Wspomnienia z rejsu
Transkrypt
Wspomnienia z rejsu
KOBIECE REGATY DOOKOŁA WIATA - WSPOMNIENIA AGATY MRYCZKO - I. Miesi c pierwszy: rejs po Morzu ródziemnym 24 wrze nia Wszystko gotowe. Dzi wypłyn li my z Monfalcone (tu łódki przyjechały ze Szczecina i zostały zwodowane). Płyniemy prosto do Portoro . Jeszcze z Andrzejem i Jarkiem na pokładach. Ale jutro… nie! wci jeszcze nie mog w to uwierzy ! . 25 wrze nia Zacz ło si ! Po egnane, wy ciskane, zaopatrzone w mnóstwo dobrych rad i ciepłych słów na koniec, oddajemy cumy w Portoro i wyruszamy. W rejs dookoła wiata!!! Rejs na dwóch łódkach typu mantra28. Na ka dej łódce dwie dziewczyny. Zapowiada si …sympatycznie. Chocia rodzi si te mnóstwo pyta : jak długo wytrzymamy ze sob ? jak długo ten rejs, ta wielka przygoda i marzenie ycia potrwaj ? Zdaj sobie spraw , jak sporo musz si jeszcze nauczy . Ale jestem uparta … jak diabli… wi c musi si uda ! 26 wrze nia Płyniemy wokół Włoch. Dla mnie to rado ogromna, równie i z tego powodu, e mog (a niekiedy wr cz musz ) od wie y swoj znajomo tak dawno ju nie u ywanego j zyka włoskiego (tubylcy, po angielsku, baaaaardzo niech tnie). Nie zawsze jest to proste. Nie znam zwrotów i wyra e czysto technicznych, ale - na szcz cie - spakowałam słownik. Jak do tej pory – zawsze udaje si (jako ) dogada . A e czasem rozmowa potrwa nieco dłu ej… Któ by tym si przejmował! 29 wrze nia Cała noc na wodzie. Patrz to na gwiazdy, to na pojawiaj ce si od czasu do czasu statki. wiatła statków jeszcze mnie zwodz : pierwsze na ich widok wra enie to wci jeszcze odczucie, e wszystkie statki płyn dokładnie w nasz stron !!! Ale powolutku ucz si je rozró nia . Jacht prowadzi autopilot (jedyny reprezentant płci brzydkiej na naszym pokładzie, 1 mo e dlatego nazwany tak pieszczotliwie: albercik…) Oj, przydatny jest on, przydatny. Dzielnie trzyma kurs i nic nie marudzi (!) Płyniemy ju kilka dni. Raz dmucha mniej, raz bardziej, a mnie - jeszcze nie dopadła choroba. Ciekawe, kiedy ta sielanka si sko czy… 30 wrze nia Czy ja wspominałam, e jeszcze nie choruj ? No to uprzejmie donosz , e sielanka wła nie si sko czyła. Cał noc wiało pomi dzy 4-6 B. Idziemy to na aglach, to na silniku. Pr dko max 8,6 kts. Hmm, niezłego kopa ma ta nasza mantra. Z ka dym dniem coraz lepiej orientuj si w linach, zrzucaniu i stawianiu agli, ale martwi mnie, e do mocowania si z aglami mam jeszcze za mało siły (musz si wyrobi !) Brrrr… wybujało nas okropnie. I na dodatek siadła cala elektronika. Ł cznie z gps i albercikiem.. Na szcz cie mantra „Asia” przyszła z pomoc . Płyniemy za ni . A tu dmucha coraz mocniej. 7-8 B. Aua! Co za fale! Jak my wejdziemy do portu?... Ale udało si . Przy cumowaniu pomogli nam bardzo sympatyczni ludzie (jeden z nich – jak si potem okazało bosman tego portu – był nie tylko sympatyczny; on był po prostu…. ech… co tu gada : taaakie ciacho!) Nareszcie noc sp dzona w porcie. Odreagowanie pierwszych ci kich warunków. Noc mo e niekoniecznie spokojna, bo bujało tak, e chodził cały pomost, razem z przycumowanymi do niego łódkami. Ale w dobrych humorach zjadły my kolacj (po raz pierwszy - wszystkie cztery), pograły my na gitarkach, po piewały my (nawet nie le nam wyszło)... Zastanawiam si , ile razy mo e by gorzej? Ile razy w ci gu tego rejsu zadam sobie pytanie: „co ja tutaj robi ?”… W takich chwilach pomagaj ciepłe sms-y od przyjaciół. Stawiaj na nogi, dodaj otuchy i pewno ci: e jednak warto… 1 pa dziernika Wiatr jest wci do silny: 8-9 B. Zapada decyzja o pozostaniu w porcie jeszcze jeden dzie . Przechadzaj c si po Bari i szukaj c jakiego czynnego sklepu (jest niedziela, wi c mo e by ci ko) spogl dam z przera eniem na fale, które rozbijaj si o skały, i z ogromn sił wpadaj na drog .. I my mamy płyn ? Boj si jak cholera. Niech ten wiatr osłabnie! Please! 2 2 pa dziernika Wiatr osłabł! Płyniemy. Wyruszamy prosto do Marina di Leuca. Tej nocy to ja zakładam refy na grocie (Ania chwali moj robot , robi post py!) Ale marz tylko o jednym: by dzi nie dowiało nam tak jak ostatnio… 3 pa dziernika Cał noc wiało 5-6 B. Gnały my do przodu jakie 6-7 kts. I to na dwóch refach na grocie! Fale spore i spory przechył na burt . Ale prawdziwa jazda zacz ła si nad ranem, kiedy wiatr wzrósł do 7 B. I do tego wiał w mord . Jacht wpływał na fal , zatrzymywał si na niej na chwil , a potem spadał, zupełnie jak narciarz. Po takim bujaniu nie czułam si dobrze i …sporo czasu (stanowczo za du o!) sp dziłam w koi. A ta choroba… co za okropno !!! Ju wol na relingach wisie i morze z bliska ogl da , ani eli tak si m czy , jak dzi … 6 pa dziernika Płyniemy przez Cie nin Mesy sk . Troszeczk kołysze, ale nie jest tak le. Zrobiłam nawet obiad: nie zlicz któr to wersj mielonki. Tym razem w piwie. Co prawda brakło troch cebuli, ale ogólnie - było zjadliwe. Na jutro musz jednak wykombinowa chyba wersj bardziej wyrafinowan . Pada. A wła ciwie leje. Bo ju po chwili nie widz nic, absolutnie nic - przez mokre okulary (a zdejm je - to widz jeszcze mniej). Do tego mgła i przemykaj ce cichaczem ogromne statki... W ko cu przestało pada . I Cie nina Mesy ska za nami… Wieczorem le ały my sobie na burtach, słuchały my szantów i patrzyły my w gwia dziste niebo. Co pi knego! 7 pa dziernika Jest 7.30 rano (rano? jakie rano? to to rodek nocy!) Płyniemy w kierunku Palermo. Na niebie - słoneczko, na morzu – szklanka, wi c ja – chlup do wody. Strój zostawiam oczywi cie na jachcie (pływanie w kobiecym wył cznie gronie ma swoje zalety). Przy okazji dostaj szczotk i bojowe zadanie: wyczy ci kadłub, bo niby co pływa mam tak bezzaj ciowo. Poezja! Ogólnie - eglarstwo jest super!. Tylko… ta sól, któr trzeba potem z siebie spłuka … Po k pieli (w Morzu Tyrre skim!) poczułam okropny głód. Wskoczyłam wi c do kambuza. Gotowanie na jachcie – to prawdziwa sztuka. Wymaga nie tylko sprawno ci fizycznej (zwłaszcza gdy kiwa), ale i wiedzy – do 3 specyficznej (jej brak – zem ci potrafi si nader okrutnie). Ja na przykład wła nie niedawno dowiedziałam si , e do gotowania mo na u ywa wody zaburtowej, i wtedy sól jest zb dna. No to pełna zapału zabrałam si za gotowanie. Wlałam do garnka 3 szklanki rzeczonej wody. Na makaron. Do tego sos pieczarkowo-cebulowy. Bez mielonki. Nic nie soliłam! A efekt? O zgrozo! Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu - kompletnie niezjadliwy! Czego tak słonego w yciu nie zrobiłam! Ale – jak powiadaj - zawsze jest kiedy ten pierwszy raz. Teraz ju wiem, e zaburtowej wody daje si 1/3, a nie cało . No co. Na bł dach człowiek si uczy. Przed samym Palermo zmieniła si nam pogoda. Nie do , e dorwał nas deszcz, to jeszcze mało co było wida . W pewnej chwili otrzymały my info od „Asi”, e im silnik si przegrzał, i eby na hol je wzi . Co miały my robi . Natychmiast w tył zwrot i do Palermo podchodziły my razem. Hol oddały my dziewczynom dopiero za główkami portu (gdzie silnik„Asi” na szcz cie odpalił). Aha. Podczas cumowania załapałam działanie mooringów. Nareszcie! Wygl da na to, e naprawd nie ma rzeczy niemo liwych (Ania miała si ze mnie, i potem cały wieczór wznosiły my toast „za mooringi”). Znów na l dzie!!! Podł czamy si do pr du, znajdujemy jaki prysznic i zmykamy na pizz . Sympatyczne wygl daj ca knajpa jest wypełniona po brzegi, a my jeste my taaakie głodne. Zamawiamy pizz na wynos. Kucharz mówi, e b dzie za 5 minut. Wychodzimy wi c na chwil . Po 10 minutach – kucharz to samo: za 5 minut. I tak czekały my pół godziny. W ko cu dostały my dwie ogromniaste pizze, z którymi wróciły my na jachty. Jak przyjechali Andrzej z Ew , to załapali si na jeszcze ciepłe. A tak w ogóle, to przypłyn ły my do Palermo dzie mówi c, e miał nadziej odpocz wcze niej. Andrzej miał si sobie od nas ten jeden dzie . A tu lipa! 9 pa dziernika Po uiszczeniu wszystkich opłat (ale z nas zdarli! masakra!), po wypełnieniu mnóstwa papierków (nie do e w kilku egzemplarzach, to jeszcze z bardzo oryginalnymi pytaniami: sk d? jak? dok d? po co? dlaczego?), po prze wietleniu wszystkich dokumentów jachtów i naszych paszportów....w ko cu oddajemy cumy i wypływamy z Palermo. Prosto do St. Vito.... Widok wiateł brzegowych zapami tam do ko ca ycia!!! 10 pa dziernika Troch mocno wieje, wi c siedzimy w St. Vito na Sycylii. Ania z Gosi kombinuj uparcie, w jaki sposób podł czy gps i laptopa, by zechciały w ko cu działa 4 razem, natomiast my z A k udajemy si na zakupy, z dług (jak zawsze) list ycze . Ch ci mamy szczere, ale… W tym cholernym (cho zarazem tak przepi knym) kraju, podczas ich tzw. sjesty, wszystko, dosłownie WSZYSTKO jest pozamykane. I na ulicach nie u wiadczysz ywej duszy. I jak tu u diabla spełni kulinarne zachcianki? Napotkani przypadkiem tubylcy odpowiadaj z rozbrajaj cym u miechem, e sklepy to oni mo e otworz …. mo e o 16.oo….. mo e o 17.oo… a mo e wcale. Nie ma co: fajna perspektywa. Ale musz przyzna , e spacer w tym upale (czy to prawda, e mamy pa dziernik?), przez to ciche, puste sycylijskie miasteczko był wyj tkowo urokliwy. Miałam wra enie, e czas zatrzymał si tu w miejscu… Szkoda, e go cimy tutaj tak krótko… W ko cu dojrzały my jaki markecik. Ku naszej rozpaczy i on okazał si by na cztery spusty zamkni ty. Ale rozpacz nasza nie trwała długo, bo gospodarz (sk din d baaardzo sympatyczny facet) otworzył nam drzwi i mogły my spokojnie pobuszowa w ród półek. 