Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
Wydawca: Starostwo Powiatowe w Cieszynie Biuro Promocji Zdrowia ul. Bobrecka 29 43–400 Cieszyn Tel. 33/4777216, kom.534967028 www.powiat.cieszyn.pl e–mail: [email protected] Opracowanie i redakcja: Barbara Kłosowska Korekta: Agata Mitręga Projekt okładki przedniej: Wydawnictwo Arka Cieszyn Ilustracje do okładki przedniej: Mariola Ptak Projekt graficzny na okładce tylnej: Ewa Biegun uczennica Zespołu Szkół Ekonomiczno-Gastronomicznych im. M.Z.C. w Cieszynie Skład komputerowy i druk: Wydawnictwo Arka Cieszyn Spis treści: Wstęp ............................................................................................................................ 4 1. „O tym, jak myśliwy Zeflik księżną Haneczkę z choroby wyleczył” Marcelina Sitek . .................................................................................................... 5 2. „Zdrowie po cieszyńsku” Natalia Kwiatkowska ............................................... 6 3. ,,Smocze zdrowie” Julia Żerdka .......................................................................... 8 4. ,,Zdrowie po cieszyńsku” Kinga Zorychta ...................................................... 11 5. „Siła słońca” Justyna Grygierek ........................................................................ 13 6. „Niebieskie serce” Patrycja Gawlik .................................................................. 16 7. „Nie takie zwyczajne jabłka” Magdalena Cieślar . .......................................... 19 8. „Magiczne spotkanie” Agnieszka Kukla .......................................................... 21 9. „Gdzie miłość i zdrowie” Mateusz Stryganek ................................................. 23 10. „O księżniczce, choć wspaniałej, wzrostem niesłychanie małej” Filip Fluder .......................................................................................................... 24 Wstęp Z dużą przyjemnością przekazujemy w Państwa ręce zbiór wybranych bajek, których autorami są uczniowie – laureaci konkursu literackiego „Zdrowie po cieszyńsku”, zorganizowanego wiosną 2013 r. przez Biuro Promocji Zdrowia Starostwa Powiatowego w Cieszynie. Warto dodać, że to już kolejna edycja konkursu, adresowanego do dzieci i młodzieży z terenu Powiatu Cieszyńskiego, którego celem jest propagowanie zdrowego stylu życia i promowanie utalentowanych młodych twórców. Tym razem założenia konkursu były takie, aby wpisać problematykę prozdrowotną w cieszyńską kulturę i tradycję. Na ile się to udało młodym literatom? Oceńcie Państwo sami. Wybierając spośród 67 prac, nadesłanych na konkurs, braliśmy pod uwagę przede wszystkim prace nagrodzonych laureatów, ocenione wg takich kryteriów, jak: nowatorskie ujęcie tematu, kreatywność w budowaniu fabuły, trafność morału oraz przekazanie tzw. klimatu naszego regionu. Mamy nadzieję, że czytanie zamieszczonych w publikacji bajek, sprawi Państwu dużo radości, zaciekawi, a może nawet zainspiruje do prozdrowotnych działań. Serdecznie dziękujemy za duże zaangażowanie wszystkim uczestnikom konkursu: autorom bajek, ich opiekunom, komisji oceniającej wnikliwie i sprawiedliwie oraz patronom i sponsorom. Barbara Kłosowska – Organizator konkursu „O tym, jak myśliwy Zeflik księżną Haniczkę z choroby wyleczył” Marcelina Sitek, uczennica Szkoły Podstawowej w Kończycach Małych D awno, dawno temu na Śląsku Cieszyńskim panowała piękna, mądra i dobra księżna Anna. Była tak dobra, że wszyscy poddani mówili na nią „nasza roztomiło Haniczka”. Księżna mieszkała na zamku w Cieszynie, do którego przybywali najdostojniejsi goście. Księżna przyjmowała ich bardzo gościnnie i każdego ujmowała swoją łagodnością i dobrocią. Wszyscy wyjeżdżali z Cieszyna zauroczeni, nie tylko piękną okolicą, ale przede wszystkim dobrą i mądrą władczynią. Księżna Haniczka, lubiła wymykać się niepostrzeżenie z zamku. Przebierała się w strój wiejskiej gaździnki, brała ze sobą koszyk wypełniony masłem, jajkami. Często znajdował się tam kawałek dobrego mięsa, tłusta kurka albo gęś, a także flaszeczka dobrego wina. Tak zaopatrzona Haniczka szła do wsi i tam rozpytywała o najbiedniejsze rodziny, do których zachodziła w gościnę, zostawiając im wszystko, co miała w koszyku. Wszyscy wiedzieli, że to ich „roztomiła księżna Haniczka” pomaga wieśniakom, ale nikt jej nie rozpoznawał, gdy przychodziła w gościnę, a może nikt nie chciał robić jej przykrości, że może ją rozpoznać. Ważne było to, że zarówno księżna Haniczka, jak i poddani, bardzo lubili te niezapowiedziane wizyty. Pewnego razu, a było to wczesną wiosną, księżna Haniczka odwiedzała rodzinę starego Jury z Boguszowic. Bieda u nich aż piszczała, bo Jura nie mógł znaleźć pracy, a dzieci w domu była gromadka. Księżna kilka razy zachodziła do ich starej chatki, aby choć trochę pomóc im przetrwać ciężki czas na przednówku. Gdy wracała (…) wieczorem do zamku, było już ciemno i pomyślała, że cichutko wejdzie tylnym wejściem, od strony Młynówki. Kiedy przechodziła wąską kładką, poślizgnęła się i wpadła do zimnej wody. Dosyć długo trwało, zanim zdołała wydostać się na brzeg (…). Była przemoczona do suchej nitki. Gdy wreszcie dotarła do bocznej bramy, była zziębnięta do szpiku kości, bo północny wiatr srogo ją wysmagał. Nazajutrz księżna zachorowała. Dostała wysokiej gorączki i zaczął ją męczyć uporczywy kaszel (…). Wszystkim powtarzała, że to nic groźnego, „że jak samo przyszło, tak też samo pójdzie”. Tymczasem, mijały tygodnie (…), słoneczko coraz bardziej grzało, a księżna Haniczka coraz gorzej się czuła. Kaszlała tak, że słowa nie mogła wypowiedzieć, a gorączka osłabiała ją coraz bardziej. Żaden ze sprowadzonych do zamku lekarzy nie potrafił wygonić choróbska. Wszyscy się martwili, że jak tak dalej pójdzie, to niebawem odprowadzą „roztomiłą Haniczkę” na cmentarz. Aby temu zaradzić, polecono księdzu plebanowi, aby w rotundzie na zamkowym wzgórzu codziennie msze w intencji uzdrowienia księżnej odprawiał. Po całym Śląsku Cieszyńskim rozeszła się wieść, że jeżeli ktoś przywróci zdrowie księżnej, zostanie suto nagrodzony. W Kończycach Małych, w gospodzie „U Chromika”, wszyscy mówili tylko o młodej księżnej z Cieszyna, co 5 choruje już od dłuższego czasu i nie może do zdrowia powrócić (…). W rogu, przy stole, siedział młody myśliwy Zeflik, który przysłuchiwał się tym narzekaniom. Miał już tego serdecznie dość (…), wstał z miejsca i głośno zawołał: – Dalibyście już spokój tymu biadoleniu. Trzeba cosik zrobić. Wziął flintę na ramię, włożył kapelusz z piórkiem na głowę i raźnym krokiem skierował się prosto w stronę Cieszyna. Po drodze ustrzelił w Kamieńcu tłustego lisa (…) i pomaszerował dalej. Idąc tak przez parchowski las, zauważył pięknie kwitnący czarny bez, którego kwiaty chyliły się w stroną alei, jakby chciały mu coś powiedzieć. Zeflik podrapał się po głowie i nagle przypomniał sobie, że jego matka robiła syrop z czarnego bzu i moiczków, jako skuteczne lekarstwo na kaszel. Nazbierał całą torbę kwitnącego bzu, a na łące za lasem, nazrywał moiczków. Po drodze wstąpił jeszcze do znajomego pszczelarza Pieczonki, bo syrop z bzu i