pobierz pdf - Fronda LUX

Transkrypt

pobierz pdf - Fronda LUX
PISMO POŚWIĘCONE
FRONDA
N r 13/14
Rok 1 9 9 8 o d n a r o d z e n i a C h r y s t u s a
Rok 7 5 0 6 o d p o c z ą t k u ś w i a t a
FRONDA
P I S M O PośwnjCONi;
N r 13/14
REDAKCJA
G r z e g o r z Górny, Rafa! S m o c z y ń s k i , S o n i a S z o s t a k i e w i c z
ZESPÓŁ
N i k o d e m Bończa-Tomaszewski, Natalia Budzyńska, Piotr Frączyk-Smoczyński,
A d a m Jagielak, E s t e r a Lobkowicz, R o b e r t M a z u r e k , K a r o l i n a P r e w ę c k a ,
M a r i u s z S a d o w s k i , Paweł S k o r o w s k i , M a r e k S i e p r a w s k i ,
Rafa) Tichy, Wojciech W e n c e l , J a n Z i e l i ń s k i
PROJEKT OKŁADKI
Wojciech S o b o l e w s k i
KOREKTA I REDAKCJA TECHNICZNA
Danuta Dubów
© C o p y r i g h t by F r o n d a 1 9 9 8
ADRES REDAKCJI
skr. p o c z t . 6 5 , 0 0 - 9 6 8 W a r s z a w a 4 5
tel./fax. (022) 8 3 4 - 2 0 - 2 0 , e - m a i l : f r o n d a @ i t . c o m . p l
www.webfabrika.com.pl/fronda
Czasopismo
zostało
wydane przy pomocy finansowej
Ministerstwa
Kultury
i
Sztuki
WYDAWCA
F r o n d a Sp. z o.o., a d r e s i tel. — jw.
OPRACOWANIE GRAFICZNE
Wojciech i M a g d a S o b o l e w s c y
DRUK
Apostolicum, 0 5 - 0 9 1 Ząbki, ul. Wilcza 8
SPRZEDAŻ HURTOWA
D o m Księgarski S t o w a r z y s z e n i a W o l n e g o Słowa, tel. (02) 6 3 5 - 9 2 - 1 6
PODZIĘKOWANIA
A g n i e s z k a Baranek, K a t a r z y n a i N e l s o n Pereira, A n t o n i Frączyk,
Krzysztof Wencel, A n n a M a r i a G ó r n a , K a m i l a G ó r n a ,
Irena Pucilo
Redakcja zastrzega
sobie prawo
Materiałów
dokonywania skrótów
nie zamówionych
i zmiany
nie odsyłamy.
ISSN 1231-6474
tytułów.
S
P
I
S
R
Z
E
C
Z
Y
ROBERT JAŁOWY
TorTuemada
7
LESZEK KOZIK
Pasja według c h a m a galicyjskiego
10
PRZEMYSŁAW BORKOWSKI
Podróż; Dziwy
Jadźka
Mirek
15
16
17
SONIA SZOSTAKIEWICZ
Piękni tysiącletni
18
KRZYSZTOF KOEHLER
Kościół, reformacja, dialog
28
ADAM KUŹ
Sprawa Brzozowskiego
48
ARTUR GÓRSKI
Dopełniło się
68
GRZEGORZ PYSZCZEK
Czy ktoś podniesie tę różę?
78
EUGENIUSZ ŁASTOWSKI
Straszne spotkanie
93
ESTERA LOBKOWICZ
D e m o n Południa
100
MICHAŁ C. KACPRZAK
Nic, co zwierzęce...
107
TADEUSZ WYSZOMIRSKI
O. Serafin Rose — prorok prawosławia w Ameryce
Zł MA • 1 9 9 8
116
0. SERAFIN ROSE
Znaki z niebios
U F O w perspektywie chrześcijańskiej
128
CHRYZOSTOM Z ETNY
Alien
164
BOHDAN KOROLUK
Kontakt
170
ROBERT NOCACKI
Świat według Ericha von Danikena
172
DARIUSZ BRZÓSKA BRZÓSKIEWICZ
O grzechu umartwiania się
191
MACIEJ STĘPIEŃ
Czy Kościołowi jest potrzebny rachunek sumienia?
192
ALEKSANDER DUCIN
Absolute Beginners
200
FILIP MEMCHES
Absolutny początek, czyli koniec, jakich wiele
207
MACIEJ BĄCZYK, PIOTR CZERNIAWSKI,
PAWEŁ DUNIN WĄSOWICZ, FILIP ZAWADA
Na rocznicę odejścia Róży Anglii
216
MAJER KRASZAN KRASZEWSKI
Natchnienie choróbsko dało
218
MARCIN JAKIMOWICZ
*** [wieże nad m i a s t e m ] ;
dziennik pisany mocą;
*** [święty tramwaju módl się za n a m i ] ;
*** [nie m i a ł e m kultury ani b u t ó w ]
227
PAWEŁ LISICKI
Szantaż serca
228
NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKI
Nowy portret kata — rzecz o przemocy
4
259
FRONDA13/14
PAWEŁ HUELLE
Głos
268
WOJCIECH WENCEL
Echo
269
ANTONIO DE OLIVEIRA SALAZAR
Dusza Portugalii
270
ROZMOWA Z PROF. MANUELEM BRAGA DE CRUZ
Powrót z Afryki do Europy
283
ROZMOWA Z PROF. JAIME PINTO
Od prawicowego p a ń s t w a do zaniku prawicy
293
KASZA I ŚRUBOKRĘT
301
MAREK KONOPKO
Rewolucja postmodernistyczna
308
ARTUR BILSKI
Gladiatorzy przestali walczyć
313
* IMPR1MATUR
ADAM STEIN
*Jugołgarstwo, euroamnezja, globanalizm
324
MICHAŁ KLIZMA
*U progu roku 1000
333
JERZY BOROWCZYK
'Tęsknota do wieczności
338
KRZYSZTOF KOEHLER
*W oku cyklonu, w perspektywie g r o m u
"348
IGOR FIGA
*Vivant profesores!
352
ALEKSANDER BOCIANOWSKI
* Przypis
ZIMA. 1 998
353
5
***
T a k a piękna trucizna
354
WOJCIECH WENCEL
Banaliści w świątyni
355
JAN BŁONNY, MARIA STAŁA
Tobół — ostatnia krew
365
JOHANNES ROCALLA VON BIEBERSTEIN
Mit „żydowskiego bolszewizmu"
368
ZENON CHOCIMSKI
Komunistyczny antysemityzm
388
KS. WALDEMAR CHROSTOWSKI
Drogi i bezdroża
nowej chrześcijańskiej teologii judaizmu
414
JEAN - PAUL ARAGON - PONTY
Oskarżam!
434
IZAJASZ Z CAZY
Ascetikon
436
RAFAŁ TICHY
Tajemnicza n a t u r a Grzegorza
441
ERYK DOSTATNI
6
Werdykt
460
Poczta
462
Poczta literacka
472
Indeks ksiąg zakazanych
472
Książki nadesłane
473
Fundusz Frondy
474
N o t y o autorach
475
FRONDA13/14
ROBERT JAŁOWY
TORQUEMADA
I
Świt wolności j u ż w E u r o p i e —
P ł o n ą h e r e t y k ó w stosy.
Myślę o nich całe n o c e ,
Ważąc ludzkie losy.
Wyszarpując j a s n o ś ć s ł o ń c u
Myśli krążą w mojej głowie.
C z a s e m taka myśl je trąca,
Ż e s ł ó w n i e wystarcza m o w i e .
Skwierczy w ogniu k r e w b l u ź n i e r c z a —
Płonie szatan w l u d z k i m ciele
Spopielane m r o c z n e serca
Spopielają Z ł e g o cele.
Z n a m odpowiedź na pytanie
Jak p r z e ł a m a ć g r z e c h u siły.
Nieśmiertelność i przetrwanie...
Cele k t ó r e zawsze były,
Z a w s z e blisko t u ż p o d ręką,
J e d n a k skryte dla rozumu.
To modlitwa jest j e d y n ą
Ich nadzieją — p o d c a ł u n e m . . .
II
Każda c h o r o b a lekarstwa w y m a g a
Herezję leczyć t r z e b a gorącym żelazem,
O k ł a d e m z c h r u s t u — gdy to n i e p o m a g a
Aż w i a t r rozwieje p o p i ó ł z i e m s k i c h skażeń
Ciągle się boję, że sił mi nie starczy
Tak s t r a s z n e w o k ó ł Z ł e g o p o d s t ę p y
Być m o ż e b ę d ę za to p r z e k l ę t y
Lecz n i e przyspieszę codziennej walki
Pośpiech to c h a o s a m n i e t r z e b a leczyć
Rzezie b e z m y ś l n e — m a g n a t ó w d o m e n a
Tysiące p o s ł a ć na Sąd O s t a t e c z n y
P r o s t e — lecz s k u t k ó w m a s a k r y n i e ma
Z I M A 1 9 9 8
7
Dodaj mi Panie sił aby wytrwać
W literze Prawa — świeckim na p r z e k ó r
Nie robię t e g o dla ziemskich synekur
Siły zaś tracę na m o ż n y c h w ę d z i d ł a
I n t e r e s ziemski chcą łączyć z n i e b e m
Żyd to czy p r z e c h r z t a — w i d z ą m a r r a n a
D o m o r d ó w n a w e t p r e t e k s t u nie t r z e b a
Daj Bóg — F e r d y n a n d ich śle na k o l a n a
M n i e j e d n a k ciężko — wciąż p a t r z ę w przyszłość
W nocnych k o s z m a r a c h w i d z ę kraj święty
Jak zarżnął Kościół i z d e p t a ł W i a r ę
To sądy świeckich — wymysł przeklęty
Gdy j u ż z e r w a n o C h r y s t u s a z krzyża
Z a b r a k ł o życia w b e s t i a l s k i m t ł u m i e
Z d e p t a n a Wiara Nadzieja Miłość
H u m a n o s czczony w t ę p y m r o z u m i e
Tysiące świętych w falach Loary
P r e l u d i u m śmierci d u c h a n a r o d u
Tysiące k r w a w o p o s z a t k o w a n y c h
P r ó ż n e łzy w a s z e — N i e w s t a n ę z g r o b u !
III
Tańczy p ł o m i e ń świecy — r o z e d r g a n a n o c
P ó ł n o c wilgoć lochu i w s p o m n i e n i e s n u
Schody p n ą się w górę — na dziedzińcu s t o s
P ł o m i e ń oczyszczenia — świt ukoi ból
M d ł e pobłyski świata — m i r a ż wszystkich s t r o n
Prorok? Przeznaczenie? Sen z wielością barw?
N i k n ą z i m n e dźwięki cichy śmierci k r o k
Rozedrgany p ł o m i e ń — ewolucja kar...
8
FRONDA
13/14
N i e m a takiej rzeczy której m o r z e o g n i a
N i e obróci w p o p i ó ł — ogień ziemska rzecz.
Lecz wiara — od Boga i m o d l i t w a co d n i a
Buduje człowieka k t ó r e g o ni miecz
Ni p ł o m i e ń znienacka n i e strawi gorący
Bo choć ciało g r z e s z n e p o c h ł o n i e j u ż s t o s
U w o l n i o n y człowiek m i ł o ś c i ą płonący
Z W i a r ą m k n i e ku Bogu by w y p e ł n i ć l o s
Tylko grzesznik w s t r a c h u p a t r z y na p ł o m i e n i e
Myśląc — Gdy j u ż zgasną, m o ż e b ę d ę żył...
Pośród ognia j e d n a k nie p r z e t r w a s u m i e n i e
Które o d d a ł w szafarz p r a w o m z i e m s k i c h sił
IV
Krok za k r o k i e m h i s t o r i a zatoczyła k o ł o
Mogilne p o d m u c h y tocząc n a d c m e n t a r z e m
Co się w n e r o ń s k i m p a r k u p o c z ę ł o
Dziś dusi n i e w i e r n y c h — sen wygasłych m a r z e ń
Ciemność zmieszana z oddechem szkarłatu
W t ó r u j e ś p i e w e m frontalnej w z n i o s ł o ś c i
G d y iskra z a b r z m i — p ł o m i e ń d r ż y o d d e c h e m
W i a t r niesie zapach s p o p i e l o n y c h kości
Historii k o ł o we m g l e się o b r a c a
Bezbożne w n ę t r z n o ś c i na walec nawija
Po latach m ą d r y p o w i e : Wciąż trwa dziejów praca
A ja? —
— Spalam m a r t w ą glebę s u m i e ń w Bożą M i ł o ś ć
ROBERT JAŁOWY
Pasja
według chama galicyjskiego
Spałem zwykle w łóżku oficera — syna Świętej Rusi, niosącej
ateizm, tego boga wojującej nicości, który przyprawiał o roz­
pacz księżowskie umysły nad łacińskimi brewiarzami i proste
dusze brodziastych popów, wybałuszających zdziwione oczy
w kurzu prawowiernych dokumentów zbawiania ludzkości
LESZEK
KOZIK
Trzeciego Rzymu; opętanego przez wszystkie m o c e piekielne w hierarchicznych
szykach z apokaliptyczno-wizyjnych t r a k t a t ó w profesorów świętej
teologii,
której zbawienne m n i e m a n i a zrodziła religia Hebrajczyka o syryjskim wyglą­
dzie bezbrodego młodzieńca. Serca jasnowłosych p o t o m k ó w c h ł o p ó w w wy­
świechtanych s u k m a n a c h i przepasanych kożuchach, którzy przez wieki ściska­
li czapki w rękach p o d brodatymi p o d o b i z n a m i swych twarzy do oblicza
kudłatego Boga z kart greckich manuskryptów, wyrodziły się w p o g a ń s t w o niechrzczeńców, upojonych pieśniami ziemskich marności i w ó d c z a n y m n a p o j e m
szarych k o l u m n robotniczych.
Leżałem więc w i e c z o r a m i n a t y m żelaznym, w y s o k i m łóżku jak niegdyś
przedstawiciel wielkiego l u d u Rosji, k t ó r e g o p ł o n ą c e oczy patrzyły na m o j ą
m a t k ę w p o g ł o s a c h w o j e n n e g o świata. M o ż e widział w niej j e d n ą z tych ko­
biet ze stepów, o s u r o w y m wyrazie twarzy, d u ż y c h , poczciwych oczach, jas­
nych warkoczach, spiętych r o g o w y m g r z e b i e n i e m . Dzikość i p i ę k n o dziew­
cząt, k t ó r e t a ń c z ą swe m a r z e n i a w p r z e p a s t n y c h p r z e s t r z e n i a c h m i ę d z y
z i e m i ą a przetaczającymi się w p o z o r n y m r u c h u n i e b a g w i a z d a m i .
Mówili d u ż o w s w y m języku b o l s z e w i k ó w i gestykulowali przy tym,
wierni swym szczerym, o t w a r t y m n a t u r o m . Ludzie pokazywali i m krzyże n a
10
FRONDA13/14
ścianach i pytali, czy wiedzą, co to jest. Kiwali tylko g ł o w a m i i mówili, że
u nich także są krzyże. Na początku b a n o się ich — tych swojsko wygląda­
jących i tych, którzy nosili m o n g o l s k i e fałdy t ł u s z c z u p o d o c z a m i . Ale kiedy
przychodzili wieczorami po dziewczyny na t a ń c e , z u ś m i e c h n i ę t y m i , m ł o d y ­
mi t w a r z a m i i z o g r o m n ą h a r m o n i ą , częstowali wódką, o g ó r k a m i i konser­
w o w y m m i ę s e m , rozdawali rozkrzyczanym d z i e c i o m cukierki i c u k r o w a n e
ciasteczka, wydawali się przyjacielscy z t y m wyczyszczonym n i e m a l do bia­
łości m e t a l o w y m s a m o w a r e m , z k t ó r e g o r o z l e w a n o b r ą z o w ą h e r b a t ę do bla­
szanych kubków. Kiedy pojawiły się skargi, że d e p c z ą rogi obsianych pól, na­
tychmiast
ustawiono drewniane
tabliczki
z
ostrzeżeniami,
co jeszcze
bardziej uczyniło ich d o m o w n i k a m i wiejskich chat.
On, wysoki i czarnowłosy, przychodził k a ż d e g o d n i a po piat' krużkow
moioka i przynosił rosyjskie gazety, aby uczyć m o j ą m a t k ę czytać i pisać
w tym języku prawie że z r o z u m i a ł e j mowy, ale obcych z n a k ó w zapisu. O n a
zaś uczyła go swojej mowy, ale najlepiej s p o d o b a ł o mu się „ C h o l e r a ! " oraz
„Wolno w Polsce, jak k t o c h c e " . W i e c z o r a m i leżał na ż e l a z n y m łóżku z r ę k ą
o p u s z c z o n ą p o z a k r a w ę d ź i płakał, w s ł u c h u j ą c się w o d g ł o s y b o m b a r d o w a ­
nia na zachodniej s t r o n i e n i e b o s k ł o n u . Mówił, że jeżeli przeżyje, zabierze ją
do dalekiej Rosji, h e n za Wołgę, gdzie deszcze rozmywają ślady l u d z k i c h
k r o k ó w n a n i e z m i e r z o n y c h ziemiach, których k o ń c a nie dojrzysz n a w e t
z p r z y s t a w i o n ą ręką do czoła, i gdzie stoją jeszcze w siołach d r e w n i a n e cer­
kwie ze świętymi i k o n a m i o o g r o m n y c h oczach, przenikających człowieka
na przestrzał spojrzeniami w złotych t ł a c h . I płakał dalej, choć obiecywał
dziewczynie, że o n a nigdy nie z a t ę s k n i do t e g o kraju, skąd z o s t a ł a w z i ę t a
przez barbarzyńcę od czerwonych k o m i s a r z y ze w s c h o d u , gdzie przecież
słońce wschodzi i ludzie są d o b r z y i uczciwi.
Ożywiał się dopiero, gdy przychodzili jego roześmiani towarzysze ze stad­
kiem dziewcząt, którym nogi rwały się do tańca p o d kwiecistymi sukienkami.
Wychodził na środek izby, że aż deski podłogi drżały od potupywania ciężkich
butów, i ciągnął niskim b a s e m przy a k o m p a n i a m e n c i e i n s t r u m e n t u pieśni peł­
ne żaru i tęsknoty. W miarę jak kapały łzy i wódka, budził się w n i m bibosz ro­
syjski z rozwianą kępą czarnych w ł o s ó w n a d wysokim czołem. — Diewoczki!
Czto s wami? Tancewat' nada! I pito za m ł o d o ś ć i życie w pulsujących t o n a c h m u ­
zyki, w szczebiotach rozpląsanych dziewcząt z r o z p r o m i e n i o n y m i licami i ra­
dosnym z a m ę t e m w głowie.
Kiedy p e w n e g o wieczoru przyszedł rozkaz wyjazdu, ludzie żegnali ich go­
rąco i życzyli szczęśliwego p o w r o t u z frontu. N i e było n a w e t czasu usiąść
przed podróżą. A jednak zawrócili jeszcze z drogi w obawie, że p o z o s t a w i o n e
ZIMA
1998
11
nieopatrznie zapalniki m o g ą dostać się w ręce dzieci. Po kilku tygodniach
wróciło dwóch żołnierzy, aby opowiedzieć, że tylko oni przeżyli z tego kontyn­
gentu. Oficer, który wpatrywał się wieczorami w m o j ą m a t k ę , zginął jeszcze
w pierwszym dniu frontowych walk. N a w e t nie o d n a l e z i o n o jego ciała, bo
szczątki rozrzuciła b o m b a w p r o m i e n i u kilkudziesięciu metrów.
Moja m a t k a p a m i ę t a ł a o tym mężczyźnie, który nie m i a ł swojego g r o b u
ani p o c h ó w k u z księdzem. Z a w s z e o z m i e r z c h u wychodziła z szarą n a r z u t ą
na r a m i o n a c h p r z e d d o m , gdzie stojąc ze spokojem w oczach, po kolana
w wielkich, białych kwiatach piwonii, w p a t r y w a ł a się w zachodni h o r y z o n t ,
mieniący się najczęściej światłem i m g ł a m i . Z a w s z e przy t y m kryła coś w d ł o ­
ni, raz po raz rozprostowując palce i spoglądając na m a ł y p r z e d m i o t , k t ó r y
przyciskała do lewej piersi, jakby bała się, że k t o ś p o d p a t r z y jej tajemnicę.
Nie zważała na bose, wyziębione stopy w splątaniu wilgotnych roślin, ani na
lodowate d ł o n i e na ciepłych piersiach, gdy z a p a t r z o n a w n i e b o chwytała
wiatr rozchylonymi u s t a m i . Gdy rozjaśniały się n o c n e gwiazdy, a z n i m i s m u ­
ga poblasku, który rzucany był p ł o m i e n i e m lampy przez o k n o na jej koloro­
wą sukienkę, zawijała tajemniczy p r z e d m i o t w białą c h u s t e c z k ę i wychodzi­
ła z kwiatów, pochyliwszy nisko głowę z r o z p l a t a n y m i w ł o s a m i . Jeszcze nocą,
leżąc na wznak w lnianej, szorstkiej pościeli, nuciła sobie cicho rosyjskie
pieśni, przy których niegdyś tańczyły dziewczęta w koralach ze świeżo ze­
rwanych o w o c ó w jarzębiny i w wiankach z polnych k w i a t ó w na skrępowa­
nych w warkocze włosach. A p o t e m przepływały przez śpiące ciało n i e s p o ­
kojne sny, p e ł n e o d d a l o n e g o gwaru, jakby ludzie zza wzgórz rzucali się na
oślep do panicznej ucieczki, zdjęci j a k i m i ś n i e o p a m i ę t a n y m i p r z e s t r a c h a m i ,
które nakazywały pozostawiać wszystko, aby w dzikim instynkcie r a t o w a n i a
życia chronić się w zwierzęce p u s t k o w i a . W p e ł n i dłużących się nocy,
w których nagłe p r z e b u d z e n i a w spoconej bieliźnie rozszerzały w c i e m n o ­
ściach oczy krzykliwymi lękami, m o ż n a było usłyszeć krzyczenie p t a c t w a
i delikatne s z m e r y zachodniego wiatru w k o r o n a c h drzew.
Widywałem ją w wyobraźni w powojennym czasie, jeszcze przed akcją ko­
m u n i s t ó w osiedlających w ę d r o w n e grupy cygańskie. Wracała od cygańskiego
złotnika z pierścieniami na palcach i z ciałem n i e ostygłym jeszcze od leśnych
tańców. Cekiny i złote m o n e t y wplecione w warkocze, mieniły się barwami wie­
czoru w podążającym za nią zapachu palonego jałowca. Pozłacany pas ze srebra,
nabijany złotymi krążkami, podtrzymywał na biodrach długą, kolorową spódni­
cę. Bawiła się jak dziecko magicznymi figurkami z kości, wosku i ludzkich wło­
sów, które chowała w fałdach spódnicy i mówiła ludziom, że jeżeli przewiąże je
czerwoną wstążeczką, to nie przydarzy się żadne zło w jej m ł o d y m życiu.
12
FRONDA13/14
Wiosną wypatrywała znaków cygańskich na rozstajach, zwykle skręconego po­
wrósła, które wskazywało drogę taborom. Ściskała wtedy krzyż z wosku, ople­
ciony w ł o s e m i uczerniony pyłem węglowym.
Ludzie z taboru koczowali p o d lasem, nieopodal leśnego strumienia,
z którego Cyganie czerpali w o d ę dla w y c h u d z o n y c h koni. Moją m a t k ę p o l u b i ł
pewien mistrz rzemiosł cygańskich, kotlarz n a d kotlarze i biegły w swym za­
wodzie kowal z g r o m a d k ą u m o r u s a n y c h dzieci i ż o n ą o o g n i s t y m t e m p e r a ­
mencie, k t ó r a odkrywała p r z e d n i ą sztukę s a m o t n e g o t a ń c a w leśnych ostę­
pach. Z m ę c z o n a tańcem, uczyła dzieci czytać i pisać, albo siadała u s t ó p
starego zaklinacza szczurów i słuchała opowieści o bitwach k l a n ó w z p o w o d u
uprowadzonej dziewczyny bądź o tajemnicy tonów, którymi m o ż n a o m a m i ć
n a w e t największe stada gryzoni. Wieczorem schodziły się do obozu przy w o ­
dopoju cygańskie kobiety, r o z p r o s z o n e d n i e m po okolicy, gdzie kradły kury
i wróżyły n a p o t k a n y m ludziom, strasząc ich w o s k o w y m i m a s z k a r a m i , wytwa­
rzanymi z węgla i włosia ludzkiego. N o c ą stawała przy ognisku i czekała na
znak z o d d e c h e m śniącego dziecka, dręczonego k o s z m a r e m .
Stopy depczą p ł o m i e n i e w r y t m i n s t r u m e n t u szarpanego palcami śniade­
go mężczyzny we fraku, palce s a m o t n e , rozpierzchnięte u r a m i o n w powol­
n y m wznoszeniu się. Pierś w s t r z y m a n a w gorącym p ó ł o d d e c h u , który jątrzy
w n ę t r z e tysiącem nawzajem znoszących się sił, w s ł u c h a n e w siebie spojrze­
nie, jak w oczekiwaniu bólu, m o ż e rozkoszy, k t ó r a nagle uśmierci. W t e m t r o ­
py spitego ptaka w pyłach ognisk, muzyka wibruje wolno, zarażając dłonie ko­
łujące w rozsypanych włosach, w pulsujących blaskach — niepokój p ę t a
wzniesione oczy, przejmuje spieczone wargi, wysysające n o c n ą wilgoć. Twarz
płonie jak w gniewie, w t e m spokój, ł a g o d n e oczy m a r z e ń , p r z e m i e n n o ś ć s t ó p
i dźwięków jak rozpalanie krwi, k t ó r a osiada i burzy się, aż wytryśnie rozsze­
rzeniem oczu, niczym w spazmie rozkoszy i potoczy się szałem, pienistą stru­
gą rozpętanej muzyki pląsającego ciała — o n o wiruje i m i o t a się r o z p u s t ą ge­
stu zbierającego strugi
światła na rozwartej
dłoni,
i
wije n a d g ł o w ą
brylantowe gniazdo d e m o n o m wolności i zatracenia.
Jakby przystanęła, wietrząc zmysłowy dźwięk, który o s z o ł o m i i wstrząśnie
jak wołanie krwi, rozniesie się po ciele i napełni, przepełni się skowytem umy­
słu, błogim skurczem serca, i rozogni r a m i o n a płonącą gałęzią dziewczęcych
tęsknot w kolorowych wiatrach czterech stron świata, p o d n i e b e m pływających
gwiazd. Mężczyzna przyklęka na j e d n o kolano, jest u jej n ó g jak n i e m o u s t y pie­
śniarz o potarganych włosach, rozdarty i snujący p i e ś ń życia; u d e r z a coraz
mocniej w struny i chłonie ją muzyką, zniewala — on, zaklinacz s t ó p i dusz ko­
biecych — a o n a tańczy dla niego, dla siebie samej, dla świata, który zdziwił się
ZIMA- I 998
13
i zastygł przyczajony, tańczy p o s ł u s z n a i dzika, rozpasana r u c h e m w przestrze­
niach m r o k u , pociąga za sobą dźwięki i okręca sobą jak niewidoczne nici, aby
spalić je żarem i wytańczyć n o w y kokon, w k t ó r y m zadrży jak d o t k n i ę t a
deszczem lodu i p o m k n i e w i r o w a n i e m w strzelistość piersi i dygot r a m i o n n a d
spiętrzeniem dźwięków na skraju otchłani, gdzie wszystko runie, zapadnie się
kopczykiem żaru, wypalone swym n a d m i a r e m , r o z r z u t n y m rozbłyskiem na
szczytach uniesienia...
Tamta n o c s t a ł a się p r z e ł o m e m w m o i m życiu: z n ó w z a c z ą ł e m m i e w a ć
sny! P r z e d t e m m a r t w i ł e m się p r z e d z a s y p i a n i e m w łóżku rosyjskiego ofice­
ra, p o n i e w a ż w r a z z z a t r a t ą ś w i a d o m o ś c i z a p a d a ł e m się jakby w czeluść głu­
chej, pustej s t u d n i , gdzie i s t n i a ł e m , niczym umarły, bez o d r o b i n y ś w i a t ł a
i r u c h u . C o ś z m i e n i ł o się w m o i m życiu. Byłem z n ó w c z ł o w i e k i e m , k t ó r y
m i e w a ł sny.
LESZEK KOZIK
PRZEMYSŁAW BORKOWSKI
PODRÓŻ
„Zstępując d o piekieł, n i e z a p o m n i j ś w i d r a "
— taki napis odnalazł na d n i e swojej d u s z y
d o n Alfonso Riveyra, cesarski koniuszy,
wicehrabia Toledo, b a r o n M o n t a l b a n .
Cztery dni i trzy n o c e w p a t r y w a ł się w l u s t r o ,
podglądając przez oczy, jak przez o k n a w m u r z e ,
treść tak d z i w n i e n i e g o d n ą , p r z e c i w n ą k u l t u r z e
cechującej u m y s ł y t a k ś w i a t ł e jak o n .
Naraz otchłań rozwarła pod nim dół na stopy
i zobaczył p r z e z palce, jakby stał na s t u d n i ,
c i e m n o ś ć cichą, syczącą j a k s ł o ń c e w p o ł u d n i e ,
pełzające p o m u r a c h kastylijskich m i a s t .
Tak rozpoczął p o d r ó ż e . Z góry w d ó ł , jak świeca.
Przeciekając p r z e z kości p r z o d k ó w . I z p o w r o t e m .
Stał się o r ł e m , p s e m , w ę ż e m , n a k o ń c u kojotem,
rozdzierając paznokcie, krzycząc: a a a.
P o t e m wszystko u c i c h ł o . P o t e m w s z y s t k o zgasło.
Świder stał się niezbędny, k t ó r y m , p r z y z n a ć m u s z ę ,
d o n Alfonso Riveyra, cesarski koniuszy,
d z i u r ę w głowie wywiercił i u w o l n i ł — d u s z ę .
DZIWY
Zastrzeliwszy ojca, p o w i e s i w s z y m a t k ę ,
r ó ż n e takie p o d r o d z e uczyniwszy h e c e ,
Józef Wielgus z wsi Dagi p r z y c u p n ą ł za p i e c e m ,
zanurzywszy się w m y ś l a c h jak topielec w rzece.
ZIMA- I 9 9 8
15
Bo doprawdy, że b a r d z o i o g r o m n i e wielce,
ze wszech m i a r i n a d wyraz niezwykłe jest życie.
Tak pomyślał. Z a d u m a ł się n a d t y m o d k r y c i e m .
Poszedł zabić karczmarza, p o t e m zasnął w życie.
O d t ą d wyjść już nie u m i a ł z p o d z i w u n a d ś w i a t e m .
Chodził, myślał, n o c a m i gadał coś do siebie.
Stał się d o b r y m człowiekiem, myślał wciąż o niebie,
o aniołach i świętych, i ludziach w p o t r z e b i e .
A gdy r a n k i e m wieszali go na krzywej brzozie,
ujrzał śmierć, p o t e m diabła, p o t e m ognia m o r z e ,
p o t e m niebo, aniołów, P a n a Boga w dali.
— Dziw n a d dziwy — pomyślał (kiedy go wieszali).
JADŹKA
Historia t o z n ó w będzie n i e n o w a , n i e n o w a :
była sobie raz Jadźka, głupia jak s t o ł o w a
noga, choć od nogi jeszcze bardziej p r o s t a .
Mówiąc w p r o s t : ś m i e c h na sali i o b r a z a boska.
Wymyśliło raz jej się, że w polu za m i e d z ą
w złotych szatach na t r o n a c h trzej królowie siedzą.
Poleciała więc boso, choć to była zima,
prosić ich o to d o b r o , co go w świecie nie m a .
Poleciała poprosić, by na świecie całym
ludzie byli jak świerki, a myśli jak strzały,
by się drogi kręciły tylko dla o b r a z u
pełniejszego zza okien karet krajobrazu.
By po wsiach tak bogatych, jak się tylko dało,
p e ł n o było dzieciaków, za to p r a n i a m a ł o .
16
FRONDA13/14
I by jej, głupiej Jadźce, m ą ż się trafił ładny,
mądry, czuły, bogaty, przystojny, zaradny,
by ją kochał i syna dał jej jak m a r z e n i e .
G ł u p i a Jadźka j u ż leci. A wy co, k a m i e n i e ?
MIREK
Uciekający człowiek n a z w i s k i e m M i r o s ł a w G.,
właściciel głowy dziurawej, dymiącej n o c ą jak piec,
nie zdołał uciec o t c h ł a n i . P r z e p a ś ć m i n ę ł a go w p ó ł
długości ludzkiego życia. Jak k a m i e ń poleciał w d ó ł ,
gubiąc p r z e d m i o t y r ó ż n e : twarze, miejsca i kwiaty,
p o s t a ć m a t k i , głos ojca, w ł o s y siostry, zapachy
ziemi m o k r e j od deszczu, świeżo ściętej trawy,
kwitnącego j a ś m i n u , jabłek w cieście i kawy.
Nic się tutaj n i e przyda. Leć, ach, leć m ó j sokole!
Skrzydła skórą opięte, czarna pieczęć na czole.
Że też nikt jej nie d o s t r z e g ł wtedy, kiedy jeszcze
stopy kurzu t u m a n y wzbijały w p o w i e t r z e !
Ż e też nikt m u n i e p o d a ł ręki, kiedy d ł o n i e
trawy zbawczej szukały, ślizgały się po niej.
Gdy k o n t y n e n t życia jak lodowiec pękał,
coraz i n n e kry, p ł a t y znikały w o d m ę t a c h .
Teraz na d n i e w ś r ó d skrzydeł p o ł a m a n y c h leży,
biedny Ikar s ł o ń c czarnych, zły p r z y k ł a d młodzieży,
k t ó r a nocą, pijana, k r w i ą pisze n a m u r a c h :
„ U m a r ł Mirek, lecz żyje d u s z a w n i e b i e " . A k u r a t .
PRZEMYSŁAW BORKOWSKI
Z I M A 1 9 9 8
17
Trwa walka o kształt ideowy III Rzeczpospolitej. Jedna ze
stron w tym sporze „wybiera przyszłość", a jeśli już sięga
do przeszłości, to najwyżej do XIX I XX w. Abramowski,
Krzywicki, Strug, Żeromski, Dąbrowska, Nałkowski — to
często przywoływane nazwiska, związane w dużej mierze
z tzw. kwestią socjalną. Papież ukazuje jednak wizję dzie­
jów Polski znacznie szerszą, bo sięgającą tysiąc lat wstecz,
i znacznie głębszą, bo postaciami, które przywołuje,
kieruje motywacja nie socjalna, lecz duchowa.
Piękni
tysiącletni
SONIA
SZ O S T A K I EW ICZ
O
PIELGRZYMCE J A N A PAWŁA II DO POLSKI w 1 9 9 7 r. n a p i s a n o
wiele. Ani s ł o w e m n i e w s p o m n i a n o j e d n a k , ż e pielgrzymka
ta była wielką p o c h w a ł ą ś r e d n i o w i e c z a w Polsce. W ł a ś c i w i e
wszystkie jej ważniejsze e t a p y związane były albo ze śre­
d n i o w i e c z n y m i w y d a r z e n i a m i (Zjazd w G n i e ź n i e , b i t w a p o d
Legnicą, fundacja Wydziału Teologicznego na A k a d e m i i Krakowskiej), albo
ze średniowiecznymi p o s t a c i a m i ( H e n r y k Pobożny, Pierwsi M ę c z e n n i c y Pol­
scy, św. Wojciech, k r ó l o w a Jadwiga, J a n z D u k l i ) .
Historia ż y w a
Podczas pierwszej pielgrzymki Ojca Świętego do Polski w 1979 r. s t u d e n c i
rozwinęli o g r o m n y t r a n s p a r e n t : „Trzydzieści pięć PRL — tysiąc lat chrześci­
j a ń s t w a w Polsce". N a p i s t e n d o b r z e oddaje j e d e n z rezultatów, jaki przynio18
FRONDA13/14
sła ta wizyta: Papież przywróci! P o l a k o m p a m i ę ć h i s t o r y c z n ą . N a u k a h i s t o ­
rii w szkołach przesiąknięta była w ó w c z a s indoktrynacją: wszystkie pozy­
tywne postaci naszych dziejów — Jagiełło, Kopernik, K o c h a n o w s k i , C h o p i n
czy Matejko — antycypować m i a ł y PRL, n a t o m i a s t n e g a t y w n e jawiły się ja­
ko prefiguracje p r a c o w n i k ó w Radia W o l n a E u r o p a . W G n i e ź n i e J a n Paweł II
wygłosił d o n i o s ł ą h o m i l i ę o j e d n o ś c i Europy. Z d a n i e m z a c h o d n i c h k o m e n ­
tatorów, którzy uważali p o r z ą d e k j a ł t a ń s k i za n i e n a r u s z a l n y p r z e z najbliższe
dekady, h o m i l i a ta była w y r a z e m n a i w n e g o m e s j a n i z m u p o l s k i e g o Papieża.
Dziesięć lat później h i s t o r i a p r z y z n a ł a mu rację.
Podczas
wizyty
w
Polsce
w
1991
r.
Ojciec
Święty
beatyfikował
osiemnastowiecznego franciszkanina Rafała Chylińskiego. Porównał wtedy
okres, w którym żył bł. Rafał, czyli czasy saskie, właśnie z r o k i e m 1991. „Były
to s m u t n e czasy. Były to czasy jakiegoś zadufania w sobie, bezmyślności, kons u m i z m u . " Ojciec Święty mówił o ówczesnej „małości, samolubstwie, intere­
sowności, sprzedajności i wreszcie p o d e p t a n i u wspólnej sprawy". „Samoniszcząca
świadomość
postępowania
szlacheckiego
w
tamtych
saskich
czasach" nie została przez Papieża przywołana przypadkowo. K o m e n t a r z e pol­
skiej prasy brzmiały jak wyrok: tym razem Jan Paweł II rozminął się z rzeczy­
wistością, z p r o b l e m a m i i nastrojami Polaków. Historia j e d n a k z n ó w przyzna­
ła mu rację: dwa lata później saska m e n t a l n o ś ć święciła swoje triumfy.
Postaci p r z y w o ł y w a n e przez Ojca Świętego p o d c z a s jego pielgrzymek
do Polski r ó w n i e ż nigdy nie były p r z y p a d k o w e . W 1979 r. Papież wiele
m ó w i ł o św. Stanisławie ze Szczepanowa, biskupie i m ę c z e n n i k u , k t ó r y sym­
bolizuje w historii Polski w i e r n o ś ć p r a w o m b o s k i m p r z e d k ł a d a n ą n a d wier­
ność władzy świeckiej. Było to w y r a ź n e w s k a z a n i e dla wiernych, by w kon­
flikcie m i ę d z y D e k a l o g i e m a w y m o g a m i k o m u n i z m u wybierali to p i e r w s z e .
Rok później p o w s t a ł a Solidarność.
Przywoływane przez Jana Pawła II m ę c z e ń s t w o ma jeszcze j e d e n — funda­
mentalny dla chrześcijaństwa — aspekt: miłość nieprzyjaciół. Już pierwszy m ę ­
czennik, diakon Szczepan, modlił się przed śmiercią do Boga o wybaczenie win
swoim prześladowcom. Bez tej modlitwy być m o ż e nie doszłoby do nawróce­
nia Szawła w drodze do Damaszku. M a ł o k t o wie, że zabójca św. Stanisława ze
Szczepanowa zmarł jako p o k u t n i k w opinii świętości. Do dziś w miejscowości
Osjak na terytorium Austrii, gdzie p o c h o w a n y został na wygnaniu Bolesław
Śmiały, utrzymuje się lokalny kult jego osoby. Nie z n a m y ostatniej modlitwy
ks. Jerzego Popiełuszki, ale z wywiadów, jakie z jego zabójcą Grzegorzem Pio­
trowskim przeprowadził w więzieniu Tadeusz Fredro-Boniecki, wynika, że
morderca kapłana przeżył głębokie oczyszczenie w e w n ę t r z n e .
Z I M A19 9 8
19
Polonia m e a esW
Podczas ostatniej pielgrzymki Ojciec Święty z n ó w nawiązał do historii. M o ­
m e n t jest b a r d z o ważny: t r w a walka o k s z t a ł t ideowy III Rzeczpospolitej.
J e d n a ze s t r o n w t y m s p o r z e nie lubi wracać do historii, p o w t a r z a : „wybierz­
my przyszłość", a jeśli już sięga do przeszłości, to najwyżej do XIX I XX w.
Abramowski, Krzywicki, Strug, Ż e r o m s k i , Dąbrowska, N a ł k o w s k i — to czę­
sto przywoływane nazwiska, związane w dużej m i e r z e z tzw. k w e s t i ą socjal­
ną. Papież ukazuje j e d n a k wizję dziejów Polski znacznie szerszą, bo sięgają­
cą tysiąc lat wstecz, i znacznie głębszą, bo p o s t a c i a m i , k t ó r e przywołuje,
kieruje motywacja nie socjalna, lecz d u c h o w a .
W wykładanej w s p ó ł c z e ś n i e historii Polski katolicyzm jawi się najczę­
ściej jako d o d a t e k do walk politycznych, stref wpływów, i n t e r e s ó w e k o n o ­
micznych czy zakulisowych gier, niekiedy też jako zapalnik f a n a t y z m u czy
źródło z a p ó ź n i e n i a cywilizacyjnego. Z d a n i e m n a t o m i a s t J a n a Pawła II, k a t o ­
licyzm s t a n o w i zrąb t o ż s a m o ś c i n a s z e g o n a r o d u i nie da się z r o z u m i e ć Pol­
ski oraz jej dziejów bez C h r y s t u s a .
Historia często przynosi wydarzenia, k t ó r e m o g ą być analagiczne d o
m o m e n t ó w z przeszłości. Fakt obecnej integracji n a s z e g o kraju ze s t r u k t u ­
rami z a c h o d n i o e u r o p e j s k i m i p o u p a d k u s y s t e m u j a ł t a ń s k i e g o m o ż n a p o ­
r ó w n a ć z niegdysiejszym przyjęciem Polski do rodziny n a r o d ó w e u r o p e j ­
skich. W Gnieźnie Papież p r z y p o m n i a ł , że Polska znalazła się w E u r o p i e
dzięki chrześcijaństwu. O t w o r z y ł a się o n a na chrześcijańską myśl e u r o p e j ­
ską, ale i s a m a w n i o s ł a do tej myśli swój n i e p o w t a r z a l n y w k ł a d .
N i e p r z y p a d k o w o historycy „ z ł o t y m w i e k i e m " k u l t u r y polskiej nazywa­
ją XVI stulecie, kiedy to Rzeczpospolita w s p ó ł t w o r z y ł a oblicze i n t e l e k t u a l ­
ne naszego k o n t y n e n t u na r ó w n i z z a c h o d n i m i o ś r o d k a m i u m y s ł o w y m i .
Stanisław Hozjusz, Jan Kochanowski, J a n Łaski m ł o d s z y czy Andrzej Frycz
M o d r z e w s k i t o postaci europejskiego f o r m a t u . Największy g e n i u s z t a m t y c h
czasów, E r a z m z R o t t e r d a m u , głosił publicznie, iż Rzeczpospolita j e s t kra­
jem, który w najdoskonalszym s t o p n i u wciela i realizuje ideały chrześcijań­
skie. Zwykł p o w t a r z a ć : Polonia mea est. Co ciekawe, do p o d o b n y c h w n i o s k ó w
doszedł kilka lat t e m u najwybitniejszy w s p ó ł c z e s n y filozof katolicki we
W ł o s z e c h — Rocco Buttiglione. W swej n i e d a w n o wydanej książce Europa
jako pojęcie polityczne napisał, że ż a d n e p a ń s t w o w E u r o p i e n i e było bliższe
chrześcijańskiego ideału niż... Rzeczpospolita Jagiellońska.
Jeszcze
do
n i e d a w n a większość
szesnastowiecznej
20
polskiej
myśli
historyków
politycznej
analizujących
podkreślała
rodowód
zapożyczenia
FRONDA
13/14
z wzorców zagranicznych, na przykład z Węgier l u b Wenecji, oraz wpływy
zachodniej myśli reformacyjnej. Wiele p i s a n o też o późniejszym oddziały­
w a n i u polskich i n n o w i e r c ó w na myśl europejską, na p r z y k ł a d o wpływie ko­
legium ariańskiego w Rakowie na filozofię Locke'a czy Spinozy.
Od n i e d a w n a j e d n a k coraz częściej historycy przychylają się do opinii,
że „polska s z k o ł a " teorii p a ń s t w a u k s z t a ł t o w a ł a się w s p o s ó b oryginalny na
r o d z i m y m gruncie, a jej f u n d a m e n t e m była myśl katolicka. N i e byłoby „zło­
t e g o w i e k u " XVI z jego r e n e s a n s e m , gdyby n i e było wielkiego o d r o d z e n i a
u m y s ł o w e g o w ś r e d n i o w i e c z n y m wieku XV. Stać się to m o g ł o jedynie dzię­
ki o d n o w i e Akademii Krakowskiej, gdzie o p r ó c z n a u k ścisłych, których naj­
wybitniejszym p r z e d s t a w i c i e l e m był Mikołaj Kopernik, rozkwit przeżywały
nauki s p o ł e c z n e . Wykrystalizowała się w ó w c z a s o d r ę b n a szkoła filozoficzna
z j a s n o o k r e ś l o n ą myślą p a ń s t w o w o - p r a w n ą . Z o w e g o k r ę g u bardziej z n a n a
j e s t jedynie p o s t a ć Pawła W ł o d k o w i c a , k t ó r y o d e g r a ł c z o ł o w ą rolę p o d c z a s
Soboru w Konstancji, na k t ó r y m p r z y p o m n i a ł E u r o p i e , że „wiara nie ma być
z p r z y m u s u " . Jego idee r o z p r z e s t r z e n i ł y się na S t a r y m K o n t y n e n c i e i s t o lat
później, przejęte przez u c z o n y c h z Salamanki, wywołały sprzeciw w o b e c
p r ó b n a w r a c a n i a siłą I n d i a n przez h i s z p a ń s k i c h k o n k w i s t a d o r ó w .
Włodkowic nie był s a m o u k i e m kształconym na odludziu. Był reprezentan­
t e m znaczącego p r ą d u umysłowego, którego c e n t r u m stanowiła Akademia
Krakowska, późniejszy Uniwersytet Jagielloński. Jako najbardziej znaczących
przedstawicieli tego n u r t u wymienić należy Stanisława ze Skarbimierza, Paw­
ła z Worczyna, Macieja z Raciąża, Mateusza z Krakowa, Wawrzyńca z Racibo­
rza, Mikołaja Tempelfelda z Brzegu czy J a n a Ostroroga. Z d a n i e m najwybitniej­
szego
współczesnego
znawcy
piętnastowiecznej
filozofii,
Stefana
Swieżawskiego, Uniwersytet Jagielloński „był jakby wylęgarnią ideału politycz­
nego, który później Erazm z R o t t e r d a m u u z n a za swój. Polska tolerancja i fe­
deracyjna koncepcja Rzeczpospolitej Wielu N a r o d ó w wyrosła z U n i w e r s y t e t u " .
Pogłębione badania nad dziełami „szkoły krakowskiej" ukazują jej własne,
oryginalne oblicze. Charakteryzowały ją między innymi: prymat etyki n a d poli­
tyką, odrzucenie agresji i podbojów, odrzucenie absolutyzmu poprzez związanie
króla p r a w e m i supremację prawa w państwie oraz k o m p l e m e n t a r n o ś ć dobra
społeczności z d o b r e m jednostki. Inspiracje tej myśli są zdecydowanie katolic­
kie, jej zaś głównymi autorytetami byli: św. Tomasz z Akwinu, św. Augustyn,
św. Brygida, Albert Wielki, Jan z Salisbury, Idzi Rzymianin, Franciszek Zabarelli, ale również Arystoteles, Platon czy Cyceron.
Przez m u r y Uniwersytetu w XV w. p r z e w i n ę ł o się wiele osób, k t ó r e zmar­
ły w opinii świętości, na przykład św. Jan z Kęt, bł. Stanisław Kazimierczyk,
ZIMA
9 9 8
21
Szymon z Lipnicy, Ładysław z Gielniowa, Michał Giedroyc, Izaak Boner czy
Michał z Krakowa, których i m i o n a przywołał p o d c z a s j u b i l e u s z u sześćset­
lecia Wydziału Teologicznego J a n Paweł II. J e g o z d a n i e m , byli o n i żywym
p r z y k ł a d e m połączenia posługi m y ś l e n i a z c z y n n ą świętością. W a r t o przyj­
rzeć się bliżej p o s t a c i o m p r z y w o ł y w a n y m przez Ojca Świętego p o d c z a s
ostatniej pielgrzymki i z a s t a n o w i ć n a d a k t u a l n o ś c i ą ich p o s t a w w naszej
dzisiejszej
sytuacji.
Człowiek klęski
Święty Wojciech, zwyczajnie po ludzku, był n i e u d a c z n i k i e m — człowiekiem,
k t ó r e m u nic się nie u d a w a ł o . Jego życie to p a s m o ciągłych porażek. Nie d a n e
mu było zbyt długo piastować godności biskupa, d w a razy w y g n a n o go z Pra­
gi, a w końcu został zabity na ziemiach pruskich, z a n i m na d o b r e rozpoczął
działalność misyjną. Nie pozostawił po sobie żadnych traktatów, reguł, zako­
n ó w czy dzieł odnowicielskich. A j e d n a k to właśnie t e n „człowiek klęski" zo­
stał p a t r o n e m nie tylko Polski, ale całej E u r o p y Środkowej.
Kluczem do zrozumienia postaci św. Wojciecha wydają się słowa Chrystu­
sa, zanotowane w Dzienniczku bł. siostry Faustyny: „Nie za pomyślny wynik na­
gradzam, ale za cierpliwość i t r u d dla m n i e podjęty". Święty Wojciech starał się
jedynie naśladować Jezusa, który podczas swego ziemskiego żywota również
okazał się „człowiekiem klęski". Zabito go przecież w najbardziej upokarzają­
cy sposób, umierał w całkowitej samotności, opuszczony przez wszystkich
uczniów. Nie zostawił po sobie pism, nie założył organizacji. Wiele wskazywa­
ło na to, że zostanie po n i m pustka. A jednak rzeczywistość duchowa, zrod­
zona z tej śmierci, zmieniła oblicze świata.
Już na p r z e ł o m i e II i III w. Tertulian pisał, że k r e w m ę c z e n n i k ó w j e s t na­
sieniem Kościoła. Trzy lata po męczeńskiej śmierci Wojciecha u s t a n o w i o n o
pierwszą m e t r o p o l i ę Kościoła na ziemiach polskich, a w r a z z n i ą jeszcze trzy
diecezje. Chrześcijaństwo z a p u ś c i ł o w Polsce korzenie.
W dzisiejszych czasach, kiedy wydaje się, że katolicyzm traci znaczenie,
że zwycięża cywilizacja m a t e r i a l i z m u i konsumpcji, p o s t a ć Wojciecha jest
wskazaniem, by nie przyjmować m i a r t e g o świata i nie w p a d a ć w p e s y m i z m ,
b o w i e m Bóg A b r a h a m a , Izaaka i J a k u b a nie jest Bogiem statystyk, referen­
d ó w i b a d a ń opinii publicznej. Wojciech j e s t w z o r e m biskupa, k t ó r y nie ka­
pituluje przed d u c h e m t e g o świata, choćby m i a ł t o przypłacić o ś m i e s z e ­
niem, u t r a t ą twarzy w oczach innych, a n a w e t śmiercią. Takich b i s k u p ó w —
wskazuje Ojciec Święty — dzisiaj p o t r z e b a Polsce.
22
FRONDA13/14
ZIMA-1998
23
Europa nostra est
W Krakowie J a n Paweł II powiedział: „Tak jak św. Wojciech m o ż e być uwa­
żany za p a t r o n a organizacji kościelnej w Polsce, tak św. J a d w i d z e s ł u s z n i e
przypisać m o ż n a t y t u ł p a t r o n k i , k t ó r a o t w a r ł a Polskę n a chrześcijańską myśl
europejską. Jakże w y m o w n e są dzisiaj dla n a s te o b y d w a przykłady, kiedy po
latach izolacji w r a c a m y w p e ł n i w zasięg znanej n a m k u l t u r y Z a c h o d u , do
której przecież przez wieki w z n o s i l i ś m y i n a s z e b o g a c t w o . N i e m o ż e m y się
dziś uchylać od podjęcia w s k a z a n e g o n a m k i e r u n k u . Kościół w Polsce m o ż e
ofiarować jednoczącej się E u r o p i e swoje przywiązanie do wiary, swój na­
t c h n i o n y religijnością obyczaj, d u s z p a s t e r s k i wysiłek b i s k u p ó w i kapłanów,
i z a p e w n e wiele jeszcze innych wartości, dzięki k t ó r y m E u r o p a m o g ł a b y sta­
nowić o r g a n i z m pulsujący nie tylko w y s o k i m p o z i o m e m e k o n o m i c z n y m , ale
także głębią życia d u c h o w e g o " .
Marian Z d z i e c h o w s k i nazywał k r ó l o w ą Jadwigę „ s y m b o l e m idei s p o ­
łeczności Bożej (civitas Dei)", „największym w c i e l e n i e m idei stanowiącej na­
sze dziejowe p o s ł a n n i c t w o " . Stefan Świeżawski pisał, że ofiara jej m ł o d e g o
życia legła na o ł t a r z u , z k t ó r e g o wyrosła w s p a n i a ł a koncepcja i d e a ł u Rzecz­
pospolitej Jagiellońskiej.
Jadwiga, p o d o b n i e jak św. Wojciech, całkowicie ofiarowała się Bogu.
Z r e z y g n o w a ł a z obiecywanego jej szczęścia m a ł ż e ń s k i e g o u b o k u m ł o d z i u t ­
kiego W i l h e l m a H a b s u r s k i e g o , a p r z e d ł o ż y ł a n a d n i e g o misję w ł ą c z e n i a Li­
twy do rodziny n a r o d ó w chrześcijańskich. W t e n s p o s ó b z n i k n ę ł o o s t a t n i e
pogańskie p a ń s t w o w E u r o p i e , a t e m u w y d a r z e n i u nie towarzyszył r o z l e w
krwi. ( N a m a r g i n e s i e dodajmy, że W i l h e l m o w i bardziej zależało na k o r o n i e
Jadwigi niż na jej osobie. Gdyby ją kochał rzeczywiście, n i e o p l u w a ł b y jej do
końca życia, tak jak to czynił).
Wszystkie o p i e w a n e przez h i s t o r y k ó w uczynki Jadwigi były w t ó r n e w o ­
bec tego p o d s t a w o w e g o a k t u o d d a n i a się Bogu. W a r t o j e d n a k w s p o m n i e ć
o jej dziełach, nie tylko dlatego, że „wiara bez u c z y n k ó w j e s t m a r t w a " , lecz
również dlatego, że — z d a n i e m Papieża — są o n e r ó w n i e ż dzisiaj dla n a s
drogowskazami.
Spośród wielu dziedzin życia, o k t ó r e troszczyła się K r ó l o w a w y m i e ń ­
my trzy: misję, o ś w i a t ę oraz b i e d o t ę .
Jadwiga zdawała sobie sprawę, że na Polsce, dzięki której d o k o n a ł się
chrzest Litwy, spoczywa szczególna o d p o w i e d z i a l n o ś ć za rozwój chrześci­
j a ń s t w a na ziemiach litewskich. D l a t e g o d b a ł a szczególnie o formację misjo­
narzy. U f u n d o w a ł a r ó w n i e ż b u r s ę dla litewskich kleryków w Pradze, aby
24
FRONDA13/14
m o g ł a kształcić się na t a m t e j s z y m u n i w e r s y t e c i e przyszła elita d u c h o w i e ń ­
stwa Wielkiego Księstwa.
(W misję w s c h o d n i ą z a a n g a ż o w a n y był r ó w n i e ż i n n y ś r e d n i o w i e c z n y
święty, k t ó r e g o Jan Paweł II wyniósł p o d c z a s o s t a t n i e j pielgrzymki do Pol­
ski na ołtarze — J a n z Dukli. Także on rozpoczynał swą edukację w Akade­
mii Krakowskiej.)
Królowa zdawała sobie też sprawę, że wiara, aby m o g ł a p r z e t r w a ć , m u ­
si być z a k o r z e n i o n a w k u l t u r z e . M u s z ą p o w s t a w a ć chrześcijańskie i n s t y t u ­
cje, szkoły, uniwersytety, aby cywilizacja miłości m o g ł a zataczać coraz szer­
sze kręgi. Dlatego Jadwiga zrzekła się wszystkich swoich k o s z t o w n o ś c i , byle
przywrócona z o s t a ł a ś w i e t n o ś ć A k a d e m i i Krakowskiej.
Wreszcie, Jadwiga była p r o m o t o r k ą tego, co dzisiaj n a z y w a m y „opcją na
rzecz u b o g i c h " . Z n a n e są jej liczne d a r o w i z n y oraz fundacje dla najbiedniej­
szych m i e s z k a ń c ó w Krakowa, którzy j u ż za życia uważali ją za świętą.
Taka jest p o d s t a w o w a n a u k a płynąca z kanonizacji królowej — najpierw
zawierzenie się Bogu, a p o t e m misja, k t ó r a m o ż e przybierać r ó ż n e p o s t a c i .
Po pierwsze: Kościół w Polsce, który posiada duży potencjał wiary, cierpi
na niedostatek duchowości misyjnej. Dla p o r ó w n a n i a : Kościół w Hiszpanii
liczy tylu s a m o wiernych, a j e d n a k wysyła na misje dziesięć razy więcej osób.
Oczywiście, wynika to z tradycji historycznych: to Hiszpanie chrystianizowali wielkie obszary Ameryki Południowej czy Azji P o ł u d n i o w o - W s c h o d n i e j ,
a w Argentynie czy na Filipinach do dziś m ó w i się po hiszpańsku. Dla Pola­
ków zaś n a t u r a l n y m t e r e n e m misyjnym m o g ą być d a w n e ziemie Rzeczpospo­
litej, tym bardziej że kilkadziesiąt lat sowieckiego k o m u n i z m u poczyniło t a m
olbrzymie spustoszenia d u c h o w e , a księża są tak nieliczni, że nierzadko w p o ­
jedynkę m u s z ą obsługiwać kilkadziesiąt miejscowości.
Także postaci pięciu Pierwszych M ę c z e n n i k ó w Polskich — Benedykta,
Jana, M a t e u s z a , Izaaka i Krystyna — k t ó r y c h J a n Paweł II k a n o n i z o w a ł
w Gorzowie Wielkopolskim, m ó w i ą o p o t r z e b i e misyjności. Los owych ere­
mitów, którzy ściągnęli do Polski z r ó ż n y c h s t r o n świata, pokazuje, że Ko­
ściół jest w s p ó l n o t ą p o n a d n a r o d o w ą , u n i w e r s a l n ą , a n a r o d y w z a j e m n i e m o ­
gą ubogacać się d u c h o w o .
Po drugie: p o w s t a n i a społeczności chrześcijańskiej, czy też (używając
terminologii papieskiej) cywilizacji miłości, nie zadekretuje się o d g ó r n i e
przez jakiś akt państwowy. M u s i o n a p o w s t a w a ć w s p o s ó b naturalny, orga­
nicznie, m u s i zakorzeniać się w lokalnej tradycji, w sferze kultury. Bez zakła­
dania różnych instytucji — fundacji, instytutów, dzieł, redakcji, stowarzy­
szeń, szkół, a n a w e t u n i w e r s y t e t ó w — chrześcijaństwo p r z e s t a n i e odgrywać
ZIMA
19 9 8
25
rolę kulturotwórczą i zostanie skazane na prywatność, a z c z a s e m — na za­
niknięcie. Dlatego dziś naszą troską p o w i n n o być przesycanie ideałami e w a n ­
gelicznymi publicznego w y m i a r u życia.
Po trzecie: to, co zawsze było częścią p o s ł a n n i c t w a Kościoła, czyli troska
0 ubogich, zostało w ostatnich czasach p r z e d s t a w i o n e przez lewicową propa­
gandę jako „wynalazek lewicy". Grzech zaniedbania w tych sprawach z pew­
nością obciąża wielu ludzi Kościoła. Nie zmienia to j e d n a k faktu, że wielkie
dzieło chrystianizmu, jakim jest p o m o c niesiona najbiedniejszym, z czasem
z a u t o n o m i z o w a ł o się, o d e r w a ł o się od swojej pierwotnej rzeczywistości d u ­
chowej, a w końcu n a w e t obróciło się przeciwko niej. Przykład Matki Tere­
sy — która powtarzała, że najważniejszym a s p e k t e m p o m o c y okazywanej lu­
dziom biednym jest d o p r o w a d z e n i e ich do C h r y s t u s a — pokazuje, że opcja na
rzecz ubogich m o ż e być również formą działalności misyjnej.
Kiedy tu przybyłeś?
Podczas ostatniej pielgrzymki do Polski Jan Paweł II m ó w i ł o wierze w s p o s ó b
bardzo prosty i konkretny. We Wrocławiu zacytował pytanie u c z n i ó w do Jezu­
sa z Ewangelii św. Jana: „Rabbi (Nauczycielu), kiedy tu przybyłeś?". I dodał:
„Tak pytali ludzie szukający Jezusa po c u d o w n y m r o z m n o ż e n i u chleba. Tak
również i my pytamy Jezusa dzisiaj we Wrocławiu... A C h r y s t u s n a m o d p o ­
wiada: «Przybyłem, gdy wasi przodkowie przyjmowali chrzest, za czasów Mie­
szka I i Bolesława Chrobrego, gdy biskupi i kapłani zaczęli sprawować na tej
ziemi wielką tajemnicę wiary, która gromadziła w j e d n o wszystkich złaknionych
p o k a r m u dającego życie wieczne». I tak C h r y s t u s przybył do Wrocławia przed
z górą tysiącem lat, gdy tutaj rodził się Kościół, a Wrocław stał się stolicą bi­
skupstwa, jednego z pierwszych na ziemiach piastowskich".
I tak jak powiedział Bóg do Mojżesza: „Ja j e s t e m Bóg A b r a h a m a , Bóg Iza­
aka, Bóg Jakuba", jak powiedział: „Jestem Bogiem żywych, a nie u m a r ­
łych" — tak m ó w i dziś do n a s : „Ja j e s t e m Bóg Wojciecha, Bóg Jadwigi, Bóg
Stanisława", zaś Wojciech, Jadwiga i Stanisław nie są umarli, lecz żywi i orę­
dują za n a m i przed t r o n e m Bożym. J e s t e ś m y b o w i e m — z a r ó w n o Kościół, jak
1 n a r ó d — w s p ó l n o t ą żyjących tutaj i tych, co odeszli, lecz nie zostawili n a s
samych. Zostawili n a m nie tylko swą spuściznę, d u c h o w ą i materialną, lecz
również są n a m d o s t ę p n i jako osoby, jako d u s z e n i e ś m i e r t e l n e , w świętych
obcowaniu. Są tak konkretni, jak Jezus, który przyszedł do Wrocławia, jak
M a t k a Boża, która m ó w i ł a w Licheniu: „Będę chodziła m i ę d z y w a m i , b ę d ę
was bronić, b ę d ę w a m pomagać, przez w a s p o m o g ę ś w i a t u " . N i e j e s t e ś m y
26
FRONDA13/14
sami — j e s t e ś m y częścią n a d p r z y r o d z o n e j
społeczności:
pielgrzymującej,
cierpiącej i triumfującej. J e s t e ś m y M i s t y c z n y m Ciałem, k t ó r e g o g ł o w ą jest
C h r y s t u s . „Przechowujemy zaś t e n skarb w naczyniach glinianych, aby z Bo­
ga była o w a p r z e o g r o m n a m o c , a nie z n a s . Z e w s z ą d z n o s i m y cierpienia, lecz
nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w n i e d o s t a t k u , lecz n i e rozpaczamy;
znosimy prześladowania, lecz n i e czujemy się o s a m o t n i e n i ; obalają n a s na
ziemię, lecz n i e giniemy... uchodzący za oszustów, a przecież p r a w d o m ó w n i ,
niby nieznani, a przecież d o b r z e znani, niby umierający, a o t o żyjemy, jakby
karceni, lecz n i e uśmiercani, jakby s m u t n i , lecz zawsze r a d o ś n i , jakby u b o ­
dzy, a j e d n a k wzbogacający wielu, jako ci, którzy nic nie mają, a posiadają
wszystko".
SONIA SZOSTAKIEWICZ
Taktyka Postępu została wypracowana, jak się okazuje,
przed wiekami. Dla Skargi i Śmigleckiego taktyka ich prze­
ciwników jest nieustanną „walką o pokój", ciągłym strasze­
niem wojną wszystkich ze wszystkimi; dzięki tej taktyce —
widzą to wyraźnie obaj polemiści — królestwo Postępu
z wolna, lecz nieustannie się rozszerza. Wołają RSRNyM
powiada Śmiglecki, a rozpętali wojnę.
Kościół,
reformaFMa,
GLDORJ
s
KRZYSZTOF
KOEHLER
K Ą D W I E M , że niekiedy nie w o l n o się cofać? Kto z a p e w n i m n i e , że
cofając się — zakłamię p r a w d ę ? Kto ubezpieczy m n i e i p o d p o w i e ,
że mój sprzeciw n i e jest z b u d o w a n y na pysze? Skąd m o g ę wie­
dzieć, ż e P r a w d a j e s t z e m n ą , b o n i e m a d w ó c h r ó ż n y c h p r a w d ,
więc m u s z ę Jej bronić, ile sil i zdolności we m n i e ? J a k sobie pora­
dzić z chrześcijańską m i ł o ś c i ą bliźniego i walką o p r a w d ę ?
Stare pytania. Oczywiste, k a t e c h i z m o w e o d p o w i e d z i , ale w ł a ś n i e o n e
wracają do m n i e , kiedy czytam teksty, k t ó r y c h n i k t n i e czytał chyba od daw­
na.
1
Teksty, ś m i a ł o p o w i e d z i e ć m o ż n a , n i e - d o - c z y t a n i a , zwłaszcza dzisiaj.
Teksty, k t ó r e w jakże t r u d n y m świetle stawiają ich a u t o r ó w .
Co więc chcę zrobić? Przywołać do istnienia z powodzi wieków dwie oso­
by, dwóch autorów tekstów najgłębiej kontrreformacyjnych: Piotra Skargę SJ
28
FRONDA
13/14
i Marcina Śmigleckiego SJ, i ich artykuły wymierzone w perłę „eksportową" Pol­
ski XVI w. — nasz powód do dumy, naszą tarczę, którą często s a m się zasłaniam
tutaj, za oceanem, kiedy mi zarzucają tradycyjny polski antysemityzm i tradycyj­
ną polską nietolerancję; perłę pereł — tolerancję religijną w Rzeczpospolitej,
uroczyście ogłoszoną w 1573 r. uchwałą Konfederacji Warszawskiej.
Czemu to robię? Bo zadałem te pierwsze pytania i chciałbym na nie sobie
odpowiedzieć, jak m o c n o tylko się da: najbardziej naiwnie, najprościej, bo to
chyba trzeba tłumaczyć jak najprościej. Nie robię tego, by zaszkodzić wizerun­
kowi, szczególnie pierwszego z autorów, Piotra Skargi. Już słyszałem takie opi­
nie, że te tematy, które niekiedy poruszał Skarga, należałoby zostawić w spoko­
ju, bo to był święty człowiek, i że kiedy do tych t e m a t ó w się zabierzemy,
ubrudzimy go, a dodatkowo jeszcze d a m y a r g u m e n t y jego przeciwnikom; że
właśnie te tematy, które czasami poruszał, są przeszkodą na drodze do jego pro­
cesu beatyfikacyjnego; że to są jakieś odpryski słabości na wizerunku wielkiej
duszy, wspaniałomyślnej, dobrej, otwartej, ale i stanowczej zarazem. Więc lepiej
by było zamilczeć i akurat za to się nie zabierać. Nie przywołuję tych opinii, by
wydać świadectwo własnej intelektualnej dzielności w podejmowaniu tematów,
które papa Michnik określił m i a n e m „myślenia przeciwko sobie". Nie myślę
przeciwko sobie: nie zasępiam się boleśnie nad swoimi, czy też nie swoimi sła­
bościami. Chcę zrozumieć Skargę, a mój spryt, czy też dzielność m n i e nie ob­
chodzą. Tutaj się trochę różnię od Michnika. Pamiętam bowiem jego bolesne
czytanie, kiedyś, d a w n o t e m u , w kościele D o m i n i k a n ó w w Krakowie, tekstu
0 antysemityzmie św. Maksymiliana Marii Kolbego. Jeżeli m o ż n a myślenie i roz­
ważanie traktować jako popis odwagi i sprawności — popis, popis po p r o s t u —
to t a m byłem tego świadkiem. A ja nie chcę się popisywać. I nie chcę zrobić
krzywdy Skardze. Chcę się dowiedzieć.
Jak m o ż n a o tym mówić dzisiaj, kiedy proces wielkiego ekumenicznego
zbliżenia otacza nas ze wszystkich stron, kształtuje naszą wrażliwość, przyciąga
uwagę? Jest pochwalany i zbożny, wskazując na to, że to właśnie przeciwnicy
Skargi i Śmigleckiego — ci, co bronili zasad tolerancji jak niepodległości — mie­
li rację. Historyczną rację; natomiast przeciwnicy tolerancji historycznie prze­
grali, bo ich argumenty rozwiał wiatr. O t ó ż nie: żaden z a r g u m e n t ó w ani Skar­
gi, ani Śmigleckiego nie przestał istnieć i znaczyć przez to, że dzisiaj jesteśmy
zaprogramowani na tolerancję. Bowiem ani Skarga, ani Śmiglecki nie walczyli
przeciwko tolerancji. Oni pierwsi — być m o ż e my dzisiaj m o ż e m y się tego od
nich nauczyć — zorientowali się, na czym polega manipulowanie tym pojęciem.
1 jak m o ż n a je wykorzystać, by obezwładnić przeciwnika, wytrącając mu z ręki
broń logicznej argumentacji.
Z I M A 1 9 9 8
29
I
HOUSTON CHRONICLE, SATURDAY, F E B . 7, 1 9 9 8
KOLUMNA: RELIGIA
CO WIEMY, A CZEGO NIE WIEMY O RAJU
Kiedy dziadek siedmioletniej Jessiki Biven umarł w 1996 r., dziewczynka napisała list do Pa­
na Boga: „Proszę, dobry Boże, powiedz mojemu Dziadkowi, że tęsknię za nim". Dla Jessiki
nie było kwestią wątpliwości, że jej ukochany Dziadziuś jest w Niebie. Ale kiedy Jessika do­
rośnie, dowie się, że pojęcie Nieba i tego, kto się tam dostanie, a kto nie, jest znacznie bar­
dziej skomplikowane. Kiedy ktoś pyta Przewielebnego Thomasa Richstattera, franciszkanina
i profesora teologii, o to, jak dostać się do Nieba, jego odpowiedź jest zwykle pytaniem: „Ja­
ki jest w tej właśnie chwili procentowy stosunek tych, którzy są w Niebie, do tych, którzy są
w piekle?" — pyta. I dodaje: „To, jak odpowiesz, powie ci co nieco o tym, jak postrzegasz
Boga". A co z innym czekającym nas przeznaczeniem, z piekłem? Richstatter przychyla się do
poglądu, iż jest to bardzo poręczny sposób zastraszania: miejsce, gdzie tak naprawdę nikt nie
dociera, lecz wystarczająco przeraźliwe, by trzymać nas w ryzach posłuszeństwa.
!!!!!!!!! PRZYŁĄCZ SIĘ DO NAS !!!!!!!!!
ECKANKAR: RELIGIA ŚWIATŁA I BRZMIENIA BOGA!!!
Niedziela, 8 lutego, 11 00-12 30: Sny i wewnętrzne źródła prawdy —
program dla młodzieży w wieku dziesięciu-dwunastu lat, dzieci — od dwóch do jede­
nastu lat.
ZJEDNOCZONY KOŚCIÓŁ PÓŁNOCNEGO HOUSTON obok autostrady 249
Przewielebni Barbara i Gene Smith (zdjęcie).
ZACHODNI HOUSTON CENTRUM CHRZEŚCIJAŃSTWA
Niedziela, 9°°: szkółka niedzielna.
Pastorzy: Jack i Jean Pidgeon (zdjęcie).
CHRZEŚCIJAŃSKA ŚWIĄTYNIA ZGROMADZENIA BOŻEGO
Przewielebny O. C. Bates — pastor
PIERWSZY KOŚCIÓŁ CHRYSTUSA: SCJENTOLODZY
Porządek nabożeństw (zapewniona opieka nad dziećmi):
Niedziela, 11ƒƒ — Msza po angielsku;
30
FRONDA
13/
Niedziela, 9"' — Msza po hiszpańsku;
Środa, 19 0 0 — angielsko-hiszpańskie Spotkanie Świadectwa.
Czytelnia: Pon., Wt., Czw., Piąt. 1000-13 i 0 .
UCZNIOWIE JEZUSA
POWIEDZIANO: BUDUJ MOSTY.
Duchowo — Wspólnotowo — Kulturalnie.
ŁASKA: SPOŁECZNY KOŚCIÓŁ
Przyjdź jaki jesteś — będziesz pokochany!!!
PIERWSZY ZJEDNOCZONY
KOŚCIÓŁ METODYSTÓW
Uczniowie Przyczyniają Uczniów
Dr Wiliam Hinson — pastor;
po informacje zadzwoń: 7 1 3 - 6 5 2 - 2 9 9 9 .
Adres: www.firstmethodist-houston.org.
KATOLICKI KOŚCIÓŁ ŚW. VINCENTA A PAULO
Msze codzienne: 6 4 . 12 .
Sobota — spowiedź 3 4 3 0 pm.
PAPIEŻ POWIEDZIAŁ: ZAPOMNIJCIE O T Y M , ALE POSZUKUJĄCY
DOMAGAJĄ SIĘ PRZYZNANIA KOBIETOM PRAWA DO BYCIA KSIĘŻMI
Z wzrastającą irytacją papież Jan Paweł II i watykańska organizacja pilnująca czystości
doktrynalnej pozostaje przy swoim i podkreśla, że Kościół katolicki nie ma władzy, by
zezwolić kobietom być księżmi. Lecz amerykańscy teologowie katoliccy nie ustają
w próbach podważenia tej spornej kwestii. Katolickie Towarzystwo Teologiczne Ameryki
ogłosiło po ponad rocznych studiach Pisma Świętego i Tradycji, że ma poważne wątpli­
wości co do kwestii nieomylności papieskiej w tych sprawach. Rada Towarzystwa Teolo­
gicznego, która składa się z ponad dziewięciuset profesorów studiów religioznawczych
i teologii, podjęła uchwałę powyższej treści w listopadzie. „Dokument ten wypływa
z opacznego rozumienia funkcji teologów w dzisiejszym Kościele, którzy przyznają sobie
prawo sądzenia nauczania Papieża i Magisterium Kościoła" — oponuje bp John J. Myers.
Biskup zachęca teologów, by nieco bardziej przejęli się modlitwą Pisma Świętego: „Pa­
nie, [ja] wierzę, dopomóż mojej niewierze". Lecz John M. Nuth, profesor teologii w John
Carroll University w Heights, Ohio, jest przekonany, iż stanowisko Myersa to pogląd zde­
cydowanej mniejszości, nawet pośród członków episkopatu Kościoła katolickiego Stanów
Z I M A 1 9 9 8
31
Zjednoczonych. „Wielu biskupów znalazło się teraz w bardzo delikatnej sytuacji po opu­
blikowaniu naszego sprawozdania" — podsumowuje Nuth.
GAZETKA PARAFIALNA, 1 lutego 1 9 9 8
St. Vincent de Paul Catholic Church
Z KAZALNICY
Pan powiedział: „Nim cię stworzyłem w żywocie twej matki, znałem cię; nim się naro­
dziłeś, wyznaczyłem cię". Zawsze słuchaj Starego Przyjaciela.
Moi drodzy w Chrystusie Panu!
Wydaje się, że wielu ludzi jest „świadomych" nauczania Pana, ale wielu z tych właśnie lu­
dzi odrzuca Jego nauczanie, kiedy sprzeciwia się ono ich życiu. Nauczanie Kościoła jest nie­
zmienne. Opiera się ono na tym, czego uczył Pan i o czym zaświadczył. Prorocy Starego Te­
stamentu byli w czasie swej życiowej misji dosyć nielubiani przez tych, którzy rządzili
Izraelem. Tragedia, która dotyka boleśnie nasz kraj i rząd, polega na tym, że nasze dzieci,
nawet te najmłodsze, poddawane są różnym zewnętrznym naciskom. Proszę Was, rodzice,
przebywajcie z Waszymi dziećmi jak najwięcej i uczcie ich wartości. Nie ignorujcie Waszych
dzieci; tak wiele krzywdy może im się zdarzyć, gdy pozostawicie je samym sobie.
Nauczajcie dzieci o uczciwości, prawdzie i o tych ideałach, na których wzniesiona została
nasza ojczyzna; są to te same ideały, które Kościół głosił od wieków. Może ktoś powiedzieć:
to jest ostatni moment. Tak. Nie zostawiajcie tego innym, by nauczali Wasze dzieci: Wy je­
steście pierwszymi i najlepszymi ich nauczycielami w sprawach wiary.
GAZETKA PARAFIALNA, 8 lutego 1 9 9 8
St. Vincent de Paul Catholic Church
Z KAZALNICY
Bóg nie żąda od was, byście odnosili sukcesy. Bóg chce od was, byście byli wierni.
Przedłóżcie wasze powołanie nad karierę.
Drodzy moi!
Dawno minęły już dni, kiedy katolicy mogli pozostawić zadanie ewangelizacji księżom i za­
konnikom. Każda ochrzczona osoba jest wezwana do specjalnego połączenia z Bogiem.
Gdziekolwiek Bóg umieścił każdego z nas, tam musimy prowadzić naszą działalność misjo­
narską. Do każdego z nas. którzyśmy zostali wezwani, jak Izajasz, Piotr czy Paweł, także do
tych, którzy zostali powołani do specjalnej służby w Kościele, do wszystkich ochrzczonych,
Jezus mówi: „Nie lękaj się". Te słowa dodają odwagi, by odpowiedzieć na Jego głos. Gdyż
32
FRONDA13/14
to Bóg Sam osobiście nas wzywa i pozostaje razem z nami w naszej służbie. Gdyby każdy
z nas czynił Jego wolę w swoim życiu, wyobraźcie sobie, jak ten świat mógłby wyglądać.
Nie mam zamiaru mówić o marzeniach: każdy z Was może przyczynić się do tego, by
Królestwo Boże stało się naszą rzeczywistością. Dodaj nam odwagi i mądrości, byśmy umie­
li pełnić Twoją wolę. Niech Was Bóg błogosławi.
MONSIGNORE JAMES JAMAIL
II
Więc j e d n a k toczy się walka. Toczą się z m a g a n i a . Ale co, b ę d ę wciąż o to py­
tał, co zakłada, co w a r u n k u j e t o , że n i e m o ż n a się cofnąć; przyzwolić, zgo­
dzić się „ p o d p e w n y m i w a r u n k a m i " na jakiś k o m p r o m i s ? Bo w k o ń c u żyje­
my — t u , na Z i e m i — z i e m s k i m życiem i p r a w a t e g o z i e m s k i e g o życia
wielce się odciskają n a naszych p o s t ę p k a c h . Kto j a k o ś t o w a r u n k o w a ł ? Kto
zapewniał, że w obliczu p o s z u k i w a n i a Prawdy, m o ż n a się mylić, błądzić,
upadać, ale n i e w o l n o rezygnować, n i e w o l n o n i e dociekać?
Podjęcie dziedzictwa antyku, jego filozofii, było na s a m y m początku. Podję­
cie zadania, jakiemu służyli przed wiekami Platon i Arystoteles, t e n drugi m o ­
że szczególnie, którzy postawili wielkie veto sofistyce — negującej istnienie, czy
też istotność prawdy, wprowadzającej relatywizm z a r ó w n o prawd, jak i warto­
ści. To oni właśnie — Arystoteles i Platon — postanowili wrócić do korzeni Gre­
cji i odbudować jej podstawową teologię, czyli antropologię pierwotną, zakłada­
jącą bliskość Bóstwa, albo też wprost wywodzącą człowieka od Bóstwa. Ale to
mało: teologia grecka, bo tak określa ten kierunek myślenia Werner Jaeger, 2 po­
jawiła się jako sprzeciw wobec relatywizmu sofistów; ale zarazem o w a teologia
była racjonalna, posługiwała się językiem dialektyki, postanowiła b o w i e m nie
bawić się w iluminacje, ale zejść do przeciwnika i zetrzeć jego racje na jego grun­
cie — pokonać go jego własną bronią. Zasadą więc był sprzeciw; ale zarazem jas­
ność wywodu i wyzwanie, dzielność. Walka toczyła się na gruncie dyktowanym
przez przeciwnika. To był ten wzór, do którego — chwała Bogu — o d w o ł a ł o się
chrześcijaństwo, do którego odwołali się chrześcijanie wywodzący się z helleń­
skiego świata kultury, gdzie zasadą wychowawczą stała się po wielkich p o d b o ­
jach Aleksandra Wielkiego enkyklios paideia, czyli pewien wzorzec ustanawiający
retorykę, gramatykę i logikę absolutnymi p o d s t a w a m i edukacji. Stąd więc, z tej
szkoły, wywodzili się Apologeci; ci, którzy używając greckiego języka i greckiej
logiki, musieli udowodnić, że chrześcijaństwo nie jest barbarzyńskim wymy­
słem niepiśmiennych pariasów z przedmieść; ci sami, którzy wskazując na pew­
ne podobieństwa myśli chrześcijańskiej z filozofią grecką, szukali w t y m fakcie
ZIMA- 1 9 9 8
33
taktycznej ochrony przed prześladowaniami. Z n o w u zasadą stała się o b r o n a na
terenie przeciwnika, pokonywanie go przez przekonywanie jego w ł a s n y m języ­
kiem. „Niektórzy ludzie mówią, że odnaleźli prawdę; drudzy twierdzą, że nie­
możliwe jest, aby prawda była osiągnięta; a jeszcze inni twierdzą, że jej szuka­
ją..." — charakteryzował d u c h o w ą atmosferę p r z e ł o m u II i III w. po Panu
naszym Sekstus Empiricus. Tych pierwszych określa Sekstus Empiricus jako
„następców Arystotelesa i Epikura, i stoików". I to właśnie oni tworzyli — j e g o
zdaniem — zręby dogmatycznej budowli Kościoła w sporze r o z u m u oświecone­
go wiarą z całym światem. Czy było im łatwo? „Oni byli — pisze Werner Jaeger — z konkretnego p u n k t u widzenia bliżej najwyższych osiągnięć greckiej
kultury klasycznej z czasów, kiedy Arystoteles poszukiwał naukowego wyraże­
nia swojej platońskiej wiary, która była zaszczepiona w jego sercu w latach
wczesnej młodości. Oni bardziej niż ci chrześcijańscy ekstremiści, [...] którzy
szli tak daleko w potępieniu cywilizacji greckiej, iż uważali, że chrześcijaństwo
było i p o w i n n o pozostać obcą, barbarzyńską wiarą i że właśnie to, iż jest zupeł­
nie odmienne, decyduje o jego przewadze nad kulturą hellenistyczną." Nie, nie
było im łatwo. „Nie dopuszczać wykształconych, mądrych, roztropnych, bo te­
go typu rzeczy uważamy za złe. Za to ktokolwiek jest ciemny, nieinteligentny,
niewykształcony, ktokolwiek jest prostakiem — niech będzie zaproszony i do­
brze przywitany. [...] Boć filozofia tego świata jest g ł u p s t w e m u Boga. [...] Za­
miast logicznego wywodu, lepiej przedstawcie żywych świadków s ł ó w i c u d ó w
czynionych przez Jezusa Chrystusa" — cytuje sarkastycznie Celsus opinie
współczesnych sobie.
Gra, pasjonująca, odbywała się zresztą nie tylko pomiędzy tymi d w o m a
grupami. Była jeszcze w chrześcijaństwie p i e r w o t n y m cała g r o m a d a myślicieli,
którzy dotarli do „religii Jezusa" od strony hellenistycznych teozofii różnego
rodzaju; którzy otarli się o n o e p l a t o n i z m i pitagoreizm; którzy zachwyceni fi­
lozofią spekulatywną, nie zamierzali jej porzucić po konwersji. Gnostycy, m i ł o ­
śnicy sylogizmów i hipotez, w których poglądach „tendencja, by uważać idee
abstrakcyjne za substancję przeważającą n a d realnym i s t n i e n i e m " znalazła
swoich wyznawców, i „ludzie prości", uważający, że „filozofia została wprowa­
dzona do ludzkiego życia po to, by je zniszczyć" (Klemens Aleksandryjski) —
oni wyznaczali teren, po którym poruszali się ci, k t ó r y m intelektualną potycz­
kę ze światem dyktował Chrystus, ale zwyciężać pozwalał Arystoteles. Więc
nie: credo ąuia absurdum, lecz: credo ut intelligam. Ścieżka, k t ó r ą w średniowieczu
będzie najmocniej stąpał ten, który w sporze z prawie całym współczesnym so­
bie, inteligentnym światem z n o w u zaczął czytać Arystotelesa; walcząc o Filo­
zofa — jak pisał — przeciwko jego arabskim k o m e n t a t o r o m , ale i delikatnie
34
FRONDA13/14
spierając się ze szkołą augustiańską: św. Tomasz z Akwinu,
Doktor Kościoła.
W tej tradycji widziałbym odpowiedź na nurtujące
m n i e tutaj, w H o u s t o n pytania o to, jak m a m się bronić
i „do jakiego stopnia" m a m się sprzeciwiać. Osaczony
przez chorobę świata: pluralizm, wielo-możność; prze­
glądający
niedzielny
dodatek
religijny,
gdzie
swoje
wszechstronne duchowe usługi ofiarowuje sto pięć­
dziesiąt pięć Kościołów, w tym tylko jeden mój, kato­
licki; słuchający kazań o. Jamaila, ale wyobrażający so­
bie, że w tym samym m o m e n c i e stu pięćdziesięciu
czterech pastorów i innych osób „oświeconych"
mówi pewnie p o d o b n e rzeczy; czytający sio­
strę Faustynę, która opowiada o tym, jak to
umierała obok niej w sanatorium jakaś
Żydówka i jak bardzo ona — siostra Faustyna — chciałaby ją
ochrzcić, ale że ciągle jest przy niej rodzina, nie m o ż e tego zrobić, więc nama­
wia siostry posługujące, by wykorzystały najlepszy m o m e n t , kiedy tylko chora
będzie sama. I niepokoi się, zza ściany, bo u umierającej ciągle są jej najbliżsi,
ale wreszcie, kiedy nadchodzi agonia, rodzina rozbiega się w płaczu w poszuki­
waniu lekarza lub jakiejś siostry i chwilowo — trwało to m o m e n t , chwilę, se­
kundę nieuwagi — umierająca zostaje sama, i jedna z sióstr daje jej szybki
chrzest. Zaraz p o t e m wraca rodzina, ale jest już za p ó ź n o . Żydówka zmarła
ochrzczona, a siostra Faustyna widzi jej rozradowaną, piękną duszę wędrującą
do Boga na wysokościach. Chrześcijańską duszę.
Jak ta praca wygląda stąd? Jak ta p r a c a wygląda z p e r s p e k t y w y k o ń c a
XX w.? Czy siostra F a u s t y n a (w k o ń c u O n a t e g o nie z r o b i ł a osobiście, ale
m i a ł a w t y m czynie udział jako sprawczyni całej akcji) p o s t ą p i ł a s ł u s z n i e ?
Działając na n i e ś w i a d o m e j osobie, k t ó r a m o ż e niczego bardziej nie wielbi­
ła, jak swojej s t a r o t e s t a m e n t o w e j wiary, i całe życie była jej w i e r n a ? Ale gdy­
by tak myśleć, m o ż e Skarga p o w i n i e n był siedzieć cicho? M o ż e w i n i e n śpie­
wać pieśń Jesteśmy dziećmi jednego Boga albo jakąś d a w n ą wersję We are the
world i cieszyć się, że tak wiele jest możliwości ludzkiego zbawienia. Ten
tak, t e n m o ż e tak, ów inaczej. Ten m ó w i tak, ów mu się sprzeciwia, ale cóż
z tego. Wszystko j e d n o . Dziś u scjentystów, j u t r o u baptystów, za tydzień
u luteranów, p o t e m w Kościele a m e r y k a ń s k i m ? P o t e m m o ż e w świątyni bo­
gini Kali? Jak powiedzieć w p r o s t , co m n i e t a k b a r d z o dotyka: j e s t s t o pięć­
dziesiąt pięć Kościołów, ale tylko j e d e n jest m ó j . To znaczy: tylko j e d e n ma
Z1MA-1998
35
depozyt wiary. Reszta nie. J e d n a jest Prawda. I d w ó c h p r a w d być n i e m o ż e .
Jak to mówili A r y s t o t e l e s i św. Tomasz?
Nie jest więc tak, że wszystko wolno. Ale dlaczego? Co daje mi prawo do
nie zgadzania się? Co wymusza na m n i e obowiązek sprzeciwu, dyskusji, pole­
miki i obrony? Co?
III
Rzecz pierwsza: czy Skarga i Smiglecki są przeciwnikami tolerancji religijnej?
Czy — jak to powiadali ich przeciwnicy — s ł o w o ich „krwią p a c h n i e " ? M a m
przed sobą n o t a t k i z lektury trzech tekstów: ks. Skargi Proces confederaciej (wy­
dany bez nazwiska ani miejsca d r u k u w roku 1595) oraz Discurs na confoederacia (Kraków 1615), a także ks. Marcina Smigleckiego Absurda Synodu Toruń­
skiego, który mieli Ewangelicy w Toruniu R.P. 1595 Mensę Augusto i teraz do druku
podali (Kraków 1596).
Tak Smiglecki, jak i Skarga zaczynają od języka p r a w Rzeczpospolitej.
Ich teksty są reakcją na w y d a n e d r u k i e m u c h w a ł y S y n o d u T o r u ń s k i e g o —
zjazdu r ó ż n o w i e r c ó w w Toruniu.
Według Smigleckiego (według Skargi jeszcze wyraźniej w i n n y m miej­
scu — w Kazaniach sejmowych) zjazdu szlachty różnowierczej, delikatnie rzecz uj­
mując, nie da się opisać językiem ówczesnego prawa Rzeczpospolitej. Powołu­
jąc się na ustawy prawne Królestwa, ks. Marcin powiada: „Wedle praw
Rzeczpospolitej naszej żaden z sejmów ani zjazdów składać się nie m o ż e k r o m
dozwolenia królewskiego albo Rzeczpospolitej; inaczej byłyby w r o t a do wszel­
kiej swawoli i b u n t ó w " . Skarga, wychodząc z tego samego p u n k t u , pyta jeszcze
dosadniej: czy czasem nie chcą różnowiercy, zwracając się w uchwałach synodu
o specjalne przywileje, stworzyć z siebie jeszcze j e d n e g o stanu w państwie —
który nie byłby ani szlachecki, ani mieszczański, tylko różnowierczy, czyli ufun­
dowany nie na zasadzie „społecznej", ale na zasadzie wyznawczej? Na coś takie­
go nie chce się zgodzić, gdyż — słusznie — widzi w tym zagrożenie dla stabili­
zacji
państwa,
upolitycznienie
kwestii
wyznania
i,
w
konsekwencji,
niebezpieczeństwo wojen religijnych. Dalej. Odpowiedź na zarzut, iż przecież
katolicy mają swoje synody biskupów, więc niezrozumiałe są ich pretensje zaka­
zujące paralelnych synodów p r o t e s t a n t o m , również wynika z przyjętych praw:
synody dotyczą stanu duchownego, odprawiają się w obrębie tego stanu. D o ­
datkowo Smiglecki radzi przeciwnikom zajrzeć do legislatuiy Królestwa i t a m
dokładnie przestudiować wielowiekową pracę legislacyjną, regulującą zakres
praw i obowiązków synodów biskupich. Zarzut zaś, że był to przecież synod
36
FRONDA
13/14
także duchownych, odpiera w ten sposób, iż wskazuje na obecność podczas sy­
n o d u osób świeckich, więc w konsekwencji triumfalnie ogłasza, że raczej nie na­
leżałoby obu tych zgromadzeń porównywać ze sobą, bo ich nie tylko prawna,
ale i, że tak powiem, ontologiczna podstawa jest zupełnie inna.
Ani Skarga, ani Smiglecki zresztą nie są zbyt napastliwi, choć sądzę, że nie­
co kontrowersyjnie zabrzmią tezy tego pierwszego, odnoszące się do zagadnie­
nia karania różnowierców. Przypatrzmy się dokładanie r o z u m o w a n i u Skargi, bo
być m o ż e to właśnie o tych tezach m ó w i o n o , że jego m o w a „krwią p a c h n i e " .
W swoim wywodzie z Procesu Piotr Skarga wychodzi od tradycyjnej dok­
tryny wyjaśniającej cele państwa, jego zadania. Te trzy cele z dawien dawna,
sformułowane przez Arystotelesa, a rozwinięte w katolickiej nauce o p a ń s t w i e
przez św. Tomasza, są doskonale znane. P a ń s t w o więc jest po to, aby „każdy
w pokoju był i przy swoim się ostawał" — bo zadaniem jego jest strzec poko­
ju pomiędzy obywatelami i zapewniać im nienaruszalność własności; „by pod­
danych do cnót i obyczajów sposobiło" — bo zapewnić ma w s z e c h s t r o n n y roz­
wój swoich obywateli, przede wszystkim rozwój, że się tak wyrażę, moralny,
pielęgnując pieczołowicie i zabezpieczając doskonalenie osobowej arete, virtum,
cnoty; „aby ku dobru wiecznemu i zbawieniu im p o m a g a ł o " — bo w chrześci­
jaństwie arete, czy też virtus jest c n o t ą zapewniającą życie wieczne. Z tego też
powodu, na podstawie tych swoich podstawowych zasad, formujących Rzecz­
pospolitą jako wspólnotę ludzi doskonalących się, p a ń s t w o p o w i n n o karać, wy­
wiązując się ze swojego powołania. Ale Skardze nie chodzi tylko o logiczność
wywodu. Uczciwie b o w i e m pyta on w tym m o m e n c i e o i n n e jeszcze p o w o d y
zmuszające p a ń s t w o do kar. Wymiarów uzasadniających karanie „inaczej wie­
rzących" podaje kilka: wywodzi je z Pisma Świętego, z historii antycznej
(przedstawiając w tym względzie typowy r e p e r t u a r retorycznej teorii perswa­
zji przez odwołanie się do egzemplów), z dawniejszych u s t a w prawnych (po­
wołując się na Konfederację Korczyńską), z niepełności Konfederacji Warszaw­
skiej (nie była ona podpisana przez wszystkich jej uczestników), a wreszcie, co
ZIMA1998
37
chyba najbardziej jest uderzające, powołuje się i na p r a w o przyrodzone. N a d
tym o s t a t n i m miejscem w a r t o się chwilę zatrzymać. O t o bowiem, co pisze
Skarga: „Bo r o z u m sam ukazuje, iż źle [zło] karać się ma, iż fałsz wyrzucić się
ma, iż jad kłaści na stół [się] nie ma, aby się k t o nie omylił a nie otruł. [...] Abo
wszytkie są dobre [nowe wiary], abo wszytkie złe; abo j e d n e złe, drugie dobre.
Wszytkich za dobre żaden nie m a . Bo Aryjani mówią, iż kalwińska wiara zła;
N u r e k mówi, że luterska nie dobra. Luter mówi, że kalwińska przeklęta i jeden
drugiego wilkiem i heretykiem zowie. Toż tedy nie wszytkie dobre. A jeślić
wszytkie złe, czemu ich nie karać, c z e m u je cierpieć? [...] Mówić, iż kąkol tak
dobry jako pszenica, taką o b r o n ę mieć na j e d n o i drugie, [...] tego s a m przyro­
dzony r o z u m i prawo na sercach od Boga pisane nie przypuszcza..." O t ó ż
z faktu, że błądzący nie zgadzają się pomiędzy sobą, nie da się wyciągnąć wnio­
sku, że wszyscy oni nie mają racji (w końcu katolicy też nie zgadzają się z pro­
testantami), ale „mówić, że kąkol tak dobry jako pszenica" rzeczywiście nie
można, i jedna tylko m o ż e paść odpowiedź na pytanie, co jest dobre, a co nie.
Albo ktoś bowiem ma rację, albo jej nie m a . I jeszcze: jasne jest, że gdy coś
uznajemy za truciznę, nie m o ż e m y tego trzymać w pobliżu jedzenia na j e d n y m
stole, bo czynimy krzywdę człowiekowi, którego chcemy ugościć. Więc pań­
stwo, które ma mniej więcej takie zadanie jak gospodarz zapraszający na ucztę,
p o w i n n o swoich gości przed tego typu zagrożeniami chronić. Co więcej. Skar­
ga kończy swój dowód, uzasadniając, że „nie karanie" jest po p r o s t u niczym
więcej, jak brakiem miłości, lekceważeniem jednostki ludzkiej, jej powagi
i podmiotowości. Gdy p a ń s t w o nie wskazuje obywatelowi, karząc zło, co jest
dobre, przestaje być p a ń s t w e m , bo rezygnuje ze swojej podstawowej misji ja­
ko wychowawcy człowieka dla jego szczęścia wiecznego. A poza tym, wzrusza­
nie ramionami w obliczu tego typu rozstrzygnięć, nie tylko jest nieuczciwe
i głupie, ale co więcej, efektem takiego zachowania jest, krótko mówiąc, rela­
tywizm, a w końcu i jakaś forma ateizmu.
Czy Skarga p o p e ł n i a gdzieś błąd logiczny? W k t ó r y m miejscu? Kiedy za­
stanawia się n a d i s t n i e n i e m jednej obiektywnej Prawdy? Kiedy traktuje p a ń ­
stwo jako s t r u k t u r ę kształtującą l u d z k ą arete, l u d z k ą dzielność s p r o s t a n i a
wyzwaniu wieczności i w y m a g a n i o m życia c o d z i e n n e g o ? Przecież nie p o p e ł ­
nia b ł ę d u . Najmniejszego. I on, i M a r c i n Smiglecki d o s k o n a l e wiedzieli, że
na tym polu świetnie p o r o z u m i e j ą się ze swymi p r z e c i w n i k a m i . Z a p o m n i e ­
liśmy o tym, że efektem pokoju a u g s b u r s k i e g o była w y d a n a przez świat p r o ­
testancki n i e s ł a w n a u s t a w a cuius regio eius religio, że gra toczyła się o zwycię­
stwo, b o k t o zwyciężał, t e n nie oszczędzał swoich przeciwników; z a s a d a
b o w i e m była o p a r t a na logice: j e d n a jest ścieżka prawdy, więc albo ja się my38
FRONDA13/14
lę, albo ty, ale jeżeli nie ja (a przecież t a k ) , to gdy ja z d o b ę d ę siłę, to p o z b a ­
wię cię m o c y w p ł y w a n i a na innych. I P i o t r Skarga, i jego odbiorcy d o s k o n a ­
le o tym wiedzieli. Więc spokojnie m o ż e sobie a u t o r Procesu p o z w o l i ć na
o d w o ł a n i e do współczesnej historii; w s z a k l u t e r a n i e z Saksonii wygnali kalwinistów, a kalwiniści l u t e r a n ó w z Palatynatu Reńskiego, a „genewczykow i e " w imię tak p o j m o w a n e j logiki wiary spalili Serweta.
Ale p o c o t o m ó w i Skarga? N o więc g ł ó w n i e p o t o , żeby p o w i e d z i e ć
s w o i m p r z e c i w n i k o m , że kłamią, kiedy trąbią o pokoju, bo nie chodzi im
o pokój, tylko o wojnę; że wywijając flagą tolerancji, grają na zwłokę. No
więc w ł a ś n i e tymi s w o i m i grubymi fastrygami p o g l ą d ó w Skargi u s y p a ł e m
m u wcale p o k a ź n y grób, niezły k u r h a n , s p o d k t ó r e g o nie p o d ź w i g n i e się d o
jasności. Przysypany, r o z p a d n i e się na strzępy. N a w ó z historii. Śmieć.
IV
O w s z e m , w tradycji europejskiej myśli politycznej XVI w. jest o k r e s e m , kie­
dy rozwija się coraz powszechniej pragmatyczny, a n t y a r y s t o t e l e s o w s k i m o ­
del p a ń s t w a , k t ó r e g o zasadą nie jest d o b r o wspólnoty, ale s k u t e c z n o ś ć
w u t r z y m y w a n i u się przy władzy. Pierwsi p o l e m i ś c i jezuiccy zwrócili u w a g ę
na i s t o t o w ą zbieżność m y ś l e n i a o p a ń s t w i e M a r c i n a L u t r a i Niccolo Machiavellego (przy dzielącym ich d i a m e t r a l n i e s t o s u n k u do kwestii religijnych).
Dzieje d o k t r y n y politycznej L u t r a (koncepcja p o b o ż n e g o księcia, k t ó r e m u
d o z w o l o n e będzie użycie p r z e m o c y p r z e c i w k o „inaczej myślącym", otwiera­
jąca w r o t a dla d e s p o t y z m u : „W polityce jego rewolucja n i e d o k o n y w a ł a się
dla o c h r o n y wolności indywidualnej, lecz przeciwko niej" 3 ), jak i antytolerancyjne decyzje Kalwina (spalenie Serweta) wskazują, że t e o r i a i praktyka
p l u r a l i z m u oraz rozgraniczenia funkcji i celów P a ń s t w a i Kościoła docierały
d o świadomości p o g m a t w a n y m i ścieżkami.
Dość może przypomnieć, iż protestancka teoria boskiego pochodzenia
władzy świeckiej była niejako p o w r o t e m do średniowiecza, ale też s p o t k a ł a
się ze sprzeciwem w ł a ś n i e s t r o n y jezuickiej, k t ó r a p i ó r a m i S u e r e z a i Bellarm i n a o p t o w a ł a za świeckim p o c h o d z e n i e m w ł a d z y królewskiej oraz za od­
s e p a r o w a n i e m Kościoła o d p a ń s t w a .
Wspierając a r g u m e n t y naszych j e z u i t ó w p r z e c i w k o p r o t e s t a n t o m , d o ­
dać m o ż n a , że teoria zalegalizowanego o p o r u w o b e c w ł a d z y książęcej roz­
wija się w koncepcjach szczególnie kalwińskich s t o s u n k o w o p ó ź n o . Jak p o ­
wiada George H.
Sabinę w swojej p o m n i k o w e j Historii teorii politycznych:
„W swoich początkowych formach k a l w i n i z m zawierał n i e tylko p o t ę p i e n i e
ZIMA-1
998
39
o p o r u , ale także p o z b a w i o n y byl jakichkolwiek w z m i a ­
n e k n a t e m a t liberalizmu, k o n s t y t u c j o n a l i z m u l u b zasad re­
p r e z e n t a t y w n o ś c i politycznej. Kiedy m i a ł w o l n e p o l e działa­
nia,
rozwijał
charakterystyczną
teokrację,
rodzaj
oligarchii s k o n s t r u o w a n e j w oparciu o kler i szlachtę
[...] W praktyce kalwiński rząd tradycyjne d w a
miecze
chrześcijańskiej
tradycji
ofiarowywał
tylko w ręce Kościoła
9
Ale jeżeli siostra Faustyna nie miała racji, chrzcząc umierają­
cą Żydówkę; jeżeli ojciec Jamail, tutaj, w H o u s t o n nie ma prawa wzywać do nie­
ustannej ewangelizacji wszystkich ludzi i we wszystkich miejscach, w jakich nas
los postawi; jeżeli Piotr Skarga nie powinien wskazywać na konieczność walki
z reformacją — to przecież św. Paweł nie powinien n o s a wyściubiać poza swo­
je najbliższe okolice, a jeszcze wcześniej, kilkadziesiąt lat wcześniej, niejaki Szy­
m o n nie powinien pozostawiać swojej pracy i rodziny, i włóczyć się po polnych
dróżkach, i przemawiać w świątyniach; a jeszcze wcześniej niejaki Jezus z Na­
zaretu nie powinien „miecza przynosić i wojny" i niszcząco wpływać na poboż­
nych, zanurzonych w codziennym wykonywaniu swoich praktyk religijnych Ży­
dów; a jeszcze wcześniej Bóg nie powinien wzywać proroków do mówienia
o N i m i zaświadczania o Prawdzie; nie powinien też przede wszystkim Sam
stwarzać tego wszystkiego, co istnieje, z niczego; nie powinien w ogóle pozwo­
lić zaistnieć tej pierwszej reakcji; nie powinien w ogóle dopinać tego pierwsze­
go ogniwa, uruchamiającego otaczającą nas reakcję łańcuchową; nie powinien,
stwarzając świat, j e m u się objawić. Objawić się stworzeniu.
Lecz skoro to uczynił, s k o r o go stworzył — t e n świat — i objawił mu
się, to siostra F a u s t y n a p o w i n n a ochrzcić umierającą Ż y d ó w k ę , lejąc na jej
umierające usta, oczy, głowę W o d ę Życia, a Piotr Skarga nie p o w i n i e n ani na
j o t ę u s t ę p o w a ć w batalii, w której ta s a m a żelazna logika związków przyczyn o w o - s k u t k o w y c h go p o s t a w i ł a .
Jeżeli siostra Faustyna chrzciła umierającą Żydówkę, to mówiła: „Wierzę
w Boga". Odpowiadała na Jego głos, który pierwszy raz rozbrzmiał w absolut­
nej ciszy pierwszego poranka. I gdyby na ów głos zareagowała obojętnie, wzru­
szając ramionami lub odsuwając się, mówiąc: „Przecież i tak o wyznaniu decy­
duje przypadek urodzenia i okoliczności kulturowe; jedyne co m o g ę zachować,
to życzliwą obojętność" — gdyby tak powiedziała, to sprzeniewierzyłaby się
40
FRONDA13/14
tamtej pierwszej wyczekującej ciszy. Gdyby taka była zasada — życzliwej obojęt­
ności wobec innych — to Szawel zostałby na stare lata życzliwym d y s k u t a n t e m
rozentuzjazmowanych Galilejczyków, rozgrzebujących wciąż d a w n o m i n i o n e
kwestie śmierci niejakiego Jezusa, który dał się powiesić na drzewie Krzyża.
Więc n i e zasypałem jeszcze P i o t r a Skargi. N i e . N i e p o g r z e b a ł e m go.
Przygotujcie się, bo to d o p i e r o początek.
VI
Wiem, żeście zwykli mówić, że jezuitowie i mniszy niepokój rozsiewają. I obiecujecie
to, że gdyby ich nie było, zgoda by między ludźmi kwitnęla. Znamy te glosy, skąd po­
chodzą. Rozumiemy, co to za zgodę chcecie, do której wam jezuitowie przeszkadza­
ją. Owej właśnie, której się domagał wilk, posyłając do owiec, aby jeśli z nim pokój
chcą mieć, psy wszytkie od siebie odprawiły...
Marcin
Smiglecki
My cośmy wzięli, przy tym zostaniem i jeszcze więcej w królewskich miastach wolno­
ści sobie przyczynim, a wy swego się nie upominajcie. Sprawiedliwy barzo pokój ja­
ko kokoszy z końmi czynić chciały: my w żłobach waszych owies wasz wybierać przed
wami będziem, a wy ani gębą, ani zębami, ani nogą nas nie ruszajcie. Raduj się z ta­
kiego pokoju
katoliku...
