Przeczytaj fragment
Transkrypt
Przeczytaj fragment
WSTĘP WSTĘP P rzedstawione niżej opracowanie jest w mej intencji pierwszym etapem szerzej zakrojonego przedsięwzięcia: syntetycznego omówienia historii komunikacji społecznej. Pierwotnie zamierzałem potraktować je jako pierwszy, wstępny tom syntezy. W trakcie jej przygotowywania okazało się jednak, że musi ona być poprzedzona tak wieloma wyjaśnieniami, że nie da się ich zamknąć w ramach jednego czy nawet dwóch tomów wprowadzających. Zdecydowałem się więc ująć je w ramy odrębnej, czterotomowej całości. W kolejnym tomie Prolegomenów przedstawię swój sposób traktowania historii komunikacji: omówię paradygmat determinizmu technologicznego, a także trudności, na jakie napotykam w trakcie badań. Tom trzeci poświęcę ewolucyjnym podstawom komunikacji, a zwłaszcza adaptacjom fundamentalnym dla powstania mowy (w tym sensie już w tym tomie przedstawię początki komunikacji). W tomie czwartym ukażę psychosomatyczne podstawy komunikacji, a więc te cechy psychiczne i fizyczne człowieka, które są efektem procesów adaptacyjnych i które decydują o naszym (w sensie: naszego gatunku) sposobie komunikacji. Pierwsze dwa tomy realizować więc będą podstawowe zadania wstępu do konkretnego opracowania: sprecyzowanie zakresu pracy, sformułowanie hipotez badawczych, określenie sposobu ujęcia problemu, krytyczne omówienie źródeł i opracowań. W dwóch kolejnych przedstawię genezę i uwarunkowania komunikacji. Wyjaśnienie tych kwestii da solidną podstawę do dalszych prac nad dziejami komunikacji. W ramach kolejnego, kilkutomowego cyklu, pod nazwą Historia komunikacji społecznej, zamierzam omówić następujące po sobie ich etapy. Pierwszy tom dotyczyć będzie powstania mowy i ufundowanej na niej kultury pierwotnie oralnej (a więc takiej, która istniała przed pojawieniem się pisma). W następnych tomach omówię zmiany, jakie przyniosło w systemie komunikacji pojawienie się kolejnych mediów: pisma, druku, mediów fotochemicznych i elektrycznych/elektronicznych. 8 W Niniejszy tom jest więc pierwszym krokiem w kierunku szeroko zakrojonego zaprezentowania podstaw i dziejów komunikacji. Składa się z dwóch części, które ustalają zakres moich dalszych rozważań poprzez zdefiniowanie kluczowych pojęć. W części pierwszej omawiam więc relację między takimi kategoriami, jak komunikacja, komunikowanie i komunikowanie się, uzasadniając wybór pierwszej z nich i wiążące się z tym konsekwencje dla mego sposobu traktowania tematu. Szczególnie istotną rolę w rozważaniach na temat komunikacji pełnią kategorie: znak i systemy znakowe. Z uwagi na to omawiam, w części drugiej, takie podstawowe systemy semiotyczne, jak język, obraz, ciało czy rzeczy. Nie roszczę sobie przy tym pretensji do przestawiania nowatorskich rozstrzygnięć w tym zakresie. Powodem, dla którego zajmuję się tak skomplikowanymi kwestiami teoretycznymi, jest chęć przygotowania gruntu dla rozważań nad historią komunikacji. Stąd też stosunkowo szeroko ukazuję historyczne aspekty poruszanych zagadnień, starając się ustalić, na ile przydatne dla historyka są ustalenia badaczy reprezentujących inne dyscypliny. Mam jednak nadzieję, że udało mi się stworzyć opracowanie mające pewną wartość także dla ludzi niezainteresowanych historią. Zakres chronologiczny moich rozważań, zarówno w wypadku Prolegomenów, jak i w wypadku Historii, obejmuje całość dziejów ludzkości, a więc także czasy sprzed powstania pisma. Tradycyjnie mówi się w odniesieniu do tego okresu o prehistorii. Będę stosował ten