nr 39
Transkrypt
nr 39
facebook.com/redakcjaPDF www.pdf.edu.pl grudzień 2012 / nr 39 ISSN 1898–3480 egzemplarz bezpłatny gazeta studencka Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego a i n e z s y z r a e i w k o s r St a k i n n i e i c z ś d o ł z s e z r p y t k i l e –r PDF magazyn studencki – grudzień 2012 www.pdf.edu.pl PDF magazyn studencki – grudzień 2012 www.facebook.com/redakcjaPDF Temat z okładki Temat z okładki w SDP tacy, którzy najchętniej odcięliby sąsiadom prąd i wodę. Zażarta walka o majątek po dawnym SPD spowodowana jest trudną sytuacją finansową obu organizacji. Na ich stronach co pewien czas pojawiają się apele o uiszczenie zaległych składek członkowskich. - SDP z lat 60. to było stowarzyszenie, które dawało. Maszyny do pisania, przydziały samochodów, wyjazdy do Złotych Piasków na wczasy – wspomina Maślankiewicz. – Czasy się zmieniły. Stowarzyszenie nie daje, nie chroni i nie ma siły przebicia. Teraz trzeba dać organizacji coś od siebie. Powód czwarty. Brak inicjatywy i autorytetu Krzysztof Skowroński (Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich) był moderatorem debaty ekonomicznej „Alternatywa” zorganizowanej przez Prawo i Sprawiedliwość, fot. PAP/Radek Pietruszka Orkiestra na dziennikarskim Titanicu Dziennikarski statek tonie. Tymczasem branżowe organizacje, zamiast organizować akcję ratunkową, grają żałobny tren. Straszliwie fałszując. Czy stowarzyszenia dziennikarskie są jeszcze komukolwiek potrzebne? Bo że statek tonie, nikt już nie ma wątpliwości. – Czytam maile napływające od poszukujących pracy dziennikarzy i jestem przerażona – mówi Bożena Walewska, która kieruje „pośredniakiem” w Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich. – W tym momencie więcej dziennikarzy nie pracuje, niż pracuje – tłumaczy. Młodym radzi, by uciekali z zawodu. Rynek nie wchłonie ponad 20 tys. studentów dziennikarstwa (wg GUS) z niemal 35 uczelni. A tych, którzy się na nim znajdą, czekają umowy śmieciowe (co trzeci zawodowy dziennikarz i niemal 80 proc. współpracowników mediów pracuje na umowach zlecenia i o dzieło) i raczej niewielkie pieniądze. Najczęściej 2-4 tys. zł (dane wg raportu „Zawód: dziennikarz”), jednak początkujący nie mogą liczyć nawet na osiągnięcie dolnego pułapu w tym przedziale. Rynkiem rządzą wydawcy i właściciele, a pozycja dziennikarzy z roku na rok słabnie. Także w odczuciu społecznym. Jeszcze w 2002 roku o ich uczciwości było przekonanych 62 proc. badanych przez CBOS. Po 10 lat później w badaniu European Trusted Brands dziennikarzom ufa 32 proc. pytanych Polaków. – Jest źle – przyznaje Walewska. I wielu innych naszych 2 rozmówców. – W tej sytuacji naturalnym działaniem byłoby zjednoczenie się pod minimalnymi hasłami, np. obrony jakościowego dziennikarstwa – zastanawia się prof. Wiesław Godzic, medioznawca z SWPS. Naturalną platformą tego zjednoczenia wydają się stowarzyszenia dziennikarskie. Wydają się, bo ich działanie pozostawia wiele do życzenia. Dlaczego? Powodów jest co najmniej kilka. Powód pierwszy. Rozdrobnienie środowiska - Do 1981 roku Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich było podstawową organizacją dziennikarską zrzeszającą ponad 10 tys. członków. Z takim stowarzyszeniem liczyły się nawet ówczesne władze – mówi Andrzej Maślankiewicz, sekretarz generalny Stowarzyszenia Dziennikarzy RP. SDP rozwiązano po wprowadzeniu stanu wojennego pod zarzutem działalności opozycyjnej. W jej miejsce powołano SDPRL, do którego wstąpili dziennikarze, którzy pozytywnie przeszli weryfikację zawodową. Pozostali najczęściej zmuszeni byli odejść z zawodu. Niektórzy z nich do końca nie zgadzali się z wyrokiem komisji weryfikacyjnej i w 1989 r. powołali nowe SDP jako kontynuatora tradycji pierwotnej organizacji. Dziś SDP i SDRP to jedyne liczące się organizacje dziennikarskie, mające po ok. 3 tys. członków. W ich cieniu działa kilkanaście innych stowarzyszeń (od Stowarzyszenia Dziennikarzy Katolickich przez Press Club po Stowarzyszenie Dziennikarzy Naukowych), jednak żadna z nich nie ma więcej, niż kilkuset członków. Biorąc pod uwagę, że w mediach pracuje według różnych szacunków (i różnych definicji słowa „dziennikarz”) co najmniej 20-25 tys., nie jest to wiele. Zdaniem Stefana Bratkowskiego stowarzyszenia mogły się zwyczaj- nie wypalić. - Przed 1989 roku nielegalnie działające stowarzyszenie opowiedziało się jednoznacznie za demokracją. Kiedy wywalczyliśmy demokrację, przestało mieć tego rodzaju obowiązki. Bo demokracja, niezależnie od tego, co się mówi, nieźle funkcjonuje – tłumaczy honorowy prezes SDP. Pozbawione zewnętrznych wrogów, stowarzyszenia zajęły się wewnętrznymi utarczkami. Często o politycznym charakterze. Podwód drugi. Upolitycznienie W styczniu tego roku kilkoro dziennikarzy o poglądach prawicowych, wcześniej związanych z powstałą w 1995 roku Radą Etyki Mediów, stworzyło Obywatelską Komisję Etyki Mediów. W jej skład weszli m.in. Teresa Bochwic z SDP, Ewa Stankiewicz znana ze Stowarzyszenia „Solidarni 2010” i Jan Żaryn z UKSW i IPN, który bez powodzenia startował do Senatu z list PiS. Komisja zdążyła już zaprotestować przeciwko „przemysłowi pogardy”, „nekrofilii” i „panświnizmowi” w mediach oraz przyrównała twórców okładek „Newsweeka” do „hitlerowskich propagandzistów”. To jednak folklor, polityka toczy się gdzie indziej. Na początku października Krzysztof Skowroński, prezes SDP, poprowadził konferencję prasową kandydata PiS na premiera, prof. Piotra Glińskiego. Wielu dziennikarzy zareagowało na to oburzeniem, a część członków SDP zażądało jego ustąpienia. Niektórzy