Piotr
Skarga
Co to j e d n a k za karanie mógł mieć na myśli Skarga? O jakie to przelanie krwi
m o g ł o mu chodzić? Czy efektem tych krwiożerczych w e z w a ń miałyby być
wpisujące się w tradycje „typowo polskich" czy „przeprowadzanych przez Po­
laków" t u m u l t y typu toruńskiego z roku 1724, czy też kieleckiego — prawie
dwieście pięćdziesiąt lat później? Tym się będzie b o w i e m grało zawsze już, je­
żeli chodzi o politykę zewnętrznych m o c a r s t w w sprawach Polski, i w ł a ś n i e to
przewidział Skarga, kiedy mówił p r o r o c z o w swoich Kazaniach, że obcy b ę d ą
rozgrywać nasze religijne podziały, że obcy b ę d ą zaprowadzać porządek, wy­
machując s z t a n d a r a m i tolerancji wobec wszelakiej maści d y s y d e n t ó w w wie­
rze. Taki był przecież początek p o t o p u szwedzkiego, taki był początek poli­
tycznej i militarnej infiltracji społeczeństwa Rzeczpospolitej w czasie regencji
Sasów; taki też był zamiar Sowietów, rozgrywających „tradycyjny polski anty­
s e m i t y z m " jako kartę przetargową w czasie Procesu N o r y m b e r s k i e g o .
ZJMA- ] 9 9 8
41
C o m a j e d n a k n a myśli Skarga, odwołując się d o karania? Czy m o ż e my­
śli o zdecydowanych słowach św. Tomasza z Akwinu, wskazującego na ko­
nieczność „radykalnego r o z w i ą z a n i a " kwestii heretyków, k t ó r e m i a ł o b y się
dokonywać w i m i ę d o b r a duszy? Skoro karze się zabijających ciało najwyż­
szym w y m i a r e m kary, to jakże inaczej karać m o ż n a tych, k t ó r z y zabijają
rzecz zgoła dla człowieka najcenniejszą — n i e ś m i e r t e l n ą d u s z ę ? W i ę c cóż,
do jakiej rzezi d y s y d e n t ó w n a w o ł u j e Skarga, do jakich kar? Jakie b e z p r a w ­
ne, ulicznym m o t ł o c h e m posługujące się siły chce obudzić? Na pal chce
wsadzać? Palić? Ścinać? Inkwizycję w p r o w a d z a ć ?
Wyjdźmy od podstaw, czyli od kontekstu, w jakim umieszczają Skarga
i Smiglecki swoje wystąpienia. O t o on: „ U r z ę d ó w im do najwyższych dostoj­
ności [katolicy — przyp. a u t o r a ] nie bronią. Sąsiedztwa z wszystkimi wdzięcz­
nego używają. [...] Cóż im za niepokój? [...] Wieleż krwie ich do tego czasu
przez t e czterdzieści lat katholicy wylali? A włos im z głowy nie spadł i palca
n a nich nie zakrzywiono". To Skarga. Smiglecki p u n k t u j e t e sytuacje jeszcze
wyraźniej (chociaż o „zakrzywieniu palca" w s p o m i n a ; uwaga, t o m o ż n a wy­
korzystać!): „Wiemy, że w a m nie n o w i n a , skoro k t o na w a s zakrzywi palec, za­
raz wołać postrachy, suspicje, choć was nikt nie goni, sobie wymyślać, n a s katoliki spokojne spotwarzać, jakobyśmy w a s m i e c z e m wygubić chcieli, choć
o tym najmniej nie myślimy. Co gdybyśmy myślili, proszę was, zażbyśmy nie
według wszelakiego prawa boskiego, przyrodzonego, k o r o n n e g o czynić m o ­
gli?". I Skarga raz jeszcze: „Mówią, że jestli konfederacyi nie będzie, tedy się
krew sąsiedzka rozlewać m a . A od kogóż? Katholicy jako synowie p o s ł u s z n i
nie mają tej natury; o krzywdy do u r z ę d u idą, do króla, mają p r a w a " .
Czy są jeszcze jakieś wątpliwości dotyczące „karania" Skargi? „ D o u r z ę d u
idą, do króla, mają prawa." To wystarczy; te trzy wymiary życia społecznego
w Rzeczpospolitej. I jeszcze — d o d a t k o w o — to, o czym m ó w i Smiglecki, wy­
wiedzione z prawa przyrodzonego i nadnaturalnego, zawartego w przykaza­
niach przekazanych Mojżeszowi na górze Synaj. Tu jesteśmy: w Polsce,
w Rzeczpospolitej, gdzie p r a w o jest odniesieniem każdej ze stron, n a w e t gdy
jest to spór poddanego z P o m a z a ń c e m Bożym — z Królem. To jest Rzeczpo­
spolita i na tym tle, w tym kontekście, wobec tego, o czym m ó w i ą Skarga i Smi­
glecki w a r t o się pokusić o rekonstrukcję taktyki ich przeciwników w t y m spo­
rze, w tym pojedynku, w tej walce o to, przy kim ostanie się zwycięstwo.
42
FRONDA13/14
Z pism obu p o l e m i s t ó w w żadnym m o m e n c i e nie prześwieca jakaś żądza
odwetu, jakieś pragnienie zemsty, jakieś zakusy na p o z a p r a w n e działania.
Z drugiej strony widoczny jest wyraźnie h e r o i z m intelektualny obu. Droga,
którą kroczą, jak sadzę, w wyniku ciężkiej pracy ich przeciwników n a d przedefiniowaniem świadomości społecznej, nie jest łatwa i raczej (jak w i a d o m o
przynajmniej, jeżeli chodzi o osobę Piotra Skargi) nie jest drogą popularną. O t o
bowiem zaczynamy obserwować charakterystyczne zasady tzw. r o z u m o w a n i a
ofiary, które zwycięża wokół m n i e w H o u s t o n . Ofiarami są Murzyni, kobiety,
Żydzi — nie w i e m k t o jeszcze. W Rzeczpospolitej swoją grę w tej dziedzinie
prowadzili protestanci. „Wiemy, że w a m nie n o w i n a — powiada Marcin Smiglecki p o n a d czterysta lat t e m u — skoro k t o na w a s zakrzywi palec, zaraz w o ­
łać postrachy, suspicje, choć was nikt nie goni, sobie wymyślać..." Taktyka Po­
stępu — jak to jest? — została wypracowana, jak się okazuje, przed wiekami.
Dla obu — Skargi i Śmigleckiego — taktyka ich przeciwników jest n i e u s t a n n ą
„walką o pokój", ciągłym straszeniem wojną wszystkich ze wszystkimi; dzięki
tej taktyce — widzą to wyraźnie obaj polemiści — królestwo Postępu
z wolna, lecz n i e u s t a n n i e się rozszerza. Wołają o pokój, powiada Smiglecki, a rozpętali wojnę. Dla Skargi sprawa jest znacznie prostsza:
„Póki im zęby nie urostą, poty o pokój proszą, a skoro się na m o c i si­
ły zdobędą, w n e t katoliki wszytki wymiatają, kościoły
im i dochody biorą, s a m e na wygnanie abo
na śmierć odsyłają. Ukażcie mi j e d n e g o po
stronach heretyka, któryby w s w o i m imieniu kato­
lika ś c i e r p i a ł " — pisze i podaje przykłady: Saksonia, Anglia ( T h o m a s
Moore!) i sąsiedzkie Prusy, gdzie „ani kapliczka nie została". Co to za
pokój, z kim i na jakich zgliszczach? — pyta Smiglecki.
„Aż skoro w a s tu nie w i e m , k t o rozsiał po naszej Polszczę i Li­
twie — wszytki niezgody, b l u ź n i e r s t w a , z a m i e s z a n i a Rzeczpospolitej, spu­
stoszenia chwały Bożej, z b u r z e n i a kościołów, zelżenia kapłanów, p r a w d u ­
c h o w n y c h złamania,
dziesięcin z a t r z y m a n i a ,
d ó b r Bogu p o ś w i ę c o n y c h
odjęcia, d e s p e k t ó w k s i ę ż o m w y r z ą d z e n i e i tysiące inszych złych rzeczy do
n a s z w a m i przyszło. Więc tu w a m za co dziękować? Więc w a m nie łajać?
Więc w a s jako pospolity p o ż a r krajów i n a r o d u n a s z e g o cierpieć?
Pozabijaliście n a m nie na ciele, ale na d u s z y k r e w nasze, j e d n y m rodzi­
ce, d r u g i m syny, i n n y m p o w i n n e , i n n y m żony, m ę ż e , a w s z y t k i m bracią m i ł ą
we krwi Chrystusowej złączoną, a nie miałyby się tu w n ę t r z n o ś c i n a s z e p o ­
ruszać? Zelżyliście n a m Boga, Chrystusa, S a k r a m e n t a , w p o ś m i e c h e ś c i e uda­
li c e r e m o n i e kościelne, s z y d e r s t w e m nazwaliście święte o n e i s t a r o d a w n e
ZIMA-
1998
43
sposoby chwały Bożej, k t ó r e do n a s w e s p ó ł z w i a r ą chrześcijańską przyszły.
Poobalaliście ołtarze, zelżyliście obrazy świętych, a n a s t e n d e s p e k t Boży
i świętych Jego ruszyć nie miał? Na o s t a t e k powadziliście n a s z bracią naszą,
krew n a s z ą przeciwko n a m pobudziliście, zajątrzyliście serca j e d n e g o prze­
ciw d r u g i e m u , że teraz dla tej przeklętej wiary waszej w y t c h n ą ć sobie w p o ­
koju Rzeczpospolita nie m o ż e " .
Więc o jaki pokój tu chodzi? O jakie w a r u n k i pokoju? O kapitulację? Z u ­
pełnie to nieznany p u n k t widzenia, n i e z n a n a s t r o n a konfliktu. Jakoś gładko
przychodzi n a m przełknąć t e n materiał historyczny, który w s p o m i n a o refor­
macji w Europie i w Polsce. Jako oczywiste przyjmujemy p r z e d e wszystkim
bezprawie, jakie się w czasie przejmowania d ó b r kościelnych dokonywało; ja­
koś niezauważalnie przechodzimy do porządku dziennego n a d zwykłym ludz­
kim bólem, który musiał towarzyszyć tego typu wydarzeniom. Ale nie dość na
tym. Atakowana strona katolicka, tak widzą to obaj pisarze, stawiana w świe­
tle podejrzeń o n i e u s t a n n e p o z a p r a w n e zakusy antyróżnowiercze, miała też
swoje powody, by odwołać się do Konfederacji Warszawskiej; Smiglecki mówi,
że ustawa ta to kij o dwu końcach; Skarga nie ma złudzeń: „Upominalibyśmy
się im konfederacyi, ukazaliby n a m ją na grzbietach i p o d o b n o na krwi na­
szej...". Czy to zapiekłość polemiczna? Czy to perswazja retoryczna? Rzecz
w tym, że Konfederacja Warszawska, jak utrzymują obaj polemiści, zapewnia­
ła Kościołowi katolickiemu zadośćuczynienie za wszelkie szkody, które poniósł
on w wyniku reformacji. Tymczasem, jak twierdzą obaj — Skarga i Smiglecki,
jest to sprawa odkładana z sejmu na sejm, której m i m o upływu lat nie rozwią­
zano. Historycznie rzecz biorąc, kwestia tzw. kompozycji była typowym p a t e m
politycznym. Katolicy odwoływali się do zapisu o rewindykacji d ó b r zabranych
Kościołowi katolickiemu po to, aby sprzeciwić się tzw. procesowi, czyli uchwa­
leniu przepisów wykonawczych do Konfederacji Warszawskiej. Protestanci zaś
domagali się ustanowienia jako status quo sytuacji, która nastąpiła po 1573 r.
Obie strony nie miały zamiaru pójść na k o m p r o m i s .
Odwołując się do tych faktów, zżyma się więc Smiglecki na zawarte w usta­
nowieniu Synodu Toruńskiego wyliczenie czterdziestu krzywd (w tym spalenia
zborów!), które protestanci ponieśli ze strony katolików i konkluduje wywody
przeciwników: „Wieliście wy kościołów naszych połupili, sprofanowali, obalili?
Nie czterdzieści kościołów zburzonych krzyczy na was i p o m s t y w o ł a do Boga!
Jeśli w jednym biskupstwie krakowskim na sześćset spustoszonych leży...".
Rzecz nie w wyliczeniu proporcji zniszczeń (tutaj m o ż n a kłócić się w nieskoń­
czoność i nikt nigdy racji miał nie będzie). Kwestia do rozstrzygnięcia leży chy­
ba gdzie indziej. Dla Skargi i Smigleckiego taka zastana sytuacja w Rzeczpospo44
FRONDA-13/14
litej jest p u n k t e m wyjściowym pokoju wyznaniowego w Polsce. Status quo —
wyjściowa płaszczyzna dla ciągów podejrzeń p o d a d r e s e m Kościoła o chęć zni­
szczenia reformacji. Sądzę, że t r u d n o było o b u p o l e m i s t o m zaakceptować takie
normy działania i myślenia: „Toć nie pokój, ale p r z e o k r u t n a niesprawiedliwość
i ciężkie uciśnienie" — sekunduje Śmigleckiemu Skarga. „Toć będzie pokój: cu­
dze wrócić, każdemu przy swoim ostać, praw n i k o m u nie łamać, sprawiedliwo­
ści nikomu nie przeszkadzać; inaczej pokoju nie masz, ale tyraństwo i oppresyja" — dodaje. Kwestie pokoju kończy Smiglecki wyzwaniem, które wraca
niejako do metafizycznej, czy też etycznej strony całego zagadnienia: „Przeklęty
to pokój, gdy wszyscy przeciwko Chrystusowi i d u s z o m swoim godzą".
M a m nadzieję, że wystarczy tych a r g u m e n t ó w , by nie w p y c h a ć P i o t r a
Skargi i Marcina Śmigleckiego na salę s ą d o w ą i kazać im się t ł u m a c z y ć z nie­
tolerancji.
Tym bardziej, że — powiem to raz jeszcze — działają oni w pojedynkę na
terenie ubijanym retoryczną swadą swoich przeciwników. Bronią się, atakując,
poruszając się na niesamowicie grząskim terenie „strategii podejrzeń". Otóż bo­
wiem, jak się okazuje, obaj polemiści znajdują się w bardzo niekorzystnym miej­
scu obrony. Taktyka ich przeciwników spycha ich b o w i e m nieubłaganie na po­
zycje „głównych nieprzyjaciół pokoju":
„Wiem,
żeście zwykli mówić,
że
jezuitowie i mniszy niepokój rozsiewają. I obiecujecie to, że gdyby ich nie było,
zgoda by między ludźmi kwitnęła. Z n a m te głosy, skąd pochodzą. Rozumiemy,
co za zgody chcecie, do której w a m jezuitowie przeszkadzają. Owej właśnie,
której domagał się wilk, posyłając do owiec, aby jeśli z n i m pokój chcą mieć, psy
wszytkie od siebie odprawiły. [...] Zwady pewnie by nie było, bo dostawszy się
raz w paznokty i zęby wilcze, gardłem by tego pokoju przypłaciły" — pisze Smi­
glecki. Raz więc jeszcze, w obliczu takiej sytuacji, powraca polemista do zwy­
kłych, rozumowych, ale i zwyczajowych n o r m działania. Wystarczy jedynie na­
zwać rzeczy po imieniu i wyciągnąć proste wnioski z faktów: „Gdy przestaniemy
wołać, pozwolimy na kradzież. Gdyby katolicy zgodzili się na utratę, musieliby
też pozwolić na wszystko pospolitym złodziejom". Grab zagrabione, póki czy­
nisz to w imię pokoju, Postępu lub słusznej sprawy!
Jak do tej pory, o m i j a ł e m wszystkie k w e s t i e dotyczące emocji. O t o
p r ó b o w a ł a d o c h o d z i ć d o głosu n o r m a l n a logika, f o r m o w a n a nie tylko n a
prawie p r z y r o d z o n y m , ale i na p r a w i e s t a n o w i o n y m , p a ń s t w o w y m . Bez
emocji, choć — co należy u z n a ć za szczególne osiągnięcie o b u p o l e m i ­
s t ó w — ani przez m o m e n t nie popadają oni w t o n t ł u m a c z e n i a się. U s t a w i e ­
nie głosu z formułującego o s k a r ż e n i a na broniący się p r z e d w m ó w i o n y m i
w i n a m i jest b o w i e m — zdaje
ZIMA- 1 998
się — p u n k t e m d o c e l o w y m taktyki
ich
45
przeciwników, jak przedstawiają to obaj jezuici. O b u udaje się takiego u s t a ­
wienia dyskusji u n i k n ą ć .
Ale na jeszcze jeden m o m e n t chciałbym zwrócić uwagę. To, o czym rzad­
ko obaj mówią, pewnie nie chcąc okazywać przeciwnikom swojej słabości.
Mowa o bólu, który chwilami przebija z p i s m Smigleckiego; bólu człowieka
oglądającego zniszczenia r o d z i n n e g o d o m u . Smiglecki zresztą, jak sądzę, bar­
dziej jest emocjonalnie nastawiony do sprawy niż Skarga. Ale w ł a ś n i e jego
głos w przedstawianym tu dwugłosie to dla m n i e n i e z m i e r n i e w a ż n e świadec­
two. W p r o w a d z a on b o w i e m w najważniejszy — j a k sądzę — wymiar sporu;
w jego motor, napęd, oś zasadniczą. Otóż, jak m n i e m a m , wraca Smiglecki,
mówiąc poniższe słowa, do pierwszego p o r u s z e n i a duszy, ostatniej i zarazem
najgłębszej płaszczyzny o p o r u : wiary, metafizyki, obrażenia Boga. Te wszyst­
kie powyższe kwestie — zmagania się z taktyką przeciwnika, s z e r m o w a n i e
krzywdami — blakną w obliczu świadectwa świadomości, k t ó r a reformację
odebrała jako wielkie zniszczenie. N i e tylko wiary i Kościoła w Rzeczpospoli­
tej. Także Najjaśniejszej.
„Wyście n a m nie tylko d o b r a ż a d n e g o nie przymnożyli, ale i o w s z e m
wszystkoście d o b r e z Kościoła Bożego wyłupili. Rozbiliście s a k r a m e n t a , że się
ledwie dwa utrzymały: C h r z e s t i Wieczerza. Ukradliście C h r y s t u s a z Sakra­
m e n t u , nad który droższego klejnotu wierni nie mają. Ciało Pańskie o d m i e n i ­
liście w chleb prosty, C h r y s t u s a w figurę, światłość w cień, wygubiliście ofia­
rę Mszy świętej, w której się sprawuje rzetelna o n a p a m i ą t k a m ę k i Pańskiej.
[...] Obaliliście ołtarz, popaliliście obrazy a niceście lepszego n a m na to miej­
sce nie postawili, wyniszczyliście k a p ł a ń s t w o prawdziwe..."
Wprowadziliście wojnę i zniszczenia i wołacie o pokój, broniących się na­
zywając tymi, którzy wprowadzają zamieszanie. „Miejcie się dobrze. A bądźcie
lepszymi" — pozdrawia swoich polemistów „żądny krwi" jezuita.
VII
Więc to już koniec. To dzieje się p r a w e m sukcesji po zmagających się z gnostykami, arianami, albigensami. To dzieje się p r a w e m wewnętrznej logiki wyzna­
nia, niejako od środka, zgodnie z p r a w e m jej wewnętrznej spoistości. To dzieje
się — prawda że w wielkich bólach, przeciwnościach, zmaganiach — p r a w e m
prostej argumentacji r o z u m u wspierającego się wiarą.
Konflikt pomiędzy „tradycjonalistami", niechętnymi wszelkim posthelleńskim nowościom, takim jak filozofia arystotelesowska, oraz „sofistami" spod
znaku gnozy, zakończył się wykluczeniem jednych i drugich poza żywe ciało
46
FRONDA-13/14
Kościoła; ekstremiści zresztą sami pożeglowali poza Tradycję. Czy to odbywało
się łagodnie, bez łez, złorzeczeń i oskarżeń?
A kto powiedział, że m i a ł o się tak odbyć? Gdzie jest napisane, w którym
miejscu, że trzeba złożyć b r o ń przed wielobarwnością świata; uznać jego zasa­
dy i nie wychylać się nieustannie w kierunku Prawdy, która jest jedna. Czy zro­
biłem krzywdę śp Piotrowi Skardze tym, że przywołałem jego a r g u m e n t y w spo­
rze z bardzo niewygodnym i t r u d n y m przeciwnikiem? Czy j e s t e m nieuczciwy
i robię źle, kiedy pytam Skargi i jego tekstów, co m a m robić, jak się zachować
w świecie, teraz i tutaj, w H o u s t o n , w Krakowie, gdziekolwiek: wszędzie, gdzie
znakiem rozpoznawczym jest różnorodność i zrelatywizowanie? Czy m a m y ulec
n o w e m u językowi tylko dlatego, że jest głośniejszy? Ze jest modny? Ze jest „po­
święcony" wypowiedziami autorytetów? Czy należy złożyć b r o ń i nie bronić
się? Czy należy wycofać się w imię poszanowania Innego? A co z odpowiedzial­
nością? Co z w e w n ę t r z n ą logiką? Co z prostym działaniem r o z u m u , który prze­
cież zawsze poradzi sobie z wyartykułowaniem różnicy pomiędzy słusznością
a niesłusznością?
Oczywiście zawsze m o ż n a oddać Skargę w ręce jego adwersarzy, którzy co
prawda pochylają się z u s z a n o w a n i e m nad jego zdolnościami w używaniu reto­
ryki, ale będą n a m go ukazywać jako człowieka o podwójnej moralności, takty­
ka zaślepionego nienawiścią i chęcią zniszczenia za wszelka cenę swoich prze­
ciwników. Czy to uczciwe, porzucać Skargę na ich pastwę, nie u p o m n i e ć się
0 niego, skoro on u p o m i n a ł się o nas?
Czy można zostawiać w ciężkiej opresji tych, którzy nadstawiali za nas karku?
Więc będziemy się bronić. I nie cofać się. Bo w cofaniu się przestajemy być sobą.
KRZYSZTOF KOEHLER
Houston, Texas, styczeń-luty 1998
1
Bardzo dokładne i r z e c z o w o przeczyta! je Mirosław Korolko; por.: Klejnot swobodnego sumienia;
Polemika wokół Konfederacji warszawskiej w latach
1573-1658, Warszawa 1 9 7 4 ; niejeden raz czynił
to też Janusz Tazbir — żeby w s p o m n i e ć tyłko o najnowszych pisarzach. Por.: J. Tazbir, Szlachta
i teologowie; Studia z dziejów polskiej kontrreformacji, Warszawa 1 9 8 7 .
2
Por.: Werner Jaeger, Early Christianity and Gree paideia, Harward UP 1 9 6 1 . Zob.: też: W. Jaeger,
Humanism and Theology, Marąuette UP M i l w a k u e e 1 9 4 3 .
'
John Neville Figgis, From Gerson to Grotius (1414-1625), Cambridge UP 1916, s. 87.
4
George H. Sabinę, A History of Political Theory, N e w York 1 9 6 1 , s. 3 6 3 .
Brzozowskiego
ADAM
KUZ
W sprawie Brzozowskiego wyjątkowo haniebną rolę odegrały
partie socjalistyczne, wierzące bardziej byłemu funkcjonariuszowi
ochrany, niż swojemu czołowemu publicyście. Sąd partyjny zwo­
łany na żądanie Brzozowskiego okazał się socjalistyczną parodią
sprawiedliwości. Pomimo braku jakichkolwiek dowodów winy,
sąd nie oczyścił go z zarzutów, lecz zagmatwał oczywiste fakty.
4§
F R O N D A I 3 / 1 4
Me napiszę tego poematu
przed trzema dniami spotkałem
pana profesora
padał deszcz
nagła ulewa w Krakowie
woda płynęła ulicami czarne rzeki
płynęły naszymi ustami
potem wszedłem do teatru
rozmawiałem
o
Sprawie
Stanisława Brzozowskiego
czy był
zgasło
światło
gdzie ja pierwszy raz spotkałem profesora
w redakcji tego miesięcznika który
jeszcze
chodziłem tam z wierszami
z umarłymi
mieszkałem wtedy w wielkim domu
spotkałem na schodach
nieboszczyka Franka Gila
zmarłego poetę Ildefonsa
na ciasnym korytarzyku
świętej pamięci wdowę
po
Stanisławie
Brzozowskim
którego sprawa toczy się dalej
Tadeusz Różewicz, Tarcza z pajęczyny (1963)
W 1898 r. Stanisław Brzozowski, d w u d z i e s t o l e t n i prezes Bratniej Pomocy
Uniwersytetu Warszawskiego, zdefraudował społeczne pieniądze — przezna­
czył je na leczenie ojca chorego na raka gardła. Sąd koleżeński wykluczył go
za to z życia towarzyskiego na trzy lata. W k r ó t c e Brzozowski został areszto­
wany za udział w działalności Towarzystwa Oświaty Ludowej. Podczas śledz­
twa, szantażowany ujawnieniem rodzinie sprawy pieniędzy Bratniaka, zała­
mał się i złożył kompromitujące go zeznania. Po wypuszczeniu z więzienia,
m i m o gróźb ujawnienia treści zeznań, o d m ó w i ł współpracy z ochraną. Ciężko
chory (w więzieniu nabawił się gruźlicy), wyrokiem sądu koleżeńskiego wy­
łączony z życia społecznego, Brzozowski w k r ó t c e przestał interesować tajną
policję carską. Podczas leczenia w s a n a t o r i u m w O t w o c k u w 1901 r. poznał
ZIMA- 1 998
49
A n t o n i n ę Kolberg. W liście do Rafała Bubera z lutego 1908 r. tak opisał to
spotkanie: „Kiedy ją p o z n a ł e m , b y ł e m n a d przepaścią całkowitej zguby m o r a l ­
nej: absolutnej niewiary w siebie i w ludzi. Pogardzałem s a m sobą jak zżartym
przez trąd t r u p e m . Gdyby nie o n a i jej wiara we m n i e — nie wydobyłbym się
nigdy". Przyczyną, dla której Brzozowski czuł się „zżartym przez trąd tru­
p e m " , były złożone podczas śledztwa zeznania, będące efektem braku do­
świadczenia początkującego konspiratora. Być m o ż e obdarzony nieprzecięt­
nym intelektem m ł o d y s t u d e n t , składając p o z o r n i e wyczerpujące wyjaśnienia,
usiłował przechytrzyć a g e n t ó w ochrany. Stało się jednak inaczej — to policyj­
ni wyjadacze przechytrzyli s t u d e n t a . T r u d n o sobie wyobrazić, by zeznania
Brzozowskiego mogły stać się znane opinii publicznej bez wiedzy ochrany —
tajnej policji carskiej, stanowiącej do dziś niedościgły wzór dla wielu tego ty­
pu instytucji na świecie. Śmierć ojca, brak emocjonalnego k o n t a k t u z m a t k ą
(o czym Brzozowski z goryczą w s p o m i n a w Pamiętniku), infamia spowodowa­
na sprzeniewierzeniem pieniędzy Bratniaka — były kolejnymi p o w o d a m i , dla
których przyszły pisarz rozważał możliwość samobójstwa.
M i s j a Antoniny Kolberg
W Pamiętniku Brzozowski wskazuje na jeszcze j e d n ą przyczynę swojej „niewia­
ry w siebie i w ludzi": „Przeklęta rzecz niektóre wspomnienia. Podłość i jeszcze
raz podłość pewnych scen. A przecież było to rozprzężenie konieczne; pamię­
tam fakty, ale nie zdołam ocenić krzywdy, jaką wyrządziłem sobie w tym ostat­
nim roku. A przecież gdym się włóczył z Mikołajewym, K..., M..., po szynkach
i tych strasznych norach, które dziś przerażają we wspomnieniu, właściwie jak
maniak rozmawiałem o Buckle'ach i Draperach — jak szydził biedny Zienkowski. Niemałą ma wartość czystość fizyczna. Zachowałem ją faktycznie. Byłem
z pół setki razy dla towarzystwa, po pijanemu, ze zwierzęcej ciekawości w do­
mach rozpusty i ogrywałem t a m rolę Pierrota — obserwatora — śmieszną
i ohydną". Trudno uwierzyć, że Brzozowski podczas wielokrotnych wizyt w bur­
delach ograniczał się jedynie do voyeryzmu. Wizyty te wywarły niezatarte pięt­
no na kształtującej się psychice późniejszego pisarza-moralisty. Opis inicjacji se­
ksualnej bohatera Płomieni, Michała Kaniowskiego, nosi cechy autobiograficzne:
„Jakaś dzika radość i strach ścisnęły mi serce. Czułem, że to zrobię. Kupię sobie
tę dziewczynę i będę ją miał. W tej właśnie formie skrystalizowała się we m n i e
ta myśl. C z u ł e m rozkosz w samym przeświadczeniu, że m o ż n a kupić, mieć jak
rzecz to młode, tajemnicze, kobiece ciało. Do m n i e będą należały jej usta, pier­
si, cała drżąca, giętka postać. Jednocześnie czułem podłość tego wszystkiego".
50
FRONDA-13/14
Motyw prostytucji będzie jeszcze wielokrotnie pojawia! się w twórczości
Brzozowskiego.
W artykule Rozproszkowanie dusz,
zamieszczonym w
Głosie
w 1903 r., problem ten zosta! p o t r a k t o w a n y jako j e d n o z najważniejszych za­
gadnień moralnych: „Prostytucja na przykład, która jest kwestią nie tylko sro­
motnej niewoli dziesiątków, setek, tysięcy istot, ale i trucizną rozkładającą do
głębi dusze młodzieży naszej, poznającej zazwyczaj kobietę po raz pierwszy
w lupanarze — jest traktowana w sposób dziecinnie naiwny, śmieszny, ogólni­
kowy, zdawkowo moralny, a tymczasem jest to nie tylko przykład j e d n e g o
z tych konwencjonalnych kłamstw, którymi żyje m o r a l n o ś ć publiczna, ale i bar­
dzo poważny czynnik w życiu m o r a l n y m całych pokoleń". Brzozowski uważał,
że etyka seksualna jest j e d n y m z podstawowych czynników kształtujących spo­
łeczeństwo. Dlatego też tak w a ż n ą rolę odgrywała dla niego rodzina, o czym
pisał w trzecim rozdziale Legendy Młodej Polski: „Sądzę, że rodzina robotnicza,
nie zaś rodzina przypadkowa osieroconej i bezsilnej jednostki, n a d e wszystko
zaś nie histeria płciowa, uniezależniająca życie erotyczne od rodziny, stać się
może podstawą przyszłości. U w a ż a m rodzinę m o n o g a m i c z n ą za j e d n o z naj­
ważniejszych zdobyczy kulturalnych. Głęboko j e s t e m przeświadczony o praw­
dzie twierdzeń Sorela i Proudhona, że w historii n a p r a w d ę twórczymi stają się
tylko te warstwy i grupy, które posiadają stanowczą i silną m o r a l n o ś ć płciową.
U w a ż a m etykę płciową za jedną z najbardziej zasadniczych kwestii życiowych,
za punkt, który wymaga niesłychanej oględności: tak łatwo jest tu bezwiednie
przyczynić szkód nieobliczalnych".
W Pamiętniku w styczniu
1911
r. Brzozowski napisał: „Gdy rodzice
w 1897 r. przyjechali do Warszawy, los mój był postanowiony. Już był tylko wy­
bór zguby i ta trwała aż do r. 1901. Gdybym nie spotkał Toni, najprawdopodob­
niej fizycznie bym nie żył, a m o ż e wyrósłbym na zbrodniarza i zginął w krymi­
nale, w szpitalu w a r i a t ó w " .
Spotkanie z A n t o n i n ą Kolberg całkowicie
odmieniło jego, jak sądził, przegrane życie. W swojej powieści Sam wśród ludzi,
będącej pierwszą częścią nigdy nie ukończonej Dębiny, Brzozowski tak opisuje
uczucia głównego bohatera, R o m a n a Oluckiego, zakochanego w Jadwidze Koseckiej: „Miał wrażenie, że zmieniła się n a t u r a czasu i że chwile te zaczęły pły­
nąć czymś serdecznym ciężkie. W j e d n y m m g n i e n i u wyszedł poza możliwości
dotychczasowych myśli, stał się inny, s a m e m u sobie nieznany. Miał takie wra­
żenie, że odtąd nie wie zupełnie nic o sobie". Opis t e n niewątpliwie przedsta­
wia uczucia samego autora. To dzięki odwzajemnionej miłości „wyszedł on p o ­
za
możliwości
dotychczasowych
myśli",
oscylujących
między
szpitalem
psychiatrycznym a samobójstwem. To dzięki r o z m o w o m z A n t o n i n ą podczas
spacerów po sanatoryjnym parku w Otwocku „stał się inny, s a m e m u sobie
ZIMA-1998
51
nieznany". Miłość do niej wywarła na niego zbawienny wpływ — u r u c h o m i ł a
jego wolę i potencjał intelektualny. Poczucie winy nurtujące go od czasu złoże­
nia zeznań w Cytadeli zmieniło się w poczucie obowiązku wobec ojczyzny.
Dzięki Antoninie kultura polska zyskała genialnego myśliciela i moralistę for­
m a t u Pascala. Gdyby nie ona, nie powstałyby Płomienie i Legenda Młodej Polski,
a nazwisko „Brzozowski", zamiast w bibliotekach, figurowałoby jedynie w kar­
totekach ochrany.
Miłość R o m a n a Oluckiego, b o h a t e r a powieści Sam wśród ludzi, to uczu­
cie nieszczęśliwe i n i e o d w z a j e m n i o n e . W p r z e c i w i e ń s t w i e do niej, m i ł o ś ć
s a m e g o Brzozowskiego okazała się o d w z a j e m n i o n a i p r z e t r w a ł a najgorsze
życiowe doświadczenia. Podczas lektury l i s t ó w Brzozowskiego z d u m i e w a
n i e p r a w d o p o d o b n y h a r t ducha, z j a k i m p r o w a d z i ł on s a m o t n ą walkę o pol­
ską k u l t u r ę . Borykając się z b r a k i e m pieniędzy i koniecznością u t r z y m a n i a
rodziny na obczyźnie, nieuleczalnie c h o r y i s p o t w a r z o n y a b s u r d a l n y m i za­
r z u t a m i , pracował n i e m a l bez przerwy. Listy z o s t a t n i e g o o k r e s u jego życia
są ś w i a d e c t w e m imponującej liczby lektur, a r ó w n o c z e ś n i e z a p i s e m n a s t ę ­
pujących po sobie n a w r o t ó w choroby, krwotoków, n i e u d a n y c h operacji.
0
sile woli Brzozowskiego świadczy list do Szalitów z maja
1908 r.,
w k t ó r y m reagując na o p u b l i k o w a n i e p r z e z Czerwony sztandar listy a g e n t ó w
ochrany ze s w o i m nazwiskiem, n a p i s a ł : „ J e s t e m w tej chwili t a k silny, że nie­
mal szczęśliwy. Widzę, że m a m p r z e c i w k o sobie nie tylko SD i N D , lecz
1 ochranę. W i e m , co to za wróg, i w i e m , że póki żyć b ę d ę , nie o d b i o r ą mi
m o ż n o ś c i myśleć, walczyć, p r a c o w a ć dla p r a w d y " . Ta o g r o m n a siła d u c h a
brała się niewątpliwie z poczucia misji oraz głębokiej wiary, ale to dzięki p o ­
święceniu żony Brzozowski, m i m o wszelkich przeciwności losu, m ó g ł t w o ­
rzyć do o s t a t n i c h chwil, tak opisanych przez w ł o s k ą szarytkę opiekującą się
chorym: „ N a d e wszystko uderzyła m n i e p o g o d a (serenita) tego człowieka,
który nie dbając o siebie, p o w t a r z a ł : p r a g n ę żyć dla mojej ojczyzny. Podda­
wał się wszelkiej kuracji, znosił cierpienia bez skargi". Z g o d n i e z życzeniem
pisarza d o jego t r u m n y w ł o ż o n o fotografię Antoniny.
Biesy po polsku
W sprawie Brzozowskiego wyjątkowo h a n i e b n ą rolę o d e g r a ł y p a r t i e socjali­
styczne, wierzące bardziej b y ł e m u funkcjonariuszowi ochrany, Bakajowi, niż
swojemu c z o ł o w e m u publicyście. Sąd partyjny z w o ł a n y na ż ą d a n i e Brzo­
zowskiego okazał się t y p o w o socjalistyczną p a r o d i ą sprawiedliwości. P o m i ­
mo braku jakichkolwiek d o w o d ó w winy, partyjny sąd n i e oczyścił Brzozow52
FRONDA-13/14
skiego z zarzutów, lecz z a g m a t w a ł oczywiste fakty. S t o s u n e k partii socjali­
stycznych do sprawy Brzozowskiego jest czymś t y p o w y m dla u g r u p o w a ń le­
wicowych, d o t k n i ę t y c h s w o i s t ą s z p i e g o m a n i ą . I s t o t n ą rolę w ich d z i a ł a n i u
odgrywały p o r a c h u n k i p o d h a s ł e m zwalczania p r o w o k a t o r ó w . J e d n y m z naj­
bardziej znanych p r z y k ł a d ó w jest m o r d d o k o n a n y p r z e z a u t o r a Katechizmu
rewolucjonisty Nieczajewa na s t u d e n c i e I w a n o w i e . W y d a r z e n i e to s t a ł o się
k a n w ą Biesów Dostojewskiego, k t ó r y w genialny s p o s ó b p r z e d s t a w i ł z b r o ­
dniczą m e n t a l n o ś ć rewolucjonistów. Sprawa Brzozowskiego jest w g r u n c i e
rzeczy kolejną wersją m o d e l o w e j sytuacji opisanej w Biesach. W powieści tej
jedyną s y m p a t y c z n ą p o s t a c i ą w ś r ó d r e w o l u c j o n i s t ó w jest S z a t o w — rosyjski
mesjanista wierzący, że „jedyny n a r ó d mający w sobie Boga, to n a r ó d rosyj­
ski". Zostaje on z a m o r d o w a n y , p o n i e w a ż z a m i e r z a o p u ś c i ć jaczejkę terrory­
stów, a d o k o n a n y n a n i m m o r d m a s c e m e n t o w a ć b i e s o w a t ą g r u p ę . P o d o ­
b i e ń s t w o d o sprawy Brzozowskiego, k t ó r a m i a ł a miejsce wiele lat p o
o p u b l i k o w a n i u Biesów, jest uderzające.
Brzozowski przystał do socjalistów, nawiązawszy k o n t a k t y z c z o ł o w y m i
działaczami PPS i Bundu. Swoje artykuły p u b l i k o w a ł na ł a m a c h p e p e e s o w skiego Naprzodu, w k t ó r y m to p i ś m i e w maju 1908 r. ukazał się artykuł
Szpieg, piętnujący go jako a g e n t a ochrany. Z m i a n ę s t o s u n k u polskich socjali­
s t ó w d o Brzozowskiego najlepiej ilustruje z e s t a w i e n i e wypowiedzi p o c h o ­
dzących z w a r s z a w s k i e g o i l w o w s k i e g o Głosu. W 1903 r. J a n A u g u s t Kisie­
lewski w panegiryku p o ś w i ę c o n y m B r z o z o w s k i e m u pisał: „ N a t u r k u s o w y m
p r o g u świątnicy d z i w ó w c z u w a młody, złotogrzywy lew; k t ó ż jest, k t ó r y
przeskoczy przez jego kark". N a t o m i a s t p i ę ć lat później we l w o w s k i m Gło­
sie ukazał się artykuł, z k t ó r e g o m o ż n a było się dowiedzieć, że „złotogrzywy
l e w " jest „ w s t r ę t n y m , oślizgłym k a m e l e o n e m , k t ó r y r ó w n o c z e ś n i e u m i e być
szakalem chłepcącym żywą, s e r d e c z n ą k r e w P r o m e t e j ó w polskiego pobojo­
wiska". O w a zadziwiająca p r z e m i a n a lwa w k a m e l e o n a , b ę d ą c e g o z a r a z e m
szakalem, była m o ż l i w a jedynie w papierowej dżungli, s t w o r z o n e j przez so­
cjalistycznych pismaków. Przyczyn, dla k t ó r y c h lew stał się w oczach czytel­
n i k ó w Głosu i Naprzodu szakalem, należy szukać w jego p o s t a w i e ideowej.
S t o s u n e k socjalistów d o jego w i n y p r z y p o m i n a d e b a t ę s p i s k o w c ó w
w Biesach p r z e d z a m o r d o w a n i e m Szatowa. Cytat z powieści D o s t o j e w s k i e g o
d o k ł a d n i e pokazuje m e n t a l n o ś ć towarzyszy partyjnych a u t o r a Płomieni:
„— Pamiętajcie więc, p a n o w i e , że S z a t o w traktuje złożenie d o n o s u ja­
ko s p e ł n i e n i e obowiązku...
— Lecz nikt nigdy n i e widział d o n o s u ! — p r z e r w a ł mu r a p t e m Szygalew s t a n o w c z y m g ł o s e m .
Z [ M A • 1 9 9 8
53
— J a w i d z i a ł e m ! — zawołał Piotr Stiepanowicz. — D o n o s jest i to wszy­
stko s ą b r e d n i e m o i p a n o w i e !
— A ja... — krzyknął r a p t e m Wirgiński — p r o t e s t u j ę ! P r o t e s t u j ę z ca­
łych sił! Ja b y m chciał... ja b y m chciał p a n o w i e . . . żeby, kiedy on przyjdzie,
wszyscy weszli i zapytali go. Jeżeli to p r a w d a , n i e c h się kaja... jeśli da s ł o w o
h o n o r u , m o ż n a zostawić go w spokoju. W k a ż d y m razie n i e c h będzie sąd!
O s ą d ź m y go! Tak nie w o l n o c h o w a ć się i n a p a d a ć z ukrycia.
— Ryzykowanie na s ł o w o h o n o r u w s p ó l n ą s p r a w ę to szczyt g ł u p o t y !
— Protestuję, p r o t e s t u j ę ! — wołał Wirgiński.
— Mógłbyś p a n nie krzyczeć przynajmniej. N i e posłyszymy sygnału...
Szatow, panowie, był c z ł o w i e k i e m p e ł n y m gniewu... Ponieważ należał b ą d ź
c o bądź d o n a s z e g o stowarzyszenia, m o ż e n a w e t w b r e w woli, więc a ż d o
ostatniej chwili s p o d z i e w a ł e m się, że m o ż n a będzie wyzyskać go do wspól­
nej sprawy, jako człowieka p e ł n e g o gniewu. O s z c z ę d z a ł e m go i c h r o n i ł e m ,
w b r e w najściślejszym instrukcjom... O s z c z ę d z i ł e m go s t o k r o ć więcej, niż na
to zasługiwał! Lecz skończyło się na tym, że z a d e n u n c j o w a ł . Ale do diabła,
my gwiżdżemy na t o ! Lecz niech k t ó r y z w a s spróbuje się t e r a z wyśliznąć.
N i k o m u nie w o l n o p o r z u c a ć sprawy! Możecie całować się z n i m , jeśli w a m
t o dogadza, nie w o l n o j e d n a k n a s ł o w o h o n o r u z d r a d z a ć sprawy o g ó l n e j " .
Podobnie jak Piotr Stiepanowicz Wierchowieński w sprawie Brzozowskie­
go zachowywał się przywódca PPSD, Ignacy Daszyński, którego tak określił
Mieczysław Sroka: „Redaktor Naprzodu zezwalający na opublikowanie artykułu
Szpieg, zapewniający przyjaciół Brzozowskiego, że dowody jego winy są niezbi­
te; grożący, że do zwołania sądu nie dojdzie, jeśli Brzozowski i jego przyjaciele
odwołają się do opinii publicznej; działacz rewolucyjny wypowiadający na są­
dzie tezę: «Lepiej jest skazać dziesięciu niewinnych, niż jednego w i n n e g o pu­
ścić wolno»; przywódca PPSD zakazujący w organie tej partii opublikowania
nawet ogólnikowego Oświadczenia mężów zaufania po śmierci Brzozowskiego".
W powieści Dostojewskiego w ś r ó d biesowatych członków terrorystycznej
jaczejki znalazł się Wirgiński mający wątpliwości co do winy Szatowa. W spra­
wie Brzozowskiego p o d o b n ą rolę odegrał działacz PPS i PPSD, późniejszy mi­
nister w niepodległej Polsce — Jędrzej Moraczewski, będący m ę ż e m zaufania
Brzozowskiego podczas procesu. Większość j e d n a k członków i sympatyków
partii socjalistycznych przyjęło tezę o winie a u t o r a Płomieni.
W Biesach spiskowcy wysyłają do d o m u , w k t ó r y m m i e s z k a Szatow z żo­
ną i n o w o n a r o d z o n y m dzieckiem, chorążego Erkla — człowieka sympatycz­
nego, i o miłej p o w i e r z c h o w n o ś c i . C e l e m j e g o wizyty j e s t zwabienie przyszłej
ofiary w ś m i e r t e l n ą p u ł a p k ę . Szatow zostaje p o d s t ę p n i e z a m o r d o w a n y przez
54
FRONDA-13/14
swoich towarzyszy partyjnych. To s a m o o m a l nie s p o t k a ł o Brzozowskiego,
którego poglądy okazały się n i e z g o d n e z a k t u a l n ą linią partii. W liście do Wi­
tolda Klingera z kwietnia 1909 r. tak opisuje wizytę dzielnego bojowca PPS
w s w o i m d o m u : „W roku 1907, na wiosnę, był u m n i e j e d e n z p r z y w ó d c ó w
r u c h u socjalistycznego. Byłem zdziwiony jego wizytą i jego serdecznością,
gdyż nie łączyły m n i e z n i m ż a d n e s t o s u n k i bliższe, a jako j e d n o s t k a był mi
w ogóle antypatyczny. Człowiek t e n pieścił moje dziecko, nie szczędził mi
k o m p l e m e n t ó w , zapraszał d o siebie. Dziś m a m d o w o d y niezbite, ż e był o n
u m n i e z polecenia C e n t r a l n e g o Komitetu, aby zbadać w a r u n k i , w jakich uda­
łoby się m n i e zabić. O t ó ż nie idzie mi o s a m zamiar, ale o t o n o w e g o człowie­
ka, o tę jego p o t w o r n i e k ł a m a n ą s e r d e c z n o ś ć " . Gościem, który przyjechał do
nieuleczalnie chorego na gruźlicę i żyjącego w nędzy pisarza, był W i t o l d Jodko-Narkiewicz. Pochodził on z bogatej rodziny ziemiańskiej i z n a n y był z h u ­
laszczego trybu życia. W 1913 r., gdy zabrakło mu pieniędzy na pijatyki, zdefraudował
fundusze
przeznaczone
na
działalność
niepodległościową.
Brzozowski co p r a w d a nie został zastrzelony tak jak Szatow, ale n a g o n k a par­
tii socjalistycznych przyczyniła się do jego przedwczesnej śmierci. S z a t o w
z Biesów zginął, p o n i e w a ż był rosyjskim mesjanistą, n a t o m i a s t Brzozowski,
będący początkowo fanatycznym socjalistą, jeszcze p r z e d z e r w a n i e m z towa­
rzyszami partyjnymi stał się p o l s k i m mesjanistą.
ZIMA-1998
55
Socjalistyczny krytyk Emil Haecker napisał, że powieść Brzozowskiego
Płomienie „świadczy o straszliwej po prostu rusyfikacji d u c h a " . Jest rzeczą cie­
kawą, że Haecker dostrzegł zruszczenie w twórczości Brzozowskiego, n a t o ­
miast nie przyszło mu do głowy, że właśnie działania polskich socjalistów wo­
bec a u t o r a Płomieni są przykładem kompletnie zruszczonej m e n t a l n o ś c i
w wyniku przejęcia m e t o d działania rosyjskich rewolucjonistów. Wziąwszy
pod uwagę rolę, jaką polskie ugrupowania socjalistyczne odegrały w m o r a l n y m
i fizycznym zniszczeniu Brzozowskiego, dziwić m o ż e fakt, że przez wielu
współczesnych a u t o r ó w jest on uznawany za socjalistę. Brzozowski napisał, że
„dziś, gdy znaczna część u m y s ł ó w polskich pozostaje p o d wpływem Marksa,
gdy stał się marksizm dla wielu k a t e c h i z m e m w wątpliwość nie podawanym,
krytyce nie podlegającym, gdy wreszcie w jego d u c h u i p o d jego kierownic­
t w e m przystępuje się do odrodzenia Polski, z całą siłą stwierdzić i przekony­
wać należy, że p o d tym znakiem odrodzenie się nie d o k o n a " .
Jeszcze do n i e d a w n a a u t o r a tych słów t r a k t o w a n o w Polsce jako oryginal­
nego odnowiciela myśli marksistowskiej. N i e p o w i n n o to jednak specjalnie
dziwić, ponieważ p o d o b n e zdarzenia miały miejsce w dziejach wielokrotnie.
Sytuację taką w doskonały s p o s ó b opisuje Mowa Jezusa przeciwko uczonym w Piś­
mie i faryzeuszom: „Biada w a m uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy! Bo bu­
dujecie groby p r o r o k o m i zdobicie grobowce sprawiedliwych, i mówicie:
«Gdybyśmy żyli za czasów naszych przodków, nie bylibyśmy ich w s p ó l n i k a m i
w zabójstwie proroków». Przez to s a m o przyznajecie się, że jesteście p o t o m ­
kami tych, którzy mordowali p r o r o k ó w " (Mt 2 3 , 2 9 - 3 2 ) .
Kulturkampf
Sprawą Brzozowskiego — kwestia, czy był on k o n f i d e n t e m ochrany — zosta­
ła w przekonujący s p o s ó b wyjaśniona przez Mieczysława Srokę w aneksie do
opublikowanych w 1970 r. listów Brzozowskiego. N a t o m i a s t s p r a w ą Brzo­
zowskiego, k t ó r a toczy się nadal, jest s p r a w a przyszłości Polski. Brzozowski
tak napisał w artykule p o ś w i ę c o n y m filozofii r o m a n t y z m u polskiego: „Spra­
wę słowa m o ż e czynić tylko ten, k t o wie, w czym żyje s ł o w o , a aby to wie­
dzieć, trzeba to m i e ć w sobie. M a m y walczyć o k u l t u r ę i przyszłość Polski,
przyszłość tę i k u l t u r ę stwarzać, a czyż p o w i e d z i e ć o sobie możemy, że wie­
my, czym ta przyszłość być ma, że m a m y w sobie d u c h a tej przyszłej Polski?
Tej Polski, jakiej chcemy, aby była? Sprawę p r a w d y m o ż e czynić tylko t e n ,
k t o ją ma w sobie... Bo sprawa Polski to nie s p r a w a konieczności l u b przy­
padku. Polska z przypadku, «Polska z d o p u s z c z e n i a Bożego» nie rozwiązuje
56
F R O N D A - 13/14
niczego. O Polskę walczymy w sobie rękojmię bytu swojego mającą, o Pol­
skę o d r o d z o n ą w Słowie i przez Słowo. Jej s p r a w ę tylko m o ż n a czynić". Po­
jęcie „Sprawy Polski o d r o d z o n e j w Słowie i p o p r z e z S ł o w o " Brzozowski za­
czerpnął z p i s m Towiańskiego.
Józef Spytkowski w swojej książce poświęconej Brzozowskiemu słusznie
p o d s u m o w a ł , że większość prac i artykułów poświęconych Brzozowskiemu
składa się z cytatów. Dzieje się tak dlatego, że jego dynamiczna, żywa myśl jest
t r u d n a do streszczenia. Czesław Miłosz, pisząc o n i m , zauważył, że „streszcze­
nie poglądów jakiegoś a u t o r a prowadzi zwykle do złych skutków". Dlatego też
niniejszy artykuł jest kolejnym tekstem o Brzozowskim składającym się z cyta­
tów. Aby zrozumieć sposób, w jaki Brzozowski rozumiał towianizm, najlepiej
odwołać się do jego powieści Płomienie. W cytowanym fragmencie główny bo­
hater powieści, Michał Kaniowski, rozmawia ze swoim stryjem Sewerynem.
Postać ta jest jedną z najpiękniejszych kreacji literackich Brzozowskiego i nie­
odparcie kojarzy się ze starcem Z o s i m ą z Braci Karamazow Dostojewskiego.
Stryj Seweryn tak o t o wyjaśnia podstawy n a u k i Towiańskiego: „Trzeba każdą
prawdę, poznanie przeć przez ciało; trzeba, aby była czymś dla n a s istotnym,
ujawniającym się w naszym działaniu. Ż a d n a p r a w d a p o z n a n a przez myśl lub
uniesienie serca nie jest naszą i istotną, nie jest prawdą, jeśli ciało nasze nie
poznało jej". W Płomieniach przedstawiona zostaje także geneza towiańszczyzny: „Mówił mi o emigracji paryskiej. Mówił o stanie d u s z ludzi, którzy żyjąc
wśród ogłuszającego zgiełku obcego życia, czuli, że sypie się i wali na nich grad
wypadków i faktów, myśli zawsze j e d n a k o w o obojętnych t e m u , co stanowiło
treść ich serca, ich wiary. Z d n i e m każdym wydawała im się bardziej u t r a c o n a
Polska... Czuliśmy — mówił p a n Seweryn — że jeżeli ktoś nie zdoła dać n a m
siły nadludzkiej, jeśli ktoś nie da n a m mocy wzniesienia się p o n a d świat — zgi­
niemy. Czuliśmy, że m u s i m y dokonać cudu, wyjść poza własny r o z u m , poza
rzeczywistość, aby przetrwać i wierzyć. Czy ty wiesz, co znaczy wiara? Dowiesz
się może. Nauczy cię kiedyś życie, że m o ż n a człowieka w jego w n ę t r z u zabić
lub ocalić. Stwórz wiarę, która zdolna przetrwać mękę, a człowiek wbity na pal
będzie siłaczem. Ludzie nie wiedzą, co za m o c mają w d u c h u , jaką niezrówna­
ną a p o t ę ż n ą siłą rozporządza każdy z nas, byle śmiał, byłe nauczył się nie bać".
Z rozmowy Seweryna z Kaniowskim wynika, że g w a r a n t e m wszelkich ludzkich
działań jest Bóg:
„ — R o z u m i e m t e r a z różnicę, stryju; t y nie r o z u m i e s z , nie uznajesz
możliwości klęski człowieka — p o w i e d z i a ł e m .
— M o ż n a o d p a ś ć od Boga — rzekł stryj Seweryn. — D ł u g i czas nie
byłem w stanie w to uwierzyć, a teraz w i e m — m o ż e być s m u t e k wieczysty.
ZIMA- 1 998
57
M o ż n a uwierzyć w nicość w ł a s n ą , w b e z p ł o d n o ś ć beznadziejną, w s a m o t ­
ność n i e p r z e r w a n ą — i to jest w ł a ś n i e szatan: d u c h n i e s k o ń c z e n i e s m u t n y " .
W wyniku r o z m o w y z S e w e r y n e m Kaniowski oświadczył: „ N i e widzia­
ł e m nigdy takiej czystej, świętej miłości człowieka. Z r o z u m i a ł e m wtedy, jak
głęboko zdrój czystości, świętości ludzkiej przepływał przez n a s z ą myśl za
s p r a w ą Towiańskiego... Była to d z i w n a wiara. N i e b y ł e m w s t a n i e objąć jej
widnokręgów. Kiedy z d a w a ł o mi się, ż e m p o s t a w i ł na jej d r o d z e t r u d n o ś ć
nie do przezwyciężenia, o n a szla głębiej... Myślałem, że jest ta wiara j e d n y m
z najsilniejszych dzieł d u c h a ludzkiego. M y ś l a ł e m , że m o ż e o n a znieść
wszelkie pogłębienie n o w o c z e s n e j myśli. C z u ł e m , że j e s t e m m a ł y i że p r z e ­
pływa n a d e m n ą świat czysty, z k t ó r e g o w o l a m i ę k t o ś ł z a m i . I p y t a ł e m s a m
siebie, czy m ó g ł b y m wierze tej powiedzieć «tak» z głębi duszy. C z u ł e m , że
nie byłbym w stanie t e g o uczynić. I c z u ł e m , że jest to jakby n i e d o j r z a ł o ś ć " .
Pisarz w przeciwieństwie do s w e g o p o w i e ś c i o w e g o porte-parole osiągnął doj­
rzałość, a jego wiara zniosła wszelkie p o g ł ę b i e n i e n o w o c z e s n e j myśli, której
stał się genialnym krytykiem.
Emil Haecker — a u t o r oszczerczej recenzji Płomieni, mającej uprawdopo­
dobnić winę Brzozowskiego — tak pisał o konstrukcji owej powieści: „Ta nieu­
dolność powieściowego przeprowadzenia zawikłań i rozwiklań zmusza autora
do chwytania się starego, spleśniałego środka przedpotopowych romansów:
deus ex machina. Kaniowski ma niezliczoną liczbę stryjów i to rozsianych po ca­
łej Europie i Azji na to, aby z każdej opresji, w jakiej bądź się znajdzie Kaniow­
ski, zjawiać się i ratować go niespodziewanie — raz stryj Alojzy, raz stryj Sewe­
ryn, raz w Genui, gdy aresztują Kaniowskiego jako anarchistę, to z n ó w
w Syberii po nieudanej wyprawie Myszkina po Czernyszewskiego. Dobrze to
mieć tylu stryjów". Haecker ma całkowitą rację, pisząc o korzyściach z posiada­
nia wielu stryjów; przede wszystkim dobrze jednak mieć stryja Seweryna — t o wianistę, który pojawia się jak deus ex machina, by ratować zagubionych na bez­
drożach polskiej myśli z intelektualnych opresji.
Brzozowski trafnie przeczuwał, że walka o przyszłość Polski rozegra się
w sferze kultury. Był człowiekiem całkowicie owładniętym misją przekształce­
nia polskiej kultury. Tak pisał o tym w liście do Szalitów we wrześniu 1909 r.:
„Nie bać się, czuć się spowinowaconym z całą energią polską od Chrobrego aż
po Wielopolskiego, a nie znać, nie widzieć, zrąbać zdechlactwo. Dajcie mi dzie­
sięciu ludzi i dziesięć lat wolnych od elementarnych trosk życia, a ja zmienię
klimat umysłowy w Polsce... Będę szedł krok po kroku, systematycznie. Nie je­
stem już z żadnej partii, żadnego wyznania. Sam absolutnie za siebie. I to jest
tylko jedna sprawa: zmienić klimat umysłowy w Polsce". W Pamiętniku m o ż n a
58
FRONDA
B/14
znaleźć charakterystyczne dla Brzozowskiego wyznanie: „Wreszcie moje stu­
d i u m o filozoficznym znaczeniu pojęcia Boga, a raczej coś całkiem nieobjętego
przez t e n tytuł — o b r o n ę religijnego życia, atak na oportunistycznego filistra,
szlachcica i żyda, Jowialskiego i Papkina. Daj się przejechać Panie — a do grun­
tu — po tym tałatajstwie, spłukać głupotę i miałki wrzask z polskiego życia.
Nie dawać p a r d o n u rozkochanym w sobie skrofułom. Narcyzowatości n ó g wy­
krzywionych przez chorobę angielską nie szczędzić. Walić z ramienia w szpe­
totę. Bić śmiechem. Tańczyć na pobojowisku. Sprawić stypę".
Czy Brzozowski jest nadal aktualny? Czy jego Sprawa toczyć się m o ż e
w dzisiejszej Polsce? Marian Zdziechowski w poświęconej Brzozowskiemu
pracy z 1921 r. tak oceniał sytuację Polski po uzyskaniu niepodległości: „Dziś
m a m y państwo, m a m y instytucje, m a m y sejm, ale wszystko to uległo hipnozie
barbarii pędzącej ze Wschodu; zapanowały żywioły, których «niewiedza, nie­
chęć myślenia, niechlujstwo kulturalne» napełniały Brzozowskiego obrzydze­
n i e m i przerażeniem. Więcej niż kiedy ratować trzeba duszę n a r o d u od wpły­
wu «sentymentalistów, karierowiczów i demagogów»". Tezy zawarte w tekście
Zdziechowskiego są obecnie, niestety, jak najbardziej aktualne. M o ż n a wpro­
wadzić do nich tylko j e d n ą poprawkę — oprócz zagrożeń, o których pisał au­
tor Widma przyszłości, m a m y dzisiaj do czynienia z nie mniej groźną „hipnozą
barbarii" kultury masowej pędzącej do nas z Z a c h o d u .
Fakt, że przenikliwe diagnozy Brzozowskiego są nadal aktualne, potwier­
dza słuszność stworzonej przez niego koncepcji kultury. Według Brzozowskie­
go, kultury powstałe po upadku feudalizmu to wyłącznie „kultury częściowe".
W pochodzącej z 1905 r. rozprawie Kultura i życie pisał on: „Jeżeli upadły i roz­
wiały się kultury odrodzenia, kultura katolicyzmu i rycerstwa hiszpańskiego,
kultura dworska francuska, kultura szlachecka polska, to dlatego, że wszystkie
one opierały się na złudzeniu, że reprezentują całkowitą wyzwoloną ludzkość
i wszystkie opierały się na wyzwoleniu cząstkowym". Dla Brzozowskiego kul­
tury cząstkowe skazane są na zagładę, ponieważ „kultura oparta na wyzwoleniu
cząstkowym ma w sobie samej warunki i czynniki swojej niestałości, rozkładu
i upadku". Rozpad kultur wynika z faktu, że popadają o n e w skostnienie: „Kul­
t u r a cząstkowa żyje dotąd, póki w jej obrębie twórczość bezinteresowna jest
możliwa. Nastaje jednak taki m o m e n t , gdy coraz bardziej uwidacznia się fakt
ograniczających konwencji... Wszelki dogmatyzm kończy i musi kończyć się sa­
mobójstwem... Kultury cząstkowe m r ą na swoją cząstkowość". Upadek kultury
jest wynikiem tego, że „każda kultura cząstkowa kończy na absolutnej niemoż­
ności wierzenia we własne wartości, normy, konwencje, na których się opiera­
ła". Kultury cząstkowe przemijają z reguły bez śladu, koniec niektórych z nich,
ZIMA- 1 998
59
obdarzonych większym stopniem spójności, przebiega niekiedy inaczej: „Tam
jednak, gdzie kultura była krystalizacją d u c h o w ą o dobitnych i określonych za­
rysach, sama niewiara, s a m o zwątpienie dziedziczą coś z tej doskonałości. [...]
Im mniej samodzielną, bogatą była sama kultura, t y m bardziej jałowym, bezsilniejszym, ohydniejszym jest jej rozkład. Kultura współczesna wyzwolonego
mieszczaństwa nie dosięgła nigdzie tego stopnia całkowitości, jaki wytworzył
feudalizm lub choćby nawet oświecony absolutyzm i dworactwo. Właściwie nie
była to wcale kultura, lecz coś przejściowego. Siła jej leżała w krytycyzmie w sto­
sunku do kultur wcześniejszych okresów".
To, że Brzozowski uważa „feudalizm, oświecony absolutyzm i d w o r a c t w o "
za kultury bardziej „całkowite", nie prowadzi go bynajmniej do ich idealizacji.
W powieści Sam wśród ludzi tak opisuje relikty dworskiej kultury p r z e ł o m u
XVIII i XIX w: „Pałac kopajgrodzki wyludniał się coraz bardziej i posępniał;
snuła się po korytarzach służba zestarzała, pełna dziwacznych przyzwyczajeń;
nie odnawiana liberia różnych antyków lokaj skiego rodu, dziwaczna, zbrukana,
maskaradowa elegancja dwóch czy trzech niegdyś faworytek p a n a kasztelana...
Od czasu do czasu umierał ktoś ze starych w e t e r a n ó w liberyjnych".
Brzozowski uważał, że kulturalna tradycja polskiej szlachty jest g ł ó w n ą
przeszkodą w rozwoju nowoczesnej świadomości n a r o d o w e j . Kultura ta jed­
nak budziła w n i m p e w i e n rodzaj fascynacji swą integralnością i „całkowito­
ścią". Do kultury mieszczańskiej n a t o m i a s t odnosił się z p o g a r d ą i odrazą.
W Kulturze i życiu pisze, że „brak godności jest cechą zasadniczą mieszczań­
stwa, od czasu gdy stało się o n o klasą dominującą. Brak godności jest cechą
tego, co nazywamy naszą kulturą. Toteż nigdy zwątpienie schyłku nie było tak
zupełne i pozbawione nadziei. Z n u d z e n i e i z n u ż e n i e jest tak wielkie, że
wszelka myśl o z m a r t w y c h w s t a n i u byłaby nie do uwierzenia dla samych
umierających. Feudalizm do dziś d n i a ma swoich idealizatorów, swoich laudatores temporis acti. Burżuazja zdaje się czuć w s t r ę t do samej siebie".
Współczesna n a m kultura nosi wszelkie cechy tak przenikliwie analizowa­
nej przez Brzozowskiego „kultury cząstkowej". Pisarz uważał, że „w drugiej po­
łowie naszego stulecia w życiu kulturalnym Europy zaszedł fakt słabo jeszcze
dostrzegany: pod hałaśliwym chaosem faktów bardziej powierzchownych zary­
sował się kryzys, jakiego ludzkość dotychczas nie przeżyła — rozkład wszelkich
światopoglądów, wszelkich wartości bezwzględnych".
Przyczyn kryzysu kultury europejskiej upatrywał Brzozowski w relatywiza­
cji wszelkich światopoglądów, za co winił zmysł historyczny: „Wiek XX pysznił
się swoim zmysłem historycznym, r o z u m i e n i e m wszelkich kultur, s m a k ó w
i dusz, rozumiemy wszystko, gdyż ze wszystkim łączy nas jakieś powinowac60
F R O N D A - 13/14
two, pisał Amiel. Niebezpieczna zdolność, psychicznie mówiąc, rozumieć moż­
na tylko to, co się ma w sobie; trzeba mieć w sobie możliwości wszelkich kul­
tur, wszelkich światopoglądów, wszelkich wartości moralnych, aby je prawdzi­
wie zrozumieć; inaczej są o n e dla nas dziwactwami, które tylko z zewnątrz
opisywać można. Z chwilą wszakże, gdy się posiada w sobie możliwość kilku na
raz światopoglądów, kilku na raz systematów wartości, każdy z nich staje się
jednym z możliwych, żaden nie m o ż e być uważany za bezwzględny, wszystkie
stają się wytworami duszy ludzkiej, w różnych tylko powstających warunkach...
Poza sobą dusza ludzka nie ma już teraz żadnego oparcia".
W p o s t m o d e r n i s t y c z n y m świecie „wszystko s t a ł o się m o ż l i w e i w sa­
m o t n o ś c i swej człowiek n o w o c z e s n y p o z b a w i o n y został wszelkiej przegro­
dy, wszelkiego m u r u granicznego p o m i ę d z y tym, co jest, a tym, czego n a w e t
być nie m o ż e . S a m o pojęcie rzeczy n i e m o ż l i w y c h u l e g ł o r o z k ł a d o w i : w imie­
niu czego cośkolwiek w samej rzeczy za n i e m o ż l i w e u z n a n e by być m o g ł o ?
O t w a r t a została d r o g a dla wszystkich gróz i dla wszystkich p o s t r a c h ó w .
Krzewić się zaczął s a t a n i z m , o k u l t y z m i bardziej cnotliwe, b ł ę d n e formy m i ­
stycyzmu". Gdy u schyłku XX w. „wszystkie grozy i postrachy, s a t a n i z m y
i o k u l t y z m " stały się u l u b i o n y m t e m a t e m k u l t u r y m a s o w e j , t r u d n o nie d o ­
cenić genialnej przenikliwości Brzozowskiego jako krytyka kultury.
Anarcho-liberalny nacjonalista katolicki
Koncepcja kultury autora Legendy Młodej Polski jest zdecydowanie krytyczna.
Swoją Sprawę — walkę o przyszłość polskiej kultury — prowadził on poprzez
zaciekłe ataki na współczesne mu przejawy jej degeneracji. Według Stefanii
Zdziechowskiej, gwałtowność, z jaką Brzozowski atakował stanowiska u z n a n e
przez siebie za szkodliwe, wynikała z jego „wewnętrznej zjadliwości". Stefan Że­
romski określił zamierzenia krytyczne Brzozowskiego jako „marzenia nahajki
skazanej na bezczynność". Sądy te są dla autora Płomieni krzywdzące. Jego pasja
polemiczna wynikała nie tyle z cech charakteru, co raczej ze świadomości staw­
ki, o którą walczył — była nią przyszłość polskiej kultury.
Większość a u t o r ó w zajmujących się B r z o z o w s k i m jest z g o d n a w o c e n i e
jego działalności krytycznej. Wynika to z faktu, że t r u d n o jest podważyć słu­
szność a t a k ó w zawartych w Legendzie Młodej Polski czy Pamiętniku. K o n t r o ­
wersje b u d z ą n a t o m i a s t p r ó b y o k r e ś l e n i a ideału, n a p o d s t a w i e k t ó r e g o
Brzozowski dokonywał swoich krytyk. Z jego twórczością związany jest sze­
reg m i t ó w p o w t a r z a n y c h przez kolejnych i n t e r p r e t a t o r ó w . Najczęściej przy­
taczana jest o p i n i a o częstej z m i a n i e p o g l ą d ó w i p r z e c h o d z e n i u a u t o r a
ZIMA.1998
61
Płomieni z jednej skrajności w drugą. W e d ł u g Andrzeja Kijowskiego, Brzo­
zowski „z b ł ę d u brnął w błąd, z f a n a t y z m u w fanatyzm, k r ó t k o w z r o c z n y
w lewo i w prawo, [...] d o p i e r o teraz widać, jakich g w a ł t ó w d o k o n y w a ł na
logice". Jerzy Fijaś pisze, że „Brzozowski z całą p e w n o ś c i ą o r y g i n a l n y m fi­
lozofem nie był. Jego specjalnością było r e p r o d u k o w a n i e cudzych myśli, d o ­
branych i p r z e r o b i o n y c h w e d ł u g swego w i d z i m i s i ę " . Andrzej Stawar w swo­
im
studium
O
Brzozowskim
i
inne
szkice
stwierdza,
że
„szybkie
parafrazowanie cudzych myśli było w y n i k i e m z m i a n n a s t r o j u " a u t o r a Legen­
dy Młodej Polski. W e d ł u g Stawara, „z p i s m jego d o w i a d u j e m y się, co wie, co
sądzi o każdej sprawie, ale t r u d n o dowiedzieć się, czego chce, i c z a s e m
tracimy nadzieję d o w i e d z e n i a się o tym. Każdy jego pogląd z o s o b n a zdaje
się jasny — wszystkie r a z e m t w o r z ą c h a o s " .
Pogląd, że Brzozowski n i e jest myślicielem oryginalnym, a jego spuści­
zna to ciąg chaotycznych zapożyczeń, jest całkowicie b ł ę d n y i wynika z nie­
z r o z u m i e n i a jego m e t o d y pisarskiej. Brzozowski w swoich p i s m a c h używa
określenia „polimorfizm p r a w d y " , z a c z e r p n i ę t e g o z teorii ewolucji D a r w i ­
na, k t ó r y m fascynował się we wczesnej m ł o d o ś c i . W ujęciu d a r w i n o w s k i m
polimorfizm, czyli wielopostaciowość, p o l e g a na w y s t ę p o w a n i u t e g o s a m e ­
go g a t u n k u w różnych formach różniących się c e c h a m i morfologicznymi i fi­
zjologicznymi. Brzozowski n i e p r z e n o s i ł pojęcia p o l i m o r f i z m u z n a u k biolo62
FRONDA
13/14
gicznych do społecznych, był zagorzałym p r z e c i w n i k i e m t e g o typu d z i a ł a ń .
„Polimorfizm p r a w d y " t r a k t o w a ł raczej jako m e t a f o r ę trafnie obrazującą je­
g o m e t o d ę b a d a n i a myśli ludzkiej. M e t o d a t a polegała n a s p r o w a d z a n i u p o ­
zornie sprzecznych i r ó ż n o r o d n y c h p o g l ą d ó w do w s p ó l n e g o m i a n o w n i k a .
Dla tendencyjnego lub m a ł o u w a ż n e g o czytelnika p i s m a Brzozowskiego t o
zbiór nie powiązanych ze sobą zapożyczeń. U w a ż n y czytelnik d o s t r z e ż e coś
przeciwnego — wyjątkową oryginalność i stałość p o g l ą d ó w a u t o r a . Rację ma
Stefan Kołaczkowski, który napisał o Brzozowskim, że „ n a p o t y k a n e p r a w d y
pozwalały mu utwierdzać i r o z b u d o w y w a ć w ł a s n y system, [...] przy wszyst­
kich książkach i przy każdej s p o s o b n o ś c i n i e z m o r d o w a n i e p r o p a g o w a ł zasa­
dnicze i n i e z m i e n n e tezy swojego poglądu na świat". W e d ł u g Kołaczkowskie­
go,
„własny s y s t e m "
Brzozowskiego
skrystalizował
się o k o ł o
1905
r.
w wyniku z a i n t e r e s o w a n i a się filozofią polskiego r o m a n t y z m u . Należy zgo­
dzić się z r e d a k t o r e m Marchołta, że r o z p r a w a Brzozowskiego: Filozofia polskie­
go romantyzmu ma kluczowe znaczenie dla z r o z u m i e n i a jego poglądów. N a t o ­
miast u f o r m o w a n i e się zasadniczych z r ę b ó w światopoglądu a u t o r a Płomieni
m i a ł o miejsce znacznie wcześniej — w latach 1 9 0 1 - 1 9 0 3 . P o d s t a w a t e g o
światopoglądu to „indywidualizm bezwzględny", k t ó r y u k s z t a ł t o w a ł się w
n i m już na s a m y m początku działalności pisarskiej.
Dla większości a u t o r ó w piszących o Brzozowskim „indywidualizm bez­
względny" to tylko jeden z e t a p ó w jego rozwoju d u c h o w e g o , w późniejszym
okresie
całkowicie
przezwyciężony.
„Indywidualizmowi
bezwzględnemu"
przeciwstawia się bądź późniejszą „filozofię pracy", bądź też o s t a t n i o k r e s
twórczości, w k t ó r y m pisarz fascynował się katolicką myślą Vico i N e w m a n a .
Józef Spytkowski w swojej pracy poświęconej Brzozowskiemu p o t r a k t o w a ł
rozwój jego myśli jako s t o p n i o w e przechodzenie od indywidualizmu do socjologizmu. W p o d o b n y s p o s ó b poglądy Brzozowskiego ujął w swojej książce
Bogdan Suchodolski — jako przezwyciężanie „indywidualizmu bezwzględne­
go" w kierunku uspołecznienia. Taka interpretacja poglądów Brzozowskiego
jest z g r u n t u błędna, ponieważ „indywidualizm bezwzględny" nie jest j e d n y m
z e t a p ó w rozwoju jego twórczości, ale światopoglądem, k t ó r e m u był wierny
przez cały czas. Brzozowski był „indywidualistą bezwzględnym", z a r ó w n o
w okresie gdy interesował się filozofią Nietzschego, jak i w czasie fascynacji
Sorelem i N e w m a n e m . W myśl zasady „polimorfizmu p r a w d y " t e s t o w a ł on
wszystkie d o s t ę p n e mu systemy myślowe p o d k ą t e m zgodności z ideałem „in­
dywidualizmu bezwzględnego", a efekty tych p o s z u k i w a ń są tyleż trafne, co
zaskakujące. Jedynie w tym sensie m o ż e m y m ó w i ć o ewolucji ideowej a u t o r a
Legendy Młodej Polski.
ZIMA-1998
63
Według Brzozowskiego, „hodowla własnego «ja», pogłębianie go w tym
kierunku, w którym jest o n o najgłębszym — już s a m o przez się — o t o podsta­
wowa zasada indywidualizmu bezwzględnego. Wszystko, co prowadzi do takie­
go pogłębienia i rozwoju naszego «ja», nazwiemy d o b r e m i pięknem, wszystko
inne będzie n a m brzydotą i grzechem". Tak pojmowany „indywidualizm bez­
względny" nie był nigdy przez Brzozowskiego przeciwstawiany uspołecznieniu.
W artykule O nowej sztuce pisze on, że „indywidualizm bezwzględny nie wyklu­
cza bynajmniej społecznego życia, nie jest tego życia zaprzeczeniem, lecz prze­
ciwnie — jego ideałem. Ideałem t r u d n o urzeczywistnialnym? Czy trudniej od
innych? Kto ośmieli się zagadnienia te rozstrzygać w sposób stanowczy? Zre­
sztą nieurzeczywistnienie lub urzeczywistnialność wątpliwości nie jest ostatecz­
nym, decydującym zarzutem przeciwko ideałowi. Sprawdzianem ideału w ogóle
może być on sam, jeśli ideał jest ostateczny, a nie podporządkowany innym".
Tak pojmowany ideał społeczny ma charakter liberalno-anarchistyczny.
W swoim artykule p o ś w i ę c o n y m p o k r e w i e ń s t w u poglądów Stanisława
Brzozowskiego i Aleksandra Świętochowskiego Bogdan Suchodolski zestawia
„indywidualizm bezwzględny" Brzozowskiego z ideologią Świętochowskiego.
Suchodolski słusznie zauważa, że poglądy o b u myślicieli rozwijały się p o d
wpływem klasyków liberalizmu angielskiego — p r z e d e wszystkim Spencera
i Milla. Dla Brzozowskiego „ideałem społecznym każdego p o w i n i e n być taki
stan społeczny, w k t ó r y m on ze swoimi wszystkimi właściwościami najbujniej
i najpotężniej żyć by mógł, i ścieranie się tych ideałów d o p r o w a d z i ć właśnie
m o ż e do takiego stanu, w k t ó r y m dla wszystkich «ja» znajdzie się miejsce".
Twierdzenie to wydaje się być żywcem wyjęte z klasyków liberalizmu. W ta­
kim ujęciu „przyszłość społeczna stoi przed i n d y w i d u u m o t w o r e m , [...] daje
się pomyśleć społeczeństwo o p a r t e na indywidualizmie bezwzględnym". Spo­
łeczeństwo takie Brzozowski widzi jako „współżycie osobników, dla których
jedynym i ostatecznym p r a w e m — w ł a s n a wola (Wille zur Macht), przeprowa­
dzając zasadę tę z a r ó w n o w życiu doczesnym, jak i w życiu praktycznym; spo­
łeczeństwo z jego n a r o d o w y m i p o d s t a w a m i jako bezwzględnie wolny czyn
bezwzględnie wolnych d u c h ó w — o t o idea obejmująca wszystkie sprzeczne,
chaotyczne, krzyżujące się dążenia doby współczesnej".
Dzięki zasadzie „polimorfizmu prawdy", umożliwiającej łączenie zjawisk
najbardziej różnorodnych, Brzozowski dostrzegł p o d o b i e ń s t w o ideału społecz­
nego polskiego r o m a n t y z m u oraz idealnego społeczeństwa, w którym panuje
„indywidualizm bezwzględny". Przetestował on wszystkie d o s t ę p n e mu kon­
cepcje filozoficzne i socjologiczne p o d kątem ich zgodności z założonym przez
siebie ideałem. Ż a d n a jednak z tych koncepcji nie spełniła oczekiwań autora Pło64
FRONDA13/14
mieni. Pomimo że niektóre z nich początkowo wydawały mu się bardzo obiecu­
jące, po krótkim okresie fascynacji p o d d a w a n e były wnikliwej falsyfikacji. Typo­
wym przykładem m o ż e być jego zainteresowanie marksizmem, który p o t e m
bezlitośnie krytykował. Jedyną koncepcją, która spełniła pokładane w niej przez
Brzozowskiego nadzieje, był katolicki światopogląd J o h n a H. N e w m a n a . Pisma
angielskiego konwertyty i kardynała stały się dla Brzozowskiego objawieniem.
W Pamiętniku tak opisuje on swoje zetknięcie z myślą N e w m a n a : „Niech błogo­
sławione będzie imię nauczyciela m e g o i dobroczyńcy. Prawie lękam się, że go
znieważam przez to powiązanie mojej biednej duszy z jego światłością. Nie
śmiem pisać więcej, nie ś m i e m w słowach snuć tego wątku — m o d l i t w o m jego
przyszłość moją, duszę moją składam, d u c h a opiekuńczego o wstawiennictwo
proszę, o rozumiejące miłosierdzie i ożywiającą siłę. Wierzę w jego istnienie,
wierzę, że żyje on w błogosławionej dziedzinie potężnej budowy, wierzę w wsta­
wiennictwo, w błogosławioną siłę modlitwy i obcowania".
W p i s m a c h N e w m a n a Brzozowskiego pociągał skrajny i n d y w i d u a l i z m .
N e w m a n uważał, że istnieją tylko byty i n d y w i d u a l n e , a w r o z w a ż a n i a c h
o osobie ludzkiej
zawsze używał
o k r e ś l e n i a „człowiek i n d y w i d u a l n y " .
W swoich dziełach angielski k a r d y n a ł w p r o w a d z i ł pojęcie „religii n a t u r a l ­
nej", mającej c h a r a k t e r indywidualny i będącej efektem w e w n ę t r z n e g o , irra­
cjonalnego „przeświadczenia wiary". W e d ł u g N e w m a n a , k t ó r y był skrajnym
sceptykiem, człowiek m o ż e zwątpić we w s z y s t k o z wyjątkiem t w i e r d z e ń , co
do których prawdziwości o d c z u w a w e w n ę t r z n e „ p r z e ś w i a d c z e n i e " (assent).
Spośród wielu „ p r z e ś w i a d c z e ń " najważniejsze dla N e w m a n a j e s t „prze­
świadczenie wiary". Koncepcja ta była szczególnie interesująca dla Brzo­
zowskiego ze w z g l ę d u na jej z b i e ż n o ś ć z j e g o w ł a s n ą i d e ą irracjonalnego
„ i n s t y n k t u p o w s z e c h n e g o b r a t e r s t w a " , mającego c h a r a k t e r b e z p o ś r e d n i e j
intuicji rzeczywistości.
N e w m a n , p o d o b n i e jak Brzozowski, akcentuje rolę i n d y w i d u a l n e g o su­
mienia. W Logice wiary pisze: „ N a s z y m wielkim n a u c z y c i e l e m religii jest na­
sze s u m i e n i e , [...] jest p r z e w o d n i k i e m o s o b i s t y m . [...] N i e potrafię myśleć
żadnym i n n y m u m y s ł e m , tylko m o i m , tak jak nie m o g ę o d d y c h a ć c u d z y m i
p ł u c a m i ; s u m i e n i e jest m i bliższe niż każdy i n n y środek p o z n a n i a " . D l a t e g o
też dla N e w m a n a najważniejszym z a d a n i e m j e s t „ u z g o d n i e n i e religii ś w i a t a
z g ł o s e m n a s z e g o s u m i e n i a " . Dla Brzozowskiego „głos s u m i e n i a " wiąże się
nie tylko z religią, ale także z f o r m a m i bytu s p o ł e c z n e g o . Rozwój indywidu­
alności jest dla a u t o r a Płomieni m o ż l i w y tylko w ó w c z a s , gdy N e w m a n o w s k a
„religia n a t u r a l n a " oraz „ i n s t y n k t b r a t e r s t w a " i n d y w i d u u m znajdują oparcie
w k u l t u r z e będącej
ZIMA- 1 998
„krystalizacją d u c h o w ą o d o b i t n y c h i o k r e ś l o n y c h
65
zarysach". Rolę t a k ą m o ż e o d e g r a ć jedynie Kościół katolicki oraz n a r ó d r o ­
z u m i a n y jako w s p ó l n o t a k u l t u r o w a .
Brzozowski, który w swoich p i s m a c h z u z n a n i e m wypowiadał się o L'Action Francaise i innych n u r t a c h europejskiej prawicy n a r o d o w e j , wyjątkowo
negatywnie odnosił się do Narodowej Demokracji. W swojej publicystyce pi­
sał o „sztuce politycznego szalbierstwa, cuchnąco-podławej taktyce". Endecja
to dla niego „ s t r o n n i c t w o h a ń b y n a r o d o w e j " , będące „wrogiem przyszłości
n a r o d u " . Przyczyn tej antypatii należy szukać w różnicach w p o j m o w a n i u na­
rodu przez Brzozowskiego oraz ideologów N a r o d o w e j
Demokracji.
Dla
D m o w s k i e g o n a r ó d jest wartością najwyższą, s a m ą w sobie. Brzozowski z ko­
lei, zafascynowany m e s j a n i z m e m Towiańskiego, uważa, że każdy n a r ó d posia­
da wartość ogólnoludzką. Nacjonalizm Brzozowskiego różni się od nacjonali­
z m u endeckiego także tym, że łączy się z liberalizmem. W Legendzie Młodej
Polski m o ż e m y przeczytać, że „ n a r ó d zużywa jako motywy, p o b u d k i , jako czą­
stkowe dopełniające się tarcia te siły, k t ó r e z p u n k t u widzenia jednostki wy­
dawały się całościami. N a r ó d zwycięski i rozwijający się tworzy m o c , wielką
jedność p r ą d ó w i wysiłków, z których każdy dążył do zniesienia całkowitego
kierunków rywalizujących". P i s m a Brzozowskiego są d o w o d e m , że m o ż n a być
równocześnie anarcho-liberalnym katolickim nacjonalistą.
Katolicyzm Brzozowskiego u wielu budził wątpliwości. Karol Ludwik
Koniński zarzucił mu zakłamanie, pisząc, że „faktycznego katolicyzmu nie
znał i bodaj, że nie p r ó b o w a ł ; N e w m a n Brzozowskiego jest jego w ł a s n y m
p r e p a r a t e m " . Koniński pisze, że był to „katolicyzm m a u r r a s o w s k i , bez wiary
w świat nadprzyrodzony, katolicyzm czysto instytucyjny". Spowiedź Brzo­
zowskiego przed śmiercią Koniński t ł u m a c z y chęcią, „aby choć raz p r z e d
kimś szczerze się wygadać". Czy katolicyzm Brzozowskiego jest rzeczywiście
p o d o b n y do katolicyzmu twórcy LAction Francaise, C h a r l e s a M a u r r a s a ,
który s a m określał się jako „ateista-katolik"? Dla Brzozowskiego i M a u r r a s a
katolicyzm był n o ś n i k i e m tradycji europejskiej i p o d s t a w o w y m c z y n n i k i e m
spajającym k u l t u r ę n a r o d o w ą . Czy j e d n a k r o z u m i e n i e d o c z e s n y c h korzyści,
jakie daje społeczeństwu katolicyzm, m u s i iść w parze z z a k ł a m a n i e m i ateizmem a la Maurras? Brzozowski opisał w Pamiętniku swój kryzys wiary po
przeczytaniu O pochodzeniu Darwina. Analiza jego spuścizny literackiej poka­
zuje wszakże, że przez cały o k r e s twórczości c h a r a k t e r y z o w a ł a go żarliwa
wiara. Dobitnie świadczą o t y m uwagi na t e m a t religii w Głosach wśród nocy
i Filozofii połskiego romantyzmu. Pamiętnik pokazuje z kolei, w jaki s p o s ó b poj­
m o w a ł on wiarę w o s t a t n i m o k r e s i e życia. W b r e w opinii Konińskiego, Brzo­
zowski łączy zachwyt n a d d o c z e s n y m i w a l o r a m i katolicyzmu z przekona66
FRONDA-13/14
n i e m o jego n a d p r z y r o d z o n y m c h a r a k t e r z e , pisząc w Pamiętniku: „ N i e ulega
najmniejszej wątpliwości, że gdyby m o ż n a było — gdyby s a m katolicyzm n i e
sprzeciwiał się t a k i e m u zakreśleniu granic — t r a k t o w a ć katolicyzm jako wy­
łącznie ludzkie dzieło, t r z e b a by było przyznać, że zawiera on s u m ę najgłęb­
szych, najszerszych i najbogatszych prawd, że jest niezwalczony. N i e m o ż e
być p o r ó w n a n i a p o m i ę d z y n i m , jako filozofią, a jakąkolwiek i n n ą . Ale katoli­
cyzm występuje nie jako filozofia, n i e jako n a u k a n a w e t o n a d p r z y r o d z o n y m ,
lecz jako nadprzyrodzony, n a d l u d z k i fakt". D l a t e g o też dla Brzozowskiego
„każda wiara w zbawienie człowieka m u s i być u n i w e r s a l n a . Katolicyzm jest
nieuchronny. N i e u c h r o n n y m w samej idei człowieka faktem jest Kościół.
Człowiek jest n i e z r o z u m i a ł ą zagadką bez Kościoła. Życie ludzkie j e s t szyder­
s t w e m i igraszką, jeżeli Kościoła nie m a " .
ADAM KUŹ
Dopełniło
VLę
ARTUR
CORSK
Czasy nasze to mają do siebie, że nie mogą się zdobyć
na twierdzenia takie, żeby ich móc nie udowadniać.
Świadomość serca zamilkła w chaosie kultury, w jej
sprzecznościach, a razem z tym pomniejszyła się cena
człowieka. Już nie natura należy doń, ale on należy do
natury. Umilkła w duszy muzyka tych gromów, które
jedne mają władzę budzenia wielkich przeznaczeń, nie­
zniszczalnych. Krzyż pociąga tylko synów wieczności,
tylko syn wieczności poszukuje Ukrzyżowanego.
gg
F R O N D A 1 3 / 1 4
s
TASZEK i ARTUR spotkali się po raz pierwszy bodajże w Krakowie. Pierwszy
miał wówczas trzydzieści lat, drugi — dwadzieścia osiem. Na początku 98 r.
Artur zaczął pracować w redakcji Życia. Miało ono opinię gazety niezależnej
i uchodziło za laboratorium nowej myśli. Staszek po pierwszych wizytach w redak­
cji nie krył rozczarowania: spodziewał się intelektualnego fermentu, a znalazł płyci­
znę. Tylko jedna osoba, jego zdaniem, wybijała się w Życiu ponad przeciętność. Był
to Artur. Nic dziwnego: na dzień dobry Artur oświadczył Staszkowi, że byłby szczę­
śliwy, gdyby był cielakiem, z którego wyprawiono buty Staszka.
Artur był lewakiem, na początku lat 90. redagował pepeesowskie pisemko N a ­
przód. Miał też zacięcie artystowskie. Założony przez niego w 90 r. art zine pod na­
zwą Ruch okazał się jednak efemerydą, o której słuch szybko zaginął. Jego ulubio­
nym poetą był Staszek. Artur pisał o nim entuzjastyczne teksty, stawiając go na
równi z największymi poetami, takimi jak Rimbaud czy Verlaine. Staszek był zwo­
lennikiem hasła „sztuka dla sztuki". Pisał: „Sztuka nie ma jednego celu, jest celem
sama w sobie, jest absolutem, bo jest odbiciem absolutu: DUSZY". Artur, który pod­
chwycił to hasło, zachwycał się na łamach Życia, twórczością Staszka, nazywając ją
literaturą „nagiej duszy", z której zdarto wszystkie maski.
Głosił pochwałę „nie-
dzialania"; twierdził, że literaturze polskiej potrzebny jest „odwrót od rzeczywisto­
ści, od idei czynu, współdziałania".
Dziewięćdziesiąt jeden lat później autor noty na temat Artura w Encyklopedii
Katolickiej napisze o nim, że zanegował hasło „sztuka dla sztuki" oraz że byl zwo­
lennikiem i propagatorem „czynu etycznego".
Drogi Staszka i Artura rozeszły się już rok po pierwszym spotkaniu. Pierwszy
coraz bardziej zaczął oddawać się „ciemnej stronie rzeczywistości", drugiego tymcza­
sem pociągnął „błask prawdy chrześcijańskiej". „Marksizm rozleciał się we mnie sam
pod naciskiem rosnących w duszy sił, które albo starał się zignorować, albo napraw­
dę nie miał o nich żadnego pojęcia" — pisał Artur trzydzieści osiem łat później.
„Dłużej daleko trwało zmaganie się z pozytywizmem; ten stan walki wewnętrznej,
domowej, o każdą piędź ziemi, trwał lata".
Jednym z etapów tej walki było zwrócenie się przeciw wielbionej jeszcze niedaw­
no twórczości przyjaciela. W 1899 r. Artur Górski skrytykował manifest artystycz­
ny Stanisława Przybyszewskiego Confiteor. Me podobało mu się, że hasło „sztuka
dla sztuki" pozwalało traktować sztukę jako religię, a artystę jako kapłana. W tym
samym czasie — jak wspomni po latach Górski — inteligencja świecka traktowała
prawdziwych kapłanów katolickich, w ślad za ówczesnym autorytetem Stanisławem
Brzozowskim, jako kastę szamańską.
Zanurzając się coraz bardziej w głębię chrześcijańskiego objawienia, Artur Górski,
niegdysiejszy założyciel Galicyjskiej Partii Socjalistycznej, oddalał się od łewicowych
ZIMA- 1 998
69
idei. Na początku był zwolennikiem chrześcijaństwa ponadkonfesyjnego i wzywał do
walki z „urzędowym Kościołem" oraz „półmartwymi formułami religijnymi". Z czasem
jednak, kiedy przejął się ideami bohaterstwa misjonarzy, franciszkanizmu i duchowości
ewangełicznej, porzucił te hasła. Pod wpływem myśli kardynała Johna H. Newmana
i ojca Jacka Woronieckiego, odnalazł pełnię prawdy w Kościele katolickim.
W historii literatury Artur Górski zajmuje miejsce głównie jako autor opublikowa­
nego w krakowskim Życiu cyklu artykułów pt. M ł o d a Polska, co dało początek nazwie
całego prądu kulturowego. Znacznie ważniejsze są jednak w jego dorobku inne pozycje,
z których warto wymienić trzy: Monsalwat; Rzecz o Mickiewiczu (1908), Ku cze­
mu Polska szła (1918) oraz Niepokój naszego czasu (1938).
Zdaniem Henryka Krzeczkowskiego, Artur Górski był tym, który w literaturze pol­
skiej najpiękniej — obok Zygmunta Krasińskiego — wcielił w słowa chrześcijańską ideę
narodu. W książce Ku c z e m u Polska szła Górski pisał: „Każdy naród, jak karawana,
ciągnie ku celom wspólnym, jedne niosąc wonną myrrhę, inne lotne kadzidło, ci złoto i gro­
nostaje, tamci księgi lub święte zaśpiewy. Każdy z głębokiego morza bytu wyławia skar­
by inne. Ale wszystkie te dary są skarbami duszy człowieczej, wszystkie są tylko języka­
mi, którymi duch ludzki rozmawia z bytem; a co człowieczeństwa tego jest niegodnym, to
odrzuci dusza po drodze jako obłęd swój, jako obniżenie swojej części".
W okresie międzywojennym Górski redagował wspólnie ze Stefanem Kołaczkowskim
Marchołta —jedno z najciekawszych czasopism intelektualnych II Rzeczypospolitej. Pi­
sał wówczas również na temat komunizmu, a jego poglądy w tej kwestii zbliżone były do
Mariana Zdziechowskiego, którego jeszcze w 1898 r. atakował bezpardonowo za brak za­
chwytów nad przybyszewszczyzną. Górski, podobnie jak Zdziechowski, ujmował bolszewizm z perspektywy metafizycznej. W swoich O b r a c h u n k a c h pisał: „Opar krwi z piw­
nic czerezwyczajek i smród moralny bestializmu w człowieku rozszedł się z Rosji po
całym kosmosie, uderzył aż w gwiazdy".
W tym samym 1938 r., w którym Zdziechowski wydał swój testament duchowy
W obliczu końca, Górski opublikował książkę N i e p o k ó j n a s z e g o czasu. Recen­
zując ją na łamach Paxu pt. Książka, k t ó r a w i n n a stać się p r o g r a m e m ,
trzydziestoletni wówczas Stanisław Stomma chwalił ją za „nacjonalizm całkowicie
chrześcijański", to znaczy nacjonalizm wyzbyty nienawiści, a w stosunku do innych
narodowości „pełen obiektywizmu, oparty na sprawiedliwości i miłości".
Górski
uważał,
że
warunkiem przemiany
świata jest
wewnętrzna przemiana
człowieka, który pokonuje zło duchową energią i etycznym czynem. Jego zdaniem,
źródłem
energii zdolnej przezwyciężyć zło jest
uniwersalizm
chrześcijański,
który
z jednej strony jest potężną świadomością natury powszechnej, z drugiej zaś — może
się wcielać w konkretne kultury. Dlatego kryterium wartości każdej kultury jest for­
mowany przez nią człowiek pokonujący zło dobrem. Może się to dokonać jedynie dzię70
FRONDA-13/14
ki łasce Jezusa Chrystusa, którego Górski nazywa nie tylko „wybawicielem od wszel­
kiego zla", ale również „centralnym zagadnieniem świata".
Po drugiej wojnie światowej Górski współpracował z Tygodnikiem Warszaw­
skim, a po zamknięciu tego pisma przez władze komunistyczne — z Tygodnikiem
Powszechnym. Zmarł w 1959 roku w Warszawie, w wieku osiemdziesięciu dziwięciu
lat. Poniżej drukujemy jego tekst opublikowany w latach 30. w Marchołcie.
(red.)
L
AT TEMU tysiąc dziewięćset d w a zaszło zdarzenie, które odtąd co
roku odnawia się w pamięci świata. Ukrzyżowano Nauczyciela,
Mistrza małej gromadki uczniów, człowieka tak niehistorycznego,
tak niedbałego o wpis na karty kronik współczesnych, że dla sen­
sacji r z u c o n o n i e d a w n o pytanie, czy ktoś taki istniał w ogóle; a jed­
nak odtąd, choć tyle zmieniło się tak w dziejach świata, jak i w duszy ludzkiej,
to zdarzenie pozostaje nieruchome, nieustępliwe jak w i d m o , na które nie ma
zaklęcia. Wszystko stało się naokół jak płynne; t e n j e d e n Krzyż tkwi w m o r z u
zmiennych zjawisk, jakby należał do innego porządku rzeczy.
Krzyż ten stał się zagadnieniem dla całej ludzkości, zagadnieniem, które­
go obejść nie można, bo o n o wyrasta na przepaściach duszy każdego człowie­
ka z osobna. W każdym b o w i e m jest otchłań, która dzieli życie od nicości, ale
ręce ciągle zajęte czymś i n n y m odciągają wzrok od jej brzegów. Tymczasem
otchłań czuwa i podnosi od czasu do czasu swój głos. Dla czystej myśli, dla czy­
stego poznania bez dążenia i bez pragnienia, s t a n e m naturalnym, zrozumiałym
s a m o przez się, jest nie stan życia, ale stan nicości. Życie na tle tego stanu, tej
pierwszej przedprzyczyny rzeczy, jest zjawiskiem niewytłumaczalnym i, jako
takie, przerażającym. Drzewo kwitnące n a d brzegiem przepaści bez dna. Czu­
jemy to doskonale, że myśl, rozum, nie dają życiu oparcia. Fala nicości, smaga­
na strachem intelektualnym, w z m a g a się wtedy w duszy, uderza i zalewa na­
szą świadomość z całym jej światem, który s a m sobie wydaje się a b s u r d e m —
i m a ż e zawartość świata tego jak owa gąbka, o której m ó w i Kasandra w Orestei.
Nicość jest zrozumiała jako s a m o utwierdzenie niebytu, nie potrzebujące dal­
szego oparcia ani wytłumaczenia; ale myśl skierowana ku nicości jest przera­
żona więcej jeszcze sobą niż nicością. Jak powstała, jakim istnieje p r a w e m ?
Ona, która absurdalnym jakimś skrętem świadomości wie to o sobie, że istnieć
nie powinna. To przerażenie, że się istnieje, że coś w ogóle istnieje, jest następ­
s t w e m braku wszelkiego oparcia dla życia, jeżeli p y t a m y samej myśli o to uza­
sadnienie, jeżeli od niej tego oparcia oczekujemy. W jej świetle życie jest dese­
niem wyszytym na osnowie zniszczenia, a zniszczenie to jest n i e o d p a r t y m
ZIMA- 1 9 9 8
71
p o w r o t e m do nicości. Nicość jest tym środkowym p u n k t e m ciężkości, ku
k t ó r e m u ciąży wszystko — i w t e n sposób powstaje w umyśle naszym, p o d n o ­
si głowę swoją ośnieżoną olbrzymi Gaurizankar irracjonalizmu. W e d ł u g niego,
sens ma tylko chwila bieżąca, m i m o bezsensu, który całe cykle kultur ma p o ­
chłaniać w malstromie nicości. Postawa bohaterska każdej chwili, m i m o świa­
domości przegranej — o t o życie.
Na tle tego p o m r o c z a myśli ludzkiej — Krzyż. Wyzwanie r z u c o n e nicości.
Najgłębsze utwierdzenie bytu — miłość; miłość, która tworzy n o w e p o z n a n i e
i ma swoją teorię poznania. N o w a świadomość, k t ó r a chce niszczyć nicość
wraz z jej logiką; n o w e istnienie, które nie szuka uzasadnień, bo je wszystkie
nosi w sobie. N o w y wymiar czasu, który chwili daje życie wieczności, niesie
w sobie ciągłość istnienia. N o w e życie, które wie nie tylko, że jest, ale i po co
jest, i w nieskończoności czuje się jak u siebie w d o m u .
Na tym to Krzyżu m i ł o ś ć s p o t k a ł a się z nicością t w a r z ą w t w a r z . Bo t e n
Krzyż — toż to jest w ł a ś n i e D r z e w o ś w i a d o m o ś c i , w y c i o s a n e p r z e z intelek­
tualistów, przez klerków, przez D o k t o r ó w Z a k o n u , p r z e z u c z o n y c h w Pi­
śmie; drzewo, n a k t ó r y m , przez straszliwe n i e p o r o z u m i e n i e m i ę d z y świado­
m o ś c i ą a życiem, przybito m i ł o ś ć , obracając ją t w a r z ą do nicości, aby ją ta
nicość p o c h ł o n ę ł a . Przybito p r a w d ę , k t ó r a s a m a d o p i e r o nadaje s e n s i r a n g ę
wszystkim i n n y m p r a w d o m i w a r t o ś c i o m . I m i ł o ś ć przyjęła to w y z w a n i e .
Najtragiczniejszy to m o m e n t w dziejach świata; nie bez przyczyny oczy
tego świata wciąż są do niego p r z y k u t e . W U k r z y ż o w a n y m b o w i e m cała
ludzkość jest ukrzyżowana, w J e g o losie w a ż ą się jej losy.
Zatrzymajmy się na chwilę p o d tym Krzyżem. Nazarejczyk wisi na drze­
wie śmierci i wszystko przemawia przeciw n i e m u . Wygląda w t y m położeniu
na zwodziciela, fałszywego proroka, na n ę d z n ą ofiarę własnej imaginacji.
Gdzież jest ta m o c Jego, o której tyle m ó w i o n o ? Gdzie ta p e w n o ś ć o synostwie
Bożym? Gdzie słowa, które miały mieć m o c trwalszą niż niebo i ziemia? Gdzie
w końcu Jego uczniowie, wyznawcy? Nic i nikogo — tylko m a t k a stoi obok i je­
den uczeń, najmłodszy, prawie pacholę. Matka stoi, ma siły stać i patrzeć! Lecz
Go nie opuści w tej chwili męki i konania p o ś r ó d szyderstw synagogi i t ł u m u .
On to wie, Jego serce bije z sercem jej. Inni uczniowie nie mieli odwagi zajrzeć
tej koszmarnej rzeczywistości w oczy, g r o m rozczarowania oszołomił ich. On
to wie także. M i m o że z t ł u m u wybrał tylko D w u n a s t u . Nauczał wprawdzie
publicznie, był siewcą, ale nie wierzył w p r o p a g a n d ę m a s o w ą . I n n ą obrał m e ­
todę, najmniejszemu tylko gronu objawił w ł a s n ą istotę. I nie tylko był ich na­
uczycielem, jak Protagoras, Sokrates, Plato; kochał ich jak najbliższych przyja­
ciół, kochał nie rozcieńczoną miłością społeczną, ale rzetelną, bezpośrednią
72
FRONDA-13/14
miłością indywidualną. I wiedział, dlaczego to czynił. Działał zgodnie z wiel­
kim p r a w e m miłości, które ułatwia poznanie, które pogłębia p o z n a n i e . N a w e t
w chwili, kiedy odchodzi z ziemi, kiedy przyszłość swojej misji zostawia w ich
rękach, pyta o jedno: Piotrze, miłujesz mnie? Po trzykroć pyta Piotra w t e n spo­
sób. I o t o jeden z tych najbliższych wyparł się go wczoraj, drugi zdradził i te­
raz szuka sznura, a wszyscy opuścili, uszli. Zjawisko n a t u r y Chrystusowej
zmusiło ludzką n a t u r ę objawić się w całej swej chwiejności, niepewności, w ca­
łym wstydzie braków swoich, jak i wyzwało zarazem w niej wszystkie mrocz­
ne i d e m o n i c z n e potęgi. Jakże to wyszło o d m i e n n i e od tego, co o człowieku p o ­
wiedzieli idealiści greccy! I t ł u m , który pięć d n i t e m u rzucał mu liście p a l m o w e
pod nogi, dziś nie wie, co myśleć o tym, lub wierzy p r o w o k a t o r o m . Gdzież
szlachetny instynkt ludzkiej duszy?
W k o ł o tylko r o z n a m i ę t n i o n e , rozkrzyczane t w a r z e . Cóż sroższego n a d
o k r u c i e ń s t w o p o ł ą c z o n e z p o c z u c i e m s ł u s z n o ś c i i z a p r a w i o n e szyder­
s t w e m ? Stary Z a k o n był u m o w ą z J e h o w ą , był rodzajem k o n t r a k t u z a w a r t e ­
go przez cały n a r ó d . Tylko Żyd był w e d ł u g tych pojęć c z ł o w i e k i e m czystym;
każdy inny był, p o d o b n i e jak w islamie, nieczysty. Za bliźniego u w a ż a n y był
tylko Żyd. W e d ł u g r a b i n ó w n a w e t d o b r y uczynek p o g a n był g r z e c h e m . Ca­
łe Psalmy ciągle m ó w i ą o nieprzyjacielu i jego p o g n ę b i e n i u . Izrael m i a ł się
podzielić o t r z y m a n ą od Boga p r a w d ą religijną j e d y n i e za c e n ę p a n o w a n i a
n a d światem; n a r o d y m i a ł y za to służyć Izraelowi. J e z u s przekreślał te p r e ­
tensje, tę całą etykę s a m o l u b s t w a w s p r a w a c h d u s z y świata. Najgroźniejsza
walka w Ewangeliach toczy się w t y m w ł a ś n i e p r z e d m i o c i e , tu był p u n k t
obrazy całego n a r o d u : d o t k n i ę t o ś w i ę t e g o jego e g o i z m u . P r z e w r ó t w poję­
ciach był tu zresztą w ogóle zbyt olbrzymi. N a u k a n o w e g o Nauczyciela rozdwajała n a t u r ę ludzką, w p r o w a d z a ł a ideę K r ó l e s t w a Bożego, k t ó r a wymaga­
ła
odrodzenia
się
na
nowo,
budowała
nowego
człowieka,
nową
rzeczywistość w d u c h u i w życiu. Z ł o i d o b r o p o d a ł y sobie t e r a z ręce w ata­
ku na Objawiciela. C i e m n e siły ludzkiej d u s z y zawirowały w o k ó ł Krzyża
kręgiem olbrzymim, u p o j o n e ł a t w y m z w y c i ę s t w e m . I w t y m p o ł o ż e n i u
Krzyżowany, konając i patrząc na t o , szepce słowa: „ D o p e ł n i ł o s i ę ! " .
Słowa te biją jak p i o r u n m o c y z tragicznej c h m u r y z g o n u . Z d u m i e n i e
ogarnia n a s . Skąd ta p e w n o ś ć p o t ę ż n a , że dzieło p o c z ę t e n i e zginie? Że nie
zmarnieje w n i e p o r a d n o ś c i tej d r o b n e j garstki wybranych? Że go nie zadepce wroga s t o p a zawiści, głupoty, pychy? Że świat o n i m z a p o m n i e ć nie zdo­
ła? Że do t e g o Krzyża przyjdzie cały? Że t e n ż o ł n i e r z rzymski, dziś z rabi­
n e m w przymierzu, j u t r o u k l ę k n i e w k a t a k u m b a c h p r z e d t y m s a m y m
znakiem haniebnym w miłosnym uwielbieniu?
