nr 36 - PDF Pismo Studenckie PDF
Transkrypt
nr 36 - PDF Pismo Studenckie PDF
facebook.com/redakcjaPDF www.pdf.edu.pl grudzień 2011 nr 5 (36) ISSN 1898–3480 egzemplarz bezpłatny gazeta studencka Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego Przepis na zadymę medialną PDF miesięcznik studencki – grudzień 2011 www.pdf.edu.pl PDF miesięcznik studencki – grudzień 2011 www.facebook.com/redakcjaPDF Temat z okładki Zanim odpalono race Informacje o możliwych zamieszkach pojawiły się w mediach na długo przed 11 listopada. - „Gazeta Wyborcza” opublikowała wiele reportaży na temat tego, co dzieje się z polskim faszyzmem. Chcieliśmy pokazać, na co się zbiera - tłumaczy swój punkt widzenia redaktor naczelny „Gazety Stołecznej” Seweryn Blumsztajn. „Rzeczpospolita” przestrzegała z kolei, że „szczególny niepokój” budzi planowany udział w wydarzeniach towarzyszących Świętu Niepodległości „anarchistycznych grup niemieckich powiązanych ideowo i organizacyjnie z bojówkami, które niedawno zamieniły pokojowe manifestacje w Rzymie w festiwal ulicznego bandytyzmu”. W tle, organizatorzy manifestacji prześcigali się we wzajemnych oskarżeniach, wyliczając potknięcia strony przeciwnej. Pomysłodawcy Marszu Niepodległości zarzucali Kazimierze Szczuce, że nawołuje do udziału w zbiegowisku, którego celem jest atakowanie uczestników legalnego zgromadze- 02 - zawód niebezpieczny? Strażacy gaszą podpalony wóz transmisyjny TVN24. Zamieszki na placu na Rozdrożu, gdzie z Placu Konstytucji dotarł "Marsz Niepodległości". nia. Przeciwnicy narodowców posądzali ich z kolei o antysemityzm, homofobię czy współpracę z neonazistowskimi bojówkami. Media bez winy? W demokracjach, „czwarta władza” kontroluje trzy pozostałe. Choć musi przede wszystkim stać na straży wolności słowa, to ciąży na niej również odpowiedzialność za utrzymanie niezbędnego ładu. Dlatego - niezależnie od rodzaju właściciela - media nie są tratowane przez państwo jak zwyczajne przedsiębiorstwa. Czy w tej sytuacji media powinny przeciwstawić się agresji szerzącej się przed Świętem Niepodległości? A może należy je winić nie za bierność, a raczej świadome podjudzanie konfliktu? - Sprawa jest złożona. Znajdujemy się w takim momencie kulturowego rozwoju, gdzie poziom agresji w życiu publicznym jest faktycznie wysoki - odpowiada medioznawca prof. Maciej Mrozowski. Podaje on przynajmniej kilka przyczyn zajść z 11 listopada. Jego zdaniem, winna może być sama demokracja, która we współczesnym wydaniu premiuje zachowania agresywne. Podobnie jak kryzys, który wzmaga poczucie zagrożenia. I wreszcie - media, które upowszechniają kulturę agresji, ponieważ - walcząc między sobą o oglądalność, słuchalność i czytelnictwo - przedstawiają bardziej wyrazisty obraz zdarzeń. Mrozowski nie sądzi jednak, by media były głównym winowajcą zamieszek, gdyż nie są one w stanie same zorganizować tego typu manifestacji. Musi istnieć ku temu odpowiedni klimat i tutaj, rzeczywiście, media były czynnikiem podsycającym - podsumowuje profesor. W innym tonie wypowiada się Ewa Wanat, redaktor naczelna radia TOK FM. - Nie mam poczucia, że media w jakikolwiek sposób coś sprowokowały. Nie można usprawiedliwić tego, że ktoś podpala samochód, bije operatora kamery, kopie kamerzystkę na stadionie albo grozi śmiercią dziennikarzowi. Nawet, jeśli ten ktoś czuje się urażony czy źle pokazany, to w cywilizowanym państwie są odpowiednie mechanizmy i narzędzia - przekonuje. Także Seweryn Blumsztajn nie obwinia „czwartej władzy”. I usprawiedliwia jej bierność przy podejmowaniu środków zaradczych. - Media nie są od takich rzeczy. Mogą zajmować stanowiska, ale są zobligowane głównie do informowania o nadchodzących wydarzeniach - uważa naczelny „Stołecznej”. A choć zauważa on i negatywne tendencje, to doszukuje się w nich głębszych przyczyn. - Zgadzam się z tym, że występuje zaostrzenie tonu gazety, pew- na ideologizacja mediów. Wiąże się to jednak z coraz radykalniejszymi podziałami na scenie politycznej. Radykalizuje się życie polityczne, język debaty, i taka też jest prasa - ocenia Blumsztajn. W środowisku dziennikarskim burzę wywołał felieton Krzysztofa Kłopotowskiego, w którym oskarżył on TVN i TVN24 o manipulację w relacjonowaniu wydarzeń z warszawskiego Placu Konstytucji oraz przekonywał, że spalenie wozu transmisyjnego TVN24 jest niczym innym niż „ludową, prymitywną odpowiedzią na wyrafinowane kłamstwo”. Choć niemal wszyscy odcięli się usprawiedliwiania przemocy, wielu dziennikarzy, w szczególności prawicowych, zwróciło uwagę na niesprawiedliwe ocenianie Marszu Niepodległościowego - jego demonizowanie i pokazywanie ludziom zafałszowanego obrazu rzeczywistości. „Telewizyjne” zamieszki Nawet Rada Etyki Mediów, oceniając sposób relacjonowania zamieszek w Warszawie, oświadczyła, że odbiorcy otrzymali 11 listopada „obraz jednostronny, koncentrujący się na bijatykach, atakowaniu policji, rzucaniu kostką brukową, podpaleniach”. Rada była jednak zarazem ostrożna w potępianiu dziennikarzy, tłumacząc, że „zajścia uliczne są na całym świecie >>telewizyjne<<, atrakcyjne dla operatora i dziennikarza” oraz, że „gwałt przyciąga wzrok telewidza, a spokojna demonstracja już nie”. Cytując REM: „taka specyfika gatunku”. Inac zej tłumac z y zachowanie dziennikarzy Ewa Wanat. - Nie można oczekiwać od jednego medium, żeby widziało świat w całości i dostrzegało wszystkie jego szczegóły. Po to istnieje pluralizm, żeby odbiorca miał możliwość zapoznania się nie z fragmentem, a z pełną treścią. Świadomy odbiorca korzysta z wielu źródeł i dzięki temu dostaje pełny obraz wydarzeń - przekonuje. Suchej nitki na dziennikarzach nie pozostawił za to w rozmowie z TOK FM Wiesław Godzic. „Widziałem relację ze strony prawicowej, która mówiła, że wszystko jest w porządku i marsz się porusza, a w tym samym czasie inną - mrowie ludzi, strzelające petardy i tłum raczej stojący niż idący. Informację w mediach zastąpiła interpretacja” - tłumaczył Godzic. Profesor podkreślił też, że z przekazów z 11 listopada nie dowiedział się niczego, zaznaczając jednocześnie, że to, jaką wiedzę otrzymywał, zależało w dużej mierze od stacji telewizyjnej, którą oglądał. Kto sieje wiatr… Każde działanie niesie ze sobą okre- ślone skutki, w tym także zmianę w postrzegania zawodu dziennikarza. - W latach 90., dziennikarze byli traktowani z dużą estymą. Zaczęło się to zmieniać, gdy media się spolaryzowały i stały się stroną w sporze. Pojawiła się retoryka, w której oskarżano je o zaniechania, sprzyjanie konkretnym ugrupowaniom czy wręcz manipulację społeczeństwem - komentuje Ewa Wanat. Z czasem media pozbyły się resztek szacunku ze strony społeczeństwa, a 11 listopada okazało się nawet, że mogą być celem ataków. W kilku punktach Warszawy dochodziło do napaści na dziennikarzy, operatorów i fotoreporterów. Postronnemu obser watorowi udało się przedstawić atak jednego z chuliganów na stojącego z boku, nierzucającego się w oczy fotoreportera. W okolicach Placu na Rozdrożu grupa zadymiarzy podpaliła wóz transmisyjny TVN24, ucierpiały też wozy Polsat News, Polskiego Radia i Superstacji. Atak na dziennikarzy z TVN-u, można tłumaczyć niechęcią kibiców wobec całego koncernu ITI i - traktowanej często jak jego papierowe przedłużenie - „Gazety Wyborczej”. Chuligani z pewnością wiedzieli, że wóz należy do ITI, właściciela Legii Warszawa - sugeruje Radosław Leniarski, dziennikarz sportowy „Wyborczej”. Choć temat w dużym stopniu został rozdmuchany i wyolbrzymiony, nie da się ukryć, że 11 listopada dziennikarze byli często