowe, ale nie tylko rzeczywistość szkolna PRL-u
została na tę noc reaktywowana. Przeszłość miasta przywołały fotografie, można było przypomnieć sobie dawne, jakże inne od dzisiejszych
„kolorówek” pisma ilustrowane czy plakaty.
Gwiazdami Nocy w Bibliotece byli „giganci słowa” prof. Jerzy Bralczyk i Michał Ogórek. Dodajmy, że KBP zainicjowała Noce w Bibliotece,
w ślad za nią poszły inne książnice w Polsce.
Nową formułę obchodu Międzynarodowego
Dnia Teatru (25 marca) zaproponowali w 2013
Noc w Bibliotece.
150 . Almanach 2013
roku także wyznawcy Melpomeny, jednocząc
swe siły; dzięki temu teatromani mogli odbyć
nocną podróż szlakiem miejscowych scen, których nie ma tak wiele, jak w metropoliach, ale
wykazują dużą różnorodność: Bałtycki Teatr
Dramatyczny realizując koncepcję teatru repertuarowego, rapsodyczny Dialog”, rozmiłowany w muzyce „Variete” czy młodzieńczo niepokorny Pałac Młodzieży mający kilka zespołów teatralnych.
Frekwencja podczas wszystkich tych nocnych
spotkań dowodzi, jak bardzo złaknieni jesteśmy
przeżyć dalekich od stereotypów i utrwalających dystans konwenansów. Kultura nocą – to
więcej niż kultura!
fot. archiwum KBP
Małgorzata Kołowska
Media
a tożsamość
lokalna
Tożsamość lokalna pojmowana jest najczęściej jako poczucie emocjonalnego przywiązania do miejsca zamieszkania, przejawiające
się w postawach prospołecznych, patriotyzmie
lokalnym oraz gotowości do działań na rzecz
jego społeczności. (...) Tożsamość, zarówno ta
jednostkowa, jak i kolektywna, nie mogą istnieć bez świadomości, którą współtworzą między innymi przekazy medialne – możemy przeczytać we wstępie autorstwa prof. Jana Kani
do publikacji, która drukiem ukazała się co
prawda w roku 2014, ale utrwala wystąpienia uczestników konferencji zorganizowanej
w Instytucie Neofilologii i Komunikacji Społecznej Politechniki Koszalińskiej jesienią
2013 roku. Wydarzenie to wpisane zostało w
ciąg działań związanych z obchodami 60- lecia
Radia Koszalin. – Celem opracowania jest ukazanie jak media lokalne współtworzą i umacniają
tożsamość na przykładzie konkretnego środowiska, w którym funkcjonują. Środowisko to mieści
się w przestrzeni Koszalina jako powiatu miejskiego i otaczających go gmin ziemskiego powiatu
koszalińskiego.
Jak dalej uprzedza czytelnika prof. J. Kania,
pod którego naukową pieczą konferencja zo-
stała zorganizowana, przedstawione w tomie
teksty (...) podzielone zostały na grupy tematyczne wyodrębnione w trzy części. Pierwsza zawiera teksty podejmujące tematykę dotyczącą istoty
tożsamości lokalnej oraz jej związków z komunikowaniem medialnym. Bogdan Gębski (dyrektor
INiKS, dop. red.) przedstawia rozważania socjologa o miejscu tożsamości lokalnej w rzeczywistości społecznej (Sens tożsamości w świecie rozmytych wartości). W złożoną materię uwarunkowań tożsamości zagłębia się Zdzisław Kroplewski w tekście: Tożsamość człowieka, tożsamość
lokalna, media. Iwona Wierzchowiecka-Rudnik analizuje powinności mediów w kontekście
międzynarodowych standardów normatywnych
(Funkcje mediów lokalnych w świetle międzynarodowych standardów). Uwarunkowania medialne w rozwijaniu tożsamości lokalnej przez
pryzmat ich powiązań systemowych i rynkowych
rozpatruje Jan Kania (Koszaliński system, region
i rynek komunikowania medialnego). Krzysztof
Łuszczek w tekście Media katolickie w kształtowaniu tożsamości regionu koszalińskiego wskazuje na medialne zaangażowanie Kościoła katolickiego w koszalińską tożsamość lokalną. Ostatni tekst pierwszego rozdziału, autorstwa Piotra
Chrobaka, dotyczy wpływu na tożsamość lokalną
związków mediów z bieżącą polityką, określanych
w nauce mianem paralelizmu politycznego (Paralelizm polityczny mediów lokalnych w Koszalinie
w pierwszej połowie 2013 roku).
Część druga zdominowana jest analizą medialnej rzeczywistości generowanej przez prasę.
Otwiera ją tekst wystąpienia Elżbiety Juszczak,
która podjęła próbę wyczytania tożsamości lokalnej z łamów prasy koszalińskiej w wybranych
okresach historycznych. Prof. Robert Cieślak
natomiast skupił się na roku 1998, analizując zawartość „Głosu Pomorza i „Głosu Koszalińskiego”
w wybranych miesiącach ukazywania się obu
tytułów, szukając odpowiedzi na pytanie, czy
któryś z nich spróbował w sferze kultury znaleźć argumenty przemawiające za utrzymaniem
województwa koszalińskiego. Zaangażowanie
Miscellanea . 151
prasy wydawanej przez samorządy w budowanie tożsamości lokalnej omawia Krzysztof Lasiński. Funkcjonowanie wydawnictw szkolnych
i akademickich (...) charakteryzuje Paulina Olechowska.
W tej części pojawia się tez nowe medium,
jakim jest Internet. Wspólny wątek tematyczny tworzą dwa teksty o internetowych formach
komunikowania lokalnego. W pierwszym Jacek
Wiśniewski koncentruje swoją uwagę na zawartości treściowej lokalnych stron internetowych,
pod kątem ich oddziaływania na tożsamość lokalną Barbara Popiel natomiast za cel swoich dociekań badawczych przyjęła (...) kształtowanie i umacnianie tożsamości lokalnej w blogosferze. W ostatnim tekście tej części Michał
Urbas prezentuje przegląd tytułów prasowych
ukazujących się w Koszalinie oraz w gminach po-
wiatu koszalińskiego(...).
Trzecia część w całości została poświęcona
Radiu Koszalin, a to z uwagi na wspomniany na
wstępie szacowny jubileusz rozgłośni. Współtworzenie tożsamości lokalnej przez realizację
misji, strategii i komunikacji wizerunkowej Radia Koszalin, wkład Radia Koszalin w rozwijanie lokalności pojmowanej regionalnie, proces
budowy strategii Radia zorientowanej na eksponowanie tożsamości regionu koszalińskiego
i samego Koszalina, tematyka globalna i europejska z regionalną w programie i pozaprogramowych formach działalności Radia Koszalin
– oto kolejne tematy, podjęte podczas konferencji, których zapis znajdujemy w pokonferencyjnej publikacji. Odrębne miejsce poświęcone zostało Jolancie Rudnik, której reportaże
przeanalizowane zostały w kontekście zaanga-
Od lewej: prof. Jan Kania, prezes Radia Koszalin Piotr Ostrowski
i prof. Bogdan Gębski- dyrektor INiKS.
152 . Almanach 2013
fot. Adam Paczkowski/PK
żowania ich autorki w budowanie ciągłości tożsamości lokalnej ponad podziałami wynikającymi z historii regionu „Koszalińskie – pamięć
i tożsamość regionu pogranicza na przykładzie
dokumentów radiowych Jolanty Rudnik” – to
tytuł wystąpienia i artykułu Pauliny Olechowskiej, zamykającego część poświęconą koszalińskiej rozgłośni PR.
Tak konferencja, jak i lektura książki będącej
jej efektem jest wielce pouczająca. Po pierwsze:
zdumieć może czytelnika zaskakująco wysoka
liczba funkcjonujących na lokalnym rynku mediów. Są to, prócz tradycyjnych, drukowanych
dzienników, tygodników czy miesięczników
o charakterze głównie informacyjnym, niekiedy opatrzonych podtytułem określającym ich
zakres tematyczny jako, najczęściej „społecznokulturalny”, także pisma (pisemka) samorządowe, szkolne czy hobbystyczne. Ale także liczba
nadawców radiowych czy telewizyjnych okazuje się wcale pokaźna, nie mówiąc o coraz większej ekspansji w nowej przestrzeni medialnej,
jaką daje internet, bez wątpienia odgrywający
szczególną rolę jako platforma lokalnego dyskursu społecznego (pomińmy kwestię poziomu
owego dyskursu, do którego przenika potoczność i niekiedy niekontrolowana żywiołowość
formułowanych sądów).
Dla mnie osobiście jednym z najbardziej interesujących wystąpień, jakie znalazły się też
w omawianej publikacji, jest tekst prof. Roberta Cieślaka „Wiadomości o kulturze na łamach
koszalińskiej prasy codziennej jako pośredni
czynnik ustalania tożsamości lokalnej”. Porównanie wydań obu dzienników, ukazujących się
w tym samym czasie, po pierwsze ujawniła zaskakujące podobieństwo poruszanej tematyki, w obu też dziennikach kultura najwyraźniej
pozostawała strefą marginalizowaną. Badaniu
poddano wydania ukazujące w okresach styczeń-luty 1998 oraz październik-listopad tego samego roku. Jak zauważa prof. R. Cieślak:
wiadomości o kulturze nie stanowiły materiału
czołówkowego na stronie pierwszej (...) W analizowanym okresie na łamach „Głosu Koszalińskie-
go” kolumna „Kultura” nie pojawiła się w ogóle,
a w „Głosie Pomorza” pojawiła się raz (!). Obie
gazety najwięcej uwagi poświęcają imprezom
masowym, odwołując się raczej do takich też
gustów czytelniczych, uprawiając w ten sposób
jawny populizm. Najpierw słuchając wystąpienia prof. Roberta Cieślaka, a później czytając jego tekst znajdowałam potwierdzenie tego, co
z tamtego czasu pracy w redakcji „Głosu Pomorza” utrwaliła moja pamięć: przede wszystkim
niekończące się spory z prowadzącymi kolejne
wydania redaktorami, dlaczego należy zarezerwować poczesne miejsce na recenzję teatralną
czy odnotowania takiego czy innego ważnego
wydarzenia kulturalnego. A także wyniki badań dotyczących wizerunku ówczesnego czytelnika „Głosu Pomorza”, wedle których był to
bezrobotny czterdziestolatek z zawodowym
„Media koszalińskie w umacnianiu tożsamości lokalnej”,
pod red. Jana Kani, Wydawnictwo Uczelniane Politechniki
Koszalińskiej, Koszalin 2014
Miscellanea . 153
wykształceniem. To rzeczywiście wytrącało argumenty za zamieszczaniem recenzji, zapowiedzi, wywiadów z twórcami i animatorami
kultury, nawet jeśli wybitni ich przedstawiciele
zjeżdżali do Koszalina, co zdarzało się choćby
dzięki Filharmonii Koszalińskiej, systematycznie
zapraszającej wybitnych solistów i takich dyrygentów. Do bezpowrotnej przeszłości przeszło
otwieranie numeru lokalnego dziennika rozmową z wybitnym artystą, kontynuowaną wewnątrz wydania – co było codzienną praktyką
w początkach choćby „Gońca Pomorskiego”,
który zaczął ukazywać się w końcówce 1989
roku, a z którym związałam się kilka miesięcy
później. Nasilające się w połowie lat 90. populizm i skupienie kolejnych właścicieli na wskaźnikach ekonomicznych, najwyraźniej kazało zaprzestać walki o czytelnika o większych wobec
„swojej” – bo lokalnej – gazety, oczekiwaniach
i szerszym kręgu zainteresowań, wykraczających poza drobne ogłoszenia w dziale „praca”.
Badanie przeprowadzone przez prof. Cieślaka
pokazało dobitnie utraconą szansę, której bojownicy o województwo koszalińskie nie dostrzegli w obszarze kultury. Ten sam grzech zaniechania obciąża ówczesne media.
