Zabytki Krakowa – historia Polski i sztuki polskiej w pigułce?

Transkrypt

Zabytki Krakowa – historia Polski i sztuki polskiej w pigułce?
Piotr Krasny
Zabytki Krakowa – historia Polski i sztuki polskiej w pigułce?
„Przyjdźże tedy Czytelniku łaskawy, jeślić prace i zabawy domowe pozwalają, a oglądaj,
poznasz, że tak jest, a nie inaczej [...] uwierzysz temu, gdy rzetelnie wszystko zrozumiesz
z pociechą swoją” – pisał w pierwszej połowie w. XVII Piotr Hiacynt Pruszcz we wstępie do
Klejnotów stołecznego miasta Krakowa, które są uważane za jeden z pierwszych przewodników po tym mieście. U progu XXI stulecia słowa te można odczytać nie tylko jako
zaproszenie do odwiedzenia Krakowa, ale także jako wezwanie do refleksji na znaczeniem
nawiedzania jego zabytków dla wzbogacenia wiedzy historycznej turysty.
Nie ulega chyba wątpliwości, że nasze czasy są z jednej strony okresem znacznego
rozwoju nauk historycznych, z drugiej zaś – głębokiego kryzysu popularyzacji historii. Sondy
i ankiety organizowane przez redakcje czasopism i stacje telewizyjne dowodzą raz po raz, że
zdecydowana większość społeczeństwa nie zna podstawowych faktów historycznych, a tym
bardziej nie podejmuje żadnych prób logicznej interpretacji wydarzeń z przeszłości.
Najważniejsza przyczyna takiego stanu rzeczy jest – jak sądzę – dobrze rozpoznana. Maleje
zainteresowanie lekturą książek, które były i chyba pozostają nadal podstawowym
narzędziem popularyzacji historii. Można rozpaczać nad tym smutnym zjawiskiem, można
próbować rozbudzić przygasające czytelnictwo, ale i tak pozostanie faktem, że dla szerokich
rzesz społeczeństwa książka przestała być zasadniczym źródłem informacji. Jeżeli więc
chcemy popularyzować historię, trzeba próbować robić to przede wszystkim za pomocą
nowych mediów, telewizji, internetu i podobnych im wynalazków, które zapewne zawładną
już niebawem naszą wyobraźnią. Cechą charakterystyczną tych sposobów przekazu jest to, że
dostarczają one wiedzy pomieszanej z rozrywką i podają informacje w formie obrazków
migających przed oczami widza tak szybko, aby nie mógł on poczuć znudzenia.
Nie musimy wcale boleć nad owymi zjawiskami, jeśli przypomnimy sobie, że przez całe
wieki historia nie była wcale wiedzą dla wiedzy, ale pełniła albo funkcję nauczycielki życia,
albo też dostarczała opowieści łamiących dojmującą nudę długich zimowych wieczorów,
uroczystych spotkań rodzinnych i niezbyt zrozumiałych celebracji religijnych. Takie na poły
rozrywkowe traktowanie narracji historycznej nie przeszkadzało bynajmniej pozostawianiu
1
przez nią istotnych faktów w umyśle słuchacza lub czytelnika. Problem polegał tylko na tym,
że fakty te były najczęściej podkoloryzowane, wzbogacone, czy też ożywione ku uciesze
odbiorców.
Z taką obróbką faktów spotykali się przez wieki podróżnicy, którzy odwiedzali wielkie
centra historyczne, wiedzeni pragnieniem poznania źródeł swojej cywilizacji, religii lub
narodu. Przez wieki podróże były przedsięwzięciami na tyle ryzykownymi i niewygodnymi,
że
ich
podjęcie
i
kontynuowanie
wymagało
nieraz
fanatycznego
zapamiętania,
charakterystycznego m.in. dla rzymskiej arystokratki Pauli, która – według relacji św.
