nr 27 - PDF Pismo Studenckie PDF
Transkrypt
nr 27 - PDF Pismo Studenckie PDF
www.redakcjaPDF.pl maj nr 5 (27)/2010 • ISSN 1898–3480 • egzemplarz bezpłatny pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego a i p o t U i c s o n jed Ale Na wejściu Wystarczy utrzymać poziom dziennikarstwo numer! 03 Na wejściu: Katarzyna Kolenda-Zaleska o pracy dziennikarza w chwilach narodowej tragedii 04 Temat numeru: Jedność po żałobie pierwsze rozbiły media 06 Gdzie się zacząłem: Wojciech Mann foto 08 Puls redakcji: Impreska w Radiu Eska 10 Polecamy: Członkiem agencji Magnum ma szansę zostać każdy 11 Warsztat: Fotografia podczerwieni 12-13 Fotoesej, fot. Tony Ray-Jones kultura & społeczeństwo public relations 14 Kolumna Zygmunta: Co wolno fotoreporterowi? 15 PR na świecie to nadal inny public relations niż polski. Rożni się. Jak bardzo? 16 Case study: Brałeś, nie jedź. Pierwsza kampania społeczna dla kierowców dotycząca narkotyków To Proste: Dlaczego facebook jest ważny? 17 Na mieście: Przegląd letnich festiwali 18: Kino: Film w służbie pamięci historycznej 19-21 Co warto zobaczyć, obejrzeć, posłuchać, przeczytać? Subiektywny przewodnik po świecie muzyki, filmu i książki. 22 Poradnik: Przed wydrukiem pracy licencjackiej Rozciąganie ciała czyli stretching 23 Książę i żebrak wydarzeń kulturalnych maja 24 Konkurs o nagrodę Prezesa NBP Zbigniew Żbikowski Z „byciem dziennikarzem” jest tak jak z „byciem rodzicem”. Do jednego i drugiego trzeba dorosnąć. Tymczasem, niezależnie od tego, jak głęboką prawdę (lub jak wielki banał) stwierdzenie to skrywa, świat pełen jest dziennikarzy i rodziców, którzy „nie dorośli”. I skąd to się bierze? Może stąd, że do obu grup nabór jest otwarty: nie trzeba kończyć specjalistycznych szkół, by pracować w mediach bądź mieć dzieci. Wystarczy chęć szczera. Dyskusja o tym, czy trzeba kończyć studia Koniec świata i dalej Miesiąc po tragedii w Smoleńsku wciąż trudno zająć się – w kontekście mediów - czymś innym niż właśnie nią. Trudno też stawiać plusy i minusy, dlatego tym razem bez nich. Dziennikarze mają już za sobą najtrudniejszą pod względem emocjonalnym część (co oczywiste) tych wydarzeń, czyli czas żałoby narodowej. Teraz stoją przed nimi dwa kolejne wyzwania: informowanie o przebiegu śledztwa w sprawie katastrofy oraz obsługa błyskawicznej kampanii prezydenckiej. Według prof. Wiesława Godzica, krakowskiego medioznawcy, w pierwszych dniach po katastrofie „media stworzyły atmosferę końca świata”. Sama przez ponad tydzień nie pisałam o niczym innym, jak o konduktach żałobnych i pogrzebach. Wiem więc, jak było to trudne i autentyczne w emocjach. Jednocześnie przyznaję rację profesorowi Godzicowi. Bo jak to możliwe, że nagle ze wszystkich mediów na tydzień znikają wszelkie informacje, oprócz tych dotyczących Smoleńska? Świat zatrzymał się? Urzędy przestały pracować? Szpitale przyjmować chorych? Giełda zamarła? Nie – w prawdziwym życiu. Tak – w mediach. Kilka dni po wypadku, kiedy otrząsnęłam się z pierwszego szoku i zainteresowałam się tym, co dzieje się „poza żałobą”, zaczęłam przerzucać kanały telewizyjne. Pierwszych 12 pokazywało jednak żałobę (przywiezienie kolejnych trumien, kolejkę do Pałacu, zdjęcia ze Smoleńska, rozmowy z ekspertami, wspomnienia o zmarłych), dopiero na trzynastym mogłam zobaczyć, co słychać w świecie. Nie był to kanał polski, ale amerykańska stacja informacyjna CNN. Nasi dziennikarze ocknęli się dopiero pod koniec tygodnia, gdy nad Europą zawisła chmura wulkanicznego pyłu. Ale też na początku nie w kontekście tego, że tysiące ludzi utknęło na lotniskach, lecz w nawiązaniu do pogrzebu prezydenta: Obama przyleci czy nie przyleci? Zainteresowanie uziemioną Europą przyszło dopiero po pochówku na Wawelu. Teraz media zajmują się śledztwem i wyborami. Obie sprawy kluczowe dla przyszłości państwa. Na pewno łatwiej pisać o śledztwie, chociaż prokuratorzy bronią dostępu do informacji. Jednak już widać, że dzięki naciskowi dziennikarzy zdarza im się powiedzieć więcej niż planowali. Z wyborami sprawa jest o stokroć trudniejsza, bo choć to czysta polityka, to nie da się o niej pisać w oderwaniu od wydarzeń z 10 kwietnia. Nawet, gdyby Grzymkowska, Dominika Jędrzejczyk, Patryk Juchniewicz, Marcin Kasprzak, Mirek Kaźmierczak, Anna Kiedrzynek, Jakub Szarejko, Krystian Szczęsny, Maja Trzeciak, Elżbieta Wójcik, Agata Żurawska reklama REDAKCJA redaktor naczelny: Zbigniew Żbikowski z-ca redaktora naczelnego Paweł H. Olek szefowie działów: dziennikarstwo: Tomasz Betka fotografia: Ewelina Petryka kultura & społeczeństwo: Emil Borzechowski zespół redakcyjny: Tomasz Dowbor, Roksana Gowin, Magdalena | 02 | dziennikarskie, żeby zostać dziennikarzem, pewnie nigdy się nie skończy, a przynajmniej do czasu, kiedy wykonujący ten zawód nie zechcą, wzorem adwokatów lub komorników, dokonać samozamknięcia środowiska i dopuszczać na łamy czy na antenę tylko tych, którym wydadzą licencję. A że na to się nie zanosi, dopływ do zawodu jeszcze długo będzie rozdwojony – będą do niego trafiać i ci z dyplomem dziennikarza i wyuczonym warsztatem, i ci „z ulicy”, nie mający nie tylko przygotowania z zakresu etyki dziennikarskiej, ale także nieumiejący nazwać poszczególnych części tekstu publicystycznego. Stąd świat mediów pełen jest także takich znakomitych dziennikarzy, którzy fachu uczyli się w biegu, od razu praktykując, tak jak są genialni malarze bez dyplomów akademii sztuk pięknych i znakomici muzycy bez roku nawet w konserwatorium. Tak jak mamy znakomitych rodziców bez jednego kursu w zakresie wychowania. Dorośnięcia do „bycia dziennikarzem” potrzebują jedni i drudzy. Taki Wojciech Mann, bohater jednego z tekstów tego numeru. Skończył studia, ale filologiczne, które nie wyposażyły go nawet w namiastkę warsztatu dziennikarskiego. Poszedł do radia i krok po kroku, opanowując dziennikarstwo muzyczne współpraca: Cezary Biernat, Jan Brykczyński, Radosław Firlej, Bartosz Iwański, Małgorzata Januchowska, Maria I. Szulc, Wioletta Wysocka, Marcel Zatoński autorskie cykle: Gdzie sie zaczęłam - Magdalena Karst-Adamczyk Zapisz to, Kisch! - Agnieszka Wojcińska Kolumna Zygmunta - Andrzej Zygmuntowicz Książe i Żebrak – Szczepan Orłowski, Kajetan Poznański grafika, okładka i skład DTP: Karol Grzywaczewski / www.grafikadtp.com okładka: Pałac Namiestnikowski, miejsce składania hołdu parze prezydenckiej przed pomnikiem księcia Józefa Poniatowskiego fot. Krystian Szczęsny metodą prób i błędów, doszedł do pozycji w tej branży, jakiej można mu pozazdrościć. Można oczywiście wszcząć dyskusję w rodzaju: a co to za dziennikarstwo, raczej konferansjerka i show, niechby pan Wojciech wziął się za reportaż lub robienie wywiadów zamiast ich udzielania, o, to by wtedy pokazał, co umie jako dziennikarz. Pewnie by pokazał, tylko że Wojciech Mann nie musi już niczego udowadniać, bo to on wyznacza standardy – w zakresie postaw i w zakresie umiejętności, według których można teraz szkolić dziennikarzy radiowych czy muzycznych. On po prostu już dawno do tego zawodu dorósł. A kto dorósł, nie musi już zdawać specjalnego egzaminu z zachowania w nadzwyczajnych okolicznościach ani poddawać się ocenie gremium od etyki dziennikarskiej, o czym w ostatnich tygodniach tak głośno. Wprawdzie „egzamin” odnosi się w większym stopniu do dziennikarstwa newsowego oraz publicystów i komentatorów życia politycznego i społecznego, ale – na poziomie zachowań – przejawia się na każdym medialnym polu. Żeby go „zdać” na bardzo dobrze, wystarczy trzymać standard w każdych okolicznościach, nie tylko nadzwyczajnych. Tego nikt nie uczy na warsztatach, do tego można tylko dorosnąć. dziennikarze bardzo chcieli tego uniknąć, nie pozwalają na to sami uczestnicy debaty. Dlatego nie ma rozmów o programach i przyszłości kraju, są za to nawiązania do spuścizny tragicznie zmarłego prezydenta i innych pasażerów lotu TU-154. I dlatego ci dziennikarze, którzy chcieliby to obejść i zapytać o przyszłość, nie mają specjalnie pola manewru. Myślę, że w historii naszych mediów to bardzo ciekawy rozdział. Nie wiem, czy redaktorzy z tytułów prasowych i wydawcy telewizyjni znajdą sposób, by przebić się z merytoryczną debatą. Jeżeli jednak chcemy uniknąć kolejnego oskarżenia, że media wpadły w histerię, to warto im tego życzyć. Podobno Elżbieta Jaworowicz co pewien czas rozlicza się przed widzami ze skuteczności swoich interwencji podejmowanych w programie „Sprawa dla reportera”. Dzisiaj to chyba rzadkość, by dziennikarz nie zatrzymywał się na etapie podania newsa, ale też dopilnował sprawy i ją zamknął. Tym samym powiedział: zobaczcie, media naprawdę mają wpływ na rzeczywistość. To nie jest sztuka dla sztuki. Takich przykładów jest niestety niewiele, dlatego warto odnotować ważne dla życia społecznego interwencje, które rzeczywiście pomogły. Pierwszy: pomoc 11-letniemu chłopcu, który został odebrany rodzicom nieumiejącym zapewnić mu dobrych warunków mieszkaniowych i opieki. Matka w depresji, ojciec w łóżku po amputacji nogi. Czy to w każdym przypadku powód, by odebrać takim rodzicom dziecko i skierować je do placówki opiekuńczej? Po nagłośnieniu sprawy przez media okazało się, że matce da się pomóc, że dobrzy ludzie wyłożą pieniądze na remont domu tej rodziny. Dzięki temu chłopiec najpewniej wróci do rodziców, bo sąd przywróci im prawo do zajmowania się nim. Druga sprawa: poznański seksuolog molestujący pacjentki. Zaczyna się od programu, w którym kilka kobiet opowiada o niedopuszczalnych metodach terapii stosowanych przez pseudospecjalistę. Dalej idzie jak lawina – uczelnia zawiesza seksuologa, interweniuje samorząd lekarski, sprawę bada prokuratura. Tu pewnie dziennikarzom było łatwiej, bo to nośny temat. Ale czy właśnie nie na tym polega dziennikarska misja? Pomagać, zmieniać świat, nie zamiatać trudnych spraw pod dywan. Dla mnie takie dziennikarstwo jest ważniejsze niż tony szlachetnej publicystyki, która objaśnia świat, ale rzadko go zmienia. I dlatego wielki plus dla dziennikarzy, którym chciało się trochę powalczyć. Anita Krajewska korekta: Anna Kiedrzynek, Aneta Grabska WYDAWCA: Instytut Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego koordynator wydawcy: Grażyna Oblas druk: Polskapresse Sp. z o.o., nakład: 10 tys. egz. Oddano do druku 11 kwietnia 2010 roku adres redakcji: PDF pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa UW ul. Nowy Świat 69, pok. 51, (IV piętro), 00–046 Warszawa, tel. 022 5520293, e–mail: [email protected] Więcej tekstów w portalu internetowym: www.redakcjaPDF.pl reklama: Fundacja Szkolnictwo Dziennikarskie Kamila Psiuk ul. Nowy Świat 69, p. 307 e-mail: [email protected] współpraca z serwisem foto: stała współpraca: dz dziennikarstwo w kraju „Wprost” zrywa współpracę z Królem AWR „Wprost”, wydawca tygodnika, nie będzie już publikował felietonów byłego właściciela pisma Marka Króla. Powodem takiej decyzji są ostatnie jego felietony, a zwłaszcza tekst „Nie polezie orzeł w GWna”, w którym autor wyśmiał apel Andrzeja Wajdy o niechowanie pary prezydenckiej na Wawelu. Zdaniem Króla, inicjatorem zachowania reżysera był naczelny „Gazety Wyborczej” Adam Michnik. „A…a… Aaandrzej naa…na…napisz list. Zde… zde… zdewaweluj Kaczora. Ty ma… ma… masz sukces z ty… tym «Katyniem», to… tobie wolno. A my w… w… w «Gazecie» cię po… po… poprzemy” – przedrzeźniał Król Michnika. Wydawca „Wprost” przeprosił także czytelników, którzy poczuli się dotknięci publikacjami poprzedniego właściciela gazety. W grudniu ub. r. większościowe udziały w AWR „Wprost” kupiła Platforma Mediowa Point Group SA. Nowy layout „Newsweek Polska” Nowa szata graficzna upodobni tygodnik do wydania amerykańskiego. Tytuły i leady artykułów są teraz pisane wersalikami, a czerwone belki z nazwami działów zastąpiły kwadraty w lewym górnym rogu strony. W całej gazecie jest nieco mniej zdjęć i elementów graficznych. Z kolei mocniej wyeksponowano infografikę, co w opinii kierownictwa „Newsweek Polska” dodało layoutowi pisma przejrzystości i dynamiki. Średnie rozpowszechnianie płatne razem tytułu wyniosło w lutym br. 107,5 tys. egz.. 10 lat MTV Polska Od 29 kwietnia w budynku Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie można oglądać wystawę „10 lat MTV w Polsce”. Wystawa jest podsumowaniem dziesięcioletniej obecności stacji na polskim rynku – zwiedzający mogą zobaczyć m. in. archiwalne materiały promocyjne, przypomnieć sobie najgłośniejsze programy i najsłynniejsze logotypy stacji. Ekspozycja odbywa się w ramach Polskiego Festiwalu Reklamy, organizowanego przez Stowarzyszenie Komunikacji Marketingowej SAR oraz Klub Twórców Reklamy. Prezentacja potrwa do 15 maja. Wstęp wolny. Cytowalność – radio wyprzedziło telewizję W marcowym rankingu „Najbardziej opiniotwórcze media w Polsce” przeprowadzonym przez Instytut Monitorowania Mediów trzy pierwsze miejsca zajmują niezmiennie dzienniki – kolejno „Rzeczpospolita” (ponad 1,5 tys. cytowań), „Gazeta Wyborcza” (811) i „Dziennik Gazeta Prawna” (611). Na czwartą pozycję awansowało natomiast radio RMF FM (434) i wyprzedziło lidera stacji telewizyjnych TVN24 (318). Tym samym, po raz pierwszy od czerwca 2005 r., radiostacja stała się ważniejszym źródłem informacji niż kanał telewizyjny. Badanie przeprowadzono na podstawie blisko 8,5 tys. przekazów medialnych z okresu 1-31 marca br.. opr. Tomasz Betka dziennikarstwo | Na wejściu Płakaliśmy wszyscy, ale poza anteną fot. TVN Naczelna strona O pracy dziennikarza w chwilach narodowej tragedii, rzetelności przekazywanych informacji i szansach na zmianę języka publicznej dyskusji z Katarzyną Kolendą-Zaleską rozmawia Agata Żurawska Jakie miała Pani plany na tę tragiczną sobotę? Katarzyna Kolenda-Zaleska: Tego dnia akurat nie miałam dyżuru w redakcji „Faktów”. Chciałyśmy jechać z córką, która za kilka miesięcy zdaje do liceum, na dzień otwarty do jednej ze szkół. Planowaliśmy też odebrać bilety na Warszawskie Spotkania Teatralne. Planów było mnóstwo. Kiedy jednak włączyłam radio i usłyszałam, że rozbił się prezydencki samolot, wszystko przestało mieć znaczenie. Byłyśmy z córką zdruzgotane. Nie chciałam jej zostawiać w takiej chwili samej, więc wspólnie pojechałyśmy do TVN-u. Jak w takiej sytuacji powinien zachować się dziennikarz? Ktoś do Pani zadzwonił czy sama Pani zdecydowała, że musi jechać do redakcji? W takiej sytuacji jest oczywiste, że dziennikarz po prostu wsiada w samochód i jedzie do pracy. Ta tragedia nas wszystkich zaskoczyła. Na początku panował ogromny chaos, linie telefoniczne były przeciążone. Próbowałam się dodzwonić do TVN-u, TVN starał się skontaktować się ze mną. Jak znalazłam się na miejscu, miałam już przydzielony temat. Pomimo tak niewyobrażalnej tragedii od dziennikarza oczekuje się, że profesjonalnie wykona swoje zadanie. Czy wieloletnia praca w zawodzie zahartowała Panią? Na takie wydarzenie nic nie jest nas w stanie przygotować ani uodpornić, bez względu na to, czego już doświadczyliśmy w naszym życiu zawodowym i jakie wydarzenia relacjonowaliśmy do tej pory. Dziennikarz, tak samo jak widz, przeżywa taką tragedię, szczególnie w sytuacji, kiedy ofiarami są osoby, które doskonale znaliśmy. W jaki sposób przekazywać rzetelne informacje w takim momencie? Przede wszystkim należy powstrzymać skrajne emocje. Płacz na wizji uważam za bardzo nieprofesjonalny. Jeśli dziennikarz, który ma wielką moc oddziaływania, bo akurat tego dnia jest na ekranie, zaczyna histeryzować, stawia siebie w centrum wydarzeń i to jego żałoba staje się najważniejsza. Dziennikarz musi wyłączyć emocje. Wiem, że to jest trudne, ale z szacunku dla śmierci i ludzi, którzy to oglądają, dziennikarz powinien być wycofany. On jest tylko przekaźnikiem pomiędzy, na przykład tym, co dzieje się przed Pałacem Prezydenckim a ludźmi, którzy siedzą w Kołobrzegu przed telewizorem. Bo zalewając się łzami, pokazuje widzowi, że on cierpi, a to nie o to chodzi. On ma przekazać emocje innych ludzi i relacjonować to, co się dzieje. Czy łzy da się tak po prostu powstrzymać? My wszyscy płakaliśmy, ale nie na antenie. Dla mnie osobiście najtrudniejsza była praca na posiedzeniu w Sejmie, we wtorek 13 kwietnia. Przepłakaliśmy z moimi kolegami dziennikarzami cały dzień, ale w momencie, kiedy trzeba było zacząć relacjonować specjalne posiedzenie, po prostu zaczęliśmy pracować. Byliśmy to winni tragicznie zmarłym posłom. To był nasz hołd dla nich wszystkich. Coroczny Charytatywny Bal Dziennikarzy w Auli Politechniki Warszawskiej. Na zdjęciu: dziennikarze Beata Sadowska (druga z lewej) i kolejno: Tomasz Ziółkowski, Karolina Korwin-Piotrowska i Piotr Kraśko. Na stronie śp. prezydenta Kaczyńskiego znalazł się wywiad Pani i Grzegorza Miecugowa z prezydentem. Jak wspomina Pani to spotkanie? To był wywiad zrobiony po wizycie papieża Benedykta XVI w Polsce. Prezydent był dla nas bardzo miły. Prezydent Kaczyński był życzliwym człowiekiem, choć nie zawsze podobało mu się to, co o nim pisaliśmy. Rozmawialiście Państwo o pielgrzymce papieża, ale również o tym, jak media kreują negatywny wizerunek prezydenta. Tak, w tych kwestiach Lech Kaczyński miał zawsze bardzo silne zdanie. Przypomina mi się, jak kilka lat temu zrobiłam materiał podsumowujący jego prezydenturę w Warszawie, który był z jednej strony podkreśleniem jego zasług, ale również rzeczową krytyką jego kadencji. Prezydent wielokrotnie mi ten tekst później wypominał. Znała Pani również panią Marię Kaczyńską. Ostatni raz z parą prezydencką spotkałam się na Wielkim Charytatywnym Balu Dziennikarzy. Tam rozmawiałam z panią prezydentową, którą uwielbiałam i która zawsze, kiedy ją widziałam, mówiła mi, żebym się nie garbiła [śmiech – przyp. AŻ]. Będę ją bardzo miło wspominać. Jak pani zdaniem media poradziły sobie w obliczu tragedii? Moim zdaniem doskonale. Media relacjonowały to, co działo się w całej Polsce i oddawały uczucia Polaków – zarówno te pozytywne, jak i te negatywne, w momencie, kiedy doszło do kontrowersji wokół pochówku prezydenckiej pary na Wawelu. Ja mam wrażenie, że dziennikarze, reporterzy zdali egzamin z wrażliwości i poradzili sobie bardzo dobrze w tej trudnej dla całego kraju sytuacji. Zawiedli natomiast publicyści, którzy już trzeciego dnia po katastrofie zaczęli jątrzyć. Teksty pana Krasnodębskiego czy Mazurka w „Rzeczpospolitej” burzyły powagę sytuacji i smutek tej żałoby, były kompletnie niestosowne. Czy potrzebne było nagłaśnianie sporu o Wawel? Gdzie jest granica między przekazywaniem informacji a burzeniem spokoju publicznego? Protest był, więc i informacje o nim trzeba było podać. Sama robiłam materiał o Wawelu. W takiej sytuacji przedstawia się racje dwóch stron w subtelny sposób, nie epatując nimi. Zarówno nieinformowanie o tym, jak i nadawanie temu zdarzeniu zbyt wielkiej rangi byłoby nierzetelnością. Pracowała Pani też jako reporter, gdy pięć lat temu umierał Jan Paweł II. Czy atmosfera tamtych dni i żałoby po smoleńskiej katastrofie jest porównywalna? Trudno jest mi to ocenić, ponieważ kiedy umierał Papież, cały czas byłam w Rzymie. Bardzo zazdrościłam tym, którzy byli wtedy w kraju, bo to u nas w Polsce można było wtedy odczuć tę wspólnotę narodową, zjednoczenie w bólu. Mam wrażenie, że bez względu na to, jak bardzo publicyści próbowali nas skłócić, w dniach po tragedii pod Smoleńskiem Polacy naprawdę byli razem – przerażeni, zasmuceni, w żałobie. Tak jak wtedy, gdy odszedł nasz Papież. Po śmierci Jana Pawła II miało nastąpić cudowne nawrócenie Polaków. Po smoleńskiej katastrofie wiele oczekuje się od mediów i polityków. Czy istnieje szansa na zmianę języka debaty politycznej? Uważam, że politycy w dniach żałoby zachowywali się naprawdę godnie. Na przyszłość patrzę jednak sceptycznie, ponieważ znam tych ludzi i widzę, jakie – często podskórne i nieujawnione w ostatnich dniach – emocje buzują w politykach. Mam nadzieję, że z szacunku dla tych wszystkich, którzy zginęli 10 kwietnia, język debaty się trochę ucywilizuje, ale moja wiara nie jest w tym przypadku bezgraniczna. | 03 | temat numeru | Polskie media po Smoleńsku fot. PAP/EPA spraw państwa i narodu. Wieczorem zapada decyzja o pochowaniu pary prezydenckiej na Wawelu – pojawią się pierwsze krytyczne komentarze. 