pobierz pdf - Fronda LUX
Transkrypt
pobierz pdf - Fronda LUX
PISMO POŚWIĘCONE FRONDA Nr 39 Rok 1040 od Chrztu Polski FRONDA Nr 39 ZESPÓŁ Nikodem Bończa Tomaszewski. Michał Dylewski, Grzegorz Górny, Marek Horodniczy (redaktor naczelny), Bartłomiej Kachniarz, Aleksander Kopiński, Estera Lobkowicz, Łukasz Łangowski, Filip Memches. Sonia Szostakiewicz, Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan Zieliński Zrealizowano w ramach Programu Operacyjnego Promocja Czytelnictwa ogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, OPRACOWANIE GRAFICZNE I PROJEKT OKŁADKI Jan Grzegorz Zieliński grafika na stronach: 65,102,114,126 Maciej M. Michalski na stronach: 232. 234. 237. 238. 242, 244. 249 oraz inicjały (190-215) Robert Trojanowski REDAKCJA STYLISTYCZNA I KOREKTA JMD ADRES REDAKCJI I WYDAWCY ul. Jana Olbrachta 94, 01-102 Warszawa teł.: (022) 836 54 44: fax: (022) 877 37 35 www.fronda.pl [email protected] WYDAWCA Fronda pl sp. z o.o. Zarząd: Michał Jeżewski. Tadeusz Grzesik DRUK Pracownia AA spółka jawna, pl. Na Groblach 5, 31-101 Kraków teł.: (012) 422 89 83, 422 13 44, fax: (012) 292 72 96, e-mail: [email protected] Prenumerata Pisma Poświeconego Fronda Księgarnia Ludzi Myślących ul. Tamka 45. 00-355 Warszawa te!.: (022) 828 13 79 • e-mail: [email protected] • www.xlm.pl. Aby otrzymywać kolejne numery za zaliczeniem pocztowym, prosimy wypełnić stałe zamówienie na stronie internetowej www.ksiegarnia.fronda.pl Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów. Materiałów niezamówionych nie odsyłamy. Redakcja „Frondy" nie ponosi odpowiedzialności za treść i formę reklam. ISSN 1231-6474 Indeks 380202 S P I S R Z E C Z Y PIOTR PROSZOWSKI Wielodzietna rodzina Nocuniów. Piękno i troska 6 NIKODEM BOŃCZA TOMASZEWSKI Narodziny Polski Ludowej 12 PAWEŁ SKIBIŃSKI Porządek miłości. Rozważania o katolicyzmie narodowym 34 ALEKSANDER KOPIŃSKI Mit ONR-u. Pamięci Stanisława Piaseckiego 46 WOJCIECH WENCEL Arka Gdynia, moja miłość 66 MAREK ARPAD KOWALSKI Siła Polski leży w koloniach 72 BARTŁOMIEJ KACHNIARZ Z obcego rodu LATO 2 0 0 6 80 3 MICHAŁ GROMKI Częstochowy nie oddamy! 100 OLGIERD KOSCIESZA Lot orła, czyli impresje o Wielkim Romanie 102 BORYS BARSKI Prawo i Sprawiedliwość. Rzecz o polsko-żydowskim mesjanizmie politycznym 114 OLAF SWOLKIEŃ Samoobrona klasy średniej. Moje spotkania z panem Przewodniczącym 126 JAROSŁAW JAKUBOWSKI Dzień polski (z notatnika telemana) 138 JANUSZ KOTAŃSKI Barbaroi Grecy pod Trapezuntem Grzesznicy w Galilei Zdradzony żołnierz Bajka syberyjska 142 143 144 145 146 WOJCIECH STANISŁAWSKI Szła dzieweczka do miteczka 148 MACIEJ WALASZCZYK Kdoź jste bozi bojovnici 158 SZYMON BABUCHOWSKI Noc 166 MARIAN KRASZAN KRASZEWSKI Świnia 168 MAREK HORODNICZY Rozczarowanie, czyli rok 1968 o sobie 172 MAREK ŁAZAROWICZ Leki z diabelskiej apteki 190 KRZYSZTOF GŁUCH Santa Fiction & Santasy 4 220 F R O N D A 39 FILIP MEMCHES Pielgrzymka na wieżę Moria 226 SZCZEPAN TWARDOCH Zły policjant i wskrzeszenie Łazarza 232 ŁUKASZ ŁANCOWSKI Kod Shyamalana 238 RAFAŁ DERDA Ps 49. 14 Spisek przeciwko śmierci Zanim powiem słowo 250 251 252 BENIAMIN MALCZYK PESSIMUS *** 253 STANISŁAW CHYCZYŃSKI Prowincjonalny List od Godota Krajobraz bez ptaków Kalwaria, sierpień 254 255 256 257 ROZMOWA Z KS. DR. STEFANEM MOSZORO DĄBROWSKIM Nie mamy copyrightu na dyscyplinę 258 Szturm na SEX SHOPY 271 VITTORIO MESSORI Kawalerowie Niepokalanej 274 Noty o autorach 284 Dzieci nieraz widziały, jak żona klęczała pół godziny i dłużej. Jak się modliła, padając na twarz. Ze zmęcze nia i przed Bogiem. To był dla nich wzór i przykład. I dlatego modlitwę mają we krwi. Tak jak uczciwość. W I E L O D Z I E T N A RODZINA NOCUNIÓW PIĘKNO I TROSKA PIOTR PROSZOWSKI Miejscowość Borowno, od C z ę s t o c h o w y jak na kangurzy skok. Spokojna ni zina, z m ę c z o n a s e n n o ś ć . . . Gdyby nie dwie s m u k ł e , wysokie n e o r e n e s a n s o w e wieże kościoła św. Wawrzyńca, m o ż n a by B o r o w n o minąć, nie zauważając go. Ale m y ś m y jechali do B o r o w n a do miejsca niezwykłego. Jechaliśmy do rodziny Nocuniów, p a ń s t w a Elżbiety i Kazimierza. Rodziców dziewięciorga dzieci. To na dzisiejsze czasy, kiedy to p r o m i n e n c j a urzędująca w Polsce p r o muje antyrodzinę, najlepiej z ż ó ł w i e m i t a r a n t u l ą w a k w a r i u m , bez dzieci, 6 F R O N D A 39 niezwykłe. Dla m n i e j e d n a k jest to niezwykłość najwyższej p r ó b y h o n o r u , szlachetności. Rodzicielski h e r o i z m i macierzyńska odwaga. Jest to r ó w n i e ż - jak sami N o c u n i o w i e m ó w i ą - p e ł n a pokory zgoda na w y p e ł n i a n i e woli Bożej. Dzieci Kazimierza i Elżbiety rodziły się w t r u d n y c h czasach k o ń c a lat 70. i w czasie czerni s t a n u wojennego, w latach 1 9 7 5 - 1 9 8 8 . Wyliczanie ich p r z y p o m i n a t r o c h ę biblijne wyliczanie a b r a h a m o w y c h pokoleń. Ale d o p i e r o w t e d y w p e ł n i u ś w i a d o m i ć sobie m o ż n a rozległość i głębię rodzicielskiego t r u d u . Najstarsza jest Małgorzata - b e z h a b i t o w a zakonnica w e s t i a r e k Jezusa. P o t e m A n n a - jest w Zgorzelcu, ukończyła liceum. P o t e m Andrzej, po woj sku, kończył Techniczne Zakłady N a u k o w e . P o t e m Jacek, Tomasz - m a l a r z amator, studiujący optykę, i jeszcze Marek, Stanisław, Beata i Marcin. Wszystkie dzieci, jak się tu mawia, wyuczone. Troje j u ż p o z a d o m e m . Sześcioro dalej w r o d z i n n y m d o m u się gnieździ. R o z m a w i a m y o ich co dzienności, o radościach i s m u t k a c h . Nadziejach i zgryzotach, o ich wie rze, k t ó r a była często j e d y n ą ucieczką i dawała siły na p r z e t r w a n i e najgorszego... W k u c h n i p r a s t a r y kaflowy piec, który p a m i ę t a jeszcze chleby i ciasta babki i prababki, r o d z i n n e r o b i e n i e klusek, ugniatanie ciasta w dzieży. Dzieży j u ż nie m a . W życiu rodziny były m o m e n t y d r a m a t y c z n e . W 1999 roku p a n u Kazimierzowi z o p e r o w a n o c z a r n ą narośl na plecach. Był u onkologa. Do dziś nie wie, co to było. Wycinek, skal pel. Pamięta tylko, jak p o t e m , j u ż po wszystkim, powiedziała mu lekarka, że p o w i n i e n iść na J a s n ą Górę i podziękować Pani Jasnogórskiej za życie. Więc domyśla się, że to był nowotwór. Ale to j u ż było. Za n i e g o w t e d y m o d l i ł a się cała rodzina. Kiedy m ó w i ę , że dla m n i e jest to nie do wyobrażenia, by dwoje ludzi i - co z r o z u m i a ł e - tylko p a n Kazimierz pracujący z a w o d o w o , wychować m o g ł o dziewięcioro dzieci, p a n Kazimierz o d p o w i a d a szczerze i p r o s t o . N i e daliby rady wychować, wyżywić, wykarmić, wykształcić. I on, i żona p o c h o d z ą z rodzin wielodzietnych. Więc pomagali wszyscy. I jego rodzice, i teściowie. Matce dziękuje do dziś, m i m o że nie żyje. - To była p o m o c całego r o d z i n n e g o dobra. Byli jakby j e d n o przy m o i c h dzieciach - m ó w i . P o m o c rzeczowa, bo żona na pieniądze by się obraziła. Ale moje LATO 2 0 0 6 7 dzieci dostawały od chrzestnych, od rodziny pieniądze. Bywało i tak, że ż o n a od nich pożyczała. Pan Kazimierz po liceum wybrał kolej. Z o s t a ł kolejarzem. Pracował jako konduktor. Ukończył kursy m a n e w r o w e g o , zwrotniczego i n a s t a w n i c z e g o . Później, jak został k i e r o w n i k i e m pociągu, to mu się to b a r d z o przydało. Pracował nieraz po osiemnaście i dwadzieścia godzin. H a r o w a ł - m ó w i - jak wół. Dla rodziny. Dla dzieci. Aż do wypadku. P o t e m została już tylko r e n t a z d r o w o t n a . Mniej niż s k r o m n a . Bo teraz r a z e m z r o d z i n n y m ma 7 1 8 złotych. A przecież wtedy, kiedy był dla swojej rodziny, dla dzieci „ w o l e m " na kolei, to zarabiał więcej niż jego siostra po studiach, w Warszawie, w ministerstwie. - To był - jak w s p o m i n a - t r u d radosny. Dla rodziny. Jego rodzina, bracia, siostra i ze s t r o n y żony także podziwiali go i podpytywali, jak on to robi, że znajduje jeszcze czas, żeby z dziećmi p o r o z m a w i a ć , d o pilnować pacierza, uczyć ich r a z e m z ż o n ą różańca. I to też była praca dla rodziny. 3 F R O N D A 39 Wielki koszt pracy. Szybkie d o r a s t a n i e dzieci i n o w e , coraz to n o w e p o trzeby. Dzieci chowali s u r o w o , ale tylko raz j e d e n najstarsze t r o c h ę o b e r w a ł o . A tak, to rozmowy. Z p e ł n y m zaufaniem. Z w i e r z e ń dzieci nigdy nie zdradził ani żonie, ani babci. Mówił do nich tak, jak do niego m ó w i ł a m a t k a . N i e k ł a m - żyj w prawdzie. I dzieci p a n a Kazimierza to zrozumiały. I tą prawdą, uczciwością żyją do tej pory. Chociaż - zamyśla się p a n Kazimierz - m o ż e dziś to już nie pamiętają, że to wynieśli z d o m u . . . Tak jak o n . No i szli jego t r o p e m . Od piątego roku życia był pan Kazimierz m i n i s t r a n t e m . Jego chłopcy także. Marcin, śpiewa r a z e m z ojcem w chórze kościelnym. To też p o m a g a ł o w ich w y c h o w a n i u . Byli bardzo blisko Boga. O w o c e m tej rodzinnej wiary była Małgorzata. Poszła jako najstarsza córka do b e z h a b i t o w e go zakonu Jezusa. placówce Dziś w westiarek jest na Detroit. - Niech Pan p o p a t r z y na ścianę - zachęca n a s go spodarz - tu wisi obraz Pani Jasnogórskiej. Wisi tak od 1937 roku. Od ślubu rodziców - Wawrzyńca i Natalii. Z a w s z e się przy n i m modlimy. Pani Elżbieta m ó w i , że obowiązków nie ubywa. Troje dzieci poza d o m e m , ale sześcioro przy n a s . Swój dzień zaczyna o szóstej r a n o . Kończy o północy. Jej, m a t k i , dzień pracy upływa w d o m u . Nieraz wysiada, bo zdrowie, choć jest, to już nie t o . Ale jest taki dzień radosny. Wigilia. W t e d y są prawie wszyscy przy przychodzącym na świat Jezusie. I w t e d y ta m a t c z y n a radość u ś m i e r z a wszystkie bóle, troski, zmęczenie, to, co na co dzień dokucza i męczy. I modli się za tych, których już nie ma, którzy im kiedyś tak b a r d z o pomogli. Rodzinna pamięć. R o d z i n n a wdzięczność. A było b a r d z o ciężko. Nie było na najpilniejsze potrzeby. Na odzież, dzieciom na bilety, za prąd zapłacić. Było tak, że na niedzielę z a m i a s t r o s o ł u g o t o w a ł o się k o m p o t . N i e m o ż n a było zabić przecież żywicielek. Bo kury n i o s ą jaja. A z d w u d z i e s t u k o g u t ó w ostał się j e d e n . . . - Ale czuwa nad n a m i O p a t r z n o ś ć Boża - m ó w i pani Elżbieta. Bo LATO 2 0 0 6 9 rodzina to jest fundament, podstawa, korzeń. Ja m i a ł a m czworo r o d z e ń s t w a , mąż pięcioro, dziadek męża, Michał, m i a ł j e d e n a ś c i o r o dzieci. I było t a m r o d z i n n e szczęście. C z a s e m w biedzie, w t r u d z i e . Ale szczęście. Bo była wielka rodzina. W niej nikt nigdy nie został s a m . N i e został zdradzony. Słucham jeszcze ich opowieści o dzieciach. Jak są, j e d n o za d r u g i m . Że - jak mówi ojciec Kazimierz - j e d n o za drugie by życie o d d a ł o . Są wychowani w Bogu i d u c h u patriotycznym. Uczyliśmy ich od wczesnego dzieciństwa modlitwy, r ó żańca. Zresztą widzieli, jak m o d l i m y się z żoną, p o t e m modlili się r a z e m z nimi. Dziś, kiedy się modlą, proszą często, by przyciszyć radio... Ale mieli zawsze przykład. I m o ż e dlatego nie psuje ich to, że mają komputer, telewizor... Nie m o g ł e m oprzeć się pytaniu, czy mogli żyć inaczej. Mając j e d n o , dwoje dzieci, nie mieliby tylu trosk, kłopotów, c z a s e m biedy. Pan Kazimierz o d p o wiada zdecydowanie - n i k t nie b r o n i w Polsce rodziny. A r o d z i n a to p o d s t a w a n a r o d u . O n i są n ę d z n i i żałośni w t y m p r o p a g o w a n i u 2 + 1 , a j e d e n to najlepiej kot albo pies. Im chodzi o to, by zniszczyć r o d z i n ę , a więc zniszczyć n a r ó d . To bierze się stąd, że oni nie wierzą w nic. Tylko w pieniądz. Cóż mi to za r o dzina, kiedy d o m p u s t y i s a m o t n o ś ć ? ! To nieprawda, że jak jest d u ż a rodzina, d u ż o dzieci, to ta r o d z i n a m u s i się stoczyć! Dlaczego nie pokazują w radiu i telewizji pozytywnych p r z y k ł a d ó w rodzin wielodzietnych. Ale jak znajdą taką patologiczną, gdzie jest alkohol i zgorszenie, to zlatują się jak sępy do padliny i pokazują to światu. To jest p r z e w r o t n o ś ć z p i e k ł a r o d e m . Bo m o g ą pokazać zło. O b ł ę d n i e u d o w a d n i a ć , że dzieci są z a g r o ż e n i e m dla rodziny. I ludzie to oglądają, p o t e m się m ą d r z ą . Zatruci t y m j a d e m . - My p o c h o d z i m y z rodzin wielodzietnych. I w tych naszych r o d z i n a c h wszyscy, jak to się m ó w i , wyszli na ludzi. I tak jest w b a r d z o wielu polskich r o d z i n a c h . Ale o nich się milczy. Dla nich jest zakaz popularyzowania. Dzieci nieraz widziały, jak ż o n a klęczała p ó ł godziny i d ł u ż e j . Jak się m o d liła, padając na twarz. Ze z m ę c z e n i a i p r z e d Bogiem. To był dla nich w z ó r i przykład. I dlatego m o d l i t w ę mają we krwi. Tak jak uczciwość. I jeszcze ta p o m o c rodzinna. Jak sobie trzeba p o m ó c , to m o i czy jej bracia i k r e w n i nie idą do banku po pożyczkę, bo unikają k o n t a k t u ze złodziejami. Tylko s u p ł a każdy, co m o ż e i ile m o ż e , i p o m a g a d r u g i e m u . - Szczęście r o d z i n n e m o ż n a znaleźć także w sytuacjach t r u d n y c h , także w biedzie, k t ó r ą t r z e b a p o k o n a ć - m ó w i p a n i Elżbieta. - Jak już w s p o m n i a ł a m , m i a ł a m czworo r o d z e ń s t w a i też było t r u d n o . Człowiek w t r u d z i e się hartuje. W łatwości życia słabnie i często F R O N D A 39 w dostatku ginie, zatraca się, traci człowieczeństwo. Najgorzej to się załamać. Trzeba się przed tym bronić. D u ż o modlitwy. Patrzeć t r z e b a ku górze. N i e w ziemię. Wystarczy, że ziemia na n a s patrzy. Pani Elżbieta m u s i iść do swoich zajęć. Do krasuli - żywicielki po mleko. Marcin m u s i jeszcze zajrzeć do książek. Telewizor milczy czarnym e k r a n e m . Widać nikt tu nie tęskni za idolami, gwiazdami k ł a m s t w a , o b ł u d y i prze wrotności. Zaczyna się ich długi, tej pory zimowej, wieczór. Końca pracy nie widać, chociaż noc nastaje. PIOTR P R O S Z O W S K I Zawsze, kiedy słucham prezydenta Lecha Wałęsy, przy pominają mi się sceny z Rejsu. Słynne „Nie chcem, ale muszem" jest nawet lepsze od „aparatem Zorka pięć zrobiłem kilka zdjęć". Jednak filmowy statek przestał być metaforą polskiego społeczeństwa. W 1980 roku ludzie wyśmiani w filmowym Rejsie wywieźli kaowca na taczkach i przejęli władzę nad stat kiem. Jednakże doszło do tego nie na skutek „postępów modernizacji". Wręcz przeciwnie. Był to triumf swojskiej pol skiej ludowości. NARODZINY POLSKI LUDOWEJ NIKODEM BONCZA TOMASZEWSKI Talerz z papieżem G i p s o w e popiersia papieża, plastikowe Madonny, talerze z O s t a t n i ą Wieczerzą, babcie w beretach, rowerki n a k o m u n i ę , s z k a r a d n e dewocjonalia, bazylika w Licheniu, ś l u b n e usługi foto-wi- deo, buczący organista, w y s t a w n e n a g r o b k i z lastryko. Polska religijność objawia się w dziwnych i t r u d n y c h do z r o z u m i e n i a for m a c h . Antyklerykalizm sąsiaduje z emocjonalnością o niezwykłym n a t ę ż e n i u . Ci s a m i ludzie, którzy w latach 90. XX wieku najFRONDA 39 bardziej bali się „klerykalizacji" życia publicznego, kilka lat później nie kryli w z r u s z e n i a po śmierci papieża. J e d n o c z e ś n i e wspierali p r o g r a m o w o laickie partie p o s t k o m u n i s t y c z n e i b u d o w a l i bazylikę w Licheniu. Afirmację wiary łączyli z selektywnym podejściem do praktyk religijnych. T r u d n o to wszystko zrozumieć i połączyć w całość, tak s a m o jak t r u d n o uchwycić f e n o m e n Radia Maryja. Intelektualnie wyizolowane elity inteligenckie do tej p o r y nie m o g ą pojąć „religijności l u d o w e j " . Niezależnie od o s o b i s t e g o s t o s u n k u do wiary m o d l i t w a l u d u n a p a w a i n t e l e k t u a l i s t ó w a u t e n t y c z n ą trwogą, a staruszka z r ó ż a ń c e m stała się w r o g i e m p u b l i c z n y m nr 1. Szczególnie niepokoi ich to, że zaklęcia społeczeństwa obywatelskiego i r o s n ą c e wskaźniki PKB nie są w stanie egzorcyzmować „bogoojczyźnianej dewocji". Najwyraźniej nie rozumieją, na co tak n a p r a w d ę się porwali. Wiek ciemny Jest rok 1900. Sytuacja Polaków jest obiektywnie rzecz biorąc zła. O wolności m ó w i tylko garstka radykałów skupionych w o k ó ł „ p o s t ę p o w y c h " idei, socja lizmu i nacjonalizmu. Na inteligenckich salonach panuje j e d n a k p r z e k o n a n i e , że sytuacja polityczna jest stabilna, a zabory są s t a n e m t r w a ł y m . Trzeźwy re alizm nie pozwala marzyć, bo p o ł o ż n i e społeczne Polaków wydaje się tragicz ne. O p t y m i s t y c z n e szacunki wskazują, że 70 proc. l u d n o ś ć nie m i a ł o ż a d n e g o k o n t a k t u z p i s m e m , a zasięg czytelnictwa prasy (ludzie faktycznie p i ś m i e n n i ) obejmuje kilka p r o c e n t Polaków. P r z y t ł a c z a j ą c ą w i ę k s z o ś ć s p o ł e c z e ń s t w a s t a n o w i ą c h ł o p i (ok. 9 0 p r o c . ludności), następują k t ó r z y żyją w o s o b n y m a g r a r n y m bardzo powoli, a gospodarka świecie. P r z e m i a n y wsi wiejska pozostaje zacofana. I n t e l i g e n c j ę n i e p o k o i j e d n a k c o i n n e g o . C h ł o p i ciągle zdają się żyć w s p o ł e c z e ń s t w i e s t a n o w y m i w o g ó l e n i e u t o ż s a m i a j ą się z P o l s k ą . „ P o l a c y " i „ p a n y " to dla nich synonimy. Dziwną niechęć czuli chłopi do uroczystości narodowych - wspominał Witos - [ . . . ] w naszej okolicy obchodu jeszcze żadnego nie było, a Koś ciuszko, Mickiewicz to „jacyś panowie", o których mało kto wie, czy żyją, czy umarli i co komu dobrego zrobili [...] powstaniec, to u wielu jeszcze ludzi zbój, złoczyńca, słowem najgorszy człowiek. LATO 2006 13 W niewesołej sytuacji jest Polski Kościół. W ł a d z e zaborcze dbają o d o b ó r lojalnego kleru, diecezje często pozostają bez biskupów, s p a d a p o z i o m na uczania seminaryjnego, a z n i m p o z i o m kapłanów. W d o d a t k u samodzielni od czasów likwidacji pańszczyzny chłopi coraz częściej popadają w konflikt ze swoimi proboszczami. Jeśli do tego wszystkiego d o d a m y p o w o l n y rozwój e k o n o m i c z n y i g o s p o darczy, mozaikę etniczną pokrywającą ziemie polskie, pogłębiające się różni ce między zaborami, to z p r a g m a t y c z n e g o p u n k t u w i d z e n i a Polacy nie mieli większych szans, żeby p r z e t r w a ć nadchodzący wiek XX. E w e n t u a l n y konflikt europejski i s t o t n i e m ó g ł d o p r o w a d z i ć do z m i a n . Ó w c z e s n e doświadczanie historyczne wskazywało, że w XIX wieku przywód cy światowi byli zainteresowani Polską wyłącznie jako r e z e r w u a r e m m i ę s a armatniego, a historia XX wieku tylko p o t w i e r d z i ł a to p r z e k o n a n i e . Gdyby jeszcze nasi przodkowie wiedzieli, że w k r ó t c e znajdą się p o ś r o d k u konfliktu m o c a r s t w totalitarnych, dla których l u d o b ó j s t w o jest e l e m e n t e m polityki ta kim s a m y m jak dla demokracji w o l n e wybory... Przy tym, co m i a ł o się wyda rzyć, czasy z a b o r ó w zdają się o k r e s e m w y t c h n i e n i a i rozwoju. W p o ł o w i e XX wieku Polska znalazła się p o d p a n o w a n i e m j e d n e g o z najgorszych r e ż i m ó w w historii, a przez n a s t ę p n e pół wieku w ł a d z a kierowała się wytycznymi ko munistycznej eschatologii. Dziś to wszystko wygląda jak s e n n y koszmar. Ze wszystkich nieszczęść, które n a s trapiły w m i n i o n y m wieku, Polska wyszła s t o s u n k o w o o b r o n n ą ręką. Jeszcze 20 lat t e m u obraz Polski A n n o D o m i n i 2 0 0 6 wydałby się tylko majaczeniem wariata. Większość w y d a r z e ń XX wieku s p a d ł o na n a s jak g r o m z jasnego nieba. Wystarczy w s p o m n i e ć u p a d e k k o m u n i z m u , k t ó r e g o w ka tegoriach historyczno-politycznych n i k t się nie spodziewał. R ó w n i e szybko i niespodziewanie przyszła niepodległość w 1918 roku. Historia Polski XX-wiecznej jest jak sen. N a s z e dzieje nie przebiegają na zwykłej polityczno-materialnej płaszczyźnie politycznej. Polityka polska m i a ł a to do siebie, że n a w e t wtedy, kiedy n i e k t ó r e wydarzenia m o ż n a było przewidzieć (np. fakt, że nie ma miejsca dla kraju m i ę d z y k o m u n i s t y c z n ą Rosja a n a z i s t o w s k i m N i e m c a m i ) , to i tak nie m o ż n a było wiele zrobić, by im zapobiec. Dlatego ci, którzy kierowali się z a s a d a m i „realizmu politycz nego", przegrywali, a z ich trzeźwych p l a n ó w nic nie wychodziło. B u d o w a n o armię, k t ó r ą n a s t ę p n i e z m i o t ł a wojna. B u d o w a n o przemysł, który zniszczy14 FRONDA 39 ła i wojna, i socjalizm. B u d o w a n o polityczne wizje i plany, na k t ó r e świat w ogóle nie zważał. Kiedy dziś pytamy, czy m o ż n a było zrobić coś, żeby t e m u zapobiec, b e z r a d n i e r o z k ł a d a m y ręce. M o ż e t r z e b a było iść na wojnę u b o k u Hitlera? Może p o w s t a n i e warszawskie było n i e p o t r z e b n e ? M o ż e t r z e b a było zaakceptować PRL? Na ż a d n e z tych p y t a ń nie ma sensowej i j e d n o z n a c z n e j odpowiedzi, nie ma alternatywy, k t ó r a wydawałby się lepsza. Czy Polska hit lerowska byłaby lepsza od stalinowskiej? Czy inteligencja, k t ó r a nie zginęła by w p o w s t a n i u , ocalałby w rękach N K W D ? Czy PRL n a z n a c z o n a g r z e c h e m p i e r w o r o d n y m t o t a l i t a r y z m u nie była skazana n a u p a d e k ? C z ę s t o z ż y m a m y się, że Polska jest n i e o b e c n a w z a c h o d n i c h p o d r ę c z n i kach do historii. N i e należy się t e m u dziwić. N o w o c z e ś n i Polacy m i e r z e n i u s t a l o n ą w XIX wieku pozytywistyczno-scjentystyczną m i a r ą wypadają raczej słabo (choć nie t a k słabo, jak chcieliby niektórzy nasi „rozdrapywacze r a n " ) . Ograniczona p o d m i o t o w o ś ć polityczna, niewielki udział w rozwoju n a u k o wo-technicznym, nikła o b e c n o ś ć w ś w i a t o w y m życiu k u l t u r a l n y m składają się na typowy obraz peryferii współczesnej cywilizacji. N i e k t ó r z y nie chcą przyjąć tych faktów, inni wyolbrzymiają ich znaczenie, tocząc ekscytujące spory w rodzaju: „Kto m i a ł rację: Drucki-Lubecki czy Piotr Wysocki?". O b i e strony przeoczyły przy t y m p o d s t a w o w y fakt: n a s z e dzieje najnowsze rozgry wają się na innej płaszczyźnie. Polska ludowa Najnowsza historia Polski jest p o d p e w n y m i w z g l ę d a m i kontynuacją tego, co działo się w XIX wieku, choć proporcje są nieco i n n e . Trwa nieustająca w a l k a o wolność i zbierane są jej przykre konsekwencje, aż w k o ń c u n a r ó d osiąga d ł u g o wyczekiwane wyzwolenie. Mniej więcej tak p i s a n a jest w s p ó ł c z e s n a historia Polski i jest to wizja niewątpliwe prawdziwa, ale dotyczy tylko jednej warstwy - inteligencji. Nie obejmuje n a t o m i a s t „ l u d u polskiego", czyli c h ł o p ó w i ich dzieci, takich jak Lech Wałęsa i jego koledzy ze stoczni. Problem dominacji społecznej został zauważony przez s a m ą inteligencję s t o s u n k o w o wcześnie, j e d n a k nie bardzo było w i a d o m o , jak go rozwiązać. Obawiano się, że zbytnie uwzględnienie różnic społecznych doprowadzi do złamania narodowej jedności. Zwłaszcza że r o z u m o w a n i e w kategoriach „kla sowych" pachniało m a r k s i z m e m i jego materialistycznymi uproszczeniami. LATO 2 0 0 6 15 Dlatego na przełomie XIX i XX wieku przyjęto funkcjonujące do dziś założenie, że warstwy niższe zostają stopniowo włączone w krąg inteligenckiej kultury i poprzez jej asymilację stają się n a r o d e m na miarę inteligenckich wyobrażeń. Socjologowie i historycy bez w a h a n i a w s k a ż ą alfabetyzację wsi, m o d e r nizację rolnictwa, industrializację, migrację do m i a s t oraz homogenizację kulturową, która d o p r o w a d z i ł a do zaniku różnic regionalnych, jako to, co for m o w a ł o w s p ó ł c z e s n e s p o ł e c z e ń s t w o polskie. Jeśli d o t e g o d o d a m y społeczną niechęć d o „wieśniactwa" jako s t a n u u m y s ł u , b ę d z i e m y mieli w z o r c o w y m o del modernizacji n a r o d u chłopskiego. 16 F R O N D A 39 Czy j e d n a k proces t w o r z e n i a s p o ł e c z e ń s t w a inteligenckiego w treści i lu d o w e g o w formie przebiegał w t e n sposób? Czy wciągnięcie w o b r ę b kultury wysokiej było najważniejszym d o ś w i a d c z e n i e m c h ł o p ó w polskich? Żeby p o z n a ć efekty modernizacji s p o ł e c z e ń s t w a wiejskiego, wystarczy obejrzeć Rejs Piwowskiego. Cały k o m i z m t e g o filmu wynika ze z d e r z e n i a ludowej swojskości z n o w y m porządkiem, którzy przejawia się w wszystkich dziedzinach życia. B o h a t e r o w i e Rejsu śmiesznie bełkoczą n o w o m o w a , bo próbują się p o d d a ć rygorom polszczyzny literackiej. P r o w a d z ą a b s u r d a l n e konwersacje, bo poruszają się w obcej sobie p r z e s t r z e n i mieszczańskich m a nier i rozrywek. W czasie kuriozalnych z e b r a ń z lękiem poddają się n o w y m r y t u a ł o m biurokracji. C h ł o n ą abstrakcyjną wiedzę, k t ó r ą wyrzucają z siebie w czasie absurdalnych konkursów. Pasażerowie s t a t k u za wszelką cenę usiłują s t ł u m i ć i ukryć swoje n i e d o s t o s o w a n i e . Z a g u b i e n i p o d p o r z ą d k u j ą się naka z o m władzy uosobionej przez słynnego kaowca, bo i n s t y n k t o w n i e czują, że to w ł a d z a p o m o ż e im żyć w n o w y m świecie. Dla w i d z ó w w latach 70. Rejs był p o n u r ą tragikomedią o współczesności. Zawsze, kiedy s ł u c h a m p r e z y d e n t a Lecha Wałęsy, przypominają mi się sceny z Rejsu. Słynne „Nie chcem, ale m u s z e m " jest n a w e t lepsze od „apa r a t e m Z o r k a pięć z r o b i ł e m kilka zdjęć". J e d n a k filmowy s t a t e k p r z e s t a ł być metaforą polskiego społeczeństwa. W 1980 roku ludzie wyśmiani w filmo w y m Rejsie wywieźli kaowca na taczkach i przejęli w ł a d z ę n a d s t a t k i e m . Jednakże d o s z ł o d o t e g o nie n a s k u t e k „ p o s t ę p ó w modernizacji". Wręcz przeciwnie. Był to t r i u m f swojskiej polskiej ludowości. O d z y s k a n ą p o d m i o towość chłopskie dzieci zamanifestowały w specyficzny s p o s ó b . Do stoczni z a p r o s z o n o księdza, na b r a m i e zawisły ikony Maryjne, a Lech Wałęsa wpiął Matkę Boską C z ę s t o c h o w s k ą w klapę m a r y n a r k i . To wszystko s t a ł o się możliwe za sprawą dwojga ludzi, którzy wywarli f u n d a m e n t a l n y w p ł y w na formowanie n o w o c z e s n e g o n a r o d u polskiego: H e l e n y Kowalskiej i Stefana Wyszyńskiego. Podwójne życie kucharki H e l e n a Kowalska, z n a n a na świecie jako św. Faustyna, była największą mistyczką XX wieku. Jej doświadczenie ma wielowymiarowy charakter. N i e k t ó r e wizje nawiązują z a r ó w n o do archaicznej mistyki średniowiecznej, jak i do dojrzałych LATO 2 0 0 6 17 tradycji mistyki karmelitańskiej. Wyraźne są r ó w n i e ż wątki h i s t o r y c z n e i es chatologiczne, ale istotą mistyki Faustyny jest k u l t u r a i religijność l u d o w a . Kontekstu chłopskiego w dziele Faustyny nie s p o s ó b p o m i n ą ć ani sprowa dzić do b a n a ł ó w w rodzaju „Bóg wybiera p r o s t a c z k ó w " . Życiorys świętej jest typowy dla chłopskich dzieci pokolenia u r o d z o n e g o o k o ł o 1900 roku. H e l e n a urodziła się jako trzecie z dziesięciorga dzieci. Rodziny w i e l o d z i e t n e nie były w owym czasie niczym niezwykłym. Po zniesieniu pańszczyzny jakość życia na wsi znacznie się poprawiała i nastąpił b o o m demograficzny. Przeciętna wiejska gospodyni nadal doświadczała co najmniej s i e d m i u ciąż, ale t e r a z dorosłego wieku dożywała większość jej dzieci. Wraz ze w z r o s t e m z a m o ż n o ś c i p o s t ę p o w a ł a alfabetyzacja wsi i choć działo się to b a r d z o w o l n o i z wielkimi o p o r a m i , to u k s z t a ł t o w a ł a o n a świa d o m o ś ć wąskiej, ale aktywnej wiejskiej elity intelektualnej, k t ó r a u w a ż a ł a umiejętność czytania i pisania za w a ż n e d o b r o . Dzięki n i m w p r z e d e d n i u I wojny światowej pojawiło się pokolenie wiejskich dzieci, k t ó r e nawyku czy tania i pisania nauczyło się od rodziców, rzecz wcześniej nie spotykana. Wiele wskazuje na to, że rodzice Faustyny należeli do tej grupy. Niestety życie i dzieło świętej nie zostało jeszcze dokładnie zbadane. Zdumiewająco m a ł o w i a d o m o o rodzinie Kowalskich, ale wystarczy spojrzeć na ich dom, żeby się przekonać, że m a m y do czynienia z gospodarzami odbiega jącymi od przeciętności. Warto przypomnieć, że obszerny m u r o w a n y budynek, w którym urodziła się Helena Kowalska, był na polskiej wsi rzadkością, a budow nictwo drewniane zaczęło m a s o w o zanikać dopiero w latach 70. XX wieku. W i e m y również, że rodzice świętej, M a r i a n n a i Stanisław Kowalscy, byli ludźmi b a r d z o p o b o ż n y m i . To ważne, bo na wsi motywacja religijna była j e d n y m z głównych m o t o r ó w alfabetyzacji. Używanie w czasie Mszy m o d l i t e w n i k ó w należało do d o b r e g o t o n u i większość c h ł o p ó w uważała, że jest to właściwy cel n a u k i . P o n a d t o g o s p o d a r z e czytali głównie to, co im proboszcz zalecał: p o b o ż n ą l e k t u r ę i e w e n t u a l n i e p r a s ę religijną. Domorośli biografowie Faustyny często przywołują fakt ukończenia przez świętą trzeciej klasy szkoły podstawowej jako świadectwo jej słabego wykształ cenia, dając w t e n sposób d o w ó d własnej ignorancji. W okresie zaborów ukoń czenie trzech klas było całkiem niezłym rezultatem. Szczególnie w wypadku wiejskich dziewcząt, do których edukacji nie przykładano wielkiej wagi w myśl zasady: „Na co dziewusze pisanie, z tego będzie kiedy i obrazy boskiej sporo, bo 18 F R O N D A 39 gdy dorosną, będą j e n o pisywały listy do kawalerów". Jeśli d o d a t k o w o w e ź m i e się pod uwagę, że Faustyna poszła do szkoły w wieku lat 12, to znając realia wiejskiego samouctwa, m o ż n a przypuszczać, że idąc do szkoły, znała p o d s t a w y czytania i pisania. Niestety nie o p r a c o w a n o do tej pory krytycznego wydania jej Dzienniczka, ale n a w e t pobieżna lektura wystarczy, aby stwierdzić, że m a m y do czynienia z autorką wychowaną w kulturze słowa pisanego. Dalsze życie Heleny Kowalskiej przebiegało w e d ł u g t y p o w e g o dla wiej skich dziewcząt s c h e m a t u . Służba w mieszczańskich d o m a c h była n a t u r a l n ą drogą „kariery" i zazwyczaj t r w a ł a aż do śmierci. J e d n a k F a u s t y n a u w a ż a ł a ją jedynie za okres przejściowy p r z e d w s t ą p i e n i e m do zakonu. N a p o t k a ł a tu klasyczną przeszkodę dla wszystkich wiejskich p o s t u l a n t e k - brak p o s a g u . Stąd p r o b l e m ze znalezieniem zgromadzenia, k t ó r e chciałoby ją przyjąć. Pamiętajmy jednak, że po w s t ą p i e n i u do klasztoru jej życie nie ulega j a k i m ś d i a m e t r a l n y m z m i a n o m . F a u s t y n a n a d a l pracuje jako sprzątaczka, p o m o c k u c h e n n a , pokojowa. Nic dziwnego, że siostry, k t ó r e znały Faustynę, zapa miętały ją jako zwykłą, p r z e c i ę t n ą zakonnicę i o s o b ę o s t a t u s i e a d e k w a t n y m d o p o c h o d z e n i a społecznego. Religia serca Świat chłopów, który wydał Faustynę, był ś w i a t e m magicznym. J e g o miesz kańcy na co dzień obcowali z n a d n a t u r a l n y m i m o c a m i . W i a r a w czary, gusła, mityczne stwory łączyła się z wiarą w m o c s a k r a m e n t ó w i o b e c n o ś ć Boga na ziemi. W swoich p a m i ę t n i k a c h W i t o s z satysfakcją w s p o m i n a ł : Pod wpływem oświaty i rosnącej świadomości zmuszone były odejść nie które straszydła, napastujące ludzi pod mostami i figurami, choć często znaleziono sobie nowe. Poginęły bezpowrotnie świetliki, włóczące się tak długo po polach całymi nocami. Przerzedły czary i zabobony. [...] Zmalało uprzedzenie do lekarzy, choć utrzymała się wiara w babki i znachorów. Związek z w i e r z e n i a m i l u d o w y m i ma m i ę d z y i n n y m i scena z Dzienniczka, w której wiejskie matki przynoszą Faustynie swoje dzieci, aby je p o b ł o g o s ł a w i ł a / u z d r o w i ł a p o c a ł u n k i e m . W k r ę g u ludowych w y o b r a ż e ń p o zostają także n i e k t ó r e wizje takie jak ta: LATO 2 0 0 6 19 Mój spowiednik odprawia! Mszę św. Po chwili ujrzałam Dziecię Je zus na Ołtarzu, które pieszczotliwie i z radością wyciągało rączęta do niego, jednak ów kaptan po chwili wziął to piękne dziecię w ręce i połamał i żywcem zjadł. W pierwszej chwili uczułam nie chęć do tego kapłana z powodu takiego postępowania z Jezusem, ale zaraz zostałam oświecona w tej sprawie i poznałam, że jest miły Bogu ów kapłan. J e d n a k te folklorystyczne wątki są p o d p o r z ą d k o w a n e waż niejszemu doświadczeniu. J e z u s i Maryja w luźnych szatach odsłaniający w ł a s n e , krwawiące serca. To p o w s z e c h n i e z n a n e z kiczowatych o l e o d r u k ó w p r z e s t a w i e n i e było j e d n ą z najpopular niejszych ikon religijnych w Polsce. Obraz Jezusa Miłosiernego n a m a l o w a n y w e d ł u g w s k a z ó w e k siostry Faustyny wywodzi się w p r o s t z tej tradycji i p o d wzglę d e m artystycznym jest r ó w n i e „kiczowaty". Kiczowaty, bo nie przystaje do w y o b r a ż e ń ludzi kultury wysokiej o pięknie i świętości. Mistycyzm Faustyny jest wielką syntezą polskiej tradycyjnej religijno ści ludowej i prowadzi nas w p r o s t do jej istoty, k t ó r a koncentruje się wokół kultu Serca Jezusa. Kult Serca Jezusa narodził się w XVII wieku we Francji za sprawą Marii Małgorzaty Alacoąue i Jana Eudesa, j e d n a k prawdziwy jego roz wój nastąpił w XIX wieku i trwał nieprzerwanie do połowy wieku XX. Jego ludowy, pierwotny, emocjonalny, pozaintelektualny charakter został dostrzeżony już u samych początków, co było p o w o d e m rezer wy watykańskich teologów w o b e c rozwoju nowych form religijności. Początkowo kult Najświętszego Serca był praktykowany w elitarnych środowiskach zakonnych, które przenikała d u c h o w o ś ć pietystyczna. Jednak około roku 1815 rozpoczął się niezwykle szybki, oddolny i spontanicznych proces jego umasowienia. Stało się jasne, że kult Serca jest odpowiedzią na potrzeby d u c h o w e epoki. To dzięki n i e m u nastąpił niespotykany dotąd rozwój religijności. Historyczne stereotypy każą n a m r o z u m i e ć wiek XIX jako epokę sekularyzacji, której m o t o r e m jest rozwój naukowo-techniczny. Nic 20 F R O N D A 39 bardziej mylnego. We Francji druga p o ł o w a XIX wieku to o k r e s kulminacji ży cia religijnego m i e r z o n e g o frekwencją na n a b o ż e ń s t w a c h i ilością udzielanych sakramentów. Uchodzące za epokę dewocji średniowiecze wypada na t y m tle dość blado. J e d n y m z przejawów t e g o n u r t u było r o z p o w s z e c h n i e n i e n a u k św. Teresy od Dzieciątka J e z u s u schyłku wieku. Badacze religijności XIX-wiecznej tacy jak Enrico Cattaneo SJ uważają, że kult Serca Jezusa był podstawą rozkwitu ówczesnego życia religijnego. Nie brakuje jednak głosów krytycznych. Historycy postrzegający dzieje z perspek tywy postępu niechętnie patrzą na duchowość Serca. Włoch Adolfo O m o d e o uważał, że Kontrreformacja była niezdolna do ożywienia wiary chrześcijańskiej w jej centralnych misteriach i dlatego zwróciła się ku kultowi zastęp czemu, jak ten do Najświętszego Serca Jezusowego, a zwrot ów był jednym ze znaków słabości duchowej i dekadencji intelektualnej i moralnej katolicyzmu stającego w czasach nowożytnych w obliczu procesów modernizacji, to znaczy filozofii immanentnej, moralności laickiej, cywilizacji liberalnej. Podobnego zdania był inny krytyk religijności ludowej, Giorgio C a n d e l o r o : [...] stoimy w obliczu nowych form kultu nieznanych Średniowieczu, kultów, które wychodzą naprzeciw mas słabo wykształconych, na któ rych Kościół jest zmuszony w czasach współczesnych coraz bardziej się opierać z racji coraz większego oddalania się klas wykształconych. Do tego rodzaju pobożności należą: kult Najświętszego Serca Jezusa, Niepokalanego Serca Maryi i Niepokalanego Poczęcia. Tę wyrastającą z myśli oświecenia krytykę k u l t u Serca t r z e b a u z n a ć za b a r d z o powierzchowną. Religijność l u d o w a ma wielowymiarowy c h a r a k t e r i t r u d n o ją uznać za niechciane dziecię p r z e m i a n społecznych. Ciekawy jest tu głos Flavia De Giorgi, który twierdzi, że LATO 2006 21 nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusowego zawiera w sobie za sadniczy sposób, w jaki katolicyzm włącza się w procesy modernizacji, zawiera w sobie uwspółcześnienie eklezjalne jako uwspółcześnienie symboliczno-pobożnościowe. De Giorgi wskazuje na nowoczesne aspekty kultu Serca: podobieństwo do prote stanckiego pietyzmu, umasowienie, poszukiwanie miłosiernych aspektów boskości. Zdaniem włoskiego historyka rzekoma prymitywność i oddolność symboliki Serca (która była źródłem początkowych obiekcji ze strony władz kościelnych) sprawia, że uchwycenie jej sensu jest możliwe poprzez sięgnięcie „do głębi antropologiczno-egzystencjalnej" (wszystkie cytaty za: Enrico Cattaneo SJ, Stulecie poświęcenia rodzaju ludzkiego Najświętszemu Sercu Jezusa, t ł u m . H. Droździel SJ). „Dla ciebie błogosławię krajowi całemu" D u c h o w o ś ć św. Faustyny wyrasta więc z p o t ę ż n e g o n u r t u tradycji ludowej i jest jego kulminacją. Ludowość kultu Najświętszego Serca o p i e r a się na oddolności i spontaniczności, niezależności od k u l t u r y w a r s t w wyższych oraz absorpcji różnorakich, także niechrześcijańskich, form d u c h o w o ś c i popular nej. Chodzi tu p r z e d e w s z y s t k i m o cierpiętniczy w y m i a r religii Serca oraz obraz świata jako pola n i e u s t a n n y c h z m a g a ń n a d n a t u r a l n y c h mocy, z których większość jest w r o g a człowiekowi. Jak pisał Witos, wiedziano, że się wciąż grzeszy „myślą, mową i opuszczaniem do brego", stworzyło to zupełną beznadziejność prawie u wszystkich. R niebie ludzie nie śmieli i marzyć, a czyściec uważali za największe Ljedynie możliwe dla siebie szczęście. [...] Namnożono sobie tych grzechów i win po prostu bez liku. Ludowości nie m o ż n a j e d n a k brać za coś archaicznego, p i e r w o t n e g o , prymi tywnego czy p o d ś w i a d o m e g o . D z i e w i ę t n a s t o w i e c z n a k u l t u r a r o m a n t y c z n a , dzieło w a r s t w wyższych, nauczyła n a s p a t r z e ć n a l u d o w o ś ć jako r e z e r w u a r starożytnych tradycji i p i e r w o t n y c h m o c y natury. Rzeczywistość ma j e d n a k niewiele w s p ó l n e g o z tym bajkowym w y o b r a ż e n i e m . Ludowość, t a k a jaką 22 F R O N D A 39 znamy od czasów pierwszych b a d a ń folklorystycznych, jest silnie p o w i ą z a n a z nowoczesnością. Fakt, że rozwój kultu Serca postępuje równolegle z p r o cesami modernizacji, j e d n o z n a c z n i e wskazuje na jego związek z r o z k w i t e m życia d u c h o w e g o , który następuje wraz z m a s o w ą alfabetyzacją. Co ważniejsze, antropologia nowej d u c h o w o ś c i idzie w tym s a m k i e r u n k u co świeckie n u r t y nowoczesności. Religia Serca jest w swojej istocie b a r d z o indywidualistyczna, n a s t a w i o n a na o s o b i s t e przeżycie i s p o t k a n i e z Bogiem. Dlatego często p o r ó w n y w a n a jest do p i e t y z m u . Osią Dzienniczka siostry Faustyny jako zapisu doświadczenia d u c h o w e g o jest o s o b i s t e spotkanie z Bogiem o niezwykle p o d m i o t o w y m c h a r a k t e r z e . J e z u s towarzyszy Faustynie jako przyjaciel i „oblubieniec", a wszystkie i n n e relacje są b l a d y m t ł e m dla t e g o mistycznego związku. Widać tu wyraźnie, że kult Serca J e z u s a wpisuje się w proces formowania nowoczesnej p o d m i o t o w o ś c i . Proces odkrywania człowieka jako p o d m i o t u - a u t o n o m i c z n e j j e d n o s t k i jest p o w s z e c h n i e wpisywany w s c h e m a t sekularyzacji kultury europejskiej. Z g o d n i e z n i m Europejczycy odkrywali p o d m i o t o w o ś ć s t o p n i o w o , uwalniając się od konieczności n a t u r y (dzięki n a u c e , technice) i Boga (dzięki filozofii nowożytnej, której kulminacją jest N i e t z s c h e i Heidegger). Emancypacja jed nostki jest u w a ż a n a za jedyną drogę ku p o d m i o t o w o ś c i . C h a r a k t e r i rozwój kultu Serca J e z u s a wskazuje wyraźnie, że w skali masowej proces u p o d m i o t o w i e n i a przebiegał w z u p e ł n i e inny s p o s ó b niż na uniwersytetach i w salonach. Kultura l u d o w a stworzyła a l t e r n a t y w n ą d r o g ę do nowoczesnej p o d m i o t o w o ś c i , której f u n d a m e n t e m było dążenie do indy w i d u a l n e g o zjednoczenia z Bogiem. W religii Serca Bóg przestaje być p r z e s ł o nięty przez n a t u r ę , przez bariery społeczne i m a t e r i a l n e , a także przez religię w jej instytucjonalnym wymiarze, i staje się b e z p o ś r e d n i o dostępny. O b u m a r c i e guseł i n a t u r a l n y c h w i e r z e ń wynikało w ł a ś n i e z p o r z u c e n i a wszelkich zjawisk, k t ó r e przeszkadzały w i n d y w i d u a l n y m k o n t a k c i e z Bogiem. D u c h o w o ś ć Serca na p e w n o p o m o g ł a l u d z i o m w y r o s ł y m w tradycji agrarnej przetrwać t r u d n y o k r e s cywilizacyjnej transformacji. N i e p r z y p a d k o w o prze cież świat z e w n ę t r z n y jest tutaj ź r ó d ł e m wynagradzającego cierpienia, które m u Jezus nadaje sens. O d k r y t a w kulcie Najświętszego Serca p o d m i o t o w o ś ć stała się ź r ó d ł e m zakorzenienia w nowej, dotychczas nie znanej c h ł o p o m w s p ó l n o c i e , w n a r o dzie. Faustyna w s p o m i n a ł a : LATO 2006 23 Kiedy spostrzegłam życzliwość Jezusa, zaczęłam Go błagać o błogosła wieństwo. Wtem rzekł Jezus: „Dla ciebie błogosławię krajowi całemu" - i uczynił duży znak krzyża nad Ojczyzną naszą. Widać tu wyraźnie silny indywidualizm wzgląd na świętą) połączony z (Jezus błogosławi krajowi przez mocnym przywiązaniem do w s p ó l n o t y „Ojczyzny naszej". Jest to synteza doświadczenia d u c h o w e g o Faustyny w jego antropologicz n y m i społecznym wymiarze. O d r z u c e n i e wszelkich kolektywnych form my ślenia charakterystycznych dla w s p ó l n o t rolniczych oraz w s k a z a n i e n a r o d u jako wspólnoty, w której zakorzeniony jest człowiek jako j e d n o s t k a . Biorąc p o d uwagę fakt, że w m o m e n c i e u r o d z i n Faustyny większość c h ł o p ó w utoż samiała polskość ze szlachtą, a Polskę u w a ż a ł a za ojczyznę „ p a n ó w " , m a m y tu do czynienia z p r a w d z i w ą n a r o d o w ą rewolucją. Organista W roku 1901, za p a n o w a n i a cara Mikołaja, cztery lata p r z e d przyjściem na świat św. Faustyny urodził się w Zuzeli n a d Bugiem syn wiejskiego organisty, Stefan Wyszyński. Jego ojciec, Stanisław Wyszyński, wywodził się z r o d z i n y c h ł o p ó w podlaskich, ale u d a ł o mu się porzucić profesję przodków. Świadczy to o niewątpliwych zdolnościach, bo do przyuczenia do z a w o d u dopuszcza no tylko p i ś m i e n n y c h chłopców, a tych na Podlasiu końca XIX wieku raczej brakowało. Organiści należeli do wiejskiej inteligencji. Mentalnie stanowili o d r ę b n ą warstwę zawieszoną między kulturą wysoką a c h ł o p s t w e m . Sami podkreślali własną odrębność, naśladując inteligencki ubiór i obyczajowość, nosili się „z pańska". Jednak intelektualnie nie dostawali do inteligenckiego k a n o n u i często byli p r z e d m i o t e m drwin. W efekcie dla c h ł o p ó w byli „ p a n a m i " , a dla „ p a n ó w " chłopami. Tę chwiejną pozycję świetnie obrazują d w a zdjęcia z rodzin nego a l b u m u Wyszyńskich. Na pierwszym zdjęciu z 1906 roku m a m y rodzinę z pięciorgiem dzieci s p o r t r e t o w a n ą w stylu charakterystycznym dla ówczesnej inteligencji. Druga fotografia, o 40 lat późniejsza, przedstawiająca Prymasa z rodzicami na tle wiejskiej chałupy, to typowe zdjęcie chłopskiej rodziny. 24 F R O N D A 39 Status organistów był chwiejny, a sytuacja życiowa często nie do poza zdroszczenia. O r g a n i s t a najczęściej nie posiadał własnej ziemi ani stałych zarobków, żył z d a t k ó w i opłat za d r o b n e usługi (takie jak pisanie i czytanie pism) zdany na łaskę i niełaskę proboszcza. W praktyce organiści w ę d r o w a l i między parafiami w p o s z u k i w a n i u lepszych w a r u n k ó w życia, tak też czynił Stanisław Wyszyński. Młody Wyszyński, jak każdy syn organisty, miał dość o g r a n i c z o n ą per spektywę kariery. Aby nie ulec deklasacji, m ó g ł odziedziczyć po ojcu z a w ó d albo zostać księdzem. To drugie rozwiązanie było przez wiejskie rodziny uwa żane za bardziej p o ż ą d a n e ze w z g l ę d ó w prestiżowych i materialnych. W r o d z o n e zdolności sprawiły, że Stefan bez większych p r o b l e m ó w d o t a r ł do gimnazjum, j e d n a k z przyczyn materialnych go nie ukończył. Jeszcze w p o łowie XIX wieku jego sytuacja byłaby b a r d z o t r u d n a , bo bez m a t u r y o n a u c e w s e m i n a r i u m d u c h o w n y m nie m o ż n a było marzyć. J e d n a k p o d koniec wieku o b n i ż o n o wymagania, c o otworzyło drogę d o s t a n u d u c h o w n e g o wielu c h ł o p skim dzieciom. Przyszły Prymas mógł k o n t y n u o w a ć edukację w niższym s e m i n a r i u m d u c h o w n y m i zostać księdzem. „My nie bili panów, ino Polaków" Kardynał Stefan Wyszyński, Prymas Polski, jest dla Polaków p o s t a c i ą dość kłopotliwą. Z a m k n i ę t y w figurze P r y m a s a Tysiąclecia stał się p r z e d m i o t e m czci i szacunku, należnego z racji niezliczonych zasług. J e d n a k często jest to szacunek pusty, p o z b a w i o n y treści. Większość polskich i n t e l e k t u a l i s t ó w p o p r o s z o n y c h o k o m e n t a r z do p i s m P r y m a s a najpierw wyrazi swój głęboki szacunek dla jego dzieła, po czym stwierdzi, że to z a d a n i e ich przerasta, bo jego dzieło pozostaje im n i e z n a n e . P i s m a kardynała, w których przewijają się stale trzy wątki: maryjny, n a r o d o w y i antykomunistyczny, p o z b a w i o n e są teologicznych subtelności i filozoficznych niuansów, ulubionej pożywki inteligencji, i p e w n i e stąd bierze się ów dystans. J e d n a k p r z e d m i o t e m największego n i e p o r o z u m i e n i a jest teologia polityczna Wyszyńskiego, której sens nie s p r o w a d z a się tylko do walki z k o m u n i z m e m w oparciu o h a s ł a n a r o d o w e . F u n d a m e n t a l n y m osiągnięciem Prymasa jest b o w i e m w p r o w a d z e n i e „ l u d u " d o w s p ó l n o t y na rodowej. Dlatego należy go u z n a ć za właściwego t w ó r c ę n o w o c z e s n e g o (czyli ludowego) n a r o d u polskiego. W b r e w p o z o r o m nie był t o proces „ n a t u r a l n y " i paradoksalnie k o m u n i ś c i nie byli tu g ł ó w n y m i p r z e c i w n i k a m i . P o d s t a w o w e problemy, z którymi m u s i a ł się zmierzyć Wyszyński, sięgały k o r z e n i a m i cza sów społeczeństwa s t a n o w e g o . A przecież mamy prawo żądać w XX-m wieku już i od księży, aby nas nie szarpali, nie bili i żeby wiedzieli, że my już nie ci sami ludzie, których miał przed sobą ks. Machaczek, i świńmi się traktować nie pozwolemy! Tak pisał w 1904 roku wybitny działacz ludowy J a k u b Bojko. W n a r o d o w e j mitologii chłopi p r e z e n t u j ą się jako społeczność g ł ę b o k o i trwale przywiązana do wiary i Kościoła. M a ł o k t o p a m i ę t a , że p i e r w s z y m formującym doświad czeniem polskiego r u c h l u d o w e g o był b a r d z o o s t r y konflikt z galicyjskim duchowieństwem. Konserwatywna, lojalna w o b e c katolickiej monarchii H a b s b u r g ó w hierarchia, z b i s k u p e m t a r n o w s k i m L e o n e m Wałęgą na czele, zaniepokojona r o z r o s t e m r u c h u chłopskiego podjęła energiczne kroki prze ciw jego działaczom. Za p r e n u m e r a t ę prasy ludowej groziła e k s k o m u n i k a i niedopuszczenie do s a k r a m e n t ó w . 26 F R O N D A 39 Spotkało to między i n n y m i Witosa, k t ó r e m u proboszcz zakazał w s t ę p u do kościoła. W kościele wskazywano na mnie palcami, a niektóre kobiety nawet na ulicy, przechodząc koło mnie, żegnały się nabożnie: punktem kulmi nacyjnym tej nagonki było zarządzenie przez ks. Franczaka publicznej modlitwy o moje nawrócenie - w s p o m i n a ł wójt z Wierzchosławic. Wydaje się, że jeszcze bardziej od koś cielnego bojkotu bolał l u d o w c ó w fakt, że jego o r g a n i z a t o r a m i byli chłopscy synowie. J a k u b Bojko często podkreślał, że największymi p r z e c i w n i k a m i u g r u p o w a ń chłopskich byli księża wywodzący z wiejskich rodzin, tacy jak s a m biskup Wałęga. Konflikt z d u c h o w i e ń s t w e m był dla l u d o w c ó w niezwykle bolesny, ale nie został przez c h ł o p ó w przeniesiony na płaszczyznę religijną i nie zachwiał ich wiarą. Nie m o ż e m y j e d n a k z a p o m n i e ć , że to walka z klerem, a nie z zaborca mi, była m o m e n t e m inicjacji politycznej polskich chłopów. Ludowy antyklerykalizm pozostał t r w a ł y m e l e m e n t e m wiejskiej m e n t a l n o ś c i . Związany jest z n i m p e w i e n dystans do księdza jako osoby z i n n e g o świata, o s o b y związanej ze świętością i z k u l t u r ą wyższą. S t o s u n e k do „ p a n ó w " i ich ojczyzny był jesz cze bardziej skomplikowany. [W Galicji] od dzieci ojcowie dowiadywali się, że są Polakami. Starzy pańszczyźniaki o tym pojęcia nie mieli i gdy się ktoś zapytał chłopa naszego: „po coście wy bili w r. 1846 panów", to ten bez zająknięcia powiedział: „O wej, my nie bili panów, ino Polaków". No, pyta go ten podróżny z za Wisły, inteligent „a cóż to Wy jesteście"? „Ha, proszę piknie panoska, my są chrześcijany" - pisał na początku XX wieku Bojko, autor, k t ó r e g o t r u d n o podejrzewać o antyludowość. Współcześni historycy o s t r o ż n i e piszą, że „jeszcze na początku XX wieku chłopi polscy w swej olbrzymiej m a s i e posiadali słabo r o z b u d z o n ą świado m o ś ć n a r o d o w ą " (J.R. Szaflik). Pod t y m i e u f e m i z m a m i kryje się raczej zu pełny brak poczucia przynależności d o n a r o d u . Wybitny h i s t o r y k gospodarki, Franciszek Bujak, z p r z e r a ż e n i e m n o t o w a ł o k o ł o 1900 roku: LATO 2 0 0 6 27 Na zapytanie kim są (jakiej narodowości), odpowiadają po namyśle, że są katolikami w przeciwieństwie do luteranów i Żydów, albo, że są chłopami, albo wreszcie „cysarskimi", a na przekonywanie ich, że są Polakami, oburzają się i nie chcą dalej rozmawiać. P o d o b n e relacje mają charakter masowy. W i t o s o d n o t o w a ł , że chłopi w Galicji uważali c h ł o p ó w z Królestwa za Moskali i dziwili się, że l u d n o ś ć Królestwa m ó w i po polsku. Niepodległość Polski kojarzono w p o w r o t e m pańszczyzny, a cara i cesarza d a r z o n o miłością. Aby ożywić w ludzie d u c h a patriotycznego, p o s t ę p o w a inteligencja dą żyła do zacierania różnic m i ę d z y poszczególnym w a r s t w a m i , ale praktyka tego „ b r a t a n i a " p o z o s t a w a ł a zgoła o d m i e n n a . C h ł o p i n a p o w i t a n i e „ p a n ó w " , a więc ziemian, urzędników, inteligentów, rzucali się do kolan i całowali po rękach. Prasa l u d o w a apelowała: „Kłaniajmy się, lecz kłaniajmy się jako człowiek człowiekowi, a nie jako niewolnik p a n u " , j e d n a k te zwyczaje trwały również w czasach II Rzeczypospolitej. Kiedy inteligenci wzdrygali się p r z e d p o d o b n y m i wyrazami szacunku, chłopi odbierali to jako wyraz p a ń s k i e g o niezadowolenia. Nic dziwnego, skoro na co dzień spotykali się z obelży w y m t r a k t o w a n i e m , a „wyzwiska: głupcze, d u r n i u , gałganie, złodzieju, są i n s t r u m e n t e m , za p o m o c ą k t ó r e g o u r z ę d n i k stale wyraża n i e z a d o w o l e n i e " . Stanowa obyczajowości odzwierciedlała realne podziały społeczne, a izolacja u g r u p o w a ń ludowych w sejmie galicyjskim pokazuje, że demokratyzacja p o stępowała b a r d z o w o l n o . II Rzeczpospolita odziedziczyła podziały s t a n o w e w spadku po zabor cach. N i e p r z y p a d k o w o w y c h o w a n y na wsi ks. Wyszyński był szczególnie wyczulony na sprawy społeczne. Swój wysiłek publicystyczny i d u s z p a s t e r s k i skoncentrował na kwestiach robotniczych. Praca w środowisku wywodzą cych się b e z p o ś r e d n i o ze wsi r o b o t n i k ó w fabrycznych pozwoliła p r z y s z ł e m u Prymasowi krytycznie spojrzeć na kwestie religijności ludowej i jej „ n a t u r a l ny c h a r a k t e r " . Lata 20. i 30. to czas autentycznej chrystianizacji r u c h u n a r o d o w e g o , a ks. Wyszyński, jak wielu m ł o d y c h i n t e l i g e n t ó w jego pokolenia, p o z o s t a w a ł p o d p r z e m o ż n y m jej w p ł y w e m . Późniejsza, tak z w a n a p r y m a s o w s k a „teologia n a r o d u " jest w dużej m i e r z e p o w t ó r z e n i e m treści m ł o d o n a r o d o w e g o k a t o 28 F R O N D A 39 licyzmu. Przezwyciężono wówczas d a w n ą niechęć ś r o d o w i s k kościelnych i nacjonalistycznych. K o m p r o m i s był możliwy m i ę d z y i n n y m i dlatego, że na płaszczyźnie społecznej obie s t r o n y zgadzały się co do p o t r z e b y d e m o k r a t y zacji społecznej w a r s t w niższych oraz konieczności ich rozwoju świadomości narodowej i obywatelskiej. M i m o silnego związku z ideami narodowymi w latach 30. nie stanowiły o n e dla ks. Wyszyńskiego tak wyraźnego drogowskazu ideowego, jak to m i a ł o miej sce później. N a u k a społeczna kościoła i jej praktyczne implikacje miały wówczas o wiele większe znaczenie. Symbolem tej postawy są zawarte we w s p o m n i e niach negocjacje księdza z fabrykantami w sprawie zawieszenia obrazu Serca Chrystusa w halach fabrycznych. Gdyby nie nadeszły czasy totalitaryzmu, Wyszyński zostałby pewnie zapamiętany jako znawca i realizator nauki społecz nej oraz wybitny kapłan robotników. Jednak historia potoczyła się inaczej. Teologia narodu Kiedy w 1946 roku papież Pius XII mianował ks. Stefana Wyszyńskiego biskupem, świat, w którym formo wało się jego kapłaństwo, już nie istniał. Dwa lata później, kiedy został Prymasem Polski, w kraju zaczynał funkcjonować system stalinowski. Nowy Prymas nie miał złu dzeń co do charakteru nowego systemu. Totalitaryzm był dla niego siłą antyludzką i antyboską o miarze, eschatologicznym której zniszczenie celem świata wy jest opartego na stworzonym przez Boga ładzie naturalnym. W tej sytuacji celem Kościoła stała się, zdaniem Prymasa, obro LATO 2006 na porządku naturalnego zarówno w jego ziemskim, społecznym, jak i nadprzyro dzonym, mistycznym wymiarze. Strategia, którą wybrał Wyszyński, miała funda mentalny wpływ na ukształtowanie nowoczesnego społeczeństwa polskiego. Z d e c y d o w a n e o d r z u c e n i e p o k u s y „ucieczki" od świata, o d s e p a r o w a n i a spraw wiary od kwestii społecznych i podjęcia p r ó b y o b r o n y religii zza m u rów Kościoła było b a r d z o t r u d n y m w y b o r e m . Kościoły w innych krajach eu ropejskich najczęściej wybierały strategię wycofania p o d n a p o r e m totalitarnej agresji. O b e c n i e niektórzy uważają, że Kościół polski p o s z e d ł i n n ą drogą, bo był niezwykle silny, ale tak n a p r a w d ę było o d w r o t n i e . Decyzja P r y m a s a nie wynikała z siły Kościoła, lecz była jej ź r ó d ł e m . Aby obronić s p o ł e c z e ń s t w o p r z e d rewolucyjną agresją w sferze doczesnej, kardynał Wyszyński uznał, że najlepszą o b r o n ą jest idea n a r o d o w a . W kaza niach i p r z e m ó w i e n i a c h zaczął b u d o w a ć teologię n a r o d u , k t ó r a była w dużej mierze o p a r t a na ideach s f o r m u ł o w a n y c h w międzywojniu. N a s t ą p i ł o j e d n a k znaczne przesunięcie akcentów. P u n k t e m wyjścia prymasowskiej teologii było założenie, że n a r ó d jest w s p ó l n o t ą n a t u r a l n ą s t w o r z o n ą przez Boga. Współcześnie wydaje się o n o , jeśli p o m i n i e się jego kontekst, nieco archaiczne. Kardynał s f o r m u ł o w a ł je, przeciwstawiając naród, w s p ó l n o t ę n a t u r a l n ą , s y s t e m o w i k o m u n i s t y c z n e m u , którego celem było s t w o r z e n i e n o w e g o , sprzecznego z w o l ą Boga, a więc również z ł a d e m natury, społeczeństwa. I n n y m i słowy, n a r ó d jest w s p ó l n o t ą naturalną, a s p o ł e c z e ń s t w o k o m u n i s t y c z n e - sztuczną, n a r ó d stworzył Bóg (bo cały ład n a t u r a l n y p o c h o d z i od Boga), a s p o ł e c z e ń s t w a k o m u n i s t y c z n e rewolucja (która jest d z i e ł e m człowieka). W ujęciu Prymasa n a t u r a l n o ś ć n a r o d u jako w s p ó l n o t y wynika głównie z faktu, że tylko w n a r o d z i e człowiek m o ż e właściwie zrealizować p o w o ł a n i e , do k t ó r e g o w e z w a ł go Stwórca. N a d p r z y r o d z o n y m f u n d a m e n t e m teologii n a r o d u j e s t kult maryjny. Jego ź r ó d ł e m była nie tylko Polska tradycja religijna, lecz także o s o b i s t e doświad czenie religijne Prymasa. Pozostawiony bez wszelkiego z e w n ę t r z n e g o oparcia kardynał Wyszyński uznał, że walka z n i e l u d z k i m s y s t e m e m ma tak n a p r a w dę charakter eschatologiczny i dzieje się p r z e d e w s z y s t k i m w sferze nadprzy rodzonej, a największym sojusznikiem w tych zmaganiach jest M a t k a Boska. Wyszyński był przekonany, że to dzięki bezpośredniej opiece Maryi u d a ł o się Kościołowi p r z e t r w a ć stalinizm i wygrać walkę z o d g ó r n ą ateizacją lat 60. N i e miał wątpliwości, że to dzięki niej kardynał Wojtyła został p a p i e ż e m . 30 F R O N D A 39 Narodziny Polski Ludowej Likwidacja życia a u t o n o m i c z n e g o w o b e c s y s t e m u s p o w o d o w a ł a , że n o w y lider polskiego Kościoła działał w z u p e ł n y m o s a m o t n i e n i u . W o b e c o g r o m n e j presji stalinizmu Prymas nie m i a ł ż a d n e g o z e w n ę t r z n e g o oparcia polityczne go czy społecznego. S t e r r o r y z o w a n e s p o ł e c z e ń s t w o u t r a c i ł o po sfałszowanych wyborach p o d m i o t o w o ś ć . Lęk zaczął paraliżować r ó w n i e ż d u c h o w i e ń s t w o , k t ó r e szybko znalazło się na celowniku k o m u n i s t y c z n e g o a p a r a t u przemocy. Najbardziej j e d n a k bolała Prymasa z d r a d a inteligencji. Do tej p o r y p o s t r z e g a ł ją jako g ł ó w n ą siłę n a r o d o w ą , k t ó r a świetnie dała sobie r a d ę w walce z zabor cami. Wyszyński wyraźnie oczekiwał jej wsparcia w walce z k o m u n i z m e m , ale go nie otrzymał, co z a o w o c o w a ł o n i e s k r y w a n y m d y s t a n s e m w o b e c inteli g e n t ó w w czasach późniejszych. Prymas uważał, że w p r o w a d z o n y na b a g n e t a c h Armii Czerwonej s y s t e m stanowi dla Polaków wielkie n i e b e z p i e c z e ń s t w o . Z d z i e s i ą t k o w a n a inteli gencja stała na krawędzi wyniszczenia, a ciągnące się od czasów feudaliz m u zaszłości u t r u d n i a ł y l u d o w i przejęcie funkcji głównej siły n a r o d o w e j . W d o d a t k u „masy l u d o w e " , u z n a n e przez k o m u n i s t ó w za surowiec, z k t ó r e g o u k s z t a ł t o w a n y zostanie „człowiek radziecki", stały się p r z e d m i o t e m ideolo gicznej obróbki. W tej sytuacji kardynał Wyszyński u z n a ł lud za główny p o d m i o t życia n a r o d o w e g o i religijnego, który jako jedyny jest w stanie zachować d e p o z y t wiary i ładu n a t u r a l n e g o . Dlatego przez całe życie afirmował chłopskość, a za j e d n o ze swoich najważniejszych z a d a ń u z n a ł o c h r o n ę l u d u przez z a k u s a m i systemu. W j e d n y m z kazań w y g ł o s z o n y m w 1981 r o k u m ó w i ł : Jeśli zważymy, że istniał specjalny, nieprzyjazny styl odnoszenia się do świata rolniczego, głębiej pojmujemy dzisiejszą klęskę. Gdyby tylko jedno zrozumiano, że jesteśmy w ścisłym tego słowa znaczeniu krajem rolniczym, a jedynie na marginesie przemysłowym, wtedy na pewno nastąpiłaby harmonia gospodarcza. Strategia Prymasa zaowocowała ostateczną realizacją niespełnionego m a r z e n i a XIX-wiecznej inteligencji o „ z b r a t a n i u " i p r z e m i a n i e c h ł o p ó w w Polaków. LATO 2 0 0 6 31 Filarem działalności Wyszyńskiego była popularyzacja idei n a r o d o w y c h i kultu Maryjnego w ś r ó d l u d u . W jego myśli wątki n a r o d o w e i religijne zlały się w n i e r o z e r w a l n ą całość. Przykładem t e g o jest działalność Prymasowskiej Rady O d b u d o w y Kościołów, której g ł ó w n y m z a ł o ż e n i e m była p r o m o c j a gotyku jako stylu odzwierciedlającego odwieczny związek wartości chrześ cijańskich z n a r o d o w y m i . Wszystkim o d b u d o w a n y m po wojnie k o ś c i o ł o m przywracano d o m n i e m a n y oryginalny gotycki wygląd, czego ciekawym prze j a w e m pozostaje n o w a wersja katedry św. J a n a w Warszawie. Równocześnie nastąpiło przesunięcie a k c e n t ó w religijności ludowej. Kult Serca J e z u s a osłabł na rzecz religijności maryjnej. Kult Matki Boskiej, w prze ciwieństwie do zindywidualizowanej religii Serca, ma wyraźnie w s p ó l n o t o w y charakter. Dlatego rozwija się on zawsze wokół świętego c e n t r u m , k t ó r e koncentruje wysiłek m o d l i t e w n y w s p ó l n o t y oraz jest b r a m ą p r o w a d z ą c a do świata n a d p r z y r o d z o n e g o . Taką rolę odgrywa oczywiście C z ę s t o c h o w a , ale nie m o ż e m y z a p o m n i e ć o s p o n t a n i c z n y m rozwoju wielu lokalnych cen t r ó w maryjnych, z których najbardziej s p e k t a k u l a r n ą formę przybrał Licheń. Prymas Wyszyński często podkreślał w s p ó l n o t o w y c h a r a k t e r p o b o ż n o ś c i maryjnej, czego p r z y k ł a d e m m o ż e być niezwykła peregrynacja kopii o b r a z u Matki Boskiej Częstochowskiej w latach 60. XX wieku. Paradoksalnie działania Prymasa splotły się z działaniami k o m u n i s t y c z n e j propagandy. Z nie do końca wyjaśnionych przyczyn stalinowska idea rewolu cji zakładała powiązanie wyzwolenia społecznego z n a r o d o w y m . Peerelowska ideologia sięgnęła po tę strategię i c h ę t n i e sięgała po p o d w ó j n ą legitymizację l u d o w ą i n a r o d o w ą . Obie t r a k t o w a ł a czysto i n s t r u m e n t a l n i e , co w k o ń c u obróciło się przeciwko systemowi, tak jak to m i a ł o miejsce podczas słynnej kampanii z okazji 1000-lecia c h r z t u Polski, k t ó r a w b r e w i n t e n c j o m w ł a d z stała się w a ż n y m p u n k t e m u m o c n i e n i a katolicyzmu o wyraźnie n a r o d o w y m obliczu. Prymas był przekonany, że u m o c n i e n i e wywodzącego się z ł a d u n a t u ralnego d u c h a wspólny narodowej d o p r o w a d z i do likwidacji występującego przeciw prawdzie s y s t e m u socjalistycznego. H i s t o r i a pokazała, że m i a ł rację. Komuniści przegrali, bo nie rozumieli, że rozwój ś w i a d o m o ś c i n a r o d o w e j jest związany z emancypacją społeczną, k t ó r a rozsadzi p o s t t o t a l i t a r n y porządek. Nie m o ż e m y j e d n a k zapomnieć, że dwie sprzeczne siły, Kościół i partia, 32 F R O N D A 39 niezależnie podjęły skuteczne działania nacjonalizacyjne, których efektem było p o w s t a n i e n o w o c z e s n e g o n a r o d u Polskiego. W rezultacie z t e g o starcia narodziło się n o w o c z e s n e polskie s p o ł e c z e ń s t w o n a r o d o w e , l u d o w e w formie i inteligenckie w treści. NIKODEM BOŃCZA TOMASZEWSKI Narodowi katolicy nie mają współcześnie zbyt dobrej pra sy. Uważani są za prostaków, wypaczających sens katolicy zmu, dewotów, fałszujących szlachetne uczucie miłości Oj czyzny. Katolicyzm narodowy jest dla krytyków niezgodny z duchem Soboru Watykańskiego II, niedemokratyczny, wewnętrznie sprzeczny, usiłujący na przekór rozumowi pogodzić narodowy partykularyzm z katolickim uniwer salizmem. Jednak czy z tego powodu należy wypchnąć narodowych katolików poza obręb publicznego dyskursu? Porządek miłości Rozważania o katolicyzmie PAWEŁ narodowym SKIBIŃSKI N a r o d o w i katolicy nie mają w s p ó ł c z e ś n i e zbyt dobrej prasy. U w a ż a n i są za prostaków, wypaczających s e n s katolicyzmu, dewotów, fałszujących szlachet ne uczucie miłości Ojczyzny. Katolicyzm n a r o d o w y jest dla jednych krytyków 34 F R O N D A 39 sprzeczny z d u c h e m Soboru Watykańskiego II, dla innych - n i e d e m o k r a t y c z ny, dla jeszcze innych - w e w n ę t r z n i e sprzeczny - próbuje b o w i e m pogodzić to, co jest nie do p o g o d z e n i a - n a r o d o w y partykularyzm z katolickim uniwer salizmem. N a r o d o w i katolicy w i e l o k r o t n i e sami prowokują nieprzychylne reakcje, uciekając się do n a d m i e r n i e uproszczonej, a c z a s e m prostackiej argumentacji. J e d n a k p r o b l e m ich obecności w y m a g a zdecydowanie głębszego n a m y s ł u , niż p r o p o n u j ą n a m to dzisiejsze liberalne elity, czy to katolickie, czy też katolicy zmowi niechętne. Pisząc o katolicyzmie n a r o d o w y m , nie m a m oczywiście na myśli żadnej formy kościoła n a r o d o w e g o . Gdy m ó w i ę o n a r o d o w y c h katolikach, chodzi mi o tych wyznawców katolicyzmu, którzy akceptując w p e ł n i swoją w i e r n o ś ć papieżowi i m a g i s t e r i u m Kościoła, j e d n o c z e ś n i e podkreślają swe zobowią zania w o b e c w ł a s n e g o n a r o d u i traktują wiarę i m i ł o ś ć do Kościoła z jednej strony oraz m i ł o ś ć do Ojczyzny i n a r o d u z drugiej jako zjawiska nie tylko niesprzeczne, lecz także wspierające i umacniające się nawzajem. Pytanie o sens katolicyzmu n a r o d o w e g o natarczywie d o m a g a się o d p o wiedzi. Przed każdym chrześcijaninem, a w szczególności p r z e d katolikiem, staje zasadniczy dylemat. Musi on określić swój s t o s u n e k do Kościoła, uzgad niając go z obowiązkami w o b e c Ojczyzny. Krótko mówiąc, m u s i podjąć p r ó b ę p o g o d z e n i a religijności z p a t r i o t y z m e m . Niekiedy jest t o b a n a l n i e p r o s t e , kiedy indziej u r a s t a n a t o m i a s t d o rangi nierozwiązywalnego p r o b l e m u . Z polskiej p e r s p e k t y w y często nie dostrzega my w tej sferze jakiegokolwiek d y l e m a t u . Za n a t u r a l n e uznajemy postawy, które krytycy polskiego p a t r i o t y z m u nazywają z p r z e k ą s e m „bogoojczyźnian y m i " . Dla znacznej części Polaków, i to nie tylko tych, k t ó r y m bliskie są p r z e k o n a n i a o b o z u n a r o d o w e g o , wierszyk: „Tylko p o d Krzyżem, tylko p o d tym znakiem, Polska jest Polską, a Polak P o l a k i e m " jest wystarczającym streszczeniem relacji, jakie zachodzą w n a s z y m n a r o d z i e p o m i ę d z y lojalnoś cią n a r o d o w ą czy p a t r i o t y z m e m a wiarą katolicką. Z tej perspektywy j e s t e ś m y n a r o d e m szczęśliwym. N a s i w r o g o w i e naj częściej j e d n a k o w o n i e c h ę t n i e odnosili się do polskości i do katolicyzmu. Nie musieliśmy - jak na przykład W ł o s i w okresie risorgimento - dokonywać dramatycznych w y b o r ó w pomiędzy n a r o d e m a Kościołem. N a s i główni dzie jowi przeciwnicy - Rosjanie i N i e m c y - różnili się od n a s p o d w z g l ę d e m LATO 2 0 0 6 35 religijnym i upatrywali w Kościele katolickim j e d n e g o z niebezpiecznych b a s t i o n ó w polskości. Nie z m i e n i a to faktu, że t a k ż e w Polsce zdarzają się sytuacje, w k t ó r y c h katolicy podejrzewani są o jakąś formę dwulicowości, podwójnej lojalności. Padają pytania, czy osoby wierzące są bardziej lojalne w z g l ę d e m Ojczyzny, państwa, czy też w z g l ę d e m papieża, Kościoła, instytucji kościelnej, do której należą... Zadawali sobie to pytanie n i e k t ó r z y polscy patrioci w d o b i e p o w s t a nia listopadowego, zadawali je sobie polscy socjaliści w okresie rewolucji 1905 roku, zadawali niektórzy teoretycy nacjonalizmu polskiego - choćby Z y g m u n t Balicki, zadawał je sobie - przynajmniej do chwili swego spekta kularnego n a w r ó c e n i a - Stanisław Brzozowski. Także dziś, śledząc p o p u l a r n e tygodniki, m o ż e m y znaleźć t e s a m e sugestie, ż e nie m o ż n a d w o m p a n o m służyć - albo Watykan, albo Polska... Kościół i Ojczyzna Teoria podwójnej lojalności, a więc lojalności jeśli nie fałszywej, to przynaj mniej chwiejnej i podejrzanej, towarzyszy k a t o l i k o m od b a r d z o dawna, m o ż e n a w e t od zawsze. O nielojalność w z g l ę d e m cesarza byli o s k a r ż a n i przecież chrześcijanie w czasach p r z e ś l a d o w a ń rzymskich, a w czasach n a m bliższych do tych a r g u m e n t ó w sięgali najpierw zwolennicy reformacji, a później libe rałowie. Pierwsi z nich dylemat wyboru p o m i ę d z y Ojczyzną a u n i w e r s a l n y m Kościołem rozwiązali, sięgając po f o r m u ł ę Kościoła p a ń s t w o w e g o . O s ł a b i a ł a o n a Kościół, pozbawiając go w y m i a r u p o w s z e c h n e g o i uzależniając od aktual nej i lokalnej władzy politycznej. Gdy z a s t o s o w a n a z o s t a ł a zasada cuius regio, eius religio, zagubiła się gdzieś C h r y s t u s o w a f o r m u ł a „Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga" (Mt 2 1 , 2 2 ) , k t ó r a stoi u p o d s t a w y katolickiego p r z e k o n a n i a o a u t o n o m i i p o r z ą d k ó w d o c z e s n e g o i świeckiego. W ł a d z a polityczna m o g ł a t e r a z s w o b o d n i e decydować o su mieniach poddanych, a lojalność w o b e c Ojczyzny (często z r ó w n y w a n a z p o s ł u s z e ń s t w e m w o b e c króla) m o g ł a być s w o b o d n i e u t o ż s a m i o n a z lojalnością w o b e c nakazów przedwiecznego Króla Królów. W XIX wieku liberałowie starali się rozwiązać p r o b l e m konfliktu lojalno ści za p o m o c ą formuły rozdziału p a ń s t w a i Kościoła, k t ó r a j e d n a k najczęściej 36 F R O N D A 39 w ich wyobrażeniach prowadzić m i a ł a do p r y m a t u p a ń s t w a n a d Kościołem. Liberał - który w p o ł o w i e XIX wieku zazwyczaj był nacjonalistą - pytany, czy najpierw j e s t e ś m y katolikami, czy p a t r i o t a m i , o d p o w i a d a ł , że z całą p e w n o ś cią najpierw m a m y być d o b r y m i obywatelami p a ń s t w a , a religia jest n a s z ą prywatną sprawą. Niewiele się to różniło od formuł wypracowanych kilka p o k o l e ń wcześniej w społecznościach p r o t e s t a n c k i c h . W tym wypadku p a ń s t w o m i a ł o zachowy wać p o z o r n ą n e u t r a l n o ś ć religijną. Paradoksalnie więc w p a ń s t w a c h p r o t e stanckich konflikt społeczności chrześcijan z liberalnym p a ń s t w e m przebie gał o wiele mniej burzliwie niż w s p o ł e c z e ń s t w a c h katolickich. P r o t e s t a n c i nie widzieli nic złego na przykład w szkole p a ń s t w o w e j , bo s a m Kościół był rodzajem u r z ę d u p a ń s t w o w e g o . N a t o m i a s t dla katolików liberalna koncepcja p a ń s t w o w e g o w y c h o w a n i a była niegodziwą uzurpacją ze s t r o n y p a ń s t w a , zagarniającego n a t u r a l n e k o m p e t e n c j e Kościoła. W języku w s p ó ł c z e s n y c h politologów moglibyśmy powiedzieć o u z u r p o w a n i u sobie przez p a ń s t w o kompetencji właściwych s p o ł e c z e ń s t w u czy też o n a d m i e r n e j etatyzacji życia społecznego. O podwójnej lojalności katolików mówili w bliższych n a m czasach nie tylko liberałowie, lecz także k o m u n i ś c i . Robili to ze znacznie większym cy n i z m e m niż p o p r z e d n i e pokolenia krytyków katolicyzmu. Gdy występowali w o b r o n i e p r a w „socjalistycznej Ojczyzny", czynili to w z n a c z n y m s t o p n i u nieszczerze, bo przecież najwierniej służyli „Ojczyźnie ś w i a t o w e g o proleta r i a t u " oraz wizji n o w e g o społeczeństwa, n o w e g o człowieczeństwa. W Polsce w ł a d z a k o m u n i s t y c z n a p r ó b o w a ł a z m a n i p u l o w a ć w t y m d u c h u choćby list b i s k u p ó w polskich do b i s k u p ó w niemieckich z 1965 roku, na pisany z inicjatywy k a r d y n a ł ó w Wyszyńskiego i Kominka. W n i m to Polacy „wybaczyli" i „prosili o w y b a c z e n i e " n a r ó d odpowiedzialny za z a m o r d o w a n i e kilku m i l i o n ó w r o d a k ó w w ciągu kilku zaledwie lat. List t e n w y m a g a ł wiel kiej dojrzałości moralnej i k o m u n i s t o m nie u d a ł o się p r z e k o n a ć Polaków, że Kościół dopuścił się zdrady. Porządek miłości Choć wielu krytyków katolicyzmu podejrzewało katolików, mniej lub bardziej szczerze, o narodową nielojalność, to z p u n k t u widzenia wierzącego katolika jest LATO 2 0 0 6 37 to zarzut fałszywy, a s a m prob lem pozorny. Teologia katolicka zaliczała przecież patriotyzm do cnót chrześcijańskich, wywodząc go bądź z obowiązku miłości rodziców i Boga, bądź z cnoty pobożności (pietas u Św. Tomasza z Akwinu). Kościół sformułował też zasa dę tzw. ordo caritatis - porządku miłości. Pozwala ona uniknąć rysującego się konfliktu lojalno ści. Zasada ta mówi, że katolik jest zobowiązany do miłości każ dego bliźniego. Wobec niektórych spośród otaczających nas ludzi m a m y szczególne zobo wiązania. Dotyczą one naszej rodziny, przyjaciół, a także Ojczyzny i narodu. Dlatego patriotyzm - pojmowany jako miłość Ojczyzny i rodaków - mieści się w ramach miłości bliź niego, ba, nawet w normalnej sytuacji jest jej warunkiem. Co ważne, to katolickie rozwiązanie zabezpiecza r ó w n i e ż przed ksenofobią. Niechęć do obcych nie ma b o w i e m nic w s p ó l n e g o z m i łością, nie m o ż e więc być w a r u n k i e m miłości w z g l ę d e m Ojczyzny i n a r o d u . Koncepcja ordo caritatis chroni przed n a d m i e r n ą egzaltacją „pseudopatriotyczn ą " . O k r e ś l o n e w myśl tej zasady zobowiązania w o b e c Ojczyzny mieszczą się w p e w n y m porządku ludzkich zobowiązań i ustępują miejsca z o b o w i ą z a n i o m względem Boga. Działania p o d e j m o w a n e z p o b u d e k patriotycznych p o d d a n e są zaś ogólnej ocenie m o r a l n e j . Problem j e d n a k wydaje się znacznie bardziej skomplikowany. Przecież nie tylko osoby dalekie od Kościoła powątpiewają w m o ż l i w o ś ć u z g o d n i e n i a katolicyzmu i p a t r i o t y z m u . Także niektórzy katolicy uważają, że żarliwy pa triotyzm ogranicza życie d u c h o w e . Z t e g o p u n k t u w i d z e n i a katolik-patriota jest podejrzany, a n a r o d o w y katolik jest z definicji „ p s e u d o k a t o l i k i e m " . Ci, nazwijmy ich, „kosmopolici k a t o l i c y z m u " w o l ą d e m o n s t r o w a ć jeśli nie dy stans, to przynajmniej swoje u m i a r k o w a n i e w sferze uczuć patriotycznych. 