Prawdą jest, jak pisze w zakończeniu cytowany już prof. Jan Kania, że większość zaprezento-
154 . Almanach 2013
wanych mediów funkcjonuje w samym Koszalinie. Ma w nim swoje siedziby i do jego mieszkańców kieruje w pierwszej kolejności swoje przekazy. Część mediów, tytułów prasowych i form internetowych, działa także w gminach ziemskiego
powiatu koszalińskiego. Dominującym ogniwem
tego lokalnego systemu i rynku mediów są dziennik Głos Pomorza – Głos Koszaliński i Radio Koszalin S.A. Zwłaszcza to drugie medium odgrywa coraz większą rolę w koszalińskim środowisku medialnym przez siłę swojego oddziaływania
oraz dbałość o wysokie standardy profesjonalizmu dziennikarskiego.
Dzienniki drukowane, a w Koszalinie w ostatnich miesiącach pojawiają się coraz to nowe,
wydają się wciąż dalekie od pełnienia misji
upowszechniania i objaśniania kultury, nadal
najbardziej gorliwie służąc tej spod znaku masowości i populizmu.
„Media koszalińskie w umacnianiu tożsamości
lokalnej”, pod red. Jana Kani, Wydawnictwo Uczelniane Politechniki Koszalińskiej, Koszalin 2014;
konferencja pod tym samym tytułem odbyła się
15 listopada 2013 roku w auli Instytutu Neofilologii i Komunikacji Społecznej PK przy ul. Kwiatkowskiego oraz w siedzibie Radia Koszalin.
P OŻ E GN A N I A
Anatol Ulman (1931-2013)
Godzi się przypomnieć imię Autora, który
odszedł od nas rok temu, i który ukochał bez
wzajemności kartoflaną ziemię Pomorza środkowego. Ulman związany z Koszalinem, spędził
tu swoje lata zawodowe i emeryckie. Niedługo zabawiał w Słupsku i Gdańsku, przedkładając Koszalin. Miał co wspominać – ukochanych
uczniów Liceum im. Dubois i swoje lata nauczycielskie dzielone między szkołę, rodzinę i wspaniałe lektury. Literaturę światową znał jak mało
kto, z ducha był czytający i te lektury stały się
nawet nie inspiracją, lecz bezpośrednim cytatem, tkanką jego nowych powieści i opowiadań, jak na postmodernistę przystało.
Tę ogromną wiedzę literacką, filozoficzną,
a także znajomość kilku języków przyswoił sobie ten absolwent polonistyki Uniwersytetu
im. A. Mickiewicza w Poznaniu i jednocześnie
z pochodzenia parweniusz, do czego bezustannie się odwoływał, co mitologizował i o czym
pisał, więc i ja pozwalam sobie to zauważyć. Nie
był synem profesora uniwersytetu lecz synem
szewca, kogoś, kto bezustannie coś naprawiał
i w poszukiwaniu pracy zmieniał miejsce zamieszkania. Anatol Ulman, już w czasach gimnazjalnych doskonale oczytany, po latach zgromadził wiedzę nadzwyczajną i wiedzę tę uczynił przedmiotem analiz, dociekań, kpin i dyskursu człowieka krotochwilnego i plebejskiego. Jak
156 . Almanach 2013
to w historii literatury powszechnej bywało. Jak
w polskiej literaturze XX nie bywało. Dość powiedzieć (jeśli to prawda, a prawdą być może,
bo o tym pisał w felietonie) jego babka urodziła jego matkę przy kopaniu ziemniaków, rzecz
jasna w polu, i zaraz do roboty się zabrała, bo
akord był wymagający. To gruntowne oczytanie
Anatola Ulmana, rzecz jasna, pozytywnie wpłynęło na literaturę, jemu jednak się nie przysłużyło, co stawia nasz kraj w odpowiedniej pozycji, w odpowiednim szeregu wśród lepszych
krajów europejskich. Jest skandalem, że Polacy
nie dbają o swoje poprzez tzw. państwowe instytucje. Nie jest dobrze mieszkać w centrum
kartofliska, ale także nad Wisłą. Dość powiedzieć, że Anatol chadzał czasem z pustym żołądkiem, a przecież Hamsun wydał swą głośną
powieść o tychże głodowych odczuciach w XIX
wieku. Z drugiej jednak strony zjadać z nim zupę, choćby kartoflaną lub marchwiową było intelektualnie rzeczą frapującą.
Los dał mu w udziale życie w drugiej połowie
XX i na początku XXI wieku w Polsce i na peryferiach kulturowych. Tak więc jego światopogląd został ukształtowany a to najpierw przez
II wojnę, którą przeżył w Warszawie, a to czasy
PRL, a to w końcu przez transformację ustrojową lat 90. Smutne to okoliczności, jak na myśliciela przystało. Jego temperament twórczy
skrajnie racjonalistyczny i po osiemnastowiecznemu libertyński konstatował obyczaje ludzkie
i kondycję człowieka nadzwyczaj jasno i byłaby
to rzeczywistość wyjątkowo ponura, gdyby nie
nadzwyczajna uciecha płynąca z lektury Ulmana. Ulman to bowiem humorysta z upodobaniem do obsceniczności. Znosił swój los godnie,
wydając swoje ważne utwory w Koszalinie. Jeden z nich chcę dzisiaj przypomnieć. Są to „Zabawne zbrodnie” (1998).
89
Tyle bowiem stron liczy małoformatowe wydanie tej niezwykłej książeczki. Niezwykłej dla-
tego, że autor określa i diagnozuje w niej najważniejsze problemy współczesności. Dobra
konstrukcja, przenikliwa myśl – oto co charakteryzuje zbiór . Przy tym pewna zabawa czy łamigłówka intelektualna. Przypowieść, anegdota, jakkolwiek by nazwać te krótkie formy – są
brzemienne treścią. Sądzę, że gdyby ta książeczka była przetłumaczona na język angielski
i wpadła w odpowiednie ręce – doczekałaby się
kariery bestsellera.
Oto za zło współczesnego świata, małość ludzi odpowiada wg autora wycofanie łaciny ze
szkół. Owa znienawidzona przez uczniów łacina, treść wyłącznie do wkucia, nie jest właśnie
tym tylko – martwym językiem. Wszak kulturę
– powiada autor – zrodziła łacina. Niesie ona ze
sobą przede wszystkim podstawowe wartości,
przyswajane dzięki lekturom wybitnych autorów starożytnych. Śmierć łaciny spowodowała
zniszczenie tychże, których autor nie wymienia,
ale przecież potrafimy ten katalog uzupełnić.
Na pierwszym miejscu jest cnota, honor, poświęcenie dla dobra ogółu, słowem to wszystko, co czyni człowieka szlachetnym. Powiada
autor: Przede wszystkim zaś, kiedy odpadła łacińska emalia kultury, praw i pozorów, wyjrzała
zza odrzuceń łuski prawdziwa do kości Europa
zasrańców. Naturalnie Ulmanowska to stylistyka, lecz te same treści wypowiadali w swych
wierszach Zbigniew Herbert i Czesław Miłosz.
Trudno odrzucić znaczenie wpływu kształcenia
człowieka na jego sposób pojmowania świata
i podejmowane wybory.
Tej śmiałej myśli towarzyszy treść pokazana
w zabawny sposób. Oto przybyły do Kluczborka
gimnazjalista, pobierający naukę w byłym niemieckim liceum, którego patronem był solidny
niemiecki autor, włamuje się do schowka po Hitler Jugend i kradnie kapsułę z łaciną. Znienawidzoną łacinę topi w pobliskich mokradłach,
nie mając świadomości jakiego dokonuje przewrotu w historii europejskiej cywilizacji, na której straży stał nobliwy profesor łaciny Korngutt.
Przy okazji mamy tu niezwykły historyczny galimatias: młodzieńcy wychowani przez wojnę,
niemieckie miasteczko zasiedlone przez zbiorowisko Polaków z różnych regionów, w tym
Górali, plebejska zbieranina klasowa kształcona
przez cywilizowanego Korngutta, groźba wyjazdu na Syberię za podważanie piastowskich
korzeni niemieckich ziem itd. Pisze autor: Kiedy
jednak doktor Korngutt zjawił się w Kluczborku ze
swoją kapsułą, nie sądzę, by posiadał coś więcej
niż tę skrzynkę z łaciną i lichy wyprasowany garnitur, otworzono gimnazjum. Najpierw jednak
w budynku naprzeciw kościoła położonego nabożnie wśród parkowych drzew, Gustav Freytag
jeszcze podejmował bowiem zwycięzców, którzy nigdy o łacinie nie słyszeli. Ten Freytag pisał
z dumą o rozwoju narodu niemieckiego i jego
kultury, czego dowodzi „Bilder aus der deutschen
Vergangenheit”!
Nie gorsze jest opowiadanie o dzieciach, noszące podtytuł: „Baśń na temat funkcji literatury”. Z pozoru proste wydarzenie, jakim jest brutalna zabawa dzieci na podwórku pod blokiem
autora, staje się przypowiastką o literaturze.
– Tymczasem potem przerobiłem tę krwawą historię w baśń o Bohaterze i nędznych kwiatkach.
Tak jak kiedyś ślepol przerobił rzeź trojańską
w epicki poemat. Bez takich przeróbek mielibyśmy cywilizację bez kultury. Ulman jest przewrotny jak mało kto. Raz gani współczesność za
wycofanie łaciny (w domyśle autorów starożytnych), raz demitologizuje, a właściwie sprowadza do absurdu twórczość Homera. Przy okazji
mamy wnikliwą obserwację zachowań dzieci.
Mniej więcej wygląda to tak:
Wszystko działo się przed południem. O tej porze Dzieci moich pięćdziesięciu sąsiadów oraz ich
przyjaciele z bardzo dzikich okolic przebywają
w szkołach, na wagarach lub oglądają filmy
z kaset video. W szkołach uczą się historii wyrzynania jednych narodów przez drugich oraz innych bohaterskich zajęć. Na wagarach ćwiczą się
w wyłamywaniu drzewek, a z filmów biorą wie-
Pożegnania . 157
dzę jak przetrwać wśród ludzi rozdzielając ciosy.
Jak widać diagnoza cywilizacji jest jednoznaczna. Przedmiotem analizy w tym opowiadaniu
jest również los Pierwszej Wiosennej Muchy,
postępowanie Bohatera i jak zwykle kolejny
galimatias, w który wprowadza nas autor – postępowanie dzieci, strzępy idei, strzępy kultury
itd. Wszystko jest tu uprawnione, związki przyczynowo – czasowe zerwane, wzniosłość łączy
się z trywialnością. Jak we fragmencie kolejnego opowiadania „Wino o zmierzchu”: Słyszałem
chłopie, że ty rozkręciłeś to renesansowe popijanie na łączce, tę pierwotną wspólnotę: każdemu
szklanka wina z czerwonych porzeczek.
To chyba jedyne opowiadanie, gdzie Ulman
nieco łagodzi spojrzenie i nawet z przyjaźnią
spogląda na parę działkowiczów zachwyconych
sobą i przyrodą na działce. Tyle, że autor oferuje
nam obscenicznie opisy kobiety i damsko – męskie relacje. Kobieta ma potężne cycki, pośladki, wydatną płeć, itd. Jest też, jak to u Ulmana,
oczywista niechęć do bogatych; jak kto bogaty, to z przekrętu i zły. Ten zły i bogaty mści się
za zwyczajne ludzkie szczęście i zabija małżonków. Mamy więc zbrodnię w porzeczkowym raju. Tytuł adekwatny „Wino o zmierzchu”. Warto
zauważyć, że realia opowiadań wynikają z codzienności dostępnej wielu. Właśnie to jest interesujące: codzienność, niskość, podrzędność
zostaje użyta do rozstrzygania kwestii wysokich
idei, cywilizacyjnych dylematów w dziedzinie
myśli i idei. Po raz trzeci niezły galimatias.
Swojskość tematu – życie towarzyskie Polaków na działkach stała się pretekstem do rozważań o narodowej kulturze. Kulturze składającej się z chaty i pałacu, z chłopstwa i arystokracji, chamów i Potockich. Niektórzy bohaterowie uciekają z chamstwa do karabeli, inni chcą
stworzyć muzeum sutereny oraz kurnej chaty.
Wbrew pozorom, nie są to wcale sztuczne dylematy. Kultura jest ciągłością. Więc należy wiedzieć, z kim tę ciągłość polską utrzymywać.
