Martwy lot
Transkrypt
Martwy lot
Martwy lot Było to 2 maja 1973 roku. Wtedy to Maggie Develop, wieczorem urodziła cudnego synka. Tego samego wieczoru w wieczornych wiadomościach poinformowano o wypadku samolotowym z Ameryki Południowej. Wszyscy zginęli, nikt nie przeżył. Tą linią John, mąż Maggie, wracał do domu po 7- miesięcznym pobycie za granicą, w pracy. Ciężko pracował na nowe dziecko, utrzymanie. Maggie nic nie wiedziała o jego śmierci. Na razie cieszyła się swoim nowonarodzonym synkiem. Powiedziano jej dopiero następnego dnia. Dostała szału. Wściekła się, że została sama z dzieckiem. Trzeba było ją przywiązać do łóżka. Pięć dni po urodzeniu dziecka trafiła do zakładu psychiatrycznego. Nowonarodzonym dzieckiem zajęła się jej starsza siostra, Julie. Wraz z Maggie nadały mu imię po ojcu- John. Długo zajęło Maggie dojście do siebie, po utracie męża. - Maggie, tak dalej być nie może- powiedziała Julie pewnego popołudnia - musisz coś ze sobą zrobić - Jasne i to ty mi będziesz udzielać rad. Ty: niedoszła mężatka, rozwiedziona i bezrobotna- nie dzięki - Tak? Jakoś wcześniej mi tego nie wypominałaś. Opiekowałam się twoim synem przez ten tydzień i ty mi tak dziękujesz? - Nie, masz rację. Nie powinnam była tak mówić. Przepraszam. - Już dobrze. Zostałaś sama z dzieckiem, rozumiem cię. No to gdzie teraz będziesz mieszkać? Mąż zostawił niby mieszkanie, ale pełne długów. Na razie zamieszkacie u mnie, dobrze? - Dobrze. Maggie z dzieckiem wprowadzili się 3 dni później. Było trochę ciasno, ale ważne, że mieli dach nad głową. Długo też zajmowało spłacenie długów pozostawionych po mężu. Można by nawet powiedzieć, że już zapomniano o stracie bliskiego…. *** John rósł w dobroci i dostatku, z dala od złych ludzi. Niczego mu nie brakowało, wyrósł na zdrowego i rozsądnego mężczyznę. Nigdy nie pytał o ojca, bo natychmiast Maggie opuszczała głowę i pochmurniała. Jedynych wiadomości dowiadywał się od Julie. Jednak to mu nie wystarczało. Każdego popołudnia, ze szpitala, w którym pracował zadawał sobie pytanie: ,,jak by to było, gdyby żył ojciec?’’. Coraz częściej zamykał się w sobie, był nieobecny podczas posiłków. Myślał o ojcu. Pewnego dnia, gdy wracał z pracy, zauważył ludzi rozdających ulotki o podróżach do Ameryki Północnej. Zawsze chciał tam pojechać. Lepsze warunki pracy, większe możliwości. Wrócił do domu w skowronkach natychmiast powiedział o tym mamie. Lecz mama powiedziała: - Nie ma mowy -Dlaczego?- John wyglądał na zdenerwowanego -Bo….Bo....-Maggie odebrało mowę, gdy przypomniała sobie o mężu. Z jednej strony nie chciała Johnowi wyznać prawdy, a z drugiej chciała, aby jej syn spełnił swoje marzenia- No dobrze, możesz, ale nie mamy aż tylu oszczędności. Połowę z tej sumy będziesz musiał dołożyć. - Dobrze mamo. Dziękuję- I pobiegł do swojego pokoju. Długo liczył swoje oszczędności. Obracał w palcach każdą monetę, każdy funt. Myślał:,,Wrócę wzbogacony, będzie nam się lepiej wiodło…’’ Mógł polecieć sam. W końcu miał skończone 21 lat. W półtora tygodnia później już był spakowany. Pojechał z ciotką i mamą taksówką na lotnisko. Długo się żegnali. John obiecywał, że zadzwoni zaraz po powrocie, napisze. Kiedy odchodził, Maggie poczuła dziwny ból w okolicy serca. Bardzo przywiązała się do syna i nie chciała, aby go spotkało coś złego. Nie chciała, aby się rozstawali… Zaraz krzyknęła: -John, zaczekaj! Chłopak