Hieronima – dotarłszy pod koniec w. IV do Ziemi Świętej „wszystkie miejsca zwiedzała z tak
wielkim zapałem i gorliwością, że gdyby nie śpieszyła się do dalszych, nie można byłoby jej
oderwać od pierwszych”, a także przyswajała sobie wiadomości o nich „tak jak spragniony
pije wodę, której pragnął”. Aby podtrzymać podobny zapał poznawczy w pątnikach i
turystach oraz umocnić w nich wolę wytrwania w trudach podróży, przekonywano ich
nieustannie, że oglądają wyłącznie miejsca najświętsze, najstarsze, najwspanialsze,
największe i najciekawsze. Taka postawa była znamienna dla wszystkich klasyków literatury
periegetycznej, takich jak Pauzaniasz, Pliniusz Młodszy, Egeria czy anonimowy autor
średniowiecznego przewodnika prowadzącego wiernych ku relikwiom św. Jakuba w
Composteli. Nie należy się więc dziwić, że ulega jej także większość osób piszących
współczesne przewodniki, które stwierdzają w nich na przykład bez żadnych zastrzeżeń, że
Rynek krakowski jest największym placem na świecie, albo że przy wejściu do katedry na
Wawelu wiszą autentyczne osse di drago (oznaczone, rzecz jasna, trzema gwiazdkami).
Spotykana również czasem w przewodnikach osobliwa maniera rekomendowania sennych
miasteczek, niezgrabnych i podupadłych budowli oraz wykwitów sztuki prowincjonalnej jest
chyba tylko karykaturą a rebus tego trendu. Nic bowiem nie poradzimy na to, że tworzenie
przewodników pisanych, a tym bardziej bezpośrednia wypowiedź przewodnika podlega
nieubłaganym prawom retoryki. Aby wyrwać turystę z domowych pieleszy, a tym bardziej o
czymś go pouczyć, trzeba go najpierw zachwycić i poruszyć silnie jego emocje. Pozostaje
oczywiście pytanie, w jakim stopniu można dla osiągnięcia owego celu podkoloryzować
fakty, czy to sięgając po hiperbole, czy też rezygnując z zastrzeżeń typu „zapewne”, „w
pewnym zakresie”, „przyjmuje się” itp.
Pytanie to nie jest z pewnością błahe. Nie ulega bowiem wątpliwości, że wobec kryzysu
„książkowej” popularyzacji historii, prezentacja ważnych ośrodków historycznych turystom
jest bardzo istotnym aspektem edukacji historycznej. Nie można wykluczyć, że godzinna
2
wycieczka do romańskiego opactwa może być dla wielu osób jedyną okazją do pozyskania
jakichś informacji o roli zakonów w historii średniowiecznej Europy, a wizyta w Muzeum
Powstania Warszawskiego dostarczy turyście informacji, kto był przeciwnikiem Polaków
w II wojnie światowej.
Wiele wskazuje więc na to, że na osobach prezentujących turystom walory miast
zabytkowych ciąży wyjątkowo poważna odpowiedzialność. Teksty autorów przewodników
turystycznych (które coraz częściej nie są już klasycznymi książkami, ale rodzajem dynamicznego komiksu, skomponowanego z wielobarwnych ilustracji i króciutkich tekstów) oraz
wypowiedzi przewodników mogą być bowiem coraz częściej nie tyle uzupełnieniem wiedzy
historycznej, ile pierwszym przekazem kształtującym tę wiedzę. Myślę zatem, że trzeba
bardzo poważnie zastanowić się nad problemem sposobów prezentacji miast historycznych
jako jednej z najważniejszych i najbardziej dostosowanych do dzisiejszej mentalności metod
powszechnej edukacji historycznej.
Swoistym truizmem musi być stwierdzenie, iż sposób prezentacji każdego wielkiego
centrum historycznego jest w olbrzymim stopniu zdeterminowany specyfiką jego dziedzictwa
historycznego, artystycznego i religijnego. Dzieje niektórych miast skupiają niejako w sobie
najważniejsze problemy historii politycznej, społecznej i kulturalnej całych państw, czego
znakomitym przykładem jest Praga, która może być ukazywana jako pars pro toto Czech.
Taka sytuacja jest bardzo korzystna ze względów dydaktycznych, a nadto otwiera bardzo
różnorodne możliwości prezentacji, skupionej na jednym aspekcie praskiego dziedzictwa
(główny, a nawet na dobrą sprawę jedyny ośrodek historii politycznej państwa, centrum
artystyczne, miejsce pielgrzymkowe przechowujące relikwie wszystkich najważniejszych
świętych czeskich, wielkie czeskie centrum naukowe i ekonomiczne) lub też łączącej w różnorodny sposób jego komponenty.
