Pobierz plik

Transkrypt

Pobierz plik
Wydawca:
Starostwo Powiatowe w Cieszynie
Biuro Promocji Zdrowia
ul. Bobrecka 29 43–400 Cieszyn
Tel. 33/4777216, kom.534967028
www.powiat.cieszyn.pl
e–mail: [email protected]
Opracowanie i redakcja:
Barbara Kłosowska
Korekta:
Agata Mitręga
Projekt okładki przedniej:
Wydawnictwo Arka Cieszyn
Ilustracje do okładki przedniej:
Mariola Ptak
Projekt graficzny na okładce tylnej:
Ewa Biegun uczennica Zespołu Szkół
Ekonomiczno-Gastronomicznych im. M.Z.C. w Cieszynie
Skład komputerowy i druk:
Wydawnictwo Arka Cieszyn
Spis treści:
Wstęp ............................................................................................................................ 4
1. „O tym, jak myśliwy Zeflik księżną Haneczkę z choroby wyleczył”
Marcelina Sitek . .................................................................................................... 5
2. „Zdrowie po cieszyńsku” Natalia Kwiatkowska ............................................... 6
3. ,,Smocze zdrowie” Julia Żerdka .......................................................................... 8
4. ,,Zdrowie po cieszyńsku” Kinga Zorychta ...................................................... 11
5. „Siła słońca” Justyna Grygierek ........................................................................ 13
6. „Niebieskie serce” Patrycja Gawlik .................................................................. 16
7. „Nie takie zwyczajne jabłka” Magdalena Cieślar . .......................................... 19
8. „Magiczne spotkanie” Agnieszka Kukla .......................................................... 21
9. „Gdzie miłość i zdrowie” Mateusz Stryganek ................................................. 23
10. „O księżniczce, choć wspaniałej, wzrostem niesłychanie małej”
Filip Fluder .......................................................................................................... 24
Wstęp
Z
dużą przyjemnością przekazujemy w Państwa ręce zbiór wybranych bajek,
których autorami są uczniowie – laureaci konkursu literackiego „Zdrowie
po cieszyńsku”, zorganizowanego wiosną 2013 r. przez Biuro Promocji Zdrowia
Starostwa Powiatowego w Cieszynie. Warto dodać, że to już kolejna edycja konkursu,
adresowanego do dzieci i młodzieży z terenu Powiatu Cieszyńskiego, którego celem
jest propagowanie zdrowego stylu życia i promowanie utalentowanych młodych
twórców. Tym razem założenia konkursu były takie, aby wpisać problematykę
prozdrowotną w cieszyńską kulturę i tradycję. Na ile się to udało młodym literatom?
Oceńcie Państwo sami. Wybierając spośród 67 prac, nadesłanych na konkurs,
braliśmy pod uwagę przede wszystkim prace nagrodzonych laureatów, ocenione
wg takich kryteriów, jak: nowatorskie ujęcie tematu, kreatywność w budowaniu
fabuły, trafność morału oraz przekazanie tzw. klimatu naszego regionu.
Mamy nadzieję, że czytanie zamieszczonych w publikacji bajek, sprawi Państwu
dużo radości, zaciekawi, a może nawet zainspiruje do prozdrowotnych działań.
Serdecznie dziękujemy za duże zaangażowanie wszystkim uczestnikom konkursu:
autorom bajek, ich opiekunom, komisji oceniającej wnikliwie i sprawiedliwie oraz
patronom i sponsorom.
Barbara Kłosowska – Organizator konkursu
„O tym, jak myśliwy Zeflik księżną Haniczkę z choroby wyleczył”
Marcelina Sitek, uczennica Szkoły Podstawowej w Kończycach Małych
D
awno, dawno temu na Śląsku Cieszyńskim panowała piękna, mądra i dobra
księżna Anna. Była tak dobra, że wszyscy poddani mówili na nią „nasza roztomiło
Haniczka”. Księżna mieszkała na zamku w Cieszynie, do którego przybywali
najdostojniejsi goście. Księżna przyjmowała ich bardzo gościnnie i każdego ujmowała
swoją łagodnością i dobrocią. Wszyscy wyjeżdżali z Cieszyna zauroczeni, nie tylko
piękną okolicą, ale przede wszystkim dobrą i mądrą władczynią. Księżna Haniczka,
lubiła wymykać się niepostrzeżenie z zamku. Przebierała się w strój wiejskiej
gaździnki, brała ze sobą koszyk wypełniony masłem, jajkami. Często znajdował się
tam kawałek dobrego mięsa, tłusta kurka albo gęś, a także flaszeczka dobrego wina.
Tak zaopatrzona Haniczka szła do wsi i tam rozpytywała o najbiedniejsze rodziny,
do których zachodziła w gościnę, zostawiając im wszystko, co miała w koszyku.
Wszyscy wiedzieli, że to ich „roztomiła księżna Haniczka” pomaga wieśniakom, ale
nikt jej nie rozpoznawał, gdy przychodziła w gościnę, a może nikt nie chciał robić
jej przykrości, że może ją rozpoznać. Ważne było to, że zarówno księżna Haniczka,
jak i poddani, bardzo lubili te niezapowiedziane wizyty. Pewnego razu, a było to
wczesną wiosną, księżna Haniczka odwiedzała rodzinę starego Jury z Boguszowic.
Bieda u nich aż piszczała, bo Jura nie mógł znaleźć pracy, a dzieci w domu była
gromadka. Księżna kilka razy zachodziła do ich starej chatki, aby choć trochę pomóc
im przetrwać ciężki czas na przednówku. Gdy wracała (…) wieczorem do zamku, było
już ciemno i pomyślała, że cichutko wejdzie tylnym wejściem, od strony Młynówki.
Kiedy przechodziła wąską kładką, poślizgnęła się i wpadła do zimnej wody. Dosyć
długo trwało, zanim zdołała wydostać się na brzeg (…). Była przemoczona do suchej
nitki. Gdy wreszcie dotarła do bocznej bramy, była zziębnięta do szpiku kości, bo
północny wiatr srogo ją wysmagał. Nazajutrz księżna zachorowała. Dostała wysokiej
gorączki i zaczął ją męczyć uporczywy kaszel (…). Wszystkim powtarzała, że to
nic groźnego, „że jak samo przyszło, tak też samo pójdzie”. Tymczasem, mijały
tygodnie (…), słoneczko coraz bardziej grzało, a księżna Haniczka coraz gorzej
się czuła. Kaszlała tak, że słowa nie mogła wypowiedzieć, a gorączka osłabiała ją
coraz bardziej. Żaden ze sprowadzonych do zamku lekarzy nie potrafił wygonić
choróbska. Wszyscy się martwili, że jak tak dalej pójdzie, to niebawem odprowadzą
„roztomiłą Haniczkę” na cmentarz. Aby temu zaradzić, polecono księdzu plebanowi,
aby w rotundzie na zamkowym wzgórzu codziennie msze w intencji uzdrowienia
księżnej odprawiał. Po całym Śląsku Cieszyńskim rozeszła się wieść, że jeżeli ktoś
przywróci zdrowie księżnej, zostanie suto nagrodzony. W Kończycach Małych,
w gospodzie „U Chromika”, wszyscy mówili tylko o młodej księżnej z Cieszyna, co
5
choruje już od dłuższego czasu i nie może do zdrowia powrócić (…). W rogu, przy
stole, siedział młody myśliwy Zeflik, który przysłuchiwał się tym narzekaniom. Miał
już tego serdecznie dość (…), wstał z miejsca i głośno zawołał:
– Dalibyście już spokój tymu biadoleniu. Trzeba cosik zrobić.
Wziął flintę na ramię, włożył kapelusz z piórkiem na głowę i raźnym krokiem
skierował się prosto w stronę Cieszyna. Po drodze ustrzelił w Kamieńcu tłustego lisa
(…) i pomaszerował dalej. Idąc tak przez parchowski las, zauważył pięknie kwitnący
czarny bez, którego kwiaty chyliły się w stroną alei, jakby chciały mu coś powiedzieć.
Zeflik podrapał się po głowie i nagle przypomniał sobie, że jego matka robiła syrop
z czarnego bzu i moiczków, jako skuteczne lekarstwo na kaszel. Nazbierał całą torbę
kwitnącego bzu, a na łące za lasem, nazrywał moiczków. Po drodze wstąpił jeszcze
do znajomego pszczelarza Pieczonki, bo syrop z bzu i moiczków ma najlepsze działanie, jak jest okraszony świeżym miodem pszczelim (…). Zeflik dotarł w końcu
na cieszyński zamek. Nie patrząc na nic, udał się zaraz do zamkowej kuchni. Tam
rozkazał wywar z czarnego bzu i moiczków przygotować, ostudzić i dobrze miodem
osłodzić. On zaś upolowanego lisa oprawił (…). Jak już wszystko było gotowe, Zeflik
poszedł do komnaty, w której leżała Haniczka. Gdy wszedł do środka i spojrzał na
nią, serce mu zaczęło mocniej bić, bo księżna, mimo choroby była piękna jak anioł
(…). Zeflik szybko nasmarował Haniczkę lisim sadłem, owinął ciepłym wełnianym
szalem i podał do wypicia sporą miarkę syropu. Księżna Haniczka wypiła, mocno się
wypociła, lisim sadłem rozgrzała i do tygodnia wyzdrowiała. A, że Zeflik był młody,
przystojny i dobry, tak jej przypadł do gustu, że roztomiło Haniczka szczerze Zeflika
pokochała. Zeflikowi też z dnia na dzień, serce coraz mocniej biło na widok pięknej
młodej księżnej (…).