nieproszonymi obserwatorami. Kilka dni później, w Poznaniu, doszło do brutalnego pobicia pracownika Polsatu. W związku z tym wydarzeniem, Stowarzyszenie Obrazu Telewizyjnego - skupiające operatorów i realizatorów telewizyjnych głównych stacji - poprosiło o spotkanie z szefem MSW. Jego członkowie przypomnieli także o innych incydentach: kopnięciu kamerzystki podczas zamieszek w Bydgoszczy czy napaści na ekipę Polsatu, relacjonującą w lipcu w Częstochowie pielgrzymkę Rodziny Radia Maryja. Krzysztof Skowroński prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, nie widzi związku pomiędzy przywoływanymi wydarzeniami. - Zdarzenia z 11 listopada i te tydzień później z Poznania łączy jedynie bliskość czasowa. Na razie są to incydenty i wierzę, że takimi pozostaną. Pierwszemu zdarzeniu towarzyszył aspekt polityczny, natomiast drugie było zwykłym, chuligańskim wybrykiem - przekonuje Skowroński. Redaktor naczelna TOK FM ma na ten temat odmienne zdanie. - To nie były incydenty. Skoro coś stało się raz i drugi, to - jeśli nic z tym nie zrobimy - przemoc będzie eskalować, aż w końcu dojdzie do tragedii - uważa Ewa Wanat. Dziennikarze jak policjanci? Według Press Club Polska, wydarzenia, do których doszło w ciągu ostatnich miesięcy, wskazują, że bycie dziennikarzem w Polsce jest coraz bardziej niebezpieczne. - Agresja skierowana w stronę mediów nie jest spowodowana tym, że ktoś coś źle napisał czy powiedział. Przycz yną ataków może być zwykła przynależność do świata mediów i jego reprezentowanie - ocenia Marcin Lewicki, c złonek Rady Press Club Polska. Dlatego też, organizacja zwróciła się do prez yd en t a z prośbą o objęcie zwiększoną ochroną prawną p r a cow ni ków mediów w czasie wykonywania przez nich swoich obowiązków. Nowe przepisy zakładałyby traktowanie napaści na dziennikarzy na równi z atakami na funkcjonariuszy publicznych. Jeśli napaść miałaby związek z działalnością dziennikarską, sprawca byłby zagrożony za naruszenie nietykalności osobistej karą od 3 lat więzienia w górę. W przypadku czynnej napaści, groziłoby mu nawet do 10 lat. Marcin Lewicki zaznacza, że chodzi tutaj przede wszystkim o prewencję. - Liczymy na to, że jeśli potencjalni atakujący dowiedzą się, że za podniesienie ręki na dziennikarza wykonującego swoją pracę gro- grafika i skład DTP: Karol Grzywaczewski / www.grafikadtp.com zdjęcie na okładce: Maciek Główka Gazeta STUDENCKA REDAKCJA redaktor naczelny: Paweł H. Olek redaktorzy: Tomasz Betka, Mirek Kaźmierczak, zespół redakcyjny: Katarzyna Bieniaszewska, Anita Ceglińska, Piotr Czaplicki, Michał Dąbrowski, Tomasz Dowbor, Maciek Główka, Monika Kiepiel, Klaudia Lis, Marcin Łuniewski, Fila Padlewska, Karol Leon Pantelewicz, Ewelina Petryka, Agnieszka Plister, Weronika Perłowska, Monika Pomijan, Agnieszka Prochowicz, Katarzyna Prokopowicz, Milena Ryćkowska, Karolina Sendal, Alicja Skorupko, Krystian Szczęsny, Paulina Szymaniuk, Marta Więcek, Wioletta Witkowska korekta: Aneta Grabska druk: Presspublica Spółka z o.o., nakład: 5 tys. egz. Oddano do druku 9 grudnia 2011 roku Czy środowisko mediów jest zdolne do samokontroli? Obiektywizm i bezstronność dziennikarska już dawno straciły na wartości. Stronniczość rońskiego: - Trzeba przywrócić sobie „siłę orła”, który spogląda z góry na wydarzenia, a nie - staje po którejś ze stron. W mediach i dla dziennikarza, najważniejsza jest potrzeba i chęć zrozumienia drugiego człowieka - nie cel, by przedstawić go jako wroga - podkreśla prezes SDP. Śmiała i piękna metafora, ale cudów nie będzie. Społeczeństwo utożsamia media ze zinstytucjonalizowaną komórką systemu, który w kryzysie staje się głównym winowajcą wszystkich problemów. „Czwarta władza”, podążając za uatrakcyjnieniem swoich przekazów, postawiła na najłatwiejsze rozwiązanie zdramatyzowany opis polityki i świata, czasem wręcz demagogiczny. Dziennikarze nie zorientowali się, że nie musi być zresztą dla dziennikarstwa zabójcza, dopóki nie prowadzi do fałszowania rzeczywistości. Czy jednak nadinterpretacja, podporządkowanie faktów własnej ocenie jest już „wyskokiem w bok”, przekroczeniem granicy? Wygląda na to, że po przejściu Rubikonu, nie ma już odwrotu. Tabloidyzacja, wraz z postępującą informatyzacją, bezpowrotnie zmieniły charakter mediów. Chyba, że poszłyby one za radą Krzysztofa Skow- - stając się stroną w wykreowanym przez siebie, czarno-białym świecie - dla części obywateli, którzy mają nieco odmienne poglądy, mogą przeistoczyć się w czarne charaktery z kreskówek. Paradoksalnie - to, co jest dzisiaj najciekawsze w mediach, niszczy je od środka. Atrakcyjny sposób wyjaśniania zjawisk wymagałby od dziennikarzy zrozumienia problemu, a na to często nie ma już czasu. Poza tym, minimalizacja kosztów rozbiła nie je- zi wyższa kara niż za bójkę na dyskotece, być może zastanowią się dwa razy i do takiego ataku nie dojdzie wyjaśnia. Nie wszyscy rozumieją jednak sens propozycji nowej regulacji. Seweryn Blumsztajn zachowałby ostrożność. - Istnieją już odpowiednie środki prawne. Nie wydaje mi się, by zaistniała potrzeba tworzenia nowych rozporządzeń, czy przepisów prawnych. Dziennikarze są chronieni prawem tak samo jak inni obywatele zaznacza redaktor. Lepiej już było? fot. Andrzej Stefan Grosbart 11 listopada stacje telewizyjne, tradycyjnie, marzyły o szybujących w górę słupkach oglądalności. Nie przypuszczały jednak, jak wysoką cenę będą musiały tym razem zapłacić. - Nigdy nie spotkałam się z tym, żeby agresja była wymierzona w nas, dziennikarzy - ubolewała w TVN24 reporterka Polsat News, Beata Lubecka. Zajęci byli także dziennikarze prasowi, a maszyny drukarskie nie pracowały na takich obrotach od październikowych wyborów. A wystarczyło tak niewiele - ktoś podkręcił dramaturgię, a później trzeba było jedynie utrzymywać napięcie i cieszyć się z dobrze wykonanego zadania. Mechanizm znany w mediach nie od dzisiaj. Na ile polskie media są odpowiedzialne za eskalację konfliktu pomiędzy demonstrującymi w Święto Niepodległości? Czy w związku z niedawnymi wydarzeniami w Warszawie i w Poznaniu, można faktycznie postawić tezę, że dziennikarstwo stało się niebezpieczne? Dziennikarz fot. Tomasz Gzell/PAP Tegoroczne obchody 11 listopada zapamiętamy nie ze względu na rekordową frekwencję Marszu Niepodległości, ale z uwagi na pokazywane mediach - utrzymane w sensacyjnej narracji - walki chuliganów z policją. Jaki był udział mediów w eskalacji konfliktu i czy można się dziwić, że - stając się stroną - dziennikarze stali się też obiektem agresji. Czy zapowiedziany na 13 grudnia kolejny Marsz Niepodległości będzie spokojny? Wreszcie - czy zawód dziennikarza przestał być w związku z tym bezpieczny? Temat z okładki Wydanie ukazało się dzięki wsparciu Fundacji na rzecz Rozwoju Szkolnictwa Dziennikarskiego. ul. Nowy Świat 69 p. 307, 00-046 Warszawa den skład redakcji. Choć pracownicy mediów także narzekają na zmiany, jakie zaszły w ich zawodzie na przestrzeni dekady, nie potrafią znaleźć rozwiązania. - Dziennikarze będą biadolić, oskarżać polityków i wszystkich, tylko nie siebie. Nie zmienią sposobu relacjonowania na poważny. Nie zaczną nagle tłumaczyć widzom złożoności polityki nie ma wątpliwości profesor Maciej Mrozowski. Kto miałby zatem zainicjować zmiany? Kwadratura koła Konsolidacja środowiska dziennikarskiego, znalezienie kompromisu pomiędzy medialnymi decydentami czy wykluczenie zachowań patologicznych, są dzisiaj mało prawdopodobne. Poza różnicami światopoglądowymi, ogromne znaczenie odgrywają po obu stronach także duma i ambicje. „Każdy