szybko obrócił się i podbiegł do niej. -Tak, mamo? -Jeszcze coś. Chciałabym ci coś dać- mówiąc to wyjęła spod płaszcza medalion i wręczyła mi go- to jest medalion, który dostałam od twojego ojca -Dziękuję, mamo. -Idź już- Maggie z trudem wstrzymując łzy, popchnęła go w stronę kas. -Pa, mamo. -Pa, synku. -Do zobaczenia. To mówiąc odszedł i zniknął w tłumie. *** W samolocie było przyjemnie. Usiadłem obok jakiejś kobiety z dzieckiem. Miało może 2 lata. Bardzo płakało, a kobieta próbowała je uspokoić. Samolot był prawie pełny. Usiadłem obok okna, podziwiał widoki. Oddalałem się coraz bardziej od ziemi. Ludzi już w ogóle nie było widać, tylko małe kropki-domy. Widok był przepiękny. Wieżowce, Big Ben, ogromne mosty… Po korytarzu w samolocie przechadzała się miła stewardessa, która proponowała napoje, kanapki, batony, owoce. Wziąłem jeden sok i dwie kanapki. Później wyciągnąłem gruby brulion. Postanowiłem napisać pamiętnik. Na razie były zapełnione tylko trzy linijki. Wyciągnąłem się na fotelu i zasnąłem. Obudził mnie kobiecy krzyk. Zerwałem się w miejsca i zapytałem, o co chodzi. Wszyscy ludzie byli dziwnie niespokojni. Zapytałem ponownie. Ale nie uzyskałem odpowiedzi. Stewardessa sprawdzała tętno starszego pana, który zasłabł. Wstałem z miejsca i zapukałem do kuchni. Usłyszałem,,proszę’’, więc weszłam. Były tam dwie kobiety i jeden mężczyzna. Zapytałem, dlaczego wszyscy są dziwnie zdenerwowani. Mężczyzna powiedział: -Proszę chwilę poczekać. Zaraz wszystko się wyjaśni. Proszę wrócić na swoje miejsce i sekundkę poczekać. Wyszedłem i wróciłem na swoje miejsce. Chwilę później mężczyzna wyszedł na korytarz i powiedział: -Proszę o uwagę Wszyscy przestali rozmawiać i szeptać między sobą. Mężczyzna kontynuował: -Jestem kapitanem tego samolotu. Okazało się, że uszkodzone jest prawe skrzydło samolotu, a bak z paliwem jest dziurawy. Trzeba lądować awaryjnie. Z tego powodu, że pod nami nie ma żadnego lądu mamy nadzieję, że starczy nam paliwa, aby dotrzeć na lotnisko w Nowym Jorku. Jakiś mężczyzna krzyknął: -Trzeba przewidywać takie rzeczy! - Proszę pana- powiedział kapitan-my dobrze przygotowaliśmy samolot. To był wypadek. Wcześniej nie było takiej sytua… Kapitanowi przerwały te słowa turbulencje. Ludzie zaczęli siadać i kurczowo trzymać swoje dzieci. Turbulencje były dość mocne. Uderzyłem się w głowę, zaczęła mi lecieć krew. Podczołgałem się do kuchni i zapytałem: -Co się dzieje? -Jak się pan nazywa?- Zapytał kapitan -Nazywam się John. John Develop. -Jest pan lekarzem? -Na razie praktykuję. -A więc, powiem wprost. Chyba nie starczy nam benzyny na dolot do lotniska. Proszę opiekować się osobami starszymi i potrzebującymi. Widząc zmartwienie Johna powiedział: -I proszę nikomu nie mówić. To byłoby dla pasażerów zbyt straszne. Nikt nie wie oprócz pana, pilotów i obsługi. Wyszedłem z kuchni i usiadłem na miejscu. Nikt o nic nie pytał. Nie musiałem nikomu o tym mówić. Wystarczył jeden wzrok, jedno spojrzenie skierowane w moją stronę i już wszystko było jasne. Dziecko siedzące obok mnie zaczęło płakać. Jego matka je uspokajała, ale sama płakała. Nic nie musiała mówić. Rozumieliśmy się bez słów. Nikt nic nie mówi, nikt się nie odzywa. Wszyscy wiedzą, że to koniec. Piloci już nie panują nad samolotem. Jesteśmy w bardzo małej odległości od ziemi. Spadamy i spadamy…To koniec. *** Pierwsza moja