NR 44, MAJ 2010

Transkrypt

NR 44, MAJ 2010
ZESZYTY
JAGIELLOŃSKIE
PISM O UCZNIÓW, NAUC ZYCIELI I PR ZYJ AC IÓŁ
LO im. KR Ó LA W ŁAD YSŁAW A JAG IEŁŁY W PŁO C KU
N R 4 4 • M A J 2 0 1 0 • P I S M O U K A Z U J E S I Ę O D R O KU 2 0 0 0
MŁODZIEŻOWY DOM KULTURY IM. KRÓLA MACIUSIA I
Międzyszkolny Klub Myśli Polskiej w Liceum im. Wł. Jagiełły
GŁOŚNE CZYTANIE NOCĄ: 21 maja 2010 roku
Urodzeni w niewoli – dzieciom Niepodległej
Polscy historycy literatury - część IV
1
Państwo Elżbieta i Tomasz Zbrzezni
oraz Wiesław Kopeć
Młodzieżowy Dom Kultury im. Króla Maciusia I
Międzyszkolny Klub Myśli Polskiej
w Liceum Ogólnokształcącym im. Władysława Jagiełły
zapraszają nauczycieli, uczniów płockich szkół ponadgimnazjalnych,
pracowników administracji oświatowej, ludzi kultury i wszystkich
zainteresowanych do udziału w wielkim eksperymencie dydaktycznym
pod nazwą
Urodzeni w niewoli – dzieciom Niepodległej
POLSCY HISTORYCY LITERATURY
Opis eksperymentu:
1. Zostanie zorganizowanych kilkanaście seansów „Głośnego czytania nocą” pod wspólnym
tytułem POLSCY HISTORYCY LITERATURY.
2. Spotkania odbędą się w okresie od października 2009 roku do stycznia 2012 roku. Intencją
jest, ażeby uczeń rozpoczynający naukę w liceum we wrześniu 2009 roku, mógł w czasie
5 kolejnych semestrów uczestniczyć w całym cyklu.
3. Tym wyróżnionym spotkaniom „Głośnego czytania nocą” będzie patronowało hasło-idea:
URODZENI W NIEWOLI - DZIECIOM NIEPODLEGŁEJ.
4. Czytać będziemy gigantów polskiej historii literatury urodzonych przed umowną datą
11 listopada 1918 roku, to znaczy tych uczonych, którzy całkowicie zostali ukształtowani
jeszcze pod zaborami lub w dwudziestoleciu międzywojennym.
5. Seanse trwające 2 x 45 minut „czystego czytania" kończone będą 45-minutową dyskusją
z intencją przeniesienia jej dalszego ciągu na zajęcia szkolne.
6. Teksty czytane w MDK-u będą się ukazywały w Zeszytach Jagiellońskich i będą
stanowiły
rosnący
systematycznie
INTERNETOWY
RETRO-PODRĘCZNIK
DO JĘZYKA POLSKIEGO (http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nrxx.pdf).
Komentarz:
Podejmiemy próbę oddziaływania na współczesnego ucznia tekstami napisanymi przez
ludzi o zupełnie innej wrażliwości narodowej i literackiej, żyjących w zupełnie innych
warunkach społeczno-politycznych. Jednocześnie tekstami o wyjątkowej wartości.
Niezależnie od oficjalnego nurtu szkoły zmierzającego do maturalnego „testu na punkty”
podejmiemy próbę zrobienia tego, co zawsze w Polsce było celem edukacji polonistycznej,
a obecnie przestało być ważne.
W tekstach źródłowych pisownię dawną nieznacznie uwspółcześniono.
Na okładce: Aleksander Brückner.
Zeszyty Jagiellońskie. Pismo Uczniów, Nauczycieli i Przyjaciół Liceum Ogólnokształcącego
im. Króla Władysława Jagiełły w Płocku
Redakcja: ul. 3 Maja 4, 09 – 402 Płock; http://www. jagiel l onk a. pl oc k . pl ; (024) 364-59-20
[email protected];
Opiekun merytoryczny projektu: Tomasz Zbrzezny. Opiekun zespołu: Wiesław Kopeć, [email protected]
Zespół redakcyjny: członkowie Międzyszkolnego Klubu Myśli Polskiej.
2
„Głośne czytanie nocą”
w roku szkolnym 2009/2010
Urodzeni w niewoli – dzieciom Niepodległej
POLSCY HISTORYCY LITERATURY
Harmonogram spotkań w roku szkolnym 2009-2010:
23 października 2009 - autorzy urodzeni do roku 1830
a)
b)
c)
d)
Julian Bartoszewicz 1821 – 1870.
Antoni Małecki 1821 – 1913.
Julian Klaczko 1825 – 1906.
Władysław Nehring 1830 – 1909.
11 grudnia 2009 - autorzy urodzeniu do roku 1846
a)
b)
c)
Stanisław Tarnowski 1837 – 1917.
Józef Tretiak 1841 – 1923.
Bronisław Chlebowski 1846 – 1918.
19 lutego 2010 - autorzy urodzeni do roku 1863
a)
b)
Piotr Chmielowski 1848 – 1904.
Ignacy Matuszewski 1858 – 1919.
21 maja 2010 - autorzy urodzeni do roku 1863
a)
b)
c)
Aleksander Brückner 1856 – 1939.
Antoni Mazanowski 1858 – 1916, Mikołaj Mazanowski 1861 - 1944.
Wilhelm Bruchnalski 1858 – 1920.
W dalszej kolejności czytani będą: Józef Kallenbach 1861 – 1929, Gabriel Korbut 1862 –
1937, Aureli Drogoszewski 1863 – 1943, Stanisław Windakiewicz 1863 -1943.
Komunikaty na stronie internetowej MDK-u (www.mdk-plock.pl)
oraz na stronie Jagiellonki (www.jagiellonka.plock.pl).
Bo nie jest światło, by pod korcem stało,
Ani sól ziemi do przypraw kuchennych,
Bo piękno na to jest, by zachwycało
Do pracy - praca, by się zmartwychwstało.
CYPRIAN NORWID: PROMETHIDION
3
Aleksander Brückner (1856 - 1939)
- historyk literatury i kultury polskiej
Urodził się 29 stycznia 1856 roku w Brzeżanach, zmarł 24 maja 1939 roku w Berlinie –
polski profesor, filolog i slawista, historyk literatury i kultury polskiej. Studiował we Lwowie,
w Lipsku, Berlinie i Wiedniu u znakomitych slawistów: Leskiena, Jagića, Miklosicha.
Doktoryzował się w 1876 r. , a habilitację uzyskał na uniwersytecie w Wiedniu w 1878 r.
na podstawie pracy Die slavischen Aussiedlungen in der Altmark und im Magdeburgischen.
Był docentem Uniwersytetu Lwowskiego. W 1881r. powołano Brücknera na katedrę
slawistyki w Berlinie jako następcę profesora Jagiča. Na berlińskim uniwersytecie wykładał
aż do 1924 roku. W latach 1889-1890 Brückner odnalazł w Bibliotece Petersburskiej Kazania
świętokrzyskie, które opracował i opublikował. Oprócz tego Brückner pod koniec XIX wieku
opracował spuściznę literacką po barokowym poecie Wacławie Potockim. Po I wojnie
światowej w 1924 roku władze uniwersytetu przeniosły profesora Brücknera na emeryturę.
W 1933 r. otrzymał od społeczeństwa polskiego złoty medal zasługi.
Był członkiem Akademii Umiejętności i Akademii Nauk w Petersburgu. W 1929 roku
Uniwersytet Warszawski przyznał mu tytuł doktora honoris causa. Ogromny dorobek
i wielostronne zainteresowania naukowe Brücknera obejmowały głównie piśmiennictwo,
kulturę, obyczaje i język od średniowiecza po barok.
Publikacje: Geschichte der polnischen Literatur (1901), Dzieje literatury polskiej (t. 1
i 2, 1903, także w wersji niemieckiej), Starożytna Litwa. Ludy i bogi. Szkice historyczne
i mitologiczne (1904; wznowienie: 1985), Historia literatury rosyjskiej (1905), Mikołaj Rej
i różnowiercy polscy (1906), Dzieje języka polskiego (1906), Zasady etymologii
słowiańskiej (1917), Mitologia słowiańska (1918; wznowienie: 1980), Mitologia polska
(1924; wznowienie: 1980), Słownik etymologiczny języka polskiego (1926-1927; t. 1-4,
1930-1932; 1991), Encyklopedia staropolska (t. 1-2, 1937-1939; reprint: 1990); wybór
ilustracji Karol Estreicher jr; Dzieje kultury polskiej (tom 1-4, 1930-1946),
Poniżej fragmenty dzieła:
Dzieje literatury polskiej
TOM II, WARSZAWA NAKŁAD GEBETHNERA i WOLFA,
KRAKÓW GEBETHNER i S-ka, 1903
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY. POWIEŚĆ. OD KRASZEWSKIEGO DO SIENKIEWICZA
JÓZEF IGNACY KRASZEWSKI
Na wychodźstwie: Kraszewski i Jeż. W kraju: powieść społeczna i tendencyjna, Zacharyasiewicz
i Pług, Lam i Jordan, Morzkowska i Orzeszkowa. Prus i Sienkiewicz.
Z komedią społeczną walczyła o lepsze powieść w szerzeniu poglądów postępowych i w zwalczaniu
przesądów, a na czele jej stał przez długie zawsze jeszcze lata Józef Ignacy Kraszewski, który po
śmierci czy zamilknięciu Korzeniowskiego i Kaczkowskiego, Sztyrmera, Rzewuskiego i
Żmichowskiej rywala nie znachodził. Opuściwszy kraj, zbywszy się ostatecznie kłopotów
redaktorskich, gospodarczych, urzędowych, oddał się z olbrzymią, wręcz nieprawdopodobną
rzutkością umysłu a wydatnością, pracy literackiej, uprawiając obok niej i muzykę, nie zaniedbując
rysunków i malarstwa i prowadząc olbrzymią korespondencję. W kilkanaście dni wykończał całe
4
tomy powieściowe - złośliwi powtarzali dawne koncepty o maszynce do pisania; obok tego pochłaniał,
co wychodziło, nie tylko w polskim języku; w korespondencjach setnych, rozrzucanych po
dziennikach i tygodnikach, zdawał sprawę z ruchu artystycznego i belletrystycznego zagranicznego,
szczególniej niemieckiego, gdy w Dreźnie osiadł na stałe. Praca to była fenomenalna: trzeba sięgać do
literatur obcych (francuskiej) lub do starożytności, żeby dla podobnie wytrwałej, wszechstronnej,
obfitej a długoletniej przykład odnaleźć, a zdobywał się na nią człowiek fizycznie coraz ułomniejszy,
trapiony dotkliwymi cierpieniami, któremu życie chorobą, praca lekarstwem się stała. (...)
Nie zadowalał się apostolstwem nowych haseł, kreśleniem figur z jednego stanu,
obrazowaniem przejść i transformacji rozmaitych Siekierzyńskich. Chcąc rywalizować
z romansem francuskim, spopularyzować książkę polską, budzić zajęcie ogólne, nie wahał
się wkraczać na niwy, uprawiane przez romans sensacyjny i policyj ny pp. Gaboriau i spółki,
i zapełniał swe karty najrozmaitszymi figurami intrygantów, fałszerzów, rycerzów
przemysłowych, demimondek, graczów, hipokrytów; opuszczał światek polski i bujał nad
Sprewą i Dunajem; właśnie za granicą natrafiał nieraz na najciekaw sze, najchorobliwsze
okazy dusz polskich, np. owe Chore dusze nad Tybrem, prototypy Płoszowskiego,
rozpróżniaczone i przeczulone, jak on, dla byle katarku żołądkowego wytaczające proces
Opatrzności, zrezygnowane ze wszystkiego i zrozpaczone na zaw sze, chociaż byle wąsik lub
zgrabna nóżka ze wszystkich smutków i pesymizmów ich wyleczy. Nie zawahał się nawet
przedstawiać dziejów rodzin polskich w ten sposób, że gałęź, osiadła w Gdańsku, wydała
ludzi zamożnych, porządnych, pożytecznych; ci zaś, co w kraju zostali, zbankrutowali
moralnie i materialnie.
Po r. 1870 zajął w twórczości Kraszewskiego romans historyczny bardzo wybitną rolę.
I to tylko było nawrotem do pierwszej miłości, do romansów historycznych z lat wileńskich
jeszcze, do których go i później nieraz ciągnęło. Zmieniło się ter az zupełnie stanowisko;
tendencje zarzucił; zaciekawiały go czasy i ludzie. Więc te, które znał najlepiej, z tradycji
rodzinnej, z pamiętników (które ogłaszał, Ochockiego i innych), ze studiów, które na
szeroką skalę podejmował; jego Polska w czasie trzech rozbiorów, dzieło trzytomowe, jest
najpoważniejszym ich świadectwem i wynikiem; znakomita monografia o Krasickim,
chociaż bardziej człowieka, niż pisarza uwzględnia, to inny tegoż dowód.
I tak urósł szereg licznych powieści z czasów saskich i Stani sławowskich. Jeżeli
historyk Röpell „Pamiętnikom Soplicy" Rzewuskiego wartość dokumentalną przyznawał,
należy się ona w równej mierze i powieściom Kraszewskiego. I on nie wytaczał spraw
pierwszorzędnych, właściwie historycznych; jak Rzewuski, i on trzymał się na uboczu
od duchów - wodzów epoki, nie zapoznawał nas z Konarskim czy Kołłątajem,
Chreptowiczem czy Zamojskim, Tyzenhauzem czy Czartoryskim; omijał nawet wystawianie
na pierwszym planie Augusta Mocnego, syna grubasa i wiotkiego stolnika litewskiego, czy
ministrów wszechpotężnych, Bryla, Fleminga, Ponińskiego. Wymyślone intrygi (nieraz
nawet bardzo nieprawdopodobne, jak np. owa na tle ariańskim, z podziemnymi kurytarzami
i kaplicami) zapełniały te karty, ale czy o Hrabinie KoS el była mowa, czy kawał literata w
Warszawie Poniatowskiego wystawiać należało, czy życie na dworze hetmańskim w Białym
Stoku, imponował autor znawstwem epoki i ludzi, ich myśli i mowy , i każda, najmniejsza
nawet z tych powieści, odchyla jakiś ciekawy, znaczący szcze gół tych czasów. Prawda, nie
przedstawił on nigdzie ich całości; zbyt nęciło go samo wystawianie rozpasania,
rozbestwienia moralnego owych czasów, zbyt często wystawiał on kontrast świętego
partykularza i sodomy warszawskiej. Zbyt często nęcił go też ksią żę Panie Kochanku.
Nadzwyczajna popularność tego bezmógowca nie najpochleb niej o nas świadczy. Jak
Sienkiewicz zgrzeszył przeciw przeszłości, starego błazna Zagłobę na czoło szlachty
ówczesnej wysuwając, podobnie od dawna pokutuje między nami, niby trup wyschły
Sicińskiego w Upicie, ów najgłupszy z Radziwiłłów. Kościuszki nikt dotąd w romansie czy
dramacie nie wystawił należycie, Panie Kochanku za to przedrzeźnia się coraz rozumowi
z powieści i sceny; widzieliśmy go i strzelającego do liter z abecadła i przyjmującego pana
stolnika w Nieświeżu, siedzącego bez spodni na beczce wina i kapiącego od diamentów
i złota, w posiadaniu dwunastu apostołów i żyjącego na kredyt obcy, rozbijającego się
po nietrzeźwu z Albeńczykami i umierającego samotnie; świeżo jesz cze niepokoił trupa K.
Gliński "Baśką", wymuszającą fortelem na księciu zezwolenie na śluby małżeńskie.
W komediach wystawił jego i Kraszewski; dramatyczne jego popisy (jak i liryczne) w
ogóle rzadkie; najlepszy z nich Miód kasztelański, komedia kontuszowa, jeszcze z r. 1860
5
datująca. Najtrafniej przedstawił on Radziwiłła w Ostatnich chwilach księcia Wojewody,
porzucił blichtry konwencjonalne i nieciekawą prawdę odsłaniał.
Powodzenie owych romansów historycznych, z bezprzykładną ilością figur coraz
nowych, niezbyt pogłębionych co prawda, ujętych jednak żywo i barwnie (aż do stronników
Trzeciego Maja, wcale nie schlebionych) i przykład niemiecki („Przodków" G. Freytaga,
zstępujących od pradziejów w Ingu i Ingrabanie aż do prusko -polskich stosunków XVI
wieku) skusiły Kraszewskiego do wysta wienia olbrzymiego cyklu powieści historycznych
polskich, od prasłowiańskiej Starej baśni aż do XVIII wieku. Tylko taki chalkenteros, jak
Kraszewski, mógł się tej pracy podjąć i wykonać ją w dwudziestu ośmiu powieściach
o siedemdziesięciu dziewięciu tomach.
Lecz właśnie ta robota w dorobku literackim Kraszewskiego przedstawia pozycj ę
najwątpliwszej wartości. Świetne oczekiwa nie rodził wstęp, owa idyla starosłowiańska
Starej baśni — tłumaczona, i słusznie, na inne języki słowiańskie, najbardziej poe tyczna
apoteoza ludu cichego, rolniczego, gościnnego, patriar chalnego; ciąg dalszy dopisywał
coraz mniej. Słabły siły; nie wystarczało i znajomości głębszej odległych czasów i ludzi,
psuł wykonanie efektowniejsze zadawniony pesymizm, nurtujący, jak słabość niewyleczona ,
organizm autorski; bez głębokiej miłości owej przeszłości, rzewnego zatopienia się w niej,
rzecz taka nigdy się udać nie może; nie zastąpi ich sucha, antykwarska i kro nikarska metoda
autora i każda nowa powieść przynosiła chyba co raz nowe rozczarowanie, omijanie stron
świetnych, ludzi wielkich, jakby lubowanie się w kreśleniu scen ujemnych.
Jak w społecznych, sięgał i w historycznych romansach Kraszewski wyjątkowo
do obczyzny: klasyk z zamiłowania, tłumacz np. Plauta w więzieniu magdeburskiemu Rzym
chyba obierał i czasy Cezarów; właśnie jego Rzym za Nerona (1865) jedna z najlepiej
skomponowanych i najstaranniej wykończonych powieści, przy czym unikał autor własnych
refleksji, moralizacyi, porównań, niszczących zazwyczaj wszelką iluzję, których romans
historyczny najbardziej wystrzegać się winien, chociaż przeciw tej kardynalnej zasadzie
grzeszą nawet najwięksi, np. Tołstoj w „Wojnie i po koju", i mniejsi, np. Gomulicki w
„Mieczu a łokciu", cytujący, jak w dysertacji uczonej, późniejszych pisarzów i kr ytykujący
siebie samego.
Ów pospiech w wykonaniu, ową robotę maszynową wyrzuca no Kraszewskiemu stale,
ależ pieszczenie się kilkuletnie z jednym tematem, przegładzanie każdego zdania a la
Flaubert nie zgadzało się wcale z organizacją artystyczną Kraszewskiego; metoda
ortopedyczna, stosowana do jego powieści, nie wychodziła im na dobre. Nadmiernie
wrażliwy i nadmiernie ruchliwy skupiać się zbyt ani umiał, ani chciał; rzucał od niechcenia,
pospiesznie, sylwetki i epizody i nie zawsze je należycie spoić potr afił; ale wprawa
mistrzowska, niby owego sławnego czy osławionego Fa presto w malarstwie, bogactwo
myśli i obserwacji, śledzenie tętna czasu, sprawiały, że każda, i najmniej oszlifowana,
i najbardziej surowa bryła jego powieści, piętno Kraszewskiego nosił a, piętno
indywidualności potężnej, bogatej, myślącej: głębsza nauka czy myśl w każdej zawar ta;
każda z jego wybitniejszych postaci nadaje się do uogólniań, ot choćby ów Floryan
Małdrzyk herbu Wąż (Na tułactwie), gdzie już samo nazwisko jest charakterystyczne,
człowiek nie z kruszcu, lecz z sera, dobry na Lasocinie, marniejący coraz ba rdziej
w nieszczęściu.
W każdej sprawie zabierał Kraszewski głos natychmiast: le dwie zaczęły się rugi pruskie,
i już odezwała się jego Czarna Godzina i nie obszedł on się teraz tak gładko ze szlachtą
wielkopolską, jak niegdyś w Rachunkach Bolesławity. Do ostatniej chwili, póki nabrzmiałe
i skostniałe palce pióro utrzymać mogły, nie scho dził on z placówki, z obserwatorium
społecznego.
I nie było przesadą, gdy w Krakowie r. 1879 obchodzono z nadzwyczajną uroczystością
jego jubileusz, pierwszy obchód tego rodzaju u nas. Nie był Kraszewski geniuszem sztuki
czy myśli, chyba za geniusza pracy wyobrazić go sobie możemy; chociaż go nęciły obce
sprawy i dzieła (zamiłowanie Dantego np.), z setek jego dzieł i pism, z milionów wierszów
drukowanych wszystko do kraju i spraw jego, choćby pośrednio, się odnosiło, nawet Rzym
za Nerona nie bez takiej myśli pisał. Przekonań jednolitych, które by od kolebki do grobu
wyznawał, nie miał — tylko głupcy się nie zmieniają, jeszcze przed Bismarkiem Puszkin
twierdził. W ciągu niemal sześćdziesięcioletniej pracy, której tor tylko w r. 1863 się
załamał, popadał on w coraz nowe sprzeczności i z samym sobą i z otoczeniem; nie byłoby
6
trudno, układając własne jego zeznania, białego i czerwonego, ultramontanina i postępowca,
arystokratę i ludowca, wyznawcę sztuki dla sztuki i sztuki dl a propagandy idei, marzyciela
i pozytywistę, slawofila i nieprzejednanego wroga slawofilstwa, z niego urobić; mogliby
do niego rościć prawa Rzewus ki (Henryk) i Jeż, Veuillot i Bü chner, prerafaelita i naturalista
— tylko słowa i prozy się nie puszczał; jak muzyk i malarz nad dyletanta się nie wzniósł,
tak i w wierszu wyjątkowo mu się powodziło, mia nowicie w rzewnych skargach, łzami
i goryczą nabrzmiałych. Łodzią duchów sterować nie mógł, gdyż na przewodnika
powołanym nie był; płynął z biegiem, nigdy mu się nie opierał; z nim jednak omijał rafy
i mielizny; z wszelkich ostateczności i krańcowości wy cofał się zawsze i, gdy myślano już,
że jest pogrążony w matni stronnictwa czy doktryny, on gdzieś daleko znowu głowę
wychylał swobodny.
Więc napadali na niego po kolei i młodzież i starcy, postępowi i zacofani, biali
i czerwoni. Cechowała go nadzwyczajna wrażliwość na każdy nowy powiew czy prąd, choć
ten go w tył rzucał, to naprzód popychał; starał się wszystko sobie przyswoić, a inn ym
wyłożyć, od ludzi do tendencji, od najdawniejszych do najświeższych. Istotą swoją należał
jednak do spółczesnych, do otoczenia, i powieściom o kraju, a szczególniej o jego
młodzieży postępowej, o emancypantkach (Szalona), pisanym bez ich naocznej obserwacji.
po roku 1863, brak świeżości, powietrza rodzinnego, które dawniejsze odznaczało — chyba
że o Polakach na obczyźnie prawią; tym łatwiej cofał się teraz w czasy coraz dawniejsze.
Potężnych, wstrząsających dzieł nie stworzył wcale; nie od święta ani od parady pisał;
zaspokajał on potrzeby dnia. Jego to zasługą książka polska wszędzie dostęp znachodzić
poczęła, w salonie i na poddaszu; on budził u całych pokoleń zamiłowanie do czytania
polskiego; on gallomanię czynem najskuteczniej zwalczył; jego chleb, może i razowy,
ale pożywny, ciastka francuskie wypierał. Rewolucjonistą w prozie, jak Mickiewicz
w poezji, wcale nie był, ale ojcem prozy polskiej można by go nazwać; trzeba by
porównać stan tej prozy, kiedy zaczął pisać, a kiedy z pola strudzony schodził, bo na zmianę
ku lepszemu nikt tak nie wpłynął, jak on właśnie.
On budził wytrwale umysły; on niósł przed narodem oświaty pochodnię; światło jej
mogło nieraz przyćmiewać się bardzo — nigdy nie zagasło; każdą nową siłę witał on
pierwszy, najchętniej, i na stare lata jeszcze, np. Konopnicką; nigdy się nie zaskorupił, ani
w teorii, ani w tendencji; eklektyk, wybierał, co go nęciło, z każdego ruchu, poglądu, myśli.
Fantazja jego nie szybowała nigdy w lotach nadgwiezdnych, ziemi i rodziny trzymał się
ściśle; dzieło jego — Omnibus, nie dla smakoszów i znawców, on nastarczać wszystkiego
ledwie zdążał, on, jak ta sól Wieliczki, którą się od razu czystą dobywa, nie wyczerpana.
Nie wiele po niej dla wykwint niejszych podniebień; w codziennym trybie, dla wszystkich,
nic jej nie zastępowało. Czas, jak te dzieła ożywiał, tak j e grubą warstwą pyłu nałożył;
w olbrzymiej spuściźnie niewiele znakomitych rzeczy, jest ich jeszcze najwięcej między
dawniejszymi; jak z pożytecznymi działaczami bywa, gdy pora ich przeszła, rychło się
o nich zapomina — i dzisiejszym jednak nie tylko dla języka, dla wie lości figur,
trafności rysów, miłości swojszczyzny polecać go należy.
ELIZA ORZESZKOWA
Z autorek kobiet najwyżej wzniosła się Eliza Orzeszkowa. Losy jej autorstwa podobne są
nieco do losów Konopnickiej. Nie dane było obiem zabłysnąć od razu wielkim talentem;
zamiast przedmiotowości, uczucia, poezji, zdawało się, że gruba nieraz tendencja zapełniać
będzie ich karty, zabije ich zdolności; gdy poetka za organicznikami i lu dowcami dążyła,
pochłaniała powieściopisarkę walka o emancypację kobiety. Małym dzieckiem już objawiała
ona popędy artystyczno - twórcze, uprawiała z siostrzyczką udramatyzowanie rozmaitych
tematów; zwykły tryb wychowania i życia córki obywatel skiej zagłuszały chyba te próby
i zajęcia; miały one dopiero odżyć, gdy panna Pawłowska za mąż wyszła. Były to lata
przełomowe na Litwie; uwłaszczenie włościan poruszało umysły, wychodziły na jaw
sprzeczności, łączyli się jedni i drudzy, w imię stanowych inte resów czy w imię
sprawiedliwości i ludzkości. Za emancypacją włościan i za katastrofą polityczną poszły
7
nowe: zniesienie pańszczyzny obniżyło strasznie wartość dóbr i stopę życia szlacheckiego;
darmochy wszelkie ustały, "dusze" należały do siebie, nie do panów, i każdą ich robotę
należało opłacać; dawna patriarchalna gospodarka wyprowadzała chyba z torbami, a do
innej, postępowej, nie nawyknięto jeszcze.
Dowodzi to zasobów kulturalnych szlachty, że ona tę katastrofę, spotęgowaną inną,
przetrwała, ale najfatalniej odbił się przewrót na kobiet ach. Wychowane dawnym trybem,
z "talentami" towarzyskimi, żadnych nie posiadały, o samoistności marzyć nie mogły, a tu
wymykały się wszelkie widoki wyjścia za mąż, jedynej kariery dla córki obywatelskiej,
skoro nie tylko wobec zniesienia pańszczyzny życie coraz trudniejszym, założenie nowego
ogniska domowego coraz ryzykowniejszym się stawało, lecz po prostu całe okolic e
z młodzieży męskiej się wyludniały.
W takich warunkach chwyciła Orzeszkowa za pió ro i po próbach, ogłoszonych
i nieogłoszonych, wydała w przeciągu paru lat (1869 — 1872) kilka obszernych romansów
i nowel - powieści i wysunęła się od razu na czoło piszących, wywołała entuzjazmy
i najsurowsze oceny. Nie o artystyczną stronę tych dzieł walkę toczono, szło o rzecz samą
— znaczne braki techniczne tych powieści w niczym nie uszczupliły ich olbrzymiego
wrażenia, niektóre z nich stawały się niby ewangelią w nowej walce i działały za granicą
równie silnie; Marty używały niemieckie emancypantki po prostu, jako środka agitacyjnego.
Powieści biły przeciwko trady cyjnemu unieruchomieniu kobiety, stworzonej na to,
aby cierpliwie, poszcząc i odprawiając wotywy, czekała na upragnionego Adonisa, który ją
przed ołtarz zaprowadzi, aby potem przy nim wieku dokołatała, bez względu na to,
że Adonis się bydłem albo łotrem odsłoni: to nazywało się w teorii uświęceniem ogniska
domowego; hasła jej były: kochajcie i wytrwajcie. Orzesz kowa wystawiła przeciw tej teorii
fakty: a jeśli się nie ma nikogo do kochania, a jeśli wytrwać nie można?
Dziewczę, któremu „dobre wychowanie" oczu na świat nie otworzyło, nieświadome,
niewinne, wyszło za „Pana Grabę", który jest też tylko niewinnym produktem modnego
wychowania; od dzieciństwa wkładano mu w serce miłość blasku i próżności, a siły
sposobiono do próżniactwa, matka, dama światowa, na wybryki synka groziła mu filuternie,
oj, ty figlarzu! a ojciec, filozof użycia, wtajemniczał go chyba w tę filozofię, i stał się
z niego szuler, nikczemnik i do niego przykuta na całe życie osoba czysta, szlachetna,
wzniosła, a gdy śmie się świętemu ojcu Innocentemu poskarżyć i o poradę pytać,
nawymyślają jej od buntowania się przeciw woli Bożej.
„Wacławie", tak samo wychowanej, pod wpływem zawodu otworzyły się wcześniej
oczy; nim się w kajdany niegodne zakuła, zerwała z narzeczonym, a gdy ją bogata krewna
za sprzeciwianie się jej zamiarom matrymonialnym wydziedz iczyła, zarabia własną pracą
na utrzymanie matki i swoje, jako nauczycielka; staje się pożytecznym, godnym członkiem
społeczeństwa; z towarzyszek jej jedna zakłada introligatornie, te zaś, które nie miały siły
czy odwagi dla torowania sobie drogi własnej, giną fizycznie lub moralnie. Ale obu
powieściom szkodziła rozwlekłość (Dziennik Wacławy to cztery tomy!) i widoczna
przesada, np. w malowaniu pana Graby, którego dosyć oczernić nie mogła autorka, aby tym
pełniejszym blaskiem odbijała jego ofiara.
Tym skuteczniejszą była „Marta". Krytyka mogła wzruszyć ramionami na ten fakt
z kroniki policyjnej, nie układający się w żadne ramy estetyczne; dla spółczesnych był to
czyn społeczny, wyzwolenie, wypowiedzenie tego jawne, co wszystkim myślącym od dawna
ciążyło. Marcie, wychowanej znowu, jak tamte bohaterki — Orzeszkowa odmienia
przez wszystkie przypadki i liczby swój temat — szczęśliwej żonie i kochającej mateczce,
mąż nagle umiera, żywiciel; ona niebawem, bez środków do życia, rzuca się na wsze strony,
dawałaby lekcje muzyki, francuszczyzny, rysunków, niczego jednak dobrze nie posiada,
chwyta się w końcu najmarniejszego zarobku, ale i z nieg o ani sama wyżyje, ani wyżywi
i wyleczy córeczki chorej; ze wstrętem odpycha wstrętne propozycje i, oszalała z bolu, bez
pamięci, instynktowo, chwyta za obce pieniądze i uciekając, ginie pod kołami.
Tak samo Monika (Na dnie sumienia), chodzi, załamując ręce, po tym Bożym świecie
i rozpaczliwie woła: nic nie umiem, poszukując darmo pracy, gdy jedynaczka wypieszczona
i ojca i narzeczonego od razu straciła; autorka przedstawi a ojca takiej familii, jako
kariatydę, dźwigającą całą gromadę osób i odzywa się do nich: a zleźcież niedołęgi
i pochodźcie choć trochę o własnych siłach, lecz dodać musi: a dlaczegożeś niedołęgo nie
nauczył ich chodzić na własnych nogach?
8
Nie wymagała Orzeszkowa rzeczy nadzwyczajnych, nie burzyła ołtarzów, nie
odrywała kobiety od familii, sawantek nie chciała (żadnej też do swoich powieści nie
wprowadziła nigdy), ale oburzała się przeciw zaślepieniu umyślnemu, przeciw silnym,
dbałym o „świętą nienaruszalność słabości niewieściej", bo im z tym wygodnie; przecież już
mistrz krakowski, Andrzej Glaber twierdził r. 1535, jakoby mężczyźni, bacząc, iż rozum
płci panieńskiej „ku nauce i wyrozumieniu wszelkiej rzeczy ostry a prędki, więcej niż
otroczy (gdyż nawet dzieweczki rychlej się imują mówić, niźli chłopeczkowie), przeto oni,
bojąc się swej sławy utracić, aby białe głowy rozumem ich nie przechodziły, chcąc wiele
umieć, bronią im czytania pisma głębokiego, chyba modlitw a paciorków". Wołała więc
głównie o poprawę, pogłębienie wychowania, nie dla jakichś zachcianek emancypacyjnych,
lecz dlatego, że tylko wykształcona prawdziwie kobieta zostanie dzielną pomocnicą męża
obywatela; tylko ona zaszczep i głębsze myśli i uczucia w nowym pokoleniu; dlatego nie
wahała się wystawiać co raz ofiar zgubnego wychowania, a winę tego kładła nie tylko
na karb rodziny, ale powoływała do odpowiedzialności i całe społeczeństwo. Na to śmiałe
apostolstwo idei humanitarnych obruszano się tym bardziej, że po drodze chłostała ona
wszelką hipokryzję niemiłosiernie; że dostawało się i zewnętrznym oznakom nabożeństwa
(„modląc się... potrzebowała koniecznie widzieć malowane świętych twarze"); że dowodziło
się, iż wiara bez miłości prowadzi do oschłego, nielitościwego, nierozumnego ascetyzmu.
Niechęć konserwatystów towarzyszyła jej odtąd stale.
Taką była pierwsza faza twórczości Orzeszkowej, całkiem tendencyjna, obracająca
się w dosyć ciasnym kółku tych samych pojęć, stosunków i ludzi, które dotąd jedynie znała.
Przesiedliwszy się do Grodna, widziała się otoczoną nową szarą niedolą - uderzyła ją
najpierw moralna i materialna nędza żydostwa, zapychającego nasze miasteczka. I wystąpiła
Orzeszkowa znowu, jako wymowna rzeczniczka, pokazywała wybijające się przez lodową
skorupę wieków poniżenia i spodlenia, pędy odrodzenia i wystawiała z lubością obrazki
poetyczne z życia tradycyjnego, ze szczególną siłą, np. w noweli o „Silnym Samsonie" —
krawcu nędznym, opromienio nym przecież w oczach własnych i obcych rolą Samsona, którą
raz odegrał, podobnie, jak Urbanowa (w noweli Konopnickiej), nie za pomni nigdy
o purpurowej szacie Heroda, co jej Jaśka raz okryła.
Z romansów jej żydowskich, ważniejszy i znamienniejszy, niż „Eli Makower", gdzie się
chrześcijanie z Żydami stykają, jest „Mair Ezofowicz", gdzie Żydzi szybowscy tylko z sobą
żyją. Obznajmiwszy się z trybem wychowania żydowskiego, przerażona fana tyzmem
średniowiecznym, nienawiścią wyznaniową i rasową, w ja kiej po chederach hodują się
przyszli pobożni chusyci, przez ciemnych mełamedów, na wrogów zawziętyc h gojów,
synów tej samej ziemi, wystawiła w młodym, szlachetnym Meirze, ograniczonym jeszcze
do literatury własnej, do wpływów Majmonidesa, protest przeciw tej zaślepionej
jednostronności, niesprawiedliwej, pożerają cej w nienawiści najlepsze siły. Temat więc
niby ten sam, który Niemcewicz przed sześćdziesięciu laty w „Lejbie i Siorze" opracował,
ależ jak odbiegła od suchości „klasyka" plastyka i poezja Orzeszkowej; z jaką siłą skreślona
była namiętna, rwąca się do światła, tęskniąca za innym światem dusza bohatera; jak
bogatym, miejscami natchnionym, zawsze podniosłym był język, jak bogate w szczegóły
malowidła!
Zajęły autorkę te dzieje żydowskie tak silnie, że dla nich ekspatriowała się niby; ona, co
nigdy do przeszłości polskiej nie sięgnęła, zwróciła s ię ku czasom rzymskim i wydobyła
z nich między innymi krwawą sielankę, o Mirtali, Żydówce, wahające j się między
Rzymianami a własnym plemieniem i jego bohaterem, Jonatanem; w gminie stają przeciw
sobie zwolennicy fanatyka Szamaja i łagodnego Hillela, a otacza ją zawiść i nienawiść
i pogarda Rzymian.
Nie powodziły się jedynie — równie jak Kraszewskiemu („Szalona") — wycieczki
w świat młodzieży współczesnej, odzywa jącej się już na hasła kosmopolityczne, z cesarstwa
płynące, idącej między lud, przywdziewają cej czerwoną bluzę robotniczą, oddającej się
propagandzie nowych idei, straconej dla własnej ziemi, kocha jącej wszystko, prócz
najbliższych, obojętnej na rzeczy ojczyste, pochłoniętej rzeczami „ważniejszymi",
egzaltującej się dla mrzonki, oschłej zresztą albo nawet pod płaszczem górnych haseł
służącej własnej próżności, mściwości społecznej. Same tytuły tych powieści, np. „Bańki
mydlane" lub „Widma" pouczają o stanowisku autorki, kreślącej te postaci, jak Kraszewski
9
lub Turgieniew swoje, raczej z wyobraźni, niż z bezpośredniej obserwacji. Nie poznała się
w nich młodzież.
Życie miejskie nastręczało jej głębokim sympatiom ku wszelkim upośledzonym coraz
nowe tematy, od zaniedbanych dzieci („Z różnych sfer") aż do owej znakomitej „Jędzy" —
niesłusznie tak przezwanej, tylko dlatego, że sobie na nosie grać nie pozwalała, ofiarnej,
dobrej, pracowitej, cichej, na którą jednak to szczęście spada, co tak rzadko innych
bohaterów Orzeszkowej nawiedza. Już ta nowela, bez wszelkiej tendencji pisana, swoją
szczerością podbijająca czytelnika, świadczyłaby o nadzwyczajnym talencie re alistycznym
autorki. Świadczyły o nim najlepiej nowe jej powieści wiejskie, o obserwację chłopa,
o miłość przyrody silnie oparte.
