ORP Paris - WordPress.com
Transkrypt
ORP Paris - WordPress.com
ORP Paris – powieść konkursowa Autor tekstu Karol Keane, ilustracje Ryszard Łakomski – FOW.pl Admirał Wilhelm Canaris był umiarkowanie ciekaw przyczyny pilnego wezwania przed oblicze kanclerza. Takie wywoływanie oficerów przed Hitlera było czymś zupełnie naturalnym, ale zawsze zwiastowało kłopoty, gdyż Führer nie miał praktycznie życia towarzyskiego od momentu wybuchu wojny. Dlatego admirał był tutaj pewien, że nie o życie towarzyskie chodzi. Wiedział też zbyt dużo na temat otoczenia Führera, żeby mieć złudzenia, że nieoczekiwana wizyta będzie przyjemna. A miało być inaczej. W tysiąc dziewięćset trzydziestym dziewiątym roku, w chwili pokonania Polski, wydawało się, że wojna jest bliska końca! Początek lata roku czterdziestego przyniósł tak bezprzykładne sukcesy, że już nikt nie miał wątpliwości, iż mają za sobą wojnę! Upadek lub kapitulacja Brytanii wydawały się kwestia jednego kroku przez Kanał La Manche! Ale ten krok nie nastąpił! Brytyjczycy, mimo, że byli już widoczni gołym okiem z Calais, nie dopuścili do wylądowania Wehrmachtu na swoich plażach. W szalenie kosztownej bitwie lotniczej zwanej Bitwą o Anglię, wykrwawili Luftwaffe, a bez przewagi w powietrzu Kriegsmarine nie była w stanie wykonać desantu na wodach dziesięciokrotnie silniejszej Royal Navy! Canaris wiedział, że to była pierwsza z przegranych wielkich bitew w tej wojnie. Po raz pierwszy przeciwnik całkowicie odparł atak niemiecki, chociaż byli tacy, co zdobycie Narwiku przez Polaków byli skłonni klasyfikować, jako tę pierwsza wielką przegraną, jednak admirał był odmiennego zdania, gdyż sukces polskich wojsk był połowiczny, bo nie zostały one tam, w Północnej Norwegii na stałe. Nie zmienia to jednak faktu, że rozbiły one doszczętnie wojska generała Dietla broniące Narwiku. Canaris pamiętał pełne nienawiści raporty na temat polującego na pojedynczych ludzi polskiego niszczyciela pod Narwikiem, euforię po jego zatopieniu i upadek ducha, gdy zjawił się na jego miejsce drugi – identyczny. Dlatego czytając meldunek o przybyciu pod Narwik polskiej brygady górskiej, wiedział, że szanse ocalenia desantu w tym porcie spadły do zera. Polacy mieli zbyt duże rachunki do wyrównania z nimi, żeby ten pojedynek, ta wielka bitwa o Narwik była do wygrania przez Wehrmacht! W chwili unicestwienia wojsk Dietla admirał też dostał podobne wezwanie, jak dzisiaj i dlatego wchodząc do monumentalnego gabinetu kanclerza miał w myślach Polaków i oczekiwał wbrew logice kłopotów z Ich strony. Adolf Hitler przywitał go skinieniem głowy i uważnie oglądał dokument trzymany przez generała Jodla na wysokości swoich oczu. - Drogi admirale, chciałbym od pana usłyszeć coś na temat tego zdjęcia! Adiutant Hitlera natychmiast podał Canarisowi fotografię dużych rozmiarów, na której widoczny był duży okręt wojenny w ruchu. Analityczny umysł admirała błyskawicznie wyłapał szczegóły okrętu. −Jest to drednot o nieco archaicznej budowie z sześcioma wieżami ciężkiego kalibru, w tym dwie są ustawione burtowo, jak we francuskich pancernikach typu Coubert, zlikwidowane i zabudowane burtą działa kazamatowe, silne uzbrojenie przeciwlotnicze w dział kalibru osiemdziesiąt osiem, widzę jeden pom-pom, kominy przerobione na styl polski, podobnie pomosty... Hm, ciekawe. Polacy nigdy pancernika nie mieli! Teraz Canaris spojrzał na Hitlera, a na twarzy Führera widoczne było autentyczne zaskoczenie. Kanclerz wyraźnie nie znajdował słów! Wreszcie... −Jak pan doszedł do tego, że to polski?!! Adiutant teraz dopiero podał admirałowi gazetę szwajcarską, która zamieściła obszerny artykuł o tym pancerniku ozdobiony zdjęciem, które Canaris wcześniej analizował. W całkowitej ciszy przeczytał on opis wprowadzenia do służby liniowej polskiego pancernika Paris, który Francuzi chętnie Polakom odstąpili z powodu braku kadr. Canaris od razu wyłapał informację, że okręt ma zmodernizowane kotły i polskie uzbrojenie średniego kalibru, czyli doskonałe dział siedemdziesiąt pięć słynne z celności i bezawaryjności. −Prestiżowy −Tak. pancernik, mój führerze. I to mnie niepokoi.- odparł Hitler i dodał: - Czy można go upolować, jak Royal Oak? Canaris był zbyt doświadczonym politykiem, żeby pozwolić sobie na gest powątpiewania. Hitler oczekiwał wyłącznie potwierdzenia, tym bardziej, że w skutek przypadku, Canaris zidentyfikował bez problemu przynależność narodową Parisa, czyli jego wcielenie do Polskiej Marynarki Wojennej. Nie mógł jednak też potwierdzić, że to możliwe, bo akurat był pewien, że nie. Pozostało zagrać na zwłokę, a najlepiej przerzucić odpowiedzialność na kogoś innego. −Mój führerze, przeprowadzę rozmowy z Seekriegsleitung i szefem floty na ten temat. −Liczę na pana, Canaris! Głębokim spojrzeniem w głąb oczu Hitler próbował na nim wybadać szczerość odpowiedzi, ale Canaris był na tego typu badanie całkowicie odporny i nie dał poznać swoich myśli. Komandor podporucznik Wiktor Łomidze był kompletnie zaskoczony rozkazami szefa Kierownictwa Marynarki Wojennej. Zamiast decyzji o zdaniu starego drednota Paris Brytyjczykom, szef KMW przyjął propozycję jego modernizacji i uruchomienia do służby w linii! Według propozycji ekspertów technicznych Admiralicji konsultujących modernizacje z polskimi inżynierami budowy okrętów, okręt ma zrzucić kazamatowe działa, a na ich miejsce ma dostać dwadzieścia dwa działa kalibru siedemdziesiąt pięć milimetrów w półwieżach. Ponadto kotły maja zostać zmodernizowane, a praktycznie wymienione na nowe, ekonomiczniejsze o jakieś 50 procent, co powiększy zasięgi pancernika. Na wniosek Kierownictwa Marynarki Wojennej zmieniony ma być