38 F R O N D A 39 Daleki j e s t e m od podejrzewania ich o złą wolę. Zbyt szanuję żarliwą i szczerą p o b o ż n o ś ć wielu z nich. M u s z ę j e d n a k zaznaczyć, że w m o i m prze konaniu m a m y do czynienia z p o w a ż n y m n i e p o r o z u m i e n i e m . Po pierwsze pa triotyzm - r o z u m i a n y jako m i ł o ś ć do Ojczyzny i r o d a k ó w - daje się pogodzić z u n i w e r s a l n y m zobowiązaniem do miłości bliźniego w r a m a c h w s p o m n i a n e go już porządku miłości. Co więcej wydaje się podejrzana taka f o r m u ł a miłości bliźniego, w k t ó rej pomijamy szczególne zobowiązania w o b e c tych, którzy są n a m bliżsi z racji p o k r e w i e ń s t w a albo tej samej kultury... W skrajnej postaci prowadzi o n a do w y n a t u r z e ń , zna nych choćby z przypadku takich „katolików", którzy twierdzą, że „kochają" głodujące dzieci rwandyjskie, nic n a t o m i a s t nie zrobią, by p o m ó c potrzebującym, którzy mieszkają w ich mieście. W tym kontekście wyjaśnień wymaga także sprawa s t o s u n ku p o m i ę d z y religią a k u l t u r ą ojczystą. Nie m o ż n a sądzić, że religia zastępuje kulturę w ogóle. Byłaby to jakaś forma fideizmu, postawy przecież przez Kościół potępianej. Bycie katoli kiem „po p r o s t u " nie wystarcza. Nie ma b o w i e m jednej katolickiej kultury. M o ż n a powiedzieć n a w e t więcej - katolickie stwa wytwarzają cywilizacje. się osobne Zasadniczo różnią cywilizacyjnie choćby społeczeń nawet między Irlandczycy, sobą Meksykanie i Filipińczycy. Oczywiście katolicyzm ma znaczenie kulturotwórcze, wywiera niezatarte p i ę t n o n a kulturze d a n e g o n a r o d u . Ale choć tę k u l t u r ę wzbogaca LATO 2 0 0 6 39 i przekształca, to jej nie p o c h ł a n i a i nie zastępuje. Katolicyzm stoi b o w i e m na stanowisku „słusznej a u t o n o m i i rzeczy d o c z e s n y c h " . Podobnie jak społeczna nauka Kościoła nie jest gotowym p r o g r a m e m poli tycznym i dopuszcza zajmowanie przez katolików różnych konkretnych p o s t a w politycznych, tak i w sferze kultury m o ż n a wzrastać w różnych narodowych kul turach i być jednocześnie stuprocentowym katolikiem. Nie jest się więc dzięki katolicyzmowi mniej Polakiem. M o i m z d a n i e m , nie m o ż n a m ó w i ć o rzeczywistym uczestniczeniu w życiu swego społeczeń stwa, do czego zobowiązany jest każdy katolik, jeśli nie pielęgnuje się swego patriotyzmu, jeśli nie kultywuje się własnej n a r o d o w e j kultury. N i e m o ż n a m ó w i ć o p e ł n y m człowieczeństwie, jeśli ś w i a d o m i e zaniedbuje się p e w n ą jego cząstkę - w t y m wypadku związek z Ojczyzną. W klasycznym ujęciu katolickim cnoty n a d p r z y r o d z o n e wzrastają na p o d g l e b i u c n ó t ludzkich. Dlatego wiara, nadzieja i m i ł o ś ć także w jakiejś m i e r z e wymagają p o d k ł a d u z patriotyzmu, n a w e t jeśli przyjmiemy, że p a t r i o t y z m nie jest po p r o s t u j e d n ą z postaci miłości. Z całą pewnością lekceważenie p o s t a w i uczuć patriotycznych nie jest w żadnym wypadku w a r u n k i e m pogłębienia własnej duchowości. Nic n a m też nie daje prawa z wyższością spoglądać na naszych przodków, którzy byli przekonani o nierozerwalnym związku polskości i wiary katolickiej. Zbyt łatwo przychodzi n a m uznać o b r o ń c ó w Częstochowy z czasów p o t o p u , konfederatów barskich, p o w s t a ń c ó w styczniowych, księdza Skorupkę, żołnierzy N a r o d o w y c h Sił Zbrojnych i AK za ludzi, delikatnie mówiąc, nie dość subtelnych w przeży waniu swego katolicyzmu. Gdy przyjdzie n a m do głowy, że taki ścisły związek wiary i patriotyzmu wynika z naiwności naszych przodków, ulegamy złudze niu. Równie dobrze przecie to my m o ż e m y czegoś nie r o z u m i e ć . . . Powinniśmy wnikliwie się przyglądać doświadczeniu poprzednich pokoleń, i jeśli n a w e t nie podzielamy przekonań naszych przodków, to z pewnością p o w i n n i ś m y p r ó b o wać się od nich uczyć. Doświadczenie polskie, jeśli chodzi o bliski związek katolicyzmu i patrioty zmu, jest o wiele bardziej zachęcające niż doświadczenia wielu innych narodów. Polski katolicyzm w wielu wypadkach uniknął niebezpiecznych uwikłań politycz nych, jednocześnie silnie wiążąc się z naszą kulturą narodową i podkreślając obo wiązek miłości Ojczyzny. Najbardziej interesujące są w tej materii losy polskiego nacjonalizmu, który chętnie przecież korzystał z hasła „Polak-katolik". 40 F R O N D A 39 Francuz-katolik Włoch-katolik Polak-katolik Nacjonalizm w niektórych swych wydaniach okazał się zjawiskiem b a r d z o niebezpiecznym. J u ż w XIX stuleciu dała o sobie znać niszcząca m o c nie okiełznanej pychy r o z b u d z o n e j przez nacjonalizmy. W XX wieku E u r o p a i świat także kilkakrotnie przeżywały fale o g r o m n y c h n a r o d o w y c h ekscytacji. Bodaj najwyższa ich a m p l i t u d a przypada na lata 30. ubiegłego stulecia, na czas poprzedzający wybuch II wojny światowej. D o s z ł o do niej m i ę d z y i n n y m i z p o w o d u złego r o z u m i e n i a przez wielu lojalności n a r o d o w y c h . Krytycy p o s t a w nacjonalistycznych często przytaczają a r g u m e n t y o d w o łujące się w ł a ś n i e do t e g o okresu, przypominając o towarzyszących często ó w c z e s n e m u nacjonalizmowi ksenofobii i a n t y s e m i t y z m i e . M u s i m y j e d n a k pamiętać, że w latach 30. mieliśmy do czynienia z nową, bardziej konser w a t y w n ą wersją nacjonalizmów, k t ó r e chętniej niż w p o p r z e d n i m stuleciu szukały u z a s a d n i e ń w religii, także w katolicyzmie. To w ó w c z a s o s t a t e c z n i e u g r u n t o w a ł a się p o s t a w a narodowokatolicka, k t ó r a zakorzeniła się w wielu społeczeństwach katolickich. Krytycy katolicyzmu n a r o d o w e g o stawiają w związku z t y m o k r e s e m wiele z a r z u t ó w z a r ó w n o n a r o d o w y m katolikom, jak i Kościołowi jako cało ści. Ich z d a n i e m Kościół w Polsce wyraźnie wspierał te n a r o d o w e tendencje i w jakiejś mierze p o n o s i odpowiedzialność za nadużycia z n i m i związane LATO 2006 41 - głównie za a n t y s e m i t y z m . Z drugiej s t r o n y f o r m u ł o w a n y jest zarzut, że sami nacjonaliści traktowali swój związek z katolicyzmem w s p o s ó b i n s t r u m e n t a l n y i cyniczny. Żeby rozważyć te zarzuty, należy przyjrzeć się bliżej relacjom p o m i ę d z y nacjonalizmami a Kościołem. Pomijając b a r d z o specyficzny przykład niemiec ki, teoretycy polityki wskazują na trzy przykłady „czysto" nacjonalistycznych r u c h ó w w Europie - francuskie „Action Francaise", włoskich nacjonalistów i polskich n a r o d o w y c h d e m o k r a t ó w . Ich relacje z Kościołem układały się o d m i e n n i e . Francuski r u c h został w 1926 roku p o t ę p i o n y przez papieża Piusa XI za z i n s t r u m e n t a l i z o w a n i e katolicyzmu. Przyczyną p o t ę p i e n i a r u c h u C h a r l e s a M a u r r a s a był nie na cjonalizm czy krytyka demokracji p a r l a m e n t a r n e j , lecz s u g e r o w a n i e przez „Action Francaise", że konieczną polityczną konsekwencją bycia katolikiem we Francji jest przynależność do tego w ł a ś n i e r u c h u . Nacjonaliści włoscy nigdy nie byli zażartymi katolikami, raczej uważali, że katolicyzm osłabia uczucia n a r o d o w e . W latach 20. zaś roztopili się z u p e ł nie w bardziej eklektycznym i d y n a m i c z n y m faszyzmie i w r a z z n i m popadli w utarczki z Kościołem, który przeciwstawiał się faszystowskiej koncepcji p a ń s t w a totalnego. 42 FRONDA 39 N a t o m i a s t nic takiego nie przydarzyło się nacjonalistom p o l s k i m . Do II wojny światowej nacjonaliści nie tylko nie krytykowali katolicyzmu, lecz w m i a r ę upływu czasu n a w e t coraz bardziej podkreślali konieczność a u t e n tycznego związku między tym, co polskie, a tym, co katolickie. Pozostaje pytanie, czy to Kościół nie okazał się ślepy i nie dostrzegł instrumentalizacji katolicyzmu przez endeków. Na p e w n o katolicy polscy - a także polska hierarchia kościelna - mieli b a r d z o różny s t o s u n e k do rodzi m e g o nacjonalizmu. O d ostrej krytyki p o r ó w n i e głębokie poparcie. T r u d n o historykowi w n i k n ą ć w s u m i e n i a ówczesnych polityków i działaczy. Wielu e n d e k ó w d a w a ł o d o w o d y żarliwej i szczerej wiary, inni zaś nie kryli obojęt ności religijnej. Sam założyciel r u c h u R o m a n D m o w s k i miał w s w y m życiu r ó ż n e okresy, jeśli chodzi o s t o s u n e k do wiary. M o ż n a j e d n a k analizować endeckie deklaracje i sposoby ich realizacji. Nacjonaliści polscy deklaratywnie uznawali p r y m a t etyki katolickiej n a d na r o d o w ą lojalnością. W początkach r u c h u j e d e n z najwybitniejszych jego przy wódców, eks-socjalista Z y g m u n t Balicki, s f o r m u ł o w a ł z a s a d ę tzw. e g o i z m u narodowego, j e d n a k nie z o s t a ł a o n a p o w s z e c h n i e zaakceptowana, a n a s t ę p n e pokolenie n a r o d o w c ó w opowiedziało się za z e r w a n i e m z n i ą w imię w i e r n o ści z a s a d o m katolickim. W ówczesnej E u r o p i e tak kategoryczne stawianie sprawy nie było wcale częste. Jak endecy mogli godzić te deklaracje z g w a ł t o w n y m a n t y s e m i t y z m e m , to już i n n a sprawa. J e d n a k m u s i m y zwrócić uwagę, że p o w t a r z a n e z całą m o c ą tego rodzaju oświadczenia u c h r o n i ł y w praktyce polski nacjonalizm od p o kusy współpracy z H i t l e r e m , z a r ó w n o p r z e d wojna, jak i podczas wojny. Jest to godne podkreślenia, bo w Polsce nie wykrystalizowała się ż a d n a - choćby mniejszościowa - frakcja prohitlerowska, od czego nie był wolny bodaj ża d e n r u c h n a r o d o w y w E u r o p i e . J e d e n z radykalnych polskich nacjonalistów - Wojciech Wasiutyński - zauważył w 1939 roku, że jedynie polski r u c h n a r o dowy i żydowski pozostaje całkowicie w o l n y od fascynacji n a z i z m e m . N a w e t krytycy polskiego nacjonalizmu nie negują faktu, że endecy ginęli w walce z nazistami, a wielu z nich, m i m o swojego a n t y s e m i t y z m u , zaangażo w a ł o się w p o m o c Ż y d o m . N i e wydaje mi się, aby m o ż n a było ł a t w o odnaleźli w ś r ó d drzewek Yad Vashem zbyt wiele nazwisk europejskich nacjonalistów, a mają je polscy narodowcy, p r z e d w o j e n n i antysemici. LATO 2 0 0 6 43 Żywotność katolicyzmu narodowego Nie m o ż n a z a p o m n i e ć o d w ó c h innych w a ż n y c h aspekty p r o b l e m u katolicy z m u n a r o d o w e g o . Po pierwsze J a n Paweł II - p o s t a ć niezwykle w a ż n a zarów no dla Polski, jak i dla Kościoła katolickiego - nie tylko p o d k r e ś l a ł znaczenie patriotyzmu, lecz także otwarcie f o r m u ł o w a ł tezę o n a r o d z i e jako w s p ó l n o c i e naturalnej, n a w z ó r rodziny. W o b e c takiej w s p ó l n o t y człowiek m a n a t u r a l n e zobowiązania, a o n a s a m a s t a n o w i właściwy k o n t e k s t do realizacji przez czło wieka swego celu egzystencjalnego - dążenia do zbawienia. Miłość do narodowej wspólnoty, s ł u ż b a jej, p o s z u k i w a n i e jej d o b r a oka zuje się n a t u r a l n ą drogą p r o w a d z ą c ą do zbawienia c z ł o n k ó w tej wspólnoty, oprócz oczywiście wielu innych zobowiązań, jakie spoczywają na k a ż d y m człowieku. Na t e n a s p e k t papieskiego n a u c z a n i a zwraca się u w a g ę nie tyl ko w ostatniej z osobistych książek J a n a Pawła II p o d z n a m i e n n y m t y t u ł e m Pamięć i tożsamość, podkreślają go także znawcy jego nauczania, choćby nie u t o ż s a m i a n y z katolicyzmem n a r o d o w y m Andrzej Półtawski. Papieska myśl j a s n o dowodzi, że nie jest prawdą, jakoby p o d k r e ś l a n i e swoich zobowiązań n a r o d o w y c h i patriotycznych m u s i a ł o p r o w a d z i ć do niechęci do obcych i k ł ó ciło się z p o s t u l a t e m miłości bliźniego. Nie jest m o i m z a m i a r e m przypisywanie papieżowi Polakowi zajmowania postawy narodowokatolickiej. Nie chodzi też o p r ó b ę wykorzystania autory t e t u papieża d o zamknięcia u s t krytykom katolicyzmu n a r o d o w e g o , ale d o zwrócenia im uwagi, że w swej krytyce nie baczą na z n a c z n ą część n a u c z a n i a zmarłego n i e d a w n o n a s t ę p c y świętego Piotra. T r u d n o przecież zaprzeczyć t e m u , że n a r o d o w i katolicy mają p e ł n e p r a w o do p o w o ł y w a n i a się na autory tet tego najwybitniejszego bodaj Polaka XX wieku. O s t a t n i m p r o b l e m e m , na który pragnąłbym zwrócić uwagę, jest niewystar czające m o i m zdaniem wyciągnięcie konsekwencji przez liberalnych krytyków katolicyzmu narodowego z zasady godziwej a u t o n o m i i rzeczy doczesnych, tak bardzo podkreślanej przez Sobór Watykański II. Wydają się oni popełniać t e n sam błąd, za który w 1926 roku potępiony został tak nie lubiany przez nich Maurras. Niedwuznacznie sugerują - a nieraz w p r o s t formułują tezę - że „prawdziwy" katolik m u s i w p r o s t podzielać ich liberalne przekonania. Jest to oczywiste i n t e l e k t u a l n e nadużycie. Na ogół przyjmuje się, że to narodowi katolicy u z u r p u j ą sobie wyłączność r e p r e z e n t o w a n i a katolicyzmu 44 F R O N D A 39 w sferze politycznej. Trzeba j e d n a k zauważyć, że n i e jest w o l n a od takiej samej pokusy t a k ż e s t r o n a liberalna. Bycie l i b e r a ł e m n i e o z n a c z a bynajmniej bycia lepszym katolikiem, jak zdają się sugerować n i e k t ó r z y publicyści, a ta sugestia świadczy raczej o niewystarczającym p o s z a n o w a n i u wolności w m a terii politycznej współbraci w wierze. N i e wydaje się, żeby w i a r a katolicka p o d p o w i a d a ł a n a m j e d n o z n a c z n i e , czy p o w i n n i ś m y być n a r o d o w y m i katolikami, czy raczej z w o l e n n i k a m i li beralizmu politycznego. O wyższości jednej lub drugiej p o s t a w y p o w i n n y przekonywać a r g u m e n t y ze sfery doczesnej, o ile poglądy w y z n a w a n e przez zwolenników jednej lub drugiej p o s t a w y n i e k ł ó c ą się z n a u k ą Kościoła. Katolicyzm narodowy, a przynajmniej n i e k t ó r e jego formy, n i e wydaje się z tą n a u k ą p o z o s t a w a ć w otwartej sprzeczności. Zagadnienie katolicyzmu n a r o d o w e g o wymaga poważniejszego rozważenia, niż to zazwyczaj czyniono dotychczas, najczęściej atakując narodowych katoli ków za prawdziwie i urojone winy. Nie znaczy to, by ta p o s t a w a nie nastręczała poważnych p r o b l e m ó w i by jej zwolennicy nie byli zobowiązani do rzetelnego rozważenia racji podnoszonych przez przeciwników. Zbyt często n a r o d o w i ka tolicy upraszczali sobie zadanie, nie podejmując rzetelnego sporu. Nie znaczy to jednak, że należy ich wypchnąć poza obręb intelektualnego dyskursu. Nasz rodzimy katolicyzm narodowy wykazuje się niegasnącą żywotnością i należy wreszcie na serio zastanowić się n a d jego znaczeniem. PAWEŁ S K I B I Ń S K I Kontestację można by naprawdę uznać za istotę oenerowskiego etosu. Mit ONR-u ALEKSANDER KOPIŃSKI Pamięci Stanisława Piaseckiego Współczesne demokracje nie mówią nigdy: „naród", mówią jedynie: „społeczeństwo", dlatego właśnie, że naród oznacza ów łańcuch pokoleń wiążący moją przeszłość z moją przyszłością, podczas gdy społeczeństwo to zaledwie zbiór współczesnych sobie ludzi, mających wprawdzie pewne wspólne cechy, ale nie mających za to wspólnych historycznych napięć... Andrzej Trzebiński, Kwiaty z drzew zakazanych przez most muzyczny xięcia Pepi w czwórkach, w oktawach, coraz lepiej, słonecznie; O N R usuń się śliczny, jeśli laska; Mecz. Gola. Klaskać! Klaskać! Klaskać! O N R Konstanty Ildefons Gałczyński, Pieśni o szalonej ulicy Jedna książka, dwie epoki Kiedy w roku 1924 E r n s t Jiinger w y d a ł trzecią j u ż wersję s w e g o d e b i u t a n c k i e go In Stahlgewittern i w t y m s a m y m czasie nawiązał w s p ó ł p r a c ę z „V61kischer B e o b a c h t e r " , t e n polityczny akces (zresztą, jak się m i a ł o okazać, k r ó t k o t r w a ły) m ó g ł u c h o d z i ć za rodzaj d o n k i s z o t e r i i . Po n i e u d a n y m „ p i w n y m " p u c z u 46 F R O N D A 39 monachijskim minionej jesieni r u c h n a z i s t o w s k i p o s z e d ł w rozsypkę, N S D A P została zdelegalizowana, a jej k i e r o w n i c t w o z H i t l e r e m i H e s s e m na czele odsiadywało kilkuletnie wyroki. A j e d n a k zbliżający się w ó w c z a s do trzy dziestki p o d p o r u c z n i k w stanie spoczynku, o d z n a c z o n y najwyższym o r d e r e m wojskowym Królestwa Prus - Pour le Merite, p r z e r e d a g o w a ł swe w s p o m n i e nia z francuskiego frontu Wielkiej Wojny g r u n t o w n i e i w radykalnie nacjo nalistycznym d u c h u . N a w e t niektórzy życzliwi pisarzowi krytycy uznają ów zabieg za „polityczną instrumentalizację k o n k r e t u w o j e n n e g o " . Polskie t ł u m a c z e n i e tej wersji książki, o p a t r z o n e t y t u ł e m Książę piechoty (W nawałnicy żelaza), ukazało się nakładem oficjalnej wojskowej oficyny w 1935 roku. Nie było j u ż w t e d y wątpliwości, że w ł a ś n i e taki m o d e l pa mięci i nowoczesnej niemieckiej t o ż s a m o ś c i zwyciężył w republice w e i m a r skiej i dwa lata wcześniej d o p r o w a d z i ł do jej d e m o k r a t y c z n e j transformacji w Trzecią Rzeszę. Ze i w Polsce fabularyzowane m e m u a r y Jtingera zdobyły popularność, świadczy ich rychłe, bo po zaledwie t r z e c h latach, w z n o w i e n i e . Tuż przed k o ń c e m XX stulecia In Stahlgewittern doczekało się u n a s n o w e go wydania. W stalowych burzach to j u ż j e d n a k z u p e ł n i e i n n a książka niż Książę piechoty, i to nie dlatego, że t a m t o dawniejsze spolszczenie wyszło spod p i ó r a oddelegowanego do w y k o n a n i a tej pracy z a w o d o w e g o oficera, w s p ó ł c z e s n e jest zaś d z i e ł e m u c z o n e g o germanisty. Sam a u t o r b o w i e m - t e n wieczny „ a n a r c h a " o „ a w a n t u r n i c z y m sercu", k t ó r y dożył blisko 103 lat - z m i e n i a ł swoją pierwszą i najważniejszą książkę jeszcze w i e l o k r o t n i e w r a z z ewolucją jego własnych poglądów, przesuwających się k o n s e k w e n t n i e na pozycje bar dziej u m i a r k o w a n e i k o n s e r w a t y w n e . (Co prawda, trzeba p a m i ę t a ć , iż o w a ewolucja odbywała się, jeśli nie p o d naciskiem, to z p e w n o ś c i ą nie bez wpły wu powojennej geopolityki i historycznych, a n t y n a z i s t o w s k i c h f u n d a m e n t ó w prawa i kultury federalnych N i e m i e c ) . W efekcie pochodzący z 1978 roku i u z n a n y przez Jiingera za k a n o n i c z n y tekst Stalowych burz w p o r ó w n a n i u z wersją o nieco p o n a d p ó ł wieku wcześ niejszą jawi się niczym przyprószony na pysku siwizną doświadczenia stary wilk w zestawieniu z w p r a w d z i e m ł o d y m , lecz za to dysponującym p e ł n y m u z ę b i e n i e m drapieżnikiem. I to na t y m u ł a d z o n y m oryginale z m u s z o n y był oprzeć swój przekład z 1999 roku Wojciech Kunicki, k t ó r e g o zasługi dla przyswojenia p o l s k i e m u czytelnikowi d o r o b k u niemieckiej konserwatywnej rewolucji t r u d n o skądinąd przecenić. LATO 2006 47 Dystans tych 60 czy 70 lat, a więc dwóch pokoleń, zmienia diametralnie wymowę opowieści noszącej wciąż t e n sam tytuł. Ludzie epoki, w której dzieło Jiingera powstało, z entuzjazmem odnajdywali w Stalowych burzach pochwałę i usensownienie swego zbrojnego czy cywilnego wysiłku z lat wojny, która nierzadko zakończyła się dla nich u t r a t ą bliskich lub w ł a s n y m okaleczeniem. Współcześnie n a t o m i a s t „militarystyczna" wersja książki z połowy lat 20. uchodzi za obrazę h u m a n i t a r y z m u i apologię okrucieństwa p o p e ł n i a n e g o w imię szowinistycznie pojmowanego n a r o d u i ojczyzny. Nic z a t e m dziwnego, że In Stahlgewittem - także w kanonicznym wydaniu soft - pozostaje w cieniu mającego zgoła inną w y m o w ę Na Zachodzie bez zmian Ericha Marii Remarque'a, który zresztą zanim przechrzci! się na pacyfizm, zdążył ogłosić bardzo życzliwą recenzję jednego z wydań owej militarystycznej redakcji w s p o m n i e ń Jiingera. W cieniu bramy O s t a t n i o ją odnowili. Wygląda teraz lekko, świeci j a s n y m t y n k i e m i złoce niami godła. Ale kiedy 10 lat t e m u oglądałem ją z bliska n i e m a l codziennie, p r e z e n t o w a ł a się z u p e ł n i e inaczej. Poszarzała, ciemna, o ciężkich żelaznych okuciach oraz przerdzewiałych r y n n a c h i okapach, tak s a m o s m u t n a w i t a ł a m n i e r a n o i żegnała wieczorami. P o d o b n i e wygląda na zdjęciu w y k o n a n y m 23 lub 24 listopada 1936 roku od strony Krakowskiego Przedmieścia. Blisko jej szczytu, na gzymsie, stoi kilka ciemnych sylwetek. A na całą jej szero kość rozciągnięte są długie i wąskie t r a n s p a r e n t y z h a s ł a m i : „ Ż ą d a m y g h e t t a dla Żydów i obniżki o p ł a t ! " , „Śmierć ż y d o k o m u n i e ! " , „Niech żyje Wielka Polska!", „Blokada aż do zwycięstwa!". Mit ONR-u funkcjonował na u n i w e r k u w latach 90. p r z e d e w s z y s t k i m w środowiskach korporanckich, ale w i e d z a o niegdysiejszej p o t ę d z e organi zacji na naszej uczelni była dość p o w s z e c h n a . Na t e m a t owej najgłośniejszej akcji o e n e r o w c ó w na terenie akademickim, zakończonej b r u t a l n ą pacyfikacją przez u m u n d u r o w a n y c h osiłków z Golędzinowa, p i s a n o n a w e t w d a r m o w y c h gazetach studenckich. Czym tłumaczyć f e n o m e n tej żywej pamięci o r u c h u cieszącym się tak złą sławą? Gdyby blokadę u n i w e r s y t e t u nazwać bardziej w s p ó ł c z e ś n i e - straj kiem s t u d e n c k i m , to m o ż n a by jeszcze z r o z u m i e ć o d w o ł y w a n i e się do tej tradycji przez NZS-owskich k o m b a t a n t ó w . Jeśliby zaś położyć akcent na wy48 F R O N D A 39 s u w a n e przez protestujących p o s t u l a t y e k o n o m i c z n e , p r a w d o p o d o b n i e p o w t ó r z e n i e tak silnej akcji na rzecz o b n i ż e n i a czesnego stałoby się p r z e d m i o t e m w e s t c h n i e ń coraz liczniejszych s t u d e n t ó w zaocznych. J e d n a k m i t O N R - u nie żywił się ani dogorywającym e t o s e m a n t y k o m u n i z m u , ani e k o n o m i c z n ą frustracją wielu m o i c h rówieśników. Paradoksalnie to postępująca komercjalizacja s t u d i ó w i nijaczenie życia akademickiego, z a m i a s t ośmieszać, jeszcze podsycały legendę r u c h u . I mniej tu chodziło o szczegółowe hasła, a zwłaszcza o z u p e ł n i e n i e a k t u a l n e p o s t u laty antyżydowskie. Ważniejsza była n a t o m i a s t s a m a ideowość oenerowców, którzy za swą działalność mogli raczej oczekiwać relegowania z uczelni niż przyznania im stypendiów, o p a ń s t w o w y c h p o s a d a c h nie wspominając. N a m i a s t k i owej ideowości pozwalały doświadczyć gromadzące kilkutysięczne t ł u m y m a r s z e protestacyjne p o wyborze Aleksandra Kwaśniewskiego n a p r e zydenta; marsze, k t ó r e przecież nie były i nie mogły być niczym więcej, niż tylko manifestacją bezsilnego - więc czystego - sprzeciwu. Dla m n i e ów mit ONR-u miał jeszcze jeden wymiar: rodzinny. Obaj dziad kowie w połowie lat 30. znaleźli się w kręgu oddziaływania organizacji. Ojciec mojej mamy, studiując w SGH, związał się ponoć z korporacją akademicką, pozostającą w orbicie ruchu; ale umarł, zanim zdążyłem go dopytać o szczegóły. Młodszy o blisko dekadę dziadek Kopiński, wówczas gimnazjalista w warszaw skiej uczelni technicznej Wawelberga, wraz z kolegami z klasy chodził na spotka nia tzw. piątek szkolnych do jednego z przywódców Falangi, Jerzego Hagmajera. Wszystko to było z a p r o s z e n i e m do u d a n i a się w górę rzeki czasu; tej sa mej, z której p r ą d e m s p ł y n ę ł o In Stahlgewittern Jiingera, z żarliwego d e b i u t u przemieniając się w b e z z ę b n e starcze w s p o m i n k i . Przeszłość - od d a w n a nie istniejąca i wciąż żywa, odległa jak oglądane w dzieciństwie filmy z cyklu „W starym kinie" i z a r a z e m bliska jak opowieści przy niedzielnym obiedzie - prowokowała, by podjąć p r ó b ę p o k o n a n i a t e g o d w u p o k o l e n i o w e g o dystan su. Żeby poznać, czyli z r o z u m i e ć . Faszyzm po sarmacku Tak n a p r a w d ę to O N R - u właściwie nie było. Deklarację ideową Obozu Narodowo-Radykalnego p o d p i s a n o 14 kwietnia 1934 roku w „kuchni studenckiej" Bratniaka Politechniki Warszawskiej, na rogu Koszykowej i C h a ł u b i ń s k i e g o LATO 2006 49 (w tej samej sali obecnego „pałacyku r e k t o r s k i e g o " z d a w a ł e m 60 lat później m a t u r ę ) . Organizacja zaczęła się błyskawicznie rozwijać, w ciągu p a r u tygo dni pozyskując kilka tysięcy członków, głównie na stołecznych uczelniach. Ale trzy miesiące później O N R j u ż nie istniał, a kilkuset jego działaczy znajdowa ło się w d r o d z e do „obozu o d o s o b n i e n i a " w Berezie Kartuskiej. S p o ś r ó d przy w ó d c ó w organizacji a r e s z t o w a n i a u n i k n ą ł bodaj tylko J a n Mosdorf, t y p o w a n y dotąd na wodza, choć nie miał koniecznej po t e m u charyzmy. Przefarbował on włosy na r u d o , zaszył się w d w o r z e znajomych na b i a ł o r u s k i m o d l u d z i u i udawał g u w e r n e r a . Utracił przez to n a w e t tę o d r o b i n ę a u t o r y t e t u , j a k i m cieszył się w ś r ó d p o d w ł a d n y c h . O N R jako partia faszystowska stanowił zresztą swego rodzaju k u r i o z u m , gdyż g ł ó w n ą cechą r u c h u była t y p o w o polska anarchiczność. Zapoczątkował g o wszak b u n t m ł o d e g o pokolenia przeciw „starszym p a n o m " , d o m i n u j ą c y m we władzach S t r o n n i c t w a N a r o d o w e g o . Nic dziwnego, że ci, którzy tworząc w ł a s n ą organizację, odrzucili - często ku zgorszeniu swych od lat związanych z endecją rodzin i środowisk - z w i e r z c h n i c t w o żywej legendy, jaką był j u ż wówczas D m o w s k i , nie byli s k ł o n n i p o d d a ć się n o w e m u liderowi. Na o w e czasy O N R był po p r o s t u k o n t r k u l t u r ą . Już z Berezy ruch wyszedł nie dość że zdelegalizowany, to w dodatku p o dzielony. W czasie kilkumiesięcznej odsiadki wykrystalizowały się d w a odłamy, potocznie nazywane grupami „ A B C " oraz „Falangi" - od tytułów gazet, wokół których się skupiały. Nazwy O N R używała ta pierwsza, lecz jej oddziaływa nie ograniczało się w zasadzie do środowiska własnych ideologów, projek tujących rodzimą wersję korporacjonizmu, oraz tajnej s t r u k t u r y p o d n a z w ą Organizacja Polska, o dość rozbudowanej hierarchii. To dzięki niej ONR-ABC przetrwał aż do wojny, by w jej czasie utworzyć wraz z secesjonistami z en deckiej Narodowej Organizacji Wojskowej alternatywne względem Z W Z - e t u N a r o d o w e Siły Zbrojne. Z a n i m do Polski wkroczyli sowieci, tradycja sarma ckiego warcholstwa zdążyła się jeszcze zrealizować w serii p o r w a ń i zabójstw czołowych dowódców NSZ-etu, których p o d w ł a d n i podejrzewali o konszachty z akowską Komendą Główną. (Tę schyłkową fazę r u c h u bez przesadnej stron niczości streścił w swym Lamencie nad Babilonem Wacław Holewiński, w scenie sterroryzowania enesezetowskich sztabowców przez r o z ł a m o w ą bojówkę oraz w słowach jednego z bohaterów: „Pozwolę sobie zauważyć, panie pułkowniku, że r o z m o w a z tym o e n e r o w s k i m g ó w n e m jest b e z s e n s o w n a " ) . 50 F R O N D A 39 Kontestację m o ż n a by n a p r a w d ę u z n a ć za i s t o t ę o e n e r o w s k i e g o e t o s u . To ciążące n a d organizacją fatum p r ó b o w a ł p r z e ł a m a ć t w ó r c a drugiej frakcji - Bolesław Piasecki. Ruch Narodowo-Radykalny, bo takiej n a z w y używali sami falangiści, był od grupy „ A B C " skrajniejszy nie tylko w teorii, otwarcie propagując ustrój totalny, lecz p r z e d e w s z y s t k i m w praktyce, w z o r o w o reali zując m o d e l partii wodzowskiej. T r u d n o więc u z n a ć za przypadek, że R N R nie dotrwał n a w e t do w y b u c h u wojny. Jego z m i e r z c h nastąpił j u ż w 1938 roku, po tym, jak kluczowa dla p l a n ó w w o d z a koncepcja głębokiej infiltracji r e ż i m u sanacyjnego, do czego w s t ę p e m było z a a n g a ż o w a n i e się falangistów w orga nizację młodzieżówki p a ń s t w o w o t w ó r c z e g o O Z O N - u , p o n i o s ł a fiasko. Z ca łej prężnej jeszcze n i e d a w n o organizacji Piaseckiego najwierniejsze okazały się grupy t z w Uczelni Różnych, czyli l u m p e n p r o l e t a r i a c k i e bojówki. W czasie wojny w ó d z z b u d o w a ł od n o w a konspiracyjną Konfederację N a r o d u , w k t ó rej czołowe stanowiska zajmowali d a w n i falangiści. KN był j e d n a k n i e m a l wyłącznie lokalną organizacją w a r s z a w s k ą i jako siła m i l i t a r n a nie odgrywał w p o d z i e m i u większej roli, a p a m i ę t a się o n i m p r z e d e w s z y s t k i m ze względu na fakt, że to p o d jego p a t r o n a t e m m ł o d z i literaci Wacław Bojarski, Andrzej Trzebiński i Tadeusz Gajcy wydawali j e d e n z najważniejszych p e r i o d y k ó w literackich czasów okupacji: „Sztuka i N a r ó d " . Jeśliby z a t e m p o m i n ą ć intensywny, ale b a r d z o krótki czas legalnej działal ności i b u d o w a n i a struktur, zauważalna na zewnątrz aktywność n a r o d o w y c h radykałów zajmuje łącznie r a p t e m d w a trzyletnie okresy: falangistowski przed wojną ( 1 9 3 5 - 1 9 3 8 ) oraz e n e s z e t o w s k i w czasie wojny ( 1 9 4 2 - 1 9 4 5 ) . Jako organizacja polityczna O N R nie odegrał właściwie żadnej roli i aż dziw bierze, że tego p a p i e r o w e g o tygrysa od lat wykorzystują jako straszak liberal ni publicyści. Pielęgnowanie czarnej legendy r u c h u , k t ó r y n i e m a l nie istniał, dowodzi albo ich niewiedzy, albo lekceważenia czytelników, po których jajo głowi najwyraźniej nie oczekują krytycznej lektury, lecz jedynie s p r a w n e g o przyswajania p s e u d o i n t e l e k t u a l n y c h klisz i wyrabiania emocjonalnych o d r u chów warunkowych. N i e p o r ó w n a n i e większy od politycznego okazał się n a t o m i a s t potencjał m i t o t w ó r c z y O N R - u . Już s a m a jego n a z w a stała się s y m b o l e m tej krótkiej, bo trwającej ledwie kilka lat, epoki, kiedy - jak pisał w swych w s p o m n i e n i a c h jeden z ówczesnych falangistów, Wojciech Wasiutyński - w całej Europie, od Hiszpanii po R u m u n i ę , m ł o d z i ludzie witali się na d w a sposoby: albo LATO 2 0 0 6 51 p o d n i e s i e n i e m zaciśniętej pięści, co lansowały „jednolite", bo k i e r o w a n e bez p o ś r e d n i o z Kremla, „antyfaszystowskie fronty l u d o w e " , albo wyciągnięciem ramienia z o t w a r t ą d ł o n i ą w geście „rzymskiego p o z d r o w i e n i a " . Próba prozy Pisanie wierszy stanowi przypadłość wieku dojrzewania; co prawda, n i e k t ó rym nie mija o n a nigdy. Z kolei zdolność u p r a w i a n i a eseistyki to po p r o s t u kwestia lat lektur i doświadczeń. Prawdziwą l i t e r a t u r ą jest d o p i e r o powieść, w niej b o w i e m z a r ó w n o objawienia poetyckie, jak też konstrukcje dyskursywne podlegają weryfikacji. N i e chodzi tu o ż a d n e wysilone e k s p e r y m e n t y for m a l n e , które gdy m i n i e kształtująca je m o d a literacka, okazują się zwyczajnie nie do czytania. M a m na myśli powieść par excellence, o jakiej we w s p o m n i e n i u Po śmierci Marii Dąbrowskiej pisał Andrzej Kijowski. P r o g r a m francuskiego na turalizmu (u n a s zaś - należałoby d o p o w i e d z i e ć - realizmu krytycznego) nie był, z d a n i e m krytyka, tylko j e d n y m z e t a p ó w ewolucji sztuki powieściowej, lecz „ s f o r m u ł o w a n i e m estetyki g a t u n k u w jego kształcie najdojrzalszym, w kształcie klasycznym". Pisząc więc w poetyce, k t ó r a wykrystalizowała się w drugiej p o ł o w i e XIX wieku, pisząc „jak Maria D ą b r o w s k a " , marzenia, postawy i idee poddaje się próbie. Na p r z e s t r z e n i kilkuset s t r o n d r u k u ich autentyczność bądź p a p i e r o w o ś ć zostaje d o k ł a d n i e s p r a w d z o n a dzięki prze łożeniu na żywioł ludzkiej mowy, opisy z a c h o w a ń oraz myśli przedstawia nych osób. „ M i t o t w ó r s t w o - o t o co jest na d n i e epopei, d r a m a t u . I s t o t ą m i t u nie jest j e d n a k jego anegdota, lecz koncepcja życia, której wcieleniem jest b o h a ter m i t u " - pisał W ł o d z i m i e r z Pietrzak w eseju otwierającym jego w o j e n n y Rachunek z dwudziestoleciem. O N R stał się swoistą miejską legendą, lecz w ciągu kilku przedwojennych lat nie z d ą ż o n o jego „koncepcji życia" p o d d a ć p r ó b i e prozy. W p r a w d z i e w t y m k i e r u n k u zmierzały pierwsze powieści W ł a d y s ł a w a Jana Grabskiego z połowy lat 30., ale w k r ó t c e z a r ó w n o on, jak i i n n y sympaty zujący wówczas z n a r o d o w y m radykalizmem d e b i u t a n t , Jerzy Andrzejewski, uległ m o d z i e na powieść katolicką a la B e r n a n o s i Mauriac. O d p o w i e d n i czas n a zarysowanie literackiego p o r t r e t u r u c h u przyszedł dopiero po klęsce wrześniowej i u p a d k u Drugiej Rzeczypospolitej, co n a t u ralnie skłaniało do p o d s u m o w y w a n i a całego polskiego międzywojnia. Pełny 52 F R O N D A 39 obraz b o h a t e r a o e n e r o w s k i e g o m i t u dałby na p e w n o s a m Pietrzak - d a w n y falangista, a w czasie wojny szef p r o p a g a n d y KN-u - w p l a n o w a n e j powieś ciowej tetralogii Między Wschodem i Zachodem. Co do tego, czy poległy w p o w s t a n i u w a r s z a w s k i m pisarz zdążył dokończyć ów cykl, relacje są sprzeczne; tak czy siak zachował się zeń tylko j e d e n t o m , z a t y t u ł o w a n y Lot jaskółek, oraz fragmenty d w ó c h innych. N i e s t e t y m i t u O N R - u nie p o d d a ł p r ó b i e prozy tak że Andrzej Trzebiński, również kaenowiec, lecz od Pietrzaka m ł o d s z y o blisko dekadę i d o p i e r o w trakcie okupacyjnego Wielkiego Czytania poznający świat dwudziestolecia. W powieści Kwiaty z drzew zakazanych, k t ó r a w o b e c nagłej śmierci autora, rozstrzelanego w ulicznej egzekucji, u r w a ł a się w p ó ł zdania, kreśli on obraz grupy totalistów, kierowanej przez niejakiego Zbigniewa. Ale gdy czytać to równolegle z w o j e n n y m Pamiętnikiem Trzebińskiego, p o w i e ś ć wydaje się raczej a u t o i r o n i c z n y m p o r t r e t e m jego s a m e g o i s t w o r z o n e g o prze zeń Ruchu Kulturowego niż l e g e n d a r n e g o w o d z a Falangi i KN-u oraz jego podkomendnych. Jaki los mógł j e d n a k czekać zaraz po wojnie prozę, k t ó r a ukazywałaby o e n e r o w s k ą „koncepcję życia"? Jeśli jej a u t o r nie znalazłby się na emigracji, a pozostawszy w kraju, nie wybrałby milczenia, to jaką cenę przyszłoby mu zapłacić za publikację? Przyczynkiem do tych r o z w a ż a ń m o ż e być h i s t o r i a n o weli Andrzejewskiego Wielki Tydzień, powstałej p o d b e z p o ś r e d n i m w r a ż e n i e m p o w s t a n i a w w a r s z a w s k i m getcie. O p o w i a d a o n a o s p o t k a n i u p o d m u r a m i płonącej „dzielnicy z a m k n i ę t e j " J a n a Małeckiego z d a w n ą sympatią, zasy m i l o w a n ą Żydówką, k t ó r a ukrywa się po aryjskiej s t r o n i e m u r u . Z chrześ cijańskiego poczucia obowiązku udziela on jej schronienia, m i m o że z za skoczeniem i niechęcią konstatuje jej obcość w z g l ę d e m polskości i całkowite u t o ż s a m i e n i e z walczącymi w getcie. Andrzejewski miał więc p r a w o obawiać się, że powojenni nadzorcy kultury d o p a t r z ą się w t y m e c h a p r z e d w o j e n n y c h poglądów jego samego, który na ł a m a c h „ P r o s t o z m o s t u " p o s t u l o w a ł , by m ł o d z i literaci „dopracowali się w sobie ładu n a r o d o w e g o , m o r a l n e g o i s p o łecznego, [...] bez k t ó r e g o nie ma h a r m o n i i ani w życiu, ani w t w ó r c z o ś c i " . O b a w a była tym bardziej zasadna, że - co nie u s z ł o uwagi o s ó b znających Wielki Tydzień z p o d z i e m n y c h odczytów - w p i e r w o t n e j wersji o p o w i a d a n i a Małecki e w i d e n t n i e pełnił funkcję a u t o r s k i e g o porte-parole. W tej sytuacji przed publikacją w 1945 roku pisarz g r u n t o w n i e p r z e r e d a g o w a ł nowelę, akcentując swój dystans w o b e c g ł ó w n e g o b o h a t e r a szeregiem k o m e n t a r z y LATO 2 0 0 6 53 demaskujących jego d r o b n o m i e s z c z a ń s k i e ograniczenia i u p r z e d z e n i a oraz doklejając m u . . . o e n e r o w s k i e koneksje. N a z w a O N R - u w Polsce Ludowej miała p r a w o pojawiać się wyłącznie w roli inwektywy. Obstalunki inteligenckie W pierwszych latach po „wyzwoleniu" bujnie rozwinął się n u r t litera tury, który w p r a w d z i e zyskał m i a n o r o z r a c h u n k ó w inteligenckich, ale w k t ó r y m rzetelne p r z e d s t a w i a n i e międzywojnia, m o ż l i w e jesz cze w powieściach pisanych do szuflady za czasów okupacji, nie miało już racji bytu. Z a d a n i e pisarzy było b o w i e m z u p e ł n i e i n n e : mieli oni j e d n o z n a c z n i e d e m a s k o w a ć i zohydzać p a m i ę ć o czasach dwudziestolecia - czasach sanacyjnego r e ż i m u , kapitalistycznego wyzysku i endeckiego bojówkarstwa. O b s t a l o w y w a n e w e d l e tej re cepty wyroby literackie osiągały najwyższe n a k ł a d y i były w i e l o k r o t n i e w z n a w i a n e przez p a ń s t w o w e oficyny, a robotnicy pióra, z których war sztatów o n e wyszły, otrzymywali od nowej w ł a d z y h o j n ą zapłatę za swą robociznę. Wiele z nich, ukazując w krzywym zwierciadle p r z e d w o j e n n ą „ k o ł t u n e r i ę " , przynosiło też karykatury pojedynczych o e n e r o w c ó w oraz całej organizacji. Wydane w 1946 roku Mury Jerycha Tadeusza Brezy p o w s t a ł y jeszcze w czasie wojny, jak skwapliwie zaznaczał autor, lecz d z i w n y m trafem idealnie wpisywały się w n u r t rozrachunkowy. Nic z a t e m dziwnego, że kilka lat później, w okresie ofensywy socrealizmu, m o g ł y być przez a u t o r a z p o w o d z e n i e m k o n t y n u o w a n e w d w u t o m o w y m Niebie i ziemi. Dylogia liczy łącznie około tysiąca s t r o n i zwyczajnie nie daje się czytać, gdyż n a p i s a n a jest z n i e z n o ś n ą manierą, k t ó r ą utrwalacze peerelowskich hierarchii literackich nadal z u p o r e m określają, jak Ryszard M a t u s z e w s k i w swym Alfabecie, „kun sztownym, w y s z u k a n y m stylem". W ś r ó d bełkotliwych „ r o z m ó w i s t o t n y c h " i nieudolnych psychologicznych charakterystyk poszczególnych postaci daje się wyłowić kilka scen, ukazujących a n o n i m o w y „ r u c h " w trakcie flirtu z koła mi rządowymi. Gra toczy się przy tym tyleż o wpływy w ś r ó d m ł o d z i e ż y i wła dzę nad krajem, co o elektryzującą i sanacyjnych dygnitarzy, i n a r o d o w y c h radykałów puszczalską księżniczkę Krystynę M e d e k s z a n k ę . J e d n o c z e ś n i e elita r u c h u w tajemnicy p r z e d s w y m w o d z e m , n o s z ą c y m urocze n a z w i s k o 54 F R O N D A 39 Papara, knuje, jak s p r o w o k o w a ć bojówkę skrajnej lewicy do p r z e p r o w a d z e n i a n a ń z a m a c h u . Oczywiście na miejsce w o d p o w i e d n i m m o m e n c i e przybyłaby odsiecz, lecz dzięki tej napaści w ó d z zyskałby wreszcie należny mu rozgłos. Prosto z tej narady n a r o d o w c y udają się na przyjęcie do żydowskich p l u t o kratów, by upiwszy się na ich koszt, obmacywać po kątach córki gospoda rzy, ich koleżanki, a w ostateczności i p a n i e n k i z własnej organizacji. Tymczasem Papara planuje wraz z d o w ó d c ą swoich pałkarzy brutal ne p r z e p ę d z e n i e żydowskich gruźlików z u z d r o w i s k a w Otwocku, gdyż t e n „z woli Najwyższego u m y ś l n i e jest bliski Warszawy, żeby służył n a s z y m r o b o t n i k o m , naszej inteligencji, n a s z y m ar t y s t o m " . Jak widać, gdyby Breza u m i a ł pisać, to m ó g ł b y z t e g o średnich l o t ó w pamfletu sklecić nie najgorszą k o m e d i ę . Epizod p l a n o w a n e j prowokacji w ś r ó d k o m u n i s t y c z n y c h b o jówkarzy p o ś r e d n i o osłabia j e d e n ze straszaków typowych dla całej prozy r o z r a c h u n k o w e j . Świadczy on b o w i e m , że od używa nia siły nie stroniły także inne, p o z a „faszystowskimi", organizacje, a posiadanie zbrojnych o d d z i a ł ó w nie s t a n o w i ł o ani wyłączności, ani n a w e t specjalności O N R - u . Zwłaszcza u m ł o d y c h czytelników, którzy na ogół nie mieli pojęcia, iż w II RP z p o w o d ó w politycznych najgęściej strzelały do siebie p a r a m i l i t a r n e milicje PPS-u i KPR co roku ochraniające konkurencyjne pierwszomajowe pochody, takie p o s t a w i e n i e sprawy przez Brezę m o g ł o wywołać szok. P o w s z e c h n o ś ć s t o s o w a n i a p r z e m o c y w o b e c politycznych przeciwników w latach później 30. zaświadcza o p u b l i k o w a n a r o k powieść Jerzego P u t r a m e n t a Rzeczywistość (jako czytadło znacz nie lepsza od Murów Jerycha). L u m i n a r z bierutowskiej kultury, opiewając działalność i słynny proces wileńskiej grupy H e n r y k a D e m b i ń s k i e g o (w książce noszącego nazwisko Jasiński), w k t ó r y m s a m również zasiadł na ławie oskarżonych, kreował p o n u r y obraz Polski p r z e d w r z e ś n i o w e j , a swo im nazwiskiem n a d a w a ł mu c h a r a k t e r n i e m a l oficjalnej wykładni dziejów najnowszych. U P u t r a m e n t a n a r o d o w c y ze szczególnym u p o d o b a n i e m biją Żydówki i czerwonych harcerzy, co m o ż e nie jest tylko perfidnym oszczer stwem, lecz e c h e m osobistych preferencji a u t o r a . Z jego p o r t r e t u w o kilka lat późniejszym Zniewolonym umyśle Czesława Miłosza, kolegi z czasów wileń skich, w i a d o m o b o w i e m , że za m ł o d u , n i m późniejszy a u t o r Rzeczywistości trafił w orbitę w p ł y w ó w k r y p t o k o m u n i s t y c z n y c h , s a m był p a ł k a r z e m . To, LATO 2006 55 że P u t r a m e n t nie ulegai h u m a n i t a r y s t y c z n y m m i a z m a t o m , a od wyższości moralnej w o l a ! zwycięstwa w starciach bezpośrednich, uwidacznia się wy raźnie, gdy po serii u p o k o r z e ń pozwala on b o h a t e r o m swej powieści wziąć wreszcie r e w a n ż na n a r o d o w c a c h podczas wielkiej bijatyki na uniwersytecie. Z dzisiejszej perspektywy Rzeczywistość wydaje się całkiem s p r a w n ą powieścią s u b k u l t u r o w ą : wystarczyłoby zmienić tracące m y s z k ą dekoracje proletariac kie i faszystowskie, a w ich miejsce podstawić h a s ł a typu „Zabij skina skur wysyna!" czy „Brudasy do gazu!", i otrzymalibyśmy s e n t y m e n t a l n ą narrację p u n k o w o - s k i n o w s k ą z lat 80. I n n e g o rodzaju t r i u m f nad o e n e r o w c a m i zapewnił Kazimierz Brandys b o h a t e r o w i swojej powieści Samson z roku 1948 (otwiera o n a r o z r a c h u n k o w y cykl Między wojnami, zwłaszcza w o s t a t n i c h t o m a c h bliski j u ż socrealizmowi). Jakub Gold, w s k u t e k biedy z m u s z o n y przerwać s t u d i a na warszawskiej m e dycynie, wychodząc z r e k t o r a t u po o d e b r a n i u d o k u m e n t ó w , trafia na grupę demonstrujących przed b u d y n k i e m n a r o d o w c ó w i zostaje przez nich napadnięty. Pobity i sponiewierany, w p e w n y m m o m e n c i e łapie w rękę kamień i w i n s t y n k t o w n y m o d r u c h u o b r o n y zabija n i m j e d n e g o z napast ników. Sąd skazuje go na 10 lat więzienia za u m y ś l n e zabójstwo, z czego do wybuchu wojny Gold zdąży odsiedzieć tylko dwa. Kompozycja t e g o p r z e ł o m o w e g o wydarzenia w życiu J a k u b a jest tak p r z e w r o t n a , że wręcz perwer syjna: zarazem b o w i e m zachował on czystość i n i e w i n n o ś ć ofiary polskiego antysemityzmu, jak i wyszedł zwycięsko ze starcia z o e n e r o w c a m i , zadając im całkowicie realne „straty w ludziach"; t y m s a m y m zaś o e n e r o w c y oka zują się przegrani i na p o z i o m i e m o r a l n y m , i na „ m i l i t a r n y m " . Pożegnania Stanisława Dygata ukazały się w tym samym czasie co Samson i podobnie jak u Brandysa O N R stanowi tutaj esencję rzeczywistości polskiego dwudziestolecia, a kwestia stosunku do ruchu jest papierkiem lakmusowym, który służy bohaterowi do odróżniania przyjaciół od przeciwników. Gromada narodowców pojawia się już w pierwszej scenie powieści: „Uniwersytet wrzał i huczał. Był maj, miesiąc, w którym kwitną bzy i więdną zimowe troski. Ze wstrętem przedzierałem się do kwestury przez t ł u m migocący rumianymi gębami, laskami, korporanckimi «deklami» i wrzaskiem wznoszącego się pod sufity h y m n u o potężnej Polsce od m o r z a do morza". M i m o jawnej niechęci do oenerowców jest to ich bodaj najbardziej ludzki obraz w powojennej literaturze, ludzki przede wszystkim z dwóch powodów: bo chociaż ironicznie, ale wskazana 56 F R O N D A 39 tu zostaje główna idea ruchu, którą bynajmniej nie było, jak to piszą inni autorzy prozy rozrachunkowej, bicie Żydów, lecz Wielka Polska; ludzki także dlatego, że wreszcie ukazuje się tu nie bezosobowa masa, lecz twarze żywych ludzi, choćby typowo inteligencka pogarda kazała je nazywać „rumianymi gębami". Wraz z zadekretowaniem socrealizmu na szczecińskim zjeździe związku literatów w 1949 roku wątek o e n e r o w s k i znikł z ich pola widze nia, a w kolejnej fali rozrachunków, k t ó r a przyszła w r a z z odwilżą, pisarze p o d s u m o w y w a l i j u ż nie okres międzywojnia, lecz stalinizmu. Do prozy O N R powrócił jeszcze tylko na k r ó t k ą chwilę w m i n i p o w i e ści Jerzego Stefana Stawińskiego Sześć wcieleń Jana Piszczyka z 1959 roku. G r o t e s k o w a scena d w ó c h p o c h o d ó w : o z o n o w e g o i o e n e r o w s k i e g o i niewydarzonego karierowicza p o m i ę d z y nimi, k t ó r y nie wiedząc, jak wy brnąć z kłopotliwej sytuacji, w z n o s i raz h a s ł a sanacyjne, raz endeckie, z n a n y jest już j e d n a k głównie dzięki rok późniejszej ekranizacji Andrzeja M u n k a pt. Zezowate szczęście. Ponadpartyjny narodowo-radykalny liberał Stanisław Piasecki nie należał do O N R - u . Co więcej, aż do w y b u c h u wojny nie był członkiem żadnej partii, choć od m ł o d o ś c i związany był z o b o z e m n a r o d o wym. Powstaniec śląski i wszechpolak, ukończywszy e k o n o m i ę w Poznaniu, przeprowadził się do stolicy, gdzie rozpoczął pracę w sędziwej, wychodzącej już od p ó ł t o r a wieku „Gazecie Warszawskiej", s z t a n d a r o w y m d z i e n n i k u endecji. Niewątpliwie i w s p ó l n o t a pokoleniowa, i wspólnota poglądów zbliżała go do Ruchu Młodych O b o z u Wielkiej Polski. W 1933 roku w ł a d z e sanacyjne rozwiązały tę p o n a d s t u t y s i ę c z n ą organizację, a s p o n t a n i c z n y o p ó r torpedowali także działacze starszego pokolenia, którzy chcieli roztoczyć n a d młodzieżą ściślejszą kontrolę, wcielając ją do Sekcji M ł o d y c h S t r o n n i c t w a N a r o d o w e g o . W rezultacie wiele ogniw r u c h u z o s t a ł o b e z p o w r o t n i e u t r a conych przez endecję, a część środowisk p r z e s z ł a do o b o z u rządowego, jak p o z n a ń s k i Związek Młodych N a r o d o w c ó w Klaudiusza Hrabyka czy l w o w s k a grupa Zdzisława Stahla. I w ł a ś n i e w tej sytuacji byli przywódcy RM O W R nie widząc s z a n s na przejęcie władzy w Polsce ani żadnych k o n k r e t n y c h działań w tym kierun ku ze strony „starych" narodowców, zdecydowali się na p o w o ł a n i e własnej LATO 2 0 0 6 57 organizacji - O b o z u Narodowo-Radykalnego. Stanisław Piasecki (nie mający zresztą nic w s p ó l n e g o z późniejszym w o d z e m Falangi Bolesławem, choć do dziś często z n i m mylony) wspierał ich s w o i m d o ś w i a d c z e n i e m , rozkręcając pierwsze n u m e r y oenerowskiej „Sztafety". Pracował w t y m czasie w d z i e n n i ku „ABC", od 1932 roku redagując cotygodniowy d o d a t e k „ABC Literacko-Artystyczne". N i e m i a ł o to j e d n a k nic w s p ó l n e g o z o p t o w a n i e m za secesjonistyczną grupą, zawiązaną w k r ó t c e wokół tej gazety. Od początku 1935 roku Piasecki zaczął wydawać w ł a s n y tygodnik „Prosto z m o s t u " , k t ó r e g o czołowymi p i ó r a m i byli z a r ó w n o starzy-HU]\ Zdziechowski, Adolf Nowaczyński), jak i m ł o d z i endecy (Adam Doboszyński, Jan Dobraczyński), a także o e n e r o w c y (Mosdorf, Wasiutyński, P i e t r z a k ) . Rok później, a więc j u ż po definitywnym r o z ł a m i e w s a m y m ONR-ze, r e d a k t o r u p o m i n a ł swoich co bardziej zapalczywych kolegów: „Rola r u c h u n a r o d o w o -radykalnego, k t ó r e m u wypadki nie pozwoliły się przekształcić w organizację polityczną, była i jest z n a c z n a w zakresie p r o p a g a n d y i twórczości ideowej, która miała swój duży wpływ z a r ó w n o na S t r o n n i c t w o N a r o d o w e , jak i na na cjonalistyczne skrzydło dawnej sanacji. Ale siłą m a s o w ą jest p r z e d e w s z y s t k i m S t r o n n i c t w o " . D o końca też zachował o g r o m n y szacunek d o D m o w s k i e g o , którego uważał za „największego od czasów Staszica i Konarskiego pisarza politycznego w Polsce, a t a m t y c h rozległością myśli i świetnością stylu na p e w n o przewyższającego" i k t ó r e m u poświęcił cały specjalny n u m e r tygodni ka po jego śmierci w styczniu 1939 roku. Ponadpartyjność Stanisława Piaseckiego nie wyczerpywała się j e d n a k na opłotkach n a w e t najszerzej r o z u m i a n e g o obozu n a r o d o w e g o . Redaktor „Prosto z m o s t u " z e n t u z j a z m e m przyjmował publikację Beniaminka Karola Irzykowskiego i cieszył się z sojuszu przeciw „boyszewizmowi" z pepeesowskim „Robotnikiem" oraz „ Z e t e m " sympatyzującego z sanacją Jerzego Brauna. Pozytywnie recenzował też szkice literackie Jana N e p o m u c e n a Millera, odnaj dując w nich nie tyle zapowiedź wolty ideowej pisarza, z n a n e g o z sympatii so cjalistycznych, ile po p r o s t u świadectwo odczytywania przezeń prawdy w spo sób, m i m o dzielących ich różnic, zbieżny z n i m samym oraz jego środowiskiem i obozem politycznym. „To, co Miller nazywa uniwersalizmem, jest po p r o s t u społecznym, zbiorowościowym, antyindywidualistycznym s p o s o b e m patrzenia na świat. Zgoda. Tak właśnie my, m ł o d e pokolenie, na świat patrzymy. [...] Błąkamy się jeszcze wszyscy, choć coraz wyraźniejsze się staje, że do j e d n e g o 58 F R O N D A 39 zmierzamy celu. D u ż o jest tych zabląkań w książce Millera, jak ich nie brak i w naszym obozie, choć w innym o n e idą kierunku. Ale jeśli w książce przeciw nika ideowego m o ż n a znaleźć obok rzeczy spornych, czy n a w e t wrogich dużo, bardzo dużo odczuć i przemyśleń stycznych, lub n a w e t wspólnych, to dowód, że n o w a świadomość polska coraz się bardziej przeciera". Nie był też Piasecki cynicznym graczem na scenie literackiej, chociaż za r z u c a n o m u „ k a p e r o w a n i e " a u t o r ó w dla pisma, zwłaszcza zaś Gałczyńskiego. Pomijano j e d n a k przy t y m fakt, że tym, co głównie ich kusiło, była w o l n o ś ć wypowiedzi, jaka p a n o w a ł a w piśmie, oraz szansa na w y d r u k o w a n i e książki w serii Biblioteka „Prosto z m o s t u " , w której wydali swe d e b i u t y książkowe Andrzejewski, Gałczyński, Bolesław Miciński. Ten o s t a t n i tak o d p o w i a d a ł na napaść Józefa Łobodowskiego na ł a m a c h „Wiadomości Literackich": „Szczerze j e s t e m wdzięczny red. Piaseckiemu, że mi u m o ż l i w i a tę pracę, w przeciwieństwie do innych r e d a k t o r ó w [...] nie w y m a g a o d e m n i e rezyg nacji ze współpracy w innych p i s m a c h i niczym nie krępuje mojej wypowie dzi. Tak się w ł a ś n i e złożyło [...] że w ł a ś n i e w t y m «złowriednym żurnalje» znalazłem rzecz bezcenną: w o l n o ś ć " . R e d a k t o r nie był wreszcie człowiekiem m a ł o s t k o w y m , skoro już po d e m o n s t r a c y j n y m r o z s t a n i u się z „ P r o s t o z m o s t u " Andrzejewskiego, a więc z u p e ł n i e b e z i n t e r e s o w n i e , doceniał go jako czołowego prozaika „nowej, narastającej literatury polskiej". I w a r t o przy tym pamiętać, że wydając tygodnik, Piasecki nie korzystał z żadnych sub wencji p a ń s t w o w y c h ani funduszy partyjnych, a redakcja mieściła się w jego prywatnym mieszkaniu przy Książęcej 6 (eklektyczna kamienica ocalała i dziś sąsiaduje z b u d y n k i e m giełdy). Pisarz w Polsce ONR-u Czy m i t O N R - u mógł w ogóle zostać zapisany? Jakie w a r u n k i m u s i a ł b y speł nić jego twórca? Kim być? Jak pisać? Kto byłby a d r e s a t e m tej prozy? I gdzie szukać na te pytania odpowiedzi? W niedokończonej książce Katolickie Państwo Narodu Polskiego, poświęconej p r o g r a m o w i p o l i t y c z n e m u Falangi, J a n Józef Lipski opisał m.in. deklaracje r u c h u w kwestii kultury. Jak m o ż n a było przewidzieć, z dociekań tych a u t o r wysnuł wniosek, że k o n s e k w e n t n i e w p r o w a d z o n y w życie t o t a l i z m falangi s t ó w m u s i a ł d o p r o w a d z i ć d o zorganizowania „kultury t w o r z o n e j n a r o z k a z " LATO 2 0 0 6 59 (by posłużyć się zgrabną f o r m u ł ą Trzebińskiego), ściśle w e d ł u g wskazań ideologicznych. Sens takich b a d a ń wy daje się j e d n a k n a d e r wątpliwy, i to nie tylko dlatego, że są o n e w istocie formą samosprawdzającej się p r z e p o w i e d n i , na której końcu czai się w i d m o literatury i sztuki wyja łowionej przez polityczną poprawność (faszystowską, stalinowską czy tolerancjonistyczną - to j u ż rzecz wtór n a ) . A przecież n a w e t na twórczość socrealistyczną o wiele większy wpływ niż partyjne wytyczne miały p o s t u l a t y wysoko postawionych w komunistycznej hierarchii h i s t o r y k ó w i kryty ków literatury, polityka wydawnicza p a ń s t w o w y c h oficyn oraz decyzje artystyczne co ważniejszych pisarzy, cieszą cych się zaufaniem władz. M e t o d a Lipskiego nie przybliży nas z a t e m do odpowiedzi na p o s t a w i o n e wyżej pytania, m o ż e to n a t o m i a s t uczynić analiza p r o g r a m u lite rackiego wpływowych ludzi kultury z kręgu O N R - u . Z tych zaś bez wątpienia najważniejszą postacią był Stanisław Piasecki. Niewiele ryzykując, m o ż n a postawić tezę, że gdyby j a k i m ś z r z ą d z e n i e m losu oenerowcy (z którejkolwiek opcji) przejęli wła dzę, to w ł a ś n i e on wziąłby g ł ó w n ą o d p o w i e d z i a l n o ś ć za sprawy kultury (niezależnie od tego, czy chodziłoby o o d p o w i e d n i r e s o r t w rządzie, czy też o zarząd c e n t r a l n y m , monopolistycz nym k o n c e r n e m wydawniczym). Spróbujmy z a t e m z obfitego, choć d a t u jącego się na zaledwie j e d n ą dekadę, d o r o b k u publicystycznego r e d a k t o r a „Prosto z m o s t u " wyłowić opis m o d e l o w e g o czy też idealnego pisarza Polski narodowo-radykalnej. Program literacki Piaseckiego kierował się p r z e d e w s z y s t k i m przeciwko „ o k r o p n e m u , zatruwającemu d u s z e i niszczącemu charaktery z a d u c h o w i Warszawki literackiej", gdzie „obowiązującym w y z n a n i e m wiary jest m y d ł k o waty liberalizm, ckliwy h u m a n i t a r y z m i dzieciuchowaty pacyfizm". Mówiąc konkretnie, uderzał on w Skamandra, „Wiadomości Literackie", b o y o w o -krzywickie „życie u ł a t w i o n e " i poczęte z ich d u c h a „ k a w i a r n i a n e " p i s a r s t w o zawodowych literatów. Z a w o d o w s t w o było tu w a ż n y m z a r z u t e m , jako że redaktor „Prosto z m o s t u " zdecydowanie przychylał się do N o r w i d o w e j tezy, iż „ p o e t ą się nie jest, p o e t ą się bywa". W konsekwencji pisarz „nie m o ż e 60 F R O N D A 39 i nie p o w i n i e n liczyć na to, że praca literacka da mu p e ł n e u t r z y m a n i e " , u p i e r a n i e się zaś przy t y m będzie m i a ł o dlań o p ł a k a n e skutki, bo „konieczność m e c h a n i c z n e j produkcji tylu a tylu powieści, n o w e l i a r t y k u ł ó w na r o k [...] m u s i przynieść wyjałowienie t a l e n t u " . Poza t r o s k ą o p i ó r o pisarza i jego t w ó r c z o ś ć sprawa m i a ł a j e d n a k jeszcze drugie d n o : Piasecki u w a ż a ł b o w i e m , że „konieczność jakiejś pracy zarobkowej poza literaturą jest w polskich w a r u n k a c h z n a k o m i t y m an tidotum na omraczanie talentów zaduchem atmosfery cygańsko-literackiej". P o d s t a w o w ą s p r a w ą dla pisarza pragnącego stworzyć dzieła n a p r a w d ę w a r t o ś c i o w e jest więc wyrwanie się z bag n a środowiska literackiego. Czy jest to j e d n a k n a p r a w d ę aż takie w a ż n e , z k i m się zadaje i jak żyje artysta? Czy o r a n d z e jego twór czości nie decyduje p r z e d e w s z y s t k i m talent? Nie o c e n i a m y przecież autorów, tylko ich utwory. O n i s a m i jako k o n k r e t n e osoby nie m u s z ą n a s w ogóle obchodzić. Dość, żeby pisali i wydawali książki przyjemne w lektu rze, a zarazem m ą d r e i inspirujące. Na takie p o s t a w i e n i e sprawy Piasecki jed n a k a b s o l u t n i e się nie zgadzał: „ N i e oceniajcie człowieka - tylko jego dzieło! Ba, tylko, że dzieło nie jest i nie m o ż e być przecież niczym i n n y m , jak wypo w i a d a n i e m siebie. Nie m o ż e m a r n y człowiek być wielkim artystą. Ściślej: nie m o ż e człowiek, który p r o g r a m o w o pozwala sobie na m a r n o ś ć , być p i s a r z e m wielkim. Bo m o ż e być oczywiście p i s a r z e m wielkim człowiek grzeszny, wal czący z grzechem. W walce zaś w y p o w i a d a się c h a r a k t e r " . Piasecki miał z a p e w n e nadzieję, że ś w i a d o m i e p r z e z e ń k s z t a ł t o w a n e środowisko „Prosto z m o s t u " będzie nie tylko przeciwstawiać się politycznie czy ideowo salonowi „Wiadomości Literackich", lecz że wytworzy się tutaj zupełnie inny typ społeczności pisarskiej. Sam r e d a k t o r najchętniej n a z w a ł b y to p e w n i e „szkołą c h a r a k t e r ó w " , której przyświecałaby „zasada, że m i ę d z y twórczością a życiem twórcy zachodzi ścisły związek, że nie tylko tworzyć trzeba pięknie, ale i żyć pięknie, że o s o b i s t e życie artysty jest r ó w n i e w a ż n e LATO 2006 61 jak jego sztuka, bo jest tej sztuki ź r ó d ł e m " . N i e p r z y p a d k o w o deklarując: „Jesteśmy p i s m e m walczącym. Walczymy o n o w y typ prozy i poezji polskiej", Piasecki używał liczby mnogiej. O p o d e j m o w a n i u bądź nie jego wyśrubowa nych p o s t u l a t ó w etycznych każdy a u t o r m u s i a ł , rzecz jasna, decydować o s o biście. Niemniej dla r e d a k t o r a było oczywiste, że n a w e t n i e d u ż a s p o ł e c z n o ś ć pisarska odgrywa wielką rolę w w y k u w a n i u t e g o n o w e g o m o d e l u twórczości literackiej, dopingując swoich c z ł o n k ó w do p o d e j m o w a n i a wciąż na n o w o wysiłku d o r a s t a n i a do sztuki. Za rzecz równie w a ż n ą uważał Piasecki przynależność i żywe uczestnictwo artystów pióra w szerszej wspólnocie, przede wszystkim tej narodowej, łączą cej umarłych, żywych i tych, co przyjdą po nich. „Twórczość z samej swej istoty, jest aktem przekazywania siebie n a s t ę p n y m pokoleniom. Człowiek z psychiką przechodnia nie dba o to. Pasjonować to m o ż e tylko człowieka osiadłego". O w a osiadłość miała dla niego przede wszystkim d w a wymiary. Po pierwsze, oznaczała całkiem dosłowny związek z ziemią i pracą na roli. Nie była to ko lejna wersja inteligenckiej chłopomanii ani też fascynacja prymitywną krzepą, lecz efekt głębokiego przekonania, że „istotną cechę człowieczeństwa stanowi potrzeba wyładowania instynktu twórczości w pracy, instynktu m o c n o już za głuszonego w zmechanizowanym człowieku miejskim, ale żywego w każdym człowieku wiejskim". Piasecki proklamował więc literackiemu światkowi, że o t o teraz „chłopy idą" i nie bez satysfakcji dodawał: „słyszę t e n miarowy r y t m chłopskich kroków, który n i e d ł u g o już zadudni, m u s i zadudnić potężnie p o przez polską literaturę. Widzę n a w e t forpoczty". D r u g i m w y m i a r e m osiadłości, w e d l e Piaseckiego, warunkującej w a r t o ś ciową twórczość, było psychiczne w s p ó ł d o ś w i a d c z a n i e „dążeń, uczuć i prag nień, które cechują walczące o n o w ą Polskę m ł o d e p o k o l e n i e " . Jako prze ciwieństwo inteligenckiej s a m o t n o ś c i , w y o b c o w a n i a z t ł u m u , czy też tylko imitującej je snobistycznej pozy, r e d a k t o r wskazywał ś w i a d o m e i k o n s e k w e n t n e przylgnięcie do szerszej zbiorowości, co w przypadku m i e s z k a ń c ó w m i a s t (a to do nich głównie trafiało „Prosto z m o s t u " ) oznaczało p r z e d e w s z y s t k i m włączenie się w szeregi m a s o w e j organizacji politycznej. Piasecki zachęcał do tego kroku również twórców, twierdząc, że „przynależność organizacyjna pisarza o b u s t r o n n e daje korzyści: pisarzowi m o c n e związanie z życiem, ru chowi politycznemu zaś wpływ jego wielkiej indywidualności". 62 F R O N D A 39 Pytania zadawane sobie To o s t a t n i e zdanie, które z p o w o d z e n i e m m o g ł o b y się znaleźć w b r o s z u r z e Andrzejewskiego Partia i twórczość pisarza, każe się z a s t a n o w i ć n a d różnicami między r e k o n s t r u o w a n y m tutaj p r o j e k t e m a m o d e l e m „kultury t w o r z o n e j na rozkaz", u s t a n o w i o n y m w Polsce w roku 1949, szczęśliwie na zaledwie kilka lat. Czyżby rację miał Czesław Miłosz, gdy u schyłku „ o k r e s u b ł ę d ó w i wypa czeń" stwierdzał w Traktacie poetyckim, że „Jest O N R - u spadkobiercą Partia"? Przynajmniej kilka innych w ą t k ó w w publicystyce Stanisława Piaseckiego zdaje się takie przypuszczenie p o t w i e r d z a ć . J e d n y m z nich jest s t o s u n e k do szlacheckiego dziedzictwa. W o d r ó ż n i e n i u od stalinistów, Piasecki uznaje jego dziejowe zasługi („Dziedzic we d w o r z e czuł się jak średniowieczny rycerz. I nie była to czcza formułka. M o r a l n e p r a w o do feudalnego zwierzchnictwa o p ł a c a ł o się k r w i ą " ) , ale też nie żywi wobec niego przesadnych s e n t y m e n t ó w , k t ó r e u t r u d n i a ł y b y m u pogodze nie się z tym, że Polska d w o r ó w i zaścianków n i e u c h r o n n i e o d c h o d z i do przeszłości. J e d n o c z e ś n i e w y s u w a n e p r z e z e ń propozycje, by „dwie prawdy: szlachecka i chłopska, tak dziś społecznie p r z e c i w s t a w n e " , połączyły się, jako że w istocie jest to „jedna prawda, rozszczepiona społecznie, ale k t ó r a m u s i się z n ó w zestrzelić w j e d n ą s m u g ę . Prawda człowieka wsi, człowieka związa nego z przyrodą", n a w e t niezbyt k o n s e r w a t y w n y m z i e m i a n o m m u s i a ł y jeżyć włosy na głowie. Zwłaszcza zaś tym, którzy przeczytaliby d o d a t k o w o choćby taką o t o uwagę, r z u c o n ą m i m o c h o d e m na m a r g i n e s i e Pieśni o szalonej ulicy Gałczyńskiego, gdzie p o e t a wyobraża sobie o e n e r o w s k i m a r s z na Warszawę: „Bywają okresy, kiedy w «elicie» tak jest d u s z n o , że nie s t r a s z n e ż a d n e przeta sowanie. Że staje się o n o w p r o s t n i e z b ę d n e . W ł a ś n i e dlatego, żeby do reszty nie z d e g e n e r o w a ł a się - cywilizacja". Czy m a m y tu do czynienia z zapowiedzią rewolucji kulturalnej, podobnej do tej, jakiej dokonano w Polsce po wojnie? Albo postawmy tę kwestię jeszcze ostrzej. Czy osławioną formułę Tadeusza Krońskiego z listu do Miłosza: „My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji" po ideowych retuszach Piasecki mógłby przyjąć jako swoją? Czyżby więc ostatecznie prozator ski zapis mitu ONR-u okazał się niemożliwy z tego samego powodu, dla którego Putramentowa Rzeczywistość stała się na pewien czas lekturą szkolną - po prostu dlatego, że to on i jemu podobni zostali tu osadzeni jako nowa władza? LATO 2 0 0 6 63 A m o ż e te kilka niepokojących f r a g m e n t ó w to tylko ślady chwilowego retorycznego galopu, w k t ó r y m niekiedy brakuje czasu na spokojniejszą refleksję? Bo czyż możliwe, żeby człowiek o tak liberalnym podejściu do w s p ó ł p r a c o w n i k ó w w ł a s n e g o pisma, o t r z y m a w s z y w swe ręce władzę, stał się d y k t a t o r e m kultury? Jak silnie łagodzący wpływ na p r a k t y c z n ą realizację p o s t u l a t ó w Piaseckiego wywarłby katolicyzm, który, tak żarliwie w y z n a w a n y przez pokolenie ONR-u, u c h r o n i ł je, jak twierdzą badacze, od zarażenia się hitlerowskim r a s i z m e m ? Wreszcie, czy w o b e c ludzi, których p o s t a w ę defini tywnie, bo m o r d e r c z o zweryfikowało doświadczenie wojny, i k t ó r y m nie d a n e było w z o r e m E r n s t a Jiingera przeżyć o wiele dziesiątków lat i w i e l o k r o t n i e później przewartościować ideałów swojej młodości, m a m y p r a w o stawiać pytania p o d o b n e do Miłoszowego? *** Po klęsce wrześniowej Stanisław Piasecki po raz pierwszy wstąpił do par tii, p o d o b n i e jak wielu innych przedwojennych n a r o d o w y c h radykałów (między nimi mój dziadek po mieczu), zasilając konspiracyjne S t r o n n i c t w o N a r o d o w e . M i a n o w a n y szefem propagandy, założył „Walkę", j e d n o z najważ niejszych czasopism Polski Podziemnej. Pisał do niej n a w e t po a r e s z t o w a n i u przez Niemców, wysyłając z Pawiaka grypsy z całymi artykułami. Po p o n a d półrocznym śledztwie, 12 czerwca 1941 roku, został rozstrzelany w lesie w Palmirach. Pamięć o Stanisławie Piaseckim i „ P r o s t o z m o s t u " , tak jak p a m i ę ć o ONR-ze, obrosła m i t a m i . J e d n e z nich b u d o w a ł y czarną legendę r u c h u i jego literackiej ekspozytury. I n n e fascynowały ideowością, o d w a g ą i h e r o i c z n y m patosem, których nigdy nie zweryfikowała p o r z ą d n a proza. Wszystkie o n e są wciąż żywe i obecne w pracach historyków, straszakach liberałów i zbiorowej pamięci kolejnych pokoleń warszawskich s t u d e n t ó w . A O N R jest nadal na szym polskim m i t e m d o m o w y m . K o s z m a r e m . M a r z e n i e m . ALEKSANDER KOPIŃSKI Czy gdyby w lipcu 1982 roku mój starszy brat zabrał mnie na mecz gdańskiej Lechii, byłbym dziś fanem biało-zielonych? Nie sądzę. „Czy ty wiesz, Areczko, jak ja bardzo kocham cię? Bo mam żółte serce i niebieską w żyłach krew!" - śpiewają kibice i mają rację. Urodzi łem się arkowcem, tak jak urodziłem się Polakiem. ARKA GDYNIA moja mtłosc WOJCIECH WENCEL Na obiad dorszyk z frytkami i p i w e m , k o n s u m o w a n y na Skwerze Kościuszki, w j e d n y m z tych drewnianych barów, za k t ó r y m i l a t e m m o ż n a pojeździć na diabelskim młynie. A p o t e m spacer B u l w a r e m N a d m o r s k i m aż p o d W z g ó r z e św. Maksymiliana. Jest s o b o t n i e p o p o ł u d n i e , m e w y krążą n a d naszymi gło w a m i jak m i n i a t u r o w e szybowce, a za b e t o n o w y m w a ł e m fale rozbijają się na wielkich kamieniach, robiąc wokół siebie s p o r o s z u m u . Nasi chłopcy koniecz nie chcą to zobaczyć, najlepiej zejść po drabince, w p a ś ć do w o d y i zmoczyć jedyne spodnie. Niedoczekanie wasze. Z r e s z t ą robi się p ó ź n o i t r z e b a wracać. 