demonstracyjnie złożyli legitymacje. Skowroński bronił się, że chciał zwiększyć prestiż siedziby stowarzyszenia na Foksal, w której odbyła się konferencja. – Zrobił jak zrobił. Skowroński jest przede wszystkim dziennikarzem, i to bardzo dobrym. A dopiero potem prezesem – podkreśla Stefan Truszczyński, sekretarz generalny SDP. - Obecne władze zrobiły z SDP przybudówkę polityczną – mówi Bratkowski (choć je krytykuje, wciąż pozostaje honorowym prezesem SDP. - Nie wiadomo co z tym zrobić, mógłbym się po prostu zrzec tego tytułu, ale demonstracje nie leżą w moim charakterze. Zwłaszcza, że pierwszymi honorowymi prezesami byli Jerzy Turowicz i Bolesław Wierzbiański - tłumaczy). Wszystko zaczęło się kilka lat temu, kiedy do stowarzyszenia zaczęli zapisywać się dziennikarze kojarzeni z prawicą. Niejednokrotnie płacąc z góry za składki, przez innych nieuiszczanych latami. Pozbawieni pracy po zmianie władzy, zachęceni nielicznymi profitami płynącymi z członkostwa w stowarzyszeniu, zaczęli odgrywać w nim coraz większą rolę. Na fotel prezesa szykował się Krzysztof Czabański, prezes Polskiego Radia za rządów PiS. Po czteromiesięcznych wyborczych przepychankach porzucił SDP i wybrał miejsce na listach PiS do Sejmu. Gdy większości nie mogli uzyskać inni prawicowi kandydaci, pojawiło się nazwisko Skowrońskiego. Jego kandydaturę zgłosiła delegatom dotychczasowa prezes, Krystyna Mokrosińska. - Zrezygnowałam z kierowania stowarzyszeniem. Nie mam już siły na dyskusje w sytuacji, kiedy zasady etyki dziennikarskiej określa się jako staroświeckie, a jednocześnie część dziennikarzy staje się oficerami politycznymi jednej z partii – tłumaczy. - Skoro tak wybrano, ta władza ma legitymację, żeby podejmować pewne decyzje – ripostuje Truszczyński. – Mamy organizację demokratyczną, wszystko odbyło się w regulaminowy sposób – dodaje. - Wszędzie na świecie dziennikarze mają swoje poglądy, wiadomo kto jest lewicowy, kto jest prawicowy, i to nikomu nie przeszkadza, jeśli się nie przekracza pewnych norm Stefana Truszczyńskiego pytamy, czy warto należeć do SDP. Żachnął się, że oczywiście, tak. - Dlatego, że jednak bronimy dziennikarzy. Obroniliśmy „Rzeczpospolitą” pisząc do międzynarodowych federacji, które przekazały sprawę premierowi. Dzięki temu w redakcji nie nastąpiły gwałtowne zmiany. Ale ponieważ władza chciała opanować „Rz” do końca, krok po kroku to zrobiła – wyłuszcza. Po chwili namysłu dodaje: – Być może te protesty są mało efektywne. „Mało efektywne” to eufemizm, bo na kolejne oświadczenia dziennikarskich organizacji reagują co najwyżej branżowe portale. Chyba, że ogłaszane są takie kurioza, jak uwagi OKEM o nekrofilii i panświnizmie czy niektóre apele SDP, np. w obronie TV Trwam. – Gdy Nawet jednak poważne inicjatywy, jeśli się pojawią, cierpią z racji braku autorytetu ich pomysłodawców. Od 2001 roku w piwnicy jednej ze szkół niszczały zbiory biblioteki SDRP. A ż 8 lat i interwencji Stefana Bratkowskiego potrzeba było, aby wymusić na warszawskim ratuszu znalezienie miejsca dla liczącego ponad 20 tys. woluminów zbioru. Mimo przeprowadzki na Mokotów nie udało się uratować niemal 5 tys. książek. Nie lepiej jest z rozwiązywaniem problemów o większej skali. Stowarzyszenia były praktycznie niewidoczne, gdy w parlamencie decydowały się losy wprowadzenia w miejsce sprostowań odpowiedzi, które mogły sparaliżować redakcje. Senatorów przekonała dopiero wspólna akcja wydawców i właścicieli gazet. Opornie idą też pozostałe zmiany w prawie prasowym. – Działamy wg ustawy z 1984 roku i nikt się nie kwapi do radykalnej zmiany – podkreśla prof. Godzic. Choć zarówno SDP, jak i SDRP składały w parlamencie swoje propozycje, żadna z nich nie znalazła dostatecznego poparcia. Nawet w oczach innych organizacji dziennikarskich. Wydaje się więc, że o wiele ciekawszą ofertę mają dla dziennikarzy związki zawodowe, które funkcjonują już w większości liczących się redakcji. - W momencie, kiedy mamy wolny rynek, stowarzyszenia są co najwyżej miejscem dyskusji na temat problemów etycznych. Nie mogą negocjować z pracodawcami wynagrodzeń czy warunków i kultury języka – mówi Seweryn Blumsztajn, publicysta „Gazety Wyborczej”. - Ale u nas sprawy zaszły tak daleko, że rozmawiać po prostu się nie da – dodaje. Tłumaczy, że z portalowymi mediaworkerami i dziennikarzami tabloidów nic go nie łączy. Dlatego… założył własne Towarzystwo Dziennikarskie, mające skupiać branżową elitę. Koło się zamyka. Powód trzeci. Pieniądze, a raczej ich brak Po 1989 roku zarówno SDP, jak i SDRP odwoływały się do tradycji pierwszej organizacji. Jednak wydaje się, że pod szlachetnym określeniem „tradycja” kryły się przede wszystkim pieniądze: majątek zdelegalizowanej SDP skonfiskowany przez władze komunistyczne. Został on przyznany SDPRL, przemianowanemu w międzyczasie na SDRP. Chodzi głównie o Dom Dziennikarza na warszawskiej ulicy Foksal oraz ośrodek wypoczynkowy w Kazimierzu Dolnym. Obie organizacje walczyły o nie przed Społeczną Komisją Rewindykacyjną, która po 10 latach procesowania uznała decyzję o delegalizacji SDP za nieważną. I to właśnie jej przyznała majątek. SDRP zaskarżyła werdykt do Naczelnego Sądu Administracyjnego, a nawet podważała działalność całej komisji przed Trybunałem Konstytucyjnym. Bezskutecznie. - Większa organizacja stała się sublokatorem mniejszej – dowodzi Andrzej Maślankiewicz z SDRP, która podnajmuje obecnie kilka pomieszczeń na Foksal. – Myśmy ich nie wyrzucili z tych pokojów, tylko ich zostawili tak, jak oni onegdaj zostawili nam dwa pokoiki – ripostuje Stefan Truszczyński z SDP. I dodaje, że w razie