schemat załogi, na taki, że Paris będzie miał na pokładzie dziewięćset osób, zamiast dotychczasowych tysiąca stu pięćdziesięciu. Pod dyskusję poddany też został kształt głównego kalibru. Admiralicja brytyjska była niezadowolona z żądania usunięcia dwóch wież burtowych, gdyż to obniża siłę salwy burtowej okrętu. Z kolei inżynierowie Kierownictwa Marynarki Wojennej wskazywali na uzyskaną z tego tytułu oszczędność wagi okrętu oraz zdjęcie z listy załogi dwóch siedemdziesięcioosobowych oddziałów załóg wież! Ponadto okręt powinien zyskać ich zdaniem dodatkowe półtora węzła na szybkości, co w połączeniu z nowymi kotłami oraz śrubami napędowymi może dać szybkość maksymalną dwadzieścia trzy węzły. Dowódca Parisa komandor Staniszewski uważał cały czas, że okręt musi osiągnąć chociaż dwadzieścia jeden węzłów, bo to jest szybkość bojowa brytyjskich pancerników typu R i do niej należy dążyć wszelkimi sposobami. Teoretycy stoczniowi Royal Navy właśnie na tyle wyliczyli szybkość Parisa po demontażu kazamat i modernizacji kotłowni oraz napędu. Sama likwidacja wież burtowych niekoniecznie musi przynieść aż tak duże korzyści ich zdaniem. Sytuacja była na tyle ciekawa, że komandor podporucznik Łomidze usłyszał w sztabie o planach dotyczących podobnej modernizacji drugiego pancernika tego typu. Dla niego zresztą był to problem natury bardziej praktycznej, gdyż musiał organizować ludzi do załogi pancernika, a z tym nie było łatwo. Anglicy zażądali co najmniej połowy stanu osobowego na czas pobytu pancernika w stoczni remontowej, co oznaczało znalezienie czterystu sześćdziesięciu chłopa od zaraz, czyli załogi lekkiego krążownika małych rozmiarów. Komandor Staniszewski niemal codziennie wykłócał się z nim o przydziały na swój okręt i tak zdobywając już ponad trzystu ludzi w tym dwudziestu oficerów okrętowych. Łomidze był na pokładzie Parisa na samym początku, gdy go przejmowali polscy marynarze i widział różnicę między ówczesnym bałaganem, a stanem aktualnym, gdy okręt jest sprzątnięty i uporządkowany. Zgodnie ze zwyczajami dużych okrętów, komandor Staniszewski miał cały czas obsadzone działka przeciwlotnicze, a okręt brał udział w obronie bazy. Na razie te uzbrojenie było wprawdzie słabiutkie, ale czynne! Dalszemu dopływowi załogi okrętowej na pancernik Kierownictwo Marynarki Wojennej zrobiło stop, a związane to było z koncepcją zaokrętowania na niego żołnierzy artylerzystów do obsługi kalibru głównego. Według uzgodnionej z rządem koncepcji, kontradmirał Świrski miał dostać czterystu – pięciuset osobowy batalion artylerzystów na pancernik. Brakujące pozostałe sto dwadzieścia osób miało pochodzić z zaciągu ochotniczego i w ten sposób Paris powinien osiągnąć swoje etatowe dziewięćset osób. Wśród wakatów do uzupełnienia z zaciągu ochotniczego było też kilka stanowisk oficerskich i komandor podporucznik Wiktor Łomidze również złożył wniosek na wakujące stanowisko oficera wachtowego, bo dowódca pancernika zaznaczył wyraźnie w sztabie, że oficer wachtowy na pancerniku musi mieć stopień komandorski i odpowiednia praktykę dowódczą (najlepiej gdyby wcześniej dowodził lub był zastępcą na mniejszym okręcie), a Łomidze dowodził torpedowcem, jak również dwa dni pełnił obowiązki dowódcy na flagowym Gryfie na początku września tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku. Decyzja-podanie komandora od razu zostało odrzucone przez Kierownictwo Marynarki Wojennej, ale nie przez dowódcę pancernika. Komandor Staniszewski jakimś, tylko sobie znanym sposobem dowiedział się o podaniu Łomidze i uznał, że chce go mieć w Załodze. W związku z powyższym zaproponował posłanie komandora podporucznika na kurs dowódców artylerii ciężkiej pancernika i dokooptowanie do załogi Parisa na stanowisko oficera artylerii z wyraźnym wskazaniem na kaliber główny. Na okręcie zjawili się dotąd trzeci i czwarty artylerzysta, oficerowie zajmujący się kalibrami średnim i przeciwlotniczym, a potrzebni byli jeszcze szef artylerii i jego zastępca, czyli pierwszy i drugi oficerowie artylerii. Sprawę komplikowała decyzja Kierownictwa Marynarki Wojennej o obsadzeniu wież ciężkiego kalibru artylerzystami nadbrzeżnymi i dlatego komandor podporucznik Wiktor Łomidze ze swoimi talentami organizacyjnymi byłby idealnym szefem dla nich, czyli jak to wynika z podziału ról w dziale artylerii, drugim oficerem artylerii na pancerniku. Szef kierownictwa Marynarki Wojennej kontradmirał Świrski bardzo był niechętny oddaniu komandora Łomidze ze sztabu, gdyż zdążył już poznać jego wartość w żmudnej i nieefektownej pracy szefa kadr floty. Nawet dzięki właśnie jego decyzjom oprotestowanym przez innych członków sztabu, ewakuowano na czas ochotników do służby morskiej pochodzących z Polonii francuskiej, co zapewniło załogi do wielu małych okrętów i część obsady niszczyciela Ouragan, również w załodze Parisa znajdowało się kilku spośród nich. Żeby jednak nie narzucać decyzji komandorowi Staniszewskiemu, admirał Świrski wezwał go do Londynu na konferencję w tej sprawie i ... uległ dowódcy pancernika. Komandor Staniszewski dopiął swego metoda targu krakowskiego, gdyż za Wiktora Łomidze oddał innego komandora podporucznika, którego użyteczność w załodze pancernika była wątpliwa, gdyż był przez całą swoją karierę sztabowcem i nie był w stanie wyzbyć się nabytych w tej służbie manier, co powodowało tylko konflikty z oficerami liniowymi. Szef Kierownictwa Marynarki Wojennej nie był chyba przygotowany na krakowski targ i tak dobrze przemyślany grafik do kariery dla komandora podporucznika Łomidze, stąd brak większego oporu z jego oddaniem. Plan modernizacyjny drednota Paris zaskoczył jednak