Jest! Witamy, właśnie trzymasz w rękach kolejny numer „Cyprianka”!
Transkrypt
Jest! Witamy, właśnie trzymasz w rękach kolejny numer „Cyprianka”!
I… Jest! Witamy, właśnie trzymasz w rękach kolejny numer „Cyprianka”! Co ciekawego tym razem? Przede wszystkim w tym wydaniu znajdziecie więcej przemyśleń, refleksji oraz rozważań, jednak nie oznacza to, że porzuciliśmy kompletnie relacje z ciekawych wydarzeń. Wciąż się rozwijamy, próbujemy nowych rzeczy i mamy nadzieję, że nam w tym pomożecie wyrażając swoją opinię i podsuwając nowe pomysły. Piszcie na naszego maila oraz komentujcie na FB, liczymy na Was. Tymczasem nie zdradzamy już nic więcej i życzymy miłej lektury! Gerard Way w Polsce! Gerard Way, były wokalista zespołu My Chemical Romance, wystąpił w Polsce promując płytę „Hesitant Alien”. Ten koncert to przykład siły, jaką dają ludziom portale społecznościowe takie jak Facebook czy Twitter. Od sierpnia 2014 fani starali się pokazać organizatorom przeróżnych koncertów (OWF, Open’er Festival, Impact Festival) jak wiele osób chce usłyszeć swojego idola na żywo. Po licznych internetowych akcjach udało się! 13 października ogłoszono, że trasa koncertowa w Europie uwzględnia Warszawę. Fani oszaleli i z niecierpliwością odliczali dni do upragnionego 30 stycznia. Bilety rozeszły się błyskawicznie - ja swój kupiłam od razu „w pierwszym rzucie. Organizatorzy z Go Ahead zdecydowali się przenieść koncert do większej sali z uwagi na bardzo duże zainteresowanie. Wybór padł na klub Palladium. Nie wiem nawet, kiedy nadszedł 30 stycznia. Już parę dni wstecz myślami byłam tylko przy koncercie. Nie tylko ja czekałam z niecierpliwością. Za pośrednictwem FB fani przygotowali akcję: w trakcie piosenki "Action Cat" cała publiczność miała podnieść do góry kartki z logo wokalisty i napisem „We missed you". Było to 2 nawiązanie do akcji z koncertu My Chemical Romance na OWF 2011. O 1700 razem z koleżanką dotarłam na miejsce i oniemiałam. Tak długiej kolejki się nie spodziewałam. Moje pierwsze skojarzenie to PRL-owskie kolejki do sklepów. Na szczęście nie musiałyśmy stanąć na dalekim końcu, bo w tłumie odszukałyśmy nasze znajome, które już od dwóch godzin czekały na wejście. Tak, otwarcie klubu było o 1900. Jedyne co pamiętam z tego czasu to rosnące podekscytowanie, zimno i deszcz. Wybiła 1900. Emocje sięgnęły zenitu. Każdy chciał jak najszybciej znaleźć się w środku. Koncert rozpoczął się punktualnie supportem Nothing But Thieves. Niestety muszę przyznać, że nie przywiązałam do niego wagi, bo odliczałam już minuty do wejścia Gerarda. Nie ja jedna. Gdy w końcu na scenie pojawił się On. Wokalista ubrany w czarny garnitur zaskoczył nowym, białym kolorem włosów. Krzyk, a właściwie ryk, wydobywający się z gardeł fanów, mógłby spokojni obudzić umarłego. Wszystkich ogarnęła euforia, byli i tacy, którzy płakali, wraz z pierwszymi nutami „The Bureau”. Kolejnym utworem było wspomniane już wcześniej „Action Cat”, zatem gdy Gerard zaśpiewał „So I miss you” w górę wzniosły się setki kolorowych kartek. Kontakt Gerarda z fanami, jego gesty i zachowania były naturalne i niewymuszone. Może nie rozwinęło się szalone pogo, bo wszystko było utrzymane w klimacie brit pop’u z domieszką glam rock’a, ale z piosenki na piosenkę atmosfera była coraz lepsza. W sumie zaprezentował 14 piosenek , w tym kilka nie znajdujących się na płycie. Nie tylko doznania muzyczne były wspaniałe. Warta wspomnienia jest oprawa świetlna, która