Dziedzictwo historyczne zdecydowanej większości miast europejskich nie jest jednak aż
tak bogate. Wiele z nich stawało się teatrem ważnych wydarzeń historycznych zaledwie na
pewien czas, aby doświadczyć później marginalizacji. Pozycja centralnego ośrodka politycznego kraju nie musiała iść w parze ze znaczeniem miasta na polu działalności artystycznej lub
w życiu religijnym narodu. Wydaje się więc, że właściwa prezentacja wielu miast
historycznych wymaga precyzyjnego rozeznania najważniejszych aspektów ich dziejów i
musi być wolna od pokusy „naciągania” zjawisk bardziej marginalnych.
Trzymając się tej zasady musimy podejść z wielką ostrożnością do dziewiętnastowiecznego mitu Krakowa, jako „otwartej księgi”, z której można odczytać całe dzieje
3
ojczyste. Nie ulega wątpliwości, że zwiedzając Kraków można dowiedzieć się bardzo dużo na
temat polskich monarchów, zwłaszcza z dynastii Piastów i Jagiellonów, co w patetyczny
sposób wyraził Franciszek Wężyk:
O! ktokolwiek tu wnijdziesz, spieszny krok zastanów...
Oto gród Bolesławów, Zygmuntów, Stefanów.
Stąd mierząc żyznych dziedzin rozległe przestworza,
Rozciągnęli swe berło od morza do morza,
Stąd krwią mężnych zdobyte rozdając korony,
Przyjmowali hołd władców i ludów pokłony”.
Zapewne także dziś mogą poruszyć nas słowa Klementyny z Tańskich Hoffmanowej,
kreującej Wawel na „nasz Kapitol i Panteon razem”, w którym „chwała polski czas długi jaśniała, tu dotąd jej ślad w wspaniałej katedrze pozostał”. Wypada jednak zauważyć, że w Krakowie, kreowanym na główny ośrodek polityczny Polski, a może nawet Europy Środkowej,
trudno znaleźć istotniejsze zabytki związane z historią polskiego parlamentaryzmu. Można
też przyjąć, że bardzo słaba obecność pałaców magnackich w zabudowie civitas maior
dawnej Rzeczypospolitej fałszuje wręcz swoisty architektoniczny obraz struktury elit owego
państwa. Marginalizacja Krakowa w ramach Królestwa Galicji i Lodomerii sprawiła nadto, że
ważniejsze doświadczenia polskiej historii w. XIX omijały zdecydowanie to miasto. Wydaje
się więc, że można i należy wykorzystać prezentację Krakowa do szerokiego wykładu
dziejów politycznych Polski, ale trzeba przy tym uczciwie sygnalizować, że nawet dla
powierzchownej „turystycznej” realizacji tego programu trzeba zapoznawać także z
dziedzictwem Poznania, Warszawy, Lwowa i co najmniej kilku innych miast.
Silnie rozpowszechniony jest również pogląd, że wielki zespół zabytków Krakowa stanowi swoistą „historię sztuki polskiej w pigułce”. Pogląd ten opiera się nie tylko na przekonaniu
o kluczowej roli środowiska krakowskiego w dziejach polskiej sztuki, ale także na fakcie, że
Kraków uchodzi za jedyne wielkie miasto w naszym kraju, którego nie dotknęły
poważniejsze zniszczenia. Do obu argumentów należy podejść z pewną rezerwą. W dziejach
sztuki krakowskiej można wskazać okresy znakomite, w których miejscowi artyści
wytwarzali wzorce powielane powszechnie na ziemiach polskich a nawet za ich granicami
(schyłek średniowiecza, w. XVI, okres panowania Zygmunta III., okres Młodej Polski), ale
nie brakowało też długotrwałych kryzysów (choćby od drugiej poł. w. XVIII aż po trzecią
tercję następnego stulecia), a w najgorszych latach zdarzało się, że w mieście nie sposób było
znaleźć choćby jednego rzeźbiarza umiejącego wykonać rzeźbę z metalu.