Wkrótce wyprawiono huczne wesele księżnej Haniczki i myśliwego Zeflika,
a na dowód szczęśliwego uzdrowienia, niedaleko zamku, na ulicy Głębokiej otwarto
aptekę, w której do dziś można kupić różne lecznicze zioła, między innymi syrop
z czarnego bzu, bardzo skuteczny na kaszel.
„Zdrowie po cieszyńsku”
Natalia Kwiatkowska, uczennica Szkoły Podstawowej w Bąkowie
B
ył sobotni wiosenny poranek. Ptaki wyśpiewywały swoje prześliczne pieśni,
a krople rosy iskrzyły się w świetle słońca. Park roił się od roześmianych dzieci,
które biegały, jeździły na rowerach, grały w piłkę nożną i robiły wszystko, co było
możliwe. W pewnym ogródku na kocu siedziała dwójka nastolatków: chłopak
i dziewczyna. Obok nich leżały książki, zeszyty, kartki i różne przybory do pisania.
6
– Ehhh… Mam już tego dość! – westchnął rozdrażniony chłopak.
– Bez przesady. Myślę, że uporamy się z tym w godzinę – stwierdziła jego koleżanka.
– Jest taka piękna pogoda, a my siedzimy i uczymy się! – powiedział chłopak
z wyrzutem.
– Nie dramatyzuj! Chcesz dostać kolejną pałę? Bez nauki masz to w kieszeni.
Dziewczyna miała na imię Maja, a chłopak Jeff(….)
– Słuchaj… A może byśmy tak… – zawahał się Jeff.
– Nie – przerwała mu dziewczyna.
– Nawet nie wiesz, co mam zamiar powiedzieć – oburzył się Jeff.
– Masz rację, nie wiem i nie chcę wiedzieć – ucięła Maja.
– Dzisiaj na Górze Zamkowej jest organizowany… Ten…
– Festiwal Zdrowego Stylu Życia, tak?
– Tak, tak, jasne. Więc co o tym myślisz? – zapytał chłopak.
– Serio chce Ci się słuchać tych wszystkich bajeczek o zdrowym odżywianiu? –
odpowiedziała pytaniem na pytanie Maja.
– Cóż, lepsze to, niż te całe ułamki dziesiętne – mruknął chłopak.
– W sumie, to masz rację… Krótka przerwa nam nie zaszkodzi. Rozerwiemy się
trochę. Może będzie się nam łatwiej uczyć – Maja uśmiechnęła się lekko. Jeff wstał,
otrzepał spodnie i złożył kocyk. Dziewczyna poszła powiedzieć mamie dokąd się
wybierają. Wzięli swoje rowery i ruszyli w stronę Góry Zamkowej. Jechali niecałe
pół godziny. W końcu musieli prowadzić rowery, ponieważ zaczęli odczuwać
potworne zmęczenie. Wzgórze Zamkowe wyglądało inaczej niż zwykle. Wszędzie
były stragany ze zdrową żywnością. Obok nich porozwieszano kolorowe girlandy
i plakaty z napisem „Festiwal Zdrowego Stylu Życia”.
Maja i Jeff chodzili od jednego straganu do drugiego, szukając czegoś ciekawego i wreszcie znudzeni, kupili sobie po jabłku i już mieli wracać do domu, gdy Jaff
wpadł na pomysł:
– A może zwiedzimy całą Górę Zamkową? Dawno tutaj nie byliśmy, a poza tym
nigdzie nam się nie spieszy.
– Wiesz, która jest godzina? Już powinniśmy być w domu…– powiedziała Maja.
– Piętnaście minut. Zajmie nam to tylko piętnaście minut. Błagam! – prosił
chłopak. – No dobrze. Skoro tak, to zgoda.
Najpierw pobiegli w stronę Rotundy Świętego Mikołaja (…). Dwa duże budynki,
jeden mniejszy, a drugi większy i obydwa w kształcie walca, mimo minionych lat
dalej wyglądały tak samo okazale. Jeff zbliżył się do Rotundy i dotknął ściany.
Maja zawołała: – co ty robisz ?! Wiesz, że nie wolno dotykać!
– Przepraszam, czy ja coś niszczę? Ja tylko… – chłopak urwał w połowie zdania.
Dotknął jedną z cegieł, a ta po prostu odskoczyła i spadła na zieloną trawę. Okazało się,
7
że nie była to zwykła, stara cegła. Jeff próbując ją podnieść, omal się nie przewrócił.
Była bardzo ciężka. Przez chwilę przyglądał się uważnie i dostrzegł, że cegła ma
wieko. Delikatnie je podniósł (…).
– Maju! Maju! Chodź tu szybko! Musisz coś zobaczyć! krzyknął podekscytowany
Jeff.
– Wiedziałam, że coś popsujesz! A nie mówiłam? To było przecież oczywiste,
bo ty zawsze… – Proszę cię, bądź cicho i patrz na to. Cegła okazała się pudełkiem,
szczelnie obłożonym grubą warstwą gliny. W środku pełno było kartek, małych
teczek i listów. Kilka dni po tym zdarzeniu, zawartość pudełka znajdowała się już
w Muzeum Śląska Cieszyńskiego. Pracownicy muzeum orzekli, że znalezione zapiski, listy i kartki są zabytkowymi tekstami sprzed wielu wieków. Dziwiło ich jednak,
że wcześniej nie odkryto tajemnicy, którą skrywało pudełko. Oglądając wystawę
w muzeum trudno było uwierzyć, że kartki zapisali dawni mieszkańcy Góry Zamkowej. Opisywali w nich swoje codzienne życie: to, co robili, to co jedli, jak wypoczywali (…). Ciekawe były ich opinie, które są nadal aktualne i ważne dla zdrowia.
„Wszyscy twierdzą, iż zdrowie to tylko spożywanie wartościowych posiłków. Jest
to częściowo prawdą. Podstawą naszego zdrowia jest jednak, nie tylko dobry stan
naszego ciała, lecz także dobre zdrowie psychiczne. Na zdrowie psychiczne, wpływają nasze relacje z ludźmi. Warto się przyjaźnić, bo dobra przyjaźń to wyjątkowa więź
międzyludzka, którą trzeba sobie cenić”.
,,Smocze zdrowie”
Julia Żerdka, uczennica Szkoły Podstawowej w Mnichu
D
awno, dawno temu... u podnóża Beskidów leżała mała wioska, Cieszyn. Niestety
jej mieszkańcy byli bardzo nieszczęśliwi. Przez całe życie ciężko chorowali
i umierali za młodu. Byli bardzo otyli i nie uprawiali żadnego sportu. Odżywiali się
wyłącznie tłustym jedzeniem i opychali słodyczami. Pewnego dnia do wioski zawitali
wędrowcy: kobieta i mężczyzna (…). Obydwoje byli smukli, piękni, ze zdrowym
rumieńcem na policzkach i szczerym, wesołym uśmiechem na twarzach. Nieznajoma
miała na imię Anastazja, a jej przyjaciel – Eustachy. Byli ubrani skromnie, a mimo
tego wyglądali przepięknie. Ludzie z wioski byli zachwyceni ich widokiem. Nigdy
wcześniej nie widzieli tak wyglądających ludzi. Postanowili ich ugościć i od razu
zaczęli szykować wystawną ucztę, ale Anastazja i Eustachy odmówili jedzenia, bo
nie lubili takich potraw. Ludzie nie potrafili tego zrozumieć (…). Nieznajomi byli
bardzo sympatyczni i od razu wszyscy ich polubili. Miejscowi opowiadali im legendy
i opisywali swoje ulubione potrawy, ale także żalili im się, że krótko żyją i dużo cierpią.
Przybyszom zrobiło się szkoda mieszkańców, którzy nigdy nie uprawiali sportu i nie
8
wiedzieli, co to jest marchewka. Postanowili pomóc mieszkańcom (…). Wiedzieli,
że nieopodal leży tajemniczy gród. Wyruszyli więc w drogę, dziękując mieszkańcom
za gościnę i obiecując, że się odwdzięczą (…). Wędrowali tak nieustannie przez
dwa dni i dwie noce, aż stanęli u podnóża wysokiego muru. Obeszli go dookoła
szukając wejścia, lecz nie znaleźli. Zaczęli się więc wspinać. Kiedy weszli na sam
szczyt ich oczom ukazała się najwspanialsza kraina, jaką kiedykolwiek widzieli. Było
tam pełno sadów z najróżniejszymi owocami i warzywami. A na samym szczycie
ogromnego wzniesienia stał piękny Złoty Zamek. Eustachy i Anastazja, podążając
do zamku napotykali różne dziwne stwory: wokół kwitnących jabłoni pracowały
małe elfy, za drzewami chowały się nimfy i karły. Fauny i centaury galopowały
po łąkach. Syreny wyłaniały się z krystalicznej wody, a wyłupiaste oczy wodnych
utopców nie dostrzegały wędrowców. Kiedy wreszcie stanęli przed bramą zamku,
zobaczyli Złotego Smoka, który przemówił do nich niskim głosem:
– Zapewne tak jak wszyscy przybywacie po skarb naszej pięknej krainy. Wiedzcie
jednak, że nikomu ze śmiałków nie udało się go zdobyć!
