Włoch wyłudzał odszkodowania za ofiary wypadków z Polski
Transkrypt
Włoch wyłudzał odszkodowania za ofiary wypadków z Polski
Włoch wyłudzał odszkodowania za ofiary wypadków z Polski. Rodzinom fundował pizzę Adwokat spod Rzymu przy pomocy ogrodnika spod Wrocławia zdobywał dane Polaków, którzy zginęli we Włoszech. Docierał do ich rodzin, zapraszał do Italii, stawiał spaghetti i wino. Potem podsuwał pełnomocnictwa. Edyta Kowalczyk spod Zamościa wyjechała do Włoch pod koniec lat 90. Przewijała, jak w miasteczku nazywają opiekę nad starszymi ludźmi. Córkę Ewę zostawiła w domu pod opieką matki i siostry. 7 kwietnia 2010 r. w Ankonie włoski urzędnik za kierownicą jeepa wjechał na chodnik, taranując kobietę. Po tragedii do Kowalczyków przyszło pismo: za sprowadzenie zwłok do kraju trzeba zapłacić równowartość 18 tys. zł. - Jesteśmy biednymi ludźmi - mówi Grażyna, siostra zmarłej. - Zaczęliśmy zbierać po sąsiadach, znajomych. Bardzo pomógł nam ksiądz, który przeczytał ogłoszenie z ambony. Z trudem zebrałyśmy pieniążki. Z piwem w reklamówce Po śmierci Edyty życie toczyło się dalej. 18-letnia córka zmarłej Ewa otrzymała od gminy mieszkanie komunalne. Teraz uczy się w Zamościu fryzjerstwa. Z pomocy społecznej dostaje 500 zł. Grażyna Kowalczyk: - To było latem 2012 r. Ni stąd, ni zowąd pod dom zajechała ciemna limuzyna na wrocławskich numerach. Takie długie audi, mąż mówił, że A8. Z auta wysiadło dwóch mężczyzn. Polak, krótko ostrzyżony blondyn, wyglądał, jakby zszedł z siłowni. Przedstawił się jako Aleksander, tłumacz tego drugiego - włoskiego adwokata imieniem Andrea. Potem wyszło na jaw, że był u adwokata ogrodnikiem. Nie wiem, skąd ci ludzie wzięli nasz adres. Goście, po przywitaniu, wyjęli z reklamówki kilka puszek z piwem, a dzieciom rozdali lody. Polak oświadczył, że przed sądem w Mediolanie wkrótce rozpocznie się rozprawa o odszkodowanie dla rodziny Edyty Kowalczyk. Pieniądze mają pochodzić z polisy ubezpieczeniowej sprawcy wypadku. Grażyna Kowalczyk: - Chcieli, byśmy razem z Ewą podpisały pełnomocnictwo, by włoski adwokat reprezentował nas przed sądem. Grzecznie, choć stanowczo, nalegali. Kiedy się zaczęłam opierać, zaprosili na tydzień do Włoch. Gwarantowali, że na miejscu otrzymamy pieniądze za siostrę. Pizza, spaghetti i 500 euro Po miesiącu przed domem Kowalczyków czekał wynajęty bus. W środku Grażyna dowiedziała się, że do Włoch jedzie także rodzina Walczaków spod Lubaczowa. Ich syn był kierowcą tira. W lipcu 2010 r. koło Aosty, niedaleko granicy z Francją, zatrzymał się, by zjeść w Burger Kingu. Gdy przechodził przez przejście dla pieszych, potrącił go kierowca sportowego porsche. 32-letni Tomasz osierocił dwóch synów. Grażyna Kowalczyk dowiedziała się później, że innym kursem do Włoch - również na zaproszenie mecenasa Andrei T. - pojechała rodzina Mazurków spod Jarosławia. W lutym 2010 r. zginął w wypadku drogowym ich syn, pracownik hurtowni spożywczej. Napakowany blondyn, współpracownik mecenasa T., urabiał rodziny ofiar wypadków, dzwoniąc wpierw na parafie. Księża uprzedzali o wizycie włoskiego adwokata. To budowało zaufanie. Grażyna Kowalczyk: - Wycieczka do Włoch trwała tydzień. Byliśmy w Mediolanie, w jakimś biurze, w którym podpisałam papiery. Potem pojechaliśmy do Latiny niedaleko Rzymu. Rewelacja, człowiek w końcu kawałek świata zobaczył. Zwiedzaliśmy kościoły i inne zabytki. Mieliśmy opłacone