potrzeby nieodpłatnie udostępnia kolegom z drugiej organizacji dodatkowe pomieszczenia na Foksal. Choć są Nagłówki z natemat.pl oświadczenia nie wydamy, to jesteśmy atakowani, że nie reagujemy. Powinniśmy działać wstrzemięźliwie i po chwili zastanowienia – przyznaje Truszczyński. Z tym bywa jednak problem. W listopadzie ubiegłego roku kontrowersje wzbudziło stanowisko ws. zamieszek podczas Marszu Niepodległości, które zostało odczytane jako atak na dziennikarzy i obrona zadymiarz y. Generalnie jednak wszystkie stowarzyszenia wydają oświadczenia jako odpowiedź na nośne medialnie tematy (np. głośną sprzeczkę Stefana Niesiołowskiego i Ewy Stankiewicz), z rzadka tylko poruszając ważne dla przyszłości mediów tematy. zatrudnienia – mówi Piotr Kościński, przewodniczący „Solidarności” w Presspublice. – W niektórych krajach istnieją stowarzyszenia dziennikarskie, które są jednocześnie związkami zawodowymi. One poruszają wiele spraw, od płacowych po etyczne. W Polsce była próba stworzenia syndykatu dziennikarskich związków zawodowych. Jego lokalne struktury wciąż gdzieniegdzie funkcjonują, ale nic nie słychać o jego centrali. Mówiąc krótko, zabrakło pieniędzy – tłumaczy Kościński. Krystyna Mokrosińska wątpi jednak, by dziennikarze skupili się wokół związków zawodowych. – W polskich warunkach? Nierealne. By zostać członkiem związ- zespół redakcyjny: Weronika Bloch, Szymon Cydzik, Sylwester Dąbrowski, Maciek Główka, Krzysztof Lepczyński, Beata Mielcarz, Adam Nowiński, Karol Leon Pantelewicz, Agnieszka Prochowicz, Mariusz Rutkowski, Alicja Skorupko, Kinga Szewczyk, Kamil Wąsik, Wioletta Witkowska Gazeta STUDENCKA REDAKCJA grafika i skład DTP: Karol Grzywaczewski / www.grafikadtp.com redaktor naczelny: Paweł H. Olek korekta: Paweł H. Olek z-ca redaktora naczelnego: Mirek Kaźmierczak druk: Agora S.A., nakład 5 tys. egz. Oddano do druku 10 grudnia 2012 roku Prezes SDP Krzysztof Skowroński podczas konferencji prasowej członków Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich nt. protestu wobec łamania zasad etyki dziennikarskiej przez prezesa SDP, fot. PAP/Paweł Supernak ku, trzeba mieć umowę o pracę – mówi. A dziś w mediach to luksus. Powód piąty. Brak świeżej krwi – Stowarzyszenie musi się odmłodzić. Jego trzon to ludzie… mocno doświadczeni – przyznaje Andrzej Maślankiewicz. I faktycznie, wystarczy spojrzeć na zdjęcia ze spotkań wyborczych czy roboczych. Emerytowani dziennikarze to trzon największych stowarzyszeń. Dzięki legitymacji mają dostęp do bezpłatnej opieki medyc znej, porad prawnych i… konferencji prasowych z poczęstunkami. Specjaliści od public relations organizujący spotkania prasowe, seniorów myszkujących po konferencyjnych bufetach nazywają „odkurzaczami”. Zarówno Maślankiewicz, jak i Truszczyński przekonują, że stowarzyszenia mają bogatą ofertę dla młodych. I zamierzają tworzyć koła czy zespoły dla młodzieży i studentów organizując kursy, szkolenia oraz warsztaty. Legitymacja SDRP upoważnia do uzyskania legitymacji Międzynarodowej Organizacji Dziennikarzy (IFJ), z którą można bezpłatnie zwiedzać wiele europejskich muzeów. – Wejście do Luwru to nie jest bagatelna sprawa – przekonuje Maślankiewicz. Czy jednak młodych to skusi? – Wielu wcale nie chce być dziennikarzami. Chcą dostarczać informacji, nie zawsze sprawdzonej, nie zawsze prawdziwej – przyznaje prof. Godzic. Kursy dokształcające i muzea to słaby wabik. Jest zresztą jeszcze jeden problem. Aby wstąpić do SDP lub SDRP należy mieć dwóch członków wprowadzających. To hermetyzuje środowisko. Maślankiewicz zapewnia jednak, że wystarczy wypełnić ankietę, swoje dokonania odpowied- nio udokumentować wycinkami lub nagraniami i przyjść do siedziby na Foksal. Jeśli podanie zostanie pozytywnie rozpatrzone, z pewnością znajdzie się ktoś, kto poprze taką kandydaturę. Powód szósty. Niemoc Wszystko to składa się na paraliżującą niemoc stowarzyszeń. Tę najlepiej widać w kwestii połączenia największych z nich. Nie jest to pomysł absurdalny, bowiem na poziomie lokalnym SDP i SDRP potrafią współpracować, a sprawę wielokrotnie poruszano w najwyższych gremiach obu organizacji. - To jest marginalna sprawa. Myśmy odzyskali majątek zagarnięty w niechlubnym czasie stanu wojennego. Potem działaliśmy zupełnie zgodnie. Po wyjaśnieniu sytuacji majątkowej te sprawy zeszły na plan dalszy – mówi o ewentualnym połączeniu sił Krystyna Mokrosińska. O współpracy mówi też Stefan Truszczyński: - W niektórych ośrodkach ich organizacje (SDRP – dop. red.) pracują lepiej. W niektórych oddziałach są wspólne inicjatywy. I to jest słuszne – przyznaje. – Zgody na „zlanie się” nie ma na szczeblu ogólnopolskim – dodaje. I jest to niezgoda wręcz karykaturalna. - Od samego początku zarząd SDRP stał na stanowisku, że trzeba połączyć oba stowarzyszenia i wrócić do SDP. Z tamtej strony był totalny opór, inwektywy pod naszym adresem. Nie tylko zarządu, ale „czerwonych” dziennikarzy w ogóle – tłumaczy Maślankiewicz. – To nie jest tak, że wyciągają, bo najpierw nas walili pałą po głowie – odpowiada Truszczyński. Pat. - Brakuje tu zawodowego instynktu samozachowawczego. Środowisko nie potrafi się zjednoczyć, WYDAWCA: bo to oznaczałoby podanie ręki ludziom w czyimś mniemaniu nieuczciwym – tłumaczy prof. Godzic. – Taka linia podziału byłaby zrozumiała, występuje w każdym kraju, który był pod jakąś dominacją. Ale stało się coś gorszego. Głównie w ramach obozu solidarnościowego zaznaczyły się wtórne podziały wokół oceny przeszłości. To są w dużej części animozje osobiste – dodaje medioznawca. Podkreśla też, że dziennikarze potrzebują autorytetów, które