Z I M A 1 9 9 8
73
Tego nie mógł powiedzieć tylko człowiek. Taką p e w n o ś ć serca mógł mieć
jedynie Ten, kto żywił w n i m nadludzką wiedzę swego światowego przeznacze­
nia. Kiedy ta wiedza rodzi się w N i m , jak powstaje, jak ogarnia Jego d u c h a —
pozostanie to na zawsze tajemnicą Jego natury, niezgłębioną i n i e d o s t ę p n ą dla
zwykłej wiedzy człowieka. Była to chwila najdonioślejsza, obok chwili Krzyża,
kiedy C h r y s t u s spostrzegł, że to o N i m m ó w i Pismo, o N i m piszą prorocy. Kie­
dy staje przed ludźmi, ma już p e ł n ą tego świadomość, że jest nie tylko synem
człowieczym, lecz i Synem Bożym. Ma w duszy szczęśliwość, gdyż odchodzi ku
Bogu, ale przynależność do ziemi napełnia Go na o d w r ó t współczuciem; cały
mizerabilizm życia staje Mu w t e d y przed oczyma. Z tych
dwóch s t a n ó w w obszarze jednej osobowości wyrosła
idea Królestwa Bożego, gdy od N i e b a zwraca się ku zie­
mi; ale wyrosła z drugiej strony idea odkupienia, ofiaro­
wania się, gdy od ziemi zwraca się ku Bogu. Jest On
pierwszym z tych, w których duszy d o p e ł n i ł o się Króle­
stwo Boże, ale rozdzierający kontrast między s t a n e m
własnej duszy, między jej wzniosłością i czystością, a b ł ę d e m , nędzą, z ł e m
i cierpieniem świata — ten właśnie tragiczny rozbrat rzuca mu w d u s z ę całą
niedolę ludzkości i cały kamienny ciężar jej b ł ę d ó w i win. Jako syn człowieczy
bierze na siebie wyrównanie tych przewin; bo samolubstwo, n i e d o m ó g czy
brak miłości, z którego poszło wszystko, wyrównać m o ż n a tylko n a d m i a r e m
miłości, ofiarowaniem Samego Siebie. Jeżeli On, jako syn człowieczy, życiem
swoim zaprzeczy wszelkiemu złu, jeśli bez winy o d d a Siebie na ofiarę za winy
cudze, wówczas w N i m i przez Niego znajdzie ludzkość drogę wyzwolenia,
znajdzie i siłę do własnego odrodzenia. On jest tym, który zszedł do przepaści
i dobył się z niej ku czystemu światłu Boga Stwórcy, a teraz podaje rękę p o m o c ­
ną każdemu. W tym dramacie, jaki tkwi w samej istocie Jego nauki, chodzi
o boską szczęśliwość duszy, zagrożonej przez p r z e m o c zła — zła, które z wol­
nego jej bytu strąca ją w okowy konieczności. W walce tej wynik nie jest z góry
wiadomy, a straszliwa przegrana jest skutkiem słabości woli. Ale żeby przebyć
drogę od niewoli grzechu do wolności, trzeba przestać być człowiekiem tylko
samej ziemi, trzeba przetworzyć swą n a t u r ę , rozpocząć n o w e życie, w k t ó r y m
d u c h objął p e ł n ą władzę n a d materią, s ł o w e m — trzeba „odrodzić się". S a m a
z siebie nie zdoła tego dusza świata, obciążona ciężarem długowiecznych prze­
win i zawikłana w fatalne tego następstwa. I tu między człowiekiem a żywio­
łem zła, które osłabia jego wolę i oddala od dróg wyzwolenia, staje ofiara Chry­
stusa. Kto nie zna logiki winy, ten nie pojmie logiki ofiary i odkupienia.
Zbiorowa wina ludzkości pragnie i szuka oczyszczenia, bo s a m a go dokonać nie
74
FRONDA-13/14
jest zdolna; wina bowiem to poczucie znieważenia Najwyższej Miłości i tylko
świętość zdjąć m o ż e t e n ciężar z duszy świata, n a p r o s t o w a ć skrzywiony porzą­
dek. Kto nie pojmuje natury zła, ten nie pojmie n a t u r y ofiary. I o t o t e n Prze­
czysty i Bezwinny, w głębi swojego współczucia znalazł swoje przeznaczenie.
Zrzeknie się wszystkiego na tej ziemi, O n , który był człowiekiem całej ziemi,
k t ó r e m u z mocy prawa należała się cała ziemia więcej niż Aleksandrowi Wiel­
kiemu czy Cezarowi — i bezdomny, nie będzie miał gdzie głowy skłonić. Wej­
dzie w rozszalałe kolisko zła i rzuci w glebę tego świata ziarna świadomości
Królestwa Bożego, odda tej sprawie całe Swoje życie, nie zachowując dla Sie­
bie nic. Gdyby Jego nauki nie były spisane, to s a m o życie Chrystusowe, uksz­
tałtowane w zdarzeniach, byłoby siłą wystarczającą, aby pchnąć ludzkość na
n o w ą drogę. Tym się On różni od filozofów, moralistów, intelektualistów, re­
formatorów socjalnych. On s a m jest Słowem Żywym. W przykładzie w ł a s n y m
stwarza źródło siły do pokonywania zła. A kiedy już rozdał duszę, rozdaje cia­
ło. Rozdziera je niejako na ostatniej wieczerzy, nieco różnej od Platońskiej Bie­
siady z p o d c h m i e l o n y m Alcybiadesem.
Pozostało zło ostatnie, śmierć, fatalna konieczność w s z c z e p i o n a w ska­
żone ciało. Gdy śmierć cielesna będzie w k o ń c u przez N i e g o p o w a l o n a ,
Królestwo Boże przejdzie po niej i d o p e ł n i się na ziemi. Inaczej m ó w i ą c , gdy­
by C h r y s t u s nie przeszedł zwycięsko przez śmierć fizyczną, gdyby nie p o ­
wstał z m a r t w y c h w ciele doskonalszym, nie byłoby chrześcijaństwa w dzi­
siejszym jego znaczeniu. Byłaby to m o ż e religia p o d o b n a do b u d d y z m u , do
islamu. Wobec jawnej śmierci J e z u s a na Krzyżu g r o n o w y z n a w c ó w Jego na­
uki, świadków Jego życia, z ł o ż o n e z ludzi p r o s t y c h bez ś r o d k ó w i wpływów,
nie miałoby siły do d u c h o w e g o podboju ó w c z e s n e g o świata, ani energii, ja­
ką wykazali owi wyznawcy, idąc do R z y m u i ogarniając cały b a s e n M o r z a
Śródziemnego, kraje o wysokiej k u l t u r z e . Taką siłę m o g ł o im dać tylko
zmartwychwstanie. W n i m tkwi pierwszy fizyczny zaród n o w y c h dziejów
człowieka na ziemi. Tu już nie słowa, nie idee, ale żywe zdarzenie wkracza
w łańcuch zjawisk świata tego. W t y m zdarzeniu d o k o n y w a się u s y n o w i e n i e
ludzkości przez Boga, proces długi, powszechnodziejowy, w tej chwili na
Krzyżu przez C h r y s t u s a zaczęty. Ale w myśli Bożej tysiąclecia są chwilą.
Powracamy z n ó w do D r z e w a Krzyża. W ostatniej godzinie Bóg opuszcza
Ukrzyżowanego. Prawieczny, który r o z m a w i a ł z N i m w o t c h ł a n i a c h J e g o t ę ­
sknoty, który Go u m a c n i a ł na siłach do dźwigania całego globu, zostawia Go
s a m e g o w takiej chwili. „Idź s a m ! " Jest to najcięższe z d o ś w i a d c z e ń i p o k u szeń. Nie d a r m o , jakby w przeczuciu, u m i e s z c z a On w m o d l i t w i e słowa nie­
pokojące: „I nie w ó d ź n a s na p o k u s z e n i e " . Lecz d u c h Jego wytrzymuje
Z I M A 1 9 9 8
75
próbę — pozostaje n i e z ł o m n y do końca. I o t o rozpoczyna się k o n a n i e . Śmierć
jest jakby p o s ł u s z n a m ł o d e m u Nauczycielowi, jakby podlega J e g o spiżowej
woli: szybko występują z n a m i o n a agonii, d u c h o d d z i e r a się od d o m u z gliny,
jest już na progu, we drzwiach. U c z e ń stojący p o d Krzyżem słyszy ciche,
ostatnie słowa Konającego: „ D o p e ł n i ł o się". Tylko on je z a n o t o w a ł , bo słyszał
tylko on. Wielkie dzieło d o s z ł o s w e g o końca.
Czy w tej chwili oczy U k r z y ż o w a n e g o widziały p r z e z m g ł a w i c ę w i e k ó w
t ł u m k a t e d r k a m i e n n y c h wyrastających z ziemi, idące w n i e b o wieżyce, p o ­
t ę ż n e tumy, b u d o w a n e w kształcie krzyża? Czy d o s t r z e g ł y swój t r o n w sto­
licy świata, której u r z ę d n i k dzisiaj o c h ł o s t a ć Go kazał, o b d a r z y ł spojrze­
n i e m wzgardliwej litości, a p o t e m skazał n a ś m i e r ć p r z e z wzgląd n a w ł a s n ą
karierę? Czy widziały te oczy d a l e k o w i d z ą c e krzyż złoty, błyskający na ko­
r o n i e królów? Czy s p o s t r z e g ł y szereg p o s t a c i idących ku N i e m u z p r z y s z ł o ­
ści, aby tu u s t ó p Krzyża znaleźć ukojenie i m o c , tych w s z y s t k i c h wielkich
organizatorów, myślicieli, p o e t ó w , świętych, przetwarzających c h a o s świa­
ta ideą C h r y s t u s o w ą ku u p r a g n i o n e j j e d n o ś c i ? Ludzi t a k i c h j a k A u g u s t y n ,
Leon Wielki, Bernard z Clairveaux, F r a n c i s z e k z Asyżu, T o m a s z z A k w i n u ,
Ludwik król francuski, D a n t e , M i c h a ł Anioł, Pascal, Mickiewicz? Czy d o ­
słyszał t e n Umierający c h ó r y ś p i e w ó w i m u z y k na J e g o cześć, b r z m i ą c e
przez tysiąclecia? Jakaż w tej śmierci kornej i cichej o l b r z y m i a p o t ę g a ży­
cia! Jak gdyby cała ziemi p l a n e t a z a k w i t ł a w tej chwili r ó ż a m i , a na p o ­
w i e r z c h n i ę o c e a n ó w i m ó r z spadły w i e ń c e l a u r o w e — p r z e d tą j e d n ą g ł o w ą
w w i e ń c u cierni.
Tym Krzyżem C h r y s t u s zdobywa dla ludzkości d r o g ę do B ó s t w a z p o ­
w r o t e m , z d o b y w a z p o w r o t e m dla niej Boga. N a t y m p o l e g a s a m a n a t u r a
zbawienia,
najstraszniejszym
bowiem
stanem
d u c h a jest
utrata
Boga.
„Uczucie z i m n a za p o g a r d z e n i e m i ł o ś c i ą p r a w d z i w ą — m ó w i o t y m m i s t y k
Ruisbrock — uczucie ognia za uwielbienie miłości fałszywej".
Ta prawda, k t ó r ą C h r y s t u s daje z Krzyża człowiekowi, jest największą
z prawd dotąd poznanych. Ale najwyższe prawdy są subiektywne. Za jej d o ­
wód służy indywidualność Jezusa, Jego życie, Jego doświadczenie. Kto chce
wejść w tę prawdę jako własną, ten m u s i życie C h r y s t u s a przeżyć osobiście;
nie ma na nią na razie ściśle obiektywnego d o w o d u . Tym się t ł u m a c z y p e r s o ­
nalizm chrystianizmu. A równocześnie jest w tej prawdzie j e d n o ś ć powszech­
na, jest uniwersalizm zamierzeń. Pojmiemy teraz, dlaczego Chrystus, który
nie szukał chwały ani sławy, szukał jednak ludzkiej miłości. Miłość to b o w i e m
przez współczucie prowadzi do jasnowidzenia, p r o s t ą drogą przebywa m o s t
n a d przepaścią, która oddziela nasze jaźnie.
76
FRONDA
B/14
Najtrudniejsze t o d o z r o z u m i e n i a człowiekowi dzisiejszemu. Czasy na­
sze to mają do siebie, że n i e m o g ą się zdobyć na t w i e r d z e n i a takie, żeby ich
m ó c nie u d o w a d n i a ć . Ś w i a d o m o ś ć serca z a m i l k ł a w c h a o s i e kultury, w jej
sprzecznościach, a r a z e m z t y m p o m n i e j s z y ł a się c e n a człowieka. J u ż n i e na­
t u r a należy d o ń , ale on należy do natury. U m i l k ł a w d u s z y m u z y k a tych gro­
mów, k t ó r e j e d n e mają w ł a d z ę b u d z e n i a wielkich p r z e z n a c z e ń , niezniszczal­
nych. Krzyż pociąga tylko s y n ó w wieczności, tylko syn wieczności p o s z u k u j e
U k r z y ż o w a n e g o ; a w n a s żyje lęk p r z e d tą p o t ę g ą niepojętą, k t ó r a d o m a g a
się od n a s p o d z i a ł u d u s z y na ś w i a d o m o ś ć bieżącą i ś w i a d o m o ś ć wieczną; t a k
jest — lęk p r z e d o g r o m e m w y m a g a ń , k t ó r e b u r z ą n a s z e z a d o m o w i e n i e się
w n a t u r z e i w kulturze, s ł o w e m — w n a s z y m o b e c n y m c z ł o w i e c z e ń s t w i e .
Jak w y r z u t olbrzymi majaczy n a m t e n Krzyż p r z e d oczyma, b o o n w o ł a
w n a s o n a d c z ł o w i e k a . Stąd t e n t ł u m rozkrzyczany w o k o ł o U k r z y ż o w a n e g o ,
stąd tyle N i k o d e m o w e j inteligencji, stąd tylu wiecznych Piłatów, k t ó r z y py­
tają całe życie, co to p r a w d a — i z t y m s a m y m r o z t a r g n i e n i e m wydają Chry­
s t u s a na u k r z y ż o w a n i e z p o w o d u lęku o w ł a s n ą d o b r ą k o n d u i t ę , o r e n o m ę
p o s t ę p o w o ś c i . Stąd też tyle u k r z y ż o w a ń Miłości wiecznej w d u s z a c h na­
szych, ukrzyżowań, lecz bez z m a r t w y c h w s t a n i a . I życie staje się coraz wię­
cej jak w o w y m w i d z e n i u Ruisbrocka: „ Z i m n o w o ł a , z i m n o o d p o w i a d a ;
ogień woła, ogień o d p o w i a d a " .
N a d t y m t o r e l a t y w i z m e m , p ł y n n y m jak fala w i a t r e m m i o t a n a , w i d n i e ­
je Krzyż na skale, Syn Wieczności. Po w s z e czasy, aż do s k o ń c z e n i a ziemi,
b u d z i On i wzywa n a s z ą wiarę, k t ó r a jest p e w n o ś c i ą w n i e p e w n o ś c i , n a s z ą
miłość, k t ó r a niczym s k o ń c z o n y m ukoić się n i e da, n a s z ą nadzieję n a trzeci
dzień z m a r t w y c h w s t a n i a .
ARTUR CÓRSKI
GRZEGORZ
PYSZCZEK
Choćby miaá po nas przemaszerować chamski but kata,
choćby wgniótł w ziemię nasze ciała, zniszczył, zgnoił,
rozmazał, choćby zmienił naszą, jakże nędzną, broń
w kupę złomu — to przecież dla przyszłych pokoleń bę­
dzie ten nasz krzyk niezaspokojony, niezdławiony, żar­
liwy — pragnieniem mocnego dobra. I choćby zawieść
miało wszystko, to jedno po nas zostanie na pewno.
78
FRONDA13/14
P
OECI CZASÓW OKUPACJI, idole mojej młodości: Trzebiński, Baczyń­
ski, Gajcy, Borowski... Jakże pięknie wyglądał t e n niezwykły s t o p
miłości, poezji, walki i przyjaźni na tle szarej, j e d n o w y m i a r o w e j
codzienności lat 70.! Jak przejmująco głęboka była l e k t u r a Pamięt­
nika Trzebińskiego w p o r ó w n a n i u z Iredyńskim, S t a c h u r ą i in­
nymi! Jak magnetyzująco wręcz działały opowieści o miłości Bojarskiego
i Natalii, Gajcego i Orchidei, Borowskiego i Marii, gdy przebojem epoki była
Sztuka miłości Wisłockiej, czyli kurs socjalistycznego obłapywania! Jak d e n e r ­
wowały m a ł e rozmiary uliczki Gajcego w p o r ó w n a n i u z rozległą ulicą piew­
cy Stalina — Broniewskiego! Jak irytował brak tablicy w okolicy p o m n i k a Ko­
pernika, upamiętniającej tragicznie zakończoną akcję Bojarskiego (nie ma jej
zresztą do dziś).
Poeci czasów okupacji, a w ś r ó d nich p r z e d e w s z y s t k i m grupa Sztuki i Na­
rodu, najbardziej związana z czasem wojny, najbardziej ś w i a d o m a swej nie­
codziennej tożsamości. Fascynacje m ł o d o ś c i rządzą się w ł a s n ą logiką, często
dla samego a u t o r a w s p o m n i e ń niezwykle tajemniczą i t r u d n o u c h w y t n ą . Czy
było coś w młodzieńczej egzaltacji, c z e m u nie m o ż n a o d m ó w i ć wartości? Czy
opowieść o kilku tragicznie zmarłych d w u d z i e s t o l e t n i c h p o e t a c h i s z e s n a s t u
n u m e r a c h ich powielaczowego p i s m a Sztuka i Naród jest tylko opowieścią
o młodzieńczej fantazji i fasonie, czy też m o ż n a odnaleźć w niej także głęb­
szą poezję? Spoglądam na fotografie tych n i e m a l c h ł o p c ó w i pierwsze skoja­
rzenie, k t ó r e mi się nasuwa, to warszawska
biblioteka n a K o s z y k o w e j ,
a wraz z n i ą w ł a ś n i e o n a — róża, u l u b i o n y kwiat p r o w a n s a l s k i c h t r u b a d u ­
rów, odwieczne g o d ł o r ó w n i e odwiecznej konfraterni p o e t ó w . Różę wielbili
(czego d o w o d e m tytuły: Ranny różą Bojarskiego, Aby podnieść różę Trzebiń­
skiego), a tu na Koszykowej bywali p o n o ć n a d e r często. Okupacja była, jak
twierdzą jej kronikarze, o k r e s e m Wielkiego Czytania. Wszystko, co napisa­
no i w y d r u k o w a n o przed wojną, a czego nie z d o ł a n o przeczytać, teraz znaj­
d o w a ł o swoich czytelników. Młodzież ucząca się w p o d z i e m n y m szkolnic­
twie tutaj zatapiała się w starych c z a s o p i s m a c h i czasami jeszcze n i e
rozciętych t o m i k a c h poezji. Przychodzili tu, by p o s t u d i o w a ć p r o g r a m y p o e ­
tyckiej awangardy, p o d y s k u t o w a ć i p o p l o t k o w a ć , no i oczywiście s p o t k a ć
z n a n e później ze w s p o m n i e ń Natalie, Anny, Barbary i M a r i e .
Ta biblioteka na Koszykowej i o k r e s Wielkiego C z y t a n i a są w a ż n e , gdyż
tak p o w s t a w a ł o j e d n o z wielu o g n i w p o d z i e m n e g o r u c h u k u l t u r a l n e g o .
ZIMA- 1 9 9 8
79
Ruch kulturalny, czyli s p o n t a n i c z n i e samoorganizujące się kręgi t w ó r c ó w
i o d b i o r c ó w kultury, to zjawisko c h a r a k t e r y s t y c z n e nie tylko dla Polski, ale
w niej przejawiające się wyjątkowo d o b i t n i e . Poczynając od filomatów, przez
cyganerię w a r s z a w s k ą o k r e s u m i ę d z y p o w s t a n i o w e g o , kółka pozytywistycz­
ne, w ę d r ó w k i w lud J u d y m ó w i Siłaczek, p o w o j e n n e igraszki s k a m a n d r y t ó w
i kwadrygantów, aż po okupacyjne życie k u l t u r a l n e — ł a t w o m o ż n a zaobser­
wować kolejne p o k o l e n i o w e wcielenia t e g o r u c h u . R ó ż n y z a r ó w n o o d p a ń ­
s t w o w e g o m e c e n a t u , jak i od komercyjnego rynku kultury, był on w Polsce
z reguły w y m u s z a n y p r z e z czynniki z e w n ę t r z n e , przez b r a k s a m o s t a n o w i e ­
nia n a r o d o w e g o czy też przez m ł o d y wiek uczestników. Tak było r ó w n i e ż
w czasie okupacji. Czy nie m o ż n a j e d n a k dojrzeć w t y m typie organizacji ży­
cia k u l t u r a l n e g o s a m o i s t n e j wartości?
Przygotowując się do m a t u r y w końcu lat 70. i przesiadując w czytelni na
Koszykowej, jakże zazdrościłem im tego r u c h u . Marzyłem o ich wieczorach
autorskich, na których czytano w ł a s n e utwory, konfrontując je z ostrymi nie­
rzadko głosami dyskusyjnymi kolegów. Zazdrościłem meczy piłkarskich (naj­
lepszym piłkarzem był p o e t a Wojciech Mencel; w tej samej drużynie na b r a m ­
ce stał Andrzej Łapicki — u l u b i o n y przez Gajcego i n t e r p r e t a t o r jego poezji).
Z p o d z i w e m czytałem o teatralnej scenie eksperymentalnej, gdzie wystawio­
no Mężczyznę w damskim kapeluszu Gałczyńskiego (przygotowywano także Fer­
dydurke Gombrowicza oraz Wariata i zakonnicę Witkacego). O s z e s n a s t u n u m e ­
rach Sztuki i Narodu już pisałem. Do tego jeszcze Biblioteka SiN-u, konkursy
literackie. A oprócz tego zwykła m ł o d o ś ć — prywatki, dowcipy u r z ą d z a n e
profesorom, popijawy i... pierścionek Natalii zrobiony z kuli, k t ó r ą postrzelo­
no Bojarskiego po akcji p o d Kopernikiem. Wzięli ślub w szpitalu zaraz po tej
akcji, a tuż przed jego śmiercią. Zawsze zastanawiało m n i e , jak b r u t a l n o ś ć
okupacji wpływała na wysubtelnienie miłosnych uczuć tych ludzi. Tak jakby
n i e u n i k n i o n e t ł u m i e n i e zwiększonego c o d z i e n n e g o lęku w p ł y w a ł o na rozbu­
dowanie uczuć w innej, bardziej intymnej sferze.
Byli częścią znacznie szerszego r u c h u . Przyjaźnili się z i n n y m i p i s m a m i
kulturalnymi — Dźwigarami Bratnego (to z n i m i g ł ó w n i e grali w piłkę) czy
piłsudczykowską Drogą, w której p u b l i k o w a ł Baczyński. W o b e c s a m e g o Ba­
czyńskiego byli niesprawiedliwi (krytyczne recenzje w SiN-ie). Sami p o z b a ­
wieni jakichkolwiek r o d z i n n y c h i towarzyskich koneksji literackich, zazdro­
ścili chyba t r o c h ę rówieśnikowi, k t ó r y był s y n e m z n a n e g o krytyka i k t ó r y
bywał u znanych pisarzy (między i n n y m i w Stawisku Iwaszkiewicza). M i m o
różnic światopoglądowych, politycznych i społecznych, m ł o d z i stanowili
j e d n a k spójne, kontaktujące się ze s o b ą ś r o d o w i s k o . Trzebiński przyjaźnił
80
FRONDA'13/14
się na przykład z k o m u n i z u j ą c y m T a d e u s z e m B o r o w s k i m ( w s p ó l n i e zdawa­
ną m a t u r ę Borowski opisał w o p o w i a d a n i u Matura na Targowej).
Jak szczerze przyjaźnili się ze sobą, nie zważając na rozbieżności ideowe,
tak też gwałtownie krytykowali starszych, trzydziestoparoletnich kolegów,
bez względu na ich polityczne czy ideologiczne koneksje. D o s t a ł o się tak sa­
m o , ale z reguły równie niesprawiedliwie, katolickiej Unii oraz Miłoszowi,
który mienił się wtedy zwolennikiem demokracji. I jest to chyba p e w n ą pra­
widłowością, że dla d w u d z i e s t o l a t k ó w to właśnie trzydziestolatkowie są
głównym p u n k t e m odniesienia — i to z reguły negatywnym. Ciekawe, że cho­
ciaż wiekowy już wówczas Irzykowski bywał w o b e c nich bezlitosny, to j e d n a k
darzyli go d u ż ą sympatią. „Piszcie teraz o kwiatkach — m ó w i ł . — Na pisanie
0 wojnie jest teraz za wcześnie. A jeżeli chcecie d r a m a t u , to jedźcie na corridę
do Hiszpanii." Nie chcieli pisać o kwiatkach, ale coś z rad Karola Wielkiego,
jak go nazywali, pozostało, bo tak d u ż o przecież w ich u t w o r a c h róż, orchidei
1 konwalii.
Miejscem, gdzie c z ę s t o się spotykali, była p o l o n i s t y k a p o d z i e m n e g o
U n i w e r s y t e t u , t a k ż e część r u c h u k u l t u r a l n e g o . Lubili swoich profesorów,
między innymi Krzyżanowskiego i S z m y d t o w ą , chociaż n i e stronili od robie­
nia im dowcipów. To w ł a ś n i e do Krzyżanowskiego w y d z w a n i a ł n o c ą Bojar­
ski, przedstawiając się jako J a n k o z C z a r n k o w a i żaląc się na złe t r a k t o w a ­
n i e s t u d e n t ó w przez profesora.
Atmosfera emocjonalna SiN-u była jedyna w swoim rodzaju. Miała w sobie
coś z dziewiętnastowiecznych spisków romantycznych (uczestniczyli w nich na
przykład Mickiewicz, Goszczyński, Z m i c h o w s k a czy Asnyk), których rytuał był
pełen poezji (czytano t a m na przykład wiersz Konarskiego, napisany na dobę
przed egzekucją). To jednak w pełni nie wyczerpywało atmosfery SiN-u. Najbar­
dziej zbliżone do wzorców romantycznych było chyba środowisko Unii, które­
mu przewodniczył Jerzy Braun (w czasie powstania z n a n a była „republika unij­
n a " na Powiślu, gdzie toczyło się b o g a t e życie k u l t u r a l n e z c e n t r u m
w konserwatorium na Okólniku). N a t o m i a s t sinusi chcieli także prowokować
społeczeństwo, a nie tylko mu służyć. Bojarski miał powiedzieć, że p o e t a powi­
nien być podobny do człowieka, który nagle wyjął penisa w towarzystwie. Ten
aspekt zbliżał ich raczej do cyganerii młodopolskiej, wręcz do Zielonego Baloni­
ka. I tacy byli: trochę filomaci, trochę przybyszewszczycy.
Aby jednak lepiej zrozumieć SiN, należałoby sięgnąć do wydanej w latach
30. skandalizującej powieści Zbigniewa Uniłowskiego Wspólny pokój. Autor
opisuje w niej, i to z licznymi odniesieniami autobiograficznymi, środowisko
twórcze tamtych lat. Jakże przygnębiająca i p e ł n a p e s y m i z m u jest ta wizja wyZIMA- 1 9 9 8
81
obcowanych ze społeczeństwa inteligentów, nie znajdujących oparcia ani w eli­
tach, do których jeszcze nie należeli, ani w innych warstwach, od których już
się oddzielili. Było ich po p r o s t u zwyczajnie za d u ż o . Marzący o karierze, u m i e ­
rający na gruźlicę, stale pijani, łaknący miłości, ale i ciągle zdradzający, nie
chcieli zgodzić się na przedstawiony im wybór: albo być kelnerem, albo konfi­
d e n t e m . Chcieli być twórcami. R o d o w ó d społeczny SiN-u był niemal taki sam,
ale klimat emocjonalny grupy — zupełnie inny. Ład społeczny, który otaczał
mieszkańców wspólnego pokoju na Nowiniarskiej, zawalił się. I paradoksalnie,
wojna dla ludzi tego pokroju była, m i m o całej swojej grozy, p e w n ą szansą na
optymizm. I chyba dlatego właśnie Bojarski mógł pisać swe b u ń c z u c z n e m a n i ­
festy: „Dzisiaj wierzymy w człowieka silnego, naładowanego dynamitem możliwości,
0 jakich nie śniło się historii. W człowieka, k t ó r y «przychodzi na p l a n e t ę , aby
dać ś w i a d e c t w o prawdzie». Wyznajemy radosną afirmację życia — t e g o faktu
c u d o w n e g o , jedynego, n i e p o w t a r z a l n e g o drugi raz w t y m s a m y m kształcie.
C h c e m y atmosfery bezwzględnej walki i cieszy n a s r a d o s n y r y t m k r o k ó w
żołnierskich".
W czasie wojny i po jej zakończeniu wielu nie m o g ł o znieść t e g o „dyna­
m i t u " , „siły" i oczywiście „ k r o k ó w ż o ł n i e r s k i c h " . T r u d n o s t r a w n a wydawa­
ła się też p r o g r a m o w a enuncjacja Trzebińskiego: „Stwarzanie wielkiej kultu­
ry kosztuje. Kultura rodzi się w bólu i b o h a t e r s t w i e . Tego nie wiedzą ci, którzy
znają kulturę od strony widowni. Po scenie, na której rozgrywa się kultura,
rozrzucone są gwoździe i szkło rozbite. Każdy krok rani do krwi. To nic. Ja
m o g ę cierpieć i nie p o w i e m nigdy, że to jest kara za cokolwiek — to jest twar­
dość stwarzania, to jest realizm w k u l t u r z e " .
M i m o tej krwi, szkła, gwoździ i bólu, Trzebiński n i e t r a k t o w a ł k u l t u r y
jako d o d a t k u do praktyki, ale jako w a r t o ś ć w p e ł n i s a m o i s t n ą , n i e z b ę d n ą .
Tak p o w s t a ł p o m y s ł R u c h u K u l t u r o w e g o .
Jakże imponował mi Trzebiński, gdy byłem jego rówieśnikiem. Ten wysoki,
zawsze źle ubrany, bezczelny wobec starszych chłopak ekscytował swym nie­
zwykłym Pamiętnikiem. Jakież to było bogactwo myśli, lektur, przeżyć, i ani się
nie spostrzegłem, jak Pamiętnik wyparł na długi czas ulubione dotychczas Dzien­
niki Gombrowicza. Jak t e n niedojadający, zmarznięty, ciężko pracujący fizycznie,
trzydzieści razy w półtora roku zmieniający mieszkanie, posługujący się fałszy­
wymi d o k u m e n t a m i chłopak mógł to napisać? A do tego dramat, powieść, liry­
ki, publicystyka, no i Anna! Ukochanym dzieckiem Trzebińskiego miał być
ponadpartyjny blok artystów i intelektualistów — Ruch Kulturowy. Choć po­
wstał, był jednak raczej m a r z e n i e m niż faktem. Miał być bardziej przemyślanym
1 zorganizowanym p o d s u m o w a n i e m doświadczeń spontanicznego, podziemne82
go ruchu. Był jak ten jeden z legionów czy konfederacji zakładanych przez Mic­
kiewicza lub Słowackiego, które niewiele zdziałały w swoim czasie, ale potężnie
zapłodniły przyszłość. Trzebiński w Pamiętniku pisał o bloku: „Z t y m i d w u d z i e ­
s t o m a o s o b a m i trzeba puścić w r u c h o g r o m n ą m a c h i n ę , t r z e b a dopiąć p o ­
tężnych zadań. Sprostać n o r m o m o b i e k t y w n y m i w y z w a n i o m historii. Tak
będzie. W i e r z ę " .
To „wierzę" było niezwykle przejmujące. Czy j e d n a k tylko Ruch, zapo­
czątkowany gdzieś w bibliotece na Koszykowej, fascynował m n i e w SiN-ie?
Z a s t a n a w i a m się i widzę jeszcze coś —
złoty szczyt.
Nie dość, że złoty, to jeszcze filozoficzny. M e t o d ą ich filozofii (a od filozofii
nigdy się nie odżegnywali) było właśnie docieranie na złoty szczyt. Uniwersa­
lizm, bo tak nazywali tę doktrynę, postulował w z n o s z e n i e się p o n a d przeciw­
ności; odrzucał z a r ó w n o indywidualizm, jak i kolektywizm, czysty spirytualizm i czysty materializm. Była to raczej p o d p ó r k a filozoficzna dla twórczości
niż precyzyjnie przemyślane poglądy. S a m o j e d n a k pojęcie szczytu jest świa­
dectwem tego, że filozofia ta nie była tylko werbalną deklaracją. Złoty szczyt
był przeciwieństwem arystotelesowskiego złotego środka. Ten ostatni, będą­
cy od czasów starożytności s y n o n i m e m wszelkiego u m i a r u , był dla nich prze­
jawem czczego eklektyzmu, który nie chciał przezwyciężać przeciwieństw,
lecz je zacierać. Nie chcieli być letni, chcieli być zimni albo gorący, a jednocze­
śnie nie godzili się na intelektualną łatwiznę radykalizmów. Na dojrzałą dok­
trynę byli za młodzi (uniwersalizmem zaraził ich jezuita o. Józef Warszawski).
Uniwersalizm był raczej intelektualnym drogowskazem, jeszcze n i e d o o k r e ­
ślonym, mglistym, choć obiecującym. Jego chyba najpełniejszym w y r a z e m ar­
tystycznym była z n a n a sztuka Trzebińskiego Aby podnieść różę. Tajemniczy
mecz p i n g - p o n g a w h o t e l u Marokko, w k t ó r y m brali udział to dyktator, to
dziewczyna lekkich obyczajów, to z n ó w socjolog i jeszcze wielu innych, m i a ł
być u b r a n ą w formę groteski rozprawą, z a r ó w n o ze społecznym indywiduali­
z m e m , jak i z kolektywizmem.
Groteska była dla nich wszystkich — Trzebińskiego, Gajcego, Bojarskie­
go — czymś niezwykle istotnym. Deklarowali, że przyczyną tego jest otacza­
jąca ich okupacyjna rzeczywistość. Trzebiński pisał w Pamiętniku, że „konspiracyjność
była
w
tym
wszystkim
czymś
samodzielnym,
osobliwym,
wyodrębnionym. Potrafiliśmy jej poświęcić długie opowiadania i analizy. Fas­
cynowały n a s te kapitalne sytuacje, zawiłe rytuały, tajemniczy ludzie. Było
ZIMA1998
83
w tym zawsze coś z przedwojennych grotesek Schulza czy G o m b r o w i c z a " .
Witkacy, Przyboś, Gombrowicz, Schulz i cała p r z e d w o j e n n a awangarda lite­
racka — to ich prawdziwa obsesja artystyczna. D u ż o było w t y m s n o b i z m u ,
swoistej postawy neofity wchodzącego w kręgi artystyczne, który chcąc odciąć
się radykalnie od świata, w k t ó r y m wcześniej wyrastał, poszukuje w sztuce te­
go, co najbardziej h e r m e t y c z n e , ezoteryczne. Była też j e d n a k żywa świado­
m o ś ć upadku zastanego ładu społecznego i konwencji artystycznych, a wraz
z nią konieczność poszukiwania n o w e g o języka.
Cóż chcieli wyrazić t y m n o w y m językiem? O z ł o t y m szczycie j u ż w s p o ­
m i n a ł e m . Pora o m ó w i ć d w a i n n e k l u c z o w e dla ich m y ś l e n i a pojęcia: p o k o ­
lenie d r a m a t y c z n e i m o c n e d o b r o .
Ich generacja miała być pokoleniem dramatycznym, przeciwstawionym po­
koleniu wcześniejszemu — lirycznemu. Nie o gatunki literackie tu chodziło,
lecz o postawę wobec rzeczywistości, której odzwierciedleniem m i a ł a być sztu­
ka. Liryk chce stworzyć pewien dystans między rzeczywistością a odbiorcą, p o ­
zwolić t e m u ostatniemu spojrzeć na świat bez p r z y m u s u oceny i deklaracji. Dla­
tego też nie stara się wartościować rzeczywistości, szukać w niej dróg ku dobru,
podejmować ryzyka składania propozycji. Inaczej zaś pokolenie dramatyczne.
O n o pragnie „postawy bezpośredniego stosunku do rzeczywistości, postawy czucia się
w sercu tej rzeczywistości, w samym — nie-do-przeniknięcia — sercu".
Artysta z t e g o p o k o l e n i a „ m u s i się z e t k n ą ć z wielką historią, a to zna­
czy: z wielkimi cyklami walk i z m a g a ń , z l o d o w a t ą grozą, j a k a w a l k o m t o ­
warzyszy, z ofiarą i n a w e t — z r o z c z a r o w a n i e m . [...] Będzie szukać k o m p o ­
zycji walki,
operowania masami
sił,
dystansu pośredniości,
atmosfery
metafizycznej grozy z d a r z e ń " .
D o b r o odnajdywane przez to pokolenie ma być nie tylko d o b r e m pożąda­
nym, ma być d o b r e m osiąganym, a mówiąc językiem SiN-u — m o c n y m d o b r e m .
Bojarski pisze w buńczucznym tekście Co po nas zostanie, że „dzielimy się na d w a
obozy. W jednym wy — zmęczeni rzeczywistością, zagubieni w niej, ukrywają­
cy twarz w dłoniach, żeby nie oglądać d r a ń s t w a i walki, łajdactwa i m ę k i . [...]
Wegetujące gdzieniegdzie dobro, jeśli chce się zachować odpowiednio w skali
kosmicznej, m o ż e co najwyżej cierpieć. I niszczeć, i ustępować, i usuwać się p o ­
woli poza granicę rzeczy i spraw ziemskich. [...] Postawa obozu drugiego — to
postawa walki. Jedynie ona odważa się podjąć troskę o człowieka. Kontempla­
cja, załamanie rąk od tej troski uwalnia, rozgrzesza".
A n a k o ń c u dodaje: „ C h o ć b y m i a ł p o n a s p r z e m a s z e r o w a ć c h a m s k i b u t
kata, choćby wgniótł w ziemię n a s z e ciała, zniszczył, zgnoił, r o z m a z a ł , choć­
by z m i e n i ł naszą, j a k ż e n ę d z n ą , b r o ń w k u p ę z ł o m u — to przecież dla przyg4
FRONDA-13/14
szłych pokoleń będzie t e n n a s z krzyk niezaspokojony, niezdławiony, żarli­
wy — p r a g n i e n i e m m o c n e g o d o b r a . I choćby zawieść m i a ł o wszystko, to
jedno po nas zostanie na p e w n o " .
Całą tę tonację, całą tę frazeologię każdy, k t o choć trochę orientuje się
w historii polskiej literatury, doskonale zna. Wszystko to m o ż n a znaleźć w m a ­
nifestach futurystów, młodych skamandrytów (tak nie lubianych przez sinowców, wypominających im, że „poczęli się w kabare­
cie"), młodych kwadrygantów, żagarystów. N a w e t
Miłosz, będący dla tej grupy uosobieniem postawy
lirycznej, pisał we wczesnym okresie twórczości, iż
„producent dóbr artystycznych m u s i mieć jasny
i wyraźny cel. Tym celem p o w i n n o być urobienie ta­
kiego typu człowieka, jaki ze względów społecznych
jest w najbliższej przyszłości potrzebny. [...] Sam
układ i dobór słów, użycie pewnych metafor, takie
lub inne operowanie r y t m e m czy r y m e m — wszystko to wywiera o g r o m n y
wpływ na umysłowość odbiorcy i ryje ją głęboko, wytyczając n a w e t przekonania
polityczne". Niedalekie jest to „rycie" Miłosza od „operowania m a s a m i sił"
Trzebińskiego, choć ideowo byli na antypodach.
Z tej pewnej wtórności, lub lepiej: zdeterminowania startu literackiego
przez sytuację, zdawał sobie przynajmniej sprawę zaczytujący się na Koszyko­
wej starymi manifestami literackimi Andrzej Trzebiński. W tekście programo­
wym Pokolenie liryczne, pokolenie dramatyczne pisał wręcz: „To nie jest tak popular­
ny przed wojną i tak łatwy w swojej rewolucyjności — manifest n o w e g o
ugrupowania literackiego. Na manifest jest przede wszystkim — zbyt t r u d n e .
Na manifest jest za m a ł o kapryśne i prywatne. Miałem ambicję wyrażenia tu —
w tym zagmatwanym, m i m o przeciwnych pozorów, szkicu — pewnej syntezy,
pewnej ponadprywatności i... konieczności kulturalnej". W pełni doceniając samowiedzę autora, należy jednak powiedzieć, że był to taki właśnie manifest, tyle że
pisany w sytuacji nabrzmiałej znacznie większą powagą.
„ N o w a poezja chce być na w s k r o ś współczesna, a to znaczy, że próbuje
odważnie zmagać się z Polską. Pragnie być poezją polityczną, ale nie tą polero­
waną, do jakiej byliśmy przyzwyczajeni, nie tą, k t ó r a o p e r o w a ł a frazesami
i ogólnikami, i gubiła się w gęstwinie subtelnych mitologicznych aluzji, k t ó r e
podbechtywały buntujących się lokatorów uroczych, podmiejskich willi, lecz
taką, która pozwoliłaby ujrzeć obywatelowi świat takim, jakim jest n a p r a w d ę ,
goły, b e z b r o n n y świat, z jego o b ł u d ą i szpetotą, a b s u r d e m i g ł u p o t ą . " To nie
sinowcy, to Świat nieprzedstawiony K o r n h a u s e r a i Zagajewskiego, a u t o r ó w p o d
7. [ M A • 1 9 9 8
85
każdym względem różnych od Bojarskiego i Trzebińskiego. Manifest literacki
rządzi się własnymi prawami, które t r u d n o o m i n ą ć .
J e d n o z tych żelaznych p r a w głosi, że m i ę d z y p o s t u l a t a m i m a n i f e s t u
a praktyką literacką jego a u t o r a istnieje mniejszy l u b większy, ale j e d n a k
rozziew. Tak było i w tym przypadku. C h o ć m o ż n a o d n a l e ź ć tu n i e m a ł o pier­
w i a s t k ó w p o s t u l o w a n e g o d r a m a t y z m u (na przykład w powieści Trzebiń­
skiego Kwiaty z drzew zakazanych), to j e d n a k cała t w ó r c z o ś ć grupy r o z p i n a ł a
się m i ę d z y d w o m a b i e g u n a m i : z jednej s t r o n y liryka, c z ę s t o prozą, starająca
się jak najsilniej spleść ze s o b ą m o t y w y miłości i śmierci; z drugiej — gro­
teska społeczna, k t ó r a z reguły bardziej krytykowała, niż odnajdywała n o w e
drogi. Paradoksalnie, nie lubiany (z wzajemnością) przez nich M i ł o s z stał
się, z a p e w n e w b r e w sobie, t w ó r c ą w jakiejś m i e r z e d r a m a t y c z n y m . T r u d n o
z a p o m n i e ć tę p r z e d z i w n ą a t m o s f e r ę jesieni 1980 r., kiedy zbiegły się w cza­
sie dwa fakty: p o w s t a n i e Solidarności i o t r z y m a n i e przez Miłosza N a g r o d y
Nobla. Przynajmniej p e w n a g r u p a rodzącej się Solidarności b a r d z o p r a g n ę ł a
w ł a s n e g o p o e t y i o t r z y m a ł a go. W p ł y w N o b l a na popularyzację poezji i ese­
j ó w Miłosza był ogromny, a w p ł y w tej Miłoszowej fali na z a i n t e r e s o w a n i e
kulturą polską i k u l t u r ą w ogóle — jeszcze większy. Dla m n i e , w ó w c z a s
dwudziestolatka, i dla wielu m o i c h kolegów l e k t u r a M i ł o s z a była j e d n ą
z najpotężniejszych inicjacji i n t e l e k t u a l n y c h . I n n a sprawa, co ż e ś m y z Miło­
sza odczytali, w j a k i m s t o p n i u byliśmy w s t a n i e odczytać jego intencje?
0 t a k i m oddziaływaniu sinowcy mogli tylko marzyć. I jeszcze j e d e n para­
doks: owi gniewni poeci okupacji, jeżeli w ogóle są o b e c n i e czytani, to jako
autorzy liryków m i ł o s n y c h ( t r u d n o p o c h w a l a ć t e n s t a n rzeczy).
Z M i ł o s z e m się nie lubili, chociaż cenili n i e k t ó r e jego wiersze, na
przykład Kołysankę. Nic d z i w n e g o — wiele ich dzieliło: o n i związani z Kon­
federacją N a r o d u Piaseckiego, on — raczej lewicujący; o n i z Warszawy, on
z Wilna; on z rodziny o tradycjach ziemiańskich, oni raczej z k r ę g ó w plebejskich; on s t a r t o w a ł j u ż p r z e d w o j n ą i o d n i ó s ł sukces, dla njch wojna była
początkiem. Co ważniejsze, p o s t a w ę literacką sinowców Miłosz m u s i a ł uwa­
żać za a n a c h r o n i c z n ą , d a w n o j u ż p r z e z siebie przezwyciężoną. J e g o Trzy zi­
my były radykalnym odejściem od jakiegokolwiek m o d e l u poezji zaangażo­
wanej, o której u p r a w i a n i e , w p e w n e j m i e r z e s ł u s z n i e , podejrzewał sinowców
(oczywiście z a a n g a ż o w a n i e „ m ł o d e g o " M i ł o s z a m i a ł o i n n e p o d ł o ż e ideo­
w e ) . J e d n a k z p e r s p e k t y w y kilku dziesięcioleci wszyscy o n i wydają się t w o ­
rzyć w s p ó l n y front k u l t u r a l n y i literacki w o b e c w s p ó ł c z e s n o ś c i , a ich spory
1 animozje coraz bardziej przypominają r o z u m i a n e tylko p r z e z specjalistów
ataki Goszczyńskiego na Fredrę.
86
FRONDA-13/14
Sprawę m a n i f e s t ó w p r o g r a m o w y c h SiN-u m o ż n a byłoby p o t r a k t o w a ć
jako przejaw młodzieńczej
egzaltacji i osaczenia b e z n a d z i e j n ą sytuacją.
W tym podejściu tkwi s p o r o racji. Ale p e w n e s p i s a n e wiele lat po wojnie
w s p o m n i e n i e z tego o k r e s u b u r z y j e d n o l i t o ś ć tej koncepcji. C h o d z i mi o Pa­
miętnik z powstania warszawskiego M i r o n a Białoszewskiego. Wyszedł on pra­
wie w tym s a m y m czasie co Pamiętnik Trzebińskiego, a j e d n o c z e s n e czytanie
d w ó c h tak różnych g ł o s ó w jest rzeczą b a r d z o interesującą. Trzebiński i Bia­
łoszewski studiowali na tej samej p o d z i e m n e j polonistyce uniwersyteckiej,
chodzili na p o d z i e m n e k o n c e r t y i wieczory poetyckie, uwielbiali d ł u g i e spa­
cery w towarzystwie (Trzebiński preferował Agrykolę, a Białoszewski praski
Park Skaryszewski). A j e d n a k ich głosy są całkowicie o d m i e n n e , jakby p o ­
chodzące z innych wymiarów.
P o m i m o wyraźnych różnic p a m i ę t n i k i w p e w i e n s p o s ó b dopełniają się.
Białoszewski pisał po wielu latach od wydarzeń, Trzebiński spisywał swe re­
fleksje na gorąco. Białoszewski zajął się p o w s t a n i e m , Trzebiński tkwił w p o ­
przedzającym p o w s t a n i e i antycypującym go p o d z i e m n y m r u c h u politycz­
nym
i
kulturalnym.
Białoszewski
starał
się b e z n a m i ę t n i e
opisywać
doświadczenia cywilnej ludności Warszawy, nie wdając się w r o z w a ż a n i a
sensu całego przedsięwzięcia, Trzebiński z a n u r z o n y był w p o l e m i k i kultu­
ralne swojego czasu. Obaj mieli swoje c z a r n e mity: „faszysta" Trzebiński
i „ d e k o w n i k " Białoszewski.
P o r ó w n a n i e tych d w ó c h p a m i ę t n i k ó w świadczy, że u k a z a n a p r z e z Trze­
bińskiego a n t y n o m i a m a p e w i e n s e n s obiektywny, n i e jest tylko m ł o d z i e ń ­
czą iluzją. Białoszewski m u s i a ł b y być dla Trzebińskiego w ł a ś n i e lirykiem,
który nie szuka rozwiązań, nie t r o p i dróg ku d o b r u , lecz oddaje w ł a s n e od­
czucie rzeczywistości. Z a n o t u j m y tylko jego oryginalne s f o r m u ł o w a n i e , za­
w a r t e w myśli Trzebińskiego i wymykające się s p o d w ł a d z y j e d n o z n a c z n e g o
w a r t o ś c i o w a n i a (zobaczymy raczej t o , co liryczne, i t o , co d r a m a t y c z n e , ja­
ko rzeczywistości dopełniające się, a nie wykluczające). Udajmy się t a m ,
gdzie czyn i s ł o w o zbiegły się ze sobą, czyli p o d
pomnik Kopernika.
Wielka legenda SiN-u to czterech r e d a k t o r ó w t e g o p i s m a , z których każdy
z m a r ł tragicznie. Pierwszy, k o m p o z y t o r Kopczyński, k t ó r y w życiu kultural­
n y m uczestniczył już p r z e d wojną, z m a r ł w obozie w Majdanku. D r u g i to
Bojarski, który należał do p o k o l e n i a w c h o d z ą c e g o w życie już p o d c z a s woj­
ny. Ten p o e t a i publicysta zginął w s k u t e k r a n o d n i e s i o n y c h w czasie akcji
ZIMA- 1998
87
p o d p o m n i k i e m Kopernika. Przypomnijmy: w czterechsetlecie śmierci Ko­
pernika Bojarski i d w ó c h innych sinowców, Gajcy i Stroiński, p o s t a n o w i l i zło­
żyć p o d p o m n i k i e m wieniec, aby w t e n s p o s ó b p o d k r e ś l i ć p o l s k i e p o c h o d z e ­
nie u c z o n e g o . Był to fragment większej k a m p a n i i dotyczącej r o d o w o d u
Kopernika. N i e m c y podkreślali jego g e r m a ń s k i e p o c h o d z e n i e , ale j u ż p r z e d
akcją sinowców Alek D a w i d o w s k i z Szarych Szeregów zdjął z p o m n i k a pa­
m i ą t k o w ą tablicę wskazującą n a n i e m i e c k i e p o ­
chodzenie
astronoma.
Zawsze
zastanawiało
m n i e , jak akcja D a w i d o w s k i e g o m o g ł a oddzia­
ływać na w y o b r a ź n i ę sinowców. M o ż e pomyśleli:
p i s z e m y wiersze, gdy inni narażają życie? To m o ­
gło obligować do podjęcia jakiejś czynnej formy
o p o r u . Ale to tylko domysły.
Po śmierci Bojarskiego redaktorem został jego
przyjaciel — Trzebiński. O życiu przyjaciela mówił:
„krótki, gwałtowny pożar". Jego pożar był równie krótki i gwałtowny. Złapany
z fałszywymi d o k u m e n t a m i , został rozstrzelany w ulicznej egzekucji. Ostatni re­
daktor SiN-u, Gajcy, zginął w powstaniu.
Odczuwali tę a u r ę śmierci. Trzebiński wyznawał: „ U m r z e ć . Trzecia je­
sień — śmierć. Tylko zrobić to m ą d r z e , b a r d z o m ą d r z e . Jeszcze t e r a z żyje
wszystko m o ż e — ale w i e m , i to takie s t r a s z n e , że w o l n o ś ć to s z a n s a i n n y m ,
dzień wolności nie m o ż e m i ę zastać żywym".
Stroiński w j e d n y m ze swych liryków pisał o śmierci: „ C h o d z ę w niej
jak w płaszczu za d u ż y m na m n i e — wiejąc s z e r o k i m i r ę k a w a m i i ciągnąc
poły po ziemi szeleszczącej jak b l a c h a " .
Bojarski m ó w i ł , że „ ś m i e r ć n i e j e s t bynajmniej z a n i k a n i e m życia, [...]
o n a jest tylko p r z e k a z y w a n i e m energii życiowej k o m u ś i n n e m u . Śmierć na­
sza rozpala życie w innych. Daje im ś w i a d o m o ś ć , siłę i o d w a g ę " .
Trzebiński, wspominając zmarłego przyjaciela: „Śmierć jest wieczorem au­
torskim jedynym i trudnym. Pomóż mi, u m a r ł y Przyjacielu — w t e n czas. W tę
sekundę niebezpieczną. Odejmij mi t r e m ę i daj d u m ę uczucia".
Z n a n y psychiatra, Kazimierz Dąbrowski, pisał, że człowiek m o ż e p r z e ­
kraczać w określonych sytuacjach cykl rozwojowy. A więc dziecko nie m u s i
być tak dziecinne, m ł o d z i e n i e c młodzieńczy, starzec starczy itd. C z ł o w i e k
nie jest w p e ł n i d e t e r m i n o w a n y przez swoje fazy rozwojowe. To w ł a ś n i e
owa stała o b e c n o ś ć śmierci być m o ż e p o w o d o w a ł a , że choć byli zwykłą,
u z d o l n i o n ą młodzieżą, to j e d n a k w decydujących chwilach porafili zdobyć
się na h e r o i z m i genialność.
88
FRONDA-13/14
Sinowcom nieraz przylepiano etykietki n a c j o n a l i s t ó w l u b wręcz faszy­
stów. W szczególności nie p o d o b a ł o się często u ż y w a n e w t y m k r ę g u s ł o w o
„ i m p e r i u m " ( n a w e t na łonie śmierci Bojarski p o w i e d z i a ł : „Bóg p o w o ł u j e
m n i e d o swego I m p e r i u m " ) . Używając t e r m i n o l o g i i Kazimierza Wyki, było
to słowo-klucz całego środowiska. Trzebiński w swej p i o s e n c e żołnierskiej
Wymarsz Uderzenia m ó w i ł : „Słowiańska z i e m i a m i ę k k a p o n i e s i e n a s na bój —
I m p e r i u m gdy p o w s t a n i e , to tylko z naszej k r w i ! " O jakie i m p e r i u m tu c h o ­
dziło, bo przecież p o d b o j ó w terytorialnych nie planowali? P i s a n o o nich, że
głodny nie myśli o skąpym posiłku, s a m zaś Bojarski p r z e d s t a w i ł d y l e m a t
współczesnej mu Polski: „albo gubernia, albo i m p e r i u m " . Ale o jakie i m p e ­
r i u m chodziło?
„ U p r a g n i o n a niepodległość nie p r z y n i o s ł a wcale i s t o t n e j s w o b o d y ani
spodziewanej p e ł n i życia. [...] Byliśmy, my Polacy, cząstkami t w o r u za sła­
bego, aby żyć n a p r a w d ę , d o ś ć silnego j e d n a k , aby u p i e r a ć się przy życiu. Półżycie Polski n a s p a r a l i ż o w a ł o " .
To nie Trzebiński, ale G o m b r o w i c z . Ten pierwszy j e d n a k zgodziłby się
z b u n t e m przeciwko półżyciu. Marzyli o Polsce a k t y w n i e uczestniczącej
w historii, a nie tylko b i e r n i e ulegającej h i s t o r y c z n y m okolicznościom. Z r e ­
sztą pojęcie „ i m p e r i u m " nie było ich wyłączną w ł a s n o ś c i ą . Już p r z e d w o j n ą
działali mocarstwowcy, a t y t u ł jednej z ich b r o s z u r b r z m i a ł w ł a ś n i e Polska
idea imperialna. N a w e t ś r o d o w i s k o Buntu Młodych, k t ó r e g o r e d a k t o r e m na­
czelnym był Jerzy Giedroyć, w y d a ł o w latach 30. m a n i f e s t p r o g r a m o w y
pt. Imperium. Sinowcy zaś byli wręcz przygnieceni historią, j a r z m e m p o p r z e ­
dnich pokoleń.
„Byłem wczoraj z A n n ą w Agrikoli. Jeszcze raz p o m n i k Sobieskiego, wie­
czór rozcapierzony c h m u r n i e w wysokich, na stokach gór rosnących drzewach.
Jeszcze raz świadomość, że tu — w tym miejscu — stali ludzie z 30 r., Nabielak, Goszczyński i inni. To nie jest «sentymentalizm», jak to nazwała A n n a —
to tylko zaostrzona wrażliwość historyczna, pamięć historyczna".
Kultura nie była dla nich jedynie d o d a t k i e m do polityki. Na tytułowej
stronie SiN-u widniał cytat z N o r w i d a : „Artysta jako o r g a n i z a t o r wyobraźni
n a r o d o w e j " — i nie był to wcale p r o p a g a n d o w y slogan, lecz p o w a ż n e wyzwa­
nie. SiN wypełniony był p r z e d e w s z y s t k i m k u l t u r ą . Jak j e d n a k r o z u m i e ć na­
r o d o w o ś ć tej kultury? Pytamy o to, bo cytowany przez wszystkich k o m e n t a ­
t o r ó w fragment z Pamiętnika Trzebińskiego m ó w i , że „ p o c h ł o n i e n a s historia.
Młodych, d w u d z i e s t o l e t n i c h chłopców. Nie b ę d z i e m y M o c h n a c k i m i , Mickie­
wiczami, N o r w i d a m i swojej epoki. Mogliśmy być R i m b a u d a m i . Ale odrzuci­
liśmy to, bo szliśmy gdzie indziej". Wydaje się, że woleli być R i m b a u d a m i .
ZIMA- 1 998
89
Poeta przeklęty bardziej ich pociągał niż n a r o d o w y wieszcz, i to raczej wła­
śnie francuski R i m b a u d niż swojski Przybyszewski. Fascynowali się awan­
gardą, wszelkim formalnym e k s p e r y m e n t a t o r s t w e m . Jakże z n a m i e n n a była
informacja w j e d n y m z n u m e r ó w SiN-u o śmierci B r u n o n a Schulza, artysty
przecież tak m a ł o „ n a r o d o w e g o " .
„Literatura pozostaje, niestety, r o m a n s e m starszych, subtelnych panów,
wzajemnie w sobie zakochanych i wzajemnie sobie świadczących. Odwagi!
Rozbijcie to zaklęte koło, idźcie na poszukiwanie n o w e g o natchnienia, pozwól­
cie, aby was ujarzmiło dziecko, szczeniak, półinteligent, zwiążcie się z ludźmi
innej kondycji." To z n o w u Gombrowicz; „dzieciom" na p e w n o by się to p o d o ­
bało. Historia chciała jednak inaczej. Nie stali się R i m b a u d a m i . Brakowało też
im jakiegoś podstawowego odniesienia do tego c e n t r u m kultury narodowej, ja­
kim jest dziedzictwo romantyczne. To prawda, że Trzebiński wzorował swój
pamiętnik na pamiętniku Brzozowskiego, odwoływał się do N o r w i d a i Moch­
nackiego, lecz t e n brak odniesień do krytykujących n a r ó d wieszczów, brak
Konradowego płaszcza jest wielce znamienny.
A przecież w ł a ś n i e b o h a t e r romantyczny, uwielbiany lub n i e n a w i d z o n y
p o e t a — ż o ł n i e r z - k o c h a n e k , m u s i a ł być im bliski. Byli wręcz k t ó r y m ś z je­
go kolejnych wcieleń. Tomasz Burek w artykule o znaczącym tytule Z Konra­
dów w Hioby pisał: „Śmierć Bojarskiego: p o z o r n i e n i e p o t r z e b n a , p o n i e s i o n a
w akcji czysto demonstracyjnej, nie p o z b a w i o n a t e a t r a l n e g o gestu, zwykła
i patetyczna z a r a z e m . B o h a t e r s t w o sąsiaduje tutaj z g ł u p o t ą , sztubacki żart
z a u t e n t y c z n y m czynem n a r o d o w y m " . Od początku ś m i a n o się z ich p a t o ­
su. Irzykowski drwił z ich koncepcji sztuki d r a m a t y c z n e j : „Dla was, m ł o ­
dych, d r a m a t to k u p a t r u p ó w i k a ł u ż a krwi, a d r a m a t to refleksja, to łza, jed­
na łza jak w Persach Ajschylosa". Ale za p u n k t h o n o r u stawiali sobie
pokazanie, że nie da się h e r o i z m u s p r o w a d z i ć do pozy czy k o m p l e k s u ni­
skiej wartości, że to wszystko m o ż e być o b e c n e w h e r o i c z n y m czynie, ale za­
wsze jest w n i m też coś więcej. Był to dla nich p u n k t h o n o r u , a l b o w i e m zo­
stali skazani na m i t h e r o i z m u i na t e n w y r o k zgodzili się.
H e r o i z m nie wiązał się dla n i c h tylko z m i l i t a r n y m c z y n e m . Bojarski
mówił, że „ b o h a t e r s t w o polega nie na tym, iż nie p o d d a j e m y się p r z e m o c y
w pewnych, zwłaszcza efektownych m o m e n t a c h , ale na tym, iż się nie p o d ­
dajemy w ż a d n y m wypadku, nigdy. Kiedy mając cały d z i e ń zabity pracą, m a ­
jąc o d m r o ż o n e ręce i uszy i jadąc z a p c h a n y m wariacko t r a m w a j e m — wyj­
muje się naraz z kieszeni jakiś t o m Szekspira, K o c h a n o w s k i e g o czy T o m a s z a
z Akwinu i z a p a d a się w p i ę t n a s t o m i n u t o w ą l e k t u r ę , to m a m w r a ż e n i e , że
t o jest istotą p r a w d z i w e g o dzisiejszego b o h a t e r s t w a " . N a t o b o h a t e r s t w o
90
FRONDA-13/14
zostali skazani ci n o r m a l n i , zdolni chłopcy marzący o miłości, świetle i cie­
ple. Napotkali c h ł ó d — z a r ó w n o t e n fizyczny, jak i e m o c j o n a l n y — i wycią­
gnęli z tego c h ł o d u wnioski. O s t a t n i zapis w Pamiętniku Trzebińskiego
b r z m i : „Pisarz, artysta m u s i m i e ć d u ż o s a m o t n o ś c i , aby tworzyć. S a m o t n o ­
ści albo c h ł o d u . C i e p ł o zabija t w ó r c ę w człowieku, ostry k o n t u r świata roz­
mazuje się w źrenicach".
Czy dzisiaj, tu i teraz, w tej samej Warszawie, któryś z chłopców, tak j a k
Trzebiński, gorączkowo wertuje dziesiątki, setki i n t e l e k t u a l n y c h t o m ó w ?
Czy któryś z nich po d n i u fizycznej pracy wpisuje do s w e g o p a m i ę t n i k a kilka
refleksji o zbawianiu świata i nadchodzącej śmierci? A m o ż e byłaby to tylko
zwykła z a a w a n s o w a n a nerwica? To j u ż i n n y p r o b l e m , bo przecież p o k o l e n i e
SiN-u m i a ł o być dla mojej generacji
pokoleniem w y c h o w a w c ó w .
Często m i a ł e m do nich żal o to, że zmarli, że nie przetrwali, nie wychowali
nas swoją poezją, artykułami, zwykłą obecnością. Byli przecież o d p o w i e d n i m i
kandydatami na naszych mistrzów. Pokolenie starsze — Miłosza, Andrzejew­
skiego, wydawało n a m się zbyt odległe, egzotyczne, w swych najwybitniej­
szych przejawach zresztą m a ł o z n a n e w cenzorskiej Polsce lat 70. Sytuację
całkowicie zmienił dopiero Miłosz s w o i m N o b l e m . Bez niego w ogóle zosta­
libyśmy pozbawieni mistrzów. Pokolenie m ł o d s z e od okupacyjnego było już
zbyt m o c n o wrośnięte w PRL. N a w e t jeśli należeli do niego ludzie uczciwi
i myślący, to brakowało im jakiegoś o d d e c h u historycznego. Kim byliby sinowcy, gdyby przeżyli? Czy rozwijaliby swe doktryny ideowe i p r o g r a m y artystycz­
ne? W życiu ilu spośród nich dokonałby się ideowy p r z e ł o m ? A ilu p o p a d ł o ­
by w zwykły o p o r t u n i z m ? Ilu w cynizm? A ilu w obłęd?
Czy jednak n a p r a w d ę nikogo nie wychowywali? Istnieje tajemnicze, ale
i piękne opowiadanie Jerzego Zawieyskiego Spotkanie z Emmanuelem — o p o ­
wieść o matce i jej synu. Syn, człowiek podziemia, ginie w czasie powstania.
Matka po wojnie odnajduje w ruinach m i a s t a n a p i s a n e do niej, ale niewysłane listy. Lektura tych listów to jej ostatni, p o ś m i e r t n y już k o n t a k t z synem. To
jakby jego t e s t a m e n t , który p r z e m i e n i a ją d u c h o w o . Ze zwykłej, przewrażli­
wionej na punkcie syna kobiety przeistacza się w kogoś wrażliwego na głęb­
szy wymiar rzeczywistości. „Tylko miłość jest ważna, [...] tylko w niej zawie­
ra się s e n s " — pisał do niej syn. M o ż e rzeczywiście coś z atmosfery tych listów
zachowało się w owych szesnastu n u m e r a c h powielaczowego pisma. Bo jed­
no jest p e w n e : była to także młodzieńcza fanfaronada, ale nie tylko.
ZIMA- 1 998
91
Historia SiN-u jest przeraźliwie polska. Lecz czy n i e j e s t to z ł u d z e n i e
s p o w o d o w a n e z b y t n i m p r z y w i ą z a n i e m do miejsc? W czasie gdy t r w a ł „krót­
ki, g w a ł t o w n y p o ż a r " , j a k i m była h i s t o r i a p i s m a , w d a l e k i m L o n d y n i e k t o ś
z u p e ł n i e inny kończył swoje Cztery kwartety:
Wszystko będzie dobrze i
Wszelki ruch skończy się dobrze
[•••]
Kiedy języki płomieni się splotą
W ukoronowany węzeł ognia
A ogień będzie różą.
To s a m o p r a g n i e n i e A b s o l u t u . Te s a m e o d w i e c z n e m e t a f o r y — o g i e ń
i róża. Cztery kwartety T. S. Eliota. C z t e r e c h tragicznie z m a r ł y c h r e d a k t o r ó w
SiN-u. Czy k t o ś p o d n i e s i e tę różę?
GRZEGORZ PYSZCZEK
Straszne spotkanie
Długi korytarz przypominał grobowiec, gdzie po obu
stronach straszyły czarną farbą numerowane, wciśnięte
równym rzędem w ściany cele, które nie wiem dlacze­
go, przypominały mi trumny z umarłymi ludźmi.
Więźniowie dawali znać o sobie stuknięciem pokrywy
EUGENIUSZ
ŁASTOWSKI
o d kibla lub g ł u c h y m o d g ł o s e m d r e w n i a n y c h t r z e w i k ó w p o p o d ł o d z e . Byli t o
więźniowie karni p o wyrokach.
— Tutaj łatwiej się dostać, a t r u d n i e j wyjść — zauważył m ó j a d w o k a t .
Byłem a r e s z t o w a n y jako p o d k o m i s a r z u r z ę d u z i e m s k i e g o . Przed kilko­
ma
tygodniami
rozmawiałem
z
Mikołajczykiem,
ministrem
rolnictwa
w Warszawie. Teraz p r z e b y w a ł e m w celi i n i e w i e d z i a ł e m , za co m n i e trzy­
mają. Byłem m ł o d y m człowiekiem. M i a ł e m w kieszeni d o k u m e n t : Postano­
wienie o tymczasowym aresztowaniu.
Gdy r o z m y ś l a ł e m o swoich sprawach, k t ó r e n i e p o k o i ł y m n i e coraz
bardziej, u s ł y s z a ł e m r o z m o w ę w i ę ź n i a M e n e r a z n o w o przybyłymi aresz­
towanymi.
J e d e n z nich, młody, m o ż e d z i e w i ę t n a s t o l e t n i m ł o d z i e n i e c z d u ż ą , j a s n ą
c z u p r y n ą i n i s k i m c z o ł e m żywo o d p o w i a d a ł na pytania:
— Skąd jesteś? — pytał Mener.
— M i e s z k a ł e m niedaleko Suwałk.
— Kogo zabiłeś?
— Niemkę.
— A dlaczego?
— Z zemsty.
— A ile o n a m i a ł a lat?
ZIMA- 1 998
93
— Siedemdziesiąt.
— A co o n a tobie uczyniła?
Zamyślił się, p o d r a p a ł p o c z u p r y n i e i p o chwili s m u t n y m g ł o s e m o d p o ­
wiedział:
— O n a właściwie nic mi nie zrobiła, tylko jej syn m n i e dokuczał...
— Kiedy ci m ó g ł dokuczać?
— W czasie okupacji.
— W jaki s p o s ó b syn tej staruszki, k t ó r ą zabiłeś, narażał się tobie? —
wtrącił się do r o z m o w y więzień Erie i zbliżył się ze złością do c h ł o p a k a .
— Proszę pana, t r o c h ę spokoju! — prosił M e n e r . — N i e c h m ł o d z i e n i e c
wszystko o p o w i e , bo o p o w i a d a n i e j e s t j e d y n ą n a s z ą r o z r y w k ą w tych czte­
rech ścianach celi, przecież nie m a m y książek, ani gazet, a czas dłuży się.
— No tak — zgodził się Erie — tylko c z a s a m i n e r w y nie wytrzymują.
— Opowiadaj, chłopcze, od początku, jak było, a jak szczegółowo o p o ­
wiesz, d o s t a n i e s z kawał chleba — zachęcał Mener.
— Proszę, weź k r o m k ę na początek — z a p r o p o n o w a ł inny więzień, na
wolności wójt gminy.
Chłopak szybko połknął tę kromkę, widać było, że był bardzo głodny.
Chciałem wstać z ławy i podać kawałek wędzonej słoniny z paczki, jednak p o ­
myślałem, że ten młody człowiek na to nie zasłużył, bo zabił staruszkę, a do
starców o d n o s i ł e m się z należną czcią. Patrzyłem z ukosa na tego młodzieńca.
Pierwszy raz w życiu ujrzałem człowieka, który zabił bliźniego. Czytałem
o podobnych ludziach tylko w gazetach. Gdy byłem jeszcze chłopcem na Wi­
leńszczyźnie, myślałem o zbójach, zwłaszcza wtedy, kiedy czytałem Powrót ta­
ty. Mordercy i zbóje przynosili do mojej wyobraźni zgrozę i niepokój, tak, że
czasami ciarki przechodziły po m o i m ciele. W odróżnieniu od t a m t y c h zbójów,
ten młodzieniec miał normalną, jasną czuprynę, jaką n o s z ą tysiące innych
chłopców na wsi i w miastach. Miał n o r m a l n y nos, ładne, czerwone wargi i m a ­
łe uszy schowane w bujnych włosach. Niebieskie oczy naiwnie spuszczał na
dół, gdy zamierzałem spojrzeć mu w twarz.
— Gdy d o w i e d z i a ł e m się, że staruszka z o s t a ł a s a m a na kolonii, bo syn
jej wyjechał do krewnych, n a o s t r z y ł e m siekierę i na z a p a s z a b r a ł e m n ó ż —
opowiadał zachęcony ciekawością wszystkich o b e c n y c h w celi. — O p ó ł n o ­
cy p o d s z e d ł e m p o d o k n o i z a p u k a ł e m . . . M ł o d s z y mój b r a t stał na czatach
koło stodoły. Kazałem mu p i l n o w a ć . Gdyby k t o ś zbliżał się do kolonii, to
m i a ł on zagwizdać, dając w t e n s p o s ó b z n a k o zbliżającym się n i e b e z p i e ­
czeństwie. Staruszka nie chciała otworzyć drzwi, lecz gdy posłyszała znajo­
my mój głos, ucieszyła się. Szybko p o d e s z ł a do drzwi i o d s u n ę ł a rygle. A p o 94
FRONDA-13/14
nieważ była to zima, ziąb w izbie, k o b i e t a w s u n ę ł a się z p o w r o t e m do łóż­
ka i położyła się na p o p r z e d n i m p o s ł a n i u . Ja z o s t a w i ł e m siekierę i n ó ż
w kuchni, gdzie było c i e m n o .
— Dlaczego, Julek, o t a k p ó ź n e j p o r z e n i e śpisz, przecież jest g ł u c h a
noc? — zapytała w ó w c z a s staruszka.
— Ot, tak sobie! — o d p o w i e d z i a ł e m .
— Ja j e s t e m teraz po przebytej grypie, d l a t e g o j e s t e m słaba... Jeśli, J u ­
lek, chcesz, to s a m sobie d o s t a ń z k r e d e n s u szynkę, co wczoraj m ó j syn ku­
pił w mieście... C h l e b leży na stole.
— Na chwilę wyjdę do k u c h n i — o z n a j m i ł e m . W z i ą ł e m t a m s c h o w a n ą
siekierę i nóż, obejrzałem n a r z ę d z i a przy świetle m a ł e j , naftowej l a m p k i .
Staruszka, jak przypuszczałem, nie przeczuwała swej śmierci, bo pytała:
— Jak czują się rodzice, czy m a m a zdrowa, czy t a t a jest w d o m u ?
Ja jej już nic nie o d p o w i e d z i a ł e m , p o d s z e d ł e m p r o s t o do łóżka i zaczą­
ł e m rąbać na oślep po wszystkim, co leżało na łóżku. Po pościeli, po kołdrze,
prześcieradle, p o d u s z c e , po ciele...
— Dosyć! — przerwał gwałtownie Erie. — Słabo mi się robi p o d piersiami.
— Na chwilę przerwij o p o w i a d a n i e — prosił z w y p i e k a m i na twarzy, n i e
w i a d o m o , od złości, czy od żalu, siedzący na ławie wójt.
— Potem dokończysz — zaproponował drżącym ze wzruszenia głosem
Mener.
Więzień opuścił głowę na dół i poczuł, że przesolił. U małego, d w u n a s t o ­
letniego chłopca-gwałciciela błyszczały z ciekawości oczy. Zbliżył się nieśmia­
ło do mordercy i szturchał go w rękę, aby dalej opowiadał o swych wyczynach.
Patrzyłem teraz p o n u r o n a m ł o d e g o człowieka, n a jego ręce, k t ó r e trzy­
mały rękojeść siekiery, w i d z i a ł e m w w y o b r a ź n i kolonię, brata, leżącą na p o ­
ścieli s a m o t n ą staruszkę, k t ó r a nie przeczuwając śmierci, p r a g n ę ł a ugościć
swego zbrodniarza.
— A czy tobie, chłopcze, nie przyszła w t e n tragiczny czas jakaś zbaw­
cza myśl, aby z b r o d n i tej zaniechać? — zapytał g ł u c h o wójt.
Po chwili n a m y s ł u więzień powiedział:
— W a h a ł e m się w myślach i nie w i e d z i a ł e m , co robić — tu zmarszczył
czoło i p o d n i ó s ł głowę nieco wyżej. — D w i e myśli m n i e przygniatały. Gdy
n i o s ł e m siekierę z k u c h n i do sypialni staruszki, j e d n a myśl m ó w i ł a : „Weź
siekierę, zbliż się ś m i a ł o do łóżka, nic tobie nie grozi, kobieta jest stara,
schorowana, nie będzie stawiała o p o r u . Kolonia p o d lasem, n i k t n i e usłyszy
jęku umierającej, przecież brat pilnuje i m o ż e s z działać z u p e ł n i e bezpiecz­
nie. Mścij za syna, który uderzył ciebie s z p i c r u t ą " .
ZIMA-
1998
95
D r u g a myśl o d r a d z a ł a m o r d e r s t w a . G d y b y ł e m już w sypialni, brzęcza­
ło mi w uszach: „Rzuć siekierę, przecież o n a j e s t n i e w i n n a i n i e ( m o ż e o d p o ­
wiadać za czyny syna, który nic złego t o b i e nie uczynił o p r ó c z u d e r z e n i a
w n e r w a c h szpicrutą. N a w e t nie został na ciele ż a d e n ślad u d e r z e n i a . A ty
zadasz długie, b o l e s n e rany siekierą. Będzie tryskała krew. Ta s t a r u s z k a jest
przecież m a t k ą syna. Ty też m a s z t a k ą s a m ą m a t k ę , tylko m ł o d s z ą . . . Czy d o ­
brze byłoby, gdyby k t o ś zabijał twoją m a t k ę , k t ó r a ciebie urodziła? Rzuć sie­
kierę na p o d ł o g ę i powiedz, że byłeś w lesie, gdzie rąbałeś d r z e w o i p ó ź n o '
wracasz d o d o m u . Oznajmij staruszce, ż e p o d r o d z e w s t ą p i ł e ś d o jej c h a ł u ­
py, aby się t r o c h ę ogrzać. Rzuć siekierę, jeśli wierzysz w Boga. Ludzie two­
jej zbrodni nie zobaczą, a On wszystko widzi, On ci w y m i e r z y sprawiedliwą
karę. Będziesz jęczał w piekle. R z u ć t o p ó r ! R z u ć o z i e m i ę ! " .
Słyszałem w d u s z y wyraźny głos. C h w i l ę w a h a ł e m się i nie w i e d z i a ł e m ,
co robić.
Po chwili p r z e m ó w i ł do m n i e i n n y głos: „A po co ty s z e d ł e ś o p ó ł n o c y
do odległej kolonii, a po co ty o s t r z y ł e ś tak d ł u g o siekierę, za jakie g r z e c h y
m a r z n i e na m r o z i e twój brat, stojąc na czatach? Takiej okazji być m o ż e nig­
dy już n i e będzie, aby s t a r u s z k a z o s t a ł a s a m a na kolonii... Korzystaj z t e g o
póki czas! Pozostała ci j e d n a s z a n s a zemsty. Synowi krzywdy zrobić nie m o ­
żesz, on j e s t silny, atletycznej b u d o w y ciała i j e m u n i e dasz rady, n a w e t we
dwójkę ze s w o i m m ł o d s z y m b r a t e m . Korzystaj z okazji, póki jest czas! Bo
j u t r o , p o j u t r z e i w przyszłości będzie j u ż za p ó ź n o ! " .
Zwyciężyła w k o ń c u ta myśl. Gdybym jeszcze raz p r z y p o m n i a ł sobie
o Bogu, nie doszłoby do tego. Ale w tej chwili, gdy p o d n i o s ł e m siekierę, aby
zadać pierwszy cios, o Bogu z a p o m n i a ł e m . . .
— A byłeś kiedy u spowiedzi? — zapytał wójt.
— Nie pamiętam.
W celi zrobiła się g r o b o w a cisza.
— Czy p a m i ę t a s z , gdzie z a d a ł e ś pierwszy cios? — p r z e r w a ł Erie.
— Po n o g a c h — o d p a r ł na p o c z e k a n i u m o r d e r c a .
— Chyba s t a r u s z k a wiła się w n i e w y p o w i e d z i a n y c h cierpieniach? — za­
pytał drżącym g ł o s e m Mener.
— Czy żałujesz swego s t r a s z n e g o czynu? — d o r z u c i ł z boleścią wójt.
— O, tak.
— I co ciebie teraz czeka? — zagadnął ze złością Erie.
M o r d e r c a t y m r a z e m milczał i opuścił na dół oczy.
— Dożywocie albo stryczek — straszył Mener.
96
FRONDA-13/14
— Z takich łajdaków należy żywcem skórę z d z i e r a c i e — zapienił się
wójt. — Chociaż nie należy n a m , w i ę ź n i o m , n i k o g o t u , w celi sądzić. J e d n a k
człowiekowi skóra cierpnie na karku, kiedy s ł u c h a o tych z b r o d n i c z y c h wy­
czynach. Tu, w celi j e s t e ś m y wszyscy r ó w n i p o d w z g l ę d e m cierpienia, ale nie
j e s t e ś m y r ó w n i p o d w z g l ę d e m winy.
Słowa zabójcy podziałały na m n i e przygnębiająco. Z a c z ą ł e m t e r a z zasta­
nawiać się n a d s w o i m l o s e m . Cierpię p o d w ó j n i e , b o p r z e b y w a m w s p ó l n i e
z m o r d e r c ą w jednej celi, być m o ż e t r a k t o w a n y j e s t e m przez s t r a ż n i k ó w
więziennych na r ó w n i z n i m . To m n i e dobijało do reszty.
Upadałem na d u c h u coraz bardziej, traciłem apetyt i czasami, gdy pochyla­
łem się, aby coś podnieść z posadzki, ciemno robiło mi się w oczach. Gdy wy­
puszczano nas z celi do ubikacji i trzeba było dźwigać wypełniony kałem i m o ­
czem, cuchnący, ciężki kibel, pierwszy podrywał się morderca, aby zastąpić
m n i e w tej czynności.
C h c i a ł e m mu się odwdzięczyć i dać k a w a ł e k kiełbasy z mojej przysłanej
paczki, j e d n a k d ł u g o w a h a ł e m się, czy nie p o p e ł n i ł b y m grzechu, w s p o m a g a ­
jąc m o r d e r c ę .
— Pacierze o d m a w i a s z ? — zapytał d o ś ć p o s ę p n y m t o n e m wójt.
M o r d e r c a p o d n i ó s ł głowę.
— Trochę u m i e m . . . — zwierzył się n i e ś m i a ł o .
— Zegnać się u m i e s z ?
— Umiem.
— No to przeżegnaj się.
— A czy m u s z ę ? — o d b u r k n ą ł więzień.
— Jak to, u n a s w celi są n a s z e prawa, tu j e d n o s t k a m u s i p o d p o r z ą d k o ­
wać się ogółowi, tu króluje Ten — wójt wyjął g ł ę b o k o s c h o w a n y p o d p o d ­
szewką m a r y n a r k i o b r a z e k ze Z b a w i c i e l e m i pokazał m u .
— Poznajesz?
— Poznaję — odparł zabójca załamanym i p o k o r n y m tym razem głosem.
— No to żegnaj się! — prosił z n a b o ż e ń s t w e m wójt.
— Dajcie, p a n o w i e , spokój — radził Mener. — Na to czasu wystarczy.
— N i e c h p a n się nie wtrąca i nie p r z e s z k a d z a ! — o d b u r k n ą ł Erie. — Pan
wójt ma rację. Czy p a n o ś m i e l a się w y s t ę p o w a ć przeciwko Bogu?
— Ależ p a n o w i e , źle m n i e r o z u m i e c i e — b r o n i ł się Mener. — Tylko...
tylko...
— Co tylko?
— Żeby n a s źle nie z r o z u m i a ł a w ł a d z a .
ZIMA- 1 998
97
— Eee — d o t k n ą ł p a l c e m s w e g o czoła Erie. — Z p a n e n w i d a ć , coś też
nie jest w porządku.
M e n e r t y m r a z e m zamilkł.
— No to żegnaj się, bracie! — z a p r o p o n o w a ł z n o w u wójt.
M o r d e r c a p o d n i ó s ł p r a w ą d ł o ń i d o t k n ą ł n i s k i e g o czoła, m ó w i ą c j e d n o ­
cześnie „W imię Ojca...". Gdy przeżegnał się, wójt usiadł o b o k n i e g o i przy­
pomniał:
— A pacierz?
— Jaki?
— Obojętnie. Jaki u m i e s z . C h y b a ciebie m a t k a uczyła jakiegoś pacierza.
Przypomnij sobie.
— Ojcze nasz.
— Chwalebnie!
— Jeśli czegoś z a p o m n i a ł e m , to m o ż e mi p a n p o m o ż e . . . — p r o s i ł z p o ­
korą zabójca.
— Pomogę — zgodził się wójt. — A wiesz, kto uczył odmawiać t e n pacierz?
— Nie wiem.
— Sam J e z u s C h r y s t u s .
M o r d e r c a na n o w o przeżegnał się i zaczął drżącym, p e ł n y m p o k o r y gło­
s e m wymawiać wielkie słowa:
— Ojcze nasz, któryś jest w Niebie...
P o r u s z y ł e m się na miejscu, o d w r ó c i ł e m głowę w s t r o n ę odmawiające­
go. Jego głos u r w a ł się nagle w p o ł o w i e modlitwy.
— Bardzo d o b r z e — pochwalił t y m r a z e m wójt. — Powtarzaj dalszy ciąg
za m n ą .
M o r d e r c a milczał.
Wójt rozpoczął od n o w a :
— Ojcze nasz...
Gdy więzień w dalszym ciągu milczał i p o s t a w i ł oczy w s ł u p , wójt prze­
sunął się bliżej niego. Położył d ł o ń na jego głowie.
— Co ci jest, chłopcze? — zapytał z p r z e s t r a c h e m .
M o r d e r c a w tej chwili w y b u c h n ą ł s p a z m a t y c z n y m , g ł o ś n y m p ł a c z e m .
Wszyscy przestraszyli się. W s t a ł e m z miejsca w obawie, że za chwilę o t w o ­
rzy drzwi celi dyżurny oddziałowy.
Widziałem teraz, ja i inni więźniowie, jak płakał człowiek, który zabił czło­
wieka. Wyobrażałem sobie, że płacze po swej ofierze, która umarła, nie wie­
dząc za co. W płaczu pragnął utopić swój grzech, widziałem krople łez, które
rzęsiście spływały mu po chudych policzkach. I nie w i e m dlaczego, porówny98
FRONDA-13/14
walem jego łzy do kropel krwi, k t ó r e sączyły się z ran zadanych jego ręką nie­
winnej staruszce. A m o ż e — rozważałem w dalszym ciągu — płakał dlatego,
że za p ó ź n o poznał Boga. Dopiero tu, w celi zbliżył się do N i e g o w słowach
modlitwy. Gdyby to uczynił wcześniej, do zbrodni p e w n i e by n i e d o s z ł o i sta­
ruszka umarłaby śmiercią naturalną, o p a t r z o n a świętymi s a k r a m e n t a m i .
Przez chwilę w celi p a n o w a ł a t a k a cisza, że słychać było b r z ę k s a m o t n e j
m u c h y p o d sufitem. Każdy siedział z a t o p i o n y w myślach. W y c h u d ł e t w a r z e ,
s m ę t n e rysy, z a m y ś l o n e oczy, w p a t r z o n e w przeciwległy b r z e g ściany — o t o
sylwetki zgarbionych więźniów, przybitych b i e d ą c o d z i e n n o ś c i .
EUGENIUSZ ŁASTOWSKI
Ewagriusz z Pontu byt przekonany, że Demon Południa jest
najniebezpieczniejszym ze wszystkich demonów, gdyż czło­
wiek zniechęcony i gnuśny nie jest w stanie stawić mu czoło.
DEMON
POŁUDNIA
s
ESTERA
LOBKOWICZ
CENARIUSZ jest zawsze taki sam: s k w a r n e p o ł u d n i e , żar lejący się
z nieba, p o w i e t r z e falujące z gorąca n a d s t e p a m i , cisza n i e za­
k ł ó c o n a p o w i e w e m w i a t r u ni s z e l e s t e m liści, o d r ę t w i e n i e całej
przyrody, ogarniające zewsząd z n u ż e n i e , m e l a n c h o l i a i — na­
gle — atak dzikiego szaleństwa, gwałty, mordy, rzezie, pogromy.
O a z a przerażenia n a pustyni m a r t w e j nudy
Eugeniusz Małaczewski j e d n o ze swych o p o w i a d a ń r o z p o c z y n a o p i s e m „ p o ­
ł u d n i a lipcowego jaśniejącego wokrąg n a s p i e c z o n y m s t e p i e " . Jedzie s t ł o ­
czony na dachu pociągu w ś r ó d rosyjskich towarzyszy,
k t ó r z y „śpiewali
pieśni rosyjskie, przepaściste i b e z p ł o d n e w s w y m s m ę t k u o k r u t n y m jak
step, który jest w dzień m i e d z i a n y od słońca, a w nocy u p i o r n i e s r e b r n y od
księżyca". Pociąg mija Wołgę, a on wyznaje, że m ę c z y go „ n u d a najrozpaczliwsza, jakiej kiedykolwiek d o z n a ł e m ! " Step, u p a ł i n u d a . W ó w c z a s ma
miejsce zdarzenie, k t ó r e g o n a s t r ó j oddaje Małaczewski, przywołując o k r e ­
ślenie Baudelaire'a: „Oaza p r z e r a ż e n i a n a p u s t y n i m a r t w e j n u d y " .
100
FRONDA-13/14
J e d n a z towarzyszek p o d r ó ż y krzyczy, że ją o k r a d z i o n o . Na d a c h u wy­
b u c h a zamieszanie. Pobieżna rewizja u b r a ń i bagaży wszystkich siedzących
obok niej nie przynosi r e z u l t a t u . Prowadzący ś l e d z t w o zmieniają taktykę:
pytają kobietę, na kogo rzuciłaby podejrzenie. Ta o d p o w i a d a bez w a h a n i a , że
na chłopca siedzącego obok. („Był to miły chłopaczek, na w p ó ł dziecko je­
szcze, różowy, s c h l u d n y i wesoły; przygrywał n a m na o r g a n k a c h , n a ś l a d o w a ł
uniwersalnie l o k o m o t y w ę odjeżdżającą ze stacji i cieszył się j a z d ą na d a c h u
jak osobliwą przygodą; świat był d l a ń j e d n ą wielką, n o w i u t e ń k ą z a b a w k ą
i tej zabawki miał p e ł n o w szarych oczach, patrzących w ludzkie źrenice p r o ­
sto i z zaufaniem s e r d e c z n y m . " ) C h ł o p i e c zaprzecza, ale kobieta u p i e r a się,
że to na p e w n o o n . Któryś z sąsiadów dorzuca, że widział go upuszczające­
go coś z w a g o n u na ziemię. „— Pod koła go wrzućcie, p o d koła! — ryczała
kupa ludzi dorosłych, ciągnąc p r z e r a ż o n e dziecko ku śmierci." Potężny czer­
w o n o a r m i s t a łapie c h ł o p c a w swoje ręce. „Kupa dorosłych m ę ż c z y z n i ko­
bieta przypatrywali się w zaciekłym s k u p i e n i u t e m u , co się działo, aż roz­
legł się m o k r y c h r z ę s t kości i ścięgien, ł a m a n y c h i rozrywanych w człowieku
żywym... W t e d y z e p c h n i ę t o n o g a m i b e z w ł a d n e ciało chłopięce z d a c h u p o d
koła pociągu..." N i e m i n ę ł o kilka chwil, gdy k o b i e t a z n ó w p o d n o s i wrzask:
„Cóż ja najlepszego zrobiłam, nieszczęsna!... Pieniądze się znalazły." Oka­
zuje się, że p o r t m o n e t k a o b s u n ę ł a się p r z e z d z i u r ę w kieszeni p o d p o d s z e w ­
kę. Chwilę p o t e m kobieta „darła się w głębi struchlałych w n ę t r z n o ś c i p o ­
t w o r n y m wrzaskiem, niby kobieta, k t ó r a r o d z i " , lecz jej krzyk p r z e r w a n y
został przez c h r z ę s t ł a m a n e g o karku. C z e r w o n o a r m i s t a p o n o w n i e z e p c h n i e
b e z w ł a d n e ciało p o d koła.
Ruchliwe plamki światła...
znak okrucieństwa ś w i a t a
Mniej więcej w t y m s a m y m czasie w z a g u b i o n y m w ś r ó d u k r a i ń s k i c h s t e p ó w
miasteczku Taraszcza swoje d z i e c i ń s t w o spędzał kilkuletni w ó w c z a s Lech
Beynar. W jego pamięci rzezie i m o r d y tak n i e r o z e r w a l n i e związały się
z u p a ł a m i i spiekotą, że kiedy po latach — już jako Paweł Jasienica — pisał
swój
Pamiętnik,
zawarł
w
nim
następujące
wspomnienie:
„Skurczony
w e w n ę t r z n i e , z z i m n e m na policzkach i karku, s z e d ł e m b e z l u d n y m c h o d n i ­
kiem, patrząc p o d nogi. Przez nawisające zza p ł o t ó w gałęzie d r z e w przesą­
czały się p r o m i e n i e słońca. I to mi już na zawsze z o s t a ł o — okrągłe, ruchli­
w e p l a m k i światła n a p o z i o m y c h płytach c h o d n i k ó w t o dla m n i e kolor
żałoby, z n a k o k r u c i e ń s t w a świata".
ZIMA- ] 998
101
Powietrze... zdziczałe od ż a r u
Tatarzy, którzy przez cale stulecia grasowali po t y m s a m y m stepie, aż kilka­
naście razy — jak podają kroniki — zdobywali D r o h o b y c z . M i a s t e c z k o to,
jak wszyscy wiemy, uwiecznił na kartach swych książek B r u n o Schulz. Tak­
że i on w s e n n y m , u p a l n y m spokoju d o s t r z e g a ł z i a r n o o b ł ę d u . O p i s o g r o d u
w Sklepach cynamonowych rozpoczął wręcz sielankowo, lecz zakończył z u p e ł ­
nie i n n ą a t m o s f e r ą — „o n i e p r z y t o m n e j od żaru godzinie p o ł u d n i a . Była to
ta chwila, kiedy czas, oszalały i dziki, wyłamuje się z k i e r a t u z d a r z e ń i jak
zbiegły włóczęga pędzi z krzykiem na przełaj przez pola. W t e d y lato, pozba­
w i o n e kontroli, r o ś n i e bez m i a r y i r a c h u b y na całej p r z e s t r z e n i , r o ś n i e z dzi­
k i m i m p e t e m na wszystkich p u n k t a c h , w d w ó j n a s ó b , w i n n y jakiś w y r o d n y
czas, w n i e z n a n ą dymensję, w o b ł ę d " .
W i n n y m fragmencie Schulz pisze: „ P o w i e t r z e n a d t y m r u m o w i s k i e m ,
zdziczałe od żaru, cięte błyskawicami lśniących m u c h końskich, rozwście­
czonych s ł o ń c e m , trzeszczało jak od nie widzianych grzechotek, p o d n i e c a ­
jąc do s z a ł u " . I rzeczywiście, na t y m r u m o w i s k u w p a d a w szał Tłuja — „ n a
w p ó ł naga i c i e m n a k r e t y n k a " .
Straszliwa cisza w obliczu bezchmurnego d n i a
Małaczewski, Jasienica i Schulz to pisarze p o l s k i e g o kręgu językowego. A co
z t w ó r c a m i u k r a i ń s k i m i , którzy urodzili się, wychowali i żyli w ś r ó d s t e p ó w ?
Czy oni r ó w n i e ż dostrzegli coś p o d o b n e g o ?
Rytm poezji największego u k r a i ń s k i e g o wieszcza n a r o d o w e g o , Tarasa
Szewczenki, wyznaczają z jednej s t r o n y s m ę t n e pieśni, melancholijne dumy,
r z e w n e liryki, z drugiej zaś — opisy rzezi, p o d n o s z ą c e p o g r o m do rangi
piękna. D w a czołowe dzieła l i t e r a t u r y d z i e w i ę t n a s t o w i e c z n e j , k t ó r e w d u ­
żym s t o p n i u kształtują ś w i a d o m o ś ć n a r o d o w ą Ukraińców, to Kobzar Tarasa
Szewczenki i Taras Bulba Mikołaja Gogola. B o h a t e r p i e r w s z e g o z nich, Kozak
Iwan G o n t a m o r d u j e dwoje swoich m a ł y c h dzieci tylko dlatego, że zostały
o c h r z c z o n e przez jezuitów. B o h a t e r drugiego, Taras Bulba zabija s w e g o sy­
na Andrzeja tylko dlatego, że t e n zadał się z Polakami. Kiedy p o d c z a s p o ­
tyczki podjeżdżają do siebie, Andrzej o p u s z c z a b r o ń , której nie chce p o d ­
nieść na ojca, a Taras zabija b e z b r o n n e g o syna.
Iwan G o n t a — b o h a t e r p o e m a t u Hajdamacy s t a n o w i ą c e g o najważniejszą
część Kobzara — d o w o d z i ł kozacką milicją p o d c z a s rzezi h u m a n i e c k i e j . Ze
w s p o m n i e ń u c z e s t n i k ó w t a m t y c h w y d a r z e ń wyłania się o b r a z p a r n e g o , d u 102
FRONDA-13/14
sznego, doskwierającego lata. J e d e n z o b r o ń c ó w H u m a n i a , Paweł M ł a d a n o wicz, tak opisuje śmierć oficera Szafrańskiego: „Ciało jego na spisy wzięte,
z koszuli o b d a r t e i n i e n a r u s z o n e , tak od słońca, na k t ó r y m leżało, sczernia­
ło, jakby m u r z y n e m był afrykańskim". Ten fakt potwierdzają n i e m a l wszy­
scy p a m i ę t n i k a r z e — największym p o g r o m o m i r z e z i o m p r a w i e zawsze t o ­
warzyszył o g r o m n y u p a ł .
Autor Tarasa Bulby, Mikołaj Gogol, znał te t e r e n y b a r d z o d o b r z e , gdyż
urodził się i wychował w stepowej wiosce Wielkie Soroczyńce na Połtawszczyźnie. W jego o p o w i a d a n i u Staroświeccy ziemianie znajdujemy następują­
ce wyznanie: „Pewnie w a m też nieraz z d a r z a ł o się słyszeć głos wołający w a s
po imieniu, co ludzie prości t ł u m a c z ą w t e n s p o s ó b , że jakaś d u s z a stęskni­
ła się za człowiekiem. P a m i ę t a m , w dzieciństwie często ją słyszałem... D z i e ń
wówczas zazwyczaj bywał jasny i słoneczny; ani j e d e n liść nie drgał na drze­
wie, m a r t w a cisza, n a w e t pasikoniki p r z e s t a w a ł y ćwierkać, ani żywego du­
cha w ogrodzie, lecz p o w i e m szczerze, że gdyby najbardziej g w a ł t o w n a ,
burzliwa n o c z całym p i e k ł e m r o z p ę t a n y c h żywiołów zastała m n i e nagle sa­
m e g o w ś r ó d gęstej kniei, to mniej b y m się przeląkł niż tej straszliwej ciszy
w obliczu b e z c h m u r n e g o d n i a " .
Andriej Biełyj, k o m e n t u j ą c ów fragment, n a p i s z e : „Ten strach p o ł u d n i a ,
kiedy ziemska wyrazistość zjawisk daje się o d c z u ć najwyraźniej, inni nazy­
wali p a n i c z n y m s t r a c h e m . N a w e t Biblia w s p o m i n a t e n strach: «Panie, wy­
baw n a s o d biesa p o ł u d n i a » " .
Dziura w czasie, w s y s a j ą c a p o m p a otchłani
D e m o n Południa był dobrze znany Ojcom Pustyni. Jego aktywność opisuje je­
den z mistrzów pustelnictwa, żyjący w IV w. Ewagriusz z Pontu. Stan, jaki wy­
wołuje D e m o n Południa, nazywany jest przez niego acedia, co m o ż n a przetłu­
maczyć jako depresję lub melancholię w klinicznym znaczeniu t e r m i n u . Mnisi
wschodniosłowiańscy posługiwali się określeniem unynije. Jest to szczególna po­
stać obsesji śmierci, która na początku wprowadza we wszystkie czynności czło­
wieka s m u t e k i znużenie, z czasem przeradzające się w wybuch szału i agresji.
Ponieważ pustelnicy przebywali w samotniach, z dala od innych ludzi, napady
te siłą rzeczy obracały się przeciwko n i m samym i miały rys samobójczy.
Dalekie e c h o tych przeżyć odnaleźć m o ż n a u wielkiego s a m o t n i k a pol­
skiej prozy G u s t a w a H e r l i n g a - G r u d z i ń s k i e g o w jego Dzienniku pisanym nocą:
„Przed wielu laty zdarzyło mi się spędzić w n ę d z n y m rzymskim hoteliku
ferragosto, kulminacyjny i świętowany przez W ł o c h ó w dzień lata (15 sierpnia).
Miasto było wyludnione, żar niesamowity. Leżałem nago na m o k r y m barłogu,
zwlekałem się z niego czasem, by podstawić głowę p o d kran i zajrzeć w ciem­
ną studnię podwórka. Jedyny rzadki odgłos wydawała stękająca winda, gdy ja­
kiś przejezdny sołdat przyprowadzał na godzinę dziewczynkę z Termini. N a w e t
miłość za ścianą odbywała się cicho i ospale, bez wrzasku i skrzypienia sprę­
żyn. Nie u m i e m już odtworzyć rozklejonego i leniwego biegu moich myśli, ale
pamiętam, że pełzały t a m i na p o w r ó t przez obszar minionych lat, i że była
w nich wzbierająca stopniowo wściekłość (według Kierkegaarda — g ł ó w n a
twarz rozpaczy). Około szóstej wieczorem wyczułem coś t r u d n e g o do określe­
nia, dziurę w czasie, wsysającą p o m p ę otchłani. Stałem przy oknie, z odrętwie­
nia wyrwał m n i e ból w rękach zaciśniętych kurczowo na klamkach żaluzji. Za­
raz p o t e m ulice zaszumiały gwarem, m i a s t o ożyło, w sąsiedniej kamienicy ktoś
śpiewał ile tchu w piersiach p o p u l a r n ą piosenkę. W p ó ł n o c n y m dzienniku ra­
diowym podano, że alle sei delia sera circa cztery osoby odebrały sobie życie
w różnych dzielnicach Rzymu.
W d a r e m n y m wysiłku przeniknięcia s e k r e t ó w Dzikiego Boga taki sierp­
niowy dzień waży więcej od literackiego « s t u d i u m s a m o b ó j s t w a » " .
Czy o w y m „ D z i k i m Bogiem" nie był p r z y p a d k i e m D e m o n P o ł u d n i a ?
Czy p u s t y n i a m o ż e znajdować się w c e n t r u m m i l i o n o w e g o m i a s t a ? C z ł o ­
wiek zrozpaczony nosi p u s t y n i ę w sobie. N i e p r z y p a d k o w o najcięższa p r ó b a ,
przez jaką m u s i przejść mistyk, to — z d a n i e m św. J a n a od Krzyża — „pusty­
nia z m y s ł ó w " , czyli „noc c i e m n a " , i n n y m i słowy: p r ó b a rozpaczy.
W r ó ć m y j e d n a k d o a n a c h o r e t ó w . Dla p u s t e l n i k ó w formą s a m o b ó j s t w a
niekoniecznie m u s i a ł o być targnięcie się na swoje życie. M o g ł o być n i ą też
zniszczenie d o t y c h c z a s o w e g o s p o s o b u życia — p o r z u c e n i e w s t r z e m i ę ź l i w o ­
ści i g w a ł t o w n e r z u c e n i e się w wir z m y s ł o w o ś c i i m o c n y c h t r u n k ó w . O p o ­
wieści p u s t e l n i c z e p e ł n e są t e g o typu przypadków.
Octavio Paz pisał, że p o ł u d n i e jest g o d z i n ą r y t u a l n e g o s a m o b ó j s t w a :
„W p o ł u d n i e na chwilę wszystko zatrzymuje się i w a h a ; życie, tak jak i s ł o ń ­
ce, zapytuje, czy w a r t o iść dalej".
D e m o n Południa atakował przeważnie w porze największych u p a ł ó w
o najbardziej skwarnej porze dnia — stąd jego nazwa. Z czasem przyjęto trak­
tować ją metaforycznie i odnosić do wieku człowieka czyli „ p o ł u d n i a życia
ludzkiego". Tym samym acedia coraz częściej oznaczać zaczęła kryzys wieku
104
FRONDA-13/14
średniego, kiedy wypali! się już żar młodości, a człowiek nie pogodził się
jeszcze ze starością. Robert Musil j e d n o z opowiadań rozpoczął zdaniem:
„Nadchodzi w życiu okres, gdy zwalnia o n o wyraźnie swój bieg, jakby w a h a ł o
się, czy płynąć naprzód lub chciało zmienić kierunek". Carl Gustav J u n g opisy­
wał
takie kryzysowe m o m e n t y w życiu czterdziestolatków,
którzy nagle
kwestionowali cały swój dorobek.
Ewagriusz z Pontu był przekonany, że D e m o n Południa jest najniebezpiecz­
niejszym ze wszystkich demonów, gdyż człowiek zniechęcony i gnuśny nie jest
w stanie stawić mu czoło. Ten mistrz pustelnictwa w subtelnym wywodzie wy­
różnia aż dziewięć stopni acedii, która rozpoczyna się od nieproporcjonalnego do
przyczyny lęku przed trudnościami, jakie napotykamy na swojej drodze, prowa­
dzi przez znużenie i niechęć do podejmowania jakiegokolwiek wysiłku, a koń­
czy się na folgowaniu zmysłom, chęci używania wszystkiego, i z czasem — na
kompletnym zatraceniu sensu życia. Refleksja demonologiczna Ojców Pustyni
była zadziwiająco zgodna: największym niebezpieczeństwem dla życia wewnę­
trznego jest rozpacz, owa melancholia w klinicznym znaczeniu tego słowa.
Dzień... zarzucił kotwicę w oceanie wrzącego m e t a l u
Za najwybitniejszego przedstawiciela literatury rozpaczy uchodzi w naszym stu­
leciu — obok Samuela Becketta — Albert C a m u s . Jego powieść Obcy jest m o d e ­
lowym wręcz opisem rozwoju acedii, niemal w takich samych stadiach, w jakich
kreślił ją Ewagriusz z Pontu. Jej główny bohater, Meursault, który na afrykań­
skiej plaży zastrzelił bez p o w o d u Araba, tłumaczył się na sali sądowej, że „to
stało się z p o w o d u słońca". Wypowiedź ta sprawiła, że „na sali rozległy się
śmiechy", a „obrońca wzruszył r a m i o n a m i " . Czy m o ż e m y jednak śmiać się ra­
zem z nimi albo jak adwokat wzruszać ramionami? A m o ż e to było to s a m o
słońce, które oświetla od wewnątrz płótna Salvadora Dali, gdzie króluje szaleń­
stwo, perwersja i koprofagia? Może to jest to s a m o słońce, które praży w Histo­
rii oka
Georgesa
Bataille'a,
oświetlając
seksualne
perwersje
połączone
z bluźnierstwem i świętokradztwem? Czy nie jest to wreszcie o w o słońce upal­
nego południa, które przerażało Gogola o wiele bardziej niż zagubienie o pół­
nocy w ciemnym lesie podczas burzy?
Meursault nie żartuje, gdy motyw swej zbrodni wiąże ze słońcem. Jest o n o
obecne od pierwszej chwili jego kontaktu z narzędziem zbrodni: „Kiedy Raj­
m u n d oddawał mi rewolwer, słońce ześlizgnęło się po n i m " . Dalej czytamy:
„Zatrzymałem się przed pierwszym stopniem z głową tętniącą od słońca, prze­
rażony wysiłkiem, na który trzeba się było zdobyć, by wejść na piętro, oraz
ZIMA- 1 998
105
ponownym zetknięciem z kobietami. Ale żar był tak wielki, że stać n i e r u c h o m o
pod oślepiającym deszczem, który spadał z nieba, także było ciężko. Zostać czy
pójść — na jedno wychodziło. Po chwili zawróciłem na plażę i zacząłem iść
przed siebie". To jest opis pierwszego stanu acedii — znużenia i niechęci do
podejmowania jakiejkolwiek decyzji, która miałaby się wiązać z wysiłkiem, co
prowadzi do obojętności („zostać czy pójść — na j e d n o wychodziło"). Dalej
wszystko rozgrywa się według scenariusza naszkicowanego przez Ewagriusza
z Pontu, a Meursault schwytany zostaje w kleszcze upału: „Trwała ciągle ta sa­
ma czerwona eksplozja. Morze szumiało na piasku gwałtownym, s t ł u m i o n y m
oddechem fal. Szedłem powoli w kierunku skał i czułem jak czoło nabrzmiewa
mi od słońca. Cały ten żar skupił się na m n i e i stawiał opór m o i m krokom. Za
każdym razem, kiedy czułem na twarzy jego gorący powiew, zaciskałem zęby,
zwierałem pięści w kieszeniach spodni, prężyłem się cały, żeby pokonać słońce
i to mroczne, walące się na m n i e oszołomienie. Za każdym cięciem światła,
które tryskało z piasku, ze zbielałych muszli lub o d ł a m k ó w szkła, kurczyły mi
się szczęki". W kulminacyjnym m o m e n c i e upału następuje jakby, w s p o m n i a n a
już przez Herlinga-Grudzińskiego, dziura w czasie: „To było to s a m o słońce, to
s a m o światło, na tym s a m y m piasku, który ciągnął się i tutaj. Już od d w ó c h go­
dzin dzień nie posuwał się naprzód, od dwóch godzin zarzucił kotwicę w ocea­
nie wrzącego metalu". Zbliżamy się do finału, wybuch jest już przesądzony:
„I właśnie wtedy wszystko się zakołysało. M o r z e przyniosło gorący, ciężki pod­
much. Wydało mi się, że niebo pękło wzdłuż i wszerz, by lunąć ogniem. Cała
moja istota sprężyła się, zacisnąłem rękę na rewolwerze".