I tu nie dosięgła autorka od razu wyżyn. Pisywała j e ona już dawno, przed wszystkimi
innymi, i wróciła do nich na nowo. Za częła od takich, gdzie tendencja jeszcze może
i przeważa, np. „Niziny", z doradcą prawnym, podłym wyzyskiwaczem ciemnego tłu mu,
z ofiarami jego, matką nieszczęsną, która by tak rada chorego syna - żołnierza blisko siebie
zatrzymała. Coraz wyżej jednak porywała ją poezja przyrody i coraz głębiej śledziła uczucia
dusz prostych, dobrych; w „Dziurdziach" wystawiła z nadzwyczajną siłą ową Pietrusię,
hożą i dobrą, na którą nierozum, zawiść, fa talny zbieg okoliczności piętno czarownicy
nakłada; jak ona się daremnie temu opiera i jak ginie, niewinna całkiem, ofiarą strasznego
obłędu, okultyzmu sielskiego.
Jeszcze ciekawsze i głębsze studium „Chama", rybaka, co przygarnął Frankę, wietrznicę
miejską, co nie odepchnął nieszczęśliwej, gdy skuszona dawnym życiem jego samego
znowu opuściła i znędzona strasznie wróciła kornie, aby się znowu buntować całą swą
niesforną, zepsutą z gruntu naturą przeciw pobłażaniu i d obroci niewyczerpanej męża.
Od chłopów rozejrzała się Orzeszkowa między zaściankami, żyjącymi, jak chłopi,
lecz wynoszącymi się nad nich tradycją odwieczną, gardzącymi nimi stale.
Na konflikcie serca i dumy oparta powieść „Bene Nati", jedna z najlepszych, cudowna
przede wszystkim i opisami przyrody i zwięzłością, wstrzemięźliwością słowa, tak u niej
niezwykłą, i świetną charakterystyką postaci, Osipowiczów i ich koligatów, aż do
dziewosłęba z wytrzaskaną gębą i jego mazgaja - klienta: Salusia pokochała Jerzego,
„szlachcianka" — chama, ale nie dopuści rodzina, by za niego wyszła, rodzinę i siebie
na wieki skompromitowała; i podda się Salusia ciągłym namowom i wyrzutom, ale ser ce jej
pęknie.
Odtąd bierze Orzeszkowa rozbrat z Żydami, mieszczanami, chłopami i zaściankami,
chyba przygodnie, w nowelce czy obrazku, do nich wróci, jak i do samej przyrody się uda,
ukochawszy głównie świat roślinny, nieznużona jego obserwatorka. Poza tym odda się
całkiem światu szlacheckiemu, z którego wyszła, którego podstawy głęboko zachwiane,
przyszłość groźna, odstępcy coraz liczniejsi. I coraz natarczywiej budzą się pytania, co
będzie, jak niebezpieczeństwu zaradzać, czy mająż nasze hasła siłę ożywczą, nie
strupieszałyż one, czy miejsca ich nie winny zająć inne, ponętniejsze, wygodniejsze; czy
opłaci się jeszcze nużąca robota, bez widoków lepszej przyszłości? Tym pytaniom są
poświęcone jej romanse i nowele, od najobszerniejszego „Nad Niemnem", do ostatniego,
„Ad astra", pisanym do spółki z p. Romskim (pseudonim).
Długi ich szereg, nie równa ich wartość; linia ich spuszcza się od jednej wyżyny, „Nad
Niemnem", dosyć nisko, aby się znowu wznieść w natchnionych dytyrambach przyrody
i kraju w „Ad astra".
„Nad Niemnem", epopea teraźniejszości litewskiej, jak „Pan Tadeusz" jej przeszłości,
nastrojona smętnie, nie beznadziejnie jednak; splecione w nich dzieje i tradycje zaścianku,
Bohatyrowiczów, szlachty, Korczyńskich, arystokracji, Różyców. Sfer arystokratycznych
unikała Orzeszkowa, chyba w celach satyrycznych zwróciła się do „Czółno Don Don
Pompalińskich", przypominających jednak dawną jej manierę z „Pana Graby" i „Dziennika
Wacławy” rozwlekłością i jaskrawością stylu. „Nad Niemnem" celuje opisowością,
krajobrazy oddane z taką wirtuozją, tyle ciepła w nie włożono, że ustępują chyba tylko
obrazom puszczy białowieskiej z „Ad astra"; z równą dokładnością skreślone najrozmaitsze
typy od zblazowanego nieco artysty - arystokraty aż do pełnego życia i sił Bohatyrowicza,
co rękę pięknej i bogatej panny osiągnie — a obok nich najrozmaitsi, kobiety - histeryczki,
utrapienie własnych i obcych nerwów, mężczyźni zrezygnowani, złamani losem,
podtrzymujący machinalnie ład zewnętrzny i w nim zaskorupieni, młodzi, rwący się przeciw
10
temu składaniu rąk. I wyłania się gorące na pomnienie skupiania sił —gromada rzecz wielka
— i trzymania się ziemi - matki, w imię świętych tradycji, mimo wszelkich drągów,
kładzionych w szprychy wozu (i Orzeszkowa posługuje się z luboś cią mową alegoryczną,
jak Jeż lub Szczedrin).
Odtąd temat przywiązania do swego i swoich będzie zasad niczym; odzywa on się
wymownie w zbiorach nowel i szkiców pod tytułami: „Pierwotni", „Melanchołicy",
„Iskry", „Chwile" (tu najmniej). „Pierwotni" to ci, którzy dla egoizmu wyrzekają się
wszystkiego, kosmopolici, dla własnej wygody depcący, co się z naj pierwotniejszymi,
brutalnymi instynktami nie zgadza; „Melancholicy" to rozczarowani, znachodzący sens
życia i ujście przed groźnymi widmami śmierci i unicestwienia w miłości bliźniego;
„Iskry", zasypane od lat wielu popiołem z rozmaitych „pasztetów życiowych", przypadek
jakiś, wspomnienie, obrazek, melodia, wydobywa i rozdmuchuje, i w ich świetle dochodzą
bohaterowie do poczucia tego, czego się wyzuli, ci złamani przez życie, zobo jętnieli dawno,
i odwracają się z przerażeniem od pustkowia, które dotąd życiem nazywali; „Chwile"
uniesienia, zapomnienia zdziała ją, na co by się życie całe nie zdobyło.
Z takich to pierwotnych, melancholików, kosmopolitów, łow ców zachłannych
wszelakich „pasztetów", co odrzucili i myśl o ma lowanych czerepach i cerowanych
skarpetkach (o przynależności jakiejś do ludu, ziemi, rodzin; o sumieniu, honorze,
obowiązku) wychodzą bohaterowie ostatnich romansów Orzeszkowej, tenden cyjnych, jak
jej pierwsze, w obserwację bezpośrednią niebogatych, nieraz znowu rozwlekłych
i jaskrawych, nawianych nawet literaturą, nie zawsze życiem samym.
„Dwa bieguny" powtarzają, w Gronowskim i Sewerynie, Płoszowskiego i Anielę z „Bez
Dogmatu", tylko Seweryna to nie bierna ofiara splinu i nudów sybaryty - arystokraty,
rozpróżniaczonego od samego wychowania: świadoma obowiązków, poświęci im miłość
jałową Gronowskiego i odda się owocnej pracy, budząc u młodego pokole nia uczucia,
snując nici tradycji.
„Australczyk" Roman zbogacił się za granicą, lecz bogactwa nie wypełnią mu próżni
istnienia, i wróci on do swoich, do Daniowa; tam przejęli się Tołstowską chyba ewangelią
pracy fizycznej, Bożej: on ich nie rozumie zrazu, i romans kreśli przełom, jakiego w nim ich
przykład dokonywa. Darwid goni za złotym runem milionów; nowożytny „Argonauta" celu
dopiął, lecz po drodze owej zaniedbał rodzinę zu pełnie, stał się jej obcym, jak ona jemu,
każde z nich ugania się, za miłością występną, za użyciem o każdą cenę, za pieniądzem,
za najnowszymi wymysłami obcymi; serce Darwida wysycha, żyje jeszcze miłością
ku najmłodszej córce, i, gdy mu ją śmierć odbiera, nie widzi Darwid celu dalszego życia;
gdy tamci nie rozumieją wcale jego tęsknoty i pragnień, ginie on samobójstwem.
W „Ad astra" uczony poświęcił się zupełnie badaniom i nauce; z wyżyn jej i ewolucji
światowej spogląda z lekceważeniem i litością na czepiających się w Krasawcu wszelkich
ułud dawnych, ale i on samymi abstrakcjami, zdobyczami myśli nie wyżyje; i u niego
odzywa się boleśnie organ szczątkowy serca i daremnie odgania on owe pokusy, trapiące go
najbardziej w chwilach reakcji i apatii; nawraca go romantyczka, która cel życia w miłości
swoich i swego, na pysznym tle przyrody, znalazła.
Tory powieści Orzeszkowej są dziwnie jednolite; poczęły się w tendencji i nie wyrzekły
jej się nigdy. Sztuka jej rozwijała się powoli, jak i jej widokrąg; obejmowa ł on na razie
otoczenie najbliższe; pytania wstrząsały autorką samą, nie od fantazji, lecz od życia ku
swym powieściom kroczącej; pytania te dotykały małżeń stwa, rodziny, wychowania, losu
kobiet. Powoli obejmował widokrąg coraz nowe okolice i widoki, miejskie, żydowskie
i sielskie; tendencje humanitarne, opieka nad słabymi, uciemiężonymi przez niedolę,
przesądy, zacofanie; gorąca miłość bliźniego, przemawiały z nich coraz śmielej
i wymowniej.
Rosnące niebezpieczeństwo zwróciło baczność autorki ponow nie i ostatecznie ku sferom
najbliższym, tracącym coraz grunt pod nogami, materialny, przez straszne uszczuplenie
ojcowizny; idealny, przez straszne zubożenie, wyczerpan ie się siły odpornej; nowi
przybysze zabierają ziemię, nowe idee głowy i serca — cóż będzie? I nachodzi nieraz
zwątpienie autorkę, ale otrząsa się ona rychło: temperament to męski, wojowniczy, nie
darmo zawsze w pierwszym szeregu występowała. I hasła jej ożywcze, słowa mądre
a ciepłe, rada zdrowa i rozumna. I długo czerpać będą z jej powieści p okrzepienia i otuchy
wszyscy znużeni, wątpiący.
11
A sztuka jej? Nie wypiera się kobiety i jej słabości. Więc chętnie idealizuje, nawet
Jerzego może z „Bene Nati”, nie mówiąc o heroinach i ostatniej (z „Ad astra"); więc
retoryka, patetyczność, deklamacja raziły wręcz w utworach początkowych, w owych
zwrotach autorskich, morałach i niby dopiskach; nawet w sce nach miłosnych w retorykę
wpada stale — otrząsa się z niej w niewielu dziełach zupełnie; więc wielkich obrazów,
silnych konfliktów nie tworzy, brak jej dziełom rozmachu czy powiewu epickiego. Za to
obserwuje, bada, pilnie, uważnie; nie gubi się w drob nostkach; jest realistką, ale od
wszelkiego poziomego naturalizmu daleka, nie skala niczym wyobraźni, nie ubliży uczuciu
— u naszych autorek rozumie się to samo przez się, tylko u Niemców najwyuzdaniej autorki
pisują.
Charaktery tworzy dzielne, silne, skupione — maluje i przeciwne udatnie. Uwielbia
przyrodę, widoki jej nadniemeńskie, z życia łąk i pó l, albo białowieskie, należą
do najpiękniejszych krajobrazów naszej literatury. Litwinka ona, jak Mickiewicz
lub Syrokomla Litwini; wrosła silnie w swą ziemię, z niej czerpie sił i soków; wyrosła
wysoko, znana i ceniona za granicą, w Rosji i u Niemców, kiedy o Sienkiewiczu było
jeszcze głucho, a Kraszewskim imponować nie mogliśmy. Z Orzeszkowej i Konopnickiej
dumną być może nasza literatura, im równia nie każda literatura, choć wielka, posiada;
społeczeństwo szlacheckie, które takiego demokratę, jak Orzeszkowa, wydało, nie
zmarniało.
Humorem nie obdarzają muzy autorek; przymiot to męski, nie dostaje go w uczuciowych
dziełach Orzeszkowej, jak go ogółem w naszej literaturze nowej — inaczej całkiem było
w dawnej, jowialnej — niewiele; posiada go „Pan Tadeusz", obcy on Słowac kiemu.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY. POWIEŚĆ NAJNOWSZA
Rozmaitość jej kierunków. Sieroszewski i Szymański. Reymont.
Nasze powieściopisarki. Zakończenie.
Żeromski. Weyssenhoff.
Realistyczną stała się powieść u nas pod piórem Prusa i Sienkiewicza, ale realizm ich
inny od spółczesnego, francuskiego. Literatura polska, jak angielska, jak rosyjska, zmysłom
i chuciom nie służy, wstrzemięźliwa, czysta — więc, jeśli Sienkiewicz drastycznych rzeczy,
np. w „Rodzinie Połanieckich", dotyka, nie będzie ich z Francuzami, Niemcami, Włochami,
rozwałkowywał, nie pominie ich wprawdzie milczeniem, ale w ich kałuży czy błocie ani na
chwilę nie zastrzęgnie. Prus chyba w „Faraonie" tylko zmysłowości folguje, przy czym
temat egzotyczny, orientalny, za wymówkę mu służy; w polskich unika, jak Sienkiewicz,
wszystkiego
co
wstrętne,
nieczyste;
zmienił
się
ten
charakter,
niest ety,
od Przybyszewskiego, przedtem od Zapolskiej, nie na długo jednak.
GABRIELA ZAPOLSKA
Wspominaliśmy już o naturalizmie pani Zapolskiej w jej „Kaśce Karyatydzie", „We
krwi"; był on tylko naleciałością obcą, naśladownictwem Zoli, i to niezdarnym, bo
obserwowaniem najdrobniejszych, nic nie znaczących szczegółów, nie wznoszącym się
nigdy do syntezy albo symbolu: znaczenie poddasza warsz awskiego czy ciupki lwowskiej
i pod mikroskopiczną obserwacją w Ventre de Paris albo Au bonheur des Dames nie urośnie
nigdy; tak samo, gdy przyszła moda na sugestię, „Janka" pani Zapolskiej aż do Paryża za
studentem uciekła i tam zmarniała.
ANTONI SYGIETYŃSKI
Nieco oryginalniejszym był już realizm Sygietyńskiego; jego „Wysadzony z siodła"
np., dzieje butnego szlachcica, schodzącego na popychadło u córki - kokoty i żebrzącego
posady portiera u jej uwodziciela - amanta, nie pozostawia pod względem drastyczności
szczegółów fizycznych nic do życzenia, tym bardziej szwankuje psychologia; do tego pisuje
Sygietyński mało, w ostatnich dziesięciu latach np. wydał tylko „Wrażenia", szkice
nowelistyczne, i oddaje się coraz wyłączniej krytyce i muzyce.
12
ARTUR GRUSZECKI
Realizm i naturalizm, ale reporterski, cechuje liczne romanse Artura Gruszeckiego.
Mistrz to w odnajdywaniu coraz nowych, dotąd nietkniętych tematów, na ziemi i pod
ziemią, w Warszawie i na prowincji, w salonach i na turfie, na Śląsku i w Węgrzech, w
Galicji i na Mazowszu. Pierwsze jego powieści, tendencyjne, ze sfer ziemiańskic h („Tuzy",
cukrownicy na prowincji) aż do wielkopańskich („Rugiwojscy"), nie przedstawiały wiele
nowego; to samo kreślili dawniej i lepiej Korzeniowski i Kraszewski. Dopiero od
„Hutnika" i „Kretów" wpadł Gruszecki na właściwy swój tor, za mistrzem Zolą. Ciężkie
życie w hutach, wobec wyziewów trujących cynku, cięższe w kopalni węgla, głęboko pod
ziemią zagrożone wodą i ogniem, wybuchem gazów i załamaniem się brył, uwidocznił on
w szeregu postaci, hutników i górników, wystawionych do tego na zdzierstwo nielud zkie
przedsiębiorców, Żydów, sztygarów; nie oszczędził nam żadnej okrop ności w pożyciu
„sularza" Uracza i jego rodziny nieszczęsnej, znarowionej, w tragedii Pakosza i Butnego u
Grotków; wszelkie szczegóły bytu górniczego, urządzeń kopalni, aż do wpływu, ja ki ta
denerwująca praca na ludzi wywier a, aż do ich wizjonerstwa, przesądów, gwałtowności,
oddane z największą troskliwością, na podstawie autopsji i notatek. Tak samo wystudi ował
autor „Szachrajów" na giełdzie warszawskiej, Żydów i Niemców, Strauchfelda, Salinau
i innych, kroczących za milionami po drodze, usłanej trupami łatwowiernych ich ofiar,
Danborskich i innych. W każdej aktualnej kwestii zabierał on głos: walkę polskiego
z żywiołem niemieckim, na Śląsku, przedstawiał nieraz, w „Szarańczy" i w
„Zwyciężonych": ze zwyciężonych na razie mogą wyjść kiedyś zwycięzcy, silni swą
solidarnością, chociaż wrogowie przemagają ich stokroć wpływami, zasobami materialnymi
i umysłowymi, całą potęgą państwową, eksploatowaną w celu wynarodowienia.
Nawet poza Karpaty sięgnął Gruszecki, w „Millennium" Węgrów, znęcających się na d
Słowakami; między Słowakami — Węgrzy u niego wszyscy na jedno kopyto — rozróżnia
on ostrożnych, biernych, przedajnych, od młodzi gorącej, szarpiącej się do nie wczesnego
czynu. Gdy „Dla Miliona" kreślił, udał się do Borysławia, Drohobycza i Schodnicy,
wszystko podpatrzył, obliczył, złożył i z lekką zmianą nazwisk albo i bez niej, swoich
Floryańskich, Krausbergów i Van Haechtów wystawił. Wobec tej gonitwy za aktualnością
i dokładnością schodzi artyzm u niego całkiem na bok; autor zadowa la się byle jaką fabułą
konwencjonalną i doprowadza ją, byle jak, do końca, albo raczej urwie ją, wystrzałem
z pistoletu czy spadnięciem cegły na głowę.
Stale bywa tło o wiele ciekawsze, niż sama fabuła i jej boha terowie; miewa też
Gruszecki świetne pomysły, chociaż nie wyzyskuje ich należycie, np. owego „Nowego
Obywatela", Polaka, nie licującego już z żywiołem rodz imym, więc oskarżającego ten
żywioł o nieszczerość, o brak serca, gdzie sam tylko brakiem wycho wania i ogłady grzeszy.
Albo jak sprzągnięcie owej pary, syna Strauchfeldów i córki Danborskich się mści, itd.
Specjalizacja taka reporterska prowadzi w końcu do tego, że p. W. Gąsiorowski dał nam
„Pigularza", t. j. powieść o farmaceutach i subiektach, jakby każde studium fachowe, każda
„ankieta" musiała się koniecznie powieścią wyładować.
ADOLF DYGASIŃSKI
Do naturalistów zaliczają, dla jaskrawości kolorytu i dla niewybredności wyrażeń,
Adolfa Dygasińskiego; nadto realistyczne obrazki sielskie („Dramata Lubądzkie"; istotne
dramaty chłopskie i t. p.) usprawiedliwią, jako tako, tę nazwę. Dygasiński to typ bardzo
ciekawy, niezwykły; od nauki i pozytywizmu — najgorliwszy jego wyznawca — od
popularyzowania wiedzy, od zakusów czysto pedagogiczny ch, wyzwoliły go i w końcu
poezją czystą natchnęły — zwierzęta! Inni bydlęcieją między ludźmi, on się idea listą
między wilkami i psami, zającami i mysikrólikami odrodził. Przyrodnika, jakim się stawał,
do przyrody, do Nadnidzia jego, do chłopów nie tylko, ale d o pilnej, sympatycznej
obserwacji życia zwierząt nęciło, nie dla prostych celów dydaktycznych — haec fabula docet
— lecz dla „godów życia" samych, dla orzeźwienia siebie samego w odmładniającym stoku
Żywy i Krasopani.
Więc przed Kiplingiem jeszcze sięgnął do tajni ków bytowania Butnych i Azorów,
odczuwał ich walki i troski, smutki i radości i, co w księdze przyrody wyczytał, tym nas
obdarował, życiem wróbli pod strzechą i kaczek na stawie, wiecznie przestraszonych zajęcy
i wron, staczających z jastrzębiem walki.
13
W obserwacji doli chłopskiej zastąpią go, i lepiej i wyraziś ciej, inni; nikt nam nie
zastąpi naszego Brehma — nowelisty. Opisywał on nawet zwierzęta przedpotopowe, np.
pana „Jędrzeja Piszczalskiego", z pysznymi sylwetkami bytu szlacheckiego
przed uwłaszczeniem, z jego pieczeniarzami i gracjalistami, z fantazją i animuszem Panie
Kochanku en miniature. W ostatnim, symbolicznym dziele, hymnie, wyśpiewanym dla
przyrody, dla słońca i miłości, wrócił, już nie do personifikacji, ale do apoteozy tej
przyrody, i, gdy „Gody życia" wyśpiewał, śmierć mu pióro z rąk wytrąciła.
KLEMENS JUNOSZA (SZANIAWSKI)
Był czas, kiedy z Dygasińskim Klemens Junosza (Szaniawski) o wawrzyny
w obserwacji doli chłopskiej i szlacheckiej walczył, Junosza, którego życie jeszcze cięższą,
smutniejszą dolę, niż Dygasińskiego, przedstawia, w pośpiesznym, nadsilnym tworzeniu dla
kawałka chleba. Więc płodność jego zatrważająca; więc o po głębieniu i stylizowaniu
utworów nie ma nawet mowy. Ale i Junosza odwojował sobie specjalność, gdzie go również
nikt tak łatwo nie wyręczy — Cydów „pająków", ich moralności i strategii, ich rzad kich
upadków i stałych tryumfów. Żyd, sama sól szlacheckieg o bytu, tylko bywał gościem,
na scenie i w powieści, epizodem, karykaturą; wyjątkowo, w celu ściśle społecznym,
zajmowali się nim Niemcewicz i Orzeszkowa; jeszcze bardziej wyjątkowo zstępowali
w szczegóły tego życia, dla niego samego, Orzeszkowa i Zapolska, jeżeli pominiemy
literaturę żargonową, chociaż o polskich Żydach traktującą, lecz, dla obcego języka,
z literatury polskiej się wyłączającą — literaturę żargonową znał u nas jedyny Junosza —
i prace Żydów - autorów, Feldmana głównie. I Junoszę właściwie zajmuje nie Żyd sam, Żyd
chederu i bożnicy, kahału i talmudu, w chałacie i patynkach, hussyt czy purec, lecz Ż yd pijawka i Żyd - nędzarz, w zetknięciu z „Czarnem Błotem" i z jego mieszkańcami, od
kwilenia w kolebce aż do spacerów pod kolumnadą karlsbadzką. I rzu cił on na papier
nieskończony szereg tych postaci, od Łaciarza, przekonanego o jedynej prawdzie, że, jeżeli
żyć chce, to spać nie może, a jeżeli spać, to mu się życia wyrzec wypadnie, aż do owych
Gancpomaderów, Zwanzigów i Kaltkugłów, koniokradów, przemyt ników, podrabiaczów
wszystkiego, od paszportów do antyków; lichwiarzów, spekulantów i giełdowców. Po wija
się im noga; to chłop zrozpaczony pięścią Chaskiela uśmierci, to sąd nieraz zwin nemu
działaczowi przez całe lata w próżni szamotać się każe; to inne nieszczęścia na maruderów
się obalą — ale gros armii kroczy zwycięsko po trupa ch chłopskich i szlacheckich
do tryumfu, do wyłowienia ostatniej kopiejki ze skurczonej dłoni chrześcijańskiej. I w
pochodzie tym subtylizują się pokolenia: Gancpomader w sie dem lat dopiero na wartości
rubla się poznał, wnuk jego za to już trzyletni w lombard grywa; i wytwarza ją się
filozofowie, jak Uszer Engelman, uczący ziomków, by zbyt si lnie nie zdzierali; i
dobrodzieje ludzkości, odpłacającej się im grubą niewdzięcznością, gdy z sieci Pająków
wydobywać się stara.
Na cały ten świat, tak nam obcy, a tak dla nas ważny, spo gląda Junosza, właściwie bez
powziętego z góry hasła antysemickiego; może to i nie jego jedynie wina, jeśli z tych
niezliczonych, powtarzających się szkiców, nowel, powieści, tendencja przeziera.
Spółczucia z szlachcicem - Syzyfem, uginającym się pod nieznośnym brzemieniem owych
wiecznych, groźniejszych od trąby archa nioła pytajników: skąd? jak? kiedy?; z chłopem,
wyzyskiwanym koncertowo; z Żydem-biedakiem samym, przecie nie dla wszystkich gody
życia zastawione — nie wypiera się Junosza nigdy, i przez śmiech, rubaszny, dowcip,
płaski, czuć te łzy zatajone. W głębie psychologiczne on nie wchodzi, fabuł nie splata,
ale postaci żydowskie, ekonomskie, szlacheckie, albo choćby ów nauczyciel ła ciny
w „Czwartym" i do umoru śmieszne i do łez poruszające.
WŁADYSŁAW REYMONT
Do wielkich kreacji, o rozmiarach iście epicznych, wzniósł się naturalizm,
wszechstronne, dokładne odtwarzanie życia samego, w dziełach Wł. St. Rejmonta. Talent
dojrzewał nadzwyczaj szybko, w sześciu, siedmiu latach wybił się na sam przód naszeg o
powieściopisarstwa. Powodzenie zawdzięczał Rejmont szkicom z życia trup wędrownych,
które znał, jak najlepiej, i spod strzech wieśniaczych, z których sam wyszedł.
„Komediantka" jego nie jest tylko zbiorem wzorków z trup y nieśmiertelnego „Samego",
„Capińskiego"; historię bohaterki dopowiadają „Fermenty" i trwa długo, nim panna Janka
14
Orłowska wyburzy się do ostatka z fermentów młodości, tęsknoty, niezadowolenia
z płaskim otoczeniem artystycznych popędów, nim żona niesforna, matka przykładna
sfilistrzeje do tyla, że towarzysz jej były ze sceny i wielbiciel nie lada splunie i w świat
ruszy na chłód i głód, byle daleko od niej i od jej atmo sfery. A gdybyż „Fermenty" kończyły
się typami, jej i najbliższych, np. Grzesikiewiczów, z który mi zżyć się nie może; ależ stacja
kolejowa, Bukowiec, z której w świat ucieka i do której złamaną przywiodą na powrót,
obfituje w tyle innych typów, maniaków — ojciec jej przynajmniej umysłowo nieuleczalny,
ale ów Zwierkowski np. — histeryczki, mamusie, siostrunie itd., obfituje opowiadanie
w tyle epizodów, pogrzeb Rochowej np., a zapełnione tylu prze pysznymi obrazami, lasu,
jazdy sannej, od której aż oddech zapiera, że nie sposób nie podziwiać tego piętrzącego się
aż nadmiar bogactwa, tej niewyczerpanej siły twórczej autora.
Nadmiar tej fantazji, obserwacji, pamięci rozsadził nawet wiązanie następnej wielkiej
powieści, „Ziemi obiecanej". Tłem jej „nasz Manszester", Łódź, jej życie przemysłowe, jej
milionerzy, Niemcy i Żydzi, nasi dyrektorowie - dorobkiewicze i nasze ofiary wyzysku.
Gdy w „Bawełnie" Kosiakiewicza sama fabryka, jej urządzenie, praca fabryczna są na
pierwszym planie, u Reymonta rasy i narodowości, semicka, niemiecka, polska, owa trójka,
Moryc, Baum i Borowiecki, a za nimi cała fala innych, ł otrów wielkich i małych, lwic
i samic najrozmaitszych, przewala się w rozpędzie epicznym, porywa nas przez wszystkie
fazy i szczegóły życia łódzkiego, od buduarów milionerek do piwiarni nocnych, od orgii
z szampanem do opatrywania chorego chłopca na polu — w tym wirze głów, barw, głosów,
ruchów, planów, podłości, słabostek, na miętności gubią się niemal rysy podstawowe;
pasożyty - epizody rosną kosztem całości w nieskończoność; lodzermensch Borowiecki
przestaje nas zajmować swoją niesumiennością, bezczelnością, sła bością woli w gruncie,
samą żądzą użycia, górującą nad wszystkim, wreszcie ostatecznym przeobrażeniem
w filantropa, z nudów i przesytu, zagłuszony owym rozgardiaszem piekielnym, ginący
w olbrzymim, barwnym, jaskrawym aż nadto obrazie. Wrócił jeszcze raz Reymont
do Capińskiego et consortes i uroczą Lili, odbijającą od tła najpospolitszego,
najpoziomszego, niemal przeanielił, okupując tę przesadę sylwetkami jej otoczenia, jedną
pocieszniejszą i tragiczniejszą nad drugą; ale to chyba ostatni hołd u ołtarza Talii
prowincjonalnej złożony.
Coraz bardziej nęcił go lud, występujący u niego dotąd epi zodycznie (np. ów
niezrównany opis pogrzebu i stypy w „Fermentach") lub w nowelach, z których
najznakomitsza
„Sprawiedliwie",
zepsuta
przy końcu
niepotrzebnie efektami
melodramatycznymi. I wystąpił, jak w epopei łódzkiej, tak teraz w epopei chłopskiej,
„Chłopi" — najpełniej obraz życia wiejskiego roztaczając, na jaki się dotąd literatura, nie
tylko nasza, zdobyła.
Ten pociąg do ludu, tak znamienny dla naszych poetów, triumfujący u Wyspiańskiego,
nurtujący niegdyś w Sienkiewiczu, nim się w Homera szlacheczczyzny przerodził, stał się
osobliwszym tytułem chwały dla Reymonta. Dać nam poznać wieś, ciche jej dr amaty
i groźne konflikty, na tle przyrody w cudownych jej opi sach, z całą powagą i wszystkimi
słabostkami naszych Piastów, nie, jak dotąd najczęściej bywało, z punktu widzenia
ekonomskiego czy łyków, niemogących się chamowi dosyć wydziwić, lecz z wnę trza wsi
samej, w jej własnym oświetleniu, z najgłębszy m wniknięciem w psyche chłopską,
w rozmiarach, a nieraz i w stylu homerowym (np. w opisie Zaduszek, może nawet nieco
fantastycznie wyolbrzymionym) — oto niespożyta zasługa Reymonta. Nie schodząc
do tworzenia w gwarze wiejskiej, nie waha się nawet w opisy i sło wa swoje wplatać
terminów chłopskich, i „kiej" i „nikłej" i „se" i t. d.; w rozmowach swych bohaterów
skrupulatnie ich język za chowuje — ale również głęboko przejął on się ich uczuciami,
sposobem myślenia, poglądami na świat. Więc nie tylko w Bronowicach schodzą do ludu,
i w Warszawie potrafią go wyczuć i oddać — bez tendencji, takim jak jest. Siłę Reymonta
stanowi obserwacja, czysto epiczna, on patrzy i pisze obrazami, pełnymi życia — las sam
żyje u niego, nie tylko ludzie; humor mu nie obcy, chociaż częście j satyrą pióro jego trąci;
studiuje dusze, lecz w analizy psychiczne wyjątkowo się wdaje, uczuciowość za to mu obca,
na razie przynajmniej.
Tego mistrza realizmu nie dosięgają inni, chociaż znacznie dawniej na polu literatury się
dosługujący i również pewne sfery wyłącznie studiujący. Taki Marian Gawalewicz np.
15
wielkie miasto, Warszawę, obrał, próbujący dawniej najrozmaitszych tematów, nawet
z dramatami występując i legendy Matki Boskiej do ilustracji Stachiewicza dopisując. „Dwa
pokolenia", „Mechesy", „Szubrawcy", „Warszawa" wreszcie, to dla niego najbardziej
znamienne w całym, na liczbę bardzo bogatym dorobku literackim. To przemysłowców Niemców w dwu pokoleniach wystawi, jak się asymi lują z tubylcami, jak z własnymi
cnotami cnoty otoczenia się kojarzą, albo jak obc e przywary i miejscowych jeszcze
dobierają; przechrztów znowu ze wszelkimi antagonizmami, nowymi i dawny mi; opinię
publiczną i jacy szubrawcy ją u nas wyrabiają; życie warsz awskie, po redakcjach, knajpach,
salonach — lecz tu właśnie szczegóły raczej, choćby obojętne, niż treść samą, wyraził.
Wobec nadzwyczajnej jędrności stylu Reymonta czy Żeromskiego odbija jego rozwlekłość,
jego ciągłe powtarzanie się; brak mu rzewności, głębokości, mocy, jego obrazy ciek awią,
nie wzruszają, nici sympatii między bohaterami a czytelnikiem nie nawiązują się;
ale obserwacja bystra i prawdziwa, nie waha się przed dotkliwą ironią np. w kreśleniu
świata literackiego.
Obok tej wielkomiejskiej galerii tworzył od dawna Wincenty Kosiakiewicz swoją
małomiejską, swoich „Gąsiorkowskich" i niezliczonych innych, „Latkowskich" i t. d., „W
małym miasteczku", z prawdą, humorem, uczuciem — nie wytrwał jednak w ważkiej tej
sferze, którą zresztą wcześnie i na świat dziecięcy — niegdyś też jego specjalność —
rozszerzył; próbuje teraz głównie nowel społecznych, nieraz wcale obszernych, np.
„Plama"; albo artystycznych, choćby z życia cyrkowego, obcego. I jego zr obiła miłość
zawiedziona poetą; poezjami, wytwornymi wcale co do formy, tętniącymi głęboki m
uczuciem, goryczą, rozczarowaniem, bólem nieudanym, świeżo nas zadziwił.
Z felietonistów przeszedł niedawno w szereg powieściopisarzów Stefan Krzywoszewski
(„Zmierzch"; „Pani Julia"), nie darmo on na mistrzach stylu, na Francuzach, wyćwiczony,
i żywo odbija od naszej domorosłej szarzyzny werwa, giętkość, barwność jego prozy —
większych rzeczy dotąd nie stworzył, ponad francuski temat trójkąta małżeńskiego nie
wyszedł na razie, ale obrobił go wcale nieszablonowo: figury artystycznej kolonii polskiej
w Paryżu odżyły pod jego piórem, a i na domowym gruncie obserwować umie; i w dramacie
społecznym („Małe dusze") sił próbuje.
Właśnie od jego stylu odbija styl A. Konara, patrzącego na świat przez szary pesymizm
i piszącego, jak widzi. Znamienny rys spoiny jego kreacji powieściowych, opuszczanie się
jego bohaterów a raczej bohaterek, nie ich proste ofilistrzenie się, jak w „Fer mentach"
Reymonta, lecz spadanie z wyżyn rojeń czy sukcesu nie raz aż na samo dno życia; tak ginie,
po dniach tryumfu artystka-śpiewaczka w „Jesieni", tak wszystkie trzy „Siostry
Malinowskie", gdy z cudzych piórek wyleniały, sroczkami się okazały i dobrze jeszcze,
kiedy po starciu ułudy młodości i sentymentu uczciwość i dbałość matki rodziny ich fochy i
dąsy przeważy; tak „Panny" staczają się w grób czy na ulicę. Warszawę zna Ko nar i z niej
motywy swe pesymistyczne, z zabarwieniem satyrycznym, czerpie, z jej światka
mieszczańskiego, i w dramacie („Gąsiennice") wzorki brał.
Od realistów co do obserwacji, romantyków co do fabuły, bardzo niewybrednych co do
wysłowienia, czasem wręcz niepoprawnych, roją się nasze odcinki po dziennikach i książki
po czytelniach, nie należą jednak do literatury rzeczy hr. Wincentego Łosia, pisane
z przerażającą łatwością, sklecone byle jak, ciekawe tyl ko typami z wielkiego świata,
do którego sam autor należy; więcej nierównie temperamentu i prawdy mają powieści Abgar
Sołtana (Abgarowicza), z życia szlachty podolskiej, z dokładną znajomością tego
wesołego, hulaszczego światka („Klub Nietoperzy" i t. p.); Kazimierz Rojan, spłodziwszy
w krótkim przeciągu czasu, dziesiątek tomów, z życia towarzyskiego, lwowskiego („ Dusze
artystyczne", ze strasznie dowolną „psychologią", z „kawałami", na które dziś czytelnika
właściwie się już nie bierze, np. w „Muszce" i in.) zdaje się zamilkł na razie.
WACŁAW BERENT
Już to u nas wszystko na opak; milczą ci, którzy mają coś do powiedzenia, taki Ignacy
Dąbrowski lub Wacław Berent; po świetnym wystąpieniu, zarzucili obaj na długi czas
16
pióro; dopiero roku 1902 milczenie przerywają. Wacław Berent wystąpił był z bardzo
realistycznym „Fachowcem": bohater jego, student, dał się wziąć na lep utyskiwaniom
nad brakiem wykształconego robotnika; rzuciwszy więc studia, poszedł do fabryki i, choć
„gryfu" nie ma, wytrwa przy warsztacie i z inteligenta stoczy się powoli na robotnik apijaka; nadzwyczaj ciekawy i subtelny autoreferat psuje się chyba tym, że ostatnich jego
kart taki robotnik nie mógł już dopisać. Po latach wypłynął Berent w „Chimerze", jako
modernista najczystszej wody: jego „Próchno" samym tytułem sferę oznacza, artystówschyłkowców, muzyków, malarzów, dziennikarzów, aktorów, tra pionych głodem sławy,
sceny, kobiety, albo fizycznym, chorych na brak woli albo na suchoty, na nadmiar
autoanalizy, rozdmuchiwa nie swych uczuć; wykolejeni z równowagi umysłowej, jeden
drugiego coraz bardziej pogrąża, straszy, dręczy; szydzą ze świata, z siebie, aż kończą
samobójstwem — jest tu i Nietzsche i Przybyszewski, wszelakie grzechy miłości
i wyuzdanie zmysłowe na tle alkoholicznzm, są wizje i symbole, ale jest i nadzwyczajny
wysiłek umysłowy, styl błyskotliwy, kontrasty i paradoksy rażące, charak terystyki tych
dekadentów świetne, a całość głębokim bólem, szcze rym niepokojem własnym przejęta —
czujesz prawdę tych bolesnych wyrzutów, zgrzytów sumienia, skarg namiętnych.
