Recenzje_Portret_02_03_2011
Transkrypt
Recenzje_Portret_02_03_2011
Siła Nowej Siły Krytycznej :) 02/03/2011, recenzje — Alicja Morawska-Rubczak @ 10:19 Postanowiłam podzielić się z Wami tekstami młodych recenzentów z Nowej Siły Krytycznej, której mam przyjemność obecnie być współredaktorem. Projekt zrzeszenia młodych krytyków teatralnych, z możliwie wszystkich miast Polski, posiadających teatr, organizatorem projektu jest Instytut Teatralny im. Z. Raszewskiego w Warszawie. Pomysł założenia takiej grupy pochodzi od Pawła Sztarbowskiego. Obecnie rozpoczęliśmy drugą edycję działań NSK, a w pierwszej to stawiałam swoje pierwsze recenzenckie kroki. Idea to rozwijanie warsztatu krytycznego młodych ludzi oraz dokumentacja życia teatralnego nawet w najbardziej zapomnianych przez recenzentów miastach, jak chociażby Włocławek czy Tarnów. Teksty publikowane są na wortalu teatralnym e-teatr. Te trzy, które chciałabym Wam zaprezentować, powstały jako owoc naszych pierwszych wspólnych warsztatów, prowadzonych przez Justynę Sobczyk (reżyser, pedagoga teatru i założycielkę Teatru 21). Spośród kilkunastu nadesłanych tekstów postanowiłyśmy z Justyną Czarnotą, która zajmuje się również redakcją i jest koordynatorem projekt, wyróżnić 4. Anastazji Popławskiej już “zawisł” na e-teatrze, teraz ja publikuje te, które zrobiły na mnie największe wrażenie, zaintrygowały, dały do myślenia, pokazały jak ciekawie można spojrzeć na ten spektakl “Portret” Teatru 21. Każdy tekst zupełnie inny, bo i temperamenty autorów różne. Miłej lektury! Jak macie ochotę odsyłam również do mojej recenzji oraz wspomnianego tekstu Anastazji Popławskiej. Małgorzata Tarkowska - Teatralna rama portretu „Portret” to spektakl Teatru 21, który tworzą osoby z zespołem Downa i autyzmem. Powstał na podstawie książki Michéle Lemieux „Burzowa noc”. Abstrakcyjne ilustracje oraz kilka niełatwych pytań były pretekstem do stworzenia oryginalnej wizji, stały się źródłem portretu, jaki wystawili sobie i widzom aktorzy Teatru 21. Ocena tego przedstawienia jest dla recenzenta trudnym zadaniem. Jest to wyzwanie, bo jak żaden inny spektakl wymaga od niego całkowitej szczerości. Szczerości wobec samego siebie oraz wobec kryteriów estetycznych i teatrologicznych, które służą mu jako narzędzie analizy i oceny. Pierwszy problem stanowi niewystarczalność tych kryteriów wobec „Portretu”. O ile kategorie estetyczne stanowią doskonałe narzędzie do badania, to kategorie wartościujące np. aktorstwo, stają się problematyczne. Pod względem estetycznym spektakl należy do ascetycznego nurtu, który zamiast rozbudowanych konstrukcji plastycznych i scenograficznych wprowadza multimedia i operowanie teatralnym skrótem i symbolem. Szymon Celej stworzył ciekawe animacje, które wyświetlane są na dużych ekranach. Doskonałym pomysłem jest centralnie ustawiona na scenie czarna ściana, w której znajdują się otwory zasuwane na zamki błyskawiczne. Po pierwsze, to atrakcyjny wizualnie element, a po drugie, ambiwalentny symbol jednocześnie oznaczający otwieranie się na świat, obnażanie pewnych części psychiki, życia, ale też fizyczności, jednocześnie to też ukrycie tych elementów, których nie chce się pokazać. Jest to spektakl trudny, bo śmiało mówiący o ciele, seksualności, strachu