4
Wbrew powszechnym opiniom Kraków utracił też sporą część swoich zabytków. W XIX
w. rozebrano wszak w tym mieście mury obronne, ratusz, kilkanaście kościołów i bardzo
wiele kamienic. W r. 1850 centrum Krakowa zostało nadto poważnie zniszczone przez pożar,
który pochłonął m.in. przebogaty wystrój kościoła franciszkanów i dominikanów oraz bardzo
wiele średniowiecznych i nowożytnych kamienic. Aż do naszych czasów dziedzictwo
artystyczne Krakowa jest też uszczuplane przez nierozsądne akcje rozbiórkowe.
Nie ulega jednak wątpliwości, iż Kraków jest chyba jedynym miastem w naszym kraju,
którego zabytki pozwalają podjąć próbę prezentacji dorobku sztuki polskiej we wszystkich
dziesięciu stuleciach jej dziejów. Trzeba tylko pamiętać, że prezentacja ta może mieć
wyłącznie charakter zarysu, nie obejmującego wszystkich zjawisk i posługującego się czasem
nienajlepszymi przykładami. Taki zarys może spełnić znakomicie swoje popularyzatorskie
zadanie pod warunkiem, że potraktuje się go nie jako zamkniętą syntezę, ale nada się mu
formę swoistego wprowadzenia, otwierającego dopiero drogę do rzeczywistego poznania
różnorodności dorobku sztuki polskiej.
Aby sprostać takiemu zadaniu trzeba jednak wiedzieć sporo zarówno o blaskach i
cieniach sztuki Krakowa, jak i o jej miejscu w dorobku sztuki polskiej w różnych epokach.
Nie łatwo jednak zgromadzić taką wiedzę. Ostatnia synteza sztuki krakowskiej ukazała się
przed ponad pięćdziesięciu laty, a ogólnopolska sesja Stowarzyszenia Historyków Sztuki
poświęcona w r. 2001 temu zagadnieniu wykazała, że badacze poczynili wprawdzie w
ostatnich latach wiele interesujących odkryć cząstkowych, ale dalecy są od ich zsumowania.
Prezentacja dorobku sztuki krakowskiej jako „historii sztuki polskiej w pigułce” musi więc
bazować na różnych źródłach naukowych, z których często dość trudno wyłowić informacje,
które można wykorzystać bezpośrednio w rzetelnej „turystycznej” prezentacji.
Dziełem przedstawiającym obszernie w miarę aktualną wiedzę na temat zespołów zabytkowych jest m.in. Katalog zabytków sztuki w Polsce, zawierający kategoryczne datowania,
atrybucje i klasyfikacje stylistyczne dzieł sztuki. Trudno zatem dziwić się, że zeszyty
katalogu poświęcone świątyniom krakowskim bywają traktowane jako superprzewodnik po
naszym mieście. Wydawnictwa te dostarczają z reguły rzetelnych i precyzyjnych informacji
na temat czasu powstania dzieł, ich autorstwa i cech stylistycznych. Nie można jednak
zapominać, że Katalog odnotowuje zabytki, ale ich nie wartościuje i nie może ukazać ich
znaczenia dla dziejów sztuki polskiej. Korzystanie z tego wydawnictwa rodzi także
niebezpieczną pokusę. W skrótowych wzmiankach Katalogu brakuje miejsca na wyrażenie
wątpliwości i przeciwstawnych tez. Podaje on niejako skanonizowane informacje, rodząc u
5
wielu czytelników fałszywe przekonanie, że wiedza na temat dziejów sztuki Krakowa jest
bardzo precyzyjna i jednoznaczna. Takie przekonanie może być bardzo pomocne w
popularyzacji historii sztuki, uwalniając popularyzatora od konieczności przystępnego
wykładania złożonych dylematów badawczych. Trzeba jednak pamiętać, że radykalna
jednoznaczność przekazu ułatwia z pewnością jego odczytanie, ale zarazem może
spowodować skostnienie rzekomo nienaruszalnych prawd. Istnieje więc ryzyko, że
przyrządzona według takiej receptury „historia polskiej sztuki w pigułce” okaże się mało
atrakcyjną kulą talku, po którą niewielu będzie chciało sięgnąć.