IGNACY DĄBROWSKI
Ignacy Dąbrowski zwrócił uwagę studium swym, „Śmierć", pamiętnikiem ostatnich dni
suchotnika, ważącego się między bez brzeżną rozpaczą a złudną nadzieją, myśli co go trapią,
„taktyki", jakiej wobec lekarzów czy przyjaciół używa, głębokie studium psychologiczne,
przejęte miłością i głęboko wstrząsające; potem dawał tylk o krótkie rzeczy i jakby się
od słowa całkiem odwrócił, w czynie altruistycznym zadowolenia moralnego jedynie
szukając; ostatecznie jednak wrócił do noweli („Szukamy Cię").
Między debiutantami najmłodszymi na polu noweli realistycz nej wymieniamy i Jana
Augustynowicza, który w „Księdzu Procie, historyi ludzkiej" przeciw kardynalnej u nas
zasadzie („Głupcze, o księżach dobrze mów", woła Słowacki) zgrzeszył i sylwetek wcale
nieponętnych ani budujących duchowieństwa parafialnego niemało wystawił — nie poskąpił
nam jednak i typów dodatnich; obszer niejszy zbiór nowel postępem nie był. .
STEFAN ŻEROMSKI
Ze znaczeniem Reymonta zrównał się, a raczej prześcignął je Stefan Żeromski. Sztuka
jego bynajmniej nie epiczna; on nigdy mas w ruch nie wprawia, nawet n ajobszerniejsze
dotąd, „Ludzie bezdomni" (o świeżo drukujących się „Popiołach" wstrzymujemy się
od sądu), rozpada się na szereg szkiców nastrojowych, nieraz tylko wybuchów liryzmu, nie
posuwających naprzód opowiadania, przerywających je, nie przedstawia więc epicznej
całości. Poprzedziły je nowele i szkice. O fabułę mało chodziło; autor nie opo wiada, opisuje
z nadzwyczajną drobiazgowością — lecz nie byle co, tylko co charakterystyczne, przyrodę ,
nie dla niej samej, ale dla dostrojenia jej do stanu dusz swoich wybranych. Nie pogardzi
realizmem, choćby najwstrętniejszym — ale czytelnika nigdy nim nie urazi, bo odczuwa się
niezbędność tego rysu czy obrazu. Pesymista on na pozór straszny, zgorzknia ły; znęca się
nad bohaterami swymi, prześladuje ich, nielitościwy, ale i ten pesymizm nie razi, podkład
jego bowiem nie szyderstwo, nienawiść czy zawiść, lecz głęboka miłość bliźniego, ból nad
rozdarciem tego świata, nad niemożliwością służyć ideałom zarazem i szczęściu własnemu.
W imię tych ideałów nie zna on żadnych kompromisów im poświęci wszystko —
wdzięczność i przywiązanie synowskie, miłość wy branego dziewczęcia. Doktor Piotr wrócił
do kraju; stary ojciec dla niego jednego żył, nawet ludz i krzywdził, aby mu środków
niezbędnych dostarczać, jest teraz u szczytu szczęścia; ale w tej chwili rzucił syn próg
gościnny, skoro się domyślił, na czyj koszt to się chował, i wyjechał znowu za granicę,
obarczony przekleństwem ojcowskim, aby jak najrychlej pieniądze te zwrócić. Doktor
Judym, acz z sercem rozdartym, rzuci swe wielkie szczęście, bo wie, że ono by go
krępowało w spełnianiu obowiązków. Jakżeśmy da lecy od wszelkich idyll Kraszewskiego
i Orzeszkowej, Jeża i Sienkiewicza!
Demokrata to z przekonania, nie na pokaz tylko swe zasady noszący; mózg i serce już
ma tak nastrojone; inaczej myśleć, czuć ani potrafi. Więc roznamiętnia go wszelki widok
wyzysku, niesprawiedliwości, ucisku — ale nie wybuchnie on nigdy krzykiem, skar gami,
17
wyrzutami: jego Piotr i słówka nie traci; żona pocztmistrza („Ananke") rzuca męża, idzie
z dziećmi w świat na najstraszniejszą nędzę, bez giestu niemal: ona i na chwilę zostać nie
może przy spodlonym, choć on się tylko dla niej i dla tych dzieci spodlił; dusza jej czysta,
dotknięcia brudu nie zniesie — ucieka przed nim w dal; i Judym nie kwili żałośnie:
z zaciśniętymi ustami, by rykiem bolu nie zdradził, idą oni w świat, pełnić obowiązek. To
pełnienie obowiązku, bez handelków i szachrajstw ze szczęściem, światem i z sobą samym,
proste, bezmyślne niemal, tego uczy nas Żeromski, tego nie uczył nas żaden
powieściopisarz przed nim, nas, którym taka nauka więcej potrzebna, niż komukolwiek
innemu, którzyśmy na wszystko, tylko nie na Katonów stworzeni, stałym pobłażaniem sobie
i innym, najbardziej sobie szkodzący. I dlatego bije, mimo bezbrzeżnego smutku, wiejącego
na nas z tych kart wymownych, w nich źródło prawdziwego pokrzepienia serc; gorycz to,
ale gorycz uzdrawiająca, dla żołądków, zepsutych cukierkami wza jemnej admiracyi,
ustępstw, miłości, pobłażania.
Ten sam temat, który Ibsen we „Wrogu ludu" opracował, obrał i Żeromski w „Ludziach
bezdomnych". Że prawdziwy przyjaciel ludu (inni powiedzą — kusiciel ludu i pod tym też
tytułem Swieżawski ludowców na scenę wprowadził) musi być człowiek iem bezdomnym,
tego domyślił się bohater Ibsenowski na końcu swej kariery, gdy już za późno, gdy omotany
swą rodziną na rękach i nogach — sam musi być człowiek, woła post festum; doktor Judym
od tego hasła zaczyna, i nie zrazi go zdziwienie i sarkazmy kolegów, i prowadzi on walkę
w zakładzie kąpielowym, a gotuje się do nowej w kopalni. Anioł, nie kobieta, przechodzi
przez jego drogę, miłość usypia w nim czujne sumienie na chwilę, gotowe ono do
kompromisu, ale przypadek je budzi; odkąd zaś p. dyrekto ra kopnął nogą do stawu, nie ma
już dla Katona powrotu, i myśmy dumni z tego, chociaż ani się nam wierzyć chce, że nas
nie tylko na mazgajów Płoszowskich i filistrów Połanieckich stać, ale że i lwy Judymy
między nami się rodzą — a jeżeli nas wzrok nie myli, to i w Joasi dostrzegamy czegoś
więcej, niż gąski i trusi, niż Anieli i Maryni. Judym to jedyny prawdziw y ideał, jaki nasza
belletrystyka najnowsza wydała; nie Borowiecki to, ani Połaniecki, ani Floryański. Że go
szewcowa rodzi — a któż z nas bez winy?
To co do zasad — a wykonanie? Że budowa całkiem luźna, że się rzeczy pozornie wcale
nie wiążą, np. rozdziały o bracie i bra towej, albo ów pamiętnik Joasi, że się w innych
opowiadanie wcale nie posuwa — bardzo słusznie, ależ to rzeczy takiej - cudowności,
że żadnej byśmy dla planu, dla całości, nie poświęcili; pamiętnik, niestety, pisał Żeromski,
nie zdobyłaby się na niego żadna Joasia. Wszystkie opisy przyrody są pierwszorzędnej
piękności. Styl niesłychanej jędrności, daleki od rozlewności Reymonta i Sienkiewicza;
jego refleksje, wybuchy, opowiadania i opisy, to nie woda letnia naszych
powieściopisarzów, lejąca się bez końca, to ekstrakt jakiś czy kwas siarczany, żrze i pali,
burzy, nie uspokaja; dla większej wyrazistości nie obaw ia się autor wprowadzać
prowincjalizmów, wzbogacać mowę, broniącą się na próżno od włazów. Ale o treści
i formie powtórzyłbym, co Mickiewicz o Goszczyńskim powiedział; znać wpły w
Dostojewskiego i Tołstego — największy jednak wywarło życie, posępne, na smutne
naprowadzające myśli, lubujące się niemal w zgrzytach, okropnościach, znajdujące
ukojenia, poza ludźmi, na łonie przyrody, w którą się wpatrzył i wsłuchał artysta, z której
wydobywa jedyne obrazy niezmącone, jasne.
Na przeciwległym krańcu, w życiu i sztuce, znalazł się Józef Weyssenhoff, ale z dzieł
jego, malowanych w słońcu, choćby elektrycznym, do których treści zaczerpnął
z najwykwintniejszego towarzystwa naszego, należąc sam do niego, wieje na nas większy
chłód i smutek, niż od czarnych, błyskawicą postrzępionych chmur, zalewający ch
rozpaczliwe widoki Żeromskiego. Pominąwszy rzeczy mniejsze, wrażenia turysty i t. d.,
dwoma powieściami, „Pamiętnikiem Imp. Podfilipskiego" i „Sprawą Dołęgi" zdobył
Weyssenhoff ogólne, rzetelne uznanie, choćby już dla subtelnej ironii, tak niezwykłej u nas,
przyzwyczajonych do grubszych efektów; w „Podfilipskim" odczuwał tę ironię
i gruboskórny czytelnik. Sam Podfilipski, założyciel do istniejących od dawna na świecie
fakultetów nowego „polskiego" (czytaj „Polaczków"), n ie bawił się w pamiętniki,
ale wielbiciel jego cichy za niego je spisał i niedźwiedzią mu oddał przysługę,
bo mimowolnie oświecił tę postać, której za wdzięczaliśmy podniesienie turfu,
towarzyskości, europeizmu, jednym słowem, propagandę kultury między barbarzyńcami
18
i wstecznikami; lecz teraz zaczynamy na nią z podejrzeniem i niedowierza niem spoglądać;
mimo to ujęlibyśmy się nawet za nim i nie chcemy go za autorem o łajdact wa (z Falbanką
i Kutyłowiczem) pomawiać. Otóż ta fine fleur kosmopolityzmu, tak godnie reprezentująca
naród w Monaco i na bulwarach, rozsiewa tyle mądrości życi owej, tak dyskretnie filtruje
w nasze tępe łby prawdziwe pojęcia o patriotyzmie, sztuce, wierze, pracy społecznej i t. d.,
że uciekamy, zatykając nos i uszy.
„Podfilipski" nie był zresztą powieścią, skomponowany luźnie, jak „Ludzie bezdomni".
W prawdziwej powieści, w „Sprawie Dołęgi" ironia mniej dotykalna i wrażenie tym samy m
o wiele głębsze; z Podfilipskim prędko się sprawisz, chociaż my się i z szu jami
ceremoniujemy — ależ towarzystwo warskie z augurem, z hrabią Karolem na czele!
Wszystko to, „pustokwiaty", jak jedną z heroin w „Wojnie i pokoju" słusznie przezywają;
owocu z nich nie będzie, i próżno Dołęga — też lucus a non lucendo — do akcji ich wzywa;
pochodzić około własnych interesów albo pobawić się w dyplomację i dać się na dudków
wystrychnąć, życie z elegancją i szykiem zmarnować, pozować we wszystkich postawach,
na nic innego się nie zdobędą. W tym tonie zabójczej ironii utrzymywana też cała powieść,
i nie wiemy, dlaczego Weyssenhoff dysonansem ją kończy, owym figlem, jakie nerwy
rozigrane księciu Andrzejowi płatają, wyciągającemu ręce do „ziemi ", jakby Ślimak
z „Placówki ".
A drugi figiel, to owe odwiedziny księżniczki Halżki u Dołę gi, taki niesłychany wybryk
przeciw wszelkiej tenue, że trzeba całej powagi pana inżyniera, aby tej scenie choć pozory
correct'u zachować; — jemu choć nerwy nie grają, bo mogłaby się zabawka gorzej, niż
z Hellówną, skończyć. Nie wiedzieć, co w tej powieści więcej podziwiać, czy naturalność,
niewymuszoność tonu, niedostępnego nie tylko naszym literatom, ale i Ohnetom i Ouidom e
tatti quanti, wprowadzającym na scenę lub do powieści niemoż liwych arystokratów
i magnatów; czy bystrość obserwacji; czy sztukę nadzwyczaj dyskretnych cieni i półcieni,
uwypuklających każdą postać; czy prawdziwość ową, zdzierającą zasłony równo
z Podfilipskich, jak i z Warskiego towarzystwa. Judymowi w czarnej, burzliwej nocy
gwiazdeczka błyszczy — przed Karolami i Andrzejami tylko próżnia i nicość, Okopy
świętej Trójcy leżą tutaj obok Waru.
Literaturę naszą odznacza wybitnie narodowy charakter, nie tylko w głównym, w ujęciu
tematu i w zasadach podstawowych, ale i zewnętrznie, w samym wyborze tematów,
czerpanych z naszego otoczenia, z naszej przeszłości: tak było dawniej, i dziś się to nie
zmieniło; „Quo vadis", „Myrtala", „Faraon", „Rzym za Neronów", to tylko wyjątki.
Z dalekich krajów jeden jednak splótł się z życiem polskim nierozerwalnie, Sybir, i nasze
wycieczki borealne znachodzą oddźwięk w literaturze dosyć wcześnie, nie tylko w
pamiętnikach Kopecia, Felińskiego, ale nawet w„Anhelim" i w „Brankach" Deotymy.
Najnowsza belletrystyka uchwyciła ten wdzięczny temat, w szkicach i nowelach
najpierw Adama Szymańskiego, potem i Sirki (Wacława Sieroszewskiego). U obu temat niby
ten sam, wykonanie najodmienniejsze. W szkicach Szymańskiego nie żyje Sybir własny m
życiem; nasi to, Maćki, Mazury, Srule z Lubartowa, Hanusie na tle sybirskim, pożerani
tęsknotą za swoimi, za krajem. Nowość tematu zapewniła Szymańskiemu powodzenie;
lecz zamilkł on na długo po dwu tomach „Szkiców".
WACŁAW SIEROSZEWSKI
Inny całkiem talent Sieroszewskiego, silny, zrównoważony, nerwów i histerii nie zna;
więc rzucony nawet między Jakutów, nie złamie się ani ugnie, spojrzy grozie w oczy,
weźmie się z nią za bary i wyjdzie tryumfujący. W długoletnim pobycie poznał
Sieroszewski kraj i ludzi: etnograficzne dzieło, „Dwanaście lat w kraju Jakutów",
świadczy znakomicie o talencie spostrzegawczym poety - etnografa. Stąd zaczerpnął treści
do swych nowel, „W matni", „Na kresach lasów", „Czukcze", „Brzask" i stworzył ową
nowelę etnograficzną, której dotąd nie mieliśmy, ubodzy na wet we właściwe i własne opisy
podróży, skoro lekarz warszawski, Tripplin, najhojniejszy ich dostawca, nie z autopsji
pisywał.
W obrazach Sieroszewskiego i przyroda sybirska i tubylcy jej oddani z epiczną
dokładnością i przedmiotowością; nie ukrywa au tor poza jej grozą, poza zabójczy m
tchnieniem jej mrozów, majestatyczności i piękności rozlanych jej wód, szumiących jej
19
lasów, a spod dzikiej pierwotności jej plemio n, wobec spustoszeń ospy i głodu, spod
nieufności i nienawiści, przebijają się pędy ludzkiego uczucia, po święcenia i miłości bez
granic. I pozostał Sieroszewski malarzem egzotycznej przyrody, w „Risztau" wprowadził
nas na szczyty kaukaskie — a dokonał przy tym, tak mimochodem, i krytyki ewangelii
pracy ręcznej i rolnej Tołstego, i nie wytrzymała ona tej krytyki — w powieściach
najnowszych, chińskich, zaznajamia nas ze światem, którego, po dziełach Lwowianina
Boyma, po odezwach polskich Bogdychana Do Imcp. Nicefora Czernichowskiego w
Mandżurii w XVII wieku, pióro polskie nie tykało.
Na pierwszy plan wysuwa się w szkicach Sieroszewskiego z awsze przyroda sama,
w nieskończonej odmienności widoków, od tundr zlodowaciałych do rozkosznych gajów
"kaukaskich; ludzie niemal tylko sztafażem na tle oryginalnym egzotycznej przyrody. Lecz
i oni nabierają osobliwszego znaczenia: nie zadowala się autor rzutem ich pobieżnym,
zgłębia i te głowy naiwne i te serca czułe, pod korą barbarzyństwa, uprzedzeń, nieufności,
usprawiedliwionej aż nadto, i uwydatnia nam dramaty wst rząsające w walce z przyrodą
i ludźmi, różnice społeczne, namiętności burzliwe. Z tubylcami mieszają się jego rodacy; co
z tego zetknięcia wynika, jak ułudy humanitarne nieubłagana rzeczywistość rozwiewa, ja k
się myśl i serce przekształca, odda on równie dosadnie. Pokaże nam na koniec rozmaite typy
nasze, europejskie, jak się w najbliższym życiu między sobą modyfikują, jak odzywają się
w nich tęsknoty, dążenia, których nie zaspokoi nigdy, ani przyroda sama a ni praca ręczna,
pozostawiająca ducha marzeniom, rwącym coraz bardziej od idylli egzotycznej w świat
myśli i ludzi czynu, między swoich.
Gdy tak najnowsza powieść społeczna i obrazy przyr ody zostawiły daleko za sobą
i artyzm i wartość ideową i oryginalność „Połanieckich" i „Listów z podróży", historycznej
powieści nikt z nowszych na wyżyny trylogii, „Quo vadis" i „Krzyżaków", a na wet
„Faraona", wydźwignąć nie zdołał. Potęga artyzmu i realizmu Sienkiewiczowego wiała
wprawdzie nowe życie w formy, jak się zdawało, ostatecznie przestarzałe; wzrosło
zamiłowanie do nich, dzieła, poczęte nawet samoistni e, jeszcze przed pochodem
tryumfalnym Trylogii, niezawisłe od niego, teraz dopiero na widok pu bliczny się odważyły.
W krótkich odstępach pojawiły się prace Kaczkowskiego, stawiającego nadto wysokie
żądania, krytykującego w ich imię wcale ostro „Ogniem i mieczem"; lecz jego własnym
pracom, mimo sumienności i obszerności studiów przygotowawczych, mimo rozległości
widoków, brakowało rozmachu epickiego, jawnej wizji przeszłości, porywających
wyobraźnię i uczucie obrazów i konfliktów.
O romansach historycznych Kazimierza Glińskiego i Wiktora Gomulickiego już wyżej
wspominaliśmy. Najpłodniejsi na tym polu — Adam Krechowiecki i Teodor Jeske Choiński.
Krechowiecki (redaktor „Gazety Lwowskiej" i jej „Przewodnika naukowego i
literackiego", próbujący sił i w dramacie), natura artystyczna, człowiek wysokiej k ultury,
sferę, którą z obserwacji i spółżycia
zna,
„Naszych
najmłodszych",
artystów
i arystokratów, w „Jestem" malarskim i in. prawdziwie kreśli; w romansie historycznym
od wieku XVII zaczął („Starostą Zygwulskim", t. j. Dyabłem Stadnickim) i po wycieczkach
w średniowiecze z Maćkiem Borkowicem („Szary Wilk", z nadmiernie nagromadzonymi
okropnościami) i „Fiat lux" (rzeczą okolicznościową, o Jadwidze i Ja gielle, z powodu
jubileuszu ich uniwersytetu) do XVII wieku wrócił. Zamiast trylogii dał tetralogię, chociaż
ani na Ukrainę, ani w szwedzkie, ani tureckie walki głęboko nie wstępował; sprawy pruskie
i wyznaniowe, Kalkstein i Łyszczyński, czasy Michała i Sobieskiego, całkiem go
pochłonęły. Jak w „Krzyżakach" zakon, tak w tetralogii jego („O tron") wielki kurfirst w
Królewcu ową potęgę przedstawia, zagrażającą bytowi Rzeczypospolitej, konsekwent ną,
nieubłaganą, mściwą, kryjącą się z zamiarami do czasu. Łysz czyński, alumn niegdyś
jezuicki, potem ateusz mniemany, jego siostra, konkurent jej niefortunny i o to na
Łyszczyńskich się mszczący, wystudiowani wcale głęboko; niektóre figury epizodyczne, np.
ów drab - bohater lwowski, Atelmaier, życiem tryskają — mieszczańska to replika Zagłoby,
bardzo udatna; lecz w całości przeważa niera z historia, podlewana tylko owym sosem
romantycznym; i sam temat główny, Kalkstein-Łyszczyński, ani fortunnie wybrany ani
najlepiej związany.
20
TEODOR JESKE CHOIŃSKI
Choiński
od
krytyki
do
romansów
przeszedł.
Najwymow niejszy
to
i najbezwzględniejszy rzecznik konserwatyzmu a przeciwnik pozytywizmu — może by go
nawet za silne mrozy czy nis ki stan Wisły odpowiedzialnym czynił, wynika to przynajmn iej
ze „Złotego Runa": bohater jego to podlec, póki w Büchnera wierzy, chociaż przyczyn
podłości nie w Büchnerze, tylko w „Polaczku" upatrujemy.
W szkicach i krytykach rozbijał w puch (wraz z Ładą - ks. Gnatowskim) pozytywistów,
ich literaturę i ich ideały, w romansach i dramatach własne wystawiał, bez osobliwszego
powodzenia, nawet ze świata żydowskiego, coś na modłę „Uriela Akosty", aż społeczne
dzieje rzucił, a dawnym i obcym się poświęcił. Powziął on bądź co bądź myśl niezwykłą;
z cyklami Kraszewskiego czy Freytaga zawodnicząc, zamierza wystawić przełomowe chwile
dziejów ludzkości europejskiej, od przejawów chrześcijaństwa na tle rzymsk im aż do
nowszych czasów. Wykonał on dotąd, nie bez powodzenia, kilka ustępów owej epopei:
„Gasnące słońce" upadek starożytności zapowiada, uginanie się jej na zewnątrz pod
strasznym naciskiem barbarzyństwa, a rozsadzanie wewnątrz przez nową wiarę — „Ostatni
Rzymianie"; potem w nagłym nieco przeskoku, ze stulecia V w XI, „Tyara i Korona",
o Kanosie, o Grzegorzu i Henryku; potem, bliżej, nowele prowansalskie, z czasów i
motywów trubadurskich. Autor studiuje owe epoki wcale sumiennie, opowiada nieraz
zajmująco, lecz efektów wyzyskać nie umie, ślizga się nieco po powier zchni, tonów
właściwych z materiału nie dobędzie, do rozmaitości sytuacji i osób dostroić się nie zdoła
— głównie zaś nie udaje się mu wiązać należycie fabuły powieściowej z historią, oboje
toczy się obok siebie, historia przeważa zupełnie nad powieścią.
WACŁAW GĄSIOROWSKI
Specjalny rejon dziejowy wymierzył sobie Władysław Gąsiorowski, czasy
napoleońskie, które u nas, mimo „Pana Tadeusza", stale pomijano. Zaczął był Gąsiorowski
pod pseudonimem Jana Mieroszewicza zawód belletrystyczny rzeczami satyrycznymi („Zginęła głupota", później „Zięć firmy Fajnbund i Sp."), oryginalnymi, jak „Pamiętnik
nowonarodzonego" albo owym fachowym studium o „Pigularzu", lecz nowelami i
obszernymi powieściami („Rok 1809") do „Hurraganu" się dobiera; wystudiował epokę aż
do drobiazgów i z rozmachem epickim, wikłając fabułę po romantyc znemu, ją przedstawia:
lecz nie o Korsykanina, idzie mu o Poniatowskiego, Raszyn i t. d.
Bliższe czasy traktują nasi powieściopisarze wyjątkowo; now sze katastrofy nieraz
dostarczają motywów, ale opracowanie bywa mało albo wcale nie literackie; najnowsz e
stosunki, stan umysłów młodzieży galicyjskiej odtwarzali Alfred Nossig i Wilhelm
Feldman; unieśmiertelniono nawet ugodowców warszawskich i ich akc ję; w „Podniebiu" E.
Paszkowski wystawił propagandę ideową publicystów warszawskich, ludzi z poddasza,
z wielką werwą, acz nieco stronniczo. Inne rodzaje powieś ci nie kwitną; dla powieści
symbolicznej czy alegorycznej wierszów się chwytają; proza „Godów życia" Dygasińskiego,
niektórych utworów Przybyszewskiego, do wyjątków należy; Arfów, Circe, Twardowskich
w formie dramatycznej czy w tercynach układają.
Humorystycznej powieści nikt umyślnie nie uprawia, nawet nowele humorystyczne
należą u nas do rzadkich; przeważa satyra, np. u Zygmunta Niedźwiedzkiego,
nienawidzącego filistrów, przedrzeźniającego ich nielitościwie (choćby np. wystawiając
skrofulicznego redaktora i jego frazesy wobec kobiet Zulów, tryskających zdrowiem i siłą),
wyładowującego zawody i żale swe w cięgach po grubej skórze i odpowiedniej moralności
„mydlarskiej", przypomi nającego nieco Guy de Maupassanta. Humorem chyba starsi,
Bałucki (najczęściej i najniewybredniej), Prus i Sienkiewicz celowali.
SEWER (IGNACY MACIEJOWSKI)
Niezmąconą pogodą ducha, płynącym stąd humorem i niedo stępnym odeń optymizmem
górował nad wszystkimi jedyny, malu jący w „słońcu", Sewer (Ignacy Maciejowski).
Bardzo późno zabrał się on do literatury, „Obrazami Anglii", gdzie długie lata przebywał,
nim w Krakowie, a raczej na wsi pod Krakowem osiadł, nawet dramaty z życia angielskiego
(np. „Pojedynek szlachetnych", jedna z na szych pierwszych prac konkursowych) zjednały
21
mu sławę, do tematów angielskich wracał i w ostatnich nowelach nieraz. Ani Londyn ani
Kraków nie były jego terenem; że on potomek nieodrodny tych, których stary Bielski
próżno do życia miejskiego nakłaniał, oka zały jego (przeważnie nowele, rzadziej) obszerne
powieści, poświęcone ludowi krakowskiemu, Żydkom nawet „nad Ru dawą", jego dramat,
„Marcin Łuba", jeden z najlepszych całego repertuaru „sielskiego". W dramacie
przedstawia wstrząsający konflikt: do związku przeciw ojcu wyzyskiwaczowi stanie własny
syn, wykształcony ludowiec, w obronie gminy, pokona ojca kutwę, któ ry się sam zabije; ale
nie zyska, a raczej postrada ufność tych, którym względy synowskie poświęcił. Lecz już
„Dla świętej ziemi", inny obrazek dramatyczny, wypadł pogodniej, chociaż namo wy
bogacza mogły poskutkować, a Antek i bez pieniędzy wrócić; ta nuta wesoła, pogodna
brzmi coraz donośniej w prozaicznych powieściach; nie żeby Sewer nie widział, żeby
przeczył nędzy i nieszczęściu i występkom; cóż z tego, on wybiera same tematy „ba jecznie
kolorowe". Lud i przyrodę ukochał i przeciw minorowym tonom naszej spółczesnej
literatury życie ze strony godów, nie pogrzebów wystawiał.
Obok chłopka nęcili go artyści — wydawał przecież przez kilka kwartałów „Życie"
krakowskie naszym modernistom; więc „U progu sztuki" i w innych i wędrownym
komediantom po Szutkiewiczu i Reymoncie się przypatrywał. Od ludowego i arty stycznego
tematu wyjątkowo w dalsze się sfery wymykał, np. gdy koleje Żyzmy, swego Żydka z Nad
Rudawy wystawiał, ale w kantorach i redakcjach nieswojsko mu było, stąpał po gruncie
obcym wcale niepewnym krokiem. Głęboko wstrząsły n im przejścia ciężkie, zawody
i katastrofy, przyjaciela, Szczepanowskiego, i z innej strony, niż Gruszecki („Dla mi liona"),
w wielkim romansie „Ponad siły" wystawił nieznużonego pracownika - idealistę na owym
tle „naftowem", poświęcającego wiedzę, siłę, środki dla stworzenia kra jowi olbrzymich,
zyskownych przedsięwzięć i upadającego pod brzemieniem nad siły. I to roma ns
„historyczny" — przewijają się w nim ciągle znane osobistości, od ministra prezydenta do
parlamentariuszów i geszefciarzów. Postać to nadzwyczaj sympatycz na, właśnie tym
optymizmem, dalekim od wszelkiej sentymentalności, podbijającym urokiem świeżości,
młodości, ufnej w siły, w szczęście, wierzącej w ideały — chyba w szkole angielskiej,
życiowej raczej, niż literackiej (bo Dickensa i innych wcale nie naśla duje), pozbył się
pesymizmu, autoanalizy, przesądów stanowych: czasami jednak idealną strunę aż na dto
przeciągnął, np. w dramacie „Duch czasu", bohaterkę wystawiając egzaltowaną, raczej
Judymowi do pary, niż poczciwemu, ale nie dalekiemu „dziedzicowi Będzińskiemu", który
do swej hrabiny powróci.
Zarzuty, które niegdyś powieści, jak i całej literaturze naszej czyniono (jeszcze przed
dwudziestoma laty), jakoby nadto mało była ludową, nadto szlachecką, wobec dzisiejszego jej
rozwoju zupełnie zamilkły; Reszetnikow, Uspienski, Złatowrackij, Gorkij — im wszystkim możemy
przeciwstawiać pierwszorzędne, nieprześcignione talenty, Orkana i Dygasińskiego, Reymonta
i Sewera — w Żeromskim i Kasprowiczu krystalizuje się najczyściej pierwotna natura polska, bez
wszelkiej domieszki szlacheckiej. Starych torów powieściowych, idealizujących,
romantycznych, szlacheckich, trzymają się nie autorowie nasi, tym bardziej nasze autorki;
w powieści
O wiele znaczniejszy ich udział, niż w dramacie i poezji. O nowelach Konopnickiej
i romansach Zapolskiej; o Orzeszkowej i Morzkowskiej już wspominaliśmy; obok nich
staje długi szereg nazwisk i pseudonimów: od przedwcześnie zgasłej Kazimier y
Chłędowskiej, natury wysoce artystycznej, nerwowej, nerwowe bohaterki z wiel kim
kunsztem kreślącej, aż do również przedwcześnie zgasłej Maryi Paprockiej lub Ludwiki
Godlewskiej, poprzez nowele i powieści Kowerskiej, Suszczyńskiej, Walewskiej; Estei,
Hajoty, Ostoi; Wandy Grot - Bęczkowskiej, Wójcickiej, Jeleńskiej. Mimo rozmaitości
talentów i kierunków nie wahamy się skupiać osobno nasze autor ki; skupienie takie nie jest
przypadkowe ani dowolne. Mniejsza z tym, że historycznych romansów nie pisują;
że przeważnie nowelę uprawiają; spólne mają one zbyt łatwe idealizowanie, mianowicie
bohaterów; świat męski znają za mało i nie mogą się weń wmyślić, au tor mężczyzna maluje
kobiety trafniej, przyzna ją to panie same; do mężczyzn zaś, kreślonych u naszych autorek,
my się rzadziej przyznawać możemy. Wpadają więc łatwiej w przesadę; grzeszą nie raz
patosem, deklamacją, sentymentalnością; główna ich wada — jednostronność: amory,
erotyzm, uwicie gniazdka rodzinnego, na tym kończy się ich świat, męski zaczyna.
22
Niedbałość w kompozycji, rozwlekłość i wielomówność, brak artyzmu, nieraz
i nadzwyczajna banalność, powszedniość fabuły i wystawienia — bywają grzechem ich
pierworodnym. Na pociechę naszę stwierdzamy, że w innych literaturach bywa gorzej, że do
tych braków przybywają inne, gorsze, np. cynizm wyuzdany.
A pociesza nas i jeszcze coś innego: autorki nasze, jakby w ślady Orzeszkowej
wstępując, chociaż nieraz „Połanieccy" u nich dominują, bronią najskut eczniej haseł
rodzimych, tradycji i ogniska; nawet „feministki" nasze nie burzą niczego, żadnej
„emancypacji" nie hołdują; to nie ich wina, że dochodzą tylko do wyznań, np. w takim
rodzaju „demoralizowaliśmy i ogłupialiśmy anioły - kobietki przez wieki, a teraz one nas
demoralizują i ogłupiają... dla człowieka wyższego, który w teorii przyznaje kobietkom
człowieczeństwo, są w praktyce kurki, koliberki, kotki i t. d."; że ze słów tych nie brz mi
tylko „silna nuta rewindykacji" jakiejś osobliwszej „etyki żeńskiej", dowodzi fakt, że w
całej Europie zaczyna się i u mężczyzn budzić sumienie wobec dotychczasowego upodlenia
kobiety.
MARIA RODZIEWICZÓWNA
Naczelne miejsce w falandze naszych autorek zajmuje Maria Rodziewiczówna,
niewyczerpana w pomysłach, produkująca z nadzwyczajną łatwością, okupująca braki stylu
i kompozycji nie tylko szlachetną tendencją. Żywi ona kult silnych natur, trudu
i obowiązku, i jej „Dewajtis", ów Litwin wrosły w ziemię, jak ów dąb-olbrzym, zjednał jej
od razu serca. Podobnie wyidealizowała ona bohatera „Szarego Prochu", zniemczałego na
poły Litwina-Australczyka; nim ostatecznie z rodziną zerwie, jeszcze raz ją pan Lorenz
odwiedzi, na ten szary proch z politowaniem patrzy, lecz budzą się w nim instynkty
przynależności, poświęcenia i ofiarnośc i, i pozostanie Wawrzys między swoimi, jeden z ich
przodowników. Satyry używa rzadko: najbardzi ej nad obywatelstwem galicyjski m
rozsrożyła się w „Lwie w sieci".
Emancypacji nie sprzyja, owemu wywracaniu świata na opak, nadmiernej żądzy wiedzy
u kobiet, mających strzec świętego ogniska domowego, rodzinnego (ciocia Skarszewska
w „Kądzieli"). Poczciwość tendencji przebija w tych i wielu innych powieściach, gdzie
obok mężczyzny, pełniącego obowiązek społeczny, wynoszącego ziemię, tonącą mu już pod
nogami, znowu na wierzch, kreśli obraz kobiecej miłości, cichej, pokornej, zrezygnowanej,
w końcu tryumfującej, naśladując niby Zacharyasiewicza („Ona", „Róża Jerychońska",
„Klejnot" i t. d.). Że jej bohaterowie i bohaterki (np. ekonomówna Kazia z „Wrzosu",
z wiejskiej dziewczynki we wzór grande dame warszawskiej od razu przeobrażona) cudów
dokazują i doświadczają, mniej razi, póki, jak Dewajtis i inni, ziemi się trzymają, z ludźmi
i rzeczami znanymi, na gruncie poleskim i litewskim się stykają, wytrwałej pracy oko ło
zagród i serc oburącz się imają, swoją mową, ze wszelkimi jej prowincjalizmami, się
wyrażają. Lecz ten zmysł rzeczywistości opuszcza natychmiast Rodziewiczównę, skoro się
w obce jej sfery wielkopańskie przenosi i o „Błękitnych", o Magnacie, Kwiecie Lotosu albo
o awanturach ultraromantycznych (w „Ryngrafie") rozprawiać zaczyna. Właściwą jej
dziedziną pozostanie na zawsze wioska litewska z tradycyjnym w niej życiem,
z pielęgnowaniem dawnych cnót i haseł, których żadne modne nie zastąpią; wycieczki
w stosunki i światy fantastyczne, snucie niesłychanych awantur nigdy się jej nie udaje;
nawet z konfliktu w „Nieoswojonych ptakach" (niedobranej parze z artystą cyganem)
dobrze nie wybrnęła.
Najdzielniej włada piórem Ostoja, noweli nie przekracza; styl jej jędrny, męski;
w idealizacje się nie bawi, pesymistycznie na strojona nie łudzi nas obrazkami kolorowymi,
patrzy prawdzie życiowej śmiało w oczy, realistyczne i naturalistyczne kreśli szkice
różnych ludzi zmarniałych, doli zwichniętej, np. w „Królowej", samobójstwem opłacającej
iluzje, niepogodzonej z losem. Daleko pozostają za nią Esteja i Hajota, ciekawe chyba, gdy
obce ziemie (afrykańskie nowele Hajoty, romanse amerykańskie Estei ) z wrażeń własnych
odtwarzają, nie wznosząc się ponad banalność na własnej niwie, chociaż Esteja w kilku
większych powieściach, „Mgławicach" i in. i męskim talentom dorównywała. Obszerne
powieści Kowerskiej, Suszczyńskiej i Walewskiej tendencją braki, konwencjonalność
fabuły i stylu okupywać muszą; Walewska przypomina Gru szeckiego traktowaniem rzeczy
23
aktualnych, stosunków polsko-niemieckich i t. d. Z życia nauczycielek wydobył „Jan
Świerk" powieść spółczesną „Z szarej przędzy" — doświadczenia nauczycielki we wsi
ruskiej, zacofanej strasznie, i podkrakowskiej, napełnionej już lud em fabrycznym,
nieufność, jaką tu i tam zwalczać musi, jak miłość powszechną zaskarbia, w pamiętniku jej
wyłożone bardzo sympatycznie, ciekawo, pouczająco — i tu doplątała się jednak
sentymentalno-egzaltowana miłość dziedzica, odepchnięta przez nauczycielkę; stosunki
z księdzem, z dworem, z radą szkolną okręgową, z towarzyszami pracy przedstawione
bardzo realnie.
Exterus (L. Godlewska) perypetiom miłosnym całkiem się oddała, chociaż ostrej krytyki
się nie wyrzekła, szczególniej w „Dobranych parach" szydząc z mężczyzn, łapiących się na
„Siostry Malinowskie" tym bardziej, im więcej sami wykształceni i do wyż szego życia dążą,
pokutujących ciężko za zawód czy nieposłuszeń stwo instynktowi, którym się kierują różni
najpośledniejszego gatunku epuzerowie i najlepiej na tym wychodzą; najwymowniej
wykazuje ona krótkowidztwo tych, którzy owym fatalnym trojakiem b (belle, bonne, bête) u
kobiety się zadowalają i albo piekło sobie gotują albo ustępując, zsuwając się coraz niżej,
bez wiedzy i woli, wszelkich zasad i ideałów się wyprzysięgając, w błocie zagrzęzną.
Maria Paprocka, zmarła jeszcze przedwcześniej, kreśliła owe przejścia panny,
z pensjonatu czy klasztoru w świat wstępującej, jej złudzenia i rozczarowania.