66 F R O N D A 39 No dobrze, po drodze m o ż e m y pójść na lody. Pamiętasz? Przy E j s m o n d a była kiedyś taka m a ł a cukiernia... Kiedy w s p i n a m y się po schodkach na z a d r z e w i o n ą skarpę, ż o n a i dzieci głośno ustalają lodowe m e n u . Tylko ja m a m ś w i a d o m o ś ć , że zbliżamy się do miejsca, gdzie przez lata biło moje serce. M i a ł e m ją od początku. Cały nasz spacer był precyzyjnie z a p l a n o w a n ą misją wywiadowczą. Cukiernia? W o l n e żarty. Z a m ó w c i e sobie, co chcecie, i poczekajcie przy stoliku. Ja zaraz wracam. Ejsmond Park Co zostało z t e g o s t a d i o n u , który przez p o n a d p ó ł wieku żył piłką n o ż n ą , p r z e k l e ń s t w a m i piłkarzy, p o k r z y k i w a n i e m t r e n e r ó w i c h ó r a l n y m i ś p i e w a m i kibiców? Niewiele: zarośnięta t r a w ą górka, na której siedzieli wyłącznie szalikowcy, oraz t u n e l dla graczy i sędziów w miejscu, gdzie w z n o s i ł a się t r y b u n a kryta. B e t o n o w e siedziska wyrwano, kiosk z p a m i ą t k a m i z b u r z o n o , zieloną m u r a w ę z a m i e n i o n o na korty t e n i s o w e . F r a g m e n t b r a m y z napi s e m STADION MZKS ARKA w i d z i a ł e m n i e d a w n o na obiekcie miejskim przy ulicy Olimpijskiej, gdzie Arka rozgrywa swoje pierwszoligowe m e c z e . Z a m o n t o w a n o g o t a m jako pamiątkę, o k r u c h zaginionego świata, k t ó r y m a być f u n d a m e n t e m nowej tradycji. Ale E j s m o n d Park jest tylko j e d e n - tutaj na Polance Redłowskiej. N i e da się go przenieść gdzie indziej. Stoję na szczycie górki i m r u ż ę oczy, czując na twarzy coraz silniejsze u d e rzenia wiatru. Próbuję p r z y p o m n i e ć sobie wszystko, co tu p r z e ż y ł e m . Stadion powoli zapełnia się niewidzialnymi sylwetkami. Grzegorz Pyc jeszcze raz mija jak tyczki slalomowe o b r o n ę Goplanii, W i e s ł a w W r o s z p o n o w n i e strze la b r a m k ę p r z e w r o t k ą w s p o t k a n i u z Piastem, Wojciech Cirkowski na otarcie łez bezbłędnie wykonuje r z u t karny w p r z e g r a n y m m e c z u z Lechią. Z u p e ł n i e jakby d o b r y Bóg cofał n a g r a n i e z h i s t o r i ą mojego k o c h a n e g o k l u b u . Ten film jest niemy. Jego b o h a t e r o w i e przesuwają się na czarno-białej t a ś m i e w zwolnionym t e m p i e . Migawki z o s t a t n i e g o m e c z u p ł y n n i e prze chodzą w ujęcia z wcześniejszych s p o t k a ń . W filmie nie ma n a p i s ó w ani dat. Ważne, że to, co wywołuję z pamięci, działo się kiedyś, d a w n o , w p r z e szłości, once u p o n a t i m e in Gdynia, jak w s ł y n n y m dziele Sergia L e o n e z R o b e r t e m de N i r o . LATO 2 0 0 6 67 Na Oksywiu Arka jest bogiem Kiedy właściwie to się zaczęło? Kiedy zainteresowanie przekształciło się w fa scynację, nałóg, miłość mojego życia? Może w tę lipcową niedzielę w 1982 roku, gdy po raz pierwszy przekroczyłem b r a m ę stadionu przy Ejsmonda? Do dziś doskonale p a m i ę t a m t a m t e n dzień. Mój starszy brat i ja wysiadamy z kolejki SKM na stacji Wzgórze Nowotki i idziemy, mijając kolejne wieżowce i d o m k i jednorodzinne, skrzynki z butelkami na mleko i gmach III LO. Najpierw chodni kiem, p o t e m żużlową drogą, by w końcu wyjść na szeroką ulicę prowadzącą do stadionu i zniknąć w tłumie. W pierwszym po spadku z ekstraklasy m e c z u na w ł a s n y m boisku A r k a nieoczekiwanie przegrywa z Celulozą Kostrzyn, ale nie to jest najważniejsze. Liczą się obrazy, k t ó r e z o s t a n ą we m n i e na zawsze: żółto-niebieskie flagi rozwieszone wokół boiska, górka p o d l a s e m w y p e ł n i o n a najwierniejszymi kibicami, m o r z e wyłaniające się zza otwartej trybuny. I to poczucie wolności, kiedy po strzelonym golu zrywamy się i krzyczymy „ J e e e e s t ! " . Ta jedna chwila unicestwia całą codzienność: stan wojenny, szkołę i d o m . Nagle wszyscy odnajdujemy się w oku cyklonu, w jądrze mitu, który trwa dzie więćdziesiąt m i n u t i jest odnawiany co tydzień lub dwa. Dla prawdziwego kibica kalendarz rozgrywek ma liturgiczną strukturę, a stadion kochanego klubu jest bło gosławiony. Idąc na mecz, przeskakujemy ze zwykłego czasu do czasu świętego i ze zwyczajnej przestrzeni do strefy sacrum. Nieprzypadkowo napis na jednej z flag wywieszanych przy ulicy Olimpijskiej głosi: „Na Oksywiu Arka jest bogiem". W ł a ś n i e t e n religijny charakter kibicowskiej pasji różni ją od pospolitych nałogów: alkoholu, n a r k o t y k ó w czy pornografii. Podczas gdy n a r k o m a n prag nie wejść do „sztucznego raju", zagubić się w iluzji, z a m k n ą ć się na realny świat i choć na kilka godzin p r z e s t a ć myśleć, kibic głęboko wierzy w realność m i t u , w k t ó r y m uczestniczy. W gruncie rzeczy p o d o b n y j e s t do człowieka p r z e d n o w o ż y t n e g o , dla k t ó r e g o - jak pisze Mircea Eliade - świętość oznacza ła „tyle, co siła, a o s t a t e c z n i e także po p r o s t u rzeczywistość". Żółte serce, niebieska krew Oczywiście, p a n t e o n piłkarskich b o g ó w jest r ó w n i e liczny jak I, II i III liga r a z e m wzięte. A j e d n a k każdy z n a s kocha j e d e n klub, wierząc, że tylko on 68 F R O N D A 39 jest b o g i e m prawdziwym. Jak w religii: jako chrześcijanin m o ż e s z s z a n o w a ć ortodoksyjnego Żyda za p o w a ż n e t r a k t o w a n i e kwestii wiary, lecz m a s z świa d o m o ś ć , że jego wyznanie skażone jest b ł ę d e m . Na t y m analogie z w i a r ą się kończą, bo żadna d r u ż y n a piłkarska nie jest d e p o z y t a r i u s z e m p r a w d y objawionej i nie m o ż e r ó w n a ć się z m i s t y c z n y m ciałem C h r y s t u s a . Ale na p o z i o m i e religijności n a t u r a l n e j wierny kibic czy identyfikujący się z k l u b e m piłkarz pozostają i s t o t a m i d u c h o w y m i . K o c h a m Arkę, b o jest o n a dla m n i e ź r ó d ł e m siły, s y m b o l e m walki, ambicji i h o n o r u , a s t a d i o n przy E j s m o n d a t o c e n t r u m tego m i t u . H o m o religiosus zawsze poszukuje jakiegoś c e n t r u m , w k t ó r y m będzie m ó g ł dostrzec s t r u k t u r ę całego świata. N i c dziwnego, że po przeprowadzce drużyny Arki na ulicę Olimpijską Grzegorz Witt, j e d e n z jej ówczesnych filarów, na pytanie: - Jak się czujesz, grając na n o w y m stadionie?, odpowiedział: - Jak na wyjeździe. Stadion był n a s z y m d r u g i m d o m e m , ser c e m klubu, i to serce z o s t a ł o w y r w a n e . Czy taką m i ł o ś ć m o ż n a sobie wybrać? Czy o tym, że czujesz się na śmierć i życie zrośnięty z k o n k r e t n y m k l u b e m , decyduje przypadek? Czy gdyby w lip cu 1982 roku mój starszy b r a t zabrał m n i e na m e c z gdańskiej Lechii, byłbym dziś fanem biało-zielonych? Nie sądzę. „Czy ty wiesz, Areczko, jak ja b a r d z o k o c h a m cię? Bo m a m żółte serce i niebieską w żyłach k r e w ! " - śpiewają ki bice i mają rację. U r o d z i ł e m się arkowcem, t a k jak u r o d z i ł e m się Polakiem. Nauczyć się m o ż n a zawodu, jazdy s a m o c h o d e m i o b i e r a n i a ziemniaków. D u c h a k l u b u otrzymuje się za d a r m o i albo się go m a , albo n i e . Klub marzeń miasta z morza Mój brat chodził na Arkę już wtedy, gdy ja p r ó b o w a ł e m w y m a w i a ć pierw sze słowa. W jego opowieściach przewijają się postaci najwybitniejszych piłkarzy, którzy grali w żółto-niebieskich barwach, m.in. r e p r e z e n t a n t ó w Polski: Andrzeja Szarmacha, J a n u s z a Kupcewicza, A d a m a Musiała, Tomasza Korynta. Pełnym blaskiem świecą też k l u b o w e sukcesy: wygrane m e c z e w I li dze (np. 3:0 z Legią Warszawa we w r z e ś n i u 1978 r o k u ) , zdobycie P u c h a r u Polski w 1979 roku, s p o t k a n i a z b u ł g a r s k i m Beroe Stara Z a g o r a w P u c h a r z e Zdobywców Pucharów. Moja opowieść o Arce jest inna. To h i s t o r i a gorzkich d w u d z i e s t u t r z e c h lat oczekiwania na p o w r ó t do ekstraklasy. W i d z i a ł e m blisko dwieście m e c z ó w LATO 2 0 0 6 69 na w ł a s n y m boisku, byłem na wyjazdach w Warszawie, Poznaniu, R a d o m i u , Gorzowie, Bydgoszczy, Toruniu, Słupsku czy Elblągu, ale też w Wałczu, Policach, Świeciu, U s t c e czy Wąbrzeźnie. Świetnie r o z u m i e m kibiców zaprzy jaźnionego z Arką stołecznego klubu, którzy w s w o i m h y m n i e umieścili s ł o wa: „Za te czterdzieści lat, za trzeciej ligi smak, na m i s t r z a Polski przyszedł czas, to Polonia Warszawa!". Co prawda, nie zanosi się na to, by Arka m i a ł a w najbliższym czasie p o wtórzyć sukces „czarnych koszul", ale te lata t u ł a n i a się po d r u g o - i trzecioligowych boiskach paradoksalnie s t a n o w i ą w a r t o ś ć o b u klubów. Dzięki n i m m y kibice nauczyliśmy się marzyć. Nie p o j m ą t e g o fani Legii czy Wisły, dla k t ó rych ekstraklasa jest c h l e b e m p o w s z e d n i m . Ich kluby zawsze miały c h a r a k t e r imperialny, do bólu profesjonalny, opierały się na transferach za d u ż e pie niądze i s k r u p u l a t n i e realizowanych planach. Tymczasem nasi piłkarze przez lata musieli walczyć o swoją pozycję, gryźć trawę, żeby a w a n s o w a ć choćby do II ligi. Stąd w Warszawie przy Łazienkowskiej skanduje się dziś „Legię t r z e b a szanować!", w Krakowie przy R e y m o n t a „Jazda Biała G w i a z d a ! " , a w Gdyni „Miłość, wiara, walka. Lech, Cracovia, Arka!". To h a s ł o Wielkiej Triady - kibiców trzech bliskich sobie klubów, z których tylko t e n p o z n a ń s k i nie doświadczył w o s t a t n i c h dziesięcioleciach u p o k o r z e n i a w III lidze. P o z o s t a ł e swoją słabość zamieniły w siłę. Inaczej smakuje zwycięstwo o d n i e s i o n e przez faworyta, inaczej t r i u m f Arki n a d k r a k o w s k ą Wisłą w listopadzie ubiegłego roku. Warto było czekać te dwadzieścia trzy lata na p o w r ó t do ekstraklasy. Mit „klubu m a r z e ń m i a s t a z m o r z a " ściśle wiąże się z m i t e m mojej ojczy zny. Bo przecież ekstraklasa jest jak niepodległość, o której śnili r o m a n t y c z n i poeci i b o h a t e r o w i e p o w s t a n i a warszawskiego. N a w e t w s p o m n i a n e zwycię stwo n a d Wisłą jest dla m n i e p o n o w i e n i e m metafizycznego c u d u n a d W i s ł ą z 1920 roku. Dlatego kiedy na m e c z a c h r a z e m z i n n y m i skanduję n a z w ę mojej drużyny, czuję się d o k ł a d n i e tak s a m o , jakbym krzyczał „Jeszcze Polska nie zginęła!". M o ż e to ś m i e s z n e , a m o ż e n i e . Ja czuję się z t y m d o b r z e . Arka to chuligani Są tacy, k t ó r y m h a s ł o „Arka G d y n i a " kojarzy się tylko z „ u s t a w k a m i " chuliga nów. A p o n i e w a ż nie mają pojęcia o zasadach panujących w t y m środowisku, wymyślają kibicom od zwierząt i boją się iść na stadion, jakby sądzili, że szali70 FRONDA 39 kowcy s t ł u k ą im okulary i wytrącą z ręki książkę wypożyczoną wcześniej z bi blioteki. A przecież także w t y m świecie obowiązuje etyka odwagi, lojalności i h o n o r u . Chuligani z zasady walczą między sobą, nie angażując p o s t r o n n y c h widzów, i robią to zazwyczaj p o z a s t a d i o n e m , używając gołych pięści, a nie siekier i noży, jak to sobie wyobrażają futbolowi ignoranci. Oczywiście, zdarzają się o d s t ę p s t w a od tych reguł, ale ci, którzy się ich dopuszczają, są w środowisku n a t y c h m i a s t skazywani na banicję. Kiedy 30 m a r c a 2 0 0 3 roku we Wrocławiu fanatycy Śląska przy użyciu „ s p r z ę t u " zamordowali m ł o d e g o kibica Arki, z kondolencjami i wyrazami wsparcia dla żółto-niebieskich pospieszyli chuligani n i e m a l wszystkich polskich klubów, w tym Teddy Boys '95 - najbardziej radykalna g r u p a kibiców znienawidzonej w Gdyni Legii Warszawa. „Człowiek wolny, intelektualista, pisarz i p o e t a n a p r a w d ę wolny, k t ó r y chce być wolny, będzie do końca tego świata miał coś z c h u l i g a n a " - napisał kiedyś Andrzej Bobkowski w liście do Jerzego Giedroycia. C h o ć s a m - z racji wieku, kondycji i ogólnej niechęci do w y m i a n y fizycznych a r g u m e n t ó w - nie biorę udziału w „ u s t a w k a c h " , m a m głęboki s z a c u ne k dla s t a d i o n o w y c h stra ceńców, którzy aktywnie b r o n i ą klubowych barw. Bo w i e m , że p o d o b n i e jak ja chcą oni być wolni, żyć p e ł n i ą życia, robić rzeczy t r u d n e i n i e p o p u l a r n e w kul t u r z e „miękkich w a r t o ś c i " . Kto wie? M o ż e te słowa s t a n ą się także s w o i s t y m m e m e n t o dla piłkarzy Arki, którzy w ł a ś n i e w y c h o d z ą na pierwszoligowe boiska walczyć o u t r z y m a n i e . N i e c h nie w y c h o d z ą zarabiać pieniędzy, n i e c h wychodzą realizować nasze m a r z e n i a : bić się, zwyciężać i w s t a w a ć po poraż kach. Niech n a w e t w m e c z u na r e m i s walczą o zwycięstwo, bo taka zawsze była Arka i tego oczekują od niej kibice. „Arka to jest potęga! Arka najlepsza jest! Arka to chuligani! Arka M Z K S ! " . WOJCIECH WENCEL Transparent „Siła Polski leży w koloniach" poprzedzał wielką manifestację Ligi Morskiej i Kolonialnej orga nizacji, która w 1939 roku zrzeszała prawie milion Polaków. Obywatelom odrodzonego państwa duma narodowa podpowiadała: jeśli mała Belgia czy uboga Portugalia mają kolonie, to dlaczego jest ich pozbawio na większa od Belgii, bogatsza od Portugalii i nareszcie suwerenna Polska? SIŁA POLSKI LEŻY W KOLONIACH MAREK ARPAD KOWALSKI Polskie fascynacje kolonialne zostały z niejasnych p o w o d ó w prawie cał kowicie z a p o m n i a n e , a historycy i publicyści wpajają n a m przekonanie, że Polska do kolonii nigdy poważnie nie aspirowała. Kolonialny epizod naszej 72 F R O N D A 39 historii jest u w a ż a n y za wstydliwe k u r i o z u m . N i e k t ó r z y historycy uważają, że ekspansję polskiej szlachty na Kresach W s c h o d n i c h m o ż n a u z n a ć za formę kolonizacji, k t ó r a odwróciła z a i n t e r e s o w a n i e szlachty od z a m o r s k i c h p o d r ó ży. Coś w tym jest, bo przecież w XVII wieku Kurlandia, k t ó r a była p o l s k i m l e n n e m , p r o p o n o w a ł a n a s z y m m o n a r c h o m oraz k u p c o m udział w w y p r a w a c h kolonialnych, ale nie doczekała się z a i n t e r e s o w a n i a . I to m i m o przejściowych sukcesów w ł a d c ó w kurlandzkich, którzy objęli posiadłości w G a m b i i i na Tobago na Karaibach. Polacy zapragnęli kolonii p o d p a l m a m i d o p i e r o 2 0 0 lat później. Pod ko niec XIX wieku m ł o d a inteligencja polska myślała nie tylko o odzyskaniu nie podległości, lecz także o tym, żeby n a r ó d rósł w siłę na całej ziemi. Wielkimi o r ę d o w n i k a m i kolonizacji, chociaż nie kolonii, byli, m i ę d z y innymi, R o m a n D m o w s k i i jego koledzy z Ligi N a r o d o w e j . Dziś prawie n i k t j u ż nie p a m i ę t a , że słynny „Przegląd Wszechpolski" został założony przez fascynatów z lwow skiego Towarzystwa Geograficzno-Handlowego jako p i s m o p r o m u j ą c e n a r o d o w ą emigrację i kolonizację (pod w a r u n k i e m , że emigracja nie straci kontak t ó w ze starym krajem), a D m o w s k i dołączył do redakcji „Przeglądu" kilka lat później, po ucieczce z Warszawy. Twórca polskiego nacjonalizmu i z a r a z e m d y p l o m o w a n y p r z y r o d o z n a w c a był zdania, że w o d p o w i e d n i c h w a r u n k a c h , nie skrępowany przez zaborców, n a r ó d polski rozkwitnie, czerpiąc z sił na tury. W o k u p o w a n y m kraju takich w a r u n k ó w oczywiście nie było, co i n n e g o w Brazylii, gdzie miejscowe w ł a d z e w o t w a r t y m i r ę k a m i przyjęły tysiące polskich chłopów, którzy osiedlili się w stanie Parana. D m o w s k i t r a k t o w a ł sprawę bardzo p o w a ż n e , zebrał fundusze i ruszył za ocean, żeby na w ł a s n e oczy zobaczyć, jak na łonie n a t u r y k r z e p n i e n a r o d o w a siła. N i e s t e t y polscy koloniści słabo sobie radzili i z n i e s m a c z o n y „wszechpolak" wracał z Parany sceptycznie n a s t a w i o n y do potencjału cywilizacyjnego c h ł o p ó w polskich. Po doświadczeniach brazylijskich nacjonaliści stracili z a i n t e r e s o w a n i e kolonializmem, ale polskie s p o ł e c z e ń s t w o n a d a l m a r z y ł o o b u d o w i e Polski w tropikach. Dlatego kiedy w 1918 roku Rzeczpospolita odzyskała u p r a g n i o ną niepodległość, n a t y c h m i a s t zaczęły się p o d n o s i ć głosy, że Polsce należą się kolonie jako r e k o m p e n s a t a za stracony dla kraju wiek XIX. Pomysł był prosty i całkiem logiczny. W wyniku I wojny światowej N i e m c y utraciły swoje terytoria z a m o r s k i e . Byłe kolonie niemieckie dosta ły się formalnie p o d zarząd Ligi Narodów, a a d m i n i s t r o w a ł y n i m i Wielka LATO 2 0 0 6 73 Brytania, Francja i Belgia (pomijam wyspy i archipelagi na Pacyfiku, których część przypadła także J a p o n i i ) . Tak zwany s y s t e m m a n d a t ó w stanowił w y ł o m w dotychczasowym porządku kolonialnym i polscy kolonialiści dostrzegli p e w n ą szansę dla kraju. Wyliczono, że niegdysiejsze ziemie zaboru n i e m i e ckiego stanowiły 1/10 t e r y t o r i u m Niemiec, a l u d n o ś ć polska 1/10 mieszkań ców Niemiec. Ponieważ Polska z o s t a ł a u z n a n a za członka Ententy, p r z e t o 74 F R O N D A 39 niektórzy politycy domagali się p r z y z n a n i a Polsce 1/10 d a w n y c h kolonii niemieckich w r a m a c h m a n d a t ó w . Nie bez p o d s t a w t w i e r d z o n o , że będzie to najlepsza r e k o m p e n s a t a za p r o w a d z o n ą w czasach Bismarcka m a s o w ą koloni zację niemiecką ziem zaboru p r u s k i e g o . Entuzjaści takiego projektu wezwali w ł a d z e do wystąpienia z tymi p o stulatami jeszcze podczas prac n a d t r a k t a t e m wersalskim. C i e k a w o s t k ą jest fakt, że j e d n y m z pierwszych, bo j u ż w Sejmie U s t a w o d a w c z y m złożył 14 m a r c a 1919 roku wniosek, by Polska d o m a g a ł a się części kolonii niemieckich, mianowicie K a m e r u n u , był p o s e ł Tomasz Dąbal z PSL-Lewica, k t ó r y r o k później wstąpił do Komunistycznej Partii Polski. Rząd j e d n a k nie wykazał zainteresowania p r o b l e m e m ( p r e m i e r e m był w t e d y Ignacy Paderewski), bo nie pozwalały na to realia ówczesnej dyplomacji. Wystąpienie z roszczeniami LATO 2 0 0 6 75 kolonialnymi na p e w n o zirytowałoby Francję oraz Wielką Brytanię i zachwia ło pozycją Polski w czasie t r u d n y c h negocjacji wersalskich w sytuacji, kiedy kraj nie miał j a s n o określonych granic. Ożywienie zainteresowań ideą kolonialną nastąpiło p o n o w n i e w połowie lat 20. XX wieku. Tym razem sięgnięto do „tradycji polskiego kolonializmu", czyli działalności Maurycego Beniowskiego na Madagaskarze oraz wyprawy Stefana Szolca-Rogozińskiego do K a m e r u n u . Z p o w a g ą twierdzono, że ich poczynania dają Polsce prawno-historyczną p o d s t a w ę do kolonialnych roszczeń. Po Beniowskim p o z o s t a ł a p i ę k n a legenda. Ten węgierski szlachcic, p o d a jący się za Polaka, był na p e w n o r z u t k i i inteligentny, lecz był także a w a n t u r nikiem, fantastą i m i t o m a n e m przypisującym sobie p r a w d z i w e i w y m y ś l o n e zasługi. Po k o r o n ę Madagaskaru sięgnął, ale n i e dla Rzeczypospolitej, lecz dla siebie. W tym celu Beniowski z g r o m a d z i ł przedstawicieli p l e m i o n wy spy, którzy jednomyślnie, jak twierdził w swoich p a m i ę t n i k a c h , obwołali go cesarzem. Jako „król M a d a g a s k a r u " spiskował i k n u ł to na rzecz Francji, to przeciwko niej, by w końcu zginąć w 1786 roku w czasie potyczki z francuską ekspedycją wojskową. Motywacja Szolca-Rogozińskiego była bardziej patriotyczna. W 1882 roku ruszył do K a m e r u n u , oficjalnie w celu p r o w a d z e n i a b a d a ń geograficznych. Ale na statku „Łucja M a ł g o r z a t a " , k t ó r y m dopłynął do Afryki, p o w i e w a ł a b a n d e r a z Syrenką (polskiej nie m ó g ł wywiesić), a p o d c z a s w y p r a w w i n t e r i o r zawierał traktaty z kacykami r o z m a i t y c h p l e m i o n i u z n a w a ł się za ich „króla". W korespondencjach do kraju bez o g r ó d e k pisał, że p o w i ę k s z a „ s t a n polskie go p o s i a d a n i a " . I taki był prawdziwy cel jego wyprawy. Kolonialne ambicje Szolca-Rogozińskiego wspierali między innymi Bolesław Prus i Henryk Sienkiewicz, a na p o c z e t k o s z t ó w jego ekspedycji zebrano publicznie p o k a ź n e sumy. Liczono na t o , że u d a się zdobyć jakiś skra wek Afryki jako polski obszar, najpierw p o d czyimś p r o t e k t o r a t e m (najlepiej Wielkiej Brytanii), a później, gdy Polska odzyska niepodległość, stworzyć w ł a s n ą kolonię. Terytoria K a m e r u n u były w ó w c z a s niezależne, ale szybko zainteresowały się n i m i N i e m c y i obróciły je w swoją posiadłość. Jest oczywiste, że p o w o ł y w a n i e się na osiągnięcia Beniowskiego i Szolca-Rogozińskiego było fantazją, p o z b a w i o n ą p o d s t a w p r a w n y c h . J e d n a k z kolo nialnych u s i ł o w a ń nie r e z y g n o w a n o . Ich ź r ó d ł e m było połączenie n a r o d o w e j d u m y z trzeźwą kalkulacją. W międzywojniu p a ń s t w a posiadające kolonie 76 F R O N D A 39 u w a ż a n o za mocarstwa, k t ó r e liczą się na arenie m i ę d z y n a r o d o w e j , więc Polska dążąca do zwiększenia swojej pozycji w świecie n i e m o g ł a się wyrzec kolonialnych dążeń. Ó w c z e s n a o p i n i a publiczna p o p i e r a ł a te aspiracje, a p o p u l a r n a prasa była p e ł n a a r t y k u ł ó w o zaletach kolonizacji. P o w o ł a n o n a w e t N a u k o w y I n s t y t u t Emigracyjny i Kolonialny, a na u n i w e r s y t e t a c h w r a m a c h poszczególnych k a t e d r o r g a n i z o w a n o wykłady i kursy kolonialne. Najwięcej e n t u z j a s t ó w światowej ekspansji II RP zrzeszała z a ł o ż o n a w 1930 roku Liga M o r s k a i Kolonialna. Liga w y p r a c o w a ł a dalekosiężny p r o gram kolonialny. Jej twórcy p r o m o w a l i i wspierali organizacyjnie farmerską emigrację na Czarny Ląd. Polscy osadnicy mieli tworzyć t a m s k u p i o n e na j e d n y m terenie plantacje. Kiedy ilość afrykańskiej ziemi w polskich rękach przekroczyłaby p o z i o m krytyczny, Polska miałaby p r e t e k s t do u s t a n o w i e n i e n a t y m obszarze k o n d o m i n i u m albo w y k u p i e n i a g o n a w ł a s n o ś ć . Jeszcze w końcu lat 2 0 . XX wieku u w a g ę polskich kolonialistów zwróciła należąca do Portugalczyków Angola. Słusznie u w a ż a n o , że Portugalia jest p a ń s t w e m słabym militarnie i gospodarczo, a jej p o c z y n a n i a w Afryce są m a ł o efektywne, więc m o ż n a by względnie t a n i o o d k u p i ć część angolskiego tery t o r i u m . Dlatego kiedy Józef Piłsudski przebywał n a wczasach n a M a d e r z e , pojawiły się spekulacje, że p r o w a d z o n e są tajne r o z m o w y z Lizboną w spra wie pozyskania Angoli. R o z m ó w takich oczywiście nie było, ale t a m t e j s z e w ł a d z e poczuły się zaniepokojone t y m i p o g ł o s k a m i i w y b u c h ł dyplomatyczny skandal. Portugalia oskarżyła Polskę o chęć o d e b r a n i a jej kolonii, a wściekły Piłsudski po powrocie do kraju o s t r o zbeształ wizjonerów afrykańskiej eks pansji. Nic dziwnego, że Portugalczycy p o t r a k t o w a l i polskie aspiracje powa żenie, skoro w 1934 r o k u Liga M o r s k a i Kolonialna zawarła niezależny układ z r z ą d e m Liberii o wydzierżawieniu plantacji oraz uzyskała h a n d l o w e i celne u ł a t w i e n i a dla Polaków. Ale i t y m r a z e m skończyło się s k a n d a l e m . W prasie pojawiły się artykuły, że Liberię m o ż n a właściwie uważać za kolonię Rzeczypospolitej. Zaniepokojeni Liberyjczycy zaalarmowali cały świat, oskar żając polskich p l a n t a t o r ó w o chęć p r z e p r o w a d z e n i a zbrojnego p u c z u . Naciski zirytowanej polskiej dyplomacji spowodowały, że Liga zaczęła się wycofywać z Liberii, ale jej działacze pozostali n i e s t r u d z e n i . W p r z e d e d n i u II wojny światowej u z n a n o , że Madagaskar to d o b r y t e r e n dla polskiej kolonizacji opartej na p o w o ł a n i u zwartych o b s z a r ó w mających LATO 2 0 0 6 77 a u t o n o m i ę językową, gospodarczą i k u l t u r a l n ą ( n a t u r a l n i e w y s p a p o z o s t a ł a b y francuska). S t r o n a francuska z a i n t e r e s o w a ł a się tą koncepcją. W 1937 roku wysłano na Madagaskar specjalną Komisję S t u d i ó w z m a j o r e m Mieczysławem Lepeckim na czele w celu zbadania możliwości osadniczych. P r o w a d z o n o tak że r o z m o w y na szczeblu r z ą d o w y m z francuskimi m i n i s t r a m i s p r a w zagra nicznych i kolonii. Jednocześnie r o z p o c z ę t o akcję p r o p a g a n d o w ą . Sam Arkady Fiedler w opublikowanej w 1939 roku książce Jutro na Madagaskar wyraźnie zachęcał do kolonizacji wyspy. J e d n a k z b u d o w y Polski na O c e a n i e Indyjskim nic nie wyszło, za p a s e m była II wojna światowa, a ś w i a t o w a p r a s a francuska zaczęła straszyć kolonialnymi aspiracjami Polski. Międzywojenne inicjatywy kolonialne k r e o w a ł a głównie Liga M o r s k a i Kolonialna. Rząd był n a t o m i a s t b a r d z o powściągliwy w o b e c jej projektów. Józef Beck w Ostatnim raporcie w s p o m i n a ł : W dziedzinie spraw tak zwanych „kolonialnych" przeszła przez Polskę fala dziecinnej wprost ekscytacji. W pierwszej chwili odpowiedziałem naszym „kolonistom", że moim zdaniem polskie kolonie zaczynają się w Rembertowie. Nie przeszkodziło to j e d n a k polskim d y p l o m a t o m zręcznie grać kolonialną kartą. Dzięki niej m o ż n a było wywierać nacisk na potęgi kolonialne, negocjo wać kwestie emigracyjne i s u r o w c o w e oraz blokować rewizjonizm niemiecki. Istnienie Ligi Morskiej i Kolonialnej było dla w ł a d z b a r d z o w y g o d n e . Liga działała na własny r a c h u n e k (choć często była i n s p i r o w a n a przez M S Z ) , więc w razie skandalu m o ż n a było ł a t w o się odciąć od jej poczynań. M i m o że z dzi siejszej perspektywy projekty Ligi Morskiej wydają się fantastyczne, to m u s i my pamiętać, że w okresie m i ę d z y w o j e n n y m miały o n e b a r d z o realny wymiar. O ich znaczeniu i sile najlepiej świadczą histeryczne reakcje poszczególnych rządów i zagranicznej opinii publicznej, k t ó r e a u t e n t y c z n i e obawiały się za morskiej ekspansji Polaków. Państwa, k t ó r e p o k o n a ł o Rosję bolszewicką, n i k t nie zamierzał lekceważyć. W ł a d z e sanacyjne z d y s t a n s e m patrzyły na wizje rozciągnięcia granic Rzeczypospolitej w tropiki, ale zachowały realistyczną o c e n ę sytuacji. Poza korzyściami dyplomatycznymi do włączenia w kolonialną grę skłaniała t r u d n a sytuacja w e w n ę t r z n a . D r u g ą Rzeczpospolitą trapiły o g r o m n e prze78 F R O N D A 39 ludnienie wsi i związane z n i m bezrobocie. G o s p o d a r k a nie rozwijała się na tyle szybko, żeby w c h ł o n ą ć m a s y migrującego c h ł o p s t w a . J e d y n y m wyjściem była emigracja. P a ń s t w o m o g ł o albo przyglądać się obojętnie ż y w i o ł o w e m u wychodźstwu, albo prowadzić w ł a s n ą politykę emigracyjną. W Europie pierwszej połowy XX wieku ta o s t a t n i a w t e n czy inny s p o s ó b była związana z kolonializmem. Nie m o ż e m y też zapominać, że polskie m a r z e n i a kolonialne o d p o w i a d a ł y na rzeczywiste potrzeby społeczne. W e d ł u g danych z 1 stycznia 1939 roku Liga Morska i Kolonialna liczyła blisko milion c z ł o n k ó w i o wiele więcej sympatyków. C h ł o p o m i r o b o t n i k o m stwarzała możliwość emigracji, przed siębiorców kusiła szansą włączenia się w globalny rynek, a w s z y s t k i m obywa t e l o m m ł o d e g o p a ń s t w a d u m a n a r o d o w a p o d p o w i a d a ł a : jeśli m a ł a Belgia czy uboga Portugalia mają kolonie, to dlaczego jest ich p o z b a w i o n a większa od Belgii, bogatsza od Portugalii i nareszcie s u w e r e n n a Polska? MAREK ARPAD KOWALSKI Stary dowcip o orkiestrze na Śląsku: dyrygent pyta po niemiecku, czy poszczególne instrumenty są gotowe. Po otrzymaniu potwierdzenia mówi: „Also, beginnen wir! Eins, zwei, drei!" - i w tym momencie płyną słowa: „Boże, coś Polskę...". Prawda, jak zwykle, okazuje się bardziej nieprawdopodobna od zmyślenia... Z OBCEGO R O D U BARTŁOMIEJ KACHNIARZ Ze zdjęcia patrzy na m n i e brodaty starzec o zmęczonej twarzy. O p r ó c z nie go na rodzinnej fotografii jest jego syn, synowa i dwoje w n u c z ą t . Sądząc po porządnych ubraniach, dewizce od zegarka, po porcelanowej lalce w ręce dziewczynki, są nieźle sytuowani. Za plecami m ł o d s z e g o mężczyzny widać fragment białej rzeźby ogrodowej. Czy to figura Maryi, potwierdzająca katoli ckie wyznanie sportretowanych? U w a g ę o b s e r w a t o r a przyciąga d r o b n y szcze gół: w węzeł k r a w a t a seniora r o d u w b i t a jest o z d o b n a szpila z o r ł e m białym. 80 F R O N D A 39 Niby nic dziwnego - n o r m a l n y s p o s ó b wyrażenia patriotycznych uczuć. Ale dlaczego uczucia te wyraża Niemiec, k t ó r y szukając lepszego życia, p r z e n i ó s ł się z Prus do Lwowa? Człowiek ze zdjęcia nazywa się W i l h e l m W u n s c h i jest p r a d z i a d k i e m mojego dziadka. J e s t człowiekiem, który urodził się jako Niemiec, a u m a r ł jako Polak - m i m o że p a ń s t w o polskie nie istniało, a on s a m był p o d d a n y m austriackiego cesarza. Dziewiętnastowieczny Lwów m i a ł t a k magiczny w p ł y w nie tylko n a m o jego a n t e n a t a . Przypadki wybierania przez niemieckojęzycznych A u s t r i a k ó w polskiej tożsamości narodowej nie były o d o s o b n i o n e - n a w e t jeśli przysyłani byli oni specjalnie po to, by zarządzać zdobytą prowincją w i m i e n i u w i e d e ń skiego rządu. Stałym p r o b l e m e m u r z ę d n i k ó w galicyjskich było to, że ich synowie wyrastali na szczerych polskich patriotów. Szerokim e c h e m o d b i ł o się w Galicji p o w s t a n i e l i s t o p a d o w e . Nagle Lwów ożywił się nie do poznania. Cały gościniec żółkiewski zaroił się od śpieszących do Zamościa ochotników. Urzędnicy niemiec kiego pochodzenia z przerażeniem widzieli, jak ich właśni synowie wy bierają się do polskich szeregów. Konsyljarz Reitzenheim wyśmiewał się z drugiego, którego syn podąży! do Królestwa, że nie umie wycho wywać dzieci w duchu rządowym - aż tu w najbliższym czasie własny syn jego jedynak prosto z balu wymknął się do powstania. Nawet żoł nierze w koszarach śpiewali nasze narodowe pieśni. Najbardziej radykalny przykład takiego spolszczenia opisuje n i e z m o r d o w a n y kronikarz Lwowa, Jerzy Janicki: Ba, toć niejaki Herr Pohl przybył tu z Wiednia w uniformie austriac kiego żandarma z surowym befelem, by Iwowiaków na lembergerów przerobić, do szczętu zgermanizować, a cała misja na tym się skończy ła, że rodzony syn wyrósł mu na Wincentego Pola, który nie tylko «h» z nazwiska zgubił, ale „Pieśnią o ziemi naszej" zasłynął. Razem z n i m polską tożsamość przyjmowała cała plejada lwowskich (i ogól nie galicyjskich) N i e m c ó w i Czechów: Grottgerowie, Zoilowie, Balzerowie, Friedleinowie, Dietlowie, Beiersdorfowie, Anczycowie, Lamowie, Estreicherowie, LATO 2 0 0 6 31 Retingerowie, Schmittowie, Smolkowie, Matejkowie. Asymilację przyjezdnych ułatwiała zbieżność religi i - zwłaszcza w drugiej połowie XIX wieku - spo kój społeczny, brak ostrych konfliktów pomiędzy rządem i społeczeństwem. Czynnikiem nie do przecenienia był też fakt, że tylko przyjęcie polskiej kultury pozwalało m ł o d e m u człowiekowi we Lwowie wyrwać się ze środowiska rodzi ców, z nielicznej niemieckojęzycznej kolonii. Warto zostać chwilę przy rodzinie Estreicherów, która w kulturze polskiej zostawiła trwały ślad. Ich nazwisko brzmi niemiecko, m i m o że z n a n y n a m wariant już jest wersją spolonizowaną, pochodzącą z końca XVIII wieku. Pierwotnie brzmiało o n o Oesterreicher, co znaczy - Austriak. Rodzina wywo dzi się z miasta Igława na Morawach i jest najprawdopodobniej austriackiego pochodzenia. Protoplasta polskiej gałęzi rodu, D o m i n i k Oesterreicher, przybył do Warszawy w roku 1778 (a więc już po pierwszym rozbiorze), na zaprosze nie H u g o n a Kołłątaja, który wprowadził go na d w ó r króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Cztery lata później, w wieku 32 lat, został profesorem rysun ku na Uniwersytecie Jagiellońskim, refor m o w a n y m właśnie z polecenia Komisji Edukacji N a r o d o w e j . W Krakowie ożenił się z Rozalią z Prakeschów, krajanką z Igławy. O d t ą d na stałe związał się z Polską - choć wkrótce Rzeczpospolita przestała istnieć jako p a ń s t w o . Jego syn, Alojzy, u r o d z o n y już w Krakowie, pozo stał na uczelni jako profesor entomologii i przez jakiś czas rektor. Jak bardzo płynna była w tym czasie tożsamość narodowa, widać na przykładzie jego żony, Antoniny Rozbierskiej, pochodzącej z litewskiej szlachty, ale do tego s t o p n i a zniemczonej, że dopiero po ślubie zaczęła się uczyć języka polskiego. Najmłodszym z siedmiorga dzieci Alojzego i A n t o n i n y był Karol Estreicher - twórca polskiej bibliografii, której od 1870 do 1908 roku opublikował 22 tomy. Dalsze wydawał j u ż jego syn, Stanisław. W a r t o m o ż e w s p o m n i e ć , że pionierską pracę w tym zakresie, Bibliograficznych ksiąg dwoje, wydał w Wilnie w latach 1 8 2 3 - 1 8 2 6 J o a c h i m Lelewel, p r y w a t n i e - syn Karola Maurycego Loehloeffela z Prus Wschodnich, który polskie szlachectwo o t r z y m a ł w roku 1775, a więc już po pierwszym rozbiorze. 82 F R O N D A 39 Pierwszym w y d a w n i c t w e m , k t ó r e z a i n t e r e s o w a ł o się E s t r e i c h e r o w s k ą bi bliografią, była warszawska oficyna S a m u e l a Orgelbranda, k t ó r e g o t r u d n o na zwać r d z e n n y m Polakiem. Orgelbrand, założyciel wydawnictwa, k t ó r e przez jego synów zostało p o d koniec XIX wieku p r z e k s z t a ł c o n e w „Towarzystwo Akcyjne O d l e w n i Czcionek i D r u k a r n i S. O r g e l b r a n d a Synów", s a m kończył Rządową Szkołę Rabinów. O p u b l i k o w a ł o k o ł o 6 0 0 tytułów, w t y m 2 8 - t o m o w ą Encyklopedię Powszechną, m o n u m e n t a l n e dzieło, n a d k t ó r y m n a u k o w c y i pisarze pracowali 10 lat, Starożytną Polskę M. Balińskiego i T. Lipińskiego (4 t o m y ) , Pomnik do historii obyczajów w Polsce].\. Kraszewskiego, Piśmiennictwo Polski W.A. Maciejowskiego (3 t o m y ) czy 6 t o m ó w Biblioteki starożytnych pisa rzy polskich K.W. Wóycickiego. W ofercie miał o k o ł o 100 t y t u ł ó w hebrajskich, w ś r ó d których w a r t o wymienić 2 0 - t o m o w y Talmud Babiloński, w y d a n y w 5 tys. egzemplarzy. Z wydania bibliografii w Warszawie nic j e d n a k nie wyszło. Plany pokrzyżowało p o w s t a n i e styczniowe. W roku 1868 u m a r ł S a m u e l Orgelbrand, a Estreicher powrócił do Krakowa. Samuel O r g e l b r a n d p o c h o w a n y został n a w a r s z a w s k i m kirkucie, lecz jego o 16 lat m ł o d s z y b r a t Maurycy, także absolwent Rządowej Szkoły Rabinów, ochrzcił się jako dorosły człowiek i przyjął katolicyzm. Chyba po to, by nie wchodzić b r a t u w drogę, przeniósł się do Wilna i t a m p r o wadził księgarnię z w y d a w n i c t w e m . Do Warszawy wrócił po p o w s t a n i u styczniowym. W roku 1873 zorganizował Spółkę Wydawniczą Księgarzy Warszawskich, k t ó r a skupiła takie postaci, jak G e b e t h n e r i Wolff, Michał Glucksberg, G u s t a w Sennewald, E d w a r d W e n d e . Boże, coś Polskę Stary dowcip o orkiestrze na Śląsku: dyrygent pyta po niemiec ku, czy poszczególne instrumenty są gotowe. Po otrzymaniu potwierdzenia mówi: „Also, beginnen wir! Eins, zwei, drei!" - i w tym momencie płyną słowa: „Boże, coś Polskę...". Prawda, jak zwykle, okazuje się bardziej nieprawdopodobna od zmyśle nia. Otóż w Łodzi, w sierpniu roku 1861, na fali patriotycznego uniesienia po warszawskich manifestacjach, krwawo s t ł u m i o LATO 2006 nych przez rosyjskie wojsko, Boże, coś Polskę nie tylko po niemiecku przygotowy wano, lecz również śpiewano! Łódź była b o w i e m w tym okresie m i a s t e m p r z e w a ż n i e niemieckojęzycz nym. Mniej więcej od lat 30. XIX wieku napływali do Łodzi liczni osadnicy z Saksonii, Prus, Austrii, Czech, Śląska i Wielkopolski. W s k u t e k t e g o m i a s t o stało się w przeważającej części niemieckojęzyczne. W z i ę ł o się to z dyna micznego rozwoju łódzkiego p r z e m y s ł u , k t ó r y wciąż j e d n a k był zacofany w s t o s u n k u do s t a n u rozwoju w krajach niemieckich. D o p i e r o rozwój fabryk w latach 70., wymagający znacznej liczby rąk do pracy, s p o w o d o w a ł n a p ł y w ludności z dalszych i bliższych wsi i m i a s t e c z e k - co o d w r ó c i ł o proporcje między N i e m c a m i a Polakami, na korzyść tych o s t a t n i c h . Ciekawym e p i z o d e m polonizacji o s a d n i k ó w z innych krajów jest sprawa b a m b r ó w - niemieckich o s a d n i k ó w z P o z n a n i a i okolic. W trakcie p o t o p u szwedzkiego ( 1 6 5 5 - 1 6 6 0 ) liczba ludności Rzeczypospolitej s p a d ł a o 1/3. Pół wieku później zniszczenia o p o d o b n e j skali przyniosła wielka wojna p ó ł n o c n a ( 1 7 0 0 - 1 7 2 1 ) , także t o c z o n a w znacznej części na t e r y t o r i u m Rzeczypospolitej, choć raczej bez aktywnego jej udziału. Po z a k o ń c z e n i u woj ny pojawiła się realna p o t r z e b a p o n o w n e g o zasiedlenia znacznych połaci kra ju. W ł a d z e Poznania (którego liczba m i e s z k a ń c ó w z m a l a ł a z 14 tys. w roku 1696 do 4 tys. w 1710) zaprosiły więc do osiedlania w okolicznych w s i a c h c h ł o p ó w ze względnie p r z e l u d n i o n y c h okolic B a m b e r g u w Bawarii. J e d y n y m w a r u n k i e m było w y z n a n i e katolic kie. W p o ł o w i e XVIII wieku z n a c z n ą część ludności Poznania stanowili osadnicy, od miejsca p o c h o d z e n i a nazywani b a m b r a m i . N i e k t ó r e p o d p o z n a ń s k i e wsie stały się niemieckie w 100 proc. Bambrzy spolonizowali się dość szybko, w ciągu dwóch, trzech pokoleń, i to p o m i m o faktu, że kiedy p r o ces t e n się dokonywał - Wielkopolska była p o d p r u s k i m z a b o r e m . C z y n n i k i e m przyspieszającym integrację b a m b r ó w było ich katolickie w y z n a n i e . M i m o że przydzielono im osobny kościół, w k t ó r y m kazania g ł o s z o n o po niemiecku, b a m b r z y woleli chodzić do kościołów parafialnych, polskich. Pod koniec wieku XIX praktycz nie wszyscy b a m b r z y w oficjalnych spisach przyznawali się do n a r o d o w o ś c i polskiej. Kiedy kanclerz O t t o von Bismarck rozpoczął wojnę k u l t u r o w ą i za84 F R O N D A 39 czął wywierać nacisk germanizacyjny, rodziny b a m b e r s k i e s t a n ę ł y w o b r o n i e szkół z ojczystym językiem w y k ł a d o w y m - p o l s k i m . Tabliczka znamionowa z młyna Niewielka p r o s t o k ą t n a tabliczka z o k s y d o w a n e g o m o s i ą d z u . N a p i s y z ł o ż o ne staroświeckimi czcionkami - i chyba sześcioma r ó ż n y m i krojami p i s m a na niewielkiej przecież powierzchni. „Zakłady m ł y n a r s k i e braci A. D a g n a n w Tarnowie". D a g n a n - cóż to za nazwisko? Listopad 1812 - resztki Wielkiej Armii N a p o l e o n a przekraczają Berezynę, wymykając się n i e m a l pewnej śmierci z rąk wojsk j e d n o o k i e g o feldmarszał ka Kutuzowa. W j e d n y m z o d d z i a ł ó w jest Gabriel d'Agnan, p r z o d e k braci A n t o n i e g o i Augustyna Dagnanów, francuskim ż o ł n i e r z - raczej nie przesad nie wysokiej szarży, bo ma d o p i e r o 21 lat. Ma d o ś ć wojaczki, bo nie dociera z w o d z e m do Francji. Zostaje w Tarnowie, na d w o r z e księcia E u s t a c h e g o Sanguszki. Książę też brał udział w wyprawie na Moskwę, tyle że jako gene rał, członek sztabu N a p o l e o n a . W Tarnowie d'Agnan poznaje swoją przyszłą żonę, M a r i a n n ę Faik, Austriaczkę. Przybrana ojczyzna m u s i a ł a przypaść oboj gu do gustu, bo synowi, który urodził się w r o k u 1831 dali na chrzcie najbar dziej typowe polskie i m i ę - Stanisław. M o ż e na cześć syna księcia, R o m a n a Stanisława Sanguszki? W każdym razie j u ż syn Gabriela ma p r z e k r ę c o n e nazwisko - w papierach wpisali mu D'Agna. J e g o syn, też Stanisław nazywa się już D a g n a n , i ta w ł a ś n i e forma nazwiska się utrwaliła. Stanisław został przedsiębiorcą m ł y n a r s k i m , jego synowie mają już s p o rą firmę w Tarnowie. Budują i serwisują młyny. Część r o d z i n y zajmuje się cięciem d r e w n a w tartaku. Tarnowscy sąsiedzi i k o n k u r e n c i D a g n a n ó w to żydowska r o d z i n a Szancerów, z której p o c h o d z i wielki J a n Marcin Szancer. D a g n a n o w i e wrośli w Polskę, p o d o b n i e jak inni Francuzi, z r ó ż n y c h p o w o d ó w przybyli. Rodzina L o n g c h a m p s de Berier przyjechała do Polski w la tach 4 0 . XVIII wieku - pierwszy z galicyjskich L o n g c h a m p s ó w , Franciszek, zakładał w e Lwowie m a s o ń s k ą „Lożę t r z e c h b o g i ń " . O d jego n a z w i s k a p o chodzi n a z w a folwarku Lonszanówka, później w ł ą c z o n e g o do miasta. Jego p o t o m k i e m był wybitny p r z e d w o j e n n y prawnik, R o m a n L o n g c h a m p s d e Berier, rektor U n i w e r s y t e t u J a n a Kazimierza, z a m o r d o w a n y przez N i e m c ó w . Dziś jego imię nosi aula U n i w e r s y t e t u Wrocławskiego, a kolejny Franciszek LATO 2 0 0 6 85 - p o t o m e k h u g e n o t ó w i m a s o n ó w - z o s t a ! księdzem katolickim, o b r o n i w s z y u p r z e d n i o d o k t o r a t z prawa, co w tej rodzinie jest chyba obowiązkiem. Podobna była genealogia wybitnego językoznawcy, Jana Niecisława Baudouina de Courtenay. Przodek jego przybył z Francji w czasach saskich i był p u ł k o w n i k i e m gwardii cudzoziemskiej A u g u s t a II M o c n e g o . Jego oj ciec był geometrą, a on s a m został j e d n y m z najpoważniejszych badaczy języka polskiego swojej epoki. Wykładał w Kazaniu, Dorpacie, Krakowie i Petersburgu, a w roku 1922 otarł się n a w e t o p r e z y d e n t u r ę , kiedy to blok mniejszości zgłosił go z zaskoczenia. Uzyskał 105 głosów. Francuzem, który przybył do Polski już po rozbiorach, był Józef Fraget. W roku 1824, na fali zainteresowania Polską wywołanej przez księcia ministra Ksawerego Druckiego-Lubeckiego, wyolbrzymionej odwieczną legendą „nie ograniczonych rynków wschodnich", przyjechał do Warszawy jako człowiek 27-letni, z opanowanym już fachem złotnika. Biznesplan miał prosty: każdy chciał by mieć na stole rodowe srebra, a m a ł o kogo na to stać. Oczywistym targetem było bogacące się mieszczaństwo. Fraget dodał do tego n o w ą technologię, jaką było pokrywanie mosiądzu cienką warstwą srebra. Pomysł chwycił w porewolucyjnej Francji, dlaczego nie miałoby się udać i w Polsce? No i się udało. Komiwojażerzy dobijają się o nakrycia Frageta. Fraget jest bezkon kurencyjny. Fraget jest modny. Fraget jest gustowny, jest na ustach wszystkich. Wyroby jego do złudzenia przypominają srebro. A co srebro, to srebro. To nie zwykły, goły, żółty jak samowar mosiądz. Nakrycia od Frageta wyglądają na stole jak prawdziwe stare srebra na stole magnackim - pisze Andrzej Wróblewski we Frażetowych łyżeczkach, książce, k t ó r a w o b e c XIX-wiecznego warszawskiego kapitalizmu jest dziwnie nostalgiczna jak na rok wydania - 1955. Rodzina Frageta spolonizowała się zresztą s t o s u n k o w o szybko - już w dru gim pokoleniu. Bardziej złożone były losy innej francuskiej rodziny, k t ó r a zwią zała się z Polską - Norblinów. Jan Piotr Norblin, artysta z Misy-Faut-Yonne, przybył do Polski na zaproszenie księżnej Izabeli Czartoryskiej w roku 1774 - i spędził tu 30 lat, zdobywając sławę jako malarz i grafik. Już po rozbiorach przeniósł się z p o w r o t e m do starej ojczyzny i zmarł t a m w roku 1830, w wieku 86 FRONDA 39 84 lat. Jego syn, Aleksander, osiadł w Warszawie i założył warsztat brązowniczy. Syn jego, Wincenty, wybrał t e n s a m fach, ale nie pozostał w zakładzie ojca - początkowo założył własny, a później ożenił się z Henryką, w d o w ą po Janie Cerisy, właścicielu sporej m a n u f a k t u r y złotniczej na N o w y m Mieście - i przejął zarówno przedsiębiorstwo, jak i kalwińskie wyznanie żony. Polscy Ormianie Skąd wzięli się w Polsce Ormianie? Po t y m jak Turcy seldżuccy w XI wieku podbili Armenię, jej mieszkańcy zaczęli m a s o w o emigrować. We Lwowie spo re skupisko O r m i a n istniało już w wieku XII. Po przyłączeniu Rusi Halickiej Kazimierz Wielki zatwierdził o r m i a ń s k ą o d r ę b n o ś ć religijną, s a m o r z ą d o w ą i sądowniczą. Jedenaście lat później król nadał biskupowi o r m i a ń s k i e m u we Lwowie p r a w o wykonywania jurysdykcji biskupiej. N a s t ę p n e gminy ormiań skie powstawały w kolejnych miastach na p o ł u d n i o w y m wschodzie p a ń s t w a : w Kamieńcu Podolskim, Łucku, Barze, Jazłowcu, Z a m o ś c i u i innych. W ł a ś n i e Ormianie, pośredniczący w handlu pomiędzy Rzecząpospolitą a Turcją i Persją, wywarli duży wpływ na polską kulturę narodową, powodując, że strój polski czy polska szabla są prawie orientalne. O r m i a n i e przyjęli polski strój, język i zwyczaje, s t o p n i o w o tracąc swą o d r ę b n o ś ć . Od Polaków dzieliła ich właściwie tylko religia. Kościół o r m i a ń ski stracił łączność z R z y m e m w r o k u 4 5 1 , na tle s p o r u o monofizytyzm, na który nałożył się podbój A r m e n i i przez Persję, skutecznie uniemożliwiając wyjaśnienie n i e p o r o z u m i e ń . W roku 1691 d o s z ł o j e d n a k do unii o r m i a ń s k i e go Kościoła n a r o d o w e g o z Kościołem katolickim. Na m o c y p o s t a n o w i e ń unii O r m i a n i e zachowali o d r ę b n o ś ć liturgiczną, dzięki c z e m u w ś r ó d d u c h o w i e ń stwa p r z e t r w a ł a znajomość klasycznego języka o r m i a ń s k i e g o . Wydaje się to zaskakujące, ale najwybitniejszy h i e r a r c h a o r m i a ń s k i e g o Kościoła katolickiego, abp Józef Teodorowicz, c z ł o n e k tej mniejszościowej grupy etnicznej, był j e d n o c z e ś n i e gorącym p o l s k i m patriotą, a także aktyw n y m politykiem N a r o d o w e j Demokracji. Arcybiskup, świetny mówca, znajdował czas na rzeczy nie należące do obowiązków związanych z z a r z ą d z a n i e m diecezją i t r o s z c z e n i e m się o or m i a ń s k ą trzódkę. J u ż jako arcybiskup zasiadał w latach 1 9 0 2 - 1 9 1 4 w sejmie galicyjskim. Równocześnie, aż do końca I wojny światowej, był c z ł o n k i e m LATO 2006 87 Izby P a n ó w p a r l a m e n t u austriackiego, gdzie o s t r o w y s t ę p o w a ł w o b r o n i e p r a w Polaków, p o d n o s z ą c też p r o b l e m niepodległości Polski. Po odzyskaniu niepodległości został p o s ł e m na Sejm Ustawodawczy, 1919-1922, z r a m i e n i a Związku L u d o w o - N a r o d o w e g o (był w i c e p r z e w o d n i czącym k l u b u poselskiego). To w ł a ś n i e jego kazanie w warszawskiej k a t e d r z e św. Jana z a i n a u g u r o w a ł o obrady sejmu - arcybiskup przybył na nie w p r o s t z obleganego przez U k r a i ń c ó w Lwowa. Sam O r m i a n i n i lwowiak, w y s t ę p o w a ł na arenie międzynarodowej, walcząc o objęcie granicami o d r o d z o n e j Polski Śląska, Wileńszczyzny i Gdańska. W następnej kadencji, od roku 1922, był s e n a t o r e m . N i e t r w a ł o to d ł u g o , bo z czynnej polityki abp Teodorowicz zrezygnował w roku 1923, na w y r a ź n e zalecenie papieża Piusa XI, który życzył sobie, by d u c h o w n i nie pełnili p a ń stwowych u r z ę d ó w i koncentrowali się raczej na d u s z p a s t e r s t w i e . Właśnie w 1923 roku abp Teodorowicz wrócił do innego wielkiego dzieła, jakim była g r u n t o w n a renowacja lwowskiej katedry ormiańskiej, rozpoczęta jeszcze przed w y b u c h e m Wielkiej Wojny. A k t e m niezwykłej odwagi było p o wierzenie starej średniowiecznej świątyni nie k o n s e r w a t o r o m i r e s t a u r a t o r o m zabytków, ale wybitnym ó w c z e s n y m a r t y s t o m . Jan Rosen został a u t o r e m fre sków, Józef Mehoffer zaprojektował mozaiki i witraże, r o z b u d o w ę przeprowa dzili architekci Witold Minkiewicz i Franciszek Mączyński. Ostateczny efekt przeszedł wszelkie wyobrażenia. Lwowska katedra o r m i a ń s k a stała się arcy dziełem z n a n y m w całej Polsce i budzącym u z n a n i e także za granicą. To właśnie katedra stała się p o m n i k i e m dla wielkiego Polaka - wielkiego O r m i a n i n a . Biskup Teodorowicz z m a r ł w roku 1938, a jego p o g r z e b stał się manifesta cją patriotyczną, w której wzięło udział tysiące lwowiaków. T r u m n ę z ł o ż o n o na c m e n t a r z u Orląt Lwowskich - tych samych, których w s p i e r a ł podczas walki o Lwów. Ówczesny p r e z y d e n t Lwowa Stanisław O s t r o w s k i powiedział n a d g r o b e m arcybiskupa: Odszedł od nas na wieki jeden z największych mężów Polski współczes nej, postać naprawdę monumentalna, przed którą chyliły się czoła w kor nym i pełnym przywiązania hołdzie. Zmarły książę Kościoła był wielką indywidualnością. Był godnym następcą postaci tej miary, co Oleśnicki, Skarga, Starowolski, Kajsiewicz, a za naszych czasów - Bilczewski. 88 FRONDA 39 Warszawa - polska sprawa „Tygodnik I l l u s t r o w a n y " opublikował w 1891 roku tekst Warszawa w świetle pieniędzy. Milionerzy warszawscy. W tekście t y m p o d a n o spis warszawskich bogaczy, składający się z 66 nazwisk: Bloch, Berson, Borman, Brun, Daab, Epstein, Fajans, Fraget, Fukier, Gebethner, Gerlach, Glucksberg, Goldfeder, Goldstand, Granzow, H a b e r b u s c h , Halpert, H a n t k e , Herse, Hoesick, Klawe, Kronenberg, Konic, Laski, Levy, Lesser, Lewental, Lilpop, Machlejd, M a r t e n s , Michler, N a t a n s o n , Norblin, Pfeiffer, Popiel, Puls, Rau, R e i c h m a n n , Rosen, Rotwand, Schiele, Seydel, Spiess, Strasburger, Simmler, Szwede, Szlenkier, Temler, Ulrich, W e r t h e i m , Wawelberg, Wedel, Werner. Spośród wymienionych chyba tylko Popiel jest n a z w i s k i e m polskim. Brzmienie pozostałych wskazuje p r z e w a ż n i e n a p o c h o d z e n i e żydowskie ( n p . Bloch, Kronenberg, Lewental, Rosen) lub n i e m i e c k i e (Herse, Spiess, Lilpop, Schiele). Są tu także rodziny szwajcarskie ( S i m m l e r ) , szkockie (Machlejd), francuskie (Norblin, Fraget). Dla warszawskiej burżuacji, szczególnie żydowskiej, niezwykle pocią gająca okazała się polska k u l t u r a szlachecka. A. H e r z t a k pisał o asymilacji wyższych w a r s t w kupiecko-przemysłowych: Wzór życia szlacheckiego przemawiał do nowej plutokracji pochodze nia żydowskiego. [...] przyjęcie go oznaczało utożsamienie się i z tym, co społecznie „lepsze", i z polskością. Nabywanie majątków ziemskich i przyswajanie sobie ziemiańskich form życia stało się tu rzeczą po wszechną. [...] Koligacenie się bogatych Żydów z podupadłymi rodami ziemiańskimi było samo przez się ważnym czynnikiem przejmowania manier arystokratycznych. Teściowie musieli się wykazać, że są na poziomie swych utytułowanych zięciów. Bersonowie założyli stajnię wyścigową, inni zabawiali się polowaniami; wszyscy prowadzili życie wystawne, budowali pałace, ubiegali się o tytuły szlacheckie itp. Przyjęcie polskiej kultury n i e j e d n o k r o t n i e wiązało się ze z m i a n ą religii. Najznakomitszy działacz kapitalistyczny XIX w., Leopold Kronenberg, przyjął chrzest w 1845 r., na rok przed własnym ślubem. Córki powyLATO 2 0 0 6 89 dawał za polskich arystokratów, zdobył także nobilitację uzyskując herb Struga. Także jego rywal w działalności gospodarczej, ponad 20 lat młod szy od Kronenberga Jan Bloch, przeszedł na katolicyzm, a od 1883 r. mógł poszczycić się tytułem szlacheckim herbu Ogończyk odmienny. Obaj wybudowali sobie w Warszawie pałace, utrzymywali kontakty to warzyskie i rodzinne z przedstawicielami warstwy arystokratycznej - o asymilacji warszawskich bogaczy obcego p o c h o d z e n i a szczegółowo pisze Maria Siennicka. Najprostszym s p o s o b e m uzyskania gwarancji akceptacji w warszawskiej socjecie było w ż e n i e n i e się. Od lat siedemdziesiątych XIX wieku zanotować można wzrastającą liczbę związków małżeńskich córek przechrztów z synami chrześcijań skich rodzin arystokratycznych i ziemiańskich. Najczęściej to właśnie dziewczęta ze wzbogaconych rodzin pochodzenia żydowskiego wy dawane były za polskich i obcych posiadaczy tytułów hrabiowskich i baranowskich oraz właścicieli ziemskich o polsko brzmiących nazwi skach. Dwie córki Leopolda Kronenberga zostały żonami arystokra tów: Maria Róża - hrabiego Zamoyskiego, a po owdowieniu - barona Taube, Róża Maria Karolina - hrabiego Orsetti. Trzy córki Jana Blocha poślubiły kolejno: Maria Katarzyna - Józefa Kościelskiego [...], Alek sandra Emilia została żoną wywodzącego się z dobrej, starej rodziny, ustosunkowanego Józefa Weyssenhoffa, a Emilia poślubiła potomka starego rodu - hrabiego Ksawerego Hołyńskiego. Dwie Epsteinówny zostały żonami hrabiego Rzyszczewskiego i hrabiego Grabowskiego1. Podobnie postąpiły córki w s p o m n i a n e g o j u ż Józefa Frageta. Aniela wyszła za p a n a Pawła Kicińskiego, Julia - za Teodora Rogozińskiego z Soczówki w Opoczyńskiem. Jedynie ś r e d n i a córka H e n r y k a wyszła za p a n a Strejera, o którym w i a d o m o tyle, że był skromny, pracowity i poważny. W k r ó t c e jednak u m a r ł i n o w y m m ę ż e m H e n r y k i został p u ł k o w n i k wojsk cesarskich, Chłopicki, dzięki c z e m u także i o n a dołączyła do skoligaconych sióstr 2 . Jedyny syn Józefa, Julian Fraget, wydał córkę Marię A n t o n i n ę za Czesława księcia Światopełk-Mirskiego. 90 F R O N D A 39 W kręgach świeżo wzbogaconej burżuazji s n o b o w a n o się na m a ł ż e ń s t w a z nosicielami nazwisk kończących się na -ski; d a w a ł o to a w a n s w hierarchii towarzyskiej. Nie było to j e d n a k p r o s t e i często w y m a g a ł o p o w a ż n e g o głów kowania, co barwnie o d m a l o w a ł M a r i a n Gawalewicz, XIX-wieczny pisarz warszawski, w powieści Mechesy, gdzie brat b r a t u klaruje, jak żyć i jakiej ż o n y szukać: Zbankrutowanej szlachcianki - nie wziąłbyś, a arystokratka za nas nie wyjdzie, z Żydówką żenić się nie możesz, a przechrzcianki szukają hrabiów, no - i nie potośmy wyszli z tej sfery, aby do niej powracać. Z biedną się nie ożenisz, bo to mezalians majątkowy i miliony nasze zresztą są warte, aby za nie dostać coś odpowiedniego [...]. Widzisz zatem, że to nie łatwe zadanie - ożenić się tak, aby pod każdym względem dobrze trafić. W tym społeczeństwie nazwiska mają jeszcze swoją wartość, a pieniądze swoją; jeśli się jedno z drugim dopasuje, to co...? 3 . Na ironię zakrawa fakt, że t o , co n a p ł y w o w y m b o g a c z o m w y d a w a ł o się w polszczyźnie najbardziej przyciągające, szczerze m i e r z i ł o czołowego myśliciela narodowego, R o m a n a D m o w s k i e g o , k t ó r y tak się o wielkopańskich m a n i e rach wyrażał w f u n d a m e n t a l n y c h dla endecji Myślach nowoczesnego Polaka: Jedynym niemal żywiołem w Polsce, tworzącym w życiu kulturę, po została w chwili upadku Rzeczypospolitej sfera wielkoszlachecka. [•••] Toteż, gdy oświecony ogół krajów zachodnich, rosnąc szybko w liczbę w ostatnim stuleciu, przyjmował kulturę mieszczańską, kulturę pracy, zabiegów, wysiłków i obowiązków, u nas ta sama warstwa przyjęła kulturę wielkoszlachecka, kulturę nieobowiązkowości, używania, a jeszcze więcej popisywania się, wywyższania itd. Tą kulturą po dziś dzień żyjemy: ludzie najciężej zarabiający na chleb, gdy im się powodzi, starają u nas dociągać zaraz do typu wielkopańskiego; synowie zamoż nych kupców, przemysłowców, a jeszcze więcej cieszących się dobrą praktyką lekarzy, adwokatów itd., zarówno z powierzchowności, jak i z pojęć, które im wpojono, robią wrażenie młodych hrabiów, dosta tecznie przygotowanych do odziedziczenia dużej renty; ludzie robiący LATO 2 0 0 6 91 fortuny na zawijaniu pieprzu lub pisaniu skarg sądowych, tracą je po tem, kupując dobra itd.4. A j e d n a k ta właśnie wielkopańska kultura, niby n i e p r a k t y c z n a tradycja walk „O w a s z ą wolność i n a s z ą " była w wieku XIX najpraktyczniejsza. Bo jako je dyna dawała coś więcej niż tylko p r o s t e zbijanie fortuny, m i a ł a w sobie iskrę misji, zew poświęcenia i u n i w e r s a l n o ś ć , k t ó r a zjednywała jej z w o l e n n i k ó w w ś r ó d przybyszów. Leopold Kronenberg, który m a w i a ł , że „najtrudniej o pierwszy milion, n a s t ę p n e przychodzą j u ż s a m e " 5 , w okresie p o w s t a n i a styczniowego, z a m i a s t zajmować się s w o i m d o m e m bankowy, zaangażował się w insurekcję, zosta jąc członkiem dyrekcji s t r o n n i c t w a Białych. Błogosławiony a b p Z y g m u n t Szczęsny Feliński w s p o m i n a , że kiedy k o m i t e t p o w s t a ń c z y żądał od wszyst kich zamożniejszych m i e s z k a ń c ó w Warszawy dziesięciu p r o c e n t od d o c h o d u do kasy narodowej, „jeszcze uprzejmiej znalazł się Leopold K r o n e n b e r g , najbogatszy warszawski bankier; gdy b o w i e m z a ż ą d a n o od niego dwadzieścia tysięcy p o d a t k u , odrzekł, że K o m i t e t się omylił w wyliczeniu, gdyż od niego należy się czterdzieści, i n a t y c h m i a s t t a k o w ą s u m ę wyliczył". Zresztą, kiedy m o w a o p o w s t a n i u , w a r t o p a m i ę t a ć , że i s a m R o m u a l d T r a u g u t t p o c h o d z i ł z niemieckiej rodziny von Traugutt. Zaangażowanie w p o w s t a n i e nie wyszło K r o n e n b e r g o w i na z d r o w i e - za grożony a r e s z t o w a n i e m , lepszego k l i m a t u szukał we Francji. Powrócił w r o k u 1864 i p r z e d śmiercią w roku 1878 zdążył o t r z y m a ć tytuł szlachecki (1868), założyć Bank H a n d l o w y (1870) i Szkołę H a n d l o w ą w Warszawie ( 1 8 7 5 ) . Jego syn Stanisław był w s p ó ł t w ó r c ą warszawskiej filharmonii. O błyskawicznej, z pokolenia na pokolenie, polonizacji warszawskich N i e m c ó w pisze Bolesław Prus w Lalce. Ignacy Rzecki w s p o m i n a , że w cza sach, gdy był jeszcze m ł o d y m s u b i e k t e m , pracował w sklepie niemieckiego kupca J a n a Mincla, który po polsku m ó w i ł słabo i do k o ń c a życia nie m ó g ł się języka wyuczyć. O p r ó c z Rzeckiego w sklepie pracowali dwaj b r a t a n k o w i e właściciela - Jan i Franc Minclowie oraz niejaki August Katz. P r u s kazał całej tej gromadzie przeżyć następującą scenkę: Dobry ten człowiek [stary Mincel] miał jedną wadę, oto - nienawidził Napoleona. Sam nigdy o nim nie wspominał, lecz na dźwięk nazwiska 92 F R O N D A 39 Bonapartego dostawał jakby ataku wścieklizny; siniał na twarzy, pluł i wrzeszczał: szelma! szpitzbub! rozbójnik!... Usłyszawszy pierwszy raz tak szkaradne wymysły nieomal straciłem przytomność. Chciałem coś hardego powiedzieć staremu i uciec do pana Raczka, który już ożenił się z moją ciotką. Nagle dostrzegłem, że Jan Mincel zasłoniwszy usta dłonią coś mruczy i robi miny do Katza. Wytężam słuch i - oto co mówi Jan: - Baje stary, baje! Napoleon był chwat, choćby za to samo, że wygnał hyclów Szwabów. Nieprawda, Katz? A August Katz zmrużył oczy i dalej krajał mydło. Osłupiałem ze zdziwienia, lecz w tej chwili bardzo polubiłem Jana Mincla i Augusta Katza. Z czasem przekonałem się, że w naszym małym sklepie istnieją aż dwa wielkie stronnictwa, z których jedno, składające się ze starego Mincla i jego matki, bardzo lubiło Niemców, a drugie, złożone z młodych Minclów i Katza, nienawidziło ich. O ile pamiętam, ja tylko byłem neutralny. Była więc dla Prusa (ten akurat, w o d r ó ż n i e n i u od pozostałych b o h a t e r ó w artykułu był Polakiem nie tylko z w y b o r u ! ) w y o b r a ż a l n a sytuacja, że w la tach 40. XIX wieku w Warszawie d w ó c h m ł o d y c h N i e m c ó w t a k b a r d z o jest Polakami, że - szczerze nie cierpi N i e m c ó w ! Patriotyzm studencki Ciekawą i właściwie nie opowiedzianą historią jest polonizowanie się N i e m c ó w i przedstawicieli innych narodowości w polskich korporacjach akademickich, szczególnie w XIX-wiecznych uczelniach Rygi i D o r p a t u . Z u p e ł n i e niezwykłe są pod tym względem doświadczenia Konwentu Polonia (zwanego też w p e w n y m okresie O g ó ł e m S t u d e n t ó w Polskich), który powstał na uniwersytecie dorpackim w roku 1828. Częścią uczelni tej był jedyny w Cesarstwie Rosyjskim fakultet teologii protestanckiej. Z konieczności, zazwyczaj finansowej, studio wali na n i m synowie niemieckich p a s t o r ó w z ziem polskich. Ustrój akademicki D o r p a t u właściwie przymuszał ich do przystępowania do korporacji, i to nieko niecznie w e d ł u g kryterium narodowego. W t a m t y c h czasach decydował raczej kraj, z którego dany s t u d e n t przybywał - a K o n w e n t Polonia był właściwy dla LATO 2 0 0 6 93 wszystkich z t e r e n ó w dawnej Rzeczypospolitej. Młodzi ewangelicy uczący się na p a s t o r ó w przybywali na uczelnię z jeszcze nie do końca wykrystalizowanym poczuciem n a r o d o w y m i trafiali w p r o s t do patriotycznie nastawionego koła przyjaciół-Polaków. Doprowadziło to do zjawiska zupełnie zaskakującego: w rosyjskim imperium, prowadzącym w o b e c Polaków politykę surowszej lub łagodniejszej rusyfikacji (posuwającej się do zakazywania publicznego używa nia języka polskiego) i w k u l t u r o w o niemieckiej prowincji tegoż i m p e r i u m , na uczelni z językiem wykładowym niemieckim doszło do polonizacji znacznej części protestanckiej elity. Jeden z owych spolszczających się Niemców, Edward Heinrich, w s p o m i n a : Gospodarzem Ogółu był Franciszek Ungern-Sternberg, rodem z witebskiej guberni, student medycyny [...] Otóż ten ówczesny gospodarz Ogółu po odbytym już głosowaniu miał mnie przyjąć do stowarzyszenia. Idąc w oznaczonej godzinie na Steinstrasse do domu Webera, gdzie mieszkał Ungern-Sternberg z bratem swoim Stanisła wem, studentem agronomii, doznawałem niemal równego niepokoju, jak przed matrykulacją. U gospodarza zastałem kasjera, bibliotekarza i jeszcze dwóch starszych kolegów. W ich obecności miał gospodarz do mnie przemowę, jak do każdego nowo wstępującego, w której wyraził cel koła koleżeńskiego i przyszłe moje względem niego obo wiązki. Treściwie a poważnie mówił, że zadaniem Ogółu jest łączenie młodzieży z różnych stron kraju, pomaganie sobie wzajemne intelek tualne, etyczne i materialne [...]. Obowiązkiem każdego członka jest 94 F R O N D A 39 poznanie własnej ziemi: prócz studiów specjalnych obowiązkiem jest więc poznanie historii i literatury własnego narodu. Przez wzajemne obcowanie kolegów z różnych dzielnic winniśmy tym lepiej poznać własną ziemię, na której obywateli mamy się kształcić. I rzeczywiście ówczesny Ogół spełniał to zadanie, jak gdyby były jego dewizą sło wa Supińskiego: „Pierwszym artykułem wiary naszej jest powołanie wszystkich do pracy obywatelskiej, bezwzględna kompetentność każ dego stanu, stronnictwa i wyznania. Chlubą narodu jest pozyskiwanie nowych obywateli". Warto zdać sobie sprawę z faktu, że słowa te napisał człowiek, którego ojciec - Teodor - urodził się w Wittenbergu nad Łabą. Sam Edward urodził się już w Warszawie i, jak wspomina, bardzo słabo znał język niemiecki. Niezwykła m o c tej opowieści tkwi w fakcie, że o patriotyzmie i obowiązkach narodowych pouczał Heinricha Franciszek Ungern-Sternberg, z baranowskiej rodziny inflanckiej, czysto niemieckiego pochodzenia. O s t o s u n k a c h polsko-niemieckich w Dorpacie świadczy a n e g d o t a przy taczana przez J a n a Niedziałkowskiego: „ N a j u b i l e u s z u C u r o n i i [korporacji niemieckiej] składali życzenia w i m i e n i u Polonii: Weyssenhoff, Schoeneich i Schmidt. Dziękował im p r e z e s C u r o n i i , D ą b r o w s k i " . P o d o b n e zdarzenia miały miejsce w Rydze, gdzie miejscowe społeczeń stwo niemieckie u f u n d o w a ł o politechnikę. Powstały t a m korporacje A r k o n i a (1879) i Welecja (1883). Historyk Welecji w s p o m i n a : „ O t o członek niemieckiego Burschenschaftu Rubonia, Julius v. Maydell, w prostej linii p o t o m e k osiadłych t a m Kawalerów Mieczowych, sprzykrzył sobie burszowskie obyczaje rodzimej korporacji, wystąpił z niej, zbliżył się do Welecji i po niejakim czasie został do niej przy jęty. Tam wyrósł na polskiego patriotę. Po pierwszej wojnie światowej osiadł w Bydgoszczy, a gdy w czasie drugiej wojny światowej odszukał go w Warszawie pułkownik W e h r m a c h t u , baron v. Maydell, ofiarując mu w imieniu niemieckiej rodziny p o m o c i opiekę, filister Welecji Juliusz v. Maydell wskazał mu drzwi mówiąc, że krewniaka w takim m u n d u r z e znać nie chce i niczego od niego nie przyjmie" 6 . Podobnie na liście członków Arkonii znajdujemy nazwiska fran cuskie (Virion, de Rosset), irlandzkie ( 0 ' B r i e n de Lacy, 0 ' R o u r k e ) , szkockie (Bower de St. Claire) - o niemieckich i żydowskich nie wspominając. LATO 2 0 0 6 95 Analogiczną do opowieści Niedziałkowskiego h i s t o r i ę o p o w i a d a członek Arkonii, A d a m Tokarski, o Andrzeju Manteufflu: W pewnym momencie wywiązała się między nim a gospodarzami dość burzliwa dyskusja, z której zrozumiałem, że Niemcy chwalili się przed Rysiem, jako doskonali fechmistrze. A trzeba dodać, że szermierka była ulubionym sportem Rysia. Pozatym jak z rozmowy wynikało, gospoda rze dowiedziawszy się, że Rysio nosi nazwisko Manteuffel, chcieli mu udowodnić, że jest niemieckiego pochodzenia. Taka postawa Niemców doprowadziła Rysia do gniewu. Choć ród jego wywodził się z dalekiej Kurlandji, wszyscy jego członkowie uważali się za Polaków i wielkich patriotów polskich. Dość powiedzieć, że Rysio wyzwał jednego z roz mówców na pojedynek na szable. Warto wspomnieć i braci Bursche, innych wybitnych duchownych protestan ckich, którzy przeszli przez dorpacki Konwent Polonia. Starszy, Juliusz, orga nizował wydział teologii ewangelickiej na Uniwersytecie Warszawskim, p o t e m został jego profesorem. Młodszy z braci, E d m u n d , był S u p e r i n t e n d e n t e m Generalnym Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce (odpowiednik prymasa). Niemieckie pochodzenie nie uchroniło ich podczas II wojny świa towej. Juliusz Bursche został w 1939 roku aresztowany przez gestapo i osa dzony w więzieniu w Moabicie, gdzie zmarł. E d m u n d a więziono w kacetach Sachsenhausen-Oranienburg i M a u t h a u s e n - G u s e n i ostatecznie z a m o r d o w a n o . I n n y m z n a n y m l u t e r a ń s k i m p a s t o r e m , c z ł o n k i e m Polonii, był Z y g m u n t Michelis. C h o ć s a m był p o c h o d z e n i a niemieckiego, to za o b r o n ę Warszawy w 1939 roku dostał Krzyż Walecznych. Więziony w Sachsenhausen i O r a n i e n b u r g u , na pytanie o niemieckie korzenie odpowiedział ś m i a ł o : „Jeśli n a w e t w m o i c h żyłach choćby o d r o b i n a krwi niemieckiej była, to już d a w n o wasze pluskwy ją wypiły". Polonizacja rodzin inflanckich b a r o n ó w jest zjawiskiem t r u d n y m do wytłumaczenia. Ludzie ci pochodzili z rodzin niemieckich i żyli p o d w ł a d z ą cesarstwa rosyjskiego. W tych w a r u n k a c h postanawiali zostać Polakami. Jeden z nich, z u p e ł n i e spolszczony b a r o n G u s t a w Manteuffel, opisywał daw ne niemieckie rody, k t ó r e przyjęły polską k u l t u r ę i n a r o d o w o ś ć : Mohlowie, Platerowie (z nich wywodziła się Emilia Plater), U n g e r n - S t e r n b e r g o w i e . 96 F R O N D A 39 O rodzinie Landsbergów tak pisał: ród ten przybył na kresy inflanckie znad Renu w XVI w. [...] Gałąź polska tego rodu kwitnie po dzień dzisiejszy na Litwie i zespoliła się najzupełniej z nową swoją ojczyzną. Niektórzy jej członkowie zaliczani są do tzw. Litwomanów. „Litwomania" Landsbergów zaszła tak daleko, że j e d e n z nich, Vytautas, z o stał w końcu p r e z y d e n t e m Republiki Litwy. Sita nieistniejącego państwa Wiek XIX, okres w k t ó r y m p a ń s t w o polskie nie istniało, rozdzielone p o m i ę dzy sąsiadów, był j e d n a k z jakiegoś p o w o d u o k r e s e m narodowej ofensywy. W sytuacji, gdy dla inteligenta z Warszawy czy W i l n a n a t u r a l n y m k i e r u n k i e m kariery był w s c h ó d - całe rzesze obcokrajowców przyjmowały język i k u l t u r ę polską. Jaka była tego przyczyna? Może rację ma Aleksander Świętochowski, gdy pisze: Czy wielu jest takich, którzy by odważyli się twierdzić, że Polacy utra ciwszy niepodległość, zdobyliby sobie szczęśliwszą dolę, gdyby ulegle pozwolili jak drób trzymać się w kojcach i zarzynać [...]. Wtłoczenie ogromnej części tego odwiecznie kulturalnego i na wykłego do odwiecznej wolności narodu w szranki, które zaledwie wystarczyłyby potrzebom dzikiej hordy, oddanie go na łup wściekłej samowoli, odjęcie mu wszystkich praw do naturalnego objawiania swych myśli, uczuć i dążeń stworzyło zrozumiały determinizm dla jego chceń, który uzewnętrznił się stałym, w chwilach większego natężenia wybuchającym buntem. Wszystkie tedy powstania nasze były koniecznością wywołaną przez warunki naszej niewoli. Czy tylko koniecznością, której niepodobna było pokonać, ale byłoby szczęściem uniknąć? Niewątpliwie działał w nich instynkt samozacho wawczy, który zawsze rozeznaje właściwe środki ratunku od śmierci, który pozorami szkód okrywa korzyści i śród klęsk zewnętrznych przepro wadza zbawienie wewnętrzne. Być może, iż bez rewolucji w roku '30 LATO 2 0 0 6 97 i '63 naród nasz doskonale by się utuczył i ważyłby dużo, ale praw dopodobnie byłby dziś tylko spasionym wieprzem. Stańczycy i ich krewniacy polityczni mają zupełną słuszność zarzucając nam, że ciągle burzymy chlew, który nam budują rządy; czy jednak żyjąc spokojnie w tym chlewie, możemy zachować naszą istotę? Po rozbiorach Polacy mieli do wyboru dwie drogi: albo wynaturzyć się, znikczemnić, posłużyć za karm dla swoich zaborców albo nie bacząc na wszystkie straty, porażki, ruiny, ratować swoje życie ciągłym buntem przeciwko gwałtom. Polskość okazała się atrakcyjna, bo nierozerwalnie związana była z d u c h e m wolności, u k s z t a ł t o w a n y m przez I Rzeczpospolitą - p a ń s t w o już nieistnieją ce, a na tle ówczesnej Europy z u p e ł n i e wyjątkowe. P a ń s t w o n i e m a l ż e anar chistyczne, k t ó r e „nie r z ą d e m stało, a - s w o b o d a m i obywateli!". Być m o ż e t e n „stały, w chwilach większego n a t ę ż e n i a wybuchający b u n t " , wyrażony w pismach polskich poetów, pociągał m ł o d z i e ż i inteligentów, bo czuli oni w n i m t e n p o w i e w w o l n e g o ducha, coś m o c n e g o i prawdziwego. To jest jakaś odpowiedź, m o ż e zbyt prosta, m o ż e grzesząca pychą „wyższości k u l t u r y pol skiej n a d o ś c i e n n e m i " . Ale pytanie pozostaje. Warto pytanie to zadać sobie raz jeszcze, po dekadach odbrązawiania polskiej historii, w m a w i a n i a sobie niskiej wartości. Co s p o w o d o w a ł o , że tak wielu wybitnych myślicieli, pisarzy, naukowców, d u c h o w n y c h wybrało pol skość? Co pociągnęło m ł o d z i e ż i s t u d e n t e r i ę ? Co było m a g n e s e m dla w z b o gaconej burżuazji, na tyle silnym, że o d r z u c a ł a swoją k u l t u r ę - niemiecką, francuską czy żydowską i o p o w i a d a ł a się po stronie polskiej? BARTŁOMIEJ KACHNIARZ Za pomoc udzieloną podczas pracy nad tekstem dziękuję prof. Janowi Rynkowskiemu i dr. Adamowi Sowińskiemu. Pisząc tekst, korzystałem z następujących opracowań: M. Budziarek, Łodzianie a insurekcja styczniowa, „Przegląd Powszechny" 2/2006. H. i B. Estreicherowie. Acta Universitatis lagiellonicae, marzec-maj 1998. Bł. Z.Sz. Feliński, Pamiętniki, Warszawa 1986. A. Herz, Żydzi w kulturze polskiej. Warszawa 1987. E. Heinrich, Luźne kartki ze wspomnień uniwersyteckich. Warszawa 2 0 0 3 . J. Janicki. Cały Lwów na mój głów. Warszawa 1993. M. Łukowska. Mit Lodzermenscha a rzeczywistość dawnej i współczesnej Łodzi, w: Materiały do etnografii miasta t. 3. Żyrardów 1994. 98 F R O N D A 39 C. Manteuffel. O starodawnej szlachcie krzyżacko-rycerskiej na kresach inflanckich, Lwów 1912. J. Niedziałkowski, Podzwonne Konwentowi Polonia, „Lwów i Wilno" nr 33, Londyn 1947. F. Papee, Historia miasta Lwowa w zarysie, Lwów-Warszawa 1924. M. Siennicka, Portret warszawskiej burżuazji XIX i początku XX wieku, w: Miasto i kultura, t. 2, Warszawa 1998. W. Szolginia, Tamten Lwów. Z niebios nad Lwowem, Wrocław 1996. A. Świętochowski, Po siedemdziesięciu pięciu latach. A. Tokarski. Gdy w żyłach Rysia Manteuffla polska krew zagrała, „Biuletyn Arkoński" nr 37, Warszawa 2001. A. Wróblewski. Fragetowe łyżeczki. Warszawa 1955. asw, Ludzie, sylwetki, biografie, http://www.diapozytyw.pl Księga pamiątkowa stulecia Arkonii, Londyn 1981. Po/s/ca Korporacja Akademicka „We/ega" 1883-1988. Warszawa 1989. PRZYPISY 1 M. Siennicka, Portret warszawskiej burżuazji XIX i początku XX wieku, w: Miasto i kultura, t. 2, Warszawa 1998, s. 94. 2 A. Wróblewski, Fragetowe łyżeczki, Warszawa 1955, s. 23. 3 M. Gawalewicz, Mechesy, Warszawa 1893-1894, t. 1, s. 367, za: M. Siennicka, dz.cyt., s. 96. R. Dmowski, Myśli nowoczesnego Polaka, Wrocław 2002. 4 5 A. Wróblewski, dz.cyt., s. 5. 6 Polska Korporacja Akademicka „Welecja" 1883-1988, Warszawa 1989. CZĘSTOCHOWY NIE ODDAMY! MICHAŁ GROMKI Pamiętam, jak ojciec czyta! mi fragmenty Potopu o obronie Częstochowy. P o t e m w M u z e u m Wojska Polskiego pokazywał mi miecze spod G r u n w a l d u i skrzydła huzarów spod Wiednia. Kiedy wiele lat później u ś w i a d o m i ł e m sobie, co to zna czy, że pracuje on w MSW, było mi bardzo t r u d n o . I do dzisiaj jest t r u d n o . Jako p o d r o s t e k co wieczór o d b y w a ł e m rytuał w y p r o w a d z a n i a w r a z z ko legą z sąsiedztwa jego psa - teriera - na spacer. Chodziliśmy g o d z i n a m i po uliczkach osiedla Rakowiec, paliliśmy p e t a za p e t e m , gadaliśmy o dziewczy nach (wiadomo) oraz o Polsce. Tak, o Polsce. Ze jest o k u p o w a n a przez sowie tów, że trzeba jak większość pokoleń w naszej historii walczyć o w o l n o ś ć i że ponieważ nie ma możliwości p o k o n a n i a sowietów, ostatecznie trzeba będzie krew przelać, a dziewczyny i m a t k i b ę d ą płakać. Było r o m a n t y c z n i e . Jakiś czas p o t e m inny kolega z sąsiedztwa, który w p r o w a d z i ł m n i e do konspiry, przyniósł mi do przeczytania Kolumbów i zapowiedział, że jak prze czytam tę książkę, to niechybnie b ę d ę się ubierał w długi płaszcz z w y s o k i m 100 F R O N D A 39 kołnierzem i wypatrywał „godziny W", bo tak kończą wszystkie chłopaki, które zetknęły się z Zygmuntem, Jerzym i Kolumbem. W liceum wszyscy „normalni" chcą być choć trochę „pankami". Jarocin, Róbrege, glany, alpagi, „bić skina sk...syna", anarchia. Zbliża się kolejna rocznica zabicia ks. Popiełuszki. Zrzucamy się na wieniec i jako nieoficjal na delegacja naszego liceum śpiewamy podczas uroczystości rocznicowych „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie". Piszę wypracowanie z Dziadów. Ponosi mnie w temacie polskiego mesjanizmu. Polonistka patrzy mi przez ramię na to, co napisałem i stwierdza z przekąsem, że „to dość infantylne". Wkurza mnie, więc natychmiast na marginesie dopisuję: „Jeżeli to jest infantylne, to ja chcę być infantylny". Potem okazało się, że polonistka podkreśliła tę moją odpowiedź i dopisała: „Za to cię lubię". Opłacało się. Komuna dogorywa. Ożywa Pomarańczowa Alternatywa. Wszyscy czuje my już lekki przesyt klimatami bogoojczyźnianymi. Poza tym teraz na fali jest nie Mickiewicz, ale Gombrowicz. Do Warszawy przyjechali „pomarań czowi" znajomi z Wrocławia. D o ś ć dziwni. Od razu pobiegli na Starówkę zobaczyć „mury" Powstania. Wieczorem przy piwie opowiadają o uroczy stościach ku czci Ponurego, niezłomnego dowódscy partyzantki w Górach Świętokrzyskich. Podobno „to był gościu". Niedawno podczas Dnia Niepodległości 11 listopada zaprowadziłem syna (cztery i pół roku) na Plac Piłsudskiego na apel poległych. Siedział na moich ramionach i machał z zapamiętaniem zakupioną przed chwilą dużą biało-czerwoną flagą. I choć to go zajmowało, a nie dość dla niego nudnawy apel, starałem się opowiadać mu o huzarach, żołnierzach z Katynia, wśród których leży jego pradziadek, o chłopcach ze Starówki, po której murach tak lubi bie gać. Wróciliśmy zmarznięci. Częstochowy nie oddamy. MICHAŁ GROMKI Roman Giertych był najczęściej widywany z minimieczykiem o długości półtora centymetra z podwójną szar fą. Wszyscy, którzy chodzili z takim małym znaczkiem w klapie, zostali mniej więcej dwa lata temu zidenty fikowani przez dziennikarzy „Gazety Polskiej" jako we wnętrzny partyjny krąg, tajna elita elit Giertycha. LOT o ORŁA czyli impresje Wielkim Romanie OLGIERD KOŚCIESZA Początek lat 90. Pogrzeb j e d n e g o z s e n i o r ó w r u c h u n a r o d o w e g o . Jak głosi legenda, po ceremonii dochodzi do p o z n a n i a się dwóch przedstawicieli róż nych pokoleń. Ten m ł o d s z y i wyższy (blisko 2 0 0 cm w z r o s t u ) wyciąga wład czo rękę i stanowczym głosem oznajmia: „Jestem R o m a n Giertych", stojący przed n i m człek z przyprószonymi siwizną w ł o s a m i odpowiada: „A ja Jędrzej D m o w s k i " . Giertych w z b u r z o n y milczy i lustruje lekceważąco r o z m ó w c ę . Przez długi czas nie m ó g ł uwierzyć i przebaczyć, że k t o ś m ó g ł się zdobyć 102 F R O N D A 39 na tak bezczelny żart i s k o n s t r u o w a ć swoje p e r s o n a l i a na krzyżowej d r w i n i e z nazwiska wielkiego Polaka, R o m a n a D m o w s k i e g o , i i m i e n i a jego śp. dziad ka. Później okazało się, że t e n r z e k o m y ż a r t o w n i ś to całkiem aktywny działacz społeczny, przydatny do pracy w t e r e n i e . R o m a n Giertych - zwany „ J u n i o r e m " , „Długim", „Romkiem" lub „Wielkim R o m k i e m " - to po pierwsze syn prof. Macieja Giertycha, o k t ó r y m w partii m ó w i się „Profesor", przy czym należy to w y m a w i a ć z p o c h y l o n ą gło wą i ściszonym, p e ł n y m uwielbienia g ł o s e m . U l u b i o n y m t e m a t e m wystąpień Macieja były i są zagrożenia d u c h o w e , sprawy m o r a l n o ś c i oraz z a g a d n i e n i a cywilizacyjne, choć - co zarzucają mu o p o n e n c i - jest „tylko" d e n d r o l o g i e m . Z drugiej s t r o n y taki s e n a t o r Niesiołowski jest tylko e n t o m o l o g i e m zakocha n y m w m u c h ó w k a c h , a przecież „Gazeta Wyborcza" z n a m i ę t n o ś c i ą drukuje jego analizy polityczne, więc dlaczego specjaliście od kory mielibyśmy o d m a wiać p r a w a do używania jego własnej tak, jak chce. Po drugie, R o m a n Giertych to w n u k Jędrzeja Giertycha, polityka e n d e c kiego, p ł o d n e g o , choć różnie o c e n i a n e g o pisarza emigracyjnego, a j e d n o cześnie b a r d z o p ł o d n e g o mężczyzny (dziewięcioro dzieci, z których troje wybrało celibat: dwie córki zostały zakonnicami, a j e d e n z synów, Wojciech, d o m i n i k a n i n , jest Teologiem D o m u Papieskiego). Z g o d n i e z legendą Jędrzej Giertych siadywał u R o m a n a D m o w s k i e g o na kolanach, więc myśl n a r o d o w ą wyssał z jego piersi. Aha, jeszcze j e d n o : złośliwi ludzie twierdzą, że r o d z i n a G i e r t y c h ó w to spolonizowani niemieccy koloniści z Poznańskiego. Ale to tylko plotki za wistnych przedstawicieli skrajnej prawicy. Pokaż mi swój mieczyk, a powiem ci, kim jesteś R o m a n Giertych zazwyczaj nie nosił oryginalnych mieczyków C h r o b r e g o czy jego replik. C h o d z i o p i ę c i o c e n t y m e t r o w ą m i n i a t u r ę Szczerbca, miecza koronacyjnego k r ó l ó w polskich, o w i n i ę t ą potrójnie biało-czerwona szarfą - symbol p r z e d w o j e n n e g o S t r o n n i c t w a N a r o d o w e g o (używany był r ó w n i e ż przez i n n e organizacje o orientacji nacjonalistycznej). R o m a n Giertych był najczęściej widywany z m i n i m i e c z y k i e m o długości p ó ł t o r a c e n t y m e t r a z p o d w ó j n ą szarfą. Wszyscy, którzy chodzili z t a k i m m a łym znaczkiem w klapie, zostali mniej więcej d w a lata t e m u zidentyfikowani LATO 2 0 0 6 103 przez dziennikarzy „Gazety Polskiej" jako w e w n ę t r z n y par tyjny krąg, tajna elita elit Giertycha, jego najbardziej zaufany dwór. Ale r z e k o m a loża Giertycha to bujda na resorach. Gdyby k t o ś chciał coś ukryć, to nie umieszczałby denuncjującego rekwizytu w klapie marynarki. Prawda jest taka, że k t o ś na początku lat 90. zamówił m a t r y c ę takiego minimieczyka u grawera. Minimieczyk wyglądał w p r a w d z i e mniej okazale, ale był bar dziej dyskretny i dzięki t e m u lepiej p a s o w a ł do eleganckiego g a r n i t u r u niż wersja p r z e d w o j e n n a . Jeśli j u ż k t o ś nosi m i n i mieczyk, to ze względu na jego u n i k a t o w o ś ć (matryca zaginęła, a mieczyk nie był tłoczny w zbyt dużej ilości) i ogólną oldschoolowość. D o d a t k o w o p o w o d e m n o s z e n i a m i n i m i e c z y k ó w była walka z przesąda mi i k o m p l e k s a m i w e w n ą t r z w ł a s n e g o o b o z u . N o s z e n i e t e g o e m b l e m a t u było i jest w y z w a n i e m r z u c o n y m z w o l e n n i k o m n o s z e n i a zwykłych mi niatur, których p o w s z e c h n i e podejrzewa się o k o m p l e k s m a ł e g o członka. Pięciocentymetrowa m i n i a t u r a miecza to - w e d ł u g z w o l e n n i k ó w p ó ł t o r a c e n t y m e t r o w y c h m i n i a t u r - forma kompensacji, co s t a n o w i ważki dowód, iż narodowcy nie s t r o n i ą od freudyzmu, czyli są j e d n a k rozgarnięci. Jestem cool! W 2002 roku zaczął się festiwal R o m a n a Giertycha w prasie kolorowej i tabloidach. Trwał około d w ó c h lat. Giertych z ż o n ą i córeczkami u ś m i e c h a ł się do nas z ł a m ó w gazet, miły, sympatyczny, mający zawsze czas dla dziennikarzy. O tym, że dla swego „wojska" bywa m a ł o przyjemny, wiedziało niewielu. R o m a n Giertych podbił serca dziennikarzy, bo zaprzeczył opinii, że e n d e k m u s i być typem p o s ę p n y m i zasadniczym. Wypowiadał się na t e m a t kobiecej urody, muzyki, mody, życia seksualnego. Często bywał dowcipny, zaskakiwał paradoksami i niebanalnymi p o r ó w n a n i a m i . M n i e najbardziej podobał się żart: „Kiedy Rokita kichnie, to mu w TVN-owskich «Faktach» mówią: na zdrowie". Giertych jest, jak się okazało, człowiekiem p o s t ę p o w y m . N i e wyznaczył żonie miejsca w k u c h n i . Właściwie to chyba o n a jest głową rodziny. Barbara Giertych uchodzi za o s o b ę szalenie stanowczą, k t ó r a podejmuje najważniej sze decyzje. Co p o z o s t a ł o R o m a n o w i ? O p o w i a d a n i e o p a r t n e r s t w i e . A także 104 F R O N D A 39 o tym, że co wieczór czyta starszej córce bajeczki, a do młodszej wstaje w nocy. O n a wie, że o tej p o r z e nie p o w i n n a się spodziewać nikogo innego. R o m a n Giertych ćwiczy stąpieniami, dykcję czytając przed dzieciom sejmowymi przygody wy Pippi Langstrumpf. Utrzymuje, że czytał je dziewczyn k o m kilkakrotnie i jest specjalistą od Pippi, więc m o ż na by go kiedyś p r z e e g z a m i n o w a ć . Tylko k t o się odważy? Uczestniczył w p o r o d z i e r o d z i n n y m , kiedy na świat przychodziła druga córka. Przy n a r o d z i n a c h pierwszej n i e było to możliwe ze względu na konieczność z a s t o s o w a n i a cesarskiego cięcia. W j e d n y m z wywiadów opowiadał, że przy n a r o d z i n a c h Karoliny rozśmieszał żonę, a o n a uznała, że ogólnie było zabawnie. Trochę m a ł o to w z n i o s ł e jak na ż o n ę lidera LPR, ale OK, p r z e k o n a ł a n a s : „Jesteśmy n o r m a l n y m i l u d ź m i [...]. Reagujemy s p o n t a n i c z n i e " . Nie u d a ł o się jej to n a t o m i a s t , gdy zapewniała, że mąż jest r o m a n t y k i e m , człowiekiem ciepłym i czułym: Wierszy nie pisze. Na spacery przy księżycu mnie nie zabiera [...]