11 pa dziernika Znowu pobudka o 5.oo rano ( eby nie zdarli z nas za kolejny dzie ). Poranny łyk kawy pomaga otworzy oczy. Jeszcze troch i chyba przyzwyczaj si do wstawania o tak zbójeckiej porze. Wiatru nie ma wcale, ale my oddajemy cumy i startujemy na silnikach. Kurs - na Sardyni . Od wypłyni cia z St. Vito zanikł nam zasi g komórkowy, ale jako nie narzekamy specjalnie. Mamy sailmaila! I mo emy pisa maile ze rodka morza! To taka rado , e szok! 13 pa dziernika Mija 21 dzie rejsu. Hmm… Jest pi tek 13-go…. O dacie przypomniały my sobie b d c ju daleko od brzegu, ale e nie jest to pocz tek rejsu, tylko kolejny jego etap, wi c płyniemy spokojnie. Z powodu braku prysznica w marinie (skandal!) za yły my z Gosi morskiej k pieli - niczym te nimfy (ku rado ci jakiego tubylca)… Nawet nie było tak zimno. Pewnie teraz coraz cz ciej b dziemy k pa si w taki wła nie sposób. Zdechł nam wiatr. Jedziemy na katarynie (a adna z nas tego nie lubi). Oho! Powiało! Wi c nocka - na agielkach. Kolejna noc. Kolejny dzie . Czas leci niesamowicie szybko. Ale wol nie liczy ile zostało do ko ca… Hmm… Czy jeszcze si boj ? Czasami - jak cholera! Ale za diabła nie przyznam si do tego... 5 16 pa dziernika Wczoraj dorwała nas paskudna burza. Nie do , e ze wszystkich stron błyskało i grzmiało, to jeszcze solidnie wiało: 6-7 B (dzie dobry Neptunie, dawno my si nie widzieli, cholera! a tak si st skniłe ?!) Dzi w ko cu zjadłam co ciepłego. Wczoraj to kompletnie nic przez gardło mi nie przełaziło, a jak ju - to tylko po to, eby wyl dowa za burt . Koszmar!!! Podobno s tacy, którzy w ogóle nie choruj ! Czy to mo liwe?! 18 pa dziernika Dzi wielki dzie sprz tania i sprawdzania agli (grocik troch si nam przetarł). A jutro - wymieniamy rub na now . Rewelacja! W ko cu b dziemy mogły pływa na silniku tak jak dziewczyny, a nie wlec si gdzie z tyłu… Tylko czy naprawd musimy wstawa o 6.oo rano?! Aha. Zaprzyja niły my si z jednym sympatycznym Niemcem, Egim. Niesamowity facet! (wiecie co mam na my li)… 20 pa dziernika Jeste my na Ibizie! Jako szybko tu przypłyn ły my (nowa, wi ksza ruba, i prosz !) Standardowe podej cie (czyli w nocy), cumy szpringi zało one. Potem kolacja na jachcie, do tego winko i znów nastrój na to, by posiedzie przy gitarce i po piewa . Czasami mam ogromn ochot pozby si mojej gitary z rejsu. Rzadko na niej grywam, a musz - dzieli z ni koj ! Ale dziewczyny s innego zdania. Jestem w zdecydowanej mniejszo ci (3:1). Przechlapane i tyle. 24 pa dziernika Płyniemy do Almerimar. Dzi zrobiłam na obiad rizotto. Nawet smaczne było (pono ). Jeste my ju drug noc w morzu, ale niestety kompletnie nam nie wieje. Drałujemy na silniku. 25 pa dziernika Poznajemy Julka i Hani . Zabieraj nas na całodzienn wycieczk do ogrodów Alhambry! Dzi ki!!! To był cudowny, niezapomniany dzie , a my przez chwil zapomniały my, e niedługo znowu w drog ... 6 26 pa dziernika W sumie to miało nas ju tu (w Almerimar) nie by , ale tak jako wci nie mo emy wypłyn … Wczesnym rankiem (czyli w okolicach 11.oo) obudził mnie głos Gosi: „Dziewczyny, wstawa !” (oj, kiedy j uprzedz !)...Otworzyłam oczy i nie miałam absolutnie adnej idei, co dalej. Pomy lałam wi c o jakiej mocnej herbatce, co postawi mnie na nogi. A tu Ania zerkaj c znad porannej kawy – pyta niewinnie: „A mo e by tak niadanko?” niadanie? czemu nie, kanapki zrobi si szybko. Kanapki? Nie, to nie kanapki chodziły Ani po głowie. Przyoblekłszy twarz w promienny u miech wyszeptała: „Grzanki” Grzanki?!!! Ni cholery nie miałam na nie ochoty! Ale, niech tam, czego nie zrobi si dla pani kapitan. Dla osób niewtajemniczonych dodam mo e, e grzanki o których mowa powy ej, to tak zwane grzanki francuskie (chocia ja znam je bardziej jako grzanki po studencku). Wykonanie ich jest banalnie proste. Potrzebny jest chleb ( wie ego nie polecam, bo nasi ka olejem), jajka, mleko, olej, przyprawy (sól, pieprz, oregano, majeranek, czy kto co tam z ziółek preferuje), troch ółtego sera i pomidor pokrojony w plasterki. Bełtamy jajka z mlekiem i przyprawami w mi dzyczasie podgrzewaj c olej na patelni (u nas trwa to przynajmniej kilka minut). Nast pnie do jajeczno-mleczno-przyprawowej masy wrzucamy chleb, tarzamy go troch i przerzucamy na patelni . Po chwili, nim zd y si przypali , zgrabnie obracamy na drug stron , a na wierzch kładziemy ółty ser i plaster pomidora. Na koniec posypujemy jak kolwiek dost pn zielenin . Efekt? Widoczny ju po kilku minutach… buzia szczerz ca si w błogim u miechu z pytaniem: „A gdzie nast pne?” Dla takich u miechów – warto gotowa ! Nawet na jachcie. Cho czasem… Czasem, gdy np. okazuje si , e na obiad mo na zrobi jedynie mielonk , znów t sam nie mierteln mielonk , to zamiast weny twórczej, w głowie kołacze si tylko jedno pytanie: „Kurde, a mo e by tak po pizz zadzwoni ?” Ale to nie dzi . Dzi na naszych łódkach genius culinari w pełnym rozkwicie. Dziewczyny pobiegły wła nie załatwia opłaty postojowe w marinie. Marina w Almerimar jest spora, wi c zanim wróc (myl c drog z 5 razy) upłynie troch czasu. Asia & ja wpadły my wi c na pomysł rewelacyjnego obiadu. Obiadu dwudaniowego! (w ko cu musimy sobie jako dogadza ). Danie pierwsze: zupa cebulowa z grzankami i ółtym serem (made by Asia). Danie drugie: cukinia sma ona w cie cie nale nikowym, do tego - micha sałatki z białej kapusty, pomidorów i cebuli, wymieszanych z sosem czosnkowym. Czy apetyzm potraw nie s czy si ju z samego ich brzmienia? Co prawda niewiele brakowało a pomysł cukini w cie cie nale nikowym ległby w gruzach, bo uprzytomniłam sobie, 7 e ostatnie jajka (wys pione zreszt z drugiej łódki) zostały ju zu yte - do grzanek po studencku. Brak tak podstawowego surowca (jak jajka) sprawił, e na horyzoncie ju pojawiła si wizja… mielonki. Po jajka mo na by co prawda przej si do tzw. „najbli szego” sklepu, ale akurat ta perspektywa…. była ponad nasze siły. I pewnie o mielonk nasz obiad byłby si oparł gdyby nagle – nie ol niło mnie! A od czegó pi kne oczy i czaruj cy u miech? Szybko wi c wyłapałam jakiego faceta z jachtu naprzeciw i bez trudu dostałam od niego kilka jajek (teraz on b dzie biega do sklepu). Ufff!. Zupa gotowa. Jest po prostu pyszna (bo oczywi cie nie mogły my si oprze i spróbowały my od razu). Cała reszta po chwili równie jest gotowa i wygl da – a linka cieknie! Tego samego dnia, wykorzystuj c pi kne hiszpa skie sło ce, wpadłam na idiotyczny pomysł prania. To znaczy sam pomysł nie był idiotyczny, tylko e jako tak słabo przypi łam polarek, e utopiłam go. Buuu… To ju mam mniej: spodenki, r cznik i polar.... Jak tak dalej pójdzie to do domu wróc z połow rzeczy (cho – z drugiej strony - to po choler mi ubrania, skoro najcz ciej i tak ła bez niczego?) 1 listopada Dzi wi to Zmarłych. Pierwszy raz sp dzam je na morzu. Zapalamy wieczki na pokładzie i siadamy w ciszy i zadumie. My l o tych, których ju nie ma w ród nas. I o Aniołach, które nad nami czuwaj (i oby nadal czuwały!!!) Płyniemy w kierunku Gibraltaru. Do celu mamy jeszcze jakie 25 Mm. A to oznacza, e do portu znów b dziemy włazi w nocy (czyli standard). rodek nocy troch tylko o wietlonej gwiazdami. Nagle….delfiny na kursie! Wokół naszego kadłuba pływa całe ogromne ich stado. W yciu nie widziałam tylu delfinów naraz! Pływaj , skacz , chlapi niemiłosiernie (ale da si prze y ). Towarzysz nam bardzo-bardzo długo… Czy by robiły nam po egnanie z Europ ? Siedz na dziobie. Niedaleko wiatła mantry „Asi”. Płyniemy burta w burt … No i wpłyn ły my - w rejon kotwicowiska du ych statków. I w rejon ich pływania. Statek z jednej strony, statek z drugiej. Na szcz cie stoj . Ooo… jaki płynie… rety! Płynie nast pny! Trzeba ci gle ich wypatrywa . Jest ich cała masa!!! I s wielkie, brrr… Czy one nas widz ? Dopływamy do portu. Przy wej ciu, według wskazówek podanych przez Andrzeja oraz wytycznych w locji, wołamy na UKF e wpływamy. Jaki go kieruje nas na odpraw . Stajemy grzecznie alongside. Dziewczyny id z dokumentami. Wszystko gra i go nam znale pozwala sobie miejsce w marinie. No to szukamy, ale… tu nie ma mooringów, ani tam nie ma... Lipa! W ko cu, po kilkakrotnym okr eniu portu, kto kieruje nas w miejsce, gdzie 8 mooringi s . Wi c cumujemy. A tu po chwili przybiegaj jacy inni go cie z pretensjami, e nie meldowały my si przez UKF... Jak to nie?! I tłumacz si teraz człowieku... Ca za bałagan! Zadawali mnóstwo pyta , ale w ko cu dali nam spokój. Hmm… min ł ponad miesi c na mantrze. Zdaje si , e tu miałam wysiada i wraca do domu… Ale pływa si fajnie. Ania mnie nie wyrzuca (jeszcze)… to płyn dalej!! Przed nami przestworza Atlantyku!!! II. Rejs po Atlantyku: pobyt na Wyspach Kanaryjskich Pierwsza cz Oceanu Atlantyckiego za nami. Za nami - pierwszy etap regatowy. Wygrały dziewczyny. Gratulacje!!! Było ci ko... Prze yły my ponad 40-w złowe porywy wiatru pod Maroko, i ogromne szare fale, i taki gwizd wokół, e brrr! Ale dały my rad . A ja kolejny raz poczułam, e nie ma rzeczy niemo liwych: ani dla naszych mantr, ani dla nas samych. Przed nami krótki odpoczynek na Wyspach Kanaryjskich. Najpierw przypływamy na Lanzarote, do Puerto Calero, a potem - do Mariny Rubicon. Tu spotykamy si z Andrzejem (chyba nas lubi, skoro tak cz sto z nami si spotyka). Aha. W tym porcie maj złote polery! Ogromne, wiec ce, jeszcze takich nie widziałam. Tylko do prysznica mo na zabł dzi . Którego dnia jedziemy na wycieczk . Andrzej zabiera nas na poznawanie wyspy (widziały my j ju troch od strony Atlantyku, teraz z kolei - zobaczymy Atlantyk z innej perspektywy). Namówione, wsiadamy na wielbł dy. S du e. Naszym namowom ulega równie sam Andrzej (a co, tylko my mamy si m czy ?) Wielbł d Andrzeja i Ani jest bardzo towarzyski i namolnie zaczepia A k ... Najwyra niej chce si z ni zaprzyja ni … Na szcz cie ma co na pysku, bo Asia – zdaje si - ma nieco odmienne zdanie o zawieraniu przyja ni z wielbł dem... Na wielbł dzie najtrudniej jest wsta . Kiedy zwierz ju wstanie to dopiero wida , jak daleko do ziemi... Wielbł dy id powi zane, jeden za drugim. Tras znaj chyba na pami . W pewnym momencie przewodnik puszcza lin (któr trzymał pierwszego garbusa) i mówi „noo, id sobie....” I po chwili wielbł d (jaki posłuszny!) ju zaczyna biec. Taaak, bardzo mieszne! (wspominałam, e na tym pierwszym wielbł dzie to my siedzimy?) Ale