Trudno o silniejsze kontrasty, niż te, jakie literat ura polska XIX wieku
przedstawia. W wiek ten wkraczaliśmy po zupełnym utraceniu bytu politycznego, bez
poczucia swej odrębności, nie wytworzywszy nawet bogatej literatury samoistnej, która by
poczuciom tym wyraz dawała. Frazesu o przetopionym już w obce b ryły narodzie nie ukuł
„serwilistyczny" Albertrandi, unosił się on nad poczuciem ogółu w roku 1802, gdy go po raz
pierwszy Dmochowski użył. Zdawało się, że głucho będzie po narodzie.
Tymczasem pracowaliśmy i pracujemy nieznużenie, tak, że po utracie bytu politycznego,
nie wyrobiwszy literatury narodowej przedtem, póki państwo narodowe istniało,
stworzyliśmy teraz dopiero taką literaturę. Utraty owego bytu nie zrów noważy literatura,
sztuka, umiejętność nigdy, i to nam utrudnia nadzwyczaj samą naszą pracę, stawia nas
z góry w warunki najniekorzystniejsze; mimo to jednak napełnia nas i otu chą. W gronie
narodów politycznym nie zabieramy głosu sami, nie mamy w nim odrębnych
przedstawicieli, a mimo to podnosi się głos nasz coraz donośniej na szerszej arenie.
Zawdzięczamy to naszej sztuce — o której w tej książce nie było mowy — i naszej
literaturze, której rozwój staraliśmy się przedstawić.
Niezrażona przeciwnościami podjęła ta literatura pracę wie ków ubiegłych; zasilona
nowymi sokami wydała z siebie niebawem pędy olbrzymie, strzelające ku niebu
romantycznemu, nieśmiertelnie wielkie i piękne. Pragnienia jej i proroctwa mesjańskie
zawiodły — nie u nas zresztą jedynych — potoczył się rozwój świata innymi torami; mimo
to, nie utraciły znaczenia jej ideały i jej służba tym ideałom. W niej wyrosła nasza
literatura górna.
Znamionuje ją nadzwyczajna ilość, wartość, blask talentów; nawet tak ekskluzywne
literatury, jak francuska i włoska, i tak da lekie nam, jak amerykańska, wcielają coraz
obficiej płody jej między swoje. Znamionuje ją nie tylko świetność, lecz i idealna czy stość
jej szat: nie zdołały jej zabrukać nawet szały erotyzmu mo dernistycznego, na grunt nasz
przeszczepionego — czystość ta z pruderią niewczesną nic nie ma spólnego, nie wyklucza
bynajmniej realizmu i naturalizmu. Znamionuje ją służba gorliwa ideałom społecznym
i narodowym, altruizmu, miłości bliźniego, pod porządkowania interesów osobistych
ogólnym, zacierania dawnych błędów i grzechów. Znamionuje ją coraz silniejsze
przejmowanie się sprawami, już nie narodowymi tylko, lecz wręcz ludowymi,
demokratyzacja idei i ludzi. Jako najswobodniejszą, najzupełniejszą wyrazicielkę naszej
wspólnej pracy umysłowej, cenimy literaturę swoją wyżej, niż inne narody swoje , a za
służbę jej niepokalaną winniśmy jej wdzięczność, której wyrazem, niezupełnym
i nieudolnym może, jest i ta książka.
24
Antoni Gabriel Mazanowski (1858 - 1916); Mikołaj
Mazanowski (1861-1944): historycy literatury polskiej,
pedagodzy, autorzy podręczników szkolnych
Antoni Mazanowski ur. 10 sierpnia 1858 r. w Horostycie na Podlasiu, zm. 24
listopada 1916 r. w Krakowie – polski historyk i krytyk literacki, pedagog, autor
podręczników członek AU, założyciel pierwszej w Galicji czytelni dla uczniów
(1906 r. ), inicjator i kurator miesięcznika "Znic z" wydawanego przez młodzież. Brat
Mikołaja Mazanowskiego. Początkowo studiował filologię polską i klasyczną na
Uniwersytecie we Lwowie, następnie w Bazylei i Monachium. Od roku 1891
pracował jako nauczyciel we Lwowie, Podgórzu i Krakowie. Pełnił funkcję dyrektora
C.K. Gimnazjum w Nowym Targu. W 1912 r. prowadził również wykłady na
Wyższych Kursach im. A. Baranieckiego. Zajmował się szczególnie literaturą epoki
romantyzmu i Młodej Polski, twórczością Mickiewicza, Słowackiego, Krasickiego, a
także Wyspiańskiego i Konopnickiej. Współpracował również przy tworzeniu
Podręcznika do dziejów literatury polskiej (1909; wznowiony w 1947 pod tytułem:
Obraz literatury polskiej). Spoczywa na Nowym Cmentarzu Podgórskim w Krakowie.
Publikacje:
1884 – Adam Mickiewicz od r. 1829 do 1832. Życie i rozwój umysłowy, geneza
dzieł,
1829 – "Ojciec zadżumionych" Słowackiego i "Treny" Kochanowskiego ,
1902 – Młoda Polska w powieści, liryce i dramacie,
1909 – Klucz do symboliki "Anhellego",
1915 – Pogłosy Młodej Polski w dramacie, powieści i krytyce literackiej,
1911 - Zepsucie dzisiejszej młodzieży gimnazjalnej i środki zaradcze (Okólnik
Rady Szkolnej Krajowej z d. 8 lutego 1911 roku, L. 795/IV, poddając rozwadze gron
nauczycielskich sprawę zaprowadzenia legitymacyi dla uczniów, łącz y potrzebę togo
środka z zepsuciem dzisiejszej młodzieży. Kraków 1911),
Wypisy polskie i podręcznik do nauki literatury.
Mikołaj Mazanowski - ur. się w 1861 roku, zmarł w roku 1944, polski historyk
literatury, pedagog, powieściopisarz, brat Antoniego Maza nowskiego. Publikacje:
SZKICE PEDAGOGICZNE 1912; Duch puszczy podlaskiej. Powieść z niedawnej
przeszłości dla młodzieży (1924?); Charakterystyki literackie pisarzów polskich - Aleksander
hr. Fredro (ok. 1900), Józef Bohdan Zaleski, życie i dzieła: zarys biograficzny (1901); Żywot i
utwory Antoniego Malczewskiego; Metodyczny rozbiór "Farysa" A. Mickiewicza.
Fragmenty z dzieła:
Podręcznik do dziejów literatury polskiej
ułożyli
Antoni i Mikołaj Mazanowscy
(wydanie pierwsze w Krakowie w 1901 r., ostatnie
pt. Obraz literatury polskiej w Krakowie w 1947 r.)
25
Oddając niniejszą książkę do publicznego użytku, uważamy za swój obowiązek
zaznaczyć, że nie chodziło nam o objęcie w szczupłych ramach podręcznika całego obszaru
piśmiennictwa polskiego w szczegółowym rozb iorze. Pragnęliśmy w praktyce stosować
zasadę, że historię literatury stanowią nie życiorysy pisarzów, lecz rozpatrywanie ich
działalności literackiej; a dalej, że lepiej pozna dzieje literatury ten, kto rozumnie
i umiejętnie przeczyta z każdego okresu par ę wybitnych i typowych dzieł, niż ten, kto
zapamięta tysiąc tytułów, nazwisk, dat i t. p. Ograniczyli śmy tedy — ile się dało — materiał
pamięciowy, nie szczędząc natomiast wskazówek, które by mogły czy samoukom czy też
uczniom szkół wyższych służyć jako dr ogowskaz w pracy nad ojczystą literaturą. Ta
dążność spowodowała zarówno główne zarysy podziału, jak i szczegółowy układ
podręcznika.
Najnowsze badania staraliśmy się uwzględnić; świadomi jednak trudności, jakie
towarzyszą powstaniu każdego podręcznika naukowego, przyjmiemy wdzięcznie wszelkie
rozumne i sprawiedliwe uwagi, które by mogły w przyszłości posłużyć do udoskonalenia
książki." W Krakowie w lutym 1901 roku.
WIADOMOŚCI WSTĘPNE.
Co nazywamy historią literatury? — Literaturą jakiegoś narodu nazywamy te dzieła jego pisane
lub drukowane, które zawierają ważną treść, odznaczają się piękną formą lub też pozwalają nam
przeniknąć dążenia narodu i zapoznać się z jego oświatą w danej chwili. Każdy autor wzrasta
i kształci się pod wpływem swego otoczenia, przejmuje się ideami, które tętnią w łonie społeczeństwa,
urabia się na taką modłę, jaka najlepiej odpowiada potrzebom tego społeczeństwa i jego celom. Tak
odbywa się wzajemne oddziaływanie społeczeństwa na dzieło i dzieła na społeczeństwo, bo i dzieło
także wywiera wpływ na otoczenie.
Nauka, która się zajmuje dziełami narodu, bada czynniki, pierwiastki i motywa, jakie się złożyły
na powstanie dzieł, oraz śledzi oddziaływanie utworów na społeczeństwo, nazywa się historią
literatury. Kto więc chce poznać ubiegłe lub spółczesne życie cywilizacyjne jakiego narodu, powinien
badać jego literaturę.
Pochodzenie języka polskiego. — Język jest narzędziem każdej literatury. Pochodzeniem swojem
język polski należy do grupy języków aryjskich lub ario-europejskich. Grupę tę w szerszym zakresie
stanowią Grecy, Rzymianie, Celtowie, Germanowie, Litwini; w ściślejszym zaś plemiona słowiańskie:
Czesi, Łużyczanie, Słowacy, Rosjanie, Bułgarzy, Serbowie, oraz Słowianie pomorscy, z których
szczep Kaszubów utrzymał się dotychczas. Prastary wspólny język słowiański znikł z użycia;
pozostały po nim tylko starożytne zabytki w literaturze bułgarskiej i w używaniu cerkiewnym
obrządku wschodniego. W miarę zaś, jak Słowianie dzielili się na mniejsze gałęzie, wytwarzali sobie
na gruncie pierwotnego języka swój własny, co miało miejsce i z polskim.
Ślady kultury niechrześcijańskiej w Polsce. — Początki naszej kultury omroczone są mgłą
niepewności. Prawdopodobnie wspólnie z całą Słowiańszczyzną pogańską mieliśmy wiarę
w najwyższą istotę, która nosiła różne nazwy — Światowida, Peruna, Łady. Obok tego przodkowie
nasi ubóstwiali siły przyrody, wcielając je w Marzannę, Kupałę i całe orszaki Rusałek, Wił
i Wilkołaków, którymi wyobraźnia zapełniała uroczyska, gaje, strumienie, rzeki i jeziora.
Niewątpliwie też na cześć tych bóstw i sił, oraz w czasie ich uroczystości, jako też na cześć bohaterów
narodowych i wydarzeń układano pieśni, podania, klechdy. Ponieważ atoli nie posiadaliśmy pisma aż
do czasu przyjęcia chrześcijaństwa, przeto w zabytkach do czasów przedchrześcijańskich rzekomo
należeć mających, trudno wyśledzić pierwiastków kultury prastarej, gdyż nie sposób oznaczyć tych
zmian, jakie w nich zaszły w ciągu wieków: — tak różnorodnych wieków pojęcia, myśli i uczucia
w nich się mieszczą.
Historia literatury polskiej da się podzielić na siedem okresów:
Okres pierwszy od czasów wprowadzenia chrześcijaństwa do założenia i zorganizowania akademii
krakowskiej (965 mniej więcej do 1400);
Okres drugi do połowy wieku szesnastego (1400 mniej więcej do 1550);
Okres trzeci czyli tzw. wiek złoty, klasyczny lub Zygmuntowski (1550 mniej więcej do 1650);
Okres czwarty stopniowego pochylania się do upadku (1650 mniej więcej do 1750);
Okres piąty zwany Stanisławowskim i Księstwa warszawskiego (1750 — 1822);
Okres szósty, tzw. Mickiewiczowski albo romantyczny (1822 mniej więcej do połowy tego wieku;
Okres siódmy do dni dzisiejszych.
26
Jan Kochanowski
BIOGRAFIA
Jan Kochanowski (1530—1584). Urodził się w Sycynie, województwie sandomierskim, jako
młodszy syn sędziego sandomierskiego Piotra. Początkowe nauki otrzymał zapewne w domu od
rozumnej matki, częścią w Sieciechowie od bakałarza Jana Sylwjusza. W 1544 roku zapisany jako
uczeń akademii krakowskiej spędził w niej z przerwami lat kilka do 1548 roku.
Następnie bawił przy dworach możnych panów, osobliwie przy dworze hetmana Tarnowskiego,
który go ze synem swym wysłał do Wiednia, skąd już sam poeta udał się do Wenecji, aby tam słuchać
wykładów w szkole sławnego humanisty, Pawła Manucjusza. Po śmierci jego przeszedł do szkoły,
w której uczył Robortello, a za nim przeniósł się do uniwersytetu padewskiego. Tu była kolonia
polskiej młodzieży, a poeta najbliżej zszedł się z Andrzejem Nideckim, sławnym później u nas
humanistą. Już wtedy układał elegie łacińskie, nawet epigramaty i fraszki polskie. Elegie pisał na wzór
Tybulla i Propercjusza. W tych latach studiów zwiedził Włochy środkowe i dwa razy wracał do kraju,
raz z Wenecji w 1551 roku, drugi raz przed swym wyjazdem do Francji.
Do Paryża wypłynął pod koniec 1556 roku przez morze i południową Francję, lecz w jej stolicy
bawił krótko z powodu wieści o śmierci matki. Podążył też do kraju w 1557 roku na stałe po
ośmioletnim pobycie z agranicą. W tym pierwszym okresie studiów pod okiem znakomitych uczonych
nabył nasz poeta doskonałej i rozległej znajomości języków, poezji i świata starożytnego. Jak to widać
z jednej elegii, nie był zupełnie obojętny na nowinki i przywiózł ze sobą wprawdzie nie herezję ani
odstępstwo od katolicyzmu, ale zawsze pewną przychylność dla innowierstwa. Pod względem
politycznym stał się zwolennikiem wpływów niemieckich u nas. Ale najważniejszym było
przekonanie — tak rubasznie niegdyś wyrażone przez Reja, „że Polacy nie gęsi, że swój język mają".
Kochanowski już we Włoszech czytał przepiękne utwory Petrarki i Arjosta i był świadkiem
rodzącego się narodowego kierunku literatury. Wszakże dzieła Morgant olbrzym P u l c i ' e g
o, Orland zakochany B o j a r d a i Orland szalony A r j o s t a już istniały, wszakże
T a s s o , autor Jerozolimy wyzwolonej, cokolwiek młodszy od naszego poety, (urodzony w
1544 roku) może około 1556 r. rozpoczynał studia padewskie. Śladem tego, że Kochanowski myślał o
pisaniu po polsku, jest przekład Szachów, rozpoczęty we Włoszech. A potem we Francji zastał
triumf plejady Piotra Ronsarda. Kilka lat temu wyszedł jej manifest, ogłoszony przez du Bellay'a.
Pisać trzeba po francusku, ale świat starożytny powinien dostarczyć formy. Zamiast zużytych i zmanierowanych form poetycznych średniowiecznej poezji — przyswoić starożytne, a co się tyczy języka
i składni, to czerpać pełną dłonią z łaciny i greczyzny, przyswajając mowie rodzinnej wyrazy, zwroty i
składnię. Mniemanie prawie to samo, jakie nieco później wyraził w Discorsi, a urzeczywistnił w
Jerozolimie T a s s o. Nic więc dziwnego, że nasz poeta nie pozostał nieczułym na te myśli,
zwłaszcza, że widział ogromny rozgłos i wielkie znaczenie Ronsarda.
Jan Herburt opowiada , że na pewnym przyjacielskim zebraniu u Jana Zamojskiego, gdzie i Rej
był obecny, czytano świeżo z Francji nadesłany wiersz:
„Czego chcesz od nas Panie, za Twe hojne dary",
a Rej wróżył sławę młodszemu poecie. Może się podanie mylić co do wiersza, ale oznacza dobrze
Francję, jako miejsce, które głównie skłoniło Kochanowskiego do pisania po polsku. Do
najwcześniejszych polskich utworów należy też wiersz Zuzanna o celu moralizującym,
zaznaczonym wyraźnie na początku, gdzie mówi, że opowiada historię na dowód, że „żywię Bóg na
niebie, który karze ludzkie złości i broni tych, co Jemu zaufali".
W tym samym czasie przerobił łaciński poemat Włocha Vidy p. t. Scacchia ludus na Szachy.
Dwaj królowie Fiedor i Borzuj starają się o rękę Anny, córki króla duńskiego. Ona kocha obu i
ostanowiła: kto wygra partię szachów — dostanie jej rękę. Borzuj w pierwszym dniu zyskał
stanowczą przewagę. Anna woli jednak Fiedora, ustawia więc w przerwie gry potajemnie tak figury,
że Fiedor daje nazajutrz „meta" i zdobywa jej rękę. Przerobienie poematu nie jest niewolnicze; poeta
27
wymyślił i wplótł najciekawsze motywy: opowieść o królewnie, zakończenie partii. Ten właśnie
powieściowy wątek wpłynął na to, że Mickiewicz Szachy wziął za wzór swych Warcabów.
Po powrocie do kraju, otrzymawszy nie bez trudności szczupłą swą schedę dziedziczną — część
Czarnolasu i Rudę — poeta musiał się umieścić przy dworze. Spędza więc parę lat na dworach
pańskich, ale wciąż myśli o dworze królewskim. Tymi czasy pośród mniejszych utworów pisze
Brodę, Muzę i Dziewosłęba, dla Radziwiłłów Zuzannę, dla Padniewskiego podkanclerza
Zgodę, a gdy niedługo potem został podkanclerzym Piotr Myszkowski, niepospolity miłośnik
humanizmu, pisze poeta Satyra, przerabia ostatecznie i wydaje Szachy i nareszcie uzyskuje
sekretariat królewski. Zaczęło się tedy życie dworskie, zaczęły rozjazdy poety z dworem — do
Wilna, Tykocina, Lublina, Warszawy, Piotrkowa, rozrósł się krąg znajomości, nastąpiły zażylsze
stosunki z najoświeceńszą garścią ówczesnego towarzystwa, stosunki z Nideckim, Fogelwederem,
Górnickim, Rojzjuszem i innymi.
Raz w 1568 roku bierze nawet udział w wyprawie wojennej Zygmunta Augusta i pisze o
sobie: „przypasany do miecza rycerz". W tych ruchliwych, czynnych latach, nie pozbawionych
zabaw i rozrywek, pisze nasz poeta znaczną część pieśni i fraszek, większy poemat Proporzec,
pismo polityczne Wróżki, wydaje Carmen Macaronicum. W przekonaniach religijnych
następuje u niego zwrot o tyle, że pozbywa się całkowicie swej sympatii dla nowinek, uważając
niezgodę religijną za szkodliwą dla dobra rzeczypospolitej. Zaznajamia się ze sprawami kraju i
przysposabia niejako do tych dzieł, jakie były owocem jego cichej egzystencji wiejskiej.
Około roku 1570, kiedy Myszkowski ustąpił z podkanclerstwa, usuwa się poeta do swego
Czarnolasu, buduje tam dom, żeni się z Dorotą z Przytyka Podlodowską, zrzekłszy się poprzednio
swych benificjów kościelnych. Zaczyna się skromne życie sielskie w pomiernym dostatku wśród
rosnącej rodziny, we wzajemnej miłości i zgodzie, ale też i wśród pracy poetyckiej, która wydaje
wcale obfite owoce. Około roku 1571 zaczął tłumaczyć Psałterz, potem pisze In conventu
Stesicensi, Marszałek, Gallo crocitanti, w odpowiedzi na paszkwil francuski po ucieczce
Walezego, a w roku 1579 wyszło pierwsze wydanie Psałterza. Rok przedtem wydaje Odprawę
posłów greckich; w tym samym Dryas, Epitalamium K r z y s z t o f a R a d z i w i ł ł a ,
Aratus, Pieśni trzy, De expugnatione Polottei, Liricorum libellus, w 1580 roku Treny,
Jezda do Moskwy, Epinicion, Epitalamium Z a m o j s k i e m u i G r y z e l d z i e ,
wreszcie w roku swej śmierci Elegiarum libri 4 i Fraszki.
W czasie tym życie mu płynęło szczęśliwie. Wprawdzie w roku 1579 stracił ukochaną córkę,
Urszulę, a niedługo potem Hannę, ale zdołał otrząsnąć się z żalu po stratach. Od czasu wstąpienia
na tron Stefana Batorego — interesował się bardzo losami i powodzeniem wypraw Batorego
i Zamojskiego i był gorącym wielbicielem obu znakomitych mężów. Godności ofiarowywanych nie
przyjął, zadowalając się obowiązkami wojskiego sandomierskiego. Umarł w Lublinie, tknięty
apopleksją.
TWÓRCZOŚĆ
Zgoda. Zgoda przybywa do Polaków, gdyż jej żal państwa, które teraz mdleje z powodu waśni
domowych. Z b o r y c h r z e ś c i j a ń s k i e pełne są bluźnierstwa; każdy myśli tylko
o swojem, a dobro pospolite upada, prawo milczy, a ubogi mimo równego prawa, w niewoli u pana.
Niech się miasto otoczy „trojakiemi przykopy i mocnemi wały", jeśli nie zgoda przyjdzie —
miasto upadnie.
Wszyscy temu winni. Świątobliwość zgasła u ducho wnych, którzy miłują rozkosze
i biesiady tak, że „prosty się lud gorszy ich złemi przy kłady". Inni umiłowali pieniądz
i gospodarstwo, regestrów pilnują, a „spleśniałą biblję mole gryzą w kącie".
Świeccy zaś — widząc to „jęli się sami kazać i żony wćwiczyli". To też wszyscy teraz
każą, a nikt nie słucha. Rycerskie rzemiosło st aniało, zbroje zardzewiały, kopie kurz
przysypał, tarcze pleśnieją; Tatarzyn niszczy granice, szlachta rozprawia o wierze. Może
tedy zakonników na Podole? Czy, że źle każą, o tym sąd do szlachty należy? Kościół to ma
sądzić — nie kto inny. O jego twardą opokę rozbił się Arjusz, Marcion, Manes, Nestorius
i inni. Oto w Trydencie zasiadają biskupi — tam niech stawią się ci, co sporu pragną.
Szlachta niech czeka końca i nie gani przodków, że nadali tak bogato duchownych ,
28
gdyż owi czynili to z cnoty. Nie należy nastawać na to, lecz raczej myś leć o obronie
rzeczypospolitej.
Wiersz ten z następującej przyczyny. Posłowie zjechali na sejm do Piot rkowa
w listopadzie 1562 r. zwołany przez Zygmunta Augusta, aby załatwić sprawę egzekucji, t. j.
zwrotu dóbr nieprawnie trzymanych wbrew statutowi Kazimierza Wiel kiego i Władysława
Jagiełły oraz Aleksandra. Padniewski w swej mowie od tronu wołał: „Mało na tem, żeśmy
się zjechali, jeśli nie będziem w obopólnej miłości o wszystkiem radzić tak, jakoby każdy
stan, każda osoba przy swem prawie stała". „Około obrony łat wa sprawa, kiedy będzie:
zgoda". Świeccy posłowie proszą pomimo to króla, aby wyzwolił naród z duchownego
jarzma. Biskupi na to odpowiedzieli, że dopóki król krzywd Kościołowi nie naprawi, nie ma
co oczekiwać ani rządu, ani zgody, ani zwycięstw, ani miłośc i między ludźmi. Właśnie za
tem przybiegł goniec z wieścią, że Połock wpadł w ręce Iwana.
Wówczas to w marcu 1563 roku powstał ów poemat, w którym poet a wprawdzie
i przeciwko duchowieństwu występuje ze słowem przygany, ale głównie zwraca się przeciw
świeckim. Poemat był krótki, 158 wierszy obejmujący, i mógł być puszczony w obieg
rychło. Jednakże nie osiągnął dodatniego rezultatu, posłowie bowiem świeccy wymogli
na królu, że odtąd starostowie nie będą egzekwowali żadnych wyroków, prócz wydanych
według prawa ziemskiego, co było w wysokim stopniu uszczupleniem jurysdykcji
duchownej. Było to wielką zdobyczą różnowierców, ale nie było w myśl Zgody
K o c h a n o w s k i e g o i w myśl Padniewskiego. Co się tyczy znaczenia tego poematu, to
oprócz powyższego należy zapamiętać, że stanowi on pierwszy, oczywisty dowód zwrotu
w przekonaniach religijnych poety, aczkolwiek zwrot ten dawniej już był nastąpił.
Satyr. Na początku gromi poeta odwyknięcie szlachty od rzemiosła rycerskiego, jej
łakomstwo i zbytki, wskazuje płynące stąd zgubne skutki dla rzeczypospolitej,
przeciwstawiając ubóstwo i dzielność dawnych Polaków. Dziś w Polsce jeno „kupcy a rataje".
Znają drogę do Brzegu, ale na Podolu ich nie masz. Dawniej szlachcic długie lata walczył, a
całym jego bogactwem była sława. Stąd to rzeczpospolita taka potężna, „jako dostają, tymże
równie sposobem królestw ostrzegają", a dziś na pługi przekuto „granaty", w przyłbicach
siedzą „kwoczki", a rotmistrz, ten, co „fuka na chłopy u pługa".
W ustępie od wiersza 160 do 200 znajdujemy obraz nowinkartswa i religijnego zamieszania
w kraju; potem od wiersza 200 do 250 o wadach sądownictwa, które nie czyni zadość obecnym
potrzebom, o gadulstwie sejmowym, o krajowym szkolnictwie.
Ustęp końcowy zawiera rady Chirona, dane Achillesowi, w istocie zaś zwrócone do Zygmunta
Augusta. „Pocznij rząd sam od siebie — mówi poeta — i poddaj żądze pod panowanie rozumu, jednaj
miłość i wierność poddanych, ceń przyjaciół, nie lubuj się w pochlebstwach, cnotę miłuj — a czego
najpotrzebniej — i sam żyj przykładnie".
Zważaj, kogo wybierasz do współrządów, łakomym nie dawaj władzy, radź w czas pokoju
o wojnie, sam się hartuj, ćwicz we władaniu orężem, ucz się wieść wojsko na wroga i zwodzić
zwycięskie walki, ucz się też „kosze pleść, a k'nim się szańcować co prędzej, wał znosić, przekop
równać, tłuc taranem mury". Kochaj się w sławie, danej mieczem, a imię twe nie zagaśnie.
W przedmowie do Zygmunta Augusta nazywa poeta utwór swój „kwapioną pracą". Istotnie
powstał on pomiędzy 22 listopada a 12 grudnia 1563 roku. Sejm piotrkowski zeszedł się 22 listopada.
Marszałek sejmu wystąpił z zarzutami przeciw królowi, radząc mu, aby „począł rząd sam od siebie".
Na to odpowiedział podkanclerzy Myszkowski, że król już czwartą część dochodów oddał na wojsko,
że bezpieczeństwo państwa zależy nie tylko od króla, lecz od wszystkich, mówił dalej o unii z Litwą,
Prusami i Inflantami, o oszacowaniu dóbr królewskich. „Ale niemniejsza jest rzecz gotowe państwa
zatrzymać, jako ich znowu nabywać" — dodawał. — Naród szlachecki zajął się rozszerzaniem włości,
bogaceniem się, podnoszeniem dochodów, a rycerskiego rzemiosła zapomniał. Następnie mówi
podkanclerzy o wojnie z Moskwą, o poprawie sądownictwa i kończy prośbą od ojczyzny, aby jej
synowie bronili. Satyr to samo prawi o zniewieściałości szlachty i o utrzymaniu państwa
w granicach, i o sądownictwie, i o dawnej rycerskości. Mówi nadto o szkołach, czego brak w orędziu
podkanclerzego, co atoli jest obronną odpowiedzią na zarzuty przyszłego sejmu, czynione wszechnicy
krakowskiej, „która się stała taką jaskinią łotrowską, że ludzie stateczni chronią się synów tam
dawać". Satyr pomija milczeniem unię i wojnę z Moskwą zapewne dlatego, że obrady nad unią
29
rozpoczęły się od 14 grudnia, gdyż wtedy przybyli posłowie litewscy. Pomija także myśli
Myszkowskiego o stosunku szlachty do ludu i mieszczan. „Kmiecie i rzemieślnicy — woła
podkanclerzy — niewolą ściśnieni, kupcy i mieszczanie znędznieni, a prawie zniszczeni, zemdleni
i upadli". O tym w Satyrze ani słowa. Natomiast rady, udzielane Zygmuntowi Augustowi, są
parafrazą słów mowy marszałka, nawołującej, by król rząd od siebie począł. Cały ten, nie dający się
wyminąć związek Satyra z mową Myszkowskiego, świadczy, że miał ten poemat być poparciem
podkanclerskiego orędzia.
Pomiędzy Satyrem a Zgodą istnieje niewątpliwie podobieństwo. Kompozycja jest taka
sama: tu głos zabiera bożek leśny, postać mitologiczna, wcielenie pojęcia abstrakcyjnego, podobnie
jak tam przemawia uosobiona Zgoda. Jednakże Satyr jest wyrażeniem myśli pełniejszym, więcej
rzuca światła czy to na sprawy polskie w tym czasie, czy też na obyczaje prywatne i publiczne
ówczesnych Polaków. Zajmuje się on nadto i sprawami wychowania i sądownictwem
i nowinkarstwem religijnym, a zarzuty specjalizuje i przedstawia dokładniej, niż Zgoda. Wartość jego
i znaczenie w literaturze naszej opiera się na tym satyrycznym nastroju, który pozwala nam poznać
niejeden ujemny rys polskiego społeczeństwa XVI wieku; wartość ta wszakże wypływa i z zalet
formalnych poematu. Zwłaszcza ustępy, mówiące o dawnej dziarskości rycerskiej, o poświęceniu
patriotycznym starej szlachty, a o zamiłowaniu wygód, zbytkach i zniewieściałości młodego
pokolenia, zwłaszcza te ustępy pisane są z taką siłą, tak barwnie i obrazowo, że dają nader chlubne
świadectwo rozwoju talentu poety. Jest to jedna z najlepszych satyr w literaturze naszej; nie trzeba
wymagać, aby opierała się głównie na ironii i sarkazmie. Owszem poeta oburza się, gniewa, skarży,
narzeka; pomimo tego atoli potrafi dociąć i chłosnąć ostrym biczem ironii. Jędrność wyrażeń,
dosadność ich, niekiedy przesada, niekiedy jakiś zwrot przysłowiowy lub techniczny, niekiedy
retoryczne pytanie — a zawsze wiersz gładki — i równy, język czysty — to są główniejsze zalety
formalne tego utworu. Na swój czas poemat ten był z pewnością zjawiskiem niezwykłym w naszej
poezji, a wśród utworów Kochanowskiego należy mu się także celniejsze miejsce.
Wróżki. Jest to trzecie dzieło polityczne, powstałe około 1570 roku, zapewne jeszcze
przed opuszczeniem dworu przez poetę. Napisane prozą w formie dialogu pomiędzy
plebanem a ziemianinem. „Nie jednociem ja sam taki, mój panie, ale to wszyscy ludzie tak
mali jako i wielcy wobec mówią, żeśmy zginęli; abych dobrze żadnej przyczyny na to
powiedzieć nie umiał, jedno że tak jest głos pospolity, tedy jednak i tej samej wróżki lekce
nam pokładać nie potrzeba".
Potem poeta przytacza cały szereg przyczyn, mniej więcej podobnych, jak w Zgodzie i Satyrze.
A zatem niezgodę, jako pierwszą, bo omne regnum in se divisum desolabitur, dalej niechęć przy
składaniu nadań, waśni i spory przy umowach o unię, brak jedności kościelnej, brak wiary, bez czego
prawa mocy nie mają, niebezpieczeństwa na wypadek bezpotomnego zgonu króla. Z tych wszystkich
przyczyn wypływają owe wróżby smutnej przyszłości i upadku. Poeta czuje, że wskazawszy ujemne
strony społeczeństwa i rządu, należałoby wskazać środki zaradcze. Nie wyrzeka się tego, odkłada jeno
do sposobniejszej pory. Utwór jest treścią i celem zbliżony do obu poprzednich politycznych
poematów. Jest on wyrazem tych obaw o przyszłość, jakie zamącały serca co wybrańszych Polaków
już w połowie XVI wieku. Obawy te wypowiedział już był M o d r z e w s k i w swem dziele O
poprawie Rzeczypospolitej i O r z e c h o w s k i tak niedawno w swym Quincunxie, kiedy
wołał: „Byś serce moje rozkroił, nie znalazłbyś w niem nic innego, jeno to słowo: zginiemy!"
Carmen macaronicum. Poemat to pisany na poły po polsku, na poły po łacinie. Treść
dotyczy wyboru stanu. Kochanowski, jak wiemy, pobierał dochody probostw poznańskiego
i zwoleńskiego, i długo istniała nadzieja, że poświęci się stanowi kapłańskiemu.
Pytanie tedy dla poety doniosłego znaczenia. Rozbiór kwestii dokonywa się we formie rozmowy
między mnichem, kapłanem świeckim, dworzaninem i przedstawicielem stanu ziemiańskiego. Mnich
chwali żywot spokojny, wolny od trosk i niebezpieczeństw, które nękają świeckich, kapłan świecki
przekłada swój stan nad stan zakonny, gdyż u ludzi w różnej oba są cenie: życie wesołe i towarzyskie
biesiady osładzają zawód świeckiego kapłana. Dworzanin błaga poetę, aby nie słuchał obu, gdyż oba
te stany dziś u ludzi w nienawiści. Ziemianin mówi na końcu — i ten, nie ganiąc żadnego stanu, radzi
obrać sposób życia zgodny z usposobieniem.
30
Sama treść wskazuje, że poemat był wynikiem rozmyślań poety, czy ma nareszcie zostać
księdzem, czy też ziemiańskie życie obrać. Wątpliwości rozwiązał na korzyść tego ostatniego.
Ponieważ solos grzech est ożeniare kapłanos, a on woli cnotliwą ducere żonam, przeto zrzeka
się korzyści spokojnego życia, których zresztą może mu udzielić i byt ziemiański.
Proporzec. Poeta był obecny wraz z królem w Lublinie podczas sejmu w 1569 roku, na
którym król odbierał hołd pruski. Owocem tych wrażeń jest poemat.
Król polski ze wszystkimi oznakami swej władzy siedzi na tronie, a młody książę Olbracht
ślubuje mu wierność. Ojciec jej dochowywał, to też kraje pruskie zakwitły w dostatki i zasoby.
Młodemu księciu podano chorągiew (proporzec), a gdy ją rozwinięto ukazały się na niej malowane
„rozliczne narody, króle, wojska, hetmani, rzeki, miasta, grody"... Poeta opisuje wojny Polski
z Prusakami i Krzyżakami, wreszcie kończy hołdem obecnym. Na chorągwi czarny orzeł, w środku
zaś biały mniejszy, a uosobiona Wisła we wieńcu „rokitowym" leje z marmurowego kruża strumień,
który przepływa przez oba kraje. Na drugiej stronie proporca wyobraził malarz początki i dzieje
słowiańszczyzny. Skoro doręczono tę chorągiew, poczęły się zabawy, w których atoli król nie brał
udziału, trudząc się nad unią Litwy i Polski. Poemat to opisów, malowniczo obrazujący i uroczystą
chwilę i wszystkie poważnemu umysłowi nastręczające się aluzje historyczne, z tą chwilą związane.
Pieśń świętojańska o Sobótce. W Czarnym lesie, gdy słońce w znaku raka, a
słowik już nie śpiewa, zapalono sobótkę. Zeszli się ludzie, ozwało się „troje bąków", poważni
usiedli na murawie, a wystąpiło sześć par dziewcząt, przepasanych bylicą, zielem
uprzywilejowanym u nas w obrzędach ludowych. Panny zaczęły do tańca śpiewać pieśni.
Pierwsza wskazuje szkodliwe następstwa zaniedbywania świąt: grad, upał, co rok słabsze urodzaje i drożyznę. Druga wzywa do wesołości i tańca. Trzecia każe się śmiać towarzyszkom nawet
wtedy, gdy nic „trefnego" nie powiedziała. Wspomina o „ciągnieniu kota", zabawie towarzyskiej
ówczesnej. Czwarta opiewa miłość, niespokojną o swój przedmiot. Piąta skarży się na Szymka,
gładkiego chłopca i wiejskiego lowelasa, ale szydercę i bez stałości. Szósta opiewa naturę i zajęcia
dnia letniego i wspomina o zwyczaju ofiarowania gospodarzowi kłosianego wieńca po żniwie. Siódma
opowiada swą miłość do myśliwca. Ósma pasterka zapędza swe woły na łąkę „nieprzepasioną", a
sama zbiera kwiatki, z których ma spleść wieniec sobie. Dziewiąta mówi o podaniu mitologicznym o
Filomeli (słowiku), której Eppos (dudek) wyrwał język dla zadowolenia swej chuci, za co żona jego a
siostra Filomeli. Prokus (jaskółka), dała mu do spożycia własnego syna. Dziesiąta panna śpiewa
pieśń podobną z osnowy do pieśni siódmej. Jedenasta chwali piękną Dorotę. Dwunasta
wielbi zajęcia i obyczaje wsi.
Ale oto noc zbiegła i dzionek świta — koniec sobótki.
Rzymianie obchodzili święto na cześć bogini Pales, zwane Palilia albo Parilia. Sobótka
zaś była obchodem ludowym w dzień św. Jana Chrzciciela. Możliwą jest rzeczą, że poeta
przypatrywał się w dniu swych imienin takiemu obchodowi w Czarnym lesie, a tym silniej
wraził mu się w pamięć i serce, że poznał swoją późniejs zą żonę, Dorotę Podlodowską,
na której cześć i pochwałę umieścił może pieśń jedenastą. Nie należy mniemać, jakoby
poeta osnuł pieśni wyłącznie na motywach ludowych. Z ludowych motywów znajdujemy
przepasanie bylicą, zastępowanie za trzewik, ciągnienie kota oraz pomniejsze, drobne
wyrażenia wzięte z ust ludu a włożone w usta panien. Kocha nowski był humanistą, ulegał
wpływom literatury starożytnej i jej wzorom. Z motywów tedy do genezy można przyjąć:
związek zabawy z życiem rzeczywistym poety, reminiscencje z dzieł rzymskich autorów,
w nieznacznej mierze szczegóły obchodu ludowego.
Czymże jest Sobótka? Są w niej pieśni miłosne, są inne, dotyczące osobistości poety np.