14 kwietnia – „Gazeta Wyborcza” pisze na pierwszej stronie o pochopnej decyzji, „Rzeczpospolita” publikuje tekst Zdzisława Krasnodębskiego, w którym „gardzi” on Nekrologi zamieszczone w polskiej prasie 12 kwietnia, z kondolencjami dla rodzin ofiar katastrofy w Smoleńsku. W ogólnopolskich dziennikach zamiast reklam ukazało się kilkaset stron nekrologów. Iluzja nowej ery Media zdawały po smoleńskiej tragedii bardzo ważny egzamin. Był to nie tylko sprawdzian z profesjonalizmu w przekazywaniu informacji, ale również test z etyki zawodowej i narodowej solidarności. Na jaką ocenę zasłużyli polscy dziennikarze? Elżbieta Wójcik współpraca: Dominika Jędrzejczyk, Aleksandra Siemiradzka Katastrofa prezydenckiego samolotu nad Smoleńskiem, w której zginęło blisko sto osób – w tym para prezydencka, posłowie, senatorowie, szefowie najważniejszych urzędów w państwie i główni dowódcy polskich sił zbrojnych – wywołała u Polaków wstrząs. Nikt nie był przygotowany na taki scenariusz, tym bardziej dziennikarze, którzy „rozklejali się” na wizji i nie mogli (nie chcieli?) powstrzymać emocji. Jedni obwiniali ludzi mediów o brak profesjonalizmu. Inni mówili, że to zwykły, ludzki odruch, który nie może dziwić. Bo przecież światy dziennikarzy i polityków stykają się ze sobą od zawsze. – To był dla mnie szok. Znałem tych ludzi. W takiej chwili zawsze by się chciało temu człowiekowi, który odszedł, coś na koniec powiedzieć, ale nie ma już takiej możliwości. A teraz – może to zabrzmi paradoksalnie – jest mi przykro, że już nie będziemy się spierać i wzajemnie krytykować – komentuje Wojciech Czuchnowski z „Gazety Wyborczej”. | 04 | Co dostali odbiorcy? Tragiczne wieści ze Smoleńska wywołały w mediach poruszenie na niespotykaną wcześniej skalę. Logo stacji telewizyjnych przyozdobiły żałobne wstęgi, już kilka godzin po katastrofie gazety wydrukowały okolicznościowe numery specjalne, a komentatorzy – ze łzami w oczach – mówili o wspólnym żalu i fenomenie ogólnonarodowego pojednania. Zmarli politycy, wczoraj przez wielu wyśmiewani i oskarżani o populizm czy zaściankowość, w jednej chwili wyrośli na mężów stanu. Według doktor Elżbiety Kossewskiej, medioznawcy z Uniwersytetu Warszawskiego, w przeciągu kilku dni czytelnicy i widzowie zostali rzuceni z jednej skrajności w drugą. – Tę drugą wymusiła na mediach „żałobna kultura”. Nie zmienia to jednak faktu, że adresaci zostali uwiedzieni, oszukani piórami dziennikarzy, którzy pokazywali im obraz prezydenta nieporadnego, nieskutecznego, nieracjonalnego – tłumaczy Kossewska. W jej ocenie „żałobny lukier” widoczny w mediach po tragedii 10 kwietnia nie pasował do tego, co mówiło się o Lechu Kaczyńskim jeszcze kilka godzin przed jego śmiercią. Natomiast profesor Wiesław Godzic, medioznawca ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, zaznacza, że prezydent w dużej mierze był przedstawiany „tak, jak tego chciał”. Zdaniem Godzica Lech Kaczyński to człowiek, który w pewnym sensie ignorował media, bo uważał, że lepsze są formy przekazu bezpośredniego. Media – kreator czy wykonawca? W opinii profesor Magdaleny Środy katastrofa pod Smoleńskiem to znamienne wydarzenie dla historii, które na pewno pozostawi swój ślad. – Coś się zmieni w niektórych jednostkach, ale nie w całym społeczeństwie – odpowiada zapytana o wpływ tej tragedii na polskie społeczeństwo. – Taka katastrofa wywołuje przeżycie autentycznego szoku – jednostki gromadzą się, bo w czasach zagrożenia zewnętrznego łatwiej im przetrwać w grupie. Społeczeństwo zbiera się w żalu. Ale w pewnym momencie przybrało to formę festynu: ludzie przychodzili pod Pałac, bo tam są wszyscy, bo trzeba tam być i to zobaczyć – tłumaczy Środa. Elżbieta Kossewska uważa natomiast, że media odegrały rolę towarzyszącą temu wydarzeniu, rolę, którą wyznaczyły im społeczeństwo i kultura. A zachowanie Polaków ocenia jako spontaniczne, pochodzące z ich głębokiego poruszenia tragedią i pewnej nieskonkretyzowanej odpowiedzialności za to, co wspólne. Odmienne stanowisko zajmuje Wiesław Godzic, który przekonuje, że media miały bardzo duży wpływ na zachowania ludzi i pełniły rolę kreatorską. – Jeśli nie ma innych programów telewizyjnych poza żałobnymi albo mówiącymi o katastrofie, to cała aktywność jest skierowana na te tematy oraz nieustanne informowanie o tym, co się dzieje. Spowodowało to, w sposób naturalny, że ludzie szli tam, gdzie coś się wydarzyło – nie ma wątpliwości profesor. usta przeciwnikom ze względu na żałobę – przekonuje. Również dr Kossewska ocenia, że debata na temat miejsca pochówku prezydenta była potrzebna, ale powinna toczyć się, zanim zapadła decyzja o wyborze Wawelu. Medioznawca wskazuje też na dwie poważne wątpliwości. – Po pierwsze, w tym wyborze pominięto naród. Po drugie, decyzja podjęta w czasie żałoby w dużej mierze odbierała prawo do zabrania głosu tym, którzy niekoniecznie się z nią zgadzali – komentuje Kossewska. – Dyskusji na ten temat właściwie nie było, raczej oświadczenia: jedno zasadnicze Andrzeja Wajdy i kilka wspomagających i dwa bardzo krótkie protesty – dodaje profesor Godzic. – Myślę, że ci, którzy nie zgadzali się z miejscem poO tragedii informowała większość stacji telewizyjnych na świecie chówku, zachowali się w porządku. Czy ludźmi reprezentującymi nieprzychylne prejeśli ktoś uważa, że para prezydencka nie pozydentowi media, a „Gazeta Polska” drukuje winna być pochowana na Wawelu, ma się nie wiersz Marcina Wolskiego „Na śmierć prezyodzywać? Cenię Andrzeja Wajdę za jego list, denta Kaczyńskiego” zakończony wołaniem w którym napisał, co na ten temat sądzi. Ale do części mediów: „Dziś możecie go uczcić za tym nic nie szło, obserwowaliśmy tylko zatylko wstydu minutą!”. Żałoba się skończyła? znaczenie stanowisk. To była taka pseudodySam Marcin Wolski tłumaczy, że wiersz skusja – zaznacza medioznawca. powstał z odruchu serca i przyznaje, że nie „Tabloidowy koniec świata” był do końca świadomy tak dużego odzewu. Co ciekawe, wysokie oceny swojej pracy zbie– Napisałem ten wiersz w pierwszych godzirały w okresie żałoby tabloidy. – To był bardzo nach żałoby, mocno zbrzydzony oglądaniem solidarny ukłon ze strony prasy sensacyjnej. niedawnych liderów nagonki w roli żałobWiele redakcji odrzuciło oferty kupna zdjęć nych celebransów – argumentuje dzienniz miejsca katastrofy i nie zdecydowały się ich karz „Gazety Polskiej”. Utwór jest utrzymany opublikować. Widzieliśmy wspólny, pojednaww dość umiarkowanym tonie, choć analogie czy ton – zauważa Wojciech Czuchnowski. z Narutowiczem podjąłem świadomie [tekst Wiesław Godzic uważa wręcz, że prasa bruWolskiego jest stylizowany na wiersz Juliana kowa z zasady jest najlepszym żałobnikiem. Tuwima opublikowany po zamordowaniu – Tabloidy żyją katastrofą i tragedią, choć pierwszego prezydenta II RP – przyp. EW]. oczywiście popadają ze skrajności w skrajność W jego przypadku obrzucanie błotem trwało – wyjaśnia profesor. A silnie emocjonalną, takilka dni, w przypadku prezydenta Kaczyńbloidową postawę zarzuca wszystkim polskim skiego kilka lat – tłumaczy swoje intencje mediom. – Media stworzyły atmosferę końca autor. I dodaje, że polemiki, jakie wywołał świata: znikąd pomocy? co my teraz zrobimy? utwór, przybierały zazwyczaj formę bezpar– przypomina pytania zadawane przez prasę. donowego ataku. – Jeśli komuś nie zależało na rozróbie, wystarczyło go pominąć – wiersz O umarłych tylko dobrze? ukazał się przecież w niszowym pisemku, a ja Wydaje się, że szczególnie w pierwszych nie miałem wpływu, że wydrukowano go na trzech dniach żałoby narodowej media soliokładce – podsumowuje Wolski. darnie pisały i mówiły w myśl zasady: „o umarZerwaniu zawieszenia broni w mediach łych tylko dobrze”. I właśnie ten jednomyślny nie dziwi się Magdalena Środa. – Jedność jest ton spowodował oskarżenia o hipokryzję, utopijna – stwierdza profesor. – Można do skierowane do mediów, które wcześniej były niej dążyć, ale nie można w niej trwać. Choć nieprzychylne prezydentowi Lechowi Kaprzerwanie tej jedności i żałoby było łobuzerczyńskiemu. skie. Jeśli ktoś uważał, że prezydenta należy – Dzień żałoby wymusił na redakcjach popochować na Wawelu, to powinien otwarcie kazanie innych niż zazwyczaj fotografii i nawyartykułować jego zasługi, a nie zamykać grań z Lechem Kaczyńskim – zauważa Elżbieta Kossewska. Zgadza się ona z wypowiedzią Janiny Paradowskiej, publicystki „Polityki”, która powiedziała, że Lech Kaczyński miał swoje dobre i złe strony – problem w tym, że te dobre mało kto miał szansę oglądać i o nich czytać. Wydarzenia z 10 kwietnia są największą tragedią w historii współczesnej Polski. Ale, jak twierdzi dr Kossewska, to indywidualnie, od każdego dziennikarza, zależeć będzie, czy ta straszna data stanie się dla niego ważną cezurą. Podkreśla też, że kategorii etycznych nie należy odnosić do mediów pojmowanych przedmiotowo. – Wolę je wiązać z indywidualną wrażliwością każdego dziennikarza, jego kwalifikacjami, zawodową etyką i odpowiedzialnością za własne słowo. Ostatnie wydarzenia pokazały, jak bardzo media nie doceniły odbiorcy, który dziś swoim ulubionym redakcjom i stacjom, od rana do nocy nie przekroczyłem pewnych granic – wyznaje. Prof. Godzic dodaje z kolei, że media dostały „pstryczka w nos”. – Przypuszczalnie już nie powtórzy się sytuacja, w której redakcja mówi: mieliśmy ciepłe i sympatyczne zdjęcia, ale nie wypuściliśmy ich, bo był taki ogólny sposób mówienia o prezydencie – obrazuje Godzic, choć zarazem zaznacza, że winę ponoszą nie tylko media, ale również otoczenie prezydenta, które zrobiło niewiele, żeby wizerunek ciepłego i sympatycznego człowieka został podchwycony przez środki masowego przekazu. dbającym o to, by był najlepiej poinformowany, mówi: „media kłamią” – podsumowuje Kossewska. Także Marcin Wolski opowiada o zachwianiu wiarygodności niektórych mediów i występujących w nich „autorytetów”. Podkreśla on, że społeczeństwo w czasie żałoby zdało sobie sprawę, że było manipulowane i okłamywane. Równocześnie nie wierzy w autorefleksję i wyciągnięcie wniosków na przyszłość. Natomiast dziennikarz „Gazety”, Wojciech Czuchnowski, ma nadzieję, że jednak coś w mediach po tym przerażeniu zostanie. – Myślę, że pewne sądy będą formułowane ostrożniej. I chociaż może się wydawać, że rzeczywistość przeczy temu, co mówię, naprawdę wierzę, że będzie trochę lepiej. Sam musiałem przemyśleć, czy w tym, co pisałem, zobaczyła po raz pierwszy, jak wielką siłę przekazu mają media i w jaki sposób mogą one kreować rzeczywistość. Dziś, kiedy emocje powoli opadają, a dyskusje w prasie i telewizji wracają na dawne tory, w dużej mierze od widzów będzie zależeć, czy media się zmienią, czy też dalej będą nas „zabawiać na śmierć” albo zmuszać do uczestniczenia w polsko-polskiej wojnie domowej. O zgrozo, kilka tygodni po smoleńskiej katastrofie, wiele wskazuje na to, że – powtarzając za doktor Kossewską – czeka nas dawny spektakl sporu pod publikę, zabawa i ignorancja wobec tego, co naprawdę istotne. Jak to możliwe? Może warto – zanim kolejny raz odsądzimy media od czci i wiary – zadać sobie szczere pytanie: ilu z nas naprawdę chce od mediów czegoś innego? Powtórka z rozrywki? Nagła śmierć dużej części polskiej elity państwowej skłania nie tylko do zastanowienia się nad kruchością ludzkiego życia. Wydarzenia z 10 kwietnia powinny też zmusić do dyskusji nad rzetelnością i obiektywizmem polskich mediów. Duża część społeczeństwa fot. PAP/TVN24/TVP fot. Tomasz Gzell/PAP Polskie media po Smoleńsku | temat numeru reklama Utopia jedności, kicz pojednania 10 kwietnia – katastrofa pod Smoleńskiem, społeczeństwo i media mówią jednym głosem. 11-12 kwietnia – media dalej w szoku, bieżące spory odłożone na bok. 13 kwietnia – wciąż solidarnie, a Rada Etyki Mediów podsumowuje: dziennikarze przeszli swoją próbę godnie i przewidują przełom w budowie jedności wokół najważniejszych | 05 | Gdzie się zacząłem | dziennikarstwo dziennikarstwo na świecie Rupert Murdoch: „Wall Street Journal” walczy o nowojorczyków W kwietniu nowojorski „Wall Street Journal” został powiększony o dział „Greater New York”. W nowej sekcji dziennika znajdą się wiadomości dotyczące m.in. nowojorskiego biznesu, nieruchomości oraz kultury i sportu. Zdaniem amerykańskich mediów posunięcie Murdocha ma na celu osłabienie „New York Times’a”, do tej pory jedynego na nowojorskim rynku prestiżowego dziennika poświęconego wiadomościom lokalnym. Robert Thomson, redaktor naczelny „Wall Street Journal”, tłumaczy, że Nowy Jork to zbyt wyjątkowe miasto, by miało tylko jeden prestiżowy tytuł codzienny, a konkurencja w postaci nowego działu w „WSJ” wpłynie pozytywnie na media w mieście. Rosyjskie kanały telewizyjne dostępne na Ukrainie Ukraińskie media branżowe informują, że zakaz nadawania rosyjskich kanałów telewizyjnych może zostać wkrótce zniesiony przez krajowe władze. Decyzja w sprawie prawdopodobnego zniesienia zakazu ma zostać podjęta podczas najbliższego posiedzenia ukraińskiego odpowiednika Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Rosyjskie kanały – RTR Planeta, Ren TV, TV Centr International, STS i TNT – zostały wyłączone w październiku 2008 r., ponieważ nie spełniały wymagań stawianych przez rząd ukraiński. USA: spadek obrotu prasy o blisko 9 proc. Od pół roku spada dzienny obrót prasy w Stanach Zjednoczonych. 31 marca odnotowano spadek cyrkulacji prasy wydawanej w tygodniu o 8,7 proc., a także spadek o 6,5 proc. wydań niedzielnych dzienników. 25 największych gazet w kraju odniosło dotkliwe straty. Do najbardziej poszkodowanych należą: „San Francisco Chronicle”, „Washington Post” i „USA Today”. Wśród głównych powodów spadku obrotu prasy wymienia się przede wszystkim wzrost popularności serwisów internetowych. Wydawcy starają się zrównoważyć spadki przychodów reklamowych poprzez podniesienie cen subskrypcji oraz zmniejszenie dostaw prasy do nierentownych obszarów. Axel Springer na sprzedaż Axel Springer AG planuje sprzedaż w sumie nawet 5,7 mln swoich akcji, co ma zachęcić do inwestowania w jedno z największych wydawnictw prasowych w Europie. Firma planuje sprzedać ok. 3 mln akcji inwestorom instytucjonalnym, co stanowi blisko 8,9 proc. kapitału zakładowego spółki. Ponadto 2,75 mln akcji Axel Springer wypuści na rynek inwestor Deutsche Bank AG. Jak ocenia analityk DZ Banku Harald Heider, sprzedaż akcji wygeneruje nowe środki finansowe, co pozwoli na uregulowanie długów wydawnictwa Axel Springer oraz stworzy kapitał niezbędny do podejmowania przez firmę nowych inwestycji. Akcje wydawnictwa mogą pojawić się na rynku już w maju tego roku. opr. Agata Żurawska | 06 | Komunistyczne władze oświatowe wyznaczyły mu drogę życiową w roli pedagoga przedszkolnego. On postanowił jednak wytyczyć własną ścieżkę, która w rytmie rock&rolla zaprowadziła go na Myśliwiecką 3/5/7, do radiowej Trójki. Larysa Gidzińska Krzysztof Materna powiedział, że jest potworem. Brzmiało to tak: „Potworna inteligencja połączona z potworną wiedzą, okraszona jeszcze bardziej potworną przebiegłością”. Na początku ta potworność nie rzuca się w oczy. Jednakże już po minucie rozmowy można się przekonać o jeszcze jednym jej aspekcie, mianowicie potwornej życzliwości. Wojciech Mann jest osobą, która cieszy się chyba największą sympatią wśród słuchaczy. Sam mówi o dziesiątkach listów, które przychodzą w trakcie jego audycji. Są to głównie odpowiedzi na stawiane przez niego pytania czy wątpliwości, ale i rozentuzjazmowane listy zagorzałych fanów, łechcące, jak to określa Mann, jego próżność. A wszystko zaczęło się od muzycznego klubu rockowego, założonego wspólnie z Andrzejem Olechowskim w latach sześćdziesiątych. Spontaniczne kontakty osób zakochanych w muzyce rozrywkowej tamtych czasów przerodziły się wkrótce w silny ruch, skupiający kilkudziesięciu członków. Zajmowali się przede wszystkim zdobywaniem nowych płyt ze „zgniłego Zachodu” oraz kolportowaniem własnych ulotek, powielanych w ręcznych prasach. Ruch od początku istnienia pozostał poza wpływem reżimowej władzy, co z założenia czyniło go nielegalnym. Mając 16 lat, rozpoczął wraz z Olechowskim współpracę z Rozgłośnią Harcerską, która również cieszyła się znaczną swobodą. Był to dla nich czas zdobywania doświadczenia radiowego oraz podstaw warsztatu dziennikarskiego. Żaden nie ukończył bowiem studiów dziennikarskich. Mann 4 lata spędził na nauce w Szkole Głównej Planowania i Statystyki (obecnie SGH). Przygoda ta zakończyła się w 1968 r. po tym, jak wydalono go za roznoszenie ulotek propagandowych i wdanie się w rozruchy pod Politechniką. Przeniósł się więc na Uniwersytet Warszawski, gdzie ukończył anglistykę. Według ówczesnych standardów absolwenci kierowani byli na stanowiska wyznaczone przez władze oświatowe. I tak też Wojciechowi Mannowi wyznaczono rolę nauczyciela angielskiego. Ta sugestia nie znalazła jednak u niego uznania, w związku - Zawsze, gdy coś szło nie tak – mikrofony nie działały, ktoś popełnił jakąś gafę – Wojtek ratował sytuację. Wiem, że mogę na nim w stu procentach polegać i jeszcze nigdy nie miałem powodu, aby w to zwątpić. Osobną marką stała się audycja prowadzona przez Manna w piątkowe poranki w Trójce. Jej znakiem firmowym jest utwór „Soul Dracula”, którą sam prowadzący określił jako najgłupszą piosenkę świata. - Puściłem ją raz podczas audycji. Po jakimś czasie przyszedł mail od słuchacza z prośbą o jej powtórzenie. Potem były kolejne wiadomości, więc postanowiłem, z czystej przekory, uczynić z niej stały punkt audycji. Przewrotność jest charakterystyczną cechą piątkowej audycji „Zapraszamy do Trójki”. Nieodłącznym jej elementem stał się przegląd prasy kolorowej, opowieści Andrzeja Kruszewicza o ptakach czy w końcu wypełniająca znaczną jej część oldschoolowa muzyka. Dystans wobec życia i samego siebie – to główna cecha Wojciecha Manna. Oprócz radia był też epizod telewizyjny. Wśród wielu prowadzonych przez niego programów największe uznanie zdobyła audycja satyryczna „Za chwilę dalszy ciąg programu”, nagrywana w latach 1989-1994 z