trzeba przyzna , e całkiem fajnie si 9 jechało, chocia troch inaczej to sobie wyobra ałam. Na jednym wielbł dzie siadaj dwie osoby. Siadaj w takich specjalnych siodełkach, e garbu – nie czuje si ... Zupełnie inne wra enie ni przy je dzie konnej, kiedy ko z kłusa wchodzi w galop… (zaraz-zaraz… czy ja si rozmarzyłam si ?) Andrzej zawozi nas w niesamowite miejsce: na przepi kn pla z czarnym piaskiem! Jak dla mnie - mo e mnie tu zostawi ... Te fale oceanu bij ce z hukiem o brzeg… Rany, jak tutaj jest pi knie! Mog siedzie i godzinami wpatrywa si w Ocean. I marzy . Mimo, i niedługo znów b dziemy na Oceanie! Ale to b dzie ju zupełnie inna perspektywa Oceanu… Ka da z nas wykorzystuje t chwil po swojemu… ale nie byłyby my sob , gdyby my nie zacz ły tapla si w wodzie... a ogromne fale o mało nie porwały nam butów... Czas jecha dalej. Szkoda, bo bardzo chciałabym tu zosta … Idziemy do olbrzymiego ogrodu kaktusów. S tutaj - w jednym miejscu - setki, tysi ce kaktusów! A ka dy – innego kształtu: okr głe i szpiczaste, płaskie i kuliste, obsypane kwiatami lub tylko kolcami, wznosz ce si strzeli cie ku niebu i pło ce rozło y cie po ziemi… Sesja zdj ciowa trwa dłu sz chwil , bo wła ciwie ka dy z tych okazów chciałoby si mie na pami tk ... cho by na zdj ciu… Kiedy wracali my z wycieczki w r kach niosłam całe mnóstwo betów. Równie swój aparat. W porcie nagle wypadł mi on … prosto do wody... Zd yłam tylko zobaczy jak si otwiera, jak wylatuje z niego film, i jak znika w czarnej czelu ci wody. W ułamku sekundy… tyle wspomnie zapisanych w obrazach – przepadło na zawsze. Czy byłam zła? Chyba nie musz o tym pisa ! Potem próbowałam zabra si za mycie naczy i …przeci łam sobie palucha.. No to Ania wyrzuciła mnie z kambuza, e niby co jeszcze narozrabiam… egnamy Andrzeja. Robimy jaki klar... Mamy nowych go ci – Grzesia i Viol . I płyniemy do Gran Tarajal na Fuerteventurze. Kompletnie nic nie wieje, wiec jedziemy na silniku, a przy okazji testujemy naszego nowego albercika. Przy wej ciu do portu o mało co nie wr bali my si w przeszkod miedzy główkami portu (jakie nieoznaczone elastwo, na dodatek z ła cuchem i lin rozci gni t w taki sposób, e jakby my na to wpłyn li to po nas). Zero o wietlenia! Masakra!!! Pierwszy raz co takiego nam si przytrafiło, ale mieli my kolejny raz – szcz cie. A potem? Jeszcze nie zd yli my zacumowa , a na brzegu ju czekali go cie z papierami i opłat . My do nich: „Halo, mo emy najpierw zacumowa ?!” (inne słowa, jakie padały w tym momencie, opuszcz ...) Oni na to: „O.K.” I stoj dalej. Cumowanie obu jachtów troch trwało: mooringów nie ma, na kotwicy trzeba jako stan , cumy szpringi, 10 odbijacze... Umówmy si : zaj ło nam to troch . Tym bardziej, e tak naprawd to nigdzie nam si nie spieszyło, a do tego - jak kto tak na nas patrzy i chce pogania - to spieszy si nam jeszcze wolniej. W ko cu jednak wypełniamy wszystkie papiery, podł czamy si do pr du i … idziemy na piwko. W okolicy oczywi cie nie ma kompletnie nic. Nie ma nawet pryszniców (bo ju po sezonie). Codzienny prysznic odbywa si wi c na kei. Pływamy troch po porcie. Wojtek uczy mnie nurkowa (jestem kiepskim uczniem, ale – staram si ). Jadamy w knajpie. Ta najbli sza – okazuje si by jak miejscow spelun . Nast pna - do kawał st d – nieco lepsza. Wrodzone lenistwo nie pozwala szuka dalej, wi c zostajemy. Karty nie ma. Do zjedzenia: ryba (do wyboru: albo ichniejsza, nazwy której nie pami tam, albo łoso ), kalmary i o miornice. I to zdaje si wszystko. Ale trzeba przyzna – smaczniutkie. Po kilku dniach znamy ju całe menu. Tu przed opuszczeniem Wysp Kanaryjskich egnamy naszych go ci (Julka i Wojtka ) i znów zostajemy we cztery. Nast puje zmiana w załogach: Asia postanawiła wróci do kraju, a przyjechała Madzia Tatar - siostra Gosi. Na pocz tek płyniemy tak, e na odcinku Kanary – Capo Verde ja jestem z Gosi , a Madzia – z Ani . Znów sztauowanie, sprz tanie, tankowanie… Wszak przed nami – kolejny kawał drogi! III. Rejs po Atlantyku: przelot z Fuerteventury (Wyspy Kanaryjskie) na Mindelo (Wyspy Zielonego Przyl dka) 23 listopada Opuszczamy Wyspy Kanaryjskie. Zbiorniki z wod zatankowane na ful, bakisty i inne ogólnie dost pne miejsca pełne zapasów arełka. Tylko troch nam nie wieje... a to przecie maj by regaty! 17.05 wybija i zaczynamy! Troch pó niej ni było to zaplanowane (Andrzej pewnie ma mordercze my li wobec nas), ale trudno. Najwa niejsze, e po tylu dniach stania w bezprysznicowym porcie w ko cu płyniemy! Najpierw troch bujamy si na aglach, ale potem - odpalamy silnik ... 11 Yahoooo, zacz ło wia !!! Stawiamy grota foka i fruniemy do przodu. Jest super! Pr dko 4-5 kts, nad nami pi knie rozgwie d one niebo, jeszcze widzimy kawałek l du, ale ju po chwili na horyzoncie - jak okiem si gn – tylko Atlantyk. Obieramy kurs na Wyspy Zielonego Przyl dka. A potem - na Karaiby. 24 listopada Równiutko dwa miesi ce mija od momentu opuszczenia Monfalcone. Nie le! Jaka taka refleksja mnie z tej okazji naszła… e tak naprawd , to niezale nie do tego w jakich warunkach i rejonach pływamy, najwa niejsze jest to, e nie pozabijały my si jeszcze. Bo przecie dwie kobiety na jednym 8.5-metrowym jachcie - to mieszanka naprawd wybuchowa… 25 listopada Nie działa nam sailmail (cholera wie czemu). Jeste my odci te od wiata, ale… jako nie brakuje mi tego. Dziwne, prawda? Komunikujemy si z dziewczynami by UKF. Zasi gu komórkowego te nie ma. Znowu tylko ocean i my. Bosko! Gosia tłumaczy mi wykre lanie kursu na mapie (noo, tego jeszcze nie potrafi ) a po chwili – daje ju jakie zadanie .. Hmm, to wcale nie takie trudne, jak mi si kiedy wydawało. Zaczyna wia całkiem-całkiem, jakie 15-20 w zełków. Suniemy do przodu na agielkach, e hej! W ko cu stawiamy nawet spinakera (a co tak samotnie b dzie w worku le ał)… I dech nam zapiera. Bo wygl da… pi knie! Wprost unosi nasz mantr tu nad tafl granatowych fal… 26 listopada Wspominałam ju , e mamy nowe autopiloty? Na mantrze „Asi” ten nowy zwie si zenek (w chwilach irytacji - zenobiusz). Tak sobie na niego wła nie patrz ... Hmm… oczka kolorowe (jedno zielone, drugie czerwone), bu ka otwarta (zupełnie jakby chciał co powiedzie , ale na szcz cie - tylko jakby; bo jeden facet próbuj cy co powiedzie do dwóch absolutnie nie milcz cych kobiet nie miałby przecie absolutnie adnych szans), i wykonuje te swoje nami tne, zwrotno-posuwiste ruchy. Naprawd - niezły z tego zenka go . Gosia sprawdza na mapie, gdzie jeste my (poza tym - e na wodzie). Dookoła ciemno. Zero statków. Zero gwiazd. I nagle - za ruf wiatło! Jasne, olbrzymie, niesamowite. Sk d ono si wzi ło? „Gosik!!!” Gosia weszła na pokład i ze spokojem: „Aaa, too? To ksi yc 12 wstaje. Te mnie kiedy wystraszył”. Uff, a ju my lałam, e to jaki stator. I popatrzyły my sobie obie, jak wstaje łysy. Ogromna wiec ca kula wynurzaj ca si z oceanu. Tylko dlaczego tak mnie wystraszył? 28 listopada Gdzie w okolicach 3.oo udało mi si obudzi Gosi (noo… nie było lekko, ale te i nie miałam sumienia jej budzi ; w ko cu jest cicho i adnych statków, i wiaterek te oki; tylko oczy taaak mi si klej , e zasypiam na stoj co...) Uff… w ko cu mog poło y si spa … Kurde, Gosia miała obudzi mnie za 2-3 godziny... a tu co słysz ? „ niadanko!” I widz ten jej pi knym u miech, i power na buzi. Super! Pewnie znowu wzi ła podwójn dawk „Plusssza”… Po niadaniu ci g dalszy wicze z wykre lania kursów, nanoszenie pozycji, wypełniania dziennika… no co, co trzeba robi ... Dzisiaj, po kilku dniach pływania kawał od siebie (to znaczy na odległo słyszalno ci na UKF-ce), obie mantry spotkały si i mogły my pogada na ywo. Przywi zały my łódki mocno do siebie, by adna nie uciekła (bo co my bez nich na rodku Atlantyku by my zrobiły?) Troch powygłupiały my si i takie tam… Ba! Nawet popływały my sobie w Oceanie! Szcz liwie ani rekinów ani innych wi kszych stworze nie było. Tylko kolorowe rybki migały tu obok… Przy okazji spotkania zrobiłam rizotto (chyba dobre, skoro nawet na zimno było wyjadane.) Ania i Gosia próbowały zrobi co z naszym sailmailem, ale lipa, dalej nie działa. 29 listopada Gosia poło yła si spa . Ja troch pisz , wypełniam dziennik, i patrz czy co przypadkiem nie płynie (dziewczyny s obok - ci gle widz ich wiatła!) Ooo… jeszcze 303 Mm do mety! To ju rzut beretem… w porównaniu do tych 2000, które czekaj nas potem. Cieplutka noc dzisiaj, mnóstwo gwiazd, chocia i par chmurek si zbiera pasqdnych (ale mo e przejd bokiem)... Wieje wprost zabójczo: 5, w porywach do 7 knt, a nasza pr dko to 3-4,5 kts. Ale silnika nie odpalamy! Ju i tak mamy za du o godzin, a w ostatecznym podsumowaniu czasów te godziny na silniku licz si najbardziej (niezale nie od tego, kto kiedy przekroczy lini mety). Wi c si bujamy… mo e potem b dzie wi cej wiatru i nadrobimy straty? Zobaczymy. Patrz na dwa samotne jachty na wielkim Atlantyku! Wokół adnych innych wiateł... jest pusto... i bardzo cicho… 13 Wczesnym rankiem (ok. 7.oo) rodzi si plan. Nie powiem - wredny. Jeszcze zanim dziewczyny o tym pomy lały my wykorzystujemy wiatr (jakie 4-5 B) i stawiamy naszego spinakera. I suniemy do przodu… Płynie si rewelacyjnie. Ja steruj . R cznie (!) Ze spinakerem to jeszcze trudniejsze, ale daj rad . Gosia pasqda zostawiała mnie sam … i ze sterem, i ze spinakerem… Troch si boj ! A jak przestanie pracowa ? A jak wpadnie do wody i mantra stanie w niekontrolowanym przechyle? Strach i mnóstwo pyta … ale z drugiej strony tak cudownie jest trzyma ster w r kach! I patrze na spinakera w całej jego krasie. I czu , e nad wszystkim panuj ! I stopniowo strach zamienia si w ogromn radoch !!! Bo tu jest naprawd pi knie! Po prostu pi knie!... Pora zrzuci czerwony agielek… jedna staje przy fałach i brasach, druga - zrzuca i do wora. A steruje - nasz zenek. 