11., są wreszcie przedmiotowe o wsi, wiejskich wczasach, dostatkach i pracach, jak pieśń
6., 8. i 12. Wszystkie zaś, czy to miłosne, czy też sielankowe pełne są wdzięku, roz maitości
i charakteru swojskiego. Najpiękniejsze te ostatnie pieśni „na cześć ciepłego lata, zielonych
lasów, dojrzewających zbóż". Jest w tych śpiewkach jakieś zamiłowanie natury, jest przy
tym, może bez myśli autora, wierne odbicie natury tak, iż nie może być najmniejszej
wątpliwości, że ta wieś spokojna, wieś wesoła — to nie Latium, ani Arkaija, ani Sycylia, ale
prosta wieś polska.
31
Pieśń tedy należy do rodzaju opisowo-lirycznego. Nazwać ją można poniekąd pierwszą
sielanką polską. Jako całość — jest zbiorem pieśni miłosnych i sielankowych, powiązanych
dość luźno wstępem i czterowierszowym zakończeniem dwunastej pieśni.
Odprawa posłów greckich. Greccy posłowie, Odysseusz i Menelaus, przybyli do
Troi, żądając oddania Heleny, a w przeciwnym razie grożąc wojną. Parys ze swej
strony przekupstwem jednał senatorów, a że trojańscy senatorowie byli przedajni
i zepsuci, przeto nie obiecywał się sukces poselstwu. Znalazł się jednak pośród
senatorów prawy Antenor. Ten podarków od Parysa nie przyjmuje, uznaje porwanie
prze zeń cudzej żony za występek, jest za zwrotem jej.
Oto właśnie ma zebrać się rada pod kierunkiem Priama. Dążą na nią Antenor z
Parysem i czynią sobie srogie wyrzuty. A w pałacu lamentuje Helena na los swój, nazywa
Parysa „bezecnym" i przeczuwa własną biedę. Chór wzywa senatorów, zbierających się na
obrady, aby wedle sprawiedliwości stanowili. Niebawem jawi się przed Heleną poseł i zdaje
sprawę z przebiegu posiedzenia. Zagaił Priam, przedkładając rzecz pod rozmysł: wydać
Helenę, czy nie wydać? Następnie sprawy swej broni Parys. Zbijał te dowody rozumnie
Antenor. Ale wtedy powstał Iketaon. Czy mamy tak skakać — wołał namiętnie — jak nam
Grecy zagrają? Teraz każą nam oddać Helenę, a po chwili dopomną się o
nasze żony i
dzieci... „Należy umykać rogów", zanim „jarzmo na szyję nałożą". „Daj, chceszli, albo
wydrę" — taka ich prośba. Oni się panami mienią, a nas barbaroni. Ale pan prawdziwy —
to ostra szabla przy boku; ta rozstrzygnie, kto komu czo łem bić ma.
Po tej gwałtownej mowie wszczęła się wrzawa i „jeden głos był wszystkich": tak jako
Iketaon; i tych, co siedzieli, i tych co za stołkami stali, głos był jeden: „tak jako Iketaon".
Marszałkowie bili w ziemię la skami, wołając o ciszę. Nie pomogło. Głosowano przez
rozstąpienie — wszyscy stanęli przy Parysie, prócz małej garści.
Taką relację zdał poseł Helenie. Oczywiście oburzali się na ten wyrok greccy
wysłańcy. Ulisses nazywa Troję „nierządnym królestwem i zginienia bliski m". Młódź tu
wszeteczna, próżniacza, na zbytki rozpasana; w jedwabiach jej ciężko, w południe śpi i
pijaństwem zdrowie traci. Chór groźnie wróży, że jak „swar" był pocz ątkiem małżeństwa
Parysa, tak i końcem jego będzie, wnet przyjdą czasy, że „rozbójca rozbójcę znijdzie" — i
pod murami staną nieprzyjacielskie szańce. Córka Priama, Kassandra, w prześlicznym
widzeniu opowiada całe dzieje oblężenia i zdobycia Troi, walk, klęski, śmierć Hektora,
pożar i rzeź końcową. Nareszcie niebawem donoszą, że oto „pięć galer" greckich już się na
brzegach trojańskich pali. Ludzi nie biorą , „ale cokolwiek było w polu bydła, wzięli". W
Aulidzie zaś tysiąc galer czeka na posłów. Priam każe zwołać jutro radę nieustającą, aż się
o b r o n ę uradzi. Na to powiada Antenor:
„Baczę, że jej trzeba.
Acz mi to słowo przykre i coś nie bez wróżki,
Na każdy rok nam każą radzić o o b r o n i e .
Ba! radźmy też o wojnie, nie wszystko się brońmy;
Radźmy, jako kogo bić, lepiej niż go czekać".
Te słowa kończą tragedię.
Pomiędzy 30. maja a 12. czerwca 1576 roku, niedługo po koronacji Stefana Batorego
odwiedzić miał Kochanowskiego Jan Zamojski, pragnąc sławnego już poetę ująć dla planów
swoich i królewskich. Wtedy żądał odeń utworu, „w którymby naród mógł się, jak
w zwierciedle zobaczyć, poznać swe kar dynalne wady i przerażony ich skutkami, wejść
w samego siebie i o poprawie pomyśleć ". Tym utworem miała być tragedia. Już wtedy
zgodzono się na główne jej zarysy. Wszakże Kochanowski już w Padwie miał upodobanie
do postaci Antenora. Wspomina o nim i Liwiusz (I. ks.) i Eneida Wergilego (I. 241—243).
On miał być założycielem Padwy, a w grodzie tym poczynając od XIII wieku ukazują nawet
grobowiec Antenora przy jakimś zaułku, wychodzącym na ulicę św. Wawrzyńca.
Otóż poeta nasz cenił wielce tego męża starożytno ści, czego dowodzi choćby
wzmianka o Antenorze w 18 elegii, napisanej w Paryżu. Ten ideał prawego obywatela odżył
teraz w wyobraźni. Takie byłoby poczęcie pomysłu i cel pier wotny Odprawy. Tymczasem
32
Zamojski odjechał, a poeta zapewne dzieło ułożył, napisał i pozostawił w tece. Ale oto
w sierpniu 1577 zaniosło się na wojnę z Iwanem Groźnym. Chodziło tedy o zagrza nie serc
do tej wojny, o zjednanie dla niej umysłów szlachty. A że zbiegło się to z weselem
Zamojskiego z Krystyną Radziwiłłówną, za czął Zamojski naglić poetę listami, aby tragedi ę
wykończył i nadesłał. Tylko cel teraz się zmienił. Należało utwór gotowy, ale nie
opolerowany — wykończyć, dopasować, o ile możności, do zmienionego celu — i posłać
rychło. Wtedy to 22 grudnia 1577 roku pisał Kocha nowski, że upomniany dwoma listami,
o których wprzódy nie wiedział, przepisał naprędce tragedię, ale poprawić jej czasu
zabrakło. ,,Quid-quid id est, a baczę, że błazeństwo, posyłam W. M. tem śmielej, chocia nie
masz co, żem to jeszcze z przodku W. M. opowiadał, że to nie miało być ad amussim, bo
mistrz nie po temu".
Układ tragedii odpowiada budowie wzorów greckich. Część pierwsza — prolog,
wedle terminologii Arystotelesa dający ekspozycję tragedii w jednym krótkim monologu
Antenora. Następuje pierwsze epejzodion — poświęcone Parysowi, a kończące się chórem,
który biada, że młodości nie towarzyszy rozum, a kiedy jest rozum, brak już młodości —
słowem, jedno trzeba płacić drugim. Dalej idzie drugie epejzodion, poświęcone Helenie,
a kończące się znowu chórem, w którym głos sumienia publicznego odwołuje się do sądu
przewodników narodu, żądając zadośćuczynienia sprawiedliwości. W trzecim epejzodion,
poseł przedstawia tok obrad. Kończy się ono przekleństwem Ulissesa i Menelausa, któremu
wtórują ponure przewidywania trzeciego chóru. To, co następuje potem, jest już exodos. Jak
budowę, ma też Odprawa i ducha greckiej tragedii, lubo jej nie naśladuje. Poeta zachował
jedność miejsca i czasu tak skrupulatnie, że n. p. obrad nie widzimy, lecz opowiada je poseł.
Sentencje i kontrasty odgrywają w dialogu główną rolę. Epizody przedz ielone są chórami,
odpowiadającymi greckim chórom. Nastrój panuje tragiczny i tragiczność ta zwiększa się
w miarę toku akcji. Nie polega ona, co prawda, na antagonizmie pomiędzy p orządkiem
prawa boskiego i ludzkiego a namiętnością jednostki, ani też nie wypływa z walki po między
wolą bóstwa i człowieka a wolą społeczeństwa, ale też tego nie ma w żadnej tragedii
europejskiej, pisanej w XVI wieku na modłę wzorów starożytnych. Tragiczność wynika w
Odprawie ze złamania przez Parysa prawa boskiego i ludzkiego, t. j. z naruszenia pokoju
i instytucji małżeństwa. Za to właśnie następuje kara. Poeta czyni sumienie czytelnika
sędzią między współczuciem dla Heleny, Menelausa i Antenora, a trwogą wobec wisząc ej
katastrofy, którą zrazu obiecuje zażegnać: słuszna sprawa posłów, rozsądek Antenora,
tęsknota Heleny; katastrofę sprowadza nierozum Trojańczyków.
Oprócz powyższych punktów, wskazujących klasyczne pochodzenie Odprawy,
znajdują się w niej liczne drobniejsze z różnych poetów greckich i rzymskich przejęte
zdania, słowa i wiersze nawet. Nie uchybiają one Kochanowskiemu, gdyż są wcielone
umiejętnie, przyswojone wybornie, a dowodzą gruntownej uczoności poety. Te rysy
szczegółowe czerpał poeta z Eurypidesa, Wergilego, Owidiusza, L. Seneki, nawet
Likophrona. Kochanowski pisał o trzecim chórze, że on "jakby greckim przygania". Istotnie
początkowe wiersze chóru: O biało skrzy dla morska pławaczko z małymi zmianami są
wzięte z chóru niewiast troeceńskich, występujących w tragedii Hippolit E u r y p i d e s a .
Cały ten chór da się z łatwością podzielić na dwie strofy i dwie antistrofy. Listy Heroid O w
i d i u s z a dały Parysowi argumenty do mowy wobec rady senatorów; Agamemnon, tragedia
S e n e k i , zawiera niektóre wiersze z wróżb Kassandry, a nawet Likophron, mało znan y
tragik, dał Kochanowskiemu zwrot: „Ciebie, mój bracie, stróżu ojczyzny, domu zacna
podporo i t. d,", a zwłaszcza epitet „trupokupcze", którego grecki tragik używa w złożonej
formie. Takie są główne reminiscencje klasyczne. Drobnych znajdzie się więcej, ale i tych
wystarczy do zrozumienia, że uczony humanis ta z talentem przetwarzał materiał zdobyty i
wcielał go do organizmu swego własnego dzieła.
Nasuwa się pytanie, czy tragedia powyższa pod względem doskonałości artystycznej jest
bez skazy? Tego o niej powiedzieć nie można. To pewna, że charaktery, czy to Parysa, czy
Heleny, czy Priama, a nawet samego Antenora są zaledwie szkicowane, to także pewna, że
akcji mało, że jej prawie nie masz. Jakaż akcja n. p. w epizodzie drugim, poświęconym
Helenie, lub trzecim, w którym poseł opowiada przebieg rady? To również nie da się
zaprzeczyć, że techniczna strona sztuki nie zawsze jest bez wady, jak n. p. w prologu, kiedy
Antenor i Parys, kłócąc się, dążą obaj do sali rady, a tymczasem w gniewie rozchodzą się
33
w dwie różne strony. Wszystko to prawda, a jednakże usterki te nie obniżają znaczenia tej
tragedii w naszej literaturze. Przede wszystkim pamiętać należy, że Odprawa miała być
dziełem politycznym, miała odnosić się do stosunków polskich — a stąd zawiera ona
znaczną ilość aluzyj.
Cała scena rady jest jakby skopiowana z posiedzeń naszych sejmów. Spokojnie mówi
Parys i szereguje rozumowe argumenty. Takiemiż odpiera atak Antenor i dopóki rozsądnie
rzecz się traktuje, dopóty większość staje po stronie spra wiedliwości. Po mowie Antenora
zdaje się, że dobra sprawa zwycięży. Ale Iketaon bije w ton odmienny ; mowa jego drażni,
podnieca pyszkę i ambicję, szermuje sofizmatami, potrąca wciąż o strunę uczuć
narodowych: my — a Grecy... I odnosi całkowite zwycięstwo. A gdzież się podzieli ci
rozsądni: Eneasz, Pantes, Tymoetes, Lampon? Jeden Ukalegon radby przy swojem się pisał,
ale już wszyscy są: „tak, jako Iketaon"... Słowem, warcholstwo, prywata, pycha idzie górą.
Dalej zaś ci marszałkowie, bijący raz wraz laskami ku uciszeniu gwaru , i ci stojący za
krzesłami adherenci obok swych znaczniejszych siedzących patronów, i owo głosowanie
przez rozstąpienie — i to powoływanie się Iketaona na „szablę" — to są akcesoria sejmu
polskiego, nie zaś trojańskiego.
Następnie też w mowie Ulissesa obfitym potokiem płynące skargi na zbytki, rozpustę,
zniewieściałość — wzięte są jakby żywcem z ust Satyra.
A także i „starostowie" pograniczni do polskich należą stosun ków. I ten końcowy okrzyk
Antenora, żeby nie myśleć o obronie tylko, ale radzić, jako kogo bić lepiej, niż go czekać
może się odnosić do Polaków, gotujących się iść na Iwana Groźnego, ale nader trudno
byłoby go odnieść do Trojan, którzy nie mogliby chyba nawet po myśleć o płynięciu do
Grecji, skoro wiedzieli już, że 1000 greckich galer czeka w Aulidzie wiatru, aby wyruszyć
do Troi. Z tego wynika, że Odprawa miała sens polityczny, że w ostatniej redakcji usi łował
ją poeta dostroić do wymagań Zamojskiego i z tragedii o celach pierwotnie moralizujących
i satyrycznych zrobić pobudkę wojenną.
W dziele swym o życiu Zamojskiego pisze spółczesny historyk Heidenstein, że na
weselu tego męża stanu z Krystyną Radziwiłłówną przedstawiono tragedię, excitandorum
maxime animorum iuventutis ad bellum causa ["Celem jak największego pobudzenia serc
młodzieży ku wojnie"], a to do wojny z Moskwą. Miał on oczywiście doskonałe informacje
i musimy mu wierzyć. Że jednak sama Odprawa jako hejnał wojenny nie starczyła, przeto
Kochanowski napisał wiersz Orpheus Sarmaticus po łacinie a w tym wierszu zachęcał do
wojny. Rotmistrz w Odprawie opowiada, iż Grecy wylądowawszy „ludzi nie brali, ani też
palili. Ale cokolwiek było w polu bydła, wzięli". W 30 -tym zaś wierszu Orfeusz powiada:
Non tibi pro gregibus raptis certamen habendum. Takim sposobem poemat zdobył charakter
jakoby chóru, kończącego tragedię i był w istocie śpiewany przez Krzysztofa Klabona po jej
odegraniu. A prócz tej pierwszej racji, nadającej tragedii doniosłe znaczenie w naszej
literaturze, — istnieje jeszcze druga.
Literatura europejska szła już wprawdzie od dawna śladem greckiej i rzymskiej,
ale tragedyj dobrych w duchu i formie klasyków greckich było zaledwie parę. Włosi mieli
Sofonisbe T r i s s i n a (1514) i La Orazia P i o t r a A r e t i n a , a Francuzi mieli Kleopatrę
J o d e l l e ' a (1562). U nas zaś istniały wprawdzie dialogi, misteria, komedi e mięsopustne,
weselne i intermediowe, jednak takiej na szerokie rozmiary zakreślonej i według
starożytnych wzorów skomponowanej sztuki dramatycznej nie tylko dotychczas, ale i potem
nie było.
Odprawa tedy w tym kierunku wypełnia lukę, stawiając naszą literaturę w równym
rzędzie z obcymi, wznosi się pod względem doskonałości ponad dzieła współczesne
europejskie — analogiczne — stoi osamotniona, gdyż nikt ani przed, ani po Kochanowskim
nie pokusił się podnieść na te wyżyny, zawiera związek ze sprawami kraju, jest zarazem
i dziełem sztuki i dziełem politycznym. Te motywy czynią ją niepospolitym zjawiskiem
pośród utworów swego czasu.
Psałterz. Poeta rozpoczął przekładać psalmy przed rokiem a może w roku 1571, gdyż
w liście z października 1571 roku do Stanisława Fogelwedera pisze: „Psałterz, iżeś W. M.
obiecał, dobrześ W. M. uczynił, quid enim promittere laedit? (Cóż bowiem szkodzi obiecać);
34
ale póki go czekać, żeś W. M. kresu nie założył i to też nieźle. Utcumque est (jakbądź) nie
wiem, co za orację posłowie na witaniu J. K. M. przyniosą; ja się o trzydzieści psalmów
postaram: tractat fabrilia fabri (każdy swój fach zaleca); trzydzieści, mówię, i z da wnemi,
bych zaś w nieprawdzie nie został". Być może, że obiecał to dzieło królowi, to jednak
pewna, że całość przekładu wyma gała długich mozołów i rozwagi. W przedmowie pisze
poeta:
„I wdarłem się na skałę pięknej Kaliopy,
Gdzie dotychmiast nie było znaku polskiej stopy" .
Widocznie sam poeta uważał je za największe z dzieł swoich. Kochanowski tłumaczył
swe psalmy nie z Vulgaty, lecz z łacińskiego tekstu, bardziej zgodnego z tekstem
hebrajskim, aczkolwiek nagłówki psalmów podawał z Vulgaty. Znał Paraphrasis B u c h a n
a n a i korzystał zeń w swym przekładzie. Zestawienie miejsc Psałterza, zgodnych z tekstem
hebrajskim a niezgodnych z Vulgatą, wykazuje taką zależność naszego poety
w przekładaniu od Buchanana, że tylko 33 psalmów nie zawierają zgoła reminiscencyj.
Czasem szkocki poeta dodaje myśl, której w Biblii nie ma. To jednak nie obniża znaczenia
Psałterza, jako wielkiego dzieła poetycznego w XVI wieku. Trudno ści do pokonania przy
tym dziele były ogromne. „Poezja hebrajska — mówi prof. Tarnowski — jest to modlitwa,
pisana bez najmniejszej uwagi na sztukę; ale z pewnością żaden język, żadna poezja nie
posiada nic tak groźnego, tak przejmującego i ponurego, jak proroctwa Izajasza; nic tak
żałosnego bez dna i granic, jak lamenty Jeremiasza. A do tej rodziny poetów hebrajskich,
Bogiem natchnionych, należy i Dawid; i on ma te groźne, stłumione, basowe tony żalu, i on
zawodzi i płacze tonem tak wysokim, że może żaden z poetów tak wysoko za nim swoim
głosem nie wyciągnął". Tłumaczyć więc te psalmy niesłychanie trudno. Kochanowski
w swoim przekładzie starał się o wielką, o ile można, rozmaitość kształtów wiersza i o
zastosowanie rodzaju wiersza do charakteru psalmu oraz zawartego w nim uczucia.
Najpowszedniejszym jest wiersz trzynastozgłoskowy, pojawiający się już u Reja. Jest to ten
sam wiersz, którym później pisze się Maria M a l c z e w s k i e g o i Pan Tadeusz
M i c k i e w i c z a . Kochanowski używa go tam, gdzie patetyczność średnia. W psalmach
najsmutniejszych lub uroczystych przekłada dwa inne rodzaje wiersza. Jeden jest
czternastozgłoskowy, jednosta jny, a ma dwa naturalne spadki głosu po czterech pierwszych
i czterech następnych zgłoskach; ostatnie sześć nie dzielą się. Wiersz taki posiada tok
poważny i zdolny do oddania głębokich tonów lamentu i radości. Przykładem tej formy jest
psalm 80:
Słysz, pasterzu Izrahelski! nasz głos żałościwy,
Który jako stado wodzisz naród swój właściwy,
Okaż się, który nad lotnym siedzisz cherubinem
Przed Efrajmem, przed Manassem i przed Benjaminem...
Drugi wiersz jest żywszy a strofy ma o niejednostajnych miarach wierszy: pierwszy
i trzeci liczy zgłosek trzynaście, zaś drugi i czwarty dziesięć. Jako przykład służyć może
psalm 107:
Niechajże wielką Jego dobroć wyznawają
I sprawy światu opowiadają,
Niech Mu wdzięczność okażą, imię Jego chwaląc
I zasłużone ofiary paląc...
Używa też wiersza saficznego w psalmach pochwalnych, gdzie nie ma żalu ani skargi,
jeno uwielbienie; używa zwrotki sześciowierszowej, każdy wiersz dziesięciozgłoskowy;
zwrotki z czterech ośmiozgłoskowych wierszy; zwrotki, której dwa pierwsze wiersze lic zą
po sześć, dwa następne po jedenaście zgłosek. Ale to dopiero jedna część wielkich
trudności, jakie musiał zwalczyć poeta. Druga polegała na wyrobieniu języka. Ten już był
wprawdzie wypolerowany i przez samego poetę i przez Górnickiego, który przedziwnie
potrafił kreślić opowiadania, charakterystyki osób, mowy, nawet rozprawki filozoficzne.
Ale do wyrażenia uczuć potrzeba języka giętkiego, zwrotów wytwornych, niepospolitych —
a im są głębsze i bardziej skomplikowane uczucia, tym większe pod tym względem
trudności. Język zaś w Psałterzu Kochanowskiego „jest tak piękny, że mało kto zr ównać mu
zdołał"; „w dziele tem jest wielki styl, a język tak się nagina do myśli, że wyraża ją z całą
35
mocą, z całą głębokością lub z całą wzniosłością, do jakiej język ludzki zdolnym być
może".
Wielu było tłumaczów Psałterza i przed i po Kochanowskim. Przed nim był już Psałterz
floriański w XIV wieku, Psałterz puławski w XV wieku, kilka przekładów z XVI wieku, po
nim tłumaczyli i Wacław Rzewuski i Karpiński i Pol, jednak nikt n ie zdołał nie tylko
przewyższyć Kochanowskiego, ale nawet do niego się zbliżyć. Co więcej, nie dorównują mu
i obcy tłumacze: ani Luter niemiecki, ani Marot francuski, ani Buchanan szkocki. Przez
psalmy Kochanowskiego i od nich język polski stał się zdolnym do wyrażania
wszystkich, nawet najwznioślejszych uczuć. Po psalmach możliwą stała się mowa Skargi,
doskonałość Trembeckiego, wzniosłość poetyczna Mickiewicza".
Treny. Prawdopodobnie ku końcowi 1579 roku zmarła córeczka Jana Kochanowskiego,
Urszula, trzydzieści miesięcy życia licząca. Dziecko to pomimo niemowlęcego wieku było
już pociechą i miłością rodziców, weselem całego domu. Za wszystkich mówiła, za
wszystkich śpiewała, obiegała wszystkie kąciki w domu, nie pozwalała się fraso wać matce,
ani ojcu zamęczać się pracą; a przy tym niegrymaśna, posłuszna, roztropna, pobożna... Nie
wspomniała nigdy o porannym posiłku, nie odmówiwszy wpierw modlitwy; nie poszła spać,
nie pozdrowiwszy rodziców i nie poleciwszy ich opiece boskiej. Umiała już mówić,
śpiewać, wdzięcznie się kłaniać, nawet usługiwać matce, zastępowała ją, niby jaka poważna
osoba, w roli gospodyni domu. Ojciec nazywał ją słowiańską Safoną z p owodu łatwości,
z jaką tworzyła sobie coraz nowe piosnki, śpiewając je po całych dniach. Nic dziwnego,
że rodzice żałowali jej nad miarę, a ojciec długo ma rzył o niej, pogrzebawszy ją. Tym
rozpamiętywaniom zawdzięczamy dziewiętnaście trenów, napisanych w przeciągu 1580
roku w różnych chwilach przygasającego i budzącego się na nowo smutku. Jedne z nich
noszą ślady bardzo świeżej straty i bardzo dojmującej jeszcze boleści, inne znów widocznie
owiane są tchnieniem rezygnacji i pogodzenia się z nieodmiennym losem. Jednakże żaden
nie był pisany ani przy otwartej trumience, ani na cmentarzu, ani na pogrzebie, bo „k iedy
śmierć lub jej ślady są w domu, natchnienie poetyckie jest niemożliwe".
Tren pierwszy zawiera wezwanie płaczów, łez, lamentów i skarg z całego świata, aby
pomogły poecie opłakiwać zgon córki. Mógłby kto rzec, że próżną jest rzeczą opłakiwanie,
poeta jednak mniema, że to mu ulgę przyniesie. Jeśli już chciał los, aby pisał o dzieciach —
mówi w drugim trenie — to niechby był układał mamkom kołysanki. Uważał to za ujmę dla
swego talentu, a teraz musi snuć skargi. Srogą jest śmierć. Oto jeszcze Urszula żyć nie
umiała, a musiała umierać.
Po tym wstępie, dającym jakoby ekspozycję treści i usprawiedliwie nie, że zajmować
będzie czytelnika tak błahym przedmiotem według jego widzenia rzeczy, jak żal po stracie
dziecka, przypomina sobie poeta w na stępnych sześciu trenach swą dziecinę. Treny te
nazwano, nie bez słuszności, epicznemi, gdyż zawierają opowieść o Urszulce i jej śmierci.
Tren trzeci przypuszcza, że Urszulka pogardziła szczupłą spuścizną ziemiańską poety.
Nic mu więc nie pozostaje, jak pójść za nią, by ją ujrzeć. W następnym trenie żal i boleść
silniej się objawiają. Kiedykolwiek by umarła, żal gryzłby jego serce; ale nigdy więcej, niż
w tym wypadku. Gdyby dłużej żyła, mógłby on odejść w cień wieczny pierwej,
a przynajmniej niemało pociech mogłaby mu dłuższym życiem dostarczyć. Potem ból się na
chwilę uśmierza. Poeta widzi drzewko oliwne, podcięte przez ogrodnika i upadające u nóg
dużego drzewa — i wydaje mu się, że to Urszula. Tren szósty mówi o talencie poetycznym
— najmilszym darze tego dziecka; w siódmym przypomina ubiorki jego, w ósmym
wesołość, żywość, grzeczność — a we wszystkich tych sześciu epicznych trenach boleść
dojmuje żywo, jest świeża i nieutulona. Owszem w miarę przypomnień ból wzmaga się,
ogarnia całą duszę, staje się nieznośnym.
W dziewiątym trenie szydzi poeta z „mądrości", która — jak mówiono — zdolna
człowieka uzbroić i zahartować przeciw bolom. Oto on strawił lata całe na nabywaniu
mądrości, a przyszedł cios — i czuje się — jak inni — nieszczęśliwym. W trenie dziesiątym
wzywa swoje dziecko, aby się wstawiło i pocieszyło go. Gdzie jest? Może w niebie, może
w raju, może na szczęśliwych wyspach, może wzięła na się postać słowika, może w czyścu,
może tam, gdzie była przed poczęciem — słowem gdziekolwiek jest — jeśli jest — niech
się stawi. Na to wezwanie atoli niema odpowiedzi. Wtedy bluźni: fraszką jest cnota. Ani
36
pobożność, ani dobroć nigdy od złego nie chronią, gdyż jakiś „wróg" rządzi światem i
ludźmi; radby jeno gnębić i krzywdzić ludzi. Mrzonkami są nasze marzenia o nie bie, nie
spełnią się one nigdy. Wyraz to bolu najsilniejszy, a po nim na stępuje opamiętanie.
„Żałości, co mi czynisz? owa już oboje Mam
stracić: i pociechę i baczenie swoje?"
Jest to zwrot we wzmaganiu się żalu. Odtąd poczyna się walka z bólem, szukanie środka
do uspokojenia, ale przychodzi ono nie od razu. Tren 12 i 13 znów zawierają reminiscencje
Urszuli, jej zalet, jej młodości, i znów żal potężnieje. Ale w 14, 15 i 16 trenie poeta szuka w
dziejach podobnych przykładów w tej nadziei, że rozpamiętywanie obcych nies zczęść da mu
ulgę niejaką: przypomina Orfeusza, schodzącego do podziemi za Eurydyką, Niobe,
opłakującą swe dzieci, Cycerona, który się chlubił tęgością rozumu, zdolnego wytrzymać
srogie ciosy, a zwątlałego pod wpływem zgonu córki, wygnania z ojczyzny lub w idoku
bliskiej śmierci. Nie dostarcza atoli poecie spokoju ani lutnia, ani dzieje, ani czas tak samo,
jak chybił dawniej rozum. To też w 17 trenie zaczyna dowodzenie wierszem: „Pańska ręka
mię dotknęła", a kończy wierszem: „Bóg sam mocen to ha mować". Tren jest jakby
rozbiorem środków zaradczych: na nic się nie zda ukrywać — ręka boska dosięgnie; ani
czas, ani rozum nie starczą, a utyskiwanie przynos i drobną ulgę. Sam tylko sprawca bolu
może ból zmniejszyć. I następuje w trenie 18 prześliczna modlitwa o litość. „Nieposłuszne
dzieci" pamiętają o Bogu w troskach, a w szczęściu rzadko. Godni tedy kary. Ale jeśli Bóg
zechce karać nie „po ojcowsku", to „ciężka boska ręka" zgubi nas i „ztajem — tak jako
śnieg niszczeje, kiedy go słońce niebieskie dogrzeje". Prosi też poeta o litość i miłosierdzie.
Wreszcie 19 tren przynosi pociechę. We śnie jawi się matka poety z Urszulą i tłu maczy,
że świeci ona „między anioły i duchy wiecznemi, jako wdzięczna jutrzenka". Umarła
wcześnie, ale uniknęła przez to „pracy, frasunków, łez, żałości" i innych bied życia. Każdy
musi umrzeć — wcześniej czy później. A to niesłusznie, że się tylko o niedoli myśli. Wszak
życie przeplatają troski i radości. Raczej trzeba cieszyć się, że się uniknęło większego
nieszczęścia. Teraz niech i rozum pomoże i czas ulgę przyniesie, a jeśli się umie znosić
ludzkie przygody po ludzku, to największa niedola stanie się lżejszą do przetrwania. Tak
pociesza matka poetę i znika. Rozumowanie, to wyrażone już dość trzeźwo i spokojnie.
Według tego układ całości jest następujący. Dwa pierwsze treny stanowią wstęp
i napisane zapewne dopiero na końcu. W sześciu dalszych trenach, zawierających
opowieść o Urszulce i jej śmierci, boleść uwydatnia się jako świeża.
W następnych (9—13) usiłuje ojciec szukać pociechy w „mądrości", a nie znajdując
jej gardzi mądrością, szydzi z cnoty, traci wszelką nadzieję, nawet bluźni. W trenach
14—18 szuka ukojenia w lutni, we wspomnieniach poetycznych, ulgi w płaczu,
nareszcie zwraca się ku Bogu, od którego oczekuje litości i zmiłowania. Następuje tren
19 — ukojenie. Jedno zatem uczucie przenika cały poemat: uczucie smutku, potęgujące się
w miarę wspomnień, dochodzące do rozpaczy w trenie środkowym i wracające do wiary,
jako jedynego źródła pociechy. Forma ostatniego trenu świadczy o rzeczywistej, nie
fikcyjnej uldze. Jest ona epiczno-dydaktyczna, dykcja spokojna, rozmiary okazują myśl
wypoczętą.
Kochanowski, tworząc swój poemat, wiedział, że już nieraz ludzi e wielkie bóle swoje
wyrażali w formie utworów poetycznych. Stąd płynie we wstępie owa inwokacja do poetów
greckich, aby mu użyczyli środków do opłakiwania straconej córki. Musiał też nie wątpliwie
znać treny Jeremiasza z VI wieku przed Chrystusem, boć właśnie skończył tłumaczenie
psałmów. Czy można przypuszczać, że nie znał skarg Priama, Hekuby i Andromachy nad
zgonem Hektora z Iliady? Podzielał także na równi z wiekiem uwielbienie dla Petrarki
i jego płaczebnych sonetów po zgonie Laury, a ślady tego u wielbienia znajdują się nawet
w epigramatach. Mimo tego nie można mówić, żeby po eta w swym utworze kogokolwiek
naśladował, gdyż nieszczęście, jakiego doznał, dość silnie mu dolegało — i mógł z własnej
piersi wydobyć głośne jęki czy żale. Dadzą się atoli wskazać drobne remi niscencje, może
mimowolne. I tak obraz słowika, broniącego swych piskląt, w pierwszym trenie wzięty
z 270 sonetu Petrarki. Pomysł zstąpienia z nieba Urszuli, gwoli pocieszeniu, znajduje się
również u Petrarki w sonecie: „Kwilą ptaszęta w gaju, brzmi wietrzyka i t. d."
37
Tam podobnież ukazuje się L a u r a , pociesza poetę, zapewniając, że jest w niebie i że
jej tam lepiej, niżby było na ziemi.
Ze starożytnych poetów spotyka się zaledwie parę miejsc, przy pominających: ustępik z
Antologji greckiej (tom IV, str. 247, wyd. Jacobsa), oraz miejsce Edypa w Kolonos, (wiersz
1680).
To niemal wszystko, co da się powiedzieć o zależności, jeżeli nie uwzględnimy
zależności ducha od literatury klasycznej. Rzecz prosta bowiem, że Kochanowski i w
myślach ogólnych i w środkach uspokojenia się szedł torem filozofów starożytnych,
zwłaszcza Cycerona i Seneki. Co innego jest atoli suche rozumowanie filozoficzne
a obrazowanie. Poeta, choćby miał nawet podkład zmysłowy, jeśli przekształca go na obrazy
— tworzy rzecz nową. A pod tym względem Kochanowski nie potrzebował szukać pomocy
u nikogo. Natura opiewanego przedmiotu wymaga całości, podzielonej na drobne ustępy,
gdyż uczucie w tym stopniu natężenia nie może wylewać się w długich tyradach. Silne
uczucie trwa krótko, a natura ludzka choćby z przyczyn samozachowawczych pragnie odeń
się uwolnić. Natomiast wszakże i wiersz bywa urozmaicony, i zwrotka różnoraka, i język
nader barwny, nader obrazowy. Jest to właśnie jedna z potężnych zalet Trenów, jedna
z przyczyn, kwalifikujących utwór do rzędu arcydzieł, że forma tak wybornie dopasowana
do treści, a język lśni się brylantami figur i tropów poetycznych. Przyjrzyjmy się
przykładom. Poeta chętnie używa porównań dłuższych, chętniej, niż krótkich, a do tych
dłuższych należą: w pierwszym trenie przyrównanie śmierci, matki i Urszuli do smoka,
ptaszka samiczki i słowiczków; w czwartym trenie śmierć przyrównana do człowieka,
trzęsącego owoc niedojrzały; w trenie piątym dom, matka. Urszula, śmierć do ogrodu,
oliwki, małej oliwki i ogrodnika, który nieostrożnie podciął drzewko, padające u stóp
starego drzewa. W trenie dwunastym Urszula porównana z kłosem, który pada, nie
doczekawszy żniwa, w trenie trzynastym złudne i krótkie życie Urszuli porównane ze snem,
łudzącym „wielkością złota" zmysły, a nawet znikającym. Tren piętnasty daje porównanie
dzieci Nioby z kwiatem „podsieczonym kosą", tren ośmnasty niemoc naszą wobec mocy
Bożej równa z tajaniem śniegu na górach pod wpływem słońca, tren dziewiętnasty wreszcie
porównywa Urszulę z żeglarzem, który wyruszył na morze, ale przeczuwając burzę chroni
się do brzegu.
Treny są owocem artysty, wybornie władnącego mową polską a wyćwiczonego w niej
długiem uprawianiem i łamaniem ciężkich trudności przy tłumaczeniu Psałterza.
Jakkolwiekbądź należą Treny pod względem wykończenia do najlepszych dzieł poetycznych
XVI w.
A jednak — i Kochanowski i nawet spółcześni nie według wartości cenili ten poemat.
Psałterz miał do roku 1641 ani mniej, ani więcej tylko dwadzieścia trzy wydań. Fraszek
było dziewięć wydań. Pieśni toż samo, Trenów było wszystkiego dwa wydania. Sam zaś
poeta nazywa je „lekkiemi" rymami. Nic w tym dziwnego. Kwilenie na temat osobistych
dolegliwości w tych czasach życia i poświęceń obywatelskich wydawało się czymś
niedogodnym. Indywidualizm — dziecię nowożytnej literatury —- nie występował w tak
ostrej formie. A dzieci, ich przybytek lub strata toć to rzecz ustronia rodzinnego. Poeta,
który zacinał pióro, aby w Satyrze prawić o kwestiach państwowych, który w Odprawie
sięgał w głąb zagadnień ogólnoludzkich, a w Psalmach opiewał uczucia najpodnioślejsze:
taki poeta uważał zajmowanie czytelnika rymami, dziecku poświęconymi, za nadużycie jego
powolności. Jednakże od połowy XVII wieku dotąd mamy ośmdziesiąt z górą wydań
Trenów. Wielu poetów naśladowało je, Kniaźnin przełożył na język łaciński, Oleszczyński,
znakomity polski rzeźbiarz z pierwszej połowy obecnego wieku, wykuł posąg z głazu,
Moniuszko dorobił Melodię do Trenów, Matejko odtworzył ostatnie pożegnanie
Kochanowskiego z Urszulą, Kazimierz Brodziński wyraził si ę o nich krótko, lecz pięknie
i prawdziwie, że Kochanowski w sercu je swojem wynalazł i dlatego są arcydziełem.
Pieśni. Jakkolwiek dwie księgi pieśni wyszły po raz pierwszy w 1585 roku w drukarni
Łazarza, a może nawet w 1589 roku, którą to datę znajdujemy na ostatniej karcie
wydawnictwa, to jednak pisał je poeta w różnych porach życia, przez cały ciąg jego, jak to
zresztą uwydatniliśmy w toku życiorysu. Im też zawdzięczał w znacznej części swoją sławę,
38
gdyż już Łukasz Górnicki, wydając w roku 1566 swego Dworzanina, wspomina o znanych
powszechnie pieśniach i fraszkach naszego poety.
