pobierz pdf - Fronda LUX
Transkrypt
pobierz pdf - Fronda LUX
PISMO POŚWIĘCONE FRONDA Nr 30 Rok 2003 od narodzenia Chrystusa FRONDA PISMO POŚWIĘCONE Nr 30 ZESPÓŁ Waldemar Bieniak, Nikodem Bończa-Tomaszewski. Natalia Budzyńska, Marek Jan Chodakiewicz, Paweł Filipiak, Piotr Frączyk-Smoczyński, Mariusz Gajda, Grzegorz Górny (redaktor naczelny), Marek Horodniczy, Robert Jankowski, Aleksander Kopiński, Estera Lobkowicż, Filip Memches, Sonia Szostakiewicz, Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan Zieliński PROJEKT OKŁADKI I OPRACOWANIE GRAFICZNE Jan Zieliński grafiki i fotografie na stronach 25,69,100-127,179,267,269 Maciej M. Michalski ADRES REDAKCJI Ul. Jana Olbrachta 94 01-102 Warszawa tel. 8365444 fax: 8773735 www.fronda.pl [email protected] WYDAWCA Fronda.pl Sp. Z o.o. Zarząd: Michał Jeżewski DRUK Caudium, 20-075, Lublin, ul. Ogrodowa12 PRENUMERATA PISMA POŚWIĘCONEGO FRONDA dostępna jest w firmie Kolporter. Wszystkie informacje - www.kolporter.com.pl Aby otrzymywać kolejne numery za zaliczeniem pocztowym prosimy wysłać stałe zamówienie (wzór na str. 376) na adres [email protected] Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów. Materiałów nie zamówionych nie odsyłamy. ISSN 1231-6474 lndex 380202 S P I S R Z E C Z Y JAROSŁAW MAREK RYMKIEWICZ Warszawa Śródmieście-Milanówek, godzina 23:42 7 WOJCIECH KUDYBA Świnia 8 MAREK CZUKU Róbta co chceta 26 GRZEGORZ GÓRNY Raport o mniejszości 28 ROZMOWA Z GERARDEM VAN DEN AARDWEGIEM Tylko prawda wyzwala 36 KRISTOFF N. Nie spotkałem szczęśliwego homoseksualisty 50 JOHAN VAN DER SLUIS Kiedy gej spotyka Chrystusa 60 LARRY HOGAN Homoseksualizm w Starym i Nowym Testamencie 70 TOMASZ P. TERLIKOWSKI W obliczu homoseksualnej herezji 80 KRZYSZTOF GŁUCH Jestem faszystą 95 KRZYSZTOF KEZWOŃ Najlepsza woda z mózgu na sorbonie 97 ANDRIEJ KU RAJ EW Ofiara ludzka i ofiara Boska JESIEN-2003 100 3 MARK P. SHEA Felietony metafizyczne - 128 LECH JĘCZMYK Myśli nieoryginalne 148 PETER KREEFT Filary niewiary - Kant 160 PAWEŁ KĘSKA Szary krajobraz 166 Trójca Rublowa 167 * * * (jedziemy) 168 Holenderska pasja 169 ROZMOWA Z MARKIEM JACKOWSKIM Przeżreć samego siebie do końca 170 ROZMOWA Z MUŃKIEM STASZCZYKIEM Chciałbym ich życiem poczęstować 180 ROZMOWA Z ROBERTEM TEKIELIM Najistotniejszym problemem jest codzienność 190 JOLANTA POPŁAWSKA Dufam-ufam. Ocean miłości albo sadysta i masochiści 203 ROZMOWA Z SYLWIĄ KRÓL Silnie dosyć, ale się przypomniał... 210 ERNST WEISSKOPF Kiedy Mołotow mówi „NIET!" 222 ZENON CHOCIMSKI Papież otwarty i jego wrogowie albo czy Jan XXIII był Antychrystem? 4 228 FRONDA 30 ROMAN MISIEWCZ * * * (otul mnie mamo swym wełnianym głosem) 231 MACIEJ M. MICHALSKI, JAN ZIELIŃSKI Zapraszamy na komiks 232 ALEKSANDER KOPIŃSKI Klerk pośród szaleńców 236 MICHAŁ KLIZMA Z pamiętniczka czeladnika podejrzeń 252 ALEKSANDER BOCIANOWSKI Budując globalną wioskę i demontując 258 WOJCIECH BOROS Krótki wiersz historyczny albo babcia Anny Marii Krystyna AA. (1926) po ciężkiej operacji przeprowadza się do córki * * * (Białe zabiło wszystkie liście) 262 263 I M P R I M A T U R * » MIECZYSŁAW SAMBORSKI Edi wobec „heroizmu zła" 264 • FILIP MEMCHES Przez grzech do zmartwychwstania 270 » NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKI Polski tradycjonalizm romański 274 MAREK A. CICHOCKI KONTRA ADAM WIELOMSKI Konserwatyzm vs. Tradycjonalizm 288 • WOJCIECH WENCEL Murzynek Bambo zszedł z drzewa 290 • ANDRZEJ BORKOWSKI Metafizyka wina JESIEŃ-2003 298 5 • PAWEŁ ZAWADZKI Wielka symfonia XIX-wiecznej pomocy 304 • REMIGIUSZ WŁAST-MATUSZAK Zapomniany pragmatyk 312 • MAREK JAN CHODAKIEWICZ Papież na ławie oskarżonych 318 • ADAM LUBICZ Piekło i niebo literatów 324 • ROMAN MISIEWICZ Wszyscy jesteśmy dębowieckimi chłopcami 336 • NATALIA BUDZYŃSKA Prywatne teologie 342 MICHAŁ WOJCIECHOWSKI Słownik naszej nowomowy 345 Doniesienie o przestępstwie 354 MACIEJ PŁOMIEŃ Zamiast „Ody do radości" 355 PAWEŁ KANTURSKI Big Bit? Big Bang? Big Brother! 357 FILIP MEMCHES Koszmar warszawskiej inteligencji 6 (Coś w Polsce pękło, coś się skończyło) 364 NOTY O AUTORACH 365 FRONDA 30 JAROSŁAW MAREK RYMKIEWICZ Warszawa Śródmieście - Milanówek, godzina 23:42 Przez Warszawę Zachodnią jechały pociągi Wiały przez nie ostatnie zimowe przeciągi I jak żywa osoba śnieg szedł przez wagony Miał swój orszak - to były kawki i gawrony To były suche olchy wierzby te wzdłuż torów Przez Zachodnią Warszawę Ursus i Jaktorów Na podłodze leżała zgwałcona dziewczyna W gazecie było foto - we krwi trup Rywina To były suche olchy zamarznięte stawy To był ostatni pociąg jak sztandar Warszawy Kosmos żywa osoba wchodził do wagonów I była wokół wieczność wysokich peronów I ci co tam jechali to w wieczności spali Tu nad każdym gwiazdeczka kiedyś się zapali 0 Mazowsze ty moja rodzinna kraino Ja nie wiem za co teraz twoi chłopcy giną 1 czas tu jest jak czaszka - strzaskana i pusta I zamieć szła wzdłuż torów i płakała w chrustach Niż ten płacz ja innego nie chcę mieć pomnika W gazecie było foto - we krwi trup Michnika Już zbliżają się światła smutnego Brwinowa Jutro będzie w gazecie jakaś inna głowa Lecz kto jak ja - w krainie tej jest urodzony Tego w wieczność zawiozą te same wagony / marca 2003 roku JESIEŃ-2003 7 Świnia jest medialna. Czy chcemy tego, czy nie - zwra ca uwagę, zatrzymuje wzrok, wyrywa z obojętności, podnosi nakłady i oglądalność. Nierogacizną zawsze była przedmiotem zainteresowania ludzkości. Zwierzuch, od kiedy istnieje, z uporem porusza opinię pu bliczną, skupia na sobie obiektywy kamer. Jest urodzo nym prowokatorem. Zawodowym dostawcą newsów. Profesjonalnym dystrybutorem wiadomości. Dealerem sensacji. Dlatego też ma dziś tak wielkie znaczenie. ŚWINIA WOJCIECH KUDYBA Z a m k n ą ł e m oczy, p o w t ó r n i e je o t w a r ł e m , ale niejasne poczucie dyskomfor tu nie zmniejszyło się ani trochę. Nie p o m o g ł o ani naciąganie kołdry na gło wę, ani magiczne c h o w a n i e milczącego budzika p o d poduszką, ani zwijanie się w kłębek. Z a m i a s t spokojnego rejsu na wielkim p o d u s z k o w c u łóżka niecierpliwe obijanie się o brzeg. Z a m i a s t cienistej plaży na Majorce - k u p a kamieni n a k r a p i a n a p a m i ą t k a m i po w ę d r o w n y c h p t a k a c h . Z a m i a s t lekkiej bryzy s o b o t n i e g o ranka - d u s z n e p o w i e t r z e piątku. - Idziesz do gabinetu? 8 FRONDA 30 Glos A n i u t y z p o z o r u rozproszył się po pościeli nieważką, a k s a m i t n ą c h m u r ą i zamarł w głębinach materaca, w istocie j e d n a k czekał przyczajony i gdybym nie odpowiedział, gotów był pojawić się z n o w u , a n a w e t - p o d e rwać się na r ó w n e nogi. - Pójdę sprawdzić pocztę w internecie. Jak wstaniesz, zrobię ci kawę. Uchylam żaluzje i patrzę na osiedle. Mokro. A n i u t a chowa nogę pod koł drą, coś mruczy, gdy zamykam za sobą drzwi. Chwilowa ulga, ale już za chwi lę tuż za drzwiami toalety z n ó w to s a m o uczucie: coś jest nie tak. Przeciągam dłonią po szorstkiej stromiźnie policzka, drapię się po głowie, ale nie pomaga. Oglądam paznokcie, usiłując rozpoznać jakieś oznaki kryzysu, przeciągam się, poszukując s y m p t o m ó w choroby. Nic. W rurach miarowy leniwy szmer, nie cierpliwy w o d o s p a d spłuczki, medytacyjne m a m r o t a n i e czajnika. Wszystko ta kie jak zawsze. Każda rzecz na s w o i m miejscu, m i m o to j e d n a k coś się nie zga dza. Przybliżam twarz do szyby i czuję, jak pojawia się jakiś błysk: zmienili czas i wciąż jest jeszcze piątek. Drugi, dodatkowy piątek w tygodniu. Nie ma m n i e przy biurku, więc pani Janeczka biegnie do męskiej toalety. Zdzich wydzwania, ale nie odbieram. Jakiś staruszek krzyczy w holu, że nie będzie już dłużej cze kał, żeby założyć k o n t o i rusza przed siebie, przyciskając do boku m a s y w n ą ha labardę laski. Dyrektor chowa się w gabinecie i źle wyraża się o matce. Stop n i o w o wszyscy zaczynają się kręcić w kółko w nerwowym pośpiechu i w samym środku holu tworzy się ogromny wir, który wciąga wszystko. Po chwili w miejscu, gdzie stał bank, widać jedynie okrągły o t w ó r w ziemi. Na je go brzegu, niczym chorągiew podbitego księstwa, powiewa nasz najnowszy plakat: „przeprowadzamy bezpieczne akcje". T u ż przy n i m stoi jakieś dziecko z Kubusiem Puchatkiem pod pachą. Zaczyna padać. - Jest kawa? Wychodzę z toalety, pochylam się n a d A n i u t ą . W i ę c to j e d n a k coś i n n e go. C o ś o wiele gorszego: z a p o m n i a ł e m o d e b r a ć Kacpra z przedszkola. Dzwonili za m n ą , ale byłem poza zasięgiem. A n i u t y nie było w d o m u . Pani Zyta została z m a ł y m na noc w sali nr 7. D ł u g o się bawił, p o t e m t r o c h ę pła kał, wreszcie zasnął, w t u l o n y w miękki r ę k a w jej frotowej piżamy. Już nigdy n i k o m u nie zaufa. Kiedy dorośnie, zostanie k o n t r o l e r e m s k a r b o w y m . N i e za łoży rodziny, nie kupi psa. Wykończy kilka firm, k t ó r e w p a d ł y w chwilowe tarapaty. W p a d n i e w alkoholizm. U m r z e na zawał. JESIEŃ-2003 9 - A p o w i n n a być? - Spiesz się! A n i u t a wyskakuje spod kołdry i zaczyna p o r a n n y taniec. Nie lubię e r e m e fu, ale się nie sprzeciwiam. Najchętniej b u d z i ł b y m się za piętnaście siódma, kiedy dwójka zaczyna wiadomości, ale wtedy nie byłoby żadnych t a ń c ó w . Niech tańczy. Jest s o b o t a i zaczyna się satynowy taniec Aniuty: strzeliste wie że podskoków, pnącza figur, cztery żywioły natury. A n i u t a r a n k i e m . A n i u t a w dzień. N a l e w a m kawę do filiżanki i bez pośpiechu z n i k a m w łazience. Tak, tak to chyba wyglądało: z n i k a m w łazience i staję n a d u m y w a l k ą na przeciw lustra. Powoli o d w r a c a m wzrok, jakbym chciał się u p e w n i ć , czy ca ła reszta łazienki jest w tym s a m y m miejscu i jeszcze raz, t y m r a z e m na d ł u żej, przywieram w z r o k i e m do obojętnej tafli, przechowującej teraz obce, zupełnie n i e z n a n e odbicie. Nic, o czym b y m wiedział do tej pory: n a d umy walką naprzeciw lustra stoi facet w ś r e d n i m wieku i usiłuje zapiąć p o d bro d ą g r a n a t o w ą piżamę. Idzie m u o p o r n i e , p o n i e w a ż p i ż a m a w y b r z u s z a się i napina, aż wreszcie ujawnia g w a ł t o w n i e swoją zawartość. Spomiędzy jej fałd wychyla się okrągły ryjek, nieco później - j e d n o i drugie oczko, a wresz cie: dwa oklapnięte uszka. Przez chwilę t r w a s z a m o t a n i n a , w czasie której niewielka głowa świni zostaje z e p c h n i ę t a w dół i zawiązana p a s k i e m kąpie lowego płaszcza. - Jesteś t a m jeszcze? A n i u t a skończyła t a ń c e i idzie do k u c h n i w szlafroku i w m i ę k k i c h zielo nych pantoflach z p o m p o n a m i . Mężczyzna w łazience blednie i zastyga w b e z r u c h u . Co jej powie? Ze z n ó w utył? Ze to od p i w a i że m u s i zacząć bie gać? Zażartuje, że to o b r z ę k głodowy i że śnią mu się po nocach - tak jak w i ę ź n i o m w łagrach - wielkie baby z ciasta? Schyli się i uda, że w k ł a d a skar petki, a p o t e m p r ę d k o gdzieś wyskoczy? - Gdzie jesteś? Chyłkiem w y m y k a m się do pokoju, wciągam spodnie, a p o t e m całą resz tę. Koszula i l u ź n a bluza z polaru sprawiają, że świnia maleje, rozpuszcza się pod w a r s t w a m i tkanin, więc odkrzykuję: - Nie ma mleka! A n i u t a wychyla się z k u c h n i i przytula tak m o c n o , że cierpnę na s a m ą myśl, że coś wyczuje. 10 FRONDA 30 - Byłeś u Kacpra? - Tak, nie kaszle. Zbiegam po schodach i chciwie łapię w p ł u c a gęste, wilgotne p o w i e t r z e deszczowego czerwca. N i k t nic nie wie. Świnia nie m o ż e być p r a w d z i w ą świ nią. Prawdziwa świnia kwiczy i c h r u m k a . Zjada ziemniaki w m u n d u r k a c h i płatki owsiane. Pije kefir i tarza się w surowcach, z których m o ż n a p r o d u kować biopaliwo. Praw dziwa świnia jest okrzesana. nie Prawdziwa świnia cuchnie. Co in nego u m n i e . Moja świ nia ma charakter wirtu alny. Prawdopodobnie jest b o h a t e r k ą któregoś z m o i c h wczesnych opo wiadań. Z a p o m n i a ł e m o niej, jak się z a p o m i n a o dalekich k r e w n y c h i kolegach z klasy. Niby ich nie ma, lecz przychodzi dzień, kiedy nagle zjawiają się w snach, wychylają z lu stra i trzeba im wysyłać kartki na święta lub dawać na m s z ę za nich. Zjawi ła się, bo zbyt ostentacyjnie skazywałem ją na z a p o m n i e n i e . Wystarczy przy wrócić jej właściwe miejsce, a p r z e s t a n i e się pokazywać. P o w i n i e n e m z k i m ś o niej porozmawiać. Kupię m l e k o i u m ó w i ę się ze Z d z i c h e m . Albo nie. Za cznę o niej pisać. Kupię mleko, płatki c y n a m o n o w e , cztery o r z e c h o w e b a t o niki, dwie paczki g u m bez c u k r u i gruby n o t a t n i k w twardej oprawie. Jeszcze dziś zacznę pisać p a m i ę t n i k . Prawdziwy p a m i ę t n i k . Zawsze o tym m a r z y ł e m . Nic do d r u k u . Nic na z a m ó w i e n i e . Nareszcie coś do szuflady. I n t y m n a księ ga, zamykana na klucz n a w e t przed rodziną. H o r t u s inclusus. O g r ó d zapie czętowany. - Dzień dobry. Skłaniam głowę jak zawsze, p o t r z ą s a m nią w p r a w n y m , wyćwiczonym ru chem, ale jest całkiem inaczej. Kiwam, ale jest inaczej niż wczoraj, o d m i e n nie niż we czwartek i niż kiedykolwiek. Z u p e ł n i e nie tak s a m o , p o n i e w a ż coś ukrywam, inaczej, p o n i e w a ż coś w i e m . - Dzień dobry. JESIEŃ-2003 11 Pani Janeczka jest za to zupełnie codzienna. Ubiera się p o d o b n i e i idzie podobnie, jak zawsze. P o d o b n i e jak w i n n e dni, przenikliwe oczy p a n i Ja neczki natrafiają podczas spaceru na s e n t y m e n t a l n e zarośla białych bzów, za glądają do okien naprzeciwko, odwiedzają n i e p e w n e n i e b o . W chwili, kiedy się kłaniam, staje się jednak jasne, że spoczną na m n i e . Jest prawie p e w n e , że chociaż pani Janeczka jest taka s a m a jak wczoraj, to jej wzrok jest już in ny. W i a d o m o , że kiedy zwyczajny-niezwyczajny w z r o k p a n i Janeczki d o t r z e do m n i e - choćby n a w e t nie chciał, choćby się wzbraniał - i tak przenicuje m n i e na wylot, przewierci m n i e niczym utwory Gombrowicza, p r z e n i k n i e na wskroś jak Słowacki. Od razu staje się oczywiste, że odkryję na sobie niepo kojący wzrok Innego, deprymujące spojrzenie, k t ó r e g o nie m o ż n a odeprzeć. Od razu wiem, że b ę d ą to oczy, przed którymi m o ż n a tylko uciec, pierzchnąć w k o s t i u m , w m a s k ę . Źrenice, k t ó r e sprawiają, że s c h o w a m się za sztywne przebranie, zniknę, wystawię jedynie oczy, dwoje u s z u i kawałek u s t . Sartre ma p r a w d o p o d o b n i e rację: świnia to inni. T r z o d a chlewna jest, jeśli tak m o ż na powiedzieć, p r o d u k t e m społecznym. T w o r e m , który rodzi się p o d c z a s moich relacji z innymi. Gdyby nie inni, p r o b l e m świni być m o ż e w ogóle by nie istniał. To inni n i e u s t a n n i e podkładają mi nierogatego, to ich spojrzenie sprawia, że zaczynam go czuć w sobie i s k ł o n n y j e s t e m do p e w n e g o s t o p n i a się z n i m u t o ż s a m i a ć . W z r o k i n n e g o z daleka przygotowuje mi oswojonego dzika, a kiedy się zbliżam, po p r o s t u wtłacza mi go za kołnierz. Prawdo p o d o b n i e nie jest przypadkiem, że pierwszy raz zobaczyłem świnię w łazien ce, gdyż jej w y s t ę p o w a n i u zawsze towarzyszy na początku uczucie w s t y d u . Gdyby nie Pani Janeczka, świnia byłaby czymś z u p e ł n i e n i e o d c z u w a l n y m . Być m o ż e byłaby n i e b y t e m . . . - Na zakupy? - Tak, na zakupy. O d w r a c a m się i zamyślam. To inny budzi we m n i e ś w i a d o m o ś ć posiada nia świni... - Na zakupy... Mijam topolową aleję i nagle u ś w i a d a m i a m sobie, że pojutrze jest ponie działek. Sartre niespodziewanie rozpływa się we mgle i pozostaje jedynie pierwszy dzień pracy. Chciałbym o tym jak najszybciej zapomnieć, wymyślam naprędce inne dni, uciekam w niedzielę, znikam za p a r a w a n e m soboty, chro nię się we wtorku, ale poniedziałek jest silniejszy. Poniedziałek zwycięża. 12 FRONDA 30 Wyobraźnia pokonuje moją wolę. Świat nie jest już wolą, jest wyłącznie wy obrażeniem i wiem już, jak będzie: świnia nie ustąpi. Nie pierzchnie poruszo na rodzinną niedzielą. Nie zniknie pod n a p o r e m pozytywnych uczuć. Nic z te go. Przyczai się jedynie i poczeka, by się objawić. O b u d z ę się wcześniej niż zwykle i przez chwilę będę rozważał możliwość kilkudniowego zwolnienia le karskiego. Popatrzę w sufit, jakby właśnie stamtąd, z białej góry miał przyjść ratunek. Położę ręce na kołdrze i z a m k n ę oczy, żebym wyglądał na wymęczo nego. Poszukam zapomnianej miny zbolałego starca. Jęknę. W o b e c tak oczy wistych d o w o d ó w A n i u t a zapyta, czy nie j e s t e m chory, a wtedy nagle zrozu miem, że nie pójdę do lekarza, bo to mój znajomy i mógłby coś zauważyć. Odpowiem, że wszystko w porządku, po czym włożę niebieską koszulę i zaci snę pod szyją pętlę czerwonego krawata. W o l n o powieszę na sobie marynar kę, k o p n ę stołek, który nie w i a d o m o czemu pojawi się p o d nogami, zawisnę na chwilę przy klamce a u t a i kilkanaście m i n u t później będę już w b a n k u . „Jestem t r u p e m " - pomyślę, widząc, że prawie wszystkie kasjerki wpa trują się we m n i e swym u w a ż n y m , n i e b i e s k i m w z r o k i e m . W gąszczu ich spojrzeń zobaczę niewielki tunel, który będzie prowadził do mojego biurka. Zacznę się przeciskać z m o z o ł e m , a w t e d y p a n i Janeczka p o w i e : - N o , nareszcie wygląda pan jak człowiek! - S a p n ę i z ulgą o p a d n ę na fo tel, prosząc o kawę. Zdzich klepnie m n i e lekko po b r z u c h u i n a d m i e n i , że na reszcie osiągnąłem w życiu coś s e n s o w n e g o . Skryję się za p a p i e r a m i i b ę d ę pracował do późna. Dyrektor powie, że się z m i e n i ł e m . - Wypadły P a n u chusteczki! Dziewczyna schyla się i podaje mi białą szeleszczącą p a c z u s z k ę . U ś m i e cha się i m ó w i ę coś do niej, coś lekkiego t u ż o b o k r o m a n t y c z n i e p o s t r z ę p i o nych główek sałaty, coś d o w c i p n e g o p o d g e o m e t r y c z n ą p e r s p e k t y w ą p u s z e k kukurydzy, coś niezobowiązującego przy klasycznych okrągłościach p o m a rańczy. Ma w sobie jakąś jasność. Coś świeżego i n i e n a r u s z o n e g o , jakieś za pasy ciepła. P o d c h o d z ę do chłodnych, kubistycznych spiętrzeń z prawej stro ny, wyjmuję sześcian mleka, w r z u c a m do koszyka i wiem, że to m o ż e być jakiś sposób: uciec przed świnią w m ł o d o ś ć . N i e w jasność, ale w energicz ność: we frugo, w hip h o p i w dyskotekę. Nie w ciepło, ale w towarzyskość: w czaterie i bary, w parki i stadiony. W i e m , że to jest możliwe: schodzę po schodach do p u b u i z a m a w i a m dla nich piwo. Stawiam od razu cztery kolejki JESIEŃ-2003 13 i cieszy mnie, że bąbelki dostają się do naszych głów, zmieniają kolory świa ta, przesuwają proporcje, łagodzą kanty. Stawiam kolejkę i cieszy m n i e , żeklimat od razu zmienia się nie do poznania, cieszy m n i e , że w t a k i m pejzażu świnia nie jest niczym d z i w n y m i m o g ę o p o w i a d a ć do woli o okrągłym ryj ku, o kłapouchej głowie, a n a w e t o oczkach. O p o w i a d a m o wszystkim. M ó wię b a r w n i e i bez zająk nięcia, bez jakichkolwiek przerw w y k ł a d a m na stół, świnię d e m o n s t r u j ę jej wszystkie zdolności, każę jej skakać przez płonące koła, miauczeć i wyginać grzbiet, żonglować piłka mi i p r o s t o w a ć ogon. Jest w s w o i m żywiole. Popisu je się przed widownią. Chodzi na d w ó c h łapach i c h r u m k a . Z u p e ł n i e m n i e ignoruje, jakbym w ogó le nie istniał. Jest tylko ona. Wychodzi ze m n i e na zewnątrz i przyćmiewa m n i e swoimi w r o d z o n y m i t a l e n t a m i . Wygłasza m o n o l o g do w i d z ó w i kłania się na zakończenie. J e s t e m zdruzgotany. Jest większa o d e m n i e . Schylam gło wę i przyczerniam krajobraz. Kładę głową na stole, więc pochylają się n a d e m n ą i b a r d z o mi współczują. Z d a r z a się nawet, że n i e k t ó r e nastolatki przy tulają się do m n i e i szepczą ze z r o z u m i e n i e m : - Wiesz, Siwy, jesteś w s u m i e biedny... - J e s t w porządku, jest w porządku... Szepczę i grzeję się p o t e m w cieple ich słów do trzeciej. Pięć po trzeciej nie ma już nikogo. Kiedy zostaję s a m na s a m z lśniącym k o n t u a r e m , s t a r a m się utopić świnię w alkoholu. O t w i e r a m b u t e l k ę i próbuję w e p c h n ą ć do niej zwierzaka. Dżin w lampie Alladyna. Wystarczy go t a m z a m k n ą ć . Mocuję się przez chwilę, ale nierogacizną jest b a r d z o przebiegła i nie reaguje na moje namowy. P o d s u w a m jej skórki od chleba i kawałki m a n d a r y n k i , wabię reszt kami schabowego i ćwikłą z c h r z a n e m , m a m i ę b a n a n a m i i s o k i e m z porze czek, częstuję a l k o h o l e m . Nic. Wielka p u s t k a . Kilka p u s t y c h stołów, k t ó r e powoli najeżają się t a b o r e t a m i . Lśniąca nicość posadzki. Ż ó ł t a p u s t y n i a par kietu. Barman wzywa t a k s ó w k ę i jacyś p a n o w i e z a n o s z ą m n i e do h o t e l u . 14 FRONDA 30 Budzę się n a s t ę p n e g o d n i a po p o ł u d n i u , czując, że świnia w m o i m ciele sta lą się jeszcze cięższa. Czas staje się płynącą s m o ł ą . - „Morświny p i k a n t n e " . Powoli przybliżam p u s z k ę do oczu. Czegoś takiego jeszcze nie widzia ł e m . I to w d o d a t k u w promocji. Pakuję do koszyka dwie puszki i od razu na trafiam na spojrzenie ochroniarza. - Bardzo d o b r e do wódeczki. Ochroniarz ma na sobie solidny, czarny strój i wszystko, co m ó w i , b r z m i z u p e ł n i e wiarygodnie. Bardzo d o b r e do w ó d e c z k i . . . Do wódeczki i wieczor nej telewizji. D o b r e do długiego deszczu i do b a r u . Z d r o w e na c h a n d r ę i na sobotnią s a m o t n o ś ć . Świetne do czatu i do interii. - Dzięki... Wielkie dzięki... - o d p o w i a d a m i nagle czuję jakiś przebłysk zdrowego rozsądku. Już s u n ę do długiej, wysrebrzonej lady, j u ż wzbijam się popychany nieoczekiwaną myślą, lecę uskrzydlony n a g ł y m rozwiązaniem, p o d n o s z ę się, upojony nadzieją wolności, już szybuję p o r u s z o n y o b i e t n i c ą wyzwolenia, n i e u c h r o n n i e z m i e r z a m d o swobody, k o n s e k w e n t n i e zbliżam się do rozwiązania, w s p o s ó b a b s o l u t n i e konieczny przybliżam się do bukie t ó w szynek, do wawrzynowych girland drobiowych parówek, do złocistych polędwic, d o p a s z t e t ó w m a l o w a n y c h z b o ż e m r o z m a i t y m , d o dzięcieliny pie czonych wątróbek, do gruszy i do białej gryki schabów. - C o ś jeszcze? - pyta s m u t n a p a n i w ż ó ł t a w y m kaszkiecie. - Nie, chyba nie. Dziękuję. Jest dobrze. Jest b a r d z o dobrze, więc u ś m i e c h a m się na całą szerokość. Jest tak dobrze, że r o z s z e r z a m się optymistycznie u góry. Z u p e ł n i e nieźle, więc r o z p r z e s t r z e n i a m się przyjaźnie na twarzy. J e s t tak wspaniale, że nie oczekuję niczego w z a m i a n . O d c h o d z ę ze stoiska z w ę d l i n a m i i ż ó ł t y m se r e m z p o d n i e s i o n ą głową i z a d a r t y m n o s e m . O d w r a c a m się u ś m i e c h n i ę t y jak Amerykanin. O p u s z c z a m je lekko jak Murzyn, o d c h o d z ę poruszając się pew n y m k r o k i e m wodzireja, idę u n o s z ą c lekko ręce jak kapłani i sportowcy. Tak, j e s t e m zwycięzcą. W i e r z ę w siebie. Jest lepiej. J e s t wyśmienicie. N i e b o za czyna się wypogadzać. J e s t w p o r z ą d k u i na p e w n o j u t r o p r z e s t a n i e padać. Pojutrze wyjedziemy n a d m o r z e . Jest tak, jak p o w i n n o być. „ O t o , co z ciebie z o s t a n i e " - m ó w i ę do świni. „ P o p a t r z " - m ó w i ę do niej, przysuwając się do steków, boczków i golonek. „Tak w ł a ś n i e skończysz" mówię, p o d n o s z ą c do góry zawiniątko z p l a s t e r k a m i szlacheckiej... „Nic ci JESIEŃ-2003 15 nie p o m o ż e " - p o w t a r z a m , pochylając się n a d salcesonem i galaretką z n ó żek. „Zginiesz, nie m o ż e s z nic na to p o r a d z i ć " - szepczę, podsuwając jej p o d n o s kłębki kiełbasy i m r o c z n e łańcuchy kaszanki. Tak. Tak m u s i być. O d c h o d z ę ogarnięty n i e o c z e k i w a n ą wizją końca, nie s p o d z i e w a n y m rozwiązaniem. Świnia m u s i zginąć. Ponieważ jest wirtualna, jej d o m o s t w e m jest świat symboli. Ponieważ nie jest t w o r e m m a t e r i a l n y m , jej środowiskiem jest język. Należy u s u n ą ć świnię z języka, w t e d y zniknie również z naszej świadomości. N a s z język jest p r z e s a d n i e przesiąknięty świ nią, należy z a t e m podjąć w z m o ż o n e starania o jego oczyszczenie. O d p o w i e d nie j e d n o s t k i administracyjne, służby, m e d i a i a u t o r y t e t y p o w i n n y zadbać o to, by nie u ż y w a n o imienia świni n a d a r e m n o . W miejsce słowa „świnia" p o w i n n i ś m y z a p r o p o n o w a ć wyrazy bliskoznaczne, takie jak: „zwierzak", „czworonóg", „nierogatek", „ryjek", „klapouchy", „zakręcony", „ c h y t r u s " , „chrząkacz", „ciamkacz" oraz „ b l o n d y n " . Z a m i a s t „ ś w i n t u c h " m o ż n a będzie mówić „zwierzuch". Z a m i a s t „świnić" - „zwierzuchać", a w związku z tym z w r o t n a i d o k o n a n a forma w s p o m n i a n e g o czasownika p o w i n n a brzmieć „zezwierzuchać się". N i e ł a t w o znaleźć alternatywę dla słowa „ ś w i ń s t w o " . „ D r a ń s t w o " z u p e ł n i e się nie nadaje. „ Z w i e r s t w o " jest pożyczką z rosyjskie go. Wydaje się, że b ę d z i e m y musieli z u p e ł n i e je p o m i n ą ć . O wiele łatwiej na t o m i a s t rozwiązać p r o b l e m związków frazeologicznych. M a m y właściwie tyl ko jeden, który łatwo m o ż n a zastąpić z w r o t e m „podłożyć k o m u ś czworonoga, ryjka, chrząkacza, b l o n d y n a i t p . " Kto panuje n a d językiem, panuje n a d rze czywistością. Koniec k ł o p o t ó w . Lekkim k r o k i e m p o d c h o d z ę do kasy. Lekko, jakbym był s y n e m milionera, w k ł a d a m rękę do kieszeni. Sięgam, jakbym był córką p r e m i e r a lub w n u k i e m prezesa N B P . Bez ż a d n e g o wysiłku wyjmuję portfel i nie patrząc na cyfry, płacę za wszystko. Bez j e d n e g o spojrzenia wy chodzę na zewnątrz - p r o s t o w r a d o s n e p o w i e t r z e p o r a n k a . Jest cieplej. Tra wy p o d n o s z ą źdźbła ciężkie od kropel. Topole s z u m i ą wakacjami. - Nie myślałeś o psychoterapii? M r ó w a przestaje d z w o n i ć r e k l a m ó w k ą z p u s z k a m i po pepsi i schyla się po kolejne źdźbło trawy. Siedzimy na ławce i kiedy p a t r z ę na p o m a r s z c z o n ą twarz Mrówy, wszystko jest inaczej. Spoglądam na M r ó w ę i wiem, że wszyst ko jest iluzją. J e d n o spojrzenie i wiem, że nie m o ż n a ufać z m y s ł o m . Zaczy n a m rozumieć, że otaczają n a s pozory. Ze g o n i m y za w i a t r e m , biegniemy za 16 FRONDA 30 złudą i n a p e ł n i a m y n a s z e życie śmieciami. M r ó w a jest śmieciarzem. Mógłby mówić, że jest zbieraczem z ł o m u lub d y s t r y b u t o r e m metali kolorowych. Mógłby dawać do zrozumienia, że zajmuje się z a r z ą d z a n i e m o d p a d a m i albo m a r k e t i n g i e m a l u m i n i u m . Gdyby tylko chciał, mógłby n a w e t m ó w i ć , że jest pisarzem. Ze jest p o e t ą - wyklętym, o s t a t n i m n o n k o n f o r m i s t ą U r s y n o w a . Mógłby m ó w i ć co innego, ale m ó w i tylko t o . Tylko to, że jest śmieciarzem. - Świat to j e d e n wielki śmietnik... - m ó w i M r ó w a . Świat to ś m i e t n i k . Mrówa oczyszcza świat ze śmieci. Z a n i m wejdę do d o m u z z a k u p a m i , zwie r z a m się Mrowie ze wszystkiego. M ó w i ę m u , co się s t a ł o i że nie wiem, dla czego akurat ja. Nie, nie myślałem. - Nie myślałem - o d p o w i a d a m i od razu w i d z ę siebie przed g a b i n e t e m z n a n e g o w mieście psychologa, od razu widzę, że to on, że trafiłem do nie go, od razu wiem, że to Love-Star, że tak go w ł a ś n i e nazywają. Od razu wiem, że przychodzę godzinę wcześniej i z a n i m z o s t a n ę przyjęty, z d o ł a m przeczytać wszystkie p i s m a kobiece, jakie leżą na szklanym stoliku. Od p o czątku przeczuwam, że j e s t e m zaniepokojony i nie wiem, co będzie. - Zapraszam! Profesor Love-Star jest b a r d z o miły, m ą d r y i gładko wygolony. Wszelkie obawy pryskają. Nie c h o w a się p o d stolik, nie skacze po biurkach, nie mole stuje, nie zasłania okien, nie robi m i n . Przeciwnie: traktuje m n i e nadzwyczaj uprzejmie. Pyta, na jakie artykuły z p i s m w poczekalni z w r ó c i ł e m szczegól ną uwagę oraz o to, c z e m u czytając drapię się p o d p a c h a m i . Patrzy mi w oczy i zapytuje, jakie choroby zakaźne p r z e b y ł e m i czy często d o s t a w a ł e m w skó rę w dzieciństwie. Ciekawi go moja rodzina i praca, interesują go moje pasje literackie i a u t o . Zwraca uwagę na moje u b r a n i e i s p o s ó b siedzenia. Patrzy na mój charakter pisma. Jest b a r d z o mądry. M ą d r z e pochyla się, coś pisze w swoich aktach, cmoka, a wreszcie stawia h i p o t e t y c z n ą diagnozę. R o z p o z n a n i e robi na m n i e w r a ż e n i e . J e s t być m o ż e nieco u p r o s z c z o n e i płytkie, n i e p o d o b n a j e d n a k o d m ó w i ć mu błyskotliwości, a n a w e t inteligen cji. Okazuje się, że świnia p o c h o d z i od małpy. Jest z m a t e r i a l i z o w a n y m k s z t a ł t e m tego, co w psychice najbardziej p i e r w o t n e . Wiązką psychicznych a t a w i z m ó w odziedziczonych po m o i c h zwierzęcych p r z o d k a c h . C z y m ś w ro dzaju przeciwwagi dla mojej nazbyt wyedukowanej świadomości. N i e z b ę d n ą łyżką dziegciu w beczce i n t e l e k t u a l n e g o m i o d u spadziowego. J e s t dla mojej JESIEŃ-2003 17 zmęczonej psychiki tym, czym był dla s z l a c h e t n e g o D o n Kichota r u b a s z n y Sancho Pansa. P o w i n i e n e m codziennie biegać i nie zaniedbywać okazjonal nych k o n t a k t ó w z k o b i e t a m i . M a m zapłacić w recepcji i przyjść za miesiąc. Z a m y k a m drzwi, schodzę ze s c h o d ó w i s p l u w a m na trawnik. - M r ó w a - m ó w i ę - przecież to bez s e n s u . Świnia to śmieć. Schylam się i p o d o b n i e jak on rozgryzam cierpkie ź d ź b ł o trawy. Zza wie żowców z n ó w w y s u w a się c i e m n a p ł a c h t a deszczu. M u s i m y się chronić. - A gdyby tak j e d n a k pójść na całość? W r a c a m do d o m u , j e m śniadanie i s t a r a m się w y m k n ą ć do garażu. - M u s z ę wymienić t ł u m i k . A n i u t a u k ł a d a z Kacprem puzzle i m ó w i , ż e b y m wrócił na obiad. Biorę narzędzia, przeświadczony, że w m o i m p r z y p a d k u m o g ą zadziałać jedynie ra dykalne i drastyczne środki. Żadnej połowiczności. Ż a d n y c h k o m p r o m i s ó w , pertraktacji i wzajemnych u s t ę p s t w . Albo świnia, albo ja. W y p o w i e d z i a ł e m wojnę, której skutki m u s z ą być ś m i e r t e l n e . N i e chodzi o pojedynek. Świnia nie jest przeciwnikiem h o n o r o w y m i nie stawi się na u d e p t a n e pole. Coś, co m o g ł o być szlachetną walką R o l a n d a z Saracenami, jest d r o b n o m i e s z c z a ń skim p o l o w a n i e m na dzika lub zgoła n a g o n k ą na zające. Nic nie szkodzi.. Dziś mój tryumf albo zgon. Dziś w ciemności niechaj drży tyran. W c h o d z ę do k a n a ł u uzbrojony w ś r u b o k r ę t oraz m ł o t e k . Powoli s k u w a m m e t a l o w ą opaskę, ale j e s t e m gotowy na wszystko. W o l n o s t u k a m w m e t a l , ale tak na p r a w d ę czekam tylko na nią. W i e m , że się wychyli i kiedy tylko d o s t r z e g a m jej ślepia, strzelam w s a m środek i p a d a m na ziemię. Ściągam flanelową ko szulę i zaklejam p l a s t r e m r a n ę - na szczęście niegroźną. Kończę t ł u m i k i w r a c a m do d o m u . Wciąż leje. J e s t e m przybity. - Nic ci się nie stało? A n i u t a jeszcze raz sprawdza o p a t r u n e k i idzie szykować obiad. - N i c . . . - m r u c z ę i o p u s z c z a m głowę. Za o k n e m nieustępliwy deszcz. W o d a u d e r z a o szyby i parapety, p r z e n i k a do d o m ó w . Idę na chwilę do Kac pra, ale wiem, że nie jest dobrze. Udaję zucha, ale czuję, że jest ciężko. J e s t niewesoło, bo okazało się, że wojna, k t ó r ą w y p o w i e d z i a ł e m świni, nie jest wyprawą krzyżową. Nie jest w y m i e r z o n a p r z e c i w k o obcym, nie u d e r z a w agresywnego i prymitywnego wroga zewnętrznego. Prawdę mówiąc, w ogóle nie jest wyprawą. J e s t raczej rodzajem przewlekłej i wyczerpującej 18 FRONDA 30 wojny d o m o w e j . Śrubokręt, który ugodził świnię i być m o ż e odciął jej p r a w e ucho, trafił w gruncie rzeczy we m n i e . Uderzając w świnię, u d e r z y ł e m w sie bie. Walka ze świnią jest rodzajem walki z s a m y m sobą. Jest z m a g a n i e m we w n ę t r z n y m . Myślałem do tej pory, że świnia - wirtualna, psychiczna czy też rzeczywista - jest w o b e c m n i e s a m e g o czymś z e w n ę t r z n y m . Jest j e d n a k ina czej. Świnia nie jest czymś i n n y m ode m n i e . Jest częścią m n i e s a m e g o . C h o ć t r u d n o się do tego przyznać, z m u s z o n y j e s t e m przedstawić fakty tak, jak się rzeczywiście mają: w jakiejś mierze, w jakimś procencie, jakiejś mniejszej lub większej części, w p e w n y m sensie i p o d p e w n y m i w a r u n k a m i j e s t e m nie tyl ko sobą, ale także k i m ś i n n y m . Sartre być m o ż e ma rację, sugerując, że świ nia to inni. Dzisiaj d o w i e d z i a ł e m się j e d n a k czegoś więcej. Inny to ja sam. Nie jest dobrze, bo okazało się, że w jakiejś m i e r z e j e s t e m świnią... - Nic ci się nie stało? Aniuta pochyla się nade mną, stawia zupę, p o t e m drugie i na chwilę zapo m i n a m o wszystkim, przez chwilę z n ó w jesteśmy razem, przez pół godziny nic n a m nie przeszkadza być dla siebie: ani deszcz, ani stare meble, ani kredyt. Kac per drzemie po obiedzie i ja też powoli pogrążam się w sennych majakach, wol no przyjmuję bezpieczną pozycję, niespiesznie patrzę, jak A n i u t a sięga po książ kę, jak podwija nogi na fotelu i zatapia się w lek turze, bez pośpiechu pa trzę, jak wszystko obraca się w sen, całkiem spokoj nie śnię o tym, co zawsze: o wielkim sukcesie i wca le m n i e nie dziwi, że je stem d y r e k t o r e m potęż nej korporacji, przyjmuję zagraniczne delegacje i do konuję strategicznych in westycji. Sen taki jak zawsze. Sen epoki. Z drogi do Krakowa znikają korki, zni ka zresztą i sama droga - zastąpiona sześciopasmową autostradą. Jeden z wielkich koncernów - czując, że w tym regionie pieniądze leżą w ziemi, dzię ki m o i m sugestiom, inwestuje koszmarne pieniądze w b u d o w ę potężnego we sołego miasteczka. Stare kopalnie i te, które zbankrutowały zupełnie niedawno, JESIEŃ-2003 19 połączono z innymi jaskiniami w okolicy, tworząc tak zwany Podziemny Park Pepsicolowy. Dzięki kampanii medialnej n o w ą atrakcję zaczyna odwiedzać każ dego roku około pięciu milionów spragnionych turystów, głównie ze W s c h o d u . Moi przeciwnicy przebąkują, że zaprzedałem duszę diabłu, ale nikt w to nie wierzy. Bezrobocie staje się przeszłością. Któregoś dnia otrzymuję propozycję udziału w wyborach parlamentarnych, później zaś, w wielkiej tajemnicy, ktoś proponuje mi fotel prezydenta i wtedy zaczynam się wahać. P o w o d e m są kło poty ze świnią. Tak jak i inni, próbuję bowiem najpierw lekceważyć świnię i w ogóle jej nie zauważam. Z czasem j e s t e m już na tyle oswojony z jej wido kiem, że uznaję go za normalny - podobnie zresztą jak moja rodzina. Co wię cej, często ulegam świni i stopniowo zaczynam spełniać wszystkie jej zachcian ki. Uważam, że świnia jest podstawą sukcesu i że w ogóle nieustannie żyjemy w czasie, który chińskie kalendarze nazwały Rokiem Świni. Zdarza się, że klę k a m w chwili, gdy zwierzak wychyla się w całej swej okazałości, i p o w t a r z a m m o i m jedwabistym, niskim głosem: „trwaj świnio, jesteś piękna". Jest w tym nie tylko zachwyt, ale i bezgraniczne przywiązanie. Skutki przychodzą stopnio wo i są łatwe do przewidzenia. Najpierw wyrastają mi oklapłe uszy, p o t e m okrągły, dziurkowany ryjek, p o t e m szczecina, p o t e m cała reszta. Przez pewien czas unikam życia towarzyskiego, stopniowo jednak wszyscy znajomi oswajają się z m o i m n o w y m wizerunkiem i chwalą moje obecne, m o c n o zaokrąglone kształty. Biorę nawet udział w wielkiej kampanii reklamującej w Unii Europej skiej polską dziczyznę i biopaliwa. Otaczają m n i e kobiety i przyjaciele. Któregoś dnia niepotrzebnie jednak idę po coś do ubogiej dzielnicy nad rzeką. Niepo trzebnie wdaję się w charytatywność, wierząc, że jest najlepszym sposobem na zdobycie sławy i dobrej opinii. Wychodzę z jakiegoś szpitala na ulicę, a wtedy jakieś dziecko krzyczy coś o świni i ucieka do mamy. Na drugi dzień m a m p o d d o m e m szesnaście ekip telewizyjnych, trzydzieści osiem radiowych i o ś m i u s e t przedstawicieli prasy. Jestem skończony. - O b u d ź się. A n i u t a szarpie m n i e m o c n o za ramię. M u s i m y jeść więcej ryb i trawy morskiej. Od j u t r a zaczynamy dietę m a r c h e w k o w ą . Przez sen wciąż krzy czysz o świni... Chcesz kawy? - Tak, koniecznie. - Zeskakuję z sofy i czuję nagle, że m a m jakiś p o m y s ł . Wstaję i otwarcie m ó w i ę , że m u s z ę w p a ś ć na chwilę do Zdzicha. Ze pożyczył 20 FRONDA 30 m i o s t a t n i o d w a t o m y instrukcji d o n a s z e g o n o w e g o p r o g r a m u . Ż e w r ó c ę z a godzinę. Zdzich wydaje mi się s p o s o b e m na zły sen. - Narysujesz mi słonia? - Kacper p o d s u w a blok i kredki, więc ustępuję. Robię słonia na szaro, dopijam resztki kawy i biorę z kąta parasol. - J a k przestanie padać, pojedziemy n a d m o r z e . . . Wychodzę na ulicę p r o s t o p o d strugi p o t o p u . Deszcz leje j u ż z przerwa mi czterdzieści godzin. Ludzie stoją na p r z y s t a n k a c h skuleni, pomniejszeni, jak w piosence o k r a s n o l u d k a c h . - „Pod grzybkami nasze b u d k i . . . " - m ó w i ę do p a n a Adama, patrząc na de filujące parasole. Pan A d a m spod szesnastki ma dziś dobry h u m o r , więc łapie wszystko w lot. Pan A d a m ma dobry h u m o r , bo z n ó w rozwiązał krzyżówkę i czeka na nagrody. Pan A d a m jest w d o b r y m h u m o r z e , bo jedzie do córki. - „My j e s t e ś m y krasnoludki, h o p s a sa, h o p s a sa" - o d p o w i a d a i w s k a k u je do „ s i ó d e m k i " . Dobrze, że jeszcze są ludzie z p o c z u c i e m h u m o r u . D o b r z e , że deszcz nie zepsuł jeszcze p a n u A d a m o w i duszy. C z e k a m na „dwudziest kę piątkę", patrzę w m o k r ą szybę i po chwili j e s t e m na miejscu. - Nic nie rozumiesz. Zdzich zaciąga się d y m e m , jakby w ł a ś n i e z niego czerpał całą swoją m ą drość. - Świnia jest medialna. Czy chcemy tego, czy nie - zwraca uwagę, zatrzy muje wzrok, wyrywa z obojętności, p o d n o s i n a k ł a d y i oglądalność. Nieroga cizną zawsze była p r z e d m i o t e m z a i n t e r e s o w a n i a ludzkości. Z w i e r z u c h , od kiedy istnieje, z u p o r e m p o r u s z a o p i n i ę publiczną, skupia na sobie obiekty w y kamer. Jest u r o d z o n y m p r o w o k a t o r e m . Z a w o d o w y m d o s t a w c ą n e w s ó w . Profesjonalnym d y s t r y b u t o r e m w i a d o m o ś c i . D e a l e r e m sensacji. Dlatego też ma dziś tak wielkie znaczenie. W ł a ś n i e dlatego pokazuje się go w telewizji, pisze się o n i m we wszystkich pismach, robi z n i m wywiady. W ł a ś n i e z tych p o w o d ó w m ó g ł d o p e w n e g o s t o p n i a zawładnąć i n t e r n e t e m . Ludzie wiedzą, że m o g ą najłatwiej zwrócić na siebie uwagę, gdy s t a n ą się do niego p o d o b n i . Chcą wyglądać jak on, wyrażać się jak on, p o r u s z a ć się tak jak on i w ogóle zachowywać się na jego w z ó r i p o d o b i e ń s t w o . N i e ma w t y m ż a d n e g o b u n t u przeciwko z a s a d o m . Jest c h ł o d n a kalkulacja. Prawie nie ma krajów, w k t ó rych świnie nie mogłyby sprawować ważnych publicznych funkcji, obejmo wać kluczowych stanowisk. Świnia jest opłacalna... JESIEŃ-2003 21 - Skąd się bierze? - Wstaję z fotela i czuję, że gadanie Z d z i c h a wcale m n i e nie pociesza. P o d n o s z ę się, bo widzę, że to wcale nie t e n s a m Zdzich, z którym s t u d i o w a ł e m p r a w o w o d m i e n n e j epoce. U n o s z ę się, bo to jakiś in ny Idzich. Niecierpliwię się, bo to k t o ś inny. - To p r o s t e . Zdzich c m o k a i nagle czuję, że n o w y Zdzich ma r e c e p t ę na wszystko. N o wy Zdzich a w a n s o w a ł i wie teraz, o co chodzi w życiu. Nowy, wszechwiedzą cy Zdzich wciąż się spieszy. Spieszy się idąc i spieszy się siedząc. Udziela p o spiesznych rad i wygłasza pospieszne opinie. Pospiesznie pracuje, pospiesznie je i pospiesznie śpi. Pospiesznie patrzy na kobiety i p o s p i e s z n i e wraca do swych zajęć. J e s t tak zajęty, że n a w e t s a m e g o siebie widuje jedynie dwa razy w tygodniu. Jest zajęty z żarliwością neofity, zajęty w s p o s ó b żar łoczny i zachłanny, zajęty i p r z e m ą d r z a ł y jak dziennikarz. P r z e m ą d r z a ł y i nieustępliwy jak telewizor. - To p r o s t e . Twoja świnia jest projekcją p r a g n i e n i a sukcesu. Chcesz, że by cię d o s t r z e ż o n o . Chcesz być. Być choćby na j e d e n sezon, choćby dla kilku osób, ale jednak. Chcesz być gwiazdą. Chcesz być obecny. Chcesz się liczyć. To dlatego wydobywasz z siebie niewielki ryj, chytre oczy, charakterystycz ne małżowiny. Wydobywasz intuicyjnie, bo tak n a p r a w d ę nic nie wiesz o wielkim m a r k e t i n g u . N i e wyobrażasz sobie, jak wielki wpływ k ł a p o u c h y wywiera dziś na m o d ę , politykę, s z t u k ę . Nie zdajesz sobie sprawy, że rządzi prasą, m a l a r s t w e m , filmem, s p o r t e m . N a j p r a w d o p o d o b n i e j nie słyszałeś, że w listopadzie mają się pojawić na rynku sanki w kształcie ryjka i świniopod o b n e b o m b k i na c h o i n k ę . N i e widziałeś instalacji w Brukseli, więc nie m o żesz wiedzieć o świętych obrazach, przykrytych pieczeniami, s c h a b e m i wą t r ó b k ą z gęsi. Jesteś z i n n e g o świata. Nie c h o r o w a ł e ś w dzieciństwie na świnkę, nie widziałeś wielkich hodowli w PGR-ach na północy. Nigdy nie by łeś w rzeźni i p r a w d o p o d o b n i e wciąż wydaje ci się, że szynka r o ś n i e w pusz ce przez pączkowanie. J e s t e ś z u p e ł n i e nieprzystosowany, nie nadajesz się do wyścigów. Nic nie r o z u m i e s z . - A Kacper? A A n i u t a ? Podchodzę do o k n a i o d s ł a n i a m firankę. J e s t prawie c i e m n o . Po ulicy przesuwają się ludzie z p o d k r ę c o n y m i o g o n k a m i , s p o d wędrujących paraso li wychylają się wielkie uszy, okrągłe oczka świdrują witryny, d r o b n e kopyt ka stukają o t r o t u a r . Nie j e s t e m sam, ale to ż a d n a pociecha. Zdzich r o z p i n a 22 FRONDA 30 nagle koszulę pod szyją i zwierzak n a t y c h m i a s t wychyla się w s t r o n ę stołu, prawie n a t y c h m i a s t sięga po orzeszki, szybkim, w p r a w n y m r u c h e m k o n s u muje arachidy. Stoję p o d o k n e m i słyszę, jak zza ściany dobiega c h r u m k a n i e sąsiadów, stoję i słyszę, że ktoś wbiega z k w i k i e m na klatkę, chcąc nie chcąc wsłuchuję się w czyjeś ciamkanie. - A Kacper? W pośpiechu z o s t a w i a m Z d z i c h a i w r a c a m do d o m u , spiesznie wyprowa d z a m a u t o i tankuję do p e ł n a . Niecierpliwie, najszybciej jak to m o ż l i w e pa kujemy wszystkie p o t r z e b n e rzeczy, w nieoczekiwanym t e m p i e zbieramy się do dalekiej drogi, w n i e s p o d z i e w a n y m trybie biorę urlop, nagłym r z u t e m przekraczam piętrzące się d o t ą d obawy, k r o k i e m p l o t k a r z a p r z e s a d z a m psy chiczne bariery, zbójnickim skokiem p o k o n u j ę lęki i o t o m k n i e m y a u t o s t r a dą, o t o mijamy u ś p i o n e osiedla, o t o p r z e d z i e r a m y się przez dzikie pola, przez stepy i przez Puszczę K a m p i n o s k ą , przez wądoły i chaszcze, przez nie wielkie m i a s t a i przez kilometry. Jest c i e m n o . P r o w a d z ę w ciemności. Patrzę na czerwone wskazówki licznika i na drogę, k t ó r ą roztrącają reflektory. Je steśmy na niej n i e o m a l s a m o t n i . Wysokie c i e m n e d r z e w a ukrywają dalekie d o m o s t w a . N o c n e pola przechowują długie interwały ciszy. Wyjeżdżamy na wzgórze i o s u w a m y się w s m u t n ą d o l i n ę wielkiej rzeki. W wielką s m u t ę JESIEŃ-2003 23 doliny. Nic nie m ó w i m y i słychać tylko s z u m . Wielki s z u m , jakby u d e r z e n i e . Dolina rzeki jest p e ł n a g w a ł t o w n e g o wiatru. O s u w a m y się w nią i u n o s i n a s odtąd przed siebie, prowadzi n a s w wietrze i w ogniu świateł, wyznacza n a m drogę i cel, ogarnia n a s i uwalnia, kołysze i niesie. - Popatrz - m ó w i A n i u t a - t a m już jest dzień. Wychylam się i widzę jasne p a s m o w dole, przyspieszam i z a p o m i n a m o zakrętach, pochylamy się na każdym łuku, bo już niedaleko. M k n i e m y co raz szybciej i przybywamy w pośpiechu, doganiamy świetlistą s m u g ę i pozwa lamy się jej przenikać, rozpinamy kurtki i chcemy, żeby na n a s spadła, podwi jamy rękawy i pragniemy, żeby była w naszych rękach. Zatrzymujemy się na samym końcu i wychodzimy. T r z y m a m śpiącego Kacpra na rękach i powoli p o s u w a m się w k i e r u n k u m o r z a . - Zdejmij buty. M u s i s z zdjąć buty. Z o s t a w i a m y b u t y i idziemy odtąd blisko ziemi, nie odrywamy się od niej ani nie przekraczamy, po p r o s t u ruch w j a k i m ś k i e r u n k u , p o w o l n e p o s u w a nie się w s t r o n ę oceanu, d r o b n e kroki ku p r z e s t r z e n i bez granic, niewielkie kroki ku c z e m u ś i n n e m u . - Dobrze, że się u d a ł o - m ó w i Aniuta. W o l n o w c h o d z i m y do wielkiej, świetlistej wody, b r o d z i m y w jej kolo rach, zatapiamy się w jej g w a ł t o w n y m szumie, c h o d z i m y w jej p ł o m i e n i a c h , odpoczywamy w jej językach i tylko to jest w a ż n e . Jest tylko t o : tylko b r o d z e nie w ogniu, tylko z a n u r z a n i e w wodzie, tylko oczyszczenie z podróży, ob mywanie po długiej i mozolnej d r o d z e . - Dobrze, że się u d a ł o - m ó w i ę , czując, że świnia nagle odpływa, jakby zabierał ją prąd, roztapia się, staje się nieważka, przestaje uwierać, o d d a l a się chrumkając coś p o d n o s e m , znika za h o r y z o n t e m , pokwikuje i przepada, przepada, jakby nigdy już nie m i a ł a wrócić, znika, jakby nigdy już nie m i a ł a m n i e dręczyć. - Dobrze, że jesteśmy r a z e m . . . To z n ó w głos Aniuty. Nic nie m ó w i ę . . . Patrzę i s ł u c h a m . Patrzę i próbuję się uśmiechnąć, u ś m i e c h a m się, jakby spadł ze m n i e wielki ciężar, u ś m i e c h a m się, jakby ktoś zdjął ze m n i e sobotnie zakupy. Prostuję się, jakbym nagle prze stał pchać w supermarkecie wózek. Wstaję nagle lekki, nagle zdolny do długie go lotu i do muzyki - uwolniony do wielkiego m o r z a i do c h m u r , do horyzon tu i do dalekiej linii brzegu, wstaję i rozpościeram, p o d n o s z ę się i ogarniam. 24 FRONDA 30 - J e s t lepiej niż myślisz... Piękniej niż myślisz... O d w r a c a m się do Aniuty i z a n u r z a m się w wodzie. W oddali s t a t e k wy syła jakieś znaki i zaczyna zbliżać się do p o r t u . Latarnia o d p o w i a d a spokoj nym p r o m i e n i e m . Powoli zaczyna się odpływ i nie m u s i m y się już nigdzie spieszyć. Nie m u s i m y już nigdzie jechać. Zycie bez. świni jest m o ż l i w e . Zy cie ze świnią jest niemożliwe. M o ż e m y teraz zbierać m u s z l e . M o ż e m y teraz usiąść naprzeciwko słońca. M o ż e m y spokojnie patrzeć, jak turyści rozkłada ją parasole i d w a albo trzy razy w s t ę p u j ą do tej samej wody. M o ż e m y zostać albo odejść. M o ż e m y z a m ó w i ć lody albo o r a n ż a d ę . M o ż e m y zjeść pieczoną rybę. M o ż e m y spokojnie zasnąć. WOJCIECH KUDYBA JESIEŃ-2003 25 MAREK CZUKU Róbta co chceta Nie liczta się z innymi, hałasujta Urządzajta parady techno Pijta, palta, ćpajta Plujta, wymiotujta, startujta w wyborach Obiecujta złote góry i gruszki na wierzbie Oszukujta, korumpujta, bierzta łapówki Bądźta pewni siebie, oklaskujta Kupujta co chceta i kogo chceta Nadążajta za modą, bądźta biznesłumen Lubta hity i bestsellery, ścigajta się Pozujta, udawajta, wywyższajta się Wymądrzajta się, przechwalajta, szarżujta Poniżajta, bijta, wymuszajta Kopta leżącego, znęcajta się Kłóćta się, ubliżajta, wyśmiewajta Idźta po trupach, awansujta Zarabiajta, zarabiajta, zarabiajta Piszta po murach, śmiećta, niszczta przyrodę Zalewajta sąsiadów, wyrzucajta przez okno Podglądajta, plotkujta, obgadujta Mówta co chceta, bluźnijta, kłamta Wróżta, czarujta, wierzta w horoskopy Mówta bzdury, bełkoczta, przeklinajta Nie słuchajta i nie szanujta innych Nie dotrzymujta słowa, nie ustępujta Nie myjta się, zakładajta seksszopy Oglądajta pornosy i książeczki czekowe Nie czytajta książek, nie uczta się Wyrzucajta z pracy, redukujta, transformujta Nie spłacajta długów, prywatyzujta Umarzajta z powodu znikomej szkodliwości albo przedawnienia 26 FRONDA 30 Pouczajta, strofujta, europeizujta Piszta głupoty, centa się, dawajta zły przykład Podkładajta śmiech pod filmy, nadawajta reklamy Oglądajta telewizję, czytajta gazetki, nie myślta Głupiejta, głupiejta, głupiejta Miejta bogów cudzych, bierzta imię nadaremno Nie święćta, nie czcijta Zabijajta, cudzołóżta, kradnijta Mówta fałszywe świadectwo Pożądajta żony i każdej rzeczy Wychowujta dzieci na swój obraz i podobieństwo Amen JESIEŃ-2003 27 Głośny raport Instytutu Kinseya z 1978 roku podawał, że połowa badanych homoseksualistów przyznała się do kontaktów z co najmniej 500 różnymi partnerami seksualnymi. Aż 62 proc. gejów przyznało też, że ko rzysta z łaźni homoseksualnych w celu nawiązania anonimowych stosunków płciowych. RAPORT MNIEJSZOŚCI GRZEGORZ GÓRNY Krajem, który stał się p i o n i e r e m w n a d a w a n i u h o m o s e k s u a l i s t o m szerokich przywilejów społecznych, jest Holandia. Zalegalizowano tam zarówno związki h o m o s e k s u a l n e , jak i p r a w o do adopcji dzieci przez pary gejowskie. A m s t e r d a m , w c e n t r u m którego znajduje się p o n a d s t o k l u b ó w gejowskich, u z n a w a n y jest za h o m o s e k s u a l n e c e n t r u m Europy. Politycy przyznający się 28 FRONDA 30 oficjalnie do h o m o s e k s u a l i z m u robią t a m błyskotliwe kariery, jak n p . za strzelony n i e d a w n o Pim F o r t u y n . Jednocześnie - o czym się b a r d z o m a t o m ó w i - H o l a n d i a jest krajem, k t ó ry przoduje na świecie w terapii h o m o s e k s u a l i s t ó w . Najdłużej p r a k t y k ę ich leczenia prowadzi profesor Gerard van d e n Aardweg, wybitny psychotera peuta, wykładowca u n i w e r s y t e t ó w w Europie, Stanach Zjednoczonych i Bra zylii. Od p o n a d 30 lat przyjmuje pacjentów w s w o i m gabinecie w pobliżu H a a r l e m u . W tym czasie zdołał p r z e p r o w a d z i ć od h o m o s e k s u a l i z m u do het e r o s e k s u a l i z m u kilkaset o s ó b . Nie ma „genu homoseksualizmu" P u n k t e m wyjścia dla terapii o s ó b o skłonnościach h o m o s e k s u a l n y c h jest zdefiniowanie s a m e g o zjawiska. Co ciekawe, w ś r ó d działaczy r u c h u gejow skiego r o z p o w s z e c h n i ł o się p r z e k o n a n i e , że h o m o s e k s u a l i z m jest zjawi skiem bądź w r o d z o n y m , bądź dziedzicznym, bądź u w a r u n k o w a n y m gene tycznie lub h o r m o n a l n i e . T y m c z a s e m n a u k a niczego takiego nie p o t w i e r d z a . Nowojorski psychiatra Lawrence H a t t e r e r u w a ż a takie teorie wręcz za dzie więtnastowieczne. Wiele b a d a ń wykazało, że nie ma w r o d z o n e g o h o m o s e k s u a l i z m u . Naj bardziej z n a n e są obserwacje profesora J. D. Rainera, analizującego przypad ki bliźniąt jednojajowych, z których j e d n o okazywało się hetero-, a drugie h o m o s e k s u a l i s t ą . Profesor W. H. Perloff wykluczył z kolei w p ł y w h o r m o n ó w na p o w s t a w a n i e h o m o s e k s u a l i z m u , klasyfikując go j a k o „zjawisko czysto psychiczne". Do p o d o b n y c h w n i o s k ó w doszli również tacy uczeni, jak m.in. Karen Horney, Charles Socarides czy Marcel Eck. N a w e t tak życzliwi w o b e c r u c h u gejowskiego seksuologowie, jak M a s t e r s i J o h n s o n stwierdzili, że źró d ł e m h o m o s e k s u a l i z m u są „nabyte preferencje". Raz na jakiś czas światową prasę obiega co p r a w d a news, że w ł a ś n i e od kryto „gen h o m o s e k s u a l i z m u " , ale za każdym r a z e m okazuje się to plotką. Z wieloma h o m o s e k s u a l i s t a m i jako swoimi pacjentami stykał się już Zyg m u n t Freud. Analizując ich fantazje oraz sny, zawsze p o d p o w i e r z c h n i ą wy krywał ślady n o r m a l n e g o , głęboko ukrytego u s p o s o b i e n i a h e t e r o s e k s u a l n e g o . To właśnie uczniowie Freuda - Alfred Adler i W i l h e l m Stekel - powiązali homoseksualizm z zaburzeniami neurotycznymi. Pierwszy zdefiniował go jako JESIEŃ-2003 29 kompleks niższości, drugi jako psychiczny infantylizm. Sam profesor van den Aardweg uważa h o m o s e k s u a l i z m za zaburzenie emocjonalne rozwijające się już w dzieciństwie i okresie dojrzewania. G ł ó w n y m jego ź r ó d ł e m są, w e d ł u g niego, n i e n o r m a l n e relacje z m a t k ą , a zwłaszcza z ojcem. Najczęściej chłopiec jest albo zbyt rozpieszczany przez mat kę, albo niedoceniany przez ojca (albo j e d n o i drugie), co powoduje, że w p a d a w kompleks niższości na punkcie swojej męskości. Kanadyjski lekarz Irving Bieber, który opiekował się wieloma gejami, stwierdził, że nie spotka! wśród nich ani jednego przypadku normalnej relacji między synem a ojcem. Środowisko n a u k o w e na świecie w kwe stii definicji h o m o s e k s u a l i z m u oraz te rapii o s ó b o tego typu skłonnościach jest głęboko podzielone. Przypomnijmy, że kiedy w 1973 roku Amerykańskie To warzystwo Psychiatryczne u s u n ę ł o ha sło „ h o m o s e k s u a l i z m " z „Podręcznika zaburzeń psychicznych", za decyzją tą opowiedziało się 58 proc. c z ł o n k ó w tej instytucji. J e d n y m z największych zwo lenników wykreślenia homoseksuali z m u z rejestru zaburzeń był wówczas doktor, dziś zaś profesor psychiatrii Ro bert Spitzer z U n i w e r s y t e t u Columbia. W roku 2 0 0 0 publicznie odżegnał się on od swego stanowiska z roku 1973 i stwierdził, że oświadczenie ATP było zbyt p o c h o p n e i nie p o p r z e d z o n e nale żytymi badaniami. On s a m glosował wówczas za z m i a n ą definicji h o m o s e k sualizmu, chociaż nie zajmował się tym FRONDA 30 p r o b l e m e m . Później rozpoczął jednak z a a w a n s o w a n e badania nad h o m o s e k s u a l i z m e m , co d o p r o w a d z i ł o go do rewizji poprzedniego stanowiska i do stwierdzenia, że h o m o s e k s u a l i z m jest z a b u r z e n i e m seksualnym i m o ż n a go wyleczyć. Bardzo wielu psychologów, psychiatrów i psy choterapeutów nadal uważa zresztą homoseksualizm za zaburzenie orientacji seksualnej. Można wśród nich znaleźć m. in. takie postaci, jak w s p o m i n a n y już van den Aardweg z Holandii, Christa Meves z Niemiec, Abram Kardiner, Richard C o h e n oraz Joseph Nicolusi z USA czy Jost Kiser ze Szwajcarii i wielu innych. O ile nie ma żadnego d o w o d u na to, by h o m o seksualizm był u w a r u n k o w a n y biologicznie, o ty le istnieje bardzo wiele u d o k u m e n t o w a n y c h przy padków, że jest on preferencją nabytą obyczajowo. Wystarczy w s p o m n i e ć chociażby ludzi, którzy jako osoby nieletnie zostali wykorzystani seksualnie przez starszych mężczyzn, co stało się początkiem ich ho moseksualnej orientacji. Samotność geja P r e k u r s o r e m leczenia gejów w Holandii był zmarły w 1965 r. profesor psychiatrii J o h a n Leonard Arndt. Pod koniec życia, mając za sobą wieloletnią praktykę, oświadczył: „Nigdy nie widziałem z d r o w e g o i szczę śliwego h o m o s e k s u a l i s t y " . Jego pacjenci narzekali najczęściej na samotność, brak ustabilizowania w k o n t a k t a c h oraz depresje. Obserwacje innego holenderskiego profesora, Adrianusa Dingemana de Groota, dowiodły, że h o m o seksualiści mają poczucie wrażliwości typowe dla neuro tyków i są bardziej rozchwiani emocjonalnie niż heteroseksualiści. JESIEŃ-2003 Potwierdziły to badania naukowców z u n i w e r s y t e t u s t a n o w e g o I n d i a n a (USA), z których wynika, że aż 60 proc. „dobrze przystosowanych spo łecznie" gejów p r o s i ł o o p o m o c psychiatryczną lub psychologiczną. Działacze ruchów h o m o s e k s u a l n y c h nie zaprze czają tym danym, dodają jednak do nich w ł a s n ą in terpretację. Ich zdaniem, problemy osobiste gejów biorą się z braku tolerancji ze strony otoczenia oraz z niemożności funkcjonowania w społeczeństwie na takich samych prawach, jak heteroseksualiści. W Ho landii te bariery już jednak nie istnieją - h o m o s e k sualizm jest powszechnie akceptowany oraz praw nie usankcjonowany - a jednak skala p r o b l e m ó w neurotycznych wśród gejów wcale się nie zmniej szyła. Z d a n i e m holenderskich psychologów, świad czy to o tym, iż źródło niepokojów znajduje się nie w otoczeniu, lecz we w n ę t r z u osoby. Co ciekawe, od p r o b l e m ó w tych nie ucieka holender ska prasa gejowska. W krajach, w których homoseksu aliści walczą o prawa społeczne, przedstawiają oni swój ruch niemal wyłącznie w różowych barwach. T a m jednak, gdzie już wywalczyli te prawa, jak n p . w Holandii, zaczynają prezentować także swe ciemne strony. Jednym z bardziej dyskutowanych w tym środo wisku problemów jest kwestia samotności starych ho moseksualistów. Narzekają oni, że w związkach z part nerami liczy się głównie seks, wobec czego oni - nie posiadając już m ł o d e g o i pięknego ciała - nie mają szans na zbliżenie z kimkolwiek. Są skazani na kupo wanie seksu za pieniądze u nastolatków, ale czyjejś bli skości i oparcia na starość nie kupią. Pim Fortuyn, zamordowany lider populistycznej partii holenderskiej, w jednym ze swoich ostatnich wywiadów powiedział, że homoseksualizm jest dla niego jak znie wolenie, a ceną za ten wybór jest straszliwa samotność. FRONDA 30 Humor jako lekarstwo Ruch gejowski często przedstawia siebie jako p r z e ś l a d o w a n ą mniejszość i ofiarę nieżyczliwego społeczeństwa. Profesor van d e n A a r d w e g zauważył p o d o b n y m e c h a n i z m u pojedynczych h o m o s e k s u a l i s t ó w - mają oni skłon ność do p r z e s a d n e g o użalania się i rozczulania n a d sobą, do p o s t r z e g a n i a sie bie w kategoriach wiecznej ofiary, wręcz do autodramatyzacji. Takie uczucia psychologia określa jako niedojrzałe emocjonalnie i egocentryczne. Na bazie takich właśnie uczuć bazuje k o m p l e k s niższości, z którego - z d a n i e m h o l e n derskiego profesora - wyrasta s k ł o n n o ś ć h o m o s e k s u a l n a . Dlatego tak wielką rolę w terapii van d e n Aardwega odgrywa poczucie h u m o r u . Proponuje on p o k o n a n i e ciągłego n a r z e k a n i a i u s k a r ż a n i a się po przez śmiech - głównie ś m i e c h z s a m e g o siebie. A u t o i r o n i a p o m a g a odkryć „infantylne dziecko siedzące w środku d o r o s ł e g o " - jak nazywa je h o l e n d e r ski t e r a p e u t a . H u m o r stanowi więc a n t i d o t u m na i m p u l s y o c h a r a k t e r z e n e u rotycznym. Profesor odkrył też ciekawą zależność: im mniej roztkliwiania się nad sobą, tym mniejsza s k ł o n n o ś ć do z a c h o w a ń h o m o s e k s u a l n y c h . Generalnie terapia t r w a kilka lat. Polega o n a głównie na wglądzie we własne w n ę t r z e i na w e w n ę t r z n y m z m a g a n i u . Jej celem jest uzyskanie e m o cjonalnej dojrzałości do m a ł ż e ń s t w a , p o w o d z e n i e zaś zależy od motywacji danej osoby, jej wytrwałości i szczerości w o b e c siebie. JESIEŃ-2003 33 Jednym z pierwszych pacjentów van den Aarwega był 60-letni dziś Piet, któ ry zetkną! się z profesorem w 1971 roku. Do dziś odwiedza go, ale już towarzy sko, jest bowiem przykładnym m ę ż e m i ojcem dziewięciorga dzieci. Tak wspo mina siebie sprzed lat: „Lokowałem wówczas swoje uczucia w chłopakach, ale nigdy nie byłem szczęśliwy... Ciągle koncentrowałem się tylko na sobie samym. Ciągle tylko ja, ja i ja. To ja sam byłem w c e n t r u m swojego zainteresowania." Piet podkreśla, że d o p i e r o po zniknięciu s k ł o n n o ś c i h o m o s e k s u a l n y c h tak n a p r a w d ę przestał się skupiać na sobie i zaczął dostrzegać drugie osoby. Do podobnych wniosków dochodzi Kristoff, 40-letni Niemiec, który pracu je obecnie jako wolontariusz w hospicjum, towarzysząc umierającym. Czuł się jako homoseksualista głęboko nieszczęśliwy, ale nie wiedział, co z tym faktem zrobić. „Kiedy wpadła mi w ręce książka profesora van den Aardwega, było to dla m n i e jak objawienie - rozpoznałem w niej siebie oraz różne detale z moje go życia" - wspomina. Natychmiast pojechał do Holandii. Przez dwa lata dojeż dżał na spotkania terapeutyczne z Zagłębia Ruhry do Haarlemu. Obecnie nie odczuwa już do mężczyzn żadnego pociągu seksualnego. Czynnik religijny Van d e n A a r d w e g nie stosuje w swej pracy żadnych chrześcijańskich teorii czy koncepcji, choć podkreśla, że osoby wierzące mają większą motywację i silniejszą wolę do walki ze swoimi s k ł o n n o ś c i a m i niż osoby niewierzące. W o d r ó ż n i e n i u od niego na chrześcijańskich p o d s t a w a c h o p i e r a swą działalność h o l e n d e r s k i ruch E H A H (Opieka Ewangeliczna n a d H o m o s e k s u alistami). Założył go w 1975 r o k u w A m s t e r d a m i e były h o m o s e k s u a l i s t a Jo h a n van der Sluis. Przestał być gejem p o d w p ł y w e m głębokiego n a w r ó c e n i a religijnego, a swój przypadek opisał w autobiografii zatytułowanej „Nie je s t e m już taki". Ź r ó d ł a swojego h o m o s e k s u a l i z m u wskazywał w chorych re lacjach z ojcem i w k o m p l e k s i e niższości. W k r ó t c e po wydaniu książki do van der Sluisa zaczęli zgłaszać się z proś bą o p o m o c pierwsi geje. Z czasem było ich tak wielu, że p o s t a n o w i ł założyć ośrodek p o m o c y o s o b o m uzależnionym o d h o m o s e k s u a l i z m u . C o r o k u zgła sza się do niego ok. 50 o s ó b . W t e n s p o s ó b 10 lat t e m u trafił do E H A H m ł o d y m u z y k Allard Buhre, który z p o w o d u swej orientacji seksualnej cierpiał wówczas na depresję. Dziś 34 FRONDA 30 pracuje on jako street walker i w każdy w e e k e n d o d w i e d z a a m s t e r d a m s k i e gay clubs, gdzie p r z e p r o w a d z a ok. 80 r o z m ó w z h o m o s e k s u a l i s t a m i , przekonując ich, że istnieje a l t e r n a t y w n a droga w o b e c ich s p o s o b u życia. Allard opowiada o dużej rotacji p a r t n e r ó w w ś r o d o w i s k u h o m o s e k s u a l nym. Potwierdzają to n a w e t badacze przychylni r u c h o w i gejowskiemu, n p . głośny raport I n s t y t u t u Kinseya z 1978 r o k u p o d a w a ł , że p o ł o w a b a d a n y c h h o m o s e k s u a l i s t ó w przyznała się do k o n t a k t ó w z co najmniej 500 r ó ż n y m i p a r t n e r a m i seksualnymi. Aż 62 proc. gejów przyznało też, że korzysta z łaź ni h o m o s e k s u a l n y c h w celu nawiązania a n o n i m o w y c h s t o s u n k ó w płciowych. W e d ł u g Allarda, taka z m i e n n o ś ć p a r t n e r ó w wynika z ciągłego niezaspokojenia i nienasyconej tęsknoty, jaka trawi gejów. Ponieważ drugi mężczyzna nigdy do końca nie jest w stanie dać tego, co kobieta - wpadają w oni w ciąg nieustannych poszukiwań. N i e d a w n o Allard spotkał 20-letniego T u r k a D ż e m a l a Yalcinkayę. C h ł o pak czuł odrazę do swojego h o m o s e k s u a l n e g o trybu życia i trzy razy p r ó b o wał p o p e ł n i ć s a m o b ó j s t w o . Allard p o z n a ł go, kiedy D ż e m a l ciężko ranił się n o ż e m . „Myślałem, że znajdę szczęście w ś r o d o w i s k u h o m o s e k s u a l i s t ó w m ó w i Turek. - Ale w większości to były złe doświadczenia. Ci faceci chcieli jedynie uprawiać ze m n ą seks. To w s z y s t k o działało jak a u t o m a t y c z n y pilot. Wiem, że większość ludzi w tym ś r o d o w i s k u funkcjonuje i czuje w t e n s a m sposób. Słowo gay znaczy wesoły, szczęśliwy, i oni zachowują się, jakby tacy byli, ale tak n a p r a w d ę nie są szczęśliwi." Dzięki Allardowi D ż e m a l przyjął chrzest i o d m i e n i ł swe życie. P o d o b n e ośrodki, chociaż w Holandii mają najdłuższą tradycję, działają od d a w n a także w innych krajach. Istnieje r ó w n i e ż m i ę d z y n a r o d o w a federa cja organizacji zajmujących się p o m o c ą h o m o s e k s u a l i s t o m - E x o d u s . Polska stawia na tej d r o d z e d o p i e r o pierwsze kroki. Skoro j e d n a k w c h o d z i m y do Unii Europejskiej, to m o ż e i u nas pojawią się p o d o b n e rozwiązania. GRZEGORZ GÓRNY JESIEN2003 35 TYL KO PRAWDA WY ZW ALA ROZMOWA Z GERARDEM V A N DEN AARDWEGIEM Panie Profesorze, od 1967 roku prowadzi Pan praktykę psychoterapeutycz ną dla homoseksualistów. W ciągu tego czasu zdołał Pan pomóc kilkuset homoseksualistom porzucić dotychczasową preferencję seksualną i stać się heteroseksualistami. Czy na podstawie zarówno swoich badań teoretycz nych, jak i praktycznej terapii może Pan odpowiedzieć na pytanie, czy ho moseksualizm jest normalny? Sami homoseksualiści często mówią: taki się urodziłem, więc muszę już taki być... Po pierwsze: jeżeli n a w e t to prawda, że m o ż n a się urodzić h o m o s e k s u a l i s t ą , to s a m o w sobie nie oznacza jeszcze, że jest to n o r m a l n e . Jest wiele rzeczy, z którymi się rodzimy, a k t ó r e są c h o r o b a m i . Po drugie: nie m o ż n a się u r o dzić h o m o s e k s u a l i s t ą . Po trzecie zaś: nie jest to t a k ż e n o r m a l n e . Ze nie jest to n o r m a l n a sprawa, to m o ż e zobaczyć - jak sądzę - każdy. Kto choć t r o c h ę zna się na l u d z k i m organizmie, t e n dostrzega, że funkcjonowanie ciała, bu d o w a o r g a n ó w czy precyzja p r o c e s ó w biologicznych n a s t a w i o n y c h na obszar 36 FRONDA 30 seksualności mają na względzie prokreację. Dlatego n o n s e n s e m jest uważać, że byłoby n o r m a l n e , gdyby istniała m a ł a grupa ludzi, k t ó r a m i m o tych wszystkich funkcji, gdy wszystko działałoby p r a w i d ł o w o , nie m o g ł a b y osią gnąć celu, jakim jest przyciągnięcie o d m i e n n e j płci. To s a m o byłoby, gdybyśmy n p . patrzyli na m o t y l e lecące na poszukiwa nie swojego p a r t n e r a , który ma przecież na skrzydłach o k r e ś l o n e znaki, wzo ry i kolory. Jak świetnie jest to zorganizowane w całej przyrodzie! A u czło wieka nagle miałoby być inaczej? To byłoby n i e n o r m a l n e . To oczywiste, że zdarzają się z a b u r z e n i a p e w n y c h funkcji i by to stwier dzić, nie są konieczne wieloletnie studia psychologiczne czy psychiatryczne; to m o ż e zobaczyć każdy. Od czasu do czasu m o ż n a znaleźć notki w prasie, że homoseksualiści mie liby być odmienni, inaczej ukształtowani czy uformowani niż heteroseksualiści. Albo że zostały znalezione czynniki h o r m o n a l n e czy też geny - tak zwany „gen homoseksualny" - ale to wszystko okazało się bzdurą. Nic nie zostało znalezio ne. Wszystko, co odkryto, to jedynie to, że ci ludzie z p u n k t u widzenia biologii są na szczęście całkiem normalni i całkowicie zdrowi. A to oznacza, że w zasa dzie posiadają również instynkt heteroseksualny. Jeżeli zaś nie m o ż e on dobrze funkcjonować, to m a m y do czynienia z zaburzeniem instynktu seksualnego, co jest pewnego rodzaju neurozą, w tym wypadku n e u r o z ą seksualną. H o m o s e k s u a l i z m , takie jest moje zdanie, należy do szerokiego o b s z a r u zaburzeń nerwicowych, tak jak nerwica n a t r ę c t w , szereg o d m i a n k o m p l e k sów niższości, depresje nerwicowe, a także w ł a ś n i e z a b u r z e n i a s e k s u a l n e . W ś r ó d tych o s t a t n i c h m a m y nie tylko h o m o s e k s u a l i z m , ale też ekshibicjo nizm, fetyszyzm, m a s o c h i z m czy pedofilię - nie p o w i n n i ś m y przy t y m zapo minać, że jest pedofilia h e t e r o s e k s u a l n a i h o m o s e k s u a l n a . Dlatego nie p o winno się uważać homoseksualizmu za zjawisko odosobnione, jedyne w swoim rodzaju. Czy wobec tego można powiedzieć, że homoseksualizm jest chorobą? Nie używam raczej tego słowa, które niekiedy nie wywołuje dobrych skojarzeń. Mówiąc o chorobie, myślimy raczej o czymś cielesnym, o ciele snym schorzeniu. A to nie jest t o . To jest tak, jak z u z d r o w i e n i e m : o w s z e m , m o ż n a powiedzieć „ u z d r o w i e n i e " , ale b r z m i to tak t r o c h ę symbolicznie, JESIEŃ-2003 37 uzdrowienie oznacza p r z e m i a n ę , p o p r a w ę . T o jest oczywiście u z d r o w i e n i e , ale u z d r o w i e n i e psychiczne, tak jak psychiczne jest z a b u r z e n i e . Skąd się bierze to zaburzenie? W c e n t r u m znajduje się kompleks niższości dotyczący obszaru męskości, u les bijek zaś kompleks niższości związany ze sferą kobiecości. M o ż n a czuć się nie dowartościowanym w wielu obszarach swego „ja", n p . w związku z inteligen cją, rasą czy pochodzeniem społecznym - pochodzę z tej, a nie innej warstwy społecznej i z tego powodu odczuwam p e w n e niedowartościowanie, pewien kompleks. Słowem, odczuwać niższość, niedowartościowanie oznacza mieć po czucie, a nawet pewność, że jest się mniej wartym w specyficznym obszarze m ę skości czy też kobiecości - i to s a m o dotyczy odczuć homoseksualnych. Jakie mogą być przyczyny powstania tego kompleksu? Czynniki są r o z m a i t e . W pierwszym rzędzie k o m p l e k s rozwijający się w m ę skim h o m o s e k s u a l i z m i e związany jest z b r a k i e m identyfikacji z ojcem l u b z n i e p e ł n ą czy u ł o m n ą o s o b i s t ą relacją z n i m . Ojciec w r o d z i n i e jest dla chłopca p r z e d e wszystkim mężczyzną - g ł ó w n y m , p i e r w s z y m m ę ż c z y z n ą na świecie - i chłopiec stara się go n a ś l a d o w a ć . Rozwija w sobie poczucie, że też jest c h ł o p c e m , że d o b r z e jest być fajnym, p r a w d z i w y m c h ł o p a k i e m . Jeżeli syn wyczuwa, że ojciec go lubi, uznaje to, że jest c h ł o p c e m , i kiedy n p . ojciec wy konuje n i e k t ó r e czynności w s p ó l n i e ze s w o i m synem, takie t y p o w o m ę s k i e rzeczy w naszej kulturze, albo r o z m a w i a z c h ł o p c e m w m ę s k i s p o s ó b , to chłopiec nabiera poczucia, że o t o należę do świata mężczyzn, a w p i e r w s z y m rzędzie do świata swego ojca. Jeżeli więc brakuje tej więzi, jeżeli ojciec wykazuje niewielkie zainteresowanie synem, a może jest już bardzo stary albo zbyt zajęty, zapracowany i nigdy go nie ma w domu, jeżeli syn prawie wcale nie zna swego ojca, bo albo go nie ma, albo chłopiec mieszka razem z rozwiedzioną m a t k ą i ojciec nie za bardzo się n i m inte resuje, i jeżeli w takich przypadkach chłopiec nie ma też innych ojcowskich od niesień w swoim życiu - może to być starszy brat, wujek, stryjek, a może nauczy ciel lub sąsiad - to wzrastając ma niewielkie szanse, by rozwijać swe męskie właściwości. Potem dochodzi do kontaktu z innymi chłopcami - a są to dzieci, 38 FRONDA 30 dzieci zaś zawsze lubią się p o r ó w n y w a ć i p o r ó w n u j ą się z innymi. I tak chłopiec zaczyna odczuwać, że jest m a ł o czy mniej męski, m a ł o odważny, a ten świat chłopców, świat m ł o d y c h męż czyzn jest dla niego obcy... Reasumując, czynnik ojcowski to często „psychologicznie brakujący ojciec". Bo n a w e t kiedy ojciec wprawdzie jest, ale jest on starszym p a n e m albo jest zbyt m a ł o ojcowski czy męski, to w t e d y staje się właściwie nieobecny, staje się „psychologicznie n i e o b e c n y m ojcem". Drugim istotnym czynnikiem jest matka, która p o w i n n a powstrzymywać się od przesadnej troskliwości, również wówczas, gdy m a ł ż e ń s t w o nawala. To jest bardzo ważne. Kiedy m a t k a za bardzo kieruje się na chłopca, utrzymuje z n i m zbyt m o c n e więzi albo ma trochę zbyt d u ż e skłonności do p a n o w a n i a nad nim, jest szybka i aktywna i wszystko robi sama, to wówczas odbiera mu inicjatywę. Ten czynnik matczyny m o ż e doprowadzić do tego, że chłopiec za m a ł o rozwinie swoje chłopięctwo. Chłopiec, z którym o b c h o d z o n o się zbyt troskliwie, bardziej się boi - czuje strach przed obrażeniami ciała, strach przed drobnymi bijatykami z innymi chłopcami, nie bierze udziału w sztubackich figlach. I choć jest posłuszny i grzeczny, to jednak zbyt m a ł o samodzielny. Kiedy oba te czynniki - ojca i matki - zbierają się razem w rodzinę, to wtedy prawdopodobieństwo, że chłopiec będzie czuł się niedowartościowany wśród rówieśników, w tym świecie chłopców, zdecydowanie rośnie. Czy tylko czynnik rodzicielski jest decydujący? Dochodzą do tego też i i n n e czynniki, n p . pozycja, miejsce w ś r ó d dzieci. Pod d a n o n p . statystycznej analizie r o d z e ń s t w a , ale tylko braci i okazało się, że istnieje d u ż e statystyczne p r a w d o p o d o b i e ń s t w o rozwinięcia się h o m o s e k s u alizmu u m ł o d s z e g o lub najmłodszego z braci. Stwierdzono, że częściej wśród braci jeden, i to na ogół m ł o d s z y lub najmłodszy, jest mniej męski, traktowany bardziej troskliwie albo nie a k c e p t o w a n y przez starszego b r a t a jako mężczyzna: m ó w i ę ci, idź p o b a w się z siostrą... Taki s c h e m a t : my m ę ż czyźni, a on inny. Z a t e m grupa dzieci ma b a r d z o d u ż e znaczenie. JESIEŃ-2003 39 Niekiedy d o c h o d z ą też i n n e rzeczy, związane z ciałem. C z ę s t o słyszałem od mężczyzn, że w swojej m ł o d o ś c i zależni byli od swych w a d cielesnych: ją kali się, byli b a r d z o grubi albo mieli jakieś i n n e wady, których doświadczali jako u ł o m n o ś c i . I to jest właściwie z r o z u m i a ł e , gdyż ten, k t o jest głuchy, k t o nie słyszy, tak czy o w a k szybko czuje się wykluczony z grupy. Kolejnym czynnikiem jest wychowanie, n p . przez dziadków. Bywa, że m a t k a nie m o ż e wychowywać, ojca n i e m a , pozostają z a t e m dziadkowie, d o brzy ludzie - wychowali chłopca, ale mieli j u ż 60 lat i więcej. Dziecko rozwi jało się więc b a r d z o dziecięco, jak bobas, i m i m o że i n n i rówieśnicy byli już o wiele bardziej rozwinięci, to o n o nadal czuło się jak b o b a s . I tu brakuje oczywiście m ę s k i e g o wpływu, wpływu m ł o d s z e g o mężczyzny. W s k u t e k tych wszystkich czynników d o c h o d z i do tego, że chłopiec czu je się nieswojo w grupie swych kolegów. Nie pasuje do nich, bo są zbyt szor stcy, bo mają zwyczaje, których on nie zna. W s p o m n i a n e czynniki przygoto wują do tego, co będzie się działo w okresie n a s t o l e t n i m , czyli od 10, 12 do 16 lat. Czynniki te wiążą się w t e d y d o p i e r o ze sobą. I jeżeli chłopiec nie wi dzi się p o t e m w grupie chłopców, w t y m m ę s k i m świecie, nie pasuje do nie go, nie czuje się t a m swojsko, to w ó w c z a s m o ż e to d o p r o w a d z i ć do powsta nia k o m p l e k s ó w . Często może się zdarzyć, że chłopiec jest bity czy wyśmiewany przez innych, co jest bardzo upokarzające. Pewien mężczyzna jako chłopiec został wychowany przez matkę, był takim maminsynkiem. Potem, gdy miał już 12 lat, przeprowa dził się i poszedł do szkoły, gdzie spotkał się z obcymi chłopcami, którzy go prze zywali „Młoda D a m a " albo „Damulka". Nawet nauczyciel mówił: ta m ł o d a damulka to Karl, a teraz chodź na środek i coś powiedz. To było oczywiście bardzo żenujące. Od tej pory młody wówczas mężczyzna miał poczucie, że nie jest praw dziwym chłopcem, że jest raczej swego rodzaju dziewczyną, że ma więcej kobie cych przyzwyczajeń, gestów etc. I przyzwyczaił się. Bardzo ważny jest też sport. Statystycznie homoseksualiści bardzo rzadko jako chłopcy grali w piłkę nożną. A w naszej kulturze - czy to w Polsce, czy w Holandii, czy w Brazylii - gra się w piłkę i gra ta jest właściwie jedyną formą aktywności chłopców, która jeszcze nie została całkiem przejęta przez dziew czyny. Kopie się piłkę i jest to typowe. Futbol jest również p e w n ą formą walki, współzawodnictwa. T a m liczą się siły, trzeba atakować. Jest to z a t e m także zdrowa, n o r m a l n a forma agresji, możliwość wyżycia się w sposób sportowy. 40 FRONDA 30 Ale tamci chłopcy nie grali. Nie wiadomo, czy rzeczywiście nie potrafili grać w piłkę, czy bali się przegranej, zranienia. Tu zaczyna się kompleks niższości. Unikali bijatyk, futbolu, w Stanach Zjednoczonych unikali baseballu. Powiedział Pan o czynnikach wpływających na powstanie homoseksuali zmu, a jak wygląda jego rozwój? W okresie p r z e d n a s t o l e t n i m i n a s t o l e t n i m c h ł o p a k m o ż e czuć się s a m o t n y , kiedy nie ma przyjaciela. R ó w n i e ż dziewczęta w w i e k u 12-14 lat p r a g n ą mieć przyjaciółkę - i jeśli ją mają, to dobrze, bo to w p i s a n e jest w tę fazę rozwo ju. Chłopak, który nie potrafi zawiązać przyjaźni, który czuje się bardziej swojsko w towarzystwie dziewcząt, który boi się r ó w i e ś n i k ó w - jeśli zamy ka się w sobie i zaczyna rozwijać w sobie t ę s k n o t ę za przyjacielem, to w ó w czas już coś się zaczyna. Przede wszystkim zaczyna się pragnąć przyjaciela, osobistego przyjaciela. P o t e m pojawia się podziw, że on ma to, czego mi brakuje, ma to, co jest p o p u larne: jest odważny, wygląda męsko, silnie, a ja m o g ę mieć uczucie, że nie wy glądam tak krzepko, że j e s t e m mały... I tu zaczyna grać rolę cielesny k o m p l e k s niższości. Czuję się gorszy, bardziej brzydki, ale przede wszystkim jest to kwe stia męskości i wówczas podziwia się przyjaciela z dystansu i pragnie się go. W okresie n a s t o l e t n i m w takich fantazjach, by mieć przyjaciela, zaczyna pojawiać się aspekt erotyczny. Rozwój seksualny w t y m okresie jeszcze trwa, ta sfera nie jest w pełni u k s z t a ł t o w a n a . To w s z y s t k o są właściwie jeszcze dziecięce i infantylne fantazje. Początkowo interesującym o b i e k t e m p o d względem s e k s u a l n y m jest w ł a s n e ciało, a t a k ż e ciało przyjaciela. W t e d y al bo od czasu do czasu mają miejsce gry erotyczne z przyjacielem, albo też tyl ko w wyobraźni i z s a m o z a s p o k o j e n i e m . M o ż n a sobie wyobrazić, że t e n przy jaciel bawi się w gry erotyczne. To jest oczywiście i n t y m n e , ale p o ł ą c z o n e z wielkim uwielbieniem, m o ż n a by n a w e t powiedzieć: z idolatrią, u b ó s t w i e n i e m męskości innego: jego penis, jego szerokie r a m i o n a , jego m ę s k i głos, jego męskie spojrzenie są p r z e d m i o t e m w e s t c h n i e ń . J e s t to więc dziecięcy podziw, ale m o ż e być on b a r d z o silny i t y m mocniejszy, im większe jest p o czucie s a m o t n o ś c i i niższości. W ó w c z a s p r a g n i e się bardziej. I ostatni p u n k t - nawyk. Nawyk umożliwia łączenie t ę s k n o t ę za ubóstwia nym z poczuciem litowania się n a d sobą. Brzmi to m o ż e ostro, prawda? JESIEŃ2003 41 Nie zaprzeczam. Poczucie niższości zawsze jest związane z użalaniem się nad sobą. To nie jest świadome i nie sądzę, by miody człowiek chciał się świadomie nad sobą użalać, raczej czyni to w sposób spontaniczny. „Ja" jest najważniejszym, co istnieje, a u dzieci to „ja" jest jeszcze większe, bo dzieci są bardzo egocentryczne. Kiedy więc dziecko czuje się niedowartościowane, kiedy ma poczucie, że znaczy mniej niż reszta albo że jest nikim, że nie ma tego, nie ma owego itd., to wtedy poja wia się uczucie smutku. Smutek jest s t a n e m normalnym. Dzieci łatwiej płaczą. W okresie nastoletnim jest więc wiele użalania się nad sobą. Ale to litowanie się nad sobą w okresie nastoletnim mo żemy określić jeszcze innym t e r m i n e m - jest to „samo-dramatyzowanie", co właściwie jeszcze lepiej wyraża, o co chodzi, dzieci w tej fazie życia mają bowiem więk szą skłonność, by dramatyzować nad sobą: mój ojciec wcale m n i e nie kocha, on mnie nienawidzi... W rzeczywistości ojciec jest może trochę za bardzo egocentryczny... ale czy m n i e nienawidzi? Dziecko jed nakże m o ż e to tak odczuwać: czuję się ofiarą nienawiści ojca! Właśnie, ważne słowo ofiara, czuć się ofiarą, a nawet czuć się męczenni kiem. Zastaje to więc jeszcze bardziej wzmocnio ne, to samo-dramatyzowanie, dramatyzowanie nad swoją krzywdą, swoim bó lem. Dzieje się tak zawsze w przed-fazie homoseksualizacji danej osoby. Nikt nie lubi tęsknić w samotności. W rzeczywistości człowiek użala się nad sobą b a r d z o szybko i b a r d z o ła two. Myślę nawet, że tylko święci nigdy się nad sobą nie użalali. Ale więk szość ludzkości jak najbardziej, i to często! A dzieci z całą pewnością. Więc chłopiec czuje się wówczas biedny i samotny, gdyż nie jest taki jak inni, a p o dziw dla u p r a g n i o n e g o przyjaciela jest tragiczny, bo on wszak nigdy nie bę dzie m o i m przyjacielem, bo j e s t e m nikim. To b o l e s n a s a m o t n o ś ć . Powstrzymanie się od użalania nad sobą nie jest łatwe nawet dla dorosłych, a cóż dopiero mówić o dzieciach. Dlatego powinny one otrzymywać duże wspar cie, powinno się im okazywać wiele serdeczności, wtedy są w stanie niejedno 42 FRONDA 30 znieść. Dzieci te są zwykle pozostawiane same sobie, uciekają w samotność, za padają się w głąb siebie, uciekają w wyobraźnię. Takie same fantazje homoseksu alne występują też i u dorosłych 50-, 60-letnich mężczyzn. Ale są to zawsze tylko infantylne fantazje nastolatków z okresu dojrzewania. I zawsze są to takie fanta zje, w których pociesza się trochę samego siebie. Wydaje się, że ta skłonność do samo-dramatyzacji cechuje w ogóle społecz ność homoseksualną. U każdego dorosłego h o m o s e k s u a l i s t y spotyka się p e w n ą dozę litości n a d so bą samym. Nieświadoma, stała litość n a d sobą wynika nie z tego, że jest się homoseksualistą, lecz raczej z poczucia, że nie jest się t a k i m s a m y m mężczy z n ą jak inni, że się czuje wykluczonym z grupy r ó w i e ś n i k ó w już w młodości. I to t ł u m a c z y on sobie dyskryminacją, że jest biedny, prześladowany. I to jest oficjalne s t a n o w i s k o h o m o s e k s u a l i s t ó w - że są b i e d n y m i ofiarami. A to d o k ł a d n i e pasuje do chłopięcych m a r z e ń , idealnie się w n i e wpasowuje, gdyż oni zawsze mieli poczucie, że znajdują się p o z a g r u p ą r ó w i e ś n i k ó w . I stąd właśnie to pragnienie przyjaciela, to p o s z u k i w a n i e przyjaciela-mężczyzny. M o ż n a by rzec, że oni są zafascynowani męskością. Ich t r a g i z m widać, kiedy ci dorośli homoseksualiści bawią się w Gayparade. To tylko zabawa, ale we wnątrz rozgrywa się tragedia: ciągle szukać, a nigdy nie znaleźć. No właśnie, dane dotyczące rotacji partnerów homoseksualnych są olbrzy mie - idą w setki, a nawet w tysiące... To, o czym mówiłem, tłumaczy, dlaczego stosunki homoseksualne zazwyczaj nie mogą być długotrwałe. Dziecięca fantazja jest bowiem specyficzna, jest to fanta zja o poszukiwaniu, która nigdy nie zostaje zaspokojona. Wygląda to tak: ach, gdybym to miał dobrego przyjaciela. Jest to zawsze skarga, która powraca, że ty nie kochasz mnie przecież jak ten pierwszy. Skargi, żale, a p o t e m widzę nowego przyjaciela i on jest jeszcze piękniejszy. Podam następujące porównanie. Kiedy dziecko czuło się ubogie, finansowo biedne, to jest możliwe, co czasami się zda rza, że w dziecku tym rozwinie się kompleks niższości i by samo się pocieszyć, szuka ono bogactwa i pieniędzy, i kiedy już zostanie bogatym człowiekiem, to tę sknota nie mija. W pełni rozkoszuje się bogactwem, ale cały czas „dostaje kopa", JESIEŃ 2003 43 żeby mieć coraz więcej. To jest rodzaj narkotyku, ponieważ wciąż jeszcze czuje się dzieckiem, które niczego nie ma, które jest tylko biednym odrzuconym malcem. Tamci nadal mają dużo, to i ja muszę mieć coraz więcej. Podobnie homoseksu alizm - jest chorobliwym pociągiem do męskości. To pożądanie zasadniczo nigdy nie działa tak jak „kop" czy alkohol, ale też nigdy nie jest trwałym spokojem. Czy ten stan można w ogóle nazwać miłością? To jest egocentryzm. Poszukiwanie miłości, przyjaźni i zwrócenia uwagi na mo je biedne „ja". Bo prawda jest taka: „miłość homoseksualna" nie jest miłością, jest tęsknotą, jest pragnieniem... To uczucie, które ma miejsce także w okresie nastoletnim. Ale w momencie głębszej analizy okazuje się, że jest to uczucie ubogie. Wychodzi wówczas na jaw, że ci ludzie robią to tylko dla siebie. Pragną otrzymywać od drugiego miłość czy serdeczność. Nie jest to więc prawdziwa, dojrzała forma miłości, która polega nie tyle na braniu, co dawaniu z siebie, wręcz poświęcaniu się. Dlatego jest to fałszywe. Niektórzy powiadają: dlaczego homoseksualiści nie mogą kochać tak, jak chcą? Każdy ma przecież prawo do mi łości. Ale po analizie okazuje się, że to nie jest prawdziwa miłość. Musimy jasno stwierdzić, że ludzie, którzy mają ten kompleks, właściwie są po trosze ofiarami, ale w zupełnie innym sensie niż ten, w którym niektórzy z nich pra gną się na ofiary kreować. Dziecko, które jest samotne, szuka towarzystwa innych chłopców z grupy i wówczas może nastąpić reakcja pocieszenia, i jeśli pozostaje o n o w tym nieustępliwe, zaczyna karmić się fantazjami, ma częste, bardzo częste masturbacyjne fantazje, szuka kontaktu etc. - to staje się to obsesją. Nie jest więc wiel ką radością mieć uczucia homoseksualne. Sentymentalizm nie jest odpowiedzią. A co jest odpowiedzią? W i a d o m o , że m o ż n a poddać analizie biednych uzależnionych alkoholików. Można prześledzić drogę, jak ktoś został alkoholikiem. Ale przede wszystkim ci ludzie potrzebują rzeczywistej, zdrowej pomocy, to jest pełnego, prawdzi wego zrozumienia, bez cienia s e n t y m e n t u w stylu: od kiedy tak żyjesz? jak często pijesz? etc. To nie jest p o m o c , w t e n s p o s ó b nie m o ż n a p o m ó c alkoho likowi. Chodzi o z r o z u m i e n i e na bazie wglądu, przejrzenia i wsparcie - tego ci ludzie potrzebują bardzo m o c n o . Potrzebują p r z e d e wszystkim wsparcia, 44 FRONDA 30 ludzkiego wsparcia, towarzystwa i pomocy. Wielu z nich czuje się izolowa nych w swoim życiu nie dlatego, że s p o ł e c z e ń s t w o miałoby dyskryminować h o m o s e k s u a l i s t ó w zawsze i wszędzie. To nieprawda, co widać choćby w H o landii, gdzie m o ż n a robić, co się chce. Ale w e w n ę t r z n i e są to ludzie s a m o t n i , którzy nie potrafią stworzyć dobrych więzi i tworzą niedojrzałe relacje. Trze ba więc zrozumieć, że prawdziwych przyjaciół mają bardzo rzadko. Jak się przedstawia sprawa ich aktywności seksualnej? Są ludzie, którzy mają uczucia h o m o s e k s u a l n e , ale nie chcieliby ich ujawniać, nie chcą być aktywni i pozostają jedynie przy fantazjach, i robią to sami ze so bą. Ale jak już taki człowiek staje się aktywny, to przeważnie na początku za kochuje się w j e d n y m chłopaku, ale p o t e m dochodzi do rozstania, p o t e m przychodzi n a s t ę p n y przyjaciel, p o t e m inny i z n o w u inny, i jeszcze inny..., i ostatecznie są to setki przypadków, krótkotrwałych naturalnie, związków partnerskich. N i e d a w n o p r z e p r o w a d z o n o ankietę w N i e m c z e c h i w USA, która porównywała długość związków u aktywnych h o m o s e k s u a l i s t ó w . I oka zało się, że 60 proc. z nich nie jest w stanie przetrwać j e d n e g o roku, zaś z 40 proc. związków, które trwają rok i dłużej, niewielka liczba, bo tylko 2-3 proc. związków partnerskich trwa dłużej niż pięć lat. Z a t e m regułą h o m o s e k s u a l i z m u jest niewierność, także wtedy, gdy żyje się wspólnie pod j e d n y m d a c h e m . Jest to chorobliwy pociąg charakteryzują cy nałogowca, to zaburzenie funkcji, po p r o s t u nerwica. Do t e g o d o c h o d z ą jeszcze i n n e rzeczy, jak e p i d e m i a AIDS, k t ó r a się dość szybko rozprzestrze nia w tym środowisku. P o d o b n i e jak szereg innych c h o r ó b wenerycznych. Nawet pisany z pozycji niezwykle przychylnych środowiskom gejowskim ra port Instytutu Kinseya o homoseksualistach stwierdzał, że „około dwie trzecie mężczyzn każdej z ras zaraziło się w jakimś momencie chorobą weneryczną w wyniku stosunków homoseksualnych"... Z punktu widzenia medycyny nie jest to rzeczywiście najzdrowsza grupa. Ale po mijając już tę kwestię, homoseksualizm prowadzi również do samotności. Nie którzy z nich pokazują, że są bardzo szczęśliwi, i żyją radośnie, że rozkoszują się życiem... Ale to są „kopy", jakie m o ż e sobie strzelić każdy alkoholik... JESIEŃ-2003 45 Nie mówię, że każdy homoseksualista powinien poddać się terapii - niech zrobi to wtedy, kiedy to tylko możliwe i kiedy tego chce. Kiedy ma duże przeko nanie, chce spróbować zmienić swoją sytuację. Każdy homoseksualista, który się nad tym zastanowi, będzie potrafił rozważyć, że z tymi dążnościami nie da sobie rady, więc powinien spróbować być uczciwy i podjąć walkę. Wszyscy my, ludzie, m a m y swoje przywary, złe przyzwyczajenia. M a m y wiele rzeczy, które nie są do końca dorosłe, nie całkiem dojrzałe, i każdy człowiek p o w i n i e n właściwie w p e w n y c h dziedzinach swego życia t r o c h ę walczyć s a m ze sobą. To nie jest takie p r o s t e być rzeczywiście d o r o s ł y m . To się tyczy też h o m o s e k s u a l i s t ó w . H o m o s e k s u a l i s t a p r z e d e w s z y s t k i m ma wal czyć na tym w ł a ś n i e polu, p o n i e w a ż jego uczucie i z a b u r z e n i e jest psycholo giczne. Ale z drugiej s t r o n y jest to także nałóg: o d d a w a n i e się fantazjom, p o szukiwanie k o n t a k t ó w - to m o ż e dawać na krótki czas ulgę, ale j e d n a k jest to nałóg. Tak zresztą odczuwają to w innych kulturach, nie tylko w tradycji chrześci jańskiej. Chińczycy, którzy przecież nie są chrześcijanami, również odczuwają to sil nie jako n a ł ó g moralny. M a h o m e t a n i e , którzy mają oczywiście swoją wiarę, także traktują to jako nałóg. Tak jest wszędzie. Wracając do walki wewnętrznej, musi być dobra moralna pewność zmiany i wsparcie, żeby walczyć. Walka m u s i być