kryminał we właściwym stylu
Transkrypt
kryminał we właściwym stylu
H ERKU LES P O I R O T P O WR A CA! Detektyw Literacki LONDYN, LATA DWUDZIESTE UBIEGŁEGO WIEKU. TAJEMNICZE MORDERSTWA W HOTELU, TRZY OFIARY, A W ICH USTACH... IDENTYCZNE SPINKI DO MANKIETÓW. PRAWIE 40 LAT PO PREMIERZE OSTATNICH PRZYGÓD HERKULESA POIROTA — NOWA POWIEŚĆ Z UDZIAŁEM SŁYNNEGO DETEKTYWA I NOWA AUTORKA, WYBRANA PRZEZ SPADKOBIERCÓW AGATHY CHRISTIE! NR 8 KRAKÓW, 10 WRZEŚNIA 2014, ŚRODA NAKŁAD 10 000 egz. EGZEMPLARZ BEZPŁATNY KRYMINAŁ WE WŁAŚCIWYM STYLU Inicjały zbrodni to majstersztyk. Dowód na to, że nie wszystko umarło i zostało pogrzebane. A na pewno nie Herkules Poirot. OTWARTA KSIĘGA Na początku pojawi się jednak konsternacja. Uzasadniona przecież. Zwłaszcza jeśli należysz do tej licznej (dokładnie: ponad 2 miliardy sprzedanych egzemplarzy książek na świecie) grupy, która kochała i wciąż kocha opowieści Agathy Christie. A konkretnie jej wysmakowane kryminały, gdzie wiodącymi postaciami byli albo Herkules Poirot, albo panna Marple. Czyli ekscentryczny detektyw i starsza pani, amatorsko zajmująca się wyłapywaniem złoczyńców. Przewinęli się oni przez imponującą liczbę kryminałów i opowieści, do których należą Morderstwo w Orient Expressie, Dziesięciu małych Murzynków, Tajemnicza historia w Styles czy Morderstwo na plebanii. Wiadomo, każdy ma swój typ. Takie są fakty. Faktem jest też, że Agatha Christie ostatnią książkę wydała prawie 40 lat temu. Bo zmarła z początkiem stycznia 1976 roku. I od tamtego czasu jej bohaterowie — zwłaszcza dwójka tych najsłynniejszych — nie pojawiają się w już żadnych nowych fabułach. Nie mieliśmy możliwości doświadczyć nieznanych historii. Wielka księga przygód i perypetii wydawała się zamknięta. Wydawała się — oto słowo klucz. Bo oni przecież wciąż żyją: na scenach teatrów, taśmach filmowych, na kartach książek, a przede wszystkim w wyobraźni czytelników i wielbicieli. Jak to często zdarza się w przypadku wybitnych twórców, niezawodna marka „Agatha Christie” przeżyła samą pisarkę. A że któryś z bohaterów ożyje? Cóż, to kwestia czasu. NAZNACZONA PRZEZ RODZINĘ Dowodem trafiająca właśnie do księgarń — na całym świecie, także i w Polsce za sprawą przytomnego Wydawnictwa Literackiego — nowa opowieść z niezrównanym Herkulesem Poirotem. Tak, tak. To nie jest literówka. Mamy rok 2014, a Herkules Poirot wciąż żyje. Jak to jest możliwe? Łatwo ponoć nie było. Mający prawa do spuścizny, potomkowie pisarki nie prędko zresztą przystali na ten pomysł. Trzeba było nie tylko wyczucia, ale i sprawnego pióra. Ostatecznie błogosławieństwo i oficjalną zgodę otrzymała Sophie Hannah, która jeszcze przed wydaniem książki z Poirotem miała w Wikipedii notkę jedynie anglojęzyczną. Przedstawiana tam była jako poetka i autorka psychologicznych opowieści kryminalnych. Nie było jednak słowa o tym, że uwielbia Agathę Christie, chociaż na książkach tejże właśnie — o czym nie wszyscy wiedzą — Sophie Hannah się wychowała. I to wychowała wspaniale! Jej Inicjały zbrodni są jak... zbrodnia doskonała. A raczej jak doskonały kryminał. Aż trudno się momentami zorientować, kto jest kim i co jest czym. TAJEMNICA SPINEK OD MANKIETÓW Ale po kolei. Londyn, początek lutego 1929 roku. Herkules Poirot w przeuroczym przybytku przy St. Gregory’s Alley spożywa wyśmienitą kawę. Jej smak jest tak zniewalający, że aż trudno się mu oprzeć. Detektyw więc zmieni przyzwyczajenia, ale — co ważniejsze — w kafeterii pojawia się nagle... zdyszana kobieta. Ta — wyraźnie przerażona — prosi gentlemena, by jej pomógł. Ale w nietypowy sposób. Ktoś czyha na jej życie. Kobieta nie chce jednak, by szukać podejrzanego. W tym samym czasie przychodzą złe wieści. Poirot dowiaduje się, że w modnym i wykwintnym hotelu Bloxham popełniono aż trzy zbrodnie. W ustach każdego z zamordowanych — dwóch kobiet i jednego mężczyzny — znaleziono spinki od mankietów. Wygrawerowano na nich PIJ, co ma naprowadzić na pewien trop. I naprowadzi. Czy ważny? Tu zaczyna się praca niezwykle błyskotliwego i przenikliwego detektywa. Towarzyszem i zarazem głównym narratorem będzie niejaki Catchpool, który doskonale sprawdzi się w roli mniej bystrego, ale jednak nieodzownego — zwłaszcza dla podkreślenia unikatowej osobowości legendarnego bohatera — śledczego. Bo zasadniczo chodzi przecież o dochodzenie. I odnalezienie winnego (bądź winnych). POPOŁUDNIOWA HERBATKA Nic nie podpowiadam, chociaż mam ochotę podzielić się wrażeniami z lektury. I pochwalić wyczucie Poirotowskiej atmosfery. Wykazała się nim Sophie Hannah na wielu poziomach. Przede wszystkim więc w portrecie samego Poirota. To wciąż ten sam gentleman, którego doskonale znamy z innych książek. Są wtręty francuskojęzyczne, pedanteria, ekscentryczność, elegancja i jest mnóstwo uwag rzucanych pod adresem raz to Anglików jako takich, raz to natury morderców w ogóle. Na przykład: „Wy, Anglicy, ze strachu przed popełnieniem towarzyskiej gafy będziecie patrzeć w uprzejmym milczeniu, jak na waszych oczach rozgrywają się wszelkie katastrofy, których można by uniknąć”. Albo: „Anglicy nie mają pojęcia, co to poczucie właściwej kolejności”. Tudzież: „Czy to przypadkiem nie twoje angielskie poczucie przyzwoitości sprawiło, że zamieniłeś słowo <<miłość>> na <<podziw>>?”