– Ale my spróbujemy. Powiedz, co mamy zrobić, złoty smoku?!– powiedział
odważnie Eustachy (…).
– Ostrzegam was, że zadania nie będą łatwe! A teraz słuchaj: jeśli Twoim celem
jest skarb wiekowy, musisz udać się na łowy. Trzy Smoki na straży stoją, wszyscy
śmiałkowie się ich boją. Są to strażnicy wskazówek, nigdy nie odgadnionych łamigłówek. Pierwszy smok mieszka w głębinie, drugi w dzikiej dolinie, a trzeci nad głową Ci przeleci. Gdy już trzy dary zdobędziesz, do mnie znów przybędziesz. Wtedy
najtrudniejsze zadanie Cię czeka (…). Nie uda Wam się! Ludzie, którym chcecie
pomóc nie zasługują na to, nie szanują swojego zdrowia i ponoszą za to karę.
– Przykro nam, że tak twierdzisz (…) rzekła Anastazja.
– Jest jeszcze jedno utrudnienie: macie wykonać zadania, zanim te drobne okruchy złota przesypią się w ogromnej klepsydrze (…). Niespodziewanie w powietrzu
pojawiły się trzy bramy: Niebieska, Zielona i Czerwona, prowadzące do trzech
Smoków.
– Czas start! – po tych słowach smok odwrócił klepsydrę.
Eustachy i Anastazja czym prędzej przeszli przez niebieską bramę i znaleźli się
pod wodą, a mimo to, mogli oddychać. Otaczały ich algi i wodorosty. Wśród morskich stworzeń płynęli do majaczącego w oddali lodowego zamku (…) zdobionego
misternymi rzeźbieniami i cudownymi freskami. Gdy stanęli u jego wrót, ich oczom
ukazał Niebieski Smok podobny do węża morskiego.
– Witajcie śmiałkowie! Załatwmy to szybko, bo jestem zajęty pielęgnowaniem
moich bajecznych ogrodów. Waszym zadaniem jest odgadnąć zagadkę (…). Jeśli
Wam się uda, to otrzymacie moją łzę, która przyda się w ostatnim zadaniu. Zagadka
nie jest łatwa, ale wiedzcie, że jestem najspokojniejszy z moich braci, bo mam zamiłowanie do muzyki, ona mnie uspokaja. Moja zagadka brzmi tak: jak nazywa się
9
najwspanialszy instrument, którego nie można zobaczyć, ani dotknąć? To pytanie
wcale nie sprawiło kłopotu Anastazji (…).
– Przecież to głos! Głos jest najcudowniejszym instrumentem i nie można go
dotknąć ani zobaczyć.
– Dobrze młoda damo! Oto łza, pilnujcie jej!– odpowiedział rozczarowany
smok i odpłynął, a Anastazja i Eustachy przeszli przez zieloną bramę i zobaczyli
piękną zieloną dolinę. Pośród owocowych drzew fruwały rajskie ptaki, a elfy
podlewały kwiaty. Tym razem Zielony Smok już na nich czekał. Miał rozłożyste
skrzydłai szmaragdowe łuski.
– Witaj Smoku, przybyliśmy po dar, który dla nas masz!– powiedział Eustachy
– Serwus. Jestem Smokiem Ziemi i dbam o owoce i zwierzęta tej krainy. Moja
zagadka jest bardzo trudna, spróbujcie ją rozwiązać: jakie najbardziej niespotykane
stworzenia odwiedziły tę krainę? (…). Anastazja początkowo pomyślała, że to morskie syreny, ale zastanowiła się i rzekła:
– Dla nas wszystkie te stworzenia są niesamowite, ale najbardziej niesamowici
jesteśmy my, ludzie. Widziałeś tu gdzieś jakiegoś człowieka Smoku?
– No w sumie to nie!
– Więc odpowiedź brzmi ludzie, czyli my.
– Doskonale, jeszcze nikt nie rozwiązał mojej zagadki! (…) oddaję Wam moją
łuskę, a teraz zmykajcie stąd! I sam zaszył się w gęstwinie.
Anastazja i Eustachy szybko weszli do czerwonej bramy i znaleźli się wysoko
w chmurach. Słońce błysnęło w oczy i zaraz nadleciał Czerwony Smok i zaryczał:
– Ja, Pan Nieba mam pełno pracy, więc odpowiedzcie na zagadkę jak najprędzej,
bo inaczej zdmuchnę was z tej chmury (…). Jaki jest najcudowniejszy ptak i jaka jest
jego śmierć?
– Eustachy, ty się znasz na zwierzętach! Jesteś naszą jedyną nadzieją! – krzyknęła Anastazja.
– Wydaje mi się, że tym ptakiem jest Feniks, ale nie wiem jaka jest jego śmierć...
(…) zadumał się. Tak, tak to feniks. Gdy feniks umiera to zaczyna płonąć i zostaje po
nim tylko popiół, a potem z tego popiołu się odradza. To na pewno najcudowniejszy
ptak!
– Nie cierpię, jak ktoś odgaduje moje zagadki! Macie ten klucz i precz z moich
oczu! – wyryczał Smok.
Anastazja i Eustachy szybko wrócili do zamku Złotego Smoka. Ledwie zdążyli, bo
właśnie ostatnie ziarenko się przesypało. Złoty Smok już na nich czekał z grymasem
na twarzy.
– A już myślałem, że nie zdążycie, trudno, ale mojego zadania i tak nie wykonacie. Waszym zadaniem jest zasadzenie Smoczego Drzewa w przeklętej krainie, którą
chcecie uratować. Jednak najpierw musicie się tam dostać przez drzwi, do których
macie klucz (…), ale żeby klucz zadziałał musicie odgadnąć moją zagadkę (…): jakie
10
są trzy najcenniejsze dary na ziemi, które każdy może mieć, lecz nie każdy je ma?
– Ty chłoptasiu mi na nią odpowiesz, bo ta młoda dama się już dość nagadała! –
wysyczał jadowicie Smok. – Jeżeli nie wiesz to możesz pożegnać się z życiem...
– Chwileczkę, ale ja wiem jakie to dary! To miłość, jasność umysłu i zdrowie! –
wykrzyczał Eustachy.
Klucz zabłysł i nagle pojawiły się dotąd niewidzialne drzwi. Z nich wydobył się
blask, który sprawił, że ta magiczna kraina Złotego Smoka rozpłynęła się w powietrzu.
Eustachy wraz z Anastazją powrócili do wioski, a tam zasadzili łuskę i podlali ją łzą
Niebieskiego Smoka. Wyrosło tam mnóstwo pięknie pachnących sadów i grządek.
Odtąd ludzie dużo się ruszali, pracując w ogrodach i sadach. Jedli zdrowe warzywa i owoce, których było pod dostatkiem. Mieszkańcy Cieszyna, który stał się
pięknym miastem, wybudowali wieżę na cześć Eustachego i Anastazji, która później
została nazwana wieżą Piastów.
„Zdrowie po cieszyńsku”
Kinga Zorychta, uczennica Gimnazjum w Pruchnej
D
awno, dawno temu w cieszyńskim zamku wraz z ojcem mieszkała księżniczka
– Anna. Jako mała dziewczynka była bardzo grzeczna, uśmiechnięta i ruchliwa,
jednak im starsza się stawała, tym była coraz bardziej leniwa i zgryźliwa. Stary
król poważnie martwił się zdrowiem swojej córki, nie wiedział, co jej dolega i co
robić. Najwspanialsi medycy, znachorzy, a nawet czarnoksiężnicy załamywali ręce,
widząc bladą cerę, zapadnięte, szare oczy i brak chęci do życia. Cóż się dziwić, skoro
komnata królewny była ciemna i ponura, a ona sama najchętniej spędzała czas we
własnym łóżku w Wieży Piastowskiej. Wychodziła z niej tylko wieczorami. Wtedy
brała z kuchni najlepsze specjały i udawała się na sam szczyt wieży, aby oglądać
nocne niebo, marzyć o dalekich krajach. Często zastanawiała się, co też teraz robią
jej rówieśniczki i smutniała coraz bardziej na myśl, że całe dnie spędza w własnym
łóżku, kiedy inne dziewczęta bawią się na balach. Wtedy zjadała jakiś smakołyk
i uśmiech na moment powracał na jej bladą twarz. Nikt nie wiedział o jej nocnych
wyprawach. Pewnego razu do Cieszyna zawitał tajemniczy młodzieniec. Ludzie byli
zaskoczeni, widząc jak bladym świtem zrywa się z łóżka i wychodzi pospacerować
nad Olzę, jak co jakiś czas zjada drobny posiłek, a wieczorami nie bierze do ust kęsa
chleba. Chłopak zachwycał miejscowych swą siłą, zdrowiem i miłym spojrzeniem.