przyjacielem Krzysztofem Materną. Parodiowano w nim obraz transformującej się Polski. Do dziś urywki tych filmów krążą w sieci. Szczególną popularnością cieszy się jeden z odcinków, w którym Wojciech Mann, udając zająca, doprowadził do łez Krzysztofa Maternę. Ze śmiechu oczywiście. Ta wszechstronność i wszechobecność w mediach uczyniły z niego osobę rozpoznawalną. Jan Chojnacki określił go jako celebrytę, choć sam Mann wyznaje, że nie czuje się jak Edyta Górniak. I dobrze, bo jeszcze zechciałby zaśpiewać hymn na Euro 2012. Laureat Telekamery, Złotego Mikrofonu, sześciokrotny zdobywca Wiktora (w tym Super Wiktora) – ten zacny wianuszek nagród sytuuje Wojciecha Manna wśród najlepszych dziennikarzy w Polsce. Nie oznacza to oczywiście, że po tylu latach obecności w mediach rozważa przejście w stan spoczynku. Pomimo niekomfortowej sytuacji, która panuje na Myśliwieckiej, nadal chce prowadzić swoje audycje – z miłości do radia i muzyki. Na przekór Draculi. rys.: Maria I. Szulc dz Na przekór Draculi z czym zdecydował się zapłacić za studia. W ten sposób odciął się od jakichkolwiek wpływów z zewnątrz i mógł kontynuować rozwijającą się karierę radiowca. Przyszedł czas na coś poważniejszego niż Rozgłośnia Harcerska – zaproszenie do współpracy nadeszło z Myśliwieckiej. - Tak na dobrą sprawę to my wówczas tworzyliśmy to radio ze względu na bardzo utrudniony dostęp do zagranicznych płyt. Jeśli ktoś posiadał dwie, trzy płyty to stawał się kimś – opowiada Mann o początkach pracy w Trójce. Współpraca, która rozpoczęła się w połowie lat 60., trwa do dziś. Do legendy przeszły takie audycje, jak „Bielszy odcień bluesa”, „Nie tylko dla orłów” (program muzyczno-satyryczny), „Manniak po ciemku” czy „Piosenki bez granic”. Każdy, kto choć raz miał przyjemność ich wysłuchać, mógł przekonać się o błyskotliwości i niecodziennym poczuciu humoru Wojciecha Manna, a także lekkości, z jaką prowadzi programy. Jego przyjaciel i współautor audycji, Jan Chojnacki, mówi o nim jako o człowieku do granic profesjonalnym. Akademia fotoreportaZu w plenerze szka Rayss – zdjęcie nagrodzone w w Zabrzu w 2008 roku. Fot.: Agnie dów kulturystycznych i fitnessowych Uczestniczki zawo ce w kategorii Kultura). konkursie Newsreportaż 2009 (I miejs Nauczymy Cię myśleć całościowo plener pod kierunkiem Andrzeja Zygmuntowicza Szczegóły: www.fotoreportaz.org.pl tel. (22) 55 20 293, 0 502 825 492 reklama Organizator: Partnerzy: Patronat medialny: Puls redakcji | dziennikarstwo fot. Mateusz Żaboklicki ImprEskowe radio Eska idealnie wpisuje się w potrzeby współczesnego słuchacza, który radia nie słucha, a jedynie je słyszy. Eska nie tylko śledzi, ale przede wszystkim wyznacza trendy, przynajmniej w dziedzinie współczesnej muzyki rozrywkowej. Często wchodząc do klubu, słyszymy całą eskową playlistę, przy której nogi mają rwać się do tańca, atmosfera stawać się coraz bardziej gorąca, a kolejne piwo otwierać się samo. W Esce impreza trwa nieustannie. Sprawdziliśmy, jak tworzy się najgorętsze polskie radio. Marcin Kasprzak Koniec świata Redakcja znajduje się w tym samym budynku, co „Super Express”, kilkadziesiąt minut jazdy autobusem z centrum. Na ścianach wiszą złote płyty przeróżnych wykonawców: od Kombii po Nelly Furtado. Wbrew pozorom w siedzibie radia panuje spokojna atmosfera, nikt nie pije szampana i nie tańczy, na podłodze nie leżą serpentyny i konfetti. Kameralny pokój, woda mineralna, centrum handlowe za oknem. To właśnie z Witolina pochodzi większość audycji, które rozgrzewają imprezy w całej Polsce. – Podczas żałoby narodowej mieliśmy problem, gdyż przez ponad tydzień puszczaliśmy wyłącznie spokojne kawałki. Aż sam byłem zaskoczony, że dysponujemy tak szerokim wachlarzem smętów, przytulańców i ballad – zdradza Michał Sobkowski, który do Warszawy został ściągnięty z łódzkiej Eski, a do łódzkiej Eski z toruńskiego Radia Gra. Od początku Początki popularnej Eski sięgają czasów schyłku PRL-u. Rozgłośnia szczyci się, że prekursorem dla niej było legendarne Radio Solidarność, które działało nielegalnie w latach 80. Wraz z transformacją Solidarność przemianowano na Radio S, którego pierwszymi słuchaczami byli mieszkańcy Poznania, Wrocławia i Warszawy. Dopiero koniec lat dziewięćdziesiątych przyniósł ekspansję stacji i przejmowanie lokalnych, niewielkich rozgłośni. Dziś Eska jest obecna w większości polskich miast, a wokół niej skupiona jest grupa radiowa, obejmująca takie stacje jak Eska Rock, Radio Wawa czy VOX FM. Ilu jest pracowników tego sporego jak na polskie warunki koncernu radiowego? Niełatwo to stwierdzić, bo wielu reklama dziennikarzy pracuje w kilku stacjach jednocześnie, a rzesze praktykantów nie ułatwiają liczenia kadry pracowniczej. Większe Eski mają swój program poranny o charakterze lokalnym, mniejsze ograniczają się do lokalnego serwisu informacyjnego i sztandarowego „impreskowego rozkładu jazdy”. Większość programu przeznaczona jest jednak na audycje realizowane w Warszawie. Hity na czasie Od 1998 roku Radio Eska ma ukształtowany profil muzyczny – słuchaczy mają przyciągnąć najnowsze, najlepsze i najpopularniejsze przeboje, krótko mówiąc, „hity na czasie”. Slogan reklamujący stację ma symboliczne znaczenie, bo stał się polskim odpowiednikiem tzw. CHR – Contemporary Hits Radio, czyli w dosłownym tłumaczeniu radia ze współczesnymi przebojami. Główną ideą formatu CHR jest kreowanie muzycznych trendów poprzez wybieranie hitów spośród setek nowych płyt muzycznych. Michał Sobkowski, prezenter w Esce, przyznaje: – Format CHR jest stworzony dla młodych ludzi. Muza ma „doenergetyzować”, dlatego w 90 procentach gramy najnowsze kawałki. – Podążanie za najnowszymi hitami przekłada się na target wiekowy słuchaczy. Wśród miłośników rozgłośni dominują osoby młode, między 15 a 35 rokiem życia, choć zdarzają się „pozytywnie zakręceni” czterdziestolatkowie, którym daleko do stereotypowego wizerunku przedstawiciela tej grupy wiekowej – starsi słuchacze raczej nie przypominają inżyniera Karwowskiego z popularnego niegdyś serialu. Wśród naturalnych konkurentów stacji jest Planeta FM i RMF Maxxx, ale także niektóre lokalne rozgłośnie, np. toruńskie Radio Gra. Ogólnopolskie rozgłośnie są najczęściej skie- Uniwersytetu Warszawskiego Najlepsze studia dziennikarskie w Polsce! STUDIA LICENCJACKIE Michał Sobkowski rowane do szerszego grona odbiorców, dlatego są jednocześnie mniej jednolite muzycznie. Jak format Eski przekłada się na jej słuchalność? – W przedziale wiekowym 15-39 walczymy o prymat w Warszawie z „Zetką”. Oczywiście, jeśli uwzględnić ogół badanych, tracimy w tym zestawieniu. Nas to jednak nie martwi, ponieważ koncentrujemy się na konkretnej grupie odbiorców – mówi Sobkowski. Lato z radiem Eska jest obecna również poza radiowymi częstotliwościami. Odpowiednikiem letnich koncertów publicznego radia są plenerowe „Hity na czasie”, organizowane we współpracy z TVP2. Z kolei przy współudziale Polsatu stacja rokrocznie rozdaje nagrody „Eska Music Awards”. Z każdą edycją laur przynosi coraz większy prestiż – co widać już po decyzji przeniesienia kilka lat temu transmisji z TV4 do znacznie popularniejszej stacji koncernu Solorza. Michał Sobkowski stwierdza bez fałszywej skromności: – Nie twierdzę, że to najważniejsze nagrody polskiej branży muzycznej, ale z pewnością są robione z największym rozmachem. – I faktycznie, w roli prezenterów tegorocznej gali zatrudniono jedne z największych (czytaj: najdroższych) osobowości polskiego show-biznesu: Dodę i Tomasza Karolaka. Pył z islandzkiego wulkanu nie zaszkodził też w przyjeździe One Republic – autorów hitu „Apologize”, a Candy Girl zmierzyła się z repertuarem Beyonce i Katy Perry. Kogo nagradza Eska? W tym roku tryumfowali Agnieszka Chylińska i Andrzej Piaseczny, a wśród zwycięzców poprzednich edycji znajdują się m.in. Blue Cafe, Mandaryna, Doniu, Jeden Osiem L, Kasia Cerekwicka, Feel, czy niezapomniany Krzysztof Krawczyk oraz tegoroczna prowadząca „Eska Music Awards” – Doda. Dwa lata temu specjalną nagrodę odebrał Craig David, nagrodę tak swoistą i nieszablonową, że sam zainteresowany pewnie do dziś zastanawia się, czym zasłużył sobie na to wyróżnienie. Komercja? Tak, i to bez znaku zapytania. Co ważne, nikt w Esce nie wypiera się komercyjnego charakteru stacji. – Popyt tworzy podaż, to oczywiste, stąd radio też ma na siebie zarobić – nie ukrywa prezenter Eski. Dodaje też, że nie rozumie radykalnych głosów krytyki dotyczących muzyki popularnej. Przecież artysta, który legitymuje się mianem niekomercyjnego, też chce sprzedać swoje płyty (i to w podobnej cenie). Na ramówkę stacji składają się takie programy, jak: warszawskie „Zjedz Pawelca na śniadanie”, „Gorąca 20”, „ImprEska”, „Moje | 08 | Instytut Dziennikarstwa 10 hitów”, „10 hitów jeden po drugim”. Różnią się od siebie przede wszystkim nazwiskami prowadzących, bo muzycznie są podobne. W Esce nie ma zbyt wiele miejsca na autorskie audycje, tematyczne cykle lub długie wywiady z zaproszonymi gośćmi. Radio nastawione jest na muzykę, a playlista utworów jest przygotowywana w oparciu o gusta sprawdzonego grona słuchaczy. DJ nie ma dużego wpływu na to, jakie piosenki trafią do słuchaczy. – To jest sprzężenie zwrotne: wybieramy to, co ludzie chcą słyszeć, a ludzie chcą słyszeć to, co wybieramy – wyjaśnia Sobkowski. Ta prosta formuła sprawdza się do tego stopnia, że Eska jest często traktowana jako muzyczny autorytet, generator gustów. Niekiedy playlistę największych hitów radia można usłyszeć na imprezach w klubach. Zdarza się też, że młodzi twórcy przysyłają do rozgłośni własne amatorskie produkcje, licząc, że w ten sposób ich talent zostanie odkryty (niektórzy nie zważają na muzyczny format stacji i wśród przesłanych „dzieł” bywają nawet 10-minutowe, twarde, metalowe brzmienia). Stacjonarne Studia Licencjackie Specjalności: − dziennikarska − public relations i marketing medialny − fotografia prasowa, reklamowa i wydawnicza Niestacjonarne Studia Licencjackie w trybie wieczorowym − dziennikarska − public relations i marketing medialny − fotografia prasowa, reklamowa i wydawnicza Kogo słyszymy W warszawskiej Esce pracuje niewielu dziennikarzy po studiach na tym kierunku. Wśród prezenterów są za to absolwenci anglistyki, stosunków międzynarodowych, zarządzania, czy psychologii. Dyplom ukończenia studiów ma drugorzędne znaczenie – ważniejszy jest pomysł na bycie prezenterem, a jest to trudne w epoce, w której radio się słyszy gdzieś w tle, rzadziej uważnie słucha. – Wbrew pozorom nie jest łatwo wejść na antenę na 40 sekund. Trzeba pamiętać, żeby nie było zbyt wielu informacji w jednym komunikacie – stwierdza Sobkowski i zaznacza, że prezenterem nie zostaje się „z ulicy”. DJ Eski nie zdradza złotego środka na bycie dziennikarzem radiowym, ale przyznaje, że obok ciekawego głosu i osobowości ważne mogą być nawet tak prozaiczne cechy, jak punktualność. Dużo łatwiej trafić do działu newsów, gdzie często zatrudniani są stażyści i praktykanci studiujący dziennikarstwo. Radio na fali Można wypowiedzieć się o Esce ironicznie, obnażyć komercyjny charakter, postawić zarzut, że prezenter sprowadza się do roli przerywnika między hitem Velvet i September. Można tak powiedzieć, ale po co? Trzeba docenić, że Eska była pierwszą stacją, która odważyła się przenieść brytyjskie wzorce popularnego formatu muzycznych hitów na grunt polski. Do dziś czyni to na tyle skutecznie, że z powodzeniem rywalizuje z największymi sieciami radiowymi o młodych słuchaczy, a ci odwdzięczają się rozgłośni, zamieniając w piątkowe noce imprezowe mp3 na eskowe sety najbardziej znanych na świecie didżejów. A to że komercyjnych? Widocznie kochamy komercję. STUDIA MAGISTERSKIE Studia stacjonarne II stopnia Specjalności: − dziennikarska − public relations i marketing medialny − fotografia prasowa, reklamowa i wydawnicza Studia niestacjonarne II stopnia w trybie wieczorowym Specjalności: − dziennikarska − public relations i marketing medialny − fotografia prasowa, reklamowa i wydawnicza Studia niestacjonarne II stopnia w trybie zaocznym Specjalność: − dziennikarska STUDIA PODYPLOMOWE Podyplomowe Studia Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej w trybie wieczorowym − specjalizacja telewizyjna − specjalizacja radiowa − specjalizacja prasowa Pomagisterskie Zaoczne Studium Dziennikarstwa − specjalizacja telewizyjna − specjalizacja radiowa − specjalizacja prasowa PLANOWANE STUDIA PODYPLOMOWE − Podyplomowe Zaoczne Studia Dziennikarstwo Online − Podyplomowe Zaoczne Studia Fotografii Prasowej i Reklamowej − Podyplomowe Zaoczne Studia Dziennikarstwo Śledcze i Sądowe − Podyplomowe Zaoczne Studia Dziennikarstwo Sportowe i Promocja Sportu www.id.uw.edu.pl Polecamy | fotografia Konkurs „Ursus – piękna czy bestia?” Ruszył konkurs fotograficzny zatytułowany „Ursus - piękna czy bestia?”. Pomysłodawcy pragną zmienić wizerunek warszawskiej dzielnicy Ursus, kojarzonej dotąd z fabrykami i przemysłem ciężkim. Konkurs skierowany jest zarówno do amatorów, jak i profesjonalistów. Dowolną ilość prac, wyłącznie w formacie elektronicznym, można przesyłać do końca lipca 2010 roku. Na zwycięzców czekają nagrody finansowe i rzeczowe. „Islandia” Izabeli Jaroszewskiej w Muzeum Ziemi PAN W Muzeum Ziemi PAN w Warszawie można oglądać wystawę fotografii Izabeli Jaroszewskiej zatytułowaną „Islandia”. Autorka w cyklu czarno-białych, panoramicznych zdjęć stara się oddać klimat tego miejsca. Wystawa zrealizowana została w ramach VI Warszawskiego Festiwalu Fotografii Artystycznej 2010. Można ją oglądać do 6 czerwca. Więcej zdjęć autorki na stronie: www.jaroszewska.eaf.com.pl. Spotkanie z Lechem Lechowiczem Fundacja Archeologia Fotografii (Nowogrodzka 18a m. 8a) zaprasza na spotkanie prowadzone przez Lecha Lechowicza, które odbędzie się 28 maja o godzinie 18.00. Lech Lechowicz zajmuje się historią i teorią fotografii oraz relacjami występującymi między tradycyjnymi dyscyplinami artystycznymi a nowymi mediami. Jest autorem wielu wystaw, katalogów oraz tekstów dotyczących tych problemów. Fotopolis EXPO 2010 zapowiada się ciekawie Druga edycja Warszawskich Dni Fotografii Fotopolis EXPO w dawnej Wytwórni Wódek KONESER ruszy 11 czerwca i potrwa 3 dni. Tegoroczna edycja odbędzie się pod hasłem „Wakacje z fotografią”. Wystawy, spotkania oraz warsztaty przygotowywane będą pod kątem tematyki wakacyjno-podróżniczej. Więcej na: www.expo.fotopolis.pl Wystawa fotografii „Poszukiwacze szczęścia” Od 22 maja w Centrum Działań Twórczych 1500 m2 (ul. Solec 18) otwarta będzie wystawa fotograficzna „Poszukiwacze szczęścia”. Młodzi artyści z Berlina, Warszawy i Mumbaju odnaleźli biografie, miejsca i historie, obrazujące poszukiwanie szczęścia, a także klęski poniesione w tych metropoliach. Wystawa potrwa do 12 czerwca. Tomasz Tomaszewski w Domu Dziennikarza Sigma ProCentrum oraz Klub Fotografii Prasowej SDP zapraszają na kolejne spotkanie z cyklu „Spotkania ze znanymi polskimi fotoreporterami”. Tym razem odbędzie się pokaz fotografii oraz spotkanie z Tomaszem Tomaszewskim. Start 17 maja o godzinie 18.00 w Domu Dziennikarza (ul. Foksal 3/5). Grupa foto PDF zaprasza Zapraszamy wszystkich chętnych do współpracy z grupą fotograficzną powstałą przy redakcji PDF. Jesteśmy otwarci na nowych ludzi oraz świeże pomysły do działu foto. Jeśli macie jakieś sugestie, co możemy zmienić, żeby dział foto czytało i oglądało się lepiej, piszcie na adres: [email protected] lub wpadajcie na spotkania, które odbywają się w Instytucie Dziennikarstwa w każdy czwartek o godz. 18.30 w sali 51. opr. Ewelina Petryka | 10 | Głównym celem fotografii reportażowej jest zdanie relacji z wydarzeń, sytuacji i przedstawienie pewnej historii. I słusznie, o ile się pamięta, jak ogromny potencjał zawarty jest w słowie „historia”. Wiem co myślisz (szczegół) z "Odmowa" mającego umożliwić młodym talentom zaprezentowanie swoich prac. Natomiast 19 maja odbędzie się finał konkursu „Fotograficzna Publikacja Roku 2009”. Organizatorzy zapraszają także fotografów do wzięcia udziału w PRZEGLĄDZIE PORTFOLIO, na podstawie którego będzie organizowana pomoc fotografom w ich dalszym rozwoju. Jest też bogaty program towarzyszący. Warto wybrać się 8 maja na teren wokół Placu Nowego na tzw. Slite Night – czyli nocny pokaz zdjęć reklama Więcej info na stronie organizatora: www.photomonth.com Fotoreporterska wolność Mirosław Kaźmierczak Historię możemy rozumieć zarówno jako osobistą, skończoną opowieść na jakiś temat, jak i jako powieść odwieczną i ciągle narastającą, którą tworzymy wspólnie. Ponadto historia w formie fotografii też absolutnie nie jest dziełem o określonej formie: fotoreportaż, jako ciąg prawdziwych wydarzeń czy jako wykreowana fikcyjna sytuacja, utrwalona na błonie, może być zarówno rzetelnym, obiektywnym oddaniem faktu, jak i jego skrajnie subiektywną interpretacją; może być dowcipna lub wręcz być dowcipem tak samo, jak i jednym z istotniejszych świadectw, które, stając się ikoną, na dobre zmieniają nasze spojrzenie na świat. Wszystko wskazuje na to, że tego typu podejście wykazywali fotografowie zakładający jedną z najsłynniejszych agencji fotograficznych – Magnum Photos, która w tym roku obchodzi 63. urodziny. Magnum zostało założone przez kilku czołowych fotoreporterów wojennych z legendarnym Robertem Capą na czele. Od początku była to idea opierająca się na niezależności. Agencja od zawsze jest własnością jej członków. Mogą więc, nie bacząc na oczekiwania, realizować swoje własne cele. Magnum Photos na ścianach budynków i w okolicznych barach. Ciekawą propozycją wydaje się cykl spotkań z wydawcami i autorami publikacji fotograficznych pt: CZYTAJĄC OBRAZ, organizowanych przez Fundację Pauza oraz Galerię f5 & Księgarnię Fotograficzną. Cała impreza potrwa do 30 maja. Wstęp jest bezpłatny. w egzotycznej palecie odcieni, przepełnionych szczerym oddaniem niełatwych emocji – Stevem McCurrym na czele. Jest też wielu innych, wśród nich kontynuatorzy wielkiego dzieła Capy, Rodgera i im podobnych – reporterzy wojenni, których praca najczęściej staje się istotnym świadectwem czasów. Wszystkich łączy nieustanna i nieugaszona chęć uchwycenia i opublikowania swojego punktu widzenia, osadzona w szacunku dla bagażu tradycji fotografii i kultury. I to kultur różnorodnych – wszak wśród założycieli znaleźli się Węgier, Francuz, Polak i Brytyjczyk. Jest faktem radosnym, że Magnum Photos ma się dobrze i nic nie wskazuje na to, aby miało się to zmienić. Co więcej - „nabór” trwa. Członkowie agencji podczas corocznego spotkania zapoznają się z portfolio chętnych do członkowstwa w agencji i dokonują wyboru. Poza prestiżem, który się z tym wiąże, możliwość uczestniczenia w tak niezwykłym zjawisku, to przede wszystkim ogromny zaszczyt. Robert Capa, jeden z założycieli agencji Magnum. pozostaje do dziś w opozycji do przytłaczającej większości świata fotoreportażu, gdzie ceni się głównie taką pracę, która spełnia określone wymagania. Tu, bowiem, każdy zajmuje się naprawdę tym, co sam pokochał. Tak więc jest kilku, którzy umiłowali tradycyjny reportaż z elementami moralizatorskimi