nadała swoisty nastrój i charakter całemu koncertowi. spotkanie z idolem tzw. Meet & Great, dla osób, które wygrały wejściówki na nie, była wśród nich jedna moja znajoma. Niestety poza tym artysta nie wyszedł on do fanów, a wielu na to czekało. Nie umiem ocenić tego koncertu obiektywnie, ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że był świetnie dopracowany i naprawdę wspaniale się bawiłam. Dręczyły mnie w głębi pewne obawy, bo My Chemical Romance grał alternatywnego rocka, a solowa płyta Gerarda to brit pop, czyli raczej nie moja bajka, ale wszystkie moje wątpliwości, co do tej zmiany zostały bardzo szybko rozwiane. Jeszcze długo po zejściu Gerarda ze sceny nie milkły piski fanów. Po koncercie zorganizowano Adrianna Redlicka Przepis na życie Szara rzeczywistość Większość ludzi pragnie osiągnąć sukces. Znaleźć swoisty przepis, który pomógłby zapewnić im dobrobyt i życie na odpowiednim poziomie. Staramy się dostarczyć jak najwięcej swojej rodzinie, zarobić , by móc cieszyć się z życia. W codziennej gonitwie, pędzimy w swoją stronę często mijając się bez słowa. W tym wszystkim większość z nas nie zauważa innych, nie zwraca uwagi na „niepotrzebne rzeczy”. Te niepotrzebne rzeczy to angażowanie się w akcje społeczne, tworzenie różnych stowarzyszeń, fundacji, spółdzielni. No bo po co to wszystko? To tylko strata czasu, jest masa ważniejszych spraw. Czy aby na pewno? Samoorganizacja Człowiek to istota, która czuje się dobrze gdy komuś pomaga. Satysfakcję i samozadowolenie, poja3 wiają się, gdy zyskuje szacunek oraz podziw u innych. To nie jest oczywiście nic nowego, po prostu zwyczajne mechanizmy psychologiczne. Człowiek działając na rzecz innych rozwija się, nie tylko intelektualnie, ale uczy się jak rozmawiać z innymi, uczy się cierpliwości, szacunku oraz odpowiedniego podejścia do ludzi. Rozwijając siebie rozwija także krąg ludzi wśród których żyje. I to jest właśnie fundament społeczeństwa obywatelskiego. Czym jednak jest społeczeństwo obywatelskie? Wyobraźmy sobie, że w Wyszkowie , na pewnym osiedlu, mały chłopczyk o imieniu Jaś zachorował na raka. Ma zaledwie siedem lat, a jego rodziców nie stać na leczenie. Jednak mieszkańcy blokowiska oddolnie organizują zbiórkę pieniężną by pomóc małemu chłopcu. Zbiórka przechodzi najśmielsze oczekiwania i dzięki temu możliwa jest operacja. Chłopiec z czasem zdrowieje. Ktoś by powiedział, że to mało realne. W obecnych realiach, owszem. Jednak tak właśnie działa społeczeństwo obywatelskie, którego członkowie wzajemnie sobie pomagają. Człowiek oddaje fragment swojego życia lokalnej społeczności, jednocześnie wie, że w razie problemów uzyska pomoc. Społeczeństwo obywatelskie jest więc formą zbiorowej samoorganizacji, w której obywatele za pomocą różnych działań, realizują własne potrzeby bez ingerencji państwa. Pomoc finansowa dla Jasia jest przykładem oddolnej inicjatywy, która stanowi istotę tego społeczeństwa. Czy naprawdę jest to możliwe? Wzorce społeczeństwa obywatelskiego Tak, jak najbardziej. Przykładu społeczeństwa obywatelskiego nie musimy szukać daleko. Jest nim Konfederacja Szwajcarska. Europejska Szwajcaria to w pewnym sensie światowy wzorzec społeczności obywatelskiej. To kraj niezwykle ciekawy, gdzie gmina pełni najważniejszą rolę w życiu obywateli. Państwo to jest bowiem trójszczeblową strukturą. Obok władzy państwowej znajdują się kantony i gminy mające osobne prawa, posiadające daleko idącą autonomię. Gmina