spokojna, regu larna i cierpliwa. Gdy się ją rozpocznie, czło wiek będzie czuł się stopniowo bardziej wolny i bardziej zadowolony. To ciężka droga, ale daje zadowolenie. Dopiero w ramach tej woli walki, sporu z samym sobą ma miejsce w terapii leczenie. Potrzebne jest samozrozumienie, poznanie charakteru, a następnie wsparcie walki. Jak ta walka wygląda? Opisałem kilka propozycji takiej walki w wydanym przeze m n i e podręczniku do samoterapii homoseksualistów. Często zdarza się pewna arogancja. Specyfiką tej grupy jest bowiem jej infantylność. To syndrom dziecka, które za długo było 46 FRONDA 30 w domu, chłopca, który za bardzo został ukochany. Jest niezwykły, jest wrażli wy, bardzo czuły, bardzo uzdolniony, czuje się niezwykły. A to m o ż e doprowa dzić do pewnej arogancji. Zakwestionowanie tego jest bardzo ważne. Na ogół wszyscy ćwiczymy cnotę. Jest możliwe ćwiczenie jej również tera peutycznie, czyli podczas zróżnicowanej terapii, poprzez wsparcie i walkę ze sa mym sobą. Kiedy człowiek jest uczciwy, żyje w zgodzie z samym sobą, jest w sta nie dostrzec swój egocentryzm, n p . w przyjaźniach. Kolejną ważną cnotą jest pokora. Zaobserwowałem, że im ktoś bardziej jest pokorny, tym mniej w n i m skłonności homoseksualnych. Dlaczego tak się dzieje? Po prostu skoncentrowa nie na sobie, na swoim „ja" jest mniejsze. Idzie to w parze z większym zaintere sowaniem innymi osobami, z uczeniem się. Trzeba uczyć się, by naprawdę ko chać. I to jest bardzo konkretne, egzystencjalne, bo w m o i m życiu jest inaczej niż w twoim, moje otoczenie jest inne niż twoje itd. Im bardziej taki człowiek się uczy, a to oznacza, że dokonuje poświęceń, składa swoje małe ofiary, tym bardziej przezwycięża swój dziecięcy egocentryzm. A uczenie się bycia dorosłym oznacza również uczenie się miłości - to ogólna za sada, jak sądzę. Mówi się czasami o kimś, że ta osoba jest za mało dorosła, jest za bardzo dziecinna, a właściwie to można by powiedzieć, że ona może jeszcze za mało kocha, za m a ł o się uczy, by wziąć na siebie odpowiedzialność za drugą osobę. Wziąć na siebie zmartwienia innego, bo miłość jest rzeczywiście zainte resowana innym a nie sobą. Skupianie się na sobie może prowadzić do narcyzmu. Narcyzm jest wyraźny u niektórych homoseksualistów. Na przykład w zachowa niu, w ubraniu, w wyglądzie. To jest dziecięcy egocentryzm. Właściwie to jest to śmieszne. Mówiłem o śmiechu w naszej metodzie. W rzeczywistości autoironia odgrywa dużą rolę w terapii. Najpierw powinienem zobaczyć p e w n ą infantylność w samym sobie i naprawdę zrozumieć siebie jako infantylnego. Potem próbuję z tego trochę pożartować, starając się nie brać siebie tak tragicznie, tak serio. Na leży umieć śmiać się z samego siebie. To jest czasami najtrudniejsze. Mówiliśmy o litowaniu się nad samym sobą. Z tego bierze się n p . poczucie bycia ofiarą w sy tuacji, gdy jest się omyłkowo przez kogoś potraktowanym czy niezrozumianym. Ale gdy nie jest się zrozumianym, to m o ż e od czasu do czasu zapytać, co właści wie można więcej zrozumieć? JESIEŃ-2003 47 Na ile w terapii osób o skłonnościach homoseksualnych może pomóc rozbudzo ne życie duchowe i religijne? Profesor Robert Spitzer, który jeszcze w 1973 r o k u był z w o l e n n i k i e m „odpatologizowania" h o m o s e k s u a l i z m u , a obecnie zmienił swój pogląd i uważa, że h o m o s e k s u a l i z m jest s t a n e m , który m o ż n a zmienić, uważa, że terapia tych osób jest związana z ich osobistą wiarą. Takie s a m o jest doświadczenie m o je i wielu innych psychiatrów. O s o b y głębiej wierzące mają większe szanse na uzdrowienie. Nie m a m przy tym na myśli wiary jako w y u c z o n e g o pacie rza czy o d p r a w i o n e g o bezrefleksyjnie o b r z ę d u . Myślę raczej o wierze osobi stej, kiedy się modli, rozważa się z Bogiem swoje p o s t ę p o w a n i e , wchodzi z N i m w dialog i postępuje za g ł o s e m s u m i e n i a . Bóg m ó w i w s u m i e n i u w sprawach być m o ż e nieraz b a r d z o błahych, ale jeżeli się słucha, d o b r z e wy czuwa, to wówczas m o ż n a to również w n i e ś ć do praktyki. I to jest p e w n e : to daje olbrzymią m o c . To nie jest tak, że modlitwa przynosi automatyczne uzdrowienie jak za naci śnięciem guzika. Najpierw jest osobista wiara połączona ściśle z modlitwą, ale musi być też praca nad samym sobą. Nie jest to zatem wiara bierna, lecz aktyw na. Przejawia się ona w modlitwach za innych i próbach życia w przyjaźni z Bo giem - to pragnienie, by całe życie było zgodne z Jego wolą. Jako psycholog u w a ż a m , że najlepsza jest psychoterapia p o ł ą c z o n a z reli gijnością. D u s z a człowieka jest religijna. I to wszystko, co wiąże się z naszym c h a r a k t e r e m , z w y n a t u r z e n i a m i , n a ł o g a m i , ale i z c n o t a m i , rozgrywa się w ludzkiej duszy. M a m y więc płaszczyznę psychiczną ale, również głębszą płaszczyznę - d u c h o w ą , religijną - i byłoby a b s u r d e m to rozdzielać. A sfera religijna jest ź r ó d ł e m energii dla n a s . To podejście s p r a w d z a się też w przy padku a n o n i m o w y c h alkoholików. Jak wygląda zależność między zaangażowaniem homoseksualnym a re ligijnym? Wśród moich klientów są osoby zarówno wierzące, jak i niewierzące. Zaobser wowałem, że im bardziej jest się homoseksualistą, tym mniej będzie się miało w sobie wiary. Jeśli człowiek staje się aktywnym homoseksualistą, to albo się od wiary radykalnie odwraca, albo stopniowo ona odchodzi, zanika. Niekiedy może 48 FRONDA 30 to być perfekcyjna, doskonalą wiara, lecz nie będzie to już właściwy, osobisty kontakt z Bogiem, który sprawia, że m o ż n a próbować żyć w zgodzie ze swym su mieniem. W terapii może to powrócić, niekiedy trochę, niekiedy bardzo. Ale oznacza to, że osoba, która zastanawia się i szuka prawdy w sobie samym, przechodzi na płaszczyznę religijną, moralną, duchową. Poszukiwanie prawdy jest, tak myślę, warunkiem powodzenia terapii. Bo prawda wyzwala. Dziękuję za rozmowę. ROZMAWIAŁ: GRZEGORZ GÓRNY AERDENHOUT K. HAARLEMU, KWIECIEŃ 2003 JESIEŃ 2003 49 Moja matka, która jest bardzo wierzącą osobą, usłyszała, że jest pewien zakonnik, który zna się dobrze na proble mach homoseksualizmu. Długo mi o tym opowiadała i w końcu wymogła na mnie, bym spotkał się z tym augustianinem. Do spotkania doszło w Wurzburgu. Okazało się, że zakonnik też jest homoseksualistą. Powiedział mi, że ży cie jako homoseksualista jest zgodne z wiarą. Według nie go, powinienem znaleźć sobie mężczyznę i spędzić z nim życie. Z matką radził mi zerwać kontakty. Po tym spotka niu wszedłem na całego w środowisko homoseksualistów. Nie spotkałem szczęśliwego homoseksualisty KRISTOFF N. Pierwsze h o m o s e k s u a l n e odczucia o d k r y ł e m w sobie już b a r d z o wcześnie, w wieku 14-15 lat. M i a ł e m w t a m t y m czasie k o n t a k t y z m o i m k u z y n e m , ale t r a k t o w a ł e m to bardziej jako rodzaj zabawy. Dzisiaj wygląda to tak, że on ni gdy nie wykazywał skłonności h o m o s e k s u a l n y c h oprócz t a m t e g o o k r e s u . U m n i e skłonności te w z m o c n i ł y się. Z a i n t e r e s o w a n i e m ę s k i m ciałem było 50 FRONDA 30 u m n i e większe niż ciałem kobiecym. P o m i m o to w i e d z i a ł e m od początku, że nie było to coś, czego p r a g n ą ł e m , p o n i e w a ż zawsze m a r z y ł e m o tym, że by być normalny, tak jak inni chłopcy w m o i m wieku. W okresie szkolnym d y s t a n s o w a ł e m się do nich t r o c h ę i na nieszczęście s p o t k a ł e m n i e b a w e m ko legę, który odczuwał p o d o b n i e jak ja. W k r ó t c e nawiązała się między n a m i w s p ó l n o t a d u s z i trwała b a r d z o d ł u g o , m i m o że nie d o s z ł o do k o n t a k t ó w seksualnych. W d o m u rodziców, który zawsze był i jest b a r d z o religijnym d o m e m , ni gdy nie rozmawialiśmy na t e m a t h o m o s e k s u a l i z m u . Z dzisiejszego p u n k t u widzenia u w a ż a m to za błąd, ponieważ d o r a s t a ł e m p o d w e w n ę t r z n ą presją. W czasie s t u d i ó w p o z n a ł e m swoją późniejszą żonę, chociaż z a i n t e r e s o wanie mężczyznami było silniejsze. Nie s t a r a ł e m się o p o z n a w a n i e dziew czyn, choć okazji było d u ż o . Interesowali mnie właściwie tylko mężczyźni. Z drugiej strony chciałem w przyszłości założyć rodzinę, a do tego p o t r z e b na była oczywiście kobieta. Ponieważ moja przyjaciółka b a r d z o się m n ą i n t e resowała, przystałem na t o . M i a ł e m w t e d y pierwsze doświadczenie z m ę ż czyzną i u w a ż a ł e m to za coś pięknego. W i e d z i a ł e m j e d n a k od razu, że nie zostanie to z a a k c e p t o w a n e . Tak więc w pierwszej kolejności z a s t a n a w i a ł e m się, co powie rodzina, co powie s p o ł e c z e ń s t w o . Jest to b a r d z o typowe dla h o moseksualisty, ponieważ w p o c z ą t k o w y m s t a d i u m próbuje on wszystko so bie wytłumaczyć i usprawiedliwić się. W t e d y zdecydowałem się powiedzieć o swoich h o m o s e k s u a l n y c h skłon nościach mojej przyjaciółce, że dla m n i e to żaden p r o b l e m , p o n i e w a ż m o g ę je w sobie s t ł u m i ć i przejdą jakoś z biegiem czasu, jak choroba, k t ó r a prze mija. Zaskakujące, że moja przyjaciółka widziała to w p o d o b n y s p o s ó b do m n i e i nie był to dla niej przypuszczalnie żaden p r o b l e m . Jak się później okazało, był to p r o b l e m i przez cały czas t r w a n i a n a s z e g o związku, a później w trakcie m a ł ż e ń s t w a ciągle obserwowała, z jakimi m ę ż c z y z n a m i r o z m a wiam, z kim się s p o t y k a m itd. W czasie s t u d i ó w m i a ł e m d o b r e g o przyjacie la, który był h o m o s e k s u a l i s t ą i moja przyjaciółka wiedziała o t y m . N i e mieliśmy k o n t a k t u seksualnego, ale odwiedzaliśmy r a z e m wiele dyskotek, co jest typowe dla życia studenckiego. Były to oczywiście dyskoteki dla JESIEŃ-2003 51 h o m o s e k s u a l i s t ó w . P e w n e g o razu z a b r a ł e m ze sobą moją przyjaciółkę i o n a oczywiście stwierdziła, że jest to odrażające. Teraz to widzę z u p e ł n i e jasno, ale wtedy nic nie r o z u m i a ł e m . W t a m t y m czasie zdecydowałem się na m a ł ż e ń s t w o z przeświadczeniem, że wszystko jakoś s a m o się ułoży. W o k ó ł m n i e inni zakładali rodziny i ja rów nież chciałem to zrobić. Pierwsze dwa lata m a ł ż e ń s t w a przebiegły bezproble mowo, przy czym moja żona wymogła na m n i e od razu, abym za kończył wszystkie kontakty z moimi homoseksualnymi przyjaciółmi. Tak też zrobiłem, chociaż z ciężkim sercem, ponieważ rozwinęły się już przyjaźnie i nie u w a ż a ł e m tego za całkowicie fair. Można powiedzieć, że h o m o s e k s u a l n e skłonności przejawiały się podświadomie obciążały nasze m a ł ż e ń s t w o . W d o m u był to t e m a t tabu, o którym się nie mówiło, i wiem, że dla mojej ówczesnej żony był to duży problem. Po narodzinach dzieci, a raczej po narodzinach pierwszego dziecka, zaczęło być gorzej - jest to ciężka faza w życiu małżeństwa. Skłonności do mężczyzn wciąż we m n i e tkwiły. Niestety, podczas drugiej ciąży mojej żony m i a ł e m k o n t a k t z mężczyzną i krótką zażyłość. W n i o sło to do naszego życia małżeńskiego zgrzyt, dał znać o sobie w n a s t ę p n y m ro ku, ponieważ wtedy powiedziałem żonie, że nigdy jej nie kochałem. Do dzisiaj nie m o g ę zrozumieć, dlaczego wówczas nie odeszła. Następne lata małżeństwa były dla nas torturą. Dla niej, ponieważ m i a ł a świadomość, że żyje z mężczyzną, który jej nie ko cha. Dla m n i e , p o n i e w a ż nacisk i k o n t r o l a z jej strony stały się tak silne, że nie m o g ł e m zrobić kroku bez jej wiedzy; n a w e t moje spojrzenia były k o n t r o lowane. Chciała wiedzieć, z k i m się spotykam, chociaż w t a m t y m czasie nie m i a ł e m już żadnych k o n t a k t ó w . Doszły do tego jeszcze p r y w a t n e problemy, które nie miały nic w s p ó l n e g o z h o m o s e k s u a l i z m e m , oraz z r o z u m i e n i e , że my we dwoje w n o r m a l n y c h w a r u n k a c h nie moglibyśmy stworzyć udanej pa ry. Łatwo to było z r o z u m i e ć z naszych p o s t a w : o n a była zakochana, ja chcia łem mieć rodzinę. To sprawiło, że się pobraliśmy. Z o n a w k o ń c u m n i e o p u ściła, a mój świat się zawalił, p o n i e w a ż zabrała ze sobą również dzieci. Po t r u d n y m dla m n i e okresie o ś m i u miesięcy zacząłem się z tego otrzą sać i akurat wtedy trafiłem na p e w n e g o ojca a u g u s t i a n i n a . W t a m t y m czasie J2 FRONDA 30 p o w i a d o m i ł e m rodziców, że j e s t e m h o m o s e k s u a l i s t ą i m i a ł e m k o n t a k t y z mężczyznami. Moja matka, k t ó r a jest b a r d z o wierzącą osobą, usłyszała, że jest pewien zakonnik, który z n a się d o b r z e na p r o b l e m a c h h o m o s e k s u a l i z m u . D ł u g o mi o tym o p o w i a d a ł a i w k o ń c u w y m o g ł a na m n i e , b y m spotkał się z tym a u g u s t i a n i n e m . Do s p o t k a n i a d o s z ł o w W u r z b u r g u . O k a z a ł o się, że zakonnik też jest h o m o s e k s u a l i s t ą . Powiedział mi, że życie jako h o m o s e k s u alista jest zgodne z wiarą. W e d ł u g niego, moje przeżycia były z n a k i e m - p o przez rozpad m a ł ż e ń s t w a wygrał mój h o m o s e k s u a l i z m , t z n . p o w i n i e n e m znaleźć sobie mężczyznę i spędzić z n i m życie. Z m a t k ą radził mi zerwać kontakty. Po tym spotkaniu w s z e d ł e m na całego w środowisko homoseksualistów, co było dla m n i e n o w e i bardzo pasjonujące. Bardzo szybko m i a ł e m związek z m ł o d y m mężczyzną, który trafił t a m ze środowiska związanego z narkotyka mi. Poza tym, że wspierałem go finansowo, i to dosyć znacząco, na początku mój partner twierdził, że m n i e kocha. Ja m i a ł e m takie wyobrażenie, że nasz związek powinien wyglądać jak między m a ł ż o n k a m i . P r z e k o n a ł e m się j e d n a k - i to nie tylko na podstawie tego związku - że wszystko polega jedynie na sek sie i powierzchowności. Związek t e n rozpadł się po trzech miesiącach. W tym czasie oddaliłem się i coraz bardziej ograniczałem kontakty z m o i m i n i e - h o m o s e k s u a l n y m i przyjaciółmi. W t e d y też, po d w ó c h lub trzech miesią cach, p o z n a ł e m kobietę, z k t ó r ą się związałem, p o n i e w a ż m a r z e n i e o nor m a l n y m życiu cały czas było we m n i e o b e c n e . Związek t e n r o z p a d ł się bar dzo szybko - nie była to miłość, a jedynie chęć bycia z n o w u z kobietą. Jakieś dwa, trzy tygodnie p o tym r o z s t a n i u p o z n a ł e m z n ó w innego, m ł o d e g o m ę ż czyznę. Wierzyłem, że w k o ń c u znalazłem p r a w d z i w e uczucie. Częściej m i e s z k a ł e m u niego niż u siebie w d o m u . W czasie tego związku, który trwał p ó ł t o r a roku, z d e c y d o w a ł e m się na t r w a ł e życie h o m o s e k s u a l i s t y , spalenie wszystkich m o s t ó w łączących m n i e z d o m e m oraz rozpoczęcie n o w e g o życia. Ponieważ moje k o n t a k t y z h e t e r o s e k s u a l n y m i przyjaciółmi, a szczegól nie z moją rodziną stawały się coraz rzadsze, byłem b a r d z o uzależniony od JESIEŃ-2003 53 mojego ówczesnego przyjaciela. On był właściwie wszystkim, co mi z o s t a ł o . D o s z ł o do tego, że nie m o g ł e m myśleć j a s n o o niczym i n n y m , tylko o n i m . W zasadzie, kiedy do niego przychodziłem, całe moje życie, moja praca, ro dzina, środowisko stawały się dla m n i e o k r o p n e . Ż y ł e m tylko chwilami na szego bycia razem, a r a n o z m u s z a ł e m się do p o w r o t u do tego szarego, znie nawidzonego życia. Tego się t r z y m a ł e m . W y d a w a ł o mi się, że ta p r a w d z i w a miłość, k t ó r ą wreszcie znalazłem, odgradzała m n i e od z e w n ę t r z n e g o świata. Dzisiaj widzę to oczywiście całkowicie inaczej. Związek ten rozpadł się po p ó ł t o r a roku z winy mojego przyjaciela. Z r e s z t ą wszystkie moje związki rozpadały się z winy innych, nigdy mojej. Ja zawsze troszczyłem się o związki. Kiedy w r ó c i ł e m do d o m u po t y m rozsta niu, z o s t a ł e m z u p e ł n i e sam. W zasadzie nie m i a ł e m j u ż nic, odkąd straciłem jego. W ciągu tych 18 miesięcy prawie straciłem swoją rodzinę, straciłem kontakty z o t o c z e n i e m , z m o i m i przyjaciółmi. Kiedy siedziałem w d o m u przez n a s t ę p n e d w a dni, pozostały mi tylko d w a wyjścia: odebrać sobie życie albo zmienić się całkowicie. Na szczęście miesiąc wcześniej m i a ł e m o s t r ą sprzeczkę z moją starszą siostrą, k t ó r a miała w t e d y k o n t a k t y z O p u s Dei. Powie działa mi, że jest wyjście - m o ż n a się zmienić, a droga, k t ó r ą p o dążam, nie uczyni m n i e szczęśliwym, n a w e t jeśli b ę d ę udawał, że j e s t e m szczęśliwy. Po tej r o z m o w i e rozstaliśmy się b a r d z o źli na siebie. Ale w t y m t r u d n y m dla m n i e czasie p o w s t a ł a w mojej gło wie idea, że m o ż e rzeczywiście jest jakaś droga wyjścia. Na trzeci dzień, po d w ó c h nieprzespanych nocach, z a d z w o n i ł e m do niej i p o p r o s i ł e m o dalszą p o m o c . Dała mi adres księdza z O p u s Dei, który znał d o k t o r a van den Aardwega i do k t ó r e g o n a t y c h m i a s t z a d z w o n i ł e m . Niestety, okazało się, że d o k t o r opuścił N i e m c y i przeniósł się do Holandii. M n i e by ło wszystko j e d n o , byłem gotowy pojechać n a w e t jeszcze dalej, jeśli znalazł bym kogoś, kto m ó g ł b y mi p o m ó c . Z a d z w o n i ł e m do n i e g o i u m ó w i ł e m się na termin, który został wyznaczony cztery tygodnie później. W międzyczasie k u p i ł e m książkę van d e n A a r d w e g a pt. „ D r a m a t zwykłe go h o m o s e k s u a l i s t y " . Ta książka była dla m n i e objawieniem, p o n i e w a ż d o kładnie opisywała moje życie od dzieciństwa aż do tego p u n k t u , w k t ó r y m 54 FRONDA 30 się wtedy znajdowałem. A był to p u n k t rozstrzygający, który zaważył na tym, że terapia ta wydała się o d p o w i e d n i a dla m n i e . Człowiek, który tak d ł u g o zajmował się tą materią, p r o b l e m e m h o m o s e k s u a l i z m u , opisał tak d o k ł a d n i e moją sytuację, że coś m u s i a ł o być w tej terapii. Pojechałem do niego, ale j u ż z książki wiedziałem, że mój przypadek jest szczególnie ciężki. Na pierwsze oznaki poprawy trzeba było d ł u g o czekać, a dla m n i e - jako człowieka nie cierpliwego - nie była to ciekawa perspektywa. Wtedy też miał miejsce pierwszy k o n t a k t z O p u s Dei, do którego wcześniej byłem n a s t a w i o n y b a r d z o negatywnie. M i a ł e m n a t e n t e m a t wiele sprzeczek z moją siostrą, p o n i e w a ż dla m n i e była to sekta, ludzie, którzy byli zbyt su rowi, dzielili się na kasty i pozbawiali się każdej przyjemności. To był mój obraz O p u s Dei. Zadziwiające, że z t a k i m n a s t a w i e n i e m p o p r o s i ł e m siostrę o k o n t a k t z n i m i . Ciekawe jest, że inicjatywa wyszła o d e m n i e , nie z ze wnątrz - ja s a m tego chciałem. Dzisiaj widzę w t y m działanie Boga, że d o s t a ł e m się do ludzi, którzy mogli mi p o m ó c . Byli otwarci na mój p r o b l e m , rozmawiali ze m n ą , nie osądzali, nie mówili: mój Boże, wziąłeś taki ciężar na siebie, że nie podołasz. Dodawali mi odwagi i wspierali - na początku czę sto, a później, gdy nie było to j u ż tak p o t r z e b n e , dali mi więcej swobody. Przez to wróciłem również do wiary. W czasie trwania terapii z d a ł e m sobie sprawę, że w m o i m przypad ku wcale nie chodzi - lub nie chodziło - o s e k s u a l n ą orientację, lecz o z a t r z y m a n i e w m o i m rozwoju o s o b o w y m . Inni poszli dalej w rozwoju swojej orientacji i stali się m ę ż c z y z n a m i zainteresowa nymi dziewczynami. Ja z o s t a ł e m c h ł o p c e m , który był niepewny, który nigdy nie miał odwagi, był raczej t y p e m spokojnym, który ni gdy nie chciał się ubrudzić, który zawsze chciał stać w d r u g i m rzę dzie, nigdy w pierwszym, który nie chciał rzucać się w oczy. To by ło całkiem n o w e odkrycie, a perspektywa, że można całkowicie zmienić swoją osobowość, była tak kusząca, że p o w i e d z i a ł e m sobie: zrobię t o . Na początku terapii byłem sam, t z n . właściwie nie o p o w i a d a ł e m n i k o m u , n a w e t rodzinie, o terapii, tylko p r ó b o w a ł e m radzić sobie s a m e m u . Zaanga żowałem się zawodowo, tak że moja profesja z n ó w sprawiała mi przyjemność. JESIEŃ-2003 55 Założyłem agencję reklamową. Przeżyłem wiele t r u d n y c h chwil, ale o d n i o słem sukces. To u m o c n i ł o m n i e w e w n ę t r z n i e . Wszystkimi konfliktami, które wtedy miałem, dzieliłem się nie z innymi, lecz z Bogiem. To było doświadcze nie, którego wcześniej nie m i a ł e m . Ze p r o b l e m y da się rozwiązywać nie przy pomocy innych, tzw. dobrych przyjaciół, ale m o ż n a p r ó b o w a ć robić to same m u , a właściwie razem z Bogiem. Doświadczenie Boga, doświadczenie wspar cia, że w żadnej sytuacji nie j e s t e m sam, sprawiło, że rzeczywiście z d a ł e m się na Niego. Z praktycznego p u n k t u widzenia bardzo p o m o c n e było O p u s Dei, w którym znalazłem p a r t n e r a do rozmowy. T a m m o ż n a było rozmawiać o do świadczeniu Boga bez wrażenia, że ktoś patrzy na ciebie krzywo. Jednocześnie zauważyłem, że h o m o s e k s u a l i z m nie był już dla m n i e tak ważny. Nie było w a ż n e pytanie, czy chcę być teraz z k o b i e t ą czy, z mężczy zną, ale w a ż n a była cała moja osobowość. Z a u w a ż y ł e m , że s t a ł e m się silniej szy, spokojniejszy. O ile wcześniej p o s z u k i w a ł e m wciąż p a r t n e r a lub part nerki, z którymi m ó g ł b y m być szczęśliwy, o tyle teraz dylemat, czy ma to być kobieta, czy mężczyzna, oddalił się o d e m n i e , p o n i e w a ż byłem tak zajęty tym, co sobie założyłem, że nie m i a ł e m czasu na nic innego. Nie m i a ł e m cza su na zawieranie nowych znajomości, a już na p e w n o nie h o m o s e k s u a l n y c h . Kiedy p o w i e d z i a ł e m m o j e m u s t a r e m u przyjacielowi, r ó w n i e ż h o m o s e k s u a l i ście, o terapii, jaką przechodzę, natrafiłem oczywiście na n i e z r o z u m i e n i e . Wiele ze m n ą dyskutował i był p e w n i e rozczarowany, że nie u d a ł o mu się odwieść m n i e od tej drogi, ale w k o ń c u to zaakceptował - ciekawość była większa niż niechęć. Dzisiaj n a w e t dzwoni do m n i e i pyta o p o w o d z e n i e te- 56 FRONDA 30 rapii. To też u p e w n i a m n i e , że wybrałem właściwą drogę. A także przeświad czenie, że wszyscy szukają tej drogi, ale nie mają odwagi, aby nią pójść. Na początku nie byłem zbyt z a d o w o l o n y z terapii. W pierwszych czte rech, pięciu miesiącach nie przebiegało to zbyt szybko. W czasie w o l n y m , czyli w niedziele, nie w i e d z i a ł e m co ze sobą robić. W pierwszym tygodniu wszystko było w porządku, ale później wydawało mi się, że się cofam. N i e byłem już tak spokojny i pewny. S k o n t a k t o w a ł e m się z n ó w z d o k t o r e m van d e n A a r d w e g i e m i zapytałem, czy nie p o w i n i e n e m zrobić czegoś innego. Odpowiedział mi, że p r o b l e m leży w tym, że troszczę się tylko o siebie, że m o ja osoba jest cały czas w c e n t r u m , że JA jestem najważniejszy. Przemyślałem to i stwierdziłem, że pójdę pracować do hospicjum. Hospicja są s t o s u n k o w o m a ł o znane, m a ł o p o p u l a r n e , p o n i e w a ż ludzie wyobrażają je sobie jako c i e m n e miejsce, d o m śmierci. Na początku coś m ó w i ł o mi, że je s t e m zbyt słaby, zbyt wrażliwy, aby opiekować się śmiertelnie chorymi ludź mi. Również mój przyjaciel z O p u s Dei sugerował, b y m to sobie d o b r z e prze myślał, ponieważ takie miejsca są o d p o w i e d n i e dla silniejszych c h a r a k t e r ó w . Podjąłem sam decyzję i p o w i e d z i a ł e m sobie: zrobię to. Z a d z w o n i ł e m t a m i pojechałem. Przepracowałem j e d e n dzień na p r ó b ę w hospicjum przyjmu jącym pacjentów chorych na raka, k t ó r y m pozostały tylko trzy miesiące ży cia. Wiedziałem już po pierwszym dniu, chociaż był b a r d z o ciężki, że zosta nę t a m . Pracuję do dziś. Praca, opieka n a d śmiertelnie chorymi l u d ź m i zbliżyła m n i e bardzo do Boga. N i e d ł u g o p o t e m s p o t k a ł e m moją dzisiejszą przyjaciółkę, m a m nadzieję, że przyszłą żonę, która znała m n i e wcześniej, kiedy byłem h o m o s e k s u a l i s t ą i żyłem z m o i m p o p r z e d n i m p a r t n e r e m . Już w t e d y zakochała się we m n i e , ale było oczywiste, że ta miłość nie jest możliwa. N a s z e k o n t a k t y były luźne, telefonowaliśmy do siebie przez kilka miesięcy. Później p o w i e d z i a ł e m jej, że j e s t e m h o m o s e k s u a l i s t ą i j e s t e m w trakcie terapii. Z a i n t e r e s o w a ł a się tym. Poza tym w hospicjum, w k t ó r y m obecnie pracuję, p r z e d p a r o m a laty JESIEŃ-2003 57 zmarła jej m a t k a . To z a o w o c o w a ł o g ł ę b o k i m p o r o z u m i e n i e m , k t ó r e później rozwinęło się, ale w d ł u ż s z y m czasie. Nie odbyło się to tak, jak zawsze się spodziewałem, czyli trzask - i ludzie zakochują się w sobie. N i c takiego się nie stało. W s z y s t k o przebiegało l u ź n o i, jak myślę, jest to zdrowe, że dora stamy r a z e m . Praktycznie wypracowaliśmy n a s z ą miłość. T e n rozwój wciąż odbywa się w n a s z y m związku, tzn. czuję od d w u i p ó ł roku - co jest najdłuższym związkiem od czasu r o z w o d u z moją byłą ż o n ą - jak bym dzisiaj d o p i e r o się zakochał. M a m też wrażenie, że jest to zdrowy związek. Dzisiaj jeżdżę j u ż b a r d z o r z a d k o do profesora van d e n Aardwega. Tylko na o k r e ś l o n e terminy, d w a razy w roku, ze względu na d ł u g ą drogę: dwie godziny tam, dwie godziny z p o w r o t e m i dwie godziny terapii. Ale widzę już jasno swoją sytuację, z n a m swoje słabe strony, wiem, jak je zwalczać. Nie j e s t e m jeszcze h e t e r o s e k s u a l n y . Dzisiaj j e s t e m w t a k i m p o ł o ż e n i u , że nie j e s t e m już obciążony, j e s t e m wolny. Nie m i a ł e m żadnych k o n t a k t ó w h o m o s e k s u a l n y c h oprócz kilku telefonów od m o i c h sta rych przyjaciół, ale mają o n e miejsce b a r d z o r z a d k o . I kiedy s p o t y k a m y się, stoję na n e u t r a l n y m gruncie, co jest r e s p e k t o w a n e . W o s t a t n i m roku, jak sobie przypomi n a m , miały miejsce dwie, trzy r o z m o w y telefoniczne i j e d n o s p o t k a n i e . Z a u w a ż a m , że te dwa światy coraz bardziej oddalają się od siebie. Rzeczy, które opowiadają mi homoseksualiści, w ogóle m n i e nie interesują; u w a ż a m je za p o w i e r z c h o w n e . Z a u w a ż y ł e m z r e s z t ą to już, kiedy prowadzi łem aktywne życie h o m o s e k s u a l i s t y . C h o d z i o p o w i e r z c h o w n o ś ć relacji, nie p e w n o ś ć w życiu każdego h o m o s e k s u a l i s t y oraz n i e z a d o w o l e n i e ze swojej osobowości. J e s t e m m o c n o przekonany, że nie jest to p r o b l e m społeczny, jak to się przedstawia. Mówi się, że s p o ł e c z e ń s t w o jest przeciwko h o m o s e k s u alistom, że nie pozwala się im kochać. N i e zgadza się to z rzeczywistością, jeśli zbadać to dokładniej, p o n i e w a ż nigdy h o m o s e k s u a l i ś c i n i e mieli takiej wolności jak dzisiaj, a p o m i m o to n i e z a d o w o l e n i e w ś r ó d nich jest takie sa m o . Nie z n a m żadnego h o m o s e k s u a l i s t y , który byłby w pełni szczęśliwy. 58 FRONDA 30 Obecnie p o m a g a m m o j e m u d o b r e m u przyjacielowi, a przynajmniej sta r a m się go przekonać, żeby zaczął t e r a p i ę . Jest teraz w p u n k c i e , w k t ó r y m n i e opłaca się dalej żyć. Jest p r z e k o n a n y , że nie znajdzie szczęścia w życiu. Cza sami myślę, że jest taki p u n k t w życiu każdego h o m o s e k s u a l i s t y , w k t ó r y m ma on wątpliwości, czy będzie kiedykolwiek szczęśliwy. W USA p o w s t a ł o na szczęście d u ż o inicjatyw zajmujących się t y m p r o b l e m e m . Żałuję b a r d z o , ż e N i e m c y s ą białą p l a m ą p o d t y m w z g l ę d e m . Sam przyłączyłem się do grupy i n t e r n e t o w e j „People can c h a n g e " , k t ó r a p o m a g a h o m o s e k s u a l i s t o m chcącym się zmienić, pokazuje r ó ż n e środki wspierające tę drogę, r ó ż n e formy terapii. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności wybieram się na spotkanie z p e w n y m człowiekiem mieszkającym we Frankfurcie, które go p o z n a ł e m jako pierwszego N i e m c a w tej grupie internetowej, i który rów nież chce zacząć terapię. Jest nieszczęśliwy i chce porzucić h o m o s e k s u a l i z m . KRISTOFF N. MOENCHENGLADBACH, KWIECIEŃ 2003 JESIEŃ-2003 59 G D Y GEJ SPOTYKA JEZUSA JOHAN V A N DER SLUIS Kiedyś b y ł e m gejem. Dzisiaj już nie j e s t e m h o m o s e k s u a l i s t ą , właściwie t o dłużej j e s t e m h e t e r o s e k s u a l i s t ą niż h o m o s e k s u a l i s t ą . M a m 65 lat, a jako h o m o s e k s u a l i s t a żyłem od 15. do 2 8 . roku życia. Kiedy m i a ł e m 13 lat, od kryłem, że nie zakochuję się w dziewczy nach, jak m o i koledzy, ale w c h ł o p a k a c h . N i e tylko z a k o c h i w a ł e m się w swoich przyjaciołach, ale zacząłem o d c z u w a ć do nich pociąg seksualny. Mój ojciec był rolnikiem, w y c h o w a ł e m się na wsi. P o c h o d z ę z wielodzietnej rodziny. Nigdy nie l u b i ł e m pracy w g o s p o d a r s t w i e . N i e b y ł e m wytrzymałym, silnym c h ł o p a k i e m . N a b r a ł e m p r z e k o n a n i a - i my ślę, że był to j e d e n z korzeni mojego h o m o s e k s u a l i z m u - że n i e je s t e m w pełni mężczyzną. Zaczął m n i e p r z e ś l a d o w a ć k o m p l e k s niż szości związany z moją męskością. N i e b y ł e m silnym c h ł o p a k i e m i myślałem: „Nie j e s t e m p r a w d z i w y m mężczyzną, m a m więcej w s p ó l n e g o z k o b i e t a m i " . Zbyt m a ł o u t o ż s a m i a ł e m się z i n n y m i mężczyznami i w rezultacie nie rozwijałem się j a k o mężczyzna. J e s t e m przekonany, że to d a ł o początek m o i m u c z u c i o m h o moseksualnym Wcale m n i e to nie cieszyło. W y r a s t a ł e m w chrześcijań skim d o m u i wiedziałem, że h o m o s e k s u a l i z m jest g r z e c h e m . 60 FRONDA 30 Moje uczucia były j e d n a k na tyle silne, że w k o ń c u zacząłem żyć zgodnie z ni mi. M i a ł e m kilka k o n t a k t ó w seksualnych z c h ł o p a k a m i i w m i a r ę u p ł y w u czasu p o s t a n o w i ł e m żyć jak h o m o s e k s u a l i s t a . Nie wystarczały mi już tylko przygodne k o n t a k t y i spotkania, p r a g n ą ł e m stałego związku. Przez o s t a t n i e trzy lata życia jako h o m o s e k s u a l i s t a żyłem z j e d n y m przyjacielem. Mieszkaliśmy razem, robiliśmy wszystko r a z e m . Trwało to, dopóki nie skończyłem 28 lat. Stary człowiek W p e w n y m m o m e n c i e p o s t a n o w i ł e m skończyć z h o m o seksualnym stylem życia. N a d a l mi to o d p o w i a d a ł o , ale nie m i a ł e m pokoju z Bogiem. Przeczytałem książkę Billy G r a h a m a „Pokój z Bogiem" i odkryłem, że żyjąc jako h o moseksualista, nie m o g ę t e g o osiągnąć. Niektórzy chrześcijanie mówili: „Nie m u s i s z nic zmie niać, jesteś przecież w stałym związku, p e ł n y m miłości i wierności, i to jest w p o r z ą d k u " . Ale m i m o to b r a k o w a ł o mi pokoju. S p o t k a ł e m się kiedyś z p a s t o r e m , żeby o t y m p o r o z m a w i a ć . Powiedział mi wtedy, że m o g ę tak dalej żyć. Jeżeli j e s t e m w i e r n y m o j e m u p a r t n e r o w i , to nie ma w t y m nic złego. To n i e jest grzech. W Holandii jest to dość p o w s z e c h n i e a k c e p t o w a n e . Poprzez tego p a s t o r a trafiłem do seksuologa, który powiedział: „Twoje uczucia h o m o s e k s u a l n e są głębokie, więc poszukaj sobie part n e r a i żyj tak dalej". Zacząłem więc tak żyć i b a r d z o d o b r z e się w tym c z u ł e m . Lubiłem chodzić po b a r a c h gejowskich, lubi ł e m spędzać czas z przyjaciółmi. Tak n a p r a w d ę c z u ł e m się wtedy wolny. W k o ń c u p o d d a ł e m się s w o i m najgłębszym uczuciom. Wcześniej, kiedy ich nie a k c e p t o w a ł e m , myśla ł e m : „Tak nie m o ż n a " , ale kiedy je z a a k c e p t o w a ł e m i zaczą ł e m żyć w t e n sposób, byłem dosyć zadowolony. Tak więc p o w o d e m , dla k t ó r e g o skończyłem z t y m stylem życia, nie było to, że p r z e s t a ł o mi się o n o p o d o b a ć . Lubiłem takie życie. Wszyscy moi przyjaciele byli h o m o s e k s u a l i s t a m i i k a ż d ą w o l n ą chwilę spęJESIEŃ 2003 61 dzałem z n i m i . Trafiłem też do świata sztuki. C h o d z i l i ś m y na r ó ż n e imprezy k u l t u r a l n e i po p r o s t u lubiłem t o . Skończyłem z tym rodzajem życia, bo nie byłem w stanie nadal łączyć go z moją wiarą. W t e d y s p o t k a ł e m chrześcijan, którzy mówili co i n n e g o niż większość: „Możesz się zmienić, z m i a n a jest m o ż l i w a " . Ci chrześcijanie modlili się wte dy ze m n ą , żeby moje h o m o s e k s u a l n e uczucia zostały z a b r a n e . To był począ tek mojej przemiany. Z Biblii wiedziałem: h o m o s e k s u a l i z m jest g r z e c h e m . Owi chrześcijanie mówili: „Nie m a s z pokoju z Bogiem. Nie odziedziczysz Królestwa Bożego, jeżeli dalej będziesz tak żył. Nie będzie w n i m miejsca dla ciebie." I to sprawiło, że skończyłem z h o m o s e k s u a l n y m stylem życia; chciałem odziedziczyć Królestwo Boże. Biblia mówi, że k t o tak żyje, nie trafi do Nieba. Św. Paweł w 1 Liście do Koryntian pisze, że homoseksualiści nie odziedziczą Królestwa Niebieskiego. W Liście do Rzymian pisze też, że taki sposób życia jest przeciwny naturze. W t e d y wcale tego nie c z u ł e m i myślałem, że ten styl życia do m n i e pa suje. Ale jednak to było nienaturalnie, bo niezgodne z p o r z ą d k i e m stworze nia. Skończyłem więc z tym stylem życia tylko i wyłącznie dlatego, że Boże Słowo mówi, że jest to zakazane. Poza tym chciałem osiągnąć cel, który Bóg miał dla m n i e . W s p o m n i a ł e m , że ci chrześcijanie modlili się nade m n ą . J e d n a modlitwa nie zmienia wszystkiego od razu, ale ci chrześcijanie powiedzieli mi, że m o g ę uwie rzyć, że zmiana jest możliwa. Kiedy Chrystus wchodzi do mojego życia, rodzę się na nowo. Wiem, że staję się n o w y m stworzeniem - w Chrystusie, i że m o ja stara natura została ukrzyżowana z Chrystusem. A więc m u s i a ł e m nauczyć się traktować swoją starą n a t u r ę tak, jakby była martwa. H o m o s e k s u a l n e skłon ności są częścią tej starej natury, bo Biblia mówi, że h o m o s e k s u a l i z m jest grze chem. Muszę nauczyć się traktować moją starą n a t u r ę jak m a r t w ą i żyć przez wiarę. W Chrystusie jestem n o w y m stworzeniem i to m n i e zmienia. Nowe stworzenie Mając 28 lat, zerwałem z h o m o s e k s u a l n y m stylem życia. Przez n a s t ę p n e pięć lat byłem sam. W trakcie tych pięciu lat moje h o m o s e k s u a l n e uczucia wygasły. Na początku wciąż były obecne, ale stopniowo ustępowały. Trwało to do m o m e n g2 FRONDA 30 tu, kiedy obudziły się we m n i e uczucia heteroseksualne. Wcześniej modliłem się do Boga, że chciałbym się ożenić dopiero wtedy, kiedy będę wolny od uczuć homoseksualnych i zacznę czuć się heteroseksualistą. I tak się stało. Zakocha łem się i ożeniłem pięć lat po zerwaniu z homosek sualizmem. Od m o m e n t u ślubu moje uczucia hete roseksualne rozwijały się. Jestem żonaty od 31 lat i już nie m a m homoseksualnych pokus. M a m rodzi nę, troje dorosłych dzieci. Zycie homoseksualisty po zostawiłem za sobą. W trakcie pierwszych lat musia łem czasami walczyć z pokusami, ale teraz czuję się przede wszystkim heteroseksualistą i już nie odczu wam pokus homoseksualnych. Na początku czułem się wolny. Bardzo się cieszy łem, że Bóg znalazł się na pierwszym miejscu w m o i m życiu. Mówiłem: „Boże, Ty jesteś najważniejszy". By łem dzieckiem w wierze i to d a w a ł o mi wiele radości. Ale moje poprzednie uczucia wciąż mi towarzyszyły i to było bardzo t r u d n e . W trakcie pierwszego roku często wracały do m n i e h o m o s e k s u a l n e emocje i byłem w t e d y rozczarowany Bogiem. Chciałem się zmienić, ale kiedy widziałem mężczy znę, nadal c z u ł e m się homoseksualistą. I m u s i a ł e m wal czyć dalej, wracać do Boga, p o d d a w a ć Mu moje myśli. To była walka przeciwko s a m e m u sobie. Nie m i a ł e m jeszcze uczuć heteroseksualnych i było mi n a p r a w d ę t r u d n o . Czasami byłem rozżalony. T e n proces wymagał wytrwa łości. Ale kiedy minął pierwszy rok, p o m i m o p o k u s zdecydowałem się wytrwać. W ciągu tych pięciu lat m i a ł e m tylko j e d e n k o n t a k t h o m o s e k s u a l n y . Byłem na urlopie i wiele czasu spę d z a ł e m na plaży; było to miejsce, gdzie spotykało się wielu h o m o s e k s u alistów. I wtedy, t e n j e d e n raz, u p a d ł e m . To sprawiło, że wiele się nauczy łem, bo byłem b a r d z o rozczarowany sobą. Mijały w ł a ś n i e cztery lata, od kiedy z e r w a ł e m z h o m o s e k s u a l n y m życiem, a tu nagle z n o w u m i a ł e m tego typu k o n t a k t . To nauczyło m n i e , że nigdy nie p o w i n i e n e m być zbyt p e w n y siebie. Poza t y m z r o z u m i a ł e m , że to m o ż e wrócić do m n i e w k a ż d y m JESIEŃ-2003 63 m o m e n c i e życia. Po t y m wydarzeniu z n o w u podjąłem decyzję o naśladowa niu Boga: nie wrócę do d a w n e g o stylu życia, w y t r w a m . P o t e m p o k u s y stawa ły się coraz słabsze, również ze względu na rozwijające się we m n i e uczucia h e t e r o s e k s u a l n e . Od kiedy się o ż e n i ł e m , nie zdarzył mi się p o w r ó t do uczuć homoseksualnych. Od czasu do czasu dawał o sobie znać mój kompleks niższości. Było to szcze gólnie trudne w pierwszym roku naszego małżeństwa. Nie czułem się w pełni wartościowy. Nie pragnąłem wprawdzie kontaktu z mężczyznami, ale wycofy wałem się i zamykałem w sobie. Zdarzało mi się wtedy czasami odczuwać ho moseksualne pragnienia, ale były one coraz słabsze. Teraz czuję się naprawdę stuprocentowym heteroseksualistą i już nie m a m pokus homoseksualnych. Kiedy porównuję swoje obecne życie, r o d z i n ę z dziećmi, z m o i m życiem wtedy, czuję się bardziej s p e ł n i o n y niż w życiu, które bało mi się to wtedy, ale dzi siaj już nie chcę do tego wracać. Jest to bardzo ograniczający styl życia, często zrywa się relacje i zaczyna nowe. Byłem co prawda w stałym związku, ale m i m o to obydwaj mieliśmy kon takty na boku. Mój partner tak robił, ja też czasami spotykałem się z kimś. Mieszkaliśmy razem, ale nie było w tym ani miłości, ani wierności. Dlatego szu kałem i znalazłem wyjście. Teraz pokazuję innym, że zmiana jest możliwa. To nie nasze uczucia powinny być naszymi przewodnikami. Nie to, co czu jemy, decyduje o naszym rozwoju. Rozstrzygające jest Słowo Boże, które mówi, że osiągniesz prawdziwe szczęście i spełnienie, jeśli będziesz posłuszny Bogu. 64 FRONDA 30 Prawdziwy mężczyzna Jak w s p o m n i a ł e m , o ż e n i ł e m się pięć lat po zerwa niu z h o m o s e k s u a l n y m stylem życia i w tym okresie p i s a ł e m książkę pt. „Nie je stem już taki", w której opisa ł e m moją historię. Niektórzy ludzie po przeczytaniu tej książki szukali ze m n ą k o n t a k t u , więc przychodzili d o n a s d o d o m u , żeby p r o sić o p o m o c . Po pięciu latach, kiedy m i a ł e m już rodzinę, stwierdziłem, że staje się to dla nas zbyt absorbujące, gdyż zgłaszających się było coraz wię cej. Pracowałem w t e d y w Fundacji C e n t r u m Kryzysowego „Tot Heil d e s Volks" („Ku Błogosławieństwu L u d z i o m " ) i kiedy p o w i e d z i a ł e m dyrektoro wi, że planuję skończyć z przyjmowaniem ludzi w d o m u , z a p r o p o n o w a ł , czy nie chciałbym robić tego w fundacji. Tak założyliśmy E H A H (Opiekę Ewan geliczną n a d H o m o s e k s u a l i s t a m i ) , której n a z w ę n i e d ł u g o p o t e m zmienili śmy na Opiekę Ewangeliczną n a d T o ż s a m o ś c i ą Seksualną, bo p o m a g a m y nie tylko h o m o s e k s u a l i s t o m , lecz również l u d z i o m u z a l e ż n i o n y m od seksu. Ludzie kontaktują się z n a m i , d z w o n i ą lub przychodzą i u m a w i a m y się na w s t ę p n ą r o z m o w ę . Podczas tej r o z m o w y s k u p i a m y się na ich głównych potrzebach. Większość chrześcijan przychodzi do n a s z p y t a n i e m : „Czy m o żecie mi p o m ó c w zerwaniu z h o m o s e k s u a l n y m stylem życia? Czy możecie mi p o m ó c trafić na drogę p r z e m i a n y ? " My twierdzimy: „ Z m i a n a jest możli wa". W e d ł u g nas, bycie h o m o s e k s u a l i s t ą nie jest częścią n a t u r y człowie ka, ale jego u k i e r u n k o w a n i e m , orientacją. Orientacją, k t ó r ą m o ż n a zmienić. Mówiąc o przemianie, m a m na my śli nie tylko przejście od uczuć h o moseksualnych do heteroseksualnych, ale coś szerszego: jak m o ż e m y spełniać Boże oczeki wania, jak realizować Jego plan dla nas? Zycie JESIEŃ 2003 chrześcijańskie przynosi b o w i e m ze s o b ą p r z e m i a n ę w e w n ę t r z n ą i prawdzi wy rozwój duchowy. Z m i a n a m o ż e oznaczać, że człowiek kończy z h o m o s e k s u a l n y m stylem życia i doświadcza s p e ł n i o n e g o życia w celibacie, bądź też zaczyna żyć jako heteroseksualistą. Po naszej terapii niektórzy ludzie zmienili się na tyle, że zawarli m a ł ż e ń s t w a . P r o w a d z i m y r o z m o w y indywidualne i w grupach. Na początku raczej in dywidualne. Ludzie przychodzą d o n a s c o d w a tygodnie n a g o d z i n n ą r o z m o wę. O m a w i a m y ich s e k s u a l n ą przeszłość. Co oznaczają dla nich h o m o s e k s u alne uczucia? Czym może t o być spowodowane? Potem dajemy i m wskazówki prowadzące do zmiany. Po pierwszej r o z m o w i e wprowadzającej m a m y j e d n o albo d w a s p o t k a n i a p o ś w i ę c o n e przeszłości, a p o t e m kilkana ście s p o t k a ń na r o z m o w y o życiu przez wiarę. M ó w i m y o tym, że jest o n o możliwe, że wszystko zaczyna się od naszego w n ę t r z a , a także o tym, jak p o strzegać siebie samego. Koncentrujemy się na tych d w ó c h rzeczach: życiu z wiary i jak sobie radzić z k o m p l e k s e m niższości. J e s t e ś m y b o w i e m p r z e k o n a n i , że są dwie możliwe przyczyny h o m o s e k s u alizmu: pierwsza - z a b u r z e n i a n e u r o t y c z n e , niedorozwój psychiczny d a n e g o człowieka i d r u g a - siła grzechu, k t ó r a powoduje, że ludzie upadają. 66 FRONDA 30 Jeśli chodzi o rozwój psychiczny, to chcemy pokazać l u d z i o m , że m o ż n a zmienić myślenie o sobie s a m y m i z r o z u m i e ć , że nie ma p o w o d ó w do myśle nia o sobie źle. S e d n e m uczuć h o m o s e k s u a l n y c h jest b o w i e m szczególny ro dzaj k o m p l e k s u niższości. Kiedyś jako mężczyzna m i a ł e m k o m p l e k s niższo ści. Nie c z u ł e m się w pełni m ę ż c z y z n ą i s z u k a ł e m d o p e ł n i e n i a u i n n e g o mężczyzny. Na tym w ł a ś n i e polega h o m o s e k s u a l i z m . W y p e ł n i a ł e m swoją pustkę, braki męskości, pożądając i n n e g o mężczyzny, zakochując się i kieru jąc w jego s t r o n ę moje seksualne zainteresowania. „Uzupełniając się" i n n y m mężczyzną, myślałem, że w t e n s p o s ó b s a m s t a n ę się w n i m p e ł n i . Ale teraz myślę, że nie tak p o w i n n o to wyglądać. Wierzę, że Bóg chce, abyśmy stawali się prawdziwymi mężczyznami, korzystając z Jego m e t o d . N a u c z y ł e m się, że nie m u s z ę czuć się mniej wartościowy j a k o mężczyzna, ale że m o g ę być p r a w d z i w y m mężczyzną, tak jak Bóg to z a p l a n o w a ł . To nie znaczy, że nagle s t a ł e m się t w a r d y m facetem. Z a a k c e p t o w a ł e m fakt, że je s t e m wrażliwy. Nie j e s t e m t w a r d z i e l e m i nadal nie lubię pracy w gospodar stwie, ale m i m o to m o g ę być p r a w d z i w y m mężczyzną. T e n szczególny k o m pleks niższości został u s u n i ę t y i dlatego m o g ł e m z m i e n i ć się w e w n ę t r z n i e . Oprócz tego n a u c z y ł e m się żyć przez wiarę. O s o b o m , k t ó r e do n a s przychodzą, m ó w i m y : „ N i e pytaj Boga, czy zabie rze ci uczucia h o m o s e k s u a l n e , ale n a u c z się uważać starą n a t u r ę za m a r t w ą , jeżeli o d d a ł e ś życie Jezusowi. Nie wypieraj się jej, nie t ł u m , ale n a u c z się t r a k t o w a ć ją jak m a r t w ą w wierze, że w Jezusie jesteś n o w y m s t w o r z e n i e m . " To jest proces. To się nie dzieje w j e d n y m d n i u . Jeżeli żyjesz wiarą, twoje uczucia m o g ą się zmieniać. Jeżeli poradzisz sobie z k o m p l e k s e m niższości i zaczniesz żyć z wiary, istnieje możliwość, że uczucia u l e g n ą z m i a n i e . Droga przemian Po pierwszych 10 i po 20 latach naszej pracy robiliśmy s p r a w o z d a n i a p o d s u mowujące. Wynika z nich, że co r o k u przychodzi do n a s o k o ł o 50 n o w y c h lu dzi, szukając pomocy. Pracujemy p o n a d 25 lat i z r a p o r t u wynika, że p o ł o w a ludzi wybiera drogę przemiany. D r u g a p o ł o w a wraca do starego życia i nie korzysta z tej drogi, a czasami n a w e t zwraca się przeciwko n a m . Ale p o ł o w a idzie drogą przemiany. O k o ł o 20-25 p r o c e n t z nich zawiera m a ł ż e ń s t w a , żeni się lub wychodzi za mąż. P o z o s t a ł e 25-30 p r o c e n t p r o w a d z i s p e ł n i o n e JESIEŃ 2003 67 życie w celibacie, nie bierze ślubu. C z a s a m i mają jeszcze h o m o s e k s u a l n e uczucia i pokusy, ale idą drogą p r z e m i a n p o p r z e z abstynencję seksualną. Nie m ó w i m y , że każdy, k t o do n a s przyjdzie, na p e w n o się zmieni, ale na szym zdaniem, b a r d z o w a ż n e jest pójście drogą p r z e m i a n i życie w abstynen cji. Do tego p o t r z e b a wiele siły. I tu d o t y k a m y b a r d z o w a ż n e g o a s p e k t u : nie sienia krzyża. Bóg chce dać n a m siłę do niesienia naszego krzyża. Wierzymy, że Bóg chce dawać n a m siłę, i t e n w e w n ę t r z n y proces często zaczyna się wtedy, kiedy przyznajemy Bogu c e n t r a l n i e miejsce w n a s z y m ży ciu. To jest zasada życia z wiary. C e n t r a l n e miejsce dla Boga w n a s z y m ży ciu. Nie liczy się to, co ty czujesz, ale czy niesiesz swój krzyż, mówiąc: „Bo że, chcę Cię naśladować, chcę iść tylko za T o b ą " . Co ciekawe, ludzie, którzy przychodzą do nas, są w większości chrześcijanami. Ludzie nie n a w r ó c e n i generalnie nie mają z t y m p r o b l e m u . Po p r o s t u żyją zgodnie z panującą w świecie opinią, że wszystko jest w p o r z ą d k u i że tak m o ż e zostać. Ale dla chrześcijan to jest p r o b l e m . Przychodzą do n a s ludzie z wielu k o ś c i o ł ó w i w s p ó l n o t , którzy wierzą i nie mają pokoju, żyjąc w t e n s p o s ó b . W naszej pracy od s a m e g o początku n a p o t y k a l i ś m y wielki opór. Mieli śmy n a p a d y n a nasze b i u r o . Ruch h o m o s e k s u a l i s t ó w p r o w a d z i ł k a m p a n i ę przeciwko naszej pracy. Malowali na ścianie r ó ż o w e trójkąty, wtargnęli do naszego b u d y n k u i okupowali go przez jakiś czas. Mieliśmy też kilka przy p a d k ó w fałszywych zgłoszeń: ktoś udawał, że przyjechał po p o m o c , a na p r a w d ę został wysłany przez C O C , wielki r u c h h o m o s e k s u a l i s t ó w w Holan dii. P o t e m czytaliśmy r e p o r t a ż o t y m w m a g a z y n a c h gejowskich, gdzie n a s z a praca była p r z e d s t a w i o n a w b a r d z o n e g a t y w n y m świetle. O n i są przeciwko n a m , gdyż nie chcą uznać, że z m i a n a jest możliwa. Lu dzie nie m u s z ą zgadzać się z n a s z ą opinią, m o ż e m y mieć r ó ż n e p u n k t y wi dzenia, ale myślę, że każdy p o w i n i e n mieć okazję z a p o z n a n i a się z n a s z ą wi zją i e w e n t u a l n e g o uznania, że jest o n a możliwa. Ludzie na całym świecie doświadczają zmian, a to znaczy, że jest o n a możliwa. Powody, dla których h o m o s e k s u a l i ś c i przeciwstawiają się n a m , m ó w i ą w e d ł u g m n i e coś o nich samych. Myślę, że nie chcą przyjąć do wiadomości, że z m i a n a jest możliwa. To jest też b a r d z o o s o b i s t a sprawa, bo to oznacza łoby, że oni też m o g ą się zmienić, ale t e g o n i e chcą. Myślę, że h o m o s e k s u alista w k o ń c u t ł u m i myśl, że Bóg zaplanował to inaczej. To jest t r u d n a , oso bista sprawa. Ja też chciałem p o z o s t a ć taki, jak b y ł e m . Też n i e c h ę t n i e 68 FRONDA 30 s ł u c h a ł e m o możliwości z m i a n . Bo p r z e m i a n a jest w p e w n y m sensie proce s e m zaprzeczania s a m e m u sobie. C z ę s t o wolimy po p r o s t u p o d d a w a ć się na szym u c z u c i o m . Ludzie nie chcą słyszeć, że istnieje droga przemiany, d o s t ę p na dla każdego. Krzyczą tak głośno, bo nie chcą o t y m s ł u c h a ć . JOHAN VAN DER SLUIS ALMERE, KWIECIEŃ 2003 JESIEŃ 2003 69 W 2 Księdze Machabejskiej (4,12) czytamy: „Umyślnie bowiem pod samym zamkiem wybudował gimnazjum i najlepszych młodzieńców zachęcił do włożenia greckiego kapelusza". Jednakże wiele tłumaczeń biblijnych błędnie rozumie słowa: „hypotasson hypo petasori". Zamiast „włożenia greckiego kapelusza" powinno być: „uwieść pod grecki kapelusz". Św. Hieronim bardzo dobrze zrozu miał seksualny sens tych słów i przetłumaczył „in lupanaribus ponere", tzn. „zaprowadzić do burdelu". H O M O S E K S U A w L I Starym Z M i Nowym Testamencie LARRY HOCAN W społeczeństwie, w k t ó r y m wiatr tolerancji wieje wszędzie, t r u d n o jest w pewnych kręgach rozmawiać o p r o b l e m i e h o m o s e k s u a l i z m u w Biblii. Po nieważ kościelna m o r a l n o ś ć związana z seksualnością jest b a r d z o często od rzucana, nie dziwi fakt kontrowersyjności t e g o t e m a t u . C z ę s t o cytuje się fragmenty z Biblii i interpretuje je na n o w o , nie bacząc na tradycję w y k ł a d n i Kościoła. Przy t y m z a p o m i n a się o ważnej zasadzie biblijnej wykładni, k t ó r a była p o d k r e ś l a n a z a r ó w n o przez Sobór W a t y k a ń s k i II, jak też Papieską Ko misję Biblijną: „Wydawanie obowiązującej interpretacji zapisanego l u b prze70 FRONDA 30 kazanego Słowa Bożego spoczywa wyłącznie na Urzędzie Nauczycielskim Kościoła, którego władza s p r a w o w a n a jest w imię J e z u s a C h r y s t u s a " . Przy wykładni u s t ę p ó w biblijnych należy zawsze mieć świadomość, jak ro zumieli te fragmenty Ojcowie Kościoła w pierwszych wiekach. Byli w k o ń c u najbliżej tych pism. U w a ż a m za dziwne, że większość nowych komentarzy, szczególnie w języku angielskim i niemieckim, ignoruje Ojców Kościoła. Poza tym w a ż n e jest, aby znać interpretację d a n e g o u s t ę p u z literatury żydowskiej. Po p r o s t u dlatego, że nasza n a u k a m o r a l n a zgadza się z n a u k ą ortodoksyjnych Żydów. Inny powód, dlaczego taka wiedza jest przydatna, jest następujący: często zarzuca się Kościołowi, ale nie Ż y d o m , że jego p o dejście do seksualności jest d y k t o w a n e s t r a c h e m , a n a u k a dotycząca t e g o p r z e d m i o t u jest po p r o s t u niezdrowa. „Jak m o ż n a tak żyć?" - padają zarzu ty. Dlatego w a r t o wiedzieć, czego nauczają w swoich p i s m a c h rabini. Oczywiście, niemożliwe jest w k r ó t k i m wystąpieniu p r z e d s t a w i ć szcze gółową egzegezę wszystkich związanych z t e m a t e m cytatów biblijnych. M o gę jedynie wskazać o d p o w i e d n i ą literaturę. Homoseksualizm w Starym Testamencie N a u k a Starego T e s t a m e n t u o h o m o s e k s u a l i z m i e zaczyna się w Księdze Ro dzaju: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz (...) stworzył mężczyznę i niewiastę. Po czym Bóg im błogosławił, m ó w i ą c do nich: Bądźcie p ł o d n i i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie p o d d a n ą " . W d r u g i m rozdziale czytamy: „ P o t e m Pan Bóg rzekł: N i e jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu z a t e m o d p o w i e d n i ą dla n i e g o p o m o c " . Re akcja A d a m a na kobietę, dar Boży, jest następująca: „Ta d o p i e r o jest kością z moich kości i ciałem z m e g o ciała! Ta będzie się zwała niewiastą, bo ta z mężczyzny została wzięta. Dlatego to mężczyzna o p u s z c z a ojca swego i m a t k ę swoją i łączy się ze swą ż o n ą tak ściśle, że stają się j e d n y m c i a ł e m " . Biblijna n a u k a o homoseksualizmie opiera się na r o z u m i e n i u płci i m a ł ż e ń stwa w pierwszych dwóch rozdziałach Księgi Rodzaju. Rozdziały te m ó w i ą za r ó w n o o płodności, jak również o p a r t n e r s k i m związku, wyłączają n a t o m i a s t homoseksualizm jako przeciwstawny prawdzieo stworzeniu. Oznacza to, że nie powinniśmy traktować nauki o homoseksualizmie jako reakcji na kulty po gańskie, lecz jako logiczne n a s t ę p s t w o biblijnego obrazu człowieka. JESIEŃ-2003 71 Wydaje się, że tak mocne potępienie homoseksualizmu w Starym Testamen cie było czymś niepowtarzalnym w czasach starożytnych. Na Bliskim Wschodzie zachowania homoseksualne były tolerowane, jeśli nie wręcz pochwalane, co miało miejsce wśród Greków, przy założeniu, że obaj partnerzy wyrażają na to zgodę. W Mezopotamii homoseksualizm był jedynie wtedy zabroniony, kiedy kogoś do niego zmuszano. W Egipcie jedynie pedofilia była zakazana. Biblijne „ n i e " dla h o m o s e k s u a l i z m u staje się p r a w e m . Tak m ó w i o tym Księga Kapłańska: „Nie będziesz obcował z mężczyzną [zakar - płeć m ę s k a ] , tak jak się obcuje z kobietą. To jest obrzydliwość!" Oraz: „Ktokolwiek obcu je cieleśnie z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą, p o p e ł n i a obrzydliwość. Obaj będą ukarani śmiercią, sami tę śmierć na siebie ściągnęli". Warto zauważyć, że pojęcie osoby, z którą się „obcuje", nie oznacza jedynie „mężczyzny" (tzn. dorosłego), ale „płeć męską", czyli każdą osobę tej płci bez wskazania na wiek. Ponieważ słowo ischa, „kobieta", jest użyte w innym miejscu, można by spodziewać się również tutaj słowa „mężczyzna". Jest jednak inaczej. Po drugie, takie zachowanie zostało nazwane obrzydliwością. Słowo toebah jest mocnym sformułowaniem i określa kilka wykroczeń z a r ó w n o przeciw ry tualnym prawom, jak też przeciw prawu moral n e m u . H o m o s e k s u a l i z m nie został przedsta wiony jako najgorsza wśród innych obrzydli wości. W każdym razie wszystkie te czyny stoją w sprzeczności ze szczególnym s t o s u n k i e m Izraela do Boga oraz z n a d a n y m mu przez Boga za daniem: „Będziecie dla m n i e święci, bo ja j e s t e m święty, Ja Pan, i oddzieliłem was od innych naro dów, abyście byli m o i m i " (Kpi 20, 26). W związku z tymi fragmentami z Księgi Kapłańskiej da się zauważyć, co na stępuje: p o n i e w a ż wielu dzisiej szych egzegetów uważa, że o w e u s t ę p y „prawa świętości" p o w s t a ły podczas wygnania, wyrażają oni pogląd, iż chodzi p r z e d e wszyst kim o prostytucję sakralną w o t o czeniu Izraela. Jest j e d n a k wątpliwe, 72 FRONDA 30 czy takie zagrożenie w Babilonie i s t n i a ł o . W każdym razie w 18 rozdziale wy mienia się kult Molocha. Jeśli a r g u m e n t u j e się, że zakaz h o m o s e k s u a l i z m u związany był jedynie z t y m k u l t e m , skąd w o b e c tego nierząd z k r e w n y m i i kobietami podczas menstruacji wymieniany również w t y m rozdziale? Po za tym zakaz h o m o s e k s u a l n y c h z a c h o w a ń jest z n ó w w y m i e n i a n y w rozdzia le 20, gdzie w ogóle nie ma m o w y o w s p o m n i a n y m kulcie. Wreszcie, zbyt p o c h o p n i e jest twierdzić, co czynią niektórzy znawcy Starego T e s t a m e n t u , że Izrael właśnie odrzucił obrzędy swoich pogańskich sąsiadów. Zwyczaje starożytnego Izraela m o ż e m y przypisać boskiej opatrzności lub stwierdzić, że niektóre z nich zostały przyjęte, inne odrzucone. Włą czono różne obyczaje dotyczące składania ofiar oraz powszechnie panujące na Bliskim Wschodzie obyczaje dotyczące małżeństwa i stosunków przedmałżeńskich. O d r z u c o n o kazirodztwo, jedze nie mięsa wieprzowego oraz homoseksualizm. Chciałbym do tego dodać, że wiązanie prostytucji sakral nej z h o m o s e k s u a l i z m e m jest dzisiaj wielce wątpliwe. Nie ma jednoznacznych poszlak, że istniała prostytucja sakralna wśród Kananejczyków. Kiedy wiąże się jednak h o m o s e k s u alizm z mieszkańcami ziemi Kanaan, nie znaczy to, że pozo staje on grzechem tylko w obrębie sprawowania kultu, a prze staje n i m być poza nim. Często z a p o m i n a się o tym aspekcie. Pseudo-Klemens Rzymski reprezentuje stanowisko, że niebez pieczeństwo kultów pogańskich polega na tym, prowadzą o n e do homoseksualnych zachowań, a nie odwrotnie. W talmudycznej wykładni Księgi Rodzaju istnieje 7 zakazów wiążących p o t o m k ó w Noego. Zgodnie z tą listą, piąty zakaz przeciw łama niu małżeństwa odnosi się, w e d ł u g Mojżesza Majmonidesa, również do zachowań homoseksualnych. W r ó ć m y do pierwszej księgi Starego T e s t a m e n t u . N i e k t ó rzy z egzegetów twierdzą, że rozdział p o ś w i ę c o n y S o d o m i e i G o m o r z e traktuje p r z e d e w s z y s t k i m o n a r u s z e n i u p r a w a go ścinności. Ale dokładniejsza analiza wczesnych t e k s t ó w wskazu je, że S o d o m a i G o m o r a reprezentują ciężkie grzechy i wykrocze nia. Z jednej strony, należy stwierdzić, że taką wykładnię t e k s t u (podkreślenie JES1EŃ2003 n a r u s z e n i a p r a w a gościnności) m o ż n a znaleźć 73 w tekstach judaistycznych, chociaż nie jest o n a jedyną. Z drugiej strony Ko ściół w swojej wykładni jednoznacznie wskazuje na h o m o s e k s u a l i z m . J a s n e jest, że naruszenie prawa gościnności nastąpiło poprzez zachowania h o m o seksualne. Podobny przypadek znajdujemy w rozdziale 19 Księgi Sędziów. Chociaż podkreślanie h o m o s e k s u a l n y c h skłonności często przypisywane jest Filonowi z Aleksandrii, który grzechy S o d o m y i G o m o r y traktuje jako seksualną perwersję, to również J u s t y n Męczennik opisuje s o d o m i ę jako obrzydliwość. W s p o m i n a m Justyna, p o n i e w a ż nie m a ż a d n e g o d o w o d u n a istnienie wpływów Filona przed k o ń c e m II stulecia. Oddziaływał on głównie na alegoryczną egzegezę Pisma Świętego, z czego z n a n a była tradycja Kościo ła aleksandryjskiego. W ś r ó d Żydów z a p o m n i a n o niemal o Filonie Aleksan dryjskim. Nie miał ż a d n e g o wpływu na teologię, t a k ą jaka została sformuło w a n a w rabinistycznych pismach, również na n a u k ę o h o m o s e k s u a l i z m i e . Taki wpływ nie był konieczny. F a k t e m jest, że tradycja judaistyczna t r a k t o wała każdą formę nierządu, włączając w to masturbację, jako występek prze ciw Torze, tzn. skierowaną przeciw woli Bożej i dlatego zakazaną. Niewątpliwie interpretacja grzechów S o d o m y i G o m o r y jako z a c h o w a n i a h o m o s e k s u a l n e g o stała się z a r ó w n o w Kościele, jak i w p o w s z e c h n y m języ ku (sodomia) najbardziej r o z p o w s z e c h n i o n ą wykładnią i nią posługuje się również list Św. Judy (Jud 7). Cytuję i p o p r a w i a m na m a r g i n e s i e t ł u m a c z e nie: „jak S o d o m a i G o m o r a i w ich sąsiedztwie [ p o ł o ż o n e ] mia sta - w p o d o b n y s p o s ó b jak o n e oddawszy się rozpuście i p o żądaniu w inny s p o s ó b - s t a n o w i ą przykład przez to, że p o n o szą karę wiecznego ognia". Niestety, obecne t ł u m a c z e n i e jest mylące. Właściwe t ł u m a c z e n i e b r z m i : „w p o d o b n y s p o s ó b jak o n e oddawszy się rozpuście i p o ż ą d a n i u cu dzego ciała [sarkos heteras]". [W polskim t ł u m a c z e n i u Biblii Tysiąclecia użyto tego, p r a w i d ł o w e g o określenia przyp. t ł u m . ] Sarkos heteras znaczy „ i n n e ciało", a nie „inny s p o s ó b " . N a w e t jeśli frag m e n t t e n opisuje nierząd z anio łami, to aniołowie byli m ę skimi figurami. Niestety, w dyskusji o p o dejściu Biblii do h o m o s e k FRONDA 30 sualizmu pomija się księgi machabejskie, chociaż w e d ł u g ka tolickiego ujęcia, jak również ujęcia Kościoła p r a w o s ł a w n e go, są o n e częścią P i s m a Świętego. N i e k t ó r e n o w e ko m e n t a r z e do ksiąg machabejskich traktują w p r o w a d z e n i e h o m o s e k s u a l n y c h zwyczajów jako część w y m u s z o n e j hellenizacji. Celem hellenizatorów było osłabić J a h w e jako jedy nego Boga. Powinien być b o g i e m p o ś r ó d innych b o g ó w i bogiń. To n i e b e z p i e c z e ń s t w o dla wierzeń żydowskich było z pewnością o wiele większe niż n a r u s z e n i e władzy p a ń s t w a przez o w ą w y m u s z o n ą hellenizację. Tzw. g i m n a z j u m z n a n e było z tego, że u p r a w i a n o w n i m pedofilię, dorośli mężczyźni byli czynni h o m o s e k s u a l n i e , chociaż od powiedni u s t ę p (1 Mch 1,48) odnosi się p r z e d e wszystkim do pedofilii: „że by synów swoich pozostawiali bez obrzezania i żeby d u s z e swoje brukali wszystkim, co jest nieczyste i ś w i a t o w e " . Cel: „W t e n s p o s ó b mieli zapo m n i e ć o Prawie i zarzucić wszystkie jego nakazy". Prawo to obejmuje rów nież zakaz h o m o s e k s u a l i z m u . W 2 Księdze Machabejskiej (4,12) to n i e b e z p i e c z e ń s t w o jest oczywiste: „Umyślnie b o w i e m pod s a m y m z a m k i e m w y b u d o w a ł g i m n a z j u m i najlep szych m ł o d z i e ń c ó w zachęcił do w ł o ż e n i a greckiego k a p e l u s z a " . J e d n a k ż e wiele t ł u m a c z e ń biblijnych b ł ę d n i e r o z u m i e słowa: hypotasson hypo petason. Zamiast „włożenia greckiego k a p e l u s z a " p o w i n n o być: „uwieść pod grecki kapelusz". Św. H i e r o n i m b a r d z o d o b r z e zrozumiał seksualny sens tych słów i przetłumaczył in lupanaribus pomrę, tzn. „zaprowadzić do b u r d e l u " . Sprawa wyda się jeszcze bardziej j e d n o z n a c z n a , jeśli p o p r a w n i e p r z e t ł u maczymy fragment 1 Mch 1,15: „Pozbył się też z n a k u obrzezania i odpadli od świętego przymierza. Sprzęgli się też z p o g a n a m i i zaprzedali się [im], aby robić to, co z ł e " . Słowo zeugizein - „sprzęgnąć się" jest w s t o s u n k u do ludzi metaforą seksualnego zjednoczenia, która w połączeniu z tym f r a g m e n t e m oznaczać m o ż e jedynie h o m o s e k s u a l n e z a c h o w a n i e . I n n ą w s k a z ó w k ą doty czącą homoseksualizmu jest ofiara dla boga Heraklesa, wspomniana w 2 Mch 4,19. Herakles u G r e k ó w był s y m b o l e m miłości h o m o s e k s u a l n e j . To, że h o m o s e k s u a l i z m traktowany był jako grzech, i to nie tylko w związ ku z możliwym bałwochwalstwem, widzimy z późniejszych u w a g na t e n te m a t u Ojców Kościoła i w tekstach rabinicznych, a mianowicie ok. 4 0 0 lat po Chrystusie, kiedy to kulty pogańskie nie stanowiły już ż a d n e g o zagrożenia. JESIEŃ 2003 75 Jeśli chodzi o N o w y T e s t a m e n t , często zauważa się, że J e z u s (lub czterej ewangeliści) nie w s p o m i n a j ą nic na t e n t e m a t , n a t o m i a s t już św. Paweł b a r d z o d u ż o pisze o h o m o s e k s u a l i z m i e . Czy m o gło być tak, że w czasach J e z u s a h o m o s e k s u a l i z m był prawie nieobecny i dlatego nie stanowił ż a d n e g o p r o b l e m u ? Rów nież w ś r ó d dzisiejszych ortodoksyjnych Ż y d ó w t e m a t t e n nie istnieje. Ale kiedy we w s p ó l n o c i e (czy Kościele) staje się on p r o b l e m e m , kaznodzieja m u s i o t y m m ó w i ć . W p a w i o w y c h w s p ó l n o t a c h sytuacja wyglądała inaczej niż w Izraelu z p o w o d u wielu w p ł y w ó w hellenistycznych. Nie oznacza to, że p o s t a w a św. Pawła w o b e c h o m o s e k s u a l i z m u była w y n i k i e m wpływu helleni stycznego świata lub hellenistyczno-żydowskiego myślenia. J e s t to p r z e d e wszystkim myślenie oryginalnie żydowskie. On s a m m ó w i przecież o s w o i m rabinicznym wykształceniu. Oczywiście nie m o ż e m y stwierdzić, co to d o kładnie znaczy, poza tym, że był on o b e z n a n y z t y m ś w i a t e m i że jego egzegeza jest typowo żydowską egzegezą z pierwszych wieków. Oczywiście wiele t e k s t ó w rabinicznych w ich ówczesnej formie z o s t a ł o później zredagowanych jako listy św. Pawła. W e d ł u g tradycji żydowskiej za wierają o n e u s t n ą T o r ę (torah be-al peh), która p o w s t a ł a kilka w i e k ó w p r z e d C h r y s t u s e m . W każdym razie teksty te d o b r z e odzwierciedlają myślenie pierwszych stuleci. T a l m u d postrzega każde s e k s u a l n e z a c h o w a n i e poza m a ł ż e ń s k i m jako grzeszne. W tym zachowania lesbijskie. Homoseksualizm w Nowym Testamencie Zwykle egzegeci wskazują następujące cztery fragmenty: 1 Kor 6,9-11; 1 Tm 1,9; Rz 1,18-28 oraz J u d 7. W tzw. liście występków z 1 Kor 6,9-11 d w a słowa są t r u d n e do przetłumaczenia: malakoi oraz arsenokoitai. T ł u m a c z e n i e w niemiec kiej Biblii (Einheitsiibersetzung) brzmi: r o z p u s t n i chłopcy (Lustknaben) oraz bez czeszczący chłopców (Knabenschander). Drugie słowo - arsenokoitai - wydaje się być neologizmem. Mogło być tak, że św. Paweł miał tu na myśli pedofilię i prostytucję, a dopiero później Ojcowie Kościoła rozszerzyli znaczenie na każdą formę h o m o s e k s u a l n e g o zachowania. Niemieckie przekłady tego wer su ulegają p r a w d o p o d o b n i e wpływowi t ł u m a c z e n i a Lutra. Wystarczy j e d n a k spojrzeć na tłumaczenia w innych językach, aby zauważyć różnice: depraves, 76 FRONDA 30 gens de tnoeurs infames (Biblia Jerozolimska); małeprostitutes, sodomites (New Revised Standard); effeminati, depravati (La Bibbia, Edizione San Paolo) [Biblia Tysiąclecia: „rozwieźli, mężczyźni współżyjący ze s o b ą " - przyp. t ł u m . ] Z pewnością Wulgata jest kluczem do z r o z u m i e n i a słów w pierwszych wie kach Kościoła: molles, masculorum concubitores. To samo słowo arsenokoitai, „bezczeszczący chłopców" zostało użyte w 1 Tm 1,10 i w językach francuskim, angielskim, włoskim oraz łacińskim brzmi homosexuels, sodomites, omosessuali, masculorum concubitoribus [w polskim: „mężczyźni współżyjący ze sobą" - przyp. t ł u m ] . Nie m o ż n a zgodzić się, że niemieckie tłu maczenie jest prawidłowe i oznacza o n o pedofilię. Potwierdza to słownik kla syczny. Słowo „arsenokoitai" oznacza stosunek płciowy między mężczyznami. Słynny u s t ę p z Listu do Rzymian (1,26-27) jest szczególnie interesujący, ponieważ niektórzy egzegeci twierdzą, że w e r s 26 nie dotyczy miłości lesbijskiej, a wers 27 m ó w i tylko o zachowaniach h o m o s e k s u a l n y c h w ś r ó d h e t e roseksualnych mężczyzn. Tekst wygląda następująco: „Dlatego to wydał ich Bóg na p a s t w ę bezecnych n a m i ę t n o ś c i : mianowicie kobiety ich p r z e m i e n i ł y pożycie zgodne z n a t u r ą na przeciwne n a t u r z e . P o d o b n i e też i mężczyźni, p o rzuciwszy n o r m a l n e współżycie z kobietą, zapałali nawzajem żądzą ku sobie, mężczyźni z mężczyznami uprawiając bezwstyd i na samych sobie p o n o s z ą c zapłatę należną za zboczenie". Te wersy s t a n o w i ą część akapitu zaczynającego się następująco: „Albo wiem gniew Boży ujawnia się z nieba na wszelką b e z b o ż n o ś ć i n i e p r a w o ś ć tych ludzi, którzy przez n i e p r a w o ś ć nakładają prawdzie p ę t a " . C h o d z i tu o zamęt duchowy. Z a c h o w a n i e jest w y r a z e m widzialnego odejścia człowieka od Boga, to znaczy występuje przeciwko porządkowi stworzenia. W każdym razie tak rozumieli te wersy Ojcowie Kościoła. Orygenes pisze w s w o i m k o m e n t a r z u do Listu do Rzymian wyczerpująco o wersach 26 i 27. Dla niego takie z a c h o w a n i e stoi nie tylko contra naturam ( a r g u m e n t „prawa n a t u r a l n e g o " ) , ale przede wszystkim człowiek jest jest świątynią świętokradztwem, Boga, a takie ponieważ z a c h o w a n i e jest per se profanacją świątyni. W e d ł u g Orygenesa z a c h o w a n i e h o m o s e k s u a l n e jest grzeszne, nie tylko dlatego, że zakazuje go T o r a i jest „contra naturam", ale p o n i e w a ż jest występ kiem JESIEŃ-2003 przeciwko wierze. Według rabinicznego pisma 77 Sefer h a - H i n n u k h , h o m o s e k s u a l n e zachowanie kłóci się z godnością człowieka. Argumentuje się, że w Liście do Rzymian (1,26) nie ma m o w y o za chowaniu lesbijskim, jednak sprzeciwia się to w y r a ź n e m u sensowi samego tekstu. Słowo homoios p r z e t ł u m a c z o n e jako „ p o d o b n i e t e ż " wskazuje na paralelę między zachowaniami kobiet i mężczyzn. Bez tego łączącego słowa i bez wersu o mężczyznach możliwa byłaby inna interpretacja, n p . „bezpenetracyjny s t o s u n e k płciowy jako antyczna forma zapobiegania ciąży", jak to formułuje diece zjalne Koło H o m o s e k s u a l n y c h D u c h o w n y c h z Innsbrucka. W związku z tą kwestią - czy rzeczywiście chodzi tu o zachowa nie lesbijskie czy nie - M a r t i n Stowasser pisze: „Zadziwiające jest, że w tych skąpych świadectwach, które w starożytności m ó wią o miłości lesbijskiej, nie przeciwstawia się jej m ę s k i e m u h o m o seksualizmowi, lecz zawsze z a c h o w a n i u h e t e r o s e k s u a l n e m u . W jesz cze rzadszych źródłach, w których w s p o m i n a się o obu sprawach, nie przytacza się lesbijskiej miłości samej, a najczęściej jako d o datek do męskiej p r o b l e m a t y k i " . Innymi słowy, św. Paweł nie mógł mieć na myśli t e m a t y k i lesbijskiej, po nieważ w literaturze nie zdarza się, aby z a c h o w a n i e lesbijskie było wymie niane przed h o m o s e k s u a l n y m z a c h o w a n i e m m ę s k i m . - To j e d n a k nie jest ża den d o w ó d ! To, że świadectwa o miłości lesbijskiej są skąpe, zgoda. Co do p u n k t u drugiego, a mianowicie że w wersie 27 h o m o s e k s u a l n e za chowanie dotyczy mężczyzn h e t e r o s e k s u a l n y c h , to nie ma w tekście na t e n t e m a t żadnej wskazówki. Teoretycznie taka interpretacja jest j e d n a k możli wa. Oczywiście, ważniejsze od tej interpretacji jest to, że p o t ę p i e n i e h o m o seksualnych zachowań nie byłoby i n n e w ś r ó d mężczyzn o h o m o s e k s u a l n y c h skłonnościach, a mianowicie: każde seksualne z a c h o w a n i e poza m a ł ż e ń s t w e m jest p o t ę p i o n e i t r a k t o w a n e jako nierząd. N a s t ę p n y a r g u m e n t przeciw twierdzeniu, że św. Paweł m ó w i ł w t y m fragmencie tylko o skłonnościach h o m o s e k s u a l n y c h w ś r ó d mężczyzn h e t e r o seksualnych, znajdujemy w „Invokavit E r k l a r u n g " na t e m a t „Kościół i h o m o seksualizm", p o d p i s a n y m przez p o n a d 150 d u c h o w n y c h Kościoła Ewangelic kiego (wyznania a u g s b u r s k i e g o i r e f o r m o w a n e g o ) . T e n a r g u m e n t opiera się na formach greckich czasowników, których używa św. Paweł w swoich li78 FRONDA 30 stach, kiedy pisze o zachowaniach seksualnych. Chociaż u w a ż a m te spo strzeżenia w połączeniu z i n n y m i a r g u m e n t a m i za b a r d z o interesujące, był bym j e d n a k ostrożny, p o n i e w a ż Paweł nie zawsze systematycznie używa form czasownikowych. J e d n o m o ż e m y stwierdzić: w wypowiedziach pawiowych nie chodzi na p e w n o o jego o s o b i s t e r o z u m i e n i e h o m o s e k s u a l i z m u . N a t u r a l n i e , nie wie dział on ani nie zastanawia! się, czy h o m o s e k s u a l i z m jest nabyty, czy „gene tycznie u w a r u n k o w a n y " . Byłoby m u t o z a p e w n e obojętne. Jego z a m i a r e m nie była ocena osoby grzesznika, lecz zawsze jedynie poprawna, tzn. d o k o n a n a w świetle Objawienia, ocena zachowania. N a u k a Kościoła dotycząca h o m o s e k s u a l i z m u opiera się nie tylko na tych kilku u s t ę p a c h biblijnych, k t ó r e traktują o o w y m p r o b l e m i e (lub nie t r a k t u ją, w e d ł u g niektórych egzegetów). Koniec k o ń c ó w n a u k a ta opiera się na ca łościowym, biblijnym i kościelnym r o z u m i e n i u seksualności i m a ł ż e ń s t w a . Pierwsza księga Pisma Świętego zaczyna się wypowiedziami o seksualności i m a ł ż e ń s t w i e . Te wypowiedzi są f u n d a m e n t e m , na k t ó r y m z b u d o w a n a jest biblijna n a u k a o h o m o s e k s u a l i z m i e . LARRY HOGAN TŁUMACZYŁ: HUBERT CZAPLICKI JESIEŃ-2003 79 Dla licznych chrześcijan Trzeciego Świata próba narzu cenia ich anglikanizmowi „błogosławienia związków jednopłciowych" jest pozostałością kolonialnego i im perialistycznego pojmowania chrześcijaństwa, jakie właściwe jest dla krajów i Kościołów zachodnich. W obliczu homoseksualnej herezji TOMASZ P. TERLIKOWSKI Jezus był h o m o s e k s u a l i s t ą , geje są bliżej Boga, a błogosławienie związków jednopłciowych w kościele jest takim samym zwycięstwem bojowników o prawa człowieka, jak wcześniej zniesienie niewolnictwa. Takie głosy coraz 80 FRONDA 30 częściej m o ż n a usłyszeć od teologów i h i e r a r c h ó w Kościoła anglikańskiego, w t y m od jego zwierzchnika, abp. R o w a n a Williamsa. Sprzeciwiają się im zdecydowanie anglikańscy konserwatyści, należący do n u r t u ewangelikalnego i anglokatolickiego. Wszystko to pokazuje, że W s p ó l n o t a Anglikańska stoi obecnie w obliczu o g r o m n e g o rozłamu, by nie powiedzieć w p r o s t - schizmy. Dotyczy on stosun ku do ordynowania czynnych h o m o s e k s u a l i s t ó w i rytu „ b ł o g o s ł a w i e ń s t w a " tzw. związków h o m o s e k s u a l n y c h (same-sex unions). Część z a c h o d n i c h diecezji, parafii czy metropolii wprowadziła już oficjalnie takie ryty, a n a w e t zamierza wybrać na swoich zwierzchników mężczyzn, którzy dla p a r t n e r ó w h o m o s e k sualnych rozbili w ł a s n e rodziny (chodzi o ks. G e n e R o b i n s o n a z diecezji N e w H a m p s h i r e , który porzucił żonę i dwójkę dzieci dla swojego p a r t n e r a , do cze go przyznaje się w swojej biografii, prezentowanej przez diecezję. - Odpowie działem na Boże wezwanie do odkrycia siebie, jako mężczyzny homoseksualisty. To by ła najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Mogłem stracić dzieci i moje kapłaństwo. Ałe zrobiłem to, by zachować jedność ze sobą i z Bogiem - t ł u m a c z y swoją decyzję kan dydat na biskupa). I n n e kościoły W s p ó l n o t y Anglikańskiej - szczególnie te z Afryki czy krajów azjatyckich - zdecydowanie sprzeciwiają się t a k i m prakty kom, uważając je za nie do pogodzenia nie tylko z chrześcijańską, wypływają cą z Biblii moralnością, ale także z lokalnymi k u l t u r a m i , w których przyszło im działać (osobną kwestią jest fakt, że n p . jedna ze w s p ó l n o t afrykańskich przeciwnych h o m o s e k s u a l i z m o w i walczy o i n n ą z m i a n ę tradycyjnej m o r a l n o ści seksualnej, domagając się akceptacji poligamii). R o z ł a m dotyka również diecezje, k t ó r e sprzeciwiają się z m i a n o m . Środo wiska anglikanów ewangelikalnych - odwołujących się do tradycji p u r y t a ń skich - uważają wszelkie próby w p r o w a d z a n i a takich n o w i n e k za herezję sprzeczną z d u c h e m Pisma Świętego, nie uznając wręcz za godnych m i a n a bi skupa tych wszystkich, którzy postulują w p r o w a d z e n i e owych z m i a n (środo wiska te bojkotują m.in. o b e c n e g o zwierzchnika d u c h o w e g o anglikanów, ar cybiskupa C a n t e r b u r y R o w a n a W i l l i a m s a ) . Spory te - a dzielą o n e nie tylko anglikanów, ale i i n n e kościoły p r o t e stanckie - są w Polsce bardzo słabo z n a n e . Docierają do n a s najwyżej pogło ski czy plotki o wprowadzanych t a m zmianach. Cała teologiczna czy etyczna strona tych n o w i n e k w tradycyjnej n a u c e chrześcijaństwa o h o m o s e k s u a l i zmie, ich uzasadnienia czy stanowiska są u n a s niemal n i e z n a n e . Spróbujmy JESIEŃ'2003 81 choćby częściowo nadrobić te braki i przyjrzyjmy się raportowi „True U n i o n in t h e Body?", p r z y g o t o w a n e m u dla W s p ó l n o t y Anglikańskiej przez komisję pod kierunkiem arcybiskupa Zachodnich Indii Drexela W e l l i n g t o n a Gomeza. D o k u m e n t ten nie jest bynajmniej o s t a t e c z n y m s t a n o w i s k i e m Kościoła anglikańskiego w tej sprawie. Dzięki n i e m u wprawdzie prymasi w s p ó l n o t an glikańskich na spotkaniu w maju 2 0 0 3 r o k u uznali, że nie m o ż n a błogosławić związków jednopłciowych, j e d n a k wielu z nich (w tym również abp R o w a n Williams) uważa, że p r o b l e m e m nie jest s a m o błogosławienie, lecz raczej fakt, iż jego w p r o w a d z e n i e niemal na p e w n o zakończy się schizmą konserwa tywnych parafii. M i m o to w a r t o p o z n a ć ów tekst, na płaszczyźnie politycznej p r a w d o p o d o b n i e również w Polsce czeka nas b o w i e m d e b a t a nad legalizacją cywilnych związków jednopłciowych. Błogosławić czy nie błogosławić - oto jest pytanie Bezpośrednim p o w o d e m p o w s t a n i a d o k u m e n t u , jak przyznają jego autorzy, jest nie tyle dyskusja w o k ó ł p r o b l e m u h o m o s e k s u a l i z m u , j a k ą od wielu lat p r o w a d z ą anglikańscy teologowie, ile s c h i z m a w e w n ą t r z Anglikańskiego Ko ścioła Kanady, która p o w s t a ł a w efekcie p r z e g ł o s o w a n i a przez diecezję N e w W e s t m i n s t e r rytu b ł o g o s ł a w i e ń s t w a związków jednopłciowych. Decyzji tej, p o p r z e d z o n e j u z n a n i e m konieczności w p r o w a d z e n i a takiego rytu, sprzeciwiły się k o n s e r w a t y w n e pa rafie i w s p ó l n o t y tej diecezji, k t ó r e utworzyły grupę „Anglican Communion in New Westminster"1. H i s t o r i a t e g o sporu sięga j e d n a k znacznie dalej wstecz. Po raz pierwszy p o w a ż n i e problem stosunku do homoseksualizmu postawił kanadyjski H o u s e of Bishops j u ż w 1976 roku. Po trzech latach zajmowania się tą kwestią kanadyjscy anglikanie opublikowali oświadczenie, w k t ó r y m stwierdzili, że h o m o seksualiści jako dzieci Boże posiadają takie s a m e prawa, jak wszystkie i n n e osoby w Ko ściele i m u s z ą być t r a k t o w a n e z miłością, FRONDA 30 akceptacją i tolerancją. J e d n o c z e ś n i e j e d n a k oświadczenie zdecydowanie od rzucało możliwość błogosławienia związków o s ó b tej samej płci i podkreślałało, że s a m e akty h o m o s e k s u a l n e są czymś nie do zaakceptowania. Po kilkunastu latach ciszy s p r a w a p o n o w n i e zaistniała publicznie w ży ciu Kościoła anglikańskiego. W 1992 r o k u Synod G e n e r a l n y poprosił bisku p ó w kanadyjskich, by powołali specjalną komisję, k t ó r a zajęłaby się refleksją nad możliwościami błogosławienia związków h o m o s e k s u a l n y c h . W 1995 ro ku kolejny synod zaapelował o podjęcie konsultacji na t e m a t liturgicznych możliwości błogosławienia takich par. J e d n a k d w a lata później H o u s e of Bis h o p s p o d t r z y m a ł s t a n o w i s k o Kościoła Kanady z 1979 roku. Rok później diecezja N e w W e s t m i n s t e r s a m o w o l n i e zwróciła się z p r o ś b ą do swojego bi s k u p a (179 głosów za, 170 przeciw) o z a t w i e r d z e n i e liturgii błogosławienia związków h o m o s e k s u a l n y c h . N i e s p e ł n a miesiąc później Synod G e n e r a l n y Kościoła anglikańskiego w Kanadzie p o n o w n i e odrzucił możliwość takich działań. Decyzję tę potwierdzili w k r ó t c e p o t e m biskupi anglikańscy z całego świata na Konferencji L a m b e t h w Londynie. Uchwały Konferencji L a m b e t h nie zostały j e d n a k przyjęte j e d n o g ł o ś n i e . Liczni biskupi anglikańscy, szczególnie z bogatych krajów zachodnich - USA, Kanady, a także Wielkiej Brytanii - otwarcie deklarowali po jej zakończeniu, że byli przeciwni potępieniu możliwości błogosławienia związków h o m o s e k s u a l nych. Biskup J o h n Spong z diecezji N e wark podkreślał, że decyzje konferencji zostały w y m u s z o n e przez zjednoczone siły amerykańskich konserwatystów, brytyjskich ewangelikałów oraz bisku p ó w z krajów Trzeciego Świata i że on sam nie zgadza się z nimi, uważając końcowe p o s t a n o w i e n i a za nieludzkie i niechrześcijańskie. Deklarację osobi stej niezgody z decyzjami Konferencji L a m b e t h złożył wówczas także obecny zwierzchnik anglikanów, abp Williams. Bunt lobby h o m o s e k s u a l n e g o ogarnął również diecezje anglikańskie w Stanach Zjednoczonych. Zaczęły o n e m i a n o wać swoimi zwierzchnikami księży otwarcie opowiadających się za z m i a n ą tradycyjnej nauki chrześcijańskiej dotyczącej h o m o s e k s u a l i z m u 2 . O s t a t n i o JESIEŃ-2003 83 pojawiły się nawet projekty powoływania na s t a n o w i s k a b i s k u p ó w o s ó b afi szujących się w ł a s n y m h o m o s e k s u a l i z m e m , które porzuciły żony i dzieci dla swoich p a r t n e r ó w . W s z y s t k o to w p ł y n ę ł o na diecezję N e w W e s t m i n s t e r , k t ó r a w 2 0 0 1 roku p o n o w n i e zwróciła się do swojego b i s k u p a Michaela I n g h a m a z p r o ś b ą (tym razem s t o s u n k i e m głosów 2 2 6 za do 174 przeciw) o z a t w i e r d z e n i e rytu bło gosławieństwa związków jednoplciowych. Biskup p r o ś b ę odrzucił, m o t y w u jąc to koniecznością p r z e p r o w a d z e n i a głębszej dyskusji w diecezji. Rok póź niej p r o ś b ę p o n o w i o n o (215 za, 129 przeciw), a b i s k u p odpowiedział na nią pozytywnie. D o p r o w a d z i ł o to do w y ł a m a n i a się z diecezji wspólnoty, k t ó r a decyzję tą u z n a ł a nie tylko za zrywającą j e d n o ś ć W s p ó l n o t y Anglikańskiej, ale także niezgodną z n a u c z a n i e m P i s m a Świętego. W sierpniu 2 0 0 2 roku decyzję biskupa i diecezji potępił także ówczesny arcybiskup C a n t e r b u r y George Carey, który uznał, że j e d n o s t r o n n a akceptacja błogosławienia związ ków h o m o s e k s u a l n y c h jest działaniem schizmatyckim. P o d o b n ą decyzję podjęli prymasi w s p ó l n o t anglikańskich podczas tego rocznego majowego spotkania w Brazylii. Arcybiskup C a n t e r b u r y i inni liderzy w s p ó l n o t anglikańskich jed nomyślnie odmówili „małżeństwom" wsparcia homoseksual n y m . Prymasi zdystansowali się w t e n s p o s ó b od części liberal nych biskupów, głównie którzy z pochodzących krajów z a c h o d n i c h , przedstawiali prawo do zawierania związków j e d n o p ł c i o wych jako wielką zdobycz cywili zacji. O ś w i a d c z e n i e to zaskoczyło liberalne skrzydło kościoła, które s p o d z i e w a ł o się, że abp Williams p o p r z e ich propozycję. Prymasi w specjalnym liście podkreślili, że problem publicznego błogosławie nia związków tej samej płci nadal jest źródłem możliwych kontrowersji dzielących Ko ściół... Nie ma w tej kwestii teologicznego konsensusu, jednak my, jako jedno ciało, nie możemy wesprzeć takich rytów - napisali prymasi w oświadczeniu. Nie oznacza to jednak, że wszyscy glosujący za o d r z u c e n i e m rytu b ł o g o s ł a w i e ń s t w a 84 FRONDA 30 związków jednopłciowych są mu rzeczywiście przeciwni. Z d a n i e m licznych k o m e n t a t o r ó w , p o w ó d tej zgodności jest inny. Anglikanie obawiali się bo w i e m rozłamu, który mógł trwałe podzielić t e n Kościół nie tylko na d w a n u r ty - liberalny i konserwatywny, ale także na anglikanizm krajów Trzeciego Świata i anglikanizm p a ń s t w Z a c h o d u . Jeden z b i s k u p ó w indyjskich już w czasie trwania debaty j a s n o podkreślił, że kościoły akceptujące h o m o s e k sualizm, który jest grzechem, p o w i n n y pójść w ł a s n ą drogą i nie podszywać się pod określenie „anglikański". J e d n o g ł o ś n e oświadczenie b i s k u p ó w nie oznaczało j e d n a k k o ń c a kłopo tów. Już w kilka dni po w s p ó l n y m wystąpieniu p r y m a s ó w W s p ó l n o t y Angli kańskiej biskup N e w H a m p s h i r e Michael I n g h a m udzielił pierwszego „ślu b u " h o m o s e k s u a l n e g o (czy też dokładniej pobłogosławił pierwszy tego typu związek), nie licząc się w ogóle ze z d a n i e m swoich zwierzchników. Wywo łało to n a t y c h m i a s t o w ą reakcję siedmiu p r y m a s ó w anglikańskich z Afryki i Azji, którzy zaapelowali o wyłączenie bp. I n g h a m a ze wspólnoty. Trzech z nich p o i n f o r m o w a ł o już n a w e t o zerwaniu k o m u n i i z diecezją w N e w H a m p s h i r e . Charakterystyczne jest jednak, że arcybiskup C a n t e r b u r y wyra ził tylko s m u t e k z p o w o d u decyzji kanadyjskiego biskupa, a do p r o t e s t u przeciwko j e d n o s t r o n n y m , r o z ł a m o w y m d z i a ł a n i o m nie przyłączył się ż a d e n biskup z p a ń s t w zachodnich. Homoseksualizm jako nowe stadium imperializmu i kolonializmu Zagrożenie schizmą wewnątrz W s p ó l n o t y Anglikańskiej nie jest jedynym p o w o d e m , dla którego Konferencja Prymasów zajęła się tym p r o b l e m e m . Z d a n i e m a u t o r ó w raportu „True U n i o n in t h e Body?", równie i s t o t n y m p o w o d e m powstania tego d o k u m e n t u jest coraz liczniejsze i w p ł y w o w e lobby tzw. gejów i lesbijek chrześcijańskich. Dysponuje o n o nie tylko własnymi s t r o n a m i i n t e r n e t o w y m i (w języku polskim funkcjonuje n p . wirtualny byt o wdzięcznej nazwie E k u m e n i c z n y Kościół Gejów i Les bijek), ale także kościelnymi organizacjami (np. Metropolitan Church, który propaguje w ś r ó d protestanckich kościołów ordyno wanie na duchownych nie tylko h o m o s e k s u a l i s t ó w , ale też biseksualistów, transwestytów oraz transseksualistów). Aktywnie wspierają ich także liczni teologowie i d u c h o w n i anglikańscy, JESIEŃ2003 którzy - jak o s t a t n i o pewien australijski uczony - dowodzą, że n a w e t Jezus byt homoseksualistą. Lobbystą gejowskim był do n i e d a w n a także obecny h o norowy zwierzchnik W s p ó l n o t y Anglikańskiej, abp R o w a n Williams, który w wywiadach dla brytyjskich gazet otwarcie przyznawał, że ordynował na du c h o w n e g o aktywnego h o m o s e k s u a l i s t ę oraz d o m a g a ł się rewizji n a u c z a n i a kościoła na t e m a t h o m o s e k s u a l i z m u (obecnie nie wypowiada się na t e n te mat, starając się nie zniechęcać do siebie k o n s e r w a t y s t ó w ) . Lobby h o m o s e k s u a l n e spotyka się jednak ze zdecydowanym o d r z u c e n i e m nie tylko wśród konserwatywnie nastawionych anglikanów ewangelikalnych (nawiązujących do tradycji purytańskiej i do fundamentalizmu biblijnego) czy anglokatolickich, ale także w całych Kościo łach anglikańskich z regionów Trzeciego Świata. Ich liderzy otwarcie przypomina ją, że jeśli anglikanizm odrzuci zasady ustalone podczas Konferencji L a m b e t h potępiające akty h o m o s e k s u a l n e - oni sa mi odrzucą zwierzchnictwo Kościoła Anglii i utworzą w ł a s n ą tradycyjną wspólnotę. Konserwatywni liderzy anglikań scy zwracają również uwagę na fakt, że d o m a g a n i e się praw seksualnych dla homoseksualistów jest efektem zainfekowania życia chrześcijańskiego zachod n i m k o n s u m e r y z m e m , h e d o n i z m e m oraz seksualizmem, nie ma n a t o m i a s t nic wspólnego z literą Ewangelii (co ciekawe, na wierność „ d u c h o w i " Ewangelii, lecz nie jej literze, powołują się zwykle zwolennicy „równych p r a w " dla aktyw nych h o m o s e k s u a l i s t ó w ) . Dla licznych chrześcijan Trzeciego Świata p r ó b a na rzucenia ich anglikanizmowi „błogosławienia związków jednopłciowych" jest także pozostałością kolonialnego i imperialistycznego pojmowania chrześci jaństwa, jakie właściwe jest dla krajów i Kościołów zachodnich. J e d n o s t r o n n e wprowadzenie błogosławienia związków h o m o s e k s u a l n y c h byłoby więc nie tylko aktem, który liczne rzesze wiernych uznałyby za heretyc ki (już teraz ewangelikałowie angielscy nie chcą przyjmować na swoich spo tkaniach abp. Williamsa zarzucając mu właśnie propagowanie homoseksuali z m u oraz odrzucanie absolutnego autorytetu Biblii), ale także takim, który doprowadziłby do trwałego podziału tej wspólnoty na bogate i liberalne Ko ścioły Zachodu i biedne, konserwatywne Kościoły Trzeciego Świata. 