30 listopada Wooow, zostało nam niecałe 100 Mm do mety! Mam nadziej , e na Wyspy Zielonego Przyl dka dotrzemy za dnia. Wieje 5-6 B i wozi nami po falach okropnie! A niektóre fale to nawet burtami do rodka wpadaj ... ale szcz liwie jeszcze suche jeste my (ciekawe jak długo?) W oddali gdzie pomi dzy falami agielki mantry „Ani”… fajnie znów je widzie niedaleko. R kaw spinakera nam si troch podarł na szwie. Gosia ceruje go zawzi cie. Humory nam dopisuj , bo czemu nie? Wieje nie le. Suniemy do przodu jak na skrzydłach. Próbuj spa , ale co si poło to z aglami trzeba co zrobi . Po ka dych takich manewrach uparcie wracam do koi. A Gosia tylko si mieje: „Mo e we Plusssza, i tak nie za niesz…” Nie, nie b d brała. A tu wieje coraz mocniej...W ko cu poddaj si i id po Plusssza.... I obie w miech. W ramach tego, e jeste my happy, puszczamy sobie „Nothing Else Matters” i… wyjemy (bo nie napisz przecie , e piewamy, i tak nikt nie uwierzy). I jest pi knie! 1 grudnia Yahooo!!! O 3.53 udało si nam przekroczy lini mety! Były my pierwsze!!! Co prawda lekko nie było. Pomi dzy skałami z dwóch stron trzeba było jecha . Na jednej skale wiatła latarni, na drugiej - wiatła brzegowe. Brrr, niefajna perspektywa. I dowiewało nam w tym przesmyku (25-28 knt!!!) e a ster ci ko było utrzyma . A nie wolno było skr ci , bo brzeg jeden i drugi tak blisko... Sterowały my na zmian . Gosik co chwila biegała do laptopa sprawdzi gdzie mamy jecha , i czy przypadkiem w co si nie wr biemy. Ech, to było przej cie! Nie zapomn go nigdy! Ci ko i trudno było. Nie tylko, e cały czas wiało solidnie, 14 e w sko, ale - ten brak snu!… Tak bardzo chciały my ju stan , ju odpocz , ju by na miejscu… Ale dały my rad !!! Kiedy w ko cu udało si nam zakotwiczy , to okazało si , e kotwica nie trzyma. Ja za sterem, Gosia na dziobie wspomaga swoim kapita skim pewnym głosem. Kotwica w dół i chwila spokoju. Ale nie na długo. Bo kotwica puszcza a nas znosi na inne jachty. Trzeba j wybra i jeszcze raz spróbowa . I tu pojawia si problem, bo winda nie chce współpracowa . W zwi zku z tym Gosia u ywa sił r czno-mi niowych, eby ten ła cuch na pokład wytarga . Rzucamy kotwic ponownie, a ta, kurde, znowu nie trzyma. Mo e co le robimy? Dziewczyny ju si zakotwiczyły - bez problemu. Ich kotwica trzyma. Chciały my by w miar blisko siebie, ale wygl da na to, e raczej nic z tego. Powoli dochodzi 6.oo rano. Wszystkie jeste my zm czone jazd , oczy zamykaj si same, a my li kr jednego: by cho na chwil przyło y głow tylko wokół do poduszki. W ko cu udaje si nam zakotwiczy . I to blisko siebie…W razie czego - b dziemy mogły budzi si nawzajem. Mindelo, ci gle 1 grudnia... Godzina tak wczesna, e a głupio wstawa … Min ły ledwie 2, mo e 3 godzinki, kiedy nagle słyszymy w UKF-ce krzyk Madzi z drugiego jachtu. Kotwica znowu nam pu ciła i zbli amy si do ogromnego statku. Natychmiastowa pobudka. Tym razem Gosia przejmuje ster. Ja ruszam na dziob do walki z kotwic . Jako e winda znów odmawia pomocy - kotwic wybieram nap dem siłowym własnych r k. Kotwica w dół. Szlag by to trafił: znowu nie trzyma! Co jest u diabla? Po raz kolejny wybieram j r cznie (w czym nabieram ju wprawy). W ko cu wygl da na to, e jest oki, e kotwica trzyma. Niestety, odległo miedzy naszymi jachtami troch si zwi kszyła, ale nie jest tak le. Wreszcie mo emy zobaczy gdzie jeste my. Jak wygl da ten koniec wiata: Mindelo na Wyspach Zielonego Przyl dka. Dookoła stoi pełno jachtów, statków i stateczków ró nej ma ci, czasem nawet jaki prom da zna o swoim istnieniu. Na brzegu góry, co wygl daj jak łyse skały. Pi kny zak tek. Dzie jak co dzie . Co naprawiamy, reperujemy, klarujemy…I wykorzystujemy chwile, kiedy mo emy by we cztery. Gramy na gitarce, piewamy… Chyba jako jedyne k piemy si na kotwicowisku pływaj c z jednej matry na drug – gdy nie chce si nam u ywa pontonu (jest gor co!!!) A tak w ogóle to budzimy rado w ród innych jachtów… kiedy tak ci gle co piewamy... albo l dujemy za blisko statora, co za nami na kotwicy ci gle stoi i chyba nikogo na nim nie ma… albo nie mo emy odkr cimy zaworu paliwa i prosimy o pomoc z innego 15 jachtu… Ale ludzie - przemili. Poznały my np. stoj cy niedaleko katamaran z Niemcami na pokładzie (sami faceci!) Irakijczycy te nas do siebie zaprosili. I tu dopiero niespodzianka. Kapitanem u nich - kobieta!!! Pierwsza napotkana przez nas pani kapitan du ego katamarana. I wcale si nie dziwiła, e na naszych łódkach same kobity. A potem my pomagały my im przy grocie, który z naprawy odebrali. Prawdziwy olbrzym! Nie wiem ile miał metrów, ale jego doln listw musiało trzyma z 10 osób. Nast puje zamiana załóg. Przewozimy wszystko pontonem i sztaujemy si na nowo: ja na dziobie na mantrze „Ani”, natomiast Madzik - na rufie na mantrze „Asi”. Miło jest wróci na stare mieci. Jestem pełna energii i szcz cia! Ostatniego wieczoru popłyn ły my na l d i wyl dowały my w takiej małej knajpce, a tam, po ród fotek ró nych agli - nasz „Fryderyk Chopin”! Wi c oni te tu byli! Ka dy klient dostaje kartk i długopis, eby co o sobie, o knajpce napisa . Zapisane kartki wieszaj potem na cianach. S głównie w j zyku angielskim i francuskim. My napisały my po polsku. Potrawy wybieramy na chybił trafił. Pani jest miła, ale kompletnie nie rozumie ani po angielsku (cho kiwa głow yes-yes...), ani po francusku, ani po włosku… a hiszpa skim – to z kolei my nie operujemy. Chciały my frytki. Mamy do ry u! I co dostajemy?! Ry ! Cztery razy!!! Obok nas siedzi mał e stwo Włochów. Zagadn li my do nich. Bardzo sympatyczni ludzie (a mo e to my tak na ludzi działamy?) Wy ciskali nas na po egnanie i yczyli wszystkiego dobrego. Wracamy na łódk , u miechni te, roz piewane... a tu, w połowie drogi, silnik odmawia posłusze stwa. Paliwo si sko czyło. Do mantr – daleko. Madzik chwyta za wiosła. My j … dopingujemy: „I raz! I dwa! I z krzy a! I mocniej!”. Madzik chce nas zabi ...hmmm ciekawe dlaczego? Dopływamy do kotwicowiska. Na mantr „Ani ” wiosłuj ja. I nawet udaje mi si trafi w łódk . Andrzej napisał, e mam mo liwo powrotu z Grenady. Hmm… chyba z niej skorzystam, czemu nie? W maju mogłabym np. na Bałtyk (jak mnie kto na łódk we mie)… 16 IV. Rejs po Atlantyku: przelot z Mindelo (Wyspy Zielonego Przyl dka) na Saint Lucia (Karaiby) 5 grudnia Punktualnie o 18.05 ruszamy. Zaczyna si wy cig nr III. Na pocz tku wieje nie le, 24-28 knt, ale jeste my w przesmyku i jedziemy 8-10 w złów. Ufff, uspokoiło si . Jedziemy dalej baksztagiem grot na drugim refie, fok na motyla. Jest pi knie. 7 grudnia Coraz cz ciej zaczynam znajdowa na naszej mantrze inne formy ycia (poza nami dwiema). Na przykład teraz: na ródokr ciu le y jakie co , długie, białe, z wyłupiastymi oczyma. Brr… Znów słony prysznic na rufce, przyzwyczaiłam si ju do tej soli wsz dzie i jako nie t skni do k pieli w słodkiej… Dziewczyny zrobiły nale niki (Gosiu, a kiedy zrobisz dla nas?) i wcinaj je…. z d emem i bit mietan .. Mniam-mniam... Mnie jako wena na gotowanie min ła (Andrzeju, nie czytaj tego przypadkiem!) i najch tniej zjadłabym co gotowego. Poza tym, jako e nam jakby troch nie wieje, a przynajmniej zdecydowanie za mało (10, w porywach bardzo rzadkich do 13) to przemieszczamy si z … i cie zawrotn pr dko ci . Plumkam cichutko na gitarce. Ania próbuje zasn … Gdzie w okolicach 2.oo stan łam w kokpicie i patrzylam na gwiazdy. Hmm… pi kna noc dzisiaj. Ania mówiła, e widziała jaki statek, wi c limit na kilka dni został wyczerpany. Na liczniku mamy ju przepłyni tych 4013 Mm. 8 grudnia Dochodzi 6.oo. Płyniemy ci gle blisko siebie, gadaj c na UKF, przypadkiem. Pojawił si a jeden statek, któremu Gosia musiała zej eby nie zasn z drogi (bo stał w miejscu i czekał), no i rozjechały my si . A wczoraj te pasqdy wredne (ale i fajne, kochane czasami), sprowokowały mnie do zrobienia nale ników. No to si za nie zabrałam - w ramach testowania, czy patelnia si do nich nadaje. I zrobiłam - nale niki na rodku Atlantyku! Wyszły całkiem niezłe. Co wi cej - udało si nawet podrzucanie ich w powietrzu (a bałam si , e wyl duj na suficie zamiast na patelni). Znów prawie nic nie wieje. agle zwisaj jak zwi dłe li cie. Koszmar! Dmucha jakie 9-12 knt, ale to za mało. I tak cały dzie - upał, mało wiej cy wiatr. Jednym słowem - lipa. 17 10 grudnia Wczoraj po raz kolejny do wiadczyły my wielko ci Oceanu, jego ciszy i spokoju. Obecnie znów mamy… zawrotn pr dko 2,5 w zła. Ale udało si , po 5 dniach (!), spotka z Madzi i Gosi i poplotkowa . No i w ramach wspólnego obiadu ze arły my sałatki przygotowane na ka dym z jachtów. Miały by co prawda nale niki, ale w taki upał siedzie w kambuzie - to awykonalne. Płyniemy sobie… 1,5-2,5 kts, wiatr 6-10 knt. W takich warunkach grot odmawia współpracy. To ci gamy go w dół i jedziemy na samym foku. Buja okrutnie i jakie chmurzyska si zbieraj . Jak na razie siła wiatru nie wzrasta, aczkolwiek to si mo e wkrótce zmieni . Zobaczymy. Mamy 12 dni, eby na Wigili zd y na l d… Pó no ju , chyba pora budzi Ani , ale… wła nie wyszedł łysy, i gwiazd pełno. kła al si spa ! Niebo jest tak zagwie d one, jak ju dawno nie było. A gdzie tam jakie cumulusy, cho na razie – tylko s . Wła nie to jest tutaj takie dziwne: e jak widzi si chmur (deszczow czy wiatrow ) to z niej albo przywieje, albo i nie. Nie ma reguły. Patrz na gps-a. Przed nami jeszcze 1367 Mm. Daleko! Wokół spokój i cisza. Płyniemy przed siebie. Ania pi. I dobrze. Przecie nic si nie dzieje. Ja posiedz jeszcze pod łysym i gwiazdami... 