termin, ale jedynie jako konwencjonalne określenie pewnego etapu historii, a nie czegoś od niej odrębnego. Jak bowiem zauważa historyk Krzysztof Pomian, w ciągu ostatnich dziesięcioleci zerwana została „monogamiczna więź” historii z pismem. Dzieje sprzed powstania pisma to również część historii, tyle że stosuje się w ich wypadku inne metody, wykorzystując odmienne źródła. Przy czym granica ta ulega rozmyciu, ponieważ udoskonalenie metod badania pozostałości pozwala dokonywać ustaleń wcześniej możliwych tylko dzięki analizie przekazów pisanych, a jednocześnie w odniesieniu do czasów historycznych stosuje się metody badawcze typowe dla badań prehistorii (przykładem archeologia średniowiecza). Choć nadal istnieje granica między badaniem źródeł pisanych a badaniami kultury materialnej i przekazów ustnych, to „Niegdyś szczelna granica ta stała się jednak jak sito. Oddziela obecnie nie tyle historię od niehistorii, co różne przedmioty i metody samej historii, która w ciągu ostatnich czterech dziesięcioleci przestała utożsamiać swój zakres z zakresem pisma”. (Pomian, : ). Całość planowanej syntezy (Prolegomenów i Historii) ma mieć charakter dydaktyczny i popularyzatorski: w zamierzeniu ma być rodzajem bardzo obszernego wykładu. Jego adresatem są wszyscy zainteresowani historią, a w przypadku Prolegomenów także teorią komunikacji, antropologią, biologią ewolucyjną i psychologią. Kieruję ów wykład przede wszystkim do studentów, zarówno ze względu na sposób potraktowania tematu, jak i genezę opracowania. Trudno mi co prawda wyobrazić sobie współczesnych studentów czytających tak obszerny W tekst, być może jednak pewne jego fragmenty spotkają się z ich zainteresowaniem, choćby jako lektura konieczna do zaliczenia pewnych przedmiotów. Mam tu na myśli przede wszystkim przedmiot, który sam wykładam na Wydziale Politologii UMCS: Historię komunikacji społecznej. O ile się orientuję, nie jest on wykładany w innych ośrodkach akademickich. W ramach studiów na kierunku Dziennikarstwo i Komunikacja Społeczna (DziKS) studenci zapoznają się jednak z ważnymi fragmentami historii komunikacji (historia prasy, radia i telewizji). Być może przydatne im więc będą kolejne tomy opracowania; także ucząc się o społecznym i kulturowym oddziaływaniu mediów (to kolejny przedmiot na kierunku DziKS), będą mogli skorzystać z tego wydawnictwa. Odnosi się to chyba również do innych studiów humanistycznych, jak historia, antropologia czy kulturoznawstwo. Piszę tu o studiach dziennikarskich dlatego, że jestem z nimi nie tylko formalnie, ale i mentalnie związany. Niniejsze opracowanie powstało na kanwie wykładów, jakie od wielu lat prowadzę. Nie są to jednak spisane wykłady, bo też nie sposób byłoby omówić podczas wykładu choćby wszystkich zagadnień poruszonych w tym tomie, nie mówiąc już o całych dziejach komunikacji. Pewne fragmenty omawiałem jednak ze studentami, są więc niejako „przetestowane”. To życzliwa reakcja, zainteresowanie okazane przez (oczywiście, tylko niektórych) studentów dały mi odwagę niezbędną do podjęcia tematu tak szalenie rozległego i skomplikowanego. Nie chodzi tylko o zakres chronologiczny, ale także o sposób traktowania omawianych zagadnień. Nie ujmuję ich po kronikarsku, nie zadawalam się przedstawieniem faktów dotyczących kolejnych przełomowych zmian technologii komunikacyjnych, lecz staram się także omówić ich skutki. Historię komunikacji ujmuję więc bardzo szeroko. Nawiązując do nazwy jednego z wymienionych wyżej przedmiotów uniwersyteckich, można planowaną