Pisał je Kochanowski w różnych usposobieniach, jak w różnych porach życia, bądź pod
wpływem rozmaitych okoliczności miejscowych, bądź też ulegając chęci przyswojenia
utworów rzymskich poetów naszej literaturze. Do oryginalnych należy w księdze pierwszej
pieśń czwarta, która wyraża myśl, że miłość jest słodką niewolą; ale miłość bez
wzajemności równa największemu nieszczęściu. Podobnież pieśń 7 i 8, wypowiadające
uczucia poety przy rozstaniu się z ukochaną i tęsknotę za nią. Pieśń dziewiąta radzi w
zmiennych kolejach losu chować umysł jednostajny, pieśń dziesiąta zawiera, prócz
pięknego wstępu, pochwałę królów polskich, pieśń dwunasta uskarża się na zawód
w miłości, pieśń trzynasta napisana podczas noclegu w Ra doszkowicach za Wilnem w 156 8
roku zagrzewa Polaków do męstwa w walce z Moskalami, piętnasta znów ubolewa nad
zawiedzioną miłością, ośmnasta jest satyrą na pijaństwo, dziewiętnasta wyrzuca starej babie
niewczesne zaloty, dwudziestą zachęca do wesołości, w dwudziestej drugiej poeta godzi się
z losem po jakiejś dotkliwej stracie, w dwudziestej trzeciej wreszcie skarży się na
niewdzięczność kochanki. W drugiej księdze oryginalne są: pierwsza w 1558 roku napisana
o wylewie rzeki, druga, wzywająca Hannę do Czarnolesia, trzecia O cnocie, piąta
o napadzie Tatarów na Podole w 1575 roku, szósta na śmierć Zofji Odrowążówny
ze Sprowy w 1580 roku, siódma o twórzości poetyckiej budzącej się w chłodach lipy
w skwarne lato, ósma pisana w czasie bezkrólewia po ucieczce Henryka Walezego,
dziewiąta, w której poeta dodaje otuchy w zmiennych losacn, dziesiąta ku pochwale dobrej
żony, trzynasta po traktacie Zapolskim z Carem Iwa nem w 1582 roku, czternasta omawia
obowiązki rządzących, dwudziesta napisana z powodu zaprosin Piotra Myszkowskiego
w 1577 roku, gdy przeszedł na biskupstwo krakowskie. Najpiękniejsze śród tych pieśni są
w pierwszej księdze dziesiąta i trzynasta; z drugiej piąta i siódma. Dokładne
uporządkowanie pieśni według czasu powstania jest trudne. Domyślać się można, że pieśni
miłosne przypadają na czas przed ślubem; pieśni, opiewające przyrodę, po przeniesieniu się
poety na wieś; pieśni filozoficzne, dydaktyczne i patrjotyczne rozsypane są na całej
przestrzeni czasu, ale większość należy do czasów późniejszych, zwłaszcza w księdze
drugiej. Poza oryginalnymi przerabiał poeta ody Horacego, czerpał motywa z Propercjusza,
Tybulla, Anakreonta, nawet z Petrarki.
W pieśniach Kochanowskiego, znanych w odpisach szeroko w ówczesnej Polsce,
pojawia się po raz pierwszy u nas prawdziwa poezja. Rej nie był wy bitniejszym poetą: czy
to, że mając dość żywą wyobraźnię, nie miał dość wyrobion ego języka do wyrażenia uczuć
i do tworzenia obrazów poetycznych, czy też dlatego, że w wyborze przedmiotu nie zważał
na cel poezji, która ma oddziaływać na wyobraźnię i uczuci a. Kochanowski natomiast umiał
i przedmiot odpowiedni wybrać i zużytkować go właściwie, a nadto posiadł mowę polską
tak zupełnie, że mu się naginała do obrazowania. Jeśli u Reja pośród obrazów poetycznych
znajdujemy pospolicie tylko porównanie — często zgoła niewytworne i metaforę, to
u Kochanowskiego, występują obrazy poetyczne w całym bogactwie i mnogości,
przyswojonej od najlepszych poetów starożytności.
W pieśniach Kochanowski częstokroć przechodzi od opisowych do liryki, kreśląc w sposób
przedmiotowy wprawdzie, ale pełen wdzięku rodzajowe obrazki z natury. A uczucie zwłaszcza
patriotyczne, zaprawione goryczą przygany lub solą sarkazmu, zdobywa sobie u niego wyraz tak silny,
tak dźwięczny i doniosły, jak u żadnego drugiego poety wieku Zygmuntów. To też pieśni były
poczytne i mają znaczenie w naszej literaturze, dają bowiem wyraz pięknego jej rozwoju.
Fraszki. Wyszyły po raz pierwszy w 1584 roku, ale podobnie jak Pieśni pisane były przez ciąg
całego życia, odkąd tworzyć począł po polsku. Najwięcej ich zapewne powstało podczas pobytu poety
przy dworze, a zwłaszcza podczas biesiad w wesołem gronie, otaczającym Myszkowskiego.
„A cóż czynić? pijaństwo zbytnie zdrowiu szkodzi, gra też częściej z utratą, niż z zyskiem
przychodzi"... „Wy tedy, co kto lubi, moi towarzysze — Pijcie, grajcie, miłujcie — Jan fraszki niech
pisze".
Tak się sam wyraża o ich powstawaniu. W innej fraszce powiada, że „Fraszki tu niepoważne
z statkiem się zmieszały".
Istotnie znajdują się pośród nich wierszyki wesołe, nawet swawolne — i poważne. Nie wszystkie
39
tedy powstały przy biesiadniczym stole. Poważne zawdzięczają swe istnienie czy to okazjom z życia,
czy jakimś troskom w okresie wiejskim. Do wesołych a zatem wcześniejszych zaliczają fraszkę
o koźle (16 ks. II). Kozieł pił do północy, upił się i nie mógł trafić do domu; ujrzawszy przechodnia
pyta, czyby mu nie wskazał „gospody". Ten żąda odeń nazwiska, a gdy powiedział, że się nazywa
Kozieł, usłyszał w odpowiedzi: „Idźże spać do chlewa". Górnicki w Dworzaninie (ks. II) opowiada tę
anegdotę i dodaje: „rzecz tę we Fraszkach Kochanowski powiedział". Widocznie więc fraszki były,
jak Pieśni, znane — a do tych wcześniejszych zaliczają też 55 ks. I, 25 ks. I, 55 ks. III, 47 ks. III i
inne.
Sam Kochanowski w jednej z fraszek wyraził się o tym ulubionym przez spółczesnych kształcie
poetycznym w następujący sposób:
„Fraszki nieprzepłacone, wdzięczne fraszki moje!
W które ja wszystkie kładę tajemnice swoje —
Bądź łaskawie fortuna ze mną postępuje,
Bądź inaczej, czego snać więcej się znajduje, —
Obraliby się kiedy kto tak prawowity,
Żeby z was chciał wyczerpać umysł mój zakryty:
Powiedzcie mu, niech próżno nie frasuje głowy,
Bo się dziwny labirynt i błąd wda takowy,
Skąd żadna Aryjadna, żadne kłębki tylne
Wywieść go módz nie będą: tak tam ścieżki mylne".
Poeta przyznaje więc, że składa we fraszki swoje tajemnice, ale zarazem okrywa je tak i osłania,
że nikt nie jest w stanie ich dociec. W istocie niektóre mogą dostarczyć drobnych rysów
charakterystycznych, mogą objaśnić jakiś pogląd, wskazać jakiś szczegół do życia — i stąd wypływa
pierwsza racja do znaczenia fraszek w naszej literaturze. Mogą niektóre z nich służyć za materiał
biograficzny do charakterystyki poety i człowieka. Ale w daleko szerszym zakresie odnoszą się one
nie do poety, jeno do stosunków obyczajowych. Kochanowski zajmował przy dworze dość wybitne
stanowisko, jako człowiek wysokiej wyjątkowej inteligencji i wykształcenia; szczycił się przyjaźnią
osobistości możnych i wpływowych, pozostawał w zażyłych stosunkach z licznym i doborowym
gronem ludzi, znanych całej ówczesnej Polsce. To też — skoro wiemy, że Fraszki w części stanowiły
owoc życia dworskiego, musimy w nich szukać śladów towarzyskiej obyczajowości sfer tych i jako
takie mają one również niemałe znaczenie, gdyż pozwalają nam wniknąć w stopień oświaty,
cywilizacji i uobyczajenia sfer inteligentnych w Polsce XVI wieku. To jest rzecz pewna i o tym
świadczy dziewięć wydań do roku 1641, że były one bardzo przez spółczesnych lubiane, a zatem
przypadały im do usposobienia. ,,W tych czasach, kiedy ludzie mniej czytali, pism periodycznych nie
mieli, a książki rzadsze, droższe i poważniejsze przeważnie, w czasach, kiedy rozmowa sama była
mniej wyrobiona i płynna, anegdoty takie lub wierszyki były dla ówczesnych ludzi tym, czym są dla
nas wiadomości brukowe po dziennikach, po części tym, czym są humorystyczne dzienniki, a nieraz
były przedmiotem i materiałem towarzyskiej rozmowy, jej ułatwieniem, zastępowały towarzyski
dowcip, towarzyską obmowę, wreszcie plotkę".
Z tych dwóch źródeł: osobistego życia poety i towarzyskiego życia otoczenia jego — wypływa
znaczenie Fraszek Kochanowskiego.
Obok dzieł większego w literaturze znaczenia uzupełniają całokształt twórczy poety niektóre
mniej ważne lub po łacinie pisane dzieła. Marszalek usprawiedliwia przed Jędrzejem Zborowskim
niejawienie się poety przy dworze; Epithalamium na wesele Krzysztofa Radziwiłła kreśli zasługi tego
magnackiego domu; Monomachia Parysa z Menelausem jest wolnym, pięknym przekładem ustępu
z trzeciej księgi Iliady. Obszerny utwór Jazda do Moskwy maluje czyny Krzysztofa Radziwiłła
w granicach państwa moskiewskiego w 1581 roku, które miały ułatwić Stefanowi Batoremu oblężenie
Pskowa. W drugiej połowie jest to rodzaj poetyckiego, na historii osnutego pamiętnika.
Z dzieł po łacinie pisanych, najwcześniejsze były elegie i epigramaty — zapewne w Padwie
i Paryżu. Są przeważnie treści erotycznej wedle wzoru Tybulla. Po powrocie do kraju pisał po łacinie
także elegje, a w nich opiewał czyny Zygmunta Augusta w czas wyprawy inflanckiej, męstwo
Mikołaja Mieleckiego i Jana Tarnowskiego, zwycięzcy spod Obertyna, zasługi Padniewskiego,
opłakiwał śmierć Tarnowskiego, żegnał się z dworem i chwalił rozkosze wsi, zapraszał
Myszkowskiego do Czarnolasu, opisywał poświęcenie się Wandy. W 1580 roku wydał Lyricorum
40
libellus. Odnoszą się one do spraw współczesnych ogólnych, utrzymane są w wysokim nastroju myśli
i nieraz nasycone uczuciem patriotycznym lub religijnym. Do nich należą: In conventu Stesicensi i Ad
concordiam, In deos falsos i De expugnatione Polottei. Pierwsza prosi o króla, lecz zaleca szlachcie
posłuszeństwo królowi; druga wzywa do zgody; w trzeciej chrześcijanin protestuje przeciw bogom
pogańskim i modli się do prawdziwego Stwórcy świata; czwarta wielbi zdobycie Połocka w 1579
roku. Epigramaty albo foricoenia są fraszkami łacińskimi o rozmaitej treści okolicznościowej
poważnej lub żartobliwej. Dają cenny materiał do poznania poety. Dryas Zamchana i Pan Zamchanus
powstały z powodu odwiedzin Zamojskiego w Zamchu. Pierwszy — to satyra na upadek ducha
rycerskiego u szlachty polskiej; drugi — to wiersz pochwalny na cześć Stefana Batorego
i Zamojskiego. Ku czci tegoż króla ułożył poeta dwunastowierszowemi strofami Epinicion. Opowiada
tu panowanie króla od początku, ostatnią wojnę, potyczki — w tonie pochwalnym. Wiersz ten miał
być śpiewany przez Klabona podczas uczty weselnej Zamojskiego z Gryzeldą Batorówną.
Na koniec, kiedyśmy rozpatrzyli i życie i działalność poetycką tego wielkiego pisarza XVI wieku,
nie od rzeczy będzie rzucić okiem na całość i zdać sobie sprawę z pytania: jaki to był talent, jaki
poeta i jakie znaczenie ma działalność jego zbiorowa dla naszego piśmiennictwa. „Jeżeli chcesz
wiedzieć — pisze prof. Tarnowski — jakim był wiek XVI w Polsce, poznać go w religijnych
uczuciach i walkach, w jego politycznych pojęciach i dążeniach, w jego filozoficznych dociekaniach
i wątpliwościach, w jego moralnym i umysłowym i towarzyskim życiu, w nastroju jego uczuć, smutku
czy radości, w jego wesołości i żarcie, jeśli chcesz poznać, czym była cywilizacja polska XVI wieku,
jak wyglądała na stopniu najwyższym, którego dosięgała, czytaj Kochanowskiego, bo to wszystko
znajdziesz w nim, tego się z niego możesz dowiedzieć z pewnością" .
W Kochanowskim tedy skupiły się znamienne rysy wieku, o duszę jego obiły się i piętno swe
na niej wyryły, a następnie znalazły swój wyraz w jego poezji prądy, które wichrem biegły przez
wszystkie europejskie literatury. Humanizm i odrodzenie, gorączka reformacji i zwrot reakcyjny
ku jedności kościoła Bożego, a przy tym kwestie, które do dna wstrząsały życiem naszego
społeczeństwa — wszystko to wyryło się na tej wybranej naturze. A jednak nie był on jednym z takich
olbrzymów, jak Dante lub Szekspir. Jego wyobraźnia nie była bardzo lotną i żywą, jego rozum —
choć niepospolity — nie był genialnym, jego uczucie — choć szczere i rzewne — nie było potężnym
i głębokim. Ale natura to była nadzwyczaj harmonijna: pierwiastki jego umysłowości układały się tak,
że żaden nad innym nie miał przewagi. Wykształcony gruntownie i wszechstronnie, znający literaturę
klasyczną — rzymską i grecką, jak żaden ze spółczesnych poetów, z późniejszych zaś chyba
Szymonowicz i Sarbiewski, znający przy tym włoską i francuską — umiał jednak stać się
oryginalnym i nie ulec przeważnym wpływom żadnej. A dla nas jeszcze z innego źródła wypływa jego
znaczenie.
„Ten człowiek, który geniuszem nie był, który do największych nawet się nie zbliża, dokonał tego,
co pomiędzy największymi zrobiło tylko dwóch: Homer i Dante. Stworzył z niczego poezję całego
jednego narodu: stworzył ją od razu wzniosłą, szlachetną, narodową i piękną". Miał on prawie
tylko jednego poprzednika — i to bez uzdolnienia poetycznego, miał język niezgrabny
i niewyrobiony, a stworzył język poetyczny, zdolny oddać każdą myśl, każdy obraz i każde uczucie.
Uprawiał z powodzeniem niemal wszystkie naówczas używane rodzaje poezji epicznej, lirycznej
i dramatycznej - pieśń liryczną i opisową, odę, hymn i psalm, sielankę, sonet, tren, epigramat, fraszkę,
elegię, satyrę, poemat dydaktyczny i opisowy, oraz tragedię. Pisał przy tym rozmaitego rodzaju
zwrotką, tworząc na wzór klasyków greckich i rzymskich najsztuczniejsze. Pindara za wzór bierze
w poematach łacińskich ad Stephanum Bathorreum i in nuptias Joannis de Zamoscio. Jest to
niezwykły objaw w tym czasie, gdyż trzeba było posiadać gruntowną znajomość greczyzny, a posiadał
ją nasz poeta, skoro uzupełniał Aratusa Cycerona na podstawie greckiego oryginału. Zresztą
znajomość iloczasu i budowa rytmiczna poszczególnych wierszy łacińskich są bez zarzutu.
W poezji lirycznej — próbował wszystkich tonów i form, jakie tylko znalazł u Greków
i Rzymian. W poezji dramatycznej stworzył jeden tylko utwór Odprawę, o utworze tym zaś wydał taki
sąd Mickiewicz, porównując go z Ifigenią Goethego: „Kochanowski pod względem mocy
i namiętności był niższym, ale podobno daleko czystszym, daleko bardziej greckim, niż Goethe.
Wybornie on zużył i wydał wszystko, co znalazł w pismach greckich". A jak był tęgim poetą
i humanistą, tak był też niepospolitym obywatelem kraju. Pozostawał w bliskich stosunkach z ludźmi,
którzy — jak to powiadają — tworzyli naszą historię XVI wieku, przez serce jego przepływał pełnym
strumieniem prąd życia obywatelskiego, wywołując w jego umyśle oddźwięk, który mu daje dziś
chlubne świadectwo. Nie hołdował, jak wielu genialnych w Europie poetów, artystycznym teoriom,
41
ale owszem niejednokrotnie wyrażał się, że muza jego służyć powinna sprawie publicznej. Do
reformy poetycznej przystąpił ze świadomością swego zadania i dokonał jej chlubnie. Pod tym
względem podobny do króla Stefana. „Jeden i drugi sercem i rodzajem swego geniuszu Polak, jeden
i drugi chował się w wielkiej szkole europejskiej cywilizacji. Obadwa nowatorowie śmiali, ale
roztropni, znali oni obaj miarę i zakres środków, któremi rozporządzać mogli. Usiłowali ująć w karby
i zorganizować jeden rzeczpospolitą, drugi liturgię. Jeden chciał stworzyć w Polsce europejskie
państwo, drugi europejską sztukę"
Już spółcześni cenili go według zasługi i uważali za największego poetę polskiego. Klonowicz
w Żalach nagrobnych nie widzi nikogo, kto by mógł godnie w spadku po nim gęśl objąć.
Chcieliśmy — powiada — twe gęśli oddać pasterskiemu bogu
Na pustyniach arkadyjskich, przy kolącym głogu,
Nie chciał przyjąć upominku, bo nie ufał sobie,
Żeby więc brakiem nie stanął i wtórym po tobie".
Rej w Zwierzyńcu tak się o nim wyraża:
Przypatrzże się, co umie poczciwe ćwiczenie,
Gdy szlachetne przypadnie k'niemu powodzenie,
Co rozeznasz z przypadków i postępków jego,
Tego Kochanowskiego, śłachcica polskiego:
Jako go przyrodzenie z ćwiczeniem sprawuje,
Co jego wiele pisma jaśnie okazuje.
Mógł ci umieć Tybullus piórkiem przepierować,
Lecz nie wiem, umiałli tak cnotę zafarbować.
Piękniej i chlubniej wyraża się autor satyry Proteus, który, wspomniawszy o Reju i Trzecieskim,
pisze:
Tych dwu się nie chce puścić, choć idzie pod nimi
Kochanie wieku tego, bo strunami swemi
I uczonem śpiewaniem tak się popisuje,
Że też przeszłemu wieku mało ustępuje.
Wiem, że chwały nie pragnie, jemu to niemiło,
Tak go wielkiem baczeniem niebo obdarzyło.
Niech już milczą Grekowie, niech już milczą Włoszy,
I cóż mają lepszego nad polskie rozkoszy?
Pierwej się rozgniewawszy Eolowe wiatry
Obalą skały twarde i wysokie Tatry,
Pirwej tam wznijdzie słońce, gdzie jest późna zorza,
Pirwej ku górze Wisła wróci się od morza,
Nim zgaśnie jego sława na tej niskiej ziemi...
Zapożyczają się u niego i spółcześni i późniejsi, czytają go i chwalą i lubują się w nim dwa
pokolenia aż do połowy wieku XVII. Potem nastały czasy zawichrzeń, burz posępnych, upadku
Rzeczypospolitej i upadku literatury. Kochanowskiego prawie zapomniano. Dopiero pod koniec wieku
XVIII odradzający się duch polski, odradzająca się literaturą wydobyła z niepamięci cenne dzieła
księcia poetów naszych z wieku XVI. Odkąd też w roku 1767 po wieku całym wydano na nowo
rymy Kochanowskiego, odtąd aż do chwili bieżącej znaczenie jego potężnieje, znajomość dzieł się
upowszechnia, przeto słusznie sam o sobie w Muzie powiedział:
„Jednak mam tę nadzieję, że przedsię za laty
Nie będą moje czułe nocy bez zapłaty;
A co mi za żywota ujmie czas dzisiejszy,
To po śmierci nagrodzi z lichwą czas późniejszv;
I opatrzył to dawno syn pięknej Latony,
Że moich kości popiół nie będzie wzgardzony".
Zaprawdę zasłużył sobie na to w zupełności Odprawą, Psalterzem i Trenami.
42
Ignacy Krasicki
Ignacy Krasicki (1735—1801). — Urodził się w ziemi Sanockiej. Szkoły kończył we
Lwowie, po czym rodzice pragnęli wysłać go do Rzymu. Jednakże ojciec umarł, a młody
Krasicki przeszedł pod opiekę zrazu ks. biskupa Kunickiego, potem Franciszka Salezego
Potockiego. Nie mając jeszcze święceń, otrzymywał godności duchowne. Młodzian 24-letni
był już koadiutorem opactwa wąchockiego. Wówczas wyjechał do Rzymu, gdzie bawił dwa
lata. Po powrocie w czasie bezkrólewia krząta się w Warszawie, jako sekretarz prymasa
Władysława Łubieńskiego, około interesów saskiego stronnictwa. Zawiązuje wszelako
niebawem stosunki z przyszłym królem i po jego wyborze zostaje kapelanem królewskim.
Szybko posuwa się w godnościach. Jako prezes trybunału małopolskiego wpływa na
usunięcie przekupstw i określenie zakresu czynności adwokackich.
W roku 1765 rozpoczyna literacką działalność w Monitorze. W następnym roku otworzyły
się dla młodego dostojnika jeszcze wyżej sięgające widoki. Król wyjednał swemu
ulubieńcowi koadiutorię warmińską z prawem następstwa, a gdy los chciał, że w kilka
miesięcy po usunięciu przeszkód do koadiutury stary biskup umarł, konsekrowano 30letniego Krasickiego na biskupa. Warmińskie biskupstwo, stolica niegdyś Dantyszka,
Hozjusza, Kromera przynosiła 400.000 zł. dochodu, senatorskie krzesło, tytuł książęcy
i władzę duchowną i świecką. Trudno było o wyższą w tym wieku promocję. W roku 1768
na czas dłuższy zjechał Krasicki do Warszawy, otworzył dom na Krakowskim Przedmieściu,
dawał wieczory, na których bywał król i mnóstwo osób, zwłaszcza uczonych i literatów.
Wówczas też, w ciągu tych czterech lat, spędzonych w stolicy, zaczęły się rozchodzić
pierwsze pisma Krasickiego — bajki i satyry, które chciwie przepisywano
i rozchwytywano.
W roku 1775 wyszły pierwsze ut wory. Są to lata niezwykłej pracy literackiej,
wzmagającego się rozgłosu i uznania, lata wielkiej wagi dla naszego piśmiennictwa. Co
roku wychodzi najmniej jeden, czasem dwa i więcej utworów. W roku 1775 ukazuje się
Myszeida, po niej Przypadki Mikołaja Doświadczyńskiego, w roku 1778 Satyry, Pan Podstoli
i Monachomachia, po roku Bajki i Historia na dwie części podzielona, w roku 1780 Statysta, Wojna
okocimska i Antimonachomachia. Lata te spędził poeta bądź to w Heilsbergu, bądź też
w podróżach częstych. Dopiero w roku 1794 zostawszy arcybiskupem gnieźnieńskim, osiadł
w Skierniewicach, gdzie przeszły ostatnie lata jego życia.
POEMATY HEROIKOMICZNE
Myszeis. Król Popiel przez dziewięć dni lubił myszy, ale gdy się o wybornym kocie
Mruczysławie dowiedział, mys zy musiały uciekać. Udały się one do swego króla,
Gryzomira, który żył sobie spokojnie pośród serów, szynek i ozorów, jakie ksiądz kanafarz
nagromadził w niezmiernym gmachu mniszego klasztoru w Gnieźnie, zamieniwszy wielką
bibliotekę na spiżarnię. Gryzomir, wysłuchawszy żalów poselstwa mysiego z Kruszwicy,
zwołuje radę, śle posły o pomoc za granicę, sam zaś zbiera pospolite ruszenie. Mruczysław
gromadzi i w pole wyprowadza zastęp kotów — następuje bitwa i myszy pierzchają.
Jednakże w bitwie ginie kot Filuś, ulubieniec księżniczki Duchny, córki Popiela. Duchna
przysięga myszom zemstę. Za jej namową Popiel wydaje im wojnę. Gryzomir tymczasem,
doznawszy różnych przygód, dostaje się nad Ren do szczurów, które niedawno zjadły
elektora mogunckiego, otrzymuje od króla ich, Serowinda, posiłki, wraca, skupia swe siły,
stacza bój z kotami, zagryza ich wodza, Mruczysława,odnosi zwycięstwo. Popiel
dowiedziawszy się o klęsce kotów, upija się, ucieka łódką na wyspę, gdzie go myszy
dopadają i zagryzają.
43
Mniemano, że Myszeida jest alegorią. Jedni domyślali się, jakoby poeta wyśmiał stosunki
polskie za czasów saskich, inni usiłowali do wieść zgodności Myszeidy z chwilami
konfederacji barskiej. Ukazywano nawet osoby. Popielem miał być król Stanisław,
Mruczysławem Repnin, Gryzomirem Kazimierz Pułaski lub Adam Krasiński, ministrem
w niełasce — sam Krasicki, księżniczką Duchną — Katarzyna. Prawda, że Popiel pił
a Stanisław August znany nam ze swej wstrzemię źliwości, zakończenie zgoła nie odpowiada
dziejowej prawdzie; ale sądzono, że Krasicki w końcu przedstawił tylko niebezpieczeństwo
śmierci, na jakie król był w czasie porwania przez konfederatów na rażony, a zresztą musiał
poeta zacierać zbyt wyraźne rysy podobne i tym da się wytłu maczyć nałóg pijaństwa,
przeciwny oczywistości.
Te wszystkie domysły nie mają dostatecznej podstawy. Krasicki wziął wątek z kroniki
Kadłubka, którego w przedostatniej zwrotce poematu z uwielbieniem wspomina, w czasie
swych podróży zwiedził może wieżę pod Boppartem na Renie i zapoznał się z podaniem
o pożarciu Hattona, zresztą lubił bardzo poezje Aryosta i francuskiego poety Gresseta, na
wzór których napisał utwór, ażeby przezeń uczyć i bawić zarazem.
Ale i nauki nie poskąpił w utworze. Często powtarza się myśl, że los obdarza
niezasłużonych a gnębi cnotliwych — (pieśń 1, 2, 6, 7); nieraz usiłuje malować bezmyślne
i gnuśne społeczeństwo, które wszystko składa na barki króla; nieraz wyśmiewa oracje,
więcej niż czyny cenione, dysputy, o które się dba więcej, niż o uchwały. Ironicznie też
zaznacza zbyt wielki wpływ kobiet na sprawy, mówiąc, że „mimo wszystkie naszej płci
zalety, my rządzim światem a nami kobiety" (p. IV). Sł owem poemat obok bawienia ma
za cel krytyczną ocenę zeszłowiecznego społeczeństwa „zacofanego i gnuśnego", — ale —
o ile możności — bez osobistych aluzyj. Zwraca się nadto Myszeida przeciw zepsutemu
smakowi i retoryce stylu panegiryeznego, przeciw nadętości i opisyw aniu drobnych sytuacyj
napuszonymi słowy. Lekkością swą i żartobliwą ironią, gładkim i pięknym wierszem, zadała
cios powyższemu prądowi literackiemu — co wszystko razem stanowi o jej znaczeniu.
Z powodu pięknego wiersza i języka, z powodu wdzięku swego podobała się też w swoim
czasie powszechnie, wzbudziła zapał, postawiła poetę wysoko. Pierwszą była i jedyną
w swoim rodzaju, nic podobnego nikt naówczas nie słyszał po polsku, — musiała też
zachwycać, jako coś nader oryginalnego i niepospolitego.
Monachomachia. W pewnem mieście było dziewięć klasztorów a w nich „wielebne
głupstwo pędziło wiek szczęśliwy i złoty in dulci otio", dopóki jędza niezgody nie zapaliła
wojny i między Dominikanami a Karmelitami. Podczas narady Dominikanie na wniosek O.
Pankracego postanawają odbyć dysputę z Karmelitami. Ci też radzą nad sprawą. Wniosek O.
Gerwazego, aby „pić o lepszą" z Dominikanami, upadł, „bo pijemy dobrze, ale lepiej oni",
a zresztą czasy popisu na kufle minęły, teraz „trzeba się uczyć, upły nął wiek złoty", czemu
winien król: „z niego gust książek a piwnic ruina, on naród z kuflów, szklanic, beczek
złupił, bodajże w życiu nigdy s ię nie upił". Staje uchwała, aby odbyć dysputę naukową.
Znaleziono w starym lamusie pod strychem książnicę i oba obozy uczą się. Nadszedł dzień
dysputy. Zaledwie się ona jedna k zaczęła, zamieniła się wnet w walkę na pięści. Aby ją
uspokoić, wynosi wicesgerent vitrum gloriosum, wielki kielich. Ten jedna i godzi.
Pojawiła się ta książeczka w roku 1778 w Warszawie bezimien nie z wyobrażeniem
satyra i podpisem PAN. Jest podanie, że napisał ją Krasicki na życzenie Fryderyka II
w Sans-Souci w apartamentach, gdzie niegdyś mieszkał Wolter. Było wówczas dość
rozpowszechnione mniemanie wśród kół liberalnych Europy, że klasztory prze żyły się.
Trzeba pamiętać o tym, że na tronach siedziały ukoronowane głowy Fryderyka II, Józefa I,
Katarzyny, że Wolter uchodził za słońce XVIII wieku, że filozofia przedrewolucyjna
święciła swoje tryumfy nie tylko we Francji, ale w całej Europie. U nas Tomasz Węgierski
pisał poemat Organy, a jakiś niewiadomy autor występował przeciw zakonom kobiecym w
Asketomorii. Wszystko to mogło Krasickiego skłonić do zadośćuczynienia prośbie króla
pruskiego. Trzeba jednak zauważyć, że niektóre nasze klasztory i zakony trudniły się
wprawdzie nauczaniem — i w owym czasie, wstąpiwszy za inicjatywą Konar skiego na
drogę reformy, obowiązki swe pełniły coraz t o lepiej — ale nigdy nie były siedliskami
nauk, jak w innych krajach. Stąd, gdy Krasicki w Monachomachii chłostał nieuctwo,
gnuśność i złe obyczaje wszystkich naszych zakonów — niezupełnie odpowiadało to
44
istotnemu stanowi rzeczy. Zaznaczyć się też godzi — co już wskazywali Brodziński
i Mickiewicz, — że nie bardzo przystało biskupowi zamiast mocą swego wpływu poprawiać
członków swojego stanu — wyśmiewać ich i wyszydzać. Z drugiej atoli strony, jeśli się
uwzględni zewnętrzne cechy dzieła, wypadnie je zaliczyć do lepszych utworów Krasickiego.
Największą zaletą powieści jest żywość akcji i ruch, jak i w niej panuje w połączeniu
z lekkością i humorem. Porównanie z dziełem B o i 1 e a u'a Le luttrin wypada pod tymi
względami na korzyść naszego poety. Najlepsze zaś są ustępy z pieśni 3-ciej — szukanie
biblioteki i z pieśni 5-tej — walka. Typy mnichów natomiast są ledwie szkicowane: brak im
wyrazistości i plastyki. Brak przedmiotowości okazuje się też i w tym, że wszystkie figury
są ujemne.
Monachomachia zjednała sobie u współczesnych wielki rozgłos. W samym XVIII wieku
miała trzy wydania. Stała się jednym z najbardziej ulubionych pism Krasickiego.
Antimonachomachia. Jędza rzuca księgę Monachomachii do mieszkania doktora. Ten czyta
księgę z uśmiechem, gdyż „prawdziwa cnota krytyk się nie boi". Ale gdy wszedł ojciec
Honorat i przeczytał, rozsrożył się okrutnie. Biegnie do bibli oteki, przewraca cztery pulpity
z księgami, złorzeczy. Jędza budzi tymczasem ojca Gaudent ego: obaj ojcowie chcą się
mścić i spalić księgę. Skoro się o niej dowiedzieli inni, znajdują się wśród nich i tacy,
którzy łagodniej usposobieni, widzą w niej nieco dobrego. Doktor roześmiał się,
O. Bonifacy broni nawet autora książki, proboszcz nareszcie na złagodzenie wzburzonych
umysłów przynieść każe dzban czterogarncowy. Piją, a na dnie pucharu zjawia się prawda,
która uspokaja, udziela obecnym przestrogi i znika.
Poemat wyszedł w parę lat po Monachomachii. Napisany łagodniej, spokojnie,
widocznie miał na celu ukojenie rozdrażnionych umy słów. Prawda na końcu powiada
do zakonników, że ów gorszący poemat — „to lada pismo, które bajki plecie", że autor wie,
„jak święte wasze zgromadzenia", „że wy jesteście ludzie — i on nie bez ale",
że oświadczył, „iż chętnie odwoła", „jeśli szkodzi, gotów pismo spa lić". Sam poeta powiada
znów na czele księgi czwartej, że Monachomachię „płochość wykradła z kryjówek, ciekawość
fraszkom dodała zalety, złość ślepa rozniosła, a sława bajki uczyniła rzecz szacowną".
Można by stąd nawet wnosić, że poprzedni poemat wydany niezupełnie z wolą i zgodą
autora. Zaznacza wreszcie, że wyśmiewał nie zakony i wiarę, lecz złych zakonników.
Antimonachomachia nie posiada już tych zalet akcji, werwy i dowcipu, co poemat poprzedni;
w charakterystyce zaś osób różni się od poprzedniego tym, że obok ujemnych wprowadza
postaci dodatnie, jak np. doktor, proboszcz lub Bonifacy. Nie przy padła też tak do smaku
czytelnikom i mniej zjednała sobie rozgłosu.
SATYRY
Satyry. 1. Do króla. Zarzuca niby królowi, że był przedtem tylko „mości panem", że ni e
jest cudzoziemcem, że młody, że chce być dla pod danych przystępnym, że lubi księgi, że
jest łagodny: w istocie zaś szydzi z tych, którzy niesłusznie przyganiali królowi i nie lubili
go. 2. Świat zepsuty. Namiętnie i gorąco skarży się na niedowiarstwo, rozpustę, matactwa
i łgarstwa. Co dawniej uważano za uczciwość, dziś nazywa się pro stactwem. Małżeństwo
kojarzy chęć zysku, przysięga staje się żartem, młodzi i starcy toną w nierządzie. Po takim
strasznym obrazie rozkładu społecznego, dodaje na końcu, że rozpacz jest udziałem
nikczemnych; kiedy burza się wszczęła, „poczciwiej być w okręcie — ocaleć lub zginąć".
3. Złość ukryta i jawna. Filutów ciżba. Wojciech gładki i układny z wierzchu, stara się
każdego podejść i oszukać i jak pająk, rozstawia zdradne s ieci; Konstanty o umyśle
zwrotnym, a języku przedajnym zdradza i okrada, ale zdradza „przystojnie" a zdziera
„przykładnie", stąd nosi miano galantoma; Paweł słucha trzech mszy, odmawia cztery
różańce, dmucha na gromnice, wpisuje się w cztery bractwa, klęcz y dwie godziny, a daje
pieniądze na lichwę; Jędrzej brzydzi się hipokrytą, a jawnym zgorszeniem zaraża i truje. To
mędrzec gotowalniany, badacz tajemnic, poprawiacz wieków, śmie uwłóczyć prawdzie, a na
jawność szczeka. Jan, dumny pokrewieństwem i Litwy i P olski, sądzi, że nie trzeba cnoty
i rozumu, skoro jest herb; Mikołaj, ufny w swe folwarki i włości, nadyma się, choć je źle
nabył. Słowem — wszędzie liche obyczaje. Jeżeli chcemy, aby stan kraju po lepszył się,
45
musimy się starać o ich odmianę. „Niech będą dobrzy, będą szczęśliwi Polacy"...
4. Szczęśliwość filutów. Nowy rok. Poeta winszuje filutom „oświeconym i jaśnie
wielmożnym", że im się powodziło w dostatkach: jednemu, którego oko śmiałe, a czoło jak
z miedzi, że ma złota dość, że choć zdradził, jeszcze mu wierzą, że choć ukradł, nie każą mu
wracać; drugiemu, że utył, co zasługą jej mości; trzeciemu, że kupił ma jętność, nie dawszy
szeląga. A cnotliwa hołota powinna cierpieć. Ale — dodaje poeta — prawda zawsze, choć
późno, wychodzi na swoje. 5. Marnotrawstwo. Poeta maluje żywymi barwami
utracjuszostwo; jeden traci nabyty majątek przez to, że zbyt zawierza fałszywym
przyjaciołom; drugi — co gorsza, trwoni odziedziczoną fortunę przez swe artystyczne
zachcianki, podróże i zbytek. 6. Oszczędność. Nie polega na powiększeniu dochodów
z krzywdą ludzką, lecz na wydatkowaniu podług potrzeby i oszczędzaniu szelągów. Za
ojców naszych rachowano na gorsze — trzymały się lepiej, my liczymy na talary i czerwone
złote, toteż nie ma ich.
„Lepszy szeląg z intraty, chociaż jest miedziany, Niż
pieniądz złoto-stemplny, ale pożyczany".
7. Pijaństwo. Sylwetka pijaka nałogowego. Widzi on jasno całą ohydę nałogu, widzi
korzyści pozbycia się go; jednak nie działa nań przestroga i ze skargą na ustach
na pijaństwo idzie — napić się wódki. 8. Przestroga młodemu. Powinien się mieć
na ostrożności w wyborze przyjaciół. Spotka filuta z po zoru grzecznego, znajdzie pozornie
bogacza i wytwornisia: ci go ciągną do miłostek, a kobiet dzisiejszych strzec się należy.
Spotka filozofa, który stwarza nowy rząd rzeczy i wiary systema — a mądrość to fałszywa.
Lepsza staropolska, zaprawiająca do wiary i cnoty. 9. Żona modna. Szlachcic ożenił się,
skuszony posagiem. Dostał za żonę panią, dla której wszystko, co dawne, złe i pogardy
godne. Cały porządek w domu przewraca na nice i unieszczęśliwia męża. 10. Życie dworskie.