admiralicję brytyjską. Polacy zdecydowali całkowicie usunąć kazamaty, a miejsca po nich zabudować przedłużeniem burt i ścianek okrętowych. Całkowita wymiana kotłów na inne nie ograniczała wprawdzie ich liczby, ale przez paliwo ciekłe i nowoczesność zwiększyła moc napędu. Dodatkowo zastosowanie aż dwudziestu dwu dział przeciwlotniczych posadowionych na parzystych łożach i dwu czterolufowych pom-pomów czyniło z Parisa dobry okręt obrony przeciwlotniczej. Mimo ostrej dyskusji na temat zasadności pozostawienia wież burtowych głównego kalibru, nie została wyrażona zgoda na ich demontaż. Niepewny był efekt tego kroku, bo dowódca pancernika komandor Staniszewski stracił zainteresowanie tym rozwiązaniem po zapoznaniu się z próba modelową podobnego jego okrętowi wielkością modelu Dreadnota. Ten zbudowany specjalnie dla prób nautycznych model też miał wieże burtowe, które bez problemu dało się zdemontować na czas prób. Mimo braku poważnego ciężaru na pokładzie, model zyskał tylko niewielki wzrost szybkości. Specjalista od hydrodynamiki wskazał przy tej próbie na znamienny fakt, że szybkość i zwrotność nie są zależne wyłącznie od ciężaru własnego. Gdy wyporność oscyluje w granicach konstrukcyjnej, to zmniejszenie wagi nie czyni zbytnich różnic w zachowaniu okrętu na spokojnym morzu. W tej sytuacji komandor Staniszewski napisał dla Kierownictwa Marynarki Wojennej raport o tym wydarzeniu z próbą nautyczną modelu brytyjskiego pancernika i podkreślił, że nie widzi potrzeby osłabiania salwy pancernika za wątpliwe korzyści. Słuszność jego decyzji potwierdził przypadek ciężkiego krążownika, który bez wieży kalibru głównego na rufie nic nie zyskał na szybkości. Powstała też inna kwestia związana z kalibrem głównym, kąt podniesienia luf i związany z nim zasięg strzału dział. Nowoczesna wojna morska przywiązuje wielkie znaczenie do tego elementu taktyki bitwy morskiej i dlatego wieże Parisa muszą zostać zmodernizowane do wyższego standardu niż dotychczasowy. Chodziło o skuteczny strzał na dystans siedemnastu mil morskich, gdyż prowadzone próby teoretyczne i praktyczne wskazują, że sprawa walki artyleryjskiej na tak wielkim dystansie jest coraz bliższa. Systemy kierowania ostrzałem w oparciu o radiowy pomiar odległości, czy o korekcję lotniczą lub naziemną powodują, że pancernik zyskał nową uniwersalność we flocie i przestał pełnić wyłączną rolę czynnika odstraszającego dla przeciwnika morskiego. Praktycznym przykładem na skuteczne wykorzystanie dalekiego zasięgu dział wielkiego kalibru dostarczył rajd floty brytyjskiej na Mers el Kebir oraz skuteczna obrona Afryki Zachodniej przez pancernik Riechelieu. Dlatego strzelający dwie mile bliżej Paris musiał zostać poddany modernizacji wież działowych kalibru głównego, a przy tej okazji chciano zróżnicować stopień modernizacji wież, gdyż ocenione jako bardziej przydatne wieże posadowione w linii podłużnej okrętu zamierzano poddać modernizacji kąta podniesienia i poprawy zasięgu, zaś burtowe miały pozostać przy dotychczasowym standardzie. Oprócz najważniejszej kwestii, modernizowane wieże otrzymały cały szereg usprawnień zwiększających wydatnie szybkostrzelność i ułatwiających ładowanie dział. Również systemy łączności poddane zostały modernizacji, bo zastany sposób rozwiązania tego problemu nie znalazł aprobaty polskich specjalistów i inżynierów. Zdumieni nieco Brytyjczycy przekonali się, że to nie koniec życzeń Polaków. Kominy okrętu zostały zaprojektowane do przebudowy, także obrys pomostów na nadbudówkach. Komandor Staniszewski zażądał kategorycznie ustawienia lekkiego hangaru i wyposażenia pancernika w lekki samolot obserwacyjny. Spowodowało to wymóg zainstalowania dodatkowej radiostacji lotniczej, której Paris wcześniej jednak nie miał. Dyskusja nad demontażem burtowych wież kalibru głównego pokazała kruchość równowagi okrętu w zależności od załadowanych nań ciężarów. Inżynier obliczający stateczność okrętów w ośrodku badawczym admiralicji wyliczył, że po usunięciu wież cykl pełnego kołysania Parisa skróciłby się o trzydzieści procent co najmniej, a byłoby to bardzo duże utrudnienie dla pracy artylerii okrętowej ciężkiej, gdyż stabilizacja momentu odpalenia z położeniem okrętu na fali byłby bardziej utrudniona. Według tych obliczeń, Paris musiałby być dobalastowany zupełnie podobnym ciężarem jaki stanowiły wieże i pociski oraz obsługa. W całym tym zamęcie uczestniczył już komandor podporucznik Łomidze, który w sześć tygodni skończył kurs artyleryjski i zjawił się na pancerniku, obejmując funkcję drugiego oficera artylerii. Ponieważ nie było nadal jego zwierzchnika, to pełnił tymczasowo obowiązki szefa artylerii okrętowej. Jego zasługą była modernizacja central artyleryjskich dziobowej – głównej i rufowej – zapasowej, jego stanowiska bojowego zresztą. Umieszczony na szczycie fokmasztu trójnożnego fire director z oprzyrządowaniem typowo optycznym udało mu się wymienić wraz centralami. Zapytany przez komandora Staniszewskiego o rzekomą niechęć do rozwiązań francuskich w dziedzinie kontroli ognia, Łomidze odpowiedział, że przyjdzie im pracować z Royal Navy, a nie z Marine Nationale i woli mieć identyczne urządzenia, jak koledzy w szyku floty. Wskazał przy tym, że i tak będą różnice, bo Paris ma wszystko wyskalowane w systemie metrycznym, różnym jednak od rozwiązań angielskich. Również Łomidze bezdyskusyjnie wymusił poprawienia kąta podniesienia dział wież burtowych głównego kalibru, gdyż miały one pełnić funkcje obronne w systemach pancernika i źle byłoby zostawić je z zasięgiem strzału równym ciężkim krążownikom raczej, niż pancernikom. Energiczne i przemyślane interwencje