atak na dziennikarza jest atakiem na nas wszystkich. I policzkiem wymierzonym demokratycznemu społeczeństwu, któremu służymy informacją i opinią. Kiedy jednak poza relacjonowaniem i komentowaniem wydarzeń bierzemy w nich czynny udział, tracimy dziennikarski immunitet nie tylko my. Tracą go niestety także ci nasi koledzy, którzy uczestniczą w wydarzeniach w roli bezstronnych obserwatorów” - przestrzegało niedawno Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, spotykając się jednocześnie z ogromna krytyką części środowiska. - To oświadczenie było obrzydliwe. Samo SDP zachowywało się wielokrotnie stronniczo i politycznie. Stowarzyszenie powinno bronić dziennikarzy i stać po ich stronie. Tymczasem, wolało bronić Marsz Niepodległości. Łatwiej było SDP oskarżyć dziennikarzy, aniżeli kiboli - przekonuje Seweryn Blumsztajn. Kontrargumentów drugiej strony można by znaleźć co najmniej tyle samo. Kto pierwszy rzuci zatem kamień? Jeżeli nikt się jeszcze nie zdecydował, warto to zrobić jak najszybciej. Na razie, Jarosław Kaczyński zapowiedział, zorganizowanie kolejnego marszu, tym razem w związku z 13 grudnia. Czytając te słowa, będzie już więc można dopisać do historii kolejny, oby nie tragiczny, akapit. Agnieszka Plister, Alicja Skorupko Redakcja Fotograficzna Polskiej Agencji Prasowej poszukuje kandydatów na bezpłatne praktyki w warszawskim biurze agencji. współpraca z serwisem foto: WYDAWCA: Instytut Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego koordynator wydawcy: Grażyna Oblas adres redakcji: PDF – redakcja studencka Instytutu Dziennikarstwa UW ul. Nowy Świat 69, pok. 51, IV piętro, 00–046 Warszawa, tel. 022 5520293, [email protected] stała współpraca: www.facebook.com/redakcjaPDF Kandydaci będą mieli możliwość poznania sposobu funkcjonowania agencji fotograficznej oraz zdobycia doświadczenia w pracy przy wyborze i archiwizowaniu zdjęć oraz współpracy z wydawnictwami i fotoreporterami. Zapewniamy elastyczne godziny pracy, oczekujemy zaangażowania i entuzjazmu. Zgłoszenia prosimy kierować na adres [email protected] Więcej tekstów na: www.pdf.edu.pl 03 PDF miesięcznik studencki – grudzień 2011 www.pdf.edu.pl Trendy Na wieki wieków Vogue Jeżeli moda jest dla ciebie religią, to jej biblią jest „Vogue”. Najwyższy Instytut Smaku - bo tak czasem określa się to pismo - od ponad stu lat skutecznie zmienia spojrzenie na modę i ustala kanony piękna Niech nie zmyli was francuska nazwa, staruszek „Vogue” jest rodowitym Amerykaninem i to w swojej ojczyźnie święci największe tryumfy. Zaczynał, jako magazyn poradnikowy, w którym można było przeczytać np. o tym, jak zwiększyć uprawę ziemniaków. Dopiero wraz z rozwojem kina i domów mody, wielkie marki weszły na jego łamy i zadomowiły się na dobre. W latach 20-tych pojawiła się wersja brytyjska, już wtedy uważana za awangardową. Potem przyszedł czas na francuską, od lat nazywaną najbardziej „chic”. Z tygodnika, „Vogue” stał się miesięcznikiem. Na jego łamach pojawiali się najwięksi artyści, politycy i projektanci, m.in. Pablo Picasso, Coco Chanel, John Lennon z Yoko Ono, Hilary Clinton czy Sigmund Freud. Obecność w „Vogue” stała się przepustką do kariery. Jeżeli fotograf pisma znajdzie modelkę i zaproponuje jej sesję w tym magazynie, z pewnością posypią się dla niej setki ofert. Gdy na pokazie młodego projektanta w pierwszym rzędzie zasiądzie któraś z redaktorek lub naczelnych, jego akcje poszybują ostro w górę. Lacroix i tanie jeansy? Skandal! Na przestrzeni lat „Vogue” wzbudzał wiele kontrowersji. Wielokrotnie „obrywał” za promowanie zbyt młodych i wychudzonych modelek. Wylansował niezdrowy, anorektyczny reklama kanon piękna. Ale redakcja w ramach obrony, postanowiła wesprzeć osoby w rozmiarze większym niż 34. Na zakupy w Nowym Jorku wysłano dwie reporterki o rozmiarze 44. Miały incognito spróbować kupić ubrania najdroższych marek. Nie dość, że wyszły z pustymi torbami, to zostały źle potraktowane przez obsługę. „Vogue” oskarżano także o snobizm. Stereotyp ten przełamała sama naczelna amerykańskiego wydania, Anna Wintour. W 1988r. umieściła na okładce zdjęcie dziewczyny ubranej w ekskluzywną bluzkę od Lacroix i jeansy z supermarketu. Choć dziś takie połączenie jest normą, to wtedy czyn Wintour określano, jako skandal. Naczelna „Vogue US” nie jest jednak niewiniątkiem. Mówi się, że jest despotką w spódnicy, przyjmuje drogie ubrania od kreatorów i doprowadza pracowników na skraj załamania nerwowego. Dba o swój magazyn i wizerunek tak bardzo, że zmusiła samą Oprah Winfrey do zrzucenia 10 kilogramów, inaczej nie zaprosiłaby jej na okładkę. Akcja znanej książki i filmu „Diabeł ubiera się u Prady” jest wzorowana na życiu redakcji „Vogue”, a pierwowzorem redaktor naczelnej zagranej przez Meryl Streep jest właśnie Wintour. Niemniej kontrowersji budzi była naczelna francuskiej edycji, Carine Roitfeld. To ona umieści- ła w magazynie młodziutkie dziewczynki wystylizowane na lolity i transseksualną modelkę. Jej balansujący na granicy dobrego smaku styl określało się mianem „porno chic”. Mimo sześćdziesiątki na karku i utraty posady naczelnej, Roitfeld nie złagodniała. Nawet Versace na pochwały musi zasłużyć Dlaczego, mimo tylu zarzutów, „Vogue” uważa się za biblię mody? Bo trzyma fason. Jest obiektywny. Nawet jeśli sama Donatella Versace stworzy słabą kolekcję, to redaktorki „Vogue” jej to wypomną, mimo że projektantka się z nimi przyjaźni. Nie można sobie kupić obecności w „Vogue”. Trzeba na to zasłużyć, albo świetną kolekcją, albo dorobkiem ar t yst ycznym cz y polit ycznym. Dziennikarki zarzekają się, że nie przejmują żadnych prezentów od projektantów. Co więcej, czytanie „Vogue” to czysta przyjemność. Choć jest to raczej oglądanie, bo „Vogue” to głównie zdjęcia. Wydania mają zawsze kilkaset stron (numer z września 2007 r. liczył rekordowe 840 stron). Pierwsze kilkadziesiąt kartek to reklamy z top modelkami w najnowszych kolekcjach. Dalej pojawiają się sesje modowe, często o społecznopolitycznym zabarwieniu. Rok temu np. modelki wzięły udział w sesji dla „Vogue Italia”, nawiązującej do katastrofy ekologicznej w Zatoce Meksykańskiej. Oblano je ropą i posypano piórami i wodorostami, by przypominały martwe ptaki. „Vogue” to także inteligentne artykuły, stroniące od plotek wywiady i celne recenzje. Co roku wydawane są także katalogi z kolekcjami jesieńzima i wiosna-lato, a także oddzielne z akcesoriami. Polaków na Vogue na razie nie stać „Vogue” doczekał się dwójki dzieci: wydania dla mężczyzn (ukazuje się raz na pół roku) i bardziej popularnego, „Teen Vogue”, gdzie pojawiają się nieco tańsze ubrania i kosmetyki. Mówi się, że ten miesięcznik to najbłyskotliwsza propozycja dla nastolatek na rynku. Wersja dorosła doczekała się 18 edycji w różnych częściach świata, od Australii, przez Japonię po Rosję, Brazylię czy nawet Portugalię. Niestety, w Polsce na „Vogue” przyjdzie nam jeszcze sporo poczekać. Rynek pism luksusowych jest mały, brakuje u nas sklepów największych domów mody (kila butików na Mokotowskiej i Nowym Świecie to jednak za mało). – W Polsce istnieją magazyny luksusowe, jak „Twój Styl” czy „Elle”, które w całości zaspokajają potrzeby czytelników. W przeciwieństwie do krajów, gdzie „Vogue” jest już dostępny, u nas nie ma ani rynku wielkich marek ani reklam. W obecnej trudnej sytuacji ekonomicznej, żaden magazyn na świecie nie utrzyma się bez reklamodawców - mówi Krystyna Kaszuba, 04 medioznawcza i była naczelna „Twojego Stylu”. – Informacje o tym, jakoby „Vogue” miał pojawić się w Polsce to