86 FRONDA 30 Trzecia płeć - trzecia droga Poważne k ł o p o t y w tej części teologii anglikańskiej, k t ó r a w s p i e r a czynny h o m o s e k s u a l i z m , wywołuje r ó w n i e ż pytanie, czym mają być o w e „błogosła w i o n e " związki h o m o s e k s u a l n e . W ś r ó d rewizjonistów czy m o d e r n i s t ó w te go n u r t u chrześcijaństwa, jak wskazuje a b p G o m e z , d o s t r z e c m o ż n a przynaj mniej trzy r ó ż n e r o z u m i e n i a związków jednopłciowych. Pierwszy z nich uznaje, że związki h o m o s e k s u a l n e p o w i n n y być rozu m i a n e jako całkowicie o d m i e n n e od tradycyjnego m a ł ż e ń s t w a . N i e k t ó r z y z przedstawicieli tego n u r t u i d e o w o w zasadzie niczym n i e różnią się od „świeckich" bojowników o „ r ó w n o u p r a w n i e n i e h o m o s e k s u a l i s t ó w " . Ich „ha słem stało się nawoływanie do uwolnienia się od „nakazanych" ról - wyjaśnia isto tę tego s t a n o w i s k a Gerard van d e n Aardweg. - Określenie „nakazanych" suge ruje, że dotychczas byliśmy zmuszani pod presją tradycyjnych form męskości i kobiecości, do wyznawania do przyjmowania arbitralnych, naszej kultury narzuconych sposobów odnoszenia się do płci przeciwnej i do przyjęcia małżeństwa, jako jedynego wyobrażalnego rodzaju związku homoseksualnego. A przecież, zgodnie z używanymi argumentami, natura seksualna jest o wiele bogatsza, miewa różne odmiany i nowo czesna nauka wykazała istnienie całkiem odmiennych, choć równie naturalnych typów seksualności, miłości seksualnej i związków homoseksualnych. A więc pozwólmy im istnieć, uwolnijmy się od przestarzałych uprzedzeń!"3. Z w o l e n n i c y t e g o n u r t u zwy kle nie domagają się od kościołów b ł o g o s ł a w i e ń s t w a dla swych związków, uważając już s a m zwyczaj legitymizowania takich p a r za efekt z n i e w o l e n i a n o r m a m i opresyjnego s p o ł e c z e ń s t w a h e t e r o s e k s u a l n e g o . Wielu i n n y c h d o m a g a się tylko swoistej akceptacji dla ich związków - jak je określają - przy jacielskich bez konieczności ich błogosławienia. Mają oni b o w i e m świado mość faktu, iż z samej n a t u r y ich związki i s t o t n i e r ó ż n i ą się od m a ł ż e ń s t w . Druga grupa anglikańskich teologów uznaje, że związki j e d n o p ł c i o w e mają t e n s a m c h a r a k t e r co m a ł ż e ń s t w a (nazywają je wręcz „ m a ł ż e ń s t w a m i h o m o s e k s u a l n y m i " ) . W e d ł u g nich pary takie p o w i n n y być t r a k t o w a n e przez Kościół jak zwykłe m a ł ż e ń s t w a , i to do tego stopnia, że do ich zawierania p o w i n n o się używać n o r m a l n e g o rytu m a ł ż e ń s k i e g o (nie jest jasne, jak owi „ m a ł ż o n k o w i e " mieliby przysięgać, że przyjmą i wychowają p o t o m k ó w , ale mniejsza z t y m ) . Oczywiście w y m a g a to n o w e g o ujęcia tradycyjnej etyki chrześcijańskiej, zakorzenionej w n a u c z a n i u biblijnym, tak by za grzech JESIEŃ-2003 87 uznawała o n a tylko „wolną m i ł o ś ć " z a r ó w n o h o m o - , jak i h e t e r o s e k s u a l n ą , dopuszczała zaś każdy rodzaj seksu w związkach stałych, opartych na m i ł o ści i wierności. Trzecia wreszcie grupa teologów uznaje, że związki jednopłciowe p o w i n n y mieć quasi-małżeński charakter. Ich zdaniem, pary takie nie p o w i n n y być na zywane małżeństwami, ale powinny być czymś p o ś r e d n i m między życiem sa m o t n y m a małżeńskim. W efekcie związki takie otrzymują w ich myśli zwykle charakter konkubinatów, przy czym toczy się spór, na ile powinny być o n e zbliżone do małżeństwa poprzez akceptację wierności, m o n o g a m i i i trwałości. Teolodzy i d u c h o w n i z diecezji N e w W e s t m i n s t e r w rycie błogosławień stwa związków jednopłciowych i dołączonych do niego wyjaśnieniach o p o wiadają się za trzecią formą r o z u m i e n i a związków h o m o s e k s u a l n y c h . Ryt błogosławieństwa p a r h o m o s e k s u a l n y c h nie jest rytem m a ł ż e ń s k i m - du chowny nie ogłasza takiej pary m a ł ż o n k a m i , a jedynie błogosławi istniejący już (co znaczy, że s k o n s u m o w a n y ) związek 1 . „Homoseksualistą i heteroseksualistą stworzył ich" Tradycyjnie nastawieni teologowie anglikańscy przeciwstawiają n o w i n k o m liberałów solidnie u g r u n t o w a n ą w Piśmie Świętym chrześcijańską etykę sek sualną (jej p r z e d s t a w i e n i u p o ś w i ę c o n y jest cały rozdział 3 r a p o r t u „True U n i o n in t h e Body?"). Konserwatyści przypominają, że tradycja chrześcijańska przyjmuje tylko takie style życia, jak m a ł ż e ń s t w o i celibat oraz stan wstrzemięźliwości sek sualnej (zwykle przejściowy, a przynajmniej nie związany z a k t e m decyzyj nym wyrażonym, przez śluby lub m a ł ż e ń s t w o ) . Etycznym w e z w a n i e m kiero w a n y m do każdego chrześcijanina, niezależnie od w y b r a n e g o przez niego stylu życia, jest w e z w a n i e do życia w czystości (oznaczającego w m a ł ż e ń stwie wierność m a ł ż o n k o w i , a w przypadku wyboru celibatu lub życia w sa m o t n o ś c i z innych p o w o d ó w - wstrzemięźliwość s e k s u a l n ą ) . Oczywiście, podkreślają autorzy d o k u m e n t u , z a r ó w n o w ś r ó d celibatariuszy, jak i mał ż o n k ó w często dochodzi do ł a m a n i a zasad czystości czy wierności, to jednak nie podważa znaczenia samych norm. Takie p o s t a w i e n i e sprawy z konieczności wpływa na s t o s u n e k tradycyj nego anglikanizmu do aktywności h o m o s e k s u a l n e j , a w szczególności do gg FRONDA 30 związków jednopłciowych. O b a te zjawiska Kościół t e n - przynajmniej w e d ł u g a u t o r ó w o m a w i a n e g o d o k u m e n t u - potępia. N i e oznacza to jednak, jak d o w o d z ą anglikańscy liberałowie, że osoba o orientacji homoseksualnej auto matycznie skazana jest na życie w celibacie. Z d a n i e m komisji p o d k i e r u n k i e m abp. Gomeza, już takie s f o r m u ł o w a n i e zawiera d w a zasadnicze błędy teolo giczne. Po pierwsze, nie ma, jak dotąd, d o w o d ó w na to, że h o m o s e k s u a l i z m jest czymś, co ontologicznie wpływa na o s o b ę ludzką, co stanowi zasadniczą, i s t o t n ą część jej tożsamości jako osoby. Po drugie zaś, używając określenia „celibat" na określenie czegoś, co tradycyjna n a u k a chrześcijańska u w a ż a ł a za zwykłą wstrzemięźliwość p o z a m a ł ż e ń s k ą , m o d e r n i s t y c z n a teologia p o średnio odrzuca s a m ą możliwość wstrzemięźliwości seksualnej. W istocie oznacza to, że anglikańscy liberałowie negują nawet możliwość życia bez seksu; uważają, że s t o s u n k i seksualne - podejmowane w zależności od upodobań z rozmaitymi partnerami stanowią i s t o t n ą część bycia człowie kiem, z której nikt nie m o ż e zrezy gnować. Stoi to w oczywistej sprzecz ności nie tylko z nauczaniem Ewangelii, ale także choćby z wielo wiekową praktyką życia monastycz nego. Ostatecznie więc przyjęcie s t a n o w i s k a liberalnego oznacza nie tylko zerwanie z tradycyjną moralnością, lecz w konsekwencji także o d r z u c e n i e wartości życia s a m o t n e g o czy z a k o n n e g o . Sam fakt posiadania (cokolwiek to oznacza) orientacji h o m o s e k s u a l n e j jak wskazuje raport „True U n i o n in t h e Body?" - nie skazuje nikogo na jakiś sposób życia. Może się oczywiście okazać, iż człowiek stwierdzający, że jego popęd seksualny u k i e r u n k o w a n y jest niewłaściwie, m o ż e odczytać to jako swoiste wezwanie, głos Boży, p o w o ł a n i e wzywające go do życia w s a m o t n o ści czy wręcz w celibacie. W t e n s p o s ó b „obiektywna n i e p r a w i d ł o w o ś ć " , ja ką jest h o m o s e k s u a l i z m , m o ż e zostać przezwyciężona, a przynajmniej zneu tralizowana. Ujmując rzecz delikatniej, m o ż n a powiedzieć - za r a p o r t e m - że odczytanie w sobie orientacji h o m o s e k s u a l n e j m o ż e stać się z n a k i e m wska zującym, że p o w i n n o się zrezygnować z życia w m a ł ż e ń s t w i e i zdecydować JESIEŃ 2003 89 n a s a m o t n o ś ć (niekoniecznie związaną ś l u b a m i ) . Nie m a j e d n a k najmniej szych p o w o d ó w , by uznawać, że zawsze m u s i tak być. Samotność nie jest jedy nym powołaniem. Pozostaje jeszcze małżeństwo heteroseksualne - zauważają a u t o rzy raportu, dodając, że istnieją liczne d o w o d y na to, iż osoby, k t ó r e w jakimś okresie swojego życia p o d e j m o w a ł y aktywność h o m o s e k s u a l n ą , tworzyły później szczęśliwe rodziny. Me ma zatem absolutnej sprzeczności między byciem w małżeństwie a doświadczaniem siebie jako osoby homoseksualnej. O ile t r u d n o nie zgodzić się z tezą, że o s o b a h o m o s e k s u a l n a po dobrej te rapii psychologicznej, która przywróciła ją do s t a n u h e t e r o s e k s u a l n e g o , m o że stworzyć n o r m a l n e m a ł ż e ń s t w o , o tyle niebezpieczne wydaje się mi uzna nie, że możliwość taką mają również osoby, k t ó r e nadal uważają się za h o m o s e k s u a l i s t ó w i zachowują psychologiczne cechy właściwe dla t e g o sta n u . Na p o d o b n ą kwestię zwraca uwagę ks. Dariusz Kowalczyk SJ, podkreśla jąc, że osoby h o m o s e k s u a l n e ze względu na p e w n e predyspozycje psychicz ne nie p o w i n n y być d o p u s z c z a n e do posługi kapłańskiej 5 . Niezależnie od tej dyskusji t r u d n o się j e d n a k nie zgodzić z tezą, że abso lutnie niedopuszczalne jest dla chrześcijanina u z n a n i e wartości jakiejś trze ciej drogi życia - pomiędzy małżeństwem a samotnością, już s a m o u z n a n i e „związ ków j e d n o p ł c i o w y c h " oznaczałoby z życiowej konieczności (jak wskazuje raport większość związków h o m o s e k s u a l n y c h jest k r ó t k o t r w a ł a i nigdy nie wyłączna) zerwanie z tradycyjnym w y m o g i e m m o n o g a m i i i absolutnej wier ności do końca życia, jaki Kościół n a k ł a d a na każde u z n a n e przez siebie m a ł ż e ń s t w o czy związek. <JQ FRONDA 30 Znacznie poważniejszym p r o b l e m e m teologicznym jest j e d n a k fakt, że uznanie „związków jednopłciowych" oznacza z konieczności o d r z u c e n i e wi dzenia związku kobiety i mężczyzny jako obrazu i p o d o b i e ń s t w a stwarzające go Boga czy też jako znaku jednoczącej mocy i miłości Boga. M a ł ż e ń s t w o gdy u z n a się, że m o ż e być o n o związkiem o s ó b jednej płci - traci także m o c bycia symbolem zjednoczenia przeciwieństw, pojednania różnorodności, czy wręcz bycia u ł o m n y m symbolem jedności właściwej Trójcy Świętej. Związki h o m o s e k s u a l n e z n a t u r y są również z a m k n i ę t e na wielki d a r życia, jakim Bóg obdarował m a ł ż e ń s t w o . Jakkolwiek dobre może więc być pozostawanie w związku dwóch mężczyzn lub dwóch kobiet, związek taki niezdolny jest jednak do bycia świa dectwem tych dwóch zasadniczych prawd teologicznych - wskazują autorzy r a p o r t u . Teologicznie u z n a n i e możliwości „ b ł o g o s ł a w i e n i a " związków h o m o s e k sualnych oznacza konieczność o d r z u c e n i a całej tradycyjnej m o r a l n o ś c i sek sualnej. Po uznaniu takiego rytu Kościół nie mógłby dłużej głosić, że czystość jest osiągalna jedynie we właściwej dla samotności abstynencji seksualnej lub seksualnej wierności jednej osobie. To zaś prowadzi do odrzucenia historycznej i biblijnej nauki, że seks poza heteroseksualnym małżeństwem jest formą cudzołóstwa i niemoralności seksualnej. W konsekwencji p r o w a d z i ł o b y to do u z n a n i a , że wszystkie przy kazania odnoszące się do m o r a l n o ś c i seksualnej nie mają m o c y wiążącej. Człowiek mógłby wybierać, co chce z Dekalogu, uznając w i e r n o ś ć l u b nie wierność żonie nie za przykazanie Boga d a n e na Synaju, a jedynie osobisty wybór, p o d e j m o w a n y w zależności od okoliczności czy nastrojów. Ostatnim, lecz chyba najważniejszym skutkiem zgody na kościelne usankcjonowanie m a ł ż e ń s t w jednopłciowych, byłoby p o w s t a n i e nowej an tropologii, w której jedyną i s t o t n ą różnicą między l u d ź m i nie byłaby płeć, lecz orientacja seksualna. M o ż n a wręcz powiedzieć, że chrześcijańscy zwo lennicy h o m o s e k s u a l i z m u p o w i n n i w miejsce biblijnego „mężczyzną i kobie tą stworzył ich", w swoich Bibliach umieścić słowa: „ h o m o s e k s u a l i s t ą i h e teroseksualistą stworzył ich". Czy Wspólnota Anglikańska jeszcze istnieje? Nie da się także usprawiedliwić związków jednopłciowych z p u n k t u widze nia P i s m a Świętego. Autorzy r a p o r t u podkreślają b o w i e m , że Biblia daje ja s n ą odpowiedź na wątpliwości tych wszystkich, którzy nie wiedzą, jak oceJESIEŃ 2003 91 niać praktyki h o m o s e k s u a l n e . I nie chodzi tu tylko o kilka wyizolowanych cytatów ze Starego i N o w e g o T e s t a m e n t u , k t ó r e wyraźnie potępiają h o m o seksualizm, ale o całą teologię biblijną, szczególnie teologię m a ł ż e ń s t w a i ro dziny oraz teologię stworzenia. To w ł a ś n i e w tych rejonach refleksji teolo gicznej abp G o m e z i jego komisja poszukuje najgłębszych u z a s a d n i e ń dla odrzucenia możliwości błogosławienia związków jednopłciowych. Raport „True U n i o n in t h e Body?" odrzuca również p r z e k o n a n i e wielu li beralnych teologów, nie tylko anglikańskich, lecz również innych d e n o m i n a cji protestanckich, którzy uważają, że Biblia potępia tylko pewien rodzaj związków h o m o s e k s u a l n y c h - doko nywanych bez miłości i przez osoby 0 orientacji heteroseksualnej. Przeczy temu cała teologia biblijna - wizja stworzenia, upadku, odnowienia 1 zbawienia zawarta w Piśmie Świę tym. Co więcej - podkreślają autorzy r a p o r t u - teolodzy, którzy myślą w t e n sposób, m u s z ą sobie odpowiedzieć na pytanie, jak pogodzić swe p r z e k o n a n i a z faktem, że konsekwencją przyjęcia możliwości błogosławienia związków jednopłciowych jest ostatecznie znisz czenie tradycyjnej chrześcijańskiej moralności oraz kres r o z u m i e n i a związku między C h r y s t u s e m a Kościołem jako związku m a ł ż e ń s k i e g o . O s t a t e c z n i e j e d n a k anglikańscy tradycjonaliści odwołują się do lojalności wobec innych c z ł o n k ó w W s p ó l n o t y Anglikańskiej. Jak możliwe jest zachowanie jedności Ciała Kościoła, gdy jedna z jego części przyjmuje błogosławienie czegoś, co in na zdecydowanie potępia, jako grzech? A r g u m e n t t e n jest j e d n a k z perspektywy rozdartego od zawsze s p o r a m i teologicznymi Kościoła anglikańskiego co naj mniej nie na miejscu. Od d a w n a mieszczą się w n i m b o w i e m zdecydowani zwolennicy ordynacji d u c h o w n e j czy biskupiej kobiet oraz r ó w n i e zdecydo wani jej przeciwnicy. Od w i e k ó w w Kościele Anglii zgodnie współżyją ze so bą osoby p r z e k o n a n e , że k a p ł a ń s t w o czy m a ł ż e ń s t w o , jest s a k r a m e n t e m oraz odrzucający takie twierdzenie. Podział na błogosławiących związki j e d n o p ł ciowe i niebłogosławiących byłby więc tylko d o d a t k o w ą rysą w i tak już roz dartym Kościele. 92 FRONDA 30 Jest to tym bardziej p r a w d o p o d o b n e , że h i e r a r c h o w i e kanadyjscy, stara jąc się uleczyć p o w s t a ł ą w wyniku działań biskupa z N e w W e s t m i n s t e r schi zmę, zamiast potępić tego o s t a t n i e g o - zdecydowali się na u t w o r z e n i e dla anglikańskich k o n s e r w a t y s t ó w dodatkowej jurysdykcji, w której mogliby oni żyć w zgodzie z w ł a s n y m i poglądami. Ciekawy to p o m y s ł w życiu Kościoła zsyłanie rzeczników biblijnej prawdy do r e z e r w a t u ! Potępienie aktów homoseksualnych nie oznacza jednak, tak jak w przypad ku nauczania Stolicy Apostolskiej, wykluczenia aktywnych gejów ze wspólno ty Kościoła. Powołując się na deklarację z Lambeth, autorzy raportu abp. Gomeza jasno o podkreślają, skłonnościach że osoby homoseksualnych muszą być zapewnione o tym, że są ko chane przez Boga, i tak jak wszystkie osoby ochrzczone, wierzące i wierne, niezależnie od ich orientacji seksualnej, są w pełni członkami Ciała Chrystusa. W raporcie podkreśla się również konieczność naprawienia wszystkich błędów - tak przeszłych, jak i obec nych - które p o p e ł n i a n o w d u s z p a sterstwie o s ó b h o m o s e k s u a l n y c h , oraz p o t r z e b ę w s ł u c h a n i a się w doświad czenia h o m o s e k s u a l i s t ó w i podjęcia próby z r o z u m i e n i a ich sytuacji. Autorzy proponują także podjęcie b a d a ń nad a l t e r n a t y w n y m i w o b e c błogosławienia związków jednopłciowych m e t o d a m i d u s z p a s t e r s k i e g o wsparcia dla h o m o seksualistów. Poszukiwania te p o w i n n y odbywać się na swoiście pojętej „trzeciej d r o d z e " - między restrykcyjnością islamu a p e r m i s y w i z m e m i sek s u a l i z m e m współczesnej cywilizacji liberalnej. W swojej praktyce duszpaster skiej Kościół musi głosić zarówno prawdę, jak i łaskę poprzez bycie miejscem styku Bo skich Przykazań i Boskiego Miłosierdzia - podkreślają a u t o r z y r a p o r t u . Niestety, niewiele wskazuje na to, by twierdzenia zawarte w raporcie a b p Gomeza realnie zmieniły sytuację w Kościele anglikańskim i odwróciły obec ny w jego liberalnym n u r c i e t r e n d do pełnej akceptacji h o m o s e k s u a l i z m u . Znacznie bardziej p r a w d o p o d o b n a jest sytuacja, w której p o p r z e z s t o p n i o w e w p r o w a d z a n i e przez liberalne w s p ó l n o t y nowych praktyk liturgicznych za kilka lat W s p ó l n o t a Anglikańska będzie m u s i a ł a zaakceptować fakt istnienia JESIEŃ 2003 93 kilkudziesięciu Kościołów, k t ó r e błogosławią związki j e d n o p ł c i o w e . Wtedy, tak jak to było w przypadku pierwszych o r d y n o w a n y c h na d u c h o w n y c h ko biet, prymasi zadecydują, że w tej k o n k r e t n e j kwestii decyzje p o w i n n y podej m o w a ć s a m e w s p ó l n o t y lokalne. Wywoła to oczywiście wściekłość tradycjonalistów. Część z nich przej dzie na katolicyzm l u b prawosławie, część stworzy w ł a s n e , k o n s e r w a t y w n e i ewangelikalne Kościoły staroanglikańskie, część z a p e w n e skorzysta ze stworzonej specjalnie dla nich możliwości przyłączenia się do jednej z diece zji personalnych o n a s t a w i e n i u a n t y h o m o s e k s u a l n y m . I na t y m sprawa się zakończy. P r o b l e m e m jest tylko fakt, że - jak z a u w a ż y ł o w liście związanym ze schizmatyckim b ł o g o s ł a w i e ń s t w e m w N e w W e s t m i n s t e r s i e d m i u angli kańskich p r y m a s ó w - w takiej sytuacji anglikanizm p r z e s t a n i e być w s p ó l n o tą - a stanie się federacją (dość zresztą luźną) Kościołów, k t ó r e łączy wspól na historia i niewiele więcej. TOMASZ P. TERLIKOWSKI PRZYPISY: 1 „True Union in the Body? A contribution to the discussion within the Anglican Communion concerning the public blessing of same-sex unions. A paper commissioned by the Most Revd Drexel Wellington Gomez Archbishop of the West Indies", s. 1. 2 M. Rodgers, „Same-sex unions divide Angflicans", „Southern Cross", March 1999 - wydanie online: www.anglicanmedia.com.au/old/march99/main.html 3 G. Van den Aardweg, „Homoseksualizm i nadzieja", dum. M. Sobieszczański, Warszawa, bdw., s. 14. 4 R. G. Leggett, „Text in Context: The Blessing of Same-Gender Covenants in the Diocese of New Westminster", Vancouver School of Theology, s. 4. 5 D. Kowalczyk, „Spór o homoseksualizm", w: tegoż, „Między dogmatem a herezją", Warszawa 2003, s. 120-139. 94 FRONDA 30 JESTEM FA SZYSTĄ KRZYSZTOF GŁUCH To nie moja wina. T a k i m się urodziłem i takim m n i e należy zaakceptować. J e s t e m FASZYSTĄ, zaczynałem to sobie u ś w i a d a m i a ć , kiedy rozmawia łem z k u m p l e m i on powiedział „pójdziemy do m n i e ? " . Z g o d z i ł e m się, jeszcze nie b a r d z o w i e d z i a ł e m na co, c z u ł e m jednak, że m u s z ę pójść. Ze jeżeli z tego zrezygnuję, to m o g ę zatracić coś b e z p o w r o t n i e . Pokazał mi różne faszystowskie gadżety, p o t e m z o s t a ł e m u niego na n o c i on pokazał mi cały u r o k faszystowskiego życia. To żenujące, że ludzie nie potrafią m n i e zaakceptować, uważają to za od chylenie, a ja przecież j e s t e m taki od urodzenia, o d k r y ł e m w sobie coś, co za wsze w e m n i e tkwiło. W s t y d z ę się przyznać do tego w towarzystwie, bo moje o t o c z e n i e nie ak ceptuje tego, taka jest ta Polska, zacofany kraj. Albo Kościół katolicki, księża potępiają faszystów, a przecież wszyscy wiedzą, że w ś r ó d księży jest najwięcej faszystów, tylko o t y m się nie m ó w i w tym pojebanym kraju, ale i tutaj kiedyś się to z m i e n i . . Tylko zacofane s p o ł e c z e ń s t w a nie akceptują faszyzmu, w historii zawsze, gdy s p o ł e c z e ń s t w a akceptowały faszyzm, to tworzyły wielkie dzieła: staro żytna Grecja, Egipt, Fenicja, C e s a r s t w o Rzymskie, Inkowie, C e s a r s t w o Japo nii - z tolerancją podchodziły do faszyzmu i do czego doszły! Gdybyśmy chcieli pozbyć się faszyzmu, musielibyśmy pozbawić się filo zofii Friedricha Nietzschego, M a r t i n a Heideggera, poezji Ezry P o u n d a i wie lu, wielu innych wspaniałych twórców. JESIEŃ 2003 95 W cywilizowanych krajach już akceptuje się faszyzm - Włochy, Niemcy, t a m ludzie rozumieją, że 10 p r o c e n t populacji to są faszyści i potrafią to za akceptować. Organizujemy t a m swoje parady faszystów, na których zakłada my swoje u l u b i o n e faszystowskie stroje i s ł u c h a m y swojej faszystowskiej muzyki. Teraz j e s t e m człowiekiem wyzwolonym i nie pozwolę sobie tego odebrać, jestem sobą, niektórzy m ó w i ą w telewizji albo w radiu, że m o ż n a się zmieniać i przestać być faszystą. Ciekawe, czy oni by potrafili? Co oni m o g ą wiedzieć 0 faszyzmie, skoro faszystami nie są? Gdzie w Piśmie Świętym jest napisane, że nie należy być faszystą? W Biblii, szczególnie w Starym T e s t a m e n c i e , jest wiele fragmentów mówiących o tym, że faszyzm istniał w ś r ó d Hebrajczyków 1 był akceptowany społecznie. Tak było też w ś r ó d pierwotnych chrześcijan, dopiero Kościół katolicki w III wieku naszej ery zaczął wymazywać fragmen ty mówiące o faszyzmie. Tak n a p r a w d ę faszyści to mili, czyści, zadbani ludzie, a niefaszyści się nie myją, nie umieją tańczyć, mają b r u d za p a z n o k c i a m i i śmierdzi im z ust. Jak k t o ś lubi, to m o ż e mu śmierdzieć z ust, ale ja wolę być faszystą. KRZYSZTOF CŁUCH 96 FRONDA 30 KRZYSZTOF KEZWOŃ Najlepsza woda z mózgu na Sorbonie pokój za wszelką cenę my w europie wiemy co to wojna wolimy już rządy mułłów i imamów nasze stare chrześcijaństwo spróchniało jesteśmy nowocześni i otwarci na inne kultury amerykanie to gbury zaledwie dwieście lat państwowości biblia i rewolwer my mieliśmy woltera marksa nietzschego amerykanie jeszcze się modlą my nie mamy złudzeń chcemy wygody i komfortu islam daje nam pokój macice algierek pakistanek turczynek są wydajniejsze od naszych francuskich angielskich niemieckich ale pokój jest najważniejszy co nas obchodzi husajn stosował broń chemiczną wobec kurdów nie wtrącamy się chcemy pokoju algierczycy są tacy sympatyczni musimy uznać różnorodność kultur a że wyżynają się z gorliwości religijnej cóż uznajemy różnicę obyczajów wieżowce w nowym jorku nie były pokojowo nastawione wierzymy że kiedyś nasza mniejszość europejczyków będzie tolerowana przez władze islamskie niech żyje islam i socjalizm widzieliśmy że nasi koledzy pacyfiści chcieli bronić szpitale przed atakiem amerykańskich imperialistów JESIEŃ-2003 97 husajn zaproponował jednak ochronę celów strategicznych więc opuścili ten sympatyczny kraj cóż my europejczycy cenimy życie skoro nie ma boga lepiej że nasi wyjechali z iraku ale i tak bush to bigot i faszysta bądźmy szczerzy nie chcieliśmy ginąć za gdańsk wiecie czego się po nas spodziewać dziś jesteśmy jeszcze bardziej pokojowo nastawieni niż za hitlera najlepsza woda mineralna z vichy make love not war hare kriszna niech żyje kim ir sen precz z imperializmem arafat to bohater sprawy pokoju najlepsza woda mineralna z vichy KRZYSZTOF KEZWOŃ 98 FRONDA 30 W namiocie Dża-lamy wisiał „ t u l u m " - skóra zdarta w roku 1913 z kirgiskiego jeńca bez rozcięć, w kształ cie worka, dokładnie wypreparowana przy pomocy soli i wysuszona. To nie był łup wojenny, lecz najpo trzebniejsze narzędzie modlitwy. OFIARA LUDZKA A OFIARA BOSKA DIAKON ANDRIEI KURAIEW Jest takie p l e m i ę w Nowej Gwinei, przy zawieraniu znajomości z p r z e d s t a wicielami którego w ż a d n y m wypadku nie w o l n o p o d a w a ć swojego imienia, przekazywać jakichkolwiek w i a d o m o ś c i o sobie czy też korzystać z ich po mocy. To są asmaci - bardzo dziwny naród, wzmianka o którym wywołuje lęk, bo to są okrutni łowcy czaszek i kanibale. W roku 1961 znikł tam bez śladu Michael Rockefeller, syn człowieka, 100 który był wówczas burmistrzem Nowego Jorku i jednym FRONDA 30 z najbogatszych ludzi Ameryki. Dwudziestu marynarzy kapitana Cooke'a, którzy w roku 1770 wyszli ze statku na brzeg w poszukiwaniu wody, zostało ofiarami tubyl ców. Miejsce to zdobyło złą sławę. Ludożerstwo, dziwne i niezrozumiałe, utrwaliło w oczach cywilizowanego świata obraz asmatów jako łaknących krwi potworów. W latach 20. Holendrzy, którzy panowali na tych terytoriach, zdecydowanie walczyli z ludożerstwem. Potem walkę tę z taką samą mocą kontynuowali Indonezyjczycy. Ale kanibalizm nie został zwyciężony, lecz istniał dalej, tylko już w podziemiu. Asmaci wyeliminowali wszelkie oznaki ludożerstwa ze swego życia publicznego. Uważają oni, że śmierć jednego człowieka dodaje mocy życiowej innemu. Zabijając człowieka z in nego plemienia, w ten sposób jakby przedłużają swoje własne życie. Lecz tylko ten, kto zna imię zabitego, może „korzystać" całkowicie z owoców polowania. Dlatego powo dzenie wojownika asmackiego zależy od umiejętności dopilnowania swojej ofiary i do wiedzenia się jak najwięcej na jej temat. „Moralnym" podłożem dla działalności łow ców głów są duchy przodków, które ciągle wymagają zemsty. To ich dusze ponoszą odpowiedzialność za wszystko, to ich duchowe siły bronią przed złymi mocami, które czyhają na człowieka wszędzie. Dlatego kult zmarłych stał się organiczną częścią asmackich wierzeń... Chwałą wojownika jest zwycięstwo i nie jest wcale ważne, za jaką cenę. Jeżeli jest to potrzebne, zaprzyjaźni się w tym celu z mieszkańcami sąsiedniej wioski, zaprosi ich do siebie w gości, poczęstuje, udzieli po mocy, a wszystko po to, żeby dowiedzieć się na temat wroga jak najwięcej, a pewnego razu napaść i zabić. Z perspektywy białego człowieka jest to dziwny styl relacji. Bar dzo logicznie w tym kontekście wygląda odbiór przez asmatów historii biblijnej, ciągle cierpliwie opowiadanej im przez misjonarzy, którzy sami jeszcze nie tak dawno cier pieli od podstępnych kanibali. Tak więc Judasz w oczach asmatów wygląda w porów naniu z ciągle wybierającym, słabym i szczerym Chrystusem na prawdziwego zwycięskie go wojownika, ponieważ potrafił zdobyć zaufanie wroga, dopilnował odpowiedniego momentu, okłamał swoją ofiarę i zadał doskonały cios. Osiągnął swój cel, przeżył, a Chrystus... Asmaci. Mężni, mocni wojownicy, ludzie, którzy nie ustąpili przed okupantami. Tak, z perspektywy białego człowieka są oni podstępni, chytrzy, łaknący krwi, nie wy znający naszych zasad moralności i naszego stylu życia. Szkoda jednak, jeśli kiedyś cy wilizacja zniszczy ich unikalność.1 Jeśli akceptują Państwo zmartwienie autora powyższego artykułu z „Ogonioka", że ludożerstwo m o ż e kiedyś zniknąć, w rezultacie czego nasz świat stanie trochę mniej pluralistyczny, m o g ą P a ń s t w o dalej nie czytać niniejszego t e k s t u . JESIEŃ-2003 101 Na pytanie: „czy nie jest obojętne, w jaki s p o s ó b w i e r z y m y ? " - w przeci wieństwie do prasy typu „ O g o n i o k a " od razu o d p o w i a d a m : nie, nie jest. Nie jest to jedno i to samo - czy ludzie jedzą siebie nawzajem, czy baraninę. N i e jest to j e d n o i to s a m o - czy m o d l ą się do Chrystusa, czy do Belzebuba. Rozważaniami na t e m a t kanibalizmu, jak myślę, m o ż n a zakończyć dys kusję na t e m a t : czy m o ż n a p o r ó w n y w a ć religie między sobą?. Tak jest, | Q2 FRONDA 30 religie są różne, różnice p o m i ę d z y nimi m o ż n a zauważyć, p o t e m u ś w i a d o m i ć sobie, że j e d n e praktyki religijne są, delikatnie mówiąc, „bardziej archaicz n e " , a i n n e „bardziej d u c h o w e " . Religia, w której są p r a k t y k o w a n e ofiary z ludzi, wydaje mi się „mniej w z n i o s ł a " niż ta, k t ó r a w y m a g a tylko ofiar ze zwierząt. Z kolei religia, k t ó r a zaleca na święto zabijać jagnięta, ustępuje tej, w której „ofiarą w i e c z o r n ą " nazywa się u s t n a m o d l i t w a i zwrócenie serca człowieka ku Bogu. I n a w e t jeśli mi u d o w o d n i ą , że kult domagający się ofiar z ludzi jest starszy od praktyki czytania p s a l m ó w wieczorem, to i tak w o l ę nie mieć nic w s p ó l n e g o z „ezoterycznymi legendami s t a r o ż y t n o ś c i " i pozo stać w łonie nie tak starej tradycji. Całkowicie akceptuję wybór m ł o d e g o b r a m i a n a h i n d u s k i e g o , który zmie nił swoją starą „ezoteryczną" tradycję na m ł o d s z e i mniej poetyckie chrześci jaństwo: Mój dziadek Singh praktykował okultyzm na serio i zawsze krytykował tych, którzy zajmowali się wyłącznie filozofią i nawet nie dążyli do wykorzystania nadprzyrodzonych mocy. Pewnego razu moja babcia Nani wyjawiła mi tajemnicę, któ rą ukrywała przez wiele lat: Singh złożył w ofierze swego pierworodnego syna swojej ulubionej bogini Lakszmi, małżonce Wisznu-stróża. W Indiach był taki zwyczaj, cho ciaż nikt o nim otwarcie nie mówił. Jako bogini bogactwa i dobrobytu pomogła ona dziadkowi w błyskawicznie krótkim czasie zostać najbogatszym i najbardziej wpływo wym człowiekiem w Trynidadzie.2 W tym artykule faktycznie nie b ę d ę m ó w i ł w s w o i m i m i e n i u . C h c ę po p r o s t u pokazać, w jakim kontekście z a b r z m i a ł o w e z w a n i e p r o r o k ó w , a p o t e m Chrystusa. To, co tkwi głęboko w w o d a c h historii, często jest odbiera ne niewyraźnie i nostalgicznie. Ale są na ziemi wysep ki, gdzie wiele p o z o s t a ł o tak, jak dawniej. T a m nie usłyszeli Ewangelii. J e d n ą z takich wysepek jest świat l a m a i z m u . Substratem, który „ z a m r o z i ł " Tybet, zatrzymując jego rozwój d u c h o w y w epoce przedbiblijnej, był b u d dyzm. Problem polega na tym, ze w b u d d y z m i e nie ma pojęcia Boga. Ani Jedynego Osobowego Boga Stwórcy nie ma w filozofii b u d d y z m u , ani n a w e t Brahm a n a , D u c h a Wszechświata. Wszystko, co istnieje, jest psychicznym p o t o k i e m . W s z y s t k o jest objawie n i e m energii psychicznej i dlatego ze wszystkiego JESIEŃ-2003 103 m o ż n a korzystać, ale pod j e d n y m w a r u n k i e m - nie szkodzić wspólnocie buddystów. Do Tybetu b u d d y z m mahajana przyszedł w VII wieku. W IX stuleciu d o tarł on przez arystokrację i kręgi n a u k o w e do pospolitej ludności w formie lamaizmu, s t w o r z o n e g o przez P a d m ę S a m b h a w ę . Ludność Tybetu wtedy jeszcze była w epoce s z a m a n i z m u . Ich w i a r a p o legała na k o n t a k t o w a n i u się z d u c h a m i , i to d u c h a m i całkowicie i otwarcie złymi. Z g o d n i e z logiką rozwoju religijnego, z c z a s e m mogliby oni zaakcep tować ideę J e d y n e g o Bóstwa i pójść o g ó l n o l u d z k ą drogą rozwoju... Lecz przy szli do nich buddyjscy kaznodzieje i powiedzieli, że Boga nie m a . Ale d u c h y są (ponieważ filozofia b u d d y z m u w zasadzie d o p u s z c z a r ó ż n e formy istnie nia, jeśli tylko ktoś stale i zdecydowanie myśli o nich oraz przekazuje im swoją energię). N a p r a w d ę każdy b u d d y s t a wie, że p o s ł u c h a ć kazania Bud dy przylecieli n a w e t bogowie. A Bóg nie przyszedł. Znaczy to, że Go n i e m a . Szamański kult został w z m o c n i o n y filozofią b u d d y z m u . Po przybyciu do Tybetu P a d m a S a m b h a w a rozpoczął b u d o w ę klasz toru Samie. D e m o n y j e d n a k sprzeciwiały się b u d o w i e . P a d m a S a m b h a w a rozpoczął walkę przeciwko n i m , zwyciężył i zrobił z nich niewolników, którzy ukończyli b u d o w ę . 3 Tak pojawiło się ulubione powiedzenie Heleny Roerich: „ D e m o n y budują świątynię". Poza t y m założyciel l a m a i z m u po zwy cięstwie nad mocami diabelskimi jako w a r u n e k odzyskania przez nie wolności postawił przed n i m i bardziej długofalowe zadanie. Od tego czasu zobowiązane one zostały do o b r o n y czystości buddyjskiej wiary. Z p u n k t u widzenia t a n t r y z m u nie opłaca się w ogóle unikać k o n t a k t ó w z d u c h a m i ciem ności i złymi energiami, ponieważ nie w a r t o odrzucać ich, lecz należy nauczyć się wykorzy stywać je w swoich celach. Każda energia m o ż e przydać się w okultystycznym gospo darstwie. 104 FRONDA .10 Oparte na takim założeniu dogadzanie tym o k r u t n y m i krwiożerczym de m o n o m zajęło naczelne miejsce w kulcie miejscowej ludności. W buddyjskich klasztorach Mongolii i Tybetu codzienne n a b o ż e ń s t w o p o r a n n e zaczyna się od złożenia krwawej ofiary „obrońcy wiary Dżamsaranowi oraz i n n y m o k r u t n y m b ó s t w o m i d e m o n o m " , „boskim k a t o m i zabójcom w r o g ó w wiary i c n ó t " . O t o opis o w e g o n a b o ż e ń s t w a , przytoczony w księdze rosyjskiego e t n o grafa A. M. Pozdniejewa, wydanej p o n o w n i e w 1933 r o k u w Kałmucji p r z e z samych b u d d y s t ó w : Ci, którzy przynoszą balin huwaraki przed rozpoczęciem nabo żeństwa, najpierw powinni kontemplować Dżamsarana i wyobrazić sobie całą prze strzeń świata pustą. W tej pustej przestrzeni muszą wyobrazić sobie bezgraniczne mo rze ludzkiej i końskiej krwi ze wzburzonymi falami; pośrodku tych fal - prostokątną miedzianą górę, na jej szczycie - słońce, zwłoki człowieka i zwłoki konia, a na nich stoi Dżamsaran. Twarz ma czerwoną, w prawej ręce, z której wychodzi ogień, trzyma miedziany miecz oparty o niebo; mieczem tym siecze życie tych, którzy złamali obietnice. Lewa ręka trzyma nerki i wątrobę wrogów wiary, pod pa chą znajduje się wciśnięta skórzana czerwona flaga. Usta są szeroko otwarte, widać cztery białe kły, ma troje oczu i straszliwie zagnie wany widok. Ukoronowany jest pięcioma ludzkimi czasz kami. Stoi pośród płomieni ognia mądrości. Po z ł o ż e n i u kielicha krwi t e m u oraz in n y m d e m o n o m , wyznawcy wzywają ich, by zniszczyli wrogów, szczególnie tych, k t ó r z y p r z e s z k a d z a j ą r o z p o w s z e c h n i a n i u się wiary i świętości buddyzmu. Oto zwrócone ku nim wołanie: swoje wieczne Przywołuję mieszkanie w tego, który ma południowo-zachodniej ziemi trupów, władcę życia, wielkich czerwonych ka tów i szymnusów, którzy pilnie strzegą poleceń Dżamsarana, przybywajcie na mocy obietnicy... Żeby pocieszyć Dżamsarana i jego towarzyszy, witam ich wielkim morzem rożnej krwi... Om-ma-hum... Uczyńcie prochem wszystkie wrogie moce i prze szkody, zgodnie ze swymi srogimi i okrutnymi pra wami... Ty, który otworzyłeś usta i pokazałeś kły, JESIEŃ-2003 105 ty, który masz troje oczu na strasznej Warzy, ty, który zawiązałeś w warkocz swe ciemnożółte włosy, ty, który włożyłeś na siebie wieniec z czaszek, majestatyczny boha terze, obdarzony twarzą, na którą nie da się patrzyć, uwielbiam ciebie! Wychwalam stojącą po twojej prawicy Uhin-tengri, która trzyma w swych rękach miecz i gwoźdź, która ma granatowe ciało i czerwoną twarz! Krółu stróżów-jakszasów, matko z czer woną twarzą, wściekłych ośmiu noszących miecze, straszliwi kaci, pomnóżcie waszą energię! Wszystkim grzesznym, czyniącym przeszkody lamaizmowi, wszystkim, którzy trzymają się herezji, pokażcie waszą siłę i ratujcie, wyzwolicie! Posyłając z góry szymnusów używających noży, zagarnijcie wrogów siecią, przebijcie ich gwoździami, znisz czcie ich mieczami, uderzcie włóczniami, zjedzcie serce! Ale przymuszając ich, by skoń czyli swe ziemskie złe istnienie, uratujcie ich dusze! Połóżcie kres życiu tych złych wrogów! Ich mięso, krew i kości zjedźcie waszymi ustami! Przyjmijcie tą ofiarę ciała i krwi znienawidzonych wrogów! Poprowadźcie mnie drogą cnoty, ale pokarajcie wro gów jawnymi znakami! Zniszczycie wrogów lamaizmu i wiary w ogóle, ponieważ tyl ko tak można zachować wiarę i świętą naukę!4 Tak więc jeśli m ó w i m y , że wszystkie religie są j e d n a k o w e , w a r t o przyj rzeć im się bliżej. I zapytać, czy m o ż n a , p r z y k ł a d o w o , na j e d n y m o ł t a r z u p o stawić „Zbawiciela" Andrieja R u b l o w a i m a s k i b ó s t w l a m a i z m u ? Czy m o ż n a w r a m a c h j e d n e g o p o r a n n e g o n a b o ż e ń s t w a przeczytać m o d l i t w ę chrześcija n i n a i m o d l i t w ę tybetańskiego m n i c h a ? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, t r z e b a zwrócić się ku t e k s t o m . P o r a n n ą m o d l i t w ę b u d d y s t y już słyszeliśmy. Dla p o r ó w n a n i a p r o p o n u j ę p o r a n n ą m o d l i t w ę p r a w o s ł a w n e g o chrześcijanina, ale nie do Boga, tylko do A n i o ł a Stróża: Aniele święty, bądź towarzyszem mojej grzesznej duszy i mego niecnotliwego życia; nie porzucaj mnie, grzesznego, nie odstępuj ode mnie z powodu moich braków; nie pozwól podstępnym demonom rządzić mną za pomocą ciała; umocnij mnie, biedne go i słabego, i prowadź mnie drogą zbawienia. Święty Aniele Boży, stróżu i patronie mojej grzesznej duszy i ciała, wybacz mi wszystko, czym obraziłem Ciebie podczas me go ziemskiego istnienia, i to, czym obraziłem Ciebie dzisiejszej nocy; opiekuj się mną w dniu dzisiejszym, strzeż mnie od wszelkich pokus, bym żadnym grzechem nie obra ził Boga. Módl się za mną do Pana, żeby utwierdził mnie w swej bojaźni i udzielił swo ich łask obficie. Amen. Jak słusznie zauważa L. Józefowicz, Archanioła Michała, przywódcę wojska niebieskiego, który też jest bardzo wojowniczy, trudno wyobrazić sobie w diademie ze ściętych głów i ściskającego zębami wnętrzności przeciwników chrześcijaństwa. I na- 106 FRONDA 30 wet jeśli te fizjologiczne szczegóły były tylko symbolami walki wyłącznie duchowej, sam ów metaforyczny język zasadniczo różni się od języka chrześcijańskiego.5 W tybetańskiej Szambali m i a ł a miejsce i praktyka. Mnie, przebywającemu od 15 lat pośród Mongołów, wydawała się czymś bardzo dziwnym rozmowa z kapła nem, buddyjskim lamą, przedstawicielem ruchu „chroń wszystko, co żyje", na temat ofiar z ludzi.6 A j e d n a k n i e d o w i a r e k zobaczył to na w ł a s n e oczy. Ofiary z lu dzi istniały u p ó ł n o c n y c h b u d d y s t ó w do XX wieku. JESIEŃ 2003 107 O t o na przykład j e d n o z dzieł słynnego T u s z e g u n - l a m y (albo Dża-lamy), który uważał siebie za wcielenie Mahakali, Wielkiego C z a r n e g o Boga, -wywo łującego niemal przez pól wieku zamieszanie w stepie, wzbudzającego lęk u nomadów i uznawanego za świętego jeszcze za życia.7 W s i e r p n i u 1912 r o k u po walce przy chińskiej twierdzy Kobdo M o n g o ł o w i e porwali 35 chińskich h a n d l a r z y (pro szę zauważyć: to nie byli żołnierze, lecz kupcy). Zdecydowali postąpić z ni mi w e d ł u g d a w n e g o tantryjskiego r y t u a ł u „ p o ś w i ę c e n i a s z t a n d a r ó w " . Zwołu jąc naród przy pomocy trąb z muszli, lamowie przynieśli damary - bębny zrobione ze skóry ludzi, instrumenty muzyczne z człowieczych kości, garnuszki z krwią dla demo nów. Lamowie, i przełożeni, i podwładni, .z wielkim trudem przeszli przez tłum... Z dużą sprawnością szybko rozebrali ofiary. Ręce i nogi ich założyli za plecy, głowy ofiar zwrócone były ku niebu, warkocze zaś przywiązane do rąk i nóg w taki sposób, by pierś wypięta była naprzód. Lamowie zaczęli coraz głośniej czytać modlitwy i za klęcia, coraz szybszy stawał się ich okropny śpiew. Do przodu wystąpił Dża-lama, jak wszyscy lamowie z gołą głową, w czerwonym płaszczu. Wypowiedziawszy słowa mo dlitwy, przyklęknął przed pierwszym z Chińczyków, wziął do lewej ręki krotki nóż ofiarniczy podobny do sierpa.. Błyskawicznie uderzywszy lewą ręką w pierś, Dża-lama prawą wydarł jeszcze żywe serce. Strumieniami krwi Mongołowie napisali na płótnie „formuły zaklęć", gwarantujące im pomoc dokszytów, które doceniły ich zwycięstwo. Potem Dża-lama włożył skrwawione serce do przygotowanej wcześniej gabaii - kieli cha, który zrobiony był z górnej części czaszki człowieka, upiększonej srebrem. I znów jęk nowej ofiary, dopóki wszystkich pięć sztandarów nie zostało wymalowanych krwią z serc. Lamowie szybkim uderzeniem noża otwierali czaszki i natychmiast rzucali cie pły jeszcze mózg do gabałi, do martwych serc... Widzowie na początku odchodzili przestraszeni, ale potem krzyczeli coś, okazując zadowolenie, jakby w ich duszach za czynał płonąć mały ogień... Nadeszła kolej następnych pięciu ofiar, w tym i porwane go Sarta. Właśnie do niego pierwszego podszedł Dża-lama. Wysokie „allah-il-allah" zabrzmiało w dolinie, podczas gdy on cienką ludzką kością otworzył Sortowi arterię i zaczął wypuszczać krew do gabali. Sart umierał jak prawdziwy muzułmanin: odma wiał ostatnią modlitwę i patrzył w ojczyste strony, dopóki nie upadł na trawę. Los je go czterech towarzyszy nie był lepszy. Powoli tracili krew. Dża-lama tą krwią umie rających wrogów pokropił stojących w pobliżu i drżących ze strachu żołnierzy. Martwe ofiary rzucono w ogień.11 Kiedy zarządca księcia d o t a r ł na miejsce ofiary i p r ó b o w a ł z a t r z y m a ć ry tuał, mówiąc, że „żółta wiara" nie akceptuje takich obrzędów, odpowiedziano 108 FRONDA 30 m u : Dża-bogdo-lama sprawuje ofiarę tantryjską zgodnie ze starym rytem, który jest przekazywany ustnie i potajemnie. Jego rozkaz jest dla nas ważniejszy! Tak nakazuje postępować z wrogami religii Mahakala. Co j e s t n a p r a w d ę w a r t e s ł o w o księcia w p o r ó w n a n i u z a u t o r y t e t e m świętego! A on jest n a w e t więcej niż świętym: Mahakala najpierw był jednym z wcieleń Sziwyjako niszczyciela świata.'' Mahakalę lamowie-malarze powinni byli malować zawsze z mieczem albo nożem, na tle oczyszczającego ognia, z szeroko otwartymi ustami, które są gotowe wpijać się w serJESIEŃ-2003 109 ce wrogów żółtej wiary, wypić ich jeszcze nie wystygłą krew. Ten dokszyt (po tybetańsku, w sanskrycie: dżarmapal) nie tylko zwycięża Zło, ale przeżywa zadowolenie na widok cier pień nosiciela owego Zła.™ To nie jest wcale obraz ciemnych mocy, to nie oblicze zła. Nie, to jest po prostu obraz patrona „żółtej wiary", oblicze tych mocy, które bronią buddyzmu tybetańskiego. Z a r ó w n o on, jak i p o d o b n e mu duchy nazy- 110 FRONDA 30 w a n e są w lamaizmie „ O ś m i o m a Straszliwymi" (Mahakala, Zagan-Mahakala, Erlik-Han, Ohin-Tengri, Durben-Nigurtu, Namsaraj, Dżamsaran, Pamba). 1 1 Mahakala jest d e m o n e m , który s a m nie potrafi osiągnąć nirwany, lecz podbity przez P a d m ę S a m b h a w ę i innych buddyjskich b o h a t e r ó w musi wiecz nie walczyć z tymi, którzy przeszkadzają w rozpowszechnieniu buddyzmu, przynosi zło ludziom lub przeszkadza im sprawować święte obrzędy." Dalajlamowie (według ś w i a d e c t w a o b e c n e g o Dalajlamy XIV) od dzieciń stwa związani są z c z a r n y m b o g i e m Mahakala: Wkrótce po moim urodzeniu na dachu naszego domu osiedliła się para kruków. To jest szczególnie interesujące, ponie waż podobne rzeczy przydarzyły się i po urodzeniu pierwszego, siódmego, ósmego i dwunastego Dalajlamy. Później, kiedy Pierwszy Dalajlama wyrósł i dotarł na wyży ny praktyk duchowych, podczas medytacji miał bezpośredni kontakt z bóstwem-obrońcą Mahakala. I wtedy Mahakala powiedział mu: „Ci, którzy jak ty podtrzymują na ukę buddyzmu, potrzebują obrońcy podobnego do mnie". Tak więc widać z tego, że między Mahakala, krukami i Dalajlamami istnieje pewna więź." Poza t y m l a u r e a t Pokojowej N a g r o d y N o b l a wcale n i e wyrzeka się w s p ó ł pracy z d e m o n a m i i „ b o s k i m i k a t a m i " : Zeby współpracować z tzw. gniewnymi obrońcami, musimy osiągnąć konieczny poziom rozwoju duchowego. Kiedy człowiek osiągnie pewne wyniki albo stabilność w praktykowaniu jogi, szczególnie w dziedzinie jogi bóstw, i rozwija w sobie dumę tego bóstwa, otrzymuje zdolność wykorzystywania mocy różnych obrońców i bóstw... To jest prawidłowa droga... Zrobiłem poświęcenie czakry Kali. Wyobrażałem sobie przy tym przeróżnych obrońców narodu tybetańskie go, tybetańskiego społeczeństwa... Te bóstwa mogą wywierać wpływ na to, co się dzie je w świecie." Dalajlama nie powiedział, niestety, że po to, by wywrzeć w p ł y w na o w e „gniewne b ó s t w a " i p r z y m u s i ć je do „wywarcia w p ł y w u na t o , co się dzieje w świecie", trzeba wypełnić tajne obrzędy tantry. To, co robił Dża-lama, n i e jest orgią wariata; złożenie takiej ofiary jest dostępne tylko dla tych wybranych jednostek, które, zgodnie z tantryzmem, dostąpiły obietnicy diamentowego rydwanu Wadżry.15 To, czego Dża-lama nie robił często, i n s p i r o w a n e było zwykłymi o b r z ę d a m i l a m a i z m u . Przykładowo: w n a m i o c i e Dża-lamy wisiał „ t u l u m " skóra zdarta w roku 1913 z kirgiskiego jeńca, bez rozcięć, w kształcie wor ka, d o k ł a d n i e w y p r e p a r o w a n a przy p o m o c y soli i w y s u s z o n a . To nie był ł u p wojenny, lecz najpotrzebniejsze narzędzie modlitwy. Są takie modły łamów, kiedy należy położyć przed sobą skórę Mangusa - wcielenia zła; inna sprawa, że kiedy jej JESIEŃ-2003 111 brakuje, to trzeba położyć' kawałek białej tkaniny, która symbolizuje tulum Mangusa. Ponieważ Dża-lama zaczął przyszłych huralów, budować duży klasztor, potrzebował skóry wroga dla nabożeństw.16 „ T u l u m " towarzyszący Dża-lamie w jego p o d r ó ż a c h jest interesujący jesz cze z innego p o w o d u . Każdy naród, każde miasto, oprócz u s z a n o w a n i a Jedy nego Niebieskiego Ojca (jeśli jeszcze o N i m pamiętają), dąży do tego, by mieć „bliższego" niebieskiego patrona. M o s k w a ma św. Jerzego, Sankt-Peterburg św. Aleksandra Newskiego. W starożytności Pallas A t e n a była p a t r o n k ą Aten, Artemida - Efezu... A kogo lamaici uważają za p a t r o n k ę swej świętej stolicy, Lhasy? Boginię Lhamo. Jej w i z e r u n e k ukazuje ją jako skaczącą w m o r z u krwi na mule, okrytym straszliwym nakryciem - „ t u l u m e m " zrobionym ze skóry jej syna, którego s a m a zabiła, ponieważ zdradził „żółtą wiarę". 1 7 Obrzędy Dża-lamy nie były na tyle ezoteryczne, by nikt inny ich nie prak tykował. Kiedy j e d e n ze współtowarzyszy Dża-lamy, Maksarżaw, zdobył wła dzę, nie tylko zniszczył biały garnizon a t a m a n a Kazancewa (cześć dywizji ba r o n a U n g e r n a von S t e r n b e r g a ) . Zjedzone z o s t a ł o r ó w n i e ż serce e s a u ł a W a n d a n o w a , buriackiego buddysty. Kiedy Wandanow zjawił się w obozie, czedżyn-lama od razu wpadł w trans, bóstwo, które wcieliło się w niego, domagało się ja ko ofiary żywego serca Wandanowa. Zastrzelono Wandanowa, a wyjęte serce oddano opętanemu czedżynowi, który zjadł je w eks tazie. Później mówił, że podczas transu działało przez niego bóstwo i to nie on, ale ono zjadło serce Wandanowa.19 Uezestnicy owego ry tu opowiadali Burdukowowi, że jego [Wanadanowa] zabrali w na medycynie tłuszcz i mięso leki, ponieważ tybetańskiej mięso, tłuszcz, czaszka człowieka i wiele innych rze czy jest wykorzystywanych jako leki. Mię so i tłuszcz w większości wypadków są brane od straconych". 112 FRONDA 30 W a n d a n o w został złożony w ofierze podczas znanego n a m już rytuału świę cenia sztandarów. Lecz w tym wypadku były to już czerwone sztandary bolszewi ków. Przywódca czerwonych M o n g o ł ó w , Maksarżaw, o t r z y m a ł n i e d ł u g o p o t e m O r d e r C z e r w o n e g o Sztandaru... N i e d ł u g o później do owych „czerwonych M o n g o ł ó w " (według określenia Burdukowa) trafił jako jeniec feldfebel F i l i m o n o w z Bijska. I w t y m wypad ku serce jeńca było ofiarowane c z e r w o n e m u s z t a n d a r o w i i zjedzone. Obrząd ku d o k o n a ł ten s a m obecny przy Maksarżawie czedżyn-lama. Ciekawe, że we współczesnych przypadkach składania ofiar z ludzi inicjatorami byli przełożeni lamaizmu - Dża-lama i czedżyn.20 Nie chodzi o ekscesy. To jest tradycja. Oczywiście, ezoteryczna... W północ nym buddyzmie w świątyniach wykorzystywane są instrumenty muzyczne z człowie czych kości, z tego samego materiału zrobione są i ziarna buddyjskich różańców... Gabala była produkowana z czaszki prawiczka, który zmarł śmiercią naturalną i nie zabił żadnej żywej istoty. Do niej była wylewana krew ofiamiczych zwierząt dla przywołania groźnych dżarmapali.2' Kiedy opowiadałem innym o takich stronach buddyzmu, ludzie zazwyczaj reagują jednakowo: To nieprawda. Wszyscy wiedzą, że buddyzm jest najbardziej poko jowy ze wszystkich religii na ziemi! Ludzie w tak dużym stopniu uwikłani są w idee obowiązującego „pokoju pomiędzy religia mi", na tyle zniewoliła ich propagan da „równej wartości" (chociaż przy tym istnieje domnie mana wyższość bud dyzmu nad chrześci jaństwem), że nawet Inessa Łomakina, au torka księgi o Dża-lamie, w której jest tyle okrop nych scen, uważa za konieczne głoszenie komplementów pod adresem „mądrości lamaizmu". Młoda kobieta, człon kini buddyjskiej wspólnoty z Peter sburga, po przeczytaniu frag mentu tego JESIEŃ-2003 rękopisu 113 zapytała mnie „Dlaczego te wszystkie okropieństwa, te ofiary? Buddysta nie zerwie na wet trawy, uwielbia wszystko, co żyje na ziemi. A może Pani jest przeciwniczką odrodze nia lamaizmu?" „Nie, nie jestem przeciwniczką, teraz chyba każda wiara jest dobra. Tylko lamaizmjest wiarą osobliwą, która ma w sobie cos' z mądrości Stepu".22 Oczywi ście, wydzierać serca z piersi ludzi - to jest „dla dobra człowieka". Karma zabi tego staje się od tego lepsza. FRONDA 30 Dla U n g e r n a i Dża-lamy krew na kwiecie buddyjskiego lotosu wydawała się czymś bardzo dla niego naturalnym i prawdziwym." Kiedy B u r d u k o w zapyta! Dża-lamę, jak będąc m n i c h e m buddyjskim m o ż e nosić oręż, walczyć i zabi jać, t e n odpowiedział m u : Ta prawda („chroń wszystko, co żyje") jest dla tych, któ rzy dążą do doskonałości, lecz nie dla doskonałych. Podobnie jak człowiek, który wszedł na górę, powinien zejść na dół, tak i doskonali powinni zejść w dół, w świat, żeby służyć dobru innych i brać na siebie ich grzechy. Jeśli doskonały wie, że jakiś czło wiek może zniszczyć tysiące sobie podobnych i sprowadzić nieszczęście na naród, mo że on zabić takiego człowieka, żeby uratować tysiące i naród. Zabójstwem oczyszcza duszę grzesznika i przyjmuje jego grzechy na siebie." Tak więc b u d d y z m potrafi usprawiedliwiać p r z e s t ę p s t w a d o k o n y w a n e przez swych z w o l e n n i k ó w . Nie zważając na to, współczesna propaganda k u l t u r o w a (tak okultystyczna, jak i świecka) ciągle narzuca k ł a m s t w a na t e m a t lojalności i pokojowego cha rakteru b u d d y z m u w przeciwieństwie do „łaknących krwi" chrześcijan. To są hasła w stylu: Buddyści są jedynymi z wierzących, którzy w ciągu dwóch i pół tysiąca lat nigdy nie byli przyczyną rozlewu krwi. Buddyści nigdy nie rozpoczynali wojny, tym bar dziej ze swymi współziomkami. Nigdy nie zmuszali do przyjęcia swej wiary ogniem i mie czem, jak to robili chrześcijanie.15 Cóż, p o s ł u c h a j m y opinii specjalisty-historyka: Większość zachodnich bada czy buddyzmu podkreśla „pokojowy" charakter jego nauki w porównywaniu z islamem albo chrześcijaństwem, zapominając o tym, że wielu książąt starożytnego i średnio wiecznego Wschodu było nazywanych w buddyzmie „czakrawartynami", „bodhisatwami", „buddharadżami", chociaż niektórzy z nich słynęli ze skrajnego okrucieństwa i niszczenia całych narodów, np. Asioka, Dżyngis-chan i inni. Historia zna wiele wy padków, kiedy agresja była usprawiedliwiana motywami religijnymi: są to wojny na wyspie Cejlon o Ząb Buddy, pochód króla birmańskiego Anurudhi przeciwko państwu Thaton w celu otrzymania prawa palijskiego itp. E. O. Berzin zauważa, że „walka w celu niszczenia państw starego typu i tworzenie państw nowego rodzaju, jak to się działo w średniowieczu, dokonywały się pod hasłami religijnymi. W taki sposób na pierwszy rzut oka przedstawia się walka buddyzmu hinajany z buddyzmem mahajany w Tajlandii, Kambodży, Laosie, walka starych animistycznych kultów przeciwko buddyzmowi hinajany w Birmie, walka konfucjanizmu przeciwko buddyzmowi maha jany w Wietnamie, w końcu walka synkretycznej religii buddyzmu-hinduizmu przeciw ko kapłanom każdej z tych religii osobno w Indonezji. Konieczność i sprawiedliwość ta kiej polityki władców - patronów sanghi i karmy - ideologowie buddyzmu uzasadniali JESIEŃ 2003 115 odwołując się do edyktów Asioki, które stanowią uświęconą egzegezę buddyjskiej terawady, oraz do kanonicznego traktatu „Milindapańha", który w ogóle rozpatruje naturę tych wojen za pośrednictwem koncepcji czakrawartina. Trzeba zauważyć, że polityka dharmawidżaji w państwach (dosłownie: „podbojów przy pomocy dharmy") jest znana buddyzmu południowego jako część koncepcji czakrawartina, zgodnie z którą władca powinien rozpowszechniać dharmę na sąsiednie państwa, tzn. podboje są jego obowiązkiem.1'' Często bywało, że buddyjskie sekty Tybetu załatwiały p o r a c h u n k i między sobą z bronią w ręku. 2 7 W Japonii zaś b u d d y z m i szintoizm przelewał już krew chrześcijan. Przed rozpoczęciem prześladowań żyło ich t a m 300 tysięcy. Uzna no to za zagrożenie dla n a r o d o w e g o bezpieczeństwa Japonii i dobrobytu bud dyjskich klasztorów. Wyjęto chrześcijaństwo spod prawa. W roku 1623 stracono 27 chrześcijan. W latach 1618-21 zabito kolejnych 50 chrześcijan-Japończyków. N a s t ę p n y rok - 1622 - przeszedł do historii Kościoła japońskie go jako rok męczenników: 30 chrześcijanom ścięto głowę, 25 spalono żywcem (wśród nich dziewięciu katolickich kapłanów-obcokrajowców). Trwało to dwa i pół wieku. Kiedy w drugiej połowie XIX stulecia chrześcijaństwo w Japonii odzyskało wolność, wyznawców Chrystusa p o z o s t a ł o t a m 100 tysięcy (histo rycy podkreślają, że tylko ci wyrzekli się wiary, większość wybrała śmierć). 2 8 Podłożem filozoficznym tych prześladowań był traktat „O szkodliwości chrze ścijaństwa", napisany przez buddyjskiego m n i c h a Sudena. 2 9 Najskuteczniejszą częścią w s p o m n i a n e j j u ż dywizji U n g e r n a von Sternberga była tybetańska „setka", którą zaoferował b a r o n o w i Dalajlama. 3 0 Tak więc lamowie tybetańscy posiadali z a r ó w n o doświadczenie wojskowe, jak i cele, dla osiągnięcia których nie tylko utrzymywali wojsko, ale i wysyłali je poza granice Tybetu. Ofiary z ludzi w b u d d y z m i e w s p ó ł c z e s n y m zaprzeczają chyba tylko wy idealizowanym europejskim w y o b r a ż e n i o m na jego t e m a t , nie zaś historii sa mego buddyzmu. W swojej historii chrześcijanie przelali z a p e w n e nie mniej krwi niż b u d dyści. Ale nigdy krew ta nie była rytualna. I dlatego kościelne życie, przepeł n i o n e szarością, n u d ą oraz grzeszkami d u c h o w i e ń s t w a i świeckich, w scholastycznym spokoju poszukujące odpowiedzi na swoje problemy, jest wyraźnie lepsze od wariackiego p ł o m i e n i a , który rozpala w e t e r a n ó w „kon t a k t ó w z Kosmicznym R o z u m e m " . 116 FRONDA 30 Byłem w Meksyku. Wchodziłem na piramidy... Cóż one by powiedziały, gdyby zaczęły mówić? Nic. W najlepszym wypadku o zwycięstwach nad sąsiednim plemieniem, o roztrzaskanych głowach. O tym, że wylana do misy ludzka krew dla boga Słońca wzmacnia jego mięśnie; że ofiara wieczorna ośmiu młodych i mocnych zabezpiecza świt lepiej niż budzik. Niech już lepiej będzie syfilis, lepsze armaty koziorożców Corteza niż ta ofiara. Jeśli sądzone jest wam oczami nakarmić kruki, Lepiej, kiedy zabójca jest zabójcą, nie astronomem. Józef Brodski „Meksykański d i v e r t i s s e m e n t " . T e n świat pogańskich ofiar był d o b r z e z n a n y l u d z i o m Biblii. N i e wszyscy poganie składali ofiary z ludzi. Na przykład nienawiść Rzymian do Kartagi ny m o ż n a wyjaśnić także ich sprzeciwem w o b e c ofiar z ludzi, składanych przez Afrykańczyków." Obrzydzenie biblijnych p r o r o k ó w w o b e c p o g a ń s t w a staje się z r o z u m i a ł e na tle kananejskich praktyk palenia n i e m o w l ą t na chwa łę Baalowi. Radykalne wyrzeczenie się „dziedzictwa antycznego świata" przez pierwszych chrześcijan także staje się jasne, jeśli p r z y p o m n i m y sobie, że w głębi tego „dziedzictwa" spływa ludzka k r e w . 3 2 1 fakt, że p o m n i k i Peruna w r z u c o n o do D n i e p r u , p r z e s t a n i e być nazywany „zniszczeniem kultural nych pamiątek ojczystej przeszłości", jeśli p r z y p o m n i m y sobie, że jeszcze kilka lat przed c h r z t e m Rusi s k ł a d a n o P e r u n o w i ofiary z chrześcijan. Nie z p o w o d u o k r u c i e ń s t w a ludzi s k ł a d a n o takie ofiary, najprawdo podobniej z rozpaczy. Bóg był b a r d z o daleko. Bardzo blisko zaś byli bogowie, którzy mieli kapryśny charakter: dziś pomagają - j u t r o szydzą. W geście ostatecznej nadziei ludzie zabijali się nawzajem p r z e d obliczem bogów, li cząc, że m o ż e to uczyni ich chociaż o d r o b i n ę miłosierniejszymi... Trudna do zrozumienia staje się Ewangelia bez opowieści o grzechu pierwo rodnym. Niemożliwe jest zrozumienie światła góry Tabor bez wiedzy na t e m a t tej otchłani, do której trafili ludzie. Przez długi czas wspólnota ludzka dążyła do owej „pełni czasów", zanim można jej wreszcie było powierzyć Ewangelię. Przez ten czas upłynęło nie tylko wiele wody, lecz również wiele krwi na licznych ołtarzach. JESIEŃ2003 117 Jest odrobina prawdy w tym krwawym zamieszaniu religijnych uczuć. Na prawdę „bez rozlania krwi nie ma odpuszczenia g r z e c h ó w " (Hbr 9,22). Krew jest życiem i człowiek odczuwa potrzebę, by życie, „cały nasz żywot" zawie rzyć, poświęcić wyższemu światu. Poza tym Bóg prosi ludzi: „Synu, daj Mi swe serce". Ale i duchy chcą całkowicie p o d p o r z ą d k o w a ć sobie człowieka. Za prawdę, jak pisał Dostojewski - „tu diabeł walczy z Bogiem, a p o l e m bitwy 118 FRONDA 30 jest serce człowieka". Przymierze nie m o ż e być p o w i e r z c h o w n e , m u s i być za warte nie na uboczu życia człowieka, lecz w s a m y m jego c e n t r u m - w sercu. Wówczas duchy proszą: wyjmij to serce na rękę i daj je n a m . Na z n a k odda nia siebie d u c h o w y m m o c o m człowiek rozlewa k r e w swoją i k r e w ofiar. Jest możliwe, że i w ś r ó d S e m i t ó w istniał w czasach s t a r o t e s t a m e n t o w y c h kult ludzkich ofiar. Ofiara Jeftego jest p r z y k ł a d e m tej archaicznej praktyki. Wasilij R o z a n o w , być m o ż e słusznie, uważał, że o b r z e z a n i e było t r a k t o w a n e jako z a s t ę p s t w o kananejskiego zwyczaju ofiar z p i e r w o r o d n y c h . 3 4 Ale nie krew ludzi, lecz k r e w zwierząt ofiarnych leje się w świecie Starego T e s t a m e n t u . I jest to lepsze od „ofiary wieczornej o ś m i u m ł o d y c h i m o c n y c h " . T y m niemniej jeśli z n a m y t e c h n i c z n ą s t r o n ą r y t ó w s t a r o t e s t a m e n t o w y c h , to plany o d b u d o w y Świątyni Jerozolimskiej o r a z o d n o w i e n i a k u l t u wcale nie budzą entuzjazmu. Kapłani chodzili w strumieniach posoki, a ich ręce były - w najbardziej dosłow nym znaczeniu - unurzane „po łokcie we krwi". Ofiarując synogarlice - kapłan brał gołębie, skręcał im karki i przełamywał (na żywca - znów idea bółu) kości skrzydeł.35 Całopalenie z ptaków dokonuje się następująco: kapłan przyciska głowę od strony karku i oddzielają od tułowia, potem wyciska krew głowy i krew tułowia na ścianę oł tarza powyżej granicy, która dzieli ołtarz na dwoje; bierze głowę i przystawia ją miej scem oderwania do ołtarza, naciera sołą i wrzuca do ognia, który płonie na ołtarzu; po tem ręką odrywa od tułowia gardziel i skórę, która jest pod nią, razem z piórami i wydziera wychodzące wnętrzności - i wrzuca wszystko w popiół; potem, trzymając za skrzydła, bez pomocy noża, rozrywa resztę, nie dzieląc na części, nacierając solą i rzu cając w ogień ołtarza. W jaki sposób dokonuje się rozrywanie? Otóż wbija on paznok cie głęboko w kark; jeśli chce - może poruszać paznokciem w tą i z powrotem, a jeśli nie chce - to wciska paznokieć... Jak trzymać ofiarę z ptaka podczas rozdzierania pa znokciem? Obie nogi ptaka kapłan trzyma pomiędzy dwoma palcami i oba skrzydła między dwoma palcami, odciąga szyję dwoma palcami i rozrywa paznokciem36. C o d z i e n n a ofiara p o r a n n a b a r a n k a (tamida) d o k o n y w a n a była w n a s t ę p u jący s p o s ó b : Kapłan mówi do tych, za których jest składana ofiara: „Proszę wyjść i przynieść baranka z pokoju baranków". Barankowi przywiązywano przednią nogę do tylnej. Głowa zwrócona jest na południe, a pysk zwraca się na zachód. Ten, kto za bija, stoi na wschodzie, a twarz ma zwróconą na zachód. Ten, kto zdejmuje skórę, nie powinien łamać tylnej nogi, ale ma zrobić dziurę w kolanie i powiesić baranka; potem zdejmuje skórę do piersi, a kiedy dociera do piersi, odcina głowę i przekazuje ją temu, JESIEŃ 2003 119 do kogo ona należy; później odcina tylne nogi i przekazuje temu, do kogo należą; na stępnie kończy zdejmowanie skóry, rozrywa serce, wypuszcza z niego krew, odcina rę ce (czyli przednie nogi). Potem wszyscy uczestnicy obrzędu ofiarnego stają dookoła oł tarza i trzymają części rozciętego baranka w następujący sposób: pierwszy trzyma głowę i jedną tylną nogę: głowę w prawej ręce, nos jest zwrócony ku górnej części rę ki, rogi znajdują się pomiędzy palcami, miejsce rozcięcia jest na wierzchu i tłuszcze są nad nim, prawa tylna noga jest w jego lewej ręce ze skórą na wierzchu; drugi trzyma ręce (przednie nogi): prawą nogę trzyma w prawej ręce, lewą w lewej, skóra jest na wierzchu; trzeci trzyma ogon i drugą tylną nogę: ogon w prawej ręce, tłuszcz wisi po między palcami razem z wątrobą i nerkami, lewa tylna noga jest w lewej ręce... W su mie stoi ich dziewięciu. Kładą oni swoje części przy dolnej połowie keweszu, solą je i idą do pokoju gazit, żeby przeczytać Szema (modlitwę poranną). Ołtarz całopalenia miał 30 łokci szerokości i 15 łokci wysokości. Ogień płonął na nim zawsze. To nie było ognisko, to był prawdziwy pożar. Można sobie wyobra zić trzaskanie i huk ognia na takim ołtarzu. To był dosłownie huragan nad świątynią. Zgodnie z tradycją, ogień ten nie gasł nawet podczas deszczu. Tu były palone nawet byki, nie mówiąc już o mnóstwie kozłów i baranów. Łatwo jest wyobrazić sobie za pach spalenizny i tłuszczu, jeśli nawet od jednego szaszłyka na Wschodzie śmierdzi na kiłka ulic! Według Józefa Flawiusza, na Paschę zabijano 265 tysięcy baranków... Czasem kapłani chodzili po kolana we krwi, a cały olbrzymi dziedziniec zalany był krwią. Ten, kto miał słabe nerwy, lepiej by tam nie wchodził. W Święto Namiotów w jednym dniu składano ofiarę z 13 byków. Starotestamentowy kult specjalnie straszył swymi rozmiarami. Tak obraz k u l t u starożytnych Izraelitów o d t w a r z a o. Paweł Floreński. 3 7 Było to o g ó l n e p r a w i d ł o Mojżeszowego rytu: n a m a s z c z e n i e i p o k r o p i e n i e krwią. Mniej więcej tak, jak n a s z e n a m a s z c z e n i e olejkiem i p o k r o p i e n i e wo dą święconą. I p o d o b n i e jak „Instrukcja dla p r a w o s ł a w n y c h p a s t e r z y " m ó w i o tym, jak trzymać n i e m o w l ę podczas c h r z t u , żeby mu nie uczynić mu krzywdy, tak j u d a i z m przechowuje w s k a z ó w k i co do zabijania zwierząt. N a s z kapłan kropi wodą, żydowski k a p ł a n kropił krwią. I o t o cała m o c i g w a ł t o w n o ś ć starego k u l t u zastąpiona zostaje wzniesie n i e m kawałka chleba i kielicha wina... Ilościowa majestatyczność s t a r o t e s t a m e n t o w e g o k u l t u jakby zmniejsza się do jakościowego napięcia k u l t u n o w o t e s t a m e n t o w e g o . Chrześcijaństwo jest o wiełe gęstsze od judaizmu i do końca odpowiada na sprawiedliwe ( bo „bez rozlania krwi nie ma odpuszczenia grzechów" - 120 FRONDA 30 mówi Apostoł) dążenia judaizmu; lecz judaizm ciągle dąży do zaspokojenia swoich po trzeb duchowych krótkotrwałymi, i dlatego niewystarczającymi, środkami.3" Bo już w Starym T e s t a m e n c i e Bóg zaczyna wychowywać ludzi do innych ofiar. „Ofiarą miłą Bogu jest d u c h s k r u s z o n y " - objawia Psalmiście. A m o s o wi m ó w i : Nienawidzę, brzydzę się waszymi świętami. Nie będę miał upodobania w waszych uroczystych zebraniach. Bo kiedy składacie Mi całopalenia i wasze ofiary, nie znoszę tego, na ofiary biesiadne z tucznych wołów nie chcę patrzeć (Am 5 , 2 1 -22). To s a m o słyszy i Jeremiasz: Nie podobają Mi się wasze całopalenia, a wasze krwa we ofiary nie są Mi przyjemne (Jr 6,20). A Izajasz przekazuje s w e m u n a r o d o w i : JESIEŃ-2003 121 Co mi po mnóstwie waszych ofiar? - mówi Pan. Syt jestem całopalenia kozłów i łoju tłustych cielców. Krew wołów i baranów, i kozłów mi obrzydła. Gdy przychodzicie, by stanąć przede Mną, kto tego żądał od was, żebyście wydeptywali me dziedzińce? Prze stańcie składania czczych ofiar! Obrzydłe Mi jest wznoszenie dymu; święta nowiu, sza baty, zwoływanie świętych zebrań... Nie mogę ścierpieć świąt i uroczystości. Nienawi dzę całą duszą waszych świąt nowiu i obchodów; stały Mi się ciężarem; sprzykrzyło Mi sieje znosić! Gdy wyciągniecie ręce, odwrócę od was me oczy. Choćbyście nawet mnoży li modlitwy, Ja nie wysłucham. Ręce wasze pełne są krwi. Obmyjcie się, czyści bądźcie! Usuńcie zło uczynków waszych sprzed moich oczu! Przestańcie czynić zło! Zaprawiaj cie się w dobrem! Troszczcie się o sprawiedliwość, wspomagajcie uciśnionego, oddajcie słuszność sierocie, w obronie wdowy stawajcie! (Iz 1,11-17). I o t o n a d c h o d z i godzina N o w e g o T e s t a m e n t u . Jeśli p r z e d t e m na ofiarę dla Boga p ę d z o n o trzody, to teraz s a m Bóg przyszedł do ludzi ze swoją Ofia rą, ze s w o i m d a r e m . Próby człowieka, by w ł a s n y m i siłami d o t r z e ć do Boga, ludzka gotowość wyciskania krwi z siebie i ze zwierząt ofiarnych k r o p l a po kropli tylko dlatego, żeby jej ź r ó d e ł k o w o ł a ł o z ziemi do nieba, straciły s e n s : Prawo nie dawało niczemu pełnej doskonałości (Hbr 7,19). Ofiary Starego Testa m e n t u nie mogą jednak udoskonalić w sumieniu tego, który spełnia służbę Bożą (Hbr 9,9). N a p r a w d ę składanie ofiar jest s p r a w ą nieczystego s u m i e n i a , niepokoju uczuć, przeżywania n i e n o r m a l n o ś c i swego życia. Ale po złożeniu tych ofiar i tak nic się nie zmieniało. I dlatego p o w s t a w a ł a p o t r z e b a nowych ofiar, dla tego ofiary te s k ł a d a n o codziennie. T r u p y zwierząt nie m o g ł y j e d n a k zasypać przepaści m i ę d z y Bogiem a człowiekiem. Lecz przyszedł Chrystus, Baranek Boży, który gładzi grzechy świata. Odpo wiedzialność za grzechy, którą Chrystus wziął na siebie, nie była ani prawna, ani moralna. Przyjął On odpowiedzialność za skutki naszych grzechów. Aurę śmierci, którą otoczyli siebie ludzie i która oddzieliła ich od Boga, Chrystus na pełnił sobą. Nie przestał być Bogiem, a stał się człowiekiem. Ludzie daleko ode szli od Boga - aż do granic nieistnienia - i tam, do tych samych granic swobod nie dotarł Chrystus. Nie przyjmując grzechu, lecz jego skutki. Jak strażak, który rzuca się w ogień, nie ma udziału w winie tego, k t o pożar wywołał, lecz ma udział w bólach tych, którzy pozostali w palącym się gmachu. Ale nie wszystkich ludzi C h r y s t u s odnalazł na ziemi. W i e l u j u ż o d e s z ł o do szeolu, w śmierć. I w t e d y Pasterz idzie za zaginionymi o w c a m i do szeolu, żeby i t a m , w istnieniu po śmierci człowiek m ó g ł znajdować Boga. C h r y s t u s 122 FRONDA 30 przelewa swoją Krew nie po to, żeby zadośćuczynić Ojcu i stworzyć Mu „prawną możliwość a m n e s t i i " dla ludzi. Mocą Jego Krwi, Jego szukająca lu dzi miłość o t r z y m a możliwość wejścia do świata śmierci. Lecz nie jak Deus ex machina wchodzi C h r y s t u s do o t c h ł a n i , On schodzi t a m , do stolicy swego wroga drogą n a t u r a l n ą - przez swoją w ł a s n ą śmierć. C h r y s t u s w m ę k a c h u m i e r a na Krzyżu nie dlatego, że składa ofiarę Ojcu lub diabłu - „On rozłożył Swe ręce na krzyżu, żeby przytulić cały Wszechświat" (Św. Cyryl J e r o z o l i m s k i ) . JESIEŃ 2003 123 Ofiara C h r y s t u s a jest d a r e m Jego miłości do nas, ludzi. On daje n a m sie bie, swoje Życie, pełnię swojej Wieczności. N i e potrafiliśmy złożyć Bogu na leżnego d a r u . Bóg wychodzi na s p o t k a n i e i o b d a r z a n a s sobą. Bóg i człowiek ofiarował l u d z i o m siebie, dał n a m swoje życie nie po to, żeby umrzeć, lecz byśmy żyli w N i m . I dlatego chrześcijańska ofiara, Liturgia, sprawuje się ze słowami: „Twoje z Twojego Tobie przynosimy za wszystkich i za wszystko". Teraz przynosimy Bogu nie swoje, a Jego. Nie z w ł a s n ą krwią idziemy do ołtarza. Bierzemy owoc krzewu winnego, który stworzył Stwórca. Kielich wina - oto, co jest nasze w Liturgii (plus nasze serca, o których uświę cenie prosimy). Prosimy, żeby t e n pierwszy d a r Stwórcy stał się d r u g i m da rem - Krwią Chrystusa; żeby był przesiąknięty Życiem Chrystusa. Od Twoich ludzi, z Twojej ziemi przynosimy Tobie, Panie, Twoje Życie, ponieważ odda łeś je dla wszystkich jako wybawienie od wszelkiego zła. I prosimy, żeby T w o je Życie, Twoja Krew, Twój D u c h żyły i działały w n a s . „Panie, ześlij D u c h a Świętego na te dary", brzmi najważniejsza m o d l i t w a Liturgii. Przynosimy Bogu na o ł t a r z symbol Przymierza - w i n o i chleb. A z a m i a s t nich otrzymujemy Realność: Ciało i Krew; Życie C h r y s t u s a . „Z bojaźnią Bo żą, miłością i wiarą - przyjdźcie". Właściwy dar dla Boga to taki, który pozwala głębi n a s z e g o s u m i e n i a być z Bogiem. Nie m a m y w sobie stałości. D l a t e g o po religijnych, p o k u t n y c h al bo r a d o ś n i e chwalebnych przeżyciach często w r a c a m y na d r o g ę d o g a d z a n i a ciału. Lecz jest Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki ( H b r 13,8). / dlatego nie jest obowiązany, jak inni arcykapłani, do składania codziennej ofiary naj pierw za swoje grzechy, a potem za grzechy ludu. To bowiem uczynił raz na zawsze, ofiarując samego siebie ( H b r 7,27). Ofiary C h r y s t u s a n i e w o l n o powtórzyć, jest to bez s e n s u : Chrystus bowiem wszedł nie do świątyni, zbudowanej rękami ludzkimi, będącej odbiciem prawdziwej świątyni, ale do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga, nie po to, aby się często miał ofiarować jak arcykapłan, który co roku wchodzi do świą tyni z krwią cudzą. Inaczej musiałby cierpieć wiele razy od stworzenia świata. A tym czasem raz jeden ukazał się teraz na końcu wieków na zgładzenie grzechów przez ofia rę z samego siebie (Hbr 9, 24-26). Awatarzy - „zbawcy" z Indii z m u s z e n i są przychodzić regularnie. Za każ dym razem, kiedy ludzie zapominają o p r a w a c h karmy, p o w i n n i oni przycho dzić i p r z y p o m i n a ć im o tym. M ó w i ą oni na t e m a t k o s m i c z n e g o cyklu 124 FRONDA 30 i w tym cyklu sami biorą udział. Biblia posiada linearną koncepcję historii; każdy m o m e n t czasu jest w niej unikalny, n i e p o w t a r z a l n y i odpowiedzialny. W czasie biblijnym możliwe są n i e p o w t a r z a l n e wydarzenia. Najważniejszym z nich było przyjście Chrystusa. C h r y s t u s nie apeluje ani do r o z u m u , ani do pamięci, dlatego skutek Jego przyjścia jest większy. Sobą z m i e n i ł On całą s t r u k t u r ę k o s m o s u . Ponieważ przyszedł nie z książkami, ani nie przez krew ko złów i cielców, lecz przez własną krew wszedł raz na zawsze do Miejsca Świętego, zdo bywszy wieczne odkupienie... Krew Chrystusa, który przez Ducha wiecznego złożył Bogu samego siebie jako nieskalaną ofiarę, oczyści wasze sumienia z martwych uczyn ków, abyście służyć mogli Bogu żywemu (Hbr 9,12.14) Teraz mamy więc, bracia, pewność, iż wejdziemy do Miejsca Świętego przez krew Jezusa. On nam zapoczątko wał drogę nową i żywą (Hbr 10,19-20). Jeśli do tej świątyni, w której człowiek spotyka Boga, m o ż n a było wejść drogą ofiar d o k o n y w a n y c h przez ludzi, wówczas m o ż n a byłoby pozytywnie ocenić znaczenie innych, niechrześcijańskich dróg religijnych. Jeśliby do tej świątyni człowiek wchodził za p o m o c ą m n o ż e n i a swojej wiedzy o Realności, drogą g r o m a d z e n i a gnozy, w t e d y m o ż n a byłoby oczekiwać na n o w ą religię jako owoc „ewolucji ludzkiej kultury". Ale Bóg zechciał, by wejście do tej świątyni odbyło się przez Jego m i ł o ś ć i ofiarę. Ta ofiara już jest złożona. Je d e n raz na zawsze. Nie w a r t o się bać niezwykłości Bożej decyzji. N i e w a r t o uciekać od Chry stusa i Jego Kościoła do Szambali, Indii albo w „Trzeci T e s t a m e n t " . Bóg od JESIEŃ 2003 125 d a w n a już czeka na n a s w zwykłym parafialnym k o ś c i ó ł k u przy sąsiedniej ulicy, w k t ó r y m w k a ż d ą niedzielę od r a n a sprawuje się Tajemnica Miłości. Ta Miłość, k t ó r a kiedyś stworzyła s ł o ń c e i gwiazdy, żyje i u o b e c n i a się w kie lichu Eucharystii: Eucharystia południem wiecznym trwa, I wszyscy łączą się w Komunii z radością, I Kielich Boski źródło szczęścia ma, Niewyczerpane źródło szczęścia i miłości... Osip Mandelsztam DIAKON ANDRIE- KURAJEW TŁUMACZYŁA: ŚWIETLANA WIŚNIEWSKA Powyższy tekst jest rozdziaŁem książki „Jeśli Bóg jest liubow", Moskwa 1997 PRZYPISY: 1 I. Czerniak, „U ochotników za goiowami", „Ogoniok" 20/1995 2 3 4 R. Rabindranat, „Maharadż. Smiert' odnogo duru", Nowosybirsk 1995 Por. A. David-Noel, „Mistyki i magi Tibeta", Moskwa 1991 A. Pozdniejew, „Oczerki byta buddijskich monastyriej i buddijskogo duchowieństwa w Mon golii i swiazi s otnoszenijem siego posliedniego k narodu", Sankt-Petersburg 1887 5 L. Józefowicz, „Samodierżec pustyni. Fienomien sud'by barona R.F. Ungern-Sternberga", Moskwa 1993 6 A. W. Burdukow, „Czielowieczieskije żertwoprinoszenija u sowriemiennych mongolow", „Sibirskije Ogni" 3/1927 7 I. Łomakina, „Goiowa Dża-lamy", „Nauka i religia" 1/1992 8 Ibidem 9 A. David-Noel, op. cit. 10 I. Łomakina, op. cit. 11 L. Józefowicz, op. cit. 12 Ibidem 13 Interwiu Dalajlamy XIV z Dż. Awedonom, „Put' k siebie" 3/1995 126 FRONDA 30 14 15 16 17 18 19 20 Ibidem I. Łomakina, op. cit. Ibidem Ibidem A. W. Burdukow, op. cit. Ibidem Ibidem 21 L. Józefowicz, op. cit. 22 I. Łomakina, op. cit. 23 L. Józefowicz Ibidem 24 Ibidem 25 L. Dmitrijewa, „Karma w swietie Tajnoj Doktriny E. P. Btawatskoj i Agni Jogi Rerichow", „Biesieda" (Kiszyniów) 9/1996 26 W. I. Korniew, „Buddizm i obszcziestwo w stranach Jużnoj i Jugo-Wostocznoj Azii", Moskwa 1987 27 O.N. Szyszkin, „K. Rerich. Moszcz' pieszczier", „Siegodnia" 10.12.1994 28 G. Sansom, „A History of Japan", Stanford, California 1963 29 Nagato Hirosi, „Istorija fitosofskoj myśli Japonii", Moskwa 1991 30 L. Józefowicz, op. cit. 31 G. K. Chesterton, „Wiecznyj czietowiek", Moskwa 1991 32 F. F. Zieliński), „Driewniegrieczieskaja religia", Kijów 1993; Lukian, „Zews tragiczieskij" w: „Izbrannoje", Moskwa 1996 33 „Powiest' wriemiennych liet", Moskwa 1978 34 W. Rozanow, „Ważnyj istoriczieskij wopros",w: „Oboniatielnoje i osjazatielnoje otnoszenije Jewriejew k krowi", Sankt-Petersburg 1914 35 Ibidem 36 Talmud. Traktat Zevachim, cyt. za: W. Rozanow, op. cit. 37 P. Florenskij, „Filosofia kulta", Bogoslowskije trudy" 17/1977 38 W. Rozanow, „W druguju ploskost'", W. Rozanow, op. cit. JESIEŃ-2003 127 Teologia chrześcijańska musi być „skomplikowana". Teologia jest studiowaniem życia nadprzyrodzonego, tak, jak biologia jest studiowaniem życia naturalnego. Domaganie się, by Teologia, Królowa Nauk, była pro sta, ma niewiele więcej sensu niż domaganie się, by komórki były wypełnione jakąś bezkształtną galaretą, a nie tymi wszystkimi chromosomami, rybosomami i mitochondriami. FELIETONY METAFIZYCZNE MARK P. SHEA Przy łamaniu chleba Pewna moja znajoma d o z n a ł a kiedyś amnezji. P e w n e g o ranka, jej otoczenie nagle zaczęło wyglądać dziwnie i odkryła, że nie m o ż e r o z p o z n a ć swojego d o m u lub p r z y p o m n i e ć sobie, gdzie mieszka. Sięgając niezgrabnie po tele fon, p r ó b o w a ł a rozpaczliwie wezwać kogoś na p o m o c . J e d n a k jakkolwiek by 128 FRONDA 30 próbowała, nie mogła p r z y p o m n i e ć sobie n a w e t n u m e r u telefonu do swojej najlepszej przyjaciółki. W tym m o m e n c i e stało się coś niezwykłego: P o d n o s z ą c s ł u c h a w k ę od kryła, że jej ręka wiedziała, jaki n u m e r wybić, chociaż jej m ó z g nie potrafił go zwerbalizować. Tak więc połączyła się ze swoją przyjaciółką i u d a ł o się jej uzyskać p o m o c . Czasami myślę o tej historii, kiedy ludzie m ó w i ą o obrzędzie lub liturgii jako o p o z b a w i o n y m znaczenia zachowywaniu p o z o r ó w . Gdyż wielu ludzi w naszej k u l t u r z e ma tendencję do zrównywania „ r o z u m i e n i a " (szczególnie rzeczy religijnych) jedynie i wyłącznie ze zdolnością werbalnej artykulacji p e w n e g o zestawu pojęć i uczuć. Pogląd jest to taki, że jeśli ktoś nie potrafi szczerze p o d a ć krok po kroku opisu swojej relacji z P a n e m , to ta relacja jest podejrzana. Stąd katolicy (którzy często nie są zbyt wygadani na t e m a t swo jej wiary i którzy notorycznie robią tę s a m ą rzecz dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku) często są g ł ó w n y m i podejrzany mi, jako członkowie grupy wybranych sztywniaków - d u c h o w o m a r t w y c h obrzędowców, którzy zachowują formę ewangelii, pozostając w t y m s a m y m czasie k o m p l e t n i e „ n i e p r z e m a k a l n y m i " na jej rzeczywistość. Te wszystkie znaki krzyża. To całe w s t a w a n i e i klękanie. Te wszystkie „ s z a b l o n o w e zwro ty". Gdzie jest prawdziwa znajomość P a n a w takich rytuałach? O d p o w i e d ź ortodoksyjnego katolika: w naszych ciałach, nie tylko w na szych głowach, tak p o p r o s t u jak w s p o m n i a n a wyżej kobieta miała znajomość n u m e r u telefonu swojej przyjaciółki z a r ó w n o w swej ręce, jak i w głowie. Jest to dziwny pogląd dla naszej współczesnej kultury, ale jest to pogląd biblijny. Rozważ na początek sposób, w jaki biblijni pisarze używają słowa „znać". Dla nich „znajomość" o s ó b (a w szczególności Pana) zawsze ma cha rakter z a r ó w n o cielesny, jak i duchowy. P o m i ę d z y m ę ż e m i żoną, na przykład, biblijny sens słowa „ z n a ć " ma wyraźnie konotacje s e k s u a l n e : „ A d a m p o t y m poznał żonę swoje" (Rdz 4,1). P o d o b n i e dla pisarzy Starego T e s t a m e n t u „znajomość" Tory oznacza więcej niż tylko jej werbalizację. Obejmuje o n a najprzeróżniejsze akty cielesnych obrzędów, przeznaczonych na to, by uczy nić Prawo nie tylko częścią czyjegoś myślenia, ale częścią czyjejś całej istoty, cielesnej i d u c h o w e j . Stąd Księga P o w t ó r z o n e g o Prawa nakazuje w i e r n y m Izraela: „Przywiążesz je [Boże przykazania] do twojej ręki jako znak. N i e c h JESIEŃ-2003 129 o n e ci będą o z d o b ą przed o c z a m i " (Pwt 6,8) - przykazanie p o t r a k t o w a n e d o słownie przez z a s t o s o w a n i e filakterii. P o d o b n i e Stary T e s t a m e n t jest z d o m i n o w a n y przez o g r o m n ą ilość przypisanych o b r z ę d ó w cielesnych, służących p r a w i d ł o w e m u uwielbieniu Boga: obrzęd, który w s p o s ó b jasny skierowany do całej naszej istoty, a nie tylko po p r o s t u do naszych głów lub d u s z . Kult, w myśleniu s t a r o t e s t a m e n t o w e g o Żyda obejmuje działanie, p o s ł u s z e ń s t w o , czynienie - nie tylko słowa. Ale my nie żyjemy p o d Starym Przymierzem. N i e j e s t e ś m y już, p o w i a d a św. Paweł, pod P r a w e m . To prawda. Ale wciąż j e s t e ś m y l u d ź m i , a przez to wciąż istotami cielesnymi. To dlatego J e z u s nie wzywa nas, byśmy byli „wol n i " od obrzędu i liturgii, tylko wolni od obciążenia przypuszczeniem, że ob rzęd m o ż e n a m kupić m i ł o ś ć Boga. Jak s a m m ó w i , m a m y uwielbiać Boga, nie tylko słownie, ale „całym s w o i m sercem, całą swoją duszą, całym s w o i m u m y s ł e m i całą swoją m o c ą " . A to jest z a k o r z e n i o n e w samej istocie N o w e go T e s t a m e n t u - gdyż, kiedy Bóg objawił n a m siebie, nie tylko m ó w i ł albo przekazał p e w n e s ł o w n e koncepty. Słowo nie stało się s ł o w e m , Słowo s t a ł o się ciałem. W a r t o zwrócić na to uwagę, p o n i e w a ż w s p ó ł c z e s n o ś ć bez przerwy przy ucza nas myśleć o Jezusie p r z e d e w s z y s t k i m jako nauczycielu i myśleć 0 uczeniu p r z e d e wszystkim jako „przekazywaniu pojęć". Z p e w n o ś c i ą J e z u s nauczał. Kazanie na Górze, przypowieści, dysputy są w całości w e r b a l n ą ar tykulacją Bożego objawienia i zaczynają k a p ł a ń s t w o C h r y s t u s a tak jak Litur gia Słowa zaczyna k a p ł a ń s t w o Mszy. Jego słowa są dla n a s i s t o t n e , a prze trwają n i e b o i ziemię. Ale Jego słowa, a w szczególności słowa na k o ń c u Jego życia nie są k o ń c e m s a m y m w sobie. Wskazują na straszny gest Jego śmierci 1 zmartwychwstania: gest, który wykracza poza słowa, jest głębszy niż słowa, niedotykalny przez słowa. Stąd o s t a t n i czyn d o k o n a n y w obecności Jego uczniów (a tym s a m y m rzecz, która rozpoczyna Jego M ę k ę ) , nie jest poucza niem, ale gestem. I to gestem, który wskazuje nie na pojęcie, ale na cielesny fakt, jakim jest Jego ciało u k r z y ż o w a n e za n a s : wziął chleb, p o ł a m a ł go i dał uczniom, mówiąc: „Bierzcie i jedzcie, to jest ciało m o j e " . To objawienie przez ciało - przez gest - jest s p o s o b e m , w jaki Zmartwych wstały C h r y s t u s objawia również siebie s a m e g o . Uczniowie na d r o d z e do E m a u s rozmawiali i rozmawiali z J e z u s e m . Usłyszeli d u ż ą ilość werbalnie wyartykułowanej ewangelii z u s t s a m e g o Syna Bożego. N i e żeby t a k a m o w a f JQ FRONDA 30 była bezowocna. Czuli, że serca w nich pałały. Ale doszli do poznania Go tyl ko przez Jego gest - p o n o w n i e przy ł a m a n i u chleba (Łk 24,30-31). Było to, jak cała wiedza biblijna, swego rodzaju cielesne s p o t k a n i e z Prawdą, a nie tyl ko u m y s ł o w e z r o z u m i e n i e . To w ł a ś n i e w t e n sposób, a nie tylko przez zapa miętanie Jego słów, poznajemy G o . I to w ł a ś n i e w t e n s p o s ó b , a nie tylko przez głoszenie Jego słów, Kościół przez wieki Go n a ś l a d o w a ł . N i e tylko p o wtarzamy Jego słowa, p o w t a r z a m y również Jego gesty, biorąc chleb, składa jąc dziękczynienie, łamiąc go i dzieląc z Jego uczniami. Jest to p o w ó d wszystkich z n a k ó w krzyża, pochyleń, s k ł o n ó w głowy, klę kania, w z n o s z e n i a rąk, g e s t ó w responsoryjnych, namaszczenia, przekazywa nia pozdrowień, o b r z ę d ó w i rytów. Uczymy się nie tylko głową, ale także na szymi ramionami i nogami, jak być takim, jak O n . O t r z y m u j e m y od Chrystusa nie tylko pojęcia, ale życie. A życie dla N i e g o (i dla nas) jest rze czą cielesną. Czy wobec tego słowa są bezużyteczne? Z p e w n o ś c i ą nie. „Głoście sło w o " - m ó w i św. Paweł. I naśladuje tylko swojego Mistrza, który nauczał w całej Ziemi Świętej. To dlatego p o ł o w a Mszy jest p o ś w i ę c o n a Liturgii Sło wa. Ale ewangelia, która składa się tylko ze słów i jest s k i e r o w a n a tylko do naszych głów, nie jest ewangelią Słowa, k t ó r e stało się ciałem. Potrzebujemy pełni daru, który dał n a m Bóg - daru, który objawił się nie tylko w słowach, ale także przy ł a m a n i u chleba. Łazarz i bogacz Niektórzy ludzie m ó w i ą o piekle jako czymś, co m o ż e spaść na ciebie - jak sejf z okna na trzecim piętrze. Idziesz sobie, jesteś m i ł ą o s o b ą i b u m ! Idziesz do piekła! „Opuściłem dzisiaj rano mszę, ponieważ zaspałem, a p o t e m m u s i a ł e m iść do pracy. Czy pójdę do piekła?" „Czy taki a taki pójdzie do piekła, ponieważ JESIEŃ 2003 -|31 nigdy nie słyszał Ewangelii?" „A co, jeśli nie b ę d ę czegoś p a m i ę t a ł przy spo wiedzi? Czy Bóg osądzi m n i e bardziej s u r o w o ? " Te i p o d o b n e pytania niepo koją wielu ludzi. Chrześcijańska teologia, p o z a i n n y m i sprawami, zajmuje się zwalczaniem takich poglądów b a r d z o p r o s t y m s t w i e r d z e n i e m : nikt nie idzie do piekła przypadkiem. Piekło jest wyborem, wyborem u m y ś l n y m i p o d t r z y m y w a n y m , by odrzu cić łaskę. Z a r ó w n o A m o s , jak i J e z u s wskazują na to w dzisiejszym czytaniu. A m o s atakuje ludzi, którzy wybrali, dzień po dniu, rok po roku, i g n o r o w a n i e w y r z u t ó w sumienia. Przychodzi on - jak w e d ł u g S a m u e l a J o h n s o n a , czynią wszyscy prawdziwi nauczyciele etyki - nie by instruować, ale by p r z y p o m i nać. A m o s nie mówi tym b e z d u s z n y m , t ł u s t y m , p o z b a w i o n y m serca b r u t a lom w Izraelu czegoś, czego nigdy p r z e d t e m nie słyszeli. Mówi im coś, co ignorowali od czasów szkółki niedzielnej. Kara, k t ó r ą im przepowiada, nie jest przypadkiem. Jest logicznym r e z u l t a t e m a k u m u l o w a n i a ich wyborów. Tę s a m ą kwestię p o r u s z a z jeszcze większą m o c ą n a w e t nasz P a n w przy powieści o Łazarzu i bogaczu. Bogacz, znalazłszy się w piekle po uporczy w y m ignorowaniu za życia Bożego w o ł a n i a do łaski (w osobie Łazarza, k t ó ry siedział na zewnątrz u jego drzwi pokryty w r z o d a m i ) , robi coś dziwnego. Prosi o to, by mu p o z w o l o n o pójść i ostrzec swoich braci. Ponieważ bogacz jest w piekle (to znaczy w stanie k o m p l e t n e g o i t o t a l n e g o uwięzienia w so bie s a m y m ) , jego widoczna troska o własnych braci nie m o ż e być tym, na co wygląda. Potępieni nie troszczą się o nikogo z wyjątkiem siebie samych. A więc p o z o r n ą t r o s k ę bogacza o jego braci należy r o z u m i e ć jako po p r o s t u jeszcze jeden sposób, by usprawiedliwiać siebie samego. By to zrozumieć, m u s i m y tylko rozważyć odpowiedź, jaką A b r a h a m daje bogaczowi. Jest to to, co z a n o t o w a l i ś m y wyżej: nikt nie idzie do piekła przy padkiem. A jeśli już k t o ś p o s t a n o w i i jest z d e t e r m i n o w a n y t a m iść, ż a d n e specjalne efekty, takie jak d u c h zmarłego, nie n a w r ó c ą go z wybranej i upar cie pożądanej ścieżki. Nie, mają Mojżesza i p r o r o k ó w , niech ich słuchają (tak jak p o w i n i e n e ś był i ty, bogaczu). Ich brak usprawiedliwienia jest tym sa m y m w przypadku bogacza. Wiedział, co robi. W a ż n ą rzeczą jest, by wyjść poza tę historię (żeby nie zabrzmiało to tak, że Jezus przychodzi, by potępić, a nie zbawić) i pamiętać, że jest to historia wewnątrz historii. Chociaż bogaczowi nie udaje się powrócić do życia i ostrzec swoich braci, Opowiadający tę historię powrócił do życia. A zmar132 FRONDA 30 twych wstając, pokazał, że mówił p r o s t ą p r a w d ę : byli, są i zawsze będą tacy w tym życiu, którzy nie uwierzą, choćby Ktoś p o w s t a ł z martwych. Ale to, te raz i wówczas, nie będzie przypadek, który na nich spadnie. To będzie wybór. A więc nie daj się nabrać na zbijające z t r o p u gadanie o tym, jak to nie je steśmy odpowiedzialni za nasze wybory. J e z u s nie zostawił n a m tej furtki otworem, szczególnie nam, którzy zostaliśmy o b d a r z e n i łaską c h r z t u i wszystkim bogactwami Wiary. Nie j e s t e ś m y bezradni. M o ż e m y odpowie dzieć na łaskę i dostąpić zbawienia. Jest to nasz wybór. Przerażające miłosierdzie Czasami wydaje mi się, że najtrudniejszą do przyjęcia rzeczą dotyczącą Ewangelii jest nie gniew Boga, ale Jego miłosierdzie. Myślę na przykład o tym, jak parę lat t e m u seryjny m o r d e r c a dzieci, Wesley Allen Dodd, stojąc pod szubienicą w W a s h i n g t o n State, wyznawał swoją wiarę w J e z u s a i na dzieję na niebo. Świadkowie syczeli z pogardy. Jak w przypadku Jonasza, ja kaś ciemna s t r o n a naszego ja „słusznie gniewa się ś m i e r t e l n i e " na myśl, że Bóg mógłby okazać miłosierdzie w o b e c naszych w r o g ó w (Jon 4,9). Zadziwiająca jest ta lekcja z przypowieści o synu m a r n o t r a w n y m : ma być ona pocieszeniem, ale szokującym pocieszeniem. Kontekst przypowieści o synu m a r n o t r a w n y m jest w jakiś s p o s ó b daleki od naszego doświadczenia. Nie czujemy już więcej obrzydzenia w s t o s u n k u do tych kolorowych biblijnych postaci - „ p o b o r c ó w p o d a t k o w y c h i grzeszni ków". Żeby uchwycić sens rzeczy, m u s i m y z a m i a s t t e g o wyobrazić sobie Je zusa jadającego z wydawcami pornografii dziecięcej i h a n d l a r z a m i narkoty ków, by z r o z u m i e ć coś z odrazy, jaką p r o r o k o w a ł u swoich z i o m k ó w . „Ten przyjmuje grzeszników i jada z n i m i " (Łk 15, 2 ) . W o d p o w i e d z i J e z u s o p o wiada historię m ł o d s z e g o syna (częstego b o h a t e r a żydowskiej historii, jak JESIEŃ-2003 133 Izaak, J a k u b i Józef), który jest n i k c z e m n y m c y m b a ł e m . Syn prosi o swój spa dek. Czytaj: m ó w i do swojego ojca - „Żałuję, że jeszcze nie u m a r ł e ś " . O p u s z cza Ziemię Obiecaną. Czytaj: odwraca się plecami do swojego l u d u . W koń cu, szybko zaczyna szaleć z p o g a n k a m i i d o b r z e u s t a w i o n y m i p o ś r e d n i k a m i w h a n d l u kokainą, stacza się po r ó w n i pochyłej, i kończy m a r z ą c o j e d z e n i u dla świń, byle tylko n a p e ł n i ć swój żołądek. Czytaj: o d w r a c a się plecami do Boga. W oczach chrześcijańskiej publiczności, m ł o d s z y syn jest definicją T o talnego Nieudacznika, Który M o ż e W i n i ć Tylko Siebie Samego. I, żebyśmy tutaj nie zapomnieli, że jego nawrócenie, s p o w o d o w a n e p u s t y m żołądkiem, jest n i e z u p e ł n i e tak białe, jak śnieg. „Iluż to n a j e m n i k ó w mojego ojca ma p o d d o s t a t k i e m c h l e b a ? " - pyta się. Ale jest to, jak p o d k r e śla Jezus, prawdziwe o p a m i ę t a n i e się. I tak, n i e d o s k o n a l e żałując za grzechy, ale szczerze pragnąc pojednania ze s w o i m Ojcem, wlecze się do d o m u , w ła chach, jak ustawiany przy d r o d z e strach na wróble, wyzuty z p e w n o ś c i sie bie, p o k o r n i e licząc na pracę przy czyszczeniu stajni. T y m c z a s e m Ojciec, ograbiony, p o r z u c o n y i o d e p c h n i ę t y jak król Lear, nie poddaje się gorzkim uczuciom. Przeciwnie, J e z u s o p o w i a d a n a m , że biegnie do utraty tchu, by spotkać swojego syna, kiedy t e n jest jeszcze daleko. Syn, mający nadzieję, że może d o s t a n i e legowisko z kozami, zostaje ubrany, dosta je rodzinny pierścień i jest fetowany w i d o w i s k o w ą ucztą! Tym jednym d r a m a t y c z n y m g e s t e m Ojciec czyni dla niego to, co Bóg uczynił dla Izraela dawniej, w czasach Jozuego: „zrzuca h a ń b ę egipską" 0oz 5,9). B r u d n e łachy zostają zrzucone i, jak m ó w i Paweł, staje się on „ n o w y m s t w o r z e n i e m " (2 Kor 5,17). Miłosierdzie Boże jest hojne. Zbyt hojne, w rzeczywistości, dla Starszego Brata. To on jest tym, który pożyczył swój s a m o c h ó d m ł o d s z e m u i dostał go z p o w r o t e m z tajemniczą ry są na lakierze. To on jest tym, który odrzucił d o b r ą pracę, by zostać na far m i e i p o m ó c , kiedy jego brat nawiał z miasta. To on jest tym, który tak bar dzo starał się być dobry. Teraz jest g o t ó w w y b u c h n ą ć z p o w o d u d o z n a n e g o rozczarowania. „ O t o tyle lat ci służę - wrzeszczy na swojego Ojca -i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale m n i e nie dałeś nigdy koźlęcia, że b y m się zabawił z przyjaciółmi." Zrobił wszystko, czego od niego oczekiwa no i wciąż nic, co zrobił, nie k u p i ł o mu miłości jego Ojca. I ma rację. Nic nie może kupić tej m i ł o ś c i . . . p o n i e w a ż była o n a d a n a dar mo z a r ó w n o j e m u , jak i jego b r a t u . „Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy 134 FRONDA 30 m n i e - m ó w i ojciec ze wzruszającą łagodnością - i w s z y s t k o moje do ciebie należy." Starszy Brat z a m i a s t starać się zdobyć m i ł o ś ć swojego Ojca, m ó g ł b y równie d o b r z e p r ó b o w a ć wywarzyć drzwi, które i tak już stały s z e r o k o otwarte. W rzeczywistości to serce Starszego Brata jest z a m k n i ę t e . Ponieważ miłość jest tą jedyną z wszystkich rzeczy, które Ojciec kiedykolwiek m u s i a ł dać. A tą obdarza j e d n a k o w o z a r ó w n o dobrych, jak i złych. D o p ó k i Starszy Syn nie powie „ t a k " o w e m u tak n i e w i a r y g o d n e m u miłosierdziu, n a w e t dla cymbałów, nie wejdzie przez drzwi na uroczystość. Z a s t a n a w i a m się, co zro bi. Z a s t a n a w i a m się, co zrobimy ty i ja. Pochwała klepania modlitw Ktoś kiedyś powiedział, że Amerykanie darzą szacunkiem proroków, a nie księ ży. To znaczy, że wierzymy albo przynajmniej szanujemy niemal każde przesła nie religijne tak długo, jak długo osoba, od której je słyszymy, twierdzi, że opie ra je na niewysłowionym osobistym doświadczeniu Boga lub przynajmniej na przekonaniu wyrastającym z prywatnej oceny sytuacji. Ale jeśli przyjdzie ktoś przynosząc przesłanie oparte na czyimś innym autorytecie, skłonni jesteśmy do podejrzeń i traktowania go z lekceważeniem. Prorok jest osobiście autentyczny. Ksiądz, z drugiej strony, po prostu „trzyma się linii partii". Z podtekstu wyni ka tutaj, że prawdziwą duchowość m o ż n a odnaleźć tylko w spontanicznym wy buchu, płynącym z indywidualnego serca, a nie w przedstawieniu Tradycji. To dlatego tak dziwnie p a t r z o n o na mojego przyjaciela T y m o t e u s z a . Je den z przyjaciół spytał go, co sądził o jakiejś kwestii w teologii i T y m o t e u s z odpowiedział, że nie wie i że m u s i pójść do d o m u i sprawdzić to w katechi zmie. Powiedział swojemu przyjacielowi, że wierzy w to, co jest n a p i s a n e w katechizmie. Amerykanie uważają tego typu podejście za a b s u r d a l n e . Religia p o w i n n a być w sercu, a nie w książce, nieprawdaż? JESIEŃ-2003 135 Cóż, p o w i n n a . Ale to nie oznacza, że cokolwiek przyjdzie n a m do głowy lub serca, m u s i koniecznie być S ł o w e m Bożym. C z a s a m i na przykład n a s z e usiłowania, by modlić się s p o n t a n i c z n i e i głęboko, p r o w a d z ą n a s do czegoś, co bardziej p r z y p o m i n a wyuczoną, m a ł o osobistą m o d l i t w ę . Jak w t y m żar cie rysunkowym, który kiedyś widziałem - pochyleni, oczy m o c n o zaciśnię te w żarliwym uniesieniu, m o d l i m y się: „O Panie, po p r o s t u n a p r a w d ę pra gnę, by po p r o s t u n a p r a w d ę się modlić, byś po p r o s t u n a p r a w d ę m n i e dotknął, Panie, w taki specjalny s p o s ó b w ł a ś n i e teraz i byś po p r o s t u na p r a w d ę zabrał słowa «po prostu» i «naprawdę» z mojej m o d l i t w y " . Zapał nie zawsze sprzyja głębi, głębia sprzyja głębi. A głębię m o ż n a , tak sądzę, osią gnąć nie przez p o r z u c e n i e modlitwy pamięciowej (co jest niemożliwe, gdyż lubimy i potrzebujemy starych i znajomych rzeczy), ale przez n a u c z e n i e się głębszej modlitwy pamięciowej. Wydaje się to dziwne, d o p ó k i nie u ś w i a d o m i m y sobie, jak wychowujemy nasze dzieci. Praktycznie ż a d n a z rzeczy, k t ó r e r o b i m y jako dorośli, nie wy daje się n a m s p o n t a n i c z n a i autentyczna, kiedy j e s t e ś m y dziećmi. Uczymy się kultywować cywilizowane zwyczaje w m o w i e , higienie i w towarzyskich k o n t a k t a c h przez n a r z u c o n e n a m z a p a m i ę t y w a n i e („Powiedz «dziękuję», skarbie." „Twój n o s e k jest mokry. W y d m u c h a j n o s e k . " „Zakryj usta, kiedy ziewasz, kochanie.") aż stają się częścią n a s . W t e n w ł a ś n i e s p o s ó b nauczyli śmy się czytać. W t e n w ł a ś n i e s p o s ó b nauczyliśmy się pisać. W t e n w ł a ś n i e sposób nauczyliśmy się być k o m p e t e n t n y m i dorosłymi, a nie po p r o s t u wy sokimi n a m e t r osiemdziesiąt pięciolatkami. W t e n s a m s p o s ó b „ p u s t e " p a m i ę c i o w e m o d l i t w y mogą, przez zdyscypli n o w a n e powtarzanie, przestać być „ n i e a u t e n t y c z n e " i stać się częścią naszej duchowej natury. Jest to d o k ł a d n i e część u z a s a d n i e n i a dla liturgii, w której dobrowolnie zostawiamy na boku to, jak m a m y o c h o t ę o d p o w i a d a ć Bogu, i po p r o s t u przyłączamy się do modlitwy, k t ó r ą całe Ciało Chrystusa, prowa d z o n e przez D u c h a Świętego ofiaruje w czasie Eucharystii. Stoimy, klęczy my, m o d l i m y się i oddajemy cześć, chwałę i uwielbienie, nie dlatego, że ta ką m a m y ochotę, ale dlatego, że jest to „ s ł u s z n e i z b a w i e n n e , abyśmy zawsze i wszędzie Tobie składali dziękczynienie przez n a s z e g o P a n a J e z u s a Chrystu sa". A kiedy tak czynimy, odkrywamy, że n a b y w a m y s ł o w n i c t w a i zwyczaju patrzenia, których nigdy byśmy nie odkryli, gdybyśmy byli z m u s z e n i polegać na naszych własnych s k r o m n y c h środkach. Odkrywamy, że „ p a p u z i a modli- 136 FRONDA 30 t w a " i „zachowywanie p o z o r ó w " o b d a r o w u j ą n a s w i d o k i e m świata, który jest d u ż o starszy, głębszy i bogatszy niż nasza w ł a s n a o g r a n i c z o n a perspek tywa pozwoliłaby n a m kiedykolwiek dostrzec. Z wdzięcznością o d k r y w a m y prawdę średniowiecznego przysłowia, k t ó r e powiada, że „jeśli w i d z i m y dalej niż nasi przodkowie, to dlatego, że s t o i m y na b a r k a c h o l b r z y m ó w " . W obronie teologii „No, n o ! - powiedział mój przyjaciel spoglądając znad c z a s o p i s m a n a u k o w e go. - Czy wiedziałeś, że D N A jest zwinięte w każdym jądrze k o m ó r k o w y m twojego ciała w b a r d z o precyzyjny i funkcjonalny sposób? Piszą tutaj, że wy gląda to tak, jakby 30 mil pajęczej nici zostało d o k ł a d n i e zwinięte w p e s t c e czereśni!" Też myślę, że tego typu rzeczy są zdumiewające. Ale co u d e r z a m n i e ja ko rzecz ś m i e s z n a to to, że t e n s a m przyjaciel, który po p r o s t u uwielbia czy tać o tego typu sprawach w c z a s o p i s m a c h naukowych, nie robi sobie nic z lekceważenia teologii jako b ł a h o s t k i typu „aniołowie na główce szpilki". Powiadają, że religia p o w i n n a być prosta, n i e s k o m p l i k o w a n a . Powiadają tak, ponieważ współcześni wyobrażają sobie p r a w d ę religijną jako z w i e w n ą spe kulację, nie związaną z „ p r a w d z i w y m życiem", na k t ó r ą ktoś nabrał g r u p k ę ludzi. To dlatego myślimy, że chrześcijaństwo m o g ł o b y być p r o s t s z e , gdyby tylko „Kościół" tak zechciał, ale nigdy nie w y o b r a ż a m y sobie, że D N A m o głoby być prostsze, gdyby tylko „ N a u k o w c y " tak zechcieli. Wiemy, że N a u k a jest ograniczona do opisu tego, co rzeczywiście istnieje, nie tego, co n a u k o w cy chcieliby, żeby istniało. Ale jakoś zapomnieliśmy, że Teologia jest zobowią zana do tego s a m e g o . Chrześcijaństwo nie jest czymś, co ktoś sobie wymyślił. Zaczęło się nie od filozoficznych spekulacji na t e m a t a n i o ł ó w i szpilek, ale od p r a w d z i w e g o JESIEŃ2003 137 wydarzenia, które w a l n ę ł o grupkę ludzi m i ę d z y oczy i p o z o s t a w i ł o z d u m i o nych i pytających się: „Co to było?" T y m w y d a r z e n i e m było życie, nauczanie, śmierć, z m a r t w y c h w s t a n i e i w n i e b o w s t ą p i e n i e Jezusa. A J e z u s przyszedł nie po to, byśmy mogli mieć Teorię Większej Obfitości, ale, by przynieść Króle stwo Boże z tak przerażająco rzeczywistą mocą, że więcej niż tylko w j e d n y m przypadku był grzecznie p r o s z o n y o o p u s z c z e n i e posiadłości. Sami a p o s t o ł o wie z początku nie b a r d z o wiedzieli, co o tym myśleć. Ale J e z u s z m u s i ł ich, by stanęli twarzą w twarz nie z jakąś abstrakcją, ale z N i m s a m y m . „Za kogo m n i e u w a ż a c i e ? " - spytał ich. O b g a d a n o r ó ż n e teorie. Jere miasz? Jan Chrzciciel, który powrócił z m a r t w y c h ? Ż a d n a z nich nie pasowa ła do posiadanych danych, dopóki nie odezwał się Piotr i zaoferował nie t e o rię, ale rzeczywistość. „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga ż y w e g o " - powiedział. Miał rację. I on, i miliard albo coś k o ł o t e g o chrześcijan po n i m poświę ciło się j e d n e m u m o n u m e n t a l n e m u b a d a n i u o g r o m u zwiniętego w te sześć słów, d o k ł a d n i e tak, jak biologia m o l e k u l a r n a jest b a d a n i e m o g r o m u zręcz nie zwiniętego w jądrze k o m ó r k o w y m . Cały sens życia, Eucharystia, n a u k a o Trójcy Świętej, godność i przeznaczenie osoby ludzkiej, i zbawienie świata są zwinięte i s k o m p r e s o w a n e w słowach Piotra. To dlatego teologia chrześcijańska m u s i być „ s k o m p l i k o w a n a " . Teologia jest s t u d i o w a n i e m życia n a d p r z y r o d z o n e g o , tak jak biologia jest studiowa n i e m życia n a t u r a l n e g o . D o m a g a n i e się, by Teologia, Królowa N a u k , była prosta, ma niewiele więcej s e n s u niż d o m a g a n i e się, by k o m ó r k i były wypeł n i o n e jakąś b e z k s z t a ł t n ą galaretą, a nie tymi wszystkimi c h r o m o s o m a m i , ry b o s o m a m i i m i t o c h o n d r i a m i . Ani nie robimy sobie też przysługi, pozbawia jąc się czystego z d u m i e n i a i ludzkiej godności, k t ó r a do n a s należy jako zadanie teologii. Myślisz, że k o m ó r k a jest super? P o w i n i e n e ś s p o t k a ć Tego, który j ą wynalazł! J e s t e ś z d u m i o n y r o z m i a r e m wszechświata? T o p e s t k a w p o r ó w n a n i u z Bogiem! Myślisz, że poszukiwacze przygód, którzy badali ziemię, byli interesujący? Spróbuj przygody b a d a n i a nieba! Badanie takich rzeczy, powiada Księga Przysłów, jest „chwałą k r ó l ó w " . Ale najbardziej zdumiewające ze wszystkiego jest to, że t e n s a m Bóg zwi nął swoje boskie życie w czymś mniejszym niż p e s t k a wiśni, czymś n a w e t mniejszym niż ziarnko gorczycy. Umieścił je w sercu grzesznych ludzi, takich jak ty i ja i obiecał, że będzie rosło, aż wypełni n i e b o i ziemię. 