moiczków ma najlepsze działanie, jak jest okraszony świeżym miodem pszczelim (…). Zeflik dotarł w końcu na cieszyński zamek. Nie patrząc na nic, udał się zaraz do zamkowej kuchni. Tam rozkazał wywar z czarnego bzu i moiczków przygotować, ostudzić i dobrze miodem osłodzić. On zaś upolowanego lisa oprawił (…). Jak już wszystko było gotowe, Zeflik poszedł do komnaty, w której leżała Haniczka. Gdy wszedł do środka i spojrzał na nią, serce mu zaczęło mocniej bić, bo księżna, mimo choroby była piękna jak anioł (…). Zeflik szybko nasmarował Haniczkę lisim sadłem, owinął ciepłym wełnianym szalem i podał do wypicia sporą miarkę syropu. Księżna Haniczka wypiła, mocno się wypociła, lisim sadłem rozgrzała i do tygodnia wyzdrowiała. A, że Zeflik był młody, przystojny i dobry, tak jej przypadł do gustu, że roztomiło Haniczka szczerze Zeflika pokochała. Zeflikowi też z dnia na dzień, serce coraz mocniej biło na widok pięknej młodej księżnej (…). Wkrótce wyprawiono huczne wesele księżnej Haniczki i myśliwego Zeflika, a na dowód szczęśliwego uzdrowienia, niedaleko zamku, na ulicy Głębokiej otwarto aptekę, w której do dziś można kupić różne lecznicze zioła, między innymi syrop z czarnego bzu, bardzo skuteczny na kaszel. „Zdrowie po cieszyńsku” Natalia Kwiatkowska, uczennica Szkoły Podstawowej w Bąkowie B ył sobotni wiosenny poranek. Ptaki wyśpiewywały swoje prześliczne pieśni, a krople rosy iskrzyły się w świetle słońca. Park roił się od roześmianych dzieci, które biegały, jeździły na rowerach, grały w piłkę nożną i robiły wszystko, co było możliwe. W pewnym ogródku na kocu siedziała dwójka nastolatków: chłopak i dziewczyna. Obok nich leżały książki, zeszyty, kartki i różne przybory do pisania. 6 – Ehhh… Mam już tego dość! – westchnął rozdrażniony chłopak. – Bez przesady. Myślę, że uporamy się z tym w godzinę – stwierdziła jego koleżanka. – Jest taka piękna pogoda, a my siedzimy i uczymy się! – powiedział chłopak z wyrzutem. – Nie dramatyzuj! Chcesz dostać kolejną pałę? Bez nauki masz to w kieszeni. Dziewczyna miała na imię Maja, a chłopak Jeff(….) – Słuchaj… A może byśmy tak… – zawahał się Jeff. – Nie – przerwała mu dziewczyna. – Nawet nie wiesz, co mam zamiar powiedzieć – oburzył się Jeff. – Masz rację, nie wiem i nie chcę wiedzieć – ucięła Maja. – Dzisiaj na Górze Zamkowej jest organizowany… Ten… – Festiwal Zdrowego Stylu Życia, tak? – Tak, tak, jasne. Więc co o tym myślisz? – zapytał chłopak. – Serio chce Ci się słuchać tych wszystkich bajeczek o zdrowym odżywianiu? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Maja. – Cóż, lepsze to, niż te całe ułamki dziesiętne – mruknął chłopak. – W sumie, to masz rację… Krótka przerwa nam nie zaszkodzi. Rozerwiemy się trochę. Może będzie się nam łatwiej uczyć – Maja uśmiechnęła się lekko. Jeff wstał, otrzepał spodnie i złożył kocyk. Dziewczyna poszła powiedzieć mamie dokąd się wybierają. Wzięli swoje rowery i ruszyli w stronę Góry Zamkowej. Jechali niecałe pół godziny. W końcu musieli prowadzić rowery, ponieważ zaczęli odczuwać potworne zmęczenie. Wzgórze Zamkowe wyglądało inaczej niż zwykle. Wszędzie były stragany ze zdrową żywnością. Obok nich porozwieszano kolorowe girlandy i plakaty z napisem „Festiwal Zdrowego Stylu Życia”. Maja i Jeff chodzili od jednego straganu do drugiego, szukając czegoś ciekawego i wreszcie znudzeni, kupili sobie po jabłku i już mieli wracać do domu, gdy Jaff wpadł na pomysł: – A może zwiedzimy całą Górę Zamkową? Dawno tutaj nie byliśmy, a poza tym nigdzie nam się nie spieszy. – Wiesz, która jest godzina? Już powinniśmy być w domu…– powiedziała Maja. – Piętnaście minut. Zajmie nam to tylko piętnaście minut. Błagam! – prosił chłopak. – No dobrze. Skoro tak, to zgoda. Najpierw pobiegli w stronę Rotundy Świętego Mikołaja (…). Dwa duże budynki, jeden mniejszy, a drugi większy i obydwa w kształcie walca, mimo minionych lat dalej wyglądały tak samo okazale. Jeff zbliżył się do Rotundy i dotknął ściany. Maja zawołała: – co ty robisz ?! Wiesz, że nie wolno dotykać! – Przepraszam, czy ja coś niszczę? Ja tylko… – chłopak urwał w połowie zdania. Dotknął jedną z cegieł, a ta po prostu odskoczyła i spadła na zieloną trawę. Okazało się, 7 że nie była to zwykła, stara cegła. Jeff próbując ją podnieść, omal się nie przewrócił. Była bardzo ciężka. Przez chwilę przyglądał się uważnie i dostrzegł, że cegła ma wieko. Delikatnie je podniósł (…). – Maju! Maju! Chodź tu szybko! Musisz coś zobaczyć! krzyknął podekscytowany Jeff. – Wiedziałam, że coś popsujesz! A nie mówiłam? To było przecież oczywiste, bo ty zawsze… – Proszę cię, bądź cicho i patrz na to. Cegła okazała się pudełkiem, szczelnie obłożonym grubą warstwą gliny. W środku pełno było kartek, małych teczek i listów. Kilka dni po tym zdarzeniu, zawartość pudełka znajdowała się już w Muzeum Śląska Cieszyńskiego. Pracownicy muzeum orzekli, że znalezione zapiski, listy i kartki są zabytkowymi tekstami sprzed wielu wieków. Dziwiło ich jednak, że wcześniej nie odkryto tajemnicy, którą skrywało pudełko. Oglądając wystawę w muzeum trudno było uwierzyć, że kartki zapisali dawni mieszkańcy Góry Zamkowej. Opisywali w nich swoje codzienne życie: to, co robili, to co jedli, jak wypoczywali (…). Ciekawe były ich opinie, które są nadal aktualne i ważne dla zdrowia. „Wszyscy twierdzą, iż zdrowie to tylko spożywanie wartościowych posiłków. Jest to częściowo prawdą. Podstawą naszego zdrowia jest jednak, nie tylko dobry stan naszego ciała, lecz także dobre zdrowie psychiczne. Na zdrowie psychiczne, wpływają nasze relacje z ludźmi. Warto się przyjaźnić, bo dobra przyjaźń to wyjątkowa więź międzyludzka, którą trzeba sobie cenić”. ,,Smocze zdrowie” Julia Żerdka, uczennica Szkoły Podstawowej w Mnichu D awno, dawno temu... u podnóża Beskidów leżała mała wioska, Cieszyn. Niestety jej mieszkańcy byli bardzo nieszczęśliwi. Przez całe życie ciężko chorowali i umierali za młodu. Byli bardzo otyli i nie uprawiali żadnego sportu. Odżywiali się wyłącznie tłustym jedzeniem i opychali słodyczami. Pewnego dnia do wioski zawitali wędrowcy: kobieta i mężczyzna (…). Obydwoje byli smukli, piękni, ze zdrowym rumieńcem na policzkach i szczerym, wesołym uśmiechem na twarzach. Nieznajoma miała na imię Anastazja, a jej przyjaciel – Eustachy. Byli ubrani skromnie, a mimo tego wyglądali przepięknie. Ludzie z wioski byli zachwyceni ich widokiem. Nigdy wcześniej nie widzieli tak wyglądających ludzi. Postanowili ich ugościć i od razu zaczęli szykować wystawną ucztę, ale Anastazja i Eustachy odmówili jedzenia, bo nie lubili takich potraw. Ludzie nie potrafili tego zrozumieć (…). Nieznajomi byli bardzo sympatyczni i od razu wszyscy ich polubili. Miejscowi opowiadali im legendy i opisywali swoje ulubione potrawy, ale także żalili im się, że krótko żyją i dużo cierpią. Przybyszom zrobiło się szkoda mieszkańców, którzy nigdy nie uprawiali sportu i nie 8 wiedzieli, co to jest marchewka. Postanowili pomóc mieszkańcom (…). Wiedzieli, że nieopodal leży tajemniczy gród. Wyruszyli więc w drogę, dziękując mieszkańcom za gościnę i obiecując, że się odwdzięczą (…). Wędrowali tak nieustannie przez dwa dni i dwie noce, aż stanęli u podnóża wysokiego muru. Obeszli go dookoła szukając wejścia, lecz nie znaleźli. Zaczęli się więc wspinać. Kiedy weszli na sam szczyt ich oczom ukazała się najwspanialsza kraina, jaką kiedykolwiek widzieli. Było tam pełno sadów z najróżniejszymi owocami i warzywami. A na samym szczycie ogromnego wzniesienia stał piękny Złoty Zamek. Eustachy i Anastazja, podążając do zamku napotykali różne dziwne stwory: wokół kwitnących jabłoni pracowały małe elfy, za drzewami chowały się nimfy i karły. Fauny i centaury galopowały po łąkach. Syreny wyłaniały się z krystalicznej wody, a wyłupiaste oczy wodnych utopców nie dostrzegały wędrowców. Kiedy wreszcie stanęli przed bramą zamku, zobaczyli Złotego Smoka, który przemówił do nich niskim głosem: – Zapewne tak jak wszyscy przybywacie po skarb naszej pięknej krainy. Wiedzcie jednak, że nikomu ze śmiałków nie udało się go zdobyć! – Ale my spróbujemy. Powiedz, co mamy zrobić, złoty smoku?!