tylko plotki. Na naszym rynku nie ma na razie dla niego miejsca, kryzys nie sprzyja wprowadzaniu nowych tytułów.” – dodaje. Fanom wielkiej mody pozostają jedynie wersje zagraniczne (można je kupić w salonach prasowych za ok. 40zł) lub wydania internetowe. Mimo pewnej sztywności, „Vogue” poszedł za duchem czasu i jest aktywny na Facebooku, Twitterze, ma także własny Tumblr i aplikacje na iPad. I mimo ponad stu lat w metryce, nadal trzyma się doskonale i kształtuje gusta na całym świecie. Zostań nową Anną Wintour Redakcja „Teen Vogue” nie jest samolubna i dzieli się wskazówkami, jak osiągnąć sukces na rynku modowym. W najnowszej książce pt. „Sukces według Teen Vogue: praktyczne porady tych, którzy rządzą światem mody”. Najsłynniejsi projektanci (m.in. Karl Lagerfeld i Stella McCartney) radzą, jak wkroczyć na modowy Olimp. Redaktorki „Vogue” i „Teen Vogue” ( A n n a W i n t o u r, A m y A s t l e y ) w przystępny sposób odkrywają przed nami tajemnice dziennikarstwa modowego. Ikony fotografii (Mario Testino, Patrick Demarchelier) mówią, jak zrobić dobre zdjęcie na okładkę pisma. Wielu cennych wskazówek udzielają wizażyści, styliści i wzięte modelki. Sporym walorem jest to, że znalazło się miejsce także dla tych, których na co dzień nie widać, czyli asystentów, zastępców redaktorów i praktykantów. Stażystki zamieszczają własny plan zajęć, by pokazać, co należy do ich obowiązków. Okazuje się, że nie tylko parzą kawę, ale też na przykład przeprowadzają castingi dla modelek. Zaglądamy do toreb stylistów i fotogra- fów, by zobaczyć, bez czego nie obejdą się podczas sesji. A są to np. kawałki folii (nawet po cukierkach), które mogą stać się filtrami czy saszetki z glukozą, bez których można by zemdleć w trakcie długich godzin pracy. Poznajemy cały proces powstawania kolejnego numeru miesięcznika, od burzy mózgów, po edycję zdjęć. Dowiemy się także, jak zapulsować u naczelnego i jak przygotować się na rozmowę kwalifikacyjną w redakcji. Dobrym sposobem jest stworzenie własnej księgi inspiracji z wycinkami z prasy, zdjęciami, cytatami czy skrawkami materiałów. Wydawca zamieścił także adresy szkół (polskich i zagranicznych), gdzie można studiować projektowanie, fotografię czy kostiumografię. Podano nie tylko dane kontaktowe, ale i to, gdzie czesne jest najniższe, kto oferuje najlepsze staże itp. Uwagę przykuwa dynamiczna oprawa graficzna (stylizowana na wydanie „Teen Vogue”) i profesjonalne zdjęcia. Okazuje się, „Teen Vogue” to nie redakcja z piekła rodem i znajdzie się tam miejsce dla każdego. Anita Ceglińska PDF miesięcznik studencki – grudzień 2011 www.pdf.edu.pl Łowimy... Życie studenta fot. sxc.hu ERASMUS bez tajemnic Imprezy, znajomi, nowe doświadczenia, setki ciekawych i pięknych miejsc do odwiedzenia - to tylko niektóre atrakcje, czekające na studentów biorących udział w programie Erasmus. Trzeba jednak pamiętać, że z wyjazdem związane są także pewne formalności, przez które przyszły „Erasmus” musi przejść Załatwiając wyjazd, należy uzbroić się w cierpliwość. Na studentów zainteresowanych wymianą czeka trochę „papierkowej” pracy i żmudne zmagania z paniami w dziekanacie. Pierwszym krokiem jest pobranie ze strony wydziału bądź instytut wymaganych do wyjazdu dokumentów. To ważny krok, bo właśnie na t ym etapie student w ybiera uczelnie, do których chciałby wyjechać. Najważniejszym kryterium powinien być przede wszystkim język wykładów i koszty utrzymania we wskazanym kraju. Po złożeniu wszystkich dokumentów do wydziałowego koordynatora pozostaje tylko czekać na decyzje o przyznaniu stypendium i zakwalifikowaniu na wyjazd. - Byłam bardzo zadowolona kiedy dowiedziałam się że uda mi się wyjechać do Pragi - mówi Ania, studentka wydziału dziennikarstwa UW. Na pytanie co myśli o formalnościach przed wyjazdem z uśmiechem odpowiada: - Były trochę męczące. To bieganie z dokumentami od pokoju do pokoju wymaga sporo czasu ale rozumiem że to konieczne żeby spędzić pół roku za granicą. reklama Stypendium to za mało Wyjazd to nie tylko przyjemności, to także wydatki. Skąd wziąć na to niezbędne pieniądze? Na pewną pomoc studenci mogą liczyć ze strony uniwersytetu. Każdy wyjeżdżający na Erasmusa otrzymuje od uczelni stypendium. Jego wysokość waha się między 200 a 400 euro i zależy od kraju pobytu. Wyjeżdżającym do krajów „starej unii” przyznawane są wyższe środki, bo i życie jest tam droższe. Jeśli wyjazd trwa 5 miesięcy student otrzyma pieniądze na każdy miesiąc pobytu. Czy te pieniądze wystarczą jednak na utrzymanie się za granicą? - Stypendium jest tylko po to, żeby wyrównać koszty utrzymania za granicą i nie wystarcza na życie przez cały wyjazd. Trzeba się liczyć z tym, że potrzebne będą własne środki. Nie jest jednak, aż tak ciężko. Jeśli chodzi na przykład o wyżywienie, uczelnie często oferują tanie posiłki w stołówkach studenckich. W Pradze za obiad z dwóch dań płacę około 2 euro - opowiada Ania. Buddy dobrym przewodnikiem Po załatwieniu wszystkich formalności na uczelni macierz ystej i przyjmującej pozostaje załatwienie reszty ważnych spraw. Najważniejsze jest wcześniejsze zapewnienie sobie miejsca zamieszkania na czas wyjazdu. - Każda uczelnia oferuje Erasmusom pokoje w akademikach. Skorzystałam z tej oferty. Warunki może nie są najlepsze ale wychodzi o wiele taniej niż wynajęte mieszkanie gdzieś na mieście. No i można poznać wielu wspaniałych ludzi - mówi Ania. Drugą ważną sprawą jest zała- twienie sobie w miarę taniego transportu. Dla osób wyjeżdżających na wymianę do Berlina, Pragi, Bratysławy czy Wiednia najlepszym i najtańszym środkiem transportu będzie jeden z autobusów firmy Polski Bus, która oferuje przejazdy już od złotówki. Wiele uczelni uczestniczących w programie Erasmus posiada swoje międzynarodowe kluby studenckie, które przyjeżdżającym studentom oferują opiekę tak zwanych „buddy”. Na pytanie na czym ta pomoc polega Ania odpowiada: - Za pomocą maila skontaktowałam się ze swoim „buddy” czyli czeskim studentem, który miał mi pomóc w pierwszych dniach wyjazdu. Umówiłam się z nim, że odbierze mnie w Pradze tuż po moim przyjeździe i pojedzie ze mną do akademika. Okaza ł si ę b ard zo miły i przy okazji udzielił mi wszystkich niezbędnych wskazówek, jak poruszać się po mieście. Carmen za trzydzieści złotych Erasmus to nie tylko nauka i studenckie zabawy, to także świetna okazja do poznania kraju, w którym się studiuje. Uczelnie przyjmujące jak i ich 06 ...praktykantów, stażystów, współpracowników kluby studenckie organizują dla „Erasmusów” setki imprez i wycieczek a także tanich wyjść do teatrów i oper. - Co chwila jesteśmy informowani o nowych ofertach niedrogich wyjazdów i wycieczek po Czechach i krajach sąsiednich. W ostatnim tygodniu zorganizowano np. trzy wycieczki do Wiednia, Budapesztu i Karlowych Warów. Ceny w przeliczeniu na złotówki z reguły nie przekraczają 400zł. Może nie jest to bardzo mało, ale taniej z Polski bym nie wyjechała - wyjaśnia Ania. Dodatkową atrakcją są także bilety do teatrów czy oper także oferowane w ramach wyjazdu. Zapytana o takie wyjścia Ania odpowiada: - Ostatnio byłam w przepięknej miejskiej operze w Pradze na „Jeziorze Łabędzim”. To było coś wspaniałego. Przy okazji kupiłam także bilety na „Carmen” i „La Boheme”. Za każdy bilet ze zniżką studencką zapłaciłam po 30zł, co w Polsce jest ceną niespotykaną. Aby korzystać ze zniżek oferowanych studentom we wszystkich uczelniach zagranicznych niezbędne jest posiadanie międzynarodowej karty studenckiej ISIC i legitymacji studenckiej. Obie rzeczy pomagają wyrobić