przed własnym wyglądem i niezdolnością. Aktorzy mówią o swoim ciele: „Gdyby można wymienić swoje ciała, to czy ktoś wybrałby moje? Mam aż 47 chromosomów”. Piotr Swend (znany z serialu “Klan” jako Maciuś) opisuje własną twarz, niby podobną – jest „niewiele szersza od innych twarzy, oczy nieco skośne, orientalne, usta mniejsze, podniebienie płytkie, a tył głowy może bardziej płaski”, a jednak inną, trudną do zaakceptowania. Subtelne gesty dotykania własnej twarzy, jakby poznawania i przyzwyczajania się do niej pozbawione są machinalności. Wydaje się, że to nie wyuczony, zapisany w scenariuszu ciąg gestów i ruchów, ale mimowolny szczery akt samoakceptacji. Prosta scena, w której jedna z aktorek jest kreatorką ciał, zawiera w sobie na pewnym poziomie maksimum uczuć i prawd związanych z trudnością samoakceptacji. Ani ciało atlety, zebry, krokodyla, pięknej kobiety nie jest właściwe, bo jest obce. Pozostaje zaakceptowanie własnej fizyczności, zakończone ironicznym, gorzkim i nie pozbawionym melancholii i smutku pytaniem: Czy ktoś chciałyby moje ciało? Doskonałym pomysłem reżyserki spektaklu – Justyny Sobczyk, okazało się przeniesienie obrazów z książki na znaki sceniczne. Spirale, które były częścią jednej z ilustracji zostały odwzorowane na scenie dosłownie oraz metaforycznie. Każdy z aktorów kręci własną spiralą, która jest ciekawa wizualnie, ale oddaje również stan zagubienia, błądzenia w labiryncie pytań i odpowiedzi: „Co znajduje się w głowie? Jaki portret siebie noszę? Jaki portret mojej osoby tworzą inni? „ „Chcę wejść do środka mojej głowy!!!”- to jedno ze zdań z książki. Staje się ono pretekstem do dosłownego poszukiwania myśli, pomysłów, gestów, grzechów, snów i marzeń, które kryją się we wnętrzu. Śledząc zachowania aktorów, ich gesty wskazujące drogę do własnego umysłu, odniosłam wrażenie, że czasami również porządkujemy swoje myśli niczym w szufladach czy na półkach. Może ta metafora ma więcej wspólnego z naszą psychiką niż mogłoby się wydawać? Bardzo realistycznie i przekonująco brzmią zdania: „Grzechy pochowane w pamięci. Przekleństwa pochowane z tyłu głowy obok planów na przyszłość. Głowa mi puchnie. Potrzebuję pomocy! Potrzebuję pomocy…”. Spektakl wydaje się rzeczywistym portretem, na którym malują się lęki, wspomnienia, fantazje aktorów. Najmocniejszym punktem jest ostania scena. Przyciemnione światło, punktowy reflektor i monologi aktorów. Każdy przemawia własnym głosem, zmaga się ze wstydem i ograniczeniami ciała. Jedni niełatwo podnoszą się i stają przy mikrofonie, inni z trudem wypowiadają słowa. Wypowiadają je tak, że żadna ze szkół nie nauczyłaby takiego aktorstwa, które postępuje zgodnie ze scenariuszem, trzyma się wyćwiczonych na próbach gestów i scen, ale w tym wszystkim oddaje całego siebie, przemawia własnym głosem, odkrywa się i stając na scenie mówi: Oto „Ja”, jestem inny, ale jestem też taki jak „Ty”. Jak zareagujesz na moje wyzwanie? To właśnie kryteria dotyczące aktorstwa najmniej się tutaj sprawdzają. Nie zanalizujemy dykcji, ruchu scenicznego, mimiki i gestyki. Ale czy właściwie to jest najważniejsze? Czy we współczesnym teatrze, w dobie teatru alternatywnego, performansu i happeningów aktorstwo opiera się na warsztacie? Odpowiedź, bez