Z pamiętnika lisiarza - PZŁ Lublin
Transkrypt
Z pamiętnika lisiarza - PZŁ Lublin
Z racji Świąt Wielkanocnych, składamy najserdeczniejsze życzenia. Wszystkim myśliwym oraz naszym przyjaciołom, ślemy moc serdeczności. Niech tegoroczna Wielkanoc ogarnie Was szczególną tradycją i nowymi szczęśliwymi przeżyciami, jak również, aby Święta umocniły Waszą wiarę, podniosły na duchu i napełniły Wasze serca radością, życzliwością oraz serdecznością. Życzymy również, aby dar Zmartwychwstania Pańskiego niosący odrodzenie duchowe, napełnił wszystkich spokojem i wiarą oraz zapewnił siłę w pokonywaniu trudności i pozwolił z optymizmem i ufnością patrzeć w przyszłość. Niech odradzająca się po raz kolejny do życia wiosenna przyroda napawa optymizmem, a opatrzność naszego patrona św. Huberta nigdy Was nie opuszcza. Mirosław Guściora Prezes Okręgowej Rady Łowieckiej Marian Flis Łowczy Okręgowy Przewodniczący Zarządu Okręgowego Szanowni Czytelnicy. Łowiec Lubelski Kwartalnik Okręgowej Rady Łowieckiej w Lublinie Redakcja: Jan Bogdan Kozyra – redaktor naczelny (e-mail: [email protected]), Tomasz Hubert Marcinkowski Dariusz Topyła Andrzej Wrona Wydawca: Polski Związek Łowiecki Zarząd Okręgowy i Okręgowa Rada Łowiecka w Lublinie 20-071 Lublin, ul. Wieniawska 10 tel.: 0-81 / 532 78 28 www.lowiecki.lublin.pl e-mail: [email protected] Projekt graficzny, opracowanie redakcyjne i korekta: J. Bogdan Kozyra ISSN 1429-4206 Redakcja zastrzega sobie prawo skrótów, poprawek i uzupełnień oraz opracowania redakcyjnego w przypadku wykorzystania w druku nadesłanego materiału. Opinie wyrażone przez autorów na łamach kwartalnika, nie zawsze są zgodne z poglądami redakcji. Redakcja nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam, ogłoszeń, materiałów sponsorowanych i listów. Przedruki z „Łowca Lubelskiego” dozwolone są wyłącznie za uprzednią zgodą redakcji. Redakcja zastrzega sobie możliwość nieodpłatnego wykorzystania nadesłanych materiałów na stronach internetowych okręgowej organizacji łowieckiej. Łamanie, skład i druk: Zakłady Poligraficzne AJG Wielkimi krokami zbliżają się wybory, nie tylko w Polskim Związku Łowieckim. Już 10 maja pierwsza tura wyborów prezydenckich. Mam nadzieję, że tym razem Prezydent Bronisław Komorowski, dla potrzeb kampanii wyborczej, nie wyprze się przynależności do grona myśliwych. Jako człowiek światły zapewne wie, że odżegnywanie się od polowań pozornie tylko przysparza mu głosów. Te pozory funkcjonują głównie dzięki antyłowieckim mediom i na zasadzie kłamstw, braku rzetelności i chwytów poniżej pasa. Oczywiście jesteśmy świadomi tego, że te negatywne zjawiska nierozerwalnie związane są z polityką, jednakże od głowy państwa należałoby oczekiwać wzniesienia się ponad populizm, w przekonaniu, że istotniejszymi tutaj są historia, tradycja i przyroda oraz pożytki płynące dla niej z łowiectwa. W październiku odbędą się wybory parlamentarne. To od ludzi, którzy zasiądą w ławach poselskich i senatorskich zależeć będzie treść ustawy Prawo łowieckie. Życzeniem dziesiątek tysięcy Polaków związanych z przyrodą, mających z nią bezpośredni kontakt jest, by znaleźli się tam wybrańcy kierujący się rozsądkiem, wiedzą, uczciwością i brakiem oportunizmu powodowanym li tylko partykularnym celem. Paradoksalnie, znacznie mniejszy wpływ na kształt łowiectwa będą miały wybory w Zrzeszeniu. Chyba najmniej zależeć będzie on od wyborów w kołach, nieco więcej od wyborów na szczeblu okręgu, no, i chyba najwięcej od tych, którzy piastować będą funkcje w organach centralnych PZŁ. Niemniej jednak, myśliwi z niecierpliwością i z niepewnością oczekują na wyniki wszystkich wyborów. To, że zmieni się ustawa Prawo łowieckie – już na początku przyszłego roku – jest pewne. Istota rzeczy polega na tym, jakie będą to zmiany, jak daleko sięgające i jaki wpływ na nie będzie miał Polski Związek Łowiecki. Oczywistym jest, że zmiany te w dużej mierze zależeć będą od tych, których wybierzemy we wszystkich wyżej wymienionych wyborach. W obecnym wydaniu Łowca Lubelskiego przeczytacie o wielu pozytywnych zjawiskach wśród myśliwych, ale także o negatywach. Ciesząc się z odwołań do tradycji, z etycznych postępowań, z szerzenia pozytywnego i prawdziwego obrazu łowiectwa wśród młodzieży i społeczeństwa, nie można przeoczyć tej przysłowiowej łyżki dziegciu w beczce miodu, poczynając od niby niewinnego nieprzyznania się kolegom o strzelaniu do łani, a kończąc na kłusowniczym procederze wśród myśliwych. Dobrze, że wśród nas są tacy, którzy to dostrzegają i nie chcą tego ukrywać. Równie dobrze, że nie brakuje myśliwych, którzy mimo przeciwności losu, mimo różnych okoliczności nie zarzucają pasji łowieckiej. Przykładem niech będzie rodzina Jankowskich, dla której przez kilka pokoleń polowania stanowiły sedno życia, były namiętnością i sposobem na przetrwanie. Przykładem niech będą myśliwi z Polish Hunter Club of Canada, którzy tysiące kilometrów od Ojczyzny – tak, jak Jankowscy – nie zapominają skąd ich ród, dbają, pokazują i cieszą się tradycją polowań, polskich polowań. Korzystajmy z dobrych przykładów, czego Wam życzę w obliczu nadchodzących świąt. J. Bogdan Kozyra SPIS TREŚCI STRZELECTWO MYŚLIWSKI KRĄG Polonijne zawody strzeleckie w Kanadzie ........................ str. 18 Dianom - 8 marca .................................................................. str. 20 Posiedzenie Okręgowej Rady Łoowieckiej ................... str. 2 Narada prezesów kół łowieckich ...................................... str. 2 Noworoczne spotkanie seniorów łowiectwa ................ str. 3 Ślubowanie sędziów sądu łowieckiego ............................ str. 3 Tradycja i obyczaje .............................................................. str. 4 Samotność i towarzystwo .................................................. str. 5 Spotkania z kłusownikami .................................................. str. 6 Włośnica - ciągle niebezpieczna ! ..................................... str. 7 MYŚLIWI I SPOŁECZEŃSTWO KULTURA, TRADYCJA, WSPOMNIENIA BIGOS MYŚLIWSKI Henio „Mortales” ................................................................ str. 10 Z pamiętnika lisiarza ........................................................... str. 11 Polish Hunting Club of Canada ........................................ str. 13 Michał Jankowski .................................................................. str. 14 Jeleń miał szczęście ................................................................ str. 26 Wilki z jedynki ........................................................................ str. 26 Dzik z podchodu .................................................................... str. 26 KYNOLOGIA Pożegnanie seniora ................................................................ str. 27 Bronek ...................................................................................... str. 27 Będziemy polować z psami ? ............................................. str. 16 W KOŁACH ŁOWIECKICH Zapiski z azotropowych ambon .......................................... str. 22 Łowiecka edukacja młodych ................................................ str. 24 Bar karnawałowo-walentynkowy ........................................ str 24 Rozbawiony sokół ................................................................... str. 25 Z ŻAŁOBNEJ KARTY Józef Brandt. Urodził się w Szczebrzeszynie na Lubelszczyźnie w 1841 r. Był jednym z najwybitniejszym polskich malarzy batalistów. Naukę malarstwa rozpoczął w Warszawie pod okiem Juliusza Kossaka. Kształcił się też w pracowni Leona Cognieta. Po powrocie do kraju, w 1861 debiutował na wystawie w warszawskim TZSP. Od 1863 kontynuował studia w monachijskiej ASP u Franza Adama. W 1870 otworzył w Monachium własną pracownię i niebawem stał się przywódcą, „generałem” tamtejszej polskiej kolonii artystycznej i nauczycielem wielu malarzy. Został honorowym profesorem Akademii w Monachium (1878), członkiem Akademii w Berlinie (1877) i Pradze (1900). Odznaczony wysokimi orderami, wyróżniany medalami i nagrodami na międzynarodowych wystawach, cieszył się prawdziwie europejską sławą. Mieszkając i tworząc poza krajem zawsze wyraźnie podkreślał swoją polskość. Malował epizody z historii polskich wojen, a także sceny rodzajowe – jeźdźców, polowania, jarmarki. Jego barwne, pełne ruchu i perfekcyjne warsztatowo obrazy podziwiano powszechnie, jako najlepszy przykład wysoko wówczas cenionej „szkoły polskiej”. (Patrz także ŁL 4/2002 i 2/2008). Obraz „Dojeżdżacz oczekujący panów” tytułowany także ”Dojeżdżacz z chartami”, malował Brandt w rodzinnej posiadłości w Orońsku koło Radomia, gdzie od 1877 spędzał letnie wakacje. W domu aukcyjnym Agra-Art wyceniono ten obraz na 300 000 zł. Dojeżdżacz oczekujący panów, ok. 1880, 50.8 x 63.5 cm, olej, płótno 2 Myśliwski krąg To było jubileuszowe w tej kadencji, XX posiedzenie Okręgowej Rady Łowieckiej w Lublinie. Otworzono je chwilą ciszy, poświęconą pamięci zmarłego myśliwego, Józefa Mizaka. Po zatwierdzeniu protokołu z poprzedniego posiedzenia ORŁ, zaopiniowano projekt – po dyskusji – preliminarza budżetowego na 2015 rok, przedstawionego przez łowczego okręgowego, Mariana Flisa. Ocenę realizacji uchwał XVIII Okręgowego Zjazdu Delegatów Polskiego Związku Łowieckiego w Lublinie przełożono na następne posiedzenie Rady. Przyjęto projekty planów pracy komisji problemowych ORŁ na 2015 rok. Między innymi wynika z nich, że 20 czerwca zorganizowane zostaną III Lubelskie Dni Kultury Łowieckiej. Tradycyjnie już, zorganizowane będą konkursy pracy psów: regionalne dzikarzy i norowców – 25 i 26 kwietnia oraz Międzynarodowy Konkurs Pracy Wyżłów Wielostronnych w dniach 10-11 października. Planuje się zorganizować konkurs fotograficzno-plastyczny o tematyce przyrodniczej, wspólnie z Ligą Ochrony Przyrody oraz konkurs lisiarzy. Stwierdzono, że niepokojącym zjawiskiem jest znikomy udział kół w dotowanej introdukcji zwierzyny drobnej. Przyjęto rezygnację z funkcji zastępcy Rzecznika Dyscyplinarnego Adama Mitkowskiego. Do składu redakcji Łowca Lubelskiego dokooptowano Tomasza Marcinkowskiego. Pozytywnie zaopiniowano wnioski o nadanie 3 Medali za Zasługi dla Łowiectwa Lubelszczyzny oraz 7 Złotych Medali Zasługi Łowieckiej, 9 – srebrnych i 28 – brązowych. Szeroko dyskutowano nad propozycją utworzenia na terenie OHZ Wierzchowiska ośrodka rehabilitacji zwierząt. JBK W dniu 25 lutego 2015 roku, w siedzibie zarządu okręgowego odbyła się narada prezesów kół naszego okręgu. Naradę rozpoczęła prezentacja produktów PKO Banku Polskiego skierowanych do myśliwych i kół łowieckich. Głównym wątkiem narady były sprawy związane z kończącą się kadencją organów kół oraz organów okręgowych i krajowych zrzeszenia. Tą część narady poprowadził mecenas Marcin Pasternak – kierownik Działu Prawnego Zarządu Głównego PZŁ w Warszawie. Po omówieniu podstawowych kwestii związanych z wyborami władz kół łowieckich oraz delegatów na okręgowe zjazdy delegatów, przedyskutowane zostały zagadnienia związane z nowelizacją