Kolejne opowiadanie „Wybrane kwestie
158 . Almanach 2013
z teologii XX wieku” łączą wszystkie cechy
Ulmanowskiej narracji. Mamy dwóch rozmówców – dyrektora von Kurbskyego i jego podwładnego Gomgieruta, odbywających uczone
rozmowy na byłym polu asenizacyjnym. Przechadzkom po dawnej oczyszczalni ścieków towarzyszy miły zapach. Wysypisko śmieci, skład
złomu, barakowóz, była oczyszczalnia ścieków
zarośnięta krzewami to przestrzeń przywoływana w kolejnych utworach. To oczywiście
przestrzeń symboliczna. W czterdziestoletnim
gównie zostało utopione popiersie Stalina. Może zresztą nie Stalina tylko Isia, Kim Ir Sena, Castro, Ceausescu, czy innego dyktatora. Rzecz
w tym , że znajdujący je nam współcześni wielbią wszystkich i każdego z osobna. Ulman
przytacza współczesną teologię – ubóstwienia tychże. Uczucia do dyktatorów są równie
żarliwe, co kilkadziesiąt lat temu, bohaterowie
poletka tłumaczą ich wielkość. Udziałem czytelnika jest groteska, humor ale i przerażenie.
Logika śmierci i terroru zostaje podniesiona do
prawd podstawowych ludzkiej egzystencji. Jak
to u Ulmana bywa, przyjęcie tej prawdy jest jednak do przyswojenia z powodu gry wyobraźni,
konotacji językowych i humoru. Trudno powiedzieć, czy autorowi w tym opowiadaniu udało
się sprostać zamysłowi. Zamysł jest zrozumiały, ale narracja siłą rzeczy często sięga po gówno, jak teza, że historia ludzkości zanurzona jest
w gównie.
Nieco wytchnienia daje nam autor w opowiadaniu „Lato w Klondike”. To miejscami urocza
opowieść o nadmorskiej miejscowości latem,
gdzie przedsiębiorczy Zayko prowadzi biznes.
Dzięki Ulmanowi odkrywamy świat absurdalnych drobiazgów w nadmorskich sklepikach
i knajpy z tańczącymi parami. Duża przyjemność dla czytelnika. Ulman oprowadza nas po
miejscowości, do której ściągają turyści i, oczywiście, poszukiwacze złota – na zarobek. Okazuje się jednak, że zarabia głównie przedsiębiorczy właściciel nieruchomości Zayko, muzycy
muszą zadowolić się mniej intratnymi zajęciami – graniem do kotleta (lejdy, lejdy, lej) i czyszczeniem plaży, a także spaniem w drewnianych
budkach. Cóż, Zayko ma głowę do interesu.
Katalog problemów XX wieku zamyka opowiadanie „Tapu”. Niewątpliwie ponoszę odpowiedzialność za cały ten postmodernizm. To bowiem
ja pochwyciłem tapu do żelaznej klatki i utopiłem w studni pod potężnym kasztanem w zagrodzie Agnieszki Liedersangerin – brzmi początek
opowiadania. Sprawa jest podobnej miary, co
śmierć łaciny. W przypadku tapu chodzi o płaza,
w europejskiej kulturze żabę, która symbolizuje wytwarzane przez kulturę zakazy. Te z kolei
stoją na straży porządku i wolności. Skoro żaba – tapu została wrzucona do studni, zakazy
Ingrid Monika Zimna (1944-2013)
XI Międzynarodowy Festiwal Filmów Dokumentalnych o Włodzimierzu Wysockim „PASJE
WEDŁUG ŚWIĘTEGO WŁODZIMIERZA” upłynął
w cieniu wielkiej osobistej tragedii, która dotknęła dr Marlenę Zimną. Na kilka dni przed rozpoczęciem festiwalu niespodziewanie zmarła
jej Mama – Ingrid Monika Zimna, niezwykle cie-
złamane, względność rzeczy, świata, idei w postaci postmodernizmu przyjęta, a więc żyjemy
w nieszczęściu. Bohater, młody chłopak, żabę
wyrzucił z zemsty, bo zabroniła mu obcowania
cielesnego ze starszą kobietą, jak później się
okazało przyrodnią siostrą. Swoboda wyobraźni, że tak powiem, postmodernistyczna. Ciągle
modny termin postmodernizmu zrobił karierę,
ale nie zapominajmy, że do polskiej literatury jako metodę twórczą wprowadził go Anatol
Ulman książką „Cigi de Montbazon” w 1979 roku. Filozof, komik i rewolucjonista w literaturze.
Elżbieta Juszczak
fot. Ilona Łukjaniuk
pła, serdeczna, życzliwa ludziom i światu Osoba. W pełni podzielała artystyczne pasje córki, wspólnie z nią realizowała kolejne festiwale
i całym sercem oddana była misji popularyzowania twórczości Włodzimierza Wysockiego. Jej
pamięć uczczono minutą ciszy.
Ingrid Monika Zimna zawdzięcza swoje oryginalne imię miastu, w którym się urodziła –
Berlinowi. Kiedy jako kilkuletnia dziewczynka
wraz z rodzicami przyjechała do Polski, imię,
tak popularne w Niemczech i w Skandynawii,
budziło powszechne zdziwienie. Adaptacja
w nieznanym kraju nie była łatwym procesem.
Pod koniec lat czterdziestych ubiegłego wieku odmienność mówiącej tylko po niemiecku
blondyneczki o wielkich błękitnych oczach nie
budziła wielkiej sympatii... Mała Ingrid zaczęła
więc używać swego drugiego imienia i w ten
sposób stała się Moniką.
Kiedy w Jej życiu pojawił się narzeczony
a późniejszy mąż, nie przypuszczała, że to
Pożegnania . 159
pierwszy z trzech Włodzimierzów, którym poświęca swoje życie. Drugim Włodzimierzem Ingrid Moniki Zimnej był syn, który odziedziczył
imię po swoim tacie. Wkrótce państwo Zimni
powitali na świecie córkę, Marlenę, która swoje
imię zawdzięcza ulubionej aktorce swojej Mamy – Marlenie Dietrich. Po kilku latach w życiu
rodziny pojawił się trzeci Włodzimierz – rosyjski
artysta Włodzimierz Wysocki. Jego obecność
związana była z literackimi pasjami Pani Moniki, która kochała rosyjską kulturę i podziwiała twórczość rosyjskich koryfeuszy pióra. Swoje artystyczne i literackie fascynacje przekazała córce. Dziś dr Marlena Zimna przyznaje, że
gdyby nie zaszczepione jej przez Mamę pasje,
zostałaby komentatorem sportowym. Uwielbia
bowiem nie tylko rosyjską literaturę, ale także
i sport.
W przyszłości wspólne zainteresowania, które połączyły mamę i córkę, zaowocowały bogatą działalnością popularyzującą życie i twórczość wielkiego rosyjskiego artysty – Włodzimierza Wysockiego. Obie panie organizowały
konkursy, koncerty, konferencje naukowe, wystawy fotograficzne, dokonywały naukowych
odkryć, były inicjatorkami Międzynarodowego Festiwalu Filmów Dokumentalnych o Włodzimierzu Wysockim „Pasje według świętego
Włodzimierza”, gromadzącego w Koszalinie miłośników Wysockiego ze wszystkich zakątków
kuli ziemskiej. Otworzyły także jedyne w Polsce
prywatne Muzeum Włodzimierza Wysockiego,
które obecnie może się poszczycić niezwykle
bogatymi zbiorami liczącymi około dziewiętnastu tysięcy eksponatów.
A wszystko zaczęło się w 1984 roku. Piętnastoletnia Marlena była wówczas uczennicą Liceum Ogólnokształcącego im. Stanisława
Dubois. Zaszczepiona przez mamę sympatia
do kultury rosyjskiej zaprowadziła nastolatkę
do klasy z rozszerzonym programem nauczania języka rosyjskiego. Pani Ingrid Monika Zim-
160 . Almanach 2013
na gromadziła popularny wówczas miesięcznik
„Literatura na świecie”. Październikowy numer
z 1984 roku, noszący tytuł „Wysocki i inni”, przekazała córce. Do dziś znajduje się on w muzealnych zbiorach.
Pamiętam charakterystyczną okładkę tego numeru „Literatury na świecie”. Na niebieskim tle
narysowano postać chłopaka z gitarą. Tym chłopakiem był Włodzimierz Wysocki – wspomina
dr Marlena Zimna. – Przeczytałam dwadzieścia
dwa wiersze i byłam już pewna, że Wysocki będzie poetą mojego życia. Później dowiedziałam
się, że jest autorem co najmniej tysiąca utworów.
Wspólnie z Mamą zaczęłyśmy więc poszukiwania,
wertując w bibliotekach i archiwach zakurzone
roczniki wielu gazet. Wszędzie spotykałyśmy się
z życzliwością. To zasługa niezwykłej osobowości mojej Mamy. Zjednywała ludzi swoim czarem,
elokwencją, dobrocią i serdecznością. Pamiętam,
jakim wielkim szczęściem był dla nas każdy nowy
odnaleziony utwór! Epoka skanerów i kserokopiarek była wówczas bardzo odległa, więc pracowicie przepisywałyśmy do zeszycików te wiersze. Przeszłyśmy więc drogę podobną do tej, jaką
w ojczyźnie Wysockiego przechodzili jego wielbiciele. Wiersze jego autorstwa nie były wydawane
drukiem, więc utwory Wysockiego krążyły w odręcznych odpisach. Pracowicie przepisywano je
potem na maszynach, potajemnie oprawiano
w introligatorniach i wydawano tomiki w oszałamiającym nakładzie pięciu egzemplarzy... Jakie
to szczęście dla literata być tak kochanym!
Pani Ingrid Monika Zimna wspierała życiowe
wybory swojej nastoletniej córki. Z wielką radością przyjęła decyzję Marleny, która po maturze
pragnęła kontynuować naukę na Uniwersytecie
Moskiewskim im. M. Łomonosowa. Bo gdzie, jak
nie w Moskwie można znaleźć najwięcej śladów
ukochanego poety? Kiedy po skończeniu studiów magisterskich i doktoranckich Marlena
wróciła do Polski, to właśnie Mama namówiła
ją, by wydała drukiem swoje przekłady wierszy
Włodzimierza Wysockiego. W ten sposób światło
dzienne ujrzał tomik „Włodzimierz Wysocki. Polowanie na wilki. Wiersze i pieśni w przekładzie
Marleny Zimnej”. Podczas spotkań promocyjnych Marlena prezentowała czytelnikom przywiezione z Moskwy książki i fotografie związane
z Włodzimierzem Wysockim. I właśnie wówczas
narodził się pomysł, by te materiały udostępnić
osobom zainteresowanym. Ale gdzie? Oczywiście w prywatnym mieszkaniu.
Swoją pierwszą siedzibę Muzeum Włodzimierza Wysockiego znalazło więc w poniemieckiej kamienicy przy ulicy Drzymały, trochę
mrocznej i cieszącej się złą sławą, ale – jak mówi
dr Marlena Zimna – klimat wczesnych utworów Wysockiego bardzo przypominał taki właśnie świat. Lokalizacja nie zniechęcała znamienitych gości. Wciąż rozrastającą się muzealną
kolekcję obejrzeli wszyscy rosyjscy konsulowie.
Po roku nieformalnej działalności muzeum zostało oficjalnie otwarte już w nowej siedzibie –
trzypokojowym mieszkaniu przy ulicy Andersa.
W tej uroczystości uczestniczyli przedstawiciele władz Koszalina i Państwowego Muzeum Wysockiego w Moskwie.
Uszczęśliwiła nas ta przeprowadzka – mówi
dr Marlena Zimna. – Początkowo eksponowaliśmy nasze zbiory w jednym z pokojów. Później Wysocki otrzymał drugie pomieszczenie, które przeznaczyłyśmy na archiwum. W efekcie zaczęłyśmy
mieszkać kątem u Wysockiego. Mama zgodziła
się nawet na likwidację kuchni! Czy jakaś inna
kobieta podjęłaby taką decyzję? Czy zgodziłaby
się na takie wyrzeczenia? Spotkało mnie wielkie
szczęście, że w najbliższej mi osobie znalazłam
człowieka wspierającego mnie we wszystkich
działaniach. A bywały przecież bardzo trudne
momenty...