Panie, w y b a w nas od Bi esa Południa!
Czyżby istniał tajemniczy związek szaleństwa rozpaczy z żarem godziny połu­
dniowej? Klasyka amerykańskiej psychologii społecznej, która dostrzegła t e n
związek i u d o k u m e n t o w a ł a go dziesiątkami badań, używa określenia „syndrom
długiego upalnego lata". Starosłowiańska tradycja ludowa, pełna opowieści
o strzygach i gnomach, mówi o Południcach, które przynoszą obłęd w najbar­
dziej skwarnej porze dnia. Pozostańmy jednak przy doświadczeniu m i s t r z ó w
duchowych. Ojcowie Pustyni doświadczyli działania owej siły na sobie i opisali
ją najprecyzyjniej. Nieprzypadkowo do dziś w Ukraińskiej Cerkwi Greckokato­
lickiej, kiedy w czasie obrzędu chrztu następuje potrójne wyrzeczenie się zła,
jedno z wyrzeczeń dotyczy D e m o n a Południa i wszystkich jego spraw. Panie, wy­
baw nas od Biesa Południa!
ESTERA LOBKOWICZ
Według Biblii Szatana, satanizm jako wyemancypowana,
pragmatyczna filozofia mógłby równie dobrze nazywać się huma­
nizmem. Nie nazywa się tak ze względu na swą nadbudowę re­
ligijną. W świetle owego twierdzenia jednak wszystkich mie­
niących się humanistami można by nazwać laickimi satanistami.
Nic, co zwierzęce...
c
ZYM JEST
MICHAŁ
SATANIZM
C
KACPRZAK
w swym filozoficznym aspekcie? Najkrócej
mówiąc, jest kultem doczesności, cielesności, doraźnych doznań,
najczęściej natury ekstatycznej, wreszcie sukcesu materialnego.
Wszystko, co nie służy wyżej wymienionym celom, jest przez sa­
tanizm potępiane lub po p r o s t u rugowane. Satanizm dobrze wpi­
suje się w materialistyczny światopogląd czasów współczesnych, w dionizyjskie
tendencje p o s t m o d e r n i z m u , w ideologię sukcesu. Jako że jest permisywny i ak­
ceptuje postawę konsumpcjonistyczną, znajduje swoje potwierdzenie na grun­
cie liberalnego „wyścigu szczurów". A że gloryfikuje egoizm i egocentryzm,
wszystkie trendy asertywistyczne, bardzo dzisiaj popularne, idealnie z n i m har­
monizują. Satanizm łączy więc w sobie główne tendencje współczesności, pod­
nosząc je dodatkowo do rangi religii czy kultu. Wszystko, co przyziemne, egoi­
styczne i cielesne, znajduje tu potwierdzenie, zostaje okraszone rytuałem
magicznym, przez co zyskuje nowy, wyższy status. Nic więc dziwnego, że ta „re­
ligia d rebours" (S. Przybyszewski, Synagoga Szatana) cieszy się dzisiaj p o p u l a r n o ­
ścią, zwłaszcza wśród młodzieży, najbardziej chłonącej n o w e trendy.
Biblia Szatana powstała w USA pod koniec lat 60. Napisał ją A n t o n Szandor
La Vey, założyciel Kościoła Szatana. Jak dowiadujemy się ze wstępu, „ p o dziad­
kach jest [on] pochodzenia gruzińsko-rumuńsko-alzackiego, a na d o d a t e k jego
ZIMA-1 998
107
babka była Cyganką". Od dzieciństwa był niespokojnym d u c h e m ; jako chłopiec
przewodził swym rówieśnikom w czasie zabaw w wojsko, szkoły średniej nie
skończył, przystąpił do trupy cyrkowej, w której był p o m o c n i k i e m tresera zwie­
rząt, grał na organach, aż wreszcie został asystentem magika. Otoczony zmysło­
wym światem sceny, już wtedy, jak pisze, zaczął dostrzegać hipokryzję świata
mieszczańskiego: „Widywałem mężczyzn uganiających się za roznegliżowanymi
dziewczynami tańczącymi na zabawach odpustowych. N a s t ę p n e g o dnia [...] ob­
serwowałem tych samych mężczyzn, jak siedzieli pokornie w kościelnych ła­
wach ze swoimi żonami i dziećmi, prosząc Boga, aby wybaczył im i oczyścił ich
z cielesnych żądz. W n a s t ę p n ą sobotę z n ó w pojawiali się na zabawie lub w ja­
kimś innym miejscu uciech cielesnych. W t e d y zrozumiałem, że Kościół katolic­
ki opiera się na hipokryzji i że ludzka zmysłowa n a t u r a wyjdzie na jaw bez
względu na to, jak bardzo jest oczyszczona i wysmagana przez religię". W wie­
ku dwudziestu jeden lat La Vey założył rodzinę, wstąpił na Wydział Kryminolo­
gii w City College of San Francisco, aby p o t e m podjąć pracę policyjne­
go fotografa. Tu również zetknął się z najmroczniejszymi
stronami życia, po raz kolejny przekonując się, że na
świecie nie ma miejsca na dobro, altruizm czy ide­
alizm: „Widziałem najbardziej krwiożercze i mrocz­
ne strony ludzkiej natury. Ludzi zastrzelonych
przez szaleńców, zadźganych n o ż e m przez przy­
jaciół; małe dzieci leżące w rynsztoku, potrąco­
ne przez zbiegłych z miejsca wypadku kierow­
ców.
Było
to
odrażające
i
wpędzające
w depresję. Zadałem sobie pytanie: «Gdzie jest
Bóg?». Zacząłem nienawidzić świętoszkowatego
podejścia ludzi do przemocy — zawsze mówili: (Ta­
ka jest wola Boża»". Zrezygnował z tej pracy, zaczął
grać na organach w nocnych klubach i uczestniczyć
w spotkaniach okultystycznych. W N o c Walpurgii w 1966 r.
ogłosił założenie Kościoła Szatana. Za fundament posłużyły mu trady­
cje takich satanistycznych sekt, jak Klub Ognia Piekielnego czy Złoty Świt.
Kim jest Szatan dla La Veya? Jest dla n i e g o „ d u c h e m p o s t ę p u , i n s p i r a t o ­
r e m wszystkich wielkich ruchów, k t ó r e wniosły w k ł a d w rozwój cywilizacji
i p o s t ę p ludzkości. Jest d u c h e m b u n t u wiodącego do wolności, ucieleśnie­
n i e m wszystkich herezji, k t ó r e p r o w a d z ą do wyzwolenia". Taka n i e o r t o d o ksyjna wizja Szatana pojawiała się j u ż wcześniej w k u l t u r z e europejskiej,
p r z y p o m i n a na przykład p o s t a ć Blake'owskiego O r k a — b o g a - b u n t o w n i k a ,
108
FRONDA-13/14
boga-rewolucjonisty. Szatan byłby tu więc u o s o b i e n i e m b u n t u w o b e c rzeczy­
wistości, z k t ó r ą nie s p o s ó b się pogodzić, a na n a p r a w ę której nie ma p o m y ­
słów. W zasadzie oznacza to p o r z u c e n i e pozytywnych ideałów, jeżeli nie
m o ż n a ich zrealizować, i p r z y p o m i n a zawołanie: „Jeżeli nie m o ż e m y ich p o ­
konać, przyłączmy się do n i c h ! " . Przygnieciony rzeczywistością, z a p e w n e
wrażliwy człowiek kapituluje w o b e c potęgi mrocznej s t r o n y egzystencji. Jed­
nocześnie brak formacji duchowej oraz o d p o w i e d n i e g o p r z y g o t o w a n i a teolo­
gicznego, czy choćby filozoficznego, p c h a go w objęcia ciemności. O w s z e m ,
Szatan jest b u n t e m , ale b u n t e m n i e k o n s t r u k t y w n y m . N i e z g o d a s a m a w so­
bie nie jest niczym złym, ale za niezgodą Szatana kryje się jedynie nicość, je­
go w ł a s n a pustka. Bunt Diabła nie jest b u n t e m w imię czegoś lepszego,
ale — w imię niczego, w najlepszym razie: w i m i ę c h a o s u . Przeczenie jest tu
dla siebie ś r o d k i e m i celem zarazem, ma c h a r a k t e r i m m a n e n t n y .
Zważywszy, że ideologia s a t a n i s t y c z n a wypisuje na swych s z t a n d a r a c h
stricte egoistyczne hasła, z a k ł a d a n i e w s p ó l n o t y wydaje się czymś d z i w n y m ,
a w każdym razie na p e w n o n i e k o n i e c z n y m . „Ale g ł ó w n y cel w s p ó l n o t y p o ­
legał na z g r o m a d z e n i u p o d o b n i e myślących o s ó b i p o ł ą c z e n i u ich energii
przy przywoływaniu c i e m n y c h sił natury, k t ó r e z w a n e są S z a t a n e m " — pi­
sze założyciel tegoż Kościoła. A s e n s zaś t e g o a k t u jest taki, że wszystko, co
było do tej p o r y skryte, wstydliwe, bo odzierające człowieka z jego g o d n o ­
ści, zostaje wyniesione na p i e d e s t a ł , m ó w i się o t y m bez ogródek, w s p o s ó b
często grubiański i wulgarny. „Żyję jak zwierzę na p o l u , radujące się s w o i m
cielesnym ż y c i e m ! " — b r z m i ą s ł o w a Inwokacji do Szatana, t e k s t u , k t ó r y wy­
głaszany jest na w s t ę p i e s a t a n i s t y c z n e g o r y t u a ł u . Z zawartych w Biblii Sza­
tana deklaracji wynika explicite, że zgłaszając swój akces do t e g o k u l t u , czło­
wiek przestaje j u ż być człowiekiem, staje się zwierzęciem, zwierzęciem
gnanym instynktem, podporządkowanym materialnym potrzebom. Umysł,
intelekt s t a n o w i ą tu tylko n a r z ę d z i e do osiągania fizjologicznego zaspokoje­
nia — m a m y tu do czynienia jedynie z „ d u s z ą zwierzęcą" (Arystoteles).
„Ludzka n a d b u d o w a " , abstrahująca o d m a t e r i a l n o ś c i , z d o l n a d o t r a n s c e n d o w a n i a p o z a p r z y z i e m n y świat fizjologii, t w o r z ą c a pojęcia p r a w d y i fałszu,
zostaje o d r z u c o n a jako z b ę d n a .
Wróćmy j e d n a k do samej książki. Zyskawszy d u ż ą p o p u l a r n o ś ć (podob­
no w studenckich c a m p u s a c h jest bardziej p o p u l a r n a niż s a m a Biblia), książ­
ka La Veya stanowi zaplecze ideologiczne dionizyjsko-hedonistycznych ru­
chów na całym świecie, wzmacniających swój potencjał dzięki coraz n o w s z y m
rzeszom wiernych, zwłaszcza młodych, rozczarowanych hipokryzją świata d o ­
rosłych, a być m o ż e także chwiejną p o s t a w ą Kościoła chrześcijańskiego.
ZIMA1998
109
Wreszcie — s t e r o w a n y c h przez m e d i a , k t ó r e ukazując świat w krzywym
zwierciadle, uwypuklając t o , co m r o c z n e , destrukcyjne, a pomijając l u b ba­
gatelizując to, co p o z y t y w n e i j a s n e , zachęcają do zejścia na d r o g ę c i e m n o ­
ści, p o d d a n i a się Szatanowi, jeżeli rzeczywiście — a j e d n o z n a c z n i e wynika
to z m e d i a l n y c h p r z e k a z ó w — jest on n i e p o d z i e l n y m w ł a d c ą t e g o świata. To
w ł a ś n i e media, absorbując umysły, uzależniając je od iluzorycznego, fałszy­
w e g o świata, jaki kreują, w z m a c n i a j ą p o c z u c i e o s a m o t n i e n i a , n a k t ó r e r e ­
ceptą m o ż e wydawać się w ł a ś n i e s a t a n i z m z e s w o i m b u n t e m w o b e c cywili­
zacji.
C z ł o w i e k w y a l i e n o w a n y n i e czuje się
sprawcą ani k o n t r o l e r e m
wydarzeń, n i e czuje się w s p ó ł u c z e s t n i k i e m życia s p o ł e c z n e g o . Przeciw­
n i e — wydaje mu się, że j e s t na t y m świecie k i m ś o b c y m , z b ę d n y m . Od t e ­
go j u ż tylko k r o k do całkowitej negacji istniejącego p o r z ą d k u . S a t a n i z m
przychodzi tu z p o m o c ą . Sataniście wydaje się, że w p ł y w a na bieg wypad­
k ó w p o p r z e z swoje m a g i c z n e praktyki, a k o n t a k t z m r o c z n y m i siłami p o ­
zwala łudzić się nadzieją na k r e o w a n i e biegu rzeczy, p r z e ł a m u j e p o c z u c i e
bezradności. Rytuały chrześcijańskie są j u ż s u b l i m a t e m , c z ę s t o całkowicie
n i e z r o z u m i a ł y m , t r a n s c e n d e n t n e w a r t o ś c i zaś, d o k t ó r y c h c h r z e ś c i j a ń s t w o
się odwołuje, po p r o s t u n i e są dzisiaj w cenie.
Prolog książki La Veya zawiera Dziewięć Twierdzeń Satanizmu — j a s n o
s f o r m u ł o w a n y c h e l e m e n t ó w f u n d a m e n t a l n y c h : „Szatan r e p r e z e n t u j e zaspo­
kojenie żądz z a m i a s t w s t r z e m i ę ź l i w o ś c i " (1), „ p e ł n i ę życia z a m i a s t d u c h o ­
wych m r z o n e k " (2), „ m ą d r o ś ć z a m i a s t o b ł u d n e g o o s z u k i w a n i a s a m e g o sie­
b i e " (3), „przychylność dla tych, k t ó r z y na to zasługują" (4), „ z e m s t ę
z a m i a s t n a d s t a w i a n i a d r u g i e g o policzka" (5), „ o d p o w i e d z i a l n o ś ć w s t o s u n ­
ku do o d p o w i e d z i a l n y c h " (6), afirmuje zwierzęcość w człowieku jako zwie­
rzęcym g a t u n k u (7), „ r e p r e z e n t u j e wszystkie tzw. grzechy, p o n i e w a ż p r o w a ­
dzą do [...] z a d o w o l e n i a " (8), a wreszcie d o w i a d u j e m y się, że „Szatan jest
najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek Kościół posiadał, p o n i e w a ż
przez wszystkie lata d a w a ł mu zajęcie" (9). Treść p r o l o g u , a z n i m satani­
z m u , jak ł a t w o zauważyć, w z n a c z n y m s t o p n i u jest po p r o s t u o d w r ó c e n i e m
tradycyjnych chrześcijańskich w a r t o ś c i . O ile chrześcijaństwo nakazuje li­
tość, współczucie, w y r o z u m i a ł o ś ć , o tyle s a t a n i z m o d r z u c a te wartości, intronizując z e m s t ę , w y r a c h o w a n i e , b e z w z g l ę d n o ś ć . I o ile tradycja chrześci­
jańska j e d n o z n a c z n i e p o t ę p i a grzech, niejako ex definitione, o tyle s a t a n i z m
p o p i e r a grzech jako ź r ó d ł o zaspokojenia. Największy k ł o p o t pojawia się
z interpretacją dziewiątego t w i e r d z e n i a . Czyżby s a t a n i s t o m rzeczywiście za­
leżało na losie Kościoła chrześcijańskiego, a Szatan był w istocie przyjacie­
lem Boga, napędzającym k l i e n t ó w do Kościoła?
110
FRONDA
-13/14
Biblia Szatana, napisana językiem stylizowanym na biblijny, a w gruncie rze­
czy językiem grafomańskim, jest p r ó b ą krytycznego, racjonalnego i z g r u n t u re­
latywistycznego spojrzenia na chrześcijaństwo. W s p o m n i a ł e m o grafomanii,
więc żeby nie być gołosłownym, kilka smaczków, jakie m o ż n a t a m znaleźć: „O!
ludzie o spleśniałych umysłach, słuchajcie m n i e , wy błądzące miliony!". Lub:
„Spoglądam w szklane oko waszego przerażającego Jahwe, szarpię go za brodę;
wznoszę szeroki topór i rozpoławiam jego wyżartą przez robaki czaszkę!". Albo:
„Wysadzam w powietrze o h y d n e treści filozoficznie pobielonych grobów i śmie­
ję się z sardonicznym oburzeniem". Po przeczytaniu takich bredni nie pozosta­
je n a m nic innego, jak również „śmiać się z sardonicznym o b u r z e n i e m " . Po roz­
prawieniu
się
z Jahwe
i
„wysadzeniu
w
powietrze
ohydnych
treści
filozoficznych", z którymi autor, obawiam się, nigdy nie zawarł bliższej znajo­
mości, twórca Biblii Szatana przechodzi, jako się rzekło, do niezwykle śmiałej
i równie niezwykle siermiężnej krytyki chrześcijaństwa. Zauważa on, że warto­
ści moralne mają charakter relatywny, nie są raz na zawsze d a n e i ulegają
ewolucji. Podobnie jest z wartościami chrześcijańskimi. To, co
kiedyś miało na polu etyczno-moralnym charakter zba­
wienny, m o ż e dzisiaj okazać się szkodliwe. Autor wiele
m ó w i o kłamstwie, a zakładając, że w kontekście jego wy­
powiedzi prawda ma charakter relatywny, trzeba przyjąć,
że La Vey walczy tu z k ł a m s t w e m w imię prawdy p o ­
jętej
na sposób pragmatyczny — innymi słowy
prawdą jest to, co w danej chwili użyteczne. Chrześ­
cijańska dogmatyka jest k ł a m s t w e m , ponieważ nie
służy dobrze współczesnemu człowiekowi. Następnie
nasz bohater zabiera się do krytyki miłości chrześci­
jańskiej. Nie należy kochać swoich w r o g ó w — to w b r e w
naturze; należy ich nienawidzić. „Musisz nienawidzić swo­
ich wrogów z całego serca i jeśli ktoś uderzy cię w policzek,
TRZAŚNIJ go w jego! Pobij go na głowę, ponieważ s a m o o b r o n a jest
najwyższym p r a w e m ! " — głosi wskazówka dla satanisty. Autor dochodzi też do
wniosku, że „namiętność i cielesne żądze" są prawdziwym określeniem miłości.
Widocznie obcy mu był grecki podział miłości na cielesną — eros, przyjaciel­
ską —filia, i d u c h o w ą — agape. Nie był on zaś obcy Św. Pawłowi, który pisząc
Hymn o miłości, myślał o agape. Ale La Vey, zgodnie ze współczesnymi tendencja­
mi redukcjonistycznymi, sprowadza człowieka do rangi zwierzęcia, a w ś r ó d
zwierząt rzeczywiście nie ma miejsca na agape. W końcu a u t o r neguje istnienie
transcendencji i świata nadprzyrodzonego, przeciwstawiając mu doczesność
ZIMA-1
998
111
i życie jako zaspokojenie. Idea Chrystusa Zbawiciela także zostaje podważona:
„Powiedz swojemu sercu «Ja j e s t e m swoim własnym zbawicielem»". Na deser
autor serwuje n a m Kazanie na Górze a rebours. Nie b ę d ę go streszczał, bo my­
ślę, że każdy zna Kazanie na Górze. Niech więc odwróci każde z wymienionych
t a m błogosławieństw, a otrzyma mniej więcej kazanie La Veya.
W książce znajdujemy ciekawą uwagę: satanizm, jako wyemancypowana,
pragmatyczna filozofia, mógłby równie dobrze nazywać się h u m a n i z m e m . Nie
nazywa się tak jednak ze względu na swą n a d b u d o w ę religijną. W świede po­
wyższego, wszystkich mieniących się h u m a n i s t a m i m o ż n a by nazwać laickimi
satanistami. Zresztą La Vey, atakując chrześcijaństwo, a nawet wszelkie formy
dotychczasowej
występuje
z
religijności,
pozycji
ateisty
i właśnie humanisty. D u c h o w o ­
ści w tym niewiele, zgoła tyle co
nic.
Bóg jako eksterioryzacja
ludzkiej potrzeby wszechmocy,
a j e d n o c z e ś n i e jako
czynnik
alienujący — wszystkie te tezy
pojawiały się w XVIII i XIX w.,
a eksplikowane były przez ta­
kich myślicieli jak Wolter, Feu­
erbach czy Stirner, a w końcu
Nietzsche.
Wszyscy o n i
byli
myślicielami świeckimi. Diabeł
z Biblii Szatana jest tak napraw­
dę człowiekiem, tyle że odartym z duchowego wymiaru. W istocie na gruncie tego systemu nie ma miejsca
dla D e m o n a jako bytu duchowego. To my jesteśmy d e m o n a m i ; o tyle, o ile je­
steśmy drapieżnymi zwierzętami. A że dla La Veya jesteśmy wyłącznie takimi
właśnie zwierzętami, nie ma wyjścia — wszystko, co nie jest diaboliczne
(a w gruncie rzeczy: co nie jest zwierzęce), stanowi kłamstwo, mistyfikację,
którą trzeba zniszczyć w imię wolności drapieżnika. Satanizm jest guasi-religią,
bowiem cała jego magiczność i kultowość jawi się jedynie jako forma czysto
świeckiej terapii psychicznej, mającej na celu wzmocnienie potencjału zwierzę­
cia. Pobrzmiewają tu słowa Nietzschego: „Lepszymi drapieżnikami stać się więc
mają, bardziej przebiegłymi, mądrzejszymi, bardziej człowieczymi, albowiem
człowiek jest najlepszym drapieżnikiem" (Tako rzecze Zaratustra). Podobnie jak
w anarchistycznych hasłach, głoszących kult silnej jednostki, będącej poza do112
FRONDA-13/14
brem i złem, poza prawem, zawarte jest hasło Stirnera: „Możesz być tym, na co
pozwala ci twoja siła". Jak widać, grunt pod satanizm (czy h u m a n i z m — w tym
punkcie nie ma większej różnicy) przygotowywali d ł u g o w zaciszach swoich po­
kojów filozofowie i myśliciele. Teraz zaś to, co było elitarne, a przez swój her­
metyczny język czytelne jedynie dla nielicznych, zostało spopularyzowane
i w formie guasi-religijnej podbija świat.
Wreszcie sprawa satanistycznego seksu. Jak łatwo się domyślić, s t o s u n e k
satanizmu do praktyk seksualnych ma charakter permisywny. Nie dziwi to
wcale, jeżeli zważyć, że człowiek dla satanisty jest zwierzęciem. Zwierzęta nie
znają tabu, nie znają wstydu, dążą jedynie do doraźnego zaspokojenia; wszyst­
ko, co zrodzone z poczucia winy, grzechu, nie jest zwierzęce, ale ludzkie i jako
takie jest przez satarristę rugowane. Trzeba j e d n a k zauważyć, że także na tym
polu satanizm zbytnio nie odbiega od klasycznych liberalno-humanistycznych
standardów. „Możesz robię, co chcesz, ale tylko dopóty, dopóki nie gwałcisz cu­
dzej wolności" — brzmi głos współczesnego liberała. La Vey pisze o t y m tak:
„Jeżeli próbujesz narzucić swpje pragnienia seksualne innym, którzy nie przyj­
mują z przychylnością twoich zabiegów, gwałcisz tym s a m y m ich wolność
seksualną. Dlatego też satanizm nie popiera gwałtu, m o l e s t o w a n i a nieletnich,
kontaktów seksualnych ze zwierzętami lub jakiejkolwiek innej formy zachowa­
nia seksualnego, pociągającej za sobą uczestnictwo tych, którzy nie mają na to
ochoty lub z p o w o d u swojej niewinności bądź naiwności są zastraszani czy
wprowadzani w błąd, a w rezultacie robią p e w n e rzeczy w b r e w swej woli".
A więc istnieją jednak p e w n e tabu, oczywiście zbieżne ze współczesnymi tren­
dami, co dowodzi plastyczności satanizmu, a zarazem jeszcze raz uprzytamnia,
jak bliski jest satanizm współczesnej ideologii liberalnej. Wszystkie zaś pozo­
stałe praktyki, uważane dotychczas za dewiacje lub margines, znajdują na
gruncie satanizmu p e ł n e potwierdzenie, ba — aplauz. Onanista, m a s o c h i s t a
z sadystą, fetyszysta m o g ą liczyć na uznanie. Na kartach Biblii Szatana znajdu­
jemy nawet zachętę do praktyk autoerotycznych — bożek Pan, rozmiłowany
w seksie onanistycznym, staje się tu j e d n y m z głównych bohaterów. Nie wąt­
pię, że gdy książka trafia w ręce nastolatka, to ziarno p a d a na p o d a t n ą glebę.
A cóż bardziej oddziela ludzi od siebie, jeżeli nie właśnie tego typu praktyki —
rozkosz doznawana w samotności. Satanizm więc idealnie w k o m p o n o w a ł się
w krajobraz permisywnej kultury współczesnej, która do praktyk masturbacyjnych ma przyzwalające podejście. Są n a w e t bardzo popularni na świecie arty­
ści, którzy na ruchach masturbacyjnych oparli całą swoją choreografię.
Myślę, że w tym podejściu do człowieka, jako do zwierzęcia, tkwi zasadni­
czy błąd, który właśnie na polu seksualnym ujawnia się w całej swej szpetocie.
ZIMA-
1998
113
Otóż człowiek tak n a p r a w d ę nie jest wcale silnym drapieżnikiem, o b d a r z o n y m
przez n a t u r ę m o c ą i zdecydowanymi instynktami. Przeciwnie — n a t u r a gorzej
wyposażyła fizjologicznie nasz gatunek niż i n n e ssaki. Wszystko, czym jesteś­
my dzisiaj, całą naszą potęgę zawdzięczamy nie instynktom, n i e cielesnej sile,
ale r o z u m o w i i właśnie człowieczeństwu. Człowiek to Mengelweise
(Carl
Schmitt) — kaleka istota, której nie d a n o instynktownej umiejętności znalezie­
nia się w świecie. Wszystko to człowiek m u s i s a m sobie wypracować m o c ą
własnego umysłu lub przejmując s p r a w d z o n e s c h e m a t y kultury. Jeżeli tego nie
uczyni, niechybnie przepadnie, właśnie jako kalekie zwierzę. N i e twierdzę, że
człowiek nie ma zwierzęcych potrzeb, ale są o n e niejako osłabione. Instynkt
seksualny nie służy mu tylko do prokreacji, ale także do zaspokajania przyjem­
ności. Człowiek, k t ó r e m u zostanie wpojone, że jest jedynie zwierzęciem, bez
wskazania mu żadnych pozytywnych wartości, podporządkuje swoje życie za­
spokajaniu wyłącznie cielesnych potrzeb, ograniczy swe człowieczeństwo, zre­
dukuje je do p o z i o m u zwierzęcego. Ale o ile zwierzę tak w ł a ś n i e w n a t u r a l n y
sposób jest z a p r o g r a m o w a n e i zyskuje na tym, multiplikując swój genotyp,
o tyle dla człowieka oznacza to porażkę, bo dla niego paradoksalnie n a t u r a l n y m
s t a n e m jest kultura. Nie przekaże genotypu, bo jego zabezpieczone przez
sterylizację i antykoncepcję praktyki seksualne b ę d ą jałowe, niczego n o w e g o
nie stworzy, niczego nie wniesie, pochłonięty do granic k a r m i e n i e m zwierzęcia
w sobie. Człowiek jako zwierzę, i tylko zwierzę, jest całkowicie bezużyteczny,
jałowy i pusty — jest martwy, m a r t w y jako człowiek, bo żyje już tylko jako
zwierzę. Jeżeli Diabeł istnieje, to tak zmodyfikowany człowiek byłby jego naj­
większym sukcesem. Bowiem diabeł „od początku był zabójcą i ojcem k ł a m ­
stwa" 0 8, 4 4 ) . W ł a ś n i e w t y m tkwi istota tej książki — ukazuje o n a człowie­
ka w sposób fałszywy: to, co w n i m fragmentaryczne, przedstawia jako całość,
pomijając e l e m e n t d u c h o w y i redukując go do p o z i o m u zwierzęcia.
MICHAŁ C KACPRZAK
ANTON SZANDOR LA VEY, Biblia Szatana,
Wydawnictwo Książki Niezwykłej MANIA, Wrocław 1996.
I
PASTORES
KWARTALNIK
POŚWIĉCONY
)ORMAC-,
KA P à A Ń S K I ( -
NOWY OGÓLNOPOLSKI KWARTALNIK FORMACYJNY
dla • księży • kleryków •misjonarzy • o s ó b k o n s e k r o w a n y c h
• wszystkich zainteresowanych życiem Kościoła
i p r a g n ą c y c h p o g ł ę b i ć swoją więź z B o g i e m
Nr 1 (Jesień 1998)
BYĆ K S I Ę D Z E M — BYĆ P A S T E R Z E M
• Aby ksiądz był dla ludzi, musi siebie nawracać ( K S . J. TWARDOWSKI)
•
Tylko doświadczenie samotnego przebywania z Bogiem da kapłanowi
siłę, aby nie ulegał pokusie głoszenia samego siebie (KS. K. GRZYWOCz)
• W pracy apostolskiej samemu trzeba przejść przez doświadczenie Paschy
(W. GIERTYCH OP)
•
Rozmowa z ks. bp. Andrzejem Suskim
Nr 2 (Zima 1999)
OJCOSTWO DUCHOWE
• piszą: o. Joseph-Marie Verlinde, Józef Augustyn SJ, Andre Louf SOCist,
Leon Knabit OSB, ks. Józef Naumowicz, ks. Tomasz Węclawski, Jacek Sali] OP,
ks. abp Henryk Muszyński, Anna Swiderkówna, ks. Tadeusz Fedorowicz
• rozmowa z ks. kard. Adamem Koztowieckim SJ i z ks. kard. Miloslavem Ylkiem
• tematy: czułość i moc Boga, relacje księży z rodzicami,
misja ojców duchownych, dojrzałe ojcostwo
J E S Z C Z E W 1999
• Duchowość na co dzień • Być człowiekiem sumienia • Miłość i celibat
p a t r o n a t : Komisja Episkopatu Polski ds. Duchowieństwa
REDAKTOR NACZELNY: Józef Augustyn SJ
WYDAWCA: Wydawnictwo Księży Marianów
O „ P A S T O R E S " pytaj w k s i ę g a r n i a c h
lub z a m ó w p i s m o w prenumeracie!
Wydawnictwo Księży Marianów, ul. Św. Bonifacego 9,02-914 Warszawa
tel. (0-22) 642 50 82,651 99 70,651 90 54 (dział handlowy X>°-16m),
fax (0-22) 651 90 55, e-mail: [email protected]
Thomas Merton przebyt
drogę dokładnie odwrotną
niż Serafin Rose, który od
buddyzmu doszedł do su­
rowego wschodniego monastycyzmu. Kiedy Merton
nagle zmarł, o. Serafin wyraził opinię o „opatrznościowej śmierci", która ustrzegła
trapistę przed jakimś nowym szaleństwem.
Rose
O. Serafin
PROROK PRAWOSŁAWIA
w AMERYCE
TADEUSZ
J
WYSZOMIRSKI
EDNĄ z NAJWYBITNIEJSZYCH POSTACI świata p r a w o s ł a w n e g o w n a s z y m
stuleciu bez wątpienia byl o. Serafin Rose — Amerykanin, który po d ł u ­
gich poszukiwaniach odkrył dla siebie d u c h o w o ś ć w s c h o d n i e g o chrze­
ścijaństwa. Został m n i c h e m i wraz z o. H e r m a n e m , założycielem p u ­
stelni w północnej Kalifornii, o d n o w i ł najlepsze tradycje w c z e s n e g o
m o n a s t y c y z m u . Propagował p o w r ó t do dziedzictwa Ojców Kościoła, lecz
nie przez intelektualne zgłębianie ich myśli, a n a ś l a d o w a n i e doświadczenia
duchowego. Na teologię Ojców patrzył nie jak na p o b o ż n ą archeologię, ale
zbiór życiowych wskazań na dzień dzisiejszy, aktualny m i m o zmieniających
się epok i upływu lat.
D o s t r z e g a ł j a s n o z a g r o ż e n i a n a h o r y z o n c i e chrześcijaństwa n a s z y c h d n i
i ostrzegał p r z e d n i m i w s p o s ó b b e z k o m p r o m i s o w y . J e g o książki były w Sta116
FRONDA-
13/14
nach Zjednoczonych b a r d z o p o p u l a r n e w ś r ó d młodzieży. Stał się z n a n y i ce­
niony w ś r o d o w i s k a c h p r a w o s ł a w n y c h w Rosji, gdzie jego p r a c e mają kolej­
ne w z n o w i e n i a . Przez swoją s p u ś c i z n ę pisarską, a jeszcze bardziej — p r z e z
przykład życia, wciąż oddziałuje na wielu ludzi w r ó ż n y c h krajach. Publi­
cyści katoliccy c h ę t n i e p o r ó w n u j ą go do T h o m a s a M e r t o n a . Czy s ł u s z n i e ?
E u g e n i u s z Rose, późniejszy o. Serafin, u r o d z i ł się 13 sierpnia 1934 r.
w San D i e g o w latach wielkiego kryzysu e k o n o m i c z n e g o . Wychowywał się
w atmosferze t y p o w e g o a m e r y k a ń s k i e g o p r o t e s t a n t y z m u . W ś r ó d swoich
p r z o d k ó w miał Norwegów, Szwedów, Francuzów, Duńczyków. W szkole wy­
różniał się inteligencją, d u ż o czytał. Z a i n t e r e s o w a n i e w z b u d z a ł a w n i m
przyroda. M o ż n a rzec — zwykły m ł o d y A m e r y k a n i n z j e d n ą nie a m e r y k a ń ­
ską cechą: z a p a ł e m do n a u k i języków. Wcześnie p o z n a ł h i s z p a ń s k i , n i e m i e c ­
ki i francuski.
Ojciec był wprawdzie katolikiem, ale ze s w o i m Kościołem zerwał d a w n o
i nie w i a d o m o dlaczego. Matka prowadzała dzieci do najbliższego kościoła, bez
względu czy był on luterański, baptystyczny czy metodystyczny. Eugeniusz już
w szkole interesował się Biblią. Rodzice byli zaskoczeni jego znajomością
Pisma Świętego, niezwykłą n a w e t dla protestantów. Chrzest i konfirmację
przyjął w Kościele metodystów, lecz wkrótce jego zainteresowania religijne
znacznie osłabły. Zajął się muzyką i hiszpańską poezją romantyczną.
W 1952 r. ukończył szkołę ś r e d n i ą w San D i e g o jako najzdolniejszy
uczeń. Nie miał jasnej koncepcji co do przyszłości. J e s i e n i ą tegoż r o k u zna­
lazł się w college'u. Analityczny u m y s ł E u g e n i u s z a pociągały k w e s t i e filozo­
ficzne. Bardzo wcześnie zaczęły go męczyć, jak by rzekł Dostojewski, „prze­
klęte p r o b l e m y " , egzystencjalne p y t a n i a o s e n s życia, cierpienia. Jak na
rasowego filozofa przystało, o d p o w i e d z i na te p y t a n i a stały się dla n i e g o naj­
ważniejszą k w e s t i ą życia. Czytał filozofów w z ł u d n e j nadziei znalezienia
w ich p i s m a c h o d p o w i e d z i .
Chrześcijaństwo powoli traciło dla n i e g o wszelkie znaczenie. B u n t
przeciw religii, k t ó r y w wieku dojrzewania nie jest czymś wyjątkowym,
u Rose'a m i a ł szczególnie o s t r y przebieg. Jak wielu rówieśników, za m i s t r z a
i p r z e w o d n i k a d u c h o w e g o obrał sobie najbardziej antychrześcijańskiego
w ś r ó d filozofów — N i e t z s c h e g o . Łączyło go z n i m poczucie m e l a n c h o l i i
i o s a m o t n i e n i a . Później r o z p o z n a ł w n i m p r o r o k a Antychrysta.
Kalifornia owego czasu przeżywała ideologiczną inwazję b u d d y z m u japoń­
skiej szkoły zen, duchowy Pearl Harbor. Problematyka orientalnych religii sil­
nie pociągała m ł o d e g o Rose'a. W odróżnieniu od rówieśników, k t ó r y m wystar­
czała p o p u l a r n o - n a u k o w a wersja b u d d y z m u , Eugeniusz pragnął w przyszłości
ZIMA-1998
117
poznać dogłębnie drogę Buddy w nadziei znalezienia r e m e d i u m na swoje pro­
blemy. Bez odpowiedzi na pytanie o sens życia istnienie staje się n i e z n o ś n ą pu­
łapką. Wówczas wydawało mu się, że b u d d y z m zna tę odpowiedź.
Swoimi p o s z u k i w a n i a m i Rose był t a k zmęczony, że z r o d z i ł o się w n i m
pragnienie u n i c e s t w i e n i a . N i e pociągał go świat u t k a n y z a m e r y k a ń s k i c h
s n ó w o sukcesie. S a m o c h ó d , żona, u d a n e dzieci, d o m z b a s e n e m , w s z y s t k o
do czego zwykle ludzie dążą, nie s t a n o w i ł o dla n i e g o wartości. M ł o d y idea­
lista szukał m ą d r o ś c i w t a k i m sensie, w j a k i m r o z u m i e l i to s t a r o ż y t n i p o ­
szukiwacze Prawdy. C z u ł się d u c h o w o b e z d o m n y .
C h ł o n n y intelektualnie, nadal uczył się języków. Teraz zabrał się do p o ­
tocznego chińskiego. Po roku m ó w i ł p ł y n n i e w t y m języku, zadziwiając na­
w e t Chińczyków. Wszedł w fascynujący świat c h i ń s k i c h i d e o g r a m ó w . Miał
to być klucz do p o z n a n i a orientalnej filozofii.
Życie w e w n ę t r z n e tak p o c h ł a n i a ł o m ł o d e g o człowieka, ż e m ó w i ł m a ł o ,
zwykle milczał. Jego sympatia z t a m t y c h lat — Alison — potwierdza, że zwy­
kle słuchali muzyki lub milczeli, a j e d n a k świetnie rozumieli się bez słów.
Alison napisała: „Była w n i m d u c h o w a p u s t k a i to go m ę c z y ł o . Jego a t e i z m
był radykalny i całkowity, tak jak t o t a l n e będzie później jego n a w r ó c e n i e " .
W tej postawie nihilizmu, z a n e g o w a n i a wszystkich wartości, kryła się rów­
nie radykalna p o t r z e b a Boga, oparcia bytu na wyższych wartościach, co nada­
łoby sens wszystkiemu. Inaczej świat jawi się jako chaos, w k t ó r y m nic nie
m a znaczenia, n a w e t b u n t , wszystko jest chwilowe, z ł u d n e .
Kiedy w y d a w a ł o się, że nie ma znikąd r a t u n k u , p o w o l i i n i e o c z e k i w a n i e
n i e s t r u d z o n y poszukiwacz zaczął odnajdywać w i a r ę w wyższy p o r z ą d e k rze­
czy, w transcendencję, w i s t n i e n i e I n n e g o Świata p o z a m a t e r i a l n y m , w r e ­
szcie w Boga. D o k o n y w a ł o się to d r o g ą najmniej o c z e k i w a n ą — n i e p r z e z
lektury, dociekania i n t e l e k t u a l n e , a dzięki m u z y c e Bacha. N a g l e i s t n i e n i e In­
n e g o Świata objawiło mu się z całą oczywistością. N i e jako konstrukcja in­
telektualna, lecz Rzeczywistość n i e p r z e t ł u m a c z a l n a na ubogi ludzki język.
Jest Bóg czy Go nie m a ? To najważniejszy p r o b l e m dla człowieka myślą­
cego. N i e s p o s ó b uciec p r z e d t y m d y l e m a t e m . D u s z a czuje, ż e Bóg m u s i ist­
nieć, chociaż r o z u m usiłuje ukryć Go za fasadą m o d n y c h teorii.
Rok 1955 jest b a r d z o w a ż n y w biografii Rose'a. Z a p i s a ł się on w ó w c z a s
jako wolny słuchacz do n o w o założonej A k a d e m i i O r i e n t a l n e j w San Fran­
cisco. Chodził na wykłady z religioznawstwa p o r ó w n a w c z e g o i kaligrafii ja­
pońskiej. Uczelnia ta została p o m y ś l a n a jako c e n t r u m filozofii o r i e n t a l n e j .
Stawiała sobie za cel z b u d o w a n i e n o w e g o p o r z ą d k u świata, z m i a n ę paradyg­
m a t u myślenia. Były to początki p o t ę ż n e g o dzisiaj r u c h u N e w Age.
118
FRONDA-13/14
W 1956 r. Rose ukończy! naukę w college'u i dostał się w kręgi bananowej
młodzieży z miejscowych elit, gdzie żywo dyskutowało się o religii, buddyzmie,
piło sporo mocnych t r u n k ó w i eksperymentowało z narkotykami, które p o n o ć
rozszerzały świadomość. W pijaństwie Rose też nie chciał być gorszy od kole­
gów. W Ameryce obowiązuje rywalizacja. Wszystko działo się jak w koszmar­
nym, narkotycznym śnie. Rose, który w tym czasie żywo interesował się lamaizmem i spirytyzmem, powie później: „Byłem w piekle".
W p r a w d z i e b u d d y z m stał się s z t a n d a r o w ą ideologią kalifornijskiej m ł o ­
dzieży uniwersyteckiej, ale s z u k a n o też i n n y c h d r ó g d u c h o w e g o rozwoju,
traktując zresztą wszystkie filozofie i religie na r ó w n i . W ś r ó d u n i w e r s y t e c ­
kich znajomych E u g e n i u s z a było kilku p r a w o s ł a w n y c h . J e d e n z nich p o d d a ł
mu myśl: jeżeli specjalizujesz się w religiach o r i e n t a l n y c h , poznaj chociaż
t r o c h ę w s c h o d n i e chrześcijaństwo. Polecił mu l e k t u r ę Filokalii — w y p i s ó w
z Ojców Kościoła na t e m a t modlitwy.
Początkowo jego zainteresowania p r a w o s ł a w i e m polegały wyłącznie
na dostrzeganiu p u n k t ó w stycznych p o m i ę d z y w s c h o d n i m chrześci­
j a ń s t w e m a religijną mądrością orientalną. Intrygowała go mistycz­
na s t r o n a chrześcijaństwa. W zestawieniu z b u d d y z m e m , który nadal cenił,
prawosławny Wschód wyraźnie zyskiwał. W t e d y j e d n a k na prawosławie pa­
trzył c h ł o d n y m o k i e m badacza; nie odnalazł jeszcze religii serca.
D u c h o w y p r z e ł o m nastąpił nieoczekiwanie, kiedy k t o ś ze znajomych
zaprowadził g o d o p r a w o s ł a w n e g o s o b o r u n a n a b o ż e ń s t w o . Była t o k a t e d r a
w San Francisco, należąca do Rosyjskiej Cerkwi P r a w o s ł a w n e j za Granicą.
O d b y w a ł o się w i e c z o r n e n a b o ż e ń s t w o Wielkiego Piątku. R o s e zetknął się
z n i e z r o z u m i a ł y m językiem i n i e z n a n y m i o b r z ę d a m i , a m i m o to ikony,
śpiew, cała a t m o s f e r a cerkwi — w s z y s t k o to g ł ę b o k o p o d z i a ł a ł o na jego d u ­
szę. Niczego p o d o b n e g o nie przeżył w buddyjskich świątyniach. C h w i l e spę­
d z o n e w s o b o r z e zadecydowały o całym jego d a l s z y m życiu.
Eugeniusz Rose poczuł się w cerkwi jak pielgrzym: skończyły się lata dłu­
gich i żmudnych poszukiwań — przyszedł do d o m u Ojca. Był szczęśliwy jak po
zakończeniu długiej podróży. Odtąd coraz częściej zaglądał na cerkiewne nabo­
żeństwa. Poznawał prawosławie już nie z książek, a bezpośrednio, sercem, bo
jak twierdzą zgodnie Ojcowie Kościoła — „człowiek poznaje sercem".
Nie o z n a c z a to, że i n t e l e k t u a l i s t a zaczął k i e r o w a ć się w s w o i m życiu
emocjami, łatwymi afektami. M i n ą d w a lata, z a n i m będzie m ó g ł p o w i e d z i e ć
stanowczo, że p r a w o s ł a w n e chrześcijaństwo s t a ł o się jego ś w i a t o p o g l ą d e m .
Przez p r y z m a t p r a w o s ł a w i a inaczej o d b i e r a ł D o s t o j e w s k i e g o , k t ó r y t e ­
raz p r z e m a w i a ł do n i e g o w s p o s ó b pełny. D o s z e d ł do w n i o s k u , że tylko
ZIMA- 1 998
119
w p r a w o s ł a w i u z a c h o w a n a została całość wczesnochrześcijańskiej Tradycji.
Przejście na prawosławie odbywało się powoli, nie było wynikiem estetyczne­
go zachwytu n a d p i ę k n e m nabożeństwa, lecz o w o c e m filozoficznych poszuki­
w a ń i duchowej przemiany, jaka d o k o n a ł a się w Eugeniuszu.
Z m i a n a w sposobie m y ś l e n i a syna s t a ł a się ciężkim przeżyciem dla m a t ­
ki. Oboje rodzice nie mieli pojęcia o p r a w o s ł a w i u . M a t k a nie m o g ł a zrozu­
mieć, „dlaczego syn został k o m u n i s t ą " . Wszystko, co rosyjskie, zwłaszcza
prawosławie, kojarzyło się jej tylko z bolszewicką Rosją. Ojciec n a w e t się
ucieszył, że „syn przeszedł w k o ń c u na katolicyzm". E u g e n i u s z o s w o i m od­
kryciu z a k o m u n i k o w a ł Alison lakonicznie: „ P r a w o s ł a w i e j e s t lepsze od Ba­
c h a " . Po raz o s t a t n i spotkali się w roku 1960. Byli do siebie b a r d z o przywią­
zani, ale j u ż wiedzieli — n i e b ę d ą r a z e m .
W tym n o w y m stanie d u c h a Rose porzucił uniwersytet w Berkeley, gdzie
był zatrudniony jako wykładowca. Przekreślił całą rysującą się przed n i m karie­
rę znawcy języków starożytnych Chin. Postanowił oddać się pisaniu, podzielić
się z innymi swoim doświadczeniem odnalezienia drogi do prawosławia.
Rose nie m i a ł wątpliwości: tylko w s c h o d n i e chrześcijaństwo jest
p e ł n y m objawieniem odwiecznej Prawdy, jakiej poszukiwali j u ż my­
śliciele starożytni. P o m i m o tego obawiał się zetknięcia z Cerkwią,
z jej urzędnikami, z a w o d o w y m i p r a w o s ł a w n y m i , dostojnymi specjalistami
od gaszenia p o r y w ó w d u c h a . Obawiał się, czy m i s t y c z n a s t r o n a chrześcijań­
stwa, czyli to, co w p r a w o s ł a w i u najcenniejsze, nie zostanie z e p c h n i ę t a
gdzieś na m a r g i n e s przez p o b o ż n ą r u t y n ę . Człowiek potrafi przecież zbrukać
wszystko, co najświętsze. Wyłącznie święci m o g ą być m i a r ą ortodoksji.
W przyszłości miał się zetknąć z a r ó w n o z p r z y k ł a d a m i wielkiej świętości, jak
i z ludźmi, dla których bycie d u c h o w n y m jest tylko s p o s o b e m zarobkowania,
a żadna metafizyka ani życie d u c h o w e nie w z b u d z a w nich e n t u z j a z m u . Wy­
daje się, że ludzie, którzy przyszli do p r a w o s ł a w i a z zewnątrz, bardziej je ce­
nią, ponieważ zdają sobie sprawę, co oznacza przebywać na d u c h o w e j pusty­
ni, tak jak s m a k w o d y docenić m o ż e tylko ten, k t o odczuwał kiedyś wielkie
pragnienie. O s o b y w y c h o w a n e w środowisku p r a w o s ł a w n y m , przyzwyczajo­
ne do jego form od dziecka, n a r a ż o n e są na p o k u s ę p a t r z e n i a na swoją wiarę
jako na p e w n e g o rodzaju zjawisko k u l t u r o w e .
M ł o d e g o filozofa o g a r n i a ł o silne p o c z u c i e eschatologii. U w a ż a ł , jak
pierwsi chrześcijanie,
a dzisiaj
staroobrzędowcy,
że przyszło n a m żyć
u schyłku czasów. N a d c h o d z i e p o k a p a n o w a n i a Antychrysta, jej z n a k i e m
r o z p o z n a w c z y m są u s i ł o w a n i a s t w o r z e n i a jednej, synkretycznej religii, obej­
mującej r ó ż n e wierzenia, w imię tolerancji i dzielenia się d u c h o w y m i bogać 120
FRONDA13/14
t w a m i . Kościół nie jest z t e g o świata i im wygodniej instaluje się w tej rze­
czywistości, tym wyraźniej z d r a d z a swoje ewangeliczne p o w o ł a n i e .
O g r o m n e znaczenie dla dalszych l o s ó w E u g e n i u s z a m i a ł o s p o t k a n i e
z p r a w o s ł a w n y m s e m i n a r z y s t ą G l e b e m P o d m o s z e ń s k i m . W y c h o w a n y w tra­
dycyjnej k u l t u r z e rosyjskiej P o d m o s z e ń s k i ukończył s e m i n a r i u m w J o r d a n hill, lecz nie chciał być zwykłym d u c h o w n y m parafialnym. J e g o d u s z a p o ­
t r z e b o w a ł a czegoś więcej, całkowitego p o ś w i ę c e n i a życia Bogu. P o w a ż n i e
myślał o m o n a s t e r z e i to on z a p o z n a ł E u g e n i u s z a z tradycjami rosyjskiego
m o n a s t y c y z m u , k t ó r e stały się dlań kolejnym objawieniem.
W k o ń c u należało oficjalnie przyjąć p r a w o s ł a w i e . D w u n a s t e g o l u t e g o
1962 r. E u g e n i u s z Rose został przyjęty na ł o n o Rosyjskiej Cerkwi Prawo­
sławnej z a Granicą p o p r z e z b i e r z m o w a n i e , k t ó r e g o udzielił m u p r a w o s ł a w ­
ny Polak, ks. Mikołaj D ą b r o w s k i .
Wielkim szczęściem dla o b u przyjaciół stało się spotkanie abpa J o a n a Ma­
ksymowicza, k o n t y n u a t o r a najlepszych prawosławnych tradycji ascetycznych.
Po emigracji ze zrewoltowanej Rosji biskup wraz ze swoimi wiernymi odbył
długą odyseję z Szanghaju, przez Japonię i Australię, do Kalifornii. Łączył
w sobie ascetyczny ideał prawosławia i wierność Tradycji z o t w a r c i e m się na
innych w Ameryce. Podczas gdy większość rosyjskiej emigracji dbała o zacho­
wanie własnej spuścizny kulturowej, czego n a t u r a l n y m e l e m e n t e m było pra­
wosławie, władyka Joan nosił w sobie wizję prawosławnej misji w N o w y m
Świecie. Podobnie jak wcześniej bp św. Tichon (Bieławin, późniejszy patriar­
cha moskiewski), był zwolennikiem, u t w o r z e n i a amerykańskiego prawosła­
wia z angielskim jako językiem liturgicznym. Arcybiskup stał się ojcem i prze­
w o d n i k i e m dla wielu m ł o d y c h ludzi. Synodowi sprawiał ciągłe „ k ł o p o t y " :
ignorował podziały jurysdykcyjne, celebrował M s z ę n a w e t z księżmi, którzy
podlegali Moskwie. Zależnie od p o t r z e b odprawiał ją w więzieniach i szpita­
lach w języku chińskim, angielskim, greckim.
W Kalifornii w ś r ó d e m i g r a n t ó w ciągle m o ż n a było znaleźć tych, którzy
w Rosji związani byli z c e n t r a m i życia d u c h o w e g o , t a k i m i jak P u s t e l n i a
Optyńska. Szczęśliwym trafem obaj m ł o d z i entuzjaści nie uczyli się p r a w o ­
sławnej Tradycji od u t y t u ł o w a n y c h n a u k o w o z n a w c ó w prawosławia, lecz
poznawali ją b e z p o ś r e d n i o od ludzi, którzy tą Tradycją żyli.
Ich zamysłem, jak wszystkich n i e m a l konwertytów, było nie tylko bierne
przechowanie Tradycji Świętych Ojców, nie tylko życie w jej nurcie, ale rów­
nież umożliwienie p o z n a n i a jej przez s p o ł e c z e ń s t w o amerykańskie, przynaj­
mniej tę jego część, która takowe zainteresowania wykazywała. Podczas gdy
Rosyjska C e r k i e w P r a w o s ł a w n a za G r a n i c ą raczej izolowała się w t a m t y c h
ZIMA- 1 998
121
latach od społeczeństwa, żyjąc w ł a s n y m życiem, oni — wierni uczniowie wła­
dyki Joana — owiani byli d u c h e m misyjnym.
Na początku obaj przyjaciele założyli w San Francisco sklepik z literaturą
religijną. Stał się on miejscem spotkań wszystkich zaciekawionych w s c h o d n i m
chrześcijaństwem. Później pojawiła się myśl drukowania w ł a s n e g o p i s m a p o ­
święconego życiu d u c h o w e m u . W 1964 r. ukazał się pierwszy n u m e r The
Orthodox Word (Prawosławne Słowo). Na cale lata s t a ł o się o n o ich g ł ó w n y m za­
daniem i misją apostolską. Początki były tak t r u d n e , że m a t k a Eugeniusza żar­
towała: „Mój syn s a m pisze artykuły do tego pisma, s a m je drukuje, a i czyta
również s a m " . W rzeczywistości prawosławny periodyk w języku angielskim
powoli zdobywał sobie coraz liczniejszych zwolenników w całej Ameryce.
Obaj przyjaciele założyli Bractwo św. H e r m a n a . Eugeniusz postanowił uzu­
pełnić swoje teologiczne wykształcenie. W 1965 r. został wyświęcony na lekto­
ra. Śmierć władyki Joana była dla nich ciosem, tym bardziej, że pod koniec ży­
cia została przeciw n i e m u rozpętana nagonka z udziałem części episkopatu.
Sprawa znalazła nawet epilog w sądzie, co stało się przyczyną przedwczesnej
śmierci arcybiskupa. Wkrótce jednak ci sami hierarchowie, którzy się do niej
walnie przyczynili, a nawet zwalczali pamięć o władyce, uroczyście go kanoni­
zowali. Joan Maksymowicz, który już za życia cieszył się opinią świętego, jest
dzisiaj jednym z głównych prawosławnych p a t r o n ó w Ameryki.
Zycie w gwarnej m e t r o p o l i i o k a z a ł o się dla o b u przyjaciół nie do przy­
jęcia. Ideał, jaki im przyświecał, to p o w r ó t do ź r ó d e ł m o n a s t y c y z m u , m a ł y
e r e m zagubiony w leśnej głuszy, z dala od cywilizacji. Odejście od świata
m u s i być radykalne. N a w e t w ś r o d o w i s k u rosyjskim p a t r z o n o na nich jak na
nawiedzonych. M n i c h e m m o ż n a być dla kariery, ale bez z a m i a r u z o s t a n i a
b i s k u p e m poświęcić się p o w o ł a n i u p u s t e l n i k a ? N a w e t b p A n t o n i , n a s t ę p c a
J o a n a na katedrze, powiedział: „To n i e p o w a ż n e , dzisiaj n i e ma ż a d n y c h p u ­
stelników". Pani P o d m o s z e ń s k a , p o b o ż n a p r a w o s ł a w n a Rosjanka, zagroziła
synowi, że go przeklnie, jeśli t e n o d w a ż y się zostać m n i c h e m .
— Jeśli chcecie organizować p r a w o s ł a w n ą misję — d o r a d z a n o — to
w a m e r y k a ń s k i m stylu, angażując w to m e d i a , najlepiej telewizję, w z o r e m
słynnych p r o t e s t a n c k i c h kaznodziei. Lecz s c h o w a ć się w lesie, żeby się m o ­
dlić, to d z i w a c t w o nie na dzisiejsze czasy.
Łatwiej było odrzucić zwykłą d r o g ę s ł u ż e n i a Cerkwi, t r u d n i e j — znaleźć
w niej swoje miejsce. D a w n i m n i s i uciekali nie tylko od świata, t a k ż e i od
Kościoła. Ruch m o n a s t y c z n y był profetycznym p r o t e s t e m p r z e c i w zbyt d o ­
brze z o r g a n i z o w a n e m u Kościołowi.
122
FRONDA-13/14
Dwaj przyjaciele zaczęli w całej Kalifornii szukać kawałka z i e m i na p u ­
stelnię. Znaleźli go niedaleko osady Platina, d o k ł a d n i e w rocznicę śmierci
władyki Joana. G ł u s z a bez wody, wzgórze, s o s n o w y las, bezludzie, skorpio­
ny, w ę ż e — p i ę k n e miejsce dla m n i c h ó w . „Szaleńcy B o ż y " znaleźli dla sie­
bie oazę. I n n i członkowie b r a c t w a na w i d o k o w e g o miejsca przerazili się
i zrezygnowali z m ł o d z i e ń c z y c h ideałów. Dwaj świeżo u p i e c z e n i p u s t e l n i c y
p o c z ą t k o w o też byli t r o c h ę p r z e s t r a s z e n i swoją decyzją.
W sierpniu 1969 r. osiedlili się na swojej górze, w y b u d o w a w s z y p r y m i ­
tywne d r e w n i a n e p o m i e s z c z e n i a jak w czasach Dzikiego Z a c h o d u . T r u d n o
wymyślić scenariusz bardziej odległy od a m e r y k a ń s k i c h s n ó w o sukcesie. To
było d o b r e miejsce, żeby u m r z e ć dla świata. Bracia nie zaprzestali pracy
apostolskiej i drukowali na przestarzałych, d z i e w i ę t n a s t o w i e c z n y c h maszy­
nach Prawosławne Słowo. W t e n s p o s ó b zachowali k o n t a k t z l u d ź m i p o d o b ­
nie myślącymi w całych S t a n a c h .
Pierwsze lata były t r u d n e . W p r y m i t y w n y c h w a r u n k a c h ciężko było żyć,
a cóż d o p i e r o wydawać p i s m o . Jak dalece było to tylko m o ż l i w e , zbliżyli się
d o w c z e s n e g o ideału m o n a s t y c z n e g o . N i e byli r o m a n t y k a m i , fanatykami
p o w r o t u d o natury, p o b o ż n y m i h i p i s a m i . Najważniejsze było dla n i c h
ZIMA
1998
123
doświadczenie d u c h o w e ; chcieli dzielić się n i m z i n n y m i , bo m n i c h nigdy
nie żyje dla siebie i dla w ł a s n e g o tylko zbawienia.
Z leśnej pustelni dobrze było widać, co działo się we współczesnym chrześ­
cijaństwie. Liberalizm, dotąd właściwy jedynie p e w n y m g r u p o m protestanckim,
po Soborze Watykańskim II zaczął bez przeszkód rozwijać się w Kościele katolic­
kim. Okazało się, że wcale nie są od niego wolne niektóre Kościoły prawosław­
ne. Ekumenizm, rozumiany początkowo jako pojednanie między chrześcijanami,
powoli zaczął jawić się jako niebezpieczna droga do religijnego synkretyzmu.
W t y m względzie pouczający wydaje się p r z y k ł a d T h o m a s a M e r t o na, a m e r y k a ń s k i e g o intelektualisty, k t ó r y p o n a w r ó c e n i u znalazł
swoje miejsce w j e d n y m z najsurowszych katolickich z a k o n ó w —
u trapistów. Dalsza jego d r o g a d u c h o w a , dzięki m o d o m panującym w Ko­
ściele, d o p r o w a d z i ł a go do b u d d y z m u . W swojej ostatniej książce, Dzienni­
ku azjatyckim, oficjalnie d e k l a r o w a ł się jako jego wyznawca, wcale n i e uwa­
żając, aby p o z o s t a w a ł o to w sprzeczności z j e g o p o w o ł a n i e m katolickiego
m n i c h a i kapłana. N i e był w tej p o s t a w i e o s a m o t n i o n y , s k o r o indyjski jezu­
ita, A n t o n i o de Mello, w swoich książkach p r o p a g o w a ł b u d d y z m zen jako
najnowszą wersję myśli katolickiej. W Polsce jego publikacjom towarzyszył
chór zachwytów wpływowych zakonów.
T h o m a s M e r t o n przebył d r o g ę d o k ł a d n i e o d w r o t n ą niż Serafin Rose,
który o d b u d d y z m u d o s z e d ł d o s u r o w e g o w s c h o d n i e g o m o n a s t y c y z m u . Kie­
dy M e r t o n nagle zmarł, o. Serafin wyraził o p i n i ę o „ o p a t r z n o ś c i o w e j śmier­
ci", która u s t r z e g ł a t r a p i s t ę p r z e d j a k i m ś n o w y m s z a l e ń s t w e m .
W październiku 1970 r. G l e b i E u g e n i u s z zostali „ p o s t r z y ż e n i " na m n i ­
c h ó w i zgodnie ze zwyczajem zmienili i m i o n a na „ H e r m a n " i „Serafin".
Przed przyjęciem h a b i t u mieli obawy, czy nie b ę d z i e się to wiązało z u t r a t ą
niezależności klasztoru. Zaraz po uroczystości weszli w konflikt z a b p e m
A n t o n i m , k t ó r y zamyślił sobie zniszczyć e r e m , a o b u m n i c h ó w skierować do
n o r m a l n e j pracy parafialnej.
Bracia byli także krytycznie nastawieni do prawosławnych autorytetów teo­
logicznych, takich jak S c h m e m a n n i Meyendorff. Dostrzegali w ich myśli wpły­
wy Zachodu. Ich zdaniem, teologowie ci, n a w e t jeśli cytowali Ojców Kościoła
i głosili potrzebę neopatrystycznej syntezy, w istocie całkowicie różnili się od
Ojców sposobem myślenia. Istota sporu pustelników z akademickimi teologa­
mi pozostaje do końca niejasna. Jak się zdaje, bracia z Platiny mieli za złe s a m o
uczynienie z teologii gałęzi uniwersyteckiej, podległej wszelkim p r a w i d ł o m
współczesnej wiedzy naukowej. W tym kryło się — według nich — zasadnicze
odejście od myśli Ojców, dla których zawsze autentyczne teologizowanie było
124
FRONDA.13/14
nieodłączne od życia modlitwy i doświadczenia liturgicznego. Nie m o g ł o być
płodem samego intelektu, ale szukaniem odpowiedzi na pytanie „jak żyć?".
Nie uniwersytet, a m o n a s t e r jest najodpowiedniejszym miejscem dla stu­
diowania teologii. Tego rodzaju uwagi rozpowszechniane na łamach Prawosław­
nego Słowa sprawiły, że prawosławne ośrodki teologiczne do dziś odnoszą się
z pewną niechęcią do dorobku o. Serafina. Teologia, która ma p o m ó c w zdoby­
waniu akademickich tytułów, dla niego była karykaturą wiedzy świeckiej.
Chociaż całe chrześcijaństwo d o t k n i ę t e j e s t m o d e r n i z m e m , t o n i e k t ó r e
lokalne Cerkwie p r a w o s ł a w n e p r z o d u j ą w t y m . P r z y k ł a d e m m o ż e być a m e ­
rykańska autokefalia, w której wyraźnie dąży się do s t w o r z e n i a n o w o c z e s n e ­
go, o ś w i e c o n e g o p r a w o s ł a w i a w a m e r y k a ń s k i m stylu, a m y ś l e n i e p r o t e ­
stanckie łączy się ze w s c h o d n i ą liturgią.
„Najważniejsze — pisał o. Serafin — to żyć życiem duchowym, a nie roz­
prawiać o n i m . " Marzycielstwo religijne jest największym niebezpieczeństwem.
Jeżeli naszej wierze zabraknie e l e m e n t u ascezy, nie będzie ona prawosławna.
Do pustelni zaczęli zgłaszać się pierwsi Amerykanie, pragnący przyjąć pra­
wosławie. Byli wśród nich i katolicy rozczarowani zmianami, jakie po Soborze
nastąpiły w ich Kościele. Większość jednak niebawem odchodziła. Amerykań­
ski styl życia zbyt różnił się od tradycyjnych wymagań monastycznych.
Z czasem w d u c h o w e j łączności z m o n a s t e r e m p o w s t a ł y m a ł e d u c h o w e
centra, takie jak parafia w Etnie, m i e ś c i n i e na granicy z O r e g o n e m . Jej zało­
życiel, Aleksy Jang, został p r a w o s ł a w n y m d u c h o w n y m . Początki j e g o para­
fii to m o d l i t w y rodziny i s ą s i a d ó w w ogrodowej a l t a n c e . O b o k p r a w d z i w y c h
poszukiwaczy wartości d u c h o w y c h przychodzili i tacy, którzy — jak ich
określa o. Serafin — „bawili się w p r a w o s ł a w i e " . M i a ł o im o n o służyć do
p o d k r e ś l e n i a własnej oryginalności.
Pod d u c h o w y m k i e r o w n i c t w e m o. Serafina i o. H e r m a n a p o w s t a ł rów­
nież żeński m o n a s t e r dla A m e r y k a n e k . Panie okazały się o wiele bardziej
wytrzymałe na t r u d y ascetycznego życia od k a n d y d a t ó w na braci. „Postrzyżyny" pierwszych sióstr wywołały n i e z a d o w o l e n i e b p a A n t o n i e g o („Po co
nam Amerykanie w Cerkwi?").
Do m o n a s t e r u przyjeżdżało coraz więcej pielgrzymów. Przybywali często
całymi rodzinami, nie bacząc na trudy podróży i spartańskie warunki na miej­
scu. Wielu stwierdzało, że ich życie całkowicie odmieniła wizyta w m o n a s t e r z e .
Byli wśród nich ludzie zagubieni życiowo, narkomani, poszukujący. Bracia sta­
rali się przekazać im najlepsze tradycje rosyjskiej duchowości, doświadczenia
m o n a s t e r ó w Optiny i Wałaamu. Mówili o świadectwie chrześcijańskiej Rosji,
o nowych męczennikach, o których w Ameryce m a ł o k t o wówczas słyszał.
ZIMA- 1 9 9 8
125
O p r ó c z Prawosławnego
Słowa
s t a r a n i e m braci
zaczęły ukazywać
się
anglojęzyczne książki o p r a w o s ł a w n y c h świętych. Z uwagi na t a k s z e r o k o
zakrojoną pracę w y d a w n i c z ą o. Serafinowi u d a ł o się n a p i s a ć s t o s u n k o w o
niewiele. Poza a r t y k u ł a m i są to książki: Orthodoxy and the Religion of the Fu­
turę (Prawosławie i rełigia przyszłości) o r a z The Soul after Death (Dusza po śmier­
ci). W swoich pracach o. Serafin d a w a ł p r a w o s ł a w n ą o d p o w i e d ź na p r o b l e ­
my interesujące a m e r y k a ń s k ą m ł o d z i e ż , a z u p e ł n i e n i e p o d e j m o w a n e p r z e z
z a w o d o w y c h teologów. Pisał o religiach o r i e n t a l n y c h i o U F O . S a m o podję­
cie takich t e m a t ó w w y w o ł a ł o u ś m i e c h y lekceważenia u „ p o w a ż n y c h " t e o l o ­
gów oraz o g r o m n e , n i e s ł a b n ą c e do dzisiaj z a i n t e r e s o w a n i e t y m i książkami
w Stanach Zjednoczonych.
Mówiąc o p r a w o s ł a w i u , o. Serafin n i e z a p o m i n a ł p o d k r e ś l a ć p r a w o ­
sławnych tradycji Z a c h o d u . I n t e r e s o w a ł się zwłaszcza n i e p o d z i e l o n y m Ko­
ściołem z p i e r w s z e g o tysiąclecia, kiedy chrześcijański W s c h ó d i Z a c h ó d p o ­
zostawały w d u c h o w e j
harmonii.
Zawsze uważał,
że n i e ma lepszej,
pewniejszej drogi do jedności chrześcijan niż odkrycie przez Z a c h ó d swoich
p r a w o s ł a w n y c h korzeni.
Chociaż p o c z ą t k o w o bracia obawiali się przyjęcia święceń, z m u s z e n i zo­
stali do tego przez swojego b i s k u p a w 1977 r., po s i e d m i u latach życia w p u ­
stelni. Do m o n a s t e r u przybywało coraz więcej pielgrzymów, k t ó r z y chcieli
uczestniczyć w Eucharystii. Od tej p o r y ojcowie mieli więcej wyjazdów do
wciąż powstających m a ł y c h w s p ó l n o t . W i e l u p i e l g r z y m ó w p r o s i ł o o c h r z e s t .
N a w e t sami Ojcowie byli zdziwieni, jak wielu A m e r y k a n ó w odnajduje d r o ­
gę do prawosławia. Pociągał ich przykład d w ó c h pustelników, k t ó r z y n i e
organizowali misji, lecz fascynowali i n n y c h swoją p o s t a w ą .
O s t a t n i ą liturgię o. Serafin o d p r a w i ł w Ś w i ę t o P r z e m i e n i e n i a P a ń s k i e g o
w 1982 r. O k a z a ł o się, że jest p o w a ż n i e chory. Szpital, kolejne operacje, ty­
godnie s p ę d z o n e w łóżku. Z m a r ł 20 sierpnia 1982 r., w w i e k u c z t e d z i e s t u ośmiu lat. P o c h o w a n y został w m o n a s t e r z e w Platinie.
Ojca Serafina m o ż n a nazwać prorokiem chrześcijaństwa zaangażowanego,
wiary wymagającej ascetycznego wysiłku. Bez modlitwy i p o s t u nie ma chrześ­
cijaństwa. Zdawał sobie sprawę ze słabości organizacyjnej prawosławia,
zwłaszcza w Ameryce. Rozbicie na jurysdykcje osłabia świadectwo ortodoksji
wobec świata. Ale jednocześnie prawosławie jest Kościołem ciągle żywej, nie­
zmiennej Tradycji i właśnie z jej bogactwa m o ż n a czerpać d u c h o w e siły.
Ta wizja chrześcijaństwa miała silny e l e m e n t eschatologiczny. Ojciec Rose
był przekonany, że żyjemy u schyłku czasów, kiedy rozpanoszyło się Z ł o i bli­
skie jest wielkie odstępstwo. Powoli wyłania się synkretyczna religia Antychry126
FRONDA-13/14
sta. Podzielał poglądy Sołowjowa, że większość przedstawicieli Kościołów in­
stytucjonalnych zdradzi Chrystusa. Dlatego chrześcijanie w i n n i być przygoto­
wani na prześladowania i życie w w a r u n k a c h k a t a k u m b . „Co zdarzyło się
wczoraj w Rosji, j u t r o m o ż e zdarzyć się w A m e r y c e " — m ó w i ł o. Serafin.
Podczas gdy patriarcha, b i s k u p czy k a p ł a n p a t r z y zwykle tylko na swoje
„ c e r k i e w n e p o d w ó r k o " , o. Serafin d a w a ł s z e r o k ą wizję tego, co dzieje się
o b e c n i e w całym chrześcijaństwie. P o d o b n y m n i c h o m egipskiej Tebaidy,
głosił chrześcijaństwo s u r o w e , wymagające, n i e u f n e n a w e t w o b e c a u t o r y t e ­
t ó w kościelnych (o ile n i e legitymują się o n e świętością życia). J e g o głos zo­
stał usłyszany n i e tylko w Ameryce, gdyż w i e r n i z ł a t w o ś c i ą r o z p o z n a l i
w n i m t e n s a m głos n i e z m i e n n e j Tradycji, j a k i m p r z e m a w i a l i św. A n t o n i
Wielki, św. Makary, św. Paisij Wieliczkowski, św. Serafin Sarowski. Gdyby­
ś m y dzisiaj mogli usłyszeć kogoś z wielkich p u s t e l n i k ó w egipskich, p o w i e ­
działby n a m to s a m o , co m n i s i z Platiny. Ś w i a d e c t w o o. Serafina b y ł o p o t ę ż ­
n y m g ł o s e m Kościoła s t a n o w i ą c e g o p r z e z swoje d o ś w i a d c z e n i e p e w n y
d r o g o w s k a z w świecie, w k t ó r y m p a n u j e p o m i e s z a n i e pojęć, gdyż wszelkie
znaki orientacyjne zostały p o p r z e s t a w i a n e .
TADEUSZ WYSZOMIRSKI
Doktor Vallee nie bez powodu zadaje pytanie, czy
idea „gości z kosmosu" nie służy jako „przykrywka
dla zamaskowania rzeczywistej, nieskończenie bar­
dziej złożonej natury technologii, która została
zaobserwowana?". Twierdzi on, że „nie mamy do czy­
nienia z idącymi jedna za drugą falami inwazji z kos­
mosu. Mamy do czynienia z systemem kontroli".
ZNAKI Z NIEBIOS
UF
W PERSPEKTYWIE
CHRZEŚCIJAŃSKIEJ
O. SERAFIN ROSE
128
FRONDA 13/14
D
ZIESIĘCIOLECIA PO ZAKOŃCZENIU drugiej wojny świato­
wej stały się w i d o w n i ą nie tylko b u r z l i w e g o rozwoju
różnych w s c h o d n i c h k u l t ó w religijnych oraz ich r o s n ą ­
cego w p ł y w u n a Z a c h o d z i e . Ujrzały o n e r ó w n i e ż n a r o ­
dziny i rozwój i n n e g o zjawiska, na pierwszy r z u t oka
w y d a w a ł o b y się z u p e ł n i e nie z w i ą z a n e g o z religią, lecz
po bliższym z b a d a n i u okazującego się — p o d o b n i e jak
w s c h o d n i e kulty — z n a k i e m „ery postchrześcijańskiej" i „nowej ś w i a d o m o ­
ści religijnej". O w o zjawisko to „niezidentyfikowane obiekty latające", k t ó r e
r z e k o m o miały być o b s e r w o w a n e n i e m a l we wszystkich zakątkach ś w i a t a od
czasu, kiedy w 1947 r. z a u w a ż o n o pierwszy „latający t a l e r z " .
Właściwe człowiekowi ł a t w o w i e r n o ś ć oraz z a b o b o n n o ś ć , charaktery­
styczne dla naszych czasów nie mniej niż dla innych m o m e n t ó w historii, d o ­
prowadziły do tego, że zjawisko to p o w i ą z a n o z „ o r s z a k i e m z p s y c h ó w "
okrążającym k u l t u r a l n y świat. J e d n a k z a i n t e r e s o w a n i e t y m p r o b l e m e m
przejawili r ó w n i e ż ludzie w m i a r ę p o w a ż n i i o d p o w i e d z i a l n i ; p a ń s t w o w e
placówki zorganizowały o d p o w i e d n i e badania, a n i e k t ó r z y u c z e n i napisali
n a w e t książki n a t e n t e m a t . Badania t e nie osiągnęły p o z y t y w n e g o rezulta­
tu, jeśli chodzi o p o z n a n i e o b i e k t ó w jako rzeczywistości fizycznej. J e d n a k ż e
najnowsze teorie, w y s u n i ę t e przez g r u p ę u c z o n y c h dla wyjaśnienia o w e g o
f e n o m e n u , wydają się być bliższe zadowalającego w y n i k u niż t e o r i e wcze­
śniejsze. O t ó ż najnowsze teorie d o p r o w a d z a j ą n a s do „granic rzeczywisto­
ści" (taki tytuł nosi zresztą j e d n a z n o w s z y c h książek n a u k o w y c h na t e n t e ­
mat)
— do granicy m i ę d z y rzeczywistością psychiczną a d u c h o w ą , do
zbadania której uczeni ci nie posiadają j u ż n a u k o w y c h i n s t r u m e n t ó w . Bo­
gactwo wiedzy zawartej w Biblii oraz w p i s m a c h Ojców Kościoła, a o d n o s z ą ­
cej się w ł a ś n i e do tej drugiej rzeczywistości, daje chrześcijaninowi uprzywi­
lejowaną pozycję i wyjątkową możliwość, by m ó c ocenić te n o w e h i p o t e z y
oraz s a m o zjawisko U F O w ogóle.
Chrześcijanin j e d n a k mniej niż s a m y m i f e n o m e n a m i z a i n t e r e s o w a n y
jest rodzajem umysłowości, mentalnością, jaka jest z n i m i związana: jak lu­
dzie najczęściej objaśniają U F O i dlaczego? J e d n y m z pierwszych, którzy
w taki właśnie s p o s ó b podeszli do tego zjawiska w swych pracach n a u k o ­
wych, był wybitny szwajcarski psycholog Carl G u s t a w J u n g . W swojej książ­
ce z 1959 r. zatytułowanej Latające talerze: współczesny mit o rzeczach widzianych
na niebie wyjaśnia te fenomeny p r z e d e w s z y s t k i m jako zjawisko o znaczeniu
psychologicznym i religijnym. I choć s a m nie próbuje zgłębiać ich jako „rze­
czywistości obiektywnej", niemniej p r a w i d ł o w o wskazuje na tę sferę ludzkiej
ZIMA- I 998
129
wiedzy, do której o n e rzeczywiście się o d n o s z ą . W s p ó ł c z e s n e badania, chciaż
ich p u n k t e m wyjścia była „obiektywna", a nie psychologiczna s t r o n a proble­
m u , n i e u c h r o n n i e doszły d o konieczności wysunięcia „psychicznej" h i p o t e z y
dla wyjaśnienia owego zjawiska.
Jeżeli c h c e m y zająć się zjawiskiem U F O z religijnego i psychologiczne­
g o p u n k t u widzenia, p o w i n n i ś m y p r z e d e w s z y s t k i m p r z e m y ś l e ć h i s t o r i ę
p r o b l e m u za p o m o c ą tych t e r m i n ó w , w jakich zwykle objaśniali zjawisko
„latających t a l e r z y " ci, którzy wierzyli w ich istnienie, od czasu pierwszych
obserwacji w latach 4 0 . CO LUDZIE G O T O W I BYLI Z O B A C Z Y Ć NA N I E ­
BIE? O d p o w i e d ź na to pytanie znaleźć m o ż n a w k r ó t k i m przeglądzie p o p u ­
larnej literatury f a n t a s t y c z n o - n a u k o w e j .
Duch fantastyki n a u k o w e j
Historycy fantastyki n a u k o w e j zazwyczaj sytuują jej n a r o d z i n y na początku
XIX stulecia. Niektórzy u p a t r u j ą jej źródeł w o p o w i a d a n i a c h Edgara Allana
Poego, łączących w sobie realizm opisu z „ t a j e m n ą " i okultystyczną treścią.
Inni za pierwszego t w ó r c ę f a n t a s t y c z n o - n a u k o w e g o uważają angielską pi­
sarkę Mary Wollstonecraft Shelley (żonę p o e t y Percy B. Shelleya); jej Fran­
kenstein albo współczesny Prometeusz, wiążący fantastykę n a u k o w ą z okulty­
z m e m , stał się z c z a s e m p u n k t e m o d n i e s i e n i a dla wielu dzieł t e g o g a t u n k u .
Typowe książki fantastyczno-naukowe pojawiły się jednak później, p o d ko­
niec XIX i na początku XX w., poczynając od Julesa Verne'a i Herberta Wellsa,
aż po współczesnych autorów. Z podrzędnego gatunku literackiego, charaktery­
stycznego dla amerykańskich „makulaturowych" wydawnictw periodycznych
lat 30. i 40., fantastyka naukowa przeistoczyła się w następnych dziesięciole­
ciach w pełni uznany i szanowany na świecie gatunek literacki. Poza tym wiele
obrazów filmowych, które osiągnęły niesłychany sukces, pokazuje, jak d u c h fan­
tastyki naukowej zawładnął wyobraźnią szerokich mas. Tanie i sensacyjne filmy
science-fiction z lat 50. ustąpiły miejsca m o d n y m i „ideowym" obrazom w rodza­
ju Odysei kosmicznej 2001, Gwiezdnych wojen czy Bliskich spotkań trzeciego stopnia,
nie wspominając już o najpopularniejszym i najdłuższym z telewizyjnych seria­
li — Gwiezdnym safari.
D u c h fantastyki naukowej wypływa z filozofii, czy też ideologii, która częś­
ciej pozostaje w domyśle, niż jest wyrażona bezpośrednio w słowach, z k t ó r ą
zgadzają się praktycznie wszyscy twórcy science-fiction. Filozofię tę m o ż n a
z grubsza zawrzeć w następujących stwierdzeniach:
130
FRONDA-13/14
1. Religia — w tradycyjnym sensie — j e s t nieobecna, albo t r a k t o w a n a p o ­
wierzchownie lub błędnie. Ten g a t u n e k literacki s a m w sobie jest bez wątpie­
nia p r o d u k t e m ery „postchrześcijańskiej" (co widać j u ż w u t w o r a c h Poego
i Shelley). W fantastyce naukowej wszechświat przedstawiany jest w s p o s ó b
całkowicie świecki, choć niekiedy z mistycznymi e l e m e n t a m i w s c h o d n i m i
bądź okultystycznymi. „Bóg" jeżeli w ogóle jest wspominany, to jedynie jako
nieokreślona i b e z o s o b o w a siła (na przykład „ M o c " w Gwiezdnych wojnach —
energia kosmiczna, posiadająca z a r ó w n o swoją dobrą, jak i złą s t r o n ę ) . Rosną­
ca fascynacja współczesnego człowieka t e m a t y k ą science-fiction to najlepsze
świadectwo zagubienia tradycyjnych wartości religijnych.
2. W c e n t r u m f a n t a s t y c z n o - n a u k o w e g o W s z e c h ś w i a t a (w miejscu nie­
o b e c n e g o Boga) pojawia się C Z Ł O W I E K — zwykle nie taki, j a k i m j e s t obe­
cnie, lecz taki, j a k i m „stanie się" w przyszłości, z g o d n i e ze w s p ó ł c z e s n ą mi­
tologią ewolucji. I chociaż w b o h a t e r a c h fabuł science-fiction m o ż n a jeszcze
zobaczyć ludzi, to cały wysiłek a u t o r a skupia się na ich k o n t a k t a c h z „super­
m a n a m i " ( „ n a d l u d ź m i " ) r ó ż n e g o typu — od „wyżej rozwiniętych r a s " przy­
szłości (a niekiedy i przeszłości) do przybyszów z innych galaktyk. Idea
możliwości istnienia „wysoko r o z w i n i ę t e g o " r o z u m n e g o życia n a innych
p l a n e t a c h stała się częścią ś w i a d o m o ś c i w s p ó ł c z e s n e g o człowieka w t a k
wielkim s t o p n i u , że n a w e t p o w a ż n e r o z p r a w y n a u k o w e (i p ó ł n a u k o w e )
traktują ją jako coś z r o z u m i a ł e g o s a m o przez się. J e d n a z p o p u l a r n y c h serii
książkowych (Erich v o n Daniken, Bogowie z kosmosu) p r z e d s t a w i a przypu­
szczalne świadectwa obecności w d a w n y c h dziejach ludzkości „ p o z a z i e m ­
skich istot", czyli „ b o g ó w " , k t ó r y m przypisane zostaje n a g ł e p r z e b u d z e n i e
r o z u m u w człowieku, tak t r u d n e do wyjaśnienia na gruncie zwykłej teorii
ewolucji. Poważni u c z e n i w Związku Sowieckim zastanawiają się n a d tym,
czy zniszczenie S o d o m y i G o m o r y n a s t ą p i ł o w wyniku w y b u c h u n u k l e a r n e ­
go, czy „ p o z a z i e m s k i e " istoty j u ż p r z e d w i e k a m i o d w i e d z a ł y Z i e m i ę , czy Je­
z u s C h r y s t u s był „ k o s m o n a u t ą " i czy dziś, być m o ż e , nie s t o i m y u p r o g u
„drugiego przyjścia" r o z u m n y c h istot z p r z e s t r z e n i kosmicznej (patrz: Shelly Ostrander, Lynn Schroeder, Psychic Discoveries Behind the Iron Curtain, Bent h a m Books 1977; Wiaczesław Zajcew, Gosti iz kosmosa, Sputnik 1/1967 oraz
Chramy i kosmiczeskije korabli, Sputnik 1/1968).
Szacowni uczeni na Zachodzie tak bardzo wierzą w istnienie „pozaziem­
skich istot r o z u m n y c h " , że już od o s i e m n a s t u lat próbują nawiązać z n i m i
kontakt za p o m o c ą radioteleskopów, obecnie zaś co najmniej w sześciu miej­
scach naszej
ZIMA.1998
planety a s t r o n o m o w i e p r o w a d z ą p o s z u k i w a n i a r o z u m n y c h
131
sygnałów z k o s m o s u . Z kolei współcześni „teologowie" protestanccy i kato­
liccy, którzy przywykli podążać za nauką, dokądkolwiek by o n a prowadziła,
debatują n a d n o w y m i p r o b l e m a m i w dziedzinie „ekzotologii" („teologii prze­
strzeni kosmicznej"), dotyczącej możliwej n a t u r y „pozaziemskich r a s " (patrz:
Time z 24 kwietnia 1978 r.). Nie da się zaprzeczyć, że świat, który p o w o ł a ł do
życia fantastykę naukową, posiada n i e o d p a r t ą siłę przyciągania n a w e t dla wie­
lu uczonych m ę ż ó w naszych czasów.
Przyszłe „wyewolucjonowane" istoty w literaturze science-fiction niezmien­
nie przedstawiane są jako te, które „przerosły" ograniczenia współczesnego
człowieczeństwa, zwłaszcza granice „osobowości". Podobnie jak „Bóg" fanta­
styki naukowej, człowiek stał się do zadziwiająco bezosobowy. W książce
Arthura Clarka Koniec dzieciństwa n o w a rasa ludzka p o d o b n a jest do dzieci, lecz
z twarzami pozbawionymi oznak indywidualności; są oni już przygotowani, by
p o p r o w a d z o n o ich przez dalsze „ewolucyjne" transformacje, żeby w końco­
wym rezultacie stać się bezosobowym „ n a d r o z u m e m " . W ogóle literatura scien­
ce-fiction, w odróżnieniu od chrześcijaństwa (za to w zgodzie z niektórymi
szkołami wschodniej myśli), postrzega „ewolucyjny rozwój" oraz „ d u c h o w o ś ć "
jako wciąż wzrastającą depersonalizację.
3.
Fantaści
w i d z ą przyszłość
świata i
ludzkości jako
„projekcje"
dzisiejszych odkryć naukowych. W gruncie rzeczy j e d n a k te „projekcje" zadzi­
wiająco przypominają codzienną rzeczywistość okultystycznych i otwarcie de­
monicznych doświadczeń wielu wieków. Wśród cech, które posiadają „wysoko
rozwinięte" istoty przyszłości, znajdziemy między innymi: telepatię, umiejęt­
ność lewitowania, materializowania i dematerializowania, zmieniania widzial­
nej formy rzeczy lub stwarzania iluzorycznych scen czy istot siłą „czystej my­
śli", zdolność poruszania się z szybkością o wiele przewyższającą możliwości
współczesnej techniki, opanowywania ciał mieszkańców Ziemi; a także rozwi­
janie „duchowej" filozofii, jaka „przewyższy wszystkie religie" i obiecuje stan,
w którym „rozwinięte istoty r o z u m n e " nie będą już więcej zależne od materii.
Wszystko to są typowe chwyty i obietnice czarowników i biesów. W nowej
książce na t e m a t historii science-fiction zauważono, że „współczesnym aspek­
t e m fantastyki naukowej jest dążenie do wyjścia poza granice n o r m a l n e g o do­
świadczenia [...] za pośrednictwem wyobrażenia o s ó b i zdarzeń, które p o k o n u ­
ją granice czasu i przestrzeni w takim sensie, w jakim je z n a m y " . Scenariusze
Gwiezdnego safari czy innych historii science-fiction, z ich futurologicznymi „na­
ukowymi" wynalazkami, czyta się niekiedy jak urywki z żywotów dawnych
świętych prawosławnych, w których opisywano działanie czarowników w cza­
sach, gdy czarownictwo było jeszcze j e d n y m z głównych przejawów pogańskie132
F R O N D A - 13/14
go życia. W ogóle fantastyka n a u k o w a nie jest ani za bardzo naukowa, ani fu­
turologiczna — już prędzej cofa się o n a do „mistycznych" źródeł współczesnej
nauki, do nauki przedoświeceniowej, która jest znacznie bliższa okultyzmowi.
Ta s a m a praca na t e m a t historii science-fiction stwierdza, że „korzenie fantasty­
ki naukowej, jak i korzenie samej nauki, tkwią w magii i mitologii". Dzisiejsze
badania i eksperymenty w dziedzinie „parapsychologii" także wskazują na po­
stępujące przenikanie się nauki i okultyzmu — jest to wizja, z k t ó r ą fantastyka
naukowa znajduje się w pełnej zgodzie.
Science-fiction w Związku Sowieckim (gdzie g a t u n e k t e n jest p o p u l a r n y
tak s a m o jak na Z a c h o d z i e , choć rozwija się n i e c o inaczej) zajmuje się t y m i
s a m y m i p r o b l e m a m i , co i na Z a c h o d z i e . W ogóle t e m a t y k a „metafizyczna"
w sowieckiej fantastyce n a u k o w e j (która rozwija się p o d b a c z n y m o k i e m
c e n z o r ó w - m a t e r i a l i s t ó w ) ewoluuje p o d w p ł y w e m z a c h o d n i c h a u t o r ó w l u b
p o d b e z p o ś r e d n i m o d d z i a ł y w a n i e m h i n d u i z m u , jak w p r z y p a d k u p i s a r z a
Iwana Jefremowa. Czytelnik l i t e r a t u r y science-fiction, m ó w i ą c s ł o w a m i Grebensa, „pozostaje z całkowicie chwiejną s p o s o b n o ś c i ą krytycznej oceny róż­
nicy między n a u k ą a magią, m i ę d z y u c z o n y m a c z a r o w n i k i e m , m i ę d z y przy­
szłą realnością a fantazją".
ZIMA- 1 9 9 8
133
„Fantastyka naukowa i na Wschodzie, i na Zachodzie — twierdzi tenże au­
tor — dowodzi, podobnie jak inne aspekty współczesnej kultury, że najwyższym
stopniem h u m a n i z m u jest okultyzm" (patrz: G. V. Grebens, Ivan Efremov's Theory of Soviet Science-Fiction, Vantage Press, N e w York 1978).
4. Fantastyka naukowa, jako g a t u n e k futurologiczny, niemal z samej swo­
jej n a t u r y skłania się ku utopii; wiele powieści lub opowiadań jest w całości
wypełnionych opisem doskonałych społeczeństw przyszłości, w większości po­
zostałych zaś autorzy m ó w i ą o „ewolucji" współczesnego społeczeństwa, pro­
wadzącej je do czegoś wyższego, lub o spotkaniach z wyżej rozwiniętymi cywi­
lizacjami, które przynoszą nadzieję na rozwiązanie dzisiejszych p r o b l e m ó w
i poradzenie sobie ze wszystkimi niedostatkami ludzkości. „Doskonałe istoty"
z przestrzeni kosmicznej często posiadają zdolność „wszechwiedzy", zaś lądo­
wania statków kosmicznych na Ziemi często zapowiadają „apokaliptyczne"
zdarzenia — zazwyczaj zstąpienie życzliwych istot, które chcą kierować ludź­
mi w ich „ewolucyjnym doskonaleniu się".
Można powiedzieć, że literatura science-fiction XX w. jest w y m o w n y m zna­
kiem utraty chrześcijańskich wartości i chrześcijańskiego spojrzenia na świat;
stała się ona potężnym środkiem rozpowszechniania niechrześcijańskiej filozo­
fii oraz poglądów na życie i na historię, pozostając w gruncie rzeczy pod nieskry­
wanym lub zamaskowanym wpływem okultyzmu i wschodnich religii; w kry­
tycznym czasie kryzysów oraz stanów przejściowych ludzkości stała się o n a
główną siłą, zmuszającą do nadziei czy nawet do oczekiwania na „gości z kos­
mosu", którzy rozwiążą wszystkie problemy ludzkości i powiodą człowieka ku
n o w e m u „kosmicznemu" wiekowi w historii. I chociaż na p o z ó r literatu­
ra science-fiction nie jest religijna, lecz naukowa, to w rzeczywistości jest o n a jed­
ną z głównych form apostolstwa (w świeckiej formie) owej „nowej świadomo­
ści religijnej", która zaleje ludzkość w miarę ustępowania chrześcijaństwa.
Należy koniecznie o t y m wszystkim pamiętać, gdy przystępujemy do ana­
lizowania rzeczywistych informacji o pojawieniu się „niezidentyfikowanych
obiektów latających", stanowiących zadziwiającą o d p o w i e d ź na pseudoreligijne nadzieje, jakie nagromadziły się w człowieku ery „postchrześcijańskiej".
S p o t k a n i a z UFO i ich n a u k o w e b a d a n i a
Chociaż fantastyka w p e w i e n s p o s ó b p r z y g o t o w a ł a ludzi na pojawienie się
U F O , nie m o ż e m y oczywiście przy „ o b i e k t y w n e j " ocenie rzeczywistości t e ­
go zjawiska opierać się na l i t e r a t u r z e bądź na l u d z k i c h nadziejach i p r a g n i e ­
niach. Z a n i m więc przejdziemy d o kwestii, czym j e s t U F O n a p r a w d ę , p o 134
FRONDA13/14
w i n n i ś m y z a p o z n a ć się z faktami dotyczącymi n a t u r y i wiarygodności ba­
dań, k t ó r e były p r o w a d z o n e w tej dziedzinie. Czy rzeczywiście istnieje coś
„ t a m " , na niebie, czy też jest to wynik w y p a c z o n e g o p o s t r z e g a n i a oraz psy­
chologicznego i pseudoreligijnego dążenia, by „przyjmować p r a g n i e n i e za
realność"?
Zasługujący n a zaufanie opis f e n o m e n u U F O p r z e d s t a w i ł francuski
uczony, który m i e s z k a obecnie w Kalifornii — dr J e a n Vallee, u c h o d z ą c y za
wysokiej klasy specjalistę w dziedzinie astrofizyki i cybernetyki oraz zwią­
zany od wielu j u ż lat z n a u k o w ą analizą p r o b l e m u U F O . J e g o ś w i a d e c t w o
jest dla n a s szczególnie c e n n e r ó w n i e ż z t e g o p o w o d u , że b a d a ł on u w a ż n i e
s p o t k a n i a z U F O p o z a S t a n a m i Z j e d n o c z o n y m i , zwłaszcza we Francji,
i dzięki t e m u m o ż e nakreślić o b i e k t y w n ą m i ę d z y n a r o d o w ą m a p ę r o z p r z e ­
strzeniania się t e g o zjawiska (patrz: UFOs in Space: Anatomy oj a Phenomenon,
Balantine Books, N e w York 1 9 7 7 ) .
D o k t o r Vallee uważa, że chociaż niezidentyfikowane o b i e k t y latające
były w i d y w a n e od czasu do czasu w m i n i o n y c h wiekach, to ich „współcze­
sna h i s t o r i a " , jako m a s o w e g o zjawiska, zaczyna się b e z p o ś r e d n i o po drugiej
wojnie światowej. A m e r y k a zaczęła i n t e r e s o w a ć się n i m i po z a o b s e r w o w a ­
niu ich w 1947 r., j e d n a k w E u r o p i e j u ż wcześniej w i d z i a n o kilka razy dziw­
ne, świecące obiekty, k t ó r y m i , jak się w y d a w a ł o , k i e r o w a ł y i s t o t y r o z u m n e .
W 1946 r., zwłaszcza w lipcu, m i a ł a miejsce cała seria s p o t k a ń z n i m i
w Szwecji i innych krajach E u r o p y P ó ł n o c n e j . O b i e k t y z a u w a ż o n e p o d c z a s
tej „skandynawskiej fali" b r a n o p o c z ą t k o w o za „ m e t e o r y " , p o t e m za „rakie­
t y " (lub „ p r z e w i d z e n i a r a k i e t " ) czy „ b o m b y " , w k o ń c u zaś za „ p o w i e t r z n e
statki n o w e g o t y p u " , z d o l n e d o niezwykłych m a n e w r ó w n a niebie i n i e p o ­
zostawiające śladów na ziemi, n a w e t jeżeli p r z y p u s z c z a n o , że lądowały. Pra­
sa europejska była p e ł n a d o n i e s i e ń o tej fali d z i w n y c h obserwacji, a w Szwe­
cji m ó w i o n o o nich wszędzie; z a r e j e s t r o w a n o o k o ł o tysiąca p r z y p a d k ó w
z a o b s e r w o w a n i a n i e z n a n y c h obiektów, lecz ani razu n i e z o s t a ł a w y s u n i ę t a
h i p o t e z a o ich „ p o z a z i e m s k i m " czy „ m i ę d z y p l a n e t a r n y m " p o c h o d z e n i u .
D o k t o r Vallee uważa, że p o w o d e m owej „fali" były istniejące, lecz n i e r o z p o ­
z n a n e obiekty, a n i e jakiekolwiek wcześniejsze „ s ł u c h y o U F O " czy „oczeki­
wanie gości z k o s m o s u " . W kolejnych „falach latających t a l e r z y " d o s t r z e g a
on brak związku m i ę d z y wzrastającą p o p u l a r n o ś c i ą fantastyki n a u k o w e j
a szczytem aktywności U F O ; wcześniej „fal latających t a l e r z y " n i e o b s e r w o ­
w a n o , chociaż ogólna p a n i k a w A m e r y c e , jaka w y b u c h ł a po audycji radiowej
O r s o n a Wellsa Wojna światów ( w e d ł u g u t w o r u H e r b e r t a G e o r g e ' a Wellsa),
m i a ł a miejsce w 1938 r. D o k t o r Yallee d o c h o d z i do w n i o s k u , że „narodziny,
ZIMA-1
998
135
rozwój i r o z p r z e s t r z e n i e n i e się f e n o m e n u U F O są zjawiskiem o b i e k t y w n y m ,
nie zależącym od ś w i a d o m e g o czy n i e ś w i a d o m e g o w p ł y w u ś w i a d k ó w oraz
od ich reakcji na o b i e k t y " .
Pierwsze spotkanie, którego relacja stalą się własnością publiczną, m i a ł o
miejsce w Ameryce. Komiwojażer lecący w ł a s n y m s a m o l o t e m zauważył dzie­
sięć dyskopodobnych przedmiotów, przypominających nieco talerze i przelatu­
jących obok gór w stanie
Waszyngton.
Jego
opo­
wieść podchwyciły gazety
i tak zaczęła się „era latają­
cych talerzy". Interesujące
jest jednak, że nie była to
pierwsza tego typu obser­
wacja
w
Ameryce:
przypadków
opublikowanych
miejsce
kilka
nigdzie
nie
miało
parę
miesięcy
wcześniej. Fala U F O prze­
toczyła się także przez Wę­
gry w czerwcu 1947 r. (za­
notowano
pięćdziesiąt
informacji n a t e n t e m a t ) .
Wszystkich
i
tych
obserwacji
spotkań
nie
można
uważać jedynie za rezultat
histerii. Przypadków zaob­
serwowania U F O w 1947 r.
w Ameryce było szczegól­
nie
wiele,
zwłaszcza
w czerwcu, lipcu i sierpniu.
I chociaż niektóre gazety
zaczynały nieśmiało pisać o „międzyplanetarnych gościach", to j e d n a k uczeni
nie traktowali tych doniesień serio — przypuszczano, że są to p r o d u k t y wyso­
ko rozwiniętej ludzkiej techniki, najprawdopodobniej amerykańskiej, a być
może także rosyjskiej.
D r u g a fala — w lipcu 1948 r. — p r z e t o c z y ł a się p r z e z A m e r y k ę i F r a n ­
cję. W USA d o s z ł o do s p e k t a k u l a r n e g o n o c n e g o s p o t k a n i a , kiedy to l o t n i ­
cy pilotujący s a m o l o t D - 3 linii lotniczych E a s t e r n Airlines zauważyli sta136
FRONDA13/14
tek p o w i e t r z n y z d w o m a r z ę d a m i „ i l u m i n a t o r ó w " , p o d o b n y d o torpedy,
o t o c z o n y b ł ę k i t n y m b l a s k i e m i z o g o n e m p o m a r a ń c z o w y c h p ł o m i e n i . Sta­
tek t e n w y k o n a ł g w a ł t o w n y m a n e w r , unikając z d e r z e n i a z s a m o l o t e m ,
i z n i k n ą ł . W s i e r p n i u tegoż r o k u w Sajgonie i i n n y c h r e j o n a c h Azji P o ł u d ­
n i o w o - W s c h o d n i e j wiele razy o b s e r w o w a n o n a n i e b i e „ p o d ł u ż n e o b i e k t y
podobne do rakiet".
Rok 1949 przyniósł w i a d o m o ś c i o dziwnych dyskach i sferach w Szwe­
cji oraz o wielkiej liczbie s p o t k a ń z U F O w Ameryce, przy czym dwie obser­
wacje były u d z i a ł e m doświadczonych b a d a c z y - a s t r o n o m ó w . Lata 1 9 5 0 - 5 1
również obfitowały w t e g o typu przypadki, szczególnie w USA i w E u r o p i e ,
j e d n a k d o p i e r o w roku 1952 m i a ł a miejsce p i e r w s z a wielka m i ę d z y n a r o d o ­
wa fala U F O , k t ó r e pojawiało się zwłaszcza w S t a n a c h Zjednoczonych, we
Francji i w Afryce Północnej. W kulminacyjnym m o m e n c i e tej fali pojawiły
się d w a sensacyjne d o n i e s i e n i a o z a o b s e r w o w a n i u tajemniczych .obiektów
nad Białym D o m e m i n a d Kapitolem w W a s z y n g t o n i e (w p r z e s t r z e n i stale
kontrolowanej przez r a d a r y ) . W sierpniu fala o g a r n ę ł a D a n i ę , Szwecję, p ó ł ­
n o c n e N i e m c y i Polskę. J e d n o c z e ś n i e z Francji d o t a r ł y p i e r w s z e informacje
o „ l ą d o w a n i u " U F O i opis „ m a l e ń k i c h l u d z i k ó w " .
W 1953 r. U F O nie pojawiało się falami, z a n o t o w a n o j e d n a k p e w n ą
liczbę oddzielnych obserwacji. Najbardziej znacząca z nich m i a ł a miejsce
w mieście Bismarck w Północnej Dakocie, gdzie cztery tajemnicze obiekty
w nocy przez trzy godziny wisiały i m a n e w r o w a ł y w p o w i e t r z u n a d stacją fil­
trów; oficjalny r a p o r t o t y m z d a r z e n i u zajął kilkaset stron, łącznie z zezna­
niami wielu świadków, w t y m l o t n i k ó w i żołnierzy.
Największa międzynarodowa fala UFO, jaka w ogóle miała miejsce, prze­
toczyła się przez świat w 1954 r. Francja została dosłownie zalana doniesienia­
mi o coraz to nowych zdarzeniach — we wrześniu, październiku i listopadzie
pisano o dziesiątkach spotkań i obserwacji każdego dnia. Ta francuska fala ja­
sno ukazała ludziom poważnie zajmującym się b a d a n i e m U F O pewien pro­
blem. Jak pisze Jean Vallee: „To zjawisko osiągnęło tak wielkie rozmiary, wy­
warło tak wstrząsające wrażenie na opinii publicznej i s p o w o d o w a ł o tak
emocjonalną reakcję gazet, że apetyty uczonych zostały zgaszone na d ł u g o
przed tym, kiedy m o ż n a było zorganizować p o w a ż n e badania n a u k o w e . W re­
zultacie żaden uczony nie chciał narażać na szwank swojej reputacji, oficjalnie
zajmując się tak nacechowanym emocjonalnie f e n o m e n e m ; francuscy uczeni
zachowywali milczenie, dopóki fala nie przetoczyła się i nie z a m a r ł a " .
Francuska fala przyniosła ze sobą również typowe charakterystyki później­
szych spotkań z U F O : „lądowania" (z o p i s e m określonych okoliczności),
ZIMA
1998
137
promienie światła wysyłane przez U F O do świadków, gaśniecie silnika w p o ­
bliżu miejsca spotkania, dziwne, maleńkie istoty w „skafandrach", traumatycz­
ne przeżycia świadków i ślady pozostawione także na ciele.
Od 1954 r. na świecie z a n o t o w a n o wiele t e g o typu z d a r z e ń , z wielkimi
m i ę d z y n a r o d o w y m i falami w latach 1965, 1967 i 1 9 7 2 - 7 3 . Szczególnie licz­
ne i znaczące były s p o t k a n i a w Ameryce P o ł u d n i o w e j .
Najbardziej z n a n e b a d a n i e U F O p r z e p r o w a d z o n e przez organizacje
p a ń s t w o w e to trwające od 1951 do 1969 r. b a d a n i e n a z w a n e P r o j e k t e m Błę­
kitnej Księgi, z a k o ń c z o n e o p u b l i k o w a n i e m tzw. Raportu Condona o p r a c o w a ­
nego przez zespół uczonych, k t ó r e m u przewodniczył j e d e n z czołowych fi­
zyków U n i w e r s y t e t u C o l o r a d o .
Każdy, k t o z bliska o b s e r w o w a ł p r a c ę
K o m i t e t u C o n d o n a , m ó g ł p r z e k o n a ć się, że uczeni ci nie t r a k t o w a l i f e n o m e ­
nu U F O serio, a zajmowali się g ł ó w n i e „ o p i n i ą p u b l i c z n ą " . Pragnęli wyja­
śnić zagadkowe zjawisko tajemniczych obiektów, aby uleczyć ludzi ze stra­
chu przed n i m i . N i e k t ó r e z g r u p zajmujących się „latającymi t a l e r z a m i "
obwiniały rząd USA, że wykorzystuje te b a d a n i a jako z a s ł o n ę d y m n ą dla
ukrycia swej prawdziwej wiedzy o „rzeczywistej n a t u r z e " U F O ; wszystkie
świadectwa m ó w i ą j e d n a k o tym, że b a d a n i a te były p r z e p r o w a d z o n e b a r d z o
niedbale i nikt z uczonych nie t r a k t o w a ł ich p o w a ż n i e — zwłaszcza po tym,
jak n i e k t ó r e całkiem j u ż d z i w n e h i s t o r i e o U F O zniechęciły badaczy. Pierw­
szy dyrektor Projektu Błękitnej Księgi, k a p i t a n E d w a r d R u p p e l t przyznał, że
„gdyby siły w o j e n n o - p o w i e t r z n e p o s t a w i ł y sobie za cel zamącić i zagma­
twać sprawę, to nie mogłyby t e g o uczynić lepiej. [...] P r o b l e m s t a r a n o się
zawikłać. [...] Wszystko o c e n i a n o z przyjętego j u ż wcześniej p u n k t u widze­
nia — że U F O nie istnieje" (patrz: E d w a r d Ruppelt, Report on Unidentified
Flying Objects, N e w York 1956). R a p o r t C o n d o n a zawiera kilka stereoty­
powych „wyjaśnień" f e n o m e n u U F O ; j e d n o z nich twierdzi na przykład, że
„to niezwykłe zjawisko p o w i n n o być zaliczone do kategorii p r a w i e b e z s p o r ­
nie rzeczywistych zjawisk, k t ó r e mają miejsce t a k rzadko, że nie były, rzecz
jasna, o b s e r w o w a n e nigdy p r z e d t e m , ani p o t e m " . G ł ó w n y k o n s u l t a n t n a u ­
kowy Błękitnej Księgi w ciągu n i e m a l d w u d z i e s t u lat i s t n i e n i a projektu,
a s t r o n o m z U n i w e r s y t e t u P ó ł n o c n o - Z a c h o d n i e g o Allen H y n e k otwarcie na­
zywa to wszystko „ p s e u d o n a u k o w y m p r o j e k t e m " (patrz: Allen Hynek, The
UFO Experience: A Scientific lnąuiry, N e w York 1977).