138 FRONDA 30 Osobista w i a r a Żałuję, że nie dostaję p a r u c e n t ó w za każdym razem, kiedy słyszę, jak mój przyjaciel m ó w i : „Myślę, że wiara jest sprawą osobistą. Sądzę, że n i e powin niśmy narzucać i n n y m naszej wiary." Kiedy pytam, co w rzeczywistości ozna cza narzucanie innym naszej wiary, o d p o w i e d ź z reguły s p r o w a d z a się do stwier dzenia: „Mówienie o naszej wierze w jakikolwiek s p o s ó b " . Myśl, k t ó r a stoi za tym poglądem, jest taka, że osobisty oznacza subiektywny, prywatny, ezoteryczny i skierowany do wewnątrz. Sam w to wierzyłem, kiedy byłem n a s t o l a t k i e m . D o ś w i a d c z e n i a „ d u c h o w e " - m y ś l a ł e m - to coś takiego, co w i n n o się n a m przytrafiać, kiedy osią gnęliśmy jakiś specjalny rodzaj świadomości, jakieś plateau kontemplacji, które jest w z b r o n i o n e dla reszty n i e m y t e g o s t a d a ludzkiego, jakiś s t a n mi stycznego olśnienia niemożliwego do przekazania m o t ł o c h o w i . Aczkolwiek kiedy d o r o s ł e m (i szczególnie kiedy lepiej z r o z u m i a ł e m wiarę katolicką) na uczyłem się czegoś, co p o w i n i e n e m był wiedzieć przez cały czas. O s o b i s t e sprawy nie są prywatne, o s o b i s t e sprawy są powszechne. Kiedy tak naprawdę czujemy najgłębsze p o r u s z e n i a naszych serc? D o k ł a d nie wtedy, kiedy okazuje się, że jesteśmy powiązani z drugą istotą ludzką przez jakieś doświadczenie, które jest zupełnie powszechne. W s p ó l n y posiłek, opłakiwanie zmarłego przyjaciela, opowiadanie dowcipu, cieszenie się książką lub filmem, które oboje n a m i ę t n i e pokochaliśmy, poczucie dumy, kiedy nasze dzieci wyrastają na dobrych chłopców i dziewczyny, oglądanie w s c h o d u słoń ca, radość z pierwszego śniegu. To są te rzeczy, które o d c z u w a m y najgłębiej i najbardziej osobiście. I nie są one rzeczami rzadkimi lub ezoterycznymi, zna nymi tylko wybranym, ale rzeczami powszechnymi, dzielonymi przez wszyst kich. To właśnie wtedy, kiedy spotykamy i n n ą osobę, k t ó r a pokochała i prze żyła (i doceniła!) tego typu rzeczy w jej c o d z i e n n y m człowieczeństwie, coś JESIEŃ-2003 139 w nas raduje się i krzyczy: „Ty też? Myślałem, że j e s t e m j e d y n y ! " Kiedy spo tykamy coś, co jest uniwersalne, s p o t y k a m y coś, co jest najbardziej osobiste, i jesteśmy p r o w a d z e n i nie na jakiś izolowany szczyt mistycyzmu, ale na sze roką r ó w n i n ę rodziny ludzkiej. Nie jest to żaden przypadek i jest to p r a w d z i w e „w każdym calu". Co sprawia, że wielki nauczyciel d u c h o w y jest wielki? Czy to, że on lub o n a m ó wią n a m coś, czego nigdy p r z e d t e m nie słyszeliśmy, lub że p r o w a d z ą n a s do ukrytych jaskiń mistycznej, mądrości przeznaczonych tylko dla wtajemniczo nych? Przeciwnie, wielcy nauczyciele d u c h o w i bardziej n a m przypominają niż nas instruują. Stąd Mojżesz powiada: „Nie m ó w w sercu swoim: Któż zdoła wstąpić do nieba?... albo: Któż zstąpi do O t c h ł a n i ? . . . Słowo to jest blisko cie bie, na twoich ustach i w sercu t w o i m " (Rz 10,6-8; por. Pwt 30,12-14). Po d o b n i e Izajasz chwyta Izrael i potrząsa n i m , mówiąc: „Czy nie wiecie tego? Czyście nie słyszeli? Czy w a m nie g ł o s z o n o od p o c z ą t k u ? " (Iz 40, 2 1 ) . M ó wiąc krótko, to nie jest prywatne. Każdy z n a te rzeczy. To dlatego kiedy bogaty m ł o d z i e n i e c w o ł a : „Co m a m czynić, by osiągnąć życie wieczne?", nasz Pan również nie m ó w i mu nic n o w e g o : czyń, co powie dział Mojżesz. Kochaj twojego bliźniego. M ó w p r a w d ę . To co zwykle. J e z u s nie wysyła go na szarlatańską misję w p o s z u k i w a n i u p o p r z e s t a w i a n y c h engramów, ale odsyła w p r o s t z p o w r o t e m do tych p o w s z e c h n y c h rzeczy, któ rych nauczył się na kolanach m a t k i . Ale bogaty m ł o d z i e n i e c nie mógł tego przyjąć. Najwidoczniej p o s z u k i w a ł m o d n e g o k u r s u p o w r o t u do przeszłego życia lub cokolwiek t a m Shirley MacLaine jego czasów m i a ł a do sprzedania, ponieważ kiedy J e z u s sprawdził go nieefektownym, b a n a l n y m s t w i e r d z e n i e m , że miał za d u ż o forsy, stanął jak wryty. Jego bogactwo było jego prywatną sprawą, p o d o b n i e jak chciał, by był nią Bóg. I tak odszedł s m u t n y - nici z d u c h o w e g o dreszczyku. Ż a d n e g o ob jawienia p r z e z n a c z o n e g o dla bogatych i sławnych. O k a z a ł o się, że t e n przy puszczalny Mesjasz był po p r o s t u jeszcze j e d n y m wiejskim stolarzem, mar twiącym się o pieniądze, g ł o ś n o pokrzykującym. Jakie to p o s p o l i t e ! Wiejski stolarz, ze swojej strony, poszedł i n n ą drogą - i w k o ń c u p o w s t a ł z martwych i został ogłoszony Królem Królów i P a n e m P a n ó w . Jest to dziwna właściwość Boskiego objawienia - jest o n o ukryte w wi docznym miejscu. Coś jak Słowo, k t ó r e stało się ciałem. Mógłbyś patrzeć na Niego i zależnie od tego, czy wybrałbyś oczy do patrzenia, czy też nie, mógłbyś 140 FRONDA 30 dostrzec stolarza albo Wcieloną D r u g ą O s o b ę Trójcy Świętej. W s z y s t k o zależy od tego, czy wierzysz, że Bóg jest tak wątły, że m o ż e objawić siebie tylko wrażliwym l u d z i o m w prywatnych transach, czy też tak potężny, że pozwala się ukrzyżować w jasny dzień i wznieść do góry, by cały świat m ó g ł go dostrzec. Oszukać w y r o c z n i ę Jednym z najbardziej p o p u l a r n y c h o p o w i a d a ń na świecie jest o p o w i a d a n i e pt. „Oszukać wyrocznię". Pomysł jest taki, że N i e b o wyrokuje o losie bo hatera i nic nie jest w s t a n i e tego zmienić. Bohater lub m o ż e rodzice b o h a t e ra, lub jego o p i e k u n o w i e , jeśli nasz b o h a t e r jest dzieckiem, próbuje n a s t ę p nie oszukać wyrocznię, ukrywając go w dalekiej krainie albo sprzedając w niewolę czy coś w tym stylu. Czyniąc tak, wprawiają w r u c h m e c h a n i z m spełniania się proroctwa. I tak, w starożytnej Grecji, p r z e z n a c z e n i e m Edypa jest zabicie swojego ojca i poślubienie swojej m a t k i . W s t a r o ż y t n y m Izraelu przeznaczeniem Józefa jest w ł a d z a n a d swoimi braćmi i ojcem. O p i e k u n o w i e Edypa i bracia Józefa m o z o l ą się, by u d a r e m n i ć p r z e p o w i e d n i e swoich wyroczni, ale każdy krok, który czynią, jest j e d n y m więcej k r o k i e m ku ich realizacji. Jest szczególne, że to p o g a ń s k i e o p o w i a d a n i e opisuje n i e b o w p o n u r e j konspiracji przeciwko człowiekowi. Bogowie wycinają Edypowi n u m e r , który sprowadza się do dość p o n u r e g o dowcipu. W przeciwieństwie do historii Józefa, która jest p r z e d e w s z y s t k i m radosna. Wybierając Józefa, Bóg „konspir o w a ł " tutaj, by ocalić wszystkich od śmierci głodowej. To bracia Józefa zmawiają się i spiskują. Bóg po p r o s t u przyjmuje to całe spiskowanie i „ska zuje" każdego na pojednanie i radość, co jest p r a w d o p o d o b n i e najbar dziej uroczym z a k o ń c z e n i e m tej opowieści w całej przedchrześcijańskiej starożytności. JESIEŃ2003 |41 T e n pomysł pozytywnej wersji o p o w i a d a n i a „ O s z u k a ć w y r o c z n i ę " z n a n y jest Łukaszowi, kiedy o p o w i a d a on historię Niedzieli Palmowej. O p o w i a d a nie to rozpoczyna Historię Męki Pańskiej d o k ł a d n i e w taki sposób, jak p r o cesja na wejście rozpoczyna Mszę, i z t e g o s a m e g o p o w o d u . Jest to przypo m n i e n i e , że całe cierpienie i ofiara, k t ó r e mają nastąpić, nie są z a k o ń c z e n i e m opowiadania, ale ostatecznie częścią uroczystości w sali t r o n o w e j nieba. Ale cierpienie będzie p r a w d z i w e i będzie s p o w o d o w a n e przez p r a w d z i w ą l u d z k ą nienawiść i pragnienie, by oszukać s a m e wyrocznie Boga. Tak więc faryzeusze zwracają Jezusowi uwagę, kiedy Jego uczniowie w o łają „ H o s a n n a " : „Nauczycielu, zabroń tego. s w o i m u c z n i o m ! " Ale wyrocznia m ó w i : „ P o w i a d a m w a m : Jeśli ci umilkną, k a m i e n i e w o ł a ć b ę d ą ! " Cała pozo stała część Historii Męki Pańskiej zapisuje to, co się dzieje, kiedy w r o g o w i e Jezusa próbują oszukać tę wyrocznię; wyrocznię, k t ó r a - jak pokazuje reszta czytań z Niedzieli Palmowej - tkwi k o r z e n i a m i w wielu ciemnych i dziwnych słowach z Tradycji Izraela. Kościół, oprócz radości, której chce, byśmy d o świadczyli śpiewając „ H o s a n n a " , pragnie również, byśmy poczuli cały ciężar „godziny", która w k r ó t c e s p a d n i e n a Jezusa, jak u d e r z e n i e p o t ę ż n e g o m ł o t a . I tak czytamy więc Psalm 22, który wciąż wywołuje dreszcze, jako że p r o r o kuje przeznaczenie Mesjasza: „Przebodli ręce i nogi moje, policzyć m o g ę wszystkie moje kości". Jest to chwila, do której p r o w a d z i ł a cała h i s t o r i a czło wieka, chwila zdrady, spisku, n i e p r z e n i k n i o n e j ciemności i śmierci. Wszyst kie, dotąd będące w konflikcie, siły na świecie, W ł a d z e i Zwierzchności w p o z b a w i o n y m nieba Religijnym Establishmencie, P a ń s t w o , T ł u m , Zdra dzieccy Przyjaciele, Tchórzliwi Naśladowcy - jednają się w tej jednej m r o ż ą cej chwili, próbując oszukać wyrocznię. Sanhedryn ma najbardziej szczere podejście do o s z u k a n i a wyroczni: za bić wyrocznię. Ale inni również próbują o s z u k a ć wyrocznię. Piotr sprzeciwia się wyroczni, kiedy Ta prorokuje jego zaparcie się - po czym idzie spełnić te słowa. Piłat (którego ż o n a ma proroczy sen, będący o s t r z e ż e n i e m w sprawie Jezusa) próbuje wydać Go H e r o d o w i . I Piłat przekonuje się, że nie jest ł a t w o oszukać wyrocznię. Zaiste, z wszystkich postaci tej przejmującej historii tyl ko j e d n a z r o z u m i a ł a p r a w d ę o próbie o s z u k a n i a wyroczni. Modli się O n : „Ojcze, nie moja wola, lecz Twoja niech się s t a n i e " . Czyniąc tak, p r z e m i e n i a „przeznaczenie" w b ł o g o s ł a w i e ń s t w o . Tak jak p r o r o k o w a ł o N i m Izajasz, nie b u n t o w a ł się, nie odwrócił plecami. P o d d a ł swoje plecy tym, którzy 142 FRONDA 30 Go bili, swoje policzki tym, którzy targali Go za b r o d ę . J e z u s nie p r ó b o w a ł oszukać wyroczni Izraela, ale z a m i a s t tego, jak p o w i a d a Paweł, „uniżył same go siebie, stawszy się p o s ł u s z n y m aż do śmierci - i to śmierci krzyżowej" .1 tak, kiedy Jego wrogowie u r u c h o m i l i wszystkie swoje p r z e m y ś l n e p u łapki, przechytrzyli Niebo, oszukali wyrocznię i zamknęli szczelnie „ K ł a m c ę " w grobowcu, mogli w k o ń c u r a d o w a ć się, że Jego uczniowie mil czeli w żalu i szoku. Do chwili, kiedy trzy dni później wielki kamień, który zakrywał Jego grób, został odsunięty i zaczął wołać, jak przepowiedziała wyrocznia. I wciąż woła. Zadawanie pytań W 1996 roku Papież powiedział, że nie ma nic złego w myśleniu, że Bóg mógłby użyć ewolucji, by stworzyć ciało pierwszych istot ludzkich. I n n y m i słowy, powiedział, że katolicy mogą, jeśli tak im się p o d o b a , wierzyć, iż Bóg uformował A d a m a z p r o c h u ziemi n a a a a a p r a w d ę w o o o o o l n o z a m i a s t b a r d z o szybko. Ta b a n a l n a wolność katolickiego n a u c z a n i a (która była tylko e c h e m encykliki Papieża Piusa XII Humani Generis i k t ó r a m o ż e być p r z e ś l e d z o n a wstecz do czasów patrystycznych) została p o w i t a n a jako k o m p l e t n a rewolu cja teologiczna w Kościele, który, jak m e d i a zdają się sobie wyobrażać, zabra niał dotąd s a m e g o w s p o m i n a n i a Darwina. Papież - zostaliśmy p o i n f o r m o wani, ostatecznie „ u z n a ł " możliwość, że ewolucja m o ż e być p r a w d ą . Dla kogokolwiek mającego e l e m e n t a r n ą znajomość Wiary, było to r ó w n o z n a c z ne stwierdzeniu, że Papież „przyznał", iż Ewangelie zostały u ł o ż o n e po grec ku a nie po angielsku. Olśniewająca informacja, a raczej brak nowych wiado mości! Jakie jest t ł u m a c z e n i e tego dziwnego n i e p o r o z u m i e n i a w postrzeganiuWiary? Jest n i m milczące założenie, że m ó w m y co c h c e m y o n i e z m i e r n i e długiej i r ó ż n o r o d n e j historii wsparcia Kościoła dla żywej myśli (wsparcia, JESIEŃ-2003 143 które wydało umysły, począwszy od T o m a s z a z A k w i n u po Edytę Stein), ale katolicy muszą mieć głęboko z a k o r z e n i o n y lęk p r z e d p y t a n i a m i . J e s t to p o gląd, który mówi, że „wiara" oznacza przerażenie na myśl o zbyt g ł ę b o k i m wejrzeniu w rzeczy, gdyż nasz kruchy Bóg m ó g ł b y wyparować w o k r u t n y m świetle dociekliwych pytań. A jednak n a w e t pobieżny rzut oka na N o w y T e s t a m e n t wyjawia, że Wia ra katolicka rodziła się pośród bardzo k o n k r e t n y c h i b a r d z o t r u d n y c h pytań. Pytań bezczelnych, jak to Piotra: „ O t o my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc o t r z y m a m y ? " Pytań szczerych, jak to Maryi: „Jakże się to stanie, skoro nie z n a m m ę ż a ? " Pytań sceptycznych, jak wątpliwości Zacharia sza, dotyczące poczęcia jego syna Jana Chrzciciela. Pytań niedowierzających: „Jak On może n a m dać swoje ciało do spożycia?" Pytań podchwytliwych, oskarżycielskich, jak: „Czy w o l n o płacić p o d a t e k Cezarowi, czy n i e ? " Krótko mówiąc, jeśli Bóg obawia się pytań, to ma zabawny s p o s ó b oka zywania tego. Gdyż począwszy od czasów A b r a h a m a (którego najstarsze za pisane słowa w y m ó w i o n e do Boga są p y t a n i e m - Rdz 15,2) wybiera ludzi, którzy nie robią nic innego, tylko zadają mu pytania i kłócą się z n i m . W b r e w poglądom ludzi z prasy, że Bóg myśli o sobie jako o W i e l k i m i S t r a s z n y m Oz, wygląda na to, że rzeczywistość j a k i m ś s p o s o b e m jest z u p e ł n i e i n n a . Bóg traktuje nas nie jako uniżonych, bezmyślnych niewolników, ale jako osoby. A osoby zadają pytania. Chcą p o z n a ć rzeczy takie, jak to k i m są, skąd p o c h o dzą, co p o w i n n i teraz robić, skoro tu są i d o k ą d zmierzają. Ewangelia, daleka od ucinania tych pytań, o d p o w i a d a na nie. Mówi n a m , że jesteśmy s t w o r z e n i a m i uczynionymi na obraz Boży, ale k t ó r e z b u n t o w a ł y się przeciwko Bogu. Mówi, że Bóg stał się człowiekiem, u m a r ł i p o w s t a ł po to, by ocalić je od konsekwencji t e g o b u n t u . Mówi, że j e s t e ś m y tajemniczą mieszaniną d u c h a i błota (i że j e s t e ś m y n i e z r ó w n o w a ż e n i , jeśli czynimy sie bie w całości d u c h a m i , jak wyznawcy N e w Age, lub w całości b ł o t e m , jak ekstremalni ewolucjoniści). Mówi, że m u s i m y się przyłączyć do Boga-Człowieka, Jezusa, w Jego Ciele, Kościele, po to, by zagnieść Go jak ciasto w n a s z e kości i w świat. I mówi, że jeśli tak uczynimy, to b ę d z i e m y z N i m na zawsze, zaczynając od teraz. To są konkretne odpowiedzi na konkretne pytania - najkonkretniejsze pytania na świecie. Tak więc daleki od obawiania się ich, Ojciec Święty robi wszystko, co m o ż e , by p r z e k o n a ć p a r ę z nas, nieśmiałych istot, byśmy p o m y - 144 FRONDA 30 śleli o rozważeniu ich pokrótce. Być może dlatego właśnie powtarza: „Nie lękajcie się". Żony niechaj b ę d ą p o d d a n e " ? Nie tak d a w n o baptysta z P o ł u d n i a wzniecił nieco k u r z u w a m e r y k a ń s k i m krajobrazie kulturalnym, traktując jako s ł o w o Boże Pawiowe n a w o ł y w a n i e z Listu do Efezjan (5,22) , by żony „poddały się" lub „były p o d d a n e " s w y m m ę ż o m . Ta j e d n a fraza, w y r w a n a k o m p l e t n i e z k o n t e k s t u przez a m e r y k a ń s k ą prasę, została rozgłoszona jako jeszcze j e d e n d o w ó d na r z e k o m o n e a n d e r t a l ską p o s t a w ę chrześcijańskiej tradycji w o b e c kobiet. Sprawa jest też taka, że fragment t e n jest t r u d n ą m o w ą , t r u d n ą z a r ó w n o dla katolików, jak i baptystów, gdyż jest to również część naszej Biblii. Ale nie jest t r u d n ą m o w ą ze względów, jakie n o r m a l n i e sobie wyobrażamy. J e s t t r u d n ą m o w ą z e wzglądów wyrażonych przez M i s t r z a Pawła: musimy u m r z e ć po to, by żyć. Jakie są powody, dla których ten tekst n o r m a l n i e u w a ż a m y za trudny? Uj mując to zwięźle, jesteśmy w zupełności przekonani, że Paweł tak naprawdę miał na myśli to, że „Kobieta jest własnością, a Mężczyzna jest P a n e m . " Jest to typowe, że następnie m ó w i m y coś w stylu: „To po p r o s t u żydowski szowi nizm Pawła, n o r m a l n y dla I stulecia, mącący czyste w o d y Ewangelii prostac kimi poglądami o hierarchii i męskiej dominacji". J e d n a k fakty są takie, że to Paweł jest tym, który wyraźnie mówi, że w Chrystusie Jezusie nie ma Żyda ani Greka, niewolnika ani wolnego, mężczyzny ani kobiety (Ga 3,28). Jeśli Pa weł próbuje tylko mechanicznie potwierdzić układ społeczny rejonu Morza Śródziemnego z I wieku, to ma zabawny s p o s ó b okazywania tego. A więc dobrze. Jeśli Paweł nie zakłada po p r o s t u , że Mężczyzna stoi wy żej od Kobiety, to o co mu chodzi? Kościół wierzy, że Paweł próbuje nauczać JESIEŃ-2003 145 świat o radykalnie o d m i e n n y m p o r z ą d k u w związkach. Gdyż Paweł wyraźnie daje do zrozumienia, że jego pogląd na Mężczyznę i Kobietę*jest zakorzenio ny nie we współczesnych mu poglądach o niższości Kobiety, ale w odwiecz nej prawdzie o wzajemnej, obdarzającej sobą miłości Trójcy Świętej i Bożej pełnej poświęcenia miłości dla Jego Kościoła. Tak jak Kościół wierzy, że Oj ciec, Syn i D u c h Święty są a b s o l u t n i e r ó w n i w Boskiej godności, tak wierzy, że Mężczyzna i Kobieta są a b s o l u t n i e r ó w n i w godności ludzkiej. Tak jak Ko ściół odróżnia O s o b y Boże, tak o d r ó ż n i a osoby w rodzinie ludzkiej. I tak jak Kościół głosi w ł a s n ą ofiarę C h r y s t u s a U k r z y ż o w a n e g o za Jego Oblubienicę, tak zachęca m ę ż ó w i żony, by wkroczyli w życie w z a j e m n e g o samo-ofiarowania się. Krótko mówiąc, kościelne r o z u m i e n i e m a ł ż e ń s t w a jest zakorze n i o n e w życiu Trójcy Świętej i w związku C h r y s t u s a z Jego Kościołem. Implikacje takiego spojrzenia na m a ł ż e ń s t w o są głębokie. Przede wszyst kim oznacza to, że Księga Rodzaju zawiera b a r d z o przenikliwe w swej głębi spostrzeżenie, kiedy m ó w i : „ n a obraz Boży go stworzył, stworzył m ę ż c z y z n ę i n i e w i a s t ę " (Rdz 1,27). Ani s a m mężczyzna, ani s a m a kobieta nie wyobra żają w pełni życia Trójcy Świętej. To s a m o dotyczy Mężczyzny dominujące go nad Kobietą lub Kobiety dominującej n a d Mężczyzną. Gdyż jak Trójca Święta jest o b o p ó l n ą miłością, tak r o d z i n a l u d z k a żyjąca i wzrastająca w mi łości jest właściwą tegoż Ikoną. Przy t a k i m spojrzeniu na r o d z i n ę współcze sne d o g m a t y egalitaryzmu, k t ó r e postrzegają mężczyzn i kobiety jako z zało żenia ze sobą konkurujących, nie mają ż a d n e g o sensu. To dlatego jest sprawą n i e z m i e r n i e ważną, by czytać List do Efezjan 5,22 w kontekście Pawiowego spojrzenia na Chrystusa. Gdyż ani t e n fragment, ani reszta jego zachęt dla p a r m a ł ż e ń s k i c h nie są z r o z u m i a ł e , jeśli są wyjęte z k o n t e k s t u , jakim jest P a w ł o w e r o z u m i e n i e związku C h r y s t u s a i Kościoła. Kobiece p o d d a n i e mężczyźnie jest nierozłącznie związane, w myśli Pawła nie z jej s t a t u s e m jako własności, ale z jej godnością w C h r y s t u s i e i z powoła n i e m z a r ó w n o Mężczyzny, jak i Kobiety do w k r o c z e n i a w związek Miłości, nie Dominacji. D o k ł a d n i e dlatego cały fragment o m a ł ż e ń s t w i e zaczyna się w e z w a n i e m skierowanym zarówno do mężczyzny, jak i kobiety: „Bądźcie so bie wzajemnie p o d d a n i w bojaźni C h r y s t u s o w e j " (Ef 5,21). To dlatego rów nież dalej Paweł wzywa każdego m ę ż a : „miłujcie żony, bo i C h r y s t u s u m i ł o wał Kościół". To wszystko, p o w i a d a Paweł, o d n o s i się, nie do jakiegoś d o g m a t u , że kobieta nie jest człowiekiem, ani do poglądu, że mężczyzna jest 146 FRONDA 30 z n a t u r y wyższy, ani do ż a d n e g o w s p ó ł c z e s n e g o u p r z e d z e n i a . To o d n o s i się „do C h r y s t u s a i do Kościoła". Jest to s a k r a m e n t : obraz i p r z e d s m a k C h r y s t u sa Ukrzyżowanego i Jego Oblubienicy. N i e jest to p r z y z n a n i e Mężczyźnie prawa do bycia świnią, lecz do bycia, jeśli to konieczne, b a r a n k i e m prowa d z o n y m na rzeź z miłości do jego U k o c h a n e j . N i e nakazuje się tu Kobiecie by płaszczyła się, ale ogłasza się jej p e ł n ą g o d n o ś ć w C h r y s t u s i e Jezusie, do tego by wyobrażała miłość, jaką żywi O b l u b i e n i c a do swego O b l u b i e ń c a . MARK P. SHEA TŁUMACZYŁ: JAN J. FRANCZAK Copyright © Mark P. Shea 2001 PRZYPIS: * Posłużyłem się przekładem ks. Jakuba Wujka, gdyż w Biblii Tysiąclecia fragment ten brzmi: „Mężczyzna zbliżył się do swej żony Ewy" (przyp. tłum.). JESIEŃ2003 147 Ludzie, którzy usiłują bez Boga zrozumieć świat, histo rię, człowieka, są jak dziecko układające łamigłówkę (czyli w nowomowie puzel), które nie wie, że najważ niejszy kawałek wpadł mu pod dywan. Frustracja i rozpacz murowane, przykro patrzeć. W literaturze na różny sposób mamy to u Vonneguta i Becketta. MYŚLI NIEORYGINALNE LECH IECZMYK Jeżeli j e s t e m z czegoś w życiu d u m n y , to tylko ze swojej nieprzeciętnej skromności. M i m o to zapisuję n i e k t ó r e swoje myśli, choć wiem, że nie są oryginalne. Zwłaszcza w dziedzinie spraw ważnych, bo tu od tysięcy lat dep148 FRONDA 30 czemy po tym s a m y m polu i na k a ż d y m jego kawałku s t a n ę ł a już czyjaś sto pa. Jeżeli n a m się wydaje, że j e s t e ś m y oryginalni, to znaczy, że j e s t e ś m y sła bo oczytani. Albo bierzemy o d m i e n n o ś ć i d i o m u za n o w o ś ć myśli. A j e d n a k każdy z nas odkrywa dla siebie świat na n o w o , czy to wyruszając na śmiałe wyprawy, czy grzebiąc w starych m a p a c h . I dziwi się, choć inni p r z e d n i m dziwili się w t y m miejscu sto tysięcy razy. Jak radzą sufi: „Sprzedaj całą swo ją m ą d r o ś ć i k u p sobie ziarenko zdziwienia". * Japońscy buddyści tak m ó w i ą o rozwoju m n i c h a : początkujący u c z e ń uważa, że góry to góry, a doliny to doliny. Po latach medytacji i zgłębiania zagadek - k o a n ó w nie jest już niczego pewien, s k ł o n n y jest podejrzewać, że góry m o gą być w istocie dolinami, a doliny górami. Ci, którzy po wielu latach pracy doznają wreszcie olśnienia - satori, pozbywają się wszelkich wątpliwości i widzą, że jak góra, to góra, a jak dolina, to dolina. Tak jest i z naszą religijnością. Najpierw m a m y p r o s t ą i n a i w n ą religij ność wieśniaków i dzieci. P o t e m jest kategoria ludzi, którzy zastanawiają się nad swoją religijnością, próbują ją przegryźć r o z u m e m , studiują teologię (le piej by czytali żywoty świętych), reformują Kościół. To ludzie rozbiegani d u chem, głupio-mądrzy (o stuka sapientia!), p o d a t n i w s w o i m r o z c h w i a n i u na wszelkie herezje. Nieszczęśliwi, którzy zatrzymają się na t y m etapie. Bo sztuka polega na tym, żeby p r z e b r n ą ć przez t e n okres z p o m o c ą Bożej Łaski i uwierzyć j a s n o i czysto, tak jak wierzą dzieci i wieśniacy. Jak m a t k a Teresa i Papież. Rozumiał to wspaniale Prymas Wyszyński. A wszyscy, którzy krytykują religijność ludową, maryjną, związek Kościoła ze wsią, wszyscy, którzy chcieliby dominacji katolicyzmu w y d y s k u t o w a n e g o na salonach, od Z ł e g o i Głupiego przychodzą. * Przez tysiące lat ludzie przynosili b o g o m dary. Składany w ofierze p r z e d m i o t musiał być bogów godny: kosztowny, o z d o b n y i doskonały, bez najmniejszej skazy. W akcie ofiary p r z e d m i o t niszczono, aby nikt prócz b ó s t w a nie m ó g ł JESIEŃ-2003 149 j u ż z niego korzystać. Również ofiary zwierzęce m u s i a ł y być m ł o d e , p i ę k n e i nieskalane, najlepiej całkiem białe. Zwie rzęta zabijano i palono, żeby ż a d e n k a p ł a n ani sługa świątynny nie mógł b o g ó w podjadać. Najwyższą formą ofiary, jaką człowiek m ó g ł b y złożyć b ó s t w u , było o d d a n i e m u u k o c h a n e g o p i e r w o r o d n e g o syna. Tu nie m o ż n a się było wykręcić dzieckiem s i ó d m y m czy garbatym lub kulawym, fizyczna i u m y s ł o w a d o s k o n a łość była w a r u n k i e m koniecznym. Świadec t w a takich ofiar znajdujemy w wykopali skach, także europejskich, i biblijna ofiara z Izaaka nie jest czymś o d o s o b n i o n y m , jest p o d s u m o w a n i e m i u o g ó l n i e n i e m czegoś, co było d ł u g o o b e c n e w historii ludzkości. Ofiara Chrystusa jest zwierciadlanym odbiciem ofiary Izaaka. O t o Bóg składa w ofie rze za ludzi swojego Syna, d o s k o n a ł e g o i bez grzesznego. Wyniszczenie J e z u s a przed Ukrzyżowa n i e m i Jego śmierć to o d p o w i e d n i k niszczenia l u b palenia ofiary. ( Z n a k i e m tego jest p r z e ł a m y w a n i e Hostii przez kapłana.) To odwrócenie idei ofiary m o ż e p o c h o d z i ć tylko od Boga i s a m o przez się jest wystarczającym d o w o d e m na p r a w d z i w o ś ć naszej wiary. Człowiek nie byłby w stanie czegoś takiego wymyślić, a gdyby wymyślił, nie miałoby to ż a d n e g o sensu, byłoby tylko p o d ł y m bluźnierstwem. (Tyle razy składaliśmy ofiary Bogu, niech teraz On złoży n a m w ofie rze to, co ma najcenniejszego.) Żelazna logika tej ofiary wskazuje, że na jej drugim końcu znajduje się Bóg, który p r z e m ó w i ł do ludzi z największą moż liwą potęgą. Z logiki tej zwierciadlanej ofiary wynika niezbicie, że C h r y s t u s nie mógł być kulawym kaleką, jak utrzymuje tradycja wschodnia. (Patrz: krzyż z krzy wą podpórką.) Zresztą w s p o m n i a ł a b y o tym któraś z Ewangelii, a Tomasz-niedowiarek, widząc zmartwychwstałego Chrystusa, p e w n i e zmierzyłby mu nogi sznurkiem. Messori p o d p o w i a d a rozwiązanie: Kościół W s c h o d n i opierał się na świadectwie C a ł u n u , który był o b r a z e m Chrystusa już skatowanego. 150 FRONDA 30 * Cargo w języku m i ę d z y n a r o d o w y m to ł a d u n e k , towar. Kult cargo p o w s t a ł na Nowej Gwinei, gdzie podczas II wojny światowej A m e r y k a n i e zbwdowali lot nisko wojskowe i krajowcy, żyjący w epoce k a m i e n n e j , byli świadkami, jak opuszczające się z nieba samoloty wyrzucały z siebie wszelkie dobra. Wojna się skończyła, Ameryka nie odlecieli, a biedni krajowcy przez dziesię ciolecia na o p u s t o s z a ł y m l o t n i s k u odpra wiali modły do uplecionych z trawy makiet samolotów, na p r ó ż n o licząc na jakiś zrzut konserw, piwa, p o d k o s z u l k ó w i zdjęć gołych białych kobiet. Żydzi zostali wybrani (nazwijmy rzecz po imieniu: wyznaczeni) do j e d n e g o zadania: mieli przygotować lądowisko dla Chrystusa. Wielki prorok Eliasz mówił wprost - wyrównujcie pasy s t a r t o w e dla Pana. C h r y s t u s wylądował, sformował swoją a r m i ę (którąteraz dowodzi za p o m o c ą niebieskiego i n t e r n e t u ) i odleciał. Jego wojsko p o szło zdobywać świat, na zarosłym c h w a s t a m i pasie s t a r t o w y m pozostali wy znawcy cargo. * Buddyzm i chrześcijaństwo. Tak p o d o b n e , a tak różne. B u d d y z m to szczyt te go, co człowiek m o ż e osiągnąć bez Objawienia. Cierpienie jest p o w s z e c h n e . Zgoda. Ź r ó d ł e m cierpienia jest pożądanie. Jeżeli u z n a m y , że Grzech Pierworod ny jest ź r ó d ł e m pożądania, to i tu zgoda. Cierpienia m o ż n a uniknąć, znosząc p o ż ą d a n i e . My cierpienie akceptuje my, jak indiańscy chłopcy zdający egzamin na wojownika. Przyjmujemy i ofiarujemy Bogu, którego buddyści nie znają. Pożądanie m o ż n a u s u n ą ć , postępując o ś m i o r a k ą ścieżką. N a pierwszy rzut oka p o d o b n e do naszych o ś m i u b ł o g o s ł a w i e ń s t w . Ale brak t a m miłości, JESIEŃ-2003 151 żarliwości, szaleństwa nawet, bez którego nie ma chrześcijaństwa. My akcep tujemy świat jako dar Boży, wraz z jego cierpieniem. Oni, odrzucając cierpie nie, wyrzucają wraz z n i m cały świat. Taka jest różnica między religią życia a najpiękniejszą n a w e t religią śmierci. * AIDS d u c h o w y - s y n d r o m braku o d p o r n o ś c i na pokusy. Z a r a ż o n y p a d a od pierwszego p o d m u c h u pokusy, więcej, rozgląda się, od czego by tu upaść. Trzeba być chytrym, ułatwiać sobie życie i u n i k a ć p o k u s . Tak uczył ko deks samurajów: na pierwszym miejscu czujność, u n i k a n i e sytuacji, k t ó r e mogą prowadzić do walki. * Jakże żałosne są te wszystkie feministki! Kobiety zawsze miały o t w a r t ą dro gę do prawdziwej wielkości, bo ta droga prowadzi p i o n o w o w górę i nikt nie m o ż e jej zablokować. W s p a n i a ł e są te nasze baby w Kościele, osiągające nie tylko pełnię człowieczeństwa, ale wykraczające p o n a d ludzkie p a r a m e t r y . A w d r o d z e do świętości, przy okazji niejako, m i m o c h o d e m , uzyskujące dia m e n t o w ą jasność u m y s ł u , jaka największym u c z o n y m zdarzy się raz w życiu. Święta T e r e s a od Jezusa, po babsku roztrajkotana, p r o w a d z i przy t y m przejrzysty, śmiertelnie logiczny i praktyczny wykład w y c h o d z e n i a p o z a człowieczeństwo, p o r a d n i k wydobywania duszy anielskiej z czerepu rubasz nego. A święta Katarzyna ze Sieny osiąga w swoich m o d l i t w a c h zwartość i na tężenie słowa, jakie są u d z i a ł e m tylko największych p o e t ó w . „Panie mój, ukarz m n i e za grzechy moje i nie bacz na moje nieprawości. J e d n o tylko m a m ciało, ale s k ł a d a m Ci je w ofierze. O t o moje ciało, o t o m o ja krew. Zniszcz ciało, wypruj żyły, p o ł a m kości m o je, zetrzyj je na p r o c h i rozrzuć na cztery s t r o n y świata. Przyjmij to jako ofiarę za tych wszyst kich, za których się m o d l ę do C i e b i e . " (A m o d l i ł a się za Papieża, prowadząc go tą swoją p o t ę ż n ą m o d l i t w ą jak po sznurku.) FRONDA 30 Przypomina się s o n e t D o n n e ' a „Bater My Heart, T h r e e - p e r s o n e d G o d " . Barańczak przetłumaczył to „ Z m i a ż d ż moje serce, Boże, jak z m u r s z a ł ą ścia n ę " , ale ja wolę starszy przekład Mierzejewskiego: „Roztrzaskaj moje serce, Trójjedyny Boże". Barańczak zgubił gdzieś, bagatela, Trójcę Świętą. * Ludzie, którzy nie wierzą w Boga, m o g ą sobie żyć na p o z i o m i e gadającego zwierzęcia. Ludzie, którzy usiłują bez Boga z r o z u m i e ć świat, historię, człowieka, są jak dziecko układające łamigłówkę (czyli w n o w o m o w i e puzel), k t ó r e nie wie, że najważniejszy kawałek w p a d ł mu p o d dywan. Frustracja i rozpacz m u r o w a n e , przykro patrzeć. W literaturze na różny s p o s ó b m a m y to u Vonn e g u t a i Becketta. A Szatan jest jak złośliwy wujek, który p o d k ł a d a dziecku kawałek z innej układanki i mówi, że to się na p e w n o da ułożyć. * Bóg jest wiecznie obecny w s t w o r z o n y m przez siebie świecie, a człowiek ro dzi się wyposażony w organy pozwalające o d c z u w a ć Jego o b e c n o ś ć . Ludzie zawsze odczuwali tę obecność: w majestatycznym dębie, w y m ó słej górze, w p o s z u m i e wiatru i głosie g r z m o t u , ale w czasach p r z e d Objaw i e n i e m myśleli, że są osobni bogowie dębu, góry, w i a t r u i g r z m o t u , osob no też oddawali im cześć. Poganie zasługują na szacunek jako ludzie, którzy zbliżali się do Boga o tyle, o ile pozwalały im ich ograniczenia. W s p ó ł c z e ś n i neopoganie, którzy zetknęli się z Objawieniem i je odrzuci li, nie są p o d o b i e ń s t w e m , ale p r z e c i w i e ń s t w e m t a m t y c h pogan, bo oni odda lają się od Boga. * Chrześcijanie i Żydzi m o g ą z p o w o d z e n i e m prowadzić dialog na t e m a t m e t o d n a w a d n i a n i a pustyni, ale między ich religiami dialog jest niemożliwy. Albo Syn Boży JESIEŃ 2003 odwiedził Z i e m i ę i wówczas bycie dziś s t a r o t e s t a m e n t o w y m Ż y d e m jest bez sensu, albo J e z u s nie był Synem Bożym i nie wstał z martwych, a w t e d y bez sensu jest chrześcijaństwo. Takiej sprzeczności nie ma m i ę d z y ż a d n y m i in nymi religiami, tylko tu jest albo-albo. Różnica jest taka, że chrześcijanie m ó w i ą : religia Mojżesza była prawdzi wa do roku pierwszego, a właściwie do śmierci C h r y s t u s a na Krzyżu, kiedy rozdarta została zasłona w świątyni. Dlatego A b r a h a m , J a k u b , Izaak i Moj żesz są naszymi p r z o d k a m i d u c h o w y m i . Mówi święty Paweł: „Strzeżcie się psów, strzeżcie się złych pracowników, strzeżcie się okaleczeńców! [to jest obrzezańców]. My b o w i e m j e s t e ś m y prawdziwie ludem obrzezanym..." A Żydzi mówią, że nasza religia jest n i e w a ż n a od s a m e g o początku, bo ina czej musieliby wyrzec się swojej. Rozmawiajmy więc o n a w a d n i a n i u pustyni. I bądźmy otwarci na wszyst kich, którzy chcą uznać Chrystusa. * Sam Bóg i Jego Matka objawiali się w ubiegłym stuleciu wystar czającą liczbę razy, żeby m o ż n a było zauważyć p e w n e prawi dłowości. Bóg k o n s e k w e n t n i e objawia p r o s t a c z k o m to, co zakrył przed m ą d r a l a m i , zwraca się do u m y s ł ó w m ł o d y c h i prostych, nieskażonych n a d m i e r n ą wiedzą, k t ó r a wi docznie jest tu przeszkodą. Środek przekazu w i n i e n być przezroczysty. Bóg m ó w i do p a s t u s z k ó w , do prostych m n i c h ó w i m n i s z e k . I nie wdaje się z ludźmi w d y s p u t y teo logiczne - widocznie nie jest n a m to p o t r z e b n e do Zbawienia. * Polacy będą pozostawać p o d szczególną opieką J e z u s a i Maryi, dopóki będą Chrystusowi służyć, dopóki b ę d ą z siebie wydawać świętych i wielkich ka płanów, dopóki będą się modlić. Jeżeli kiedyś p r z e s t a n ą być Bogu użyteczni, p r z e s t a n ą cieszyć się Jego opieką. Będą skazani na życie o własnych siłach i szybko pójdą na zatracenie. Czuję, że Bóg posługuje się żelazną logiką, k t ó r a jest dla człowieka 154 FRONDA 30 do pojęcia. Brakuje n a m tylko c z a s e m informacji, zwłaszcza z przyszłości. N i e z r o z u m i a ł e jest n a t o m i a s t Boże Miłosierdzie. I cierpliwość. * U rdzennych m i e s z k a ń c ó w Australii e g z a m i n dojrzałości wyglądał w t e n sposób, że starsi plemienia wyprowadzali chłopca mniej więcej d w u n a s t o l e t niego na pustynię i t a m pozostawiali. Jeżeli zdołał wrócić do siedziby plemie nia, to znaczyło, że zdał, jeżeli zabłądził i usechł, to znaczyło, że oblał. Egzamin, rzecz jasna, p o p r z e d z a ł a edukacja, obejmująca s z t u k ę poszuki wania w o d y i zdobywania pożywienia, ale p r z e d e w s z y s t k i m p o s ł u g i w a n i a się m e n t a l n ą mapą, z a p a m i ę t y w a n ą za p o m o c ą pieśni. (Pięknie napisał o t y m Bruce Chatwin.) Z wiekiem pieśń się wydłużała, a m a p a o b e j m o w a ł a coraz rozleglejsze t e r y t o r i u m . Czasami myślę o naszej ziemskiej pielgrzymce jak o t a k i m w ł a ś n i e pu stynnym egzaminie. * We wszechświecie rządzi p r z e m o ż n e p r a w o r o z p r a s z a n i a się energii, której zapas wszechświat o t r z y m a ! w chwili p o w s t a n i a . M o ż n a powiedzieć, że zo sta! wyposażony w m e c h a n i z m autodestrukcji i p o d t y m w z g l ę d e m przypo m i n a wszystkie urządzenia na baterie. Zaistnienie w wymiarze lokalnym procesu o d w r o t n e g o skupiania rozproszonej energii - u w i e ń c z o n e g o p o w s t a n i e m życia r o z u m n e g o , samo jest zdolne do które procesów twórczych, czyli t w o r z e n i a czegoś z niczego, jest dla m n i e wystar czającym dowodem na istnienie Boga W s z e c h m o g ą c e g o , zawieszają cego działanie swoich własnych praw. Tak jak Żydzi, przechodzący suchą n o g ą przez Morze Czer wone, j e s t e ś m y osłonięci d ł o ń m i Boga przed p r a w a m i przyrody. Je żeli naruszymy Jego cierpliwość, Bóg nie m u s i n a s wcale karać, wystarczy, że JESIEŃ 2003 155 odłączy zasilanie swojego miłosierdzia, pozwalając działać p r a w o m fizyki i sprawiedliwości. Z n a k o m i t y pisarz amerykański Philip K. Dick w powieści „ U b i k " przej mująco przedstawił świat, który bez Bożej interwencji (w postaci tytułowej substancji, nazwanej tak od łacińskiego słowa „wszechobecny") n a t y c h m i a s t zaczyna więdnąć. * Religia C h r y s t u s a rosła przez kolejne katastrofy. Ukrzyżowanie Jezusa prowadzi do Jego zmartwychwstania i zesłania Du cha Świętego. To jest „big b a n g " chrześcijaństwa, potężny impuls początkowy. Żydzi mieli za zadanie przygotowanie miejsca dla C h r y s t u s a i wyprowa dzenie Jego Dobrej N o w i n y z j e d n e g o p l e m i e n i a na cały okrąg M o r z a Śród ziemnego. Wydali z siebie ekipę, k t ó r a to zadanie w y k o n a ł a w z o r o w o . Wy znawcy Jezusa opuszczają Jerozolimę przed jej rzezią i w y n o s z ą swoją religię z izraelskiego k o k o n u w świat. W kilka w i e k ó w później święty Patryk, godny n a s t ę p c a świętego Pawła, wyprowadził chrześcijaństwo z ruin i m p e r i u m rzymskiego do Celtów, Ger m a n ó w i Słowian, tworząc podwaliny pod chrześcijańską E u r o p ę . W tysiąc lat później, po u p a d k u Bizancjum, chrześcijaństwo t r w a ł o w Kijowie i M o skwie, żeby dojść do W ł a d y w o s t o k u i zachodnich wybrzeży Ameryki Północ nej, gdzie p a m i ą t k ą po rosyjskiej Alasce są dziś p r a w o s ł a w n i Indianie. Były i odwroty: Afryka P ó ł n o c n a (teren świętego A u g u s t y n a ! ) , Pół wysep Arabski, Azja Mniejsza. Ciężka orka w Indiach, Chinach, Ja ponii. U t r a t a wpływów w ś r ó d M o n g o ł ó w (słaba o d n o g a n e s t o riańska), n a w r ó t p o g a ń s t w a w k o m u n i s t y c z n e j Rosji. Ale kraje kontrreformacji nawróciły A m e r y k ę Ś r o d k o w ą i Południową, a protestanci P ó ł n o c n ą (różnicę odczuli na swojej czerwo nej skórze Indianie). I Filipiny, na których dziś chrzci się więcej dzieci niż w Hiszpanii, Włoszech, Francji i Polsce r a z e m wziętych. Dziś zbliża się u p a d e k cywilizacji zachodniej, E u r o p a usycha, odcinając się od swoich religijnych, kulturalnych i historycznych korzeni, następuje p o t ę ż n e wymieszanie ludności świata. Z wielkie go z a m ę t u wyjdzie chrześcijaństwo jako religia prawdziwie światowa. 156 FRONDA 30 * „Myślę, więc j e s t e m " . Jestem, więc myślę. Myślę, że j e s t e m . N o , wydaje mi się, że j e s t e m . Skoro już jestem, to sobie pomyślę. Wiem, że Bóg jest, a m n i e nie ma. Szkoda słów, p a n i e Kartezjusz. * Wszystko, co we m n i e dobre, p o c h o d z i od Boga, a do wszystkiego co zle, głupie i n i e p o t r z e b n e d o s z e d ł e m własnym r o z u m e m . Dlatego i m mniej m n i e w e m n i e , tym lepiej. Wszelkie przywiązanie do w ł a s n e g o ja jest przywiązaniem do złego. * Jezus przyszedł na świat, żeby zdobywać ludzi dla Boga. Być u c z n i e m Jezusa to iść w jego ślady. A jak działał Jezus? Słowem, przykładem, cuda mi. Słowo i przykład to jasne. A skąd wziąć cuda? Od tego jest modlitwa. Nie m a r n o w a ć czasu. O d p r a c o w a ć czyściec na ziemi. Tyle, ile się da. * Prędzej wielbłąd przelezie przez u c h o igielne niż człowiek sukcesu wciśnie się do raju. Nic tak nie oddala od Boga, jak sukces. Jednych ludzi Bóg doświadcza kalectwem, brzydotą, JESIEŃ-2003 157 innych u r o d ą i sukcesem. Ta d r u g a p r ó b a jest bodajże trudniejsza. Ale... ni gdy nie dostajemy zadań p o n a d swoje możliwości. Niektórzy ludzie wierzą w Boga. Bóg wierzy we wszystkich ludzi, ale nie którzy go zawodzą. Armia C h r y s t u s a składa się z samych o c h o t n i k ó w . J e d y n y m chyba wyjątkiem jest święty Paweł, siłą wcielony w k a m a s z e . A m o ż e wszyscy zostajemy p o rwani, tylko o tym nie wiemy? * Wielu ludzi wierzy nie tyle w Boże Miłosierdzie, co w Bożą pobłażliwość. Z a w i o d ą się. Kiedy się ock ną na t a m t y m świecie, z e t k n ą się j u ż tylko ze Sprawiedliwością. * Leżysz z mądrzejszą od siebie książką, s ł u c h a s z n o k t u r n ó w Szopena i nic cię n i e boli, n a w e t sta ra miłość. Doceniasz w t e d y całe p i ę k n o życia i czujesz, że m ó g ł b y ś się z n i m w każdej chwili p o żegnać - bez żalu i z przyjaźnią. * W tych moich myślach nic n o w e g o . W i e l o k r o t n i e po ich zapisaniu odnajdo w a ł e m bliskie treściowo, a n i e r z a d k o prawie identyczne w formie zdania u świętych. Sprawiało mi to zawsze wielką radość. Bo k ł a m s t w m o ż e być wiele, a prawda jest jedna. 158 FRONDA 30 Jeżeli na d r o d z e swoich p r z e m y ś l e ń s p o t y k a m świętych, to znaczy, że je s t e m na d r o d z e właściwej. Dzień dobry, święty H i e r o n i m i e , u s z a n o w a n i e święty Bernardzie, d ł o n i e całuję, m a t k o T e r e s o , święta T e r e s o z Avila, u k ł o ny dla wszystkich świętych T e r e s . Takie świętych na p i ś m i e o b c o w a n i e . A gdyby u d a ł o mi się powiedzieć coś całkiem oryginalnego, zastanawiał bym się, gdzie też w d a ł e m się w jakąś herezję. LECH JĘCZMYK JESIEŃ 2003 159 FILARY NIEWIARY -KANTPETER KREEFT Niewielu filozofów w historii pisało tak nie dającym się czytać i o s c h ł y m sty lem, jak I m m a n u e l Kant. J e d n a k niewielu m i a ł o bardziej niszczący w p ł y w na myśl ludzką. Mówi się, że o d d a n y służący Kanta, L u m p p e , czytał wiernie każdą rzecz, ja ką jego pan opublikował, ale kiedy Kant o p u b l i k o w a ł swoją najważniejszą pracę, „Krytykę czystego r o z u m u " , L u m p p e zaczął, ale nie skończył, p o n i e waż, jak powiedział, gdyby skończył, to m u s i a ł o to by być w szpitalu psychia trycznym. Wielu s t u d e n t ó w od t a m t e g o czasu podzielało jego uczucia. A jednak ten abstrakcyjny filozof, piszący abstrakcyjnym stylem o abstrakcyj nych zagadnieniach, jest, jak sądzę, p o d s t a w o w y m ź r ó d ł e m myśli, k t ó r a dzi siaj zagraża wierze (a tym s a m y m d u s z o m ) bardziej niż jakakolwiek i n n a myśli, że p r a w d a jest subiektywna. Prości mieszkańcy jego r o d z i n n e g o Królewca, gdzie m i e s z k a ł i pisał w dru giej polowie XVIII wieku, rozumieli to lepiej niż zawodowi uczeni, p o n i e w a ż przezwali Kanta m i a n e m „Niszczyciel" i nadawali s w o i m p s o m jego imię. 1 FRONDA 30 Był łagodnym, m i ł y m i p o b o ż n y m człowiekiem, tak p u n k t u a l n y m , że sąsie dzi nastawiali swoje zegary w e d ł u g jego codziennych spacerów. P o d s t a w o w a intencja jego filozofii była szlachetna: przywrócić l u d z k ą g o d n o ś ć p o ś r ó d sceptycznego świata oddającego cześć n a u c e . Ta intencja staje się jasna, gdy przytoczymy p e w n ą a n e g d o t ę . Kant uczestni czył w wykładzie materialistycznego a s t r o n o m a , k t ó r e g o t e m a t e m było miej sce człowieka we wszechświecie. A s t r o n o m zakończył swój wykład n a s t ę p u jąco: „A więc widzicie, że z p u n k t u w i d z e n i a a s t r o n o m i i , człowiek jest z u p e ł n i e bez znaczenia". Kant odpowiedział: Profesorze, z a p o m n i a ł p a n 0 jednej ważnej rzeczy - człowiek jest a s t r o n o m e m " . Kant, bardziej niż jakikolwiek inny myśliciel, stał się b o d ź c e m do t y p o w o współczesnego zwrotu ku obiektywnemu do subiektywnego. Może to brzmieć pięknie dopóki nie u ś w i a d o m i m y sobie, że oznaczało to dla n i e g o przedefiniowanie samej p r a w d y jako subiektywnej. A konsekwencje tej idei są katastrofalne. Jeśli kiedykolwiek angażujemy się w dyskusję z niewierzącymi na t e m a t na szej wiary, w i e m y z doświadczenia, że najpowszechniejszą p r z e s z k o d ą dla wiary nie jest dzisiaj jakaś uczciwa i n t e l e k t u a l n a t r u d n o ś ć , jak p r o b l e m zła albo d o g m a t o Trójcy Świętej, ale założenie, że religia nie m o ż e w ż a d e n spo sób dotyczyć faktów i obiektywnej prawdy; że jakakolwiek p r ó b a p r z e k o n a nia drugiej osoby, że Twoja wiara jest p r a w d z i w a - obiektywnie prawdziwa, prawdziwa dla każdego - jest n i e p r a w d o p o d o b n ą arogancją. Sprawą religii, w e d ł u g tego s p o s o b u myślenia, jest praktyka, a nie teoria, wartości, a nie fakty; coś s u b i e k t y w n e g o i prywatnego, n i e o b i e k t y w n e g o 1 publicznego. D o g m a t jest „ d o d a t k i e m " , i to złym d o d a t k i e m do tego, p o nieważ d o g m a t sprzyja d o g m a t y z m o w i . Religia, w skrócie, r ó w n a się etyce. A ponieważ etyka chrześcijańska jest b a r d z o p o d o b n a do etyk większości in nych ważnych religii, nie ma znaczenia, czy jesteś chrześcijaninem, czy też nie; to, co się liczy, to to, czy jesteś „ d o b r ą o s o b ą " . (Ludzie, którzy w to wie rzą, zazwyczaj także wierzą, że właściwie n i e m a l każdy, oprócz Adolfa Hitle ra i Charlesa M a n s o n a , jest „ d o b r ą osobą".) JESIEŃ2003 161 Kant jest w dużej mierze odpowiedzialny za t e n s p o s ó b myślenia. P o m ó g ł pogrzebać średniowieczną syntezę wiary i r o z u m u . Opisał swoją filozofię ja ko „ u s u w a n i e pretensji r o z u m u po to, by zrobić miejsce dla wiary" - jakby wiara i r o z u m były nieprzyjaciółmi, a nie sojusznikami. W Kancie l u t e r a ń s k i rozwód pomiędzy wiarą i r o z u m e m został sfinalizowany. Kant uważał, że religia nigdy nie m o ż e być kwestią r o z u m u , d o w o d u czy ar g u m e n t u albo n a w e t kwestią wiedzy, ale kwestią uczucia, p o b u d k i i nasta wienia. To założenie głęboko w p ł y n ę ł o na u m y s ł y większości religijnych na uczycieli (np. t w ó r c ó w k a t e c h i z m u i wydziałów teologii) dzisiaj, którzy odwrócili swoją uwagę od p o d s t a w o w y c h faktów na t e m a t wiary, obiektyw nych faktów opowiedzianych w Piśmie i streszczonych w a p o s t o l s k i m wy znaniu wiary. Rozwiedli oni wiarę z r o z u m e m i połączyli ją z p o p u l a r n ą psy chologią, ponieważ „kupili" filozofię Kanta. „Dwie rzeczy napełniają m n i e p o d z i w e m - wyznał Kant - n i e b o gwiaździste nade m n ą i p r a w o m o r a l n e we m n i e . " To, co człowiek podziwia, n a p e ł n i a je go serce i ukierunkowuje jego myśl. Zauważ, że Kant podziwia dwie rzeczy: nie Boga, nie Chrystusa, nie Stworzenie, nie Wcielenie, Z m a r t w y c h w s t a n i e i Sąd, ale „niebo gwiaździste nade m n ą i p r a w o m o r a l n e we m n i e " . „ N i e b o gwiaździste n a d e m n ą " jest f i z y c z n y m w s z e c h ś w i a t e m z n a n y m współczesnej nauce. Kant degraduje wszystko i n n e do subiektywności. P r a w o m o r a l n e nie jest „na zewnątrz", ale „ w e w n ą t r z " ; nie obiektywne, ale subiektywne; nie jest p r a w e m n a t u r a l n y m tego, co obiektywnie d o b r e i złe, k t ó r e p o c h o d z i od Boga, ale p r a w e m t w o r z o n y m przez człowieka, k t ó r y m sami decydujemy się związać. (Ale jeśli 'się sami zwiążemy, czy rzeczywiście j e s t e ś m y związani?) Moralność jest tylko kwestią subiektywnej intencji. Nie ma treści z wyjąt kiem Złotej Zasady („imperatywu kategorycznego" K a n t a ) . 2 FRONDA 30 Jeśli p r a w o m o r a l n e p o c h o d z i ł o b y od Boga z a m i a s t od człowieka, a r g u m e n tuje Kant, wtedy człowiek nie byłby wolny w znaczeniu bycia niezależnym. To prawda. Kant n a s t ę p n i e a r g u m e n t u j e , że człowiek m u s i być niezależny, a wobec tego p r a w o m o r a l n e nie p o c h o d z i od Boga, ale od człowieka. Kościół a r g u m e n t u j e na p o d s t a w i e tej samej przesłanki, że p r a w o m o r a l n e w rzeczy wistości pochodzi od Boga, a w o b e c tego człowiek nie jest niezależny. Ma wolność wyboru p o m i ę d z y p o s ł u s z e ń s t w e m lub n i e p o s ł u s z e ń s t w e m p r a w u m o r a l n e m u , ale nie ma wolności k r e o w a n i a s a m e g o prawa. Chociaż Kant uważał siebie za chrześcijanina, otwarcie zaprzeczał, byśmy mogli poznać, że naprawdę istnieje (1) Bóg, (2) wolna wola, (3) nieśmiertelność. Powiedział, że m u s i m y żyć tak, jakby te trzy idee były prawdziwe, ponieważ jeśli bę dziemy w nie wierzyć, potraktujemy moralność poważnie, a jeśli nie, to nie potraktujemy jej po ważnie. To usprawiedliwianie wiary czysto prak tycznymi powodami jest strasznym błędem. Kant wierzy w Boga nie dlatego, że jest to prawdziwe, ale dlatego, że jest to pomocne. Czemu by wobec tego nie wie rzyć w Świętego Mikołaja? Gdybym był Bogiem, wolałbym uczciwego ateistę niż nieuczciwego teistę, a Kant jest, jak dla mnie, nieuczciwym teistą, ponieważ ist nieje tylko jeden uczciwy powód, by w coś wierzyć: bo jest to prawdziwe. Ci, którzy próbują „ s p r z e d a w a ć " wiarę chrześcijańską w k a n t o w s k i m rozu mieniu, jako „system w a r t o ś c i " zamiast jako p r a w d ę , przez p o k o l e n i a nie osiągali rezultatów. W obliczu istnienienia tak wielu konkurujących „syste m ó w w a r t o ś c i " na rynku dlaczego ktokolwiek miałby woleć raczej chrześci jańską wersję od prostszej, mającej mniejsze zaplecze teologiczne i łatwiej szej, z mniejszą ilością niewygodnych w y m a g a ń moralnych? W rezultacie Kant porzucił walkę, wycofując się z pola bitwy faktów. Wierzył w wielki mit XVIII-wiecznego „oświecenia" (cóż za ironiczna nazwa!) - że new tonowska nauka miała tu pozostać, a chrześcijaństwo, żeby ocaleć, musiało zna leźć sobie nowe miejsce w nowym krajobrazie umysłowym, naszkicowanym przez nową naukę. Jedynym pozostawionym mu miejscem była subiektywność. JESIEŃ-2003 163 Oznaczało t o ignorowanie albo i n t e r p r e t o w a n i e jako m i t u n a d p r z y r o d z o n y c h i cudownych roszczeń tradycyjnego chrześcijaństwa. Strategia K a n t a była w istocie p o d o b n a do tej stosowanej przez Rudolfa B u l t m a n n a , ojca „ d e m i tologizacji" i człowieka, który p r a w d o p o d o b n i e jest bardziej odpowiedzialny za u t r a t ę wiary u s t u d e n t ó w katolickich college'ów niż ktokolwiek inny. Wielu profesorów teologii idzie w ślady jego teorii krytycyzmu, k t ó r a biblij ne opisy cudów, o p a r t e na świadectwie naocznych świadków, redukuje do zwykłych mitów, „wartości" i „pobożnych interpretacji". O t o , co powiedział B u l t m a n n o przypuszczalnym konflikcie m i ę d z y wiarą a nauką: „ N a u k o w y obraz świata p o z o s t a n i e i będzie się d o m a g a ć swoich praw przeciw jakiejkolwiek teologii, choćby najbardziej imponującej, która wejdzie z n i m w konflikt". O ironio, t e n s a m „ n a u k o w y obraz świata" new tonowskiej fizyki, który Kant i B u l t m a n n przyjęli jako a b s o l u t n y i n i e z m i e n ny, został niemal p o w s z e c h n i e z a k w e s t i o n o w a n y przez samych n a u k o w c ó w ! Podstawowe pytanie Kanta brzmiało: jak m o ż e m y poznać prawdę? W młodości przyjął odpowiedź racjonalizmu, która mówiła, że znamy prawdę dzięki intelek towi, a nie dzięki zmysłom i że intelekt posiada swoje własne „wrodzone idee". Potem Kant przeczytał pisma empirysty Davida H u m a , o którym, powiedział, że ten obudził go z dogmatycznej drzemki. Podobnie jak inni empiryści, H u m e wie rzył, że możemy poznać prawdę tylko przez zmysły i że nie ma żadnych „wro dzonych idei". Ale przesłanki H u m a doprowadziły Kanta do sceptycyzmu, do za przeczenia, że jesteśmy kiedykolwiek wstanie poznać prawdę z jakąkolwiek pewnością. Kant postrzegał zarówno „dogmatyzm" racjonalizmu, jak i scepty cyzm empiryzmu jako niemożliwy do przyjęcia - i poszukiwał trzeciej drogi. Istniała taka trzecia teoria, d o s t ę p n a od czasów Arystotelesa. Była to zdro w o r o z s ą d k o w a filozofia realizmu, w e d l e której m o ż e m y p o z n a ć p r a w d ę za r ó w n o przez intelekt, jak i zmysły, jeśli tylko będą o n e działać p r a w i d ł o w o i jako t a n d e m , jak dwa ostrza nożyczek. Z a m i a s t powrócić do tradycyjnego realizmu, Kant wynalazł k o m p l e t n i e n o w ą teorię wiedzy, zazwyczaj nazywa ną idealizmem. Nazwał ją swoją „ k o p e r n i k a ń s k ą rewolucją w filozofii". Naj prostszy t e r m i n na jej określenie to subiektywizm. S p r o w a d z a się o n a do przedefiniowania samej prawdy jako subiektywnej, a nie obiektywnej. •J F5O N D A 30 Wszyscy p o p r z e d n i filozofowie przyjmowali, że p r a w d a była obiektywna. O t o w y ł o ż o n e w prosty sposób, co z d r o w o r o z s ą d k o w o r o z u m i e m y przez „ p r a w d ę " : znać to, co rzeczywiście istnieje, d o s t o s o w y w a ć u m y s ł do obiek tywnej rzeczywistości. Niektórzy filozofowie (racjonaliści) myśleli, że m o ż e my osiągnąć t e n cel tylko przez r o z u m . W c z e ś n i empiryści (jak Locke) my śleli, że m o ż e m y go osiągnąć przez doświadczenie. Późny sceptyczny empirysta H u m e myślał, że nie m o ż e m y go osiągnąć z jakąkolwiek p e w n o ścią. Kant zaprzeczył założeniu w s p ó l n e m u w s z y s t k i m t r z e m k o n k u r u j ą c y m filozofiom - że w ogóle p o w i n n i ś m y go osiągnąć, że p r a w d a oznacza d o s t o sowanie do obiektywnej rzeczywistości. K a n t o w s k a „rewolucja k o p e r n i k a ń ska" przedefiniowuje s a m ą p r a w d ę , jako rzeczywistość d o s t o s o w u j ą c ą się do idei. „ D o tej pory z a k ł a d a n o , że cała n a s z a w i e d z a m u s i się d o s t o s o w a ć do p r z e d m i o t ó w . . . możliwy jest większy p o s t ę p , jeśli przyjmiemy p r z e c i w n ą hi p o t e z ę - że p r z e d m i o t y myśli m u s z ą się d o s t o s o w a ć do naszej wiedzy." Kant twierdził, że cała nasza wiedza jest subiektywna. No cóż, czy ta wiedza jest subiektywna? Jeśli tak jest, to wiedza na t e m a t tego faktu jest także su biektywna, i tak dalej, i zostajemy zredukowani do niekończącego się gabine tu luster. Filozofia Kanta jest d o s k o n a l ą filozofią dla piekła. Być m o ż e potępie ni wspólnie wierzą, że w rzeczywistości nie są w piekle - to wszystko dzieje się tylko w ich umysłach. I być m o ż e tak jest. Być m o ż e to jest w ł a ś n i e piekło. PETER KREEFT TŁUMACZYŁ JAN J. FRANCZAK Pierwodruk: „The Pillars of Unbelief- Kant". „The National Catholic Register". (January - February 1988). Copyright © The National Catholic Register 1988 www.ncregister.com JESIEŃ-2003 165 PAWEŁ KĘSKA Szary krajobraz Szkło za szkłem żółte pola zamazane światłem dalej mały kosmos rząd grusz 166 FRONDA 30 Trójca Rublowa Wyszliśmy na drogę łapać wróble oni rozstawili sznurkową siatkę ja naganiałem potem ojciec zaparzył kawę potem rozmawialiśmy potem nastała noc rozmawialiśmy aż do siódmej rano poszedłem spać ten świat bez nas nie miałby sensu JESIEŃ-2003 167 * * * jedziemy księżycowym wąwozem przez kartoflisko za rzeką już tylko dźwięk szybciej szybciej! 168 FRONDA 30 Holenderska Pasja (rzecz o t a k zwanej martwej n a t u r z e ) ogromne skrzydła wertykalne horyzontalne drewniane zaćmienie przeraźliwa pauza źrenic na poddaszu w misterium geometrii zamyślony cieśla Xrystus PAWEŁ KĘSKA JESIEŃ-2003 169 Leżę na łożu boleści w szpitalu, tutaj w Warszawie, za truty alkoholem do takich granic już możliwości właści wie, rozmawiam z tymi pacjentami, którzy mówią: „był ksiądz, no, tu przychodzi codziennie", właściwie to mi się chciało wyspowiadać. Miałem niesamowite przeży cie w tym takim zatrutym organizmie, a jednocześnie takim, no, właściwie wyposzczonym, bo przecież nic się nie je przez dwa tygodnie, widzę, że jest ksiądz, ale tak, jakby go nie było, stoi przy mnie, ale tak, jakby był ja kimś takim przekaźnikiem, jakimś ekranem, przez któ ry przechodzi tylko coś, co idzie gdzieś tam. PrzeĪreć samego siebie do końca ROZMOWA Z MARKIEM JACKOWSKIM Jest Pan znany jako muzyk, kompozytor, związany z zespołem Maanam, prawda? Chociaż nie zawsze Pan w zespole Maanam grał. N o , to już będzie 2 1 . . . prawie 22 lata, więc spory s z m a t czasu. D u ż o - d w i e dekady w M a a n a m i e . I dlatego ludzie b ę d ą kojarzyć m n i e zawsze z t y m ze s p o ł e m czy kojarzą w tej chwili, bo to jest taka twarz i telewizyjna, i gdzieś w środkach m a s o w e g o przekazu, i na k o n c e r t a c h . N a t o m i a s t , oprócz wszyst kiego, jestem, no, człowiekiem starającym się być n o r m a l n y m , podróżujący, trochę pielgrzym, t r o c h ę kierowca, t r o c h ę muzyk. 170 FRONDA 30 Pewnie nie każdy Pana zna z tej strony, że Pan dzisiaj jest ojcem, mężem i jest kimś, kto właśnie Pana Boga odnalazł. Może pójdźmy ta drogą. Tu trzeba by było właściwie w s p o m n i e ć m o ż e o d w ó c h sprawach. Byłem wczoraj u swojej siostry, która jest w szpitalu we W r o c ł a w i u . M u s i być p o d stałą opieką lekarską. I nagle taka starsza pani m ó w i : „Panie Marku, p a n a siostra n a m zakazała się modlić, m ó w i , że ma do n a s pretensje, że my się modlimy, po co my się tyle modlimy? O n a nie wierzy w Boga". I tutaj sobie uzmysłowiłem, jakie s p u s t o s z e n i e w duszy człowieka potrafiły zrobić t a m t e czasy. P a m i ę t a m fantastycznie z u p e ł n i e czas, kiedy p r z y s t ę p o w a ł e m do Ko m u n i i Pierwszej swojej; c h o d z i ł e m p r z e d K o m u n i ą kilka k i l o m e t r ó w do ko ściółka w Barczewie; był maj, czerwiec, lato, w s p a n i a ł y czas. Później przyszła szkoła i to spustoszenie, która szkoła potrafiła zrobić czy czasy, k t ó r e były... to czasami t r w a do dzisiaj, czyli w y c h o w a n i e w czasach stalinowskich - to potrafiło się zakodować na wiele lat. I cóż ja m o g ł e m wczoraj zrobić? Jak ta pani mi mówi, że moja siostra jest... do dzisiaj to trwało, do dzisiaj t r w a ł o . Ja m ó w i ę : „Słuchaj, tak n a p r a w d ę to k t o ci w życiu z ludzi p o m ó g ł ? " Do siostry Pan tak mówił? Tak. „Czy tak n a p r a w d ę m o ż e s z do k o ń c a ufać człowiekowi? Bo tak wszyst ko: ludzie, ludzie, ludzie, prawda? Boga nie m a " . N o , siedzę wczoraj bezrad ny w ogóle, co m a m robić? A pani, że o piętnastej tutaj w kapliczce kościel nej jest Msza, no to wziąłem siostrę t a m specjalnie - spędziliśmy j u ż p a r ę godzin na spacerach, różnych takich... Poszliśmy sobie do kapliczki, ksiądz, który sprawował Mszę, n a w e t siłą r o z p ę d u dał jej... ...komunię. K o m u n i ę . Tak spojrzał na m n i e , czy tak? N o , ja tylko r o z ł o ż y ł e m ręce i tak, że to już zadziałała siła inna. W k o ń c u m ó w i ę do siostry: „ N o jak było?", m ó wi: „Fajnie b y ł o " . Może coś się zacznie budzić, m o ż e coś będzie... Więc jak to jest z człowiekiem, który nie wierzy? T r u d n o . C z a s a m i jest to j e d n o sło wo, czasami j e d n o zdarzenie, czasami lata. JESIEŃ2003 171 Wspominał Pan Pierwszą Komunię, że to jest dla Pana taki ważny moment. Jak to było? Były to piękne czasy, p a m i ę t a m właściwie t e n kościół, p a m i ę t a m te ilustra cje jakieś, p a m i ę t a m K o m u n i ę , aurę, a u r ę i takie przeniesienie b e z p o ś r e d n i e jak gdyby wzwyż, w górę. Później szkoła - tak jak m ó w i ł e m - skutecznie so bie poradziła z tymi wszystkimi s p r a w a m i . Konkretnie, ja p a m i ę t a m - książ ka W a n d y Wasilewskiej „W pierwotnej puszczy". Proszę sobie wyobrazić, jak niesamowicie potrafi coś takiego a g e n t u r a l n e g o wręcz zadziałać i jakie zrobić... to byli sprytni ludzie. No ale jako lekturę Pan dostał tę książkę? Kierownik szkoły wręczył mi to po p r o s t u i... „To przeczytaj sobie, jak to t a m jest, m o ż e ci się to jakoś przyda, ci się rozjaśni w głowie t r o c h ę . " No i prze czytałem, mówię: „Panie Boże, ja już w Ciebie nie wierzę". Dzisiaj się z tego śmieję, ale to lata... na lata jakoś tak... bo to człowiek przestaje o t y m myśleć. To było w podstawowej szkole jeszcze? Szkoła, studia, lata młodości, rock a n d roli, i to tak gdzieś p o t e m to ucieka, jest takie n o r m a l n e życie - m ł o d z i e ż o w e , się toczy. Gdzie t a m Bóg? Gdzie w ogóle jakieś sprawy? Ale zatrzymajmy się na tym. Czasy hippisowskie, 1969 rok, Kraków, kolorowy, wspaniały... Ja siedziałem w upalne dni w Bibliotece Jagiellońskiej, czytałem literaturę po angielsku, bo akurat było sporo książek - jakieś m a n d a l e , wydawnictwa z m a n d a l a m i tybe tańskimi. Nic nie r o z u m i a ł e m z tego, ale w tej literaturze zen-buddyjskiej, na którą ja trafiłem, coś było takiego prostego, coś, co mi jak gdyby odpowiada ło, to znaczy, że rzeczywiście jest coś takiego, że słowa... człowiek r o z m a w i a i ciągle jest właściwie k ł a m s t w o , ciągle ta dwójnia przeciwieństw, ciągle jest to „białe - czarne", „tak - nie"; człowiek jest p e ł n y słów, więc jest p e ł e n mar twoty. No to dobrze, sprawdźmy, bo gdzieś się przez cały czas pojawia postać 72 FRONDA 30 Jezusa. Czy Jezus byl zen-buddystą? Niektórzy tak próbowali, że On też wła ściwie: „Bądź p r z e c h o d n i e m " . Z d a ł e m sobie sprawę, że nigdy Jezus nie był mi osobą obcą, że to się gdzieś przewija i w rodzinie w różnych jakichś takich chwilach, jakichś takich fragmentarycznych sprawach: M a m a modląca się, czy to, że nie chodziliśmy do kościoła, bo był daleko, ale gdzieś ta m o d l i t w a w do mu była zawsze. Mówię: „Przecież J e z u s ma s ł o w o żywe", przecież to wcale nie wyklucza, ta cała sytuacja, tej mojej medytacji zen-buddyjskiej, na mój oczywiście sposób myślenia, nie wyklucza tego, że jest j e d n a k słowo żywe. W Świnoujściu byliśmy na FAM-ie, Kora p o d a r o w a ł a mi medalik, który od dziadka gdzieś t a m swojego czy wujka gdzieś wzięła - taki kolo rowy, ceramiczny medalik, „ M u t t e r Gottes-Berg" - po niemiecku było napisane. Rzeczywiście, m a m medalik, jest piękny, jakoś tak czuję bliskość tego, nie jest dla mnie... Tak, gdzieś tu Kora się pojawia, ponieważ, chcąc nie chcąc jest Pan znany... O n a się pojawiła w 1969 roku, kiedy jeszcze przed prze niesieniem się do Krakowa na ostatni rok studiów przy jechaliśmy z miasta Łodzi z zespołem, żeby zagrać w Piwnicy pod Baranami. I Kora przyszła, ktoś ją przycią gnął na ten koncert, siedziała na dziedzińcu Pałacu pod Bara nami, na kolumnach, które wynieśliśmy z tej Piwnicy - piękna dziewczyna, czarne włosy. No i zostałem w Krakowie, gdzieś tam zaczęliśmy się spotykać. I tak właściwie gdzieś pod skórą wiedziałem od samego początku, że gdzieś... bo być m o ż e jest tak, że człowiek od razu wie, że ludzie pasują do siebie - czasa mi jest to zauroczenie, ale jest coś tak pod skórą, że jednak nie jest to do końca takie, jak to się mówi, spasowanie. Coś takiego było, no i tak właściwie p o t e m to wyszło. Ale ślub jako osoby niewierzące zawarliście? Tak. Ślub, Urząd Stanu Cywilnego, m n ó s t w o gości w Piwnicy pod Ba ranami, Ewa Demarczyk z kwiatami, no, cyganeria cała krakowska. JESIEŃ-2003 Ale życie potem jakoś tak szybko pokazuje, że właściwie... no, że nie wszystko jest tak, jak sobie młodzieńczymi oczyma człowiek wyobraża, że można się zakochać, można się zauroczyć, ale małżeństwo to jest jak gdyby troszkę jednak jeszcze coś innego. To takie już prawdziwe - prawdziwe w tym sensie, że jeżeli zawieram przed ludźmi małżeństwo, no to to jest takie małżeństwo ludzkie, natomiast je żeli wierzę czy uwierzyłem i zawieram małżeństwo przed Panem Bogiem, no to tu już jest sprawa naprawdę poważna, bo to już jest sprawa taka na całość. Nie chcę tego tak rozdrapywać w ogóle, ale mówi Pan o Korze bardzo cie pło wspominając... Biliśmy się przecież, za włosy m n i e Kora ciągnęła, byłem posi niaczony, zresztą popijałem wtedy czasami za d u ż o m o ż e wina, właśnie w Piwnicy, no, czy gdzieś z kolegami. Kora miała krze pę, do dzisiaj widać, że ma krzepę, na scenie, że jest to osoba mocna, chociaż te kilometry każdego wykańczają przecież i ty le lat pracy na scenie. Tak że dawała sobie radę. Były to czasy burzliwe; dzisiaj m o ż e m y się z tego właściwie trochę i pośmiać, i pożartować, bo wtedy to wyglądało m o ż e inaczej - były dra matyczne przecież przejścia. No każdy ma tę swoją drogę dłuższą, krótszą, trudniejszą, łatwiejszą. Wydaje się, że tak ła twiejsze to jednak niespecjalnie, że każdy ma jednak po równo; m o ż e to krócej trwać, m o ż e dłużej trwać, ale t e n ciężar tak jest czasami wło żony, no to jest po to, żeby w ogóle wiedzieć, że się jest, żeby wiedzieć, że się żyje, żeby wiedzieć, kim się właściwie jest. Jeżeli człowiek tak do końca siebie nie przełamie, nie przeżre samego siebie do końca, jak to jest z narkotykami, przy odrzuceniu narkotyków - trzeba siebie złamać, czy przy alkoholu, trzeba siebie złamać, siebie samego, złamać po prostu, zaprzeć się siebie, tego alko holu. Dopiero wtedy człowiek wie, kim naprawdę jest. To jest niesamowite. Ale co Panu nie pasowało w Pana życiu wtedy? Co tak najbardziej doskwie rało? Chciałem się wyspowiadać, chciałem być w zgodzie z J e z u s e m , z P a n e m Bo giem, no bo albo tak, albo tak. Jeżeli wraca wiara, jeżeli widzę, że to zaczyna |74 FRONDA 30 nagle to światło wracać, i widzę, że to jest prawda, no to m u s z ę u p o r z ą d k o wać to, prawda? I to ludzie... przecież miliony ludzi potrafią powiedzieć, że wiedzą, o czym ja m ó w i ę . A tutaj nie mogę, bo nie m o ż e m y wziąć ślubu ko ścielnego, bo druga s t r o n a nie chce. Nie m a m nic do Kory przecież, że tak wy szło, no bo takie było to t r o c h ę zlepione m o ż e na siłę, że to nie była j e d n a k ta para, która p o w i n n a być na wieczność, k r ó t k o mówiąc, prawda? M o ż e m y pracować, m o ż e m y tworzyć różne rzeczy razem, bo to funkcjonuje, to rzeczy wiście zdaje egzamin, poza tym moglibyśmy się skłócić na całe życie, n o , po co? Kora miała tyle, m i m o wszystko, jakiegoś t a m też światła, n o , że pracuje my, że nie ma jakiejś nienawiści między n a m i z różnych t a m p o w o d ó w , któ re były, a to, że szuka, no to ileż m i l i o n ó w ludzi szuka jeszcze. Myślę, że Je zus nie jest dla niej osobą obcą, na p e w n o . Myślę, że to, że w dzieciństwie stykała się z różnymi dość ciężkimi takimi sy tuacjami - była przecież w d o m u dziecka, p r o w a d z o n y m przez zakonnice - że to dzieciństwo zaważyło na tym, że... bo jest coś takiego u ludzi: „Jezus - tak, Bóg - tak, ale kler - n i e " . Te raz m o g ę powiedzieć, że m i a ł e m to szczęście, że... było wiele, wiele różnych zdarzeń... Leżę na łożu boleści w szpitalu, tutaj w Warszawie, zatruty alkoholem do takich granic już możli wości właściwie, to tak jest, że albo się przeżyje, albo się nie przeżyje; ci którzy byli kiedykolwiek w p o d o b n y c h sytuacjach, wiedzą, o czym m ó w i ę . Pierwszy dzień leżę n i e p r z y t o m n y zupełnie, taki, że ani ręką, ani nogą ruszyć, widzę, że ksiądz był, t a m lewym o k i e m gdzieś, póź niej, jak już tak po kilkunastu godzinach do siebie jakoś tak zacząłem d o c h o dzić, r o z m a w i a m z tymi pacjentami, którzy mówią: „Był ksiądz, n o , tu przy chodzi codziennie", właściwie to mi się chciało wyspowiadać. No i r a n o też taki jeszcze nie za bardzo, n a s t ę p n e g o poranka, jest szósta rano, ksiądz jest spowiada, już wychodzi, a t a m mówią: „Tu jeszcze jest taki delikwent... on też tak chciał wyspowiadać się". Byłem tak słaby, że właściwie nie b a r d z o m o głem sobie ani przypomnieć w ogóle, ani... Miałem n i e s a m o w i t e przeżycie w tym takim z a t r u t y m organizmie, a jednocześnie takim, no, właściwie wy poszczonym, bo przecież nic się nie je przez dwa tygodnie, widzę, że jest ksiądz, ale tak, jakby go nie było, stoi przy mnie, ale tak, jakby był jakimś ta kim przekaźnikiem, jakimś ekranem, przez który przechodzi tylko coś, co idzie gdzieś tam. Ale m n i e to było dane na takim łożu boleści, tak że w n o r m a l n y m JESIEŃ 2003 175 stanie, nie wiem, czy bym w ogóle kiedykolwiek też tak, w taki czysty s p o s ó b to widział. R o z u m i e m ludzi, którzy tego nie czują; to czasami jest tak też jak w małżeństwie, w zen-buddyzmie jest też coś takiego, że m i s t r z n i e szuka uczniów - uczniowie, jak są gotowi, to znajdują mistrza. Jeżeli chcesz iść do spowiedzi, to prędzej czy później znajdziesz spowiednika właściwego, bo to przynosi pokój ducha. Jeżeli u p a d a m y codziennie, a u p a d a m y codziennie, no to wszyscy wiemy: ze zmęczenia, ze słabości, no to bez tego światła już nie pójdziemy nigdzie. Dobrze m ó w i ę czy źle mówię? Tak pomyślałem sobie, że dla mnie to najważniejszy rys mojej drogi ducho wej to jest właśnie powracanie i spowiadanie się. Że nawet jeżeli czuję, że nie spełniam, nie jestem w stanie, jakichś tam moich pragnień, nawet ta kich dobrych, to to powracanie jest dla mnie taką gwarancją, że chociaż na tej drodze dojdę jakoś do tego, kim powinienem naprawdę być. To ja to rozumiem. Człowiek ma z a k o d o w a n e to, że ludzie są zawzięci, 30 lat się potrafi proce sować o miedzę, stracić wszystkie pieniądze; zawzięci ludzie są, zawzięci. Jak t r u d n o jest człowiekowi przypuścić w najśmielszych swoich jakichś t a m snach, że Bóg przebacza za każdym razem, kiedy się do N i e g o zwracamy, lu dzie - nie. Więc jak sobie w ogóle wyobrazić, że Pan Bóg m o ż e n a m wyba czyć tyle razy, ile razy u p a d n i e m y , jeżeli tylko przyjdziemy: „Panie Boże, upa dłem". A zatrzymajmy się w takim razie na tym łożu boleści jeszcze na moment. To był jakiś większy problem, ten alkohol? Bo jak Pan mówi o takim zatru ciu, to się zdarza... Problem narodowy. No, problem narodowy, czyli... Problem ogólnoświatowy, powiedziałbym. No, a Pana? 176 FRONDA 30 No, poważny. Rock and roli sprzyja, życie ar tystyczne, powrót późny po koncertach, w ho telach w dawnych czasach nic nie było już, 11:00 - zamknięte po koncertach, dwa koncer ty dziennie. To paliwo, które nas trzymało przy życiu, w cudzysłowie, wieczorem piwko jeszcze jakieś t a m czy coś więcej, czasami się popłynęło dość zdrowo. Jak był zespół inny, na przykład TSA czy jakiś t a m inny, to: „Och, przyjacielu", Oddział Zamknięty: „Och, jak fantastycznie", no to do rana... A rano trzeba się leczyć, a jak się trzeba leczyć, to następny dzień, p o t e m następny, p o t e m na stępny... tak się wydłuża. Problem ogólnonarodowy. Ja m i a ł e m to szczęście, że trafiłem na Goplańską w Warszawie - m o g ę to powiedzieć, bo jeżeli to gdzie kolwiek dotrze do ludzi, to to jest dla m n i e bardzo ważne. Są różne stowarzy szenia, różne miejsca, gdzie m o ż n a się udać, najważniejsze jest to, żeby spotkać kogoś, kto przestał pić. Nie spotkać tego, kto będzie leczył, kto przyniesie piw ko, żeby... „Bo ty się tak źle czujesz, to ja ci tutaj piweczko, żebyś doszedł jakoś, wycieniował" - nie, spotkać kogoś, kto przestał pić. I o dziwo, tak jak w tych pierwszych dniach się wydaje niemożliwe, żeby bez tego żyć, bo to boli wszyst ko, boli przecież, to nagle po tym, po miesiącu, jeżeli się u d a miesiąc, dwa mie siące, to widać nagle z tamtej strony - wróciłem do życia, wróciłem do żywych. I udało się Panu zostawić alkohol całkiem? Jeżeli, to pod postacią, nie wiem, m o ż e jakiegoś lekarstwa, ale to też u n i k a m , p y t a m się, czy nie ma. Przejdźmy jeszcze do tego rodzinnego momentu, ponieważ zatrzymaliśmy się na tym, że to pragnienie spowiedzi, to poszukiwanie, ono jakoś tak mi mo wszystko uderzało w to wasze małżeństwo z Korą, prawda? Bo Pan mówi, że „ona nie chciała, ja już też tak nie chciałem". Ja też nie byłem człowiekiem godnym zaufania tak do końca, to oczywiste. Ale mi się wydaje, że przede wszystkim to jest coś takiego, że gdzieś jest to poczucie, że JESIEŃ 2003 177 pasujemy do siebie w stu procentach, ale gdzieś jest to uczucie, że tak do koń ca nie za bardzo, i się szuka, i się szuka. Kora szukała, no i j e d n a k z Sipowiczem są tyle lat; wydaje mi się, że to jest t e n związek taki prawdziwy. To o tym obecnym Pana małżeństwie jeszcze powiedzmy. Jak to było? Jak to się stało? Wszyscy będą m o ż e myśleli, że j e s t e m taki t r o c h ę n i e p o w a ż n y w s w o i m wie ku; no, czasami to tak... Już Pan był po rozwodzie z Korą? Tak, tak, tak, mało tego, po drugim małżeństwie - drugie małżeństwo cywilne. Też bez ślubu kościelnego... Myślałem, że mi się przy drugim wyprostuje, abso lutnie nic z tego nie wyszło. Starałem się, bo to było rozbicie małżeństwa wła śnie kościelnego, zawartego przed... to są takie bardzo ciężkie sytuacje, że jestem wierzący, a do czegoś takiego doszło, czy z p o w o d u alkoholu, czy z p o w o d u sła bości - makabra. No to mówię: „Panie Boże, no, gdzieś m u s i być ktoś na świe cie, przecież nie może być, że tak będę szukał i szukał, i szukał..." No i przyjeż dżam - jakaś taka miejscowość, 3 maj, święto narodowe, koncert, gdzieś Legnickie. Przed koncertem, godzinę przed koncertem, patrzę: jakaś dziewczy na, taka młoda, wymalowana, cały czas się do mnie śmieje, nikogo na sali nie ma. No, tak chodzę, udaję, że nic, m a m swoje sprawy, próba akustyczna... Tak przekładając na język anegdotyczny: „No, Panie Boże, chyba jakaś pomyłka tu taj, no, ładna, ale za młoda, to tak w ogóle, chyba nie za bardzo..." P o t e m jest koncert, cały czas stoi naprzeciwko mnie, śmieje się, tańczy, no i, żebym auto graf... jakoś coś mi t a m się odzywa w m o i m wnętrzu... „Po koncercie, po koncer cie, no bo teraz gramy, to nie bardzo". Przychodzi po koncercie po autograf, tak sobie myślę: „Nie, no to w ogóle nie ma co, zamykamy rozdział, wyjeżdżamy", ale słyszę: „Weź przynajmniej n u m e r telefonu". Więc tak anegdotycznie... Przez trzy miesiące... mówię: „Nie będę dzwonił - to już kompletne wariactwo". Nasz perkusista w końcu tak... rozmawiam z nim, mówię: „Słuchaj...", „Pamiętam, pamiętam, co się przejmujesz - mówi - Charlie Chaplin miał dużo młodszą, zo bacz, ile dzieci miał, wszystko będzie OK". No i zadzwoniłem, i tak się to wszyst ko p o t e m potoczyło, że są trzy córeczki, prawdziwe małżeństwo. 178 FRONDA 30 Sakramentalne. S a k r a m e n t a l n e . I niech to nie b r z m i n a p r a w d ę ś m i e s z n i e dla nikogo, bo to jednak jest... drogi Boże są r ó ż n e i człowiek s w o i m r o z u m e m m o ż e sobie tyl ko jak gdyby napaskudzić, m o ż e wiele rzeczy zniekształcić. P o z w ó l m y P a n u Bogu prowadzić tak, jak On uważa, że jest d o b r z e . Jeżeli tak m i a ł o być, to tak jest, niech tak będzie. Bardzo dziękuję za spotkanie. ROZMAWIAŁ: O. MIROSŁAW PILŚNIAK OP Powyższy tekst jest zapisem rozmowy przeprowadzonej w ramach programu „Czarno-biały", wyemitowanego w Telewizji Puls w 2001 roku. JESIEŃ-2003 179 Wiadomo, kto to jest diabeł - diabeł to taki koleżka, co tam stoi na boku i mówi: „Chodź, chodź", a szcze gólnie zależy mu, jak taki facet, na przykład jak ja, może nie tak znowu bardzo diabelski, bo absolutnie nigdy nie byłem gdzieś tam... ale odpływa taki koleż ka, który mógłby być jego kumplem, nie? Chciałbym ich życiem poczęstować ROZMOWA Z MUNKIEM STASZCZYKIEM Chciałbym spotkać się z Tobą jako z człowiekiem, który ma swoją historię i swój bardzo ważny życiowy przełom. Nie chciałbym tego jakoś nazywać patetycznie, ale rzeczywiście nastąpiła ja kaś p o w a ż n a z m i a n a w m o i m myśleniu. To może zacznijmy od dzisiaj, Co dla Ciebie dzisiaj jest ważne? O co Ci chodzi? Na czym Ci zależy? 