Liczne grupy, które zjawiały się, by oglądać
muzealne zbiory, pani Ingrid Monika Zimna
przyjmowała z wielką serdecznością. Z otwartymi ramionami witała też gości ze wszystkich
stron świata przybywających do Koszalina na
kolejne Festiwale Filmów Dokumentalnych „Pasje według świętego Włodzimierza”. Zdaniem
Marleny – to właśnie dzięki serdeczności, dobroci i życiowej mądrości jej Mamy koszaliński
festiwal urzekał niezwykle kameralną, wręcz
domową atmosferą. Pani Ingrid wiedziała również, że dla wielbicieli Włodzimierza Wysockiego cenna jest każda minuta festiwalu i nie poświęcą tego czasu na poszukiwanie restauracji... Zagraniczni goście byli więc podejmowani
polskimi przysmakami. Ale wśród uczestników
festiwalu zdarzali się wegetarianie, a nawet frutarianie. Przygotowując poczęstunki dla sympatyków Wysockiego, Pani Ingrid pamiętała
o tych kulinarnych upodobaniach, potrzebach
i gustach. – To Mama rozpoczęła pewną sympatyczną festiwalową tradycję – mówi dr Marlena
Zimna. – Sprawiła, że nasze coroczne spotkania
stały się „festiwalem smaków”. Zagraniczni goście, z których wielu znalazło się pod urokiem polskiej kuchni, zaczęli przywozić przysmaki charakterystyczne dla swoich krajów. W ten sposób na
naszych na stołach znalazła się między innymi
sabra – likier czekoladowo-pomarańczowy z Izraela i arabski deser baklava. Swoje narodowe potrawy przywozili również goście z Włoch.
Ubiegłoroczny Festiwal „Pasje Według Świętego Włodzimierza” panie Marlena i Ingrid Monika Zimne przygotowywały razem. Jak zwykle,
rozumiały się bez słów tworząc znakomity, idealnie zgrany tandem. Niestety, nagła choroba
sprawiła, że Pani Ingrid Monika Zimna nie doczekała jedenastego festiwalu, który obie z córką nazywały „swoim ukochanym artystycznym
dzieckiem”.
Obok miłości do Włodzimierza Wysockiego,
w życiu pani Ingrid Moniki Zimnej była jeszcze
jedna pasja, o której opowiedziała dr Marlena:
– Mama namiętnie kolekcjonowała pluszowe misie. Zgromadziła ich wielką kolekcję. Wśród tysiąca pluszaków były miniaturki i misie całkiem
Pożegnania . 161
słusznych rozmiarów. Z roku na rok zbiory powiększały się, gdyż festiwalowi goście przywozili do Koszalina wciąż nowe misie. Wiedzieli, jak
wielką radość sprawią uwielbianej przez nich
Mamie. W naszej kolekcji są więc misie z całego
świata, nawet z tak odległych państw jak Izrael,
Japonia, Korea czy Stany Zjednoczone. Są misie
mówiące po rosyjsku, hebrajsku, angielsku, nie-
miecku. Jest uwielbiany przez wszystkie dzieci Miś
Puchatek, są misie-lekarze, misie-sportowcy, jest
słynny angielski policjant, czyli Miś-Bobby. Zastanawiam się teraz, czy ta urocza kolekcja nie powinna trafić do kieleckiego Muzeum Zabawek
i Zabawy? Jednak z drugiej strony pragnę, aby pozostała w Koszalinie.
Izabela Nowak
fot. archiwum prywatne
Wiesława Krodkiewska
(zm. 7 grudnia 2013)
Z żalem zawiadamiamy o śmierci Pani Wiesławy Krodkiewskiej – wieloletniej Przyjaciółki
Polskiego Chóru Kameralnego. Wspierała Chór
w najcięższych dla niego czasach, oraz cieszyła się wspólnie z artystami z ich sukcesów i osiągnięć. Była – w całej powojennej historii naszego
kraju – najbardziej zasłużoną dla polskiej chóralistyki postacią – można przeczytać na stronie
internetowej www.polskichorkameralny.pl. Nie
tylko Polski Chór Kameralny w ten sposób wyrażał głęboki smutek po śmierci Wiesławy Krodkiewskiej. Jej odejście okryło żałobą wszystkie
polskie, a także polonijne środowiska związane
z chóralistyką i edukacją muzyczną.
162 . Almanach 2013
Wikipedia o Wiesławie Krodkiewskiej pisze
m.in: specjalistka w zakresie muzyki chóralnej,
pedagog, kierownik merytoryczny Studium Dyrygentów Chórów Polonijnych w Warszawie oraz
twórczyni i kierowniczka Podyplomowego Studium Chórmistrzowskiego i Podypolmowych Studiów Emisji Głosu przy Akademii Muzycznej imienia Feliksa Nowowiejskiego w Bydgoszczy. Była
między innymi wieloletnim członkiem Rady Artystyczno-Programowej Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Sakralnej „Gaude Mater” (w Częstochowie – dop. red.), a także przez blisko 40 lat
jurorką Ogólnopolskiego Turnieju Chórów „Legnica Cantat”. Członkini Rady Artystycznej Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” podczas XII Światowego Festiwalu Chórów Polonijnych Koszalin 2006.
Była też jurorką podczas XI Festiwalu Piosenki Radzieckiej (w Zielonej górze – dop. red.) w 1975 r.
Trzeba by jeszcze dodać liczne zbiory polskiej
literatury chóralnej, jakie ukazywały się podług
Jej wyboru.
Z Koszalinem była związana od 1988 roku,
odkąd zaczęły się tu odbywać coroczne zajęcia
Studium Dyrygentów Chórów Polonijnych. Jako specjalista do spraw chóralistyki w Centrum
Edukacji Artystycznej w Warszawie Wiesława
Krodkiewska przez ćwierć wieku przyjeżdżała
do Koszalina i sprawowała pieczę organizacyjną i merytoryczną nad tutejszym Studium. An-
gażowała wybitnych specjalistów w dziedzinie
dyrygentury chóralnej, związanych z akademiami muzycznymi w Krakowie, Warszawie, Poznaniu, Gdańsku, Wrocławiu i Bydgoszczy. Podczas corocznych zjazdów tworzyła prawdziwie
rodzinną i przyjazną atmosferę, bez której nie
może obyć się edukacja artystyczna, jeśli ma
nieść inspirację twórczą. Spotkania studentów,
przyjeżdżających do Koszalina z całego – dosłownie – świata i kadry profesorskiej, jak zresztą i pozostałymi organizatorami z koszalińskiego oddziału Stowarzyszenia Wspólnota Polska
– z Gabrielą Cwojdzińską czy Zbigniewem Ciechanowskim – to były zawsze spotkania przyjaciół, ludzi ogarniętych tym samym zamiłowaniem do muzyki jako takiej, a chóralistyki
w szczególności. W ciągu 25 lat działalności Studium ukończyło je około czterystu dyrygentów.
Ich dorobkiem była nie tylko wiedza i umiejętności, ale także 130 tysięcy egzemplarzy nut
z polską muzyką, jakie wywieźli Polacy z całego
świata do krajów swego zamieszkania.
Osobiście Wiesławę Krodkiewską poznałam
podczas pierwszego zorganizowanego po przełomie roku 1989 festiwalu (ostatni – jeszcze
peerelowski – odbył się w 1988 i po raz pierwszy zagościł na nim chór zza wschodniej granicy – Zespół Pieśni i Tańca „Wilia” z Wilna). Potem otworzył się worek z polskimi chórzystami
w dawnym ZSRR: jak grzyby po deszcz na Ukrainie, Litwie, Łotwie, w Białorusi i za Uralem zaczęły powstawać coraz to nowe zespoły, odważające się śpiewać polskie pieśni i odbudowywać poczucie polskości w sercach. Potrzeba
podjęcia prawdziwie pozytywistycznej pracy
u podstaw stała się oczywista. W budowaniu
tej coraz większej rodziny polonijnych chórzystów przez działaczy koszalińskiej „Wspólnoty
Polskiej” i całej kadry wykładowców Studium
szczególną rolę odgrywała Wiesława Krodkiewska. Była znakomitą znawczynią chóralistyki
i równie znakomitym organizatorem, niekwe-
stionowanym autorytetem a zarazem osobą obdarzoną niewątpliwą charyzmą – profesjonalna
w każdym calu, perfekcyjna, wymagająca od
siebie i innych wiele, ale przy tym zniewalająca nie tylko urodą (mimo upływu lat widoczną)
i fizyczną delikatnością, którą odnajdowało się
także w Jej obyciu. Była osobą o coraz rzadziej
dziś spotykanej kulturze osobistej, ciepłą i pełną życzliwości, bezpośrednią w kontaktach, co
dość szybko zaowocowało Jej propozycją, abyśmy mówiły sobie po imieniu. Jej obecność
z pewnością była wsparciem dla przyjeżdżających do Koszalina z bardzo odległych stron świata bardzo młodych niekiedy studentów z Brazylii, Uzbekistanu czy Kazachstanu. Wielu słuchaczy Studium miało już za sobą studia muzyczne
i doświadczenie zawodowe, które w Koszalinie
chcieli rozwijać; dla nich Pani Wiesia – bo tak się
do Niej zwracali – była prawdziwym partnerem,
a dla tych mniej doświadczonych i wyedukowanych – życzliwym przewodnikiem.
Kiedy każdego roku, w lipcu spotykałyśmy się
na korytarzach Bursy Międzyszkolnej przy ul. Jana Pawła II, która była bazą dla polonijnych chórzystów i ich dyrygentów, można było mieć poczucie, że czas stanął w miejscu, a jeśli przemija, to sprawy toczą się we właściwym kierunku,
pozwalając wrażliwym ludziom na rozwój ich
talentów, umiejętności, osobowości. W ciągu
ostatnich kilku lat podczas corocznego przywitania Wiesia z nieśmiałym, jak to u Niej, uśmiechem uskarżała się na coraz bardziej opuszczające ją zdrowie, ale z niesłabnącą cierpliwością i troską czuwała nad kolejnymi zjazdami
i ich uczestnikami, swym regularnym, drobnym
pismem wypełniała rejestry przybywających do
Koszalina studentów, wypisywała indeksy i dyplomy, które każdego roku trafiały do kolejnych
pierwszoroczniaków i absolwentów podczas zawsze wspaniałego koncertu dyplomantów, będącego zarazem powitaniem uczestników chóralnego festiwalu, przybywających gdy kończy-
Pożegnania . 163
ła się sesja Studium.
Ten właśnie Jej uśmiech, powściągliwa elegancja widoczna w Jej stroju, geście i słowie,
czyniły z Niej prawdziwą Damę. I taka na zawsze
pozostanie w mojej pamięci.
Ubiegłoroczna decyzja o likwidacji koszalińskiego oddziału Stowarzyszenia Wspólnota Polska kazała z obawami myśleć o przyszłości koszalińskiego Polonijnego Lata; tym bar-
Sergiusz Fabian Sawicki
(1975-2013)
Urodził się w Koszalinie w 1975 roku. Kochał
muzykę, miał talent i dlatego poszedł w ślady
rodziców – prowadził własny zespół„Marrakesz”,
który wykonywał wyrastającą z lat 60. muzykę
z pogranicza hard rocka i folku. Zespół powstał
w Koszalinie w 2000 r. pod nazwą „Kashmir”
i wykonywał własne utwory w stylistyce
folk-rockowej inspirowanej muzyką Dalekiego
Wschodu. Grupa była laureatem m.in. festiwali:
Rock w Armii Koszalin 2000 i 2001, ATA Jelenia
Góra 2001. Autorem muzyki większości utworów był gitarzysta – lider zespołu Sergiusz Fabian Sawicki. Grupa włączyła się w ogólnopol-
164 . Almanach 2013
dziej odejście Wiesławy Krodkiewskiej sprawia,
że trudno wyobrazić sobie istnienie Studium
Dyrygentów Chórów Polonijnych bez Niej. Była Człowiekiem-Instytucją, jedną z tych postaci,
które przeczą, jakoby nie było ludzi niezastąpionych. Jej odejście zamyka bardzo ważny rozdział
także koszalińskiej kultury.