Jesienią, kiedy cieszynianie chorowali, on dalej w pełni sił spacerował nad rzeką,
a zimą z rumieńcami na twarzy, spoglądał na zziębniętych mieszkańców. Spędził
w Cieszynie niespełna rok, aż wieść o nim dotarła do zamku. Stary król wezwał
chłopaka do siebie i przedstawił mu swój problem:
11
– Witaj, młodzieńcze! – zawołał król na widok uśmiechniętego chłopaka. – Jak
cię zwą? – Jakub, wasza królewska mość. – Odpowiedział i skłonił się do ziemi.
– Jakubie wezwałem Cię do siebie, ponieważ ludzie mówią, że cuda działasz
w Cieszynie! Pomyślałem, że może i mnie pomożesz? Widzisz, moja córka całe dnie
spędza w swoim pokoju, niewiele je, nie śpi po nocach… Jest taka smutna. Nie chce
z nikim rozmawiać. Nie wiem już, co czynić! Sprowadziłem już najlepszych medyków i znachorów, ale jej nie pomogli… – Stary król posmutniał, ale z nadzieją
w oczach patrzył na Jakuba.
– Proszę pomóż mi – w zamian oddam Ci rękę mojej jedynej córki.
– Królu, obiecuję, że zrobię co w mojej mocy, aby jej pomóc. Skoro nie wpuszcza nikogo do siebie, to pewnie i mnie się nie powiedzie. Mam jednak pomysł. Jeśli
królewna nie chce odwiedzin, niech sama do nas zejdzie. Król został wtajemniczony
w plan chłopaka, który zamieszkał w zamku i już nazajutrz zaszły ogromne zmiany.
Cały dwór wyszedł o świcie pospacerować nad rzekę, następnie wspólnie zjedzono
śniadanie według zaleceń chłopaka – pieczywo przyrządzono ze specjalnej mąki, do
białego sera dodano szczypiorku i rzodkiewek, liście sałaty leżały obok pomidorów,
a w dzbanach źródlana woda czekała na gości. Przed południem przyszedł czas na kolejny posiłek i goście zobaczyli na stołach owoce: śliwki, jagody, maliny, jabłka i gruszki. Na obiad (…) podano wyborne sałatki i pieczone ryby. Podwieczorek składał się
z leśnych owoców, które polano obficie śmietanką i dodano trochę miodu. Kolacja
podobna była do śniadania z tą różnicą, że podano żółte sery pokrojone w cienkie
plastry, a w dodatku odbyła się ona bardzo wcześnie. Na wieczornym balu zaskoczeni
goście krążyli po sali w poszukiwaniu pieczeni i wina, których nigdzie nie było. Lud
nie umiał się nadziwić niecodziennym zwyczajom – może teraz taka moda? Ale gdzie
podziały się tłuste szynki? Gdzie wino? A pączki, które piekarz przyrządzał królowi
o świcie? I te poranne przechadzki… Minął tydzień, potem drugi, a księżniczka dalej
nie wychodziła z komnaty. Król powoli tracił nadzieję. Jakub wpadł na kolejny pomysł – tym razem postanowił osobiście odwiedzić księżniczkę. Wiedział o nocnym
podjadaniu Anny, wiedział też, dokąd się udaje (…). Pod osłoną nocy zbliżył się pod
mury Piastowskiej Wieży i zarzucił linę na samą górę. Bez problemu wspiął się na
szczyt i zobaczył zapłakaną księżniczkę. Podszedł do niej ostrożnie i zapytał dlaczego
płacze. Odpowiedziała – Jestem taka przygnębiona, że nie mam na nic siły… Z tego
wszystkiego wyglądam jak straszydło. Nikt nie widział mnie od dawna, prócz mojej
pokojówki. Jak widzisz tylko noc i te łakocie pocieszają mnie trochę.
– Królewno! Słodycze są marnym pocieszeniem, daj mi miesiąc, a sprawię, że
Twą piękną twarz rozjaśni wspaniały uśmiech i zaczniesz żyć pełnią życia. Anna dała
Jakubowi miesiąc i zastosowała się do jego zaleceń. Już następnego dnia o świcie
wyszła z zamku i udała się na długi spacer nad Olzą. Wraz z całym dworem zasiadała
do wspólnych posiłków. Po południu brała lekcje tańca i spacerowała po zamkowym
12
wzgórzu. Wieczorem rozpromieniona pojawiła się na balu. Minął tydzień i księżniczka wyglądała wspaniale! Miała zdrową cerę, lśniące włosy i piękny uśmiech.
W nocy nie jadła już łakoci, tylko grzecznie spała. Jej ciemną komnatę zamieniono
na nową, rozświetloną promieniami słońca (…).
Od tego czasu mieszkańcy zamku, a później i całego Cieszyna, chadzali na poranne spacery, zażywali świeżego powietrza, jadali zdrowe warzywa, owoce, ryby
i wszyscy czuli się świetnie. Polepszyły się relacje między uśmiechniętymi Cieszyniakami. Jakub otrzymał rękę królewny Anny (…), a stary król, dzięki cudownej diecie i codziennemu ruchowi na świeżym powietrzu, jeszcze długo władał na Śląsku
Cieszyńskim. A morał tej bajki taki: jedzcie owoce, warzywa, dorośli i dzieciaki!
,,Siła słońca”
Justyna Grygierek, uczennica Gimnazjum w Zebrzydowicach
B
ył piękny, wiosenny dzień. Idealny na trzynaste urodziny Kasi. Wszyscy od rana
byli tak podekscytowani, że zapomnieli o całym świecie. Mruczek (mały, psotny,
bezdomny kot) od godziny prosił o jedzenie, ale nikt mu go nie dał, gdyż wszyscy byli
zajęci przygotowywaniem imprezy. Około godziny piętnastej z całej wioski zaczęli
schodzić się goście. Kasia wszystkich uprzejmie i serdecznie witała, ale tak naprawdę
chciała odpakować prezenty i iść się pobawić ze swoją młodszą siostrą, Moniką.
Gdy wszyscy już przyszli, solenizantka odpakowała swoje podarki i spostrzegła, że
dostała zegarek, śliczną spódniczkę, bluzę, kostium kąpielowy, ale najważniejsze, że
był też upragniony kompas. Chciała go mieć, odkąd skończyła osiem lat, ale jej mama
mówiła, że jest jeszcze za mała. Kasia nie rozumiała, dlaczego nie może dostać tego
prezentu, ale teraz nie było to ważne, bo już mogła snuć plany o swoich wakacyjnych
wyprawach. „Nie jestem jak każda dziewczynka. Nie lubię bawić się lalkami, bo wolę
samochodziki i roboty. W wakacje będę chodzić na długie i dalekie spacery. Przecież
mam już kompas, a mapę wydrukuję z Internetu” – marzyła Kasia. Z tych myśli
została wyrwana przez mamę, która zawołała ją na obiad. Posiłek jak zwykle składał
się ze zdrowej żywności, bo trzeba wiedzieć, że rodzina słynęła z niebywałego dbania
o zdrowie. Po urodzinowym obiedzie, jak mówiła tradycja, trzeba było iść poszukać
czterolistnej koniczynki, gdyż wierzono, że to przynosi szczęście pannie, która
wchodzi w młodzieńcze lata. W czasie spaceru (…) nagle z północy nadciągnęły
ciemne chmury. Zapanował półmrok, świat ogarnęła szarość (…) i wszyscy usłyszeli
głos płynący z chmur:
– Nie będę owijał w bawełnę. Pragnę waszej zagłady. Chcę, abyście byli grubi,
tłuści i pokrzywieni. Chcę patrzeć jak się męczycie, bo to czyni mnie silniejszym.
Możecie ze mną walczyć, ale i tak nie wygracie. Nie ma żadnej siły, która pokonałaby
13
moce ciemności. W tym momencie słońce gdzieś się skryło. Mieszkańców ogarnęło
przerażenie. Kasia zasmuciła się bardzo, gdyż uświadomiła sobie, że nie będzie mogła
wyruszyć na swoje wymarzone wyprawy. Czas płynął nieubłagalnie, a słońca wciąż
nie było. Ludzi ogarniała coraz większa apatia, czuli się źle, zaczęły dokuczać im
bóle kości. W dodatku ogródki warzywne, które do tej pory zieleniły się zdrowymi,
ekologicznymi warzywami, świeciły pustkami. Wszyscy próbowali dociec tego, co
się wydarzyło. Ktoś nawet wysłał e–maila do pogodynki, ale odpowiedzi nie było.