jak Ian Berry czy John Vink. Jest też reprezentatywna grupa „geograficzna”, skupiona wokół „National Geographic” czy niemieckiego „Geo” ze słynnym mistrzem barwnych portretów Piękne zimowe zdjęcia - takie pierwsze wrażenie sprawiają zdjęcia wykonane w podczerwieni. Nic bardziej mylnego. Są one rejestrowane w okresie, kiedy śnieg już dawno spłynął do morza, a drzewa pokrywa soczysta zieleń liści. Jak wiele dzisiejszy postęp technologiczny zawdzięcza armii, nie trzeba przekonywać. Podobnie jest w przypadku fotografii w podczerwieni. Wojskowi początkowo wykorzystywali ją do ustalania zakamuflowanych pozycji wroga, które były łatwo rozpoznawalne na fotografiach jako ciemniejsze plamy wśród śnieżnobiałej trawy. Fotografię IR (od angielskiego infrared) od normalnych zdjęć różni zakres fal światła rejestrowanych przez materiał światłoczuły. Dla przypomnienia: fale krótsze od 400 nm to nadfiolet, a dłuższe od 700 nm to podczerwień. Tak jedne, jak i drugie, są dla ludzkiego oka niewidoczne. Natomiast przedział 400700 nm to znany wszystkim zakres światła widzialnego. Do robienia tego rodzaju zdjęć trzeba zaopatrzyć się w filtr IR, aparat z odpowiednim obiektywem oraz statyw. Przy czym należy pamiętać, że najlepsze efekty daje filtr, który przepuszcza tylko światło o długości fal większej niż 720 nm i tylko to światło zostanie „wpuszczone” na matrycę. Ponadto nie każdy aparat rejestruje fale podczerwone. Można sprawdzić sprzęt, robiąc zdjęcie diody pilota od telewizora przy wciśniętym dowolnym klawiszu. Jeżeli na zdjęciu dioda będzie świecić, oznacza to, że aparat najprawdopodobniej nadaje się do fotografii IR. Niestety, niektóre obiektywy dają efekt plamki na środku kadru (tzw. hot spot). W sieci łatwo można znaleźć listę szkieł, których dotyczy ta wada, np. pod tym adresem: www.photo.net/canon-eos-digital-camera-forum/00IXFm. Po skompletowaniu sprzętu przychodzi czas na użycie go w plenerze. Przy rejestrowaniu obrazu korzystamy z trzech zjawisk: pochłaniania przez niektóre przedmioty światła podczerwonego, odbijania najdłuższych fal oraz emisji promieniowania podczerwonego. - Trudnością jest odpowiednie dobranie parametrów, m.in. czasu naświetlania, balansu bieli czy ostrości – tłumaczy Bartosz Zaborowski, fotografujący w podczerwieni. – To świat niedostrzegalny dla nieuzbrojonego oka, co znacznie utrudnia fotografowi pracę, ale jednocześnie jest magią tych obrazów – dodaje. Warto więc poświęcić trochę czasu na znalezienie optymalnych ustawień. Zaczynamy od balansu bieli. Najlepiej sprawdzają się ustawienia własne, wykonywane z filtrem założonym na obiektyw, gdzie wzorcem bieli jest intensywna zieleń liści lub zadrukowanej kartki (ponieważ to ona na zdjęciach IR będzie biała). Im więcej roślinności w kadrze, tym lepiej, ponieważ chlorofil odbija podczerwień najintensywniej, co właśnie daje efekt śnieżnobiałych koron drzew. Zdjęcie kadrujemy i ostrzymy bez filtra. Niektóre aparaty dają potwierdzenie ostrości z założonym filtrem, ale lepiej polegać na własnej ocenie. Zdjęcia Wyjątkowe historie, wyjątkowe kobiety Batycka, Gawryluk, Gessler, Guzowska, Kayah, Mucha, Szczuka, Wellman – te nazwiska mówią same za siebie. A to jedynie kilka spośród 31 kobiet, których opowieści można znaleźć w albumie „Twoje życie, Twój głos”. Albumie poniekąd wyjątkowym i to nie dlatego, że został wydany z okazji Światowego Dnia Antykoncepcji. Każda historia jest tu inna. Obcując z książką, nie odnosi się jednak wrażenia chaosu, a różnorodności. Istnieje bowiem kilka wspólnych pierwiastków dla wszystkich opowieści. Po pierwsze – autorka zdjęć. Lidia Popiel, prezenterka telewizyjna, modelka i fotograf. Seria czarno-białych zdjęć w zastanym świetle, naturalnych, trochę szorstkich, dobrze wpisuje się w konwencję codziennego, zwykłego życia. Fotografie pokazują kobiety sukcesu z innej, bardziej osobistej strony. Po drugie – autorki wywiadów: dziennikarki: Magda Mazur i Paulina Młynarska-Moritz. W całej książce nie pada ani jedno pytanie, a na okładce, obok ich nazwisk, znajdzie się jedynie słowo „wysłuchały”. Nie można jednak dać się zmylić. Efekt, jaki osiągnęły – otwarcie Świat w cyfrowej podczerwieni Poleca: fot. Bartosz Zaborowski fot. Jo Longhurst Krystian Szczęsny Mirek Kaźmierczak Po raz ósmy wystartował Miesiąc fotografii w Krakowie, jedno z najważniejszych wydarzeń fotograficznych w Polsce.. Organizatorzy przygotowali ponad 30 wystaw, spotkania z artystami z całego świata, wykłady, projekcje, warsztaty i wiele innych wydarzeń towarzyszących. Tegoroczny festiwal skupia się na fotografii brytyjskiej, dlatego na imprezę zaproszono największe sławy fotograficzne z Wysp. Wiadomo, że swoją obecność potwierdził już najsłynniejszy obecnie brytyjski fotograf, członek agencji Magnum Photos, Martin Parr. Mają pojawić się także: Mark Power, Anna Fox, Jason Evans, Jem Southam, John Davis, Tom Wood oraz Tom Hunter. Na imprezie pojawią się ponadto kuratorzy Sekcji ShowOff: Kuba Dąbrowski, Mikołaj Komar, Jacek Poremba, Karol Radziszewski i Tomek Sikora. MFK to także podsumowanie poważnych konkursów: sittcomm.award, skierowanego do profesjonalistów z Europy ŚrodkowoWschodniej i Południowej oraz ww. ShowOff, To jeden z bardziej efektownych i ciekawych sposobów rejestrowania otaczającej nas przestrzeni. Dobry kadr i odpowiednie warunki atmosferyczne zapewnią niemalże bajkowe krajobrazy. wykonujemy na niskim ISO, przy praktycznie dowolnej przysłonie, pamiętając o odpowiednio długim czasie naświetlania. Wykonanie zdjęcia to połowa pracy. Dla ostatecznego wyniku ważna jest bowiem obróbka otrzymanego obrazu. Trzeba poprawić jasność i kontrast obrazu oraz zmienić kolory za pomocą Mieszania kanałów (w programie Photoshop), gdzie w wyjściowym kanale czerwonym ustawiamy wartość czerwieni na „0”, a niebieskiego na „100”, natomiast w kanale niebieskim czerwony na „100”, a niebieski na „0”, dzięki czemu niebo i woda będą niebieskie. - Ważne jest, aby w obróbce zdjęć nie przedobrzyć z tym efektem, który może przysłonić nam to, co w fotografii jest najważniejsze – mówi Zaborowski, którego wystawę fotografii IR można oglądać do 15 maja w Bemowskim Centrum Kultury art.bem w Warszawie. Strony, które warto odwiedzić: www.zaborowski-photography.com – strona Bartka Zaborowskiego www.fotografia61.com – strona Jarka Majchera www.infraredphoto.eu – angielskojęzyczna strona ze wskazówkami o fotografii IR reklama JUWENALIA W TEATRZE ATENEUM!!! się rozmówczyń – jest niewątpliwie wynikiem dużego nakładu pracy. Pozycja nie jest jednak pozbawiona wad. W albumie pojawiają się osoby niekoniecznie znane szerokiemu gronu odbiorców. Każda z autorek zawodowo związana jest z Polsat Café, co prawdopodobnie miało wpływ na wybór jako rozmówczyni Jolanty Borowiec, dyrektor Polsat Café. Książka powstała z inicjatywy i środków Bayer Schering Pharma, co z kolei zaowocowało obecnością bizneswoman Beaty Płończak z tej właśnie firmy. Album z definicji powinien zainteresować wiele kobiet, ale pozycję polecam również mężczyznom, którzy dzięki niemu mogą się wiele dowiedzieć o płci pięknej. Dochód ze sprzedaży książki zostanie przekazany Fundacji Dzieci Niczyje. Krystian Szczęsny Magda Mazur, Paulina Młynarska-Moritz, Lidia Popiel, „Twoje życie, Twój głos” Wydawca: Bayer Sp. z o.o. Do końca maja studentów zapraszamy do zakupu biletów na wszystkie spektakle po naprawdę studenckich cenach. Fot. Marcin Wegner fotografia Miesiąc fotografii fot. Gerda Taro f fotografia | Warsztat Na zdjęciu – Barbara Prokopowicz, Przemysław Bluszcz Bilety indywidualne: 20 zł Bilety grupowe (od 10 osób): 15 zł! Sprawdź repertuar na: teatrateneum.pl Rezerwuj miejsca już teraz: (22) 625 73 30 /(22) 625 24 21 Nie przegap szansy na tani bilet na takie spektakle jak: Judaszek, Skiz, Jesienin i Pornografia | 11 | Tony Ray-Jones | fotografia fotografia | Tony Ray-Jones Brytyjska rzeczywistość Tony Ray-Jones (1941-1972), jeden z głównych bohaterów tegorocznej edycji Miesiąca Fotografii w Krakowie. Postać, która wywarła ogromny wpływ na rozwój brytyjskiej dokumentalnej fotografii artystycznej w latach 70. Twórczość zmarłego w 1972 roku Ray-Jonesa obejmuje jedynie dekadę. Już fotograficy młodsi o pokolenie traktowali go jako postać niemal mityczną. Jego działania uważano za pionierskie wobec brytyjskiej „niezależnej fotografii”. Zdjęcia Ray-Jonesa o dokumentalnym, niemal antropologicznym charakterze, stanowią celną obserwację współczesnego społeczeństwa Wielkiej Brytanii. Wykonane w trakcie weekendowych wypadów za miasto, powstające od 1966 do 1969 roku zdjęcia składają się na cykle The Seaside, Summer Carnivals, London oraz Society. Uchwyceni na nich przedstawiciele brytyjskiego społeczeństwa, przeciętni obywatele, spędzają swój wolny czas w uświęcony tradycją sposób – głównie w nadmorskich kurortach w rodzaju Brighton oraz w trakcie letnich festiwali. Sam Ray-Jones twierdził, że jego celem jako fotografa jest ujęcie specyficznie brytyjskiej aury oraz dostrzeżenie nostalgicznego potencjału i surrealnego humoru w zwyczajnych sytuacjach. Galeria Starmach, ul. Węgierska 5, Kraków Ekspozycja: 8.05–4.06.2010 Publikacja dzięki uprzejmości Miesiąca fotografii w Krakowie oraz The National Media Museum, Bradford, UK. | 12 | | 13 | | fotografia Andrzej Zygmuntowicz Pytanie o to, co wolno pokazywać na zdjęciu prasowym, staje przed każdym fotografem i przed każdym wydawcą. Powinnością fotografa dokumentalisty jest dawanie świadectwa o tym, co się wydarzyło, jak wydarzenie przebiegało, co spotkało uczestników, jaka była reakcja mimowolnych obserwatorów i jakie skutki przyniosło. Niezależnie od tego, jakie sytuacje ukażą się oczom fotografa, powinien je zarejestrować, by zapis zdarzenia był wiarygodny i kompletny. Decyzję, które zdjęcia zostaną opublikowane, podejmuje fotoedytor, a gdy temat jest szczególny lub kadry dyskusyjne, decyzja należy do naczelnego tytułu. Zdjęcia, poza tym że są systemem przekazywania informacji, mają także wymiar moralny. Mimo wolności wypowiedzi, która pozwala na publikację wszystkiego, istnieją standardy etyczne, które są tamą dla publikacji materiałów nieuczciwych, naruszających dobre imię czy zwyczajnie niegodnych. Szczególnie delikatnie powinny być traktowane sytuacje tragiczne, o bolesnych skutkach dla ofiar i ich bliskich. Historia fotografii pełna jest obrazów ukazujących krwawe dramaty. Wojny, wypadki i zbrodnie towarzyszyły ludzkości od zawsze, ale do czasu wynalezienia fotografii żadne medium nie było w stanie ukazać ich dokładnie tak, jak naprawdę wyglądały, nie były więc to obrazy do końca potwierdzające przebieg zdarzenia. A i po nastaniu fotografii nie od razu zainteresowano się wizualizowaniem mocnych scen. Dopiero wojna secesyjna w Stanach Zjednoczonych sprowokowała do dokumentowania pól bitewnych z poległymi żołnierzami. Amerykanie chcieli wiedzieć, jak rzeczywiście wygląda wojna, czy rzeczywiście jest tak krwawa, jak przedstawiają ją w gazetach. Fotografów, którzy wyruszyli wojennym szlakiem, zaskoczyło to, co zobaczyli na terenach walk. Samych bitew nie mogli fotografować, bo ówczesna technologia nie pozwalała na to, ale po walkach wkraczali na miejsca usłane ciałami zabitych, byle jak porozrzucanymi, z nieprzyjemnymi grymasami na twarzach. Na wcześniejszych obrazach i rysunkach śmierć wyglądała znacznie bardziej patetycznie i godnie, toteż fotografom niejednokrotnie zdarzało się układać ciała zabitych tak, by obraz fotograficzny był bardziej zgodny Fotograf u granic Publikacja zdjęć ma charakter edukacyjny Kolumna Zygmunta Mohsin Raza - policjanci pakistańscy, ofiary zamachowca samobójcy, Lahore, 10 stycznia 2008 zostaną znane kadry Margaret Bourke-White z obozu w Buchenwaldzie i George’a Rodgera z obozu w Bergen-Belsen. Na zdjęciu BourkeWhite stoi kilkunastu więźniów w pasiakach za ogrodzeniem z drutu, są w miejscu odosobnienia, trochę wychudzeni i zmęczeni, nic więcej. U Rodgera dominuje ostry kontrast między ciałami pomordowanych i zagłodzonych więźniów leżącymi wzdłuż drogi a niemieckim chłopcem idącym obojętnie tuż obok tych Lionel Healing - katastrofa samolotu pasażerskiego, Goma, Congo, 15 kwietnia 2008 z dotychczasowym wyobrażeniem śmierci niż z tym, co zobaczyli na własne oczy. Rozwój techniki spowodował, że fotografowie wojen XX wieku mogli towarzyszyć walczącym i dokumentować wszystko, co działo się na frontach, ale i oni szukali kadrów godnie pokazujących tragedie żołnierzy i cywilów, wybierając właściwe momenty i układy kompozycyjne. Dopiero zderzenie z zupełnie nieznanym działaniem, jakim były obozy koncentracyjne, stało się prawdziwym wyzwaniem – bo czy ludobójstwo można pokazywać estetycznie? Czy będzie to prawda, jaką zobaczyli naoczni świadkowie z aparatami, towarzyszący żołnierzom wyzwalającym hitlerowskie obozy zagłady? Ten dylemat widać, gdy porównane | 14 | ciał. Tu czuje się dramat i grozę. Znając prawdę o obozach, wiemy, że to pierwsze zdjęcie jest przesadnie łagodną opowieścią o miejscach zaprogramowanego ludobójstwa. Drugie pokazuje, czym były obozy i co tam robiono. Dramaty dzieją się nie tylko na wojnach. Ludzką ciekawość chyba od zawsze wzbudzają wszelkie katastrofy, klęski żywiołowe i zbrodnie. Długi czas nie publikowano zdjęć z ofiarami takich zdarzeń. Ale wydawcy prasy, poszukując sposobów na zwiększenie nakładów, sięgnęli i po te mocniejsze kadry. Pierwszym mistrzem takiej fotografii był Amerykanin Weegee, tropiący ofiary pożarów, wypadków, porachunków gangsterskich i zabójstw. Dzięki możliwości odbierania fal radiowych, dzięki którym porozu- miewały się służby w Nowym Jorku, przyjeżdżał tę głowę kamieniami aż do zabicia skazanego. na miejsce zdarzenia przed policją i strażą Soczyście barwne zdjęcia ukazują straszną mepożarną. Jego zdjęcia (działał w latach 40. todę wykonania wyroku śmierci do ostatniego i 50. XX wieku) były jeszcze czarno-białe; choć szczegółu. Dookoła tłum gapiów obojętnie dramatyczne w wymowie, brak koloru łagodził przygląda się wydarzeniu. Gdy patrzymy na ich siłę ich oddziaływania. Dziś, gdy dominuje barwny druk, dosadność obrazu zwiększyła się. Rozluźniły się też normy moralne i u wydawców, i u większości odbiorców. Ilość sprzedanych egzemplarzy ma podstawowe znaczenie. Wielu zaryzykuje naruszenie kanonów etyki, by zwiększyć sprzedaż, co pokazał „Super Express”, publikując zdjęcie zabitego w Iraku korespondenta telewizyjnego Waldemara Milewicza. Zdjęcie nie wniosło nowych informacji. Opis słowny w zupełności wystarczył, ale nie był tak dobitny i sensacyjny jak zdjęcie. Margaret Bourke-White - więźniowie, obóz Buchenwald, 1945 O wyraźnej zmianie standardów mówią także nagrody przyznane te zdjęcia, powraca pytanie o etyczne granice. na tegorocznym, największym i najbardziej Wiadomo, że gdy toczy się wojna, gdy zaskakuopiniotwórczym konkursie, jakim jest World je ludzi tsunami, powódź lub trzęsienie ziemi, Press Photo. Pierwsza nagroda w kategorii nie da się uniknąć zdjęć ukazujących rozmiar Wydarzenia przypadła Walterowi Astradzie za tragedii, w tym ofiar śmiertelnych, ale można reportaż z Madagaskaru – na każdym zdjęciu je zrobić, nie szokując na siłę, z zachowaniem widoczne jest morze krwi. Może rzeczywiście należnego szacunku wobec śmierci. walki plemienne bywają niczym krwawa jatka, ale czy opowieść fotograficzna o strasznym szaleństwie, które dopada co jakiś czas zwaśnione strony, musi być na każdym zdjęciu podlewana wiadrami czerwieni? Jednak najbardziej szokująca nagroda to uhonorowanie autora cyklu czterech zdjęć z ukamienowania mieszkańca niewielkiej miejscowości w Somali, który dopuścił się cudzołóstwa. Zdjęcia ukazują człowieka zakopanego po szyję w ziemi – wystaje tylko głowa. Siphiwe Sibeko - fotoreporterzy w akcji, South Africa, 20 maja 2008 Kilkunastu mężczyzn obrzuca pr public relations PR u lekarza Jaką diagnozę rynku PR w Polsce postawią członkowie Koła Naukowego Obserwacji Polskich Mediów im. Stefana Kisielewskiego? Okaże się to już 25-26 maja w Pałacu Tyszkiewiczów –Potockich podczas organizowanej pod hasłem „PR w RP” konferencji naukowej. Do grona młodych naukowców przyłączyli się prelegenci reprezentujący największe ośrodki uniwersyteckie w kraju, m.in UJ, UW, KUL, UWr. UŁ, UMCS, a także przedstawiciele prywatnych instytucji oraz pracownicy agencji PR. W trakcie dwudniowego zjazdu wspólnie prześwietlać będą kwestie tworzenia kapitału społecznego przy wykorzystaniu fundraisingu oraz kampanii CSR, nauczania public relations w Polsce, czy aberracji systemu. Laboratoryjnemu badaniu zostaną poddane narzędzia wykorzystywane w komunikacji z otoczeniem. Podsumowaniem pierwszego dnia obrad będzie debata z udziałem znanych ekspertów i praktyków z branży. W drugiej połowie roku ukażą się materiały pokonferencyjne, będące syntezą najważniejszych wniosków związanych z dwudziestoleciem funkcjonowania branży PR w Polsce. - Wśród publikacji naukowych dostępnych dla studentów kierunku public relations brakuje opracowania przedstawiającego w ujęciu całościowym najważniejsze oraz najbardziej aktualne zagadnienia dla polskiej branży PR . Próbą uzupełnienia tej luki jest realizacja projektu Analiza rynku PR w Polsce 1989 - 2009 prowadzonego od listopada 2009 roku przez członków KNOPM - mówi Joanna Dziedzic, prezes Koła Naukowego Obserwacji Polskich Mediów oraz koordynatorka projektu. Organizatorzy konferencji chcą zachęcić do dyskusji o public relations, zarówno w aspekcie teoretycznym, jak i praktycznym. Spotkanie na Uniwersytecie Warszawskim sprzyja integracji ośrodków badawczych, wymianie doświadczeń oraz kontaktów. To szansa na zainicjowanie w przyszłości wspólnych projektów naukowych. Inicjatywę wspierają Newsline.pl, Polskie Stowarzyszenie Public Relations, Związek Firm Public Relations oraz Press Club Polska. II Ogólnopolski Zjazd Analityków Mediów jest kontynuacją rozpoczętego w 2009 roku na Uniwersytecie Warszawskim cyklu konferencji naukowych mających na celu prezentację oraz analizę wyników badań z zakresu medioznawstwa i komunikacji społecznej. Inicjatorem zjazdu jest Tomasz Gackowski, wieloletni prezes oraz założyciel Koła Naukowego Obserwacji Polskich Mediów im. S. Kisielewskiego. Efektem I OZAM pt: „Demokracja czy mediokracja?” jest publikacja pokonferencyjna dostępna w bibliotekach uniwersyteckich na terenie całej Polski oraz na platformie cyfrowej e- BUW. PR | PR na świecie opr. Roksana Gowin Nowe stanowisko w McDonald’s Nestlé walczy o wizerunek Strona internetowa Magazynu Top Menedżerów informuje, że koncern McDonald’s zatrudnił Ricka Wiona na nowo utworzone stanowisko dyrektora ds. social media. Rick Wion był wcześniej wiceprezesem mediów interaktywnych w agencji GolinHarris, która od 2006 roku obsługiwała kampanie marketingowe McDonald’s w mediach społecznościowych. Firma McDonald’s nie jest wyjątkiem, gdyż specjaliści ds. social media pojawili się już w takich gigantach, jak Pepsi, Ford, Dell czy Toyota. W związku z szybkim rozwojem potencjału mediów społecznościowych eksperci spodziewają się, że taka funkcja będzie niedługo niezbędna w każdym chcącym się liczyć na rynku przedsiębiorstwie. Dla przykładu, firma Dell już zatrudnia aż 40 pełnoetatowych pracowników, którzy nadzorują działania marki z zakresu marketingu społecznościowego. www.ceo.cxo.pl Nestlé rozpoczęła poszukiwania firmy, która zajmie się naprawą nadszarpniętego wizerunku koncernu oraz globalną komunikacją marki – czytamy na portalu magazynu PRweek. Koncern boryka się ostatnio z licznymi oskarżeniami organizacji proekologicznej Greenpeace, która zarzuca mu niszczenie lasów deszczowych w Indonezji. Według Greenpeace olej palmowy, używany m.in. do produkcji batona KitKat, pochodzi z plantacji palm uprawianych w miejscu wycinki lasów. Spot organizacji opublikowany w Internecie wywołał falę krytyki wobec firmy, a ceny akcji koncernu zaczęły gwałtownie spadać. Jeden z pracowników Nestlé oświadczył, że firma chce teraz odbudować swój wizerunek poprzez lepszy nadzór nad globalną komunikacją w zakresie radzenia sobie z social media i organizacjami pozarządowymi. www.prweek.com Kampania Izraela zakazana na Wyspach Emisja kampanii Izraelskiego Biura Turystyki promująca ten kraj została zakazana przez brytyjską organizację ASA – informuje strona internetowa dziennika „The Guardian”. Regulator standardów reklamy w Wielkiej Brytanii uznał, że materiały promocyjne, pokazując okupowany obszar Zachodniego Brzegu, sugerują, że jest on częścią państwa żydowskiego. Izraelska organizacja zamieściła reklamę prasową, w której opisuje szereg zdjęć i miejsc w Izraelu, w tym Jerozolimy. Po publikacji materiału do ASA wpłynęło szereg skarg podnoszących, że zaprezentowane obrazy są częścią wschodniej Jerozolimy, czyli okupowanych terytoriów. Po przeanalizowaniu materiałów ASA ogłosiła, że czytelnicy reklamy zostali wprowadzeni w błąd, gdyż faktycznie mogli zakładać, że wszystkie miejsca wykorzystane w reklamie znajdują się w państwie Izrael. www.guardian.co.uk Polacy z szansą na SABRE Award Nominacje do tegorocznej edycji konkursu SABRE Awards otrzymały liczne projekty z Polski, jednakże liderem okazała się niezależna szwedzka agencja Prime, która zdobyła 11 nominacji. Było to zaskoczeniem w szczególności dla dużych firm, takich jak Edelman, Fleishman-Hillard czy Ketchum Pleon, które otrzymały jedynie 9 wskazań. Z Polski nominacje uzyskała między innymi agencja Ciszewski Financial Communications za kampanię „Nasze długi” na rzecz firmy KRUK, Ciszewski Public Relations za kampanie dla Hoop Polska: „Hoop Colędawanie” i „24 czerwca Polskim Dniem Przytulania” oraz projekt „Kumpel z przeszłości. 