. Za to przynosi mi kwiaty bez okazji. Dzwoni, żeby powiedzieć, że tęskni. Rzeczywiście [...] to wrażliwy, uczuciowy chłopak1. Ten idylliczny obraz psują politycy innych partii. Zwłaszcza ci, którzy znają Giertycha dłużej lub tylko z Sejmu. Marcin Libicki z PiS uważa, że Giertych to człowiek z i m n o i bez emocji podchodzący do polityki, a J a n Rokita z PO w p r o s t m ó w i o jego cynizmie: Dla niego polityka to teatr. Rozmawia z nami przyjaźnie, ze wszystkim się zgadza, po czym wkracza na sejmową trybunę i brutalnie miesza nas z błotem. Kiedy schodzi, znów się uśmiecha i oczekuje, że jego wystąpienie uznamy za element konwencji2. W rankingu „Polityki" na najlepszego p o s ł a w 2 0 0 4 roku R o m a n Giertych znalazł się w pierwszej linii o b o k Ludwika D o r n a (PiS), W i t o l d a G i n t o w t -Dziewałtowskiego (SLD), Jarosława Kaczyńskiego (PiS) i J a n a Rokity ( P O ) . Widać było wtedy, że Giertych to członek najprawdziwszej pierwszej ligi. LATO 2 0 0 6 105 Pragmatyzm i thacheryzm Dziennikarze pamiętają, że zdarzały się konferencje p r a s o w e LPR p r o w a d z o n e p o angielsku. Nie, nie p o to, b y zawojować z a c h o d n i e media, p o p r o s t u ojciec, Maciej Giertych, z racji wieloletniego p o b y t u w Anglii ma d o b r y brytyj ski akcent i nie boi się świata, co więcej, wie, jak się w n i m p o r u s z a ć . Odpowiadając na pytanie, k t o jest najlepiej w y k s z t a ł c o n y m p o l s k i m p o s ł e m do PE, niestety m u s i m y p o m i n ą ć prof. Bronisława G e r e m k a , k t ó r y swoich t y t u ł ó w dorobił się w Polsce na średniowiecznych m ę t a c h . Pierwsze miejsce zdobywa Maciej Giertych, który nie wierzy n a w e t w t e o r i ę ewolucji. Maciej skończył biologię na Oksfordzie, a d o k t o r a t zrobił w Kanadzie, r e s z t ę t y t u ł ó w zdobył w kraju. R o m a n Giertych ukończył z kolei p r a w o i historię. Jak d o n o s i ł y media, jest bodaj najgorzej wykształcony z czworga dzieci Macieja. I n t e r n a u c i pytali R o m a n a Giertycha w 2 0 0 2 roku, co m u s i a ł o b y się stać, żeby stał się e u r o e n tuzjastą. W z b u r z o n y odpowiedział: Ależ ja jestem euroentuzjastą. Jestem Europejczykiem, bo to wynika z mojej polskości. Sprzeciwiam się natomiast wejściu Polski do Unii Europejskiej3. Giertych wielokrotnie zapewniał, że gospodarka m u s i być w o l n a od ideologii. Wchodząc do PE, m i m o twardego stanowiska „UE - n i e ! " , LPR nie zamierzała podejmować jakichkolwiek r o z m ó w z Jean- -Marie Le P e n e m i prawicowymi populista mi, marzyła n a t o m i a s t o w s p ó l n y m klubie z brytyjskimi konserwaty stami. M o m e n t był dobry, bo z Ligi „odeszli - jak stwier dził j e d e n z jej posłów - idioci, n a w i e d z o n e baby i najgorsze o s z o ł o m s t w o " . Giertych przy wielu oka zjach i od wielu lat wypowia d a się n a t e m a t w p r o w a d z e n i a 106 F R O N D A 39 ułatwień podatkowych dla rodzin, zmniejszenia liczby u r z ę d ó w i urzędników, w p r o w a d z e n i a p o d a t k u o b r o t o w e g o , o b r o n y s u w e r e n n o ś c i energetycznej kra ju. Podatek liniowy? Giertych o d p o w i a d a : „ C z e m u n i e ? " . W czerwcu 2 0 0 4 roku J a n Rokita stwierdził: „Giertych to e n d e k n o w o czesny, rozumiejący m e c h a n i z m y współczesnej demokracji, bez u p r z e d z e ń " . Szkoda, że dziś t e g o nie p o w t ó r z y . . . Żydzi byli narodem wybranym! R o m a n Giertych przepytywany kiedyś n a t e m a t n a r o d u w y b r a n e g o o d p o w i e dział, że jest to pytanie teologiczne i należy z n i m iść do księdza, a nie do polityka. W r o z m o w i e z T o m a s z e m E Terlikowskim wyraził się następująco: Wiem, że Pan Jezus narodził się w narodzie wybranym. Natomiast sformułowania św. Pawła odnośnie wybraństwa są jednoznaczne: z jednej strony Żydzi pozostają narodem wybranym, a z drugiej - Koś ciół jest narodem wybranym jako nowe plemię. A więc z jednej strony wybraństwo pozostało, ale z drugiej Stary Testament się skończył, a zaczął się Nowy - w Kościele4. Giertych akceptuje z w r o t majątków Ż y d o m , ale zaraz dodaje, że na takich samych zasadach jak Polakom, bo „ p a ń s t w o p o w i n n o być ślepe na n a r o d o w o ś ć " . Podałby również rękę m a s o n o w i , b o „niby skąd m a m wiedzieć, k t o jest m a s o n e m " . Może wystarczyłoby zajrzeć do publikacji dziadka i ojca... Na uwagę dziennikarza, że jego najbliższy współ pracownik, Wojciech Wierzejski, wywie sił na drzwiach swojego biura poselskie go kartę z n a p i s e m : „ D z i e n n i k a r z o m Gazety wstęp Wyborczej wzbroniony" i pederastom oraz że na spotkaniu w jednej z redakcji p r z e d Paradą Równości oświadczył, iż nie p o d a ręki gejom (chodziło o S z y m o n a N i e m c a ) , R o m a n Giertych rozbrajająco i szczerze LATO 2006 107 wyjaśnił: „Niech p a n o d r ó ż n i k a m p a n i ę wyborczą o d c o d z i e n n o ś c i " . J e d n o trzeba Giertychowi przyznać. T r u d n o go przyłapać na wypowiedziach antysemickich. Skutecznie eliminuje ze swego o t o c z e n i a ludzi o takich s k ł o n n o ś ciach i pozywa tych, którzy oskarżają LPR i jego osobiście o a n t y s e m i t y z m . Podkreśla często, że s a m ma wielu przyjaciół p o c h o d z e n i a żydowskiego i nie jest to dla n i e g o ż a d e n p r o b lem. Hej, m ł o d z i LPR-owcy, czy Wy też ich znacie? Pijecie r a z e m piwo? A jak się z n i m i witacie? Hierarchów pouczymy i błędy im wskażemy Gdy Ojciec Święty powiedział, że jest przeciwny karze śmierci, oraz wskazał na konieczność jed ności d u c h o w e j Europy, co zwolennicy p o s z e r z a n i a UE od razu pochwycili jako głos za integracją, R o m a n Giertych m u s i a ł w pierw szym wypadku uzasadnić s ł u s z n o ś ć kary śmierci, a w d r u g i m d o k o n a ć takiej interpretacji słów papieża, aby dowieść, że t e n miał na myśli co i n n e g o , niż wszyscy sądzą. Istotnie, j e d n o z n a c z n o ś ć nie była w t e d y m o c n ą s t r o n ą n a s z e g o Wielkiego Rodaka. Giertych często podkreślał, ż e nie m a p r o b l e m u p o p i e r a n i a ( J a n Paweł II) lub n e g o w a n i a (o. Tadeusz Rydzyk) wspólnej Europy, że Kościół prowadzi ludzi do zbawienia, a nie do Unii Europejskiej, z a t e m p r o b l e m y świeckie p o w i n i e n pozostawić świeckim. Skupmy się j e d n a k na i n n y m wątku. Giertychowie często przypominają, że narodowcy zawsze stali na gruncie wierności n a u c e Kościoła katolickiego i dążyli do tego, by ład publiczny w Polsce oparty był na etyce katolickiej. Jednocześnie XLX-wieczne SDN, przedwojenne ZLN, SN oraz SN i SN-D w III RP nie były (w przeciwieństwie do Z C h N ) partiami wyznaniowymi. Nie jest nią również LPR. Dlatego n i k o m u w LPR nie wpadł do głowy pomysł wysy łania do biskupów i parafii broszur propagandowych chwalących w ł a s n e g o kan dydata na prezydenta i jego zasługi w walce z mniejszościami seksualnymi. 108 F R O N D A 39 Narodowcy zachowywali i chowują niezależność wobec za Koś cioła powszechnego. Będąc wierni jego nauce, nieraz występowali prze ciw jego polityce. Żeby nikogo nie drażnić, przytoczę tylko przykłady historyczne - te same, którymi p o sługują się także obaj Giertychowie: 1. Gdy Wojciech Korfanty został w 1903 roku p o s ł e m ze Reichstagu, dydatowi startował katolickiej Śląska do przeciw partii kan centrum, popieranej przez Kościół. 2. W okresie I wojny światowej Watykan sugerował D m o w s k i e m u , aby t e n porzucił m a r z e n i a o wolnej Polsce i trzymał z katolicką Austrią. R o m a n D m o w s k i p o s t ę pował j e d n a k w e d ł u g tego, co uważał za słusz ne - działał na rzecz r o z p a d u Austro-Węgier na państwa narodowe. 3. Arcybiskup Aleksander Kakowski współ działał z niemieckimi o k u p a n t a m i w r a m a c h tzw. Rady Regencyjnej, podczas gdy jego diecezjanin, R o m a n D m o w s k i , w s p ó ł p r a c o w a ł z E n t e n t ą , dążąc do klęski Niemiec. W latach 80. endecy publicznie krytykowali Kościół za popieranie, czyli w p u s z c z e n i e na ambony, działaczy KOR-u. O d w a g ę zabierania głosu w w a ż n y c h spra wach, w tym p o l e m i z o w a n i a z h i e r a r c h a m i Kościoła, tak t ł u m a c z y ojciec R o m a n a Giertycha: Nasza postawa wierności wobec nauki Kościoła, w połączeniu z nieza leżnością polityczną, ma też swoją wartość dla Kościoła, bo służąc mu, nie obciążamy go naszymi ewentualnymi błędami i nie angażujemy jego autorytetu do naszych świeckich przecież działań5. LATO 2 0 0 6 109 W polskim kościele są hierarchowie cieszący się specjalną s y m p a t i ą LPR. Należy do nich m.in. abp Życiński, który c z ę s t o wypowiada się krytycznie o LPR. Giertych p o d k r e ś l a z satysfakcją, że ilekroć arcybiskup tak czyni, to na Lubelszczyźnie z każdymi wyborami nam wzrasta [poparcie]. Wy bory do Parlamentu Europejskiego [w 2004 r.] tam wręcz wygraliśmy. Oczekuję od ks. arcybiskupa, że będzie się o Lidze wypowiadał jeszcze częściej6. Jesteśmy wrogami rewolucjonistów Dziennikarze wielokrotnie zadręczali R o m a n a Giertycha p y t a n i a m i o relacje z S a m o o b r o n ą , a t e n szybko im wyjaśniał: Nie wolno w programie mówić ludziom rzeczy, które są demagogią. To jest podstawowa różnica między nami a Samoobroną. Lepper obiecuje rzeczy, które są nie do dotrzymania. Przedstawia obraz rzeczywistości częściowo prawdziwy, bo inaczej nie trafiałby do ludzi, ale recepta, jaką daje, jest ze zbioru bajek. Jeżeli kiedykolwiek dojdzie do władzy, daj Boże, by tak nie było... 7 . A co Giertych zrobiłby, gdyby Andrzej Lepper chciał zawiązać koalicję z Ligą? To tylko jego życzenia. Lepper wyobraża sobie, że ma sojusznika w LPR, a nie ma. Jest naszym przeciwnikiem i bajarzem politycz nym, który tylko może zaszkodzić Polsce. [...] Recepta, że teraz przyjdziemy my, przedstawiciele ludu pracującego miast i wsi, zabie rzemy tym, którzy mają, a damy tym, którzy nie mają, to koncepcja mogąca się sprawdzać na Podhalu i za czasów Janosika. [...] jestem przeciwnikiem rewolucji, a to, co proponuje Lepper, prowadzi wprost do rewolucji. Przyjdą ci z PGR, ci z wiosek, ci z miasteczek i będą teraz robili porządki. Będzie z tego rewolucja, która skończy się tym co zawsze - że rewolucja pochłania swoje dzieci. A kraj może popaść w anarchię8. (10 FRONDA 39 Giertych zastrzega, że nie chce przewracać p a ń s t w a : Chcemy zmian w granicach prawa. Polsce potrzebne jest odejście od Okrągłego Stołu. Chciałbym namówić środowiska, które przy tym stole siedziały. W wyniku układów okrągłostołowych powstał w Polsce rak mafii, która kontroluje dużą część polityki, biznesu i mediów. Jeżeli się tego problemu nie rozwiąże metodami demokratycznymi i ewolu cyjnymi, to przyjdzie Andrzej Lepper i jego rewolucja. Ta rewolucja będzie organizowana przez byłych komunistów stanowiących dzisiaj zaplecze kadrowe Samoobrony9. Andrzejowi Lepperowi, który opowiedział się za legalizacją związków h o m o seksualnych, Giertych na konwencji wyborczej w Warszawie powiedział: Czy pan, panie Lepper, hodował cokolwiek kiedykolwiek? Nie wie pan, że z dwóch panów świnków lub pań świnek nie będzie małych świniątek?10. Orzeł wylądował Pewnego razu, jeszcze zanim Polanie zasiedlili tereny wokół Gniezna, nad krainą porosłą po horyzont lasami, leciał potężny orzeł - król ortów. Orzeł wzbijał się coraz wyżej i wyżej, i nie zauważył, że oto zbliża się straszna burza. Grad piorunów uderzył w niebotyczne bory, a jeden z nich trafił orła, który oszołomiony spadł na polanę pośrodku LATO 2 0 0 6 111 lasów. Polaną wędrował wówczas kupiec z obcych, dalekich krajów w poszukiwaniu kolejnych niewolników na targ. Kupiec zobaczył orła leżącego w błocie, a ponieważ naród kupca słynął z okrutnej złośliwo ści, kazał on niewolnikom przykuć orła żelaznym łańcuchem do skały i ruszył w dalszą drogę. Gdy orzeł obudził się, rozpostarł skrzydła i próbował wznieść się w górę. Ciężki, niewolniczy łańcuch ściągnął go jednak z powrotem na ziemię. Próbował orzeł wzlecieć wiele razy. Za każdym razem łańcuch ponownie ściągał go w błoto. Mimo dzie siątek prób nie udało mu się zerwać z łańcucha i król orłów legł na ziemi zdychając. Orzet jednak nie zauważył, że przy ostatniej próbie jedno z ogniw łańcucha pękło, osłabione ciągłymi uderzeniami o skałę. Orzeł mógł wzlecieć w niebo, a zdychał. Zamiast szybować ponad chmurami, legł w biocie, bo nie walczył do końca. Jednak są tacy, co opowiadają inny koniec tej historii [...]. Ponoć w ostatniej chwili życia, gdy jego serce zamierało ze zmęczenia i poni żenia, gdy jego siły wydawały się całkowicie wyczerpane, przypomniał sobie orze! o słowach swojego ojca, również króla ortów, który mówił mu, że prawdziwie królewski ptak walczy zawsze do końca. Podniósł orzeł swe skrzydła już bardziej ze względu na pamięć ojca niż na na dzieję wolności i wzniósł się ku własnemu zdumieniu z biota ziemi. Wzniósł się nad polanę i lasy, a grupa słowiańskich wojów, która właś nie jechała na polanę, z podziwem spoglądała na królewskiego ptaka szybującego prosto ku zachodzącemu słońcu. Tak pisał sześć lat t e m u R o m a n Giertych do czytelników swej książki pt. Lot orła (Szczecinek 2 0 0 0 ) . On wierzy w jego lot. Życzę W a m tego samego, Drodzy Zwolennicy m o h e r o w e g o frontu odbudowy. OLGIERD KOŚCIESZA PRZYPISY 1 Ich własna liga, Roman i Barbara Giertychowie w rozmowie z Ewą Smolińska-Borecką, „Gala" 2 Cyt. za: Robert Mazurek, Torys z Kórnika. Roman Giertych idzie po władzę, „Wprost" 27 czerwca 2004. 2004. 3 Jestem euroentuzajstą, spotkanie z Romanem Giertychem w Cafe Wprost, „Wprost" 24 listopada 2002. 112 F R O N D A 39 Zamknięty radykał, wywiad Tomasza R Terlikowskiego z Romanem Giertychem, „Ozon" 14 wrześ nia 2005. 5 Maciej Giertych, Z nadzieją w przyszłość, Warszawa 2005. 6 Jeśli nie LPR, to Lepper, wywiad Jarosława Kurskiego z Romanem Giertychem, „Gazeta Wyborcza" 7 Thatcher - tak, Lepper - nie, wywiad Małgorzaty Subotić z Romanem Giertychem, „Rzeczpospo 8 Ibidem. 9 lipca 2004. lita" 20 maja 2004. 9 Jeśli nie LPR, to Lepper, dz.cyt. 10 Wojciech Szacki, Roman Giertych zagrzewa Ligę, „Gazeta Wyborcza" 16 sierpnia 2005. Wielu spośród bojowników o utworzenie i niepodległość Izraela, a następnie polityków tego państwa wychowa ło się na kulturze polskiej, na etosie polskich powstań narodowych. Ludziom tym i ich spadkobiercom obca była i pozostaje dekadencka, kosmopolityczna zgnilizna rozkładająca społeczeństwa europejskie. Wartości, które realizował jako uczestnik powstania w getcie warszaw skim Marek Edelman, są skrajnie przeciwne wartościom przyświecającym działalności sojusznika europejskich organizacji gejowskich, środowiska miesięcznika „Midrasz", natomiast mieszczą się w tak bliskim Lechowi Kaczyńskiemu etosie powstania warszawskiego. Prawo i Sprawiedliwość Rzecz o polsko-żydowskim tnesjanizmie politycznym BORYS B A R S K I Chodzi o walkę i zwycięstwo, a nie o prawo i sprawiedliwość. Z mowy Adolfa Hitlera do kilkudziesięciu wysokich oficerów Wehrmachtu podczas spotkania w Berghofie (1943) Najgorsi są Żydzi, którzy się wysługują prawicy. Sentencja przypisywana pewnej redaktor „Gazety Wyborczej" 114 FRONDA 39 Ostentacyjne wyrażanie sympatii do n a r o d u żydowskiego staio się d o b r y m zwyczajem w ś r ó d elit politycznych i kulturalnych Polski po roku 1989. W t e n s p o s ó b zaczęto nadrabiać braki, jakie n a g r o m a d z i ł y się po burzliwych wy darzeniach z końca lat 60. Polska p o n o w n i e przystąpiła do rodziny p a ń s t w cywilizowanych - państw prowadzących aktywną i ofensywną politykę przezwyciężania antysemickich d e m o n ó w własnej przeszłości. J e d n y m z naj ważniejszych e l e m e n t ó w reanimacji tej polityki było nawiązanie s t o s u n k ó w dyplomatycznych z Izraelem. Przyjazne s t o s u n k i ze społecznością żydowską s t a n o w i ł y i s t o t n y fragment wizji s t o s u n k ó w m i ę d z y n a r o d o w y c h każdego kolejnego r z ą d u polskiego, od ekipy Tadeusza Mazowieckiego począwszy. Jakiekolwiek pojawienie się wątków antysemickich w dyskursie p u b l i c z n y m było i jest p i ę t n o w a n e nie tylko przez polityków, lecz r ó w n i e ż przez wszystkie m e d i a o p i n i o t w ó r c z e . Medialnymi czarnymi c h a r a k t e r a m i Trzeciej Rzeczypospolitej stały się polski nacjonalizm i polska ksenofobia. D l a t e g o ktokolwiek, k t o w takiej l u b innej formie wysługiwał się ideologii komunistycznej i r e ż i m o w i p e e r e l o w s k i e m u , musiał się rozliczać ze swych m i n i o n y c h z a a n g a ż o w a ń politycznych tylko wówczas, jeśli o d k r y w a n o w jego życiorysie jakiś, choćby najmniejszy, epizod antysemicki. W świetle tych u w a g zaskoczeniem m o ż e być o d p o w i e d ź na pytanie: li der którego z polskich u g r u p o w a ń opowiedział się za p r z y s t ą p i e n i e m Izraela do Unii Europejskiej? Trzeba przyznać, że s t a n o w i s k o takie świadczyłoby o określonym s t o s u n k u - wyrażającym się także w r o z m a i t y c h d o n i o s ł y c h gestach - w o b e c p a ń s t w a żydowskiego. A zajął je nie k t o inny, tylko R o m a n Giertych, upatrując w Izraelu przyczółek cywilizacji zachodniej na Bliskim Wschodzie. Trudno w roku nie 2004 odnieść wrażenia, niemieckiej gazecie że wypowiedź cechuje przede Giertycha udzieloną wszystkim swoisty ekscentryzm zużytkowany n a p o t r z e b ę k r e o w a n i a w i z e r u n k u partii p o z a granicami kraju. Inni ówcześni p r o m i n e n t n i działacze Ligi Polskich Rodzin nie kryli w t e d y swojego antyizraelskiego nastawienia, p o r ó w n u j ą c zbrod niarzy palestyńskich do żołnierzy Armii Krajowej. Istnieje j e d n a k w Polsce ugrupowanie, którego polityka bliskowschodnia idzie znacznie dalej aniżeli prasowe w y n u r z e n i a Giertycha. Tym r a z e m chodzi o i n n e g o członka „ m o herowej koalicji". LATO 2 0 0 6 115 Żydowska partia religijna? Warszawa to nie jedyne m i a s t o świata, k t ó r e g o w ł a d z e lokalne wydały w roku 2005 zakaz parady gejowskiej. B u r m i s t r z Jerozolimy, Uri Lupolianski z partii o w y m o w n e j nazwie Yahadut Ha'torah (Zjednoczona Lista Tory), r ó w n i e ż na taką d e m o n s t r a c j ę nie wyraził zgody. Z a r ó w n o w Polsce, jak i w Izraelu do głosu doszły środowiska, k t ó r e w swojej wizji p a ń s t w a kierują się p r z e s ł a n kami religijnymi. W Polsce m a m y do czynienia z „politycznymi katolikami", w Izraelu - z „politycznymi ż y d a m i " . I jedni, i d r u d z y żądają od społeczeń stwa obywatelskiego, aby się p o d p o r z ą d k o w a ł o religijnej większości. Prawo i Sprawiedliwość - p a r t i a Lecha Kaczyńskiego, czołowego p o g r o m cy h o m o s e k s u a l i z m u politycznego w E u r o p i e - nie p r z y p a d k i e m czerpie swą nazwę ze Starego T e s t a m e n t u . „Bo s ł o w o P a n a jest prawe, a każde J e g o dzieło niezawodne. On miłuje p r a w o i sprawiedliwość: ziemia jest p e ł n a łaskawości Pańskiej" (Psalm 3 3 , 4 - 5 ) . P o m i m o składanych przez czołowych polityków PiS deklaracji o katolicyzmie jawią się o n i p r z e d e w s z y s t k i m jako politycy talmudyczni. Kiedy przeważająca część prawicy europejskiej - w t y m chrześ cijańskiej demokracji - daje sobie spokój z walką o tradycyjny ład moralny, to na placu boju pozostają jedynie amerykańscy i izraelscy o r ę d o w n i c y uzależ nienia u s t a w o d a w s t w a od religii. Czy jednak taka interpretacja- interpretacjaprogramu Prawa i Sprawiedliwości jako żydowskiej partii religijnej - jest zasadna? Inspiracja biblijna w nazwie nie świadczy jeszcze o klerykalnym charakterze ugrupowania. Stary Testament sta nowi jeden z duchowych i kulturowych fundamentów cywilizacji zachodniej. Kanoniczne wartości laickiej demokracji europejskiej tworzą w dużej swej części zsekularyzowaną wersję przesłania biblijnego, o czym tak często zapominają dogmatyczni rzecznicy rozdziału religii od państwa. W a r t o jednocześnie przypomnieć, Kaczyński, że dzisiejszy p r e z e s PiS, J a r o s ł a w zasłynął na początku lat 9 0 . stwierdzeniem, iż działalność Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego - partii, do której należało wielu obecnych c z ł o n k ó w Prawa i Sprawiedliwości - to p r o s t a d r o g a do dechrystianizacji Polski. O b a w y p r z e d klerykalizacją prawicy m u s i a ł y być w t e d y p o d y k t o w a n e również t r o s k ą o a u t o r y t e t Kościoła h i e r a r c h i c z n e g o - o to, aby nie wikłać owego a u t o r y t e t u w bieżącą grę polityczną. J e d n o c z e ś n i e Porozumienie C e n t r u m - u g r u p o w a n i e , k t ó r e g o J a r o s ł a w Kaczyński był 116 FRONDA 39 twórcą i p r e z e s e m - nie p r z y p a d k i e m bywało o k r e ś l a n e jako „jakobińskie" lub „republikańskie". Czołowi politycy PC bronili zdobyczy rewolucji francuskiej przed krytyką swoich kolegów z Z C h N , chociażby M a r k a Jurka. Tymczasem Uri Lupolianski to - stosując ideologiczne kategorie n o w o czesności - u o s o b i e n i e „bigoterii" i „ c i e m n o t y " . Ten ortodoksyjny żyd, ojciec dwanaściorga dzieci jest r e p r e z e n t a n t e m t y p o w e g o s t r o n n i c t w a klerykalnego. Dla Lupolianskiego wszelka p a r a d a gejowska to coś „szkaradnego, obraźliwego, agresywnego i prowokacyjnego" (Etgar Lefkovits Lupolianski denies he's trying to stop J'lem gay pride paradę, „Jerusalem Post", 18.01.2005). Ż a d e n liczący się w s w o i m kraju polityk eu ropejski nie pozwoliłby sobie na takie wyznanie. Z kolei Lech Kaczyński to typowy inteligent z warszawskiego Żoliborza. Należy więc do formacji naznaczonej e t o s e m lewicowo-niepodległościowym, a z a t e m także nie pozbawionej filosemickich naleciałości. C h o ć Kaczyński deklaruje się jako katolik, to j e d n a k godzi swą wiarę z - bądź co bądź lai cką - tradycją piłsudczykowską. Z t e g o wynika jego r e s p e k t w o b e c a u t o n o m i i państwa micznych względem instytucji równie autono religijnych. Nie znaczy to jednak, że obecny p r e z y d e n t Polski lekceważy s p o ł e c z n e znaczenie Kościoła katolickiego. N i e m n i e j j e d n a k daleko m u d o formuły „katolicyzmu politycznego". Z a b a w n e w t y m w s z y s t k i m jest to, iż z p o w o d u zakazu demonstracji gejowskiej zaczęto Lechowi Kaczyńskiemu insynuować wrogość wobec wszelkich mniejszości, a co za t y m idzie sugerować n a w e t sprzyjanie n a s t r o j o m antysemickim. Lupolianskiego oskarżyć o a n t y s e m i t y z m z w i a d o m y c h względów się nie da. J e d n o z p e w n o ś c i ą w ł a d z e Warszawy i Jerozolimy łączy: s z a c u n e k dla uczuć religijnych oraz wrażliwości moralnej m i e s z k a ń c ó w o b u m i a s t . PiS oraz LATO 2 0 0 6 117 u g r u p o w a n i a izraelskiej prawicy religijnej - choć nie łączą ich ż a d n e k o n t a k t y - idą tu r a m i ę w r a m i ę . Gdyby j e d n a k na t y m cała sprawa kończyła się, to partia braci Kaczyńskich różniłaby się od LPR w s p o s ó b nieistotny. Sojusz z Żydami: synteza piłsudczyzny z dmowszczyzną Prawo i Sprawiedliwość jest s t r o n n i c t w e m k o n s e r w a t y w n y m i zarazem w i e l o n u r t o w y m . Jego k o n s e r w a t y z m przejawia się r ó w n i e ż w a d a p t o w a n i u rozmaitych idei, k t ó r e mieszczą się w dziedzictwie polskiego p a t r i o t y z m u . Tak jest w wypadku d w ó c h wielkich tradycji politycznych, k t ó r e choć były u swych p o d s t a w k o n t r k u l t u r o w e , to j e d n a k w i s t o t n y s p o s ó b się przyczyniły do odzyskania w 1918 roku przez Polskę niepodległości. C h o d z i oczywiście o endecję (dmowszczyznę) oraz w s p o m n i a n ą j u ż piłsudczyznę. Każda z tych tradycji zaoferowała Polakom o s t a t e c z n e rozwiązanie kwestii żydowskiej, które byłoby l e k a r s t w e m na a n t y s e m i t y z m . Piłsudczyzna w sprawach n a r o d o w o ś c i o w y c h zawsze była s y n o n i m e m idei jagiellońskiej. C h o d z i ł o więc o taki kształt p a ń s t w a polskiego, k t ó r e stanowiłoby szeroką p r z e s t r z e ń przyjazną w s z y s t k i m g r u p o m e t n i c z n y m ją zamieszkującym. O d n o s i ł o się to, rzecz jasna, r ó w n i e ż do Żydów. Józef Piłsudski jako w p e w n y m sensie spadkobierca e t o s u szlacheckiego m u s i a ł być filosemitą. Żydzi przez wieki pełnili w Polsce funkcję „klasy średniej", tak bardzo potrzebnej w a r s t w o m wyższym. Stąd a n t y s e m i t y z m w n a t u r a l n y s p o s ó b pojawiał się w ś r ó d ekonomicznej konkurencji Żydów, czyli miesz czaństwa polskiego. Mieszczański a n t y s e m i t y z m był też j e d n y m z k o m p o n e n t ó w d m o w szczyzny. E n d e k o m m a r z y ł o się p a ń s t w o polskie w granicach, k t ó r e gwa rantowałyby jego m o n o e t n i c z n y charakter. W tej sytuacji R o m a n D m o w s k i niezwykle przychylnie o d n o s i ł się do p o m y s ł u s t w o r z e n i a p a ń s t w a żydow skiego w Palestynie. Powstanie takiego p a ń s t w a d a w a ł o b y szansę na m a s o w ą emigrację ludności żydowskiej z Polski na Bliski W s c h ó d . O z n a c z a ł o b y to jednocześnie narodziny nowoczesnej żydowskiej ś w i a d o m o ś c i n a r o d o w e j wy rażającej się w potrzebie p o s i a d a n i a w ł a s n e g o p a ń s t w a . D m o w s k i m ó g ł t a k i m p r o c e s o m jedynie przyklasnąć. Do idei jagiellońskiej nawiązuje dziś czołowy polityk PiS, a z a r a z e m architekt współczesnej 118 polskiej polityki historycznej, Kazimierz Michał F R O N D A 39 Ujazdowski. W rozmaitych projektach, k t ó r y m on patronuje, pojawia się wi zja dziejów Polski jako kraju wielu n a r o d o w o ś c i i kultur, umiejących w ciągu dziejów harmonijnie ze sobą w s p ó ł i s t n i e ć . J e d n o c z e ś n i e Ujazdowski nigdy nie odcinał się od d o r o b k u endecji, w której widzi p r z e d e w s z y s t k i m z n a k o m i t ą szkołę realistycznej oceny sytuacji m i ę d z y n a r o d o w e j . Prawo i Sprawiedliwość stosuje więc politykę przyjaznego t r a k t o w a n i a mniejszości etnicznych w Polsce, a zarazem poparcia dla p a ń s t w n a r o d o w y c h wobec zagrożeń ze strony imperiów oraz globalnych p o d m i o t ó w politycznych i gospodarczych. Stosunek do mniejszo ści etnicznych to spadek po piłsudczyźnie, n a t o m i a s t do p a ń s t w narodowych - po dmowszczyźnie. Nie przypadkiem na białostockiej liście PiS w wyborach do Sejmu (2005) znalazł się aktywista mniejszości litewskiej. Stanowisko Prawa i Sprawiedliwości w o b e c sytuacji p a ń s t w a żydowskiego również wydaje się klarowne. Na szczególną uwagę za sługują tu działania p e w n e g o posła. Najbardziej proizraelski polityk Unii Europejskiej Temat stosunków polsko-żydowskich m o ż e być p o d e j m o w a n y z d w ó c h prze ciwległych pozycji: antysemickich oraz anty-antysemickich. W o b u wypad kach zachodzi emocjonalny s t o s u n e k do polityki z u d z i a ł e m r e s e n t y m e n t ó w . Antysemici koncentrują się na a d e k w a t n y c h do rzeczywistości lub wyolbrzy mianych krzywdach wyrządzanych P o l a k o m przez finansjerę żydowską oraz „ ż y d o k o m u n ę " , a swoje oskarżenia okraszają w y t y k a n i e m Izraelowi prawdzi wych lub rzekomych z b r o d n i w o b e c Palestyńczyków. Z kolei anty-antysemici swoje r e s e n t y m e n t y kierują w s t r o n ę realnych l u b urojonych „faszystów", niegdyś otwarcie eksterminujących l u d n o ś ć żydowską w o b o z a c h k o n c e n t r a cyjnych, a dzisiaj przemycających swoje niecne cele za fasadą „ d e m o k r a t y c z n y c h " partii prawicowych. LATO 2 0 0 6 119 Arturowi Zawiszy, politykowi PiS, posłowi na Sejm, obie te pozycje są dale kie. Jak s a m wyznaje, to właśnie dlatego m o ż e się zajmować problematyką polsko-izraelską, że akceptuje w sobie sceptycyzm, jaki żywi w o b e c Żydów. Fakt ten pozwala mu na prowadzenie polityki, która nie jest u w i k ł a n a ani w ż a d n e sentymenty, ani w żadne resentymenty. W Sejmie kadencji 2 0 0 1 - 2 0 0 5 Zawisza był uczestnikiem prac Polsko-Izraelskiej Grupy Parlamentarnej. Prawo i Sprawiedliwość jest c z ł o n k i e m Unii na rzecz E u r o p y N a r o d ó w ( U E N ) , organizacji zrzeszającej w Parlamencie Europejskim p a r t i e konser watywne. J e d n o c z e ś n i e przy U E N działa nieformalna m i ę d z y n a r o d ó w k a u g r u p o w a ń z p a ń s t w nie należących do Unii Europejskiej - u g r u p o w a ń p o zostających p r o g r a m o w y m i sojusznikami takich partii jak PiS. Spośród tych sojuszników trzeba wymienić izraelską J e d n o ś ć N a r o d o w ą (Yisrael Beiteinu), której liderem jest Yuri Stern. Zawisza b a r d z o ciepło wyraża się o Sternie. Polityk izraelski ujął Polaka swoją biografią. Jest i m i g r a n t e m z Rosji o dysydenckiej, a n t y k o m u n i s t y c z nej przeszłości. Języka hebrajskiego uczył się nielegalnie jeszcze w Związku Sowieckim. O k n e m na świat była dla niego s p r z e d a w a n a w kioskach sowiec kich kolorowa p r a s a p e e r e l o w s k a (jest to kolejny d o w ó d tego, że PRL był naj weselszym b a r a k i e m w obozie p a ń s t w socjalistycznych). Jako p a r l a m e n t a r z y sta izraelski Stern w s p ó ł p r z e w o d n i c z y w Knesecie oficjalnemu lobby na rzecz rozwoju k o n t a k t ó w ze w s p ó l n o t a m i chrześcijańskimi, co m o ż n a t r a k t o w a ć nie tylko jako p r ó b ę p o w o ł a n i a żydowsko-chrześcijańskiej inicjatywy w o b e c zagrożenia ze s t r o n y f u n d a m e n t a l i z m u islamskiego, lecz r ó w n i e ż s t w o r z e n i a swoistej koalicji przeciwko d y k t a t u r z e relatywizmu, k t ó r a coraz bardziej daje o sobie znać w jednoczącej się E u r o p i e . Na pytanie dziennikarzy jednego z portali internetowych o to, czy Polska może pełnić funkcję adwokata Izraela w Europie, Zawisza odpowiada następująco: Osobiście bardzo cieszyłbym się, gdyby to określenie utrwaliło się i odpowiadało prawdzie, choć sprawa jest sama w sobie ze wszech miar trudna. Trudna ze względu na powikłania sytuacji bliskowschodniej, gdzie każda ze stron ma swoje racje i nikt nie jest tam bez winy. Trudna również ze względu na historię stosunków polsko-żydowskich, które przecież wielokrotnie były konfliktowe i wcale nie koniecznie z polskiej winy, bo równie dobrze w tym znaczeniu, że społeczność żydowska zaJ20 F R O N D A 39 chowywała się nielojalnie wobec państwa i narodu polskiego. Tak więc z jednej strony skomplikowanie kryzysu bliskowschodniego, a z drugiej - trudna historia nie daje łatwej drogi do współpracy polsko-izraelskiej. Natomiast ja jestem głębokim zwolennikiem tego, aby ta współpraca była świadomie umacniana i to z kilku powodów. Po pierwsze jeżeli zgadzamy się z pewną wizją amerykańską, że należy nieść przesłanie wolnościowe i wartości cywilizacji zachodniej w te obszary świata, gdzie ich nie ma, to wtedy widzimy, że to państwo Izrael jest swego rodzaju forpocztą cywilizacji judeochrześcijańskiej, która z trudem jako jedyne państwo demokratyczne na Bliskim Wschodzie znajduje swoje miejsce wśród morza społeczności arabskiej. Drugą kwestią jest to, że Polacy jako naród o trudnej historii powinni w szczególności sympatyzować z narodami, które odbudowują swoje państwa i mężnie bronią swojego interesu narodowego, jednocześnie podkreślając dumnie, że prowadzą politykę narodową. Państwo Izrael jest znakomitym przykładem, że można być państwem cywilizowanym, demokratycznym, prowadzą cym ofensywną politykę interesu narodowego, dobrym przykładem dla Polski. Trzecia kwestia jest taka, że Polacy nie zawsze mogą liczyć na życzliwość diaspory żydowskiej w świecie, jako przykład można podać agresywne zachowania amerykańskich Żydów czy to w sprawach doty czących kwestii historycznych czy wręcz współczesnych kwestii mająt kowych. W tym kontekście współpraca Polski i Izraela może być swego rodzaju antidotum na tamte trudne dyskusje i pokazywać, że Polacy są gotowi we wszystkim co dobre i godziwe współpracować z jedynym na świecie państwem żydowskim, czyli Izraelem. Z tych wszystkich powo dów uważam, że jest miejsce na taki wręcz strategiczny sojusz i gdyby Polska rzeczywiście mogła być określana mianem „adwokata Izraela w Europie" to byłbym tym wysoce usatysfakcjonowany. (Portal Spraw Zagranicznych, http://psz.pl/content/view/1699/) Czy któryś z polityków Platformy Obywatelskiej lub Sojuszu Lewicy Demokratycznej - bo o jakichś innych, bądź co bądź niszowych, partiach nie war to nawet wspominać - zdobył się na takie śmiałe oświadczenie, idące pod prąd zarówno tendencjom antysemickim, jak i anty-antysemickim? Przyjaźń polsko-żydowska nie polega na obściskiwaniu się w świetle fotoreporterskich fleszów LATO 2 0 0 6 121 lidera SLD z byłym ambasadorem Izraela czy też na przepraszaniu za Jedwabne. Działacze PO czy SLD mają gdzieś polski interes narodowy - w Parlamencie Europejskim obie partie są członkami frakcji opowiadających się za b u d o w ą europejskiego państwa ponadnarodowego - a skoro tak, to t r u d n o im również pojąć politykę prowadzoną przez p a ń s t w o żydowskie. Co prawda, nie stronią oni od filosemickich deklaracji - w czym jednak nigdy nie prześcigną działaczy pewnego niszowego ugrupowania oraz środowisk p r o g r a m o w o zajmujących się wysługiwaniem się kierownictwu spółki Agora - to jednak deklaracje te należy traktować jako przejaw zwyczajnego koniunkturalizmu. Nowy antysemityzm Alain Finkielkraut w s w o i m g ł o ś n y m eseju o w y m o w n y m tytule W imię Innego. Antysemicka twarz lewicy (sic!, Warszawa 2005) stwierdza, że o b e c n i e na świecie pojawiają się n o w e linie p o d z i a ł ó w politycznych, k t ó r e wyznacza s t o s u n e k do działań USA na arenie m i ę d z y n a r o d o w e j oraz do konfliktu bli skowschodniego. Żydzi nie są j u ż p o s t r z e g a n i wyłącznie jako z b i o r o w o ś ć funkcjonująca w diasporze, a więc jako potencjalnie p r z e ś l a d o w a n a (na r ó w n i na przykład z h o m o s e k s u a l i s t a m i ) g r u p a mniejszościowa. Ta rola przypada A r a b o m , w tym zwłaszcza Palestyńczykom. Żydzi na t o m i a s t są u t o ż s a m i a n i p r z e d e w s z y s t k i m z Izraelem - t y p o w y m p a ń s t w e m n a r o d o w y m , w d o d a t k u stosującym na co dzień rozwiązania siłowe, z a t e m t w o r e m nie budzącym bynajmniej sympatii „ p o s t ę p o w e j " części ludzkości. W e d ł u g Finkielkrauta m a m y d o czynienia z e zjawiskiem n o w e g o antyse m i t y z m u . O ile stary był, z d a n i e m myśliciela, związany z europejską skrajną prawicą i obecnie pozostaje zmarginalizowany, o tyle n o w y jest niebezpiecz ny, bo rozprzestrzenia się na m a s o w ą skalę. Ale jest jeszcze różnica, k t ó r a wy daje się znacznie poważniejsza. Niegdyś a n t y s e m i t y z m p r e z e n t o w a ł się jako zaprzeczenie wartości h u m a n i s t y c z n y c h oraz uniwersalistycznej wizji świata. Obecnie krytyka p o d a d r e s e m Izraela i społeczności żydowskiej odbywa się p o d h a s ł a m i h u m a n i z m u , pacyfizmu, wielokulturowości, troski o i m i g r a n t ó w z krajów arabskich i islamskich. Autor p r z e d m o w y do polskiego wydania książki Finkielkrauta, K o n s t a n t y Gebert, u b o l e w a n a d tym, że odwieczny sojusznik wszelkich uciskanych grup mniejszościowych, czyli lewica, zaczyna powielać antysemickie ste122 F R O N D A 39 reotypy. W e d ł u g tego publicysty czymś n i e m a l upokarzającym dla Ż y d ó w jest proizraelskie s t a n o w i s k o f u n d a m e n t a l i s t ó w p r o t e s t a n c k i c h z USA czy takich polityków jak włoski „postfaszysta" - k t ó r e g o p a r t i a Sojusz N a r o d o w y (Alleanza Nazionale) wchodzi skądinąd wraz z PiS w skład U E N - Gianfranco Fini. P r a w d o p o d o b n i e G e b e r t o w i t r u d n o jest się pogodzić z tym, że p e w n a forma filosemityzmu stała się u d z i a ł e m „ c i e m n o g r o d u " . Tymczasem drogi Izraela i lewicy (również żydowskiej) zdają się rozcho dzić. Państwo, które z m u s z o n e jest n i e u s t a n n i e dbać o swoje bezpieczeństwo zewnętrzne i w e w n ę t r z n e , nie m o ż e sobie pozwolić na realizację rozmai tych utopijnych projektów. Rewolucja obyczajowa, a więc d o m e n a współczes nej lewicy, uderzając w hierarchiczne instytucje społeczne - rodzinę, szkołę, wspólnotę religijną, każdy naród: wojsko - osłabia Żydów tak samo jak Polaków. Zastanawiające jest, jak w tej „tęczowej" koalicji mają się odnaleźć wyznawcy ortodoksyjnego judaizmu. Dla nich bowiem wszelki seks pozamałżeński to grzech, a zachowania h o moseksualne określają oni jako toevah, co znaczy obrzydliwość (ciekawe, czy według Konstantego Geberta ludzie ci zasługują na m i a n o „ h o m o f o b ó w " ? ) . W wypadku „tęczowej" lewicy m o ż n a n a t o m i a s t z a o b s e r w o w a ć i n s t r u mentalizację p r o b l e m u a n t y s e m i t y z m u . Żydzi jako g r u p a mniejszościowa (a domyślamy się, że każda mniejszość pozostaje p o k r z y w d z o n a przez większość) są tu p o t r z e b n i wyłącznie do konfrontacji z „ksenofobiczną" pra wicą. Ż e r o w a n i e na poczuciu w y o b c o w a n i a ze s p o ł e c z e ń s t w a jest cyniczną strategią polityczną. D o k ł a d n i e t a k i e m u s a m e m u i n s t r u m e n t a l n e m u trak t o w a n i u przez alterglobalistycznych m i ł o ś n i k ó w Trzeciego Świata podlegają Palestyńczycy. W m i n i o n y m półwieczu z n a c z n a część diaspory żydowskiej l a n s o w a ł a wi z e r u n e k Ż y d ó w jako n a r o d u ofiar (zjawisko tak z w a n e g o Shoah-business). Do LATO 2 0 0 6 123 chwili obecnej n i e r z a d k o wykorzystywane jest to jako n a r z ę d z i e m o r a l n e g o szantażu. Stanowcza, t w a r d a polityka Izraela przeczy t a k i e m u w i z e r u n k o w i , a jednocześnie dowodzi, że Żydzi potrafią b r o n i ć swojego p a ń s t w a - są nor m a l n y m n a r o d e m g o t o w y m walczyć zbrojnie o swój byt. Ostateczne rozwiązanie kwestii PiS-owskiej? Afirmacja p o s t a w bohaterskich, m i ł o ś ć ojczyzny, p o c z u w a n i e się do w ł a s n e g o dziedzictwa historycznego, a więc e l e m e n t y izraelskiego p a t r i o t y z m u , czynią z Żydów naród, który m o ż e wreszcie opuścić p r o m u j ą c ą political correctness, wrogą cywilizacji zachodniej, „ t ę c z o w ą " koalicję rzeczywistych l u b urojonych mniejszości. I co b a r d z o w a ż n e , ma on nieoczekiwanie szansę stać się w z o r e m dla m i e s z k a ń c ó w pogrążonej w kryzysie m o r a l n y m Europy. PiS m o ż e być j e d n y m z a k u s z e r ó w t e g o procesu. Najwyższa więc j u ż pora, żeby s t o s u n k a m i polsko-żydowskimi przesta li się zajmować w e t e r a n i „ ż y d o k o m u n y " oraz ich dzieci i w n u k i . Leczenie k o m p l e k s ó w związanych z w ł a s n ą t o ż s a m o ś c i ą oraz s w o i m p o c h o d z e n i e m bynajmniej sprawy nie ułatwia. Poza t y m przyjazne s t o s u n k i zakładają p o d m i o t o w e t r a k t o w a n i e o b u s t r o n . D o p ó k i Izrael nie p r z e s t a n i e t r a k t o w a ć zbrodniarza k o m u n i s t y c z n e g o , S a l o m o n a Morela, jako wyłącznie ofiary h o locaustu, k t ó r a z tej przyczyny nie m o ż e stanąć p r z e d p o l s k i m w y m i a r e m sprawiedliwości, d o p ó t y t r u d n o będzie o szczere i a u t e n t y c z n e p o j e d n a n i e p o m i ę d z y o b y d w o m a n a r o d a m i . Izraelska filozofka, syjonistka, Raisa E p s t e i n p r z y t o m n i e stwierdza, że nie ma denazyfikacji bez dekomunizacji. P a ń s t w o żydowskie zawdzięcza swoje istnienie w z n a c z n y m s t o p n i u i m i g r a n t o m z t e r e n ó w Drugiej Rzeczypospolitej. Wielu s p o ś r ó d b o j o w n i k ó w o u t w o r z e n i e i niepodległość Izraela, a n a s t ę p n i e polityków t e g o p a ń s t w a w y c h o w a ł o się na k u l t u r z e polskiej, na dziełach wieszczów polskiego r o m a n tyzmu, na etosie polskich p o w s t a ń n a r o d o w y c h . L u d z i o m t y m i ich s p a d k o biercom obca była i pozostaje dekadencka, k o s m o p o l i t y c z n a zgnilizna rozkła dająca s p o ł e c z e ń s t w a europejskie. Wartości, k t ó r e realizował jako u c z e s t n i k p o w s t a n i a w getcie w a r s z a w s k i m M a r e k E d e l m a n , są skrajnie p r z e c i w n e w a r t o ś c i o m przyświecającym działalności sojusznika europejskich organiza cji gejowskich, środowiska miesięcznika „Midrasz", n a t o m i a s t mieszczą się w tak bliskim Lechowi Kaczyńskiemu etosie p o w s t a n i a warszawskiego. 124 F R O N D A 39 Polska jest dziś jednym z największych przyjaciół Izraela i nowy pra wicowy rząd RP kontynuuje politykę w tym duchu, prowadzoną przez wszystkie poprzednie rządy po upadku komunizmu. A u t o r e m tych słów, cytowanych przez Polską Agencję P r a s o w ą (12.02.2006), okazuje się Tad Taube, k o m e n t a t o r działającej w USA żydowskiej agencji JTA. Dalej zauważa o n : Od upadku komunizmu Polska - kraj, który Żydzi tak lubią nienawidzić - prowadzi konsekwentnie proamerykańską i proizraelską politykę. Z d a n i e m k o m e n t a t o r a JTA Lech Kaczyński, „ p r a w d o p o d o b n i e jako jedyny przywódca europejski", p o r ó w n a ł siebie do p r e m i e r a Izraela, Ariela Szarona. Taube podkreśla, że a m b a s a d o r Polski w Izraelu p o t ę p i ł t e r r o r y z m palestyń ski, co „wywołało wrzaski o b u r z e n i a ze s t r o n y niektórych jego europejskich kolegów". W konkluzji czytamy: Żaden kraj w Europie nie jest dziś tak silnie proamerykański i zarazem proizraelski jak Polska. Rzecz jasna, Polacy zajmują takie stanowisko częściowo dlatego, że uważają, iż leży to w ich narodowym interesie. Trudno byłoby jednak znaleźć zdrowszą bazę dla przyjaznego partner stwa. Z a r ó w n o w Polsce, jak i Izraelu wciąż żywe i podzielane przez wielu uczest ników debaty publicznej jest przeświadczenie o pozytywnym oddziaływaniu religii na społeczeństwo. Polacy i Żydzi - d w a wielkie n a r o d y o wspólnej, jak że trudnej i skomplikowanej historii - stają dziś w o b r o n i e cywilizacji zachod niej, której zagrażają ukryte p o d m a s k ą r u c h ó w „praw człowieka" r o z m a i t e dewiacyjne trendy. Czy P r a w o i Sprawiedliwość p o d o ł a t e m u wyzwaniu? BORYS BARSKI Andrzej Lepper zamiast się puszyć, pytał i słuchał. To z pewnością utrwaliło moje przyjazne uczucia wobec pana Przewodniczącego. SAMOOBRONA KLASY Ś R E D N I E J Moje spotkania z panem Przewodniczącym OLAF SWOLKIEN Moje kontak ty z S a m o o b r o n ą zaczęiy się w latach 90. ubiegłego stulecia. Najpierw Andrzeja Leppera d o s t r z e g a ł e m w r e ż i m o w y c h m e d i a c h , gdzie p o m i m o j e d n o s t r o n n i e krytycznych relacji nie u d a ł o się ukryć, że ma on coś istotnego do powiedzenia, a jego p e ł n e z d r o w e g o rozsądku sądy wyróżniały się na tle wszechobecnej nowej n o w o m o w y . Również akcje b e z p o ś r e d n i e i akty obywatelskiego n i e p o s ł u s z e ń s t w a , jak choćby rózgi dla przedstawicieli 126 F R O N D A 39 e s t a b l i s h m e n t u , walka z lichwą, m u s i a ł y b u d z i ć szacunek. W skali kraju kie dy ludzie uczciwej pracy bez mającego szerszy w y m i a r o p o r u godzili się na ogół na upadlające w a r u n k i życia i z a t r u d n i e n i a , S a m o o b r o n a w y d a w a ł a się jedyną siłą, która przynajmniej szuka jakiejś alternatywy wykraczającej p o z a doraźny o p ó r czy lokalny strajk. D u ż e w r a ż e n i e zrobiły na m n i e w t y m kontekście artykuły Andrzeja Leppera p o ś w i ę c o n e globalizmowi, jakie ukazały się na ł a m a c h p i s m a ekolo gów „Zielone Brygady". Wskazywały na to, że jest to jedyny polityk polski, który dokonywał wówczas wysiłku intelektualnego, by p o z n a ć rzeczywistość i podważyć w s z e c h o b e c n e dogmaty, z a m i a s t p o w t a r z a ć to, co „każdy n o r m a l ny człowiek wiedzieć p o w i n i e n " , lub zajmować się p r z e k ł a d a n i e m t a m i z p o w r o t e m symbolicznych a t r a p . Świadczyły też o t y m jego k o n t a k t y z instytu t e m Schillera. Ja s a m byłem w t e d y k a m p a n i e r e m działającym na rzecz bardziej prospołecznej i mniej szkodliwej dla polskiej przyrody polityki t r a n s p o r t o w e j . W 1997 roku szykowaliśmy się wraz z t o w a r z y s z a m i do akcji p o m o c y rolni k o m wywłaszczanym przez lobby a u t o s t r a d o w e w Wielkopolsce i szukaliśmy jakiegoś k o n t a k t u z t y m z u p e ł n i e jeszcze w t e d y dla n a s obcym ś r o d o w i s k i e m . Chyba także dzięki „Zielonym B r y g a d o m " d o s t a ł e m o d p o w i e d n i k o n t a k t i od wiedziłem p a n a Przewodniczącego w siedzibie związku na Marszałkowskiej. Od razu zrobił na m n i e b a r d z o d o b r e w r a ż e n i e . N i e tylko inteligentny, lecz przede wszystkim we właściwym tego słowa znaczeniu kulturalny, tą kulturą, która wynika nie z wyuczonych form, ale z braku w e w n ę t r z n e g o z a k ł a m a n i a i nieobecności tej charakterystycznej dla polskich i n t e l i g e n t ó w pogardy dla rodaków, podszytej tchórzliwością myślenia i b u d o w a n y m przez wieki pokor nego żebractwa k o m p l e k s e m niższości w o b e c Z a c h o d u . Andrzej Lepper z a m i a s t się puszyć, pytał i słuchał. To z p e w n o ś c i ą utrwaliło moje przyjazne uczucia w o b e c p a n a Przewodniczącego. P o t e m w Wielkopolsce n a s z a akcja r o z w i n ę ł a się b a r d z o p o m y ś l n i e . To było dla m n i e niezwykle pouczające doświadczenie. Z jednej s t r o n y ja - z rodziny zdekla sowanej przez wojnę, kresowej, tak zwanej s t u p r o c e n t o w e j inteligencji, oraz p a r u ekologów z d r e d a m i , m a r y c h a m i , t e o r i a m i . A z drugiej wiejska remiza, w której siedzi setka wielkopolskich gospodarzy i trzeba ich przekonać, żeby się zorganizowali, walczyli o swoje prawa, a j e d n o c z e ś n i e nie m o ż n a ukrywać, że my to w ogóle a u t o s t r a d nie c h c e m y i w ł a ś n i e dlatego ich do t e g o n a m a w i a my. O dziwo wszystko p o s z ł o świetnie. W t e d y po raz pierwszy p o z n a ł e m polLATO 2006 127 ską klasę średnią, ale tę, k t ó r a swoją pozycję zawdzięcza nie w y s ł u g i w a n i u się z a c h o d n i m korporacjom, k o n c e r n o m m e d i a l n y m czy r e k l a m o w y m agencjom, tylko własnej, solidnej i społecznie pożytecznej pracy oraz p r z e d s i ę b i o r c z o ści. Co za domy, co za sady, pieczarkarnie, jak s u t o z a s t a w i o n e stoły, d o b r z e u t r z y m a n e obejścia i maszyny, jaki ład w rodzinach, sklepy w P o z n a n i u , jaki rzeczowy s p o s ó b dyskutowania, samoorganizacja i dyscyplina. A przy t y m r o z m a c h i śmiałość działania. W k r ó t c e p o t e m założyli stowarzyszenie, zor ganizowali wraz z n a m i s p r a w n e i b a r w n e d e m o n s t r a c j e , wynajęli p r a w n i k ó w i dzięki t e m u wywalczyli o wiele lepsze w a r u n k i o d s z k o d o w a ń za to, że ich g o s p o d a r s t w a zostały przecięte b a r d z o p o n o ć Polsce, czyli p a n u Kulczykowi, p o t r z e b n ą a u t o s t r a d ą Berlin-Moskwa. P a m i ę t a m świetnie, jak n a s p o t k a n i u z przedstawicielami Agencji D r ó g i A u t o s t r a d ci ludzie wymusili d o p u s z c z e nie nas do głosu i jak b a r d z o okazali się otwarci na n a s z e a r g u m e n t y p r z e ciw b u d o w i e w ogóle, a slogany o a u t o s t r a d a c h jako recepcie na bezrobocie zbywali ś m i e c h e m . Jak b a r d z o się w t y m różnili od miejskich, m e d i a l n y c h mędrków. Różniło ich też jeszcze j e d n o : jako jedyni okazali n a m wdzięczność. Działając w organizacjach ekologicznych, przyzwyczaiłem się j u ż do tego, że w Krakowie ludzie n a w e t b a r d z o majętni traktują n a s jako ź r ó d ł o d a r m o w e j p o m o c y prawnej, ale na ich wdzięczność czy p o m o c m a t e r i a l n ą nie ma co liczyć. Wielkopolscy rolnicy stanowili tu wyjątek. N i e tylko podziękowali, ale n a w e t dokonali w p ł a t y n a n a s z e k o n t o . Kiedy zimą 1997 roku na spotkaniu organizacji pozarządowych w Warszawie pokazywaliśmy film z naszych wspólnych z rolnikami d e m o n stracji w Poznaniu, reakcja była niezwykle charakterystyczna: „Wątpię, czy to się spodoba intelektualistom ze wschodniego wybrzeża" (w t y m wypadku nie chodziło bynajmniej o okolice Krynicy Morskiej). To fragment wypowiedzi bardzo skądinąd eleganckiego z wyglądu i m a n i e r warszawskiego inteligenta z pewnego stołecznego i n s t y t u t u finansowanego przez fundację, właśnie ze wschodniego wybrzeża. Jego uwaga była zresztą trafna i fundacje ze wschod niego wybrzeża poparcie dla m n i e dozowały o d t ą d znacznie skromniej niż dla niego. Jednak oprócz oceny doraźnej dobrze odzwierciedlała o n a m e n t a l n ą lokalizację polskiej inteligencji w dzisiejszym świecie. N a s t ę p n y raz los zetknął m n i e z p a n e m Przewodniczącym w roku 2 0 0 0 . Spotkaliśmy się w t e d y p o d a m b a s a d ą S t a n ó w Zjednoczonych w Warszawie. Protestowaliśmy 128 wspólnie przeciw zbrodniczym praktykom świńskiego F R O N D A 39 k o n c e r n u Smithfielda, który w ł a ś n i e rozpoczynał swoją ekspansję w Polsce. P o t e m udaliśmy się p o d a m b a s a d ę niemiecką, aby wyrazić sprzeciw i zanie pokojenie w o b e c wykupu przez N i e m c ó w polskich g r u n t ó w n a z i e m i a c h od zyskanych. Trzecim p u n k t e m było wręczenie k w i a t ó w w a m b a s a d z i e federacji rosyjskiej i p r z e p r o s z e n i e za karygodny wybryk d e p t a n i a flagi t e g o sąsiednie go p a ń s t w a przez p o z n a ń s k i c h anarchistów. Traf chciał, że ci sami anarchiści brali udział w manifestacji przeciw Smithfieldowi i p o d r ó ż o w a l i z n a m i w jed nym, wynajętym przez S a m o o b r o n ę a u t o b u s i e . P a m i ę t a m , jak w czasie jazdy po Warszawie informację o t y m r z u c i ł e m p a n u P r z e w o d n i c z ą c e m u , a on tylko zaśmiał się d o b r o d u s z n i e z mojego w e s o ł e g o donosiku, a p o t e m powiedział, „młodzi są i jeszcze wielu rzeczy nie r o z u m i e j ą " . Jak b a r d z o r ó ż n i ł o się to od tego rytualnego o b u r z a n i a się, z j a k i m m a m y do czynienia n a w e t przy tak drobnych okazjach u większości u c z e s t n i k ó w polskiego życia p u b l i c z n e g o . W czasie manifestacji uderzające było, że warszawscy dziennikarze, k t ó rych d o b r z e z n a ł e m z widzenia z p o p r z e d n i c h ekologicznych manifestacji, nie starali się n a w e t ukryć zdziwienia czy wręcz zgorszenia, że my, ekolodzy, z Lepperem, że my, inteligenci, z t a k i m p r o s t a k i e m ; to m o ż n a było odczytać z t o n u i miny. No i m o g ł e m p o r ó w n a ć protekcjonalną, ale u t r z y m a n ą w ra m a c h pewnych form, g ł u p a w ą w e s o ł k o w a t o ś ć przydzielaną z u r z ę d u o b r o ń c o m przyrody z j a w n y m c h a m s t w e m i p e ł n ą pogardy agresją, z jaką traktowali p a n a Przewodniczącego i polskich rolników. Po manifestacji u d a l i ś m y się r a z e m do jednej z warszawskich restauracji. Z a p a m i ę t a ł e m k ł o p o t y z zesta- w i e n i e m stolików, jakie robiła n a m obsługa. W t e d y członkowie S a m o o b r o n y p o p r o s t u ustawili j e tak, jak było n a m wygodnie, p o t e m przybył s a m p a n Przewodniczący i o b s ł u g a ucichła. Kolejny prosty, spontaniczny, ale i s y m p t o matyczny m ę s k i o d r u c h . Inteligenci p e w n o siedzieliby pokornie, jak im przy kazano, i tylko p o d n o s e m dawali coś do z r o z u m i e n i a l u b g ł o ś n o narzekali na pozostałości socjalizmu w g a s t r o n o m i i . Przy stole po raz kolejny p r z e k o n a ł e m się, że p a n Przewodniczący jest b a r d z o m ą d r y m i k u l t u r a l n y m człowiekiem, a r o z m o w a z n i m jest ciekawa i m i ł a . Zdjęcia z naszej wspólnej manifestacji ukazały się p o t e m na okładce p i s m a ekologów „Zielone Brygady". Wywołało to „słuszne o b u r z e n i e i zaniepokojenie wszystkich przyzwoitych, r o z s ą d n y c h członków r u c h u " , a moją organizację k o s z t o w a ł o kolejnych p a r ę tysięcy dola r ó w g r a n t u u t r a c o n e g o p o d o n o s i e d o z a c h o d n i c h sponsorów. Tego j e d n a k nie żałuję, wstyd mi tylko trochę, że na t a m t y m zdjęciu stoję tak, jakbym j e d n a k ciągle zachowywał p e w i e n d y s t a n s w o b e c p a n a Przewodniczącego, t r a k t o w a ł rzecz całą w kategoriach ż a r t u czy prowokacji. Dzisiaj, kiedy o g l ą d a m je z sa tysfakcją, zmniejsza to nieco moje uczucie słusznej dumy, myślę sobie, że to było nadal jeszcze t r o c h ę szczeniackie i m a ł o d u s z n e . Kilka miesięcy p o t e m spotkaliśmy się z n o w u w czasie k a m p a n i i wybor czej na urząd prezydenta. Wraz z przedstawicielką amerykańskiej fundacji walczącej z k o n c e r n e m Smithfielda oraz p a n a m i Filipkiem i Łyżwińskim podróżowaliśmy d w a d n i po Wielkopolsce, uczestnicząc w s p o t k a n i a c h z wyborcami oraz odwiedzając zagrody rolników. Z n o w u jak najlepsze wra żenia, k a m p a n i a r o b i o n a głównie w ł a s n y m i , społecznymi siłami; jeździliśmy w pięć o s ó b s k r o m n y m p r y w a t n y m s a m o c h o d e m . W t e d y też m i a ł e m po raz pierwszy przyjemność p o z n a ć p a n i ą R e n a t ę Beger i kilku innych działaczy Samoobrony. To, co r ó ż n i ł o ich od znanych mi polityków, to fakt, że m ó w i l i n o r m a l n y m językiem i w o d r ó ż n i e n i u od większości z n a n y c h mi i n t e l i g e n t ó w ich m o w a m i a ł a sens, a o n i rozumieli, co mówią, z a m i a s t d e k l a m o w a ć to, co widzieli i słyszeli w T V N lub przeczytali w „Wyborczej". No i n i e m a l n i k t z nich nie żył z p a ń s t w o w e j pensji, nie p r a c o w a ł dla obcych koncernów, zna k o m i t a większość m i a ł a n a t o m i a s t w ł a s n e przedsiębiorstwa, czyli ś r e d n i e l u b d u ż e g o s p o d a r s t w a r o l n e . Chyba to d a w a ł o im p e w n o ś ć i o d w a g ę n a z y w a n i a rzeczy po i m i e n i u . Pan Przewodniczący nie został w t e d y p r e z y d e n t e m , ale r o k później jego partia d o s t a ł a się do p a r l a m e n t u , a on s a m na k r ó t k i o k r e s został po raz 130 F R O N D A 39 pierwszy w i c e m a r s z a ł k i e m Sejmu. W t e d y zetknęliśmy się po raz o s t a t n i jak dotąd. Tym r a z e m chciałem p a n a Przewodniczącego p r z e k o n a ć do podjęcia inicjatywy ustawodawczej „Tiry na t o r y " . Jak zwykle s p o t k a ł o m n i e m i ł e przyjęcie. W sekretariacie k l u b u poselskiego p a n i e z n a n e mi jeszcze z b i u r a na Marszałkowskiej, elegancko u b r a n e , s k r o m n e , życzliwe, d o b r z e zorga nizowane. Pan Przewodniczący po z a p o z n a n i u się z ogólną ideą skierował nas do przewodniczącego z e s p o ł u swoich doradców, d o k t o r a Z. Tu n i e s t e t y pierwszy zgrzyt. Ten p a n t r a k t o w a ł n a s n i e u p r z e j m i e i m o i m z d a n i e m s w o i m i h o r y z o n t a m i oraz wykształceniem nie zasługiwał na p e ł n i e n i e takiej funkcji. Projekt zostawiliśmy, ale nic nie wyszło. Trochę dlatego, że moje fundusze ze wschodniego wybrzeża wysychały, aż wyschły, a i p a n Przewodniczący jakby stawał się mniej rewolucyjny. W przedpokoju m i n ą ł e m się jeszcze z r e d a k t o r e m J a n u s z e m Rolickim, kiedyś lewicowym r e d a k t o r e m „Trybuny", a obecnie publicystą piszącym głównie dla gazet wielkiej finansjery. T r u d n o o lepsze p o d s u m o w a n i e inteligencko-, no właśnie, jakich? relacji w o d r o d z o nej Rzeczypospolitej. Miałem kontakty głównie w ś r ó d rolników, ale w ś r ó d p o s ł ó w i sympaty ków Samoobrony jest też wielu drobnych i średnich przedsiębiorców spoza Warszawy i Krakowa. Wśród moich inteligenckich znajomych nie ma ich n i e m a l wcale. W Warszawie większość pracuje w niezliczonych ministerstwach, kance lariach, urzędach, agencjach itp., w Krakowie na uczelniach lub w urzędach czy w koncernach medialnych, najszczęśliwsi dostają fuchy w radach nadzorczych. Próba życia z pracy w obywatelskich stowarzyszeniach to nie tylko balansowa nie na granicy ubóstwa, lecz również uzależnienie od - mówiąc metaforycznie - fundacji ze wschodniego wybrzeża, czasem od Brukseli. W praktyce po kilku latach takiej szarpaniny szczytem aspiracji staje się przeskoczenie na znacznie bardziej stabilną posadę w jakimś urzędzie lub uczelni. Dobitnie potwierdza to tezy zawarte w pisanym w międzywojniu eseju Floriana Znanieckiego o „lu dziach dobrze wychowanych" jako tych, którzy bez gotowej posady nie bardzo są sobie w stanie poradzić w realnym kapitalizmie. Sytuacja ta u wielu z nich rodzi niechęć do tych, którzy sobie radzą i są niezależni, a przede wszystkim mają odwagę głośno mówić o tym, czego polska inteligencja nie widzi lub udaje, że nie widzi. Manifestacyjna w polskich m e d i a c h i, szerzej, w ś r ó d tak zwanych inteligentów pogarda do Samoobrony czy w ogóle do polskiej wsi jest w gruncie rzeczy wynikiem frustracji chłopców i p a n i e n e k na posyłki z wiel komiejskich redakcji i zachodnich k o n c e r n ó w kierowanej p o d a d r e s e m ludzi, którzy mają odwagę walczyć o swoją niezależność, mówić, co myślą, wycho dzić na ulicę, wchodzić do Sejmu i polityki bez sponsoringu wielkiego biznesu i poparcia jego mediów, pracować na swoim. Praktyka III Rzeczypospolitej i relacje ujawnione n p . w czasie przesłuchań komisji badających afery P Z U czy Orlenu pokazują, że administracja i aparat p a ń s t w o w y tamtej Rzeczypospolitej to było także na ogół jedynie narzędzie biznesu podejrzanej czy jawnie gang sterskiej proweniencji; to s a m o dotyczy sądownictwa i p r o k u r a t u r y - kolejnej puli dobrych, inteligenckich posad. To wyzywanie Przewodniczącego Leppera i Samoobrony od przestępców przez kolegów partyjnych m i n i s t r a Wąsacza czy Lewandowskiego, udzielane S a m o o b r o n i e przez dziennikarzy „Faktu", „Rzeczpospolitej" i im p o d o b n y c h lekcje dobrych m a n i e r to nic innego, tylko współczesna wersja gestów wyższości, spotykanych kiedyś u dworskiej służby i pańskich lokajów wobec zaściankowego szlachcica, rzemieślnika czy nie daj Boże chłopa. Ale taka jest psychologiczna prawidłowość, że jak ktoś s a m żyje w upodleniu i nie ma odwagi się z niego wyrwać, to swoją frustrację wyła dowuje w formie agresji na tych, którzy poprzez swoją u p a r t ą walkę o godne i niezależne życie mu o tym przypominają. A tak zwani prości ludzie w Polsce i na całym świecie, choć prości, to dosyć d o b r z e to czują. C h o ć p o d z i w i a m spokój i godność, z j a k ą to znoszą, to j e d n a k na d ł u ż s z ą m e t ę i o n i ulegają p e w n e m u resentiment, k t ó r y w t y m wypadku oznacza nieufność i p o g a r d ę w o b e c wyższych form kultury jako ta132 F R O N D A 39 kich, brak r e s p e k t u dla d o b r a w s p ó l n e g o , lekceważenie instytucji p a ń s t w a czy wręcz w a r c h o l s t w o , przesadny kult siły i r a d z e n i a sobie w w y m i a r z e rodziny, przy lekceważeniu myślenia w szerszej skali. Tacy ludzie siłą rzeczy dryfować będą ku b r u t a l n e m u i p r o s t a c k i e m u m o d e l o w i s p o ł e c z n e m u na m o d ł ę USA, n a t o m i a s t wzory szwajcarskie, skandynawskie czy szerzej z a c h o d n i o e u r o p e j skie p o z o s t a n ą na zawsze poza ich zasięgiem. Dosyć d o b r z e wyraża to kult a u t o s t r a d i antyludzki, szpetny krajobraz współczesnej Polski, co zresztą jest winą nie tylko urbanistów, lecz wynika głównie z p o z i o m u cywilizacyjnego lokalnych radnych i działaczy s a m o r z ą d o w y c h . Tych z kolei wybierają lokalne społeczności, a na końcu t e g o ł a ń c u s z k a są kształtujące g u s t a bynajmniej nie lokalne koncerny m e d i a l n o - r e k l a m o w e , w których pracują polscy inteligenci. Każdy, k t o n p . p r ó b o w a ł otworzyć w III RP sklep, albo lepiej knajpkę czy stację b e n z y n o w ą w m a ł y m mieście, t e n wie, że jest to z a d a n i e wymagające nie tylko dawania ł a p ó w e k sanepidowi, n a d z o r o w i b u d o w l a n e m u i całej hor dzie u r z ę d a s ó w jak w p ó ź n y m PRL, lecz również, i na t y m polega różnica, konieczność liczenia się z wizytą żądających haraczu silnorękich, których szefowie piją z lokalnym p r e z e s e m sądu, p r o k u r a t o r e m , p o s ł e m , b u r m i s t r z e m czy szefem policji. Tak było w III RR II S t a n a c h Zjednoczonych itp. Oczywiście są różnice p o m i ę d z y K r a k o w e m a m a ł y m m i a s t e m na prowincji, ale nie zmienia to ogólnego obrazu. W takiej sytuacji t r u d n o się dziwić, że reprezentujący polską d r o b n ą przedsiębiorczość członkowie S a m o o b r o n y nie są ludźmi zbyt s u b t e l n y m i . W a r u n k i życia, w jakich wykuwają swój los, są na to zbyt b r u t a l n e . „Ludziom d o b r z e w y c h o w a n y m " znacznie łatwiej jest zna leźć dla siebie miejsce w korporacjach, b a n k a c h czy k o n c e r n a c h r e k l a m o w o medialnych. Tam posady są gotowe, wystarczy tylko d o k ł a d n i e wykonywać instrukcje p i s e m n e i wyczuwać te milczące. Tu inteligencka s u b t e l n o ś ć oraz akademicka fachowość m o g ą się przydać. Dotyczy to także świata akademi ckiej h u m a n i s t y k i , gdzie w y n i e s i o n a z d o m u p ł y n n o ś ć m ó w i e n i a i pisania znakomicie przekładają się na telewizyjne wodolejstwo, u s ł u ż n ą sofistykę czy liczbę publikacji. Postacią, k t ó r a znakomicie ucieleśnia t e n archetyp, jest sekretarz Krzepicki z kariery N i k o d e m a Dyzmy. To, że to właśnie dzisiejsi Krzepiccy najczęściej oskarżają ludzi S a m o o b r o n y o t ę s k n o t ę za socjalizmem, to jest - jak powiedział kiedyś mój czytający n i e d o k ł a d n i e w ł a s n y p o d r ę c z n i k i z ł a p a n y na tej n i e d o k ł a d n o ś c i przez s t u d e n t ó w profesor socjologii UJ: „Wszystko t a k s a m o tylko na od w r ó t " . Ujmując rzecz od s t r o n y s t o s u n k ó w produkcji, to inteligencja s t w o rzyła sobie w III RP o g r o m n e enklawy socjalizmu, a kilkakrotnie zwiększona w p o r ó w n a n i u do p o n o ć t o t a l i t a r n e g o p a ń s t w a socjalistów liczba u r z ę d n i k ó w wszelakiego szczebla czy m n o g o ś ć niczego nie uczących wyższych uczelni najlepiej oddaje tę tendencję. Z n a k o m i c i e czuje się o n a także w globalnym, bardzo zbliżonym d o socjalizmu kapitalizmie, z d o m i n o w a n y m przez r ó ż n e g o rodzaju m o n o p o l e . S a m o o b r o n a w s w o i m początkowym przynajmniej okresie w y d a w a ł a się wierzyć w kapitalizm, jaki wyobraża sobie m a ł y Jaś czy d o k t r y n e r przy krawający dzisiejszy świat do s c h e m a t ó w A d a m a S m i t h a . Kiedy okazało się, że w końcu XX wieku jest inaczej, a n o w e p a ń s t w o z a m i a s t r o d z i m y m p r o d u c e n t o m , służy zagranicznym s p e k u l a n t o m i m o n o p o l o m , w y w o ł a ł o to gniew, blokady, rózgi. Podziwiać należy Andrzeja Leppera, że mając przeciw sobie wszystkie bez wyjątku komercyjne i p u b l i c z n e media, zdołał w p r o w a dzić swoją formację do p a r l a m e n t u . Wyjątek stanowiły z b u d o w a n e r ó w n i e ż w b r e w globalistom m e d i a związane z r a d i e m Maryja choć i o n e p o c z ą t k o w o próbowały atakować p a n a Przewodniczącego z a tak z w a n y k o m u n i z m . Trzeba j e d n a k w tym miejscu p r z y p o m n i e ć , że S a m o o b r o n a nigdy nie była klerykalna, a p a n Przewodniczący w odpowiedzi na ataki grupy h i e r a r c h ó w l a n s o w a n y c h przez komercyjne m e d i a nie w a h a ł się w s w o i m czasie p r z y p o m n i e ć e p i z o d u wieszania zdradzieckich b i s k u p ó w w czasie insurekcji kościuszkowskiej. J e d n a k wraz z wejściem do p a r l a m e n t u i elity w ł a d z y S a m o o b r o n a s t a n ę ł a 134 F R O N D A 39 w o b e c n o r m a l n y c h pokus, jakie niesie taka sytuacja. D o d a t k o w o n a k ł a d a się na to w e w n ę t r z n a d y n a m i k a kapitalizmu, w k t ó r y m bogaci g o s p o d a r z e stają się coraz bogatsi, a d r o b n i plajtują, zasilając szeregi miejskiego pólproletariatu ery globalizmu. Wobec takich p o k u s z jednej s t r o n y i stałego o b s t r z a ł u przez koncerny m e d i a l n e z drugiej S a m o o b r o n a m u s i szukać p o d b u d o w y ideologicznej czy, jak k t o woli, teoretycznej. S a m ą taktyką, i to jeszcze mając m e d i a przeciw sobie, więcej ugrać się nie da. Pan Przewodniczący na p e w n o zdawał i zdaje sobie z tego sprawę. O p r ó c z w s p o m n i a n y c h k o n t a k t ó w z in s t y t u t e m Schillera, wspólnych akcji z ekologami, z a i n t e r e s o w a n i a antyglob a l i z m e m i n o w o c z e s n ą psychologią, była też nieszczęsna p r ó b a w y d a w a n i a gazety z niejakim Leszkiem B. To o s t a t n i e pokazuje n i e s t e t y j u ż zwyczajnie ludzkie słabości i źle świadczy o znajomości ludzi, casus Borysiuka potwier dza niestety tę opinię. Z drugiej s t r o n y p o d c z a s gdy S a m o o b r o n a o d n o s i przy najmniej u m i a r k o w a n e sukcesy, to antyglobaliści po s w o i m g ł o ś n y m wejściu na scenę w Seattlle w dużej m i e r z e dali się z m a n i p u l o w a ć przez l e w a c t w o będące na garnuszku m i ę d z y n a r o d o w y c h spekulantów. O b r o n i ą c y m jakości życia zwykłych ludzi Jose Bove j u ż n i e m a l się nie słyszy, jego miejsce zajęły p o p r a w n e politycznie nicości z show-biznesu l u b felietoniści kawiorowej lewicy. Proces t e n zachodzi również w Polsce i widoczny jest choćby w dzia łaniach tak zwanych Zielonych 2 0 0 4 . W takiej sytuacji wydaje się n a t u r a l n e , że Andrzej Lepper i jego p a r t i a b ę d ą szukać sojuszników i ideologii w ś r ó d s p a d k o b i e r c ó w R o m a n a D m o w s k i e g o . N i e m a l gotowy opis solidarnego p a ń s t w a d r o b n y c h p r o d u c e n t ó w i rzemieśl ników znaleźć m o ż n a w pracach A d a m a D o b o s z y ń s k i e g o czy S t a n i s ł a w a Piaseckiego. Ale m o ż n a poszukać teoretycznej p o d s t a w y do walki z globa l i z m e m dalej, a raczej głębiej, i zauważyć za A r y s t o t e l e s e m , że najlepsze są ustroje o p a r t e w sferze gospodarczej na klasie średniej, a w sferze politycznej zamiast sojuszu oligarchii i m a n i p u l o w a n y c h przez n i ą m a s z w a n e g o dzisiaj opacznie demokracją lepszy jest ustrój mieszany. R ó w n i e w a ż n a jest p r o s t a , ale z u p e ł n i e dzisiaj z a p o m n i a n a zasada Stagiryty, że w różnych czasach, miej scach, społecznościach, k u l t u r a c h i okolicznościach p o t r z e b a w r ó ż n y c h p r o porcjach różnych składników. Ci, którzy mówią, że t ę s k n o t a za h a r m o n i j n y m , organicznym s p o ł e c z e ń s t w e m to archaiczna u t o p i a , zapominają, że t ę s k n o t a za n i m jest najzwyczajniej w świecie p o t r z e b ą ludzkiej psychiki t a k ą s a m ą jak p o t r z e b a dobra, piękna, bezpieczeństwa. I w ł a ś n i e jako t a k a była o b e c n a LATO 2 0 0 6 135 od zarania naszej historii, a n a d u p a d k i e m klasy średniej b i a d a n o z a r ó w n o w Rzymie, jak i w Sparcie w czasach ich oligarchicznego schyłku. Właściciele działek ziemi stający w szeregu ciężkozbrojnej piechoty bronili też republiki szwajcarskiej i wykuwali jej dzisiejszą p o m y ś l n o ś ć . D a w n o ś ć t e g o p r a g n i e n i a stanowi zdecydowanie a r g u m e n t za, a nie przeciw. Obserwując o s t a t n i e wy darzenia we Francji, t r u d n o się oprzeć refleksji, że t a k a droga, choć t r u d n a i niebezpieczna, jest mniej utopijna od tej, jaką dał sobie narzucić w s p ó ł c z e s ny Zachód. Nie są z nią też wcale sprzeczne pozytywne o p i n i e S a m o o b r o n y 0 czasach socjalizmu poststalinowskiego, choć bardziej u z a s a d n i o n e byłoby sięgnięcie do tradycji gomułkowskiej niż gierkowskiej. Wielka w ł a s n o ś ć - dzisiaj r e p r e z e n t o w a n a przez korporacje i banki - w rękach p a ń s t w a l u b p o d jego ścisła kontrolą, ale gospodarka III-sektorowa, to także p r o g r a m g o m u ł kowskiej PPR z o k r e s u końca wojny, skutecznie zniszczony w czasach stali nowskich przez internacjonalistyczną frakcję w obozie k o m u n i s t ó w - których dzieci i w n u k i odzyskały rząd d u s z w roku 1989, a dzisiaj krzyczą o groźbie totalitaryzmu, jaką p o n o ć stwarza p r ó b a sanacji Rzeczypospolitej. Próba podjęta po raz pierwszy r a z e m przez p a r t i e odwołujące się j e d n o c z e ś n i e do inteligenckiego e t o s u służby publicznej i do tradycji polskiego nacjonalizmu. S a m o o b r o n a stanowi ich z n a k o m i t e u z u p e ł n i e n i e , przypominając o zwykłych bytowych p o t r z e b a c h i i n t e r e s a c h polskiej klasy średniej. Obecny w S a m o o b r o n i e ludowy antyklerykalizm, a m o ż e lepiej: zdrowy sceptycyzm w o b e c d u c h o w i e ń s t w a też zbliża ją do tych g o m u ł k o w s k i c h tra dycji. Gdyby w Polsce utrwalił się sojusz skupiony obecnie w o k ó ł p a k t u sta bilizacyjnego, to byłby to p r a w d o p o d o b n i e j e d e n z pierwszych krajów, gdzie rysuje się szansa na r o z u m n y i ś w i a d o m y o p ó r w o b e c pustoszącej ludzkość 1 resztę przyrody lichwiarskiej m i ę d z y n a r o d ó w k i . W o d r ó ż n i e n i u od zajmują cego się w y d u m a n y m i p r o b l e m a m i obyczajowymi z m a n i e r o w a n e g o lewactwa byłby to o p ó r zogniskowany na rzeczywistych p r o b l e m a c h i wyzwaniach, jakie stawia p r z e d n a m i epoka. To oznaczałoby o g r o m n y skok cywilizacyjny Polski, która z naśladującej m e t r o p o l i ę politycznej i ekonomicznej prowincji stałaby się j e d n y m z ważnych nie tylko uczestników, lecz również k r e a t o r ó w wielkich współczesnych p r o c e s ó w cywilizacyjnych. D a w a ł o b y to w s p a n i a ł e perspekty wy a u t e n t y c z n y m i n t e l e k t u a l i s t o m . Byłoby to też godziwe miejsce pracy dla tych polskich inteligentów, k t ó r y m nie u ś m i e c h a się rola Krzepickich u b o k u wielkości niepamiętających swoich życiorysów, kawiarnianych wymyślaczy 136 FRONDA 39 lepszego świata, zarabiających na chleb w świecie gorszym, ale dla tych, którzy widzą siebie w roli uczciwych urzędników, policjantów, dziennikarzy, i właśnie inteligencji przejętej e t o s e m służby d o b r u w s p ó l n e m u i reszcie społeczeństwa. To ich p o p r z e d n i k ó w w y m o r d o w a n o w Katyniu, a p o t e m dobijano w czasach stalinowskich. Dzisiaj niczym pędy na miejscu o b a l o n e go starego d r z e w a wydają się wyrastać na n o w o . S a m o o b r o n a dodaje t e m u procesowi koniecznego realizmu, krwistości, sprawiając, że jest on lepiej, mocniej osadzony w polskiej glebie. OLAF SWOLKIEŃ Dzień Z POLSKI N O T A T N I K A JAROSŁAW T E L E M A N A JAKUBOWSKI 7.00 budzi m n i e w i a d o m o ś ć , że Polska w n i e b e z p i e c z e ń s t w i e 7.30 w i a d o m o , że n i e b e z p i e c z e ń s t w o jest p o w a ż n e 8.00 z k o m e n t a r z y przebija t o n zatroskania o losy kraju 8.10 specjalny k o m u n i k a t m ó w i o tym, że trzeba będzie bronić demokracji 8.25 nieśmiałe d e m e n t i niknie w gwarze k o m e n t a r z y 9.00 sprawa jest przesądzona: Polsce grozi quasi-faszystowska d y k t a t u r a 9.05 j e d n a k nie „quasi", to po p r o s t u faszyści 9.30 autorytety m o r a l n e zastanawiają się n a d przyszłością kraju 9.45 reporterzy d o n o s z ą o spadku n a s t r o j ó w w ś r ó d s t u d e n t ó w 9.50 jak studenci, to w i a d o m o , że m o ż e być n i e d o b r z e 10.00 intelektualiści odczuwają głęboką troskę o przyszłość młodej polskiej demokracji 10.15 pierwsze k o m e n t a r z e prasy światowej wyrażają zaniepokojenie z p o w o d u sytuacji w Polsce 10.40 10.45 jest źle, a właściwie tragicznie; Polska t o n i e ktoś, k t o w to wątpi, m u s i być po s t r o n i e faszystowskiej i anty gejowskiej d y k t a t u r y 10.50 11.00 cała p o s t ę p o w a E u r o p a zaniepokojona sytuacją w Polsce konferencja p r a s o w a opozycji: Polska w potrzebie, a m o ż e w potrzasku, nie dosłyszałem 11.20 konferencja prasowa rządu - w i a d o m o , faszyści m u s z ą coś m ó w i ć 12.00 hejnał z wieży Mariackiej b r z m i dziś wyjątkowo elegijnie 12.03 kiedy sikam, słyszę strzępy wypowiedzi lidera opozycji: to j u ż właściwie wojna ze s p o ł e c z e ń s t w e m 12.05 12.07 138 s p o ł e c z e ń s t w o p o s t a w i o n e w s t a n pełnej mobilizacji mobilizacja na razie o d w o ł a n a ; lider opozycji ma w planie udział w m s z y świętej, a p o t e m spacer w ś r ó d zwykłych ludzi F R O N D A 39 13.00 13.17 w i a d o m o ś c i coraz gorsze, niepokój na giełdzie w i a d o m o ś ć dnia: m i n i s t e r s p r a w w e w n ę t r z n y c h m a z a krótkie skarpety, t y m c z a s e m m ó w i o k a m a s z a c h 13.19 profesorowie i docenci z U n i w e r s y t e t u Warszawskiego próbują zinterpretować zachowanie ministra spraw wewnętrznych 13.35 13.38 sprawy w e w n ę t r z n e w rozsypce, s p o ł e c z e ń s t w o czeka E u r o p a p o w a ż n i e się z a s t a n a w i a n a d rewizją swego s t a n o w i s k a w o b e c Polski 13.57 tak dłużej być nie m o ż e 13.58 tak dłużej być nie m u s i 13.59 kiedy p o d g r z e w a m sobie obiad, d o c h o d z ą m n i e strzępy wypowiedzi lidera opozycji: nie ma j u ż demokracji w Polsce 14.00 w i a d o m o ś ć , że p r z e w o d n i c t w o w pogrzebie polskiej demokracji wziął na siebie lider opozycji 14.15 konferencja prasowa, ale nie w i a d o m o czyja, w telewizorze z e p s u ł się kontrast 14.30 j e s t e m t r o c h ę senny, ale nie m o g ę opuścić wystąpienia sejmowego lidera opozycji 14.38 jeśli Polska nie z m i e n i faszystowsko-antygejowskiego rządu na jakiś inny, E u r o p a ś m i e r t e l n i e się obrazi 14.45 lider opozycji pije w o d ę i m ó w i dalej 15.45 lider opozycji m ó w i 16.30 lider opozycji mówi, k t o ś d o n o s i w o d ę 16.35 rodzi się podejrzenie, że w o d a m o ż e p o c h o d z i ć ze źródeł rządowych 16.45 lider opozycji ginie. W r a m i o n a c h swoich partyjnych kolegów 16.45 lider partii rządzącej o d p o w i a d a 18.45 lider partii rządzącej odpowiedział, czas na konferencję p r a s o w ą 18.47 g ł ó w n e wydanie Wydarzeń: Polska w ł a ś n i e u t o n ę ł a 19.00 g ł ó w n e wydanie Faktów: Polska T i t a n i k i e m E u r o p y 19.30 g ł ó w n e wydanie Wiadomości, jak zwykle lukier: Polska na razie jeszcze dryfuje w s t r o n ę góry lodowej. E u r o p a traci cierpliwość 20.05 opozycja oskarża rząd o kiepskie wyniki polskich s p o r t o w c ó w 20.30 sportowcy zdobywają m e d a l e , opozycja udaje się na n a r a d ę LATO 2 0 0 6 139 20.35 rząd zwołuje konferencję prasową, na której chwali się zdobytymi przez siebie m e d a l a m i 20.37 opozycja zapewnia, że m e d a l e są prowokacją rządu 20.59 nieoficjalna informacja o możliwym s a m o r o z w i ą z a n i u Sejmu 21.00 nieoficjalna informacja o możliwym samorozwiązaniu Sejmu zepchnięta przez nieoficjalną informację o możliwym powstaniu nowej koalicji 21.01 nieoficjalna informacja o m o ż l i w y m p o w s t a n i u nowej koalicji z e p c h n i ę t a przez informację (nieoficjalną) o w p r o w a d z e n i u w Polsce d y k t a t u r y braci 21.15 brat zaprzecza 21.17 brat też zaprzecza 21.19 lider opozycji m r u ż y oczy do k a m e r y : tak dłużej być nie będzie; próbuje jeszcze raz 21.40 nieoficjalna informacja, że p o d d r a m a t y c z n y m a p e l e m w o b r o n i e polskiej demokracji podpisały się prawie wszystkie a u t o r y t e t y moralne 21.43 korekta: p o d d r a m a t y c z n y m a p e l e m w o b r o n i e polskiej demokracji podpisały się wszystkie a u t o r y t e t y m o r a l n e 21.44 zaniżenie liczby p o d p i s ó w p o d d r a m a t y c z n y m a p e l e m to spisek rządowych c e n z o r ó w - u w a ż a lider opozycji 21.45 inicjator d r a m a t y c z n e g o apelu udziela pierwszego wywiadu: Polska znalazła się na skraju przepaści, właściwie j u ż w n i ą s p a d ł a lub co najmniej spada 22.00 22.10 serwisy cytują z n a m i e n n e słowa inicjatora d r a m a t y c z n e g o apelu najlepszy polski dziennikarz gromadzi w s t u d i u lidera opozycji, inicjatora d r a m a t y c z n e g o apelu i jakiegoś k r e t y n a z o b o z u faszystowsko-antygejowskiego 22.13 z n a n e są wyniki i n t e r n e t o w e j s o n d y p r z e p r o w a d z o n e j w ś r ó d w i d z ó w p r o g r a m u najlepszego polskiego dziennikarza: 98,7 proc. w i d z ó w twierdzi, że najlepszy polski dziennikarz ma rację, 1,3 proc. zagłosowało inaczej ze zwykłej przekory 22.30 najlepszy polski dziennikarz oskarża faszystowsko-antygejowskiego kretyna o faszyzm i h o m o f o b i ę w połączeniu z hipokryzją. Lider opozycji i inicjator d r a m a t y c z n e g o apelu oskarżają o to, o co oskarżał p r z e d m ó w c a 140 F R O N D A 39 22.40 przedstawiciel o b o z u faszystów próbuje się jeszcze bronić, ale najlepszy polski dziennikarz pokazuje klasę i wykopuje gnojka ze studia 23.00 rząd zapowiada złożenie skargi na z a c h o w a n i e najlepszego polskiego dziennikarza 23.01 opozycja oskarża rząd o s t o s o w a n i e c e n z u r y 23.02 opozycja oskarża rząd o s t o s o w a n i e policyjnego t e r r o r u 23.03 opozycja oskarża rząd o pełzający z a m a c h s t a n u 23.06 p o s t ę p o w a E u r o p a p o w a ż n i e rozważa w p r o w a d z e n i e sankcji w o b e c 23.07 rząd próbuje odpowiedzieć, ale wszystkie kanały zajęte Polski 23.30 w nocnej audycji radiowej słuchaczka płacze do telefonu: boi się, co będzie z jej dziećmi, jeśli rząd zrealizuje swój p r o g r a m 23.33 prowadzący n o c n ą audycję pociesza słuchaczkę: obywatelskie n i e p o s ł u s z e ń s t w o m u s i przynieść s k u t e k 23.45 rządowi udaje się coś powiedzieć, ale k t o by słuchał rządu 23.50 lider opozycji oskarża rząd o cyniczne k ł a m s t w a 23.55 lider opozycji z a p o w i a d a na n a s t ę p n y dzień n a s t ę p n ą konferencję p o ś w i ę c o n ą dla o d m i a n y ł a m a n i u zasad demokracji przez rząd 23.57 wojska europejskie g o t o w e do interwencji w Polsce 23.59 grupa inicjatywna autorytetów moralnych pracuje nad koncepcją nowego apelu. Początkowy t e m a t : „Czy w Polsce powrócą k o m o r y gazowe?" zostaje zmieniony na: „Nie dla k o m ó r gazowych w Polsce!" 