W ciągu d w u d z i e s t u lat b a d a ń , jakiekolwiek by o n e były, n a u k o w c y pra­
cujący n a d Projektem Błękitnej Księgi zebrali informacje o p o n a d 1200
dziwnych zjawiskach niebieskich, z których co czwarte p o z o s t a w a ł o „zagad­
k o w e " n a w e t p o wykorzystaniu wszystkich d o w o l n i e naciąganych „obja138
FRONDA-13/14
ś n i e ń " . Wiele tysięcy innych p r z y p a d k ó w zebrały i zbierają n a d a l p r y w a t n e
organizacje na całym świecie, m i m o że n i e m a l wszystkie organizacje rządo­
we p o w s t r z y m u j ą się od jakiejkolwiek w z m i a n k i na ich t e m a t . W Z S R R po
raz pierwszy p o r u s z o n o publicznie tę k w e s t i ę w 1967 r., kiedy dr Feliks
Zigel z M o s k i e w s k i e g o I n s t y t u t u Lotniczego w c z a s o p i ś m i e Smiena w s p o ­
m n i a ł , że „sowieckie radary wyłapują niezidentyfikowane o b i e k t y latające
od d w u d z i e s t u lat (patrz: Feliks Zigel, NLO: czto eto takoje?, Smiena 7/1967;
oraz
tegoż
autora
Nieopoznannyje
lietajuszczije
obiekty,
Sowietskaja
żyzń
2 / 1 9 6 8 ) . W t y m czasie w ZSRR, p o d p r z e w o d n i c t w e m o r m i a ń s k i e g o a s t r o ­
n o m a W i k t o r a A m b a r c u m i a n a , odbyła się dotycząca k o s m i c z n y c h cywiliza­
cji konferencja n a u k o w a , p o d c z a s której p a d ł a z a c h ę t a do rozwiązywania
n a u k o w y c h i t e c h n i c z n y c h p r o b l e m ó w związanych z k o m u n i k a c j ą z p o d o b ­
nymi „cywilizacjami", których i s t n i e n i a nie p o d a w a n o w wątpliwość. Rok
później j e d n a k t e m a t U F O w Z S R R został zakazany. Od tej p o r y sowieccy
uczeni o swych b a d a n i a c h i h i p o t e z a c h mogli o p o w i e d z i e ć s w o i m zacho­
d n i m kolegom tylko p o d c z a s p r y w a t n y c h s p o t k a ń .
W Stanach Zjednoczonych p r o b l e m a t y k a U F O dla p r a c o w n i k ó w n a u k o ­
wych i wojskowych pozostaje n i e c o „ p o z a g r a n i c a m i n a u k i " ; w o s t a t n i c h la­
tach j e d n a k coraz więcej uczonych, zwłaszcza m ł o d y c h , zaczęło o d n o s i ć się
do tej kwestii p o w a ż n i e . Postanowili o n i wyjaśnić ów f e n o m e n oraz p o s z u ­
kać właściwej m e t o d y z b a d a n i a go. D o k t o r z y H y n e k i Vallee m ó w i ą o „ n i e ­
widzialnym college'u" uczonych, którzy o b e c n i e a k t y w n i e zajmują się p r o ­
b l e m e m U F O , chociaż większość z n i c h nie życzy sobie, by ich n a z w i s k a
były publicznie w y m i e n i a n e i kojarzone z tą t e m a t y k ą .
Istnieją oczywiście i tacy, którzy n a d a l kategorycznie zaprzeczają t y m
zjawiskom, objaśniając je jako b r a n i e rzeczywistych obiektów, aerostatów,
s a m o l o t ó w itd. za U F O , nie w s p o m i n a j ą c j u ż o szalbierstwach i psycholo­
gicznych „projekcjach". J e d e n z takich n a u k o w c ó w , Philip Klass, znajduje
u p o d o b a n i e w „ d e m a s k o w a n i u " U F O jako rzeczywistego zjawiska. J e g o ba­
dania przekonały go, że „idea c u d o w n y c h s t a t k ó w k o s m i c z n y c h z dalekich
planet jest w gruncie rzeczy czarującą bajką dla d o r o s ł y c h " (patrz: Philip
Klass, UFOs Explained, N e w York 1 9 7 4 ) . Tacy t w a r d o g ł o w i b a d a c z e częściej
j e d n a k ograniczają się do przypadków, w których mają do czynienia z rzeko­
m o a u t e n t y c z n y m m a t e r i a l n y m d o w o d e m l ą d o w a n i a U F O (tzw. „bliskie
k o n t a k t y drugiego s t o p n i a " — będzie o nich m o w a poniżej); n a w e t najbar­
dziej zagorzali o b r o ń c y i s t n i e n i a U F O m u s z ą b o w i e m przyznać, ż e takich
d o w o d ó w w przypadku najbardziej przekonywających w i a d o m o ś c i o U F O
jest b a r d z o m a ł o . Jedyne, co rzeczywiście p r z e z całe lata z m u s z a ł o u c z o n y c h
ZIMA-1
998
139
d o zajmowania się t y m p r o b l e m e m n a p o w a ż n i e , t o nie m a t e r i a l n e d o w o d y
owego f e n o m e n u , lecz fakt, że wielu szacownych i zasługujących na zaufa­
nie ludzi widziało coś nie poddającego się objaśnieniu, co w y w a r ł o na nich
n i e z a t a r t e w r a ż e n i e . D o k t o r H y n e k pisze o swoich b a d a n i a c h : „ Z a w s z e
m i a ł e m takie poczucie, że r o z m a w i a m z człowiekiem, k t ó r y opisuje r e a l n e
wydarzenie. Dla n i e g o czy dla niej nie było to j e d n o z wielu b ł a h y c h p r z e ­
żyć, było o n o żywe i w ż a d n y m s t o p n i u nie p o d o b n e do s n u , było to przeży­
cie, do którego o b s e r w a t o r zazwyczaj nie był w ogóle przygotowany, ale na­
t y c h m i a s t r o z u m i a ł , że jest to n i e p o r ó w n y w a l n e z niczym zjawisko".
Połączenie realności w r a ż e ń przy s p o t k a n i a c h z U F O (zwłaszcza w „bli­
skich k o n t a k t a c h " ) z p r a w i e z u p e ł n y m b r a k i e m d o w o d ó w p r o w a d z i d o
wniosku, że b a d a n i e U F O ze swej n a t u r y n i e j e s t b a d a n i e m zjawisk fizycz­
nych, lecz analizą relacji świadków, o c e n ą ich wiarygodności, n i e s p r z e c z n o ści itd. Już s a m o to sytuuje o w e b a d a n i a raczej w granicach psychologii. Po­
winno
to
również
wystarczyć,
by
poszukiwania „materialnych d o w o d ó w "
przekonać
nas,
że
uporczywe
t o złe podejście d o p r o b l e m u .
W tym kontekście wnioski Philipa Klassa, że „ c u d o w n e statki k o s m i c z n e "
to jedynie czarujące bajki dla d o r o s ł y c h , nie są, być m o ż e , t a k dalekie od
prawdy. Z a o b s e r w o w a n i e U F O t o j e d n o , zaś interpretacja, j a k ą l u d z i e n a d a ­
ją w ł a s n y m (lub cudzym) obserwacjom, to z u p e ł n i e coś i n n e g o : p i e r w s z e
m o ż e być w pełni realne, drugie n a t o m i a s t j e s t „czarującą bajką", m i t e m
naszych dni.
D o k t o r H y n e k b a d a ł d u ż ą liczbę s p o t k a ń z U F O i uczynił wiele, by wy­
e l i m i n o w a ć spośród nich liczne n a t u r a l n e , ludzkie p o m y ł k i . P o d k r e ś l a on,
że znaczna część obserwacji nie była u d z i a ł e m w y z n a w c ó w r ó ż n y c h kultów,
lecz ludzi chwiejnych i niesolidnych. Wiele w i a d o m o ś c i przekazanych p r z e z
t e g o typu ludzi od razu o c e n i o n o j a k o n i e zasługujące na zaufanie i n i e we­
szły o n e w ogóle do m a t e r i a ł u badawczego. Najbardziej szczegółowe i wy­
w a ż o n e relacje p o c h o d z ą j e d n a k od n o r m a l n y c h , o d p o w i e d z i a l n y c h za swo­
je
słowa ludzi,
którzy są szczerze p o r u s z e n i l u b w s t r z ą ś n i ę c i
swoim
przeżyciem i nie wiedzą, co o tym w s z y s t k i m mają sądzić. Im silniejsze p r z e ­
życie, im bliżej świadek przebywał z U F O , tym m n i e j jest s k ł o n n y o t y m
opowiadać. Kartoteka relacji o U F O to — j a k się wyraził j e d e n z g e n e r a ł ó w
a m e r y k a ń s k i e g o l o t n i c t w a — kolekcja „ n i e p r a w d o p o d o b n y c h historii, o p o ­
wiedzianych przez godnych zaufania l u d z i " . Z d r o w y r o z s ą d e k nie p o z w a l a
n a m wątpić, że za w i e l o m a tysiącami p o w a ż n y c h relacji o U F O m u s i się rze­
czywiście coś kryć.
140
F R O N D A - 13/14
Sześć kategorii spotkań z UFO
D o k t o r Hynek, badający tę s p r a w ę bardziej szczegółowo niż jakikolwiek
inny znany uczony, dla u p r o s z c z e n i a podzielił f e n o m e n y U F O na sześć ka­
tegorii. Pierwsza — „ n o c n e obiekty świecące" — o d n o s i się do zjawisk naj­
częściej o b s e r w o w a n y c h i budzących najmniejsze zdziwienie. Większość ta­
kich o b i e k t ó w ł a t w o m o ż n a r o z p o z n a ć jako ciała niebieskie, m e t e o r y t y itd.
Nie są o n e identyfikowane z U F O . Prawdziwie zagadkowe „ n o c n e obiekty
świecące" (to znaczy te, k t ó r e pozostają „niezidentyfikowane") związane są
z r o z u m n ą działalnością, nie m o g ą być j e d n a k r o z p o z n a n e jako zwyczajny
s a m o l o t i często widziane są przez wielu świadków, w t y m policjantów, pi­
l o t ó w czy d y s p o z y t o r ó w lotniczych.
Druga kategoria U F O to „dzienne dyski", k t ó r e zachowują się p o d o b n i e
jak „nocne obiekty świecące". Są to osławione „latające talerze". Prawie wszy­
stkie niezidentyfikowane obiekty tej kategorii mają kształt dysku, choć d o p u ­
szczalne są różne warianty: od bardziej okrągłych do przypominających cyga­
ro. Często wydają się o n e metaliczne i — zgodnie z relacjami świadków — są
zdolne do n i e p r a w d o p o d o b n i e szybkiego zatrzymania się i startu, a także cha­
rakteryzują się niezwykłą zwrotnością (na przykład nagła z m i a n a kierunku
lub n i e r u c h o m e zawisanie), niemożliwą do osiągnięcia przez z n a n e w naszych
czasach statki powietrzne. Istnieje wiele d o k u m e n t a l n y c h zdjęć p o d o b n y c h
dysków, lecz wszystkie o n e nie są zbyt przekonujące z p o w o d u znacznego od­
dalenia obiektów; nie wykluczone jest też h o c h s z t a p l e r s t w o . P o d o b n i e jak
i „nocne obiekty świecące", U F O należące do tej kategorii prawie zawsze p o ­
rusza się bezdźwięcznie; często widzi się je po d w a lub więcej jednocześnie.
Trzecia kategoria to przypadki „ r a d a r o w o - w i z u a l n e " . C h o d z i o lokaliza­
cję za p o m o c ą radaru, p o t w i e r d z o n ą przez obserwację b e z p o ś r e d n i ą (ponie­
waż sam sygnał radarowy m o ż e dawać wiele fałszywych w y o b r a ż e ń ) . Więk­
szość takich zdarzeń ma miejsce w nocy, najbardziej zaś spektakularne
przypadki to obserwacje d o k o n a n e jednocześnie z kilku s a m o l o t ó w (niekiedy
specjalnie podniesionych w powietrze w p o s z u k i w a n i u U F O ) z dostatecznie
bliskiej odległości. W takich wypadkach U F O zawsze m a n e w r u j e szybciej od
samolotów, niekiedy jest śledzone, ale w końcu znika, rozwinąwszy niesłycha­
ną prędkość (do 4 tysięcy mil na godzinę). Czasami, jak to bywa też w d w ó c h
omówionych wcześniej kategoriach, obiekt jakby się dzieli i przekształca
w dwa lub więcej „zjawiska". Zdarza się i tak, że obiekty te, doskonale
widoczne przez lotników w powietrzu, w ogóle nie są rejestrowane na
ZIMA- I 998
141
ekranach radarów. Spotkania tej kategorii, p o d o b n i e jak d w ó c h pierwszych,
trwają od kilku m i n u t do kilku godzin.
Wiele przypadków należących do trzech pierwszych kategorii potwierdza­
ją świadectwa dużej liczby godnych zaufania, doświadczonych i niezależnych
świadków. Niemniej, jak zauważył dr Hynek, każde z tych zdarzeń m o g ł o
zajść z p o w o d u niezwykle rzadkiego zbiegu okoliczności, a nie z p o w o d u ja­
kiegoś n o w e g o i n i e z n a n e g o dotąd f e n o m e n u . Kiedy j e d n a k gromadzi się
m n ó s t w o dobrze u d o k u m e n t o w a n y c h relacji, zgadzających się ze sobą, praw­
d o p o d o b i e ń s t w o tego, że są o n e jedynie b ł ę d n ą identyfikacją naturalnych
obiektów, maleje niemal do zera. Jest to powód, dla którego p o w a ż n i n a u k o w ­
cy zajmujący się p r o b l e m U F O skupili obecnie swoją uwagę na zbieraniu d o ­
brze u d o k u m e n t o w a n y c h świadectw. Analiza p o r ó w n a w c z a wielu wiarygod­
nych relacji zaczyna j u ż ukazywać precyzyjne m o d e l e aktywności U F O .
Emocjonalna reakcja o s ó b , których k o n t a k t y z U F O m o ż n a zaliczyć do
opisanych wyżej trzech kategorii, to jedynie k o n s t e r n a c j a i n i e z r o z u m i e n i e :
zobaczyli oni coś p r a w d z i w i e n i e w y t ł u m a c z a l n e g o i o d t ą d męczy ich p r a ­
gnienie, by ujrzeć to coś „ c h o ć o d r o b i n ę bliżej". J e d y n i e w nielicznych przy­
padkach — najczęściej u lotników, którzy p r ó b o w a l i śledzić U F O — poja­
wiał się strach przy s p o t k a n i u z o b i e k t e m , który, jak w y n i k a ł o to z p o z o r u ,
kierowany był przez istoty r o z u m n e , a s w o i m i t e c h n i c z n y m i m o ż l i w o ś c i a m i
wyprzedzał dalece n a s z ą w s p ó ł c z e s n ą t e c h n i k ę . Tymczasem w p r z y p a d k u
„bliskich k o n t a k t ó w " ludzie przeżywają głębsze e m o c j e i decydująca staje
się „psychiczna" s t r o n a f e n o m e n u .
„Bliskie s p o t k a n i a p i e r w s z e g o s t o p n i a " (BS-1) to obserwacje świecą­
cych o b i e k t ó w z niedużej odległości (około 5 0 0 s t ó p l u b m n i e j ) , przy czym
światło często jest b a r d z o j a s k r a w e i wywołuje l u m i n e s c e n c j e znajdującej
się p o d n i m ziemi. Gdy o p i s y w a n o kształt o b i e k t u , p o r ó w n y w a n o go zwykle
do owalu, niekiedy z k o p u ł ą na górze. O g n i e z kolei często bywają określa­
ne jako wirujące, zwykle przeciwnie do r u c h u w s k a z ó w e k zegara. N i e r z a d ­
ko obiekty zawisają n i s k o n a d ziemią, b e z s z e l e s t n i e l u b z n i e w i e l k i m szu­
m e m , czasami przesuwają się t u ż n a d s a m ą ziemią, pokonując z n a c z n e
odległości, znikają n a t o m i a s t zazwyczaj z n i e p r a w d o p o d o b n ą prędkością,
nie wydając przy t y m najmniejszego dźwięku i — j e s t to n i e m a l r e g u ł a —
u n o s z ą się p i o n o w o w górę. Relacji o t e g o typu „bliskich s p o t k a n i a c h " ,
których świadkami było j e d n o c z e ś n i e kilka o s ó b , jest dosyć wiele. We
wszystkich
świetnie
udokumentowanych przypadkach
relacje ś w i a d k ó w
zgadzają się, jak gdyby c h o d z i ł o o rzeczywistą obserwację t e g o s a m e g o
obiektu (lub o b i e k t ó w i d e n t y c z n y c h ) . J e s t p r a w i d ł o w o ś c i ą , że wszystkie ta142
FRONDA-13/14
kie k o n t a k t y m i a ł y miejsce n o c ą w b a r d z o o d d a l o n y c h od siebie miejscach,
a każde zdarzenie m i a ł o po kilku ś w i a d k ó w (w p r z y p a d k a c h b a d a n y c h p r z e z
dra H y n k a ś r e d n i o t r z e c h l u b c z t e r e c h ) .
„Bliskie spotkania pierwszego s t o p n i a " zawsze są wstrząsające i często
przypominają koszmar, nigdy j e d n a k nie zostawiają po sobie żadnych widocz­
nych śladów; świadkowie są zazwyczaj tak wstrząśnięci tym, co zobaczyli, że
zapominają zrobić zdjęcia, n a w e t jeśli mają p o d ręką aparat. Typowe wrażenie,
jakie wywołuje na świadku takie spotkanie, zostało opisane przez j e d n ą
z osób, która zobaczyła U F O w 1955 r.: „Uwierzcie mi, że jeśli ktokolwiek zo­
baczy taki obiekt tak blisko chociażby przez j e d n ą m i n u t ę , to wryje się to mu
w pamięć aż do śmierci". O w e zetknięcia są tak niezwykłe, że często nikt nie
wierzy w opowiadania świadków — jest to powód, dla k t ó r e g o wielu m ó w i
o tym w sekrecie, po upływie całych lat, lub w ogóle milczy. Takie zdarzenia
w większym s t o p n i u są rzeczywiste dla tych, którzy je przeżyli — dla wszyst­
kich pozostałych są o n e całkowicie n i e p r a w d o p o d o b n e .
Typowy „bliski k o n t a k t p i e r w s z e g o s t o p n i a " przeżyli w 1966 r. dwaj p o ­
mocnicy szeryfa z Portage County, w s t a n i e O h i o . S z e s n a s t e g o k w i e t n i a
około 5°" r a n o , gdy zatrzymali się o b o k s a m o c h o d u z a p a r k o w a n e g o na p o ­
boczu drogi, ujrzeli w p o w i e t r z u obiekt „wielki jak d o m " , k t ó r y opuścił się
na wysokość w i e r z c h o ł k ó w drzew. P o t e m przybliżał się do ludzi, świecąc co­
raz silniej i w m i a r ę zbliżania się oświetlał wszystko w o k ó ł j a s k r a w y m świa­
t ł e m , aż w k o ń c u zawisł n a d n i m i z cichym b r z ę c z e n i e m . N a s t ę p n i e o b i e k t
zaczął się oddalać, o n i zaś podążali za n i m jeszcze przez o k o ł o 70 mil do gra­
nicy s t a n u Pensylwania z szybkością 105 mil na g o d z i n ę . D w ó c h innych p o ­
licjantów r ó w n i e ż wyraźnie w i d z i a ł o ów obiekt, kiedy p o d n i ó s ł się on wy­
żej, a później wzbił się nagle w górę i zniknął. Wszystko działo się o świcie.
Ż ą d a n i e Kongresu z m u s i ł o r e a l i z a t o r ó w Projektu Błękitnej Księgi do zbada­
nia t e g o przypadku; „wyjaśniono" go jako „ z a o b s e r w o w a n i e p l a n e t y We­
n u s " , zaś oficerowie, którzy p o w i a d o m i l i o zajściu, stali się ofiarami n a p a ­
ści i d r w i n ze s t r o n y p r a s y — w rezultacie d o p r o w a d z i ł o to do rozbicia
rodziny j e d n e g o z nich, jego z d r o w i e z o s t a ł o n a d s z a r p n i ę t e , a kariera z ł a m a ­
na. O s o b i s t e tragedie, p o d o b n e do tej, stały się w ś r ó d ludzi, którzy mieli
„bliskie k o n t a k t y pierwszego s t o p n i a " , t a k c z ę s t o s p o t y k a n e , że n a l e ż a ł o b y
je włączyć do „typowych c h a r a k t e r y s t y k " o w e g o f e n o m e n u .
„Bliskie s p o t k a n i a d r u g i e g o s t o p n i a "
(BS-2) w istocie p r z y p o m i n a j ą
BS-1, różnią się j e d n a k tym, że pozostawiają po sobie n i e k i e d y uderzające
fizyczne i (lub) psychiczne ślady swej obecności. Do takich ś l a d ó w należą:
znaki n a ziemi, s p a l o n e lub n a d p a l o n e d r z e w a oraz i n n a r o ś l i n n o ś ć , w p ł y w
ZIMA- 1 998
143
na urządzenia elektryczne wywołujący z a k ł ó c e n i a czy powodujący gaśniecie
silników s a m o c h o d o w y c h , niepokój u zwierząt przejawiający się w n i e n o r ­
m a l n y m z a c h o w a n i u , a także oddziaływanie na ludzi r o z p o z n a w a l n e w for­
m i e czasowego paraliżu l u b o n i e m i e n i a , żaru, d u s z n o ś c i i innych nieprzy­
j e m n y c h uczuć, czasowej u t r a t y ciężaru (prowadzącej n i e k i e d y do lewitacji),
nagłego u w o l n i e n i a się od cierpień i bólów, pojawienie się r ó ż n o r o d n y c h
psychicznych i fizycznych następstw, na przykład niezwykłych ś l a d ó w na
ciele. Spotkania z U F O t e g o rodzaju dają największe możliwości b a d a n i o m
n a u k o w y m , gdyż poza relacjami świadków istnieją d o w o d y rzeczowe, k t ó r e
m o ż n a zbadać. W rzeczywistości j e d n a k takich b a d a ń p r z e p r o w a d z o n o bar­
d z o m a ł o , p o części dlatego, ż e s a m e d o w o d y były niewystarczające l u b
w dużej m i e r z e — s u b i e k t y w n e . O p r a c o w a n o katalog, w k t ó r y m na d w u d z i ­
estu czterech s t r o n a c h z e s t a w i o n o o s i e m s e t t e g o typu przypadków. Ani ra­
zu j e d n a k nie o d n a l e z i o n o c h o ć b y j e d n e j prawdziwej „części" U F O , p o z o s t a ­
w i o n e zaś na ziemi znaki okazały się t a k s a m o z a g a d k o w e jak tajemnicze
obiekty. Najczęściej ślady po l ą d o w a n i u (kiedy U F O znajdowało się na zie­
m i lub u n o s i ł o się b e z p o ś r e d n i o n a d t y m miejscem) t o wypalone, w y s u s z o ­
ne lub w g ł ę b i o n e działki w formie obrączki o średnicy 2 0 - 3 0 s t ó p i g r u b o ­
ści 1-3 s t ó p . O w e „obrączki" nie znikały przez wiele tygodni i miesięcy, a są
n a w e t u d o k u m e n t o w a n e przypadki, że przez r o k lub d w a lata ziemia we­
w n ą t r z obrączki p o z o s t a w a ł a jałowa. C h e m i c z n e analizy p o b r a n y c h p r ó b e k
g r u n t u z tych miejsc nie pozwalają na w y s n u c i e jakichkolwiek w n i o s k ó w
o n a t u r z e owego zjawiska.
„Bliskie s p o t k a n i a d r u g i e g o s t o p n i a " przytrafiają się l u d z i o m , którzy
znajdują się w n o c y na o p u s t o s z a ł y c h odcinkach dróg. W wielu p o d o b n y c h
przypadkach świecący o b i e k t ląduje n i e o p o d a l w p o l u l u b na d r o d z e p r z e d
s a m o c h o d e m o s o b o w y m l u b ciężarówką;
silnik i reflektory s a m o c h o d u
przestają działać, a siedzący w środku ludzie z p r z e r a ż e n i e m p a t r z ą na U F O ,
dopóki nie zniknie — najczęściej czyni to, podrywając się w górę n i e s p o ­
dziewanie i bezdźwięcznie; p o t e m silnik s a m o c h o d u z n ó w zaczyna praco­
wać, niekiedy zapala się s a m o c z y n n i e .
Najstraszniejsze j e d n a k k o n t a k t y z U F O to — z g o d n i e z relacjami —
„bliskie s p o t k a n i a trzeciego s t o p n i a " (BS-3), a zwłaszcza s p o t k a n i a z „isto­
tami o ż y w i o n y m i " ( „ p a s a ż e r a m i " l u b „ h u m a n o i d a m i " ) . P i e r w s z a reakcja
większości ludzi, którzy słyszą o p o d o b n y c h zdarzeniach, to wizja „ m a l e ń ­
kich zielonych l u d z i k ó w " , a n a s t ę p n i e lekceważące m a c h n i ę c i e ręką i u z n a ­
nie całego zajścia za o s z u s t w o l u b halucynację. J e d n a k ż e s u k c e s n i e d a w n o
n a k r ę c o n e g o w USA filmu, k t ó r y nosi taki
144
s a m tytuł, jak o p i s y w a n a
FRONDA13/14
wcześniej
taktów
kategoria
kon­
z UFO —
Bliskie
trzeciego
stopnia
spotkania
(konsultantem naukowym
był
dr H y n e k ) ,
badania
a także
przeprowadzone
przez n a u k o w c ó w w Insty­
tucie Gallupa z
1974 r.,
wskazujące, że 5 p r o c e n t
tych,
którzy
słyszeli
o U F O , wierzy w ich rze­
czywiste istnienie, zaś 46
p r o c e n t wszystkich ankie­
towanych
zumne
wierzy
życie
na
w
ro­
innych
p l a n e t a c h (J. A. Hynek, J.
Vallee, The Edge of Reality,
Chicago 1975) — w s z y s t k o
to świadczy o coraz szyb­
ciej wzrastającej g o t o w o ś ­
ci w s p ó ł c z e s n e g o człowie­
ka, by uznać ideę realnych
kontaktów z „nieludzkim
r o z u m e m " . Fantastyka na­
ukowa
urodziła
obrazy,
„ewolucja" stworzyła filozofię, a t e c h n o l o g i a „wieku k o s m i c z n e g o " zabez­
pieczyła możliwość takich k o n t a k t ó w .
Jest to porażające, ale t e g o typu k o n t a k t y m i a ł y j u ż w i d o c z n i e miejsce
w rzeczywistości w naszych czasach, jak potwierdzają to relacje wielu god­
nych zaufania świadków. To z kolei oznacza, że p i e r w s z o r z ę d n e g o znaczenia
nabiera interpretacja — wyjaśnienie, jakie p o w i n n o być p r z y p i s a n e t y m wy­
d a r z e n i o m . Czy stoi za n i m i rzeczywisty k o n t a k t z „gośćmi z k o s m o s u " , czy
też jest t o w y m u s z o n e przez „ d u c h a c z a s ó w " objaśnienie k o n t a k t ó w z u p e ł ­
nie i n n e g o rodzaju? Jak zobaczymy poniżej, w s p ó ł c z e ś n i n a u k o w c y badają­
cy p r o b l e m U F O r ó w n i e ż postawili to pytanie.
D o k t o r H y n e k przyznaje się, że najchętniej zanegowałby s a m ą możli­
wość spotkań BS-3: „Otwarcie mówiąc, byłbym b a r d z o zadowolony, gdyby
dało się obejść t e n p r o b l e m milczeniem. I zrobiłbym to, gdybym nie n a r u s z a ł
ZIMA
1998
145
tym s a m y m naukowej zasady s u m i e n n o ś c i " . J e d n a k ż e dąży o n d o zachowa­
n i a naukowej obiektywności i uznaje za n i e m o ż l i w e z i g n o r o w a n i e d o b r z e
u d o k u m e n t o w a n y c h przypadków t e g o d z i w n e g o f e n o m e n u , p o ś w i a d c z o n y c h
przez wiarygodnych świadków. D o k t o r H y n e k w s p ó l n i e z d r e m Vallee skata­
logował p r a w i e 1 2 5 0 „bliskich s p o t k a ń " . W 7 5 0 z n i c h jest m o w a o lądowa­
n i u statków, a w p o n a d 3 0 0 — o „ h u m a n o i d a c h " znajdujących się w środku
lub w pobliżu statku, przy czym o k o ł o 100 o s t a t n i c h to przypadki potwier­
d z o n e przez wielu naocznych świadków.
O t o jeden z takich przypadków spotkania z „ h u m a n o i d a m i " , który miał
miejsce w 1961 r. na terytorium jednego z północnych, równinnych s t a n ó w
USA. Czworo myśliwych wracało p ó ź n o do d o m u , gdy jeden z nich dostrzegł
nagle płomienisty obiekt spadający w dół. Wydało mu się, że to samolot, który
uległ awarii i upadł na drogę, pół mili od nich. Kiedy znaleźli się na miejscu
„awarii", wszyscy czterej zobaczyli obiekt w kształcie p o d ł u ż n e g o cylindra,
który wbił się pod kątem prostym w ziemię na polu, zaś wokół niego stały czte­
ry postacie przypominające ludzi (dzieliła ich odległość około 160 m e t r ó w ) . Po­
świecili reflektorami na jedną z figur, która miała około 130 centymetrów wy­
sokości i ubrana była w coś w rodzaju białego kombinezonu; figura dała znak,
by nie podchodzili. Długo nie zwlekając, myśliwi (wciąż myśleli, że to awaria sa­
molotu) pojechali na poszukiwanie policji. Kiedy wrócili, zobaczyli tylko kilka
słabych czerwonych ogników, podobnych do świateł samochodu. Razem z po­
licjantem wjechali na pole i podążyli za ognikami, lecz nagle spostrzegli, że
ognie znikły absolutnie bez śladu. Kiedy zdenerwowany policjant odjechał, my­
śliwi znów zobaczyli „cylinder", który z czerwonawym połyskiem opuszczał się
z nieba. Kiedy obiekt wylądował, natychmiast obok niego pojawiły się dwie fi­
gury i wtedy rozległ się wystrzał (żaden z myśliwych nie przyznaje się, że to on
wystrzelił). Jedna z postaci, „ r a n n a " w ramię (dało się słyszeć głuche uderze­
nie), odwróciła się i padła na kolana. Myśliwi w panice rzucili się do samocho­
du i uciekli, po drodze postanowili nie opowiadać n i k o m u o całym zdarzeniu.
Powrócili do d o m ó w z dziwnym wrażeniem, jakby w ciągu nocy zagubili jakiś
odcinek czasu. Następnego dnia jednego z tych ludzi odwiedziło w pracy kilku
elegancko ubranych mężczyzn, wyglądających na „oficjalnych przedstawicieli".
Zadawali mu pytania na temat wypadku (nie w s p o m n i a ł o wystrzale), p o t e m
odwieźli go swoim s a m o c h o d e m do d o m u , gdzie oglądali jego odzież i obuwie,
a następnie odjechali, poprosiwszy przedtem, by n i k o m u nie w s p o m i n a ł o zda­
rzeniu. Myśliwy przypuszczał, że byli to przedstawiciele wojskowych sił powie­
trznych USA, którzy starali się ukryć jakiś n o w y „tajny wynalazek", j e d n a k lu­
dzie ci nic o sobie nie mówili, ani nie pojawili się nigdy więcej. Cala czwórka
146
FRONDA-13/14
była tak przerażona swoimi przygodami, że dopiero po sześciu latach jeden
z nich opowiedział o wszystkim agentowi skarbowemu.
G ł ó w n e wydarzenia w tej historii są t y p o w e dla „bliskich s p o t k a ń trze­
ciego s t o p n i a " . N i e c o i n n e były okoliczności s ł y n n e g o „ l ą d o w a n i a " w Kel­
ly — m a l e ń k i m m i a s t e c z k u w pobliżu Hopkinsville, w s t a n i e Kentucky.
Z d a r z e n i e to było szczegółowo b a d a n e przez policję, wojskowe siły p o w i e ­
t r z n e i niezależnych badaczy. W i e c z o r e m i n o c ą 21 sierpnia 1955 r. s i e d m i o ­
ro dorosłych i c z w o r o dzieci z p e w n e g o farmerskiego g o s p o d a r s t w a spot­
k a ł o „ h u m a n o i d y " . C a ł e zajście t r w a ł o d o s y ć d ł u g o ; r o z p o c z ę ł o się
0 godzinie 7 0 0 , kiedy chłopiec, syn farmera, zobaczył, jak latający o b i e k t wy­
lądował n a tyłach d o m u . N i k t m u nie uwierzył, lecz p o godzinie wszyscy zo­
baczyli, że w k i e r u n k u d o m u m a s z e r u j e „ m a l e ń k i człowieczek", rozsiewają­
cy „dziwny blask", z p o d n i e s i o n y m i do góry r ę k o m a . D w ó c h m ę ż c z y z n
zaczęło strzelać do owej istoty, kiedy znajdowała się o n a o k o ł o 5 m e t r ó w od
d o m u ; ta przewróciła się na z i e m i ę i znikła w c i e m n o ś c i a c h . W k r ó t c e p o t e m
druga taka i s t o t a p o k a z a ł a się w o k n i e ; z n ó w zaczęto strzelać do niej, a o n a
znikła. Mężczyźni wyszli na z e w n ą t r z i zaczęli strzelać do jeszcze jednej
istoty, której ręka z a k o ń c z o n a była czymś w rodzaju s z p o n ó w . Zobaczyli ją
na d a c h u . I n n a i s t o t a u p a d ł a na ziemię, kiedy trafiła w n i ą kula. Mężczyźni
widzieli i ostrzelali jeszcze kilka istot (być m o ż e j e d n a k były to wciąż te sa­
me istoty), lecz w p e w n y m m o m e n c i e dostrzegli, że kule odbijają się od nich
1 nie wyrządzają im krzywdy; sądząc po d ź w i ę k u było to p o d o b n e do strze­
lania w wiadro. Po wystrzeleniu bez jakichkolwiek s k u t k ó w czterech paczek
nabojów wszyscy znajdujący się w d o m u — j e d e n a ś c i e o s ó b — ś m i e r t e l n i e
przerażeni,
wskoczyli do s a m o c h o d u
i popędzili na k o m i s a r i a t policji
w Hopkinsville. Policja przybyła na farmę po p ó ł n o c y i d o k ł a d n i e p r z e s z u ­
kała całe g o s p o d a r s t w o . Z n a l a z ł a wiele niezwyczajnych śladów, w t y m kilka
dziwnych m e t e o r ó w , k t ó r e spadły n a farmę, j e d n a k n i e o d n a l e z i o n o żadnej
„istoty". W k r ó t c e po odjeździe policji i s t o t y pojawiły się p o n o w n i e , b u d z ą c
jeszcze większe p r z e r a ż e n i e m i e s z k a ń c ó w farmy.
W t y m przypadku „ h u m a n o i d y " , z g o d n i e z o p i s e m , mierzyły od 100 do
120 centymetrów, posiadały o g r o m n e d ł o n i e i oczy (bez źrenic i p o w i e k ) ,
d u ż e spiczaste uszy, a ich d ł u g i e ręce zwisały aż do ziemi. Z jednej s t r o n y
wydawało się jakby byli bez ubrania, z drugiej j e d n a k — jakby posiadali
„pancerz z n i k l u " . Podkradali się do d o m u zawsze od z a c i e m n i o n e j strony,
n a t o m i a s t nie podchodzili, kiedy n a z e w n ą t r z było w ł ą c z o n e ś w i a t ł o .
D o k t o r H y n e k wyznacza s u b t e l n ą granicę m i ę d z y „bliskimi s p o t k a n i a m i
trzeciego s t o p n i a " a p r z y p a d k a m i „ k o n t a k t e r ó w " .
Z I M A 1 9 9 8
„Kontakterzy"
stale
147
spotykają się z ufoludkami, często przekazują w ich i m i e n i u pseudoreligijne
przesiania o „wysoko rozwiniętych" istotach na innych planetach, k t ó r e przy­
gotowują się, by przynieść „pokój na Z i e m i ę " . O s o b y te często związane są
z religijnymi k u l t a m i U F O . C a ł k i e m inaczej p r z e d s t a w i a się sprawa BS-3,
które przypominają inne „bliskie spotkania"; ich u c z e s t n i k a m i są ludzie
podobnej profesji i jednakowej wiarygodności, na których spada to w s p o s ó b
równie nieoczekiwany, przy czym wstrząs wywołany w i d o k i e m czegoś tak
n i e p r a w d o p o d o b n e g o jest u wszystkich j e d n a k o w o głęboki. Opowiadają, że
ufonauci, których widzieli, zbierali próbki g r u n t u i kamieni, wydawali się za­
interesowani ludzkimi b u d o w l a m i i ś r o d k a m i komunikacji l u b naprawiali
swój statek. Z g o d n i e z większością o p i s ó w „ h u m a n o i d y " posiadają d u ż e gło­
wy i nieludzkie cechy twarzy (oczy mają o g r o m n e i szeroko r o z s t a w i o n e lub
nie mają ich wcale, nosy m a l e ń k i e lub ich brak, z a m i a s t u s t — szpara), nóż­
ki jak patyki, brakuje im szyi; niektórzy są w z r o s t u d o r o s ł e g o człowieka, in­
ni, jak w Kelly, mają około m e t r a wysokości. N i e d a w n o z a k o ń c z o n o kolejny
spis relacji, w k t ó r y m o p i s a n o o k o ł o tysiąca p r z y p a d k ó w BS-3.
Istnieje też wiele świadectw, d a n y c h przez ludzi p o w a ż n y c h i ze w s z e c h
m i a r godnych zaufania, o tym, że zostali „ p o r w a n i " p r z e z U F O i p o d d a w a n o
ich „ t e s t o m " . Prawie wszystkie takie s p r a w o z d a n i a (jeśli nie liczyć „kontakt e r ó w " ) przekazane zostały w s t a n i e głębokiej hipnozy; przeżycie j e s t tak
bardzo t r a u m a t y c z n e dla świadków, że ich ś w i a d o m o ś ć nie rejestruje wyda­
rzeń i d o p i e r o po j a k i m ś czasie zgłaszają się o n i na s e a n s e hipnozy, żeby
o t r z y m a ć wyjaśnienie zagadkowych „ d z i u r w czasie" związanych z ich „bli­
skimi k o n t a k t a m i " , z których pamiętają tylko początek.
J e d e n z najbardziej znanych p r z y p a d k ó w „ p o r w a n i a " m i a ł miejsce o k o ł o
północy 19 września 1961 r. niedaleko Whitefield, w stanie N e w H a m p s h i r e .
Na t e n t e m a t p o w s t a ł a n a w e t książka J o h n a Fullera pt. Przerwana podróż, dru­
kowana w skróconej wersji w czasopiśmie Look. Tej nocy Barney i Betty Hill
wracali z urlopu; niespodziewanie ujrzeli zniżający się pojazd U F O , k t ó r y wy­
lądował n a d r o d z e p r o s t o p r z e d ich s a m o c h o d e m . P o d e s z ł o d o n i c h kilka
„ h u m a n o i d ó w " — i to jest wszystko, co zapamiętali. D w i e godziny później
ocknęli się na tej samej drodze, tyle że 35 mil dalej. Ta amnezja trwożyła ich,
p o w o d o w a ł a fizyczne i n e r w o w e dolegliwości, p o s t a n o w i l i więc w k o ń c u za­
sięgnąć porady u psychiatry. Podczas h i p n o z y oboje, niezależnie od siebie,
opowiedzieli, co stało się w „ u t r a c o n y m czasie". Oboje twierdzili, że w z i ę t o
ich na pokład „ s t a t k u " i p r z e p r o w a d z o n o na nich fizyczne badania, m i ę d z y
innymi wzięto do analizy kawałki skóry i paznokci. P u s z c z o n o ich, jak się d o ­
myślili zahipnotyzowani, p o n i e w a ż myślano, że nie b ę d ą p a m i ę t a ć tego, co
148
FRONDA-13/14
widzieli. Opowiadając swoje przeżycia, p a ń s t w o Hill reagowali w s p o s ó b tak
emocjonalny, jakby od n o w a przeżywali cale zdarzenie.
Podobny przypadek miai miejsce o godzinie 3 3 0 w nocy 3 g r u d n i a 1967 r.
w Ashland, w stanie Nebraska. Tamtejszy policjant zobaczył na d r o d z e obiekt
z szeregiem przyćmionych świateł. Kiedy zbliżył się do niego, pojazd p o d n i ó s ł
się w powietrze. Policjant złożył s w o i m p r z e ł o ż o n y m raport o „latającym ta­
lerzu" i poszedł do d o m u z silnym b ó l e m głowy, brzęczeniem w uszach i czer­
w o n ą blizną, która pojawiła mu się p o d p r a w y m u c h e m . Później okazało się,
że w nocy stracono z n i m na jakiś czas łączność, a on nie u m i a ł powiedzieć,
co w tym czasie robił. W czasie h i p n o z y wyznał, że podążył za U F O , k t ó r e
p o n o w n i e wylądowało. Ufonauci oślepili go jaskrawym światłem, a n a s t ę p n i e
zabrali na pokład swojego „statku", gdzie widział pulpity kierownicze i urzą­
dzenia przypominające k o m p u t e r y (coś p o d o b n e g o zaobserwował też francu­
ski inżynier, którego „ p o r w a n o " na 18 d n i ) . „ H u m a n o i d y " , u b r a n e w kombi­
nezony z e m b l e m a t e m
skrzydlatego węża,
powiedziały policjantowi,
że
przybyły z sąsiedniej galaktyki, posiadają swoje bazy na t e r y t o r i u m USA i p o ­
ruszają się za p o m o c ą „ o d w r ó c o n e g o m a g n e t y z m u " ; czasami kontaktują się
z Ziemianami, gdyż „chcą zaintrygować ludzi". Ufonauci wypuścili policjanta,
ZIMA-1 998
149
przykazawszy m u , by nie m ó w i ł n i k o m u , co zdarzyło się tej nocy 0- Vallee, The
Invisible College, N e w York 1975).
Na pierwszy r z u t oka opowieści takie wydają się n i e p r a w d o p o d o b n e ,
niczym jakieś s t r a s z n e halucynacje albo p ł o d y c h o r e g o u m y s ł u . J e s t ich jed­
nak obecnie zbyt wiele, aby m o ż n a było je zlekceważyć. Jeśli byłyby to spo­
tkania ze
zwyczajnymi,
ziemskimi
statkami
powietrznymi,
wieści
nie
brzmiałyby szczególnie zadziwiająco. Poza t y m sami psychiatrzy p o d k r e ś l a ­
ją, że rezultaty głębokiej h i p n o z y są dosyć w i a r y g o d n e ; s a m z a h i p n o t y z o w a ­
n y często nie m o ż e o d r ó ż n i ć p r a w d z i w y c h faktów o d „ w m ó w i e ń " wpojo­
nych m u d o m ó z g u bądź przez h i p n o t y z e r a , bądź p r z e z k o g o ś p o d c z a s
w s p o m n i a n e g o „bliskiego s p o t k a n i a " . J e d n a k jeśli n a w e t przeżycia te nie są
w pełni „ r e a l n e " (jako o b i e k t y w n e zjawiska w czasie i p r z e s t r z e n i ) , to s a m
fakt, że tyle ich „ w m ó w i o n o " tak dużej liczbie o s ó b w o s t a t n i c h latach, m u ­
si dawać do myślenia. Bez w ą t p i e n i a r ó w n i e ż za p r z y p a d k a m i „ p o r w a ń " coś
m u s i się skrywać. Od n i e d a w n a badacze U F O zaczęli szukać i n n e g o wyja­
śnienia tych zjawisk.
P o d o b n e wydarzenia, a zwłaszcza „bliskie k o n t a k t y " z lat 70., z n a c z ą c o
wiążą się z „ p a r a n o r m a l n y m i " oraz okultystycznymi f e n o m e n a m i . Bezpośre­
d n i o p r z e d s p o t k a n i e m z U F O ludzie mają albo d z i w n e sny, albo słyszą s t u k
z a d r z w i a m i , z a k t ó r y m i nie m a nikogo, albo p r z y c h o d z ą d o nich dziwni
przybysze (już po s p o t k a n i u z U F O ) ; n i e k t ó r z y ś w i a d k o w i e o t r z y m u j ą od
u f o n a u t ó w telepatyczne w i a d o m o ś c i . Teraz U F O materializuje i d e m a t e r i a ­
lizuje się, z a m i a s t przylatywać i odlatywać z o g r o m n ą prędkością; niekiedy
mają miejsce „ c u d o w n e u z d r o w i e n i a " w ich pobliżu l u b w p r o m i e n i a c h ich
światła. J e d n a k ż e „bliskie s p o t k a n i a " są r ó w n i e ż b r z e m i e n n e w l e u k e m i ę
i c h o r o b ę p o p r o m i e n n ą ; często u ś w i a d k ó w występują tragiczne z a b u r z e n i a
psychiczne: rozpad osobowości, s z a l e ń s t w o , s a m o b ó j s t w a (J. A. Keel, UFOs:
Operation Trojan Horse, N e w York 1 9 7 0 ) .
W z r o s t znaczenia „ k o m p o n e n t u p s y c h i c z n e g o " z m u s i ł badaczy, b y szu­
kać analogii m i ę d z y obserwacjami U F O a f e n o m e n a m i okultystycznymi
i p r ó b o w a ć odnaleźć klucz do z r o z u m i e n i a U F O w s k u t k a c h psychicznych,
jakie wywołują takie spotkania. Wielu uczonych zwraca u w a g ę na p o d o b i e ń ­
s t w o f e n o m e n u U F O d o d z i e w i ę t n a s t o w i e c z n e g o spirytyzmu, k t ó r y rów­
nież łączył zjawiska psychiczne z d z i w n y m i efektami fizycznymi, lecz p o s ł u ­
giwał się o wiele prymitywniejszą „ t e c h n o l o g i ą " . W latach 70. s t o p n i o w o
zaczęła zanikać p r z e p a ś ć m i ę d z y „ n o r m a l n y m i " f e n o m e n a m i U F O z p r z e ­
szłości a kultami U F O , co m o ż n a u z n a ć za s k u t e k rosnącej p o d a t n o ś c i ludzi
t e g o dziesięciolecia na praktyki okultystyczne.
150
F R O N D A - 13/14
Wyjaśnienie f e n o m e n u UFO
D o k t o r Vallee w swojej ostatniej książce The Invisible College o p o w i a d a , co na
t e m a t U F O sądzą wybitni badacze i naukowcy. J e s t on zdania, że „ n i e m a l już
przybliżyliśmy się" do z r o z u m i e n i a tego zjawiska. Z w r a c a uwagę, że idea
„pozaziemskiego r o z u m n e g o życia" stalą się w o s t a t n i c h latach zadziwiają­
co m o d n a , z a r ó w n o w ś r ó d uczonych, jak i wróżek, i jest to r e z u l t a t „wiel­
kiego p r a g n i e n i a k o n t a k t u z wyższymi formami r o z u m u , k t ó r e m o g ą wska­
zać d r o g ę naszej nieszczęśliwej, z m ę c z o n e j , ciężko chorej p l a n e c i e " . Co
charakterystyczne, widzi on, że myśl o gościach z k o s m o s u stała się „wiel­
k i m m i t e m " lub też „ c u d o w n ą n i e p r a w d ą naszych c z a s ó w " . „ D l a wielkiej
liczby ludzi oczekiwanie gości z k o s m o s u s t a ł o się niezwyczajnie w a ż n e " —
podkreśla dr Vallee.
Niemniej uważa on wiarę w t e n m i t za zbyt n a i w n ą : „To wyjaśnienie zbyt
p r o s t e i n i e d o s t a t e c z n e dla w y t ł u m a c z e n i a r ó ż n o r o d n e g o z a c h o w a n i a ufonau t ó w i ich k o n t a k t ó w z l u d ź m i " . D o k t o r H y n e k zauważył, że chcąc wyjaśnić
wszystkie oddziaływania U F O p o w i n n i ś m y przyjąć, iż są o n e „ f e n o m e n e m ,
który bez wątpienia przejawia się w oddziaływaniu fizycznym, p o s i a d a jed­
nak również właściwości świata psychicznego". D o k t o r Vallee doszedł do
wniosku, że U F O „jest s k o n s t r u o w a n e j e d n o c z e ś n i e jako fizyczna załoga i ja­
ko układy psychiczne, których d o k ł a d n e własności przyjdzie jeszcze ustalić".
Prawdę mówiąc, teoria, że U F O to f e n o m e n nie całkiem fizyczny, lecz pew­
na o d m i a n a zjawisk „ p a r a n o r m a l n y c h " czy psychicznych, była j u ż głoszona
przez niektórych uczonych na początku lat 50. Ich zdanie z o s t a ł o j e d n a k
później o d r z u c o n e , z jednej strony przez z w o l e n n i k ó w kultów, upierających
się przy „ p o z a z i e m s k i m " p o c h o d z e n i u U F O , z drugiej zaś s t r o n y przez ofi­
cjalne oświadczenia o r g a n ó w rządowych, podtrzymujące r o z p o w s z e c h n i o n e
przekonanie, że zjawiska te to p ł ó d wyobraźni obserwatorów. D o p i e r o nie­
d a w n o poważni n a u k o w c y zaczęli zgadzać się co do tego, że f e n o m e n y U F O ,
chociaż posiadają p e w n e „fizyczne" charakterystyki, w ż a d e n s p o s ó b nie m o ­
gą być jakimiś „statkami kosmicznymi", lecz bez wątpienia przynależą do
sfery zjawisk parafizycznych czy okultystycznych.
W istocie, dlaczego na przykład tak wiele s t a t k ó w U F O wylądowało na
środku drogi? Dlaczego tak n o w o c z e s n e pojazdy potrzebują tak częstych „po­
stojów"? Dlaczego ich załogi wciąż i wciąż (od z górą d w u d z i e s t u pięciu lat)
zbierają takie m n ó s t w o kamieni i patyków lub „testują" tak d u ż ą liczbę ludzi?
Dlaczego to robią, jeśli rzeczywiście są, jak utrzymują to s a m e „ h u m a n o i d y " ,
statkami zwiadowczymi? D o k t o r Yallee nie bez p o w o d u zadaje pytanie, czy
ZIMA- 1 9 9 8
151
idea „gości z k o s m o s u " nie służy jako „przykrywka dla zamaskowania rzeczy­
wistej, nieskończenie bardziej złożonej n a t u r y technologii, która została zaob­
serwowana?". Twierdzi on, że „nie m a m y do czynienia z idącymi j e d n a za dru­
gą falami inwazji z k o s m o s u . M a m y do czynienia z s y s t e m e m kontroli". „To,
co odbywa się w czasie spotkań z U F O , m o ż n a nazwać k o n t r o l o w a n i e m ludz­
kich wierzeń. [...] Z każdą n o w ą falą U F O ich wpływ na s p o ł e c z e ń s t w o staje
się coraz wyraźniejszy. Coraz większa część m ł o d y c h ludzi fascynuje się ko­
smosem, f e n o m e n a m i psychicznymi, n o w y m i dziedzinami poznania. Pojawia
się coraz więcej książek i artykułów zmieniających naszą cywilizację." W in­
nej książce ten s a m uczony zwraca uwagę, że „możliwe jest z m u s i e n i e dużej
części dowolnego społeczeństwa, by uwierzyła w istnienie nadprzyrodzonych
ras, latających talerzy, zamieszkałych światów. Wystarczy odegrać p r z e d n i m i
kilka dokładnie opracowanych scen, których poszczególne e l e m e n t y przysta­
ją do kultury i przesądów d a n e g o czasu i miejsca" 0- Vallee, Passport to Magonia, Chicago 1969).
Ważna okoliczność, rzucająca światło na znaczenie owych „dokładnie
opracowanych scen", często jest podkreślana przez wnikliwych badaczy UFO,
zajmujących się zwłaszcza BS-3 i „ k o n t a k t e r a m i " : wszystkie te sceny są głębo­
ko „absurdalne" lub jest w nich tyle s a m o absurdalnego, co racjonalnego. Po­
szczególne „bliskie spotkania" posiadają swoje d r o b n e elementy, jak na
przykład cztery placuszki, które ufonauta dał farmerowi w stanie Wisconsin
w 1961 r. Jeden z placuszków został n a w e t p o d d a n y analizie w laboratorium
p r o d u k t ó w spożywczych i medycznych d e p a r t a m e n t u zdrowia, gdzie okazało
się, że jest „ziemskiego pochodzenia". Jeszcze bardziej zastanawiające jest to,
że same kontakty są zadziwiająco bezmyślne, bez jakiegokolwiek celu czy za­
dania. Pewien psychiatra z Pensylwanii wyciągnął wniosek, że absurdalność,
charakterystyczna niemal dla wszystkich spotkań z UFO, w gruncie rzeczy
przypomina sposób odbierania świata u o s ó b zahipnotyzowanych. „Gdy ludzie
wytrąceni są z równowagi duchowej poważnymi p r o b l e m a m i i sprzecznościa­
mi i wytężają umysł w poszukiwaniu sensu, wówczas, by osiągnąć psychiczną
integrację, wyjątkowo szeroko otwierają się na przekazy myśli z zewnątrz."
Doktor Vallee porównuje ten odbiór z irracjonalnymi koanami m i s t r z ó w b u d ­
dyzmu zen i zauważa p o d o b i e ń s t w o między spotkaniami z U F O a okultystycz­
nymi obrzędami inicjacji, które „otwierają p o z n a n i e " „nowego systemu sym­
boli". Wszystko wskazuje na to, co on nazywa „ n a s t ę p n ą formą religii".
Oznacza to, że k o n t a k t y z U F O nie są niczym i n n y m , jak tylko w s p ó ł ­
czesną formą okultystycznych f e n o m e n ó w , istniejących j u ż d ł u g i e wieki. Lu­
dzie odeszli od chrześcijaństwa i oczekują zbawicieli z k o s m o s u ; w ł a ś n i e
152
F R O N D A - 13/14
dlatego f e n o m e n t e n m n o ż y obrazy przybyszy z innych p l a n e t oraz ich gwie­
zdnych statków. C z y m j e d n a k s a m w sobie j e s t ów f e n o m e n ? Kto i w j a k i m
celu zajmuje się „ o p r a c o w y w a n i e m " owych scen?
Współcześni badacze znaleźli już odpowiedzi na co najwyżej d w a pierwsze
pytania. Jednakże z p o w o d u swojej niekompetencji w dziedzinie zjawisk reli­
gijnych nie w pełni uświadamiają sobie znaczenie własnych odkryć. J e d e n
z owych naukowców, Brad Stiger, wykładowca college'u w stanie Iowa, napisał
na ten t e m a t wiele książek, a po drobiazgowym przestudiowaniu Błękitnej
Księgi (wydanej n i e d a w n o z inicjatywy wojskowo-powietrznych sił USA) do­
szedł do następującego wniosku: „ M a m y do czynienia z wielowymiarowym
zjawiskiem parafizycznym, które w znaczącej mierze nie wykracza poza plane­
tę Ziemia". D o k t o r Hynek i dr Vallee, chcąc wyjaśnić fenomen UFO, wysunęli
hipotezę o „związanych z Ziemią cudzoziemcach". M ó w i ą oni o „wzajemnie
przenikających się światach" tu na Ziemi, z których to światów m o g ą przycho­
dzić do nas owi „cudzoziemcy", tak jak na przykład Poltergeist', oddziałujący
materialnie, lecz pozostający zjawiskiem niewytłumaczalnym. J o h n Keel, który
rozpoczął badania nad U F O jako sceptyk i zdecydowanie niewierzący agnostyk,
pisze: „Prawdziwa historia U F O to historia o duchach i wizjach, o straszliwych
ZIMA-1998
153
rozstrojach umysłowych; o niewidzialnym świecie, który okrąża n a s i niekiedy
wdziera się w nasz świat. [...] To świat iluzoryczności, [...] gdzie s a m a rzeczy­
wistość skażona jest przez nieznane siły, które m o g ą kierować czasem, prze­
strzenią i materią fizyczną, przez siły, które niemal całkowicie n i e d o s t ę p n e są
naszemu poznaniu [...]. Ich właściwości i charakterystyki to w gruncie rzeczy
drobne wariacje w obrębie znanych przez całe wieki f e n o m e n ó w demonologii".
We w s t ę p i e do o s t a t n i e g o bibliograficznego spisu zjawisk U F O , przygo­
t o w a n e g o w Bibliotece Kongresu S t a n ó w Z j e d n o c z o n y c h na z a m ó w i e n i e
wydziału n a u k o w e g o sił w o j s k o w o - p o w i e t r z n y c h USA, m o ż e m y przeczytać,
że „wiele z p u b l i k o w a n y c h o b e c n i e w w y s o k o n a k ł a d o w e j p r a s i e relacji
0 U F O jest zadziwiająco p o d o b n y c h do historii d e m o n i c z n y c h o p ę t a ń czy
zjawisk psychologicznych, znanych od d a w n a t e o l o g o m i p a r a p s y c h o l o g o m "
(Lynn G. C a t o e ,
UFOs and Related Subjects: An Annotated Bibliography, Wa­
s h i n g t o n 1969). Większość specjalistów zajmujących się p r o b l e m e m U F O
1 chcących lepiej r o z p o z n a ć b a d a n e przez siebie zjawiska coraz częściej kie­
ruje swoją u w a g ę w s t r o n ę o k u l t y z m u i d e m o n o l o g i i .
Autorzy kilku wydanych o s t a t n i o p r a c n a u k o w y c h o U F O , p r o t e stanci-ewangelicy, p o zebraniu wszystkich d o w o d ó w n a t e n t e m a t doszli d o
wniosku, że n a t u r a U F O jest bez wątpienia d e m o n i c z n a (Clifford Wilson,
J o h n J o h n Weldon, Close Encounters..., San Diego 1978; Spiritual Counterfeits
Project Journal, Berkeley, 8/1977). Również p r a w o s ł a w n y chrześcijanin nie
m o ż e przyjąć i n n e g o wyjaśnienia. N i e k t ó r e — a być m o ż e n a w e t liczne —
z relacji o U F O to fałszywki lub efekt halucynacji; ale wszystkich, po zalicze­
niu do owych kategorii, nie m o ż n a po p r o s t u odrzucić. Wielka liczba ludzi
o zdolnościach m e d i u m i c z n y c h oraz ich spirytualnych f e n o m e n ó w to zwykłe
oszustwo; j e d n a k ż e s a m spirytyzm m e d i u m i c z n y w czystej postaci bez wąt­
pienia daje realne „ p a r a n o r m a l n e " efekty p o d w p ł y w e m d e m o n ó w . F e n o m e ­
ny U F O tego s a m e g o p o c h o d z e n i a są nie mniej realne.
Historie świadków wplątanych w spotkania z U F O cechują typowe cha­
rakterystyki, właściwe dla k o n t a k t ó w z d e m o n a m i w dziedzinie okultystyki.
Na przykład policjant z Kalifornii zaczął widzieć U F O w czerwcu 1966 r. i od
tej pory widział je często, zazwyczaj w nocy. Po j e d n y m z ich „ l ą d o w a ń " zoba­
czył n a w e t r a z e m z ż o n ą ślady na ziemi. Tak opisuje on swój stan: „W czasie,
kiedy zaczęły zdarzać się te podniecające spotkania, idea U F O zagarnęła m n ą
w całości i byłem przekonany, że w k r ó t c e zdarzy się coś wielkiego. Porzuci­
łem codzienne czytanie Biblii i o d w r ó c i ł e m się do Boga plecami. Zacząłem na­
tomiast czytać wszystkie książki o U F O , jakie tylko u d a ł o mi się zdobyć. [...]
Wiele nocy przesiedziałem w n a p i ę t y m oczekiwaniu, próbując nawiązać
154
FRONDA-13/14
w myślach k o n t a k t z tymi, których u w a ż a ł e m za istoty pozaziemskie, n i e m a l
modląc się do nich, żeby objawili mi się i nawiązali ze m n ą jakikolwiek kon­
takt". W końcu doczekał się on „bliskiego s p o t k a n i a " ze „ s t a t k i e m " o średni­
cy około 25 metrów, z obracającymi się białymi, zielonymi i czerwonymi świa­
t ł a m i . Obiekt oddalił się, pozostawiając o b s e r w a t o r a w oczekiwaniu na „coś
jeszcze większego", jednakże nic już nie nastąpiło. U F O nie pojawiło się ani
razu, rozczarowany policjant zaś p o p a d ł w alkoholizm, depresję i miał s a m o ­
bójcze myśli. D o p i e r o nawrócenie ku C h r y s t u s o w i zakończyło t e n e t a p w je­
go życiu. Ludzie, którzy weszli w rzeczywiście bliski k o n t a k t z ufonautami,
przeżywali o wiele gorsze rzeczy: o w e istoty potrafiły nierzadko d o s ł o w n i e
„zawładnąć" n i m i i próbowały zabić ich w przypadku n i e p o s ł u s z e ń s t w a (hi­
storie te opisują Wilson i W e l d o n ) . Takie zdarzenia pokazują n a m , niezależ­
nie od znaczenia f e n o m e n u U F O w skali ogólnej, że każde „bliskie s p o t k a n i e "
posiada określony cel: w p r o w a d z e n i e w błąd człowieka oraz d o p r o w a d z e n i e ,
jeśli nie do następnych „ k o n t a k t ó w " i rozszerzenia „ k u l t u " U F O , to przynaj­
mniej do osobistego zaciemnienia duszy i pełnej dezorientacji.
Najbardziej zagadkowe dla większości uczonych aspekty działań U F O —
zwłaszcza dziwna m i e s z a n i n a charakterystycznych dla nich właściwości fi­
zycznych i psychicznych — nie są ż a d n y m zaskoczeniem dla uważnych czytel­
ników prawosławnej lektury duchowej, a szczególnie żywotów świętych. Bie­
sy również posiadają „ciała fizyczne", j e d n a k ich „ m a t e r i a " jest na tyle
subtelna, że m o g ą pozostawać dla człowieka niewidzialne, jeżeli jego d u c h o ­
we „drzwi percepcji" nie są o t w a r t e za przyzwoleniem Bożym (jak u świętych)
lub bez niego (jak u czarowników i m e d i ó w ) . Literatura p r a w o s ł a w n a opisu­
je wiele przykładów pojawienia się biesów. Wiele z nichwykazuje p o d o b i e ń s t ­
wo do U F O : widzenia „cielesnych" istot i „dotykalnych" p r z e d m i o t ó w (sa­
mych d e m o n ó w oraz ich iluzorycznych t w o r ó w ) , które w m g n i e n i u oka
„materializują i dematerializują się", zawsze po to, by zastraszyć ludzi i pocią­
gnąć ich ku zatraceniu. Żywoty św. Cypriana, n a w r ó c o n e g o m a g a z III w. czy
św. Antoniego Wielkiego z IV w. p e ł n e są p o d o b n y c h przypadków.
W żywocie św. Marcina z Tours (zm. 3 9 7 r.), s p i s a n y m przez jego ucznia
Sulpicjusza Sewera, m o ż n a znaleźć interesujący przykład d e m o n i c z n y c h p u ­
łapek w związku z dziwnymi zjawiskami „fizycznymi", k t ó r e są identyczne
z „bliskimi s p o t k a n i a m i " z U F O . W pobliżu m o n a s t e r u św. M a r c i n a p e w i e n
młodzieniec, i m i e n i e m Anatol, został m n i c h e m , j e d n a k z p o w o d u swojej fał­
szywej pokory stał się o b i e k t e m biesowskich ataków. Miał wizje, że biesiadu­
je wspólnie z „ a n i o ł a m i " , i — aby p r z e k o n a ć innych o jego świętości — owi
„aniołowie" obiecali dać mu „błyszczące szaty z n i e b i o s " jako znak, że „ m o c
ZIMA- 1 9 9 8
155
Boża"
mieszka
w
tym
m ł o d z i e ń c u . P e w n e g o ra­
zu, o k o ł o północy, w p o ­
bliżu jego p u s t e l n i dał się
słyszeć t u p o t tańczących
n ó g i jakby s z m e r wielu
głosów. Nagle cela A n a t o ­
la zajaśniała oślepiającym
światłem. Z a p a d ł a cisza.
Po chwili m n i s i zobaczyli
m ł o d z i e ń c a n a p r o g u celi
w
swych
szatach.
„niebiańskich"
„Przyniesiono
światło i wszyscy u w a ż n i e
oglądali
ono
odzienie.
zadziwiająco
Było
mięk­
kie, p o s i a d a ł o niezwykły
blask
i
jaskraworóżowy
kolor, nie m o ż n a było jed­
n a k określić, co to za m a ­
teriał. W t y m czasie przy
uważniejszym
oglądaniu
w y d a w a ł o się o n o odzieżą
i niczym więcej." N a s t ę p ­
n e g o d n i a d u c h o w y ojciec
Anatola wziął go za rękę, żeby zaprowadzić go do św. M a r c i n a i rozeznać, czy
nie mają przypadkiem do czynienia z diabelskimi zasadzkami. Przestraszony
m ł o d z i e n i e c nie chciał iść, a „kiedy z m u s z o n o go pójść w b r e w j e g o woli,
odzież znikła pod palcami tych, którzy go prowadzili". Autor owej relacji
(który s a m uczestniczył w tym zdarzeniu lub słyszał o n i m od n a o c z n e g o
świadka) m ó w i na końcu, że „diabeł nie był w stanie k o n t y n u o w a ć swego
p o d s t ę p u ani skrywać dalej swojej natury, kiedy m i a ł zobaczyć go św. Mar­
cin". „Posiadał on taką m o c widzenia diabła, że r o z p o z n a w a ł go p o d dowol­
ną postacią, jaką t a m t e n przybierał, czy to w s w o i m w ł a s n y m wcieleniu, czy
pod postacią r ó ż n e g o rodzaju d u c h o w e g o zła, r ó w n i e ż p o d postacią pogań­
skich bogów, a także p o d postacią s a m e g o C h r y s t u s a w królewskich szatach
i koronie, promieniującego jaskrawym c z e r w o n y m ś w i a t ł e m " (F. R. H o a r e ,
The Western Fathers, N e w York 1965).
156
FRONDA-13/14
Oczywiście,
pojawianie
się
dzisiejszych
„latających
talerzy"
nie
przekracza możliwości demonicznej „techniki"; i rzeczywiście: dla zjawisk
tych nie ma lepszego wytłumaczenia. Rozmaite „objawienia" d e m o n i c z n e ,
znane z pism prawosławnych, p r z y s t o s o w a n e były do ówczesnej mitologii ko­
smosu; p o d o b n i e jest obecnie. Opisany powyżej Anatol byłby dzisiaj po p r o ­
stu „ k o n t a k t e r e m " . Także cel „niezidentyfikowanych" o b i e k t ó w jest przy tych
spotkaniach bardzo wyraźny: przyprawić świadków o drżenie, wywołać u nich
poczucie „tajemniczości" oraz „dać d o w o d y " na istnienie „wyższych form ro­
z u m u " („aniołów", jeśli ofiara w nie wierzy, lub „gości z k o s m o s u " dla współ­
czesnego człowieka). Tym s p o s o b e m zabezpiecza się wiarę w „przesłanie",
które istoty te chcą przekazać. Przesłanie to przeanalizujemy poniżej.
„ P o r w a n i e " przez demony, przypominające b a r d z o „ p o r w a n i e " p r z e z
U F O , o p i s a n e z o s t a ł o w żywocie św. Nila Sorskiego, o d n o w i c i e l a życia m o ­
nastycznego w p i ę t n a s t o w i e c z n e j Rosji. N i e d ł u g o po śmierci ś w i ę t e g o w je­
go m o n a s t y r z e zamieszkał p e w i e n ksiądz ze s w o i m s y n e m . P e w n e g o razu,
kiedy chłopiec został p o s ł a n y z j a k i m ś p o r u c z e n i e m , „nagle n a p a d ł go jakiś
obcy człowiek, który chwycił go i u n i ó s ł , d o s ł o w n i e na skrzydłach w i a t r u ,
w nieprzebyty las, i p o s t a w i ł go n a p r z e c i w okna, na ś r o d k u olbrzymiej k o m ­
naty w s w o i m d o m u " . Gdy ksiądz i bracia modlili się do św. Nila, aby p o ­
mógł im znaleźć chłopca, Święty „przyszedł dziecku z p o m o c ą , stanął na­
przeciw komnaty, gdzie p o s t a w i o n o c h ł o p c a i uderzył laską w o k i e n n i c ę ,
a w t e d y cały b u d y n e k zatrząsł się i wszystkie d u c h y nieczyste u p a d ł y na zie­
m i ę " . Święty rozkazał diabłu o d n i e ś ć c h ł o p c a na miejsce, z k t ó r e g o t e n go
porwał, po czym stał się niewidzialny. „Diabły wyły ze złości p r z e z d ł u ż s z y
czas, a nieznajomy z n ó w pochwycił c h ł o p c a i leciał z n i m , niby w i a t r [...],
aż rzucił go w stóg siana i z n i k n ą ł . " Kiedy znaleźli go m n i s i , „ m a l e c o p o w i e ­
dział im wszystko, co się zdarzyło, co widział i słyszał. Od tej p o r y c h ł o p i e c
stał się cichy i pokorny, d o s ł o w n i e otępiał. P r z e s t r a s z o n y ksiądz r a z e m z sy­
n e m opuścili p u s t e l n i ę " (The Northern Thebaid, W y d a w n i c t w o św. H e r m a n a
z Alaski, 1975). W i n n y m p r z y p a d k u m ł o d y człowiek, p o r w a n y p r z e z d e m o ­
ny „po tym, jak przeklęła go m a t k a , został na d w a n a ś c i e lat n i e w o l n i k i e m
biesa dieduszki i m ó g ł pojawiać się niewidzialny m i e d z y l u d ź m i , by p o m a g a ć
diabłu kusić ich d u s z e "
(S. N i l u s ,
Sita Boża i niemoszcz' czełowieczeskaja,
Troice-Siergijewskaja Ławra 1908).
Wszystkie historie o działalności d e m o n ó w były czymś n o r m a l n y m w mi­
nionych wiekach. O z n a k ą kryzysu d u c h o w e g o naszych dni jest to, że współ­
czesny człowiek, przy całym s w o i m „oświeceniu" i „mądrości", z n ó w zwraca
uwagę na takie zdarzenia, lecz nie posiada już chrześcijańskiej podstawy,
ZI M A 1 9 9 8
157
która pozwoliłaby mu wyjaśnić o w e fenomeny. Współcześni badacze U F O ,
poszukując wytłumaczenia zjawiska, k t ó r e stało się na tyle znaczące, że nie
sposób przymknąć na nie oko, przyłączyli się do dzisiejszych psychologów
i próbują sformułować „jedyną teorię pola", która obejmowałaby fenomeny
z a r ó w n o psychiczne, jak i fizyczne. Uczeni ci j e d n a k reprezentują tylko spo­
sób podejścia współczesnych „ludzi oświeconych" i mają nadzieję, że ich na­
ukowe obserwacje przyniosą odpowiedzi w sferze duchowej, do której —
0 czym zapominają — w ogóle nie należy podchodzić „obiektywnie", lecz je­
dynie z wiarą. Świat fizyczny charakteryzuje się m o r a l n ą n e u t r a l n o ś c i ą i m o ­
że być względnie dobrze p o z n a n y przez obiektywnego obserwatora, n a t o ­
miast niewidzialny świat d u c h o w y zawiera w sobie istoty z a r ó w n o dobre, jak
1 złe, a „obiektywny" o b s e r w a t o r nie jest w stanie odróżnić jednych istot od
drugich, jeśli nie przyjmie objawienia, które dał człowiekowi niewidzialny
Bóg. Współcześni badacze U F O stawiają j e d n a k Boże n a t c h n i e n i e Biblii na
równi z n a t c h n i o n y m przez szatana a u t o m a t y c z n y m p i s m e m spirytystów i nie
umieją odróżnić działań a n i o ł ó w od p u ł a p e k diabła. Obecnie rozumieją o n i
już (po d ł u g i m okresie, kiedy w ś r ó d n a u k o w c ó w królowały materialistyczne
przesądy), że istnieje świat niefizyczny, który jest całkowicie realny, a j e d e n
z jego przejawów dostrzegają w U F O . Jednakże dopóki p o d c h o d z ą do t e g o
świata „ n a u k o w o " , bez p r o b l e m u będzie m o ż n a wprowadzić ich w błąd,
p o d o b n i e jak naiwnego „ k o n t a k t e r a " . Gdy próbują określić, k t o lub co kryje
się za U F O , oraz jaki m o ż e być cel owych fenomenów, skazani są na najbar­
dziej absurdalne przypuszczenia. Na przykład dr Vallee przyznaje, że jest cał­
kowicie zbity z t r o p u i s a m nie wie, czy U F O jest wynikiem neutralnych m o ­
ralnie „samosterujących m e c h a n i z m ó w " , czy przychylnego n a m „uroczystego
zgromadzenia m ę d r c ó w " (do tej wersji skłania go m i t o „pozaziemskich isto­
t a c h " ) , czy też „straszliwych nadludzkich potworów, o których j e d n a tylko
myśl m o ż e doprowadzić człowieka do szaleństwa" — czyli d e m o n ó w .
Prawdziwej oceny z d a r z e ń związanych z U F O m o ż n a d o k o n a ć tylko n a
gruncie objawienia i d o ś w i a d c z e n i a chrześcijańskiego; j e s t o n a d o s t ę p n a je­
dynie p o k o r n i e w i e r z ą c e m u chrześcijaninowi, k t ó r y m a zaufanie d o o w y c h
źródeł. Oczywiście, że człowiekowi nie d a n o m o ż l i w o ś c i c a ł o ś c i o w e g o „ o b ­
j a ś n i e n i a " n i e w i d z i a l n e g o świata a n i o ł ó w i d e m o n ó w ; d a n o n a m j e d n a k
wystarczają w i e d z ę chrześcijańską, żeby z r o z u m i e ć , jak o w e i s t o t y działają
w n a s z y m świecie i jak należy o d p o w i a d a ć na ich działania, szczególnie —
jak unikać zasadzek szatana. Badacze U F O doszli d o w n i o s k u , ż e b a d a n e
przez nich zjawiska mają i d e n t y c z n y c h a r a k t e r co zjawiska, k t ó r e zwykło
się nazywać „ d e m o n i c z n y m i " ; j e d n a k ż e tylko chrześcijanin — zwłaszcza
158
FRONDA-13/14
p r a w o s ł a w n y chrześcijanin, o b e z n a n y z k o m e n t a r z a m i Ojców Kościoła do
P i s m a Świętego oraz d w u t y s i ą c l e t n i m d o ś w i a d c z e n i e m k o n t a k t ó w Świę­
tych z n i e w i d z i a l n y m i i s t o t a m i — z d o l n y j e s t z r o z u m i e ć p e ł n y s e n s p o n i ż ­
szych wywodów.
Sens p o j a w i e n i a się UFO
Na czym więc polega s e n s ukazywania się U F O w naszych czasach? Dlacze­
go pojawiło się o n o w ł a ś n i e w t y m m o m e n c i e historii ludzkości? Na czym
polega jego misja? Do jakiej przyszłości p r o w a d z i ?
Po pierwsze: f e n o m e n y U F O to zaledwie część tej porażającej lawiny
„ p a r a n o r m a l n y c h " zjawisk, k t ó r e jeszcze n i e d a w n o wielu ludzi n a z w a ł o b y
„ c u d a m i " . D o k t o r Vallee w swej książce The Imisible College w y r a ż a świecki
p u n k t widzenia tych spraw. „Obserwacje niezwykłych z d a r z e ń g w a ł t o w n i e
runęły n a n a s całymi tysiącami", p o w o d u j ą c „ogólne wstrząśnięcie p o d s t a ­
w a m i p r z e k o n a ń , do których ludzie przywykli", zwiększyła się zwłaszcza go­
t o w o ś ć recepcji niewidzialnego. „ C o ś się z m i e n i ł o w ś w i a d o m o ś c i człowie­
ka; ta s a m a «potężna siła», oddziałująca na r ó d ludzki w przeszłości, z n ó w
wpływa na n i e g o za naszych d n i . " Gdyby przełożyć w y w o d y d r a Vallee na ję­
zyk chrześcijański, brzmiałyby tak: r ó d ludzki spotyka się z nasiloną, n o w ą
inwazją d e m o n ó w . Opierając się na chrześcijańskich p o g l ą d a c h apokalip­
tycznych, m o ż e m y zauważyć, że siła p o w s t r z y m u j ą c a do tej p o r y o s t a t n i e
i najstraszliwsze przejawy działań d e m o n i c z n y c h na Z i e m i j u ż „ u s t ą p i ł a
miejsca" (2Tes 2, 7); chrześcijański ogląd świata nie istnieje już jako j e d n a
całość, a szatan „z więzienia s w e g o z o s t a n i e z w o l n i o n y " (gdzie t r z y m a ł o go
b ł o g o s ł a w i e ń s t w o Kościoła C h r y s t u s o w e g o ) ,
aby „ o m a m i a ł n a r o d y "
(Ap 20, 7-8) i przygotował je do p o k ł o n u A n t y c h r y s t o w i przy k o ń c u cza­
sów. Być m o ż e jeszcze nigdy od początku ery C h r y s t u s o w e j diabły nie poja­
wiały się tak otwarcie i p o w s z e c h n i e , jak o b e c n i e . Teoria „gości z k o s m o s u "
to tylko j e d n a z propozycji, k t ó r a próbuje n a r z u c i ć l u d z i o m myśl, że od tej
pory „wyższe i s t o t y " w e z m ą na siebie przyszły los ludzkości.
Po drugie: U F O to jedynie j e d e n z najnowszych s p o s o b ó w m e d i u m i c z nych, za p o m o c ą których diabeł werbuje z w o l e n n i k ó w s w e g o okultystyczne­
go świata. Są oni przerażającym ś w i a d e c t w e m tego, że człowiek stał się tak
p o d a t n y na wpływy d e m o n i c z n e , jak nigdy wcześniej w czasach chrześcijań­
skich. W XIX w. zwykle wystarczyło znaleźć c i e m n y pokój p r z e z n a c z o n y na
seanse, by wejść w k o n t a k t z d e m o n a m i , dziś n a t o m i a s t wystarczy tylko
spojrzeć w n i e b o (co prawda, zwykle n o c ą ) . Ludzkość zagubiła wszystko, co
ZIMA-I998
159
jej jeszcze z o s t a ł o z p o d s t a w chrześcijańskiego r o z u m i e n i a świata, a teraz
biernie oddaje się do dyspozycji d o w o l n y c h „sił", k t ó r e m o g ą przybyć z nie­
ba. Głośny film Bliskie spotkania trzeciego stopnia to wstrząsające ujawnienie
tego, jak b a r d z o z a b o b o n n y stał się w s p ó ł c z e s n y człowiek, k t ó r y n a t y c h ­
miast i bez jakichkolwiek w a h a ń zawierza i p o d ą ż a za n i e m a l nie zmieniają­
cymi swego wyglądu biesami, d o k ą d k o l w i e k o n e podążają. D w a i n n e odkry­
te n i e d a w n o „ p a r a n o r m a l n e " zjawiska pokazują, jak z u c h w a l e d e m o n y
posługują się środkami fizycznymi (w szczególności w s p ó ł c z e s n y m i urzą­
d z e n i a m i ) , aby nawiązać k o n t a k t z l u d ź m i . Pewien uczony z Ł o t w y (a w ślad
za n i m n a s t ę p n i ) odkrył pojawienie się tajemniczych g ł o s ó w na t a ś m i e m a ­
gnetofonowej, n a w e t jeśli zapisu d o k o n y w a n o w studyjnych w a r u n k a c h ,
przy z a c h o w a n i u a b s o l u t n e j ciszy. Efekty d o ś w i a d c z e ń p r z y p o m i n a j ą rezul­
taty s e a n s ó w m e d i u m i c z n y c h . O b e c n o ś ć m e d i u m lub „ a t m o s f e r a psychicz­
n a " panująca w pokoju jakby sprzyjały t e m u pojawianiu się ( K o n s t a n t i n
Raudive, Breakthrough..., N e w York 1 9 7 1 ) . „Ludzie z k o s m o s u " o b d a r z e n i
metalicznymi głosami już od d ł u ż s z e g o czasu korzystają z telefonów, by na­
wiązywać k o n t a k t y z a r ó w n o z „ k o n t a k t e r a m i " , jak i b a d a c z a m i U F O . Oczy­
wiście, p r a w d o p o d o b i e ń s t w o d o w c i p u j e s t w t y m w y p a d k u o l b r z y m i e . J e d ­
nakże w o s t a t n i c h latach głosy zmarłych, c a ł k i e m przekonywające dla tych,
którzy z n i m i rozmawiali, odzywały się w r o z m o w a c h telefonicznych z wie­
l o m a ludźmi. Czy m o ż n a wątpić, jak zapytuje opisujący te zjawiska J o h n Keel, że „ d a w n e d e m o n y z n ó w maszerują p o ś r ó d n a s " — i to w liczbie, o ja­
kiej nigdy p r z e d t e m nie słyszano?
Po trzecie: „misja" U F O jest następująca — u t o r o w a ć drogę Antychry­
stowi. Być m o ż e on s a m przybędzie z niebios, żeby bardziej u p o d o b n i ć się do
Chrystusa (Mt 24, 30; Dz 1, 11); m o ż e tylko „goście z k o s m o s u " wylądują na
oczach wszystkich, żeby oddać „kosmiczny p o k ł o n " swojemu władcy; m o ż e
„ogień z nieba" (Ap 13, 13) będzie tylko częścią wielkich diabelskich spektakli
w czasach ostatnich. Jakkolwiek będzie, przesłanie do współczesnego człowie­
ka brzmi: oczekuj wyzwolenia nie ze strony chrześcijańskiego objawienia i wia­
ry w niewidzialnego Boga, ale ze strony przybyszów z kosmosu.
To j e d e n ze z n a k ó w czasów ostatecznych, kiedy „ u k a ż ą się s t r a s z n e zja­
wiska i wielkie znaki na n i e b i e " (Łk 2 1 , 11). Już s t o lat t e m u bp Ignatij
Brianczaninow w swojej książce O cudach i znakach (Jarosławl, 1870) zauwa­
żył „dążenie, k t ó r e spotyka się we w s p ó ł c z e s n y m chrześcijańskim s p o ł e ­
czeństwie, by widzieć cuda, a n a w e t by dokonywać cudów. [...] Takie dąże­
nie otwiera drogę s a m o z a k ł a m a n i u , o p a r t e m u na e g o i z m i e i próżności,
k t ó r e zamieszkują w d u s z y i o p a n o w u j ą ją". Prawdziwych c u d o t w ó r c ó w j e s t
160
FRONDA-13/14
dziś coraz m n i e j , lecz ludzie „ p r a g n ą c u d ó w bardziej niż kiedykolwiek. [...]
S t o p n i o w o przybliżamy się do czasów, kiedy o t w o r z ą się możliwości dla
licznych i porażających, lecz kłamliwych cudów, mających na celu z a t r a c e n i e
tych nieszczęsnych p o t o m k ó w cielesnej m ą d r o ś c i , k t ó r z y z o s t a n ą z w i e d z e n i
i pójdą za t y m i c u d a m i " .
Inny cytat z dzieła b p a Ignatija Brianczaninowa p o w i n i e n szczególnie za­
interesować badaczy U F O : „Miejscem c u d ó w Antychrysta będzie głównie ży­
wioł powietrzny, gdzie znajduje się g ł ó w n e w ł a d z t w o szatana. Znaki będą za­
zwyczaj oddziaływać na zmysł wzroku, oczarowując i okłamując oczy. Święty
Jan Teolog, rozważając w Apokalipsie wydarzenia poprzedzające koniec świa­
ta, mówi, że Antychryst będzie dokonywał wielkich znaków, «tak iż n a w e t
każe ogniowi zstępować z nieba na ziemię na oczach ludzi» (Ap 13, 13). Ten
znak, objawiony w Piśmie jako najważniejszy znak Antychrysta, oraz jego
miejsce — powietrze — to będzie wspaniałe i straszne widowisko".
Święty S y m e o n N o w y Teolog z a u w a ż a więc, że „ m o d l i t e w n y w o j o w n i k
p o w i n i e n b a r d z o r z a d k o spoglądać w n i e b o i bać się złych d u c h ó w powie­
trznych, k t ó r e przeprowadzają z p o w i e t r z a liczne ataki. [...] Ludzie nie ro­
zumieją, że c u d a A n t y c h r y s t a nie mają ż a d n e g o d o b r e g o i r o z u m n e g o celu,
ż a d n e g o k o n k r e t n e g o s e n s u , ż e s ą o n e obce prawdzie, p r z e p e ł n i o n e k ł a m ­
stwem, że są p o t w o r n y m , złowrogim, b e z m y ś l n y m o s z u s t w e m , k t ó r e ro­
śnie, żeby porazić, pogrążyć w zamęcie i z a p o m n i e n i u , zgorszyć, zachwycić
u w o d z i c i e l s t w e m n a p u s z o n y c h , p u s t y c h i g ł u p i c h efektów. [...] Wszystkie
pojawienia się b i e s ó w mają w s p ó l n ą cechę: n a w e t najmniejsza z w r ó c o n a n a
nich uwaga jest niebezpieczna; od jednej zaledwie takiej chwili uwagi, d o ­
puszczonej choćby bez żadnej sympatii dla zjawiska, człowiek m o ż e ulec
najbardziej s z k o d l i w e m u w r a ż e n i u i być p o d d a n y p o w a ż n e j p o k u s i e " .
Tysiące „ k o n t a k t e r ó w " , a także zwyczajnych świadków doświadczyło na
sobie straszliwej prawdy tych słów. Tylko nielicznym u d a ł o się u r a t o w a ć po
tym, jak uzależnili się od tych kontaktów. N a w e t świeccy badacze U F O uwa­
żają za swój obowiązek przestrzec ludzi p r z e d p o d o b n y m niebezpieczeń­
stwem. Na przykład J o h n Keel pisze: „Żarty z U F O są t a k s a m o nie na miejs­
cu jak żarty z czarnej magii. To zjawisko czyni swoimi ofiarami neurotyków,
ludzi lekkomyślnych i niedojrzałych. M o g ą dosięgnąć ich — i nieraz j u ż do­
sięgały — schizofrenia paranoidalna, d e m o n o m a n i a czy wręcz s a m o b ó j s t w o .
Lekkomyślna ciekawość m o ż e przerodzić się w rujnujące uzależnienie. Z te­
go p o w o d u całkiem szczerze radzę rodzicom, by trzymali swoje dzieci z da­
leka od tych spraw. Nauczyciele w szkołach oraz pozostali dorośli nie powin­
ni zachęcać młodzieży do i n t e r e s o w a n i a się t y m t e m a t e m " .
ZIMA- 1 9 9 8
161
W innym piśmie bp Ignatij Brianczaninow z d r ż e n i e m i niedobrymi prze­
czuciami informuje o wizji prostego rosyjskiego kowala ze wsi p o d Petersbur­
giem w przededniu naszego wieku niewiary i rewolucji. W p o ł u d n i e nagle zo­
baczył stado biesów w ludzkiej postaci, które rozsiadły się na gałęziach
pobliskiego lasu, w dziwnych ubraniach i szpiczastych czapkach, i śpiewały
z a k o m p a n i a m e n t e m niewidzialnych i dzikich i n s t r u m e n t ó w : „Nasz czas! Nasz
czas!" (S. Nilus, Świątynia pod spudom, Siergijew Posad 1911).
M y żyjemy j u ż p o d koniec t e g o s t r a s z n e g o wieku d e m o n i c z n e g o ś w i ę t a
i radości, kiedy o p e r a t y w n e „ h u m a n o i d y " (jeszcze j e d n a z twarzy s z a t a n a )
stają się widzialne dla tysięcy ludzi i o p a n o w u j ą d u s z e tych, którzy o d r z u c i ­
li Bożą łaskę. F e n o m e n U F O to z n a k dla p r a w o s ł a w n y c h chrześcijan, żeby
z o s t r o ż n o ś c i ą i trzeźwością kroczyli d r o g ą do zbawienia, wiedząc, że m o g ą
być kuszeni i gorszeni nie tylko przez fałszywe religie, lecz r ó w n i e ż przez
w pełni realne z wyglądu przedmioty, k t ó r e po p r o s t u rzucają się w oczy.
W pierwszych wiekach chrześcijanie z wielką o s t r o ż n o ś c i ą p o d c h o d z i l i do
zjawisk dziwnych i n o w y c h , pamiętając o p u ł a p k a c h szatana, j e d n a k po na­
stąpieniu „nowej ery o ś w i e c e n i a " większość ludzi zaczęła o d n o s i ć się do
nich jedynie z ciekawością, o b e c n i e wielu n a w e t goni za n i m i , uważając p r z y
tym diabła z a w y t w ó r wyobraźni. D l a t e g o z r o z u m i e n i e prawdziwej n a t u r y
U F O m o ż e być w s p a r c i e m dla p r a w o s ł a w n y c h chrześcijan, b y p r z e b u d z i ć
ich d o ś w i a d o m e g o życia d u c h o w e g o , d o ś w i a d o m e g o ś w i a t o p o g l ą d u p r a ­
w o s ł a w n e g o , k t ó r e g o nie m o ż n a wywieść z dominujących w naszych cza­
sach idei. Ś w i a d o m y chrześcijanin p r a w o s ł a w n y żyje w świecie bez w ą t p i e ­
nia u p a d ł y m ; i w dole, na ziemi, i w górze, w ś r ó d gwiazd — zewsząd
j e d n a k o w o daleko jest o d u t r a c o n e g o raju, d o k t ó r e g o zmierzamy. Chrześci­
janin jest cząstką cierpiącej ludzkości, pochodzącej od A d a m a , p i e r w s z e g o
człowieka; i wszyscy j e d n a k o w o p o t r z e b u j e m y o d k u p i e n i a , p o d a r o w a n e g o
n a m b e z w a r u n k o w o przez Syna Bożego dzięki J e g o zbawczej Ofierze na
Krzyżu. Chrześcijanin wie, że p r z e z n a c z e n i e m człowieka nie jest „ e w o ­
l u o w a ć " w coś „wyższego", i nie ma żadnych p o w o d ó w , by wierzyć, że na in­
nych p l a n e t a c h żyją „wysoko r o z w i n i ę t e " istoty; d o s k o n a l e zdaje on sobie
j e d n a k sprawę, że we wszechświecie rzeczywiście istnieją o p r ó c z n i e g o
„wyższe istoty r o z u m n e " , i że bywają o n e dwojakiego rodzaj. Tak więc sta­
ra się być z tymi, k t ó r z y s ł u ż ą Bogu (z a n i o ł a m i ) i u n i k a ć k o n t a k t ó w z tymi,
którzy wyrzekli się Boga i z zawiści oraz złości dążą do tego, by wciągnąć
człowieka w swój o p ł a k a n y s t a n (z d e m o n a m i ) . Chrześcijanin wie, że czło­
wiek z p o w o d u g r z e c h u i słabości ł a t w o s k ł a n i a się ku r ó ż n y m b ł ę d o m i wie­
rzy w „ o s z u k a ń c z e bajki", obiecujące k o n t a k t o w a n i e się z „ i n n y m i s t a n a m i "
162
FRONDA13/14
lub „wyższymi i s t o t a m i " b e z ż a d n y c h w y s i ł k ó w — de facto j a k o z b a w i e n i e
i ucieczkę od d o ś w i a d c z e n i a życia chrześcijańskiego. N i e w i e r z y on t e ż we
w ł a s n e zdolności ujawniania z a s a d z e k szatana, t o t e ż t y m bardziej s t a r a się
być wierny n a u c z a n i u P i s m a i Świętych Ojców, k t ó r e C h r y s t u s i Kościół da­
li mu na całe życie.
Taki człowiek m o ż e o p r z e ć się religii przyszłości — religii A n t y c h r y ­
sta — w jakiejkolwiek formie by się o n a pojawiła. P o z o s t a l i ludzie, jeśli n i e
uratuje ich c u d C h r y s t u s a , pójdą na z a t r a c e n i e .
O. SERAFIN ROSE
EsejpochodzizksiążkiOrthodoxyandthe5HOLJLRQRIWKH)XWXUH
Tłumaczyła: ESTERA LOBKOWICZ
1
Poltergeist — „duch psotnik", duch bałaganiarz, który jest niewidzialny, ale który objawia swoją
moc,
wprowadzając
zamęt
w
otoczeniu,
rzucając
przedmiotami,
które
często
w powietrzu kierunek o 90° oraz wykonują i n n e n i e w y t ł u m a c z a l n e ruchy.
zmieniają
Działania tych
d u c h ó w p o ś w i a d c z o n e są przez policję, s ą d o w n i c t w o , t e c h n i k ó w i n a u k o w c ó w dysponujących
specjalistycznym sprzętem. Przypadek Poltergeista we w s i R o s e n h e i m p o d M o n a c h i u m udoku­
mentował
Instytut
o zjawiskach,
które
Fizyki
Maxa Plancka. Jego badacze w s w o i m sprawozdaniu napisali
„można
było
mierzyć,
ale
których
nie
można
było
racjonalnie
wytłumaczyć". Ich zdaniem, „zjawiska, chociaż z ł o ż o n e i nieregularne, wydają się k i e r o w a n e
przez siły inteligentne, dążące do wymykania się b a d a n i o m " — przyp. red.
W literaturze duchowej, szczególnie w żywo­
tach świętych, można znaleźć wiele opi­
sów fizycznego ataku demonów na
chrześcijan. Jeśli Obcy naprawdę
byliby uduchowionymi przy­
byszami z kosmosu, a nie
demonami, to z pew­
nością oszczędzi­
liby ludziom
cierpień.
A
L
ABP
I
CHRYZOSTOM
E
Z
N
ETNY
W 1984 r. naukowcy amerykańscy znaleźli na j e d n y m z pól lodowych Antark­
tydy nieduży kamień o w a d z e około d w ó c h kilogramów, k t ó r e m u nadali na­
zwę ALH 84 001. Miał on być, w e d ł u g ich teorii, pozostałością wielkiej skały,
która oddzieliła się od M a r s a 16 m i l i o n ó w lat t e m u po zderzeniu tej planety
z wielką asteroidą. Skała ta krążyła po orbicie okołoziemskiej, by znalazłszy
się w końcu dostatecznie blisko Ziemi, r u n ą ć na jej powierzchnię 13 tysięcy
lat t e m u pod postacią m e t e o r y t u . W sierpniu 1996 r. grupa badaczy z NASA
ogłosiła podczas konferencji prasowej t r a n s m i t o w a n e j na bieżąco przez tele­
wizję, że badając kamień, u d a ł o się odnaleźć d o w o d y na istnienie m i k r o s k o ­
pijnych o r g a n i z m ó w na Marsie sprzed 3,6 m i l i o n a lat. Ta rewelacja wywołała
n a t y c h m i a s t o w ą reakcję dziennikarzy, którzy w charakterystyczny dla siebie
sposób nadali rozgłos „odkryciu", chociaż z o s t a ł o o n o p o d a n e w wątpliwość
przez wielu szacownych naukowców. Na przykład tygodnik Time pisał o rapor­
cie NASA, że „stawia on najważniejsze pytanie dla ludzkich istot: dlaczego
w ogóle istnieje życie?". Z p u n k t u widzenia logiki odkrycie to nie m i a ł o oczy­
wiście nic wspólnego z t y m pytaniem. P o d o b n i e zareagowały rzesze ufoentuzjastów, stwierdzając, iż konferencja zorganizowana p o d auspicjami NASA
potwierdza ich tezę o istnieniu istot pozaziemskich oraz o odwiecznych kon­
taktach tych istot z mieszkańcami Ziemi. Również i w t y m wypadku istnienie
kamienia ALH 84 001 nie stanowi żadnego d o w o d u . Kawałek marsjańskiej
164
FRONDA13/14
skały stawia j e d n a k nas, prawosławnych chrześcijan, p r z e d d y s k u t o w a n y m
obecnie p r o b l e m e m istnienia istot pozaziemskich, odwiedzin Ziemi przez
Obcych i porywania ludzi przez o w e istoty.
Pytanie, czy istnieje życie na innych p l a n e t a c h , nie jest, w b r e w m n i e m a ­
n i u niektórych o s ó b , palącą k w e s t i ą dla p r a w o s ł a w n y c h chrześcijan. N a t e n
t e m a t nie wypowiada się ani P i s m o Święte, ani Ojcowie Kościoła. C e l e m
mojego t e k s t u nie jest r o z p a t r z e n i e b a r d z o „ a k a d e m i c k i e g o " t e m a t u możli­
wości życia n a innych p l a n e t a c h . P r a g n ę p o p r o s t u p r z e a n a l i z o w a ć d o w o d y
wizyt Obcych na Ziemi, z e b r a n e w wyróżnionej N a g r o d ą P u l i t z e r a książce
J o h n a E. Macka Porwanie; Spotkania ludzi z Obcymi, oraz p o d d a ć je o c e n i e
z p e r s p e k t y w y p r a w o s ł a w n e j . Trzeba zauważyć, że a u t o r książki, dr Mack,
p o s i a d a g r u n t o w n e p r z y g o t o w a n i e n a u k o w e . J e s t o n p r o f e s o r e m psychiatrii
w Akademii Medycznej U n i w e r s y t e t u H a r v a r d a oraz założycielem C e n t r u m
Psychologii i P r z e m i a n Społecznych, t r u d n o więc p o d a ć w w ą t p l i w o ś ć jego
z a w o d o w ą rzetelność. Materiały z e b r a n e p r z e z d r a M a c k a u z u p e ł n i o n e s ą
analizą fizycznych d o w o d ó w każdego z o p i s a n y c h z d a r z e ń i p o r ó w n a n e
z o p i s a n y m i wcześniej p r z y p a d k a m i k o n t a k t u . Książka ta j e s t skarbnicą da­
nych zebranych przez z n a k o m i t e g o specjalistę, c o u m o ż l i w i a n a m p r z e a n a ­
lizowanie kwestii „bliskich s p o t k a ń " w s p o s ó b bardziej dogłębny, niż było
to m o ż l i w e jeszcze kilka lat t e m u .
W 1990 r. dr Mack rozpoczął p r a c ę z o s o b a m i , k t ó r e twierdziły, że zo­
stały p o r w a n e przez Obcych. Z g r o n a o k o ł o s t u o s ó b , k t ó r e zgłosiły się do
badań, w y b r a n o siedemdziesiąt sześć, k t ó r y c h relacje o d p o w i a d a ł y specjal­
nie d o b r a n y m k r y t e r i o m wiarygodności. W swojej książce dr Mack zebrał
w s p ó l n e dla wszystkich b a d a n y c h rodzaje przeżyć związanych z p o r w a n i a ­
mi. Przeanalizujemy tutaj d w a s p o ś r ó d nich: szczegóły związane z s a m y m i
p o r w a n i a m i oraz w p ł y w k o n t a k t ó w z O b c y m i na p o r w a n y c h .
Większość b a d a n y c h o s ó b przyznała, ż e z o s t a ł a u p r o w a d z o n a n a p o ­
kłady s t a t k ó w k o s m i c z n y c h w p r o s t z d o m u b ą d ź p o d c z a s p r o w a d z e n i a sa­
m o c h o d u . W e w n ą t r z s t a t k ó w p a n o w a ł a wilgoć i c h ł ó d , c z a s e m silny z a p a c h
stęchlizny. Porywacze mieli zazwyczaj p o s t a ć „wysokich b ą d ź n i s k i c h świe­
tlistych istot, przezroczystych, l u b przynajmniej p ó ł p r z e z r o c z y s t y c h . Widy­
w a n o też istoty g a d o p o d o b n e . Najczęściej j e d n a k w i d z i a n o n i e d u ż e «zielone ludziki», h u m a n o i d y o w z r o ś c i e 3-4 s t ó p . P o r w a n i mieli t r u d n o ś c i
z o p i s a n i e m płci Obcych i wyczuwali ją raczej w s p o s ó b intuicyjny".
D o k t o r Mack zauważył, ż e „ p o r w a n i starali się u n i k a ć p a t r z e n i a p r o s t o
w oczy Obcych z p o w o d u s t r a c h u p r z e d z a n i k i e m p o c z u c i a w ł a s n e j o s o b o ­
wości i całkowitą u t r a t ą w o l i " . K o m u n i k a c j a m i ę d z y p o r y w a c z a m i i l u d ź m i
ZIMA-1
998
165
odbywała się n i e m a l zawsze w s p o s ó b telepatyczny. Obcy b a r d z o r z a d k o in­
formowali ludzi, że p o c h o d z ą z i n n e j planety, był to raczej „ p e w n i k " dla
większości p o r w a n y c h . P o r w a n i byli r ó w n i e ż p r z e k o n a n i , że O b c y p o s i a d a ­
ją środki t e c h n i c z n e w znaczący s p o s ó b przekraczające wszelkie z n a n e lu­
d z i o m t e c h n o l o g i e , chociaż i w t y m p r z y p a d k u o b c e i s t o t y r z a d k o w y p o w i a ­
dały się n a t e n t e m a t .
N i e m a l p o w s z e c h n y m d o ś w i a d c z e n i e m w czasie p o r w a n i a (zwykle tę sa­
mą o s o b ę Obcy porywali kilkakrotnie) były b a d a n i a d o k o n y w a n e przez pory­
waczy na ciałach ludzi, pozostawiające d r o b n e skaleczenia i p o t ł u c z e n i a oraz
zawsze zakończone b a d a n i a m i n a r z ą d ó w rozrodczych. Kobiety często opisy­
wały przypadki sztucznego z a p ł o d n i e n i a przez Obcych p o ł ą c z o n e z później­
szym u s u n i ę c i e m obco-ludzkich e m b r i o n ó w . Mężczyzn również p o d d a w a n o
p o d o b n y m e k s p e r y m e n t o m : p o b i e r a n o i m s p e r m ę bądź z m u s z a n o d o sto­
s u n k ó w seksualnych z obcymi i s t o t a m i . Wraz z kolejnymi p o r w a n i a m i w lu­
dziach rozwijało się „intuicyjne" p r z e k o n a n i e , że n i e k t ó r z y z Obcych są ich
p o t o m s t w e m z r o d z o n y m w s k u t e k e k s p e r y m e n t ó w . Jeżeli pierwsze s p o t k a n i a
z Obcymi i b a d a n i a wywoływały jedynie p r z e r a ż e n i e i strach (choć od czasu
do czasu Obcy stosowali w o b e c ofiar psychiczne znieczulenie za p o m o c ą spe­
cjalnych przyrządów „przytępiających e m o c j e " ) , to w czasie kolejnych spo­
tkań porwani osiągali w k o ń c u „nowy p o z i o m r o z u m i e n i a zachodzących zja­
wisk", a poprzez częstsze k o n t a k t y z porywaczami „ich s t o s u n e k do tych
istot z negatywnego stawał się pozytywny".
M u s z ę t u p o n o w n i e podkreślić, ż e d a n e , n a p o d s t a w i e k t ó r y c h d r M a c k
p r z e d s t a w i a t y p o w e e l e m e n t y p o r w a n i a p r z e z Obcych, wykazują zadziwia­
jącą jednolitość. N i e wpływają na nie psychologiczne i e m o c j o n a l n e p r o b l e ­
my poszczególnych pacjentów. Z n a m i e n n y jest r ó w n i e ż fakt, że p o t ł u c z e n i a
p o z o s t a w i o n e p o p o r w a n i u nie odpowiadają t y p o m u s z k o d z e ń ciała z n a n y m
medycynie jako skutki wielkiego szoku. C o ś rzeczywiście m u s i a ł o działać na
tych ludzi. W a r t o też w s p o m n i e ć , że relacje d w u - i trzyletnich dzieci, k t ó r e
nie byłyby w s t a n i e wymyślić tak wielu szczegółów, n i e r ó ż n i ą się właściwie
niczym od opowieści o s ó b d o r o s ł y c h .
D o k t o r Mack definiuje w swojej książce psychologiczny i d u c h o w y wy­
m i a r doświadczenia „ p o r w a n i a " , prezentując zmiany, jakie zaszły w o s o b o ­
wościach p o r w a n y c h o s ó b . Po u s t ą p i e n i u p o c z ą t k o w e g o s t r a c h u , a w r a z
z pojawieniem się s w e g o rodzaju zażyłości z O b c y m i , n a s t ę p u j e głęboka
z m i a n a światopoglądu p o r y w a n e g o człowieka, w r o z u m i e n i u siebie, innych
ludzi i otaczającego świata. D o k t o r M a c k w y r ó ż n i a o s i e m s t o p n i takiej p r z e ­
m i a n y osobowości:
166
FRONDA
13/14
1. O s o b a zaczyna a k c e p t o w a ć Obcych i przeżywa tzw. ś m i e r ć ego.
2. Porwany zaczyna uznawać porywaczy za pewien rodzaj „pośredni­
ków między n i m a pierwotnym źródłem stworzenia bądź Bogiem".
3 . D o ś w i a d c z e n i e k o n t a k t u m a dla ludzi c h a r a k t e r „ p o z a c z a s o w y
i p o z a p r z e s t r z e n n y " , jest o n o „ p o w r o t e m d o k o s m i c z n e g o ź r ó d ł a
bądź d o D o m u " .
4. U p o r w a n e g o pojawia się p r z e ś w i a d c z e n i e , że i on będzie „ o b c y "
po powrocie na Ziemię.
5. P o r w a n i zaczynają p o j m o w a ć swoje życie jako „cykle n a r o d z i n
i śmierci w wielkich o d c i n k a c h c z a s o w y c h " .
6. Człowiek o d c z u w a „jedność ś w i a d o m o ś c i z n i e m a l n i e s k o ń c z o n ą
liczbą istot i b y t ó w " .
7. Pojawia się specyficzne „rozdwojenie jaźni": porwany identyfikuje
swoją duszę z Obcymi, zaś swój byt jednostkowy z ograniczonym ist­
nieniem ludzkim.
8. P o r w a n e o s o b y twierdzą, że n i e j e d n o k r o t n i e „znajdują się w wie­
lu miejscach i czasach j e d n o c z e ś n i e " .
Jak powinien ustosunkować się do powyższych informacji, zebranych i przeana­
lizowanych przez dra Macka, prawosławny chrześcijanin? Czy są o n e wiarygod­
nym, choć zarazem dziwacznym, d o w o d e m na to, że ludzie rzeczywiście bywa­
ją porywani przez wysoko rozwinięte istoty z innej planety, istoty tak doskonałe,
że potrafiące poszerzać ludzką świadomość i przenosić ludzi na wyższy poziom
duchowej egzystencji? Odpowiedź m u s i być negatywna. Niezależnie od tego,
czy uznamy opisane przypadki za wiarygodne, czy też nie, wierzymy, że pozna­
nie duchowe, a nie zaawansowana technologia, jest czynnikiem poszerzania
i doskonalenia świadomości człowieka. Z tego p o w o d u od wysoko rozwiniętych
istot z innych światów oczekiwalibyśmy nie demonstracji przewagi technolo­
gicznej, lecz raczej większej niż nasza wrażliwości duchowej. Nasze d u c h o w e
oświecenie i zbawienie inicjuje w n a s Bóg w Trójcy Świętej, z p o m o c ą Jego anio­
łów i świętych, a nie obce istoty, które pragną z n a m i cieleśnie współżyć i wy­
korzystywać naszą u p a d ł ą seksualność. Jako prawosławni chrześcijanie wiemy,
że zbawienie osiągamy nie z p o m o c ą pozaziemskich przybyszy, lecz dzięki te­
m u , iż uczynieni jesteśmy na obraz i p o d o b i e ń s t w o Boże, że m o ż e m y przemie­
niać się i dzięki łasce Boga jednoczyć z Chrystusem.