Pewnego dnia do wsi przyjechał młody chłopak. Znalazł w przewodniku informacje,
że na terenie Śląska Cieszyńskiego rosną piękne, zielone kwiatki. Postanowił je
zobaczyć na własne oczy. Kiedy dotarł na miejsce, przeraził się. Panowały tu dziwne
ciemności, niebo zaciągnięte było chmurzyskami. Wydawało mu się to niemożliwe,
jak na tę porę roku. Chłopak miał około 17 lat, nie był zbyt wysoki, ani zbyt dobrze
zbudowany. Nosił granatową koszulkę, jasne jeansy, sportowe buty, a na plecach
miał stary, zniszczony plecak.
– Kim jesteś i czego chcesz?– zapytała niespodziewanie Kasia.
– Na imię mam Dominik, a do tej miejscowości przybyłem, aby zobaczyć zielone
kwiatki – odparł.
– Czy możesz mi je pokazać? – dopytywał.
– To będzie chyba niemożliwe. U nas stało się coś złego: nie ma słońca i rośliny
nie chcą rosnąć– powiedziała.
– Jak to nie ma słońca? – pytał zdezorientowany chłopak, spoglądając w niebo. –
Pewnego dnia spadło na nas to nieszczęście, dziwny głos z chmur rzucił na nas klątwę
i nie wiemy, co robić – wyjaśniała dziewczyna. Chłopiec przyglądał się mieszkańcom
wsi, którzy stracili chęci do jakiejkolwiek pracy. Brak słońca najdotkliwiej odczuwały
małe dzieci. Bolały je kości, zaczęły chorować na krzywicę. Dominik przypomniał
sobie lekcje biologii, na których słyszał, że witamina D nazywana jest „witaminą
słońca”, ponieważ jest wytwarzana w skórze pod wpływem promieni słonecznych
(ultrafioletowych). Odgrywa bardzo ważną rolę w gospodarce wapniem i fosforem.
Pierwiastki te odpowiadają za prawidłową budowę kości i zębów. Niedobór tych
witamin u dzieci i dorosłych wpływa negatywnie na stan kośćca i dlatego ważne jest,
przebywanie na słońcu. W jednej chwili zrozumiał, że trzeba coś zrobić! Tak dalej
być nie może! Do dzieła! Dominik szukał osoby, która razem z nim, podążyłaby
w poszukiwaniu zaginionego słońca. Dla Kasi była to wspaniała okazja. Zabrała
ze sobą kompas, mały plecak, do którego wrzuciła, tak na wszelki wypadek strój
kąpielowy i ruszyli w drogę. Wiedzieli, że jest coraz mniej czasu. Mieszkańcy
potrzebowali słońca, gdyż powoli tracili odporność, zaczęły pojawiać się reakcje
alergiczne. Kompas jakoś instynktownie kierował ich na południe. Od tego momentu
Dominik i Kasia stali się bardzo dobrymi przyjaciółmi (…), na dobre i na złe. Mimo
swojego smutku i cierpienia, pocieszali się wzajemnie i nie zapominali o swoim celu:
odnalezieniu słońca. Były gorsze i lepsze chwile, ale wiedzieli, że najważniejsze, to
14
nie poddawać się. Minęło już kilka dni. Dominik smacznie spał, gdy Kasia była na
nogach już od dwóch godzin. Chciała zrobić swojemu towarzyszowi niespodziankę,
ale nie wiedziała jak. W końcu przypomniała sobie, że chciał zobaczyć zielone
kwiatki, czyli cieszynianki. Postanowiła znaleźć dla niego chociaż jedną. Gdy
przechodziła obok strumyka, nagle potknęła się, wpadła do wody i zaczęła krzyczeć:
– Pomocy! Ratunku! Dominiku!
– Co się stało Kasiu? – mówił zaspany Dominik.
– Wpadłam do wody– krzyczała Kasia.
W tym momencie Dominik podbiegł i wskoczył do strumyka. Na samym dnie
zobaczyli coś błyszczącego. To coś miało srebrzystobiały kolor i kształt jakby klucza.
Dominik wynurzył się, wziął głęboki oddech i zanurkował. Niedługo potem trzymał
w ręku tajemniczy przedmiot. Razem z Kasią zastanawiali się, do czego może pasować
taki klucz. Dominik włożył go do plecaka. Spojrzeli na kompas, a on znów wskazywał
drogę na południe. Szli i szli, a wydawało im się, że chodzą cały czas w kółko. Wszystko
było tak do siebie podobne. Nagle z nieba lunął deszcz. Przyjaciele zaczęli biec ile sił
w nogach, aż oczom ich ukazał się stary, okrągły budynek. Dominik przeczytał na
drogowskazie: „Rotunda Świętego Mikołaja za 200 m”. Chłopiec pomyślał, że będzie
to dobry schron przed deszczem. Wziął Kasię za rękę i pobiegli do Rotundy. Kiedy
stanęli przed drzwiami, okazało się, że są zamknięte. Wtedy Dominik powiedział swej
towarzyszce, że muszą biec dalej, ale ta rozpłakała się i oświadczyła, iż nie ma już
sił. Nagle wyjął ze swojego plecaka stary klucz i poczuł coś dziwnego, że to nie on
kieruje swoim ciałem, ale że wstąpił w niego jakiś duch, który chce uwolnić ich od
nieszczęścia. Szybkim ruchem włożył klucz do zamka, przekręcił, wstrzymał oddech
i popchnął drzwi, a one otworzyły się. Dominik już chciał wejść, właściwie jedną
stopą był w Rotundzie, gdy nagle przed oczami, przeleciała mu smuga oślepiającego
światła i deszcz ustał. Wtem po schodach zaczęła schodzić piękna istota. Gdy zeszła
niżej było widać, że jest to śliczna dziewczyna. Bardzo delikatnie stąpała, jakby bała się,
że gdyby mocniej dotknęła ziemi, ona rozstąpiłaby się i wciągnęła ją w otchłań piekieł.
Wyglądała jak anioł. Jej długie, blond włosy opadały na ramiona i okrywały drobną
twarz. Ubrana była w niebieską, zwiewną sukienkę. Nic nie mówiła, choć jej błękitne
oczy krzyczały. W pewnym momencie wzleciała ku niebu i zniknęła. Nagle ciemność
przepadła, a Ziemię ogarnęła światłość. Dominik zrozumiał, że piękna dziewczyna
była długo poszukiwanym Słońcem, zamkniętym w Rotundzie przez zła moc. Kasia
i Dominik nie potrafili uwierzyć, że udało im się dokonać tego cudu. Na niebie
zajaśniało słońce, a otaczająca ich przyroda, jakby dziękowała za życiodajny dar.
– Chodź, wracamy do domu. Nasza misja wykonana – powiedział Dominik.
– Ta dziewczyna była Słońcem. – Jakie szczęście, że nam się udało – westchnęła
Kasia.
Choć podróż do Rotundy zajęła im ponad miesiąc, to do rodzinnej wsi Kasi
wrócili w tydzień. Gdy weszli do ogrodu, powitały ich radosne okrzyki i oklaski.
15
– Wiedziałem, to znaczy wiedzieliśmy, że wam się uda. Gratuluję – powiedział
pan Maciej, wójt wsi.– Kiedy spadło na nas to nieszczęście, przypomniało mi się
stare powiedzenie: „Tam, gdzie nie zagląda słońce, tam musi przychodzić lekarz”. Już
się bałem, że wszyscy podupadniemy na zdrowiu– dodał na zakończenie.
– Teraz wiemy, że bez słońca nie ma życia. Dziękujemy – powiedzieli niemal
równocześnie wszyscy zgromadzeni.
Mieszkańcy okolicy od tej chwili zrozumieli, że nie można, nie doceniać znaczenia
słońca dla stanu swojego samopoczucia. Będą pamiętali, że spacery w słoneczne dni,
przynoszą poprawę nastroju, rozładowują stres, dostarczają niezbędnej witaminy D.
Pod wpływem promieni słonecznych dzieci mają zdrowe kości, dorośli więcej sił
witalnych, a cały świat jest piękny i radosny. Zadowoleni młodzi przyjaciele położyli
się na trawie i spoglądali w słońce. Wtem Kasia zerwała się i pociągnęła za sobą
Dominika. Postanowiła spełnić jego marzenie i pokazać mu cieszyniankę – kwiat
o zielonych płatkach, według starej legendy, zrodzony z boskiego uśmiechu, który
obecnie często można spotkać na pięknej Cieszyńskiej Ziemi.