. I wreszcie: „Wbrew temu, w co wierzycie wy, Anglicy, nie ma niczego złego w okazywaniu uczuć”. Pada do tego zdanie żywcem wyjęte z powieści Christie: „Rzecz w tym, że wielu morderców to w przeważającym stopniu cywilizowani ludzie, którzy ze swą cywilizowaną naturą zrywają tylko raz — żeby zabić”. URZEKAJĄCE MIASTO Otóż to właśnie! — jakby zakrzyknął być może detektyw zachwycony własną inteligencją. Swoją drogą, pamiętamy, że Poirot nie należał do zbyt skromnych osób. Nic się w tej kwestii nie zmieniło. A zatem: otóż to właśnie! Elegancja tego stylu przejawia się w samym języku, a także w obrazowaniu czy punkcie widzenia. Jeśli bowiem uprzedzony nazwiskiem Sophie Hannah (w końcu to nie Agatha Christie!) podejrzliwie czytałem pierwsze strony, to szybko łapałem się na tym, że jednak nie czuło się jakiejś wielkiej przepaści stylistycznej pomiędzy najlepszymi kryminałami autorki Morderstwa w Orient Expressie a najnowszą powieścią z Poirotem Inicjały zbrodni. Autorka zadbała bowiem, by nie wykoślawiać dobrze znanych elementów. Pozostawiła nie tylko głównego bohatera z jego dziwactwami i sportretowała go wiarygodnie, ale też i zachowała elegancję dowcipu (świetnego w tym wykonaniu, nawiasem mówiąc), dyskusje, a także prztyczki dotyczące charakterów narodowych (bo nie tylko dowiemy się tu czegoś o Anglikach, ale też o Francuzach), mamy wreszcie tę ponętną aurę Londynu z początku XX wieku — wielkiej metropolii, o której z czułością mówi Catchpool w następujących zdaniach: „Zobaczyłem kilka zabawnych widoków, które na nowo uświadomiły mi, dlaczego tak kocham Londyn: na przykład mężczyznę przebranego za klauna. Nigdy wcześniej nie widziałem nikogo, kto żonglowałby tak niewprawnie, a mimo to przechodnie wrzucali monety do kapelusza u jego stóp. Do innych atrakcji zaliczał się pudel z mordką przypominającą twarz jakiegoś prominentnego polityka i włóczęga na chodniku, który jadł z leżącej walizki, jakby to był jego osobisty sklep obwoźny z przysmakami”. SPEKTAKL ZBRODNII Oczywiście, nie samym Londynem karmią się Inicjały zbrodni, bo bohaterowie będą musieli z niego wyjechać. Gdzie? Nie napiszę od razu wszystkiego, by nie psuć radości odkrywania kart. W końcu to kryminał! Hannah zadbała i o dramaturgię całej opowieści. Wszystko toczy się według bardzo precyzyjnego zegara, którego kolejne sekundy — a w tym przypadku strony — prowadzą ku rozwiązaniu zagadki. Dostojnym krokiem będziemy kroczyć po fabule, śledząc nie tyle rozwój wydarzeń, ile logiczne dochodzenie do prawdy przez Poirota. Nie obejdzie się bez rytuałów, charakterystycznej skrupulatności, przeuroczej pewności siebie (która oczywiście nie zaskarbi Poirotowi specjalnej sympatii innych bohaterów) — wszystko zaś naprowadzi do spektakularnego wykładu Poirota, który odbędzie się w iście teatralnych warunkach. Będzie to zarazem scena triumfu i osobistej satysfakcji belgijskiego detektywa. W pełni zasłużonych. ZABÓJSTWO DOSKONAŁE nięta najlepszymi opowieściami Christie zaproponowała coś w rodzaju ekstraktu z powieści zmieszanego z własnym pomysłem fabularnym. Udało się to znakomicie, a uwagi osobiste — na przykład krytyka religii czy głos przeciwko małomiasteczkowości — wydają się jakby żywcem wypowiadane przez samą Agathę Christie. Prędko zapomniałem, czytając tę książkę, że nie napisała tego sama mistrzyni. A to znak, że Hannah wywiązała się z trudnego zadania w sposób olśniewający. Paradoksalnie Inicjały zbrodni, które jeszcze przez chwilę będą okupywać półki z nowościami, mogą być bramą do poznania twórczości Agathy Christie dla wielu tych, którzy nie znali do tej pory Herkulesa Poirota czy panny Marple. (Tak, wiem, to się wydaje wręcz niemożliwe — nie znać tych bohaterów...) Od razu uspokójmy też obawy i sceptycyzm miłośników samej Christie. Bo to książka, która nie zawodzi. Wszystko jest na miejscu. Tak jak powinno. Elegancki świat, błyskotliwe uwagi, ekscentryczny bohater, obyczajowe tło, no i zbrodnia. We właściwym stylu. Takim właśnie jak z książek Agathy Christie. Tadeusz Boleński Hannah Inicjałami zbrodni osiągnęła niemal coś niewiarygodnego. Przesiąk- 1 ~CO PANI NA TO, LADY AGATHO?~ A gatha Christie kochała łamigłówki, zwłaszcza liczbowe, stąd konstruowane przez nią kryminalne intrygi zwykle takie właśnie układanki przypominały. Sophie Hannah postanowiła podtrzymać tę tradycję i stworzyła skomplikowaną, pełną pułapek zagadkę. Wierni czytelnicy Christie, sięgając za ten nowy tom przygód Herkulesa Poirota, powinni więc pamiętać, że tu każdy element ma znaczenie. Żadna informacja nie jest przypadkowa, a spostrzeżenia bohaterów, zwłaszcza te rzucone mimochodem, mogą okazać się kluczowymi elementami składowymi rozwiązania. Ja sama z racji tego, że jestem nie tylko czytelniczką, ale też autorką kryminałów, nie potrafię dać się całkowicie ponieść historii, nie próbując równocześnie analizować, jak to było konstruowane, i rozbierać fabuły na poszczególne elementy. To z jednej strony przekleństwo, ale z drugiej dobra zabawa. Christie pewnie podobnie podeszłaby do powieści swojej następczyni. I podejrzewam, że zgodziłaby się ze mną, że Hannah odwaliła kawał dobrej roboty. Dopiero po skończonej lekturze czytelnik może w pełni docenić trud autorki, której przyszło się zmierzyć z legendą specjalistki od łamigłówek. Dziś misternie utkana intryga nie jest tym, czego obowiązkowo wymaga się od kryminałów. Często ważniejsze jest tło – społeczne, polityczne, obyczajowe. Kryminał stał się doskonałym nośnikiem informacji o świecie, źródłem wiedzy o specyfice poszczególnych narodów, środowisk czy grup społecznych. W tym upatruje się głównych zalet, jakie niesie ze sobą lektura powieści kryminalnych. We współczesnych historiach często bardziej interesuje nas los głównych bohaterów, niuanse żmudnego policyjnego śledztwa, miłosne perypetie albo nawet język opowieści niż sama intryga, która W zalewie współczesnych powieści kryminalnych — pełnych seryjnych morderców, wybuchów, nieoczekiwanych zwrotów akcji i poniewieranych przez życie bez litości bohaterów — klasyczna opowieść kryminalna wypada wyjątkowo… ożywczo. Konia z rzędem temu, komu po przeczytaniu kilku współczesnych kryminałów nie zaczną się kotłować, splatać lub mieszać w głowie ich fabuły. Czy są to powieści skandynawskie, czy amerykańskie, francuskie czy niemieckie, model pozostaje z grubsza ten sam, choć są oczywiście i od tej zasady chwalebne wyjątki. Powieści kryminalne coraz częściej przypominają gotowe scenariusze filmowe. Piszą je bowiem albo pisarze, którzy mają nadzieję na ekranizację, dzięki której zdobędą sławę i zarobią mnóstwo pieniędzy, albo scenarzyści filmowi, którzy postanawiają zostać pisarzami. A że w filmie, aby odniósł sukces, musi być efektownie, szybko, zaskakująco, przebojowo, wybuchowo i z przytupem, takie też powstają książki. Królują w nich seryjni mordercy, są nawet autorzy piszący niemal wyłącznie o nich (np. John Lutz). Jeśli jednak nie ma żadnego seryjnego, to przestępstwo musi mieć przynajmniej charakter międzynarodowy (tylko takimi zajmuje się Drużyna