Dlaczego pary żyją w konkubinacie? Młodzi ludzie coraz

Transkrypt

Dlaczego pary żyją w konkubinacie? Młodzi ludzie coraz
Dlaczego pary żyją w konkubinacie?
Młodzi ludzie coraz podkreślają, że w relacji z drugą osobą liczy się dla nich uczucie, więź, a formalności i tzw. papier nie
są już tak ważne. Zwłaszcza, że pary żyjące w wolnym związku, mieszkające razem ze sobą przed ślubem, nie są już
narażone na społeczne wykluczenie Młodzi ludzie czują się zagrożeni powszechnymi rozwodami. Tworzeniu związku
towarzyszy tłumione uczucie lęku, że i ich związek rozpadnie się. Przyjmują to do wiadomości. Ślub kościelny - tak jak
oni go rozumieją - nie chroni przed rozwodem. Dlatego „małżeństwo na próbę” jest dla nich związkiem całkowicie
uzasadnionym. Oni się naprawdę kochają. Poza tym chcą sobie oszczędzić przykrości związanych z ewentualnym
rozwodem i nie zamykać drogi do ewentualnego sakramentalnego związku w przyszłości. To nie jest kwestia braku
poczucia odpowiedzialności za związek. To jest takie poczucie odpowiedzialności do jakiego zostali przygotowani, w
jakim wzrośli, wychowali się.
Tam, gdzie jest ciężko o pracę, ważną pozycją w domowych budżetach jest wsparcie od państwa, a łatwiej je
dostać, będąc samotnym rodzicem. Źle działający system państwowej pomocy rodzinom popycha ludzi do życia bez
jakiegokolwiek ślubu.
Poza tym coraz częściej okazuje się, że pary, które po kilku latach życia razem, chcą „uregulować swoją sytuację
w Kościele” i „biorą ślub kościelny”, dość szybko rozpadają się. Do tzw. świadomości społecznej zaczyna przebijać się
teza, że ślub szkodzi i to zachęca do zamieszkania razem bez ślubu, przynajmniej na razie. A potem zobaczymy.
Są często zrażeni do Kościoła poziomem i atmosferą szkolnej katechezy, nudnym, formalnym przygotowaniem
do sakramentu bierzmowania. Nie chcą powtórki. Naprawdę chcą ocalić swoją miłość. Sami rodzice, pamiętając swoje złe
doświadczenia, nie zachęcają ich do ślubu. Poza tym często pochodzą z niepraktykujących rodzin, rozwiedzionych. Są
zrażeni opowieściami znajomych o rażącym poziomie katechez przedmałżeńskich, a jeżeli nie rażącym to wnoszącym w
ich związek wiedzę teoretyczną, która się nie sprawdza w życiu. A najwięcej zainteresowania budzą warunki stwierdzenia
nieważności małżeństwa.
Wszystkie cząstkowe przyczyny życia w konkubinacie sprowadzają się do jednego: braku rozumienia czym jest
sakrament małżeństwa. Oni się tego sakramentu często boją. Przestaje być „pakietem startowym”.
Potrzebne jest zrozumienie, odkrycie i rozpoznanie i nabranie zaufania przez przygotowujących się do
małżeństwa, że ślub kościelny to nie jest zniewalająca przysięga, ale otwarcie się na łaskę Bożą, która jest gwarantem
najpiękniejszych marzeń młodych ludzi o miłości trwałej, szczęśliwej i spełnionej; miłości, w której „zobowiązania”,
jakich boją się młodzi, tracą znaczenie „norm prawnych”, „przymusu”, ale wynikają z istoty związku, umożliwiają życie w
miłości, ustawiczne szukanie nowych dróg jej realizacji. To właśnie korzystanie z sakramentu małżeństwa uwalnia od
rutyny, której tak boją się zakochani. Potrzebne jest nabranie świadomości, że sakrament działa przez całe życie i to nie w
charakterze policjanta zabraniającego się rozwieść, ale jako nieustanne źródło miłości. Potrzebne jest nabranie
świadomości, że łaska sakramentu ma im pomóc zachować miłość, a nie utracić wolność.
Tylko tego nie da się nauczyć, wpoić. To trzeba przeżyć. Doświadczyć. Dlatego kursy przedmałżeńskie, które
proponujemy nie mają charakteru wykładów, ale warsztatów, które pomogą im przepracować w sobie samych zagadnienia
psychologii komunikacji i więzi z Panem Bogiem.
Powstaje pytanie, na ile kapłani troszczą się o motywacje tych ludzi, o ich więź z Bogiem i to nie o więź
formalną, pacierzowo-katechizmową, bo o tą często się troszczą, ale o więź żywą, otwierającą na Boże wsparcie w
budowaniu miłości. Tej miłości, która od Boga pochodzi, która „cierpliwa jest, i która nigdy nie ustaje”. Młodzi ludzie,
załatwiając formalności przedślubne, w tym chodząc na nauki przedmałżeńskie, a nawet idąc do spowiedzi, pozostają
często obok Pana Boga. Czy można się dziwić, że chcą to ominąć? To brzmi paradoksalnie, ale oni chcą ocalić swoją
miłość.
Co jest potrzebne, by zmienić ten trend? Odwrócić go?
Potrzebne jest to, co nazywamy „uderzeniem ewangelizacyjnym”, swego rodzaju „terapia wstrząsowa”, która pokaże
młodym ludziom, że ślub kościelny to nie jest pułapka, którą na nich zastawia Kościół, ale brama do otwarcia się na
rzeczywistość nadprzyrodzoną. Potrzebne jest odejście od tradycyjnych konferencji, ale przestawienie się na pracę
warsztatową, w której młodzi ludzie będą we dwoje rozmawiać ze sobą na dane tematy; pracę warsztatową, w której coś
przeżyją razem. Wtedy Kościół będzie przyciągał Panem Jezusem, a nie indeksem i pieczątkami. Rozwój kursów
przedmałżeńskich nie powinien iść w kierunku „śrubowania poziomu”, ale „zmiany systemu”.
W moim przekonaniu od przedłużania przygotowania do małżeństwa na okres jednego roku, bardziej potrzebna
jest zmiana podejścia do tych kursów. Bo jeżeli będzie to przedłużanie „nasiadówek”, pompowanie wiedzy, która się nie
sprawdzi, to liczba ślubów kościelnych jeszcze bardziej spadnie.
Potrzebne jest przede wszystkim zabezpieczenie młodym małżeństwom formacji po ślubie. Oni są wypuszczani z
kościoła... i radźcie sobie dalej. Nie wszystkim odpowiadają przyparafialne ruchy kościelne. Potrzebne jest poszerzanie
tych ofert.
Wtedy gdy ludzie zobaczą, że Kościół naprawdę daje oparcie ich małżeństwu, to będą chcieli zawierać sakrament
małżeństwa w tym Kościele. Wtedy wzrośnie zaufanie do Kościoła.
Jerzy Grzybowski
Spotkania Małżeńskie

Podobne dokumenty