najmniejszego zawahania, brzmi: „nie”; współczesne aktorstwo polega na przekazywaniu, oddawaniu, na uzyskaniu prawdy, na poruszaniu. Zapoczątkował je Grotowski a kontynuuje każdy liczący się współczesny reżyser od Lupy poprzez Warlikowskiego i Jarzynę, aż do Macieja Adamczyka i całej alternatywny. W „Portrecie” nie wszystkie ruchy i gesty są świadome i zaplanowane. W tych niekontrolowanych momentach tkwi siła i słabość. Słabość człowieka, zmagającego się ze swoimi ograniczeniami i siła aktorów, którzy mimo tego grają swoje role i pokonują bariery, jakich zwykły aktor nie musi przekraczać. To również swoista terapia otwierająca na nowy sposób wyrażania siebie, odkrywania interakcji z drugim człowiekiem, który poprzez teatr może się zbliżyć, zaczyna się przyglądać i rozumie lepiej. To zatem terapia obustronna. Relacja scena – widownia jest tu bardziej skomplikowana i emocjonalna niż w tradycyjnym tetrze. Skomplikowana dlatego, że wymaga nie erudycji, inteligencji, zmysłu estetycznego, wiedzy, ale szczerej próby uczestniczenia w widowisku. Ta relacja tworzy się mimowolnie i zapewne wiąże się z tym, że i dla widza i dla aktora to nowa sytuacja w teatrze, dlatego wciąż budzi niepewność, a od krytyków wymaga wypracowania nowego, rzetelnego instrumentarium badawczego. Czy jest to spektakl o niepełnosprawnych? Moim zdaniem i tak, i nie. Tak, bo pozwala nam wejść w świat tych ludzi, który jest łudząco podobny do naszego, ale nieco trudniejszy i bardziej hermetyczny. Problem rodzicielstwa dotyczy każdego człowieka, dlaczego więc mnie, jako widza, zaskakuje niepełnosprawna dziewczyna, która pragnie dziecka? Nie, bo to także spektakl o samoakceptacji, o tym, że każdy jest indywidualnością, która śni własne sny, posiada swoje marzenia i ograniczenia. Nie potrafię jednak się tym teatrem zachwycić, wejść całkowicie jako widz, recenzent i jako człowiek w świat ponadprzeciętnej wrażliwości teatru na drugiego człowieka. Bo w tym teatrze, jak w rzadko którym, zdajemy sobie sprawę z tego, że blisko nas, tuż obok, siedzi ktoś inny, że zamiast wyuczonego aktora – hochsztaplera, mimo roli i scenariusza, aktor na scenie daje nam siebie i siebie odkrywa, wystawia swój portret i zmusza nas do namalowania własnego. Hanna Rudnicka - Bez masek W swoich tekstach dotyczących tak zwanego „teatru dla życia” Lech Śliwonik przywołuje często powracającą do niego niczym koszmarny sen scenę z teatru głuchoniemych. Reżyser wspominanego zespołu „dyrygował” swoimi aktorami podczas spektaklu uderzając ogromnym drągiem o deski sceny, wydając w ten sposób występującym kolejne polecenia. Ci na dany znak odtwarzali mechanicznie kolejne sekwencje. Ten obraz stał się dla profesora Śliwonika kwintesencją wszystkiego, czym teatr niepełnosprawnych nie powinien być – aktem odebrania chorym własnego głosu, wtłaczania ich siłą w schemat jak najbliższy ramom tradycyjnego, zawodowego teatru. Teatr dla życia nosi w sobie ogromny potencjał terapeutyczny, ale też pociąga za sobą ryzyko wyrządzania krzywd. Z tego faktu brały się moje obawy, które towarzyszyły mi przed obejrzeniem Portretu – obawy przed byciem zmuszoną do obserwacji przykrych rezultatów narzucania osobom upośledzonym niezrozumiałych dla nich konwencji, przed byciem