Małgorzata Kołowska
fot. Paweł Mielcarek
skie akcje dotyczące przeciwdziałaniu narkomanii, takie jak m.in. „Niećpa 2002”, gdzie „Kashmir” występował jako support zespołu „Perfekt”.
Później „Kashmir” zmienił nazwę na „Marrakesz”.
Sergiusz (przez kolegów zwany Sergio) nagrał
z nim album „Pamięci Kasi Sobczyk – Marrakesh i Przyjaciele” wydany nakładem wydawnictwa Fonografika, a poświęcony pamięci matki. Na płycie znalazły się ostatnie nagrania Kasi
Sobczyk, a gościnnie wystąpili także: Ania Rusowicz, Wojciech Waglewski, Krzysztof Cugowski,
Wanda Kwietniewska i Jarosław Janiszewski.
Artysta pracował teraz nad kolejną płytą
„Back 2 Beat”, na której mieli się pojawić potomkowie znanych muzyków ery bigbitu,
w tym: Natalia Niemen, Karolina Poznakowska, Gaba Zielińska, Sebastian Krajewski czy
Maciek Wyrobek.
Kiedy urodził się Sergiusz, rodzice przeżywali szczyt popularności. Wychowywali go
więc dobrzy znajomi brata mamy, państwo
Sitkowie. Prawdziwa nić porozumienia między mamą i synem pojawiła się po powrocie Kasi z Chicago. – Pierwszy ruch wykonała
Joanna, moja narzeczona – opowiadał Sergiusz (Małgorzata Puczyłowska, www.pudelek.pl). – Zadzwoniła do Elżbiety Igras, u której
mama się zatrzymała. Kiedy mama przyjechała
z Warszawy do Koszalina, kupiłem jej wielki bukiet kwiatów. Kontakt przez telefon to przecież
nie to samo, co spotkanie, więc w końcu mogliśmy się zobaczyć i usłyszeć, spojrzeć sobie
w oczy. Płakaliśmy oboje. Miałem rodzinę Sitków,
bardzo poczciwych, prawych ludzi, ale czułem,
że jestem skądinąd. Lubiłem przebywać u taty,
byłem ulepiony z innej gliny, kochałem muzykę.
I nagle pojawiła się w moim życiu mama. /…/
Mieliśmy wtedy ze sobą wspaniały kontakt, widywaliśmy się codziennie, dużo rozmawialiśmy,
to był dobry, bardzo dobry rok, mimo jej choroby.
Zaśpiewaliśmy z mamą dwa utwory na koncercie
charytatywnym w Koszalinie, z którego dochód
poszedł na jej leczenie.
Później Kasia znalazła się w hospicjum
w Warszawie. Była w bardzo złym stanie psychicznym, nie bardzo chciała i mogła widy-
wać gości. Tydzień przed śmiercią zadzwoniła
do Sergiusza, przeprosiła go i poprosiła, żeby
jak najszybciej przyjechał. Na szczęście zdążył
i tak pięknie opowiedział o tym spotkaniu: Kiedy puszczałem mamie „O mnie się nie martw”
w wersji punkowej, powiedziała: Ale bomba!.
Między wierszami próbowała się wciąż tłumaczyć, nie wprost, ale jednak... Nie oceniałem
jej. Wychowywali mnie państwo Sitkowie, ale
ukształtowały mnie kontakty z ojcem. A filozofię życiową odziedziczyłem po obojgu rodzicach,
pół na pół. Nie oceniać, wybaczać, a życie płynie
i gaśnie. Ten jeden rok, który spędziłem z moją
matką, to nie było dużo. Ale rok to więcej niż nic.
31 lipca 2013 r. Sergiusz wziął ślub ze swoją wieloletnią narzeczoną Joanną. Zmarł po
krótkiej chorobie 23 sierpnia 2013 roku, mając
38 lat.
Maria Ulicka
fot. archiwum prywatne
Pożegnania . 165
Kalendarium
19 kwietnia koncert symfoniczny; Jerzy Kosek – dyry-
wybranych wydarzeń
kulturalnych w Koszalinie
w 2013 roku
26 kwietnia koncert symfoniczny; Michał Czubaszek
MUZYKA
Filharmonia Koszalińska im. Stanisława Moniuszki
4-5 stycznia koncert karnawałowy „W wiedeńskim
nastroju”; Ruben Silva – dyrygent, Joanna Tylkowska –
sopran;
10-11 stycznia koncert karnawałowy „Znani i lubiani”;
Tomasz Filipczak – dyrygent, Piotr Polk – śpiew;
12 stycznia koncert symfoniczny z okazji 20-lecia
Chóru Akademickiego Politechniki Koszalińskiej; Marek
Bohuszewicz – dyrygent;
17-18 stycznia koncert karnawałowy „Listy z daleka”;
Jacek Rogala – dyrygent, Olga Bończyk – śpiew;
24-25 stycznia koncert karnawałowy „Brzydula i rudzielec”; Zbigniew Górny – dyrygent, Katarzyna Jamróz
i Przemysław Branny – śpiew;
7-8 lutego koncert karnawałowy Operetka w Filharmonii: J. Strauss „Baron cygański”; Ruben Silva – dyrygent, Marta Wyłomańska i Julia Iwaszkiewicz – sopran,
Tadeusz Szlenkier i Łukasz Ratajczak – tenor, Małgorzata Ratajczak – mezzosopran, Przemysław Rezner –
baryton;
22 lutego koncert symfoniczny z okazji 100. rocznicy
urodzin Witolda Lutosławskiego; Roman Rewakowicz –
dyrygent, Paweł Kowalski – fortepian;
1 marca koncert symfoniczny „Genialna symfonika”;
Bartosz Żurakowski – dyrygent, Marta Magdalena Lelek
– skrzypce;
15 marca koncert symfoniczny „Niezwykły urok małej
trąbki”; Ruben Silva – dyrygent, Paweł Hulisz – trąbka;
22 marca koncert symfoniczny „Mistrzowie batuty”; Jerzy Salwarowski – dyrygent, Marian Sobula – fortepian;
4 kwietnia koncert symfoniczny „45. Wiosna Politechniki Koszalińskiej”; Ruben Silva – dyrygent, Joanna Tylkowska – sopran;
6 kwietnia koncert symfoniczny z okazji 8. rocznicy śmierci Jana Pawła II; Jerzy Salwarowski – dyrygent,
Chór Cantate Deo;
12 kwietnia koncert symfoniczny; Massimiliano Caldi
– dyrygent, Jagoda Sokołowska O’Donovan – flet;
166 . Almanach 2013
gent, Paweł Kowalski – fortepian;
– dyrygent, Katarzyna Duda – skrzypce;
17 maja koncert symfoniczny „Boliwijka w objęciach
Amerykanów”; Ruben Silva – dyrygent, Marianela Aparicio (Boliwia) – fortepian;
24 maja koncert uczniów Zespołu Państwowych
Szkół Muzycznych im. Grażyny Bacewicz; Michał Czubaszek – dyrygent, Wiktor Sommer i Julia Murawska –
fortepian, Wiktor Dziedzic i Karolina Gustaw – skrzypce,
Roksana Grzesik – flet, Maja Mazur – wibrafon, Bianka
Szalaty – gitara, Emilia Jackiewicz – wiolonczela, Michał
Cholka – akordeon;
7 czerwca zakończenie sezonu 2012/2013 „Na hiszpańską nutę”; Zbigniew Zając (Kolumbia) – dyrygent,
Krzysztof Pełech – gitara;
20 września inauguracja sezonu artystycznego
2013/2014; Ruben Silva – dyrygent, Mariusz Patyra –
skrzypce;
27 września koncert symfoniczny „Gwiazda polskiej
pianistyki”; Tadeusz Płatek – dyrygent, Beata Bilińska –
fortepian;
10 października koncert symfoniczny „Romantyczne
nastroje z najwyższej półki...”; Ewa Strusińska – dyrygent,
Maciej Młodawski – wiolonczela;
17 października koncert symfoniczny „Beethoven
przypomina, Czajkowski zadziwia i czaruje...”; Mateusz Molęda – dyrygent, Artem Yasynskyy (Ukraina) –
fortepian;
7-9 listopada otwarcie nowej sali koncertowej; Ruben Silva – dyrygent, Agata Szymczewska – skrzypce,
Alicja Węgorzewska-Whiskerd – mezzosopran, Andrzej
Lampert – tenor, Chóry Canzona i Koszalin Canta;
15 listopada koncert symfoniczny; Bartosz Żurakowski – dyrygent, Roman Widaszek – klarnet, Maciej Śmietański – altówka;
29 listopada koncert symfoniczny „Porywające interpretacje”; Eraldo Salmieri (Włochy) – dyrygent, Yuko Kawai (Japonia) – fortepian;
6 grudnia koncert symfoniczny „Mistrzowskie śpiewanie”; Ruben Silva – dyrygent, Joanna Woś – sopran;
13 grudnia koncert symfoniczny; Paweł Kotla – dyrygent, Bernadetta Raatz – fortepian;
20 grudnia koncert symfoniczny „Wirtuozeria solo
i w zespole”; Ruben Silva – dyrygent, Agnieszka Tobik
– skrzypce;
31 grudnia koncert sylwestrowy „Przeboje muzyki
filmowej”; Ruben Silva – dyrygent, Jerzy Karwowski –
saksofon;
47. Międzynarodowy Festiwal Organowy
5 lipca inauguracja; Marc Baumann (Francja) – organy, Radosław Wilkiewicz – dyrygent, Johanna Krumin
(Niemcy) – sopran, Mariusz Monczak – skrzypce, Chór
Canzona, Żeński Kameralny Chór Kanon, Orkiestra Filharmonii Koszalińskiej;
12 lipca Piotr Rojek – organy, Ewa Wardyńska-Wąsikiewicz – alt, Agnieszka Tobik – skrzypce, Karol Borsuk – dyrygent, Orkiestra Filharmonii Koszalińskiej;
19 lipca Ludmiła Gołub (Rosja) – organy, Zespół Trifolium (Lwowski Zespół Muzyki Barokowej): Bożena Korczyńska (Ukraina) – sopiłka, Anastazja Arbuzowa (Ukraina) – sopiłka, sopran, Krzysztof Firlus – viola da gamba,
Marek Toporowski – klawesyn;
26 lipca Matthias Giesen (Austria) – organy, dyrygent,
Chór Męski Schola Floriana (Austria);
2 sierpnia Elżbieta Karolak – organy, Jürgen Budday
(Niemcy) – dyrygent, Chór kameralny z Maulbronn
(Niemcy);
9 sierpnia Marek Stefański – organy, Młodzieżowa Orkiestra Instrumentów Narodowych z Mińska (Białoruś),
Sergiusz Gładki (Białoruś) – dyrygent;
16 sierpnia Mario Ciferri (Włochy) – organy, Chór Akademicki Politechniki Warszawskiej, Dariusz Zimnicki –
dyrygent;
23 sierpnia Urszula Grahm (Szwecja) – organy, Chór
z Kristianstadt (Szwecja), Tornbjörn Gustavsson (Szwecja) – dyrygent;
30 sierpnia zakończenie; Bogdan Narloch – organy,
Marzena Michałowska – sopran, Eugeniusz Kus – dyrygent, Orkiestra Filharmonii Koszalińskiej;
Inne
1 stycznia koncert noworoczny: Lucyna Białas – sopran, Marcin Naruszewicz – tenor, zespół Tango Cancion. CK105;
10 stycznia Salon Muzyczny Radia Koszalin: recital fortepianowy Elżbiety Balickiej;
18 stycznia koncert zespołu „Zgagafari”. Kawałek
Podłogi;
25 stycznia recital Michała Bajora „Od Piaf do Garou”.