syntezę określić jako historię społecznego i kulturowego oddziaływania mediów. Trzeba to chyba uznać za ambitne, trudne do zrealizowania zadanie. Stąd też traktuję swoją pracę nie tylko jako pomoc dydaktyczną, ale i jako skierowane do badaczy zaproszenie do rozważań i dyskusji. Zagadnieniami, jakie chcę poruszyć, zajmują się niemal wszystkie nauki społeczne i humanistyczne. Uwzględniam też problemy wchodzące w zakres nauk przyrodniczych. Omawiając ustalenia poszczególnych dyscyplin, staram się to zrobić w miarę gruntownie, traktując jednak, co podkreślam powtórnie, swe rozważania nie jako mające autonomiczną wartość opracowanie, np. z zakresu komunikologii, językoznawstwa, semiotyki czy biologii ewolucyjnej, a jedynie jako przygotowanie gruntu pod dalsze partie wykładu dotyczące już ściśle historii komunikacji. Nie poprzestając na zreferowaniu ustaleń poszczególnych dyscyplin, na ogół w ujęciu synchronicznym rozpatrujących badane zjawiska, staram się wskazywać na ich historyczne uwarunkowania czy precedensy. Sygnalizuję więc wiele kwestii, które szczegółowo omówię w kolejnych tomach. Znamy to zjawisko z pierwszego wykładu wygłaszanego w ramach określonego cyklu, gdzie często stosuje się zapowiedź „Szerzej 9 10 W na ten temat powiem...”. W moim przypadku chodzi o zilustrowanie, przykładami – zaczerpniętymi z różnych etapów rozwoju komunikacji – tez, które będę rozwijał w trakcie pisania kolejnych tomów. Mam na uwadze także wskazanie przykładów zdających się przeczyć tezom funkcjonującym w obiegu naukowym. W wielu wypadkach badacze zajmujący się współczesną komunikacją skłonni są traktować jako novum zjawiska istniejące już w przeszłości. Polemizując z ich stanowiskiem, staram się wykazać, że chodzi jedynie o aktualny etap przebiegu pewnych procesów, a przynajmniej znaleźć historyczne analogie dla współczesnych zjawisk. Nie rozstrzygając przy tym kwestii, a jedynie sygnalizując możliwe warianty rozwiązań jako zapowiedź rozważań planowanych na kolejne tomy, przedstawiam więc wycinkowo pewne problemy, fakty czy tendencje wchodzące już bezpośrednio w zakres historii komunikacji. Nie stanowią one jednak zwartej, całościowej narracji. Zależy mi jedynie na zilustrowaniu niektórych tez, na ogół w celu zanegowania, a przynajmniej osłabienia tez formułowanych przez badaczy zajmujących się współczesnością. Nie chodzi jednak o kategoryczne rozstrzyganie „jak to było naprawdę”. Będzie na to miejsce i czas w trakcie kontynuacji wykładu (zakrojonego na kilka lat). Można więc uznać, że formułuję tu, choć nie wymieniam ich enumeratywnie, hipotezy badawcze. Stawiam pytania, na które postaram się znaleźć odpowiedź w kolejnych tomach, a także chciałabym wskazać czytelnikowi ich przewidywaną zawartość i, nie ukrywam, zainteresować go, zachęcić do ich lektury. W tym sensie uwagi dotyczące kolejnych etapów dziejów komunikacji pełnić mają podobną funkcję jak „zajawki” umieszczane na pierwszych stronach gazet. Większością kwestii poruszanych w wykładzie nie zajmowałem się naukowo. Moje badania dotyczyły głównie polskiej myśli politycznej i dziejów ziemiaństwa w okresie II Rzeczypospolitej. Z wykształcenia jestem historykiem, jednak studia na tym kierunku nie przygotowały mnie do rozważania historii komunikacji społecznej, ponieważ za tzw. moich czasów dominowała na nich historia wydarzeniowa, głównie polityczna. Najwyraźniej moi nauczyciele nie przejęli się apelem amerykańskiego historyka Philipa Bagby’ego (: ), by połączyć historię z antropologią (zarówno