A, znana z cyklu kryminalnego Arnego Dahla), albo splatać się z wielką polityką (że wspomnę trylogię Leifa GW Perssona, osnutą wokół zabójstwa szwedzkiego premiera Olofa Palmego). Coraz bardziej filmowi są też główni bohaterowie kryminałów. Jeden z mych ulubieńców, Harry Hole — znany z cyklu powieści Jo Nesbø — właściwie w każdej z nich jest poniewierany przez życie i wrogów bardziej niż Bruce Willis w kolejnych częściach Szklanej pułapki. Zaś Malin Fors, bohaterka powieści Monsa Kallentofta, zmaga się w pierwszej kolej2 bywa jedynie pretekstem do opowiedzenia o czymś zupełnie innym. U Christie zawsze na pierwszym miejscu była zagadka. Cała reszta miała znaczenie drugorzędne i utylitarne wobec intrygi. Rozwikływanie tajemnicy było wyzwaniem dla inteligencji, trudniejszym niż testy IQ, bo tu nie wystarczyło rozgryźć zasady czy rozszyfrowanie wzoru, bo te wiecznie się zmieniały. Christie była przecież znana z łamania reguł, zarówno tych, które narzucały ramy gatunkowe, jak i tych, które sama układała. Za to nagminne lekceważenie statutu zrzeszającego autorów kryminałów „Klubu Detektywów” została z niego na jakiś czas usunięta. A przecież to za te właśnie machinacje jej fani najbardziej ją kochają. Czytelnicy kryminałów satysfakcję odczuwają bowiem nie wtedy, gdy rozwikłają zagadkę, lecz gdy autorowi uda się ich zmanipulować i oszukać. W historii, jaką serwuje Sophie Hannah, znowu mamy do czynienia z tą nieco już zapomnianą tradycją kryminału, który jest przede wszystkim łamigłówką. Być może doceniwszy kunszt zagadki, Christie wybaczyłaby autorce, że inne elementy opowieści potraktowała po macoszemu. Również czytelnikom, przyzwyczajonym przez współczesne powieści kryminalne do długich opisów, licznych wątków pobocznych, różnych smaczków i głębokiej analizy psychiki bohaterów, może w Inicjałach zbrodni tych elementów brakować. Zapewne dlatego z samej historii najmocniej pozostaje w pamięci fragment rozgrywający się w miasteczku Great Holling, do którego na polecenie Herkulesa Poirota udaje się inspektor Catchpool. Królowej Kryminału prawdopodobnie również przypadłby do gustu ten rozdział, nawiązujący do wielu jej książek. Na tych kilkudziesięciu stronach klimat na chwilę bierze górę nad matematycznym równaniem z wieloma niewiadomymi. Szkoda, ności nie z przestępcami, tylko z własnymi demonami. Oczywiście, wielcy detektywi od zawsze byli samotni, często ukrywali swą mroczną przeszłość czy okazywali się bezradni wobec życia codziennego. Przeważnie mieli wielkie ego. Rzadko też bywali naprawdę sympatyczni i empatyczni. Dziś jednak wszystkie te wady/zalety (niepotrzebne skreślić) zostały spotęgowane, podkreślone i wzmocnione. Bohater musi być bowiem bardzo wyrazisty, także że Hannah nie zaserwowała więcej takich wątków, bo od wydarzeń w Great Holling nie sposób się oderwać. Opisując aurę panującą w miasteczku, autorka kłania się nie tylko Christie, ale również autorom horrorów, zwłaszcza Kingowi. Prowincjonalna dziura, w której Catchpool spotyka się z jawną wrogością mieszkańców, związanych zmową milczenia i ponurą tajemnicą, jest upiorna jak nawiedzona wioska. Pozornie sielska miejscowość okazuje się koszmarnym miejscem, zamieszkanym przez ludzi przesiąkniętych złem. W taki sposób Christie widziała angielską wieś w Uśpionym morderstwie, Zatrutym piórze czy Domu nad kanałem − w tych historiach często ocierała się o gotycką tradycję, a niekiedy subtelnie sugerowała ingerencję sił nadprzyrodzonych. Podobnie postępuje Sophie Hannah. Opis starego cmentarza, wyludnionych uliczek, niegościnnej oberży, jej podejrzanych gości i wrogiego właściciela oraz refleksje osamotnionego Catchpoola budują ponury klimat. Czytelnik poddaje się gęstniejącej atmosferze i ulega nastrojowi zagrożenia. Christie doceniłaby również to, że Sophie Hannah udało się wprowadzić kilka postaci, które przypominają te stworzone przez nią. Pocieszny właściciel hotelu, bystra kelnerka, utalentowana malarka czy opiekuńcza właścicielka pensjonatu to osoby, które można spotkać w powieściach Królowej Kryminału. Catchpoola, będącego narratorem historii, musiałaby natomiast uznać za równie irytującego jak jej kapitan Hastings. To, że Catchpool staje się chłopcem na posyłki Poirota, wydaje się momentami wręcz absurdalne, zważywszy na to, że mamy do czynienia z inspektorem Scotland Yardu. Nie jest on jednak pierwszym przedstawicielem prawa, który poddał się mocy małego Belga. Również inspektor Japp nieraz pozwalał, by Poirot przejmował dowodzenie nad jego śledztwem. je jakoś wyróżnić. Na szczęście są tacy, którym się to udaje, jest też wcale liczna grupa podążających własnymi ścieżkami i świadomie nawiązujących do klasycznej powieści detektywistycznej. W niej proporcje wyglądają zdecydowanie inaczej. Na pierwszym planie jest zagadka kryminalna, a tło obyczajowe czy postaci są dodatkami, ozdobnikami — mają pomóc w jej przytoczeniu i rozwikłaniu, nie przytłaczając jednak. Bo przecież znalezieniu odpowiedzi na pytania, Agatha Christie, fot. Stuart Black Sama potrójna zbrodnia, która jest punktem wyjścia historii, stoi na pograniczu klasycznego kryminału z lubianym przez Christie zabiegiem locked room i współczesnego thrillera, w którym psychopatyczny seryjny morderca zabija swoje ofiary w wyrafinowany, dziwny sposób. Trudno powiedzieć, jak eksperyment polegający na wskrzeszeniu Poirota odebrałaby ostatecznie twórczyni legendarnego detektywa. (Zwłaszcza że miała ochotę uśmiercić go o wiele wcześniej niż w Kurtynie). W jej imieniu będą książkę oceniać w powieści Detektyw Monk wyrównuje rachunki Lee Goldberga. To zresztą przykład dość przewrotny. Pierwsza książka z tego cyklu powstała bowiem na podstawie serialu telewizyjnego (podobnie zresztą jak kolejne tomy Dochodzenia Davida Hewsona, książkowej wersji serialu The Killing), potem się wyemancypowała, a w końcu jeden z tomów został zekranizowany. Ale zdecydowanie nie jest typowa, bo jej podstawowy atut to humor. Gimnastykujmy swoje „małe szare komórki” dlatego, żeby zapadł nam w pamięć w powodzi podobnych do siebie kryminałów. Książki tego gatunku różnić ma także wyjątkowo rozbudowane tło