p.o. dowódcy artylerii potwierdziły ostatecznie słuszność decyzji komandora Staniszewskiego o ściągnięciu go na okręt. To Łomidze też jako pierwszy przysiadł nad planem szkolenia załogi i jego dział miał gotowe propozycje długo przed ukończeniem prac stoczniowych. Operacje oceaniczne były oczkiem w głowie Seekriegsleitung. Komodor Doenitz organizował perfekcyjne operacje okrętów podwodnych, zaś sztab admirała Raedera zajmował się skoordynowanymi operacjami morskimi i oceanicznymi okrętów nawodnych. Zgodnie z rytmem przygotowań, na oceanie znajdowały się krążowniki pomocnicze ucharakteryzowane odpowiednio i zamaskowane przed okiem przeciwnika, a którym przypadła tam rola rajderów oceanicznych. Dla skutecznego zablokowania żeglugi angielskiej konieczny był też udział regularnych okrętów w rajdach oceanicznych. Zgodnie ze swoim zamysłem, Raeder posłał na ocean ciężki krążownik Admiral Scheer, który otrzymał zadanie operowania w strefie Południowego Atlantyku, jako obszaru zasadniczej operacji, a ponadto miał dokonać wypady na południowe akweny Oceanu Indyjskiego i na początku misji miał zaatakować i zaatakował konwoje północnoatlantyckie, co też wykonał bez specjalnego problemu. Admirał Raeder jednak musiał wysłuchać z ust Hitlera niepokojów, gdy ten skojarzył, że okręt pancerny Scheer rusza trasą tragicznego Admiral Graf Spee i zaczął się martwić, żeby nie powtórzył błędów poprzednika. W operacji oceanicznej miał też wziąć udział Lützow, ale okręt ten miał wyraźnego pecha i ponownie spotkał na swojej drodze torpedy brytyjskiego okrętu podwodnego. Z kolei wielki krążownik zbudowany zgodnie z ograniczeniami konferencji waszyngtońskiej Admirał Hipper aktywnie operował przeciwko żegludze brytyjskiej na Północnym Atlantyku mimo nękających go problemów napędu. Mimo przeszkód zdołał narobić potężnego zamieszania w szeregach przeciwnika, a nawet zaatakował konwoje osłaniane przez krążowniki typu County, co był na pewno czymś nieoczekiwanym dla Anglików. Skuteczność pancernych rajderów skłoniła admirał Readera do podjęcia próby uzyskania zgody Hitlera na operację oceaniczną najsilniejszych okrętów, jakimi były krążowniki liniowe Gneisenau i Scharnhorst działające pod flagą błyskotliwego dowódcy floty nawodnej wiceadmirała Güntera Lütjensa. Kanclerz w pierwszej chwili odmówił stanowczo, ale po wysłuchaniu referatu na temat aktualnego przebiegu misji nawodnych rajderów, zmienił zdanie. Admirał zastosował w referacie bardzo psychologiczne schematy, szczególnie gdy wskazał na bitwę Admirała Hippera z Berwickiem. Według niego obecność drugiego krążownika dałaby możliwość zaatakowania konwoju z drugiej burty podczas bitwy Hippera z Berwickiem, drugiej, tej niechronionej, i zatopienie kilku frachtowców, zamiast jednego, jak to się stało w tym przypadku konkretnym. Gdyby z Hipperem operował na przykład Prinz Eugen, mogli razem osiągnąć wielki sukces, bo Berwick też niewiele wskórałby przeciwko dwóm przeciwnikom o równej sile. Admirał Raeder rozsądnie przemilczał w tym opisie obecność grupy lotniskowca brytyjskiego na akwenie bitwy Hippera, gdyż nie chciał psuć jej optymistycznego obrazu. Kanclerz też nie pamiętał przebiegu wydarzeń na Atlantyku i dał się porwać wizji admirała i tym sposobem wiceadmirał Lütjens dostał zielone światło na przygotowania do rajdu oceanicznego. Jego reguły były jasne od samego początku, topić transport brytyjski na oceanie, dezorganizować system konwojów atlantyckich i zmusił Royal Navy do wielkiego wysiłku, nie dając jednak okazji do bitwy morskiej. Zimowa aura powinna być bardzo pomocna w tym przypadku i zespół pancerników wiceadmirała Lütjensa nie powinien mieć problemów z dotarciem na akweny Północnego Atlantyku oraz na skuteczne operacje. Adolf Hitler skwapliwie zaakceptował wizjonerski plan operacyjny dla floty i żegnając Readera zapewnił go, że odwiedzi okręty przed wyruszeniem w rejs. Jednocześnie wydał generałowi Jodlowi polecenie przygotowania mowy do załóg na tę okazję. Podobnie jak komandor podporucznik Łomidze, większość artylerzystów pancernika odbywała szkolenie w ośrodkach brytyjskich. Specjalnie sformowany czwarty batalion artylerzystów morskich bardzo szybko miał odpowiednią liczbę żołnierzy, podoficerów, chorążych i oficerów. Zgodnie ze schematem ról okrętowych, dzielił się on na sześć załóg wież po sześćdziesięciu dwóch ludzi plus załoga zapasowa. W każdej załodze był dowódca wieży w stopniu oficerskim, zastępca chorąży, szef wieży w stopniu sierżanta lub bosmana, specjaliści podoficerowie młodsi i załogi szeregowe w drużynach ładowania oraz obsługi komór amunicyjnych. Dowództwo batalionu sprawował major z przydziałem na Paris do sztabu dowódcy okrętu. Jego rolą okrętową była pomoc drugiemu artylerzyście na zapasowym stanowisku dowodzenia jako jego zastępca, czyli major musiał nauczyć się procedur okrętowych. Komandor podporucznik Łomidze zaproponował w tej sytuacji posłanie majora na ten sam kurs, który on skończył, tym bardziej, że Kierownictwo Marynarki Wojennej nie przysyłało im pierwszego artylerzysty i nie jest wykluczone, że Paris wyjdzie na morze z pełniącym obowiązki pierwszego. Komandor Staniszewski też dostrzegał casus Łomidze w tym samym świetle i zadziałał po myśli tymczasowego szefa artylerii okrętowej. Dodatkowo uznał, że Paris zyska na sprawności, bo major będzie lepiej rozumiał swoją rolę na pokładzie, co też jest powodem szczególnego niepokoju tak jego, jak i dowództwa floty. Anglicy nie zdziwili się specjalnie polskimi propozycjami szkoleniowymi, bo były one bardzo podobne do stosowanych w Royal Navy i batalion artylerzystów Parisa otrzymał specjalistyczne