Uwzględniając powyższe uwagi, m u s i m y dojść do wniosku, że opisane
przez dra Macka poziomy duchowej transformacji ofiar p o r w a ń posiadają wy­
raźnie antychrześcijański charakter. Postrzeganie życia jako cyklów n a r o d z i n
ZIMA
1 998
167
i śmierci, identyfikacja d u c h o w a z innymi bytami, zanik osobowości, traktowa­
nie k o s m o s u jako „ D o m u " — wszystkie te eklektyczne i niejasne pojęcia są cał­
kowicie przeciwstawne chrystocentryzmowi naszej wiary i p o d s t a w o w y m dla
chrześcijańskiego życia zasadom p o s ł u s z e ń s t w a i dyscypliny wewnętrznej. Oj­
cowie Kościoła wielokrotnie ostrzegali przed fałszywymi n a u k a m i o reinkarna­
cji i wędrówce dusz. Potwierdzenie zdecydowanie antychrześcijańskiego cha­
rakteru „duchowości", jaką zaszczepia się porywanym ludziom, znajdujemy
w jednej, szczególnie charakterystycznej relacji mężczyzny o imieniu Joe. O p o ­
wiedział on, że początkowo obce istoty wydały mu się „złowieszcze" i „chytre",
jednak z czasem uznał swoich porywaczy za „duchowych nauczycieli, przyja­
ciół i p o m o c n i k ó w " . Porwanie przez te u d u c h o w i o n e istoty nie skierowało go
jednak na ścieżkę chrześcijańskiego poznania Boga, lecz pozwoliło mu czuć się
„bardziej ludzkim". N a s t ę p n i e we śnie przeżył integrację męskiej i żeńskiej
strony swojej osobowości poprzez symboliczne narodziny bogini, które doko­
nały się w sposób zbyt obsceniczny, by go tu przytaczać. Relacja Joe nie pozo­
stawia cienia wątpliwości, że „transformacja" osobowości ludzi porwanych
przez przybyszy nie ma nic wspólnego z p r a w o s ł a w n y m r o z u m i e n i e m oświe­
cenia, przemienienia i doskonalenia się człowieka w Chrystusie. Jest o n a n a t o ­
miast zbieżna z h u m a n i s t y c z n ą koncepcją samorozwoju człowieka, z n a n ą n a m
z filozofii r u c h ó w N e w Age.
Kim więc są w rzeczywistości owe obce istoty porywające ludzi? Trudno
oprzeć się konkluzji, że są to d e m o n y lub fantomy przez nie stworzone. Po
pierwsze: wyglądają jak d e m o n y ze znanych z tradycji kościelnej opisów. Wyda­
ją się istotami materialnymi, lecz jednocześnie są przezroczyste bądź świetliste,
jakby niematerialne. Zgodnie z n a u k ą Kościoła, d e m o n y są istotami duchowy­
mi — upadłymi Aniołami. Żywią się ludzkimi namiętnościami, gdyż s a m e są
upadłe i zepsute. Wyjaśnia to fakt, iż podczas większości p o r w a ń dochodzi do
seksualnego wykorzystywania ludzi. Po drugie: zgodnie z większością relacji,
podczas „badań" obce istoty zadają p o r w a n y m ból i straszą ich. W literaturze
duchowej, szczególnie w żywotach świętych, znaleźć m o ż n a wiele opisów fi­
zycznego ataku d e m o n ó w na chrześcijan. Jeśli Obcy naprawdę byliby u d u c h o ­
wionymi przybyszami z kosmosu, a nie d e m o n a m i , to z pewnością oszczędzili­
by ludziom cierpień. W rzeczywistości nie chodzi im o łagodzenie fizycznego
i psychicznego bólu, lecz właśnie o zadawanie go pojmanym ofiarom. Kolejnym
faktem, który przemawia na rzecz uznania obcych istot za demony, jest uczucie
strachu i obrzydzenia towarzyszące ludziom podczas pierwszego spotkania,
ustępujące dopiero po d u c h o w y m podporządkowaniu się człowieka swoim po­
rywaczom. Są to typowe manipulacje demoniczne, znane chrześcijańskiej trady168
F R O N D A - 13/14
cji. D e m o n y dążą metodycznie do pokonania naturalnego wstrętu, jaki budzi
w człowieku ich bliskość i zastąpienia go uczuciem zaufania do nich. Wreszcie,
jak zauważyliśmy wcześniej, d u c h o w e efekty k o n t a k t ó w z Obcymi są całkowi­
cie antychrześcijańskie. Porwani oddalają się od uniwersalnej tradycji prawo­
sławnego chrześcijaństwa, praktykując fałszywą, p o k r e w n ą pseudoreligijności
N e w Age duchowość, przekazaną im drogą demonicznej iluzji. Ludzie ci nie
znajdują się już na drodze chrześcijańskiego, teocentrycznego, wspieranego Bo­
żą łaską doskonalenia i przemienienia osoby ludzkiej. „ N o w y światopogląd" do­
prowadza ich do zaniku osobowości, do wiary w konieczność roztopienia się
w Prajedni, która konstytuuje pogańskie rozumienie Raju i zbawienia.
Warto w s p o m n i e ć , że śp. o. Serafin Rose w swojej książce Prawosławie i re­
ligia przyszłości poświęcił cały rozdział analizie relacji o U F O z prawosławnej
perspektywy. Analiza d o k o n a n a przez o. Serafina wydaje się miejscami p o ­
wierzchowna i p r z y p o m i n a nieco teksty p r o t e s t a n c k i c h fundamentalistów,
szczególnie, że materiały, k t ó r y m i dysponował, pochodziły nieraz od o s ó b p o ­
ruszających się na pograniczu n a u k i i popularyzatorstwa. M i m o to u d a ł o mu
się w mistrzowski sposób dotrzeć do s e d n a tych zjawisk i sformułować w n i o ­
ski w dużej mierze zbieżne z m o i m i konkluzjami. Zauważył on, że wygląd ob­
cych istot w relacjach wielu świadków pokrywa się z o p i s e m d e m o n ó w , zna­
nym z prawosławnej literatury d u c h o w e j . Przypomniał też, że d w a o p i s a n e
przypadki „ u p r o w a d z e n i a przez d i a b ł y " w Rosji w XV i XIX stuleciu do złu­
dzenia
przypominają
dzisiejsze
„ p o r w a n i a przez
przybyszy
z
kosmosu".
W przekonaniu o. Serafina w s p ó ł c z e s n e n a m przypadki „ p o r w a n i a przez
U F O " są j e d n ą z form o p ę t a n i a diabelskiego, z n a n ą tradycji od wielu stuleci.
„Współcześni ludzie, d u m n i ze swojego oświecenia i mądrości — pisał — p o ­
n o w n i e stają przed doświadczeniem k o n t a k t u z d e m o n i c z n ą iluzją, lecz nie
posiadają już chrześcijańskiego światopoglądu, który pozwoliłby im właściwie
ocenić to zjawisko." Niech te słowa, pokrywające się z m o i m i w n i o s k a m i , p o ­
służą n a m wszystkim za wskazówkę, jaki winien być nasz s t o s u n e k do kwe­
stii „porwania przez Obcych".
ABP CHRYZOSTOM Z ETNY
Orthodox Tradition, vol. XIV, N° 1
Tłumaczył: ANDRZEJ FIDERKIEWICZ
Lot w kapsule skonstruowanej dzięki domniemanemu
przekazowi z planety Vega jest w rzeczywistości rytua­
łem inicjacyjnym.
KONTAKT
BOHDAN
KOROLUK
B
OGOWIE UMARLI, przywódcy zawiedli, wielkie i d e e z b a n k r u t o w a ł y .
Cóż pozostaje p r ó c z oczekiwania na gości z k o s m o s u ? O n i są n a s z ą
o s t a t n i ą nadzieją. Ellie Arroway, b o h a t e r k a filmu R o b e r t a Z e m e c k i s a
Kontakt, z a p y t a n a p r z e z swego k o c h a n k a , n i e d o s z ł e g o księdza — P a l m e r a
Jossa, dlaczego tak uporczywie dąży do s p o t k a n i a z cywilizacją p o z a z i e m s k ą ,
odpowiada, że chce się dowiedzieć, skąd się w z i ę ł a i po co żyje. Tylko takie
s p o t k a n i e jest w stanie n a d a ć s e n s jej życiu. Od m i e s z k a ń c ó w i n n y c h galak­
tyk oczekuje o n a tego, czego l u d z i e z a w s z e oczekiwali od religii.
Ellie A r r o w a y to c h ł o d n a racjonalistka, k t ó r a — jak s a m a deklaruje —
nie wierzy w Boga, p o n i e w a ż n i e ma na J e g o i s t n i e n i e e m p i r y c z n y c h d o w o ­
dów. Jej r z e k o m e s p o t k a n i e z p o z a z i e m s k ą cywilizacją o d b ę d z i e się j e d n a k
w s p o s ó b nieweryfikowalny e m p i r y c z n i e . Cały świat n a u k o w y o d r z u c i jej re­
lację, posługując się jej w ł a s n y m i , ściśle racjonalistycznymi k r y t e r i a m i . Ellie
p r z y z n a im rację, twierdząc, że j a k o l u d z i e n a u k i n i e mogli p o s t ą p i ć inaczej,
a j e d n a k p o z o s t a n i e p r z e k o n a n a o p r a w d z i w o ś c i swojego s p o t k a n i a z kos­
m i t a m i . Skłoni ją do t e g o o s o b i s t e d o ś w i a d c z e n i e , k t ó r e g o nie są w s t a n i e
z a k w e s t i o n o w a ć ż a d n e n a u k o w e autorytety. To n i e w i a r a w U F O , to raczej
wiedza o n i m , ale w i e d z a szczególnego rodzaju, wymykająca się racjonali­
stycznemu poznaniu.
Z religijnego p u n k t u widzenia jest to gnoza, której centralny p u n k t stano­
wi spotkanie z pozaziemskimi cywilizacjami. Lot w kapsule skonstruowanej
dzięki d o m n i e m a n e m u przekazowi z planety Vega jest w rzeczywistości rytua­
łem inicjacyjnym. W kapsule u m i e r a „stary człowiek" Ellie, a rodzi się „nowy
człowiek" — z zupełnie nową, kosmiczną świadomością.
S p r a w ą d r u g o r z ę d n ą jest, czy b o h a t e r k a Kontaktu p a d ł a ofiarą m a n i p u ­
lacji m a k i a w e l i c z n e g o n a u k o w c a (jak sugeruje z a k o ń c z e n i e filmu), czy też
170
FRONDA
13/14
własnej
podświa­
d o m o ś c i (na planecie Vega spot­
kała „ z m a r t w y c h w s t a ł e g o " ojca, k t ó r y
u m a r ł , gdy m i a ł a dziewięć l a t ) . Ważniejszy
wydaje się zapis s t a n u ś w i a d o m o ś c i n i e tylko
jednej nieszczęśliwej kobiety, lecz całych k r ę g ó w
społecznych. T ę s k n o t a za k o n t a k t e m z U F O staje się
coraz powszechniejsza, z a w a r t e zaś w filmie p r z e s ł a n i e ,
że cywilizacje p o z a z i e m s k i e są szczęśliwsze i d o s k o n a l s z e
od naszej, b r z m i w r ę c z jak b a n a ł .
W a r t o przy t y m zauważyć, jak — w k o n t e k ś c i e s p o r u n a u ­
ki i wiary — Z e m e c k i s p r z e d s t a w i a w y z n a w c ó w „ z i e m s k i c h " re­
ligii, zwłaszcza chrześcijan. Z jednej s t r o n y są to cynicy, k t ó r z y
w nic n i e wierzą, a udają tylko dla o s o b i s t y c h korzyści, z drugiej
zaś — fanatycy zadający g w a ł t r o z u m n o ś c i i zaprzeczający p o d s t a w o ­
w y m faktom, w skrajnych p r z y p a d k a c h g o t o w i p o s u n ą ć się do m a s o ­
wych m o r d ó w .
Zamachowiec o
szklanych
oczach,
który wysadza
w p o w i e t r z e siebie oraz wiele o s ó b w k o s m o d r o m i e , wcześniej organi­
zował d e m o n s t r a c j e p r z e c i w k o n t a k t o m z U F O p o d z n a k i e m krzyża. Je­
dyny sympatyczny chrześcijanin w o w y m filmie, n a d w o r n y kaznodzieja
Billa C l i n t o n a — P a l m e r Joss, r o z m y w a s e n s wiary do t e g o s t o p n i a , iż
przyznaje, ż e d o Pana Boga m o ż n a się d o s t a ć k o s m o l o t e m .
D o k ł a d n i e ćwierć wieku wcześniej p o w s t a ł f i l m f a n t a s t y c z n o - n a u k o ­
wy, w k t ó r y m k l u c z o w y m s ł o w e m był r ó w n i e ż „ k o n t a k t " . W o d r ó ż n i e n i u
od R o b e r t a Zemeckisa, k t ó r y spłycił t r e ś ć powieści Carla Sagana, Andriej
Tarkowski n a d a ł n o w ą głębię powieści Solaris S t a n i s ł a w a Lema, wzbogaca­
jąc ją o w y m i a r metafizyczny. J a k pisał o. A l e k s a n d e r M i e ń : „Tarkowski
mówi nie o kontakcie z problematycznymi mieszkańcami innych planet lub
0 przyszłości, ale o Kontakcie w najgłębszym s e n s i e t e g o s ł o w a — m i ę d z y
ludźmi, m i ę d z y c z ł o w i e k i e m i przyrodą, m i ę d z y n i m i i s a m y m Bytem... Kon­
takt jest konieczny. Z o s t a ł j e d n a k w fatalny s p o s ó b n a r u s z o n y . W istocie jest
to d r a m a t ludzkiej s a m o t n o ś c i i b r a k u k o n t a k t u " .
Jest t o też d r a m a t Ellie Arroway. Poszukuje o n a w ś r ó d p l a n e t , gwiazd
1 pulsarów, z a m i a s t szukać tej miłości, k t ó r a — j a k pisał D a n t e — „ p o r u s z a
słońce i gwiazdy".
BOHDAN KOROLUK
Kontakt, rei. ROBERT ZEMECKIS, film prod. USA, 1997
Tłumaczyła: SONIA SZOSTAKIEWICZ
Afryka. Murzyni powstali p r a w d o p o d o b n i e w wyniku e k s p e r y m e n t ó w gene­
tycznych przeprowadzonych przez kosmitów. Najwyraźniej rasa czarna nie
1
spodobała się Obcym i, doskonaląc ją, utworzyli ludzi białych i żółtych. Dla
Danikena przeciwieństwem M u r z y n a jest Żyd, który ma n a t u r a l n e predyspo­
zycje do uważania się za lepszego. J e d n a k n a w e t w ś r ó d Czarnych bywają na­
rody p o w o ł a n e do k o n t a k t ó w z Obcymi. Tak więc 10 tysięcy lat t e m u Dogonowie otrzymali od kosmity o imieniu N o m m o m a p ę orbity Syriusza B.
2
Brazylia. Na jej t e r y t o r i u m znajduje się tajemnicze, o p u s z c z o n e m i a s t o z cza­
sów prehistorycznych. Odkrył je w 1753 r. Portugalczyk — J a o da Silva Guimaraes. Do dziś pozostaje o n o niezbadane, gdyż każda ekspedycja do tego
miejsca wracała z niczym albo ginęła w niewyjaśnionych okolicznościach.
„Dlaczego żaden rząd, żadna placówka badawcza nie zleciła d o t ą d o d s z u k a n i a
tego m i a s t a ? " — przecież obecna technika satelitarna umożliwia szybkie roz­
wikłanie tej zagadki! J e d n o jest p e w n e : „Wiemy, że owe m i a s t a istnieją". 3
Chiny. W 1938 r. na p o g r a n i c z u C h i n i Tybetu o d k r y t o 716 g r a n i t o w y c h ta­
lerzy, na których kosmici napisali, że przylecieli na Z i e m i ę 12 tysięcy lat t e ­
mu i brakuje im energii, aby stąd odlecieć. 4
Dania. Traelleborg, w a r o w n y gród Wikingów, j e s t w rzeczywistości optycz­
n y m k o m p a s e m dla p o j a z d ó w latających. 5
Eden. Biblijny opis stworzenia próbuje nieudolnym językiem starożytnych
przekazać prawdę, że Ewa powstała w probówce ze spermy Adama. Skąd się
jednak wziął Adam? Istnieje przypuszczanie, że powstał w wyniku klonowania. 6
Kuszenie węża ł a t w o z i n t e r p r e t o w a ć jako p r z e k a z a n i e człowiekowi
pewnej wiedzy przez konkurencyjne U F O . M o ż e o t y m świadczyć p e w n a
pieczęć sumeryjska. 7 To, co w i e m y na p e w n o , to tyle, że człowiek nie p o ­
wstał w procesie ewolucji. Gdyby tak było, to już e l e m e n t a r n a logika p o d ­
powiedziałaby n a m , że karaluchy i skorpiony jako g a t u n k i starsze p o w i n n y
stać na wyższym p o z i o m i e cywilizacyjnym. „Gdzież są p r z e d m i o t y arty­
styczne s t w o r z o n e przez s k o r p i o n y ? " 8
Ekwador. Pod powierzchnią tego p a ń s t w a znajdują się wielokilometrowe ko­
rytarze wykute w skale. W ich w n ę t r z u są między innymi krzesła z tworzywa
sztucznego, olbrzymia liczba figurek d i n o z a u r ó w oraz wiele tysięcy m e t a l o ­
wych tabliczek pokrytych n i e z n a n y m p i s m e m . Była t a m także rzeźba m a t k i
ZIMA- 1 998
173
ze skośnookim dzieckiem z h e ł m e m m o t o c y k l o w y m na głowie. D a n i k e n nie
odważył się niczego sfotografować, bo bał się, że błysk światła m ó g ł b y u r u ­
chomić ukrytą b r o ń laserową. Na szczęście miejsce to jest z n a n e J u a n o w i M u riczowi i dzikim p l e m i o n o m tubylców, którzy go strzegą. Zdaje się, że te nie­
zwykłe budowle są dziełem żołnierzy Lucyfera, który w rzeczywistości był
dowódcą armii kosmitów, pokonanej podczas jednej z „gwiezdnych wojen"
przez niejakiego Gabriela. Być m o ż e schronił się na Ziemi i wysyłał symulo­
wane sygnały, że znajduje się na piątej planecie u k ł a d u słonecznego. Z o s t a ł a
ona zniszczona przez zwycięzców ( p r a w d o p o d o b n i e dokonali oni zapalenia
tlenu w powietrzu i w o d o r u w oceanach). Tymczasem żołnierze Lucyfera
ukryli się na Ziemi w tunelach. N a w e t największy sceptyk przyzna, że b r z m i
to logicznie. W związku z tym sensacyjnym odkryciem należy p o w a ż n i e zadać
sobie pytanie: „Czy ludzie zechcą pogodzić się z faktem, że dzieje p o c h o d z e ­
nia człowieka toczyły się zupełnie inaczej niż wpajano im dotychczas jako p o ­
b o ż n ą bajeczkę?". 9
Etiopia. Król Salomon, choć Biblia to ś w i a d o m i e przemilcza, miał r o m a n s
z królową Etiopii Makedą, której dał pojazd latający, o t r z y m a n y wcześniej od
kosmitów. 1 0 Ich w s p ó l n y syn, Bajna Lehkem, będąc w o d w i e d z i n a c h u ojca,
ukradł Arkę Przymierza ze znajdującym się w niej r e a k t o r e m j ą d r o w y m
i wstawił na jej miejsce a t r a p ę . „ S a l o m o n m u s i a ł u t r z y m a ć fakt kradzieży
w tajemnicy i zobowiązać k a p ł a n ó w do przyozdobienia fałszywej skrzyni
symbolami A r k i . " " W Etiopii Arkę u m i e s z c z o n o w mieście A k s u m , k t ó r e zo­
stało z a ł o ż o n e przez j e d n e g o z w n u k ó w Noego.Wielce p r a w d o p o d o b n e , że
po wojnie włosko-etiopskiej Arka została u k r y t a w lochach Watykanu. „Trze­
ba przyznać, że to dość o d w a ż n a spekulacja" — szczerze wyznaje Autor, ale
„być m o ż e Arka Przymierza do dziś jest, dzięki faszystom, w Watykanie". 1 2
Oczywiście tak śmiała interpretacja w y d a r z e ń biblijnych m o ż e s p o t k a ć
się z p r o t e s t a m i pewnej grupy zachowawczych teologów, ale „ p o n i e w a ż t e o ­
lodzy zazwyczaj nie zajmują się techniką, należałoby ich wykluczyć z grupy
dochodzeniowej".13
Francja. W Bretanii znajdują się menhiry, megalityczne b u d o w l e z epoki
przedlodowcowej. W rzeczywistości m o g ł y to być a n t e n y wzmacniające
energię kosmiczną. 1 4 M o ż n a też przyjąć n a s t ę p u j ą c ą h i p o t e z ę : 50 tysięcy lat
t e m u ludzie tworzyli już cywilizację na b a r d z o w y s o k i m p o z i o m i e ; w wyni­
ku p o d r ó ż y kosmicznych wielu z nich doświadczyło p r z e s u n i ę c i a w czasie
tak, że u nich m i n ę ł o dziesięć lat, a na Z i e m i 40 tysięcy. Tak więc wrócili na
174
FRONDA-13/14
Z i e m i ę 10 tysięcy lat t e m u i, aby przekazać swoją w i e d z ę p o t o m n y m , w z n o ­
sili gigantyczne b u d o w l e i rysowali na skalach piktogramy. Być m o ż e i n a s
czeka to w przyszłości! „A p o n i e w a ż h i s t o r i a się p o w t a r z a , d o w ó d c a s t a t k u
k o s m i c z n e g o będzie się p r a w d o p o d o b n i e nazywał N o e " .
15
G w a t e m a l a . Wiedza a s t r o n o m i c z n a Majów być m o ż e s p a d ł a z N i e b a . Było
to na początku czerwca 8 4 9 8 p.n.e., albo raczej 11 sierpnia 3 1 1 4 p . n . e .
16
Być
m o ż e przybysze, którzy ją przynieśli, wyruszyli z tajemniczej P l a n e t y X,
która eksplodowała. 1 7 Taką h i p o t e z ę krytykuje „ p e w i e n o d ł a m badaczy,
którzy p r a g n ą p o z o s t a ć przy realiach". 1 8 Cóż za ż a ł o s n e k r e a t u r y !
Indie. Bóstwa indyjskie t w o r z ą tzw. m i ę d z y n a r o d ó w k ę bogów, p o n i e w a ż
„ich o b e c n o ś ć m o ż n a znaleźć we wszystkich starożytnych ś w i a d e c t w a c h
ludzkości"."
Mało który chrześcijanin wie, że w Kaszmirze znajduje się grób Chrystu­
sa. Moglibyśmy mieć wątpliwości, ale „drewniana tablica z n a p i s e m «Zierat Youta» poświadcza, że tu się znajduje grób Jezusa". Został t a m pochowany, bo­
w i e m uciekł z krzyża i schronił się na Wschodzie. 2 0 Ów Kaszmir to bardzo
szczególne miejsce: znajduje się w n i m także świątynia, k t ó r ą wybudował izra­
elski król Salomon. „Przyleciał latającym statkiem i sam polecił wznieść tę
świątynię. W Starym Testamencie Salomon określany jest zawsze jako mądry,
a być m o ż e należałoby to przetłumaczyć jako uzdolniony technicznie". 2 1
Irak. Na jego t e r y t o r i u m leży s t a r o ż y t n a k r a i n a Sumer. J u ż z pobieżnej a n a ­
lizy t e k s t ó w klinowych wynika, że jej m i e s z k a ń c y mieli k o n t a k t z inteligent­
nymi r o b o t a m i . Z kolei po uważnej analizie m i t u opisującego gwałty d o k o ­
n a n e przez boga Enlila m o ż n a sądzić (choć m o ż e t r u d n o w to uwierzyć), że
nie był on człowiekiem. A u t o r p r z e s t r z e g a j e d n a k p r z e d wyciąganiem p o ­
chopnych w n i o s k ó w : „ N i e o d w a ż ę się na spekulacje, czy Enlil był i s t o t ą p o ­
zaziemską, czy też jej p o t o m k i e m w p i e r w s z y m p o k o l e n i u " . 2 2
Należy też podkreślić, ż e n a s k u t e k b ł ę d n y c h m e t o d interpretacji źródeł
historycy nie uznają pierwszych dziesięciu k r ó l ó w sumeryjskich, k t ó r z y pa­
nowali prawie p ó ł m i l i o n a lat. Być m o ż e „ p r a k r ó l o w i e byli od czasu do cza­
su zapraszani przez istoty p o z a z i e m s k i e na wyprawy w i n n e u k ł a d y słonecz­
n e " . W e d ł u g innej wersji, mogli o n i być p ó ł k o s m i t a m i . J e s t też c a ł k i e m
możliwe, że kazali b a l s a m o w a ć swoje ciała, aby n a s t ę p n i e przywracać je do
życia. P o d o b n i e p o s t ę p o w a l i egipscy faraonowie. 2 3 Z kolei w rejonie, gdzie
M o r z e Arabskie graniczy z Babilonią, z m o r z a m i a ł a wyłonić się ryba, której
ZIMA- 1 998
175
wyrosła d r u g a głowa i z a m i e n i ł a się w człowieka (czyżby m u t a n t ? ) . M o ż e
t r u d n o w to uwierzyć, ale t a k m ó w i ą ź r ó d ł a !
24
Iran. Z n a l e z i o n o tutaj w i z e r u n e k boga, k t ó r y tak n a p r a w d ę j e s t d w o m a słu­
pami z porcelanowymi izolatorami!
25
Izrael. N a jego t e r y t o r i u m p r z e c h o w y w a n o m i n i r e a k t o r jądrowy, k t ó r y
znajdował się w Arce Przymierza. Z tego p o w o d u kosmici dosyć c z ę s t o kon­
taktowali się ze starożytnymi Izraelitami. J e d n y m z ich o s t a t n i c h wybrań­
ców był Jeremiasz. Na p r o ś b ę k o s m i t ó w ukrył on Arkę p r z e d Babilończykami. „ G r u p a istot pozaziemskich była s t o s u n k o w o nieliczna, nie a n g a ż o w a ł a
się w walki i nie p o m a g a ł a żadnej z walczących s t r o n . Z niewyjaśnionych
przyczyn grupa ta nie potrafiła s a m a u s u n ą ć i ukryć skrzyni z A r k ą Przymie­
rza. Czy m o ż e istoty p o z a z i e m s k i e obawiały się silnego p r o m i e n i o w a n i a ? " 2 6
To pytanie, j a k i wiele innych, pozostaje bez o d p o w i e d z i . W e d ł u g innych
źródeł, kosmici d m u c h a l i na z i m n e , b o w i e m w J e r o z o l i m i e stała tylko atra­
pa, a prawdziwy r e a k t o r j ą d r o w y został p r z e w i e z i o n y do Etiopii. Kosmici
mogli się w tym nie p o ł a p a ć , „ b o w okresie m i ę d z y M o j ż e s z e m a J e r e m i a ­
szem i Ezechielem brak jest jakichkolwiek sygnałów o o b e c n o ś c i istot poza­
ziemskich. W t a k i m razie m o g ł y nie wiedzieć, co się s t a ł o p o d c z a s ich nie­
obecności" 2 7 . Brzmi to c a ł k i e m przekonująco!
M a ł o k t o też wie, że być m o ż e S o d o m a i G o m o r a z o s t a ł y z n i s z c z o n e
b o m b a m i a t o m o w y m i . 2 8 Jako ciekawostkę m o ż n a dodać, że N o e i Melchize­
d e k powstali w wyniku s z t u c z n e g o z a p ł o d n i e n i a . 2 '
J e m e n . Stolica tego kraju, Sana, z o s t a ł a z a ł o ż o n a t u ż p o p o t o p i e . W i e m y
także, że jego pierwsza władczyni, k r ó l o w a Saba, była olbrzymką. 3 0
Meksyk. Między k u l t u r ą A z t e k ó w a Indii występują uderzające p o d o b i e ń ­
stwa: obie zostały z a ł o ż o n e w d u s z n y m klimacie, w o b u p a n o w a ł politeizm,
w obydwu b ó s t w a są p o m a l o w a n e na j a s k r a w e kolory i p r z e d s t a w i a się je
w tanecznych pozach. Takie n a g r o m a d z e n i e p o d o b i e ń s t w nie m o ż e być dzie­
ł e m przypadku! „Sądziłem, że być m o ż e w z a m i e r z c h ł y c h czasach H i n d u s i
wywędrowali na J u k a t a n . Dziś w i e m więcej: o n i nie wywędrowali, ale prze­
lecieli."" Owi meksykańscy H i n d u s i to wytrwali podróżnicy, latali b o w i e m
także na Bliski Wschód. 3 2 Sztuka b u d o w y p o j a z d ó w latających była kultywo­
w a n a przez wiele stuleci. Jeszcze w czasie najazdu h i s z p a ń s k i e g o A z t e k o w i e
korzystali ze wsparcia lotniczego.
176
FRONDA13/14
Kolumbia. Istnieją tu posągi „ l u d z i o p o d o b n y c h istot, k t ó r e mają zęby jak
u w a m p i r a " . W A n d a c h jest też tajemniczy „ m a s y w skalny o rysach głowy
starca", który j e d n a k na kliszach fotograficznych wygląda jak „ w i z e r u n e k
twarzy m ł o d z i e ń c a " ! 3 3
Niemcy. W Kottenforst, niedaleko Bonn, stoi żelazny s ł u p — być m o ż e
dzieło kosmitów, p o n i e w a ż jest u m i e s z c z o n y p o d o b n o 2 8 m e t r ó w p o d zie­
mią i nie rdzewieje. 3 4
W USA żyje e m i g r a n t z N i e m i e c , k t ó r y choć dziś p o s ł u g u j e się nazwi­
skiem Wolf+585, w rzeczywistości ma n a z w i s k o składające się z 5 9 0 liter.
Zawiera o n o u k r y t e przesłanie, że jego p r z o d k o w i e 12 tysięcy lat t e m u ze­
tknęli się z k o s m i t a m i w statkach zasilanych przez światło. 3 5
ZIMA- 1 9 9 8
177
Peru. Na płaskowyżu Nasca u m i e s z c z o n o znaki, którymi kapłani miejscowych
plemion usiłowali zwabić p r o m y kosmiczne.
36
Aby m ó c przyjąć takie wytłuma­
czenie, należy „odejść od tej logiki, która każe p e w n y m o s o b o m wyczarowywać
z kapelusza najdziwniejsze z dziwnych «naturalne wyjaśnienia»".
37
Na wyspach z trzciny na jeziorze Titicaca żyło p l e m i ę Indian, k t ó r e
m i a ł o czarną krew. Byli s p ł o d z e n i ze związków k o s m i t ó w z Z i e m i a n k a m i .
„Czy mieli wykonać o k r e ś l o n e zadania, ale o t y m z a p o m n i e l i ? "
38
Przypomi­
na to historię Indian Hopi z Ameryki P ó ł n o c n e j , którzy, jak wskazuje wiele
poszlak, r ó w n i e ż są k o s m i t a m i . 3 9
Polinezja. Na archipelagu Karolin, na wyspie P o n a p e , znajdują się ruiny
c e n t r u m dawnej cywilizacji. Część „reakcyjnych" n a u k o w c ó w n a p o d s t a w i e
b a d a ń p r z e p r o w a d z o n y c h i z o t o p e m węgla C 1 4 twierdzi, ż e p o w s t a ł y o n e
około 1400 r. n.e. Ale chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, że „wyników t e ­
stu nie m o ż n a brać p o w a ż n i e , to raczej blef s t o s o w a n y w sytuacji, kiedy się
nic nie wie". 4 0 N a t o m i a s t dosyć p r a w d o p o d o b n a wydaje się h i p o t e z a , że
przodkowie dzisiejszych m i e s z k a ń c ó w Polinezji umieli latać.
Mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej
nauczyli
gigantyczne posągi postaci w kapeluszach.
się od Obcych w y k u w a ć
41
Republika Południowej Afryki. O d k r y t o w niej skamienieliny g l o n ó w
(sinic) sprzed 3,5 m i l i a r d ó w lat. Mogli je przysłać kosmici, aby z m i e n i ć na­
szą atmosferę na bardziej korzystną dla życia. N i e wydaje się, aby m o g ł y o n e
p o w s t a ć s a m o i s t n i e , nie m a n a b o w i e m Z i e m i żadnych znalezisk żywych
form z tak zamierzchłych czasów. 4 2
Rosja. Istnieją niezaprzeczalne dowody, że 8 tysięcy lat t e m u k t o ś strzelał
tutaj z broni palnej do b i z o n ó w ! 4 3
Syberia. Mieszkający tu C z u w a s z e m ó w i ą językiem, k t ó r y wykazuje p e w n e
p o d o b i e ń s t w a d o języka Inków. 4 4 W i e m y także, ż e m e t e o r y t t u n g u s k i t o p o ­
jazd U F O , k t ó r e m u pękł r e a k t o r jądrowy. 4 5
Synaj. Objawiły się tutaj Mojżeszowi istoty p o z a z i e m s k i e , k t ó r e przekaza­
ły mu m a s z y n ę do produkcji m a n n y z glonów. Była o n a n a p ę d z a n a m i n i r e a k t o r e m j ą d r o w y m . Należy podkreślić, że Autor, demaskując rzeczywisty cha­
rakter Arki Przymierza, kładł szczególny nacisk na zdrowy rozsądek: „FBI,
jak każda d o b r a s ł u ż b a wywiadowcza, o d r z u c i ł o b y teologiczne założenia, na
178
FRONDA-13/14
jakie
powoływano
rozsądkiem".
się
w
śledztwie,
jako
sprzeczne
ze
zdrowym
46
Turcja. W Stambule przez setki lat przechowywano m a p y Antarktydy wyko­
nane na podstawie zdjęć z pokładu satelity.
47
W Anatolii znajdują się także taje­
mnicze p o d z i e m n e miasta. „Po co, na Boga, ludzie zagrzebywali się w ziemi?
Wydaje się, że ze strachu przed przeciwnikiem, ale kto mógł n i m być?"
48
Wielka Brytania. Znajdujące się w Anglii S t o n e h e n g e u w a ż a się za kalen­
darz słoneczny. 4 9 Przy innej okazji Autor podaje z u p e ł n i e o d m i e n n ą i n t e r p r e ­
tację: przez S t o n e h e n g e nasi prymitywni p r z o d k o w i e usiłowali przekazać, że
kosmici mieszkają w kolistych stacjach kosmicznych. Należy podkreślić, że
„w okresie od prehistorii do czasów klasycznych dominującym s y m b o l e m
wiążącym się z postaciami b o g ó w jest koło. Czy dawni mieszkańcy Z i e m i do­
myślali się, że niebiańskie istoty mieszkają w gigantycznych k o ł a c h ? " 5 0
Żydzi. Obecny naród żydowski powstał być m o ż e w wyniku „genetycznego
podrasowania". „Podczas czterdziestoletniej wędrówki z Egiptu Mojżesz nie
pozwalał — taki był rozkaz Boga — na jakiekolwiek kontakty z przedstawicie­
lami innych ras." Stworzono wtedy tzw. n o w e plemię. Autor, poruszając tę te­
matykę, zdobywa się na sporą odwagę: „ N a w e t jeśli nie jest to przyjemne i nie
pasuje do dzisiejszego sposobu myślenia — będę twierdzić, że istoty pozaziem­
skie wyróżniły konkretną rasę". Zwraca uwagę, że prawie co roku Żyd dostaje
nagrodę Nobla. „Czy inne rasy sądzą, że m u s z ą się przed n i m i bronić?" 5 1 Z ko­
lei aby wyhodować rasę ludzi do kolonizacji innych planet, należałoby powołać
komisję, na czele której stanąłby znany fizjolog lord Rothschild. 5 2
Nowe poszlaki. U w a ż n e m u czytelnikowi n a t y c h m i a s t p o przejrzeniu t e g o
zestawienia m u s i cisnąć się do głowy wiele pytań, na p r z y k ł a d czy m i ę d z y
sinicami z RPA, a tymi z Arki Przymierza zachodzi jakiś związek? Albo czy
figura m a t k i ze s k o ś n o o k i m dzieckiem w h e ł m i e m o t o c y k l o w y m ma jakiś
związek ze znaleziskami p r z e d z i u r a w i o n y c h talerzy w C h i n a c h ? A jeśli tak,
t o jaki? Czy Watykan przekazał A m e r y k a n o m t e c h n i k ę b u d o w y m i n i r e a k t o r ó w jądrowych? Przecież m u s i a ł ją znać z Arki Przymierza!
R o z u m u j m y dalej: skoro Żydzi latali na s t a t k a c h kosmicznych i zakłada­
li m i a s t a w Indiach, a H i n d u s i w Meksyku, to w e d ł u g m o i c h wyliczeń
Meksykanie z p o m o c ą k o s m i t ó w p o w i n n i założyć kolejne m i a s t a na t e r e n i e
trójkąta C z a d - B u r k i n a Faso-Ahaggar (góry).
ZIMA-1 998
179
J e s t jeszcze j e d e n n o w y i p o w a ż n y
t r o p . Dotyczy on książki Quo vadis H e n ­
ryka Sienkiewicza. Przeanalizujmy opis
w i d z e n i a św. Piotra:
„ N i e b o n a w s c h o d z i e przybierało
już
leciuchny odcień
zielony,
który
z wolna, coraz wyraźniej b r a m o w a ł się
u d o ł u b a r w ą szafranową. Rozjaśniała
się s t o p n i o w o zieloność nieba, nasyca­
jąc się z ł o t e m . Za czym w s c h ó d zaczął
różowieć. [...] P o t e m s ł o ń c e wychyliło
się przez
p r z e ł ę c z gór,
ale
zarazem
dziwny w i d o k uderzył w oczy A p o s t o ł a .
O t o w y d a ł o mu się, ze złocisty krąg, za­
m i a s t w z n o s i ć się wyżej i wyżej, z s u n ą ł
się ze wzgórz i toczył się po d r o d z e .
Wówczas
Piotr
zatrzymał
się
i rzeki:
— Widzisz tę j a s n o ś ć , k t ó r a zbliża
się ku n a m ?
— N i e w i d z ę nic — o d p o w i e d z i a ł
Nazariusz.
Lecz Piotr po chwili
ozwał
się,
p r z e s ł o n i w s z y oczy d ł o n i ą :
— J a k o w a ś p o s t a ć idzie ku n a m
w blasku s ł o n e c z n y m .
D o ich u s z u nie d o c h o d z i ł naj­
mniejszy o d g ł o s kroków. N a o k ó ł było
cicho z u p e ł n i e . N a z a r i u s z widział tyl­
ko, że w dali d r ż ą d r z e w a , jakby je k t o ś
potrząsał, a blask r o z l e w a się coraz sze­
rzej na r ó w n i n i e .
I począł ze z d z i w i e n i e m p a t r z e ć na
Apostoła.
—
Rabbi! Co ci jest? — zawołał
z niepokojem.
A z rąk P i o t r a k o s t u r p o d r ó ż n y wy­
sunął się na ziemię, oczy patrzyły nieFRONDA-13/14
r u c h o m i e p r z e d siebie, u s t a były o t w a r t e , w twarzy m a l o w a ł o się z d u m i e ­
nie, radość, zachwyt.
Nagle rzucił się na kolana z wyciągniętymi r a m i o n a m i , a z u s t j e g o wy­
rwał się okrzyk:
— Chryste! Chryste!".
Czy H e n r y k Sienkiewicz d y s p o n o w a ł j a k i m i ś n i e z n a n y m i n a m t e k s t a m i
źródłowymi? A m o ż e s a m był w y s ł a n n i k i e m Obcych? N i e p o w i n n i ś m y bać
się stawiania takich pytań, choć b u r z ą o n e n a s z ą u p o r z ą d k o w a n ą i d r o b n o mieszczańską wizję świata.
Dzięki tym sensacyjnym o d k r y c i o m ludzkość w k r a c z a w n o w ą epokę.
Zbliżają się czasy, kiedy o d r z u c i m y „religie, k t ó r e wraz ze s w o i m i niezliczo­
nymi b o g a m i h a m u j ą p o s t ę p " . 5 3
Liberalny katolik. Erich von D a n i k e n , j e d e n z najbardziej poczytnych au­
t o r ó w świata, w swoich książkach w i e l o k r o t n i e p o d k r e ś l a , że nie s t a r a się
tworzyć ż a d n e g o s y s t e m u f i l o z o f i c z n e g o czy religijnego. „ N i e m a m d o
zaoferowania żadnej ideologii, choćby dlatego, że z całego serca nie z n o s z ę
żadnych dyktatur." 5 4 U w a ż a się za wolnomyśliciela, k t ó r y zniszczy n a s z e
„skostniałe światopoglądy". Bez w a h a n i a wyznaje: „Przez te wszystkie lata
swoich p o s z u k i w a ń z g u b i ł e m wielu m a ł y c h z i e m s k i c h bożków, choć nie
straciłem tego, co n i e o g a r n i ę t e r o z u m e m — Boga". Szczególną niechęcią
darzy d o g m a t y wiary: „W kraju, w k t ó r y m dążenie do w s p ó ł c z e s n o ś c i jest
h a m o w a n e przez religijne tabu, n i e j e d n o jeszcze p o k o l e n i e będzie m u s i a ł o
u s u w a ć nieżyciowe rytuały, zwyczaje, p r z e s ą d y " . 5 5 Podaje się za liberalnego
katolika. Jak s a m twierdzi, został w y c h o w a n y w s u r o w y m i n t e r n a c i e k a t o ­
lickim. „Najważniejszym p r z e d m i o t e m w szkole była religia. M u s i e l i ś m y
tłumaczyć Biblię z greki na łacinę, a p o t e m na n i e m i e c k i . " 5 6 P o d o b n o zaczął
wątpić, kiedy zauważył, że J a h w e m ó w i o sobie w liczbie m n o g i e j . „Zapyta­
ł e m o to n a s z e g o profesora teologii. Powiedział, że Mojżesz m i a ł na myśli
Trójcę Świętą, ale była to idiotyczna w y m ó w k a , bo Trójcę Świętą wymyślo­
n o znacznie później, n a s o b o r a c h chrześcijańskich." W i d a ć D a n i k e n nie był
tak wierzący, jak chciałby to przedstawić, s k o r o sądził, że Trójcę Świętą
ktoś kiedyś wymyślił.
N a pierwszy r z u t oka wygląda o n n a t y p o w e g o przedstawiciela naszych
czasów: „ o ś w i e c o n e g o " deistę, k t ó r y wierzy w bliżej n i e o k r e ś l o n ą I s t o t ę
Najwyższą. Jest to j e d n a k pozór, b o w i e m p o d tą m a s e c z k ą kryje się jesz­
cze j e d n a p o s t a ć .
D a n i k e n jest w rzeczywistości c z ł o w i e k i e m g ł ę b o k o
wierzącym.
ZIMA1998
181
Danikenizm j a k o religia. C h o ć sławny Szwajcar tak krytycznie wyraża się
o religiach, buduje w ł a s n ą . Pisze: „ P o t r z e b u j e m y u t o p i i . Bez u t o p i i świat by
57
się nie z m i e n i a ł " . 1 buduje tę u t o p i ę z w i e l k i m r o z m a c h e m . Przy innej oka­
zji przyznaje: „ N i e n a r z e k a m na brak fantazji".
58
Trzeba przyznać, że to
prawda. N i e k t ó r e jego h i p o t e z y w p r o s t zwalają z nóg. Na przykład Trójcę
Świętą zastępuje Czwórcą, w której jest miejsce dla J e z u s a X, Mesjasza
U F O . Jego z d a n i e m , C h r y s t u s m o ż e m i e ć j e d n o c z e ś n i e n a różnych p l a n e ­
tach od 680 tysięcy do 3 m i l o n ó w 4 0 0 tysięcy wcieleń. 5 5
C h o ć usiłuje to ukryć, w rzeczywistości świetnie zdaje sobie s p r a w ę
z guast-religijnego c h a r a k t e r u swoich idei. W książce Kosmos i siejba, pisząc
o swoich teoriach, cytuje p o s t ę p o w e g o teologa P u c e t t i e g o : „Wiedza nie m u ­
si być wcale z d o b y w a n a na d r o d z e n a u k o w e j i rzeczywiście ż a d n a z tzw.
prawd religijnych nie ma znaczenia, jeśli jest p o z n a w a l n a na tej d r o d z e " . 6 0
W innej książce przyznaje się, że jego guast-religijne h i p o t e z y zawierają
p e w n ą liczbę aksjomatów, k t ó r e nie podlegają dyskusji: „ Z g o d z i ł b y m się ze
wszystkimi r e z u l t a t a m i b a d a ń archeologii, gdyby z a a k c e p t o w a ł a fakt, że kie­
dyś w życiu naszych p r z o d k ó w m u s i a ł o dojść do o d w i e d z i n istot p o z a z i e m ­
skich! N a w e t jeśli nie d o k o p a n o się ż a d n e g o n a m a c a l n e g o ś w i a d e c t w a ta­
kiego zdarzenia". 6 1
Daniken jako badacz potrafi zachować pewien specyficzny rodzaj s k r o m ­
ności. Przyznaje: „ N a u k o w c e m nie j e s t e m na p e w n o . Nie skończyłem stu­
diów". Oraz: „ N a w e t sam nigdy nie określałem się m i a n e m n a u k o w c a - a m a tora, żartobliwie m ó w i ł e m co najwyżej o sobie «niedzielny badacz*". 6 2 J e d n a k
jako prorok Daniken uważa, że ma m o n o p o l na p r a w d ę . Jest w r o g i e m n a u ­
kowców jako „przeciwników p o s t ę p u " , szczególnie zaś teologów, którzy są
„reakcjonistami". 6 3 Sądzi, że „uprzedzenia profesorów określa się m i a n e m
teorii". Z tego p o w o d u uważa: „ N a d o b r e wychodzi mi to, że nie j e s t e m ar­
cheologiem z z a w o d u " . Jest też przekonany, że swoje niedoskonałości u m i e
nadrobić w sposób n i e d o s t ę p n y dla zwykłych śmiertelników: „ U w a ż a m , że
m a m p e w n ą umiejętność postrzegania pozazmysłowego, ale nie j e s t e m jasno­
widzem, przynajmniej w zwykłym znaczeniu tego słowa". 6 4
Od większości g n o s t y k ó w D a n i k e n różni się tym, że nie usiłuje przypi­
sać sobie jakiegoś objawienia, ale twierdzi, że P r a w d ę p o z n a ł racjonalnym
r o z u m o w a n i e m . Jego z d a n i e m , n a Sądzie O s t a t e c z n y m b ę d z i e m y rozliczani
nie z miłości, ale inteligencji. Bóg p o w i e w ó w c z a s : „Moje dzieci, d a ł e m w a m
r o z u m po to, żebyście robiły z n i e g o użytek. Kto z w a s nie m i a ł odwagi
myśleć, t e n nie wejdzie do mojego Królestwa, k t o nie robił użytku z rozu­
m u , będzie p o t ę p i o n y " . 6 5
182
FRONDA-13/14
Choć Biblia stanowi dla szwajcarskiego publicysty p o d s t a w o w e ź r ó d ł o
natchnienia, odmawia on jej charakteru n a t c h n i o n e g o Objawienia. Podważa
wiele d o g m a t ó w chrześcijańskich, ale ostrze swojej krytyki kieruje głównie
przeciwko Jezusowi. Jego zdaniem, „ n o w o c z e s n e chrześcijaństwo m u s i za­
wsze liczyć się z możliwością e w e n t u a l n e g o odstąpienia od dziejowej roli Je­
zusa". „Jezus był człowiekiem bogobojnym, ale nie j e d n o r o d z o n y m S y n e m
Boga. Był działaczem politycznym, ale nie Zbawicielem." Z r e s z t ą i ta bogobojność jest sprawą dyskusyjną: „Jezus niewątpliwie był Narcyzem, który w sto­
sunku do własnej osoby, mającej służyć za wzór, n i e stosował moralnych im­
peratywów". Szwajcar zastanawia się nawet, czy
nie uznać C h r y s t u s a za n i e n o r m a l n e g o : „Psy­
chologia mogłaby dziś dostarczyć przeko­
nywające a r g u m e n t y " . 6 6
Liberalny katolik D a n i k e n neguje
działanie D u c h a Świętego w Koście­
le, nie wierzy w cuda, uważa stygm a t y świętych za objaw choroby
psychicznej. C h o ć więc wielokrot­
nie pisze, że nie chce wypowiadać
się na t e m a t y religijne, w rzeczywi •
stości prowadzi frontalne natarcie r a
Kościół. Ma w t y m swój cel. Lansjje
bowiem w ł a s n e Objawienie.
Jak w każdej innej religii, f u n d a m e n t
tego Objawienia s t a n o w i w ł a s n a wizja s t w o ­
rzenia świata. O t ó ż świat był p o c z ą t k o w o k o m p u t e ­
r e m ; składał się ze 100 m i l i a r d ó w b i t ó w i m i a ł ś w i a d o m o ś ć . Bóg D a n i k e n a
nosi p r z y d o m e k „sprytny samobójca", b o w i e m d o k o n a ł samoeksplozji,
w wyniku której p o w s t a ł W s z e c h ś w i a t . O d t ą d każda jego cząstka to poje­
dynczy bit, k t ó r y jest zawarty w k a ż d y m człowieku, zwierzęciu, rzeczy. Kie­
dyś p o n o w n i e s t a n i e m y się jednością. 6 7
Z tej wizji s t w o r z e n i a świata D a n i k e n w y p r o w a d z a gnostycką k o n c e p ­
cję „boga w człowieku": „Wszyscy j e s t e ś m y częścią t e g o p o t ę ż n e g o czegoś.
Ten jedyny Bóg n i e będzie j u ż w niepojęty s p o s ó b d o b r e m i z ł e m z a r a z e m .
To w n a s samych d r z e m i ą p o z y t y w n e i n e g a t y w n e siły, bo wszyscy p o c h o ­
d z i m y od czegoś, co i s t n i a ł o zawsze". 6 8
Jak każda religia, d a n i k e n i z m ma też w ł a s n ą koncepcję Zbawienia, do
którego droga wiedzie przez odnalezienie Kapsuły Czasowej. „Znajdziemy
ZIMA- 1 9 9 8
183
w niej nie tylko odpowiedzi na pytanie, czym jest przeszłość, lecz r ó w n i e ż
odpowiedzi pozwalające n a m rozwiązywać przyszłe problemy. S t a n i e m y p r o ­
sto na d r o d z e wiodącej do pokoju i p o s t ę p u ludzkości."
69
Do czasu odkrycia
Kapsuły jesteśmy skazani na przypuszczenia, chyba że z o s t a n i e wyjawiona
prawdziwa treść Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej. „W i m i e n i u D u c h a , który
przenika wszystko, p o z d r a w i a m w a s mieszkańcy p l a n e t y Z i e m i a ! Przygotuj­
cie ludzi na spotkanie innych form życia z k o s m o s u . Na d o w ó d p r a w d z i w o ­
ści p r z e d s t a w i a m w a m w s p a n i a ł e zjawisko na f i r m a m e n c i e " — tak z d a n i e m
Danikena m i a ł o brzmieć orędzie z Fatimy. W związku z t y m pyta o n : „Czy
papież, który zna trzecie przesłanie z Fatimy, p o i n f o r m o w a ł na jego podsta­
wie Dalaj Lamę i arcybiskupa C a n t e r b u r y o przyszłości świata?". 7 0
Jak widać, D a n i k e n - p r o r o k szczerze troszczy się o przyszłość świata.
Przepowiada także koniec naszej S o d o m y i Gomory, skalanej k l e r y k a l i z m e m
i reakcjonizmem: „Zagłada Z i e m i nastąpi jeszcze p r z e d 2 0 0 0 r o k i e m . J e s t
tylko j e d e n s p o s ó b rozwiązania tego p r o b l e m u : n a t y c h m i a s t o w e i rygory­
styczne ograniczenie liczby u r o d z i n . T e m u j e d n a k sprzeciwiają się przywód­
cy małych i wielkich religii, t a k jakby r e p r e z e n t o w a l i to s a m o lobby. Każda
religia liczy swoje owieczki, a więcej owieczek oznacza więcej w ł a d z y " . 7 1
D a n i k e n c h ę t n i e o d w o ł u j e się do g n o s t y k ó w z czasów w c z e s n e g o c h r z e ­
ścijaństwa, do apokryfów, zwłaszcza Księgi Henocha, do kabały i alchemii, na
przykład do Paracelsusa. Na objawienia u z n a n e przez Kościół katolicki pa­
trzy b a r d z o krytycznie, za to z z a c h w y t e m o d n o s i się do objawień na
przykład założyciela m o r m o n ó w — J o s e p h a S m i t h a czy inicjatorki t e o z o fii — H e l e n y Blavatsky. C h o ć wszystkie te tradycje są dla D a n i k e n a ź r ó d ł e m
inspiracji, to zazwyczaj z n a je tylko p o w i e r z c h o w n i e i b ł ę d n i e i n t e r p r e t u j e .
Jest j e d n a k p e w n a księga ezoteryczna, z k t ó r ą wydaje się być d o b r z e o b e z n a ­
ny. Cytuje ją często i obficie, choć nigdy d o s ł o w n i e . J e s t n i ą Biblia Szatana
A n t h o n y ' e g o S a n d o r a La Veya.
Daniken a satanizm. Prześledźmy teologię D a n i k e n a i p o r ó w n a j m y ją z t e ­
ologią s a t a n i z m u . Zacznijmy od tego, że Biblię Szatana i D a n i k e n a łączy bar­
d z o p o d o b n e spojrzenie n a i s t o t ę religii. J e s t t o „wypaczony m o r a l n y kod
przeszłości — p r a g m a t y c z n i e z o r g a n i z o w a n y zbiór zasad, k t ó r e w razie su­
rowego ich przestrzegania p r o w a d z ą do n a s z e g o zniszczenia" — czytamy
w dziele La Veya. Szwajcarski badacz identycznie widzi skutki rygorystycz­
nego przestrzegania religii: „W kraju, w k t ó r y m dążenie do w s p ó ł c z e s n o ś c i
jest h a m o w a n e przez religijne tabu, n i e j e d n o jeszcze p o k o l e n i e będzie m u ­
siało u s u w a ć nieżyciowe rytuały, zwyczaje, p r z e s ą d y " .
184
F R O N D A - 13/14
Wróćmy jednak do kamienia węgielnego teologii D a n i k e n a — negacji Sło­
wa Bożego w Biblii. Pisze o n : „Biblia kryje wiele tajemnic i sprzeczności".
Twierdzenie to jest całkowicie zbieżne z poglądami satanistów. „Fakt, że Biblia
chrześcijańska okazuje się g m a t w a n i n ą sprzeczności" — czytamy w Poszukiwa­
ny! Bóg — żywy lub martwy. Daniken rozwija tę myśl: „Fakt, że bajka o Biblii ja­
ko «Słowie Bożym» przetrwała, należy uznać za zjawisko niezwykłe i rzeczywi­
ście godne niezwykłej inspiracji. Graniczy to niemal ze schizofrenią". Powołuje
się przy t y m na autorytet jednego z postępowych teologów: „Teza, jakoby Bi­
blia była w całości n a t c h n i o n a przez Boga, jest bezpodstawna: taki sposób my­
ślenia przeczy z d r o w e m u rozsądkowi i w samej Biblii znajduje j e d n o z n a c z n e
zaprzeczenia. Tylko nieoświeceni ewangeliści i niewykształcone owieczki m o g ą
podzielać pogląd Kościoła". 7 2
Po zburzeniu fundamentu wiary, którym jest Objawienie, z a r ó w n o satani­
ści, jak i Daniken przypuszczają zdecydowany atak na dobroć Boga. Daniken pi­
sze: „Kto albo co obsługuje we Wszechświecie pulpit sterowniczy, znajdując
przyjemność w zderzeniach gwiazd, wybuchach słońc i szaleńczym locie galak­
tyk?". 7 3 Tak s a m o rozumuje a u t o r Biblii Szatana. Negacja dobroci Boga jest naj­
ważniejszym p u n k t e m jego teologii — p r ó b ą ucieczki od poczucia winy za wła­
sne grzechy poprzez oskarżenie Boga. Usprawiedliwia się słowami: ty też nie
jesteś doskonały! „«Mój drogi, taka była wola Boska». Frazesy takie zawsze sta­
nowiły wygodny sposób wytłumaczenia jego okrucieństwa." „Dlaczego ten Bóg
dopuszcza do wybuchów wojen, rozlewu krwi i wylewania m o r z a łez? Dlacze­
go ów sprawiedliwy Bóg pozwala m o r d o w a ć niewinne dzieci? Jak taki dobry
i mądry Bóg m o ż e dopuszczać do tego, żeby bogaci byli coraz bogatsi, a biedni
coraz biedniejsi?" 7 4 — uzupełnia go Daniken. Czarny Papież, La Vey p o d s u m o ­
wuje swoje rozważania słowami: „Ta potężna siła, która przenika i równoważy
wszechświat, jest zbyt nieosobowa, aby zajmować się szczęściem lub niedolą
stworzeń z krwi i kości na tej kulce brudu, na której właśnie żyjemy".
Daniken w podobny sposób zaprzecza dobroci Matki Bożej: „Nawet s a m a
Najświętsza Panna niewiele wie o psychologii dziecka. Ileż jest pychy w jej py­
taniu: «Czy kochasz m e g o Syna? Czy kochasz mnie?»". Ma dla niej kilka dobrych
rad: „Czy jest to ciepły, matczyny sposób zwracania się do dziecka? Czy nie le­
piej kierować tego rodzaju żądania do wysokiego przedstawiciela Świętej Kon­
gregacji Wiary? Czy surowość, z jaką grozi, iż jeśli nie zostanie spełniona jej wo­
la, to mocarny Syn zniszczy ludzkość, m o ż n a uznać za cechę boską?". 7 5 W tych
wątpliwościach wtóruje mu Biblia Szatana: „Nie będziemy trzęsącymi się w bła­
ganiach słabeuszami przed obliczem bezlitosnego Boga. Jesteśmy pełnymi dla
siebie szacunku, d u m n y m i ludźmi — j e s t e ś m y satanistami!".
ZIMA-1
998
185
Po negacji dobroci Boga obie strony odwołują się do wielości religii na
świecie, aby przekonać czytelnika, że Bóg nie istnieje, albo przynajmniej nie
zajmuje się światem. Ewentualnie: skoro b o g ó w jest wielu, to ż a d e n n i e ma
m o n o p o l u na prawdę, a m o ż e n a w e t o n a nie istnieje. „Bogowie ścieżki prawej
ręki sprzeczali się i kłócili w ciągu całej historii Z i e m i " (Biblia Szatana, p r o ­
log). Ich wyznawcy „gardzą swoimi braćmi ścieżki prawej ręki, b o w i e m ich religie przypięły sobie i n n e ety­
kietki i m u s z ą dać u p u s t
s w o i m a n i m o z j o m " (Poszu­
kiwany! Bóg — żywy lub mar­
twy) . Całkowicie zgadza się
z t y m Daniken: „Chrześci­
jańscy
przez
książęta
Kościoła
fanatyczne
nakazy
wdają się w trwającą bez
końca
wojnę
religijną.
Uparcie trzymają się swe­
go. Wszak tylko oni są gło­
sicielami
czego
jedynego
Przelicytowuje
Papież:
w historii
„Nie
zbaw­
Bożego."76
Słowa
go
Czarny
było
dotąd
ż a d n e g o wielkiego
społecznego r u c h u miłości, który by nie o d p o w i a d a ł za w y m o r d o w a n i e niezli­
czonej liczby ludzi; m u s i m y przyznać, że d o w o d z i to najlepiej, jak bardzo ich
kochali". „Jeżeli ten Bóg chce, aby mu służyli wszyscy ludzie, to dlaczego d o ­
puszcza do tego, aby na naszej maleńkiej planecie było 20 tysięcy religii i sekt,
które zwalczają się k r w a w o w jego i m i e n i u ? " — zastanawia się Daniken.
Wreszcie, aby o s t a t e c z n i e zniszczyć n a s z o b r a z Boga, obie s t r o n y sięga­
ją po tę s a m ą b r o ń — n a ś m i e w a j ą się z O d k u p i e n i a . „Czy obca inteligencja
u z n a n a s za n i e d o r o z w i n i ę t y c h u m y s ł o w o , bo w o k r u t n y s p o s ó b przybiliśmy
naszego
boga w s z e c h m o g ą c e g o
gwoździami
do
krzyża?"
—
ironizuje
z w s z e c h m o c y Boga D a n i k e n . 7 7 „Spójrzcie na krucyfiks; cóż on symbolizuje?
Bladą n i e u d o l n o ś ć wiszącą na d r z e w i e " — czytamy w Biblii Szatana.
Aby zrobić miejsce dla królowania diabła, brakuje j u ż tylko j e d n e g o ele­
m e n t u — zniszczenia wiary w Kościół jako Mistycznego Ciała C h r y s t u s a .
Obie strony definiują go jako p r z e d s i ę b i o r s t w o usiłujące zbić kapitał na
naiwności wiernych. Z a r ó w n o D a n i k e n , jak i La Vey za p o d s t a w ę t e g o dzia186
FRONDA-13/14
tania uznają „ w m a w i a n i e " w i e r n y m grzechu p i e r w o r o d n e g o . „ O d p r a w i e
dwóch tysięcy lat chrześcijanin dostaje na d r o g ę życia ciężar nie do zniesie­
nia: jest on — jak mu się w m a w i a — «od narodzenia» obciążony g r z e c h e m
p i e r w o r o d n y m i aby się pozbyć t e g o balastu p o t r z e b u j e «wybawiciela»" —
czytamy u Danikena. 7 8 „Wytwarzanie poczucia winy jest przykrywką ich p r z e ­
biegle s k o n s t r u o w a n e g o s c h e m a t u mającego n a celu z m u s z e n i e ludzi d o p o ­
k u t o w a n i a za «grzechy»" — głosi Czarny Papież. Tymczasem w rzeczywisto­
ści „duże i m a ł e Kościoły chrześcijańskie żyją w wiernych i z wiernych,
towarzyszą p r o s t e m u człowiekowi od kołyski do trumny, dzięki zmyślnie
u s t a w i o n y m o b r z ę d o m dla każdego e t a p u życia stają się «niezbędnie p o t r z e b ­
no), sprawują w ł a d z ę i napełniają kościelne k a s y " — u z u p e ł n i a go D a n i k e n . 7 9
Oczywiście najprostszą d r o g ą „wciśnięcia" w d u s z ę człowieka p o c z u c i a
winy jest n a ł o ż e n i e jakichś ograniczeń w sferze seksualności. Szczerze o b u ­
rza to La Veya: „Szatan u o s a b i a sprzeciw w o b e c wszystkich religii, k t ó r e
mają na celu sfrustrowanie człowieka i p o t ę p i e n i e go za n a t u r a l n e instynk­
t y " . Nie m u s z ę chyba dodawać, że i t y m r a z e m wtóruje mu Erich v o n D a n i ­
ken: „Czas, żeby dojrzał t e m a t seksualnych z a h a m o w a ń chrześcijan". 8 0
I n n y m s p o s o b e m n a z n i e w o l e n i e ludzi jest s p o w i e d ź . „ U w o l n i e n i e się
od konfesjonalnych w i ę z ó w nie o z n a c z a w ż a d n y m razie wyrzeczenia się
wiary w Boga" — u w a ż a Daniken. 8 1 „ S p o w i a d a n i e się i n n e m u człowiekowi,
niczym się o d e m n i e nie r ó ż n i ą c e m u , p o n i ż a . Ludzie spowiadają się ze swo­
ich grzechów po to, aby oczyścić swoje s u m i e n i e — i aby m ó c s w o b o d n i e
grzeszyć, najczęściej popełniając t e n s a m g r z e c h " — czytamy w satanistycz­
nej księdze Poszukiwany! Bóg — żywy lub martwy.
Uczciwość nakazuje dodać, że D a n i k e n łagodnie odcina się od satani­
stycznych ekstremistów.
Co ciekawe, o d p o w i e d z i a l n o ś ć za d o k o n y w a n e
przez nich m o r d y rytualne jest s k ł o n n y zrzucić na katolików. Jego z d a n i e m ,
m ó w i e n i e o śmierci krzyżowej „dziś jeszcze inspiruje m ł o d y c h ludzi szukają­
cych zbawienia [...] do m o r d ó w rytualnych, k t ó r y m i p r a g n ą sobie zjednać
Boga". 8 2 Stara się j e d n a k znaleźć usprawiedliwienie dla p o s t ę p o w a n i a „ultras ó w " . O ofiarach z ludzi pisze: „Ludzie zawsze i wszędzie szukali i d e a ł ó w —
często popełniając przy tym błędy. Także i w t y m przypadku wszystko im się
poplątało: składając ofiary b o g o m , chcieli naśladować bogów, którzy złożyli
w ofierze życie". 8 3 W s z y s t k i e m u jest więc w i n n y C h r y s t u s , bo p o d s u n ą ł sata­
n i s t o m taki p o m y s ł !
N a w e t pobieżna lektura pozwala stwierdzić, że między teologią Kościoła
Szatana a danikenizmem istnieje tak d u ż e p o d o b i e ń s t w o dogmatów, konstruk­
cji logicznych, a czasami wręcz s p o s o b ó w ekspresji myśli, że ich przypadkowe
ZIMA- 1 9 9 8
187
powstanie wydaje się niemożliwe. Inspiracja Danikena ideami satanistycznymi
(nieważne, czy ś w i a d o m a i bezpośrednia) n i e ulega wątpliwości. Czy potrafi­
my zrozumieć konsekwencje tego twierdzenia? Erich von Daniken to prawdzi­
wa gwiazda naszych czasów, a u t o r kilkunastu bestsellerów sprzedanych łącz­
nie w p o n a d 50 milionach egzemplarzy. Aby pokazać, „jak przerósł niektórych
ludzi", opowiada, że u ł o ż o n e na sobie dałyby wieżę wysokości m i l i o n a
330 tysięcy m e t r ó w . Każdy z nich zawiera wiele e l e m e n t ó w koncepcji La Veya!
Daniken w Krzyżowym ogniu pytań cytuje czytelniczkę, k t ó r a twierdzi, że jego
książki pogłębiły jej wiarę. Nigdy o t a k i m przypadku nie słyszałem. Z n a m na­
tomiast człowieka, który pod ich wpływem sięgnął po lekturę Biblii Szatana.
ROBERT NOGACKI
Bibliografia:
* Czy się myliłem? Nowe wspomnienia z przyszłości, API-PRESS, Warszawa 1 9 9 1 .
* Dzień, w którym przybyli bogowie, W y d a w n i c t w o Prokop, Warszawa b.d.
* Kosmiczne miasta w epoce kamiennej, W y d a w n i c t w o Prokop, Warszawa 1 9 9 1 .
* Mój świat w obrazach, W y d a w n i c t w o Prokop, Warszawa 1 9 9 5 (wcześniejsze wydania pt.: Oto mój
świat).
* Objawienia; Fenomeny, które wstrząsnęły światem, KAW, Warszawa 1 9 8 6 .
* Osmy cud świata; Strategia bogów, W y d a w n i c t w o Prokop, Warszawa b.d.
* Prorok przeszłości, Wydawnictwo Prokop, Warszawa 1 9 9 5 .
*
Siadami wszechmogących, Prima, Warszawa 1 9 9 5 .
*
W krzyżowym ogniu pytań; Czy bogowie byli na ziemi?, Wydawnictwo Prokop, Warszawa 1995.
*
Wspomnienia z przyszłości, PIW, Warszawa 1975.
*
Wszyscy jesteśmy dziećmi bogów, API-PRESS, Warszawa 1 9 9 1 .
Prorok przeszłości, s. 55. Przez prasę zachodnią p r z e w i n ę ł o się określenie „kosmiczny rasizm"
pod adresem poglądów Danikiena.
'
W krzyżowym ogniu pytań, s. 2 8 .
1
Prorok przeszłości, s. 4 0 - 4 2 .
'
Kosmos i siejba, s. 5 4 .
5
Kosmiczne miasta w epoce kamiennej, s. 1 1 0 .
ń
Prorok przeszłości, s. 4 7 .
7
Mój świat w obrazach, s. 2 1 .
*
Siadami wszechmogących, s. 2 5 - 2 6 .
*
W krzyżowym ogniu pytań, ss. 73 i 108; Kosmos i siejba, ss. 5 - 1 9 , 3 8 - 4 8 , 1 2 7 - 1 2 8 .
"' Prorok przeszłości, s. 2 8 .
" Tamże, s. 3 4 .
12
Tamże, s. 3 8 . W p o d o b n y s p o s ó b „czarna reakcja" nie chciała wypuścić na ś w i a t ł o d z i e n n e
Księgi Henocha. Zob.: Mój świat w obrazach, s. 3 3 .
188
F R O N D A - 13/14
11
Prorok przeszłości, s. 10.
11
Tamże, s. 104.
|r
' Tamże, s. 1 3 6 - 1 3 7 . Choć trudno w to uwierzyć, część tych ludzi m o ż e wciąż istnieć i przenosić
życie na inne planety. Zob.: Czy się myliłem?, s. 6 5 - 6 6 .
1(1
Dzień, w którym przybyli bogowie, ss. 6 9 , 72.
17
Tamże, s. 7 8 .
1!i
Wspomnienia z przyszłości, s. 7 1 .
'''
Czy się myliłem?, s. 174.
211
Siadami wszechmogących, s. 1 7 3 - 1 7 4 .
21
Prorok przeszłości, s. 3 5 .
Tamże, s. 9 9 .
M
Tamże, s. 1 6 5 - 1 7 6 .
Czy się myliłem?, s. 101. Złośliwi zwracają uwagę, że Babilonia nigdzie nie graniczyła z M o r z e m
"
Arabskim.
y
Wspomnienia z przyszłości, s. 37.
''
'" Prorok przeszłości, s. 2 4 .
Tamże, s. 3 8 .
Wspomnienia z przyszłości, s. 4 2 .
Ósmy cud świata, s. 16.
<0
Wszyscy jesteśmy dziećmi bogów, s. 6 4 .
11
Czy się myliłem?, s. 1 4 8 - 1 4 9 .
n
Osmy cud świata, ss. 97 i 124.
Wspomnienia z przyszłości, s. 96; Ósmy cud świata, s. 2 0 - 2 3 .
t!
Niestety, słup rdzewieje i jest zakopany na 1,5 metra, a nie 28 metrów.
"
Prorok przeszłości, s. 177.
''''
17
W krzyżowym ogniu pytań, s. 2 9 .
Czy się myliłem?, s. 1 1 6 - 1 1 9 , Wspomnienia z przyszłości, s. 2 3 - 2 4 .
,M
Prorok przeszłości, s. 6 5 - 6 6 . W innej książce Daniken pisze, że wciąż istnieją, ale unikają kon­
taktu z c z ł o w i e k i e m . Zob.: Kosmos i siejba, s. 102.
1,1
Kosmos i siejba, s. 9 9 - 1 0 2 .
Tamże, s. 75. Co do tej m e t o d y istnieje chyba spór w Doktrynie, b o w i e m przy innej okazji
Mistrz zachwyca się „ w s z e c h m o c n y m C [ 4 " . Zob.: Wspomnienia z przyszłości, s. 8.
"
W krzyżowym ogniu pytań, s. 5 4 .
12
Kosmos i siejba, s. 123.
11
Tamże, s. 67.
" Tamże, s. 125.
Wspomnienia z przyszłości, s. 121.
Prorok przeszłości, s. 10.
17
Wspomnienia z przyszłości, s. 2 1 - 2 2 .
,łi
Siadami wszechmogących, s. 2 8 .
" Tamże, s. 2 0 - 2 4 .
r,tl
Czy się myliłem?, s. 1 7 5 - 1 7 7 .
r,]
Prorok przeszłości, s. 5 8 - 5 9 .
'"l Tamże, s. 6 8 .
st
M
Kosmos i siejba, s. 141.
W krzyżowym ogniu pytań, s. 4 3 .
=IMA
189
"
^
77
™
7U
6
Wspomnienia z przyszłości, s. 109.
W krzyżowym ogniu pytań, s. 3 0 .
Prorok przeszłości, s. 111.
Czy się myliłem?, s. 113.
Objawienia, s. 152.
" Kosmos i siejba, s. 140.
W krzyżowym ogniu pytań, s. 4 6 .
" Tamże, ss. 35, 4 3 .
61
Nie
tylko
oni!
Daniken
nie
cierpi
także
„prawicowych
ekstremistów".
Dlatego,
że
„w rządzonych przez nich p a ń s t w a c h władza opiera s i ę na klikach i jest popierana przez
wojsko. Istnieją tam zakazy mające charakter zachowawczy, hamujący p o s t ę p " . Tamże, s. 14.
" Tamże, ss. 4 4 , 65, 3 6 .
67
Objawienia, s. 114.
- Tamże, s. 7 9 - 8 2 .
f 7
'
Kosmos i siejba, s. 139.
" Tamże, s. 1 4 0 - 1 4 1 .
W krzyżowym ogniu pytań, s. 2 3 - 2 4 .
70
Wszyscy jesteśmy dziećmi bogów, s. 2 0 2 - 2 0 3 .
71
Kosmos i siejba, s. 1 4 1 .
"
Objawienia, ss. 8 4 , 8 5 .
71
Kosmos i siejba, s. 134.
71
Tamże, s. 134.
7S
Objawienia, ss. 4 2 , 4 6 .
™ Tamże, s. 123.
77
Tamże, s. 140.
78
Tamże, s. 9 7 .
Tamże, s. 8 0 .
"° Tamże, s. 2 3 1 .
81
Tamże, s. 2 4 2 .
" Tamże, s. 1 0 3 .
"
Dzień, w którym przybyli bogowie, s. 1 4 1 .
grzechu
umartwiania się
DARIUSZ
BRZOSKA
BRZOSKIEWICZ
Wstaje chłop z rana do roboty. Z d r o w y jak wół, trzy jaj­
ka zjadł, herbatą z c u k r e m i z cytryną popił, r o b o t ę ma
i narzeka. Ludzie, jak on narzeka! Jaki on jest nieszczę­
śliwy, i to od razu. Nie rozumie, że zdrowy jest, ma co
jeść i robotę. Nieee... niestety, ma od razu dół, źle. Za­
miast się cieszyć. I o co on tak się martwi? Ludzie, tra­
gedia! Że sąsiad ma lepszy samochód, że on dzieciakowi
takiego samego górskiego roweru nie kupił, że jego żo­
na ma krzywe nogi. I to tak idzie. Ta jego ż o n a też się
martwi, że po co się o n a z taką niedojdą ożeniła, że jak­
by innego miała, to by przynajmniej jakieś życie miała.
I k t o to mówi? Sama ledwo chłopa znalazła, Tabaza jed­
na, toż zupełnie się babie, za przeproszeniem, we łbie
pomieszało. M ó w i ę Wam, tragedia. W robocie też trage­
dia, bo robić trzeba, bo za m a ł o płacą, ale jakby po zasi­
łek stała, to by lepiej było, co? Z tego gadania to dziecia­
ki też zaczęły strasznie narzekać na starych. Kompletna
tragedia starszych i młodszych w schizofrenicznym wy­
daniu. A co powiedział Pan do swoich dzieci? Cieszcie
się z najmniejszych rzeczy, powiedział. „Radujcie się
w Panu, jeszcze raz p o w t a r z a m w a m , radujcie się." I to
bez względu na osoby czy sytuacje, gdyż Pan i tak jest
z Wami wszędzie na d o b r e i na złe. Dlatego tak w a ż n e
jest, abyśmy pamiętali o tym, iż istnieje również „grzech
u m a r t w i a n i a się", grzech, który z a t r u w a radość życia,
którą dał n a m Pan. Dlatego jeszcze raz p o w t a r z a m W a m :
RADUJCIE SIĘ. Czego i ja W a m serdecznie życzę.
Z I M A
191
Stary Testament pełen jest wypo­
wiadanych ustami proroków
wyznań w rodzaju: „nasi ojco­
wie zgrzeszyli", „nasi przodko­
wie odwrócili się od prawdzi­
wego Boga". Wyznania te nie
godzą w istotę wiary. Pod­
kreślając grzeszność człowie­
ka, służą wywyższeniu świę­
tości Boga. Na przestrzeni
wieków prorocy żydowscy,
którzy wypominali niegodziwość swoich rodaków, wynosi­
li tym samym wielkość Boga.
Czy Kościołowi
jest potrzebny
rachunek sumienia?
W
MACIEJ STĘPIEŃ
SWOIM TEKŚCIE P O D TYTUŁEM
W cudze pier­
si (Fronda 11/12) Paweł Lisicki z wielką
przenikliwością
pisze
o
nadużyciach
i n a d i n t e r p r e t a c j a c h , z j a k i m i spotyka
się apel J a n a Pawła II, aby u p r o g u
trzeciego tysiąclecia Kościół katolicki d o k o n a ł r a c h u n ­
k u s u m i e n i a . Tekst ó w b u d z i j e d n a k p e w n e p o c z u c i e n i e d o s y t u . Z g a d z a m
się z u w a g a m i a u t o r a , w wielu miejscach celnie d e m a s k u j ą c y m i faryzeim
192
PRONDA-13/14
„zawodowych przepraszaczy za Kościół", z a b r a k ł o mi n a t o m i a s t pozytywnej
wykładni papieskiego w e z w a n i a .
Przede wszystkim kiedy Ojciec Święty m ó w i o r a c h u n k u s u m i e n i a całe­
go Kościoła, należy t r a k t o w a ć to jako w e z w a n i e s k i e r o w a n e do k a ż d e g o
chrześcijanina, aby d o k o n a ł on w e w n ę t r z n e g o r o z r a c h u n k u w kontekście
swojej przynależności do Kościoła i roli, jaką odgrywa jako j e d e n z c z ł o n k ó w
Mistycznego Ciała C h r y s t u s a . Papież pisze, że Kościół „nie m o ż e p r z e k r o ­
czyć progu n o w e g o tysiąclecia, nie przynaglając swoich s y n ó w do oczyszcze­
nia się przez p o k u t ę z błędów, niewierności, niekonsekwencji i z a n i e d b a ń " .
Na teraźniejszości apel Ojca Świętego się j e d n a k n i e kończy. W z y w a on
również, by „Kościół [...] pełniej u ś w i a d o m i ł sobie g r z e s z n o ś ć swych dzie­
ci, przywołując te m o m e n t y w historii [...], k t ó r e s t a n o w i ł y w istocie formę
antyświadectwa i zgorszenia". W o ł a n i e o r a c h u n e k s u m i e n i a ma więc t a k ż e
wymiar historyczny. Jak to r o z u m i e ć ?
Odkłamać historię
Sprawa ta ma kilka wymiarów. Zacznijmy od pierwszego z nich: historyczne­
go. Rzetelny rachunek s u m i e n i a p o m ó g ł b y o d k ł a m a ć zafałszowaną historię
Kościoła. Na przykład w e d ł u g ankiety przeprowadzonej przez P a r l a m e n t Eu­
ropejski wśród s t u d e n t ó w wszystkich krajów członkowskich Unii Europej­
skiej, okazało się, iż 30 procent z nich jest przekonanych, że Galileusz został
przez Kościół żywcem spalony na stosie. Aż 97 p r o c e n t jest również pewnych,
że był przed śmiercią torturowany. Niektórzy gotowi są przysiąc, że p r z e d
śmiercią rzucił w twarz s w o i m o p r a w c o m z Inkwizycji: „A j e d n a k się kręci!".
Z a p e w n e studenci owi zdziwiliby się bardzo, gdyby usłyszeli, że Galileusz ani
jednego dnia nie spędził w więzieniu, zmarł w wieku siedemdziesięciu o ś m i u
lat otoczony opieką i szacunkiem papieża, zaś o s t a t n i e słowo, jakie wyszeptał
na łożu śmierci — jak p o d a ł a jego córka, zakonnica — b r z m i a ł o : „Jezu!".
Podobnych z a k ł a m a ń , k t ó r e w p o w s z e c h n e j ś w i a d o m o ś c i funkcjonują
jako pewniki, m o ż n a znaleźć więcej. R z e t e l n y r a c h u n e k s u m i e n i a m ó g ł b y
p o m ó c oddzielić p r a w d ę h i s t o r y c z n ą od czarnych legend. N i e znaczy to, że
w historii Kościoła nie było zła. C h o d z i j e d n a k o u k a z a n i e go w rzeczywi­
stych proporcjach. R o z p o w s z e c h n i o n e o b e c n i e stereotypy pozwalają n a
przykład stawiać znak r ó w n o ś c i m i ę d z y Inkwizycją i H o l o c a u s t e m jako sy­
n o n i m a m i zła a b s o l u t n e g o . Z a p o w i a d a n e p r z e z k a r d y n a ł a J o s e p h a Ratzingera otwarcie a r c h i w ó w Świętego Officium p o z w o l i ł o b y na p r z y k ł a d na zbada­
nie rzeczywistego c h a r a k t e r u Inkwizycji.
Z [ M A • 1 9 9 8
193
O d d a j m y głos profesorowi Luigiemu Firpo, j e d n e m u z najwybitniej­
szych w s p ó ł c z e s n y c h włoskich h i s t o r y k ó w średniowiecza, a g n o s t y k o w i i an­
tyklerykałowi: „ J e s t e m pewny, że otwarcie t e g o a r c h i w u m , d o t ą d d o ś ć ogra­
niczone także ze względu na wymogi organizacyjne, p r z y n i o s ł o b y d u ż ą
korzyść w i z e r u n k o w i Kościoła. D o k u m e n t y Inkwizycji zaświadczyłyby mia­
nowicie o rzeczywistości m a ł o znanej: p r z e d t y m t r y b u n a ł e m s t a w a ł o wię­
cej pospolitych przestępców, ludzi w i n n y c h czynów, k t ó r e r ó w n i e ż p r a w o
n o w o ż y t n e u z n a w a ł o b y za g o d n e p r z e s t ę p s t w a , aniżeli o b w i n i o n y c h o p r z e ­
s t ę p s t w a dotyczące poglądów, o b r o ń c ó w w o l n o ś c i myśli. Oszuści, k t ó r z y
udawali księży, bluźniercy, a u t o r z y p i s m pornograficznych, fałszerze bulli
i i n n a t e g o rodzaju h o ł o t a . Po u d o s t ę p n i e n i u w s z y s t k i m u c z o n y m tych d o ­
k u m e n t ó w upadłyby i n n e o s z c z e r s t w a n i e u z a s a d n i o n e j czarnej legendy, ja­
ka otacza Inkwizycję. Potwierdziłoby się m i ę d z y i n n y m i , że jej procesy były
b a r d z o p o p r a w n e formalnie. O k a z a ł o b y się, że dzisiejsze U c c i a r d o n e i Rebibbia [współczesne więzienia w ł o s k i e — przyp. red.] są p r a w d z i w y m i krę­
gami
piekielnymi
w
porównaniu
z
osławionymi
celami
Inkwizycji,
w których życie p ł y n ę ł o w r y t m r e g u l a m i n ó w s u r o w y c h , ale n i e n i e l u d z k i c h .
Był na przykład przepis, że p r z e ś c i e r a d ł o i p o s z e w k i mają być z m i e n i a n e
d w a razy w tygodniu, jak w b a r d z o p o r z ą d n y m h o t e l u . Raz w miesiącu od­
powiedzialni k a r d y n a ł o w i e m u s i e l i przyjmować pojedynczo więźniów, aby
się dowiedzieć, czego potrzebują. N a t k n ą ł e m się na j e d n e g o w i ę ź n i a p o c h o ­
dzącego z Friuli, k t ó r y prosił, aby d o s t a r c z o n o mu p i w a z a m i a s t wina. Kar­
dynał zarządził, aby p o s t a r a n o się o nie, ale kiedy nie u d a ł o się znaleźć pi­
wa w Rzymie, w y t ł u m a c z y ł się p r z e d w i ę ź n i e m , p r o p o n u j ą c mu w z a m i a n
pieniądze, aby sobie sprowadził u l u b i o n y napój ze swoich s t r o n " .
Inny wybitny historyk współczesny, profesor Leo M o u l i n z Belgii, atei­
sta przez wiele lat aktywny w lożach m a s o ń s k i c h , powiedział w p r o s t s w o i m
katolickim czytelnikom: „Posłuchajcie t e g o s t a r e g o niedowiarka, k t ó r y wie,
c o m ó w i : m i s t r z o w s k a p r o p a g a n d a antychrześcijańska z d o ł a ł a wytworzyć
u chrześcijan, zwłaszcza u katolików, złą ś w i a d o m o ś ć , o p a n o w a n ą n i e p o k o ­
j e m , jeśli j u ż nie w s t y d e m , z p o w o d u w ł a s n e j h i s t o r i i . Siłą s t a ł e g o nacisku,
od reformacji aż do naszych czasów, z d o ł a ł a p r z e k o n a ć was, że jesteście od­
powiedzialni za całe, albo p r a w i e całe zło na świecie. Sparaliżowała w a s na
etapie masochistycznej autokrytyki, aby z n e u t r a l i z o w a ć krytykę tych, którzy
zajęli w a s z e miejsce. [...] Pozwoliliście, aby za wszystko, n a w e t za k ł a m ­
stwa, bezdyskusyjnie obarczali w a s . N i e było w h i s t o r i i p r o b l e m u , b ł ę d u l u b
cierpienia, k t ó r e g o nie przypisaliby w a m . A wy, n i e m a l zawsze n i e znający
swojej przeszłości, zaczęliście w to wierzyć, a n a w e t w s p o m a g a ć ich w t y m
194
F R O N D A - 13/14
działaniu. Tymczasem ja (agnostyk, ale t a k ż e h i s t o r y k starający się być za­
wsze obiektywny) m ó w i ę w a m , że macie przeciwstawiać się t e m u w i m i ę
prawdy. W rzeczywistości b o w i e m większość z a r z u t ó w jest n i e p r a w d z i w a .
A jeśli któryś ma n a w e t jakieś u z a s a d n i e n i e , to oczywiste jest, że w rozlicze­
niu d w u d z i e s t u w i e k ó w chrześcijaństwa światła z d e c y d o w a n i e górują n a d
ciemnościami".
Myślę więc, że nie ma p o w o d u , aby bać się p r a w d y historycznej. Trzeba
bać się — i zwalczać — ignorancję oraz manipulację, bo to o n e są g ł ó w n y m
ź r ó d ł e m krzywdzących s t e r e o t y p ó w historycznych.
Obrona wielkości Boga
Istnieje j e d n a k głębszy w y m i a r p o t r z e b y r a c h u n k u s u m i e n i a — teologiczny.
Stary T e s t a m e n t p e ł e n jest w y p o w i a d a n y c h u s t a m i p r o r o k ó w w y z n a ń w ro­
dzaju: „nasi ojcowie zgrzeszyli", „nasi p r z o d k o w i e odwrócili się od prawdzi­
wego Boga". Wyznania te nie godzą w i s t o t ę wiary. Podkreślając g r z e s z n o ś ć
człowieka, służą wywyższeniu świętości Boga. Na p r z e s t r z e n i w i e k ó w p r o ­
rocy żydowscy, którzy w y p o m i n a l i n i e g o d z i w o ś ć swoich rodaków, wynosili
tym s a m y m wielkość Boga.
Dzisiaj coraz p o w s z e c h n i e j rozlegają się głosy obwiniające chrześcijań­
stwo o wszystkie nieszczęścia — od katastrofy ekologicznej po l u d o b ó j s t w o
Żydów. Pojawiają się twierdzenia, że w samej istocie chrześcijaństwa istnie­
je jakaś fatalna skaza, k t ó r a d o p r o w a d z i ł a do zaistnienia owych klęsk.
Rzetelny r a c h u n e k s u m i e n i a m o ż e o d r ó ż n i ć w i n y u r o j o n e o d rzeczywistych,
a także u d o w o d n i ć , że t a m , gdzie m i a ł o miejsce zło p o p e ł n i o n e przez chrze­
ścijan — nie było o n o w y n i k i e m ich wiary, ale raczej o d s t ę p s t w a od niej.
W s p ó ł c z e s n a cywilizacja, by p o w t ó r z y ć za C. S. Lewisem, p o s a d z i ł a b o w i e m
Boga na ławie oskarżonych. R a c h u n e k s u m i e n i a to o b r o n a Boga p r z e d fał­
szywymi o s k a r ż e n i a m i .
Niestety, najczęściej kwestia r a c h u n k u s u m i e n i a Kościoła p r z e d s t a w i a ­
na jest w s p o s ó b wyrwany z ogólniejszego k o n t e k s t u . Sam w sobie r a c h u ­
nek s u m i e n i a jest bezwartościowy, s t a n o w i j e d y n i e suchy rejestr grzechów.
Swoje właściwe znacznie zyskuje d o p i e r o , gdy staje się j e d n y m z w a r u n k ó w
pokuty, dodajmy: w a r u n k i e m n i e z b ę d n y m . M ó w i e n i e o r a c h u n k u s u m i e n i a
w o d e r w a n i u od pokuty, której jest on częścią, nie ma s e n s u .
Z w r ó ć m y uwagę, w j a k i m kontekście J a n Paweł II wzywa Kościół do ra­
c h u n k u s u m i e n i a . Czyni to w liście a p o s t o l s k i m Tertio Millennio Adveniente,
p o ś w i ę c o n y m p r z y g o t o w a n i o m d o j u b i l e u s z u roku 2 0 0 0 . Papież rozwija
ZIMA- 1 9 9 8
195
w t y m d o k u m e n c i e z a k o r z e n i o n ą w Starym T e s t a m e n c i e teologię jubileuszy.
Jubileusz to czas szczególnych łask Bożych. Aby j e d n a k być g o t o w y m na
przyjęcie tych łask, należy d o k o n a ć w e w n ę t r z n e g o oczyszczenia. Ojciec
Święty u w a ż a taki akt za wręcz niezbędny.
Papież u n i k a przy t y m p r z e d s t a w i o n e j przez Lisickiego p u ł a p k i — nig­
dy nie bije się w cudze piersi, nigdy n i e p r z e p r a s z a za k o n k r e t n ą o s o b ę , nig­
dy n i e prosi o wybaczenie w i m i e n i u kogoś i n n e g o , nigdy n i e p o d s t a w i a
swojej s k r u c h y w miejsce s k r u c h y d r u g i e g o człowieka.
Jan Paweł II pisze: „Gdy z a t e m zbliża się ku k o ń c o w i d r u g i e tysiąclecie
chrześcijaństwa, jest rzeczą słuszną, aby Kościół w s p o s ó b bardziej świado­
my wziął na siebie ciężar grzechu swoich synów, pamiętając o wszystkich
tych sytuacjach z przeszłości, w k t ó r y c h oddalili się o n i od d u c h a C h r y s t u ­
sa i od Jego Ewangelii i z a m i a s t dać ś w i a d e c t w o życia i n s p i r o w a n e g o w a r t o ­
ściami wiary, ukazali światu przykłady m y ś l e n i a i działania, b ę d ą c e w isto­
cie ź r ó d ł e m a n t y ś w i a d e c t w a i zgorszenia. Kościół, c h o ć jest święty dzięki
s w e m u włączeniu w C h r y s t u s a , n i e s t r u d z e n i e czyni p o k u t ę : zawsze przy­
znaje się p r z e d Bogiem i p r z e d l u d ź m i do grzesznych swoich dzieci".
W d o n i e s i e n i a c h m e d i ó w i dyskusjach publicznych d o m i n u j e pogląd, że
Kościół przyznaje się do swoich b ł ę d ó w i p r o s i o p r z e b a c z e n i e za swoje grze­
chy. Papież t y m c z a s e m m ó w i o grzechach i b ł ę d a c h dzieci Kościoła. To waż­
ne rozróżnienie. Jak pisał c y t o w a n y p r z e z Pawła Lisickiego k a r d y n a ł C h a r l e s
J o u r n e t : „Wszystkie sprzeczności znikną, gdy tylko się z r o z u m i e , że oczywi­
ście członkowie Kościoła grzeszą, o tyle jednak, o ile zdradzają Kościół; i że
dlatego Kościół jest n i e bez grzeszników, ale bez grzechu. [...] Kościół jako
o s o b a przyjmuje o d p o w i e d z i a l n o ś ć za p o k u t ę , ale n i e za g r z e c h y " . To wła­
śnie s e d n o papieskiego apelu: o d p o w i e d z i a l n o ś ć z a p o k u t ę .
W e ź m y następujący przykład: p o r t u g a l s k a s t a r u s z k a widzi kryzys drążą­
cy Kościół, obserwuje t e o l o g ó w podważających kolejne dogmaty, księży
udzielających przyzwolenia na h o m o s e k s u a l i z m , w i e r n y c h dających p o w o d y
do zgorszenia. O n a nikogo nie osądza (jak pisze św. Paweł: „ N i e m o ż e s z wy­
m ó w i ć się od winy, człowiecze, k i m k o l w i e k jesteś, gdy zabierasz się do są­
d z e n i a " ) . Po p r o s t u boli ją, kiedy widzi to w s z y s t k o . Ból, a n i e osąd, jest
reakcją katolicką (jak pisze św. Paweł: „Gdy cierpi j e d e n członek, współcierpią wszystkie i n n e c z ł o n k i " ) . C o robi więc o w a s t a r u s z k a ? O t o s p o t y k a m y
ją w Fatimie, jak z daleka idzie na klęczkach do s a n k t u a r i u m . U s ł u c h a ł a a p e ­
lu papieża (takie było też o r ę d z i e fatimskie) — przyjęła na siebie ciężar
grzechu innych ludzi. N i e w i n ę , n i e o d p o w i e d z i a l n o ś ć za grzechy, ale wła­
śnie ich ciężar — p o k u t ę za zło u c z y n i o n e przez s y n ó w Kościoła.
196
FRONDA
13/
Nakaz pamięci i „efekt m o t y l a "
Lisicki ma rację, gdy pisze, że wyrażenie s k r u c h y w i m i e n i u kogoś i n n e g o
jest uzurpacją; o w s z e m , k t o ś m o ż e stwierdzić, że i n n y uczynił zło, m o ż e
wziąć na siebie karę za jego czyn, czyli przyjąć za n i e g o p o k u t ę , ale n i e m o ­
że zamiast niego prosić o przebaczenie. Ofiara z b r o d n i stałaby się w ó w c z a s
t o w a r e m w y m i e n n y m , a w i n a o s o b o w a zostałaby z a n e g o w a n a .
„Członkowie Kościoła, świeccy, klerycy, księża, biskupi i papieże, którzy nie
byli posłuszni Kościołowi, są odpowiedzialni za grzechy, a nie Kościół jako oso­
ba" — pisał wspomniany już kardynał Journet. Kościół to bezgrzeszny Chrystus
i grzeszni ludzie. Ci ostatni jednak tworzą kościelne instytucje: zakony, dykasterie, kongregacje, zgromadzenia, parafie itd. Kiedy Jan Paweł II prosi o wybacze­
nie win z przeszłości, to przeprasza zawsze za ten ludzki, instytucjonalny wy­
miar Kościoła, nie za Kościół jako taki, lecz za jego organizację t w o r z o n ą przez
ułomnych ludzi, zauważmy, że Papież nigdy nie wyraża skruchy w imieniu in­
nej konkretnej osoby. Przepraszać m o ż e tylko osoba, która jest odpowiedzialna
za pojawienie się zła. Biskup Rzymu ma więc p r a w o przepraszać za instytucję
kościelną, ponieważ jest odpowiedzialny za jej działanie. Te przeprosiny m o g ą
obejmować także bardziej zamierzchłą przeszłość, ponieważ mocą swojego
urzędu Papież nie jest tylko kimś ograniczonym czasowymi r a m a m i swojego
pontyfikatu. Takiego aktu m o ż e dokonać jednak tylko Ojciec Święty. Każdy in­
ny człowiek byłby uzurpatorem.
Jest jeszcze jeden aspekt omawianej tu sprawy. Każdy grzech ma skutki
społeczne, nawet jeżeli t r u d n o n a m uchwycić bezpośredni związek między jego
popełnieniem a reperkusją dla zbiorowości. Doskonałym tego przykładem m o ­
że być chociażby opisany w Księdze Jozuego epizod klęski poniesionej przez
Izraelitów przy zdobywaniu miasta Aj. Każdy grzech, n a w e t najbardziej, wyda­
wałoby się, „indywidualistyczny", niszczy bowiem d u c h o w ą jedność wspólno­
ty. O tych dwóch wymiarach grzechu zdaje się przypominać również chrześci­
jańska
nauka
o
dwóch
rodzajach
sądu
po
śmierci
—
szczegółowym
i powszechnym. W kościele przepraszamy za grzechy również dwojako: w pu­
blicznym akcie pokuty („Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu i w a m , bracia
i siostry...") oraz w indywidualnym sakramencie spowiedzi.
J e s t e ś m y grzesznikami i nigdy nie wiemy, jaki j e s t n a s z udział, w p ł y w
czy inspiracja w grzechu p o p e ł n i a n y m p r z e z innych. Oczywiście nie m o g ę
o d p o w i a d a ć za grzechy innych ludzi, ale nigdy na t y m świecie nie d o w i e m
się, czy nie przyczyniłem się do tych grzechów. Nigdy b o w i e m n i e wiemy,
jak szerokie kręgi zataczać będzie p o p e ł n i o n e p r z e z n a s zło. W i e m , że m o j e
ZIMA-1 998
197
zło ma udział w złu tego świata, ale nie w i e m , w j a k i m s t o p n i u jest o n o
przeszkodą w misji Kościoła. P r z y p o m i n a to opisywany przez fizyków „efekt
m o t y l a " . Dlatego w e z w a n i e do r a c h u n k u s u m i e n i a , a więc do p o k u t y za
grzechy c z ł o n k ó w Kościoła nie jest dla m n i e tylko a k t e m z a s t ę p c z y m — d o ­
tyczy także mojej osobistej współwiny.
To, co uderza w papieskim apelu, to również nakaz pamięci. Niechlubna
przeszłość niektórych katolików p o w i n n a stać się dla nas ostrzeżeniem i naucz­
ką na przyszłość przed popełnieniem podobnych błędów. „Powinna — jak napi­
sał jeden z publicystów — uświadomić n a m , że dzielimy z naszymi przodkami
upadły status grzeszników i jesteśmy podatni na te same pokusy co oni".
Jeżeli nie m a m y p r a w a d o w s p ó ł o d c z u w a n i a b ó l u z a zło w y r z ą d z o n e
w przeszłości przez naszych współwyznawców, to jakie m a m y p r a w o do od­
czuwania d u m y z p o w o d u ich dobra? P o m o c o k a z y w a n a w w y m i a r z e d u c h o ­
wym przebiega zresztą zawsze w dwie s t r o n y — z jednej p r o s i m y świętych
o m o d l i t w ę za nas, z drugiej zaś — d u s z e w czyśćcu cierpiące p r o s z ą n a s
0 m o d l i t w ę za siebie.
Akt pokuty, z d a n i e m J a n a Pawła II, „ p o m a g a n a m u m o c n i ć n a s z ą wiarę,
p o b u d z a czujność i g o t o w o ś ć do stawienia czoła dzisiejszym p o k u s o m
1 trudnościom".
Nie lękać się
Oczywiście, zawsze istnieje n i e b e z p i e c z e ń s t w o , że każda d o b r a inicjatywa
m o ż e zostać p r z e d s t a w i o n a przez m e d i a w krzywym zwierciadle. N a t y c h ­
m i a s t zresztą pojawili się z a w o d o w i tropiciele zła w Kościele, „kościelnej
przeszłości oczerniacze u n i w e r s a l n i " , którzy — by użyć s f o r m u ł o w a n i a
ks. Józefa T i s c h n e r a — h o ł d u j ą „ h e r m e n e u t y c e p o d e j r z e ń " . Interesuje ich
tylko c i e m n a s t r o n a Kościoła. Nic d z i w n e g o , że Mary A n n G l e n d o n a l a r m u ­
je, iż apel J a n a Pawła II jest zawłaszczany i wykorzystywany w celu „kupcze­
nia t r u c i z n ą winy zbiorowej".
Czy jednak p o w i n n o n a s to paraliżować? Czy p o w i n n i ś m y o d s t ę p o w a ć od
swoich zamierzeń tylko dlatego, że m e d i a m o g ą je zmanipulować? Przypad­
ków takiej kapitulacji w dzisiejszym Kościele m a m y aż n a d t o . W wielu diece­
zjach nie p o w o ł a n o na przykład oficjalnych egzorcystów dlatego, że ordyna­
riusze bali się kpin ze strony prasy — że średniowiecze, zacofanie, zabobony...
Jan Paweł II z p e w n o ś c i ą był świadomy, j a k i m z n i e k s z t a ł c e n i o m i m a n i ­
pulacjom m o ż e zostać p o d d a n y jego apel. A j e d n a k zdecydował się. O czym
m o ż e t o świadczyć?
198
FRONDA13/14
Ojciec Święty działa pozakontekstualnie. N i e przejmuje się tym, co sobie
pomyślą i co napiszą media. Rozmija się zupełnie ze świeckimi politykami,
którzy przepraszają publicznie za przodków tylko po to, by poprawić swój pu­
bliczny wizerunek. Skąd bierze się o w a pozakontekstualność?
O t ó ż z u r z ę d e m p a p i e s k i m związany j e s t c h a r y z m a t profetyczny, k t ó r y
sprawia, że wizja J a n a Pawła II p r z e k r a c z a h o r y z o n t y n a w e t najwyższych d o ­
stojników Kościoła. Jeżeli — z g o d n i e z d y k t a t e m w s p ó ł c z e s n o ś c i — spojrzy­
my na kwestię r a c h u n k u s u m i e n i a Kościoła fragmentarycznie, a n i e zoba­
czymy jej jako cegiełki w wielkiej konstrukcji najpierw pokuty, a n a s t ę p n i e
p r z y g o t o w a ń d o J u b i l e u s z u Roku 2 0 0 0 , t o u m k n i e n a m i s t o t a t e g o a k t u .
Jan Paweł II pisze w Tertio Millennio Acheniente, że „Jubileusz, czyli «rok
łaski od Pana», j e s t c h a r a k t e r y s t y c z n ą cechą działalności J e z u s a , a nie tylko
c h r o n o l o g i c z n y m o k r e ś l e n i e m t r w a n i a tej działalności. Słowa i czyny J e z u ­
sa są w y p e ł n i e n i e m całej tradycji Jubileuszów, k t ó r a i s t n i a ł a w S t a r y m Te­
s t a m e n c i e " . Jeżeli Ojciec Święty pisze, iż „ d w u t y s i ę c z n y r o k od n a r o d z e n i a
C h r y s t u s a (pomijając d o k ł a d n o ś ć obliczeń c h r o n o l o g i c z n y c h ) jest p r a w d z i ­
wie Wielkim J u b i l e u s z e m " , to znaczy, że b ę d z i e to r o k wylania szczególnych
łask dla Kościoła, czas objawienia się szczególnej c h w a ł y Bożej. Pod j e d n y m
wszakże w a r u n k i e m — że ów J u b i l e u s z p o t r a k t u j e m y n i e jak gigantyczny
megasylwester, ale z o s o b i s t y m przejęciem, jak u r o d z i n y najdroższej n a m
osoby. Do u r o d z i n z a w s z e t r z e b a się wcześniej p r z y g o t o w a ć (o t y m w ł a ś n i e
m ó w i list Tertio Millennio Adveniente), t r z e b a wiedzieć, co się p o d o b a Jubila­
towi, czego oczekuje, czego p r a g n i e .
Czego pragnie? Święta Katarzyna Sieneńska po jednej ze swoich mistycz­
nych wizji powiedziała, że kiedy Jezus wyszeptał przed śmiercią na Krzyżu „pra­
gnę", miał na myśli właśnie nas. Pragnął n a s zbawić, p o n i e w a ż n a s pragnął, jak
pragnie ktoś zakochany do szaleństwa. Niczego innego Jezus nie pragnie też od
nas teraz: jedynie nas samych i tego, byśmy oddali Mu się z miłości, bezintere­
sownie, całkowicie, niepodzielnie, tak jak On oddał się za nas.
Cała n a s z a misja i wszystkie n a s z e uczynki n i e c h b ę d ą o ż y w i a n e o d p o ­
wiedzią n a t o p r a g n i e n i e .
MACIEJ STĘPIEŃ
Jak kolorowo upierzeni padlinożercy szybują nad ruina­
mi bankierzy i magnaci telewizyjni. Martwi zaklinacze
trupów. Wierzyć mitom płynącym z ekranów — to stać
się idiotą; nie wierzyć — to zwariować z samotności
(wokół wierzą wszyscy).
B
S
O
N
E
R
S
L U T E
B E G I N
A
ALEKSANDER
DUCIN
Inicjowany David Bowie
David Bowie znany jest jako m u z y k i aktor. M a ł o k t o wie o tym, że należy
on do organizacji inicjacyjnej, wyznającej reguły ścieżki „lewej r ę k i ' " i telem i z m u 2 . Dlatego nic dziwnego, że jego piosenki, klipy i projekty e s t e t y c z n e
zawierają w sobie tajemny wymiar.
200
FRONDA-13/14
Piosenka „ A b s o l u t e Begginers"
t o typowy obraz w i e l o w y m i a r o w e g o
message'u, w k t ó r y m e m o c j o n a l n o ś ć i psychologiczna estetyka z e w n ę t r z n e g o
p l a n u ukrywają j ą d r o ezoteryczne.
Podróba
„Absolute B e g i n n e r " — d o s ł o w n i e „ a b s o l u t n i e początkujący" — to zbitka
słów zawierająca w sobie całkiem logiczne a n t y n o m i e . To co jawi się jako
a b s o l u t n e , niczego nie „początkuje", bo to, co ze swej istoty a b s o l u t n e , nie
ma ani początku, ani końca, nie powstaje i nie znika. I na o d w r ó t : to co ma
swój początek, zasadniczo nie jest a b s o l u t n e , ale wręcz p r z e c i w n i e —
względne. To jest a s p e k t filozoficzny.
Istnieje także bardziej p r z y z i e m n a sprzeczność. Próby „ p o c z ą t k o w a n i a
od p o c z ą t k u " przez współczesnych, ich słabowity i p o z b a w i o n y wyrazu p r o ­
test przeciw w ł a s n e m u z w y r o d n i e n i u , s t a r z e n i u się, o g ł u p i e n i u — na tle
g w a ł t o w n i e stygnącej cywilizacji, w której n i k t j u ż n i e stawia o p o r u e n t r o ­
pii i n a w e t nie stara się tego czynić — b u d z ą s p o r e wątpliwości. Dzieci —
przywołajmy tu Hezjoda — r o d z ą się dziś ze s k r o ń m i p o k r y t y m i siwizną,
i od kołyski usilnie zmierzają do tego, by myć s a m o c h o d y i o t w i e r a ć r a c h u n ­
ki w bankach. Wszystko to są objawy końca Wieku Żelaza. 3 Jakiż więc tutaj
„nowy początek", w d o d a t k u „ a b s o l u t n y " ?
Co zaś do s a m e g o Bowiego, pomijając jego artystyczną w y o b r a ź n i ę i ta­
lent, nie m o ż e on chyba na p o w a ż n i e p r e t e n d o w a ć do rangi alternatywy. Fa­
scynuje właśnie jako d e k a d e n t , z a t o p i o n y w zatrważającym n a r c y z m i e de­
wiant, melancholijny, anglosaski, p o d s t a r z a ł y zboczeniec, ale z u p e ł n i e nie
jako b o h a t e r l u b o r ę d o w n i k „ n o w e g o " . N i e m a w n i m ani „ a b s o l u t u " , ani
„początku"; prędzej jest w n i m odrzucająca egzotyka r o z k ł a d u , a r o m a t roz­
padającego się ciała, o w i n i ę t e g o w m o n d i a l i s t y c z n e gadżety.
Absolute Beginner to koncepcja z a c z e r p n i ę t a p r z e z Davida Bowiego z ar­
senału b a r d z o głębokich d o k t r y n gnostycznych. Z a o w o c o w a ł a o n a d o b r ą
piosenką i d z i w n y m klipem.
Doktryna Gwiazdy
Absolutny Początek, którego nie ma i być nie może, jawi się niemniej jako oś
zakazanej, heroicznej wiedzy, przekazywanej za pośrednictwem tajemnego łań­
cucha pokoleń. Obraz banalnej, statycznej metafizyki (na dole — z m i e n n e
względne, na górze — niezmienne absolutne) zmieniła osobliwa, paradoksalna
ZIMA- 1 998
201
wola nielicznych inicjowanych, którzy potwierdzali zawrotną, dynamiczną per­
spektywę z narażeniem własnego zdrowia umysłowego i życia. Istnieje coś, co
rozbija logiczny i religijny dualizm — istnieje Wieczny Początek, tajemniczy
Promień, który jest „zasłonięty" z jednej strony, z drugiej — „odsłonięty". W je­
go świetle wszystkie wielkie proporcje i odpowiedniki trzech światów tracą
swój sens. Góra i dół zamieniają się miejscami, dokonuje się niemożliwy, nie do
pomyślenia, akt ślubowania niebios z piekłem, antycypowany w rozważaniach
genialnego Blake'a. I to się nazywa „doktryna Gwiazdy".