kulturową preferowaną przez Amerykanów, jak i społeczną preferowaną przez Brytyjczyków). Swoim nauczycielom zawdzięczać chyba jednak mogę, o ile tę cnotę posiadam, charakterystyczną dla (dobrych) historyków rzetelność badawczą, zasadę (wręcz nawyk) konfrontowania źródeł i starannego dokumentowania wywodów. Podjęcie się opracowania zarysu dziejów komunikacji jest w moim przypadku konsekwencją pracy dydaktycznej. Przez wiele lat uczyłem historii prasy, radia i telewizji, coraz bardziej utwierdzając się przy tym w przekonaniu, że jest to zbyt wąskie potraktowanie problemu, być może wystarczające do studiowania dziennikarstwa, ale niewystarczające w wypadku studiów nad komunikacją (i coraz bardziej mnie nużące). Stopniowo więc rozszerzałem chronologiczny W i przedmiotowy zakres wykładu. Na tyle, że konieczne wydało mi się przygotowanie wykładu, a więc swego rodzaju podręcznika (formalnie biorąc sporej liczby książek), w formie drukowanej. W zakresie zagadnień omawianych w tej pracy jestem właściwie samoukiem. Czytając prace językoznawców, biologów itd., musiałem przezwyciężyć niedostatki w podstawowym wykształceniu w odniesieniu do tych dziedzin – szczególnie mocno odczuwałem brak solidnych studiów antropologicznych. Mam nadzieję, że mi się udało, że uniknąłem istotnych błędów (np. w selekcji poruszanych zagadnień). W geście samousprawiedliwienia chciałbym podkreślić, że korzystam z dorobku tak wielu (sub)dyscyplin, że na pewno nie ma nikogo, kto ukończyłby wszystkie z odpowiednich kierunków studiów. Mam też nadzieję, że uda mi się zamienić słabość w siłę: brak formalnego wykształcenia z zakresu dyscyplin zajmujących się omawianymi tu problemami może ułatwić uniknięcie typowej dla wąskich specjalistów jednostronności w ujmowaniu zagadnień. Starałem się przy tym ustrzec przed grożącym laikom zaburzeniem obrazu dorobku konkretnych dyscyplin przez równorzędne traktowanie uznanych, sprawdzonych teorii z funkcjonującymi na marginesie życia naukowego, niekiedy fantastycznymi hipotezami (co nie jest łatwe, zważywszy na spekulatywny charakter wielu tez funkcjonujących w naukowym mainstreamie). Występuję tu z pozycji autsajdera, konsumującego i konfrontującego ustalenia specjalistów. Przyjmuję wobec czytelników, w tej roli obsadzam głównie swoich studentów, rolę (starszego) kolegi, dzielącego się wiedzą zaczerpniętą z rozlicznych lektur (w tym także artykułów prasowych – na ogół nie powołuję się na nie, ale korzystałem nich jako swego rodzaju przewodnika bibliograficznego; chciałbym z uznaniem zauważyć, że niektóre dzienniki i tygodniki opinii mają dobrze prowadzone działy naukowe). Być może jako amator potrafię studentom przystępnie wytłumaczyć kwestie w pracach specjalistycznych omawiane niekiedy w bardzo zawiły sposób. Nie przypisuję tej książce waloru naukowości. Nie zamierzam na przykład dowodzić, że stosuję metodę metaanalizy, czyli krytycznej i twórczej interpretacji prac naukowych (Szymborski, : ), choć oczywiście byłbym zachwycony, gdyby tak został odebrany ten wykład. Jako historyk kojarzę pracę naukową z badaniami opartymi na źródłach. Tu zaś wykorzystuję informacje z tzw. drugiej (opracowania), a nawet z „trzeciej ręki” (opracowania syntezujące wyniki badań opublikowane w pracach szczegółowych). Referuję stanowiska poszczególnych badaczy, w wielu wypadkach nie zajmując stanowiska w kwestiach spornych, bo też wielu sporów nie da się rozstrzygnąć na gruncie obecnego stanu wiedzy. Antycypując ewentualne zarzuty, biorę do siebie opinię sformułowaną