ustawy Prawo łowieckie, w zakresie zaproponowanych rozwiązań dotyczących obwodów łowieckich oraz nowym projektem ustawy dotyczącej szkód łowieckich i nieco nowatorskich rozwiązań w zakresie odpowiedzialności za nie. Na naradzie poruszone zostały również sprawy związane z bieżącą działalnością okręgu, przekazane komunikaty oraz zagadnienia dotyczące kolejnej inwentaryzacji łosi, zgodnie z wytycznymi Ministerstwa Środowiska. Marian Flis Myśliwski krąg 3 W dniu 28 stycznia 2015 roku, w siedzibie zarządu okręgowego odbyło się rokroczne spotkanie seniorów – działaczy łowieckich naszego okręgu. Podczas spotkania łowczy okręgowy przekazał wszystkim najlepsze życzenia noworoczne, jak również złożył krótką informację na temat obecnych zagrożeń łowiectwa, które związane jest z naszą cywilizacją od zawsze. Tradycją stało się już, że podczas tego rodzaju uroczystych spotkań seniorzy, którzy mogą poszczycić się ponad 50-letnią przynależnością do Polskiego Związku Łowieckiego uhonorowani zostali stosowną odznaką. Całość spotkania miała koleżeński charakter, toteż po wspólnym toaście i symbolicznym odśpiewaniu „stu lat”, uczestnicy przy dźwiękach muzyki udali się na poczęstunek, gdzie odżyły nawet te bardzo odległe wspomnienia. Frekwencja na spotkaniu świadczy o tym, iż tego rodzaju inicjatywy są cenne i trzeba je kontynuować w przyszłości. Marian Flis W dniu 15 stycznia br., na sygnał rogu myśliwskiego obwieszczającego polowanie zbiorowe w obwodzie łowieckim nr 177 OHZ Wierzchowiska, stawili się sędziowie Okręgowego Sądu Łowieckiego w Lublinie i i Rzecznicy Dyscyplinarni. W polowaniu wzięli udział również: przewodniczący Kapituły Odznaczeń Łowieckich - Karol Cichowski, prezes ORŁ w Lublinie - Mirosław Guściora, członkowie ZO w Lublinie Andrzej Gaweł i Sławomir Łaska – prowadzący polowanie oraz starszy instruktor Łukasz Fedeńczuk. Mimo środka kalendarzowej zimy, polowanie odbyło się po czarnej stopie, a temperatura przypominała jesienną i to z jej wczesnej fazy, a nie zimową. W miłej, koleżeńskiej atmosferze udało się pozyskać 3 lisy, a królem polowania został Waldemar Kobylarz, który już w pierwszym pędzeniu jednym strzałem pozyskał mykitę. Wiele emocji przyniosły dwa pędzenia, w których były w sumie zaobserwowane 3 sztuki łosi-byków, z czego jeden kapitalny łopatacz. Podniosło to temperaturę łowów, choć jak wiadomo, obecnie łoś jest zwierzęciem łownym objętym całoroczną ochroną, to jednak widok wzbudził w polujących czar dawnych łowów. Jednak w polowaniu tym nie ilość strzałów, nawet tych celnych, miała znaczenie, czy wielkość pokotu, lecz ranga wypowiedzianej strofy przyrzeczenia, jaką złożyli sędziowie przy uroczystym pokocie kończącym polowanie: „Mając świadomość, że sędziowie sądów łowieckich są niezawiśli, przyrzekam kierować się normami prawa i etyki łowieckiej oraz stać na ich straży”. Ślubowanie przyjął prezes ORŁ w Lublinie, Mirosław Guściora. Sławomir Łaska 4 Myśliwski krąg Myśliwi z innych krajów zawsze są pod sporym wrażeniem naszych obyczajów łowieckich (nota bene – w większości przejętych od zachodnich sąsiadów). Ostatni kęs, pieczęć czy złom, to fragmenty polowania, którymi zaznaczamy, że nie jesteśmy w sklepie mięsnym czy na świniobiciu, a uczestniczymy w misterium o tysiącletniej historii. To znaczy również, że myśliwy jest nieodłączną częścią przyrody, cokolwiek by o tym nie pisały i nie bełkotały ekooszołomy. Zakrzyczymy kolegę przechodzącego przez pokot, czy układającego zwierzynę na lewym boku. Coraz mniej jest polowań nie zakończonych uroczystym pokotem (a bywają takie, bywają…). Dbałość o tradycję wzrasta z każdym sezonem i chwała nam za to. Tyle o tradycji….a obyczaje ? Tu niestety, bywa różnie – i nie mogę powiedzieć, że jest coraz lepiej. Na zbiorówkach, spora część kolegów „zapomina” pogratulować szczęśliwemu strzelcowi. Wytknie kolegom najmniejsze przewinienie. Klasyką jest wyliczenie 45 m przy strzale kolegi, a zaniechanie pomiaru przy własnym 60-metrowym dystansie. Do najbardziej haniebnych praktyk – bez wahania – zaliczam spór o zwierzynę. Jeśli komuś już tak strasznie zależy na tym zającu czy kogucie, niech zwróci się, bez przepychanki, do prowadzącego, bądź szanowanego nemroda o rozstrzygnięcie i przyjmie werdykt bez najmniejszego komentarza. Pomijam wstydliwym milczeniem przypadki głośnego krzyku „mój!”, przy jednoczesnych strzałach do koguta czy gacha. Rozumiem emocje łowieckie, ale nie powinny nam one przesłaniać istoty łowiectwa… Nie o mięcho przecież chodzi, koledzy, nie o mięcho. Za najbardziej nieeleganckie zachowanie przy stole, bez wątpienia uznaję odwrócenie się plecami, w pół słowa, do opowiadającego nam swą opowieść kolegi, którego do tej pory słuchaliśmy w miarę uważnie. Oczywiście, zdarza się, że kolega wypłynie na „szerokie wody oceanu” i brzegu (końca) nie widać. Bywa i tak… Proponuję w takim przypadku rozwiązanie, którego byłem świadkiem. Opowiadający kolega rozwijał kolejne wątki, gubiąc poprzednie. Do porządku przywołał go błagalny jęk z kąta „do brzegu, Stachu, k… do brzegu!” Nie chciałbym tu, broń Boże, wchodzić w rolę jakiegoś „magister elegantiarum”. Rzucam kamieniami, sam nie będąc bez grzechu. Chciałbym jedynie zwrócić uwagę, że będąc w gronie myśliwych, jesteśmy też (!) w towarzystwie. I kindersztuba obowiązuje. Jan Piotrowski Myśliwski krąg Dla wielu myśliwych kwintesencją ich pasji jest obcowanie z przyrodą w samotności. I ilekroć o tym mówią w towarzystwie, w oczach rozmówców widzą lekkie niedowierzanie – „eee, gada tak, bo mu tak wygodnie”. Nie przekonamy ich – trudno. Wiele napisano na ten temat, więc nie będę się rozwodził. Faktem jest, że niewielu z nas wyobraża sobie zasiadkę we dwóch na jednej ambonie. Przeżywanie spektaklu wschodu czy zachodu słońca, budzenie się do życia drobiazgu śpiewającego w maju o 3:00 rano, zamieranie odgłosów po zachodzie słońca – to lek na nasze codzienne stresy, zawodowe czy rodzinne. Z czasem uzależniamy się od tego psychotropu, a ludziska dziwią się, co takiego ciekawego może być w wielogodzinnym siedzeniu na ambonie i obserwowaniu „nieruchomego przecież” krajobrazu. A jednak… a jednak potrzebujemy i towarzystwa. Udane polowanie zbiorowe, to przecież nie tylko obfity pokot. To przede wszystkim atmosfera. Klimat wspólnoty pasji, doświadczeń, zrozumiałe tylko dla nas żarty i nieszkodliwe prześmiechy. Każdy z nas z pewnością uczestniczył w polowaniach, kiedy na pokocie różnorodność zwierza – a w duszy kac, bo dwóch kolegów pokłóciło się o zająca czy dzika. I odwrot- nie – na pokocie ubogo, a wszyscy wracają w znakomitych nastrojach. Samo życie. Istnieje jeszcze drugi rodzaj towarzystwa, nie wiem czy nie najważniejszy. To towarzysz łowów na polowaniu indywidualnym. To osoba, z którą długa podróż do i z łowiska, minie, jak z bata strzelił. Każdy z nas, kto poluje parę lat, na 100% miał sytuację, o której dziś mówi „sam nie dałbym za cholerę rady”. Nieważne czy to strzelona łania, odyniec, czy zakopana po osie terenówka. Sam nie poradzisz. Poluję już sporo lat i największą wartością dla mnie jest samotność w kontakcie z przyrodą i… pewność, że masz na kogo liczyć, kiedy znajdziesz się w kłopocie. Każdy, kto poluje, żeby upolować – wcześniej czy póź- 5 niej – dojdzie do wniosku, że „to nie to”. Bo jakie ma znaczenie, że strzeliłeś „złotego dzika”, jeśli nie masz towarzysza łowów, który z tobą podzieli tę radość. Towarzysz łowów, to wielka wartość, ale i zobowiązanie. Bo o 3:00 rano masz telefon od kumpla, krótki: „śpisz? nie? no to fajnie, przyjedź i pomóż mi znaleźć postrzałka”. Chciał-nie-chciał, trzeba pomóc….. ale warto, bo kiedy ty znajdziesz się w tej samej sytuacji, wiesz, że kompan, bez marudzenia powie: „będę za 20 minut”. Na marginesie: ciarki mi przechodzą po grzbiecie, kiedy słyszę o dochodzeniu postrzelonego odyńca w gęstych trawach, czy krzakach – samotnie. To oczywiste kuszenie losu. I to są dla mnie największe wartości łowiectwa. Janek Piotrowski 6 Myśliwski krąg „Strzelcem może być każdy żongler, natomiast myśliwym może być tylko ten człowiek, co ma duszę myśliwską i ogromne w sercu ukochanie przyrody”. Władysław Janta-Połczyński – „Estetyka łowiectwa” Kłusownictwo to nielegalne, niezgodne z prawem uprawianie myślistwa. Kłusownik, wg „Słownika języka łowieckiego” Stanisława Hoppe, to człowiek uprawiający polowanie, łowienie zwierzyny lub rybołówstwo w czasie ochronnym lub w sposób niezgodny z prawem. Najgroźniejszym dla zwierzyny i najtrudniejszym do zdemaskowania jest kłusownik-myśliwy. Niestety, zdarza się, że również wśród myśliwych, podobnie jak i w innych społecznościach znajdują się tzw. „czarne owce”, osoby nie respektujące obowiązujących norm i występujące poza prawem. Takie jednostki mogą przecież legalnie przebywać z bronią w terenie o każdej porze dnia i nocy, nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Spotkanie z kłusownikiem należy do najbardziej niebezpiecznych zdarzeń łowieckich. Reakcja zaskoczonego kłusownika, przyłapanego na gorącym uczynku, jego obawa przed zdemaskowaniem i potencjalnymi konsekwencjami uprawianego nielegalnie procederu, może być powodem jego gwałtownej i nieprzewidywalnej reakcji. W swojej kilkudziesięcioletniej przygodzie z łowiectwem przeżyłem kilka różnych spotkań z kłusownikami i wielokrotnie byłem świadkiem ich bezwzględnej działalności w łowisku. Spośród grona tych zdarzeń chciałem podzielić się z Czytelnikami dwoma spotkaniami z ludźmi uprawiającymi ten niecny proceder. Był styczeń 1992 r. Pomimo astronomicznej zimy, za oknem panowała pogoda przypominająca raczej typową jesienną aurę. Było pochmurno i wilgotno, zupełnie brakowało mrozu i śniegu. Pracowałem wówczas w Nadleśnictwie Puławy na stanowisku nadleśniczego terenowego. Wykonując swoje obowiązki służbowe, przebywałem na terenie kompleksu leśnego „Rudy”, znajdującego się w bezpośrednim sąsiedztwie Puław. Około godz. 14, wracając pieszo przez las w kierunku siedziby nadleśnictwa, zauważyłem sylwetkę mężczyzny, który zachowywał się wg mojej oceny podejrzanie. Znajdował się w środku kompleksu leśnego, z dala od leśnej drogi, w rejonie, gdzie dno lasu pokrywały bujne łany jeżynisk. Liczne ścieżki wydeptane przez sarny wskazywały jednoznacznie, że jest to miejsce, na którym o tej porze roku koncentrują się te zwierzęta. Stojąc za grubą sosną i będąc niewidocznym dla znajdującego się tu człowieka, obserwowałem przez lornetkę jego zachowanie. Mężczyzna rozglądał się dookoła i upewniwszy się, że nie jest przez nikogo obserwowany, wyjmował z reklamówki druciane wnyki, które następnie montował na sarnich ścieżkach. Formował drucianą pętlę na wysokości łba przechodzącej ścieżką potencjalnej ofiary. Maskował wnyk drobnymi gałązkami, a następnie w odległości kilkunastu metrów, na sąsiedniej ścieżce, zakładał następną pętlę. Nie było żadnych wątpliwości, że mam oto przed sobą niebezpiecznego kłusownika-wnykarza. Postanowiłem działać szybko i z zaskoczenia, wykorzystując fakt, że byłem ubrany w służbowy mundur terenowy leśnika. W