000-703 śni mi się, że wyjechałem. Jest mi dobrze, ale w p e w n y m m o m e n c i e ktoś m n i e pyta, na kogo g ł o s o w a ł e m . Zaczyna się robić gorąco, k t o ś odkrywa, że p o d s w e t r e m m a m koszulkę z n a p i s e m : „ N i e p ł a k a ł e m od Środy". Za karę m u s z ę wracać do kraju 7.00 b u d z ę się zlany p o t e m , antygejowscy faszyści szykują się do z a m a c h u n a nasze pieniądze JAROSŁAW JAKUBOWSKI 5 KWIETNIA 2006 JANUSZ KOTAŃSKI BARBAROI barbarzyńcy lękają się wód o g r o d ó w świątyń placów z arkadami ścian pełnych fresków n u ż ą ich u m i a r k o w a n e t e m p e r a t u r y z m i e n n o ś ć p ó r roku popołudnia cisza żywią się nieskończoną p r z e s t r z e n i ą bez świętych miejsc stepy p u s t y n i e dżungle ogromne amplitudy ostre zapachy i barwy grzmoty mają dla nich wartość p e r g a m i n u noc niosąca bezmiar rozpaczy przeraźliwy świt p o r a n k a to ich czas wtedy się lęgną by zalewać mozaikę światów duszącym o d o r e m konieczności 142 FRONDA 39 GRECY POD TRAPEZUNTEM gdy krzyczeli „thalassa, t h a l a s s a ! " czuli się już u siebie z dala od barbarzyńców tam gdzie d o p ł y n ą triery otwierała się d o b r a znana oikumene miasta nad w o d ą areopagi targi świątynne wyrocznie co nigdy jasnej wieszczby dać nie mogły m o r z e wiatr c i e m n a przepaść p o d p o k ł a d e m zawsze pewniejsze były od dróg przez p u s t y n i e połykających p r z e s t r z e ń satrapii złotych wielkich k r ó l ó w LATO 2006 143 GRZESZNICY W GALILEI mówili szybko tyle krzywd cierpienia zmieścić w m i n u c i e krzyku zaiste się nie da darli się głośno zalewali łzami (na łące owce stały p o d figami) w modlitwie nagłej ochrypli w radości J e z u s pisał na piasku i milczał z miłości bo to trudniejsze kochać kogoś obok codziennie d ł u g o aż do samej śmierci (nuży się często zwiewna Afrodyta Kupidyn strzelać nie chce w cel zbyt oczywisty) lecz krucha miłość ziemska trwa wybaczająca d o b r a 144 FRONDA 39 ZDRADZONY ŻOŁNIERZ Pułkownikowi Ryszardowi Kuklińskiemu żołnierz zabity w walce u m i e r a spokojny s u m i e n i e czyste duch jego jest wolny a co z żołnierzem przez braci w z g a r d z o n y m bitym torturowanym na śmierć z a m ę c z o n y m k t o jego duszę n i e ś m i e r t e l n ą przed t r o n Boży wniesie (anioł klęczy bezradny skrzydła stracił w lesie) Matko Boska zdradzonych dotknij jego rany by już się zabliźniła bo jest z a p o m n i a n y bo bez m u n d u r u chodził skonał bez pociechy za to j e d n o mu odpuść wszystkie ciężkie grzechy LATO 2 0 0 6 145 BAJKA SYBERYJSKA ciurka w o d a przez śnieg biały i zostawia krwawe plamy wieje wiatr czarny z i m o w y w rowach leżą zmarzłe głowy księżyc wzeszedł jest czerwony dłubią w mózgach głodne w r o n y z dali t ę s k n a bałałajka zdechła syberyjska bajka JANUSZ KOTAŃSKI Spotkanie Cecy i Arkana w październiku 1993 roku oraz ich o półtora roku późniejszy ślub stały się ucieleśnie niem kolejnych mitów. Do dzisiaj w światowych agen cjach fotograficznych świetnie sprzedają się zdjęcia Ar kana przebranego w serbski mundur z czasów I wojny światowej, z bogato złoconym krzyżem pektorałem na szyi, strzelającego, zgodnie z obyczajem, z pistoletu na wiwat. Naturalnie dla mediów serbskich było to przede wszystkim spotkanie Wybranki i Rycerza, by nie rzec - Dziewicy i Ułana. SZŁA DZIEWECZKA DO MIT ECZKA WOJCIECH STANISŁAWSKI Niewiele jest bohaterek, k t ó r e w tak n i e w y m u s z o n y s p o s ó b dostarczałyby zatrudnienia i profitów etnografom i w y d a w c o m brukowców. Fenomen Svetlany R a ż n a t w i ć bywa t ł u m a c z o n y przez analogie - stąd co chwila przeczytać m o ż n a o „bałkańskiej Marilyn", „bałkańskiej Britney", a bodajże o „bałkańskiej D o d z i e " . Rozpaczliwie kiczowata, zarazem n i e u s t a n n i e przyciąga u w a g ę zdecydo wanej większości świata redaktorskiego ś m i a ł y m krojem sukien, w których 148 FRONDA 39 nadaje się na niejedną okładkę. W wyalienowanych inteligentach Ceca b u d z i nadzieję, że b ę d ą mieli okazję napisać na t e m a t „bliski życiu". E t n o g r a f ó w i badaczy p o p k u l t u r y z definicji u r z e k a kobieta, k t ó r a wydała kilkanaście a l b u m ó w ze swymi p i o s e n k a m i i przyciąga serbską w i d o w n i ę od głębokiej prowincji po kluby w Duesseldorfie i B o c h u m . Integralni tradycjonaliści ży wią nadzieję, że w jej osobie d o k o n a ł a się w y m a r z o n a synteza k u l t u r y p o p i autentycznej d u c h o w o ś c i prawosławia, k t ó r a pozwoli odzyskać rząd d u s z nad n a s t o l e t n i m i bywalcami dyskotek. Wydaje się jednak, że ci, którzy u p a t r u j ą w Cecy szczególny f e n o m e n , padli ofiarą specjalistów od m a r k e t i n g u i że jest to z n a n y w s p ó ł c z e s n y m m e d i o z n a w c o m efekt kuli śniegowej polegający na tym, że raz s t w o r z o n y t e m a t zaczyna się nakręcać tak bardzo, iż nie w o l n o go przemilczeć. W rzeczywistości b o w i e m w samej tylko Serbii „ C e c " - z p o d o b n y m r e p e r t u a r e m , poetyką, h o ż y m a hojnym d e k o l t e m - znaleźć m o ż n a tuziny. Szansonistki o bliźniaczym genrze spotkać m o ż n a od Chorwacji (Severina) do Kosowa (Adelina) i p r a w d o p o d o b n i e w większości krajów b a s e n u M o r z a Śródziemnego. F o r m a t jest wspólny: wielbiciel a r c h e t y p ó w i „długiego trwa n i a " będzie go wywodzić od śpiewaczek w szarawarach, umilających p o s i ł e k lokalnemu bejowi, feministka zaś przywoła ze zgrozą f o r m u ł ę bałkańskiego m a c h i s m o , który nie przewiduje dla kobiety innej (dodajmy, chwilowej i p o zornej) formy emancypacji niż przez e s t r a d ę . Tyle że Ceca, za s p r a w ą ślubu z g ł o ś n y m w a t a ż k ą w o j e n n y m , w y d o b y ł a się z a n o n i m o w o ś c i starletki z serbskiej prowincji i zyskała swoje pięć m i n u t . Skoro zaś raz stała się s y m b o l e m - pięć m i n u t przeciągnęło się do dziesięciu lat. I trwa. Kwiatuszek znad Driny U r o d z o n a w roku 1973 w wiosce o dźwięcznej prasłowiańskiej n a z w i e Żitoradzia p o d Prokupljem, na p o ł u d n i u Serbii, córka ślusarza i nauczycielki, Svetlana rosła bez większych ambicji akademickich. Edukację zakończyła na t e c h n i k u m rolniczym, gdzie specjalizowała się w h o d o w l i świń; m i a ł a jed nak nadzieję n a przyszłość e s t r a d o w ą . N a okręgowych k o n k u r s a c h p i o s e n k i w o s t a t n i c h latach postitowskiej Jugosławii Lolita z n a d Toplicy podbijała ser ca j u r o r ó w w ś r e d n i m wieku u t w o r e m smakowicie z a t y t u ł o w a n y m Kwiatek LATO 2 0 0 6 149 pełen obietnic (Cvetak Zanovetak). J e d n o c z e ś n i e nie zaniedbywała ćwiczeń w aerobiku i body buildingu. Z kariery agronomicznej zrezygnowała zaraz po osiągnięciu pełnoletniości, uciekając z d o m u w r o k u 1 9 9 1 , by trafiać na kolejne sceny, w tym na emigracji w N i e m c z e c h . Jak widać, życiorys to m o c n o przewidywalny; r y t m kolejnych miesięcy wyznaczają nazwiska kolejnych adoratorów, pracowicie z e s t a w i o n e przez bio grafów (na rynku księgarskim w Serbii d o s t ę p n e są w tej chwili trzy biografie Cecy). Już w t e d y wcielała w jakiś s p o s ó b k a w i a r n i a n ą o d m i a n ę m i t u kariery „od p u c y b u t a do milionera", zwłaszcza gdy w m i a r ę u p ł y w u czasu prostolinij nych piłkarzy i kick b o k s e r ó w zastępowali żołnierze i b o s s o w i e gangów, k t ó r e w pierwszych miesiącach walk z C h o r w a t a m i i Bośniakami m i a ł y swój złoty czas. Ten - by nawiązać do obowiązującej w tych kręgach estetyki - ł a ń c u c h z błyszczących ogniw z a m k n ą ł j e d n a k d o p i e r o c h ł o p a k ze szczerego złota: starszy o p o n a d dwadzieścia lat s a m o z w a ń c z y k a p i t a n Serbskiej Gwardii Ochotniczej, Żeljko Rażniatović - Arkan. Życiorys A r k a n a bez wątpienia godny jest Cecy. Prosty m a ł o l e t n i prze stępca, syn oficera z prowincjonalnego g a r n i z o n u , skazany po raz pierwszy w wieku 14 lat, już jako dziewiętnastolatek, w 1973 roku, w y e m i g r o w a ł za zgodą s ł u ż b specjalnych na Zachód, gdzie zajmował się r a b u n k a m i i w y m u s z e n i a m i , w p r z e r w a c h likwidując lub zastraszając j u g o s ł o w i a ń s k i c h e m i g r a n t ó w politycznych. Z n u ż o n y w i e l o k r o t n y m i w y r o k a m i i t r z y k r o t n ą odsiadką oraz sławą, jaka wiązała się z w p i s a n i e m go na tzw. c z e r w o n ą listę Interpolu, w p o ł o w i e lat 80. Żeljko wrócił do Belgradu, by stanąć na czele nieformalnego stowarzyszenia kibiców stołecznego, pierwszoligowego k l u b u piłkarskiego Crvena Zvezda oraz przejąć k o n t r o l ę n a d siecią cinkciarzy. W roku 1990 t e n r z u t k i przedsiębiorca i p a t r i o t a stworzył z kiboli oddzia ły Serbskiej Gwardii Ochotniczej. Początkowo były o n e szkolone i skosza r o w a n e przez serbskie MSW, rychło j e d n a k G w a r d i a zaczęła zarabiać s a m a na siebie - na front ruszyła j u ż w roku 1991, i od tej p o r y z w i a d o m o ś c i a m i 0 m o r d e r s t w a c h i gwałtach na chorwackich i bośniackich cywilach m o g ł y rywalizować tylko legendy o ilościach pozyskiwanej przy okazji ł u p i e n i a pogranicznych miast „białej techniki s a n i t a r n e j " . Ciężarówki p e ł n e l o d ó w e k 1 pralek ściągały z K n i n u i Vukovaru, galowe m u n d u r y g w a r d z i s t ó w p u c h ł y od szamerunków, a kapitan A r k a n odgrażał się, „spiskującym przeciw Serbii, Waszyngtonowi i W a t y k a n o w i " . 150 F R O N D A 39 Spotkanie Cecy i Arkana w październiku 1993 roku oraz ich o półtora roku późniejszy ślub stały się ucieleśnieniem kolejnych mitów. Do dzisiaj w świa towych agencjach fotograficznych świetnie sprzedają się zdjęcia Arkana prze branego w serbski m u n d u r z czasów I wojny światowej, z bogato złoconym krzyżem pektorałem na szyi, strzelającego, zgodnie z obyczajem, z pistoletu na wiwat. Naturalnie dla mediów serbskich było to przede wszystkim spotkanie Wybranki i Rycerza, by nie rzec - Dziewicy i Ułana. Jeden z najgłośniejszych przebojów Cecy owych lat, Kad bi bio ranjen... (Gdybyś ranny był, miły, krwią b y m cię własną napoiła), zdawał się adresowany do Arkana (który, n o t a bene, z poty czek w Górach Dynarskich wychodził bez szwanku) i odwoływał się do żywego w eposach ludowych archetypu dziewczyny kosowskiej (kosovka devojka), która po bitwie zagładzie serbskiego rycerstwa w 1389 roku brnie z d z b a n e m przez pobojowisko, by napoić umierających mężów. Fakt, że Ceca gotowa była poić kogokolwiek własną krwią, budził dreszcz makabry i erotyzmu a la Dracula. Zarazem jednak - i tu się kłania d o k t o r Freud - choć m e d i a Miloszevicia wychwalały j u n a k ó w z Gwardii, nie s p o s ó b było nie zastanawiać się, w jaki sposób udaje im się pozyskiwać taką ilość broni, przemycanej m i m o blokad benzyny, whisky i cygar oraz w s p o m n i a n y c h już lodówek. Powszechnie wia d o m o było, że „nie ma co o tym gadać", a skoro nie ma co gadać, to znaczy, że istnieje to „coś", o czym gadać nie należy. Tym s a m y m Svetlana i Żeljko stawali się swego rodzaju „Piękną i Bestią". Ona, kruchy kwiatek znad Driny i zarazem Ż o n a i Matka, będąc Powiernicą, wspierała i rozgrzeszała jego dokonania. Dojrzewał też mit trzeci - miłości pięknej i nie szczęśliwej; w wariancie austro-węgiersko-bałkań- skim, na kształt uczucia Arcyksięcia Rudolfa i Marii Vetsery. N i e t r u d n o było sobie wyobrazić, że estra dowa diwa i dowódca ścigany od roku 1997 listem gończym Międzynarodowego Trybunału ds. Zbrodni w Byłej Jugosławii (ICTY) nie skończą banalnie: m i t t e n jednak spełnił się dopiero 15 stycznia 2000 roku, kiedy Żeljko Rażnjatović zlikwidowany został w środku dnia, w najelegantszym hotelu Belgradu, trzema strzałami w potylicę. Zmarł w drodze do szpitala na kolanach żony: do Kennedy'ego upodabnia go i to, że m i m o LATO 2 0 0 6 obalenia w pół roku później dyktatora, dwóch zmian rządu i dwóch procesów do dziś nie wiadomo, kto był zleceniodawcą tego zabójstwa: rutynowo obwinia się 0 nie Miloszevicia, który miał się jakoby obawiać popularności Arkana oraz jego wiedzy o operacjach grup paramilitarnych w Bośni i Kosowie. W roli Wiernej Towarzyszki i Kapłanki Pamięci Svetlana r ó w n i e ż spraw dziła się znakomicie: przez p ó ł t o r a roku żyła w o d o s o b n i e n i u , by wrócić na scenę w wielkim stylu k o n c e r t e m na belgradzkim stadionie „ M a r a c a n a " w czerwcu 2 0 0 2 roku. Padło w ó w c z a s kilka r e k o r d ó w : liczba słuchaczy, wpły wy z biletów, liczba decybeli. Na tle czarnej, obcisłej s u k n i gwiazdy d o s k o n a l e p r e z e n t o w a ł y się śnieżnobiałe stroje jej dwojga dzieci - sierot po kapitanie, 1 sukcesy z n ó w się pojawiły, i nie brak ich do dziś. Nie znaczy to, by nie d o c h o w y w a ł a wierności i d e a ł o m i przyjaciołom męża, i to za cenę n i e m a ł y c h wyrzeczeń: gdy po z a m a c h u na p r e m i e r a Serbii Z o r a n a Djindjicia w m a r c u 2 0 0 3 r o k u w ł a d z e wypowiedziały wojnę s t r u k t u r o m przestępczości zorganizowanej, Svetlana znalazła się w ś r ó d pierwszych aresztowanych. Podczas rewizji w jej willi, w której ukrywali się m.in. szefo wie tzw. klanu z Z e m u n a , oskarżani o zlecenie zabójstwa Djindjicia, znale ziono m.in. 88 sztuk b r o n i palnej, od r e w o l w e r ó w po pistolety m a s z y n o w e . Spędziła w areszcie n i e s p e ł n a cztery miesiące - ś r e d n i o po j e d n y m d n i u za sztukę broni? - ostatecznie j e d n a k nie zapadł ż a d e n wyrok, choć jej bliskie związki z mafią z e m u ń s k ą nie b u d z ą wątpliwości. Podczas jej uwięzienia na pikiety protestacyjne zjeżdżały z głębi kraju a u t o k a r y p e ł n e - jak zaświadcza dziennikarz tygodnika „Vreme" - „wiernych kopii Cecy, jeśli sądzić z u ł o ż e n i a w ł o s ó w i silikonowych u s t " , a kluby n o c n e milkły z s z a c u n k i e m , gdy n a d r a n e m o d t w a r z a n o jej najbardziej p o d n i o s ł y u t w ó r : „Jezusie, obdaruj m n i e lwim sercem, b y m m i a ł a siłę sprostać d n i o m , co n a d c h o d z ą " . Nie jest to j e d n a k w ż a d n y m razie „ p r a w o s ł a w n y rock". Ceca oferuje mieszankę wartości, m o ż l i w ą i d o p u s z c z a l n ą tylko w p o p k u l t u r z e , od której odbiorca nie w y m a g a spójności ani konsekwencji, bo p r z e ż y w a j ą czysto e m o cjonalnie, bo jest to dlań tylko „wiązka i m p u l s ó w " , schlebiających r ó ż n y m jego przywiązaniom. N i k t nie czyni z a r z u t u niekoherencji b u l w a r ó w k o m , które w patetycznym i s e n t y m e n t a l n y m t o n i e traktują o w a r t o ś c i a c h rodzin nych, promując na sąsiedniej k o l u m n i e soft p o r n o . N i k t też nie będzie na serio t r a k t o w a ł Cecy, w której d w ó c h o s t a t n i c h a l b u m a c h deklaracje głębokiej miłości, k t ó r a trwać będzie po i p o z a grób, przeplatają się z lekkimi frazami 152 F R O N D A 39 o „ r e z e r w o w y m facecie na j e d n ą n o c " w proporcji j e d e n do d w ó c h . O t , „za m i e n i ę ciebie na lepszy m o d e l " oraz „zawsze t a m , gdzie t y " - w j e d n y m . To się sprzedaje. Ceca A . D . 2 0 0 6 podbija diasporę, dla której e s t r a d o w y c h a r m e liczy się podwójnie. Ceca o b d a r o w u j e wszelkimi w s p o m n i a n y m i wyżej u r o k a m i i przy okazji leczy z k o m p l e k s ó w oraz przywraca i u o b e c n i a „kraj lat dziecinnych": dzięki t e m u - dziś w M o n a c h i u m , j u t r o (gdy tylko D e p a r t a m e n t S t a n u zechce jej wydać wizę) w Chicago - sytuuje się Ceca gdzieś p o m i ę d z y D o d ą a „Małym W ł a d z i e m " . Z doświadczeniem i r o z m a c h e m przygotowuje sobie g r u n t do kariery b u s i n e s s w o m a n . Już dziś doskonale prosperuje jej wydawnictwo m u z y c z n e „Ceca Musie", które zapewni podaż muzyki neoludowej na długie lata. Kolejne utwory pozycjonowane są tak, by stały się częścią współczesnej świadomości kulturowej: rytmiczna pieśń Uważaj, z kim sypiasz dodawała d u c h a narodowej reprezentacji koszykarzy na niedawnych m i s t r z o s t w a c h świata w Atenach. Dla każdego coś (nie)mitego Nie ulega wątpliwości, że z gwiazdki stała się Svetlana Rażnatović gwiazdą za sprawą związku z A r k a n e m . Tamtego ślubu starczyłoby na t u z i n p i s m ilu strowanych, o n a zaś zadbała o t o , by i później swą o s o b ą wypełniać ich łamy. Podkreślmy j e d n a k s t a n o w c z o : s y m b o l e m serbskiego turbofolku stała się bardziej za s p r a w ą swego wi z e r u n k u niż d o k o n a ń scenicznych czy wyrazistości tekstów. O w s z e m , Bałkany t a m t e j dekady z a s m a k o w a ł y w szczególnego typu rocku - frontowym, prozelickim, przekazującym wartości „z p r z y t u p e m " . Ostrymi rytmami, dobywanymi z syntezatorów, mobilizował swoich Marko T h o m p s o n w Chorwacji, Arif Vladi w Kosowie ( n i e z r ó w n a n e Marsze UCK o d t w a r z a n e były przezeń n a p i e r w s z y m p o p o w y m koncercie w Prisztinie po exodusie Serbów w lecie 1999 roku) i wyjątkowo b o g a t o r e p r e z e n t o w a n i Serbowie, od Baje Malog Knindże do a u t o r ó w anonimowych. LATO 2 0 0 6 C h w a ł ę Karadżicia i Mladicia wyjątkowo o s t r o i d o b i t n i e wyśpiewywali j e d n a k inni - a najobszerniejszy jej wybór znalazł się w wydanej p r z e d t r z e m a laty antologii p o d prowokacyjnym t y t u ł e m Pieśni z bebechów narodu. „ N i e b ę d ą j u ż krakać w r o n y / na krzyżu p r a w o s ł a w n y m / P o m ś c i m y n a s z e m a t k i , zadu simy cudze / p o w r ó c ą serbskie dni s ł a w n e " . Było tych pieśni bez liku - ale nie Cecy to genre. Kilku miejscowych k u l t u r o z n a w c ó w wyspecjalizowało się zresztą w opi sywaniu różnych a s p e k t ó w i p a r a d o k s ó w „ f e n o m e n u Cecy". Po p i e r w s z e bowiem, choć image naszej b o h a t e r k i o d p o w i a d a w s z y s t k i m p r o s t y m p o t r z e b o m bałkańskiego m a c h o , to zarazem, paradoksalnie, jakoś zaprzecza wi zerunkowi „kobiety p o d p o r z ą d k o w a n e j " : w d o w a , s a m o d z i e l n i e p r o w a d z ą c a interesy i wychowująca dzieci, właścicielka w y d a w n i c t w a płytowego, lwica salonowa i i n w e s t o r k a na czele k l u b u s p o r t o w e g o ? N a w e t jeśli belgradzkie feministki ciągle biorą Cecę raczej na języki niż na sztandary, to dla wielu m ł o d y c h kobiet z zapyziałych m i a s t e c z e k varośi bywa o n a w z o r c e m kariery (inna rzecz, że fałszywym). Po drugie - choć dla sympatyków ć w i e r ć n u t i p ó ł t o n ó w turbofolk p o z o stanie turbofolkiem, to jeśli j u ż p o d e j m o w a ć się analizy w i z e r u n k u , t r z e b a uczciwie o d n o t o w a ć jego zmiany. Z szansonistki, u której głos był nieistot n y m d o d a t k i e m d o e s t r a d o w e g o półnegliżu, Ceca wyrosła n a „wokalistkę": nie tylko za s p r a w ą t ł u m u techników, oświetleniowców, wizażystek i frontmanów, lecz również - krzykliwego, ale j e d n a k - stylu. To j u ż nie ś m i e s z n a w swojej n i e p o r a d n o ś c i kopia n i e z n a n y c h Beverly Hills: to ich całkiem u d a n y klon. Po trzecie: Ceca n o l e n s volens stała się u o s o b i e n i e m „jugonostalgii" i d o w o d e m na to, jak wiele wspólnej tkanki kulturowej z a c h o w a ł o się p i ę t n a ście lat po rozpadzie Jugosławii od Triestu po Ochryd. To, że jej t o u r n e e po Słowenii i Macedonii g r o m a d z ą tłumy, nie dziwi j u ż nikogo. J e s t n a t o m i a s t w dalszym ciągu p r z e d m i o t e m z t r u d e m m a s k o w a n e j d u m y dla dziennikarzy belgradzkich, jawnej zaś zgryzoty dla sarajewskich fakt, że Svetlana ma swych licznych wielbicieli w Chorwacji i w Bośni, tej samej Bośni, k t ó r a skarży dziś przed M i ę d z y n a r o d o w y m T r y b u n a ł e m Sprawiedliwości w Hadze Serbię o z b r o d n i e ludobójstwa. Kto jak k t o , ale k a p i t a n A r k a n z a s a d n i e cieszy się w Bośni jak najgorszą sławą - a m i m o to kolejne stoliki r o z s t a w i o n e w z d ł u ż sarajewskiego d e p t a k u Ferhadija uginają się od pirackich kopii a l b u m ó w jego 154 F R O N D A 39 żony. W swojej bezradności kulturolodzy twierdzili już, myląc chyba oficerów ck armii i Jego Wieliczestwa z k r ó t k o strzyżonymi mafiosami, że m a m y do czynienia z f e n o m e n e m „towarzyszy b r o n i " , obdarzających się w z a j e m n y m s z a c u n k i e m wojowników. T ł u m a c z e n i e zdaje się j e d n a k o wiele p r o s t s z e : pamięć jest krótka, włosy Cecy - nadal d ł u g i e . . . F e n o m e n Cecy prowokuje j e d n a k również d o p o s t a w i e n i a d w ó c h innych kluczowych pytań o serbską przeszłość i t o ż s a m o ś ć . Przede w s z y s t k i m b o w i e m niezwykle t r u d n o ocenić, na ile jej kariera s t a n o w i ł a realizację przemy ślanej „polityki k u l t u r a l n e j " czasów p ó ź n e g o Miloszevicia - na ile zaś była wynikiem skrajnej, pirackiej liberalizacji m e d i ó w ? Pamiętajmy, że p o d d a n y sankcjom Belgrad nie przestrzegał żadnych u m ó w licencyjnych, w wyniku czego d o t ą d oszczędnie d a w k o w a n a „ k u l t u r a M T V " p o d b i ł a i zalała Serbię w ciągu d w ó c h - t r z e c h lat od pierwszego w p r o w a d z e n i a e m b a r g a w 1993 roku, a wraz z nią p r z e s t a ł a obowiązywać o b e c n a d o t ą d „wychowawcza rola m e d i ó w " . Na w o l n y m rynku wartości m u z y c z n y c h lud wybrał Cecę? Z a p e w n e tak; pytanie tylko, czy, k t o i na ile d y s k r e t n i e p r o m o w a ł tę a k u r a t wykonawczynię. Najistotniejszy j e d n a k wydaje się fakt, że Ceca przywoływana jest w jed n y m z najpoważniejszych serbskich sporów, jaki toczy się o s t o s u n e k do m o dernizacji na m o d l ę Z a c h o d u . Od dyskusji takich nie jest dziś w o l n y ż a d e n chyba z krajów, k t ó r e nie leżały ongiś w o b r ę b i e „ d o m e n y karolińskiej". N a d Sawą i D u n a j e m podział na zwo lenników „ n o w o c z e s n o ś c i " i „swojskości" jest d u ż o bardziej czytelny i do dziś stanowi j e d n ą z p o d s t a wowych, jeśli n a w e t nieco zatartych, osi p o d z i a ł u . Oczywiście, jest to p o c h o d n a później rozpoczętej modernizacji i dystansu, jaki dzielił od E u r o p y XIX-wieczną Serbię, „wybijającą się na n i e p o d l e g ł o ś ć " jako j e d n a z prowincji I m p e r i u m O t o m a ń s k i e g o . W n a s t ę p s t w i e tego j e d n a k dzisiejsze podziały polityczne i k u l t u r o w e n a d D u n a j e m i Sawą, n a w e t jeśli w y w o d z o n e są ze s t o s u n k u do reform, dyktatury Miloszewicia, Titowskiej odmiany komunizmu LATO 2 0 0 6 czy p o s t a w y a n t e n a - t ó w ideowych podczas II wojny, często biorą początek w XIX-wiecznych dyskusjach n a d tym, czy m o d e r n i z o w a ć par force, czy w zgodzie z p o t r z e b a m i i możliwościami l u d u . O s t a t e c z n i e , podczas gdy w Polsce pasiaki łowickie pojawiają się już bodaj tylko na procesjach, a u w a ż a n y przez niektórych za sól ziemi mieszkaniec PGR-u, glebae adscriptus, paraduje w d r e s a c h i ortalio n a c h - w Serbii „swojski wieśniak", w zawadiackiej Sajkaey na głowie, choć „ p o d k r e o w y w a n y " przez etnografów i specjalistów od turystyki, ma przecież swój, n a w e t jeśli lekko poszarzały, pierwowzór. Każdej jesieni Serbia dzieli się na tych, którzy ruszają na festiwal rockowy „ E x i t " do (wojwodińskiego, ergo europejskiego) N o w e g o Sadu, i tych, którzy zmierzają na s ł y n n e s h o w bał kańskich kapel dętych w Guey, w szumadijskim ( o t o m a ń s k i m , d y n a r s k i m . . . ) interiorze - i co roku ktoś zauważa, jak symboliczną ma to w y m o w ę . O t ó ż Ceca, k t ó r a rozpala do czerwoności s t a d i o n „ M a r a k a n a " i sarajewskie dyskoteki, pozostaje nie do przyjęcia dla o b u tych obozów. Dominujący dziś na scenie medialnej i akademickiej „ m o d e r n i z a t o r z y " - zwykle liberalni, iibertolerancyjni, proeuropejscy zwolennicy „kultury p r z e p r o s i n " - odwracają się od pieśniarki z pogardą. Ich z d a n i e m r e p r e z e n t u j e o n a w czystej postaci kulturę i ideały zapyziałego miasteczka - tak, tak, patriarchalizm, nietole rancja, m a c h i s m o . . . - w p o ś r e d n i zaś s p o s ó b gloryfikuje „serbskie wojny i zbrodnie". W b r e w o c z e k i w a n i o m wielu jest j e d n a k serbskich n e o k o n s e r w a t y s t ó w , którzy na d o k o n a n i a Cecy p a t r z ą ze zgrozą - nie tyle ze w z g l ę d ó w obycza jowych, ile dostrzegając w nich przejęcie i zawłaszczenie przez l u m p e n p r o letariat i p o p k u l t u r ę wartości ludowych. P l a k a t ó w Cecy p r ó ż n o by szukać w Guey l u b w salach, gdzie zbierają się m ł o d z i zwolennicy z r e f o r m o w a n e g o , lecz s u r o w e g o prawosławia. 156 F R O N D A 39 Svetlana Rażnatović pozostaje więc beneficjentką wojen bałkańskich i jej ofiarą, a przy okazji - d y ż u r n y m s y m b o l e m dla reporterów, a u t o r ó w p r z e w o d ników, przede w s z y s t k i m zaś m o ż e dla zachodnich publicystów, którzy lubią w trzech-czterech zdaniach rozstrzygać o b a ł k a ń s k i m r a c h u n k u w i n i wzywać Serbię do „współpracy z Trybunałem H a s k i m " . Opowieści o tym, jak s a m a Ceca poradzi sobie z pamięcią o swoich d o k o n a n i a c h , doczekamy się, być może, za kilkanaście lat - i z p e w n o ś c i ą będzie o n a bardziej z ł o ż o n a niż ko m e n t a r z e redakcyjne „ G u a r d i a n a " czy „Wyborczej". Z a r a z e m j e d n a k - by nie wybaczać zbyt ł a t w o w c u d z y m imieniu i nie kończyć w zbyt frywolnym t o n i e - przytoczmy zakończenie j e d n e g o z uczciwszych t e k s t ó w o karierze Svetlany, który ukazał się przed d w o m a laty w sarajewskim tygodniku „BH D a n i " : Ceca Rażnatović nie jest [bezpośrednio] winna wojnom. Jej losy poto czyłyby się jednak z pewnością inaczej, gdyby nie stało się to wszystko, co siĊ stało; gdyby mieszkańcy pewnego spokojnego, cichego świata, z telewizorem przykrytym szydełkową narzutą i przykurzonym, gip sowym popiersiem Tity, przywiezionym z wycieczki i stojącym w kącie regału, nie zostali wyrzuceni ze swych domów, ot tak, w wytartych spodniach i w kapciach - by w kwadrans później leżeć w kukuruźniaku z drugiej strony wiejskiej szosy, z kulą w plecach i drugą w tyle głowy. WOJCIECH STANISŁAWSKI Daniel Landa odmienia los czeskiego patrioty skaza nego na deficyt bohaterów we własnej historii, łącząc popkulturę z tradycją i patriotyzmem w sposób absolut nie mistrzowski. Jest jednocześnie antytezą cyganerii, gwiazdorskiego zblazowania i pretensjonalności. Były skinhead, dziś gwiazda czeskiego showbiznesu idzie cią gle pod prąd. W kraju totalnego ateizmu chce odkryć Tajemnicę chrześcijaństwa w Kościele katolickim. Kdozjste bozi bojornici MACIEJ WALASZCZYK W 1 9 8 8 roku w TVP wyemitowano czechosłowacki film Dlaczego? opowiadający 0 grupie chuliganów Sparty Praga, którzy jadąc na mecz, demolują pociąg, biją 1 terroryzują pasażerów, doskonale się przy tym bawiąc. Pamiętam, że przykuł on uwagę wielu ówczesnych bywalców stadionów, tym bardziej że w porówna158 F R O N D A 39 niu ze Szpitalem na peryferiach, Arabellą, czy Kobietą za ladą, a więc sztandarowy mi pozycjami czechosłowackiego kina, wałkowanymi w PRL-owskiej telewizji, był czymś naprawdę m o c n y m . J e d n ą z głównych ról zagrał w n i m n i e s p e ł n a dwudziestoletni Daniel Landa, który jako filmowy Pavel krzyczy na stadionie i na ulicy „Let's go Sparta, let's go!". Rok później w polskich kinach m o ż n a było go zobaczyć obok m ł o d e g o Olafa Lubaszenki w historycznym dramacie sensacyjnym Czarny wąwóz. Tymczasem jego kariera filmowa to tylko epizod. Landa już na początku lat 90. objawił się C z e c h o m jako świetny muzyk, kom pozytor i rasowy frontman. W Polsce to człowiek właściwie a n o n i m o w y i z n a n y dosyć wąskiemu gronu osób. Najczęściej jako wokalista Orlika - legendarnej skinowskiej kapeli z p r z e ł o m u lat 80. i 90., która po aksamitnej rewolucji za częła śpiewać o narodowej d u m i e , historii, piwie i piłce nożnej. Jej istnienie było jednak krótkie. Dzisiaj Daniel Landa to człowiek sukcesu - tak komercyj nego, jak i artystycznego. Rock-opera Krysao jego p o m y s ł u i a u t o r s t w a zdobyła sobie p o n a d 300 tys. a u d y t o r i u m i - poza Czechami - była wystawiana również w Niemczech, Austrii i na Słowacji. W Czechach Landa to po p r o s t u gwiazda na wielką skalę, a do tego postać nie stroniąca od politycznych k o m e n t a r z y i patriotycznych manifestacji. Teraz zaskakuje p o n o w n i e , deklarując swój zwrot ku katolicyzmowi jako założyciel enigmatycznego, chrześcijańskiego bractwa „Ordo L u m e n Templi" i i n t e r p r e t a t o r pieśni Karela Kryla. Przywdziewając biały strój z charakterystycznym czerwonym krzyżem na piersiach, chce z r ó ż a ń c e m w dłoni zebrać ludzi gotowych do duchowej o d n o w y Czech. Pozdrav z fronty Można powiedzieć o Landzie: tytan pracy. Sam mówi, że na wszystko, co chciałby zrobić w sztuce i sporcie, potrzebowałby około 200 lat. „Wszystko, co robię, robię na 100 procent" - deklaruje. Miłość do motocykli i samochodów oraz ryzykownej jazdy odziedziczył po swoim ojcu - wybitnym czechosłowackim rajdowcu. Jednak tym, co pociąga go w tego rodzaju zajęciach, jest po prostu wysoka dawka adrena liny. Siła, odwaga i prędkość to czynniki mobilizujące jakiś konglomerat męskich cnót, którymi chce się wykazać, jednocześnie używając życia. „Kiedy oglądam boks czy hokej, myślę sobie - też bym tak chciał" - deklarował ponad 10 lat t e m u Landa. Słowa dotrzymywał, wcielając się w coraz to n o w e role i to z sukcesami. Przez ten czas, poza nagrywaniem płyt, występami w musicalach, dał się również LATO 2 0 0 6 159 poznać jako kierowca rajdowy. Zdobywał laury podczas krajowych zawodów, a w 1998 roku zajął szóste miejsce w mistrzostwach Europy. Potem zaczął jeździć w zawodowej stajni automobilowej. Oczywiście jego ambicje wychodziły daleko poza sporty motorowe. Próbował również tajskiego boksu. Poza muzyką i sportem pasjonował się teatrem - zagrał w znanej komedii kryminalnej Kto się boi Virginii Wolf, pisał scenariusze i muzykę dla telewizji, do filmów, a każda jego aktywność nie pozostawała bez odzewu. Stał się idolem tysięcy młodych Czechów. Teksty, które pisze, m ó w i ą o sprawach zazwyczaj przez gwiazdy popkultury pomijanych i wyszydzanych, a w najlepszym razie poruszanych tak, by niepo trzebnie epatować złem. Landa traktuje problemy związane z przemocą w sposób naturalny, mówiąc, że świat po p r o s t u jest nią przepojony, a życie to ciągła walka na linii frontu. Landa nie jest apostołem pacyfizmu. Z drugiej strony jego poetyka to nie jakiś bezmyślny hołd dla świata przemocy i zła. Raczej p e w n e odbicie rze czywistości, a na p e w n o i jego własnej postawy życiowej. „Z czego czerpię ener gię do tylu spraw, którymi się zajmuję? Nie wiem. Chyba z tych wszystkich n e gatywnych rzeczy, które wokół siebie widzę, to m n i e inspiruje" - mówił w 1993 roku Dan, jak potoczenie mówią o n i m fani, dziennikarze i znajomi. Był przecież czas, że nosił ze sobą pałkę baseballową i na p e w n o nie była mu o n a potrzebna do gry. Dzisiaj gustuje w dobrych rewolwerach lub austriackim Glocku 17. Czeski piosenkarz to człowiek w istocie prostolinijny, który robi w życiu to, co go bawi - uprawia sport, komponuje muzykę, żyje na wysokich obrotach. A wszystko to wtłacza w ramy życia rodzinnego. Jest artystą o iście chuligańskiej duszy, którego cechuje duża charyzma i pomysłowość. Motocyklista, rajdowiec, były skinhead, wciąż mówiący o sobie „czeski narodowiec" - trzeba przyznać, że to mieszanka wybuchowa. W jego muzyce i showbiznesowym wizerunku (niemalże tożsamym z rzeczywistym Landa) dominuje pragnienie dokonania czegoś wielkiego, rycerskiego. Trochę jak jeden z jego ulubionych b o h a t e r ó w . . . niemiecki as lotnictwa z czasów I wojny światowej „Czerwony Baron" Manfred von Richthofen. Dzisiaj „Czerwony Baron" to również p a t r o n jednej z bardziej stylowych praskich knajp, której właścicielem jest właśnie Daniel Landa. Neofolk Właściwie każda jego płyta jest dobra, a na p e w n o ciekawa i b a r d z o p r z e b o jowa. To taki w s p ó ł c z e s n y rockowy folk, świetnie z a a r a n ż o w a n y i zagrany. F R O N D A 39 A m o ż e prowincjonalny folk p r z e ł o m u wieków? Poza tradycyjnym instru m e n t a r i u m i rockowym b r z m i e n i e m w jego m u z y c e słychać dęciaki, flet, smyki, akordeon, fortepian, s a m p l e r y i elektronikę. Jak się okazuje, jest to bardzo ciekawy k o n g l o m e r a t stylistyczny: folk, pulsacja ska, p u n k rock, gotyckie m r o k i i ciężar n u m e t a l u . J u ż po pierwszych p r z e s ł u c h a n i a c h ł a t w o rozpoznać, że te kawałki pisze facet z p r a w d z i w ą m u z y c z n ą wyobraźnią. Sam Landa przyznaje, że w ciągu o s t a t n i c h 2 0 lat p o d o b a ł a m u się b a r d z o r ó ż n a muzyka, choć na początku najchęt niej słuchał M a d n e s s lub po p r o s t u klasycznego Oi! amerykańskiej Nie lubił popkultury, jednak zalewają cej od początku lat 90. czeskie media. Nie tolerował rapu, który w p e w n y m m o m e n c i e z d o m i n o w a ł MTV. W ł a ś n i e w t e d y jego pierwsze solowe płyty zo stały o d e b r a n e jako objawienie. Działo się to w czasie, gdy w Czechach królo wali wykonawcy pamiętający czasy k o m u n i s t y c z n e g o reżimu, a z drugiej strony imitatorzy zachodnich nowi nek. Współcześnie najchętniej sięga najwyżej po R a m m s t e i n , k t ó r e g o echa słychać w o s t a t n i c h płytach artysty. Co ciekawe, komponowanie kolej nych a l b u m ó w i musicali przychodzi m u ł a t w o . Podobnie jak u d a n a p r ó b a adaptacji Requiem W.A. M o z a r t a p o d szyldem Rockąuiem. Pomysł nie nowy, ale całkiem sprawnie zrealizowany, u w i e ń c z o n y płytą i teledyskiem. A jak było na początku? Landa zaczynał w Orliku - zwykłym „ o i o w y m " skinhead-bandzie. Co ciekawe, zdobył sobie p o p u l a r n o ś ć r ó w n i e ż w w ą s k i m gronie słuchaczy w Polsce. U naszych p o ł u d n i o w y c h sąsiadów obydwie płyty kapeli znalazły oficjalnie - w e d ł u g różnych źródeł - ok. 2 0 0 tys. nabywców. J e d n a k Landa miał większe ambicje i j u ż w czasie, gdy grał z Orlikiem, napisał materiał na pierwszą solową płytę Yaleik. To, co w ó w c z a s z a p r o p o n o w a ł , nie LATO 2 0 0 6 161 m i a ł o nic w s p ó l n e g o z tym, co robił dotychczas. Wciąż j e d n a k p o s i a d a ł o siłę prawdziwie rockowego brzemienia, k t ó r e w Czechach b a r d z o się p o d o b a ł o i znajdowało znacznie szersze niż Orlik g r o n o odbiorców. Pojawiły się wy wiady, rozgłos, s z u m medialny, fani, pieniądze, wielkie w y t w ó r n i e p ł y t o w e . Landa od razu p o s t a n o w i ł stanąć w świetle j u p i t e r ó w i śpiewać dla wszyst kich. Nie chciał j e d n a k iść na kompromisy, tak jeśli chodzi o w i z e r u n e k , jak i m u z y k ę . Za w z ó r s h o w b i z n e s o w y p o s t a w i ł sobie M o t o r h e a d - kapelę grającą od lat, co chce i jak chce. Z a m i a s t pisać o muzyce, zawsze lepiej jej p o s ł u c h a ć . . . Tymczasem nie każdy czytelnik „ F r o n d y " znajdzie w sklepie m u z y c z n y m jego płyty. W Polsce są o n e n i e d o s t ę p n e , a j u ż po p r z e k r o c z e n i u południowej granicy - właściwie na wyciągnięcie ręki. To r ó w n i e ż f e n o m e n . Bila liga Specyfika Czech i ich t o ż s a m o ś c i n a r o d o w e j n o s i zdecydowanie p i ę t n o husytyzmu. Jak p o w s z e c h n i e w i a d o m o , 100 lat p r z e d M a r c i n e m L u t r e m czeski re formator religijny i r e k t o r u n i w e r s y t e t u J a n H u s , na k t ó r e g o wywarła w p ł y w myśl angielskiego teologa J o h n a Wycliffe'a, zaczął otwarcie krytykować Kościół katolicki i jego praktyki. W 1415 roku został oskarżony o herezję, a p o t e m spalony na stosie w Konstancji. W t e n s p o s ó b pierwsza reformacja zrodziła w Czechach Kościół kalikstyński (calix - po łacinie kielich). W cztery lata później pierwsza p r a s k a defenestracja (1419) na R a t u s z u N o w o m i e j s k i m zapoczątkowała wojny husyckie przeciwko katolickiemu królowi, szlachcie i papieżowi. W 1434 roku w bitwie p o d L i p a n a m i z o s t a ł a o s t a t e c z n i e p o k o n a n a największa radykalna g r u p a husytów, co zakończyło ich burzliwą epokę. Czesi j e d n a k stale uznawali H u s a za swego b o h a t e r a n a r o d o w e g o - i kilkaset lat później Daniel L a n d a stał się dla pewnej grupy czeskich n a s t o l a t k ó w fi larem r u c h u naokalikstyńskiego - Vlasteneckej Ligi (organizacji politycznej, jedynie fasadowo odnoszącej się do h u s y t y z m u ) , której jest o b e c n i e h o n o r o w y m członkiem. N a k o n c e r t a c h Orlika d o c h o d z i ł o d o bijatyk skinheadów-nazistów ze s k i n h e a d a m i , którzy z a m i a s t swastyk nosili na k u r t k a c h plakietki z kielichami. Swój p a t r i o t y z m na r ó ż n e sposoby Landa manifestuje także na swoich solowych płytach. Już na pierwszej wziął na w a r s z t a t h u s y c k ą p i e ś ń religijną - Kdoźjste bozi bojomici, do której śpiewania n a m a w i a na k o n c e r t a c h swoich fanów. P o t e m t e m a t h u s y t ó w ciągle wracał, ale p o z a t r a u m ą Białej 162 F R O N D A 39 Góry, H u s e m , Masarykiem i czeskimi l o t n i k a m i walczącymi w Anglii w czasie wojny niewiele znajdował inspiracji do b u d z e n i a d u m y n a r o d o w e j . Częściej skłaniał do z a d u m y i ironii n a d kondycją m o r a l n ą p o b r a t y m c ó w . Czyżby taki był los czeskiego patrioty skazanego na deficyt b o h a t e r ó w we własnej h i s t o rii? Takie u t w o r y jak Tradice czy 1938 - k t ó r e g o tytuł nawiązuje do p o d d a n i a się zdradzonych Czech Hitlerowi - udowadniają, że L a n d a n a w e t w tak nie wygodnej sytuacji jest katalizatorem z u p e ł n i e nowej jakości, łącząc w s p o s ó b absolutnie mistrzowski p o p k u l t u r ę z tradycją i p a t r i o t y z m e m . J e s t t y p e m artysty, którego w Polsce p r ó ż n o by szukać. Wielkie gwiazdy lat 80. i 9 0 . ta kiej roli nie odegrały i nigdy do niej nie aspirowały, a n o w i idole, n p . Michał Wiśniewski, t o t e m a t d o z u p e ł n i e innych rozważań. Oczywiście podczas swojej kilkunastoletniej solowej kariery w dziesiątkach r o z m ó w z dzienni karzami Landa m u s i a ł tłumaczyć, że - m i m o swojego p a t r i o t y z m u , fascynacji siłą, m ę s k i m i c n o t a m i i silnymi c h a r a k t e r a m i - nie jest faszystą i nie ma nic w s p ó l n e g o z rasizmem. Odpowiadał prze wrotnie, że nie zna dobrej defi nicji rasizmu i nie uważa, by rasy dzieliły się na lepsze i gorsze. Do dnia dzisiejszego o d p i e r a zarzuty żurnalistów, dla których ciągle pozostaje s k i n e m z Orlika śpiewającym „biała liga, biała siła". W j e d n y m z nielicznych tekstów na t e m a t Landy, jakie ukazały się w Polsce, dziennikarz „Gościa Niedzielnego" bez n a m y s ł u pisze o n i m jak o neofaszyście, kopiując żywcem schemat, w jaki wtłoczyli Landę n i e c h ę t n i jego osobie czescy d z i e n n i k a r z e . Prawdą jest, że w i z e r u n e k Landy - czeskiego patrioty, k r ó t k o o s t r z y ż o n e g o faceta z t a t u a ż a m i na r a m i o n a c h , p e w n e g o siebie, a m b i t n e g o , odwołującego się do barw narodowych, czeskiej symboliki, husyckiego m i t u i lubiącego styl kultowych firm odzieżowych dla s k i n h e a d ó w - nie m ó g ł się zmienić tak rady kalnie. Jego o s o b o w o ś ć i działalność wykroczyły po p r o s t u p o z a wąskie r a m y bycia członkiem kontrowersyjnej s u b k u l t u r o w e j kapeli i z k u l t u r o w e g o mar ginesu wypłynęły na szerokie w o d y życia k u l t u r a l n e g o i m e d i a l n e g o Czech. LATO 2006 163 Jego wypowiedzi dla wysokonakładowych kolorowych p i s m czy telewizji nie miały nic w s p ó l n e g o z polityczną p o p r a w n o ś c i ą czy s p o w i a d a n i e m się z tego, co w jego życiu j u ż m i n ę ł o . Jeśli k t o ś zapytał go o imigrantów, szybko deklarował, że nie ma nic przeciw n i m , ale... „ d o czego p r o w a d z i p s e u d o h u m a n i t a r y z m , m o ż n a zobaczyć w N i e m c z e c h ! Dlatego t r z e b a b r o n i ć swojego d o m u . Bronić E u r o p y " - m ó w i ł w r o z m o w i e z „ P e n t h o u s e m " , podkreślając, że ma do tego p e ł n e p r a w o . J e d n o c z e ś n i e d y s t a n s o w a ł się od filozofii, myśli politycznej, jakichś p o u k ł a d a n y c h s y s t e m ó w myślowych i oczywistych a u t o rytetów. M i m o to szybko skojarzono go z N i e t z s c h e m , co w Landzie wywo łuje irytację. Przywoływano również p o s t a ć Rudyarda Kiplinga. Piosenkarz powołuje się raczej na Karola Maya i jego książki o Indianach, w których d o b r o i zło oddzielone są w i d o c z n y m i dla każdego granicami. Kdoź jste bozi bojovnici Dzisiaj Daniel Landa d o r z u c a do swojego w i z e r u n k u co i n n e g o - wiarę w Chrystusa, nawrócenie i przebaczenie. Deklaruje też h e r o i c z n ą w o l ę trwa nia przy tych wartościach. Bo nie chodzi w t y m miejscu o kolejny skandal, ale o przyznanie się do katolicyzmu w kraju od lat głęboko laickim, w y z n a n i o w o indyferentnym, kraju o b a r d z o silnych nastrojach antykatolickich. Tymczasem Landa wzywa do m o r a l n e g o i religijnego o d r o d z e n i a n a r o d o w e g o , a wszystko to p o d p a t r o n a t e m praskich hierarchów, którzy - w tym s a m y m czasie - są z m u s z e n i toczyć ciągłą walkę z w ł a d z a m i cywilnymi o niezależność Kościoła w Republice Czeskiej. Pierwsze b ł o g o s ł a w i e ń s t w o dał artyście biskup Vaclav Mały, wielki a u t o r y t e t m o r a l n y i duchowy. D o p i e r o w t y m kontekście feno m e n Landy nabiera p r a w d z i w e g o znaczenia. Jego dotychczasowe osiągnięcia artystyczne i s p o r t o w e stają się jakby mniej znaczące, a kontrowersyjne wy powiedzi na t e m a t y n i e p o p r a w n e politycznie są o s t a t e c z n i e t r a k t o w a n e bar dziej pobłażliwie. N i e s t e t y stają się też obciążeniem i amunicją dla krytyków. Już s a m sygnał o e w e n t u a l n e j konwersji przyjęty został k i w a n i e m głowami, szyderstwem i k p i n a m i : „mesjasz", „kleronacjonalista", „szaleniec", „neofa szysta na k o l a n a c h " . To tylko n i e k t ó r e z epitetów, jakich użyto. Jak donosiły media, koncert pieśni Karela Kryla 1 , s z t a n d a r o w e g o „barda praskiej w i o s n y " , pieśniarza i poety, przez wiele lat objętego z a k a z e m p r o m o w a n i a we włas n y m kraju, zorganizowany w 2 0 0 4 roku w Katedrze św. Piotra i Pawła na 164 F R O N D A 39 Wyszehradzie, był pilnie strzeżony p r z e d tymi, którzy chcieliby go zakłócić. Jednocześnie telewizja zdecydowała się go pokazać i wejść w koprodukcję w zakresie wydania płyty CD i DVD. Wydarzenie k o m e n t o w a n e j e s t do d n i a dzisiejszego. Jesienią 2 0 0 5 roku p o d h a s ł e m „Burza 2 0 0 5 " Landa dał d w a spektakularne koncerty w Ostrawie i Pradze. Wydał r ó w n i e ż oświadczenie, w którym odpowiedział na szyderstwa oraz krzywdzące go opinie, szczegól nie te oskarżające go o rasizm, hitleryzm i faszyzm. Ich a d r e s a t a m i są m . i n . Vaclav Havel oraz Jiof X. Doleżal, j e d e n z głównych z w o l e n n i k ó w legalizacji tzw. miękkich narkotyków w Czechach. Teraz także naczelny krytyk i prze śmiewca poczynań artysty. Tymczasem w tajemnicy rozwija się stowarzysze nie „ O r d o L u m e n Templi". Landa ciągle stoi na linii frontu - zbiera c z ł o n k ó w zaangażowanych w dzieło ewangelizacyjne, p o m o c n a r k o m a n o m i o s o b o m potrzebującym. Ideą bractwa mają być cztery filary: wiara, łaska, siła i praw da. Do jego „ t o t a l n e j " aktywności doszedł d u c h o w y p r z e ł o m - p e ł e n religijnej refleksji pogłębionej o lekturę P i s m a Świętego i D o k t o r ó w Kościoła, a także 0 kult maryjny i kontemplację. Jego d u c h o w y m p r z e w o d n i k i e m jest j e d e n z polskich k a p ł a n ó w pracujących obecnie w Pradze. D u c h wieje, kędy chce. Być m o ż e n a r z ę d z i e m preewangelizacji, o jakiej m ó w i ą polscy księża, s t a n o wiący w Czechach 10 proc. kapłanów, jest w ł a ś n i e Landa? MACIEJ WALASZCZYK PRZYPIS 1 W 1969 roku, po wydaniu jedynej oficjalnej i legalnej płyty, Kryl wyemigrował z Czechosłowacji do Niemiec. Współpracował m.in. z Radiem Wolna Europa. Jesienią 1989 roku wystąpił we Wrocławiu na Przeglądzie Czechosłowackiej Kultury Niezależnej, na który przybyło ponad 5 tys. Czechów i Słowaków. Kilka tygodni później został entuzjastycznie powitany w Pradze i znów stał się bardem kolejnej, tym razem „aksamitnej" rewolucji. Zmarł w 1994 roku. SZYMON BABUCHOWSKI NOC ciemność się kładzie na Giszowcu r a z e m ze śniegiem który cicho przykrywa parking sklep i kościół spoglądam z o k n a jak to wszystko zastyga w w ą t ł y m świetle l a t a r ń w obraz stworzony przed w i e k a m i i czuję jak się czas przeplata: co było z t y m co się wydarzy i n a w e t to czego n i e będzie a co się tylko n a m przyśniło też się kołysze na t y m wietrze też się u k ł a d a w s ł o w o „ m i ł o ś ć " tak bardzo chciałbym n a s w t e n obraz wpisać - ale nie daję rady w oczekiwaniu na Twój p o w r ó t zjadłem p u d e ł k o czekoladek u r o s ł a sterta b r u d n y c h naczyń i u b r a ń które t r z e b a wyprać nie w i e m od czego by tu zacząć tę akcję oczyszczania życia czy m u s z ę się wykąpać w śniegu co spada z każdym Twoim s ł o w e m czy m o ż e wszystko spalić w piecu i d o m na zgliszczach w y b u d o w a ć to będzie d o m ze ścianą płaczu bez drzwi i okien d o m bez k l a m e k d o m w k t ó r y m Ciebie nie zobaczę chyba że zasnę t u ż n a d r a n e m w t u l o n y w słowa t e g o wiersza 166 F R O N D A 39 w k t ó r y m próbuję n a s uchwycić jakbym w tych wersach miał zamieszkać i związać z n i m i całe życie lecz to nie będą m i ł e słowa ani też czułe e s e m e s y to będzie bieg po ostrzu n o ż a w ę d r ó w k a d o ciemneg o kresu bezsilna walka z wiatrakami a czasem n a w e t z s a m y m w i a t r e m t a n i e m o c k t ó r a m o ż e zbawić jeśli nie stanie się rozpaczą ta noc dojrzała do rozwiązań nie całkiem jasnych - jest jak węgiel którego światło m o ż e s z p o z n a ć jeśli go skażesz na spalenie lecz jeśli zamkniesz go w piwnicy i schowasz klucz głęboko w szafie będzie jak pamięć czyjejś krzywdy albo jak ziarno z m a r n o w a n e ciemność się kładzie na m y m łóżku i opowiada straszne bajki o tym że nigdy tu nie wrócisz że nigdy ze m n ą nie zatańczysz a śnieg mi cicho p o d p o w i a d a żebym Cię zabrał gdzieś na spacer gdzie świat Ci będzie sam powtarzał to czego ja nie w y t ł u m a c z ę na śniegu ktoś zostawił ślady więc c h o d ź m y za n i m w środek nocy to będzie nasz o s t a t n i spacer to właśnie będzie nasz początek SZYMON BABUCHOWSKI ŚWINIA MARIAN KRASZAN KRASZEWSKI W ogromnej sali swoimi wymiarami doskonale wpisującej się w kontekst, jaki tworzą szerokie, moskiewskie ulice, rozlegle place, przepastne aleje i zwaliste gmaszyska, siedzi kilkunastu wysokich rangą oficerów rosyjskiej marynarki wo jennej. Milczą zamknięci w 8-milionowym mieście, n i e r u c h o m o wpatrzeni w dal niczym algierski emigrant osiedlony na przedmieściach Paryża. Rosyjski step i afrykańska pustynia. Przestrzeń wolna aż po komfort horyzontu. Ruble płacone przez wdzięczną Ojczyznę Matkę i euro darowane w imię zdobyczy rewolucji. - Swołocz - siedzący na h o n o r o w y m miejscu admirał wykorzystuje dźwięk telefonicznego dzwonka. - S ł u c h a m . . . Tak... tak... tak... - każda w y m ó w i o n a sylaba zabiera mu część imperialnej buty. - Trzymać gęby na kłódkę... jak zwy kle. To dopiero trzeci w tym roku. Nagle kolor twarzy a d m i r a ł a zaczyna dostrajać się do czerwieni trzymanej przy niej słuchawki. Bezsilność i trwoga harcują n i e o k i e ł z n a n e . Cała sala wbi ja tępy wzrok w oblicze dowódcy, który właśnie rzuca, kończąc r o z m o w ę : 168 FRONDA 39 - Znajdźcie w i n n y c h tej tragedii. Każdego sukinsyna, który maczał w t y m palce. Admirał szybko z m i a t a w z r o k i e m wścibskie spojrzenia p o d w ł a d n y c h . Ich arabskie patrzenie w dal znika, ustępując karnej p o s t a w i e najwyższej g o t o w o ści. Wszyscy oczekują mrożącej k r e w w żyłach nowiny. W i e d z ą przeszyci na wskroś i czują, że M a t k a Rosja znalazła się w niebezpieczeństwie. - Panowie - zaczyna admirał z p a t o s e m - dzisiaj w godzinach p o r a n n y c h na d n o Morza Czarnego poszedł nasz okręt p o d w o d n y o napędzie a t o m o w y m . Jego słowa wywołują na sali nagłe, r a d o s n e p o r u s z e n i e . Oficerowie zdej mują swoje czapy o patelnianych r o n d a c h , zastępując je p e r u k a m i angiel skich sędziów. Gwar przybiera na sile. A d m i r a ł gasi go j e d n y m u d e r z e n i e m bochniastej łapy, k t ó r a wali w stół niczym siekiera z r e k l a m y p i w a dla klasy robotniczej. W ciszy przerywanej jedynie o d g ł o s e m żurawia s t u d n i ukrytej na środku tajgi odzywa się nieśmiały głos b o h a t e r a : - Obywatelu admirale, czy nie m o ż e m y jak zwykle wydać rozkazu za mknięcia gęby na kłódkę, znalezienia w i n n y c h i u k a r a n i a ich bezprzykładnie? Przecież tonie d o p i e r o trzeci w t y m r o k u . . . - To nie był zwykły okręt p o d w o d n y ! ! ! - ryczy admirał, ciężko dźwigając się zza stołu. - Na pokładzie jest n a s z a świnia! - O mój Boże! - w z d y c h a b o h a t e r i wszyscy słyszą jego n i e m o c . - Trzeba ogłosić alarm, trzeba ratować, trzeba walczyć o . . . jej życie. Admirał robi głęboki w d e c h . P o w t ó r n i e sięga po słuchawkę. - Łączyć z d y ż u r n y m , który ma kody... Tak... To go znajdźcie, d u r n i e ! - stary m a t r o s wygląda, jakby zaraz m i a ł się rozpłakać. - Dyżurny!? O g ł a s z a m alarm. Macie wyciągnąć świnię. Za wszelką c e n ę . . . N i e o b c h o d z i m n i e , ilu zginie. To wojsko, rosyjska m a r y n a r k a W O J E N N A , a nie k u r o r t w Truskawiu. Świnia ma wrócić do bazy. Wykonać! N a t y c h m i a s t ! *** Słońce wisiało znacznie wyżej niż w ubiegłym miesiącu o tej samej porze. Legionowo już dawno obudziło się do życia. Z łóżek powstali nie tylko ci, którzy mieli pracę w stolicy. „Mieć pracę" brzmi dzisiaj zupełnie jak „mieć szczęście". W naprędce skleconym ogródku przed restauracją Przekręt siedziało dwóch młodych bezrobotnych, którzy mogli pozwolić sobie na kufel piwa, nie zważając na LATO 2006 169 cenę. Milczeli. Byli w posiadaniu czegoś, co przed chwilą na stronie aukcji interne towej zostało wylicytowane na sześć tysięcy peelenów. Mogli spokojnie patrzeć na oblegające miejski rynek tłumy wagarowiczów - tych młodszych, którzy zerwali się ze szkolnych zajęć, i starszych podejmujących próbę ucieczki od myślenia o jutrze. W tej oto scenerii topili się jak pijak w morzu wódki Smalec, Żopa i Kobieta-Siniak. Wyglądająca jak modelka z plakatów antypatriarchalnej kampanii przeciwko prze mocy w rodzinie niewiasta chciała zapomnieć nie tylko o przyszłości. Tego dnia stroniła również od myśli o wczorajszym spotkaniu z żoną swojego kochanka. Romantyzm sprawdza się jedynie na krótkich dystansach. - Co słychać? - Smalec o b c e s o w o zaczepił przechodzącą n i e o p o d a l Kobietę-Siniaka. - To widać - o d p o w i e d z i a ł a o d r u c h o w o , przystając na chwilę. Z a r a z p o t e m zmitygowała się. Chciała odejść, ale z a t r z y m a ł ją głośny, r u b a s z n y śmiech. N a m i a s t k a reakcji na jej słowa. - Z czego tak się cieszycie? - zapytała bardziej karcąco niż z ciekawości. Nie wyglądała na swoje dwadzieścia cztery lata. Mierzyła świat p e r s p e k t y w ą człowieka bez tożsamości, a czas powoli o d s u w a ł od niej pamięć, której chcia ła uniknąć. Z r e s z t ą kogo to obchodzi? - J e s t e ś m y szczęśliwi - o d p a r ł Ż o p a . - K o n t e m p l u j e m y kasę, k t ó r a jest n a m pisana. - Może trzeba gratulować, ale nie w i e m czego. N i e r o z u m i e m . . . - Kobieta-Siniak u ś m i e c h n ę ł a się g r y m a s e m goryczy i pogardy, myśląc, że ma do czynienia ze złodziejami s a m o c h o d ó w . P o w t ó r n i e p r ó b o w a ł a zejść ze sceny, jednak zatrzymały ją słowa: - Skórska świnia. - Co? - odwróciła się nagle, robiąc k r o k w k i e r u n k u stolika. - Świnia? - Tak. Skórska. - Ż o p a nagle spoważniał. Przerywając chwilę kłopotliwego milczenia, zwrócił się do kolegi: - Smalec, wytłumacz jej... Jak m a s z na imię? -Aga. - Wytłumacz Adze [tak?], k t ó r ą zapraszamy do n a s [zbliż się, moja d r o ga], dlaczego nagle wzbogaciliśmy się o sześć tysięcy peelenów. Smalec wciąż u ś m i e c h a ł się szeroko. Zaczął m ó w i ć , z a n i m Agnieszka usiadła za s t o ł e m . - To był mój p o m y s ł . Ż o p a potwierdzi. Rok t e m u kupiliśmy prosiaka. Okazyjna cena. Tajemnica h a n d l o w a . N i e w a ż n e . Rósł szybko. Gdy dojrzał, 170 F R O N D A 39 Pan Tera wydziargał mu pierwszy t a t u a ż . Gołą babę p r z e b i t ą m i e c z e m . G r u b ą Murzynkę. Nieważne. P o t e m były kolejne - kotwice, węże, wilki, o r n a m e n ty... Nasz prosiak powoli zamieniał się w Skórską Świnię. Teraz już nią jest. Na allegro Skórska Świnia wyceniona została b a r d z o wysoko. Ktoś g o t ó w jest zapłacić sześć tysięcy peelenów. Kobieta-Siniak patrzyła z niedowierzaniem; szeroko o t w a r t y m i oczyma, jakimi dzieci oglądają bajki na d o b r a n o c . Spoglądała to na Smalca, to na Żopę, który skinieniem głowy potwierdzał wszystko, o czym m ó w i ł wspól nik. Agnieszka, chcąc ukryć zakłopotanie, w ł a s n e zakleszczenie w zaistniałej sytuacji, zapytała: - A gdzie jest Pan Tera? N i e świętuje? - Pilnuje interesu. Siedzi w necie. Uzależniony. Po piętnastoletniej od siadce tak mu się stało. - O rany! Poszedł do więzienia, gdy ja m i a ł a m . . . Obliczenia Kobiety-Siniaka zostały brutalnie przerwane dźwiękiem dzwonka telefonu k o m ó r k o w e g o . O d e b r a ł Zopa. Bez słowa wysłuchał k o m u nikatu. Zbladł. Rozłączył się. - Pan Tera informuje nas, że „tera Skórska Świnia kosztuje jedenaście tysięcy złotych". Ktoś skorzystał z opcji „Kup t e r a z " . Kto by pomyślał, że to złośliwie głębokie wątpliwości połączą tę trójkę. Czas jakiś trwali w b e z r u c h u . Pierwsza ocknęła się Kobieta-Siniak. Skierowała swoje szerokie źrenice w s t r o n ę twarzy Z o p y i zapytała: - Co teraz? Smalec długo wybierał n u m e r . Odezwał się do słuchawki g ł o s e m robota: - Niech p a n kupi n o w e g o prosiaka. Tak. Gdy tylko kasa wpłynie na nasze konto. Natychmiast! M A R I A N KRASZAN KRASZEWSKI Rozczarowanie i niezdolność do odpowiedzi na funda mentalne pytania skutkuje w warstwie światopoglądo wej najzwyklejszym cynizmem, a w życiu codziennym - powrotem do uprzednio zanegowanych struktur. Naj dobitniej świadczą o tym krytyczne spostrzeżenia Houellebecqa, Faithfull i Bertolucciego, którzy na byłych „rewolucjonistach" nie pozostawiają suchej nitki. ROZCZAROWANIE czyli rok 1968 o sobie MAREK H O R O D N 1 C Z Y Wydarzenia końca lat 60. przyjmowały w E u r o p i e i Stanach Zjednoczonych r ó ż n e formy. Różnice nie były j e d n a k aż t a k wielkie. Stary k o n t y n e n t postawił bardziej na retorykę polityczną, a A m e r y k a - z n u d z o n a k o n s u m p c j ą - wybrała ucieczkę od rzeczywistości, eksperymentując z narkotykami i n o w y m i r u c h a m i religijny m i . C h o d z i ł o j e d n a k o to s a m o - m ł o d z i e ż uznała, że czuje się z m ę c z o n a stylem życia ufundowanym na drobnomieszczańskich wartościach i w e w n ę t r z n i e wypalonej, z na zwy już tylko chrześcijańskiej, cywilizacji. Pytanie o to, czy b u n t o w n i c y byli w p e ł n i świadomi tego, co robią, pozostaje oczywi ście o t w a r t e . W 1982 roku A n d r e Frossard w książce Wiebryb i krzew rycynusowy stwierdził, że majo wa rewolta s t u d e n c k a była dla cywilizacji zachod niej tym, czym dla biblijnej Niniwy J o n a s z o w e F R O N D A 39 wezwanie do nawrócenia. Francuski pisarz i publicysta z a s t a n a w i a się n a d s e n s e m t e g o wydarzenia w o d n i e s i e n i u do historii Europy. Opinii Frossarda w a r t o się przyjrzeć u w a ż n i e , bo jej a u t o r to p o s t a ć niezwykła. W pierwszej p o ł o w i e lat 30. był skrajnym a n t y k l e r y k a ł e m u p r z e d z o n y m do instytucji Kościoła i religii w ogóle. Taka p o s t a w a nie wzięła się znikąd. Frossard otrzymał solidną „formację" w d o m u . J e g o ojciec był pierw szym przewodniczącym g e n e r a l n y m Komunistycznej Partii Francji. 8 czerwca 1935 roku 20-letni wówczas wojownik p o s t ę p u d o z n a ł n a g ł e g o n a w r ó c e n i a po wejściu do j e d n e g o z paryskich kościołów. Co ciekawe, nie od razu podzielił się s w o i m i przeżyciami. Odczekał nie mal 40 lat, aż do czasu, kiedy stał się j e d n y m z najbardziej opiniotwórczych francuskich publicystów, i d o p i e r o w t e d y wydał s ł y n n ą książkę Bóg istnieje. Spotkałem Go. Sam m ó w i ł wtedy, że gdyby o s w o i m n a w r ó c e n i u opowiedział zaraz po fakcie, nikt by mu nie uwierzył. Frossard do k o ń c a życia (zmarł w roku 1995) był j e d n o c z e ś n i e c z ł o n k i e m A k a d e m i i Francuskiej i przyja cielem J a n a Pawła II. To j e m u papież udzielił swojego pierwszego wywiadu rzeki pt. Nie lękajcie się! Rozmowy z Janem Pawłem II. We wszystkich swoich książkach dawał świadectwo niezwykłej przenikliwości w d i a g n o z o w a n i u sytuacji Kościoła i współczesnej cywilizacji. Szczególnie m o c n o w i d a ć to we w s p o m n i a n y m wyżej Wielorybie..., 36 dowodach na istnienie diabła czy Słuchaj, Izraelu. Co z a t e m t e n niezwykły człowiek ma do p o w i e d z e n i a o rewolcie stu denckiej? Można powiedzieć, że w maju 1968 roku, podczas wielkich dni stu denckiego buntu, rozmnożony Jonasz pojawił się w Niniwie. Była ona biblijną figurą społeczeństwa konsumpcyjnego, poziomą wieżą Babel, której przyszłą ruinę wszyscy zgodnie przepowiadali. Warto zauważyć, że ten oczyszczający okres trwał, podobnie jak w opisie biblijnym, oko ło czterdziestu dni, zaś na ulicach zarzuconych miejskimi śmieciami też nie brakowało popiołu. Moraliści ujawniali wady i pożądliwości społeczeństwa mieszczańskiego. Jeśli nie wołali wyraźnie ku niebu, to przynajmniej bardzo głośno; jeśli nie było publicznej skruchy, to chociaż trochę poszczono. Ludność zniosła bunt bez buntu, tak jakby uznawała się winną i cierpliwie wysłuchała Jonasza zapowiadającego jej karę - która także i tym razem nie nadeszła. LATO 2 0 0 6 173 Analogia między r o k i e m 1968 i Księgą J o n a s z a na pierwszy r z u t oka wydaje się k o m p l e t n i e absurdalna. N o b o c o w s p ó l n e g o mają z e sobą n a p o m p o w a n i lewacką n o w o m o w a areligijni s t u d e n c i z J o n a s z e m , a d w u d z i e s t o w i e c z n y Paryż z p r z e ż a r t ą najgorszymi grzechami N i n i w ą ? Frossard twierdzi, że bar dzo wiele. Dowodzi, że barbarzyńcy, którzy rozpętali „rewolucję", byli m i m o wolnymi nosicielami o d n o w y d u c h o w e j dla zmierzającego ku u p a d k o w i świa ta Z a c h o d u . Pisarz zdawał sobie oczywiście sprawę z faktu, że potencjalna o d n o w a d u c h o w a szła przez b a r b a r z y ń s t w o i anarchię, ale to w ł a ś n i e w takiej formie - kontynuuje - m o g ł o d o k o n a ć się przezwyciężenie owej dekadenckiej stagnacji, k t ó r a wyznacza schyłek kultury chrześcijańskiej: Barbarzyńcy są, jeśli można tak powiedzieć, narzędziem Opatrzności. Pojawiają się, by rozum ludzki przyprowadzić z powrotem do Boga. Barbarzyńca jest kimś, kto zawsze zmierza do istoty rzeczy. Człowiek cywilizowany, który wchodzi do kościoła czy jakiejkolwiek zabytkowej budowli, podziwia architekturę, proporcje, ocenia, smakuje estetykę budynku, znajdując subtelną przyjemność w ustalaniu czasu jego pochodzenia. Natomiast barbarzyńca idzie prosto do ołtarza i zabiera kielich. Kradnie cenny przedmiot, gdyż zmierza do tego, co najistot niejsze. Barbarzyńca jest człowiekiem teoretycznie prymitywnym, któ ry nie troszczy się o względy estetyczne. Jego uderzeniowe nadejście atakuje samo „ego" cywilizacji. „Ja" powoli poddaje się przebóstwieniu w słabości i mierności. Barbarzyńca uniemożliwia człowiekowi zupeł ne skupienie się na sobie i czyni szparę w jego systemie zabezpieczeń; dokonuje brutalnego wyłomu otwierającego człowieka, gatunek ludz ki, na nieskończoność, na absolut, na wymiar Boży. Od wydarzeń majowych m i n ę ł o już niemal 40 lat. Sformułowano też niejedną interpretację tzw. paryskiej wiosny '68. Zwykle były to opinie skrajne. Warto p o kusić się zatem o spojrzenie na barbarzyńców ich własnymi oczami. Albo oczami autorów, których o puste krytykanctwo podejrzewać niepodobna, z tego proste go powodu, że ich biografie wystarczająco m o c n o wiążą się z rewoltą studencką. Słowem, swobodnie m o ż n a próbować odpowiedzieć na pytanie, czy najazd bar barzyńców (którzy nie wtargnęli z zewnątrz, lecz byli „ p r o d u k t e m " dogorywają cej cywilizacji) obudził świat Zachodu do p o n o w n e g o spotkania z Bogiem? 174 F R O N D A 39 Mariannę pełna wiary Być m o ż e wcześniej byli Elvis Presley i T h e Beatles, ale to Rolling Stonesi przeszli do historii jako p o p k u l t u r o w e uosobienie nihilizmu, perwersji i m ł o d z i e ż o w e g o b u n t u . Z l o t y okres działalności z e s p o ł u stanowił brytyjskie p r e l u d i u m w y d a r z e ń majowych. Do 1968 roku Jagger i s-ka podłożyli j u ż p o d angielski middleclass-lifestyle takie rockowe bomby, jak Out Of Our Hands, December's Children (And Everybody's), Their Satanic Majesties Reąuest czy Beggars Banąuet. Tym s a m y m byli w awangardzie nihilistycznej rewolty, swoją muzy ką, tekstami i z a c h o w a n i e m znacznie wyprzedzając b u n t o w n i k ó w kolejnych 10 lat. W 1969 roku zespół pożegnał Briana J o n e s a . Po jednej z n a r k o t y k o wo-alkoholowych libacji m u z y k u t o p i ł się w b a s e n i e . W 1964 roku do d w o r u S t o n e s ó w dołączyła M a r i a n n ę Faithfull, n i e o p i e r z o n a piosenkarka, k t ó r a w e d ł u g niektórych przez kolejne lata m i a ł a prowadzić zespół ku m o r a l n e m u upadkowi. Dzisiaj całą tę historię m o ż e m y p o z n a ć dzięki wydanej n i e d a w n o książce Faithfull. Autobiografia. Pomimo upływu czasu stosunek artystki do przeszłych wydarzeń jest pełen gorących emocji, eksplodujących głównie w obszernych frag mentach poświęconych życiu Micka Jaggera, Keitha Richardsa i Briana Jonesa. O pozostałych członkach zespołu piosenkarka nie pisze prawie w ogóle, ponieważ wokół nich nie koncentrowało się „wielkie życie". Jej wspomnienia należy traktować jako świa dectwo czasów, a co za tym idzie, z dużą ostrożnością oceniać ich wartość faktogra ficzną. Najbardziej in teresująca jest tutaj, doko nana z dzisiejszej perspektywy, diagnoza „osiągnięć" obyczajowych towarzystwa skupionego wokół zespołu. Tym bardziej że Stonesi byli wówczas na etapie prześcigania Beadesów w dziedzinie środowi skowego prestiżu. Ich wpływ na umysły młodych Europejczyków i Amerykanów był bardziej przemożny, niż jesteśmy to sobie dzisiaj w stanie wyobrazić. Atutem Autobiografii jest za to pewna naiwność w postrzeganiu rzeczywistości. To dzięki niej bez zbędnego filozofowania możemy poznać charakter i wartość atmosfery panującej na dworze królów rock'n'rolla. Już na początku dowiadujemy się, o czym dyskutowały gwiazdy p o p u , beatnicy, muzycy folkowi i m o d n i żurnaliści p o d c z a s j e d n e g o ze s p o t k a ń u ojca c h r z e s t n e g o muzyki rockowej - Boba Dylana: A więc naprawdę siedziałam z tymi wszystkimi pomyleńcami i kwia tem bohemy. Jednocześnie starałam się jak najszybciej zorientować, co jest grane. O czym oni rozmawiali w tym świętym miejscu? O pogo dzie. Słowo daję, to był temat rozmowy bogów. Najwyraźniej zdziwiona t y m faktem, M a r i a n n ę nie z a p r z e s t a ł a zgłębiania taj ników gwiazdorskiego życia, t y m bardziej że o n a r ó w n i e ż była w ó w c z a s cał kiem p o p u l a r n ą gwiazdką p o p . Trzymając rękę n a p u l s i e bieżących t r e n d ó w w sztuce, w ę d r o w a ł a z Rolling S t o n e s a m i po całym świecie. Z jej opowieści wynika, że c h l e b e m p o w s z e d n i m ich eskapad było swoiste celebrowanie życia - rodzaj t e a t r u - k t ó r e m i a ł o na celu zespolenie w j e d n ą całość życia i sztuki. Bardzo często w jej w s p o m n i e n i a c h pojawiają się r ó w n i e ż o d n i e s i e n i a do świata pogańskich wierzeń. Ciekawe, że najczęściej w nawiązaniu do życia członków zespołu. Potrzeba d u c h o w a , o której w s p o m i n a ł Frossard, staje się tutaj jak najbardziej realna, tyle że przyjmuje o n a formę p o s u n i ę t e j do granic a b s u r d u wiary... w człowieka. Ten powielany później przez „ w y z n a w c ó w " gwiazd p o p k u l t u r y bałwochwalczy s t o s u n e k do idola Faithfull o b r a z o w o opi sała przy okazji j e d n e g o z k o n c e r t ó w Stonesów. Swoje doświadczenie okre śliła jako n i e m a l inicjacyjne, używając w s t o s u n k u do n i e g o słów: „Mroczne, fanatyczne i niebezpieczne": Wszyscy wpadli w trans. Mick zaklinacz węży. Całą tę halę opanowała dionizyjska masowa histeria. Mick z łatwością sterował tymi dziecia kami. Wiedział dokładnie, jak dotrzeć do ich dzikich, pierwotnych 176 F R O N D A 39 instynktów. Byłam poganką na ceremonii, którą rozumieli tylko ci, którzy przyszli tu w prawdziwej wierze. Zupełnie straciłam orientację. Byłam na plaży w Tunezji, otoczona przez ludożerców, byłam w „Wio sce przeklętych", ale nie potrafiłam myśleć o ceglanym murze. Jednak nie czułam zagrożenia, bo przecież byłam niewidzialna. To nie mnie chcieli rozszarpać na kawałki, lecz Micka. Mick był ich Dionizosem. Tańczącym bogiem. O obecności m r o c z n y c h sił jest w książce z r e s z t ą m o w a jeszcze w wielu miej scach, n p . W moim związku z Mickiem była bez wątpienia jakaś nadprzyrodzona moc, coś transcendentalnego. Ta siła górowała nad nami, a mnie omal nie zabiła. Mick Jagger miał p e ł n ą ś w i a d o m o ś ć wpływu, jaki wywiera na ludzi. Któregoś razu w trakcie narkotykowego seansu wokalista S t o n e s ó w objawił się M a r i a n n ę jako Siwa. W p o ł o w i e lat 60. właściwie cała l o n d y ń s k a b o h e m a nadużywała narkotyków. J e d n a k w o t w i e r a n i u się na n o w e d u c h o w e bodźce nie chodziło jedynie o c h e m i c z n ą stymulację. Filary ś r o d o w i s k a fascynowały się - z u p e ł n i e otwarcie to przyznając - o k u l t y z m e m i s a t a n i z m e m : W tamtym okresie na mojej szafce nocnej leżały przeważnie lektury na temat okultyzmu i książki lekko pornograficzne. Interesowała mnie magia, Eliphas Levi, tajemniczy francuski magik z dziewiętnastego wieku, Aleister Crowley. Fascynowało mnie to wszystko - zakazane książki, zakazane przyjemności. Autobiografia Faithfull, będąc w z a m i e r z e n i u p r ó b ą rozliczenia się z t r u d n ą przeszłością (artystka po r o z s t a n i u z J a g g e r e m przez wiele lat p r o w a d z i ł a życie kloszarda, nie mogąc wydobyć się z n a ł o g u n a r k o t y k o w e g o ) , s t a ł a się w istocie m i m o w o l n y m a t a k i e m na „ e t o s " generacji określanej m i a n e m p o kolenia '68. Na przykładzie jej biografii o k a z a ł o się b o w i e m , że za s z u m n y m i deklaracjami zmiany świata nie poszły ż a d n e konkrety. Skończyło się na de strukcji i nihilizmie: LATO 2 0 0 6 | 77 Anarchia i hedonizm, wszystko, za czym opowiadali się Stonesi w okresie Goat's Head Soup, było już przebrzmiałe. Zabrakło siły spraw czej, duszy, a spowodowała to heroina i kokaina. To był rozkład, nie anarchia. Jednym z najtrafniejszych argumentów przeciwko niej było zawsze pytanie: co z tego wyniknie? Czy sama anarchia nie jest tylko kolejnym symptomem? Zburzymy wszystko, a potem? Na to nigdy nie mieliśmy odpowiedzi. Chcieliśmy wszystko zmieniać, cały świat, ale nikt nie wiedział jak, i skończyło się na ekscesach, destrukcji, gorzkich rozczarowaniach. Ta diagnoza wypowiedziana po latach robi d u ż e wrażenie, splatając się ze s p o s o b e m myślenia Frossarda. Rewolta 1968 roku n i e była ż a d n ą rewolu cją, ponieważ rewolucja daje zawsze - fakt, że zwykle kaleki - p l a n odnowy. W wypadku f e r m e n t u o nazwie Rolling S t o n e s m a m y do czynienia raczej z bolesnym policzkiem w y m i e r z o n y m mieszczańskiej Anglii. Policzkiem, który w efekcie pozostawił jedynie niewielki czerwony ślad. A w związku z t y m myśl o o d n o w i e religijnej z o s t a ł a „czasowo z a w i e s z o n a " . Po p r o s t u - barbarzyńcy nie zadali „starej cywilizacji" p o w a ż n y c h strat. Zblazowany wizjoner Bernardo Bertolucci nigdy n i e krył swojej niechęci, a n a w e t nienawiści do tradycji. Więcej - od początku lat 60. reżyser był wręcz w awangardzie kon testacji. W 1968 roku wyreżyserował swoje pierwsze p o w a ż n e dzieło p t . Partner i od razu ostrze krytyki skierował precyzyjnie przeciwko „skostniałej kulturze Z a c h o d u " . Film był jedynie w s t ę p e m do dalszych artystycznych poczynań. Wyraźnie „ a n t y s y s t e m o w e " zabarwienie m i a ł y r ó w n i e ż o p a r t y n a prozie Alberta Moravii Konformista oraz Strategia pająka. O b a filmy n e g o w a ł y zgniliznę Z a c h o d u nie w p r o s t . T ł e m w y d a r z e ń był w nich faszyzm włoski, który w t a m t y m czasie symbolizował p r z e d m i o t niechęci reżysera. Faszyzm jako filtr oglądu rzeczywistości p r z e ł o m u lat 60. i 70., faszyzm jako a p o g e u m degeneracji. Autentycznym skandalem było j e d n a k Ostatnie tango w Paryżu. Tutaj m a m y do czynienia z dziełem programowym, które na długie lata wyznaczyło filmowym salonom kierunek rozważań o schyłku Europy. Znajdziemy tu wszystko, z czejyg FRONDA 39 go zasłyną! później włoski twórca. Przede wszystkim nawiązujący do Śmierci w Wencji Viscontiego obraz umierającej cywilizacji, którą cechuje jakieś p i ę k n o w stanie rozkładu. N a w i a s e m mówiąc, p o d o b n ą perspektywę przyjął Bertolucci w Rzymskiej opowieści, dochodząc j e d n a k do skrajnie różnych wniosków. O tym za chwilę. Ostatnie tango... jest p r z e d e wszystkim radykalnym atakiem na tzw. mieszczańskie wartości. Jest to wojna z chrześcijańskim r o z u m i e n i e m miłości, które jak z m o r a unosi się nad zniewoloną Europą. Takie r o z u m i e n i e miłości - zdaniem reżysera - jest dzisiaj niemożliwe, a wręcz szkodliwe. Prowadzi o n o ludzi do frustracji i nienawiści - tak jak w wypadku b o h a t e r a filmu (granego przez Marlona Brando), który nie mogąc pogodzić się z samobójczą śmiercią żony, wchodzi w perwersyjny związek z p e w n ą m ł o d ą paryżanką. R o m a n s na znaczony wyuzdanym seksem t r w a trzy dni. A m e r y k a n i n i Francuzka nie chcą nawet znać swoich imion, co wskazuje na ukryte przekonanie, że p o z n a n i e dru giego człowieka m o ż e prowadzić tylko do p o m n o ż e n i a bólu i kolejnych niepo żądanych komplikacji. N a d filmem u n o s i się śmierć. Po jego obejrzeniu m o ż n a swobodnie stwierdzić, że jest to j e d n a z najlepiej zrealizowanych apologii destrukcji jako takiej. Bertolucci nie chce (lub nie m o ż e ) wskazać drogi wyjścia z sugestywnie przedstawionego pie kła na ziemi. Jest barbarzyńcą, który uderza w najświętsze miejsce zachodniej cywilizacji i wskazuje jego głęboką dysfunkcję, a zaraz p o t e m bezradnie rozkłada ręce. Włoski tysta, ar podobnie jak Faithfull, jest raczej prostolinijny. W czasie, dził w za do filmowym dogmat niechęć nej gdy w c h o wielkiej do wojną Słusznie gry światku, przyjął wypalo Europy. zauważył, że nie ma w niej już życia. Jednak, jak na LATO 2 0 0 6 barbarzyńcę przystało, poruszał się w obrębie tego, co zastał, jak słoń w skła dzie porcelany. Przede wszystkim błędnie diagnozował rolę chrześcijaństwa, utożsamiając je z postoświeceniowym paradygmatem, który w istocie zanego wał religię jako zabobon. Kościół - r o z u m o w a ł - jest przecież częścią świata, który jak najszybciej m u s i odejść w niepamięć. O w a prostolinijność, a w grun cie rzeczy również nieoryginalność poszukiwań, objawiła się w twórczości artysty później, wraz z takimi filmami jak Ostatni cesarz, Mały Budda i Rzymska opowieść. Fascynacja w s c h o d e m i „wielokulturowością", będąca późniejszą d o m i n a n t ą poszukiwań pokolenia '68, pokazała, że po nihilistycznym buncie nie pozostało już właściwie nic. Na szczególną uwagę zasługuje n i e u d a n a Rzymska opowieść. Opierając się na pomyśle p o d o b n y m do tego w Ostatnim tangu..., reży ser potwierdza diagnozę u p a d k u cywilizacji, ale jednocześnie śmiało wyznaje: „Europie p o t r z e b n a jest świeża k r e w ! " . O w ą życiodajną ideę uosabia m ł o d a , piękna Afrykanka, w której bez pamięci zakochuje się główny b o h a t e r - w ł o ski pianista i kompozytor Kinsky. Z n o w u jest wielkie mieszkanie, s a m o t n o ś ć , dekadenckie piękno, ale t y m r a z e m pojawia się również fascynacja granicząca z miłością. Więcej - ma miejsce n a w e t coś na kształt ofiary, która ma skłonić dziewczynę do przyjęcia gorącego afektu. Pianista sprzedaje piękne antyczne meble, a w końcu także fortepian. Wszystko to symbolizuje starą E u r o p ę wraz z jej d u c h e m . Potrzeba „ n o w e g o " prowokuje zerwanie wszelkich więzów z przeszłością. Wreszcie Bertolucci rozprawia się b e z p o ś r e d n i o z r e w o l t ą 1968 roku w filmach Ukryte pragnienia i Marzyciele. Przyznam, że o b a filmy poraziły m n i e radykalną z m i a n ą dotychczasowej optyki. Reżyser p a t r z y na d o r o b e k rewolty z perspektywy kilkudziesięciu lat i przyjmuje w o b e c niej wręcz moralizatorsko-krytyczną pozę. Ukryte pragnienia to o p o w i e ś ć o niewinnej n a s t o l a t c e poszukującej swego ojca. B o h a t e r k a przyjeżdża do starej E u r o p y ze S t a n ó w Zjednoczonych - symbolu „ n o w e g o świata". Także tutaj pojawia się z a t e m t ę s k n o t a za „świeżą krwią". Okazuje się, że dziewczyna p o c z ę ł a się na począt ku lat 70. w pewnej toskańskiej posiadłości, a człowiek, który dotychczas p o dawał się za jej t a t ę , nie jest n i m w istocie. W s k a z ó w k ą do p o s z u k i w a ń okazu je się j e d e n z o s t a t n i c h wierszy m a t k i - poetki, k t ó r a o p o w i a d a w n i m h i s t o r i ę krótkiej znajomości z p e w n y m mężczyzną. Reżyser niesłychanie sugestywnie nakreślił w filmie 50-, 60-letnich hippisów, którzy stracili wiarę w d a w n e ide ały, a pozostał im j u ż tylko cynizm i rozpacz. We włoskiej posiadłości odby|gQ FRONDA 3 9 wały się przeszło 20 lat t e m u s p o t k a n i a artystycznej komuny, p o d c z a s których czczono sztukę, w o l n ą m i ł o ś ć i kontestację. Refleksem tych w y d a r z e ń jest po latach „zjazd" uczestników owych s p o t k a ń , w k t ó r y m bierze udział b o h a t e r k a filmu. Wyczuwa się u Bertolucciego a u t e n t y c z n e z a ż e n o w a n i e , kiedy p o r t r e tuje podstarzałych, wyzwolonych h u m a n i s t ó w paradujących nago, opowia dających o traceniu cnoty czy roztkliwiających się n a d czasami, k t ó r e minęły. Jednocześnie w filmie obecny jest zachwyt n a d n i e w i n n o ś c i ą i m ł o d o ś c i ą , która szuka „ t r u d n e j " p r a w d y i miłości. C z y j ą znajduje? W o s t a t n i c h scenach filmu główna b o h a t e r k a traci dziewictwo z p e w n y m m ł o d y m W ł o c h e m . N i e w i a d o m o , czy będzie z t e g o p r a w d z i w a m i ł o ś ć , czy m o ż e dziewczyna p o p e ł n i błąd swojej m a t k i . . . Włoski reżyser nie u z m y s ł o w i ł sobie j e d n a k dotąd, skąd bierze się jego niechęć do czegoś, co niegdyś w s p ó ł t w o r z y ł . Na to pytanie ostatecznie o d p o w i a d a w filmie Marzyciele, który - tak jak kiedyś Ostatnie tan go... - wywołał wielką konsternację. Tym r a z e m była to j e d n a k reakcja typu: „Jak on mógł? O n , genialne dziecko r o k u 1968?". Faktycznie, t y m r a z e m oskarżenie nie jest z a w o a l o w a n e i u b r a n e w jakąś m i ł o s n ą h i s t o r i ę . Rzecz dzieje się w s a m y m oku cyklonu, na kilkanaście d n i p r z e d rozpoczęciem za mieszek paryskich. Inteligenci, stymulujący r e w o l t ę p r z e d s t a w i e n i są tu jako ludzie n i e ś w i a d o m i tego, co robią, niezdecydowani, a o s t a t e c z n i e k o m p l e t n i e wyalienowani z rzeczywistości. „Rewolucję" r o b i ą m . i n . dzieci takich właś nie francuskich „myślicieli" - r o d z e ń s t w o n a s t o l a t k ó w pozostające ze