przez filozofa Andrzeja Szahaja na temat książki filozofki Magdaleny Środy Indywidualizm i jego krytycy: „Trudno oprzeć się wrażeniu, że autorka pomieściła kilka książek w jednej”. (Szahaj, : ). Szahaj dowodził, że lepiej gdyby Środa napisała dwie albo ograniczyła liczbę wątków 11 12 W Konfrontację różnych punktów widzenia – nawet bez rozstrzygania o ich prawdziwości – uważam przy tym za pasjonujące i kształcące zajęcie, bardziej pożyteczne niż proste przyswajanie informacji. Wiąże się to z moim sposobem pojmowania sensu wykładu. Próbuję połączyć oba, funkcjonujące od wieków, jego typy: wykład nauczający i inspirujący. Chodzi o to, by omawiając stan wiedzy, wskazać zarazem możliwości dalszych badań i zachęcić do nich. W praktyce jest to trudne w sytuacji, gdy wykładowca starający się inspirować, wskazać różne punkty widzenia, słyszy: „Czy to będzie na egzaminie”? Mam jednak nadzieję, że osiągnę swój cel. W zasadniczych partiach tekstu przedstawię wyraźnie zarysowaną linię rozwojową komunikacji. Swoje wątpliwości co do możliwości poznania minionej rzeczywistości dość obszernie omawiam w tomie drugim Prolegomenów. Określając przedstawiany tom, i kolejne planowane, jako wykład, nie mam oczywiście na myśli wykładu w sensie dosłownym tzn. tekstu podzielonego na „jednostek lekcyjnych” – wzorcowym przykładem dosłownie rozumianego wykładu może być praca lingwistki Renaty Grzegorczykowej () obejmująca stron małego formatu, w skondensowanej formie omawiająca najważniejsze zagadnienia wprowadzające do językoznawstwa. Mój tekst z założenia jest inny: nie jest możliwie zwięzłym ujęciem problemu, takim, które pozwala studentom przygotować się do konkretnego egzaminu – w tym sensie, że trzeba je całe przyswoić przed tym egzaminem, ale też (jak to się na ogół dzieje) później już właściwie przestaje być potrzebne. Moim zamiarem jest stworzenie tekstu, z którego można czerpać wiedzę czy inspirację przy okazji studiowania wielu różnych problemów/przedmiotów (metafora czerpania wydaje mi się dobrze oddawać optymalny sposób korzystania z tego tekstu). Na pewno nie jest on lakonicznym, skrótowym zarysem problemów. Jest raczej jak rozlana szeroko rzeka, pełna meandrów i niekiedy starorzeczy, a nie jak górski potok. Taki jest mój cel i to uznaję za walor mego wywodu. Skrótowe, uproszczone sądy pozostawiając innym, mnożącym się w druku i, zwłaszcza, internecie, tekstom popularyzatorskim, chcę wskazywać na złożoność problemów, inspirować do samodzielnych studiów. Nie oznacza to oczywiście pozostawiania czytelnika osamotnionego wobec mnogości faktów czy ich interpretacji. Nawet najbardziej kręta i wolno płynąca rzeka zmierza w określonym kierunku i w końcu dociera do celu (choć oczywiście nie zamierzam tu przypisywać rzece intencjonalności działań i w żadnym wypadku nie uważam swych wywodów, najbardziej nawet rozwlekłych, za w tej książce. Twierdził też, że „Czytelnik odnosi wrażenie, że autorka, starając się zachować chwalebną cnotę obiektywności, posunęła się zbyt daleko, pozbawiając narrację osobistego charakteru, a przede wszystkim – uchylając się od zaprezentowania wyraźnie swojego własnego stanowiska”. (Szahaj, : ). Wynika stąd pewna dezorientacja czytelnika, bo nie otrzymuje on jednoznacznych sygnałów od autorki. Angielski filozof Francis Bacon (-) pisał o dwóch metodach w wykładzie naukowym: magistralnej i inicjatywnej. (Kot, : ). W „lanie wody”). Po prostu chcę gruntownie, wszechstronnie i dokładnie omówić poruszane zagadnienia, wskazując przy tym na