– powiedział odważnie Eustachy (…). – Ostrzegam was, że zadania nie będą łatwe! A teraz słuchaj: jeśli Twoim celem jest skarb wiekowy, musisz udać się na łowy. Trzy Smoki na straży stoją, wszyscy śmiałkowie się ich boją. Są to strażnicy wskazówek, nigdy nie odgadnionych łamigłówek. Pierwszy smok mieszka w głębinie, drugi w dzikiej dolinie, a trzeci nad głową Ci przeleci. Gdy już trzy dary zdobędziesz, do mnie znów przybędziesz. Wtedy najtrudniejsze zadanie Cię czeka (…). Nie uda Wam się! Ludzie, którym chcecie pomóc nie zasługują na to, nie szanują swojego zdrowia i ponoszą za to karę. – Przykro nam, że tak twierdzisz (…) rzekła Anastazja. – Jest jeszcze jedno utrudnienie: macie wykonać zadania, zanim te drobne okruchy złota przesypią się w ogromnej klepsydrze (…). Niespodziewanie w powietrzu pojawiły się trzy bramy: Niebieska, Zielona i Czerwona, prowadzące do trzech Smoków. – Czas start! – po tych słowach smok odwrócił klepsydrę. Eustachy i Anastazja czym prędzej przeszli przez niebieską bramę i znaleźli się pod wodą, a mimo to, mogli oddychać. Otaczały ich algi i wodorosty. Wśród morskich stworzeń płynęli do majaczącego w oddali lodowego zamku (…) zdobionego misternymi rzeźbieniami i cudownymi freskami. Gdy stanęli u jego wrót, ich oczom ukazał Niebieski Smok podobny do węża morskiego. – Witajcie śmiałkowie! Załatwmy to szybko, bo jestem zajęty pielęgnowaniem moich bajecznych ogrodów. Waszym zadaniem jest odgadnąć zagadkę (…). Jeśli Wam się uda, to otrzymacie moją łzę, która przyda się w ostatnim zadaniu. Zagadka nie jest łatwa, ale wiedzcie, że jestem najspokojniejszy z moich braci, bo mam zamiłowanie do muzyki, ona mnie uspokaja. Moja zagadka brzmi tak: jak nazywa się 9 najwspanialszy instrument, którego nie można zobaczyć, ani dotknąć? To pytanie wcale nie sprawiło kłopotu Anastazji (…). – Przecież to głos! Głos jest najcudowniejszym instrumentem i nie można go dotknąć ani zobaczyć. – Dobrze młoda damo! Oto łza, pilnujcie jej!– odpowiedział rozczarowany smok i odpłynął, a Anastazja i Eustachy przeszli przez zieloną bramę i zobaczyli piękną zieloną dolinę. Pośród owocowych drzew fruwały rajskie ptaki, a elfy podlewały kwiaty. Tym razem Zielony Smok już na nich czekał. Miał rozłożyste skrzydłai szmaragdowe łuski. – Witaj Smoku, przybyliśmy po dar, który dla nas masz!– powiedział Eustachy – Serwus. Jestem Smokiem Ziemi i dbam o owoce i zwierzęta tej krainy. Moja zagadka jest bardzo trudna, spróbujcie ją rozwiązać: jakie najbardziej niespotykane stworzenia odwiedziły tę krainę? (…). Anastazja początkowo pomyślała, że to morskie syreny, ale zastanowiła się i rzekła: – Dla nas wszystkie te stworzenia są niesamowite, ale najbardziej niesamowici jesteśmy my, ludzie. Widziałeś tu gdzieś jakiegoś człowieka Smoku? – No w sumie to nie! – Więc odpowiedź brzmi ludzie, czyli my. – Doskonale, jeszcze nikt nie rozwiązał mojej zagadki! (…) oddaję Wam moją łuskę, a teraz zmykajcie stąd! I sam zaszył się w gęstwinie. Anastazja i Eustachy szybko weszli do czerwonej bramy i znaleźli się wysoko w chmurach. Słońce błysnęło w oczy i zaraz nadleciał Czerwony Smok i zaryczał: – Ja, Pan Nieba mam pełno pracy, więc odpowiedzcie na zagadkę jak najprędzej, bo inaczej zdmuchnę was z tej chmury (…). Jaki jest najcudowniejszy ptak i jaka jest jego śmierć? – Eustachy, ty się znasz na zwierzętach! Jesteś naszą jedyną nadzieją! – krzyknęła Anastazja. – Wydaje mi się, że tym ptakiem jest Feniks, ale nie wiem jaka jest jego śmierć... (…) zadumał się. Tak, tak to feniks. Gdy feniks umiera to zaczyna płonąć i zostaje po nim tylko popiół, a potem z tego popiołu się odradza. To na pewno najcudowniejszy ptak! – Nie cierpię, jak ktoś odgaduje moje zagadki! Macie ten klucz i precz z moich oczu! – wyryczał Smok. Anastazja i Eustachy szybko wrócili do zamku Złotego Smoka. Ledwie zdążyli, bo właśnie ostatnie ziarenko się przesypało. Złoty Smok już na nich czekał z grymasem na twarzy. – A już myślałem, że nie zdążycie, trudno, ale mojego zadania i tak nie wykonacie. Waszym zadaniem jest zasadzenie Smoczego Drzewa w przeklętej krainie, którą chcecie uratować. Jednak najpierw musicie się tam dostać przez drzwi, do których macie klucz (…), ale żeby klucz zadziałał musicie odgadnąć moją zagadkę (…): jakie 10 są trzy najcenniejsze dary na ziemi, które każdy może mieć, lecz nie każdy je ma? – Ty chłoptasiu mi na nią odpowiesz, bo ta młoda dama się już dość nagadała! – wysyczał jadowicie Smok. – Jeżeli nie wiesz to możesz pożegnać się z życiem... – Chwileczkę, ale ja wiem jakie to dary! To miłość, jasność umysłu i zdrowie! – wykrzyczał Eustachy. Klucz zabłysł i nagle pojawiły się dotąd niewidzialne drzwi. Z nich wydobył się blask, który sprawił, że ta magiczna kraina Złotego Smoka rozpłynęła się w powietrzu. Eustachy wraz z Anastazją powrócili do wioski, a tam zasadzili łuskę i podlali ją łzą Niebieskiego Smoka. Wyrosło tam mnóstwo pięknie pachnących sadów i grządek. Odtąd ludzie dużo się ruszali, pracując w ogrodach i sadach. Jedli zdrowe warzywa i owoce, których było pod dostatkiem. Mieszkańcy Cieszyna, który stał się pięknym miastem, wybudowali wieżę na cześć Eustachego i Anastazji, która później została nazwana wieżą Piastów. „Zdrowie po cieszyńsku” Kinga Zorychta, uczennica Gimnazjum w Pruchnej D awno, dawno temu w cieszyńskim zamku wraz z ojcem mieszkała księżniczka – Anna. Jako mała dziewczynka była bardzo grzeczna, uśmiechnięta i ruchliwa, jednak im starsza się stawała, tym była coraz bardziej leniwa i zgryźliwa. Stary król poważnie martwił się zdrowiem swojej córki, nie wiedział, co jej dolega i co robić. Najwspanialsi medycy, znachorzy, a nawet czarnoksiężnicy załamywali ręce, widząc bladą cerę, zapadnięte, szare oczy i brak chęci do życia. Cóż się dziwić, skoro komnata królewny była ciemna i ponura, a ona sama najchętniej spędzała czas we własnym łóżku w Wieży Piastowskiej. Wychodziła z niej tylko wieczorami. Wtedy brała z kuchni najlepsze specjały i udawała się na sam szczyt wieży, aby oglądać nocne niebo, marzyć o dalekich krajach. Często zastanawiała się, co też teraz robią jej rówieśniczki i smutniała coraz bardziej na myśl, że całe