Polega ono na pozorach; fałsz uprzejmy, to zwykła cecha dworu. Dalej — próżność
i czczość rozmów, wzajemne obmowy i plotkarstwo, bezmyślna politykomania, płaszczenie
się wobec pana i jego faworytów bez względu na to, czy to są ludzie, czy pieski. 11. Pan nie
wart sługi. Zły pan znęca się nad sługą, choć nie winien; zły sługa okrada pana. Taki to
świat, w którym raczej pytać trzeba, kto nie kradnie, niż o to, kto ukradł. „Służy wiernie,
kto kocha, nie ma sług, kto dręczy". 12. Gracz. Stopniowo i zwolna staje się człowiek
„hrabią na żołędzi". Zaczyna od gry w pliszki, w rusa, w bicza i cisankę; przechodzi potem
do salonów gry, nurza się w namiętności, staje się ego istą, pozwala w domu zamierać
z głodu rodzinie, wreszcie podrabia karty i oszukuje. 13. Pochwała milczenia. Zręcznie
wyzyskują korzyści milczenia pisarze i mówcy; zręcznie milczą szalbierze, których trudem
łgać, złorzeczyć, gdy są zbyt poznani; ale nie powinni milczeć uczciwi, bo „z nać, czuć,
mówić, dać przykład — jest to być kapłanem. Milczenie nie w istocie, lecz w sku tkach
bywa złe; jest ono sprawcą myśli, w łonie jego myśl wznosi się, działa, krzewi, poznaje,
odkrywa". 14. Pochwala wieku. Dziś pełno mędrców, ale czy świat co zys kał? Jest tak, jak
było, gdyż „co się wszerz zyskało — w głąb się utraciło". Literatura poszła w handel,
autorowie poszli w jarmark, — i stąd mnóstwo ksiąg bez treści, gorszących, bluźnierczych,
anegdotycznych. A cóż nauka zdziałała u ludu? Ciemnota i pr zesądy są owocem
przeszłowiecznego posiewu, nauka zaś nie tępi ich. 15. Pochwala głupstwa. Dobrze dziś być
głupim. Paweł gada dużo i głośno, a choć plecie nie do rzeczy — słuchają go. Jurgieltowi
chwalacze, autorowie głodni dają im patent na nieśmiertelnoś ć. Przy tym głupcy nie tracą
zdrowia nad zdobywaniem mądrości, lecz tuczą się swoim głupstwem. 16. Wziętość. Łukasz
odgadł sekret wziętości:. „do możniejszych przystać, strzec się słabych, śmiać z cnoty
a korzystać z głupstwa". Mały złodziej wart chłosty, ale zdrajca kraju „wstęgi nosi na szyi,
co warta powroza. Kraj zdarł, kradł go bez wstrętu a wyszedł, jak święty". Poeta też
chciałby uróść, ale to chęć bez nadziei — bo nie kradnie. 17. Człowiek i zwierzę. Człowiek —
to najgłupsze zwierzę, bo wiedząc, co czynić, nie czyni, co trzeba. Zwierzęta gnębią się
nawzajem, gdyż żyć muszą. Człowiek sam idzie w niewolę, sam łamie prawa, które stanowi.
Powinien dbać o własne dobro, ale też i o dobro społeczeństwa. 18. Klatki. Otóż klatki
z ludźmi. W jednej siedzi sławny rachmistrz, co ma milion długu, w drugiej szepce pacierze
święty, który ukradł trzy części, czwartą dał w jałmużnę; dalej sławny jurysta, który „bierze
co napadnie", potem mędrzec, co skarbnicę mądrości trzyma pod korcem, bo pusta; po nim
wielki człowiek: dał na druk i w przedmowie został wielkim; wreszcie ten, co bardzo
46
kochał ojczyznę, a z miłością ją okradał. 19. Mędrek. Konstantyn „szedł zawsze nawiasem",
nic nie czynił jak drudzy, więc w wielkim świecie urós ł na wielkiego. Dziś wiek
„polerowany" bierze rozum od Szwajcarów, a dowcip z Pa ryża, nie trzeba tedy pracy,
by ujść za mądrego. Gmin zaś czci szumne głupstwo „owczem powta rzaniem". Mądrość
dzisiejsza naucza ganić to, co dawniej chwalono — i odwrotnie. 20. Małżeństwo. Wiek XVIII
niby oświecony, ale stadła są złe i rozwodów dużo. Winą — chciwość mężów na posagi
i, albo złość, albo głupota żon. 21. Podróż. Niedobre są podróże z powodu niewygód.
Niedobre do wód zagranicznych, bo wody nie uleczą, gdy brak wstrzemięźliwości.
Najgorsze zaś po rozum zagraniczny. Jeśli jeździć — to po własnym kraju. 22. Odwołanie.
Poeta odwołuje wszystko, co powiedział i oświadcza, że pan Paweł, pan Piotr, pan Jędrzej
— wszyscy są czcigodni ludzie. Pragnie ich wymienić z nazwiska, ale oni się wstydzą i nie
chcą, — poeta więc wstyd ich jako skromność tłu maczy.
Satyry powstawały w różnym czasie, przeważnie jednak po rozbiorze kraju, stąd częste
w nich wzmianki o zdradzie, zdrajcach i niedoli. Typy się powtarzają, co właśnie wypłynęło
stąd, że pisał poeta satyry różnymi czasy. Nie są te typy zr esztą specyficznie polskie,
ale należą w ogóle do czasu, t. j. do XVIII wieku. Poszczególne rysy i cha raktery
przypominają: Boileau'a, Pope'a i Arysota. To też godzi się zauważyć, że w wyśmiewaniu
wad i zdrożności nie jest Krasicki ściśle narodowym poetą i owszem podstawę dają mu
ogólnoludzkie przymioty człowieka. Charakterystyeznym jest to, że Krasicki, który w
Monachomachii był zwolennikiem postępu, tu niejednokrotnie gani naukę nową, a chwali
stary obyczaj. W ogóle moralny obraz społeczeństwa w satyrach przedstawia się nader
ujemnie. Co do swej formy należą one do najlepszych nie tylko w polskiej, ale i w
europejskiej literaturze. Krasicki nie płonie oburzeniem, gdy wyśmiewa wady, nie unosi się
namiętnym gniewem, nie prawi morałów, jeno szydzi i ironizuje. Jego ton humorystyczny
jest mieszaniną komiki i wzniosłości. Humor, ironia, sarkazm i dowcip — to składowe
części środka, za pomocą którego działa poeta, a trzeba przyznać, że to nader trafne ,
bo ludzie niczego tak się nie lękają, jak śmieszności. Nadto poeta mówi najczęściej wprost
o wadach, ale wprowadza szereg sylwetek, uosabiających te zdrożności, używa dialogu,
kreśli rodzajowe obrazki, co sprawia, że satyra jego posiada niezwykłą lekkość i czyta się,
jak powiastka lub humoreska. Język przy tym bywa barwny, dowcipny, cięty, poetyczny
i czysty, wiersz gładki i wytworny. Mnóstwo zwrotów ze satyr w języku utar ło się, i stało
się przysłowiowymi, co jest najlepszym dowodem ich niepożytej siły. Takie wyrażenia, jak
„hrabia na żołędzi", „lepszy szeląg z intraty", „drzemał Homer niekiedy, my nie drzemiem,
lecz śpimy", „po rozum za granicę jeździć", i t. p. stały się niemal przysłowiami.
Wojna chocimska - poemat oktawą pisany w 12 pieśniach, wyszedł w roku 1780. Miał to
być epos bohaterski. Być może, że Krasicki napisał go na wezwanie króla, zwłaszcza że po
wydaniu król kazał wybić medal na cześć poety z napisem: musa vetat mori. Być może, że
dostarczył mu pomysłu Naruszewicz, który wówczas pisał życie Chodkiewicza. Nawet i to
być może, że Krasicki nie czuł się zdolnym do stworzenia epopei i pisał bez zapału. To
pewna, że poemat się nie udał. Pisany w stylu szumnym na wzór Henriady Woltera, po
części pod wpływem wspomnień o poematach epicznych włoskich z XVI wieku, nie
odtwarza przeszłości w kształtach i szczegółach realnych, nie ma spokoju epicznego,
a tymbardziej naiwności. Blade postacie bohaterów przesuwają się przed okiem czytelnika,
osłonięte gazą mgły, opromienione sztuczną aureolą wielkości, która zgoła nie wypływa
z ich czynów. Życia narodowego ani śladu; przyrodę zgoła pominięto. Żywioł nadzmysłowy
w dość gruby sposób odmalowany w postaciach pustel nika i czarodzieja, którzy w sojuszu
z aniołami lub szatanami kierują ludzkim losem. Romans sędziwego Chodkiewicza z młodą
oblubienicą, Anną z Ostroga, powleczony barwami czułostkowości sielankowej z XVIII
wieku. Wiersz w ogóle gładki, ale w szczegółowym obrobieniu słabych lub niefortunnych
wyrażeń sporo. Całe stronice zajęte abstrakcyjnym rozumowaniem i moralizujący mi
wywodami.
Bajki. Wyszły w roku 1780 — w czterech częściach, razem sto sześć bajek. Później
wydał Krasicki Bajki nowe, również w czterech częściach, a tych jest siedmdziesiąt. Na
47
wstępie znajduje się dedykacja Do dzieci, ale i do tych, którzy potrzebują nauki, bo ubiegając
się za niecnymi fraszkami lub baśniami łudzą współbraci.
Bajki różnią się od Bajek nowych tym, że pierwsze mają charakter kosmopolityczny,
drugie są narodowe. Daleko częściej spotyka się aluzje do stosunków polskich w Bajkach
nowych. Dla pierwszych przyświecał Krasickiemu wzór bajkopisarzy starożytnych;
w drugich szedł śladami francuskich poetów, zwłaszcza La Fontaine'a. Wszystkie atoli
posiadają cechy wzorowych bajek, są podobnie jak satyry arcy dziełami. Bajka jest z natury
swej właściwie porównaniem. Jakkolwiek w każdej prawie bajce przedstawia się jakieś
zdarzenie z życia zwierząt, roślin lub z zakresu świata martwego, to jednak nie chodzi ani
o życie zwierząt, ani roślin, ani o ten świat martwy. Chodzi natomiast o zjawiska
umysłowego życia ludzi. Istotne zatem, najcharakterystyczniejsze znamiona, wzięte
od osobników innego świata, porównuje się i przenosi na odpowiednie znamiona
duchowego życia ludzi.
Z tej właściwości bajki wypływają potrzeby jej formy. Zależy wiele na tym, aby
zużytkować znamiona istotne danego zwierzęcia lub przedmiotu, a więc: zając płochliwy,
rak powolny, lew silny, osieł leniwy, lis chytry, chmiel pnący się, potok szumi ący i t. d.
Zależy dalej na tym, aby to istotne zjawisko fizycznego życia znalazło swój odnośnik
w duchowym życiu ludzi. Tylko wówczas bowiem związek okaże się jasny i łatwo
domyślny. Już w istocie swej - jako takie porównanie - dość skomplikowana bajka nie da się
obciążyć jeszcze pięknymi ozdobami formy. Nie miewa też ona misternej budowy
zwrotkowej, sztucznych średniówek, niezwykłych rymów; obrazowanie języka nie bywa
zazwyczaj bogate i wykwintne, jak np. w liryce. I owszem — nie miewa wcale zwrotek ani
nawet jednostajnej długości wiersza — język prosty i jasny nie utrudnia zrozumienia
natychmiastowego alegorii. Jedyną okrasą bajki bywa dramatyczność powiastki i dosadność
wyrażeń. Otóż Bajki Krasickiego są arcydziełami. Wszystkie zawierają przejr zystą i w lot
zrozumiałą alegorię, że poeta prawie nigdy nie dodaje od siebie morału czy wytłu maczenia;
jeżeli zaś i dodaje, to wyraża je w jednym, najwyżej w dwu zwięzłych zdaniach. Ta właśnie
zwięłość Bajek jest wprost zadziwiającą. W czterech wierszach potrafi Krasicki zawiązać
jakąś intrygę, przeprowadzić ją, rozwikłać, nakreślić kata strofę — słowem, z niesłychaną
zręcznością i precyzją odmalować całe zdarzenie w tak trafnych, prostych liniach, że nie
wiedzieć czemu się dziwić, czy ożywieniu akcji, czy niezrównanemu stylowi, czy
zręcznemu wyborowi przedmiotu, czy zrozumiałej alegorii.
Bajki nowe są dłuższe, we wierszu swym bardziej urozmaicone, posiadają może więcej
jeszcze ruchu i akcji, nie tracąc lekkości i jasności stylu. Tak jak w Myszeidzie i satyrach,
tak i w bajkach obok żywiołu satyrycznego i nauki, pragnął Krasicki społeczeństwu dać
arcydzieła prostoty i jasności stylu według najlepszych wzorów. Mają one nadto swoje
wybitne pedagogiczne znaczenie. Całe pokolenia uczyły się czytać na bajkach Krasickiego,
dla małych dzieci są one dostępne i zrozumiałe; we wszystk ich podręcznikach dziecinnych
i szkolnych z upodobaniem czytywane i memorowane. Współcześni cenili je, jak na to
zasługują, a można bez przesady powiedzieć, że żadna inna książka polska nie miała i nie
ma tylu wdzięcznych czytelników i małych wielbicieli, co bajki. Zapewne liczne bajki
zawierały aluzje do współczesnych wypadków. Niekiedy są one dość wyraźne, np. Trzcina i
chmiel, Chleb i szabla, Konie i furman, Wilk i owce, Lew, jagnię i wilk, Nocni stróże,
Kulawy i ślepy, Zajączek i t. p. Rozumieli je lepiej przodkowie nasi. Dziś aluzje się zata rły,
ale bajki nie straciły pomimo tego ogólnoludzkiej swej wartości.
Oprócz powyższych dzieł poetycznych wyszły w tym czasie prozą dwa utwory: Mikołaja
Doświadczyńskiego przypadki i Pan Podstoli.
POWIEŚCI
Przypadki Mikołaja Doświadczyńskiego. Bogaty szlachcic wychowuje się zrazu na wsi pod
kierunkiem rodziców, ludzi starej daty, u których nie tyl ko wieś, ale sposoby mówienia
i myślenia były dziedziczne. Raz przyjechał do nich wuj i po naradzie postanowiono
wyrostka oddać do szkół pod dozorem najętego dyrektora. Ojciec poufnie nakazał
dyrektorowi bić syna, matka poufnie zagroziła iż jeśli się tknie dziecięcia — i służbę straci
48
i skórą odpowie. Dyrektor więc pieścił, „gdzie nie było potrzeba, bił, kiedy nie należało".
Po takiej edukacji, gdy ojciec chłopca odumarł, wrócił Mikołaj ze szkoły do domu.
Dla dokończenia wychowania wzięła matka fran cuskiego nauczyciela Damona, który
lubo w Polsce sługiwał jako kamerdyner, przyznawał się po cichu, że jest markizem
wypędzonym z ojczyzny. Ten nie lubił gramatyki: reguły umysł zacieśniają. Cóż jest
gramatyka, jeśli nie zbiór reguł? „Nauka kawalerska zawisła na konwersacji i nabieraniu
sentymentów". Nabierał tedy Mikołaj odtąd sentymentów, zaprawiając się w czy taniu
książek „miłosno-moralnyeh". Wyjechali potem obaj do Warszawy. Tam gra w karty,
awantury miłosne sprawiły tyle, że — po śmierci matki — postanowił Doświadczyński
zastawić na kontraktach lwowskich parę wsi dziedzicznych i wyjechać za granicę. Wypadło
mu jednak przedtem być w Lu blinie dla poparcia sprawy, gdyż wypędził z wioski pewnego
szlachcica, do którego majątku rodzina od dawna rościła pretensje. Trybunał miał sprawę
rozsądzić. Doświadczyński zjechał tam z pożyczonymi pieniędzmi, obdarowywał
deputatów, poił ich, raczył i przekupstwem oraz fałszowani em starych dokumentów
wyjednał tyle, że na razie sprawę wygrał.
Wtedy bez przeszkody przez Kraków, Wiedeń, St rasburg, podążył do Paryża. W ty m
mieście stracił resztę pieniędzy i musiał ratować się ucieczką, aby się nie znaleźć za długi w
więzieniu. Wsiadł więc na okręt i umknął. Okręt się jednak rozbił, a Doświadczyński dostał
się na odludną wyspę Nipu, gdzie mieszkali Nipuani. Osada miała 120 gospodarzów
o wzroście miernym, cerze zdrowej. Kalek albo zbyt chud ych lub otyłych nie było.
Społeczeństwo to było idealnym: nie miało w swym języku słów na określenie kłamstwa,
kradzieży, zdrady, pochlebstwa, terminów prawnych, nie miało dworaków, jurystów ani
doktorów. Jako główne zasady społeczne uważało miłość i zgodę, całe wychowanie dążyło
do wykorzenienia u ludzi złych skłonności. Xaoo, u któr ego Doświadczyński został sługą,
udziela mu licznych wskazówek, mających zmierzać do udowodnienia wad cywilizacji
europejskiej. Nie znają wcale Nipuani władz politycznych ani form rządu, nie płacą
podatków. Jeżeli się zdarzy, że który z nich zwiedzi obce kraje i chce cywilizować własny,
to go kamienują. Nie znają też monety ani kruszców, nie jedzą mięsa zwierząt. Każdy dzień
nowego miesiąca święcą. Już się Doświadczyński zżył z ową ziemią i ludźmi, kiedy razu
pewnego okręt rozbił się u brzegów wyspy, a nasz bohater znalazł na nim łódkę, żywność
i pieniądze. Wybrawszy tedy dogodny moment, umknął. Tułał się długo, przechodził różne
koleje, doświadczał rozmaitych przygód, zwiedził części świata, nawet kraje europejskie,
zanim wrócił znowu do Polski. Po powrocie odzyskał utracony majątek, ożenił się i żył
szczęśliwie.
Na powstanie tego utworu wpłynął niewątpliwie po części Rouseseau, po części Wolter.
Filozoficzne romanse Woltera posiadają ten sam podkład satyryczny, te same sposoby
oceniania krytycznego wad społecznych, widzianych w perspektywie przelotnej podróżnika,
nawet te same drobniejsze szczegóły. Od Rouseau'a przejął Krasicki ideę wzorowego
społeczeństwa na łonie natury. Zapatrzony w ten ideał, pragnął scharakteryzować b raki
XVIII wieku i naszego narodu, a mianowicie wady wychowania, sądownictwa, obyczajów,
zamiłowanie obczyzny. Wychowaniu zarzuca tradycyjność, nierozsądne środki
pedagogiczne, budzenie czułostkowości. Sądownictwu, które poznał, gdy był prezy dentem
trybunału małopolskiego, zarzuca intrygi, przekupstwa, nie uctwo i rozpojenie. Obyczaje
nicuje tak, jak to najlepiej uskutecznił w satyrach. Psychologicznie wziąwszy — idealny
ustrój Nipuanów nie da się zgoła wyobrazić. Duch ludzki ciągle dąży ku czemuś wyższemu ,
a skamieniały konserwatyzm, ujęty w niezmienne formy najprostszego kalibru — byłby
czymś nieludzkiem i wprost potwornym. Doświadczyński poza częścią, oceniającą
satyrycznie nasze stosunki, pozostanie czczą i jałową fantazją. Ale część ta — stosunkowo
najznaczniejsza w powieści — obfituje w masę obrazków, dowcip nie i trafnie malowanych.
Sama akcja rozwija się dość szybko, zmienia się, ubarwiona coraz to nowymi epizodami.
Najsilniej narysowany przebieg sprawy w trybunale i wszystkie kruczki, które posiłko wały
Doświadczyńskiego w sprawie. Ale nie bez ostrej satyry opisuje on swe wychowanie,
podróż zagraniczną, sejmikowe i sejmowe obroty. Nie ulega wątpliwości, że gdy byśmy
tylko tym częściom powieści przyznali rację bytu, to w pro dukcji Krasińskiego, nawet na tle
analogicznej literatury owego czasu, powieść miałaby swe nie byle jakie znaczenie.
49
Pan Podstoli. Autor przybywa raz w podróży do wsi, wzorowo zagospodarowanej
i porządnej. Podczas przechadzki spotyka człowieka w białym żupanie: miał pas rzemienn y,
na głowie obszerny kapelusz ze słomy, w ręku kij prosty; twarz poważna, rumieniec
czerstwy, wąs siwy. Był to Podstoli, właściciel wioski. Zaprosił on autora do dworu, ugościł
i nie puścił od siebie przez czas dłuższy. Nazajutrz w czasie wycieczki w pole , przekonał
się autor, że gospodarstwo rolne było wzorowe, we wsi szkoła publiczna, chałupy wiejskie
przez Podstolego budowane według jednego wzoru i wymagań higieny. We wszystkich tych
kwestiach Podstoli wypowiada swoje poglądy — nader umiejętne i rozumne. Oglądają
potem zabudowania gospodarskie, dom mieszkalny, a w nim bibliotekę. Podstoli pokazuje
i objaśnia zbiór dzieł literatury polskiej i stwierdza dob rą jej znajomość, a zarazem
tłumaczy sposób korzystania z dzieł i doskonałego czytania ich.
W księdze drugiej przedstawia się gospodarz jako dobry opiekun swoich poddanych.
Kiedy potem przybyli goście do Podstolego — Sędzia ziemski z rodziną — znalazł Podstoli
sposobność wypowiedzieć niejedną trafną uwagę o mo dach, o wychowaniu młodzieży,
o stosunkach sąsiedzkich i obywatelskich. Zwłaszcza trafnie oceniał kwestie wychowania
kobiet. Zaleca u nich statek, skromność, cierpliwość, jedn ostajność umysłu, łagodność
charakteru, uprzejmość serca. Źle czynią matki, które sądzą, że płeć delikatna, głos
wdzięczny, taniec, strój, wiadomości muzyki największym są kobiety zaszczytem. „Nie
strojeniem się żona męża uszczęśliwia, nie śpiewaniem matka dzieci hoduje, nie tańcem się
dom rządzi". W dalszym ciągu idą z powodu zajęć i prac g ospodarczych uwagi Podstolego
o chowie bydła, pszczołach, rybach i polowaniu — wszystkie równie trafne i rozsądne.
W księdze trzeciej Podstoli sprawia dożynki gromadzie swojej, załatwia, jako
Superarbiter, spór pomiędzy Podwójewodzim a Podczaszyną, przyj muje wreszcie
oświadczyny swego sąsiada o rękę córki i przy tej spos obności roztacza swe poglądy
na swobodę wyboru dzieci w sprawach małżeńskich. Następuje obchód zaręczyn dwojga
młodych.
Na tym kończy się część pierwsza. Autor z żalem opuszcza gościnny dom Podstolego,
jedzie w dalszą podróż i wśród różnych przygód miewa niejednokrotnie sposobność poznać
kontrasty, nie tak wzorowe, jak cały dom naszego bohatera. Wraca wreszcie do siebie,
naśladuje we własnym domu urządzenia Podstolego. Zaproszony doń, udaje się znów na
wesele Podstolanki. Kiedy już obrzęd weselny się spełnił i goście rozjechali a wrzawa
ustała, rozpoczęły się dawne gawędy: o gościnności, o rozmowach w czasie słotnym,
o żartach, o zakonach. Autor wkłada dość długą rozprawę o t ych ostatnich w usta zakonnika
O. Teodora, rozbierając wady i zalety, usterki, pożyteczność i potrzebę zakonów.
Idą dalej opisy dworów dawnych magnatów polskich, zwłaszcza dworu biskupa
Maciejowskiego Samuela.
W księdze trzeciej opowiada autor o zajęciu się Podstoliny wsią i wieśniakami. Leczy
ona we wsi lekkie choroby, udziela z apteczki swej zwyczajnych środków, użycza ludowi
doraźnej pomocy, a w razie ciężkiego wypadku Podstoli posyła lekarza dla swych
poddanych.
Następuje część trzecia powieści. Podstoli odwiedza autora w jego majątku.
W powrocie Podstoli wstępuje do paru innych majątków. Roztacza się poglądy na stan
miasteczek w Polsce, na potrzebę rozwoju handlu i przemysłu, oraz rzemiosł. Idą potem
uwagi o jedwabnictwie, o dziesięcinach i o st osunku plebana do parafian, o stanie
żołnierskim, wreszcie o kwestii żydowskiej.
Z trzech części Podstolego każda wyszła kiedy indziej. Pierwsza ukazała się w roku
1778, druga w sześć lat po pierwszej, t. j. w 1784 roku, trzecia w czternaście lat po drugiej,
t. j. w roku 1798. Miała być nadto i czwarta, ale napisać ją Krasickiemu śmierć
przeszkodziła. Ażeby ocenić należycie to dzieło, trzeba pamiętać, że były to lata żywego
krzątania się około odrodzenia ekonomicznego kraju, lata postępu i poprawy w każdym
kierunku. Otóż wyraz doskonały temu ruchowi społeczeń stwa daje dzieło Krasickiego.
Przede wszystkim uznać trzeba, że jest ono nader wszechstronne i bogate w swej treści.
Podane wyżej streszczenie wymienia zaledwie drobną cząstkę kwestyj, dotkniętych
i rozpatrzonych w Panu Podstolim. Niektóre w tej masie sądów uprzedzają czas swój i są
wysoce postępowe. Wiele kwestyj powtarza się kilkakrotn ie, a wśród nich włościańska.
50
W rozwiązywaniu kwestyj bywa Krasicki w ogóle umiarkowany, trzyma się złotego środka,
nie domaga się reform gwałtownych i obalających z gruntu ustrój dotychczasowy, usiłuje
godzić sprzeczności, nic prawie nie potępia prócz zasady, naprawia, nie tworzy.
W tej atoli włościańskiej sprawie na kilkanaście lat przed jej załatwieniem w
Konstytucji trzeciego maja — stoi Krasicki na stanowisku sejmu czteroletniego. „Dajmy na
to, że rodzaj chłopski — powiada — gruby, nieczuły, krnąbrny, pana nie lubi — i któż tym
wszystkim przywarom winien? Źli panowie. Natura nie przywiązuje talentów do kondycji.
Znałem dużo dusz chłopskich w panach, wielu chłopów, któr ymby jaśnie wielmożnymi,
jaśnie oświeconymi być przystało". Nalega na to, aby więcej było szkółek, aby dzieci
chłopskie częściej i poufałej z dworem przestawały. Za jedną z przyczyn biedy włościan
uważa pijaństwo. „Trzyma pan u siebie szynk karczemny albo go w arendę puszcza; żeby
zaś jak najwięcej mógł korzystać, ledwie do tego nie przychodzi, iż chłopom za
pańszczyznę upijać się każe". Wódkę też radzi usuwać, piwo zaprowadzać. Utrzymanie
dawnego stosunku poddaństwa uważa Krasicki za „ruinę kraju". Nie śmie jeszcze, co prawda, mówić o oswobodzeniu włościan, ale zaznacza w jednym miejscu, że „w Szwecji stan
chłopski n a w e t równo z innymi sejmuje, radzi i prawa stanowi". Przeto też szlachta
powinna się życzliwiej opiekować włościaństwem, kształcić je, a „gdy który z chłopów
wiejskich nadzwyczajną ma bystrość, oddawać go do szkół wyższych". Trudno było śmielej
mówić w czasie, kiedy zaledwie paru obywateli, jak Stanisław Poniatowski, Brzostowski
lub Chreptowicz, wprowadzali tak postępowe zasady w życie. Og ół trzyma się jeszcze
rękami i nogami przywileju, że włościanin jest glebae adscriptus.
Bohaterem powieści jest ziemianin. Stan ziemiański miał w Polsce zawsze największe
znaczenie, jako w kraju rolniczym. Już w XVI wieku Mikołaj Rej w Żywocie człowieka
poczciwego starał się dać wzór, według którego miał się obywa tel-szlachcic kształtować,
Spółcześnie z Rejem przerobił i Łukasz Górnicki z włoskiego pierwowzoru swego
Dworzanina. O ile szlachcic Reja był domorosłym obywatelem, o tyle dworzanin
Górnickiego bardzo wykształconym, wykwintnie wychowanym i ułożonym dworakiem.
Krasicki w Panu Podstolim kojarzy wszystkie wymagania. Oświecony i rozumny, oszczędny
w miarę, nieskąpy, a nawet hojny, gdy zachodzi potrzeba, w stosunku do żony, dzieci,
podwładnych, sąsiadów zawsze ten sam — zawsze uprzejmy, miły, zawsze światły,
rozsądny — wie przy tym dobrze, że szczęście jednostki określa się szczęściem,
dobrobytem, spokojem i zadowoleniem otoczenia. W każdej sytuacji i w każdej przygodzie
okazuje on tę wyższość świadomej siebie siły i rozsądku, która umie wynaleźć odpowiednią
i najtrafniejszą drogę wyjścia. To też i rodzina jego godnie odpowiada wysokiej wartości
głowy domu.
Co się tyczy formy — dwie strony można w Panu Podstolim rozróżnić. Obok częstych
wywodów, rozmyślań, uwag, opowiadań Podstolego, urozmaicają tok powieści zręcznie
kreślone obrazki rodzajowe o ludziach współczesnych, domach, ogrodach, zwyczajach,
obyczajach. Są one kreślone z takim olbrzymim zasobem spostrzega wczości, tak zręcznie,
dowcipnie i drobiazgowo, że o ile w rozumowanych wywodach poznajemy sposób myślenia,
zasady i przekonania wzorowego obywatela XVIII wieku, o tyle w obrazkach tych nader
wszechstronnie odzwierciedla się ówczesne życie w tysiącznych objawach. Przy tym Pan
Podstoli pisany jest stylem jasnym, zajmującym, lśni się językiem czystym i przypomina
w tym względzie najlepsze dzieła XVI wieku. W swoim czasie — jak stwierdzają bliżsi
świadkowie — Pan Podstoli był w rękach wszystkich obywateli, a w najdalszym zakątku
ziemianin wertował tę książkę i uczył się jak być rządnym, dobrym sąsiadem i obywatelem.
I dziś w społeczeństwie naszym stan ziemiański jest piastunem tradycji narodowej.
Artstyczne zaś kreacje Pana Podstolego — owi Sędziowie, Skarbnicy, Plebani i t. p.
pozostaną zawsze żywe i pełne barwy.
Prócz wymienionych napisał Krasicki bardzo wiele dzieł, jak: Listy poetyczne, Pieśni
Ossjana, komedie: Łgarz, Solenizant, Frant, Mędrzec, Statysta, Krosienka, Pieniacz, — Powieści
mniejsze. O rymotwórstwie i rymotwórcach, Życie zacnych mężów, Rozmowy umarłych, Uwagi.
51
Krasicki — był to człowiek wiecznie pogodny i umiejący w ży ciu wyszukiwać strony
dodatnie, troską i zmartwieniem głowy sobie ani serca nie zaprzątał. Posiadał w pełni tę
horacjuszowską umiejętność urządzenia sobie bytu o ile można jak najwygodniej i jak
najweselej. Swoją drogą — książę biskup miał szerokie serce i nie o siebie dbał wyłącznie.
Pragnął on dobra dla swej rodziny, czynił wciąż liczne zabiegi, aby prz ewagą swoją
i wpływem rodzinie tej zabezpieczyć też sporą część wygód, dostatków, swobody
i materialnej niezależności, otaczał się tą rodziną, popierał ją i promował, o ile mógł.
Wprost rozrzewniającym jest widok zgody i miłości, niczym nieza chmurzonej, która go
z dalszą i bliższą rodziną łączyła. Jeden, ale uderzający przykład. Kiedy został z łaski
Fryderyka Wilhelma II arcybiskupem gnieźnieńskim — i bawił w Berlinie, donosi
z radością bratu: „Król mi dał annum gratiae, t. j. intratę jeszcze roczną arcybiskupa po mojej
śmierci. To prezencik nieszpetny N i e b y ł b y m g o p r a g n ą ł d l a s i e b i e , ale dla
W. Pana i dzieci dogodny, bo jest fundusz na opłatę długów, które gdy odstąpicie procenta,
zarazem uspokojone będą, a więc jest to toż samo, jak gdybym ruską wieś darował. Można
— to przeczytawszy — wypić kielich za moje zdrowie". Nie tylko jednak krewnych
dobrocią swoją otaczał. Mnogich oficjalistów swego wielkiego dworu żeni, wyposaża,
utrzymuje na łaskawym chlebie, licznym artystom dostarcza ciągle zarobku,
O włościanach i siermiężnym ludzie polskim mówi w pismach swych wielekroć i z taką
miłością, jak ze współczesnych żaden. Ze wszystkiego da się wnosić, że był człowiekiem
niezwykle zacnym, prawym i dobrym. Nie masz u niego zgoła rozdźwięku pomiędzy
zasadami, jakie głosił w swych pismach, a tymi, jakie w życiu praktykował.
Przeważającą władzą umysłowości Krasickiego był rozum. W wieku, który śladem
Woltera tak bardzo wysławiał rozum i tylko rozum — był to dar nader szacowny. „Posiadał
zresztą Krasicki wrażliwość niepospolitą, ale niezbyt silną i głęboką; chw ytał w lot
wszystkie myśli, bystro oceniał przedmioty, wypadki i osoby, intere sował się wszystkiem".
Nie miał jednak umysłu głębokiego i wszechstronnego, obejmującego jednym rzutem
wszystkie względy, jakie się do jednego przedmiotu odnoszą, uczuciowości silnej,
i przejmującej brak mu także. W życiu towarzyskim celował łatwą i dowcipną swadą.
W poezji natomiast — o ile dowcip tryska pełnym strumie niem — o tyle uczuciowość
ukazuje się rzadko. Ustępy o gorętszym nastroju są nader nieliczne: ustęp z Myszeidy: Święta
miłości..,. Na dzień 3-go maja, tu i ówdzie narzekania na zepsucie obyczajów, satyra Świat
zepsuty, tu i ówdzie jakiś moment w Satyrach albo Podstolim.
Chcąc ocenić stronę artystyczną utworów Krasickiego , trzeba pamiętać, że pragnął on
oczyścić język i smak z naleciałości XVII wieku i za wzór obrał sobie literaturę francuską.
Jak ów ideał, nie posiadał zamiłowania natury, nie malował też natury kraju ojczystego.
W obrazowaniu pomijał rysy najwybitniejsze i nie móg ł artystycznych swych pomysłów
złożyć w wielką całość. Za to kreślił po mistrzowsku drobne obrazki, podpatrywał
znakomicie słabe strony w ludziach i umiał sp ostrzeżenia swe ująć wybornie w formę.
Sposób pisania miał przystępny, a ilość i dobór pomysłów ogromny i niezró wnany. Przy
tym posiadał wyśmienitą pamięć, niesłychaną ilość wiadomości, toteż rozpowszechnił masę
wiadomości i praktycznych wskazówek. W XVIII wieku czytano go jak żadnego innego
pisarza. „Nowalja warmińska" rozbiegła się w lot po c ałym kraju i była przyjmowaną
z wdzięcznością i zachwytem. Świadkiem tej popular ności jest jeszcze Pol, gdy mówi:
Chyba Jan Kochanowski za swojego czasu,
Gdy ranną pieśń wyśpiewał od Czarnego lasu,
Miał równą sławę w Polsce i tak wdzięczne chęci,
Jako biskup warmiński za mojej pamięci.
W każdym domu, i w mieście, i w każdym klasztorze,
I w najmniejszym zaścianku, i w największym dworze —
Znalazłeś jego książkę i każdy ją chwytał,
Gniewał sie lub podziwiał, ale każdy czytał.
52
Wilhelm Bruchnalski (1859 - 1938) - historyk
literatury, profesor Uniwersytetu Lwowskiego
Urodził się 21 maja 1859 we Lwowie, zmarł 6 grudnia 1938 tamże – polski historyk
literatury, profesor Uniwersytetu Lwowskiego. Kształcił się w III gimnazjum lwowskim,
następnie studiował prawo (1878–1882) i historię literatury (1882–1885) na Uniwersytecie
Lwowskim; wśród jego wykładowców był Roman Pilat. W 1885 roku obronił na
Uniwersytecie Lwowskim doktorat na podstawie pracy Ślady wpływu literatury obcej na
polską w XV i na początku XVI wieku. Po studiach podjął pracę nauczyciela języka
polskiego w lwowskim Gimnazjum im. Franciszka Józefa (1885 –1887), następnie pracował
w Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich pod kierunkiem Wojciecha Kętrzyńskiego. W
1900 roku został docentem w Katedrze Historii Literatury Polskiej Uniwersytetu
Lwowskiego; od 1904 roku był profesorem nadzwyczajnym, od 1907 profesor em
zwyczajnym. W latach 1907–1931 kierował II Katedrą Historii Literatury Polskiej, a
pomiędzy 1912 a 1917 rokiem pełnił funkcję dziekana Wydziału Filozoficznego. Prowadził
również wykłady z historii literatury na kursach uniwersyteckich dla kobiet oraz otwartych
kursach.
Zajmował się literaturą polską późnego średniowiecza, o drodzenia, oświecenia i
romantyzmu, a także epistolografią oraz kulturą XIX-wiecznej Galicji. Wykazał m.in.
związki polskiego humanizmu z Jakubem de Voragine i św. Tomaszem z Akwinu. Badał
strofikę i rytmikę średniowieczną, sformułował hipotezę, że Bogurodzica była pierwotnie
fragmentem wielozwrotkowej litanii do Wszystkich Świętych i powstała w krakowskim
klasztorze franciszkańskim. Badał twórczość m.in. Reja (zwracając uwagę na jego rolę jako
moralizatora), Kochanowskiego, Marcina Błażowskiego, Orzechowskiego, Krasińskiego,
Fredry, Lenartowicza, Sienkiewicza. W 1922 roku wydał Myszeidę Krasickiego. Zajmował
się również twórczością Mickiewicza; wraz z Romanem Pilatem rozpoczął edycję Dzieł
wszystkich, przygotowując tom II (obejmujący poezje z lat 1824 –1855) i III (Grażyna).
Przygotował objaśnienia do wydania Pana Tadeusza z 1888 roku (przez "Macierz Polską"),
analizował wpływ Homera, Wergiliusza i Torquato Tasso na ten utwór. Zajmował się
strukturą misteryjną Dziadów. Stworzył podstawy naukowe badań dziejów polskiego
czasopiśmiennictwa.
Ogłosił szereg publikacji naukowych, m.in.: O źródłach niektórych utworów
poetycznych polskich XV i XVI wieku (1884), O rymie w poezji polskiej do J.