świadkiem upokarzania bezbronnych chorych. Z ulgą stwierdziłam jednak, że Teatrowi 21 takich zarzutów postawić nie można. Założycielka zespołu Justyna Sobczyk od 5 lat pracuje z grupą młodych osób cierpiących na zespół Downa i autyzm. Jej aktorzy to osoby w różnym wieku, od nastolatków do ludzi zbliżających się do trzydziestki, i o różnym stopniu upośledzenia. Łączy ich, oprócz choroby, ogromna potrzeba twórczej ekspresji na scenie – tu dostają tak rzadką dla nich szansę wyrażania siebie i bycia słuchanym. Sobczyk nie stara się bowiem udawać, że ma do czynienia z grupą „zwykłych” aktorów – przyjmując do wiadomości ich inność i ograniczenia wynikające z zaburzeń oddaje im do dyspozycji przestrzeń sceny, by zaczęły w niej rządzić reguły ich własnego świata, odmiennego od świata ludzi zdrowych, lecz nie na tyle niezrozumiałego, by nie istniała szansa na kontakt między nimi. I istnienie tej ścieżki porozumienia chce uzmysłowić widzom Portretu. Inspirację dla najnowszego spektaklu Teatru 21 stanowiła (niedostępna niestety po polsku) książka Burzowa noc autorstwa ilustratorki Michéle Lumieux. Zespół, wychodząc od pobudzających wyobraźnię obrazów i egzystencjalnych pytań stawianych w książce, improwizując oraz dołączając własne wizje i pomysły, stworzył emocjonalny spektakl dotykający kwestii tożsamości. Pierwsza część przedstawienia skupia się głownie na kwestii ciała, stygmatyzującego chorych. „Kto wymyślił moją twarz?” – pyta protagonista (Daniel Krajewski) , zastanawia się, czy jest ładny, czy brzydki. Wyobraża sobie, że można zamienić się z kimś na ciało – przy pomocy Projektantki Ciał (Marta Stańczak) przymierza coraz to inne modele, wszystkie jednak z różnych powodów okazują się być niewygodne, niepasujące. Czyżby więc to jego własny, ułomny, było jedynym odpowiednim? „Mam aż 47 chromosomów. Jeżeli można by wymienić się na ciała, czy ktoś wybrałby moje?” – kilkukrotnie zadaje to rozdzierające pytanie, na które znikąd nie otrzymuje odpowiedzi. W pierwszej części spektaklu z ust aktorów nie pada ani jedno słowo – wszelkie werbalne komunikaty przekazuje głos z offu. Zmienia się to po przerwie – teraz członkowie zespołu stają przed mikrofonem, by opowiedzieć o swoich lękach, marzeniach, snach, fantazjach. Strach przed samotnością, próby przewidzenia, co przyniesie przyszłość, rzeczy, z których czerpią radość – o tym wszystkim nie tylko mówią, ale i odgrywają wraz z resztą grupy – raz na poważnie i przejmująco, raz z wigorem i poczuciem humoru. Próbują określić, kim są. „Jesteś radością swoich rodziców”, „jesteś Żydem”, „jesteś uspołecznionym superuczniem”, „jesteś jak z bajki”, „jesteś dżentelmenem” – takimi m.in. hasłami opisują Dawida koledzy z zespołu pozostawiając widza z pytaniem, jak najboleśniejsze z nich – „jesteś człowiekiem z zespołem Downa”, determinuje odpowiedź na zagadkę własnego „ja”. Aktorzy Teatru 21 są w stanie zdobyć się na tą rozbrajającą szczerość, gdyż nie są zmuszani do udawanie. Nie odgrywają postaci, nie chowają się za maskami sztucznych osobowości, na scenie funkcjonują raczej jak performerzy niż aktorzy – jeśli mówią o uczuciach, to swoich własnych, jeśli się drapią, potykają czy mylą, to nie jest to część ich gry – robią to naprawdę. Fakt, że otwierają