s o b ą w związku kazirodczym. Ich jedyną aktywnością jest a n a l i z o w a n i e dzieł k i n a światowego i wzajemne e g z a m i n o w a n i e się z wiedzy na ich t e m a t . Do swego odrealnionego świata zapraszają p e w n e g o n i e w i n n e g o a m e r y k a ń s k i e g o stu denta, którego w kilkanaście d n i d o s z c z ę t n i e demoralizują. Okazuje się, że inicjatorzy rewolucyjnych z m i a n obyczajów nie mają w sobie nic prócz e n t u zjazmu i w e w n ę t r z n e j zgnilizny. Film wieńczy wstrząsająca scena, w której rodzice, którzy wyjechali z Paryża na u r l o p , wracają wcześniej, niż zamierzali, d o d o m u . Zastają t a m roznegliżowane, spite d o n i e p r z y t o m n o ś c i w ł a s n e dzie ci, k t ó r e śpią w j e d n y m łóżku ze swym a m e r y k a ń s k i m przyjacielem (po upoj nej nocy w „trójkącie"). Rodzice w s t y d z ą się na siebie spojrzeć i m i m o swoich postępowych poglądów są zgorszeni. Postanawiają j e d n a k pociech nie budzić. Zostawiają im tylko czek na większą s u m ę i uciekają z p o w r o t e m z Paryża. Kilka godzin później r o d z e ń s t w o wychodzi na barykady. Film nie p o z o s t a w i a złudzeń - barbarzyńcy nie mieli w sobie niczego z romantyków, nie p o w o d o LATO 2006 181 wała nimi ż a d n a parareligijna idea, a p o z a t y m byli n i e d o u c z e n i i z a k ł a m a n i . Czy w t y m kontekście sprawdza się F r o s s a r d o w y obraz b u n t o w n i k ó w - m o r a listów, którzy n a p o m i n a j ą umierającą cywilizację? J e d n o jest p e w n e - n a m y s ł nad twórczością Bertolucciego pokazuje wyraźnie, że reżyser nie wyleczył się raczej z niezgody na starą E u r o p ę z jej dziedzictwem. Wyleczył się za to z bez krytycznego legitymizowania b u n t u dla s a m e g o b u n t u . Postmodernistyczne moralizowanie Michel H o u e l l e b e c ą nie jest b o h a t e r e m w y d a r z e ń 1968 roku. Urodził się 10 lat przed w y b u c h e m rewolty, m ó g ł więc jedynie nasiąknąć a t m o s f e r ą t a m t y c h lat. Jednakże w ł a ś n i e t e n o k r e s w dziejach XX-wiecznej E u r o p y interesuje go najbardziej. Opublikował d o t ą d cztery powieści, z których co najmniej trzy w jakiś s p o s ó b dotykały w y d a r z e ń majowych. Krytycy - jak informuje polski wydawca jego książek - dopatrywali się w prozie Houellebecąa n a p i ę t n o w a n i a pokolenia '68, k o n s u m p c j o n i z m u , liberalizmu, religii, lewicy, prawicy, białych, czarnych, hippisów, grubasów, Brazylijczyków, S a l m a n a Rushdiego, A l d o u s a Huxleya i n i e m i e c k i c h różokrzyżowców. Słowem, a u t o r chce s w o i m p i s a r s t w e m krytykować wszystkich i wszystko, na czym, jak j u ż w i a d o m o , zbił całkiem niezłe pieniądze. Więcej - wypiera się p o b r a t y m s t w a i d e o w e g o z kimkolwiek. Na p o d s t a w i e lektury jego książek t r u d n o stwierdzić, czy jest to a u t e n t y c z n a niechęć do identyfi kacji, czy kolejna zagrywka promocyjna. Co do j e d n e g o m o ż n a być p e w n y m - t e n rodzaj pisania spełnia w z n a c z n y m s t o p n i u kryteria „artystycznego p o s t m o d e r n i z m u " . Dlaczego tylko w z n a c z n y m s t o p n i u ? Przecież do charak terystycznego dla estetyki p o s t m o d e r n i s t y c z n e j mylenia t r o p ó w i n t e r p r e t a cyjnych należy dorzucić jeszcze q u a s i - n a u k o w e eseje u m i e s z c z a n e ni z tego, ni z owego w kluczowych fragmentach książek, swoisty c h ł ó d narracyjny i p r z e s a d n e e p a t o w a n i e seksem. Katalog takich ś r o d k ó w każe widzieć francu skiego prozaika jako kolejną gwiazdę „nowej l i t e r a t u r y " . A j e d n a k jest w jego książkach coś, co nie pozwala u z n a ć go za s t u p r o c e n t o w e g o p o s t m o d e r n i s t ę . Houellebecą w d w ó c h sytuacjach staje się gorącym m o r a l i s t ą - kiedy od nosi się do s k u t k ó w konsumpcyjnego s p o s o b u życia oraz gdy z a s t a n a w i a się n a d d o r o b k i e m pokolenia ' 6 8 . Od razu t r z e b a n a d m i e n i ć , że pisarz u m i e s z c z a o b a zagadnienia w porządku przyczynowo-skutkowym. Najpierw był majowy 182 F R O N D A 39 zryw, a p o t e m - jako jego n i e o c z e k i w a n a konsekwencja - h i p e r k o n s u m p cja. Najwyraźniej widać to w Cząstkach elementarnych. Atmosfera wypalenia - w s p ó l n a zresztą także Faithfull i Bertolucciemu - skutkuje z n o w u p o s t a w ą nihilistyczną. Doświadczenie d u c h o w e g o wyniszczenia o d n o s i się w t a k i m s a m y m s t o p n i u do czasów p r z e d r o k i e m 1968 i po n i m . Bohaterami swojej prozy czyni francuski pisarz ludzi, k t ó r y m d a n e było wychowywać się na p r z e ł o m i e lat 60. i 70. U z a s a d n i o n e wydaje się d o m n i e manie, że a u t o r dzieli się z czytelnikiem r ó w n i e ż s w o i m w ł a s n y m doświad czeniem. Istnieją b o w i e m p o d o b i e ń s t w a w jego biografii i w biografiach braci Bruna i Michela ( b o h a t e r ó w Cząstek elementarnych). Ich h i s t o r i a p r o w a d z o n a jest tak, by czytelnik n i e m a l fizycznie p o c z u ł obrzydzenie do infantylizmu i nieodpowiedzialności rodziców, którzy powołali c h ł o p c ó w na świat. Obaj od zarania swojego życia doświadczali fizycznego bólu istnienia. J e d e n był wciąż upokarzany, drugi alienował się w n a u k ę . Wszystkie te w y d a r z e n i a p o przedzają j e d n a k narodziny, k t ó r e oczywiście n i e były oczekiwane z radością. Chłopcy przyszli na świat z d w ó c h k r ó t k o t r w a ł y c h związków J a n i n ę - na wiedzonej hippiski. J a n i n ę w k r ó t c e „przechrzciła s i ę " z r e s z t ą n a modniejsze, „amerykańskie" imię J a n e . Ż a d e n z synów nie był przy m a t c e . Z a m i a s t ich wychowywać, wolała spędzać czas, medytując i ćpając w k o m u n a c h . Ojcowie Michela i Bruna, którzy zajmowali się s z t u k ą i b i z n e s e m , wykazywali p o d o b nie nikle z a i n t e r e s o w a n i e opieką n a d dziećmi. Ojciec Michela odwiedził kie dyś k o m u n ę hippisowską, w której J a n i n ę w ó w c z a s p r z e b y w a ł a z dzieckiem: Dom wydawał się opuszczony. Ale w salonie siedziała po turecku na dywanie może piętnastoletnia zupełnie naga dziewczyna. - Gone to the beach... - rzuciła w odpowiedzi na jego pytanie, po czym z powrotem zapadła w apatię. W sypialni Janinę wielki brodacz, najwyraźniej pija ny, leżał w poprzek łóżka i chrapał. Marc nastawił ucha; usłyszał jakieś jęki czy rzężenie. W sypialni na piętrze panował odrażający smród, słońce wpadało przez szybę, rzucając ostre światło na czarno-białą glazurę. Jego syn czołgał się niezdarnie po posadzce, ślizgając się co chwila w kałuży uryny i ekskrementów. Mrużył oczy i bez przerwy jęczał. Wyczuwając ludzką obecność, rzucił się do ucieczki. Marc wziął go na ręce; przerażona, mała istota drżała w jego ramionach. Wyszedł; w pobliskim sklepie kupił fotelik dla dziecka. Napisał kilka słów do LATO 2 0 0 6 1 33 Janinę, wsiadł do samochodu, przypiął dziecko do fotelika i ruszył, kie rując się na północ. [•••] Od tego dnia Michel był wychowywany przez babkę, która po przejściu na emeryturę zamieszkała w departamencie Yonne, skąd pochodziła. C h ł ó d bijący z tej opowieści p r z e k ł a d a się n a s t ę p n i e na s p o s ó b p r o w a d z e n i a narracji. H o u e l l e b e c ą ś w i a d o m i e używa b e z n a m i ę t n e g o kronikarskiego stylu. Cierpienie, p r z e d s t a w i a n e w t e n sposób, staje się niesłychanie dojmujące dla czytelnika, który przecież potrzebuje od pisarza jakiegoś p o t w i e r d z e n i a swo jego oburzenia. Życie c h ł o p c ó w przeistacza się p o t e m w rodzaj s m u t n e j egzy stencji - Bruno pławi się w pornografii i bezskutecznie szuka miłości, Michel - również nie będąc zdolny do miłości - o s t a t e c z n i e przyjmuje p o s t a w ę u b ó stwienia n a u k i . Kiedy d o c h o d z i do nich informacja o bliskiej śmierci m a t k i , mężczyźni udają się we w s k a z a n e miejsce, żeby o d d a ć jej o s t a t n i „ h o ł d " : Cerę miała ziemistą, bardzo ciemną, z trudem oddychała, wyraźnie doszła do kresu; ale w półmroku, nad krogulczym nosem błyszczały białka jej ogromnych oczu. [...] Bruno opadł ciężko na krzesło stojące obok łóżka. - Stara kurwa z ciebie... - wypowiedział pouczającym to nem. Zasługujesz na to, żeby zdechnąć. - Michel usiadł naprzeciwko niego u wezgłowia i zaciągnął się papierosem. - Chciałaś, żeby cię spalić? - ciągnął Bruno z werwą. - Proszę bardzo zostaniesz spalona. Wsypię to, co zostanie po tobie, do jakiegoś pudełka i co rano, jak tylko się obudzę, odleję się na twoje popioły. - Potrząsnął z satysfakcją głową; Jane wydała z siebie jakiś chrapliwy dźwięk. Książka drobiazgowo opisuje s p o ł e c z n e i k u l t u r o w e konsekwencje rewolty ' 6 8 . Francuski skandalista jest cyniczny i bezwzględny. Być m o ż e dlatego powieść spotkała się z tak o s t r y m przyjęciem we Francji? P o d o b n i e zresztą jak kolejna jego książka pt. Platforma, opowiadająca historię o świecie nieumiarkowanej konsumpcji. H o u e l l e b e c ą nie ucieka w niej oczywiście od krytyki „rewolucji n i h i l i z m u " , j e d n a k po zakończeniu lektury widać, że a u t o r powiela s c h e m a t krytykowania wszystkiego za wszelką cenę. Widać tu prze myślaną strategię promocyjną, a przekaz n i e u c h r o n n i e traci na w i a r y g o d n o ści. Czytelnik o d n o s i wrażenie, że nihilistyczna p o s t a w a pisarza jest idealnie 184 F R O N D A 39 skrojona p o d oczekiwania społeczne. N i e w i d z i a l n ą barierą jest niechęć wydobycia się z b a g n a nihili z m u , ku p r o k l a m o w a n i u czegoś bardziej budującego. O b a w i a m się, że w wypadku H o u e l l e b e c ą a jest to bariera nie do przejścia. Lepiej b o w i e m sprzedaje się skandal i perwersja. A p o n a d t o - i to wydaje się ważniejsze - a u t o r nie znajduje już dystansu, z k t ó rego mógłby dostrzec, że świat nie jest taki zły, jak mu się wydaje. To przecież „ten świat" tak chętnie, kupuje jego książki! A u t o r we w ł a s n y m m n i e m a n i u pozostaje bardzo uczciwy. Zważywszy na pozycję pisarza we Francji, p o r ó w n y w a l n ą jedynie do p o p u larności gwiazd muzyki p o p , wpływ jego twórczości na m a s y wydaje się przemożny. M o ż n a powiedzieć, że także w tym wypadku F r o s s a r d o w a diagnoza „ o d n o wy d u c h a Europy przez rewoltę b a r b a r z y ń c ó w " staje się - przynajmniej t y m c z a s o w o - b e z z a s a d n a . Wszak Houellebecqowi pozostaje j u ż tylko p e r m a n e n t n e oskarżanie i histeryczny rechot. *** Oczywiście artystów z d y s t a n s o w a n y c h w o b e c wyda rzeń końca lat 60. jest znacznie więcej - n p . L e o n a r d C o h e n , który wiele lat po w y d a n i u w 1966 roku Pięknych przegranych - j e d n e g o z m a n i f e s t ó w rewolty - uciekł do klasztoru buddyjskiego i o s t a t e c z n i e zo stał t a m wyświęcony n a m n i c h a (charakterystyczne jest to, że nie odczuwał p o t r z e b y s z u k a n i a p r a w d y bliżej własnych korzeni i wszedł na t y p o w ą dla artystycznej b o h e m y drogę d u c h o w o ś c i w s c h o d u ) ; albo Bob Dylan - ojciec c h r z e s t n y m u z y k i rockowej, bard, poeta, j e d n a z najważniejszych postaci inspiru jących młodzieżowy b u n t , po etapie p r z e w o d z e n i a k o n t r k u l t u r o w y m s a l o n o m i wielu chrześcijańskich iluminacjach ostatecz nie zagrał koncert dla papieża J a n a Pawła II. M o ż n a by w y m i e n i a ć znacznie dłużej. LATO 2 0 0 6 185 Rozczarowanienie d o p r o w a d z i ł o b o h a t e r ó w '68 d o p o s t a w i e n i a kilku fundamentalnych pytań, n p . dlaczego n a m się nie u d a ł o ? Czy m i e l i ś m y coś istotnego do powiedzenia? Czy efekty naszych działań nie przyniosły w rezultacie więcej złego niż dobrego? N i e m o ż e w związku z t y m dziwić, że o g r o m n e rzesze h i p p i s ó w i lewaków - z Billem G a t e s e m na czele - z p o w o d z e n i e m rozpoczęły wielkie kariery w biznesie i polityce. Rozczarowanie i niezdolność do odpowiedzi na f u n d a m e n t a l n e p y t a n i a skutkuje w w a r s t w i e światopoglądowej najzwyklejszym c y n i z m e m , a w życiu c o d z i e n n y m - p o w r o t e m do u p r z e d n i o z a n e g o w a n y c h struktur. Najdobitniej świadczą o t y m krytyczne spostrzeżenia Houellebecąa, Faithfull i Bertolucciego, którzy na byłych rewolucjonistach nie pozostawiają suchej nitki. Frossard opisuje t e n m e c h a n i z m następująco: Istniejący początkowo poryw pochodzenia duchowego pod wpływem zupełnie nieoczekiwanego sukcesu zmienił się w ideologię, wpisu jąc się w przestarzałe schematy rewolucyjne. [...] Wielu młodych, dawnych młodych, dawnych bardzo młodych, którzy robią wrażenie trochę „przebrzmiałych", powróciło do świata, który czekał na nich chichocząc. Podziwiałem ich odwagę, gdy świat widział jedynie ich bezładną i niszczącą pasję. Dziś prowadzą życie jakby na marginesie. Wprawiło ich w ruch coś bardzo potężnego i dość jasnego. Potem to ulotne światło zniknęło i oto znów nie mogą wyjść z ciemnego wnętrza wieży Babel. W planie d u c h o w y m rewolta p o n i o s ł a z a t e m s r o m o t n ą klęskę. Ta diagnoza stanie się jeszcze bardziej przygnębiająca, gdy zauważymy, że kolejna p r ó b a z ł a m a n i a cywilizacyjnego status quo spełzła na niczym tylko dlatego, że barba rzyńcy przychodzili z w n ę t r z a umierającej cywilizacji. Kilka lat po p a r y s k i m maju w Wielkiej Brytanii p o d o b n ą klęskę p o n i e s i e r u c h punkowy. P o w o d y porażki b ę d ą b a r d z o p o d o b n e , z tą j e d n a k o w o ż różnicą, że znacznie szybciej znajdą się t a m ludzie, którzy „pokoleniowy b u n t " b ę d ą chcieli z d u ż y m zy skiem sprzedać. Czy z a t e m zostały j u ż wyczerpane wszelkie możliwości potrząśnięcia skostniałą cywilizacją? D w u d z i e s t o w i e c z n e doświadczenie uczy, że r u c h y o charakterze społeczno-aktywistycznym zwykle wydają z siebie d o n i o s ł y 186 F R O N D A 39 manifest, by za chwilę spalić się we w ł a s n y m ogniu. O w s z e m , ta chwila m o ż e trwać dłużej lub krócej, zawsze j e d n a k kończy się b o l e s n y m u p a d k i e m . Może i s t o t n ą wskazówkę m ó g ł b y tutaj dać Bob Dylan, k t ó r y oddając h o ł d Janowi Pawłowi II, s k o n s t a t o w a ł z a p e w n e , że upadłej cywilizacji p o t r z e b n y jest prorok. O potrzebie p r o r o k a pisze także Frossard: Zadaniem proroka jest przywrócić człowieka do jego pierwotnego przeznaczenia, czyli do uwielbienia Boga. W naszych czasach nikt tego nie robi. Jan Paweł II, owszem, sprowadza nas na dobrą drogę, do istoty rzeczy, lecz sytuacja nie jest jeszcze wystarczająco napięta, aby śmy się spostrzegli, że jest on naszą ostatnią deską ratunku. Myślę, że pewnego dnia wywrze on wpływ decydujący na bieg wydarzeń. Dzisiaj poza Janem Pawłem II całkowicie brak wielkich głosów sumienia. Już od dawna nie słyszeliśmy niczego ważnego. Te słowa zostały spisane w 1982 roku i już dzisiaj w i a d o m o , że były p r o r o c z e . Zwłaszcza że s t o s u n k o w o n i e d a w n o p r o k l a m o w a n o coś, co w m e d i a c h m a s o wych przyjęło się nazywać „ p o k o l e n i e m J P 2 " . Pontyfikat był w istocie dla wielu m ł o d y c h ludzi d o ś w i a d c z e n i e m szcze gólnym. Większość z nich wręcz nie wyobrażało sobie Stolicy Apostolskiej z i n n y m papieżem. Co więcej - d a n e im było słuchać człowieka, który już za życia u z n a w a n y był za świętego. N a u c z a n i e papieskie d a ł o t y m l u d z i o m „ k o m p e n d i u m " p o s t ę p o w a n i a , o d n o s i ł o się b o w i e m d o n i e m a l wszystkich a s p e k t ó w ich egzystencji. Zycie i śmierć papieża wytyczyły również granicę końca wieku. Sądzę, że część historyków za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat oznaczy koniec XX-wiecznych t o t a l i t a r y z m ó w nie r o k i e m 1989 i u p a d k i e m M u r u Berlińskiego lecz r o k i e m 2 0 0 5 i w y d a r z e n i e m śmierci J a n a Pawła II. Jego w wielu miejscach profetyczne n a u c z a n i e (m.in. o t o t a l i t a r n y m charak terze p o p k u l t u r y czy niebezpieczeństwach dysproporcji u b ó s t w a i b o g a c t w a między p o ł u d n i e m i północą) zawiera coś, co m o ż n a n a z w a ć k o m p l e t n ą diag n o z ą współczesności. Idąc za t a k i m z grubsza o p i s e m z a k o ń c z o n e g o d o p i e r o pontyfikatu, dzien nikarze ukuli t e r m i n „pokolenie J P 2 " . Propagatorzy tego określenia mieli na myśli młodzież z a p a t r z o n ą w Karola Wojtyłę i jego dzieło. Niestety, jest to p o jęcie z g a t u n k u „życzeniowych". Na dzień dzisiejszy nie opisuje o n o b o w i e m LATO 2 0 0 6 187 żadnej konkretnej grupy ludzi. J a s n e wydaje się, że t w ó r c o m etykiety „JP2 G e n e r a t i o n " zależało na s k o n f r o n t o w a n i u go z „ p o k o l e n i e m ' 6 8 " . T r u d n o jed n a k p o r ó w n y w a ć coś, co jest nieźle o p i s a n e w literaturze, do czegoś, co w rze czywistości nie istnieje. „Pokolenie J P 2 " m i a ł o b y - tak jak ja to r o z u m i e m - stanowić spójny ruch, który opierając się na n a u c z a n i u i świadectwie Ojca Świętego, buduje n o w e instytucje i p r z e k u w a d o r o b e k pontyfikatu w rodzaj „ p a ń s t w a Bożego". Z grubsza w i a d o m o , co s t a n o w i zaczyn r u c h u 1968 roku - organizacja (nowa lewica francuska i niemiecka, międzynarodówka sytuacjonistów, ruch hippisowski w USA itp.), aktywność (rewolta k u l t u r a l n a 1968 roku we Francji, t e r r o r y z m w w y d a n i u Baader/Meinhof, wojujący feminizm i t p . ) , swo ista „filozofia" (J-P- Sartre, G. Deleuze, J. Derrida, R. D w o r k i n , M. Foucalt czy J. H a b e r m a s ) i w s p ó ł c z e s n e p r z e n o s z e n i e do świata wielkiej polityki p o m y słów z t a m t y c h lat (np. J o s h k a Fischer czy Daniel C o h n Bendit w s t r u k t u r a c h UE). Jak miałaby się z a t e m przejawiać a k t y w n o ś ć przedstawicieli „pokolenia J P 2 " ? T r u d n o powiedzieć. Widać j e d n a k wyraźnie, że w związku z p r z e ł o m e m doświadczenia religijnego istnieje wielka p o t r z e b a p r z e b u d z e n i a . Idąc za diagnozą Frossarda, nie s p o s ó b zaprzeczyć, że pontyfikat J a n a Pawła II zasiał w ludzkich sercach (a szczególnie w sercach młodzieży) ziarna, k t ó r e zakieł kują dopiero po j a k i m ś czasie. Oczywiście j u ż dzisiaj m o ż e m y o b s e r w o w a ć jakościowe ożywienie w y z n a w c ó w Kościoła. F o r m y radykalnego zaangażo w a n i a w sprawy wiary m o ż n a by w y m i e n i a ć d ł u g o . T r u d n o j e d n a k na razie m ó w i ć o pokoleniu, z k t ó r y m m o ż n a byłoby identyfikować jakiś p r o g r a m czy manifest. Porównując o w o religijne ożywienie do polityczno-kulturalno-społecznego p r z e ł o m u końca lat 60., należy stwierdzić, że 1. nie ma o n o żadnej porównywalnej organizacji, 2. jego a k t y w n o ś ć jest i n c y d e n t a l n a ( n p . Świtowe D n i Młodzieży), 3. t r u d n o powiedzieć, by istniał tu przyswojony katalog dzieł filozoficznych „pokoleniowo w a ż n y c h " , 4. nie s p o s ó b z r ó w n a ć aktywności żadnej partii politycznej z ewangelicznym r a d y k a l i z m e m . To, z czym m a m y do czynienia, jest raczej o d d o l n y m , ściśle religijnym r u c h e m , który o d b y w a się na r ó ż n e sposoby, na r ó ż n o r o d n y c h drogach. J e d n a k wszystkie te drogi p r o w a d z ą do jednego, najważniejszego celu - f o r m o w a n i a ku świętości. I tyl ko tutaj m o ż n a dopatrywać się nadziei na o d n o w ę kultury. Raz jeszcze w a r t o przywołać A n d r e Frossarda: 188 F R O N D A 39 „Maj " 6 8 " byt momentem alarmowym, sygnałem. Potem znów wpad liśmy w bezwład, w przyzwyczajenie. Powiedziano: „No dobrze, to było takie krótkie spięcie, fałszywy alarm". Sformułowano różne wyjaśnienia tego wydarzenia, na przykład: „Młodzież musi się wyżyć", czy coś w tym rodzaju. Potem „majowe dzieci" rozproszyły się w natu rze. Jedni stali się, powiedzmy, wyznawcami Nietzschego, inni zaczęli krążyć wokół klasztoru, nie wchodząc doń, jeszcze inni urządzili się w sektorze przemysłowym, a byli i tacy, co przedwcześnie schronili się pod krzewem rycynusowym, pełni goryczy, głębokiego niesmaku. Po tym gorącym okresie cywilizacja zachodnia wróciła zwyczajnie na dawne tory, nie wyciągnąwszy najmniejszych wniosków praktycznych i duchowych z wydarzenia. Dziś po pewnym czasie, gdy „maj ' 6 8 " nie jest jeszcze tak odległy, znowu mamy zupełną ospałość intelektualną. Powróciliśmy do naszych wymiocin, jak mówi Biblia. A jednak ten przebłysk miał miejsce i szykuje się ciąg dalszy. MAREK HORODNICZY LEKI Z DIABELSKIEJ APTEKI MAREK ŁAZAROWICZ atura i kultura, choć często sobie przeciwstawiane, zdają się rządzić p o d o b n y m i prawami. J e d n y m z nich jest niewątpliwie dążenie do wewnętrznej h a r m o n i i . W n a t u r z e liczba dni desz czowych m u s i być zawsze z r ó w n o w a ż o n a odpowiednią liczbą dni słonecznych, by świat przyrody mógł n o r m a l n i e funkcjono wać. W kulturze n a t o m i a s t rozmaite oblicza ludzkiej egzysten cji m u s z ą znajdować wyraz adekwatny do swego znaczenia. W przeciwnym razie powstają „białe plamy", które - prędzej czy później - i tak zostaną ponow nie wypełnione treścią, tyle że dokona się to w sposób gwałtowny, zupełnie jak wówczas, gdy po zbyt długim okresie u p a ł ó w nagle następują burze i wichury. W ostatnich miesiącach t a k i m k u l t u r o w y m szokiem, taką b u r z ą i to z p i o r u n a m i , były niewątpliwie k o n a n i e i śmierć J a n a Pawia II. Z g o n papie ża, wraz z okolicznościami t e n fakt poprzedzającymi, miał oczywiście wiele wymiarów: duchowo-religijny, społeczny, polityczny, a dla dużej grupy ludzi także głęboko osobisty. Lecz oprócz tego stał się niesłychanie d o b i t n y m p r z y p o m n i e n i e m o roli cierpienia w życiu człowieka. W ł a ś n i e człowieka, pojedynczej osoby, a nie a n o n i m o w e j zbiorowości, ginącej w z a m a c h u ter rorystycznym, na froncie którejś z wojen lub w wyniku kolejnej epidemii. Watykańska „Golgota" J a n a Pawła II stała się tak d o n i o s ł y m w y d a r z e n i e m medialnym nie tylko z p o w o d u silnej d u c h o w e j , niemal rodzinnej więzi, jaką 190 F R O N D A 39 wielu ludzi o d c z u w a ł o w s t o s u n k u do Ojca Świętego. Z d o m i n o w a ł a ś w i a t o w e środki komunikacji również dlatego, że m i a ł a walor czegoś z u p e ł n i e n i e s p o tykanego, a zarazem b a r d z o p o t r z e b n e g o , pozostającego w ostrej s p r z e c z n o ści z p r i o r y t e t a m i współczesnej kultury, k t ó r a cierpienie pragnie wyrzucić na margines ludzkiej świadomości, a najlepiej całkowicie je z niej wyprzeć. Tak jakby chciała z a p o m n i e ć , że chodzi przecież o najtrudniejsze wyzwanie, p r z e d jakim m u s i stanąć człowiek. Każdy, bez wyjątku. Czyż z a t e m nie p o w i n n o być z u p e ł n i e n a o d w r ó t ? Czyż prawdziwie h u m a n i s t y c z n a k u l t u r a nie p o w i n n a p o m a g a ć w z m a g a n i a c h z t y m - by użyć słów Dostojewskiego - „przeklętym p r o b l e m e m " ? Dlaczego więc z a m i a s t wspierać człowieka w jego walce z w i e l o r a k i m bólem, często m a m i go fał szywymi obietnicami, serwuje zdradliwe środki znieczulające, p r o w a d z i na m a n o w c e , u których k r e s u czeka s a m o t n o ś ć i rozpacz? Takie i t y m p o d o b n e pytania nabrały szczególniej aktualności na p r z e ł o m i e m a r c a i k w i e t n i a 2 0 0 5 roku. Są o n e być m o ż e jeszcze bardziej a k t u a l n e dzisiaj, kiedy wszystko wyda je się p o m a ł u „wracać do n o r m y " , a wielki p r o b l e m cierpienia zaczyna z n o w u rozmywać się w „białą p l a m ę " . Tymczasem niezwykły czas u m i e r a n i a J a n a Pawła II wciąż s t a n o w i swego rodzaju dar, który - jak On lubił mawiać - został n a m nie tylko dany, lecz również zadany. Czy jedynymi o w o c a m i „ G o l g o t y " Ojca Świętego mają być tylko k r ó t k o t r w a ł e wzruszenia, chwilowe nawrócenia, s ł o m i a n y ogień pojed n a ń między kibicami piłkarskimi oraz niecierpliwe p r z e b i e r a n i e n o g a m i , aż Z m a r ł y zostanie wreszcie wyniesiony na ołtarze, co o s t a t e c z n i e przypieczętu je jego s t a t u s Wielkiego B o h a t e r a Polaków, o k t ó r y m każdy wie, ale k t ó r e g o nikt go nie zna? Czy ś w i a d e c t w o papieskiego cierpienia nie zasługuje na t o , by w n i k n ą ć w nie głębiej i użyć jako d r o g o w s k a z u do n o w e g o spojrzenia na siebie i na otaczającą n a s rzeczywistość? Tekst niniejszy pragnie być p r ó b ą takiego n o w e g o , choć cząstkowego, spojrzenia na p r o b l e m cierpienia w kinie w s p ó ł c z e s n y m . L e k t u r a niniejszych rozważań z a p e w n e nie będzie p r z e s a d n i e przyjemna, ale niech usprawiedli wi je intencja a u t o r a - dołożyć m a ł ą cegiełkę do dzieła w y p e ł n i a n i a „białych p l a m " , których istnienie zakłóca w e w n ę t r z n ą h a r m o n i ę kultury, a co za t y m idzie - w e w n ę t r z n ą h a r m o n i ę człowieka przez n i ą k s z t a ł t o w a n e g o . Gdzie tkwią źródła tak powszechnej dziś ucieczki od cierpienia? Zapewne trzeba ich szukać w renesansowym antropocentryzmie, zwłaszcza w jego mutacji LATO 2 0 0 6 191 epikurejskiej. Prawdziwie radykalny odwrót zaczął się jednak dopiero w czasach Oświecenia. W sferze ludzkiej myśli dokonało się wówczas bezprecedensowe od rzucenie metafizyki i religii na rzecz filozofii „tego świata": ateistycznego racjo nalizmu, empiryzmu, h e d o n i z m u i mechanistycznego materializmu. Imponujący postęp w dziedzinie wiedzy ścisłej (działalność Newtona, Leibniza, Eulera, Bernoulliego, Lagrange'a, Laplace'a, Lavoisiera, Herschela i innych) oraz towa rzyszący mu dynamiczny rozwój techniki (Arkwright, Hargreaves, Harrison, Kay, Watt) spowodowały przełom w postrzeganiu świata i człowieka. Za naukę zaczę to uważać tylko to, co m o ż n a ponad wszelką wątpliwość ustalić poprzez rozu mowanie lub doświadczenie i to wyłącznie w ramach rzeczywistości materialnej. Metafizyka została więc pozbawiona zaszczytnego m i a n a naukowości, czemu bynajmniej nie przeszkodził fakt, że N e w t o n o w i udało się na drodze logicznego wnioskowania sformułować kolejny dowód na istnienie Boga. Radykalni m a t e rialiści w rodzaju La Mettriego czy barona d'Holbacha rozwinęli i rozpropagowali wizję człowieka jako skomplikowanej maszyny, w której to, co duchowe, jest tak naprawdę tylko kolejną konsekwencją procesów fizjologicznych. Logicznym następstwem takiej postawy stało się w kolejnych dziesięcioleciach stopniowe zrzucanie drażliwego problemu cierpienia z r a m i o n religii (a nierzadko i sztuki) na barki szeroko pojętej medycyny (w tym psychiatrii). Wygnanie religii w podejrzane regiony a r o z u m o w e g o p r z e s ą d u z a o w o cowało jeszcze czym i n n y m . U w a g a człowieka s k o n c e n t r o w a ł a się p r z e d e wszystkim na sprawach doczesnych, a jego talenty i aktywność zostały pod p o r z ą d k o w a n e p o s z u k i w a n i u możliwie największej ilości wygód i przyjem ności. W cywilizacji opartej na takich zasadach na cierpienie czy śmierć po p r o s t u nie m o ż e być miejsca. N a w e t w s p o m n i e n i e o nich jest swego rodzaju skandalem, czymś n i e s t o s o w n y m , a w najlepszym razie wstydliwym. W rezul tacie doszło do sytuacji, k t ó r ą z n a k o m i c i e ilustruje a n e g d o t a z życia Stefana Kisielewskiego, p o m i e s z c z o n a w książce J o a n n y Siedleckiej Wypominki o pisa rzach polskich. „Wypomina" córka Kisiela, Krystyna Sławińska: Byłam z nim na przykład kiedyś na Gaikowej Grapie i zagadał go góral. „Ładną macie, panocku, córeckę" - powiedział. „Co z tego, kiedy i tak umrze" - ojciec na to. „Co wy, panocku" - obruszył się góral. „Wszyscy przecież w końcu umrzemy, wy, baco, też!" - tłumaczył ojciec. Ja? - zdzi wił się góral. - A idźcie no, panocku, nie gadajcie gówien!" - krzyknął. |92 FRONDA 39 Ból, nieuleczalna choroba, kalectwo, śmierć. W społeczeństwach wycho wanych przez „późnych w n u k ó w " Oświecenia o takich sprawach, pisząc Mackiewiczem, „nie trzeba głośno m ó w i ć " . Jeżeli n a w e t jeszcze istnieją, to przecież kiedyś na p e w n o n a u k a znajdzie na nie sposób. O t o wiara jakże wielu ludzi „nowoczesnych" i „ponowoczesnych", mająca j u ż spory zastęp swoich „świętych", bo - wbrew p o z o r o m - n a w e t najwięksi pogromcy religii ochoczo poświęcali zdrowie i życie na wykuwanie nowych dogmatów, które - a jakże - skwapliwie oblekali w szaty „naukowości". Francuscy encyklopedyści głęboko wierzyli w nieomylność r o z u m u i n i e u c h r o n n o ś ć p o s t ę p u , C o m t e w Ludzkość (koniecznie wielką literą), Marks w społeczeństwo bezklasowe, Nietzsche w nadczłowieka, a demoliberalny p r o r o k F u k u y a m a w „koniec historii". Wartość wszystkich tych (a także wielu innych) z a b o b o n ó w została j u ż m o c n o podważona, a niejednokrotnie brutalnie zweryfikowana w toku dziejów. Najpierw i n t e l e k t u a l n a „ k o m p r o m i t a c j a " metafizyki i religii, p o t e m ban k r u c t w o pseudoracjonalistycznych u t o p i i . . . N a d o m i a r złego, p o m i m o d u żych sukcesów w walce z b ó l e m ciała, wciąż niesatysfakcjonujące wyniki zma gań medycyny z cierpieniem d u c h a . Jak d o w o d z ą m.in. publikacje i lekarska praktyka wybitnego psychiatry prof. A n t o n i e g o Kępińskiego, elektrowstrząsy czy środki farmakologiczne n i e r z a d k o bywają z a w o d n e w sytuacjach, kiedy ź r ó d ł e m psychicznych patologii są w s p o m n i e n i a , sny, wyobraźnia, w y r z u t y sumienia, kompleksy, frustracja, życiowe tragedie, zło w y r z ą d z a n e przez n a s lub n a m przez innych, a c z a s e m wszystko to j e d n o c z e ś n i e . Wywodząca się z ideologii O ś w i e c e n i a n a u k a p o m i m o p o n a d d w u s t u lat wysiłków wciąż przegrywa z cierpieniem. N i e p o m o g ł o n a w e t p o r z u c e n i e racjonalistyczno-empirycznego f u n d a m e n t a l i z m u na rzecz sojuszu z „wiedeń skim s z a m a n e m " i jego licznymi u c z n i a m i . I choć kozetka psychoanalityka stała się j e d n y m z symboli współczesnej kultury i świeckim s u b s t y t u t e m konfesjonału, to i tak nie rozwiązała wszystkich p r o b l e m ó w . „ G o r s z ą c e " zja wisko starczego uwiądu sił fizycznych i psychicznych oraz z a w r o t n a kariera depresji sprawiają, że w s p ó ł c z e s n a cywilizacja sięga po środki drastyczne. Legalizowanie narkotyków (na razie „ m i ę k k i c h " ) i eutanazji są dla u s p o kojenia społecznego s u m i e n i a p r z e d s t a w i a n e jako przejaw h u m a n i t a r y z m u i dążenia człowieka do pełnej wolności. Rzeczywiste przyczyny tych zjawisk wydają się wszakże daleko mniej w z n i o s ł e , a j e d n ą z nich s t a n o w i zwątpienie w skuteczność medycznych s p o s o b ó w u ś m i e r z a n i a bólu d u c h o w e g o . LATO 2 0 0 6 193 W walce współczesnej cywilizacji zachodniej z cierpieniem sporą rolę odgrywa też tzw. kultura obrazkowa, a zwłaszcza jej najważniejszy składnik - film. Dzisiejsi inżynierowie dusz, wykorzystując p o t ę ż n ą siłę perswazyjną kina, aplikują m i l i o n o m ludzi r o z m a i t e symboliczne lekarstwa, mające zafał szować i wykoślawić t e n „przeklęty" p r o b l e m , a n a w e t całkowicie wyrugować go ze świadomości. Trudno się oprzeć wrażeniu, że m e d y k a m e n t y te mają rodowód iście diabelski, gdyż kłamliwie redukując i zaciemniając najtrudniej szą sferę ziemskiego bytowania człowieka, czynią go w o b e c niej b e z b r o n n y m i bezradnym. M e c h a n i z m działania filmowych „ ś r o d k ó w przeciwbólowych" jest prosty. Polega na wyparciu wpisanej w f e n o m e n cierpienia semantycznej i emocjonalnej zawartości, j e d n o z n a c z n i e kojarzącej się z czymś przykrym, t r u d n y m , przerażającym; a n a s t ę p n i e zastąpieniu jej inną, z reguły zachęca jącą do czerpania perwersyjnej przyjemności z barbarzyństwa i w y n a t u r z e ń . Prym w serwowaniu tych zalatujących siarką specyfików wiedzie oczywiście popkultura, ale bynajmniej nie posiada m o n o p o l u . Gwoli ścisłości wypada j e d n a k n a d m i e n i ć , że w o s t a t n i c h latach n a r a s t a również w filmie tendencja p o s z u k i w a n i a p r a w d y o cierpieniu. Pojawia się coraz więcej kinowych fabuł próbujących bez „taryfy ulgowej" zmierzyć się z tym zagadnieniem. Zjawisko to niezwykle ciekawe i domagające się analizy. Wcześniej jednak w a r t o oczyścić pole dla przyszłej refleksji przez wyodręb nienie i charakterystykę czterech najbardziej szkodliwych filmowych „środ ków przeciwbólowych". Receptura, wedle której są przyrządzone, jest b a r d z o podobna, j e d n a k każdy z nich posiada swoje u n i k a t o w e składniki, dzięki którym różni się od pozostałych. Gdy serce boli - Desadol ukoi decydowanie najpopularniejszą, a więc z a r a z e m najskutecz niejszą, m e t o d ą zakłamywania p r o b l e m u cierpienia w świa domości widza jest z m u s z a n i e go do identyfikacji z rolą kata. Film, być m o ż e bezwiednie, być m o ż e nie, o b n a ż a tu b a r d z o nieciekawą s k ł o n n o ś ć ludzkiej n a t u r y - najlepiej z a p o m i n a się o cierpieniu wówczas, gdy zadaje się je i n n y m . Lęk przed szeroko r o z u m i a n y m b ó l e m zostaje wyparty przez r ó w n i e p o w s z e c h n ą dla człowieka pokusę - żądzę władzy. Identyfikując się z filmowym b o h a t e r e m 194 F R O N D A 39 (zwłaszcza w szeroko pojętym kinie sensacyjnym), widz doznaje cokolwiek perwersyjnej przyjemności, związanej z p o c z u c i e m w s z e c h m o c y i dominacji. O w o poczucie jest wprawdzie nieco zakamuflowane przez i n n e w a r i a n t y identyfikacji ( „ n a s z " b o h a t e r jest przystojny, inteligentny, s p r a w n y fizycznie, ma p o w o d z e n i e u kobiet, a jeśli jest kobietą - u mężczyzn e t c ) . J e d n a k nie ulega wątpliwości, że dzięki postaci, z k t ó r ą się u t o ż s a m i a , widz m o ż e bez karnie (prawo i s u m i e n i e działają przecież tylko w świecie realnym) pastwić się n a d innymi, ile chce i jak chce. Panuje w s t o p n i u a b s o l u t n y m n a d s w o i m i ofiarami i ich cierpieniem. „ N a s z " b o h a t e r w p r a w d z i e n a p o t y k a przeszkody i doświadcza bólu, ale stanowi to jedynie fabularny p r e t e k s t i niejako z a c h ę t ę do jeszcze wymyślniejszego i dotkliwszego dręczenia „ n a s z e g o " przeciwnika, który w rezultacie najczęściej u m i e r a . Jest b o w i e m , m o c ą konwencji, od p o czątku skazany na porażkę, więc de facto gra wyłącznie rolę ofiary. W toku swego rozwoju k i n o znalazło wszakże s p o s ó b na „ucywilizowa n i e " podszytego s a d y z m e m p r a g n i e n i a p a n o w a n i a . H i s t o r i a f i l m u z n a p r z e cież liczne dzieła, w których „ n a s z " b o h a t e r n i e j e d n o k r o t n i e staje się j e d y n y m strażnikiem i k r e a t o r e m ładu w świecie p r z e d s t a w i o n y m na ekranie. C h o ć p o z o r n i e ma do p o m o c y innych, tak n a p r a w d ę tylko on m o ż e - sparafrazujmy Szekspira - przywrócić do n o r m y świat, który wyszedł z formy. Satysfakcja, której doświadcza widz, zwiększa się więc w d w ó j n a s ó b . N i e zasadza się j u ż jedynie na zaspokajaniu ukrytych, sadystycznych żądz, lecz p r z e d e wszyst kim odwołuje się do zakodowanych w ludzkiej d u s z y t ę s k n o t , wynoszących m o r a l n o ś ć p o n a d bezwzględną skuteczność. Role k a t a i władcy, z k t ó r y m i identyfikuje się odbiorca, ustępują w ó w c z a s wyraźnie p o l a r o l o m sprawied liwego sędziego i n i e z ł o m n e g o obrońcy etycznego p o r z ą d k u . A kiedy te dwie o s t a t n i e d o m i n u j ą n a d d w i e m a pierwszymi, o t r z y m u j e m y filmy, k t ó r e stają się a p o t e o z ą e t h o s u rycerskiego. E t h o s rycerski - jak wykazali socjologowie - oczywiście przybierał w dziejach r ó ż n e postacie, lecz da się w nich w y o d r ę b nić p e w n e e l e m e n t y w s p ó l n e , k t ó r e m.in. zdecydowały, że pojęcie „rycersko ści" weszło n a w e t do języka p o t o c z n e g o , a w r a z z n i m do popkultury. Dostosowany do duchowo-intelektualnych potrzeb zwykłych „zjadaczy chle ba" ethos rycerski, wszczepiony zwłaszcza w popularne kino amerykańskie za czasów obowiązywania Kodeksu Haysa (1934 - 1 9 6 6 ) , skutecznie kiełznał skłon ności filmowców do zbijania fortun na rozbudzaniu i zaspokajaniu sadystycznych pożądań publiczności. W dawnych westernach czy filmach kryminalnych prawie LATO 2 0 0 6 195 nie ma upajania się przemocą, celebrowania jej fizjologicznych aspektów, na dawania jej znamion zabawy lub widowiska baletowego czy absolutyzowania skuteczności kosztem etyki walki. Bohaterami pozytywnymi są najczęściej przedstawiciele prawa (szeryfowie, detektywi etc.) lub po p r o s t u ludzie dążący do sprawiedliwości. Zadawanie cierpienia lub zabijanie nie daje im satysfakcji, traktują je jako ostateczność, „zlo konieczne" do przywrócenia światu utraconej harmonii. Do walki na śmierć i życie stają zwykle w obronie słabszych, honoru, prawa lub pokojowej egzystencji własnej społeczności, której zagrażają siły zła. Jednak nawet w starciu z wrogiem starają się - na ile to możliwe - respektować p e w n e zasady. I tak n p . w klasycznych wester nach na jednoznaczne potępienie zasługuje strzelenie przeciwnikowi w plecy czy wszel kie zachowania dające się zakwalifikować jako „kopanie leżącego". W kinie odwołującym się do ethosu rycerskiego zadawanie cierpienia jest zwykle skutecznie obwarowane w y m o giem „obrony koniecznej". Nawiązując do Frommowskich badań nad agresją (vide n p . Anatomia ludzkiej destrukcyjności), m o ż n a by nawet powiedzieć, że stanowi formę „agresji niezłośliwej", czasem po prostu niezbędnej do zapewnienia człowiekowi minimum warunków, gwarantujących n o r m a l n ą egzy stencję. W drugiej p o ł o w i e lat 60. ubiegłego stulecia Kodeks Haysa został j e d n a k z a k w e s t i o n o w a n y i odrzucony. Stało się tak po części na skutek ekspansji tzw. kontrkultury, a także za przyczyną lawinowego p o c h o d u przez telewizyj ne ekrany reporterskich relacji z wojny w W i e t n a m i e . Skala p r e z e n t o w a n e j t a m brutalności i o k r u c i e ń s t w a okazała się na tyle porażająca, że u m o w n e sceny p r z e m o c y z e k r a n ó w kin zaczęły nagle razić swoją sztucznością czy wręcz fałszem. Jeśli d o d a ć do t e g o drobiazgowe telewizyjne analizy zabójstwa prezydenta J o h n a F. K e n n e d y ' e g o (1963), przyczyny negacji Kodeksu Haysa stają się jeszcze bardziej z r o z u m i a ł e . Postawa u m i a r u i z d r o w e g o rozsądku właściwa dojrzałemu u c z e s t n i c t w u w k u l t u r z e została wyparta przez dziecin ną w istocie kontestację, k t ó r a - m i a s t w y s t ę p o w a ć tylko przeciw zjawiskom |9g FRONDA 39 niepożądanym - p r a g n ę ł a n e g o w a ć wszystko i tworzyć „ n o w y p o r z ą d e k " w gospodarce, polityce, obyczajowości, s z t u c e . . . I tak, w miejsce filmowych b o h a t e r ó w „większych niż życie" zaczęto gloryfikować ich radykalne przeci wieństwa. Ekrany kin zaludniły się więc b a n d y t a m i , m o r d e r c a m i , gangstera mi, p s y c h o p a t a m i i r o z m a i t y m i m ę t a m i o t o c z o n y m i n i m b e m p a t r i a r c h a l n e g o dostojeństwa (Vito C o r l e o n e ) ; r o m a n t y z m u i egzystencjalnej s a m o t n o ś c i (Michael Corleone); artystycznej wrażliwości i błyskotliwej inteligencji (Hannibal Lecter); rozbrajającej głupkowatości (Vincent i Jules z Pulp Fictioń); czy wzbudzającego sympatię n o n k o n f o r m i z m u w o b e c „ o p r e s y w n e g o " sy s t e m u społecznego (Bonnie Parker i Clyde Barrow z Bomie i Clyde A r t h u r a P e n n a ) . W Polsce dalekim e c h e m tej tendencji jest choćby a p o t e o z a e s b e k a w Psach i Psach 2. Ostatnia krew oraz p ł a t n e g o m o r d e r c y w Reichu W ł a d y s ł a w a Pasikowskiego. W parze z n o w y m t y p e m b o h a t e r a szedł n o w y s p o s ó b ukazywania przemocy. „Agresja niezłośliwa" ustąpiła „złośliwej", czyli takiej, w której zadawanie cierpienia staje się ź r ó d ł e m przyjemności, a n a w e t rozkoszy. E t h o s rycerski został o d r z u c o n y (choć jego echa wciąż b r z m i ą wyraźnie n p . w niektórych filmach z Russellem C r o w e ' e m i mniej wyraźnie w e k r a n o w y c h jatkach ze S t e v e n e m Seagalem, J e a n e m - C l a u d e m Van D a m m e ' e m , D o l p h e m L u n d g r e n e m e t c ) . W jego miejsce pojawiło się n a t o m i a s t coraz jawniejsze e p a t o w a n i e s a d y z m e m . Od p r e m i e r y Dzikiej bandy (1969) S a m a Peckinpaha datuje się w kinie z a c h o d n i m n o w y n u r t o jakże wiele mówiącej n a z w i e „ultraviolence". Zaliczani d o ń , czasem wybitnie u t a l e n t o w a n i , twórcy (Brian de Palma, M a r t i n Scorsese, 01iver Stone, Q u e n t i n Tarantino, J o h n W o o , Robert Rodriguez) szeroko otworzyli drzwi ludzkiej wrażliwości na coraz wymyślniej sze sposoby zadawania cierpienia, ukazywane z chirurgiczną precyzją i p i e t y z m e m dla fizjologicznego szczegółu. Rafał Syska w swej bar dzo interesującej książce Film i przemoc. Sposoby obrazowania przemocy w kinie drobiazgowo i wnikliwie o m a w i a t e n proces. W swoich w y w o d a c h zwraca m.in. uwagę na o g r o m n ą p o m y s ł o w o ś ć filmowców w u ł a t w i a n i u w i d z o w i identyfikacji z rolą oprawcy p o z b a w i o n e g o wszelkich s k r u p u ł ó w . W ś r ó d tej gamy ś r o d k ó w znieczulających najskuteczniejsze są: p o d k r e ś l a n i e fikcyjności filmowego świata (np. przez sztafaż science fiction, p o e t y k ę k o m i k s u l u b gry k o m p u t e r o w e j ) , h u m o r (dowcip słowny, postaci i sytuacyjny), wyrafinowany estetyzm ( „ b a l e t o w e " choreografie walk, z w o l n i o n e ujęcia - tzw. „ s l o w - m o " , LATO 2 0 0 6 197 coraz wymyślniejsze efekty specjalne i kąty u s t a w i e n i a k a m e r y ) , n i e p o d w a żalne walory rozrywkowe (wartka, zaskakująca fabuła; perfekcyjna korelacja m o n t a ż u ze ścieżką dźwiękową) oraz skrajna d e h u m a n i z a c j a ofiary, z a r ó w n o jakościowa (karykaturalna redukcja przeciwnika do roli s k o ń c z o n e g o łajda ka), jak i ilościowa (zabijanie w r o g ó w t u z i n a m i wywołuje w s z a k mniejszy dyskomfort odbiorcy niż u ś m i e r c e n i e j e d n e g o adwersarza, gdyż w t e d y - chcąc nie chcąc - zbyt d ł u g o o b s e r w u j e m y jego cierpienie). Kilkudziesięcioletnie oswajanie d e m o n a sadyzmu połączone z ośmiesza n i e m w lewicowych mediach ostrzeżeń o wpływie filmu na m e n t a l n o ś ć zwłasz cza m ł o d e g o widza przyniosło spodziewane efekty, n p . w postaci powszechnej dziś znieczulicy, nad k t ó r ą lamentują socjologowie i etycy. Co więcej, w i d m o markiza de Sade, unoszące się n a d dzisiejszą p o p k u l t u r ą i poprzeczywistością, zaczyna się obracać przeciwko w ł a s n y m czcicielom. Rafał Syska opisuje n p . ekscesy towarzyszące projekcjom Listy Schindlera w kinach amerykańskich: Najgłośniejsza afera wybuchła w Oakland w stanie Kalifornia, gdy uczniowie kilku klas tamtejszego liceum podczas najokrutniejszych scen filmu reagowali wybuchami śmiechu. Zachowanie młodych ludzi spotkało się z głębokim oburzeniem: kierownik kina żądał przerwania seansu, media i eksperci akcentowali słowo antysemityzm. Tymczasem prasa donosiła o kolejnych - dalekich od zamierzeń Spielberga - reak cjach na film: w Waszyngtonie obserwowano grupy kobiet w średnim wieku, doskonale bawiące się podczas seansu; w San Diego jeden z wi dzów zastrzelił siedzącą przed nim kobietę, tłumacząc się później, że czynem tym chciał bronić Żydów. Pomijając ostatnie zdarzenie, które go autorem był zapewne niezrównoważony psychicznie człowiek, bez przeszkód można stwierdzić, że nawet Spielberg - mistrz manipulacji - nie był w stanie panować nad reakcjami publiczności. W latach 90. ubiegłego stulecia strategia u s t a w i a n i a w i d z a w roli kata i sady sty stała się już do bólu oczywista p o p r z e z w p r o w a d z e n i e r e p r e z e n t a n t a od biorcy do świata p r z e d s t a w i o n e g o w filmie. W Urodzonych mordercach (1994) 01ivera S t o n e ' a m a m y nie tylko p a r ę m ł o d y c h ludzi, k t ó r y c h s p o s o b e m n a życie jest p a s t w i e n i e się n a d b e z b r o n n y m i , przypadkowymi ofiarami. Pojawia się także swego rodzaju alter ego realnego widza, d z i e n n i k a r z telewizyjny, 198 F R O N D A 39 który rejestruje z b r o d n i e Mickeya i Mallory, by później pokazać je w s w y m niezmiernie p o p u l a r n y m p r o g r a m i e . W belgijskiej fabule Człowiek pogryzł psa (1992) Remy Belvaux, A n d r e Bonzela i Benoit Poelvoorde'a p o s u n i ę t o się o krok dalej. W t y m stylizowanym na d o k u m e n t filmie również występuje ekipa telewizyjna, nagrywająca działalność seryjnego mordercy. W m i a r ę roz woju akcji filmowcy j e d n a k coraz częściej w c h o d z ą w kadr, aż wreszcie stają się w s p ó l n i k a m i zabójcy i r a z e m z n i m o c h o c z o zadają cierpienie i ś m i e r ć n i e w i n n y m l u d z i o m ( n p . o h y d n a scena zbiorowego gwałtu z a k o ń c z o n e g o m o r d e r s t w e m ) . Z kolei w zrealizowanych w 1997 roku Funny Games Austriaka Michaela H a n e k e g o b r u t a l n i oprawcy terroryzujący p r z y p a d k o w ą r o d z i n ę co jakiś czas zwracają się t w a r z ą do r e a l n e g o widza, konsultując z n i m w ł a s n e bezlitosne okrucieństwa. Rzecz jasna twórcy, którzy zapraszają odbiorców do takich radykalnych manifestacji sadyzmu, często zapewniają, że wcale nie mają na celu gloryfikacji okrucieństwa, lecz wręcz przeciwnie - chcą zdemaskować i p o d d a ć bezkom promisowej krytyce p r z e m o c tkwiącą w stereotypach współczesnej kultury. Stroją się w szatki wrażliwych pacyfistów, lecz to paradoksalnie właśnie oni zachwaszczają kinowe ekrany najstraszliwszymi obrazami zła, niejednokrotnie budzącymi nie tyle obrzydzenie i sprzeciw, ile n i e z d r o w ą fascynację. O b ł u d a to czy m o ż e zwykła naiwność? Rafał Syska, śledząc losy najsłynniejszego filmu Sama Peckinpaha, chce wierzyć raczej w tę d r u g ą e w e n t u a l n o ś ć : Fenomen Dzikiej bandy stanowi klasyczny przykład rozminięcia się zamierzeń twórcy z umiejętnościami interpretacyjnymi i potrzebami odbiorcy. Peckinpah w licznych wywiadach starał się przekonać, że jego jedynym życzeniem było odebranie przemocy blasku, odbrązowienie jej i uczynienie nieatrakcyjną, czemu miało służyć ukazanie bestialstwa oraz zaakcentowanie odrazy i wstrętu. Tymczasem charakterystyczna dla filmu estetyzacja aktów okrucieństwa przyniosła odwrotny efekt - widzowie nie tylko nie podzielili społecznych aspiracji reżysera, ale wręcz pozwolili ponieść się fascynującym obrazom. Po latach Peckin pah wspominał, jakim szokiem okazała się dla niego wiadomość, że zagrzewani do walki nigeryjscy żołnierze oglądali przed każdym po jedynkiem Dziką bandę, poszukując w filmie emocjonalnych wzorców, przygotowujących ich do destrukcyjnych zachowań. LATO 2 0 0 6 199 Dzieło wybitnego „ k o n t r k u l t u r o w c a " z n a n e g o z antywojennych p o g l ą d ó w instruktażem dla zawodowych morderców, przebranych dla n i e p o z n a k i w wojskowe m u n d u r y ? D o p r a w d y niezwykła ironia losu, a z a r a z e m gorzkie przypomnienie, że u p r a w i a n i e sztuki to nie tylko kwestia n i e s k r ę p o w a n e j autoekspresji, lecz także odpowiedzialności za d u c h o w y świat odbiorcy. T r u d n o się dziwić, że po kompromitacji m e t o d y leczenia p r z e m o c y jeszcze większą dawką p r z e m o c y dziś wielbiciele filmowego s a d y z m u szukają nieco innych a r g u m e n t ó w n a u z a s a d n i e n i e swych chorych p r a g n i e ń . O d w o ł u j ą się n a przykład do tez b a r d z o p o p u l a r n e g o n u r t u współczesnej psychologii, tzw. instynktywizmu, wedle k t ó r e g o agresja jest i m m a n e n t n ą cechą ludzkiej natury. Prawodawcy tej szkoły, tacy jak Konrad Lorenz i I r e n a u s Eibl-Eibelsfeldt (a po części także Z y g m u n t F r e u d ) , twierdzą, że p o p ę d destrukcyjny jest u człowie ka czymś niewykorzenialnym i prędzej czy później m u s i zostać wyładowany. W przeciwnym razie przerodzi się w a u t o d e s t r u k c j ę . Człowiek j e s t z a t e m niewolnikiem, w wyniku ewolucji u w i ą z a n y m na smyczy niszczycielskich instynktów. Filmowa p r z e m o c jest dlań dobrodziejstwem, gdyż wywołuje katharsis, którego istotę s t a n o w i w ł a ś n i e r o z ł a d o w a n i e narastającego napię cia. Niestety, o w o r o z ł a d o w a n i e jest tylko chwilowe, dlatego t r z e b a wciąż je powtarzać. I wreszcie, last but not least, lepiej pozbywać się p o t e n c j a ł u agre sywnych zachowań dzięki identyfikacji z a k t a m i filmowego barbarzyństwa, niż folgować sadystycznym ż ą d z o m w „ r e a l u " . D r u g ą strategią o b r o n y k u l t u r o w e g o s a d y z m u staje się od p e w n e g o czasu n a d a w a n i e t e m u pojęciu pozytywnego znaczenia. Z a c h o w a n i a sadystyczne kojarzone są n p . z niezwykle m o d n y m dziś pojęciem transgresji, czyli prze kraczaniem przez człowieka granic własnej n a t u r y i kultury. Reinterpretacji ulega też sylwetka złowrogiego m a r k i z a de Sade. Na polskich e k r a n a c h gości ły n i e d a w n o d w a filmy (Markiz de Sade Benoit J a c ą u o t a i Zatrute pióro Philipa Kaufmana), w których a u t o r Stu dwudziestu dni Sodomy p r z e d s t a w i o n y został nie tyle jako bluźnierca, d e w i a n t i pornograf, ile jako o s o b n i k wyrastający inteligencją i wiernością s w y m i d e a ł o m p o n a d hipokryzję i m a ł o s t k o w o ś ć otoczenia, b e z k o m p r o m i s o w y d e k o n s p i r a t o r obyczajowej i moralnej o b ł u dy oraz z b u n t o w a n y m ę c z e n n i k sztuki wciąż poszukujący n o w y c h d o z n a ń . W procesie wybielania de Sade'a spory udział mają też publikacje popular nych myślicieli w rodzaju Pierre'a Klossowskiego, Georgesa Bataille'a czy H e r b e r t a Marcusego. 200 F R O N D A 39 Nekrofil f o r t e - Zabija p o r ą b a n e życie... na śmierć Drugim sposobem ucieczki współczesnego kina od problemu cier pienia jest nekrofilia. Nie w sensie zboczenia seksualnego, lecz - jak ujmował to Erich Fromm - w odniesieniu do „namiętności zakorze nionych w charakterze". Fromm we wspominanym tu już m o n u mentalnym studium Anatomia ludzkiej destrukcyjności nadał nekrofilii nowe, stricte psychologiczne, znaczenie. Zdefiniował ją następująco: Nekrofilia w sensie charakterologicznym może być opisana jako namiętne upodobanie we wszystkim, co martwe, rozkładające się, zgnile, chore; stanowi namiętność przekształcania żywego w martwe; niszczenia dla samego niszczenia; wyłącznego zainteresowania tym, co czysto mechaniczne. Jest namiętnością rozszarpywania na części żywych organizmów. Różnica pomiędzy s a d y z m e m a nekrofilią jest p r z e d e w s z y s t k i m różnicą natężenia patologicznej skłonności. Z n a k i e m r o z p o z n a w c z y m sadyzmu jest a b s o l u t n a kontrola i p a n o w a n i e , czego najwyrazistszy przejaw s t a n o w i o c h o cze i wyrafinowane dręczenie ofiary. Nekrofil p o s u w a się o krok dalej - nie chce się pastwić i napawać p o c z u c i e m władzy, pragnie wyłącznie uśmiercać wszystko dookoła, nierzadko łącznie z s a m y m sobą. Sadyście ludzie są jesz cze do czegoś potrzebni, nekrofil nie potrzebuje ich wcale, o d c z u w a w o b e c innych przede wszystkim wrogość i nienawiść, a to głównie z tego p o w o d u , że żyją. Cierpienie ukazywane w kinie nekrofilitycznym traci swoje właściwe zna czenie i konotacje. Analogicznie jak w kinie sadystycznym staje się ź r ó d ł e m wynaturzonej przyjemności. Skrajnie turpistyczne sceny ćwiartowania ludz kiego ciała i rozłupywania mózgu, przesycone wyszukanym okrucieństwem obrazy destrukcji i zabijania, niejednokrotnie połączone z aktami kanibalizmu i wampiryzmu, mają na celu wzbudzenie niezdrowej fascynacji śmiercią i roz kładem. G a t u n k i e m najbardziej reprezentatywnym dla kina nekrofilitycznego jest horror „gore". Od tradycyjnego h o r r o r u różni się tym, że o ile t a m t e n chciał straszyć i niepokoić, o tyle t e n dąży do zarażenia widza rozkoszą, wynikającą z kontemplacji LATO 2 0 0 6 makabrycznego deformowania, plugawienia, torturowania 201 i wreszcie pozbawiania życia ludzkiego ciała. Filmy „gore" to wynalazek sto sunkowo niedawny. Pojawiły się na p r z e ł o m i e lat 60. i 70. ubiegłego stulecia. Później stopniowo zyskiwały coraz szerszą popularność, a ich niektórzy twór cy zostali tu i ówdzie namaszczeni na „kultowych" (George R o m e r o , Tobe Hooper, Wes Craven, David C r o n e n b e r g ) . Analogiczny zaszczyt spotkał także szczególnie sugestywnych b o h a t e r ó w tych tryskających wszelkimi płynami ustrojowymi produkcji (Freddy Krueger z serii Koszmar z ulicy Wiązów, Jason Vborhees z cyklu Piątek trzynastego). Powodzenie filmów otwarcie żerujących na nekrofilitycznych pożądaniach widzów skłoniło wielu twórców „głównego nur t u " do - mniej lub bardziej dyskret n e g o - pójścia tym s a m y m szlakiem. Eksperyment okazał się n a d e r opła calny, tak finansowo, jak i prestiżo wo (vide: Milczenie owiec J o n a t h a n a D e m m e ' a , Fargo Joela Coena, Obcy - przebudzenie Jeana-Pierre'a J e u n e t a czy Hannibal Ridleya Scotta). Jak wykazał Erich F r o m m , p o tencjał p r a g n i e ń nekrofilitycznych drzemie w naturze ludzkiej od d a w i e n dawna, lecz niebezpiecznie często czesnej uaktywnia się we współ cywilizacji cybernetycznej, k t ó r a nie dość, że uzależniła czło wieka od niezliczonych maszyn, to jeszcze jego s a m e g o z a m i e n i ł a w cyborga, traktującego w ł a s n e ciało i psy chikę jak przedmioty, służące do o d n i e s i e n i a sukcesu. Ten o s t a t n i b o w i e m cieszy się obecnie taką rangą jak w Średniowieczu zbawienie duszy. N i e trzeba wielkiej spostrzegawczości, by s k o n s t a t o w a ć , że w wielu współczes nych h o r r o r a c h i filmach science fiction m a r t w a m a s z y n a s t a ł a się o b i e k t e m swoistego kultu, skorelowanego z jej ś m i e r c i o n o ś n y m i właściwościami. W Maglownicy (1994) Tobe'a H o o p e r a t y t u ł o w e m u u r z ą d z e n i u p r a l n i c z e m u (które w d o d a t k u jest „ n a w i e d z o n e " ) t r z e b a co p e w i e n czas składać ofiary z ludzi niczym o k r u t n e m u b ó s t w u archaicznych pogańskich religii. Z kolei w eXistenZ (1999) fetyszyzacji podlega w i r t u a l n a gra k o m p u t e r o w a , w The 202 F R O N D A 39 Ring - Krąg (1998) - kaseta wideo, a w Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną (2003) i Pile (2004) - t y t u ł o w e narzędzie do cięcia (w t y m wypadku, rzecz jasna, nie d r z e w a ) . W nieco starszej ekranizacji powieści S t e p h e n a Kinga Christine (1983) w rolę krwiożerczego bożka wciela się n a t o m i a s t s a m o c h ó d . WW miejsce niegdysiejszych h e r o s ó w walczących ze z ł e m pojawiają się ich z a u t o m a t y z o w a n e o d p o w i e d n i k i takie jak Terminator, R o b o c o p czy - w wer sji dla dzieci - i n s p e k t o r Gadżet. P o k r e w n y m zjawiskiem jest także rosnący kult g a d ż e t ó w właśnie, wyrazisty zwłaszcza w k i n o w y m serialu o J a m e s i e Bondzie oraz p r z e z n a c z o n y m dla dzieci cyklu Mali agenci. D o c h o d z i n a w e t do tego, że prawdziwych a k t o r ó w zastępują postaci w y g e n e r o w a n e przez k o m p u t e r {Finał Fantasy) lub n i e m a l cała rzeczywistość przedstawionego zostaje „uśmiercona" przez filmowego „wklejenie" w jej świata miejsce rzeczywistości wirtualnej, wykreowanej przez maszyny, będące w d o d a t k u jedynie e l e m e n t e m s k ł a d o w y m fabuły (trylogia Matrix). O w a „ m o d a na nie-rzeczywistość", przenikająca zresztą całą w s p ó ł c z e s n ą k u l t u r ę Z a c h o d u , została ciekawie o m ó w i o n a w artykule R o m a n a Książka ( „ F r o n d a " nr 3 4 ) . Autor uchylił się j e d n a k od odpowiedzi na pytanie o przyczyny t e g o s t a n u rzeczy, sugerując jedynie, że być m o ż e p o w o d e m jest tu d u c h o w e „ u ś p i e n i e " człowieka w p a ń s t w a c h d o b r o b y t u , w y w o ł a n e przez zalanie go w o d o s p a d e m s u b s t y t u t ó w rzeczywistości r o d e m z telewizji i kina. W efekcie o w e substy t u t y realności b u d z ą dziś większe zaufanie niż realność jako taka. Dlaczego j e d n a k człowiek tak c h ę t n i e dał się „uśpić"? Próba wyczerpującej o d p o w i e d z i na to iście pasjonujące pytanie g o d n a jest o s o b n e g o eseju, więc z k o n i e c z n o ści wypada ograniczyć się do - kluczowej, jak sądzę - sugestii. Wydaje się b o wiem, że główną przyczyną owego d u c h o w e g o „ u ś p i e n i a " jest religijna cześć współczesnego mieszkańca Z a c h o d u dla p o s t ę p u n a u k o w o - t e c h n i c z n e g o . To właśnie wciąż oszałamiający rozwój n a u k i i techniki s t a n o w i dla dzisiejszego narcystycznego libertyna o s t a t n i e ź r ó d ł o w e w n ę t r z n e g o spokoju, w z g l ę d n e g o poczucia bezpieczeństwa i s a m o z a d o w o l e n i a . W n a t u r z e ludzkiej leży p o trzeba wiary, a po „śmierci Boga" i definitywnej kompromitacji marksistow skich utopii p o z o s t a ł o j u ż tylko bicie p o k ł o n ó w t e c h n o l o g i c z n e m u cielcowi, w s p o m a g a n e h o ł u b i e n i e m złudnych mitologii sukcesu, nieograniczonej de mokracji i bełkotliwych zaklęć N e w Age. T r u d n o się z a t e m dziwić, że ludzie tak ufnie powierzają dziś swoje istnienie „ w s z e c h m o g ą c y m " m a s z y n o m (od samolotu począwszy, na defibrylatorze skończywszy) i t a k o c h o c z o zatracają LATO 2 0 0 6 203 się w kontemplacji iluzji, wykreowanych przez k o m p u t e r y oraz elektronicz ne m e d i a w o l n e g o - jak chcą wierzyć - świata. Dlatego - jak pisał F r o m m - zamiast podziwiać p i ę k n o krajobrazu, w o l ą zrobić mu zdjęcie, by oglądać je w a l b u m i e . Dlatego m i a s t brać żywy udział w uroczystościach rodzinnych, maniakalnie j e „kamerują", b y p o t e m o d t w o r z y ć n a w i d e o . Dlatego z a m i a s t ze sobą rozmawiać, zasypują się e s e m e s a m i albo „czatują" w Internecie. Przykłady m o ż n a mnożyć jeszcze d ł u g o . W t y m kontekście n a p r a w d ę t r u d n o się dziwić popularności, jaką zyskała Baudrillardowska koncepcja symulakrów, które jako w i r t u a l n e falsyfikaty bytu zdają się nie tylko p r z e s ł a n i a ć byt jako taki, lecz wręcz n e g o w a ć jego istnienie. Z a i s t e groza ogarnia na myśl, co by było, gdyby tak nagle o d e b r a ć p o n o w o c z e s n e m u człowiekowi wszystkie jego technologiczne cacka! Chcąc u ś w i a d o m i ć sobie zastraszający p o s t ę p , jaki w okresie o s t a t n i c h d w u s t u lat nastąpił w kwestii przyzwolenia na d u c h o w ą nekrofilię, w a r t o ze stawić d w a fenomeny k u l t u r o w e . J e d e n z początków XIX, drugi - XXI wieku. W roku 1818 do kultury zachodniej wkroczył p a t r o n wszystkich piewców, tudzież wyznawców nekrofilii. Był n i m d o k t o r W i k t o r F r a n k e n s t e i n , g ł ó w n y b o h a t e r gotyckiej powieści Mary Wollstonecraft Shelley. To on jako pierwszy tak otwarcie przedkładał o b c o w a n i e z t r u p a m i n a d o b c o w a n i e z l u d ź m i . To on tak jawnie wzgardził Boskim d a r e m życia, pragnąc stworzyć jego d o s k o nalszą wersję dzięki m a r t w e j , mechaniczno-elektrycznej a p a r a t u r z e . To on wreszcie tak b e z p r e c e d e n s o w o r o z s m a k o w a ł się w ć w i a r t o w a n i u i p o n o w n y m łączeniu zwłok, b a b r a n i u się w ich trzewiach, w d y c h a n i u w o n i r o z k ł a d u . Europa, w której żyła Mary Shelley, była już silnie n a z n a c z o n a Kartezjańskim racjonalizmem i oświeceniowym m a t e r i a l i z m e m . Ciało ludzkie p r z e s t a w a n o postrzegać jako „świątynię D u c h a Świętego", której integralności nie w y p a d a bez w a ż n e g o p o w o d u naruszać, a zaczynano jako oddzielony od i n t e l e k t u m e c h a n i z m , którego funkcjonowaniem m o ż n a sterować, a konstrukcję d o wolnie m o d e l o w a ć . Praktyczną konsekwencją takiego p u n k t u w i d z e n i a stał się z jednej strony dynamiczny rozwój medycyny (przede w s z y s t k i m chirur gii), z drugiej n a t o m i a s t - r ó w n i e szybki p r o c e s groźnej instrumentalizacji ciała, z a r ó w n o w obrębie sztuki lekarskiej ( n p . kontrowersyjne z a s t o s o w a n i a chirurgii plastycznej), jak i „transgresyjnie" p o j m o w a n y c h s z t u k pięknych (np. „body a r t " polegająca na w i e l o k r o t n y m kolczykowaniu genitaliów czy u p o d a b n i a n i u się do jaszczurki). 204 FRONDA 39 Europa, w której żyła Mary Shelley, nie była jeszcze tak zsekularyzowana jak obecnie. Autorka kazała więc F r a n k e n s t e i n o w i praktykować jego nekrofilityczny p r o m e t e i z m w głębokiej tajemnicy, usprawiedliwiając po t r o s z e pychę swego b o h a t e r a w y b u c h o w ą m i e s z a n k ą m ł o d o ś c i i geniuszu. N i e oszczędziła też W i k t o r o w i strasznych i tragicznych konsekwencji jego działań, obarczając go d o z g o n n ą samotnością, poczuciem winy oraz głębokiego w s t y d u z p o w o du nieszczęść, k t ó r e s p o w o d o w a ł . Biedny Wiktor. Gdyby poczekał dwieście lat i zszedł z kart książki do realnego życia, m ó g ł b y zostać a w a n g a r d o w y m artystą i u l u b i e ń c e m milio nów. Mógłby nazywać się n p . G u n t h e r v o n H a g e n s i w sterylnych labora toriach p r e p a r o w a ć zwłoki n o w a t o r s k ą m e t o d ą plastynacji. Polegałaby o n a na opróżnianiu t k a n e k z n a t u r a l n e j zawartości, a n a s t ę p n i e w y p e ł n i a n i u ich specjalną substancją, dzięki której zwłoki byłyby d o s k o n a l e zakonser wowane, a przy tym na tyle sztywne, by je k s z t a ł t o w a ć w e d l e u z n a n i a . Kiedy i m p e r a t y w n a t c h n i e n i a zmaterializowałby się d o s t a t e c z n i e d u ż ą ilość razy, p o z o s t a ł o b y j u ż tylko urządzić „ o b w o ź n e n e k r o - a r t " p o d sugerującym interpretacyjną wieloznaczność t y t u ł e m „Body W o r l d s " . Szczególnym zain t e r e s o w a n i e m publiczności i krytyki cieszyłyby się dzieła, przedstawiające mężczyznę dzierżącego w d ł o n i a c h w ł a s n ą skórę, ciężarną kobietę z roz krojonym b r z u c h e m i m a r t w y m p ł o d e m , jak również szachistę z o t w a r t ą czaszką. Koneserzy i znawcy sztuki podkreślaliby, że te aranżacje plastyczne von H a g e n s a prowokują d o n a m y s ł u n a d l u d z k ą cielesnością oraz ł a m i ą tabu, jakie we współczesnej k u l t u r z e n a r a s t a wokół śmierci. O p r ó c z p r e stiżu „Body W o r l d s " przyniosłyby r ó w n i e ż niezłe d o c h o d y z p o n a d 16 m i n sprzedanych biletów. W sprawach organizacyjnych ponowoczesny Frankenstein mógłby liczyć na z a r a d n o ś ć ojca, za m ł o d u aktywisty N S D A P i esesmana, służącego p o d J u r g e n e m S t r o o p e m . W p e w n y m zacofanym, w s c h o d n i o e u r o p e j s k i m kraju - z a m i e s z k a n y m przez siłę r o b o c z ą wpraw dzie tanią, ale z a b o b o n n ą i p e ł n ą z a h a m o w a ń - wywołałoby to niejaki skandal, ale w czasach, o których mowa, skandal nie skazywałby na ostracyzm, lecz w y d a t n i e przybliżał t w ó r c ę do s t a t u s u postaci kultowej. Zresztą artysta „wypędzony" z „kraju o b o z ó w koncentracyjnych" dawałby tym s a m y m d o w ó d swojej moralnej wyższości w o b e c n a r o d u , k t ó r y - jak zauważyłby wcześniej inny z m o ż n y c h t e g o świata - a n t y s e m i t y z m wysysa nawet z mlekiem matki. LATO 2006 205 Sumienie skrzeczy - Masochix leczy ino masochistyczne, czy m o ż e ściślej - filmy o wyraźnym ry sie masochistycznym, m o ż n a rozpoznać, p o d o b n i e jak to było w wypadku kina sadystycznego, dzięki m e c h a n i z m o w i identy fikacji. Z tą wszakże różnicą, że widz nie ma się tu utożsamiać z postacią, która dręczy i poniża, lecz z tą, która jest dręczona i poniżana, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Jeśli w filmach naznaczonych wyraźnym p i ę t n e m m a s o c h i z m u występuje b o h a t e r pozytywny (co nie znaczy, że wolny od wad), to na p e w n o zostanie skrajnie upokorzony i prawie na p e w n o zamordowany. Najczęściej j e d n a k wszystkie postaci są mniej lub bardziej odpychające. Każda posiada jakąś skazę, na tyle m o c n o eksponowa ną przez reżysera, że wywołuje u widza t r u d n y do odrzucenia dyskomfort, nie smak, odrazę lub inny rodzaj w e w n ę t r z n e g o sprzeciwu. Klasycznego bohatera kina masochistycznego niełatwo obdarzyć sympatią, niełatwo mu współczuć, a czasem nawet niełatwo zrozumieć. Nie tyle z p o w o d u jego niedoskonałości, ile pewnej egzystencjalnej niepełności. Niepełność owa wydaje się celowym za biegiem reżysera filmu masochistycznego. Traktuje on b o w i e m swoich bohate rów nie tyle jak ludzi, ile jak marionetki, służące do dwuznacznych zabaw z od biorcą. Z a p e w n e analogiczna strategia twórcza daje się zaobserwować w wielu innych gatunkach filmowych, jednak w wypadku kina masochistycznego jest szczególnie wyrazista. Tak więc z jednej strony reżyser stara się spoufalić swego bohatera z widzem, z drugiej natomiast, gdy narodzi się między n i m i choćby nić intymnej więzi, nagle zaczyna traktować swoją postać jak żywą lalkę, którą złośliwie nakłuwa szpilkami, by zadać ból z a r ó w n o jej, jak i odbiorcy. Z czasem ten ostatni zaczyna dochodzić do wniosku, że takie perwersyjne harce stano wią istotny, jeśli nie najistotniejszy, cel filmu. Reżyserowi chodzi zaś nie tyle o ukazanie pełni jakiegoś ludzkiego d r a m a t u , ile o wyrachowane wykorzystanie najbardziej odrażających jego aspektów do zaprawionych m a s o c h i z m e m psy chologicznych manipulacji. Wielki t e m a t ludzkiego cierpienia ulega tu więc - n o m e n o m e n - bolesnej redukcji. Staje się przede wszystkim e l e m e n t e m p o dejrzanej socjotechniki, mającej (w mniej lub bardziej zakamuflowanej formie) zaspokajać niezdrowe fascynacje reżysera oraz specyficznej części widowni. Dla bohatera kina masochistycznego nie m o ż e być żadnej nadziei. Jeśli nawet przez m o m e n t pojawi się sugestia, że u d a mu się wydźwignąć ze stanu upodlenia, 206 F R O N D A 39 to rychło z nieubłaganą, o k r u t n ą logiką jest o n a n a w e t nie tyle gaszona, ile wdeptywana w błoto. Na szczęście w p o r ó w n a n i u z sadystycznym i nekrofilitycznym k i n o m a s o chistyczne jest d u ż o mniej p o p u l a r n e i zasługuje raczej na m i a n o n i s z o w e g o . Nie znaczy to jednak, że - co p e w i e n czas - jego celuloidowi r e p r e z e n t a n c i nie stają się o b i e k t e m medialnej sensacji. W o s t a t n i c h latach m i e l i ś m y w E u r o p i e tego dowody za s p r a w ą filmów Michaela H a n e k e g o i G a s p a r a N o e g o . Najpierw o drugim z nich, gdyż dysponuje mniejszym talentem. Nazwisko Gaspara Noego zyskało międzynarodowy rozgłos za sprawą kinowego potworka pt. Nieodwracalne (2002). Dzieło to stało się jednak sławne nie tyle dzięki swemu twórcy, ile przede wszystkim za sprawą Moniki Bellucci. Zgodziła się ona bowiem wystąpić w dziewięciominutowej, bardzo realistycznej scenie gwałtu analnego na młodej, pięknej, ciężarnej kobiecie, która - kiedy jest już „po wszystkim" - zosta je jeszcze bestialsko skatowana i ląduje w szpitalu w stanie śpiączki (a ta, jak na postępową Francję przystało, zapewne skończy się „dobrą śmiercią"). Rzecz jasna autor tej subtelnej miniatury erotycznej postanowił udowodnić sobie i światu, że chodziło mu o coś więcej niż ekscytujące „porno-sado-maso" z międzynarodową gwiazdą w roli głównej. Tym „czymś więcej" ma być oczywiście sztuka. W tym celu obudował wspomnianą scenę kilkudziesięcioma minutami fabuły, którą wypełnia ją głównie okoliczności makabrycznej jatki w sodomskim klubie „Odbytnica", tudzież udręka egzystencjalna jednego z bohaterów, spowodowana niemożnością doprowadzenia do orgazmu swojej byłej partnerki. Tyle - z grubsza - zawartość intrygi. O artyzmie formy ma przekonać ściągnięta z Memento Christophera Nolana narracja od końca do początku, a także wściekle „wirująca" kamera (zapewne wizualne odzwierciedlenie psychiki jednego z bohaterów owładniętego żądzą krwawej zemsty). Gaspar N o e zaopatrzył też swój film w tzw. filozoficzną klamrę. Na początku (czyli końcu) m a m y więc aluzję do Nietzschego, kiedy padają słowa, że dobro i zło nie istnieje - „są tylko fakty" (komentarz jednej z postaci do gwałtu ojca na własnej córce). Pod koniec zaś (czyli blisko początku) pojawia się plakat z filmu Kubricka 2001. Odyseja kosmiczna, przedstawiający kosmicznego embriona, co oddaje stan ducha kobiety, uświadamiającej sobie, że po raz pierwszy jest w cią ży (chyba tylko w tym krótkim ujęciu udało się N o e m u otrzeć o prawdziwą sztu kę). Intelektualne spoiwo fabuły niesie zatem przesłanie, że nawet najpiękniejsze i najwznioślejsze przejawy człowieczeństwa m u s z ą paść ofiarą barbarzyńskiego, nihilistycznego inferno. Niemal mistyczna radość i duchowe uniesienie z powodu LATO 2006 207 odkrytego właśnie macierzyństwa znajdą bowiem w przyszłości symboliczny finał w postaci gwałtu ojca na własnej latorośli. Albowiem, jak głosi niebanalne m o t t o filmu, „czas niszczy wszystko". Już miażdżąca definitywność tego stwierdzenia zawiera pierwiastek m a s o chizmu, gdyż jest dalekim echem lasciate ogni speranza („porzućcie wszelką na dzieję") - werbalnego znaku rozpoznawczego Dantejskiego piekła. Gaspar Noe, w przeciwieństwie do autora Boskiej komedii, stara się n a m wszakże wmówić, że piekło nie zaczyna się za bramą śmierci, lecz jeszcze za życia. A skoro tak, to nie ma rady - trzeba się do niego jakoś dostosować. Więcej - warto je nawet polubić. Wszak nic innego nie d a n o człowiekowi pod słońcem. Takie postawienie sprawy stanowi doskonałe usprawiedliwienie dla słabo skry wanej fascynacji, z jaką N o e w Nieodwracalnym (a także portretuje w swoich seksualne pozostałych filmach) dewiacje, zbrodnicze instynkty i akty sadystycznego okrucieństwa. Co j e d n a k począć, gdy w tym zwyrod niałym świecie determinizmu zła zapali się jakaś iskierka dobra? Taka na przykład Alex grana przez Monice Bellucci - jedyna postać w Nieodwracalnym zdolna do prawdzi wej miłości. Jedyna, bo ojciec jej dziecka to nieodpowiedzialny egoista, hulaka i furiat. N a t o m i a s t jej były kochanek pod pozorami uczuciowości i delikatności skrywa narcyzm i brutalność. O reszcie nie w a r t o wspominać. Kiedy więc taka iskierka się zapali, d e t e r m i n i z m zła staje p o d zna kiem zapytania, a fakt z a d o m o w i e n i a się w z i e m s k i m inferno zaczyna budzić moralne podejrzenia. Rysuje się wówczas następująca alternatywa: albo rozpo cznie się proces duchowej odnowy, albo siły zła zintensyfikują swoje działanie, by zniszczyć dobro w zarodku. Wybór należy do d e m i u r g a filmowego świata, czyli reżysera. Gaspar N o e zdecydował się na wariant drugi. W jego ujęciu mak syma „czas niszczy wszystko" dotyczy b o w i e m wyłącznie dobra. Z a n i m p r z e t o zdoła zakiełkować, należy je uśmiercić. I to uśmiercić nieodwołalnie oraz - by tak rzec - na wszystkich płaszczyznach. Z a n i m więc nieszczęsna Alex (z pew nością nieodwracalnie) pogrąży się w comie, m u s i zostać o d a r t a z godności 208 F R O N D A 39 i upokorzona (niech skamle o litość); k r a ń c o w o p o n i ż o n a i t o r t u r o w a n a (niech zostanie zgwałcona analnie, bo n a w e t s a m a myśl o takim stosunku b u d z i jej niechęć); p o t w o r n i e oszpecona (niech jej p i ę k n a twarz będzie z m a s a k r o w a n a ) ; a wreszcie pozbawiona możliwości choćby symbolicznego o d r o d z e n i a (niech jej świeżo poczęte dziecko u m r z e r a z e m z nią). O masochistycznej skazie, k t ó r ą n a p i ę t n o w a n e jest Nieodwracalne, wy m o w n i e świadczy jeszcze choćby następujący epizod: W czasie g w a ł t u na Alex w p u s t y m przejściu p o d z i e m n y m pojawia się a n o n i m o w y p r z e c h o d z i e ń . Widać go w tle, jak zwalnia kroku, aż wreszcie staje. Przez chwilę rozważa, jak ma postąpić. Czy przyjść t o r t u r o w a n e j kobiecie z p o m o c ą , czy zawrócić? Trwa to kilkanaście sekund, w czasie których widz bezgłośnie, lecz coraz natarczy wiej d o m a g a się: „ N o , z r ó b c o ś ! " . N o e pozwala tajemniczej postaci w oddali w a h a ć się jakby o d r o b i n ę za d ł u g o , dzięki c z e m u w odbiorcy rodzi się nadzie ja, że nieznajomy wkroczy do akcji. Niestety, po chwili o d w r a c a się i wychodzi z t u n e l u , żegnany przeszywającym wyciem m a l t r e t o w a n e j kobiety. Bohaterka grana przez Monikę Bellucci jest jedyną postacią w Nieodwracalnym, z którą w miarę wrażliwy widz jest w stanie się zidentyfikować. Dlatego dziewięciominutowa scena jej katuszy wywołuje szok i sprzeciw. N a t o m i a s t dla wyznawców d e t e r m i n i z m u zła, nękanych co pewien czas przez gasnący głos sumienia, ma najwyraźniej stanowić źródło sadomasochistycznej satysfakcji. Oglądając Nieodwracalne, t r u d n o uwolnić się od wrażenia, że reżysera bynaj mniej nie przeraża wykreowany przezeń pejzaż duchowych ruin współczesnej Europy. On się w tych ruinach czuje całkiem dobrze i budzi jego irytację, gdy ktoś podejmuje n a i w n ą próbę jakiejkolwiek odbudowy. Z Michaelem H a n e k e m sprawa jest prostsza i jednocześnie bardziej skom plikowana. Prostsza, bo w jego filmach (przynajmniej dwóch, o których będzie tu mowa) prawie nie ma tej namiastki niepokoju sumienia właściwej dla Noego. Jest za to nordycki chłód i kalkulacja, spoza których - t r o c h ę się krygu jąc - wyziera pogarda. Bardziej skomplikowana n a t o m i a s t dlatego, że o ile N o e sprawia wrażenie dość p r o s t o d u s z n e g o szokera, zafascynowanego ostateczny mi konsekwencjami współczesnego nihilizmu, o tyle Haneke swoje s a d o m a s o chistyczne inklinacje stara się ubrać w k o s t i u m poważnej filozofii twórczej. Szerszy rozgłos zyskały u n a s d w a jego filmy: w s p o m n i a n e j u ż wcześniej Funny Games (1997) oraz - zwłaszcza - Pianistka (2001), zrealizowana na kan wie prozy świeżo upieczonej noblistki Elfriede Jelinek. LATO 2 0 0 6 209 Nie chodzi o to, czy i jak pokazywać przemoc, ale by pozwolić widzowi uświadomić sobie własny stosunek do przemocy i do sposobu, w jaki została pokazana - w Funny Games chciałem pokazać przemoc taką, jaką jest naprawdę, to znaczy niemożliwą do strawienia - takimi słowy austriacki reżyser uzasadniał m o t y w y realizacji pierwszego z wymienionych filmów. Jakże wiele łączy jego z a p e w n i e n i a z deklaracja mi o „odbrązawianiu" okrucieństwa, s k ł a d a n y m i p r z e d laty przez S a m a Peckinpaha. I niestety - p o d o b n i e jak w w y p a d k u A m e r y k a n i n a - czystość intencji H a n e k e g o należy opatrzyć z n a k i e m zapytania. W Funny Games m a m y b o w i e m do czynienia nie tyle z u k a z a n i e m p r z e m o c y taką, „jaka jest napraw d ę " , ile z celową, „ n i e m o ż l i w ą do strawienia" przesadą, k t ó r a p r z e r a d z a się w swego rodzaju t e r r o r w o b e c widza, przyczynę jego p ó ł t o r a g o d z i n n e j m ę czarni (jeśli zamierza obejrzeć dzieło H a n e k e g o do k o ń c a ) . Akcja filmu toczy się w ciągu jednej nocy w d o m k u l e t n i s k o w y m n a d jeziorem. W tym czasie rozgrywa się u p i o r n a p s y c h o d r a m a z pogranicza świata realnego i w i r t u a l n e g o . Ze