,,Niebieskie serce”
Patrycja Gawlik, uczennica Zespołu Szkół Technicznych i Ogólnokształcących w Skoczowie
N
iespełna dziesięcioletnia Natalia przemierzała wiosenne ulice Cieszyna,
trzymając swoją mamę za rękę. Dziewczynka mimo młodego wieku poznała już
ból i cierpienie związane ze stratą bliskiej osoby. Trzy lata temu zmarł jej ukochany
tata. Nie mogła tego zrozumieć. Często zadawała sobie i mamie pytanie: dlaczego
akurat tatuś musiał umrzeć? Przecież był wyjątkowo dobry i wszystkim zawsze
pomagał. Mama wtedy odpowiadała, że Bóg zabrał tatusia, ponieważ potrzebował
go jeszcze bardziej niż one. Mówiła, że teraz tatuś z góry spogląda na swą córeczkę
Natalię i jest z niej bardzo dumny. Tata Natalii był ornitologiem, wiedział bardzo dużo
o ptakach. Dawniej (…) często razem z córką siadywali na Wzgórzu Zamkowym,
wypatrując kosów, śpiewaków, modraszek, czy szpaków. To właśnie tam, na Wzgórze
Zamkowe, zmierzała dzisiaj Natalia z mamą, by usiąść na ławce, odetchnąć świeżym
powietrzem, nie myśleć o problemach (…). Cieszyn o tej porze roku był wyjątkowo
piękny. Na ulicach gwarno, tylko resztki śniegu pokrywały chodniki i słychać już
było śpiew kosów, tak bardzo charakterystycznych dla Cieszyna. Ale było jeszcze coś
dziwnego w tej miejskiej scenerii…
– Mamusiu! – spytała Natalia – Zauważyłaś, że dzisiaj bardzo wiele osób ma na
sobie niebieskie ubrania? Ta pani ma niebieski płaszcz i kapelusz, a ta dziewczyna
niebieską chustę zawiązaną na ręce.
16
– Ciekawy zbieg okoliczności– mówiła dziewczynka, wypatrując coraz więcej
osób ubranych na niebiesko.
– Ty zawsze dostrzegasz coś, na co ja nie zwracam uwagi – odpowiedziała mama,
uśmiechając się do niej. Nie, nie wiem co się dzieje, może jest dzisiaj jakaś akcja?
Właśnie znajdowały się na końcu ulicy Głębokiej. Stąd było już dokładnie widać
Wieżę Piastowską (…). W końcu dotarły do parku na wzgórzu i usiadły z mamą na
ławce. W ciszy przyglądały się błękitnemu niebu, tego dnia delikatnie oświetlanemu
przez słoneczne promienie. Bardzo dokładnie można było przyglądać się też ptakom.
Po chwili do Natalii i jej mamy dołączyła kobieta o pięknych kasztanowych włosach
i wyrazistych rysach twarzy. Przyszła tu z chłopcem, wyglądającym na kilka lat
starszego od Natalii. Chłopak nie uśmiechał się, miał dziwne spojrzenie, jednak cała
jego twarz wyrażała skupienie, chyba kochał przyrodę. Natalka dostrzegła w nim
kogoś wyjątkowego i zapragnęła z nim porozmawiać. Kobieta (…) od stóp do głów
ubrana była na niebiesko, nawet swoje kasztanowe włosy związała niebieską wstążką.
Kobiety zaczęły rozmawiać. W pewnym momencie mama Natalki zapytała:
– O co chodzi z tym niebieskim kolorem? Widziałyśmy wielu ludzi ubranych
dzisiaj na niebiesko.
– Aaa... Nie wiecie? Dzisiaj 2 kwietnia czyli Dzień Wiedzy o Autyźmie. Z tej
okazji, co roku ludzie ubierają się na niebiesko. Chodzi o zapoznanie ludzi z tą chorobą, przybliżenie im sylwetki osób chorych i uświadomienie, że z autyzmem można
żyć, niektórzy nawet uważają, że to przywilej. To jest Arek – powiedziała kobieta,
wskazując na swojego synka – Do drugiego roku życia, niczego nie zauważyliśmy.
Ale stopniowo obserwowaliśmy, że zachowuje się inaczej niż dzieci w jego wieku
i żyje jakby w swoim zaklętym świecie. To działo się stopniowo, nie wiedzieliśmy,
co mamy robić. Odwiedziliśmy wielu lekarzy i po serii badań stwierdzono autyzm.
Udało nam się znaleźć ludzi, którzy nam pomogli, powiedzieli jak mamy się zachowywać, co robić, a czego nie robić, by Arek czuł się z nami jak najbezpieczniej.
Dzisiaj ma 12 lat, jednak nie mówi, ale słyszy. Ja wiem, że kiedy do niego coś mówię, nawet wtedy, kiedy zupełnie nie reaguje, to mnie słyszy i rozumie. Widzę to
na jego twarzy, w dołkach na policzkach, kiedy skupia się bardzo, będąc w swoim
świecie. Natalka po usłyszeniu tej historii uroniła kilka łez. To takie niesprawiedliwe – myślała. Natalia zapytała mamę Arka, czy może się z nim przejść w kierunku
wieży. Kobieta początkowo zdziwiona, bardzo się ucieszyła, że jej synek będzie miał
koleżankę, a ona będzie mogła jeszcze porozmawiać z mamą Natalii. Dziewczynka
wzięła pod ramię Arka. Miała wrażenie, że w ogóle nie zwrócił na nią uwagi, patrzył
przed siebie, nic nie mówił, co jakiś czas tylko się uśmiechał, bardziej jakby do siebie.
Mimo to, Natalia zaczęła opowiadać chłopcu historię o Wieży Piastowskiej. Mówiła
wszystko, czego nauczyła się od swojego taty. – Była to niegdyś wieża obronna dawnego zamku książąt cieszyńskich. Wtedy były 4 wieże, ale dzisiaj została już tylko
17
jedna. Można wejść do środka, a jak jest ładna pogoda, to widać polską i czeską część
Cieszyna, niesamowity widok. Możemy kiedyś tam pójść, jeśli chcesz. Śpiew kosów
był coraz donośniejszy, Natalka chwyciła Arka za ręce i powoli kręcili się w kółko,
promienie słońca zmusiły ich do zamknięcia oczu. Kiedy je otworzyli, nie byli już
na Wzgórzu Zamkowym, ale na rynku, wyjątkowo pustym. – Ale co to? – zdziwiła
się dziewczynka. Kamienice i ratusz były pomalowane na wszystkie kolory tęczy,
a wokół niej i Arka latały setki niebieskich balonów w kształcie serca. Te serca miały
oczy, uśmiechały się do nich i szeptały cicho:
– Jesteś dobry! Otwórz się! Jesteś piękny! Otwórz się! Otwórz! Otwórz! Otwórz…
i odlatywały w stronę słońca, a na ich miejsce pojawiały się nowe (…). – Widzisz to
Arku? – zapytała Natalka.
– Niesamowite, w życiu nie widziałam czegoś równie pięknego. Stali tak jeszcze
przez chwilę, chłopak coraz mocniej się uśmiechał, jego oczy nie patrzyły już pusto
w przestrzeń, były piękne, zielone, szczęśliwe. Rysy jego twarzy rozluźniły się,
zniknęło wcześniejsze napięcie.
– Dziękuję – usłyszała Natalia, nie mogąc jednocześnie uwierzyć, że Arek wypowiedział te słowa, po czym chwycił jej ręce i mocno uścisnął. Słońce znów zaczynało
razić ich w oczy, więc mimowolnie zamknęli powieki. Gdy je po chwili otworzyli,
znów byli na Zamkowym Wzgórzu. Mamo! Mamo! – wołała Natalka biegnąc w jej
stronę, ale nadal trzymając Arka za rękę. – Nie uwierzysz, gdzie właśnie byłam –
krzyczała dziewczynka.
– Kochanie musimy już iść, opowiesz mi w domu, zaprosiłam mamę Arka na
kawę, więc znowu będziecie mogli razem się bawić.
– Dziękuję Ci… – powiedziała mama Arka i przytuliła Natalkę mocno do siebie.
Po jej policzkach spłynęło kilka łez.
– Co się stało?– zapytała dziewczynka, widząc te łzy.
– Nic kochanie, po prostu nie mogę uwierzyć, że w zaledwie pół godziny, udało
Ci się tak wpłynąć na Arka, że czuje się do Ciebie przywiązany. Dzieci rzadko z nim
rozmawiają, ponieważ on nie okazuje nimi zainteresowania. A Tobie udało się nawiązać z nim kontakt. Jak to zrobiłaś? – ciągnęła mama Arka. Czuję, że mamy ze
sobą wiele wspólnego.
– Arek mimo swojej choroby jest dobrym słuchaczem – powiedziała Natalka.
Kiedyś przychodziłam tu często z tatą. Od kiedy zmarł, czułam się bardzo samotna,
mimo wsparcia mojej mamusi.
Dzisiaj po raz pierwszy poczułam, że wszystko jest na właściwym miejscu, że
życie nie jest niesprawiedliwe, że to tylko kwestia spojrzenia. Czasem ktoś ma gorzej,
niż my…
Jedno jest pewne: każdy z nas najbardziej na świecie potrzebuje bliskości drugiego człowieka i jego zainteresowania. Wtedy może się otworzyć i polubić świat
– nasz dom!