dla nas swój prawdziwy świat czyni przedstawienie jeszcze bardziej przejmującym. Wywoływanie wzruszenia nie łączy się jednak w tym przypadku z tanimi chwytami, kiczem, żebraniną o litość. Portret to nie wyciskacz łez, lecz raczej łamacz tabu. Grupa porusza tematy cielesności, potrzeb emocjonalnych i seksualnych osób upośledzonych, do których znaczna część społeczeństwa nie chce dawać im prawa. Aktorzy mówią o lęku przed utratą bliskich, o swoich życiowych partnerach, zastanawiają się, czy kiedyś będą rodzicami. Zaskakują otwartością w kwestiach, które w oczach większości z nas w ogóle nie powinny ich dotyczyć. Widza uderza odkrycie, jak bardzo uczucia i pragnienia tych „innych” przypominają jego własne. Portret to spektakl wymagający nie tylko wobec wykonawców. Jest wielkim wyzwaniem również dla publiczności, szczególnie tej, której teatralny fotel kojarzy się z rozrywką i poczuciem bezpieczeństwa. Niejednemu każe zweryfikować mniemanie o własnej tolerancji i otwartości. Może budzić opór i niezgodę. Stawia przecież widzów oko w oko z niepełnosprawnością intelektualną, więc chyba najbardziej wstydliwą, niewygodną, wypieraną z myślenia. A w teatrze nie da się, jak na ulicy, odwrócić wzroku i udawać, że się nie zauważyło, nie można, jak w telewizji, przełączyć na inny kanał. Prawdopodobne jest, że poczujemy się winni naszej codziennej znieczulicy i zamknięcia. W odbiorze spektaklu będą nam przeszkadzać konwenanse i przyzwyczajenia społeczeństwa, które nas wychowało – nawet w najzabawniejszych momentach spektaklu śmiech będzie wiązł nam w gardle, bo przecież z niepełnosprawnych nie wolno się śmiać… Teatr 21 konfrontuje nas ze światem, którego się obawiamy i którego nie rozumiemy. A Sobczyk i jej podopieczni bynajmniej nie chcą byśmy uwierzyli w utopijną wizję, że kiedykolwiek w pełni pojmiemy, co dzieje się w głowach tych, którzy przed nami występują. Udowadniają jednak, że możliwe jest to, byśmy widząc te nieco orientalne rysy, szeroko rozstawione oczy, długie języki i krótkie szyje nie myśleli tylko „Down”. I by ten „Down” nie stanowił dla nas synonimu (i niekiedy zamiennika) słowa „idiota”. W stołecznym Teatrze Studio grany jest jeden spektakl, na który przychodzi więcej widzów niż jest krzeseł w sali. Nie jest to żadna ze świeżych premier. Nie jest to żadne z popisowych przedstawień Ireny Jun. Taką popularnością cieszy się właśnie Portret, chyba pierwszy w Polsce spektakl z nurtu teatru dla życia prezentowany tak szerokiej publiczności. Wystawiany na deskach repertuarowego, instytucjonalnego teatru robi niezwykle ożywcze wrażenie. Na tę autentyczność, którą da się wyczuć ze strony aktorów Teatru 21, teatr profesjonalny pozwolić sobie nie może. Mało który spektakl tworzony w ramach instytucji potrafi dotknąć widza tak głęboko. Warto zatem zasiąść na widowni małej sceny Teatru Studio i zmierzyć się – chyba przede wszystkim ze sobą. Mateusz Masłowski - Portretując duszę Podczas godzinnego spektaklu w stołecznym Teatrze Studio aktorzy z zespołem Downa i autyzmem, na wzór średniowiecznego Everymana, poprowadzą nas w świat wartości i zwątpień, by ostatecznie dostrzec, jak wiele ze sobą dzielimy, i jak głęboko i skutecznie bronimy się przed korzystaniem z tej wiedzy. Spektakl