wyszkolenie oraz odbył krótkie praktyki na ciężkich okrętach brytyjskich. Efekt tego szkolenia zaskoczył jednak wszystkich w polskiej flocie, bo załogi artyleryjskie już od pierwszej chwili pobytu na okręcie bez najmniejszych problemów objęły swoje role, płynnie wchodząc w obowiązki i fachowo przygotowując wieże. Przy okazji ich modernizacji arsenał królewski wprowadził cały szereg usprawnień technicznych, co zmniejszyło załogi wież z siedemdziesięciu osób, do sześćdziesięciu dwóch. Komandor Łomidze mógł odetchnąć z ulgą podczas pierwszych ćwiczeń artyleryjskich w porcie, zanim wyruszyli na burzliwe wody Hebrydów, gdyż kaliber główny działał prawidłowo, a błędy wynikały z braku zgrania, z nie braku wiedzy. Tym samym potwierdził skuteczność wielkiego eksperymentu Kierownictwa Marynarki Wojennej z wprowadzeniem żołnierzy na pokład pancernika. Nawet Brytyjczycy byli nieco zdziwieni powierzeniem całości obsługi wież artylerzystom lądowym, ale nie protestowali. Jedynie Łomidze miał urwanie głowy ze zgraniem wież kalibru głównego, bo ten element szwankował najbardziej. Odmienne reguły lądowego stylu obsługi dział dużego kalibru powodowały, że artylerzyści mieli problemy ze zrozumieniem wymogu idealnej synchronizacji pracy wież. Dodatkowym utrudnieniem była specyficzna dla floty atmosfera życia i pracy, z czym oficerowie i chorążowie mieli wielkie problemy, ale Łomidze był zbyt doświadczonym oficerem, żeby nie sprostać sytuacji. Wymyślony przez niego sposób jej opanowania był niezwykle prosty, artylerzyści morscy z kalibru średniego weszli tymczasowo do wież kalibru głównego i pełnili role doradcówinstruktorów dla ich świeżych załóg. Nawet komandor Staniszewski zainteresował się eksperymentem drugiego artylerzysty i wchodził do wież obserwować przebieg ćwiczeń. Trudności pierwszych dni bardzo szybko zostały pokonane przy współudziale marynarzy i załogi wież głównego kalibru łatwiej zrozumiały zasady funkcjonowania ich dział w systemach okrętu. W rozmowach z dowódcą komandor podporucznik Łomidze podkreślał, że lądowcy zrozumieli dobrze, że okręt, to zespół ludzi i nie ma w nim miejsca na indywidualizmu, szczególnie w pracy tak skomplikowanego działu, jak główny kaliber. Od momentu przełamania tego problemu proces szkolenia był o wiele łatwiejszy, a ludzie o wyraźnych problemach adaptacyjnych zostali skupieni w lewo burtowej wieży, krok ten podyktowany był znacznie mniejszym znaczeniem wież burtowych w systemie artylerii pancernika. Po opanowaniu trudnej sytuacji dyscyplinowania obsad przyszła kolej na koordynację działań wież głównego kalibru i poprawę czynników czasowych niezbędną do uzyskania szybkostrzelności zgodnej ze specyfikacją techniczną okrętu po modernizacji. Ten etap odbywał się na burzliwych wodach Archipelagu Hebrydów, a powszechna epidemia choroby morskiej uświadomiła załodze Parisa, że znalazła się na oceanie. Komandor Staniszewski nie pozwolił jednak na przerwanie ćwiczeń z tego powodu, gdyż uznał, że lepiej teraz przełamać chorobę, niż w akcji bojowej, gdzie od sprawności załogi może być zależny los okrętu. W perspektywie czasu okazało się, że dowódca miał rację, bo Paris ćwiczył cały czas na tych burzliwych wodach i wysoka fala występowała wręcz nagminnie. Po treningach suchych, artyleria główna zaczęła strzelać, na początku ślepymi pociskami, a potem ćwiczebnymi zaprojektowanymi specjalnie do takich okazji. Wszystkie oczekiwania obsad artyleryjskich odnośnie celności ognia zostały brutalnie zweryfikowane przez życie. Wielu ćwiczeń potrzeba było do nakrycia celu, a trafień nie było wcale. Komandor podporucznik Łomidze klął w żywy kamień, ale też uważnie obserwował pracę głównego kalibru i eliminował błąd po błędzie. Nie zgodził się też na wymianę kogokolwiek z batalionu artylerzystów Parisa, a wręcz oświadczył im na odprawie, że albo opanują razem temat, albo wszyscy opuszczą pancernik! Nawet komandor Staniszewski nie oczekiwał takiej stanowczości w układnym drugim artylerzyście. Kierownictwo Marynarki Wojennej zadawało pytania o postępy okrętu, podobnie jak admiralicja brytyjska, ale dowódca spokojnie odpowiadał, że realizują plan szkoleniowy. Delikatną kwestią okazały się raporty oficera łącznikowego, ale komandor Staniszewski szybko ten problem rozwiązał i łącznikowy utracił prawo wysyłania meldunków bez informowania go o ich treści. Po awanturze na Garlandzie uzyskanie takiego wymogu było bardzo łatwe, a admiralicja nawet udostępniła wcześniejsze raporty z tego źródła, co pozwoliło postawić wniosek o przeniesienie łącznikowego do innych zadań (później okazało się, że na lądzie). Wreszcie pod koniec grudnia admiralicja i Kierownictwo Marynarki Wojennej uznały, że Paris może w połowie stycznia zakończyć ćwiczenia i dołączyć do sił atlantyckich Royal Navy. Rola okrętu we flocie była jasna i oczywista z tego rozkazu, eskorta konwojów oceanicznych. Wymiana kotłów i przejście na paliwo płynne spowodowały, że pancernik dysponował wystarczającym zasięgiem do tej pracy, z kolei był zbyt słaby, aby go kierować do składu Home Fleet. Były to jednak kwestie przyszłościowe, bo KMW zaangażowało sztaby okrętowe do przygotowań uroczystego wcielania pancernika do linii. Admirał Canaris dwa tygodnie po rozmowie z Fürerem na temat pancernika Paris poprosił o kolejną rozmowę na ten temat. Gdy już stanął przed obliczem wyraźnie zaciekawionego Hitlera, zaczął od przygotowywanego rajdu pancerników wiceadmirała Lütjensa na Północny Atlantyk. Krótko omówił planowaną trasę oraz rozkazy wiceadmirała, uwypuklił następnie rozkaz nie podejmowania walki z ciężkimi okrętami Royal Navy. W tym momencie Kanclerz zorientował się o