18
„Nie takie zwyczajne jabłka”
Magdalena Cieślar, uczennica Zespołu Szkół Ogólnokształcących w Wiśle
M
am na imię Zylda. Jestem świeczką, ale nie taką zwyczajną świeczką, ponieważ
pewnego razu jedna z wróżek, posypała mnie magicznym proszkiem, który
spowodował, że nigdy nie gasnę, jeżeli tylko ktoś ze mną rozmawia i słucha tego, o czym
mówię. Chcę wam opowiedzieć pewną historię. Musicie uważnie słuchać, bo inaczej
mogę zgasnąć i nigdy nie dowiedziecie się, jakie było zakończenie. Hmmm…, nie
wiem, od czego zacząć, więc może rozpocznę od początku. Bohaterami mojej historii
są: Greta i Witek. Mają po 11 lat. Są bliźniakami, a mimo to najlepszymi przyjaciółmi.
Mieszkają z babcią i dziadkiem, ponieważ ich rodzice zginęli w wypadku. Babcia,
choć trochę już zapominała o niektórych rzeczach, często martwiła się na zapas,
ale była najukochańszą babcią na świecie. Dziadek chodził z laską, ale mimo to był
jednym z najbardziej szalonych dziadków, jakich kiedykolwiek spotkałam. Mieli
konia, krowę, która raz chciała mnie polizać i trzy kury, każdą innego koloru. Greta
i Witek nie chodzili do szkoły, bo ich dziadkowie nie mieli pieniędzy. Babcia jednak
dbała o to, żeby byli w przyszłości mądrymi i odpowiedzialnymi ludźmi. Uczyła ich
czytać i pisać, a dziadek opowiadał przeróżne zabawne historie, w których zawsze
zawarty był morał. Po śmierci rodziców dzieci zamknęły się w sobie, nie miały już
tej dziecięcej radości, która powinna być w takich małych, kochanych istotach.
Nie mogłam na to patrzeć, więc podczas rozmowy z dziadkiem, opowiedziałam
mu o tej wróżce, która sprawiała, że cały czas mogę świecić. Nie wiedziałam, gdzie
może teraz być, ale kiedy rozmawiałyśmy ostatni raz, powiedziała, że słyszy, kiedy
dzieci są nieszczęśliwe, mówiła również, że czasem przylatuje popatrzeć na Wieżę
Piastowską, ponieważ z niej rozciąga się wspaniały widok. Dziadek postanowił, że
musi jej poszukać, babcia początkowo nie chciała się na to zgodzić, jednak kiedy
widziała krzywdę, jaka spotkała tą dwójkę rodzeństwa, zgodziła się. Dziadek wrócił
po dziesięciu dniach z magicznym pyłkiem w ręku. Wróżka ostrzegła go jednak,
że musi starannie przemyśleć to, do czego go użyje. Dziadek z babcią dokładnie
przemyśleli tę decyzję i postanowili, że posypią tym pyłkiem jabłonie, które zawsze
miały mnóstwo owoców. Ale zostało jeszcze trochę proszku, więc postanowili, że
posypią nim mąkę, aby nigdy im jej nie zabrakło i czajnik, w którym miało nigdy
nie zabraknąć wody. Dziadek każdego dnia dawał Grecie i Witkowi jedno jabłko
z tych jabłoni, które sprawiały, że przestali odczuwać ból, związany ze śmiercią
ich rodziców, nie chorowali i mieli mnóstwo energii do życia. Dziadek nigdy nie
powiedział im o tym, że są to magiczne jabłka, nie wiedzieli również, że świeczka,
która stała na oknie, nigdy nie zgaśnie, czajnik, w którym gotowano wodę, będzie
sprawiał, że nigdy jej nie zabraknie i misa, w której ciągle będzie ta sama ilość mąki
19
do pieczenia chleba. Niestety, skutek jedzenia jabłek był taki, że nie mogli bez nich
żyć. Bez nich tracili energię, a nawet mogli umrzeć! Pewnej bardzo srogiej i mroźnej
zimy zabrakło magicznych jabłek. Było jednak pewne wyjście, ponieważ dziadek
miał przyjaciela, u którego na wszelki wypadek zostawił kosz tych jabłek. O istnieniu
tych magicznych owoców wiedziała tylko babcia, dziadek i jego przyjaciel, który
powiedział, że nigdy ich nie spróbuje, bo mogą przynieść zbyt wiele kłopotów, ale
trzymał je tak na wszelki wypadek. W lecie droga do domu dziadkowego przyjaciela
zajmowała dzień drogi na piechotę, lecz zimą było to dużo trudniejsze. Dziadek
postanowił jednak, że musi ruszać, bo inaczej cała czwórka umrze. Zabrał ze sobą
Witka, zapas żywności, zapiął konia i sanie, na których mieli jechać razem. Wziął
również ze sobą pochodnię z niegasnącym ogniem z magicznej świeczki, bardzo
potrzebnym w taką zamieć! Kiedy już nie było ich widać na horyzoncie, Greta
zabrała babcię do środka chatki, gdzie roztaczało się przyjemne ciepło. Podczas
przyrządzania kolacji Greta zauważyła moment, gdy babcia mrugnęła do świeczki.
Stanęła, jak wryta i patrzyła na babcię swoimi dużymi, czarnymi jak węgiel oczami.
Babcia wiedziała, że nadeszła chwila, żeby powiedzieć wnuczce prawdę. Kazała
jej usiąść na tapczanie obok niej i zaczęła opowiadać od momentu, kiedy razem
z dziadkiem wybrali się na targ i tam kupili magiczną świeczkę.
Dziadek z Witkiem już długo jechali. Witek przez dłuższy czas obserwował pochodnię, którą trzymał w ręce. Pomimo silnego wiatru ona nigdy nie gasła. Już chciał
zapytać o to dziadka, kiedy ogromny konar oderwał się z drzewa i leciał prosto na
dziadka. Witek energicznym ruchem odepchnął go, ale jego noga została przygnieciona przez wielką gałąź, nie mógł się ruszyć, nie czuł niczego. Dziadek natychmiast
podniósł się i pomógł wnukowi usunąć ciężar z nogi. Niestety, coś było nie tak, nie
mógł nią ruszać. Dziadek zapewnił go, że wszystko będzie dobrze i prędko ruszył do
domu przyjaciela. Dom majaczył w śnieżnej zamieci. Wpadł na ganku niosąc nieprzytomnego wnuka na rękach. Natychmiast zanieśli go do łóżka, nogę posmarowali
specjalną maścią i owinęli bandażem. Greta nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała od
babci. Leżała w łóżku, nie mogła spać. Była taka szczęśliwa, jej marzenia o magicznym domu się spełniły, a jednak jej serce podpowiadało, że wydarzyło się coś złego,
nie chciała jednak niepokoić i budzić babci, więc próbowała zasnąć. Minęły już cztery
dni, a dziadka i wnuka nadal nie było. Greta z babcią miały już coraz mniej siły, problemem dla nich było przygotowanie obiadu. Babcia obawiała się najgorszego. Świeciło słońce, wiosna pukała do drzwi, choć nadal było dużo śniegu i pierwsze kwiaty
chciały się przebić przez jego pokrywę. Greta stała w oknie i podziwiała ten piękny
świat, nagle krzyknęła z radości, po czym stanęła blada jak ściana. Przyjaciel dziadka
prowadził konia z saniami, na których leżał jej ukochany brat i siedział dziadek. Greta
szybko wybiegła z domu, zaczęła zadawać pytania, kiedy zobaczyła zawiniętą nogę
Witka. Nawet nie zwróciła uwagi na jabłka, leżące w koszu obok dziadka. Minęły
20
dwa tygodnie. Wszystko wróciło do normy, dalej jedli jabłka, które dodawały im siły
i energii. Witek powoli wracał do zdrowia i nie przejmował się tym, że prawdopodobnie już nigdy nie będzie mógł biegać jak dawniej. Teraz miał taką samą laskę jak
jego dziadek, a fakt, że mieszkał w magicznym domu, sprawiał, że był szczęśliwszym
dzieckiem! Słuchaliście uważnie?
To dobrze, ponieważ morał z tej historii jest taki: owoce, choć nie są magiczne,
są zdrowe, dodają sił i energii, dlatego jedząc je, dobrze się czujemy.
Słyszałam kiedyś, że jeśli każdego dnia zjesz jedno jabłko, zachowasz urodę
i zdrowie, więc może w tej historii jest sporo prawdy?
,,Magiczne spotkanie”
Agnieszka Kukla, uczennica Zespołu Szkół Technicznych i Ogólnokształcących w Skoczowie
Było wczesne wiosenne popołudnie. Mała dziewczynka o imieniu Hania spacerowała uliczkami Cieszyna. Mijała różne budynki, różnych ludzi, pojazdy. Wszystko
wydawało się jej takie ogromne. A ona taka malutka. Czuła, że nikt nie zwraca na
nią uwagi. Powoli udała się w stronę parku. Gdy dotarła na miejsce, usiadła na ławce
i zamknęła oczy.
– Śpisz?– usłyszała. Szybko otworzyła oczka i zobaczyła przed sobą kolorową
postać, z dużym czerwonym nosem. – Kim jesteś? Jak się nazywasz?– spytała.
– Jestem Józek – odpowiedział. Był to bardzo gruby klaun. Na głowie miał śmieszną, kolorową czapkę. W ręku trzymał mnóstwo balonów we wszystkich kolorach
tęczy.