1944 Live” autorstwa agencji On Board PR i San Markos. Ponadto wyróżnione nominacją zostały: kampania „Brałeś? Nie jedź! Po narkotykach rozum wysiada” zorganizowana przez Partner of Promotion i Martis, Sieradz Open Hair Festival zorganizowany przez miasto Sieradz i agencję Euro RSCG Sensors oraz Talent Club zorganizowany przez Diners Club Poland oraz agencję Fleishman-Hillard. Wyniki konkursu zostaną ogłoszone podczas uroczystej gali, która odbędzie się 26 maja w The Roundhouse w Londynie. www.holmesreport.com reklama Facebook pokonał Google Badania popularności stron internetowych w USA przeprowadzone przez Experian Hitwise pokazały, że portal społecznościowy Facebook po raz pierwszy w historii wyprzedził wyszukiwarkę Google. W tygodniu, który skończył się 13 marca, Facebook zanotował 7,07 proc. wszystkich wejść na strony internetowe w USA, podczas gdy udział Google wyniósł 7,03 proc. Jak dotąd przewagę Facebooka mogliśmy obserwować jedynie w określone dni w roku – w Wigilię, Boże Narodzenie czy w Nowy Rok. Jednakże nigdy nie zdarzyło się, by portal zwyciężył w zestawieniu tygodniowym. Liczba użytkowników korzystających z Facebooka zwiększa się w bardzo dużym tempie. Tylko w ciągu ostatniego roku wzrosła aż o 185 procent, w czasie gdy Google zanotowało jedynie 9-procentowy wzrost. www.siliconrepublic.com | 15 | Dlaczego marki powinny polubić Facebooka? O zamieszaniu, jakie do PR-owej codzienności wprowadziły media społecznościowe, pisaliśmy już kilkakrotnie. Rosnące zainteresowanie komunikacją w czasie rzeczywistym jest przecież sporym wyzwaniem dla specjalistów od komunikacji. Bo jak komunikować się z konsumentami w społecznościach? A co gorsza, czego konsumenci od marki w społecznościach internetowych oczekują? Na te pytania odpowiada raport „Konsument w mediach społecznościowych” przygotowany na zlecenie Euro RSCG Sensors, który wskazał kierunek zmian mediów społecznościowych w Polsce, a także zdefiniował oczekiwania konsumentów względem komunikacji marek i firm w mediach społecznościowych. Polacy nie traktują mediów społecznościowych jak mody. Użytkownicy społeczności internetowych uważają się za osoby niezależne i chętnie dzielące się własnym zdaniem. Są nieufni wobec tradycyjnej reklamy (także w samych mediach społecznościowych). Decydując się na zakup produktów, najczęściej polegają na rekomendacjach ich znajomych (prawie 75%), w tym znajomych internetowych (46%). Zaufaniem obdarzają również (46%) zalecenia ekspertów, zamieszczane przez nich na blogach czy serwisach społecznościowych. Użytkownicy społeczności internetowych często korzystają z anonimowości, jaką daje im sieć. Najczęściej dzięki niej poznają nowych znajomych. Jednak ponad 45% użytkowników przyznaje, że korzysta z anonimowości, by krytykować firmy lub marki w sieci. Ta aktywność rodzi spore zagrożenie dla marek i firm, a jedynym sposobem na to, by jej zapobiec, jest stałe monitorowanie i obecność w social media, pozwalające na szybką reakcję. Polacy coraz odważniej dodają firmy i marki do swoich znajomych lub zostają fanami ich stron korporacyjnych na Facebooku. Czym kierują się przy podejmowaniu tej decyzji? Najczęściej dzieje się tak ze względu na sympatię, jaką je darzą (72%) lub z samego faktu, że są klientami danej firmy (57%). Ale konsumenci w sieci są bardzo wymagający i niecierpliwi. Od marek i firm oczekują przede wszystkim dostępu do specjalnych ofert i informacji o trwających promocjach. 51% spodziewa się dostępu do unikatowych informacji, które nie są publikowane nigdzie indziej, natomiast połowa – aktualności z życia danej firmy czy marki. Co ważne, prawie 1/5 badanych usunęła przynajmniej raz firmę lub markę z grona swoich znajomych lub przestała być jej fanem w serwisie społecznościowym. Wśród wymienianych powodów znajdowały się: zbyt duża częstotliwość wpisów, brak profitów z tym związanych, nachalność komunikatów, zbyt dużo zawartości „reklamowej”. Konsumenci w społecznościach internetowych nie są więc stali w uczuciach. Jakie wnioski płyną z raportu dla PRowców i marketingowców? Przede wszystkim, że nie warto już dzielić świata na wirtualny i realny. Dzisiaj komunikacja odbywa się na przemian w sferze online i offline, trudno więc je oddzielać. W komunikację w społecznościach internetowych trzeba się ponad wsz ystko angażować, a nie dominować. Stawiać na dialog, a nie monolog. I tworzyć kampanie, które wzbudzają emocje – o takich w mediach społecznościowych rozmawia się najchętniej. Maja Andersz – Communications Specialist Euro RSCG Poland Masz pytania? Napisz do mnie na adres [email protected] Patronat merytoryczny: | 16 | NIE dla narkotyków za kółkiem „Ja nic nie piłem… tylko brałem” słyszymy w telewizyjnym spocie przestrzegającym przed prowadzeniem samochodu po zażyciu narkotyków. Do tej pory mówiło się tylko o konsekwencjach nietrzeźwości za kierownicą. „Brałeś? Nie jedź! Po narkotykach rozum wysiada” to pierwsza w Polsce kampania mówiąca o tym, co wciąż jest tematem tabu. Magdalena Grzymkowska Kampania Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii rozpoczęła się 25 czerwca 2009 r., w przeddzień Międzynarodowego Dnia Zapobiegania Narkomanii, konferencją prasową w Warszawie. Podczas spotkania z dziennikarzami Piotr Jabłoński, dyrektor Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii, przedstawił główną ideę kampanii. - Staramy się informować, że z narkotykami nie ma zabawy, ale jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że jeszcze długo nie uda się ich całkowicie wyeliminować z życia społecznego – napisano w informacji prasowej. Inauguracja w Warszawie… Celem strategicznym kampanii było pokazanie tego problemu społecznego, a grupę docelową stanowiły osoby w wieku 16-25 lat, kierowcy, również pasażerowie, ale przede wszystkim „imprezowicze”. – Przed rozpoczęciem kampanii przeprowadziliśmy badania, z których wynika, że młodzież zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, reklama jakie niesie prowadzenie samochodu po alkoholu i unikają tego – tłumaczy Danuta Muszyńska z Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii. – Jednak znacznie częściej młodym ludziom zdarza się jeździć pod wpływem narkotyków i nie mają oni świadomości konsekwencji takiego zachowania, zarówno zdrowotnych, społecznych, jak i prawnych – dodaje. … i wyjście „pod strzechy” Kampania przebiegała na dwóch poziomach: centralnym i lokalnym. Jako że samorządy były głównym partnerem akcji, Krajowe Biuro ds. Przeciwdziałania Narkomanii jako organ koordynujący udostępniało im wszystkie materiały i narzędzia, jakimi posługiwano się w ramach kampanii. W dalszej kolejności samorządy dążyły do zainteresowania tematem mediów lokalnych. Działania w regionie były różnorodne: od organizacji konferencji prasowych po współpracę z policją. Przykładowo: w województwie łódzkim odbyły się badania na obecność narkotyków, któremu poddawały się osoby wychodzące z dyskoteki. – To były w większości spontaniczne inicjatywy, ponieważ nie chcieliśmy, aby ta kampania zrobiła się zbyt policyjna. W końcu nie w tym rzecz, żeby kogoś złapać, lecz przekonać, że to głupota – mówi Danuta Muszyńska. Tam, gdzie młodzież się bawi Zasadniczo przebieg kampanii można podzielić na trzy etapy. Na przełomie lipca i sierpnia skupiono się na reklamie w mediach, publikacjach w prasie, klasycznym outdoorze. We wrześniu spot emitowano w multipleksach przed seansami, natomiast w październiku kampania dotarła do klubów i dyskotek. Obejmowała plakaty przy barach, naklejki w łazienkach na ks kultura & społeczeństwo lustrach, na podłogach, a także stempelki, którymi „znaczono” wchodzących na imprezę. Na każdym etapie kampanię wspierała strona internetowa www.rozumwysiada.pl, skąd można było ściągnąć materiały filmowe i dźwiękowe, dowiedzieć się o skutkach stosowania narkotyków, sankcjach prawnych za to grożących oraz poczytać historie z życia, ponieważ każdy internauta mógł się podzielić swoimi przeżyciami związanymi z prowadzeniem samochodu na haju. Oficjalnie kampania trwała do października, ale miejscowo działania informacyjne prowadzono do końca ubiegłego roku. Echem po Europie Kreacją kampanii zajęła się agencja Martis, która została wybrana w wyniku konkursu, natomiast obsługą PR-ową agencja public relations Partner of Promotion. - Po raz pierwszy w kontaktach z mediami pomagała nam agencja i bardzo sobie cenimy tę współpracę – mówi Danuta Muszyńska. Akcja była wielokrotnie nagradzana, otrzymała m.in. srebrną statuetkę w tegorocznej edycji Polskiego Konkursu Reklamy KTR 2010, nagrodę Impact Award 2009 w kategorii „Best Community Relations Program” oraz wyróżnienie dla „Best Corporate Communications/PR Program”. Kampania jest też częścią inicjatywy Komisji Europejskiej pod nazwą „Europejska kampania w sprawie narkotyków (EAD)”. Kampania miała wydźwięk międzynarodowy. Polską reklamą społeczną zainteresowała się Grupa Pompidou przy Radzie Europy. W wyniku tego reklama została przetłumaczona na pięć języków: angielski, francuski, włoski, rosyjski, niemiecki – i była emitowana w wielu europejskich stacjach. Sukces i kontynuacja Efektem kampanii były 383 publikacje, w tym 88 w prasie i 295 w Internecie. O kampanii pisały najważniejsze tytuły ogólnopolskie („Dziennik”, „Polska The Times”, „Gazeta Wyborcza”, „Rzeczpospolita”), regionalne („Życie Warszawy”, „Głos Pomorza”, „Dziennik Zachodni”), media internetowe (Onet.pl, Gazeta.pl), motoryzacyjne („Motogazeta”, Moto.pl) i zdrowotne („Służba Zdrowia”, „Poradnik Zdrowie”). W sumie spot wyemitowano 740 razy w 13 rozgłośniach radiowych i w 17 stacjach telewizyjnych. Szacowana wartość zainteresowania mediów ponad 4-krotnie przewyższyła budżet przeznaczony na tę kampanię. – Trudno mówić precyzyjnie o efektach, ponieważ nie prowadziliśmy ewaluacji, jednak monitoring prasy, Internetu, forów młodzieżowych pokazuje bardzo szeroki zasięg kampanii, jeżeli chodzi o grupy docelowe. Uważam, że jest to duży sukces, gdyż nasz budżet bazuje głównie na sponsoringu – komentuje Danuta Muszyńska. – To nas zachęca, żeby kontynuować kampanię w tym roku – dodaje. II edycja kampanii jest planowana na połowę lipca lub jeszcze później. Akcję „Brałeś? Nie jedź…” dotyka ten sam problem, z jakim borykają się wszystkie inicjatywy ze słowem „społeczne” w nazwie – brakiem pieniędzy. – Wcześniej są wybory, mistrzostwa w piłce nożnej, a my nie dysponujemy wystarczającymi środkami, żeby przebić się w mediach w tak gorącym okresie. Potrzebujemy uwagi – podkreśla Danuta Muszyńska. Wampiriada 25 i 27 maja odbędzie się V edycja „Wampiriady”. Jest to akcja studenckiego honorowego krwiodawstwa, organizowana na terenie kampusów akademickich Uniwersytetu Warszawskiego przez Niezależne Zrzeszenie Studentów przy współpracy z Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa. nzs.uw.edu.pl Lip Dub UW już 30 maja Trwa szaleństwo na punkcie Lip Dubów, czyli teledysków w których studenci prezentują swoją uczelnię śpiewając do znanych piosenek. Teraz swój mini Lip Dub do kultowego już utworu „W aucie” nagrali studenci Uniwersytetu Warszawskiego. W Polsce zaczęło się od studentów Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, którzy jako pierwsi opublikowali swój Lip Dub. Niedługo potem światło dzienne ujrzała produkcja Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Niespełna dwa tygodnie później swoje dzieło zaprezentowali studenci z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. W tym czasie studenci Politechniki Warszawskiej i Uniwersytetu Warszawskiego już zwierali szeregi i szykowali swoje nagrania. Studenci obu uczelni obrali podobną drogę – najpierw postanowili nagrać mini Lip Duby, by nabrać doświadczenia i zachęcić większą grupę studentów do udziału w projekcie. Po wielu kontrowersjach związanych z wyborem piosenki została wybrana piosenka 3oh3! feat. Kate Perry - „Starstrukk”. I do tego właśnie utworu będą śpiewać i tańczyć 30 maja uczestnicy LipDub UW. www.lipdubuw.eu EASTory 5 czerwca w Warszawie odbędzie się EASTory Game – pierwszy etap projektu EASTory, organizowanego przez Europejskie Forum Studentów AEGEE Warszawa i AEGEE Lublin. Celem projektu jest rozbudzenie i rozwinięcie świadomości historycznej wśród młodzieży – zarówno na szczeblu lokalnym, jak i (w drugim etapie) międzynarodowym. Charakteryzuje się niestandardową formą jego realizacji – gra fabularna – łącząca idee gier RPG, filmów fabularnych oraz tradycyjnych zabaw podwórkowych i harcerskich. Planszami do gry staną się miasta, które w istotny sposób wiążą się z dziejami Polski: Warszawa, Lublin i Kraków. Wokół związanych z nimi postaci, wydarzeń oraz miejsc została osnuta fabuła gry. Wykonywanie rozmaitych zadań i rozwiązywanie historycznych zagadek pozwoli uczestnikom projektu zbliżyć się do polskiej historii i kultury. Wynik warszawskiego etapu wpłynie na przebieg projektu, kontynuowanego przez międzynarodową grupę studentów przebywającą w Polsce w ramach EASTory Summer University – drugiego etapu projektu, który odbędzie się od 12 do 26 lipca. W programie obozu znajdują się także warsztaty kulturoznawcze, wyjścia do muzeów oraz zwiedzanie zabytków. www.aegee.waw.pl kultura | Na mieście Kłopot bogactwa Kiedy w 2004 roku organizatorom raczkującego dopiero gdyńskiego Open’era udało się ściągnąć do Polski Snoop Dogga, Faithless czy The White Stripes, dziennikarze i fani muzyki w całym kraju prześcigali się w zachwytach nad tym wydarzeniem. Trójmiejski festiwal był bowiem pierwszym eventem, który – ze względu nie tylko na ożywczy line-up, ale także bardzo dobrą organizację – z dumą można było promować w Europie. Bartosz Iwański W zakresie „otwierania Polski na świat” Open’er odegrał rolę nie do przecenienia. Olbrzymi sukces festiwalu (trzydniowy event na terenie gdyńskiego lotniska Babie Doły) w ciągu pięciu lat stał się motorem napędowym dla organizowania podobnych imprez w całym kraju. Sytuacja zmieniła się do tego stopnia, że fani muzyki, nawet ci z najzasobniejszymi portfelami, zmuszeni będą dokonać w bieżącym roku mnóstwa wyborów. Niektóre z imprez, odbywających się na przeciwległych niemal krańcach Polski, pokrywają się bowiem czasowo. Aby ułatwić im podjęcie decyzji, przyjrzeliśmy się najciekawszym nadwiślańskim festiwalom nadchodzącego lata. Młodszy brat Open’era Odbywający się na początku czerwca, organizowany przez agencję Alter Art krakowski Selector, jest propozycją dla wszystkich, którzy chcą poświęcić ostatni przed letnią sesją egzaminacyjną weekend na beztroską zabawę. Prawdę powiedziawszy, line-up tego młodziutkiego festiwalu (jego pierwsza edycja odbyła się w ubiegłym roku) nie powala na kolana. Większość artystów, którzy wystąpią na krakowskich Błoniach 5 i 6 czerwca albo – jak Calvin Harris – gościło w Polsce ostatnio, albo najlepsze momenty swojej kariery – jak Faithless – ma już dawno za sobą. Prawdziwym powodem, dla którego warto udać się do Krakowa, jest koncert młodziutkiej Amerykanki Uffie, z której mającym się ukazać w tym roku debiutanckim albumem, wiązane są ogromne oczekiwania. Sam Selector z założenia miał być nastawiony przede wszystkim na taneczną elektronikę, będącą uzupełnieniem Open’era. Jak na razie jednak pozostaje zaledwie jego ubogim krewnym i pewnie kilka lat upłynie, zanim to się zmieni. Horyzonty szersze niż ramówka Eski Heineken Open’er Festival od kilku lat pozostaje najważniejszym wydarzeniem muzycznym lata w Polsce. Doskonałym dowodem jego unikalnego statusu jest nagroda dla najlepszego dużego europejskiego festiwalu, jaką dyrektor Open’era, Mikołaj Ziółkowski, odebrał w połowie stycznia w holenderskim Groningen. Można oczywiście narzekać na komercjalizację gdyńskiego eventu, traktowanego przez niektórych „fanów” muzyki wyłącznie jako okazja do pokazania się i zdobycia charakterystycznej opaski noszonej na nadgarstku z niezrozumiałych względów przez długie miesiące, ale line-up festiwalu rokrocznie robi imponujące wrażenie. Na początku lipca na Babich Dołach pojawią się m.in. Pearl Jam, Hot Chip, Yeasayer i Grace Jones. Fani niezależnego rocka największe oczekiwania wiążą jednak z występem reaktywowanej po przeszło dekadzie formacji Pavement. Program Open’era – tradycyjnie już eklektyczny – pozwala organizatorom liczyć na powtórzenie ubiegłorocznego rekordu frekwencji. I chociaż impreza zaczyna powoli zmieniać się w prawdziwy moloch, miłośnicy muzyki o horyzontach sięgających dalej niż ramówka Radia Eska popełniliby poważny błąd, nie zaszczycając Gdyni swoją obecnością w pierwszych