momencie zakładania przez niego kolejnego wnyka, wyskoczyłem nagle zza drzewa. Był on kompletnie zaskoczony, sądził bowiem, że reakcja moja jest spontaniczna, a nasze spotkanie przypadkowe. Po przedstawieniu się z imienia i nazwiska oraz stwierdzeniu, że jestem pracownikiem administracyjnym nadleśnictwa oraz myśliwym, członkiem koła łowieckiego, które dzierżawi obwód na terenie, w którym się znajdujemy, stwierdziłem fakt kłusownictwa. Podejrzany przyjął początkowo taktykę polegającą na usprawiedliwieniu swojej obecności i zachowania w lesie. Podał mi swoje nazwisko oraz poinformował, że również jest myśliwym, członkiem sąsiedniego koła łowieckiego. W związku z tym, że mieszka w Puławach, w bezpośrednim sąsiedztwie lasu, często przychodzi tutaj na spacery. Wg jego hipotezy, wnyki zastawia ktoś inny, a on znalazł się tutaj w celu zdemaskowania potencjalnego kłusownika. Dopiero po przekazaniu przeze mnie informacji o kilkuminutowej obserwacji jego poczynań, w tym faktu zakładania, formowania i maskowania wnyków, do podejrzanego dotarło, że pierwotna taktyka usprawiedliwiania swoich poczynań zawiodła. Podjął próbę przekupstwa polegającą m.in. na fakcie, że jest hodowcą psów myśliwskich i jest skłonny w zamian za puszczenie całej sprawy w niepamięć, podarować mi młodego szczeniaka po doskonałych rodzicach, który będzie dla mnie, leśnika i myśliwego, cennym nabytkiem. Nie przyjąłem jednak jego propozycji, jednocześnie oświadczając, że o dzisiejszym zdarzeniu poinformuję nadleśniczego, składając stosowną notatkę służbową oraz zarząd mojego koła łowieckiego. Tak też się stało; w oparciu o stosowne pismo Nadleśnictwa Puławy zawierającego opis zaistniałego zdarzenia i przesłanego do koła łowieckiego nr 91 „Azotrop”, to ostatnie skierowało wniosek do Rzecznika Dyscyplinarnego przy Zarządzie Wojewódzkim PZŁ w Lublinie. Jednocześnie wszczęto postępowanie sądowe przeciwko podejrzanemu w Sądzie Rejonowym w Puławach. W rezultacie toczonych postępowań, podejrzany o kłusownictwo został uznany winnym popełnionego czynu. Sąd nałożył na obwinionego karę grzywny. Został też wykluczony z szeregów PZŁ. A oto jak przedstawiła to zdarzenie ły się chmury, które przysłoniły świecący ówczesna prasa regionalna. Tekst pochodzi księżyc, co było okolicznością sprzyjającą z Kuriera Lubelskiego z dnia 13.12.1993 r.: dla potencjalnego kłusownika. Po bezskutecznym spenetrowaniu lornetkami pól i granicy polno-leśnej sprawdzanego przez nas terenu, postanowiliśmy zatoczyć koło, sprawdzając jeszcze pobliskie ugory porośnięte pojedynczymi jałowcami i samosiejkami sosny oraz będące w różnym wieku prywatne drzewostany. Wracając około godz. 22:30 w stronę samochodu, ustaliliśmy, że wyjrzymy jeszcze na młodą uprawę leśną założoną przed trzema laty na gruncie przekazanym do nadleśnictwa z Państwowego Funduszu Ziemi. Skręciliśmy więc w leśną drogę prowadzącą przez fragment chłopskiej halizny, z rzadka porośniętej pojedynczymi grubymi sosnami. Wychodząc zza zakrętu spotkaliśmy się „oko w oko” z idącym z naprzeciwka kłusownikiem. Zaskoczenie było obustronne, bo dzieliła nas odległość nie większa niż 20 m. Nie zdążyłem nawet zdjąć sztu Jednak nie zawsze uda się zakoń- cera z ramienia, gdy kłusownik skoczył czyć sukcesem spotkania z kłusownikiem, błyskawicznie w bok, skrywając się za uniemożliwiając mu prowadzenie dalszej grubą sosną. W momencie jego szybbezprawnej działalności, czego dowodem jest kiego przemieszczania się, wyraźnie wikolejne opisane przeze mnie zdarzenie. dać było przewieszoną przez plecy broń Była listopadowa pełnia 1992 r. i znajdujący się na plecach jakiś pakuCzęść obwodu dzierżawionego przez moje nek. Wysunął na moment głowę zza koło „Azotrop” obejmującą las i pola, w re- drzewa, rzucając na nas spojrzenie przez jonie wsi Wólka Gołębska, była wyłączona lornetkę. My również podnieśliśmy odz polowania w związku z zapowietrzeniem ruchowo lornetki do oczu. Całe to zdaterenu na skutek stwierdzonego przypad- rzenie trwało dosłownie kilka sekund. Za ku wścieklizny. W tym czasie nie zrzucano moment kłusownik wyskoczył zza drzejeszcze szczepionki przeciwko wściekliźnie wa, a na mój krzyk: Stój! Nie uciekaj! Polisów, więc przypadki występowania ognisk znałem Cię! zareagował jeszcze szybszą wścieklizny zdarzały się dosyć często. Zgłosi- ucieczką w gęste krzaki, porzucając na łem do łowczego wyjazd na nocne polowanie drodze niesiony dotychczas na plecach w rejon sąsiadujący z terenem zapowietrzo- ciężar. Odczekaliśmy kilka minut. Kłunym i około godz. 20 zaopatrzony w broń sownik miał ze sobą broń, pod osłoną kulową i lornetkę pojechałem do lasu. Wraz ze mną pojechał kolega leśniczy również posiadający lornetkę. Brak było śniegu, ale świecący księżyc dawał dobre światło. Po wyjściu z samochodu, około godz. 21, w kierunku pól Wólki Gołębskiej usłyszeliśmy oddane w krótkich odstępach czasu trzy strzały. Postanowiliśmy udać się w wyznaczonym kierunku podejrzewając, że mogły to być strzały kłusownicze, gdyż na terenie zapowietrzonym nikt legalnie nie mógł polować. Zamawiając u łowczego sąsiedni teren do polowania nie uzyskałem również żadnej informacji odnośnie pobytu tam któregokolwiek z kolegów myśliwych. W czasie naszego przemieszczania się pieszo w rejon słyszanych strzałów, pogorszyła się nieco widoczność. Na niebie pojawi- Myśliwski krąg 7 gęstych krzaków, w których się skrył, był dla nas niewidoczny, ale być może obserwował nas i swój porzucony ładunek. Po kilku minutach, asekurując się wzajemnie stwierdziliśmy, że ładunkiem tym jest zapewne skłusowana sarna. Tusza kozy była fachowo wypatroszona, a cewki powiązane sznurkiem ułatwiały jej transport na plecach. Widoczne były również ślady dwóch kul. Jeden postrzał w szynki, najprawdopodobniej był to pierwszy z usły- szanych przez nas strzałów, którym kłusownik postrzelił zwierzynę, a następnie próbował ją dostrzelić oddając dwa kolejne strzały, z których drugi okazał się celny – kula została ulokowana na komorze. Kto wie jak zakończyłaby się dla mnie ta przygoda, gdybym sam pojechał wówczas do lasu, bez towarzystwa drugiej osoby? Tuszę sarny zabraliśmy do samochodu i przekazaliśmy do koła, zdając jednocześnie dokładną relację z nocnego zdarzenia. Zapewne czytając moją relację nasuwa się Czytelnikom pytanie, czy krzycząc wówczas słowa. „Stój! Nie uciekaj! Poznałem Cię!”, faktycznie rozpoznałem wówczas kim był osobnik uprawiający ten niecny proceder. No cóż, pomimo wielu podobieństw i cech charakterystycznych określających tożsamość kłusownika, mimo wszystko, nie schwytałem go przecież i nie zidentyfikowałem jednoznacznie. Nie oskarżyłem wówczas nikogo i nie oskarżam dzisiaj, choć upłynęło już od tamtych zdarzeń przeszło dwadzieścia dwa lata. Leszek J. Walenda Wydawać by się mogło, że kto jak kto, ale myśliwi powinni w sposób szczególny być uczulonymi na możliwość zakażenia się tą chorobą, wszak nabyli stosowną wiedzę na kursach dla początkujących i omalże na co dzień towarzyszy im ona, gdyż większość osobników rozrastającej się dziczej populacji biorą na użytek własny. Jednakże beztroska ludzka, żeby nie nazwać jej głupotą, nie zna granic. Otóż niedawno stwierdzono kolejny przypadek zarażenia włośnicą i to z przyczyny myśliwego. Kilkanaście osób zaraziło się prawdopodobnie wędzoną kiełbasą z dodatkiem mięsa z dzika, tatarem z surowej polędwicy z dzika oraz pieczenią z dzika – dzika, którego strzelił myśliwy. Chorzy skarżyli się na bóle głowy i mięśni, gorączkę, ogólne osłabienie, potliwość, obrzęki twarzy oraz brak koncentracji. W dochodzeniu epidemiologicznym ustalono, że narażonych na zarażenie jest 15 osób, a u 10 wystąpiły objawy chorobowe. Sprawę przejęła prokuratura. By uniknąć podobnych przypadków, przypomnijmy sobie wiadomości o tej chorobie, pamiętając o bezwzględnie obowiązkowym badaniu weterynaryjnym każdego strzelonego dzika. nie od chorej osoby. Po spożyciu zarażonego mięsa sok żołądkowy rozpuszcza otoczkę, a oswobodzona larwa włośnia przedostaje się do jelita cienkiego i tam wnika do kosmków błony śluzowej, gdzie w ciągu 1–3 dni osiąga dojrzałość płciową. Zapłodnienie następuje w świetle jelita. Samce po zapłodnieniu giną, a samice powtórnie wdrążają się w ścianę jelita, gdzie mogą przebywać 7–8 tygodni, rodząc w tym czasie 1000– 1500 larw. W przeciwieństwie do innych pasożytów włośnie nie składają jajeczek, lecz rodzą od razu żywe larwy, które przenikają do naczyń chłonnych i krwionośnych organizmu człowieka. Następnie z prądem krwi lub chłonki roznoszone są po całym jego ciele. W ten sposób larwy włośnia między 12 a 15 dniem od momentu zarażenia osiedlają się w mięśniach poprzecznie prążkowanych, zwłaszcza w tych intensywniej pracujących. Stąd też najczęściej można je spotkać w przeponie, rzadziej w mięśniach międzyżebrowych, języku, krtani, mięśniach grzbietu. W mięśniach tych larwy włośnia otorbiają się (powstają cysty) i z czasem ulegają zwapnieniu. Cykl rozwojowy włośnia krętego odbywa się w całości w jednym żywicielu. Przyczyny choroby Włośnica jest chorobą przenoszoną ze zwierząt na ludzi, powodowaną przez nicienie z rodzaju Trichinella spiralis (włosień kręty). Nośnikiem pasożyta jest wiele gatunków zwierząt dzikich i domowych, w tym przede wszystkim świnie, dziki, konie, ale również niedźwiedzie, wilki, borsuki, gryzonie leśne, psy, koty, lisy, nutrie, kuny, łasice. Do zarażenia dochodzi przez zjedzenie zarażonego mięsa. Solenie, mrożenie lub krótkotrwałe wędzenie mięsa nie zabijają pasożyta. Źródłem zarażenia jest więc zazwyczaj mięso niedostatecznie długo gotowane lub wędzone. Nie jest możliwe zaraże- Objawy i przebieg Przebieg włośnicy może być bardzo różny i zależy od jej intensywności, ogólnego stanu biologicznego człowieka i jego reaktywności. Bywa, że u zarażonego nie występują jakiekolwiek objawy, szczególnie przez pierwsze 4-10 dni. Przypadki objawowe mogą mieć przebieg poronny, tzn. objawy słabsze niż przeciętne, poprzez lekki, średniociężki, a nawet bardzo ciężki. Może wystąpić w tej chorobie kilka postaci klinicznych. Pasożytowanie w jelicie cienkim form dojrzałych włośnia z reguły objawia się zespołem biegunkowym, który często poprzedza typowy zespół włośnicowy. Poza biegunką występują wymioty i bolesne kurcze jelit. W przewodzie pokarmowym dorosłe nicienie rodzą larwy, które drogą krwi i poprzez naczynia chłonne dostają się do mięśni. We włóknach mięśniowych powstaje silny odczyn zapalny, co objawia się gorączką sięgającą nawet do 40 st. C, następującym po niej bólem mięśni i fatalnym samopoczuciem chorego. Najczęściej atakowane są mięśnie gałki ocznej, kończyn i karku. Zespołowi włośnicowemu często towarzyszą objawy alergicznego zapalenia naczyń na tle immunologicznym. Konsekwencjami tej reakcji może być obrzęk wokół oczu, rzadziej całej twarzy oraz wybroczyny podspojówkowe lub pod paznokciami. Ostry okres włośnicy mięśni gałki ocznej, poza bólem, wiąże się z występowaniem światłowstrętu i pojawianiem się mroczków w polu widzenia. Powikłania Powikłania włośnicy są wynikiem