Portret Teatru 21 w reżyserii Justyny Sobczyk stawia pytania o radykalną odmienności drugiego człowieka. Rewiduje problemy, które w naszym samozadowoleniu z szerzenia idei demokracji i tolerancji, zbyt często uznajemy za przepracowane i przezwyciężone. Portret powstał z inspiracji książką „Burzowa noc” Michele Lemieux. Tekst kanadyjskiej ilustratorki i pisarki, jest kompilacją przewrotnych zdań i obrazów, napędzanych sprawą poszukiwania własnej tożsamości. Pierwsze porozumienie pomiędzy odmiennością widzów i aktorów zawiązuje się wokół uniwersalnego tematu spektaklu, który można by sformułować w gauguin’owskich pytaniach Skąd przyszliśmy ?Kim jesteśmy? Dokąd idziemy? Współczesny Każdy ze spektaklu Portret, to postać zagubiona w wielogłosie narracji o człowieku. Pośród natrętnych myśli i napływających wizji, próbuje odnaleźć znaki, z których dałoby się ułożyć kształt własnej, prawdziwej twarzy. Pisząc o Portrecie warto zawiesić naukowe pojęcia i koncepcje. Rozbroić pióro z –izmów i w tej teatrologicznej bezradności spojrzeć w drugiego człowieka. W zamian może natrafimy na istotę dramatyczności. Spotkanie, za którym gęstnieje kosmos interakcji z aktorem-partnerem. Scena otwiera się na widza czarną kurtyną. W jej szczelinach pojawiają się głowy bohaterów. Za każdym obliczem inna motywacja i inny koszt ofiarowania widzom własnej historii. Następuje opis twarzy. Głos z offu szuka słów, w których udałoby się uchwycić jej fenomen. Opisaniem rysów, zrozumieć czemu jestem? Co sprawia, że w ogóle jestem jakiś? Skąd pochodzi moja inność? Portret sytuuje się w punkcie granicznym pojmowania sztuki teatru. Potrafi obrócić jej formę w taki sposób, by stała się progiem, za którym rozwija się krajobraz niepowtarzalnego wydarzenia i przygody z własną osobnością. Bardzo ważnym staje się zaczepienie aktorskiej wypowiedzi o strategie, uprzedzenia i gotowości z jakimi przyszliśmy na spotkanie z Teatrem 21. Tropienie niezgody lub przyzwyczajeń, w jakie uciekam, gdy scena proponuje mi niepokojące rozwiązanie, na które nie jestem gotowy, oglądając spektakl stworzony przez ludzi z zespołem Downa. Jak trudna i wymagająca nieustannej konfrontacji jest to relacja, świadczą sceny z Danielem, który wybiera marzenie pozostania wielkim gangsterem i za pomocą dłoni złożonych na kształt pistoletu, uśmierca miejskie kasjerki. Z mojego sprzeciwu wobec tej sceny, z odmowy prawa do fantazji (tak dalekiej od mojego wyobrażenia o pasjach jakie zamieszkują jego osobę) zrozumiałem, na jak wielu, głębokich warstwach mogą zalegać uprzedzenia i jak rzadko kultura i sztuka stwarzają szansę ich rozładowania czy uświadomienia. W scenach, które uwierają, teatr przestaje dostarczać estetycznej przyjemności, a przechodzi w relację terapeutyczną. Pozwala, by w jego przestrzeni podjąć próbę ustanowienia właściwych jakości społecznych i aksjologicznych. Zadanie konieczne w państwie kumulującym trudności architektoniczne, prawne i mentalne wobec osób upośledzonych fizycznie lub intelektualnie. Grą snami, „przymierzaniem ciał”, plastyczną podróżą w fantazję pod tytułem: jak wygląda wnętrze mojej głowy, zostajemy zaproszeni do partycypacji w wyobrażeniach aktorów. Bezinteresownie powierzają nam swój świat, a wraz z nim odpowiedzialność