uczelnie przyjmujące. Chociaż na Erasmusie nie brakuje także ciężkiej pracy, a sam wyjazd poprzedzony jest pewną ilością niezbędnych formalności to sam pół roczny (lub roczny) pobyt za granicą jest niezapomnianą i pouczająca przygodą. - Naprawdę polecam Erasmusa wszystkim, którzy chcą przeżyć przygodę, poznać wielu wspaniałych młodych ludzi i czegoś nowego się nauczyć - podsumowuje Ania. Wyjazd to także niepowtarzalna okazja do rozwijania swoich umiejętności językowych i zdobycia nowego doświadczenia i wiedzy. Pozostaje tylko powiedzieć Wyjeżdżajmy! Marcin Łuniewski Redakcja czynna jest poniedziałek-piątek w godz. 12.00-19.00 Instytut Dziennikarstwa UW, Nowy Świat 69 p. 51 Kolegia redakcyjne odbywają się w każdy poniedziałek o godz. 18.00 PDF miesięcznik studencki – grudzień 2011 www.pdf.edu.pl PDF miesięcznik studencki – grudzień 2011 www.facebook.com/redakcjaPDF Fotografia Fotografia Fotografia zamknięta w filmowej puszce Mówi się, że żeby stać się dobrym fotografem, trzeba żyć fotografią i uczynić z niej nieodłączny element swojej rzeczywistości. Dlatego też pasjonaci tej dziedziny sztuki nieustannie robią zdjęcia, oglądają setki obrazów i czytają książki jej poświęcone. Wspaniałym, choć często pomijanym medium, z którego można czerpać wiedzę na ten temat są także filmy. Poniżej subiektywna lista pięciu najciekawszych filmów o fotografii i postaciach z nią związanych. Geniusz zaklęty w fotografii – The Genius of Photography (2007, Wielka Brytania) Sześcioodcinkowa produkcja BBC to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto choć trochę interesuje się fotografią. To przegląd najważniejszych nazwisk światowej fotografii i jej kluczowych zagadnień. Od dagerotypii do fotografii cyfrowej, od portretów do fotoreportażu. Nie jest to jednak wykład z historii, ale próba odpowiedzi na pytanie, na czym naprawdę polega geniusz tej dziedziny sztuki. Fotografia przedstawiona jest, jako magiczne medium, dzięki któremu ludzie zmieniają sposób postrzegania siebie i świata. To także opowieść o nieustannym dylemacie, czy zdjęcie jest obiektywnym oddaniem rzeczywistości czy próbą manipulacji. Dzieło BBC zawiera ekskluzywne wywiady i spotkania z fotografami, takiej rangi, jak Nan Goldin, Jurgen Teller, czy Andreas Gursky. Nie sposób nie zgodzić się z krytycznymi głosami, że jest to produkcja przeznaczona dla mas, a wybór artystów i tematów bardzo subiektywny. Nie umniejsza to jednak poziomu artystycznego i przekazu serii, której obejrzenie może stać się inspiracją i zachętą do robienia coraz lepszych zdjęć. Fotograf Wojenny – War Photographer (2001, Szwajcaria) Dokument Christiana Frei to opowieść o jednym z najbardziej zna- nych fotoreporterów wojennych, Jamesie Nachtweyu. Reżyser za pomocą miniaturowej kamery, przymocowanej do aparatu Nachtweya, pokazuje świat widziany z perspektywy fotografa. Uzupełnia całość wypowiedziami jego przyjaciół i współpracowników. To niezwykle mocna historia, obrazująca niebezpieczeństwo pracy fotografa wojennego oraz emocje, jakie mu towarzyszą i decydują o naciśnięciu migawki w odpowiednim momencie. Widzimy człowieka w pełni oddanego temu, co robi i wierzącemu w to, że jego praca ma sens. Dzięki osobie Nachtweya, ukazującego w swoich dziełach okrucieństwo i bezsens wojny, film zmusza nas też do smutnej refleksji na temat kondycji współczesnego świata. Rober Capa – In love and war (2002, USA) Już w 1938 roku Robert Capa został nazwany przez brytyjski magazyn „Picture Post” „największym fotografem wojennym na świecie”. Do dziś Capa pozostaje jedną z najwybitniejszych postaci reportażu wojennego. Dokumentował wszystkie najważniejsze światowe konflikty od wojny domowej w Hiszpanii aż do początków wojny w Wietnamie. Stworzony przez Anne Makepeace dokument opowiada o życiu i pracy tej wyjątkowej postaci. Film składa się ze zdjęć Capy oraz wypowiedzi jego przyjaciół i kolegów. Duże wrażenie robi fakt, iż każda osoba opowiada o nim z niezwykłym entuzjazmem i podziwem. Dzięki współpracy jego brata Cornella i dostępowi do archiwum agencji Magnum, widz poznaje pełen przekrój prac mistrza, a także jego życie prywatne. Sama Makepace powiedziała, że trudno jest przedstawić pełną biografię w ciągu 90 minut. Jednak oglądając „In love and war” trzeba przyznać, że w mistrzowski sposób udało jej się tego dokonać. Helmut w oczach June – Helmut by June (1994, Francja) reklama Annie Leibovitz: Życie w obiektywie – Annie Leibovitz: Life Through A Lens (2006, Wielka Brytania / Rosja) Annie Leibovitz nie trzeba przedstawiać nikomu. Artystka i ikona fotografii znana jest zarówno pasjonatom tej dziedziny sztuki, jak i zupeł- nym laikom. Autorką dokumentu „Życie w obiektywie” jest siostra Leibovitz – Barbara, dzięki czemu obraz ma charakter bardzo intymny. Widz poznaje najważniejsze wątki z życia i pracy artystki. Przedstawione zostają historie jej najważniejszych zdjęć, jak np. portret nagiego Lenona wtulającego się w Yoko Ono. Widz ma także możliwość poznania kulisów niezwykłego związku Leibovitz i jej największej muzy, pisarki Susan Sontag. Film nie ukazuje nieznanych wcześniej faktów czy kontrowersyjnych niuansów biografii artystki. To po prostu dobrze nakręcony dokument stanowiący ciekawy opis pracy i życia jednej z najbardziej znanych fotografek na świecie, a także portret ludzi stających przed jej obiektywem. Weronika Perłowska Helmut Newton to bez wątpienia jeden z najwybitniejszych fotografów XX wieku. Zasłynął przede wszystkim ze swoich aktów i zdjęć mody. Ekstrawagancki sposób bycia, niezwykły życiorys oraz wybitne a zarazem szokujące zdjęcia, sprawiły że Newton urasta niemal do miana legendy i niedoścignionego wzoru zarówno amatorów, jak i bardziej zaawansowanych adeptów fotografii. Film „Helmut by June” przybliża nam postać artysty, ukazując go nie tylko przy pracy ale i w sytuacjach prywatnych. Dokument został zrealizowany amatorska kamerą przez żonę Newtona- June. Jest to swoisty pamiętnik, łączący refleksje nad pracą mistrza i portret małżeństwa fotografów. Możemy podejrzeć techniki pracy artysty, jego zachowanie na planie oraz dowiedzieć się czym dla Newtona jest fotografia i dobrze wykonane zdjęcie. June patrzy na męża z podziwem ale też z dużą dozą humoru. Nie jest to z pewnością obiektywne przedstawienie sylwetki artysty, jednak film warty jest polecenia, nie tylko fanom Newtona, ale wszystkim fotografującym. 08 reklama Brak Ci pewności siebie? Chcesz zrobić dobre wrażenie na pracodawcy? Szkolenie „Warsztaty NLP” pomogą. Sprawdź na fsd.edu.pl Nie tu i nie teraz Ważne jest nie tyle odzwierciedlanie rzeczywistości, co zapanowanie nad świadomością widza – uważa Michael Fried. Jak sztuka może zabrać widza w niedostępne na co dzień obszary? Michael Fried, wybitny amerykański krytyk sztuki i wykładowca na Uniwersytecie Johna Hopkinsa w Baltimore, podczas krakowskiego Conrad Festival podzielił się z publicznością zgromadzoną w Muzeum Sztuki Współczesnej „MOCAK” swoimi rozważaniami na temat - jak je określa - „teatralności” i „zaabsorbowania” w sztukach plastycznych i fotografii. „Teatralność” odnajduje w nurcie minimalizmu, a „zaabsorbowanie” w malarstwie osiemnastowiecznym, potem impresjonistycznym, a współcześnie w pracach niektórych fotografów. Nauczyciel Frieda, Clement Greenberg, w znanym eseju pt. „Awangarda i kicz” (1939) udowadniał, że sztuka awangardowa i wysoki modernizm przeciwstawiają się „kiczowi”, jak nazywał prymitywizację kultury w czasach konsumpcjonizmu. Dzieła epoki wysokiego modernizmu cechują się