dnie spędza w własnym łóżku, kiedy inne dziewczęta bawią się na balach. Wtedy zjadała jakiś smakołyk i uśmiech na moment powracał na jej bladą twarz. Nikt nie wiedział o jej nocnych wyprawach. Pewnego razu do Cieszyna zawitał tajemniczy młodzieniec. Ludzie byli zaskoczeni, widząc jak bladym świtem zrywa się z łóżka i wychodzi pospacerować nad Olzę, jak co jakiś czas zjada drobny posiłek, a wieczorami nie bierze do ust kęsa chleba. Chłopak zachwycał miejscowych swą siłą, zdrowiem i miłym spojrzeniem. Jesienią, kiedy cieszynianie chorowali, on dalej w pełni sił spacerował nad rzeką, a zimą z rumieńcami na twarzy, spoglądał na zziębniętych mieszkańców. Spędził w Cieszynie niespełna rok, aż wieść o nim dotarła do zamku. Stary król wezwał chłopaka do siebie i przedstawił mu swój problem: 11 – Witaj, młodzieńcze! – zawołał król na widok uśmiechniętego chłopaka. – Jak cię zwą? – Jakub, wasza królewska mość. – Odpowiedział i skłonił się do ziemi. – Jakubie wezwałem Cię do siebie, ponieważ ludzie mówią, że cuda działasz w Cieszynie! Pomyślałem, że może i mnie pomożesz? Widzisz, moja córka całe dnie spędza w swoim pokoju, niewiele je, nie śpi po nocach… Jest taka smutna. Nie chce z nikim rozmawiać. Nie wiem już, co czynić! Sprowadziłem już najlepszych medyków i znachorów, ale jej nie pomogli… – Stary król posmutniał, ale z nadzieją w oczach patrzył na Jakuba. – Proszę pomóż mi – w zamian oddam Ci rękę mojej jedynej córki. – Królu, obiecuję, że zrobię co w mojej mocy, aby jej pomóc. Skoro nie wpuszcza nikogo do siebie, to pewnie i mnie się nie powiedzie. Mam jednak pomysł. Jeśli królewna nie chce odwiedzin, niech sama do nas zejdzie. Król został wtajemniczony w plan chłopaka, który zamieszkał w zamku i już nazajutrz zaszły ogromne zmiany. Cały dwór wyszedł o świcie pospacerować nad rzekę, następnie wspólnie zjedzono śniadanie według zaleceń chłopaka – pieczywo przyrządzono ze specjalnej mąki, do białego sera dodano szczypiorku i rzodkiewek, liście sałaty leżały obok pomidorów, a w dzbanach źródlana woda czekała na gości. Przed południem przyszedł czas na kolejny posiłek i goście zobaczyli na stołach owoce: śliwki, jagody, maliny, jabłka i gruszki. Na obiad (…) podano wyborne sałatki i pieczone ryby. Podwieczorek składał się z leśnych owoców, które polano obficie śmietanką i dodano trochę miodu. Kolacja podobna była do śniadania z tą różnicą, że podano żółte sery pokrojone w cienkie plastry, a w dodatku odbyła się ona bardzo wcześnie. Na wieczornym balu zaskoczeni goście krążyli po sali w poszukiwaniu pieczeni i wina, których nigdzie nie było. Lud nie umiał się nadziwić niecodziennym zwyczajom – może teraz taka moda? Ale gdzie podziały się tłuste szynki? Gdzie wino? A pączki, które piekarz przyrządzał królowi o świcie? I te poranne przechadzki… Minął tydzień, potem drugi, a księżniczka dalej nie wychodziła z komnaty. Król powoli tracił nadzieję. Jakub wpadł na kolejny pomysł – tym razem postanowił osobiście odwiedzić księżniczkę. Wiedział o nocnym podjadaniu Anny, wiedział też, dokąd się udaje (…). Pod osłoną nocy zbliżył się pod mury Piastowskiej Wieży i zarzucił linę na samą górę. Bez problemu wspiął się na szczyt i zobaczył zapłakaną księżniczkę. Podszedł do niej ostrożnie i zapytał dlaczego płacze. Odpowiedziała – Jestem taka przygnębiona, że nie mam na nic siły… Z tego wszystkiego wyglądam jak straszydło. Nikt nie widział mnie od dawna, prócz mojej pokojówki. Jak widzisz tylko noc i te łakocie pocieszają mnie trochę. – Królewno! Słodycze są marnym pocieszeniem, daj mi miesiąc, a sprawię, że Twą piękną twarz rozjaśni wspaniały uśmiech i zaczniesz żyć pełnią życia. Anna dała Jakubowi miesiąc i zastosowała się do jego zaleceń. Już następnego dnia o świcie wyszła z zamku i udała się na długi spacer nad Olzą. Wraz z całym dworem zasiadała do wspólnych posiłków. Po południu brała lekcje tańca i spacerowała po zamkowym 12 wzgórzu. Wieczorem rozpromieniona pojawiła się na balu. Minął tydzień i księżniczka wyglądała wspaniale! Miała zdrową cerę, lśniące włosy i piękny uśmiech. W nocy nie jadła już łakoci, tylko grzecznie spała. Jej ciemną komnatę zamieniono na nową, rozświetloną promieniami słońca (…). Od tego czasu mieszkańcy zamku, a później i całego Cieszyna, chadzali na poranne spacery, zażywali świeżego powietrza, jadali zdrowe warzywa, owoce, ryby i wszyscy czuli się świetnie. Polepszyły się relacje między uśmiechniętymi Cieszyniakami. Jakub otrzymał rękę królewny Anny (…), a stary król, dzięki cudownej diecie i codziennemu ruchowi na świeżym powietrzu, jeszcze długo władał na Śląsku Cieszyńskim. A morał tej bajki taki: jedzcie owoce, warzywa, dorośli i dzieciaki! ,,Siła słońca” Justyna Grygierek, uczennica Gimnazjum w Zebrzydowicach B ył piękny, wiosenny dzień. Idealny na trzynaste urodziny Kasi. Wszyscy od rana byli tak podekscytowani, że zapomnieli o całym świecie. Mruczek (mały, psotny, bezdomny kot) od godziny prosił o jedzenie, ale nikt mu go nie dał, gdyż wszyscy byli zajęci przygotowywaniem imprezy. Około godziny piętnastej z całej wioski zaczęli schodzić się goście. Kasia wszystkich uprzejmie i serdecznie witała, ale tak naprawdę chciała odpakować prezenty i iść się pobawić ze swoją młodszą siostrą, Moniką. Gdy wszyscy już przyszli, solenizantka odpakowała swoje podarki i spostrzegła, że dostała zegarek, śliczną spódniczkę, bluzę, kostium kąpielowy, ale najważniejsze, że był też upragniony kompas. Chciała go mieć, odkąd skończyła osiem lat, ale jej mama mówiła, że jest jeszcze za mała. Kasia nie rozumiała, dlaczego nie może dostać tego prezentu, ale teraz nie było to ważne, bo już mogła snuć plany o swoich wakacyjnych wyprawach. „Nie jestem jak każda dziewczynka. Nie lubię bawić się lalkami, bo wolę samochodziki i roboty. W wakacje będę chodzić na długie i dalekie spacery. Przecież mam już kompas, a mapę wydrukuję z Internetu” – marzyła Kasia. Z tych myśli została wyrwana przez mamę, która zawołała ją na obiad. Posiłek jak zwykle składał się ze zdrowej żywności, bo trzeba wiedzieć, że rodzina słynęła z niebywałego dbania o zdrowie. Po urodzinowym obiedzie, jak mówiła tradycja, trzeba było iść poszukać czterolistnej koniczynki, gdyż wierzono, że to przynosi szczęście pannie, która wchodzi w młodzieńcze lata. W czasie spaceru (…) nagle z północy nadciągnęły ciemne chmury. Zapanował półmrok, świat ogarnęła szarość (…) i wszyscy usłyszeli głos płynący z chmur: – Nie będę owijał w bawełnę. Pragnę waszej zagłady. Chcę, abyście byli grubi, tłuści i pokrzywieni. Chcę patrzeć jak się męczycie, bo to czyni mnie silniejszym. Możecie ze mną walczyć, ale i tak nie wygracie. Nie ma żadnej siły, która pokonałaby 13 moce ciemności. W tym momencie słońce gdzieś się skryło. Mieszkańców ogarnęło przerażenie. Kasia zasmuciła się bardzo, gdyż uświadomiła sobie, że nie będzie mogła wyruszyć na swoje wymarzone wyprawy. Czas płynął nieubłagalnie, a słońca wciąż nie było. Ludzi ogarniała coraz większa apatia, czuli się źle, zaczęły dokuczać im bóle kości. W dodatku ogródki warzywne, które do tej pory zieleniły się zdrowymi, ekologicznymi warzywami, świeciły pustkami. Wszyscy próbowali dociec tego, co się wydarzyło. Ktoś nawet wysłał e–maila do pogodynki, ale odpowiedzi nie było. Pewnego dnia do wsi przyjechał młody chłopak. Znalazł w przewodniku informacje, że na terenie Śląska Cieszyńskiego rosną piękne, zielone kwiatki. Postanowił je zobaczyć na własne oczy. Kiedy dotarł na miejsce, przeraził się. Panowały tu dziwne ciemności, niebo zaciągnięte było chmurzyskami. Wydawało mu się to niemożliwe, jak na tę porę roku. Chłopak miał około 17 lat, nie był zbyt wysoki, ani zbyt dobrze zbudowany. Nosił granatową koszulkę, jasne jeansy, sportowe buty, a na plecach miał stary, zniszczony plecak. – Kim jesteś i czego chcesz?