nakreśliłyby granice dopuszczalnych zachowań. Tymczasem autorytety są kwestionowane, jak np. Ryszard Kapuściński czy odsądzany od czci i wiary Adam Michnik Może więc jednak uda się scalić organizacje w imię wyższych racji? – A kto w tej chwili o tym rozmawia? – pyta Mokrosińska. – To jest wydumany problem. Istniejemy obok siebie i różnimy się ładnie. Ale dobrze by było, gdybyśmy się zjednoczyli rozmawiając choćby o prawie prasowym czy paragrafie 212 kodeksu karnego. A w tej chwili nie ma dialogu na żaden temat. Puenta Fragment rozmowy ze Stefanem Truszczyńskim, sekretarzem generalnym SDP: Dlaczego tak mało młodych ludzi przychodzi do stowarzyszeń dziennikarskich? - Przychodzą. Ale mało. - To jest względne pojęcie. W ogóle w stowarzyszeniach jest mało dziennikarzy. - Ale jest kilka stowarzyszeń… Trafił mnie pan celnie. Krzysztof Lepczyński współpraca z serwisem foto: Instytut Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego koordynator wydawcy: Grażyna Oblas adres redakcji: PDF – redakcja studencka Instytutu Dziennikarstwa UW ul. Nowy Świat 69, pok. 51, IV piętro, 00–046 Warszawa, tel. 022 5520293, [email protected] Wydanie ukazało się dzięki wsparciu Fundacji na rzecz Rozwoju Szkolnictwa Dziennikarskiego. ul. Nowy Świat 69 p. 307, 00-046 Warszawa stała współpraca: Więcej tekstów na: www.pdf.edu.pl www.facebook.com/redakcjaPDF 3 PDF magazyn studencki – grudzień 2012 www.pdf.edu.pl PDF magazyn studencki – grudzień 2012 www.facebook.com/redakcjaPDF Fotografia reklama zapraszamy do redakcji PDF portal / gazeta / facebook - sam wybierz co Cię interesuje Interesujesz się kulturą, fotografią lub mediami? Chcesz pisać o życiu studenckim? Przyjdź do nas. Kolegia foto: poniedziałek, godz. 19.00. Kolegia dziennikarskie: wtorek, godz. 18.30. Instytut Dziennikarstwa UW, ul. Nowy Świat 69, sala 51 (IV piętro) Zgłoszenia: [email protected] reklama Akademia fotoreportazu poleca warsztaty fotografii rzeczywistości fot. Wojciech Grzędziński Wzięliśmy na stronę trzech fotoblogerów. Chcieliśmy pokazać jeszcze nieodkryte, wschodzące gwiazdy fotografii, jednak ostatecznie – nie mogąc zdecydować, kogo wybrać – poszliśmy na łatwiznę i zrobiliśmy to, co wszystkie redakcje we wszechświecie, czyli uderzyliśmy do znanych i lubianych fotografów. Zadaliśmy im głupie pytania – takie, które porządny dziennikarz wstydzi się zadać. Szczęściem, nie jesteśmy porządnymi dziennikarzami. Mogliśmy dzięki temu rozwiać wątpliwości na kilka podstawowych tematów. Przede wszystkim, czy słusznie uczymy się fotografii na studiach lub kursach, skoro dobrą fotę zrobi także amator (co zdają się potwierdzać zwolnienia fotoreporterów z Agencji Gazeta i Fotorzepy). Czy zawzięcie publikując na swoich fotoblogach, nie reklama popadamy przypadkiem w manierę, czy fotoblog nie zaczyna kształtować naszego sposobu patrzenia na fotografię? Pytanie o powody prowadzenia fotobloga służyło z kolei rozwianiu naszych osobistych rozterek, a pytanie o fotografię analogową i cyfrową dorzuciliśmy dla przyjemności naszych rozmówców, ponieważ wiemy, że fotografowie ubóstwiają ten temat. Mamy nadzieję, że się przyda. 1.Po co prowadzisz bloga – czy jest to dla Ciebie sposób dotarcia do widzów czy jedynie uzupełnienie Twojej działalności? 2.Czy medium (fotoblog) kształtuje Twoje fotografie (układ, może nawet tematykę)? 3.Klisza czy karta pamięci? (dlaczego?) 4.Czy każdy może fotografować? street photo – DAMIAN CHROBAK dokument – RENATA DĄBROWSKA portret – MIŁOSZ WOZACZYŃSKI Urodzony w Jastrzębiu Zdroju. Studiował fotografię na A kademii Fotografii w Warszawie, jednak po pierwszym roku postanowił spróbować na innym kierunku i zaczął poszukiwania fotografii, które mógłby nazwać swoimi. W Londynie ukończył kurs fotografii czarno-białej na University of the Arts London. Odkrycie fotografii ulicznej stało się punktem zwrotnym w jego pracy. Damian zaczął dokumentować życie na ulicach Londynu. Miał kilkanaście wystaw indywidualnych i zbiorowych zarówno w Polsce, jak i w A nglii. W styczniu 2010 roku został uhonorowany członkostwem w ZPAF. Renata Dąbrowska (ur. 1983) - mieszka w Gdańsku, od 7 lat współpracuje z trójmiejskim oddziałem „Gazety Wyborczej”. Studentka fotografii Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Kilkukrotna laureatka prestiżowych polskich konkursów fotografii prasowej: Grand Press Photo, BZ WBK Press Foto oraz Gdańsk Press Photo. Urodzony w 1975 w Szczecinie, obecnie mieszkaniec Łodzi. Fotograf samouk. Zajmuje się głównie portretem i fotografią kreacyjną. Fotografuje głównie aparatami wielkoformatowymi na klasycznych materiałach światłoczułych oraz na kliszach rentgenowskich. Jest zdobywcą złotego medalu w konkursie Prix de la Photographie Paris PX3 oraz laureatem tegorocznego konkursu Hasselblad Masters 2012, za serię artystycznych portretów ślubnych. Jego prace były pokazywane na kilku wystawach w kraju i zagranicą, najnowsze zdjęcia można obejrzeć w albumie Hasselblad Masters v3 oraz na tegorocznych targach Photokina w Kolonii. pod kierunkiem Andrzeja Zygmuntowicza (Uniwersytet Warszawski, ZPAF) facebook.com/AkademiaFotoreportazu www.fotoreportaz.org.pl 4 4x3 Cztery pytania do trzech fotoblogerów 1. Bloga założyłem zaraz po tym, gdy zacząłem robić zdjęcia. Dzięki niemu wymusiłem na sobie s ystematykę. Postanowiłem codziennie publikować jedno zdjęcie i w ten sposób mobilizowałem się do regularnego spacerowania po Londynie z aparatem w ręku. Na początku nie zastanawiałem sie zbytnio, czy ktoś mojego bloga ogląda. Po jakimś czasie na bloga zaczęli zaglądać znajomi, a potem także inne osoby zainteresowane streetem. Teraz zrobiła sie z tego forma blogu-galerii, gdzie codziennie zagląda ok. 100 osób. 2. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Na pewno ułatwia mi wgląd w zdjęcia, które wcześniej zrobiłem, pozwala je śledzić w porządku chronologicznym. Pomaga zachować systematyczność. 3. Fotografia analogowa czy cyfrowa - byłem świadkiem wielkich kłótni na ten temat. Obstaję przy stanowisku, że to sprawa indywidualna fotografa. Mnie nie do końca podoba się sterylność obrazu cyfrowego. Nie wspominając już o ilości robionych zdjęć. I tu nic mądrego nie wymyślimy. Czy to profesjonalny fotograf czy fotograf amator, liczba robionych zdjęć wzrasta, gdy bierze sie w rękę cyfrę. Osobiście uwielbiam ten proces negatywowy, czekanie, aż skończy się film, aż go się wywoła, żeby móc zobaczyć. A potem proces przechowywania obrazów na negatywie, przechowywania negatywów w segregatorze z podpiętą do każdego stykówką itd. Teraz wszyscy posiadają aparaty cyfrowe (te wypasione) i od razu myślą, że będą robili mega foty. I co z tego, że posiadają te cuda techniki, skoro 60 proc. użytkowników nie wie, do czego służą funkcje aparatu i jak ich użyć. Dla nich jest to tylko przyciśnięcie migawki zazwyczaj w trybie P. Sam chwytam za cyfrę, gdy trzeba dla kogoś coś pstryknąć, bo większość zleceniodawców chce widzieć efekt od razu. Minimalizuje się w ten sposób koszta. Do swojej fotografii używam jednak przede wszystkim filmu. I wolę też mieć negatywy, bo kartom pamięci na dłuższą metę nie ufam. 4. Na pewno tak, ale czy każdy może zostać fotografem, to już inna sprawa. Bycie fotografem to nie jest tylko robienie zdjęć. Tam się kryje coś głębszego w tym całym procesie. Tu trzeba oddać całego siebie. To są lektury, godziny spędzone na fotoedycji i analizie obrazów, ciągłe wyrabianie swojej wrażliwości, wyrabianie własnego stylu. Ciągła praca nad własnym rozwojem. 1. I jedno i drugie. Pracując dla GW fotoedytor często do gazety wybierał zdjęcia, które niekoniecznie wybrałabym ja. Zdjęcia te najczęściej też były kadrowane i to, co ja chciałam powiedzieć (kadrem, kompozycją, kolorem, światłem) - „zdjęcie” w gazecie spełniało rolę „zatykacza” dziury wcześniej określonej przez redaktora /składacza. Czasem przy okazji jakiegoś zwykłego / nudnego tematu - konferencja prasowa, dziura w drodze, udawało się zrobić zdjęcie, które nie miało szans na publikacje w gazecie - nie pasowało do tematu, a które mnie się bardzo podobało. Blog jest świetnym miejscem do publikacji takich „moich” zdjęć. Z czasem (bloga prowadzę od ponad 3 lat) okazało się, że wiele zdjęć publikowanych na blogu tworzy serie / cykle / zestawy fotografii np. „na dysce”, „na pieska” czy „gotowanie”. Realizując (przez ostatnie trz y lata) mój jak dotąd najpoważniejszy projekt - sportretowałam 100 kobiet, głównie z Polski, które nazywają się tak samo jak ja. Na blogu na bieżąco publikowałam fotografie Renat Dąbrowskich. Ułatwiało mi to zadanie i uwiarygadniało moje dobre zamiary - kobiety które z różnych powodów obawiały się włączenia w mój projekt mogły zobaczyć, jak wyglądają inne RD, że to co robię, robię na prawdę mimo, że wydawało się im i pewnie nie tylko im zwariowane i dziwne. Fotoblog spełnia rolę strony internetowej, daje też możliwość prezentacji swojego portfolio. 2. Trochę pewnie tak. Układ zdjęć prezentowanych (nie tylko na blogu) - zawsze bardziej lubiłam robić zdjęcia poziome, lepiej mi się układają / komponują, a na moim blogu - takie / poziome, lepiej wyglądają. Robię swoje, na blogu mam możliwość publikować to na bieżąco. Są tzw. zdjęcia blogowe, robione właśnie „na bloga”, takie często „żadne”, a jednak jakieś - które autor ma potrzebę pokazania, takie na pamiątkę, bo fotoblog trochę też spełnia rolę „pamiętnika”. 3. Kiedyś fotografowałam na negatywie, teraz najczęściej robię zdjęcia cyfrowe. Nie ma to dla mnie większego znaczenia. Oczywiście widzę ogromną różnicę miedzy fotografią analogową a cyfrową, ale przy okazji fotografii jaką ja „uprawiam”, cyfra wystarczy. W zawodzie jestem od ośmiu lat, ze względu na czas, koszty (wszyscy wiemy, co się dzieje z rynkiem fotograficznym, prasowym), używam aparatu cyfrowego. 4. Tak samo jak „śpiewać każdy może..”, mam wrażenie, że wszyscy wszystko fotografują! 1. Prowadzenie bloga to oczywiście sposób na dotarcie do widzów, ale przede wszystkim możliwość pokazania wybranych prac osobom zainteresowanym moimi zdjęciami. Oczywiście, najlepiej byłoby zdjęcia pokazywać na papierze, na żywo, na wystawach. Ale dzięki blogowi można dotrzeć do szerszej publiczności, a także pokazać namiastkę tego, co kiedyś będzie można obejrzeć na papierze. 2. Ani trochę. Blog to tylko prezentacja tego, co robię. To raczej moje fotografie wpływają na kształt bloga i jego układ. 3. Odpowiedź na to pytanie nie jest wcale taka oczywista, jak by się wydawało. W zasadzie powinienem napisać „zdecydowanie klisza”, ale sprzęt cyfrowy ma też swoje zalety, dzięki którym mogą powstawać świetne fotografie. Zatem odpowiem, że preferuję kliszę, ale jeśli trzeba fotografuję cyfrowo. 