Telemici, następcy Francuza — Rabelais'ego i Anglika — Crowleya (od
nich Bowie — s a m członek bractwa O T O — zaczerpnął inspirację, tworząc
swoją piosenkę), uważają, że „gwiazdą jest każdy mężczyzna i każda kobieta".
Ucieleśnienie konieczności i względności, oczywisty gatunkowy nieudacznik,
kończący swoją historię w pełni trywialności Światowego Banku i Światowego
Rynku, szczera podróba d u m n e j i czystej anielskopodobnej istoty — człowiek,
niesie w sobie „gwiazdę", błyszczący, lodowaty p r o m i e ń . Poprzez całkowity
chaos obecny w jego marnej duszy bije dziwne, nieznośne, z a w r o t n e światło.
To światło A b s o l u t n e g o Początku, tego, k t ó r y nie m o ż e istnieć.
Czarne promienie
Ziemia usuwa się spod nóg. Wartości tradycji zostały zdegenerowane i sprofa­
n o w a n e na tyle, iż n i e p o d o b n a przeciwstawiać się nawet rachitycznemu nihili­
zmowi. Konserwatyzm i p o s t ę p to d w a oblicza jednego i tego samego proce­
su — degeneracji. Burzliwe dzieje pozostawiły po sobie głód, żądzę i policję.
Wszystkie znaki m ó w i ą o rym, że j e s t e ś m y nieskończenie daleko od Początku.
Z a r ó w n o starego, jak i nowego. Pasjonarność 4 roztrwoniona w pełni.
Co mają na myśli telemici, których niepokojące idee są b a r d z o odległe
od o p t y m i z m u N e w Age i e m e r y t o w a n y c h teozofów, kiedy potwierdzają
w każdym p a r a d o k s a l n ą m o ż l i w o ś ć „ G w i a z d y " — „ N o w e g o Początku"?
Oczywiście, m o w a tu nie o w u l g a r n y m „ z w r ó c e n i u się", „ o ś w i e c e n i u " ,
„ o p a n o w a n i u p r a w d y " itd. Popatrzcie na tych „ n e o f i t ó w " wszystkich religii
i kultów — z a t r u t e spojrzenie, przebłyski błogosławionej głupoty, d z i w n a
gestykulacja j a w n i e n i e z d r o w y c h w e w n ę t r z n i e ciał... O n i o d c h o d z ą , szarpiąc
się i sycząc, i bynajmniej niczego nie o p a n o w u j ą i nie zaczynają.
Czarny P r o m i e ń telemickiej Gwiazdy ześlizguje się po innej orbicie. On
nie odbija się na zewnątrz, nie m o ż n a go pochwycić zwykłymi ś r o d k a m i . On
u m y ś l n i e o d s t r a s z a i odpycha, przyoblekając się (prowokacyjnie) w szaty
a n t y n o m i z m u . Usilnie p o r z u c a tego, k t ó r y p r a g n i e obrócić przeobrażające
202
FRONDA-13/14
n a t c h n i e n i e w system. Nie poddaje się instytucjonalizacji, ale wiecznie i ab­
s o l u t n i e migocze s w o i m e o n i c z n y m r y t m e m na przekór woli cykli i zagę­
szczającej się m a s i e c i e m n y c h epok. Aby przejawić się, on s a m wybiera dla
siebie formy i ciała, dąży do tego, n i e zważając na s e n s i efekt, jego w y b ó r
pozostaje p o z b a w i o n y p o d s t a w i bez ż a d n e g o o d z e w u , niezależny od zasług,
godności i uczynków, obojętny w o b e c „ m o r a l n e g o oblicza" i s u k c e s ó w
w ćwiczeniach o d d e c h o w y c h .
Absolutny Początek nie ma płci, wieku, z a w o d u , pozycji. Przecinające
z a s ł o n ę n a pół r o z s ą d n e g o n a g r o m a d z e n i a a t o m ó w o s t r z e krystalicznego
przebudzenia.
Zdradzona alternatywa
Tak n a p r a w d ę m a m y do czynienia z zasadniczym p r o b l e m e m . No futurę to nie
rzucone od niechcenia h a s ł o r u c h u młodzieżowego, ulegającego s t o p n i o w o ,
aż do dzisiejszego dnia, wyjałowieniu. Rozwinięta przez Francisa F u k u y a m ę
teza o „końcu historii" siłą rzeczy stanowi to s a m o , tyle że został do niej d o ­
brany optymistyczny soft klucz. Wyczerpanie — p o d s t a w o w e odkrycie postmoderny. Triumf symulacji — niezdrowa radość. Przebiegli drapieżcy elektro­
nicznego łgarstwa zadają taki gwałt rzeczywistości, że zakończą swoje gierki
społeczne w towarzystwie oszalałych maszyn. Ostatecznie cała literatura fan­
tastyczna XIX w. okazuje się obecnie technicznym b a n a ł e m , a m o ż n a tego,
rzecz jasna, oczekiwać i w n a s t ę p n y m stuleciu. Biorąc szczególnie p o d uwagę,
że większość wybitnych fantastów (od Julesa Verne'a do Lovecrafta) to człon­
kowie wielkich organizacji ezoterycznych, aktywnie uczestniczących w nada­
niu cywilizacji ustalonego oblicza.
Ż a d e n fantasta ani futurolog nie wróży „ N o w e g o Początku". Prognozy są
przerażające: im dalej w przyszłość, t y m bardziej jawi się o n a jako koszmar.
I człowiek zmierza ku — bynajmniej nie wybawiającemu — narcyzmowi, aby
się schować w okrycia ze szmat, będących m a t e r i a ł e m dla formuł otwarcie fał­
szywych i umacniających w trwodze. Jak kolorowo upierzeni padlinożercy
szybują n a d r u i n a m i bankierzy i magnaci telewizyjni. Martwi zaklinacze tru­
pów. Wierzyć m i t o m płynącym z e k r a n ó w — to stać się idiotą; nie wierzyć —
to zwariować z samotności (wokół wierzą wszyscy). No star in sight.
Gdy N o w a Lewica, poprzez modernizację (i przegląd) tradycyjnych dok­
tryn antykapitalistycznych, podjęła się odważnej p r ó b y o p r a c o w a n i a alterna­
tywnej do ustroju burżuazyjnego propozycji ideologicznej, s y s t e m sowiecki
odniósł się do tych p r ó b b a r d z o c h ł o d n o i w s p o s ó b właściwy t ę p a k o m .
ZIMA- 1 9 9 8
203
Piecuchowaci aparatczycy co rusz opluwali ś m i a ł e wysiłki n o n k o n f o r m i s t ó w ,
pragnących wyrwać się w s t r o n ę pozytywnego projektu. J u ż wówczas, mając
ś w i a d o m o ś ć n i e u c h r o n n e g o u p a d k u Sowdepii , N o w a Lewica zwróciła się
5
w kierunku
ezoteryzmu,
gnostycyzmu
czy i n n y c h
(nieortodoksyjnych
w przypadku lewicy) dyscyplin.
Podobnie przebiegał rozwój Nowej Prawicy, która odrzuciwszy szowinizm,
ksenofobię i leseferyzm „starej" prawicy, odkryła dla siebie wartości rewolucji
i socjalizmu. Ale wszystkie te „ n o w e " ruchy — i prawicę, i lewicę — sowdepowscy partokraci (przyszli „demokraci" lub opozycjoniści) oskarżyli o nihilizm,
a sami czym prędzej tępo zsunęli się nażartymi cielskami w lubieżną zgniliznę
„reform" i zdrady narodowej. Znowu, jak tysiące razy w dziejach, prawdziwi nihiliści zarzucili nihilizm tym, którzy starają się go przezwyciężyć.
Zakończenie ż a ł o s n e . Bez p o m o c y M o s k w y m ą d r z y i uczciwi, ale bezsil­
ni „ n o w i " zostali zdławieni przez System (Deleuze, D e b o r d — s a m o b ó j ­
stwo, w pozostałych przypadkach ś m i e r ć n a t u r a l n a albo z a p o m n i e n i e ) , lub
też wyrodzili się w „policjantów m y ś l i " (Levy, G l u c k s m a n , H a b e r m a s i t d . ) .
Bez chorobliwego d u c h a o g n i s t e g o p o w s t a n i a M o s k w a , s a m a się staczając,
w p a d ł a w sidła Rządu Światowego.
We wszystkim ż a d n e g o Początku, żadnej iluzji, żadnej szansy. W najlep­
szym wypadku — żywią nadzieję i n t e l i g e n t n i pesymiści — zbliżająca się ka­
tastrofa przejdzie gładko jak eutanazja. Co p r z e c i w „ j e d n o w y m i a r o w e m u
człowiekowi" M a r c u s e ' a mają wszystkie z a s a d n i c z o „ d e m o k r a t y c z n e " i „pa­
t r i o t y c z n e " siły? P o d o b n i e jak „ l u d " na początku N i e t z s c h e a ń s k i e g o Zaratu­
stry zażyczył sobie „ o s t a t n i c h l u d z i " , t a k wszystkie w a r s t w y n a s z e g o społe­
c z e ń s t w a z radością zatrzymałyby się na „człowieku j e d n o w y m i a r o w y m " ,
który stanąłby na czele „koalicyjnego r z ą d u " .
A p i o s e n e k Bowiego s ł u c h a ł a b y z a p e w n e ciągnąca H e i n e c k e n a „ m ł o ­
dzież" (teraz g r u b o p o trzydziestce).
Koniec iluzji
Dla N o w e g o Początku alternatywy nie m a . N i e ma na z e w n ą t r z (wokół sa­
m e p o d r o b y ) . Nie m a w e w n ą t r z (siły d u s z y wystygły). N i e m n i e j dojrzewa­
ją grona gniewu, zawiązują się sieci spisku — ś w i a t o w e g o spisku p r z e c i w
uprzykrzonej teraźniejszości.
To spisek Gwiazdy. W każdym wieku, miejscu, stanie, czasie, w każdej sy­
tuacji, pozie „każdy mężczyzna i każda kobieta" m o g ą zacząć, m o g ą odkryć Ab­
solutny Początek, przeszyć siebie czarnym P r o m i e n i e m nie mającym końca,
204
FRONDA13/14
Promieniem prześwietlającym cykle i epoki w b r e w wszelkiej logice i zewnętrz­
nej skłonności, wszelkiemu systemowi p r z y c z y n o w o - s k u t k o w e m u . D o w o l n y
impuls życiowy, dowolne uniesienie emocjonalne, d o w o l n y przenikliwy stan
m o g ą nieoczekiwanie przejść w skrajność, nabrać przesady, utracić p a n o w a n i e
nad sobą, przekroczyć sens. Skąpstwo i szczodrość, asceza i rozpusta, zazdrość
i wierność, złość i czułość, choroba i nasycenie m o g ą się stać A b s o l u t n y m Po­
czątkiem, strasznym, g r o m o w y m a k o r d e m Nowej Rewolucji, jedynej i nie­
podzielnej, prawicowej i lewicowej, zewnętrznej i w e w n ę t r z n e j .
Tylko n i e w o l n o d o p u ś c i ć d o tego, żeby p o osiągnięciu szczytu d o s z ł o
d o n o w e g o u p a d k u . N a t ę ż e n i e p o w i n n o tylko w z r a s t a ć , p o kulminacji m u s i
nastąpić jeszcze większa kulminacja, a kolejnym n i e z b ę d n y m w a r u n k i e m
jest sytuacja, gdy p r z e g r z a n i e i n d y w i d u a l n o ś c i zapala w świecie z e w n ę t r z ­
n y m p ł o m i e ń p o w s t a n i a — t e g o p o w s t a n i a , k t ó r e jawi się — w e d ł u g Sart r e ' a — jako j e d y n a siła ocalająca człowieka p r z e d s a m o t n o ś c i ą .
A b s o l u t n y Początek pozostaje niezależny od o b i e k t y w n y c h miar, obce
mu są pojęcia „ w c z e ś n i e " i „ p ó ź n o " , „ t u " i „ t a m " . Tym lepiej: jeśli nothing
much to offer — nothing much to take...
Koniec cyklu to w ostateczności — j a k powiedział G u e n o n — koniec iluzji.
P i o s e n k a Bowiego towarzysząca czytaniu Księgi Prawa; gorycz a b s y n t u ,
który Crowley nazywał j e d y n ą inicjacyjną s u b s t a n c j ą w ś r ó d n a p o j ó w alko­
holowych („zielona b o g i n i " ) ; n i e s p o d z i e w a n e z a n u r z e n i e się w e r o t o - k o m a t o z i e ; w s p a n i a ł y i chorobliwy fanatyzm e k s t r e m i s t y c z n e j politycznej ko­
m ó r k i ; p r z y p a d k o w o r z u c o n y cień, p o d o b n y d o celtyckiego krzyża...
A b s o l u t n y Początek na odległość wyciągniętej (lewej) ręki.
ALEKSANDER DUCIN
Esej pochodzi ze zbioru Templariusze proletariatu:
Nacjonal-bolszewizm i inicjacja, Arktogeja, Moskwa 1997
Tłumaczył: FILIP MEMCHES
;
M o w a tu o wyjątkowej gałęzi ezoteryzmu, której c z o ł o w y m reprezentantem w o b e c n y m stule­
ciu pozostaje Aleister Crowley. Jej „ l e w i c o w o ś ć " wynika z nauczania i praktyk charakteryzują­
cych się zarówno na płaszczyźnie społecznej, jak i duchowej całkowitą negacją w s z e l k i c h insty­
tucji i autorytetów. W konsekwencji ścieżka „lewej ręki" częstokroć oznacza propozycję
rozwoju poprzez transgresję, między innymi łamanie tabu w sferze seksu. Przykładem m o ż e
być chociażby tantm-joga, uchodząca w tradycyjnych szkołach h i n d u i z m u za herezję.
'
Chodzi tu o stworzony przez Crowleya s y s t e m „religijny", oparty na magicznych praktykach
i Prawie Tclemy, a głoszący rychły zmierzch chrześcijaństwa i nadejście Ery Horusa, której
„prorokiem" jest właśnie Crowley. „Kultową" pozycją w t e l e m i z m i e jest Księga Prawa, której
autor to, rzecz jasna, sam „prorok".
Z1 M A - I 9 9 8
205
Tradycjonaliści integralni, tacy jak D u g in , dostrzegają cykliczność historii. Obecnie, ich zda­
niem, żyjemy w ł a ś n i e pod k o n i e c j e d n e g o z cykli — w mrocznych „czasach o s t a t e c z n y c h " ,
w Wieku Żelaza, który r z e k o m o zakończy się wielką katastrofą i o c z y s z c z e n i e m . Będzie to pre­
ludium do n o w e g o cyklu i wkroczenia w n o w y Zloty Wiek.
Termin zaczerpnięty z etnozofii rosyjskiego historyka Lwa Gumilowa, oznaczający predyspozy­
cję jednostki, narodu, a przede w s z y s t k i m e t n o s u do aktywności, m o b i l n o ś c i , ż y w o t n o ś c i . Gum i l o w miat o g r o m n y wptyw na rozwój rosyjskiego eurazjatyzmu, którego g ł ó w n y m przedsta­
w i c i e l e m jest dziś Dugin.
Pogardliwe określenie tego, co sowieckie, o b e c n e z a r ó w n o w publicystyce, jak i języku potocz­
nym. M o ż e to być na przykład s y n o n i m terminu homo sovietkus.
Przypisy opracował: F. M.
Nowa Prawica jedna się w braterskim uścisku z post­
komunistyczną lewicą, redaktor ultrakonserwatywnego
Criticonu Caspar von Schrenck-Notzing i goszysta do sześ­
cianu Noam Chomsky razem dzielnie stawiają opór świa­
towej dyktaturze demoliberalnej i kapłanom religii Holo­
caustu, a skinheadzi i punki w skrytości serca chętnie
porzuciliby swoje animozje, aby podczas zadym tworzyć
wspólny front przeciw stojącej na straży Systemu policji.
ABSOLUTNY
POCZĄTEK
CZYLI KONIEC JAKICH WIELE
(na marginesie Absolute Beginners A. Dugina)
FILIP
MEMCHES
Kalijuga ma jeszcze przed sobą 200 tysięcy lat — dobre wieści dla adwokatów i awatarów CHAOSU, złe dla Braminów, Jahwistów, biurokratów Boga i ich pomagierów. [...]
Iść poprzez CHAOS, ujeżdżać go jak tygrysa, obejmować go (nawet seksualnie) i przyj­
mować trochę jego siakti, jego soku życia — oto Ścieżka Kalijugi. Twórczy nihilizm. Tym,
którzy na nią wstąpią, obiecuje oświecenie, a nawet dostatek, część jej doczesnej mocy.
Seksualność i przemoc służą jak metafory w poemacie, które działają bezpośrednio
na świadomość poprzez Wyobraźnię — a nadto, we właściwych warunkach, mogą się
ZIMA- I 9 9 8
207
dobrze rozwinąć i radować, wypełnione sensem świętości wszystkiego, od ekstazy
i wina po śmieci i zwłoki.
Ci, którzy ignorują ją łub postrzegają poza sobą, narażeni są na zniszczenie. Ci,
którzy czczą ją jako i s z t a - d e v a t a lub boską jaźń, smakują Żelazny Wiek jakby był
złotym, znając alchemię jego obecności.
H a k i m Bey, Instrukcje do Kalijugi, ( t i u m . D a r i u s z M i s i u n a )
Jeżeli w historii ludzkości szukalibyśmy czegoś naprawdę niezmiennego, to musiałby nas
zadowolić jedynie język opisujący napięcie między życiem i śmiercią, między czasem
i wiecznością, między porządkiem i chaosem, prawdą i nieprawdą, sensem i bezsensem,
między amor Dei i a m o r sui, między 1'ame ouverte i 1'ame close, między cnotą
otwarcia się na wartości, które niesie wiara, nadzieja i miłość, a zamknięciem się w sobie
w postaci jakiejś hybrydy czy w buncie, pomiędzy radością a rozpaczą, pomiędzy wyobco­
waniem ze świata a wyobcowaniem od Boga. Gdy rozdzielimy pary tych symboli i zhipostazujemy obszary napięć jako niezależne byty, to zniszczymy tę autentyczną egzystencję,
której doświadczali sami twórcy powyższej symbolizacji; rozpadnie się wówczas świado­
mość i intelekt, zdeformujemy i zredukujemy własne człowieczeństwo albo do stanu cichej
rozpaczy, albo do oportunistycznego aktywizmu, do narkomanii lub manii telewizyjnej,
do hedonistycznego obłędu bądź do kurczowego trzymania się prawdy (nawet za cenę
mordu), albo do cierpienia wynikającego z absurdalności życia i z godzenia się na byle ja­
ką rozrywkę, czyli na Pascalowskie divertissement, które staje się namiastką utracone­
go kontaktu z rzeczywistością. Mówiąc słowami Heraklita i Platona: Zycie trzeźwe zo­
stanie wyparte przez życie pogrążone we śnie.
Erie Voegelin, Język i narkomania, ( t ł u m . Krzysztof M ą d e l SJ)
O
PINIA O NEUTRALNYM CHARAKTERZE ROCKA Uchodzi dziś za IlOr-
m ę , by nie rzec — za banał. Rozpowszechnianie takich sądów
ma, rzecz jasna, k o n k r e t n y cel: u c h r o n i ć rock przed atakami
rozmaitej maści „zesklerocialych klerofaszystów", pomstują­
cych na treści p r o m o w a n e przez kulturę m a s o w ą . D o p r o w a d z a
to do sporu, którego obraz najlepiej oddają w USA polityczne potyczki rzecz­
ników „moralnej większości" ze zwolennikami niczym nie s k r ę p o w a n e g o „pra­
wa do wolnego wyboru". Triumf oświeceniowego dyskursu i jego bezbolesne
przejście w p o s t m o d e r n ę sprawił, że „kapłani" nowożytności (intelektualiści
lub — jak woli Krzysztof Koehler — „ z i m n e czaszki") m o g ą s w o b o d n i e na­
śmiewać się z chrześcijańskiej demonologii, a zarazem s u p e r p o w a ż n i e upra208
FRONDA
13/
wiać zarówno w d o m o w y m zaciszu, jak i na ł a m a c h kobiecych żurnali, wróż­
biarstwo, czary i inne igraszki z Wodnikiem. I tak A d a m Szostkiewicz, świetla­
ny wzór dla „wolnych" od wszelkiego (szczególnie po średniowieczu) zabobo­
nu „postępowych katolików", wychodzi (czy n a w e t wybiega) z katowickiego
Spodka po koncercie Rolling Stonesów, niczym rozentuzjazmowany, napalony
nastolatek („stać się dzieckiem" — p o s t m o d e r n i s t y c z n a mutacja ewangelicz­
nego „stać się jak dziecko"), i nabija się z tych wszystkich, którzy przypomina­
ją o koneksjach z satanizmem Micka Jaggera i spółki.
I o t o za „egzegezę" rocka zabiera się ktoś spoza u k ł a d u . Aleksander Dugin przemawia językiem zupełnie n i e z r o z u m i a ł y m dla o b u s t r o n sporu. Robi
to całkiem świadomie. Ten erudyta, poliglota, p o d r ó ż n i k znakomicie o r i e n t u ­
je się w tak, wydawałoby się, różniących się kwestiach jak wierzenia starożyt­
nych
cywilizacji
i
dzisiejszy
psychodeliczny
rock.
Dugin jest
„nowy"
i w związku z tym uważa, że cała ta pyskówka t o c z o n a wokół kultury m a s o ­
wej na „zgniłym" Zachodzie, to częstokroć kolejny przeżytek Kali Jugi — d o ­
gorywającego Wieku Żelaza. Konserwatyści i progresiści — j e d e n czort — su­
geruje rosyjski filozof. Dla D u g i n a to, co d u c h o w e , „ t a j e m n e " , „niewidzialne",
stanowi obszar, którego istnienie i wpływ na świat materialny (a więc i kultu­
rę profaniczną) nie podlega dyskusji. Przekracza dotychczasowe podziały
i otwiera drogę „ A b s o l u t n e m u Początkowi".
O Davidzie Bowie'm Dugin wie prawdopodobnie d u ż o więcej niż przecięt­
ny fan wokalisty, podrygujący przy jego utworach po nerwowych godzinach
w szkole lub znajdujący w nich ukojenie po okupionym litrami p o t u dniu pracy.
W eseju Człowiek z sokolim dziobem, który stanowi prezentację sylwetki Aleistera Crowleya, Dugin wprost oznajmia o istnieniu kryjących się za rockiem „dziw­
nych mistycznych teorii", akcentuje znaczenie „niepokojących, tajemniczych
osób", i wiedza ta pozostaje — jego zdaniem — w zasięgu jednostek. Rolling
Stonesi z czasów a l b u m u Their Satanic Majesties, reprezentanci dark wave, tacy jak
Psychic TV czy Throbbing Gristle, a poza tym J i m m y Page, Sting, wreszcie s a m
Bowie — to tylko nieliczni, na których wywierało wpływ nauczanie a u t o r a Księ­
gi Prawa. W piątym n u m e r z e redagowanego przez Dugina periodyku Elementy
znajdujemy recenzję horroru Tony'ego Scotta z 1983 r. The Hunger (w Polsce ty­
tuł nie wiedzieć czemu przetłumaczono jako Zagadka nieśmiertelności). Oprócz
streszczenia filmu zawarte są tu także uwagi dotyczące jego ezoterycznych
inspiracji. Okazuje się, że w mrocznej opowieści o wampirach, odebranej przez
rzeszę widzów jako czysta rozrywka (sam p a m i ę t a m jak kilka razy byłem w ki­
nie, aby z wypiekami na twarzy oglądać w akcji mój ulubiony wówczas Bauhaus,
grający swój najsłynniejszy kawałek Bela Lugosi is dead), przywołane są wątki
7. [ M A • I 9 9 8
209
z nauczania hermetyczno-tantrycznej loży „Łańcuch Miriam". Wiele, zdaniem
redakcji Elementów, wyjaśnia przynależność odtwarzającego główną rolę Davida
Bowiego do okultystycznego Zakonu Świątyni W s c h o d u ( O T O ) . Szostkiewicza
cała ta historia zapewne by rozbawiła i przywołałaby na myśl dobrze przetreno­
wane w podobnych sytuacjach hasła „ o s z o ł o m s t w o " czy „paranoja", ale Jerzy
Prokopiuk (którego gnostycka otwartość notabene prowadzi do sojuszu z Szostkiewiczem przeciwko „klerofaszyzmowi") na p e w n o nie zlekceważyłby tej in­
formacji. Dugin natomiast czyni z nich po p r o s t u użytek. Esej Absolute Beginners
jest już tylko tego konsekwencją.
Wskazując na crowleyowskie inspiracje w twórczości Bowiego, D u g i n
jednocześnie podkreśla, że jeśli u progu wielkiej, oczyszczającej katastrofy,
obecna jest jeszcze jakaś d u c h o w o ś ć , to ma o n a z p e w n o ś c i ą „ l e w e " źródła.
Ale to wcale nie przeszkadza, przyznającemu się do „ p r a w o s ł a w n e g o " ezoteryzmu, Rosjaninowi. Nawiązując do przemyśleń swoich mistrzów, szczegól­
nie Juliusa Evoli, Dugin stara się przekonać, że u schyłku Wieku Żelaza trady­
cyjne, „ p r a w e " instytucje utraciły witalność („pasjonarność") i nie odgrywają
już swej roli, m o ż n a więc szukać sprzymierzeńców po „lewej" stronie. „Góra
i dół zamieniają się miejscami, dokonuje się [...] akt ślubowania niebios z pie­
k ł e m . " I o t o widzimy: N o w a Prawica j e d n a się w b r a t e r s k i m uścisku z post­
komunistyczną
lewicą,
redaktor
ultrakonserwatywnego
Criticonu,
Caspar
von Schrenck-Notzing, i goszysta do sześcianu, N o a m Chomsky, r a z e m dziel­
nie stawiają opór światowej dyktaturze demoliberalnej i k a p ł a n o m religii H o ­
locaustu, a skinheadzi i p u n k i w skrytości serca chętnie porzuciliby swoje ani­
mozje (ostatecznie to bez znaczenia, czy się k o m u ś spuści ł o m o t za bycie
Żydem czy też burżujem — zresztą j e d n o z d r u g i m nierzadko idzie w parze),
by w trakcie zadym tworzyć wspólny front przeciwko stojącej na straży Syste­
mu policji. Obie strony łączy kontestacja. Każdy z n a s p e w n i e ma coś z kontestatora. Jeśli dany osobnik nie uległ fali japiszoństwa bądź obowiązki rodzin­
ne nie przesłoniły mu całej reszty, to k o n t e s t a t o r w n i m łatwiej się o b u d z i .
A ofert kanalizujących b u n t jest wiele. Dugin p r o p o n u j e włączenie się w ruch
rewolucyjny: „jedyny i niepodzielny, prawicowy i lewicowy, zewnętrzny i we­
w n ę t r z n y " . Chodzi o to, by ostatecznie obalić t e n parszywy Porządek (w d o ­
datku N o w y i Światowy). Propozycja b r z m i atrakcyjnie, w s a m raz dla „ m ł o ­
dzieży" (niezależnie od wieku) znudzonej filisterską m o n o t o n i ą . A kiedy
słychać, że George Soros chce dewaluacji rubla i po miesiącu krach gospodar­
czy w Rosji jest faktem, to czyż h u k b o m b i serie z kałasznikowów w r y t m i e
kawałka Hurricane Fighter Piane Alien Sex Fiend nie stają się j e d y n y m wyjściem
z tej sytuacji? Chciałoby się wreszcie raz na zawsze skończyć z giełdowym spi210
FRONDA-13/14
skiem i „nie dopuścić do tego, żeby po osiągnięciu szczytu doszło do n o w e g o
u p a d k u " . Tak, p o t r z e b n a tu rewolucja, która wymiecie sprawujących od stule­
ci rządy dusz i ciał (nie w i a d o m o , co lepsze), d u c h o w y c h pariasów, a wszyst­
kie bolączki skończą się i nastanie N o w y Początek, który jest j u ż b a r d z o bli­
sko, „na odległość wyciągniętej (lewej) ręki".
Dugin zachwyca, bo nie gra na s e n t y m e n t a l n ą n u t ę , charakterystyczną dla
zachodnich lewaków (i „starych", i „ n o w y c h " ) . Kiedy zagłębia się w ezoterykę, nie karmi pacyfistycznymi, egalitarnymi, utopijnymi bajkami, typowymi
dla „ o p t y m i z m u N e w Age i e m e r y t o w a n y c h teozofów", które są l e k t u r ą
w sam raz dla naiwnych czytelniczek Cosmopolitan czy Elle. D u g i n zachwyca,
bo p o d o b n i e jak dzisiejsi kontestatorzy, źródeł kryzysu upatruje w czarnym
charakterze czasów p o s t m o d e r n y — racjonalizmie. „Piecuchowaci aparatczy­
cy", „sowdepowscy partokraci" uosabiają racjonalizm, dalecy są od życia, k t ó r e
wymyka się wszelkiej logice, obca pozostaje im idea przywrócenia i n d o e u r o pejskiego, trójkastowego (zgodnie z opisami Georgesa Dumezila) społeczeń­
stwa organicznego, w dalszym ciągu pokładają ufność w inżynierii socjalnej
i mechanice. D u g i n zachwyca, bo proponuje o s t r ą jazdę: p o m i e s z a n i e dawnej,
poczciwej (dla Prokopiuka) gnozy z szaleństwami rock a n d roiła (który w każ­
dej postaci n a w e t Prokopiukowi jawi się jako manifestacja Lucyfera).
Z p e w n o ś c i ą m a m y tu do czynienia z f e n o m e n e m , k t ó r y
zrodziła nie tyle schyłkowa epoka, co raczej o k r e ś l o n y krąg
cywilizacyjny. P o m i m o reform P i o t r a Wielkiego i p e w n y c h
zabiegów okcydentalizacyjnych, Rosja nie doświadczyła t a k
g w a ł t o w n y c h z m i a n jak E u r o p a Z a c h o d n i a i Ś r o d k o w a od
czasów r e n e s a n s u . W e d ł u g prof. Wolfganga Pfeilera, Rosję
o m i n ę ł y m i ę d z y i n n y m i : odkrycie znaczenia j e d n o s t k i , reformacja religijna,
recepcja idei oświeceniowych przez masy, g o s p o d a r c z a ekspansja klasy śre­
dniej i w o l n e g o c h ł o p s t w a . I być m o ż e t y m faktom należy zawdzięczać
„świeże", odległe od demoliberalnej „ z g n i l i z n y " spojrzenie D u g i n a .
Przypomina mi się, jak we wrześniu 1997 r. spotkałem na warszawskiej
Starówce mojego kolegę, anarchistę, propagatora crowleyowskiego ezoteryz m u i religii Chaosu, twierdzącego — z charakterystycznym dla takich osobni­
ków ł a d u n k i e m (auto) ironii — że satanizm, ze względu na operowanie (przez
odwrotność) wartościami D o b r a i Zła, to jedynie herezja chrześcijaństwa, pod­
czas gdy istnieje tylko płynąca p o n a d wszelkimi d u a l i z m a m i energia. Mój roz­
mówca opowiadał o właśnie zakończonej konferencji psychologii transpersonalnej. Wspominał o gościach zagranicznych, a szczególnie ciepło wyrażał się
o wschodnich sąsiadach. Rosjanie byli, zdaniem D. M., szczególnie „ m o c n i " ,
Z I M A 1 9 9 8
211
gdyż ich „pałer" nie jest skażony skutkami protestanckiego i oświeceniowego
przewrotu cywilizacyjnego.
To wszystko urzeka. Zachwyt wywołuje także estetyczna (i nie tylko)
transgresja. Bowie jest OK, m i m o że od lat mieści się w granicach establish­
m e n t u . Nie popadł jednak w banał, a poza tym liczy się przeszłość: glam rock,
wspólne przedwzięwzięcia i przyjaźń z Iggy Popem, no i kawałek z płyty Low
0 powstaniu w warszawskim getcie, który zainspirował p u n k o w y Stiff Kittens
do zmiany nazwy na Warsaw. A Warsaw to przecież przyszłe Joy Division z le­
gendarnym ł a n e m C u r t i s e m na wokalu, przy k t ó r y m antyczni i średniowiecz­
ni gnostycy wyglądają jak radujący się u r o k a m i „tego świata" pocieszni ekscentrycy. Bowie jest OK, ale to już nie wystarcza. Dziś, gdy w przekaziorach
dominują plastikowe kukły w rodzaju Michaela Jacksona i Spice Girls, m u s z ą
sprawiać przyjemność minimalistyczne projekty Philipa Glassa, takie jak Koyaanisąuatsi, oraz rozmaite przeróbki (cóż oryginalnego da się jeszcze wymyślić,
skoro grunge i techno to powtórka z psychodelii?): Laibach, który pastwi się „mi­
litarnie" (określenie Leonarda Bernsteina) nad Beatlesami czy Rolling Stone­
sami, a ostatnio chociażby R a m m s t e i n (chłopaki z dawnej N R D , a więc obsza­
ru nie skażonego amerykanizacją i dzięki t e m u p o t o m k o w i e ekspresjonistów
1 rewolucyjnych konserwatystów z czasów Republiki Weimarskiej) p o s t i n d u strialnie męczący Stripped — niegdyś hit D e p e c h e M o d e (w latach 80. m o d n a
kapela w ś r ó d niektórych p o s t p u n k ó w ) .
Dugin zachwyca, to wszystko zachwyca, ale... gwarancji na zbawienne skut­
ki wciąż nie widać. Jest tylko negacja. Atrakcyjna zawsze i wszędzie, zaspokaja­
jąca gnostyckie tęsknoty, by uwolnić się od demiurgicznej rzeczywistości. Zaś
etymologia słowa „zachwycać" prowadzi nas do „chwytu", m a m y więc do czy­
nienia z chwytami żerującymi na naszej potrzebie kontestacji. Gdy wszystkie
odmiany (salonowego w swej istocie) zachodniego (post) lewactwa z N e w Age
i political correctness na czele wywołują odruchy wymiotne, areligijne japiszoństwo
w dalszym ciągu zalatuje nudą, a w kręgu zainteresowań nadal pozostaje ezoteryka i psychedelia, wtedy zjawia się Dugin i j e m u podobni. Zarzucają sieci i ło­
wią (a więc chwytają) naiwniaków, ale w przeciwieństwie do apostołów propo­
nują łatwe rozwiązania „na odległość wyciągniętej (lewej) ręki". Rozwiązania,
które w przeszłości oznaczały najczęściej m o r z e przelanej krwi, złodziejstwo
i inne draństwa w majestacie prawa, głód, rozmaite odmiany obłędu w r ó w n y m
stopniu indywidualnego, co zbiorowego, i świetny interes ubijany przez garst­
kę cwaniaków. Tak było w roku 1789, a p o t e m w 1917, by wymienić najbardziej
charakterystyczne i znane przykłady. Absolutny Początek jednak nie nastąpił.
Próbowano też innymi, d u ż o łagodniejszymi środkami — j u ż w rytm psychode212
) 5 2 1 ' $ licznego rocka — w 1968, ale z n o w u się nie udało. Jedyne co osiągnięto: prezy­
d e n t e m USA został gość przyznający się do przypalania gandzi (chociaż bez za­
ciągania), a w Holandii i Skandynawii pedalstwo stało się nieodłącznym ele­
m e n t e m obyczajowego krajobrazu. Zaś Absolutnego Początku jak nie było, tak
nie ma. Skoro „wokół same podroby", a „siły duszy wystygły", to co jeszcze
m o ż n a sensownego zdziałać?
Dugin jest bezradny. Pozostaje mu ucieczka w „misteria Eurazji" i „meta­
fizykę nacjonal-bolszewizmu". To będzie tradycjonalistyczne wyjście z sytuacji.
Ale kto wie, m o ż e tacy jak Bowie kupią ten pomysł, który następnie zostanie
podrzucony m a s o m na Zachodzie w postaci m o d y ezoterycznej, w konsekwen­
cji demoliberalny z d u c h a N e w Age zostanie wymieciony i w taki o t o niespo­
dziewany sposób zrealizuje się szesnastowieczny pomysł m n i c h a Filoteusza
o Moskwie jako Trzecim Rzymie? Ale mój kolega, wielbiciel Crowleya, ma inną
propozycję: poddanie się Chaosowi jako naczelnej zasadzie rzeczywistości.
Byłaby to wersja anarchistyczna (czy raczej postanarchistyczna, gdyż dawni
anarchiści byli m i m o wszystko poważni, dzisiejsi zaś — stale ironizują). Dugin
z żalem wypatrując w przeszłości Złotego Wieku, prezentuje p o n u r y eschatologizm. Mój kolega zaś ma to głęboko w nosie i tylko zanosi się chichotem. Ale
obydwaj spotkają się na balandze u Crowleya i Bowiego, a t a m rozpijana jest
gorzka „zielona bogini", piołunówka — „jedyna inicjacyjna substancja wśród
napojów alkoholowych". Kontestacja — jak dowodzi chociażby Erie Voegelin —
jest najczęściej formą odurzania się i tutaj też pewnie coś takiego ma miejsce.
Odkrycie nędzy — własnej i otaczającego świata (kogóż to ominęło?) — rodzi
odruchowo rozpacz — głośną lub cichą (podział u m o w n y ) . W pierwszym wy­
padku wywoła to potrzebę zideologizowania rozpaczy, ponieważ jej hałas nie
pozwala na prostą ucieczkę w sex, drugs and rock and roli. Ideologia to wyjątkowo
wysublimowana forma odurzenia, bo ideolog w swoim o b ł ę d n y m aktywizmie
snuje namiętnie plany uszczęśliwienia ludzkości, a to sprawia, że przeżywa on
złudzenia głębokiego poczucia kontaktu z rzeczywistością. N a t o m i a s t cichą roz­
pacz najlepiej obśmiać, pójść na jakiś czadowy koncert, poskakać sobie, spalić
jointa i o wszystkim, przynajmniej na jakiś czas, zapomnieć. Zamiast Absolut­
nego Początku jest koniec, jakich w historii było wiele.
Z tego b ł ę d n e g o koła jest w stanie wyrwać człowieka j u ż tylko n a p r a w ­
dę m o c n e doświadczenie; takie, k t ó r e s t a ł o się chociażby u d z i a ł e m d r a E m e r sona E a m e s a w powieści Gilberta K. C h e s t e r t o n a Żywy człowiek. E a m e s był
filozofem, wyznawcą s c h o p e n h a u e r y z m u , a więc skrajnie pesymistycznej fi­
lozofii, czerpiącej inspirację z religii dalekowschodnich, głoszącej — u p r a ­
szczając nieco sprawę — że życie w swej istocie jest n i e u s t a n n y m p a s m e m
ZIMA-
1998
213
cierpień. Podczas spotkania z e s t u d e n t e m I n n o c e n t e m S m i t h e m d o k t o r p r e ­
zentuje swoje poglądy. Pospolita codzienność, przeciętni ludzie wzbudzają
u filozofa uczucia pogardy i odrazy. Jedynie obłąkani w i d z ą — w e d ł u g nie­
go — świat z właściwej perspektywy i dlatego „próbują niszczyć rzeczy z o t o ­
czenia albo (o ile są myślący) samych siebie". Bóg zaś — z d a n i e m E a m e s a —
objawiłby się jedynie w sytuacji, kiedy by wszystkich uśmiercił, ale nie robi
tego, gdyż „sam jest m a r t w y " . Nagle s t u d e n t przerywa m i ł ą p o g a w ę d k ę i wy­
ciąga rewolwer. N i e chce bynajmniej zastrzelić swojego rozmówcy, a tylko
przestraszyć, aby filozof przekonał się o absurdalności swoich teorii. D o k t o r
traktuje całą sytuację serio. W p a d a w p a n i c z n y strach, z a r ó w n o p r z e d c h o r o ­
bą psychiczną (bo ze s t r a c h u m o ż e zwariować), jak i p r z e d s a m ą śmiercią.
Jest gotów wychwalać wszystkie s t w o r z e n i a i s a m e g o Stwórcę. E k s p e r y m e n t
s t u d e n t a udaje się. W dalszej r o z m o w i e S m i t h zwraca u w a g ę na jeszcze jed­
ną kwestię. Filozofowie uwielbiają p o r u s z a ć się w sferze abstrakcji. J e d n y m
z ich ulubionych abstrakcyjnych pojęć jest N i e t z s c h e a ń s k a „Wola Życia" i to
właśnie z niej kpi sobie s t u d e n t . Zwracając się do d o k t o r a , zauważa: „To, co
lśniło w pańskich oczach, [...] to była r a d o ś ć istnienia, a nie Wola Życia. Sie­
dząc na tej przeklętej rynnie, z r o z u m i a ł pan, że m i m o wszystko świat jest
miejscem p i ę k n y m i c u d o w n y m . W i e m o tym, b o m to s a m z r o z u m i a ł w tej
samej m i n u c i e . I ja widziałem, jak szare obłoki przechodziły w r ó ż o w e . I ja
ujrzałem pozłacany zegar w szczelinie m i ę d z y b u d y n k a m i . To tych rzeczy by­
ło p a n u żal opuszczać, a n i e s a m e g o życia, czymkolwiek o n o j e s t " .
T r u d n o oprzeć się wrażeniu, iż E a m e s to w ł a ś n i e D u g i n o w s k i „inteli­
gentny pesymista", który snuje swe m ę t n e rozważania w czterech ścianach
rektorskiego gabinetu i liczy na to, że „zbliżająca się katastrofa przejdzie
gładko jak eutanazja". Dziś jest to rzadziej spotykany pogląd; jego ślady znaj­
dziemy jeszcze w zblazowaniu p o s t p u n k ó w czy grungerów, lecz na u n i w e r ­
sytetach i w elitarnych kawiarniach z a p a n o w a ł y i n n e klimaty. Obowiązuje
dyskurs przezwyciężania nihilizmu. Większość współczesnych jajogłowych
nadal j e d n a k w najlepsze praktykuje r o z m a i t e „gnozy", co świadczy o tym, iż
chyba wciąż czekają na swojego S m i t h a . Co zaś się tyczy D u g i n a , neguje on
co prawda retorykę dekadencji, staje też w opozycji do p o s t m o d e r n i z m u —
filozofii „policjantów myśli", ale w wielu swych diagnozach solidaryzuje się
z „inteligentnymi p e s y m i s t a m i " , m i m o iż l e k a r s t w o widzi w aktywizmie evoliańskiej „rewolty przeciw w s p ó ł c z e s n e m u światu". Tak czy inaczej, p e w n i e
i w jego wypadku p o t r z e b n a jest jakaś p r z e d w c z e s n a interwencja Smitha, by
zapobiec eksplozjom w b a n k a c h i s u p e r m a r k e t a c h .
214
FRONDA-13/14
Czy jednak to wszystko wystarczy? A m o ż e i z kontestacji da się wyłuskać
jakąś cząstkę energii mogącą zasilić bardziej k o n s t r u k t y w n e działania? Bo prze­
cież kontestatorzy nie biorą się znikąd. W d o d a t k u towarzyszą ludzkości od
dawna, a ich b u n t ma zwykle realne przesłanki. Prorocy Starego T e s t a m e n t u
byli po części kontestatorami, Jezus C h r y s t u s też. Uwagi te, jakkolwiek szoku­
jące, nie oznaczają bynajmniej próby rehabilitacji l u b reinterpretacji „teologii
wyzwolenia". Stwierdzenia w rodzaju „Jezus był pierwszym socjalistą" świad­
czą po prostu o ideologicznych projekcjach wielu współczesnych wyznawców
Dobrej Nowiny i są oczywiście dalekie od nauczania Kościoła.
Chrześcijaństwo n a t o m i a s t nie jest religią „przylizanych d u p k ó w " , lecz
przede wszystkim d u c h o w ą ścieżką „żywych ludzi", takich jak C h e s t e r t o n o w ski Smith. Podążać za C h r y s t u s e m to często sprzeciwiać się, b u n t o w a ć , zma­
gać, wchodzić w konflikt — czasem z otoczeniem, kiedy indziej z s a m y m sobą.
Ale to wszystko służy nie jakimś wzniosłym ideom, lecz Bogu i k o n k r e t n y m lu­
dziom. „Po owocach ich poznacie." Z b ę d n e , a n a w e t groźne i samobójcze, jest
wyciąganie lewej ręki. Pozostaje p o k o r n e przyjęcie łaski. Pozostają „i tak trwa­
ją wiara, nadzieja i m i ł o ś ć " .
FILIP MEMCHES
MACIEJ BĄCZYK, PIOTR CZERNIAWSKI,
PAWEŁ DUNIN-WĄSOWICZ & FILIP ZAWADA
NA
ROCZNICĘ
ODEJŚCIA
RÓŻY ANGLII
W tej pięknej Anglii, t a m gdzie Beatlesi
Mieli s w e wielkie przeboje
Żył książę Karol, synek królowej
K t ó r e n chciał zostać playboyem
Kiedy s t u k n ę ł o m u lat trzydzieści
Mamuśka wymogła żonę
Pojął on D i a n ę z r o d u S p e n c e r ó w
Jako tę klacz r o z p ł o d o w e
I urodziła Diana następców
N a t r o n t e n złoty W i n d s o r ó w
Lecz Karol wyżej s w e żądze stawiał
N a d szczęście owych b a c h o r ó w
Królowa Babcia z k r ó l o w ą m a t k ą
D ł u g o się n a d t y m biedziły
C h ę t n i e by o w ą gorszącą story
Szybko w n i e p a m i ę ć rzuciły
Kiedy na o d w a l spłodził te dzieci
Karol z n ó w p o p a d ł w r o m a n s e
N i e m a s k r u p u ł ó w p r z e d P a n e m Bogiem
Zatraca królewską szansę
W n i e o l i w i o n e tryby rodziny
Z i a r e n k o z d r a d y się w k r a d a
Poddani nie są j u ż tacy s a m i
Grozi m o n a r c h i i zagłada
W łóżku Kamili Karol się ślini
I obiecuje k o r o n ę
W s t r ę t n a c z t e r d z i e c h a o k o ń s k i m zgryzie
U w a ż a się j u ż za ż o n ę
216
FRONDA-
13/14
Na złość im D i a n a z a r a b s k i m szejkiem
Macają się w m e r c e d e s i e
Paryż rozbłyska s e t k ą n e o n ó w
Toż szatan tę p a r ę niesie!
Tak dokończyła swój grzeszny żywot
W t u n e l u w poświacie bladej
Rozpuście D i a n y s t a ł a się zadość
I szczezła r a z e m z A r a b e m
Bóg sprawiedliwy a nierychliwy
W swe ręce przejął tę s p r a w ę
Zaś stary p e d a ł o s z t u c z n y c h w ł o s a c h
Wyjęczał r z e w n ą balladę
(Co n a m z o s t a n i e p o tej epoce
Gdy wiek d w u d z i e s t y s k o n a
Rozbity w r a k m e r c e d e s a D i a n y
O r a z cygaro C l i n t o n a )
18 sierpnia 1998
Natchnienie
choróbsko dało
Leżałem w łóżku z założonymi na głowę rękami. Draż­
nił mnie wszechobecny gwar rozgorączkowanego mia­
sta. Na szczęście teraz przebijało go tykanie trzech ze­
garów. Jeden wisiał na ścianie i odmierzał
czas majestatycznie; drugi stał na stoliku
MAJER
KRASZAN
KRASZEWSKI
p o d l a m p ą n o c n ą i czekał tylko na m o m e n t , kiedy rozkołysze się falą n a p o m i n a j ą c e g o sygnału; trzeci, t u ż przy
u c h u , podążał z a p u l s e m p r z e k a z y w a n y m p r z e z u s ł u ż n e
t ę t n i c e . Przez jakieś u p a r t e c h o r ó b s k o n i e m o g ł e m o d d y c h a ć
n o r m a l n i e . Płuca były wyjątkowo skąpe i b e z k o m p r o m i s o w e , a do niewy­
godnych objawów dołączał się deprymujący katar, k t ó r y h o d o w a ł e m j u ż od
początku zimy. M i a ł e m nadzieję, że o r g a n i z m s a m o d z i e l n i e p o k o n a i n t r u ­
zów, ale moje wątpliwości rosły w r a z z u ś w i a d a m i a n i e m sobie alarmującej
prawdy. O s t a t n i o pojawiło się wiele zabójczych o d m i a n n i e g r o ź n y c h d o t ą d
c h o r ó b , więc t r z e b a u w a ż a ć n a w e t n a g ł u p i ą a n g i n ę . Jak t a k dalej pójdzie, t o
n i e d ł u g o będzie m o ż n a przekroczyć t a j e m n i c z ą granicę dzięki z w y k ł e m u
przemęczeniu.
F l u k a ł e m , p r y c h a ł e m i świszczałem, k a s ł a ł e m , p o n i e w a ż n i e c h c i a ł o mi
się z t y m nic zrobić. W p a t r z o n y w sufit, k t ó r y — u p i ę k s z o n y z a k u r z o n y m i
pajęczynami — n i e s m a c z n i e p u l s o w a ł , w y p e ł n i a ł e m s e k u n d y niosące ka­
torżniczą ś w i a d o m o ś ć . Gdyby b y ł o t u bardziej p u s t o , w r ó c i ł b y m d o pracy.
C z u ł e m się jak sternik o k r ę t u o s a d z o n e g o na mieliźnie. D w a i pól dnia
p o opuszczeniu stanowiska niespodziewanie m i a ł e m serdecznie dość w ł a s n e ­
go towarzystwa. Biorąc pierwszy w życiu, d w u t y g o d n i o w y urlop, n i e b a ł e m
się nudy. W perspektywie tej przerażająco bezsensownej roboty, w k t ó r ą by­
łem, m i m o wszystko, j e d n a k jakoś zaangażowany, nic nie w y d a w a ł o się mniej
atrakcyjne. Zycie z a w o d o w e t a k mi dokuczało, że n i e m a m już siły o n i m ga­
dać szczegółowo. Myśl o postawionych mi zadaniach działa na m n i e tak, jak
218
FRONDA-13/14
na człowieka zatrutego nieświeżymi rybami wpływa s a m o w s p o m n i e n i e tra­
nu. Przynajmniej w e d ł u g większości ludzi znających sprawę, a j u ż na p e w n o
według całej mojej rodziny, z a s z e d ł e m bardzo wysoko. Stop.
Przy okazji wyszło na jaw, że doskonale potrafię radzić sobie z czasem. O b ­
serwuję każdą chwilę i odbieram wszystko, co o n a przynosi ze sobą. Staram się
odkryć sens każdego daru, odszyfrować znaki, jakie niesie fala bezczynności.
Nie próbuję odlatywać, nie s z u k a m k o n t a k t u z alternatywnymi wymiarami, nie
zapadam się, ani nie wgłębiam. Chcę widzieć, w najprostszym tego słowa zna­
czeniu. Dlatego n u d a jest mi obca, dziwna, niepojęta, i dlatego przy wyborze
mniejszej niewygody wolałem pozostać w p u s t y m mieszkaniu.
U s a m o d z i e l n i ł e m się, m a m pieniądze, więc rodzice u s u n ę l i się w cień
w y d u m a n y c h , r a t u n k o w y c h obowiązków. Siostrę w y d a ł e m za m ą ż za najlep­
szego kumpla, za co odwdzięczyła mi się, wyjeżdżając z n i m na wieloletni
k o n t r a k t d o z i m n e g o kraju, gdzie w b r e w p o z o r o m jest najmniejszy p r z y r o s t
n a t u r a l n y n a świecie. Pozory? D o b r z e prosperujący p r z e m y s ł erotyczny. M o ­
że moja r o d z i n a z n ó w p o p r a w i statystyki.
Chcę i ja znaleźć sobie miłą, n i e s k o m p l i k o w a n ą , e m p a t y c z n ą dziewczy­
nę. J e d n a k mój zapał skutecznie gasi l u s t r o , ostrzegając, że m u s i a ł b y m się
b a r d z o p o s t a r a ć . Paraliżująca jest r ó w n i e ż p o k o r n a ś w i a d o m o ś ć w ł a s n y c h
wad i u ł o m n o ś c i . J u ż o n a bywa wystarczająco odpychająca. N i e sądzę, aby
moje p r o b l e m y zostały szybko rozwiązane. Tak n a p r a w d ę u ich p o d s t a w le­
ż ą gnębiące m n i e o d n i e p a m i ę t n y c h c z a s ó w ataki m e l a n c h o l i i . Wciąż m a m
b e z p o d s t a w n ą nadzieję, że nie wyląduję w w a r i a t k o w i e .
Pierwszego d n i a u r l o p u wydarzyło się niewiele. W s t a ł e m z łóżka d o p i e ­
r o p o p o ł u d n i u , włączyłem u l u b i o n ą m u z y k ę , przy której s k a k a ł e m a ż d o
bólu w p ł u c a c h . Sąsiedzi nigdy nie pomyślą, że za ich ścianą dojrzewa s a m o ­
bójstwo. Koledzy z ogólniaka prześladowali m n i e swoją i r o n i c z n ą t r o s k ą .
„Czego ty s ł u c h a s z ? " — pytali karcąc n i e s z c z e r y m z a i n t e r e s o w a n i e m . To j u ż
nie ta kondycja, co w czasach, kiedy w biegu na tysiąc m e t r ó w osiągałem
czas poniżej t r z e c h i p ó ł m i n u t y .
Rozbolała m n i e głowa, z a r ó w n o z głodu, jak i ze zmęczenia. Po zjedzeniu
zaimpregnowanego obiadu wziąłem się do oglądania zdjęć. Większość z nich
sam kiedyś wykonałem. Ta czynność dawała mi wiele radości. Fotografie przy­
woływały na myśl beztroskie chwile lub młodzieńcze zmartwienia, które dziś
są tak niedorzeczne, jak walka kobiet o r ó w n o u p r a w n i e n i e . O d g r z e b a ł e m rów­
nież kilka zapomnianych kaset video. Filmy na nich zarejestrowane pokazują
m n i e w nieco innym, bardziej oficjalnym świetle. Jakże c e n n e przygotowanie
do życia, które aktualnie prowadzę — kilka spotkań dyskusyjnych, ślub siostry,
ZIMA1998
219
chrzest Jakuba Atanazego, studniówka, wręczenie promocji i nagród matural­
nych. Z u p e ł n i e inny człowiek. Kiedyś powiedziałbym — maszyna. Dziś świat
nie wydaje się już taki prosty.
Drugiego dnia p o s t a n o w i ł e m nadrobić zaległości. Biorąc p o d u w a g ę d o ś ć
długi okres kulturalnej ascezy, do której z m u s z a ł y m n i e okoliczności związa­
ne ze specyfiką pracy, jaką wykonywałem, najpierw p o s z e d ł e m po informator
artystyczny. Potem, z a o p a t r z o n y w praktyczną wiedzę, z a p u k a ł e m do drzwi
wypożyczalni filmów video, gdzie o b s ł u g a s k r u p u l a t n i e sprawdziła moje d a n e
ze względu na podejrzanie d ł u g ą nieobecność w tym n o w o c z e s n y m przybyt­
ku X muzy. Wziąłem kilka tytułów, które kojarzyły się z r e k l a m a m i nieobec­
nymi już ani w telewizji, ani na ulicach. Najwięcej uwagi poświęciłem oczywi­
ście filmom n a g r o d z o n y m . Wracając do d o m u , n i e o m i e s z k a ł e m zakupić soku
p o m i d o r o w e g o oraz kilku paczek orzeszków: solonych, paprykowanych, z ro­
dzynkami, w miodzie itd.
Do końca obejrzałem chyba tylko trzy filmy. Projekcję c z w a r t e g o p r z e ­
r w a ł e m p o i r y t o w a n y i zniesmaczony; z n u d z o n y s c h e m a t a m i i m o n o t o n n ą
manipulacją. O d n i o s ł e m obrzydliwe wrażenie, ż e reżyserzy usilnie c h c ą
podlizać się, przypochlebić k o m u ś l u b c z e m u ś . Rzeczywistym o d b i o r c ą wy­
syłanych sygnałów byłaby w t y m p r z y p a d k u jakaś k o n k r e t n a i n i e z m i e n n a
siła. Również s a m e s c e n a r i u s z e s u g e r o w a ł y d y s k r e t n e pojawienie się nowej
religii, k t ó r a p o p r z e z z ł o ż o n ą jej, profesjonalną ofiarę, g ł ę b o k o z a p a d a
w masową podświadomość.
Z tego wszystkiego nie z a w i o d ł e m się jedynie na pistacjach.
Szybko pocieszyłem się myślą, że k i n o to tylko j e d e n z wielu p r z e j a w ó w
twórczej działalności człowieka. O p r ó c z m u l t i p l e k s ó w m a m y t u r ó w n i e ż
wystawy, sale k o n c e r t o w e , m u z e a , teatry, a w k o ń c u n a w e t i ulice. Bo teraz
sztuka n i e tylko wychodzi n a p r z e c i w p o t r z e b o m człowieka, ale r ó w n i e ż
z p o w o d z e n i e m je tworzy. M o ż n a ś m i a ł o stwierdzić, że kreuje n o w e , u n o ­
wocześnione jednostki.
Z u p e ł n i e p r z y p a d k i e m i n f o r m a t o r artystyczny o t w o r z y ł e m n a s t r o n i e
prezentującej w s p ó ł c z e s n ą scenę plastyczną. W pierwszej chwili d o t a r ł do
m n i e i m p u l s ostrzegający p r z e d p o m y ł k ą . Zdjęcie, k t ó r e r z u c a ł o się w oczy,
kojarzyłem bardziej z k r o n i k ą policyjną niż z p r z e d s t a w i e n i e m t w ó r c z y m .
Podpis wyjaśniał wszystkie wątpliwości: „Taka To a Taka p r e z e n t u j ą c a naj­
n o w s z e p r a c e " . D o p i e r o teraz w z a m a z a n y m tle d o s t r z e g ł e m k o n t u r y czar­
no-białych obrazów. N a pierwszy plan w y s u w a się d e m o n i c z n a , n a p i ę t n o ­
w a n a p r z e s a d n y m g r y m a s e m b ó l u t w a r z o k r u t n i e okaleczonej k o b i e t y — a u ­
torki z a p e w n e . Całość o p a t r z o n o d ł u g i m k o m e n t a r z e m , z k t ó r e g o wynikało,
220
FRONDA13/I4
że malarka ma w zwyczaju p o d c z a s w e r n i s a ż y d o k o n y w a ć s a m o o k a l e c z e ń .
Społeczeństwo
postawione
przed
najwyższym
trybunałem
sztuki,
o s k a r ż o n e o m a l t r e t o w a n i e miłującej s w o b o d ę artystki. W e d ł u g m n i e , jej
cierpienie było s p o w o d o w a n e b r a k i e m z a i n t e r e s o w a n i a .
A więc mieliśmy j u ż Człowieka-Pająka, C z ł o w i e k a - G u m ę , a n a w e t Kobietę-Kota. Wszystko w i d z i a ł e m . Nie w i a d o m o , czy p o t r z e b o w a l i ś m y kolej­
nej maszkary. Czy o ś w i e c o n e elity doszły do w n i o s k u , że p o w i n n i ś m y jej d o ­
świadczyć? O t o ona: Kobieta-Siniak!
Sen — najlepsze l e k a r s t w o na z m ę c z e n i e . Bezgrzeszny o d p o c z y n e k .
Tym r a z e m skorzystałem.
Nazajutrz leżałem w łóżku z z a ł o ż o n y m i za g ł o w ę r ę k a m i . Po męczącej,
niespokojnej nocy z b i e r a ł e m siły do walki z s z a l e ń s t w e m . D o s k o n a l e zdawa­
ł e m sobie sprawę z b a n a l n o ś c i i p r e t e n s j o n a l n o ś c i m o i c h d o z n a ń , z koniecz­
ności ukrycia ich. Myśli n i e p o h a m o w a n i e krążyły w o k ó ł ciepła przyjaźni.
Tylko j e d n o skojarzenie z nią związane: ś l u b n a fotografia Ewelinki i M e r e g o
stylizowana na stary, czarno-biały, p r z e d w o j e n n y r e t u s z . I ta uspokajająca
ś w i a d o m o ś ć : oni n a p r a w d ę istnieją. Ich m a r z e n i e m jest w ł a s n a kawiarnia,
której n a z w ę znają j u ż od kilku lat. „Melinka." Ciekawe...
D o p i e r o p e w n a g r u b s z a p o t r z e b a fizjologiczna z e r w a ł a m n i e n a r ó w n e
nogi. Przy okazji w y w a l i ł e m wszystkie n i e p o t r z e b n e o s a d y z n o s a i przeły­
ku. Z u p e ł n i e m e c h a n i c z n i e w k r ę c i ł e m się w k o ł o w r ó t d z i e n n y c h obowiąz­
ków. D o s k o n a l e d o p a s o w a n y z a p a r z y ł e m kawę, z j a d ł e m c z e r s t w ą b u ł k ę
z masłem, nieznacznie u p o m n i a n y rozsypanym cukrem uczyniłem znak
krzyża i w s p o m n i a ł e m i m i ę p a t r o n a , b e z w i e d n i e p r z e j r z a ł e m p r o g r a m tele­
wizyjny. N a w y k s p o w o d o w a ł , ż e s i ę g n ą ł e m p o e l e k t r y c z n ą m a s z y n k ę d o
golenia. Gdy m o j a t w a r z była j u ż g ł a d k a jak p r z y s ł o w i o w a rękawica bokser­
ska, s t a n ą ł e m p r z e d l u s t r z a n y m i d r z w i a m i szafy w n ę k o w e j . Kryła o n a m i ę ­
dzy i n n y m i kilka g a r n i t u r ó w , trzy pary pantofli, koszule, k r a w a t y o r a z
skarb r o d z i n n y — fotografię w y r a ź n i e p r z e s t r a s z o n e g o Hitlera, stojącego
w stroju kąpielowym przy b o k u b r z e m i e n n e j b r u n e t k i . C e n a naszej taje­
m n i c y wciąż r o ś n i e .
O c k n ą ł e m się wreszcie, pozostając w pełnej gotowości do wyjścia na
m i a s t o . Jak rozbitek, który — nagle w y r z u c o n y na brzeg przez o l b r z y m i ą fa­
lę — jakiś czas w szoku nie rozpoznaje wyzwolenia, rozgrzebując t ł u s t y
piach r u c h a m i pływaka, ś w i a d o m i e z a s ł a n i a ł e m się r y t u a ł e m . Kolejny raz
p o p r a w i ł e m ś w i e t n i e d o p a s o w a n y krawat, g r z e b i e n i e m p r z e c z e s a ł e m d o ­
skonale u ł o ż o n e włosy, z w o l n i ł e m pasek, aby za chwilę zapiąć go na tę sa­
m ą dziurkę. Reprezentacja. D ł u g o t o t r w a ł o , z a n i m d o oczu n a p ł y n ę ł y łzy.
ZIMA-
1998
221
Z a d a w a ł e m sobie pytanie, co p r z e s ą d z i ł o o tym, że bierze m n i e śmier­
telna choroba. W k t ó r y m miejscu n a s t ą p i ł o l a w i n o g e n n e p o t k n i ę c i e ?
Z jednej s t r o n y chcę r o z m a w i a ć z l u d ź m i jak r ó w n y z r ó w n y m i po p r o ­
stu przy nich być, a z drugiej — n i e m a l każdy swój k o m u n i k a t szyfruję sta­
wiając w t e n s p o s ó b poprzeczkę najczęściej o wiele za wysoko. N i e potrafię
zniżyć się lub p o d n i e ś ć do p o z i o m u , na k t ó r y m p r o w a d z o n a jest gra. Kon­
takty są zbyt p o w i e r z c h o w n e , bo człowiek n i e s t e t y s t a r a się s a m siebie
stwarzać. To tylko p r z e m a w i a na moją korzyść.
Ja zachowuję się jak pies m o i c h rodziców, k t ó r y m u s i radzić sobie bez
m o w y językowej. Gdy chce zwrócić uwagę, że jest głodny, a jego m i s k a za­
wiera jedynie
kilka
zabłąkanych
liści,
najpierw
alarmuje
domowników
szczekaniem, a p o t e m , gdy k t o ś na n i e g o spojrzy, p r z e w r a c a naczynie i p o ­
n o w n i e ujada. Z r o z u m i e n i e tych z n a k ó w w y m a g a jedynie o d r o b i n y inteli­
gencji i dobrej woli k o n t a k t u . M o ż e próbuję aktywizować, wyzwalać ją?
Dałem swej bezczynności jeszcze jedną szansę. Stanąłem tuż przed fotelem
gotów w każdej chwili swobodnie wtulić się w jego wygodne oparcie. Pilotem
włączyłem telewizor, który jak ołtarz zajmował specjalnie wyeksponowane
miejsce. Ukazały się obrazy z wojny prowadzonej na kontynencie odległym o ty­
siące kilometrów od miejsca, które okupowałem. Z tej perspektywy trupy zale­
gające na dnie podłużnych dołów wyglądały nierealnie jak zapuszkowane, ści­
śnięte, dowartościowane sosem pomidorowym sardynki. Z a m k n ą ł e m oczy. Jed­
nym, wyuczonym r u c h e m palca zatrzasnąłem o k n o na świat.
Pragnienie w t u l e n i a się w d o m o w e , ciepłe, b e z p i e c z n e zacisze zaatako­
w a ł o m n i e z e z w i e l o k r o t n i o n ą siłą. N a w e t przez m o m e n t n i e skojarzyłem
zaspokojenia tej p o t r z e b y z w ł a s n y m m i e s z k a n i e m . Pojawiło się n a t o m i a s t
wyraźne
wspomnienie
zabałaganionego,
skromnego
pokoiku
Ewelinki,
w k t ó r y m koczował Mery, zwykle zajęty r o b i e n i e m podejrzanych interesów.
M i m o że m a ł ż e ń s t w e m byli od p ó ł roku, nadal woleli u d a w a ć p a r ę narzeczo­
nych. Dzięki Bogu, dziś j e s t e m bardziej wyrozumiały.
Uciekając z mojej lodówki, z o s t a w i ł e m w i a d o m o ś ć : „Wyszedłem o godzi­
nie 15 1 5 , a wrócę o k o ł o godziny 1 7 " . Majer. Kto to przeczyta?". Gdy zamyka­
ł e m drzwi na cztery n i e z a w o d n e zasuwy, słyszałem oskarżający jazgot budzi­
ka. N a w e t nie p r ó b o w a ł e m p r z y p o m n i e ć sobie, dlaczego n a s t a w i ł e m go na tę
właśnie godzinę. Przecież wcześniej ważniejsze plany wzięły w ł e b .
W i n d a o s u w a ł a się z niepokojącą prędkością. W ł a ś c i w i e r ó w n i e d o b r z e
m o g ł o to być zwykłe spadanie. Na szczęście w okolicach p i e r w s z e g o p i ę t r a
rozpoczęła nagłe, jakby awaryjne h a m o w a n i e . Krew, k t ó r a p o c z ą t k o w o u d e ­
rzyła do głowy, z o s t a ł a wyssana p r z e z stopy. Kabina m e t a m o r f i c z n a .
222
FRONDA-13/14
Pod gołym n i e b e m p a n o w a ł a płaczliwa, a j e d n a k s e n n a p o g o d a . Prze­
strzeń ostrzegała d e s z c z e m zaskakującym ludzi w ś r o d k u zimy. To w s z y s t k o
z o s t a ł o j u ż kiedyś zapisane. Wydaje się, że b ł ą d z ę po świecie, ale każda
ścieżka z o s t a ł a p r z e d t e m d o k ł a d n i e z b a d a n a . Moje r u c h y k t o ś kiedyś p r z e ­
widział. Nadzieja m o ż e j e d n a k trwać, p o n i e w a ż to nie p r z e k r e ś l a faktu, że
j e s t e m p o w o ł a n y do wolności. N a s z a logika i m ą d r o ś ć stają się b e z r a d n e
w chwili, gdy p o k o r n i e p o c h y l a m y głowy p r z e d N i e o d g a d n i o n y m . Jeśli na­
w e t czas wybrnie z ograniczającej, prostej linii, Księga M ą d r o ś c i będzie pi­
sana równolegle; ale p o n i e w a ż jest z a n u r z o n a w j e d y n y m Bycie, t r a k t u j e m y
ją jako wieczną całość. Fakt, że czasami n i e s t e t y nie potrafię p o r a d z i ć sobie
z takimi niepojętymi d a r a m i , nie świadczy o b ł ę d a c h w n a t u r z e . M ó w i mi
0 nie o d k r y t y m do k o ń c a bogactwie.
W y b r n ą ł e m na aleję, której z w i e ń c z e n i e m był kościół, s w o i m k s z t a ł t e m
przypominający skocznię narciarską. Gdyby nie wielki krzyż, stojący na
szczycie wieży,
można
by p o m y ś l e ć ,
że
nasze
miasto
zainwestowało
w sporty z i m o w e . Powoli zapadał z m r o k i symbol męczeńskiej śmierci
ledwo przebijał się, z a s ł o n i ę t y o g o ł o c o n y m i z liści k o r o n a m i drzew. Po rów­
n i u t k o ułożonej kostce brukowej tu i ó w d z i e p o s p i e s z n i e s t u k a ł y b u t y zabłą­
kanych przechodniów. Deszcz szybko wsiąkał w w e ł n i a n e płaszcze, n i e
p r z y s t o s o w a n e d o d ł u g i e g o z a t r z y m y w a n i a wody.
Nie c z u ł e m c h ł o d u i wilgoci. S z e d ł e m nieprzytomny, wcale nie zbliżając
się do moich przyjaciół. Zaskakujące w r a ż e n i e z a t r z y m a ł o m n i e przy j e d n y m
z drzew. Spojrzałem na z a p e w n e również przestraszoną, m a ­
sywną roślinę inaczej niż dotąd. Kiedyś waliłem w p n i e go­
łą, m o c n o zaciśniętą pięścią, znosząc w t e n s p o s ó b
b ó l e m fizycznym cierpienie czysto psychiczne. Na jakiś
czas p o m a g a ł o . Teraz spokojnie p o m y ś l a ł e m , że nie p o ­
trzebuję mikroskopu, aby stwierdzić nieodkrywalność
1 nieobliczalną boskość stworzenia. Z g a s ł e m na chwilę
i spokorniałem. Struchlałem, ponieważ dotychczasowe
próby określenia Boga ludzkimi kategoriami okazały się w y r a z e m szczegól­
nej pychy i zadufania. N a p r a w d ę nie b r a ł e m p o d u w a g ę faktu, że wszystko
p o w s t a ł o z niczego. P r ó b o w a ł e m ogarnąć K o s m o s . N i e wiem, jak wyobraża­
ł e m sobie świat. W jednej chwili o d m i e n i ł on swoje oblicze.
M ó g ł b y m to wszystko wyjaśnić. Potrafiłbym r ó w n i e ż zbagatelizować
swoją przeszłość. Nagłe, b o l e s n e u k ł u c i a w okolicy serca wcale m n i e nie
mobilizowały. Szedłem skruszony w kierunku wieży, przystając co kilka m e t r ó w
dla złapania głębszego oddechu. Moje poczucie winy było prawie doskonałe.
ZIMA-1
998
223
N a r z u c a ł o się p e w n e p o r ó w n a n i e , k t ó r e p r o p o n o w a ł o rodzaj wyzwole­
nia, a raczej jego n a m i a s t k ę . Przed o c z a m i wystąpił cudak w koszuli nabija­
nej cekinami i w czarnych spodniach, o z d o b i o n y c h c z e r w o n y m i l a m p a s a m i .
Do skórzanych, wygodnych, delikatnych p a n t o f e l k ó w nosił białe skarpetki.
W n o r m a l n y c h w a r u n k a c h u c h o d z i ł b y za żenującego b u r a k a . J e d n a k on s a m
i grupa wynajętych d w o r a k ó w stwarzali atmosferę, dzięki której dziwak
uchodził za b o h a t e r a , a n a w e t p r o r o k a . Ż a d e n szczególnie wytarty b a n a ł nie
b r z m i a ł w jego u s t a c h p r e t e n s j o n a l n i e . Tańczył pojękując. U d a w a ł - u d a w a ł - u d a w a ł . Opiekuńczy gest kościstej d ł o n i , pełniącej p o u f n ą misję w oko­
licach genitaliów, wywoływał na jego bladej, określonej z a p a d n i ę t y m i p o ­
liczkami twarzy t e a t r a l n ą ekstazę.
Idol przyznaje się do uczucia, k t ó r y m obdarzył dzieci i małpy. D o n i e s i o ­
no mi n i e d a w n o , że przeznaczył na cele d o b r o c z y n n e d o ś ć d u ż ą k w o t ę . N i e
zdziwiłem się zbytnio, p o n i e w a ż w światku o s ó b publicznych takie gesty na­
leżą d o wzmacniającego własny w i z e r u n e k r y t u a ł u . Zaskoczyła m n i e d o p i e ­
ro w i a d o m o ś ć , jaką o d e b r a ł e m kilka d n i później. Ten s a m człowiek zakupił
swojemu u l u b i o n e m u s z y m p a n s o w i zloty zegarek z a s u m ę w i e l o k r o t n i e
przewyższającą wcześniejszy charytatywny wydatek.
Z takiego p o r ó w n a n i a nie skorzystałem. Ł a t w o przyszło, p o n i e w a ż co do
j e d n e g o jest ogólna, j e d n o m y ś l n a zgoda — nienawiść n a m szkodzi. W tej wy­
jątkowej chwili m i a ł e m za plecami popierającą m n i e , w y t ę ż o n ą , dwutysiącletnią cywilizację. Lekką ręką o d e p c h n ą ł e m narzucającą się p o k u s ę uwięzie­
nia w myślach chorego, nieszczęśliwego człowieka. Dobicia go n a w e t .
Łatwo p o s z ł o . Przeskoczyłem n i e u w a ż n y i sprzedajny h u m a n i z m . O t o
o s w o i ł e m nienawiść, k t ó r a niekiedy pojawiała się, aby o d d a ć mi niewielką
przysługę. Tak jak teraz. O m i n ę ł a k o n k r e t n ą o s o b ę , aby n i e s p o d z i e w a n i e za­
atakować wszystko t o , co o n a sobą r e p r e z e n t u j e .
Powłóczyłem n o g a m i coraz bardziej zmęczony, oczekując a d e k w a t n e j
próby. To nie intuicja ostrzegała p r z e d nią. Myśli były k o n k r e t n ą zapowie­
dzią, a e m p i r i a i praktyka p o d p o w i a d a ł y ciąg dalszy. Lata k o m p r o m i t u j ą c y c h
k o n t a k t ó w ze światem, k t ó r e g o nie widać i nie słychać. Z rzeczywistością,
która czasami r ó w n i e d o b r z e m o g ł a b y być p a r a n o i c z n y m lub schizofrenicz­
n y m urojeniem. Ale m a m d o w o d y — niekiedy n i e s p o t y k a n i e szybkie, zba­
w i e n n e zmiany. Z d a r z e n i a i przypadki nie wytrzymujące n a w e t określenia:
„szczególny zbieg okoliczności". Ta część nie jest c h o r o b ą . S z a l e ń s t w o p o ­
woduje degradację, a ja na te k r ó t k i e chwile d o t k n i ę c i a P r a w d y obiecująco
r o z k w i t a m . Kiedyś w y d a m owoce, jeśli z d o ł a m znaleźć o d p o w i e d n i ą o s o -
224
FRONDA-13/14
bę — niezwykle cierpliwe l u s t r o . P r a w d a pozostaje w zasięgu wzroku, bo
nic n i e da się ukryć p r z e d u w a ż n y m i p o k o r n y m p a t r z e n i e m .
C z a s a m i m a m z ł u d n e wrażenie, że j u ż dalej człowiek zajść nie potrafi.
W i d z i a ł e m pistolet leżący na b r u k u niczym rękopis w i e r s z a w stosie
codziennych gazet. Powoli p o d c h o d z i ł e m do miejsca, k t ó r e było z a r e z e r w o ­
w a n e dla m n i e jak s t a n o w i s k o z a w o d n i k a startującego w sztafecie. Przeciw­
nicy oczekiwali na rezultat, zakryci k r o p l a m i b r u d n e j , wywołującej o d u r z a ­
jący zapach wody. M i m o c h o d e m z a u w a ż y ł e m , że kurtyna, za k t ó r ą oczekują
s a m e sprawdziany, znika t y m szybciej, im bardziej j e s t e m ś w i a d o m y ich nie­
u c h r o n n e g o w y s t ę p o w a n i a . Na szczęście akceptuję je. W k o m p o n o w a ł y się
w mój świat bez bolesnych tarć, przykucnęły w o d p o w i e d n i m miejscu.
S t a n ą ł e m n a d r e w o l w e r e m niczym ś r e d n i o w i e c z n y rycerz, ukryty w za­
konie, n a d p o r z u c o n y m m i e c z e m . P o d n i e s i e n i e go o z n a c z a ł o b y o wiele
mniej p o k o r n ą r o b o t ę do wykonania. Jeśli wierzę sobie, zacisnę palce na
orężu, wiedząc, że o b r ó c ę go we w ł a ś c i w y m k i e r u n k u . O d o s o b n i o n a niena­
wiść jest po mojej s t r o n i e ; to p e w n e . Trzeba razić to, co ludzi m a m i , pochle­
bia im i s u b t e l n i e zwodzi na grząskie p o d ł o ż e . C z ł o w i e k p o b r u d z o n y nie­
konsekwencją, mający ś w i a d o m o ś ć zdrady, jakiej d o k o n a ł , wstydzi się i boi
stanąć p r z e d Bogiem. U k r y w a się p r z e d N i m , a t a k ż e rozpaczliwie próbuje
o N i m z a p o m n i e ć . Być m o ż e p o w i n i e n e m użyć silniejszego przejaskrawie­
nia. Chyba kończy się czas p o d a w a n i a a r g u m e n t ó w jak na tacy, a n a d c h o d z i
pora strzelania, choćby na wiwat.
Pochyliłem się n a d b r o n i ą n i e d o ł ę ż n i e i w b r e w sobie. Na szczęście sil­
ny p o d m u c h w i a t r u ugodził m n i e w plecy tak, że chcąc nie chcąc o p a d ł e m
na cztery kończyny. Ż a d n e j z nich nie p o t r a f i ł e m o d e r w a ć od p o d ł o ż a . Teraz
s t a n o w i ł e m swoisty dach, p o d k t ó r y m znalazł s c h r o n i e n i e durny, p o r z u c o ­
ny, z a p e w n e trefny rewolwer.
D o s t a t e c z n i e upokorzony, z d a ł e m sobie sprawę, że p o w i n i e n e m wrócić
do niesatysfakcjonującej, odrażającej pracy choćby dlatego, żeby przejrzeć
się w znajomych ludzkich oczach. O b o w i ą z e k i r a t u n e k .
Tuż przy ścianie kościoła c z e r w o n y m e r c e d e s wykręcał s k o m p l i k o w a n e
piruety, wznosząc ku n i e b u cienką i b u ń c z u c z n ą groźbę. W i e m , że n a w e t ta­
ki dźwięk m o ż e stać się m i ł y l u d z k i e m u u c h u . Z r o b i ł e m kilka niezdecydo­
wanych, n i e p o r a d n y c h , c z w o r o n o ż n y c h k r o k ó w w k i e r u n k u ś r o d k a ulicy.
Dzięki t e m u p o s u n i ę c i u Mery i Ewelinka zauważyli m n i e s p o z a zaparkowa­
nych s a m o c h o d o w y c h szyb. M e r c e d e s zająknął się, p r z y s t a n ą ł n a m o m e n t
jak człowiek, k t ó r e m u cały świat zawirował nagle p r z e d oczami. Po chwili
Z [ M A 1 9 9 8
225
jednak, w obliczu n o w e g o zadania, hałaśliwie z a d e m o n s t r o w a ł n o w y przy­
pływ mocy. N i e m a l jedząc bruk, i m p o n o w a ł zaskakującym, jak n a t a k d u ż y
wóz, p r z y s p i e s z e n i e m .
Moi przyjaciele nadciągali z olbrzymią, ś m i e r t e l n ą prędkością, aby nie­
ś w i a d o m i e p o d a ć wynik m e c z u , k t ó r y w ł a ś n i e z a k o ń c z y ł e m . M a m nadzieję,
że ich h a m u l c e są s p r a w n e .
18 kwietnia 1997
MAJER KRASZAN KRASZEWSKI
Jakimowicz
***
wieże n a d m i a s t e m
d z w o n świszczę
bruk dzwoni
nie m a m n a w e t nazwiska
nie m ó w e l i t o m o D o m i n i k u
nie zrozumieją
trzeba będzie być
mówi!
świt m i a l wyssany
z mlekiem matki
dziennik pisany mocą
Bogo — s ł a w i o n a
przy — chodzi
dzieje się w i e t r z n i e
***
święty tramwaju m ó d l się za n a m i
i ty gazeto teraz i w godzinę
jak się czują a n i o ł o w i e na b r u d n y c h ulicach?
s ł u ż b a n i e drużba...
***
nie m i a ł e m k u l t u r y ani b u t ó w
wszedłem
żyły u m a r ł y
sumienie
nie
katowice,
ZIMA- 1 9 9 8
1989-1997
227
Historia, którą nie kierowałaby Opatrzność, byłaby jed­
nym wielkim absurdem. Jeśli nie byłoby Opatrzności,
los ludzi nie różniłby się od dziejów mrowisk czy
pszczelich królestw. Spory o prawdę miałyby takie sa­
mo znaczenie jak pojedynek wilczych plemion. Nie by­
łoby ani zwyciężonych, ani pokonanych, ani dobrych,
ani złych. Wierzę, że jest inaczej — że dzieje są próbą,
dzięki której okazują się tajne zamysły serc.
s
PAWEŁ LISICKI
Ą CHWILE, GDY SPOGLĄDAMY PRZED SIEBIE I PYTAMY, CO g o t u j e n a m
jeszcze tajemniczy A u t o r historii. T o m o m e n t y p r z e ł o m u , kiedy
bieg dziejów zdaje się szukać n o w e g o k s z t a ł t u . Takim c z a s e m jest
chyba k o n i e c XX w. W i e l u nauczycieli ludzkości wierzy, że s t a n ę ­
liśmy w o b e c szansy n o w e g o p o c z ą t k u . M o ż n a skorygować b ł ę d y
p o p e ł n i o n e przez naszych p r z o d k ó w i z nadzieją oczekiwać w i o s n y D u c h a .
Niestety, ta nadzieja n i e jest moja. D o s t r z e g a m w p r a w d z i e gorliwość p o s z u ­
kiwań, t ę s k n o t ę z a n o w y m i f o r m a m i d u c h o w o ś c i , r o s n ą c e z a i n t e r e s o w a n i e
religią. A j e d n a k w s z y s t k o to r a z e m n i e potrafi p r z e k o n a ć m n i e , iż n i e znaj­
dujemy się w okresie schyłku. P o s z u k i w a n i a ludzi naszej epoki zdają mi się
p r z e d e w s z y s t k i m p o s z u k i w a n i a m i e s t e t y c z n y m i . Kierujemy się ku t e m u , co
dostarcza n a m chwilowej radości i w p a d a m y w łatwy e n t u z j a z m . N a s z e są­
dy o s p r a w a c h d u c h o w y c h c z ę s t o są p o w i e r z c h o w n e , zaś autorytety, do ja­
kich się o d w o ł u j e m y — wątpliwe.
Jaki będzie przyszły wiek? Z g a d z a m się, że zjawiska polityczne czy spo­
łeczne m o ż n a p r z e p o w i e d z i e ć na p o d s t a w i e ścisłej obserwacji faktów, ich
analizy i p r a w d o p o d o b i e ń s t w a .
Wszystkie
takie p r o g n o z y b i o r ą j e d n a k
w łeb, gdy w dziejach pojawia się n a g ł a katastrofa, n o w y wynalazek, przy­
p a d k o w a śmierć, p r z y s ł o w i o w y „ n o s K l e o p a t r y " . C o więcej, takie przewidy­
w a n i a w gruncie rzeczy niewiele m n i e o b c h o d z ą .
Pragnąłbym raczej poznać, jaka d u c h o w a zasada będzie rządzić ludzkimi
czynami. Czy p o w s z e c h n i e żywione przeświadczenia b ę d ą o d p o w i a d a ć odzie­
dziczonym po przodkach r e g u ł o m mądrości? Wydaje się to m a ł o p r a w d o ­
p o d o b n e . A skoro tak, to t y m bardziej m u s i m y się dziś zastanowić, k t ó r e ele­
m e n t y tradycji są najtrudniejsze do z r o z u m i e n i a dla rzeczywistego b o h a t e r a
czasów współczesnych i, zapewne, przyszłych.
ZIMA- 1 9 9 8
229
O d p o w i e d z i na te pytania s z u k a m u tych mistrzów, którzy — jak Ma­
rian Zdziechowski — mieli w sobie p r o r o c z e g o d u c h a . S ł u s z n i e pisał J a n
Skoczyński, że p r o b l e m ó w p o r u s z a n y c h przez Z d z i e c h o w s k i e g o nie p o d j ę t o
i że w obecnej epoce w a r t o przemyśleć je na n o w o . Przyznaję też d u ż o racji
Czesławowi Miłoszowi, w e d ł u g k t ó r e g o Z d z i e c h o w s k i był j e d n y m z o s t a t ­
nich prawdziwych myślicieli religijnych, zdolnych sięgnąć w sens religii.
Tym bardziej m u s z ę zapytać się, czy p o d a n a przez n i e g o r e c e p t a na c h o r o b ę
kultury zachodniej jest dzisiaj, u p r o g u trzeciego tysiąclecia, s k u t e c z n a ?
W p i s m a c h polskiego myśliciela z n a l a z ł e m w z a r o d k u idee, k t ó r e w roz­
winiętej postaci podbiły u m y s ł y i p a n u j ą dziś w salonach i n t e l e k t u a l n y c h .
M a m na myśli choćby p r z e c i w s t a w i e n i e s u m i e n i a i a u t o r y t e t u ; r o z u m i e n i e
wiary jako uczucia, a nie a k t u r o z u m o w e g o ; w a g ę przywiązywaną do czucia
nieskończoności, otwierającego człowiekowi d r o g ę do Boga; d o ś w i a d c z e n i e
absurdalności losu ludzkiego i z a k w e s t i o n o w a n i e klasycznej wizji r z ą d ó w
O p a t r z n o ś c i n a d ś w i a t e m . O d razu m u s z ę zastrzec, i ż nie dążę d o całościo­
wego p r z e d s t a w i e n i a myśli Z d z i e c h o w s k i e g o . Wielu uczyniło t o p r z e d e m n ą
znacznie dokładniej (szczegółowy, choć p o z b a w i o n y krytyki opis jego dzie­
ła znajdziemy na przykład w książce J a n a Krasickiego Eschatologia i mesjanizm). N i e chcę także badać rozwoju myśli Z d z i e c h o w s k i e g o . Być m o ż e n i e
wszystkie swoje wcześniejsze sądy p o d t r z y m a ł b y on p o d koniec życia.
Znamię Antychrysta.
Największą chyba zasługą polskiego
myśliciela było rozpoznanie znaczenia k o m u n i z m u . W okresie
gdy wielu intelektualistów fascynowała n o w a idea, a u t o r W obliczu
końca c h ł o d n o pokazywał jej skutki. Nie potrafił usprawiedliwiać
zbrodni przyszłym d o b r e m ludzkości, czy też o p o r e m sił starego porządku. Opi­
sał ze szczegółami zabójstwo rodziny cara, m a s o w e m o r d e r s t w a popełniane
w zdobytych przez bolszewików miastach, cały straszny system terroru. Uczy­
nił jeszcze więcej. Dostrzegł w człowieku-komuniście oblicze Antychrysta. Wi­
dział, że bolszewizm ze swej zasady nie jest jedynie wypaczoną sprawiedliwo­
ścią ani masowym sentymentem, ale nienawiścią do wszystkiego, co wyższe,
szlachetne i dobre w tradycji. W stanie czystym, jak w okresie rządów bolsze­
wickich w Rosji czy Hiszpanii, reżim ten musiał przede wszystkim zwracać się
przeciw religii. Idea religijna bowiem — czego polski autor zawsze zdawał się
być świadomy — „mieści w sobie wszystkie i n n e " . Religia jest ź r ó d ł e m kultury.
Stosunek człowieka do Boga jest czymś p o d s t a w o w y m dla naszej natury. Próba
budowy kultury czy cywilizacji bezbożnej m o ż e się powieść tylko p o d j e d n y m
warunkiem: że będzie to zarazem cywilizacja nieludzka. Stąd bolszewizm — ja230
F R O N D A - 13/14
ko zdeklarowany ateizm i wrogość wobec Boga — stawał się w oczach Zdziechowskiego podstawowym objawieniem zła metafizycznego w dziejach.
Myślę, że Zdziechowski bardzo by się zdziwił, gdyby d a n e mu było dożyć
naszych czasów i gdyby mógł obserwować upadek k o m u n i z m u . Nie przyniosła
go zbrojna krucjata. Były wprawdzie strajki, demonstracje, m a s o w e protesty,
w niektórych krajach doszło nawet do walki zbrojnej, kilkaset o s ó b zginęło,
w tym jeden dyktator. Pozostali przywódcy albo salwowali się ucieczką za gra­
nicę, albo wcześniej zapewnili sobie bezpieczeństwo. W każdym razie, jak na
pożegnanie z najkrwawszym r e ż i m e m w dziejach świata, ofiar było niewiele.
Byliśmy raczej świadkami powolnego obumierania. Czerw czasu, który toczy
wielkie i wzniosłe idee, pokonał też antyideę.
Czy to znaczy, że a u t o r W obliczu końca pomylił się? Ze k o m u n i z m nie sta­
nowił zła metafizycznego i objawienia Antyboga? Oczywiście, Zdziechowski
miał rację, uczyniłbym tu j e d n a k p e w n e zastrzeżenie. U w a ż a m mianowicie, że
k o m u n i z m , jaki z n a m y z Rosji, był tylko szczególnie o s t r ą i zbrodniczą posta­
cią choroby powszechnie toczącej Zachód. Powoli odcina o n a w s p ó ł c z e s n e g o
człowieka od jego wiecznego przeznaczenia i zamyka w kręgu s p r a w docze­
snych. Unieważnia b e z w a r u n k o w e nakazy m o r a l n e i pozostawia b e z b r o n n y m
wobec chwilowych w y b u c h ó w masowej histerii i rozpaczy.
Upadek ustroju nie wiązał się, niestety, ze z r o z u m i e n i e m , iż tylko religij­
na, oparta na n i e z m i e n n y m prawie, cywilizacja jest godna wyboru. Obalenie
k o m u n i z m u przyjęliśmy przede wszystkim jako wyzwolenie jednostki, jako
możliwość d o s t ę p u do pełnych wystaw Babilonu. W tym sensie choroba zosta­
ła zwyciężona tylko pozornie. Zbrodniarze nie zostali ukarani. Ci, którzy tole­
rowali krzywdę i współuczestniczyli w zamazywaniu rzeczywistego oblicza re­
żimu, cieszą się wpływami i u z n a n i e m . Czy nie dlatego, że wybraliśmy spokój
i bezpieczne przetrwanie, zamiast wymierzenia sprawiedliwości?
Czas przyszły nie jawi mi się więc jako e p o k a zwycięstwa D u c h a . N i e ­
stety, nie widzę s p o s o b u , aby p o w r ó t idei religijnej m ó g ł n a s t ą p i ć na m a s o ­
wą skalę. Całe n a s z e życie z o r g a n i z o w a n e j e s t w s p o s ó b doczesny. Język,
symbole, skojarzenia, m o d a , gry, muzyka, r e k l a m a , d o m i n u j ą c a r e t o r y k a —
zwracają n a s z ą u w a g ę ku teraźniejszości. N a s z a w y o b r a ź n i a r o z p i ę t a jest
między „ d z i ś " i „ j u t r o " . Z a p o m n i e l i ś m y o N i e b i e i piekle, o walce z m o c a ­
mi ciemności, o zwyciężaniu p o k u s i ś m i e r t e l n y m n i e b e z p i e c z e ń s t w i e zatra­
cenia. Słowa te stały się w naszych u s z a c h niejasnymi alegoriami, h a s ł a m i
bez pokrycia, ś l a d e m dawnej epoki niedojrzałości.
Z a m i a s t walczyć o d u s z ę i n a d p r z y r o d z o n ą p r a w d ę , pogrążyliśmy się
w eschatologicznym o p t y m i z m i e . Bóg, o ile w ogóle w N i e g o wierzymy, nie
ZIMA-1
998
231
w z b u d z a j u ż świętej bojaźni i grozy. Zaiste, j e s t e ś m y n i e p o p r a w n y m i opty­
m i s t a m i , przeświadczonymi, że wszystko będzie d o b r z e . Pod t y m w z g l ę d e m
nie ma wielkiej różnicy m i ę d z y a t e i s t a m i a chrześcijanami. J e d n i i d r u d z y
żywią mglistą nadzieję, że cokolwiek by ich nie s p o t k a ł o po śmierci, nie m o ­
że to być bolesne. Albo wygaszenie i nicość, albo bardziej przyjemna konty­
nuacja losu ziemskiego.
Ten to powszechny optymizm jest, według m n i e , znakiem nadchodzącego
Antychrysta. Łatwo będzie go także dostrzec w życiu naszych w s p ó l n o t religij­
nych i politycznych. Myślę tu choćby o przesiąkaniu idei religijnej kultem prze­
trwania; o podporządkowaniu prawdy celom utylitarnym, takim jak pokój, dia­
log, miłe odnoszenie się wzajemne czy szczęście doczesne; o niechęci do
jasnego formułowania własnego roszczenia do prawdy, co jest najżywszym ob­
jawem choroby autorytetu; o zastąpieniu miłości duchowej litościwym współ­
czuciem; o nieustannym głoszeniu p r a w człowieka z pomijaniem ich zasady,
czyli prawa Boga; o sprowadzeniu Absolutu do niewyraźnej idei nieskończono­
ści; o odmówieniu Mu ingerencji w dzieje za p o m o c ą kar i nagród.
Tym, co u c h r o n i ł o Z d z i e c h o w s k i e g o od przyjęcia u t o p i j n e g o o p t y m i ­
z m u , było szczególnie g ł ę b o k o d o ś w i a d c z a n e cierpienie i wrażliwe s u m i e ­
nie. Autor W obliczu końca r o z u m i a ł , iż skażenie bytu jest t a k głębokie, że
całkowite zwycięstwo człowieka n a d n a t u r ą nie będzie m o ż l i w e . O b i e t n i c a
Królestwa Bożego n a ziemi m u s i a ł a być u ł u d ą . C o j e d n a k zrobić, jeśli o w a
p r z y r o d z o n a Z d z i e c h o w s k i e m u wrażliwość s u m i e n i a z o s t a n i e s t ę p i o n a ?
Wydaje mi się, że polski a u t o r nie d o s t r z e g ł t e g o p r o b l e m u . D l a t e g o
w s w o i m g ł ó w n y m dziele Pesymizm, romantyzm a podstawy chrześcijaństwa p o ­
minął w ogóle analizę p o g l ą d ó w D o s t o j e w s k i e g o i N i e t z s c h e g o . P r o b l e m ,
który ich dręczył, dla Z d z i e c h o w s k i e g o został j u ż d a w n o rozwiązany. Po
p r o s t u człowiek czuje w s u m i e n i u , co d o b r e , a co złe. Brak t e g o czucia j e s t
w a d ą m o r a l n ą , i tyle. N i k t o zdrowych z m y s ł a c h nie m o ż e sądzić, że „wszy­
stko jest d o z w o l o n e " . O t o p o w ó d , dla k t ó r e g o N i e t z s c h e pojawia się na kar­
tach Pesymizmu... tylko jako groźny nihilista.
A przecież wielkość Nietzschego nie polegała na tym, że wzywał do przy­
jemnego życia bez zasad moralnych. Wręcz przeciwnie. Niemiecki filozof był
pierwszym, który tak sugestywnie wykazał, iż obecny w myśli Zachodu, odzie­
dziczony także po Kancie sposób uzasadniania moralności nie ma podstaw. Co
więcej, wyciągnął z tego konsekwencje. Dostrzegł, że oparcie moralności —
Nietzsche błędnie uważał ją za dzieło chrześcijaństwa — na rozumie praktycz­
nym, na samej woli czy wrodzonym n a m rzekomo instynkcie moralnym, nie­
uchronnie prowadzi do arbitralności. Wartość m o r a l n a jest wówczas czymś, co
232
FRONDA-13/14
sami stwarzamy, a dawne zakazy i nakazy etyczne nie m o g ą się ostać. W stosun­
ku do naszej wewnętrznej, twórczej woli stanowią tylko m a r t w e więzy. Nie dys­
ponujemy bowiem żadnym kryterium, oprócz intensywności, dzięki k t ó r e m u
moglibyśmy porównać dwie wole albo d w a czucia. Stąd, jeśli coś wyznacza s e n s
moralności, to jest to wola mocy, w ostatecznym rachunku, wola woli.
Dlatego, inaczej niż Zdziechowski, uważam, że odpowiedzią na Nietzsche­
go nie m o ż e być Kant i pochodząca od niego tradycja romantyczna, lecz jedynie
metafizyka klasyczna. Odwołuję się tu do tak różnych a u t o r ó w jak Etienne Gilson i Alasdair Maclntyre. Wierzę, że tylko namysł nad bytem, substancją, istnie­
niem, uporczywe kroczenie śladami mistrzów starożytnych i średniowiecznych
może przynieść wyzwolenie. Czyli jasną świadomość racji istnienia świata, ładu
bytów, naszego przeznaczenia oraz nakazów prawa.
N o w a świadomość. Myśl Z d z i e c h o w s k i e g o krąży w o k ó ł p r o ­
b l e m u zła. W p r a w d z i e kwestia ta była o b e c n a w refleksji za­
chodniej od jej początków, j e d n a k z d a n i e m p o l s k i e g o myślicie­
la d o ś w i a d c z e n i e czasów o s t a t n i c h p r z y w o ł a ł o ją na n o w o .
„Wielka dziejowa katastrofa u schyłku zeszłego stulecia, jej nadzieje i zawo­
dy, świetny początek i m a r n e zakończenie, szczytne żądze z a t o p i o n e w ka­
łużach krwi, to wszystko aż nazbyt o d s ł o n i ł o k o m e d i ę życia, i nie dziw, że
głębsze u m y s ł y o g a r n ę ł o poczucie n ę d z y i s t n i e n i a " — t a k i m i słowy a u t o r
Wizji Krasińskiego opisuje p o w s t a n i e n o w e g o odczucia zła. J e s t o n o w e d ł u g
niego o w o c e m rewolucji francuskiej.
Rewolucja s t a n o w i ł a u k o r o n o w a n i e Oświecenia. A więc tego o k r e s u
w dziejach, kiedy człowiek uwierzył we w ł a s n ą dojrzałość i m o c . Nigdy
wcześniej z p o d o b n ą siłą nie p i ę t n o w a n o g ł u p o t y i zacofania przodków, nie
walczono z n i e s p r a w i e d l i w y m u c i s k i e m i fałszywymi przywilejami. Jak to
się więc stało, iż ta epoka, wielka nadziejami i z a m i e r z e n i a m i , skończyła się
w k a ł u ż a c h krwi? Ze n a s t ę p s t w e m p o w s z e c h n e j deklaracji p r a w człowieka
stały się m a s o w e m o r d e r s t w a p r z e c i w n i k ó w politycznych i wreszcie t e r r o r
p a ń s t w o w y ? Rozminięcie się szlachetnych u c z u ć i ich efektu, w z n i o s ł e g o
zamiaru i m a r n e g o końca, s p r a w i ł o — pisze Z d z i e c h o w s k i — iż co głębsze
umysły pojęły na n o w o skażenie natury.
Na czym ta n o w a świadomość dokładnie polega? Na tym, że byt i ból sta­
nowią jedno, a żyć i cierpieć — znaczy to s a m o . Z ł o nie jest brakiem, ale istot­
nym e l e m e n t e m natury. Zdziechowski uważał, że zasada ta była obecna w pier­
wotnym chrześcijaństwie, a szczególnie dobrze wyraził ją św. Jan Apostoł, który
pisał, iż „świat w złu leży". Niestety, wskutek późniejszego błędu Augustyna
7.1MA1998
233
zapomniano o niej. Myślenie augustyńskie zapoczątkowało proces tworzenia teodycei, z których najbardziej k o n s e k w e n t n ą było leibnizjańskie przekonanie, że
nasz świat jest „najlepszym z możliwych". Każda teodycea, wskazywał polski
autor, jest z gruntu chybiona, nieprawdziwa i niemoralna.
Nieprawdziwa, b o w i e m o d b i e r a złu jego skandaliczny charakter, oswa­
ja je, czyni z n i e g o tylko gorsze d o b r o . I n i e m o r a l n a , gdyż p r z e c h o d z i do p o ­
rządku d z i e n n e g o n a d j e d n o s t k o w y m c i e r p i e n i e m . N a w e t j e d n o n i e w i n n e
cierpienie n i e m o ż e być u s p r a w i e d l i w i o n e p r z e z całość dziejów. Powiedzieć,
że z p u n k t u w i d z e n i a Boga j e d n o s t k o w e zło s t a n o w i część większej całości,
że w jej o b r ę b i e jest dla n i e g o miejsce, gdyż dzięki t e m u o w a całość j e s t bar­
dziej r ó ż n o r o d n a i bardziej piękna, to ulec z g u b n e m u o p t y m i z m o w i .
Ten optymizm — uważa Zdziechowski — odpowiedzialny jest za później­
sze myślenie oświeceniowe i rewolucje. Zaczęto wierzyć, że przezwyciężenie zła
jest tylko kwestią techniczną i że dla dobra ludzkości przyszłej m o ż n a krzywdzić
ludzkość teraźniejszą. Bankructwo rewolucji zbiegło się zatem, paradoksalnie,
z klęską dawnego, augustyńskiego poglądu na świat. W t e d y narodziły się n o w e
filozoficzne próby wyjaśnienia zła. W i a d o m o było, że trzeba zerwać ze starym
modelem Augustyna. Powstało jednak pytanie, jak i czym go zastąpić. Zadanie
to podjęli myśliciele romantyczni. Z jednej strony odkryli oni zło jako coś nieredukowalnego, jako radykalne zaprzeczenie dobra, siłę żywą i groźną; z drugiej
zaś — starali się je zrozumieć z perspektywy chrześcijańskiej.
W e d ł u g Z d z i e c h o w s k i e g o , ta n o w a ś w i a d o m o ś ć najpełniej ujawniła się
w III części Dziadów. N i c nie przewyższy p o d w z g l ę d e m m o c y i skrajności
b u n t u Konrada w Wielkiej Improwizacji. Inaczej niż niemieccy filozofowie,
Mickiewicz w k ł a d a w u s t a swego b o h a t e r a p o t ę p i e n i e n i e m a r t w e j , abstrak­
cyjnej zasady, ale żywego Boga, Osoby. D o ś w i a d c z a n e zło świata — n i e s t ł u ­
m i o n e , nie o s w o j o n e — staje się wystarczającym m o t y w e m dla o s k a r ż e n i a
Boga o nieczułość. J e d n a k w t y m m o m e n c i e n a s t ę p u j e zwrot. W i d z ą c n ę d z ę
świata i p r z y r o d z o n e n a t u r z e zło, Mickiewicz pojmuje, że j e d y n y m sposo­
b e m o d p o w i e d z i na n i e jest w s p ó ł u d z i a ł z Bogiem w n a p r a w i e świata. Akt
b u n t u , który inaczej zawisłby w p r ó ż n i , p r o w a d z i ku m o c y wyższej.
O s t a t n i m słowem Mickiewicza i, w o l n o sądzić, Zdziechowskiego ma być
heroizm współpracy z Bogiem w naprawie świata wydanego na pastwę zła. Tym
sposobem pesymizm zwraca n a s ku chrześcijaństwu. Negatywna część n o w e g o
doświadczenia polega na uznaniu zła w świecie. Pozytywna — na świadomości,
że tyko współdziałanie z Bogiem pozwoli o w o zło przezwyciężyć.
M o ż n a więc powiedzieć za Z d z i e c h o w s k i m , że odczucie zła wkroczyło
do chrześcijaństwa spoza niego. Ale przyniosło z a r a z e m religii C h r y s t u s a od234
FRONDA-13/14
świeżającą m o c . Polski a u t o r odwołuje się tu do filozofii S c h o p e n h a u e r a ,
której przypisuje szczególne znaczenie. „Treść n a u k i S c h o p e n h a u e r a zawiera­
ła się w u z n a n i u zła za pryncyp bytu, w ogłoszeniu t o ż s a m o ś c i cierpienia
i istnienia, i w szukaniu wyzwolenia od j a r z m a pragnień, a l b o w i e m o n e są
ź r ó d ł e m bytu i bólu." Niemiecki filozof przekazał n o w e doświadczenie epo­
ki. Byt jest tożsamy z cierpieniem — myśl ta, bliska m ą d r o ś c i Indii, w E u r o ­
pie była nieznana. N i e m n i e j , jak pokazuje Zdziechowski, bez jej przyjęcia nie
nastąpi o d r o d z e n i e chrześcijaństwa. Stąd jego przekonanie, iż „ d o C h r y s t u s a
idzie się przez N i r w a n ę " .
Pożegnanie z m e t a f i z y k ą . Z d a n i e m Z d z i e c h o w s k i e g o , n o w e
doświadczenie
serca u n i e m o ż l i w i a p o w r ó t d o tradycyjnego
u p r a w i a n i a metafizyki. Skoro Europejczycy odkryli p r a w d ę In­
dii, odrzucić m u s i e l i d a w n ą m ą d r o ś ć G r e k ó w i R z y m i a n . N o ­
we uczucie „ m u s i a ł o z n a t u r y rzeczy u s u n ą ć na p l a n dalszy o w ą grec­
k o - r z y m s k ą koncepcję bytu,
k t ó r a s a m o w ł a d n i e p a n o w a ł a w teologii,
a brała świat jako wyraz ł a d u i przez k o n t e m p l a c j ę t e g o ł a d u i p i ę k n a w z n o ­
siła się ku twórczej Myśli Bożej". W tej sytuacji rozwiązanie p r o b l e m u zła
p r o p o n o w a n e przez d a w n y c h m i s t r z ó w chrześcijańskich, na czele ze św. Au­
g u s t y n e m , okazało się n i e d o s t a t e c z n e , „a w o b e c p o t ę g i zła p e s y m i z m u , ob­
nażającego grozę t o ż s a m o ś c i cierpienia i bytu, b e z s i l n e " .
Myśl o Opatrzności, która dopuszcza n i e w i n n e cierpienie, by wyprowadzić
z niego wyższe dobro, zdawała się polskiemu autorowi obrzydliwa. Z twierdze­
nia biskupa Hippony, że zło to brak dobra, wywodził Zdziechowski znacznie
więcej. Wnioskował, że skoro pełnię d o b r a przypisujemy Bogu, to stworzone­
mu światu należy przyznać brak, a brak t e n oznacza nicość. O t o jak streszczał
naukę Augustyna: „Bóg jest d o b r e m absolutnym, świat zaś, jako miejsce grze­
chu i cierpienia, jest złem. Jeśli tak jest, to Bóg i świat nie m o g ą istnieć o b o k
siebie, więc j e d n o z dwojga: albo świat jest, lecz Boga nie ma, albo Bóg jest
i w takim razie trzeba zaprzeczyć istnieniu świata". Z d a n i e m polskiego autora,
drugie rozwiązanie zostało przyjęte przez Augustyna, a p o t e m , na mocy jego
autorytetu, narzucone myśli chrześcijańskiej. Augustyn wywyższył Boga i p o ­
niżył człowieka; wyniósł ład, zapomniał o złu. Czyżby?
Przede wszystkim z a s t a n ó w m y się, jak t e n z a r z u t ma się do faktu, że to
w ł a ś n i e a u t o r Państwa Bożego n i e u s t a n n i e opiewał p i ę k n o bytu s t w o r z o n e ­
go? Nie w i e m też, na czym Z d z i e c h o w s k i oparł p r z e k o n a n i e , że w e d ł u g Au­
gustyna jęki s t w o r z e n i a są tylko d y s o n a n s e m p o d n o s z ą c y m p i ę k n o całości.