możliwość formułowania różnorodnych interpretacji faktów. Pisząc ten tekst, starałem się solidnie udokumentować swoje wywody. Za zdezaktualizowany uznaję paradygmat gatunkowy podręcznika, który przygotował w XVI wieku Petrus Ramus (Pierre de La Ramee) (-). Podręcznik ramistyczny nie nawiązywał do niczego, co znajduje się poza nim. Nie pojawiały się w nim żadne trudności ani przeciwnicy. Każda umiejętność zachowywała odrębność od pozostałych. (Ong, : -). Przygotowując swój wykład, starałem się oczywiście, by był autonomiczną całością, usiłując jednak zarazem wskazać, z czyjego dorobku korzystałem. Współczesne podręczniki zawierają odesłania do literatury – tak jest i w przypadku mojego tekstu. Problemem było przy tym dla mnie przyjęcie rozsądnej koncepcji dokumentowania wywodów. W swoich dotychczasowych książkach omawiałem stosunkowo wąskie zagadnienia, przywołując (niemal) wszystkie źródła i opracowania zawierające przedstawiane w tekście informacje. W odniesieniu do historii komunikacji społecznej jest to niemożliwe. Pewne informacje czy opinie są podawane w zbyt dużej liczbie prac, bym mógł je wszystkie przywołać. Nie ma to zresztą większego sensu, gdy chodzi o ustalenia powszechnie akceptowane. Tyle tylko, że jest ich bardzo mało: niewiele zagadnień można uznać za rozstrzygnięte, niebudzące wątpliwości. Odwołując się do prac kolejnych badaczy, musiałem je na ogół traktować jako głosy w dyskusji, przedstawiające jeden z punktów widzenia, kontestowany przez innych badaczy. Dążyłem też do konfrontacji tych ujęć. Nie mogłem więc zrezygnować ze starannego dokumentowania wywodów. Starałem się w tej mierze zachować umiar, eksponując najważniejsze prace (w niektórych wypadkach można przywołać ich tyle, że przypis zawierający same adresy bibliograficzne byłby obszerniejszy od odnośnego akapitu). Niekiedy przywołuję jednak wiele tekstów. Ma to, w mej intencji, walor edukacyjny (dla czytelników powierzchownie zorientowanych w omawianej materii moja książka będzie przecież rodzajem przewodnika bibliograficznego). Zarazem zaś chodzi mi o przekonanie specjalistów, że moje wywody nie są przypadkowym, wyrywkowym zestawieniem wypisów w kilku lektur. Jako człowiek niejako z zewnątrz, niemający dorobku naukowego w zakresie omawianych problemów, nie mogę żądać od czytelnika kredytu zaufania. Stąd, nawet gdy omawiając pewne koncepcje, odwołuję się do prac, w których je wyłożono, staram się też znaleźć w tekstach innych autorów potwierdzenie zasadności dokonanej przeze mnie interpretacji, czy selekcji wątków. Chodzi też o wyraźne podkreślenie, że omawiane tezy funkcjonują już w obiegu naukowym. Nie chciałbym stwarzać mylnego wrażenia, że wprowadzam doń nieodkryte jesz Stąd w nielicznych przypadkach podaję zarówno adresy bibliograficzne książek, jak i ich fragmentów opublikowanych w pracach zbiorowych. 13 14 W cze tezy klasyków, to bowiem sytuowałoby pracę między Scyllą nieznajomości stanu badań a Charybdą plagiatu. Ze względu na rozległość omawianej problematyki i – co za tym idzie – wielką liczbę publikacji wchodzących potencjalnie w zakres kwerendy, musiałem, oczywiście, zadowolić się lekturą części dostępnych prac. Ze względu na dydaktyczny cel publikacji dużą rolę przy jej przygotowaniu odgrywały teksty omawiające stan badań, syntetycznie traktujące pewne kwestie. W dużej mierze oznaczało to, że korzystałem z prac polskich badaczy wykorzystujących ustalenia lub hipotezy naukowców z innych państw. Starałem się, w najważniejszych przypadkach, wykorzystać