świata realnego wywodzi się t r z y o s o b o w a rodzina, k t ó r a wybrała się za m i a s t o na w e e k e n d . Reprezentuje o n a miesz czańską klasę ś r e d n i ą zachodniej Europy. Jej członkowie są l u d ź m i „światły m i " (nie umieją się modlić), „tolerancyjnymi" (kiedy m o c n o zaniepokojona żona zwróci się do męża, by wypędził i n t r u z a z d o m u , t e n będzie p r ó b o w a ł rozwiązać p r o b l e m na d r o d z e spokojnego dialogu) i „ k u l t u r a l n y m i " (słuchają muzyki klasycznej, ale bardziej cenią sobie w i e d z ę na jej t e m a t niż głęboką kontemplację p i ę k n a ) . Familia S c h o b e r ó w osiągnęła już etap, gdy niegdysiej sze m i ł o s n e porywy coraz częściej zastępuje w y g o d n a r u t y n a m a ł ż e ń s k i e g o podziału pracy, a w s p ó l n e życie u f o r m o w a ł o się w być m o ż e banalny, ale za to dający poczucie bezpieczeństwa, stereotyp. Z kolei z pogranicza jawy i telewizyjnego s n u wywodzi się d w ó c h dwu dziestolatków, którzy - ze zdumiewającą bezczelnością zachowując p o z o r y nienagannych m a n i e r - osaczają nieszczęsnych S c h o b e r ó w i w ciągu kilkuna stu godzin fundują im seans wyszukanych psychofizycznych tortur, zakończo nych potrójnym m o r d e r s t w e m , mającym w sobie mniej więcej tyle s a m o pa tosu co zapięcie rozporka. Oprawcy, choć n o s z ą i m i o n a Peter i Paul, zwracają się do siebie per Beavis i Butt-Head, nawiązując t y m s a m y m do b o h a t e r ó w prowokacyjnie „niegrzecznej" kreskówki z MTV. 210 F R O N D A 39 W toku fabuły H a n e k e kilkakrotnie pozwala zaistnieć sytuacji, kiedy wy daje się, że przynajmniej część rodziny S c h o b e r ó w ocaleje. Za k a ż d y m j e d n a k razem w niezwykle brutalny s p o s ó b z ł u d z e n i a w i d z ó w zostają n a w e t n i e tyle rozwiane, ile wręcz r o z d e p t a n e na miazgę. Wydaje się przy tym, że o k r u c i e ń s t w o Paula i Petera jest a b s o l u t n i e b e z i n t e r e s o w n e . Kiedy p a n S c h o b e r zadaje rozpaczliwe pytanie: „Dlaczego to robicie?", j e d e n z oprawców, wskazując na partnera, rozpoczyna szyderczą litanię: „Jego ojciec się rozwiódł, kiedy on był taki m a l u t k i " ; „Nieprawda, to jego m a t k a się rozwiodła, bo chciała mieć swojego misiaczka tylko dla siebie. Od t e g o czasu on j e s t p e d a ł e m i b a n d y t ą " ; „To rozpieszczony gówniarz, u d r ę c z o n y p u s t k ą egzystencji"; „Tak n a p r a w d ę jest ć p u n e m . Ł a t w o traci nerwy. Ż e b y mieć co grzać, o k r a d a m y b o g a t e rodzi ny w letnich d o m k a c h w tej okolicy". To p e ł n e pogardliwej ironii wyliczenie n a p r o w a d z a na przyczynę prawdziwą, k t ó r a zostaje ujawniona w innej scenie, kiedy j e d e n z sadystów o d p o w i a d a po p r o s t u - „A dlaczego n i e ? " . Czyżby więc Fumy Games były z a m i e r z o n ą przez reżysera krytyką w s p ó ł czesnego r o z u m i e n i a tolerancji, k t ó r a - w b r e w własnej etymologii - oznacza już nie cierpliwe znoszenie tego, czego n i e da się zaakceptować, lecz p e ł n ą akceptację tego, co jest n i e do zniesienia? O t ó ż n i e . W wywiadzie dla „ K i n a " (nr 12/1995) Michael H a n e k e m ó w i ł : Ja nie zamierzam nikogo ani pouczać, ani ostrzegać. Nie robię tego, ponieważ znaczyłoby to, że posiadłem wiedzę, jak należy urządzić świat. Jeżeli ktoś przypuszcza dzisiaj, że pouczanie ma sens, po prostu nie jest zbyt mądry. Wygląda na to, że H a n e k e g r u n t o w n i e p r z e s t u d i o w a ł G o m b r o w i c z a , gdyż znakomicie przyswoił sobie życiową dewizę p a n a Cieciszowskiego z Trans-Atlantyku: „Nie j e s t e m ja na tyle szalonym, żebym w Dzisiejszych Czasach co m n i e m a ł albo i nie m n i e m a ł " . W dalszej części wywiadu reżyser stwierdza: Prasa, telewizja, kino dostarczają łatwych i uspokajających wyjaś nień: a to ojciec alkoholik, a to złe środowisko, a to nieczuła matka. Wszystko staje się proste. Ja tego unikam. Nie interesuje mnie ani środowisko, w jakim wyrośli moi bohaterowie, ani ich psychologia. Nie szperam w ich życiorysach. Pokazuję wyłącznie ich zachowania. LATO 2 0 0 6 211 Stówo „charakter" nie jest trafne w odniesieniu do moich bohaterów. Wolałbym używać Bressonowskiego określenia „modele". Te dwa passusy stanowią - w m o i m przekonaniu - klucz zarówno do zrozumie nia filozofii twórczej Hanekego, jak i do interpretacji jego filmów. Choć cytowany wywiad pochodzi sprzed dziesięciu lat, nie wydaje się, by upływ czasu jakoś szczególnie zmienił sposób myślenia austriackiego reżysera. Jest on bowiem człowiekiem dojrzałym (rocznik 1942), o ukształtowanej osobowości i ugrun towanym światopoglądzie. Tacy ludzie, szczególnie jeśli odnieśli sukces, bywają nadmiernie pewni siebie i niechętnie m o dyfikują swój p u n k t widzenia na otaczającą ich rzeczywistość. W ich zachowaniu daje się odczuć coś z fałszywie pojętej profe sorskiej wyższości, a - jak napisał niegdyś Aleksander hr. Fredro - „prędzej złodziej przyzna się, że ukradł, niż profesor, że głupstwo powiedział". Kłopot w tym, że H a n e k e n i e s t e t y właśnie głupstwa m ó w i . Jak bowiem w świetle jego w y w o d ó w wygląda taki n p . Dostojewski, w k o ń c u j e d e n z najznamie nitszych badaczy m r o k ó w ludzkiej duszy? Przecież Zbrodnia i kara to nic innego, jak r o z p i s a n e n a kilkaset genialnych s t r o n „wyjaśnianie" przyczyn makabrycznej i p o z o r n i e pozbawionej m o t y w u zbrod ni Raskolnikowa. Dostojewskiego interesuje przy t y m n i e z m i e r n i e (czyżby za d u ż o oglądał telewizji?) z a r ó w n o c h a r a k t e r nieszczęsnego Rodioną, jak i jego życiorys, w d o d a t k u i n t e r p r e t o w a n y w r o z m a i t y c h k o n t e k s t a c h : psycholo gicznym, socjologicznym, r o d z i n n y m , czy - o zgrozo - religijnym. I z a p r a w d ę wiele m o ż n a powiedzieć o Zbrodni i karze, ale z p e w n o ś c i ą n i e to, że „wyjaśnie nia", których dostarcza, należą do „łatwych i uspokajających". H a n e k e g o i Dostojewskiego bez w ą t p i e n i a łączy j e d n o - obaj poświęcili swoją sztukę głównie opisywaniu zła, k t ó r e tkwi w człowieku. Dzieli ich na t o m i a s t bardzo wiele. Przede w s z y s t k i m skala t a l e n t u , lecz - co chyba jeszcze ważniejsze - filozofia twórcza. Dostojewski - choć uporczywie d r ę c z o n y przez 212 F R O N D A 39 d e m o n y h a z a r d u i szowinizmu, choć srodze d o ś w i a d c z o n y w „ o g n i s t y m piecu zwątpienia" - od czasów katorgi po kres życia starał się być, pisząc s ł o w a m i bł. Natalii Tułasiewicz, „teocentrycznym h u m a n i s t ą " . H a n e k e jest - i chy ba już p o z o s t a n i e - z i m n y m behawiorystą. Dostojewski p e n e t r o w a ł całą wieloraką i b a r d z o z ł o ż o n ą p r a w d ę o człowieku. H a n e k e g o interesują tylko „ m o d e l e " , a dokładniej ich „ z a c h o w a n i a " . Dostojewski, m i m o że w y k r e o w a ł imponującą galerię rozmaitych kanalii, łajdaków, dewiantów, m o r d e r c ó w i sa dystów, zawsze widział w nich ludzi i pragnął jakoś „ocalić". H a n e k e p r z e d e wszystkim bawi się n i m i i poniża. Dostojewski - p r o s z ę wybaczyć g ó r n o l o t n y banał - kochał człowieka. H a n e k e n i m gardzi. Behawioryzm austriackiego reżysera p o d s z y t y j e s t p o w s z e c h n ą c h o r o b ą intelektualną współczesności - obsesyjnym sceptycyzmem. Dla twórcy Funny Games ludzki charakter (tak przecież d o w a r t o ś c i o w a n y przez lewicowego wszak i wpływowego Ericha F r o m m a ) , psychika, życiorys, k o n t e k s t społecz ny czy relacje r o d z i n n e są czymś na tyle p o z n a w c z o j a ł o w y m , że w ogóle nie w a r t o się nimi zajmować! To j u ż nie błąd, ale - jak m a w i a p e w i e n felietonista i działacz s p o r t o w y - „wielbłąd"! Posunięty ad absurdum sceptycyzm p r o w a d z i do b e h a w i o r y z m u , a t e n z kolei do nihilizmu, który przejawia się nie tylko w s a d o m a s o c h i z m i e Funny Games i Pianistki, lecz także w z a w a r t y m we w s p o m n i a n y c h filmach potencja le h u m o r y s t y c z n y m (sic!). To bynajmniej nie prowokacja a u t o r a niniejszego tekstu, ale fakt, przynamniej w ujęciu Michaela H a n e k e g o . W j e d n y m z wy w i a d ó w scharakteryzował on specyfikę g a t u n k o w ą Pianistki następująco: Myślę, że jest to parodia melodramatu, tak jak książka Jelinek jest ro dzajem parodii klasycznej powieści psychologicznej. Dlatego mnie za interesowała. Uważam ten film za tragikomedię („Kino" nr 1/2002). A z a t e m tragikomedia, więc - choćby per analogiam do Dnia świra - zawiera sceny, k t ó r e (nawet jeśli przez łzy) a u t e n t y c z n i e śmieszą. S t a r a ł e m się uważ nie oglądać Pianistkę, ale do dziś nie w i e m , o jakie k o n k r e t n i e chodzi. Czy jest to fragment, kiedy g ł ó w n a b o h a t e r k a p o z b a w i a się dziewictwa żyletką? A m o ż e ten, kiedy w kazirodczym szale gwałci swoją starą, odpychającą matkę? Czy m o ż e m o m e n t , w k t ó r y m - podglądając p a r ę uprawiającą seks w s a m o c h o d z i e - z p o d n i e c e n i a oddaje mocz? A m o ż e chodzi tu o wszystkie LATO 2 0 0 6 213 sceny w y n a t u r z o n y c h „zbliżeń" p o m i ę d z y Eryką a jej m ł o d y m a d o r a t o r e m ? Z a p r a w d ę parodystyczny zmysł H a n e k e g o wyprzedza swój czas! Ironia ironią, ale rzecz jest w s u m i e p o w a ż n a i b a r d z o niepokojąca. O t o b o w i e m m o d n y i c h ę t n i e n a g r a d z a n y na festiwalach artysta n i e d w u z n a c z n i e sugeruje, że p r z e d m i o t e m ś m i e c h u m o ż e być ludzkie u p o d l e n i e i p o n i ż e n i e . W Funny Games (tytuł przecież nieprzypadkowy) na swój wysoce specyficzny s p o s ó b zabawni są przecież nie tylko Peter i Paul alias Beavis i Butt-Head, lecz także - a m o ż e p r z e d e w s z y s t k i m - r o d z i n a Schoberów. Ci o s t a t n i w s z a k wydają się dalekimi k r e w n y m i T u w i m o w s k i c h „strasznych m i e s z c z a n " , są ludzkimi „ m o d e l a m i " w e w n ę t r z n i e wyjałowionymi, z a p r z ą t n i ę t y m i bezmyśl ną konsumpcją, solidarnymi nie tyle we wzajemnej miłości, ile w zwierzęcym strachu p r z e d śmiercią, na k t ó r ą idą w s u m i e d o ś ć bezwolnie, niczym - jak napisał Tadeusz Lubelski - „ b a r a n y " . A zatem, jak zdaje się pytać w tytule i „między k l a t k a m i " filmu reżyser, czyż nie należy się z nich śmiać? Lecz śmiech to nieprzyjemny, będący z a t r u t y m o w o c e m n a w e t nie tyle politowa nia, ile ewidentnej pogardy. „Tragikomiczność" Pianistki posiada analogiczny rdzeń. Trudniej go wszakże wydobyć dzięki znakomitej kreacji Isabelle H u p p e r t , która - zaryzykuję taką h i p o t e z ę - stoczyła z H a n e k e m swego rodzaju pojedynek 0 człowieczeństwo tytułowej b o h a t e r k i . O d t w ó r c z y n i głównej roli udaje się kilkakrotnie wiarygodnie ukazać, że p o d s k o r u p ą ciężkiej psychozy Eryka Kohut skrywa pragnienie autentycznej miłości i wrażliwości na p i ę k n o (w tym wypadku m u z y k ę S c h u b e r t a i S c h u m a n n a ) . N i e s t e t y reżyser z nawiązką „ r e k o m p e n s u j e " te m o m e n t y , wprowadzając sceny skrajnych obrzydliwości, k t ó r y m oddaje się b o h a t e r k a . P o d o b n i e rzecz ma się z jej m ł o d y m a d o r a t o rem, który d ł u g o b r o n i swego w i z e r u n k u nieco nonszalanckiego, ale szczerze zakochanego chłopaka. Aż do sceny, kiedy najpierw bije Erykę, a n a s t ę p n i e , p o w a l a n ą krwią, b r u t a l n i e gwałci. Sam akt seksualny, w s k u t e k trupiej sztyw ności kobiety, nabiera w ó w c z a s cech nekrofilii, przyczyniając się do k r a ń c o wego zohydzenia obydwojga jego uczestników. W tej kulminacyjnej dla całej fabuły scenie znajduje p r a w d o p o d o b n i e p e ł n y wyraz „ t r a g i k o m i c z n a " p a r o d i a sentymentalnego melodramatu, o którą chodziło Hanekemu. I jeszcze t y t u ł e m u z u p e ł n i e n i a - z a r ó w n o Funny Games, Pianistka, jak 1 Nieodwracalne m o g ą być r o z p a t r y w a n e w o d e r w a n i u od filozofii artystycz nych swoich twórców. Stają się w ó w c z a s przerażającym o b r a z e m d u c h o w e g o 214 F R O N D A 39 spustoszenia, trawiącego kulturę współczesnej Europy. Rozpad autentycz nych więzi rodzinnych i społecznych, bezkrytyczny kult wolności p r o w a d z ą cy do zbrodni i dewiacji, aksjologiczna „ziemia j a ł o w a " jako konsekwencja odrzucenia religii i zakorzenionych w niej wartości moralnych, w e w n ę t r z n a niedojrzałość skutkująca psychicznymi patologiami i rozpaczliwą s a m o t n o ś cią - to wszystko są ziarna, k t ó r e zasiane w glebę t a l e n t u N o e g o i H a n e k e g o wyradzają się w c h o r e filmowe rośliny w rodzaju Nieodwracalnego, Funny Games i Pianistki. Czy j e d n a k w s p o m n i a n e u t w o r y są w stanie zadziałać na zasadzie terapii szokowej? Czy piekielny o d ó r bijący z filmowych a p t e k o b u reżyserów m o ż e p r z y p o m i n a ć o w ą siłę z Fausta G o e t h e g o , k t ó r a „wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni d o b r o " ? Z d a n i e m niżej p o d p i s a n e g o szanse na to są niewielkie. Trzymając się ogrodniczej metafory, wypada b o w i e m powiedzieć, że z a r ó w n o N o e , jak i H a n e k e podlewają glebę swojego t a l e n t u nie źródlaną, lecz z a t r u t ą wodą. O w ą t r u c i z n ą jest - jak celnie zauważył Piotr Kletowski w artykule Europejskie kino z kloaki („Kino" nr 2/2003) - słabo skrywana fa scynacja złem. Dlatego, w przeciwieństwie do niektórych polskich krytyków, nie odważyłbym się nazwać n p . H a n e k e g o moralistą. Jego filmy, p o d o b n i e jak w przypadku Noego, m o g ą stać się przestrogą, ale chyba wyłącznie dla widzów, którzy i tak opierają się p o k u s o m n i h i l i z m u . Dla miłujących h a s ł o „róbta, co c h c e t a " najpewniej b ę d ą tylko kolejną p o d n i e t ą . Estetyna - silniejszy kunszt od bólu ak n a p i s a ł e m wcześniej, upiększanie scen p r z e m o c y i cier pienia należy do a r s e n a ł u filmowego s a d y z m u . Z d a r z a się wszakże, że o w o estetyzowanie bólu przybiera postać tak radykalną i skrajną, że staje się „wartością" s a m ą w sobie. D r a m a t śmierci lub o k r u c i e ń s t w o t o r t u r zostają w ó w c z a s spowite w tak gęsty i p o w a b n y w e l o n „piękna", że widz zdaje się na ich widok d o z n a w a ć a u t e n t y c z n e g o zachwytu. Kontempluje artystycznie wyrafinowane obrazy i staje mu się obojętne, co o n e tak na p r a w d ę przedstawiają. N a t u r a cierpienia jako czegoś złego i n i e r z a d k o ekstremalnie t r u d n e g o zostaje więc zafałszowana. A n a l o g i c z n e m u proce sowi podlega też n a t u r a piękna, k t ó r e ulega redukcji do p o w i e r z c h o w n e go estetyzmu. Różnicę między p i ę k n e m a e s t e t y z m e m w przenikliwych LATO 2 0 0 6 215 i jasnych słowach wyłożył Dietrich von H i l d e b r a n d w książce Koń Trojański w Mieście Boga: Estetyzm jest to wypaczone podejście do piękna. Esteta lubi piękne rzeczy tak, jak ktoś lubi dobre wino. Nie podchodzi on do nich z czcią i ze zrozumieniem ich wewnętrznej wartości, która wymaga adekwat nej odpowiedzi, lecz traktuje je wyłącznie jako źródło subiektywnej sa tysfakcji. Podejście estety, nawet jeśli ma on wyrafinowany smak i jest wybitnym koneserem, w żaden sposób nie może oddać sprawiedliwo ści naturze piękna. Przede wszystkim jest on obojętny na wszelkie inne wartości, jakie mogą przedmiotowi przysługiwać. Cokolwiek byłoby motywem danej sytuacji, postrzega on ją wyłącznie z punktu widzenia swego estetycznego upodobania lub przyjemności. Jego błąd polega nie na tym, że przecenia on wartość piękna, lecz na tym, że ignoruje inne podstawowe wartości - przede wszystkim wartości moralne. A zatem właściwie pojęte piękno nie jest jakąś cechą „samą w sobie", lecz pozo staje w nierozerwalnej symbiozie z dobrem. Czyż bowiem już s a m o rozpoznanie i określenie czegoś jako „piękne" nie zawiera w sobie koniecznego skojarzenia z czymś pozytywnym, co przynosi radość, zachwyt, w e w n ę t r z n ą harmonię? Tymczasem cierpienie, n a w e t jeśli jest n i e z b ę d n e do osiągnięcia moralnej i duchowej doskonałości, słusznie u c h o d z i za d o ś w i a d c z e n i e m r o c z n e , p e ł n e goryczy, lęku, skazujące człowieka na często e k s t r e m a l n e p r ó b y jego p s y c h o fizycznej wytrzymałości. Prawda o t y m najtrudniejszym w y m i a r z e ludzkiej egzystencji wymaga, by z jednej s t r o n y nie s p r o w a d z a ć go do roli afrodyzjaku, stymulującego c i e m n e instynkty (sadyzm, nekrofilia, m a s o c h i z m ) , z drugiej zaś by nie tworzyć wrażenia, że m a m y do czynienia z r ó ż a n o p a l c ą j u t r z e n k ą pląsającą po zroszonej łące, kiedy w rzeczywistości chodzi o zionącą o g n i e m bestię, zostawiającą za sobą spopielony ugór. W e w s p ó ł c z e s n y m kinie europejskim n a m i a n o wyrafinowanego estety, który od lat zniekształca istotę p r a w d z i w e g o piękna, bez w ą t p i e n i a zasługuje Peter Greenaway. Filmy t e g o niezwykle u t a l e n t o w a n e g o reżysera przesycone są malarską erudycją i n i e s k r ę p o w a n ą w i z u a l n ą wyobraźnią. W k u n s z t o w n i e zainscenizowanych, pełnych scenograficznego p o l o t u r u c h o m y c h o b r a z a c h Greenaway uwielbia z t u r p i s t y c z n ą drapieżnością wydobywać wieloraką ohy216 F R O N D A 39 dę z ludzkiej a n a t o m i i , fizjologii i seksualności. Kolorystyczna s u b t e l n o ś ć , finezja w o p e r o w a n i u k u l t u r o w y m i symbolami, kaligraficzna precyzja stylu stają się dla brytyjskiego twórcy rodzajem d r o g o c e n n e g o , k r y s z t a ł o w e g o p u charu, w k t ó r y m podaje widzowi koktajl w ludzkich wymiocin, e k s k r e m e n tów, śliny, krwi, spermy oraz p ł y n ó w p ł o d o w y c h . I, co d z i w n e , w s p ó ł c z e s n a snobistyczna publika częstokroć to łyka i jeszcze oblizuje się ze s m a k i e m . Biada zaś t e m u , k t o by odwrócił głowę z g r y m a s e m obrzydzenia. W o s ł a w i o n y m bluźnierczym Dzieciątku z Macon (1993) m a m y na przy kład sceny zadźgania nagiego mężczyzny przez byka oraz w i e l o k r o t n e g o (208 razy!) gwałtu na pewnej dziewicy, z a k o ń c z o n e g o śmiercią tejże. Wszystko to j e d n a k spowite jest w w y s z u k a n e kolorystyczne i figuratywne aluzje do p ł ó cien Tycjana i Rubensa, u w z n i o ś l o n e skąpanymi w złocie sakralnymi m a l o w i d ł a m i i rzeźbami, przepojone u d u c h o w i o n y m i dźwiękami m u z y k i kościel nej. W rezultacie na forum j e d n e g o z najpoważniejszych polskich i n t e r n e t o wych portali filmowych m n o ż ą się o p i n i e typu: „ t r u d n o wyrazić s ł o w a m i , jak genialny to film [...] to jest to, co n a z y w a m sztuką", „jak dla m n i e to czysta fantazja [...] to generalnie jest Sztuka", „jeden z lepszych filmów, jakie w ży ciu widziałem, z czystym s u m i e n i e m m o g ę go polecić k a ż d e m u wymagające mu w i d z o w i " etc. Kiedy zaś j e d e n z d y s k u t a n t ó w przyznaje otwarcie, że „nie dotrwał do końca tego u t w o r u " , n a t y c h m i a s t otrzymuje pobłażliwy r e s p o n s , zdradzający prawdziwego p o n o w o c z e s n e g o konesera: „Istnieją filmy, k t ó r e bez p e w n e g o przygotowania pozostają dla widza nieczytelne". Zaiste byłoby g ł u p o t ą i niesprawiedliwością k w e s t i o n o w a ć formalną wir tuozerię i niesłychane b o g a c t w o k u l t u r o w y c h t r o p ó w zawartych w p r o d u k cjach Petera Greenawaya. J e d n a k co najmniej r ó w n ą g ł u p o t ą i niesprawiedli wością jest niedostrzeganie w tej twórczości oczywistego wypaczenia istoty p i ę k n a i cierpienia przez wyjątkowo n i e f o r t u n n e ich wymieszanie, a co za tym idzie zafałszowanie i z r e d u k o w a n i e . Czy zatem cierpienie nigdy nie ma prawa być autentycznie piękne? Trudne pytanie. Czy bowiem oba te raczej przeciwstawne porządki da się skojarzyć tak, by nie zaprzeczały samym sobie? Niełatwo przywołać film, który bezdyskusyjnie speł niałby to arcytrudne kryterium. Może Misja Rolanda Joffe, m o ż e Tess Polańskiego, może Charakter Mike'a van Diema, może Hero Zhanga Yimou, m o ż e . . . Wracając jednak do głównego n u r t u niniejszych rozważań, p o r a zejść z pie destału kultury wysokiej o szczebel niżej. Wśród filmów z założenia skieroLATO 2 0 0 6 217 wanych do masowego widza również nie brak przykładów skrajnej estetyzacji cierpienia. W ostatnich miesiącach wyróżniło się p o d tym względem zwłaszcza głośne Sin City - Miasto grzechu Roberta Rodrigueza, Franka Millera i Q u e n t i n a Tarantino. U t w ó r ten, będący p o d względem plastycznym bardzo efektowną stylizacją na komiks, oferuje zarazem prawdziwą ucztę dla miłośników filmo wego sadyzmu. Do tego stopnia, że n a w e t recenzent ultratolerancyjnej „Gazety Wyborczej" napisał: „Tu wszystko jest bezbłędnie zrealizowane, ale pozbawio ne uczuć, rozrywające związek między p r z e m o c ą a cierpieniem". Wśród innych filmów, k t ó r e także rozrywają ów związek, hołdując j e d n o cześnie skrajnemu estetyzmowi, na u w a g ę zasługują produkcje mniej l u b bar dziej nawiązujące do azjatyckich o d m i a n e t h o s u rycerskiego (chińskie „wuxia", j a p o ń s k a tradycja samurajska). I t a k w g ł o ś n y m Kill Bill ( 2 0 0 3 - 2 0 0 4 ) Q u e n t i n a Tarantino m a m y n a przykład pojedynek Panny Młodej alias Czarnej M a m b y z O-Ren Ishii - szefową Yakuzy. O b i e p a n i e z zaciekłością zadają sobie rany k ł u t e i cięte (zdjęty n a w e t zostaje j e d e n skalp) w realiach pięk nego z i m o w e g o ogrodu, s p o w i t e g o w a k s a m i t orientalnej nocy. Dynamiczny, śmiercionośny balet został tu w p i s a n y w g o d n ą m a l a r s k i e g o p ę d z l a scenerię z tańczącymi leniwie w p o w i e t r z u p ł a t k a m i śniegu. Ten o s t a t n i t w o r z y p o d s t o p a m i walczących delikatny, biały p u c h , na k t ó r y m szczególnie wyraziście k o m p o n u j ą się szkarłatne p l a m y krwi. P o d o b n a sekwencja znalazła się w p r z e e s t e t y z o w a n y m p o z a granicę śmieszności finale Domu Latających Sztyletów (2003) Z h a n g a Yimou, a u t o r a - skądinąd u d a n e g o - Hero. O t o d w ó c h p r o t a g o n i s t ó w rozpoczyna swój m o r derczy pojedynek w urokliwych realiach złotej, chińskiej jesieni, a kończy p o ś r ó d śnieżnej zamieci. W ikonografii chińskiej biel jest w p r a w d z i e k o l o r e m żałoby, j e d n a k o w o ż przeciętny widz zachodni, dla k t ó r e g o w dużej m i e r z e został zrealizowany t e n film, nie ma o t y m - n o m e n o m e n - bladego pojęcia. Dlatego m o ż n a d o m n i e m y w a ć , że g r o t e s k o w e rozciągnięcie w czasie walki o b u b o h a t e r ó w p o t r z e b n e było po to, by jej k r w a w y finał rozegrał się w m o ż liwie najpiękniejszych „okolicznościach p r z y r o d y " . Taka h i p o t e z a znajduje d o d a t k o w e potwierdzenie, kiedy u ś m i e r c o n a n i e o p o d a l (jednakowoż jesie nią) kobieta nagle (już zimą) ożywa, by otworzyć sobie ranę, z której w iście t a r a n t i n o w s k i m stylu tryska gejzer p o s o k i . Pytanie, czy jej ślady t w o r z ą na śniegu wzory nawiązujące do tradycji chińskiej kaligrafii, p o z o s t a w i a m k o m p e t e n t n y m sinologom. 218 F R O N D A 39 Na zakończenie wypada stwierdzić, że o p i s a n e powyżej przypadki filmowej „ucieczki od cierpienia" s t a n o w i ą wyraz bezsilności i t c h ó r z o s t w a . Kultura współczesna z d o m i n o w a n a przez swoją wersję „ p o p " stara się z u p o r e m god nym lepszej sprawy unikać z a r ó w n o pytań, jak i o d p o w i e d z i o n a t u r ę i sens ludzkiego bólu, tak fizycznego, jak i d u c h o w e g o . Woli okłamywać, z a m i a s t szukać prawdy, woli za wszelką cenę p o d t r z y m y w a ć w człowieku s t a n niedoj rzałości, zamiast t r a k t o w a ć go p o w a ż n i e . Woli wreszcie ukrywać, że cierpie nie jest na zawsze w p i s a n e w ludzką kondycję i będzie istniało, d o p ó k i będzie istniał świat. Wysiłki n a u k i w walce z wielorakim bólem, choć ze wszech m i a r godne uznania, zawsze p o z o s t a n ą niewystarczające. Nie ma człowieka, który nie lękałby się cierpienia. Bali się go najwięksi święci (choć zawsze byli gotowi je przyjąć), bał się go n a w e t - i to panicznie - C h r y s t u s w Ogrójcu. W t y m ż e s a m y m Ogrójcu pokazał j e d n a k człowiekowi drogę przezwyciężania strachu przed b ó l e m . Więcej nawet, biorąc krzyż na swoje ramiona, ukazał, jak zamienić e k s t r e m a l n e zło cierpienia w ekstremal ne d o b r o zbawienia. Współczesny człowiek, k t ó r e g o d u c h o w o ś ć w znacznej mierze została u f o r m o w a n a przez p o p k u l t u r ę , n i e m a l całkowicie o t y m zapomniał. Dlatego - ośmielę się zaryzykować taką h i p o t e z ę - O p a t r z n o ś ć dopuściła, by tak dotkliwe cierpienie i u m i e r a n i e J a n a Pawła II p r z e o b r a z i ł o się w medialny spektakl - formę perswazji w dzisiejszych czasach najbardziej z r o z u m i a ł ą i najskuteczniejszą. Wszelkie próby analizowania i opisywania cierpienia nigdy nie będą w stanie powiedzieć całej p r a w d y o t y m jakże t r u d n y m doświadczeniu. Z a w s z e b ę d ą w z b u d z a ł y u z a s a d n i o n ą nieufność słuchacza lub czytelnika. Dlatego co p e w i e n czas p o t r z e b n e jest ś w i a d e c t w o życia. I to świadectwo otrzymaliśmy. Pełne wyjątkowego poświęcenia, odwa gi, nadziei i zawierzenia. Nie w o l n o o n i m z a p o m n i e ć . MAREK ŁAZAROWICZ SIERPIEŃ 2004 - SIERPIEŃ 2005 Santa Fiction & Santasy KRZYSZTOF CŁUCH Teza artykułu brzmi co następuje: literatura nawiązująca do t e m a t u świąt Bożego Narodzenia to autonomiczna gałąź fantastyki (mądrzy ludzie powiedzą - kon wencja) . I znawcy literatury m u s z ą mieć świadomość jej istnienia. Jeżeli b o w i e m zwrócimy uwagę na fakt, że co roku powstaje kilkanaście filmów bożonarodzeniowych, że n a p i s a n o już nieco książek, n a m a l o w a n o komiksów, no i w końcu n a g r a n o tysiące p i o s e n e k o świętach - to m u s i m y spojrzeć na to jak na b a r d z o a u t o n o m i c z n ą gałąź sztuki. I jeśli profesorowie uniwersytetów szczycą się tym, że ich specjalizacją jest literatura dziecięca, i u n o s z ą się euforią na najmniejsza w z m i a n k ę o Kichusiu majstra Lepigliny, to nie m o ż n a też na u n i w e r s y t e t a c h p o m i n ą ć czerwonych ryjów reniferów, bachorów rozwrzeszczanych n a d p r e z e n t a m i p o d c h o i n k ą i grubych o d w ł o ków świętych Mikołajów mnożących się p r z e d e w s z y s t k i m na k i l o m e t r a c h celuloidu. Na potrzeby tego artykułu ukuję skrót SS, oznaczający s f o r m u ł o w a n i e Santa Story albo Santa S o m e t h i n g , albo jak t a m sobie k t o woli nazwać to zjawisko. Poniżej p o s t a r a m się zwrócić uwagę na kilka cech tej konwencji, k t ó r e pozwolą ją n a m wyodrębnić i zanalizować. SS j a k o f a n t a s t y k a Zgodnie z tezą Lema u m i e s z c z o n ą w p i e r w s z y m t o m i e Fantastyki i futurologii powieści o tematyce nadprzyrodzonej, ale religijnej nie m o ż e m y t r a k t o w a ć 220 F R O N D A 39 jako fantastyki. Bo n a w e t jeżeli a u t o r Astronautów nie wierzy w istnienie D u c h a Świętego, to a u t o r powieści o D u c h u Świętym uznaje Go za e l e m e n t świata p r z e d s t a w i o n e g o zbieżnego ze ś w i a t e m rzeczywistym. Gdyby SS było literaturą czysto religijną, nie moglibyśmy m ó w i ć o fan tastyce. J e d n a k doskonale sobie zdajemy sprawę, że SS l i t e r a t u r ą religijną nie jest prawie wcale - nie pojawia się w niej przeważnie ani Dzieciątko Jezus, ani Maryja Dziewica, ani stary Józef. W SS o wiele częściej pojawia się Dzieciątko Kevin, stary krasnal z w a n y Świętym Mikołajem i oczywiście r ó ż n e fantastyczne stwory pokroju Gremlinów, Grinchów, latających reniferów itd. SS opiera się na (i tutaj użyję słowa, k t ó r e myślę, że w y w o ł a u wielu ekstazę) MITOLOGII. I jako t w ó r wywodzący się z nowoczesnej mitologii - jest to p e ł n o p r a w n a fantastyka. Od razu zastrzegę też, że d u ż y obszar SS - u t w o r y typu Szklana pułapka II czy Kevin sam w czymś tam - to u t w o r y czysto realistyczne, gdyż nie występują w nich ż a d n e e l e m e n t y n a d p r z y r o d z o n e . T r u d n o je niestety p o m i n ą ć w anali zie n u r t u , gdyż należą o n e do niego bezsprzecznie, nosząc te s a m e cechy. SS j a k o f a n t a s t y k a z Anglii Doskonale sobie zdajemy sprawę, że w fantastyce tylko j e d n a i s t o t n a rzecz nie wywodzi się z Anglii. C h o d z i o Sztucznego Człowieka, k t ó r y p o d posta cią Golema czy R o b o t a pochodzi od naszych braci zza p o ł u d n i o w e j granicy (w tym pierwszym oczywiście mieli swój udział Żydzi, ale d o ś ć o t y m ) . A Anglicy? Wszak trzy najważniejsze, jeżeli nie jedyne, wątki SF p o w o ł a ł do życia Wells (te wątki t o : obcy, wehikuł czasu i socjologiczna d y s t o p i a ) . Wszak fantasy ożywili M c D o n a l d i Tolkien (owszem, p a m i ę t a m o Howardzie, ale on nie pasuje do głoszonej tezy). Jedynie tzw. l i t e r a t u r a grozy - po n a m y ś l e uznaję - wywodzi się ze S t a n ó w Zjednoczonych (Poe, Lovecraft). Utnijmy też tutaj od razu dywagacje, czy piewca t e m a t ó w podróżniczo-wynalazczych, Francuz Verne, jest twórcą fantastyki - w m o i m m n i e m a n i u raczej nie jest, bo dla niego Podróż do wnętrza ziemi jest t y m s a m y m , czym D u c h Święty dla a u t o r ó w Ewangelii. Jedyny fantastyczny wymysł, jaki wyszedł spod pióra tego pisarza, to Dwa lata wakacji. No więc co z SS? Chyba wszyscy się domyślamy, że p o w o ł a ł ją do życia Anglik Karol Dickens. I p o d o b n i e do Wellsa, a zwłaszcza Tolkiena, zrobił on LATO 2 0 0 6 221 to w t e n sposób, że od razu stworzył o p u s m a g n u m , czyli nakreślił r a m y kon wencji i ustawił niebotyczną poprzeczkę. SS j a k o f a n t a s y Teoretyk literatury J. Inglot powiada, że po przeczytaniu d w ó c h ksią żek fantasy jest się w stanie napisać trzecią. N i e zastanawiając się n a d zasadnością tej tezy, należy przyznać, że literatura SS, analogicznie do przedstawionego twierdzenia, w t ł o c z o n a jest w dość sztywne schematy. A prezentują się o n e następująco: n a d c h o d z ą święta i wszyscy chcieli by, żeby było jak to na święta - m i ł o , fajnie i przytulnie. J e d n a k okazuje się, że d u ż o rzeczy jest niefajnych w relacjach międzyludzkich i nadciąga jakieś bardzo t r u d n e wyzwanie, n a d n a t u r a l n a przygoda, wielka draka, która sprawia, że wszystko staje się fajne i OK, a b o h a t e r o w i e i s t o s u n k i między nimi są o d m i e n i o n e . Czyli tak jak w fantasy m a m y o s ł a w i o n e ele m e n t y : drużynę i ąuest, tak tutaj mamy, nazwijmy to, B o ż o n a r o d z e n i o w e Catharsis (BC). Oddajmy też sprawiedliwość n u r t o w i SS, że potrafi on wyrwać się ze schematów. M a m y oryginalne filmy typu Silent Night, Bloody Night (myślę, że nazwa m ó w i s a m a za siebie), piosenki Christmas in Heaven w w y k o n a n i u sekstetu M o n t h y P y t h o n albo b o ż o n a r o d z e n i o w e g o zeszytu Lobo, w których to dziełach t e m a t BC został p o t r a k t o w a n y b a r d z o p r z e w r o t n i e . Jest jeszcze j e d n a i s t o t n a cecha SS, Wszyscy wszak wiemy, k t ó r a przybliża ją do że literatura fantasy, jest zwrócenie uwagi na świat niewidzialny, której fantasy. misją założycielską stworzenie przeciwwagi dla scjentystycznego i materialistycznego p u n k t u w i d z e n i a SF, w rzeczywisto ści przyczynia się do zwulgaryzowania s p r a w d u c h a , p o p e ł n i a p o w a ż n y występek przeciwko s p r a w o m duszy ludzkiej - s p r o w a d z a je do m a r n y c h paru zaklęć, do wiary w gusła l u b w demony. P o d o b n e s ł o w a m o ż n a p o wiedzieć o SS. Z a m i a s t nawoływać do nawrócenia, nawołuje o n a do za palenia d o m o w e g o kominka. Z a m i a s t przynosić światu miecz, przynosi światu przyjemne zacisze zgody. Tutaj z n ó w m o ż e m y powiedzieć o j a k i m ś wyjątku od reguły - czyli znaku sprzeciwu, jakim jest p i o s e n k a Christmas in Heaven. 222 F R O N D A 39 SS j a k o l i t e r a t u r a do k o t l e t a Pierwsza rzecz, jaka się rzuca w oczy, to fakt, że SS jest s z t u k ą wybitnie sezo nową. Sezon na SS, choć w y d ł u ż a n y na siłę, jest w rzeczywistości k r ó t s z y niż sezon na n i e k t ó r e warzywa. Filmy świąteczne są wyświetlane w listopadzie oraz g r u d n i u i z d n i e m 24 g r u d n i a kończy się celowość ich wyświetlania. Zjawisko to m o ż e rodzić w n a s s ł u s z n e wątpliwości, czy sztuka ta p o c h o d z i ze szczerych p o b u d e k , czy jest jedynie skokiem na kasę, g r a n i e m do kotleta lub raczej do karpia. Wydaje się, że j e d n o nie przeczy d r u g i e m u (kasa szczerości), a dosko nały przykład dał już ojciec n u r t u , czyli Dickens. Napisał Opowieść wigilijną ewidentnie dla pieniędzy, co nie przeszkodziło mu zawrzeć w niej bardzo szczerych, wątków (co głęboko rok autobiograficznych temu pięknie opisał W. Orliński w p e w n y m polskim dzienniku, k t ó r e m u nie jest wszystko j e d n o ) . Sezonowość b a r d z o głęboko kłóci się z naszym p r z e k o n a n i e m o uniwersalnych zadaniach sztuki. Wydaje się n a m , że na prawdziwą sztukę czas jest zawsze. I tu j e s t e ś m y w błędzie. Myślę, że s e z o n o w o ś ć SS jest odzwierciedleniem b a r d z o poży tecznego dla człowieka cyklu. Wyrabia o n a w ludziach zdolność do różnicowania swo ich p o s t a w w ciągu roku. M u s i m y b o w i e m uczyć się tego, że jest czas na taniec i czas na śmierć. To n a s kształtuje w czytelną formę. Sprawia, że j e s t e ś m y czymś więcej niż b e z ł a d e m . Bardzo b y m się cieszył, gdy by w naszej kulturze w y s t ę p o w a ł o coś tak skrajnie sezonowego jak pieśń, k t ó r ą w z o r e m Indian śpiewałoby się wyłącz nie w obliczu śmierci. Pragnę tutaj w s p o m n i e ć o z u p e ł n i e n o w y m zjawisku, k t ó r e wydaje mi się całkiem groteskowe. O t ó ż okazuje się, że t a k i m silnie s e z o n o w y m g a t u n k i e m LATO 2 0 0 6 223 stara się być film grozy. W ś r ó d sześciu p r e m i e r filmowych mających miej sce w Polsce w d n i u 28 października 2 0 0 5 roku aż cztery z nich to horrory. Dystrybutorzy (na szczęście jeszcze nie twórcy) najwyraźniej pragnęliby, aby dzieła te traktować, jako filmy „ d o znicza" albo do halloweenowej dyni. Jest to b a r d z o niepokojący t r e n d i bynajmniej nie o b a w i a m się, że s z t u c z n e szczę ki w a m p i r ó w wyprą tradycję Dziadów. Sądzę raczej, że należy się bać u p a d k u i strywializowania tak zacnej poetyki, jaką jest groza. SS j a k o l i t e r a t u r a satanistyczna Tak więc wydaje się, że s e z o n o w o ś ć sztuki r e p r e z e n t o w a n a przez SS jest czymś wyjątkowo p o ż ą d a n y m . J e d n a k umiejscowienie czasowe s e z o n u na SS jest o wiele bardziej dyskusyjne. Sezon na SS został odwrócony: z a m i a s t - jak w roku liturgicznym - trwać w trakcie świąt i po nich, ma on miejsce wyłącznie przed świętami. O d w r ó c e n i e to j e d e n z e l e m e n t ó w działań satanistycznych. A takich od wróceń jest m n ó s t w o . Być m o ż e nie w a r t o za nie winić samej SS, gdyż SS jest jedynie odbiciem współczesnych zapatrywań na święta Bożego N a r o d z e n i a . W y m i e ń m y p o z o s t a ł e elementy, k t ó r e uległy o d w r ó c e n i u : z a m i a s t oczeki wania m a m y świętowanie na falstarcie, z a m i a s t Dzieciątka Jezus nie m a m y nic, zamiast świętowania m a m y z a p o m n i e n i e , z a m i a s t u b ó s t w a i wyrzeczeń m a m y w z m o ż o n ą konsumpcję, z a m i a s t przeżyć d u c h o w y c h m a m y m a t e r i a l n e prezenty, n a w e t p r e z e n t y z a m i a s t odzwierciedlać hojność, odzwierciedlają pragnienie posiadania. Pozycja SS odzwierciedla zniekształconą pozycję świąt w k u l t u r z e m a s o wej. I k u r d e bele, jak mawiał p o g r o m c a Mikołajów - Lobo, lepiej niech wróci o n o na swoje miejsce. KRZYSZTOF GŁUCH Jakim prawem Stwórca żąda od nas, abyśmy mówili do niego: „Tato", skoro przyzwyczailiśmy się zwracać do wszystkich bezosobowo i na „ty"? Pielgrzymka na wieżę Moria FILIP MEMCHES Mojemu Tacie Poczucie podmiotowości to warunek pełnoprawnego udziału w jakiejkolwiek relacji międzyludzkiej. Oczywistość ta odnosi się zarówno do obywatela czy ucznia, jak i do dziecka. Dzięki chrześcijaństwu i czerpiącemu z niego, chcąc nie chcąc, nowożytnemu humanizmowi, zasada podmiotowości stała się jed nym z fundamentów cywilizacji zachodniej. Dzięki niej jesteśmy wyczuleni na krzywdę, jaką wyrządza człowiek człowiekowi. Dotyczy to również dra matów rodzinnych, takich jak chociażby ten, który przydarza się bohaterom obrazu Andrieja Zwiagincewa Powrót. Mroczny film rosyjskiego reżysera to fabularnie oszczędna „prosta historia" (skojarzenia z twórczością Davida Lyncha nie są bezpodstawne - Zwiagincew uważa go za swego mistrza). Opowiada ona o mężczyźnie, któ ry przybywa po 12 latach tajemniczej nieobecności do domu i zabiera swoich dwóch synów na kilkudniową wycieczkę samochodową. Cel podróży także pozostaje nieznany. W trakcie ojciec próbuje nadrobić braki, jakie narosły 226 FRONDA 39 w wyniku rozłąki z rodziną. Ale j e d n o c z e ś n i e okazuje się t y r a n e m , a p o n a d to sprawia wrażenie psychopaty. C h ł o p c y odkrywają w n i m nie znoszącego głosu sprzeciwu, p o z b a w i o n e g o ciepła i przyjaznych emocji b e z w z g l ę d n e g o wychowawcę, który nie s t r o n i od p r z e m o c y psychicznej, a n a w e t fizycznej. Starszy syn, Andriej, u n i k a konfliktu z ojcem. Z r e s z t ą p o t ę g a ojca wy daje mu się na tyle imponująca, że w a r t o się jej p o d p o r z ą d k o w a ć . C h ł o p a k obdarza mężczyznę s z a c u n k i e m i lojalnością, co w t y m wypadku oznacza też bierność w o b e c nadużyć, jakich d o p u s z c z a się ojciec. M ł o d s z y syn, Iwan, nie godzi się na d e s p o t y z m ojca. Przy każdej nadarzającej się okazji d e m o n s t r u j e swoją krnąbrność, co wywołuje za każdym r a z e m konfrontację. I w a n w y m a g a od ojca po p r o s t u człowieczeństwa: aby się u c z u c i o w o otworzył, nawiązał z chłopcami kontakt, wziął p o d u w a g ę ich potrzeby, u s z a n o w a ł g o d n o ś ć swo ich dzieci. Tak już będzie do końca filmu. Czy j e d n a k taka h u m a n i s t y c z n a p e r s p e k t y w a sprzyja w ł a ś c i w e m u od czytaniu tego, co chce n a m reżyser powiedzieć? M o ż e w a r t o w t y m miej scu zapoznać się z p r z e m y ś l e n i a m i i n n e g o Rosjanina. Zajrzyjmy do eseju O Dierżawnikie-Otce i libieralnych nositieliach „edipowa komplieksa" (O Mocarzu-Ojcu i liberalnych nosicielach „kompleksu Edypa") autorstwa zmarłego w 2 0 0 3 roku czołowego o r ę d o w n i k a eurazjatyckiej i p r a w o s ł a w n e j o d r ę b n o ści cywilizacyjnej, filozofa i politologa, Aleksandra P a n a r i n a . W arsenale współczesnej myśli europejskiej - twierdzi Panarin - są t e o rie, które zajmują się figurą Ojca w szczególności. Do takich zaliczyć m o ż n a z p e w n o ś c i ą freudyzm i neofreudyzm. W antropologii freudowskiej d o c z e s n a rzeczywistość ludzka p r z e d s t a w i a n a jest jako d r a m a t p i e r w o t n e j n a t u r y wię zionej przez cywilizację. Pierwotny żywioł Id ( O n o ) p r z e m a w i a w n a s kapryś n y m g ł o s e m Dziecka, k t ó r e zna jedynie s ł o w o „ c h c ę " i nie uznaje takich s ł ó w jak „ z a b r o n i o n e " czy „ p o w i n i e n e m " . Taka jest w ł a ś n i e „zasada przyjemno ści". Socjalizacja Dziecka - przysposobienie go do „zasady rzeczywistości" - odbywa się za p o ś r e d n i c t w e m ojcowskiego a u t o r y t e t u . Figura Ojca to spersonifikowana dyscyplina społeczna, w d r a ż a n a w życie przez instytucję rodziny patriarchalnej. Jeśli chodzi o Matkę, to jest o n a tajną sojuszniczką infantylnego pierwiastka. Znaczące wydają się pytania, jakie zadają m a t k o m m a ł o l e t n i synowie, w rodzaju: „Czy d ł u g o jeszcze będzie t a t a w pracy?", „A czy m o ż e on zabłądzić i nie odnaleźć d r o g i ? " . W pytaniach tych z a w a r t a jest n i e u ś w i a d o m i o n a nadzieja, że instancja, k t ó r a r e p r e z e n t u j e n o r m ę s p o LATO 2 0 0 6 227 łeczną, ulegnie osłabieniu lub się ulotni, co pozwoliłoby „zasadzie przyjem n o ś c i " triumfować n a d „zasadą rzeczywistości". Freudyzm - p o d k r e ś l a Panarin - za p r z e d m i o t b a d a ń stawia r o d z i n ę , a więc analizuje s t o s u n k i p o m i ę d z y jej c z ł o n k a m i w zależności od ról od grywanych ze względu na wiek, płeć i p o k r e w i e ń s t w o . Tak więc sytuacją założycielską rodziny jest konflikt - oddelegowanej przez s p o ł e c z e ń s t w o do p a n o w a n i a n a d ludzką popędliwością i uosabianej przez wymagającego Ojca władzy z u o s a b i a n y m przez symbiozę p i e r w i a s t k ó w kobiecego i dziecięcego żywiołem p i e r w o t n y m . Jak zauważa Panarin, Z y g m u n t Freud, doceniając znaczenie Id dla rozwoju człowieka, opowiadał się o s t a t e c z n i e za zwycięstwem r o z u m u n a d p o p ę d a m i , cywilizacji n a d p i e r w o t n ą n a t u r ą . Ale n e o f r e u d y z m idzie dalej. Wyraża on europejskie dążenia emancypacyjne, odrzucające zobowiązania społeczne, dyscyplinę, autorytet. Współcześni neofreudyści zgadzają się co do tego, że burżuazyjne s p o ł e c z e ń s t w o jest represyjne, gdyż pozostaje p a t r i a r c h a l n e . Ich z d a n i e m burżuazyjny establishment to „ojcowie" narzucający w s z y s t k i m p o z o s t a ł y m konformistyczne p o s ł u s z e ń s t w o . Aby więc zgłębić cel rewolu cji, należy przywołać m i t o Edypie. W z r e i n t e r p r e t o w a n e j , neofreudowskiej wersji czyn Edypa nie jest tragiczną p o m y ł k ą polegającą na n i e ś w i a d o m y m zabójstwie Ojca przez Syna. W n o w y m ujęciu Edyp to rewolucjonista-tyranobójca. Dokonuje on skutecznego z a m a c h u na m r o c z n o - a r c h a i c z n ą figurę, stanowiącą przeszkodę w r o z k o s z o w a n i u się p e ł n i ą życia oraz odbierającą p r a w o do nigdy nie przemijającego infantylizmu i wolności od wszelkich n o r m społecznych. W n i o s k i z eseju Panarina m o g ą się n a m n a s u n ą ć następujące: e k r a n o w y ojciec to surowy, aczkolwiek d o b r y batiuszka. Andriej zaś wykazuje w s t o s u n ku do niego synowskie o d d a n i e . Z kolei w y c h o w a n y w z n a c z n y m s t o p n i u przez m a t k ę i babkę Iwan jawi się jako rewolucjonista i b u n t o w n i k . W a r t o tu zaznaczyć, iż w p e w n y m m o m e n c i e m ł o d s z y syn w przypływie g n i e w u oznaj mia ojcu wprost, że lepiej byłoby, gdyby po latach nieobecności nie wracał, a chłopcy mieszkaliby sobie nadal spokojnie z m a t k ą i babką. Aleksander Panarin to b r u n a t n o - c z e r w o n y apologeta stalinizmu, w k t ó rym upatruje po p r o s t u ideologię imperialną. Sławi on sowiecką m o c a r s t w o wość, lecz nie p o z o s t a w i a suchej nitki na lewackim k o m p o n e n c i e m i t u z a ł o życielskiego ZSRS. Archaiczną, z a a d a p t o w a n ą przez sowieckich k o m u n i s t ó w 228 F R O N D A 39 „rosyjskość" przeciwstawia i m p o r t o w a n e j , obcej m a s o m l u d o w y m , okcydentalistycznej k o n t r k u l t u r z e . Posiłkując się psychoanalizą, chce u c h r o n i ć swoją ojczyznę przed l o s e m Z a c h o d u , który uległ dekadenckiej, p o s t m o d e r n i s t y c z nej rewolucji. S u r o w e ojcostwo jako w z ó r s p r a w o w a n i a władzy ma być w t y m wypadku receptą. Przywołując opinie takich myślicieli jak Panarin - trafiają one, rzecz jasna, w Rosji na p o d a t n y g r u n t - znajdziemy zawsze a r g u m e n t usprawiedliwiający nadużycia i p r z e m o c z a r ó w n o w ł a d z y w o b e c obywatela czy nauczyciela w o b e c ucznia, jak i r o d z i c ó w w o b e c dzieci. Czy j e d n a k film Andrieja Zwiagincewa n i e zawiera p e w n e g o p r z e s ł a n i a uniwersalnego, wykraczającego p o z a lokalne, rosyjskie uwarunkowania? Czy nowożytny h u m a n i z m , a zwłaszcza h e d o n i s t y c z n e i permisywistyczne tendencje w zachodniej k u l t u r z e liberalnej m i n i o n e g o półwiecza, n i e koli dują z tysiącleciami chrześcijańskiego doświadczenia, k t ó r e g o o w o c e mają być d r o g o w s k a z e m dla każdego człowieka? Czy o p o w i e ś ć Z w i a g i n c e w a n i e jest w istocie d r a m a t e m religijnym (co z r e s z t ą sugeruje w wywiadach s a m twórca)? P u n k t e m z w r o t n y m filmu okazuje się scena na b r z e g u wody. Bracia, k t ó rzy udali się łódką na p o ł ó w ryb, wracają do ojca s p ó ź n i e n i d w i e i p ó ł godziny. Z tego p o w o d u dochodzi do awantury. Ojciec obarcza w i n ą Andrieja jako starszego z braci. Bije go, a n a s t ę p n i e chwyta i straszy przystawiając t o p ó r do jego głowy. W odpowiedzi Iwan wyciąga n ó ż i grozi n i m ojcu. N a s t ę p n i e , przerażony całą sytuacją, ucieka w głąb lądu. Ojciec goni go. Za n i m i biegnie również Andriej. Z wcześniejszych sekwencji wynika, że Iwan ma lęk wysokości. N i e m n i e j j e d n a k uciekając p r z e d ojcem, w s p i n a się na wieżę triangulacyjną, na k t ó r ą wcześniej bał się wchodzić. Ojciec r ó w n i e ż p o s p i e s z n i e r u s z a t a m , aby s p r o wadzić zszokowanego w ł a s n ą desperacją c h ł o p a k a na d ó ł . U szczytu wieży chwyta się naderwanej deski, k t ó r a o s t a t e c z n i e się obrywa. Ojciec ginie. I w a n schodzi. Jest ocalony. Czy m u s i a ł o dojść do tej tragedii? Czy ojciec m u s i a ł s p r o w o k o w a ć m ł o d szego syna swoją porywczością? Czy m u s i a ł w z b u d z a ć do siebie w trakcie całego wyjazdu wrogość Iwana? Czy m u s i a ł w ogóle wracać do d o m u , aby rozpocząć p o d r ó ż ku śmierci? Czy to wszystko m u s i a ł o się zdarzyć? Podobnie d r a m a t y c z n e sytuacje w n a s z y m życiu r o d z ą w n a s p o d o b n e py tania. Stawiamy je w relacjach z Ojcem, który praktykuje wyłącznie m o n o l o g , LATO 2 0 0 6 2 2 9 nie pyta i nie słucha, lecz jedynie p r z e m a w i a i wydaje polecenia. Pojawia się wówczas poczucie b e z s e n s u i braku p o d m i o t o w o ś c i . Do t e g o d o c h o d z i chęć ucieczki w r a m i o n a Matki, Babki, Zony, Kochanki, w p o s z u k i w a n i u autentycz nego dialogu, ciepła i w ogóle ludzkich uczuć. Zresztą, gdy tylko Ojciec staje się p o w o d e m k ł o p o t ó w rodziny, to nieraz jako jej głowa zostaje przez M a t k ę i Babkę p r z e g n a n y (czytaj: z d e t r o n i z o w a n y ) . Kłopoty znikają. P ę p o w i n a się umacnia. Pod n i e o b e c n o ś ć Ojca nie ma jej k t o przeciąć. I nie ma k t o p o n i e ś ć ofiary. „Zasada przyjemności" triumfuje n a d „zasadą rzeczywistości" (nie bójmy się nawiązywać do s p o s t r z e ż e ń F r e u d a - także w interpretacji P a n a r i n a - kiedy są o n e trafne). Tak s a m o jest w relacjach z Bogiem, który przecież n i e j e d n o k r o t n i e doświadcza n a s bolesnymi i n i e z r o z u m i a ł y m i w y d a r z e n i a m i . Jawi się On n a m r ó w n i e tajemniczy i niezgłębiony jak Andriejowi i I w a n o w i ich ojciec. Oskarżamy Go o brak miłości i miłosierdzia. P y t a m y o to, czy m u s i d o p u s z czać Z ł o . Myśl o Jego ofierze wydaje n a m się w kontekście naszych cierpień na tyle abstrakcyjna i absurdalna, że ją odrzucamy. W d o d a t k u nie potrafimy oddawać w ł a s n e g o życia n i e m a l w r ó w n y m s t o p n i u , co przyjmować ofiarowa nego za n a s cudzego życia, zwłaszcza ofiarowanego przez takiego g b u r a jak ojciec Andrieja i Iwana. W dobie f e m i n i z m u i pajdokracji Mężczyzna to wielki n i e z r o z u m i a n y na szej epoki. P o d o b n i e jest z miłością ojcowską: k t o nie okazuje uczuć, t e n nie kocha. A przecież ojciec I w a n a w s p i n a się na wieżę ś w i a d o m y tego, że dziecko m o ż e sobie zrobić krzywdę, pragnie więc syna u r a t o w a ć . Ż a d n e j innej intencji tu nie m a . Taki goły fakt niknie j e d n a k w p o t o k u oczekiwań i roszczeń: ojciec ma być miły, sympatyczny, ciepły. Warto w filmie zwrócić u w a g ę na jeszcze j e d n ą rzecz. Przejawem tyranii ojca m o ż e się wydawać to, że w y m a g a on od synów, aby za każdym r a z e m zwracali się do niego o s o b o w o : „ t a t o " . Iwan przystaje na takie żądanie, choć z dużymi o p o r a m i . Czy m o ż n a mu się dziwić? Bóg też oczekuje od nas, by śmy traktowali Go o s o b o w o . Ale demokratyzacja kultury i obyczajów w du chu rewolucji 1968 roku zmierza ku t e m u , abyśmy wszyscy byli dla siebie k u m p l a m i . P o n a d t o w d e m o k r a t y c z n y m s p o ł e c z e ń s t w i e m a s o w y m stajemy się a n o n i m o w i . Jakim więc p r a w e m Stwórca żąda od n a s , abyśmy mówili do niego: „Tato", skoro przyzwyczailiśmy się zwracać do wszystkich b e z o s o b o w o i na „ty"? 230 F R O N D A 39 Bóg żydów i chrześcijan nadaje każdemu stworzeniu imię. Człowiek wzywany przez Boga po imieniu doświadcza zarazem tego, że Stwórca prze mawia do tożsamości wzywanej osoby. Nadane imię ma ścisły związek z tym, co decyduje o najgłębszym sensie ludzkiego życia, a więc z powołaniem. W Ewangelii według świętego Jana czytamy o Dobrym Pasterzu: „woła on swoje owce po imieniu i wyprowadza je" Q 10, 3 ) . Wyprowadza je również z niewoli lęku, jaką napawa perspektywa podążania ścieżką wyznaczoną przez Boga. Człowiek jednak zatyka sobie uszy na Boże wołanie. Realizacja powo łania łączy się bowiem z dojrzewaniem, a to ostatnie zawsze boli. Człowiek woli więc pozostać dzieckiem. Z łatwością przychodzi nam - idąc tropem gnostyków i Fiodora Dostojewskiego - przeciwstawiać miłosiernego i cierpiącego Chrystusa su rowemu i bezwzględnemu Bogu. I równie łatwo zapominamy, że Chrystus w posłuszeństwie swojemu Ojcu wyruszył na Golgotę. To była Ich wspólna ofiara. Sentymentalny, a w gruncie rzeczy infantylny i niedojrzały wizerunek Boga, nie pozwala nam tego dostrzec. Kryjący się pod maską Chrystusa, za domowiony w naszej religijnej wyobraźni, łagodny bożek wyznawców praw człowieka sprawdza się jako znieczulenie. Dojrzewać nam jednak nie pozwa la. Tymczasem prawdziwym Bogiem jest ktoś inny. FILIP MEMCHES PS Zosiu, dzięki. Niechże więc artyści będą sobie łajdakami. Niech będą niemoralni czy nawet amoralni, niech gorszą kołtune rię do woli, niech szokują - byle malowali jak Caravaggio albo robili filmy jak Ferrara. ZŁY P O L I C J A N T i wskrzeszenie SZCZEPAN Łazarza TWARDOCH 1. Zarekomendowano mi Złego poruczniku, nienowy film Abla Ferrary, jako dzieł ko głęboko katolickie. Zaskoczenie, pierwotnie wywołane wspomnieniami burzy, jaką kiedyś ten brutalny obraz wywołał w mediach, w z m o g ł o się tylko wraz z oglądaniem. Nie ustępowało wcale, gdy film mial się ku końcowi, ustąpiło zupełnie wraz z zakończeniem. Przez znakomitą część filmu miałem wrażenie, iż religijna interpretacja Złego porucznika to jakiś ponury żart. Przed seansem wiedziałem, że autor scenariusza pracuje na co dzień jako katecheta - m i m o to, oglądając obraz 232 F R O N D A 39 najgłębszego m o r a l n e g o u p a d k u b o h a t e r a b r a w u r o w o o d e g r a n e g o przez Harveya Keitla, u p a d k u u k a z a n e g o bez aluzji czy n i e d o p o w i e d z e ń , życia przeszytego najgłębszą rozpaczą, n i e m o ż l i w ą j u ż d o s t ł u m i e n i a h a z a r d e m , narkotykami i alkoholem, z a s t a n a w i a ł e m się, cóż chrześcijańskiego m o ż e być w tej przejmującej wizji piekła na ziemi. O d p o w i e d z i udziela finał filmu; zgwałcona przez latynoskich w y r o s t k ó w z a k o n n i c a gwałci ludzkie poczucie sprawiedliwości i nie p o m a g a policji w ujęciu swoich oprawców. Kieruje się boską, nie-ludzką sprawiedliwością, nie przyjmuje a r g u m e n t ó w , że p o m a g a jąc w wymierzeniu sprawiedliwości, m o g ł a b y o c h r o n i ć i n n e kobiety. Będąc świadkiem tak głębokiej wiary, t y t u ł o w y „zły p o r u c z n i k " przeżywa n a w r ó c e nie, które j e d n a k jest n a w r ó c e n i e m k r w a w y m i b r u t a l n y m , przez to i n n y m od łzawych historii o p o w i a d a n y c h p o d t y t u ł e m „ ś w i a d e c t w a " przez u c z e s t n i k ó w nowych r u c h ó w charyzmatycznych. 2. Przyglądając się narysowanemu kolorową kredką siedemnastowiecznemu por tretowi, przedstawiającemu głowę malarza, nie m o g ę się oprzeć wrażeniu, że przy Michaelu Merisi de Caravaggiu, bohatera streszczonego wcześniej filmu można by wziąć za przeciętnego burgeois z małymi, mieszczańskimi grzeszkami. Ze zręcznego p o r t r e t u spogląda czarnowłosy, m o ż e trzydziestoletni mężczyzna. Poważne, s k u p i o n e oczy są oczami człowieka, który, p o t r ą c o n y przy grze w piłkę po p r o s t u wyciąga rapier i wbija go w swojego obraziciela. Oczywiście, trzeba mieć wzgląd na e p o k ę - ale jednak, Caravaggio nie d o m a gał się satysfakcji, nie wyzwał przeciwnika na pojedynek. Wbił mu w plecy ostrze i wrócił do gry. Caravaggio - m o r d e r c a . Caravaggio - o s z u s t . Caravaggio - h o m o s e k s u a l i s t a . Caravaggio - pijak. Caravaggio - geniusz. Dawid, z m i e c z e m w d ł o n i , w drugiej ręce za w ł o s y t r z y m a głowę Goliata. Dawid to piękny efeb, Goliat ma rysy s a m e g o Caravaggia, z n i e k s z t a ł c o n e śmiertelnym krzykiem - albo raczej g r y m a s e m głębokiej rozpaczy, rozwiera jącym szczęki w n i e m y m wyciu, wywracającym gałki oczne. Dawid, k o c h a n e k malarza, Szatan, spogląda na o d e r ż n i ę t y ł e b z m i ł o s n ą litością. Z m i ł o ś c i ą dia bła do grzesznika, z miłością odtrąconą, z pogardą. Piękny, wyniosły, zimny. A odcięta głowa patrzy na widza, wyjąc. LATO 2 0 0 6 2 33 Nie mogąc oderwać w z r o k u od z g r o m a d z o n y c h w londyńskiej N a t i o n a l Gallery kilkunastu obrazów, z a t y t u ł o w a n y c h d w u z n a c z n i e , chociaż m o ż e bez takiej intencji, „The Finał Years", m y ś l a ł e m ciągle o skowyczącym policjancie ze Złego porucznika. Nieskończona rozpacz Dawida z głową Goliata. Na innym obrazie wyuzdany, chłodny, chociaż pełen erotyki, bezwzględny ulicznik o ciele Apolla kpi z widza, występując w roli Jana Chrzciciela - tak, jakby w wiejskich jasełkach w roli Matki Boskiej wystąpiła dziwka z pobliskiego burdelu. Przerażająca ewolucja Chrystusa na dwóch Wieczerzach w Emaus, od dorodnego, pyzatego mężczyzny, bez brody (bo przecież uczniowie go nie rozpoznali), spokojnie radosnego, pewnego swego zwycięstwa, do świadomego nędzy tego świata, chude go faceta, łamiącego chleb w złym towarzystwie. To przerażająca korespondencja z krainy prawdzi wego grzechu, z głębokich otchłani zła i rozpaczy. Nie z tych grzeszków, które bogobojne m a t r o n y co tydzień szepczą do kratek konfesjonału, tylko z grzechów, które wstrząsają cała konstytucją człowieka - ktoś, kto popełnia takie zło, rzadko jeszcze w zło wierzy. Jednak Caravaggio, zanurzając się w piekle, pozostaje ortodok syjny - doskonale zna i rozumie n a t u r ę zła. Nie próbuje go zamazać, usprawiedliwić, przekręcić. Rozpacz, która go wypełnia, nie jest słabsza od rozpaczy największe go nihilisty wszech czasów, francuskiego R u m u n a Ciorana, jest tylko dotkliwsza, bo nihilizm Cioranowski nie ma alternatywy. Dla Ciorana życie jest cierpieniem, nie m o ż e być niczym innym. Caravaggio zaś wie, że jest na świecie inna droga. Z n a drogę prowadzącą do Boga - tyle że wybiera inną ścieżkę - w dół. Tę samą, którą kroczył bohater filmu Ferrary. Tę, k t ó r ą my wszyscy kroczymy. Pomiędzy skowyczącą głową Caravaggia w d ł o n i m ł o d e j męskiej kurwy, między p i ę t n a s t o l e t n i m c h ł o p c e m z Dworca, który zrobi wszystko z t y m m i łym p a n e m za obiad w fastfoodzie - m o ż e n a w e t p o z o w a ć do obrazu, na k t ó rym stanie się J a n e m Chrzcicielem - o b o k tej dziewczyny, która, u s ł u c h a w s z y p o d s z e p t u p o d s t ę p n e j staruchy, w ł a ś n i e o d e r ż n ę ł a ł e b n a g i e m u m a l a r z o w i ukrywającemu się p o d p s e u d o n i m e m Holofernes, p o m i ę d z y tymi olejnymi 234 F R O N D A 39 korespondencjami z piekła wiszą ilustracje z miejsca, od k t ó r e g o Caravaggio uciekał, by czasem, na p r ó ż n o , p r ó b o w a ć p o w r o t u . Pełen siły C h r y s t u s w scenie ubiczowania. W e w n ę t r z n y spokój Św. Fran ciszka. Rycerz m a l t a ń s k i , człowiek o p o t ę ż n e j , chrześcijańskiej formacji. Twarz - p e ł n a życiowych, rycerskich c n ó t - skupienia, odwagi, cichej dumy. Rękojeść rapiera, k t ó r y m pozujący do o b r a z u na p e w n o potrafi się posłużyć w zacnej sprawie - widać to z jego oczu. I na końcu, krzyż na piersi i różaniec - o t o czego będzie bronić s w o i m m i e c z e m , swoją w e w n ę t r z n ą , d u c h o w ą siłą, s w o i m życiem. Człowiek, który stoi na b i e g u n i e życia przeciwległym do oberżniętej przez D a w i d a głowy Caravaggia. I wreszcie w s a m y m c e n t r u m wystawy o g r o m n e m a l o w i d ł o , zajmuje prawie całą ścianę. Wskrzeszenie Łazarza. C h r y s t u s wyciąga d ł o ń , p o w t a r z a jąc gest Boga Ojca stwarzającego A d a m a na fresku Michała Anioła. Tą s a m ą mocą, która p o w o ł a ł a świat do istnienia, J e z u s w ł a d n y jest p o k o n a ć śmierć. I powstaje z grobu Łazarz, jeszcze sztywny, gdy Boska iskra przebiega przez jego ciało, potrafi tylko wyciągnąć rękę do swego Pana. W t y m geście wyciąg niętej dłoni, p o m i ę d z y sztywnym r a m i e n i e m J e z u s o w e g o k u m p l a a palcami Zbawiciela zawiera się całe chrześcijaństwo. Tak jak w s p o s ó b porażająco, perwersyjnie p i ę k n y zawiera się w miłości zgwałconej zakonnicy, k t ó r a p o m a g a z ł e m u p o r u c z n i k o w i stać się n a r z ę d z i e m Chrystusa. Bohater, zagrany przez Keitla, n a w r a c a się, bez spowiedzi, bez sakramentów, bez niczego - po p r o s t u w o s t a t n i c h godzinach życia zwraca się ku p o n i ż o n e m u Bogu, k t ó r e g o ujrzał, patrząc przez u c h y l o n e drzwi na nagą ofiarę gwałtu, p o d d a w a n ą upokarzającemu b a d a n i u . Jego ciało u m i e r a , ponosząc cenę i odpowiedzialność za czyny - ale d u s z a żyje. Caravaggio, w tych k i l k u n a s t u o b r a z a c h z g r o m a d z o n y c h na „The Finał Years" zawarł całe s p e k t r u m ludzkiego życia, r o z u m i a n e g o w e d ł u g a n t r o pologii chrześcijańskiej. Od największej, najpotężniejszej rozpaczy, jakiej doświadcza człowiek, który o d w r a c a się od Boga plecami, po siłę i światło, bijące od Chrystusa. Moc wypełniającą ludzi pobożnych, o d w a ż n y c h i silnych. Głęboką i s m u t n ą p r z e p a ś ć grzechu - bez t a n d e t n e g o moralizowania, jakiż to grzech brzydki - grzech u Caravaggia bywa piękny, i o tyleż bardziej jest przerażający. Bloom mawiał, że Szekspir wiedział wszystko. Caravaggio z a p e w n e niewiele m n i e j . LATO 2 0 0 6 235 3. Rozpaczliwe p o g a ń s t w o białych dziewczyn w m u r z y ń s k i m klubie w S o h o . Czarni chłopcy, z k t ó r y m i tańczą, są wysocy, m u s k u l a r n i , piękni - odziani w o s t a t n i krzyk m o d y z MTV, w y s t u d i o w a n e , u ł o ż o n e z n i e w ą t p l i w y m wyczu ciem stylu stroje, u z u p e ł n i o n e s t a r a n n y m i d o d a t k a m i - z ł o t e m łańcuchów, o d p o w i e d n i m kątem, p o d j a k i m na bakier skręca d a s z e k czapki - albo tylko szlachetną bielą obcisłej koszulki, wyrzeźbionej m i ę ś n i a m i . C h ł o p c y nie uśmiechają się do swoich p a r t n e r e k . Prawie n i e ma tutaj czarnych dziewcząt. Czy dlatego, że siedzą w swoich islamskich d o m a c h i czekają na m ę ż ó w p o z u jących na raperów, czy m o ż e n i e przypłynęły jeszcze z Afryki - n i e w i e m . Jest za to wiele białych kobiet, przyciągniętych samczym urokiem pięknych Afrykanów: t ł u s t e , n i e f o r e m n e , o brzydkich t w a r z a c h - przy t y m z u p e ł n i e p o z b a w i o n e kompleksów, zgodnie z p o r a d a m i z „ C o s m o p o l i t a n " . Wszystkie ubrały się jak dziwki, nic sobie nie robiąc z tego, że ich stroje pa sują wyłącznie do u r o d y anorektyczek. Bryły m i ę s a s p o w i t e w obcisłe ciuchy z MTV - trzęsące się w t a k t muzyki połcie sadła. Czy ciało m o ż e jakoś o d d a w a ć s t a n duszy? Na p e w n o nie bezwzględnie, bo przecież brzydota bez t r u d u m o ż e być szlachetna. A jednak, p o g a ń s t w o i metafizyczna p u s t k a odbija się na t w a r z a c h i w n i e k s z t a ł t n y c h ciałach. Tak s a m o zresztą, jak widać ją w idealnie w y u z d a n y c h ciałach perfekcyjnych celebrities, z których każda ma cały s z t a b swoich Pigmalionów. Ta perfekcja, tak s a m o jako brzydota nie m a s k o w a n a s m a k i e m ani skromnością, jest o b j a w e m zepsucia d u s z . Przycięte kształty gwiazd absolutyzują ciało. To s a m o , na miarę swoich s k r o m n y c h możliwości, czynią l o n d y ń s k i e dziewczęta p r z e d wyjściem do klubu - wtłaczają swoje t ł u s t e pośladki w kuse spódniczki, roz sadzają je swoimi siedzeniami, w i e r z ą w b e z w z g l ę d n e i p o d ł e k ł a m s t w a , że każde ciało m o ż e być p i ę k n e . Scena, k t ó r ą obserwuję z głębokiej loży i p e r s p e k t y w y szklanki z ginem, prosi się o malarza, który r o z u m i e światło, z n a się na ludzkiej psychice i ma oko do ludzkich typów. W y o b r a ź m y sobie w s p ó ł c z e s n e g o Caravaggia, k t ó r y w najmodniejszych, luźnych s p o d n i a c h i czapce na bakier rozbija się po klu bach w Londynie lub w s o b o t n i ą n o c na n o w o j o r s k i m Broadwayu p o z w a l a się unosić kolorowej ludzkiej fali, k t ó r a u n o s i r ó w n i e ż m n i e , niewidzialnego prawie obserwatora. Jego adidasy błyszczą, pobrzękują ł a ń c u c h y na szyi, 236 F R O N D A 39 uwiera c h r o m o w a n y pistolet za p a s k i e m . A p o t e m wraca do d o m u , płaci kurwie, imigrantowi z Pakistanu i ś l e p e m u kloszardowi za p o z o w a n i e i d o tknięciem geniuszu maluje sceny rodzajowe albo obrazy religijne. Siedzi przy stoliku w klubie i szkicuje na serwetce ogryzkiem ołówka: wielki M u r z y n w białym garniturze, o greckim ciele wyrzeźbionym na siłowni lub w kopal ni tuli do siebie brzydką, grubą dziewczynę, k t ó r a i tak wszystko r o z u m i e . Niemożliwe? Zły porucznik to dowód, że m o ż n a dziś tworzyć sztukę o p a r t ą na t r a n s c e n dencji, sztukę w p e w n y m sensie religijną - a przy t y m po pierwsze, głęboko z a n u r z o n ą w codzienności i teraźniejszości, a po drugie i ważniejsze, po p r o s t u wielką. Bo d o b r a sztuka - to coś wielkiego. Noetyczne, platońskie ob jawienie prawdy w znojnej iskrze geniuszu. N i e c h ż e więc artyści b ę d ą sobie łajdakami. Niech b ę d ą n i e m o r a l n i czy n a w e t a m o r a l n i , niech gorszą k o ł t u n e rię do woli, niech szokują - byle malowali jak Caravaggio albo robili filmy jak Ferrara. Caravaggio, p o w i e d z m y sobie - pospolity łajdak, tworzył najczystsze, chrześcijańskie malarstwo, tak jak, toutes proportions gardees, n i e g o d n e d ł o n i e niegodnego księdza nie naruszają n a t u r y Eucharystii. Współczesny malarz woli naklejać paski na poręcze w Muzeum G u g g e n h e i m a albo n u r z a ć krucyfiksy. Szalona ucieczka donikąd jeszcze nie uzasadnia ekstrawagancji. SZCZEPAN TWARDOCH A co powiesz, czytelniku, na kij baseballowy jako ale gorię drzewa krzyża? Czy nie jest to już pewna przesa da? Shyamalan doskonale wie, do kogo zwraca się ze swoim filmem. Do człowieka, który może nie znać hi storii Jezusa z Nazaretu. Może nie wiedzieć, jakie zna czenie miała Jego krzyżowa ofiara. Wie za to, do czego może służyć kij baseballowy. Kod Shyamalana ŁUKASZ ŁANCOWSKI Kino i telewizja są głównymi nośnikami nowej, postchrzescijańskiej kultury. Ich pogańska „katecheza" jest agresywna. „Wizyjni" decydenci nie idą na żadne kompromisy. Każde „ciało obce", które pojawia się i zakłóca przesła nie antychrześcijańskich fanatyków, musi zostać wymazane z ramówki. Za symbol globalnej próby sił w wojnie światów, m o ż n a uznać spór o Pasję Mela Gibsona. Żyjemy w czasach, gdy specjaliści od public relations wmawiają 238 F R O N D A 39 m a s o m , że p r a g n ą oglądać zawartość s e d e s u o p i e c z ę t o w a n e g o m a r k ą „Big B r o t h e r " . Kiedy m a s y przestają wierzyć, że z a w a r t o ś ć s e d e s u jest s p e ł n i e n i e m ich m a r z e ń , szerokim g e s t e m zostają z a p r o s z o n e do latryny obok. Współ czesna m a s o w a rozrywka b u d z i w k a ż d y m człowieku posiadającym o d r o b i n ę poczucia estetyki s ł u s z n ą odrazę. Oczywiście dzisiejsza u k o n s t y t u o w a n a na św. Augustynie i św. Tomaszu cywilizacja europejska nie do końca pozbyła się chrześcijańskiego software'u. Z m i a n a systemu operacyjnego trwa, admini ciągle trafiają na resztki starego oprogramowania. Ów ginący archetyp wciąż nie pozwala, by bez o p o r ó w pod dać się hedonistycznej orgii konsumpcji i telewizyjnego ogłupiania. J e d n a k jeżeli spotykamy dzisiaj w amerykańskim kinie katolickie czy chrześcijańskie tropy, to zazwyczaj ukazane są o n e w kontekście wyszukanych dewiacji i zbo czeń. Bohaterowie takich produkcji - w otoczce katolickiej symboliki i p r a w d wiary - w wymyślny sposób m o r d u j ą swe ofiary, oddając się obłędowi, r z e k o m o p o d b u d o w a n e m u katolicyzmem (Siedem, Gothica, Święci z Bostonu). Znajdziemy t a m także hipokrytów i frustratów, dla których wypaczona wiara jest tylko in s t r u m e n t e m władzy n a d zniewoloną j e d n o s t k ą (Sin City, Koniec niewinności). Osobną kategorię stanowią filmy, które unikając mniej lub bardziej bezpośredniej konfrontacji z chrześcijaństwem, koncentrują się na propagowaniu swej opozycyjnej wobec niego ideologii. Konstrukcja fabularna opiera się nie tyle na solidnej argumentacji, ile raczej na emocjonalnych poruszeniach wywołanych budzącymi litość widza losami b o h a t e r ó w (Przełamując fale, Vera Drakę, Za wszelką cenę, Tajemnica Brokeback Mountaiń). Takim o t o sposobem bohaterowie filmów, niczym aniołowie światłości, niosą alternatywne zbawienie przez skrobankę, zastrzyk lub ekscentryczny sposób życia. Obserwując p o p u l a r n o ś ć ekranizacji Kodu Leonarda da Vinci, w najbliższym czasie m o ż e m y się spodziewać wysypu filmów, promujących w y p a c z o n ą hi storię chrześcijaństwa w e d ł u g gnostyckiej w y k ł a d n i . Taki z g r u b s z a s p o s ó b myślenia gości przecież w kinie j u ż od dość d a w n a (Matrix, Stigmata, Constantine, Lost soulś). To, jak b a r d z o chrześcijaństwo jest dzisiaj n i e m o d n e , p o k a z a ł o zamiesza nie wokół Pasji Mela Gibsona. O t o mieliśmy do czynienia z p a r a d o k s e m . Film ten, zniszczony przez krytyków, prezentujący p r a w d y niewygodnej religii, stał się światowym m e g a h i t e m . Miliony p o s t a n o w i ł y z a p o z n a ć się z t y m „odra żającym" dziełem: jedni szli na filmowe rekolekcje, d r u d z y zasiadali na sali LATO 2 0 0 6 239 kinowej w roli fanów „igrzysk". C z ę s t o po emisji ci o s t a t n i mieli szansę po raz pierwszy zakosztować poważniejszych przeżyć religijnych... Pasja to jednak wyjątek potwierdzający r e g u ł ę . Filmy o Janie Pawle II, jakie w o s t a t n i m roku zagościły na naszych ekranach, d r a ż n i ą ckliwością, infanty l i z m e m i powierzchownością. Wszystkie bez wyjątku bardziej przypominają t a n d e t n e dewocjonalia ze s t r a g a n ó w okalających s a n k t u a r i a niż dzieła z d o l n e zmierzyć się z h i s t o r i ą świętego. Być m o ż e więc fakt, że r e p e r t u a r kin wyglą da tak, a nie inaczej, nie wynika z fobii niechęci w o b e c chrześcijaństwa, ale z marnej jakości „chrześcijańskich" produkcji? Istnieje jeszcze j e d n a możliwość: m o ż e chodzi tu po p r o s t u o funda m e n t a l n y brak z a i n t e r e s o w a n i a ewangelicznym p r z e s ł a n i e m ? Wszak w dzi siejszym świecie wszystko reguluje rynek. Prawo podaży i p o p y t u z p o w o d z e n i e m s t o s o w a n e jest w n i e z m i e r n i e delikatnej materii, jaką jest sztuka. Zasada jest p r o s t a - kiedy będzie potrzeba, znajdzie się p r o d u k t ! Wiele wskazuje na t o , że każdy z tych p o w o d ó w w mniejszym lub więk szym s t o p n i u przyczynia się do o p i s a n e g o wyżej s t a n u rzeczy. Głębiej roztrzą sać tego nie będziemy. A n o n i m o w i siewcy Człowiek żyjący w epoce postchrzescijańskiej, próbując znaleźć o d p o w i e d ź na pytanie o sens życia l u b przyczyny zła, coraz rzadziej poszukuje p o m o c y w Kościele. Wciąż j e d n a k nie przestaje go zadawać i stale poszukuje na nie odpowiedzi. N a w e t zniewolony n i h i l i z m e m , ciągle nosi w sobie n i e u s u w a l n e z n a m i ę Stworzyciela, ów copyright, pozwalający przywrócić nadzieję, że ist nieją odpowiedzi, k t ó r e m o g ą uczynić serce człowieka spokojnym. O tym, że jest w człowieku p i e r w o t n a p o t r z e b a dobra, p i ę k n a i prawdy, świadczy sukces takich filmowych tytułów, jak Władca Pierścieni czy Opowieści z Narnii: Lew, Cza rownica i Stara Szafa. N i e m o d n e chrześcijaństwo zeszło do podziemia, a p o z o stawione przez wyznawców Cieśli z N a z a r e t u „konie t r o j a ń s k i e " p r z e n i e s i o n e zostały na ekrany, aby przygotowywać do przyjęcia Ewangelii. Takich „ k o n i " zostało na tyle d u ż o , by nie t r z e b a było się m a r t w i ć o brak chrześcijańskiego pierwiastka w ś r ó d kinowych hitów. Paradoks sytuacji polega na tym, że to nie ortodoksyjni katolicy, jak Mel Gibson, lecz religijnie nieidentyfikowalni twórcy, tacy jak Peter Jackson czy A n d r e w A d a m s o n , są siewcami ukrytych 240 FRONDA 39 ziaren Ewangelii. O n e s a m e wydają się z r e s z t ą u b o c z n y m efektem wielkiej maszynki, nastawionej na bicie kolejnych kasowych rekordów. Wśród „ a n o n i m o w y c h siewców" jest t w ó r c a w a r t szczególnej uwagi. Swoimi filmami obsiał już zresztą całkiem spory kawałek „Bożego p o l a " . Urodził się w 1970 roku w Pondicherry w Indiach. Jego rodzice, lekarze, wy emigrowali do Pensylwanii. Tym s p o s o b e m Manojo N i g h t S h y a m a l a n został obywatelem USA. Chociaż w y s ł a n o go do katolickiej szkoły, w d o m u r a z e m z rodzicami nadal wyznawał h i n d u i z m . Wszystko wskazuje na to, że jest tak do dzisiaj. Prawie wszystko, jego filmy b o w i e m przypominają raczej dzieło chrześcijanina niż hinduisty. Spróbuję opisać to na przykładzie trzech filmów, w których odniesienia religijne są najbardziej w i d o c z n e . Nadzieja Sławę przyniósł reżyserowi film Szósty zmysł. Po p r e m i e r z e artystę zaczęto nazywać „ n o w y m Spielbergiem". Film wyznaczył także charakterystyczne cechy w a r s z t a t u reżysera: zaskakujące zwroty akcji, oryginalne ujęcia ka dru, m i n i m a l n e , wręcz ascetyczne wykorzystanie efektów k o m p u t e r o w y c h i dźwiękowych. Shyamalan, p o d o b n i e jak Hitchcock, ma w zwyczaju grać w swoich filmach krótkie epizody. Charakterystyczne dla jego filmów jest t o , że g ł ó w n y m b o h a t e r e m reżyser czyni tzw. mężczyznę po przejściach. W Szóstym zmyśle jest to lekarz - dzie cięcy psychiatra - Malcolm C r o w e (w tej roli Bruce Willis). Malcolm w p a d a w depresję po tym, jak staje się świadkiem s a m o b ó j s t w a j e d n e g o ze swoich pacjentów - Vincenta, k t ó r e m u nie potrafił p o m ó c p o d c z a s terapii. W wyniku depresji lekarz traci k o n t a k t z żoną, z k t ó r ą nie potrafi na p o w r ó t nawiązać relacji. Całkowicie poświęca się sprawie n o w e g o pacjenta - Cole'a. Przypomi na mu o n a przypadek sprzed lat. Ma nadzieję, że pomagając t e m u dziecku, p o m o ż e w jakiś sposób Vincentowi. N a d e wszystko ma j e d n a k nadzieję, że odkupi swoją w i n ę i uratuje rozpadające się m a ł ż e ń s t w o . Shyamalan stawia w t y m filmie krytyczną diagnozę współczesnej cywili zacji - zwraca uwagę na n i e u m i e j ę t n o ś ć b u d o w a n i a trwałych relacji p o m i ę d z y ludźmi, przemoc, rozwody, brak nadziei, b e z r a d n o ś ć w o b e c śmierci, d u c h o w e wyjałowienie. S p o s o b e m n a rozwiązanie p r o b l e m ó w m a być dla współczes nego człowieka psychologia, ale ostatecznie okazuje się o n a nieskuteczna, LATO 2 0 0 6 241 odbiera nadzieję i pozostawia samemu sobie. Już na początku filmu uderza lakoniczna diagnoza, jaką Malcolm wystawia chłopcu: „Rodzice rozwiedzeni - stany lękowe - alienacja - zaburzenia nastroju". Poważniejsze oskarżenie pod adresem egoistycznych dorosłych stawiają u Shyamalana milczące przed mioty, np. popsuty zegarek noszony przez Cole'a, który ojciec zapomniał zabrać, odchodząc do innej kobiety, wydaje się pokazywać, że choć dla ro dziców życie toczy się dalej, dla tego dziecka czas się zatrzymał w m o m e n c i e rozwodu. Crowe powoli zdobywa zaufanie chłopca. Jest przedstawicielem świata dorosłych, który takich jak on uważa za „świrów". Świata spod znaku szkieł ka i oka. Świata zagubionego w s w o i m racjonalizmie, kastrującym człowieka duchowo. W końcu jednak Cole wyjawia doktorowi swój sekret: „Widzę nie żywych ludzi". Chłopiec ma swój sposób na radzenie sobie z umarłymi - schronienie znajduje w kościele, gdzie spędza wolne chwile, bawiąc się żołnierzykami. Nie można jednak siedzieć przez cały czas w kościele, dlatego Cole konstru uje w domu namiot z czerwonego koca, enklawę, w której ustawia zabrane z kościoła figurki świętych, jakby chciał przenieść do s w e g o naznaczonego koszmarem życia zamknięte w murach świątyni dające bezpieczeństwo sacrum. Chłopiec musi sobie jakoś radzić, bo martwi ludzie są wszędzie; przychodzą zmasakrowani, z odstrzeloną połową głowy, podciętymi żyłami, poparzeni, agresywni. Potrafią też zranić. Napawają dziecko p r z e r a ż e n i e m . Czy istnieją naprawdę, czy też są tylko wypartymi przez c h ł o p c a emocjami, s p o w o d o w a n y m i r o z w o d e m rodziców? W dzisiejszym świecie, który o d r z u c a wszystko to, co wydaje mu się nieracjonalne, t r u d n o jest C r o w e ' o w i zgodzić się na pierwszą e w e n t u a l n o ś ć . Jak b a r d z o j e s t e ś m y dzisiaj oddzieleni od tego, co nadprzyrodzone, p o k a z a n e jest w filmie p o p r z e z s p o s ó b m ó w i e n i a o zmar łych. Jedynym, który nie obawia się w y m ó w i ć s ł o w a „ ś m i e r ć " , jest Cole. W dzisiejszym świecie nie ma miejsca na m ó w i e n i e o śmierci. Mówiąc o niej, m o ż n a się narazić na przykrości, śmierć to t e m a t t a b u . Dorośli nie potrafią sobie poradzić z odejściem bliskich. Ich s p o s o b e m na r a d z e n i e sobie ze s t r a t ą jest wyparcie jej ze świadomości. N a w e t umarli, którzy p r z y c h o d z ą do Cole'a, nie wiedzą, że nie żyją. Shyamalanowi u d a ł o się zrobić film, w k t ó r y m co chwilę następuje spotykanie ze śmiercią, a najlepszym do niej k o m e n t a r z e m jest milczenie. Shyamalan specyficznie operuje w filmie u c z u c i e m lęku. Widz boi się razem z CoIe'em i r a z e m z n i m ma t e n lęk p o k o n a ć . Pokonany lęk pozwala odnaleźć jego s t ł u m i o n y sens. Dzięki C r o w e ' o w i Cole odkrywa, że zmarli przychodzą do niego po p o m o c , przychodzą, by ich wysłuchał, by przekazał o s t a t n i ą w i a d o m o ś ć bliskim. P r z e k l e ń s t w o Cole'a staje się dla zmarłych b ł o gosławieństwem. W filmie Shyamalana nie pada słowo „dusza" ani „czyściec", jednak nie t r u d n o dopatrzyć się tu analogii do historii, jakie z n a m y z życiorysów świętych. Historii o duszach w czyśćcu cierpiących, przychodzących do ludzi z p r o ś b ą o modlitwę. Być m o ż e Night Shyamalan po p r o s t u wykorzystał motyw, który zapamiętał