180 FRONDA 30 Nigdy nie byłem ateistą, to znaczy nigdy nie byłem o s o b ą niewierzącą. Na t o m i a s t generalnie, tak jak to w polskiej statystyce i tradycji bywa w więk szości przypadków, o d b y ł e m tę całą drogę, jak to odbywają dzieciaki, po pro stu przez wszystkie s a k r a m e n t y . P o t e m zacząłem grać w różnych zespołach; ta historia mojego zespołu to 20 lat prawie. Gdzieś tak, m ó w i ą c k r ó t k o , od płynąłem - m u z y k a rockandrollowa, cala akcja, k t ó r a się z t y m wiąże, to jest dosyć taka specyficzna sytuacja. Jak gdyby o t a r ł e m się o wszystko, co jest możliwe i o b e c n e w tym świecie: m ó w i ę tu o narkotykach, o różnych takich sytuacjach. Nie byłem nigdy jakimś d e g e n e r a t e m ani człowiekiem, który le ży na ulicy czy coś w t y m stylu. N o , m ó w i ą c k r ó t k o , o d p ł y n ą ł e m s t r a s z n i e daleko od Boga, gdzieś t a m . M i a ł e m zawirowania takie różne, w zasadzie d o syć kiepsko się zaczęło dziać w mojej rodzinie - jakiś mniejszy k o n t a k t i ta kie jakieś luki, takie złe rzeczy. Nie byłem m o ż e t o t a l n y m egoistą, ale t e n za wód bycia na scenie, w y s t ę p o w a n i a skupia cię b a r d z o na twojej osobie myślisz, że jesteś najważniejszy. To znaczy nigdy, m ó w i ą c k r ó t k o , n i e odwa liła mi sodowa, nie byłem niemiły w o b e c ludzi, n a t o m i a s t jest coś takiego, że wydaje ci się, że to, co robisz, jest najważniejsze, to jest OK, na t y m się m u s i s z skupić. Teraz wiem, że to nieprawda, że jest wiele ważniejszych rze czy, na przykład pójście ze s w o i m dzieciakiem na łąkę, p o g r a n i e z n i m w pił kę niż zagranie 15 k o n c e r t ó w . A dzieci, jakie są? Duże? Jedenaście - syn, i córka - siedem. Jak długo jesteś w małżeństwie? Piętnaście lat. I mówisz, że ta praca, ta rola, którą też odgrywasz, bo tak to jest właśnie z gwiazdami, że ona Cię, mówisz, tak skierowała, że odpłynąłeś. Mówię tu o używkach i o kobietach, po p r o s t u ' o d w ó c h rzeczach. Troszecz kę się odpływa przez to, że generalnie wydaje ci się, że wszystko jest OK. 1 przyszedł m o m e n t , kiedy stwierdziłem, że to nie jest OK. JESIEŃ-2003 181 To na tym się skupmy teraz. Jak to się działo? Jak zobaczyłeś, że to nie jest OK? W tym m o m e n c i e , kiedy t e n cały, m ó w i ą c k r ó t k o , h e d o n i z m dochodził do ja kiegoś p u n k t u , zaczęło mi być po p r o s t u źle - źle z tym wszystkim. To są n o r m a l n e rzeczy, powiązane... ja wiem... to się na zywa r a c h u n e k s u m i e n i a . To się nazywa do kładnie tak. Moja sytuacja r o d z i n n a była m o że nie tragiczna, ale nigdy nie była tak zła, jak parę lat t e m u . Po p r o s t u gdzieś t a m sta ło to wszystko na granicy jakiegoś prawie że... m o ż e nie rozpadu, ale blisko było cze goś niedobrego, czegoś s m u t n e g o . . . I na gle dostaję jakiś przypadkowy telefon od księdza, który m ó w i : „ Z a p r a s z a m cię na spotkanie z m ł o d z i e ż ą w kościele na ulicy D o minikańskiej w W a r s z a w i e " . Myślę: „Ksiądz? Spo tkanie z m ł o d z i e ż ą ? " Jakoś mi to z a p a c h n i a ł o tak oazowo, ale m ó w i ę : „ D o bra, jestem..." W ł a ś n i e poprzez to, że k o c h a m ludzi, n a p r a w d ę , to w ł a ś n i e chyba to Bóg ze m n ą zrobił, że n a w e t w tym m o m e n c i e , kiedy odpływałem, że zawsze tych ludzi w jakiś s p o s c b s p o t y k a ł e m . Dla m n i e n a p r a w d ę - to nie jest kokieteria - nie było nigdy w a ż n e , czy k t o ś jest ślusarzem, czy gwiazdą rocka. I p o s z e d ł e m t a m . P r z y c h o d i ę , siedzi d o m i n i k a n i n , tak jak Ty, no i sie dzą ludzie, tak zwana młodzież, ludzie, no, różni: p u n k o w c y , r a s t a m a n i , nie wiem, hip-hopowcy. T e n ksiądz to prowadzi; dal mi swoją książkę: „Jak chcesz, to przeczytaj, jak chcesz, to n i e " . To był p u n k t . R ó w n i e d o b r z e m o głem pójść do d o m u i powiedzie^: „Byłem na s p o t k a n i u z młodzieżą, fajny ksiądz, miły człowiek, o t w a r t ą m głowę", ale nie - zacząłem czytać tę książ kę, zacząłem do niego dzwonić, zaprzyjaźniliśmy się. To jest mój przyjaciel w tej chwili; nikt m n i e do tego m° z m u s z a ł . Zacząłem chodzić do kościoła, na m s z e - z przyjemności, po p r o s t u tak. Kiedyś Msza święta? Po co? Ja je stem wyjątkowy, ja sobie sam to - łatwię, po co jest ta Msza święta? Tyle lu dzi, w ogóle bez sensu - m i a ł e m t e n p r o b l e m . I nagle stwierdziłem, że chcę iść do kościoła. Zacząłem chodzić na m s z e - sam z u p e ł n i e - po p r o s t u słu chać tego wszystkiego. Po chyba, ja wiem, 15 latach w y s p o w i a d a ł e m się, s a m chciałem - z 15 lat. To była długa rozmowa, to była taka rozmowa, jak dzisiaj, 182 FRONDA 30 tylko to zostało u z n a n e za spowiedź - to n a w e t nie był konfesjonał - w ł a ś n i e z tym m o i m przyjacielem; on u z n a ł to za spowiedź. Nie, no, takie miejsce spowiedzi, ale spowiedź była prawdziwa. Tak. Był taki m o m e n t mojej takiej tylko fascynacji J e z u s e m , takiej: „O Jezu, jaki już j e s t e m dobry, jaki jestem, kurczę, kapitalny". Po p r o s t u to było dla m n i e coś n o w e g o - nie to, że kolejna zabawka, tylko stwierdziłem, że j e s t e m dobry. I to też troszeczkę człowieka w taką pychę w p r o w a d z a . M a ł o , t r z e b a strasznie pracować, strasznie te wszystkie sprawy swoje t r z y m a ć m o c n o , m ó w i ę o tych wszystkich sprawach, bo w i a d o m o , że... w i a d o m o , k t o to jest diabeł - diabeł to taki koleżka, co t a m stoi na b o k u i m ó w i : „ C h o d ź , c h o d ź " , a szczególnie zależy m u , jak taki facet, na przykład jak ja, m o ż e nie tak z n o wu bardzo diabelski, bo a b s o l u t n i e nigdy nie b y ł e m gdzieś t a m . . . ale odpły wa taki koleżka, który mógłby być jego k u m p l e m , nie? Czyli, żebym dobrze zrozumiał, wtedy, kiedy się wyspowiadałeś, zacząłeś chodzić na msze, zobaczyłeś, że też zagraża Ci taka euforia, nie? Tak. Długo, d ł u g o taki byłem zafascynowany J e z u s e m . I sobą troszeczkę też: „Jestem taki fajny, j e s t e m fajny c h ł o p a k " . I generalnie t e n drugi e t a p , o k t ó rym teraz m ó w i ę , to jest to, że nie fascynacja, tylko praca. To znaczy nie to, że już nie ma fascynacji, to jest p o n o ć z u p e ł n i e z d r o w y objaw, to z a k o c h a n i e się, bo się n a w e t p y t a ł e m t e g o mojego przyjaciela - m ó w i ę : „Słuchaj, stary, czy to nie jest jakaś egzaltowana jazda, wiesz, bo ja n a p r a w d ę to wszystko czuję, n i e ? " I to był taki mój sukces. Ale p o t e m stwierdziłem, że to t r z e b a traktować wszystko jako chleb p o w s z e d n i - taki zwykły, codzienny, m o ż e n u d n y n a w e t . I teraz j e s t e m na t a k i m etapie i na t a k i m etapie walczę ze swo imi słabościami; walczę... to znaczy żyję, rozumiesz... W i e m j e d n o , że na p e w n o nie widzę sensowniejszej prawdy na t y m świecie - tyle. No nie widzę. Wiesz, ludzi czasami, m ł o d y c h ludzi, m ł o d s z y c h o d e m n i e , fascynują r ó ż n e sekty, szatan ich fascynuje, bo myślą, że to jest wolność... To jest tak, że w życiu duchowym rzeczywiście tak jest, że pewne zjawiska mają swój czas; właśnie jest taki czas fascynacji, jest taki czas przewrotu, czaJESIEŃ'2003 183 sami jest taki czas przygotowania do przewrotu, kiedy człowiek widzi, że jest... właśnie, że odpłynął, tak jak mówisz, że żyje nie tak, jak by chciał; cza sami wtedy przydarzają się bardzo poważne grzechy także. Jedno jest istot ne: żeby dać sobie czas. Wolność jest możliwa tylko wtedy, kiedy ona jest prawdziwa, dlatego jest różna wolność człowieka, który gdzieś wpadł w jakąś sektę, a różna wolność człowieka, który odkrył, że tu jest prawda, i to jest... Spotykam się z tym, czytam r ó ż n ą literaturę ludzi m ł o dych, b a r d z o taką niezależną, w y d a w a n ą gdzieś w offsajdzie, nie wiem, jest fascynacja śmiercią, s a m o b ó j s t w e m - w s u m i e d e m o n e m , s z a t a n e m , który wydaje się mocny, a tak n a p r a w d ę zależy to oczy wiście od wielu czynników: od twojego oparcia ja kiegoś t a m w rodzinie, k t ó r e jest p o d s t a w ą , od ja kiejś miłości, k t ó r ą złapałeś jako dzieciak. Oczywiście możesz tę miłość mieć i też m o ż e s z odpłynąć b a r d z o daleko, chociaż ta baza zawsze jest w t e d y jakby większa. Mówię to dlatego, żeby powiedzieć ludziom, że Bóg jest w ogóle fajniejszy od szatana, chociaż szatan wydaje się taki fajny p o p r z e z te swoje gadżety itd. To jest strasznie proste, to znaczy p r o s t e i t r u d n e , ale jeżeli ci jest n a p r a w d ę źle, to spróbuj powiedzieć o tym Bogu. Po prostu... Mówię też do ludzi m ł o dych: „Spróbuj, a będzie ci lepiej". Bo przecież m n ó s t w u ludzi jest b a r d z o źle; ja nie m ó w i ę tu już o materialnych sprawach, m ó w i ę o czysto d u c h o wych sprawach. O s t a t n i o słyszałem o wielu przykładach samobójstw, n a w e t ludzi, których z n a ł e m , to jest strasznie przykre - j e s t e m na świeżo po takiej traumie, dlatego o tym m ó w i ę . Chodzi, myślę, o coś takiego, że jeżeli spotykasz się z tą właśnie pop-kulturą, która ci proponuje właśnie bezustannie coś, no to ta kultura ci proponuje, że wszystko będzie szybko, skutecznie, uspokoi ci wszystkie twoje pragnie nia. I oczywiście, że każdy wie, że to jest tylko pewien język, ale rzeczywi ście człowiek potrzebuje, żeby mieć jakieś oparcie na zawsze, żeby mieć szczęście, które nie przeminie, żeby mieć miłość, która trwa, ale jej nie do staniesz, kupując jakiś gadżet, mimo że ci oferują, że ten gadżet ci to za spokoi. Jednak język, którym się to posługuje, właśnie te propozycje tego 184 FRONDA 30 świata właśnie tych błyskotek, ten język jest religijny - on odwołuje się do czegoś takiego, czego człowiek naprawdę potrzebuje, właśnie potrzebuje oparcia, prawdy, właśnie wolności... Jak ja p a m i ę t a m , jak byłem na t y m etapie p o c z ą t k o w y m t e g o mojego odpły nięcia, wydawało mi się, że w o l n o ś ć to w ogóle na czymś i n n y m polega, to znaczy, że w ł a ś n i e jest t a m - w tej sferze h e d o n i z m u . G e n e r a l n i e m ó w i ę 0 kobietach, o używkach, o seksie, o tym, że to jest wolność, ale generalnie, kiedy jesteś w tym, to po prostu... w jakiś s p o s ó b , w jakimkolwiek n a ł o g u je steś mocniej i dłużej, zaczynasz się b a r d z o m o c n o wikłać, to jest taki począ tek: „Stary, ty jesteś silny, s a m decydujesz itd., itd., itd." - nie ma tutaj ani pokory, ani refleksji w t y m wszystkim. I okazuje się po p r o s t u , że to nie jest ż a d n a wolność. Dlatego ci p o t e m jest źle i dlatego p o t e m albo gdzieś przy chodzisz do Boga, albo odpływasz z u p e ł n i e . Ale mam pytanie dotyczące Twojej pracy i Twojej rodziny: coś się musiało zmienić także w Twojej rodzinie, jak odkryłeś, że tutaj, gdzieś w Panu Bo gu, znalazłeś jakoś swoją wolność czy to, czego szukałeś? Mówiąc krótko, to nie tak, że zły t a t a teraz jest d o b r y t a t a - tak nie było... W i e m tylko j e d n o , że o g r o m n ą przyjemność sprawia mi siedzenie w d o m u , to znaczy jest to dla m n i e przyjemność, a n i e jakaś katorga. To nigdy n i e by ła katorga, tylko generalnie - m ó w i ą c językiem p r z y z i e m n y m , naszym, ludz kim - w o l a ł e m spędzić jakiś czas t e m u na przykład pięć godzin w knajpie, pi jąc p i w o z kolegą, a trzy godziny w d o m u - taka proporcja. A teraz wolę spędzić 45 godzin w d o m u , a dwie godziny w tej knajpie, p r z y k ł a d o w o . Bo zawsze było, że t a t a kochał dzieci, kochał żonę, całował, p r e z e n t y k u p o w a ł 1 w i a d o m o , że s e r d u s z k o mi biło. Po p r o s t u s t a n o w i m y takie m o c n e k o m b o ; wiesz, mi się wydaje, że jest o n o b a r d z o t r u d n e w tej chwili do rozbicia - m ó wię o naszej czwórce: Marta, Janek, Marysia i ja. A o n i stanowili w trójkę za wsze m o c n e k o m b o , a ja troszeczkę, m ó w i ą c krótko... t a m gdzieś była luka, ten odjazd... Siedzenie w d o m u , granie w warcaby z s y n e m czy oglądanie ra zem meczu piłkarskiego, te wszystkie takie d r o b n e , c o d z i e n n e sprawy spra wiają mi o g r o m n ą radość... O d k r y ł e m tę w a r t o ś ć i j e s t e m wdzięczny za to, że ją odkryłem. JESIEŃ2003 |glj Tak trochę bywa, że jak jakiś przewrót w człowieku powstaje, to pewne rzeczy przestają cieszyć, zaczynają cieszyć nowe. Jak to wpłynęło na to, co chcesz mówić teraz przez swoją muzykę? Ta z m i a n a jest w tej chwili taka, że traktuję to wszystko wolniej, w katego rii takiej „co będzie, to będzie". Pracujemy, s t a r a m y się zrobić jak najlepszy album, ale nigdy się nie wspinaliśmy w kategoriach takich, żeby tylko i wy łącznie m u s i a ł o się sprzedać. Jak się sprzedawało, to super, bo przecież oprócz tego z tego żyjemy i nigdy nie b y ł e m hipokrytą, o pieniądzach także potrafię rozmawiać i o pracy, bo to jest moja praca, ja daję z siebie m a x . Są fani, co kupują bilety, przychodzą na mój k o n c e r t i ja s t a r a m się być jak naj lepszy. Wiesz, co się zmieniło? Chodzi mi po p r o s t u o to, żeby l u d z i o m prze kazać pozytywną energię - miłość. Oczywiście, ś p i e w a m o rzeczach różnych, generalnie o tych szarych też, ale m a ł o m n i e interesuje, m o ż e mniej niż kie dyś, sytuacja polityczna, jakaś taka sytuacja na przykład, kto w d a n y m m o mencie jest p r e m i e r e m , a k t o p r e z y d e n t e m . Chciałbym dać d o b r ą wibrację 186 FRONDA 30 ludziom, nie zlą, dlatego że po p r o s t u nie p o w i n n i d o s t a w a ć złej. Ja n i e chcę im sprzedawać, nie chcę ich częstować, wiesz czym, śmiercią. Trucizną. Chciałbym ich życiem poczęstować. Tak myślę, że tego typu przewrót, bo zobaczyłeś, że coś jest dla Ciebie naj ważniejsze na świecie, nawet jeżeli to, właśnie mówisz, że gdzieś było, bo nie chciałeś robić zła, kochałeś coś, starałeś się jakoś, najlepiej jak potrafiłeś, a nagle coś zabłysnęło tak, że „to jest to najważniejsze na świecie", prawda? Odkryłeś Boga. I teraz pytam o coś takiego: gdybyś tak sobie przypomniał takie momenty, kiedy... wtedy gdy byłeś najniżej, były takie przebłyski, że coś jest warte albo coś jest niewarte, coś jest fałszywe, a coś jest prawdziwe. Nie chciałbym t e g o nazwać początkiem, ale... po p r o s t u s t r a c i ł e m przyjacie la, najlepszego, który ze m n ą zakładał t e n zespół, grał na perkusji. Nigdy bra ta nie m i a ł e m ; to był z bloku kolega, najbliższy przyjaciel z m ł o d o ś c i , który grał przez pięć lat ze m n ą , założył t e n zespół, wszystko r a z e m itd., p o t e m on poszedł w różne biznesy, wysokie stanowiska... się zabił, s a m o c h o d e m , w 1998 roku, w styczniu. I tak jakby, nie wiem, od t e g o m o m e n t u , po t y m pogrzebie, to c z u ł e m , jakby on mi to mówił, wiesz, przez Boga, że ja b a r d z o źle robię, m ó w i ł po prostu, że moja sytuacja r o d z i n n a i w ogóle... jest kata strofalna, że ja m u s z ę coś z t y m zrobić. Po pogrzebie po p r o s t u p o r o z m a w i a łem z moją ż o n ą na t e m a t m o i c h wszystkich, m ó w i ą c k r ó t k o , grzechów. N i e do końca wszystkich, bo jej wszystkiego nie p o w i e d z i a ł e m , p o t e m jeszcze wszystko wyszło dalej - to był początek tej katharsis. M u s i a ł e m s a m to p o wiedzieć; nic mi tutaj nikt n i e odkrywał, nie było jakiejś kwestii typu, że k t o ś m n i e przyłapał... Chciałeś... Siadłem i m ó w i ę : „Ja m u s z ę " . Taki facet n o r m a l n y m ó g ł b y powiedzieć: „Jak to? Ty się przyznajesz żonie do zdrady? Do takich rzeczy bolesnych? No przecież to jest w ogóle kula w twoją gło\> e". JESIEŃ2003 187 Ona potrafiła Ci przebaczyć? N o . Niesamowicie m o c n a sprawa, niesamowicie m o c n a sprawa, dla m n i e bardzo mocna... Dla mnie to to są najmocniejsze rzeczy w życiu, kiedy coś takiego się dzie je pomiędzy ludźmi. Mówisz? Tak. Kiedy wiesz, że ktoś ci naprawdę przebaczył, i ty wierzysz, że to się rzeczywiście stało. A dlaczego najmocniejsze? Myślę, że takie, które najwięcej budują pomiędzy ludźmi i najwięcej też kosztują, to znaczy żonę pewnie to kosztowało bardzo dużo, nie? I też Cie bie, bo to oznaczało danie siebie jakoś jej. Wiesz, teraz sobie p r z y p o m n i a ł e m , to było coś dla m n i e d z i w n e g o b a r d z o . Już 10 lat grałem m u z y k ę i przyjechał jakiś facet, w ogóle ja go nie z n a ł e m , przyjechał do studia, wysoki facet z dziewczyną, jakiś p e r k u s i s t a - z Lubli na? Nagrywaliśmy płytę swoją kolejną, byliśmy już dosyć p o p u l a r n i , ja b y ł e m wtedy bez s a m o c h o d u , a to było w Izabelinie p o d W a r s z a w ą i on m ó w i : „To ja cię zawiozę", ja m ó w i ę : „ S u p e r " . Jadę z n i m , a on m ó w i tak: „Słuchaj, faj ne te piosenki gracie, ale dla kogo ty to robisz? Dla k o g o ? " . Ja m ó w i ę : „Jak to dla kogo? Dla ludzi, no i... dla siebie". „Ale po co ty piszesz te teksty? Dla kogo?". A ja m ó w i ę : „Jakie ty mi pytania zadajesz? Jak to dla k o g o ? " Ja go nie z r o z u m i a ł e m , z u p e ł n i e ; on chyba n a w e t nie użył s ł o w a „Bóg", wiesz, a miał to na myśli. Słuchaj, przez n a s t ę p n e 10 lat to pytanie gdzieś krążyło. Po 15 latach, kiedy na takiej płycie, „Prymityw", napisaliśmy 14 chyba pio senek, a piętnastej nie było, była do niej muzyka, a nie było t e k s t u , m ó w i ę : „O czym tu napisać t e k s t ? " I w t e d y sobie to p r z y p o m n i a ł e m . I ta p i o s e n k a się nazywa „Bóg". O n a jest o takiej mojej, jako człowieczka, relacji: jak ja bym to widział - po p r o s t u moja forma jakiejś takiej modlitwy... to znaczy 188 FRONDA 30 rozmowy. To był pierwszy taki krok, że n a p i s a ł e m taki tekst. „Bóg". I okaza ło się, że to w ogóle wszyscy d o k ł a d n i e zrozumieli bez żadnej patetyczności. Czyli można napisać piosenkę dla Boga? Już się dowiedziałeś o tym, w końcu? Oczywiście, że tak. Tylko to nie jest taka praca na z a m ó w i e n i e . Pewnie, że nie. Ja myślę, że to jest dobre pytanie, naprawdę, bo... no, w Bi blii właśnie tak jest, że to, co robimy, właśnie robisz, pracujesz, żyjesz w rodzinie, masz przyjaciół, dzieci, że to jest też coś takiego, jak taka pieśń chwały, nie? - że to wszystko jest taką pieśnią. Myślę, że także to, co ro bisz. Bardzo Ci dziękuję za spotkanie; zostańmy w tym momencie: dla ko go to robisz? Z takim pytaniem zostańmy. OK. Dzięki, dziękuję za spotkanie. ROZMAWIAŁ: O. MIROSŁAW PILŚNIAK OP Powyższy tekst jest zapisem rozmowy przeprowadzonej w ramach programu „Czarno-biały", wyemitowanego w Telewizji Puls w 2001 roku. JESIEŃ-2003 189 Moje zdolności, które otrzymałem od Boga, wykorzy stywałem do manipulowania i krzywdzenia ludzi. Ja to dzisiaj wiem. najistotniejszym probleMem jest ROZMOWA codzienność Z ROBERTEM TEKIELIM Co spowodowało, że od robienia artystycznego pisma nagle znalazłeś się po uszy w ezoteryzmie i okultyzmie? Czy były to świadome decyzje, fascynacje? W p e w n y m m o m e n c i e p o w o d o w a n y pychą podjąłem się rzeczy, które m n i e przekraczały. R o b i ł e m czasopismo, o k t ó r y m profesorowie mówili, że jest to n o w a „ C h i m e r a " , n o w e „ W i a d o m o ś c i Literackie". Byłem p o r ó w n y w a n y z Grydzewskim i Giedroyciem i to mi b a r d z o d o b r z e robiło. O p r ó c z p i s m a robiliśmy książki i cykliczne p r o g r a m y telewizyjne. W s z e d ł e m na p o z i o m , nad którym już nie p a n o w a ł e m . Jeśli w instytucji, k t ó r ą stworzyłeś, zarabia FRONDA 30 40, 70 osób, to konsekwencje n a w e t banalnych decyzji, których w ciągu dnia musisz podjąć 80, m o g ą być b a r d z o dojmujące... C z u ł e m się w tym totalnie bezradny. I zacząłem s t u d i a nad skutecznością, k t ó r e d o p r o w a dziły m n i e do o k u l t y z m u . N i e wiedziałem, że to okultyzm, bo w s z y s t k o było u b r a n e w płaszcz s f o r m u ł o w a ń p a r a n a u k o w y c h : „synchronizacja półkul m ó z g u " e t c , etc... D o s z e d ł e m d o tego, ż e moja w ł a d z a n a d l u d ź m i , którzy albo byli otwarci na mój autorytet, albo mieli rozbitą n a t u r a l n ą o s ł o n ę chroniącą człowieka od świata niewidzialnego, była b a r d z o duża. Słysza ł e m myśli innych ludzi, c z u ł e m , co ich boli. Na p o d s t a w i e różnych sygnałów, które n i e ś w i a d o m i e nadawali, m o w y ich ciała, b y ł e m w stanie odczytać różne historie. Koncentrując się i wysyłając „ e n e r g i ę " na odległość p o w o d o w a ł e m , że facetowi 30 m e t r ó w o d e m n i e włosy na k r ę g o s ł u p i e stawały dęba i był przerażony. Przychodziły do m n i e c h o r e zwierzęta, korzystały z tego mojego otwarcia. Z n a ł e m wyniki m e c z ó w p r z e d ich zakończe n i e m . K o m p l e t n i e nad tym nie p a n o w a ł e m , ale to n i e s a m o w i c i e b u d o w a ło moją pychę. Doszliśmy do takiego m o m e n t u , że uczestniczyliśmy z ż o n ą w zawiązy waniu stowarzyszenia Gnosis. Spotkaliśmy się t a m z l u d ź m i , którzy parają się gnozą, magią, psychotroniką... Spotkaliśmy t a m również T o m k a Budzyń skiego, ale po pierwszym czy po d r u g i m razie zniknął. Zobaczywszy tych wszystkich ludzi na sali (poza j e d n y m m a ł ż e ń s t w e m profesorskim), poczu liśmy z ż o n ą s k o n c e n t r o w a n e zło. Jak się to objawiło? Chłodem? Wiesz, nie potrafię tego odtworzyć. Po p r o s t u weszliśmy na tę salę i poczu liśmy bardzo wyraźnie, że ci ludzie robią krzywdę i n n y m . Moja ż o n a ma d u żą intuicję, jest wrażliwą o s o b ą - ufam jej, ale n a w e t ja ś w i a d o m i e to c z u ł e m . Koncentracja zła na sali była tak p o t ę ż n a , że m y ś m y się po p r o s t u regularnie przestraszyli. Przestraszyliśmy się tych psychotroników, b i o e n e r g o t e r a p e u tów, m a g ó w - k a h u n ó w , a d e p t ó w Silvy, reiki, badaczy tarota. Ile na sali było osób? Koło siedemdziesięciu.. JESIEŃ-2003 191 Sama śmietanka? Tak, elita tego środowiska. Prokopiuk, Stefański... Sami znani goście... Było t a m stoisko z różnymi amuletami, talizmanami. Wracając z tego spotkania w war szawskim M u z e u m Etnograficznym, postanowiliśmy w strachu, że też m u s i m y mieć swoje talizmany. Oni mają swoje amulety, my - swoje. I żo na kupiła mi w sklepie z biżute rią... srebrny krzyżyk. Solidna, duża forma, nie z lanego srebra, ale z blachy. Krzyżyk zrobiony na formę trójwymiarową, ale ra m i o n a w środku ma puste. Za wiesiłem go na szyi. Krzyżyk po pierwszej nocy pokrył się czer nią. Po p r o s t u w miejscach, gdzie stykał się z ciałem, stał się czarny. Poszliśmy do naszej znajomej, która zajmuje się srebrem, ale ona przekonywała, że srebro się tak nie zachowuje. Drugiego dnia, gdy się z b u d z i ł e m , krzyżyk był pogięty. Nie p o ł a m a n y , ale widać było, że działała na niego jakaś b a r d z o d u ż a siła. Niezwykle t r u d n o jest taką w y p u k ł ą formę zagiąć do środka... T y m bardziej w łóżku. Jest to nie możliwe, kości są zbyt miękkie. N a s z znajomy ateista śmiał się: „Trzeciego dnia obudzisz się, a krzyżyk będzie wisiał do góry n o g a m i " . . . N a n a s t ę p n y m s p o t k a n i u k l u b u G n o s i s p o d a n o n a m deklaracje człon kowskie, ale m y ś m y je ś w i a d o m i e odrzucili. N i e podaliśmy n a w e t swoich da nych. Po p r o s t u czuliśmy głęboko, że to coś groźnego i baliśmy się, że ci lu dzie m o g ą coś uczynić z naszymi p o d p i s a m i , by n a s skrzywdzić. Po latach Budzy opowiedział mi, że też skojarzyło mu się to z cyrografem... Przestaliśmy się t a m pojawiać. P o t e m d o s z e d ł e m do w n i o s k u , że trzeba mój krzyżyk poświęcić. Pojechałem do mojej rodzinnej miejscowości. Z n a ł e m w s p a n i a ł e g o księdza, który nie miał gospodyni, nie grał w karty - świę ty człowiek. On poświęcił mi krzyżyk i... n a s t ę p n e g o d n i a czarny osad znik nął. Do dziś noszę ten pogięty krzyżyk. I p o t e m już poszło... Na początku pomyśleliśmy sobie: co robią katolicy? Katolicy chodzą co niedzielę do kościoła. Więc jeździliśmy sobie po Warsza192 FRONDA 30 wie, na początku z naszą przyjaciółką, później j u ż sami. Szukaliśmy. Byliśmy w j e d n y m kościele, w drugim, w trzecim, aż w k o ń c u trafiliśmy do d o m i n i kańskiego kościoła Św. Jacka na ul. Freta. Później w t y m kościele wzięliśmy ślub, ochrzciliśmy dziecko... Ale wtedy, w czasie Mszy świętych, działy się rzeczy po p r o s t u straszne. N i e p r a w d o p o d o b n e . Wychodziliśmy z kościoła i nie pamiętaliśmy ani j e d n e g o słowa z czytań. Miałem ostatnio ważną rozmowę z pewnym zakonnikiem. Radził, bym przeczytał fragment Pisma Świętego. Z rozmowy zapamiętałem wszystko, prócz tego cytatu (a powtarzałem go sobie kilkakrotnie). Kapłan powiedział mi później, że jeśli taka sytuacja się zdarza, to po prostu zabiera to demon. Nie p a m i ę t a l i ś m y z u p e ł n i e nic. Działy się w t e d y rzeczy d z i w n e . I to n i e jest moja wyobraźnia, ale sytuacje były takie, że n p . t r z y n a s t o l e t n i a dziewczynka zachowywała się w s p o s ó b prowokacyjny, wulgarny. C z ę s t o p o d s u w a n e by ły mi takie rzeczy... Wiedzieliście, co z tym robić, czy byliście bezradni? Gubiliśmy się. Nasza świadomość była wówczas zupełnie zerowa. Wydawało się, że czas ten trwał i trwał, ale na szczęście już samo to nasze wychylenie w stronę Pana Boga powodowało, że On brał wszystko w Swoje ręce. Trafiliśmy do ojca Jac ka Salija. Zaczęliśmy rozmawiać. Potem był chrzest żony i cała reszta... W t e d y też c h o d z i ł e m n a c z u w a n i a m o d l i t e w n e d o p a u l i n ó w n a Długą, gdzie D u c h Święty działał w s p o s ó b niezwykle wyczuwalny, wyraźny. Ale t o warzyszyły mi cały czas sytuacje n i e p r a w d o p o d o b n y c h k u s z e ń . Najtrudniej sze były zwłaszcza te o p a r t e na p o z o r a c h dobra, gdzie okazywało się, że w tym, co robię, wcale nie j e s t e m b e z i n t e r e s o w n y . Taki s c h e m a t : jakaś oso ba ma interesy w o b e c m n i e , a ja udaję, że t e g o nie widzę. Był to czas potężnych a m p l i t u d . G w a ł t o w n y c h w z l o t ó w ku P a n u Bogu. P a m i ę t a m czuwania n a Długiej. O d dwudziestej d o czwartej n a r a n e m . . . t a m n a p r a w d ę działy się rzeczy p o t ę ż n e . Wpuszczaliście w to wszystko Maryję czy mieliście kłopot z Jej przyjęciem? Jej świętość jest dla wielu nie do przełknięcia... JESIEŃ-2003 193 Była z n a m i od początku. Było to dla nas oczywiste. Moja ż o n a d o ś ć szybko się z N i ą dogadała i ma do Niej wielkie n a b o ż e ń s t w o . . . Konsekwencje tego, że byłem b a r d z o d ł u g o p o z a Kościołem, i zła, k t ó r e uczyniłem, są przez cały czas o b e c n e w m o i m życiu. Pan Bóg zabrał mi na t o m i a s t kilka „zdolności", j e d n ą zostawił, uzdrowił też całkowicie kilka dzie dzin mojego życia. Nie wszystkie - p e w n e rzeczy zostawił mi do osobistej pracy. I teraz w ł a ś n i e trwa ta droga uzdrawiania. Bardzo t r u d n a . Składająca się z m a l u t e ń k i c h , głupich spraw. Człowiek czyta gazetę, książkę i nie chce pobawić się z dziećmi... Nie tęsknisz za czasami, gdy młodzi ludzie zabijali się za „brulionem"? Gdy opinie wygłoszone w twoim piśmie traktowali jako wyrocznię? Gdy marzyli byście zamieścili ich wiersz, grafikę? Poczta redakcyjna - teksty odrzucone - miała czasami kilka stron... Nie tęsknię. Kilka lat t e m u , również z T o m k i e m Budzyńskim, rozważaliśmy, że istnieje przecież możliwość, że Pan Bóg będzie chciał, żebyśmy rzucili w zupełności to, co robiliśmy do tej pory. T o m e k m ó w i ł wówczas: „Boję się. Nie wiem, czy byłbym w stanie przestać śpiewać." Ja p o w i e d z i a ł e m wtedy, że nie m a m żadnych s e n t y m e n t ó w . Jeśli m a m to rzucić, m o g ę to uczynić. I to się właściwie stało. Z takimi dającymi prestiż s p r a w a m i m i a ł e m o wiele mniejszy p r o b l e m niż m ó g ł b y m przypuszczać, ale to nie było najważniejsze w historii, k t ó r ą Bóg n a m przygotował. Był też survival. Pan Bóg, gdy m i a ł e m już syna, dał czas dwuletniego p o s t u . Nie zarobiłem przez t e n czas ani grosza. R o b i ł e m d o k ł a d n i e to samo, co wcześniej, nie s t a ł e m się przecież z d n i a na dzień głupszy, a tu nic! Z a ł a t w i a ł e m na przykład jakieś d u ż e k o n t r a k t y z telewizją, gdzie na d o k u m e n c i e p o t r z e b o w a ł e m siedmiu p o d p i s ó w i trzykrotnie u m o wa wracała z sześcioma... Ktoś znajdował jakieś błędy, wady p r a w n e w róż nych moich d o k u m e n t a c h . . . A po telewizji krążył okólnik, by „unikać kontaktów z Robertem Tekielą"... Na przykład (śmiech). Sporządzano r ó ż n e czarne listy... I w b r e w p o z o r o m był to czas j e d n e g o z większych b ł o g o s ł a w i e ń s t w w m o i m życiu. 94 FRONDA 30 Bolały Cię recenzje w prasie i oskarżenia o to, że nowe „bruliony" stawały się nudnymi skarbczykami? Pamiętam, „Wyborcza", zamieszczając krótką notkę biograficzną, podpisała ją „Tekieli - szef neogówniarzerii"... Tak, ale to określenie wymyślił Wojtek Bockenheim, by inny, duży t e k s t o „brulionie" się w ogóle ukazał. Zeszyt „ b r u l i o n u " , który - w e d l e „Wybor czej" - był „ n u d n y m skarbczykiem", zawiera fascynujące, niewiarygodne hi storie i sprzedawał się najlepiej ze wszystkich n u m e r ó w ! Bez żadnej j u ż wte dy reklamy. Wiesz, nie p r z e j m o w a ł e m się takimi o s k a r ż e n i a m i p r z e d e w s z y s t k i m dla tego, że przeżywałem w t e d y czas, gdy przerażony b u d z i ł e m się, s p o c o n y w k o m p l e t n i e mokrej podkoszulce, s u s z y ł e m ją na kaloryferze i kiedy wie czorem chciałem ją ubrać, okazywało się, że nie m o g ę jej włożyć, bo ma tak intensywny zapach... po p r o s t u śmierdzi. I ja potrafię sobie wyobrazić, co by ło w Ogrodzie O l i w n y m . I co to znaczy p o t przerażenia. Był to czas, kiedy byliśmy już w Kościele, ale żyliśmy wciąż w e d ł u g sta rych s c h e m a t ó w . D o p i e r o po d w ó c h latach takiej absolutnej p u s t y n i (mieli śmy długi u 70 osób, m u s i e l i ś m y sprzedać s a m o c h ó d - sytuacja była napraw dę katastrofalna) d o t a r ł o do m n i e , że wszystko to, co kiedyś w y d a w a ł o mi się moją zasługą, efektem m o i c h wielkich t a l e n t ó w , było tylko i wyłącznie d a r e m P a n a Boga. I t e n czas był, jak j u ż m ó w i ł e m , największym błogosła w i e ń s t w e m , bo po p r o s t u z r o z u m i a ł e m wreszcie, jak n a p r a w d ę świat jest zbudowany. O d r z u c i ł e m wszystkie n e w a g e ' o w e z ł u d z e n i a o sile psychiki kreującej rzeczywistość m a t e r i a l n ą itd., itp. Z r z u c i ł e m z siebie cały t e n pseudointelektualny bagaż badań, p o s z u k i w a ń , fascynacji... J e d n y m s ł o w e m : wyj ście z p o t w o r n e g o zaciemnienia. Mój u m y s ł był w kleszczach, moje oczy by ły n i e p r a w d o p o d o b n i e z a s ł o n i ę t e przez konsekwencje mojego grzechu. Przebiłem się do rzeczywistości. M i a ł e m poczucie jakbym wypłynął. D o słownie. Coś, co m n i e dotąd otaczało, a co w y d a w a ł o mi się p o w i e t r z e m , to była w o d a albo jakaś przezroczysta maź, powodująca, że wszystkie moje ru chy były p o w o l n e . Po rekolekcjach O d n o w y w D u c h u Świętym i po modli twie o u w o l n i e n i e Pan zabrał mi wszystkie przesądy. N i e p r a w d o p o d o b n e uczucie wolności i lekkości... Po p e w n y m czasie nasi przyjaciele zaczęli robić Radio Plus. Byłem j e d n ą z niewielu osób, k t ó r e miały radiowe doświadczenie. Budowaliśmy to radio, JESIEŃ-2003 195 jego intelektualne zaplecze. I nagle o k a z a ł o się, że przez m ł o d y c h ludzi t a m pracujących moja praca jest b a r d z o negatywnie oceniana. Jakieś n a w r ó c e n i a ? Jakieś świadectwa? Straszna kicha... I z n ó w o k r e s pustyni, w k t ó r y m kwe s t i o n o w a n o właściwie wszystko, co r o b i ł e m . Wiesz, t r z y d z i e s t o s i e d m i o l e t n i człowiek dowiaduje się, że pracuje p e w n i e jedynie dlatego, że jest jakimś znajomym prezesa... Wymagało to pokory, na jaką m n i e nie było stać, ale - dzięki Bogu - ja koś to przeszedłem... Wiedziałem, że to o k r e s oczyszczenia... Na o s ł o d ę Pan Bóg dał badania p o p u l a r n o ś c i poszczególnych p r o g r a m ó w radiowych, gdzie okazało się, że „Pocieszenie i s t r a p i e n i e " jest - proporcjonalnie do mniejsze go a u d y t o r i u m w i e c z o r e m - j e d n ą z najchętniej słuchanych audycji w sieci Plusa. P a m i ę t a m , jak zdziwiło to J a n k a Pospieszalskiego... D z i ę k o w a ł e m Bo gu, który się m n ą posłużył... Pierwszym i najważniejszym p o w o d e m , dla k t ó r e g o m u s z ę się nawracać są oczywiście moje dzieci i to, że uczestniczą jakoś w k o m u n i i mojego wcze śniejszego grzechu, bo nie wszystko z o s t a ł o jeszcze oczyszczone. M a m też nadzieję, że Pan Bóg j e d n a k chce przeze m n i e czynić wielkie rzeczy. Czy to nie jest pokusa? Otrzymałem kiedyś proroctwo, że Pan Bóg uczyni przeze mnie wielkie rzeczy, ale chce, abym był pokorny i chwalił Co jak Maryja. Ta pierwsza część napełniła mnie początkowo radością, ale i py chą. Ale druga... Pokorny i oddany jak Maryja. Boże, jak to możliwe? Wiesz, ja m i a ł e m d o k ł a d n i e takie s a m o p r o r o c t w o ! To jest d o k ł a d n i e moje doświadczenie. Identyczna obietnica: wielkie dzieła p o d w a r u n k i e m pokory. (śmiech) „Różaniec - modlitwa mocy, a więc znienawidzona przez węża" - pisałeś niedawno, wspominając, że każda próba podjęcia tej modlitwy przerywa na była jakimiś zawirowaniami, kłótniami... Uspokoiło się? Zrezygnowali ście z różańca? Podchodziliśmy do tego z Olgą trzy razy. I każda z tych p r ó b była n i e u d a n a . Trwały o n e n a w e t przez pół roku, więc to nie jest tak, że j e s t e ś m y ludźmi, którzy się ł a t w o poddają... 196 FRONDA 30 W p e w n y m przełomie w m o i m życiu m o d l i t e w n y m z o r i e n t o w a ł e m się w trakcie pisania świadectwa do „Życia D u c h o w e g o " ojca Józefa Augustyna, jezuity. Pisałem i wiedziałem, że kończę jakiś etap mojego życia, otwiera się coś nowe go. Po raz pierwszy sam, nie dzięki n p . rekolekcjom, wy rwałem się z duchowej apatii. Dzięki codziennej modlitwie. Modlitwie wbrew „uczu c i o m " opuszczenia, bezsen su. A p o t e m 4 października złapałem się na tym, że od czterech dni codziennie o d m a w i a m trzy tajemnice różańca. To łaska, bo wcze śniej nie potrafiłem o d m ó w i ć dziesiątki... I jakoś udaje się do dzisiaj. W i e m , że jest to strasznie t r u d n a modlitwa i wszystko jeszcze przede mną... Ta wasza „religijność ludowa" była obiektem medialnych kpin... Spotykałem się p r z e d e w s z y s t k i m ze zdziwieniem. Gdybym nawrócił się na środowisko „Tygodnika P o w s z e c h n e g o " , jakiegoś intelektualizowania, to by łoby jeszcze z r o z u m i a ł e . Ale Maryja, w o d a święcona, różaniec? To było strasznie t r u d n e do zaakceptowania. Ale ja to r o z u m i e m . Sam takie rzeczy odrzucałem. Struktura h a p p e n i n g u , jakim był „brulion", była taka, że wywoływaliśmy celowo różne kryzysy i ataki na nas i p o w i e m Ci szczerze, że m n i e z u p e ł n i e to nie rusza, że ktoś m ó w i jakieś dziwne rzeczy na nasz t e m a t . Poza jakimiś głębokimi przejawami niesprawiedliwości, które l u d z i o m n i e z o r i e n t o w a n y m mogą poprzestawiać w głowie. Zauważyłem, że naszych byłych fanów, szcze gólnie tych spod znaku „Gazety Wyborczej" i „Tygodnika P o w s z e c h n e g o " , rzeczywiście głęboko niepokoi właśnie t e n nasz „katolicyzm ludowy": Mary ja, różaniec. Chodzi mi o ludzi, którzy przestali być już młodzi, ale pozostali w tym uchwycie młodzieńczym, o środowisko, którego największa nagroda li teracka w tym kraju promuje twórczość związaną z czynnościami frapującymi siedemnastolatków, bo większości d w u d z i e s t o l a t k ó w to już raczej nie... JESIEŃ-2003 197 Czy nie boisz się, że będziesz musiał zostać prorokiem, opowiadającym na łonie Kościoła o okultyzmie, wiedzy ezoterycznej?... Jak np. ojciec Verlinde, którego często cytujesz w swych pismach. A może wolałbyś o tym za pomnieć, zostawić to za drzwiami... Jak m ó w i ł e m , j e d n ą ze „starych" rzeczy Pan Bóg mi zostawił. Na przykład do dziś widzę i czuję energię... Powoli zaczynam o t y m pisać... Do „ A z y m u t u " ojca Macieja Zięby, do „Życia D u c h o w e g o " . . . W y s y ł a m takie delikatne sy gnały, patrząc, jak to się przyjmuje, bo nie chciałbym n i k o m u krzywdy zro bić. Myślę, że chrześcijaństwo stoi przed w a ż n ą p r z e m i a n ą . Będzie m u s i a ł o zaakceptować jakąś cząstkową p r a w d ę , która nie była mu d o t ą d p o t r z e b a . Bo i okultyzm, i ezoteryzm są efektem nieudanej translacji doświadczeń W s c h o d u n a egocentryczną k u l t u r ę Z a c h o d u . W s c h o d n i a m i s t y k a n a t u r a l n a prowa dzi do rozwoju mocy (siddhi): adepci lewitują, bilokują, itp. G ł ó w n y n u r t hin duizmu i buddyzmu, prawdziwe szkoły rozwoju duchowego, zakazują wykorzystywania tych n a t u r a l n y c h właściwości, pojawiających się wraz ze z m i a n a m i wywoływanymi s t o s o w a n i e m t e c h n i k mistyki n a t u r a l n e j , gdyż są sprzeczne z p o d s t a w o w y m celem mistyki wschodniej - rozpłynięciem się „ja". O n e po p r o s t u to egotyczne „ja" wzmacniają. Europejczycy ze szkół hermetycznych, okultystycznych t e n przygodny, nieistotny e l e m e n t , j a k i m są moce, stawiają jako cel. T r u d n o o większe n i e p o r o z u m i e n i e . W o b e c coraz większego r o z p o w s z e c h n i e n i a wiedzy o tych sprawach, wiedzy rozpowszech nianej dziś przez książki i m e d i a elektroniczne, chrześcijanie nie b ę d ą mogli jak dotąd mówić, że t e n niższy - s t w o r z o n y - p o z i o m rzeczywistości d u c h o wej nie istnieje (mając właściwie pragmatycznie rację, bo w i e d z a ta jest zu pełnie n i e p o t r z e b n a do zbawienia, a n a w e t wielu w n i m p r z e s z k o d z i ł a ) . Trzeba będzie zrezygnować z T o m a s z o w e j definicji c u d u j a k o boskiego zawieszenia p r a w natury. Bóg nie ingeruje k a ż d o r a z o w o , gdy jogin czyta w myślach człowieka, dla którego jest a u t o r y t e t e m , bądź gdy lewituje. Ta m i styka jest n a p r a w d ę n a t u r a l n a . Dotyczy p e w n y c h właściwości niższego świa ta duchowego, nie Boskiego, w którym j e s t e ś m y z a n u r z e n i , ale który jest dla większości ludzi zasłonięty (i d o b r z e ) . W s c h o d n i a mistyka n a t u r a l n a kończy się t a m , gdzie zaczyna się droga chrześcijanina. Oni nie wiedzą o istnieniu t r a n s c e n d e n t n e g o TY, kogoś, k t o szaleńczo pragnie, by każdy z n a s kochał Go r ó w n i e szaleńczo. 198 FRONDA 30 Trzeba będzie - nie tracąc, rzecz jasna, niczego z Objawienia - zaakcepto wać istnienie tego, co wnosi tradycja nieobjawiona. Nie zmieni to prawdy gło szonej przez Kościół i, wbrew pozorom, nie będzie to wcale wielka zmiana. Bę dzie to rzecz naprawdę mało istotna i dotycząca jedynie przestrzeni, które były dotąd opisywane przez literaturę Zachodu jako „nadwrażliwość" czy „nadmier na wrażliwość". Ważne jest spojrzenie na to przez pryzmat nauki... Niektórzy mówią: tego świata nie ma. Jest! Doświadczyłem tego! Nie ma to wpływu na Objawienie i nie jest to „do zbawienia koniecznie p o t r z e b n e " , ale nie będzie można tego odrzucać. Szczególnie teraz, w obliczu tak olbrzymiej presji, gdy na wet kolorowe pisma dla kobiet przynoszą całą masę wiedzy okultystycznej. Mó wienie, że tego świata nie ma w czasach, gdy ludzie opierają się na doświadcze niu, sprawia, że stają się zupełnie bezbronni, tak jak np. Gustaw Herling-Grudziński - ateista, który nagle zauważył jakieś przejawy działania mocy naturalnej i... wpadł w to jak w przepaść. Robiąc potworny wstyd polskim intelektualistom. Bo jeśli człowiek nie jest przygotowany, że takie rzeczy mogą się dziać, to przepada, gdy zdarzy mu się coś „niefizjologicznego". Dlatego kato lik, który wie o przejawach niższego świata duchowego, o przestrzeni mistyki naturalnej, i potrafi je nazwać, m o ż e zachowywać się spokojnie, trzeźwo... I nie będzie ulegał, jak wspomniany Herling-Grudziński czy inni intelektualiści, takim prymitywnym fascynacjom, które wytłumaczyłaby pierwsza baba za rogiem... JESIEŃ-2003 199 W Polsce są przecież żywe tradycje czarostwa słowiańskiego... i to jest poziom adepcki, ale ktoś, kto jest intelektualistą, przepada z p o w o d u braku języka. Twoje nawrócenie jest ogromną łaską. Czujesz się tym wciąż zaskoczony czy przyzwyczaiłeś się już do tego i zadomowiłeś się w Kościele? Pytasz o p i e r w o t n ą miłość... O pierwsze i drugie n a w r ó c e n i e . N i e w i e m , czy j e s t e m po d r u g i m n a w r ó c e n i u . N i e wiem, czy rzeczywiście nie u c i e k ł b y m spod krzyża. W tej chwili najistotniejszym p r o b l e m e m jest dla m n i e codzien ność. O k a z a ł o się, że-ja-jestem n a p r a w d ę radykalny, ale we wszystkich dzie dzinach prócz duchowe}, A jeśli chodzi o wyrzeczenie, o d d a n i e siebie, zapo m n i e n i e o sobie, to nie j e s t e m wcale radykalny. Ale p o n i e w a ż w s z y s t k o to ma s t r u k t u r ę „albo-albo", z m u s z a m się co jakiś czas do takiej w ł a ś n i e reflek sji i do stwierdzenia, że jest tu coś nie tak... Bo d u ż o się gada, szczególnie w jakichś sytuacjach publicznych, gdzie s k ł a d a m ś w i a d e c t w o i o n o ma d o b r y wpływ na innych ludzi, ale później moja ż o n a m ó w i : „Słuchaj, słyszałam, co mówiłeś, a jak jest w życiu?" Gubię się t r o c h ę w mnożących się o s t a t n i o od Święta A r c h a n i o ł ó w róż nych dziwnych sytuacjach. M a m firmę p r o d u c e n c k ą i o s t a t n i o z n a l a z ł e m się w sytuacji, w której z o s t a ł e m p o s t a w i o n y p r z e d o s k a r ż e n i e m o nieuczciwość. Stwierdzono p o p r o s t u , ż e j e s t e m złodziejem. T o takie d o g ł ę b n e u p o k o r z e nie z e w n ę t r z n e . Ale jest też u p o k o r z e n i e w e w n ę t r z n e - przecież d o p i e r o wtedy m o g ł e m się p r z e d sobą przyznać, że cesarzowi nie o d d a w a ł e m co do grosza wszystkiego, co p o w i n i e n e m . Co z tego, że przepisy są a b s u r d a l n e . Z r ó b to na czysto, a Bóg o d d a ci w trójnasób. W b r e w logice i r a c h u n k o w i prawdopodobieństwa. Było to u p o k o r z e n i e budujące: nie śpisz przez trzy noce, nie ma ż a d n e g o rozwiązania sytuacji, oddajesz całą sytuację P a n u Bogu i nagle znajdujesz Je go wyjście. I to wyjście jest w sytuacji publicznej. I to takiej, że gdyby m i a ł a się ona potoczyć tylko w e d ł u g ludzkich w e k t o r ó w , musiałaby skończyć się tragedią. Musiałbym p e w n i e sprzedać d o m , o d d a ć p o t ę ż n e pieniądze - po p r o s t u jakaś sytuacja przekraczająca zwykłe życie. I nagle słyszysz takie deli k a t n e pstryknięcie i wszystko zaczyna się toczyć w d r u g ą stronę... Ja całą tę sytuację o d d a ł e m Matce Bożej. I widać jej m e t o d ę działania: niezwykle sub telną, delikatną. Nikt nie został poddany żadnej presji, ż a d n e m u przymusowi... 200 FRONDA 30 Wolność ludzka nie została w żaden s p o s ó b zagrożona. Wiesz, gdy p o c z u ł e m masywność i o g r o m tej sytuacji, tej pomocy, p o c z u ł e m szarpnięcie, że m u s z ę przed Najświętszy Sakrament, podziękować... To było tak n a t u r a l n e , jak wo łanie dziecka o ratunek... M a m relację z Bogiem, ale jest o n a szalenie t r u d n a . Bo jest o p a r t a na prawdzie. A człowiek niestety tej p r a w d y nie chce. Jak oceniasz dziś czas „brulionu"? Hasła w stylu „Baranku Boży odp... się", „Boże chroń mnie przed katolikami"? Czy jest on dla Ciebie czasem defini tywnie straconym? Widzisz tylko przekleństwo czy też błogosławieństwo? Wiesz, ilekroć r o z m a w i a m z ludźmi, którzy jak ja mają swoje za paznokciami, widzę, że oni są niezwykle zbulwersowani tym, że ja to k o m p l e t n i e o d c i n a m . Moje zdolności, k t ó r e o t r z y m a ł e m od Boga, wykorzystywałem do m a n i p u l o w a n i a i krzywdzenia ludzi. Ja to dzisiaj w i e m . I pozwala mi to wejść w różne sytuacje ze s ł o w e m prawdy. Jasne, nie o d r z u c a m wszystkich pozy tywów, k t ó r e były. Jeśli oddajesz Bogu życie, On z wszystkiego w y p r o w a d z a m a k s i m u m dobra, k t ó r e m o ż n a wyprowadzić. J e s t e m pewien, że m i ł o ś ć Pa na Boga polega najbardziej na tym, że daje całkowitą w o l n o ś ć . Ale o n a nie byłaby całkowita, jeśli byłaby zabezpieczeniem od konsekwencji n a s z e g o działania. Ja cały czas czekam na m o m e n t , w k t ó r y m P a n Bóg, oczyściwszy m n i e , będzie m n i e używał, abym mógł zadośćuczynić za to wszystko, co uczyniłem. A to, że w ostatnich „brulionach" publikowałeś np. świadectwa ojca Verlinde, których nie można było znaleźć nigdzie indziej, nie jest formę zadośćuczy nienia? O s t a t n i e d w a n u m e r y to z u p e ł n i e o s o b n a kwestia. To nie jest ta historia, od której ja się odcinam. To n u m e r y , n a d którymi m i a ł e m po raz pierwszy w ca łości ś w i a d o m ą k o n t r o l ę . Czy nie jest brakiem pokory z Twojej strony stwierdzenie, że by zadość uczynić za wszystkie zło, które było Twoim udziałem, musiałbyś zostać mę czennikiem? A może Bóg nie chce, byś był męczennikiem. To trochę tak, jakbyś samemu chciał wszystko naprawić... JESIEŃ-2003 201 Masz rację. U ś w i a d o m i ł a mi to moja żona. Jeśli ta p o k u t a miałaby być sku teczna, nie m o ż e składać się z ekscesów, ale z codzienności. I ja to przyjmu ję. Ta moja wypowiedź była raczej figurą, dzięki t e m u ją z a p a m i ę t a ł e ś . Gdy bym m ó w i ł o codzienności, w ogóle byś jej nie zapamiętał... O n a była tylko po to, by wypowiedzieć moją ś w i a d o m o ś ć zła, k t ó r e u c z y n i ł e m i p r z e d któ rym nie uciekam, ale którym się też nie katuję. Bóg uzdrawia, ale nie zabie ra tego, co było. Oddaję życie Jezusowi, p r z e c h o d z ę t e n e t a p nawrócenia, oczyszczenia, postawienia m n i e w prawdzie, rozeznania p o w o ł a n i a i oczeku ję m o m e n t u , w którym spełni się to, co C h r y s t u s obiecał, że „będziecie mieli życie, i to w obfitości", że będzie radość, będzie p o k ó j . Jeśli r o z e z n a ł e m do brze swe p o w o ł a n i e , praca będzie p o w o d o w a ł a z m ę c z e n i e , ale m n i e nie zdołuje: przyjdę do d o m u i b ę d ę m ó g ł się bawić z dziećmi nie reagując agresją na ich głośne zabawy. Ale m o ż e to będzie walka do k o ń c a życia z m a ł y m i upierdliwościami mojej natury? M o ż e to jest największa próba? Dziękuję za rozmowę. ROZMAWIAŁ: MARCIN JAKIMOWICZ WIOSNA 2002 202 FRONDA 30 No i kiedy było to objawienie, za dwadzieścia siódma, moje dziecko się obraca i mówi: - Mamo, zobacz, z te go słońca wypływa krzyż. Ja w ogóle nie odwróciłam się, nawet nie spojrzałam. - Dziecko, mówię, tu jest je den co lepszy wariat, latające słońca, wirujące księży ce, dziecko, ja cię bardzo proszę, pilnuj tego różańca, żeby ci nie gwizdnęli! ocean miłości albo sadysta i masochiści DUFAM-UFAM JOLANTA POPŁAWSKA Może zacznijmy od tego, że było parę takich dni, które zupełnie zmieniły pani życie. Było tych parę dni, k t ó r e z u p e ł n i e zmieniły moje życie... C h o ć właściwie jed na chwila zaważyła, j e d n a s e k u n d a na Górze Objawień w Medżugorje... D o t a r ł a m t a m jako o s o b a niewierząca, sceptyczna b a r d z o w o b e c s p r a w religii, nie lubiąca księży, nie chodząca właściwie do Kościoła. Traktująca JESIEŃ2003 203 Matkę Bożą jako atrakcję turystyczną, k t ó r ą t a m m i a ł a m zobaczyć, m i m o że w s u m i e nie wierzyłam, że to wszystko jest prawdą... Moja cała rodzina to „katolicy niepraktykujący". Bywaliśmy w kościele je dynie z p o w o d u p o g r z e b ó w czy ślubów. M a ł ż e ń s t w o z a w a r ł a m w kościele tylko właściwie na życzenie m a m y . O n o b a r d z o się szybko r o z p a d ł o , właści wie nie m i a ł o żadnych szans przeżycia. Ja nie z a m i e r z a ł a m ani trwałości t e g o związku, ani że b ę d ę m i a ł a dzieci... Właściwie dziecko było j a k i m ś t a m p r z y p a d k i e m w ostat n i m okresie tego związku. Żyjąca jeszcze w t e d y babcia na m ó w i ł a m n i e , żebym zostawiła dziecko, nie u s u n ę ł a cią ży... bo nie u w a ż a ł a m aborcji za problem... Później p o z n a ł a m kogoś n a s t ę p n e g o , człowieka, z k t ó rym byłam przez wiele, wiele lat, który p o m ó g ł mi wycho wać dziecko. Bardzo d o b r e g o człowieka, ale również żyją cego w taki s a m sposób, jak ja. P o w o d z i ł o mi się b a r d z o dobrze, wyjeżdżałam za grani cę, c h o d z i ł a m na wystawy, byłam przez otoczenie uważa na za osobę, której się w życiu p o w i o d ł o . Byłam zawsze b a r d z o atrakcyjna, d b a ł a m o linię, o to, żeby być na czasie, na topie. Ale w tym całym p o w o d z e n i u ciągle m i a ł a m wrażenie, że coś ma się jeszcze zdarzyć, jakoś ciągle b r a k o w a ł o mi sensu. I właściwie miałam jeden taki m o m e n t w życiu... kiedy nie m o g ł a m już znieść ani tego związku, ani samej siebie... około 12 lat byliśmy razem... I wte dy właśnie wyjechałam na jedną z wycieczek turystycznych do Medżugorje. T r o c h ę wcześniej moja córka zapisała n a s na pielgrzymkę do C z ę s t o c h o wy - m n i e i siebie. I ja zdecydowałam, że pójdę dla figury... b a r d z o d o b r z e mi to zrobi, jak się troszeczkę przebiegnę... Początek był dla m n i e straszny, po trzech d n i a c h d o s t a ł a m szału... N i e m o g ł a m znieść tych ludzi, którzy się bez przerwy modlą, nie m o g ł a m znieść tych w a r u n k ó w , nie m o g ł a m znieść, że k r e m y ze m n i e spływają, nie m o g ł a m znieść kurzu... Jak zobaczyłam się w lusterku, to myślałam, że u m r ę . I p o wiedziałam do Matki Bożej, żeby coś wymyśliła - pierwszy raz się w t e d y oso b o w o zwróciłam do Matki Bożej - żeby mi p o m o g ł a , bo ja tak dłużej nie wy trzymam. No i M a t k a Boża zareagowała n a t y c h m i a s t . O b o k m n i e szła pani, która poszła na pielgrzymkę dlatego, że jej mąż popijał za d u ż o alkoholu, 204 FRONDA 30 która m i a ł a trójkę dzieci... Po d w ó c h d n i a c h p o o t w i e r a ł y jej się rany na n o gach i płakała, że nie może... że nie dojdzie. Ja nagle zobaczyłam siebie na jej tle, no i p o c z u ł a m się t r o c h ę nieswojo. Z o r g a n i z o w a ł a m jej w ó z e k inwalidz ki, w ł a d o w a ł a m na t e n wózek i zaczęłam ją pchać. A w a ż y ł a m w t e d y 50 ki logramów, a o n a osiemdziesiąt parę. I to był chyba t e n p r z e ł o m w ł a ś n i e pierwszy, kiedy ja w ogóle zobaczyłam drugiego człowieka. Powoli się t a m zaczęłam zaprzyjaźniać z tymi ludźmi... n o , zaprzyjaźniać to m o ż e za d u ż o powiedziane, zaczęłam słuchać. Ale w p e w n y m m o m e n c i e tak się na nich popatrzyłam, jak oni ciągle o tym Bogu. Tak idą i ciągle m ó wią: - Och, boli m n i e serce, i Panie Boże daj mi serce z d r o w e . Za chwilę: Syn mi u m a r ł , no to ja s ł u c h a m tej kobiety i dowiaduję się, że 13 lat t e m u . . . Ciągle jakieś jęki i myślę: t e n Bóg to jakiś sadysta, a oni to masochiści. Wy rwałam w końcu k o m u ś t e n mikrofon i m ó w i ę : - Wiesz co, Panie Boże, ja to Ci dziękuję za to, że żyję, że m a m u d a n e dziecko, że m a m rodziców, że m o głam sobie pojeździć po świecie, i za to nawet, że m a m d w a psy... W Często chowie już na Mszę nie p o s z ł a m , bo to już było dla m n i e za d u ż o , nie czu łam takiej potrzeby. I w r ó c i ł a m do d o m u . Za kilka dni m i a ł a m wyruszyć na pielgrzymkę do Medżugorje. Z a p i s a ł a m się na nią tylko dlatego, że d o w i e d z i a ł a m się, że jest l u k s u s o w y a u t o b u s i że pensjonaty są b a r d z o dobrze wyposażone... To m o ż e się dziś wydawać dziw ne, ale ja wtedy n a p r a w d ę p o t r a k t o w a ł a m to jako s t u p r o c e n t o w y wyjazd t u rystyczny. A tu jak tylko w s i a d ł a m do tego a u t o b u s u , po kilku chwilach ksiądz m ó w i : - No to teraz wyciągamy różańce... Myślałam, że d o s t a n ę po raz kolejny szału. M i a ł a m różańce, ale z a p a k o w a n e gdzieś g ł ę b o k o w torbie... W Medżugorje pani, z k t ó r ą akurat w pensjonacie m i a ł a m pokój, jak tyl ko zdążyłam się rozebrać, mówi, żebyśmy poszły na Mszę... N o , nie p o w i e m , zareagowałam dość gwałtownie... W k o ń c u j e d n a k p r z e m o g ł a m się i p o szłam na ten plac, ale tak za b a r d z o m n i e nie i n t e r e s o w a ł o , że t a m ma się coś dziać z tym s ł o ń c e m . No i kiedy było to objawienie, za dwadzieścia siódma, moje dziecko się obraca i m ó w i : - M a m o , zobacz, z t e g o słońca wypływa krzyż. Ja w ogóle nie o d w r ó c i ł a m się, n a w e t nie spojrzałam. - Dziecko, m ó wię, tu jest j e d e n co lepszy wariat, latające słońca, wirujące księżyce, dziec ko, ja cię bardzo proszę, pilnuj t e g o różańca, żeby ci nie gwizdnęli! N a s t ę p n e g o dnia poszliśmy na G ó r ę Objawień, ja sobie u s i a d ł a m z boku. I tak patrzę, krzyż jak krzyż, krzaki jak krzaki. Ale j e d n a z p a ń widzi, że ja JESIEŃ-2003 205 ani się nie modlę, ani nic nie robię, tylko sobie podziwiam - więc wyciągnęłam modlitwę, to była Koronka do Miłosierdzia Bożego, przeczytałam tę Koronkę, nie o d m ó w i ł a m tylko przeczytałam i odwróciłam ją na drugą stronę i patrzę: jest obrazek, jest Pan Jezus, jest napis „Jezu ufam Tobie". I tak patrzę, i m ó wię: ufam, ufam, dufam-ufam, ale w co ufam? W co ufam, o co tu w ogóle cho dzi? Bez sensu... Twarz Pana Jezusa i napis „Jezu ufam Tobie", ale w czym? I w tym m o m e n c i e usłyszałam głos. To nie był głos we mnie, tylko gdzieś tak jakby obok, t r u d n o mi to opowiedzieć, wszystko się działo bardzo szybko. - No i co, przyszłaś? No więc, ja zawsze byłam taka bardzo p e w n a siebie, po wiedziałam: - No przyszłam. - A po co przyszłaś? - A bo chciałam! N o , ale w tym m o m e n c i e p o m y ś l a ł a m : zaraz, zaraz. Co? Ja s a m a ze sobą rozmawiam, coś jest ze mną... Jakoś tak się p o c z u ł a m dziwnie. W t e d y t e n głos m ó w i : - A powiedzieć ci twoje największe grzechy? A nie był zbyt sym patyczny t e n głos. Ja m ó w i ę : - No powiedz. I t e n głos powiedział mi te d w a grzechy, no i to właśnie było z ł a m a n i e s a k r a m e n t u m a ł ż e ń s t w a i aborcja. I w tym m o m e n c i e z r o z u m i a ł a m , że t e n głos nie jest dobry. Dla kogoś, kto jest niewierzący, to było straszne w ogóle... N i e wierzący, że istnieje diabeł, tylko t a m jakieś zło... siły ciemności, o, tak sobie to wy obrażałam... I słyszę: - To ja, szatan... To było tak piorunujące wrażenie, że natychmiast z g n i o t ł a m całą tę karteczkę, z ł a p a ł a m dziecko i zaczęłam ucie kać. Dobiegłam, nie wiem, jak sobie nóg nie p o ł a m a ł a m , do p o ł o w y góry i ,v tym m o m e n c i e z a t r z y m a ł a m się i m ó w i ę : - Zaraz, zaraz, chwileczkę, diah ł do m n i e mówi... Nie, no skociałam, no skociałam z u p e ł n i e ! Od tych fan,..yków religijnych p o c h r z a n i ł o mi się w głowie po p r o s t u . I m ó w i ę : - Ko n i e c , dosyć tej religii, tych wyjazdów, bo ja całkiem zgłupieję... Wracając szliśmy w s t r o n ę Niebieskiego Krzyża, w t e d y jeszcze nie wie działam, że t a m są uzdrowienia... Z n o w u wszyscy rzucili się p o d t e n Niebie ski Krzyż, ale ja już byłam ostrożna, już do nich w ogóle nie d o c h o d z i ł a m , a krzyże to już omijałam z daleka. P o s z ł a m sobie na polankę, u s i a d ł a m , to wszystko ze m n i e opadło... Nagle czuję zapach... - Nieee, no - m ó w i ę . - Coś ze m n ą jest nie tak... Tak piękny t e n zapach, niektórzy mówią, że jest to zapach lilii czy róż, ja nie u m i a ł a m tego powiedzieć... był b a r d z o piękny. Ale pytam, już b a r d z o ostroż nie: - Dziecko, czujesz t e n zapach? - Jaki zapach, m a m o ? - N o , nie czujesz tego z a p a c h u ? ? ! ! - Nie, m a m o , nie czuję... W i ę c o s t r o ż n i e do takiej pani 206 FRONDA 30 obok: - Ale pani ładnie pachnie... - Ja ładnie p a c h n ę ? Mówi patrząc na m n i e cokolwiek dziwnie, p o n i e w a ż zeszła z Góry Objawień i była spocona, więc nie wiedziała, czy to jest jakaś złośliwość... W tym m o m e n c i e rzuciłam się do tego Niebieskiego Krzyża, już nie wybie rałam ławeczki, żeby było wygodnie, tylko b u c h n ę ł a m t a m na kolana, na te ka mienie i mówię: - Matko Boża, Ty chcesz żebym zwariowała? O to Ci chodzi? Ja m a m dwunastoletnie dziecko, ja ją m u s z ą wychować... Zobacz, ci ludzie się modlą, coś czują... Ja nie czuję nic, nie czuję tej Mszy świętej, tej modlitwy... Jestem pusta jak bęben... Jeżeli ten Bóg jest w niebie i tak nas strasznie kocha, daj mi raz w życiu poczuć tę miłość! I w jednej sekundzie, nie u m i e m powiedzieć, bo to jest b a r d z o dziwne... Ciałem byłam tu, ale widziałam swą d u s z ę po drugiej stronie... Nie wiem... jakby po drugiej stronie życia... W i d z i a ł a m swoją d u s z ę czarną od grzechów, widziałam ją jako taką, taką... kulkę, wiedziałam, że to j e s t e m ja i że idę do piekła. To było straszne. Nie widziałam piekła, c z u ł a m je za sobą, ale było tak straszne... nigdy w życiu nie z d a w a ł a m sobie sprawy, że o n o m o ż e być tak straszne... I w tym m o m e n c i e p o c z u ł a m przed sobą Ocean Miłości i Miłosierdzia, On był bez granic i bez końca. Przyciągał m n i e z tak n i e s a m o w i t ą miłością i z taką siłą, że po p r o s t u wiedziałam, że całym m o i m celem w życiu jest przejść przez życie i na koniec zatonąć w Bogu, zostać t a m . Ze to jest jedy nym celem mojego życia... I tak z a p r a g n ę ł a m do tego Boga wrócić! JESIEŃ-2003 207 Ale zdawałam sobie sprawę, że życie, które dotąd p r o w a d z i ł a m , nie daje mi w Bogu zatonąć. To było okropne, bo wtedy moja d u s z a zaczęła k o n a ć z m i ł o ści... nie wiem, jak to powiedzieć... na j e d n ą s e k u n d ę o n a konała kilka razys sto razy, t r u d n o mi powiedzieć... Podrywała się do lotu w takim oszalałym bólu i upadała z p o w r o t e m , i znowu... Nie wiem, chyba ludzie potępieni tak cier pią... Straszne cierpienie... W y b u c h ł a m wtedy takim płaczem... właściwie wy płakałam całe swoje życie, wszystkie swoje grzechy i cały t e n ból istnienia... W y d a w a ł o mi się, w t e d y tak mi się wydawało, tak sobie myślałam, że przyjmuję jakąś energię... m o ż e D u c h a Świętego... jakby ta p u s t a d u s z a się napełniała i n a p e ł n i a ł a bez końca... Miłością... t r u d n o mi powiedzieć... To wrażenie się skończyło, m n i e się wydawało, że t r w a ł o d ł u g o , ale to była se k u n d a . Wszyscy w o k ó ł byli zdziwieni: b y ł a m spokojna i nagle w y b u c h ł a m płaczem... a dla m n i e t r w a ł o to jakiś t a m czas. I nagle rozejrzałam się i zoba czyłam świat oczami Boga. Był tak piękny, nigdy nie myślałam, że świat jest taki piękny... te trawy jak szumiały, te ptaki kwiliły i to w s z y s t k o śpiewało h y m n pochwalny na cześć Boga... Ja nie u m i e m t e g o powiedzieć... Po p r o s t u myślałam, że u m r ę ze szczęścia. C h c i a ł a m chodzić do tych lu dzi, całować ich po rękach, powiedzieć, że jak chcą, to m o g ę o d d a ć życie za nich... M i a ł a m tak rozanieloną buzię, że wszyscy myśleli, że j e s t e m s t u k n i ę ta, ale było to najwspanialsze uczucie, jakie w życiu kiedykolwiek m i a ł a m . I właściwie ta radość życia została we m n i e . I właściwie nic nie jest w sta nie... m o g ę jęczeć, uskarżać się, bo taki m a m po p r o s t u charakter, t a k a je s t e m po p r o s t u słaba, ale gdyby ktoś mi teraz powiedział: - W e ź k o s t u r w rę kę i rusz do nieba - to bym wszystko zostawiła, w jednej chwili, w ogóle b y m się nie zastanawiała. Jak teraz k t o ś mi m ó w i , że chce się dorabiać t e g o czy tego, to ja na niego patrzę i m ó w i ę : - Człowieku, ale t e n bagaż w niebie ci w ogóle nie będzie potrzebny, t e n balast cię tylko zatrzymuje. I tak trzeci rok j e s t e m na tej d r o d z e i nie z a m i e r z a m z niej zejść. C z a s e m jest t r u d n o , czasem jest lżej, ale wiem, że to jest droga właściwa. Kiedy wróciłam do d o m u , natychmiast przestaliśmy ze sobą sypiać. Po kil ku miesiącach powiedziałam, że m u s i się wyprowadzić, że m o ż e sobie miesz kać u siebie. Miał też drugie mieszkanie, swoje. W pierwszej chwili myślał, że zwariowałam, że mi się całkowicie w głowie przewróciło. Mówił, że wszystko może zrozumieć, moje codzienne Msze święte, zgadza się na te modlitwy trzy godzinne, zgadza się nawet na to, że od niego uciekam i że śpię osobno, ale 208 FRONDA 30 mówi: - Kobieto, ja cię nie będę dotykał, tylko dlaczego ja się m u s z ę wypro wadzić? - Bo Pan Jezus jest na pierwszym miejscu i tak m u s i być. N i e była to na p e w n o dla niego łatwa sprawa. Było mu na p e w n o o wiele ciężej niż m n i e . Ale nie miał żadnego wyjścia. P a m i ę t a m j e d n ą z takich r o z m ó w : - Słuchaj, przecież ty nie pracujesz... - zezłościł się... - Jakbym cię teraz zostawił, to je steś sama z dzieckiem, m o ż e nie dostaniesz pracy, nie boisz się? - Co ty, ja je stem już po drugiej stronie tej zasłony... jak nie d o s t a n ę pracy, to s p r z e d a m meble, p o t e m sprzedam wszystko, co się da, a p o t e m się położę i u m r ę z gło du... - T y jesteś stuknięta, - Nie, ja j e s t e m szczęśliwa... N i e w y s p o w i a d a ł a m się n a w e t w Medżugorje, jak w r ó c i ł a m do Polski, p o s z ł a m na Mszę świętą. I na początku było fajnie, n a w e t n i e w i e d z i a ł a m , że nie przyjmuję K o m u n i i świętej. Tylko d o p i e r o po j a k i m ś czasie tak p a t r z ę , patrzę i myślę: coś jest ze m n ą nie tak, bo oni t a m gdzieś chodzą, a ja nie. Aha, to ja się jeszcze m u s z ę wyspowiadać. Kiedy już p r z e b r n ę ł a m p r z e z spo wiedź, byłam b a r d z o ucieszona. Pierwszy raz przyjęłam P a n a Jezusa, no i szlam do d o m u b a r d z o d u m n a . Szlam w taki b a r d z o d z i w n y sposób, chcia łabym n a w e t teraz czasami iść w taki s p o s ó b . Po p r o s t u c z u ł a m P a n a J e z u s a tutaj, w klatce piersiowej, w sercu, czułam, że go niosę. To było n i e s a m o w i te uczucie, szłam b a r d z o o s t r o ż n i e , żeby n a w e t się nie zabujać. Żeby P a n u Jezusowi było tak wygodnie, jak to tylko jest m o ż l i w e . JOLANTA POPŁAWSKA WYSŁUCHAŁ: O. MIROSŁAW PILŚNIAK OP Zapis jednego z odcinków programu „czarno-biały" wyprodukowanego w 2001 roku przez firmę angel house brulion Itd dla Telewizji Puls. Fragment książki pod tym samym tytułem, która wkrótce ukaże się na rynku nakładem Fundacji brulionu. W pewnym momencie coś mi kazało uklęknąć. Za częłam się tak bardzo, bardzo mocno modlić i wtedy podszedł do mikrofonu mój kierownik duchowy i po wiedział, że jedna z naszych koleżanek jest uzdrawia na, nie mogła mieć dzieci, ale teraz już będzie mogła mieć. A ja wtedy poczułam ogromny żar w sobie, ty siące igiełek i obecność Pana Boga przy mnie. I wtedy poczułam się jak proszek, pył, który Pan dotknął... się Silnie dosyć, ale przypomniał jak odruch ROZMOWA bezwarunkowy Z SYLWIA KROL Jesteś osobą młodą. Co porabiasz? Tak, m a m 27 lat. To chyba jeszcze zaliczam się do o s ó b młodych... Pracuję w branży m a r k e t i n g o w e j . I kogo do czego namawiasz? Nie, nie n a m a w i a m , tylko pokazuję ludziom... ...zawodowe podejście... Tak. Nie m o g ę pracy postrzegać jako czegoś złego, bo nie m o g ł a b y m tego robić. 210 FRONDA 30 Namawianie nie musi być czymś złym... Ale źle się kojarzy. Jeśli kogoś n a m a w i a m , to znaczy, że t e n k t o ś czegoś ta kiego nie chce i m u s z ę mu w jakiś s p o s ó b u d o w a d n i a ć , że to jest dla niego konieczne, a jeżeli k o m u ś tylko coś daję jako p u n k t odniesienia, inaczej też na to reaguje. Najskuteczniejszą propagandą jest prawda. Dokładnie. Czy Twoje życie było radosne? Nie zawsze. Właściwie długi czas nie było radosne. W poszukiwaniu radości ro biłam różne dziwne rzeczy. Ale już wiem, którą drogą iść, żeby być radosnym. Jestem osobą wierzącą od dzieciństwa. Byłam m a ł ą dziewczynką i już cho dziłam na krucjatę. To była taka krucjata eucharystyczna dla dzieci, które przy stępowały do pierwszej Komunii świętej. W t e d y p o z n a ł a m Pana Boga, i to na prawdę, tak bardzo blisko. On byl prawdziwie w m o i m sercu, tak do siódmej klasy. Później trochę n a m się rozeszły drogi. To znaczy On był zawsze przy m n i e i zawsze wiedziałam, że m o g ę do Niego pójść... i rzeczywiście tak było, kiedy miałam jakiś problem. Ale w życiu m o i m Go nie było... p o w i e m inaczej: nie do każdej rzeczy Go zapraszałam... Podzieliłam życie na czas dla Pana Bo ga, czyli niedzielę, którą, tak myślę, z czasem przestałam rozumieć, do tego wieczorna modlitwa - bo wtedy rzeczywiście wieczorami się m o d l i ł a m - i ty le. Całe pozostałe moje życie toczyło się zupełnie i n n y m k o ł e m . W liceum to już n a m się całkiem rozeszły drogi, chociaż jak to zwykle by wa, kiedy trwoga, to do P a n a Boga: przed m a t u r ą p r z y p o m n i a ł a m sobie, do kogo trzeba się zwrócić, k t o jest m o c ą najwyższą. Na s t u d i a c h też było życie obok, m i m o że u w a ż a ł a m się za o s o b ę b a r d z o wierzącą... Trzy lata t e m u . . . Pan Bóg m n i e b a r d z o m o c n o doświadcza... Dokładniej mówiąc... Zwalniają m n i e z pracy, p o t e m b a r d z o n i e m i ł e r o z s t a n i e z chłopa kiem, śmierć dziadka. W k o ń c u okazuje się, że j e s t e m c h o r a na c h o r o b ę nie uleczalną. To wszystko dzieje się w ciągu d w ó c h miesięcy. JESIEŃ-2003 211 To właściwie jest sytuacja, której człowiek sam nie jest w stanie znieść. Ja nie potrafiłam znieść... Wcześniej zaczęłam chodzić na s p o t k a n i a O d n o w y w D u c h u Świętym w Łodzi - bo j e s t e m z Łodzi - ale tak n a p r a w d ę zaczęłam się w to angażować d o p i e r o po tych wydarzeniach. I później, już po b a r d z o silnym powrocie do P a n a Boga, chęci bycia przy N i m cały czas, p o t r z e b y modlitwy i zaufania Mu, zaczęłam widzieć sens te go, że On m u s i być obecny w każdej chwili m e g o życia. Pan Bóg postępuje tak ostro tylko z ludźmi, których bardzo kocha... U h m , tak. Tylko, myślę, że Pan Bóg w i e l o k r o t n i e dawał mi znaki, ale ja je omijałam. Aż w k o ń c u m u s i a ł zadziałać t r o c h ę mocniej. Ile lat trwała ta twoja droga obok Boga? Oj, b a r d z o długo, prawie całe liceum, prawie całe studia. Dziesięć lat... Jak się zaczyna od drobnej rzeczy, to grzech ma taką właści wość, że jest zachłanny. Jak daleko w tym... Nie, Pan Bóg mi na to nie pozwolił. Za k a ż d y m r a z e m stawiał kogoś, k t o był barierą, żebym gdzieś dalej nie weszła. Nie pozwalał mi nigdzie dalej wejść. Myślę też, że ś w i a d o m o ś ć Boga, ta ś w i a d o m o ś ć , k t ó r ą m i a ł a m z dzieciństwa, Boga prawdziwego, żywego, nie pozwalała mi, żeby wejść gdzieś dalej w zło. Zgadza się, zło wciąga. Ale nie zaplątałam się tak bardzo, żebym n i e m o gła wyjść... To znaczy, nie m o g ł a m wyjść, ale to już było coś i n n e g o . Na czym polegała Twoja niewola? Ta niewola to jest „ja". JA wszystko potrafię najlepiej, JA nie potrzebuję ni kogo, żeby mi pomógł... Czyli odepchnęłaś Co po prostu... 212 FRONDA 30 Tak, d o k ł a d n i e . Ale ci się przypomniał. Zgadza się, silnie dosyć, ale się przypomniał... Dobrze. Wróćmy do momentu kiedy zaczynasz przeżywać re lację z Bogiem w taki sposób, jak kiedyś w dzieciństwie... Najpierw chrzest w D u c h u Świętym, kiedy P a n J e z u s b a r d z o na macalnie łapie m n i e za ręce. To jest o g r o m n e w z b u r z e n i e , dla wszystkich oczywiście... Dla m n i e było to olbrzymie przeżycie emocjonalne... Kiedy m i a ł a m z a m k n i ę t e oczy, p o c z u ł a m , jak k t o ś m n i e łapie za ręce, bo się za chwilę przewrócę... O t w o r z y ł a m oczy i n i k t m n i e nie trzymał za ręce, nikt fizyczny, stojący k o ł o m n i e . I w i e d z i a ł a m , że to Pan Jezus przyszedł, żeby m n i e przytrzymać... ...a czemu się przewracałaś? To było tak silne przeżycie, że nie m o g ł a m się u t r z y m a ć na kolanach... Słuchaj, muszę zadać to pytanie. Właściwie cały czas płaczesz i ludzie za chwilę przestaną ci wierzyć... pracujesz w takiej branży, że musisz być oso bą opanowaną, osobą, która ma dobry kontakt z ludźmi. Chcę pokazać skalę tego, co cię spotkało, że to cię tak wzrusza. Z ilo ma osobami masz kontakt codziennie w pracy? Ja wiem... z d w u d z i e s t o m a . . . I wszystkim pokazujesz jakie cechy przedmiotów?... jakich przedmiotów? Skoro ich nie zachęcasz... ...realne cechy p r z e d m i o t ó w . To jest b r a n ż a b u d o w l a n a , więc na przykład wiertarki. Dlaczego d a n a wiertarka jest dobra, jaki jest sens używania wier tarki takiej bądź innej firmy, jakie ma cechy, dlaczego ta cena jest korzystna, JESIEŃ-2003 213 dlaczego w a r t o użyć wiertarki na akumulator albo na prąd. To są rzeczy bar dzo p r o s t e i bardzo n a m a c a l n e , które można sprawdzić. Jesteś osobą, która fruwa w chmurach czy chodzi po ziemi? Bardzo m o c n o c h o d z ę po ziemi... Tylko jak ktoś spotyka Boga, to kruszeje w n i m wszystko! Człowiek przestaje się czuć silny silą swoją, tylko odczu wa, że jest pyłem przy P a n u Bogu. O jaki dar Ducha Świętego się modliłaś na rekolekcjach? O dar Mądrości... ...no tak, bojaźń Boża już nie jest ci teraz potrzebna... Jesteśmy przy tym, jak cię Pan Jezus trzyma za ręce, nie przewróciłaś się. Nie p r z e w r ó c i ł a m się... Spotkałam Pana J e z u s a osobiście wiele razy... d o k ł a d n i e mówiąc, trzy ra zy... Za jakiś czas pojechałam na kolein ^kolekcje, gdzie p o p r o s i ł a m o m o dlitwę w s t a w i e n n i c z ą o dar Miłości Dlaczego o ten właśnie dar? C z u ł a m p o t r z e b ę lego w ł a ś n i e d a r u . I z n o w u to było b a r d z o i n t e n s y w n e przeżycie... W i d z i a ł a m P a n a J e z u s a zbliżającego się do m n i e i wylewającego całą swoją miłość... To jest takie piękne., to jest nie tylko tak, że się widzi, tak jak ja widzę teraz ciebie, tylko to jest widze nie oczyma duszy... Nie widziałam postaci, tylko zbliżają ce się stopy Pana... Słyszałam w m o d l i t w i e osoby, k t ó r e się n a d e m n ą modliły, t ę wielką radość, t ę o g r o m n ą miłość, którą Pan wylał r ó w n i e ż na nie, na dwie dziewczyny m o dlące się n a d e mną... Dlatego m ó w i e n i e o tym jest ca ły czas n a p r a w d ę b a r d z o wzruszające... bo to jest p o ruszenie serca... I m i m o że w pracy faktycznie FRONDA 30 jestem, m u s z ę być, o s o b ą rzeczową, jeżeli chodzi o k o n t a k t y z Bogiem, wiążą się o n e nie tylko z przeżyciem emocjonalnym, ale także z p o r u s z e n i e m u m y s ł u do takiej głębi, że nie czuję, że to jest mój u m y s ł , tak jak bym go oddała... Miał sandały czy był na bosaka? Nie, to były stopy bose... Trzecie spotkanie, teraz n a p e w n o z n ó w b ę d ę w z r u s z o n a , b o dotyczy m o jego uzdrowienia... O c h o r o b i e d o w i e d z i a ł a m się d w a i pół r o k u t e m u . W związku z nią traciłam możliwość bycia m a t k ą . Jest to c h o r o b a nieuleczal na, m o ż n a ją zaleczać, ale o n a nigdy nie da się wyleczyć. J e s t e m p a n n ą , więc ilekroć myślałam o tej chorobie, myślałam: to nic, kiedy b ę d ę m i a ł a męża, to się p o m o d l ę , żeby m n i e Pan Bóg z t e g o u z d r o w i ł . Ale kiedy teraz b y ł a m na rekolekcjach i kiedy była Msza o u z d r o w i e n i e , p o c z u ł a m o g r o m n ą p o t r z e b ę p o m o d l e n i a się w ł a ś n i e o u z d r o w i e n i e z tej choroby. I m i ę d z y k i l k o m a i n t e n cjami była również ta prośba. Wierzyłaś, że to się może stać? Bardzo. Wiedziałam, że to się stanie. Ja to w i e d z i a ł a m w m o m e n c i e oczeki wania na tę m o d l i t w ę . Jest to taka dosyć d z i w n a sprawa, bo kiedy człowiek ma m ó w i ć o narządach płciowych, jest p e w n a t r u d n o ś ć w opisaniu. Ja w i e m , jak się nazywa ta choroba, w i e m na czym polega. Z a s t a n a w i a ł a m się, jak to będzie, kiedy ta osoba, która d o s t a n i e słowo, p o w i e o uzdrowieniu... Do te go stopnia. Wiedziałam, że Pan przyjdzie i m n i e u z d r o w i . Rozmawiając z N i m , z a s t a n a w i a ł a m się, jak to będzie, kiedy t e n człowiek podejdzie do mi krofonu i powie, że k t o ś t a m jest uzdrawiany. Dlatego wiedziałam, że to się stanie. To była tak silna wiara, że to już nie była wiara, tylko ś w i a d o m o ś ć . I faktycznie, kiedy zaczęliśmy się modlić, większość m o d l i ł a się na stoją co i ja też, ale w p e w n y m m o m e n c i e coś mi kazało uklęknąć, więc u k l ę k n ę ł a m . Zaczęłam się tak bardzo, b a r d z o m o c n o modlić i w t e d y p o d s z e d ł mój kierownik d u c h o w y do mikrofonu i powiedział, że j e d n a z naszych koleża nek jest uzdrawiana, nie m o g ł a miHüGzieci, ale teraz już będzie m o g ł a mieć. A ja wtedy poczułam taki ogromnyEyO w sobie, takie tysiące igiełek i obecność JESIEŃ-2003 215 Pana Boga przy m n i e . I w t e d y p o c z u ł a m się jak taki proszek, pył, który P a n dotknął... No i to było moje trzecie s p o t k a n i e . Powiedz o wynikach, na które czekałaś, gdy umawialiśmy się na spotkanie. A, wyniki. No cóż, lekarz obejrzał m n i e i stwierdził, że w s z y s t k o jest pięk nie, czysto. W s z y s t k o jest b a r d z o ładnie, w s z y s t k o jest d o b r z e . A było zupeł nie inaczej. No to nieźle... N o t o jest b a r d z o piękne... No i co teraz będzie, jakie jest twoje powołanie? Co myślałaś sobie kiedyś? Co będzie? Ja m i a ł a m plan. Ja jako ja m i a ł a m zawsze plan, który był do zrealizowania. Miałam być matką, m i a ł a m mieć dwójkę dzieci i oczywiście męża, m i a ł a m mieć w s p a n i a ł ą pracę i w ogóle m i a ł o być wszystko pięknie i b o s k o . Później, kiedy zaczął się t e n taki trudniejszy dla m n i e czas... ...ale mnie interesuje jeszcze wcześniej: masz 19 lat i chcesz mieć męża i dwoje dzieci, ale nie masz, potem 21 lat i nie masz, 23 i nie masz... Tak n a p r a w d ę myślałam, że m ę ż a b ę d ę miała, jak skończę studia. Na stu diach m i a ł a m p o z n a ć tego księcia z bajki i wyjść za niego po zakończeniu studiów. Nie ma księcia i co? Nie ma księcia i zaczyna się w ł a ś n i e drążenie, czy aby nie j e s t e m p o w o ł a n a do zakonu, czy m a m być sama? I to są też rozmowy, takie bliskie, z P a n e m Bogiem. Ale skoro On był gdzieś daleko, to jak z Nim rozmawiałaś? FRONDA 30 To nie jest tak, że On jest jakoś b a r d z o d a l e k o w m o i m życiu. Ale na przy kład przychodzą do m n i e znajomi - już nie m a m P a n a Boga. A jak zostaję sa ma - to z N i m c h ę t n i e p o r o z m a w i a m . . . To było na tej zasadzie. To nie było tak, że wiecznie z a m k n i ę t e drzwi, a On za szybą. C z a s e m o t w i e r a ł a m Mu okienko, żeby porozmawiać, ale tylko kiedy ja m i a ł a m t a k ą potrzebę... Dobrze. Wróćmy... Nie ma chłopa, może zakon... Dokładnie, nie ma chłopa, m o ż e zakon... Ale na myśl o zakonie do stawałam wręcz dreszczy, gorączki i było mi przerażająco... myślałam sobie jednak, że m o ż e zły d u c h tak działa. I fak tycznie, wkradał się wielokrotnie w moje myśli, żeby mi pokazać: jeżeli wybierzesz Pana Boga, będziesz musiała iść do zakonu i cierpieć... Wielokrotnie mi to tak właśnie przedstawiał. Oczywiście nie mówię, że życie w zakonie jest cierpieniem... Tylko tak to sobie wyobrażałam... W t e d y sobie narzuciłam takie t e m p o , żeby nie mieć czasu na myślenie. Na o s t a t n i m roku s t u d i ó w podjęłam pracę i ta praca m n i e tak b a r d z o p o c h ł o nęła, że wręcz nie m i a ł a m czasu napisać pracy m a gisterskiej. I kiedy zwolnili m n i e z tej pracy i to wszystko się zaczęło tak nagle rozpadać, t e n wielki mój plan, wtedy p o c z u ł a m - oczywiście to w y m a g a ł o czasu - że byłam zniewolona, i to b a r d z o intensyw nie. Nie m i a ł a m w ogóle czasu dla siebie. I w ogóle siebie w żaden s p o s ó b nie d o s t r z e g a ł a m , nie m ó wiąc o Bogu... Nigdy nie czułam tak n a p r a w d ę p o t r z e b y znajdo wania się w wyścigu szczurów, to nie było nigdy m o im celem. Zawsze tak n a p r a w d ę chciałam, oczywi ście, zrealizować się w pracy, znaleźć w niej przyjemność, ale to nie było coś, dla czego miała bym rzucać wszystko. To oczywiście może wyglądać na zaprzeczenie te go wszystkiego, co teraz mówię, no ze względu na to, JESIEŃ 2003 że nie m a m męża. Po prostu nie spotkałam wówczas tego człowieka, który jest mi przeznaczony. Wielokrotnie to polegało na tym, że się naprawdę zastanawia łam, czy aby na p e w n o nie jest to zakon. Ale już wiem że nie, bo na tych reko lekcjach się zapytałam Pana Boga i wiem, że Pan widzi m n i e jako żonę i matkę. Nie do końca rozumiem. Mnóstwo twoich koleżanek jest z chłopakami, żyją jak mąż z żoną, czy to nie jest coś, z czym masz kłopot? Czy w pracę uciekłaś od takiego myślenia? Bo ty mówisz coś takiego, co ze stu dziew czyn zapytanych na ulicy, dla większości byłoby czymś zupełnie kosmicz nym... Kiedyś był narzeczony, narzeczona, teraz jest chłopak, dziewczyna. Czy ten sposób życia, który jest w tej chwili dominujący, nie był dla ciebie pokusą? Co cię przed tym chroniło? Oczywiście był pokusą. O g r o m n ą p o k u s ą . J e d n a k ta o b e c n o ś ć P a n a Boga w tej ciszy, raz na jakiś czas na s p o t k a n i a c h z N i m , zostawiała na tyle m o c ny ślad, że wiedziałam, że to nie jest coś, co jest dla m n i e , że to m n i e rani... Więc początek twojej opowieści, to trzeba brać z bardzo dużym dystansem, bo ty nie byłaś daleko od Boga, tylko On nie był w całym twoim życiu. Ja p o r ó w n y w a ł a m to z d n i e m dzisiejszym, bo dzisiaj się staram, żeby Bóg był cały czas... Ale jednak był na tyle obecny, że cała ta wszechobecna moda kulturowa, promująca tylko i wyłącznie przyjemność... Twoja relacja z Panem Bogiem była wystarczająca, żeby tę modę odrzucić. Tak, i wpojone wartości, to czasem działa jak o d r u c h bezwarunkowy. I wiem, że coś, m i m o że teraz jest smaczne, później będzie bardzo nieprzyjemne... To niesamowite. Pan Bóg bardzo cię pilnował. Zgadza się, b a r d z o m n i e pilnował. On właściwe zawsze jest. Teraz jeszcze chyba bardziej. Z a w s z e mi przysyłał kogoś, k t o w razie czego stawał na m o jej drodze i mówił: to nie ma sensu... 218 FRONDA 30 Cudownie. Pan Bóg osiągnął to, co chciał: wreszcie jesteś z Nim tak, jak On chce, po tym długim czasie... Czym były te rekolekcje? Co jeszcze oprócz te go, że zostałaś uzdrowiona fizycznk somatycznie, się zdarzyło? Nauczyłam się jednej ważnej rzeczy, czyli zaufania do Pana, bo całe życie m i a ł a m p r o b l e m y z tym, że Pan Bóg tak, oczywiście, ale ja to po swojemu zrobię... A teraz nie boję się n a s t ę p n e g o dnia, bo w i e m , że bez względu na to, jak zły on się okaże, Pan Bóg jest m n ą i to jest część Jego p l a n u . Takie go planu, który skończy się dla mnie wielkim h a p p y e n d e m . Jeżeli d a n e g o dnia jeszcze tego nie dostrzegę, d o s t r z e g ę t o n a s t ę p n e g o d n i a n a p e w n o . To, o czym mówisz, to jest wolność Dokładnie, d o k ł a d n i e tak. Jeżeli u c z u w a m stres z jakiegoś p o w o d u , zwy czajnie sobie myślę: spokojnie, przecież to jest część planu, po co ja się n a d tym zastanawiam? I jeszcze jednej ważnej rzeczy 3 ię nauczyłam, mianowicie, że P a n k o c h a wszystkich ludzi, każdą o s o b ę b a r d z o m o c n o . C z a s e m jest tak, że się spoty ka kogoś, kogo się nie lubi, bo albo się zasłużył, albo się nie zasłużył i nie lu bi się go, bo się go nie lubi. I w t e d y kiedy m a m taki t r u d n y k o n t a k t z t a k ą osobą, patrzę na niego i myślę: Bóg go tak b a r d z o m o c n o kocha... Od razu robi mi się w sercu cieplej i widzę w n i m m i ł o ś ć Pana, i nagle m o g ę z n i m rozmawiać. To wcześniej było dużo, d u ż o trudniejsze. Na tych rekolekcjach dają też takie narzędzia, jak rachunek sumienia i ro zeznawanie duchowe. Czy to jest coś ważnego w tej chwili w twoim życiu? Już minęło ile: dwa, trzy tygodnie? Tak, jest to coś w a ż n e g o w m o i m życiu. Rozeznaję d u c h o w o swoje stany i tak jadąc tutaj, dzisiaj byłam w stanie strapienia. Myślę, że zły starał się, jak mógł, żebym nie d o t a r ł a albo żeby mi nie p o s z ł o , albo żebym była b a r d z o z d e n e r w o w a n a . Stąd m o ż e wszv-' kie te emocje, k t ó r e wyszły na początku... Rozeznanie jest ważne, bo wic- / faktycznie człowiek jest ostrożniejszy, zwra ca uwagę na to, że dzisiaj w związku z tym, że czuję się taka niepewna, wiem, że jestem podenerwowana, muszę uważać na to, co będę mówić do innych ludzi. JESIEŃ-2003 219 R a c h u n e k sumienia, no niestety, to jest już trudniejsze, ze względu na to, że trzeba być b a r d z o regularnym, a u m n i e z regularnością jest k r u c h o , w związku z tym raz na jakiś czas robię. Pierwszy tydzień po przyjeździe by ł a m bardzo pilna i r o b i ł a m codziennie, co przynosiło takie n i e s a m o w i t e efek ty, że n a w e t nie sądziłam... Bo nagle n a s t ę p n e g o dnia ł a p a ł a m się t u ż p r z e d p o p e ł n i e n i e m b ł ę d u . Ale im dalej od rekolekcji, im więcej rzeczy tutaj w ży ciu, to trudniej to wszystko u t r z y m a ć . Ale co, chcesz się poddać? Nie, nie chcę się poddać... ...właściwie już się poddałaś, skoro nie robisz tego codziennie... To jest t r o c h ę tak, że widzę, jak b a r d z o świat na m n i e wpływa, jak b a r d z o d u ż o mi zabiera, przygniata m n i e sobą, jak d u ż o mi już zabrał po tych reko lekcjach. Ale jednej rzeczy nie m o ż e mi j u ż zabrać: poczucia P a n a Boga przy m n i e . I chociaż im dalej od rekolekcji, t y m coraz ciężej jest mi iść, m i m o wszystko to poczucie we m n i e tkwi i tego chyba już się nie da zabrać. Ale wiesz, zły działa przy pomocy metody salami, obcinania małych pla sterków. I nagle człowiek się łapie na tym, że... Nie, ale ja pielęgnuję p e w n e rzeczy. To nie jest tak, że już puściłam, a niech poleci, najwyżej jeszcze raz pojadę na rekolekcje. Nie, nie. Po pierwsze, co tydzień c h o d z ę na s p o t k a n i a wspólnoty. N a z y w a się W o d a Życia. I t a m jest m o d l i t w a w s p ó l n o t o w a , o n a jest dla m n i e b a r d z o ważna, b a r d z o jej p o t r z e buję. Modlitwa w językach, wielbienie P a n a Boga, to m n i e z tego świata wy ciąga i pozwala z n o w u spojrzeć spokojnie. Poza tym już na w s z y s t k o zupeł nie inaczej patrzę troszeczkę, wszystko się t r o c h ę z m i e n i ł o . M i m o że t e n świat faktycznie wpływa na moje życie, to on się już zmienił w m o i c h oczach. Kim była ta Osoba, która do ciebie przyszła? Trzykrotnie cię dotknęła, kto to jest? 220 FRONDA 30 To jest MIŁOŚĆ. Taka Miłość, k t ó r a przyjmuje m n i e taką, jaką j e s t e m . Dla tej Miłości chcę się starać, chcę się zmieniać, chcę stawać się lepsza. Ale dlaczego płyną ci łzy, skoro to jest taka miłość, jak o tym mówisz? Bo to jest taka wieka miłość... Dziękuję. Z Panem Bogiem. Z P a n e m Bogiem. ROZMAWIAŁ: ROBERT TEKIELI Zapis audycji „Pocieszenie i strapienie" z marca 2003 roku. emitowanej na sielskich falach radia Józef 96.5 fm. Kiedy po Wielkanocy 1955 roku kolejna delegacja au striacka wylatywała na rokowania do Moskwy, mini ster spraw zagranicznych Leopold Figi powiedział je dynie: „Pozostała już tylko modlitwa". KIEDY MOŁOTOW MÓWI: NIET! ERNST WEISSKOPF W czerwcu 1953 roku sowieckie czołgi k r w a w o s t ł u m i ł y p o w s t a n i e niemiec kich r o b o t n i k ó w w Berlinie W s c h o d n i m . W listopadzie 1956 roku A r m i a So wiecka bezwzględnie rozprawiła się z w ę g i e r s k i m p o w s t a n i e m a n t y k o m u n i stycznym w Budapeszcie. W latach 50. w Europie Środkowej n i e do pomyślenia było w y d o s t a n i e się z sowieckiej strefy w p ł y w ó w . A jednak p o m i ę d z y obu w s p o m n i a n y m i wyżej w y d a r z e n i a m i - w 1955 roku - Sowieci d o b r o w o l n i e wycofali się z Austrii. Nigdy p r z e d t e m ani po t e m " aż do u p a d k u k o m u n i z m u - nie zdarzyło się, aby ZSRS s a m bez wal ki oddawał zajęty wcześniej kraj. Do dziś historycy nie potrafią przekonują co wyjaśnić m o t y w ó w p o s t ę p o w a n i a K r e m l a Ówczesny kanclerz Austrii Julius Raab nie miał j e d n a k wątpliwości, dla czego tak się stało: „To M a t k a Boża p o m o g ł a n a m w uzyskaniu t r a k t a t u po kojowego". Podkreślając zasługi sobie współczesnych, w i e d e ń s k i polityk na pierwszym miejscu wymienił franciszkańskiego m n i c h a : o. P e t r u s a Pavlicka. 222 FRONDA 30 Apostata i rozwodnik O t t o Augustin Pavlicek urodził się w 1902 roku w Innsbrucku. W wieku lat dwóch stracił matkę, która zmarła na skutek zakażenia krwi podczas zabiegu dentystycznego. Wraz z ojcem - zawodowym oficerem oraz b r a t e m Josefem często zmieniał miejsce zamieszkania, był m.in. w Sarajewie, Trawniku, Wied niu i Pradze. Na wyraźne życzenie ojca podjął pracę w fabryce mebli, ale ode zwała się w n i m dusza artystyczna. Skończył Akademię Sztuk Pięknych we Wrocławiu i został w ę d r o w n y m malarzem, włóczącym się po całej Europie i zarabiającym na życie ze sprzedaży obrazów. W roku 1930 osiadł w wyma rzonym Paryżu, ale ostra konkurencja malarzy sprawiła, że nie mógł znaleźć na swoje p ł ó t n a nabywców i klepał biedę. Przeprowadził się więc najpierw do Londynu, a p o t e m do Cambridge, gdzie nieźle prosperował jako twórca plaka tów i projektant torebek. Poznał t a m kobietę, z którą szybko się ożenił i jesz cze szybciej rozwiódł. Po trzech latach pobytu w Anglii wrócił do Pragi. 15 grudnia 1935 roku oficjalnie powrócił na ł o n o Kościoła katolickiego, który porzucił w m ł o d o ś c i . Nie w i a d o m o , jakie wydarzenia kryły się za tą decyzją. Sam O t t o A u g u s t i n nigdy nie opowiadał n i k o m u , w jaki s p o s ó b wrócił do wiary. Mówił tylko enigmatycznie, że był to s k u t e k m o d l i t w jego brata. Z a n i m porzucił m a l a r s t w o najpóźniejsze swoje p ł ó t n a poświęcił zgłębianiu tajemnicy wiary. O s t a t n i m jego o b r a z e m było „ W s k r z e s z e n i e Łazarza". Poczuł p o w o ł a n i e do życia z a k o n n e g o . Miał j e d n a k wątpliwości, czy jako a p o s t a t a i r o z w o d n i k jest tego god ny. Znajomy prowincjał d o m i n i k a n ó w w Pradze poradził m u , by pojechał po radę do K o n n e r s r e u t h w Bawarii, do sławnej stygmatyczki Teresy N e u m a n n . Mistyczka, k t ó r a wiele lat żyła bez jedzenia i picia, karmiąc się tylko Eu charystią, zanim otworzył u s t a powiedziała m u : „Już naj wyższy czas, byś został księdzem. Będę się za ciebie m o dlić i składać ofiary". Po wyjściu od Teresy poszedł do kościoła Franciszkanów w K o n n e r s r e u t h - miejsca chrz tu franciszkańskiego m ę c z e n n i k a bł. Liberata Weissa. T a m podczas modlitwy zrozumiał, że m o ż e wstąpić tylko do zakonu św. Franciszka z Asyżu. JESIEŃ-2003 Został przyjęty dopiero za trzecim razem. Odmówiły mu prowincje w Wied niu i w Tyrolu. Dopiero w Pradze w 1937 roku otworzyły się przed n i m drzwi klasztoru. Wzorem św. Franciszka rozdał cały swój majątek - wszystkie obrazy, meble czy ubrania - ubogim. Kiedy wstąpił do zakonu, nie posiadał dosłownie nic. W g r u d n i u 1941 roku przyjął święcenia k a p ł a ń s k i e oraz imię z a k o n n e P e t r u s . Pół roku później został a r e s z t o w a n y przez G e s t a p o i p o s t a w i o n y przed sądem w o j e n n y m z p o w o d u o d m o w y służby wojskowej. Po pięciomie sięcznej rozprawie został wcielony do armii jako sanitariusz. W sierpniu 1944 roku, zatrzymany przez A m e r y k a n ó w , trafił do o b o z u jenieckiego w C h e r b o u r g u , gdzie został o b o z o w y m k a p e l a n e m . T a m w p a d ł a mu w ręce m a l e ń k a książka p o ś w i ę c o n a objawieniom w F a t i m i e w 1917 roku. W świe tle maryjnych p r o r o c t w nagle zaczął dostrzegać sens w y d a r z e ń o s t a t n i e g o ćwierćwiecza. Postanie z Fatimy Pierwsze kroki po zwolnieniu z obozu o. Pavlicek kieruje do najsłynniejsze go s a n k t u a r i u m maryjnego w Austrii - bazyliki w Mariazell, gdzie d ł u g o klę czy przed o b r a z e m M a g n a M a t e r Austria. Podczas m o d l i t w y słyszy w s w o i m w n ę t r z u wyraźny głos: „Czyńcie, co w a m m ó w i ę , a będzie w a m dany p o k ó j ! " Dopiero później się dowie, że były to te s a m e słowa, k t ó r e usłyszeli p a s t u s z kowie w Fatimie. Mali wizjonerzy w Fatimie usłyszeli, że j e d y n y m r a t u n k i e m p r z e d wojną i zniszczeniem jest zawierzenie się N i e p o k a l a n e m u Sercu Maryi. W s k a z a n i e to wzięli sobie do serca biskupi portugalscy, którzy 13 maja 1931 roku (w rocz nicę objawień fatimskich) w akcie z b i o r o w y m poświęcili Portugalię N i e p o k a l a n e m u Sercu Maryi. H i e r a r c h o w i e byli zaniepokojeni, gdyż był to czas r o z r u c h ó w społecznych, a k o m u n i ś c i podsycali nastroje rewolucyjne. Pięć lat później, gdy w sąsiedniej Hiszpanii w y b u c h ł a wojna d o m o w a , biskupi p o r t u galscy z g r o m a d z e n i w fatimskiej kaplicy ślubowali, że o d n o w i ą uroczyście akt poświęcenia, jeśli Portugalia u c h r o n i o n a z o s t a n i e od bratobójczej wojny. Słowa dotrzymali: 13 maja 1938 roku w Fatimie 20 arcybiskupów i bisku p ó w oraz tysiąc k a p ł a n ó w uczestniczyło w zawierzeniu ojczyzny Matce Bożej. Razem z nimi swoją ojczyznę poświęciło N i e p o k a l a n e m u Sercu Maryi aż pół miliona obecnych w Fatimie Portugalczyków. We wszystkich parafiach w kraju 224 FRONDA 30 jednoczyło się z nimi d u c h o w o kolejnych kilkaset tysięcy osób. Bardzo wielu mieszkańców przejęto się na serio orę dziem fatimskim i zaczęło regularnie praktykować modli twę różańcową oraz różnego rodzaju posty. Tego s a m e g o d n i a Episkopat portugalski skierował do papieża Piusa XI list, w k t ó r y m podkreślał, że to Ma ryja „ u r a t o w a ł a Portugalię, zwłaszcza w tych d w ó c h ostatnich latach, od n i e b e z p i e c z e ń s t w a k o m u n i z m u " . Dziesięć lat później zagrożona przez k o m u n i z m była Austria. Po II wojnie światowej kraj podzielony został na strefy okupacyjne, a duża jego część znalazła się w orbi cie wpływów sowieckich. Studiując treść oraz dzieje objawień fatimskich, o. Pavlicek zrozumiał, że j e d y n y m r a t u n k i e m p r z e d k o m u n i z m e m , który jest złem d u c h o w y m , m o ż e być tylko d u c h o wa m o c dobra, płynąca z zawierzenia Bogu i Maryi. M o ł o t o w m ó w i : NIET! W 1947 roku o. Pavlicek założył P o k u t n ą Krucjatę Ró żańcową, której celem było wypełnianie orędzia fatim skiego poprzez wezwanie A u s t r i a k ó w do pokuty, modli twy i nawrócenia. Rozpoczął misje w wielu m i a s t a c h austriackich - wierni nie mieścili się w świątyniach na mszach przez niego odprawianych, w j e d n y m z kościołów spowiadał 72 godziny bez przerwy, zdarzało się wiele na wróceń i p o w r o t ó w do wiary po latach apostazji. W 1950 roku o. Pavlicek wystąpił z ideą zorganizowa nia nocnej Procesji Światła w intencji wycofania wojsk okupacyjnych z Austrii. Procesja miała rozpocząć się w wiedeńskim kościele w o t y w n y m (Votivkirche), przejść przez stołeczny Ring i zakończyć się w klasztorze Fran ciszkanów. Ówczesny kanclerz Leopold Figi, który postano wił wziąć w niej udział, powiedział w przededniu do o. Pavlicka: „Nawet jeśli pójdziemy tylko my dwaj, to ojczyzna JESIEŃ2003 jest tego warta". Przyszły jednak dziesiątki tysięcy ludzi, którzy w jednej dło ni trzymali świece, w drugiej różańce. W 1954 roku - w s e t n ą rocznicę ogłoszenia d o g m a t u o N i e p o k a l a n y m Poczęciu Maryi - o. Pavlicek p r z e k o n a ł rząd, aby święto to, przypadające na 8 grudnia, uczynić d n i e m w o l n y m od pracy. Tak było p r z e d A n s c h l u s s e m , ale naziści zlikwidowali dzień wolny. Po wojnie święto p r z y w r ó c o n o do kalen darza p a ń s t w o w e g o , ale po d w ó c h latach z przyczyn e k o n o m i c z n y c h z n ó w w p r o w a d z o n o dzień roboczy. W intencji przywrócenia święta m o d l i ł o się 500 tysięcy c z ł o n k ó w Pokutnej Krucjaty Różańcowej. Ojciec Pavlicek miał nadzieję, że jest też możliwe w y m o d l e n i e wycofania się Sowietów z jego ojczyzny. W liście do kanclerza Juliusa Raaba pisał: „Mo żemy przejść od NIET do TAK tylko przez Maryję". Było to nawiązanie do rozmowy, jaką w grudniu 1954 roku przeprowadził ówczesny m i n i s t e r spraw zagranicznych ZSRS Wiaczesław M o ł o t o w z szefem austriackiej dyplomacji Leopoldem Figlem. M o ł o t o w odpowiedział wówczas kategorycznym N I E T ! na propozycję wypuszczenia Austrii z moskiewskiej strefy wpływów. Pozostała już tylko modlitwa Ogółem wiedeńscy politycy podjęli aż 300 p r ó b zawarcia porozumienia z Krem lem. Wszystkie zakończyły się fiaskiem. Kiedy wkrótce po Wielkanocy 1955 ro ku kolejna delegacja austriacka wylatywała na rokowania do Moskwy, kanclerz Julius Raab poprosił o. Pavlicka: „Proszę się modlić! Niech wszyscy członkowie Krucjaty się modlą". To s a m o powtórzył szef dyplomacji Figi: „Pozostała już tyl ko modlitwa". Kościoły w Austrii zapełniły się ludźmi na klęczkach. 