BTD;
2 lutego recital Rafała Kowalewskiego. Kawałek
Podłogi;
14 lutego koncert Anny Marii Jopek i Macieja Maleń-
czuka. HWS;
14 lutego Na Jazzowej Scenie Radia Koszalin: The
Other Sound;
15 lutego koncert Studio Batuta Voices. Teatr Variete Muza;
16 lutego koncert zespołu Wojtka Winiarskiego „Good
Stuff ” i promocja płyty Marzenie. Teatr Variete Muza;
16 lutego koncert zespołu „Majestic”. Kawałek
Podłogi;
23 lutego Kryterium Jazzu: Adam Wendt i Trio Artura
Dutkiewicza; CK 105;
28 lutego Unplugged Radia Koszalin: Świadomość;
1 marca koncert „Tośka 9”; CK 105;
8 marca koncert piosenek francuskich „Pod niebem
Paryża”. CK105;
9 marca rewia włoska „Un treno per l’Italia”. Teatr Variete Muza;
14 marca Unplugged Radia Koszalin: Jola Tubielewicz
& The Popcorn;
17 marca koncert Aloszy Awdiejewa. CK105;
22 marca koncert zespołu „Raggafaya”. Kawałek
Podłogi;
23 marca koncert „Fatamorgana? 20 lat później”. HWS;
24 marca koncert „Indios Bravos”. Klub Kreślarnia;
5 kwietnia Kryterium Jazzu: Black Heritage; CK 105;
11 kwietnia Salon Muzyczny Radia Koszalin: Wasko
Piano Duo;
11 kwietnia koncert zespołu „Stare Dobre Małżeństwo”. CK105;
11 kwietnia spektakl muzyczny z piosenkami Marleny Dietrich „Dietrich. Taka jestem” – gościnnie Teatr „Ma
Scala” Marii Meyer z Chorzowa. STP „Dialog”;
18 kwietnia Grunge Unplugged Radia Koszalin „Koncert w Kratę”;
19 kwietnia Mec Muza Jazz: Orange Trane. Teatr Variete Muza;
20 kwietnia rewia francuska „Avenue des ChampsÉlysées”. Teatr Variete Muza;
21 kwietnia koncert z okazji 30-lecia istnienia Chóru
„Frontowe Drogi”. CK105;
27 kwietnia koncert jazzowy Karolak-Sikała-Czerwiński Trio. CK105;
27 kwietnia Julia Vikman – ballady i romanse rosyjskie. Kawałek Podłogi;
10 maja recital Klaudii Wieczorek. Kawałek Podłogi;
24-25 maja Good Vibe Festiwal;
25 maja koncert zespołu „Elektryczne Gitary”.
Amfiteatr;
Kalendarium . 167
27 maja koncert zespołu „LemON”. CK105;
1-2 czerwca 24. Festiwal Pieśni Religijnej „Cantate Do-
12 grudnia Unplugged Radia Koszalin: Natalia Sikora;
12 grudnia koncert Aleksandry Pietrzak i Bronisława
mino” im. Jana Pawła II;
Kornausa „Pogodnie, balladowo, lirycznie”. STP „Dialog”;
8 czerwca „Fantazja Musicalu”. CK105;
22-23 czerwca 38. Festiwal Ukraińskich Zespołów
13 grudnia Chór Alabama Gospel. HWS;
15 grudnia koncert Marka Dyjaka. CK105;
21 grudnia recital Szymona Zychowicza. Kawałek
Dziecięcych. BTD;
6 lipca recital Piotra Woźniaka. Kawałek Podłogi;
6-14 lipca Studium Dyrygentów Chórów Polonijnych
i Polonijne Warsztaty Chóralne;
20 lipca koncert piosenek Anny German „Być może
gdzie indziej...”. Amfiteatr;
11 sierpnia koncert Vadim Brodski i przyjaciele.
Amfiteatr;
18 sierpnia 2. Prezentacje Piosenki Patriotycznej
i Wojskowej. Amfiteatr;
24 sierpnia koncert „Najpiękniejsze musicale świata”.
Amfiteatr;
6 września koncert zespołu Cochise. Teatr Variete
Muza;
14 września koncert Andrzeja Piasecznego.
Amfiteatr;
26-29 września 13. Międzynarodowy Festiwal Zespołowej Muzyki Akordeonowej;
19 października koncert Marka Torzewskiego. BTD;
23-26 października 9. Hanza Jazz Festiwal;
24 października Unplugged Radia Koszalin: Janek
Samołyk;
24 października koncert Pawła Orkisza „Ballady żeglarskie i morskie”. STP „Dialog”;
24 października recital Andrzeja Poniedzielskiego
promujący płytę „SzlafRock&Roll”. Kawałek Podłogi;
27 października 13. Przegląd Zespołów Śpiewaczych
i Folklorystycznych „Złota Jesień”. CK105;
9-10 listopada 33. Festiwal Rockowy „Generacja”;
13 listopada Chór Aleksandrowa. HWS;
14 listopada koncert duetu Ornament „Romanse,
dumki, czardasze”. STP „Dialog”;
16-17 listopada 10. Ogólnopolski Festiwal Piosenki
Aktorskiej „Reflektor 2013”. Pałac Młodzieży/BTD;
18 listopada „Gloria Victis” – spektakl poetycko-muzyczny; reż. Czesław Kaszubiak. Domek Kata;
21 listopada Unplugged Radia Koszalin: Materia;
23 listopada Projekt Grechuta. Teatr Variete Muza;
23-24 listopada 19. Koszaliński Konkurs Poezji i Piosenki Lwowskiej im. Mariana Hemara. Domek Kata;
28 listopada Salon Muzyczny Radia Koszalin: Dorota
Jasińska
29 listopada koncert zespołu „Domowe Melodie”.
CK105;
168 . Almanach 2013
Podłogi;
TEATR
Bałtycki Teatr Dramatyczny
im. Juliusza Słowackiego
5-6 stycznia M. Guśniowska „Calineczka”; reż. Małgorzata Wiercioch;
5-6 stycznia „Historia Polaka w obrazkach, czyli Odlot
w czasie 2”; reż. Piotr Krótki;
10-11 stycznia „Cafe Sax. Piosenki Agnieszki Osieckiej”; reż. Cezary Domagała;
12-13 stycznia R. Hawdon „Wieczór kawalerski”;
reż. Zdzisław Derebecki;
12-13 stycznia R. Schimmelpfennig „Kobieta z przeszłości”; reż. Ewelina Marciniak;
16 stycznia M. Schisgal „Się kochamy”; reż. Dariusz Taraszkiewicz – przedstawienie impresaryjne;
19 stycznia R. Cooney „Mayday”; reż. Grzegorz Chrapkiewicz – gościnnie Teatr im. Juliusza Osterwy z Gorzowa Wielkopolskiego;
20 stycznia „Trzy razy Piaf”; reż. Artur Barciś – gościnnie
Teatr im. Juliusza Osterwy z Gorzowa Wielkopolskiego;
31 stycznia-1 lutego A. Lindgren „Pippi Pończoszanka – Pippi Langstrumpf”; reż. Wojciech Rogowski;
1-2 lutego „Jesteśmy na wczasach, czyli polska miłość”; reż. Cezary Domagała;
5 lutego W. Masłow „Carski syn”; reż. Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska;
15-17 lutego J. Chapman, D. Freeman „Prywatna klinika”; reż. Jerzy Bończak;
25 lutego J.J. Należyty „Andropauza 2 czyli męska
rzecz być z kobietą”; reż. Maciej Damięcki – przedstawienie impresaryjne;
27 lutego-1 marca Tadeusz Różewicz „Kartoteka”;
reż. Piotr Ratajczak;
7-8 marca G. Urbán „Niebieski piesek”; reż. Robert Czechowski – gościnnie Lubuski Teatr im. Leona Kruczkowskiego z Zielonej Góry;
9 marca F. Zeller „Prawda”; reż. Jerzy Bończak – przedstawienie impresaryjne;
16 marca S. Aleksijewicz „Wojna nie ma w sobie nic
z kobiety”; reż. Paweł Palcat PREMIERA;
6 kwietnia J. Salom „Intryga”; reż. Zdzisław Derebecki
PREMIERA;
16 kwietnia N. Simon „Dziwna para”; reż. Wojciech
Adamczyk – gościnnie Teatr Capitol z Warszawy;
22 kwietnia C. Higgins „Harold i Matylda”; reż. Dariusz
Taraszkiewicz – gościnnie Ale! Teatr z Warszawy;
24-25 kwietnia Z. Kulwicki „Zatruta studnia”;
reż. Zbigniew Kulwicki – gościnnie Centrum Kultury Teatr z Grudziądza;
11 maja M. Kulisz „Myna Mazajło”; reż. Oksana Terefenko – gościnnie Grupa Teatralna Nawpaky;
12 maja monodram Żanetty Gruszczyńskiej-Ogonowskiej „...syn”; reż. Michał Siegoczyński
28-29 maja U. Hub „Na Arce o ósmej”; reż. Agnieszka
Mielcarek – gościnnie Lubuski Teatr im. Leona Kruczkowskiego z Zielonej Góry
12-16 czerwca 4. Koszalińskie Konfrontacje Młodych
„m-teatr”
23 czerwca E. Szybista „Nie kochać w taką noc...”;
reż. Marcin Borchardt – spektakl charytatywny;
21 września L. Gershe „Motyle są wolne”; reż. Zbigniew Lesień PREMIERA;
28 września J. Kofta „Noc poety. Wiersze i piosenki Jonasza Kofty”; PREMIERA;
7 października M. Schisgal „Histerie miłosne”;
reż. Piotr Jędrzejas – gościnnie Teatr Studio Buffo
z Warszawy;
9-11 października L.M. Montgomery „Ania z Zielonego Wzgórza”; reż. Karol Suszka – gościnnie Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego z Płocka;
17-18 października „Karczma diabła”; reż. Zbigniew Kulwicki – gościnnie Centrum Kultury Teatr
z Grudziądza;
10 listopada K. Leach „Tajemniczy Mr. Love” – gościnnie Teatr Scena Poczekalnia z Łodzi;
15 listopada W. Weinberger „Jak zostać Sex-Guru
w 247 łatwych krokach”; reż. Gabriel Gietzky – gościnnie
Teatr Palladium z Warszawy;
20-21 listopada „Baśnie z 1001 nocy”; reż. Marek Kopczyński – gościnnie Edukacyjno-Integracyjny Teatr Lalek
Marko z Białogardu;
22-23 listopada „Bajki Samograjki. Sezon 2”; reż. Magdalena Muszyńska-Płaskowicz – spektakl charytatywny;
27 listopada K. Ostrowska „enVogue”; reż. Piotr Grabowski – gościnnie Ale! Teatr z Warszawy;
12 grudnia J. Swift „Podróże Guliwera”; reż. Zdzisław
Derebecki PREMIERA;
13 grudnia S. Parulskis „Małżeński Rajd Dakar” –
przedstawienie impresaryjne;
Stowarzyszenie Teatr Propozycji „Dialog”
im. Henryki Rodkiewicz
17 stycznia „I gołąb i żmija, i piołun i miód...”; reż. Maria
Ulicka PREMIERA;
14 lutego A. Krym „Sekret żydowskiego szczęścia”;
reż. Maria Ulicka;
28 lutego D. Łukasińska „Olga. Eine charmante Frau”;
reż. Stanisław Miedziewski – gościnnie Trupa Czango
z Warszawy i Teatr Rondo ze Słupska;
21 marca „Miasto” na podstawie utworów A. Zagajewskiego; reż. Marek Kołowski;
9 maja „Romanse i opowiadania Aleksandra Wertyńskiego” koncert w wykonaniu Rosyjskiego Kwartetu
Literackiego;
26 września W. Broniewski „Płonę i krzyczę”; reż. Maria Ulicka;
10-12 października I Koszalińskie Ogólnopolskie Dni
Monodramu – Debiuty „Strzała Północy 2013”;
5 grudnia „Cicer cum caule czyli groch z kapustą”
na podstawie twórczości Juliana Tuwima; reż. Maria
Ulicka PREMIERA;
Teatr Variete Muza
24 stycznia A. Andrus „Godzina z życia mężczyzny”
w wykonaniu Piotra Szwedesa;
14 lutego „Jeśli chcesz kobiety, to ją porwij”;
reż. Grzegorza Chrapkiewicza;
LITERATURA
10 stycznia promocja książki Wiesława Romanowskiego „Bandera – terrorysta z Galicji”. KBP;
17 stycznia spotkanie autorskie z ks. Adamem
Bonieckim. KBP;
30 stycznia spotkanie autorskie z Anną CzerwińskąRydel. KBP;
26 lutego promocja tomiku poezji Kazimierza Gałkowskiego „Bliżej życia prozą nut”. Domek Kata;
7 marca promocja almanachu „Ze słonecznikiem
w tle”. KBP;
12 marca promocja tomiku wierszy Anny Milewskiej
„Mam w sobie siłę”. Domek Kata;
4 kwietnia spotkanie autorskie z Magdą Omilianowicz. KBP;
18 kwietnia spotkanie autorskie z Krzysztofem Kotowskim. KBP Filia 8;
Kalendarium . 169
18 kwietnia promocja książki Jerzego Żelaznego „Fatałaszki”. STP „Dialog”;
19 kwietnia promocja książki Jerzego Bralczyka i Michała Ogórka „Kiełbasa i sznurek”. KBP;
25 kwietnia spotkanie autorskie z Dariuszem Rekoszem. KBP;
7 maja promocja książki Józefa Pitonia „W niebie i na
ziemi”. KBP;
8 maja finał Przeglądu Recytatorskiego dla Przedszkolaków „Ewusie”. KBP;
8 maja spotkanie autorskie z Katarzyną Żmudą-Trzebiatowską. Kawałek Podłogi;
9 maja spotkanie autorskie z Mariuszem Czubajem.