11 grudnia Na Atlantyku upał. W ogóle nie wieje. I gor co jak cholera! Pijemy mnóstwo wody, ci gle k piemy si na rufie. Ten prysznic jest boski! Ania zmyka si zdrzemn , ja zostaj i dla ochłody czytam o wyprawie na Grenlandi (o tym, jak im tam zimno było)... Dziewczyny widziały wczoraj wieloryby (!) I to chwil po tym, jak odcumowały si od siebie... My jeszcze nie… i mo e niech tak ju zostanie? Suniemy na aglach ( eby benzyny nie brakło; teraz baki s pełne, ale jak nie b dzie wia w ogóle?) Wieje 7-9 w złów i zasuwamy po 4-5 kts! Nie le! Na Atlantyku pływa si zupełnie inaczej ni na ródziemnym. Brak innych statków. Czasem pojawi si jeden na 2-3 dni, i budzi rado wielk … e nie jeste my same na tym ogromnym oceanie! Wci t sknimy za jakim wiaterkiem… bo tu lipa wiatrowa non stop! 14 grudnia Upał! Gor co!! I wieje 9-12, czasami (w porywach!) do 13 knt. Po południu zabrałam si za sałatk (bo nawet w tym upale co trzeba zje ). Cebula nam si sko czyła i teraz wszystkie dania b d tylko z czosnkiem. Sałatka, makaron, do tego jaka puszka z owocami, 18 pomidorki. No i obowi zkowo oliwa z oliwek i bazylia. No i czosnek oczywi cie. I starczy. A swoj drog rozleniwiłam si tak, e da z puszek nie chce mi si ju doprawia … W ko cu te hiszpa skie gotowce s naprawd całkiem smaczne... Przed nami 1200 Mm i 10 dni, eby na 23 grudnia dotrze na St. Lucia i zacumowa na l dzie. To musi si uda ! I nic, nawet to niewianie wiatru, nie mo e nam przeszkodzi !!! piewamy troch przy gitarce. Delfinów niet, czasami tylko lataj ce ryby nas strasz , wlatuj c na pokład. Brrr.. niektórzy mówi , e pono s pyszne, ale my nie mamy jeszcze do nich przekonania… mo e za jaki czas… wrzuc jak na patelni … Zacz ło (nareszcie!) troszk wia , jakie 15–17 knt. Momentami troch nas wozi na falach, ale da si wytrzyma . Oczy zaczynaj mi si klei , ale jeszcze ze dwie godzinki wytrzymam… A potem - do mojej dziobowej koi, do poduszki. Nigdy w yciu nie miałam poduszki na jachcie, ale od teraz - b d j mie . To cudowne uczucie, kiedy zm czon głow mo na przytuli do podusi i zasn na chwil ... 15 grudnia Całkiem fajnie dzi wiało, od 18 do 20 knt. I była fajna jazda. I tak niech zostanie, tym bardziej, e nawet za bardzo nie woziło. Niestety pó niej ju zmalało do 12-13 knt, ale i tak było nie łe. W ci gu doby zrobiły my a 151 Mm! Do brzegów St. Lucia zostało 948 Mm, Jak ju odległo spada poni ej 1000 Mm, to jako bli ej si wydaje, cho to i tak nadal kawał drogi. Jeszcze 2 tygodnie i kalendarz mi si sko czy... 17 grudnia Wczorajszy dobowy przelot to 141 Mm, a co poniektórzy marudz , e si obijamy. W nocy zacz ło znów wia – 18-20 knt, wi c pr dko cały czas 7-9 kts. Niezła jazda! Te łódki w ogóle z wiatrem pływaj bardzo szybko (pod wiatr - mord ga). Ale teraz mamy fal za sob , a nie przed. I najwa niejsze, e gonimy dziewczyny (bo my si baaardzo rozjechały). Odległo mi dzy nami stale si zmniejsza. Do St. Lucia ju tylko 780 Mm… Wieczorkiem znów gitara i piewanie, do łysego, który nam prosto w kokpit wieci. I adnych jachtów, adnych statków. Nic. Pustka dokoła. Tylko ocean i my. Cudowne uczucie… 19 19 grudnia Brr… dowialo nam z chmurek, gdy słodko spałam. 25-27 knt. Ale potem było ju tylko 12, w porywach do 21 knt. Ci gle na dwóch refach jedziemy. I znów zdycha - do 10, i rozwiewa si - do 23 knt.… a przecie dzi to pono max 15 by miało? Surfujemy po falach 8-9 kts! Jazda jest niezła. Grot na pierwszym refie. Niestety, nad nami jakie pasqdne chmurzyska si wlok , wi c mo e by niewesoło. Brrr.. wozi nas okrutnie, wszystko przez te chmury i fale, z których ka da w inn stron ! Chwilowo troszeczk si uspokaja. Wieje 15-20 knt, a my jedziemy z pr dko ci 6-8 w zełków. Jest dobrze! Niebo nad nami tak bajecznie rozgwie d one. Przez ostatnie dni brakowało nam takiego nieba… Opanowałam sztuk robienia kawy - nawet jak dmucha. No dobra, mo e nie na całej skali Beauforta wyrabiam, ale do 9 - spokojnie. I nadal nie choruj , wiec mo e ju troch si przyzwyczaiłam? Czas najwy szy! 20 grudnia Te cholerne chmury chyba uparły si na nas. Pr dko znowu si mamy ci gle 8-10 kts, wiatr zwi kszył do 23-24 knt, na szcz cie nie zmienia kierunku. Zapieprzamy baksztagiem z fal i wiatrem. Do ko ca pozostało jedyne 379 Mm! Standardowo wozi nas po falach (mantro, zwolnij troch !), statków adnych, dziewczyny daleko. Co jakie 4 godziny słyszymy si na SSB (z niecierpliwo ci godziny te odliczamy, eby si nie spó ni , eby nie czeka nast pnych, nim znowu si usłyszymy). Ania budz c mnie (chwil drzemałam) mówi, e osłabło i luzik. Taaak, osłabło... Ju po chwili cumulusy z ka dej strony, zero widoków na popraw , fajny dzie si zapowiada. 25-28 knt. Czy kto tu mówił, e osłabło... Albercik ma do i ster przejmuje Ania. Ja próbuj znale co , co nam w kambuzie hałasuje. To talerze! Noo, chwila ciszy… Cholera, znów coraz bardziej wieje, dochodzi do 30-35 w złów. Auaaa.... miało osłabn ! Neptunie, lito ci!!! 21 grudnia Co za noc! Trzecia z rz du, kiedy Neptun tak si z nami bawi… Testuje? Nas? Łódk ? Łódka jest mocna, da rad . To my – ludzie - mamy do tego bujania. Raz dmucha mocno, raz agle zwisaj . Jak je rozrefujemy - to rozwiewa si znów. Wi c tak ci gle refujemy si i rozrefowujemy. O.K., jest to łatwe na naszej łódce, ale ile mo na? Wieje 10 w złów. I buja. Czyta si nie da, bo co chwil pada deszcz. Albo rozwiewa si … dla odmiany… eby my nie zapomniały, jak si grota refuje. 20 Zbli yły my si z dziewczynami na tyle, e udaje si próba ł czno ci na UKF. Huraaa!!! Wielka-wielka rado ! Cieszymy si jak dzieci. Mo emy znowu siebie woła , kiedy chcemy! Dzieli nas tylko jakie 20 Mm! A do celu, do l du - pozostało tylko 100 Mm! 22 grudnia L D!!! Po 17 dniach eglowania po bezkresach Oceanu, po do wiadczaniu jego łaski i niełaski widzimy w ko cu stały l d!!! Przed nami Karaiby i wspa Saint Lucia. Wieje 16-18 knt, zasuwamy na pierwszym refie (za bardzo nas po falach wozi), słonko przy wieca i jest po prostu… zajebi cie! Na nawigacyjnej nast piły zmiany: zamiast generalki Atlantyku dokładniejsze podej cie do wyspy. Cholera, znowu zaczyna nas wozi w te i nazad. I fale z ka dej strony (jakby nie mogły by na przykład tylko z tylu, tak jak wiatr) Nic to. Trzeba drugiego refa zało y , pewne troch zwolnimy, ale przynajmniej b dziemy równiej jecha . Kurde, znów nas powiozło! I szlag trafił brasika na foku. Spacerek na dziob i ratowniczy. I brasik działa. Rozkoszujemy si widokiem wysp. Dziewczyny s przed nami. Wygl da na to, e b d pierwsze… Yahooo!!!! Przekroczyły my lini mety! O 21.39 III etap kobiecych regat szcz liwie dobiegł ko ca! Próbujemy zacumowa , ale nie ma mooringów. Kr ymy troch my l c tylko o jednym: eby ju stan , eby zobaczy si z dziewczynami, eby si wyciska ... W ko cu zacumowały my. I dziewczyny te . I pierwsze co robimy, to rzucamy si sobie w ramiona, ciskamy, krzyczymy. Udało si !!! Ogromna, przeogromna rado . Jeste my szcz liwe, zm czone jak diabli, ale badzo-bardzo szcz liwe!!! Cztery wspaniałe, dzielne, małe wielkie kobiety! A ja, cho ju stoj na l dzie, cho ju jestem na Karaibach, to ci gle nie mog uwierzy : przepłyn łam Atlantyk! Ten wielki Ocean, ogromny, pot ny, niespokojny i … tak wspaniały Ocean … mam ju za sob … V. Pobyt na Karaibów St.Lucia, Rodney Bay 23 grudnia Klarujemy powoli jachty. Troch dziwnie jest pi kaw w kokpicie, kiedy nic nie kiwa, nic nie spada, nic nie trzeba trzyma . Kiedy dookoła pełno ludzi i innych jachtów. Dziwne do to uczucie... 21 Jutro Wigilia. Pierwszy raz nie w zimowym, a w upalnym klimacie. Jako inaczej. Brakuje mi niegu... Spotykamy Marcina z s/y Harmony. Ju wcze niej spotkały my go w Gibraltarze, i teraz znów. Jaki mały jest ten wiat! A poza tym mnóstwo ludzi podchodzi do nas i patrzy na nasze łódki. I pyta z niedowierzaniem: „Atlantyk przepłyn ły cie?”… Tak! My naprawd to zrobiły my! W Rodney Bay poznajemy bardzo sympatycznych Finów z s/y Rataoneito. Zaprosili nas na winko, a potem zabrali na kolacj . W trakcie rozmowy okazało si , e s lekarzami. A taksówkarz zawiózł nas w jak dziwn dzielnic , gdzie ludzie - w przeddzie si , piewali, ta czyli boso na ulicy. Rado wi t - bawili a od nich biła. Naprawd niezwykłe s te wi ta tutaj. Prze ywamy je zupełnie inaczej Mo e dlatego, e ka da z nas jest tak daleko od domu, od swoich bliskich? Nie wiem. Wigilia, 24 grudnia Upal jak diabli, ze 40oC w cieniu. Nasi kapitanowie (Ania i Gosia) zaj li si przystrajaniem jachtów: zdobi je niebiesko-czerwonymi ła cuchami (dzi ki Julku!) i choinkami zrobionymi z li ci palmowych. My - dzielna załoga (Madzia i ja) – przygotowujemy kolacj . Robimy sałatki z owoców morza (o miorniczki, krewetki, kalmarki i inne dziwne stwory), sma ymy rybki w przyprawach… A jest ju barszcz czerwony (jeden kubek na nas cztery, bo tylko tyle znalazły my w bakistach, ale dobre i to), gotowana marchewka, liwki suszone, migdały. Wieczorem przykrywamy stół obrusem, zapalmy wieczki. Pami tamy o dodatkowym nakryciu dla niespodziewanego go cia. I zasiadamy do wigilijnej wieczerzy. Z braku opłatka dzielimy si chlebem i składamy sobie yczenia… chyba dla ka dej z nas brzmi one tutaj wyj tkowo..... Potem pałaszujemy jedzonko… potrawy mo e nieco mniej tradycyjne, ale i tak przypominaj o tych innych Wigiliach… i smakuj (mo e wła nie dlatego) wybornie… Pora na kol dy (wielkie dzi ki za słowa i chwyty do nich, Weroniko i Apaczu!) piewamy je z gitar , ale ju na pokładzie, bo w rodku mimo wszystko za gor co. Wi kszo jachtów te jest wi tecznie przystrojona… Siedzimy u siebie i piewamy kol dy, szanty i nasze ulubione kawałki… Na pasterk postanowiły my pojecha do ko cioła, który jest jakie 10 minut drogi z portu. Pojechali z nami Finowie. Luteranie - ale bardzo chcieli zobaczy jak wygl da katolicka msza. Miało by blisko a okazało si , e msza jest w katedrze a w Castries. Msza była niesamowita, wspaniała, cho trwała ponad 3 godziny (!) Wszyscy (nie tylko my) momentami przysypiali. Ale wszyscy te – piewali. I wyczuwało si , e to naprawd rado , 22 e piewaj od serca. Kiedy wyszli my z ko cioła i czekali my na taryf - dolało nam okropnie. A Tapio oddał mi swoj marynark . Niewa ne e za du a… To było miłe… 25 grudnia Jest tak gor co, e odpalamy mantra dinghy i jedziemy na pla wi ksz cz i tu sp dzamy dnia. Siedzimy, sma ymy si , wrzucamy nawzajem do wody. Niektórzy nawet troch nurkuj , bo woda jest wprost przezroczysta! Finowie te s tutaj, co prawda mieli zamiar wraca , ale jak nas spotkali na wodzie, to zmienili zdanie, i zamiast do portu wrócili z nami na pla . A wieczorem przygotowali dla nas saun ! Najprawdziwsz saun - w tropikach! Bo chyba zapomniałam doda , e saun , to oni mieli na swoim jachcie. 