4. Fotografować może każdy, ale nie każdy będzie w stanie robić to dobrze. Obecnie dostępność sprzętu, jego automatyka daje ludziom pozorne uczucie, że mogą robić dobre zdjęcia. Owszem robienie poprawnych zdjęć jest stosunkowo proste, ale od poprawnych do dobrych fotografii jest bardzo daleka droga. Opracowanie: Maciek Główka i Karol Leon Pantelewicz 5 PDF magazyn studencki – grudzień 2012 www.pdf.edu.pl Fotografia Fotografia mody to pojęcie szerokie i głębokie. Bo chociaż sama moda – rozumiana jako kreacja wzorów ubiorów przez zawodowych projektantów narodziła się dopiero w połowie XIX w., to z całą pewnością już w czasach prehistorycznych żyły kobiety, które dbały o to, aby noszona przez nie skóra z niedźwiedzia pasowała do obuwia oraz mężczyźni, którzy staranniej niż inni dobierali kolor rzemyka sandałów do kości, z których robiona była ówczesna biżuteria. PDF magazyn studencki – grudzień 2012 www.facebook.com/redakcjaPDF Fotografia Publikacja zdjęć ma charakter edukacyjny Szyk, klasyka i słonie Fotografia, która wkraczała na światowe salony tuż przed 1830 rokiem, nie skupiała się początkowo na fasonach spódnic noszonych przez eleganckie panie. Przeglądając fotograficzne archiwa, trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że moda szybko zajęła istotne miejsce wśród inspiracji fotografów już pierwszej połowie dziewiętnastego wieku. Wiele można by wymienić nazwisk, bez których fotografia mody miałaby zupełnie inne oblicze. Cecil Beaton, Norman Parkinson, Louise Dahl-Wolfe… Jednak żaden artysta nie wywarł na nią takiego wpływu jak Richard Avedon, fotograf, który pracował nieprzerwanie od 1945 roku, aż do śmierci w 2004. Karierę fotograficzną rozpoczynał od robienia zdjęć do identyfikatorów na morskich handlowcach. Jeden z takich portretów, przedstawiający marynarzy bliźniaków, zostało zauważone przez dyrektora artystycznego „Harper’s Bazaar”. Alexey Brodovitch przekonał Avedona do zrobienia paru zdjęć dla magazynu. I w ten właśnie sposób rozpoczęła się jego kariera w świecie mody. Od fotografowania marynarskich twarzy przeszedł więc Richard Avedon do robienie zdjęć takim gwiazdom jak Marlin Monroe (zrobiony przez niego, do bólu szczery, portret aktorki stał się jednym z jej najpopularniejszych zdjęć), Elizabeth Taylor, Brigitte Bardot, Marlon Brando, Jack Nicholson, Bob Dylan czy Kate Moss – by wymienić zaledwie kie portrety, które wykonuję, mogłyby być właściwie autoportretami. W fotografii interesuje mnie kondycja ludzka, ale to, co nazywam kondycją ludzką, może być… moją własną”. Dlatego autor lubił rozmawiać z fotografowanymi osobami, wdawać się z nimi w głębokie dyskusje, dotykające często bardzo niewygodnych tematów. Nie stronił od wprowadzania swoich modeli w zakłopotanie, byle tylko wydobyć możliwie najszczerszy obraz widzianej przez obiekt y w postaci. „Moich prac nie traktuję jako ‘zdjęć mody’, ale jako obserwacje kobiet w sukniach” – podkreślał fotograf. Słonie Nowoczesne, świeże spojrzenie Avedona spowodowało odrzucenie wcześniejszego, bardziej klasycznego stylu i zapoczątkowało nową erę w świecie fotografii mody. Amerykanin wprowadził do swoich zdjęć ruch, dynamikę, a modelkom i modelom pozwolił nawet… na uśmiech! Chciał widzieć na zdjęciu żywą istotę zdolną do przeżywania emocji, a nie manekina Szyk Jeszcze zanim nabrała charakteru masowego i służyła głównie prezentacji znanych osobistości swoich czasów, wymyślne suknie, oryginalne kapelusze i imponujące peruki zdawały się często pełnić rolę pierwszoplanową i przyćmiewać na zdjęciach samych modeli. Prawdziwy rozkwit fotografia mody przeżyła w pierwszej dekadzie dwudziestego wieku. Rynek wydawniczy zaczął wówczas podbijać magazyn „Vogue”, który przez lata stopniowo docierał do niemal wszystkich krajów na całym świecie i po dziś dzień wyznacza trendy w modz ie, odkr y wa nowe twarze i dla wielu pozostaje wyrocznią w sprawach stylu. Obecna redaktor naczelna, Anna Wintour, która swoje stanowisko objęła w 1988 roku, stała się już żywą legendą świata mody (ostatnimi laty głównie za sprawą filmu Davida Frankela „Diabeł ubiera się u Prady”, gdzie w rolę Mirandy Priestley – wzorowanej na postaci Wintour - wcieliła się Meryl Streep). Od początku kariery miała jeden, jasno określony cel – zostania naczelną „Vogue’a”. Dzięki swojemu żelaznemu charakterowi, bezkompro- misowości, ale przede wszystkim doskonałemu wyczuciu smaku, należy obecnie do jednej z najlepiej rozpoznawalnych kobiet świata. Pierwsza okładka pisma, jaka ukazała się pod jej kierownictwem, na której mało znana modelka ubrana jest w tanie dżinsy oraz w bluzkę Christiana Lacroix za bagatela dziesięć tysięcy dolarów, wywołała wielki szok i zapoczątkowała nową erę w historii magazynu mody. Pierwszym oficjalnym fotografem „Vogue’a” był Adolph de Meyer, uważany również za pioniera fotografii mody. Jego nastrojowe, pełne elegancji portrety osób z wyższych sfer charakteryzowały się doskonałym wyczuciem światła i były jednym z istotnych argumentów w toczącej się na przestrzeni lat dyskusji na temat tego, czy fotografię można zaliczyć do sfery sztuki. Dziś, kiedy już nikt nie ma wątpliwości, że dobry fotograf to artysta przez duże „A”, zdjęcia modowe jawią się często w oczach współczesnych jako prawdziwe perełki wśród osiągnięć całej fotografii. Od początku też przynosiły sławę i pieniądze tym, którzy ją tworzyli. Nic w tym dziwnego – fotografia pięknych kobiet ubranych w odzież zaprojektowaną przez najlepszych projektantów po prostu sprzedawała się sama. Cieszyła oko zarówno koneserów wdzięków płci słabej, wielbicieli mody i stylu, jak i fascynatów fotografii w ogóle. Przykładem innego fotografa pracującego przez lata dla „Vogue’a” czy „Harper’s Bazaar” jest Edward Jean Steichen. Chociaż jego nazwisko kojarzy się głównie z wystawą zdjęć fotografów z całego świata „The Family of Man”, to Steichen niezaprzeczalnie przyczynił się także do rozwoju, a nawet wystawienia na piedestał fotografii mody. Jego zdjęcia, które ukazały się w 1911 roku w magazynie „ Art And Decoration” uważane są za pierwsze nowoczesne fotografie mody