z lekcji religii w katolickiej szkole, tylko po to, aby opowiedzieć swoją własną historię, odartą z konfesyjnego kontekstu? Bez względu na m o tywy, jakie mu towarzyszyły, trzeba przyznać, że w swej artystycznej wizji nie odbiegł zbyt daleko od ortodoksji. Odrzucenie wyraźnego kontekstu religijnego pozwala widzowi skupić się na głównym przesłaniu filmu, że nadzieja zawieść nie może i że w a r t o podjąć ryzyko, by zaufać d r u g i e m u człowiekowi. Wiara Tak jak w Szóstym zmyśle przewija się nadzieja na o d k u p i e n i e win, tak w Zna kach - wiara w Boga. G ł ó w n y m b o h a t e r e m jest były p a s t o r G r a h a m H e s s (Mel LATO 2 0 0 6 243 G i b s o n ) . Kościół porzucił po tragicznej śmierci żony. Z p o m o c ą m ł o d s z e g o brata -RDTXLQ3hoenix) wychowuje dwoje dzieci - córkę Bo i syna M o r g a n a . Pewnego d n i a na sąsiadującym z ich d o m e m p o l u kukurydzy pojawiają się dziwne znaki. P o d o b n e znaki pojawiają się na całym świecie. S w o i m wyglą d e m nawiązują do pojawiających się w latach 70. z n a k ó w w zbożu, k t ó r e miały być d o w o d e m o d w i e d z a n i a ziemi przez k o s m i t ó w i k t ó r e o s t a t e c z n i e okazały się mistyfikacją. Czyżby p o n o w n i e m i a ł a miejsce mistyfikacja - t y m razem j e d n a k na większą, globalną skalę? Tytułowe znaki, k t ó r e mają świadczyć o i s t n i e n i u „obcych", to n i e je dyne znaki, z jakimi przyjdzie się spotkać widzowi. Pokusiłbym się n a w e t o stwierdzenie, że cały wątek s.f. posłużył reżyserowi do p o k a z a n i a o wiele poważniejszego p r o b l e m u . Już p i e r w s z a scena, w której w i d z i m y na ścianie p u s t e miejsce po krzyżu, świadczy o tym, że nie będzie to po p r o s t u kolejny film o k o s m i t a c h . Ważniejsza w filmie jest kwestia wiary w Boga. N i e chodzi j e d n a k o „znaczenie istnienia k o s m i t ó w w kontekście wiary w Boga". Tak p o s t a w i o n y p r o b l e m wydaje się wręcz n i e p o w a ż n y w o b e c tego, o czym chce opowiedzieć Shyamalan. Tym, co bardziej niż w y i m a g i n o w a n i kosmici jest w stanie zachwiać wiarą, jest o s o b i s t e doświadczenie skandalu zła. W filmie został przyjęty p r o s t y podział na wierzących i niewierzących. G r a h a m przedstawia go s w e m u b r a t u w s p o s ó b następujący: świat dzieli się na tych, którzy wierzą w Boga i dzięki t e m u mają nadzieję, że n a w e t jeżeli coś się w dniach „inwazji k o s m i t ó w " stanie, to On ich nie zostawi, i na tych, którzy wierzą wyłącznie w przypadek - ci są sami ze s w o i m s t r a c h e m . Gra h a m , w przeciwieństwie do b r a t a oraz swoich dzieci, zalicza się do tej drugiej 244 F R O N D A 39 grupy. Z b u n t o w a n y przeciwko Bogu za to, że Ten o d e b r a ł mu żonę, a dzie ciom m a t k ę , wykreślił Go ze swego życia. Wierzył, ale został zdradzony. Gdy przyszła jego apokalipsa, p o s t a n o w i ł p o z o s t a ć sam. N i e z a m i e r z a tracić dla Boga ani jednej chwili więcej. Shyamalan o d w a ż n i e stawia pytanie o istnienie Boga, o o p a t r z n o ś ć , prze znaczenie człowieka i jego p o w o ł a n i e . N i e poprzestaje na o s k a r ż a n i u Boga 0 to, że się nie objawia. Pozwala mu p r z e m ó w i ć , p o p r z e z . . . znaki. W p l a t a więc subtelnie w film kolejne e l e m e n t y Bożej u k ł a d a n k i . Przeczące t e m u , co głoszą frajerzy, „którzy nigdy w życiu nie mieli dziewczyny. Mają po 30 lat 1 wymyślają sobie jakieś kody, analizują grecką mitologię i zakładają tajne stowarzyszenia, gdzie inni, którzy wcześniej nie mieli dziewczyny, m o g ą wstąpić". Boże znaki są b a r d z o realne, są na wyciągnięcie ręki. C h o ć nie zawsze widoczne dla serca. W Znakach są d o w o d e m na t o , że „starszy Pan z b r o d ą " nie z a p o m n i a ł o n a s w k o s m i c z n y m niebie. D o w o d e m na to, że jest o b e c n y w życiu człowieka. Poza t y m wydają się m i e ć także głębsze, symboliczne znaczenie. W o d a nie po raz pierwszy u S h a y a l a m a n a symbolizuje - p o d o b n i e jak w Biblii - śmierć i zło; w Szóstym zmyśle Vincent p o p e ł n i a s a m o b ó j s t w o w łazience; w Niezniszczalnym w o d a jest p i ę t ą achillesową s u p e r b o h a t e r a ; w Osadzie t ł e m dla r o z m o w y o śmierci jest padający deszcz. W Znakach w o d a nabiera jeszcze j e d n e g o znaczenia: przywodzi n a myśl w o d ę c h r z t u , k t ó r a grzebie śmierć grzechu i daje n o w e życie. Tchnienie to kolejny znak, z n a k życia, k t ó r e g o dawcą jest Bóg. Syn Graha ma cierpi na a s t m ę , jego życie zależy od przyjmowania lekarstwa. W czyich rękach jest istnienie zależne od inhalatora? Czy jest tu jeszcze miejsce dla Boga, czy pozostaje już wyłącznie przypadek? A co powiesz, czytelniku, na kij baseballowy jako alegorię d r z e w a krzyża? Czy nie jest to już p e w n a przesada? Shyamalan d o s k o n a l e wie, do kogo zwra ca się ze s w o i m filmem. Do człowieka, k t ó r y m o ż e nie znać historii J e z u s a z N a z a r e t u . Może nie wiedzieć, jakie znaczenie m i a ł a J e g o krzyżowa ofiara. Wie za to, do czego m o ż e służyć kij baseballowy. J e d n y m m o ż e przynieść zwycięstwo i szacunek, i n n y m u p o k o r z e n i e i przegraną. Do człowieka epoki postchrześcijańskiej, skażonego n i h i l i z m e m , t r z e b a się zwracać za p o m o c ą prostych obrazów. Pokazanie Pasji religijnemu i g n o r a n t o w i m o ż e sprawić, że odbierze film jako dzieło z pogranicza sadomasochistycznej pornografii. LATO 2 0 0 6 2 45 Shyamalan pokazując walkę, jaką toczy z Bogiem G r a h a m Hess, stara się nie popadać w tani m o r a l i z m ( m o ż n a dyskutować, na ile się mu to udaje). Pomaga mu w t y m realność zla, jego bliskość i - jak zwykle - strach, p r z e d jakim stawia widza. Shyamalan jest m i s t r z e m w kreśleniu psychologicznych portretów, z którymi widz m o ż e się u t o ż s a m i ć , a ostatecznie stanąć w o b e c tych samych pytań co b o h a t e r filmu. Ujęcie przedstawiające p u s t e miejsce po krzyżu rozpoczynało film, uję ciem krzyża film także się kończy. Scena pierwsza wyraża krzyż odrzucony. O s t a t n i a - krzyż chwalebny, który zamyka drzwi d o m u H e s s ó w na zlo. Zakończenie nie wszystkim w i d z o m m o ż e się p o d o b a ć . Część z nich, zwłaszcza ta, k t ó r a oglądając film, pozwoliła sobie postawić kilka t r u d n y c h egzystencjalnych pytań, m o ż e się poczuć n a w e t oszukana. Z a m i a s t filmu o U F O otrzymała opowieść o Tym, o k t ó r y m zwykle nie mówimy. Miłość O s t a t n i m , do tej pory, n a k r ę c o n y m przez Shyamalna filmem jest Osada. Tym razem p r z e n o s i m y się z sali pełnej k o s m i t ó w do Ameryki epoki wiktoriań skiej. Nadal j e d n a k pozostajemy w kręgu egzystencjalnych pytań. P o d o b n i e jak w Znakach, Shyamalan operuje z m i e n n y m i nastrojami. W p o p r z e d n i m filmie rozładowywał n a s z e lęki h u m o r y s t y c z n y m i scenami, t y m r a z e m o d w o łuje się do ukrytego w widzu r o m a n t y z m u . Shyamalan, który w Szóstym zmyśle p u n k t o w a ł choroby współczesnej cy wilizacji, w Osadzie staje się jej k o n t e s t a t o r e m . Pokazuje widzowi alternatyw ną społeczność. Widzimy prawych ludzi, którzy potrafią ze s o b ą nawiązywać bliskie relacje, są szczerzy, wierni, pomagają sobie nawzajem. Edward Walker (William Hurt) toczy wewnętrzną walkę o wierność swojej żonie (Jane Atkinson) wbrew afektowi wobec Alice H u n t (Sigourney Weaver). Shayamalan dyskutuje ze współczesnym m i t e m przymusowej popędliwości. Wal ker zamiast przeprowadzić się do atrakcyjnej wdowy, zostawiając mniej atrakcyjną żonę i trzy córki, wybiera wewnętrzne zmaganie. Odpowiedzialność za innych jest ważniejsza niż własne „szczęście". Nie jest to popularny dzisiaj sposób rozwiązy wania problemów sercowych. Postawa Walkera ociera się niemal o heroizm. Mieszkańcy osady toczą swe prawe, bogobojne życie w sielskiej atmosfe rze. Spokój w wiosce zakłócają jedynie „ci, o których nie m ó w i m y " . D z i w n e 246 FRONDA 39 stworzenia zamieszkujące okalający o s a d ę las. S t o p n i o w o , w r a z z rozwojem akcji, reżyser dostarcza widzowi kolejnych informacji o osadzie. Ta u t o p i j n a społeczność zdaje się skrywać przerażający sekret. D o w i a d u j e m y się, że p o między l u d ź m i a tymi, „o których nie m ó w i m y " , istnieje p a k t o nienaruszal ności granic. J e d n i i d r u d z y są zobowiązani do n i e ł a m a n i a umowy. Skazuje to j e d n a k m i e s z k a ń c ó w na izolację od reszty Bożego świata. Czyni z niej społeczność toczącą pokojowe życie, w o l n e od zepsucia świata, od k ł a m s t w a , zdrady, kradzieży, zabójstw i innych patologii, jakie nękały i nękają wszystkie społeczeństwa. Mieszkańcy wydają się n a w e t zadowoleni ze swojej izolacji. Stopniowo dowiadujemy się, że każdy z nich stracił w przeszłości bliskich. Zawsze były to zabójstwa. M i e s z k a ń c o m osady wydaje się, że zabójcy ich bliskich byli znacznie straszniejsi od zamieszkujących pobliskie lasy d e m o nicznych „ o n y c h " . Nie s p o s ó b nie zauważyć tu krytyki cywilizacji, w której żyjemy. M o r d e r s t w a , gwałty, kradzieże są niczym zawieszony n a d g ł o w ą topór, czekający tylko, by ściąć n a s z e głowy. B o h a t e r o w i e filmu nie są o s t a t n i mi, k t ó r y m przyszedł do głowy p o m y s ł o ucieczce na wieś. O d l u d z i e u o s a b i a spokój i bezpieczeństwo. Migracja z c e n t r ó w m i a s t do strzeżonych osiedli na przedmieściach, jaka dokonuje się na naszych oczach, świadczy, że p r a g n i e n i e p o w o ł a n i a do życia idealnej oddzielonej od zepsucia świata miejskiej społecz ności jest wciąż żywe. C h o ć nie wszystkich c h ę t n y c h na to stać. Idealna u t o p i a jest tak u św. Tomasza M o r u s a , jak u S h y a m a l a n a n i e m o ż liwa. Także i tym r a z e m wszystko, co d o b r e , ma swój koniec. Pakt zawarty z dziwnymi k r e a t u r a m i zostaje złamany, o s a d ą w s t r z ą s a seria makabrycznych a k t ó w przemocy. Zło, od k t ó r e g o społeczność m i a ł a być wolna, a k t ó r e i t a k od początku czaiło się d o o k o ł a (niczym biblijny lew krążący d o o k o ł a i czyha jący, by pożreć ofiarę), przekracza granicę i wkracza na t e r e n osady. T ł e m tych wydarzeń jest jeszcze j e d n a historia. Historia miłości p o m i ę d z y niewidomą Ivy Walker (debiutująca Bryce Dallas H o w a r d ) a introwertycznym Luciusem H a n t e m (rewelacyjny J o a ą u i n P h o e n i x ) . W przeciwieństwie do Zna ków, gdzie historia U F O jest jedynie i n s t r u m e n t e m do opowiedzenia zupełnie innej historii, w Osadzie oba wątki są ze sobą nierozerwalnie związane. Real n e m u i p o t ę ż n e m u złu Shyamalan przeciwstawia miłość, przed k t ó r ą „świat ustępuje miejsca, klęka przed nią w podziwie". Miłość p r z e d s t a w i o n a w Osadzie jest związana z ofiarą. Zdaje się wręcz domagać ofiary! Składa ją tak E d w a r d Walker, jak i jego córka. Ivy kładzie na szali swoje życie. O s t a t e c z n ą walkę ze LATO 2006 2 47 ziem toczy niewidoma dziewczyna mająca za oręż swoją niewinność oraz mi łość. Przeciwko sobie ma zło będące szaloną anomalią, p o z b a w i o n ą szacunku dla życia, czystości i niewinności. Shyamalan pokazuje, że nie da się uciec przed złem. M o ż n a je pokonać. Żeby się to dokonało, trzeba zaprzestać ucieczki i sta nąć z n i m twarzą w twarz. N i e w i d o m a Ivy wkracza do przeklętego lasu, by sto czyć walkę, w której ceną jest miłość. Słabość i niewinność okazują się jej siłą. Z ł o zostaje strącone w otchłań, „świat" ustępuje miejsca miłości. Mieszkańcy osady to ludzie bogobojni i chociaż nie jest to p o w i e d z i a n e wprost, wyczuwa się, że Bóg zajmuje w ich życiu w a ż n e miejsce. N i e to jest j e d n a k najważniejszy e l e m e n t świadczący o religijnym p r z e s ł a n i u filmu. Klu czowa jest w tym względzie rola, jaką odgrywa w filmie córka Walkera. Wy daje się o n a figurą C h r y s t u s a , „owcą n i e m ą w o b e c strzygących ją" (Iz 5 3 , 7), owcą p r o w a d z o n ą na rzeź. Shyamalan u n i k a przydzielenia m i e s z k a ń c o m osady konfesyjnej łatki, nie widzimy, aby uczestniczyli w jakiejkolwiek formie kultu. W ł a d z ę n a d o s a d ą sprawuje rada starszych, w której p r z e w o d n i c t w o jest rotacyjne i w której p r ó ż n o szukać księdza czy p a s t o r a . Raczej się domyślamy, że ludzie ci są chrześcijanami. Fakt ich z a m k n i ę c i a i opozycja w o b e c z e p s u t e g o świata m i a s t nasuwają skojarzenia z sektą. Być m o ż e po to, by te skojarzenia zmarginali zować, reżyser ogranicza się do u k a z a n i a kwestii wiary m i e s z k a ń c ó w osady n a poziomie wypowiadanych deklaracji. Zabieg t e n pozwala m u uczynić o p o wieść bardziej uniwersalną, u ł a t w i a też w i d z o w i identyfikację z mieszkańca mi osady. Trzymając w cieniu kwestię wiary, reżyser p o z w a l a jej w y b r z m i e ć t a m , gdzie nikt się t e g o nie spodziewa, przez co głęboko dotyka serca. Dzięki t e m u też Shyamalanowi udaje się u n i k n ą ć t a n i e g o m o r a l i z a t o r s t w a . *** Chociaż Shyamalan jest h i n d u i s t ą , t r u d n o dzisiaj o lepszy przykład k a s o w e g o reżysera, propagującego „ewangelizacyjny k o d " . Artysta w s p o s ó b m i s t r z o w ski adaptuje język p o p k u l t u r y do celów preewangelizacyjnych. P o d o b n i e robili pierwsi chrześcijanie. Żyjemy j e d n a k blisko 2 0 0 0 lat później, z a t e m papirusy i kamienie zastąpiły klisze i płyty D V D . N i e r o z p o z n a w a l n y dla wszystkich tajny kod, j a k i m posługuje się w swoich filmach Shyamalan, jest n a d e r wyraźny dla chrześcijan. 248 F R O N D A 39 Czy reżyser nadal będzie czerpał inspiracje do swych filmów z chrześ cijaństwa? Będziemy mogli się o tym p r z e k o n a ć w tym roku. We w r z e ś n i u na ekrany polskich kin wejdzie n o w y film Shyamalana, do k t ó r e g o napisał scenariusz i którego jest reżyserem. Film Kobieta w błękitnej wodzie o p o w i a d a historię kierownika a p a r t a m e n t o w c a , który p e w n e g o d n i a zastaje w s w o i m basenie tajemniczą nimfę m o r s k ą . To s p o t k a n i e o d m i e n i jego życie i sprawi, że będzie musiał stanąć t w a r z ą w twarz z d e m o n a m i . Nimfa, basen, apartamentowiec? Co tym r a z e m zakoduje w swej opowieści Shyamalan? ŁUKASZ ŁANCOWSKI RAFAŁ DERDA PS 49, 14 „Słyszałem jak m ó w i ł e ś w p r z e d s i o n k u świątyni i chciałem cię prosić o autograf. Właściwie, to parę słów do prasy. Będzie z tego artykuł; m o ż e cię n a w e t wrzucimy do »człowieka tygodnia«. P o r o z m a w i a m y o wpływach profetyzmu, twojej swoiście pojętej soteriologii. W t r ą ć też krytyczną wypowiedź o sytuacji w kraju. Rozumiesz: Rzymianie, ucisk; tylko żadnych n a z w i s k " . On wstał, wyskrobał z ziemi glinę, zmiękczył ją swoją śliną. N a t a r ł t y m moje oczy, powiedział: „Tam na p r a w o jest Siloam, sadzawka taka. Weź, obmyj się z tego świństwa. Jak wrócisz, p o g a d a m y " . 250 FRONDA 39 SPISEK P R Z E C I W K O ŚMIERCI Nic nie jest moje. Wszystkie słowa, myśli, każde ścięgno, k o s t k a w m o z a i c e d ł o n i , każda kropla krwi, łza co oczyszcza. Wszystko na kredyt. Siermiężna h i p o t e k a . Nareszcie p u s t e naczynie, nareszcie przezroczysty. A teraz, choć będzie bolało, d a m się n a p e ł n i ć ś w i a t ł e m . To mój mały, pożyczony, spisek przeciwko śmierci. LATO 2 0 0 6 251 ZANIM POWIEM SŁOWO Ty już działasz - bez trąb, fanfar, n a w e t aniołów, albo tego coolowego palca z n i e b a - niepojęte. Ludzie znajdują miłość podczas p o d r ó ż y koleją, Citko strzela b r a m k ę z p o ł o w y boiska. Płuca oczyszczają się ze smoły, ciało z grzechu. Nie ma rzeczy bez znaczenia, zbyt błahej, odzyskujemy zapodzianą złotówkę, albo wzrok. Widzimy, że m u r w zaułku to tylko p ł a c h t y e k r a n u . RAFAŁ DERDA B E N I A M I N MALCZYK PESSIMUS *** p a n źle wymawia słowo g e t t o wymawia p a n geto należy mieć na u w a d z e m o c n e t i n i e z a u w a ż a l n e h h m i m o że n i e m e , nieżywe, spalone, j e s t o b e c n e w myślach proszę powtórzyć getto -geto źle, źle, z n ó w źle LATO 2 0 0 6 253 STANISŁAW CHYCZYŃSKI PROWINCJONALNY O t o jest wiocha z której wionie w i o s n ą na polnych grzbietach istne lany pokrzyw Bogu dziękują że m o g ą tu rosnąć (dziurawa wierzba t ł u m i w sobie okrzyk) O t o jest wiocha folklorem z niej wionie karczmarz na krechę ciuła gorsze grosze trzecie m i l e n i u m a c h ł o p orze k o n i e m (psa jeszcze trzyma bo został j a r o s z e m ) Przez środek wiosny toczy się Dziewoja w ślad za nią patrzą: podciep jełop c h a c h a r (w karczmie p o d s t o ł e m leży obcy wojak) Boczy się boczek mizdrzy p e ł n a lacha rzeknij n a m szczerze Rubensa E u r o p o * zima gdy przyjdzie co pokażesz c h ł o p o m ? 19 stycznia 2004 * Aluzja do obrazu RE Rubensa Porwanie Europy 254 FRONDA 39 LIST OD GODOTA Trzynaście lipców czekam na to p i s m o z ulicy Wiejskiej albo z Kanoniczej skąd boski Zoil mógłby do m n i e błysnąć zielonym światłem na k t ó r e wciąż liczę Kolczastym d r u t e m staje się różaniec głębiej m n i e rani tępy w z r o k anioła Po nocach jęczy kulka w o d n a w kranie m o ż e za tydzień wyjęczy n a m szoah? Zaprawdę: d ł u g o czekać znaczy cierpieć (tracę cierpliwość czyli czekam bardziej) Która więc stoisz na globusie z sierpem przyślij choć blady p r o g n o s t y k o farcie abym mógł patrzeć niczym złotopióry na w ł a s n ą drogę w cieniu wielkiej chmury. 7 lutego 2004 LATO 2 0 0 6 255 KRAJOBRAZ BEZ PTAKÓW (jakby z Bruegla) Zima. Na polach - cukier biały jak sól. Silos z kiszonką sieje słodki fetor. Na starym krzyżu wisi stary Odlew, blisko kiszonki, żeby było podlej... Tuż obok: m ł o d z i w wypasionej bryce, sami na świecie, robią sobie d o b r z e . Stara kobieta ciągnie d r z e w o z lasu, a belfer ciągnie z „przybytku dla a s ó w " . Czymże jest szczęście? (W.T. o t y m p i s a ł ) . Pijak bez ręki, ciągnąc ze ś m i e t n i k a graty na kółkach, myśli już o kasie, k t ó r ą dziś jeszcze z a m i e n i na szczęście. W górze dolnopłat, w ł a ś n i e kończąc przelot, zmierza do Balic. D z i e ń dobry, Brukselo! tak było 17 lutego 2004 256 F R O N D A 39 KALWARIA, SIERPIEŃ C z a p a m i kaplic p o ś r ó d k o r o n z liści kłania się lato z d r o ż o n y m na dróżkach W r z e ś n i e m już trącą dymy przed lasami gdy oczy kłuje nagich ściernisk p u s t k a Jeszcze korowód orkiestr kapel asyst przejdzie raz j e d e n przez m o s t y C e d r o n u jeszcze m o c Ave b r z e m i ę c h m u r p o w s t r z y m a aż brać pątnicza odjedzie do d o m ó w Siła przykładu zawsze w z m a c n i a wiarę w g n u ś n y m człowieku który jako d ł u ż n i k gotów ze strachu zakopać swój t a l e n t Rokrocznie wzbiera fala t ę s k n o t boskich w bezliku wiernych co tutaj przychodzą by doznać c u d u - jak chciał Zebrzydowski 6-7 lipca 2004 STANISŁAW CHYCZYŃSKI Kiedy pociąg jedzie przez pustynię, pojawia się ogrom na ilość kurzu. Żeby nie zakaszleć się na śmierć, trzeba wszystko uszczelnić: okna, drzwi, szczeliny. Ale pocią gu, który jest w ruchu, nie da się do końca uszczelnić. Rozwiązanie jest bardzo proste: podnosi się troszeczkę ciśnienie wewnątrz. Dzięki temu kurz nie może się do stać do środka. Czymś takim jest umartwienie. Jeżeli poprzez dobrowolne umartwienie nie podniesiemy ciś nienia wewnętrznego, to po prostu ten świat będzie w nas wchodził jak kurz. Nie mamy copyrightu na dyscyplinę ROZMOWA Z KS. DR. STEFANEM MOSZORO DĄBROWSKIM - K I E R O W N I K I E M D U C H O W Y M P R A Ł A T U R Y OPUS DEI W POLSCE W Kodzie Leonarda da Vinci jest słynny fragment przedstawiający umar twienia cielesne członka Opus Dei, niejakiego Sylasa, który swój proceder mordercy wrogów Kościoła tłumi makabrycznymi praktykami zalecanymi ja koby przez Josemarię Escrivę de Balaguera. Z opisu Dana Browna wieje grozą i masochizmem, krew leje się obficie. Jak to jest w Opus Dei z pokutą? 258 FRONDA 39 Jedyny sposób, żeby p o ś r ó d świata iść b e z k o m p r o m i s o w o za J e z u s e m Chry stusem, to być radykalnie k o n t e m p l a t y w n y m , czyli zjednoczonym z n a s z y m zbawicielem poprzez m o d l i t w ę i p o k u t ę . J e d n a rzecz to c h o r a w y o b r a ź n i a D a n a Browna, który na p o d s t a w i e wziętych z sufitu, histerycznych t e k s t ó w stworzył nieprawdziwą wizję Dzieła, a druga - stwierdzenie oczywistego faktu, że O p u s Dei - również jeśli chodzi o p o k u t ę - wpisuje się w wielo wiekową tradycję Kościoła. Dzieło nie jest j a k i m ś specjalnym p r o m o t o r e m pokuty. Propaguje za to zwykłe u m a r t w i e n i e , k t ó r e jest dla chrześcijanina n i e u n i k n i o n e . W Wielkim Poście często jest m o w a o trosce o bliźniego. Ta troska m o ż e być naszym u d z i a ł e m tylko wtedy, gdy nasze serca b ę d ą zdolne do miłości. W encyklice Deus Caritas Est d o k ł a d n i e o t y m jest m o w a : n a s z a miłość m u s i być oczyszczona poprzez rezygnowanie z siebie. Największym wrogiem miłości jest obojętność. Służenie i n n y m jest t r u d n e . Ten t r u d to jest właśnie to, co Pan J e z u s określa jako o b u m a r c i e dla siebie samego, po to, by żył Chrystus, który na krzyżu dał n a m przykład p o ś w i ę c e n i a siebie. N i e ma chrześcijaństwa bez krzyża. I w ł a ś n i e dlatego O p u s Dei p r z y p o m i n a o u m a r twieniu. Może dobrze, że D a n Brown eksponuje to zagadnienie. Oczywiście wypacza je absolutnie, przedstawiając m o r d e r c ę , który zagłusza wyrzuty su mienia poprzez u m a r t w i e n i e . J e d n a k dzięki t e m u wiele o s ó b d o w i e d z i a ł o się o istnieniu czegoś takiego jak p o k u t a . W takim razie przejdźmy do konkretów. W Kodzie... złowrogi Sylas nosi na udzie cilke, czyli - jak tłumaczy to Brown - „skórzany pasek nabity me talowymi kolcami wiynającymi się w ciało". Powoduje on taki ból i takie rany, że morderca wyraźnie kuleje. Czy w Opus Dei rzeczywiście stosuje się praktykę noszenia tego narzędzia tortur? Tak, niektórzy członkowie O p u s Dei stosują cilice, z tym, że o w a opaska zakła d a n a na u d o nie ma żadnych „kolców wżynających się w c i a ł o " . D a n Brown zapewne nigdy jej nie widział, gdyż p o p e ł n i a jeszcze wiele innych, delikatnie mówiąc, nieścisłości w jej opisie. Cilice to druciana obręcz, k t ó r a kłuje i p o w o duje p e w n ą niewygodę, ale bynajmniej nie d o p r o w a d z a do jakichś u s z k o d z e ń ciała czy krwawienia. Członkowie O p u s Dei, którzy żyją w celibacie, używają jej zazwyczaj przez dwie godziny dziennie, z wyjątkiem niedziel i świąt. Jest to sprawa, z k t ó r ą się nie afiszują, bo czynią to dla Pana Boga. Ale skoro D a n LATO 2 0 0 6 259 Brown podjął t e m a t , to t r z e b a o t y m m ó w i ć . W a r t o w s p o m n i e ć , że rzecznik Watykanu J o a ą u i n Navarro-Valls, pytany, jako członek O p u s Dei, o tę prak tykę, stwierdził, że bardziej uciążliwe niż n o s z e n i e tej opaski wydają mu się ćwiczenia na siłowni, k t ó r ą regularnie odwiedza. Czy wcześniej też była stosowana? Oczywiście, noszenie cilice należy do wielowiekowej tradycji ascezy prakty kowanej w licznych zakonach, zwłaszcza k a r m e l i t a ń s k i m , ale decyzję o jej stosowaniu p o d e j m o w a ł o samodzielnie także wiele innych o s ó b traktujących poważnie swoją drogę do świętości. P o w s z e c h n e w e z w a n i e do świętości oznacza, że nie m o ż n a banalizować w y m o g ó w świętości. W i e m na p e w n o , że Jan Paweł II stosował ją aż do m o m e n t u przyjęcia sakry biskupiej, p o d o b n i e siostra Faustyna Kowalska, p o m i m o słabego zdrowia. Kto przeczyta u w a ż n i e Dzienniczek, t e n znajdzie przynajmniej pięć miejsc, gdzie jest o t y m m o w a . Co więcej, dzięki Dzienniczkowi m o ż n a z r o z u m i e ć i s t o t ę takiego u m a r t w i e nia. Tych przykładów jest b a r d z o d u ż o . O p u s Dei nie o d c i n a się więc ani od siostry Faustyny, ani od Św. Teresy, ani od św. Edyty Stein, ani od Św. Maksy miliana Kolbego, ani od Brata Alberta i tysięcy innych osób, k t ó r e stosowały t e n rodzaj ascezy. Świętość jest zjednoczeniem z Bogiem p o p r z e z m i ł o ś ć . D l a t e g o s t o p i e ń świętości nie wynika ze s t o p n i a t r u d n o ś c i u m a r t w i e ń . S a m fakt p o d e j m o wania pokuty nie z a p e w n i a świętości. Dlatego w tradycji Kościoła p o k u t a zawsze była połączona z p o s ł u s z e ń s t w e m . R o z t r o p n y k i e r o w n i k d u c h o w y ukierunkuje zawsze pragnienie p o k u t y na o d p o w i e d n i e tory miłości Bożej. O d s y ł a m w tej sprawie do Dzienniczka siostry Faustyny. Niestety, jest to książ ka, którą często się cytuje, a rzadko czyta. Ale może to dzisiaj jest już niepotrzebne? Sobór Watykański II tak wiele zmienił, po co cofać się w mroki wcześniejszej tradycji? N i e p o r o z u m i e n i e m jest myślenie, że n a u c z a n i e II Soboru Watykańskiego wzięło się znikąd lub że cofanie się oznacza p o w r a c a n i e do „ m r o c z n y c h " tradycji. Myślenie, że to, co było przed n a m i , było m r o c z n e i grzeszne, jest nieracjonalne i zazwyczaj głęboko niesprawiedliwe w o b e c naszych przodków. 2gQ F R O N D A 39 Nie ma wątpliwości, że pozytywizm wpłynął też na podejście do s p r a w du chowych na p r z e ł o m i e XIX i XX wieku. Oczywiście, że m o ż n a w p a ś ć w for malizm. Z a p o m n i e ć , że nie chodzi o formę, ale o treść, czyli o m i ł o ś ć . J e d n a k po Soborze Watykańskim II istniała w Kościele t e n d e n c j a do odci n a n i a się od własnych korzeni. Ojciec Święty Benedykt XVI n i e d a w n o m ó w i ł o „ h e r m e n e u t y c e nieciągłości". Sam fakt, że J o s e p h Ratzinger wybrał imię Benedykt XVI, pokazuje, że p a p i e s t w o nie zaczęło się od J a n a XXIII, Pawła VI, J a n a Pawła I... N i e p r z y p a d k o w o też J a n Paweł II o s t a t n i ą swoją książkę za tytułował: Pamięć i tożsamość. S a m tytuł jest z n a m i e n n y - „trzeba p a m i ę t a ć ! " . D a n Brown nie cytuje ani razu P i s m a świętego - p o d s t a w o w e g o ź r ó d ł a trady cji. A właśnie czytając Ewangelię, m a m y tę ś w i a d o m o ś ć , że aby iść za J e z u s e m C h r y s t u s e m , m u s i m y n i e u s t a n n i e pracować n a d sobą, m u s i m y o b u m i e r a ć . Polecam też u w a ż n e przeczytanie św. Pawła, który chlubił się tym, że tylko głosił C h r y s t u s a ukrzyżowanego. Ale nie zaprzeczy chyba Ksiądz, źe w dziejach Kościoła byli asceci, często wyniesieni potem na ołtarze, którzy stosowali dość wyrafinowane formy umartwień, np. obwiązywali sobie wokół bioder łańcuch tak ściśle, ie wra stał w ciało, albo przywiązywali się w pozycji stojącej za włosy do ściany, aby nie zasnąć. To też było dobre? Odwróciłbym tok myślenia: jeżeli ci święci zostali wyniesieni na ołtarze, to na p e w n o w ich życiu było coś, co współczesnym im chrześcijanom wydawało się warte naśladowania. Jeżeli czytam u Jana od Krzyża „ m o c n e teksty" o samozaparciu, to s t a r a m się to zrozumieć, a nie odrzucić, dlate go że obecnie mi to nie o d p o wiada. Oczywiście, że wielu hagiografów wyświadczy ło niedźwiedzią przy sługę, opisując w życiu świętych wyłącznie rze czy nadzwyczajne, tak jakby ich życie polegało wyłącznie na tym. O p u s LATO 2 0 0 6 Dei właśnie na to zwraca uwagę, na codzienność jako drogę do świętości: praca dobrze wykonana, uśmiech na ustach, gdy się jest zmęczonym, o d m a w i a n i e aktów strzelistych itd. Nie włosiennica, jak n i e d a w n o pisała „La Republica", decyduje o duchowości O p u s Dei. Wróćmy więc do praktyk ascetycznych stosowanych w Dziele. Innym „ma kabrycznym" umartwieniem zdemaskowanym przez Browna jest biczowa nie. Morderczy Sylas w szale ekspiacji okłada się dyscypliną, czyli - wedle książkowego opisu - pokaźnym biczem zbudowanym z ciężkiej liny pełnej węzłów - zresztą z resztkami zakrzepłej po poprzednich praktykach krwi - tnących jego plecy niczym brzytwa. Znów obficie leje się krew. To także jest b a r d z o b a r w n e , ale dalekie od prawdy. N i e k t ó r z y członkowie O p u s Dei, po u z g o d n i e n i u tego na kierownictwie d u c h o w y m , stosują co p r a w d a również dyscyplinę, lecz jest to nic innego, jak niewielki bicz ze sznurka. Praktyka chłosty owymi s z n u r k a m i r ó w n i e ż jest w p i s a n a w d ł u g ą tradycję Kościoła. Na przykład Tomasz M e r t o n w swej autobiograficznej Siedmiopiętrowej górze opisuje, jak po w s t ą p i e n i u do z a k o n u t r a p i s t ó w p o d d a ł 262 F R O N D A 39 się ze z r o z u m i e n i e m i o c h o t ą tej praktyce. Jeżeli zaś chodzi o O p u s Dei, to dyscypliny używa się raz na tydzień podczas krótkiej modlitwy, jak n p . Z d r o waśka. Oczywiście nie jest to ż a d n a przyjemność, ale t r u d n o też - tak jak robi to D a n Brown - m ó w i ć o j a k i m ś w y n a t u r z e n i u . N i e p o w o d u j e to k r w a w i e n i a czy ran. Zresztą w Kodzie Leonarda da Vinci wypaczony jest cały aspekt moty wacyjny u m a r t w i e n i a . Pokazywanie, że p o k u t a to przykrywka „wybielająca" s u m i e n i e zabójcy, zakrawa na antykatolicką p r o p a g a n d ę . Z b r o d n i a r z z pre medytacją p o p e ł n i a swój czyn, a później oczyszcza się b i c z o w a n i e m . To jakiś a b s u r d ! Ani w O p u s Dei, ani w ogóle w Kościele katolickim p o k u t a nigdy nie miała takiego wymiaru. Istotą u m a r t w i e n i a jest to, by p a n o w a ć n a d ciałem, jednoczyć się z J e z u s e m C h r y s t u s e m i z l u d ź m i potrzebującymi. To w ł a ś n i e pewien głód, p e w n a niewygoda p r o w a d z ą do tego, żeby solidaryzować się z innymi i mieć serce bardziej o t w a r t e na p o t r z e b y bliźniego. Wygodne serce nie dostrzega p o t r z e b innych ludzi. Dlatego z n a m i e n n e jest, że współcześnie, kiedy to praktyka ta jest w d u ż y m z a p o m n i e n i u , to w ł a ś n i e M a t k a Teresa tak o t w a r t a na potrzeby innych posługiwała się dyscypliną i w y m a g a ł a tej prak tyki od swych sióstr. A włosiennica? Włosiennica, jak s a m a nazwa wskazuje, to coś szorstkiego, coś w rodzaju podkoszulka z s u r o w e g o płótna, często z d o d a t k i e m ostrego, kłującego w ł o sia. Kiedyś n o s z e n i e jej było j e d n ą z najbardziej r o z p o w s z e c h n i o n y c h form ascezy. Współcześnie nosili ją n p . papież Paweł VI czy wybitny teolog H a n s Urs von Balthasar. J e d n a k akurat włosiennicy w O p u s Dei się nie stosuje. Co nie znaczy, że nie jest to praktyka g o d n a polecenia. Jeżeli k t o ś pójdzie do jakiegoś klasztoru, to p r a w d o p o d o b n i e okaże się, że siostry mają ją w ofercie swoich dewocjonaliów. Trzeba poszukać. Kto w Opus Dei zachęcany jest do praktykowania wspomnianych form asce zy? Dan Brown podkreśla, że „wszyscy prawdziwi wyznawcy Drogi". W s p o m n i a n e u m a r t w i e n i a cielesne, takie jak s t o s o w a n i e cilice czy dyscypliny, są s t o s o w a n e w O p u s Dei przez tych członków, którzy nie zakładają rodzi ny i żyją w celibacie, tak księży, jak świeckich celibatariuszy. M a ł ż o n k o w i e LATO 2 0 0 6 263 z dziećmi niejako n a t u r a l n i e przeżywają t r u d życia c o d z i e n n e g o i n o s z ą swój krzyż - na przykład gdy dziecko jest nieuleczalnie c h o r e . N i e znaczy to, że w ogóle nie praktykują ascezy, lecz stosują jej prostsze, zwyczajowe formy, takie jak n p . p o s t w zalecanych przez Kościół okresach i d n i a c h . To dlaczego innym członkom Dzieła, tym żyjącym w celibacie, zaleca się sto sowanie tych nadzwyczajnych środków zaczerpniętych z tradycji zakonnej? Wszyscy, i zakonnicy, i świeccy, pijemy z t e g o s a m e g o źródła. N a t o m i a s t wiel k i m n i e b e z p i e c z e ń s t w e m dla ludzi żyjących w celibacie j e s t w y g o d n i c t w o . Ce libat to nie ma być takie katolickie wydanie „kultury singla", czyli „wolności bez zaangażowań". Ktoś, k t o jest gotowy na wielkie p o ś w i ę c e n i a w młodości, z czasem zaczyna cenić święty spokój - nie ma żony, nie ma dzieci, nie ma presji odpowiedzialności za ich u t r z y m a n i e finansowe. Regularnie praktyko w a n a asceza p o m a g a mu więc w tym, by nie znalazł się na m a n o w c a c h , nie p o d d a ł się rozleniwieniu czy wygodnictwu. D r o g a do świętości nie jest sta tyczna. N i e m o ż e być takiej sytuacji, że w p e w n y m m o m e n c i e p o p r z e s t a n i e się na tym, co już się osiągnęło. Czyli celibat i związane z nim wyzwania muszą być chronione przez szcze gólną ascezę, aby nie uległy wypaczeniu? Tak, z tym, że trzeba to d o b r z e z r o z u m i e ć . Celibat jest dla Królestwa Niebie skiego, a nie dla osoby żyjącej w celibacie. Celibat nie j e s t po t o , by mieć święty spokój - słuchać muzyki, czytać gazety, p o d koniec d n i a oglądać wszystkie wy d a n i a wiadomości, pić piwko, nie m i e ć żony (lub męża) na karku. Celibat nie jest starokawalerstwem. O s t a t e c z n y m celem celibatu j e s t droga do Królestwa Niebieskiego oraz a p o s t o l s t w o . Największym nieprzyjacielem a p o s t o l s t w a jest wygodnictwo. Boję się o m ł o d y c h księży, którzy z a m i a s t jak za dobrych czasów wyjeżdżać z m ł o d z i e ż ą w góry czy chodzić na pielgrzymki, zaczynają myśleć o odpoczynku i o wyjazdach na Kretę, do Grecji czy śladami św. Pa w ł a do Australii... Czasami się dziwię, że t a k daleko m o ż n a d o t r z e ć śladami św. Pawła! Bardzo bliskie wygodnictwu jest też m n o ż e n i e dóbr, uzależnienie od pieniędzy, wynalazków techniki. Z d u ż y m zaniepokojeniem p a t r z ę na m o ich braci kapłanów, którzy są uzależnieni od k o m p u t e r a i od I n t e r n e t u . Księża 2g,J F R O N D A 39 lubią sobie siedzieć do p ó ź n a w nocy, niby szukać jakichś ewangelizacyjnych t e k s t ó w na necie... Myślę, że przydałoby się również w Polsce p r z y p o m n i e n i e - także m o i m braciom księżom - o ascezie przy jedzeniu. Ł a k o m s t w o nie należy do grzechów p i ę t n o w a n y c h przez księży, a j e d n a k jest o n o związane z p e w n ą ociężałością u m y s ł u . A więc asceza jest d u c h o w i e ń s t w u p o t r z e b n a . W ascezie chodzi o rodzaj o d e r w a n i a od codzienności. O d e r w a n i a po to, by być dyspozycyjnym jak Apostołowie, którzy porzucili wszystko i poszli za Jezusem, by podjąć tę misję, k t ó r a jest najważniejsza. Święty J o s e m a r i a zaś chciał pokazać, że również świeccy, nie mniej niż zakonnicy i d u c h o w n i , są wezwani w imię a p o s t o l s t w a do ofiarności. N i e ma świętości light. Oczywi ście O p u s Dei z tym się nie afiszuje, pości się przecież w ukryciu. S e k r e t e m O p u s Dei jest p o w a ż n e t r a k t o w a n i e p o w o ł a n i a . Przy chrzcie świętym otrzy maliśmy białą szatę i t r z e b a zrobić wszystko, by jej nie plamić. Kiedy Ksiądz zacząt stosować zalecone przez Drogę umartwienia? Z tego, co wiem, na razie w Big Brother uczestniczy się d o b r o w o l n i e . . . m o ż e nie wypada m ó w i ć o takich osobistych rzeczach... N i e jest to ż a d e n sekret O p u s Dei, ale należy do życia p r y w a t n e go. Kiedy się wchodzi na o k r e ś l o n ą drogę p o w o ł a n i a - w m o i m wypad ku O p u s Dei - to odkrywa się t o warzyszące jej wymagania. Moja m a m a była w Auschwitz i d o brze wiedziała, że cierpienie towarzyszy człowiekowi i że nawet największe cierpienie może stać się okazją do w z r o s t u i dojrzałości. O n a wszczepiła m n i e i r o d z e ń s t w u tę m ą d r o ś ć życiową, k t ó r a p o lega na świadomości, że prędzej czy później s p o t k a m y się z cier pieniem. To jest czymś normalnym dla rodziny chrześcijańskiej. W m o i m d o m u r o d z i n n y m zawsze w piątki był przestrzegany post, co w Argentynie wcale nie było aż tak oczywiste. Do Argentyny moja r o d z i n a trafiła na skutek wojny. Rodzice pochodzili ze Lwowa i po wojnie nie wrócili do Polski. Teraz m a t k a stara się uzyskać w IPN informacje, w jakich okolicznościach zginął jej brat na początku lat 50. w Gdańsku. O p u s Dei nauczyło m n i e p r z e d e w s z y s t k i m s t o s o w a n i a zwykłych u m a r twień, n p . p u n k t u a l n e g o wstawania, intensywnej nauki, p a n o w a n i a n a d za chciankami. M o ż n a to nazwać k s z t a ł t o w a n i e m postawy, dzięki której przeze m n i e nie są z m u s z e n i u m a r t w i a ć się inni. Kiedy mocniej z a a n g a ż o w a ł e m się w Dzieło, wiedziałem już, że m o g ę podjąć także nieco poważniejsze u m a r twienia. Szczerze mówiąc, nigdy nie w i d z i a ł e m w t y m nic nadzwyczajnego. Ciekawe, że to, co na pierwszy r z u t oka wygląda b a r d z o poważnie, w istocie nie jest aż tak t r u d n e . Najtrudniejszy jest s a m fakt p a m i ę t a n i a o r y t m i e prak tyk pokutnych. To tylko dwie godziny dziennie, a u t r z y m a n i e takiego porząd ku p o m a g a człowiekowi być w ciągłej czujności. A można się wtedy skupić na czymkolwiek? Oczywiście, że m o ż n a się skupić na pracy i na r o z m a i t y c h innych zajęciach. Więcej nawet, dodaje to t e m u , co robimy, smaku, głębi, n o w e g o w y m i a r u . Na przykład p e w i e n chirurg należący do O p u s Dei twierdził, że cilice zakłada specjalnie na czas operacji, gdyż „ p o m a g a mu to w koncentracji i przypomina, że wykonuje operację nie tylko dla pacjenta, lecz także dla Boga". Czy w innych współczesnych formacjach albo zakonach nadal stosuje się tego typu praktyki? Tak, choć większość, niestety, z tego zrezygnowała. M ó w i się, że zakony, które potrafiły u t r z y m a ć p e w i e n dryl i wymagania, mają też n o w e p o w o ł a n i a . A gdzie wymagania się obniżają, t a m z czasem ulega się dyktatowi telewizji i innych rozrywek albo sprzeniewierza dyscyplinie czasowej. Pragnę zaznaczyć, że d u c h O p u s Dei nie nawiązuje do d u c h o w o ś c i zakon nej. Nie jest to d o s t o s o w a n i e praktyk zakonnych do świeckich. P o d o b i e ń s t w a wynikają z Ewangelii. To C h r y s t u s oddał za n a s życie na krzyżu. K a p ł a ń s t w o C h r y s t u s a jest związane z ofiarą. Gdy świecki odkrywa, na czym polegają 266 F R O N D A 39 zobowiązania chrztu, r o z u m i e , że m u s i p o d e j m o w a ć ofiarę. Pierwszą rzeczą, którą m a l u c h otrzymuje w kościele, jest z n a k krzyża na czole, i to jeszcze przed c h r z t e m świętym. Ludzie, którzy nie rozumieją sensu ascezy, często pytają: „Czemu ma służyć zadawanie sobie cielesnego cierpienia?". Warto zwrócić uwagę na słowo „służyć", zawarte w p y t a n i u . . . J e s t e ś m y za nurzeni w niesamowicie p r a g m a t y c z n y m świecie. Miłość n i c z e m u nie służy! C z e m u ma służyć zatrzymanie się przy cierpiącym? D o b r y S a m a r y t a n i n stra cił czas i d w a denary, żeby p o m ó c cierpiącemu. Niewątpliwie skomplikowało mu to życie. C z e m u ma służyć troska o biednych? C z e m u ma służyć posiada nie wielu dzieci? Przecież dzieci przeszkadzają w karierze. C z e m u ma służyć pójście pieszo do Częstochowy, jeżeli m o ż n a pojechać a u t o b u s e m ? Piel grzymka nie jest po to, żeby było fajnie. Oczywiście pielgrzymka dla m ł o d y c h ludzi m o ż e mieć i taki wymiar, i to też jest w a ż n a sprawa, ale najważniejszym w y m i a r e m jest składanie P a n u Bogu ofiary. Dojrzewanie p o w o ł a n i a polega na tym, że od góry Tabor p r z e c h o d z i m y do Golgoty. Czyli od tego, że coś jest fajne, do tego, że taka jest wola Boża. „Fiat, niech się s t a n i e . . . " . Taki s p o s ó b myślenia odnajdujemy już u A b r a h a m a . Dlaczego Bóg wymagał od niego ofiary? Dlaczego A b r a h a m p o r z u c a wszystko i rusza? C z e m u ma służyć głód towarzyszący p o s t o m zalecanym przez Kościół? Przecież nie chodzi o p r o m o w a n i e anoreksji. Trzeba zrozumieć, że zostaliśmy o d k u p i e n i przez ofiarę C h r y s t u s a i my, chrześcijanie, jeżeli c h c e m y iść za C h r y s t u s e m , m u s i m y się z tą ofiarą jednoczyć. Na przykład poprzez biczowanie? Na p e w n o biczowanie przypomina o Męce Pańskiej, na p e w n o przypomina o tym, że zostaliśmy odkupieni poprzez cierpienie. Ale jest też drugi wymiar, już bardziej przyziemny, ascezy - po p r o s t u p o m a g a n a m o n a żyć w pewnej dyscyplinie. Niełatwo panować n a d starym człowiekiem. Asceza bez w y m a g a ń zazwyczaj się nie sprawdza, prowadzi do utraty czujności. A nasze słabości nie śpią! Lepiej zapobiegać, niż leczyć. U m a r t w i e n i a to taka szczepionka na nasze podłości. Każdy z nas jest zdolny do najbardziej paskudnych grzechów. LATO 2 0 0 6 267 No dobrze, ale jak Ksiądz wcześniej zauważył, samo życie często przysparza nam tyle trudu i cierpienia, że niejako odgrywa to rolę umartwienia. Może zatem wobec tego znoju i zmagania nie powinno się nakładać na siebie do datkowych wyrzeczeń i cierpień? Bez dobrowolnych u m a r t w i e ń b a r d z o t r u d n o przyjmować te, k t ó r e przynosi s a m o życie. Spontanicznie o b n i ż a m y poprzeczkę i p o d e j m u j e m y p o k u t ę tylko wtedy, gdy nie m a m y i n n e g o wyjścia. Gdy m n i e boli głowa, gdy teściowa mi kołki na głowie ciosa (nie m a m teściowej), cóż, ofiaruję to P a n u Bogu. Świa dectwo m i s t y k ó w uczy, że jeżeli nie ma d o b r o w o l n e g o u m a r t w i e n i a , to b i e r n e u m a r t w i e n i e przynosi niewiele korzyści. M a m takie doświadczenie z Argen tyny: kiedy pociąg jedzie przez pustynię, pojawia się o g r o m n a ilość kurzu. Żeby nie zakaszleć się na śmierć, t r z e b a wszystko uszczelnić: okna, drzwi, szczeliny. Ale pociągu, który jest w r u c h u , nie da się do końca uszczelnić. Rozwiązanie jest b a r d z o p r o s t e : p o d n o s i się troszeczkę ciśnienie w e w n ą t r z . Dzięki t e m u kurz nie m o ż e się d o s t a ć do środka. C z y m ś t a k i m jest u m a r twienie. Jeżeli poprzez d o b r o w o l n e u m a r t w i e n i e nie p o d n i e s i e m y ciśnienia w e w n ę t r z n e g o , to po p r o s t u t e n świat będzie w n a s wchodził jak kurz. My n a t o m i a s t nie będziemy wpływać na świat. Tym s a m y m nie b ę d z i e m y mieli również siły, żeby zapanować n a d alkoholem, n a d k o n s u m p c j ą w różnych wy daniach albo n a d w ł a s n y m c h a r a k t e r e m . Po p r o s t u stresy n a s rozłożą. A więc 2fig F R O N D A 39 n p . ta dyscyplina, jak s a m a n a z w a wskazuje, dyscyplinuje n a s . Oczywiście nie jest to, p o w t a r z a m , jedyna d r o g a i O p u s Dei bez niej doskonale m o g ł o b y się obyć. My nie m a m y copyrightu na dyscyplinę. Jak Ksiądz wcześniej zaznaczył, forma ascezy, jaką podejmujemy, jest za leżna od sytuacji życiowej i naszych zadań. Ale też chyba od okresów życia, możliwości, zdrowia? Oczywiście forma ascezy m o ż e i p o w i n n a się zmieniać. Wciąż pojawiają się kolejne wyzwania. Każdy okres w życiu ma swój s m a k i charakter, a r o z s ą d n a asceza pozwala odnaleźć swoje miejsce niezależnie od tego, czy ma się 30, 40 czy 60 lat. Opaska czy łańcuszek w s t a r s z y m wieku n i e są już p o t r z e b n e , bo w t e d y pojawiają się n p . n i e p r z e s p a n e noce. Asceza polega w t e d y na tym, by się nie skarżyć, nie dosypiać podczas ważnej r o z m o w y czy konferencji, nie popaść w h i p o c h o n d r i ę i p a n o w a ć n a d c h a r a k t e r e m . Przecież są rzeczy, k t ó r e w starszym wieku b a r d z o wyprowadzają z r ó w n o w a g i . Osobiście p o d z i w i a m Jana Pawła II, który, gdy już się nie m ó g ł u ś m i e c h a ć , bo po p r o s t u zesztyw niała mu twarz, najbardziej ubolewał n a d tym, że stracił u ś m i e c h . Ten jego wielki wysiłek na o s t a t n i m etapie życia, żeby nie pokazywać cierpienia na twarzy, był niesłychanie poruszający. Chrześcijaństwo to przede wszystkim łaska, a Ksiądz tutaj cały czas o pano waniu nad sobą, dyscyplinie... Oczywiście na pierwszym miejscu jest s p o t k a n i e z C h r y s t u s e m . To jest ła ska! Dar i tajemnica. N i k t nie zasłużył na to, by usłyszeć od J e z u s a „pójdź za M n ą ! " Łaska i odpowiedź. Krzyż to moja o d p o w i e d ź . Miłość szuka znaków, szuka formy. Zakochany kupuje kwiaty, by ofiarować je swej u k o c h a n e j . To na modlitwie odkrywamy, że Bóg jest Ojcem, a p o t e m m ó w i m y „bądź w o l a Twoja", „przyjdź Królestwo Twoje". Świętość polega p r z e d e w s z y s t k i m na pozwoleniu, by to Bóg działał w n a s z y m życiu, przemieniając je. To j e s t ot warcie się na działanie łaski. O w o p o z w o l e n i e oznacza o b u m i e r a n i e „ s t a r e g o człowieka". W tej perspektywie łatwiej z r o z u m i e ć , co znaczy p o w s z e c h n e p o w o ł a n i e do świętości. Znając wiele historii świętych, wiedząc, że podczas procesu kanonizacyjnego poszukuje się c n ó t heroicznych, m o ż n a nabrać mylLATO 2 0 0 6 269 nego wyobrażenia o tym, czym jest świętość. C z ę s t o wówczas myślimy: to nie dla m n i e , nie c z u ł b y m się na siłach, by być tak heroicznym, to zbyt wielki ideał dla m n i e . Ale w t e d y świętość byłaby p r z e z n a c z o n a tylko dla wielkich, takich, jakich widzimy na ołtarzach, którzy b a r d z o się od n a s , n o r m a l n y c h grzeszników, różnią. C n o t a heroiczna nie oznacza, że święty był k i m ś w r o dzaju s p o r t s m e n a świętości, który wykonuje p e w n e ćwiczenia nieosiągalne dla zwykłych ludzi. Jest d o k ł a d n i e o d w r o t n i e - kiedy w życiu człowieka obja wia się obecność Boga, wówczas wyraźnie widać to wszystko, czego człowiek nie jest w stanie zrobić sam. P o w i e m jeszcze raz, że my w O p u s Dei nie p r o m u j e m y dyscypliny i w ł o siennicy za wszelką cenę. Dzieło nie jest p r o m o t o r e m czegoś, co być m o ż e tradycyjnie jest bardziej związane z p o w o ł a n i e m z a k o n n y m . J e d n a k nie odci n a m y się również od tradycji Kościoła i szczerze dziękujemy D a n o w i B r o w n o wi za to, że zmobilizował nas, by otwarcie m ó w i ć na te tematy. ROZMAWIALI: RAFAŁ TICHY I MAREK HORODNICZY Obszernie na temat opinii Opus Dei o Kodzie Leonarda da Vinci na stronie www.opusdei.pl Protest właścicieli pięciu największych bydgoskich SEX SHOPÓW w sprawie okupowania ich przybytków przez osoby odprawiające pokutę. Przedsiębiorcy narzekają, że od ponad trzech tygodni pod drzwiami ich sklepów koczu ją młodzi ludzie odziani w wory pokutne. SZTURM NA SEX SHOPY W zeszłym tygodniu „Nasza Gazeta" opublikowała reportaż na t e m a t renesan su popularności tradycyjnych m e t o d pokutnych. Autor reportażu pisał m.in.: Co najmniej od pięćdziesięciu lat wierni udający się do spowie dzi zaraz po wyznaniu swoich win słyszą: „Proszę odmówić Ojcze Nasz i Zdrowaś Mario" albo „1 raz Litanię do Najświętszego Serca Jezusa". Dzisiaj jesteśmy świadkami radykalnego przełomu. Sami peni tenci zaczynają prosić o surową pokutę. Najciekawsze jest to, źe wielu kapła nów chętnie na to przystaje. Jaki cel przyświeca tym wszystkim, którzy na przekór wygodni ctwu chcą do browolnie poczuć na LATO 2 0 0 6 271 sobie ciężar grzechu? Pani Teresa mówi wprost: „Grzechy odbijają mi się czkawką pomimo Ojcze Nasz i Zdrowaś Mario. Zawsze jak dosta wałam taką króciutką pokutę, to klękałam na posadzce kościoła i poku tę miałam z głowy. Teraz jest zupełnie inaczej". Pan Leszek nie zakłada zlej woli spowiedników: „Oni myślą, że sama modlitwa wystarczy. I to taka na odwal. A to nieprawda. Najważniejsze, to pamiętać, że taki duży grzech to naprawdę potrafi człowieka zabić". Okazuje się, że Pani Teresa i Pan Leszek nie są wcale wyjątkami. W Bydgoszczy powstała specjalna strona internetowa www.radykalnapokuta.pl, na której wierni dzielą się swoimi przemyśleniami w spra wach dotyczących technik pokutnych. Najbardziej zaskakująca okazała się popularność strony. Po dwóch miesiącach obecności w sieci odwie dza ją regularnie ponad 3500 „unikalnych użytkowników". Wygląda na to, że ruch pokutników zatacza coraz szersze kręgi. Znany katolicki piosenkarz Krzysztof Krawczyk powiedział „Naszej Gazecie": „W tym szaleństwie jest jakaś metoda!". Artykuł nie pozostał bez wpływu na opinię publiczną. Sprawą zaintere sowała się telewizja. Dziennikarze dowiedzieli się o wszystkim z pisma, które czekało na nich w poniedziałek rano. Okazało się, że był to protest pięciu największych bydgoskich SEX S H O P Ó W w sprawie okupo wania ich przybytków przez osoby odprawiające pokutę. Przedsiębiorcy narzekali, że od p o n a d trzech tygodni pod drzwiami ich sklepów koczują młodzi ludzie odziani w wory pokut n e . Biznesmenów najbardziej szokuje jednak fakt, że stosują oni bicze i pej cze niezgodnie z ich pierwotnym przeznaczeniem. Przy wtórze pieśni religijnych słychać trzask chłostanej skóry, a co bardziej radykalni pokutnicy dobrowolnie zakuwają się w kajdanki, przywołując z pamięci niedostępne już w żadnym SEX 272 FRONDA 39 SHOPIE dyby. Cały ten makabryczny spektakl odstrasza klientów. Chcący pozo stać anonimowy, stały bywalec R Ó Ż O W E G O OGIERA mówi bez ogródek: „Ci ludzie przeszkadzają mi w zakupach. Ich religijny fundamentalizm wzbudza we m n i e obrzydzenie, a poza tym kiedy ich widzę, pryska gdzieś urok samotnych, cotygodniowych zakupów!". Właściciele sklepów nie cieszą się ze wzrostu obro t ó w i ogromnego popytu na akcesoria. Mariola „Pomarańcza" Płochowiak: „To jest sezonowa moda. A ilu n a m stałych klientów ci fanatycy odstraszą? Przecież już teraz czuję się jak w tym średniowiecznym filmie Imię różyl U". Problem wydaje się znacznie bardziej skomplikowany. O t ó ż r u c h y p o k u t n e r o s n ą w siłę - t e n fakt pozostaje bezdyskusyjny. Aktywność c z ł o n k ó w r u c h u skupia się na miejscach, w których m o ż n a bez p r o b l e m u zaopatrzyć się w p r o fesjonalny sprzęt do u m a r t w i e n i a . J u ż dziś właściciele SEX S H O P Ó W drżą na s a m ą myśl o tym, że p o p u l a r n o ś ć radykalnej p o k u t y mogłaby jeszcze bardziej wzrosnąć. Mariola „ P o m a r a ń c z a " Płochowiak: „A jeśli b ę d ę m u s i a ł a swoje m a ł e , przytulne przedsiębiorstwo zamienić w sklep z dewocjonaliami?". Taka perspektywa staje się coraz bardziej realna. Bądźmy szczerzy: ilu z nas dostrzega związek z Maryją, widząc przejeżdżającego mercedesa? Kawalerowie Niepokalanej VITTORIO MESSORI Upierać się przy szczegółach, czy dać sobie spokój? Nie ma bowiem niemalże dnia, nie tylko w gazetach, lecz - co jest o wiele poważniejsze - także w książkach uzna wanych za zacne, by nie popaść w spory zamęt. A mówię, oczywiście, o dogmacie o Niepokalanym Poczęciu, mylonym z innym, tym o Dziewiczości Maryi, to jest o „poczęciu bez udziału człowieka, za sprawą Ducha Świętego". W tym wypadku zdaje się nie wchodzić w grę jedynie ignorancja religijna naszych współczesnych, wszak niewątpliwa i wciąż wzrastająca, także z winy pewnej katechezy. Wydaje się wręcz, że owe dwa słowa - Niepokalane Poczęcie - instynktownie przywodzą na 274 F R O N D A 39 myśl nie poczęcie Maryi, ale Jezusa; dziewiczość Maryi, a nie uchronienie Jej od grzechu pierworodnego ze względu na odkupienie spełnione przez Syna. Z a m ę t jest na tyle p o w s z e c h n y i uporczywy, iż daje do myślenia, że być m o ż e s a m o sobie jest w i n n e wyrażenie: być m o ż e jakieś określenie mniej d w u z n a c z n e m o g ł o b y ułatwić przyjęcie jego treści. Cóż z a t e m , wymienić? D o g m a t z 1854 roku m ó w i , jak w i a d o m o , o „pojedynczej łasce i przywile ju", poprzez który Maryja „została u s t r z e ż o n a " . Wydaje mi się z a t e m , że nie byłoby o d s t ę p s t w e m o d wierności d o g m a t o w i zastąpienie N i e p o k a l a n e g o Poczęcia czymś w rodzaju „Przywileju maryjnego" l u b „ U s t r z e ż e n i a M a r y i " . Gdyby problem poddać uwadze Kościoła, j e s t e m przekonany, że nie zabra kłoby teologom zdolności znalezienia innych zamiennych wyrażeń. Lepszych niż moje, takiego dyletanta, jakim jestem. W tym miejscu jednakże pojawia się problem, i to niemały w perspektywie wiary. Jak w i a d o m o , d o g m a t p r o k l a m o wany uroczyście przez Piusa IX był jedynym w jakiś s p o s ó b „ p o t w i e r d z o n y m " przez Niebo cztery lata później, poprzez objawienia w Lourdes. Więcej jeszcze, właśnie taka formuła teologiczna zdała się być zaaprobowana do tego stopnia, że owego 25 marca 1858 roku Pani określiła s a m ą siebie jako „Niepokalane Poczęcie". Jakże więc moglibyśmy interweniować, n a w e t m i m o dobrych chęci rozjaśnienia nieco pojęć ludziom, łącznie z tymi, którzy piszą książki i gazety i którzy myślą o „dziewiczości", podczas gdy chodzi o „grzech p i e r w o r o d n y " ? Może lepiej dać sobie spokój? Póki co, z a d o w ó l m y się, na ile to konieczne, uściśleniem: że mianowicie, jak uczy doświadczenie, bez cienia wątpliwości chodzi o wysiłek syzyfowy. Jak czytelnicy wiedzą, o p u b l i k o w a ł e m książkę (Cud), k t ó r a o p o w i a d a prze dziwną historię dziejącą się w XVI-wiecznej Hiszpanii. Rejon Aragony, gdzie miał miejsce niesłychany znak, p o z o s t a w a ł p o d k o n t r o l ą z a k o n u Calatrava. C h o d z i ł o o j e d e n z tych z a k o n ó w mnichów-rycerzy, s p o ś r ó d których naj słynniejszy przykład ( m ó w i się o t y m aż nazbyt często w książkach i filmach fantastycznych) stanowi zakon templariuszy. Akurat na p o t r z e b y tejże książki p r z e b a d a ł e m , m i ę d z y w i e l o m a i n n y m i d o k u m e n t a m i , Voto de sangrie en fawor de la Immaculada, ś l u b s k ł a d a n y uroczy ście przez kawalerów Calatravos 23 g r u d n i a 1652 roku. Z kwestii niepokala nego poczęcia Maryi Hiszpania uczyniła rodzaj p u n k t u h o n o r u czy też p r o b l e m u n a r o d o w e g o . Kiedy ta p r a w d a (jeszcze nie p r z y b r a n a w d o g m a t ) bywała LATO 2 0 0 6 275 n e g o w a n a z a m b o n y jakiegoś kaznodziei, b u d z i ł a takie p u b l i c z n e zamieszki, iż królowie musieli zakazywać p o d o b n y c h negacji i angażowali się w naciska nie Rzymu, by dotarł do jasnych orzeczeń. J e s t to h i s t o r i a na tyle pasjonująca, że poświęcimy jej specjalny rozdział. Z r e s z t ą sami Caballero de Calatrava, mnisi-rycerze walczący na froncie Reconąuisty, dodali do trzech tradycyjnych dla życia z a k o n n e g o ś l u b ó w jeszcze jeden. Brzmi on w oryginalnym d o k u m e n c i e z XVII wieku n a s t ę p u jąco: „Przysięgamy, że zawsze b ę d z i e m y bronić, twierdzić i podtrzymywać, iż chwalebna Dziewica Maryja, Pani Nasza, była p o c z ę t a bez z m a z y grzechu p i e r w o r o d n e g o i nie zgrzeszyła w A d a m i e . Aby b r o n i ć owej niezaprzeczal nej prawdy, k t ó r a przyczynia czci tak wzniosłej Dziewicy, b ę d z i e m y walczyć z Bożą p o m o c ą hasta la muerte (aż do ś m i e r c i ) " . Dalej padają i n n e stwierdzenia, r ó w n i e zobowiązujące, na przykład: „Ślubujemy i przysięgamy nie przyjmować nikogo do n a s z e g o szlachetnego zakonu, jeśli nie wypowie o w e g o specjalnego ślubu i przyrzeczenia, z a n i m podejmie i n n e zobowiązania religijne". Z tą typową p o w a g ą hiszpańską, s k ł o n n ą p o s u n ą ć się aż do przesady (owo Todo o nada, wszystko albo nic, zapewniające wielkość i szlachetność, lecz czę sto także tragedie), na d w a wieki wcześniej, z a n i m Rzym ogłosi d o g m a t , ci ka walerowie byli gotowi raczej u m r z e ć , niż wyrzec się N i e p o k a l a n e g o Poczęcia! Być m o ż e też i dlatego Pani, k t ó r a w ł a ś n i e w t e n s p o s ó b n a z w a ł a siebie samą, zechciała objawić się w Pirenejach, k t ó r e Francja dzieli z Hiszpanią? Pytanie bez odpowiedzi, rzecz jasna. N i e m n i e j to, co m n i e p o p y c h a do wskazania na p e w i e n szczególny zbieg okoliczności, na jaki natrafiłem w m o ich poszukiwaniach, gdy p i s a ł e m Cud, to fakt, że ks. J e r ó n i m o M a s c a r e n n a s , dowódca i przełożony generalny z a k o n u Calatrava, t e n sam, k t ó r y złożył „ślub k r w i " w 1652 roku, był z a r a z e m „ b i s k u p e m w y b r a n y m Leiria". A t o , jak w i a d o m o , m a l u t k a diecezja portugalska, na której t e r y t o r i u m znajduje się miejscowość Fatima. Okazuje się, że tajemnicze nici „zbiegów okoliczności" i „ p r z y p a d k ó w " przebiegają p o d s p o d e m , gdziekolwiek zechce się kopać w maryjnym m i s t e rium. Z p e w n o ś c i ą myślał także o Hiszpanii i jej porywie ku Virgen J o h n H e n r y N e w m a n , który w taki s p o s ó b o d p o w i a d a ł s w y m b r a c i o m p r o t e s t a n t o m , 276 FRONDA 39 oskarżającym go o przystąpienie do „ m a r i o l a t r ó w " : „Jeśli przyjrzymy się Europie, odkryjemy, że zaprzestały czcić Boskiego Syna i przeszły w s t r o n ę banalnego h u m a n i z m u nie narody, k t ó r e wyróżniały się n a b o ż e ń s t w e m d o Maryi, lecz akurat te, k t ó r e odrzuciły takie n a b o ż e ń s t w o . Gorliwość w chwa leniu Syna wygasła t a m , gdzie nie szła w parze z żarliwością w wysławianiu Matki. Katolicy będący, całkiem niesłusznie, oskarżani o czczenie s t w o r z e n i a zamiast Stwórcy, czczą Go nadal. Podczas gdy oskarżyciele, którzy m n i e m a l i czcić Boga z większą „czystością", przestali Go czcić w ogóle". Prosta prawda, k t ó r ą w i e l o k r o t n i e przypominaliśmy: jak pokazuje nie u s t a n n e doświadczenie historyczne, o b e c n o ś ć Maryi s t a n o w i m o c n y czynnik stabilności C r e d o . Mariologia to gwarancja p r a w o w i e r n o ś c i chrystologii, k t ó rej w e w n ę t r z n i e i wyłącznie służy. Pobuszujmy dalej w n o t a t k a c h , r ó w n i e ciekawych. Weźmy, na przykład to: na początku wieku p e w i e n wielki t e c h n i k (i przemysłowiec) niemiecki, in żynier Daimler, p o s t a n o w i ł w y p r o d u k o w a ć samochody, k t ó r e p o d w z g l ę d e m jakości i wyposażenia byłyby najlepsze w E u r o p i e . Z a n i m w d r o ż o n o produkcję s a m o c h o d u , należało znaleźć n a z w ę . Daimler, katolik, wybrał imię swej córki, której, m i m o że była N i e m k ą , n a d a ł j e d n o z imion, jakie Hiszpanki czerpią z t y t u ł ó w używanych do wzywania Matki Bożej. W tym wypadku Mercedes p o c h o d z i od Nuestra Senora de las Mercedes, N a s z a Pani Łaskawa. Nazwa, jak w s z y s t k i m w i a d o m o , zdobyła sobie takie powodzenie, że n a w e t papieże (oczywiście ci aktualni) tradycyjnie używają a u t nazywających się tak s a m o jak córka niemieckiego inżyniera. Jasne, że to zwyczajna anegdotka. Lecz być m o ż e nie taka bezużyteczna, by stwierdzić często n i e o c z e k i w a n ą o b e c n o ś ć „Maryjną". Bądźmy szczerzy: ilu z n a s dostrzega związek z Maryją, widząc przejeżdżającego m e r c e d e s a ? I n n a ciekawa n o t a t k a . P e w n a definicja s a n k t u a r i u m , k t ó r ą z a n o t o w a ł e m , znajdując ją nie p a m i ę t a m j u ż gdzie: „Miejsce, w k t ó r y m m o ż n a r o z m a w i a ć z Maryją i, za jej p o ś r e d n i c t w e m , z C h r y s t u s e m , z cała Trójcą, bez p o t r z e b y wybierania n u m e r u k i e r u n k o w e g o . . . " . Odnajduję k o m e n t a r z j e d n e g o p r o t e s t a n t a z racji p e w n e g o rodzaju m a ł e go katolickiego midrasza, właściwego dla starej, cennej dewocji maryjnej. Pewnego razu Jezus, ze s p u s z c z o n ą g ł o w ą i z u ś m i e c h e m , żalił się: „Nic się LATO 2 0 0 6 277 nie da zrobić. N a w e t ci, k t ó r y m tu w niebie św. Piotr z a m y k a drzwi, w c h o d z ą , moja Matka w p u s z c z a ich b o w i e m przez o k n o " . Zgorszenie, jak powiedziałem, t e g o p o w a ż n e g o p r o t e s t a n t a , o k t ó r y m właśnie czytam, tkwi w tym, że uznaje się w Maryi z d o l n o ś ć do przebaczenia, do przygarniania i do miłosierdzia większą od J e z u s o w e j . J a s n e , że t r z e b a uważać. Lecz m u s i m y także zważać na sensusfidei wiernych, którzy od zawsze i n s t y n k t o w n i e uciekają się do Matki, gdy w jakiś s p o s ó b czują się „skrępowa n i " w obliczu Syna. Dlaczego a k u r a t t e n rodzaj p o r u s z e n i a serca p o p y c h a ich w kierunku macierzyńskiego p o ś r e d n i c t w a ? Być m o ż e kryje się w tym jakaś tajemnica, której m o ż e m y dostrzec jedynie kontury? Wyrok w trybunale Jezusa skłania się, oczywiście, w s t r o n ę m i ł o sierdzia, lecz o n o współistnieje ze sprawiedliwością. Miłość nie istnieje, jeśli zapomina czy pomija prawdę; tę o n a s z y m grzechu, którego przygniatająca rzeczywistość m u s i mieć swój ciężar, jeśli Boża sprawiedliwość chce się ostać. A z a t e m : m o ż e Maryja w Boskim planie z o s t a ł a p r z e w i d z i a n a jako tylko i wyłącznie „miłosierdzie", by przeciągnąć w a g ę Syna na s t r o n ę przebacze nia? Może C h r y s t u s chce w Niej znaleźć rodzaj alibi - d o p u ś ć m y to n i e o d p o wiednie s ł o w o - by pójść drogą miłosierdzia, p o z a to, czego d o m a g a ł a b y się sprawiedliwość? Może w tym tkwi sekret, k t ó r y wierzący od w i e k ó w instynk t o w n i e wyczuwają i który rzuca ich na kolana p r z e d o b r a z e m Dziewicy i każe chwytać za różaniec w największej potrzebie? Pytania t r u d n e , ryzykowne, z konieczności nieścisłe, lecz m o ż e g o d n e d o d a t k o w e g o pogłębienia? Pogłębiać jest co, zaledwie o t y m mówiliśmy, by pojąć choćby cokolwiek z maryjnej zagadki. Posłuchajmy na t e n t e m a t J e a n a G u i t t o n a : „Dziewica, która w Ewangelii wciąż rozważa («Maryja rozważała wszystkie te sprawy w swym sercu»), ściągnęła na siebie refleksję wierzących, k t ó r a t r w a j u ż od d w u d z i e s t u wieków. U św. J a n a cała i s t o t a mariologii jest j u ż obecna; lecz trzeba było czasu, by nakreślić Jej oblicze i Jej rolę w planie Boga. Maryja, by być zrozumiana, wymaga długiego czasu, tysiącletniego życia Kościoła. Ta Dziewica, «która rozważa», d o m a g a się na t e m a t swego i s t n i e n i a spokojnego przemyślenia". W swym D r u g i m Liście do Koryntian (4, 3) św. Paweł m ó w i o „Ewangelii zakrytej" dla tych, „którzy nie w i d z ą jej blasku". By o d n i e ś ć się do tego, 27g F R O N D A 39 co mówił powyżej G u i t t o n : m o ż e jest w t y m jakaś tajemnicza w s k a z ó w k a Apostoła o d n o ś n i e do tej „ewangelii Maryi", która, aby się odsłonić, w y m a g a w i e k ó w refleksji? Ponieważ ludzie potrzebują Matki, d u ż ą literą, p o z a tą, k t ó r ą im dał rejestr, gdy odstawili na b o k Matkę niebieską, zaczęli p o s z u k i w a ć innej. I tak, wraz z XVIII wiekiem i rewolucją francuską (a zwłaszcza z XIX i XX wiekiem nacjonalizmów) w y ł o n i ł a się Ojczyzna, d u ż ą literą, jako Wielka Matka. Dla niej, jak niegdyś zakonnicy, poświęcają się n o w i m n i s i - wojskowi. Oficerowie to jakby h o n o r o w e d u c h o w i e ń s t w o w służbie Matki Ojczyzny. Ta, w o d r ó ż n i e n i u od Matki ewangelicznej, w y m a g a ofiar ludzkich, ofiar z tych, którzy „polegli na polu c h w a ł y " . Ojczyzna n i e przez przypadek przedstawia na jest jako m ł o d a dziewica: wystarczy w s p o m n i e ć o włoskich, francuskich i wielu innych znaczkach pocztowych lub m o n e t a c h . Albo s p r ó b o w a ć o d m a wiać litanię loretańską, o d n o s z ą c ją do Ojczyzny: będzie m o ż n a zauważyć, że w większości „działa", że n a p r a w d ę z a m i a n a zaszła. Byłem o s t a t n i o w tej Hiszpanii, o której w s p o m i n a ł e m , a k t ó r a rozpędzi ła się niepokojącym dryfem w s t r o n ę o d e r w a n i a się od własnej tradycji. Na wszystkich koszarach czytałem h a s ł o : Todo por la Patria. N i e m o g ł e m n i e p o myśleć o Totus tuus, k t ó r e J a n Paweł II przejął od św. Ludwika Marii G r i g n i o n LATO 2 0 0 6 2 79 de M o n t f o r t a i umieścił w h e r b i e swego pontyfikatu. J e d n y m s ł o w e m : „ N i e dowierzaj n a ś l a d o w c o m " ; jest o czym p a m i ę t a ć . I n n a notatka, k t ó r a wydała mi się błyskotliwa, wydobyta raz jeszcze z G u i t t o n a : „Maryja s t a n o w i syntezę czasu, łącznik p o m i ę d z y d w i e m a wiecznościami. W Jej N i e p o k a l a n y m Poczęciu było to, co w y p r z e d z i ł o katastrofę Adama. W Jej W n i e b o w z i ę c i u było to, co k o ń c o w e dla ludzkości, ów p o w r ó t Syna, który O n a antycypuje. Jest O n a S t w o r z e n i e m początku i k o ń c a " . W i a d o m o , że część teologii i egzegezy dzisiejszej w y s u w a k ł o p o t l i w e oskarże nia p o d a d r e s e m dziewiczego zrodzenia Jezusa. O d p e w n e g o czasu p r o t e s t a n tyzm liberalny zaprzecza m u , traktując m a ł ż e ń s t w o Maryi i Józefa jako ludzki związek jak każdy inny i twierdząc, że p i e r w o r o d n y J e z u s m i a ł wielu braci i wiele sióstr. Lecz także w ś r ó d katolików n i e b r a k escamotoges, przemilczeń, gry słów, by powiedzieć i nie powiedzieć, jakbyśmy mieli do czynienia z m i t e m nie do przyjęcia. Mieliśmy t e g o przykład w pewnej nowej encyklopedii zredagowanej przez katolików i polecanej przez j e d n e g o biskupa. A z a t e m nie pozostaje bez racji C h a r l e s G u i g n e b e r t , k a p ł a n e k s k o m u n i kowany z p o w o d u swych t w i e r d z e ń egzegetycznych, lider m o d e r n i z m u , k t ó r y doszedł do u t r a t y wiary w Ewangelię, stając się na koniec (zgodnie z t y p o w ą p r z e m i a n ą : od miłości do filantropii, od Kościoła ku loży m a s o ń s k i e j i jej „ h u m a n i z m o w i " ) p e w n e g o rodzaju a p o s t o ł e m Stowarzyszenia N a r o d ó w , tej mieszanki hipokryzji i n i e m o ż n o ś c i , w k t ó r y m to ów k a p ł a n C h r y s t u s o w y dostrzegał pojawiające się mesjańskie Królestwo na z i e m i . . . Każdy cieszy się tym, co go zadowala. G u i g n e b e r t j e d n a k ż e przekonywał swoich kolegów biblistów i teologów, którzy pozostali w Kościele, n i e m n i e j p e ł n y c h r e z e r w i wątpliwości: „ Widzieć dziewicę, k t ó r a rodzi dziecko, n i e jest czymś bardziej niewiarygodnym, niż widzieć u m a r ł e g o , k t ó r y opuszcza swój g r ó b " . Pozbawione wszelkiej logiki jest zatem, jak to czyni pewien typ teologii, za przeczanie dziewiczemu narodzeniu, by w dalszej kolejności utwierdzać się w wie rze w zmartwychwstanie. Jednym słowem: kto nie przyjmuje początku Ewangelii, nie może p o t e m ocalić jej końca. O t o stwierdzenie twórcy starego modernizmu. I n n a notatka, k t ó r ą należałoby zgłębić. Maryja n i e uczestniczy, co najwyżej odrobinę, w słowach Jezusa. N i e uczestniczy w Jego n a u c z a n i u . Lecz uczest280 F R O N D A 39 niczy w Jego ciele: Mesjasz wyszedł z Jej łona, po dziewięciu d ł u g i c h miesią cach wzrastania. Więź łącząca obydwoje n i e jest flatus vocis, ale czymś więcej: więzią ciała i krwi. Czyż chrześcijaństwo n i e jest s a m y m J e z u s e m , n i e jest Jego O s o b ą , nie jest ciałem i krwią Eucharystii? Z a t e m „uczestniczyć" w ciele J e z u s a n i e jest czymś istotniejszym, niż „uczestniczyć", m i m o że to też w a ż n e , w Jego s ł o wach? Wystrzegając się, co z r o z u m i a ł e , jakichkolwiek obsesji kogoś „ o ś w i e c o n e g o " - do wszelkich u p o r ó w m a n i a k a l n y c h m a m ironiczny s t o s u n e k - przyznaję, że pociąga m n i e rozmyślanie na t e m a t dat. Czas s t a n o w i tajemnicę; ani na uka, ani filozofia nie zdołały, jak dotąd, dojść do zgody (i być m o ż e nigdy jej nie osiągną), co do jego definicji. Jest też coś tajemniczego w odliczaniu czasu stanowiącego to, co nazywa my „ d a t ą " . W t y m względzie d o s t r z e g a m znaczenie w fakcie, że św. Ludwik Maria Grignion de M o n t f o r t przyjął święcenia k a p ł a ń s k i e w 1700 roku (do kładnie 5 czerwca). Ów święty, jak w s z y s t k i m w i a d o m o , był a p o s t o ł e m p o święcenia się Maryi, był tym, k t ó r y - kierując swą m i ł o ś ć ku Maryi, by odkryć Syna - przemierzył p ó ł n o c n y z a c h ó d Francji, g r o m a d z ą c na placach o g r o m n e tłumy. LATO 2 0 0 6 281 Przeszedł N o r m a n d i ę , Poitou i Vandeę. Były to miejsca, k t ó r e potrafiły oprzeć się niegodziwości paryskich jakobinów, ich krwawej dechrystianizacji: w tym wytrwałym o p o r z e historycy dostrzegają dziedzictwo jego działalności kaznodziejskiej, całkowicie skoncentrowanej na Dziewicy. D o p r a w d y wydają się mieć wartość symboliczną jego święcenia kapłańskie a k u r a t w roku, od którego rozpoczynał się wiek Oświecenia, t e n o s i e m n a s t y wiek ery chrześ cijańskiej, który miał wykuć b r o ń antychrześcijańską, będącą w użyciu aż po dziś dzień. Jasne, że gdy wschodzi n o w o c z e s n o ś ć w r a z z jej ideologiami, wówczas D u c h Święty budzi rodzaj „maryjnego" a n t i d o t u m przeciwko złu p o w o d o w a n e m u przez błędy, w jakie ludzie popadają. Niemniej znaczący wydawał mi się rok święceń - 1918 - i n n e g o wielkiego krzewiciela potrzeby nietracenia k o n t a k t u z Dziewicą, j a k i m był Maksymilian Kolbe. Wówczas kończyła się tak z w a n a wielka wojna, najkrwawsza w dzie jach, n a z n a c z o n a nacjonalizmem; wówczas też i n n e ideologie p o s t c h r z e ś cijańskie - zapoczątkowane akurat w XVIII wieku - faszystowskie i k o m u nistyczne wkraczały na a r e n ę historii. C z e r w o n e i czarne szykowały się do p o d a r o w a n i a światu piekielnej epoki. Raz jeszcze, i to właśnie t a m t e g o roku, maryjne a n t i d o t u m z d a w a ł o się nieodzowne: jak wcześniej Ludwik, tak teraz Maksymilian. VITTORIO MESSORI TŁUMACZYŁ: ROBERT SKRZYPCZAK Fragment książki Opinie o Maryi, która ukaże się nakładem wydawnictwa Fronda w październiku 2006 roku. X Szkoła Letnia Towarzystwa Oświatowo-Naukowego „Jak zmienić Państwo?" Zapraszamy wszystkich maturzystów oraz studentów do udziału w X Szkole Letniej TON, która odbędzie się w dniach 20-26 sierp nia w Wyższej Szkole Biznesu-NLU w Nowym Sączu. Wykładowcami będą politycy, urzędnicy oraz eksperci pracu jący aktualnie lub w przeszłości w instytucjach państwowych. Podczas poprzednich edycji naszych szkół gościliśmy mię dzy innymi Kazimierza M. Ujazdowskiego, O. Jacka Salija OP, Marka Cichockiego, Wojciecha Dziomdziorę, Ryszarda Legutkę, Rafała Matyję, Tomasza Mertę, Piotra Naimskiego, Wojciecha Roszkowskiego, Jadwigę Staniszkis oraz Tomasza Żukowskiego. Osoby zainteresowane prosimy o przesłanie do 25 maja swojego CV oraz jednostronicowego eseju (1800 znaków ze spacjami) na temat: „Do czego Polakom potrzebne jest Państwo?" Nasz adres mailowy: s z k o l a t o n @ w p . p l Koszt uczestnictwa w szkole wynosi 300 zł. Dla dwóch czytelników Frondy oferujemy możliwość udziału w szkole gratis!!! Prosimy w mailu powołać się na niniejsze ogłoszenie. NOTY O AUTORACH MAREK ARPAD KOWALSKI (1942) zastępca redaktora naczelnego miesięcznika „Opcja na Prawo". Współpracuje z kilkoma pismami społecznymi, politycznymi oraz kulturalnymi (m.in. „Notes Wydawniczy", „Najwyższy Czas!"), specjalizując się w tema tyce etnograficznej, historycznej i kulturalnej. Ma w dorobku książki popularnonaukowe dotyczące m.in. sztuki ludowej i kultury w Polsce, na Węgrzech i w Afryce. Doktorant w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego. SZYMON BABUCHOWSKI (1977) poeta, dziennikarz „Gościa Niedzielnego", wo kalista zespołu Dobre Duchy. Wydał tomiki Sprawy życia, sprawy śmierci (2002) i Czas stukających kołatek (2004). W przygotowaniu książka poetycka Wiersze na wiatr. Mieszka w Katowicach, http://free.art.pl/babuchowski. BORYS BARSKI (1969) politruk, doktryner, speechwriter. Trudni się uprawianiem propagandy, utrzymuje się głównie z pisania przemówień różnym politykom. Potomek rabina z rosyjskiej Strefy Osiedlenia (dzisiejsza Białoruś) oraz organisty z sanktuarium jasnogórskiego. Mieszka z żoną i dwiema córkami w Warszawie. NIKODEM BOŃCZA TOMASZEWSKI (1974) doktor historii, autor książki Demokratyczna geneza nacjonalizmu (Warszawa, 2001). Wkrótce w serii Monografie Fundacji na rzecz Nauki Polskiej ukaże się jego praca pt. Źródła narodowości. STANISŁAW CHYCZYŃSKI (1959) poeta, prozaik, krytyk literacki, redaktor miesięcz nika „Nihil Novi". Opublikował sześć książek oraz tom wierszy Czarna pończocha (2005). Mieszka w Kalwarii Zebrzydowskiej. RAFAŁ DERDA (1978) poeta i prozaik. Pracuje jako nauczyciel języka angielskiego. Mieszka w Toruniu. 284 F R O N D A 39 KRZYSZTOF GŁUCH (1978) pochodzi z parafii pw. Miłosierdzia Bożego w Lublinie. Miłośnik SF i heavy metalu. MICHAŁ GROMKI (1969) artysta plastyk. Mieszka w Warszawie. MAREK HORODNICZY (1976) redaktor naczelny „Frondy". BARTŁOMIEJ KACHNIARZ (1975) mąż i ojciec, prawnik, mieszka w Stegnie koło Warszawy. Mawia o sobie, że jest stuprocentowym Polakiem, ale kto go tam wie? ALEKSANDER KOPIŃSKI (1974) absolwent MISH na Uniwersytecie Warszawskim, redaktor „Frondy"; za książkę Ludzie z charakterami. 0 okupacyjnym sporze Czesława Mifosza i Andrzeja Trzebińskiego otrzymał wyróżnienie jury Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza (2005). Mieszka w Warszawie. OLGIERD KOŚCIESZA (1978) harcerz, początkujący poeta, ostatnio wydał tomik To ja, Olgierd!, miłośnik twórczości Karola Huberta Rostworowskiego i Adolfa Nowaczyńskiego, publikuje sporadycznie, obecnie dorabia jako boy hotelowy. JANUSZ KOTAŃSKI historyk, poeta. Mieszka w Warszawie. Pracuje w Biurze Edukacji Publicznej IPN, gdzie zajmuje się historią Kościoła, Kresów Wschodnich i współpracą z mediami. Zamieszczone we „Frondzie" wiersze znajdą się w nowym tomiku poezji autora pt. Kropla, który ukaże się w tym roku. MARiAN KRASZAN KRASZEWSKI (1972) z wykształcenia politolog (UKSW w Warszawie), z zamiłowania kajakarz. Debiutował w „Krzywym Kole Literatury". Autor romantycznej gawędy Żal (1997) i zbioru opowiadań Żaluzje (2003). Niezmiennie od wielu lat ceni sobie ciszę i naleśniki. ŁUKASZ ŁANGOWSKI (1977) Urodzony w Malborku, mieszka na warszawskim Żoliborzu. Od 4 lat żonaty. Zajmuje się promocją książek w wydawnictwie Fronda. MAREK ŁAZAROWICZ (1969) absolwent Polonistyki UW, obecnie pracuje w TVP. Publikował m.in. w „Opcji Na Prawo". „Christianitas", „Dzień Dobry". Mieszka w Warszawie. LATO 2 0 0 6 2g5 BENIAMIN MALCZYK PESSIMUS (1980) prosty archeolog urodzony na Pradze; spotkać go można na Szmulkach. aczkolwiek ręki prawej sobie uciąć nie da. FILIP MEMCHES (1969) publicysta. Redaktor „Frondy", współpracownik „Europy" (cotygodniowego dodatku do „Dziennika"). Żonaty, dzieciaty. Mieszka w Warszawie. VITTORIO MESSORI (1941) włoski publicysta („Corriere delia Sera") i pisarz, autor m.in. Czarnych kart Kościoła. Cudu. Raportu o stanie wiary i Opinii o Jezusie. W 2006 Fronda opublikuje dwie książki Messoriego: Śledztwo w sprawie Opus Dei (trzecie wyda nie) oraz najnowsze jego dzieło Opinie o Maryi (listopad 2006). PAWEŁ SKIBIŃSKI (1973) doktor historii, wykładowca na Uniwersytecie Warszawskim, żonaty, dwoje dzieci. WOJCIECH STANISŁAWSKI (1968) historyk, doktoryzował się z historii emigracji rosyjskiej. Od końca lat 90. jest analitykiem w Ośrodku Studiów Wschodnich, gdzie zajmuje się monitorowaniem sytuacji na Bałkanach. Ostatnio opublikował książkę Pomarańczowa kokarda. Kalendarium kryzysu politycznego na Ukrainie (Warszawa, 2005). OLAF SWOLKIEŃ (1960) nauczyciel, aktywista ekologiczny, publicysta Magazynu „Obywatel", prezes Federacji Zielonych - Grupy Krakowskiej. SZCZEPAN TWARDOCH (1979) mgr socjologii, studiował także filozofię. Pisarz i pub licysta, publikuje w „Gazecie Polskiej", „Opcjach", „Nowej Fantastyce" i „FA-Arcie". Stały felietonista „Christianitas" oraz „Broni i Amunicji". Mąż swojej żony. Ślązak, mieszka w Pilchowitz, OS. MACIEJ WALASZCZYK (1976) noworudzianin mieszkający w Warszawie. Politolog, kiedyś dziennikarz, obecnie pracownik warszawskiego samorządu. WOJCIECH WENCEL (1972) poeta, eseista, freelancer. Ostatnio opublikował poemat Imago mundi (2005). Jest laureatem Nagrody Fundacji im. Kościelskich, redaktorem „Frondy" i felietonistą tygodnika „Ozon". W praktyce zawodowej stara się naśladować G.K. Chestertona, który o swoich tekstach powiedział: „Pisałem je z reguły w ostatniej chwili, wysyłałem zawsze na ostatni moment i wątpię, czy świat by się zawalił, gdybym wysłał je moment później". Mieszka w Gdańsku.