lokalizowania się nicieni poza układem mięśniowym. Do miejsc, które wiążą się z najpoważniejszymi powikłaniami należy układ nerwowy, mięsień sercowy oraz układ oddechowy. Już po pierwszym tygodniu choroby mogą wystąpić objawy zapalenia opon mózgowych i ogniskowe objawy neurologiczne, będące następstwem podkorowych zawałów mózgu. Poza tym, włośnica może atakować mięsień sercowy, prowadząc do jego niewydolności oraz zaburzeń rytmu. Może dojść do zapalenia płuc oraz mniej bądź bardziej rozległej zatorowości płucnej. Mogą też wystąpić zapalenia nerek i zatok przynosowych. Późny okres włośnicy, rozpoczynający się po upływie około 2 tygodni, charakteryzuje się zaburzeniami metabolicznymi w postaci hipoalbuminemii (zmniejszenie ilości albumin, czyli białek, w osoczu), hipokaliemii (zmniejszeniem stężenia potasu w surowicy krwi) i hipoglikemii (niedocukrzenia – zmniejszenia ilości glukozy we krwi). Ich następstwami są obrzęki kończyn, obecność płynu w jamach ciała i osłabienie mięśni. Możliwe są ciężkie powikłania: zapalenie mięśnia sercowego (myocarditis), zapalenie płuc (pneumonia), zapalenie mózgu (encephalitis). Trzeba pamiętać, że u cukrzyków hipoglikemia może być przyczyną śmierci. Leczenie Leczenie często trzeba zacząć od terapii intensywnej, walcząc z niewydolnością krążenia i objawami wstrząsu. Dotyczy to każdego przypadku zarażenia włośniem krętym, ale też i przypadków podejrzenia tej choroby. Naczelną zasadą w leczeniu włośnicy jest wczesne podanie leków przeciwko postaciom jelitowym nicieni, takich jak mebendazol lub albendazol. Zaleca się nie stosować albendazolu w I trymestrze ciąży, a jeżeli jest to możliwe, nie stosować go u ciężarnych w ogóle. Można podawać antyhelmintyki łącznie z prednizonem w celu ograniczania objawów (dawka stopniowo zmniejszana po upływie 3-5 dni). W postaciach ciężkich i średniociężkich, do czasu ustąpienia gorączki, stosowane są glikokortykosterydy, czyli leki steroidowe o silnym działaniu przeciwzapalnym. Choroba o lekkim przebiegu wymaga jedynie leczenia objawowego, które sprowadza się do przyjmowania pochodnych salicylanów, leków przeciwbólowych i przeciwgorączkowych. Zalecenia Międzynarodowej Komisji Włośnicowej Międzynarodowa Komisja Myśliwski krąg Włośnicowa (International Commission on Trichinellosis – ICT) zaleca metodę wytrawiania, do której próbki do badania mięsa dzików winny być pobierane z mięśni kończyn przednich lub przepony. Powinny być wytrawiane minimum 10-cio gramowe próby. Jeżeli nie ma możliwości przeprowadzenia badania wymienionych wyżej mięśni, to powinny zostać poddane badaniu inne mięśnie, ale w większej ilości. Pośrednie (serologiczne) metody badania zwierząt w kierunku włośnicy nie są zalecane jako zastępcze metody badania. Metody molekularne (PCR) są również nie do przyjęcia jako alternatywne metody badania mięsa ze względu na małą wielkość próby badanej; małe próbki mogą nie zawierać larw i otrzymany wynik może być fałszywie negatywny. ICT uznaje trzy sposoby przetwarzania mięsa, które pozwalają uznać je za bezpieczne dla konsumenta. Są to: gotowanie do temperatury wewnątrz mięsa co najmniej 71 st.C, głębokie mrożenie, dla większości gatunków włośni, do -15 st.C lub mniej przez 20 dni (kawałki mięsa do 15 cm grubości) i 30 dni (kawałki mięsa o grubości do 69 cm) oraz traktowane promieniami jonizującymi. Szczególną uwagę należy zwrócić na obecność w danym rejonie gatunków włośni opornych na inaktywujące działanie niskich temperatur. Sposoby przygotowania potraw mięsnych poprzez gotowanie przy pomocy kuchenki mikrofalowej oraz konserwowanie, suszenie i wędzenie, nie są uważane za w pełni bezpieczne. Polskie normy w zakresie pobierania próbek Zgodnie z Rozporządzeniem Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi (Dz.U. nr 207 z 2010r., poz.1370) 9 u dzików pobiera się 6 próbek mięsa, każda wielkości orzecha laskowego. Po jednej próbce z: mięśni każdego filaru przepony w przejściu do części ścięgnistej, mięśni żuchwowych, mięśni przedramienia, mięśni międzyżebrowych, mięśni języka. Jeżeli nie można pobrać próbek z niektórych mięśni poprzednio określonych, wówczas pobiera się 4 próbki mięsa z mięśni, które są dostępne. Łączna masa pobranych próbek nie powinna być mniejsza niż 50 g. Warto zaznaczyć, że zgodnie z Rozporządzeniem Komisji (WE) nr 2075/2005 powyższy sposób pobierania próbek jest adekwatny dla badań trychinoskopowych, powszechnych w Polsce, a często zwanych mikroskopowymi lub kompresorowymi. Próbki powinny być dostarczone do urzędowego lekarza weterynarii niezwłocznie po dokonaniu odstrzału, nie później niż 48 godzin od dokonania odstrzału. Próbki powinny być przechowywane i transportowane w warunkach zapobiegających rozkładowi gnilnemu mięsa, przy czym próbki nie mogą być mrożone. Dostarczający próbki powinien poinformować urzędowego lekarza weterynarii o wieku zwierzęcia i jego miejscu pochodzenia oraz o części zwierzęcia, z której zostały pobrane próbki do badania. Źródła: portale medonet, choroby zakaźne, abczdrowie, trichinellosis. Dz.U. nr 207 z 2010 r., poz.1370 10 Kultura, tradycja, wspomnienia HENIO „MORTALES” W odzewie na artykuł Andrzeja Wrony o Heniu Wójcickim, zwanym Mortalesem, zamieszczonym w poprzednim numerze Łowca Lubelskiego, redakcja otrzymała wiele próśb o umieszczenie całości wiersza napisanego przez jednego prześmiewcę o drugim prześmiewcy. Zgodnie z powszechnym porzekadłem „mówisz i masz” prośbę spełniamy, wszak Łowiec Lubelski jest dla naszych Czytelników. Wiersz pochodzi z książki Kleofasa Obucha „Piórem myśliwego”, wydanej, z inicjatywy Eugeniusza Mazurka, przez koło „Azotrop” w Puławach, w 2006 r. Książka zawierająca zbiór świetnych – i chyba niedocenianych – wierszy, opisujących z niezwykłą spostrzegawczością łowiecki żywot, jest jeszcze, w kilkunastu egzemplarzach, do nabycia w ZO PZŁ w Lublinie. Fot. J. Bogdan Kozyra HENIO „MORTALES” Henio znany wesołek, dusza na wskroś szczera Był tylko cokolwieczek dłuższy od sztucera. A strzelał jak Kiszkurno i pił jak Zagłoba, Stąd wszyscy go lubili, wszystkim się podobał, Zwłaszcza jako artysta zespołu „Mortale”, z którym gdzieś tam po świecie podróżował stale I zarabiał dewizy, kupował „złociałki” I wszystko to lokował w jakieś Dolne Białki, Gdzie próbował hodować ryby, drób, bukaty Na czym najczęściej chyba wychodził na straty, Bo mu pół ukradziono nim zdążył coś sprzedać I byłaby zmarniała urokliwa scheda, Gdyby Henio nie osiadł wreszcie tam na stałe. Za to do łowów serca miał zawsze nad miarę, Nawet gdzieś tam w Bejrucie, pod libańskim skwarem, Gdzie kilka lat przetrawił z kontraktu „Pagarta” Fikając ze swoimi Mortalami salta. Aż uciekł stamtąd wreszcie na rok przed pożogą I zamieszkał w Puławach ze swoją niebogą Pół Polką, pół Angielką – przystojną szatynką, Uzdolnioną tancerką i... sprawną maszynką Do prania, gotowania i palenia w piecach I wszelkich innych posług przy maleńkich dzieciach. A Henio ponad wszelkie zajęcia domowe Przedkładał polowania, głównie te zbiorowe, Na których przez dzień cały tropiło się dziki, A wieczorem do kumpli szło się na „wybryki” Gdzie alkohol najczęściej płynął wartką strugą A że często tak było i zawsze za długo, Znudziło się niebodze to życie myśliwskie I uciekła cichaczem na Wyspy Brytyjskie. Oj! – chodził potem Henio jak fosforem struty, Lecz jakoś mu nieskoro było do pokuty. Zaczął nawet polować z podwójnym zapałem, Choć zaraz było widać, że to nie na stałe, Że to tylko ucieczka przed ciągłą rozterką, Że musi go Opatrzność obdarzyć partnerką, Która lepiej rozproszy smutki niż zwierzyna No i wkrótce poderwał dziewczę z Garwolina. Lecz nim doszło do tego co tu opisane Ileż mieliśmy przygód z wesołym kompanem. Wspomnę jak po raz pierwszy przyjechał w łowisko Pięknym Fordem Escortem – prosto w kartoflisko. Jak wyciągnął dwururkę z pełną inkrustacją I jak stąpał po grządkach z artystyczną gracją. I zaraz zaczął strzelać jak kowboj z Teksasu, W mig wszystkie kuropatwy wpędzając do lasu, Ale i tam ich dopadł, jak wróble krogulec, Aż mu brat Antoś musiał zaciągnąć hamulec I z limitu rozliczyć, w sztukach, według karty, No i karą zagrozić, a to już nie żarty, Trzeba by było znowu nosić za seniorem Naboje i kanapki i torbę ze śpiworem A jeszcze, co najgorsze, wkuwać regulamin(!) Więc Henio czymś tam szybko braciszka omamił, A w końcu zwiał na Zachód, gdzie już bywał ongiś Tam gdzie nocą cichaczem kłusował na pstrągi, W górskich wodach Helwetii (Szwajcarii) oraz w kraju Mafii Tak, tak, to Święta prawda! – Polak to potrafi. Ale Henio miał jeszcze inną wielką słabość, Dla której jakże wiele spraw odkładał na bok. Lubił hodować pieski, zwłaszcza foksteriery, Kultura, tradycja, wspomnienia Po trosze dla polowań więcej dla maniery. Pierwszym był sławny Fredi, ostry, też niewielki, Co tak samo jak Henio nie słuchał Angielki. Nawet chyba nie lubił jej ot tak po psiemu, Bo warczał albo chował się nie wiedzieć czemu, A gdy go nakarmiła w południe „sałatką”, To Fredi za pięć minut miał podkop pod siatką I dawał nogę w miasto albo na rozdroża. W końcu przepadł bez wieści, została obroża, Którą odniósł Heniowi dla żartu lub draki, Taki jeden co łapał rękami piżmaki. Aż dopiero po roku doszły Henia słuchy, Że Fredi jak piżmaki poszedł na kożuchy. Oj zaklinał się Mortal na gwiazdę Syriusza, Że zabójcy oberwie klejnoty z podbrzusza. Chodził Henio po Fredim pół roku w żałobie, Ciągle na mapy patrzył, szukał coś na globie, Wreszcie ruszył na północ pod gwiazdę polarną I przywiózł stamtąd sukę – piękną łajkę czarną. Cieszył się nią jak dzieckiem, nazwał nawet Dolly, Ale biedaczka poszła wkrótce do niewoli. I zamiast gdzieś tam w tundrze szczekać na niedźwiedzie, Musiała przez dwa lata w ciasnym kojcu siedzieć. Oddał ją wreszcie Henio darmo Karolowi, A ten ją jak Atosa zaraz „udomowił”. W międzyczasie zaś Józek ogarnięty skruchą Przyniósł Heniowi inną suczkę za pazuchą. Była to foksterierka, ale nie z Irlandii, Choć zaczęli ją wabić po angielsku Sandi. Lecz i dla niej zabrakło Mortalowi czasu, Zabierał ją w sezonie tak rzadko do lasu, Że później pracowała dobrze tylko w Białkach, Gdzie na śniadanko zawsze miała świeże jajka. Kiedy się jednak Henio drugi raz ożenił I Puławy na Białki ostatecznie zmienił, A w pięknym pałacyku energiczna żona Za nic nie chciała widzieć piesków na salonach, Stał się Henio w tej pieskiej hodowli mniej pilny Lecz w powiecie zasłynął, że ma dom sterylny. Z Białek też coraz rzadziej przyjeżdżał na łowy, A pytany dlaczego unikał rozmowy. Był jednak wciąż gościnny i na nowych śmieciach, A i Pan Bóg go zaczął wynagradzać w dzieciach. Ale nam dokuczliwie brakowało Henia, Zwłaszcza gdy szło się zimą na ciche pędzenia, Po tych Mięklach, Sołdajach, Skokach i Haliznach, Gdzie nie szarak ladaco, nie jakaś łatwizna, Miała być naszym łupem, lecz dziki, jelenie, Gdzie trzeba było dobrze w jedno oka mgnienie Trafić kulą dokładnie, nadto w to co wolno, Gdzie trzeba było nieraz drogą dookolną, Biegnąć trzy kilometry, aby dopaść zwierza I tam go