dniach lipca tego roku. Jarocin po 30 latach W połowie lipca oczy osób żywo zainteresowanych muzyką zwrócone będą w kierunku Jarocina. W tym roku mija 30 lat od organizacji pierwszej edycji Ogólnopolskiego Festiwalu Muzyki Młodej Generacji, który w latach osiemdziesiątych odcisnął nieodwracalne piętno nie tylko na polskiej kulturze, ale także obyczajowości. Jednak w porównaniu z rokiem ubiegłym, program tegorocznego Jarocina wypada Sztuk Przepięknych. Ubiegłoroczny Woodstock przyciągnął – według różnych rachunków – nawet pół miliona osób. Na powtórkę tego wyniku nie ma co liczyć, ale pewne jest, że na przełomie lipca i sierpnia o Przystanku i jego ojcu, Jurku Owsiaku, znów będzie głośno. Off na światowym poziomie Na podobny rozgłos nie może niestety liczyć Off Festival. W wyniku wewnętrznego konfliktu politycznego w radzie miasta Mysłowic i obcięciem dotacji na rzecz festiwalu, jego twórca, Artur Rojek, zmuszony był zmienić lokalizację eventu. Piąta edycja Off’a odbędzie się więc w Dolinie Trzech Stawów w sąsiednich Katowicach i potrwa od 5 do 8 sierpnia. Niezmienny pozostaje światowy poziom festiwalu, którego tegoroczny program robi iście piorunujące wrażenie. Rojkowi udało się przekonać do występu w Polsce zarówno absolutne legendy muzyki niezależnej (The Flaming Lips, Dinosaur Jr., The Fall – cała trójka odwiedzi nasz kraj po raz pierwszy), wybitne figury światowej elektroniki (Fennesz, William Basinski, Lali Puna), jak i młodych, ale szalenie obiecujących i utalentowanych artystów (Toro Y Moi, Atlas Sound, Memory Tapes). Wspomnieć należy także o całej plejadzie najważniejszych artystów rodzimej alternatywy, wśród których uwagę zwracają zwłaszcza reaktywowane wyłącznie z myślą o katowickim festiwalu Lenny Valentino i Something Like Elvis. Tegoroczna edycja Off Festivalu ma wszelkie podstawy, by zapisać się w historii polskiego rynku koncertowego złotymi zgłoskami, za co trzymamy kciuki. fot. Magdalena Polowczyk To PRoste / case study | PR Elektryczna plaża Przed nie lada dylematem staną w sierpniu wszyscy ci, którzy po równo dzielą zamiłowanie do gitar i brzmień elektronicznych. Płocki Audioriver, jeden z najważniejszych festiwali muzyki elektronicznej w naszej części Europy, odbywa się bowiem dokładnie w tym samym czasie, co katowicki Off. Bez cienia wątpliwości można jednak założyć, że nadwiślańska plaża w Płocku, podobnie jak w poprzednich latach, wypełni się miłośnikami idm-u, dubstepu, minimal techno czy breakbeatu. Open'er Heineken Festival 2009 Tym bardziej, że w line-up’ie tegorocznej edycji Audiorivera jak dotychczas blado. W line-up’ie dominują odnajdziemy takich tuzów, jak Richie Hawtin więc doskonale rozpoznawalne polskie zespoły (Plastikman), Kieran Hebden (Four Tet), Ellen o wyrobionej marce, uwielbiane zarówno przez Allien czy Laurent Garnier. zbuntowanych, rockistowskich gimnazjalistów (Pidżama Porno, Coma, Dezerter), jak i starszą Katowice konkurują z Płockiem publikę o jasno sprecyzowanych preferencjach Zupełnie nieoczekiwanie wakacyjną mumuzycznych (TSA, Hey). Jedyny z dotychczas zyczną stolicą Polski mogą stać się Katowice. zapowiedzianych artystów zagranicznych, Ostatni ze wspomnianych tu festiwali, Tauron formacja Gossip, rywalizację z headlinerami Nowa Muzyka, już w samej nazwie dość jasno poprzednich edycji (Animal Collective w 2009 manifestuje swój zakres gatunkowy. Od 26 do roku czy Peter Murphy z Bauhaus w 2008) prze29 sierpnia na terenie nieczynnej katowickiej grywa w przedbiegach. Pozostaje zatem liczyć, kopalni będzie można usłyszeć czołowych że organizatorzy Jarocina wytoczą wkrótce współczesnych przedstawicieli sceny elektrocięższe działa, bo jak na razie mogą być pewni nicznej: Autechre, Jaga Jazzist czy Pantha du obecności wyłącznie „żelaznego elektoratu”, Prince. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że orgazłożonego z kinderpunków i weteranów panizatorom uda się uniknąć w tym roku wpadek miętających festiwal z lat osiemdziesiątych. z ubiegłej edycji (m.in. zupełnie nagła absencja Bardziej integracyjnie, Dana Deacona), a Nowa Muzyka może okazać mniej muzycznie się jednym z najlepszych muzycznych wydaJeszcze bardziej sprofilowaną publiczność rzeń 2010 roku. wydaje się mieć kostrzyński Przystanek WoodKoncertowy boom, jakiego od kilku lat jestock, o którym wspomnieć należy jedynie steśmy świadkami, osiągnie w ciągu najbliższez kronikarskiego obowiązku. Festiwal orgago lata apogeum. Jeszcze kilka lat temu nikt nizowany przez Fundację WOŚP to fenomen nie był w stanie przypuszczać, że fani muzyki na skalę światową i sensowniejsze wydaje się w Polsce staną w obliczu autentycznego rozpatrywanie go w kategoriach wielkiego kłopotu bogactwa. A przecież, po pierwsze: spotkania integracyjnego niż wydarzenia organizatorzy nie odsłonili jeszcze wszystkich stricte muzycznego. Koncertom (wystąpią kart, po drugie: w powyższym tekście udało m.in. Papa Roach, Nigel Kennedy, Perfect) trasię wspomnieć wyłącznie o części festiwali. dycyjnie już towarzyszyć będzie całe mnóstwo To będą naprawdę intensywne wakacje. dodatkowych atrakcji w ramach Akademii | 17 | Kino | kultura kultura | Film Kino w roli Instytutu Pamięci Narodowej Katastrofa prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem sprawiła, że o mordzie katyńskim zaczęto mówić poza granicami Polski. Już dwa dni po tragedii chęć emisji filmu „Katyń” Andrzeja Wajdy wyraziły telewizje z całego świata, m.in. z Rosji, Litwy, Chorwacji, Portugalii, Kanady czy USA. Okazuje się, że kino historyczne, które przypomina o najważniejszych dziejach narodu i utrwala je na filmowej taśmie, oprócz czysto rozrywkowej funkcji zyskuje też walor informacyjny. Patryk Juchniewicz Kino pamięci narodowej Na czele najchętniej oglądanych w Polsce filmów po 1989 roku są trzy rodzime produkcje: „Ogniem i mieczem” (ponad 7 milionów widzów!), „Pan Tadeusz” i „Quo Vadis”. Wszystkie stanowią adaptacje wybitnych dzieł najważniejszych przedstawicieli literatury polskiej. Kolejne miejsce wśród krajowych obrazów zajmuje „Katyń”. Rewelacyjne wyniki finansowe tych obrazów biorą się z faktu, że ich adresatem jest publiczność masowa – cały naród, a zatem zarówno emeryci, jak również uczniowie, którzy chcąc nie chcąc i tak pójdą do kina obligatoryjnie. Dość wspomnieć, że do obejrzenia „Katynia” zobowiązani byli wszyscy żołnierze (zarządzenie w tej sprawie wydał ówczesny minister obrony narodowej Aleksander Szczygło, który – paradoks losu – również zginął 10 kwietnia). W dobie komercyjnej produkcji filmowej potencjalna masowość odbioru, a tym samym krociowe zyski, stają się czynnikiem decydującym o realizacji scenariusza, stąd w salach kinowych bądź wysyp adaptacji filmowych (koniecznie z kanonu lektur), bądź ekranizacje wydarzeń o historycznym znaczeniu. W ostatnim czasie dominują te drugie, tylko dlatego, że lista ważnych lektur powoli się kończy (choć reklama po sukcesach wspomnianych adaptacji były nawet pomysły, żeby ponownie nakręcić „Krzyżaków”). W ostatnim czasie królowały w kinach: „Popiełuszko. Wolność jest w nas”, „Generał Nil” o Fieldorfie oraz filmy o Janie Pawle II. Kilka słów krytyki Cechą charakterystyczną obrazów z nurtu kina narodowego jest ich ambiwalentny odbiór – z jednej strony gromadzą tłumy widzów, z drugiej wywołują jęki zawodu wśród krytyków filmowych. O „Katyniu” pisali, że razi dydaktyzmem. Paweł T. Felis stwierdzał w „Gazecie Wyborczej”: „deklaratywne, papierowe dialogi – chwilami banalne w swoim patosie, chwilami (np. rozmowy więzionych oficerów) przypominające fragmenty odczytywane ze szkolnych podręczników”. Z kolei Lech Kurpiewski z „Newsweeka” opisywał dzieło Wajdy: „to zupełnie tak, jakby wieszcz zabrał się do pisania szkolnych czytanek”. Opinie pozytywne odnosiły się zwykle nie do samego obrazu, ale do tematu, społeczno-politycznej wagi, faktu, że powstał pierwszy film fabularny o zbrodni katyńskiej. Jeszcze gorsze opinie wzbudzały wśród recenzentów produkcje o Karolu Wojtyle – filmy laurki, które niemal w każdym kadrze podkreślają świętość bohatera. „Niesamowite są już same tytuły - Papież, który pozostał człowiekiem. Inni kardynałowie po wyborze na papieża nie pozostawali ludźmi? Nabierali cech boskich? Jedli, ale nie wydalali, bo nie było w nich żadnego zepsucia? A może stawali się nieludzcy?” – szydził Artur Żmijewski związany z „Krytyką Polityczną”. Kadr z filmu "Katyń" w reżyserii Andrzeja Wajdy (2007) (Nie)poprawni politycznie Koncepcja filmu „dla każdego” wiąże się z koniecznością uproszczeń, a także z przezroczystą formą filmową, brakiem eksperymentów oraz – przede wszystkim – poprawnością polityczną. Choć cenzura została zniesiona wraz ze zmianą ustroju, nadal nie można realizować wysokobudżetowego obrazu wbrew dominującej ideologii. Już w 1969 roku JeanLuc Comolli i Jean Narboni głosili na łamach „Cahiers du cinéma”, że na każdym etapie produkcji filmu twórca musi podporządkować się dyskursowi ideologicznemu, zaś ze wszystkich sztuk to właśnie kino „jest najsilniej zdeterminowane ideologicznie ze względu na zaangażowane tu środki ekonomiczne”. Idąc tym tropem, im większy budżet, tym mniejsza swoboda autora i możliwość rewolucyjnego podejścia do tematu. Poprawność polityczna filmów historycznych przejawia się już w błahym, acz charakterystycznym wątku niemal każdego scenariusza filmu (nie tylko polskiego) o tematyce wojennej: gdy ukazywane są zbrodnie jakiegoś narodu, zawsze występuje przynajmniej jeden pozytywny przedstawiciel tej nacji – dobry Rosjanin w „Katyniu”, dobry Niemiec w „Pianiście” i w „Liście Schindlera”. Jakakolwiek próba wyjścia poza schemat kończy się z reguły fiaskiem, choć ciekawym kontrprzykładem może być realizowana aktualnie „Tajemnica Westerplatte”. Reżyserski debiut Pawła Chochlewa wzbudził szereg kontrowersji i protestów na długo przed rozpoczęciem zdjęć. Środowiskom patriotycznym nie podoba się, że film ma pokazywać konflikty między oficerami, a także degenerację części żołnierzy (pijani żołnierze sikający na portret marszałka Rydza-Śmigłego). Reżyser broni się jednak w wywiadach, twierdząc, że chce ukazać męstwo i heroizm postaci, ale jednocześnie pragnie zrealizować obraz z dala od romantyczno-martyrologicznej tradycji polskiego kina spod znaku Wajdy. Polski Instytut Sztuki Filmowej nie ugiął się pod naciskami protestujących i nie wstrzymał dofinansowania projektu. Na skutki tej burzy trzeba czekać do wrześniowej premiery. Edukacja narodowa Hipokryzją byłoby stwierdzenie, że producenci chcą widzów edukować, choć nie można też umniejszać ich zasług na tym polu. Kilka miesięcy przed premierą „Katynia” TNS OBOP przeprowadził sondę, z której wynika, że ok. 40 procent Polaków nie wie, kto dokonał zbrodni katyńskiej, „albo myśli, że zrobili to naziści, bądź też uważa, że sprawa ta nie została jeszcze ostatecznie rozstrzygnięta”. Film twórcy „Kanału”, traktowany jako komunikat, | 18 | swoiste świadectwo ludobójstwa, z pewnością ten odsetek zmniejszył. Jeżeli tylu Polaków nie wiedziało o Katyniu, ilu musiało być w podobnej sytuacji Rosjan? Dzięki emisji w publicznej stacji Rossija kilkanaście milionów widzów ze Wschodu ma teraz przynajmniej świadomość stalinowskiej zbrodni. Z tej perspektywy widać, jak ważne jest produkowanie filmów pamięci narodowej wbrew ich, niestety, częstym wadom. Zresztą propagandowo-patriotyczny charakter filmów nie jest niczym nowym – był obecny jeszcze w czasach II RP, a swoje apogeum osiągnął w okresie socrealizmu. W kinie lat 30. dominowały nawiązania do rewolucji z 1905 roku – na jej tle umieszczono „Na Sybir” (1930) i „Dziesięciu z Pawiaka” (1931). Po II wojnie światowej wygrywała tematyka historii najnowszej – epizody minionej wojny, np. „Zamach” (1958) o udanej akcji przeciw dowódcy SS i policji w dystrykcie warszawskim Franzu Kutscherze. Lata 60. stały pod znakiem filmów, które podkreślały rolę Armii Ludowej: „Barwy walki” (1964) i „Kierunek Berlin” (1968). W kolejnej dekadzie dominowały wielkie adaptacje literatury, np. dzieła Wajdy – „Wesele” (1972) czy „Ziemia obiecana” (1974), podczas gdy sugestywność perswazyjna filmów historycznych została wyraźnie stonowana. „Śmierć prezydenta” (1977) o Gabrielu Narutowiczu opowiada jednocześnie o posłach na sejm II RP, tych z lewicy i prawicy, nie wartościując, którzy mieli rację. Stan wojenny spowodował, że propagandowe kino socjalistyczne niemal przestało funkcjonować – do głosu doszli twórcy, którzy otwarcie mówili o zbrodniach stalinizmu; w tzw. drugim obiegu krążyło „Przesłuchanie” (1982) Ryszarda Bugajskiego. Swoistym domknięciem kina pamięci narodowej jest realizowany obecnie przez Jerzego Hoffmana „Rok 1920”, symboliczny – bo pierwszym znaczącym filmem patriotycznym był poruszający ten sam temat „Cud nad Wisłą” Ryszarda Bolesławskiego, zrealizowany jeszcze w 1921 roku. Memento Kino – tak jak natura – nie znosi próżni, dlatego wydaje się bardziej niż pewne, że za parę lat powstanie film o smoleńskiej tragedii. Jak dowodzą przykłady innych obrazów, twórcom nie będzie łatwo zmierzyć się z historyczną wagą wydarzenia – kontrowersje wzbudzi najmniejsza próba demitologizowania postaci, ale równocześnie niestrawny byłby nadmierny patos. Jednakże pewne jest, że takie obrazy muszą powstawać, aby po latach kolejne pokolenia mogły powiedzieć: pamiętamy! Klęska Tytanów Niemal trzydzieści lat temu ukazała się klasyczna produkcja ukazująca grecką mitologię – „Zmierzch Tytanów” Desmonda Davisa. Choć podchodziła do historii herosów i bogów Olimpu dość luźno, zdobyła ogromną rzeszę fanów. Louis Leterrier odświeżył tamten obraz, prezentując go w nowej, cyfrowej wersji. Czy to się opłacało? Już na wstępie trzeba zauważyć, że inspiracją Leterriera był film Davisa, a nie mitologia. Ci, którzy chcieliby widzieć w obrazie podręcznik do historii, głęboko się zawiodą. Oglądając kolejne sceny ma się wrażenie, jakby Leterrier przed realizacją przeczytał krótkie streszczenie mitu i nic więcej. Czyny i motywacje bohaterów nie odzwierciedlają pierwowzoru, daleko im nawet do „Zmierzchu tytanów”. Na widok korowego dżina ujeżdżającego gigantycznego skorpiona autorowi recenzji zrobiło się słabo. Lepiej byłoby zrezygnować z greckiej otoczki i zrobić zwykłą baśniową historię. A tak, otrzymaliśmy dzieło wręcz żałosne. Jeśli przyjąć, że ktoś pójdzie na film zamiast przeczytać mitologię – włos jeży się na głowie. Kreacje bohaterów również pozostawiają wiele do życzenia. Amerykanizacja charakterów jest aż nazbyt widoczna. Hades przedstawiony jest jako ten zły, co koniecznie musiało być oznaczone czarnymi szatami, tak na wszelki wypadek, jeśli ktoś nie wiedziałby, w kim widzieć antybohatera. Reszta bogów, z Zeusem w lśniącej zbroi na czele, wygląda FPFF w wiosennej odsłonie W tym roku 35. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni po raz pierwszy odbędzie się wiosną i potrwa od 24 do 29 maja. Największe emocje jak zwykle budzić będzie konkurs główny, do którego zakwalifikowano 21 filmów fabularnych. W gronie tym znalazły się m. in. znane polskim widzom z ekranów kin: „Kołysanka” Juliusza Machulskiego, „Różyczka” Jana Kidawy-Błońskiego oraz „Trick” Jana Hryniaka. po prostu śmiesznie. Ma się wrażenie, jakby uciekli z jakiegoś metalowego zespołu á la Lordi. Sam Worthington, grający Perseusza, nie popisał się zbytnio. Choć jego gra nie razi, to w całym filmie wypada blado. W głównej mierze wynika to ze scenariusza. Wydaje się, że Phil Hay oraz Matt Manfredi, którzy za niego odpowiadają, pracują w jakimś amerykańskim urzędzie propagandowym. Dialogi są płytkie, bez wyrazu, każda wypowiedź jawi się bardziej jako monolog, a nie odpowiedź w dyskusji. Scenarzyści chcieli uczynić z każdej rozmowy kultowy tekst. Przykro, panowie, nie wyszło. Jedynym plusem filmu jest wartka akcja oraz doskonałe efekty specjalne. Nie dziwi to jednak, we współczesnym kinie pogoń Króliczki premiera Mówić, że telewizja kontroluje społeczeństwo, to jak przekonywać, że woda potrzebna jest do życia. Można, lecz mija się to z celem. Dziś niemal każdy zdaje sobie sprawę z tego, jaką siłę kształtowania rzeczywistości mają media. Nie każdy jednak zdaje sobie sprawę, że jest w Europie państwo, w którym telewizja sprawuje namacalną władzę. Erik Gandini, szwajcarski reżyser włoskiego pochodzenia, postanowił zrobić coś, co inni nazwaliby szaleństwem – obnażyć imperium Silvio Berlusconiego, premiera i jednego z najbogatszych obywateli Włoch. Nim doszedł on do obecnego stanu finansowego, zaistniał jako twórca jednego z najbardziej kontrowersyjnych programów telewizyjnych. W 1976 stacja technologiczna ważniejsza jest od spójności przekazu. Niestety, wersja 3D nie zachwyca – wyprodukowano ją chyba tylko po to, aby wyciągnąć więcej pieniędzy z portfeli widzów. Równie dobrze można zdjąć okulary i nie będzie widać większej różnicy. Film warto polecić odważnym, którzy nie boją się absurdalnych scen, dialogów, wynaturzonej akcji. Oraz wszystkim tym, którzy chcą odrobiny akcji – tej w filmie nie zabraknie. Emil Borzechowski „Starcie Tytanów” Reżyseria: Louis Leterrier Premiera: 9 kwietnia 2010 Berlusconiego pokazała teleturniej, w którym po udzieleniu dobrej odpowiedzi na zadane przez prowadzącego pytanie zaproszona do studia kobieta zdejmowała jedną część garderoby. Oburzenie sięgnęło zenitu. A Silvio zaczął zarabiać ogromne pieniądze. Film prezentuje potencjał telewizji, która w rękach zdeterminowanego człowieka może być nie tylko narzędziem do zarobienia fortuny, lecz także tubą propagandową. Imperium medialne premiera Włoch kształtuje włoską rzeczywistość, przekonując o nieomylności polityka. Bohaterami filmu są ci, którzy chcą dostać się do owego świata sław i reflektorów, poświęcając wszystko dla popularności. Antybohaterem, nieobecnym, lecz wciąż pociągającym za sznurki. Dokument zbudowano doskonale. Historia w nim przedstawiona wciąga od początku do końca, a muzyka – nieodłączny element obrazu – buduje napięcie. Film jest nie tyle kontrowersyjny, co dający do myślenia. Godny polecenia tym wszystkim, którzy nie wierzą we wszechwładzę mediów. Całej reszty nie trzeba do filmu przekonywać. Emil Borzechowski „Wideokracja” Reżyseria: Erik Gandini Święto dokumentu i animacji w Krakowie Zbliża się termin 50. edycji Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Jest to jedna z najstarszych w Europie imprez poświęconych kinu dokumentalnemu, animowanemu oraz krótkim fabułom. W tym roku regulamin festiwalu ulega zmianie – rozszerzona została formuła dotychczasowego konkursu pełnometrażowych dokumentów. Tym samym konkurs otrzymuje nową nazwę: międzynarodowy konkurs filmów dokumentalnych. Festiwal odbędzie się w dniach 31 maja – 6 czerwca. Informacje o prezentowanych filmach dostępne na stronie: www.kff.com.pl „Książę Persji” najpierw w Polsce 21 maja, tydzień przed amerykańską premierą, na ekranach polskich kin zadebiutuje „Książę Persji”. Jest to opowieść oparta na bestsellerowej grze komputerowej. Za jej realizację odpowiadają specjaliści od kinowych hitów: reżyser Mike Newell (twórca „Harry’ego Pottera i Czary