13 kwietnia 1955 roku Rosjanie zmienili zdanie. Tak w s p o m i n a ł to osobi sty sekretarz austriackiego kanclerza: „Raab wyjął oprawiony w skórę kalendarz z 1955 roku i otworzył go na dniach, w których austriacka delegacja przebywa ła w Moskwie. T a m widniała notatka: «Dziś jest dzień fatimski (13 kwietnia). Rosjanie stwardnieli, są stanowczy, nie zmieniają zdania.» I akt strzelisty do matki Bożej, by upraszała łaski dla narodu austriackiego. Raab zauważył: «Widzisz, Prantner, to Matka Boża pomogła n a m uzyskać u m o w ę państwową*." W maju - miesiącu maryjnym - p o d p i s a n o u k ł a d o wycofaniu się Sowie tów z Austrii, w październiku zaś - kolejnym maryjnym miesiącu - o s t a t n i żołnierz sowiecki opuścił austriacką ziemię. Po t y m w y d a r z e n i u na znak 226 FRONDA 30 dziękczynienia Bogu przez trzy doby, dzień i noc, biły d z w o n y we wszystkich austriackich kościołach. Podczas uroczystości maryjnej (Fest-Maria-Nahme) w W i e d n i u kanclerz Raab p o p r o w a d z i ł m o d l i t w ę , k t ó r ą zakończył słowami: „Jesteśmy w o l n i ! Dziękujemy Ci za to, Maryjo!" Austriacki przywódca przewidywał, że wydarzenia 1955 roku b ę d ą przez wielu publicystów i h i s t o r y k ó w zu p e ł n i e inaczej i n t e r p r e t o w a n e : „Już widzę tzw. światłych, którzy po swojemu wyjaśniają t e n f e n o m e n " . N i e pozosta wiał j e d n a k wątpliwości, c z e m u Austriacy zawdzięczają dar wolności: „Modlitwa była n a s z ą b r o n i ą i m o c ą " . Epilog Po 1955 roku P o k u t n a Krucjata Różańcowa zaczęła rozsze rzać swoją działalność na cały świat. Intencje m o d l i t e w n e jej członków stały się zresztą bardziej globalne - m o d l o n o się przede wszystkim o uniknięcie wojny a t o m o w e j i upa dek k o m u n i z m u . Do d e m o n t a ż u systemu sowieckiego rze czywiście doszło, j e d n a k o. Pavlicek już tego nie doczekał. W 1970 roku przeszedł zawał serca i od tego czasu zaczął ciężko chorować. Dolegliwości były na tyle p o w a ż n e , że nie mógł nawet spełniać posługi kapłańskiej. Ofiarował j e d n a k swoje cierpienia w różnych intencjach, m.in. za J a n a Paw ła II, którego odwiedził w maju 1981 roku, kilka dni przed z a m a c h e m na placu Św. Piotra. Ojciec Pavlicek z m a r ł 14 g r u d n i a 1982 roku. Na jego grobie wyryto napis: „Austria dziękuje ojcu P e t r u s o w i " . ERNST WEISSKOPF P.S. Założona przez o. Pavlicka Krucjata działa nadal p o d kierownictwem jego ucznia i następcy, o. B e n n o Mikockiego, i liczy sobie 700 tysięcy członków. JESIEŃ-2003 Vittorio Messori doszedł do wniosku, że Jan XXIII został przez dzisiejszych komentatorów potraktowany podob nie jak Jezus Chrystus przez niektórych XX-wiecznych egzegetów - tak więc jest „Roncalli historyczny" oraz „Roncalli mityczny". PAPIEŻ OTWARTY I JEGO WROGOWIE albo CZY J A N XXIII BYŁ ANTYCHRYSTEM? ZENON CHOCIMSKI Świat demoliberalny ma swoich papieży, których lubi, i takich, których nie lu bi. Przeciwstawia nie tylko jedną osobowość drugiej, lecz także nauczanie jed nych papieży nauczaniu drugich. Do najbardziej nie lubianych biskupów Rzymu w XX wieku należą z pewnością: św. Pius X, krytykowany za potępienie modernizmu w teologii katolickiej, oraz Pius XII, oskarżany o to, jakoby miał być „papieżem Hitlera". Z kolei do najbardziej lubianych należy Jan Paweł I, który 228 FRONDA 30 z powodu krótkiego (zaledwie 33-dniowego) pontyfikatu nLH zdążył właściwie niczego dokonać, dlatego też wiele me diów snuje plany dalekosiężnych postępowych reform, jakie p o d o b n o miały się d o k o n a ć w Kościele, gdyby ów papież żył dłużej (chodzi zwłaszcza o liberalizację w sferze sek sualnej, np. o akceptację dla antykoncepcji). Najbardziej jednak h o ł u b i o n y przez ś r o d o w i s k a demoliberalne w ubiegłym stuleciu był bez wątpienia Jan XXIII, p r z e d s t a w i a n y jako człowiek niezwykle otwarty, tolerancyjny, postępowy, szczery d e m o k r a ta, który p o s t a n o w i ł zerwać z a u t o k r a t y c z n ą tradycją Kościoła. Z a i n a u g u r o wał Sobór Watykański II, nazywany niekiedy „rewolucją w Kościele". Z tego p o w o d u za głównego krytyka „papieża u ś m i e c h u " u c h o d z ą fanatycy religijni ze środowisk lefebrystów czy s e d e w a k a n t y s t ó w , dystansujących się w o b e c Vaticaum S e c u n d u m . Z o b r a z e m tym jakoś kłóci się kilka faktów. Pierwszy z nich to artykuł kardynała Angelo G i u s e p p e Roncalliego z 2 stycznia 1957 roku (a więc opu blikowany na rok przed jego w y b o r e m na Stolicę P i o t r o w a ) , w k t ó r y m przy szły Jan XXIII wyjaśnia, jakich jest obecnie pięć ran U k r z y ż o w a n e g o . Są to: „imperializm, marksizm, progresywistyczna demokracja, masoneria, la- icyzm". Co za zgrzyt dla p o s t ę p o w e g o u c h a ! Drugi fakt to nieustępliwość wobec k o m u n i z m u . Przywykło się uważać, że najostrzej przeciw t e m u systemowi występował Pius XII, który w lipcu 1949 ro ku ogłosił ekskomunikę dla katolików wspierających i propagujących komu nizm. Argumentował następująco: „Komunizm bowiem jest materialistyczny i antychrześcijański; ponieważ przywódcy komunistyczni, nawet jeżeli słowami deklarują, że nie walczą z religią, jednak w rzeczywistości tak w doktrynie jak i w działaniu są przeciwko Bogu, prawdziwej religii i Kościołowi Chrystusa". Wydawać by się mogło, że ostrzej już nie można potępić współpracy z komu nizmem. A jednak. Następca Piusa XII, „papież dobroci", Jan XXIII, dekretem Świętego Oficjum z marca 1959 roku rozciągnął owo potępienie i ekskomunikę także na „tych, którzy głosują na kandydatów noszących imię chrześcijan, jednak w praktyce przyłączają się do komunistów i faworyzują ich działanie". Czyli potę pił nie tylko bolszewików, lecz również poputczików i „pożytecznych idiotów". Trzeci fakt to z a t w i e r d z o n e przez Jana XXIII wpisanie do i n d e k s u ksiąg zakazanych Świętego Oficjum p i s m Teilharda de C h a r d i n a - p o s t ę p o w e g o JESIEŃ-2003 229 teologa, ulubieńca demoliberalnych mediów, który postanowił połączyć chrze ścijaństwo z teorią ewolucji. Lewicowi i liberalni publicyści wręcz oszaleli na p u n k c i e Teilharda, który pisał, że ewolucja „ s t a n o w i ogólne założenie, do którego trzeba nagiąć wszystkie teorie, wszystkie przypuszczenia, wszystkie systemy; m u s z ą się z nią zgadzać, jeśli mają być wyobrażalne i prawdziwe. Ewolucja to światło wyjaśniające wszystkie fakty, droga, po której podążać m u s z ą wszystkie systemy myśli - o t o czym jest ewolucja." Kościół p o d prze w o d n i c t w e m J a n a XXIII, dla k t ó r e g o j e d y n y m ś w i a t ł e m i j e d y n ą d r o g ą był Chrystus, określił j e d n a k teorię T e i l h a r d a j a k o sprzeczną z p r a w d a m i wiary oraz wyklął każdego, k t o by ją wyznawał. Tak więc kreowany przez m e d i a obraz „papieża d o b r o c i " - jako osoby, dla której najważniejsze jest aggiornamento (uwspółcześnienie), r o z u m i a n e jako akceptacja dla wszystkiego, co n o w e , tylko dlatego, że jest to w s p ó ł c z e s n e - mija się z prawdą. Vittorio Messori, doszedł n a w e t do wniosku, że Jan XXIII został przez dzisiejszych k o m e n t a t o r ó w p o t r a k t o w a n y p o d o b n i e jak J e z u s C h r y s t u s przez niektórych XX-wiecznych e g z e g e t ó w - tak więc jest „Roncal li historyczny" oraz „Roncalli mityczny". Podobnie przedstawia się sytuacja z jego krytykami. O p o n e n c i papieża, ja ko wrogowie V a t i c a n u m II, mają się wywodzić głównie z szeregów oszalałych fanatyków religijnych. T y m c z a s e m 15 stycznia 1968 roku Czesław Miłosz w liście do T h o m a s a M e r t o n a pisał: „ D o s t a ł e m listy od mojego bliskiego przy jaciela, Turowicza, redaktora naczelnego «Tygodnika Powszechnego» w Kra kowie, z Rzymu, gdzie przewodniczył j a k i e m u ś k o m i t e t o w i świeckich, czy coś w t y m guście. O p o w i a d a ł e m mu w swoich listach o m o i c h podejrzeniach, czy Jan XXIII nie był przypadkiem A n t y c h r y s t e m - jasne jest, że Antychryst p o tylu wiekach doświadczenia n i e m ó g ł b y zjawić się w m n i e j spryt nym przebraniu. D o r a d z a ł e m Turowiczowi, żeby zainicjował w Polsce n o w ą herezję, polegającą na d o k ł a d n y m o d w r ó c e n i u panujących t r e n d ó w , a m i a n o wicie trwać przy łacinie i tradycyjnej liturgii, dać sobie spokój z wszelkim zaj m o w a n i e m się seksem, pigułką etc. Ale z Polski nie wyjdzie ż a d n a herezja. Może się mylę, ale wydaje mi się, że Kościół rzymskokatolicki ma teraz aspi racje do zajęcia miejsca p r o t e s t a n t y z m u , a nie m o ż e być nic gorszego." Nic nie jest takie, jak się wydaje. ZENON CHOCIMSKI 230 FRONDA 30 ROMAN MISIEWICZ otul mnie mamo swym wełnianym głosem po Twym odejściu pierwszy pada śnieg w ciszy z urwiska skacze noc a potem mgła snu okrywa oka mego brzeg łódka odbija od mlecznej przystani starzec przewoźnik zapada się w czerń klepki dębowe i śnieg pod butami skrzypią boleśnie zanurzam się w sen otul mnie mamo ostatni raz jeszcze z gór spływa ostry lodowcowy wiatr zanim odetchnie napęczniała deszczem dolina chłonąc światło jednej z gwiazd JESIEŃ-2003 231 232 FRONDA 30 JESIEŃ-2003 233 234 FRONDA 30 JESIEŃ-2003 235 Inne paszkwile przebił brutalnością tekst Jerzego Pu tramenta: kolega Miłosza ze studenckich, wileńskich czasów dowodził, że „cechą charakteru dominującą ży ciową postawę autora Ocalenia, skądinąd znakomitego poety, jest tchórzostwo, które kazało mu [...] w wojen nej Warszawie unikać konspiracyjnej działalności i przyjąć litewski paszport". KLERK POŚRÓD SZALEŃCÓW ALEKSANDER KOPIŃSKI - Nikt z Zapomnieli synku przyjaciele. kolegów ciebie nie wspomina. Zbudowali A matka, śmieszny byłeś i Leży Gajcy, twojego imienia. póki jest, pamięta dziecinny. Ze że niedobrej A ja nie wiem, Kiedy z (...) nigdy się nie dowie Ze warszawska bitwa zeszła na nic. - Mówią synku, (...) Warszawie pomniki na żadnym Tylko Jaki w wstydzić się (...) trzeba, broniłeś ty sprawy, niechaj Bóg osądzi tobą rozmawiać nie mogę. Czesiaw Miłosz, Ballada (1958) Latem 1942 r. Andrzej Trzebiński, 2 1 - l e t n i r e d a k t o r „Sztuki i N a r o d u " , opublikował na ł a m a c h „ S i N - u " t e k s t Udajmy, ze istniejemy gdzie indziej (zob. 236 FRONDA 30 APR, 3 3 - 3 9 ) ' - głośną wówczas, a dziś już n i e m a l legendarną, p o l e m i c z n ą czy wręcz pamfletową odpowiedź na rekst starszego o d e k a d ę C z e s ł a w a Mi łosza, wygłoszony kilka miesięcy wcześniej w trakcie konspiracyjnego „kon c e r t u " (jak nazywano za okupacji tajne odczyty literackie). Artykuł t e n nie oznaczał dlań jednak bynajmniej k o ń c a „sprawy Miłosza". M ł o d y krytyk wra ca! do tego t e m a t u jeszcze wielokrotnie, czego liczne świadectwa znajduje my w jego p a m i ę t n i k o w y c h zapiskach z 1943 r. N o t a t k i te nie są pozbawio ne p e w n e g o odcienia skruchy: „O Miłoszu myślę znacznie lepiej niż kiedyś. W t e d y jeszcze o g r o m n i e drażniło m n i e to wszystko, co Miłosz myślał. Szcze gólnie ta jego gloryfikacja demokracji i metafizyki były mi z g r u n t u obce. Ale dzisiaj już, kiedy p o z n a ł e m t e n świat «literatury dwudziestolecia" przez pryzmat osobistych r o z m ó w , wizyt, nieoficjalnych legend - s k ł o n n y j e s t e m uznać w Miłoszu za znacznie ważniejsze od tego, co on t a m sobie myśli o demokracji i metafizyce, to, czym obiektywnie w naszej rzeczywistości li terackiej jest. [...] jest j e d n a k początkiem c h a r a k t e r u " (P, 1 7 3 - 1 7 4 ) . Dystans czasowy, a zapewne i pomyślne efekty wielomiesięcznych starań Trzebińskiego, którego ambicją było przecież wypracować sobie pozycję w li terackim światku okupacyjnej Warszawy, pozwoliły mu spojrzeć na autora Trzech zim inaczej niż jako na li tylko przeciwnika, który w d o d a t k u przewyż szał go i erudycją, i dorobkiem, i - last but not least - pozycją towarzyską. W gruncie rzeczy bowiem ich stanowiska nie były aż tak odległe, jak się to obydwu wydawało wiosną 1942 r. Wtedy, podczas p a m i ę t n e g o spotkania na warszawskim Służewie, w odpowiedzi na prośbę Miłosza o opinię nt. własne go tekstu, Trzebiński wraz ze swym kolegą z „ S i N - u " , W a c ł a w e m Bojarskim, nie zawahali się napaść na autora, zarzucając go całą m a s ą uwag krytycznych, przez co zamiast dyskusji sprowokowali bez m a ł a publiczną a w a n t u r ę . Dwie lektury Brzozowskiego Tymczasem podstawowe konstatacje Miłosza i Trzebińskiego świadczą, że dość podobnie oceniali oni tę godzinę historii, w jakiej przyszło im żyć. W wiele lat później autor Legend nowoczesności napisze, że jego wojenne eseje były poszukiwa niem odpowiedzi na pytanie, „dlaczego duch europejski poniósł tak okropne fiasco" (LN, 279); podobnie Trzebiński określił współczesność jako „kulturalny ka taklizm" (APR, 34). Obaj również, aby zrozumieć aktualną sytuację Europy JESIEŃ-2003 237 i Polski, odwoływali się do filozofii dziejów, czerpiąc jednak z różnych faz jej poheglowskiego rozwoju. O ile więc wywody Miłosza wpisywały się w tradycję Marksowską, która historię pojmuje jako ciąg dialektycznie wynikających z sie bie zdarzeń, gdzie ludzkość jedynie urzeczywistnia i tak konieczne procesy 2 o tyle myśl, jaką wyrazić chciał Trzebiński, wyrastała z bardzo swoistej inter pretacji heglizmu autorstwa jego mistrza, Stanisława Brzozowskiego 3 . Zresztą, jak wynika z przypisów do Zupełnego wyzwolenia - szkicu, który stał się począt kiem owej kontrowersji - Miłosz, przygotowując swój odczyt, właśnie od auto ra Idei czerpał wiedzę o materializmie dialektycznym. 4 Dla Trzebińskiego n a t o m i a s t lektura dzieł a u t o r a Legendy Młodej Połski była czymś znacznie więcej niż tylko źródłem wiedzy o Marksie - wskazywała bo wiem drogi wyjścia poza mechanicyzm i d e t e r m i n i z m XIX-wiecznej lewicy heglowskiej. Sama filozofia Brzozowskiego b o w i e m to historyzm w d u ż y m stopniu już ograniczony: jego istotne cechy to brak wiary w możliwość osiągnięcia ideału „społeczeństwa bezklasowego" oraz otwarcie na różnorakie inspiracje, chociażby koncepcjami Georgesa Sorela (Trzebiński w r a m a c h konspira cyjnych studiów czytał jego Reflexions sur la yiolence). Z d a n i e m francuskiego myśliciela, twórcy syndykalizmu, logika materiali z m u historycznego nie opisuje wyczerpująco zjawisk społecz nych, gdyż na ludzkie zachowania i kształtowanie się masowych r u c h ó w istotny wpływ mają „mity", takie jak n p . m i t strajku po wszechnego w brytyjskim ruchu związkowym. 5 Skoro więc jako ana logiczny m i t potraktować m o ż n a Marksowski cel dziejów - p o w r ó t do „pierwotnego k o m u n i z m u " , to stąd blisko już do u z n a n i a w człowieku p o d m i o t u historii, za którą staje się on odpowiedzialny, jako że sam ją kształtuje, w ł a s n y m wysiłkiem realizując swoje ideały. Filozoficzne inspiracje redaktora „SiN-u" wciąż jeszcze czekają na swego ba dacza. N a m niech wystarczy tutaj robocza - niezbyt chyba ryzykowna - hipote za, że właśnie w „światopoglądzie pracy i swobody" Brzozowskiego mają swe korzenie powracające często w publicystyce Trzebińskiego postulaty czynnego zaangażowania się twórców polskiej kultury w kształtowanie przyszłości cywi lizacji europejskiej. Czy jednak naszkicowana powyżej filozoficzna różnica po między deterministycznym historyzmem Miłosza a aktywizmem brzozowszczyka Trzebińskiego 238 to wyczerpujące wyjaśnienie g w a ł t o w n e g o wystąpienia FRONDA 30 młodego pisarza? Czy taki był powód jego wzburzenia podczas służewskiego od czytu? Co kazało Trzebińskiemu przez wiele tygodni pracować nad polemiczną odpowiedzią? Sam autor Zupełnego wyzwolenia w kilkanaście lat później określał swoje wystąpienie jako „atak na Andre Gide'a", którego wolał nie ogłaszać po wojnie i pozostawił go w rękopisie, jako „zbyt obsesyjny". 6 Chociaż nam, zna jącym ów esej tylko z Legend nowoczesności (gdzie z górą pół wieku od m o m e n t u napisania został on opublikowany), tak surowa samoocena Miłosza musi wydać się przesadzona, to być może jednak pewien wpływ na t e m p e r a t u r ę reakcji Trze bińskiego miał ton wysłuchanego odczytu. M i m o wszystko sądzę, że ostatecznie o tak emocjonalnym odbiorze zadecydowała inna kwe stia: m a m tu na myśli postawę autora Legend, którą po latach określono mianem stoickiej, a która zwłaszcza w latach wojny, choć również długo p o t e m prowokowała reakcje skrajne oraz najbardziej fantastyczne spekulacje i podejrzenia. Straszenie litewskim paszportem Kontrowersje te ze szczególną mocą doszły do głosu w krajo wych dyskusjach wokół „ucieczki" autora Ocalenia na Zachód 7 . Ich podjęcie stało się możliwe dopiero na fali przedpaździernikowej odwilży, w niespełna miesiąc po opublikowaniu przez A d a m a Waży ka Poematu dla dorosłych, za to już w kilka lat po sporach, jakie bez pośrednio po zerwaniu Miłosza z rządem warszawskim toczyły się na łamach „Wiadomości" londyńskich i paryskiej „Kultury". Wcześniej bowiem komunistyczne władze nie życzyły sobie podejmowania jakichkolwiek polemik w tej sprawie i wolały przemilczeć opublikowany przez Giedroycia w maju 1951 r. manifest pt. Me oraz późniejszy o dwa lata Zniewolony umysł. Pretekstem do podjęcia na n o w o nieco już przygasłego t e m a t u stało się opublikowanie przez Kazimierza Brandysa jesienią 1955 r. opowiadania Nim będzie zapomniany". Postać głównego bohatera, sławnego artysty W e y m o n t a , który będąc u szczytu kariery, opuścił kraj, a na obczyźnie ogłosił zjadliwy p a m flet na swą socjalistyczną ojczyznę i jej elity, powszechnie odczytano jako aluzję do „sprawy Miłosza" oraz jego emigracyjnych wystąpień publicystycznych. Ata ki, z jakimi wkrótce wystąpili R o m a n Zimand, Jerzy P u t r a m e n t i R o m a n Bratny, a w których słowo „zdrajca" nie należało do najrzadszych, interesują nas tu JESIEŃ-2003 239 jednak z nieco innych powo1 ~ dów. O t ó ż w każdym z nich pojawiaty się nawiązania do czasów woj- ==• • ny i okupacji, a zwłaszcza podniesiony przez Brandysa wątek litewskiego paszpor tu, którym miał się posługiwać Miłosz i k t ó r e m u pisarz zawdzięczał jakoby swe ówczesne bezpieczeństwo, a nawet - życie. Zda niem Zimanda, opowiadanie Brandysa ukazywało człowieka, który „uciekł nie po prostu z Polski, a który chciał uciec z historii" własnego kraju. 9 Bratny pisał wprost, że wojenne wspomnienia w Zniewolonym umyśle są świadectwem „kom pleksu człowieka, którego «walka narodu o niepodległość nie pozostawiła obo jętnym"... (o tyle, że chcąc uniknąć jej skutków, zmienił narodowość...)"; au tor, piszący właśnie w t a m t y m czasie Kolumbów. Rocznik 20, twierdził też, że podczas okupacji Miłosz oficjalnie figurował w aktach władz niemieckich jako Milsius, obywatel litewski. 1 0 Cytowane paszkwile przebił jednak brutalnością tekst Jerzego Putramenta: kolega Miłosza ze studenckich, wileńskich czasów dowodził, że „cechą charakteru dominującą życiową postawę autora Ocalenia, skądinąd znakomitego poety, jest tchórzostwo, które kazało mu [...] w wojen nej Warszawie unikać konspiracyjnej działalności i przyjąć litewski paszport" 1 1 . Dlaczego tak wiele uwagi poświęcam tutaj tym niewybrednym napaściom, tak m o c n o naznaczonym k o n t e k s t e m tzw. rozrachunków z mijającą „epoką błę dów i wypaczeń" oraz chęcią pisarzy, by odwrócić uwagę od własnego zaanga żowania w realizm socjalistyczny i cudzym kosztem oczyścić siebie samych? Czynię tak, ponieważ o w o uparte odwoływanie się do okupacyjnych historii wydaje mi się znamienne. Ów litewski paszport „w ciepłym portfelu" - jak pi sał miody Jarosław Marek Rymkiewicz w wierszu, który swoją drogą, był jakimś wyrazem wdzięczności i spłatą długu wobec starszego, fascynującego i inspiru jącego go poety - nie przypadkiem przecież stał się wówczas niemal obowiąz kowym rekwizytem wszelkich wypowiedzi nt. „sprawy" Miłosza. 1 2 Krótko m ó wiąc, 240 sądzę, iż a u t o r z y wiedzieli, co robią, liczyli b o w i e m na to, FRONDA że 30 w środowiskach inteligenckich, zwłaszcza warszawskich, wciąż żywa pozostaje pamięć o zdarzeniach sprzed kilkunastu lat, kiedy osoba Czesława Miłosza i je go krytyczny stosunek wobec postaw dominujących szczególnie wśród m ł o dzieży zaangażowanej w politycznym i kulturalnym podziemiu budziły na ogół nieprzychylne reakcje. Z n a m i e n n e zdaje się wreszcie i to, że akurat tym właśnie fragmentom oskarżeń ze strony PRL-owskich literatów poświęcił wówczas Mi łosz najwięcej miejsca w swoich odpowiedziach i wyjaśnieniach 1 3 . Czyżby więc jednak - niezależnie, jak w istocie wyglądała sprawa osławionego d o k u m e n t u poety - coś było tutaj na rzeczy? W o j e n n a egzaltacja W jednym z okupacyjnych esejów włączonych do Legend nowoczesności Mi łosz pisze o b o h a t e r z e Tołstojowskiej Wojny i pokoju, Pierre Bezuchowie, który po wybuchu wielkiego pożaru i zdobyciu Moskwy przez wojska N a p o leona w p a d a w stan „podniecenia graniczącego z s z a l e ń s t w e m " ; s t a n - jak zauważył Jan Błoński - „niezbyt chyba różny od w e w n ę t r z n y c h d o z n a ń m ł o dych ludzi z AK" (IN, 83, XVII). „ O w ł a d n ę ł o n i m - pisze dalej Miłosz - p o czucie niejasnego, ale silnie o d c z u w a n e g o obowiązku, konieczność wzięcia czynnego udziału za wszelką c e n ę " (IN, 8 3 ) . W e d ł u g Błońskiego, t e n spo w o d o w a n y wielkimi wydarzeniami historycznymi s t a n gotowości do podję cia Zadania, oczekiwanie sposobności do Czynu - „to jest w ł a ś n i e m o m e n t , na jaki czyha «nowe bóstwo». Może n i m być [...] N a p o l e o n , wielka Polska, zwycięstwo k o m u n i z m u . . . " (IN, XVIII). Po śmierci Wacława Bojarskiego, przeczuwając los własny i tak wielu swych rówieśników, Trzebiński zapisał w swym Pamiętniku zdania niekiedy uznawane za prorocze: „Pochłonie nas historia. Młodych, dwudziestoletnich chłopców" (P, 163). Jednak, według Miłosza-Błońskiego, to nie p o t w ó r dzie jów pożarł akowską młodzież, lecz patriotyczna b u r z a uczuć - odbierająca zdrowy rozsądek i zdolność racjonalnej oceny własnych możliwości w starciu z najeźdźcą - sprawiła, że całe pokolenie rzuciło się na oślep w jego paszczę: Dwudziestoletni poeci Warszawy Nie chcieli wiedzieć, że Coś w tym stuleciu Myślom ulega, nie Dawidom z procą. JESIEŃ-2003 241 Kiedy w 1956 r. Miłosz pisał t e n wielokrotnie później cytowany fragment Traktatu poetyckiego, nie znał jeszcze pamiętnikowej „ r o z m o w y " Trzebińskie go ze zmarłym przyjacielem z „ S i N - u " : „Myślałeś o sobie jako o postaci hi storycznej. Ja t a k ż e " (P, 163) - przyznaje a u t o r Polski fantastycznej i, rzeczywi ście, podobnych d o w o d ó w owego „szaleństwa" m ł o d y c h p o e t ó w - ż o ł n i e r z y m o ż n a w jego dzienniku znaleźć m n ó s t w o . Różnice filozoficzne dzielące Miłosza i Trzebińskiego wydają się w t ó r n e wobec tego, jak każdy z nich pojmował swoją rolę w t a m t y m k o n k r e t n y m m o m e n c i e dziejów. Autor Trzech zim po latach tak opisywał receptę, wedle któ rej starał się myśleć i tworzyć w epoce „spełnionej Apokalipsy": „jeżeli wszystko w tobie jest dygotem, nienawiścią i rozpaczą, pisz zdania wyważo ne, doskonale spokojne; zmień się w stwór niecielesny, oglądający siebie cie lesnego i bieżące wypadki z o g r o m n e g o d y s t a n s u " (IN, 280). Jak na napisa ne wedle tej metody, chłodne, erudycyjne szkice, znane n a m z Legend nowoczesności, mogli zareagować początkujący pisarze, którzy w każdej chwili - biorąc udział w tajnych kompletach i szkoleniach podoficerskich, rozpro wadzając p o d z i e m n ą prasę czy też organizując konspiracyjne wieczory literac kie - ryzykowali własnym życiem, by za wszelką cenę podtrzymać życie pol skiej kultury? Reagowali gwałtownie, nie mogąc zrozumieć tego rozdźwięku między grozą okupacyjnego terroru a niespiesznym n a m y s ł e m n a d dalekimi konsekwencjami literackich i filozoficznych idei ostatnich kilku stuleci. Nie potrafili albo raczej - nie chcieli zdobyć się na dystans, dzięki k t ó r e m u dziś jest dla nas oczywiste, że w wojennych szkicach Miłosza „z pozoru tylko chodzi ło o oderwane rozważania. W istocie - pisał po latach a u t o r Legend - przepro wadzałem, pośrednio, rozprawę z przedwojennym Ideolo, a przecie okupowa na Warszawa żyła jego dalszym ciągiem. Dla m n i e to wszystko było skończone i nie mogły udawać się rozmowy z m ł o d s z y m i o lat dziesięć poetami ze «Sztuki i Narodu», skoro oni nie rozumieli, że się skończyło" (LN, 2 8 2 ) . Co oznacza w tej wypowiedzi Tuwimowskie „ideolo"? Jeśli miał to być pseudonim „przyrodzonej endeckości" prawicowych „Lechitów", to diagnozę Miłosza trzeba uznać za całkowicie chybioną, gdyż akurat o w o patriotyczne „podniecenie graniczące z szaleństwem" nie wyróżniało SiN-owców na tle ich rówieśników. Stanisław Marczak-Oborski pisał, że w najwybitniejszym współ pracowniku redagowanego przezeń lewicowego pisma literackiego „Droga", Krzysztofie Kamilu Baczyńskim, „raziła nas wszystkich postawa «spokojnego 242 FRONDA 30 aniola», patrzącego jakby z dalekiego i wyniosłego wzgórza na dziejące się sprawy. To s a m o drażniło nas również u wielu wybitnych starszych pisarzy. Rzeczywistość tak brutalnie kopała b u t e m w twarz, że t r u d n o było uwierzyć w szczerość doraźnej mądrości pojmującej i rozgrzeszającej czasy" 1 4 . Z kolei wywodzący się z kręgu żoliborskich socjalistów Tadeusz Sołtan wspominał, jak w dyskusji podczas tajnego odczytu Irzykowskiego o Witkacym głos zabrał autor Legend nowoczesności: „w błyskotliwym wystąpieniu Miłosza uderzyła nas jednak odmienność w stosunku do postawy osobistego wszechstronnego zaan gażowania w toczącej się walce. Postawa ta cechowała natomiast - bez wzglę du nawet na różnice odcieni ideologicznych - niemal wszystkich młodych i naj młodszych twórców spośród naszego pokolenia. Miłosz był zaś swojego rodzaju widzem tych wielkich zmagań, ich neutralnym, poetyckim k o m e n t a t o r e m " 1 5 . Gdzie indziej zaś Sołtan napisze, że „Czesławowi Miłoszowi nawet w bezpo średnich dyskusjach młodzi pisarze wojennego pokolenia zarzucali [...] p o m n i kową pozę". 1 6 (Inną sprawą, o której jednak nie wolno zapominać, jest fakt, że za przyjmowanie owej „pozy" w trakcie podziemnych „koncertów" gro ziły Miłoszowi takie same represje ze strony Niemców, jak SiN-owcom i ich rówieśnikom za wygłaszanie buńczucznych manifestów i kom ponowanie partyzanckich piosenek.) Znamienne wydaje się również, że w dyskusji dotyczącej Kamie ni na szaniec, jaka przetoczyła się przez łamy prasy konspiracyjnej na przełomie 1943/44 r. pod wpływem dwóch masowych - jak na ów czesne, konspiracyjne warunki - edycji powieści Aleksandra Kamińskiego, zastrzeżenia dotyczyły jedynie jej „wpływu na psychikę mło dzieży, chłonącej tego typu literaturę zachłannie" („SiN") oraz „pewnej postawy wychowawczej", która ignoruje „wszystkie przeszkody i załamania, stwarza jąc sztucznie wyidealizowany monolit ludzki", a młodemu człowiekowi wyznacza maksymalistyczne wzory i każe być „najlep szym konspiratorem, bojowcem, żołnierzem, a po wojnie najlep- szym urzędnikiem czy po prostu obywatelem" („Droga" i „Płomienie"). Niko mu natomiast nie przyszło na myśl kwestionować bohaterstwa harcerzy z Sza rych Szeregów, sensu służby „Sprawie" i ofiar, jakie dla niej ponieśli „Alek", „Rudy" i „Zośka", czy wreszcie celowości samej walki o niepodległość; pytanie dotyczyło bowiem nie tego, czy walczyć, lecz - „o co i jak walczyć". 1 7 Tak więc akurat w kwestii wyboru pomiędzy zaangażowaniem a dystansem wobec ak tualnych wydarzeń bez wątpienia mówić m o ż n a o ponadpolitycznej i międzyśrodowiskowej wspólnocie pokolenia wojennego, które przedkładało aktywizm nad odrzucany z niechęcią i zniecierpliwieniem klerkizm. I zresztą ta w s p ó l n o t a obejmowała nie tylko „młodych i najmłodszych twórców", co p o ś r e d n i o przyznaje Jan Błoński, tak pisząc o „listach-esejach", wymienianych przez Miłosza z J e r z y m A n d r z e j e w s k i m u schyłku lata 1942 r.: „Andrzejewski nie uwolnił się od wojennej egzaltacji. Porywa go uniesienie, chce zaraz b u d o w a ć Królestwo Boże na ziemi, d o k o n a ć radykalne go p r z e ł o m u ! I to właśnie budzi w Miłoszu najgłębszą nieufność" (LN, XIX). Podejrzliwość a u t o r a Legend, według krakowskiego badacza, s p o w o d o w a n a była nie opuszczającą go ani na chwilę świadomością, że zło obecne jest w ca łym świecie, również po „naszej" stronie zbrojnego konfliktu. Pisarz wie, że „diabeł nigdy z człowieka nie zrezygnuje, póki t e n po ziemi chodzi" (LN, XX), dlatego - jak wyznaje Miłosz w j e d n y m z listów - coś się w n i m b u n t u j e i żąda, aby wymierzał on sprawiedliwość i osądzał z a r ó w n o prześladowców, jak i prześladowanych, „miarą inną niż miara patriotycznych uniesień" (LN, 201). Jan Błoński twierdzi, że korespondencyjna dyskusja Miłosza z a u t o r e m Wiel kiego tygodnia urwała się bez końcowych wniosków, jakby w pól zdania, wła śnie z p o w o d u „różnicy postawy twórczej, jaka u Andrzejewskiego zakłada n a m i ę t n ą wyznawczość. Tymczasem dla Miłosza literatura rodzi się raczej z d o m y s ł ó w i wątpliwości, z braku zaufania do n a m i ę t n o ś c i lub, przynaj mniej, z oglądania tychże pod bardzo rozmaitymi k ą t a m i " (LN, X). 33-letni Jerzy Andrzejewski - podobnie jak o ponad dziesięć lat młodsi re daktorzy „Sztuki i N a r o d u " i całe „pokolenie Kolumbów" - poddaje się „wojen nej egzaltacji" i gorączkowo szuka a n t i d o t u m na szalejące wokół zło, a wciąż jeszcze nie porzuciwszy swej przedwojennej, „katolickiej" kreacji, w chrześci jaństwie upatruje siły zdolnej przeprowadzić ludzkość przez „epokę pieców" i... „zagania przyjaciela do kościoła" (LN, XXII). Czyżby więc ledwie zaczęty spór Trzebińskiego z Miłoszem nie mógł się rozwinąć z tych samych powodów, dla 244 FRONDA 30 których - według Błońskiego - urwała się listowna dyskusja auto ra Legend z Andrzejewskim? Tak właśnie sądzi Jan Mara: jego zdaniem, zasadniczą płaszczyzną sporu Miłosza z SiN-owcami nie był „nacjonalizm, katolicyzm i dość ciasny doktrynalnie, choć szlachet nie umotywowany utylitaryzm «dwudziestoletnich poetów Warszawy», ale stosunek do historii. [...] Trzebiński był rzecznikiem żarliwego zaangażowania, Miłosz chłodnego dystansu" 1 8 . Skoro więc w t a m t y m czasie aktywizm SiN-owców udzielał się również starszym pokoleniom literac kiej Warszawy, to co umożliwiło autorowi Legend zachowanie „stoickiego" spo koju wbrew powszechnej gorączce? Świadomi i nieświadomi faszyści Miłosz, wedle jego własnych słów, stara się panować nad „własnymi skłonnościa mi, które pchają mnie ku żarliwości większej niżbym sobie tego życzył. Wystar czy, abym popuścił sobie trochę cugli, a zaczynam przemawiać t o n e m proroka i kaznodziei..." (LN, 189). Nie chcąc być kapłanem jakiejś prawdy czy wyznaw cą uważającym swoją wiarę za panaceum na bolączki ludzkości, autor Legend wy biera drogę wątpienia. Rozważając różne propozycje wyjścia ze ślepego zaułka, w jakim znalazła się Europa, będzie podnosić wszelkie możliwe zastrzeżenia. Jak sam twierdzi, „w tym niezdecydowaniu jest już wybór. Wyraża się on położe niem nacisku na jedne strony człowieka z pominięciem innych, zespołem cyto wanych nazwisk i ogółem sympatyj oraz uprzedzeń" (LN, 276). Jan Błoński wy łoży to prościej, pisząc, że ten wybór to „odrzucenie fanatyzmu i nieufność do gotowych rozwiązań" (LN, X). Trzeba by jednak powiedzieć, że wystrzegając się „tonu proroka i kaznodziei", Miłosz nie tyle deklaruje nieufność wobec zasta nych interpretacji współczesnego kryzysu, co raczej odrzuca a priori samą możli wość poznania prawdy o jego istocie i drogach wyjścia. Gdyby bowiem było ina czej, musiałby liczyć się z ewentualnością przemawiania na podwyższonym diapazonie, jak ten, kto wie, co należy robić, i wzywa do działania. Autor Legend deklaruje jednak: „Mnie wystarcza rysowanie przeciwieństw, wystarcza sama wę drówka po ogrodzie, gdzie rosną obok siebie «za» i «przeciw». Dlatego jestem znacznie bardziej obserwatorem [...] niż zwolennikiem rozwiązań" (LN, 255). JESIEŃ-2003 245 Skąd ten minimalizm w epoce, która na gwałt potrzebuje odpowiedzi? Czy kiedy każdy dzień przynosi kolejne ofiary fałszywych ideologii, pisarz m o że zajmować postawę niezainteresowanego sprawami bieżącymi klerka; posta wę - przypomnijmy - zakwestionowaną przez samego Miłosza w eseju Zupeł ne wyzwolenie i s k o m p r o m i t o w a n ą , jego zdaniem, przez takich p i ę k n o d u c h ó w , jak Gide czy Nietzsche? Skoro jednak „z pochwalą czynu, jako przeciwieństwa intelektu" występują dzisiaj „świadomi czy też nieświadomi faszyści" (IN, 244), to Miłosz na wszelki wypadek o d s u w a możliwie daleko od siebie myśl 0 znalezieniu jasnej odpowiedzi na wojenne „fiasko europejskiego d u c h a " . Wyraźnie pobrzmiewają tu echa służewskiej dyskusji sprzed pół roku, a za p e w n e także lektury repliki Trzebińskiego. Po konfrontacji z SiN-owcami Mi łosz dokonuje więc pewnej rehabilitacji klerkizmu i szkicuje projekt nowej postawy europejskiego intelektualisty: „Chodzi o p e w n ą m e n t a l n o ś ć bezinte resowną, o spojrzenie z dystansu na namiętności i walki ludzkie" (LN, 2 7 1 ) . Bezinteresowność trzeba tu rozumieć jako nieuleganie duchowi epoki, naka zującemu szybkie przechodzenie od myśli do działania, od teoretycznych po szukiwań do praktycznych rozwiązań, przed czym a u t o r Legend ostrzega też Andrzejewskiego. „Wyrok, jaki wydały na «intelektualistów» wypadki politycz ne, nie przesądza jeszcze ostatecznie sprawy na ich niekorzyść - pisze Miłosz, nawiązując chyba również do epitetów Trzebińskiego p o d swoim adresem. Przeciwnie, obowiązki, jakie na siebie przyjęli, oczyściły intelektualizm z wie lu wad, przede wszystkim z grzechu ucieczki od rzeczywistości. [...] «Intelektualista» zaczął nosić m u n d u r i oznaki [...] Dzisiaj jest (bo musi być) antyfaszystą i z nielicznymi wyjątkami antystalinowcem, zna pożałowania godne skutki liberalnej demokracji i poszukuje nowych s p o s o b ó w planowania, wol nych od głupoty i zbrodniczości t o t a l i z m u " (IN, 2 7 1 - 2 7 2 ) . Z a d a n i e klerka czasu wojny totalnej to, jak chce Miłosz, „łagodzić absur dalność zbiorowych p o p ę d ó w , nadając im szlachetniejszy k i e r u n e k " czy na wet „zabrać się do wychowywania" (IN, 2 7 3 ) . Czym by ta pedagogia intelek tualistów miała się różnić od prorockich kazań, których wygłaszania a u t o r Legend chciał unikać? Jak w i a d o m o , zazwyczaj n i e różni się o n a niczym, m o że tylko większą chimerycznością d o k t r y n głoszonych przez k a p ł a n ó w świec kich religii. Zatoczywszy k o ł o w p o s z u k i w a n i u definicji swej postawy, Mi łosz wraca więc do punktu wyjścia, w opozycji do „tonu proroka 1 kaznodziei", proponując t o n świeckiego m ę d r c a . W j a k i m ś s t o p n i u jest to 246 FRONDA 30 s p o w o d o w a n e tym, że w korespondencji z A n d r z e j e w s k i m Miłosz daje od p ó r konfesyjnej p o s t a w i e przyjaciela, być m o ż e idąc w swym sprzeciwie wo bec religijnej egzaltacji dalej niż s a m by chciał. J e d n a k to nie tylko p o s t a w a „świadomych i nieświadomych faszystów" skłaniała p o e t ę do o s t r o ż n o ś c i . Co najmniej r ó w n i e w a ż n y m ź r ó d ł e m jego - nieco p r z e k o r n e g o - stoicyzmu było w s p o m n i e n i e własnych młodzieńczych konfesji i egzaltacji. Dystans wiedzy i wstydu W pierwszej połowie lat 30. w okresie studiów na Uniwersytecie Stefana Ba torego Miłosz był aktywnym uczestnikiem Klubu Włóczęgów, stanowiącego alternatywę wobec korporacji akademickich, oraz w s p ó ł t w ó r c ą grupy poetyc kiej „Zagary"." Pod względem towarzyskim oba te środowiska w d u ż y m stop niu się przenikały: do najbliższego kręgu przyjaciół poety należeli Lech Beynar (po wojnie znany pod literackim p s e u d o n i m e m jako Paweł Jasienica), Jerzy Za górski, T e o d o r Bujnicki, Henryk Dembiński i Stefan Jędrychowski. Nazwiska trzech ostatnich wyznaczają polityczne oblicze grupy, które było radykalnie le wicowe: młodzi pisarze sympatyzowali z k o m u n i z m e m - z a p e w n e w d u ż y m stopniu z chęci przeciwstawienia się ideowej supremacji endecji wśród pol skiej młodzieży, a także tym p r z e m i a n o m w łonie rządzącego obozu belwederskiego, o których Antoni Słonimski po latach napisał: „gdy skończył się świat szwoleżerów, niektórzy bojowcy zbliżyli się do bojówkarzy" 2 0 . „Przed 1939 rokiem - w s p o m i n a Miłosz w Roku myśliwego - stanowi istnie jącemu nie dawałem żadnych szans i p o w i n i e n e m był zostać komunistą, cóż kiedy moja świadomość tego, czym jest Rosja stalinowska, na to nie pozwalała" 2 1 . Był jednak - jak sam to określił - „namiętnym" czytelnikiem KPP-owskiego „Miesięcznika Literackiego", który redagowali Aleksander Wat, Andrzej Stawar i Władysław Broniewski. Będąc w wieku Trzebińskiego i jego kolegów ze „Sztuki i N a r o d u " , we własnej publicystyce zdarzało mu się bez ironii nazywać Związek Sowiecki „najciekawszym krajem świata". 2 2 U schyłku dwudziestole cia, częściowo pod wpływem swego stryja, francusko-litewskiego symbolisty i ezoterycznego mistyka, O s k a r a Miłosza, a u t o r Trzech zim ostygł w sympa tii dla „obozu p o s t ę p u " i „frontów ludowych"; spory rozgłos zyskały wów czas jego wystąpienia w obronie kultury i poezji przed uroszczeniami wszel kich ideologii i r u c h ó w masowych 2 1 . Z a r a z e m j e d n a k zmaganie z w u l g a r n y m JESIEŃ-2003 247 marksizmem „łączyło się u Miłosza z brakiem wiary w inny wariant historii" i katastroficznym przeświadczeniem, że przyszłość należeć będzie do „wier nych, ale.tępych wyznawców" 2 4 . Wprawdzie po przeprowadzce do stołecznej centrali Polskiego Radia, w którym pracował od 1936 r., poeta utrzymywał stały kontakt z zupełnie in nym już środowiskiem - inteligencją katolicką, skupioną wokół kwartalnika „Verbum", redagowanego przez ks. Władysława Kornilowicza, oraz zakładu dla ociemniałych w Laskach, którego „Ojciec" był duchowym o p i e k u n e m - jed nak w czasach eugenicznych eksperymentów na więźniach rozsianych po Pol sce kacetów dość upiornej dosłowności musiały nabierać takie choćby jego cał kiem niedawne sformułowania: „celem p o w i n n o być urobienie takiego typu człowieka, jaki ze względów społecz nych jest w najbliższej przyszłości po trzebny. A więc artysta kieruje hodow lą ludzi" 2 5 . wczesnej Po wielu latach o swej publicystyce Miłosz będzie m ó w i ł : „idiotyczne artykuły", „żdanowszczyzna" 2 6 , „bardzo naiwne i głu pie", „kuriozum" 2 7 . Nie jest to jedyne w s p o m n i e n i e dające autorowi Bulionu z gwoździ okazję do mnożenia podob nych określeń, zdradzających poczucie wstydu i zażenowania. Ówczesna po stawa polityczna poety miała również wpływ na jego wiersze, co autor przy znaje już nieco oględniej: „pierwszy szczupły tomik poezji, Poemat o czasie zastygłym (1933), zepsuły rozważania socjalne" 2 8 ; był on „poetycko regresem w stosunku do wierszy, które pisałem wcześniej [...] Te moje młodzieńcze wiersze, głupawe, prawda..." 2 4 W y m o w n a jest również konsekwentna niezgoda pisarza na przedrukowywanie wierszy z jego pierwszej książki poetyckiej (wyjątek od tej zasady uczynił Miłosz dopie ro niedawno w pierwszym z pięciu t o m ó w wierszy, jakie mają się ukazać w edycji jego dzieł zebranych). 248 FRONDA 30 „Pana późniejsza twórczość jest w zasadzie bardzo stoicka. A to jedyny okres, kiedy Pan w ogóle nie jest stoicki" - na to pytanie jeszcze w swoje dzie więćdziesiąte urodziny poeta odpowie śmiechem, skrywającym bolesną wiedzę, jaką miał już 60 lat wcześniej. 3 0 Pisząc Legendy nowoczesności, Miłosz nie tyl ko b o w i e m uważał, że w czasach p o w s z e c h n e g o „ s z a l e ń s t w a " t r z e b a zacho wać spokój i dystans, n a w e t za cenę o b r z u c e n i a b ł o t e m i o p u s z c z e n i a przez własnych rodaków. Wiedział również, że rzucając się w wir wydarzeń i go rączkowo chwytając pierwsze z brzegu odpowiedzi na dręczące nas pytania, popełnić m o ż n a głupstwa, za które przez długie lata płaci się znoszeniem zasłu żonych szyderstw. Wiedział to na własnym przykładzie, lecz także na przykła dzie swego przyjaciela, Jerzego Andrzejewskiego: przed wojną żarliwego naśla dowcy francuskiej powieści katolickiej, teraz już niewierzącego, lecz nie mogącego się obejść bez komfortu pewności, jaki dawała mu religia; jej pragnie nie zaraz po wojnie uczyni z autora Lodu serca piewcę „Nowej Wiary". I to także są korzenie - w o j e n n e g o i p o w o j e n n e g o - stoicyzmu Czesła wa Miłosza. ALEKSANDER KOPIŃSKI Tekst jest fragmentem rozdz. III pracy „Ludzie z charakterami. O okupacyjnym sporze Czestawa Miło sza i Andrzeja Trzebińskiego" (zob. także rozdz. I: Starzec / dziarscy chłopcy, „Arcana" 2003. nr 1; rozdz. II: Spotkanie. „Ethos" 2003, w druku; rozdz. IVa: Metoda wiary i pokusa czystej intencji, „W drodze" 2003, nr 6; rozdz. IVb: Między historią a wiecznością, „Topos" 2003, w druku). Catość ukaże się niebawem jako książka nakładem Biblioteki Frondy. PRZYPISY: 1 Skrótami (z podaniem numeru strony) oznaczono cytaty z następujących źródeł: LN - Cz. Mi łosz, Legendy nowoczesności. Eseje okupacyjne. Listy-eseje Jerzego Andrzejewskiego i Czesława Miłosza, wstęp J. Błoński, Kraków 1996; APR - A. Trzebiński, Aby podnieść róże. Szkice literackie i dramat, wstęp i oprać. M. Urbanowski, Warszawa 1999; P - tegoż, Pamiętnik, wstęp i oprać. P. Rodak, Warszawa 2001. 2 O filozoficznych inspiracjach Miłosza zob. K. Zajas, Miłosz i filozofia, Kraków 1997. 3 O filozofii Brzozowskiego zob. B. Suchodolski, Stanisław Brzozowski. Rozwój ideologii, Warszawa 1933; A. Mencwel, Stanisław Brzozowski. Kształtowanie myśli krytycznej, Warszawa 1976; A. Walic ki, Stanisław Brzozowski - drogi myśli, Warszawa 1977; L. Kołakowski, Główne nurty marksizmu. Po wstanie - rozwój - rozkład, Londyn 1988, rozdz. Stanisław Brzozowski - marksizm jako subiektywizm hi storyczny. 4 Por. Cz. Miłosz, Zupełne wyzwolenie, w: LN, 67-68. Maciej Urbanowski sugeruje, że to właśnie za fascynowanie twórców „SiN-u" myślą Brzozowskiego mogło zadecydować o negatywnym sto- JESIEŃ-2003 249 sunku doń Miłosza, który w innym wojennym szkicu nazwie autora Głosów wśród nocy „odrażają cym" (LN, 132), „z czego po latach tłumaczyć się będzie Człowiekiem wśród skorpionów" (M. Urba nowski, Wokół „Szkiców piórkiem", w: tegoż, Oczyszczenie. Szkice o literaturze polskiej XX wieku, Kra ków 2002, s. 212). Sam Miłosz zdaje się rzeczywiście potwierdzać te przypuszczenia, gdy pisze 0 stopniowym „zawłaszczaniu" Brzozowskiego przez prawicę: „Przygarniano Brzozowskiego co prawda ostrożnie i powoli. Dopiero podczas II wojny światowej nazwisko zyskało popularność wśród podziemnej prawicy, do tego stopnia, że otwierając jej drukowane czy odbijane na powie laczu periodyki (zwykle grawitujące dokoła Konfederacji Narodu) natrafiało się co chwila na fan tastycznie mętne próby podania tego wielkiego już Polaka w odpowiednim ideologicznym sosie. Narodowa Demokracja mściła się na Brzozowskim roznosząc ze szczególnym smakiem wieść, że byt agentem Ochrany. Jej spadkobiercy przyjmowali tę pogłoskę, dla nich raczej wygodną: i «wina» pisarza, i jego materializm historyczny to były jego błądzenia, zanim nie przybił do katolicko-narodowego portu. [...] Dlaczego w 1943 r., w szkicu o Stanisławie Ignacym Witkiewiczu, przyznając, że dwie są osobistości w polskiej nowszej literaturze, do których trzeba ciągle powra cać: Brzozowski i Witkiewicz, napisałem, że Brzozowski jest «odrażający»? Nieuczciwość zwykle pochodzi z podszeptów ambicji. Podziemne pisemka prawicowe doprowadzały mnie do furii, a w nich bez ustanku: Brzozowski, Brzozowski. Spreparowany, przesłonił mi prawdziwego. Chciałem się odgrodzić, poniżało mnie przyłączanie się do ich chóru" (Cz. Miłosz, Człowiek wśród skorpionów. Studium o Stanisławie Brzozowskim, Warszawa 1982, s. 58, 61). Szerzej na ten temat zob. M. Wyka, Miłosz i Brzozowski, w zbiorze: Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości po ety, red. J. Kwiatkowski, Kraków-Wrocław 1985. 5 O Sorelu zob. L. Kołakowski, Główne nurty marksizmu..., rozdz. Georges Sorel - marksizm jansenistyczny. 6 7 Cz. Miłosz, Rodzinna Europa, Kraków 1994, s. 234. Na ten temat zob. J. Pyszny, „Sprawa Miłosza", czyli poeta w czyśćcu, w zbiorze: Poznawanie Miłosza Z. Część pierwsza 1980-1998, red. A. Fiut, Kraków 2000, zwłaszcza s. 71-80. 8 K. Brandys, Mm będzie zapomniany, „Nowa Kultura" 1955, nr 38. 9 R. Zimand, „Za chwilę na scenę wejdzie Autor", „Po prostu" 1956, nr 5; cyt. za: J. Pyszny, „Sprawa Miłosza"..., s. 77. 10 R. Bratny, Drugi oddział klerków, „Po prostu" 1956, nr 4; cyt. za: J. Pyszny, „Sprawa Miłosza"..., 11 J. Pyszny, „Sprawa Miłosza"..., s. 74; por. J. Putrament, Coś z Miłosza, „Przegląd Kulturalny" 1956, nr 1. 12 J.M. Rymkiewicz, Czesław Miłosz, „Kronika" 1956, nr 14; por. J. Pyszny, „Sprawa Miłosza"..., s. 13 Por. list Cz. Miłosza do paryskiej „Kultury" 1956, nr 2. 14 S. Marczak-Oborski, jeszcze jedna cyganeria, w zbiorze: W gałązce dymu, w ognia blasku... Wspo s. 76. 64. mnienia o Wacławie Bojarskim, Tadeuszu Gajcym, Onufrym Bronisławie Kopczyńskim, Wojciechu Menelu, Zdzisławie Stroińskim, Andrzeju Trzebińskim, oprać. J. Szczypka, Warszawa 1977, s. 312. Odmien ność postawy Baczyńskiego w stosunku do rówieśników, zbliżająca go do pisarzy starszego po kolenia, w jakimś stopniu jest efektem tego, że - poza niekwestionowanym talentem - również atmosfera domu rodzinnego i nazwisko ojca, znanego przed wojną lewicowego krytyka literac kiego, Stanisława Baczyńskiego, zapewniły mu start w świat literatury, o jakim tylko marzyć mo gli inni „Kolumbowie". Wspierali go wszak Kazimierz Wyka (słynny List do Jana Bugaja) i Cze sław Miłosz (Baczyński jako jedyny z generacji wojennej umieścił swe utwory w konspiracyjnej antologii Pieśń niepodległa), a Jerzy Andrzejewski i Jarosław Iwaszkiewicz służyli doświadczeniem 1 obdarzyli przyjaźnią. Por. K. Wyka, List do Jana Bugaja, pierwodruk: „Miesięcznik Literacki", nr 7, czerwiec 1943, przedruk w: Konspiracyjna publicystyka literacka 1940-1944. Antologia, wstęp 250 FRONDA 30 i oprać. Z. Jastrzębski, Kraków 1973; Cz. Miłosz, Strefa chroniona, w: tegoż, Ogród nauk, Lublin 1986, s. 145; P. Rodak, Wizje kultury pokolenia wojennego, Wrocław 2000, s. 236-237. 15 Wspomnienie T. Sołtana, w zbiorze: Z dziejów podziemnego Uniwersytetu Warszawskiego, Warsza wa 1961, s. 291. Wzmianki w dzienniku Trzebińskiego świadczą, że również i on brał udział w owym spotkaniu (P, 83, 91). 16 T. Sołtan, Motywy i fascynacje, Warszawa 1978, s. 125. Na ten temat zob. także Z. Jastrzębski, Literatura pokolenia wojennego wobec dwudziestolecia, Warszawa 1969, s. 73-75. 17 Por.J. Oborski [S. Marczak], Dwie książki, „Sztuka i Naród", nr 13, listopad 1943; Kael [K. Li piński], Kamienie na szaniec, „Droga", nr 2, 1944, przedruk: „Płomienie", nr 6, kwiecień 1944; oba teksty cyt. za: P. Rodak, Wizje kultury,.., s. 98-100; A. Kamiński, Kamienie na szaniec, wstęp i oprać. K. Heska-Kwaśniewicz, Warszawa 1995. Szerzej o dyskusji wokół Kamieni na szaniec zob. P. Rodak, Wizje kultury..., rozdz. II: O co i jak walczyć? 18 J. Marx, Erupcje histerycznej konfesji i poetyckie wyrobnictwo, w: tegoż, Dwudziestoletni poeci Warszawy, Warszawa 1994, s. 570. 19 Zob. W.P. Szymański, „Żagary" i żagaryści, w: tegoż, Moje dwudziestolecie 1918-1939, Kraków 1998; A. Zieniewicz, Idące Wilno. Szkice o Żagarach, Warszawa 1987, zwłaszcza szkic wprowadza jący Splątany węzeł (inicjacje polityczne); St. Bereś, Ostatnia wileńska plejada. Szkice o poezji kręgu Żagarów, Warszawa 1990, zwłaszcza rozdz. I: „Już nic, to tylko stoi obłok nad sekcją twórczości oryginal nej" oraz II: Strategia Zagórów. 20 A. Słonimski, Ciekawość. Felietony 1973-1976, Warszawa 1981, s. 139. 21 Cz. Miłosz, Rok myśliwego, Kraków 1991, s. 135. 22 Por. A. Wat, Mój wiek. Pamiętnik mówiony, Warszawa 1990, tom I, s. 59; Cz. Miłosz, Sens regio nalizmu, „Piony" 1932, nr 2. 23 24 Zob. Cz. Miłosz, List do obrońców kultury, „Poprostu" 1936, nr 12. Por. A. Stawiarska, Wieszcz rewolucji, Miłosz sam, „Gazeta Wyborcza", 29-30 XII 2001 (cz. I), 31 XII 2001-1 I 2002 (cz. II). 25 Jan [Cz. 26 Wstawać rano, pisać, a potem na jagody... [wywiad A. Michnika z Cz. Miłoszem], „Gazeta Wybor Miłosz], Bulion z gwoździ, „Żagpiy" 1931, nr 5. cza", 8-9 VI 1991. 27 Taki Zeitgeist [wywiad A. Stawiarskiej z Cz. Miłoszem], „Gazeta Wyborcza", 30 VI-1 VII 2001. 28 Cz. Miłosz, Historia literatury polskiej do roku 1939, tłum. Maria Tarnowska, Kraków 1993, s. 472. 29 Taki Zeitgeist... Szerzej o początkach twórczości Miłosza i jego programie poetyckim w latach 30. zob. J. Kwiatkowski, „Poemat o czasie zastygłym", w zbiorze: Poznawanie Mitosza. Studia i szki ce...; St. Bereś, Ostatnia wileńska plejada..., podrozdz. Czarny Ariel poezji społecznej w poświęconym Miłoszowi rozdz. VII: Lad dojrzały do katastrofy czy katastrofa dojrzała do ładu, s. 226-260; K. Dyb ciak, Młody Miłosz - prozaik bliski personalizmowi, „Więź" 1996, nr 6. 30 Por. Taki Zeitgeist... JESIEŃ-2003 251 W zachwytach nad Grotowskim o jedno chodzi - o pol skość - że tę polskość w końcu w świecie doceniono, na piedestał wyniesiono, na festiwalach nagrodzono, na uniwersytety zaproszono. Z DZIENNICZKA CZELADNIKA PODEJRZEŃ MICHAŁ KLIZMA Mój kochany pamiętniczku, czy p a m i ę t a s z dzień, w k t ó r y m u m a r i Jerzy Gro towski? „Grotowski wielkim reżyserem byl" - usłyszeć m o ż n a było w radiu, zobaczyć w telewizji i przeczytać w gazetach, gdzie wszyscy na wyprzódki prześcigali się w aktach strzelistych ku czci w i e k o p o m n e g o twórcy. Przedsta wiciele różnych partii, zaproszeni do komercyjnego radia na dyskusję poli tyczną, wygłaszali długie m o n o l o g i o wielkim Polaku, k t ó r e g o docenił cały świat, i o wielkiej stracie dla europejskiej kultury, jaką s t a n o w i ł a śmierć re żysera. „Grotowski zachwyca" - powtarzali unisono. Ale - chciałoby się zapytać 252 FRONDA 30 - jak to zachwyca, skoro prawie nikt tak n a p r a w d ę nie widział jego p r z e d s t a wień? Z n a je zaledwie garstka w i d z ó w sprzed ćwierć wieku, bywalców w r o cławskiego T e a t r u Laboratorium, oraz g r u p k a t e a t r o l o g ó w o specyficznych gustach. Pozostała rzesza dzisiejszych a d m i r a t o r ó w G r o t o w s k i e g o nie ma pojęcia o jego spektaklach, a tylko słyszała, że był wielkim r e f o r m a t o r e m te atralnym, który znalazł u z n a n i e na świecie, czego d o w o d e m fakt, że - jak p o wtarzają z n a m a s z c z e n i e m - został d r u g i m w dziejach, po Mickiewiczu, Po lakiem wykładającym w College de France. Powszechny i bezkrytyczny zachwyt G r o t o w s k i m przy k o m p l e t n e j nie znajomości jego dzieła, to przejaw polskiego k o m p l e k s u niższości. M a ł o k t o zastanawia się n a d tym, na czym miałaby polegać wielkość reżysera. Bo też nie ma się właściwie nad czym zastanawiać - był wielki, bo był znany na ca łym świecie i szanowany, bo jego nazwisko było g ł o ś n e oraz i n s p i r o w a ł o ca ły świat teatru. Ergo: „Grotowski wielkim reżyserem b y ł " . Przypomina mi się, mój k o c h a n y p a m i ę t n i c z k u , książka, jaką onegdaj wy kopałem spod zwałów międzywojennych w o l u m i n ó w w w a r s z a w s k i m antyk wariacie „Kosmos-Logos". N o s i ł a tytuł „Polskość N i e t z s c h e g o i jego filozo fii". Jej a u t o r e m był niejaki Bernard Szarlitt. Rok wydania: 1930. Otóż, jak z a p e w n e pamiętasz, w o s t a t n i m okresie życia N i e t z s c h e ogłosił się nie tylko Bogiem, ale - jak pisał w liście „ d o szlachetnych P o l a k ó w " - „ j e s t e m bardziej jeszcze Polakiem niż Bogiem". Wyznawał im też: „Żyję w ś r ó d w a s j a k o Ma tejko - Ukrzyżowany". W n o t a t k a c h turyńskich pisał, iż odnajduje swoją p o dobiznę na każdym z o b r a z ó w Matejki, Bismarckowi zaś radził nucić do ucha: „Jeszcze Polska n i e zginęła, póki Nietzky żyje". Owych szalonych listów i zapisków chwycił się Szarlitt i o p u b l i k o w a ł dzieło o p a r t e na d w ó c h p r z e s ł a n k a c h - że t o ż s a m o ś ć p o l s k a jest katolicka i że N i e t z s c h e był Polakiem. Wyciągnął stąd n i e z a w o d n y wniosek, iż filozo fia a u t o r a „Antychrysta" jest na w s k r o ś przesiąknięta polskością i d u c h e m katolicyzmu. Tak n a p r a w d ę Szarlitta niewiele o b c h o d z i ł o , co N i e t z s c h e miał do powiedzenia. Zależało mu tylko na u d o w o d n i e n i u , że j e d e n z najbardziej wpływowych filozofów świata był wielkim Polakiem, a jego myśl jest arcypolska i arcykatolicka. N a w e t gdybyśmy p o m i n ę l i żarliwą i n a m i ę t n ą wojnę, jaką N i e t z s c h e wy powiedział Chrystusowi, i skoncentrowali się jedynie na chrześcijańskim epizodzie w życiu filozofa, to m u s i m y stwierdzić, że i w ó w c z a s daleko mu JESIEŃ-2003 253 było do katolicyzmu. Jeszcze p r z e d „ u ś m i e r c e n i e m " Boga, w liście do Rohdego w 1875 roku N i e t z s c h e pisał: „ N a s z e dobre, czyste p o w i e t r z e p r o t e stanckie! Nigdy dotąd nie o d c z u w a ł e m najserdeczniejszej zależności od du cha Lutra tak p o t ę ż n i e jak teraz... I ja wierzę, że r e p r e z e n t u j ę coś świętego i do głębi się wstydzę, gdy s p o t y k a m się z podejrzeniami, że m ó g ł b y m mieć coś w s p ó l n e g o z d u c h e m do g r u n t u mi n i e n a w i s t n e g o katolicyzmu." W s z e c h o b e c n e zachwyty nad G r o t o w s k i m p o d o b n e j są próby, co h y m n y Szarlitta na cześć Nietzschego, p o n i e w a ż o j e d n o w nich chodzi - o polskość, i że tę polskość w k o ń c u w świecie d o c e n i o n o , na piedestał wyniesiono, na festiwalach n a g r o d z o n o , na uniwersytety z a p r o s z o n o . A tymczasem, mój drogi, nikt nie zauważył, że Grotowski był tak napraw dę polskim o d p o w i e d n i k i e m Maryny Cwigun. T e a t r o l o g o m nazwisko C w i g u n niewiele powie, więc wyjaśnijmy, że była o n a działaczką K o m s o m o ł u , która następnie stalą się guru Wielkiego Białego Bractwa. Jerzy Grotowski, który w 1955 roku wyjechał jako działacz Z M P na studia do Moskwy, udał się stam tąd do Azji Środkowej, gdzie przeżył d u c h o w y p r z e ł o m . Jak stwierdził swego czasu Robert Tekieli, „wyjechał gruby k o m u c h , wrócił cienki g u r u " . W wypowiedziach o teatrze Grotowskiego wiele m ó w i się o poczuciu sakralności. Gdyby jednak bliżej zapytać wypowiadających się, co przez to sacrum rozu mieją, nie dadzą zadowalającej odpowiedzi - dominuje mglistość, nieokreślo ność, mętność, niejasne przeczucia, dziwne wrażenia. Pewien mój znajomy, 254 FRONDA 30 który w latach 70. oglądał spektakl Grotowskiego, miał wrażenie jakby uczestni czył w czarnej mszy. Być może nie jest wcale przypadkiem, że prymas Wyszyń ski surowo potępił przedstawienie „Apocalypsis c u m figuris". M a m w ręku „Tygodnik Powszechny" z blokiem t e k s t ó w poświęconych pa mięci zmarłego reżysera. Jan Błoński napisał w nim, że Grotowski „ s t o p n i o w o zmienił sui generis szkołę teatralną w szkołę życia, d u c h o w e g o oczywiście. Na «święta» Instytutu składały się działania «od rytu prostsze», d o s t ę p n e każ demu, a więc ekstatyczny taniec, wygnanie do lasu, glossolalia, kąpiel oczysz czająca, marsz inicjacyjny... znane z tradycji animistycznej, szamańskiej, ma sońskiej, żydowskiej czy chrześcijańskiej, orientalnej także... Oczywiście, nikt działań święta nie wyjaśniał, ani nie k o m e n t o w a ł . Co więcej, wzrastające t e m po czynności uniemożliwiało praktycznie refleksję uczestników. Ale też «święta» zmierzały do pojednania z przyrodą (życiem) i wprawienia uczestników w duchową równowagę, w coś, co m o ż n a nazwać zażyłością ze światem..." Tak sobie myślę, mój kochany pamiętniczku, że t e n t e k s t m o ż e być świa d e c t w e m kapitulacji środowisk katolickich przed w s p ó ł c z e s n ą k u l t u r ą . O t ó ż nasi kochani katolicy z reguły albo wybierają milczenie - bo cóż m o g ą o Grot o w s k i m napisać, s k o r o go nie znają - albo przyjmują miary świata laickiego - i pieją z zachwytu na cześć twórcy, przepisując z innych gazet k o m p l e m e n ty. Rezygnują w ten s p o s ó b z chrześcijańskiej p o w i n n o ś c i rozróżniania du chów, o której m ó w i P i s m o Święte: „ U m i ł o w a n i , nie dowierzajcie k a ż d e m u duchowi, ale badajcie duchy, czy są z Boga, gdyż wielu fałszywych p r o r o k ó w pojawiło się na świecie" (1 J 4,1). Wszyscy chyba się zgodzą, że dzieło G r o t o w s k i e g o p r z e n i k n i ę t e było du chowością. Być m o ż e dla niektórych fakt, że jakieś zjawisko jest nosicielem d u c h a w czasach materializmu, racjonalizmu i k o n s u m p c j o n i z m u , wydaje się całkowicie pozytywne. Na chrześcijanach ciąży j e d n a k obowiązek rozróżnia nia d u c h ó w . Nie m o g ą się oni zadowalać akceptacją wszystkiego, co d u c h o we, gdyż „nie wszyscy są naszego d u c h a " (1 J 2,19). O w s z e m , m o g ą w tym dostrzec pozytywny przykład głodu duchowości, j e d n a k ż e m u s z ą zapytać, od jakiego d u c h a dany fenomen pochodzi. W s z y s t k o zależy od tego, jakie k r y t e r i u m przyjmiemy za p o d s t a w o w e : estetyczne czy d u c h o w e . Błoński - po pierwsze - w y m i e n i a o b o k siebie jed nym t c h e m ryty animistyczne, szamańskie, m a s o ń s k i e , o r i e n t a l n e i chrześci jańskie, bez żadnej próby ich wartościowania. Po drugie: p o t w i e r d z a ich transowy, ekstatyczny charakter, pisząc o wyłączeniu się refleksji uczestni k ó w owych o b r z ę d ó w . Po trzecie: nazywa o w e obrzędy „ ś w i ę t a m i " , wskazu jąc na ich sakralny charakter. Po czwarte: uważa, że owa synkretyczna skła d a n k a rytów prowadzi do osiągnięcia duchowej równowagi, czyli pojednania z przyrodą, ma więc charakter panteistyczny. W kategoriach opisowych, mój kochany p a m i ę t n i c z k u , być m o ż e wszyst ko się zgadza, ale co ma myśleć o t y m przeciętny chrześcijan? Biedny chrze ścijanin patrzy na Grotowskiego... i często nie wie, co myśleć. P o d s t a w ą jest rozróżnienie d u c h o w e . Chrześcijanin nie m o ż e zgodzić się na zrównanie swoich o b r z ę d ó w z s z a m a ń s k i m i czy m a s o ń s k i m i . N i e m o ż e zaakceptować p a n t e i z m u . Jeżeli spojrzymy na działalność G r o t o w s k i e g o w kategoriach duchowych, to oczom n a s z y m u k a ż e się sekta - tyle że o p a k o w a n a bardziej estetycznie niż Wielkie Białe Bractwo. M i a ł e m w rękach bro szury Maryny C w i g u n i Jurija K r i w o n o g o w a - praktyki przez nich zalecane niespecjalnie różniły się od „ t e c h n i k " G r o t o w s k i e g o . Zmarły reżyser n a w e t w publikacjach mu przychylnych nazywany jest gu ru, magiem, p r o r o k i e m lub s z a m a n e m . Bo też stworzył on raczej coś na kształt sekty niż trupy czy zespołu teatralnego w tradycyjnym r o z u m i e n i u . Wystarczy poczytać w s p o m n i e n i a aktorów, którzy przewinęli się przez teatr Grotowskiego. Mówią, że na spektakl chodziło się jak do kościoła, że prze strzeń u t k a n a była jakby z materii subtelnej, że n a s t ę p o w a ł a ich p r z e m i a n a 256 FRONDA 30 siebie w akcie całkowitym. Czytamy o utracie prywatności i ludzkich d r a m a tach, wynikających z faktu, że jeden człowiek k o n s t r u o w a ł sensy ludzkie, a tym s a m y m uzależniał ich od siebie. Mój kochany, czy nie z a s t a n o w i ł o cię, że te s a m e gazety, k t ó r e tak za chwycają się e k s p e r y m e n t a m i formalnymi G r o t o w s k i e g o , wybrzydzają na kiczowatość s a n k t u a r i u m w Licheniu? To prawda, że licheńska bazylika nie wyszła spod ręki Michała Anioła czy Berniniego - i z d z i e ł a m i Nizzoliego czy Albiniego k o n k u r s u a r c h i t e k t o n i c z n e g o p e w n i e by nie wygrała. Gdybyśmy oddali sąd e s t e t o m , z p e w n o ś c i ą przyznaliby G r o t o w s k i e m u wyższość nad b u d o w n i c z y m i Lichenia. Myślę, że nie dostrzegliby j e d n a k cze goś głębszego. Aby to sobie u p r z y t o m n i ć , sięgnijmy do „ D z i e n n i c z k a " sio stry Faustyny, której C h r y s t u s podczas wizji polecił n a m a l o w a n i e swojego obrazu. Jak p a m i ę t a s z , zleciła o n a w y k o n a n i e dzieła p e w n e m u malarzowi, k t ó r e m u opowiedziała widzenie. Kossak czy Malczewski to on nie był, t o t e ż siostrzyczka przeżyła szok. „W pewnej chwili, kiedy byłam u tego malarza, który maluje ten obraz, i zo baczyłam, że nie jest tak piękny, jakim jest Jezus - zasmuciłam się tym bardzo, jednak ukryłam to w sercu głęboko. Kiedyśmy wyszły od tego malarza, m a t k a przełożona została w mieście dla załatwienia różnych spraw, ja sama powróci łam do d o m u . Zaraz udałam się do kaplicy i napłakałam się bardzo. Rzekłam do Pana: Kto Cię wymaluje tak pięknym, jakim jesteś? - W t e m usłyszałam ta kie słowa: Me w piękności farby ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce mojej." Obraz Jezusa Miłosiernego wielu m o ż e wydawać się kiczowaty. Siostrze Faustynie też się nie p o d o b a ł . Dziewczyna z a ł a m a ł a się, jak go zobaczyła. T r u d n o , C h r y s t u s j e d n a k zalegalizował t e n kicz. Bo kicz z czystego serca zna czy w oczach Boga więcej niż arcydzieło z nieczystych intencji. MICHAŁ KLIZMA JESIEŃ-2003 257 Kiedy Claude Levy-Strauss przyjechał do Brazylii i na pla ży Copacabana zobaczył młodego Indianina w koszulce z napisem „Marlboro", popijającego z puszki Pepsi i słu chającego przyłożonego do ucha radia tranzystorowego ogłosił śmierć nauki, którą się zajmował - etnologii, gdyż stwierdził zanik różnic między poszczególnymi kulturami. B U D U J Ą C GLOBALNĄ W I O S K Ę I DEMONTUJĄC ALEKSANDER B O C I A NO W S K I . Jedna z legend W s c h o d u o p o w i a d a o cesarzu, który dal słowo, że wzniesie przepiękny pałac, a wkrótce p o t e m usłyszał p r z e p o w i e d n i ę , że u m r z e na tychmiast, jak tylko pałac zostanie ukończony. Ponieważ nie chciał łamać ce sarskiej obietnicy, a nie miał też ochoty u m i e r a ć , wydał s w o i m s ł u g o m tajny rozkaz, aby nocą po kryjomu rozbierali to, co za d n i a z o s t a ł o w y b u d o w a n e . 258 FRONDA 30 2. We Francji nie b r a k o w a ł o pisarzy, którzy byli lotnikami (np. A n d r e Malraux czy R o m a i n Gary), ale tylko o j e d n y m z nich m o ż n a powiedzieć, że najpierw był lotnikiem, a d o p i e r o p o t e m pisarzem. Dla Saint-Exupery'ego żywiołem było nie pisarstwo, lecz lotnictwo. Było o n o jego p o w o ł a n i e m , k t ó r e g o naka zu nie mógł nie u s ł u c h a ć . Cała jego twórczość wyrastała nie z przeczytanych książek, lecz z „życia tęgiego", którego p o c h w a ł ę n i e s t r u d z e n i e głosił. „ D o bre życie jest s p e ł n i e n i e m " - powtarzał. 3. Być r e p o r t e r e m to dla Ryszarda Kapuścińskiego taka s a m a misja, jak dla Exupery'ego być lotnikiem. Obaj traktują swoje p o w o ł a n i e - pilota oraz ko r e s p o n d e n t a - u ż y t k o w o : jako s ł u ż b ę ludziom. Pierwszy jako lotnik walczy z czasem, aby poczta z Ameryki Południowej m o g ł a jak najszybciej d o t r z e ć do Europy; drugi liczy każdą m i n u t ę , by informacja o w y b u c h u wojny mię dzy H o n d u r a s e m a Salwadorem znalazła się jak najprędzej w światowych serwisach. Obydwaj wiele razy ryzykują życiem: pierwszy - kiedy w p a d a w turbulencję nad A n d a m i czy też rozstrzaskuje s a m o l o t na Saharze, drugi ugryziony przez skorpiona w Ogadenie lub czekający na wyrok śmierci w Bu rundi. Obydwaj ścigają się z czasem i zmniejszają odległości komunikacyjne między ludźmi. Obaj uczestniczą w b u d o w i e globalnej wioski McLuhana. 4. Globalna wioska jest h o m o g e n i c z n a . Ta s a m a reklama p o k a z y w a n a jest jed nocześnie w Tokio, Moskwie, Nairobi i Montevideo, t e n sam serial telewi zyjny „Dynastia" kształtuje gusta ludzi w Dallas, Seulu, Dakarze i Skiernie wicach. Kiedy Claude Levy-Strauss przyjechał do Brazylii i na plaży Copacabana zobaczył m ł o d e g o Indianina w koszulce z na pisem „Marlboro", popijającego z puszki Pepsi i słuchającego przyłożonego do ucha radia t r a n z y s t o r o w e g o - ogłosił śmierć nauki, k t ó r ą się zajmował - etnologii, gdyż stwierdził zanik róż nic między poszczególnymi k u l t u r a m i . JESIEŃ 2003 259 5. To, co Saint-Exupery i Kapuściński za d n i a wybudują - j a k o pilot pocztowy i jako k o r e s p o n d e n t wojenny - to po cichu d e m o n t u j ą - już j a k o pisarze. Pi sarstwo ich to sprzeciw w o b e c homogenizacji świata, to d o s t r z e ż e n i e wielobarwności i r ó ż n o r o d n o ś c i życia w jego wielu przejawach. Kapuściński m ó wi o istnieniu d w ó c h rodzajów r e p o r t a ż u : d z i e n n i k a r s k i e g o i literackiego. Pierwszy opiera się na szybkiej, bieżącej informacji i to on jest g ł ó w n ą stra wą większości m a s s - m e d i ó w . Drugi z p o t o k u dziejących się wydarzeń powi nien wysnuć głębszą refleksję, uchwycić t o , co p o n a d c z a s o w e : „Nie ma już k o m u n i z m u , nie ma Gorbaczowa, w k r ó t c e m o ż e nie być Jelcyna, ale ta bab cia, którą gdzieś t a m na Syberii odnajduję, jej d r e w n i a n y d o m e k , bieda, któ ra t a m panuje, i s p o s ó b myślenia babci, jej m e n t a l n o ś ć , jej p r ó b y znalezienia ładu w e w n ę t r z n e g o , spokoju i o d p o r n o ś c i na przeciwności losu - to było za wsze, jest i myślę, że jeszcze d ł u g o b ę d z i e " . 6. Legenda o cesarzu kończy się w y b u d o w a n i e m pałacu. Budowniczowie więcej wznoszą za dnia niż d e m o n t u j ą w nocy. Cesarz umiera. W globalnej wiosce tę gie życie lotnika czy reportera staje się niepotrzebne. Podczas wojen w Zatoce Perskiej czy Afganistanie automatyczny pilot w bezzałogowym samolocie za stąpił żywego człowieka, a korespondencje przesyłane przez satelity zamieniły się w audiowizualne koncerty przypominające gry k o m p u t e r o w e . ALEKSANDER BOCIANOWSKI 260 FRONDA 30 REKLAMA MARABUTA JESIEŃ-2003 261 WOJCIECH BOROS Krótki wiersz historyczny albo babcia Anny Marii Krystyna M. (1926) po ciężkiej operacji przeprowadza się do córki Zmieniłem adres. Mieszkam nad komisariatem policji drogowej. Całodobowa ochrona za zasługi dla kultury polskiej stała się faktem. Za rogiem brama więzienia na Kurkowej, w którym siedział Piłsudski. Wysoko w wieżyczce dobry dwuoki strażnik zawsze przed snem bawi się karabinem. Po lewej sąd wojewódzki. Vis-a-vis - Szpital im. Mikołaja Kopernika. Po prawej forty napoleońskie i słowiańskie grodzisko ze zbiorową mogiłą więźniów: Niemców, Polaków, Kaszubów, wojna wie jeszcze kogo, zmarłych na tyfus w 1945. Ławeczki. Drobni pijaczkowie. Prawdziwi dresiarze prosto z Masłowskiej. Ładny staw. Ania z Julka karmią kaczki. Kto z Was - pytam retorycznie niczym Piotr Skarga kto z Was ludzie ma takie perspektywy? 2.12.2002 262 FRONDA 30 Białe zabiło wszystkie liście dziadek mróz z zamrażarki wyszedł porzucił kurę Dąbrowskiego zjechał po słupkach rtęci w miasto skuł nam nosy pozamykał ostatnie kałuże obnażył przed dziećmi gładkie ślizgawki nieliczni jak sople imają się przystanków przymarzają do nocnych witryn z jadłem i napitkiem patrioci slalomem wjeżdżają w zaspy ostrożnie by nie potłuc tego co w siatce zimne bankomaty pozwalają wkładać pod srebrne sukienki dłonie magnetyczne siekiery śnią o nieletnich choinkach w czerwonej poświacie karp księżyca zastygł... 29.11.2001 JESIEŃ-2003 263 Mało kto czytuje artykuły Zygmunta Baumana, za to miliony chodzą do kina. Film stał się naj ważniejszą trybuną dla nauczycieli nowej toleran cji. Kino „heroizmu z ł a " jest cenione przez jurorów różnych konkursów, przez dziennikarzy i polityków, bo w ich oczach pełni przede wszystkim funkcje edu kacyjne. Obejrzenie filmu von Triera czy Almodovara ma służyć oświeceniu ludu, jest lekcją tolerancji. Edi w o b e c „heroizmu z ł a " MIECZYSŁAW SAMBORSKI Edi jest całkiem przeciętny jako film. Czasem męczy dłużyznami (które miały chyba nastrajać refleksyjnie, a nudzą), czasem irytuje b a n a l n ą symboliką (pęk nięta droga jako metafora życia), nie olśniewa przeciętną grą aktorską (filmo wy partner Ediego - Jureczek wypada o wiele lepiej od tytułowego b o h a t e r a ) . 264 FRONDA 30 W dodatku reżyser usiłuje niekiedy pogłębić postać Ediego, mędrca-prostaczka, używając oklepanych schematów. Edi wciąż czyta książki (znaczy mądry jest), ale w filmie nie widać, żeby lektura miały wpływ na jego wybory życiowe. Edi jest czuły. Sprzedaje swoje książki i kupuje biednemu chłopacz kowi plastikowy samochód (litości...). Edi naucza. Z jego ust płyną ważne de wizy życiowe: Co my tu mamy za życie? Swoje życie, swoje albo Wigilia jest zawsze wtedy, kiedy my tego chcemy (motta rodem z pocztówek internetowych). Nie będę się dalej znęcać, bo pod pewnym względem Edi jest jednak fil m e m wyjątkowym. Reżyser Piotr Trzaskalski ukazał, że możliwe jest być do brym człowiekiem, po prostu żyć dobrze. Zwykłe, banalne, oczywiste? Nie we współczesnym kinie. Od pewnego czasu nowoczesne kino z ambicjami zostało bez reszty zdo minowane przez nurt „heroizmu zła". M i m o różnorodności form i tempera m e n t ó w istnieje grupa reżyserów, którzy wspólnym wysiłkiem starają się nam udowodnić, że we współczesnym świecie nie można być dobrym czło wiekiem, dobrym w normalnym tego słowa znaczeniu. N o w o c z e s n o ś ć prze wróciła wszystko do góry nogami. To, co kiedyś było dobrem, dziś jest złem, a to, co złe, dziś okazuje się dobre. Aby to udowodnić, twórcy z kręgu „heroizmu zła" wprowadzają do swoich filmów nowy typ postaci - herosa zła. Taki bohater, stojąc przed wyborem: do bro czy zło - wybiera zło, a rozwój fabuły ma nas skłonić do przekonania, że w istocie był to najlepszy wybór. Na tym polega „heroizm zła". Wybierając to, co jest uznawane za złe, heros zmaga się z wrogim otocze niem, które hołduje tradycyjnym kanonom etycznym. Kołtuństwo nie rozumie jego wyboru zła i usiłuje go powstrzymać. Heros zła walczy także z własnym sumieniem. By wybrać zło, musi przełamać własne opory wewnętrzne. Heros zła jest pod każdym względem postacią tragiczną. Wybrane przez niego zło nie przemienia się w dobro. Okazuje się, że w istocie czynił źle, ale był to najlepszy z możliwych wyborów. Jako człowiek prawy po prostu nie mógł wybrać inaczej. W ten sposób dochodzimy do głównego przesłania kina „hero izmu zła". We współczesnym świecie nie ma ani dobra, ani zła, wszystko jest zagmatwane, nieokreślone, zawieszone w próżni. Człowiek musi sam zmagać się z chaosem w świecie, w którym zło może się okazać dobrem, a dobro złem. Sztandarowym dziełem „heroizmu zła" jest Przełamując fale Larsa von Triera. Duński reżyser zaproponował wzór filmu, który stał się modelowy dla całego JESIEŃ-2003 265 n u r t u . Główna bohaterka oddaje się perwersyjnym praktykom seksualnym na oczach okaleczonego męża. Czyni to na jego własną prośbę, wbrew sobie i purytańskiemu otoczeniu. W reżyserskim zamierzeniu jest to najgłębszy wyraz miłości małżeńskiej, jaki kobieta m o ż e dać. W ten sposób rodzi się heroizm zła: żona grzeszy w imię prawdziwej miłości. Wszystkie filmy von Triera są zazwyczaj ponurymi wariacjami wokół „he roicznego zła". To s a m o m o ż n a powiedzieć o nieco pogodniejszym kinie Almodovara. Zaludniający jego filmy zakręceni zboczeńcy, weseli pederaści, miłe dziwki, zdziwaczali transwestyci nieustannie czynią perwersje i podejmują wąt pliwe moralnie wybory, które ostatecznie okazują się na wskroś pozytywne. W oscarowym Porozmawiaj z nią maniakalny pielęgniarz zakochuje się w znajdującej się pod jego opieką dziewczynie pozostającej w stanie śpiączki. Pewnej nocy spółkuje ze swoją bezwolną podopieczną, która zachodzi w ciążę. Otoczenie jest wstrząśnięte, uznaje ten akt miłości za gwałt i zamyka m a n i a k a w więzieniu. Nowy Romeo, oddzielony od swojej ukochanej, popełnia samo bójstwo. Natomiast jego występek okazuje się zbawienny, dziewczyna budzi się ze śpiączki w czasie porodu. Za popularnością von Triera i Almodovara podążają t ł u m y pomniejszych twórców „kina z ambicjami". Coraz trudniej znaleźć filmy nie tknięte wpływa mi „heroizmu zła". Na ekranach dziwactwa, manie i zboczenia toczą triumfal ne pojedynki z tradycją, rodziną i sacrum. Często daje to zupełnie kuriozalne re zultaty (patrz: Godziny Stephana Daldry). Nowatorstwo kina „heroizmu zła" polega na popularyzacji wizji świata skom plikowanego na niespotykaną dotąd skalę. Filmy von Triera i Almodovara stały się lekcją etyki dla zachwyconej i nie do końca świadomej istoty przesłania eu ropejskiej klasy średniej. Samo przesłanie jest jednak stare. Już sto lat t e m u niemieccy filozofowie do szli do wniosku, że w społeczeństwie nowoczesnym następuje rozdźwięk mię dzy praktyką życia prywatnego, światem, w którym naprawdę żyjemy, a reguła mi narzuconymi przez instytucje życia społecznego. Dawniej to, co godziło się czynić, i to, co było nakazane, pokrywało się. Nie godziło się kraść i Kościół m ó wił „Nie kradnij", nie godziło się cudzołożyć i Kościół mówił „Nie cudzołóż", nie godziło się nie wierzyć i Kościół mówił „Nie będziesz miał bogów cudzych..." Jednak Kościół znikł, a na jego miejscu pojawiły się n o w e instytucje, któ rych reguły mają się nijak do naszego życia. Państwo pozwala n a m wierzyć lub 266 FRONDA 30 nie wierzyć, rozwodzić się i żenić, rodzić dzieci i dokonywać aborcji. P a ń s t w o czasami zmusza nas do czegoś, co akceptujemy: „nie bij dzieci", albo do czegoś, co budzi niesmak: „akceptuj homoseksualizm". Kapryśne i z m i e n n e są reguły narzucone przez państwo. Nowoczesne społeczeństwo pozbawione zostało instytucji etycznych. W Krótkim filmie o zabijaniu Kieślowski podważa kompetencje prawa jako instancji mogą cej rozstrzygać o wartości ludzkich wyborów, nawet tych złych. Podobnie nauka i technika dostarczają wizji świata odartych z wartości. Medycyna może utrzymy wać pacjenta w stanie śpiączki przy życiu, ale nie rozstrzygnie o jego prawie do życia. Osamotniony człowiek staje wobec pytania: co czynić? Potężny chór głosów wyśpiewuje od czasów Maxa W e b e r a na nie miecką n u t ę tą s a m ą pieśń, wzywającą do pogodzenia się z lo s e m człowieka nowo czesnego. Akceptacja wieloznacznego świa ta, w którym zło m o ż e stać się d o b r e m a dobro złem, jest naszym podstawowym zadaniem. Wszyscy powinniśmy się stać herosami zła. Nie przekonanym filozofowie i socjologowie, pisarze i artyści, in telektualiści wszelkiej maści niestrudzenie powtarzają, że inaczej się nie da. Mało kto czytuje artykuły Z y g m u n t a Baumana, za to miliony chodzą do ki na. Film stał się najważniejszą trybuną dla nauczycieli nowej tolerancji. Kino „heroizmu zła" jest cenione przez jurorów różnych konkursów, przez dzienni karzy i polityków, bo w ich oczach pełni przede wszystkim funkcje edukacyjne. Obejrzenie filmu von Triera czy Almodovara ma służyć oświeceniu ludu, jest lekcją tolerancji. W świecie, w którym to, co złe, okazuje się dobre, a to, co do bre, okazuje się złe, tolerancja oznacza akceptację wszystkiego, co niesie życie. Nie mając możliwości ani prawa rozróżniania dobra i zła, m u s i m y bez rozstrzy gania, bez osądzania i bez wartościowania przyjmować wszystko. JESIEŃ2003 267 Nie chcesz się z tym pogodzić? Nie masz wyboru - twierdzą prorocy współ czesności. Twój świat, nasz świat jest tak skonstruowany i koniec. Możesz te go nie akceptować, ale nie możesz zmienić obiektywnie istniejącej rzeczywisto ści. Lepiej pogodzić się z wymogami konieczności dziejowej. Sprzeciw wobec piewców „heroizmu zła" jest czymś rzadkim i oryginalnym. Niemniej istnieje wąskie grono ludzi skłonnych twierdzić, że w „skomplikowa nym świecie" nowoczesności stare reguły nadal nas obowiązują. Świat się zmie nił, ale nadal m o ż n a być dobrym lub złym człowiekiem, nadal m o ż n a wybierać, rozstrzygać, osądzać. Takie przesłanie zawiera film Fargo braci C o h e n . Wszystko jest w n i m na opak w stosunku do s c h e m a t ó w używanych przez piewców „heroicznego zła". Ograniczona prowincjonalna policjantka tropi porywaczy, którzy uciekają przed sprawiedliwością, mordując przy okazji każdego, k t o stanie im na drodze. Nie ma tu żadnych dylematów moralnych. To zupełna zgroza, zważywszy, że m a m y do czynienia z filmem Cohenów, a nie J o h n a Wayne'a. Z ł o i głupota zmierzają ku nieuchronnej klęsce z starciu z dobrą policjant ką. Funkcjonariuszka Marge i mieszkańcy Fargo są po p r o s t u dobrzy, bezre fleksyjnie, bez dzielenia włosa na czworo, bez wątpliwości żyją dobrym życiem. Marge nie jest w stanie zrozumieć motywów kierujących porywaczami. Z ł o jest dla niej bezrozumne, łatwe do rozpoznania, proste do uniknięcia. Edi jest ciekawy z t e g o s a m e g o p o w o d u . Jest po p r o s t u dobry. Trzaskalski rzuca go na s a m o d n o życia. Edi jest b e z d o m n y m , utrzymuje się zbiera jąc złom r a z e m z przyjacielem Jureczkiem. Żyją w wielkim mieście, k t ó r e nie zna zasad i reguł, gdzie nędzy nowoczesności nie przykrywa lukier bogactw, a człowiek odkrywa p r a w d ę o sobie. I nie jest to p r a w d a r a d o s n a . Na s a m y m d n i e drabiny społecznej jedynie alkohol przynosi ulgę i p o m a g a p o d e j m o w a ć decyzje. W t y m świecie nie ma d o b r a ani zła, jest tylko wola p r z e t r w a n i a do kolejnego łyku jabola. Wszechotaczające zło wywołuje szczególną reakcję Ediego. Biernie akceptu jąc własną krzywdę, stara się być dobrym, wprowadzić dobro do świata, w któ rym żyje. Edi to film o sile biernego dobra, które oznacza zakwestionowanie skorumpowanego świata. Posądzony o gwałt, Edi nadstawia prawy policzek, wyciąga drugą rękę, pozwa la się wykastrować, by bronić dziewczyny, która go oskarżyła, i jej dziecka. Potem przyjmuje cudze dziecko, ź r ó d ł o własnych nieszczęść, zapewnia mu 268 FRONDA 30 opiekę i miłość. W końcu, z m u s z o n y przez o p r a w c ó w oddaje n i e m o w l ę m a t ce, nie wypowiadając słowa skargi, nie broni się przed e w i d e n t n ą krzywdą. Trzaskalski zdaje się twierdzić, że w obliczu zła w a r t o nadstawić drugi po liczek, warto biernie przyjąć zło, by ocalić dobro. Bierność chroni Ediego, który stara się być po prostu dobry, przed uwikłaniem się w reguły zła. Bierność złomiarza oznacza odrzucenie zasad zdeprawowanego otoczenia i o b r o n ę dobra. Sytuacja Ediego jest sytuacją n a s wszystkich, m i e s z k a ń c ó w n o w o c z e s n o ści. Zamieszkujemy rozpadający się świat, w k t ó r y m nie ma j u ż d o b r a i zła. Ale oznacza t o , że j e s t e ś m y skazani na „ h e r o i z m z ł a " . W końcowej scenie filmu Edi p o r z u c a swój azyl - wieś i w r a c a do miasta, do z d e p r a w o w a n e g o świata, który niesie nieszczęście. Wraca, bo wie, że n a w e t w t a k i m miejscu m o ż n a być d o b r y m człowiekiem. Wysiłek Trzaskalskiego - to, co chce przekazać w Edim - jest we współcze snym kinie unikalny. Trzeba mieć odwagę, by zakwestionować „hero izm zła". Nie jest to zadanie łatwe, bo współczesność niesie estetyczną atrakcyjność zła. W s p ó ł c z e s n e m u odbiorcy dobro zdaje się być miałkie, n u d n e i banalne, a zło ekspresyjne, ciekawe i oryginalne. Dlatego łatwiej (i z większym zyskiem) m o ż n a zro bić film o złomiarzu - mordercy-psychopacie niż o złomiarzu - dobrym człowieku (to nawet brzmi źle!). Tymczasem Trzaskalskiemu się stworzyć ciekawy film, udało który przyciągnął do kin już 400 tysięcy wi dzów. Gdyby nie niedociągnięcia, o których wspomniałem na począt ku, powstałby film wybitny. A tak m a m y film dobry, po prostu dobry. MIECZYSŁAW SAMBORSKI Cdi. rei. Piotr Trzaskalski. Polska. 2002 JESIEŃ 2003 269 Szantaż emocjonalny należy do najbardziej sku tecznych środków perswazji ideologicznej. Być może Almodovar potępitby litość, która w wielu przypadkach staje się argumentem za eutanazją. Ale jednocześnie wykorzystuje ten afekt, aby z zachowa nia swego bohatera zdjąć ciężar dewiacji seksualnej. Z tego też powodu pielęgniarz może się nam jawić ja ko kolejna godna współczucia, niewinna ofiara społe czeństwa, które „represjonuje" wszelkie formy „miło ści". Z nekrofilią włącznie. do Przez grzech zmartwychwstania FILIP Strzeżcie się fałszywych proroków, MEMCHES którzy przychodzą do was rze, są drapieżnymi a wewnątrz w owczej skó wilkami. Ewangelia według świętego Mateusza 7,15 Kultura wrażliwości na ludzkie cierpienie kwitnie. Przejawem t e g o jest cho ciażby oswajanie się ze zjawiskiem eutanazji. Litość z a d o m o w i ł a się w m e n talności współczesnego człowieka na d o b r e . To w ł a ś n i e z litości w o b e c osób, które r z e k o m o nie chcą żyć, h o l e n d e r s k i e czy belgijskie u s t a w o d a w s t w o ze zwala lekarzom na eutanazję. 270 FRONDA 30 Dla Jana Pawła II owa wrażliwość jest fałszywa i o b ł u d n a . Papież dostrze ga w niej m e c h a n i z m psychologiczny, który ma zwalniać od o d p o w i e d z i a l n o ści za relacje z l u d ź m i będącymi u p r o g u śmierci, lecz wciąż pozostającymi przy życiu. S t a n o w i s k o J a n a Pawła II jest z n a n e i nie p o w i n n o nikogo dziwić. P e w n y m zaskoczeniem m o ż e być n a t o m i a s t w i a d o m o ś ć , iż w s u k u r s Papie żowi - świadomie czy nie, to bez znaczenia - idzie nie k t o inny, tylko z n a n y skandalista i obrazoburca, P e d r o Almodovar. W obsypanym nagrodami (między innymi Oscarem 2003 w kategorii Orygi nalny Scenariusz) obrazie Porozmawiaj z nią, hiszpański reżyser przedstawia hi storię dwóch miłości: dziennikarza Marco do Lydii, która jest zawodowym tor readorem oraz pielęgniarza Benigno do tancerki Alicii. Obie kobiety zapadają w śpiączkę: pierwsza w wyniku ciężkiej kontuzji odniesionej na arenie, druga wypadku drogowego. Obie trafiają do tego samego szpitala. Spotykają się t a m też Marco i Benigno. Marco jest zrozpaczony. Nie wierzy w to, że Lydia odzyska kiedykolwiek świadomość. Inaczej jest z pracującym w tym szpitalu Benigno. Ten z kolei traktuje Alicie tak, jakby była przytomna: troszczy się o jej fryzurę, cerę, w ogóle o wygląd, a przede wszystkim do niej mówi. I wierzy, że w ten spo sób utrzymuje swą ukochaną przy życiu, a ona mu kiedyś odpowie. JESIEŃ2003 271 Ludzie pogrążeni w śpiączce to w p o w s z e c h n y m p r z e k o n a n i u rośliny, a więc trupy. A l m o d o v a r zdaje się takie podejście odrzucać. Jego film m o ż e być n a w e t o d e b r a n y jako swego rodzaju manifest pro life. Benigno widzi bo w i e m w Alicii żywego człowieka i usiłuje swoją p o s t a w ą zarazić także Mar co. Pójdźmy j e d n a k dalej. Benigno zaprzyjaźnia się z Marco. T y m c z a s e m Lydia u m i e r a . P o s t a w a pielęgniarza pozostaje k o n s e k w e n t n a . Jego m i ł o ś ć do n i e p r z y t o m n e j Alicii nie zna granic. Obejmuje także seks. T a n c e r k a zachodzi w ciążę. Za swój czyn pielęgniarz trafia do więzienia, gdzie p o p e ł n i a s a m o b ó j s t w o . M a r c o na dal rozpacza. Po stracie ukochanej traci przyjaciela. Alicia rodzi dziecko. Jest o n o m a r t w e . Ale tancerka odzyskuje p r z y t o m n o ś ć . „ M i ł o ś ć " pielęgniarza sugeruje n a m reżyser - okazuje się silniejsza od śmierci. W z r u s z e n i e sięga zenitu. Wychodzimy z kina z a h i p n o t y z o w a n i . R o b o t a Benigno nie jest pionierska. Wcześniej g r u n t przygotowała mu chociażby b o h a t e r k a obrazu Larsa von Triera, Przełamując fale. Bess r ó w n i e ż złamała społeczne tabu. O d d a w a ł a się swym ciałem k a ż d e m u , bo t e g o wła śnie oczekiwał jej całkowicie sparaliżowany mąż. J a n pragnął, aby inni m ę ż czyźni zastępowali go seksualnie. Chciał w d o d a t k u , żeby ż o n a mu o tym wszystkim opowiadała. A wszystko z „ m i ł o ś c i " do niej. Z a s z c z u t a przez swe purytańskie środowisko, „ w i e r n a " s w e m u m ę ż o w i , Bess u m a r ł a . I w t e d y Jan stanął na nogi. Szantaż emocjonalny należy do najbardziej skutecznych ś r o d k ó w perswa zji ideologicznej. Być m o ż e A l m o d o v a r p o t ę p i ł b y litość, która w wielu przy padkach staje się a r g u m e n t e m za eutanazją. Ale j e d n o c z e ś n i e wykorzystuje ten afekt, aby z zachowania Benigno zdjąć ciężar dewiacji seksualnej. S a m a scena gwałtu na Alicii zostaje n a m o s z c z ę d z o n a ( p r z y p o m i n a się reakcja zwolenników aborcji, protestujących przeciw e m i t o w a n i u filmu „ N i e m y krzyk" - nie m o g ą znieść, odartej z podniosłej retoryki i s e n t y m e n t a l n e j otoczki, brutalnej p r a w d y ) . Z tego też p o w o d u pielęgniarz m o ż e się jawić ja ko kolejna godna współczucia, n i e w i n n a ofiara społeczeństwa, k t ó r e „repre sjonuje" wszelkie formy „miłości". Z nekrofilią włącznie. Taka jest „ D o b r a N o w i n a " Almodovara: gwarancją z m a r t w y c h w s t a n i a jest grzech. W e d ł u g hiszpańskiego twórcy, zbawienie przynoszą transgresja m o r a l n a oraz wojna ze s p o ł e c z e ń s t w e m . Miłość jako przekraczanie i zwal czanie wszelkich n o r m - stara gnostycka bajka z n ó w w pochrześcijańskim 272 FRONDA 30 świecie zaznacza, swą o b e c n o ś ć . Kapłani z sekty Almodovara, v o n Triera i im p o d o b n y c h wiedzą, jakich ś r o d k ó w należy użyć, żeby u o d b i o r c ó w wywołać o d p o w i e d n i e emocje, k t ó r e otwierają na tę s w o i s t ą k a t e c h e z ę . Od tych skąd inąd wybitnych artystów, od ich wpływowych m e c e n a s ó w i p r o m o t o r ó w m o żemy usłyszeć, iż jeśli nie p o d d a m y się w z r u s z e n i u , to o k a ż e m y się jedynie c z ł e k o p o d o b n y m i p o t w o r a m i . Szkoda, że wielu z n a s na takie bajki daje się nabierać. FILIP MEMCHES Porozmawiaj z nią. rei. Pedro Almodovar, Hiszpania 2002 JESIEŃ-2003 273 Wydarzenia dziejowe czasem zdają się negować odwieczne prawdy. Dlatego, parafrazując Hegla, tradycjonalista mógłby powiedzieć: jeśli fakty są przeciwko Tradycji, to tym gorzej dla faktów. Co prawda tradycjonalizm, jeśli może, to chętnie odwołu je się do kategorii empirycznych i historycznych, ale ostateczną instancją określającą, co jest, a co nie jest częścią Tradycji, są idee w umyśle Boga. Znają je tylko Bóg i... tradycjonaliści. POLSKI TRADYCJONALIZM ROMAŃSKI NIKODEM BONCZ A-TOMASZEWSKI Pewnego d n i a w latach 30. XX wieku, gdzieś w słonecznej Hiszpanii, na pla cu przed kościołem zebrał się oddział a n a r c h i s t ó w . T r w a ł a wojna d o m o w a i iberyjscy a p o s t o ł o w i e wolności absolutnej zaprawiali się w ucieleśnianiu starej tezy: gdzie nie ma prawdy, t a m rządzi siła. Od r a n a zdążyli się u p o r a ć z przedstawicielami wiejskiego establishmentu, n a s t ę p n i e splądrowali kościół i ukrzyżowali proboszcza. Dzień jak co dzień. J e d n a k żołnierze wolności czuli, że ich misja wymaga dopełnienia, że z b u r z o n a świątynia, p o d a r t e or- 274 FRONDA 30 naty i t r u p proboszcza to nie wszystko. Od d a w n a przypuszczali, że p a s m o śmierci i zniszczenia, k t ó r e niosą, ma głębszy sens, że nie jest to zwykłe za czadzenie w o j e n n ą p r z e m o c ą . Pragnęli z n a k u wyrażającego istotę ich m o r derczej aktywności. Dlatego, m i m o gorąca i znużenia, anarchiści podjęli n o wy wysiłek, który byłby dla nich z n a k i e m sensu. Postanowili po raz drugi zabić Jezusa Chrystusa. Kiedy serie z k a r a b i n ó w siekały wywleczonego przed Kościół Boga, żołnierzy p r z e p e ł n i a ł o poczucie spełnienia. Wiek wcześniej we Francji zalęknieni chłopi zebrali się p o d d r z e w e m , które z a s a d z o n o na rynku jako znak nowej Pani - Rewolucji. D r z e w o zasa dzono, a kościół z a m k n i ę t o i w y p ę d z o n o księdza. Być m o ż e wrócił, s k o r o n o wa władza kazała zebrać się p r z e d świątynią, w której od r a n a trwał nie u s t a n n y ruch. Ktoś w e w n ą t r z o d k u r z a ł sztandary, i n n y ustawiał baldachim, w oknach błyskała złota m o n s t r a n c j a . W k o ń c u gwar u s t a ł . Obcy ludzie w procesji przechodzili przez gotycki portal, tak jak w czasie Bożego Ciała. Tyle, że był sierpień. I wszystko na opak. Kobiety szły w s u t a n n a c h , m ę ż czyźni przebrani za błaznów, święci na s z t a n d a r a c h spółkowali, J e z u s na krzyżu zwisał do góry nogami, a za szybką m o n s t r a n c j i u t k n i ę t o kawałek świńskiego mięsa. P o d o b n e sceny powracały n i e u s t a n n i e wszędzie t a m , gdzie w y b u c h a ł a Rewolucja. Niezależnie od miejsca i czasu zawsze powracał t e n s a m rytuał. W ś r ó d świadków tych zdarzeń, przypatrujących się n i e z w y k ł e m u widowi sku, byli tacy, którzy odczuli metafizyczną grozę. O t o antychryst zstąpił na ziemię. Wiara obudziła w nich trwogę, a nadzieja w o l ę o p o r u . Sprzeciw w o bec powtórnej śmierci Boga. Tak narodził się k o n s e r w a t y z m . Doświadczenie konserwatywne Źródeł k o n s e r w a t y z m u nie znajdziemy w porządku idei. Nie został on wy myślony ani w salonach, ani na uniwersyteckich k a t e d r a c h . To doświadcze nie, realne i niezwykłe przeżycie zrodziło k o n s e r w a t y z m . G r o z a rewolucji uczyniła z m ł o d e g o liberała J o s e p h a de M a i s t r e ' a piewcę papieża i kata, a spolegliwych francuskich c h ł o p ó w z a m i e n i ł a w kontrrewolucyjnych p o wstańców. Dziś t r u d n o n a m odtworzyć trwogę, k t ó r ą odczuli świadkowie tamtych wydarzeń. Laicyzacja zrobiła zbyt d u ż e postępy, abyśmy mogli w pełni doświadczyć archaicznego lęku na w i d o k śmierci Boga. Reakcja WitJESIEŃ2003 275 kacego, świadka zwycięstwa bolszewików, jest w y m o w n a i m u s i n a m wy starczyć. C h o ć nie pojmiemy już nigdy p i e r w o t n e g o p r z e r a ż e n i a francuskich czy hiszpańskich chłopów, przy którym rewolucyjne lęki a u t o r a Szewców (py tania o losy kultury i cywilizacji ludzkiej) są tylko fobiami. Świadomość roli doświadczenia dla n a r o d z i n k o n s e r w a t y z m u jest nie zbędna do z r o z u m i e n i a wysiłków jego o b r o ń c ó w . Wymachujący królewskimi chorągwiami, odmawiający łacińskie pacierze integralni konserwatyści, piew cy wsi i feudalizmu wydają się na pierwszy rzut oka reliktem dziejów, żywą skamieliną historii. Ich idee są beznadziejnie utopijne, a gesty teatralne, jeśli p o m i n i e m y rolę pierwotnego doświadczenia. Dlatego lekturę nowych książek polskich tradycjonalistów - Filozofii politycznej francuskiego tradycjonalizmu Ada ma Wielomskiego oraz m o n u m e n t a l n e j apologii Jacka Bartyzla Umierać, ale po woli - poprzedzić trzeba p r z y p o m n i e n i e m t a m t y c h wydarzeń. Polscy obrońcy ładu Zestawienie tych d w ó c h prac jest m o ż e nie do k o ń c a s ł u s z n e . Różny jest za kres i różne są ambicje a u t o r ó w . Wielka praca Bartyzla niewątpliwie jest dziełem wyjątkowym. A u t o r stara się z a p r e z e n t o w a ć duży fragment europej skiej myśli konserwatywnej. Nie kryje się przy tym za p a r a w a n e m akademic kiego obiektywizmu. Niektórych m o ż e to razić, szczególnie w połączeniu z biblijno-prorocką retoryką. Umierać, ale powoli m o g ł o b y być apologią kon serwatyzmu, ale ze względu na p ł o m i e n n y styl Bartyzla jest to lektura trud na dla tych, którzy nie zaliczają się do grona wyznawców. T e n p o t ę ż n y t o m na p e w n o wymaga od w s p ó ł c z e s n e g o czytelnika lektury przyjaznej. Subiektywne spojrzenie nie obniża jednak wartości książki (kto by chciał czytać kolejny podręcznik z historii konserwatyzmu, tym bardziej taki, który li czy tysiąc stron). Dzięki n i e m u Umierać... nie jest tradycyjną historią idei, tylko opowieścią o ludziach. Jest to książka raczej o konserwatystach, a nie o myślach konserwatywnych. Bartyzlowi udała się t r u d n a sztuka połączenia dziejów idei z historią człowieka. W jego pracy to ludzie są twórcami idei, to oni je pielęgnu ją, to oni sprawiają, że idee mają konsekwencje albo ich nie mają. Autor sta nowczo odrzuca częste wśród historyków idei (milcząco wyznawane) heglow skie złożenie, że idee żyją własnym życiem, że zmieniają się zgodnie z własną, niezależną logiką. Ludzie zaś, jak papier lub dyskietka, są tylko nośnikami. 