to esencja życia polityczno-kulturalnego Szwajcarów. Znajduje się w niej niezwykle interesujący organ – zgromadzenie obywateli. To forma organizacji życia społecznego wyjątkowa jak na dzisiejsze standardy, swoisty demokratyczny wiec, w którym mogą uczestniczyć wszyscy pełnoprawni obywatele gminy. Wraz z radą wykonawczą gminy, podejmują oni decyzje dotyczące kwestii komunalnych czyli wspólnotowych. Jednak to nie wszystko! Mówiąc o Szwajcarii trudno nie wspomnieć o słynnych referendach, podejmowanych zarówno na poziomie kantonalnym jak i gminnymi. Są one bardzo ważne dla Szwajca4 rów, gdyż dają im poczucie kontroli władzy i tego co dzieje się w państwie. Kolejnego wzoru społecznej solidarności można szukać tuż za naszą zachodnią granicą, w Niemczech. Według dostępnych danych, co trzeci obywatel niemiecki poświęca na różnego rodzaju działalność społeczną więcej niż kilkanaście godzin miesięcznie. Obliczono, że w ciągu jednego roku obywatele Niemiec na społeczne zaangażowanie przeznaczają ponad 4 i pół miliarda godzin rocznie. Niemcy aktywnie uczestniczą w referendach, których liczba systematycznie wzrasta. W latach 1990-2010 zainicjowano około 300 referendów. Dużo, prawda? Polska mentalność A jak sprawa aktywności społecznej wygląda w Polsce? Według badań Centrum Badań Opinii Społecznej Polacy są dosyć aktywni społecznie. Ankietowani przyznają, że działają dobrowolnie i nieodpłatnie na rzecz innych, jednak są to w większości działania indywidualne na rzecz osób dobrze im znanych. W pracę w organizacjach społecznych nigdy nie angażowało się blisko dwie trzecie respondentów(65%). Za powód braku zaangażowania podawano brak czas(45%), niewystarczające zasoby sił i zdrowia(28%) oraz troska o rodzinę i przekonanie, że ona jest najbardziej istotna(26%). Nie są to dobre wyniki, jednak nie są także najgorsze. Musimy zrozumieć, że nasza mentalność została zniekształcona przez lata PRL-u. Władze komunistyczne nie sprzyjały spontanicznemu organizowaniu się ludzi, zachęcały natomiast do uczestnictwa w organizacjach pozostających pod kontrolą partii rządzącej. Były to przymusowe działania, które dawały odwrotne efekty niż oczekiwano. Lata komunizmu przyniosły brak zaufania społeczeństwa do władz, przekonanie że wybory nie mają sensu oraz twierdzenie, że wszyscy politycy kradną, dlatego też jakakolwiek działalność ma mały sens. Nie jest to prawdą, jednak taką mentalność ma większość Polaków. Ciekawym i pozytywnym jest fakt, według statystyk podanych wcześniej, coraz więcej ludzi angażuje się społecznie i chce działać. Jednak musimy zdać sobie sprawę, że przed nami jeszcze wiele pracy i trudu zanim osiągniemy stan optymalny. Panie Premierze, jak żyć? Społeczeństwo obywatelskie to piękna i realna idea. Coś, co my, Polacy, jeśli będziemy chcieli, jesteśmy w stanie zrealizować. To jest właśnie przepis na udane życie. Jeśli będziemy mieli większy wpływ na władzę, będziemy starali się bardziej kontrolować organy publiczne, staniemy się bardziej pewni i zdecydowani. Tak jest w przypadku Szwajcarów, u których wysoki poziom zadowolenia z życia wynika właśnie z większego poczucia kontroli raz wpływu na decyzje rządzących. To nie wszystko. Społeczeństwo obywatelskie to nie tylko kontrolowanie władza, ale przede wszystkim wzajemna pomoc i zaufanie do drugiego człowieka. Czy niej jest to dobry przepis na życie każdego z nas? Jakub Siuchno 5 Modne bycie w formie? Niewątpliwie zapanowała moda na bycie "fit". Obecnie wszystko sprzyja w osiągnięciu wymarzonej sylwetki. W internecie nie brakuje diet i przykładowych trenigów, nie brak też programów motywacyjnych. Podążanie za modą wyklucza jednak stawianie sobie realnych celów. Pragniemy mieć ciała jak z okładek, po treningu swoim wyglądem podbijać wybiegi, albo przynajmniej posiadać taką kondycję jak koleżanka. Podejmujemy się facebook'owych wyzwań, trenujemy, bo niedługo' sezon bikini', jemy wszystko, co posiada dopisek 'fit'. Łatwo jednak zapomnieć dlaczego powinniśmy być w formie. Ruch jest podstawą zdrowia fizycznego i psychicznego, dobrze zatem, gdy robimy coś 'nad program' ! Warto przy tym pamiętać, aby to, co robimy nie wynikało jedynie z potrzeby naśladowania innych(mody!), ale z naszych własnych chęci. Z czystym sumieniem mogę przyznać, że na siłownię zaciągnęła mnie koleżanka. Wiedziałam, że ćwiczy od dłuższego czasu ponieważ nie szczędziła mi opowiadań o trudności bycia na diecie i braku czasu na 'dobry', według niej, trening. Na początku byłam zachwycona, poznawałam to, o czym tyle słyszałam! Jednak z każdą kolejną wizytą na siłowni odczuwałam spadek satysfakcji- nie wyglądałam jak wspomniana koleżanka, ani też nie robiłam tak szybko postępów. To, z czego ona odczuwała przyjemność, mi nie dawało powodu do radości, a jedynie poczucie przygnębienia. Zrezygnowałam z zajęć. Dziś wiem, że podstawą inicjowania zmian są WŁASNE chęci. Każda zmiana wymaga określonego nastawienia. Modne oznacza fajne, pytanie: dlaczego ? Przyjęło się, że dieta oznacza jedynie sposób na zrzucenie kilogramów, ale czy wynosimy z niej tylko takie korzyści? Kto z nas nie chciałby poprawić umiejętności kulinarnych? Aby dieta nie kojarzyła się tylko z nudnym spożywaniem sałaty warto potraktować ją jako okazję do stworzenia czegoś wybitnie dobrego i dietetycznego. Być może są wśród nas osoby, które bez przekonania codziennie przeglądają masę filmików i zdjęć motywacyjnych. Zdarzają się także tacy, którzy dzięki nim postanowili zabrać się do aktywności fizycznej. A więc różnimy się nie tylko wyglądem zewnętrznym ale też nastawieniem. Jest jeszcze jedna bardzo ważna różnica, o której zapominamy. Zrezygnowałam z siłowni ponieważ nie dawała 6 mi takich efektów jak mojej koleżance. Nie mogłam zrozumieć dlaczego wykonując te same ćwiczenia nie męczę się jak ona, a mój kaloryfer ani trochę nie przypomina jej. Poróżnił nas wygląd zewnętrzny, nastawienie i... organizm. Przecież każde ciało pracuje inaczej. Pamiętajmy, że forma to nie tylko wygląd. Owszem , współczesny kanon piękna opiera się na płaskim brzuchu, smukłych udach i jędrnych pośladkach, ale forma to także zdrowie umysłowe, wzmocnienie mięśni, zmniejszenie ryzyka chorób serca i wiele innych profitów, z poczuciem satysfakcji na czele! CIEKAWOSTKA Spalę tłuszcz, głodząc się- MIT ! Chociaż wydawać by się mogło, że zrezygnowanie ze spożywanie pokarmu i wprowadzenie głodówki spowoduje szybki ubytek zgromadzonego wokół pasa i bioder tłuszczu, to tak naprawdę efekt może być zupełnie inny. W okresie głodu najpierw spalany jest przede wszystkim glikogen i… mięśnie! Chcesz się pozbyć mięśni – głoduj. Wiedz jednak, że po dłuższym czasie tak drastycznej „diety” Twój metabolizm spowolni, przez co po zaprzestaniu kuracji zgubione kilogramy wrócą, z tym że nie będą to już mięśnie, a tłuszcz! Karolina Ciok Niecodzienny projekt Jak pewnie niektórzy uczniowie wiedzą, przez kilka dni w murach szkoły gościliśmy