– zapytała niespodziewanie Kasia. – Na imię mam Dominik, a do tej miejscowości przybyłem, aby zobaczyć zielone kwiatki – odparł. – Czy możesz mi je pokazać? – dopytywał. – To będzie chyba niemożliwe. U nas stało się coś złego: nie ma słońca i rośliny nie chcą rosnąć– powiedziała. – Jak to nie ma słońca? – pytał zdezorientowany chłopak, spoglądając w niebo. – Pewnego dnia spadło na nas to nieszczęście, dziwny głos z chmur rzucił na nas klątwę i nie wiemy, co robić – wyjaśniała dziewczyna. Chłopiec przyglądał się mieszkańcom wsi, którzy stracili chęci do jakiejkolwiek pracy. Brak słońca najdotkliwiej odczuwały małe dzieci. Bolały je kości, zaczęły chorować na krzywicę. Dominik przypomniał sobie lekcje biologii, na których słyszał, że witamina D nazywana jest „witaminą słońca”, ponieważ jest wytwarzana w skórze pod wpływem promieni słonecznych (ultrafioletowych). Odgrywa bardzo ważną rolę w gospodarce wapniem i fosforem. Pierwiastki te odpowiadają za prawidłową budowę kości i zębów. Niedobór tych witamin u dzieci i dorosłych wpływa negatywnie na stan kośćca i dlatego ważne jest, przebywanie na słońcu. W jednej chwili zrozumiał, że trzeba coś zrobić! Tak dalej być nie może! Do dzieła! Dominik szukał osoby, która razem z nim, podążyłaby w poszukiwaniu zaginionego słońca. Dla Kasi była to wspaniała okazja. Zabrała ze sobą kompas, mały plecak, do którego wrzuciła, tak na wszelki wypadek strój kąpielowy i ruszyli w drogę. Wiedzieli, że jest coraz mniej czasu. Mieszkańcy potrzebowali słońca, gdyż powoli tracili odporność, zaczęły pojawiać się reakcje alergiczne. Kompas jakoś instynktownie kierował ich na południe. Od tego momentu Dominik i Kasia stali się bardzo dobrymi przyjaciółmi (…), na dobre i na złe. Mimo swojego smutku i cierpienia, pocieszali się wzajemnie i nie zapominali o swoim celu: odnalezieniu słońca. Były gorsze i lepsze chwile, ale wiedzieli, że najważniejsze, to 14 nie poddawać się. Minęło już kilka dni. Dominik smacznie spał, gdy Kasia była na nogach już od dwóch godzin. Chciała zrobić swojemu towarzyszowi niespodziankę, ale nie wiedziała jak. W końcu przypomniała sobie, że chciał zobaczyć zielone kwiatki, czyli cieszynianki. Postanowiła znaleźć dla niego chociaż jedną. Gdy przechodziła obok strumyka, nagle potknęła się, wpadła do wody i zaczęła krzyczeć: – Pomocy! Ratunku! Dominiku! – Co się stało Kasiu? – mówił zaspany Dominik. – Wpadłam do wody– krzyczała Kasia. W tym momencie Dominik podbiegł i wskoczył do strumyka. Na samym dnie zobaczyli coś błyszczącego. To coś miało srebrzystobiały kolor i kształt jakby klucza. Dominik wynurzył się, wziął głęboki oddech i zanurkował. Niedługo potem trzymał w ręku tajemniczy przedmiot. Razem z Kasią zastanawiali się, do czego może pasować taki klucz. Dominik włożył go do plecaka. Spojrzeli na kompas, a on znów wskazywał drogę na południe. Szli i szli, a wydawało im się, że chodzą cały czas w kółko. Wszystko było tak do siebie podobne. Nagle z nieba lunął deszcz. Przyjaciele zaczęli biec ile sił w nogach, aż oczom ich ukazał się stary, okrągły budynek. Dominik przeczytał na drogowskazie: „Rotunda Świętego Mikołaja za 200 m”. Chłopiec pomyślał, że będzie to dobry schron przed deszczem. Wziął Kasię za rękę i pobiegli do Rotundy. Kiedy stanęli przed drzwiami, okazało się, że są zamknięte. Wtedy Dominik powiedział swej towarzyszce, że muszą biec dalej, ale ta rozpłakała się i oświadczyła, iż nie ma już sił. Nagle wyjął ze swojego plecaka stary klucz i poczuł coś dziwnego, że to nie on kieruje swoim ciałem, ale że wstąpił w niego jakiś duch, który chce uwolnić ich od nieszczęścia. Szybkim ruchem włożył klucz do zamka, przekręcił, wstrzymał oddech i popchnął drzwi, a one otworzyły się. Dominik już chciał wejść, właściwie jedną stopą był w Rotundzie, gdy nagle przed oczami, przeleciała mu smuga oślepiającego światła i deszcz ustał. Wtem po schodach zaczęła schodzić piękna istota. Gdy zeszła niżej było widać, że jest to śliczna dziewczyna. Bardzo delikatnie stąpała, jakby bała się, że gdyby mocniej dotknęła ziemi, ona rozstąpiłaby się i wciągnęła ją w otchłań piekieł. Wyglądała jak anioł. Jej długie, blond włosy opadały na ramiona i okrywały drobną twarz. Ubrana była w niebieską, zwiewną sukienkę. Nic nie mówiła, choć jej błękitne oczy krzyczały. W pewnym momencie wzleciała ku niebu i zniknęła. Nagle ciemność przepadła, a Ziemię ogarnęła światłość. Dominik zrozumiał, że piękna dziewczyna była długo poszukiwanym Słońcem, zamkniętym w Rotundzie przez zła moc. Kasia i Dominik nie potrafili uwierzyć, że udało im się dokonać tego cudu. Na niebie zajaśniało słońce, a otaczająca ich przyroda, jakby dziękowała za życiodajny dar. – Chodź, wracamy do domu. Nasza misja wykonana – powiedział Dominik. – Ta dziewczyna była Słońcem. – Jakie szczęście, że nam się udało – westchnęła Kasia. Choć podróż do Rotundy zajęła im ponad miesiąc, to do rodzinnej wsi Kasi wrócili w tydzień. Gdy weszli do ogrodu, powitały ich radosne okrzyki i oklaski. 15 – Wiedziałem, to znaczy wiedzieliśmy, że wam się uda. Gratuluję – powiedział pan Maciej, wójt wsi.– Kiedy spadło na nas to nieszczęście, przypomniało mi się stare powiedzenie: „Tam, gdzie nie zagląda słońce, tam musi przychodzić lekarz”. Już się bałem, że wszyscy podupadniemy na zdrowiu– dodał na zakończenie. – Teraz wiemy, że bez słońca nie ma życia. Dziękujemy – powiedzieli niemal równocześnie wszyscy zgromadzeni. Mieszkańcy okolicy od tej chwili zrozumieli, że nie można, nie doceniać znaczenia słońca dla stanu swojego samopoczucia. Będą pamiętali, że spacery w słoneczne dni, przynoszą poprawę nastroju, rozładowują stres, dostarczają niezbędnej witaminy D. Pod wpływem promieni słonecznych dzieci mają zdrowe kości, dorośli więcej sił witalnych, a cały świat jest piękny i radosny. Zadowoleni młodzi przyjaciele położyli się na trawie i spoglądali w słońce. Wtem Kasia zerwała się i pociągnęła za sobą Dominika. Postanowiła spełnić jego marzenie i pokazać mu cieszyniankę – kwiat o zielonych płatkach, według starej legendy, zrodzony z boskiego uśmiechu, który obecnie często można spotkać na pięknej Cieszyńskiej Ziemi. ,,Niebieskie serce” Patrycja Gawlik, uczennica Zespołu Szkół Technicznych i Ogólnokształcących w Skoczowie N iespełna dziesięcioletnia Natalia przemierzała wiosenne ulice Cieszyna, trzymając swoją mamę za rękę. Dziewczynka mimo młodego wieku poznała już ból i cierpienie związane ze stratą bliskiej osoby. Trzy lata