KBP;
10 maja Miejski Konkurs Poetycki „Koszalińska Niezapominajka”. KBP;
22 maja spotkanie poetycko-muzyczne ze Stanisławą
Schreuder „Twoim imieniem zapisuję każdy dzień”. Kawałek Podłogi;
23 maja spotkanie z Leszkiem Żulińskim „Poezja dzisiaj”. STP „Dialog”;
23 maja spotkanie autorskie z Andrzejem Stasiukiem.
KBP;
27 maja „Wiosna, miłość i Koszalin” – wieczór poezji
Krajowego Bractwa Literackiego;
3 czerwca finał 45. Regionalnego Konkursu Recytatorskiego „Ptaki, ptaszki i ptaszęta polne”. KBP;
5 czerwca „Ponad codzienność” – wieczór poezji Krystyny Wajdy Horodko. Kawałek Podłogi;
13 czerwca 17. Miejski Konkurs Dziecięcej Twórczości
Poezji i Prozy. Pałac Młodzieży;
14 czerwca promocja antologii poezji członków
Krajowego Bractwa Literackiego „Koszalin... Jest takie
miejsce”. KBP;
18 czerwca spotkanie autorskie z Ewą Lenarczyk.
KBP Filia 8;
18 czerwca promocja książki Leszka Żebrowskiego
„Wymiana elit w Polsce Ludowej po 1944 r.”. KBP;
20 czerwca Pecha Kucha z kulturą; promocja publikacji „Kultura koszalińska. Almanach 2012”. KBP;
29 czerwca „Wieczór poezji nie tylko erotycznej” Izabeli Moniki Bill. Kawałek Podłogi;
4 lipca spotkanie autorskie z Marcinem Pałaszem. KBP;
30 lipca promocja książki Tomasza Sakiewicza „Partyzant wolnego słowa”. Klub „Pod Złotą Trąbką”;
8 sierpnia spotkanie autorskie z Ryszardem Walusiem.
KBP Filia 9;
4 września Koszalińska Scena Literacka: Beata Piocha;
Radio Koszalin;
170 . Almanach 2013
7 września Narodowe czytanie Fredry. KBP;
19 września promocja książki Anny Gut „Megality
Wujka”. KBP;
19 września spotkanie autorskie z poetką Renatą Teresą Korek. KBP Filia 11;
20 września promocja książki Ryszarda Ulickiego „Ludzie jak kamienie milowe”. Kawałek Podłogi;
26 września spotkanie autorskie z poetką Elżbietą Tylendą. KBP Filia 8;
2 października Koszalińska Scena Literacka: ks. Henryk Romanik; Radio Koszalin;
17 października promocja książki pod red. Jarosława
Kłaczkowa „Kościoły luterańskie na ziemiach polskich
(XVI-XX w.). KBP;
19-20 października 8. Turniej Recytatorski Twórczości Religijnej. Domek Kata;
22 października promocja almanachu „Szepty ufności”. KBP;
23 października spotkanie z Melanią Kapelusz. KBP;
26 października promocja książki Emilii Szybistej
„Witaj Julku”. Jamno;
28 października „Ciepły uśmiech w jesienny czas” –
wieczór poezji Krajowego Bractwa Literackiego;
29 października spotkanie autorskie z Mariuszem
Szczygłem. KBP;
5 listopada promocja 3. tomu wspomnień pionierów
Koszalina „Mnie to miasto od innych droższe”. KBP;
6 listopada Koszalińska Scena Literacka: Lucyna
Raguń; Radio Koszalin;
12 listopada promocja książki Marcina Mellera „Między wariatami”. KBP;
18-19 listopada spotkanie autorskie z Barbarą Ciwoniuk. KBP;
21 listopada spotkanie autorskie z Lechem M. Jakóbem. STP „Dialog”;
25 listopada „Poezja spadającego liścia” – wieczór poezji Krajowego Bractwa Literackiego;
26 listopada promocja książki Jerzego Hawryluka
„Od wypraw Włodzimierza do linii Curzona”. Związek
Ukraińców;
30 listopada Turniej Recytatorski im. Cypriana Kamila
Norwida. STP „Dialog”;
4 grudnia Koszalińska Scena Literacka: Bogusław
Janiczek; Radio Koszalin;
SZTUKA
Muzeum w Koszalinie
7-28 lutego Katarzyna Gerlaczyńska, „Five”;
7 lutego-31 marca „Nie tylko szata zdobi...”, eks-
pozycja strojów i biżuterii z Afryki, Azji i Ameryki
Południowej;
7 lutego-5 maja Galeria Jednego Obrazu, Józef
Brandt, „Obóz zaporożców”;
14 lutego-30 kwietnia „Grafika polska z kolekcji
BWA w Olsztynie, 1969-2011”;
20 marca-6 maja „Obrazy święte”, malarstwo Jacka
Maślankiewicza;
27 kwietnia Dzień Wolnej Sztuki;
8-15 maja „Wkład własny”, wystawa rzeźby studentów
Instytutu Wzornictwa Politechniki Koszalińskiej;
28 maja-31 lipca wystawa grupy Koło z Grodna;
1 czerwca-31 sierpnia „Morskie pejzaże. Woda –
ląd – powietrze”;
5-16 czerwca „BezCzas bieli, czas koloru”, wystawa
tkanin studentów Instytutu Wzornictwa Politechniki
Koszalińskiej;
26 lipca-30 sierpnia Osiem Kóz Panka;
12 sierpnia-16 września Zygmunt Wujek, „Dokąd
idziesz?”, wystawa jubileuszowa;
3-7 września Weronika Karwowska, „Rytm życia”;
19-27 września wystawa Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego „Pasje kolekcjonerskie”;
19 września-17 listopada wystawa pokonkursowa
13. Muzealnych Spotkań z Fotografią;
24 września-14 października malarstwo Aleksieja
Bogustova;
8 października-30 listopada „Na tułaczym szlaku –
powstańcy listopadowi na Pomorzu”;
16 października-3 listopada Edyta Dzierż „W przestrzeni zmysłów – malarstwo & performance”;
8-28 listopada malarstwo Piotra Jakubczaka;
26 listopada-21 stycznia 2014 „150. rocznica Powstania Styczniowego – niezapomniane obrazy, niezapomniane wiersze”;
3 grudnia-31 stycznia 2014 Stanisław Ignacy Witkiewicz „Witkacy. Rysunki”;
6 grudnia-28 lutego 2014 „Szopki krakowskie”;
Bałtycka Galeria Sztuki
14 stycznia-3 lutego „Manifest osobisty” – wystawa studentów Instytutu Wzornictwa Politechniki
Koszalińskiej;
28 lutego-25 marca fotografie Andrzeja Maciejewskiego „Garden of Eden”;
25 marca-14 kwietnia malarstwo i grafika Waldemara Marszałka „Remanent – mój prywatny”;
19 kwietnia-2 czerwca malarstwo Stanisława Mazusia „W obronie piękna”;
26 kwietnia-3 czerwca tkanina artystyczna Urszuli
Januszewskiej „Madonny”. Hol kina;
24-29 czerwca fotografie Tomasza Tyndyka „Dyptyk
Tyndyka”;
4 lipca-31 sierpnia „6 x Sztuka”;
20 września-4 listopada wystawa pokonkursowa
XI Ogólnopolskiego Biennale Rysunku i Malarstwa klas
młodszych szkół plastycznych;
4-14 listopada wystawa plakatów studentów Instytutu Wzornictwa Politechniki Koszalińskiej „Dekalog”;
od 16 listopada fotografie Edwarda Grzegorza Funke
„Indie, Nepal, Bhutan”. Hol kina
22 listopada-6 stycznia 2014 8. wystawa interdyscyplinarna „Fala”;
Galeria „Na Piętrze”
luty Anna Szklińska „Sen o ciele”;
marzec-kwiecień Polska Sztuka Współczesna – malarstwo i grafika;
maj malarstwo Andrzeja Słowika;
lipiec-sierpień Polska Sztuka Współczesna – malarstwo i grafika;
wrzesień Stanisław Dróżdż „Czasoprzestrzennie OD
DO”;
październik „Konstrukcja i dekonstrukcja”;
listopad-grudzień Polska Sztuka Współczesna – malarstwo i grafika;
Galeria „Ratusz”
22 stycznia-22 lutego wystawa poplenerowa „Miasto latem” (I p.);
7 lutego-8 marca malarstwo Izabeli Pawlaczyk (II p.);
26 lutego-29 marca Longina Stańczyk „Kolorowy
świat” (I p.);
12 marca-19 kwietnia Krystyna Jankowska „Metafizyka obrazu” (II p.);
3-19 kwietnia malarstwo Tomasza Majewskiego (I p.);
23 kwietnia-17 maja malarstwo Katarzyny Chudobińskiej (I p.);
23 kwietnia-24 maja „Techniki graficzne” – prace
różnych autorów ze zbiorów Katarzyny Chudobińskiej
(II p.);
22 maja-21 czerwca „Radość tworzenia” – wystawa
interdyscyplinarna artystów z gminy Wyszewo (I p.);
28 maja-9 sierpnia „Koszalin w sztuce” – wystawa
Związku Polskich Artystów Plastyków Okręgu KoszalinSłupsk (II p.);
26 czerwca-19 lipca malarstwo Henryka Blejcha (I p.);
23 lipca-13 września rysunek i malarstwo Beaty
Kalendarium . 171
19 listopada-4 grudnia wystawa prac uczestników
Walczak (I p.);
13 sierpnia-31 października wystawa prac po-
Warsztatów Terapii Zajęciowej nr 2 w Koszalinie;
wstałych na XVI Międzynarodowym Plenerze Malarskim
„Czas i miejsce dla sztuki” Osieki 2013 (II p.)