hotele, a w restauracjach wino, spaghetti i pizzę. Tak naprawdę nie wiedziałam, czemu miał służyć ten wyjazd. Kiedy zapytałam się o pieniądze, dostałam od tego tłumacza 500 euro do ręki. Może gdyby dał ze dwa razy więcej, machnęłabym na to wszystko ręką. Ale nie chciał dać, oburzył się, że nie jest bankiem - pamięta siostra zmarłej. Po powrocie do Polski minęły miesiące - i nic. Kiedy Grażyna zadzwoniła do ogrodnika tłumacza, dowiedziała się tylko, że trzeba czekać. W końcu napisała do Ambasady RP w Rzymie. Odpisali, że sprawa o odszkodowanie jest na wokandzie sądu w Mediolanie od wiosny 2013 r. Wyznaczane są kolejne rozprawy. Sprawy cywilne przed włoskimi sądami toczą się przewlekle. - Nieoficjalnie dali mi do zrozumienia, bym nie odpuszczała. Kwestie winy i strat moralnych nie budzą żadnych wątpliwości, szepnął mi urzędnik. Kiedy powiedział, że możemy otrzymać z polisy nawet 150 tys. euro, aż przysiadłam z wrażenia. Matko, przecież za tyle pieniędzy można wybudować u nas ze trzy nowe domy - Grażyna nie kryje emocji. Mecenas jako podsądny Jesienią 2014 r. ogrodnik tłumacz mecenasa Andrei T. poinformował córkę zmarłej, że rozprawa przed włoskim sądem dobiega końca. Zaprosił dziewczynę na podpisanie aktu notarialnego. Na jego podstawie Ewa udzieliła włoskiemu adwokatowi pełnomocnictwa do dysponowania gotówką otrzymaną w przyszłości z odszkodowania. - Pani notariusz ciągle poganiała: "No, szybciej, szybciej". Wszystko odczytała po łebkach. Aż mi się te wszystkie prawnicze stwierdzenia zlały w niezrozumiałą całość. Podpisała ciocia Grażyna, więc podpisałam i ja. Po powrocie dziewczyna odnalazła na Facebooku profil tłumacza ogrodnika i mecenasa T. - Na zdjęciach chwalił się wypasionymi wakacjami w Meksyku. W internecie włączyłam słownik i szukałam dalej. Okazało się, że Andrea ma sprawę w sądzie o wyłudzanie odszkodowań za wypadki. Rzeczywiście. Ze strony internetowej włoskiej rozgłośni Studio 93 można się dowiedzieć, że do sądu trafił wniosek o zajęcie wartego 4 mln euro majątku Andrei T. i jego ojca. Chodziło m.in. o luksusowe samochody, motocykle, nieruchomości. Stefano T. zdaniem śledczych stał na czele grupy zajmującej się wyłudzaniem odszkodowań od firm ubezpieczeniowych. - Skoro T. odpowiada za oszustwo i siedział w areszcie, jak w takim razie ma się zajmować w sądzie naszą sprawą, naszymi pieniędzmi, pytałam tego tłumacza - opowiada Ewa. Usłyszałam niego, by się nie martwić, bo we Włoszech, tak jak w Polsce, też bez powodu ścigają tych, którym w życiu się powiodło. Po rozmowie z umięśnionym ogrodnikiem Ewa znalazła w internecie kancelarię adwokacką specjalizującą się w prowadzeniu spraw cywilnych na terenie Włoch. - Kiedy pokazałam pani adwokat treść aktu notarialnego podpisanego z Andreą, ta złapała się za głowę. Pierwszą rzeczą, którą zrobiła, było natychmiastowe wypowiedzenie T. pełnomocnictwa - Ewa pokazuje kolejny dokument. Pod koniec marca w sądzie w Mediolanie odbędzie się następna sprawa o odszkodowanie za śmierć Edyty. Ewa Kowalczyk wybiera się na nią z nową adwokatką. Odzyskała nadzieję, że otrzyma prawdziwe pieniądze z odszkodowania - a nie 500 euro. Zadzwoniłem do tłumacza-ogrodnika. Chciałem zapytać, ile rodzin naciągnął tak, jak Kowalczyków. Kiedy mężczyzna się dowiedział, o czym chcę rozmawiać, zaczął nerwowo dopytywać, skąd mam jego numer telefonu. Nie uzyskawszy informacji, rozłączył się.