wypatroszyć w przeciągu pacierza W tych przypadkach był Henio zawsze niezawodny I miał przy kapeluszu wciąż gałązkę z jodły Zwaną w języku łowców „złomem” I szanowanym wszędzie, poza własnym domem. Kleofas Obuch 11 Z pamiętnika lisiarza Św. Hubert jest jajcarzem! Do takiego wniosku skłania mnie dzisiejsze polowanie. Udało mi się wcześniej wyjść z pracy, więc jadę czym prędzej do siebie w łowisko. Szybki posiłek, klamoty, fuzja i do lasu. Gdzie by tu się rozstawić.... na ścianie? Tu byłoby dobrze, ale wiatr z południa, to lepiej pojechać głębiej.... Ostatecznie na stanowisku byłem o 16-tej. Szybkie rozstawienie i oparcie zwyżki (składanej, aluminiowej, pożyczonej od kolegi – świetny patent) i już siedzę we wnęce na brzegu lasu, mając przed sobą jasne trawy i ciemniejsze orane po obu bokach (ja się pytam po co sprzedawaliśmy zimę do USA w tym sezonie?). Cisza, spokój, aż spać się chce, no ale walczymy dzielnie. Po odczekaniu 20 minut pierwsze wabienie. Wybrałem wabik, który dostałem w prezencie od innego kolegi. Niestety nic nie widać, żeby biegło z językiem na futrze w moją stronę. To siedzę sobie, zastanawiając się, który wabik następny przećwiczyć z całej garści w mojej kieszeni. Punkt godzina 17:00 ruch na polu po lewej stronie, lornetka do oczu i jest mykita!!! Biały kwiat na ogonie i pomiar dalmierzem daje 300 m. Taki snajper, to ja nie jestem (póki co). Sznuruje w stronę ściany lasu, więc jest nadzieja. Wabik „myszka” nadaje, ale lisek całkowicie olewa sprawę i gdzieś mi znika te 200 m po lewej stronie. O św. Hubercie!!! Dlaczego akurat tam musiałeś wysłać lisa, gdzie miałem stawiać zwyżkę, przecież tam tak wieje, że lis na pewno nie przyjdzie. No to teraz gramy wabikiem od Kosmatego. Nic. 10 minut minęło, to zagram na flecie. Nic. Co by tu wybrać jeszcze? To ten pierwszy spróbuję i... szczek liska, gdzieś dalej po prawej, na prostopadłej ścianie lasu. Chyba cieczka jeszcze trwa. Lornetka radaruje i coś siedzi. Lis? Małe to i kica... zając. Tylko czemu się tak czai? O!!! Lis odchodzi 20 m dalej od szaraka i znika za górką 300 m po linii na skos. Św. Hubercie, dokładnie 2 tygodnie temu siedziałem na tej górce i jakoś lisa nie było tam, tylko bliżej, tu gdzie siedzę teraz, dlaczego? No gramy co tam mamy, lis sobie szczeka, a my się wku...rzamy. Dobra, spokój, nic na siłę, może coś z litości przyjdzie. I przyszło! Po pół godzinie, z boku, z tyłu, niespodziewanie niczym ninja wyszedł rudy „pod nogami”, 10 m od mojej zwyżki i kiedy ja udawałem, że mnie nie ma, wstrzymując oddech, oddalił się spokojnie miedzą miedzy oranym a jasnymi trawami. Dam ci odejść 12 Kultura, tradycja, wspomnienia lisku, bo te bliskie strzały najtrudniejsze są... Tylko gdzie ty się podziałeś!? Ciemno już się zrobiło, lornetką ledwo co omiatam przedpole i nic. Psikus. Nie ma lisa. Szkoda nerwów i tak ciemno, to jadę do domu. Jutro was dopadnę. Darz Lis. Św. Hubert ma poczucie humoru, ale też potrafi zlitować się nad myśliwym. Po bezowocnej zasiadce w sobotni wieczór, wyruszyłem w niedzielny poranek w łowisko. Trochę miałem wątpliwości nad sensownością tej wyprawy, ale pasja wzięła górę nad rozsądkiem (no bo po co się zrywać w niedzielę rano). Pojechałem dokładnie na drugi koniec lasu, w którym polowałem wcześniej. Piękny słoneczny poranek bardziej przypominał marcową pogodę, niż końcówkę tradycyjnie mroźnego lutego, przy okazji powodując, że polne drogi były przejezdne wyłącznie po dołączeniu napędu na 4 koła. Po dojechaniu na brzeg lasu i zebraniu klamotów, usłyszałem wrzask przypominający zająca, w związku z czym w pośpiechu udałem się w tym kierunku. Idąc skrajem lasu przed sobą zauważyłem ruch, lornetka do oczu i okazuje się, że to lis buszuje w polu. No to się skradam, jak najbliżej lasem dochodząc do cypla i zajmuję stanowisko w cieniu drzew. Lisek w tym czasie zmęczył się myszkowaniem i zwinął w kłębek 267 m ode mnie na polu. Odległość znaczna, droga za liskiem, zwinięty w kłębek, że tylko po końcówkach uszu go ledwo widać, więc o strzale nie ma mowy. Na dalszy podchód też bez szans, bo otwarte pole. Wabię jednym wabikiem – łepek w górę, ale dalej leży. Przerwa i wabię drugim - łepek w górę i też nic. W dylemacie, czy czekać, czy wycofać się i znowu jechać błotną breją i spróbować zajechać od strony drogi trwam jakieś 15 minut. Decyzję podjął rudzielec wstając i ruszając w dalszą drogę, w niekorzystnym dla mnie kierunku. Z braku innej możliwości, po naniesieniu korekty na lunecie, oddałem strzał na „graniczny dystans”, oczywiście niecelny. Lis się jedynie zdziwił, ale obrał kierunek już bardziej korzystny dla mnie. Przeładowanie, korekta i strzał na 150 m, ale czemu pudło?! Rudy już się zdenerwował i sznuruje wprost do najbliższego lasu, czyli na szczęście na mnie. Przeładowanie, korekta i młody samiec zostaje na 100 m. Przy okazji pobierania próbek krwi do badań zrobiłem sekcję żołądka, w którym znalazłem m.in. 2 myszy i fragmenty większych kości zająca lub ptaka. Piątek, 7 marca, znów jadę do siebie polować na rudego. Sprawdziłem wcześniej pogodę, no i wiatr ma wiać nietypowo ze wschodu. Po drodze rozmyślanie nad miejscem zasiadki, ale dzięki przenośnej zwyżce wystarczy drzewo do oparcia. Decyduję się na łąki blisko rzeki, gdzie rok temu w zimie widziałem uciekającego liska, więc może tym razem uda mi się go przechytrzyć. Na miejscu jestem około 16-tej, więc jeszcze jasno i jakby za wcześnie. Widać oznaki wiosny, ptaki śpiewają, szpaki stadem krążą nad głową, ciepło, fajnie. Nogi ciągną aby przejść się po okolicy, ale rozsądek podpowiada, żeby siedzieć już tyłkiem na zwyżce i nie płoszyć zwierząt. Siedzę więc i podziwiam przyrodę, choć o 17:10 ruch na polu i najpierw wychodzi koza, za nią kozioł – ma ciekawie na głowie, raczej druga klasa. Wabię ok. 17:20 i dalej czekam. Zaczyna się robić ciemno, ale nic się nie dzieje, nic nie widać. Wtem kątem oka dostrzegam „coś” na łące po lewej stronie. Biorę lornetkę, a to lisek siedzi sobie 120 m ode mnie i przygląda mi się. Ciekawe, jak długo? Dla niego za długo. Został. Łukasza i udawałem myszkę, pocierając wilgotny korek o szkiełko. Było bardzo cicho, więc piski niosły się dosyć daleko. Po około 20 minutach, już o 17:15 zobaczyłem lisa idącego przy ścianie lasu i nasłuchującego. Był to mój stary znajomy, kulawy lis, do którego strzelałem już 2 razy wcześniej. Jak to mówią – do 3 razy sztuka. Został na miejscu 80 m ode mnie. Biorąc przykład z filmików w sieci o polowaniu na kojoty, po strzale od razu wabiłem głośniejszym zającem. Wcześnie jest, więc postanowiłem dalej siedzieć i nie schodzić ze stanowiska. Po 15 minutach ponawiam wabienie zającem i znów widzę lisa w tym samym miejscu, zdążył się przyjrzeć leżącemu koledze i też został 81 m ode mnie. Po oględzinach okazało się, że pierwszy lis miał przestrzeloną przednią stawkę w nadgarstku, tak że podpierał się na kości promieniowej (reszta stawki była luźno zwisająca, jednak zagojona). Mimo swojego inwalidztwa był tak samo dobrze odżywiony, jak drugi lis, a może nawet cięższy. Oba osobniki, to samce, leżące po strzałach metr od siebie. Dzień Kobiet, 8 marca, to też dobry dzień na zasiadkę. Pojechałem po południu na moją ambono-zwyżkę, czyli platformę zbudowaną między drzewami. Piękna sprawa, polecam taką zabudowę z naturalnym maskowaniem. Tym razem oczekując na rudego postanowiłem wykorzystać pomysł kolegi Pablo Foxhunter Kultura, tradycja, wspomnienia Zamiłowanie do polowania, do łowieckiego stylu życia nie przemija nawet przy konieczności opuszczenia Ojczyzny. Przykładem tego niech będą członkowie Polish Hunting Club of Canada, klubu powstałego w 1992 r. z inicjatywy grupki zapaleńców, którzy polowali w Polsce i chcieli kontynuować swą pasję na kanadyjskiej ziemi oraz myśliwych, którzy łowiecką przygodę rozpoczęli już w dalekiej Kanadzie, nowym kraju osiedlenia. Klub mieszczący się w miejscowości Mississauga w Ontario – gdzie członkowie i miłośnicy spotykają się w każdy drugi czwartek miesiąca w restauracji „Fregata” – udziela daleko idącej pomocy wszystkim chętnym do powiększenia jego szeregów. W 1998 r. uzyskał zgodę Polskiego Związku Łowieckiego na organizację kursu oraz egzaminów dla nowo wstępujących do PZŁ oraz dla selekcjonerów zwierzyny płowej. Organizowanych jest szereg imprez promujących łowiectwo, strzeleckich pikników, bali i wystaw trofeów. Od kilku lat organizowane są zawody „Sporting clay”, w których biorą udział członkowie polonijnych klubów myśliwskich z Chicago i Nowego Yorku. Warto podkreślić, że intensywna i owocna działalność klubu została nagrodzona przez PZŁ w 1998 r. nadaniem klubowi oraz sześciu jego członkom Medalu św. Huberta. Wielu członków otrzymało też medale zasługi łowieckiej. Polonijne kluby myśliwskie w USA i Kanadzie ustanowiły odznaczenie, Krzyż św. Huberta, którym zostało odznaczonych kilku członków Polish Hunting Club of Canada, za propagowanie polskich zwyczajów i kultury łowieckiej oraz zaangażowanie w działalność klubu. W jubileusz 20-lecia, klub zakupił 100 akrów terenu leśnego i wydał okolicznościowy album zawierający jego historię, działalność i myśliwskie wspomnienia członków. Na str. 16-tej przedstawiamy relację Marka Chorużego, jednego ze współautorów albumu, o ostatnich polonijnych zawodach strzeleckich. Zarząd klubu stanowią: Wojciech Posłuszny – prezes, Krzysztof Karpiel – wiceprezes, Jan Zych – łowczy, Katarzyna Przybyła – sekretarz, Mirosław Bekas – skarbnik. Gratulując Polonusom z Polish Hunting Club of Canada ich, jakże pięknej i owocnej, działalności propagującej dobre, polskie łowiectwo, żywimy nadzieję na korespondencję opisującą tę działalność, przytaczającą wspomnienia łowieckie, także te z Polski, a być może i z Lubelszczyzny. J. Bogdan Kozyra 13 14 Kultura, tradycja, wspomnienia Pomnik Michała Jankowskiego Michał Jankowski w 1909 r. Gdzieś na dalekim wschodzie w Kraju Ussuryjskim, przy koreańskiej granicy, w krainie porośniętych lasem łagodnych wzgórz oraz stromym skalnym pobrzeżem stoi na wzniesieniu pomnik. Przedstawia on mężczyznę z winchesterem w prawej ręce. „Michał Jankowski. Był szlachcicem w Polsce, zesłańcem na Syberii, dom i sławę znalazł w Kraju Ussuryjskim. To, co zebrał niech będzie przykładem dla przyszłych gospodarzy tej ziemi” – głosi napis na tablicy pomnika. Kim był ów szlachcic, który zasłużył sobie na własny pomnik? Był jednym z 40 tys. powstańców styczniowych zesłanych na katorgę. Urodził się 24 września 1842 roku w Złotorii na Podlasiu, jako syn Jana i Elżbiety Więckowskich. Pochodził ze starego rodu. „W rodowym majątku Jankówka przechowywano pożółkły pergamin, w którym opisano, jak w morderczej walce z Krzyżakami prapradziad Tadeusz Nowina uratował życie polskiego króla, ale sam przy tym stracił nogę. Wdzięczny król wynagrodził to, nadając swojemu wybawcy tytuł szlachecki i herb „Nowina” – wspominał wnuk Walery Jankowski. Dzieciństwo Michał Jankowski spędził w rodzinnej wsi pobierając pierwsze nauki w pobliskim Tykocinie, a do szkoły średniej chodził w Lublinie. Studia