obyczajowo-społeczne. Zdarza się nawet, że zagadka kryminalna ginie gdzieś pomiędzy opowieściami o perypetiach emocjonalnych bohaterów a próbą analizy socjologicznej społeczeństwa. Karin Wahlberg na przykład tak mocno osadza swoje kryminały w środowisku lekarskim, z którego się wywodzi, że czytając je, można odnieść wrażenie, iż sięgnęliśmy po powieść obyczajową z życia pielęgniarek. Z jednej więc strony wielu współczesnych „kryminalistów” — świadomie lub nie — upodabnia powieści do obowiązującego, sensacyjno-filmowego wzorca, z drugiej zaś za wszelką cenę stara się kto zabił? i dlaczego?, nie muszą zawsze towarzyszyć fajerwerki i wystrzały. W zamian możemy uważnie śledzić, jakimi ścieżkami podążają myśli genialnych detektywów. Ale nie łudźmy się — i tak raczej za nimi nie nadążymy, a podczas podsumowującego śledztwo wystąpienia powinniśmy czytać wyjątkowo uważnie, bo sporo może nam umknąć. Choć z pozoru wszystko wygląda prosto. „Morderstwo jest stare jak świat. (…) Poza tym śledztwo to kwestia bałaganu. Wystarczy, że dostrzegę rzeczy, które nie pasują do całości, nie znajdują się na swoim miejscu, są nierówne, nie zachowują równowagi lub po prostu ich brakuje, to jeśli podejmę wysiłek przywrócenia ładu, prawda sama wyjdzie na jaw” — mówi Adrian Monk, główny bohater Wspominam tu o niej przede wszystkim ze względu na Monka. Tak naprawdę to klasyczny detektyw, który nie potrzebuje nowoczesnych technologii ani brygad specjalnych do rozwiązania sprawy. Przyjeżdża na miejsce zdarzenia, rozgląda się i ogłasza: to było morderstwo (nawet jeśli nic na to nie wskazuje). A potem, zazwyczaj w bardzo krótkim czasie, odgaduje, kto je popełnił. I mówi to sprawcy prosto w twarz, prowokując go wcześniej i drażniąc niczym filmowy porucznik Columbo. Monk cierpi na zespół obsesyjno-kompulsywny oraz całą gamę fobii. Choć wszystkie one wywracają jego życie do góry nogami, w pracy detektywa okazują się być pomocne, bo pozwalają wychwycić najmniejsze odchylenie od normy. jej wielbiciele. Odbiór Inicjałów zbrodni na pewno nie będzie jednoznaczny. Niektórym pomysł wyda się pewnie kontrowersyjny i niepotrzebny. Ale ci, którzy podejdą do tej historii z dystansem i świadomością, że świata Christie i postaci Poirota nie da się odwzorować jeden do jeden, powinni dobrze się bawić, wyłapując odniesienia do jej książek i próbując rozwikłać zagadkę kryminalną w starym stylu. Gaja Grzegorzewska Z klasycznymi detektywami, w rodzaju komisarza Maigreta z powieści Georges’a Simenona czy Sherlocka Holmesa z powieści i opowiadań Arthura Conan Doyle’a, łączy go przede wszystkim to, że do rozwikłania kryminalnej tajemnicy używa głównie zmysłu obserwacji i dedukcji. Na swoje „małe szare komórki” powołuje się też często — zarówno w klasycznych powieściach Agathy Christie, jak i w Inicjałach zbrodni — Herkules Poirot, do którego zbliża Monka także obsesja na punkcie porządku i symetrii. Poirot jest zresztą najbardziej bodaj współczesnym z bohaterów klasycznych kryminałów — wyrazisty, z charakterem, arogancki, pewny siebie. A przy tym oczywiście genialny. Nic dziwnego, że postanowiono na nowo tchnąć w niego życie (Agatha Christie, która – jak zdradziła w swoim pamiętniku – zawsze uważała go za nieznośnego, uśmierciła Herkulesa w Kurtynie z 1975 roku). Niewątpliwie warto było, bo w zalewie filmowo-sensacyjnych powieści kryminalnych — nawet tych najlepszych — warto od czasu do czasu zatrzymać się na moment i sięgnąć do klasyki gatunki. Żeby przypomnieć sobie, o co tak naprawdę w kryminale chodzi, no i posmakować klasycznego śledztwa, nawet jeśli bywa ono czasem prowadzone z fotelu w gabinecie detektywa. Bo znajdziemy w nim o wiele więcej miejsca na prowadzenie własnego, równoległego dochodzenia i nie będą nas wciąż rozpraszały obyczajowo-socjologiczne wtręty. A nawet jeśli nie wszystko potrafimy sami odkryć (a nikt nam tu tego nachalnie nie będzie podsuwał pod nos), to na końcu i tak detektyw wyłoży nam kawę na ławę, namawiając do dalszego gimnastykowania naszych „małych szarych komórek”. Co zawsze wszak warto robić! Ryszard Kozik – WIECZNY JAK – HERKULES POIROT – MAŁY, ŚMIESZNY, NIEBEZPIECZNY CZŁOWIECZEK Herkules Poirot ze swoim imponującym wąsem, jajowatą głową, krągłą sylwetką i stylem dandysa jest jedną z najbardziej ikonicznych i momentalnie rozpoznawalnych fikcyjnych postaci. Na równi z Sherlockiem Holmesem, Jamesem Bondem czy Supermanem. Po raz pierwszy objawił swój śledczy talent i zaprezentował fenomenalną pracę małych szarych komórek w 1920 roku w debiutanckiej powieści Agathy Christie Tajemnicza historia w Styles. Po tym spektakularnym sukcesie szybko następowały kolejne. Jako najlepszy detektyw na świecie – jak sam siebie określał – wyszedł zwycięsko ze wszystkich przygód, jakie Christie dla niego zgotowała w 34 książkach i kilkudziesięciu opowiadaniach. BŁĄD AGATHY CHRISTIE Pisarka budowała swojego bohatera z rozmysłem, świadoma od dawna istniejącej na rynku konkurencji. Obawiała się przede wszystkim nieuniknionych porównań do jedynego w swoim rodzaju Sherlocka Holmesa. Stworzony przez nią bohater musiał być wyjątkowy, a równocześnie mocno zakorzeniony we współczesnym jej świecie. Dlatego pomyślała o belgijskich uchodźcach, którym schronienia w czasie pierwszej wojnie światowej udzielili Brytyjczycy. I tak zdecydowała, że detektyw będzie Belgiem, po czym stopniowo ubierała go w kolejne charakterystyczne cechy. Po namyśle uczyniła go emerytowanym inspektorem policji, by dysponował wiedzą na temat przestępczości. Postanowiła też, że będzie smakoszem, elegantem i pedantem z zamiłowaniem do symetrii i rzeczy kanciastych. A do tego zatwardziałym starym kawalerem, czułym jednak na kobiece wdzięki. Wizerunku dopełniły przenikliwe zielone oczy i przede wszystkim najsłynniejsze na świecie wąsy. Christie popełniła jednak jeden poważny błąd, czyniąc swojego bohatera już na samym początku człowiekiem starym. Akcja Tajemniczej historii w Styles rozgrywa się w roku 1916, a Poirot już wtedy jest emerytem! Po dokonaniu niezbędnych obliczeń za umowną datę jego urodzin przyjmuje się 18 lipca 1868. Data śmierci jest pewniejsza, gdyż znamy ją z powieści