kiedykolwiek opublikowane w prasie. Lata trzydzieste i czterdzieste dwudziestego wieku uczyniły z niego najbardziej rozpoznawalnego i najlepiej opłacanego fotografa na świecie. Richard Avedon, Dovima with Elephants (1955) szą precyzją – sylwetki postaci układają się w łagodny łuk tworzący literę U. Gra światła i cienia podpowiada co bardziej czujnemu oku, że naturalne słoneczne światło sprawiłoby, że morze wyszłoby na zdjęciu o wiele ciemniejsze. Studyjne oświetlenie zdołało wydobyć na pierwszy plan kontury postaci i zamazać łagodnie tło. Autorem owej fotografii jest George Hoyningen-Huene, Rosjanin, który w 1920 roku wyruszył do Paryża, gdzie w niedługim czasie stał się jednym z głównych fotografów pisma „Vogue”. Po parunastu latach przeniósł się do Nowego Jorku, aby pracować dla „Harper’s Bazaar”. Po drodze poznał też innego, przyszłego fotografa, który wkrótce stał się jego kochankiem oraz modelem. Horst P. Horst przez całą karierę wspominał swojego mistrza i nauczyciela, jednak w swoich pracach wykorzystywał głównie inspiracje klasycystyczne, studiując klasyczne pozy greckich rzeźb oraz postaci z obrazów, szczególną uwagę przywiązując do pozycji rąk modela. Klasyka Adolph de Meyer – Jeanne Eagels 6 Przykładem perełki światowej fotografii stało się jedno z najlepiej rozpoznawalnych zdjęć ze świata mody, które zrobione zostało na potrzebę reklamy kostiumów kąpielow ych. Chociaż powstało w 1930 roku, wydaje się być bliskie również współczesnym trendom fotografii i doczekało się wielu reprodukcji. Widać tu zarówno szyk i elegancję, jak i klasycystyczny spokój. Obraz dwóch postaci wpatrzonych w horyzont morza został wykonany z największym kunsztem i zamiłowaniem do aranżacji. Bo przecież morze nie jest tu morzem, lecz tłem w studio, a swobodna pozycja, z jaką para ludzi siedzi tyłem do obiektywu, została dopracowana z najwięk- Edward Steichen – Norma Shearer Richard Avedon – Marylin Monroe (1957) kilka nazwisk jego sławnych modeli. Artysta uwieczniał zresztą nie tylko celebrytów ze świata filmu i mody – bohaterami jego fotografii były również takie osobistości jak Jackie Kennedy, Samuel Beckett czy Dalajlama. Ze swoim aparatem docierał również na podwórka zwykłych ludzi, czego przykładem może być cykl portretów „In the A merican West”, przedstawiający rolników, kierowców czy sprzedawców przy swoich codziennych zajęciach. Nie ma tu miejsca na romantyczne złudzenia, autor nie ucieka od pokazania mniej atrakc y jnej s trony A mer y k i . Zmarszczki i blizny na twarzach sportretowanych ludzi pokazują, że życie nie zawsze może być idealnie zaprojektowane, a wszelkie aranżacje prędzej czy później okazują się bezsilne w obliczu codziennych problemów i nieustannego wysiłku. Zdjęcia te przyczyniły się do demitologizacji „amerykańskiego snu”. Bez względu na status społeczny fotografowanej postaci, najważniejszym elementem każdego zdjęcia Richarda Avedona były prawdziwe emocje, bijące od modeli bądź wynikające w gry świateł, cieni oraz otoczenia, w którym umieszczał swoich bohaterów. Sam artysta powiedział kiedyś: „Wszyst- pozbawionego wszelkich uczuć. Artysta mawiał: „Od artysty nie można przecież oczekiwać, że będzie miły i delikatny, tylko żeby się wyrażał, żeby wypowiadał się o ludzkiej egzystencji.” Najsłynniejszym zdjęciem Richarda Avedona, które w roku 1955 wywołało prawdziwy szok oraz zapoczątkowało nowy styl w fotografowaniu mody jest „Dovima with Elephants”. Nikt wcześniej nie zdobył się na odwagę, aby sławną modelkę w sukni zaprojektowanej przez Christiana Diora umieścić na zdjęciu ze zwierzętami (w dodatku ze zwierzętami, którym daleko do elegancji odpowiadającym stylowi światowych stolic mody). Szorstka powierzchnia szarej skóry słoni tworzy niezwykły kontrast z gładko lejącą się czarno-białą tkaniną sukni. Modelka wygięta w subtelnej pozie, z podniesioną do góry prawą ręką oraz trzy przypięte łańcuchami słonie stojący obok siebie na przykrytym sianem betonie – owo zestawienie nawet w dzisiejszych czasach wydawać się może niezwykłe, lecz w roku 1955 było prawdziwą rewolucją, jakiej nigdy nie oczekiwano w świecie fotografii mody. Chyba żadne z późniejszych zdjęć nie wywołało już takiego estetycznego szoku. Dwa lata przed śmiercią artysty „The New York Times” ogłosił Avedona najsłynniejszym fotografem świata. Nic dziwnego, skoro jego nazwisko obiło się o uszy nawet zupełnym laikom, którzy nie mają nic wspólnego ani z fotografią ani modą. Sam fotograf musiał być niezwykle spełnionym człowiekiem, ponieważ powiedział kiedyś: „Wiem, że przypadek, który sprawił, że zostałem fotografem, pozwolił mi w ogóle żyć. Jeśli danego dnia nie zrobię czegoś związanego z fotografowaniem, czuję się, jakby ominęło mnie coś niezbędnego do istnienia. To tak, jakbym zapomniał się obudzić”. Ów wewnętrzny przymus fotografowania, zamiłowanie do poznawania ludzi i docieranie do sedna ludzkich emocji sprawiły, że fotografia Richarda Avedona to znacznie więcej niż zdjęcia mody, nawet jeżeli przez lata oglądano je w „Vogue’u” czy w „Harper’s Bazaar”. Stały się ponadczasowe i wciąż inspirują. „Portrety i fotografie mody Richarda Avedona pomogły stworzyć definicję stylu, piękna i kultury Ameryki w ostatnim półwieczu” – napisał po śmierci artysty w pożegnalnym artykule „The New York Times”. Patrząc wstecz na całą historię fotografii, nasuwa mi się na myśl refleksja, że tymczasowa moda nigdy nie powinna deklasować artystów. Postępowe podejście Richarda Avedona nie umniejsza talentu o wiele bardziej klasycznego fotografa, jakim był Hoyningen-Huene, podobnie jak żaden przyszły talent nie