w Akademii Rolniczej podjął w Hory-Horkach k. Mohylewa. Tam też zastało go Powstanie Styczniowe. Jak wielu z jego pokolenia wychowanych w duchu patriotycznym stanął do walki o wolną Polskę. Walczył w oddziale Ludwika Zwierzowskiego. Za udział w powstaniu, już we wrześniu 1863 roku został skazany na osiem lat zesłania na Syberię i konfiskatę mienia. Na Syberię wraz z innymi więźniami szedł ze Smoleńska piechotą przez półtora roku. Podczas pobytu w Siwakowej, w pobliżu Czyty, poznał Benedykta Dybowskiego i Wiktora Godlewskiego. Po odbyciu kary zarządzał kopalnią złota w obwodzie irkuckim. W latach 1872-1874 wziął udział w ekspedycji naukowej kierowanej przez Dybowskiego. Zbudował wówczas łódź, która otrzymała nazwę „Nadzieja”. Podczas tej ekspedycji nabył umiejętności preparowania i opisywania okazów przyrodniczych. Otrzymał również pracę we Władywostoku, jako zarządca kopalni złota na wyspie Askold. W 1877 roku założył na wyspie stację meteorologiczną, a wyniki badań przesyłał do Głównego Obserwatorium Astronomicznego w Pułkowie. W tym samym roku ożenił się z Olgą Kuzniecową, z którą miał 6 dzieci. Na półwyspie Sidemi, położonym na południowy zachód od Władywostoku, nabył ziemię (550 ha) i tam założył swoje gniazdo rodzinne, nadając mu nazwę „Nowina”, na cześć szlacheckiego herbu rodziny. Półwysep Sidemi był miejscem niebezpiecznym. Królowały tu tygrysy i lamparty ussuryjskie. Z uwagi na swoje bliskie położenie z granicą mandżurską ludziom zagrażały nieustanne napady Hunhuzów (chińskich rozbójników). Przeciwko nim zorganizował samoobronę, w wyniku czego, jako obrońca i wyborny strzelec, przez mieszkańców „Krainy Rześkich Poranków”, jak zwano te ziemie, dostał przydomek Nenuni – Czterooki, stając się dla Koreańczyków żywą legendą. Przydomek nadali mu Koreańczycy, którzy widzieli kiedyś, jak nie oglądając się w tył, zastrzelił kryjącego się za drzewem, za jego plecami zbira z bandy Hunhuzów. Kultura, tradycja, wspomnienia Michał Jankowski był wybornym strzelcem i pasjonatem łowiectwa. Podczas polowań, jak i w innych codziennych sprawach był bardzo zasadniczy. Sam wyznaczał okresy polowań i tworzył regulamin łowiecki. Dokarmiał jelenie i wędrujące ptaki, karał każdy przejaw kłusownictwa. W tym duchu wychował również swoje dzieci. Pasję łowiecką przekazał dzieciom i wnukom. Polowanie oraz konie stały się jego drugim życiem. Konno wyprawiał się na dalsze polowania na jelenie, po panty stosowane w medycynie wschodniej. Na zakupionych terenach Jankowski założył sad, pasiekę, uprawiał na dużą skalę żeń-szeń oraz prowadził gospodarstwo hodowlane jeleni sika i koni. Uzyskał specjalną mieszaną rasę koni, świetnie przystosowanych do miejscowych warunków i wykorzystywanych w carskiej armii. Równolegle prowadził eksplorację przyrodniczą, dostarczał liczne okazy fauny i flory do muzeów rosyjskich i europejskich. W 1887 roku został przyjęty do Towarzystwa Badawczego Kraju Amurskiego. W 1890 roku car zniósł dla Michała Jankowskiego nadzór policyjny lecz, jak ustalono, miał zakaz powrotu do kraju. Na początku lat 90-tych Jankowski założył we Władywostoku fabrykę wyrobów skórzanych, otworzył też księgarnię. W okresie wojny rosyjsko-japońskiej dowodził oddziałem samoobrony granic. W ostatnich latach swojego życia leczył się w Soczi, gdzie zmarł w 1912 roku. W Związku Radzieckim przez wiele lat nie można było mówić o – jak określano –„przedsiębiorcach obcego pochodzenia”, którzy rozwijali Daleki Wschód Rosji. Z tego powodu intensywne prace badawcze nad rodziną Jankowskich rozpoczęły się dopiero w latach 90-tych. 15 września 1991 roku na Sidemi, na półwyspie Jankowskiego, który nazwano jego nazwiskiem, nad zalewem Geka powstał dwumetrowy pomnik Michała Jankowskiego – pioniera, założyciela unikatowej gospodarki. We Władywostoku w muzeum im. Arseniewa spora cześć ekspozycji, w tym również o tematyce łowieckiej, poświęcona jest Michałowi Jankowskiemu, który był również jednym z założycieli Władywostoku. Niezwykłą postacią był wnuk Michała – Walery Jankowski (1911-2010). Był synem Jerzego Jankowskiego, którego zwano legendarnym traperem wschodniej Azji. Walery urodził się we Władywostoku. Był pasjonatem łowiectwa, pisarzem, autorem wielu książek i artykułów. Pisał do „Ochota i ochotniczjechoziajstwa” (Łowiectwo i gospodarka łowiecka) – rosyjskiego czasopisma łowieckiego. Między innymi wydał książkę „Nenuni – Dalekowschodnia Odyseja”, która przyniosła mu sławę. Zawarł tam całą sagę rodzinną, poczynając od czasów powstania styczniowego. Książki jego był publikowane w Japonii, Korei, Australii, Ameryce, ale nie w Polsce. Słynny rosyjski reżyser Nikita Michajłow nakręcił o nim film dokumentalny, gdzie przedstawiony został jako Indiana Jones z Sidemi. Marzeniem Walerego Jankowskiego było wydanie swoich książek w Polsce, w kraju swoich przodków – tego się nie doczekał. Eugeniusz Lickiewicz (Prużana - Białoruś) Wojciech Stanisław Kobylarz PS. Szczególne podziękowania należą się dla Pana Eugeniusza Lickiewicza za zainteresowanie tą postacią i nadesłanie materiałów i zdjęć. Wojciech Kobylarz Jurij Jankowski - syn Michała - po polowaniu na jelenie Sidemi, 1919 r. Walery Jankowski - wnuk Michała - po polowaniu na niedźwiedzia w Korei. 1943 Dom Jankowskich w Sideni (obecnie zostały ruiny) 15 16 Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia, alarmowany przez kolegów polujących z psami myśliwskimi, zajrzałem do nowego projektu rządowego zmian w prawie łowieckim, z którego wynika między innymi zapis o braku możliwości polowania z psami indywidualnie na dziki oraz z użyciem więcej niż jednego psa podczas polowania zbiorowego!!! W pierwszym momencie zacząłem szukać w kolejnych punktach projektu odwołania do innego sformułowania, czy definicji, która rozwieje moje wątpliwości, utwierdzając w przekonaniu, że w polowaniach indywidualnych i zbiorowych z psami nic się nie zmienia. Na próżno, teraz pozostaje tylko pytać, czy są jakieś „siły sprawcze”, które mogą wpłynąć na zmianę tego zapisu? Proponowana zmiana legislacyjna odnosi się do orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego z dnia 10 lipca 2014 r.(P 19/13 DZ.U. z 2014 r. poz. 951). Jednak przy okazji można zauważyć, że ktoś tu nieźle namieszał, biorąc pod uwagę realny pogląd na aktualne łowiectwo oraz problem wzrostu populacji zwierzyny grubej, głównie pogłowia dzików, a tym samym szkody wyrządzane w uprawach rolnych. Przemilczanie takich niczym nie podyktowanych zmian, oderwanych od rzeczywistości absurdów zawartych w projekcie ustaw, to poważne zagrożenie dla wykonywania polowania, a także dla kondycji finansowych kół łowieckich, które i tak ledwo co znoszą ciężar wypłacanych odszkodowań łowieckich. Z własnego doświadczenia wiemy, że polowania z psami myśliwskimi na dziki, indywidualne, jak również zbiorowe , dają wymierne i pożądane efekty w gospodarce łowieckiej. Zwłaszcza w sytuacji realnych potrzeb redukcji nadmiernie rozwijającej się populacji dzików. Takie polowanie jest skutecznym sposobem rozwiązywania problemów rosnących szkód łowieckich, o co apelują, za pośrednictwem przedstawicieli samorządowych oraz Izb Rolnych, producenci rolni z całej Polski. Polowanie z psami myśliwskimi nie jest pojęciem nowym w terminologii łowieckiej, ponieważ wynika z tradycji oraz historii wielowiekowych łowów na ziemiach Polskich. Bardzo ciekawe jest, jak 17 w myśl projektu należy klasyfikować dochodzenie z psem postrzałka zwierzyny grubej podczas polowania indywidualnego. Z propozycji wynika, że nie będzie można tego robić, ponieważ polowanie jednego myśliwego z psem nie łapie się w definicji polowania indywidualnego. A więc tylko na zbiorowych dochodzimy strzelanego zwierza??? Po lekturze projektu zmian w ustawie Prawo łowieckie można wysnuć wniosek, że w trakcie polowań indywidualnych wszystkie tropowce i posokowce należy „wysłać na tapczan” (!?), a zwierzynę porzucić w lesie, jako pokarm dla drapieżników (!?). Jednakże taka propozycja z ekonomicznego i etycznego punktu widzenia jest nie do przyjęcia. Prawdą jest, że w dalszej części projektu mamy atr. 43b.1. dotyczący dochodzenia postrzałków na tzw. „lince” – rozumiem, że chodzi tu o otok tropowy ( 8-10 m długości, definiowany w Regulaminie Prób i Konkursów Pracy Psów Myśliwskich PZŁ), ale czy ten punkt nie jest sprzeczny z definicją polowania indywidualnego zamieszczoną na początku projektu? Pocieszające jest to, że w ramach przewidzianych opinii i konsultacji, ZG PZŁ w dniu 24.12.2014 w piśmie kierowanym do pana Maciej Grabowskiego, Ministra Środowiska, zajął już stanowisko w sprawie nowelizacji ustawy, podając 44 punkty propozycji zmian i poprawek do projektu, co miejmy nadzieję wpłynie na poprawę tego fatalnego stanu rzeczy. Dalsza procedura legislacyjna wygląda następująco. Po konsultacjach społecznych projekt rządowy, po ewentualnych poprawkach, powinien trafić do Rządowego Centrum Legislacyjnego, a następnie na posiedzenie rządu RP. Po zatwierdzeniu przez rząd trafi do laski marszałkowskiej i tam otrzyma stosowny numer, wtedy stanie się oficjalnym dokumentem, który trafi pod glosowanie sejmu RP. Jednak cały proces zmian legislacyjnych, zdaniem prawników, rozgrywa się w bardzo ograniczonym zasobie czasu. Trybunał Konstytucyjny dał Sejmowi 18 miesięcy na dostosowanie ustawy Prawo łowieckie do ładu konstytucyjnego. Obecnie zostało 9 miesięcy na zmiany. To bardzo mało czasu, zważywszy, że w październiku odbędą się wybory parlamentarne. Podsumowując, wszystko zależy od posłów i senatorów, ale do końca nie wiadomo, czy obecnych, czy tych z przyszłej kadencji. To w ich rękach leżą instrumenty, które w oparciu o proces legislacyjny tworzą nowe prawo. Miejmy nadzieję, że korzystne dla polskiego łowiectwa. Mimo wszystko, nasza myśliwska czujność musi być wyostrzona, aby to co dla nas ważne nie wyciekło lub nie umknęło pomiędzy słowami. Z myśliwskiego życia dobrze wiemy, że jak coś wycieka lub umyka, to efekty łowów będą raczej marne. Chyba..., że psy myśliwskie towarzyszą w takich łowach. Pozdrawiam i życzę jak najwięcej polowań z psami oraz sukcesów łowieckich i przychylności św. Huberta w najbliższym czasie. Tomasz Hubert Marcinkowski 18 Strzelectwo Najważniejsze, to uśmiech i dobra zabawa Jeszcze chwila na luźną rozmowę przed zawodami Doświadczenie strzeleckie i to, tak zwane celne oko Piękna pogoda i uśmiechnięte twarze towarzyszyły 50-cio osobowej grupie zawodników i gości z Kanady i USA przybyłych na sportową strzelnicę Galt Sportsmen Club w Cambridge, Ontario. Jak co roku,Polski Klub Myśliwski w Kanadzie zorganizował tu swoje letnie zawody strzeleckie w kategorii „Sporting Clay’s”. Tym razem przypadło to na 23 sierpnia 2014 roku. Od dwóch lat główną nagrodą tych zawodów są puchary ufundowane przez Konsula Generalnego Rzeczpospolitej Polskiej w Toronto, Grzegorza Morawskiego. Ponadto były również medale i dyplomy podpisane przez Konsula oraz inne cenne nagrody. Po sygnałach łowieckich „Powitanie” i „Darz Bór” odegranych na rogu