Kurtyna. Słynny detektyw zmarł 7 sierpnia 1975 roku. A z tego wynika, że żył około 107 lat! Skąd jednak debiutująca pisarka miała wiedzieć, że stworzyła postać, która będzie jej towarzyszyć przez całe życie. Dla wielbicieli znamienitego Belga 107 lat to i tak za krótko. O tym, jak bardzo czytelnicy byli przywiązani do swojego ukochanego bohatera, świadczy fakt, że po jego fikcyjnej śmierci „New York Times” zamieścił na pierwszej stronie nekrolog o treści: „Herkules Poirot nie żyje. Słynny belgijski detektyw”. Dla tych, którzy nadal nie mogą zaakceptować jego odejścia, niejakim pocieszeniem może okazać się powieść Inicjały zbrodni Sophie Hannah, w której autorka „wskrzesza” bohatera Christie, by rozwiązał jeszcze jedną zagadkę. BOHATER IKONICZNY Agatha Christie do spółki z Arthurem Conan Doyle’em zapoczątkowali wysyp dziwacznych literackich detektywów. Wyznaczyli pewien kierunek, którym do dziś podąża spora grupa autorów kryminałów. Detektyw nie może być zwykłym śledczym rozwiązującym zagadki. Musi się wyróżniać na tle reszty bohaterów. I nie chodzi tu tylko o intelekt i znakomitą umiejętność dedukcji. Genialny detektyw musi być niezwykły w każdym calu – ekscentrycznie się zachowywać, oryginalnie ubierać, mieć wyjątkowe hobby, a także szereg dziwactw, fobii lub nałogów. Bez Poirota nie byłoby Monka, doktora House’a czy Erasta Fandorina. Geniuszowi wiele się wybacza. Dlatego Poirot ze swoimi przechwałkami, samouwielbieniem i hedonistycznymi upodobaniami rzadko budzi irytację, a często dobrotliwą wyrozumiałość. Przynajmniej u czytelników, bo inni bohaterowie, a zarazem naoczni świadkowie i adresaci jego popisów pewnie nieraz mieli ochotę ukręcić mu tę jajowatą główkę. Sama autorka podchodziła do swojego bohatera z ogromnym dystansem. Pozwalała, by inne postaci naigrawały się z jego słabostek i przywar. Widać, że doskonale bawiła się stworzoną przez siebie postacią. James Bond W zbiorze opowiadań Śledztwo na cztery ręce inni bohaterowie Christie − Tommy i Tuppence, przy każdej z rozwiązywanych zagadek wcielają się dla zabawy w innych powieściowych detektywów. A więc również w Herkulesa Poirota, którego traktują jak postać fikcyjną. Tommy wygłupia się, naśladując małego Belga i wydobywając jego najbardziej charakterystyczne i komiczne cechy. Agatha Christie powołała też do życia swoje alter ego – autorkę kryminałów Adriannę Olivier, której z kolei kazała stworzyć odpowiednika Herkulesa Poirota – Fina Svena Hjersona. W ten sposób sparodiowała zarówno siebie, jak i swojego bohatera. Poirot ma oryginalne upodobania, ale Hjerson jest prawdziwym dziwakiem. Bohater książek pani Olivier kąpie się na przykład w lodowatej wodzie, bo to, nieznającej obcych obyczajów autorce, wydaje się zajęciem odpowiednim dla Fina. Christie musiała często odpowiadać na pytanie, dlaczego uczyniła swojego bohatera Belgiem. Być może prawdziwe uczucia co do Herkulesa wyraziła, posługując się postacią pani Olivier, odpowiadającej na podobne pytania dotyczące Hjersona: „Skąd mam wiedzieć, dlaczego w ogóle wymyśliłam tego obrzydliwego typa? Musiałam zwariować”. Gra Christie idzie jeszcze dalej, gdy każe ona Herkulesowi Poirot krytykować twórczość Adrianny Olivier. Detektywowi nie podobają się ani Fin, ani wybujałe i pełne zbiegów okoliczności zagadki, które ten rozwiązuje. Ciekawe, co by powiedział o dziełach autorki, która powołała go do życia! systemu ocen dla bogatych i biednych. Każdy przypadek traktuje indywidualnie. Ma własny system wartości i kodeks moralny. I nie zawsze postępuje zgodnie z prawem! Bywało, że odpuszczał mordercom, gdy w jego mniemaniu ich czyn nie zasługiwał na karę. Litował się nad zabójcami, których wina była niejednoznaczna, i ostatecznie pozwalał im wybrać własną drogę, najczęściej samobójstwo. Jednak dla ludzi złych, pazernych, nikczemnych, okrutnych i zepsutych był bezlitosny. To emocjonalne podejście do pojedynczych przypadków, głęboko osobiste zaangażowanie w każdą sprawę, autentyczny gniew i szczere współczucie wskazują Rossakoff. Obie panie to typy femme fatale – niebezpieczne, nieosiągalne, piękne, którym udało się przechytrzyć słynnych detektywów. Obaj odczuwali słabość do tych niezwykłych kobiet. Rosyjska hrabina, złodziejka klejnotów, związana z niebezpieczną międzynarodową grupą przestępczą, wywoływała niejednoznaczne uczucia w Herkulesie. Obawiał się jej i równocześnie współczuł, ale przede wszystkim podziwiał jej siłę charakteru, inteligencję, witalność i wybitną urodę. Była jedyną kobietą, z którą mógłby stanąć na ślubnym kobiercu. Gdy spotkali się ponownie po wielu latach, detektyw wciąż był pod ogromnym wrażeniem i urokiem arysto- POIROT DA SIĘ LUBIĆ Herkules Poirot jest postacią, którą łatwo polubić. Dzieje się tak z kilku powodów. Po pierwsze, nikt nie lubi ludzi doskonałych, przy których na próżno szuka w sobie jednej chociaż pozytywnej cechy. A Poirot może i jest geniuszem, ale to liczne przywary czynią z niego postać sympatyczną i interesującą. Pomimo że on sam jest zdecydowanie zachwycony swoją powierzchownością, to każdy widzi, że to śmieszny, łysy i brzuchaty niski człowieczek, ubrany na dodatek cudacznie i często nieodpowiednio (lakierki pośrodku pustyni!). Dzięki temu nawet kapitan Hastings ma okazję się wykazać, gdy trzeba zrobić użytek z siły fizycznej i energii, a nie z małych szarych komórek. Po czwarte, Poirot zawsze traktuje innych tak, jak na to zasługują. Pomimo że jest snobem i ceni sobie znajomości z wysoko postawionymi, utytułowanymi lub znanymi osobistościami, nie ma innego W jednym z opowiadań ze wspomnianego wcześniej zbioru Śledztwo na cztery ręce Tuppence chciałaby nadać ich nowej przygodzie tytuł „Triumf Hastingsa”. Jednak jej mąż nie może się z tym zgodzić i tłumaczy: „Przyjaciel idiota nigdy nie przestanie być przyjacielem idiotą. W tych sprawach obowiązuje ścisłe zaszeregowanie”. Przy okazji Christie prowadzi tu z czytelnikiem intertekstualną grę, bawi się, odsłaniając jedną z konwencji kryminału. W Inicjałach zbrodni Sophie Hannah Poirot znowu ma przyjaciela, przy którym może błyszczeć. Co prawda inspektor Edward Catchpool nie jest aż tak tępy jak Hastings, ale