Nie można za to wykluczyć, że prowokacyjne odrzucanie utrwalonych sądów może mieć
też wymiar pewnej sensacji, która przyciągnie uwagę turysty, zmęczonego beznamiętnym
wyliczaniem dat, nazwisk i wydarzeń historycznych. Być może warto czasem pokazać jak
bardzo złożonym problemem jest tzw. autentyzm i starodawność zabytków krakowskich,
zwłaszcza jeśli spróbujemy odnieść te kategorie np. do bardzo złożonych dziejów kamienic
przy Rynku. A może trzeba wręcz wstrząsnąć turystą nie tylko wioząc go do Nowej Huty, ale
także przekonując go o wyjątkowych walorach historycznych i artystycznych tej dzielnicy.
Wszelkie prowokacje mają wszak spore walory edukacyjne, wytrącając myślenie z utartych
kolein, choć trzeba bardzo uważać, żeby podejmując takie działania nie zarzucić prawdy na
rzecz efekciarstwa.
Poszukiwanie nowych sposobów popularyzacji dziedzictwa historycznego Krakowa
winno przejawiać się także w próbach dotarcia do nowych grup odbiorców. Warto zatem
zauważyć, że Kraków, kreowany co najmniej od w. XVII na „drugi Rzym” pełen „klejnotów”
w postaci ciał świętych i cudownych obrazów, zyskał właśnie za naszych czasów rangę
jednego z najważniejszych centrów pielgrzymkowych w Polsce. Obok wielowiekowego kultu
relikwii św. Stanisława, św. Jacka i św. Jana Kantego, rozwinęły się w ostatnim czasie
pielgrzymki do grobu św. Jadwigi, a także można zaobserwować ożywienie kultu wielu
błogosławionych (beatyfikacja Stanisława Kazimierczyka, uroczystości jubileuszowe bernardynów skupione wokół grobu Szymona z Lipnicy). Wielkim ośrodkiem religijnym stało się
sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach, a co najmniej dziesięć innych świątyń
stara się przyciągnąć pielgrzymów grobami osób wyniesionych na ołtarze oraz
koronowanymi obrazami Matki Boskiej lub innymi cudownymi wizerunkami.
Fenomen ten można by wykorzystać także do popularyzacji wiedzy historycznej,
zarówno w zakresie historii Kościoła, jak i dziejów sztuki sakralnej. Takie działania mogą
wszakże rodzić poważne dylematy moralne. Już w XV w. autor sławnego dzieła ascetycznego
6
O naśladowaniu Chrystusa stwierdził bowiem bez ogródek: „Często popycha do [...]
pielgrzymek ciekawość miejsc i ludzi, ale pielgrzymi niewielki, niewielki z tego odnoszą
pożytek dla duszy, szczególnie gdy jest taka sobie łatwa wyprawa, podjęta bez większego
kłopotu”. Trudno nie spostrzec, że słowa te zdają się dziś brzmieć bardzo aktualnie w
Krakowie. Pojawia się zatem pytanie, czy „ciekawość miejsc i ludzi” cechująca dzisiejszych
pątników może być wykorzystana do wzbogacenia ich wiedzy historycznej bez pozbawiania
ich duchowych pożytków z pielgrzymowania? Warto też zastanowić się, czy postępująca
muzeifikacja sanktuariów nie ukrywa coraz bardziej ich sakralnej funkcji, czy sanktuaria
można równocześnie zwiedzać i nawiedzać, czy można zarazem zrywać „owoc życiodajny
wiecznego zbawienia” i uczyć się o przemijających wydarzeniach historycznych.
Opracowanie szerokiego i rzetelnego programu wykorzystania zabytków krakowskich do
popularyzacji wiedzy historycznej i historyczno-artystycznej rodzi zatem wiele problemów,
które zarysowałem tutaj w mocno wybiórczy i z pewnością nieco chaotyczny sposób. W
moich rozważaniach poprzestałem na stawianiu pytań, unikając rozwiązania owych
skomplikowanych kwestii. Problematyka ta wymaga bowiem szerokiej dyskusji, której
istotną częścią może być także nasze dzisiejsze spotkanie.
7