przez kolegę klubowego Józefa Siutę, przybyłych przywitał prezes Wojciech Posłuszny, życząc wszystkim wspaniałej zabawy w prawdziwie sportowej atmosferze. Na zawodników czekało 25 stanowisk na pięknie zalesionym terenie. Ogromna ilość zieleni otaczająca strzelnicę napawała uczestników zawodów spokojem. Tuż po godzinie 9:30 pierwsze grupy wyruszyły do lasu w kierunku swoich stanowisk. Po pierwszych strzałach trudno było przewidzieć kto zajmie medalowe miejsce. Natomiast wiadomo już było, że walka będzie wyrównana. Z dużym zainteresowaniem obserwowaliśmy zmagania pań, które w tym roku bardzo licznie zawitały na zawody. W klasyfikacji ogólnej pierwsze miejsce i puchar Konsula otrzymał Witold Szulejko z Centenial Gun & Bow Club New York, II miejsce zajął Andrzej Przybyła z Polish Hunting Club of Canada, a na III miejscu uplasował się Krzsztof Żuber z Klubu Ostoja w Chicago. Prawdziwy powód do dumy ojca Strzelectwo W klasyfikacji o puchar przechodni Polish Hunting Club of Canada, w której biorą udział tylko członkowie tego klubu zwyciężył Andrzej Przybyła, drugi był Kazimierz Maziarka, trzeci – Andrzej Pietruszko, czwarty – Jan Zych, a piąty – Michał Kiełb. Wśród pań, puchar Konsula i dyplom za zajęcie pierwszego miejsca otrzymała Julia Johson z Ontario. Za nią, zdobywając dyplomy, uplasowały się Barbara Kruszewski z Klubu Ostoja w Chicago oraz Nancy Neufeld z Ontario. Wśród entuzjastów tej dyscypliny rośnie strzelecki talent. W kategorii do lat 18, puchar oraz dyplom otrzymał 11-letni Kuba Szulejko z Nowego Jorku, który również w klasyfikacji ogólnej zajął V miejsce. Puchary oraz dyplomy, podpisane przez Konsula Generalnego RP, wręczał zwycięzcom reprezentujący Konsulat Generalny RP w Toronto wicekonsul Piotr Rogulski. Zawody to nie tylko zmagania strzeleckie, ale również czas na spotkania, szczególnie z tymi, którzy mieszkają w różnych miejscach Kanady i poza jej granicami. W czasie wolnym od strzelania można było się spotkać przy grillu, gdzie serwowane były kiełbaski, wspaniale przyrządzona karkówka oraz prawdziwa myśliwska grochówka. Ci, którym nie udało się zdobyć żadnej z nagród wracają do domu z bagażem doświadczeń i wspomnień wspólnie spędzonych chwil na zawodach zorganizowanych przez Polski Klub Myśliwski w Kanadzie, a za rok – kto wie? Dla czytelników Łowca Lubelskiego, z dalekiej Kanady, z myśliwskim pozdrowieniem Darz Bór –Marek Choruży Ci, którzy po zawodach nie musieli spieszyć się do domu, mają pamiątkowe zdjęcie 19 Wicekonsul Piotr Rogulski z synami oraz zdobywca pierwszego miejsca w klasyfikacji ogólnej Witold Szulejko z uzdolnionym strzelecko synem Kubą Od lewej: pani Agata – żona wicekonsula, autor artykułu, prezes Polish Hunting Club of Canada Wojciech Posłuszny, wicekonsul Piotr Rogulski z synami Smacznego! Coraz więcej kobiet powiększa szeregi Polskiego Związku Łowieckiego. Korzystny to trend, a brzydsza część naszego Zrzeszenia zapewne cieszy się z tego. Dziękując naszym Dianom za ich obecność, za „łagodzenie obyczajów” podczas polowań i spotkań, przekazujemy Wam drogie Panie ogrom serdeczności i życząc samych radosnych i pięknych dni dedykujemy Wam wiersz Stasia Ostańskiego, fotoreportaż z chełmskiej strzelnicy i… róże. Dwie Diany Na zachodnich Kresach Gdzie się słońce chowa. Bardzo stare jest miasteczko. A zowie się Wschowa. Historia którą opowiem Działa się w ten czas, Gdy na polskim tronie Zasiadł August Sas. Jak wiadomo pan był hojny No i lubił łowy. Ale jeszcze bardziej kochał, Piękne białogłowy. W wschowskiej okolicy Szlachcianka mieszkała. Z Gruszczyńskich, Gorzeńska. Zofia imię miała. To czy była Dianą, Nie wiemy niestety. Rzadko polowały W tych czasach kobiety. Być może jednak Zosia Z Królem polowała. Dość że tytuł ,,Łowczyni Wschowskiej” otrzymała. Będąc panią na włościach, Klasztor fundowała. O biednych włościanach Także pamiętała. Kiedy zmarła Za zasługi ,, pro publico bono” Łowczyni z wdzięczności Pomnik postawiono. Postać kobiety z łukiem Ze spiżu odlana. Na cokole z piaskowca. Nazwano ją Diana. Przez półtora wieku, Zawieruchy wojen Patrzyła Diana z cokołu Na losy pokoleń. Na losy Narodu Stała zapatrzona. W końcu drugiej wojny Okrutnie zniszczona. Minęło lat sześćdziesiąt z okładem. Czasy się zmieniły. Polujące Panie Tak postanowiły: ,,Znów we Wschowie Stanie Diana. Jak przed laty. Taka sama”. Więc ze Wschowy pewna Diana, Sama Dianą się zajęła. ,,Pomnik stanie”- obiecała. I wnet tego dokonała. Niech dziś kto co zechce powie. Diana znowu stoi w Wschowie! Tak to jest Panowie, Panie. Zawdzięcza to Diana – Dianie. PS. Lecz nie koniec to historii Z Wschowy sławnej Diany. Drugi pomnik jej istnieje, Chociaż jest drewniany. Koleżanka Ewa, Diana Tak zdecydowała. Że ta druga identyczna W Chełmie będzie stała. W Chełmie na strzelnicy W Kumowej Dolinie. Tak jak sławna jest we Wschowie, Niech i tu zasłynie Niechaj ma w swej pieczy Myśliwskie strzelanie. Całą Brać Myśliwską, A szczególnie Panie. Zapewne to koniec historii Pomnika Łowczyni ze Wschowy. Czas napisze nową historię, I scenariusz nowy. Stanisław Ostański 22 W kołach łowieckich 26 październik 2014 Pogoda jesienna – 3 st. C, z rana opadająca niewielka mgła. Zaczęliśmy o 8:15, skończyliśmy o 13:oo. Widoczność w lesie na poziomie „zero” bardzo dobra, wszak liście z dolnych partii drzew opadły. Trochę gorzej, a może nawet źle, jest z widokiem na poziomie ambon. Dobrze więc, że panująca susza powoduje, iż ściółka i podszyt są b. głośne, więc zmysł słuchu, nawet człowieka, znakomicie zastępuje wzrok. Zwierzyna nie ma szans, by przejść nie słyszana obok stanowiska myśliwego. Stąd być może i pokot obfity. W 60 luf strzeliliśmy: 9 łań, 5 cielaków, 2 kozy, 3 koźlaki, 3 dziki, 5 lisów. Po raz koleiny ten sposób polowania broni się swą skutecznością. Królem polowania został Waldemar Maj z puławskiego „Sokoła” strzelając 2 łanie i koźlaka. Wicekrólem został Ryszard Tokarzewski z koła „Sokół” w Sosnowicy. Tutaj poluje jego brat cioteczny Witek Kopron i tu polowali stryj śp. Z. Tokarzewski i szwagier śp. H. Krawczyk. Drugim wicekrólem był Krzysztof Szymański z „Azotropu”. Mieliśmy także króla pudlarzy, który w sposób doskonały spudłował do łani. Na pociechę wierszyk: Nie zamartwiaj się Przemku, szkoda to jest żadna A pożytku najpewniej wiele Gdy za rok ta łania wróci, a z nią przyjdzie ciele Polowaliśmy z 27. zaproszonymi gośćmi i to oni brylowali zgarniając tytuły królów i nie tylko. Wielce nas to radowało, bo goście zadowoleni do domów wrócili i wspominać z nami łowy miło będą. Przy okazji przypomnieć chcę, tym co wiedzieć powinni i informuję tych co nie wiedzą, że w „Azotropie” od zawsze na polowania zbiorowe – wcześniej pędzone, a od 1997 roku polowania z ambon – zapraszaliśmy, zapraszamy i zapraszać będziemy gości. Taka to już nasza gościnność, a i rzec można tradycja. Od zawsze też polujemy zbiorowo do wspólnego kotła. Od zawsze dbamy o ceremoniały myśliwskie, a szczególnie związane z pokotem, takie jak sygnały, dekoracje złomem, ostatni kęs, obwoływanie królów polowania i pudlarzy, chrzest, ślubowanie i inne. Daję słowo, nie stało się to teraz i nie od dzisiaj. Jeżeli więc należą się podziękowania za zaproszenie, za wspólne polowanie, oprawę pokotu, biesiadowanie, a jestem pewien, że W kołach łowieckich się należą, to trzeba je kierować nie do pojedynczych osób, a do członków, do społeczności koła. Bo „Azotrop” to my – byli i dzisiejsi jego członkowie. Nikt w pojedynkę tego nie dokonał. Nie mógł dokonać. Królami zostali Marek Gogacz – łania i Tomek Wójcicki – łania. Tym samym, z przytupem, ochrzcili swoje nowe Kriegehoffy, wspomagane Wilhelmem Swarovskim i Carlem Zeissem. Sygnały, jak zawsze, w wy„Dziękuję” znamy od dziecka. konaniu Witka i Dyzia. Podniebienia I wiemy, że piękne sobą niesie nam mile łaskotał pyszny gulasz z pęczaprzesłanie kiem i bigos z dziczyzny, świetnie Pod warunkiem jednakże, że jest zrobione przez Mariolę i Wojtka z wcelowane. Karczmy Nałęczowskiej. Były przemóInaczej to żart kiepski, który nie sma- wienia, były toasty i urodzinowe sto kuje lat dla Witka K. Korzystając z okazji Zniechęca, złą robi robotę, nawet de- wręczyliśmy zaproszonemu na polowanie Zdzisiowi Jachurze zebrane prawuje. A ostatnio – niestety wśród naszej społeczności pieniądze i „Trynd” niezdrowy i w światku na- cegłę, która ma symbolizować kamień szym obserwuję węgielny pod odbudowę jego domu. Że nie tym co trzeba mówi się dzię- Domu który nie tak dawno spłonął. kuję A wystarczy tylko: 21 grudzień 2014 Cel rozpoznać, przemyśleć, wycelo- Polowanie zaplanowane było na 28 wać, podziękować – celnie podzięko- grudnia, ale z uwagi na deszczową i wać. wietrzną pogodę uniemożliwiającą planowane polowanie na zające, terminy zamieniono, co jak się później 9 listopad 2014 okazało było bardzo trafnym posu Drugie z kolei polowanie z am- nięciem. Na pokocie 3 łanie i 3 sarny. bon z okazji święta Huberta. Mżawka, Królowie to Zbyszek Szymański i Daniskie chmury, wprawdzie nie zimno, riusz Stażyk. bo około 10 stopni, ale nieprzyjemny wilgotny wiatr robi swoje, zwłaszcza, 11 styczeń 2015 gdy siedzi się na łąkach i nic się nie Ostatnie polowanie zbiorowe z amdzieje. O 13:oo koniec zwożenia tusz bon. Plus 3 stopnie, mocny porywisty zabitej zwierzyny, wymiana wrażeń, wiatr – odpryski „Feliksa”, huraganu pokot z przynależną mu oprawą, po- jaki nawiedził Europę. Na zbiórce doczęstunek i małe „co nieco”. liczyliśmy się 44 myśliwców. Po od Strzeliliśmy dwie łanie, cztery prawie, o 8:40 hajda w las. Jak zwydziki, jedno koźle. Pokot bogaty, knie- kle o 13:oo koniec. Na pokocie dwie ja szczodrze darzyła, a św. Hubert sarny. Królem został Karol Piech, wice dzielnie nam sekundował. Byli jak zawsze ci co ze złomem wracali, ci co pudłowali i ci co nie strzelali. Taki to urok naszego sposobu na życie. Królami zostali Krzysztof Szymański – dzik i łania, Marek Kozioł – łania. 