prostotą i oszczędnością. Wciąż jednak możemy powiedzieć, że istnieje określona ich wymowa, właściwa interpretacja. Następujący później minimalizm jest już jednak całkowicie subiektywny - nie ma jednej, poprawnej interpretacji dzieła, nie ma określonego klucza. Dzieła nie można „zrozumieć”, można mieć co najwyżej związane z nim wrażenia. Minimalizm - powie Fried - dostarcza jedynie efektownych, płytkich doświadczeń („teatralność”), nie oferując widzowi właściwego przeżycia estetycznego, a ponieważ jest wyzuty z treści, nie inspiruje do poszukiwania i pozostawia widza w jego zwykłym, nie-transcendentalym, świecie. Sztuka powinna natomiast zabierać nas, wręcz „wciągać”, w niedostępne na codzień obszary. „Teatralność” przeciwstawia Fried „zaabsorbowaniu”, które ma szansę istnieć dopóty, dopóki widz nie uzmysławia sobie aktu obserwacji, nie zastanawia się nad tym, że jest widzem. Jakie okoliczności temu sprzyjają? Postacie uwiecznione na obrazach bądź fotografiach same muszą sprawiać wrażenie takiego zaabsorbowania jakimś wydarzeniem czy czynnością, byśmy nie podejrzewali ich nawet o to, że mogłyby być świadome naszej obecności. Ślady takich zabiegów odszukał Fried w malarstwie XVIII wieku, a potem w impresjonizmie. Na obrazie „Chłopiec ustawiający domek z kart” Chardina widzimy osobę całkowicie pochłoniętą wykonywaną czynnością, nieświadomą otoczenia, a przez to i bycia postrzeganą. Podobnie – mówi Fried – w sztukach Diderota aktorzy starają się grać tak, by publiczność miała wrażenie, że podgląda zajęte sobą postacie (czyż nie przywodzi to na myśl programów „reality show”?). Kolejne przykłady opisywanego przez siebie zjawiska znajduje badacz w „Przysiędze Horacjuszy” Da- vide’a, „Barze w Folies-Bergère” Maneta (kelnerka patrzy na nas, czy kogoś stojącego obok?) czy „Tratwie Meduzy” Géricault (daleko, daleko w tle znajduje się ledwie widoczny, malutki stateczek, który skupia całą uwagę wycieńczonych rozbitków, pozwalając nam pozostać w cieniu). Renesans tego podejścia obserwuje Fried we współczesnej fotografii („Why Photography Matters as Art as Never Before”, 2008), wskazując na twórców realizujących zdjęcia wielkoformatowe. Szczególnie skupia się na pracach kanadyjskiego fotografa, Jeffa Walla. „Morning cleaning” przedstawia mężczyznę myjącego szyby w przestronnym pokoju oświetlonym wschodzącym słońcem. Zdjęcie sprawia wrażenie spontanicznego, choć w rzeczywistości zostało - jak większość dzieł artysty - starannie zaplanowane. Wall, by w sposób doskonały zarejestrować ów obraz, potrzebował kilku dni – sprzątacz musiał więc uczestniczyć w pracy fotografa. Na fotografii „Men waiting” widzimy mężczyzn oczekujących na otwarcie biura pośrednictwa pracy. Wyglądają zupełnie zwyczajnie, a jednak zostali opłaceni i rozstawieni w wybranych przez artystę miejscach. Prace Walla nie są „szczere”, mają jedynie wyglądać na tyle wiarygodnie, by zawładnąć naszą uwagą. Widać to jeszcze wyraźniej na zdjęciu „Boy falling from a tree” („Chło- Skompaktowany błysk Każdy fotografujący w swojej karierze napotyka moment, kiedy chce zrobić coś więcej ze światłem błyskowym niż tylko strzelać płaskim flashem prosto w twarz modela. Jednak nie wszyscy mają wtedy możliwość praktykowania na profesjonalnym studyjnym sprzęcie oświetleniowym . Z pomocą przychodzi nam technika nazwana przez kolegów z zachodu strobingiem. Cała sztuka polega na umiejętnym wykorzystaniu lamp reporterskich (lub innego prostego i taniego oświetlenia) w celu uzyskania efektów porównywalnych do tych, które uzyskują użytkownicy topowych systemów Profoto czy Broncolora. Często jej opis rozwija się także jako sposób łączenia błysku małych źródeł światła z oświetleniem zastanym. Jedną z najważniejszych postaci świata strobingu i jego głównym propagatorem, jest twórca popularnego bloga Strobist.com, David Hobby. Strona ta ma na celu promowanie techniki oświetlenia wykreowanego przez fotografa przy użyciu lampy zdjętej z aparatu. Pozycję pioniera strobingu potwierdza zaliczenie go przez „Photo District News” do grupy pięciu najważniejszych fotografów internetu. Przygodę ze strobingiem najlepiej zacząć od zakupu zewnętrznej lampy „naaparatowej”. Nie musi być to topowy produkt za ok. 2 tys. złotych. Wystarczy tani „no name” lub używany, nieco starszy model. Najważniejsze, żeby posiadał regulację mocy błysku, co okaże się bardzo przydatne w naszej pracy. Następnym krokiem jest zdjęcie jej z sanek, aby uzyskać swobodę w sterowaniu kierunkiem, "Chłopiec ustawiający domek z kart" - Jean Chardin piec spadający z drzewa”), które jest skrzyżowaniem fotografii „snapshotowej”, migawkowej i pracowicie zbudowanego obrazu wielkoformatowego (Wall konstruuje scenę z wielu osobnych kadrów). Prace Thomasa Strutha z Muzeum Pergamońskiego przypominają zwykłe zdjęcia zwiedzających. Gdy się im jednak lepiej przyjrzymy, dostrzeżemy, że mało kto na tych fotografiach podziwia zgromadzone w muzeum dzieła - większość ludzi zajęta jest rozmową. Nic dziwnego, ponieważ z którego będzie padało światło. Żeby ją wyzwolić musimy zdecydować się na jeden z trzech sposobów: elektryczny, optyczny lub radiowy. Pierwszy polega na użyciu kabla synchro. Plus? Mała cena, a po dołożeniu niewielkiej sumy, możemy kupić wersję z opcją przenoszenia automatyki pomiaru błysku. Największym ograniczeniem jest mały zasięg i problem z mogącym ograniczać komfort pracy kablem. Drugim sposobem jest wykorzystanie fotoceli (elementu reagującego na Dysponując lampami i odpowiednim zacięciem nigdy nie będziemy ograniczeni ilością świata zastanego a jedynie naszą wyobraźnią. fot. Dorota Bigo & Krystian Szczęsny wszyscy oni są znajomymi autora, wynajętymi do stworzenia odpowiednio zbalansowanej kompozycji. Przykłady te ilustrują przekonanie Michaela Frieda, że w fotografii ważne jest nie tyle odzwierciedlanie rzeczywistości, co zapanowanie nad świadomością widza. Może powinniśmy zagrać w tę grę? W końcu to ona pozwala nam doświadczać niecodziennego, być nie tu i nie teraz. Karol Leon Pantelewicz błysk innej lamy) lub podczerwieni (wyzwalanie i sterowanie lampą za pomocą fal wysyłanych z innej lampy lub specjalnego sterownika). Główną wadą tego rozwiązania jest fakt, że wszystkie nadajniki i odbiorniki muszą widzieć błysk lub siebie nawzajem. Powyższe problemy rozwiązuje trzecia opcja, polegająca na wyborze drogi radiowej, która posiada największy zasięg, wygodę pracy, niezawodność i niestety najwyższą cenę. Jeżeli wybierzemy lampę i sposób jej wyzwalania to nie pozostaje nic innego jak trening, trening i jeszcze raz trening. Kiedy opanujemy już ten podstawowy zestaw, warto zdecydować się na rozbudowanie go o kolejne lampy i modyfikatory światła jak zmiękczające parasolki, skupiające strumienice, kierunkujące plastry miodu czy w końcu zmieniające barwę światła filtry żelowe . Rozwijając swoją wiedzę o błysku należy pamiętać, że filozofią strobingu jest stworzenie oświetlenia, które łączy zalety możliwości wykreowania wyszukanego światła przy jednoczesnym zachowaniu maksymalnej mobilności i niewygórowanej ceny stworzenia całego zestawu. Dla tych, którzy chcą wiedzieć więcej: – Strobist Lightning 101, Podstawy oświetlenia Strobistowego; David Hobby – darmowy e-book do znalezienia w internecie, – Z pamiętnika lampy błyskowej; Joe McNally, Wydawnictwo Galaktyka, – Okiem strobisty, Błyskotliwy poradnik fotograficzny; Zeke Kamm, Wydawnictwo Galaktyka, – Lampy błyskowe w praktyce; Kirk Tuck, Wydawnictwo Galaktyka. Krystian Szczęsny 09 KULTURA KULTURA Wiktoria to