temu zmarł jej ukochany tata. Nie mogła tego zrozumieć. Często zadawała sobie i mamie pytanie: dlaczego akurat tatuś musiał umrzeć? Przecież był wyjątkowo dobry i wszystkim zawsze pomagał. Mama wtedy odpowiadała, że Bóg zabrał tatusia, ponieważ potrzebował go jeszcze bardziej niż one. Mówiła, że teraz tatuś z góry spogląda na swą córeczkę Natalię i jest z niej bardzo dumny. Tata Natalii był ornitologiem, wiedział bardzo dużo o ptakach. Dawniej (…) często razem z córką siadywali na Wzgórzu Zamkowym, wypatrując kosów, śpiewaków, modraszek, czy szpaków. To właśnie tam, na Wzgórze Zamkowe, zmierzała dzisiaj Natalia z mamą, by usiąść na ławce, odetchnąć świeżym powietrzem, nie myśleć o problemach (…). Cieszyn o tej porze roku był wyjątkowo piękny. Na ulicach gwarno, tylko resztki śniegu pokrywały chodniki i słychać już było śpiew kosów, tak bardzo charakterystycznych dla Cieszyna. Ale było jeszcze coś dziwnego w tej miejskiej scenerii… – Mamusiu! – spytała Natalia – Zauważyłaś, że dzisiaj bardzo wiele osób ma na sobie niebieskie ubrania? Ta pani ma niebieski płaszcz i kapelusz, a ta dziewczyna niebieską chustę zawiązaną na ręce. 16 – Ciekawy zbieg okoliczności– mówiła dziewczynka, wypatrując coraz więcej osób ubranych na niebiesko. – Ty zawsze dostrzegasz coś, na co ja nie zwracam uwagi – odpowiedziała mama, uśmiechając się do niej. Nie, nie wiem co się dzieje, może jest dzisiaj jakaś akcja? Właśnie znajdowały się na końcu ulicy Głębokiej. Stąd było już dokładnie widać Wieżę Piastowską (…). W końcu dotarły do parku na wzgórzu i usiadły z mamą na ławce. W ciszy przyglądały się błękitnemu niebu, tego dnia delikatnie oświetlanemu przez słoneczne promienie. Bardzo dokładnie można było przyglądać się też ptakom. Po chwili do Natalii i jej mamy dołączyła kobieta o pięknych kasztanowych włosach i wyrazistych rysach twarzy. Przyszła tu z chłopcem, wyglądającym na kilka lat starszego od Natalii. Chłopak nie uśmiechał się, miał dziwne spojrzenie, jednak cała jego twarz wyrażała skupienie, chyba kochał przyrodę. Natalka dostrzegła w nim kogoś wyjątkowego i zapragnęła z nim porozmawiać. Kobieta (…) od stóp do głów ubrana była na niebiesko, nawet swoje kasztanowe włosy związała niebieską wstążką. Kobiety zaczęły rozmawiać. W pewnym momencie mama Natalki zapytała: – O co chodzi z tym niebieskim kolorem? Widziałyśmy wielu ludzi ubranych dzisiaj na niebiesko. – Aaa... Nie wiecie? Dzisiaj 2 kwietnia czyli Dzień Wiedzy o Autyźmie. Z tej okazji, co roku ludzie ubierają się na niebiesko. Chodzi o zapoznanie ludzi z tą chorobą, przybliżenie im sylwetki osób chorych i uświadomienie, że z autyzmem można żyć, niektórzy nawet uważają, że to przywilej. To jest Arek – powiedziała kobieta, wskazując na swojego synka – Do drugiego roku życia, niczego nie zauważyliśmy. Ale stopniowo obserwowaliśmy, że zachowuje się inaczej niż dzieci w jego wieku i żyje jakby w swoim zaklętym świecie. To działo się stopniowo, nie wiedzieliśmy, co mamy robić. Odwiedziliśmy wielu lekarzy i po serii badań stwierdzono autyzm. Udało nam się znaleźć ludzi, którzy nam pomogli, powiedzieli jak mamy się zachowywać, co robić, a czego nie robić, by Arek czuł się z nami jak najbezpieczniej. Dzisiaj ma 12 lat, jednak nie mówi, ale słyszy. Ja wiem, że kiedy do niego coś mówię, nawet wtedy, kiedy zupełnie nie reaguje, to mnie słyszy i rozumie. Widzę to na jego twarzy, w dołkach na policzkach, kiedy skupia się bardzo, będąc w swoim świecie. Natalka po usłyszeniu tej historii uroniła kilka łez. To takie niesprawiedliwe – myślała. Natalia zapytała mamę Arka, czy może się z nim przejść w kierunku wieży. Kobieta początkowo zdziwiona, bardzo się ucieszyła, że jej synek będzie miał koleżankę, a ona będzie mogła jeszcze porozmawiać z mamą Natalii. Dziewczynka wzięła pod ramię Arka. Miała wrażenie, że w ogóle nie zwrócił na nią uwagi, patrzył przed siebie, nic nie mówił, co jakiś czas tylko się uśmiechał, bardziej jakby do siebie. Mimo to, Natalia zaczęła opowiadać chłopcu historię o Wieży Piastowskiej. Mówiła wszystko, czego nauczyła się od swojego taty. – Była to niegdyś wieża obronna dawnego zamku książąt cieszyńskich. Wtedy były 4 wieże, ale dzisiaj została już tylko 17 jedna. Można wejść do środka, a jak jest ładna pogoda, to widać polską i czeską część Cieszyna, niesamowity widok. Możemy kiedyś tam pójść, jeśli chcesz. Śpiew kosów był coraz donośniejszy, Natalka chwyciła Arka za ręce i powoli kręcili się w kółko, promienie słońca zmusiły ich do zamknięcia oczu. Kiedy je otworzyli, nie byli już na Wzgórzu Zamkowym, ale na rynku, wyjątkowo pustym. – Ale co to? – zdziwiła się dziewczynka. Kamienice i ratusz były pomalowane na wszystkie kolory tęczy, a wokół niej i Arka latały setki niebieskich balonów w kształcie serca. Te serca miały oczy, uśmiechały się do nich i szeptały cicho: – Jesteś dobry! Otwórz się! Jesteś piękny! Otwórz się! Otwórz! Otwórz! Otwórz… i odlatywały w stronę słońca, a na ich miejsce pojawiały się nowe (…). – Widzisz to Arku? – zapytała Natalka. – Niesamowite, w życiu nie widziałam czegoś równie pięknego. Stali tak jeszcze przez chwilę, chłopak coraz mocniej się uśmiechał, jego oczy nie patrzyły już pusto w przestrzeń, były piękne, zielone, szczęśliwe. Rysy jego twarzy rozluźniły się, zniknęło wcześniejsze napięcie. – Dziękuję – usłyszała Natalia, nie mogąc jednocześnie uwierzyć, że Arek wypowiedział te słowa, po czym chwycił jej ręce i mocno uścisnął. Słońce znów zaczynało razić ich w oczy, więc mimowolnie zamknęli powieki. Gdy je po chwili otworzyli, znów byli na Zamkowym Wzgórzu. Mamo! Mamo! – wołała Natalka biegnąc w jej stronę, ale nadal trzymając Arka za rękę. – Nie uwierzysz, gdzie właśnie byłam – krzyczała dziewczynka. – Kochanie musimy już iść, opowiesz mi w domu, zaprosiłam mamę Arka na kawę, więc znowu będziecie mogli razem się bawić. – Dziękuję Ci… – powiedziała mama Arka i przytuliła Natalkę mocno do siebie. Po jej policzkach spłynęło kilka łez. – Co się stało?– zapytała dziewczynka, widząc te łzy. – Nic kochanie, po prostu nie mogę uwierzyć, że w zaledwie pół godziny, udało Ci się tak wpłynąć na Arka, że czuje się do Ciebie przywiązany. Dzieci rzadko z nim rozmawiają, ponieważ on nie okazuje nimi zainteresowania. A Tobie udało się nawiązać z nim kontakt. Jak to zrobiłaś? – ciągnęła mama Arka. Czuję, że mamy ze sobą wiele wspólnego. – Arek mimo swojej choroby jest dobrym słuchaczem – powiedziała Natalka. Kiedyś przychodziłam tu często z tatą. Od kiedy zmarł, czułam się bardzo samotna, mimo wsparcia mojej mamusi. Dzisiaj po raz pierwszy poczułam, że wszystko jest na właściwym miejscu, że życie nie jest niesprawiedliwe, że to tylko kwestia spojrzenia. Czasem ktoś ma gorzej, niż my… Jedno jest pewne: każdy z nas najbardziej na świecie potrzebuje bliskości drugiego człowieka i jego zainteresowania. Wtedy może się otworzyć i polubić świat – nasz dom! 18 „Nie takie zwyczajne jabłka” Magdalena Cieślar, uczennica Zespołu Szkół Ogólnokształcących w Wiśle M am na imię Zylda. Jestem świeczką, ale nie taką zwyczajną świeczką, ponieważ pewnego razu jedna z wróżek, posypała mnie magicznym