do najlotniejszych również nie należy. I tak jak wcześniej Poirot gnębił nieszczęsnego Hastingsa, tak teraz znęca się nad biednym inspektorem, co rusz wykazując mu jego ciemnotę i niezdolność do kojarzenia faktów, dla Belga oczywistych. Catchpool daje sobą pomiatać, jakby zapomniał, że to on jest inspektorem, a Poirot jedynie konsultantem. Potulnie oddaje mu przywództwo i wycofuje się w cień. Będący w swoim żywiole Poirot zdaje się tylko na to czekać. Uzyskawszy należną mu pozycję, pozwala sobie na coraz więcej. Nie tylko tai przed inspektorem część informacji i wnioski, do których doszedł, ale wręcz zaczyna się nim wysługiwać! Historia się powtarza. Poczciwy doktor Watson biegał na posyłki dla Sherlocka Holmesa. Hastings odgrywał rolę lokaja u boku Poirota. Catchpool również wykonuje najbardziej absurdalne polecenia prywatnego detektywa. Wszystkich tych biedaków i totumfackich wielkich detektywów łączy jednak umiejętność, bez której żadne śledztwo by się nie powiodło. Potrafią naprowadzić genialnych detektywów na właściwy trop przypadkowo wypowiedzianą uwagą lub rzuconym od niechcenia spostrzeżeniem. Poirot docenia tę cechę, nie byłby jednak sobą, gdyby nie scharakteryzował Artura Hastingsa we właściwy sobie uroczy sposób: „Odnajduję w tobie prawie doskonałą ilustrację normalnego umysłu”. Agatha Christie stworzyła bohatera, który porwał rzesze czytelników; nadal inspiruje innych twórców, a dla aktorów jest samograjem. Mały Belg powinien być wieczny jak James Bond − rozwiązywać w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku kolejne zagmatwane zagadki w Londynie, na angielskiej prowincji i w modnych wakacyjnych kurortach. Być może Inicjały zbrodni zapoczątkują jego triumfalny powrót. Bo co do tego, że nadal jest zapotrzebowanie na usługi Poirota, nie mam wątpliwości. Po drugie, Poirot potrafi rozbawić zarówno czytelnika, jak i inne książkowe postaci. Gdy owija się kilkoma szalikami z troski o swoje zdrowie, strzepuje niewidzialne pyłki z płaszcza, dobiera jajka tak, by miały identyczne kształty, poprawia przedmioty, żeby stały równo i symetrycznie, lub poucza pokojówki, jak powinny słać łóżka i sprzątać. Po trzecie, jest to człowieczek poczciwy, pełen empatii i współczucia, a do tego bardzo lojalny jako przyjaciel. Pomimo ciągłego łajania nieszczęsnego Hastingsa Poirot jest ogromnie przywiązany do swojego przyjaciela, czemu wielokrotnie daje wyraz. Gdy Christie, mając dosyć tępoty Hastingsa, wysłała go na emigrację do Argentyny, Poirot boleśnie odczuł to posunięcie. Docenił swego wiernego druha, dopiero gdy go zabrakło. Biedna panna Lemon, kompetentna sekretarka detektywa, która poniekąd zajęła miejsce Hastingsa, zmuszona była do funkcjonowania w wiecznym cieniu kapitana i wysłuchiwania peanów na jego cześć. jawili nawet cienia detektywistycznego geniuszu. Jednak najbardziej pokrzywdzony przez pisarkę był kapitan Hastings. na jego burzliwy, gorący charakter, bardzo odmienny od angielskiego. Sympatia Christie ewidentnie była po stronie detektywa. Swoich rodaków przedstawiała, często wyolbrzymiając te ich stereotypowe cechy. Przy małym Belgu przypominali roboty zaprogramowane tak, by zawsze postępować w określony sposób i przestrzegać odgórnie narzuconych zasad. Po piąte, Poirot to bohater romantyczny! Tak – romantyczny! Pomimo że tak jak Sherlock Holmes do końca życia pozostał kawalerem, to podobnie jak bohater Conan Doyle’a, który miał swoją Irenę Adler, tak Poirot miał swoją hrabinę Verę kratki, która przecież swoje najlepsze dni dawno miała już za sobą. PRZYJACIEL IDIOTA Na tle poprawnych, maskujących rzeczywiste uczucia Anglików Poirot wyróżniał się jak egzotyczny okaz. Błyszczał otoczony przez ludzi kulturalnych i dystyngowanych, ale posiadających przeciętne lub chaotyczne i niezorganizowane umysły. Wszyscy pomocnicy, powiernicy, przyjaciele czy współpracownicy detektywa musieli pozostać w jego cieniu. Ani inspektor Japp, ani Adrianna Olivier, ani panna Lemon, ani służący George nigdy nie prze- We współczesnych kryminałach próżno szukać tego, co początkowo było jednym z wyznaczników tego gatunku, czyli pozytywnego zakończenia historii i przywrócenia ładu w chaosie. Trudno obecnie oczekiwać katharsis i liczyć na to, że każdy zły czy dobry dostanie to, na co zasłużył. Uporządkowany świat Christie jest dobrą odskocznią dla ponurej i mrocznej rzeczywistości skandynawskich kryminałów czy pełnych przemocy i zła amerykańskich thrillerów. Wielbiciele gatunku często tęsknią za eleganckim, dystyngowanym detektywem, zbrodniarzem gentlemanem, który zakuty w kajdanki potrafi pogratulować talentu sprytnemu przedstawicielowi prawa, i za uporządkowanym światem eleganckich rezydencji, wiejskich posiadłości i małych, uroczych, pozornie sielskich miasteczek. Gaja Grzegorzewska 3 CZYTALIŚCIE POPRZEDNIE POWIEŚCI Z HERKULESEM POIROTEM W ROLI GŁÓWNEJ? — INICJAŁY ZBRODNI NIE ZAWIODĄ WASZYCH OCZEKIWAŃ! A MOŻE NIGDY WCZEŚNIEJ NIE UCZESTNICZYLIŚCIE W ŚLEDZTWIE DETEKTYWA WSZECH CZASÓW? — NAJWYŻSZA PORA TO ZMIENIĆ. PRZEDSTAWIAMY FRAGMENT POWIEŚCI. P oirot wkroczył do salonu, wciąż ubrany w kapelusz i płaszcz. Zamknął za sobą drzwi. Spodziewałem się, że zasypie mnie gradem pytań, on jednak stwierdził jakby w rozkojarzeniu: — Już późno. Długo błąkałem się ulicami, szukając, a osiągnąłem tylko tyle, że jestem spóźniony. Był zmartwiony, to pewne, nie mną jednak i nie pytaniem, czy już jadłem i czy w ogóle zamierzam. Cóż za ulga! — Szukając? — zagadnąłem. — Oui, kobiety o imieniu Jennie, która, mam wielką nadzieję, czuje się dobrze i nie została zamordowana. — Zamordowana?... Znów ogarnęło mnie to dziwne wrażenie, jakby ziemia uciekała mi spod stóp. Wiedziałem, że Poirot jest słynnym detektywem, bo opowiadał mi o kilku swoich sprawach. Tak czy inaczej miał zrobić sobie przerwę, a ja z pewnością czułbym się lepiej, gdybym nie usłyszał tego słowa, wypowiedzianego równie złowieszczym tonem. — A jak wygląda ta Jennie? — zapytałem. — Możesz mi ją opisać? Niewykluczone, że ją widziałem, szczególnie jeśli została zamordowana. Tak się składa, że oglądałem dzisiaj dwie zamordowane kobiety i jednego mężczyznę. Co prawda, ten