Ognia”) oraz producent Jerry Bruckheimer. W roli perskiego księcia, który w czasie jednej z wojennych wypraw znajduje ostrze o magicznych właściwościach, zobaczymy Jake’a Gyllenhaala. Robin Hood wiecznie żywy 14 maja na polskich ekranach pojawi się kolejna wersja przygód Robin Hooda, tym razem w reżyserii Ridley’a Scotta. W legendarnego rabusia, sprzymierzeńca biednych i pokrzywdzonych, wcielił się hollywoodzki awanturnik Russell Crowe. Jego ukochaną zagrała natomiast Cate Blanchet. Co ciekawe, organizatorzy festiwalu w Cannes zdecydowali, że to właśnie widowisko zostanie pokazane podczas uroczystego otwarcia imprezy (12 maja). „Robin Hood” będzie trzecim filmem Scotta prezentowanym na festiwalu w Cannes. Wcześniej były to „Pojedynek” oraz „Thelma i Louise”. O wojnie raz jeszcze Najnowszy film Paula Greengrassa zadowoli wielbicieli tegorocznego laureata Oscara dla najlepszego filmu, czyli „The Hurt Locker. W pułapce wojny”. Twórca „Krwawej niedzieli” oraz „Ultimatum Bourne’a” opowiada tym razem o wojnie w Iraku. W pierwszych dniach amerykańskiej okupacji starszy chorąży Roy Miller (Matt Damon) i zespół inspektorów wojskowych otrzymują zadanie odnalezienia broni masowej zagłady, która rzekomo ma znajdować się na irackiej pustyni. Film trafi do Polski 4 czerwca. opr. Anna Kiedrzynek Kino ATLANTIC zaprasza na jedyne w Warszawie pokazy przedpremierowe filmu „Prorok"! Jedynie przez tydzień! Od 16 do 20 maja o godz. 21:00 „Prorok" to zdobywca Grand Prix festiwalu w Cannes, nominowany do Oscara, okrzyknięty przez krytyków jednym z najlepszych filmów ostatnich lat. Krwista gangsterska saga o francuskiej mafii, kolejna po włoskiej „Gomorze” znakomita europejska odpowiedź na filmy Scorsese i de Palmy. Dziewiętnastoletni Malik zostaje skazany na sześć lat więzienia. Nie potrafi czytać ani pisać. Jest zupełnie sam, ale ma w sobie spryt, który sprawia, że szybko się uczy. Z chłopca na posyłki, stanie się szefem mafii. Jak to zrobi? Wyobraźcie sobie „Chłopców z ferajny” z francuskim akcentem i papierosami Gauloises zamiast włoskiego spaghetti. Bilety w cenie: Seans niedzielny: 25 PLN – bilet normalny 18 PLN – bilet studencki, posiadacze Karty Kinomana Seanse w tygodniu: 21 PLN – bilet normalny 17 PLN – bilet studencki, posiadacze Karty Kinomana | 19 | Gry / Muzyka | kultura Lubelskie Kody Najwybitniejsi kompozytorzy współczesnej klasyki, przedstawiciele awangardowego jazzu i rocka oraz muzycy rekonstruujący archaiczne tradycje muzyczne – wszystkich będzie można obejrzeć i usłyszeć od 15 do 22 maja w Lublinie w ramach drugiej edycji Festiwalu Tradycji i Awangardy KODY. Idea festiwalu oparta jest na gatunkowym synkretyzmie i budowaniu mostów między tradycjami muzyki dawnej a brzmieniowym nowatorstwem i eksperymentami. W programie odnajdujemy nazwiska takich ikon, jak Bill Laswell, John Zorn, Philip Glass czy Arvo Pärt. Pozycja obowiązkowa. Polvo w Kulturalnej Reaktywowana po przeszło dekadzie legenda amerykańskiej sceny math-rockowej, formacja Polvo, zagra na jedynym koncercie w Polsce. 31 maja w warszawskiej Cafe Kulturalnej będzie można przekonać się, jak brzmi na żywo materiał z doskonale przyjętego „In Prism”, pierwszego od dwunastu lat studyjnego albumu grupy, a także usłyszeć klasyczne kompozycje, znane z wydawanych dla Merge i Touch & Go krążków z lat 90. Bilety w cenie 35 i 45 zł. LCD strikes back! Mózg formacji LCD Soundsystem – James Murphy – wystawił cierpliwość swoich fanów na ciężką próbę, każąc czekać na nowy album ponad 3 lata. Na szczęście, już na 17 maja zaplanowano światową premierę „This Is Happening”, epickiego, przeszło godzinnego krążka wypełnionego pulsacyjnymi bassline’ami i melodiami zachęcającymi do ekstatycznej zabawy. Album promuje singiel „Drunk Girls”, do którego teledysk nakręcił sam Spike Jonze, twórca m.in. „Być jak John Malkovich”. The Futureheads na Ursynaliach Sporą niespodziankę sprawili organizatorzy tegorocznych Ursynaliów, czyli dni studentów SGGW. W programie tegorocznej imprezy, która trwać będzie od 28 do 30 maja na terenie kampusu uczelni, obok świetnie znanych polskich wykonawców (Lady Pank, KNŻ, Buldog), znajdziemy też artystów zagranicznych, jak Parov Stelar i The Futureheads – jeden z najważniejszych brytyjskich zespołów minionej dekady. Doskonałe uzupełnienie uniwersyteckich juwenaliów. AC/DC – ostatni raport Wielkimi krokami zbliża się najważniejsze muzyczne wydarzenie 2010 roku dla fanów hard rocka. 27 maja na terenie lotniska Bemowo wystąpi AC/DC. Koncert Australijczyków, których twórczości wręcz nie wypada przybliżać, jest spełnieniem marzeń miłośników formacji i ukoronowaniem przeszło dwudziestu lat oczekiwania. Poprzedni koncert grupy odbył się bowiem w 1991 roku w Chorzowie. Wejściówki – mimo że ich ceny zaczynają się od 170 zł – sprzedają się doskonale. K&S gra rocka Już 21 maja w Lokalu Użytkowym (http:// lokaluzytkowy.org) odbędzie się pierwszy koncert wschodzącej gwiazdy polskiego blues rocka – Shuffle! Na uczestników czeka energetyczna mieszanka stylów, doprawiona ciekawymi tekstami o czymś. Na jednej z gitar zagra szef działu Kultura&Społeczeństwo magazynu PDF. Jeśli interesujesz się muzyką z pogranicza gatunków z elementami rocka, bluesa, funku folki i czego jeszcze zapragniesz – czekamy. Wstęp wolny, więcej informacji wkrótce, na stronie Lokalu Użytkowego. opr. Bartosz Iwański kultura | Książki Reportaż rozpisany na głosy Zemsta bogów rozkoszą Każda epicka opowieść ma swój kres. Nie każdy z nich kosztuje jednak 44 miliony dolarów i sprzedaje się w nakładzie przekraczającym 12 milionów egzemplarzy. A to są właśnie liczby dotyczące ostatniej części trylogii „God of War”. Każda z poprzednich części serii opowiadającej o Kratosie – śmiertelniku na usługach bogów, który z czasem zastępuje Aresa na panteonie greckich bóstw – wyznaczała standardy elektronicznej rozrywki. Twórcy ze studia Santa Monica musieli tym razem sprostać nie tylko finałowi opowieści, której dwie pierwsze części uznawane są szeroko za najlepszą (obok „Grand Theft Auto”) serię gier na PlayStation 2, ale również standardom towarzyszącym konsolom nowej generacji. I sprostali. Protagonista to – ze względu na ilość użytych przy okazji realizacji technologii – najbardziej realistyczna i pełna detali postać w historii gameingu. Warstwa wizualna, przy szczególe pojedynczego refleksu światła, odbijającego się od wilgotnej skały o fotorealistycznej teksturze, paraliżuje rozmachem. Ścieżka dźwiękowa przebija poziom znany Pigułki na wiosnę Kiedy w 1997 roku Happy Pills wkraczali albumem „Soft” na krajową niezależną scenę muzyczną, statystyczny czytelnik PDF-u wiódł pozbawiony trosk dziecięcy żywot. Wtedy, stojąca plecami do rodzimego mainstreamu formacja Mariusza Szypury mogła liczyć na entuzjazm niemal wyłącznie środowisk niezależnych. Dziś – zważywszy na spory sukces drugiego z projektów Szypury, Silver Rocket – Happy Pills mogą mieć cichą nadzieję na dużo większe zainteresowanie premierą pierwszego od blisko dekady studyjnego albumu „Retrosexual”. Tym bardziej że to płyta zdecydowanie warta uwagi. Powracający w nowym, sześcioosobowym składzie zespół nie eksploruje nowych kręgów z poprzednich odsłon „God of War”, a samo Sony Computer Entertainment Polska nie pozostało bierne, oferując lokalizację gry w gwiazdorskiej obsadzie, z głosami, by za dużo nie zdradzić, Bogusława Lindy czy Michała Żebrowskiego. Przy okazji tego tytułu można się było obawiać najgorszego. Komercjalizacja serii groziła banałem rozwiązań, obniżeniem poziomu trudności rozgrywki czy wprowadzanymi na siłę urozmaiceniami. Żaden z fatalnych scenariuszy się nie sprawdził, a gra pochłania bez reszty. Kalifornijskie studio postanowiło nowatorskie pomysły wprząść w chomąto najnowszych technologii, zamieniając całość w rozrywkowy kombajn dla dojrzalszego gracza. Na słowo „dojrzalszego” trzeba położyć szczególny nacisk, bo to zdecydowanie najbrutalniejsza część z całej trylogii. W przeciwieństwie do obecnej (jak we wszystkich poprzednich częściach) i klasycznie już pruderyjnie traktowanej sceny łóżkowej, finezja bezkompromisowo prezentowanej przemocy zaspokoić powinna instynkt destrukcji nawet najbardziej żądnych krwi. Seks, przemoc i apogeum estetycznych, co paradoksalnie należy przyjąć z niekłamaną ulgą. „Retrosexual” obfituje w całe mnóstwo bardziej lub mniej czytelnych odwołań do najchlubniejszych momentów amerykańskiej sceny gitarowej lat 90. Są tu naiwne, college popowe opowiastki o miłości spod znaku Weezera, niemal klasycznie rockowe w formie kompozycje budzące skojarzenia z PJ Harvey, a nad całością, co w wypadku Happy Pills nie jest niczym nowym, dostojnie unosi się duch mistrzów z Pixies. Więcej: partie instrumentalne w kapitalnym „EAD” należą właśnie do muzyków formacji z Bostonu. „Retrosexual” to płyta w zasadzie pozba- Powrót rockmana Minęło przeszło dziesięć lat, odkąd Robert Gawliński wypuścił „Grę”, swój ostatni solowy album. Choć przez te wszystkie lata muzyk tworzył i występował, dopiero dziś doczekaliśmy się płyty sygnowanej jego nazwiskiem. Gawliński jest starym rockowym wygą, „Kalejdoskop” miał pokazać, że pomimo upływu lat wciąż ma coś do przekazania. Dlatego też nie usłyszymy o bohemie czy kolejnym nagim biuście kochanki. Nie tym razem. „Kalejdoskop” to płyta z rodzaju tych z głębszym przesłaniem. Gawliński zdaje się rozumieć i spostrzegać upływ czasu. Jego kompozycje nie są naznaczone młodzieńczym buntem. Przeciwnie, znajdziemy w nich więcej Nosowskiej śpiewającej Osiecką niż szaleńczych rockowych wersów. Choć nie brak na płycie ostrych riffów i ciężkich kompozycji („Grey/Coda”, „Grzesznicy”), to na większość materiału składają się ballady o poetyckim zabarwieniu. W tym poetyckim miszmaszu nie zabrakło nawet bluesa („Anioł Miriam”). Niestety, płyta ma również swój duży minus – „Basquiat”. Gawliński powinien zrezygnować ze śpiewania po angielsku, gdyż najzwyczajniej mu to nie wychodzi. Poza tym piosenka nie przyciąga uwagi słuchacza. Na płycie nie zabrakło gości, którzy ubarwili rockowe brzmienia głównie za sprawą instrumentów smyczkowych. Jakkolwiek by nie oceniać dotychczasowej twórczości Gawlińskiego, należy docenić solowy projekt „Kalejdoskop”. Obnaża on naturę muzyka, co w tym przypadku jest komplementem. Album na wskroś liryczny, z którym należy się zapoznać, niezależnie od muzycznych preferencji. reklama Franciszek Dzida i Amatorski Klub Filmowy „Klaps” to zaledwie malutki epizod w biografii Krzysztofa Kieślowskiego. Stanisław Zawiśliński, pomysłodawca „Nietutejszych”, w swojej książce o twórcy „Dekalogu” poświęcił mu zaledwie kilka zdań. Na szczęście tym świetnym tematem zainteresował dwoje absolwentów dziennikarstwa UW: Beatę Berezę i Grzegorza Szymanika. Adrian Stachowski zemsty w świecie znanym z przekładów Jana Parandowskiego gwarantują satysfakcję i energię na wiosnę. Jakub Szarejko „God of War III” Sony Computer Entertainment Polska Premiera: 19 marca 2010, PS3 wiona słabych punktów. Doskonałe piosenki spojone zostały równie udanymi przerywnikami, w których niejednokrotnie powracają echa inspiracji Szypury niemieckim avant-popem. Natalia Fiedorczuk, znana dotychczas przede wszystkim z poznańskiego Orchid, jest na wokalu godną następczynią Agnieszki Morawskiej, a brzmienie albumu idealnie balansuje między garażowym brudem a sterylną, studyjną produkcją. I chociaż Happy Pills – podobnie jak twórcy innego ciepło przyjętego w ostatnich tygodniach rodzimego albumu „Palm Waves”, grupa Tin Pan Alley – nie oferują wiele więcej niż reinterpretacje świetnie znanych motywów, to przy słuchaniu „Retrosexual” w leniwe wiosenne popołudnie niewiele mnie to obchodzi. Bartosz Iwański „Retrosexual”, Happy Pills EMI Music Poland Premiera: 13 kwietnia 2010 W 1969 r. w Chybiu, czterotysięcznej mieścinie na Śląsku Cieszyńskim, powstał pierwszy w Polsce wiejski klub filmowy. Życie wsi skupiało się wokół „Staruszki”, cukrowni z czerwonej cegły, której wyroby, a w szczególności cukier w kostkach, rozsławiały Chybie na cały kraj. Skąd klub filmowy? Socjalistyczna ojczyzna dbała o rozwój kulturalny robotników po tzw. fajrancie. Tak się złożyło, że Frankowi Dzidzie, i źródłami pisanymi), przeplatają się, tworząc żywą, wciągającą i bardzo urzekającą historię. Franciszek Dzida i „Klaps” to złoty temat. Dawniej, w latach 70., pisząc właśnie o takich postaciach jak pasjonaci z „Klapsa”, reporterzy mówili prawdę o Polsce epoki Gierka. Dlatego trudno oprzeć się wrażeniu, że „Nietutejsi” przypominają teksty reporterów z najlepszej szkoły niegdysiejszej warszawskiej „Kultury”. Beata Bereza i Grzegorz Szymanik wykonali kawał imponującej roboty – zebrali wypowiedzi swoich bohaterów, pocięli je na fragmenty i złożyli na nowo tak, aby głosy kilkudziesięciu osób ułożyły się w jedną opowieść. Ale jest to też źródłem problemu. Od pierwszej strony czytelnik wrzucony jest na głęboką wodę i musi nauczyć się rozpoznawać i odróżniać bardzo liczną grupę postaci. Nie sposób nie zaglądać raz po raz na koniec książki, gdzie zamieszczono ich biogramy. Te wycieczki skutecznie utrudniają lekturę początkowej części książki. Potok myśli Londyn w stylu noir Książka Cezarego Michalskiego to wywiadrzeka z prof. Jadwigą Staniszkis, wywiad bez zarysowanej głównej tezy, wywiad o życiu znanej polskiej socjolog, o jej rodzinie, stosunkach z ojcem, ale także o pracy i polityce. Książka na pewno może posłużyć jako materiał warsztatowy dla adepta dziennikarstwa, ale czy naprawdę odkrywa nowe, nieznane oblicze pani profesor? „Życie umysłowe i uczuciowe” rozpoczyna się serią pytań o historię rodziny Jadwigi Staniszkis, uwikłania polityczne jej ojca i ich wpływ na przyszłość bohaterki. I już po odpowiedziach na nie widać, kto w tym wywiadzie (a raczej relacji pytający – odpowiadający) będzie dominował. Michalski nie jest w stanie zapanować nad wolnym potokiem myśli swojej rozmówczyni, jednocześnie nie będąc w stanie zmusić jej do odpowiedzi na najważniejsze stawiane przez niego pytania. Bo Staniszkis do łatwych interlokutorów nie należy – wyraźnie unika zwierzeń dotyczących sytuacji w jej domu, poświęcając za to dużo czasu wątkom, które tylko z pozoru wydają się ważne (m.in. historii swojej krwistoczerwonej szminki), często wprowadzając narrację projektującą, bardziej charakterystyczną dla trzecioosobowego opisu powieściowego (w rodzaju: „Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że za parę lat przyjdzie mi...”). Prowadzący wywiad gubi się w tych wspomnieniach, przerywa jeden wątek, by przejść do kolejnego, zupełnie niezwiązanego z poprzednim, czasem ironizuje, czasem polemizuje, czasem wydaje się, że dystansuje się od postawy swojej rozmówczyni. Z całą mocą można jednak powiedzieć, że gdyby przymknąć oko na te językowo-stylistyczne niedogodności (które, być może, są zamierzone), czasem przypominające zaniedbania redaktorskie, historia kreślona przez profesor Staniszkis rzuca nowe światło na jej biografię, a na pewno może być przyczynkiem do jej zgłębienia w innych źródłach. Emil Borzechowski Emil Borzechowski „Życie umysłowe i uczuciowe” Cezary Michalski, Jadwiga Staniszkis Wyd. Czerwone i Czarne Premiera: marzec 2010 „Kalejdoskop”, Robert Gawliński EMI Music Poland. Premiera: 20 kwietnia 2010 | 20 | spawaczowi, a poza tym stałemu bywalcowi przyzakładowego kina „Unia”, zachciało się bawić w kinematografię. Szybko zorganizował grupę podobnych sobie zapaleńców i tak powstał „Klaps”. Nie wszystkim się to podobało. Raz po raz po wsi przetaczała się fala oburzenia, bo w swoich filmach Dzida pokazywał goliznę („To ortografia!” – krzyczał po projekcji oburzony staruszek). Artystycznemu bujaniu w obłokach z mieszanką lekceważenia i obawy przyglądali się miejscowi partyjniacy. Ale w końcu do Chybia przyjechał Kieślowski i – zainspirowany postacią Dzidy – nakręcił „Amatora”, film o zaopatrzeniowcu, który kupuje kamerę i odnajduje pasję, która odmienia jego życie. To tylko fragment historii, która trwa do dzisiaj. „Klaps” nadał działa, a po 40 latach Franciszek Dzida wciąż kręci swoje amatorskie filmy. Reporterzy prawie w zupełności oddają głos swoim bohaterom. Wypowiedzi 39 postaci, uzupełniane króciutkimi partiami odautorskiego komentarza (a także fotografiami Mike Carey wraca z nową książką opowiadającą losy Felixa Castora, egzorcysty posiadającego unikalną zdolność widzenia dusz zmarłych. Owa umiejętność okazuje się niezwykle przydatna przy rozwiązywaniu wszelkiego rodzaju spraw kryminalnych. Gdy pewnego dnia policja znajduje ciało dawnego wroga Castora, który na szybie wypisał własną krwią jego nazwisko, sprawy przybierają niebezpieczny obrót. Już od pierwszych stron widać, skąd autor czerpał inspirację. Znamienne, że Mike Carey stworzył filmową postać Constantine’a – ta stylistyka jest obecna w opowieści o Castorze. Jednak najwięcej zbieżności widać z mangą Kohta Hirano „Hellsing”. Wydawać by się mogło, że to ta sama historia, opowiedziana w innym – niekoniecznie lepszym – stylu. Dostrzec można szereg zbieżnych cech: akcja rozgrywa się w brudnym, fabrycznym Londynie, główni bohaterowie to istoty posiadające nadnaturalne moce, walczące nie tylko z demonami, lecz także z fanatycznymi organizacjami katolickiego pochodzenia. W przypadku Hellsinga jest to Iscariote, przybudówka Watykanu, a w książce – Anathema, ekskomunikowana bojówka katolicka. Obie działają w ten sam brutalny sposób. Owe podobieństwa to nie jedyny mankament książki. O ile sama historia opowiedziana jest ciekawie, a akcja toczy się wartko, to dialogi pozostawiają wiele do życzenia. Są nieco sztuczne i nieprzemyślane, choć może to być równie dobrze wina tłumaczenia. Jednak ów mankament jest całkowicie rekompensowany przez atmosferę, jaką udało się stworzyć Carey’owi. Książkę można czytać z pominięciem dialogów, zagłębiając się w niesamowity klimat londyńskich blokowisk, gdzie brud i przemoc stają się wartościami artystycznymi. Warto sięgnąć po tę książkę, chociażby zważywszy na ten jej aspekt. Emil Borzechowski „Krew nie woda”, Mike Carey Wydawnictwo MAG Premiera: 7 kwietnia 2010 Zawiedzione nadzieje Książka Mary Roach pod tytułem „Bzyk. Pasjonujące zespolenie nauki i seksu” opowiada historie z pogranicza dziejów seksualności oraz rozwoju cywilizacyjnego ludzkości. Jest to zadanie nie tyle trudne, co wymagające dużej delikatności, dystansu i poczucia humoru. Tego wszystkiego autorce zabrakło. Pomimo obiecujących zapowiedzi wydawcy, autorce „Sztywniaka” nie udało się odsłonić przed czytelnikiem „tajemnic jego seksualności”, a jej książka, zamiast twórczej świeżości, oferuje jedynie garść odgrzewanych, pseudonaukowych anegdot, z których większość cyklicznie pojawia się na stronach damskich pism i poradników udanego pożycia partnerskiego. Roach stara się z dystansem i przymrużeniem oka pisać o wynalazcach ogarniętych szałem poprawiania jakości seksu, tudzież o naukowych podejściach do orgazmu, wpada jednak w stylistyczną śmieszność, nierzadko przekraczając granice dobrego smaku. Być może takie było jej autorskie założenie, żeby łamać „seksualne