pierwotne teksty. Nawet wtedy jednak przydatne były syntetyczne, w tym podręcznikowe, opracowania pozwalające na systematyzację i umieszczenie w szerszym kontekście informacji z wykorzystywanych monografii. Na przykład omówienie konkretnej hipotezy któregoś z badaczy staje się bardziej zrozumiałe, gdy wyjaśni się, w ramach jakiej dyscypliny prowadzi on badania i jaki paradygmat badawczy preferuje. To zaś byłoby dla mnie niemożliwe bez odwołania się do podręczników, czy wręcz encyklopedii (w tym nawet – coraz lepszej, przynajmniej w wersji anglojęzycznej – Wikipedii). Myślę zresztą, że nie ma wielu osób potrafiących, bez korzystania z tego typu pomocy, prawidłowo określić miejsce konkretnego badacza w tak różnych dyscyplinach, jak biologia ewolucyjna, językoznawstwo czy antropologia. W celu ułatwienia percepcji pracy chciałbym tu podać kilka uwag redakcyjnych. Stosuję czas przeszły, omawiając poglądy ludzi, którzy już umarli, a czas teraźniejszy w odniesieniu do żyjących np. „twierdził/twierdzi”. Odnosząc się do poglądów konkretnych osób, podaję wiodącą w ich badaniach dyscyplinę i ich przynależność państwową (ewentualnie także kraj pochodzenia), czyniąc wyjątek dla badaczy z Polski. W odniesieniu do zmarłych podaję też daty urodzin i śmierci. Ma to nie tylko ułatwić identyfikację, czy po prostu poszerzyć wiedzę czytelnika; sądzę, że osadzenie omawianych tez w kontekście chronologicznym ma znaczenie dla sensu mych wywodów. Stosuję tę zasadę konsekwentnie, nawet w przypadku postaci wybitnych, wydawać by się mogło powszechnie znanych. Czuję pewne zażenowanie, wyjaśniając np., że Arystoteles był greckim filozofem. Praktyka dydaktyczna dowodzi jednak, że takie wyjaśnienia bywają konieczne; wśród kadry dydaktycznej funkcjonuje nawet jako żart, sformułowane w formie zagadnienia, pytanie egzaminacyjne: Filozof grecki na „A”. Mnie osobiście zdarzyło się kilkakrotnie spotkać studentów niekojarzących Johanesa Gutenberga z drukiem. Jedna z tych osób na pytanie: „Z czym się Pani kojarzy nazwisko Gutenberg”, odpowiedziała, że był to chyba pierwszy człowiek, który rozmawiał przez telefon. To oczywiście przykład skrajny, ale realnym problemem jest zróż Choć można się obawiać dalszego obniżenia poziomu wiedzy studentów. Nawiasem mówiąc, podobne zjawisko opisywał amerykański teoretyk mediów Neil Postman (-), W nicowanie wiedzy potencjalnych odbiorców. Bardzo trudno w związku z tym znaleźć dla nich wspólny mianownik (co świetnie ilustruje takie omawiane dalej problemy komunikacji, jak antycypowane sprzężenie zwrotne czy wspólny grunt konwersacji). Ze względu na dydaktyczny charakter tekstu starałem się uczynić go możliwie przystępnym. Na koniec wprowadzenia jeszcze drobna uwaga: nie stosuję często spotykanego w literaturze sformułowania i/lub. Przynajmniej niektórzy logicy sądzą, że samo „lub” jest tu wystarczające – oznacza alternatywę łączną: zdanie „A lub B” należy rozumieć w ten sposób, że wystąpić musi co najmniej jeden z tych elementów, ale też mogą wystąpić oba. dowodząc, że w USA nie uczy się o wpływie mediów, np. druku na kulturę. Jego zdaniem „nie spotkamy dwóch na stu studentów ostatnich lat studiów, którzy umieliby odpowiedzieć – z kilkusetletnią tolerancją błędu – na pytanie o datę wynalezienia alfabetu. Podejrzewam, że większość nawet nie wie, że alfabet został wynaleziony. Stwierdziłem, że po usłyszeniu tego pytania zdawali się zaskoczeni w takim samym stopniu, jak gdyby ktoś ich zapytał: kiedy wynaleziono drzewa lub chmury?”. (Postman, : ). 15