myśl, to ta, że żyję. Przeżyłem. To chyba cud. Wszystko mnie boli, chyba przygniotło mnie krzesło. Boję się otworzyć oczy. Nie wiem, co tam zobaczę. Powoli otwieram powieki i…..Natychmiast zamykam. Boję się to opisać. Napiszę jedno. Same trupy. Chyba jako jedyny ocalałem. Ale dziękuję za to. Chyba ze dwie godziny zajęło mi wygrzebanie się spod krzesła. Mam złamany nos, jestem cały we krwi i mam złamaną nogę. Jest to otwarte złamanie. Strasznie boli. Nie miałem przy sobie apteczki, ale doczołgałem się do kabiny pilota. Resztkami sił otworzyłem żelazne drzwi i wziąłem apteczkę. Wyszedłem poza samolot i rozglądnąłem się. Pierwsza moja myśl, nie wiem, dlaczego, była związana z ojcem. Musiałem rozpalić ognisko i znaleźć jakiś koc. Jak na rozbitka miałem całkiem nieźle, bo mam wyposażony samolot. Byłem bardzo zmęczony. Natychmiast zasnąłem. *** Nie umiem opisać mojego zdziwienia, gdy budząc się ujrzałem dachy domków podobnych do szałasów. Było chyba południe, bo słonce strasznie grzało. Moja noga już nie krwawiła, więc chwyciłem za kule zrobione z grubych patyków i materiału i powoli zacząłem się posuwać w tamtą stronę. Ale zaraz nasunęła mi się na głowę pewna myśl. Skąd wiem jak mnie przyjmą, może to dzicy? Lecz moja chęć do powrotu do domu była mocniejsza i po trzech godzinach morderczej wędrówki dotarłem na miejsce. Byli tam ciemnoskórzy ludzie, którzy nie przyglądali mi się szczególnie, czemu się dziwiłem, tylko przywitali mnie miło, i podprowadzili mnie do jakiegoś szamana, który dał mi pewne lekarstwo na moją nogę i złamany nos. Porozumiewałem się z nimi językiem migowym. Nawet łatwo mi poszło. Potem wprowadzili mnie jeszcze do innego namiotu i pokazali stół zastawiony chlebem, ryżem i mnóstwem owoców. Posiliłem się i napiłem dziwnego soku. Później znowu zaprowadzili mnie do jeszcze innego namiotu i….. Sam się sobie zdziwiłem. Przetarłem oczy raz i drugi, ale nic nie pomagało. Wciąż widziałem to samo. Na środku namiotu siedział biały człowiek! Nie wiem, kim był, ale nie nad tym się zastanawiałem. Zastanawiałem się nad tym skąd się tam wziął. Miał około 40 lat. Ludzie pokazywali mi na migi, że on też rozbił się w wypadku samolotowym. To dziwne. Wróciłem do swojego namiotu. Byłem bardzo zmęczony tym przedziwnym dniem, więc poszedłem spać. *** Kiedy się obudziłem, nade mną stał szaman i wcierał mi w nogę jakiś olejek. Pokazał mi na migi, żebym się nie ruszał. Nie ruszałem się, więc. Obok szamana stał ten biały człowiek. Zapytałem szamana jak go nazywają i skąd pochodzi. Odpowiedział, że nazywają go Dżah i jest on z północy. Tylko tyle o nim wiedziałem. Szaman przestał mi smarować nogę, więc wstałem. Upadł mi medalion, więc go podniosłem i schowałem z powrotem. Pomyślałem:,,ciekawe, co teraz robi mama’’. Poszedłem do kąta, żeby się umyć, a biały człowiek wybiegł. Po umyciu wyszedłem na zewnątrz. Był przepiękny dzień, szkoda by było go marnować. Moja noga już nie bolała, ale się goiła, i mogłem już powoli chodzić. *** Minęło kilkanaście dni. Chciałem się więcej dowiedzieć o białym człowieku. Pewnego dnia zagadałem do białego człowieka po niemiecku. On nie zareagował. Spróbowałem po włosku, po rosyjsku. On stał i nie wiedział, o co mi chodzi. Zagadałem po angielsku, a on rzucił mi się na szyję. Nie wiem, co było powodem, może to, że od dawna nie widział rodaka. Kiedy uwolnił mnie