także trzydziestolatka z nieślubnym dzieckiem i zawodem miłosnym na koncie. Podróż, w jaką nas zabiera to próba znalezienia odpowiedzi, w jakim miejscu znajdujemy się dzisiaj. Ile z nadziei i marzeń podsycanych przez rewolucję lat 90. udało się rzeczywiście zrealizować, a które z nich zamieniły się w rozczarowania i pretensje? „Rewolucja balonowa” to przede wszystkim świetnie napisany monodram, stworzony specjalnie dla odtwórczyni roli Wiktorii przez zdobywczynię Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej – Julię Holewińską, który na przemian bawi i wzrusza, ani na chwilę nie pozwalając na wyjście poza ramy sentymentalnej podróży w lata 90. Teatr Powszechny w Warszawie, reż. Sławomir Batyra, premiera 27 listopada 2011 Scena 100 Karolina Sendal w sobie dwie postacie, które odsłania przed widzem podczas przedstawienia – małą dziewczynkę, będącą świadkiem przemian, których podłoże polityczne było dla niej jeszcze wtedy niezupełnie zrozumiałe. Przemiany te postrzegała więc głównie poprzez stopniową zmianę mentalności swoich rodziców – wizerunku matki, która z kury domowej przeistacza się w bizneswoman rodem z kultowego serialu, z modną fryzurą i zamiłowaniem do marki Amway oraz ojca, który - ze swoją staromodną koszulą w kratę - nie do końca przystaje do napływających z Zachodu trendów. Anatomia depeszy Podręczników nie czyta się zwykle dla przyjemności. Istnieją tylko, gdy zbliża się egzamin lub kolokwium. Potem znikają. Z książką Wojciecha Kaźmierczaka „Dziennikarstwo agencyjne w teorii i praktyce” jest inaczej. Dobrze się z niej uczy, ale też świetnie się ją czyta Pierwsza pozycja z serii skryptów wydawanych przez Instytutu Dziennikarstwa UW poświęcona została tajnikom dziennikarstwa agencyjnego. „Dziennikarstwo agencyjne” jest z założenia skryptem, a więc jest to zwięzła forma, kompilacja samych najważniejszych wiadomości, istotnych szczegółów i wszystkiego tego, na co student pow inien z wrócić uwagę. Ale to co różni książkę Wojciecha Kaźmierczaka od tradycyjnych skryptów to atrakcyjność formy. Czyta się ją bowiem z dużym zainteresowaniem. Każdy rozdział oparzony jes t t y tu łem i le adem, podręcznikowe informacje zilustrowane są przykładami wziętymi z ży- 22 10 cia różnych agencji prasowych. Po każdym temacie w kilku punktach wymienione są najważniejsze informacje rozdziału. Takie podsumowanie przyda się zwłaszcza studentom powtarzającym do egzaminu. Wiele dają też spisane doświadczenia zawodowe autora, który jest wieloletnim współpracownikiem Polskiej Agencji Prasowej. Jego subiektywne komentarze dodają wiarygodności oraz rysują czytelny obraz pracy dziennikarza agencyjnego. Najciekawszym fragmentem skryptu jest jego końcówka, gdzie o tajnikach pracy piszą sami dziennikarze. Krzysztof Strzępka, z działu politycznego PA P, opow iada o swoich doświadczeniach ze Smoleńska, gdzie był zaraz po katastrofie prezydenckiego samolotu. Pisze np., że panował tam wielki chaos, nikt nic nie wiedział, nie było żadnej organizacji. Sami dziennikarze wspólnie próbowali docierać do kolejnych źródeł informacji. Na tym kon- kretnym wydarzeniu można się uczyć, jak działa mechanizm agencji prasowej, jak zachowują się dziennikarze i jak się pracuje w trudnych i nieprzewidywalnych warunkach. „Dziennikarstwo agencyjne w teorii i praktyce” powinno zainteresować nie tylko studentów uczących się warsztatu, ale również tych, którzy dopiero wybierają specjalizację. Wojciech Kaźmierczak odpowiada na wiele pytań, które mogą nurtować niezdecydowanych. Nie rozwieje na pewno wszystkich wątpliwości, ale da klarowny obraz tej formy dziennikarstwa, pozwalając, aby czytelnik zobaczył ją od kuchni. Wojciech Kaźmierczak „Dziennikarstwo agencyjne w teorii i praktyce” Seria: Wiedza i warsztat Warszawa 2011 Wydawnictwo Skorpion Alicja Skorupko o tym, że psychoanaliza omija całe spektrum zjawisk psychicznych, paranormalnych czy religijnych, ale żadna scena nie obrazuje jego słów. Nie czuć w filmie Cronenbera atmosfery tajemnicy. Nawet jeśli z początku jej obecność jest sygnalizowana, film zostaje z niej stopniowo odarty. Nawet ojcowie psychoanalizy rozszyfrowujący swoje sny wypadają zupełnie zwyczajnie. Po pierwszych scenach z oszalałą Sabiną napięcie spada, a film niebezpiecznie zmierza w stronę melodramatu. Nie pomaga sposób nakręcenia „Niebezpiecznej metody”, który jest do bólu podręcznikowy. Widza czeka, zatem ponad półtorej godziny niczym nieurozmaiconych scen dialogowych, które byłyby do przyjęcia 60 lat temu, ale dzisiaj zwyczajnie nużą. Reżyser, który tak wiele miejsca w swojej twórczości poświęcił ciału, jego rządzom, np. w „Crashu: Niebezpiecznym pożądaniu”, czy deformacjom w „Musze”, prawie zupełnie nie uwypuklił go w kontekście opowiadanej historii. A przecież czasy wykrochmalonej elegancji i dewocji końca XIX wieku nadają się idealnie do ukazania fasadowości moralności. Jedynym momentem, w którym cielesność zostaje naprawdę wydobyta zza parawanu poprawności jest świetna scena, w której Sabina rani w policzek niczego niespodziewającego się Junga. Kanadyjski reżyser w swoich filmach niejednokrotnie poruszał temat ludzkiej psychiki i świadomości. W „eXistenZ” była to groźba jej technicznego rozszerzania, w „Nagim Lunchu” niemożność odróżnienia prawdy od wytworu umysłu. Niestety dyskusje Junga z Freudem, będące początkowo ciekawym starciem mię- dzy nowym a starym, idealizmem a pragmatyzmem, po pewnym czasie tracą impet. Zupełnie nie zaskoczą znawców tematu, a nawet nie wybiegają znacznie poza obiegową wiedzę. Aktorstwo Keiry Knightley w roli Sabiny, zwłaszcza gdy jej bohaterka jest zupełnie obłąkana, wydaje się lekko przeszarżowane. Freud w wykonaniu Viggo Mortensena ze swoim sztucznym angielskim akcentem jest wręcz karykaturalny. Bezbłędnie wypadł za to Fassbender w roli Junga - jest nienagannie eleganckim, naiwnym idealistą, stopniowo zmierzającym w stronę obłudy i wyrachowania. „Niebezpieczna metoda” Cronenberga zawodzi. Poza nielicznym momentami np. proroczym snem Junga dotyczącym nadchodzących wojen światowych czy eksperymentem psychoanalitycznym, który przeprowadza na swojej żonie, nie zagląda do głębin ludzkiej podświadomości. Dostajemy od Kanadyjczyka spokojny i przeciętny biograficzny melodramat, a to zdecydowanie za mało jak na twórcę tej klasy. Krystian Buczek Kino, które wymyka si´ schematom Nie dla idiotów Trzeci dzwonek. Cisza. Wybucha czerwień dekoracji. W jej ostrzu – szyderczy taniec postaci, jakby wyrwanych ze snu. W epicentrum ruchu, wibracji i zdarzeń – zmysłowa Anastazja w zwiewnej, czarnej sukni. Źródło nieszczęść, przyczyna bólu, obiekt pożądania i pogardy. Rozpięta między chaosem duszy a harmonią ciała. Między ironią a lękiem. Idiota Brala opowiada o Anastazji. A także o rozwarstwieniu człowieka, odwiecznej walce pomiędzy chwalebnym rozumem, a wstydliwą, prawie zwierzęcą zmysłowością. Grzegorz Bral, Twórca Teatru Pieśni Kozła, były współpracownik Gardzienic, to postać znana w kręgach teatru alternatywnego, reprezentującego podejście antropologiczne, zorientowane na poszukiwanie korzeni teatru i ludzkości, na ekspresję formy. Idiota Brala jest przeładowany formą, przesycony skomplikowanym ruchem scenicznym, poprzetykany niejasnymi obrazami, z których krzyczy do nas nagość, piękno, cielesność i… ogień. Przekonująco namalowane, zręcznie skomponowane i wieloznaczne. Ta wieloznaczność to problem – dla widza, który nie zna powieści Dostojewskiego. Widz taki nie wie, czego się chwycić, które elementy są częścią historii, a które