26 grudnia Znów wybrały my si na pla . I spotkały my dwie kobiety, jak si okazało - siostry urodzone tutaj. Zapytały my je o jak niedrog knajpk , gdzie mo na by smacznie si posili . A one na to, e zapraszaj nas do siebie, e co dla nas przygotuj ! Ania i Gosia pojechały wi c odstawi dinghy i przywie nam buty. Zabrały ze sob jedn z sióstr, eby zobaczyła nasze łódki. Madzia i ja poszły my z drug z sióstr do ich domu. Na miejscu okazało si , e sióstr jest w sumie pi . Ka da mieszka w innym kraju, ale tu jest ich rodzinny dom, wi c cz sto tu przyje d aj . I na dodatek zabieraj ze sob mam , która ma 92 lata (na które zupełnie nie wygl da!) Ugo ciły nas jedzeniem, jakiego w adnej knajpie by my nie dostały… ró ne miejscowe sałatki, ryba lataj ca, trzcina cukrowa. Bardzo, bardzo miły i sympatyczny wieczór. Dostały my zaproszenie równie na nast pny dzie , na obiad. Niesamowite, prawda? Całkiem miło stoi si w tym porcie, ale czas zmyka dalej. Płyniemy do Marigot Bay (ok. 15-20 Mm). Na miejsce docieramy o wyj tkowej jak na nas porze - w dzie . I wita nas t cza, liczna jak ta zatoka! Czy my naprawd tu sp dzimy „sylwka”?! Na Karaibach?! Super!! Stoimy na jednej boi, burta w burt . Fali nie ma. Jest cicho i spokojnie. I pi knie! Po prostu pi knie… Sylwester 31 grudnia Najpierw dziewczyny robiły si na bóstwo. Ja, jako e tego nie lubi , wzi łam si za sałatki (tym razem w wersji bezczosnkowej, bo w ko cu do ludzi idziemy). Nowy Rok przywitały my najpierw według czasu polskiego (z lekkim po lizgiem co prawda, ale co tam). 23 Pota czyły my, po piewały my i po arły my wszystkie sałatki. Gdzie w okolicach 22.oo LT pojechały my (na mantra dinghy) zobaczy gdzie i jak bawi si inni ludzie. Jeste my na Karaibach, za dwie godziny Nowy Rok, a wsz dzie… jako tak podejrzanie cicho. Kilka sympatycznych knajpek dookoła, wiec pewnie b d ta czy , bawi si , szale . Podpływamy do jednej z nich - cisza.... Do nast pnej - to samo. Zostaj wysłana na zwiady, bo mo e po prostu przy pomo cie pontonowym nic nie słycha . I co? Nigdzie nikt nie ta czy, nie bawi si . Wszyscy siedz za zastawionymi arciem stołami, a jedynymi, którzy zdaj si bawi (bo miej si , i maj miesznie przystrojone głowy) s …kelnerzy. Spadamy st d. A mo e oni nie maj zwyczaju bawi si na Nowy Rok? Wracamy do siebie, na mantry. Bawimy si chwil we własnym gronie, ale w ko cu decydujemy si podjecha raz jeszcze do tej ostatniej knajpy (najbli ej nas). Zamawiamy po egzotycznym drinku i czekamy ciekawe, co b dzie działo si dalej. Knajpowi go cie siedz przy swoich stołach, i ka dy zawzi cie co pałaszuje. W pewnym momencie … swój sprz t zaczyna wystawia orkiestra. ywa (!) Pojawiaj si gitarki, perkusja i orkiestra zaczyna gra . A wszyscy – siedz dalej. Kurde, czy tak ma wygl da nasz sylwester?! Ten jedyny i niepowtarzalny sylwester na Karaibach?! No i nie wytrzymałam. Wyszłam na parkiet i zacz łam miga (a co, zna mnie tu kto ?) Doł czyła do mnie Madzia, i ju po chwili - cała nasza czwórka szalała równo na parkiecie… A potem… to prawie wszyscy ruszyli si od swoich stolików i zacz ła si naprawd całkiem fajna imprezka. Tu przed wybiciem północy wszyscy go cie dostali ustrojenia główek i jakie tr bki. miechu było przy tym – co niemiara. Od piewali my wspólnie (cho ka dy piewał jak umiał) pie o przyjaciołach (taki ameryka ski standard, tytułu nie pami tam). A potem były ju tylko u ciski i yczenia. Wszyscy wszystkim, znajomym i nieznajomym… HAPPY NEW YEAR!!!… I była jeszcze chwila patrzenia na pokaz sztucznych ogni (hmm... nie ebym si czepiała, ale w Krakowie na Wiankach - jest o wiele ładniej). A zaraz potem – pewnie nie uwierzycie - knajp zamkn li (!!!) I był koniec imprezy... Pora ka! Przecie człowiek dopiero co zacz ł si bawi . Wsiadły my wi c w mantra dinghy i do innej knajpy, gdzie co prawda imprezy nie słycha , ale za to wida mnóstwo ludzi na pomo cie… I tutaj to ju tak si wyskakały my, tak wyszalały my, e hej!!! Muzyka grała i z płyt, i na ywo. Było naprawd fajnie. Nawet jak w pewnym momencie, w ubraniach, wszystkie cztery wyl dowały my…. w basenie (bo w rodku knajpy mieli taki spory basen.... ze słodk wod , i cały przystrojony balonikami)… A potem do domu, to znaczy na mantry. Spisa noworoczne postanowienia. Pierwsze – mog powiedzie - to oczywi cie jeszcze wi cej eglowa ! Drugie - wi cej u miecha si do wiata. Trzecie… i te nast pne… zachowam na razie dla siebie… 24 1 stycznia 2006 r. Zwlekły my si z koi hmm… nie powiem eby wczesnym rankiem…W nocy pasqdnie wiało, wi c co chwila która z nas wstawała i sprawdzała, czy kotwica trzyma. Poranna kawka, niadanko i płyniemy. Do Rodney Bay, eby mie te par mil bli ej na Martynik . Brrr.. cały czas wieje w mord , sama przyjemno . Płyniemy pocz tkowo troch na silniku, potem stawiamy agle, od razu grota na trzeciego refa i jedziemy. Dziób mocno uderza o fale, e co chwila jaka l duje na steruj cym - prosto mu w oczy! Au ! W nocy (a jak e by inaczej) dopływamy na kotwicowisko w Rodney Bay. Wieje dalej, ale tutaj, w zatoczce, jest jakby spokojniej. Mantra „Asia” ju stoi, ale nam w nocy nie chce si dmucha dinghy, wi c z dziewczynami zobaczymy si dopiero rano. Szlag by trafił! Tu wsz dzie pełno kompletnie nieo wietlonych jachtów na kotwicy stoi! Czy to jaka cholerna miejscowa moda? oszcz dno ? A mo e na crash test licz ? MASAKRA! Ich naprawd nie wida ! Trzeba bardzo-bardzo uwa a , zakotwiczamy i mo emy i eby nie wjecha w jacht stoj cy obok. Ufff, spa . Jeszcze tylko chwila na orientacj gdzie jeste my (aha: po lewej nieo wietlony katamaran, po prawej jaki kadłub, z tylu – te nieo wietlona bryła). W nocy dmucha, wi c znów si nie wysypiamy. 2 stycznia Sko czył mi si kalendarz. Jak teraz spisywa swoje wra enia? zapami ta kolejno zdarze ? Płyniemy na Martynike. Oczywi cie pod wiatr. Sterujemy r cznie. Co chwila fale l duj na której z nas. miejemy si , e to miss mokrego podkoszulka. Ja, opiwszy si soli, troch choruj , a Ania - ta pasqda - yczy sobie 3-daniowy obiad... zamorduj ! Uff, nareszcie Martinique! W Anse Mitan mantra „Asia” stoi ju na kotwicy (były wcze niej). My jedziemy jeszcze po Pawła - znajomego Ani. Nast pnego dnia dziewczyny wsadziły mnie do mantra dinghy i zmusiły do sterowania silnikiem. „Masz si nauczy i koniec!” Co miałam robi ? Nie jest to takie trudne, ale nie lubi . Umiem, ale nie lubi dalej. Zawsze si boj , e silnik wpadnie mi do wody. A te pasqdy jeszcze kr c filmika.... zamorduj je! Po ró nych dyskusjach stwierdziły my, e płyniemy na Dominik (to nic e tyle godzin drałowania pod wiatr, ale czy b dziemy miały okazj jeszcze wróci tu kiedy ?) Ju przy podchodzeniu widzimy jaka Dominika jest pi kna, cała zielona! Stajemy w Portsmouth, gdzie tankujemy najlepsz wod na całych Karaibach! Woda jest krystalicznie 25 czysta, do tego stopnia, e kiedy widzimy dno, nie mo emy uwierzy , e sonda pokazuje 15 metrów. I wida kolorowe rybki - jak w akwarium! Wykorzystujemy t chwil i nurkujemy (brrr.. ja chyba jednak wol by na jachcie ni pod wod … spotyka takie płaszczki na przykład). Płyniemy do Prince Rupert Bay i tam kotwiczymy. Jest licznie! Dokoła zielona wyspa, mnóstwo jachtów, tylko si na dziobie (moje ulubione miejsce, zreszt pewnie nie tylko moje) i rozkoszowa si widokiem. Robimy wycieczk po Indiana River (rzeka w rodku d ungli). Niesamowita cisza na tej rzece. Słycha tylko stukot wioseł naszego przewodnika Alexa. Poznajemy Steve’a i Ralfa - dwójka przyjaciół od lat - specjalnie dla nas łowi ryby. Paweł je potem patroszy a Madzia sma y. Rybki s rewelacja, ale ja nie mam jako humoru. Wieczorem jedziemy zwiedzi Fort (kompletnie nic nie wida , ciemno, ale co tam), a pó niej korzystamy z zaproszenia Ralfa i Steve’a i sp dzamy bardzo sympatyczny wieczór z nimi i ich przyjaciółmi. Ralf i Steve robi nam przyn ty na rybki (znaj si na tym). Jedziemy na Carriacou. Chciałyby my bardzo płyn jeszcze wy ej - tam s pi kne wyspy - ale czas nas goni. Nie da si zobaczy wszystkiego. Na Carriacou spotykamy si z aglowcem „Fryderyk Chopin” (Ania i Gosia na nim pływały; ja – kiedy stan łam na jego pokładzie - te zapragn łam). Cudownie sp dziły my tu cały dzie . Skakały my z hu tawki zamontowanej na rei (ja - przyznam si - bałam si jak diabli; burta wysoka, do wody daleko, i w ogóle; ale... zamkn łam oczy i… skoczyłam! Co pi knego!!!) I zostały my zaproszone na obiad na „Chopinie”. A na obiad schabowe, kapusta i ziemniaczki (a dopiero co poprzedniego wieczoru tak nam si za schabowym wła nie zat skniło). W czasie obiadu dzieciaki ze szkoły pod aglami (dla których serwowany wła nie zestaw obiadowy to aden luksus) pytały „A wy co jecie?” Jak to co? Urozmaicone wen puszki… Bardzo, bardzo sympatycznie na tym Carriacou było! A na aglowcu – wspaniali ludzie! Płyniemy na Grenad , do St. George’s. Przed nami dwie doby płyni cia. Jest z wiatrem, wi c idzie do szybko. Zd yli my przed Andrzejem, uff…. Wypływamy z Grenady (fajnie tu, zielono, tylko ci gle pada!) i kierujemy si na Ronde Island. W chwil po wypłyni ciu z Grenady mantra „Asia” złowiła ryb ! Takieeego tu czyka!!! Od razu zapanowała powszechna rado , bo to oznaczało dobry obiad (nasza w dka niestety zgubiła si , kiedy co ja poci gn ło). Docieramy na kotwicowisko na Ronde Island. Jest dzikie i pi knie cudowne! Wokół nikogo, ywej duszy, tylko my - dwie mantry! Bosko! Gosia z Madzi przypływaj ze zdobycznym tu czykiem. Paweł go filetuje, a ja sma (cho na surowo te byłby całkiem-całkiem). Wszyscy wygłodnieli, wi c z 26 niecierpliwo ci czekaj na kolejne porcje... Ale my si obiadokolacjii wyci gamy gitark i troch tym tu czykiem objedli! Po piewamy. A rano - dalej w drog , znowu na północ. Chcemy dotrze do Tobago Cays. Najpierw jest jednak odprawa na Union Island. Union jest liczne! Po prostu wyspa, na któr chce si wróci ! Kiedy tak łazimy po tym Union poznajemy pewnego taksówkarza. Potrzebujemy ichniejszej kasy a tu bank nieczynny. Taksówkarz zaprowadza nas do jednego Francuza, a ten z kolei – do swojego do syna (obaj maj sklepy po przeciwnych stronach ulicy). Przesympatyczni ludzie, miła atmosfera, nawet w biurze, przy odprawie, jest miło. Przez głow przemyka nawet my l „a mo e by tak tu zosta ?”