276 FRONDA 30 Książka Wielomskiego jest inna. Choć autora m o ż e m y zaliczyć do grona polskich tradycjonalistów, to w Filozofii politycznej francuskiego tradycjonalizmu stara się on zachować dystans. Czasem daje się jednak ponieść temperamen towi. W niezbyt udanym wstępie zdarza mu się na przykład kwestionować antykomunizm XVIII-wiecznego filozofa Edmunda Burke'a. Aby zdyskredy tować zachowawcze oblicze zgnuśniałego brytyjskiego konserwatyzmu, za daje pytanie: Czy gdyby Burkę żył dzisiaj w Polsce, to czy przypadkiem nie głosował by na SLD? Właściwa część książki jest całkowicie pozbawiona tego typu lapsusów. Wielomski nie popada ani w apologię, ani w nadmierny krytycyzm, by dać czy telnikowi wyważony wykład filozofii politycznej twórców francuskiego konser watyzmu. Moim zdaniem, jest to najlepsza dostępna w Polsce praca tego typu. Zestawiając obie książki, trzeba położyć nacisk na unikalny wysiłek Bartyzla. Nie chodzi oczywiście o objętość, tylko o skalę zain teresowań i wielowątkowość rekonstrukcji. Wiedza i erudy cja łódzkiego historyka są olbrzymie. Jego propozycja połą czenia rozmaitych nurtów konserwatywnych Francji, Hiszpanii, Włoch i Portugalii w jedną całość nie budzi więk szych wątpliwości. Zaproponowana w Umierać, ale powoli kon strukcja ideowa romańskiego konserwatyzmu jest spójna i przekonująca, co jest wielkim sukcesem autora. Tradycjonalizm przeciw konserwatyzmowi Umierać, ale powoli i Filozofia polityczna francuskiego tradycjonalizmu wyrastają ideowo z tej samej konserwatywnej tradycji. Bartyzel nazywa ją tradycjonali zmem, a Wielomski konserwatyzmem francuskim. Obaj identyfikują się z tym nurtem na tyle mocno, że wszystkie inne wersje konserwatyzmu uważają za miałkie lub wręcz szkodliwe. Dzięki temu wyostrzeniu różnic uzyskujemy precyzyjny opis konserwatyzmu, ale jest w tym trochę sekciarskiego zapału. Bartyzel wręcz dystansuje się od konserwatyzmu, starannie odróżniając od niego to, co nazywa romańskim tradycjonalizmem. Różnice terminologiczne są w obu przypadkach kosmetyczne. Obaj autorzy prezentują ten sam nurt ideowy i zgadzają się co do pryncypiów. Konserwatyzm francuski, wywodzący się z myśli de Maistre'a, de Bolanda i de La Mennaisa, JESIEŃ 2003 277 uważają za najdoskonalszą formę myśli konserwatywnej (Wielomski). Koncep cje kontrrewolucjonistów dały początek wielkiemu nurtowi ideowemu, który rozpowszechnił się w krajach romańskiej Europy (Bartyzel). T e n k o n s e r w a t y z m czy też tradycjonalizm romański różni się wyraźnie od propozycji anglosaskich oraz niemieckich. Z d a n i e m o b r o ń ców tradycjonalizmu r o m a ń s k i e g o , nasycony d u c h e m germańszczyzny k o n s e r w a t y z m przybrał zwyrodniałe, rasistowsko-volkistowiskie kształty, by uwikłać się w n a z i z m (drugi, o b o k k o m u n i z m u , n u r t anty-tradycji). W t e n s p o s ó b N i e m c y roztrwonili depozyt Tradycji. Na m i a n o o b r o ń c ó w cywilizacji europejskiej nie zasługują również konserwatyści anglosascy. Nie rozumieją oni istoty współczesnych p r z e m i a n cywilizacyjnych, nie dostrzegają znisz czenia, które niesie nowoczesność. Zachowawcze postulaty Anglosasów są je dynie p a r a w a n e m dla k o m p r o m i s u , który zawarli z liberałami. Godząc się na ewolucyjne zmiany i postulując rozwój w miejsce Postępu, stali się nieświa d o m y m i poplecznikami destrukcji Tradycji. Dla k o n s e r w a t y s t ó w r o m a ń s k i c h jest jasne, że jedyny prawdziwy konser watyzm to ten, który sami głoszą. Dlatego niekiedy akcentują swoją odręb ność od k o n s e r w a t y z m u w ogóle. Czysty konserwatyzm to tradycjonalizm - pi sze Wielomski. Rzeczywistość prawdziwa Tradycjonalizm to myśl kontrrewolucyjna i reakcyjna w p e ł n y m tego sło wa znaczeniu. Jej f u n d a m e n t e m jest całkowita negacja zmian, k t ó r e przynio sła Rewolucja F r a n c u s k a i wszystkiego, co przyszło po niej. Tradycjonalizm odrzuca nowoczesność totalnie, we wszystkich jej przejawach politycznych, społecznych i k u l t u r o w y c h . To, co przyniosła kiedyś, co przynosi dzisiaj, i to, co w przyszłości będzie przez nią przyniesione, zostaje z a n e g o w a n e . Wynika to z przekonania, że przemiany, których symbolicznym począt kiem było z b u r z e n i e Bastylii, są j e d n ą wielką r e w o l t ą przeciwko Prawdzie. Cywilizacja europejska u swych grecko-rzymskich k o r z e n i dążyła do rozpo znania i realizacji Prawdy w świecie. Objawienie judeo-chrześcijańskie p o głębiło związek z Prawdą i z a p e w n i ł o wielowiekowy rozwój cywilizacji opar- 278 FRONDA 30 tej na d w ó c h filarach prawdy - Kościele i Monarchii. Porządek tradycyjnego społeczeństwa europejskiego byl realizacją idei Ładu, z a p r o p o n o w a n ą czło wiekowi przez s a m e g o Boga. T a m t e n świat urzeczywistniał w świecie Praw dę zawartą w u m y ś l e Boga, dlatego tradycjonaliści nazywają go rzeczywisto ścią prawdziwą. Rewolucja zburzyła boski ład. Na jego gruzach człowiek zaczął w z n o s i ć świat na swoją m o d ł ę . N o w a rzeczywistość okazała się k a r y k a t u r ą prawdy, a nowy ład negacją wszystkiego, co p i ę k n e i d o b r e . Dlatego n o w o c z e s n o ś ć jest nierzeczywistością albo rzeczywistością fałszywą. Przypomnienie neoplatońskiej koncepcji p r a w d y ( p r a w d a to idee w umy śle Boga, a świat jest ich odbiciem) pozwala tradycjonalistom na r z u c e n i e wyzwania rzeczywistości empirycznej. W s p ó ł c z e s n a cywilizacja buduje ra kiety kosmiczne, wznosi w s p a n i a ł e miasta, k a r m i miliony, u m o ż l i w i a ma s o m sprawowanie władzy e t c , ale choćby o d n o s i ł a nie w i a d o m o jakie sukce sy, to i tak p o z o s t a n i e z ł u d z e n i e m . W jej dziełach nie znajdziemy ręki Boga. Dlatego należy ją bezwzględnie odrzucić. Prawda jest po naszej stronie - t w i e r d z ą z kolei spadkobiercy Rewolucji. N o w o c z e s n o ś ć wydała słodkie owoce. Demokracja wydobyła l u d z k o ś ć s p o d władzy królewskiej tyranii. N a u k a o s w o b o d z i ł a człowieka z ciemnoty, a technika uwolniła spod p a n o w a n i a kaprysów przyrody. H i s t o r i a jest po na szej stronie - głoszą rewolucjoniści - bo z m i a n y są n i e o d w r a c a l n e . N i e da się cofnąć czasu, wrócić do feudalnego świata, zamienić s a m o c h o d y na powozy, szklane d o m y na ziemianki, lekarzy na z n a c h o r ó w . P o t ę ż n a presja rzeczywistości nie robi na tradycjonalistach większego wrażenia. Heroicznie podejmują r z u c o n e przez Historię wyzwanie. N i e uznają jej reguł, nie wierzą w istnienie „konieczności dziejowej". P r a w d a zwycięży, rzeczywistość prawdziwa zostanie przywrócona, Ład zatriumfuje. D o k o n a się to w b r e w Rewolucji i jej bluźnierczym p l a n o m . Jak? Tego nie w i a d o m o , bo n i e z n a n e są zamysły Boga. Powrót króla Trzeba przyznać, że filozoficzny f u n d a m e n t tradycjonalizmu jest całkiem so lidny. Jego metafizyczna siła, która pozwala opierać się Historii, jest ź r ó d ł e m wielkiej nadziei. Odrzucając nowoczesność, tradycjonalista k o n c e n t r u j e s w ą JESIEŃ 2003 279 uwagę na r e k o n s t r u o w a n i u Tradycji, czyli historycznych form, jakie przyjmo wała rzeczywistość prawdziwa. Jednak p r a w d a zawarta w tradycji nie m o ż e być zbytnio u w i k ł a n a w hi storię. Wydarzenia dziejowe czasem zdają się n e g o w a ć odwieczne prawdy. Dlatego, parafrazując Hegla, tradycjonalista m ó g ł b y powiedzieć: je śli fakty są przeciwko Tradycji, to tym gorzej dla faktów. Co p r a w d a tradycjonalizm, jeśli m o ż e , to c h ę t n i e odwołuje się do kate gorii empirycznych i historycznych, ale o s t a t e c z n ą instancją określającą, co jest, a co nie jest częścią Tradycji, są idee w umyśle Boga. Znają je tylko Bóg i... tradycjonaliści. Filarami Tradycji są M o n a r c h i a i Katolicyzm. Konserwa tyzm r o m a ń s k i silnie podkreśla nierozłączność tych d w ó c h instytucji. W idealnym społeczeństwie te dwie siły wspierają się w walce o u t r z y m a n i e ł a d u . M o n a r c h i a w osobie króla-suwerena gwarantuje odpolitycznienie społeczeństwa. Polityką zajmuje się wład ca, dzięki c z e m u lud m o ż e s k o n c e n t r o w a ć się na innych dziedzinach życia. Z a p e w n i e n i e szczęścia p o d d a n y m jest j e d n a k w t ó r n e wobec celu nad rzędnego, czyli o b r o n y Ładu. Król jest jego g w a r a n t e m , bo p o s i a d a k o m p e tencje doczesne i t r a n s c e n d e n t a l n e . W społeczeństwie tradycyjnym jest nie tylko władcą, ale również k a p ł a n e m . Przykładów nie trzeba szukać daleko: wawelski nagrobek Kazimierza Jagiellończyka p r z e d s t a w i a z m a r ł e g o króla w ornacie. Pontifex maximus Władza królewska miała szerokie kompetencje sakralne i mogłaby się zmienić w tyranię bez wsparcia Kościoła. Kościół katolicki, zbudowany na prawdzie objawionej przez samego Boga, jest jedyną prawowitą instytucją religijną na Ziemi. To Kościół otrzymał Tradycję objawioną i jako jedyny niesie przez stu lecia depozyt prawdy. Katolicyzm to ciągłość i n i e z m i e n n o ś ć prawdy. Ograniczenie roli Kościoła do sfery religijnej jest, z d a n i e m konserwaty stów romańskich, niedopuszczalne. Tak jak w ł a d z a świecka posiada atrybuty święte, wyrastające z samej istoty rzeczywistości, tak władza d u c h o w n a wkracza w sferę doczesną. Postulowany współcześnie rozdział sacrum i profanum jest źródłem sekularyzacji społecznej i destrukcji życia religijnego. W rze- 280 FRONDA 30 czywistości taki rozdział jest utopią, a r g u m e n t u j ą tradycjonaliści, bo w pozba wionym sacrum społeczeństwie władza świecka zajmuje miejsce Boga. Dlatego rola Kościoła p o w i n n a być możliwie szeroka. Papież i s u w e r e n powinni się wspierać i u z u p e ł n i a ć jako strażnicy Ładu, a p o d p o r z ą d k o w a n e im hierarchie - d u c h o w n a i świecka - w i n n y im służyć, tak jak aniołowie służą Bogu. W Kościele wszelka w ł a d z a p o c h o d z i od Boga, a nie od ludu, więc wszelkie instytucje d e m o k r a t y c z n e są zgoła a b s u r d a l n e . W ł a d z a suwerena też jest boskiej proweniencji, p o p r z e z niego Bóg rządzi ś w i a t e m . Lud, ingerując w kompetencje suwerena, p o d w a ż a boskie zamysły. Wizja w s p ó l n o t y z b u d o w a n e j w o k ó ł Monarchii i Ko ścioła jest najbardziej wyrazistą ideą tradycjonalizmu. Tak r o z u m i a n y tradycyjny porządek ma być alterna tywą dla społeczeństwa n o w o c z e s n e g o . Dla ro mańskich k o n s e r w a t y s t ó w taka propozycja jest w pełni realistyczna i prawdziwa. Mogłoby się wydawać, że proklamacja p o w r o t u króla jest tyl ko symbolem sprzeciwu. Tak j e d n a k nie jest. Tradycjonalizm nie jest b o w i e m , jak m n i e m a j ą niektórzy, ideologią kontestacji. Tradycjonaliści c h ę t n i e nawiązują do wszel kich możliwych koncepcji antymodernistycznych, od krytyki liberalizmu i demokracji, poprzez przemia ny obyczajów, po XX-wieczne reformy Kościoła. Ta kry tyka nie ma j e d n a k jakiegoś wiążącego w ą t k u . C h o d z i odrzuce nie świata po 1789 roku we wszystkich jego a s p e k t a c h po to, by zrobić miejsce dla restytucji starego ładu. Dlatego tradycjonalizm jest p r z e d e wszystkim ofertą pozytywną, ofertą przyjęcia Tradycji. Marzenia Starego Subiekta Królowie w gronostajowych płaszczach i kaci z zakrwawionymi t o p o r a m i , d u m n i arystokraci w p u r p u r z e i chłopi orzący pola, papież niesiony w złotej lektyce i rycerze zdobywający Jerozolimę, kurpiowskie chaty w ś r ó d gotyckich katedr. Wizualizacja społecznych p o s t u l a t ó w tradycjonalizmu budzi grozę lu dzi przywiązanych do nowoczesności bądź przyjazne u ś m i e c h y jej krytyków. JESIEŃ.2003 281 W interpretacji „liberalnej" tradycjonalizm jest projekcją chorych umy słów, ludzi nienawidzących świata, w k t ó r y m przyszło im żyć. Kuriozalne koncepcje, n a i w n e tęsknoty, p ł o n n e nadzieje t w o r z ą m i e s z a n k ę z u p e ł n i e nie s t r a w n ą dla lewicowego czytelnika. Poglądy t e g o typu nie mieszczą się w granicach tolerancji i p o w i n n y być bezwzględnie spychane na m a r g i n e s . Postaciami tradycjonalistów należy straszyć dzieci i opinię publiczną. Spojrzenie z perspektywy konserwatywnej jest nieco bardziej w y w a ż o n e . P r o p o n o w a n a przez tradycjonalizm negacja n o w o c z e s n o ś c i jest interesująca, a poprzez swoją m o c i wyrazistość staje się znacząca. Dlatego jest on p a r t n e r e m dla wszystkich krytyków n o w o c z e s n o ś c i . J e d n a k tradycjonaliści domagają się czegoś więcej: u z n a n i a dla pozytyw nej części swojej doktryny, z m o n a r c h i ą , Kościołem i całą archaiczną otocz ką. Tylko że wówczas wizje Jacka Bartyzla zdają się p r z y p o m i n a ć m a r z e n i a Starego Subiekta o N a p o l e o n i d a c h . J a k o m e l a n ż szlachetnych intencji, da remnych t ę s k n o t i p r ó ż n y c h żali, zasługujący bardziej na p o b ł a ż a n i e niż p o tępienie. H e r m e t y c z n e s t a n o w i s k o tradycjonalistów sprawia, że łatwo ich zlekce ważyć, a trudniej docenić. Spór o utopijność bądź realizm ich myślenia (skąd inąd ciekawy, bo na p r z e ł o m i e XVIII i XIX wieku to myśl rewolucyjna była utopią, a nie odwrotnie) lub sens o b r o n y tradycji trydenckiej przeciw refor m o m Soboru Watykańskiego II przesłania metapolityczne aspekty tradycjonalistycznego myślenia. Tymczasem to o n e są najciekawsze. Pod wyciągnię tymi z l a m u s a sztandarami, szablami i berłami kryją się w a ż n e problemy. Teologia polityczna Postulowany przez tradycjonalistów sojusz t r o n u i ołtarza wydaje się być archaiczny i szkodliwy nie tylko dla z w o l e n n i k ó w laicyzacji społecznej, ale również dla ludzi głęboko religijnych. M i m o n a r z e k a ń części radykałów, których drażni widok koloratki na ulicy i w i d o k babci z r ó ż a ń c e m w parku, doszliśmy do p u n k t u , w k t ó r y m rozdział Kościoła i P a ń s t w a j u ż się d o k o n a ł . Wyrazistość tradycjonalistycznego myślenia u ł a t w i a n a m d o s t r z e ż e n i e tej prawdy. W s p ó ł c z e s n a m o n a r c h i a konstytucyjna, p o w i e d z m y belgijska czy brytyj ska, jest w gruncie rzeczy t e a t r e m , który w niczym nie n a r u s z a liberalno2g2 FRONDA 30 -demokratycznego systemu. N i k t j u ż nie wierzy w n a d p r z y r o d z o n e atrybuty władcy. M o n a r c h i a istnieje jakby z przyzwyczajenia, ani konieczna, ani zbędna, z różnych przyczyn tolerowana. Podobnie obecność Kościoła we w s p ó ł c z e s n y m życiu publicznym jest tyl ko ozdobnikiem. W y s t ę p o w a n i e b i s k u p ó w w towarzystwie p o s ł ó w jest zna kiem uznania jednej instytucji społecznej dla drugiej. Nie ma j e d n a k znacze nia religijnego, porządek sakralny nie legitymizuje demokratycznej władzy i nie jest jej p o t r z e b n y jako źródło suwerenności. Religia w życiu publicznym m o ż e być, co najwyżej, j e d n y m ze źródeł moralności. Akceptacja dla tego s t a n u rzeczy wydaje się być o b u s t r o n n a . W ł a d z a nie potrzebuje j u ż Kościoła, a Kościół nie potrzebuje j u ż władzy. Ludzie wierzą cy zaakceptowali ten stan rzeczy, czego zdają się nie dostrzegać dyżurni bojownicy z „klerykalizacją", wciąż żyjący lekturą Czerwonego i czarnego. C h o ć antyklerykalne postulaty zepchnięcia religii do kata k u m b są niepokojące, to wizja księdza p r y m a s a idą cego r a m i ę w ramię z p r e m i e r e m albo e p i s k o p a t u obradującego wspólnie z radą m i n i s t r ó w jest wła ściwie nie do przyjęcia. W odczuciu w s p ó ł c z e s n e g o katolika taki sojusz zagraża a u t o n o m i i ewangeliczne go p o s ł a n n i c t w a bardziej niż zaciekły p a ń s t w o w y antyklerykalizm. Dlatego m o ż e się wydawać, że publiczny rozdział profanum i sa crum jest porządany i pożyteczny dla o b u stron. Doświadczenie historyczne pokazuje j e d n a k co i n n e g o . Carl S c h m i t t i Erie Voegelin zwrócili uwagę na fakt, że ludzkie wyobrażenia o p o r z ą d k u społecznym są odbiciem wizji świata n a d p r z y r o d z o n e g o . Na przykład Sarma ci wyobrażali sobie n i e b o na kształt sejmu: J e z u s jak król siedzi p o ś r o d k u , aniołowie jak senatorzy t u ż obok, dalej święci jak szlachta etc. Analogii by ło znacznie więcej. Wojny z T u r k a m i były p r o s t y m p r z e ł o ż e n i e m bojów mi licji anielskiej z z a s t ę p a m i szatana. Kiedy brakuje wizji świata n a d p r z y r o d z o n e g o albo jest o n a b a r d z o słaba i n i e k o n k r e t n a , to porządek doczesny określa wizję zaświatów. W k o m u n i zmie przemiany społeczne oraz istnienie władzy ludowej były wręcz w p i s a n e JESIEŃ 2003 283 w ontologiczny porządek n a t u r y i p o d p o r z ą d k o w a n e jej p r a w o m . W d e m o kracji tendencje do teologizacji zakreślone są z nie wiele mniejszą silą. D e m o kracja u w a ż a n a jest za porządek n a t u r a l n y i bezalternatywny. Łączy się to z przeświadczeniem, że d e m o k r a t y c z n y m r e g u ł o m należy p o d d a ć wszystkie sfery życia, od etyki poczynając. Mówiąc językiem teologii politycznej, d o chodzi do deifikacji l u d u jako s u w e r e n a o boskich atrybutach. Jeśli uznamy, że sojusz p a ń s t w a i Kościoła niesie zagrożenie dla wiary i dla społeczeństwa, to rozdział t r o n u i o ł t a r z a okazuje się dla r ó w n i e niebez pieczny. Skoro uznamy, że tradycjonalistyczny p o s t u l a t zespolenia władzy świeckiej i d u c h o w n e j jest zbyt daleko idącą utopią, to r ó w n o c z e ś n i e m u s i my sobie zdać sprawę z tego, że w s p ó ł c z e s n a idea całkowitego rozdzielenia tych sfer jest równie utopijna. Tradycjonalizm i nowoczesność Pierwszym znanym z imienia myślicielem, który protestował przeciwko rewolucyjnym zmianom politycznym i społecznym w swoim kraju, był Heraklit z Efezu. Już u tego starożytnego filozofa serwatywne odnajdziemy stwierdzenia - typowe kon dumnie pro klamuje W i e l o m s k i i w y m i e n i a jeszcze Platona oraz Arystotelesa jako ojców kon s e r w a t y z m u . Konserwatyzm to ruch intelektual ny (i polityczny) epoki nowoczesnej, który rodzi się właśnie przeciwko niej - t a k ą definicję przytacza nie co dalej a u t o r Filozofii politycznej francuskiego trady cjonalizmu. Sprzeczność m i ę d z y tymi s t w i e r d z e n i a m i uka zuje napięty s t o s u n e k tradycjonalizmu d o n o w o czesności. Z n i e n a w i d z o n a Rewolucja była przecież w takim s a m y m s t o p n i u ź r ó d ł e m demokracji i liberalizmu, co konserwaty z m u . Przed 1789 r o k i e m nie było żadnych k o n s e r w a t y s t ó w . Ekspresyjny piewca publicznego ścinania g ł ó w J o s e p h de M a i s t r e był człowiekiem o libe ralnych skłonnościach. Tradycjonaliści d o s k o n a l e zdają sobie sprawę z tego, że p r z e d powsta n i e m nowoczesności nie m o g ł o dojść do cywilizacyjnego sporu, który u m o w - 284 FRONDA 30 nie podzielił E u r o p ę na lewicę i prawicę. J e d n a k c z a s e m coś przebąkują o Heraklicie i św. T o m a s z u , stojącymi r a m i ę w r a m i ę z g e n e r a ł e m F r a n c o i Julius e m Evolą. W s z y s t k o po to, żeby zerwać wszystkie więzi z tym, co n o w e . Mogłoby się przecież okazać, że zantagonizo w a n e siły, k o n s e r w a t y z m i liberalizm, są przez n o w o c z e s n o ś ć sczepione niczym sy jamskie bliźniaki. Tradycjonalizm wikła się w sprzeczność, gdy usiłuje podważyć fakt, że k o n s e r w a t y z m jest n u r t e m integralnie związanym z nowoczesnością. I to nie tyl ko dlatego, że bez chęci obalenia starego p o r z ą d k u nie byłoby jego o b r o ń c ó w . K o n s e r w a t y z m jest istot o w o związany z nowoczesnością, jest częścią jej fundamentów. Aby to zrozumieć, należy zrewidować prawicowy mit, jakoby konserwatyzm był jedynym prawdziwym n u r t e m kontestacji współczesnych p r z e m i a n . Konserwatyzm był pierwszym t a k i m n u r t e m , ale nie jedynym. W połowie XIX wieku narodził się szeroki n u r t lewicowej kon testacji nowoczesności w imię p o w r o t u do „pierwotnego ustroju", gdzie wszyst ko było wspólne. Podobnie jak k o n s e r w a t y z m nie m a m o n o p o l u n a k w e s t i o n o w a n i e zmian, tak ideologia „liberalna" n i e s ł u s z n i e przywłaszcza sobie m i a n o jedy nego ich rzecznika. Kiedy lewica w e s z ł a w fazę kontestacji, k o n s e r w a t y z m zaczął ulegać i s t o t n y m p r z e o b r a ż e n i e m , by stać się siłą n a p ę d o w ą n o w y c h w z o r ó w społecznych. D o s z ł o chociażby do wchłonięcia nacjonalizmu, kon cepcji egalitarnej, demokratycznej i „liberalnej", która o k a z a ł a się f u n d a m e n t e m p r z e m i a n społeczno-politycznych w XX wieku. Tradycjonaliści nie chcą uznać tego, że w r a m a c h n o w o c z e s n o ś c i jest możliwa restytucja Prawdy. Nie dopuszczają do siebie myśli, że konserwa tyzm jest tak n a p r a w d ę a l t e r n a t y w n ą ideologią zmiany. Czy możliwy jest tradycjonalizm polski? Być tradycjonalistą w Polsce to nie lada wyzwanie. N a s z a h i s t o r i a p o d każ dym względem urąga tradycjonalizmowi. O s t a t n i dziedziczny m o n a r c h a , JESIEŃ-2003 285 Kazimierz Wielki, zmarł p o n a d s i e d e m w i e k ó w t e m u . Dwieście lat później szlachta przekształciła p a ń s t w o s t a n o w e w republikę. Król stał się dożywot nim prezydentem, a jego władza była ledwie cieniem kompetencji króla-slońce, Ludwika XIV. W Polsce ż a d n e z m a r z e ń tradycjonalistów o idealnym u s t r o ju nie zostało s p e ł n i o n e . N o , m o ż e p o z a j e d n y m : w okresie bezkrólewia pry m a s Polski stawał się władcą. W XIX wieku było jeszcze gorzej. Nic, co polskie, nie n a d a w a ł o się do te go, by zostać k o n s e r w o w a n e . W a l k a o niepodległość oznaczała obalenie Ła du, strącenie królów z t r o n u , podejrzliwość w o b e c u l t r a m o n t a n i z m u , wy zwolenie ludu. Z perspektywy r o m a ń s k i e g o tradycjonalisty Polacy to n a r ó d zajęty n i e u s t a n n y m k n u c i e m przeciw Tradycji. W d o d a t k u tak się jakoś złożyło, że w o k ó ł wpływowych l u m i n a r z y pol skiej myśli konserwatywnej, margrabiego Wielopolskiego, krakowskich stańczyków i innych, czuć delikatną w o ń zdrady. Bycie k o n s e r w a t y s t ą ozna czało przecież poparcie dla lokalnych m o n a r c h i i i o d r z u c e n i e wywrotowych, liberalnych dążeń n a r o d o w y c h . Idąc dalej, m o ż n a powiedzieć, że w Polsce nie ma żadnej ciągłej tradycji konserwatywnego myślenia. Owszem, są gdzieniegdzie konserwatyści i środo wiska konserwatywne, ale nie tworzą o n e zwartego n u r t u . Sami stańczycy wio sny nie czynią. Zresztą ówczesna opinia publiczna uważała ich za kolaboran tów (casus historyka Michała Bobrzyńskiego, n a m i e s t n i k a Galicji przed I wojną światową), co stawia po znakiem zapytania „polskość" całego n u r t u . Może po winniśmy ich traktować jako konserwatystów austro-węgierskich? Ku u t r a p i e n i u z w o l e n n i k ó w westernizacji dziejów naszej myśli politycz nej, w Polsce nie ma żadnej tradycji konserwatywnej (tak jak nie było żadnej 286 FRONDA 30 tradycji liberalnej). Inteligencja, g ł ó w n a siła n a r o d o w o t w ó r c z a , nie zdradza ła większych skłonności k o n s e r w a t y w n y c h . W s p ó ł c z e s n y n a r ó d polski został politycznie u f o r m o w a n y przez dwa n u r t y o wyraźnie k o n t r k u l t u r o w e j p r o weniencji: nacjonalizm D m o w s k i e g o i socjalizm Piłsudskiego. O s t a t n i Piast zmarł w XVII wieku. I jak tu być p o l s k i m tradycjonalistą? NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKI Jacek Bartyzel, Umierać, ale powoli. 0 monarchistycznej i katolickiej kontrrewolucji w krajach romań skich 1815-2000, wyd. Arcana, Kraków 2002. Adam Wielomski, Filozofia polityczna francuskiego tradycjonalizm 1789-1830, wyd. Arcana, Kraków 2003 JESIEŃ 2003 287 KONSERWA TYZM vs. TRADYCJO NALIZM Marek A. Cichocki kontra Adam Wielomski Stanowczo potępiamy dogmatyzm i sekciarstwo przywódców chińskich Władysław Gomułka Bolszewicy nienawidzili m i e n s z e w i k ó w , stalinowcy zwalczali trockistów, natolińczycy tępili p u ł a w i a n . Boje wewnątrzpartyjne są bardziej zacięte niż walki z zagrożeniem z e w n ę t r z n y m . W Polsce millerowcy tępią ludzi Kwa śniewskiego, w Kościele katolewica walczy z katoprawicą, wywiad wojskowy konkuruje ze s ł u ż b a m i cywilnymi w kierowaniu gospodarką. Każdy ma swo je „zagrożenie w e w n ę t r z n e " . Tylko A d a m Michnik nie ma z kim walczyć, bo oczyścił w ł a s n e szeregi z w r o g ó w w e w n ę t r z n y c h . Widowiskowy charakter takich batalii w połączeniu z i n t y m n y m i więza mi łączącymi walczących sprawiają, że konflikty w e w n ę t r z n e są m i ł e o c z o m publiczności. Dlatego z a p r a s z a m y P a ń s t w a na pojedynek naszych rodzimych konserwatystów. Do walki s t a n ą politolodzy, publicyści oraz pracownicy n a u k o w i : A d a m W i e l o m s k i w barwach polskiego tradycjonalizmu i Marek A. Cichocki z t e a m u „ K o n s e r w a t y z m polski". 288 FRONDA 30 Tradycjonalista o konserwatyzmie Konserwatysta o tradycjonalizmie [Konserwatyści]* Tradycjonaliści* z u p e ł n i e b ł ę d n i e ograniczają się tylko i wyłącznie do obrony istnieją poszukiwali cej rzeczywistości działania i p o d e j m o w a n i a decyzji ograniczeń ludzkiego w przeszłości Konserwatyzm jest zapatrzony w te raźniejszość Tradycjonalizm odznacza się także skłonnością do „mumifikowana" przeszłości Zasadniczą cechą [konserwatyzmu] Dla tradycjonalistów istnieją jedy jest pragmatyzm nie reguły przeszłości [Konserwatyzm] jest prawicową Przeciwieństwo [między tradycjo wersją oświeceniowej skłonności do nalistami a rewolucjonistami] jest teorii i abstrakcji pozorne Ewolucyjny konserwatysta żyjący dziś w Polsce pochwalałby „okrągły Tradycjonalizm m o ż e mieć p o s t a ć skrajnie lewicową s t ó ł " i ganił a n t y k o m u n i z m Każdy zwycięzca jest konserwaty W praktyce nie ma żadnych prze stą, o ile przejął władzę (...) zwycię szkód, żający komuniści stają się konser stał się a n a r c h i s t ą i o d w r o t n i e by dawny tradycjonalista watystami [Konserwatyzm] nie u m i e Rewolu Tradycjonalizm jest jedną z gorszych cji Francuskiej przeciwstawić żadnej odmian partykularyzmu wymierzo wizji porządku porewolucyjnego nego we wspólnotę polityczną Wszystkie cytaty za: Adam Wielomski, Filozofia polityczna francuskiego tradycjonalizmu 1789-1830, Arcana, Kraków 2003; Marek A. Cichocki, Ciągłość i zmiana. Czy konserwatyzm może nie być rewolucyjny?. Więź, Warszawa 1999. * Dla wygody czytelnika uprościliśmy wprowadzającą zamęt nomenklaturę epitetów. Konserwa tyzm ewolucyjny, zwany też brytyjskim, angolsaskim, afirmatywnym, nazwaliśmy po prostu kon serwatyzmem. Natomiast tradycjonalizm pozosta) tradycjonalizmem, choć może to on jest konser watyzmem „prawdziwym" (inne dopuszczalne nazwy: reakcjonizm, konserwatyzm romański). Zabieg ten nie ma żadnego podtekstu politycznego, moralnego ani żadnego innego. Chodzi jedy nie o poprawienie sportowych walorów pojedynku. JESIEN-2003 289 Jeżeli staropolskie podręczniki pierwszoklasistów łączyły wiedzę z religią, a Elementarz Falskiego niezależnie od ideologicznych uproszczeń - mówił po ważnie o świecie, starając się wyjaśnić rządzące nim prawa, to nowe elementarze skupiają się raczej na rozrywce. Na szczęście nie są przesadnie rewolucyjne w przedstawianiu współczesnych realiów. Z pierwszej klasy nasze pociechy wychodzą zatem bez całościowe go obrazu świata, ale i bez postępowych stereotypów, charakterystycznych na przykład dla prasy kobiecej. Murzynek Bambo zszedł z drzewa WOJCIECH WENCEL Któż nie pamięta wypracowań szkolnych na temat: „Jak będzie wyglądał świat w roku 2000". Niezależnie od tego, czy pisaliśmy je my, nasze starsze rodzeństwo czy nasi rodzice, pojawiały się w nich podobne motywy: szklane domy, fantazyj ne pojazdy i kosmiczne rekwizyty. Te ostatnie zmieniały się, oczywiście, w miarę postępu technicznego - najpierw były to po prostu uśmiechnięte gwiazdy z Małe go Księcia Antoine de Saint-Exupery, później roboty i rakiety, wreszcie nie ziden tyfikowane pojazdy latające, które na naszej planecie urządziły sobie postój. W ciągu ostatniego półwiecza świat n a p r a w d ę zaroił się od nowych wyna lazków. Być może najbardziej zmienił się jednak m o d e l wychowania dzieci, 290 FRONDA 30 a w konsekwencji - sposób postrzegania przez nie rzeczywistości. Żeby się o tym przekonać, wystarczy p o r ó w n a ć d a w n e i n o w e elementarze. Przeznaczo ne do nauki czytania i pisania, stanowią one zarazem swoiste k o m p e n d i u m wiedzy o świecie. Mówiąc o najprostszych zjawiskach, przedmiotach i rela cjach międzyludzkich, odsłaniają system wartości typowy dla danej epoki. Literki plus katechizm Ciekawe, że p o p u l a r n e podręczniki pierwszoklasistów mają r o d o w ó d p r o t e stancki. Pierwszy e l e m e n t a r z w p r o w a d z o n o XV wieku w Anglii. Sto lat póź niej ukazała się w Królewcu Nauka krótka ku czytaniu pisma polskiego protestantów, łącząca treści edukacyjne z modlitwa mi i k a t e c h i z m e m . Bliski związek z religią cechował też ko lejne elementarze, z a r ó w n o te p r o t e s t a n c k i e , jak i katolickie. M i m o że początki były obiecujące p o d w z g l ę d e m graficz nym (gotycka czcionka, całostronicowe ryciny), XVIII- i XIX-wieczne edycje w y d a w a n o b a r d z o s k r o m nie, bez ilustracji, ze względu na niską cenę nazywając je „groszówkami". Obok tekstów religijnych pojawiały się w nich teksty świeckie. Duży rozgłos zyskał zwłaszcza opublikowany w 1785 roku przez Komisję Edukacji N a r o dowej Elementarz dla szkół parafialnych narodowych, w którym sąsiadowały ze sobą działy Nauka czytania i pisania, Katechizm, Nauka moralna i Nauka rachunków. Bezsprzecznie najpopularniejszym polskim elementa rzem pozostaje j e d n a k w y d a n a po raz pierwszy w 1910 ro ku, bogato ilustrowana Nauka czytania i pisania M a r i a n a Falskiego - pedagoga, twórcy międzywojennego o ś r o d k a badań statystycznych przy Ministerstwie W y z n a ń Religij nych i Oświecenia Publicznego, a po wojnie profesora Polskiej Akademii N a u k . To w ł a ś n i e z różnych wersji tej książki uczyły się kolejne pokolenia Polaków przez niemal cały XX wiek (ostatnie wydanie: 1975 r o k ) . Po wojnie, w o b e c braku k o n k u rencji, a u t o r uprościł n a w e t tytuł dzieła. Klasyczny już dziś Ele mentarz był przez niego p o p r a w i a n y przez p o n a d 60 lat, ale najbardziej rewoJESIEŃ-2003 291 lucyjne zmiany d o k o n a ł y się w n i m w pierwszych latach Peerelu, kiedy ob razki rodzajowe u z u p e ł n i o n o h i t a m i poetyckiej wyobraźni. Nic dziwnego, że po okresie niezbyt u d a n y c h p o s z u k i w a ń nowej formuły p o d r ę c z n i k a pierw szoklasistów W y d a w n i c t w a Szkolne i Pedagogiczne zdecydowały się niedaw no wznowić l e g e n d a r n ą pozycję. Słynne Abecadło, które „z pieca spadło", Kotek, któremu śni się „wielka rzeka pełna mleka", wreszcie Paweł i Gaweł, którzy „w jednym stali d o m u " - to tylko garść powszechnie znanych i lubianych tytułów, w dodatku sygnowanych nazwi skami wybitnych poetów: Juliana Tuwima i Aleksandra Fredry. A co dopiero po wiedzieć o rewelacyjnym wierszu T u w i m a Bambo, niesłusznie uznanym w la tach 90. za rasistowski ze względu na cechy Murzynka, który „gdy do domu wra ca,/ Psoci, figluje - to jego praca", a kiedy m a m a powiada „napij się mleka", „on na drzewo mamie ucieka"? Czyżby nadgorliwi obrońcy praw człowieka nie do strzegli zakończenia wiersza, wyraźnie antycypującego rzeczywistość Unii Euro pejskiej: „Szkoda, że Bambo czarny, wesoły/ Nie chodzi razem z nami do szkoły"? Dziś marzenia powoli się spełniają. Coraz więcej M u r z y n k ó w w polskich szkołach, choć - w zgodzie ze s t a n d a r d a m i politycznej poprawności - okre śla się ich raczej od koloru skóry, a w j e d n y m z nowszych podręczników dla pierwszaków na d r z e w o ucieka już nie Bambo, lecz m a ł p k a . Smutna jest dola zająca Z a r ó w n o w przedwojennych, jak i w powojen nych wersjach Elementarza Falskiego zdecydowa nie d o m i n u j ą krajobrazy r u s t y k a l n e : wioski, pola, dro gi, sady, zagrody. Zycie biegnie m i a r o w o . P o s ł u s z n i e zmieniają się pory roku, miesiące i dni tygodnia. W s z y s t k o - jak m ó w i Księga Koheleta - ma swoje miej sce i swój czas p o d s ł o ń c e m : „ N a rynku od r a n a jest targ. Ile tu w o z ó w na targu. Ile jaj i serów. Ile ogór ków i owoców". Każda czynność posiada też swój cel. C h o d z i się na grzyby, do uli, zbiera się owoce w sadzie. Mężczyźni pracują w polu, w m ł y n i e albo w kuźni. Na z i m ę robi 292 FRONDA 30 się zapasy, pamiętając zwłaszcza o tym, że „konfitury są d o b r e do h e r b a t y " . Co roku przyjeżdżają do wsi „fury z w ę g l e m " . N i e s p o s ó b wyobrazić sobie, że którejś jesieni mogłoby ich zabraknąć. Człowiek jest tu e l e m e n t e m rozległego ładu natury. Bociany, gąski, koty, wiewiórki wykonują tak s a m o celowe czynności, jak ludzie. Dzieci w każdej chwili wiedzą, czego się spodziewać. N a w e t o k r u c i e ń s t w o świata, symboli z o w a n e p o s t a w ą psa Morusa, który goni zająca „za t e n m a l u t k i listek kapu sty", daje się oswoić za p o m o c ą współczującej refleksji: „ S m u t n a jest dola za jąca". Rzeczywistość jawi się jako obiektywna, stabilna, a n i e z m i e n n o ś ć rządzących nią p r a w daje b o h a t e r o m e l e m e n t a r z a poczucie bezpieczeństwa. Czym tu się martwić, skoro idzie się do szkoły p r o s t ą drogą, w y s a d z a n ą d r z e w k a m i owocowymi? „A jak dziecko zachoruje, m a m a kaszkę u g o t u j e . " Sprzyja takiej perspektywie niezwykła w p r o s t trwałość materii. Człowiek s a m z tego, co ma p o d ręką, tworzy wiele n o w y c h p r z e d m i o t ó w , a z e p s u t y c h nie wyrzuca do kosza, lecz je naprawia: „ W p a d a J a n e k do szewca. - Dzień dobry p a n u , przynoszę moje b u t y do naprawy. - Oj, b u t y stare. Bardzo zdar te. Już niewiele warte. J a n e k się przestraszył. Ale p a n szewc tylko straszył. Naprawi buty. I będą jak n o w e " . Niech się święci pierwszy maja! Po wojnie t e n sielankowy wątek został przez Falskiego z r e i n t e r p r e t o w a n y w d u c h u peerelowskiej ideologii. Człowiek stał się głównie e l e m e n t e m ładu społecznego, u g r u n t o w a n e g o przez sojusz robotniczo-chłopsko-inteligencki. W powojennych wydaniach Elementarza p o d s t a w ę m a s o w e j produkcji s t a n o wią wielkie fabryki, z N o w ą H u t ą na czele, w których p r o d u k u j e się d o s ł o w nie wszystko: od s a m o l o t ó w i p ł u g ó w po fartuszki i zabawki. T a t o Ali jest inżynierem na budowie, m o ż e a r c h i t e k t e m , bo na j e d n y m z o b r a z k ó w widzi my go przy desce kreślarskiej. Nosi kapelusz. Z kolei t a t o Oli jest r o b o t n i kiem. Pracuje w p a ń s t w o w y m zakładzie, obsługując jakąś wielką m a s z y n ę . Nosi czapkę-leninówkę. Ojcowie Olka i T o m k a to rolnicy. Na ilustracjach zgodnie z ideą p o s t ę p u t e c h n i c z n e g o - pierwszy z nich kosi zboże kosą i mieszka w m a r n e j chacie otoczonej d r e w n i a n y m p ł o t e m , drugi żnie żni wiarką na tle imponującego gospodarstwa, do k t ó r e g o p r o w a d z ą p r z e w o d y wysokiego napięcia. JESIEŃ-2003 293 Peerelowską n o w i n k ą jest również u s t ę p p o ś w i ę c o n y o b c h o d o m pierw szego maja, kiedy to stają fabryki i nie ma lekcji. „Bo i my, jak d o r o ś n i e m y , będziemy ludźmi pracy" - m ó w i ą dzieci. M a m y też kolejną, czytelną zapo wiedź Unii Europejskiej. Na r y s u n k u chłopcy i dziewczynki paradują z flaga mi „ d e m o l u d ó w " oraz socjalistycznych W i o c h i Francji: „To są nasi bliżsi i dalsi koledzy z różnych krajów. My się jeszcze z n i m i nie z n a m y . I m a ł o o sobie wiemy. Ale jak się ze sobą p o z n a m y , na p e w n o się p o k o c h a m y . Bę dziemy zgodnie się uczyć. Z g o d n i e b ę d z i e m y pracować. W e ź m i e m y się wszy scy za ręce. Z r o b i m y wielkie k o ł o . I bawić się b ę d z i e m y zgodnie i w e s o ł o . " Doprawdy, brakuje tylko przyszłych h o l e n d e r s k i c h gejów, którzy dziś s t a n o wią o kolorycie jednoczącej się Europy. Fakty i sumienie M i m o wszystko także w powojennych edycjach Elementarza m i ę d z y mężczy z n a m i a k o b i e t a m i istnieje wyraźny podział obowiązków. W b r e w socjali stycznemu wzorcowi kobiety-robotnika, m a m a nie pracuje w zakładzie odzieżowym, lecz zajmuje się d o m e m : wyszywa, gotuje g r o c h ó w k ę i opieku je się dziećmi. Różnica z a i n t e r e s o w a ń m i ę d z y płciami ujawnia się j u ż w pierwszych latach ludzkiego życia. Ala ma m a ł e , ł a d n e p u d e ł k o i J a n e k ma p o d o b n e , j e d n a k dziewczynka przechowuje w n i m igły, nici i l u s t e r k o , a chłopiec piłę, obcęgi i m ł o t e k . Dzieci nie są - jak bywa to obecnie - biernymi m a s k o t k a m i swoich rodzi ców, ale twórczo w c h o d z ą w świat dorosłych. Ala daje m a m i e w p r e z e n c i e gwiazdkowym „ ł a d n ą t o r e b k ę " , k t ó r ą s a m a zrobiła. Marysia pierze i usypia m ł o d s z e r o d z e ń s t w o . Józia miele m i ę s o na obiad. -Miecio obiera ziemniaki. N a w e t najmłodsza w t y m gronie Zosia p o d l e w a kwiatki na oknie, k a r m i kot ka i nawleka babci igiełkę. Dzięki t e m u dzieci radzą sobie w najtrudniejszych sytuacjach. „Janek i Ala idą na lód. Jest duży m r ó z . Ale o n i idą ż w a w o i we soło. Mają tylko j e d n ą p a r ę łyżew. Ale to nic. Bo i tak pojadą. Każde włoży j e d n ą łyżwę." P r ó ż n o szukać tu śladów tak m o d n e j dziś asertywności jako m e t o d y wy chowawczej. Kiedy Dyzio jeździ po pokoju na hulajnodze, sąsiadka a r g u m e n tuje, odwołując się do faktów, a nie w ł a s n e g o samopoczucia; z a m i a s t „Boli m n i e głowa", m ó w i : „U n a s cały sufit się trzęsie". To wystarczy, resztę p o - 294 FRONDA 30 zostawia się dziecięcej dociekliwości i s u m i e n i u . Relacja m i ę d z y dziećmi a rodzicami zasadza się głównie na autorytecie, nie trzeba jej wypracowywać niejako od początku, w myśl obowiązujących dziś d o g m a t ó w o intelektual nym partnerstwie. Narysuj sobie ufoludki Co ciekawe, na tym tle n o w e e l e m e n t a r z e p r z e ł o m u tysiącleci p r e z e n t u j ą się zaskakująco zachowawczo. W książce Chociaż mało mamy lat... R e n a t y J a n u s 1 Jadwigi Waluś, nie wiedzieć czemu, występują archaiczne i m i o n a Heniek, Edek, Emil i R o m e k . Czasami dochodzi j e d n a k do głosu także a k t u a l n y „duch czasu". Emil z R o m k i e m , zamiast zbić z desek d o m e k dla ptaszków, „robią m e t a l o w e g o r o b o t a " (ciekawe jak...). „Tu robot MA-KRO 6. Jes-tem go-to-wy do wy-pra-wy w kos-mos. Brak mi tyl-ko o-le-ju" - sylabizuje tajemnicza maszyna. Dzieci wyruszają w k o s m o s „rakietą cacko", wy mieniając uwagi w stylu: „- Urokliwa ta galak tyka. - Tylko kosmici i my w i e m y coś o t y m . " Nieszczęsny wątek kosmiczny powtarza się w Moim elementarzu Elżbiety Bober i Marii Brandt-Konopki, skądinąd w z o r o w a n y m na dziele Falskiego. „Radek ma od Eli bratki, a od T o m k a robota. Do robota tata da 2 baterie." Radek rysuje rakietę i ufoludka. To jego główna pasja. Jak się okazuje, nie jest jednak pozbawiony pewnego autokrytycyzmu. Kilka stron dalej wyznaje: „- Elu, jest mi s m u t n o . - Narysuj sobie ufoludki namawia Ela. - Eee, to takie n u d n e , stale tylko te ufoludki - m ó w i Radek. - No to budujmy namiot, R a d k u ! " . JESIEN2003 295 Ela ma siedem lat i chodzi w T-shircie. Jej d o m nie jest j u ż wiejską cha tą, ale j e d n o r o d z i n n ą willą z talerzem a n t e n y satelitarnej na d a c h u . N a r e s z cie m a m y jakieś odniesienia do rzeczywistości społecznej nowej Polski: „W stolicy odbywały się targi k o m p u t e r o w e . T a t a Eli k u p o w a ł t a m k o m p u t e r dla swojej firmy." M i m o to z i l u s t r o w a n e w e l e m e n t a r z u obyczaje wydają się dość tradycyjne. Świat nadal jest p o u k ł a d a n y , dzieci łowią raki, bawią się za bawkami, odpoczywają n a d m o r z e m i wołają: „Ale ta m a m a d o b r a ! " O dzi wo, m a m a wcale nie chodzi do pracy, ale wykonuje p r o s t e czynności d o m o we: piecze ciasto, nalewa sok i robi b e r e t na d r u t a c h ! Jak w kalejdoskopie W Słonecznym świecie p o d redakcją Zofii Rejniak do głosu d o c h o d z i n o w a ten dencja edukacyjna do r o z k ł a d a n i a rzeczywistości na szereg nie powiązanych ze sobą e l e m e n t ó w . Książka jest antologią przysłów, zagadek, r e b u s ó w . Choć prezentuje wyższy p o z i o m intelektualny niż i n n e e l e m e n t a r z e , w grun cie rzeczy nie daje spójnej wiedzy o świecie, jeśli nie liczyć pojedynczych fraz, stanowiących jakby zapowiedź przysposobienia do życia w rodzinie: „ C h ł o piec wziął dziewczynkę m o c n o za rękę - nie dlatego, żeby było ślisko. Zda w a ł o mu się, że tak jej będzie mniej s m u t n o . " Wybitnie zabawowy charakter ma też seria z Figielkiem, o p r a c o w a n a przez J a n i n ę Korzańską i R e n a t ę Mreńca. Składają się na n i ą antologie p o ciesznych, choć często odrealnionych dykteryjek o zwierzątkach, zabawach, feriach i szalonych wynalazcach. N a w e t tutaj pojawiają się j e d n a k wyraźne akcenty patriotyczne. Póki co, autorki nowych e l e m e n t a r z y pozostają głuche n a internacjonalistyczną n o w o m o w ę Unii Europejskiej. N a w s p ó ł c z e s n ą wersję p o c h o d u dzieci z flagami z a p e w n e przyjdzie n a m poczekać jeszcze kil ka lat. Jeżeli staropolskie podręczniki pierwszoklasistów łączyły wiedzę z reli gią, a Elementarz Falskiego - niezależnie od ideologicznych u p r o s z c z e ń - m ó wił poważnie o świecie, starając się wyjaśnić rządzące n i m prawa, to n o w e elementarze skupiają się raczej na rozrywce. Na szczęście nie są p r z e s a d n i e rewolucyjne w p r z e d s t a w i a n i u współczesnych realiów. Dzieci mają „ n a we s o ł o " uczyć się z nich literek, a nie p o z n a w a ć to, co i tak widać przez o k n o . Z pierwszej klasy nasze pociechy wychodzą z a t e m bez całościowego o b r a z u 296 FRONDA 30 świata, ale i bez p o s t ę p o w y c h stereotypów, charakterystycznych na przykład dla prasy kobiecej. Cóż z tego jednak, kiedy mniej więcej w t y m s a m y m cza sie po raz pierwszy zderzają się z falą filmów, p r o g r a m ó w telewizyjnych, ko m i k s ó w i gier k o m p u t e r o w y c h , k t ó r e rozbijają ich ś w i a d o m o ś ć w przysło wiowy proch? WOJCIECH WENCEL Marian Falski. Elementarz, ilustrował Jerzy Karolak, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, Warszawa 2003 JESIEŃ-2003 297 Scjentysta kwestie higieny uważa za nierozwiązy walne, bo ręce można umyć mydłem, mydło moż na spłukać wodą, ale wody już niczym zmyć się nie da. metafizyka ANDRZEJ BORKOWSKI W Europie istnieją właściwie trzy kultury: oliwy i wina, m a s ł a i piwa oraz smalcu i wódki. Polska dzięki z a b o r o m miała unikalną okazję, by d o k o n a ć je dynej w swoim rodzaju syntezy. Nasi zaborcy należeli b o w i e m do różnych krę gów kulturowych. Rosjanie, którzy t e m a t s a m o g o n u i słoniny potrafią uczynić p r o b l e m e m metafizycznym, przynależą niewątpliwie do zony smalcu i wódki. Niemcy, których browary i mleczarnie słyną na cały świat, to z kolei przestrzeń masła i piwa. Austriacy zaś, jeszcze n i e d a w n o posiadający swe winnice i gaje oliwne nad Adriatykiem, czuć się m o g ą mieszkańcami sfery oliwy i wina. Z d a n i e m niektórych k u l t u r o z n a w c ó w , krajem bardziej od n a s p r e d y s p o n o w a n y m d o p o d o b n e j syntezy s ą Niemcy, k t ó r e m o ż n a podzielić n a trzy 298 FRONDA 30 części kulturowo-geograficzne: zachód i p o ł u d n i e , czyli W e i n l a n d , p ó ł n o c , czyli Bierland, oraz wschód, czyli Schnapsland. N i e m c o m jednak, p o d o b n i e zresztą jak Polakom, zabrakło osobowości zdolnych d o k o n a ć takowej synte zy nie tylko na poziomie praktycznym, czyli pracy s o k ó w trawiennych, lecz również na poziomie teoretycznym, czyli roboty szarych k o m ó r e k . Kwakrzy i katolicy Francuski p o e t a Paul Claudel, obywatel strefy w i n a i oliwy, a zara zem gorliwy katolik, wiązał o w o zróżnicowanie kulturowo-gastron o m i c z n e z religią. Przebywając jako a m b a s a d o r w Stanach Zjedno czonych, n o t o w a ł w 1930 roku: „Wszystkie te s m u t n e lury p r o t e s t a n c k i e : near-beer, cider, ginger-ale, coca-cola etc. Najświętsza P a n n a powiada smęt nie: wina to oni nie mają wcale." Claudel, nawiązując do słów wypowiedzianych przez Maryję w Kanie Ga lilejskiej, przypomina, że s a m C h r y s t u s należał niewątpliwie do kultury w i n a i oliwy. W tej sferze jednak naśladowanie Mistrza nie jest obowiązkowe - dla Gilberta Keitha C h e s t e r t o n a na przykład każda niedziela oznaczała obowiąz kowo mszę w kościele oraz kufel dobrego angielskiego piwa w gospodzie. Andrzej Mikułowski, który w Beaconsfield miał w i e l o k r o t n i e możliwość uczestniczenia w niedzielnej mszy świętej wspólnie z C h e s t e r t o n e m , porów nywał dla k o n t r a s t u jej atmosferę z n a b o ż e ń s t w a m i k w a k r ó w w niedalekim J o u r d a n s . „U krańca wsi stoi w większym ogrodzie stary nieduży d o m , któ ry jest Mekką kwakrów, owej najbardziej protestanckiej z wszystkich chrze ścijańskich sekt. Przed d o m e m modlitwy, na pustej łączce nieporosłej n a w e t wysoką t r a w ą sterczą s a m o t n i e d w a j e d n a k o w e k a m i e n i e ociosane w formę podłużnych kostek - to groby założycieli religii. W n ę t r z e to spora, z u p e ł n i e p u s t a salka, w której odbywają się n a b o ż e ń s t w a , a właściwie rozmyślania. Na prostych, d r e w n i a n y c h ławkach, ustawionych rzędami w czterech pu stych ścianach nieozdobionych niczym, siedzi g r o m a d k a angielskich «szarych ludzi» w atmosferze dziwnej bezcelowości. Co chwila ktoś p o d n o s i się z miejsca i archaicznym biblijnym językiem wygłasza parę słów moralnej na uki. Są to przeważnie słowa o gniewie Bożym, s u c h e i teologiczne, choć bez p o ś r e d n i o dydaktyczne uwagi. Skończywszy, siada i wszyscy pogrążają się w milczeniu." JESIEŃ 2003 299 Z atmosferą w J o u r d a n s wyraźnie kontrastowała m s z a w Beaconsfield. Jak opisuje Mikułowski, „gdy wszedłem, blask słońca wpadającego przez różnoko lorowe szyby witraży zdawał się doskonale łączyć rozśpiewane wnętrze kościół ka z pełnym blasku i gwaru p o p o ł u d n i e m letnim za oknami. Dwóch małych chłopców w białych komżach na czerwonych sutannach służyło do mszy, po dwóch stronach ołtarza, na dwóch dużych blaszanych kręgach jarzyły się dzie siątki poustawianych ofiarnych świeczek. Kościół tętnił blaskiem, śpiewem, ra dością. A wśród klęczących wiernych górowała o g r o m n a postać o zwichrzonej grzywie białych włosów nad czerwoną twarzą: G. K. Chesterton. W ś r ó d całej rozmodlonej rzeszy wybijał się i wyróżniał, choć klęczał, śpiewał i modlił się jak inni. Z całej postaci biła radość, ufność, pewność życia - w modlitwie jego mia ło być więcej dziękczynienia, wdzięczności, hołdu, niż lęku, ekstazy, błagania." Purytanin i scjentysta Angielski pisarz z p e w n o ś c i ą znalazłby w s p ó l n y język z węgier skim myślicielem Belą H a m v a s e m , a u t o r e m jedynej w s w o i m ro dzaju Filozofii wina. T e m u o s t a t n i e m u z p e w n o ś c i ą zaś obca była p o stawa kwakrów, owych pozbawionych radości życia a b s t y n e n t ó w , których zaliczył w swojej książce do kategorii p u r y t a n ó w . Purytanin - jak pisze H a m v a s - „każdą bardziej u r o d z i w ą kobietę p o s ł a ł by n a t y c h m i a s t na stos; każdy za t ł u s t y kawałek lub za słodki kęs dałby świ ni; p r z e ś m i e w c ę skazałby na dożywocie, a najbardziej nienawidzi wina, gdyż niczego bardziej się nie obawia jak w ł a ś n i e t e g o t r u n k u . P u r y t a n i n jest kwin tesencją człowieka abstrakcyjnego. Jest i s t o t ą bez serca." „Najbardziej krwa we bitwy i najpotworniejsze rewolucje świat zawdzięcza w ł a ś n i e p u r y t a n o m . A wszystko dlatego, że ten ubogi d u c h e m człowiek z a m i a s t Boga tworzy so bie w ł a s n ą ideę i uważa, że o n a jest najlepsza." I n n y m w r o g i e m wina, a zarazem kolejną postacią obcą H a n w a s o w i , jest scjentysta: „Scjentysta nie zna miłości, opiera się na instynkcie seksualnym, nie pracuje, lecz produkuje, nie sypia, lecz regeneruje energię biologiczną, nie je mięsa, ziemniaków, śliwek, gruszek, jabłek, czy też chleba z m a s ł e m , tylko spożywa kalorie, witaminy, węglowodany, białko; n i e pije wina, lecz al kohol, co tydzień się waży; kiedy boli go głowa, zażywa o s i e m r ó ż n e g o ro dzaju p r o s z k ó w i pigułek, gdy ma rozwolnienie, biegnie do lekarza, dyskutu- 300 FRONDA 30 je z n i m o wzrastającej przeciętnej lat życia, kwestie higieny u w a ż a za nie rozwiązywalne, bo ręce m o ż n a u m y ć m y d ł e m , m y d ł o m o ż n a spłukać wodą, ale w o d y już niczym zmyć się nie d a . " Chrześcijanin i ateista Obydwaj - purytanin i scjentysta - są ludźmi abstrakcyjnymi. W odróżnieniu od nich człowiekiem a u t e n t y c z n y m i p e ł n y m m o ż e być tylko ten, k t o wyznaje d o b r ą religię. Jak pisze Hamvas, „ D o b r a re ligia uzbraja człowieka w inteligencję, uczucia, wrażliwość serca oraz - co jest m o i m osobistym odkryciem - w umiejętność prawdziwego korzystania z ży cia. Nie ma z a t e m potrzeby, żeby człowiek dobrej religii wywyższał się p o n a d innych; i tak posiada n i e z m i e r n ą przewagę. Chrześcijaństwo jest autentyczne, wszystko inne - sztuczne." Nic więc zaskakującego, iż H a n w a s nie m o ż e nadziwić się, „jakim c u d e m p o w s t a ł a ta fałszywa opinia, że ateista p o d w z g l ę d e m inteligencji, korzysta nia z u r o k u życia, swobody myślenia, praktycyzmu i człowieczeństwa stoi wyżej niż wierzący, religijny c z ł o w i e k ? " Umiejętność prawdziwego korzystania z u r o k ó w życia s t a n o w i więc przywilej chrześcijaństwa i jest to nierozdzielnie złączone z w i n e m , gdyż „woda p r z e m i e n i a się w wino, a w i n o p r z e m i e n i a się w krew. W o d a jest m a terią, w i n o duszą, krew i n t e l e k t e m . Z materii powstaje d u c h , z d u c h a inte lekt, o t o podwójna transformacja, jaką m u s i m y przechodzić na ziemi." Pierwszą winnicę - jak podaje Biblia - zasadził N o e po opadnięciu w ó d p o t o p u na zboczach Araratu. Była ona, wraz z w i e l o b a r w n ą tęczą, przypie c z ę t o w a n i e m przymierza noahickiego, jakie zawarł J a h w e z ocalałą ludzko ścią. Także w c e n t r u m O s t a t e c z n e g o Przymierza, jakie d o k o n a ł o się w Wiel kim Tygodniu w Jerozolimie, stały: w i n o i krew. Pisząc o metafizyce wina, H a n w a s , choć wnikliwy czytelnik Nietzschego, nie rozwodzi się niemal w ogóle na t e m a t bachanaliów, dionizyjskich uroczy stości, w których wino p o b u d z a ł o do wyuzdanych sakralnych orgii. W s p o m i na tylko „o owej groźnej władzy wina, czyli o p o w s t a n i u skłonności do łatwe go oddawania się, do zwyczajnego k u r e s t w a " . Węgierski myśliciel-smakosz i filozof-bibosz wskazuje przy tym na w i n o nie jako przyczynę rozpusty, lecz raczej na coś w rodzaju papierka lakmusowego, wyjawiającego zamysły serc: JESIEŃ-2003 301 „Kiedy kobieta pije wino, wtedy właśnie wychodzi na jaw, w k t ó r ą s t r o n ę się skłania, czy jest prostytutką, czy też jej miłość jest innego g a t u n k u " . Geniusze i b a ł w o c h w a l c y Filozofię wina kreślił H a m v a s w Bereny n a d B a l a t o n e m l a t e m 1945 roku, gdy A r m i a C z e r w o n a zaczynała okupację Węgier. „Świat dzieli się na kraje wina i wódki, a z a t e m istnieją r ó w n i e ż n a r o d y w i n a i narody w ó d k i " - pisał w czasie, gdy w ó d c z a n e i m p e r i u m zalało jego w i n n ą ojczyznę. „ N a r o d y w i n a są genialne, n a r o d y wódki, jeśli n a w e t n i e wszystkie są ateistyczne, to generalnie skłaniają się do bałwochwalstwa. Wielkie nacje wina to Grecy, Dalmatynowie, Hiszpanie, E t r u s k o w i e oraz m i e s z k a ń c y kra jów wybitnie stworzonych do u p r a w y winorośli: Włosi, Francuzi, Węgrzy. Te narody rzadko mają ambicje zmierzające do zbawiania świata czy wpły wania na losy dziejów za p o m o c ą k a r a b i n u bądź pałki. Bo w i n o c h r o n i p r z e d takimi z a k u s a m i . " Z d a n i e m węgierskiego myśliciela, n a r o d y w i n a kultywują tradycje złotego wieku, co wynika z najistotniejszych twórczych właściwości wina - swoistej esencji świata idyllicznego. N a r o d y w ó d k i mają z kolei skłonności rewolucyjne i a u t o r y t a r n e , z a m i a s t wracać do tradycji p r a g n ą tworzenia n o w e g o początku, z b u d o w a n i a n o w e g o świata. Ta różnica między nimi uwidacznia się najjaskrawiej w sposobie upijania się. „Ten, k t o wypił d u ż o w i n a - tańczy, t e n k t o schlał się w ó d k ą - pada, przewraca się, wali głową w przeszkodę, by już p o t e m nie p o d n i e ś ć się z zie mi. Pierwszy uprawia paraboliczny taniec, drugi p o r u s z a się kanciastymi za ł a m a n i a m i . Pierwszy krąży, drugi się czołga. Tak w ł a ś n i e wygląda różnica między n a r o d a m i w i n a a n a r o d a m i wódki, wyrażająca się nie tylko w ru chach, ale i sposobie myślenia, uczuciach i stylu życia." Polak - Węgier Po zakończeniu zimnej wojny, w epoce globalizacji być m o ż e staje przed nami nowy Kulturkampf. To, co Samuel H u n t i n g t o n nazywa „starciem cywilizacji", to, co kardynał Joseph Ratzinger określa m i a n e m wyzwania religii Dalekiego W s c h o d u dla chrześcijaństwa, Octavio Paz przedsta wia jako konflikt „kultury wina" i „kultury narkotyków". Meksykański noblista 302 FRONDA 30 odmalowuje ten spór następująco: „Z jednej strony rozmowa, z drugiej zamknię cie się w sobie. Wspólnota przeciw kontemplacji. Dlatego w braminizmie i bud dyzmie obraz mędrca to samotna postać w grocie lub pod drzewem. Nic bardziej odległego od stołu i uczty czy też powszechnej wspólnoty chrześcijan. W hym nach Rigwedy i Atharwawedy wspomina się często tajemniczą substancję «soma», którą wielu orientalistów nie waha się utożsamić z p e w n ą postacią haszy szu." Piątą k o l u m n ą kultury narkotyków wewnątrz cywilizacji wina jest p o p kultura, począwszy od hippisów w latach 60., a kończąc na techno. Szkoda, że w p o d o b n y c h rozważaniach brakuje polskiego głosu. Polacy, zresztą tak jak Niemcy, nie wykorzystali swego potencjału w i e l o k u l t u r o w o ści, by rozwinąć refleksję nad istotą wina, piwa czy wódki. Być m o ż e t o , co p o w i n n o być naszą siłą, okazało się w rzeczywistości słabością, gdyż w żad nej z tych k u l t u r nie byliśmy n a p r a w d ę g ł ę b o k o z a k o r z e n i e n i . N i e j e s t e ś m y obywatelami krainy wina, tak jak Węgrzy, nie m a m y ojczyzny p i w e m płyną cej na wzór Czechów, gdzie n a m do rozległych p r z e s t r z e n i w ó d c z a n e g o im p e r i u m tak odurzających Rosjan. Czytajmy więc Belę Hanwasa, pamiętając, że najlepsze w i n a w Rzeczypo spolitej jagiellońskiej przywożone były przez Karpaty z okolic Szekszard, Egeru i Miskolca, r o z l e w a n e w piwnicach w Bieczu i p o w s z e c h n i e spożywa ne przez lechicką oraz litewską brać szlachecką, k t ó r a ów szlachetny t r u n e k - od miejsca p o c h o d z e n i a - nazywała w ę g r z y n e m . Lekturę Filozofii wina po pijajmy egri bikaverem, tokajem l u b kadarką, czynnością tą potwierdzając nasze aspiracje do najpiękniejszej z europejskich k u l t u r - k u l t u r y wina. ANDRZEJ BORKOWSKI Bela Hanwas Filozofia wina, EMKA. Warszawa 2002 JESIEŃ 2003 303 „(...) wiersza na zgon hr. Zabiełły egzemplarzy 33, znaków nieskazitelnej służby 2, krzyż wojsko wy, medal żelazny, rurka blaszana do patentu, kalosz elastyczny uszkodzony jeden, szpada i kapelusz stary, puzderko do cygar z haftem, rycin młodzianków czyli wycięcie dzieci przez Heroda sztuk 10, męka pańska wewnątrz flaszki i kłódka sztuczna, której nikt otwo rzyć nie może (...)" WIELKA SYMFONIA XIX-WIECZNEJ POMOCY PAWEŁ Z A W A D Z K, „Cokolwiek dobrego zrobiliście, słudzy nieużyteczni jesteście, zrobiliście, co zrobić należało" - m ó w i Pismo. T w a r d e słowa, pozbawiające z ł u d z e ń . W e d ł u g św. Augustyna, człowiek bogaty m o ż e dobrze spożytkować swą własność, jeżeli przekaże dobra wykraczające p o n a d potrzeby w ł a s n e na rzecz 304 FRONDA 30 osób potrzebujących. W e d ł u g św. Franciszka z Asyżu, społeczność ludzka oparta na braterstwie i miłości wymaga zainteresowania najsłabszymi i naj uboższymi. Św. T o m a s z z Akwinu wskazywał, że ź r ó d ł o miłosierdzia wynika z chrześcijańskiej miłości, ale także z realizacji powinności społecznych. J e d n a z pierwszych polskich fundacji charytatywnych p o w s t a ł a dzięki da rowiźnie księcia Władysława H e r m a n a w p o d z i ę k o w a n i u za męskiego p o t o m ka. Począwszy od synodu gnieźnieńskiego w 1000 roku, kwestie szpitalnictwa i opieki nad ubogimi były o m a w i a n e regularnie na kolejnych synodach. Średniowiecze odznaczało się przychylnym s t o s u n k i e m do ubogich, lecz kiedy u progu ery nowożytnej biednych przybyło - u b ó s t w o zaczęło być p o s t r z e g a n e jako zło konieczne, zagrażające p o r z ą d k o w i s p o ł e c z n e m u . Śle dząc dziś głosy prasy światowej na t e m a t źródeł t e r r o r y z m u , m o ż n a o d n i e ś ć wrażenie, iż z a p o m n i a n o o tej prostej prawdzie - że b i e d a i n ę d z a r o d z ą roz pacz i desperację, a stąd j u ż blisko do decyzji o udziale w aktach p r z e m o c y i terroru. W historii Polski dominującą rolę w dziedzinie finansowania i a d m i n i strowania dobroczynnością spełniał Kościół, zwłaszcza klasztory i b r a c t w a religijne - z których należy wymienić pierwsze Bractwo Św. Łazarza, powsta łe w Krakowie w 1448 roku z inicjatywy b i s k u p a Zbigniewa Oleśnickiego. P r z e ł o m e m w historii polskiej dobroczynności był d e k r e t p o d p i s a n y przez p r e z y d e n t a Bieruta w 1952 roku, który znosił fundacje; p a ń s t w o prze jęło ich majątek i zaczęło sprawować k o n t r o l ę n a d tymi, k t ó r e p r z e t r w a ł y pod n o w y m zarządem, często utrudniając im aktywność. Te i i n n e w i a d o m o ś c i znaleźć m o ż n a w książce dr Ewy Leś pt. Zarys histo rii dobroczynności i filantropii w Polsce. Wcześniej, w nakładzie zaledwie 500 eg zemplarzy ukazała się praca Elżbiety M a z u r pt. Dobroczynność w Warszawie XIX wieku. Dość t r u d n o ją znaleźć w księgarniach, a jest to fascynująca lek tura, zaskakująca czytelnika niezwykłymi w i a d o m o ś c i a m i o życiu dawnej Warszawy. Liczącej kilkaset tysięcy m i e s z k a ń c ó w - z czego p o n a d 100 tysię cy korzystało z p o m o c y W a r s z a w s k i e g o Towarzystwa D o b r o c z y n n o ś c i . Inicjatorkami założenia W T D były ówczesne e m a n c y p a n t k i - hr. Zofia Zamoyska, T e r e s a Kicka i T e r e s a G u t a k o w s k a . T o w a r z y s t w o p o w s t a ł o w wi gilię Bożego N a r o d z e n i a 1814 roku, a „ U s t a w ę T o w a r z y s t w a " napisał Julian Ursyn Niemcewicz. Cztery lata później car Aleksander I przyznał dla W T D gmach na rogu ul. Bednarskiej i Krakowskiego Przedmieścia (dawny klasztor JESIEŃ-2003 305 k a r m e l i t a n e k z istniejącym do dziś n a p i s e m „Res sacra m i s e r " ) i s t o s o w n ą kwotę n a r e m o n t . Najwybitniejsi publicyści t a m t y c h czasów c h ę t n i e i często podejmowali na łamach prasy t e m a t nędzy i dobroczynności - to dzięki a r t y k u ł o m Bole sława Prusa, Marii Konopnickiej, Aleksandra Świętochowskiego w i e m y o n ę dzy wówczas panującej i s p o s o b a c h radzenia sobie z nią. C i e k a w o s t k ą jest fakt, że już w 1901 roku A k a d e m i a Umiejętności w y s u n ę ł a polskiego kandy data do Pokojowej N a g r o d y N o b l a - był n i m j e d e n z najbardziej aktywnych działaczy W T D , Jan Gotlib, przemysłowiec, bankier, e k o n o m i s t a , z a s ł u ż o n y dla rozwoju kolejnictwa w Królestwie Polskim. Przy lekturze książki zaskakuje pomysłowość, wyobraźnia, r ó ż n o r o d n o ś ć form aktywności dobroczynnej. Każda sytuacja egzystencjalna, jaka m o g ł a się zdarzyć, była objęta jakąś formą pomocy. W y o b r a ź n i a s p o ł e c z n a i wrażli wość na biedę wydają się być większe i ciekawsze niż dzisiejsze osiągnięcia socjologii. Lub po p r o s t u m o ż n a stwierdzić, że od naszych p r z o d k ó w jeszcze wiele m o ż e m y się nauczyć. Ich u z n a n i e zdobyłyby m o ż e akcje Janiny Ochoj skiej, Marka Kotańskiego, J u r k a Owsiaka. P o r ó w n a n i a proporcji też nie wy padają dla n a s korzystnie - w Leksykonie zakonów w Polsce w y d a n y m przez KAI w 1998 roku figuruje zaledwie 20 schronisk dla s a m o t n y c h m a t e k w całym kraju - co jest liczbą bardzo małą, jeśli wziąć pod u w a g ę dzisiejszą liczbę ludności. Nie mówiąc już o b a r d z o d o n o ś n y m głosie współczesnych „ e m a n cypantek", domagających się p r a w a do aborcji i realizacji wizji Juliusza Machulskiego z Seksmisji - co w a r t o zestawić z aktywnością d o b r o c z y n n ą XIX-wiecznych arystokratek warszawskich... W y m i e ń m y organizacje d o b r o c z y n n e w kolejności ich powstawania: Warszawskie T o w a r z y s t w o Dobroczynności (1814), T o w a r z y s t w o Pań Miło sierdzia Św. W i n c e n t e g o a Paulo (1854), Stowarzyszenie D a m O p i e k u n e k przy G m i n i e Ewangelickiej (1856), Rosyjskie T o w a r z y s t w o D o b r o c z y n n o ś c i (1860), Biuro Informacyjne o Nędzy Wyjątkowej (1870), T o w a r z y s t w o Ko3Qg FRONDA 30 lonii Letnich (1882), Towarzystwo Opieki nad Ubogimi Matkami oraz ich Dziećmi (1885), Ewangelicko-Augsburskie Stowarzyszenie Opieki nad Dziewi cami (1889), Towarzystwo Przytułków Noclegowych, Tanich Garkuchni, Her baciarni oraz D o m ó w Zarobkowych (1895), Pogotowie R a t u n k o w e (1897), P r a w o s ł a w n e T o w a r z y s t w o Dobroczynności (1900), Bratnia P o m o c dla Ży d ó w (1900), T o w a r z y s t w o W s p o m a g a n i a Ubogich Ż y d ó w (1901), Chrześci jańskie T o w a r z y s t w o O c h r o n y Kobiet ( 1 9 0 2 ) . Dodajmy, że działalność charytatywna - czyli czynienie dobra - łączyła przedstawicieli wszystkich wyznań. Ze względów czysto politycznych warsza wiacy odrzucali działalność charytatywną Cerkwi prawosławnej, a solidarność w dobroczynności katolików, Żydów, ewangelików zakłócił dopiero rozwój na cjonalizmu i ideologii syjonistycznej. Lecz zanim to nastąpiło, m o ż n a było od notować wiele wydarzeń godnych naśladowania dziś. Na przykład jedną z bar dziej zasłużonych dla dobroczynności była rodzina Karola (1839-1900) i Marii Szlenkierów, którzy wspierali wiele instytucji charytatywnych, a w testamencie znaczną część sześciomilionowego majątku Karol Szlenkier zapisał na cele cha rytatywne. Ciekawe, kto w dzisiejszych czasach powtórzy ten wyczyn?... W 1858 roku Franciszka Robaczowska wynajęła na w ł a s n y koszt na N o wym Mieście niewielki d o m e k z p r z e z n a c z e n i e m na „Przytulisko" dla kobiet nie mających d a c h u nad głową, pożywienia ani pracy. U d z i e l a n o w n i m schronienia r e k o n w a l e s c e n t k o m , k t ó r e opuściły szpital, służącym bez pracy oraz k o b i e t o m zwolnionym z więzienia. M i m o że „Przytulisko" m i a ł o tylko 24 miejsca, cieszyło się wielką p o p u l a r n o ś c i ą - więc założycielka nabyła większy budynek przy ul. Wilczej i d o p i e r o z p o w o d u wyczerpania się jej funduszy „Przytulisko" zostało przejęte przez W a r s z a w s k i e T o w a r z y s t w o Dobroczynności. Ciekawe, że dzisiejsze „feministki" jakoś nie kwapią się do naśladowania aktywności Franciszki Robaczowskiej... co jest o tyle dziwne, że badania a n k i e t o w e wskazują, iż w 50 proc. w y p a d k ó w przyczyną aborcji jest nędza, t r u d n a sytuacja życiowa i brak pomocy. JESIEŃ-2003 307 Po wielu dysputach prasowych w 1885 roku p o w s t a ł o T o w a r z y s t w o Opieki nad Ubogimi M a t k a m i i ich Dziećmi. Bolesław P r u s na ł a m a c h „Ku riera W a r s z a w s k i e g o " wyraził nadzieję, że przy o d p o w i e d n i m poparciu spo łeczeństwa Warszawy, m o ż e o n o ograniczyć liczbę p o d r z u t k ó w i dzieciobój czyń. Do p o w s t a n i a Towarzystwa w największym s t o p n i u przyczyniła się ofiarność hr. Julii Branickiej, która przez trzy kolejne lata przeznaczała na je go rozwój po 2 4 0 0 rubli rocznie. Celem T o w a r z y s t w a było „niesienie p o m o cy ubogim k o b i e t o m w o s t a t n i m okresie ciąży oraz po odbyciu p o ł o g u , gdy są one pozbawione m o ż n o ś c i u t r z y m a ć siebie i n o w o n a r o d z o n e dziecię". Dla przykładu - w j e d n y m tylko przytułku w ciągu r o k u 1889 znalazło opiekę 266 matek, dzieci urodziło się w tym czasie 242, z m a r ł o pięcioro... Pierwsza kobieta d o p u s z c z o n a na ziemiach polskich do wykonywania za w o d u lekarza, dr A n n a z T o m a s z e w i c z ó w Dobrska, w latach 1882-1911 kie rowała z a k ł a d e m położniczym Towarzystwa Opieki nad Ubogimi M a t k a m i oraz ich Dziećmi, zorganizowała też szkołę dla położnych. Ciekawe, jak sko m e n t o w a ł a b y aktywność dzisiejszych „feministek"?... W 1902 roku, z inicjatywy G u s t a w a hr. Przeździeckiego i dr Józefa Za wadzkiego p o w s t a ł o Chrześcijańskie T o w a r z y s t w o O c h r o n y Kobiet. Miało się zajmować „obroną dziewcząt i kobiet od u p a d k u oraz d o p r o w a d z e n i e m upa dłych na drogę cnoty". Jego ustawa przewidywała następujące obowiązki: 1. Zawiadamiać sądy właściwe o konieczności utworzenia opieki nad siero tami oraz dziećmi porzuconemi. 2. Pomagać niezamożnym rodzicom i opie kunom do wynalezienia stosownej opieki i zajęcia dla dzieci. 3. Dopoma gać starszym dziewczętom i kobietom młodym do wyszukania pracy uczciwej. 4. Chronić je od niebezpieczeństw, jakie grożą im niejednokrot nie przy poszukiwaniu pracy, a w tym celu wszędzie na stacyi kolei, stat ków itp. wywieszać zawiadomienia specyalne, drukowane w języku rosyj skim, polskim i cudzoziemskich. 5. Zapobiegać wywożeniu dziewcząt za granicę oraz zapobiegać tzw. „handlowi żywym towarem". 6. Latem w cza- 308 FRONDA 30 sie zmniejszenia robót w pracowniach dopomagać młodym robotnicom po zbawionym zajęcia i środków do życia do uzyskania pracy w mieście lub na wsi. 7. Skłaniać do pracy uczciwej młode kobiety, leczące się w szpitalach i instytucjach położniczych, dopomagać im do uzyskania pracy, ew. dostar czyć odpowiedniego przytułku. 8. tylko członkowie Utrzymywać agentów (którymi mogą być Towarzystwa zatwierdzeni przez generał-gubernatora do wypełniania zadań Towarzystwa). 9. Wydawać i rozprzestrzeniać książki i broszury w sprawach działalności Towarzystwa, miewać odczyty o korzy ściach wstrzemięźliwości z punktu widzenia religii, moralności i hygieny. 10. Dopomagać wreszcie do umieszczania upadłych w istniejących w War szawie zakładach („Tygodnik Polski" nr 2 / 1 9 0 2 ) . W 1901 roku Angielka, Miss Williams, założyła s c h r o n i s k o dla kobiet p o d w e z w a n i e m św. Jadwigi przy ul. Wiejskiej 16. O dziwo, t e n i i n n e zakłady za łożone przez Miss Williams nie cieszyły się z b y t n i m p o w o d z e n i e m - przy czyną był nadmiar... demokracji ( ! ! ! ) . „(...) Nauczycielka miałaby m i e s z k a ć o ścianę ze szwaczką lub sklepową? P r z e n i g d y ! " Z inicjatywy Seweryny Tymowskiej p o w s t a ł o schronisko dla 10 p o d u p a dłych obywatelek ziemskich. W t y m s a m y m czasie Emilia D ę b s k a p o w o ł a ł a do życia Towarzystwo Opieki nad Służącymi, z bogatym p r o g r a m e m pomocy. W działalności dobroczynnej brały udział warszawskie apteki - w 1870 ro ku 20 aptek d e k l a r o w a ł o b e z p ł a t n e w y d a w a n i e leków. W i e l u lekarzy udzie lało bezpłatnej p o m o c y najbiedniejszym całymi latami. Tu w a r t o w s p o m n i e ć Karola Benni (1843-1916), współzałożyciela i działacza T o w a r z y s t w a Przeciwżebraczego i wielu innych stowarzyszeń dobroczynnych, który przez całe życie z a w o d o w e udzielał b e z p ł a t n y c h p o r a d lekarskich w wielu instytucjach charytatywnych Warszawy. O p r ó c z tego, że był c e n i o n y m lekarzem, który nie żałował czasu dla najbiedniejszych, od 1898 r o k u był w i c e p r e z e s e m To warzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, kładąc o g r o m n e zasługi przy b u d o w i e JESIEŃ2003 309 gmachu Zachęty. Ciekawe, co powiedziałby dziś o współczesnych artystach, prezentujących „ s z t u k ę żenującą"? Zdarzające się w dzisiejszych gazetach prośby o p o m o c przypominają działalność Biura Informacyjnego o Nędzy Wyjątkowej. D a n e o osobach bied nych były publikowane na łamach „Kuriera W a r s z a w s k i e g o " dopiero po sta rannym sprawdzeniu ich sytuacji materialnej przez dwie wyznaczone do tego siostry miłosierdzia. Osoby, które chciały ofiarować pieniądze lub dary, m o gły je osobiście zanosić p o d wskazany adres lub składać w Biurze Informacyj nym. „Przegląd Tygodniowy" (nr 6/1871) pisał: „Dla nas sympatycznymi są nadzwyczaj zasady tej instytucji: wspiera o n a n ę d z ę bez różnicy wyznania, wspiera ją natychmiast, rozdzielając wszystkie fundusze... wspiera osobiście. Dwie Siostry Miłosierdzia, zaopatrzone fundusikiem (5 rubli srebrem) co dziennie wychodzą na miasto, spieszą w zaułki nędzy, sprawdzają zaniesione prośby, badają położenie, a gdzie potrzeba ratują natychmiast..." W naszych czasach m o ż e tylko pierwsze lata po w p r o w a d z e n i u s t a n u w o j e n n e g o były słabym e c h e m tamtej żarliwej dobroczynności - czyżby tylko sytuacje zagrożenia wyzwalały w nas chęć czynienia dobra? Sądzę, że nie ma przesady w stwierdzeniu, że od naszych p r z o d k ó w jesz cze wiele m o ż e m y się nauczyć. Hojności, wyobraźni, p o m y s ł o w o ś c i , bezinte resowności, wrażliwości. 310 FRONDA 30 Potrafiono też się bawić - b a l o w a n o d o b r o c z y n n i e z t a k i m z a p a ł e m , że aż Bolesław Prus sypał g r o m a m i i krytykował te zabawy w prasie. Warszawskie T o w a r z y s t w o D o b r o c z y n n o ś c i w swych sprawozdaniach z wielką s k r u p u l a t n o ś c i ą o d n o t o w y w a ł o każdy d a r na rzecz T o w a r z y s t w a . W wykazie „ d o c h o d ó w z rozmaitych ź r ó d e ł " za rok 1852 widniały m.in. ta kie pozycje: „(...) za s p r z e d a n ą sarnę n a d e s ł a n ą p r z e z J.W. Ober-policmajstra rubli s r e b r e m 4 k o p . 60", w wykazie d a r ó w i ofiar w n a t u r z e : „cukier, ryż, 4 zające (...) 10 garncy kaszy gryczanej, 8 garncy g r o c h u (...) garniec spirytu su francuskiego dla dzieci chorych na cholerę (...)". Osoby sporządzające te szczegółowe wykazy były t a k d o k ł a d n e , że spisa ły też takie dary: „(...) wiersza na zgon h r . Zabiełły egzemplarzy 3 3 , z n a k ó w nieskazitelnej służby 2, krzyż wojskowy, m e d a l żelazny, r u r k a blaszana do p a t e n t u , kalosz elastyczny u s z k o d z o n y jeden, szpada i k a p e l u s z stary, p u z d e r k o do cygar z haftem, rycin m ł o d z i a n k ó w czyli wycięcie dzieci przez H e roda s z t u k 10, m ę k a p a ń s k a w e w n ą t r z flaszki i k ł ó d k a sztuczna, której nikt otworzyć nie m o ż e (...)". Co s y m p a t y k o m Piwnicy Pod Baranami oraz młodzieży z okazji D n i a Babci i D n i a Dziadka, k t ó r e m i n ę ł y - serdecznie dedykuję. PAWEŁ ZAWADZKI Ewa Leś, Zarys historii dobroczynności i filantropii w Polsce. Prószyński i S-ka, Warszawa 2001 Elżbieta Mazur, Dobroczynność w Warszawie XIX wieku. Instytut Archeologii i Etnologii PAN, Warszawa 2000 JESIEŃ-2003 311 Wydana przez Studnickiego w lipcu 1939 roku w Warszawie książka pt. Wobec nadchodzącej 1/ wojny światowej została skonfiskowana, a on sam w trakcie utajnionej rozprawy sądowej, słysząc dobie gające z ulicy Miodowej kroki maszerujących żołnie rzy, rozpłakał się z bezsiły i braku możliwości przeciw działania katastrofie. ZAPOMNIANY PRAGMATYK R E M I G I U S Z W Ł A S T - M A T U S Z A K Jednym z wielkich nieobecnych w najnowszej historii Polski u c z y n i o n o Wła dysława Studnickiego - wybitnego polityka i błyskotliwego publicystę ubiegłego wieku. Niemal 50 lat sowietyzacji Polski s p o w o d o w a ł o prawie nieodwracalne zmiany tak w zbiorowej m e n t a l n o ś c i , jak i pamięci n a r o d o wej. W gronie znanych mi n a u k o w c ó w - h u m a n i s t ó w zaledwie j e d n a o s o b a słyszała (!) o Władysławie Studnickim, a jak sądzę, w ś r ó d „elit" politycznych znajomość jego d o k o n a ń i idei jest niemal r ó w n a zeru. Prawie wszystkie 312 FRONDA 30 publikacje encyklopedyczne w y d a n e w PRL, z Literaturą polską - przewodni kiem encyklopedycznym P W N na czele, ignorowały jego istnienie, a gdy już w s p o m i n a n o o nim, to zawsze z etykietką „germanofila", co a u t o m a t y c z n i e dyskredytowało całkowicie z a r ó w n o jego, jak i jego polityczne racje. Komunizm i p o s t k o m u n i z m w Polsce zohydziły na kilka p o k o l e ń takie pojęcia, jak m.in.: towarzysz, socjalizm, germanofil. Są to dzisiaj okre ślenia o wybitnie negatywnych konotacjach - a „germanofil" o d b i e r a n e jest prawie jak hitlerowiec czy faszysta. Ale, o dziwo, nikt w Polsce nie ma nic przeciwko byciu „polonofilem" - vide działający w Anglii lord D u d l e y Cou t t s Stuart (1803-1854), wspierająca n a s we Francji Rosa Bailly (1890-1967) czy trwająca do dziś na straconej placówce w Drohobyczu, 80-letnia Dora Kacnelson. Wszyscy wymienieni to wybitni, b e z i n t e r e s o w n i polonofile, których darzymy p e ł n y m szacunkiem; ale niech tylko k t o ś w Polsce spró buje być germanofilem, i niech się do t e g o publicznie przyzna, to bez wzglę du co chciałby n a m przekazać czy zaoferować, jest a u t o m a t y c z n i e skazany na potępienie. Władysław Studnicki był t y p o w y m „ P o l a k i e m - o b w a r z a n k i e m " z dalekich Kresów, z Ziem Zabranych (ur. 1867 w Dyneburgu na Łotwie, zm. 1953 w Lon dynie). Wychował się w cieniu twierdzy dyneburskiej, w rodzinie p o w s t a ń ców styczniowych. Jego pierwsze w s p o m n i e n i e dzieciństwa to spacery z m a t ką do miejsca stracenia Leona hr. Platera. Duch powstańca i duchy wszystkich bojowników i zesłańców towarzyszyły mu przez cała m ł o d o ś ć . Jako uczeń spędza miesiąc w warszawskiej Cytadeli. Mając 21 lat działa w II Proletariacie, dwa lata później zostaje zesłany na Syberię. Jest gościem kolo nii polskiej w Tobolsku, widzi wymierające pokolenie powstańców stycznio wych oraz rusyfikację ich dzieci i wnuków. Działa we władzach PPS. Poznaje ta kich politycznych herosów, jak Witold Jodko-Narkiewicz, Bolesław Jędrzejewski, Feliks Perl, Leon Wasilewski (ojciec W a n d y - córki chrzestnej Jó zefa Piłsudskiego), Ignacy Mościcki, Stanisław Wojciechowski, no i oczywiście późniejszy Komendant Państwa - Marszałek Piłsudski. Angażuje się ostro w pu blicystykę towarzyszącą wojnie rosyjsko-japońskiej 1904/5 roku. Zostaje zapro szony przez byłego attache wojskowego w Rosji, Akaschiego do Japonii (rezygnu je z podróży - Józef Piłsudski zaryzykował jednak daleką drogę i dzięki t e m u wojskowy wywiad japoński był n a m bardzo przychylny aż do samego 1945 ro ku). Sugerował politykom japońskim zwerbowanie w USA 10 tys. polskich JESIEŃ.2003 313 legionistów i wystanie ich na front do Port Arthur. Ich zwycięstwa wywołałyby polityczne wrzenie w Kongresówce. W 1910 roku publikuje w Poznaniu znaczącą dla europejskiej polityki książkę pt. Sprawa polska. Skłania też Henryka Sienkiewicza (co znając charakter noblisty, nie było ła twe) do wycofania się z obchodów 500-lecia bitwy grunwaldzkiej, jako propagandowej fety służącej wspieraniu rosyjskiej polityki anty europejskiej i panslawistycznej. Cały rok 1911 spędza w USA, działając wśród Polonii. Wraca i angażuje się we wszelkie pró by wskrzeszania bytu Polski w oparciu o państwa centralne. Jego p r a g m a t y c z n e germanofilstwo o p a r t e jest na zało żeniu europejskiej h e g e m o n i i N i e m i e c wspieranych przez Polskę (w przed rozbiorowych granicach). J e d e n z wpływowych m i n i s t r ó w niemieckich, Matthias Erzberger określił Studnickiego jako ojca aktu 5 listopada - ogłoszenia na Z a m k u Królewskim w W a r s z a w i e deklaracji d w ó c h cesarzy - N i e m i e c i Austro-Węgier, zapowiadającej p o w s t a n i e niezawisłego Królestwa Polskiego. W latach 1917-18 Studnicki usiłuje p r z e k o n a ć s t e r e o t y p o w o myślących p o lityków niemieckich i „ k o n s e r w ę " polską, iż kilkusettysięczna a r m i a polska (powołana z p o b o r u ) zluzowałaby na froncie rosyjskim siły p o t r z e b n e do rozgromienia Anglii i Francji - naszych rzekomych aliantów na zachodzie (vide antypolskie działania Lloyda George'a, próby rewizji granic polskich na rzecz Niemiec, inicjowane w latach 1930-33 przez aliantów, a u t r ą c o n e przez Piłsudskiego s a m o d z i e l n y m p a k t e m polsko-niemieckim itd.) Lata 1933-39 to dla Studnickiego wyjątkowo ciężki czas n i e z r o z u m i e n i a i odepchnięcia. Był bez względnym realistą politycznym, odrzucał - nie bacząc na osobiste konsekwencje - wszelkie obiegowe, u z n a n e frazesy oraz s c h e m a t y poli t y c z n e g o myślenia. Jego w y d a n a w lipcu 1939 ro ku (!) w W a r s z a w i e książka pt. Wobec nadchodzącej II woj ny światowej została skonfiskowana, a on sam w trakcie utajnionej rozprawy sądowej, słysząc dobiegające z ulicy Miodowej kroki maszerujących żołnie rzy, rozpłakał się z bezsiły i braku możliwości przeciwdziałania katastrofie. Zatajone przed s p o ł e c z e ń s t w e m dzieło Studnickiego to j e d n a z donioślej szych polskich prac politycznych. Czytając po latach kolejne jej rozdziały, a szczególnie Neutralność czy udział Polski w wojnie oraz Zbrojna neutralność 314 FRONDA 30 w trakcie wojny Niemiec z ZSRR (to, co zrealizował generał F r a n c o ) , j e s t e ś m y z m u s z e n i przyznać a u t o r o w i rację. Z d u ż ą d o z ą niechęci do rewido wania naszych utartych poglądów, w któ rych zostaliśmy wychowani, nagle znajdu jemy wyjścia - możliwość zapobieżenia nadciągającej w 1939 roku politycznej i mili tarnej katastrofie narodowej, k t ó r a p o c h ł o n ę ł a sześć m i l i o n ó w oby wateli, a jej skutki o d c z u w a m y i b ę d z i e m y o d c z u w a ć jeszcze przez , wiele pokoleń. Władysław Studnicki u n a o c z n i a n a m , że w Polsce w 1939 roku było 40 tys. s a m o c h o d ó w , a w III Rzeszy 700 tys. (!), że liczba r o b o t n i k ó w pracu jących w przemyśle m a s z y n o w y m w latach 2 0 . wynosiła 97 tys. po s t r o n i e polskiej i 2.491 tys. po s t r o n i e Rzeszy! Wielkość armii niemieckiej we wrze śniu 1939 roku określano na 2.650 tys. żołnierzy - a armii polskiej po nie udanej mobilizacji - na 900 tys. Klęska była n i e u n i k n i o n a ! Wiedzieli to też rozmówcy autora: płk Ignacy M a t u s z e w s k i , Adolf Bocheński, Jerzy Giedroyc i Stanisław Cat-Mackiewicz, który swoje „defetystyczne artykuły" w wileń skim „Słowie" przypłacił Berezą Kartuską. Analizując dzisiaj p o s t u l a t y i wnioski Studnickiego, odnoszące się do samobójczej polityki polskiej z lat 1936-39, m u s i m y ze s m u t k i e m przyznać mu rację. Z b r a k u miejsca (bo Studnickiemu należy się o b s z e r n a monografia, a nie moja p u n k t o w a n o t a recenzyjna) p r a g n ę przedstawić tylko sprawę W o l n e g o Miasta Gdańska, k t ó r a stała się p r e t e k s e m do rozpoczęcia w y b u c h u II wojny światowej. A u t o r u d o wadnia, iż l u d n o ś ć i administracja W M G były w 99 p r o c e n t a c h niemieckie. Po zajęciu przez N i e m c y 15 m a r c a 1939 r o k u Czech ( k a d ł u b o w y c h ) , 21 m a r ca - litewskiej Kłajpedy i zażądaniu 28 m a r c a G d a ń s k a i autostrady, Polska mając gwarancję zachowania Poczty Polskiej i Wojskowej Składnicy Przeła dunkowej oraz użytkowania p o r t u i z a p e w n i e n i e wzajemnego p o s z a n o w a n i a praw mniejszości narodowych, p o w i n n a była się na propozycje Rzeszy zgo dzić, targując się j e d n o c z e ś n i e o wielkość koncesji w zarządzaniu Słowacją, co zabezpieczyłoby kilkaset k i l o m e t r ó w granicy p a ń s t w o w e j : od Cieszyna do wysokości Przemyśla, a to z kolei zdecydowanie o d s u n ę ł o b y groźbę oskrzy dlenia kraju (!). Co n a t o m i a s t robi p o d p u ł k o w n i k artylerii konnej Józef Beck? Wygłasza demagogiczne h a s ł a bez pokrycia: „ N i e o d d a m y n a w e t guzi ka" itd. Czytając i analizując Studnickiego, lepiej r o z u m i e m y , jak perfidna JESIEŃ-2003 315 i obłudna była polityka Anglii i Francji wobec sojuszniczej Polski i jak krótko wzroczne były działania koterii „sierot po Marszałku". Finał jest n a m znany i co roku 1 września przypominany w wersji frazesów i myślowych stereotypów. Utartej s z t a m p i e politycznego myślenia ulegał też Hitler - jego działania musiały p c h n ą ć Polskę w r a m i o n a tradycyjnie perfidnego Albionu, oddaliły go też od Moskwy o decydujące 3 0 0 k i l o m e t r ó w i doprowadziły do tego, że stracił Polskę jako kraj zbrojnie n e u t r a l n y w o b e c swojej przyszłej wojny na Zachodzie Europy. Trzy kapitalne błędy polityczne za j e d n y m z a m a c h e m ! W 1936 roku N S D A P zaprosiła na swój doroczny zjazd gości h o n o r o wych z Polski: Stanisława Cata-Mackiewicza, prof. Z y g m u n t a Łempickiego z UW ( z a m o r d o w a n e g o w O ś w i ę c i m i u w 1943 roku) i Studnickiego. T e n o s t a t n i został p r z e d s t a w i o n y Hitlerowi i Goebbelsowi oraz r o z m a w i a ł z mi n i s t r e m R i b b e n t r o p e m przez p o n a d dwie godziny. Wojna zastaje zdruzgotanego Studnickiego w Rabce. Do 15 października Hitler nie mial koncepcji, co zrobić z kadłubową Polską. Elity wyrosłe w Niem czech cesarskich i Republice Weimarskiej skłaniały się ku utworzeniu państwa i rządu polskiego pod przewodnictwem Janusza ks. Radziwiłła (został on przy jęty przez marszałka Góringa), A d a m a hr. Ronikiera lub właśnie Studnickiego, Hitler zaakceptował jednak projekty H i m m l e r a i powołał do życia kolonię nie miecką pod szyldem Generalnego Gubernatorstwa z H a n s e m Frankiem na cze le. 3 listopada Studnicki wraca do Warszawy. Po paru daniach zaczyna niestru dzenie działać. W okresie I wojny światowej był skutecznym doradcą gen. von Beselera, teraz chce to powtórzyć. N i e b a w e m odwiedza wojskowego k o m e n danta Warszawy gen. von Nesselrode, ten prosi o m e m o r a n d u m na piśmie. Studnicki wysyła do Hitlera telegram protestujący przeciw przygotowaniom do wysadzenia w powietrze Z a m k u Królewskiego i w ten sposób ratuje jego uszko dzoną bryłę aż do czasu powstania warszawskiego. Spotyka się wielokrotnie z gubernatorem Fisherem, w grudniu 1939 roku (!) jedzie do Berlina. Jego me moriał dociera do Goebbelsa i Hitlera. Zostaje aresztowany, trafia do szpitala Charite, a po kilku dniach zostaje przyjęty przez Reichsministra Propagandy. Po teatralnej awanturze Kuternoga nagle trzeźwo pyta: „Na co pan liczy w przy szłości?" i dostaje od Studnickiego wykładnię niemieckich błędów popełnio nych w okupowanej Polsce, tak wobec Rosji, jak i Zachodu. Goebbels jest za skoczony i poruszony. Każe izolować go w s a n a t o r i u m pod Berlinem. Po zajęciu Francji szał niemieckiej pychy oddala Studnickiego w polityczny niebyt. Wraca 316 FRONDA 30 do Warszawy i korzystając ze swych możliwości r o z m ó w z niemieckimi promi nentami, ratuje z więzienia m.in. Adolfa Nowaczyńskiego, Bolesława Piaseckie go i innych. W kwietniu 1941 roku zostaje aresztowany i osadzony na Pawia ku. Jest więziony 14 miesięcy (!), zostaje wypuszczony dopiero w sierpniu 1942 roku, gdy sytuacja strategiczna Niemiec zaczyna się pogarszać. Jesienią 1943 ro ku H a n s Frank pierwszy raz zwraca się oficjalnie do Polaków, zwołując przed stawicieli Rady Głównej Opiekuńczej, kierowanej przez hr. Ronikiera. Studnicki występuje przeciw sabotażowi na korzyść ZSRS ( a r g u m e n t do obalenia jeszcze j e d n e g o stereotypu myślowego - bo przecież wszystko, co w z m a c n i a ł o po Jałcie Sowietów, działało nas szkodę Polski) i u ś w i a d a m i a nie mieckim czynnikom wojskowym prowokacyjną rolę PPR i Gwardii Ludowej, których działania nakręcały spiralę terroru w GG. Występuje w W a r s z a w i e przeciwko wybuchowi p o w s t a n i a . N i e m c y ostrzegają go, że p o w i n i e n obawiać się o swoje życie. Na d w a dni przed p o w s t a n i e m wyjeżdża do K r a k o w a , gdzie przeprowadza o s t a t n i e r o z m o w y z niemiecką administracją GG. Wyjeżdża na Węgry i po kapitulacji N i e m i e c udaje się przez Tyrol do W ł o c h i Anglii. Umiera w apogeum nocy stalinowskiej. Nad jego grobem przemawiają daw ni oponenci polityczni, przyznając mu polityczną rację. Sądzę, że jest to jedyny wypadek w naszej historii, gdy wrogowie publicznie okazali szacunek zmarłemu przeciwnikowi politycznemu. REMIGIUSZ WŁAST-MATUSZAK Władysław Studnicki, Pisma Wybrane tom I: Z przeżyć i walki, s. 507 tom II: Polityka międzynarodowa Polski w okresie międzywojennym, s. 375 tom III: Ludzie, idee i czyny. s. 354 tom IV: Tragiczne manowce. Próby przeciwdziałania katastrofom narodowym Wydawnictwo Adam Marszałek. Toruń 2002 1939-1945, s. 275 Według niemieckiej policji bezpieczeństwa SD, Pius XII w orędziu bożonarodzeniowym w 1942 ro ku „właściwie oskarża naród niemiecki o niesprawie dliwość wobec Żydów i czyni siebie rzecznikiem Ży dów, którzy są zbrodniarzami wojennymi". PAPIEŻ N A ŁAWIE OSKARŻONYCH MAREK Nie Piusa XII... armii ma takiej Żaden JAN otchłani CHODAKIEWICZ rozpaczy, do której bohater w historii nie dowodził waleczniejszej i bardziej Piusa XII nie zstąpiłby duch taką armią; nie bohaterskiej w imię niż miłości było też ta prowadzona przez chrześcijańskiego miłosierdzia. Eugenio Zoili, w latach 1938-1945 naczelny rabin Rzymu, o postawie papieża podczas wojny Nasze czasy stały się o wielkich prawdach bogatsze moralnych, dzięki ponad temu głosowi, zgiełkiem mówiącemu toczącego donośnie się konfliktu. Golda Meir, premier Izraela w latach 1969-1974, o papieżu Piusie XII Pius XII ocenia każdą rzecz z punktu widzenia, ich który przerasta przedsięwzięcia i ludzi, kłótnie. General Charles de Gaulle, w czasie II wojny światowej szef Komitetu Wolnej Francji Żyjąc w w a r u n k a c h e k s t r e m a l n e g o zagrożenia, w krajach, gdzie cenzura, przemoc i terror policji są rzeczą n a g m i n n ą , wypracowujemy słownictwo, które pozwala n a m w m i a r ę bezpiecznie k o m u n i k o w a ć się między sobą. 318 FRONDA 30 Wielu z nas pamięta, że n p . w PRL s z t u k a aluzji została d o p r o w a d z o n a do a b s u r d u . Wystarczyło j e d n o n i e w i n n e zdanie i wszyscy wiedzieli, o co cho dzi: śmiali się, martwili bądź bali. Dziwi więc, że gdy jakiś czas t e m u „Gaze ta Wyborcza" p r z e d r u k o w a ł a artykuł Istvana Deaka, n o t a b e n e mojego profe sora z Columbia University, krytyczny w stosunku do postawy Papieża Piusa XII podczas II wojny światowej, niektórzy polscy czytelnicy wydawali się prze konani jego a r g u m e n t a m i . Polecam im l e k t u r ę pracy Pierre'a Bleta jako prze ciwwagę do obecnie obowiązującej negatywnej interpretacji roli papieża, której prof. Deak jest jedynie najłagodniejszym wyrazicielem. Ojciec Blet SJ doktoryzował się z historii na Sorbonie. D z i e ł e m jego życia była współredakcja, wraz z c z t e r e m a innymi n a u k o w c a m i , 12 t o m ó w doku m e n t ó w , dotyczących spraw zagranicznych W a t y k a n u między 1939 a 1945 rokiem. W o j e n n a polityka Stolicy Apostolskiej opierała się na kilku elemen tach doktrynalnych. Po pierwsze, W a t y k a n jak zawsze miał działać p r z e d e wszystkim na korzyść Kościoła katolickiego i katolików. Po drugie, jak naj szybsze przywrócenie pokoju m i a ł o zaistnieć w oparciu o zasadę indywidual nej (a nie kolektywnej - narodowej) odpowiedzialności za wywołanie i pro w a d z e n i e wojny. P o trzecie, istniał p a r y t e t zła m i ę d z y n a r o d o w y m i socjalistami a k o m u n i s t a m i . Po czwarte, W a t y k a n zachowywał niezależność (impartiality) raczej niż n e u t r a l n o ś ć (neutralny) w obliczu konfliktu i p r ó b ma nipulacji Stolicy Piotrowej przez walczące strony dla celów p r o p a g a n d o w y c h . W m a r c u 1939 roku germanofilski szef watykańskiej dyplomacji, kardy nał Eugenio Pacelli, został wybrany p a p i e ż e m . J a k o Pius XII miał połączyć niezmiernie t r u d n e role d u c h o w e g o p r z e w o d n i k a katolików oraz p r a g m a tycznego przywódcy P a ń s t w a Kościelnego. Blet tłumaczy, że Ojciec Święty wolał cichą dyplomację i p e ł n e aluzji wypowiedzi od r o m a n t y c z n y c h p r o t e stów. Na przykład w 1940 roku papież miał „formalnie p o t ę p i ć n a r u s z e n i e belgijskiej neutralności" przez III Rzeszę. „W obliczu okrutnej wojny" Pius XII przesłał Belgom swe „ojcowskie p o z d r o w i e n i a " i „ b ł o g o s ł a w i e ń s t w a " oraz wyraził nadzieję, że „ p e ł n a niepodległość i w o l n o ś ć Belgii będzie przywróco n a " . Dla czytelnika czy słuchacza nie doszlifowanego d o ś w i a d c z e n i e m t o t a litaryzmu na pierwszy rzut oka papieskie orędzie ż a d n e g o „ p o t ę p i e n i a " nie wyraża. J e d n a k z a i n t e r e s o w a n i n a t y c h m i a s t odszyfrowali intencje Piusa XII. We W ł o s z e c h wściekli faszyści bili gazeciarzy