studentów z międzynarodowej wymiany stanowiącej element projektu „PEACE Crosscultural Understanding”. Fayssal z Algierii , Annie pochodząca z Kanady i Merve na co dzień mieszkająca w Turcji, zapoznawali naszych uczniów z kulturą, historią i obyczajami państw, które są ich rodzimą ojczyzną. W związku z tym przeprowadziłem z Faysallem krótki wywiad o Polsce, Polakach i naszym ciekawym(choć nieco skomplikowanym)języku. Jak czujecie się w Polsce? To dla Was nowe doświadczenie? Fayssal: Bardzo dobrze. Gdy tu przyjechaliśmy, poczuliśmy się jak w domu. Polska jest bardzo ciekawa, niezwykle bogata jeśli chodzi o historię. Mówi się, że Polska to 7 zimny kraj(chodziło o położenie geograficzne i pogodę) i niezwykłe jest to, że mimo to Polacy są tak mili i dobrzy. Idealnie trafiliście, bo następne pytanie miało właśnie dotyczyć Polaków. Co o nas sądzicie? Faysall: Polacy są bardzo otwarci i gościnni. Zostaliśmy przywitani niezwykle serdecznie i przyjaźnie, to naprawdę niesamowite, że jesteście tak gościnnym narodem. Bardzo nam miło! A jak podoba Wam się nasz język? Czy jest trudny? Faysall: O tak, polski jest strasznie trudny!(śmiech). Największy problem sprawiają nam końcówki takie jak –ś, -ć. Albo różne –ę, ą. Staramy się coś powiedzieć, jednak to bardzo trudne. Wasz język brzmi zupełnie inaczej niż angielski czy nasze własne, rodzime języki. Niesamowite jest to, jak szybko potraficie mówić i do tego się rozumie- cie(śmiech). My jesteśmy w stanie wychwycić ledwie jeden wyraz. komunikację. Szkoła też nam bardzo się podoba, jest w miarę przytulnie. Nauczyciele byli dla nas szczególnie pomocni. Często to słyszymy(śmiech). Jakie wrażenie wywarła na I ostatnie pytanie. Czy chcielibyście wrócić pewnego razu do Polski? Fayssal: Nie wiem jak reszta, ale ja bardzo chętnie (śmiech). Zresztą zamierzam kontynuować studia w Polsce, więc na pewno tu przyjadę. Wiem, że Merve chciałaby przyjechać tutaj na wakacje. Myślę, że warto przyjechać do Polski chociaż ze względu na historię i zabytki. Naprawdę jest tu ciekawie! Dzięki za rozmowę! Was nasza szkoła? Co myślicie o naszych uczniach? Fayssal: Uczniowie w Waszej szkole są świetni, naprawdę. Inteligentni, z dużą wiedzą, świetnie znają angielski. Nie mieliśmy praktycznie żadnych problemów jeśli chodzi o Rozmawiał: Jakub Siuchno „Sputnik Sweetheart” Haruki Murakami Tytuł, choć nawiązuje do nazwy rosyjskiego satelity, ze sceną polityczną nie ma nic wspólnego. Podobnie jak cała twórczość Murakamiego, oscylująca pomiędzy skrajnym dziwactwem wydarzeń a nienaturalną wręcz pospolitością charakterów, wokół których pisarz oplata nić historii. W tym opowiadaniu spotykamy Sumire. Początkująca pisarka, miłośniczka Jacka Kerouaca, usilnie poszukuje natchnienia i wciąż miota się w plątaninie literackich niewypałów. Niespodziewanie, swoje źródło inspiracji i jednocześnie wielką miłość odnajduje w nowo poznanej osobie. Niedługo po tym jednak Sumire znika, zostawiając jedynie walizkę pełną dyskietek z tekstami. Staje się to jedynym tropem, który może umożliwić poszukiwania dziewczyny. Czytelnik powoli odkrywa kolejne części układanki; swój udział w tym ma oczywiście również wielka miłość młodej pisarki, która odkrywa przed czytelnikami najdziwniejsze tajemnice swojej historii, w nadziei, że pomoże to w odnalezieniu dziewczyny. Całość nie jest wcale jednowymiarowym, banalnym romansidłem. W kłębek zdarzeń uwikłany jest także jej przyjaciel - nie wie on jeszcze, że