... Na Tobago Cays nurkujemy. U mnie co prawda pływanie nad sam raf powoduje lekki odruch w tył zwrot (bo wci zdecydowanie lepiej czuj si , kiedy pod nogami mam pokład a nie raf ), ale… zobaczy te ławice czarno-kolorowych rybek przepływaj ce tu koło nosa, i korale na wyci gni cie r ki, a nawet to jakie co na dnie (nie wiem co to było) co patrzyło na mnie swoimi wielkimi oczyma... było warto … Zakotwiczam na Mayreau i odwiedzamy restauracj Denisa (boss wysp, Gosia poznała go, jak na „Chopinie” pływała). Raczymy si wybornym rekinem w warzywach. I kolejny sympatyczny wieczór… Nast pnego dnia dalej jeste my na Tobago Cays. Tym razem na jakiej dzikiej wyspie pomi dzy Petit Rameau i Petit Bateau. S tu co prawda sprzedawcy z koszulkami itp. gad etami, ale nie ma innych dobrodziejstw cywilizacji (sklepów, bankomatów, telefonów). Sp dzamy tu cały dzie . I noc te . Denis specjalnie z okazji naszej wizyty wzi ł wolne i przygotował wspaniał imprez . Do imprezy doł czyli znajomi Norwedzy (spotkani nie tak dawno na Mindelo), którzy pływaj razem ze swoimi dzie mi. Opowiadali jak to pływa si z dzieciakami, które chc robi wszystko poza nauk (chyba normalne). Okazuje si , e te dzieciaki wcale nie maj tak lekko: jak rodzina przypływa do jakiego kraju to one same musz dowiedzie si o tym kraju od jego mieszka ców, a potem jeszcze jaki esej napisa … Tego wieczoru siedzieli my długo. Gadali my, ta czyli my na pla y, troch (kawałki polskie, norweskie, angielskie). Nawet Denis dał si podziwiali my przepi kny zachód sło ca po ród palm (szkoda, namówi piewali my na granie. I e wi kszo naszych aparatów miała ju wyładowane baterie)… To był naprawd niezapomniany wieczór! Długo go b d wspomina … Jedziemy na Mustique (Wyspa Komarów). Wyspa owszem - bardzo ładna, ale prywatna. Bije od niej samotno ci . Bo ycie tu toczy si w wielkich bogatych willach, wokół których palmy - rosn posadzone równo w szeregu, a trawniki - s tak równo przystrzy one, 27 e a boli. Na ulicach cicho i pusto, i tak jako smutno. Ale ja mo e si nie znam, mo e to ma w sobie jaki urok? I jeszcze jedno. eby na Mustique przylecie trzeba si wykaza imiennym zaproszeniem (nieproszonych go ci tu si nie toleruje) i biletem w obie strony. I gotówk - bo bankomatów niet, i banków chyba te nie. Zupełnie nieoczekiwan korzy ci z naszego pobytu na tej dziwnej - ja dla mnie – wyspie s … kokosy (znale ne). Pycha! 21 stycznia Wracamy na Grenad , na której - ci gle pada. Stoimy na kotwicy i powoli egnamy Pawła, Madzi i Andrzeja. egnamy te pi kne zielone Karaiby, pełne tylu przyjaznych i niesamowitych ludzi… Mo e kiedy tu jeszcze wrócimy? Za chwil płyniemy dalej - na Arub ! VI. Panama, czyli po egnanie z mantr ... 8 luty Stoimy w Colon. Aruba za nami! Morze Karaibskie za nami! W Colon stoi mnóstwo jachtów, niektóre nawet po kilka lat. Stoj , imprezuj , raz s w porcie, raz na kotwicy, remontuj si , czasami płyn dalej - tak jak nasze - na Pacyfik. Bardzo du o jest pływaj cych mał e stw, par ze redni wieku 50-70 lat (my po ród tego towarzystwa to w sumie małolaty). Mnóstwo osób pływa przez kilka miesi cy w roku, a potem - na nast pne - wraca na stały l d (spotka si z rodzinami, zobaczy jak miewaj si ich domy). A potem znów wypływaj …poznawa nowych ludzi i cieszy si yciem!.. Zauwa yłam tak drobn ró nic : w Polsce na 15-metrowym jachcie pływa przewa nie ok. 10 osób; w okolicach Panamy czy Karaibów taki jacht jest akuratny dla 2 osób. I pełno tu ogłosze o rejsach, o poszukiwaniu załóg na Pacyfik czy Atlantyk. Mo e ja zostan ? Kiedy popłyn łam sobie naszym dinghy do portu. Czekaj c na dziewczyny zacz łam si przechadza . Zaczepił mnie gostek, który zbierał (zdzierał?) na ponton i pyta, czy ja tylko tutaj (po porcie), czy mo e wybieram si do miasta. Bo jak do miasta - to koniecznie powinnam co ubra na siebie. Uspokoiłam go, e na pewno si ubior - jak tylko troch wyschn (po przeja d ce dighy). A tak przy okazji: bardzo dbaj tutaj o to, eby w miejscach publicznych nie pokazywa nadmiernych dekoltów. Przy wej ciach do knajp czy biur s porozwieszane kartki informuj ce, e do rodka nie wpuszcza si osób bez butów i koszulek. 28 Innym razem, przepływaj c dinghy na l d, wypatrzyły my nazw „Gda sk” na białej burcie jachtu… Hmm, czy by nasi? No jasne! Poznajemy Basi i Jurka! Serdeczno ciom i powitaniom nie ma ko ca. W sympatycznej atmosferze bardzo szybko dowiadujemy si , co jest potrzebne do przepłyni cie Kanału Panamskiego. Przede wszystkim na ka dym jachcie musi by 5 osób (4 do cum+sternik; szóst osob jest pilot z miejscowego urz du). Ponadto 4 grube cumy o długo ci min. 38 m, jaki gong i tyle. No i koniecznie trzeba zaznaczy , e łódka na silniku tak z 8-9 w złów robi (jak wpisze si mniej to mog kaza sporo dopłaci ). Nasza mantra robi rednio 5-6 na silniku, ale jak z pr dem płynie - to spokojnie 8 potrafi. Wi c dopłat – chyba nie musimy si ba . eby zgłosi jacht do przeprawy przez Kanał potrzeba te załatwi szereg formalno ci. Jedziemy wi c do biura, gdzie wypełniamy papiery (o kolorze i metra u łódek). I dowiadujemy si jeszcze, e mamy czeka na mierniczego. Mierniczy przypływa du ym pilotowym statkiem (te pilotówki to potrafi robi takie manewry, e ho-ho; np. obrót w miejscu; maj zamontowane jakie dwie specjalne ruby czy jako tak) i zaczyna kr y wokół naszych mantr. Kr y i kr y i zastanawia si , jak do nas wej , bo wysoko z pilotówki - jest spora. W ko cu podchodzi burt i skacze na pokład mantry „Asi”. Udało si . Przez chwil robi tam obchód, sprawdza... Potem wraca do siebie i zaczyna kr y koło nas… Ale chyba co dostrzegł, bo pyta: „A te łódki – to nie s identyczne?” No przecie , e s . Wi c nie wchodzi ju do nas, tylko informuje, co na jachcie ma by (np. kibelek, bo bez niego - pilot nie pojedzie), a na spisywanie papierów - umawia si w portowej knajpie. Tych papierów okazało si by mnóstwo. I to jeszcze w ilu kopiach. Ale zostały załatwione. Teraz zostało nam tylko ludzi wykombinowa , eby oba jachty mogły przełazi razem. Ania, Babe i Basia decyduj si przej przez Kanał jeszcze przed nasz przepraw , eby zobaczy jak to wygl da (akurat podpłyn ł sympatyczny facet pontonem i pyta, czy u nas nie ma ch tnych… bo on tylko z on ; tak wła nie szuka si załóg). Odwozimy wi c dziewczyny. Ale na miejscu okazuje si , e jacht którym miały płyn , nie b dzie dzi przechodzi , bo pilotów brak. B d jutro. Straszny bałagan tu maj . Najpierw mówi e na pewno dzi , a potem okazuje si – e niekoniecznie. Bo to mo e by jutro, cho wcale nie na pewno. A człowiek czeka i czeka na tego pilota. Ciekawe jak u nas to si sko czy... Nast pnego dnia do przeprawy z udziałem dziewczyn szcz liwie doszło. Wróciły bardzo zadowolone. Pice of cake! Tylko czasami troch power’a potrzeba do tych długich cum, ale poza tym? Miło sympatycznie sp dzony czas. Luzik! 29 Innego dnia o pomoc przy przej ciu Kanału poprosili Basia i Jurek. No problem! Bardzo ch tnie! Teraz Gosik i ja, bo jeszcze nie były my. Niestety. I nasze przej cie nieco si przeci ga, a w efekcie - zbiega z przylotem Andrzeja. Troch głupio... Ale z drugiej strony taka okazja mo e si przecie nie powtórzy ! Zreszt , zobaczymy si tylko jeden dzie pó niej. Jedziemy! Dmucha troch mocno (a my jedziemy mantra dinghy). Fale spore, chlapie jak cholera. Po chwili jeste my całe mokre, a w dinghy – wody po kostki. Szukamy s/y Gda sk, ale nie mo emy go znale ! Kurcze, bez sensu jest tak kr ci si po porcie. Wracamy i wywołujemy ich na UKF-ce. I gdzie s ? Przed nami! Tyle e na drugiej burcie maj „Vancouver” a nie „Gda sk” i to nas zmyliło… Ok. 5.oo przybywa pilot. Pyta czy wszystko jest (cumy itp.) Ma ze sob mnóstwo komórek (ze trzy?) i przez całe przej cie jak nie pi, to gada przez te telefony... Płyniemy na silniku, ale na foku te . Obok nas - ogromne statki towarowe. Szlak wytyczaj czerowno-zielone boje. Płyniemy bez zatrzymywania si na jeziorze. Mijamy Puente de Las Americas. Most Ameryk - jedyny ł cz cy obie Ameryki. Obfotografujemy go ze wszystkich mo liwych stron. I ju jeste my na Pacyfku!!! Jeszcze tylko cumowanie do opony (opony maj przyczepione dwie cumy, trzeba je wci gn i zaczepi o knag ) i … egnamy si . Wracamy do Colon. A tu dowiadujemy, e wszyscy s na zakupach, ale powinni wróci niedługo. Głodne zamawiamy kurczaka i browarek i czekamy na ekip . Ooo, jest Andrzej… Pierwsze co robi to - serdecznie witaj c si - sprawdza moj fryzurk „Dziewczyny, udusz was!” Hehe, w małym szoku jest chyba (łysy Agatek? nie spodziewał si , e to zrobi ; a ja – zrobiłam; po 4 miesi cach pływania na mantrze zmieniłam swoj fryzurk ... na całkowity brak fryzurki; od zawsze chciałam to zrobi ! I czuj si cudownie! Fantastycznie!) Czeka nas mnóstwo zakupów – zaprowiantowanie na kilka długich miesi cy rejsu po Pacyfiku. Perspektywa robienia kilkudziesi ciu kursów naszym mantra dinghy (nazywanym pieszczotliwie „water dinghy”) przera a wszystkich. Wygodniej