zdoła odebrać osiągnięć najsłynniejszemu fotografowi świata. Artystyczne trendy w tym obszarze przez całe lata czerpały inspiracje zarówno z innych dziedzin sztuki, ale bywały też dziełem przypadku lub dziećmi pomysłowości twórców. Sama moda była często jedynie pretekstem do wyrażenia swoich artystycznych zamysłów i przełamania kolejnych barier w sztuce. Erwin Blumenfeld, Helmut Newton, David Bailey czy Hiro – wszyscy ci artyści wnieśli do spuścizny fotografii coś znacznie więcej niż obrazki modnych ubrań i pięknych modelek. Anna Wintour mówi: „Nasze potrzeby są bardzo proste. Od fotografa oczekujemy tego, aby wziął sukienkę, sprawił, że dziewczyna będzie w niej ładnie wyglądała, dał nam tyle zdjęć, abyśmy mieli z czego wybierać i był obojętny. Fotografowie tymczasem – jeśli mówimy o tych lepszych – zawsze chcą tworzyć sztukę”. W 2012 roku, kiedy fotografia mody obecna jest praktycznie wszędzie – począwszy od dobrze znanych magazynów mody, poprzez brukowce, przeróżne strony internetowe (nie tylko te poświęcone modzie), billboardy i plakaty stojące tuż pod naszym blokiem, a skończywszy na opakowaniach rajstop czy t-shirtów z hipermarketów, trudno niekiedy uwierzyć, że w natłoku tych obrazów można znaleźć prawdziwe dzieła sztuki. Nie musimy jednak szukać daleko – rodzimemu rynkowi fotograficznemu nie brakuje wszak talentów, które z sesji modowej potrafią stworzyć prawdziwą ucztę dla oka. Wystarczy wymienić takie nazwiska jak Aldona Kaczmarczyk, Iza Grzybowska, Mateusz Stankiewicz czy Zuzanna Krajewska i Bartek Wieczorek. Ale o fotografii mody w polskim wydaniu… już innym razem. Agnieszka Prochowicz Więcej widzieć, słyszeć i odczuwać Susan Sontag urodziła się w Nowym Jorku, w żydowskiej rodzinie. Jej ojciec Jack Rosenblatt był handlarzem futer w Chinach, zmarł gdy miała cztery lata. Relacja z matką nie była dla niej łatwa. Pisarka oskarżała ją o oziębłość, brak emocjonalnego wsparcia. W efekcie dorosłemu życiu Sontag towarzyszył ogromny lęk przed samotnością oraz tendencja do nadmiernego podporządkowywania się ludziom. W wieku siedemnastu lat poznała Philipa Rieffa, wykładowcę socjologii. Wzięła z nim ślub i urodziła syna Davida. Zmarła w 2004 roku na skutek białaczki. Była w tym czasie w związku z fotografką Annie Leibovitz. Sontag była pisarką, eseistką, krytykiem społecznym i aktywistką praw człowieka. W 2000 roku opublikowała powieść W Ameryce, w której pierwowzorem głównej postaci była Helena Modrzejewska. Obecnie przywołuje się ją w Polsce za sprawą publikacji jej autorstwa przygotowanych przez wydawnictwo Karakter. Pierwsza z nich O fotografii została wznowiona po dwudziestu trzech latach. Kolejne to Widok cudzego cierpienia, Przeciw interpretacji i inne eseje i pierwszy tom dzienników Odrodzona. Przeciw interpretacji... jest zbiorem esejów pisanych od 1961 roku i wydanych pięć lat później w USA jako druga (po Dobroczyńcy) książka Sontag. Fascynująca jest zdolność autorki do wyławiania z kultury zjawisk, mierzenia się z nimi, nazywania ich i opisywania. Tytułowy esej działa ożywczo na odbiorcę sztuki, przypomina o jej pierwotnych zadaniach. Sontag odważnie i wprost występuje przeciwko współczesnym (lata 60. XX wieku) działaniom krytyków, które dążą do odkrycia znaczenia dzieła sztuki czyli „treści ukrytej”. Pomija się formę, liczy się tylko treść. W wysiłkach krytyków eseistka widzi zagrożenie, a nawet zagładę dzieła. Przedstawia zabarwioną negatywnie definicję interpretacji rozumianej jako działanie umysłu według reguł, schematów, które odnosi się do dzieła. Podaje chociażby oświeceniową interpretację mitu o cudzołożnym związku Zeusa i Leto. Był on trudny do zaakceptowania dla stoików, którzy zakładali, że bogowie kierują się zasadami moralnymi. Poradzili sobie interpretując nieprawy związek jako alegorię połączenia ze sobą Mądrości i Siły. Sontag podkreśla tutaj, że interpretacja zmienia tekst, tworzy (!) coś zupełnie innego - ekwiwalent dzieła sztuki. Jak się przed tym ustrzec? Autorka postuluje zajęcie się formą dzieła. Oglądajmy, patrzmy, zatroszczmy się o odpowiednią terminologię. Mając to na uwadze autorka zauważa, że naszą kulturę charakteryzuje nadmiar. Ilość bodźców działających na słuch, węch, wzrok jest ogromna. W czasach Dantego nie były one tak atakowane a sztuka wysoka była czymś rzadkim. Dziś powielamy jej przykłady przez reprodukcje, odbiór dzieła jest utrudniony przez dodatkowe dźwięki, zapachy, widok miejskiego pejzażu. Tymczasem naszym zadaniem jest zadbać o zmysłowy kontakt z dziełem. Mamy odsunąć na bok treść, powrócić do patrzenia i opisu jak pisze Sontag: „musimy nauczyć się więcej widzieć, słyszeć, odczuwać”. Funkcją krytyki jest zatem pokazanie w jaki sposób dzieło sztuki istnieje. Warto zainteresować się przywoływanym zbiorem esejów również ze względu na „Zapiski o kampie” najczęściej przywoływany tekst autorki. Do tej pory jego polska wersja była dostępna w „Literaturze na świecie”, która w latach 70. ubiegłego wieku opublikowała go jako „Notatki o kampie”. Sontag zaznacza, że w 1954 roku Christopher Istwood napisał powieść Świat wieczorem i poświęcił w niej dwie strony kampowi. To bardzo mało, prawie nic, ale wystarczyło by zaintrygować eseistkę i zainspirować do zajęcia się tematem. Przeciw interpretacji... pozostawia czytelnika oczarowanego precyzyjnym stylem autorki, przenikliwością umysłu. Rodzi chęć bliższego poznania jako osoby. Jest to możliwe dzięki jej dziennikowi wydanemu również przez Karakter. Beata Mielcarz Susan Sontag „Przeciw interpretacji i inne eseje” Wydawnictwo Karakter, 2012 Liczba stron: 320 7