powoli, po nitce do kłębka, wspólnie z Sumire uplotą w końcu swoją historię… Marianna Kubiak 8 OKO W OKO Z… PANEM JANUSZEM KOSIŃSKIM zastanawiałem… I tak jest do dzisiaj. Nauczyciel geografii w naszym liceum, pan Janusz Kosiński, w szczerym wywiadzie o swojej zawodowej drodze, nauce i pasji. Mam z czasów licealnych dobre wspomnienia, więc bez większego „obciążenia” zacząłem tu pracę. Nie zacząłem też pracować w naszym Liceum od razu po studiach – dzięki pracy w innych instytucjach, nabrałem do szkoły pewnego dystansu, co zostało mi chyba do dzisiaj… Liceum kończyłem w czasach „poprzedniego systemu”, a gdy zacząłem tu pracować i system już się zmienił, i szkoła, i nauczyciele… Jest Pan absolwentem naszego liceum. Co skłoniło Pana do powrotu, już jako nauczyciel? Jak to jest, uczyć w swojej dawnej szkole? Rzeczywiście, jestem absolwentem naszego Liceum, chociaż, gdy podejmowałem w nim naukę, to jeszcze nie był to „Norwid” – czyli już dość dawno temu… Idąc na studia i kończąc je, nie myślałem o tym, by być nauczycielem, ani w naszej szkole, ani w innej. Co prawda posiadałem uprawnienia do nauczania geografii, ale wynikało to z programu studiów (każdy musiał zaliczyć blok zajęć dydaktycznych i pedagogicznych), a nie zainteresowań. Mnie interesowały geografia fizyczna, szczególnie meteorologia, geologia, astronomia… I po zakończeniu studiów rozpocząłem pracę w Obserwatorium Astronomicznym we Fromborku. Niestety, po kilku latach okazało się, że nie mam tam wielkich perspektyw rozwoju i postanowiłem wrócić do Wyszkowa, by być bliżej Warszawy. Szukając pracy złożyłem też podanie i CV w naszym Liceum. Odpowiedź była niemal natychmiastowa, więc i ja długo się nie 9 Jest Pan członkiem Polskiego Towarzystwa Meteorytowego. Skąd wzięła się u Pana taka pasja? Meteoryty interesowały mnie od czasu kiedy zainteresowałem się astronomią, a było to… chyba w 1972 r. – na niebie widoczna była wtedy Kometa Kohoutka i koniecznie chciałem wiedzieć jak cały ten nasz Układ Słoneczny funkcjonuje i skąd biorą się takie komety. Zacząłem czytać książki i artykuły w czasopismach na ten temat i okazało się, że Kosmos można nie tylko oglądać, ale też „dotknąć” – badając właśnie meteoryty. Na studiach pogłębiłem swoją wiedzę geologiczną, szczególnie w zakresie mineralogii, co bardzo przydało mi się w poznawaniu tajników „kamieni z nieba”. Od niemal 25 lat meteoryty są obiektami, którym głównie poświęcam swój czas gdy nie uczę akurat geografii ! W Polskim Towarzystwie Meteoryto- wym jest więcej takich zakręconych na punkcie meteorytów jak ja, a na corocznych konferencjach mamy okazję się spotkać i porozmawiać o swoich pracach w dziedzinie meteorytyki, bo tak się nazywa nauka o meteorytach. Ja chyba jestem bardziej zakręcony niż inni, bo w ubiegłym roku zostałem nawet wybrany do zarządu naszego Towarzystwa… Ma Pan również na koncie wiele innych osiągnięć naukowych. Czy może się Pan z nami podzielić niektórymi z nich? Najważniejszym chyba moim osiągnięciem jest to, że wobec chronicznego braku czasu i licznych obowiązków jako nauczyciela, udaje mi się realizować swoją pasję. A co do osiągnięć naukowych… Najważniejszym jest chyba utworzenie przeze mnie w 1987 r. Pracowni Komet i Meteorów – organizacji naukowej zajmującej się tzw. małymi ciałami Układu Słonecznego. Pracownia istnieje do dzisiaj i jest jedną z najprężniej działających w tej dziedzinie instytucji na świecie. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, prowadziłem badania tzw. rojów meteorowych, wyznaczając nowe metody ich obserwacji – nawet wydany został mój poradnik do tego typu prac. Opublikowałem też ponad 100 artykułów; w ostatnich latach dotyczą one głównie badań meteorytów i historii me- teorytyki. Są to również artykuły w czasopismach zagranicznych… A swoją drogą to ciekawe pytanie: muszę kiedyś zrobić na własny użytek takie podsumowanie, co mi się udało osiągnąć przez te wszystkie lata. Pracował Pan w Obserwatorium Astronomicznym oraz Muzeum Ziemi. Czym się Pan zajmował? Jak to w Obserwatorium Astronomicznym: czytałem książki, czasopisma, parzyłem mocną herbatę, żeby w nocy nie zasypiać (kawy nie cierpię !), a jak niebo było bezchmurne prowadziłem obserwacje. Obserwowałem meteory, komety, planetoidy, w dzień również Słońce. W ciągu dnia pracowałem w planetarium, które jest częścią Muzeum Mikołaja Kopernika we Fromborku. Tam za zadanie miałem popularyzować astronomię, ale również prowadzić lekcje astronomii dla uczniów szkół podstawowych i średnich – czyli jednak z nauczaniem czasami miałem kontakt zanim zacząłem pracować w naszej szkole. Natomiast z warszawskim Muzeum Ziemi, współpracowałem w zakresie historii meteorytyki – tu udało mi się odkryć i opublikować kilka ciekawych dokumentów, pokazujących rozwój tej dziedziny w XIX-wiecznej Polsce. Współtworzył Pan również ,,Zeszyty Wyszkowskie”. Jaka jest ogólna idea tego projektu? Czy Pana zdaniem, my, Wyszkowianie, zbyt mało wiemy o naszym regionie? „Zeszyty Wyszkowskie” to nie jest mój pomysł, chociaż już od dość 10 dawna współpracuję przy ich powstawaniu. Początkowo miało to być regularnie ukazujące się czasopismo regionalne Ziemi Wyszkowskiej, ale rzeczywistość szybko zweryfikowała ten pomysł – brakowało materiałów, pieniędzy, współpracowników. Obecnie „Zeszyty” ukazują się nieregularnie i powiedziałbym „nieprzewidywalnie”, co zdecydowanie zmniejsza ich znaczenie. A szkoda, bo pomysł pokazywania własnego regionu, dokumentowania najważniejszych wydarzeń, zbierania materiałów na temat jego przeszłości, jest świetny. Mam nadzieję, że „Zeszyty Wyszkowskie” będą się nadal ukazywać i będą źródłem wiedzy na temat naszego regionu. cji wynika, że bywa z tym różnie – znam osoby, które nie wiedzą prawie nic, ale znam też pasjonatów, którzy mają i ogromną wiedzę i fantastyczne dokumenty czy fotografie dotyczące chociażby historii miasta. Chyba wszystko zależy od indywidualnych chęci poznania tego, co nas otacza… Trudno mi powiedzieć, jaka jest wiedza Wyszkowian na temat miasta i jego okolic. Z moich obserwa- Pana liczne osiągnięcia pokazują, że ciężka praca i determinacja prowadzą do sukcesu. Czy ma Pan jakieś rady dla tegorocznych maturzystów, którzy już niedługo staną przed wyborem swojej życiowej drogi? Proszę w kilku słowach powiedzieć, dlaczego warto uczyć się geografii? Geografii warto uczyć się (tak jak i innych przedmiotów) by jutro być mądrzejszym niż wczoraj – także dlatego, że nie wiemy co będzie pojutrze… A poza tym (odpowiem pytaniem): jak funkcjonować we współczesnym świecie nie znając go ? Hm… Rady przekazywałem przez ostatnie trzy lata… Teraz to już tylko mogę poradzić jedno: nie bójcie się ! Nie bójcie się matury ! Nie bójcie się iść na studia, które was interesują. Ale nie bójcie się też nie iść na żadne studia: może wybór innej, własnej drogi, realizacja niestandardowych pomysłów jest waszym wyzwaniem ? Rozmawiała Olga Konarzycka