tabu”, jednak akurat te kwestie, które porusza w swojej książce, zostały już dawno „przełamane” i upowszechnione. Trochę to więc tak jak z „Życiem seksualnym dzikich” Bronisława Malinowskiego – tytuł obiecujący, zawartość zupełnie rozmija się z jego wymową. Choć w przypadku polskiego antropologa można z całą mocą mówić o odkrywczości i naukowości jego dzieła. Książkę Mary Roach przeczytać można – momentami jest ona zabawna, momentami przeraża, na pewno jednak nie jest tak przełomowa, jak obiecuje to jej wydawca. Kwestię ewentualnego „wspólnego czytania w łóżku” należy pozostawić w gestii czytelnika. Albo czytelników. Dominika Jędrzejczyk „Bzyk. Pasjonujące zespolenie nauki i seksu”, Mary Roach Wydawnictwo Znak Premiera: kwiecień 2010 Międzynarodowe Targi Książki W dniach 20–23 maja w Pałacu Kultury i Nauki odbędą się 55. Międzynarodowe Targi Książki. Uroczyste otwarcie Targów zaplanowane jest na czwartek 20 maja w Hallu Głównym PKiN-u o godzinie 10.00. Swoje propozycje książkowe zaprezentują przedstawiciele największych domów wydawniczych – czytelnicy będą mogli zarówno nabyć wybrane pozycje, jak i spotkać się z niektórymi autorami. Karty wstępu i bilety będzie można kupić od 10 maja w siedzibie Ars Polona S.A. przy ul. Obrońców 25 w Warszawie oraz w czasie targów w kasach PKiN-u. Jednorazowy bilet studencki będzie kosztować 3 złote. Nagroda literacka NIKE Także w czwartek, 20 maja, odbędzie się oficjalne ogłoszenie nominowanych do literackiej nagrody NIKE. Nazwiska pretendentów do tego prestiżowego wyróżnienia zostaną zaprezentowane o godzinie 10.00 w Sali Mickiewicza w Pałacu Kultury i Nauki. Rok 2010 to rok dla NIKE jubileuszowy – tegoroczne rozdanie nagród odbędzie się już po raz 30. Znowu Ligocka Na maj planowane jest wznowienie wydania najgłośniejszej książki Romy Ligockiej – „Dziewczynki w czerwonym płaszczyku”. Impulsem do jej napisania było to, że pisarka rozpoznała siebie w obecnej w filmie „Lista Schindlera” postaci małej dziewczynki ubranej w czerwony płaszczyk. Książka będzie do nabycia w salonach sieci Empik. Miecugow pisarzem Już niedługo w salonach Empiku pojawi się książka Grzegorza Miecugowa – „Przypadek”. Premiera książki planowana jest na 18 maja. Zostanie ona wydana nakładem wydawnictwa Bellona. Co ciekawe, ma nie dotyczyć polityki, a być opowieścią o nieufności i emocjonalnym wstrząsie, od którego główny bohater próbuje uciec. opr. Dominika Jędrzejczyk Współcześni niewolnicy Niewolnictwo kojarzy się głównie z czasami starożytnego Rzymu oraz z wyzyskiem feudalnych chłopów, zakończonym rewolucją francuską. Benjamin Skinner udowadnia, że to nie do końca prawda. „Zbrodnia. Twarzą w twarz ze współczesnym niewolnictwem” to dość kontrowersyjna książka, której autor nie boi się poruszać kontrowersyjnych spraw. Całość jest utrzymana w reporterskim stylu, referującym różne rodzaje współczesnego niewolnictwa. Jest to także próba redefinicji tego słowa. To już nie tylko przymusowa praca bez wynagrodzenia, lecz także wszelkiego rodzaju wyzysk. Skinner przekonuje, że współczesność nie wyeliminowała problemu niewolnictwa, które jest obecne wokół nas pod postacią mafijnych struktur, prostytucji, a także w swojej klasycznej postaci – sprzedaży osób jak mienia. Książka jest obowiązkową pozycją dla każdego, kto choć przez chwilę zastanawiał się nad społecznymi problemami współczesności. To niejako podręcznik wyzysku ponowoczesności, przewodnik po agresji naszego świata. Jest też przestrogą przed ignorancją wobec przemocy, jaką serwuje nam współczesny świat. Emil Borzechowski „Zbrodnia. Twarzą w twarz ze współczesnym niewolnictwem” E. Benjamin Skinner Wydawnictwo Znak Premiera: 11 marca 2010 | 21 | Poradnik | kultura Oto Książę i Żebrak – już ruszyliśmy! Jesteśmy serwisem artystyczno-kulturalnospołecznym o niespotykanej w Polsce formie i treści. Nasza działalność jest skierowana do wszystkich młodych (ale nie tylko) ludzi, interesujących się kulturą. Zobaczcie, co dla Was przygotowaliśmy i dołączcie do nas na stronie ksiazeizebrak.pl! Przygotowanie pracy dyplomowej nie jest koszmarem, a jej druk i oprawa nie muszą rujnować portfela. Wystarczy przestrzegać kilku zasad Estetyczna okładka w bordowym odcieniu. Na górze tłoczony, srebrny napis. A w środku najważniejsza jest zawartość, otwierająca drzwi - dla wielu - do kariery. Praca dyplomowa. Niemal każdy magister, inżynier czy doktor z rozrzewnieniem wspomina czasy składania pracy dyplomowej. Nieprzespane noce, żmudne zbieranie materiałów, poprawki przez jeden wyraz. Wreszcie sam druk i oprawa – wydatek kilkuset złotych. Napisać, wydrukować, oprawić W punkcie ksero na Nowowiejskiej 5 akurat mam okazję zaobserwować druk pracy licencjackiej. Klientka nie może uwierzyć w niską cenę. – Osiem złotych za kompletną oprawę pracy? – dopytuje. – Dzwoniłam dzisiaj do innych punktów w centrum i usłyszałam: 18 złotych, i to do iluś tam kartek. Szok! To prawda, cena ośmiu złotych za oprawę i kilku groszy za wydruk pozwala nam na niedrogie przeniesienie na papier naszych kilkumiesięcznych trudów dyplomowych. Obserwuję dalej druk. Młoda, wysoka dziewczyna razem z pracownikiem punktu sprawdzają zawartość pracy przed drukiem. – A w dwustronnej wersji pan mi zmieni marginesy na lustrzane. Tyle że cztery pierwsze strony będą jednostronne. Pracownik dokładnie wykonuje prośbę klientki. Jeszcze tylko zmiana numeracji stron, poprawka znalezionego błędu i rozpoczynamy druk. Za chwilę studentka otrzymuje pierwszy wydrukowany egzemplarz i sprawdza go ostatecznie przed oprawą. – Akurat z panią poszło sprawnie, profesjonalnie przygotowana praca do druku – śmieje się Paweł – Zdarza nam się spędzić nad pracą kilkadziesiąt minut: poprawiamy błędy, akapity, zmieniamy ustawienia zakładek w Wordzie. Ale z reguły druk i oprawa pracy dyplomowej zajmuje nam 10-15 minut – dodaje. Skończył się druk ostatniego, czwartego egzemplarza pracy. Paweł podaje klientce do sprawdzenia. - Wszystko ok, możemy oprawiać – uśmiecha się studentka. Dosłownie za trzy minuty pracownik przynosi oprawione cztery egzemplarze pracy licencjackiej. Trzeba przyznać, że robią wrażenie. – Uff, dziękuję. Wreszcie – na twarzy dziewczyny widać wyraźny uśmiech i ulgę, kontrastujące z wcześniejszym zdenerwowaniem. - Widzi pani, nie ma co się denerwować. Ze wszystkim sobie spokojnie poradzimy. Kobieta zadowolona wychodzi z lokalu. Już wie, że za jakiś czas mniej nerwów będzie ją kosztować druk kolejnej pracy. Pracy magisterskiej. Rafał Demczuk Wnętrze punktu Xero/Druk przy ul. Nowowiejskiej 5 Rozciągnij się! Stretching uczy świadomości własnego ciała, wycisza i relaksuje. Dla osób, które regularnie chodzą na fitness, może być „atrakcją tygodnia”. Ania Krajewska Do dziś nie wiem, dlaczego dopiero niemal po roku wpadłam na pomysł, żeby moje fitnessowe życie wzbogacić o stretching. A raczej wiem, tylko nie rozumiem, dlaczego tak długo tkwiłam w błędzie, że nie warto. Rzecz ma się bowiem następująco: do tej pory kilka (dwa-trzy) razy w tygodniu chodziłam na ABT i TBC. Na początku z przymusu, później dla sportu, ale też dla przyjemności. Inne zajęcia, mniej „inwazyjne”, nie interesowały mnie, bo chciałam chodzić tylko na takie, na których porządnie spocę się, a potem schudnę. Jednak wraz z moim fitnessowym rozwojem pomyślałam, że przydałoby mi się też rozciąganie. I wcale nie dlatego, że | 22 | czuję się spięta i niegiętka. Chodziło o to, by dzięki stretchingowi lepiej ćwiczyć na innych zajęciach i więcej z nich wynosić. Oczywiście, bałam się, że sobie nie poradzę, bo będzie bolało i nie powtórzę prezentowanych ćwiczeń. Jak się okazało, moje obawy były bezpodstawne. Ćwiczenia zaczynają się od krótkiej, spokojnej rozgrzewki przy wolnej, chilloutowej muzyce. Światła są przygaszone, szybko można się skupić i odciąć od bieganiny, którą zostawiło się za drzwiami. W ciągu następnych pięćdziesięciu minut rozciągamy po kolei łydki, uda, plecy, ramiona, szyję. Dla mnie najtrudniejsze są partie na nogi, podczas których rozciąga się powoli wewnętrzną i tylną część uda (np. leżąc ciężarem całego ciała na zgiętej do ok. 45 stopni nodze, gdy druga jest w tym czasie wyprostowana). Ale już tzw. sznurek sprawia dużo frajdy – wystarczy położyć biodra możliwie blisko ściany/lustra i następnie puścić luźno nogi w dół położone Jak dowiadujemy się dalej, druk prac dyplomowych także odbywa się przy kliencie. Jakby tego było mało, w każdym z tych punktów znajduje się stanowisko, gdzie odbywa się wydruk i oprawa pracy dyplomowej bez kolejki. – Nie ma znaczenia, który to jest nasz punkt; na Puławskiej przy Pasażu Smyczkowa, obok kampusu głównego UW na Królewskiej 2 czy też przy Metrze Politechnika. Każdy z nich jest wyjątkowo przeczulony na druk pracy dyplomowej – mówi Sławek. – Hasło „Studenci otworzyli xero” nie jest na wyrost. Każdy z nas zna życie studenckie, każdy z nas studiuje, a osoba po drugiej strony lady to nie klient, ale nasz kolega z uczelni – dodaje Rafał. Coś w tym jest. Robiąc rekonesans, upewniłam się, że – rzeczywiście – w stolicy niełatwo jest wydrukować pracę magisterską „od ręki”. Wiele punktów przyjmuje plik, zaliczkę i zaprasza po odbiór gotowej pracy następnego dnia. – U nas każda praca dyplomowa traktowana jest priorytetowo – opisuje Dorota z www.taniexero.com – Przede wszystkim studenci z drukiem pracy obsługiwani są bez kolejki. Od razu, kiedy zjawi się osoba z np. pracą magisterską, jej obsługą zajmuje się któryś z naszych kolegów – dodaje. Miło jest słyszeć takie słowa, szczególnie w przypadku tak ważnego momentu, jak oddanie pracy dyplomowej. właśnie na tej ścianie (czyli zrobić nogami literę V). Wystarczy kilka minut, by poczuć porządne rozciągnięcie mięśni wewnętrznych partii ud. Dla osób, które nie są za bardzo giętkie, ważne jest, że wszystko robią w swoim tempie i tylko do momentu, który nie sprawia im bólu. Mówiąc inaczej – nikt nie będzie wam kazał robić szpagatu, jeżeli macie trudności, żeby porządnie wyprostować jedną nogę. Kolejny plus – jak mało które ćwiczenia, stretching uczy świadomości własnego ciała. Ćwiczy się powoli, przez co można skupić się na poszczególnych jego częściach. Do tego panujemy nad oddechem, dzięki czemu trudne ćwiczenia nie są tak uciążliwe, jak mogłoby się wydawać. Na razie funduję sobie godzinę rozciągania w tygodniu, przez co te dwie-trzy godziny innych ćwiczeń stają się bardziej efektywne i przyjemniejsze. Ale mój ambitny plan zakłada, „Lśnienie” (1980) Oto Johnny – prosty facet z aspiracjami pisarskimi – przyjeżdża z żoną i synkiem do odizolowanego hotelu, aby objąć posadę stróża poza sezonem. Charakter miejsca oraz jego tajemnicza przeszłość sprowadzą na przybyszów istną psychozę – nie brzmi to może zbyt innowacyjnie, ale jakże zostało wykonane! Prawdziwe horrory mógłbym wyliczyć na palcach jednej dłoni; „Lśnienie” z całą pewnością do nich należy. Stanley Kubrick przy minimum środków osiągnął maksimum efektu, przede wszystkim znakomicie operując dźwiękiem: rowerek Danny’ego to klasyk – odgłos toczących się po podłodze kółek wgryza się przeraźliwie w psychikę; poza tym dużo w filmie ciszy, złowrogiej, bo współgrającej z ogromem wyludnionego hotelu, jego odosobnieniem pośród szczytów górskich. Chylę czoła przed Jackiem Nicholsonem – nikt inny nie zagrałby bohatera tak mistrzowsko; nie oddałby wszystkich odcieni narastającego szaleństwa; tymczasem Johnny od początku wzbudza niepokój; z czasem coraz częściej reaguje agresją bądź popada w dziwne otępienie – przeczuwamy najgorsze i dostajemy to. Kubrick jest reżyserem totalnym, z wybornym gustem. Pokolenie bez „brulionu” Adresy punktów ksero w Warszawie, gdzie można tanio wydrukować i oprawić pracę dyplomową: - przy Metrze Politechnika, ul. Nowowiejska 5, w podwórzu domofon 88, tel. 022 403 30 30 - przy kampusie głównym UW, ul. Królewska 2 (pod arkadami), tel. 022 498 01 53 - Służew, ul. Puławska 246, Pasaż Smyczkowa, pawilon 71 (parking), tel. 022 371 08 31 fot. sxc.hu dyplomową może także ułatwić samo jej przygotowanie. Fachowcy podpowiedzą, w jakim formacie zapisać pliki, jak numerować strony, a także zaradzą największej bolączce: ustawieniom marginesów. – Ustawienia marginesów to częsty powód poprawek prac dyplomowych – mówi Rafał z warszawskiej studenckiej sieci punktów www.taniexero.com. - Musimy pamiętać, że inne ustawienia marginesów są przy pracy dwustronnej, a inne przy jednostronnej – dodaje. Mówiąc krótko: w wersji jednostronnej tekst jest wyśrodkowany lub przesunięty do prawej strony. Natomiast praca dwustronna wymaga marginesów lustrzanych. Warto zapamiętać wytyczne z uczelni, ułatwi to druk pracy i zaoszczędzi zmartwień. Okolice stacji metra Politechnika, ulica Nowowiejska 5. To tutaj znajduje się jeden z najtańszych punktów ksero w stolicy. To tutaj drukują i kserują studenci pobliskiej Politechniki Warszawskiej i nie tylko. Magnesem jest cena – 6 groszy za odbitkę. Wrażenie robi także szybkość obsługi. - Pomimo dużej kolejki tak naprawdę nikt nie czeka – opowiada Rafał. – Dobra i wyszkolona kadra pozwala nam na kserowanie wielu materiałów „od ręki”. fot. Wikipedia.pl Jeśli praca dyplomowa jest na ukończeniu, warto rozejrzeć się i poszukać dobrego i taniego punktu ksero. – Zakładając, że nasza praca ma ponad sto stron, w tym część kolorowych, a potrzebujemy wydrukować ją w czterech egzemplarzach, zarówno cena takiej usługi, jak i czas jej wykonania może mieć duże znaczenie – mówi Marcin ze studenckiego punktu Xero/Druk 6 groszy przy ul. Nowowiejskiej 5. I rzeczywiście. Koszt zwykłej odbitki A4 w Warszawie zaczyna się od kilku groszy, a kończy – uwaga! – nawet na złotówce. Różnica ponad dwudziestokrotna. Strategia wielu punktów ksero od lat jest taka sama: otworzyć punkt w okolicy uczelni, ustalić wysoką cenę za odbitkę, a zabiegany student i tak przyjdzie i przepłaci. Bo ma blisko. Nie będzie jechał ileś stacji metra dla kilkudziesięciu kopii. - Na szczęście sytuacja się zmieniła – mówi Patrycja, studentka V roku zarządzania na Uniwersytecie Warszawskim. – Dzisiejsze pokolenie studentów myśli bardzo dojrzale i ekonomicznie. A przejechanie nawet kilkunastu przystanków do taniego punktu ksero traktujemy jako doskonałą okazję na sympatyczne rozmowy, śmiech i spacer – dodaje. Wcześniejszy wybór punktu, w którym będziemy drukować i oprawiać naszą pracę Szczepan Orłowski i Kajetan Poznański by w tygodniowy grafik wcisnąć jeszcze jedną godzinę stretchingu. Bo wiem, że po niej będę się czuła tak, jakbym odpoczywała trzy. Patronat merytoryczny: Według opinii wielu ostatnie żywe i prawdziwe pismo literacko-artystyczne (porównywane z samą „Chimerą”) nie istnieje już od ponad 10 lat. „brulion” powstał w 1986 roku w Krakowie (początkowo ukazywał się w drugim obiegu), w latach 90. przeniósł siedzibę do Warszawy. Pierwszy numer kwartalnika przygotowywały zaledwie cztery osoby z twórcą i redaktorem naczelnym, Robertem Tekielim, na czele. Bardzo szybko wokół czasopisma utworzyła się duża grupa zarówno entuzjastów, jak i krytyków (zwłaszcza po opublikowaniu w numerze 9 skandalizującej „Historii oka” Georgesa Bataille’a oraz szkicu propagującego wolność seksualną). Wśród współpracowników można wymienić chociażby Jacka Podsiadłę, Cezarego Michalskiego, Manuelę Gretkowską, Miłosza Biedrzyckiego, Izabelę Filipiak, Marcina Świetlickiego czy Andrzeja Stasiuka. Część z nich została później określona w polskiej literaturze mianem „pokolenia brulionu”. „brulion” za nic miał autorytety, konwenanse i utarte schematy dyskursu na temat sztuki. Sprowadzało się to często do kontrowersyjnych zagrań, jak chociażby ośmieszenia „Zeszytów Literackich”. Kwartalnik reprezentował niezwykle wysoki poziom dyskusji na temat literatury, prezentował wiersze i prozę wybitnych i obiecujących artystów z Polski i z zagranicy. Przy tym nie uchylał się od kontaktu z rzeczywistością. Na łamach czasopisma można było przeczytać np. wywiad ze skinheadem czy polską gwiazdką filmów porno w USA. Redakcja nie wstydziła się niczego i penetrowała dokładnie zakamarki ludzkiej świadomości. Pod koniec lat 90. Robert Tekieli przeżył konwersję światopoglądową, stając się z niemalże anarchisty konserwatystą i katolikiem. To zaowocowało zerwaniem kontaktów z większością redakcji i w konsekwencji rozpadem kwartalnika. Od tamtej pory nie powstało żadne czasopismo tego pokroju. Czy nadejdzie? Philip K. Dick „Głosy z ulicy” Któż z nas nie rozmyślał nieraz o zmarnowanym w życiu czasie? Albo odwrotnie: nie uznawał się za niedocenionego przez świat? Stuart Hadley to młody, przystojny mężczyzna; ma żonę, dziecko oraz nienajgorszą pracę w sklepie RTV. Nie potrafi jednak wygodnie rozsiąść się w tym życiu – nieprzerwanie trawiony wewnętrznym niepokojem, pełen mglistych artystycznych dążeń, uchyla się przed odpowiedzialnością za siebie oraz bliskich. Odsuwa się od rodziny, szuka nędznego samopotwierdzenia w faszystkowskich plwocinach (tym owocu resentymentu) oraz pseudoreligijnej organizacji. Dla wyniesienia własnego ego gotów jest poniżać przyjaciół. Wreszcie daje nura w wyuzdany seks oraz alkohol; wszystko, aby zdławić ów wypełniający życie irracjonalny lęk. Sięgając po książkę przekonacie się, czy bohater odnalazł w końcu odkupienie. Poznacie również przewrotną opinię samego autora o Hadley’u. „Głosy z ulicy” można czytać nie tylko jako jednostkowe studium psychologiczne, ale również ilustrację uczucia strachu i niepewności, zasianego w sercach przez zimną wojnę. Co nas nie śmieszy, co nas żenuje Woody Allen się powtarza. Nie byłoby w tym nic złego (bo przecież nowojorczyk robi to od dawna), gdyby kotlet był choć przyzwoicie podsmażony, a tymczasem widać, że przeleżał 30 lat na kaloryferze. Fabuła tradycyjnie u Allena mówi głównie o miłości. Główny bohater, zjęczały intelektualista i mizantrop Boris Yellnikoff (grany przez amerykańskiego komika Larry’ego Davida) jest rozwodnikiem, hipochondrykiem wyżywającym się na wszystkich dookoła. Tak się składa, że pewnego wieczoru, wracając do swojego mieszkania, niemal pod jego drzwiami Boris spotyka zabłąkaną, głupiutką blondynkę z prowincji o imieniu Melodie (Evan Rachel Wood). Wpuszcza ją do siebie i tak zamieszkują razem, a po jakimś czasie biorą ślub. Dalej akcja się zagęszcza. Dowcip Allena niestety stępiał. Reżyser usiłuje przekazać nam przez usta swego pośrednika, Larry’ego Davida, swoje żarty i przemyślenia. Brak im jednak błyskotliwości i świeżości. Powtarza te same zagrania – np. Boris często zwraca się bezpośrednio do widzów jak „młody” Allen w „Annie Hall”. Obsada, za wyjątkiem Larry’ego Davida, wypada raczej blado (szczególnie Henry Cavill w roli młodego aktora). W ostatniej scenie filmu Boris zwraca się z przesłaniem do publiczności. Przyjaciele zebrani wokół nie widzą, do kogo mówi. I wydaje się, że mają rację, a Boris cierpi na schizofrenię, bo sala kinowa rzeczywiście jest pusta. Wchodźcie, czytajcie, komentujcie, piszcie własne teksty, udzielajcie się na Platformie Wymiany Myśli i podajcie to dalej – stwórzmy szeroką społeczność zorganizowaną wokół kultury! www.ksiazeizebrak.pl | 23 |