Kochanowskiego (1885), Źródła historyczne "Konrada Wallenroda" (1889), Pierwsze
utwory Mickiewicza naśladowane w literaturze galicyjskiej 1822 -1830 (1894), "Sonety"
Mickiewicza w literaturze galicyjskiej w latach 1827-1828 (1898), Znaczenie pieśni
"Bogarodzica" w hymnologii polskiej (1905), Mickiewicz-Niemcewicz. Studyum historycznoliterackie (1907), Rozwój twórczości pisarskiej Mikołaja Reja (1907), Wizya Krasińskiego
(1913), Epistolografia jako źródło literatury renesansowej w Polsce (1916), Z dziejów
panegiryku w Polsce (1917), Polska poezja średniowieczna (1918),
Wśród jego uczniów byli Stanisław Adamczewski, Karol Badecki, Wacław Borowy,
Juliusz Kleiner, Stanisław Kot. W 1905 r. został członkiem-korespondentem AU, w 1923 członkiem czynnym PAU. Był również członkiem czynnym (1919) i zwyczajnym (1929)
Towarzystwa Naukowego Warszawskiego. Pełnił funkcję prezesa Towarzystwa Literackiego
im. Adama Mickiewicza (1900–1905, 1918–1934), wiceprezesa (1908-1917) i prezesa
(1917–1926) Towarzystwa Ludoznawczego we Lwowie, przewodniczącego Towarzystwa
Teatrów i Chórów Włościańskich (1909). Kierował Wydziałem I Towarzystwa Naukowego
we Lwowie (był członkiem towarzystwa od 1920 r.), należał do Zarządu "Macierzy
Polskiej" oraz Polskiego Towarzystwa Historycznego. W 1907 r. był w gronie założycieli
pisma "Lud", redagował "Pamiętnik Lit eracki" (1902–1905, 1934–1938).
Cieszył się uznaniem jako najwybitniejszy znawca Mickiewicza w Polsce
międzywojennej. Uniwersytet Wileński nadał mu doktorat honoris causa (1929), został
odznaczony m.in. Krzyżem Komandorskim Orderu Polonia Restituta. W 1926 r. na jego
cześć ukazała się księga pamiątkowa na 40-lecie pracy naukowej i 25-lecie pracy
nauczycielskiej. Pochowany na Cmentarzu Łyczakowskim.
53
Poezja polska średniowieczna
Źródło: "Dzieje literatury pięknej w Polsce", część I, oprac. zbiorowe, Nakładem AU ,1935.
Mówiąc o poezji polskiej średniowiecznej, należy mieć na oku. przede wszystkim pewien okres
czasu, na który żywot jej przypadar dalej zasób cały treści, która wyraziła się przy pomocy czy to
języka ogólnoeuropejskiego, łaciny, czy też polszczyzny, i na koniec formę, jaka służyła za osłonę
osnowy, przez kilka stuleci wypełniającej twórczość poetycką.
Ze względu na okoliczność pierwszą całe piśmiennictwo średniowieczne zamknięte jest dwoma
terminami: a quo rokiem 966/7, t. j. chwilą zuniwersalizowania się historii Polski
i zokcydentalizowania się jej kultury duchowej i materialnej, ad quem zaś epoką, która była końcem
średniowiecczyzny a urodzinami nowożytności, t. j. początkiem XVI stulecia.
Postawienie dat, roku 966/7 i pierwszej ćwierci XVI stulecia, jest niezwykłej wagi, czasokresy te
bowiem, porównane z wielkimi stadiami ewolucyjnymi w powszechnej historii Europy, prowadzą
do zrozumienia rozwoju i wytłumaczenia charakteru piśmienniczej twórczości polskiej na każdym
polu prozy czy poezji. Większość podziałów europejskiego medium aevum na okresy kładzie na lata
od połowy IX do końca XIII wieku okres drugi, końcem XIII i końcem XV lub początkiem XVI
wieku określa okres trzeci średniowiecza, za przejście zaś całkiem widoczne od świata
średniowiecznego do nowożytnego uważa schyłek XV i początek XVI stulecia, ograniczony wielkimi
ruchami reformacyjnymi.
W jakimże stosunku do medium aevum europejskiego pozostaje Polska ze swoimi dziejami
politycznymi a następnie kulturalno-piśrnienniczymi? Data 966 i 967, pod którą w tzw. Roczniku
Świętokrzyskim dawnym zapisano słowa: Dubrovka venit ad Miskonem i Mysko dux baptisatur,
są pierwszą datą ściśle historyczną, do Polski się odnoszącą, a zarazem metryką urodzenia się
narodu polskiego. Gdyby literatura w Polsce była się poczęła równocześnie z państwem polskim,
przypadłaby na początek II okresu wieków średnich w rozwoju ogólnym narodów europejskich — i to
byłaby owa względna młodszość duchowego życia Polski, czyli literackiej jej kultury. Gdy się mówi
zatem o średniowiecznej literaturze polskiej, nie można myśleć o niej jako o owocu średniego rozwoju
w polskiej przeszłości, ile raczej, że literatura owa przypada tylko na pewien okres teoretycznie tzw.
wieków średnich.
Mając na uwadze okoliczność powyższą, dojdzie się do konsekwencji, że literatura polska
średniowieczna, szczególnie zaś jej część, której cechą jest ars, arte facere, nie może być
oryginalną, ani co do treści swojej, ani jej wyboru, ani traktowania, przede wszystkim zaś
pod względem formy, która gdzie indziej i dawno już została urobiona i doprowadzona
do doskonałości. Jest to objawem o tyle naturalnym, o ile konieczność tego można wyrozumieć
i wytłumaczyć z kulturalnego i duchowego rozwoju Polski historycznej.
Kiedy na Polskę przyszła taka dojrzałość, że mogła zająć miejsce wśród cywilizacji
europejskiej, cywilizacja ta była już urobiona przez starszych od niej i kulturą i historycznością
Włochów, Niemców, Francuzów itd. Przybysz nowy musiał stosować się ściśle do obowiązujących w
tej cywilizacji przepisów, jeżeli chciał nadal i pozostać w jej szeregu i być członkiem jej czynnym,
tym bardziej, że były to praecepta immutabilia, którymi do posad wstrząsnęły dopiero czasy
późniejsze. Jeżeli kultura zachodnia narzuciła najwidoczniejsze więzy na życie polskie w ogóle, nie
zostawiła wolnymi od nich także objawów życia duchowego, przede wszystkim piśmiennictwa we
wszystkich jego kierunkach.
Literatura, którą po świecie starożytnym za podstawę swej literatury sztucznej, uczonej, przyjęły
Niemcy, Włochy, Francja itd., była czymś w swoim rodzaju skończonym — do czego, według
ówczesnego przekonania, nic dodać nie było można. Piśmiennictwo klasyczne stworzyło wszystkie
rodzaje literackie i poetyckie, i to w największej czystości; przekazało światu późniejszemu płody
od najbardziej prostych do kreacji wysoce rozwiniętych, zadziwiających mnogością szczegółów
i misternością ich obrobienia; zostawiło po sobie dla nauki następców całą gamę rozwoju sztuki
poetyckiej; dało wreszcie kulturze ogólnej utwory, na podstawie których tworzono dawniej i tworzy
się dotąd teorie estetyczne i literackie, poetyckie i retoryczne, itd.
Ale klasyczny świat starożytny stworzył jeszcze dla myśli swoich wielkie narzędzie — język.
Rzym, dotyczący bliżej średniowiecza, urobił mowę, nie tylko nieprześcignioną na polu prawa,
ale taką także, która służyła dyscyplinie tak retorycznej, jak dziejopisarstwo — i tak eleganckiej, jak
54
epistolografia — i takim fachowym, prozaicznym całkiem naukom, jak polowanie, gospodarstwo,
żegluga, itd. A cóż dopiero mówić o języku, który on urobił dla ars sanctissima, divina, ars
artium, dla poezji lub dla idącej w ślad za nią poetyki i towarzyszki tej ostatniej, retoryki?
Sławiona słusznie, przedmiotem troski a zarazem dumy Rzymian będąca czystość języka
łacińskiego, od czasów zaprowadzenia chrześcijaństwa zaczęła się zaciemniać i w zaciemnianiu tym
postępowała coraz dalej, w miarę jak coraz więcej narodów barbarzyńskich stawało się uczestnikami
kultury łacińskiej. Łacina stała się narzędziem powszechności, narzędziem za pomocą którego
wszystkie jej dążenia duchowe, mogły się wyrazić. Lecz właściwości, cechy charakterystyczne,
dążenia i pragnienia owoczesnych narodów były bardziej wyraziste i ostrzejsze niż dzisiaj;
sekundowały im, jak naturalna, pojęcia odmienne od rzymskich i nie mające nic wspólnego z umarłym
światem rzymskim. Musiano zatem tworzyć setki i tysiące nowych wyrazów i zwrotów, których łacina
klasyczna zgoła nie posiadała, które dla żywego ucha rzymskiego byłyby nawet zupełnie obce.
Dwa szczególnie czynniki wpływały z jednej strony na recepcję języka łacińskiego jako
towarzyskiego i naukowego, z drugiej zaś na zmianę, bardzo często niesłychanie daleko idącą, w jego
formie, kształcie gramatycznym i bogactwie słownika. Czynnikami tymi były: chrześcijaństwo,
którego widomą głową był papież i hierarchia kościelna, następnie zaś władza świecka, skupiająca się
od pewnego czasu, jako w ognisku idealnym, w cesarstwie niemieckim.
Łatwo zrozumieć, że instytucja cesarstwa niemieckiego, które ideowo nie było niczym innym jak
odrodzeniem cezaryzmu rzymskiego, mogła się posługiwać jedynie językiem cesarskim, t. j.
łacińskim: z tego powodu łacina stała się językiem dyplomatycznym i jedynym w sprawach
międzynarodowych.
Nie inaczej było w Kościele. I tu, od głowy najwyższej w Rzymie począwszy, a skończywszy
na najniższym bracie, mówiono i pisano tylko po łacinie, a że cała służba boża była łacińska, boska
tedy i ludzka strona Kościoła wyrażała się w języku łacińskim.
Bujność nowożytnego, młodego a rozmaitego co do pochodzenia i usposobień społeczeństwa
Europy, pociągała za sobą potrzebę coraz to nowych pojęć, zwrotów, definicji, obrazów na wyrażenie
coraz to nowych drgnień duchowego i materialnego życia. Wobec łaciny, która już dwustronnie życie
to ścisnęła, która także z nauki i wiedzy wszelkiej wypędziła linguam barbaram, musiano łacinę
uzupełniać neologizmami. Wówczas to powstała łacina średniowieczna, pośmiewisko czasów
późniejszych, która odziedziczywszy po Rzymianach całe vocabularium klasyczne, zaszczepiła
na umarłym pniu jego gałązki świeże, wynik hodowli zupełnie odmiennej. Na tej podstawie jedynie
zrozumiała jest żywotność i liberalność łaciny średniowiecznej, tego jedynie udałego usiłowania, które
dążyło do tego, by stworzyć ogólny, przynajmniej naukowy język, linguam communem, natura,
usu, consuetudine factam. Żywotność łaciny średniowiecznej sprawiła, że była ona nie tylko
językiem uczonych i literatów, ale stawała się także poniekąd mową ludową. Liberalność znowu
i demokracja łaciny średniowiecznej pozwalała jej rozwijać się nie typowo, w pewnych, ściśle
zamkniętych granicach, ale indywidualnie; stąd inną jest ona u Francuzów, inną u Niemców, itd., bo
nikomu wówczas nie chodziło o jakiś idealny, z martwych wskrzeszony język łaciński, ale o mowę
łacińską, odpowiadającą rzeczywistym potrzebom intelektualnym i materialnym. Barbarzyńskim
językiem latinitas medii aevi nie była, bo barbarzyńskim nie jest język, który urabiał się naturalnie
i prawidłowo, stworzył tak olbrzymi zasób środków do wyrażania myśli, tyle nowych terminów
dla wiedzy i umiejętności, dla życia i najróżnorodniejszych jego form i objawów, dla najrozmaitszych
zajęć i stanów — terminów, niewyparowanych zgoła przez renesansistów, a istniejących dotychczas u
wszystkich narodów kulturalnych.
Najważniejszymi momentami w historycznym rozwoju kultury literackiej wieków średnich
jest naprzód ten fakt, że cała ta kultura, mianowicie Zachodu i Południa, owoc wspólnej pracy
narodów germańskich i romańskich, opierała się nie tylko na przekazanej przez starożytność kulturze
rzymsko-helleńskiej, ale także na chrześcijańskiej — po wtóre zaś, że kultura duchowa
średniowieczna stworzyła dla myśli swoich narzędzie, nacechowane indywidualnością, łacinę
średniowieczną.
Jak w ogólnej kulturze średniowiecznej Europy pierwiastek narodowy za mało na jaw występuje,
chowając się na plany ostatnie, tak samo ma się rzecz z jej kulturą piśmienniczą. Z tego powodu
piśmiennictwa narodowe owoczesne — powiada bardzo trafnie Ebert (Geschichte der christlichlateinischen Literatur) — należy uważać raczej za członki tego samego zjednoczonego organizmu
światowej literatury, niż za gałęzie jednego drzewa. Podstawą takiego twierdzenia jest i to,
55
że wszystkie średniowieczne łacińskie piśmiennictwa ożywiają te same idee, i to, że te idee pojawiają
się w nich w takich samych zupełnie lub w podobnych formach. Trzeba też stwierdzić, że literatura
średniowieczna łacińska wypiastowała literatury narodowe i wychowała je, dała im bowiem nie
tylko przykłady i wzory dla poszczególnych rodzajów, ale także pod jej wpływem urobiły się formy
poetyczne i, co ważniejsza, styl prozaiczny literatur narodowych.
Zanim literatury narodowe, in potentia tkwiące w zjednoczonym organizmie światowej
literatury średniowiecznej, wyłoniły się jako samoistne jedności, zróżnicowane o tyle, że mogły
utworzyć to, co nazywamy właśnie literaturami narodowymi, musiały wykonać pracę taką, jaką
wykonały całe wieki, by stworzyć język łaciński literacki, klasyczny czy średniowieczny. To wyjaśnia
w wielkiej części, dlaczego języki germańskie i romańskie tak późno stały się literackimi, dlaczego tak
późno powstała narodowa literatura germańskich lub romańskich narodów. W pracy tej znowu
przez wieków szereg wyręczał owe narody istniejący jako żywy język łaciński, język ogólny
i wspólny średniowiecznego życia i średniowiecznego piśmiennictwa europejskiego; aż do swego
wyparcia przez dojrzałe i urobione języki nowożytne łacina pozostaje przy władzy niepodzielnej we
wszystkich literaturach i we wszystkich rodzajach literatury i nauki, powoli dopiero ustępując miejsca
budzącej się sile języków nowych.
Oprócz omówionych trzech czynników: Kościoła, cesarstwa i stanu języków europejskich
nowych, była jeszcze jedna okoliczność nader ważna, która łacinie nadawała jedynowładztwo
nad piśmiennictwem średniowiecznym.
Wyobrażenie i prawdę, że umiejętność, wiedza, umienie i poezja, czyli ogólnie mówiąc,
że każda praca pióra, bez względu na to, czy służy nauce, czy pięknu, jest samoistną w życiu
potęgą, okupiono trudami i ofiarami wieków. Twórczość grecko-rzymska, mimo całą swoją
wielkość, nie miała nigdy niezależności od potęg i władz ziemskich, a przede wszystkim od państwa.
Dopiero Kościół chrześcijański — przyznały mu tę zasługę badania historyczne — przełamał szranki,
przez starożytność uświęcone, i pierwszy a zasadniczo odjął władzy państwowej dziedzinę sumienia,
pracę nad duchem. Odtąd także piśmiennictwo jako potęga duchowa, najbliżej z Kościołem
spokrewniona, przez Kościół przede wszystkim usamowolniona, na Kościele opierać się będzie, nie
tylko jako na instytucji zorganizowanej tak silnie jak państwo, ale także jako na jedynej rozsadniczce
idei najwyższych, kultury i cywilizacji najwyższej. Odtąd cała literatura, piękna czy naukowa, nazwie
się na setki lat ancilla dominae, służebnicą Kościoła i teologii, i przez setki lat piśmiennictwa treść
istotną stanowić będzie Kościół, jego urządzenia, prawa, nauki, pragnienia, dzieje, dążenia, pieśni,
legendy, itd. Nawet wtedy, gdy piśmiennictwo chrześcijańskie zwróci się do skarbów duchowych
starożytnego świata po wzory lub przykłady, wybierze z nich przede wszystkim takie utwory, którym
będzie mogło przeciwstawić treść, zaczerpniętą z Pisma św. Taki sposób postępowania w tworzeniu
trwać będzie długo, rozwinie się bardzo w poezji renesansowej, nawet w piśmiennictwie
reformacyjnym nie straci na sile, owszem przybierze jeszcze na niej. Piśmiennictwo średniowieczne
nawet wtedy, gdy będzie się na serio zajmowało literaturą starożytną, gdy — nadspodziewanie —
będzie miało niezaprzeczony dla niej entuzjazm, nie będzie się zajmowało tą literaturą z tych
powodów, co humanizm lub renesans, t. j. aby się rozkoszować jej płodami i upajać się odore
eloąuentiae antiąuae, lecz aby wydobyć z nich prawdę dla dobra człowieka chrześcijańskiego
i dla powiększenia chwały Boga.
Wobec okoliczności omówionych zrozumiałym jest posługiwanie się językiem łacińskim
przez Kościół — wyłączne prawie posługiwanie się nim przez poetae ac scriptores christiani,
którzy wychowali się pod skrzydłami Kościoła rzymskiego — przez literaturę w ogóle, która obok
Kościoła i przy nim powstała, którą ten Kościół usamowolnił, z której wreszcie uczynił obok siebie
i obok państwa trzecią z rzędu potęgę w cywilizacji narodów nowych. Jeżeli stosunki co do ogólnego
zapanowania łaciny tak się ułożyły u narodów historycznie starszych, germańskich i romańskich, tym
bardziej nie mogły ułożyć się inaczej u narodów historycznie młodszych, które o wiele później stały
się uczestnikami kultury chrześcijańskiej nie przez kogo innego, tylko przez Kościół.
W obliczu takich czynników kulturalnych w ogóle a literackich w szczególności znalazła się
Polska, kiedy wyszła ze stanu ludu, aby wejść w stan wyższy narodu. Jak dzieje jej jako narodu,
należącego do młodszych, poczynają się dopiero w w. X, podobnie także jej piśmiennictwo święci
narodziny swoje między wiekiem XI a XII, t. j. w epoce, w której średniowieczna literatura łacińska
i jej narzędzie, średniowieczny język łaciński, doszły do szczytu najwyższego. Już zatem w swoim
poczęciu miało piśmiennictwo polskie drogę wytkniętą, po której musiał iść jego rozwój: z jednej
56
strony język łaciński, uświęcony wiekowym panowaniem, z drugiej imitatio, naśladownictwo
wzorów gotowych, normowane obcą praktyką i przepisami obcej teorii retorycznej i poetyckiej.
Jeżeli przytoczone czynniki z zewnątrz płynące, natury ogólnej i siły niezwyciężalnej, naznaczały
z góry piśmiennictwu, w Polsce powstającemu, pewne drogi, nie można pominąć także okoliczności,
z kulturą miejscową ściśle związanych, a ręka w rękę idących z czynnikami już omówionymi.
Pod tym względem znamiennym jest, że podmiot, w Polsce literaturę tworzący, był elementem
napływowym, ze stanowiska kasty do stanu duchownego należącym, nie mającym z twórczością
etniczną miejscową żadnego związku, ani nie mogącym dla niej obudzić w sobie żadnego interesu; —
że tak samo miała się rzecz z podmiotem, wobec tworów literatury biernym, na który również składali
się obcy, na grunt Polski przeniesieni, a jeżeli tubylcy, to w duchu przybyszów urobieni i w szkołach
cudzych, z nimi przyniesionych, ukształceni.
W takich okolicznościach poczęta i zrodzona literatura musiała nie tylko przetwarzać obce zasoby
myślowe i wyobraźniowe, posługiwać się obcą formą i obcym sposobem wydania treści, ale także co
do najbardziej wewnętrznej strony swojej zmuszona była tak się urabiać, aby przedstawiała jeden
z członków tego samego zjednoczonego organizmu światowej literatury. Konsekwencje z takiego
stanowiska płynęły dla literatury polskiej trojakie: pod względem ducha internacjonalność, —
pod względem źródeł twórczości nie wewnętrzny popęd do tworzenia i konieczność wyzwalania się
jednostki z trapiących ją stanów, ale w stopniu znaczniejszym niż gdzie indziej, zewnętrzna potrzeba,
utylitaryzm i okazjonalność, — pod względem celu wreszcie tendencje nauczania
umoralniającego na tle religijno-kościelnym. Szlaki, po których dążyła literatura w Polsce, i oblicze,
jakie nadały jej wpływy i stosunki tak zewnętrzne jak wewnętrzne, uległy przemianie, kiedy żywioł
polski, w szkole obcej przygotowujący się do życia duchowego a skutkiem tego ograniczony
do biernego przyjmowania dobrodziejstw oświaty i do nieproduktywnego wobec niej stosunku, zaczął
zaznaczać się czynnie na polu piśmienniczym. Stało się to w różnych czasach i na różnej drodze,
mianowicie przez to, że żywioł polski zdobywał dla języka narodowego miejsce w piśmiennictwie
od drugiej połowy XIII w., po wtóre przez to, że organizmowi swojemu przyswoił obce etnicznie
pierwiastki: niemieckie, czeskie itd., a z nimi wszelkie intelektualne dobytki, następnie że do życia
obudził poza duchowieństwem przedstawicieli świeckości a przynajmniej zasoby myśli i uczucia
świeckiego. Skutkiem takich kroków żywioł polski uczynił się sam podmiotem w literaturze twórczoproduktywnym i dla tego stanowiska zdołał, od drugiej połowy XV w. poczynając, kłaść szerokie
i trwałe podstawy rozwoju, przy których pomocy jednym z dawnych swoich nauczycieli dorównał,
innych w zupełności przewyższył.
Wspomniane dopiero co fakta, doniosłe ze względu na rozwój całej literatury średniowiecznej
w Polsce, wykreślają zarazem drogi dla traktowania dziejów jej poezji, mianowicie wskazują,
że dwujęzyczność dzieli ją na poetyczną literaturę łacińską i polską, — dwurodzajowy zaś
pierwiastek osnowy, nie zawsze i niekoniecznie atoli złączony z tym lub owym stanem pisarza,
na poezję o treści duchowej i świeckiej.
Z rozdziału: W i e r s z e o z d a r z e n i a c h w s p ó ł c z e s n y c h .
Najliczniejsza ta niemal część wśród epiki o znamieniu historyczności i aktualności, a skutkiem
tego wyposażona w pewną bezpośredniość, która wynagradza w niej braki poezji rzeczywistej,
pod względem formy ma z reguły predylekcję do treściwego oddania rzeczy, tak daleko nieraz
posuniętego, że płody jej nierzadko przyjmują postać tzw. wierszy chronologicznych, —
pod względem osnowy zaś obraca się w kilku tematach, powtarzających się stale i przyjmujących
skutkiem tego cechy typowe.
Typ pierwszy, poświęcony b i t w o m ,
wojnom,
napadom,
klęskom
i z w y c i ę s t w o m , tak polskim jak obcym, wypełniają, zabytki następujące: D w u w i e r s z
heksametrowy o n a p a d z i e T a t a r ó w na K r a k ó w 24 grudnia 1287 r., z pierwszym wierszem
nieczytelnym (Noagus Cracoviam incenderat Tartarus urbem), może początek dłuższego o tym
zdarzeniu utworu (MP VI, 650). — D w u w i e r s z , podający rok 1299, jako datę n a p a d u
K r z y ż a k ó w n a P o z n a ń (MP III, 41). — H e k s a s t y c h r y m o w a n y o k l ę s c e
K r z y ż a k ó w p o d P ł o w c a m i 1331 r., zachowany w kilku kodeksach z pewnymi zmianami
(MP III, 210 i V, 906). — D w u w i e r s z rymowany o n a p a d z i e L i t w i n ó w , nie datowany,
w »Spominkach Gnieźnieńskich « i » mieszanych « (MP III, 45 i 228). — W i e r s z chronologiczny,
57
rymowany, n a z w y c i ę s t w o P o l a k ó w n a d K r z y ż a k a m i p o d T u c h o l ą 1410 r.
w roczniku Świętokrzyskim (MP III, 85).
W i e r s z e o z w y c i ę s t w i e G r u n w a l d z k i e m . Wierszy o magna strages,
magnus conflictus czy wielgiem pobiciu grunwaldzkiem, jak zauważył Zeissberg (DWS, I, 59 i 243,
uw. 3) zachowało się w liczbie około 50 w rozmaitych rękopisach, lecz nie wszystkie są znane
i wydane. Najważniejsze między nimi i dzisiaj dostępne są: Siedmiowiersz Illustris princeps
Wladislaus rex Polonorum, pisany przeważnie leoninami, w roczniku Traski, t. z. dopełnieniu
szamotulskiem, po którego przytoczeniu pisarz powiada: item subsequentia metra idiomatis Polonici
possunt similiter recitari, lecz wierszy polskich nie przytoczył i pozbawił poezję polską historyczną
jednej ważnej i ciekawej pozycji (MP II, 868). — Tetrastych Anno milleno quadringesimo deno,
Augusto sub mense Cruciferi strati sub ense w roczniku Miechowskim, przeważnie w leoninach
(MP II, 894). Może być, że oba powyższe wiersze są tego samego pióra. — Anno milleno
quadragesimo duodeno, Sub mensis Julii die quindecima, tymi słowy zaczynający się utwór
łaciński o kilku wierszach, z których dwa powyższe przytacza Bielowski z rękopisu przy kronice
Kadłubka Jana Odelfa z drugiej połowy XV w., (może z r. 1471). (Wstęp krytyczny do dziejów pols.,
Lwów, 1850, str. 144, i MP II, 211). — Ulricus fecit bella Prutenis ipse magister, jeden wiersz
z utworu, podanego przez Mikołaja z Błonia w ustępie, wtrąconym między jego kazania, pt. De
magna strage alias o wielgym pobyczyu (Strehlke, Scriptores rerum Prussicarum, III, 439—42). —
Stat ecce Polonia, ruit alti magister ab illa, heksametr, który nam podał proboszcz Piotr
Weinknecht (Strehlke, Scriptores rer. Pruss., III, 432). — Ense Polonorum cecidit genus
Teutonicorum, poemat o 26 wierszach w rocznikach Świętokrzyskich ( M P . III, 85), pisany
leoninami. — M i k o ł a j a z B ł o n i a , dekretów doktora i znakomitego kaznodziei, Metra de lite
Prutenorum et Polonorum, najlepszy i najdłuższy wiersz o fakcie dziejowym, skutkiem którego
niby przez propyleje sztandarami krzyżackimi ozdobione Polska wkraczała na arenę dziejów
wielkoświatowych. Wydał go pierwszy z rękopisu Bibl. Jagiell. Nr. 2115 (De proelio Tannenbergensi)
Wiszniewski (Hist. lit. pol., III, 365—6), z uzupełnieniami zaś i poprawkami Narbutt (w Atheneum
Kraszewskiego, 1845, II, 179—83; zob. nadto Strehlke, Scriptores Rer. Pruss., III, 441—2). (Zob.
Ulanowski B., Mikołaj z Błonia... w RW histor., 1888, XXIII, 22 n.; Morawski K., Hist. Uniwersytetu
Jagiellońskiego. Kraków. 1900, I, 247 n.). — De conflictu Polonorum cum Pruthenis, poemat
o 12 (?)wierszach, na str. 712 rękopisu Kroniki mistrza Wincentego z r. 1450, noszącego nazwisko X.
Czartoryskiego (Bielowski, Kronika Mistrza Wincentego, MP II. 206). (Osuchowski H., Niektóre
opowieści i wiersze o Grunwaldzie w XV i XVI w. w Sprawozdaniu gimnazjum w Tarnopolu za r.
1905, str. 1—25; Kossowski St., Chwała Grunwaldu jako motyw literacki. Słowo Polskie, Lwów,
1910, Nr. 295 n.).
W i e r s z e o k l ę s c e W a r n e ń s k i e j 1444 r. Wielkie zdarzenie pod Warną, połączone
z rozstrzygnięciem losu Konstantynopola na całe stulecia i z bohaterską śmiercią króla Władysława
III, w XV stuleciu zostało uwiecznione dwoma utworami anonimowymi: a) Jeden z nich p. t.
Carmen in mortem Wladislai Warnensis, regis Poloniae, zachowany w kodeksie Nr. 1954
Bibl. Jagiell., napisany — zdaje się — po języku sądząc, przez Krakowianina (a stanowczo przez
Polaka), między r. 1444—1461, w 7 1 dystychach elegiackich, stanowi całość (jak słusznie zauważył
Bruckner przeciw Zeissbergowi) nierozerwalną, jakkolwiek można ją na ustępy rozłożyć. Pod
względem formy i faktury, przypominając wiele podobnych obcych utworów, jest w części jakby
epicedionem, włożonym przez autora w usta Władysława, w części epicznym opisaniem wypadku,
które poeta kończy stereotypową prośbą do czytelnika o pobłażliwość: Si quid oberravi, parcite posco
mihi. (Zeissberg, Analekten zur Geschichte d. XV Jhdts. II. Erinnerungen an die Schlacht bei Warna,
w Zeit-schrift f. d. oesterreich. Gymnasien, 1871 r., XXII, 81 n., gdzie po raz pierwszy przedrukowano
na str. 108 wiersz p. t. Anonymes Lied auf die Schlacht bei Warna, i tenże: Dziejopisarstwo polskie
wieków średnich. Warszawa, 1877, I. 245. — Zob. także uwagi Brucknera ŚPł w RWF 1892, XVI,
363 i 1891, XXIII, 293, dotyczące treści wiersza i jego tekstu). — b ) Drugi wiersz na ten sam temat,
bez tytułu: Ego Wladislaus, Polonorum quondam a der am laus, rzecz anonima, lecz Polaka,
jak dowodzą w tekst łaciński wplecione słowa polskie »Prosch za namij panno Maria Syna«, napisana
w połowie XV w., w 93 niesfornych, rymowanych, długich wierszach, znajduje się w rękopisie Nr.
1317 Bibl. Czartoryskich, który już w r. 1850 opisał Bielowski we »Wstępie krytycznym do dziejów
Polski«.
58
INTERNETOWY RETRO-PODRĘCZNIK
DO JĘZYKA POLSKIEGO
w „Zeszytach Jagiellońskich”
na stronie internetowej szkoły: www.jagiellonka.plock.pl
1. Średniowiecze.
• Wprowadzenie historyczne do epoki/Polska za Chrobrego (ZJ28/Karol Szajnocha) •
Polska w XII wieku/Herman/ Krzywousty/ wojewoda Sieciech/ czasy Mieszka Starego
(ZJ28/Stanisław Smolka) • Polska za Łokietka i Kazimierza Wielkiego (ZJ28/Karol
Szajnocha/Józef Szujski) • bitwa pod Grunwaldem (ZJ28/Zygmunt Wojciechowski).
• Poezja polska/ wiersze o zdarzeniach wspólczesnych (ZJ44/54-58/Wilhelm
Bruchnalski) • Literatura epoki jagiellońskiej/od 1364 r./powołanie Akademii
Krakowskiej/ do 1543 r./wystąpienie Reja/ początki renesansu • poezja religijna • poezja
świecka • poezja łacińska • proza – m.in.: Biblia polska królowej Zofii • kazania • mowy
polityczne • nauki społeczne i ścisłe/Grzegorz z Sanoka • Jan Ostroróg • Jan
Łaski/Statut Łaskiego • Wojciech z Brudzewa • Jan Długosz • Kallimach/Filip
Buonacorsi (ZJ37/41-45/Władysław
Nehring) • Paweł
Włodkowic
(ZJ28/2627/Kazimierz Tymieniecki) • Kobieta w Polsce średniowiecznej (ZJ28/17-19/Stanisław
Kutrzeba) • Wypisy: kolędy średniowieczne (ZJ41).
2. Renesans.
• Złoty wiek kultury polskiej/reformacja, humanizm, rozwój języka polskiego i literatury
(ZJ28/28-31/Ignacy Chrzanowski) • Mikołaj Rej/biografia i całość twórczości/(ZJ42/59/Piotr Chmielowski). • Jan Kochanowski/całość twórczości (ZJ44/27-42/A. i M.
Mazanowscy), „Pieśń świętojańska o Sobótce” (ZJ42/10-13/Piotr Chmielowski).
3. Barok.
• Wprowadzenie historyczne do epoki: Polska XVII wieku/ charakterystyka świata
staroszlacheckiego (ZJ31/Adolf Pawiński/Aleksander Brückner) • klęska pod Cecorą
(ZJ31/Józef Tretiak) • Polska wobec wojny z Turkami/Jeremi Wiśniowiecki
(ZJ31/Wiktor Czermak) • oblężenie Zbaraża/pospolite ruszenie pod Sokalem/pierwsze
liberum veto (ZJ31/Ludwik Kubala) • bitwa pod Chocimiem 1673 (ZJ31/Tadeusz
Korzon) • ziemia lwowska (ZJ31/Władysław Łoziński).
4. Oświecenie.
• Wprowadzenie historyczne do epoki: Polska w dobie upadku (ZJ35/Tadeusz Korzon)
• czasy saskie w polityce i obyczajach (ZJ35/Szymon Askenazy/Jędrzej Kitowicz) •
Polska
za Stanisława
Augusta/konfederacja
barska
(ZJ35/Józef
Ignacy
Kraszewski/Władysław Konopczyński) • rozwój oświaty i kultury czasów
stanisławowskich (ZJ35/Ignacy Chrzanowski) • Konstytucja 3 Maja (ZJ35/Ludwik
Finkel/Oswald Balzer) • o Targowicy (ZJ35/Władysław Smoleński) • Tadeusz
Kościuszko/bitwa pod Maciejowicami (ZJ35/Tadeusz Korzon/Antoni Chołoniewski). •
Ignacy Krasicki/ całość twórczości (ZJ44/43-52/A. i M. Mazanowscy)
• Rozwój badań nad językiem polskim: Onufry Kopczyński • Tadeusz Nowaczyński •
Franciszek Szopowicz • Alojzy Feliński • Józef Elsner • Józef Franciszek Królikowski •
Jan Nepomucen Kamiński • Alojzy Osiński • Samuel Bogumił Linde/Słownik języka
polskiego • Józef Mroziński (ZJ37/5-8/Julian Bartoszewicz).
59
INTERNETOWY RETRO-PODRĘCZNIK DO JĘZYKA POLSKIEGO
w „Zeszytach Jagiellońskich”: www.jagiellonka.plock.pl
5. Romantyzm.
• Joachim Lelewel /biografia (ZJ37/45-47/Władysław Nehring).
• Adam Mickiewicz do roku 1829/ballady, „Grażyna”, „Sonety krymskie”, „Konrad
Wallenrod” • Szkoła Mickiewicza litewska: Antoni Edward Odyniec • Julian Korsak •
Aleksander Chodźko • Antoni Górecki • Józef Massalski (ZJ37/8-11/Julian Bartoszewicz)
•Adam Mickiewicz w latach 1829 – 1844/podróże, twórczość rzymska, profesura
w Lozannie, profesura w Collège de France (ZJ37/8-11/Julian Bartoszewicz). • Adam
Mickiewicz po 1831 roku/III cz. „Dziadów”, „Księgi narodu”, „Pan Tadeusz” (ZJ40/2337/Bronisław Chlebowski). • Maryla, Telimena, Zosia/(ZJ42/22-32/Piotr Chmielowski).
• Adam Mickiewicz/Wypisy: Pieśń filaretów, Zdrowie filaretek, Oda do młodości, Czaty,
Choć z tobą w drogę, Do D.D., Co to jest?, Księgi narodu polskiego, Pan Tadeusz (fragm.
Ks. I i X), Do czytelników „Pielgrzyma”, O ludziach rozsądnych i ludziach szalonych,
Lekcja 30, Lekcja 31 Kursu pierwszego Literatury słowiańskiej, Miłość poety a miłość
filozofa, Skład zasad, Król chory i lisy, Żal rozrzutnika (ZJ26).
• Juliusz Słowacki/całość życia i twórczości (ZJ36/Bronisław Chlebowski); „Król-Duch”
(ZJ37/16-30/Antoni Małecki). • Zygmunt Krasiński/„Nie-Boska Komedia”, „Irydion”,
„Listy” (ZJ42/14-21/Piotr Chmielowski). • Andrzej Towiański/biografia (ZJ40/1318/Józef Tretiak) • Józef Ignacy Kraszewski/powieści (ZJ44/4-7/Aleksander Brückner)
• Wypisy/ Towiański Biesiada (ZJ40/19-20) • Józef Bem, Zachowanie ducha w wojsku, O
wodzach (ZJ38), Kazimierz Deczyński, Głos chłopa o powstaniu listopadowym (ZJ38),
Józef Dwernicki, Raport dla księcia Radziwiłła (ZJ38), Konstanty Gaszyński, Czarna
sukienka (ZJ38), Seweryn Goszczyński, Wyjście z Polski (ZJ38), Maurycy Mochnacki,
Powstanie narodu polskiego (ZJ38), Ignacy Prądzyński, Pamiętniki (ZJ38), • Józef
Ignacy Kraszewski, Wigilia (ZJ41).
6. Pozytywizm.
• Józef Korzeniowski/„Krewni” (ZJ37/32-36/Julian Klaczko). • Bolesław Prus/twórczość
(ZJ40/41-43/Bronisław Chlebowski) • Eliza Orzeszkowa/całość twórczości (ZJ44/7-12/
Aleksander Brückner) • Henryk Sienkiewicz/„Ogniem i mieczem” (ZJ40/5-12/Stanisław
Tarnowski); twórczość (ZJ40/38-41/Bronisław Chlebowski).
7. Młoda Polska.
• Modernizm i romantyzm (ZJ42/41-47/Ignacy Matuszewski) • Powieść
najnowsza/G. Zapolska, A. Sygietyński, A. Gruszecki, A. Dygasiński, Wł. Reymont,
W. Berent, I. Dąbrowski, S. Żeromski, W. Sieroszewski, T. Jeske Choiński,
W. Gąsiorowski, Sewer, M. Rodziewiczówna, inni (ZJ44/12-24/ Aleksander Brückner).
8. XX wiek.
• Zofia Kossak-Szczucka: Rok polski. Obyczaj i wiara. Grudzień (ZJ41).
• Stefan Themerson – życie, twórczość, fragmenty dzieł (ZJ43). Wypisy: Przygody Pędrka
Wyrzutka (fragm.), Wykład profesora Mmma (fragm.) z przedmową Bertranda Russella,
Kardynał Polatuo (fragm.), Katedra Przyzwoitości, Dlaczego się nadymali, Jak się dziką
wodę oswaja i jak się ją do roboty zaprzęga, Kasa szkolna i rumianek, Syn lekarza (ZJ43).
9. Poza epokami.
• O kolędach staropolskich (ZJ41/12-25/Stanisław Dobrzycki /Stanisław Tarnowski);
• Wypisy: kolędy staropolskie (ZJ41). • Diabeł w poezji XIX wieku (ZJ42/35-40/Ignacy
Matuszewski).
60

Podobne dokumenty