za to, co z nim zrobimy. Proponują radość zaskoczeń i odkryć, na które mamy szansę odpowiedzieć partnerstwem i szacunkiem. Ich nie skrępowana inwencja i bezpośredniość, stapia skorupę, pod którą tłumimy własną, intensywną i twórczą inność. Zobaczyłem małą scenę Teatru Studio jako miejsce, które zostało ufundowane na zgodzie wobec różnorodności. W tej wyjątkowej narracji, sytuacja uzależniona jest od indywidualnego poczucia aktora. Od jego zgody bądź niezgody na ustalony podczas prób kształt przedstawienia. Spontaniczny poryw euforii, pomyłka lub manifestacja sprzeciwu wobec wydarzeń na scenie, dopełniają pomysłów wymodelowanych podczas przygotowań do spektaklu. Widać to w wyjściu rozemocjonowanych aktorów do braw, czy w sekwencji „koncertu pragnień”. Gdy wszyscy aktorzy kolejno podchodzą do mikrofonu, by ofiarować nam swoje marzenia. Uśmiechem, zawstydzeniem, pocałunkiem rozkładają ostatnie refleksy światła na odmalowywanym Portrecie. Finalne obrazy spektaklu dowodzą, że tęsknota za miłością, równa wszystkich ludzi w ich odmienności. Ryt „niedoskonałości”, za jaki teatr żyjący zadaniami aktorskimi uznałby wolność pozostawioną aktorom Teatru 21, pozwala zaistnieć bogactwu niewymuszonej reakcji działającego człowieka. Triumf witalności nad sztywnymi ustaleniami, w których ujarzmiamy ekspresję i wyobraźnię. Nawet dla twórczej przestrzeni sceny znajdujemy gotowe, niewolące ją projekcje. Zwielokrotnione jeszcze, gdy aktorem okazuje się osoba upośledzona. Wówczas na fałszywie przypisanych scenie powinnościach i konceptach, kreślimy labirynt obaw, fobii i strachu, jaki wywołuje w nas upośledzenie. W sekwencji, podczas której część zespołu wykonuje taneczną improwizację do muzyki Michela Jacksona, przyglądałem się skrajowi sceny. Dziewczyny znajdujące się na nim nie biorą udziału w show swoich kolegów, ale równoprawnie pozostają na scenie. W ramach spektaklu, a równocześnie w zgodzie z własną kondycją. Nie zostały zepchnięte w obcą sobie formę i ekspresję, lecz pozwolono ustalić im własne zasady udziału w tej sekwencji. Dopingują księżycowy krok kolegów, czerpią energię z reakcji widowni lub po prostu są. Warstwa estetyczna, której nie wyklucza poetyka Teatru 21, powstaje w harmonii z ideą spektaklu, w którym miarą wszystkich rzeczy, jest odkrywanie wewnętrznej rzeczywistości człowieka. Scenografia i kostium tak wyszykowane, by nie rozpraszać i nie zdominować wątłej istoty pytań wtapiających się w ramę sceny. Biel i czerń kostiumów. Proste formy i podstawowe kontrasty barw, ogniskują uwagę na spotkaniu z aktorem i jego dociekaniami. Nie szminkować, nie ukrywać, nie poprawiać. Przestrzeń sceny zamienia się w miejsce koncentracji na mozolnej próbie wydostania się z zagadki umysłu. Dostarczenie estetycznej satysfakcji nie jest celem twórców Portretu, ale kolejnym atutem, który pracuje na ten czuły manifest tożsamości zagubionych ludzi. Portret przywraca trud i ciężar przyjęcia na siebie całkowitej inności drugiego człowieka. Pustkę martwej poprawności zapełnia przeżyciem tolerancji, aktywizującej to, co Józef Czapski zwał myśleniem przeciwko sobie. Zdolnością wydobycia się z ugruntowanych argumentów, szczególnie wobec odmienności przerastającej tkankę duchową, z której nas zbudowano.