23 listopad 2014 Drugie polowanie z ambon z gośćmi. Od kilku lat, by zadowolić członków naszego koła chcących zaprosić kolegów po strzelbie dwa polowania trzeba organizować, tak wielu jest chętnych. Tym razem gościliśmy kolegów z władz krajowych PZŁ, z władz lubelskich, kolegów z kół sąsiednich i nie tylko, łącznie 58 karabinów. Pogoda bardzo dobra, 2o st.C, duża wilgotność, pochmurno z tendencją do wypogodzenia. O 11:24 pokazało się na krótko słońce. O 13:oo koniec polowania, zwożenie tusz zabitej zwierzyny, wymiana wrażeń, pokot z przynależną mu oprawą, poczęstunek. Pokot urozmaicony: 6 jeleni,1 dzik, 2 sarny, 1 lis. 23 Bartek Czuchaj. Doliczono się dwóch strzałów, a więc pudeł nie było. Pokot zakończono ślubowaniem trzech nowo przyjętych kolegów do koła: Piotra Chmiela, Wojtka Olesiejuka i Michała Wręgi. Ślubowanie przyjął Leszek Walenda w towarzystwie Witka Koprona. Były gratulacje i mało udane próby strzelania do czapek młodych nemrodów. Wojtkowi i Michałowi sekundowali podczas ślubowania, jak również w czasie stażu, ojcowie: Stefan i Sławek. Podsumowanie sezonu polowań zbiorowych z poczęstunkiem z Karczmy Nałęczowskiej odbyło się w Kolibie. Podsumowaliśmy efekty tegorocznego sezonu polowań z ambon: 18 łań, 7 cielaków, 9 kóz, 4 koźlaki, 8 dzików, 2 lisy. Wydawałoby się, że ten sposób polowania minimalizuje niecelne strzały, a jednak było ich dużo za dużo. Wnosimy to po odgłosach strzałów i znalezionych po czasie 3 tuszach strzelonej zwierzyny. A ile było nie znalezionych postrzałków? Z przykrością stwierdzamy, iż byli wśród nas koledzy, którzy nie wiedzieć dlaczego nie przyznawali się do niecelnych strzałów, bądź w połowie niecelnych, nie mówili prawdy do jakiej zwierzyny strzelali, a tym samym nie podejmowano poszukiwań postrzałków. Trzecie polowanie było tego namacalnym dowodem. Postrzelona łania po przejściu co najmniej 3 km dokonała żywota i tylko dzięki determinacji kilku kolegów tusza nie uległa zmarnowaniu…. Sprawca postrzelenia pozostaje nieznany. Awrona 24 Myśliwi i społeczeństwo Łowiecka edukacja młodzieży Zarząd Okręgowy PZŁ w Lublinie posiada w sprzedaży zeszyty edukacyjne dla gimnazjów. Materiały te są doskonałym dodatkiem do prowadzonych działań z zakresu edukacji dzieci i młodzieży szkolnej. Zainteresowane koła prosimy o ich nabywanie. Koszt zakupu zeszytu to 8,40 zł (brutto). Zarząd Okręgowy PZŁ w Lublinie posiada również w sprzedaży materiały edukacyjne w postaci zeszytów edukacyjnych dla dzieci młodszych. Są to: Łowiectwo – zeszyt edukacyjny oraz kolorowanki dla dzieci przedszkolnych zatytułowane „Czym zajmują się myśliwi”. Koszt zakupu zeszytu edukacyjnego wynosi 8,40 zł (brutto), koszt zakupu kolorowanki wynosi 4,20 zł (brutto). Powyższe informacje znajdują się także na naszej stronie internetowej: http://www.lublin.pzlow.pl/ zwiazek/kultura/2014-005.php Marian Flis Bal karnawałowo-walentynkowy Stało się już tradycją, iż rokrocznie w okresie karnawału niektóre koła łowieckie organizują bale karnawałowe. W tym roku Koło Łowieckie nr 93 „Bażant” z Poniatowej, termin swojego balu wybrało jako nietuzinkowy, gdyż zorganizowany on został w dniu 14 lutego, czyli dacie, która budzi wiele pozytywnych emocji, tj. dniu św. Walentego. Podczas balu akcenty myśliwskie dostrzec można było niemal na każdym kroku, oprócz specjalnie przygotowanego menu, bazującego na potrawach z dziczyzny, sam wystrój sali, jak również przygotowane na tę okoliczność nalewki myśliwskie podkreślały charakter imprezy. Wyśmienita atmosfera sprawiła, iż zabawy nie było końca, zaś ostatni goście bawili się niemal do białego rana. Organizatorom gratulujemy i życzymy dalszych udanych imprez integracyjnych. Marian Flis Myśliwi i społeczeństwo Rozbawiony Sokół W sobotni wieczór 07.02.2014 r., myśliwi z Wojskowego Koła Łowieckiego nr 155 „Sokół” w Stawach oraz sympatycy łowiectwa po raz piąty z rzędu świętowali uroczyste zakończenie sezonu polowań zbiorowych na karnawałowym balu myśliwskim, zorganizowanym w restauracji „K2” w Rykach. Bal myśliwski, to okazja do posmakowania potraw z dziczyzny. Nowością kulinarną na tym balu były rewelacyjne kabanosy z dzika, produkcji naszego kolegi Czesława Bobera. Nie mogło też zabraknąć myśliwskich nalewek komponowanych według starych polskich receptur. Tym razem największe uznanie zdobyła nalewka kryjąca się pod romantyczną nazwą „Szum majowych łąk”, która w odpowiednio słusznej dozie bardzo realnie oddawała efekty powiązane z nazwą własną. Dużym powodzeniem cieszyły się też pasztety z dziczyzny oraz potrawa główna – dzik pieczony z warzywami na ostro, wprawną ręką podzielony przez kolegę prezesa Romana Kostyrę. Zabawę dopełniły konkursy z nagrodami, gdzie największe emocje zaciętej rywalizacji wzbudziły myśliwskie kalambury. Tomasz Marcinkowski 25 26 Bigos myśliwski Jeleń miał szczęście Bezbronnego jelenia uwięzionego we wnykach leśnicy znaleźli w Puszczy Białowieskiej. Zwierzę tkwiło w nich aż kilka dni. W okolicach przygranicznej wsi Masiewo (Nadleśnictwo Browsk) pracownik Lasów Państwowych otrzymał anonimową informację o uwięzionym we wnykach ze stalowej linki jeleniu. Zwierzę zostało uśpione przez weterynarza Białowieskiego Parku Narodowego. Po udzieleniu pomocy przez lekarza jeleń został uwolniony z sideł, wybudzony i wypuszczony na wolność. Okazało się, że sidła, przynajmniej w części, były założone w ubiegłych latach, ponieważ były wrośnięte w brzozę, do której były przytwierdzone. Według szacunków, co roku szkody z wykrytych przypadków kłusownictwa sięgają niemal 1,4 mln zł. Każdego roku straż leśna i myśliwi odnajdują w lasach ponad 100 tys. różnego rodzaju pułapek i wnyków. Za kłusownictwo grozi kara pozbawienia wolności do 5 lat więzienia bądź grzywna. www.lasy.gov.pl Wilki z jedynki 28 lutego 2015 roku, w obwodzie nr 111, dzierżawionym przez koło nr 1 Szarak w Lublinie w Nadleśnictwie Sobibór przeprowadzano inwentaryzację łosi. W trakcie jej trwania, myśliwi napotkali resztki łani zjedzonej przez wilki. Ślady wskazywały na to, że była to wataha licząca sporo ponad 10 sztuk, która załatwiła sprawę w ciągu niespełna pół godziny, gdyż w tym miejscu byliśmy właśnie taki czas wcześniej. Ponadto od miejsca zarżnięcia łani byliśmy w czasie tych 30 minut maksymalnie najdalej około 3 km. Łanię pozostawiliśmy, żeby wilki zakończyły ucztę. Przynajmniej nie ruszą następnej przez jakiś czas. Tomek Kaczanowski Dzik z podchodu Księżyc, śnieg i minus 13 stopni Celsjusza, a więc wszystko co może sobie myśliwy wymarzyć, no morze temperatura trochę za niska, bo... śnieg skrzypi pod butem. Po niespełna godzinnym spacerze spotkałem między młodnikami dziki. Strzał na kulawy sztych z podpórki. Dziki zniknęły w młodniku. Zero farby, więc po ok. 30 minutach puszczam Rabę, która po przebiegnięciu 150 m oszczekuje zawzięcie w jednym miejscu dzika. Podchodząc słyszę, że dzik atakuje sukę, która w takiej chwili milknie, po czym znowu atakując dziamie. Przyznam, że mając w pamięci bolesne starcie z odyńcem, długo zwlekałem i kombinowałem, jak podejść i oddać strzał łaski, chociaż jestem pewien, że strzelałem do przelatka. Po pewnym czasie suka wyprowadziła dzika na otwartą ugór, ale nie podchodząc bliżej niż 60 metrów – strzeliłem. Tomek Marcinkowski Z żałobnej karty 27 Pożegnanie seniora W wieku 90 lat, z których 60 poświęcił służbie św. Huberta, odszedł z grona puławskich myśliwych Józef Mizak. Wierny tradycjom rodzinnym, ojciec był maszynistą na parostatku „Gniezno”, swoje życie dorosłe rozpoczynał jako kowal w puławskiej stoczni rzecznej, a zakończył na stanowisku kierownika bazy transportu i sprzętu Rejonu Dróg Publicznych w Puławach, odchodząc na emeryturę w 1990 roku. Do Polskiego Związku Łowieckiego wstąpił w 1950 roku i już po roku myśliwi koła „Sokół” powierzają mu stanowisko prezesa. Pełni je przez rok. Nie odpowiada to jednak jego temperamentowi i pasji działacza. W 1952 r. obejmuje, dającą mu ogromną satysfakcję, funkcję łowczego i pełni ją nieprzerwanie przez 40 lat, do 1992 r. W latach 1981 – 1986 był członkiem Komisji Rewizyjnej WRŁ w Lublinie. Jego działalność, szczególnie w dziedzinie hodowli zwierzyny łownej, wysoko oceniła WRŁ w Lublinie, nagradzając w 1960 roku Koło Łowieckie nr 44 „SokóL” w Puławach 1000 sztuk zajęcy odłowionych w okolicach Wierzchowisk. Szaraki zasiliły popu- lację zajęcy w rejonie Uściąża, Słotwin i Karczmisk. Ulubioną zwierzyną łowną Józefa były rogacze, a w jego kolekcji parostków medalowych prezentują się dwa złote, trzy srebrne i jeden brązowy. Odznaczony Złomem. Seniora puławskiej braci myśliwskiej zmarłego w dniu 7 listopada 2014 roku pożegnali na cmentarzu przy ul. Piaskowej w Puławach przyjaciele w asyście pocztu sztandarowego bratniego Wojskowego Koła łowieckiego „Sokół” w Stawach. Niech Mu knieja wiecznie szumi. stem gratulacyjnym z okazji XX-lecia. „Nasz”, bo jakże inaczej powiedzieć o kimś, kogo nie można było i nie dało się nie lubić. Był lekarstwem na złą, smętną, ponurą, wisielczą atmosferę czy nastrój. Niespotykany gaduła, bystry obserwator, przy tym obdarzony swoistym humorem, popartym serdecznym i bardzo zaraźliwym śmiechem. Życzliwy ludziom, dusza towarzystwa, entuzjasta tańca, wielki pracuś-złota rączka. Umiejętności wykorzystywał w pracy zawodowej, w łowiectwie i bezinteresownej pomocy znajomym czy kolegom. W okresie kiedy dziki w Azotropie można było zliczyć na palcach ręki, wymyślił i wykonał, a czynił to wielokrotnie, osobliwy sposób ich dokarmiania, który świetnie się sprawdził. Kopał rów łopatą, wykładał ziemniaki, buraki i inne wiktuały np. pestki, przysypywał to ziemią, tworząc, jak mawiał, dziczą kanapkę. O ogromie pracy świadczy wielkość poletka „Pestkówka”, gdzie „wybuchtowywał” wspomniane rowy. Miał wielki udział w pracach zarybieniowych wód, na odpopielaniu, gromadzeniu karmy na zimę, w pracach na poletkach. Jednym słowem wszędzie było Go pełno. Nie zabiegał o wyróżnienia, pochwały, nie dbał o zysk, nie dbał o blichtr. Wielkim zaskoczeniem dla nas było wycofanie się Bronka z czynnego myślistwa, a następnie wypisanie z koła i PZŁ w 2010 roku. Z opóźnieniem wszak dotarła do nas wiadomość o jego chorobie, o nieproszonym gościu – Alzheimerze, a On zdał sobie sprawę z powagi sytuacji i swoją decyzję kwitował uśmiechniętym powiedzeniem: „co, chcesz bym zapomniał kiedy mam skończyć?”. O jego nieszkodliwych, pociesznych żartach i psotach można byłoby wiele. Nawet po śmierci nie odpuścił – „kierując” sekretarką, która w komunikacie godzinę pochówku zamiast „12” podała „11”, przez co wielu z nas dłużej na modlitwach w kościele czas spędziło. Zatrudnił także w swe odejście dwa „roki”: stary 2014 (zmarł 30 grudnia) i nowy 2015 (pochówek 2 stycznia). Taki to był śp. Bronek, jak często powtarzał: „rocznik 13”. Poza myślistwem, jak większość z nas, był zakochany w swojej rodzinie, był zapobiegliwym tatą, mężem, dziadziem. Pracował w Zakładach Azotowych, następnie emerytura, półetat w MOSiR i praca nad odremontowaniem swojej rodzinnej posesji w Anielinie, którą z przesłaniem „dbajcie” przekazał następcom. Żegnamy Cię, zawołaniem naszych dziewczyn, Broniu. Spoczywaj w pokoju. Społeczność Azotropu Puławski Klub Kół Łowieckich Hubertus Bronek Nowy rok 2015 rozpoczęliśmy smutną powinnością odprowadzenia zwłok śp. Bronisława Garusa na c m e n t a r z parafialny w Puławach. Msza święta odbyła się w kościele p.w. Miłosierdzia Bożego. Gdy po raz ostatni śp. Bronek opuszczał kościół, towarzyszyła Mu piękna pieśń, równie pięknie śpiewana przez siostrę Irminę: Popatrz, jak prędko mija czas! Życie twe też przeminie wraz! Wszystko przemija, tak jak sen. Troski, kłopoty kończą się. Powiedz: szczęśliwym będziesz ty? Aż serce rosło, gdy się widziało tylu nas, towarzyszących Koledze w Jego ostatniej myśliwskiej odprawie. Nasz Bronek urodził się w 1933 roku, do PZŁ wstąpił 6 sierpnia 1970, był jednym z dwóch pierwszych stażystów w naszym kole. To oni zaczęli w kole nową erę, erę obowiązku odbywania stażu łowieckiego PZŁ. Uprawnienia selekcjonerskie uzyskał w 1974 r. Za aktywność łowiecką, pracowitość odznaczony został w 1998 r. Brązowym Medalem Zasługi Łowieckiej, a wcześniej wyróżniony li- 28