ostatni nie wyglądał mi na kogoś, kto mógłby nosić imię Jennie, ale pozostałe dwie... — Attendez, mon ami — Poirot spokojnym głosem przerwał mój rozpaczliwy bełkot. Detektyw ściągnął kapelusz i zaczął rozpinać płaszcz. — Czy to oznacza, że madame Blanche ma rację? Dręczą cię jakieś zmartwienia? Och, dlaczego nie zauważyłem od razu? Jesteś blady. Musiałem zbłądzić myślami — moje myśli zawsze wpadają w popłoch, kiedy nadchodzi madame Blanche. Ale powiedz immédiatement, co się właściwie stało? — Popełniono trzy morderstwa — wyjaśniłem. — Trzy morderstwa, jakich nigdy wcześniej nie widziałem. Zginęli dwie kobiety i jeden mężczyzna, każde z nich w innym pokoju. Rzecz jasna, nie po raz pierwszy ujrzałem na własne oczy skutki gwałtownej śmierci — pracowałem dla Scotland Yardu od dwóch lat, a od pięciu byłem policjantem — niemniej większość morderstw nosi pewne znamiona utraty kontroli: jeden człowiek w napadzie gniewu rzuca się na drugiego albo wypija o jeden kieliszek za dużo i przestaje nad sobą panować. Sprawa w hotelu Bloxham wyglądała zupełnie inaczej. Osoba, która dopuściła się tych trzech morderstw, wszystko zaplanowała z wyprzedzeniem — i to, jak mi się wydawało, wielomiesięcznym. Każde z miejsc zbrodni było niczym makabryczne dzieło z ukrytym sensem, którego nie potrafiłem rozszyfrować. Przerażała mnie świadomość, że tym razem nie przyjdzie mi się zmierzyć z działającym chaotycznie zbirem, lecz raczej z chłodnym i drobiazgowym umysłem, który nie brał pod uwagę porażki. Niewątpliwie moja ocena sytuacji była nadmiernie posępna, ale nie potrafiłem pozbyć się złego przeczucia. Trzy ciała pasujące do jednego wzorca. Sama ta świadomość sprawiała, że przechodziły mnie ciarki. Napominałem samego siebie w myślach, że nie wolno mi dopuścić do rozwoju chorobliwego lęku, że muszę podejść do tej sprawy jak do każdej innej, bez względu na to, jak bardzo nietypowa mogła się wydawać. 4 — Każde z trzech morderstw w różnych pokojach tego samego domu? — zapytał Poirot. inna interpretacja słów: „Trzeba zamknąć ich usta”. Czy pamiętasz jeszcze o swoich trzech złotych spinkach? — Nie, nie domu. W pokojach hotelu Bloxham nieopodal Piccadilly Circus. Szczerze mówiąc, nigdy dotąd nie spotkałem się z czymś równie osobliwym. — Te spinki nie należą do mnie — rzuciłem stanowczo, żałując, że nie mogę odepchnąć od siebie myśli o tej sprawie. — W porządku, rozumiem, do czego zmierzasz, ale... — W jaki sposób osobliwym? — Każda z ofiar miała w ustach pewien przedmiot. Ten sam przedmiot. — Non. — Poirot pokiwał w moją stronę palcem. — To niemożliwe, mon ami, ta sama rzecz nie może znajdować się w ustach trzech osób jednocześnie. — Trzy różne przedmioty, ale w identycznej postaci — sprecyzowałem. — Trzy spinki do mankietów, na pierwszy rzut oka zrobione z litego złota. Z monogramem, na wszystkich widniały te same inicjały: PIJ. Poirot, czy wszystko w porządku? Wyglądasz, jakby... — Mon Dieu. — Poirot poderwał się i zaczął chodzić po salonie. — Mon ami, nawet nie wiesz, co to znaczy. Nie możesz wiedzieć, bo nie słyszałeś o moim spotkaniu z mademoiselle Jennie! W takim razie pozwól, że ci je streszczę. W porównaniu z większością ludzi Herkules Poirot nieco inaczej zapatruje się na sens słowa „streścić”. Dla niego każdy detal ma takie samo znaczenie, bez względu na to, czy chodzi o pożar, w którym zginęło trzysta osób, czy o dołeczek na podbródku dziecka. A ponieważ nie można go w żaden sposób skłonić, by szybciej przeszedł do sedna, rozsiadłem się wygodnie w fotelu, pozwalając mu opowiadać zgodnie z jego upodobaniem. Kiedy skończył, miałem wrażenie, jakbym osobiście uczestniczył w opisanych zdarzeniach — ba, jakbym znał je lepiej niż wiele zdarzeń z własnego życia. — Co za niezwykła sytuacja — stwierdziłem. — I to w dodatku tej samej nocy, gdy w hotelu Bloxham zamordowano trzy osoby. Niecodzienny zbieg okoliczności. Poirot westchnął. — Nie sądzę, byśmy mieli do czynienia ze zbiegiem okoliczności, przyjacielu. Owszem, czasem trzeba zaakceptować ich istnienie, ale tym razem widać wyraźny związek. — Chodzi ci o morderstwo z jednej strony, a strach przed śmiercią z drugiej? — Non. Owszem, to także jeden ze związków, ale miałem coś innego na myśli. — Poirot przerwał swój marsz przez salon i zwrócił się w moją stronę. — A zatem twierdzisz, że w ustach każdej z ofiar znajdowała się złota spinka do mankietu z monogramem PIJ? — Zgadza się. — Mademoiselle Jennie powiedziała całkiem wyraźnie: „Niech mi pan obieca, jeżeli znajdą mnie martwą, poprosi pan swojego przyjaciela, żeby nie szukał mordercy! Trzeba zamknąć ich usta, zagadki tej zbrodni nigdy nie wolno rozwikłać! ”. Jak myślisz, przyjacielu, co oznaczały słowa: „Trzeba zamknąć ich usta”? Czyżby Poirot stroił sobie żarty? Najwyraźniej nie. — Cóż — odparłem — to chyba jasne. Obawiała się, że zostanie zabita, ale nie chciała, by ukarano mordercę, a jeśli nikt nie puści pary z gęby, na mordercę nie padnie cień oskarżenia. Z jakiegoś powodu uwierzyła, że to o n a zasługuje na karę. — Wybrałeś wytłumaczenie, które nasuwa się jako najbardziej oczywiste — stwierdził Poirot z rozczarowaniem. — Zastanów się jednak, czy nie istnieje — Co w takim razie rozumiesz? Je conduis ma voiture à quoi? — Słowa „Trzeba zamknąć im usta” można, przy sporej dozie dobrej woli, interpretować jako: Trzeba zamknąć usta trzem ofiarom morderstwa w hotelu Bloxham. — Czułem się jak skończony głupiec, wypowiadając na głos tę niedorzeczną teorię. — Exactement! Trzeba zamknąć usta ofiar, by nikt nie znalazł złotych spinek z inicjałami PIJ. Czy nie wydaje się prawdopodobne, że właśnie to miała na myśli Jennie? Że wiedziała o trzech ofiarach w hotelu i o tym, że morderca będzie chciał zabić także ją? Poirot nie dał mi dojść do głosu i dalej roztaczał wizje: — Człowiek, który kryje się za inicjałami PIJ, jest bardzo istotnym elementem tej historii, n’est-ce pas? Jennie doskonale o tym wie; zdaje sobie sprawę, że po odkryciu trzech liter trafisz na trop mordercy, i pragnie temu zapobiec. Alors, musisz go ująć, zanim dla Jennie będzie za późno, inaczej Herkules Poirot nigdy sobie nie wybaczy! Zatrwożyły mnie te słowa. Już