kontekście prośby Canarisa w związku z ORP Paris. - Nie, panie admirale. Decyzja Hitlera był jednoznaczna, Canaris nawet nie kończył swojej mowy i czekał na wyjaśnienie. - Admiral Graf Spee walczył z zespołem znacznie słabszych krążowników i przegrał. Scharnhorst i Gneisenau mają dość słabych punktów, żeby też przegrać. Dalej Kanclerz mówił o efektach politycznych takiej przegranej i o spadku prestiżu. I w tym momencie admirał Canaris zebrał głos, wskazując na ewentualne zyski polityczne i propagandowe w razie pokonania Parisa przez pancerne bliźniaki wiceadmirała Lütjensa. We dwójkę są w stanie walczyć skutecznie, czego dowiodły pojedynkiem z Renown pod Narwikiem na wiosnę. Brytyjski pancernik dysponował skutecznym kalibrem piętnaście cali, a polski pancernik ma kaliber główny o trzy cale mniejszy. Ponadto ma on zdecydowanie krótszy zasięg strzału od liniowców Kriegsmarine., bo tamte swobodnie sięgały siedemnaście mil morskich, a z danych wywiadu wiadomo było, że Coubert i Paris ledwo piętnastu mil sięgają, co powinno ułatwić zadanie Lütjensowi. Przerwanie, a właściwie wejście w słowo Kanclerzowi i mowa admirała zrobiły wielkie wrażenie. Hitler zakończył spotkanie bez konkretnej deklaracji, co oznaczało, że musi się jeszcze zastanowić. W pierwszej próbie wypadu pancerników na Atlantyk istniał bezwzględny zakaz wdawania się w walkę z okrętami brytyjskimi, a jak będzie w drugim rajdzie? Szef Abwehry wskazał metodę przyciśnięcia polskiego pancernika, tym samym wykonał prośbę-polecenia Kanclerza dotyczącą możliwości upolowania prestiżowej jednostki Polskiej Marynarki Wojennej i od tego momentu nie musi się tym tematem zajmować, gdyż teraz wszystko jest w rękach Kancelarii Rzeszy oraz ... floty. Canaris sam nie wierzył, żeby Anglicy wypuścili polski pancernik przeciwko Lütjensowi, ale zawsze taką ewentualność musiał brać pod uwagę. Najtrudniejszym elementem okazało się dotarcie do danych o zakresie polskich modyfikacji na pancerniku. Bo oprócz tych widocznych gołym okiem, Paris miał niewidoczne, za to bardzo istotne dla atakujących go ewentualnie okrętów typu Scharnhorst. Pierwsze zadanie! Trzy wielkie transportowce wyruszają kursem na Islandię, a Paris zabezpieczy ich marsz! Dodatkowo osłonę zapewni im niszczyciel PMW Błyskawica i angielski slup Stork. Komandor Staniszewski nie jest jednak dowódcą eskorty, gdyż ORP Paris występuje w tej operacji jako okręt osłony, a eskorta dowodzi komandor z Błyskawicy. Ciężkie warunki żeglugi na zimowym Atlantyku mają dać lekcję załodze pancernika, bynajmniej takie zamiary ma dowództwo, ale akurat sztab dowódcy okrętu był spokojny o ten element, bo podjęte na burzliwych wodach Hebrydów decyzje o przełamaniu kryzysów związanych z choroba morską procentują teraz, gdyż na załodze wzburzony ocean nie czyni większego wrażenia. Na trasę islandzką ogólnie wysyłano silną osłonę morską floty w związku z operacjami ciężkich krążowników przeciwnika, gdyż zanotowano już ataki Admirała Hippera, Lützowa, lekkich krążowników Köln i jego nowocześniejszego kuzyna Nürnberga. Kilku wypadów też dokonały pancerniki, Gneisenau samodzielnie dwa razy i w parze ze Scharnhorstem. Aktywność sił nawodnych Kriegsmarine była na tym akwenie jak najbardziej naturalna, bo znajdował się od stosunkowo blisko jej norweskich baz, a ewentualna droga powrotu z wypadu też była bardzo trudna do zablokowania przez Royal Navy. Stała obecność U-bootów na tej trasie dodatkowo ułatwiała działania niemieckich okrętów nawodnych, gdyż ich interwencje mogły spowodować nawet ustąpienie okrętów brytyjskich. Dlatego Paris mógł już w swojej pierwszej misji bojowej spotkać nawodnego przeciwnika! Naval Intelligence Dyvision dostarczył dowódcy pancernika meldunek o gotowości pancernika kieszonkowego Lützow i lekkiego krążownika Emden do operacji na akwenach Morza Norweskiego oraz Północnego Atlantyku. Jednak możliwość pojawienia się ich na trasie islandzkiej wydawała się raczej mało prawdopodobna. Dowódca niszczyciela Błyskawica na odprawie przed konwojowej mówił wprawdzie o obecności lekkiego krążownika Kriegsmarine na przyległych akwenach, ale do spotkania wówczas nie doszło, a było to w trakcie jego ostatniego rejsu do Reykjawiku. Komandor Staniszewski nie odczuwał obaw przed ewentualną bitwą morską, bo nawet pancernik typu Gneisenau nie był silniejszy od Parisa, gdyż miały zdecydowanie mniejszy kaliber główny, a ukrytym atutem polskiego pancernika było znaczne wzmocnienie parametrów bojowych głównego kalibru przez angielskich specjalistów. Jednak przybycie dwóch okrętów nawodnych przeciwnika może być groźne dla konwoju, bo Lützow zajmie uwagę Parisa, a Emden dorwie się do konwoju. Do realizacji tego planu jednak trzeba tylko opuszczenia konwoju przez pancernik, a dowódca nie miał zamiaru tego uczynić. Komandor podporucznik Łomidze wskazał też na możliwości wykorzystania przy tej okazji dalekiego zasięgu strzału głównego kalibru. Ostrzelanie Lützowa z dystansu piętnastu mil morskich może spotkać się z jego odpowiedzią, ale na pewno da do myślenia dowódcy Emdena, który wcale nie musi być bezpieczny podczas natarcia z innego namiaru na konwój islandzki. W razie zagrożenia bezpośredniego transportowców, Błyskawica i Stork mogą je okryć pasmem zasłony dymnej po zagrożonej stronie. Tak, trochę jednak mimowolnie, ułożył się plan spodziewanej bitwy konwojowej. Komandor Staniszewski zgodnie z otrzymanym rozkazem ma zamiar odegrać rolę głównego elementu obronnego wobec najścia przeciwnika. Admiralicja też miała podobny pogląd na rolę pancernika w konwoju, bo przysłała instrukcję dla dowódcy, aby formację konwojową trzymał w garści, co