9 września „Zaadoptuj rzekę” (III p.);
17 września-11 października wystawa Zespołu Pracy Twórczej Plastyki i Towarzystwa Opieki nad
Zwierzętami „Zwierzęta do adopcji w fotografii
i malarstwie” (I p.);
15 października-7 listopada malarstwo Ludmiły
Raźniak „Piękno ojczystej ziemi” (I p.) ;
5 listopada-10 grudnia malarstwo Mariana Zielińskiego „Reminiscencje” (II p.);
12 listopada-12 grudnia „Pomnik Marszałka Józefa
Piłsudskiego. Historia pomnika w fotografiach i dokumentach” (I p.);
od 5 grudnia „Twarze Tuwima” wystawa ze zbiorów
Galeria „Region”
9 stycznia-11 lutego wystawa z okazji 150. rocznicy
wybuchu Powstania Styczniowego;
11 lutego-18 marca „Wszystkie koty są nasze” – wystawa pokonkursowa prac plastycznych i fotograficznych z okazji Międzynarodowego Dnia Kota;
18 marca-4 kwietnia wystawa pokonkursowa „Świat
bez dyskryminacji”;
5-18 kwietnia wystawa pokonkursowa „Ilustrujemy
bajki pana Perrault”;
18-29 kwietnia plakaty okolicznościowe z okresu PRL
ze zbiorów KBP; fotografie mieszkańców Koszalina od
lat 50-tych do lat 90-tych XX w.;
29 kwietnia-24 maja Salon Ilustratorów Książki Dziecięcej Bohdana Butenki;
28 maja-21 czerwca fotografie Roberta Nawrockiego „Światopogląd: w drodze”;
24-28 czerwca Bartosz Sztybor „Ekranizacje Polskich
Komiksów”;
11-31 lipca wystawa pokonkursowa „Ja i mój pies”;
12-26 sierpnia „Człowiek – najlepsza inwestycja”;
2-7 września wystawy towarzyszące 10. EFF Integracja Ty i Ja „Wszystko o niepełnosprawności” oraz „10 lat
Ty i Ja w obiektywie”;
16 września-13 października Konstanty Ildefons
Gałczyński w 60. rocznicę śmierci poety;
14 października-5 listopada „Moją polityką jest miłość” – wystawa o św. Urszuli Ledóchowskiej;
6-18 listopada „Od niepodległości do II Rzeczypospolitej” ze zbiorów Zygmunta Bieleckiego;
172 . Almanach 2013
Książnicy Pomorskiej w Szczecinie;
11-31 grudnia „Boże Narodzenie w tradycji polskiej”;
Galeria >Scena<
15-28 lutego Dorota Świdzińska „Dzienniczek”;
25 kwietnia-5 maja wystawa o koszalińskiej przestrzeni publicznej „Czy Koszalin ma wnętrza?”;
18 maja Bartosz Zygmunt-Siegmund „M-1”;
25 maja-2 czerwca wystawa koszalińskiej grupy fotograficznej W obiektywie „Wasza galeria”
19 lipca-4 sierpnia wystawa Chrisa Niedenthala i Tadeusza Rolke „Sąsiadka”;
27 września Weronika Teplicka „Idiom”;
30 października-8 listopada Zbigniew Taszycki
„Fresk”;
15-25 listopada Andrzej Ciesielski „Błahostki i drobiazgi”;
11-15 grudnia wystawa powarsztatowa „Święta
w sztuce”;
Inne
od 11 stycznia fotografie Łucji Wanatowicz „Raz
dwa trzy Łucja Patrzy”. Centrala Artystyczna;
15 marca-14 kwietnia „Sztuka młodych” – wystawa
artystów zrzeszonych w Galerii Sztuki Disegno. BTD;
od 10 maja Anna Dudek „Humanity”. Centrala
Artystyczna;
od 16 maja Waldemar Jarosz „Gęby”. Kawałek Podłogi;
od 7 czerwca 12. Ogólnopolski Konkurs Fotografii Dzieci i Młodzieży „Człowiek, Świat, Przyroda”. Pałac
Młodzieży;
3-7 września 3. Festiwal Sztuki w Przestrzeni Publicznej Koszart 2013 „Punkty styku. Sztuka przeciw
wykluczeniu”;
10-30 września „Fotografia chłopów Pomorskich”.
Archig@leria;
listopad wystawa twórczości Czesława Kuriaty w 75.
rocznicę urodzin. KBP Filia 5 i 8;
FILM
19-21 stycznia 11. Międzynarodowy Festiwal Filmów
Dokumentalnych o Włodzimierzu Wysockim „Pasje według świętego Włodzimierza”;
INNE WYDARZENIA
25-31 stycznia 6. Festiwal Filmów Rosyjskich „Sputnik
nad Polską”;
22-26 kwietnia 8. Festiwal Filmów Afrykańskich „Afrykamera” 2013. Centrala Artystyczna;
11-13 czerwca przegląd filmów 21. Europejskiego Festiwalu Fabuły, Dokumentu i Reklamy Euroshorts 2012.
Galeria >Scena<;
24-29 czerwca 32. Koszaliński Festiwal Debiutów Filmowych „Młodzi i Film”;
3-7 września 10. Europejski Festiwal Filmowy „Integracja Ty i Ja”;
15-17 listopada 7. Festiwal Filmowy Pięć Smaków;
6-12 grudnia 7. Festiwal Filmów Rosyjskich „Sputnik
nad Polską”;
1-2 marca 18. Festiwal Francuskojęzycznych Teatrów
Szkół Średnich;
18-21 marca 3. Żywa Biblioteka;
24 marca 5. Gala Koszalińskiej Kultury;
19 kwietnia 4. Noc w Bibliotece;
18 maja 7. Noc Muzeów;
27 lipca 19. Festiwal Kabaretu „Port Lotniczy Koszalin
2013”. Amfiteatr;
21 września 8. Spotkanie Czterech Kultur;
29 września-27 października 21. Koszalińskie Dni
Kultury Chrześcijańskiej;
oprac. Anna Kowal
Kalendarium . 173
Kto jest kim?
Autorzy Almanachu od A do Z
Wiktor Cyrny – dziennikarz
Łukasz Drewniak – krytyk teatralny
Rafał Drozdowski – prof. dr hab., Instytut So-
Anna Marcinek-Drozdalska – specjalista ds.
cjologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza
w Poznaniu
Zbigniew Dubiella – gitarzysta, nauczyciel
gry na gitarze klasycznej i propagator klasyki
gitarowej, publicysta
Aleksandra Dzięcielska – aktorka, dziennikarka
Beata Górecka-Młyńczak – dziennikarka Redakcji Muzycznej Radia Koszalin
Elżbieta Juszczak – poetka, wykładowca
w Instytucie Neofilologii i Komunikacji Społecznej Politechniki Koszalińskiej
Małgorzata Kołowska – dziennikarka, wykładowca w INiKS Politechniki Koszalińskiej
Alina Konieczna – publicystka „Głosu Koszalińskiego
Wojciech Konieczny – absolwent polonistyki
na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, nauczyciel, dziennikarz, krytyk literacki
Anna Kowal – kustosz bibliotekarz w Dziale Informacyjno-Bibliograficznym Koszalińskiej Biblioteki Publicznej
Artur Daniel Liskowacki – pisarz, krytyk
teatralny, redaktor naczelny „Kuriera Szczecińskiego”
Ogólnopolskiego Pisma Społeczno-Kulturalnego
„Miesięcznik”
Izabela Nowak – publicystka Ogólnopolskiego
Pisma Społeczno-Kulturalnego „Miesięcznik”
Sylwester Podgórski – dziennikarz Redakcji
Muzycznej Radia Koszalin
Grażyna Preder – dziennikarka Radia Koszalin
Dorota Rawicz – absolwentka Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej w Warszawie
Kazimierz Rozbicki – kompozytor, krytyk
muzyczny, publicysta
Magdalena Sendecka – krytyk filmowy
Tadeusz Sławek – poeta, tłumacz, eseista, literaturoznawca, prof. zw. (Katedra Literatury Porównawczej Uniwersytetu Śląskiego
w Katowicach.
Maria Słowik-Tworke – dziennikarka Redakcji
Muzycznej Radia Koszalin
Stanisław Wolski – artysta plastyk
Maria Ulicka – redaktor naczelna Ogólnopolskiego Pisma Społeczno-Kulturalnego
„Miesięcznik”
Małgorzata Zychowicz – kierownik Działu Metodyki i Promocji Koszalińskiej Biblioteki
Publicznej
174 . Almanach 2013
wydawniczych Koszalińskiej Biblioteki Publicznej
Anna Mosiewicz – historyk sztuki, publicystka
Spis treści
I • MUZYKA
1. Kazimierz Rozbicki, Rok 2013, złota data w kulturze Koszalina. • 6
2. Maria Słowik-Tworke, Trzynaście bram do piękna. Rozmowa
z dyrektorem FK Robertem Wasilewskim. • 21
3. Beata Górecka-Młyńczak, FATAMORGANA? – reaktywacja!. • 25
4. Zbigniew Dubiella, Powrót gitarowych gryfów. • 28
5. Małgorzata Kołowska, Płyta z dwójką – na piątkę. Unplugged Radia Koszalin. • 31
II • TEATR
1. Łukasz Drewniak, Pięć... albo skąd przychodzi samotny chór i ile razy może to nas
naprawdę boleć. III Konfrontacje Młodego Teatru m-Teatr. • 34
2. Artur D.Liskowacki, Wojna bez sukienki. • 41
3. Alina Konieczna, Po prostu cudna noc. • 45
4. Grażyna Preder, Baloniki na wiwat!!! I Koszalińskie Ogólnopolskie Dni Monodramu –
Strzała Północy - Debiuty. • 47
5. Dorota Rawicz, Cichy głos wielkiego teatrum. • 50
6. Aleksandra Dzięcielska, Trzecie dziecko Pogodynki z Koszalina. 10. Ogólnopolski Festiwal
Piosenki Aktorskiej „Reflektor”. • 53
III • KSIĄŻKI
1. Anna Marcinek-Drozdalska, Tak hartowało się miasto. • 58
2. Wojciech Konieczny, O miłości i śmierci, czyli wiersze „Nie z tego ogrodu”. • 61
3. Sylwester Podgórski, Pomorze organowe. • 63
4. Wojciech Konieczny, Sztuka książki. • 67
5. Małgorzata Zychowicz, Z pisarzami nie tylko ekskluzywnie. • 71
6. Wiktor Cyrny, Spotkanie pełne wspomnień, Opowiadanie. • 74
IV • SZTUKA I ARCHITEKTURA
1. Tadeusz Sławek, „Od-do”. Lekcja przyimków. O twórczości Stanisława Dróżdża. • 78
2. Małgorzata Kołowska, Jak wypełnić tę pustkę? „Sąsiadka” Tadeusza Rolkego
i Chrisa Niedenthala nie tylko w Koszalinie. • 85
V • FILM
1. Magdalena Sendecka, Młodzi i Film 2013: z ręką na pulsie. • 90
2. Izabela Nowak, Multimedialny Wysocki pasji pełen. • 95
3. Małgorzata Kołowska, Integracja serca z rozumem. 10 Europejski Festiwal Filmowy
„Integracja Ty i Ja”. • 101
Almanach 2013 . 175
VI • NASI W ŚWIECIE
1. Rafał Drozdowski, Stare rekwizyty na nowe czasy. • 110
2. Małgorzata Kołowska, Pacholski po trzykroć obecny. • 113
3. Stanisław Wolski, Optymistyczna manifestacja prowincji. • 116
4. Małgorzata Kołowska (opr.), Ambasadorki marzeń. • 119
VII • JUBILEUSZE
1. Małgorzata Kołowska, Muzyczna latorośl Lubelszczyzny pod koszalińskim patronatem.
85-lecie urodzin Gabrieli i Andrzeja Cwojdzińskich. • 122
2. Anna Mosiewicz, Pamięć zaklęta w kamieniach. 75. urodziny artysty rzeźbiarza
Zygmunta Wujka. • 125
3. Małgorzata Kołowska, Poeta morza wątpliwości. 75. urodziny Czesława Kuriaty. • 130
4. Anna Mosiewicz, A cóż to za ptak? 70. urodziny Andrzeja Słowika. • 132
5. Andrzej Rudnik, Eteryczny marsz nie bez przeszkód do XXI wieku. 60-lecie Radia Koszalin. • 136
6. Izabela Nowak, „Nadal chcę grać!!!” 30-lecie pracy scenicznej Małgorzaty Wiercioch. • 139
VIII • MISCELLANEA
1. Małgorzata Kołowska, VI Gala Koszalińskiej Kultury. • 144
2. Małgorzata Kołowska, Koszalin by Night. • 148
3. Małgorzata Kołowska, Media koszalińskie w umacnianiu lokalnej tożsamości. Konferencja
w Instytucie Neofilologii i Komunikacji Społecznej Politechniki Koszalińskiej. • 151
IX • POŻEGNANIA
1. Anatol Ulman • 156
2. Ingrid Monika Zimna • 159
3. Wiesława Krodkiewska • 162
4. Sergiusz Fabian Sawicki • 164
X • Anna Kowal, KALENDARIUM 2012. • 166
XI • Kto jest kim? Autorzy almanachu od A do Z. • 174
176 . Almanach 2013

Podobne dokumenty