uścisku, był cały zalany łzami. I tych słów, które później powiedział już nie usłyszałem. Nie usłyszałem, bo rozdarł je jeden wielki płacz. *** Jest to tak dziwne, że sam się sobie dziwię. Jaki ten świat jest skomplikowany, a zarazem prosty… Jak można żyć obok siebie i się nie zauważać? Okazało się, że ten biały człowiek, ten czterdziestolatek, ten rozbitek, mieszkający, na tej wyspie od 20 lat, ten biedny, skromny człowiek kryje w sobie wielką tajemnicę, która może zmienić bieg zdarzeń, odmienić jego życie. Gdyby tylko chciał ją ujawnić…..Ale człowiek jest nieprzewidywalny i nigdy nie wiadomo, jaki wykona ruch… Ten biały, niepozorny człowiek okazał się, bowiem…………moim ojcem! Nie umiem określić radości jak i żalu do mojego ojca. Ze nie był ze mną jak dorastałem, chodziłem do szkoły, nie cieszył się ze mnie, gdy dostałem piątkę w szkole. Tyle straconych chwil razem, tyle łez wylanych przez moją mamę i tutaj nagle się dowiaduję, że mój ojciec mieszka na jakiejś wyspie przez 20 lat, i że nie wie o moim istnieniu…Nie wiem. Nie wiem, co mam zrobić. W każdym razie muszę wrócić do domu. Muszę. *** Od dwóch tygodni próbuję wspólnie z ojcem zbudować łódź, aby przedostać się na najbliższy ląd. Pomagali nam w tym tamtejsi ludzie. Zbierali żywność, dostarczali drewna, z którego robiliśmy deski na łódź, robili maszty i żagle. Pracowaliśmy w pocie czoła, w ciągu dnia nie robiliśmy zbyt długich przerw, staraliśmy się nie pracować w godzinach południowych. I udało się! Zbudowaliśmy łódź! Długą na cztery metry, szeroką na dwa! Gdy znieśliśmy ją na wodę wyglądała cudownie. Dopiero teraz byłem zadowolony z mojej pracy. Z naszej pracy. Żegnaliśmy się długo z czarnoskórymi ludźmi, dziękowaliśmy za pomoc i za gościnę. Wreszcie wsiedliśmy na łódź i odpłynęliśmy. Podróż była udana. Przy sterze czuwaliśmy na zmianę. Płynęliśmy dwa dni. Była piękna pogoda, nie było burz ani sztormów. Wreszcie zobaczyliśmy upragniony ląd! Tyle na niego czekaliśmy! Zaczęliśmy nabierać wiatru w żagle i dopłynęliśmy do portu. Krzątali się tam ludzie, sprzedawali ryby, na straganach była wystawiona przeróżna żywność. Wysiedliśmy ze statku, wzięliśmy resztę żywności do koszyków i poszliśmy na pocztę. Spytaliśmy, jakie to miasto. Pan zdziwiony odpowiedział, że w mieście Tonks. Wtedy przypomniało mi się, kiedy mama mówiła o jakimś kuzynie, który mieszka właśnie w Tonks. Poszliśmy na policję i zapytaliśmy o adres. Dalej poszło już coraz łatwiej. Kiedy kuzyn nas zobaczył, z początku nas nie poznawał, ale później nas gorąco powitał. Powiedzieliśmy mu, o co chodzi i poprosiliśmy, aby nam załatwił transport do Londynu. Powiedział, że można tak: najpierw pociągiem, a później statkiem. Zgodziliśmy się na to. Chcieliśmy jak najprędzej wrócić do domu. Podróż przebiegła pomyślnie. Tylko na trasie morskiej było trochę problemów z biletami. Przez całą drogę rozmawiali o swoich przygodach. Można by było pomyśleć, że kiedy tak się na nich patrzyło, to John już zapomniał o żalu do ojca. Teraz ważne dla niego było to, że go odzyskał. Kiedy zbliżali się do Londynu poczuł ciepło w sercu. Nareszcie spełniło się marzenie Johna. Nie to, że byłem w Ameryce Północnej, tylko to, o którym tylko on sam wiedział, które skrywał. Chciał spotkać ojca. I kiedy tak razem wracali do domu i zobaczył matkę stojącą w drzwiach poczuł, że jest szczęśliwy. Aleksandra Pałuba