fantasmagorycznym dopełnieniem. Jego uwaga jest nieustannie rozpraszana, jak przed ekranem kina – tylko tu obrazy niechętnie poddają się opresji rozumu, wymykają logice, odsyłając do emocji. Jeśli ktoś chciałby poznać Idiotę Dostojewskiego – radzę najpierw przeczytać książkę. Spektakl Brala to bardzo subiektywna i przetworzona wersja powieści i – bez wątpienia – nie dla idiotów… Idiota reżyseria: Grzegorz Bral Teatr Studio premiera: październik 2011 Wioletta Witkowska „Powiedz Fred, czego ty się boisz?” – pyta starszego brata Jerzy w jednej z pierwszych scen „Wymyku”. „Ja się nie boję” – odpowiada spokojnie Fred. Za tą pychę będzie musiał zapłacić wysoką cenę Alfred (Robert Więckiewicz) to ustatkowany poszukiwacz mocnych wrażeń, który nie przebiera w słowach i przedkłada nad nie czyny. Jerzy (Łukasz Simlat) to wykształcony, spokojny młodszy brat, który po latach przyjechał ze Stanów Zjednoczonych. Razem prowadzą niewielką, dobrze prosperującą firmę. To właśnie rodzinny biznes staje się ogniwem sporu między braćmi. Alfred uważa siebie za ojca sukcesu firmy i jest przeciwnikiem zmian. Jerzy dąży jej modernizacji. Wie, że tylko to pozwoli przetrwać przedsiębiorstwu. Jego plany zyskują aprobatę apodyktycznego, sparaliżowanego ojca (Marian Dziędziel), do tej pory nastawionego nieufnie do wszelkich zmian. Konflikt znajduje tragiczny finał w pociągu. W przedziale, w którym siedzą, grupa agresywnych wyrostków napastuje młodą dziewczynę. I tym razem role się odwracają - to męski Alfred pragnie uniknąć konfrontacji, a - wydawałoby się słabszy - Jerzy staje w obronie kobiety. Zostaje brutalnie pobity i wyrzucony z jadącego pociągu. Dlaczego Alfred nie zareagował? Stchórzył? A może przez chwilę stał fot. mat. promocyjne Lata 90. to w Polsce czas przemian ustrojowych, czas zamknięty już w podręcznikach od historii. Wydawać by się mogło, że jest to także czas bardziej naszych rodziców, cioć i wujków, niż nasz - pokolenia dwudziestoparolatków. Czy na pewno? „Rewolucja balonowa” to historia pewnego dzieciństwa, rozgrywającego się na polu przemian ustrojowych, wtopionego w przeobrażające się schematy. To także opowieść dzisiejszej trzydziestolatki dokonała w swoim życiu określonych, nie zawsze trafnych wyborów. Jest to próba rozliczenia z przeszłością, mitami minionej rzeczywistości, których weryfikacji dokonała znana nam już współczesność. Monodram wystawiany na deskach Teatru Powszechnego to sentymentalna podróż do minionych czasów, od których dzieli nas granica zaledwie dwudziestu kilku lat. A jednak jest to podróż egzotyczna, wielobarwna, odsłaniająca absurdy tamtego czasu, odmienne gusta i modele życia. Przedstawienie przybliża widzom lata 90., za pomocą kreacji bohaterki – świetnie zagranej przez Katarzynę Marię Zielińską. Rysuje także portret pokolenia wychowanego na gruncie przełomowych zmian. Jest to portret malowany przez pełną ekspresji grę, dla której tło stanowią stare zdjęcia i projekcje wideo oraz głos z przeszłości, pobrzmiewający piosenkami Papa Dance. Wiktoria to postać niejednoznaczna. Nadal tkwią w niej talizmany i duchy przeszłości – smak balonowej gumy Donald, bohaterowie „Dynastii” oraz wspomnienie wycieczki do raju pełnego supermarketów i coca coli, jaką były odwiedziny u wujka mieszkającego w Norwegii. Wiktoria kryje Jednym z najbardziej oczekiwanych wydarzeń tegorocznego festiwalu w Wenecji była premiera „Niebezpiecznej metody” Davida Cronenberga. Atmosferę podgrzewała informacja o tym, że najnowsze dzieło znanego z kontrowersji reżysera będzie filmem kostiumowym, osnutym wokół najsłynniejszego sporu między ojcami psychoanalizy Zygmuntem Freudem i Carlem Jungiem „Niebezpieczna metoda” zaczyna się mocno – wyrywająca się służącym i wijąca się w szale Sabina Spielrein (Keira Knightley) trafia do ekskluzywnej kliniki dla umysłowo chorych pod opiekę młodego doktora Carla Junga (Michael Fassbender). Jung zaczyna kurację nowej pacjentki, stosując metodę leczenia przez rozmowę, której podstawy stworzył jego autorytet i pionier w dziedzinie psychoanalizy Zygmunt Freud (Viggo Mortensen). Młody lekarz wierzy nie tylko w wyleczenie Sabiny, ale także możliwość rozwoju jej zainteresowań. Kobieta interesuje się medycyną, zaczyna pomagać Jungowi w jego eksperymentach i jest tylko kwestią czasu, kiedy ich wzajemna fascynacja wyjdzie poza gabinet lekarski. Jung zmaga się z rodzącą się pokusą – żyje w spokojnym małżeństwie z bogatą kobietą i jest szczęśliwym ojcem stale powiększającej się gromadki dzieci ale pożąda Sabinę, która spełnia się tylko w związku opartym na brutalnym poddaństwie wobec lekarza. Jung prowadzi naukowe dyskusje z Freudem. Opowiada o pacjentce i próbuje przekonać, że seksualność nie jest kluczem do zrozumienia psychiki człowieka. Jednocześnie pogrąża się w destrukcyjny romans. Problemem „Niebezpiecznej metody” jest jej przegadanie - Jung z pasją mówi Freudowi fot. mat. promocyjne Rewolucja o smaku „Donalda” Rozczarowujàca metoda się mściwym Kainem i celowo nie pomógł bratu? Ciężko ranny Jerzy zapada w śpiączkę a Alfred serwuje bliskim inną wersję zdarzeń. Kłamstwo szybko wychodzi na jaw a mężczyzna musi przewartościować swoje życie, by móc spojrzeć w lustro i w oczy swoim najbliższym. „Wymyk” to zjawisko niezwykle rzadkie i cenne we współczesnym, polskim kinie . Wielkość tego filmu tkwi w tym, że nie ma w nim pretensji do wielkości. Greg Zgliński, reżyser i współscenarzysta „Wymyku” nie moralizuje, nie podsuwa jedynie słusznych interpretacji i ocen a przede wszystkim nie próbuje powiedzieć wszystkiego. Widać w filmie Zglińskiego refleksję nad przypadkowością i kruchością ludzkiego życia. Scena, w której bohaterowie próbują dogonić rusza- jący z peronu tragiczny pociąg, nasuwa wyraźne skojarzenia z podobną sceną z „Przypadku” Krzysztofa Kieślowskiego. Skojarzenia te nie są bezzasadne – Zgliński był jednym z ostatnich uczniów mistrza i inspiracje jego filmami są w „Wymyku” wyraźne. Film Zglińskiego to unikająca sztampy przypowieść – choć jest uniwersalna i mogłaby dziać się wszę- dzie, zarysowane przez reżysera tło akcji jest niezwykle realistyczne. Zgliński nie pokazał, jak to mają w zwyczaju nasi filmowcy, nieistniejącej „klasy średniej” mieszkającej w apartamentowcach z widokiem na Pałac Kultury ani stereotypowej popegeerowskiej prowincji, ale realną klasę średnią z małych miasteczek. „Wymyk” to także aktorski popis Więckiewicza, który tym filmem udowadnia, że należy do absolutnej czołówki. Jego gra jest oszczędna, ale jednocześnie niesamowicie sugestywna - wystarczy jedno zbliżenie jego napiętej twarzy, by poczuć targające nim, skrywane emocje. Na uwagę zasługuje także Gabriela Muskała jako Wiola, żona Alfreda, nagrodzona za tę rolę na tegorocznym festiwalu w Gdyni. Jej stopniowe odkrywanie emocji i przemiana z uległej wobec męża w niezależną kobietę są bardzo wiarygodne. Czym jest tytułowy wymyk? Dosłownie ćwiczeniem gimnastycznym, które polega na obrocie wokół drążka i powrocie do stanu równowagi? A może chwilą, która na moment wymknęła się z rąk głównego bohatera i zadecydowała o jego dalszym życiu? Po seansie wyjdziemy z wieloma pytaniami, także dotyczącymi nas samych. W końcu każdego dnia, w każdej minucie ktoś ma swój „wymyk”. Krystian Buczek 11 to fall www.michaldabrowski.com
Podobne dokumenty
nr 33
Kiepiel, Anna Kiedrzynek, Łukasz Lachecki, Klaudia Lis Paulina Mućko, Ewa Piskorska, Agnieszka Plister, Radek Pulkowski, Aleksandra Siemiradzka, Alicja Skorupko, Adrian Stachowski, Krystian Szczęsn...
Bardziej szczegółowo