czułem się przytłoczony odpowiedzialnością za schwytanie mordercy i nie chciałem brać na siebie dodatkowej winy za to, że Poirot nie będzie mógł sobie wybaczyć. Czy on naprawdę, patrząc na mnie, widział człowieka zdolnego ująć mordercę o takim umyśle — umyśle, w którym narodził się pomysł schowania spinek z monogramem w ustach ofiar? Uważam, że jestem osobą o nieskomplikowanej naturze, i właśnie dlatego najlepiej radzę sobie z prostymi sprawami. — Wydaje mi się, że powinieneś wrócić do hotelu — oznajmił Poirot, chcąc powiedzieć: teraz, natychmiast. Zadrżałem na samo wspomnienie trzech pokoi. — Wystarczy, że wrócę tam jutro z samego rana — odparłem, celowo unikając jego roziskrzonego wzroku. — Poza tym powinieneś wiedzieć, że nie zamierzam robić z siebie głupca, wplątując w sprawę tę całą Jennie. W ten sposób tylko zamącę ludziom w głowach. Ty przedstawiłeś jedną możliwą interpretację jej słów, a ja drugą. Twoja wydaje się ciekawsza, moja jest natomiast dwadzieścia razy bardziej prawdopodobna. — Nie jest — zaprzeczył natychmiast Poirot. — W takim razie będziemy musieli pogodzić się z różnicą zdań — rzuciłem kategorycznie. — Uważam, że gdybyśmy zapytali sto osób, wszystkie przyznałyby rację mnie, a nie tobie. — Ja też mam takie wrażenie. — Poirot westchnął. — Pozwól jednak, że spróbuję cię przekonać. Przed chwilą sam użyłeś sformułowania: „Trzeba zamknąć im usta”, zgadza się? Przytaknąłem. — Nie powiedziałeś: „Trzeba zamknąć ich usta”, lecz: „Trzeba zamknąć im usta”, ponieważ jesteś człowiekiem wykształconym i posługujesz się prawidłową formą zwrotu, który brzmi: zamknąć komuś usta, a nie czyjeś usta. Mademoiselle Jennie to pokojówka, a jednak wysławia się jak osoba wykształcona, zarówno pod względem wymowy, jak i słownictwa. Mówiąc o śmierci, o morderstwie, użyła słowa „nieuniknione”. Jest kobietą, która posługuje się językiem tak, jak należy. Jeśli więc, mon ami... Jeśli, jak twierdzisz, Jennie chciała powiedzieć, że trzeba zamknąć im usta w znaczeniu: nie wolno dopuścić, by cokolwiek powiedzieli, to dlaczego użyła zwrotu: „Trzeba zamknąć ich usta”? Wpatrywałem się w niego z szyją obolałą od kręcenia głową, zbyt zdumiony i zmęczony, by odpowiedzieć. Czy sam przed chwilą nie wspominał, że Jennie sprawiała wrażenie panicznie przerażonej? Według mnie ludzie zdjęci strachem zwykle nie przywiązują wagi do poprawności gramatycznej. Od momentu gdy go poznałem, uważałem Poirota za jednego z najbystrzejszych ludzi, być może jednak wyrobiłem sobie na jego temat niewłaściwą opinię. Nie dziwota, że uznał za słuszne zapewnić umysłowi odpoczynek, jeśli miał skłonność do plecenia takich głupot. — Oczywiście, zaraz powiesz, że Jennie była zbyt zdenerwowana, żeby przejmować się niuansami języka — ciągnął tymczasem Poirot. — Sęk w tym, że pominąwszy ten odosobniony przypadek, przez cały czas wypowiadała się bezbłędnie. Chyba że to j a mam rację, a nie ty, co oznacza, że w istocie nie popełniła ż a d n e g o błędu! Klasnął w ręce, tak uradowany swoim oświadczeniem, że poczułem się zmuszony odpowiedzieć dość ostro: — To wprost cudownie, Poirot. Ktoś morduje mężczyznę i dwie kobiety, a mnie przypadło zadanie wyjaśnienia ich śmierci, ale diabelnie się cieszę, że Jennie, kimkolwiek jest, ani razu nie potknęła się w swojej wypowiedzi. — Poirot także diabelnie się cieszy — odparł mój przyjaciel, którego niełatwo było zniechęcić — bo uczyniliśmy postęp, dokonaliśmy małego odkrycia! Non. — Uśmiech znikł z jego twarzy, zastąpiony przez powagę. — Mademoiselle Jennie nie popełniła lapsusu. Chciała powiedzieć: „Trzeba zamknąć usta trzech ofiar mordercy”. — Skoro tak uważasz... — wymamrotałem. że zabił, a w jej ustach umieścił czwartą spinkę. Poirot wreszcie usiadł w fotelu i pochylił się do przodu. — Proszę, powiedz, że uderzył cię przynajmniej ten jeden detal — że na ogół mamy do czynienia z parą spinek? W ustach ofiar z hotelu Bloxham znajdują się trzy. Gdzie może być czwarta, jeśli nie w kieszeni zabójcy, który tylko czeka, by włożyć ją do ust mademoiselle Jennie? Wstyd się przyznać, ale wybuchłem śmiechem. — Poirot, to po prostu niemądre. Owszem, spinki do mankietów są przeważnie dwie, ale rozwiązanie jest dużo prostsze: morderca chciał zabić trzy osoby, więc użył trzech spinek. Nie możesz posiłkować się ideą jakiejś wydumanej czwartej spinki, żeby cokolwiek udowodnić — a już na pewno nie po to, by połączyć morderstwo w hotelu z tą całą Jennie. Rysy twarzy Poirota stężały w wyrazie zaciętości. — Jeżeli jesteś mordercą, który używa spinek do mankietów w taki sposób, sam prosisz się o skojarzenie z parami, mon ami. To morderca nakierował nas na ideę czwartej spinki, a co za tym idzie, czwartej ofiary, nie Herkules Poirot! — W takim razie skąd przeświadczenie, że ów morderca nie zaplanował sześciu zabójstw? Czy nawet ośmiu? Skąd pewność, że nie nosi w kieszeni pięciu spinek z monogramem PIJ? Ku mojemu zdumieniu Poirot pokiwał głową. — Celna uwaga. — Nie, Poirot, to nie jest celna uwaga! — odparłem zniechęcony. — Wziąłem ją z powietrza. Być może ciebie bawią moje urojenia, zaręczam ci jednak, że moi przełożeni ze Scotland Yardu nie będą na nie patrzeć równie przychylnym okiem. — Twoi przełożeni nie lubią rozpatrywać tego, co możliwe? Nie, oczywiście, że nie — odpowiedział sam sobie. — A to właśnie oni są odpowiedzialni za złapanie mordercy. Oni i ty. Bon. Właśnie dlatego Herkules Poirot uda się jutro do hotelu Bloxham. — Jutro po śniadaniu wrócisz do hotelu Bloxham — stwierdził Poirot. — Dołączę do ciebie później, kiedy zakończę poszukiwania Jennie. — Ty? — rzuciłem, trochę zaniepokojony. — Oui — przytaknął. — Popełniono trzy zbrodnie, które łączy wyjątkowo niecodzienna cecha: spinka z monogramem w ustach każdej z ofiar. Z całą pewnością udam się do hotelu Bloxham. Nie zaznam spokoju, siedząc bezczynnie w fotelu i wiedząc, że nikomu nie wspomnisz o moim spotkaniu z mademoiselle Jennie, a przecież to wydarzenie doniosłej wagi! Nie potrafię odpoczywać, wyobrażając sobie, jak Jennie biega po Londynie i daje mordercy sposobność, by ją tak- KUP KSIĄŻKĘ LUB E-BOOK 25% TANIEJ NA WWW.WYDAWNICTWOLITERACKIE.PL WPISUJĄC KOD: POIROT