proszkiem, który spowodował, że nigdy nie gasnę, jeżeli tylko ktoś ze mną rozmawia i słucha tego, o czym mówię. Chcę wam opowiedzieć pewną historię. Musicie uważnie słuchać, bo inaczej mogę zgasnąć i nigdy nie dowiedziecie się, jakie było zakończenie. Hmmm…, nie wiem, od czego zacząć, więc może rozpocznę od początku. Bohaterami mojej historii są: Greta i Witek. Mają po 11 lat. Są bliźniakami, a mimo to najlepszymi przyjaciółmi. Mieszkają z babcią i dziadkiem, ponieważ ich rodzice zginęli w wypadku. Babcia, choć trochę już zapominała o niektórych rzeczach, często martwiła się na zapas, ale była najukochańszą babcią na świecie. Dziadek chodził z laską, ale mimo to był jednym z najbardziej szalonych dziadków, jakich kiedykolwiek spotkałam. Mieli konia, krowę, która raz chciała mnie polizać i trzy kury, każdą innego koloru. Greta i Witek nie chodzili do szkoły, bo ich dziadkowie nie mieli pieniędzy. Babcia jednak dbała o to, żeby byli w przyszłości mądrymi i odpowiedzialnymi ludźmi. Uczyła ich czytać i pisać, a dziadek opowiadał przeróżne zabawne historie, w których zawsze zawarty był morał. Po śmierci rodziców dzieci zamknęły się w sobie, nie miały już tej dziecięcej radości, która powinna być w takich małych, kochanych istotach. Nie mogłam na to patrzeć, więc podczas rozmowy z dziadkiem, opowiedziałam mu o tej wróżce, która sprawiała, że cały czas mogę świecić. Nie wiedziałam, gdzie może teraz być, ale kiedy rozmawiałyśmy ostatni raz, powiedziała, że słyszy, kiedy dzieci są nieszczęśliwe, mówiła również, że czasem przylatuje popatrzeć na Wieżę Piastowską, ponieważ z niej rozciąga się wspaniały widok. Dziadek postanowił, że musi jej poszukać, babcia początkowo nie chciała się na to zgodzić, jednak kiedy widziała krzywdę, jaka spotkała tą dwójkę rodzeństwa, zgodziła się. Dziadek wrócił po dziesięciu dniach z magicznym pyłkiem w ręku. Wróżka ostrzegła go jednak, że musi starannie przemyśleć to, do czego go użyje. Dziadek z babcią dokładnie przemyśleli tę decyzję i postanowili, że posypią tym pyłkiem jabłonie, które zawsze miały mnóstwo owoców. Ale zostało jeszcze trochę proszku, więc postanowili, że posypią nim mąkę, aby nigdy im jej nie zabrakło i czajnik, w którym miało nigdy nie zabraknąć wody. Dziadek każdego dnia dawał Grecie i Witkowi jedno jabłko z tych jabłoni, które sprawiały, że przestali odczuwać ból, związany ze śmiercią ich rodziców, nie chorowali i mieli mnóstwo energii do życia. Dziadek nigdy nie powiedział im o tym, że są to magiczne jabłka, nie wiedzieli również, że świeczka, która stała na oknie, nigdy nie zgaśnie, czajnik, w którym gotowano wodę, będzie sprawiał, że nigdy jej nie zabraknie i misa, w której ciągle będzie ta sama ilość mąki 19 do pieczenia chleba. Niestety, skutek jedzenia jabłek był taki, że nie mogli bez nich żyć. Bez nich tracili energię, a nawet mogli umrzeć! Pewnej bardzo srogiej i mroźnej zimy zabrakło magicznych jabłek. Było jednak pewne wyjście, ponieważ dziadek miał przyjaciela, u którego na wszelki wypadek zostawił kosz tych jabłek. O istnieniu tych magicznych owoców wiedziała tylko babcia, dziadek i jego przyjaciel, który powiedział, że nigdy ich nie spróbuje, bo mogą przynieść zbyt wiele kłopotów, ale trzymał je tak na wszelki wypadek. W lecie droga do domu dziadkowego przyjaciela zajmowała dzień drogi na piechotę, lecz zimą było to dużo trudniejsze. Dziadek postanowił jednak, że musi ruszać, bo inaczej cała czwórka umrze. Zabrał ze sobą Witka, zapas żywności, zapiął konia i sanie, na których mieli jechać razem. Wziął również ze sobą pochodnię z niegasnącym ogniem z magicznej świeczki, bardzo potrzebnym w taką zamieć! Kiedy już nie było ich widać na horyzoncie, Greta zabrała babcię do środka chatki, gdzie roztaczało się przyjemne ciepło. Podczas przyrządzania kolacji Greta zauważyła moment, gdy babcia mrugnęła do świeczki. Stanęła, jak wryta i patrzyła na babcię swoimi dużymi, czarnymi jak węgiel oczami. Babcia wiedziała, że nadeszła chwila, żeby powiedzieć wnuczce prawdę. Kazała jej usiąść na tapczanie obok niej i zaczęła opowiadać od momentu, kiedy razem z dziadkiem wybrali się na targ i tam kupili magiczną świeczkę. Dziadek z Witkiem już długo jechali. Witek przez dłuższy czas obserwował pochodnię, którą trzymał w ręce. Pomimo silnego wiatru ona nigdy nie gasła. Już chciał zapytać o to dziadka, kiedy ogromny konar oderwał się z drzewa i leciał prosto na dziadka. Witek energicznym ruchem odepchnął go, ale jego noga została przygnieciona przez wielką gałąź, nie mógł się ruszyć, nie czuł niczego. Dziadek natychmiast podniósł się i pomógł wnukowi usunąć ciężar z nogi. Niestety, coś było nie tak, nie mógł nią ruszać. Dziadek zapewnił go, że wszystko będzie dobrze i prędko ruszył do domu przyjaciela. Dom majaczył w śnieżnej zamieci. Wpadł na ganku niosąc nieprzytomnego wnuka na rękach. Natychmiast zanieśli go do łóżka, nogę posmarowali specjalną maścią i owinęli bandażem. Greta nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała od babci. Leżała w łóżku, nie mogła spać. Była taka szczęśliwa, jej marzenia o magicznym domu się spełniły, a jednak jej serce podpowiadało, że wydarzyło się coś złego, nie chciała jednak niepokoić i budzić babci, więc próbowała zasnąć. Minęły już cztery dni, a dziadka i wnuka nadal nie było. Greta z babcią miały już coraz mniej siły, problemem dla nich było przygotowanie obiadu. Babcia obawiała się najgorszego. Świeciło słońce, wiosna pukała do drzwi, choć nadal było dużo śniegu i pierwsze kwiaty chciały się przebić przez jego pokrywę. Greta stała w oknie i podziwiała ten piękny świat, nagle krzyknęła z radości, po czym stanęła blada jak ściana. Przyjaciel dziadka prowadził konia z saniami, na których leżał jej ukochany brat i siedział dziadek. Greta szybko wybiegła z domu, zaczęła zadawać pytania, kiedy zobaczyła zawiniętą nogę Witka. Nawet nie zwróciła uwagi na jabłka, leżące w koszu obok dziadka. Minęły 20 dwa tygodnie. Wszystko wróciło do normy, dalej jedli jabłka, które dodawały im siły i energii. Witek powoli wracał do zdrowia i nie przejmował się tym, że prawdopodobnie już nigdy nie będzie mógł biegać jak dawniej. Teraz miał taką samą laskę jak jego dziadek, a fakt, że mieszkał w magicznym domu, sprawiał, że był szczęśliwszym dzieckiem! Słuchaliście uważnie? To dobrze, ponieważ morał z tej historii jest taki: owoce, choć nie są magiczne, są zdrowe, dodają sił i energii, dlatego jedząc je, dobrze się czujemy. Słyszałam kiedyś, że jeśli każdego dnia zjesz jedno jabłko, zachowasz urodę i zdrowie, więc może w tej historii jest sporo prawdy? ,,Magiczne spotkanie” Agnieszka Kukla, uczennica Zespołu Szkół Technicznych i Ogólnokształcących w Skoczowie Było wczesne wiosenne popołudnie. Mała dziewczynka o imieniu Hania spacerowała uliczkami Cieszyna. Mijała różne budynki, różnych ludzi, pojazdy. Wszystko wydawało się jej takie ogromne. A ona taka malutka. Czuła, że nikt nie zwraca na nią uwagi. Powoli udała się w stronę parku. Gdy dotarła na miejsce, usiadła na ławce i zamknęła oczy. – Śpisz?– usłyszała. Szybko otworzyła oczka i zobaczyła przed sobą kolorową postać, z dużym czerwonym nosem. – Kim jesteś? Jak się nazywasz?