wyklucza odsyłanie transportowców od Parisa z osłoną lekką. Z drugiej strony, komandor podporucznik Łomidze zwrócił uwagę na pewną niekonsekwencję postawy dowództwa, bo całkiem niedaleko patrolowały dwa lekkie krążowniki z Patrolu Północnego, ale nie otrzymały rozkazu wzmocnienia eskorty konwoju. Dlatego, jego zdaniem, atak pary niemieckich okrętów wcale nie musi dojść do skutku. Jest tylko wysoce prawdopodobne, że okręty te skuszą się na wielki cel, jakim jest konwój islandzki. Ważną informacją było rozszyfrowanie przez Naval Intelligence Dyvision meldunku agenturalnego dla Berlina, w którym zawarta była trasa i skład konwoju oraz jego eskorta. Jedynie o osłonie przeciwnik z tego źródła nic się nie dowiedział, możliwe więc było skuszenie się na dość łatwy cel. Istotnie dowódca Lützowa dysponował meldunkiem agenturalnym o konwoju islandzkim. Wiedział, że eskortuje go krążownik torpedowy Błyskawica i mniejszy niszczyciel, prawdopodobnie angielski. Na tę operację wyruszył w towarzystwie lekkiego krążownika Emden, z którym tworzyli zespół wystarczający do pokonania eskorty tego konwoju. Nawet najlepiej prowadzony przez nawigatora nie mógł jednak znaleźć celu! Konwój rozpłynął się gdzieś na akwenach Atlantyku i nikt nie był w stanie go znaleźć. Komendant Lützowa komandor Grabowski był wyjątkowo wściekły na tę bezradność. W poprzednim wypadzie zamiast słabego konwoju nakryli silną eskadrę Home Fleet, której z trudem się urwali. Wówczas wywiad morski wziął pancerniki brytyjskie za statki transportowe, a podróżowały one na szczęście w towarzystwie niszczycieli, a te po krótkim pościgu musiały wrócić do roli eskorty. Gdyby jednak z pancernikami były też krążowniki, lub chociaż jeden, to kto wie, jak rozwinęła by się sytuacja. Dlatego na drugi wypad dostali do pomocy krążownik Emden, okręt często współpracujący z Lützowem od początku wojny. Jego obecność powodowała, że atak na konwój islandzki musiał mieć plan taktyczny. W zależności od warunków, atak będzie prowadzony zwartym zespołem, lub obydwa okręty dostaną role do wypełnienia. Dobra pogoda w tym rejsie wskazywała na ataki indywidualne, gdzie Lützow, jako okręt duży i silny skupia na sobie uwagę eskorty, a Emden naciera z drugiej strony i demoluje konwój brytyjski. Plan, planem, ale do jego realizacji potrzebny był konwój, a tego nie można było odkryć! Daleko przed dziobem Parisa pojawił się top masztu nierozpoznanego okrętu. Komandor Staniszewski nie miał najmniejszych wątpliwości, że to długo oczekiwany przeciwnik i polecił ogłoszenie alarmu bojowego w konwoju. Wywiad niemiecki musiał mieć wyjątkowo precyzyjne informacje o ich konwoju, skoro okręty Kriegsmarine znajdowały się dokładnie w tym miejscu, w którym miała być o tej godzinie formacja konwojowa. Drobny błąd jednego ze statków opóźnił ich marsz o parę godzin i tak znaleźli się za rufami przeciwnika. Okręty niemieckie płynęły wolniej od nich i po kwadransie widoczne były już maszty dwóch jednostek, które też wreszcie dostrzegły ich obecność za rufami. Wykonały zwrot i wypłynęły im na spotkanie. Z wielkiej odległości zidentyfikowano je jako pancernik Deutschland i lekki krążownik. O ich zaskoczeniu świadczy fakt, że wyruszyły przeciwko nim razem. Widać pojawienie się konwoju za rufami okrętów niemieckich nie było brane pod uwagę w żadnym przypadku. Komandor Staniszewski ustawił swój okręt na czele formacji konwojowej i teraz okazało się, że po stronie zagrożonej atakiem nieprzyjaciela, który parł do starcia, co było widoczne w każdym momencie jego reakcji. Szef artylerii Parisa komandor podporucznik Łomidze przypomniał, że meldunek agenturalny im znany zawierał informację o Błyskawicy i Storku w eskorcie, zaś o Parisie przeciwnik nie musiał wiedzieć! Sugerował tym samym wciągnięcie Deutschlanda w pułapkę zasięgu. Dowódca pancernika w lot zrozumiał myśl szefa artylerii, dlatego połączył się z nim telefonicznie. - Wiktor, ale Oni mają lekki krążownik do pomocy, a ten ukryje pancernik w zasłonie dymnej. - Domyślam się, ale pułapkę zrobić można, bo moi ludzie będą mieli większą szansę na trafienie z bliższego dystansu. Ten argument przekonał komandora Staniszewskiego. Początkowo zamierzał przywitać przeciwnika z maksymalnego dystansu strzału, ale po rozmowie z komandorem Łomidze zdecydował się na wciągnięcie go na bliższy dystans. Komandor Grabowski parł zdecydowanie do starcia. Ponieważ konwój pojawił się im za rufami, to nie było mowy o zagraniach taktycznych, ponieważ przeciwnik i tak widział obydwa okręty. Dlatego frontalny atak powinien przynieść najlepszy skutek i Lützow oraz Emden płynęły w szyku czołowym, a obserwatorzy wypatrywali reakcji okrętów alianckich. Jednak te spokojnie płynęły na swoich stacjach eskorty, co dało do myślenia dowódcy Lützowa. Uważnie zaczął lustrować przez peryskop z dużym powiększeniem sam konwój i zobaczył na jego czele ... pancernik francuskiej budowy z charakterystycznym trójnożnym fokmasztem zwieńczonym fire directorem! Więc dlatego lekkie eskortowce tak spokojnie pilnowały swoich sektorów dozoru! - Cel pancernik na czele kolumny statków! Rozkaz dowódcy zaskoczył obsadę mostka Lützowa, bo nikt dotąd nie zidentyfikował groźnej niespodzianki wśród statków konwoju. Dopiero teraz obserwatorzy zidentyfikowali ten okręt jako polski pancernik Paris, który dysponował dwunastoma lufami kalibru trzysta pięć milimetrów, czyli ilościowo dwa na jeden w stosunku do Lützowa, a do tego dochodziła waga pocisku polskiego, która wynosi czterysta sześćdziesiąt kilogramów do ich trzystu. Na pocieszenie można przyjąć zasięg strzału o pięć mil morskich mniejszy do nich i szybkostrzelność