– Co tutaj robisz?– zapytała zdziwiona Hania.
– Pocieszam takie smutne dzieci jak ty– powiedział i wręczył dziewczynce zielony balonik. Zielony to kolor nadziei – dodał i zapytał:
– Dlaczego siedzisz sama?
– Bo wiesz... – kontynuowała ze smutkiem – jestem chora i często muszę leżeć
w szpitalu.
– Czy to oznacza, że nie możesz się cieszyć i bawić?– zapytał
– Chodź ze mną! Pokażę ci pewne miejsce. Józek podał Hani rękę, a drugą,
w której trzymał balony, uniósł do góry. Wtedy balony poniosły ich wysoko i lecieli
wprost do słońca. Dziewczynka była zachwycona. Jakie to wszystko teraz wydaje się
małe! Domy, ulice, ludzie jak kropeczki – pomyślała. Po chwili wylądowali przed
dziwną, okrągłą budowlą.
– Co to takiego?– zdziwiła się.
– To Rotunda św. Mikołaja – powiedział.
21
– Tego samego, co rozdaje dzieciom prezenty?– zapytała.
– Tak, tego samego. Ja też mam dziś dla Ciebie prezent. Włożył rękę do kieszeni
i wyciągnął klucze.
– Weź je – poprosił.
Hania zabrała klucze i zapytała:
– Co mam teraz zrobić?
– Ten największy, srebrny klucz otworzy rotundę. Otwórz! – mówił klaun.
Hania czuła ogromną radość i ciekawość. Włożyła klucz i przekręciła. – Wejdź dalej, nie bój się.
– A ty nie wchodzisz?– spytała zdziwiona.
– Nie. To jest Twój prezent, o którym wcześniej wspomniałem.
We wnętrzu panowała ciemność. Hania była jednak bardzo ciekawa , co znajduje
się w głębi rotundy. Zrobiła jeszcze trzy kroki. Nagle ujrzała krasnala. Był bardzo
stary. Siedział na krzesełku. W ręce trzymał piękną zdobioną księgę, z zza której wystawała tylko jego siwa głowa. Miał długą brodę i wąsy, a na nosie ogromne okulary.
– Podejdź bliżej– powiedział. Czy ty jesteś Hania?
– Tak, to ja– odpowiedziała po krótkiej chwili.
– Witam w naszym Królestwie! I nagle zrobiło się bardzo jasno. Dziewczynka
rozglądała się wokół z wielką radością w oczach. W oddali otworzyły się drzwi,
z których wyszły krasnoludki różnej wielkości. Każdy z nich trzymał inną zabawkę.
– Chcesz tutaj zostać i pobawić się z nami? – zapytał jeden z nich. Hania była tak
zachwycona, że nie mogła wypowiedzieć żadnego słowa.
– Oczywiście – powiedziała po chwili. Wraz z nowymi przyjaciółmi zaczęła
zaraz się bawić, skakać i śpiewać. W prezencie od jednego krasnala dostała piękny
magiczny łańcuszek (…), który w chwilach smutku rozweseli ją i spełni marzenie.
Czas płynął bardzo szybko (…) i gdy zegar ratuszowy oznajmił godzinę 19, rozległo
się pukanie do drzwi.
– Ja otworzę– zawołała Hania i pobiegła w stronę drzwi.
– Witaj! – odezwał się klaun – Jak się bawiłaś? – Świetnie, jak nigdy dotąd!–
odparła.
– Czas jednak wracać do domu! Ale nie martw się, mam jeszcze dla ciebie jeszcze
jedną niespodziankę: obok Rotundy stała duża, brązowa skrzynia zamknięta na kłódkę (…). – Otwórz skrzynię tym drugim malutkim kluczykiem – poprosił klaun i dodał: najpierw pomyśl jednak życzenie (…). Wtedy Hania przypomniała sobie o łańcuszku, który w prezencie otrzymała od krasnoludka. Chwyciła go mocno w dłoń,
zamknęła oczy i pomyślała życzenie. Podeszła do skrzyni i przekręciła klucz. Słychać
było skrzypienie, gdyż była to bardzo stara skrzynia, nigdy nie otwierana. Po chwili
zaczął się z niej wydobywać srebrno–złoty pył, który otulił dziewczynkę z każdej strony. Poczuła się jakoś tak dziwnie i nagle krzyknęła: – Jestem zdrowa!!! Zdrowa!!!.
– Widzisz? – powiedział klaun – Od teraz zaczynasz nowe życie. Gdy ma się
22
przyjaciół wszystko wydaje się lepsze i łatwiejsze. Wyzdrowiałaś i nie będziesz już
leżała w szpitalu. Tylko pamiętaj, że trzeba mieć marzenia i zawsze wierzyć w to, że
się spełnią. Zwłaszcza te marzenia, o których tylko my wiemy, i które leżą na dnie
naszych serc. Jesteś bardzo silna i dzielna.! Po tych słowach klaun Józek zniknął i została tylko jego czapka (...). Hania założyła ją teraz na swoją głowę, potem uniosła
wysoko do góry rękę, w której trzymała swój zielony balonik i nie uwierzycie!
W jednej chwili znalazła się w domu, w swoim łóżku, we własnym pokoju.
Tęczową czapkę położyła na półce obok łóżka, wśród ulubionych zabawek, aby
zawsze przypominała jej Józka. Była bardzo zmęczona, ale zanim zasnęła pomyślała:
„trzeba mieć marzenia!
Od tamtej pory jej życie bardzo się zmieniło. Szybko zapomniała o chorobie,
znalazła wielu przyjaciół, a uśmiech bardzo często gościł na jej drobnej twarzyczce.
Trzeba mieć marzenia! Marzenia – to magiczna siła, z którą można pokonać
chorobę.
,,Gdzie miłość i zdrowie”
Mateusz Stryganek, uczeń Gimnazjum w Pruchnej
Za Kauflandem i za Olzą do dziś stoi wieża sroga,
a na szczycie tejże wieży, żyła niegdyś dziewka młoda.
Zamknął ją tam czarnoksiężnik, który podłe miał zamiary,
otóż uknuł plan ohydny, w którym wzywał mroczne czary.
Dziewka zwała się Jadwiga, nieprzeciętnie piękne dziewczę,
poruszyła czarownika i postawił na niej pieczę.
Wielkie wrota, kręte schody, setki zamknięć i potrzasków,
zasłaniały tej księżniczce widok cieszyńskiego brzasku.
Wiara w cuda i nadzieja, co Jadwiga w sercu miała,
to sprawiało, że jak co dzień, w siną dal się wpatrywała.
Aż pewnego dnia pięknego, och! po tylu długich latach!
tam w oddali biały rumak, na nim młodzian w skromnych szatach.
W wielkim pędzie, niemal cwałem, pędził w stronę wieży Piasta,
młody i przystojny książę, który dumą tego miasta!
Z sercem w dłoni, wiatrem w włosach, ruszył po wolność Jadwigi.
Zszedł z konia, miecz ujął, pokonał potwory i strzygi.
Wbiegł na sam szczyt, złapał jej dłoń i spojrzał prosto w oczy.
A miał na imię Stanisław i zaraz się w niej zauroczył.
Jadwiga, wzajemnie za wolność, odwagę i całe zaangażowanie,
przysięgła mu miłość dozgonną, i że na kobiercu z nim stanie.
23
Tak oto morał wypływa tu wartko, jak rzeka ze źródła górskiego:
nie ma w całym wszechświecie nic od miłości silniejszego!
By miłość była silna i piękna to powiem:
musi być złączona z cieszyńskim zdrowiem!
Wtedy pomyślność w zdrowiu i w szczęściu powodzenie,
co dla życia w Cieszynie, będzie miało znaczenie.
„O księżniczce, choć wspaniałej, wzrostem niesłychanie małej”
Filip Fluder, uczeń I Liceum Ogólnokształcącego im. A. Osuchowskiego w Cieszynie
Na zamkowym naszym wzgórzu,
w pięknej zamkowej komnacie,
mieszkała cudna księżniczka,
taka piękna, że „O ja Cie…!”
Zęby białe, uśmiech śliczny,
długie, jasne włosy miała.
Smutna jednak często była,
bo straszliwie była mała.
Wszystkie księżnej koleżanki,
przystojnych chłopaków miały.
I tym faktem regularnie,
księżniczkę wciąż dobijały.
Księcia pięknego poznała,
co wysoki był, gdy stał.
Ona przy nim była mała,
no bo, on był chłop na schwał.
Zasmuciła się księżniczka,
zrobić coś postanowiła.
Z cieszyńskiego mlekomatu,
mnóstwo mleka zatem piła.
Tak urosła niesłychanie,
że nikt nie mógł w to uwierzyć.
Za to król księciu od razu,
rękę córki mógł powierzyć.
Jaki morał jest z tej bajki?
chyba wiecie drogie panie.
Pijcie mleko, byście „księciów”,
miały wciąż na zawołanie.
24

Podobne dokumenty