– spytała. – Jestem Józek – odpowiedział. Był to bardzo gruby klaun. Na głowie miał śmieszną, kolorową czapkę. W ręku trzymał mnóstwo balonów we wszystkich kolorach tęczy. – Co tutaj robisz?– zapytała zdziwiona Hania. – Pocieszam takie smutne dzieci jak ty– powiedział i wręczył dziewczynce zielony balonik. Zielony to kolor nadziei – dodał i zapytał: – Dlaczego siedzisz sama? – Bo wiesz... – kontynuowała ze smutkiem – jestem chora i często muszę leżeć w szpitalu. – Czy to oznacza, że nie możesz się cieszyć i bawić?– zapytał – Chodź ze mną! Pokażę ci pewne miejsce. Józek podał Hani rękę, a drugą, w której trzymał balony, uniósł do góry. Wtedy balony poniosły ich wysoko i lecieli wprost do słońca. Dziewczynka była zachwycona. Jakie to wszystko teraz wydaje się małe! Domy, ulice, ludzie jak kropeczki – pomyślała. Po chwili wylądowali przed dziwną, okrągłą budowlą. – Co to takiego?– zdziwiła się. – To Rotunda św. Mikołaja – powiedział. 21 – Tego samego, co rozdaje dzieciom prezenty?– zapytała. – Tak, tego samego. Ja też mam dziś dla Ciebie prezent. Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął klucze. – Weź je – poprosił. Hania zabrała klucze i zapytała: – Co mam teraz zrobić? – Ten największy, srebrny klucz otworzy rotundę. Otwórz! – mówił klaun. Hania czuła ogromną radość i ciekawość. Włożyła klucz i przekręciła. – Wejdź dalej, nie bój się. – A ty nie wchodzisz?– spytała zdziwiona. – Nie. To jest Twój prezent, o którym wcześniej wspomniałem. We wnętrzu panowała ciemność. Hania była jednak bardzo ciekawa , co znajduje się w głębi rotundy. Zrobiła jeszcze trzy kroki. Nagle ujrzała krasnala. Był bardzo stary. Siedział na krzesełku. W ręce trzymał piękną zdobioną księgę, z zza której wystawała tylko jego siwa głowa. Miał długą brodę i wąsy, a na nosie ogromne okulary. – Podejdź bliżej– powiedział. Czy ty jesteś Hania? – Tak, to ja– odpowiedziała po krótkiej chwili. – Witam w naszym Królestwie! I nagle zrobiło się bardzo jasno. Dziewczynka rozglądała się wokół z wielką radością w oczach. W oddali otworzyły się drzwi, z których wyszły krasnoludki różnej wielkości. Każdy z nich trzymał inną zabawkę. – Chcesz tutaj zostać i pobawić się z nami? – zapytał jeden z nich. Hania była tak zachwycona, że nie mogła wypowiedzieć żadnego słowa. – Oczywiście – powiedziała po chwili. Wraz z nowymi przyjaciółmi zaczęła zaraz się bawić, skakać i śpiewać. W prezencie od jednego krasnala dostała piękny magiczny łańcuszek (…), który w chwilach smutku rozweseli ją i spełni marzenie. Czas płynął bardzo szybko (…) i gdy zegar ratuszowy oznajmił godzinę 19, rozległo się pukanie do drzwi. – Ja otworzę– zawołała Hania i pobiegła w stronę drzwi. – Witaj! – odezwał się klaun – Jak się bawiłaś? – Świetnie, jak nigdy dotąd!– odparła. – Czas jednak wracać do domu! Ale nie martw się, mam jeszcze dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę: obok Rotundy stała duża, brązowa skrzynia zamknięta na kłódkę (…). – Otwórz skrzynię tym drugim malutkim kluczykiem – poprosił klaun i dodał: najpierw pomyśl jednak życzenie (…). Wtedy Hania przypomniała sobie o łańcuszku, który w prezencie otrzymała od krasnoludka. Chwyciła go mocno w dłoń, zamknęła oczy i pomyślała życzenie. Podeszła do skrzyni i przekręciła klucz. Słychać było skrzypienie, gdyż była to bardzo stara skrzynia, nigdy nie otwierana. Po chwili zaczął się z niej wydobywać srebrno–złoty pył, który otulił dziewczynkę z każdej strony. Poczuła się jakoś tak dziwnie i nagle krzyknęła: – Jestem zdrowa!!! Zdrowa!!!. – Widzisz? – powiedział klaun – Od teraz zaczynasz nowe życie. Gdy ma się 22 przyjaciół wszystko wydaje się lepsze i łatwiejsze. Wyzdrowiałaś i nie będziesz już leżała w szpitalu. Tylko pamiętaj, że trzeba mieć marzenia i zawsze wierzyć w to, że się spełnią. Zwłaszcza te marzenia, o których tylko my wiemy, i które leżą na dnie naszych serc. Jesteś bardzo silna i dzielna.! Po tych słowach klaun Józek zniknął i została tylko jego czapka (...). Hania założyła ją teraz na swoją głowę, potem uniosła wysoko do góry rękę, w której trzymała swój zielony balonik i nie uwierzycie! W jednej chwili znalazła się w domu, w swoim łóżku, we własnym pokoju. Tęczową czapkę położyła na półce obok łóżka, wśród ulubionych zabawek, aby zawsze przypominała jej Józka. Była bardzo zmęczona, ale zanim zasnęła pomyślała: „trzeba mieć marzenia! Od tamtej pory jej życie bardzo się zmieniło. Szybko zapomniała o chorobie, znalazła wielu przyjaciół, a uśmiech bardzo często gościł na jej drobnej twarzyczce. Trzeba mieć marzenia! Marzenia – to magiczna siła, z którą można pokonać chorobę. ,,Gdzie miłość i zdrowie” Mateusz Stryganek, uczeń Gimnazjum w Pruchnej Za Kauflandem i za Olzą do dziś stoi wieża sroga, a na szczycie tejże wieży, żyła niegdyś dziewka młoda. Zamknął ją tam czarnoksiężnik, który podłe miał zamiary, otóż uknuł plan ohydny, w którym wzywał mroczne czary. Dziewka zwała się Jadwiga, nieprzeciętnie piękne dziewczę, poruszyła czarownika i postawił na niej pieczę. Wielkie wrota, kręte schody, setki zamknięć i potrzasków, zasłaniały tej księżniczce widok cieszyńskiego brzasku. Wiara w cuda i nadzieja, co Jadwiga w sercu miała, to sprawiało, że jak co dzień, w siną dal się wpatrywała. Aż pewnego dnia pięknego, och! po tylu długich latach! tam w oddali biały rumak, na nim młodzian w skromnych szatach. W wielkim pędzie, niemal cwałem, pędził w stronę wieży Piasta, młody i przystojny książę, który dumą tego miasta! Z sercem w dłoni, wiatrem w włosach, ruszył po wolność Jadwigi. Zszedł z konia, miecz ujął, pokonał potwory i strzygi. Wbiegł na sam szczyt, złapał jej dłoń i spojrzał prosto w oczy. A miał na imię Stanisław i zaraz się w niej zauroczył. Jadwiga, wzajemnie za wolność, odwagę i całe zaangażowanie, przysięgła mu miłość dozgonną, i że na kobiercu z nim stanie. 23 Tak oto morał wypływa tu wartko, jak rzeka ze źródła górskiego: nie ma w całym wszechświecie nic od miłości silniejszego! By miłość była silna i piękna to powiem: musi być złączona z cieszyńskim zdrowiem! Wtedy pomyślność w zdrowiu i w szczęściu powodzenie, co dla życia w Cieszynie, będzie miało znaczenie. „O księżniczce, choć wspaniałej, wzrostem niesłychanie małej” Filip Fluder, uczeń I Liceum Ogólnokształcącego im. A. Osuchowskiego w Cieszynie Na zamkowym naszym wzgórzu, w pięknej zamkowej komnacie, mieszkała cudna księżniczka, taka piękna, że „O ja Cie…!” Zęby białe, uśmiech śliczny, długie, jasne włosy miała. Smutna jednak często była, bo straszliwie była mała. Wszystkie księżnej koleżanki, przystojnych chłopaków miały. I tym faktem regularnie, księżniczkę wciąż dobijały. Księcia pięknego poznała, co wysoki był, gdy stał. Ona przy nim była mała, no bo, on był chłop na schwał. Zasmuciła się księżniczka, zrobić coś postanowiła. Z cieszyńskiego mlekomatu, mnóstwo mleka zatem piła. Tak urosła niesłychanie, że nikt nie mógł w to uwierzyć. Za to król księciu od razu, rękę córki mógł powierzyć. Jaki morał jest z tej bajki? chyba wiecie drogie panie. Pijcie mleko, byście „księciów”, miały wciąż na zawołanie. 24