około dwóch razy mniejszą. Komandor Grabowski wydał komendę otwarcia ognia i zmiany kursu. Lützow zidentyfikował ich na dystansie trzynastu mil i pierwszy rozpoczął ostrzał. Komandor podporucznik Łomidze w chwili ujrzenia błysku wystrzału na tle dziobu przeciwnika krzyknął w mikrofon: Pal! Wieże dziobowe i lewoburtowa odpaliły jednocześnie z wielkim hukiem, tak, że pociski salw minęły się w locie. Niemiecki pancernik jednocześnie z odpaleniem salwy wykonał zwrot przez lewą burtę i uruchomił rufową wieżę do ostrzału. Ze zrozumiałych względów, po zmianie kursu przez przeciwnika, salwa Parisa minęła cel. Załadowane działa prawoburtowej wieży po zmianie kursu przez Lützowa dostały go w zasięg i oddały bezzwłocznie drugą salwę. Komandor Łomidze podczas ćwiczeń artyleryjskich przećwiczył właśnie taki wariant ostrzału z użyciem wież burtowych wobec celu manewrującego im przed dziobem, gdyż Paris miał dobrą budowę do niwelowania korzyści przeciwnika z postawienia pałeczki nad T (angielskie określenie na ten podręcznikowy sposób walki morskiej - Crossing the T). Jego salwa dziobowa w każdych warunkach liczyła sześć pocisków, a w szczególnych nawet osiem! W spotkaniu z Lützowem kadra polskiego pancernika mogła przekonać się dlaczego Łomidze z takim uporem dążył do modernizacji i ją uzyskał w stosunku do burtowych wież kalibru głównego. Te dwie pierwsze salwy w bitwie z Lützowem zwróciły cały koszt modernizacji i dały satysfakcję upartemu komandorowi. Salwy Lützowa były trochę przykrótkie, pierwsza padła o jedenaście kabli od celu przed nimi. Komandor Staniszewski zaczął lekkie zygzaki, a raczej łagodne i nieregularne halsy, żeby utrudnić przeciwnikowi wstrzelanie do celu, za to Lützow nie robił wcale uników, dlatego artyleria Parisa nakryła go już w szóstej salwie. Zimny, bardzo zimy prysznic spuścili Polacy Lützowowi. Zmiana kursu i uruchomienie wieży rufowej do ostrzału nic mu praktycznie nie pomogły. Precyzyjne salwy Parisa liczące na przemian cztery i dwa pociski natychmiast przylgnęły do celu i komandor Grabowski zmuszony był rozpocząć zygzak artyleryjski, gdyż nie miał zbytniej ochoty na inkasowanie trafień od przeciwnika. Za to płynący wciąż niezmienionym kursem ten przeciwnik zbliżał się do nich, co przekładało się na wzrost celności ostrzału. Również Emden płynący przeciwnym kursem dostał się pod ostrzał Parisa z drugiej burty pancernika, co zaskoczyło również komandora Grabowskiego, a informacje o przestarzałych systemach polskiego drednota mógł on spokojnie włożyć między bajki, bo przestarzałe okręty nie są zdolne do efektywnego ostrzału dwóch celów na raz! Lewoburtowa wieża polskiego pancernika okazała się równie groźna, jak te ostrzeliwujące Lützowa, bo w swojej piątej salwie nakryła Emden, który ostrymi manewrami rozpoczął ucieczkę z jej zasięgu! Dowódca krążownika nie zamierzał testować skuteczności pocisku dwunastocalowego trafiającego lekki krążownik, gdyż bitwa jutlandzka dowiodła, że jeden pocisk wystarczy do unieruchomienia okrętu, a skutki mogą być wiadome, grób na dnie morza. Ciekawa była też reakcja eskorty konwoju, gdyż krążownik torpedowy Błyskawica przeszedł na lewą flankę konwoju, która miała szanse stać się celem ataku Emdena, gdyby nie interwencja głównego kalibru Parisa. Komandor podporucznik Łomidze spokojnie komenderował pracą artylerii okrętowej. W tej bitwie nie było wątpliwości, kto ma przewagę, bo silniej uzbrojony Paris do tego jeszcze znacznie grubsze opancerzenie, co czyniło go praktycznie nietykalnym dla pancernika kieszonkowego. Za to Lützow ma tyle słabych punktów, że samo podejście do bitwy wynikło prawdopodobnie z błędów w rozpoznaniu, gdyż jego system odpornościowy był bez wątpienia wyraźnie słabszy, czego dowiódł Admiral Graf Spee przegrywając zasadniczo bitwę morską z krążownikami u Rio de La Plata w grudniu tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku. Przed rozpoczęciem ostrzału komandor to wszystko powiedział artylerzystom za pomocą systemu łączności wewnętrznej. Rozluźniło to napiętą atmosferę w wieżach, a efektem był precyzyjny i skuteczny ostrzał celu z nakryciem w szóstej salwie, które wywołało wybuch radości w wieżach. Wieża lewoburtowa precyzyjnymi salwami zmusiła też nadpływający z drugiej burty lekki krążownik do porzucenia myśli o ataku, obserwatorom nawet wydawało się, że cel został trafiony. Sprawną pracę artylerzystom ułatwiał stan morza, które rytmicznym falowaniem ułatwiało celowanie i ostrzał. Cel główny po czternastej salwie z ich strony zaczął stawiać zasłonę dymną i zniknął im szybko z oczu. Piętnasta i ostatnią salwę oddała wieża prawoburtowa, ale już bez widoczności celu na poprzednie nastawy. I w tym przypadku obserwatorom wydawało się, że w chmurze dymu pojawił się błysk trafienia, co zostało zapisane w dzienniku zdarzeń bojowych, jako prawdopodobne trafienie. Bitwa zasadniczo została zakończona, a o tym czy będzie jej druga faza zadecyduje postawa niemieckich okrętów, bo Paris nie wyruszy z pościgiem, gdyż różnica szybkości wynosi siedem węzłów. Szczególne powody do satysfakcji komandorowi Łomidze dostarczyła wieża lewoburtowa, gdzie skomletowano załogę z ludzi rzekomo nie radzących sobie w innych zespołach, a już orientacja w sytuacji jej dowódcy była najwyższej próby. Do Lützowa oddał salwę z pocisków przeciwpancernych, a na praktycznie nieopancerzony Emden zastosował pociski burzące, skuteczniejsze w tej sytuacji! Autor tekstu Karol Keane, rękopis napisano od 22.08.2006 do 10.09.2006, maszynopis wersji autorskiej ukończono 19.09. 2006 Autor ilustracji Ryszard Łakomski, pierwsza powstała ostateczna wersja 5.09.2006 26.08.2006,