sprzedających watykański „L'Osservatore R o m a n o " oraz spalili część jego n a k ł a d u . Z drugiej strony, JESIEŃ-2003 319 Belgowie okazali Piusowi XII swą wdzięczność. W i n n y m g ł o ś n y m wypadku, wygłaszając orędzie b o ż o n a r o d z e n i o w e w 1942 roku, papież modlił się za „setki tysięcy tych, którzy bez własnej winy, a czasami tylko z p o w o d u ich narodowości czy rasy są przeznaczeni do zabicia albo po p r o s t u do p o w o l n e go wymierania". M i m o że obecnie k t o ś mógłby stwierdzić, iż było to n i e d o stateczne i nie dosyć z r o z u m i a ł e p o t ę p i e n i e H o l o c a u s t u Żydów, n i e m i e c k a policja bezpieczeństwa n a t y c h m i a s t odszyfrowała intencje papieskie. W e dług SD, Pius XII „właściwie oskarża n a r ó d niemiecki o niesprawiedliwość wobec Ż y d ó w i czyni siebie rzecznikiem Żydów, którzy są z b r o d n i a r z a m i w o j e n n y m i " . Z drugiej strony, przedstawiciele żydostwa dziękowali Ojcu Świętemu za to orędzie, a szczególnie za działania dyplomacji watykańskiej, która w e d ł u g historyka żydowskiego Pinkasa Lapide, przyczyniła się do ura towania 850 tysięcy Ż y d ó w w całej E u r o p i e . Czyli w k o n t e k ś c i e lat wojen nych papieska aluzja miała m o c d u ż o większą niż w czasach, gdy m o ż n a wie le rzeczy m ó w i ć otwarcie. Jak stwierdził Blet, „zasada, którą kierowała się Stolica Apostolska pozo stawała zawsze taka sama: zgodzić się na każdą akceptowalną możliwość, któ ra m o ż e zaprowadzić do załagodzenia sytuacji [detente] i udzielić praktycznej pomocy... ka tolikom, którzy byli prześlado wani. Jednocześnie, zdając sobie sprawę z konkretnych sytuacji, należy wstrzymać się od jakiegokolwiek działania, które byłoby zbyt p r z e s a d z o n e bądź zbyt idealistyczne." Jak stwierdził s a m Pius XII, „ d o r a d z a m o s t r o ż n o ś ć , ad majora mala vitanda [aby uniknąć większego zła], m i m o rzekomych powodów, które sugerują, aby zrobić od wrotnie". Doskonale widać tę zasadę na przykładzie Polski. M i m o cichych deklara cji o papieskiej życzliwości dla naszego kraju Rząd RP na w y c h o d ź s t w i e pro testował przeciwko d w ó m a s p e k t o m polityki W a t y k a n u . P o pierwsze, w b r e w 320 FRONDA 30 k o n k o r d a t o w i Pius XII u s t a n o w i ł niemieckiego b i s k u p a na p o l s k i m teryto r i u m tzw. Kraju W a r t y oraz p o w o ł a ł do życia o d r ę b n e s t r u k t u r y d u c h o w n y c h dla katolików Polaków i N i e m c ó w w Wielkopolsce. W a t y k a n tłumaczył, że po zabiciu dużej części polskich księży przez N i e m c ó w oraz zgładzeniu, uwięzieniu czy wygnaniu b i s k u p ó w papież był z m u s z o n y t y m c z a s o w o erygo wać biskupa gdańskiego na polskiej diecezji. Jeśli chodzi o podział opieki ka płańskiej w e d ł u g kryteriów narodowościowych, z o s t a ł o to uczynione, aby zapobiec narodowosocjalistycznym p r ó b o m u s t a n o w i e n i a n o w e g o Kościoła „katolickiego" dla N i e m c ó w w Wielkopolsce, który byłby niezależny od Wa tykanu. Jak widać, interesy W a t y k a n u nie zawsze są zbieżne z i n t e r e s a m i Polski. Drugi p u n k t sporny między r z ą d e m RP a Stolicą A p o s t o l s k ą dotyczył „milczenia papieża". Polacy apelowali wielokrotnie o p o t ę p i e n i e N i e m c ó w i o słowa otuchy. Szczególnie wytrwale kołatali o to biskupi Karol R a d o ń s k i i Z y g m u n t Ka czyński, którzy znajdowali się w Londynie. E p i s k o p a t w kraju p o c z ą t k o w o przyjął p o d o b n ą postawę. Arcybiskup A d a m książę Sapieha kilkakrotnie pro sił o papieską interwencję, ale w l u t y m 1942 r o k u zmienił zdanie. U z n a ł , że o t w a r t e p o t ę p i e n i e sytuacji w Polsce jedynie w z m o ż e niemiecki terror. Kazał nawet zniszczyć list, który przez włoskiego kapelana miał z a m i a r wysłać do papieża. Postawa arcybiskupa Sapiehy utwierdziła papieża w słuszności swych działań od początku wojny. JESIEŃ-2003 321 30 września 1939 roku Pius XII pocieszał Polaków, służących od tysiącle cia w „szlachetnej obronie chrześcijańskiej Europy". Podkreślał, że m i m o iż Polska była już w niewoli, „to przecież jednak zmartwychwstała". Zgromadze ni na audiencji Polacy jednoznacznie odebrali to jako zachętę do walki o nie podległość. Na początku października 1939 roku Pius XII wstawił do swej en cykliki Summi Pontificatus kilka aluzji do „Polski, która - ze względu na swe wspaniale osiągnięcia w historii cywilizacji chrześcijańskiej - ma p r a w o do ludzkiej i braterskiej sympatii oraz która jest p e w n a p o t ę ż n e g o orędownictwa Maryi... [Polska] ma czekać na godzinę swego zmartwychwstania w sprawie dliwości i pokoju". Z m i a n a zaszła niedługo p o t e m . W maju 1940 roku Pius XII stwierdził, że „straszne rzeczy dzieją się w Polsce. Może jesteśmy zobowiąza ni wypowiedzieć się w ognisty sposób przeciw tym rzeczom; ale od tego po wstrzymuje nas wiedza, że jeśli przemówimy, to tylko pogorszymy sytuację tych nieszczęsnych ludzi." Jego n a s t ę p n e wypowiedzi na t e m a t Polski były rzadkie i równie oględne. Radio watykańskie pod kierownictwem ojca Włodzi mierza hr. Ledóchowskiego, generała jezuitów, na początku potępiało szaleją cy w okupowanej Polsce „stan terroru, degradacji i - ośmielmy się powiedzieć - barbarzyństwa p o d o b n e g o do tego, które komuniści narzucili Hiszpanii w 1936 r o k u " . Później i radio zamilkło wobec p r o t e s t ó w dyplomacji niemiec kiej, która skarżyła się, że audycje są nieobiektywne, nie wspominają b o w i e m o „polskich terrorystach" (czyli o p o d z i e m i u ) . Jednak przez pewien czas listy papieskie ze słowami pociechy docierały do Polski. Arcybiskup Sapieha zdecydował się nie odczytywać ich z a m b o n , aby nie wywoływać represji niemieckich. W październiku 1942 roku pisał do Rzy m u : „wielce boli nas fakt, że nie m o ż e m y poinformować wiernych o listach Waszej Świątobliwości, ale gdybyśmy to uczynili, byłoby to p r e t e k s t e m do nowych prześladowań". W rezultacie, jak r a p o r t o w a ł niemiecki franciszkanin, „słychać u Polaków katolików [skargi], czy jest Bóg, jeśli takie niesprawiedli wości są możliwe, a czy też i papież, o k t ó r y m tyle się słyszało, gdy sprawy stały dobrze dla Polaków [przed wojną], całkowicie nie z a p o m n i a ł Polaków w ich godzinie tak wielkiej potrzeby". P r a w d o p o d o b n i e między innymi dlate go w grudniu 1942 roku Pius XII zabrał głos na t e m a t cierpień w Polsce. Na stępnie 3 czerwca 1943 roku papież zwrócił uwagę na „tragiczny los n a r o d u polskiego", z którego wywodzi się „tylu świętych i b o h a t e r ó w " chrześcijań skiej Europy. Arcybiskup Sapieha, p r y m a s A u g u s t H l o n d i w ł a d z e RP w Lon- 322 FRONDA 30 dynie byty za to b a r d z o wdzięczne papieżowi. Oczywiście po wyzwoleniu Rzy mu przez aliantów Pius XII m ó w i ! o Polsce częściej i bardziej otwarcie. Przez cały okres wojny Watykan pomagał RP w m i a r ę swych możliwości. Mimo niemieckich protestów, na jego terenie działało poselstwo polskie, kiero wane przez Kazimierza Papee. Pełniło o n o także funkcję c e n t r u m polskiego wy wiadu na Włochy. Oprócz tego dyplomacja watykańska interweniowała na rzecz Polaków: wysyłano noty protestacyjne z żądaniami, aby ulżyć losowi pol skich robotników przymusowych w Rzeszy; apelowano w Madrycie o zwolnie nie polskich internowanych z obozu Miranda del Ebro. W miarę ponoszenia kolejnych klęsk przez wojska niemiecke Watykan wszędzie i stale ostrzegał przed sowieckim niebezpieczeństwem i protestował przeciw sprzedaniu Polski Stalinowi. Oczywiście nie zdało się to na wiele. O losie RP decydowali Sowieci i Anglosasi. Pomoc Stolicy Apostolskiej była m o ż e i symboliczna, ale wielu Po laków w kraju pokrzepiała myśl, że do początku lat 70. w Watykanie funkcjo nowała ambasada RP, a nie zaś PRL. MAREK JAN CHODAKIEWICZ Pierre Blet SJ, Pius XII and the Second World War: According to the Archives of the Vatican. Paulist Press. New York 1999 Pierre Blet SJ. Pius XII i druga wojna światowa w tajnych archiwach watykańskich. Księgarnia św. Jacka, Katowice 2000 JESIEŃ-2003 323 Podkreślanie w poezji Jacka Podsiadły przez nie wiedzieć czemu tak dlań litościwych krytyków „epickiego rozmachu", „niezwykłej wprost płodno ści", wreszcie „oryginalnej w swych rozmiarach wersy fikacji" (chodzi o nie mieszczące się w szpaltach dru karskich tasiemce słów) - to na dziesiątki sposobów odmieniane pseudonimy zwyczajnej grafomanii. I na wet bardzo prawdopodobny sukces w postaci znale zienia się kolejnego wydania Wierszy zebranych JacPo wśród gimnazjalnych bestsellerów nic tu nie zmieni. piekło i niebo literatów ADAM 324 LUBICZ FRONDA 30 Wciąż uciekamy. Z miasta do miasta. Inteligenci. Tęskniąca Milionem nacja. Ginąca klasa. Mali, zmarznięci. Z gramofonami, rodzin. Z kraju do kraju. - Powiedzcie, gdzie jest wasza Wciąż A ojczyzna? nas pytają. my nie wiemy; a my plączemy, Jak Pod sztuczną Na woda morska. listy piszemy palmą brudnych dworcach. Konstanty Ildefons Gałczyński Me bardzo mi się podoba, bocznymi drogami po pojedziemy po dziurach, mało do patrzenia. że dziurach. mamy jechać główną [...] Jestem lubię jazdę po [...] Wiadomo, ciekawego, drogą, zadowolony, dziurach, bo lepiej jest jechać że nagłownej z powrotem drodze jest że na głównej drodze nie widać nic lepiej pić wódkę, żeby czas szybciej zleciał J. Cienki, Koniec rozdziału pierwszego, „Exkluziv" 1994, nr 5 Jak się zostaje klasykiem Bez większego ryzyka m o ż n a powiedzieć, że spory p o k o l e n i o w e n a r o d z i ł y się u nas wraz z n o w o c z e s n ą — czyli ś w i a d o m ą własnej przeszłości i projek tującą swą przyszłość — literaturą. Klasycy i romantycy, pozytywiści i M ł o d a Polska, S k a m a n d e r i obie międzywojenne awangardy, generacja w o j e n n a na czele ze „Sztuką i N a r o d e m " oraz „ p a n o w i e intelektualiści", p o k o l e n i e „ W s p ó ł c z e s n o ś c i " z o k r e s u gomułkowskiej „małej stabilizacji" i p o m a r c o w e pokolenie Nowej Fali — to nie tylko t e r m i n y organizujące dzieje polskiej kultury, ale też wyznaczniki pewnej tradycji myślenia o jej rozwoju. Myślenie takie pozwala b a d a c z o m u p o r z ą d k o w a ć całą m a s ę r ó ż n o r o d n y c h zjawisk oraz z b u d o w a ć wyrazisty i b a r d z o sugestywny, a przez to ł a t w o przyswajal n y obraz historycznych zdarzeń. Z a r a z e m j e d n a k p a r a d y g m a t ó w p o d a t n y JESIEŃ-2003 325 jest na manipulację: w takiej perspektywie zamanifestowanie p o k o l e n i o w e g o p r z e ł o m u wydaje się b o w i e m najprostszą i z a p e w n e jedyną drogą na karty p o d r ę c z n i k ó w historii literatury dla t w ó r c ó w średnich co najwyżej lotów, którzy inaczej nigdy by takiej nobilitacji nie dostąpili. Tym w ł a ś n i e s p o s o b e m n a pisarski p a r n a s trafiło p o k o l e n i e „ b r u L i o n u " . Jego wystąpienia z początku lat 90. zdążyły j u ż przejść do legendy, dlatego nie ma p o t r z e b y p r z y p o m i n a ć wszystkich tych zabiegów promocyjnych w rodzaju Pałacem osławionego palenia przez Kultury. Samo zjawisko, poetów własnych gatunkowo bliższe tomików pod socjologii życia środowisk literackich niż estetyce, wciąż czeka na s w ą monografię. D o ś ć że akcja ta, chyba raczej intuicyjnie niż z p e ł n y m r o z m y s ł e m i z n a w s t w e m prawideł m a r k e t i n g u kierowana przez R o b e r t a Tekielego, przyniosła zamier zony (czy m o ż e — wymarzony) efekt: teza o analogii m i ę d z y r o k i e m 1989 a 1918 zyskała w p ł y w o w e g o o r ę d o w n i k a w osobie s a m e g o J a n a Błońskiego; „bL" obwieścił z t r i u m f e m pojawienie się „ n o w y c h s k a m a n d r y t ó w " , jego frontmani zaś, z M a r c i n e m Świetlickim i J a c k i e m P o d s i a d ł o na czele, przez zasłużonych badaczy polskiej literatury, jak Jan T o m k o w s k i , zaliczeni zostali w poczet jej „największych n a d z i e i " . W a r t a p o d k r e ś l e n i a wydaje się n a t o m i a s t rażąca sprzeczność p o m i ę d z y p o s t a w ą d e k l a r o w a n ą przez p o e t ó w u r o d z o n y c h po r o k u 1960 a faktycznym c h a r a k t e r e m ich wystąpień. Czerpiąc p e ł n y m i garściami z poetyki nowojor czyków, Franka 0'Hary i J o h n a Ashbery'ego, wyłącznie p e r s p e k t y w ę p o s t r z e g a n i a świata; siderów, stroniących od s p r a w społecznych, zwłaszcza d r u g o o b i e g o w ą twórczość lat zakładającej prywatną drapując się w szaty o u t których w p ł y w cechował 80.; w s p o s ó b oczywisty aspirując do m i a n a nowych Wojaczków i S t a c h u r ó w (obojętne, do jakich publicznie wykonywanych grymasów nie uciekaliby się nasi b o h a t e r o w i e , by stworzyć pozory dystansu czy obojętności w z g l ę d e m idoli swych lat młodzieńczych) — ci rzekomi indywidualiści zarówno w świadomości zawodowych (piszących o literaturze) oraz przeciętnych czytelników, jak i w rzeczywis tości całkowicie empirycznej (w trakcie r ó ż n e g o rodzaju zjazdów, festiwali, wieczorów itd. itp.) funkcjonowali gromadnie, jako podmiot niemalże zbiorowy: „nowa, m ł o d a poezja". P o s t a w a b r u L i o n o w c ó w nie tylko więc potwierdzała tezę Ryszarda Legutki o u p o d o b a n i u polskiej inteligencji do życia i myślenia „ s t a d n e g o " , ale wręcz m o g ł a sugerować, że t e n c h a r a k t e r 326 FRONDA 30 naszych „ p i n ó w " (jak nazwał p o s t ę p o w y c h i n t e l e k t u a l i s t ó w Rafał G r u p i ń ski) jest wrodzony, że wysysają go oni z m l e k i e m m a t k i i j u ż idąc do szkół, co bardziej niezależne i mocniej przywiązane do swej wyjątkowej i niezby walnej „pojedynczości" indywidua zaczynają rozglądać się za koterią, w k t ó rej towarzystwie m i ł o będzie im się b u n t o w a ć przeciw „ o p r e s y j n e m u " społeczeństwu. Niewielu lat trzeba było, aby b a n k r u c t w o tej formacji stało się oczywisto ścią. Pierwsza z wymienionych sław p o k o l e n i a „ b r u L i o n u " już trzeci swój to mik zapełniła w znacznej części r e m i k s a m i własnych s z t a n d a r o w y c h wierszy z okresu „burzy i n a p o r u " . Pojęcie zaczerpnięte ze świata muzyki rozrywko wej trafnie opisuje dalszą drogę twórczą lidera p o s t p u n k o w y c h Świetlików. Bez wątpienia dużej klasy talent językowy Świetlickiego okazał się paradok salnie przyczyną jego zguby jako poety: najwyraźniej nie mając j u ż nic n o w e go do powiedzenia, od lat zajmuje się on li tylko mniej lub bardziej spraw nym s a m o p o w i e l a n i e m , do z n u d z e n i a m n o ż y kolejne wersje tego s a m e g o w gruncie rzeczy wiersza, z u p o r e m g o d n y m lepszej sprawy p o p r a w i a maki jaż na swej lirycznej masce. Z pierwotnej, świeżej w Zimnych krajach p r o p o zycji poetyckiej w późniejszych o ledwie kilka lat 37 wierszach o wódce i papie rosach ostała się już jedynie n i e z n o ś n a m a n i e r a . O d r u g i m z w y m i e n i o n y c h bruLionowców p o w i e m to tylko, co d a w n o już p o w i n n o było zostać powie- JESIEŃ-2003 327 dziane: że p o d k r e ś l a n i e w jego poezji przez nie wiedzieć c z e m u tak dlań litościwych krytyków „epickiego r o z m a c h u " , „niezwykłej w p r o s t p ł o d n o ś c i " , wreszcie „oryginalnej w swych r o z m i a r a c h wersyfikacji" (chodzi o nie miesz czące się w szpaltach d r u k a r s k i c h t a s i e m c e słów) - to na dziesiątki sposo b ó w o d m i e n i a n e p s e u d o n i m y zwyczajnej grafomanii. I n a w e t b a r d z o praw d o p o d o b n y sukces w postaci znalezienia się kolejnego wydania Wierszy zebranych JacPo w ś r ó d gimnazjalnych bestsellerów nic tu nie zmieni. Podzwonne dla pokolenia „bL" Tak szybki krach nadziei wiązanych w s w o i m czasie z p o k o l e n i e m „bruLio n u " był z a p e w n e przykrym d o ś w i a d c z e n i e m dla niektórych towarzyszących mu wiernie k o m e n t a t o r ó w i krytyków, z p e w n o ś c i ą n a t o m i a s t - dla sa mych zainteresowanych. Świadczyć o tym m o ż e fakt, iż powieść satyryczna Katecheci i frustraci Marianny G. Świeduchowskiej (czyli Świetlickiego i jego kolegi z zespołu, Grzegorza D y d u c h a ) , likwidująca m i t „nowych skamandry tów", tak jak niegdyś piekielnie złośliwe Małpie zwierciadło N o w a c z y ń s k i e g o i Słówka Boya likwidowały p a t o s m o d e r n i s t ó w , światło d z i e n n e ujrzała dopiero w o s i e m lat po jej pierwszych zapowiedziach. T r u d n o się z r e s z t ą t e m u dziwić, jej pisanie m u s i a ł o być dla MŚ t e r a p i ą dosyć bolesną. Niełat wo przecież sporządzać p o r t r e t t r u m i e n n y m a r z e ń w ł a s n y c h oraz swych kolegów i przyjaciół - bo czymże i n n y m jest ta „galicyjska satyra środowisko wa", jak określa ją cytowanymi na okładce s ł o w a m i Jerzego Jarzębskiego wydawca? Książka to miejscami b a r d z o zabawna, napisana, o w s z e m , z p r a w d z i w y m t a l e n t e m satyryka, o b s e r w a t o r a swoich i cudzych ś m i e s z n o s t e k . Ale t y m sa m y m książka to s m u t n a , nie o t a k i m wszak talencie p o k o l e n i e „ b r u L i o n u " oraz jego krytycy i czytelnicy (że o czytelniczkach n i e w s p o m n ę ) marzyli. Cóż, tak krawiec kraje... A kraje tak o t o : rok 1993, cała poetycka Polska przestępując z nogi na nogę, n e r w o w o wyczekuje w e r d y k t u jury emigracyj nej nagrody G n a t o w s k i c h . Wreszcie - jest. Rozdzwaniają się telefony. — Gnatowskich dostał Schyschko. — Nie pierdol, Marian. Schyschko? [...] 328 FRONDA 30 — Więc nie pan. — A kto? — A Schyschko. [...] — Schyschko. — Dostał? — No. Świeckiego szlag trafi. [...] — Wkurwić cię? — No? — Schyschko dostał. — Tu jest Starosądecki. Pójdę go wkurwić. [...] — Wkurwić cię? — Ja też mogę cię wkurwić. — Schyschko? — Schyschko. Kim są prowadzący te urocze dialogi bohaterowie-literaci, noszący ł a t w e do rozszyfrowania nazwiska? Poza najbardziej z a i n t e r e s o w a n y m i - pierwowzo rami poszczególnych postaci - chyba nikt nie chciałby się dzisiaj zajmować u w a ż n y m śledzeniem ich karykatur, s k o r o n a w e t ich wiersze, nie m ó w i ą c o twarzach i zwyczajach, słabo już p a m i ę t a m y . . . (Zresztą ciekawy czytelnik łatwo m o ż e sobie sprawdzić, k t o otrzymał w t a m t y m r o k u w a ż n ą emigracyj ną nagrodę dla m ł o d y c h pisarzy, a k t o doczekał się na nią d o p i e r o po kilku latach albo i wcale.) Łatwo j e d n a k stwierdzić, że są to - dosyć w i e r n e w su mie, m i m o że zakrawające na karykaturę - p o r t r e t y kolegów po piórze dwu głowej „ a u t o r k i " : tych wszystkich nabzdyczonych typków, robiących t ł o k w snobistycznych krakowskich kawiarniach oraz w trakcie żoliborskich, le gnickich czy innych jakichś poetyckich s p ę d ó w - z całą ich m e g a l o m a n i ą , chorobliwymi ambicjami i b r a k i e m realnego r o z e z n a n i a własnej wartości 1 t a l e n t u . Uwaga ich powieściowych „ k l o n ó w " k o n c e n t r u j e się w o k ó ł trzech, właściwie równorzędnych, spraw: kobiet, w ó d k i i walki o u z n a n i e w „rówie śniczym" oraz „ d o r o s ł y m " towarzystwie, do którego p r a g n ą się d o s t a ć . Dziwna to j e d n a k uwaga, bo jakoś strasznie n i e u w a ż n a . JESiEŃ 2003 329 — Jaka ona jest? — zapytał Świecki wskazując na owe kłęby pary za szybą, przesłaniające niemal całkowicie wiotką postać małżonki młodego Pilchera. — Kto? — Ona. — Kto? — Twoja żona, Kazimiera. — Jaka ona jest? — zadziwił się młody Pilcher i odwrócił się w stronę salonu kosme tycznego. Z jego żony spływały kłęby pary, a panie w różowych fartuchach poruszały się żwawo. — No, laska z niej sthaszliwa — błogo uśmiechnął się młody Pilcher i popatrzył tryumfalnie po kawiarni. B o h a t e r ó w tej powieści nie interesuje b o w i e m nic ani nikt oprócz nich samych. W d o d a t k u właściwie wszystko, czym się zajmują, zdaje się pogłębiać ich frustrację, chyba dlatego, że m a ł o co robią z autentycznej potrzeby, większość zaś działań i r z e k o m y c h z a i n t e r e s o w a ń jest tylko pozą, obliczoną na z d y s t a n s o w a n i e „ k o n k u r e n c j i " i zwrócenie na siebie uwagi „ a u t o r y t e t ó w " . N a w e t lejąca się litrami w ó d k a i p a l o n e j e d e n za d r u g i m papierosy nie są wcale ź r ó d ł e m przyjemności, lecz k o n i e c z n y m e l e m e n t e m życia literackiego, jakiego ż a d n e m u szanującemu się m ł o d e m u t a l e n t o w i po p r o s t u nie wypada unikać. Ktoś nieobyty powiedziałby, że jechało od niego wódą. — Ode mnie też jedzie — myślał Świecki — ale jak ode mnie jedzie, to jakoś mi nie przeszkadza, a jak jedzie od niego to mi się niedobrze robi, i po co ja się tak męczę? Czytając Katechetów i frustratów, niejeden raz z a d a w a ł e m sobie to w ł a ś n i e py tanie Świeckiego: po co oni się tak męczyli, a co po n i e k t ó r z y z nich m ę c z ą się nadal? Tytułowi frustraci, są j e d n a k zbyt zajęci s o b ą czy raczej swoją twórczością, a właściwie to n a w e t nie nią, tylko jej n o t o w a n i a m i na literac kiej giełdzie, żeby zdobyć się na d y s t a n s i podjąć jakąkolwiek autorefleksję. Zabłąkani w tej pogoni za swoją szansą, tułając się m i ę d z y redakcją a kawiar nią, przysiadając się to biurka, to do stolika, przy k t ó r y m swoje wyniesienie celebrują pisarskie autorytety, marząc, by i na nich p a d ł choć j e d e n p r o m y k sławy tamtych, w najlepszym razie trafiają skacowani n a d r a n e m p o d sztucz ną p a l m ę z p r z e d w o j e n n e g o wiersza Gałczyńskiego, k t ó r a w naszych czasach 330 FRONDA 30 przybrała formę „dzieła sztuki", u s t a w i o n e g o na w a r s z a w s k i m r o n d z i e De Gaulle'a. Dla poprawienia swej „pozycji" gotowi są na wszystko. S p o s o b e m na zdo bycie prestiżowego i intratnego lauru Gnatowskich m o ż e być choćby pożyczka pieniężna od jednego z członków jury w wysokości równej kwocie nagrody i niespłacanie długu, dopóki zdesperowany wierzyciel, wyłącznie w celu odzy skania tejże sumy, nie zjedna przychylności reszty szacownego g r e m i u m dla poetyckiej kandydatury swego dłużnika. „Lansować się", jak to dzisiaj m ó w i młodzież, m o ż n a jednak i na inne sposoby, n p . po wazeliniarsku organizując triumfalny wjazd k o n k u r e n t a - l a u r e a t a do „stolicy polskiej poezji" - Krakowa. — Witaj, klakierze jeden — powiedział, patrząc mu w oczy Owietz. — Witaj, ubeku seksualny — powiedział, patrząc w oczy Owietzowi Syflas. — Mizdrzyłeś się straszliwie dzisiaj na dworcu [...] — Stary, to postmodernizm miał być. A ci ludzie — widziałeś? Wiocha, anarchia i brak samokontroli. Zresztą nie bądź taki niezależny twórca. Wazeliniarz jesteś i hipokryta jak wszyscy z peryferyjnych osiedli. Książeczka więc to zabawna miejscami i czyta się ją przyjemnie, bo s a m a p o z b a w i o n a jest zadęcia i wygórowanych ambicji cechujących jej b o h a t e r ó w . JESIEŃ2003 331 Taka też wydaje się dzisiaj poezja p o k o l e n i a „ b r u L i o n u " , rzecz jasna, w jej lepszych realizacjach. Pozostanie po niej m o ż e jakaś legenda ś r o d o w i s k o w a , przede wszystkim j e d n a k - chichot, d o z o w a n y dla rozrywki p o m i ę d z y praw dziwymi l e k t u r a m i . Poniewczasie p r z y p o m i n a się z d r o w o r o z s ą d k o w e powie dzenie ciotki Atanazego Bazakbala z W i t k a c o w e g o Pożegnania jesieni: „Wzię libyście się lepiej, chłopcy, do jakiejś pożytecznej pracy". W bok od głównej drogi Skoro więc generację „bL" bez większego żalu spisać m o ż n a j u ż dziś na stra ty, powstaje pytanie, k t o przyjdzie po nich? Kto zajmie ich miejsce w ś r ó d osławionych „nadziei polskiej literatury"? Wiele się o s t a t n i o pisze o „roczni kach siedemdziesiątych". Spośród grona d w u d z i e s t o k i l k u l a t k ó w usilnie „lan sujących się" Tekstyliach (omawianych w prasie znacznie szerzej i poważniej niż na to zasługują) p e w n e szanse dawałbym tylko Jarosławowi Lipszycowi: lepszą przyszłość jego poezji d o s t r z e g a m b o w i e m w p r z e d r u k o w y w a n y m j u ż na tych łamach wierszu o sprawie J e d w a b n e g o oraz innych, gdzie m ł o d y au tor podejmuje wątek w ł a s n e g o zmagania z żydowskością. O b a w i a m się jed nak, że nad takie „pozaliterackie" aspekty poezji w dalszym ciągu przedkła dać on będzie swoje m a ł o k o m u n i k a t y w n e neolingwistyczne ł a m a ń c e . Poetami u r o d z o n y m i w latach 70. właśnie jako p e w n ą g r u p ą pokolenio wą zajęła się n i e d a w n o redakcja sopockiego „ T o p o s u " , o k ł a d k ę najnowszego, potrójnego n u m e r u p i s m a opatrując grafiką z wypisanym jak gdyby m o t t e m z jednego z owych r e m i k s ó w MS, Me dla Jana Polkowskiego: „Historia literatu ry wchłania wszystko. Tak. / Historia nieba wybredniejsza jest". Poświęcony 2 0 - i 3 0 - l a t k o m blok spinają k l a m r ą d w a wywiady: otwierający, z M a r c i n e m Swietlickim właśnie, oraz zamykający - z Wojciechem W e n c l e m . S a m o już ta kie postawienie sprawy (jaskrawię o d m i e n n e niż w Tekstyliach, gdzie a u t o r Ody chorej duszy został całkowicie przemilczany!) delikatnie sugeruje, k t o sta je się obecnie pierwszym głosem „generacji X". Paradoksalnie jest to poeta, który nad alienację, b u n t i obojętny na wszystko p e r m i s y w i z m przedkłada przywiązanie do przeżywanej b a r d z o osobiście religii i k o n s e r w a t y w n e g o sys t e m u wartości oraz szacunek dla całego d o r o b k u polskiej i europejskiej kul tury, zwłaszcza zaś dla tradycji T.S. Eliota i Josifa Brodskiego, której czuje się depozytariuszem i którą chce twórczo k o n t y n u o w a ć . Rzeczywiście, d o r o b - 332 FRONDA 30 kiem, u z n a n i e m i zdobytymi już laurami gdański p o e t a bije na głowę swych zbliżających się n i e u c h r o n n i e do trzydziestki rówieśników. Ale też trzeba pamiętać, że sam Wencel żadnej pokoleniowej wspólnoty li terackiej nigdy nie szukał. Wybierał raczej p o k r e w i e ń s t w o wyobraźni, a także wyznawanych zasad, które łączą go przede wszystkim ze starszymi o dekadę, pozostającymi jednak z dala od pokoleniowej ofensywy „bruLionu", poetami prowincji i trudnej, niekiedy ocierającej się o herezję, wiary: Krzysztofem Koehlerem, Dariuszem Suską i p ó ź n o wypływającymi na szerokie literackie wo dy Mirosławem Woźniakiem i Krzysztofem Czacharowskim, a także (choć z wieloma zastrzeżeniami) z najważniejszymi poetami metafizycznymi lat 80. - Zbigniewem Machejem, A d a m e m Zagajewskim, Bronisławem Majem oraz nestorami polskiego parnasu, jak Czesław Miłosz czy Jarosław Marek Rymkie wicz. Wencel od lat mozolnie, wbrew k o n i u n k t u r o m ideologicznym i stadnym p o k u s o m „życia ułatwionego", wypracowuje sobie miejsce osobne. Z poetyc kich gustów klasyk (co sam po wielekroć deklarował), lokalny patriota rodzin nych Kaszub, owej „ziemi świętej" z tytułu jego ostatniego t o m i k u (ochrzczo ny nawet przez A d a m a Michnika ideologiem „archaicznej wspólnoty kaszubskiej wioski") - okazuje się być największym b u n t o w n i k i e m w świecie pełnym łudząco do siebie podobnych „indywidualności" pisarskich. JESIEŃ-2003 333 I właśnie patrząc na przykład tego poety, u t w i e r d z a m się w p r z e k o n a n i u , że jeśli młodzi pisarze roczników siedemdziesiątych nie okażą się m e t e o r a mi p o d o b n y m i ich starszym kolegom z pokolenia „bL" i n a p r a w d ę z o s t a n ą w polskiej literaturze przez lata, to stanie się tak w ł a ś n i e dlatego, iż nie są żadnym pokoleniem, nic ich nie łączy, a znając historię t a m t y c h , nie m o g ą już mieć złudzeń, jakoby trafienie do skryptu dla nienajpilniejszych s t u d e n tów polonistyki r ó w n o z n a c z n e było z z a p e w n i e n i e m sobie miejsca w histo rii. Stać się tak m o ż e tylko wtedy, gdy poszczególni z nich, nie bacząc na śro dowiskowe układy i koteryjne pokusy, wypracują własny styl, jakiego w poprzedniej generacji zabrakło. Bo m ó w i e n i e w ł a s n y m , r o z p o z n a w a l n y m głosem to najlepszy s p o s ó b prawdziwej, trwałej promocji swego pisania. Sądzę zresztą, że już widać czołówkę p e l e t o n u , zbierającego się do pogo ni za s a m o t n i e dotąd uciekającym W e n c l e m . T a d e u s z Dąbrowski - n a z w i s k o tego ledwie 25-letniego chłopca zdążyło j u ż przyciągnąć uwagę, lecz za n i m idą n a s t ę p n i . A r t u r Nowaczewski ma zadatki na r ó w n i e ciekawego krytyka, co i poetę; w każdym razie jak nikt inny r o z u m i e i u m i e opisać sytuację du chową i ś r o d o w i s k o w ą dzisiejszego m ł o d e g o pisarza. Poza w y m i e n i o n y m i gdańszczanami sympatię moją budzi też Ślązak, Szymon Babuchowski; dla jego niewątpliwego t a l e n t u n i e b e z p i e c z e ń s t w e m okazać się j e d n a k m o ż e wy- 334 FRONDA 30 raźna ś w i a d o m o ś ć p o k r e w i e ń s t w d u c h o w y c h z twórczością W e n c l a : oba w i a m się, że jeśli Babuchowski w dalszym ciągu tak wiele czasu i wysiłku p o święcać będzie k o m e n t o w a n i u i s p o r o m o poezję a u t o r a Ody chorej duszy l u b n p . zechce pisać na t e n t e m a t d o k t o r a t , w ó w c z a s nazbyt silne e c h o tych za interesowań w jego w ł a s n y c h wierszach, słyszalne i dzisiaj, da mniej życzli w y m okazję do oskarżeń o e p i g o n i z m . Może z a t e m najbliższe lata pokażą, że d r o g ą poezji nie jest a u t o s t r a d a m a s s m e d i ó w i k u l t u r a l n o - b i z n e s o w y c h salonów, z której - jak to z a u t o s t r a dy - niewiele widać, lecz boczna droga drugiej, a m o ż e i trzeciej kolejności odśnieżania, po której, przez najbliższą n a m , nieraz i p r o w i n c j o n a l n ą okoli cę, zmierza się p r o s t o do poetyckiego nieba...? ADAM LUBICZ Marianna C. Świeduchowska, Katecheci i frustraci. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2001 Tekstylia. 0 ..rocznikach siedemdziesiątych". wybór i opracowanie Piotr Marecki, Igor Stokfiszewski, Michat Witkowski, Krakowska Alternatywa „Rabid". Kraków 2002 „Topos. Dwumiesięcznik literacki", redaktor naczelny Krzysztof Kuczkowski, Towarzystwo Przyja ciół Sopotu, Rok XI. 2003, nr 1-3 (68-70) JESIEŃ 2003 335 A jednak Dtuskiemu udaje się powracać. Wciąż jest „chłopcem o czerwonych dłoniach". Niektórzy do końca życia znają tajne drogi między snopkami, kępami uschłych badyli. Wiedzą, jak się łączą miedze. Budzą się rano i widzą „bażanta, który tańczy pod ich oknem". Wszyscy jesteśmy dębowieckimi chłopcami ROMAN MISIEWICZ Lubię choć już nie wracać z podróży do Nikąd, wierzę w złotą łódź Arkadii. (Stary dom) O t o krajobraz, jaki o t w i e r a się p r z e d n a m i w r a z z p o d n i e s i e n i e m okładki, na której widnieje o k i e n k o w wyplecionym z wikliny drzewie. N a d z a g o n e m k a r c z e m n e g o stołu wznosi się ciężka głowa geodety. Sonar w z r o k u o d m i e r z a odległość p o m i ę d z y szklanką i talerzykiem. G ł o w a w z n o s i się wyżej. Ogar nia całą p r z e s t r z e ń . Już dzień. T r z e b a iść do d o m u . Rozpaczliwy krzyk odsu wanego krzesła. Trzaśniecie d r z w i a m i . Blady świat. D ł o ń dotyka daszka czapki jak przy słowach: „ N i e c h będzie pochwalo ny". Skupienie n a d d r o b n y m o g n i e m papierosa, a p o t e m lekko pochylony cień przemyka obok starego d o m u z cegły i kamienia, nie zwracając uwagi na 336 FRONDA 30 z m a r z n i ę t ą p o s t a ć świętego Floriana. Dzień jasnopopielaty. Mgliście. „A nie zapomnieliście taśmy mierniczej, Józefie?" - cień pyta s a m e g o siebie. Klep nięcie po kieszeni. Jest! M o ż n a iść dalej. Postać przemierza p r z e s t r z e ń w o l n e g o m i a s t a Dębowca. Miasta, a właści wie miasteczka p o ł o ż o n e g o z p i e t y z m e m na r z e m i e n i u wzgórza; w procy rzek: Wisłoki i Dębownicy. To stąd wyrzuciło w świat Stanisława - syna Jó zefa i Anatoli. Z maleńkiego, białego d o m u , przylegające go o g r o d e m do ulicy Syzma, k t ó r a o p a d a ku b u d y n k o m s a n k t u a r i u m , a dalej wznosi się do rynku i kościoła pa rafialnego, gdzie w g ł ó w n y m o ł t a r z u z a m k n i ę t o bezskórnego świętego Bartłomieja. Na p o d w ó r z u szczekają psy. Musi ktoś obcy przyjechał. Na Kłaputa by nie szczekały. Do miejscowych są przyzwy czajone. Ci często tu przychodzą s n u ć dziwne dzieciom - dębowieckie historie. Józef przyspiesza. W t a p i a się w p o p i e l a t ą mgłę, rozmywa. Z a n i m t a o p a d n i e , m i n i e 28 lat. I choć w a r c h i t e k t u r z e D ę b o w c a nie wiele się zmieni, będzie już n o w e tysiąclecie. Rok 2 0 0 3 . Tytuł wydanego przed d w o m a laty t o m u Sta nisława Dłuskiego to Samotny zielony krawat. Sztandarowy wiersz z tamtej książki znalazł się także w tegorocznych Elegiach dębowieckich, jed nak jego tytuł został zmieniony na Świat we dług Klaputa. Pierwsze skojarzenie oglądacza telewizyjnych seriali to Świat według Kiepskich - niewybredna komedia quasirodzinna. Ale Dłuski bezlitośnie zabiera spokój miłośni kom seriali. Bo tak jak pierwowzorem Sa motnego zielonego krawata był Samotny biały ża giel, tak wyjściem dla Świata według Kłaputa jest Świat według Garpa - poetycka hi storia, opowiedziana przez chłopca odbierającego świat zupełnie inaczej niż po zostali mieszkańcy ziemi. Żyjącego w zupełnie innej rzeczywistości. JESIEŃ-2003 337 Widzę też siebie. Chłopaka o czerwonych dłoniach. W wysokiej trawie. Dnia. Który idzie przez owies. Przez miedze pachnące gusłami. Biedą. I Kyrie ełejson. Bez uzdy. W pachnącej kołysce. Lot nad mieczem pogody. (Psalm dębowiecki) Czy powyższy opis to faktycznie i n n a rzeczywi stość? Zależy dla kogo. Na p e w n o dla tego, k t o urodził się i wychował w „cywilizacji pięciu gro szy", będzie to d z i w n a bajka. Bajka, w której czasy Franciszka Józefa są wciąż żywe; gdzie życie „nie zapiernicza z górki z z a w r o t n ą szybkością", a snuje się leniwie jak biały d y m z k o m i n a w b e z w i e t r z n y zi m o w y dzień. Gdzie nie przelicza się wszystkiego, a przyjmuje, j a k i m jest. Poeta Dłuski, mieszkający i pracu jący na co dzień w mieście akademic kim, m a ś w i a d o m o ś ć nieprzystawalności świata, w którym się urodził, do tego, w któ rym mieszka dziś. I chociaż z a r ó w n o asfaltową, jak i żelazną drogę z Rzeszowa do Dębowca przez Jasło zna na pamięć, nie u m i e już inaczej niż poprzez swoje wiersze t a m powrócić. Ale czasem i p o d r ó ż poprzez poezję wydaje się niemożliwa. C o ś wiąże nogi, pali mapy, świeci w oczy. Droga zaciera się. Rozpadają się dawne obrazy: [...] posiwiałe śliwy przestają rodzić szpaki i zapach przypalonych powideł, rdzewieje rower marki Ukraina, pleśnieje krzyż 338 FRONDA 30 nad starym domem. Ojciec zasnął już w popiele dni i nocy, odleciały bociany mojej pamięci [...] (Obrazy z Dębowca) Czy Dębowiec dzieciństwa staje się dla niego miejscem mitycznym? Czymś, co kiedyś było, ale czego wcale nie m o ż n a dziś być p e w n y m . Co wprawdzie t r z y m a n e jest jeszcze przez pamięć, jak obrazy „dzięcioła zielonosiwego" czy „ ł u k ó w katedry wysokich jak h o s a n n a " , ale u m y s ł nie jest już pewien, czy to rzeczywiście było, czy śniło się tylko. Czy kraina istniała n a p r a w d ę , czy była tyl ko w y t w o r e m dziecięcej wyobraźni? Z wierszy m o ż n a zebrać i s p r ó b o w a ć rozrysować arkadyjską krainę. Krainę nie mniej fanta styczną niż ta z mitologii greckiej i nie mniej fan tasy niż tolkienowska: śmiałem się całym dziobem kiedy odlatywałem do raju na Kobylej Górze za Dębowicą [...] (Dzięcioł zielonosiwy) Jeszcze dalej, za Kobylą Górą mieszka rozpacz [...] (Ptaki napadają świt) N o , ale dziś jest s p o t k a n i e a u t o r s k i e w rzeczywistym D o m u Kultury, części remizy straży pożarnej. Nie w wirtualnej rzeczywistości. Z d e r z e n i e przeszło ści z teraźniejszością. P o m i e s z a n i e przestrzeni. Zakrzywienie w y m i a r u . Przyjeżdżam do rodzinnego, obolałego Dębowca, spotykam miejscowe staruszki, dla których JESIEŃ-2003 339 Zdrowaś Mario to codzienna tabletka na ból głowy [...] Synowie wyjechali do miasta, [...] dni porzucone dla macochy, cywilizacji za pięć groszy. (Piosenka dla opuszczonych matek) Podczas swego wieczoru w D ę b o w c u p o e t a s ł u c h a p o p i s u w o k a l n e g o dzieci miejscowych p r o m i n e n t ó w i zadaje sobie po raz kolejny pytanie, czy rzeczy wiście jest w miejscu swego wyjścia. Czy jest w n i m tylko p o z o r n i e . Czy wy jazd, a właściwie szereg wyjazdów stąd nie zmieniły go całkowicie. Czy na stąpiło wymieszanie czasów, przestrzeni, kultur, czy raczej d o b r o w o l n a ucieczka z raju s p o w o d o w a ł a brak możliwości p o w r o t u . Czy to nie zatwar działość syna m a r n o t r a w n e g o czyni p o w r ó t niemożliwym. Jest teraz tutaj, teoretycznie w miejscu swojego dzieciństwa, do którego wdar ły się obce obyczaje i dziwna moralność bez zasad. Czy może istnieć moralność bez zasad? Ale czy nie dlatego tak na to patrzy, że sam jest skażony? Przez co ska żony? Środowisko, w jakim teraz żyje? Spogląda chłodnym okiem, z dystansu na wszystko, co dzieje się wokół. Zastanawia się, po co właściwie odchodzimy? My, dębowieccy chłopcy, opuszczający rodzinne strony. Pędzący do wielkich miast za sławą, pieniądzem, karierą? Jak inni, wiecznie poszukujący żeru? Sycący swe am bicje czerwonymi, sportowymi autami, kolejnymi publikacjami; zmieniający part nerki na nowe modele? Jak mogliśmy tak spłycić własną wizję świata z dzieciń stwa? Jak możemy patrzeć na dach rodzinnego d o m u i zamiast widzieć bocianie gniazdo, przeliczać koszt blachy i robocizny potrzebnej do jego naprawienia. Jak możemy... my. Wszyscy przecież jesteśmy dębowieckimi chłopcami. Jest coraz jaśniej. O p a d a mgła. pod parasolem świtu wyłania się twarz Ojca, ciało staje się bramą dla opuszczonych (Narodzony w popiele) A jednak D ł u s k i e m u udaje się powracać. Wciąż jest „chłopcem o czerwonych dłoniach". Niektórzy do końca życia znają tajne drogi między snopkami, kępa- 340 FRONDA 30 mi uschłych badyli. Wiedzą, jak się łączą miedze. Budzą się r a n o i widzą „ba żanta, który tańczy pod ich o k n e m " . Lecą za n i m „nad mleczem pogody". Nie którym jest d a n e p r a w o do p o w r o t u . I udaje się im wrócić. N i e tylko do „obo lałego, starego D ę b o w c a " i do „białego d o m u " . Udaje się im wrócić do siebie. Może to dzięki jabłkom zrywanym potajemnie w „ogrodzie A b r a h a m a " ? Wracam do starego domu, pochylonego jak mój ojciec, który przekroczył próg ostatniego dnia. (Stary dom) ROMAN MISIEWICZ Stanisław Dłuski. Elegie dębowieckie, Biblioteka Nowej Okolicy Poetów, tom 8. Rzeszów-Tarnobrzeg 2003 JESIEŃ-2003 341 Kiedy Adam Bujak, fotograf Jana Pawła II, odpo wiadając na pytanie, czy przekazał dzieciom wiarę, mówi: „Myślę, że do końca nie przekazałam im wia ry", Alina Janowska przyznaje się: „Żyję w grzechu. Mój mąż jest po rozwodzie z pierwszą żoną", a Jan Ja kub Kolski wypowiada zdanie: „Popełniam prawie wszystkie grzechy świata" - to są to najważniejsze mo menty tej książki. Prywatne teologie NATALIA BUDZYŃSKA Pytanie: „Czy wierzysz w Boga?" wielu ludzi u z n a za z a m a c h na w o l n o ś ć człowieka. Dlaczego tak t r u d n o jest r o z m a w i a ć o Bogu? Bo nie wypada, bo to takie osobiste i i n t y m n e ? To sfera życia całkowicie zakazana do upublicz nienia przez tak zwanych d o b r z e wychowanych, najczęściej niewierzących. Nie w o l n o przyznawać się publicznie do tego, że w i a r a w Boga jest drogo w s k a z e m życiowych wyborów, bo niektórzy m o g ą źle się poczuć. Albo nie- 342 FRONDA 30 wygodnie. Mogą poczuć się zawstydzeni albo zażenowa ni, albo n a w e t m o g ą nagle zacząć pogardzać kimś, k t o najwyraźniej nie potrafi s a m sobie poradzić w życiu. Z n a m n a w e t dziennikarza katolickiego, który uważa, że pytań o wiarę nie należy zadawać, no chyba że księdzu. Choć właściwie jest również wysoce n i e k u l t u r a l n e pytać księdza o to, czy wierzy. Straszne faux pas. A ja strasznie się cieszę, że Pani Izabela Górnicka-Zdziech p o p e ł n i ł a ich całe m n ó s t w o . Co rusz b o w i e m pyta się: „Czy wierzy Pa ni/Pan w Boga?", a n a w e t jeszcze gorzej: „Jaki jest Pa ni/Pana najcięższy grzech?". Co najdziwniejsze, otrzymuje całkiem szczere m a m nadzieję - odpowiedzi. Sama, oprócz tego, że jest dziennikarką, jest też poetką i m o ż e dlatego wybrała na r o z m ó w c ó w a r t y s t ó w i ludzi kultury. Ale właściwie to ona jest b o h a t e r k ą tej książki: genialnie w p r o s t prowadzi roz mowy, a to wielka sztuka pokazać r o z m ó w c ę takiego, jaki jest, nie wykre owanego. Jak o n a to zrobiła, że ci „wielcy artyści" po kolei obnażają się du chowo? Ze stają przed n a m i ludzie zwykli, nie żadni religijni herosi, którzy się mylą e w i d e n t n i e w sprawach teologicznych, którzy n a w e t nie kryją słabo ści, zgodnie mówiąc o swoich grzechach. I jak tu r e c e n z o w a ć taką książkę? Przecież nie b ę d ę teraz wytykać błędów, k t ó r e oczywiście p o z a z n a c z a ł a m w książce, głośno komentując: „Co on (ona) wygaduje!" Bo gdybyście widzieli, jakie Pani Górnicka-Zdziech zadaje niewygodne i bezczelne pytania! Januszowi Kotańskiemu, poecie i scenarzyście, który m ó wi o nienawiści i pogardzie w o b e c niektórych ludzi: „Katolik m o ż e nienawi dzić?" Aktorowi Wojciechowi Wysockiemu: „Czy możliwe jest życie po chrześcijańsku w drugim związku, jeśli zaczyna się od grzechu - z ł a m a n i a sa k r a m e n t u m a ł ż e ń s t w a ? " . Marcinowi Wolskiemu, który mówi, że Kościół ja ko instytucja sprawdza się i nie m o ż n a go traktować jak s u p e r m a r k e t u , wy bierając pojedyncze produkty, zwraca uwagę: „Jednak Pan nie przy chodzi na Mszę, m i m o iż jest to sprawdzona od w i e k ó w forma kon taktu z Bogiem". A Jana Pospieszalskiego, rozważającego dość d ł u g o na t e m a t istoty i wagi piękna muzyki w liturgii, sprowadza na zie mię: „Nie idzie się do kościoła, żeby słuchać m u z y k i " . Oczywiście poza tym ciekawe jest sobie poczytać, co na t e m a t tego, czy ta lent jest dany od Boga, sądzą artyści (Dwurnik uważa, że jego JESIEŃ-2003 talent został zapisany w kodzie genetycznym, a Harasimowicz, że to dar od Stwórcy, którym trzeba dobrze zadysponować). Poza tym opowiadają jeszcze o takich rzeczach, o których w ogóle wstyd mówić: że doświadczają jakichś mistycznych znaków, c u d ó w być m o ż e . To już całkiem obciach, n o r m a l n i e m o ż n a się p o p u k a ć w czoło, jak Tekieli opowiada o magii, a Pakulnis o anie le stróżu. Wystawić się na o ś m i e s z e n i e jest n a p r a w d ę t r u d n o . Bardzo się cieszę, że się jednak wystawili - trzeba mieć odwagę. Odpowiedź na fundamentalne pytanie: „Czy wierzysz w Boga?" nie u wszystkich jest oczy wista, ale wszyscy szukają, a nawet więcej - znaleźli, widzą jasno tę drogę, któ rą dobrze jest iść, ale brać siły na tę drogę z Kościoła, z s a k r a m e n t ó w niektó rym jest trudniej. Kiedy A d a m Bujak, fotograf Jana Pawła II, odpowiadając na pytanie, czy przekazał dzieciom wiarę, mówi: „Myślę, że do końca nie przeka załam im wiary", Alina Janowska przyznaje się: „Żyję w grzechu. Mój mąż jest po rozwodzie z pierwszą żoną", a Jan Jakub Kolski wypowiada zdanie: „Popeł niam prawie wszystkie grzechy świata" - to są to najważniejsze m o m e n t y tej książki. Michał Lorenc, twórca muzyki filmowej, m o ż e opowiadać, że Wojna pol sko-ruska Masłowskiej to najbardziej katolicka książka, jaką ostatnio czytał (hm), czy porównywać Pasikowskiego do Gogola i Czechowa (hm, h m ) , ale, gdy na pytanie: „jak nawrócenie wpłynęło na Pana rodzinę?" opowiada: „Wró ciłem do d o m u . Wróciłem do dzieci. J e s t e m z nimi i nie zamierzam nigdy od chodzić", to czuję się szczęśliwa i pragnę błogosławić Boga. Z tych wielu roz mów, dłuższych i krótszych „przemówień" teologicznych na własny użytek, na własne usprawiedliwienie, wyłania się obraz zwykłego człowieka, który wymy śla Boga na własną miarę. Na szczęście Bóg jest większy niż my to sobie wymy ślamy i wtedy właśnie możliwe są zdania typu: „Bez wiary życia sobie nie wy obrażam". NATALIA BUDZYŃSKA Izabela Córnicka-Zdziech, Rozmowy pod niebem. Wydawnictwo WAM, Kraków 2003 344 FRONDA 30 Proponuję dwie listy słów i zwrotów poddawanych ma nipulacji: słowa eliminowane i słowa przenicowane. Słownik naszej nowomowy MICHAŁ WOJCIECHOWSKI Język p r o p a g a n d o w y przeszedł znaczną ewolucję. Od nachalnej cenzury i k ł a m s t w zmierza w s t r o n ę ukrytego zafałszowania, blisko s p o k r e w n i o n e g o ze zjawiskiem „politycznej p o p r a w n o ś c i " . Ma o n a cechy Orwellowskiej n o womowy, ale działa głównie na zasadzie zdecentralizowanej cenzury nieforJESIEŃ 2003 345 malnej i p r a n i a m ó z g ó w . Świat językowy w y k r e o w a n y tą czy p o d o b n ą m e t o dą ma wykluczyć możliwość s e n s o w n e g o i g o d n e g o w y p o w i a d a n i a p o g l ą d ó w zwalczanych przez p r o p a g a n d ę . Próbuje zawładnąć u m y s ł a m i , a szczególnie sferą polityki, religii, życia prywatnego. Można wyróżnić dwie operacje na słowniku, jakie cechują język współcze snej n o w o m o w y propagandowej, a czasami w ogóle język mediów; najbardziej są one widoczne w rzeczonej poprawności politycznej, zabarwionej lewicowo. Pierwsza operacja to u s u w a n i e pewnych słów i zastępowanie ich innymi, o wy raźnie o d m i e n n y m odcieniu albo w ogóle innego rodzaju. Kto używa starych słów i nazywa rzeczy po imieniu, oskarżany bywa o zacofanie u m y s ł o w e oraz obrażanie ludzi. Druga m e t o d a polega na n a d a w a n i u starym wyrażeniom od m i e n n e g o sensu lub przynajmniej kontekstu, by kojarzyły się z czymś i n n y m niż dotąd. D a w n e znaczenie znika i t r u d n o je wyrazić; odpowiadające mu po jęcie wypierane jest ze świadomości. Kto używa takich słów w ich innym niż „medialne" znaczeniu, ryzykuje brak zrozumienia u odbiorców. Operacje te m o g ą być nieszkodliwe lub tylko irytujące, ale bywają też groźne, i to nie tylko dla p o r z ą d k u w myśleniu. Są przecież kraje i miejsca, w których m ó w i e n i e „po s t a r e m u " grozi k ł o p o t a m i w pracy, p o t ę p i e n i e m w mediach, a w skrajnych przypadkach wyrokiem. Z a r a z e m m e t o d y te są często ś m i e s z n e w s w o i m zadufaniu i sztuczności; n i e t r u d n o p r z e k ł u ć balon e u f e m i z m ó w i ujawnić manipulację, jeśli tylko cicha c e n z u r a t e m u nie zapo biegnie ( o b a w i a m się, że dla niektórych wykazy p o n i ż s z e s t a n ą się p o r a d n i kiem cenzora...). Proponuję tu dwie listy słów i z w r o t ó w takiej manipulacji p o d d a w a n y c h : słowa e l i m i n o w a n e i słowa p r z e n i c o w a n e . Przykłady p o c h o d z ą głównie z Polski. Przy pierwszej kategorii podaję zaraz o d p o w i e d n i k starego wyraże nia w n o w o m o w i e . Przy drugiej - najpierw sens pomijany, a p o t e m sens za kładany przez p r o p a g a n d ę ; t e r m i n y i znaczenia p r o p a g a n d o w e p o d a n o o d p o w i e d n i m dla nich d r u k i e m pochyłym. W a r t o też w s p o m n i e ć kategorię p o k r e w n ą : i m i o n a i nazwy geograficzne. W s p ó ł c z e ś n i wydawcy i redaktorzy często zwalczają tradycyjne polszczenie imion cudzoziemców, czy to a u t o r ó w , czy znanyeh postaci ( U m a r z a m i a s t O m a r a ) , a także swoiste polskie n a z e w n i c t w o geograficzne, wyjątkowo bo gate (Antakya z a m i a s t Antiochii; Bautzen, a nie Budziszyn). Takie przedkła danie słów i n o r m obcych n a d polskie jest d o p r a w d y zastanawiające. 346 FRONDA 30 Terminy zastępowane innymi GRABIEŻ MIENIA PU ANARCHIA, AWANTU RY, ROZRUCHY, zamiast BLICZNEGO, przekształce tego czytamy: protesty, blo nia własnościowe (z kolei kady. faktyczne przekształcenia w ł a s n o ś c i o w e są nazy BEZBOŻNICTWO, kryty w a n e roszczeniami właści ka Kościoła i religii. BIUROKRACJA, 1) administracja, służ by publiczne; 2) regulacje, wprowadzanie go itp.). HINDUSKIE P O G A Ń S T W O , ducho standardów europejskich. wość Wschodu. BOŻEK, bóstwo religii politeistycznej. BRAK ZASAD, 1) luz; 2) umiejętność po rozumienia. INWALIDA, niepełnosprawny. KARANIE D Z I E C I , przemoc wobec dzieci. CYGANIE, Romowie. CZARY, MAGLA LECZNICZA, bio energoterapia, medycyna naturalna. DEKADENCJA, cieli, wykupywaniem majątku narodowe oryginalność arty styczna. DEMORALIZOWANIE DZIECI, wy chowanie seksualne. DOM PUBLICZNY, agencja towarzyska. DUMA N A R O D O W A , ksenofobia, nacjonalizm, rasizm. DUSZA, psychika, osobowość. DYSCYPLINA, opresja, przymus. EMANCYPANTKA, feministka. ETATYZM, NADMIAR PRZEPISÓW, troska państwa o obywateli i gospodarkę. KSIĄDZ, KAPŁAN, duchowny katolicki. KOMPLEMENTY, ZACHWYTY, ZA LOTY, molestowanie seksualne. KOMUNISTA, człowiek łewicy. KOMUNISTYCZNY, SOCJALI STYCZNY, MARKSISTOWSKI, postę powy. KOMUNIZM I SOCJALIZM, łewica; ich wprowadzanie to reformy. L E N I S T W O , brak motywacji i perspek tyw. LUDY PRYMITYWNE, łudy pierwotne. M A H O M E T A N I Z M (określenie p o kazujące, że religia ta historycznie pochodzi od M a h o m e t a , jak chrze GANGI, BANDY, grupy (przestępcze, ścijaństwo od C h r y s t u s a ) , islam (sło młodzieżowe). w o wartościujące, p o d s u n i ę t e p r z e z GŁOWA RODZINY, męska dominacja. GOSPODYNI, kobieta nie pracująca. JESIEŃ 2003 jego sympatyków; po a r a b s k u „odda n i e " [Bogu]). 347 MAŁŻEŃSTWO, NARZECZEŃ- PODZIAŁ ŁUPÓW, porozumienie koali STWO, ROMANS, związek. cyjne. MASONERIA - tu brak odpowiedni PORNOGRAFIA, erotyka. ka, bo przecież istnieje ona tylko w chorej wyobraźni; historycznym: w kontekście wolnomularstwo. PRAWDA I MĄŻ, NARZECZONY, KOCHANEK, partner. MIŁOŚĆ BLIŹNIEGO, altruizm, hu manizm. MONOPOLE PAŃSTWOWE, służby publiczne. MOTŁOCH, 1) margines społeczny; 2) demonstranci. dwie sprzeczne PROPAGANDA, informacja. PROSTYTUCJA, usługi seksualne. PRYMITYWIZM, naturalność. PRYWATA, interesy jednostkowe i gru PRZESTĘPCA, żony; 2) więzień; 1) podejrzany, oskar 3) nieprzystosowany społecznie. MURZYN, Afrykanin. (np. FAŁSZ, opinie. powe. MORDERSTWO, zabójstwo. NAŁÓG POSADY, funkcje państwowe i samo rządowe. RABUNEK, alkoholowy), choroba (np. alkoholowa). NAWRACANIE, ekumenizm, dialog. 1) 2) przy konfiskata; właszczenie. RELIGIJNOŚĆ, 1) duchowość; 2) funda mentalizm. NUMERUS CLAUSUS, akcja afirma ROZKŁAD tywna (w USA ustalanie, jaki procent sztucznych Murzynów etc. ma być przyjętych do ROZKŁAD RODZINY, pracy czy na studia). ustawodawstwo rodzinne; 2) emancypa OCHRONA PRZYRODY, ekologia. cja kobiet. OJCIEC ŚWIĘTY, Watykan. ROZWIĄZŁOŚĆ, bujne życie erotyczne. MORALNY, wolność od ograniczeń. 1) świeckie PATRIOTA, nacjonalista, szowinista. R Ó W N O Ś Ć WOBEC PRAWA, wy PIJANY równywanie KIEROWCA, kierowca jako szans (przez stwarzanie przestępca. nierówności: PIJANY PIESZY, ofiara wypadku. nych mniejszości, grup i orientacji). PIOSENKARKA, RÓŻNICE MIĘDZY PŁCIAMI, dys wokalistka. POBOŻNY, tradycjonalista, klerykał. PODWYŻKA PODATKÓW, podatkowa. 348 przywilejów dla róż reforma kryminacja kobiet. SABOTAŻ, blokada dróg itp. SIŁA, przemoc. FRONDA 30 SPRAWIEDLIWOŚĆ, sprawiedliwość W S T R Z E M I Ę Ź L I W O Ś Ć , zahamowania seksualne. społeczna. S U R O W O Ś Ć , brutalność. WYRZUTY Ś L Ą Z A K , autochton. poczucie winy. Ś L E P Y , niewidomy. ZABICIE DZIECKA NIE N A R O D Z O T R W O N I E N I E GROSZA PUBLICZ U Ś M I E R C A N I E S T A R U S Z K Ó W , eu tanazja. SUWERENNOŚCI, me macierzyństwo, prawo do wyboru. Z A B O B O N , tradycyjne przekonanie. N E G O , dotacje, restrukturyzacje. inte gracja. W I A R A , przekonania religijne. W I E R Z Ą C Y , wyznawca, zwolennik (ka Z B O C Z E N I E , odmienna orientacja (pre ferencja) seksualna ZŁA ORTOGRAFIA (rodzaj niewie dzy, k t ó r ą nalez\ nadrobić) - dysgrafia, dysleksja ( n i e u m i e j ę t n o ś ć uspra wiedliwiona nawei POPULARNF WIERNOŚĆ bliczna. ekstremizm, na studiach polonistycznych l tolicyzmu, chrześcijaństwa itd.). ZASADOM, (nadmierne) N E G O , przerwanie ciąży, zabieg, świado Ś W I Ę T O , dzień wolny. UTRATA SUMIENIA, Ciemnogród. ŻONA, W Ł A S N O Ś Ć , egoistyczne posiadanie. K A , partnerka P R Z E S Ą D Y , opinia pu NAR/K:/.0NA, KOCHAN W O L N O Ś Ć G O S P O D A R C Z A , dziki kapitalizm. Terminy o znaczeniu zmienionym A B O R C J A , pocięcie na ka A N T Y S E M I T Y Z M , głu wałki dziecka nie narodzo pawa nego lub zabicie go w inny i wrogość wobec Żydów. sposób. W politycznej po Każda prawności e t c : zabieg me nia Żydów. dyczny poszerzający wolność podejrzliwość krytyka postępowa A S T R O L O G I A , pogański przesąd, że kobiet. nasze życie zależy od położenia gwiazd. A G E N T , szpicel, donoszący na znajo Sposób określania cech osobowości. mych do bezpieki itp. Ofiara fałszowania A U T O R Y T E T , człowiek mądrzejszy dokumentów SB i podejrzliwości lustratorów. i lepszy. Osoba znana z mediów. JESIEŃ 2003 349 BEZPIECZEŃSTWO, ochrona mieszkańców skuteczna kraju przed raźniejszość i zbudować ludzką toż samość. Przedmiot zainteresowań prze przestępcami i najeźdźcami. Policja ciwników postępu. polityczna i jej dbałość o spokojne życie HOMOSEKSUALIZM, naganne mo rządzących. ralnie zboczenie płciowe. Równoupraw CŁO, podatek od towaru na granicy, niekorzystny dla krajowego konsu menta. Opłata na granicy korzystna dla krajowych producentów i współtworząca dochody państwa. niona orientacja seksualna. INTELEKTUALISTA, zarozumiały uczony teoretyk, wypowiadający się publicznie na rozmaite tematy. Autory tet intelektualny i moralny. DEKOMUNIZACJA, usunięcie komu nizmu z polityki, gospodarki i sposobu myślenia. Zemsta na członkach PZPR KAPITALIZM, ustrój oparty na wolno ści gospodarowania i ochronie własno ści prywatnej. Ustrój, w którym właścicie i podobnych partii. le wyzyskują pracowników i płacą zbyt DEMOKRACJA, władza obywateli. niskie podatki. System biurokratyczny, w którym niektóre KARA ŚMIERCI, wymierzenie spra posady obsadza się przez głosowanie. wiedliwości okrutnemu zbrodniarzo DZIEDZICZENIE, prawowite otrzy wi. Egzekucja przerażonego człowieka, któ manie rzeczy po zmarłych bliskich. ry już nikomu nie może zaszkodzić. Wzbogacenie się bez własnych zasług. KOMUNIZM, oparty na marksizmie FALA W WOJSKU, skutek nieudolno totalitarny kolektywizm z monopartyj- ści i lenistwa dowódców oraz braku nym systemem rządów, wrogi wolno dyscypliny. warunków ści ludzkiej i własności prywatnej. w wojsku. Ustrój troski o zwykłych ludzi, unikający FASZYZM, autorytarny i korporacyj wad kapitalizmu, choć ulegający pewnym ny ustrój Włoch za Mussoliniego. wypaczeniom. Skutek złych 1) Dawniej synonim totalitaryzmu nieko KONSERWATYZM, postawa zmie munistycznego, np. nazizmu; 2) obecnie rzająca do zachowania i upowszech także epitet pod adresem orientacji prawi nienia dorobku przeszłości w zakresie cowej akcentującej godność narodową. życia społecznego i umysłowego (ter GAZETA, dziennik, popularne cza min z zakresu nauk politycznych). sopismo informacyjne lub rozrywko we. Autorytet, kształtujący opinie czytel ników. HISTORIA, rzetelnie opisana prze szłość, która pomaga zrozumieć te 350 Wstecznictwo, nienowoczesność, wrogość wobec postępu (termin ogólnikowy i obelżywy). KOŚCIÓŁ, pochodząca od Jezusa Chrystusa społeczność religijna złoFRONDA 30 żona z ludzi ochrzczonych i wyznają odurzających. Chory wymagający opieki cych w s p ó l n ą wiarę, której nauczają finansowanej ze środków publicznych. papież i biskupi. Organizacja grupują NATURALNE PLANOWANIE RO (w liczbie mnogiej, KO DZINY, metody decydowania o posia ŚCIOŁY: wszelkie grupy i grupki uwa daniu (lub nie) dzieci, obywające się żające się za chrześcijańskie). bez stosowania środków mechanicz ca księży KULTURA EUROPEJSKA, najbogat nych i chemicznych. Właściwa katoli sza kultura światowa. Imperialistyczne kom niechęć do pigułki i prezerwatywy. zagrożenie dla innych kultur. NAZIZM, skrót od „narodowy socja LEWICA, komuniści i socjaliści, orien lizm", w hitleryzmie połączenie nacjo tacja polityczna dążąca (gdy jest u wła nalizmu z socjalizmem. Skrajna antyse dzy) do wzrostu roli państwa zwanego micka prawica niemiecka. „opiekuńczym" oraz biurokracji, jak O C H R O N A PRZYRODY, działania też do ograniczenia wolności, własno mające na celu zachowanie przyrody, ści prywatnej by mogli z niej bez szkody korzystać i religii. Siły postępu i obrońcy ludzi biedniejszych. ludzie. Wykluczanie ludzi z przyrody. LIBERALIZM, koncepcja ustrojowa PACYFIZM, wymigiwanie się od służ akcentująca wolność jednostek, także w sferze gospodarki. Lewicowość, tole rancja, swoboda obyczajów. LUSTRACJA, oczyszczenie warstw rządzących z byłych i obecnych szpicli. Krzywdzące dla wielu osób rozliczenia z nieaktualną przeszłością. by wojskowej. Szlachetna troska o pokój. PAŃSTWO, kosztowna i oparta na przymusie forma organizacji społe czeństw, którą należy znosić, gdyż nie znamy lepszego sposobu zapewnienia m i n i m u m bezpieczeństwa jednost kom. System organizacji społecznej, dzięki MŁODZIEŻ, m ł o d e osoby, które wy któremu obywatele otrzymują więcej dóbr szły już z dzieciństwa, ale są zbyt nie niż by mogli sobie zapewnić sami. dojrzałe, by uznać je za dorosłe. Ludzie PARLAMENT, młodzi, dynamiczni, nowocześni. MNIEJSZOŚĆ NARODOWA, grupa miejsce, w którym o ustanawianiu praw nie decyduje lo gika ani sprawiedliwość, lecz głosowa obywateli z powodu swojego poczucia nie. narodowego dystansująca się od naro władza w państwie demokratycznym. du przeważającego w danym państwie. PATRIOTYZM, miłość ojczyzny i ro Grupa narodowa zasługująca na uprzywile daków. Tyłe, co nacjonalizm i szowinizm. jowanie w porównaniu z innymi. Reprezentująca obywateli najwyższa POLITYK, dążąca do władzy osoba, NARKOMAN, człowiek zdegenero- która tym samym powinna być szcze wany z powodu nadużywania środków gólnie czujnie kontrolowana, gdy ją JESIEŃ 2003 351 osiągnie. Osoba u władzy, której przysłu ka do Boga. Prywatne poglądy na temat gują szczególne prawa. zaświatów, łączące się z nietolerancją. POSTĘP, z m i a n a na lepsze. Walka REPRYWATYZACJA, z przeszłością i każda zmiana z niej wy właścicielowi bądź jego spadkobiercy uczciwy zwrot nikła. należnego im majątku. 1) Oddawanie PRAWA CZŁOWIEKA, p r a w n e gwa własności społecznej z powodu przestarza rancje dla życia, wolności, własności i sprawiedliwego traktowania. Ochro na osób nadużywających swych praw łych roszczeń; boszczki 2) ustawy (w projekcie nie reprywatyzacyjnej) definitywna konfiskata majątku właścicie (i szkodzących w ten sposób innym) przed la, powiązana z wypłaceniem mu częściowe stanowczą interwencją organów państwa. go odszkodowania z kieszeni podatnika. (Jak wiadomo, w świecie politycznej REWOLUCJA, niszczący przewrót po poprawności m ó w i się z troską o pra lityczno-społeczny. Obalenie przestarza wach łych czy niesprawiedliwych porządków. człowieka w odniesieniu do aresztowanych terrorystów, ludzi lżą cych religię, agentów SB itp., ale ni gdy - dzieci nie narodzonych, właści cieli skonfiskowanego majątku, ludzi niewolonych przez biurokrację.) , PRAWICA, tendencja polityczna, ak centująca wartość przestrzegania zasad prawa, patriotyzmu, religii, wła sności prywatnej i wolności gospodar RODZICE, opiekunowie swoich dzieci. Osoby, które spłodziły dzieci i ło żą na nie, ale nie mają prawa ich karcić ani wtrącać się do ich urabiania w szkole państwowej. SEKS, PŁEĆ, cecha biologiczna czło wieka umożliwiająca m u r o z m n a ż a nie i stwarzająca okazję do tworzenia więzi między osobami i wspólnej przy czej. Nacjonalizm, wstecznictwo. jemności. Źródło przyjemności, do którego PRAWO, słuszne, obowiązujące zasa każdy-ma nieograniczone prawo. dy, „to, co prawe" (łac. „ius est quod SKŁADKA U B E Z P I E C Z E N I O W A , iustum est"). Przepisy (redukcja prawa do aktualnych ustaw, „ius" - do „lex"). PRYWATYZACJA, państwowego sprzedaż majątku osobom prywatnym regularne oszczędzanie w wybranej instytucji na wypadek c h o r o b y i sta rości oszczędzającego. podjęta dlatego, że w ich rękach będzie osobom ona społecznie użyteczniej sza. Przejęcie i świadczenia. własności społecznej przez kapitalistów, Potrzebny po datek, z którego państwo wypłaca innym obiecane dawniej emerytury SŁUŻBA ZDROWIA, zbiurokratyzo którzy na tym korzystają. wany państwowy system lecznictwa. RELIGIA, świadome i przybierające Instytucja państwowa zapewniająca oby formę społeczną odniesienie człowie watelom bezpłatne leczenie. 352 FRONDA 30 SOCJALIZM, ustrój, w którym pań TOLERANCJA, unikanie narzucania stwo swojego zdania w sferach, w których prawie wszystko obywatelowi zabiera, a p o t e m przydziela część tego, subiektywizm jest dopuszczalny (ce co zabrało, jako „bezpłatne" świadcze cha p o ż ą d a n a ) . nia. Ustrój ciążący do sprawiedliwości spo i uznawanie każdych poglądów za równie łecznej. dobre STRAJK, szantaż zmierzający do wy kich). muszenia korzyści dla pracowników TRADYCJA, dobre i ważne rzeczy firmy lub jakiejś grupy społecznej. Od przekazane n a m przez poprzednie po Milczenie wobec zła (cecha wymagana od wszyst mowa pracy jako środek walki o prawa pra kolenia. 1) Śmigus dyngus, wianki święto cowników. jańskie i podobne bzdety. 2) Ciemnogród. SUMIENIE, zdolność człowieka do WARTOŚCI, trwałe dobra, zwłaszcza osądzenia w sferze duchowej. Rzeczy subiektywnie swego postępowania w oparciu o obiektywne zasady moral i uporczywie uważane za cenne, nie wiado ne. Prawo człowieka do postępowania nie mo dokładnie jakie. moralnie, WEGETARIANIN, człowiek po pro gdy znajdzie dla tego jakieś usprawiedliwienie. stu nie jedzący mięsa. Człowiek wraż SZKOŁA, instytucja służąca nauce liwszy moralnie jako przeciwnik zabijania i wychowaniu dzieci. 1) Miejsce pracy zwierząt. nauczycieli, którego funkcjonowaniem kie W O L N O Ś Ć , niepodleganie przymuso ruje państwo; 2) miejsce realizowania pro wi oraz możliwość wyboru jako środek gramów nauki ustalonych przez ministra. dostępu do rozmaitych dóbr i warto TELEWIZJA PUBLICZNA, czyli pań ści. stwowa, utrzymywane przez obywate życia niemoralnie i bez zwracania większej li narzędzie propagandy służące par uwagi na innych tiom rządzących i biurokracji. Stacja 2) subiektywne przekonanie, ze dokonuje telewizyjna nadająca programy o wyższej my wyborów, gdy faktycznie jesteśmy zde wartości i stroniąca od pogoni za zyskiem. terminowani społecznie (postmarksizm); 1) Przyznawane ludziom prawo do (pseudoliberalizm); 3) to, na co zezwala władza. MICHAŁ WOJCIECHOWSKI JESIEŃ-2003 353 PROKUTATURA REJONOWA KRAKÓW II ul. Smocza 4 / 6 , 0 3 - 4 5 6 Kraków Doniesienie o przestępstwie Szanowny Panie Prokuratorze, Pragnę zwrócić Pańską uwagę na działalność przestępczą prowadzoną przez Marka Kostrzewę i Annę Seremak, zamieszkałych przy ul. Stołecz nej 5 / 1 8 w Krakowie. Trwa ona nieustannie od 6 lat. Jednak dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, że jestem biernym świadkiem nielegalne go, procederu. Świadomość prawna jest w naszym kraju niska, na szczęście wolne media publiczne odgrywają pozy tywną rolę w edukacji obywatelskiej. W tym wy padku polski tygodnik „Newsweek" zamieścił ob szerny materiał, postulując wprowadzenie rozwią zań prawnych pozwalających na legalizację konku binatów. Nie wiem, jak będzie z ich realizacją w przyszłości, jednak oznacza to, że obecnie nie zalegalizowane pożycie jest przestępstwem w ro zumieniu prawa i powinno być ścigane przez wła ściwe czynniki. Dlaczego: - kiedy dwie osoby chcą stworzyć spółkę, muszą zgłosić swoją działalność w kilku centralnych urzędach państwowych, a działalność poza ewiden cją jest ścigana przez wiele służb naraz (urząd skarbowy, ZUS, policję etc.) i grozi sankcjami karnymi i skarbowymi? - każda aktywność obywatelska musi być zatwier dzana przez stosowne urzędy, przedsiębiorcy mu szą tworzyć spółki, ludzie kultury stowarzysze nia, wierni kościoły itd., a jeśli nie zgłoszą swojej aktywności, to działają w mafiach, kli kach, sektach etc. i jako szkodliwi społecznie są ścigani przez prawo? Nie ma żadnych powodów, żeby konkubinat trak tować inaczej niż jako nielegalne stowarzyszenie dwóch osób. Ale idźmy dalej, otóż państwo nie do puszcza legalizacji działalności w zakresie na przykład produkcji narkotyków, prostytucji, nie legalnego obrotu gospodarczego e t c , bo jest to działalność wyrządzająca krzywdę społeczną, za dająca ogółowi głębokie rany. Skoro obecnie pań stwo nie dopuszcza legalizacji konkubinatu, to oznacza, że nie zalegalizowane pożycie należy zaliczyć do tego typu aktywności destrukcyjnej społecznie. Dlatego wnoszę o jak najszybsze pod jęcie kroków zmierzających do ukrócenia działal ności prowadzonej przez Marka Kostrzewę i Annę Seremak. Z wyrazami szacunku Jakub Czeredys Zamiast Ody do radości MACIEJ PŁOMIEŃ Zawierzcie mojej Ja wam dostarczę wschodnie landy w że będą nam jeszcze wdzięczni za to, ich dzisiejsi że zostali metodzie. taki sposób, administratorzy, Polacy, wreszcie Europejczykami. Z przemówienia Gerharda Schroedera, na zjeździe wypędzonych z Polski i Czechosłowacji, Berlin, 3 września 2000 roku Idea „ N o w e g o Ładu Europejskiego" to m a ł o z n a n e czy raczej s k r z ę t n i e zasła niane oblicze niemieckiego n a z i z m u . M o ż n a się w niej d o s z u k a ć p r e k u r s o r skich w ą t k ó w w o b e c późniejszej idei zjednoczenia Starego K o n t y n e n t u . R e p r e z e n t a n t e m Polski w k o n k u r s i e Eurowizji w 2 0 0 3 r o k u był zespół Ich Troje, który wykonał niemieckojęzyczny kawałek Keine Grenzen. Przesła nie u t w o r u nie p o z o s t a w i a z ł u d z e ń : „żadnych granic, żadnych flag/ nie ma głupich waśni, nie ma różnych ras/ żadnych wojen, żadnych p a ń s t w " . Parę miesięcy wcześniej „ n a k r ę c o n y " został do t e g o h i t u teledysk. Żeby n i e było JESIEŃ 2003 355 wątpliwości, zespół nie miał z t y m nic w s p ó l n e g o . Krążący w i n t e r n e c i e te ledysk przedstawia takie sceny, jak w k r a c z a n i e wojsk n i e m i e c k i c h do Polski we wrześniu 1939 roku. Obejrzawszy to, lider z e s p o ł u Michał W i ś n i e w s k i wkurzył się. Występując w T V N - o w s k i m reality show, wrzasnął do a u t o r a te ledysku: „Jesteś po p r o s t u p r z e o g r o m n ą świnią! P o w i n n i cię p o s t a w i ć n a g o na placu i p o o b r z u c a ć jajami!" A przecież przywódcy Trzeciej Rzeszy też nie chcieli żadnych granic. Wielu z nich - p o d o b n i e jak W i ś n i e w s k i - p r a g n ę ł o zjednoczonej E u r o p y i w ogóle przezwyciężenia wszelkich p o d z i a ł ó w , i to bez użycia siły, po p r o stu zajmując t e r y t o r i u m sąsiedniego kraju. Oczywiście, rzeczywistość okaza ła się brutalna, ale teraz, po o d r o b i e n i u lekcji z historii m o ż n a b ł ę d ó w unik nąć. Z r e s z t ą wokalista Ich Troje n i e p o c h w a l a ś r o d k ó w , do jakich zostali p r z y m u s z e n i p o n a d pół wieku wstecz niemieccy „Europejczycy" (na szczę ście w dobie globalizacji granice p a ń s t w są n i w e l o w a n e nie siłą oręża, lecz si łą pieniądza). N i e zmienia to j e d n a k faktu, iż W i ś n i e w s k i nie r o z u m i e d o n i o słości swojej historycznej roli. M o ż e on b o w i e m jak m a ł o k t o przyczyniać się do polsko-niemieckiego pojednania. U t w ó r Keine Grenzen mieści się n a t o m i a s t w estetyce niemieckiego a więc jakże europejskiego - p o p u . N i e p r z y p a d k i e m kilka lat t e m u Ich Tro je odgrzali stary hit austriackiego wokalisty Falco Jenny. To w s z y s t k o j e d e n i ten s a m klimat: głębia i p a t o s triumfujące nad płycizną i mialkością amery kańskiego rocka. Czy kawałek u t r z y m a n y w t a k i m w ł a ś n i e klimacie nie p o winien stać się h y m n e m Unii Europejskiej, k t ó r a obecnie buduje swoją n o wą tożsamość, między i n n y m i p o p r z e z d y s t a n s o w a n i e się do polityki USA? I czy przy okazji nie w a r t o z a a k c e n t o w a ć własnej k u l t u r o w e j o d r ę b n o ś c i ? H y m n Keine Grenzen d o s k o n a l e się do tego nadaje. MACIEJ PŁOMIEŃ 356 FRONDA 30 Byli mieszkańcy Domu Big Brothera deklarują, iż naj chętniej pozostaliby tam na zawsze. Twierdzą, że tylko między sobą potrafią się dogadać i zrozumieć, a to, cze go wspólnie doświadczyli podczas zamknięcia, nosi zna miona doświadczenia religijnego. Tej transcendencji nie da się opisać językiem spoza Domu - aby ją zrozumieć, należy pozostać za jego zamkniętymi drzwiami. BIG BIT? BIG BANG? BIG BROTHER! PAWEŁ KANTURSKI Trzynaście lat po zakończeniu pierwszej edycji polskiego Big Brothera nieza leżna i nie z n a n a wcześniej n i k o m u firma k o n s u l t i n g o w a wystąpiła do NTV, JESIEŃ 2003 357 głównego inicjatora całego przedsięwzięcia. P o w o d e m wystąpienia była p r o pozycja zorganizowania kolejnej edycji p r o g r a m u . T y m r a z e m j e d n a k szyko w a n o coś n a p r a w d ę szokującego, coś, przy czym zjadanie żywych karalu c h ó w przez u c z e s t n i k ó w edycji siódmej i a m p u t a c j a ręki M i c h a ł a w ósmej wersji p r o g r a m u wydawać się miały m a ł o znaczącym p r e l u d i u m . Od drugiej edycji N T V zaczęła b o w i e m o d n o t o w y w a ć s p a d e k zaintereso wania swoimi reality shows. Ludzi nie i n t e r e s o w a ł a j u ż kopulacja Anetki i Je rzego w w a n n i e , p o k ą t n e o d d a w a n i e m o c z u przez Józefa jak i gdzie p o p a d ł o , n a p r ę d c e zorganizowany turniej bokserski oraz steki wulgaryzmów, k t ó r y m i obrzucali się uczestnicy kolejnych o d c i n k ó w . N i e p o m o g ł y b u r z e m ó z g ó w i gorączkowe z a p e w n i e n i a specjalnie z a t r u d n i o n y c h stylistów i s p e c ó w od m a r k e t i n g u z USA. W y d a n i e p r o g r a m u , w k t ó r y m wzięli udział inwalidzi, w którym p o k a z a n o seks niewidomej kobiety z g ł u c h y m mężczyzną, a w fi nale - śmierć głodową d o m n i e m a n e g o zwycięzcy - o k a z a ł o się wielkim nie wypałem. Ludzie m a s o w o wyrzucali dekodery i łamali piloty, a N T V zagro ziło n a koniec r o k u w i d m o b a n k r u c t w a . P o p r o s t u n i k o g o nie i n t e r e s o w a ł a już śmierć na żywo. Losy uczestników, którzy opuszczali kolejno d o m Wielkiego Brata, napa wały nie mniejszym p e s y m i z m e m niż spadająca na łeb na szyję p o p u l a r n o ś ć p r o g r a m ó w z ich u d z i a ł e m . Paweł, zwycięzca pierwszej edycji, policjant z za wodu, powrócił do pracy w drogówce w r o d z i m y m mieście. Zawiść kolegów w niebieskich m u n d u r a c h była j e d n a k zbyt wielka. Okoliczności śmierci Pawła, p o t r ą c o n e g o przez radiowóz podczas p e ł n i e n i a o b o w i ą z k ó w s ł u ż b o wych, pozostają do dzisiaj nie wyjaśnione. Sprawcy wypadku, m ł o d y kierow ca i policjant o lewicowych poglądach, zbiegli z miejsca zdarzenia. I ich zna leziono wkrótce martwych we własnych mieszkaniach. W mózgach wszystkich trojga d e n a t ó w s t w i e r d z o n o p o d o b n e patologiczne zmiany, ale śledztwo u m o r z o n o z braku d o w o d ó w działania celowego. Patolog p r z e p r o wadzający sekcję został dyscyplinarnie zwolniony z pracy za o d m o w ę p o d p i sania p r o t o k o ł u , stwierdzającego brak korelacji w działaniach ofiary i spraw ców wypadku. P o d o b n o głosił tezę o ich symbiotycznym uzależnieniu, co zdołał r z e k o m o potwierdzić w toku b a d a ń . Aniela, zawsze r o z e ś m i a n a w pierwszej edycji, została n a t y c h m i a s t za t r u d n i o n a przez NTV, zresztą nie m o g ł a odmówić, b o wchodząc d o D o m u podpisała d o k u m e n t , zobowiązujący N T V do s w o b o d n e g o d y s p o n o w a n i a jej 358 FRONDA 30 osobowością i wizerun kiem marketingowym. Anie la prowadzi dzisiaj śmiertelnie n u d n e widowisko, w którym uczest nicy rozśmieszają samych siebie. Zwycięża w nim ten, k t o doprowadzi przeciwnika do wy cieńczenia śmiechem. Odkąd odkryto przypadki stosowania zakazanego Prozacu, u p a d ! o s t a t n i mit o autentyczności przedstawianych t a m emocji. NTV, aby ratować drastycznie spadającą oglądal ność, z m u s z o n a była wszczepiać wszystkim uczest nikom elektroniczne chipy, które kontrolowały, czy uczestnik śmieje się naprawdę, czy tylko udaje. Efektem ubocznym, ale d o s k o n a ł y m pod w z g l ę d e m m a r k e t i n g o w y m , były cztery pierwsze przypadki śmierci ze śmiechu, które zostały o m y ł k o w o w y e m i t o w a n e w porze największej oglądalności. Początkowy szok, jaki wywołały te obrazy, został szybko złagodzony n o w ą formułą p r o g r a m u Odejdź w dobrym humorze. Aniela przyjęła n o w y ima ge mrocznej d a m y od eutanazji, a do p r o g r a m u zaczęło zgłaszać się coraz więcej e m e r y t ó w i rencistów, zafascynowanych tak możliwością wesołej śmierci, jak i wysoką n a g r o d ą w przypadku przeżycia i zwycięstwa. Oglądal ność wśród o s ó b w jesieni życia przeszła wszelkie oczekiwania - nareszcie dar medycyny w postaci m o c n o wydłużonej starości mógł zostać wykorzysta ny i pokazany w telewizji. Porę emisji p r z e s u n i ę t o więc na w c z e s n e p r z e d p o łudnie, tuż po uświadamiających pornograficznych k r e s k ó w k a c h dla naj młodszych. Emil, kucharz z zawodu i wykształcenia, miał z początku prowadzić p r o g r a m promujący z d r o w ą k u c h n i ę i z d r o w e żywienie. Początkowy, ale i krótki sukces p r o g r a m u był p o c h o d n ą społecznego z a i n t e r e s o w a n i a suple m e n t a m i żywieniowymi, odkąd to cena kilograma ś r o d k ó w odchudzających JESIEŃ-2003 359 spadła poniżej 1 e u r o . Wielkie k o n c e r n y m a s o w o przestawiały produkcję na tanie i d o s t ę p n e bez recepty, środki poprawiające kondycję, ułatwiające zaśnięcie, regenerujące i odmładzające. W grę wchodziły n a p r a w d ę wielkie pieniądze. Presja wywierana przez ś r o d o w i s k o biznesu i polityki na N T V przyspieszyła tylko telewizyjną promocję i m o d ę na te p r o d u k t y . Emil był znany i kojarzył się z jedzeniem, w sensie n e g a t y w n y m oczywiście, bo był przecież krępy i niski, a jego sylwetka nie p r z y p o m i n a ł a m u s k u l a r n y c h ciał czołowych p r o m o t o r ó w zdrowia i sukcesu. Emila p o d d a n o więc zabiegowi liposukcji i turbokuracji k w a s a m i n u k l e i n o w y m i , po których zyskał on zupeł nie n o w e oblicze. F o r m u ł a p r o g r a m u Zyj, aby jeść zdrowo m i a ł a p o c z ą t k o w o polegać na pichceniu przed kamerą, ale liczne skargi poparzonych i p o r a n i o n y c h widzów, próbujących naiwnie naśladować k o m p u t e r o w o r e t u s z o w a n e wyczyny ku c h e n n e Emila, rychło skłoniły NTV do p r z e f o r m a t o w a n i a p r o g r a m u . O d t ą d miało być to coś na kształt d a w n e g o TV Shopu, z tą tylko różnicą, że Emil de m o n s t r o w a ł na sobie działanie najnowszych i rozmaitych s u p l e m e n t ó w i ga dżetów. Testował także stymulatory, w tym robiący szaloną karierę wyzwalacz i wzmacniacz o r g a z m u (wszczepiany p o d skórę p o ś l a d k ó w i m p l a n t stymulujący nerwy, wkrótce zresztą zakazany w kręgach korporacyjnych, p o nieważ, nadużywany, p o w o d o w a ł n a d m i e r n i e długie przerwy w pracy). Po doniesieniach j e d n e g o z niezależnych p i s m i n t e r n e t o w y c h ( s t r o n ę na tychmiast zablokowano, a m e d i a p o s t a r a ł y się o z d e m e n t o w a n i e p o g ł o s e k ) , że Emil nie istnieje, p o n i e w a ż liczne transplantacje u s z k o d z o n y c h przez su p l e m e n t y n a r z ą d ó w zamieniły go w p o t w o r n ą hybrydę, copywriterzy z N T V wymyślili kolejną, trzecią już wersję p r o g r a m u . T y m r a z e m Emil miał u g o t o wać na a n t e n i e pierwszą w nowożytnych czasach z u p ę z człowieka, a specjal nie z a t r u d n i o n y na tę okazję kanibal, odsiadujący p i ę c i o k r o t n e dożywocie i zwolniony chwilowo z więzienia, g o t ó w był zjeść tak przyrządzoną p o t r a wę. Znaleźli się i ochotnicy gotowi poświęcić ciała swoje i innych dla rytual nego głodu kanibala. Serwer redakcji p r o g r a m u został w p r o s t zarzucony li stami i deklaracjami. NTV nie przewidziała tylko, w jak d u ż y m s t o p n i u widzowie p r o g r a m u identyfikują się z p r e z e n t o w a n y m i w n i m treściami. Emisja pierwszego i za r a z e m ostatniego odcinka nowej serii zakończyła się s k a n d a l e m . Gotowanie na ekranie zostało p o w t ó r z o n e w wielu d o m a c h , w których t e g o d n i a włączo- 360 FRONDA 30 ny byl telewizor. Wielu ludzi pozbyło się w t e n s p o s ó b o s ó b starszych i scho rowanych. M i m o rekordowej oglądalności p o t w o r n a uczta m i a ł a wielu prze ciwników, a głos w tej sprawie zabrały największe a u t o r y t e t y w sprawach teleetyki i dietetyki. Marta, j e d n a z najbardziej p o n u r y c h uczestniczek pierwszej edycji BB za jęła się uszczęśliwianiem ludzi znienacka. Specjalnie dla niej N T V opracowa ła n o w ą f o r m u ł ę p r o g r a m u pt. Kto ci to zrobił?. Z a ł o ż e n i e m p r o g r a m u było p o d d a w a n i e nieświadomych, najczęściej śpiących o s ó b (zgłoszonych do p r o gramu przez osoby najbliższe) r o z m a i t y m zabiegom chirurgicznym, mają cym poprawić ich wygląd i kondycję fizyczną, bądź (w wersji rozwiniętej) ingerencjom o c h a r a k t e r z e psychochirurgicznym. Przeciek p r a s o w y spowo dował, że jeszcze przed castingiem do redakcji p r o g r a m u n a p ł y n ę ł y tysiące zgłoszeń, p r ó ś b i gróźb od zdesperowanych m ę ż ó w , chcących powiększyć biust czy zmniejszyć nosy swoich p a r t n e r e k , zatroskanych m a t e k , pragną cych chirurgicznie poprawić zbyt niski IQ swoich dzieci (które miały nie szczęście urodzić się przed m a s o w y m w p r o w a d z e n i e m k l o n o w a n i a ) i, oczy wiście, od nie zaspokojonych k o c h a n e k marzących o p o w i ę k s z e n i u p e n i s ó w swoich p a r t n e r ó w . Tych było najwięcej. JESIEŃ-2003 361 Program s t o p n i o w o ewoluował. Świadomą zgodę uczestnika na uśpienie i p o d d a n i e się określonej operacji zastąpiono ś w i a d o m y m życzeniem osoby bliskiej, zakres i s p o s ó b przeprowadzenia operacji p o z o s t a w i o n o zaś w gestii chirurgów-plastyków z NTV. Występujący w p r o g r a m i e m u s i a ł jedynie zobo wiązać się pisemnie, że będzie zadowolony z r e z u l t a t ó w zabiegu. Strach padł na ludzi z rzadkimi anomaliami a n a t o m i c z n y m i - stali się oni szczególnie p o szukiwani na rynku jako „gwiazdy" do p r o g r a m u p r o w a d z o n e g o przez M a r t ę . Ale i zwyczajne osoby z wystającymi n o s a m i , pałąkowatymi n o g a m i czy ob wisłymi b r z u c h a m i nie mogły czuć się bezpieczne. Tych o s t a t n i c h było zresz tą coraz mniej, a to w s k u t e k rosnącego udziału odchudzających s u p l e m e n t ó w w żywieniu. Marta nie miała oczywiście wykształcenia medycznego, lecz za wszelką cenę chciała pełnić rolę gospodarza p r o g r a m u . Jej n i e u d o l n e k o m e n t a r z e i brak fachowego przygotowania irytowały nie tylko operujących chirurgów. Pogłębiało to tylko nastrój depresji i s m u t k u , towarzyszący c a ł e m u progra mowi. Nie p o m o g ł y erotyczne wyczyny Wielkiego Ogiera, p r z y m u s o w o zop e r o w a n e g o karła, k t ó r e m u chirurgicznie w y d ł u ż o n o kości i członka, a sce nę seksu z M a r t ą p o k a z a n o live, na dowód, że operacje n a p r a w d ę skutkują. Po d w ó c h latach gospodyni p r o g r a m u straciła k o n t r o l ę n a d jego funkcjono w a n i e m . Przez w s z e c h m o c n y c h szefów N T V z o s t a ł a s k i e r o w a n a na p r z y m u sowe leczenie do kliniki psychiatrycznej w Buchwaldzie. C h w i l o w o p r o g r a m jest zawieszony, ale planuje się n o w e odcinki. T y m r a z e m lekarze p o w t ó r z ą operacje z tzw. starej szkoły. To znaczy, bez użycia znieczulenia. Kiedy więc na b i u r k u dyrektora p r o g r a m o w e g o N T V wylądowała oferta bliżej nie znanej firmy konsultingowej, zawierająca r e c e p t ę na u z d r o w i e n i e sytuacji w telewizji i wyjście z m e d i a l n e g o kryzysu, nie miał on zbyt d u ż e g o wyboru. N a t y c h m i a s t z w o ł a n o specjalną sesję rady nadzorczej w celu zapo znania się z kontrowersyjnymi, by nie rzec wstrząsającymi, propozycjami za wartymi w projekcie. Do dyskusji z a p r o s z o n o n a w e t przedstawicieli rządu i środowisk kościelnych. Sprawę należało rozwiązać szybko. O t o propozycja firmy: jedyną s z a n s ą na u z d r o w i e n i e zaistniałej sytuacji jest p o w t ó r n e zamknięcie u c z e s t n i k ó w w o p u s t o s z a ł y m d o m u Wielkiego Brata. Diagnozy psychologów społecznych i e k s p e r t ó w oraz w s z e c h s t r o n n e badania p r z e p r o w a d z o n e n a byłych uczestnikach p r o g r a m u j a s n o d o w o d z ą , iż nie radzą sobie oni z rzeczywistością poza D o m e m . N i k t d o k ł a d n i e nie 362 FRONDA 30 mógł przewidzieć w t e d y , c o stanie się p o z a m k n i ę c i u drzwi. Dziś wiado mo już, że D o m m i e s z k a w psychice u c z e s t n i k ó w n a w e t po jego o p u s z c z e niu. Dochodzi do w y t w o r z e n i a trwałych o d r u c h ó w i połączeń synaptycz nych, swoistego u k ł a d u nagrody i kary, analogicznie jak ma to miejsce w n a r k o t y k o w y m u z a l e ż n i e n i u . Rzec by m o ż n a , że uczestnicy są w a r u n k o wani na obecność w D o m u niczym pies Pawłowa. J e d y n ą m o ż l i w ą formą te rapii i cofnięcia z m i a n w m ó z g a c h b o h a t e r ó w jest p o w t ó r n e wejście do D o mu i regresywne przepracowanie tego, co zaszło przed kamerami. Uczestnicy p o n o w n i e wejdą w role, k t ó r e zajmowali p o p r z e d n i o w D o m u . Specjaliści o d t w o r z ą d a w n y wystrój i atmosferę. P r a w d ę mówiąc, byli miesz kańcy D o m u BB deklarują, iż najchętniej pozostaliby t a m na zawsze. Twier dzą, że tylko między sobą potrafią się dogadać i z r o z u m i e ć , a t o , czego wspól nie doświadczyli podczas zamknięcia, nosi znamiona doświadczenia religijnego. Tej transcendencji nie da się opisać językiem spoza D o m u - aby ją zrozumieć, należy p o z o s t a ć za jego z a m k n i ę t y m i d r z w i a m i . P o m y s ł t e n p o pierają zresztą przedstawiciele E p i s k o p a t u , którzy w i d z ą w kolejnej edycji p r o g r a m u szansę nowej ewangelizacji, oczywiście p o d w a r u n k i e m , że każdy z u c z e s t n i k ó w zabierze ze sobą krzyż. PAWEŁ KANTURSKI JESIEŃ-2003 363 FILIP MEMCHES Koszmar warszawskiej inteligencji (Coś w Polsce pękło, coś się skończyło) Mąż ją porzucił. Tabuny kochanków, kiedyś tak liczne, do historii przeszły albo gdzieś się rozeszły, nowych pocieszycieli nie widać. Pod nogami grunt się usuwa, jej świat zmierza ku końcowi. Tadeusz Mazowiecki opuścił Unię Wolności... 364 FRONDA 30 NOTY O AUTORACH: ALEKSANDER BOCIANOWSKI (1972) przewodnik turystyczny. Mieszka pod Krakowem. NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKI (1974) historyk, pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego, autor książki Demokratyczne źródła nacjonalizmu (2001). Mieszka w Warszawie. ANDRZEJ BORKOWSKI (1969) historyk prasy. Mieszka we Wrocławiu. WOJCIECH BOROS (1973) poeta, autor tomu Nierealit górski (1997). lau reat konkursu „O Laur Czerwonej Róży". Mieszka w Gdańsku. NATALIA BUDZYŃSKA (1968) kulturoznawca. Mieszka w Poznaniu. ZENON CHOCIMSKI (1969) publicysta. Mieszka w Poznaniu. MAREK JAN CHODAKIEWICZ (1962) doktor historii na Columbia University w Nowym Jorku, wykładowca University of Virginia w Charlotesville. Au tor wielu książek historycznych, m.in. Zagrabiona pamięć, wojna w Hiszpanii 1936-1939 (1997), Narodowe Siły Zbrojne. „Ząb" przeciw dwu wrogom (1999), Żydzi i Polacy 1918-1955. Współistnienie - Zagłada - Komunizm (2000). Miesz ka w Charlotesville w USA. MAREK CZUKU (1960) poeta, krytyk literacki, dziennikarz, z wykształcenia fizyk. Wydał pięć tomów poetyckich, ostatnio: Ziemia otwarta do połowy (2000), Przechodzimy do historii (2001). Mieszka w Łodzi. KRZYSZTOF GŁUCH (1978) działacz cyganerii fantastyczno-naukowej, czło nek poznańskiego Klubu Fantastyki Druga Era. huberathysta, scenarzysta ko miksów, redaktor wyśmienitych fanzinów „inne Planety" oraz „deZinformator", członek kiepskiego zespołu metalowego Mnożnik-Akcelerator. Mieszka w Lublinie. JESIEŃ2003 365 GRZEGORZ GÓRNY (1969) redaktor naczelny „Frondy". Mieszka w Warszawie. LARRY HOGAN profesor biblistyki w Międzynarodowym Instytucie Teolo gicznym dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną w Gaming. Mieszka w USA. LECH JĘCZMYK (1936) eseista, publicysta, tłumacz twórczości m.in. Philipa K. Dicka, Josepha Hellera, Kurta Vonneguta. Mieszka w Warszawie. PAWEŁ KANTURSKI (1979) student dziennikarstwa polonistycznego na Wy dziale Filologicznym Uniwersytetu Wrocławskiego oraz medycyny na Akade mii Medycznej we Wrocławiu, publicysta niezależny. Mieszka we Wrocławiu. KRZYSZTOF KEZWOŃ (1963) polonista, katecheta, pracuje w Zespole Szkół Gastronomiczno-Hotelarskich w Wiśle. Mieszka w Ustroniu. PAWEŁ KĘSKA (1976) poeta, teolog, student Historii Sztuki Uniwersytetu Kar dynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, od 9 lat realizator radiowy Radia Św. Józef. Radia Plus oraz Radia Józef. Wielokrotny laureat konkursów poetyc kich im. Marii Konopnickiej i Jesiennej Chryzantemy. Mieszka w Warszawie. MICHAŁ KLIZMA (1969) polonista. Mieszka w Warszawie. ALEKSANDER KOPIŃSKI (1974) humanista dyplomowany, redaktor „Fron dy", stały współpracownik „Arcanów". ostatnio publikował także we „W dro dze"; zmiennik w koszykarskiej drużynie Złoty Strzał (awans do II ligi UNBA). Mieszka w Warszawie. PETER KREEFT (1937) profesor filozofii w Boston College, gdzie wykłada od 1965 roku Wychowany w rodzinie protestanckiej, nawrócony na katoli cyzm. Autor ponad czterdziestu książek (m.in. Fundamentals of the Faith. Socrates Meets Jesus. One Catholic to Another, Back to Virtue, Socrates Meets Marx czy Socrates Meets Machiavelli. Mieszka w Bostonie. WOJCIECH KUDYBA (1965) poeta, norwidolog, doktor nauk humanistycz nych KUL. Publikuje na łamach „W drodze" i „Homo Dei". Mieszka w No wym Sączu. ANDRIEJ KURAJEW (1963) diakon Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarcha tu Moskiewskiego, filozof, teolog, apologeta, publicysta, autor kilkudziesięciu książek, najbardziej poczytny dziś teolog w Rosji. Mieszka w Moskwie. 366 FRONDA 30 ADAM LUBICZ (1947) antykwariusz. warszawiak, dyletant. Mieszka na Sta rej Pradze. MACIEJ M. MICHALSKI (1978) student ASP w Warszawie FILIP MEMCHES (1969) niegdyś psycholog, obecnie pracownik firmy infor matycznej, czasami publicysta. Mieszka w Europie. ROMAN MISIEWICZ (1964) poeta, krytyk literacki, autor tomu wierszy //...//punkt/ów//zacze/p:i.en.i:a//...// (2003). Publikuje w internetowym „Latar niku" i „Nowej Okolicy Poetów". Mieszka w Dębicy. KRISTOFF N. (1963) niemiecki przedsiębiorca, wolontariusz w hospicjum onkologicznym. Mieszka w Zagłębiu Ruhry. MACIEJ PŁOMIEŃ (1969) pseudonim dawnego działacza ruchu antyfaszy stowskiego, obecnie lidera paneuropejskiej organizacji Żadnych Granic, ukry wającego się gdzieś w Polsce w obawie przed atakami fanów Ich Troje. JAROSŁAW MAREK RYMKIEWICZ (1935) poeta, eseista, pisarz, jeden z najwybitniejszych przedstawicieli literatury polskiej w XX wieku, autor wie lu książek, laureat szeregu nagród. Mieszka w Milanówku. MIECZYSŁAW SAMBORSKI (1974) absolwent prawa na UMK. Mieszka w Toruniu. MARK P. SHEA (1959) pisarz, felietonista, publicysta. Wychowany jako po gański agnostyk, został bezwyznaniowym ewangelikiem w 1979 roku, a w 1987 przeszedł na łono Kościoła katolickiego. Autor takich książek, jak m.in.: Making Senses Out of Scripture: Reading the Bibie as the First Christians Did, By What Authority? An Evangelical Discovers Cathoik Tradition, This is My Body: An Evangelical Discovers the Real Presence. Mieszka w stanie Washington w USA. JOHAN VAN DER SLU1S (1938) założyciel i lider Opieki Ewangelicznej nad Homoseksualistami EHAH (od 1975) w Amsterdamie. Mieszka w Almere w Holandii. TOMASZ P. TERLIKOWSKI (1974) filozof, dziennikarz. Mieszka w Warszawie. ERNST WEISSKOPF (1967) krytyk literacki. Mieszka w Berlinie. JESIEŃ-2003 367 WOJCIECH WENCEL (1972) poeta, eseista, krytyk literacki, redaktor „Fron dy" i „Nowego Państwa". Opublikował cztery książki poetyckie: Wiersze (1995), Oda na dzień św. Cecylii (1997), Oda chorej duszy (2000), Ziemia Świę ta (2002) oraz zbiór szkiców Zamieszkać w katedrze (1999). Jest laureatem wielu nagród, m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich, Nagrody im. Kazi miery Iłłakowiczówny i nagrody głównej w pierwszej edycji Konkursu Poetyc kiego im. x. Józefa Baki. Mieszka w Cdańsku-Matarni. REMIGIUSZ WŁAST-MATUSZAK (1948) publicysta, poeta. Wydał zbiory wierszy: Dokumenty bez następstw prawnych (1997) i Przywilej (2003). Miesz ka w Warszawie. MICHAŁ WOJCIECHOWSKI (1953) teolog, biblista, eseista, autor kilku ksią żek i wielu haseł encyklopedycznych; pierwszy katolik świecki w Polsce, któ ry uzyskał w dziedzinie teologii habilitację (1996) i tytuł profesora (2002); obecnie profesor UWM w Olsztynie. Publikuje m.in. w „Najwyższym Czasie!" i „Rzeczpospolitej". Mieszka w Olsztynie. PAWEŁ ZAWADZKI (1942) dziennikarz, publikował m.in. w „Tygodniku So lidarność", „Gościu Niedzielnym", „Twórczości", „Zielonych Brygadach". „Tygodniu Polskim", „Akancie", „Arkuszu". „W drodze", „Niedzieli", „Dzien niku Polskim", „Res Publice", „Głosie", „Naszych Bielanach". „Pracowni". Mieszka na Mariensztacie. Nadzwyczajny koncert dedykowany Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II z okazji 25-lecia pontyfikatu odbędzie się 16 października 2003 roku w Centrum Kongresowym Akademii Rolniczej przy ul. Akademickiej 15 Wykonawcy: artyści kabaretu Piwnicy pod Baranami Hanka Ryba z zespołem (Zakopane) artyści z Lublina wyłączny sponsor MERCATOR POLIGRAFIA patronat prasowy kwartalnik FRONDA 368 FRONDA 30