byłoby sta w porcie i nie marnowa czasu ani nerwów na pływanie w te i nazad. I szcz liwie miejsce w porcie si znajduje. Akurat dla naszych dwóch jachtów. Co za wygoda! Po tylu dniach na kotwicowisku. I prysznic blisko. I pralnia. I knajpa. Jest pi knie!!! 19 luty Wielkimi krokami zbli a si nasze przej cie przez Kanał Panamski, a my - nadal nie mamy pełnej załogi. Wieczorem wpadamy na genialny pomysł napisania ogłoszenia (po bezowocnym ła eniu po porcie; wszyscy bawi si na karnawale w Panama City, wi c na jachtach albo pustki, albo siedz z dzieciakami). I ju po chwili Ania przyprowadza dwóch 30 sympatycznych, u miechni tych od ucha do ucha Francuzów (na szcz cie gadaj po angielsku). Bardzo ch tnie nam pomog . Prawie w tym samym momencie przychodzi Piotrek, kapitan aglowca „Concordia” (pływa z kanadyjsk szkol pod aglami), który te bardzo ch tnie nam pomo e. Mamy wi c załog na oba jachty! Stan ło na tym, e na mantrze „Ani” jedzie Ania, ja, Julek i Francuzi, a na mantrze „Asi” - Gosik, Babe, Andrzej, Kinga i nauczyciel z „Concordii” (no i na ka dym jachcie – oczywi cie pilot, Meksykanin). Pó nym popołudniem płyniemy na Kanał. W czasie naszego odchodzenia z kotwicy pilotowy statek zahaczył swoj rub o ła cuch kotwiczny innego jachtu i poci gn ł go z ogromn sił do przodu! Wygl dało gro nie. Nie wiem, w jaki sposób ła cuch w ko cu został odczepiony, ale pilotówka przycumowała si do boi i dłu sz chwil czekała na rozwi zanie (przez nurka?). Pierwsze luzy przechodzimy z katamaranem, nasze mantry po obu jego burtach. Taaak, teraz my robimy za „big fender” (pieszczotliwa nazwa jachtu b d cego w kanale od strony ciany). Nasz pilot jest bardzo rozmowny, wi c czas mija do szybko. Na jachcie wesoło. A ja - siedz c chwilami na dziobie i patrz c na mijane bramy - my l o tych wszystkich morzach, które przepłyn ły my wspólnie, w dwie kobiety... wspólnych milach i wielkich oceanicznych falach, o tym przekl tym sterowaniu i o ła eniu boso w kiecce na jachcie. Tak mi jako te 5 miesi cy miga przed oczami… Oho, luza, na ruf trzeba wraca . Rzutkowy podaje rzutk . Ogromny ratowniczy zawi zany, ale trzeba jeszcze przy innej linie troch si pom czy . Nasi Francuzi tak patrz i w pewnym momencie mówi , e to ci ka praca! Nie, to nie jest praca; to jest eglarstwo! A my, załoga s/y mantra „Ania” - po prostu to lubimy. Nie mogli si faceci nadziwi ... Wieczorem stajemy na boi. Humory nam dopisuj . Co prawda jak siadałam na rufie usłyszałam: „Pami taj o krokodylach co tu pływaj . Rufa blisko wody przecie .”. Na szcz cie tym razem krokodyle nie przyszły z wizyt . Ale małpy - wyły cał noc. Najzabawniej zrobiło si , jak stwierdziłam, e ja pi na zewn trz. Na to Francuzi, e „no way” i koniec ko ców jeden z nich spał na deku a drugi w kokpicie. Nie ukrywam czasem fajnie by kobiet . A w ogóle to z naszych Francuzów niezłe obie y wiaty: troch tutaj, troch tam. Sypiaj najcz ciej pod gołym niebem. Bardzo sympatyczni, cho – trzeba przyzna – potrafi by zło liwi. Wczesnym (!) rankiem pobudka. Jedziemy dalej. My - od razu, mantra „Asia” musi chwil poczeka na pilota. Obok nas ci gle przepływaj du e statki i fale pasqdne robi ... Wła nie sterowałam i upss… miska z sałatk wybrała wolno 31 (wypadła z kambuza... pono lot miała niezły; ja tego nie widziałam, za to - słyszałam… bo „arcoroc” wcale nie jest nietłuk cy; w mak poleciał.... zarówno sałatka jak i szkło były wsz dzie… I był chwilowy zakaz ła enia boso). Jeszcze ostatnia luza – Miraflores - no i witaj Pacyfiku! Jeste my na Oceanie Spokojnym!!! Teraz ju tylko boja i luuuzik. egnamy naszych francuskich przyjaciół i czekamy na mantr „Asi ”. Kilka dni pó niej przestawiamy si na inne kotwicowisko. Stoimy jaki czas, oddaj c si przygotowaniom do Pacyfiku, naprawom jachtów, uciechom zwiedzania miasta itp. Jest jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia. Jeszcze to, jeszcze tamto... A czasu coraz mniej. Postanowiłam wi c wyk pa si w ko cu w Pacyfiku. No bo jak e to, by tu i nie wyk pa si ? Woda jest zimna (działanie lodowatego pr du morskiego pono ).. ale co tam. Nó ka, r czka i chlup. Płyn . Jeden ruch, drugi i… wracam na jacht. Rety, jak zimno! A Julek mieje si , e a 17 sekund zaj ła mi ta pacyficzna k piel. Ale zaliczyłam, eby nie było e nie. Co ja na to poradz , e przyzwyczaiłam si do wody z temperatur 28oC. I zimno robi si mi ju jak woda ma stopni 27…. Karnawał W Panamie wła nie trwa karnawał. Nie mo emy przepu ci okazji (pewnie jedynej w yciu) by nie zobaczy go! Idziemy do miasta. Na ulicach tłumy. Mnóstwo sprzedawców, którzy usadowiwszy si na ziemi sprzedaj koszulki, ozdoby na szyj , torby... A wszystko drogie jak diabli. I mnóstwo straganów z pieczonym kurczakiem i piwkiem i innym takim imprezowo-plenerowym arciem. Ludzie poubierani od wi tnie (szczególnie dziewczynki: paraduj w licznych sukieneczkach i patrz tymi swoimi czaruj cymi ocz tami). I wsz dzie parady! rodkami ulic jad wielkie wozy z dziewczynami na platformach. Dziewczyny, w wiec cych strojach (oj, sk pych bardzo niekiedy), ostro wymalowane, ta cz na specjalnych platformach (czy raczej - ruszaj biodrami) i u miechaj si szeroko do wszystkich. Takich wozów jest całe mnóstwo! Na niektórych stoj miss – z diademami we włosach, z szarfami, równie takie miss kilkuletnie. Niektóre z ta cz cych dziewczyn (i to nie tylko młodszych!) upatruj sobie w tłumie jakiego faceta, który od ta ca i wdzi ków tancerki oczu nie mo e oderwa . I co? Jak chcesz tak patrze to pła ! I nie dadz biedakowi spokoju, dopóki jaka kasa nie znajdzie si za ich bielizn . A jak ten tylko zacznie si oci ga , to z tłumu zaraz wyłania si inny facet, obro ca kobiet… Bo ten karnawał nie toczy si tylko na głównej ulicy, gdzie wszystko ładnie i w miar grzecznie... 32 Mi dzy wozami maszeruj kilkudziesi cioosobowe grupy tubylców (i chyba nie tylko tubylców), od malutkich dzieciaczków po s dziwych staruszków. Wszyscy ta cz lub podryguj w ten sam rytm, i wesoło pokrzykuj . I wła nie te grupy maszeruj cych podobaj mi si najbardziej. Grupy ludzi przemierzaj cych ulice w jednym rytmie, wy piewuj cych niezrozumiałe dla mnie teksty. Z b bnami, z lusterkami, w kolorowych panamskich strojach. Wygl daj tak wymy lnie. Niesamowite wra enie. Ludzie ci bawi si tak kilka dni. A potem znów czekaj na t imprez - calutki rok! 1 marca 2006 r. Balboa, Panama Jestem ju spakowana (zrobiłam to wczoraj), ale wstałam wcze nie. Ania i Ewka jeszcze pi (w ko cu jest 7.oo rano, rodek nocy) Usiadłam na pokładzie. To moje ostatnie chwile na tej mantrze. Smutno. Tyle miesi cy tutaj prze yłam!!! Tyle pora ek i sukcesów, tyle chwil przera enia i strachu, tyle rado ci, miechu i szcz cia. Ile razy przesiadywałam na tym dziobie? Ile tu nawyklinałam?! Kiedy wiało i kołysało jak cholera, kiedy dziób był cały mokry bo fale na nim l dowały i ja cała mokra byłam, kiedy tak uparcie walczyłam z fokiem, kotwic , kontraszotem, spinakerbomem… Taaak, Neptun nas nie rozpieszczał. Poznały my skal Beauforta od 0 do 9… Tak-tak, 0o na Atlantyku te było… i 9-tka pod Maroko, gdzie nam dowiało ponad 40-42 w zły... Oj te cholerne trzy dni, których nie zapomn do ko ca ycia! Ale jest i mnóstwo wzrusze : piewanie do łysego, odstraszanie chmur, wielorybów i innych stworze , uprzyjemnianie sobie ycia słodko ciami i innymi puszkami ( miej si , e teraz, jak b d obiad robi w domu, to puszek b d szuka ...). Czas si egna . Ci ko. I łza si w oku kr ci. Przecie tyle miesi cy razem – dobrych i złych chwil, tyle zmartwie , strachu, problemów i… rado ci. A teraz - koniec. Wiem, ka dy rejs kiedy zaczyna si i kiedy - ko czy.... Zobaczyłam kawał wiata! Poznałam tylu wspaniałych ludzi! Mnóstwo si nauczyłam! No i przepłyn łam Atlantyk!!! W 17 dni 3 godziny i 34 minuty!!! Zrobiły my to we dwie kobiety na 8.5-metrowej łódce. Czy to mało?... Ju na l dzie, w taryfie, jedziemy z Andrzejem na lotnisko do Panama City. Hmmm, czy ja ju wspominałam, e jeszcze NIGDY w yciu nie leciałam samolotem?! Wysiadamy na lotnisku, wypełniamy jakie papiery, wa baga e itp. Wsiadamy. Boj si ! Mam l k wysoko ci!!! Ale słysz : „na maszt wlazła po topenancie? a na drugi saling na Chopinie? to nie marud cholera, e jakiego lotu si boisz!”. Samolot startuje.... Ja chc na ziemi , na mantr !!! L dujemy w Caracas. By st d lecie dalej - Boeningiem 747! Andrzej, ja nie 33 wsiadam!!! Ale on tylko si mieje i opowiada jak to ten Boening szybko leci, jak wysoko, no i jaki jest ogrooomny... Potwór! Sadysta! Za co on nade mn tak si zn ca?! Patrz na nasz samolot i nie mog uwierzy , e ja mam tym czym lecie ...Chyba z zamkni tymi oczami!!! L dujemy (szcz liwie) w Pary u. St d jeszcze lot do Berlina. I nareszcie koniec latania. I ju wiem na pewno: zdecydowanie wol pływa ani eli lata … Wracamy do Szczecina, a ja - nast pnego dnia - do domu, do kochanego Krakowa. Do st sknionej rodziny i dawno nie widzianych przyjaciół. Teraz na nowo musz przyzwyczai si do ycia na l dzie, do niekiwania, niesprawdzania „jeste ?!”... I t sknoty, by znów popłyn na morze i kiwa si mi dzy falami... A ju na koniec… Andrzeju! Dzi kuj Ci za mo liwo spełnienia marzenia o Atlantyku, tym wielkim ogromnym Oceanie (ja wiem, e jeszcze na wróc !)… Asiu! Za to, e chciała ze mn płyn , e dzi ki Tobie tam byłam! (trzymam kciuki za Pacyfik, i cał reszt )… Gosiu! Za Twój optymizm, za „Plusssza”, „Metallic ” i za cieple słowa w chwilach trudnych.. Madzik! Za Twoj rado i uparto ... Aniu! Dzi kuj Ci za wspólne, niełatwe 5 miesi cy! Za Twoj uparto . Za „Steruj nie marud !” Za „Strach ma wielkie oczy, ale trzeba go pokona !” Za „Nie patrz...zawsze wygl da tak samo!” Za „Twardym trza by ”... Za u miech, kapita skie kawki, radosn twórczo , wspólne wycia i protesty. I trzymam mocno kciuki za Twoje „kółko”! Agata ”Agatonek” Mryczko 34