Odrzucając augustyńskie, a także w ogóle kościelne r o z u m i e n i e n a t u r y zła,
ZIMA-1998
235
autor Pesymizmu... wskazuje m i ę d z y i n n y m i na z b r o d n i e I w a n a G r o ź n e g o
i o k r u c i e ń s t w o Kaliguli oraz każe współcierpieć z n i e w i n n i e p r z e ś l a d o w a n y ­
m i . N a czym polega m o c t e g o r o z u m o w a n i a ?
Niestety, na zabiegu psychotechnicznym. Co bowiem przeciwstawia Zdzie­
chowski przekonaniu Augustyna, iż rządy nad światem sprawuje Opatrzność?
Obrazy. Patrząc na obrazy zła z przeszłości m a m y „poczuć dreszcz przerażenia".
Przemawia się tu wprost do naszych uczuć i każe czuć ohydę konkretnego zła,
aby stąd wyprowadzić wniosek o tożsamości bytu i cierpienia.
Ta argumentacja dzisiaj rozpowszechniła się i stanowi, nie zawsze wyrażo­
ny wprost, główny zarzut moralny wobec chrześcijańskiej nauki o O p a t r z n o ­
ści. Czy źródłem współczesnego kryzysu religijnego nie jest chora wrażliwość?
Rozum nie działa, albo raczej: jest nieustannie szantażowany emocjami. Ile­
kroć chce się wyrwać na wolność, ilekroć chce zadać pytania, do jakich został
powołany: o istotę, o cel, o przyczyny i zasady — z m u s z a się go do o d w r o t u .
Mamy spojrzeć na zło i ów błysk uczucia, owa chwila, gdy bezpośrednio współodczuwamy ból innego, powinien otworzyć b r a m y do świata dobra.
Co więcej, Zdziechowski uznał, że Kościół przyjął n a u k ę Augustyna dzięki
jego autorytetowi wyznawcy. Jednym słowem, interpretacja świętego D o k t o r a
została przyjęta nie dlatego, że była słuszna, ale na mocy jego sławy. Przyznam
się, że takie wyjaśnienie nie przekonuje m n i e . Wydaje mi się, że w historii
Kościoła posługiwano się tylko jedną miarą, a była nią wierność Objawieniu.
Dlatego nigdy nie w a h a n o się potępić każdej nauki, o ile tylko mogła o n a zagro­
zić czystości wiary katolickiej. Czy nie tego uczy nas przypadek Orygenesa?
Byt jest dobrem i co z tego w y n i k a . To, że świat leży
w złym, zdaje się oznaczać, że znalazł się on w niewoli złych
mocy. Stwierdzenie a p o s t o ł a wcale n i e p r z e s ą d z a j e d n a k kwe­
stii, skąd się o w o zło w z i ę ł o i jaki jest c h a r a k t e r świata s a m
w sobie. Aby o d p o w i e d z i e ć na te pytania, t r z e b a sięgnąć do Prologu czwar­
tej Ewangelii: „Na początku było Słowo. [...] Przez nie w s z y s t k o się stało,
cokolwiek się s t a ł o , a bez n i e g o nic się n i e s t a ł o " . Na początku Bóg stworzył
cały świat, byty w o l n e i m a t e r i a l n e , a stworzył był je z dobroci. Cokolwiek
istnieje, istnieje przez Słowo, jako chciane przez Bożą m ą d r o ś ć . U p o d s t a w y
każdego bytu leży intencja u m y s ł o w a .
Chrześcijaństwo przyjęło, że świat nie p o w s t a ł ani w s k u t e k p r z y p a d k o ­
wej katastrofy, ani jako dzieło d e m i u r g a , ani jako konieczny wypływ boskości na zewnątrz, ale jako dzieło w o l n e g o U m y s ł u . Boski Logos zawiera w so­
bie idee poszczególnych bytów.
236
W nim
s t a ł o się wszystko,
a zatem
FRONDA-13/14
wszystko, jako takie, było d o b r e . Boski Logos jest t w ó r c z ą i j e d y n ą z a s a d ą na­
tury. To w n i m znajdują oparcie byty, k t ó r e mają o d d z i e l n e i j e d n o s t k o w e
istnienie. To dzięki n i e m u świat nie jest j e d n ą wielką m i e s z a n i n ą i c h a o s e m ,
ale ł a d e m b y t ó w dających się nazwać, o d r ó ż n i ć , p o r ó w n y w a ć i oceniać. Ro­
z u m i e n i e A u g u s t y n a zwyciężyło, b o o d p o w i a d a ł o p r z e ś w i a d c z e n i u , k t ó r e
każdy chrześcijanin wynosił z d o m u r o d z i n n e g o , iż „wszystko, co Bóg s t w o ­
rzył, było b a r d z o d o b r e " .
Dlatego chrześcijanie przyjmowali m ą d r o ś ć największych Greków. W my­
śli greckiej nie ma miejsca dla nicości. Podstawowymi f e n o m e n a m i , na
przykład u Arystotelesa, są byt, jego brak i materia. Brak, a nie nicość. Prze­
konanie to wyznacza przepaść między filozofią n o w o ż y t n ą i starożytną. Zasa­
dą jest, że z nicości nic p o w s t a ć nie m o ż e . To, co pierwsze, m u s i z a t e m zawie­
rać w sobie największą doskonałość — i myśl ta, jak trafnie pisał C. S. Lewis,
powinna być u z n a n a za p o d s t a w ę filozofii starożytnej i średniowiecznej.
Na naszych oczach d o k o n u j e się wiele z m i a n . Na przykład z z i a r n a wy­
rasta d r z e w o , a z pisklęcia ptak; k a m i e ń spada; człowiek p r z e c h o d z i od sta­
nu niewiedzy do p o z n a n i a . Te wszystkie ruchy, t a k b a r d z o r ó ż n e , są j e d n a k
rzeczywiste. To znaczy w k a ż d y m przypadku s t a n k o ń c o w y o z n a c z a realny
przyrost mocy, kształtu, siły, wiedzy. Skąd p o c h o d z i ów n a d m i a r ? N i e z n i e ­
bytu ani z samej rzeczy, k t ó r a ulega z m i a n i e . M u s i z a t e m i s t n i e ć z e w n ę t r z ­
ny czynnik, który d a w n i m i s t r z o w i e nazywali P i e r w s z y m Poruszycielem.
Pierwszym — gdyż nic od n i e g o wcześniejszego być nie m o ż e . Poruszycie­
lem, gdyż mieści w sobie całą energię, której udziela p o s z c z e g ó l n y m b y t o m .
O t o droga, jaką s t a r o ż y t n o ś ć i ś r e d n i o w i e c z e d o c h o d z i ł y do P i e r w s z e g o Ak­
t u , Najwyższej Mądrości, tego, co najdoskonalsze. N i e b y t j e s t jedynie
d o d a t k i e m do bytu; w n a t u r z e pojawia się jako n i e d o s t a t e k , u ł o m n o ś ć .
Duchowa struktura świata polega na tym, że aby w ogóle przyjąć wielość
bytów i ich wspólnotę, przyjąć też m u s i m y zasadę jednoczącą, dzięki której nie
m a m y do czynienia z nieskończoną liczbą niezależnych światów, ale z jednym.
O ile m ó w i m y o porządku bytów i ich wzajemnym odnoszeniu się do siebie,
m u s i m y założyć, iż istnieje coś, co z n a t u r y zgadzać się m u s i z każdym bytem
(Tomasz z Akwinu, De veritate). Tym czymś jest duch. Inaczej stół, przy którym
siedzę, stołem jest tylko pozornie. Jeśli między m n ą a n i m nie ma czegoś trze­
ciego, to świadomość m u s i rozrywać na strzępy wszelkie podobieństwo, zgod­
ność, tożsamość. Ani ja sam ze sobą nie j e s t e m w zgodzie, gdyż to, co nazywam
„ja", jest tylko zbiorem pojedynczych, absolutnych m o m e n t ó w świadomości,
płynnych pojawów i złudzeń; ani też świat, który nazywam, nie jest niczym re­
alnym, a jedynie cieniem nietrwałym, nieokreślonym, bladym.
ZIMA-1998
237
W r o z u m i e n i u większości G r e k ó w i chrześcijan, nie było miejsca dla zła
jako samoistnej natury. J a k pisał P s e u d o - D i o n i z y A r e o p a g i t a w Imionach Bo­
żych: „Zło n i e p o c h o d z i od Boga, bo w t e d y t r z e b a by powiedzieć, że Bóg n i e
jest dobry, nie czyni d o b r a i n i e tworzy rzeczy dobrych; n i e m o ż e On p r z e ­
cież raz wytwarzać tego, co d o b r e , kiedy indziej n i e tworzyć d o b r a , ani też
nie tworzyć wszystkiego, co d o b r e " . Stąd w y n i k a ł o k o n s e k w e n t n i e , że „nie
ma zła w n a t u r z e , ale jest z ł e m dla n a t u r y t o , co u n i e m o ż l i w i a jej w p e ł n i
osiągnięcie tego, co jest jej właściwe. [...] Z ł o jako zło n i e jest ani b y t e m , a n i
nie jest w bytach".
Tę s a m ą n a u k ę p o w t a r z a D o k t o r Anielski: Nulla essentia est secundum se
mala... Malum non habet aliąuam essentiam (Summa contra Gentiles). Wszystko,
co istnieje, jest d o b r e ; złym staje się jedynie tracąc i s t n i e n i e . Z ł o r ó w n i e ż
nie jest u p r a g n i o n e s a m o z siebie, a jedynie jako p o z o r n e d o b r o . Malum non
potest secundum se intentum ab aliąuo (Summa theologica). Przyczyną zła m o ż e
być tylko d o b r o . Omne malum fundatur in aliąuo bono et omnefalsum i aliąuo vero (Summa contra Gentiles). Wynika z tego, że w świecie n i e ma czegoś, co by­
łoby a b s o l u t n i e złe. Wszyscy wielcy t e o l o g o w i e katoliccy z p e w n o ś c i ą zgo­
dziliby się z Dionizym, iż „ ż a d e n byt n i e jest całkowicie p o z b a w i o n y u d z i a ł u
w d o b r u " (Imiona Boże). To tu m i a ł a ź r ó d ł o rozwijana później n a u k a o d o b r u
i pięknie, jako o p o w s z e c h n y c h w ł a s n o ś c i a c h bytu. Bóg, jak pokazywali
m i s t r z o w i e średniowieczni, jest d o b r e m , o ile s t w a r z a i zachowuje w istnie­
niu byty, oraz jest p i ę k n e m , o ile z a p e w n i a p o z o s t a w a n i e n a t u r o m s t w o r z o ­
n y m we wzajemnej h a r m o n i i i zgodności.
Zasada d u c h o w a wyjaśnia nie tylko kształt rzeczy i porządek natury, ale
również dziejów. Nie zdarza się nic, co by nie było owocem decyzji. „My bo­
wiem nie twierdzimy, że przyczyny tzw. przypadkowe — od czego i fortuna
(przypadkowa szczęśliwość) nazwę swą otrzymała — nie istnieją, ale że są o n e
ukryte, i przypisujemy je bądź woli Boga prawdziwego, bądź któregokolwiek
z duchów; podobnież i przyczyn przyrodzonych nie wyłączamy bynajmniej spod
woli Tego, który jest twórcą i sprawcą przyrody wszelkiej. A już przyczyny z wol­
nej woli pochodzące albo od Boga są, albo od aniołów, albo od ludzi, albo i od
zwierząt, o ile owe popędy nierozumnych istot — powodujące w nich jakieś czy­
ny stosowne ich naturze, gdy do czegoś dążą lub czegoś unikają — m o ż n a na­
zwać wolą. [...] W ten sposób wychodzi na to, iż nie ma innych przyczyn spraw­
czych wszelkich rzeczy i czynów, jeno tylko przyczyny z woli pochodzące, a więc
od takiej natury, co jest d u c h e m (tchnieniem) życia. [...] D u c h e m więc życia, co
wszystko ożywia, i stwórcą wszystkiego ciała i wszelkiego d u c h a stworzonego
jest Bóg, duch, oczywiście, niestworzony" (Państwo Boże).
238
FRONDA13/I4
Świat więc, jako stworzony, jest dobry; w złu leży przez błąd ludzkiej lub
demonicznej woli. Nawet diabły, o ile są i działają, są dobre; złym jest tylko ich
wybór i skierowanie woli. Nie są złymi z natury, a jedynie z wolnego wyboru.
Nie ma zła naturalnego i całe zło m o ż e m y sprowadzić do dwóch rodzajów: al­
bo spowodowanego winą, albo karą. W sensie istotnym czymś złym — pisał za
biskupem z Hippony Tomasz — jest wina: Poena opponitur bono ejus ąui punitur,
ąui pw/atur ąuocumąue bono; sed culpa opponitur bono ordinis, qui est in Deum; unde directe opponitur bonitati divinae (Kara przeciwstawia się dobru ukaranego, który zo­
staje pozbawiony pewnego dobra; lecz wina przeciwstawia się d o b r u porządku,
który jest w Bogu, a więc bezpośrednio przeciwstawia się dobroci Bożej). Kara
nie jest więc złem ze swej istoty. O ile jest słuszna i należy się grzesznikowi, jest
czymś dobrym. Raz, bo m o ż e przynieść poprawę. Dwa, gdyż utrzymuje święty
porządek świata. Ad ordinem autem universi pertinet etiam ordo justitiae, ąui reąuińt,
ut peccatoribus poena inferatur. Et secundum hoc Deus est auctor mali, ąuod est poena,
non autem mali, ąuod est culpa (Do porządku wszechświata przynależy też porzą­
dek sprawiedliwości, który wymaga, aby grzeszników spotkała kara. I zgodnie
z tym Bóg jest sprawcą zła, którym jest kara, nie zaś zła, którym jest wina).
Nie ma miejsca na zło i n n e niż m o r a l n e . Kiedy s p o t y k a m y się z t a k i m
złem jak katastrofy biologiczne czy przyrodnicze, t r z e b a w n i c h zawsze wi­
dzieć
efekt
działania
wyższych
mocy
duchowych.
Niesprawiedliwość
i krzywda, jakie m o g ę spotkać, m u s z ą być albo s k u t k i e m prywatnej winy, al­
bo kary za w i n ę n a ł o ż o n ą na ludzi. Wynika z tego, że nie ma ludzi n i e w i n ­
nych, że wszyscy j e s t e ś m y dziećmi g n i e w u . Z ł o , k t ó r e postrzegamy, nie jest
d o w o d e m słabości boskiej, ale ludzkiej grzeszności.
I tak zmagają się ze sobą w o l e a n i o ł ó w i szatanów, ludzi wybranych
i potępionych. Nic nie znajduje się j e d n a k p o z a opieką boskiego Twórcy.
O p a t r z n o ś ć czuwa n a d w s z y s t k i m i bytami, posługując się n a w e t tymi, k t ó r e
stały się złe, dla w s p ó l n e g o dobra, k t ó r e ma zawsze p i e r w s z e ń s t w o . To, co
się dzieje, jest albo przez Boga chciane, albo d o p u s z c z a n e .
Bunt współczesny. Przeciw tej n a u c e p r o t e s t o w a ł Zdziechow­
ski. Nie mógł się pogodzić z myślą, że zło nie dotyka Boga
i stworzonego przez Niego ł a d u . Ba, że Bóg, choć d o b r y i m i ł o ­
sierny, m o ż e troszczyć się bardziej o zachowanie porządku p o ­
wszechnego niż o los jednostki; albo też, że cierpienie pojedynczego człowie­
ka m o ż e być z p u n k t u widzenia zasady sprawiedliwości czymś d o b r y m .
Doskonale go r o z u m i e m . Czyż d o b r o wspólne, ogólne i uniwersalne, m o ż e
mieć pierwszeństwo n a d j e d n o s t k o w y m i prywatnym?
ZIMA- 1 9 9 8
239
Myślimy inaczej niż starzy m i s t r z o w i e . Dla n a s zlo, k t ó r e spotykamy,
staje się m o r a l n y m w y r z u t e m przeciw p o r z ą d k o w i , w k t ó r y m zdarzyło się
n a m żyć. Jeśli wydarza się nieszczęście — t r z ę s i e n i e ziemi, w y b u c h e p i d e ­
mii, katastrofa lotnicza — nie w i d z i m y w n i m w e z w a n i a do pokuty. Raczej
krzyczymy: Panie, jak m o g ł e ś ? ! Myśl o Bogu, k t ó r y karze ludzi, bo zasada
sprawiedliwości wymaga, aby tych, którzy sobie na to zasłużyli, s p o t k a ł o
cierpienie, zdaje się czymś n i e m o r a l n y m i n i e l u d z k i m .
N a czym j e d n a k d o k ł a d n i e polega t e n sprzeciw? Oczywiście, m n i e też
o b u r z a wyobrażenie, że zło jest tylko b r a k i e m d o b r a . Ale dlaczego? Z góry
o d r z u c a m najczęściej s p o t y k a n e o d p o w i e d z i , w których z a k ł a d a się n o w ą ,
specyficzną wrażliwość w s p ó ł c z e s n e g o człowieka. Wydaje mi się absurdal­
ne, że sąd dotyczący metafizycznej i s t o t y rzeczy m i a ł b y zależeć od czucia
m o r a l n e g o p e w n e g o pokolenia. D o m a g a m się t u jasności. C h c ę wiedzieć,
czy ten pierwszy o d r u c h serca, który sprawia, że g o t ó w b y ł b y m solidaryzo­
wać się ze Z d z i e c h o w s k i m , m o ż e być o p a r t y na p r a w d z i e . O d p o w i e d z i wol­
n o m i szukać n a d w a sposoby.
Po pierwsze: m o g ę uznać, że ani dobra, ani zła nie m a , byt b o w i e m jest
czymś o b o j ę t n y m . J e s t e m częścią wielkiej maszynerii kosmicznej, t r y b i k i e m
ewolucji gatunków, j e d n y m z owych w y r z u t k ó w kosmicznych, jak miliardy
innych płazów, owadów, ludzi, żyraf. Byt i niebyt, d o b r o i zło są tylko p u s t y ­
mi dźwiękami, w najlepszym razie g a t u n k o w ą formą zapewniającą p r z e ­
trwanie, w najgorszym — s z t u c z n y m d ź w i ę k i e m w y m y ś l o n y m p r z e z słabsze
j e d n o s t k i dla p o s k r o m i e n i a silniejszych. J e s t e ś m y t u p o z a o b r ę b e m tego, c o
r o z u m n e , w świecie siły i przemocy.
Po drugie: m o g ę przyjąć, że z n a n e g o zła nie da się sprowadzić, jak chcia­
ła t e g o tradycja klasyczna, do u s z c z e r b k u d o b r a . Uznaję je w t e d y za z a s a d ę
s a m o d z i e l n ą i aktywną. Ale czy zło m o ż e być t a k ą zasadą? M u s i e l i b y ś m y
przyjąć, że jest o n o w s p ó ł c z e s n e Bogu, r ó w n e mu m o c ą i inteligencją. Z sa­
mej istoty j e d n a k zło jest n i e s a m o d z i e l n e b y t o w o . Chcieć zła — to p r a g n ą ć
niszczenia tego, co jest; nienawidzić — to p r a g n ą ć zadawać cierpienie i p o ­
niżać. Odejmijmy to, co jest, a złe p r a g n i e n i e u t r a c i p r z e d m i o t . Widać za­
t e m , dlaczego zło nie m o ż e być s a m o d z i e l n ą zasadą bytu. Skoro tak j e d y n y m
s p o s o b e m p r z y z n a n i a złu realności m u s i być t w i e r d z e n i e , iż s t w o r z e n i e za­
leży od d w ó c h czynników: tego, co ś w i a d o m e , posiadające w o l ę i r o z u m n e
oraz tego, co b e z o s o b o w e , konieczne, n i e ś w i a d o m e i ślepe.
Ku t e m u rozwiązaniu, idąc za S o ł o w j o w e m i Schellingiem, s k ł a n i a się
Zdziechowski. Wydaje się, że przyjęcie tej koncepcji pozwoli n a m zdjąć
z Boga odpowiedzialność.
240
FRONDA-13/14
Jak j e d n a k chrześcijanin m o ż e d o p u ś c i ć do siebie myśl, że Stwórca
w swym działaniu n a p o t k a ł skuteczny opór? I czy takie g o d z e n i e d o b r a oraz
konieczności jest możliwe? Wynikałoby z tego, że byt j e s t p e w n e g o rodzaju
m i e s z a n i n ą ślepej konieczności i r o z u m n e g o z a m i a r u . Dalej k o n s e k w e n t n i e
musielibyśmy przyjąć, iż nigdy nie było takiej sytuacji, w której Bóg stwa­
rzałby z niczego. Bóg j u ż u p r z e d n i o m u s i a ł b y być w sytuacji ograniczenia.
Ma On wolę, ale i ś w i a d o m o ś ć jej ograniczenia; stwarza, ale nie jak chce, tyl­
k o jak m u s i . Jak m i a ł b y j e d n a k p o z n a ć ograniczenie? C o m o ż e O n wiedzieć
o przypadkowości świata, o tym, co przemijalne, s k o r o to jest z N i m r ó w n e
wiekiem? Byłby to Bóg, k t ó r e g o w i e d z a nie ma w ł a s n o ś c i stwórczych, a więc
Bóg, k t ó r e m u świat wymyka się z rąk.
Nie da się pogodzić tych d w ó c h p o r z ą d k ó w : d o b r a i konieczności. Ab­
solut nie m o ż e być częściowo w o l n y i częściowo w s z e c h m o c n y . W s z y s t k o al­
bo nic. Albo uczynimy z Najwyższego Boga e l e m e n t p o w s z e c h n e j koniecz­
ności, albo uczynimy wolę i w i e d z ę p o d w a l i n ą rzeczy.
Próbą o m i n i ę c i a t e g o „ a l b o - a l b o " była koncepcja D u s z y Świata, której
odpadnięcie od Boga wyjaśniałoby g e n e z ę zła. Byłaby to jakaś i s t o t a p o ś r e ­
dnia między a b s o l u t e m a n a m i . Na tyle nieboska, że jej u p a d e k nie skaziłby
Boga; na tyle wzniosła, iż jej o d w r ó c e n i e t ł u m a c z y ł o b y zepsucie natury.
„Świat cały, myśli i b a d a n i u n a s z e m u dostępny, został u w i k ł a n y w jakąś
p i e r w o t n ą i s t r a s z n ą katastrofę, że s a m pryncyp jego bytu, ta s u b s t a n c j a p o ­
wszechna, k t ó r ą prościej D u s z ą Świata nazwać, o d p a d ł a od Boga i że w r a z
z nią o d p a d l i ś m y i m y " — pisze za S o ł o w j o w e m Z d z i e c h o w s k i . Jak to się
stało, ż e D u s z a Świata o d p a d ł a o d Boga? C z y m o n a jest? A n i o ł e m , d e m o ­
n e m , d e m i u r g i e m , p r a c z ł o w i e k i e m ? Kimkolwiek czy czymkolwiek by była,
pytamy: czy m i a ł a wolę? Czy m o g ł a wybierać? N i e z a l e ż n i e czy m ó w i m y
o Duszy Świata Sołowjowa, o N a t u r z e w Bogu Schellinga, czy o S t w o r z e n i u
Secretana, zawsze pojawić się m u s z ą d w a pytania: j a k ą m o c ą d o k o n u j e się
b u n t i jaki związek zachodzi m i ę d z y c z ł o w i e k i e m a o w y m p r z e d ś w i a t o w y m
z d a r z e n i e m . Te d w a pytania stara się w ł a ś n i e wymijać gnoza. O d k ł a d a o n a
zawsze akt b u n t u w n i e s k o ń c z o n ą p r z e s z ł o ś ć . N i e m n i e j pytanie, k t o się
z b u n t o w a ł , pozostaje. Bo przecież nie przypisujemy b u n t u , sprzeciwu, nie­
p o s ł u s z e ń s t w a ślepej n a t u r z e (chyba tylko metaforycznie), ale o s o b i e . Dla­
czego więc gnostycy wolą m ó w i ć o n a t u r z e czy Duszy? N i e chcą przyjąć
owego, m o i m z d a n i e m , n i e u c h r o n n e g o w y b o r u m i ę d z y pojęciem ś w i a t a ja­
ko skutku wolności i konieczności. N i e c h c ą pogodzić się z t w i e r d z e n i e m , iż
zło nie dotyka Najwyższego. Przyznają złu z a r a z e m więcej i m n i e j niż trady­
cyjna n a u k a chrześcijańska. Więcej, gdyż w p r o w a d z a j ą je w i s t o t ę A b s o l u t u .
ZIMA- I 998
241
Mniej, gdyż kwestionują o d p o w i e d z i a l n o ś ć o s o b y ludzkiej za każdy grzech.
Szukają drogi pośredniej, która, niezależnie od ich intencji, p o m n i e j s z a Bo­
ga i wynosi człowieka.
„Wedle Sołowjowa, «przebóstwienie» to postępująca w czasie reintegracja
bytu, to dokonujące się przy czynnym udziale człowieka scalenie rozproszo­
nych w świecie potencji Duszy Świata." Wynikałoby z tego niechybnie, że bez
współudziału człowieka byt nie zostałby zintegrowany, D u s z a Świata pozosta­
łaby uwięziona w cząstkach materii, a Bóg doznał porażki. Kiedy więc Sołowj o w m ó w i o Duszy Świata jako o rozłączonej z Bogiem żeńskiej zasadzie by­
tu, a o historii jako o procesie kosmicznej reintegracji całej ludzkości, m u s i
dojść do wniosku, że Bóg obecnie, przed s p e ł n i e n i e m historii, znajduje się
w stanie rozpadu i dezintegracji. Akt stworzenia dokonuje się w s a m y m Ab­
solucie, który bez świata nie uzyskałby swej pełni.
P r z e d w i e d z a i wolność. Rodzi się p y t a n i e o w o l n o ś ć . Widać,
że nie da się jej z a c h o w a ć w myśli widzącej w złu byt. Z a w s z e
d o c i e r a m y w ó w c z a s do niejasnej mieszaniny. N i e wiemy, co
przypisać decyzji człowieka, a co p o c h o d z i od owej tajemniczej
Duszy bądź Natury. Ale jak z k w e s t i ą wolności radzi sobie d o k t r y n a o r t o d o ­
ksyjna? Zachowuje o n a w i e r n i e a l b o - a l b o . Nauczyciele katoliccy pokazują,
że wszystko p o d d a n e jest woli Najwyższego, a j e d n o c z e ś n i e w s z y s t k o przy­
znają n a s z e m u działaniu. Z a s t a n ó w m y się n a d t r u d n o ś c i a m i , k t ó r e wynika­
ją z takiego p o s t a w i e n i a sprawy.
Skoro przyznajemy, iż cokolwiek się wydarza, zależy od O p a t r z n o ś c i , to
jak m o ż e m y czynić człowieka o d p o w i e d z i a l n y m za w ł a s n e czyny? Z jednej
strony Bóg, który jest d u c h e m ś w i a d o m y m n i e s t w o r z o n y m , m u s i znać z góry
wszystko, co się wydarzy. Bóg nie znający przyszłości Bogiem nie jest. Z dru­
giej jednak strony ortodoksyjne chrześcijaństwo p o d k r e ś l a wagę m o r a l n ą
grzechu, wolnego o d w r ó c e n i a się od Boga, p o s t ę p o w a n i a w b r e w otrzymanej
n a t u r z e . Jak to więc jest, że cokolwiek złego czynimy, nie w y m y k a się to Bo­
żej wiedzy, a jednak tylko my j e s t e ś m y tego sprawcami?
Otóż owa uprzednia wiedza Boga nie tylko odnosi się do przebiegu zda­
rzeń, ale również do tego, czy będą o n e skutkiem przyczyn wolnych i samo­
istnych, czy też nieświadomych i materialnych. My także m a m y p e w n ą wiedzę
o przyszłości, opartą jednak na niedoskonałym wnioskowaniu i przybliżeniu.
Tym bardziej jest o n a pewna, im bardziej abstrakcyjna i im więcej przypadko­
wych czynników eliminujemy. Inaczej jest z Bogiem. Jego wiedza warunkuje
wolę jako wolną, a przyczyny m a r t w e jako m a r t w e .
242
FRONDA-13/14
N a t y m polega o w a niezwykła proporcja,
k t ó r a raczej
m o ż e być
p r z e d m i o t e m czci i kontemplacji niż ścisłego wyrażenia. N i e potrafię sobie
wyobrazić, że istnieje Mądrość, k t ó r a z a r a z e m s t w a r z a i przydziela każdej
woli tyle mocy, ile uznaje za s t o s o w n e ; k t ó r a z góry wie, jak o w a m o c zosta­
nie użyta; k t ó r a j e d n a k s a m a zła n i e czyni i p o z o s t a w i a s t w o r z e n i u w o l n o ś ć .
Dzięki Bogu j e s t e m i chcę, i co chcę, to czynię — ja, n i k t inny. Dla m n i e czyn
przyszły jest czymś n i e z n a n y m . N i e w i e m dziś, co uczynię j u t r o , c h o ć ile­
kroć działam, d z i a ł a m prawdziwie. Dla N i e g o mój czyn jest czymś w i a d o ­
m y m , chociaż to nie On jest jego sprawcą. Aby myśleć i p o d e j m o w a ć decy­
zje, m u s z ę żyć w czasie, w przed i po; On widzi w s z y s t k o w wieczności:
rzeczy przeszłe, teraźniejsze i przyszłe są p r z e d N i m r ó w n i e o b e c n e .
Bóg wie o złu, ale go nie zamierza. Jest tym, który sprawił, iż jedne byty ma­
ją wolną wolę i sprawuje nad nimi władzę w porządku wolności; inne zaś są bez­
wolne i nad nimi panuje przez prawa powszechne. O b a porządki przyczyn ma­
ją źródło w Bogu — porządek wolności i bytów nieożywionych. W stanie
obecnym nigdy do końca tego nie przenikniemy. Gdy usiłujemy to czynić, spro­
wadzamy boską wiedzę do naszej. Myślimy wówczas: jeśli wie z góry, to z góry
się zgadza i bierze na siebie odpowiedzialność. Na tym polega uroszczenie ro­
z u m u przekraczającego granice. Stąd pochodzi irracjonalizm i zwątpienie.
W stronę bezrozumu. W t y m sensie Z d z i e c h o w s k i odbył
p o d r ó ż t y p o w ą dla całej myśli n o w o ż y t n e j Europy. Jak pisał
w tekście O okrucieństwie, wiara zawsze jest g w a ł t e m zadawa­
n y m r o z u m o w i . W Pesymizmie... zaś: „Bóg jest. Tylko fakt ist­
nienia Boga to coś przekraczającego zakres myśli ś w i a t e m z e w n ę t r z n y m za­
jętej, to cud. Le monde est irrationel. Dieu est un miracle".
Początkowo o w a c u d o w n o ś ć Boga m o ż e być przyjęta z radością. Z a m y ­
k a m y się na świat, nie m a r t w i m y się r o s z c z e n i a m i n a u k i , o b i e k t y w n y m i pra­
widłami. Co też o n e m o g ą dla n a s znaczyć? Nic zgoła. Czujemy, że Bóg jest,
i tyle. N i e c h k t o ś zaprzeczy, a b ę d z i e m y się śmiać. N i e c h przytoczy argu­
menty, a śmiech stanie się jeszcze bardziej głośny. U wielu chrześcijan wi­
dzimy p o k u s ę takiej postawy. Ale czyjej o s t a t e c z n y m s k u t k i e m n i e m u s i być
rozpacz? „I w m i a r ę lat, im dalej w życie i w świat s z e d ł e m , t y m wyraźniej
i boleśniej u ś w i a d a m i a ł e m sobie, że świat t e n , gdy go myślą, jako całość, o b ­
jąć, b e z ł a d e m jest i b e z r o z u m e m , nie zaś, jak n a s uczą, d z i e ł e m r o z u m u : n i e
z ręki Boga on wyszedł".
Z tego s p ę t a n i a myśl n o w o ż y t n a n i e m o ż e się w y d o s t a ć . Wystarczy tyl­
ko zastąpić s ł o w o „ c u d " „ s z a l e ń s t w e m " i z a m i a s t religii m a m y kult b u n t u .
ZIMA- 1998
243
Być m o ż e jest w n i m przeczucie n i e s k o ń c z o n o ś c i . Ale to z d e c y d o w a n i e za
m a ł o , aby dostrzec w Jezusie z N a z a r e t u P r a w d ę wcieloną.
Błąd Zdziechowskiego polega na ujęciu zła jako przyczyny sprawczej. Stąd
musi wypływać przeświadczenie o absurdalności świata i o Bogu, który dany
jest n a m jedynie jako cud. Wiara powstaje do walki z r o z u m e m . Wiara to antypoznanie. To, co jest p r z e d m i o t e m wiary, nie m o ż e być p r z e d m i o t e m wiedzy.
Najważniejszą nowożytną p r ó b ą znalezienia dla wiary miejsca bezpieczne­
go od zakusów r o z u m u było przedsięwzięcie Kanta. Czy jednak jego koszty nie
są większe od zysków? Niezależnie od sporu, nigdy nie rozstrzygniętego, jak na­
leży traktować „rzeczy same w sobie" — czy tylko jako fikcje, potrzebne dla ca­
łości konstrukcji, czy jako rzeczywiste źródło i podstawę zjawisk — pozostają
one dla nas nie do uchwycenia. Są w najlepszym razie p o s t u l a t e m doświadcze­
nia, które m o ż e operować tylko w obrębie przestrzeni i czasu. Zjawisko staje się
przesłoną, za którą skrywa się nieosiągalny świat rzeczy realnych.
Jedynym s p o s o b e m dotarcia wyżej, p o z a t o , co u j m o w a n e z m y s ł a m i ,
staje się r o z u m praktyczny, n a s z e w e w n ę t r z n e d o ś w i a d c z e n i e w o l n o ś c i
i p r a w a m o r a l n e g o . J e d n a k ż e p r o b l e m podstawowy, k t ó r e g o Z d z i e c h o w s k i ,
broniąc Kanta, nie zauważał, zawiera się w p y t a n i u : jak m o ż n a powiedzieć,
k t ó r e reguły n a s z e g o p o s t ę p o w a n i a s ą p r a w d z i w e ? N a s z e p o s t ę p o w a n i e m o ­
ralne będzie tym bardziej czyste, im mniej k i e r o w a ć się b ę d z i e m y s k ł o n ­
nościami. M a m y jedynie p o s t ę p o w a ć w t e n s p o s ó b , aby m a k s y m a naszej w o ­
li m o g ł a być p o w s z e c h n ą m a k s y m ą .
G d y b y m p o d e j m o w a ł znaczącą m o r a l n i e decyzję tylko z e w z g l ę d u n a to,
że chcę się p o d o b a ć Bogu, albo ze w z g l ę d u na to, co u w a ż a m za p r a w d z i w e
szczęście, d o k o n a ł b y m n i e u p r a w n i o n e g o — z d a n i e m filozofa z Królewca —
przejścia od porządku i s t n i e n i a do p o r z ą d k u p o w i n n o ś c i . W e d ł u g K a n t a czy­
nię d o b r o , bo kieruję się p o w s z e c h n i e obowiązującą m a k s y m ą . Wszelka
myśl o zasłudze, o szczęściu jako n a g r o d z i e m u s i być — k o n s e k w e n t n i e —
skazą n a czystości m e g o p r a g n i e n i a m o r a l n e g o .
Zwątpienie w zewnętrzny i p o z n a w a l n y byt realny prowadzi n a s do opar­
cia się na powinności jako najpierwotniejszym i jedynym b e z p o ś r e d n i o d a n y m
akcie istoty r o z u m n e j . Powinienem, czyli mogę, czyli j e s t e m wolny, czyli
j e s t e m . Ale: dlaczego p o w i n i e n e m ? I co p o w i n i e n e m ? Ł a t w o wykazać (przy­
kłady dostarcza Maclntyre), że m o ż e m y opracować takie m a k s y m y m o r a l n e ­
go postępowania, które choć ogólne, byłyby n i e m o r a l n e . W istocie Kant m u ­
si odwołać się również do celowości: postępuj tak, aby człowiek nigdy nie był
i n s t r u m e n t a l n ą przyczyną, ale celem. Dobrze. J e d n a k jaki człowiek? Jaką m a ­
jący naturę? Skąd m a m o n i m wiedzieć? Kto mi to objawi?
244
FRONDA-13/14
Podstawą doktryny moralnej chrześcijaństwa była myśl o zasłudze. Zasłu­
ga to dobry czyn, który pociąga za sobą nagrodę. M o ż e m y ją otrzymać, gdy sa­
mi jesteśmy sprawcami czynu, a nasze dzieło daje się zmierzyć, p o r ó w n a ć
i oszacować. Zasługa kryje w sobie pojęcie sprawiedliwości, a ta z kolei zakła­
da wspólne, realne i zewnętrzne, dobro, do którego dążymy. Godzimy się przy
tym, że reguły uznania, na czym polega zbliżenie się do owego wspólnego d o ­
bra, nie zależą od naszego widzimisię.
Z a r ó w n o wyznaczenie owego dobra, rozstrzyganie, na czym polega zasłu­
ga, a na czym wina, jest jednak dziełem r o z u m u . R o z u m patrzy na n a s nie p o d
kątem tego, co w n a s prywatne i jednostkowe, ale ze względu na nasz udział
we wspólnej n a t u r z e i nasze o d p o w i a d a n i e celowi, jaki p o s t a w i o n y został
przed każdym człowiekiem. A więc nie zgodność woli samej z sobą, lecz cel
jest p o d s t a w ą moralności. Moralność o d e r w a n a od bytu, od tego, co realne
i zewnętrzne, nie m o ż e się ostać. I nic nie p o m o ż e tu odwoływanie się do n o ­
wej rzekomo sytuacji człowieka po rewolucji francuskiej.
Czas uprzywilejowany. Z d z i e c h o w s k i uległ t u t a j , jak sądzę,
p o w s z e c h n e j w naszej e p o c e s k ł o n n o ś c i , by uzależniać s e n s
moralności
od uprzywilejowanych w y d a r z e ń historycznych.
U p a d e k metafizyki sprawił, że tego, co a b s o l u t n e , poszukuje
się w historii. Chcemy, aby pouczyły n a s nagie fakty. W l u d z k i m cierpieniu
i bólu widzimy to, co p i e r w o t n e i a u t e n t y c z n e . N i e wierzę jednak, by jakie­
kolwiek wydarzenie w dziejach s a m o n i o s ł o o d p o w i e d ź na p y t a n i e o praw­
dę, sens istnienia, n a t u r ę obowiązku. Czy „głębsze u m y s ł y " m u s i a ł y czekać
aż na rewolucję francuską, by „objawiła się im n ę d z a i s t n i e n i a " ?
Nędza istnienia to po prostu przekonanie o własnej przygodności. Myślę
jednak, że Zdziechowski miał częściowo rację. Otóż rewolucja francuska obja­
wiła nędzę istnienia i wywołała falę pesymizmu, ale w postaci, którą z najwyż­
szym t r u d e m m o ż n a uznać za chrześcijańską. Czego zabrakło? Przede wszyst­
kim pokory. Rozum oświeceniowy, gdy patrzył na d o k o n a n e przez siebie dzieło
zniszczenia, zwątpił. Zwątpił jednak nie tyle w siebie, ile w byt.
Doskonale widać to choćby u Schopenhauera. W e d ł u g Zdziechowskiego,
„absolut Schopenhauera to wola życia, która stała się w człowieku świadomo­
ścią i poznała tożsamość bytu i cierpienia". Niemiecki filozof, cytowany przez
autora Pesymizmu..., pisze, iż „pryncyp bytu, jakim jest wola, wyłania z siebie
wszystkie formy życia, które wydane są na p a s t w ę cierpienia, bo żądza bytu
i szczęścia tkwi w ich osnowie". Podobnie p e s y m i z m Schellinga wypływał
z przeświadczenia, że skaza d o t k n ę ł a s a m o Boże źródło świata.
ZIMA1998
245
Te d w a rodzaje zwątpienia — w byt i w człowieka — mają j e d n a k z u p e ł ­
nie r ó ż n e znaczenie.
Dobre wątpienie. Z w ą t p i e n i e w byt p r o w a d z i do p o d w a ż e n i a
wiary w d u c h o w y p o r z ą d e k świata, zamyka człowieka w n i m
s a m y m , o d c i n a go od p r a w d y i d o b r a . O p a r t e jest na zaufaniu
szczerości i dobroci głosu w ł a s n e g o w n ę t r z a , na wyniesieniu
bądź poczucia obowiązku, bądź n a m i ę t n e j miłości. Kochamy, czyż więc m o ­
żemy się mylić? Czujemy za miliony, czyż więc m o ż e m y błądzić? O d c z u w a ­
my p o w i n n o ś ć , czy w o l n o n a m nie słuchać? W e w n ę t r z n i e czyści i nieskala­
ni, skażenie w i d z i m y p o z a sobą. Taki jest chyba początek r o m a n t y c z n e g o
p r o m e t e i z m u , o b e c n e g o w poezji Shelleya i Byrona.
Z u p e ł n i e na czym i n n y m o p a r t e jest zwątpienie w siebie, w czystość
własnych uczuć, w p r z y r o d z o n e n a m r z e k o m o d o b r o . I to o n o d o p i e r o wy­
daje się być koniecznym w a r u n k i e m chrześcijaństwa. Z w ą t p i e n i e w byt p r o ­
wadzi do przyjęcia m i t u o pradawnej katastrofie; z w ą t p i e n i e w siebie do
u z n a n i a prawdy o g r z e c h u p i e r w o r o d n y m .
W s k u t e k pewnej przypadłości człowiek o b e c n y m w s t a n i e nie m o ż e pa­
trzeć na st worz en i e w s p o s ó b właściwy. J est w n i m śmierć i p o ż ą d a n i e . N i e
m o ż e on niezachwianie k o n t e m p l o w a ć bytu jako daru, cieszyć się s w ym ist­
n i e n i e m bez trosk, żyć bez cierpienia. Wszystko, co ludzkie, niesie w sobie
zarodek zniszczenia. Przemijają wielkie czyny i związana z n i m i sława, giną
miasta, rozpadają się cywilizacje.
Jak d ł u g o potrafimy cieszyć się p r o s t y m i n a w e t przyjemnościami bez
dodatkowej podniety? Jak d ł u g o skupiać na kontemplacji piękna, wzniosłej
muzyki, k s z t a ł t ó w i proporcji? Być człowiekiem — znaczy być n i e d o s k o n a ­
łym. Znaczy nie tylko podziwiać, ale i p oż ądać. Ta d o m i e s z k a e g o i z m u , żą­
dzy, pychy towarzyszy n a w e t n a s z y m najbardziej w e w n ę t r z n y m , najbardziej
szczerym u n i e s i e n i o m .
Nie ma takiej radości ludzkiej ani takiego szczęścia, w których nie czaiło­
by się złowrogie tchnienie czasu, końca, braku. Gdzież mi, z i e m s k i e m u czło­
wiekowi, do tego szczęścia, o k t ó r y m pisał święty D o k t o r Kościoła: „Szczęśli­
wość polega na tym,
żeby się bez
żadnej
przeszkody cieszyć d o b r e m
niezmiennym, którym jest Bóg, i po wtóre, żeby ani na chwilę wątpliwości nie
mieć, lecz p e w n y m być nieomylnie, że się w t y m d o b r u najwyższym na wieki
pozostanie". Ja z najwyższym t r u d e m zdobywam się na to, by o Bogu myśleć
choćby dłuższą chwilę i, wciąż narażony na rozproszenie, t r z y m a m się utrwa­
lonych modlitw przekazanych przez świętych. Wiem, że gdyby niezwykłym
246
FRONDA-13/14
c u d e m u d a ł o mi się pozbyć tej małości, która d r z e m i e we m n i e , tego pożąda­
nia, które zaprząta wyobraźnię, tego strachu, który gdzieś t a m we m n i e się
czai — to świat stanąłby przede m n ą w całym s w o i m pięknie. O tak, j e s t e m
ledwie m a r n y m robakiem, tym, który przeszkadza stworzeniu wytoczyć cały
swój kształt i dobro, j e s t e m granicą i skazą na przejrzystym krysztale, czer­
w i e m tkwiącym w róży, i byłbym o s t a t n i m , który ś m i e p o d n o s i ć swój sprze­
ciw wobec Twórcy. Powtarzam z wdzięcznością słowa Keatsa:
„Piękno jest prawdą, prawda pięknem" — tylko tyle
Można wiedzieć i warto wiedzieć, tu na ziemi.
Ale Zdziechowski nie chciał z a t r z y m a ć się w miejscu w y z n a c z o n y m
n a m , ś m i e r t e l n y m . Starał się p r z e n i k n ą ć tajemnicę zła, nie zauważając, iż
nie leży to w ludzkiej mocy.
Pod z n a k i e m ofiary. J e d y n y m p r a w d z i w y m l e k a r s t w e m na tę
c h o r o b ę jest myśl o cierpieniu jako ofierze. O t o m ą d r o ś ć Krzy­
ża, k t ó r a g ł u p s t w e m uczyniła dociekania ludzi! Bóg m ó g ł jed­
n y m a k t e m swej woli znieść grzech, m ó g ł był n i e przychodzić
do nas, a j e d n a k — wierny Sobie — zechciał stać się c z ł o w i e k i e m i u m r z e ć
za nas. Był wierny Sobie, bo stworzył n a s jako istoty w o l n e . D l a t e g o u s u n ą ł
zło i odkupił świat, w niczym nie naruszając p o r z ą d k u sprawiedliwości.
Wziął na Siebie nasze grzechy i zgładził je. N i e Swoje grzechy, ale n a s z e .
Przyjął zło i wyprowadził z niego d o b r o ; u z n a ł cierpienie, lecz p r z e m i e n i ł je
w Ofiarę. Syn przyszedł do n a s , by przez u n i c e s t w i e n i e siebie na o ł t a r z u , ja­
kim stała się Golgota, ofiarować się Ojcu. C i e r p i e n i e m zadośćuczynił za
nasz grzech. Przez śmierć pojednał n a s — dzieci g n i e w u — z Bogiem. D o ­
piero przyjęcie tej wiary, wsp ółof i arowani e się, z a n u r z e n i e w Jego śmierci,
daje n a m oczyszczenie. D o p i e r o w t e d y w y d o b y w a m y się z m r o k u pożąda­
nia, pozornej szczerości, nienasycenia uczucia, jałowej p o w i n n o ś c i .
Jak jed en A d a m stał się dla wszystkich przyczyną u p a d k u , tak d o s k o n a ­
ły Pośrednik stał się dla n a s p o w o d e m zbawienia. Bóg, k t ó r y nic nie traci,
ani nie zyskuje, uniżył się n i e s k o ń c z e n i e . Nic sobie nie zostawił, chociaż
miał wszystko; będąc Królem, stał się n i e w o l n i k i e m ; będąc Najwyższy, u n i ­
żył się do postaci sługi i p o z o s t a ł w t y m u n i ż e n i u do końca, cierpiąc, odczu­
wając ból, strach, p o n i ż e n i e , bo tak chciał, bo t a k wybrał, bo tak d o p e ł n i ł
Swej miłości. N i e m u s i a ł tego czynić, a jednak... I dlatego Jego I m i ę będzie
wywyższone n a d każde imię i zegna się p r z e d N i m wszystkie kolana. On to
ZIMA- 1 998
247
u m a r ł za n a s jako r e p r e z e n t a n t całej ludzkości i każdy człowiek został przez
to w e z w a n y do w s p ó ł u d z i a ł u w Jego Mistycznym Ciele i w d o p e ł n i a n i u cier­
pień tego Ciała. To nie znaczy, że cierpienie C h r y s t u s a n i e wystarczyło. N i e .
Ale cierpienie p r z e s t a ł o być karą, a s t a ł o się dla w i e r n y c h przywilejem.
Przyjmowane i a k c e p t o w a n e , s t a ł o się ź r ó d ł e m godności.
Ofiara jest i s t o t ą chrześcijaństwa. Ale jest t e ż najstarszą i najpierwot­
niejszą działalnością k u l t o w ą człowieka. O t o o d s ł a n i a się p r a w o bytu: t o , co
c e n n e , wymaga. N i m J e z u s C h r y s t u s stał się ofiarą d o s k o n a ł ą , ludzie wie­
dzieli tylko niewyraźnie, jaki jest jej s e n s . Krew w o ł ó w i baranów, k r e w
ludzka broczyła p o k a m i e n n y c h s t o p n i a c h ołtarzy niechrześcijańskiego
świata. Lecz n a w e t najbardziej o k r u t n y i godny p o t ę p i e n i a rytuał był zapo­
wiedzią. Nasi p r z o d k o w i e zabijali, aby m i e ć życie. Zwracali się do niewi­
dzialnych b o g ó w i na z n a k p o d d a n i a niszczyli widzialny dar. Zabicie zwie­
rzęcia ofiarnego było zastępczym zabójstwem. Pokazujemy, że o d d a j e m y t o ,
co nie nasze. Zwracamy, co z o s t a ł o n a m d a n e , aby dalej mieć.
D o s k o n a ł a ofiara, jaką złożył z Siebie s a m Pan Wszechrzeczy, była jedy­
n y m skutecznym, l e k a r s t w e m n a pychę. N a r a n ę b u n t u , j a k ą ' z a d a ł s t w o r z e ­
niu Szatan i u w i e d z i o n y przez n i e g o pierwszy człowiek. Jak Szatan wyniósł
się przez b u n t , widząc ź r ó d ł o m o c y i istnienia w sobie, czyli s t w o r z e n i u , sie­
bie wychwalając, tak Ten, k t ó r y m i a ł wszystko, uniżył się, i będąc Bogiem,
przybrał n ę d z n ą p o s t a ć sługi.
On to był zwierzęciem ofiarnym i k a p ł a n e m zarazem. On był Barankiem
bez skazy przeznaczonym na zabicie i całopalenie. Najdosłowniej: szedł jak
zwierzę ofiarne na rzeź, nie cofnął się. On, Stwórca świata, p o d o b n y b a r a n o ­
wi. Jego słabość, cierpienie, k r e w u t o c z o n a z ran, stały się napojem życia. Ta­
ka jest jedyna odpowiedź na pytanie o zło. Nie zrzucamy winy z siebie. N i e
przyznajemy sobie fałszywej godności. W i e m y dobrze, że nie zasłużyliśmy na
uleczenie. Z ufnością jednak patrzymy na Tego, który jako Jedyny m ó g ł ze­
trzeć naszą winę. Dziwimy się Jego miłości i w drżeniu cieszymy się.
Współczucie czy miłość. I n n e to rozwiązanie kwestii zła, niż
to, k t ó r e za S c h o p e n h a u e r e m i m y ś l ą indyjską p r z e d s t a w i a
n a m Z d z i e c h o w s k i . Z a m i a s t do miłości, k t ó r a widzi w cierpie­
n i u w o l n ą ofiarę z ł o ż o n ą O s o b i e Boga, woli on o d w o ł a ć się do
współczucia. To o n o ma być l e k a r s t w e m na rozpacz. To o n o s t a n o w i wyraz
nowej ś w i a d o m o ś c i człowieka Z a c h o d u . „Przeświadczenie, że wola, jako
pryncyp bytu przenikający wszystkie istoty, wiąże je w ę z ł e m b r a t e r s t w a —
przeświadczenie to nakazuje u z n a ć litość dla wszystkiego, co żyje i cierpi, za
248
FRONDA-13/14
naczelne przykazanie etyki" — pisze Z d z i e c h o w s k i za S c h o p e n h a u e r e m .
I dalej: „Miłość b o w i e m , k t ó r a nie czerpie z litości, nie p a t r z y w o t c h ł a ń n ę ­
dzy ludzkiej, a żarzy się o g n i e m z daleka jej przyświecającego i d e a ł u " , staje
się u s p r a w i e d l i w i e n i e m g w a ł t u .
Z d z i e c h o w s k i r o z r ó ż n i a dwie m i ł o ś c i . P i e r w s z a o p a r t a jest n a „zasadzie
metafizycznej
tożsamości
wszystkich
istot
zapełniających
wszechświat".
Wszystko, co odczuwa, cierpi. Miłość z a t e m to tylko i n n a n a z w a litości,
której p o b u d k ą jest w s p ó l n o t a losu, c e l e m zaś u s u n i ę c i e cierpienia ze świa­
ta. Litować się n a d wszystkim, co żyje, to nie przypisywać człowiekowi żad­
nych specjalnych praw, to uczestniczyć w procesie p o w s z e c h n e g o wyzwala­
nia d o b r a z więzienia życia, czyli cierpienia. „ I m ból j e s t potężniejszy
i szlachetniejszy, im bardziej w s p ó ł c z u c i e m z tymi, co cierpią, przepełniony,
tym gorętsza żądza walki ze złem, k t ó r e j e s t jego przyczyną".
Taka miłość przeciwstawiona zostaje przez Zdziechowskiego „miłości ża­
rzącej się ogniem ideału", która zdolna jest do zadawania bólu. Kocha b o w i e m
się tu nie stworzenie w jego podatności na cierpienie i nędzy, ale stworzenie ja­
ko byt dążący do celu. Kocha się ze względu na cel — to zaś, co należy do sta­
wania się, co jest przeszkodą w jego osiągnięciu, usiłuje się przezwyciężyć.
Zdziechowski był j e d n y m z pierwszych myślicieli europejskich, k t ó r z y
chrześcijańskie pojęcie miłości zastąpili litością buddyjską. Ta p i e r w s z a kie­
ruje się ku o k r e ś l o n e m u d u c h o w e m u d o b r u , p r a g n i e w n i m t r w a ć i przy n i m
przebywać. Chociaż w swych najdoskonalszych przejawach łączy się t e ż
z uczuciem, okazuje się i przejawia w p o s ł u s z e ń s t w i e i w y k o n y w a n i u p r a w a
m o r a l n e g o . Jest a k t e m d u c h o w y m , w istocie swej d o s t ę p n y m j e d y n i e b y t o m
u m y s ł o w y m , z d o l n y m znać i kochać t o , co p o z n a n e jako d o b r e .
Jest też aktem osobowym. Kieruje się albo ku Osobie Boga, albo osobie bli­
źniego. Ku bytom, które są odrębne, samoistne i wolne. Jednak miłość chrześci­
jańska ma na celu przede wszystkim nie ulżenie doczesnej doli człowieka, ale
jego obronę przed piekłem i wiecznym zatraceniem. Chrześcijanin patrzy na in­
nych jako na osoby duchowe, które m o g ą stać się dziedzicami obietnicy. Z pew­
nością pomaga słabszym i biednym, chce ulżyć chorym i odtrąconym. Nie to
jednak jest najważniejsze. O wiele bardziej istotna jest miłość nadprzyrodzona,
która skłania nas do modlitwy o nawrócenie błądzących.
Współczucie n a t o m i a s t zakłada r ó w n o ś ć wszelkich b y t ó w w p o d a t n o ś c i
n a cierpienie. Jak p ł o m i e ń powstaje p o p o t a r c i u zapałki, tak litość powstaje
w s k u t e k d o s t r z e ż e n i a n ę d z y żywych s t w o r z e ń . Ci, k t ó r z y działają p o d jej
w p ł y w e m , nie dzielą s t w o r z e n i a na r o z u m n e i n i e r o z u m n e , ale przyjmują, iż
cokolwiek żyje, g o d n e jest współczucia.
ZIMA- 1 998
249
Zdziechowski nie tylko przeciwstawia dwie miłości, ale też wierzy, że litość
wolna będzie od tych nadużyć, które przypisuje miłości chrześcijańskiej. To
przecież ta ostatnia — wskazuje polski myśliciel — doprowadziła choćby do po­
wstania inkwizycji, prześladowań religijnych, wzajemnych morderstw. Tylko ta
pierwsza m o ż e oczyścić ducha Europy i odnowić chrześcijaństwo.
Wątpię w t o . Z g a d z a m się, że niekiedy u m i ł o w a n i e p r a w d y p r z e m i e n i a ­
ło się w fanatyzm, a gotowości jej o b r o n y t o w a r z y s z y ł o p r a g n i e n i e n a r z u c e ­
nia religii p r z e m o c ą . Wypadki takie m o g ą być, sądzę, j e d y n i e d o w o d e m
ludzkiej słabości. Czy j e d n a k Z d z i e c h o w s k i ma rację, gdy twierdzi, że kiero­
w a n i e się litością nigdy nie pociągnęłoby za s o b ą o k r u c i e ń s t w a ?
Śmiem wątpić. Myślę nawet, że zbrodnie wywołane spaczonym rozumie­
niem miłości chrześcijańskiej nie m o g ą się równać t e m u , co w historii zdziała­
ła niekontrolowana litość. Czy to nie ona pobudzała serca rewolucjonistów we
Francji? Litość, sądzę, okazała się od końca XVIII w. najskuteczniejszym i naj­
groźniejszym uczuciem politycznym. Zwalniała sumienia od posłuszeństwa
prawu nieporównanie skuteczniej niż chciwość, urażona d u m a , zuchwalstwo
czy żądza zemsty. Wystarczy ujrzeć nędzę ludzką, odczuć żywe współczucie i nie
ma już wtedy zbrodni, której nie moglibyśmy popełnić, by ulżyć doli potrzebu­
jących. Doskonałym przykładem takiej postawy m o ż e być choćby opisywany
przez Zdziechowskiego Richard Wagner. Z jednej strony odkrycie solidarności
z wszystkimi bytami doprowadziło go do wegetarianizmu i odrzucenia religii
tolerujących zabijanie zwierząt, z drugiej — litość nad zwierzętami przywiodła
go do pogardy dla ludzi, szczególnie dla rasy semickiej.
P r a w d a niemile w i d z i a n a . Dlaczego litość podbija d u s z e
Europejczyków? Jak to się stało, że s ł o w a Z d z i e c h o w s k i e g o
o wkraczającym do E u r o p y D u c h u Azji okazały się p r a w d z i w e ?
Miłość chrześcijańska z a k o r z e n i o n a j e s t w bycie. Kieruje się ku
n i e w i d z i a l n e m u ładowi, cieszy jego p i ę k n e m , raduje objawioną w n i m m o ­
cą. Miłość ta widzi w s t w o r z e n i u dzieło d o b r e g o Boga. Chrześcijanin wie, że
t o , co jest, nie m o ż e j e d n o c z e ś n i e nie być; że k a ż d e istniejące coś ma s w ą
p o d s t a w ę w i n n y m bycie; że byt pierwszy, który ma p o d s t a w ę w sobie, god­
ny jest największej miłości.
Ta miłość zaczyna się od radości z najprostszych p r a w d — ot, c h o ć b y ta­
kich, że dziś świeci słońce, dzieci czekają na n a s w d o m u , p o r a n n y śpiew
p t a k ó w jest piękny. A p o t e m , im bardziej szlachetnieje i oczyszcza się, t y m
bardziej staje się u m i ł o w a n i e m najgłębszego p o r z ą d k u s t w o r z e n i a . Widzi­
my wówczas, iż cokolwiek jest, jest z dobroci; że piękniejsze to, co nie250
F R O N D A - 13/14
z m i e n n e i trwałe, niż to, co k r ó t k o t r w a ł e i u l o t n e ; że to, co mniejsze, nie
jest przyczyną tego, co większe; że cokolwiek się dzieje, dzieje się za spra­
wą woli, a nie konieczności; że t e n , kogo s ł u s z n i e n a z w a ć m o ż e m y W ł a d c ą
Świata, wie, chce i troszczy się; że jest j e d e n i — o ile zechciałby się obja­
wić — zrobiłby to prawdziwie, pozostając w i e r n y sobie.
Zaczynamy pojmować, że człowiek s a m z siebie zbawić się nie może, lecz
jego obecny, żałosny stan wskazuje na zewnętrznego Zbawiciela. A więc apro­
bata bytu i dostrzeżenie własnej nędzy wspólnie czynią miejsce dla wiary.
Niestety, ta d r o g a odkrywania religii wydaje się dziś dla wielu z a m k n i ę ­
ta. W ą t p i m y w te pierwsze prawdy, k t ó r e były oczywiste dla p o g a n i k t ó r e
umożliwiły im przyjęcie objawienia.
Czym m o ż e być p r a w d a objawiona, pytamy, s k o r o ani jej nie r o z u m i e ­
my, ani n a s nie przekonuje? I jak m o ż e służyć za m i a r ę i w z o r z e c dla o s ą d u
naszego p o s t ę p o w a n i a i myślenia? Jak to w ogóle m o ż l i w e , aby sądowi p o d ­
legały n a s z e pojęcia, opinie, przemyślenia, s k o r o p r a w d a j e s t tak nieoczywi­
sta? Powoli stajemy się p o g a n a m i z d u c h a .
Bóg objawił n a m tajemnicę; przyjąć ją — znaczy zaufać Mu, z a m k n ą ć się
i odrzucić — to wzgardzić Panem. Bez uznania prawdy nie m o ż e być m o w y
o współdziałaniu z Bogiem, a tego On od n a s chce. Dlatego przez wieki Kościół
zawsze podkreślał nieskończoną wagę prawdziwego wyznania. „Kościół gotów
jest przebaczyć wszystko, tylko nie atak na p r a w d ę . On wie, że jeśli człowiek
upadnie, ale prawda nie dozna uszczerbku, ten upadły człowiek odnajdzie dro­
gę powrotną. [...] Kościół przedstawia p r a w d ę dogmatyczną jako fakt absolut­
ny, oparty na samym sobie, zupełnie niezależny od potwierdzenia przez moral­
ność czy użyteczność. Stosunek woli do d o g m a t u i jej o d n o ś n e działanie dla
samej Prawdy jest czymś o b o j ę t n y m " — pisał w Duchu liturgii R o m a n o Guardini. Dzisiaj jednak ogólną świadomość ogarnął sceptycyzm. Pojęcie prawdy re­
ligijnej zostało zachwiane. Nic więc dziwnego, że zaczęliśmy szukać innych,
bardziej bezpośrednich źródeł sensu życia.
Czucie i sumienie. Sądzę, że tak postąpił Z d z i e c h o w s k i . Wie­
rzył, że o d w r ó t od obiektywnych, ścisłych i jasnych p r a w d sta­
nowić będzie wyzwolenie. Widział w t y m początek nowej e p o ­
ki religijnej. Z a m i a s t p r a w d y d o g m a t u p r o p o n o w a ł symbol,
z a m i a s t p o z n a n i a u m y s ł o w e g o — „czucie n i e s k o ń c z o n o ś c i " . To czucie mia­
ło otwierać człowieka na Boga.
Bóg zostaje tu odkryty nie jako p r a w d z i w a i p i e r w s z a przyczyna bytów,
ale jako Ten, który s t a n o w i zaspokojenie p r a g n i e n i a serca. „Głód Boga
ZIMA- I 998
251
w sercu człowieka, to głos Boga, k t ó r y go z n ę d z y d o c z e s n e g o więzienia wy­
dobywa i ku sobie p o d n o s i . " Ów głód, o w o czucie, n i e m u s z ą o d n o s i ć się do
rzeczywistości obiektywnej.
J e d n y m z największych błędów, jakie p o p e ł n i ł Z d z i e c h o w s k i , było zrów­
n a n i e o w e g o czucia czy głodu n i e s k o ń c z o n o ś c i po p r o s t u z g ł o s e m s u m i e ­
nia: „Ogłoszenie p r y m a t u s u m i e n i a świadczyło o wejściu n o w e g o d u c h a do
Kościoła — tegoż s a m e g o d u c h a , k t ó r e g o głosicielem był u n a s Towiański,
gdy «czuciu chrześcijańskiemu)), więc t e m u , co N e w m a n s u m i e n i e m nazy­
wał, przyznawał w ł a d z ę rozstrzygającą w każdej wątpliwości, a n i e z a l e ż n ą
od władz Kościoła".
O t ó ż jest m a ł o rzeczy r ó w n i e p e w n y c h jak to, że s u m i e n i e w ujęciu
N e w m a n a nie m i a ł o nic w s p ó l n e g o z „czuciem c h r z e ś c i j a ń s k i m " Towiańskiego. S u m i e n i e w e d ł u g N e w m a n a było b e z w z g l ę d n y m w e z w a n i e m d o wy­
pełniania p r a w a Bożego w s z c z e p i o n e g o w n a s z e serca. Było g ł o s e m obiek­
tywnym, stałym, n i e z a l e ż n y m od uczucia.
To s u m i e n i e jest zasadą, na której o p i e r a się a u t o r y t e t Kościoła i papie­
ża. Nie w tym sensie jednak, że ma o n o „władzę rozstrzygającą w każdej
wątpliwości, a niezależną od w ł a d z Kościoła". Papież i Kościół nie m o g ą na­
uczać niczego, co sprzeciwiałoby się s u m i e n i u , gdyż cała ich n a u k a m o r a l n a
zawarta jest, choćby niewyraźnie, w s u m i e n i u . N i e j e s t o n o j e d n a k c z u c i e m
prywatnym, g ł o d e m nieskończoności, ale o d b i c i e m u n i w e r s a l n e g o p r a w a
natury, k t ó r e wszczepił n a m t e n s a m Autor, k t ó r y założył Kościół. Tu nie
m o ż e być sprzeczności. W praktyce m o g ą zdarzać się sytuacje konfliktu, ale
tylko w kwestiach szczegółowych. S u m i e n i e , jako że nie d o s t a r c z a p o z n a n i a
ogólnego, a tylko rozsądza przypadki poszczególne, m o ż e błądzić. Co się ty­
czy n a u k i ogólnej, Kościół n a u c z a zawsze tego, co jest o b e c n e w s u m i e n i u ;
jeśli więc j e d n o s t k a p o d w a ż a o w o n a u c z a n i e ogólne, znaczy to tylko tyle, że
nie rozpoznaje d o b r z e głosu w ł a s n e g o s u m i e n i a .
Zagadka nieskończoności. Jeżeli chodzi o wiarę Zdziechowski
przemieszcza p u n k t ciężkości z r o z u m u na wolę; p o s ł u s z e ń s t w o
objawionym i zdefiniowanym d o g m a t o m zastępuje czuciem nie­
skończoności. Sądzi, iż dzięki t e m u nastąpi p r z e ł o m w historii
chrześcijaństwa. Nic bardziej mylnego. Nieskończoność nie jest — co pokazu­
je najdokładniej Kartezjusz w swej trzeciej medytacji — w ścisłym tego słowa
znaczeniu ideą. Jest raczej czymś, co idei towarzyszy. Czym?
Wiecznym wybieganiem poza, w y k r a c z a n i e m ku, p r z e k r a c z a n i e m , na­
głym błyskiem. Ile b y m jeszcze nie m n o ż y ł tych metafor, i jak s p r a w n y b y m
252
FRONDA-13/14
w tym nie był, na p e w n o nie d o r ó w n a m tu t a k i m m i s t r z o m jak E m a n u e l Levinas — u k r y w a m tylko w ł a s n ą n i e m o c . Pojęcia takie są b a r d z o niebezpiecz­
ne; r o d z ą wielkie oczekiwania. U tych, którzy zaczynają się n i m i bawić, bu­
dzą u n i e s i e n i e i entuzjazm, w istocie są j e d n a k p s e u d o p o j ę c i a m i . Użyjmy
jeszcze w tym kontekście takich s ł ó w jak w i e c z n a rana, wybuch, dźgnięcie,
a uzyskamy większe napięcie.
Czucie nieskończoności jest tylko c z u c i e m i nic r e a l n e g o n i e m u s i mu
o d p o w i a d a ć . W gruncie rzeczy z jego p o s i a d a n i a m o ż e wynikać wiele rzeczy:
że m a m y niezaspokojone życie seksualne, że p o w i n n i ś m y więcej p o d r ó ż o ­
wać lub że nie p o k o n a l i ś m y jeszcze t ę s k n o t y wyniesionej z d z i e c i ń s t w a . Co­
kolwiek to będzie, niewiele wyciągniemy stąd w n i o s k ó w dla i s t n i e n i a l u b
nieistnienia Boga.
Oparcie religii na czuciu nieskończoności m u s i zakończyć się dla niej ka­
tastrofą. Czucie należy b o w i e m do sfery pożądania, to zaś jest z n a t u r y ślepe.
I tak, co wiernie opisał R o m a n o Guardini, wraz z u t r a t ą stałych zasad rozpo­
znanych przez umysł pozostajemy z osobistym doświadczeniem wiary.
Wówczas „jedynym p e w n y m i dającym się r o z p o z n a ć faktem nie jest j u ż
zbiór dogmatów, który m o ż n a przekazywać w tradycji, ale s ł u s z n e działanie,
będące d o w o d e m s ł u s z n e g o d u c h a " . O t o m o m e n t , w k t ó r y m w s p ó ł c z e s n y
człowiek — przez co r o z u m i e m po p r o s t u wielu ludzi wyznających w s p ó l n e
poglądy i odpowiedzialnych za m y ś l e n i e innych — r o z p o c z y n a p o s z u k i w a ­
nie bezpośredniości. W o l a wyzwoliła się j u ż od wiedzy i z m i e r z a ku n i e z a p o ś r e d n i c z o n e m u , a u t e n t y c z n e m u i p i e r w o t n e m u d o ś w i a d c z e n i u . Ku a u ­
t o m a t y c z n e m u w l a n i u d u c h a , ku — o s t a t e c z n i e — z n i e w o l e n i u .
Nie m o ż n a p o m i n ą ć jeszcze jednej kwestii. W e w n ę t r z n e doświadczenie
nieskończoności, w k t ó r y m j e d n o s t k a widzi niekiedy dążenie do d o b r a i praw­
dy, m o ż e pochodzić od złego d u c h a . Stąd p o t r z e b a z e w n ę t r z n e g o nauczyciela,
Kościoła, który wiernie interpretuje Objawienie. To jego n a u k a jest m i a r ą
prawdziwości w e w n ę t r z n e g o doświadczenia. Kościół podaje szereg kryteriów,
pozwalających odróżnić działanie d e m o n i c z n e od działania łaski. Dzisiaj jed­
nak już s a m o doświadczenie czegokolwiek dziwnego, nieziemskiego, i n n e g o
określa się jako metafizyczne. Z a p o m i n a się o zróżnicowaniu duchów, o wal­
ce z m o c a m i zła. Byle tylko doświadczenie nieskończoności było i n t e n s y w n e ,
napełniało spokojem i błogością, d a w a ł o przyjemność i otwierało n i e z n a n e
duszy przestrzenie. M a m y spontaniczne zaufanie do naszego w n ę t r z a . Sądzi­
my, że każde odczucie boskości pochodzi z dobrego źródła.
Z a m i a n a d o g m a t ó w na poczucie nieskończoności prowadzi dokładnie
w przeciwną stronę, niż marzył Zdziechowski. Nie do n o w e g o chrześcijaństwa,
ZIMA- 1 998
253
ale do jego pospiesznej sekularyzacji. „Religia w coraz większym stopniu zwra­
ca się ku światu, staje się beztrosko świecka." W ostatecznym rezultacie to, co
miało być jedynie dowartościowaniem religii, jej ożywieniem, prowadzi do wy­
parcia wieczności przez życie, przez to, co w n a s biologiczne, zmysłowe, bez­
pośrednie. „Podczas gdy p u n k t ciężkości życia przeniósł się z Logosu do Ethosu,
samo życie wydarło się poza wszelkie g r a n i c e " — zauważa Guardini. Chcemy,
aby religia dała d o w ó d swej prawomocności i staramy się ją ożywić, czyli włą­
czyć w doczesny bieg świata. Nie wystarcza n a m ani k o n t e m p l o w a n i e najwyż­
szej prawdy, ani gorliwe dążenie do szczęścia wiecznego.
Ufność w słabości. Zdziechowski miał rację, gdy mówił, iż los
chrześcijaństwa zależy od podjęcia na n o w o kwestii zła. Uwa­
ż a m jednak, że a u t o r a Pesymizmu... zwiodła wrażliwość. Polski
myśliciel, m i m o wyrażania wielu krytycznych sądów choćby p o d
a d r e s e m Fichtego czy Hegla, nie pojął w pełni radykalizmu gnostyckiego prze­
wrotu, który dokonał się w myśli filozofów i pisarzy romantycznych. Współ­
czucie, będąc p e w n e g o rodzaju c n o t ą moralną, uniemożliwiło mu głębsze
wejrzenie. To bowiem, co postrzegał jako ź r ó d ł o o d r o d z e n i a chrześcijań­
s t w a — a mianowicie nadejście d u c h a Azji, u t o ż s a m i e n i e cierpienia z by­
t e m — przyczyniło się do przyspieszenia sekularyzacji.
Czy m o ż n a ją w ogóle p o k o n a ć ? N i e z a m i e r z a m z w i a s t o w a ć agonii
chrześcijaństwa. W i e l o k r o t n i e to czyniono i p r o r o c t w a te zawsze okazywa­
ły się chybione. N i e w i e m , jakimi d r o g a m i Pan p r o w a d z i Kościół p r z e z his­
torię. Patrząc p o ludzku, t r u d n o d o s t r z e c wiele z n a k ó w nadziei n a jego
o d r o d z e n i e i zrzucenie przez n i e g o garbu doczesności.
W i e m tylko, że historia, jak to powiedział Bossuet, k t ó r ą nie kierowa­
łaby O p a t r z n o ś ć , byłaby j e d n y m w i e l k i m a b s u r d e m . Jeśli n i e byłoby O p a t r z ­
ności, los ludzi nie różniłby się od dziejów m r o w i s k czy pszczelich królestw.
Spory o p r a w d ę miałyby takie s a m o znaczenie jak pojedynek wilczych ple­
m i o n . N i e byłoby ani zwyciężonych, ani p o k o n a n y c h , ani dobrych, ani złych.
Wierzę, że jest inaczej — że dzieje są próbą, dzięki której okazują się tajne
zamysły serc.
W chwilach zwątpienia p r z y p o m i n a m sobie n a u k ę św. Pawła A p o s t o ł a
0 Mistycznym Ciele Chrystusa, w k t ó r e zostaliśmy włączeni na m o c y chrztu,
1 w k t ó r y m t r w a m y dzięki wierze i s a k r a m e n t o m .
Pijemy sobie p o r a n n ą kawę, śledzimy sytuację polityczną, g r a m y na
giełdzie albo ledwie wiążemy koniec z k o ń c e m , m a r t w i m y się c h o r o b ą bli­
skich lub cieszymy z ich odwiedzin, j e d n o c z e ś n i e zaś j e s t e ś m y dziedzicami
254
FRONDA-13/14
i n n e g o Pana, s ł u g a m i Boga na ziemi, z d u s z ą i s e r c e m z w r ó c o n y m i ku N i e ­
bu, ku życiu p o ś m i e r t n e m u , ku J e r o z o l i m i e Niebieskiej.
C h o ć b y więc świat p r z e m i n ą ł , n i e n a l e ż ę do n i e g o . J e g o wzloty i u p a d ­
ki, c h w a ł a i sława, są w o b e c Słowa jak t r a w a p o l n a . I g o t ó w j e s t e m być ta­
ką s u c h ą t r a w ą albo z w i ę d ł y m k w i a t e m , z k t ó r e g o j e d y n y m p o ż y t k i e m jest
to, iż d o s t a r c z a z a p a c h u i d y m u k a d z i d ł u . N i e sądzę, a b y m zasłużył na wię­
cej. Tych, k t ó r z y chcieliby m n i e o t y m p r z e k o n y w a ć , lekceważę. P e w n y swo­
jej słabości, ufam m i ł o s i e r d z i u Tego, do k t ó r e g o d o c i e r a m p r z e z m g ł ę i n i e ­
wyraźnie, ale w p o d d a n i u .
PAWEŁ LISICKI
...Czuję swąd...
Wystąpienie
Zjeździe
delegata Polski
Postmodernistycznym
ALBIN
W
VON
na I
Ogólnoplanetarnym
w Jićinie
w
1999
r.
SCIBOREK
ITAM W S Z Y S T K I E „ L I B E R A L N E I R O N I S T K I " !
sali
śmiech
podzielę
i
się
długie,
rzęsiste
oklaski]
doświadczeniem
ze
|na
Zanim
swojego
kraju, chciałbym zacząć od rzeczy dla w s z y s t k i c h tu ze­
branych oczywistych.
Człowiek w s p ó ł c z e s n y „ o d c z a r o w a ł " świat, z d e m i tologizował rzeczywistość i znalazł się w s t a n i e n i e d o ­
stępnej dla p o p r z e d n i c h p o k o l e ń dojrzałości g a t u n k o ­
wej. U ś w i a d o m i ł sobie, że p r a w d a n i e istnieje, a t o , co
zwykło się nazywać prawdą, jest j e d y n i e f o r m ą z n i e w o ­
lenia i p r z y m u s u !
[burnyie apładismienty].
Na skutek tego wiemy dziś, że królową n a u k n i e jest
teologia, jak myślało średniowiecze, ani filozofia, jak sądzi256
F R O N D A -13/14
ło Oświecenie, ani nawet fizyka, jak ł u d z o n o się jeszcze na początku naszego
stulecia — lecz literaturoznawstwo i krytyka literacka! [Zwischenruf].
Te oczywiste m i a r y m o ż e m y p r z y k ł a d a ć do wszelkich w y d a r z e ń nasze­
go życia, a osiągniemy w ó w c z a s w i e d z ę wyższego rodzaju, k t ó r a p o z w o l i
n a m w z n i e ś ć się p o n a d wszelkie przeciwności i podziały oraz spojrzeć
z góry na wszystkie problemy.
Z a s t o s o w a n i e tych m i a r o d b y w a się w m o i m kraju dosyć o p o r n i e , ale
m i m o t o n o t u j e m y szereg s p e k t a k u l a r n y c h sukcesów. N a p r z y k ł a d najbar­
dziej r o z p o w s z e c h n i o n a w tej chwili i n t e r p r e t a c j a najnowszych dziejów Pol­
ski zaczerpnięta z o s t a ł a z l i t e r a t u r o z n a w s t w a . Jako klucz do z r o z u m i e n i a hi­
storii o s t a t n i e g o półwiecza m o j e g o kraju p r z e d s t a w i a n e j e s t d z i e ł o A d a m a
Mickiewicza Konrad Wallenrod. Z t y t u ł o w y m b o h a t e r e m identyfikować się
dziś m o ż e blisko d w a i p ó ł m i l i o n a m o i c h r o d a k ó w — byłych c z ł o n k ó w
PZPR. Najbardziej zaś w a l l e n r o d y c z n ą p o s t a c i ą j e s t bez w ą t p i e n i a g e n e r a ł
Wojciech Jaruzelski.
Ponieważ j e d n a k — jak stwierdził nasz p r e z y d e n t Aleksander Kwaśniew­
ski — nie ma jednej prawdy historycznej, zaprezentujmy inne, r ó w n i e u p r a w ­
nione jak wallenrodyczna, sposoby i n t e r p r e t o w a n i a losów wymykającej się
wszelkim j e d n o z n a c z n y m o c e n o m postaci, jaką jest generał Jaruzelski.
Wariant pierwszy. Z p i s m Andrzeja Szczypiorskiego wyłania się obraz
Wojciecha Jaruzelskiego jako osobowości hamletycznej, b o h a t e r a tragicznego,
targanego wewnętrznymi sprzecznościami. Polski generał to kolejny d u ń s k i
książę. Tak jak H a m l e t a dręczyło pytanie „być albo nie być?" — jego męczyła
niepewność: „wejdą — nie wejdą?". Tak jak H a m l e t nie m ó g ł ścierpieć rządów
Klaudiusza, który zabił mu ojca, tak Jaruzelski nie pogodził się nigdy z uzurpa­
torami z Solidarności, którzy dokonali m o r d e r s t w a (co p r a w d a tylko polityczne­
go) na jego ojcu (co prawda tylko d u c h o w y m ) Edwardzie Gierku. Skończyło się
tragedią księcia, którego miejsce na tronie zajął Fortynbras-Wałęsa.
Wariant drugi. Jaruzelski jako D a n t e p o d e j m u j e w ę d r ó w k ę w zaświaty.
Ponieważ dojrzały człowiek w s p ó ł c z e s n y wie, że o p i s a n e w Boskiej komedii
rejony są d z i e ł e m dewocyjnej fantazji, człowieka zaś o k r e ś l a jedynie spojrze­
nie drugiego człowieka, uznajmy, że do piekła, czyśćca czy raju ludzie w p ę ­
dzają się nawzajem s w o i m i s ą d a m i o innych. Jaruzelski znajduje się w Pie­
kle, kiedy jako przywódca k o m u n i s t y c z n e g o p a ń s t w a jest z n i e n a w i d z o n y
przez swoich obywateli. Czyściec przychodzi po roku 1989 — J a r u z e l s k i re­
habilituje się dzięki O k r ą g ł e m u Stołowi, a p r e z y d e n t u r a z legitymizacją So­
lidarności oczyszcza go. Dziś generał p r z e b y w a w Raju, ciesząc się p o w s z e c h ­
n y m i z a s ł u ż o n y m s z a c u n k i e m jako zbawca Ojczyzny.
ZIMA- 1 9 9 8
257
W a r i a n t trzeci. Jaruzelski w m ł o d o ś c i czytał M a r k s a i uwierzył w k o m u ­
n i z m . Ale czasy ideowych k o m u n i s t ó w j u ż minęły, a do partii w s t ę p o w a l i
tylko karierowicze i o p o r t u n i ś c i . On j e d n a k , jedyny b e z k o m p r o m i s o w y ide­
owiec w ś r ó d przebiegłych pragmatyków, t r w a ł n i c z y m D o n Kichot, k t ó r y
w m ł o d o ś c i naczytał się r o m a n s ó w rycerskich i p r a g n ą ł walczyć ze s m o k a ­
mi, kiedy s m o k ó w już nie było — „żywy relikt" z a m i e r z c h ł e j p r z e s z ł o ś c i .
Walka Jaruzelskiego ze ś w i a t o w y m i m p e r i a l i z m e m kapitalistycznym okaza­
ła się walką z w i a t r a k a m i , u p r a g n i o n a zaś p r z e z n i e g o S p r a w i e d l i w o ś ć So­
cjalistyczna okazała się — n i c z y m p i ę k n a D u l c y n e a — n i e d o s i ę ż n ą c h i m e r ą .
Oczywiście istnieje jeszcze wiele innych, r ó w n i e u p r a w n i o n y c h m o ż l i ­
wości i n t e r p r e t o w a n i a postaci g e n e r a ł a : Jaruzelski jako Yossarian, j a k o Kilgore Trout, j a k o H u m b e r t H u m b e r t , j a k o A u r e l i a n o B u e n d i a , j a k o D o r i a n
Gray, jako Józef K., jako Lafcadio Vluiki.
Wyższy stopień wtajemniczenia to analogizacja nie z b o h a t e r a m i różnych
książek, ale z różnymi b o h a t e r a m i tej samej książki. Na przykład Jaruzelski ja­
ko starzec Zosima, jako Alosza, jako Iwan Karamazow i jako Smierdiakow. Na
pierwszy rzut oka dziwić m o ż e równoczesne p o r ó w n a n i e do tak przeciwstaw­
nych postaci jak m n i c h Z o s i m a i Smierdiakow. N i e jest o n o jednak bezzasadne.
Starzec Zosima to autorytet moralny, żywa wyrocznia, do której ludzie zjeżdża­
ją po radę z najdalszych stron. Dziś gdy największa gazeta w m o i m kraju ma
wątpliwość, jakim człowiekim był Augusto Pinochet, zwraca się jako do najwyż­
szego autorytetu właśnie do generała Jaruzelskiego. Z drugiej strony fanatycz­
ne pisemka ekstremistycznej prawicy piszą o n i m jak o zdrajcy, mającym na rę­
kach krew swoich rodaków, a wiadomo, że Smierdiakow był kanalią i mordercą.
Kiedy zaś k t o ś zapyta m n i e , k t ó r a z tych m a s e k literackich g e n e r a ł a j e s t
prawdziwa, o d p o w i e m m u , żeby nie używał przy m n i e t e g o s ł o w a . Kiedy b o ­
w i e m słyszę s ł o w o „ p r a w d a " , czuję swąd palonych w A u s c h w i t z ciał [bra­
wom i oklaskom nie było końca].
ALBIN VON ŚCIBOREK
Przed słynnym Emilem Rousseau dziecko - zabójca nie
jest żadną tajemnicą; ponieważ dziecko nie panuje nad
złem; stosując przemoc, nie ma hamulców. Dopiero
Oświecenie uczyniło z dziecka istotę świętą i nieskażo­
ną. Nowożytny materializm zastąpił anioły dziećmi.
Nowy portret kata
— rzecz o przemocy
NIKODEM
BOŃCZA - TOMASZEWSKI
J
ESTEŚMY ZALEWANI PRZEZ ZŁO w takiej formie i w takim natężeniu, jakiego
nie było w przeszłości" — powiedział w rozmowie z Tomaszem Wołkiem
Gustaw H e r l i n g - G r u d z i ń s k i . Zdanie to odzwierciedla przekonanie wielu
osób informowanych przez m e d i a o coraz to nowych, coraz bardziej wyra­
finowanych zbrodniach, popełnianych przez coraz młodszych morderców.
Okazuje się, że morderczy instynkt odnajdują w sobie nawet przedszkolaki. Ro­
dziny zamordowanych organizują kółka samopomocy, społeczeństwo walczy
z przemocą: organizuje marsze, uliczne billboardy informują, że kije baseballowe
służą do grania, a nie do zabijania, zaś stacje telewizyjne prześcigają się w pro­
gramach rekonstruujących co drastyczniejsze przypadki zabójstw.
ZIMA- I 998
259
Przemoc w historii
Czy rzeczywiście — jak twierdzi H e r l i n g - G r u d z i ń s k i i jak coraz p o w s z e c h ­
niej się u w a ż a — żyjemy w czasach, w których p r z e m o c osiągnęła a p o g e u m ?
Kiedy sięgniemy w przeszłość, zobaczymy, że s p o ł e c z e ń s t w a p r z e d n o w o ż y t n e znały p r z e m o c , o której dzisiaj n i k t nie śni w najgorszych s n a c h .
W starożytności zabijanie n o w o r o d k ó w było n o r m a l n ą p r a k t y k ą społeczną.
Spartanie, t w o r z ą c s ł y n n e u r z ę d y oceniające p r z y d a t n o ś ć n i e m o w l ą t , p o d d a ­
li t e n p r o c e d e r kontroli p a ń s t w a . Z najnowszych b a d a ń a n t r o p o l o g i c z n y c h
wynika, że kanibalizm był szeroko r o z p o w s z e c h n i o n y w ś r ó d s p o ł e c z e ń s t w
pierwotnych. W średniowiecznych angielskich a k t a c h sądowych większość
zabójców stanowili zwykli obywatele, których z d e n e r w o w a ł a na p r z y k ł a d
nierzetelność rzemieślnika, złośliwość sąsiada czy n i e s u b o r d y n a c j a w s p ó ł ­
małżonka.
Gdyby chcieć w y e l i m i n o w a ć akty p r z e m o c y z k a n o n u literatury, należa­
łoby o c e n z u r o w a ć większość arcydzieł — od H o m e r a , p r z e z Szekspira, po
Dostojewskiego. I m ć p a n J a n C h r y z o s t o m Pasek opisywał s p a n i e n a t r u p a c h
pro memoria dziatwie; dziś takie sceny wzbudzają grozę i s t a n o w i ą clou lite­
ratury antywojennej. Z r e s z t ą obywateli republiki szlacheckiej c e c h o w a ł a zapalczywość granicząca z brutalnością. Użycie siły na sejmiku było n a g m i n ­
n e . Obecnie s p o t k a n i a z b r o n i ą u r z ą d z a tylko mafia i t r u d n o wyobrazić sobie
spotkanie samorządowców, kończące się strzelaniną. N a w e t tak wychwala­
ne przez h u m a n i s t ó w O ś w i e c e n i e a p r o b o w a ł o m a s o w y t e r r o r i p u b l i c z n e
egzekucje. Przez cały wiek XIX kara cielesna była n o r m a l n ą p r a k t y k ą sądow­
niczą, a p r z e ł o ż o n y m ó g ł s t o s o w a ć siłę w o b e c p o d w ł a d n y c h . Bicie dzieci
przez nauczycieli, wraz z w a ż n y m u r z ę d e m p e d l a z rózgą, funkcjonowało
w szkolnictwie jeszcze w p r z e d e d n i u drugiej wojny światowej.
W p o r ó w n a n i u z przeszłością n o w o c z e s n a p r a k t y k a s p o ł e c z n a jest wy­
p r a n a z p r z e m o c y w n i e s p o t y k a n y m d o t ą d s t o p n i u . Z n o s i się wyroki śmier­
ci, a kara cielesna jest po p r o s t u n i e w y o b r a ż a l n a . P r o w a d z i się k a m p a n i e
przeciw c i e l e s n e m u karaniu dzieci przez rodziców. Czy m o ż n a sobie wyo­
brazić, aby p r z e ł o ż o n y w pracy m ó g ł kiedykolwiek uderzyć n a s w twarz?
Przemoc w y o b r a ż o n a
Poczucie w s z e c h o b e c n o ś c i p r z e m o c y s t a n o w i dziś bardziej część w y o b r a ż e ń
zbiorowych niż praktyki społecznej. Ciągłe e p a t o w a n i e agresją j e s t w dużej
mierze w y i m a g i n o w a n e przez m e d i a oraz k u l t u r ę m a s o w ą . O b e c n o ś ć prze260
FRONDA-13/14
mocy w ich r e p e r t u a r z e jest n i e w s p ó ł m i e r n i e wielka w p o r ó w n a n i u z jej rze­
czywistą skalą w n a s z y m życiu.
M o ż n a oczywiście z a o p o n o w a ć i zacząć wyliczenie na przykład ofiar ko­
lejnych dwudziestowiecznych totalitaryzmów. N i e w i a d o m o jednak, jakie by­
łyby rozmiary m a s o w y c h mordów, gdyby na przykład M o n g o ł o w i e w XIII w.
dysponowali lepszym u z b r o j e n i e m . H i s t o r i a p r z e d n o w o ż y t n a z n a też przy­
padki wytrzebienia całych n a r o d ó w p o d c z a s wojen, n a p r z y k ł a d l u d ó w
kananejskich.
Inny przykład t o kwestia ulicznego b a n d y t y z m u , u w a ż a n e g o dziś z a
wielki p r o b l e m społeczny. O t ó ż w przeszłości r o z m i a r y ulicznych r o z b o j ó w
były niewyobrażalnie większe. N a p a d y p o d c z a s pielgrzymek i p o d r ó ż y były
g ł ó w n y m m o t y w e m w s p o m n i e ń w ę d r o w c ó w jeszcze w XVIII w. Dziś t r u d ­
no sobie wyobrazić parafialną pielgrzymkę do Z i e m i Świętej, kończącą się
w tureckiej twierdzy, a n a s t ę p n i e w y k u p p o r w a n e g o p r o b o s z c z a p r z e z za­
troskanych parafian. N a w e t p o b i e ż n a k o m p a r a t y s t y k a h i s t o r y c z n a ujawnia,
że w przeszłości skala p r z e m o c y w życiu s p o ł e c z n y m była n i e p o r ó w n y w a l ­
nie większa.
Przemoc i konfesjonał
Historia przemocy w Europie to dzieje jej stopniowego hamowania. W 1215 r.
odbył się w Lateranie Sobór Powszechny. Ojcowie soborowi ustalili, że powin­
niśmy się spowiadać co najmniej raz w roku, przed Wielkanocą. Co więcej, spo­
wiedź nie tylko m u s i być indywidualna, ale spowiednik powinien uwzględnić
sytuację penitenta i okoliczność popełnienia grzechu, penitent zaś m u s i wyja­
wić motywy i zrekonstruować przebieg zdarzenia.
Było to absolutne novum, wydarzenie bez precedensu. Do tej pory b o w i e m
oceniano wyłącznie sam czyn. Księża dysponowali określoną taryfą, która przy­
porządkowywała odpowiedni grzech odpowiedniej pokucie. Wystarczyło tylko
dopasować dwa elementy. Podejście takie zaczerpnięte było z barbarzyńskiej
tradycji prawnej. W prawie salickim, obowiązującym Franków, odpowiednie
przestępstwo podlegało proporcjonalnej karze: śmierć za śmierć, brat za brata.
Prostota r o d e m z kodeksu H a m m u r a b i e g o . Frankowie przewidywali jednak
kary zastępcze, wypłacane w pieniądzach, bydle lub towarze, na przykład od
śmierci m o g ł o uratować zabójcę zapłacenie rodzinie zamordowanego odpowie­
dniej
nawiązki. Oczywistą prostotę tego systemu przystosowano do praktyki
spowiedniczej. Posegregowano grzechy i pokuty, a kategorie grzeszników prze­
jęto wprost z kodeksów prawnych: wolny — niewolny, d u c h o w n y — świecki.
ZIMA- 1 9 9 8
261
N o w e w y m a g a n i a były z początku b a r d z o t r u d n e . Jak zauważył J a c ą u e s
Le Goff, spowiedź stała się a k t e m w s p ó l n e g o wysiłku s p o w i e d n i k a i p e n i ­
t e n t a . Trzeba było d o k o n a ć introspekcji. Refleksja n a d w ł a s n ą grzesznością
stała się u d z i a ł e m każdego chrześcijanina. Wiele wskazuje n a t o , ż e s p o ł e ­
c z e ń s t w o barbarzyńskie takiej refleksji było w ogóle p o z b a w i o n e . P o d o b n i e
jak dziś m ł o d o c i a n i przestępcy, pytani o m o t y w z b r o d n i , nie umieją nic od­
powiedzieć, tak i barbarzyńcy raczej się n a d s w o i m p o s t ę p o w a n i e m nie za­
stanawiali. Ich czyny r o z p a t r y w a n e były wyłącznie na płaszczyźnie społecz­
nej. P o w s z e c h n ą i n d y w i d u a l n ą refleksję m o r a l n ą z r o d z i ł a d o p i e r o s p o w i e d ź .
Był to pierwszy k r o k ku ograniczeniu p r z e m o c y jako praktyki społecznej.
Przemoc i d y s c y p l i n a
Nowa forma spowiedzi miała kapitalne znaczenie i legła u p o d s t a w tego, co
Niemcy nazywają dyscypliną społeczną (Sozialdisziplinierung — według Oestreicha), racjonalizacją (Rationalisierung — według Webera) czy procesem cywiliza­
cyjnym {Zwilisationstheorie — według Eliasa). Są to różne sposoby ujęcia tego
samego zjawiska, jakim jest proces dyscyplinowania społecznego, tłumienia
afektów, hamowania popędów, wprowadzania samokontroli.
Dyscyplinowanie społeczne to f e n o m e n historii n o w o ż y t n e j Europy.
C z o ł o w ą rolę przypisuje się w n i m p a ń s t w u . Z a p o m i n a się przy t y m o chrze­
ścijańskich korzeniach tego zjawiska. Bez chrześcijańskiej refleksji m o r a l n e j
dyscyplinowanie p r z y p o m i n a ł o b y azjatycki z a m o r d y z m .
Bohaterem czasów współczesnych historycy uczynili jednak „państwo
nowożytne". Jego istotą jest przemoc, a dokładniej — jak zauważył Max We­
ber — monopol na jej stosowanie. Jak każdy monopolista, p a ń s t w o niszczy
wszelką konkurencję, stopniowo ograniczając możliwość stosowania przemocy
— zarówno prawną, jak i bezprawną — przez czynniki pozapaństwowe.
W praktyce oznacza to walkę z rozbójnictwem i drobnym bandytyzmem, ale
także ograniczenie zemsty rodowej, s a m o s ą d ó w i „sprawiedliwości ludowej".
S t o p n i o w o organy p a ń s t w a eliminują kolejne o g n i w a p o z a p a ń s t w o w e j
przemocy. Pospolite r u s z e n i e zastąpione zostaje przez r e g u l a r n ą a r m i ę , za­
jazdy przez policję, sędziowie ludowi przez s ę d z i ó w urzędników. Teraz już
nie tylko spowiednik prosi o wyjawienie m o t y w ó w z b r o d n i — zjawia się
r ó w n i e ż prokurator, by z r e k o n s t r u o w a ć jej przebieg.
I d e a ł e m p a ń s t w o w y m stała się całkowita eliminacja p r z e m o c y z co­
dziennej praktyki społecznej. P a ń s t w o u s u w a ł o p r z e m o c w cień, by p o d d a ć
ją swojej kontroli.
262
FRONDA-13/14
Przemoc i wolność
Proces monopolizacji p r z e m o c y przez p a ń s t w o w y m a g a ł p o g o d z e n i a jej
z czynnikiem n i e r o z e r w a l n i e z nią związanym — z wolnością. Z jednej s t r o ­
ny p r z e m o c niszczy wolność, z drugiej — stoi na jej straży. W społeczeń­
stwie tradycyjnym ludzi wolnych od n i e w o l n i k ó w o d r ó ż n i a ł o t o , że mogli
nosić b r o ń . Było to p r a w o i był to o b o w i ą z e k z a r a z e m .
Pozbawienie p r a w a d o n o s z e n i a b r o n i , n a przykład c h ł o p ó w czy m i e ­
szczan, oznaczało, że są to ludzie mniej wolni l u b n i e w o l n i . Z t e g o p u n k t u
widzenia w p r o w a d z e n i e do konstytucji USA p o p r a w k i o p r a w i e do n o s z e n i a
broni przez wszystkich obywateli oznacza u z n a n i e ich za ludzi r ó w n y c h
i wolnych. To nie kowbojski wybryk, to decyzja znajdująca głębokie uzasa­
d n i e n i e w archaicznej m e n t a l n o ś c i .
W s t a r o ż y t n y m Rzymie, w ś r ó d G e r m a n ó w i innych p l e m i o n , obywate­
lem był ten, k t o nosił b r o ń i aktywnie w y s t ę p o w a ł w czasie wojen. Dezercja
oznaczała u t r a t ę wolności i przysługujących praw. Kilkanaście w i e k ó w
później tak s a m o r o z u m o w a ł a europejska szlachta, w Polsce rezygnacja
z n o s z e n i a szabli czy n i e s t a w i e n i e się na p o s p o l i t e r u s z e n i e były r ó w n o ­
znaczne z w y r z e c z e n i e m się szlachectwa.
N o w a utopia
czyli społeczeństwo bez przemocy
Proces dyscyplinowania społecznego, s t o p n i o w e g o zawłaszczania przez p a ń ­
stwo siły jest oceniany w tradycyjnych kategoriach jak uzurpacja. Uzurpacja,
która prowadzi do zniszczenia wolności obywateli i do uczynienia wszystkich
poddanymi. Państwo posiadające m o n o p o l na przemoc, w k t ó r y m wolny czło­
wiek m u s i prosić o pozwolenie na b r o ń , przez J a n a C h r y z o s t o m a Paska i jego
towarzyszy byłoby ocenione jako p a ń s t w o niewolnicze.
Dziś taki s p o s ó b r o z u m o w a n i a jest nie do p o m y ś l e n i a . To, że p a ń s t w o
jest d y s p o n e n t e m siły, o d c z u w a m y jako coś n a t u r a l n e g o . U k ł a d taki oczywi­
ście niesie za sobą p e w n e n i e d o g o d n o ś c i , na przykład p r a w o w trosce o p a ń ­
stwowy m o n o p o l siły ogranicza możliwości s a m o o b r o n y , nie p r o w a d z i to
j e d n a k do p o d w a ż e n i a samej zasady. Sam r ó w n i e ż nie m a m z a m i a r u jej
podważać. U w a ż a m , że akcja policyjnej brygady antyterrorystycznej jest lep­
sza od zajazdu, a p o s i a d a n i e k a ł a s z n i k o w a n i e p o w i ę k s z y o b s z a r u mojej
wolności. J e d n a k z r o z u m i e n i e związków m i ę d z y w o l n o ś c i ą i p r z e m o c ą jest
n i e z b ę d n e dla z r o z u m i e n i a roli i miejsca tej ostatniej w s p o ł e c z e ń s t w i e .
ZIMA- 1 998
263
Nowoczesne
państwo
demokratyczne,
wieńczące
rozwój
państwa
nowożytnego, nie dość, że p o s i a d a n i e p o d w a ż a l n y m o n o p o l na użycie siły, to
jeszcze nadaje t e m u m o n o p o l o w i a b s u r d a l n e formy. D e m o k r a t y c z n a ideo­
logia p a ń s t w o w a wytworzyła b o w i e m m i t s p o ł e c z e ń s t w a całkowicie „wypra­
n e g o " z przemocy.
Jest to n o w a demokratyczna utopia. Państwo roztacza wizję społeczeństwa
bez przemocy, jednocześnie zawłaszczając resztki „ n i e - u p a ń s t w o w i o n e g o "
gwałtu. Dobrym tego przykładem jest akcja przeciw przemocy w rodzinie. Trud­
no mi uwierzyć, żeby plakaty i telewizyjne reklamówki powstrzymały złego oj­
ca przed maltretowaniem żony i dzieci (nawiasem mówiąc: ciekawe, dlaczego
twórcy niedawnej kampanii reklamowej przeciw przemocy w rodzinie obsadzi­
li ojca w roli kata, chociaż z badań na przykład amerykańskich wynika, że rów­
nie często stroną agresywną jest kobieta?). Nie wierzą w to chyba sami autorzy
tych reklam. Chodzi im raczej o stworzenie atmosfery dezaprobaty społecznej
wobec jakichkolwiek form stosowania przemocy w rodzinie.
Nie jestem orędownikiem lania dzieciarni p a s e m po gołym tyłku, zamyka­
nia w kozie czy przywrócenia instytucji szkolnego pedla. Jednak obecnie wymie­
rzenie klapsa zaczyna być równoznaczne z n a r u s z e n i e m p r a w człowieka. Nie
będę wnikał, czy dawanie klapsów sprzyja rozwojowi dziecka, czy też nie. Jeże­
li jednak rodzice nie mogą stosować siły fizycznej n a w e t w tak ograniczonym
stopniu, to jakie mają prawo do stosowania p r z y m u s u w innych sytuacjach, na
przykład kazać dziecku chodzić do szkoły czy wpajać określone wartości?
W t e n s p o s ó b p o d w a ż o n e zostaje p r a w o do s t o s o w a n i a innych ś r o d k ó w
p r z y m u s u przez rodziców. Ich miejsce zajmuje p a ń s t w o . To o n o wyznacza
dziecku kuratora, z m u s z a do c h o d z e n i a do szkoły, wpaja światopogląd.
Albo w e ź m y inny przykład — m a r s z e przeciw przemocy. J u ż z d r o w y
rozsądek p o d p o w i a d a , że jest to a b s u r d . W y o b r a ź m y sobie d e m o n s t r a c j e
Rzymian przeciw najazdowi G o t ó w albo polskiej h u s a r i i p r z e c i w o b l ę ż e n i u
Wiednia. Logika takich m a r s z ó w jest z u p e ł n i e i n n a . M a r s z n i e j e s t skiero­
wany b e z p o ś r e d n i o przeciw p r z e s t ę p c o m . Jest o n s k i e r o w a n y d o w ł a d z , aby
te ograniczyły p r z e s t ę p c z o ś ć . Jeżeli we wsi zaczynają p ł o n ą ć stodoły, c h ł o p i
organizują n o c n e warty, a w t e d y b i a d a p o d p a l a c z o m . . . W n o w o c z e s n y m
p a ń s t w i e logika jest inna: całą energię p o ś w i ę c a m y z a a l a r m o w a n i u w ł a d z ,
gdyż tylko o n e m o g ą s t o s o w a ć siłę. O b o j ę t n o ś ć p o s t r o n n y c h p r z e c h o d n i ó w
wobec a k t ó w p r z e m o c y bierze się nie tylko ze s t r a c h u , ale r ó w n i e ż z p r z e ­
świadczenia, że s t o s o w a n i e siły to s p r a w a p a ń s t w a , a nie obywatela.
Nie m a m nic przeciwko s p o ł e c z e ń s t w u bez przemocy, tyle że jeżeli kie­
dykolwiek s t a n ę się jego o b y w a t e l e m , to jedynie w Ojczyźnie Niebieskiej.
264
FRONDA-13/14
W tym życiu jest to zwykła utopia, a u t o p i e mają to do siebie, że ich b u d o ­
w a n i e przynosi fatalne skutki.
„Zbrodnia i r e s o c j a l i z a c j a "
czyli przemoc p o n o w o c z e s n a
Na dążenie p a ń s t w a do całkowitej monopolizacji siły n a k ł a d a się p o s t ­
m o d e r n i s t y c z n a siatka pojęciowa oraz p o s t m o d e r n i s t y c z n e r o z u m i e n i e
przemocy. Dla p o s t m o d e r n i s t ó w p r z e m o c j e s t c z y n n i k i e m ograniczającym
n i e s k r ę p o w a n ą w o l n o ś ć j e d n o s t k i . Gdyby jej n i e było, w o l n o ś ć j e d n o s t k i n i e
byłaby niczym ograniczona. P r o b l e m a t y k a ta stała się p o s t m o d e r n i s t y c z n ą
obsesją. U jej p o d s t a w leży relacja m i ę d z y p r a w d ą a p r z e m o c ą .
„Prawda w a s z n i e w o l i " — słynny p o s t m o d e r n i s t y c z n y slogan p r o w a d z i
często d o m y l n e g o przeświadczenia, ż e w e d ł u g p o s t m o d e r n i s t ó w p r a w d a
rodzi p r z e m o c . Tymczasem głoszą o n i coś zgoła o d w r o t n e g o — to p r z e m o c
rodzi p r a w d ę . Przecież p r a w d y w ogóle nie ma, istnieją tylko sądy o świecie,
k t ó r e zyskują s t a t u s prawdy, jeżeli d a n a g r u p a ludzi, instytucja, p a ń s t w o p o ­
siądzie d o ś ć siły, by ją narzucić. Skrajnym p r z y k ł a d e m takiego m y ś l e n i a jest
chociażby
książka
socjologa
Andrzeja
Zybertowicza
Przemoc
i poznanie,
w której a u t o r dowodzi, że t e o r i e n a u k o w e są d z i e c k i e m p r z y m u s u , o ich
przyjęciu l u b o d r z u c e n i u zaś decyduje nie związek z rzeczywistością (tej
w ogóle nie m a ) , lecz instytucjonalny p r z y m u s p a ń s t w a l u b społeczności na­
ukowej. Tym s a m y m siła staje się w y z n a c z n i k i e m prawdy.
A r g u m e n t powyższy jest dla p o s t m o d e r n i s t ó w uniwersalnym „ m ł o t e m na
prawdę". Jednak w c e n t r u m ich refleksji leży nie tyle potępienie przemocy, ile
jej ambiwalentny charakter. Z jednej strony p r z e m o c stosowana wobec jednost­
ki ogranicza jej wolność, z drugiej zaś — stosowana przez jednostkę, rozszerza
jej wolność nieograniczenie. Państwo Knox w filmie Urodzeni mordercy znajdują
drogę do wyzwolenia od przymusu tradycyjnych instytucji rodziny, państwa, re­
ligii, poprzez prywatny, jednostkowy terror. Publiczność wstrząśnięta Listą
Schindlera będzie dziwnie podniecona po seansie Pulp fiction.
Co ciekawe, funkcjonariusze p a ń s t w o w i , jakby z a k ł o p o t a n i p r a w i e cał­
kowitą monopolizacją przemocy, przychylnie o d n o s z ą się do t e z tych p o s t ­
m o d e r n i s t ó w , którzy nie widzą różnicy m i ę d z y p r z e m o c ą s t o s o w a n ą przez
b a n d y t ó w a s t o s o w a n ą przez p a ń s t w o . O b i e s t r o n y mają w s z a k „swoją
p r a w d ę " i używają przemocy, by jej dowieść. Czyja „ p r a w d a " j e s t lepsza?
Ż a d n a . Liczy się p r a w d a „silniejsza". Silni w p r o w a d z a j ą swoją p r a w d ę , przy­
m u s nazywają p o r z ą d k i e m , p r z y m u s słabych zaś staje się g w a ł t e m .
7. I M A • 1 9 9 8
265
Jeżeli uznamy, że p r a w d y nie ma, u r o k takiej argumentacji jest n i e ­
odparty. Dlatego zamiast karać, n o w o c z e s n e p a ń s t w o resocjalizuje, a w ł a d z e
walczą z przemocą, liberalizując k o d e k s karny.
Zdziecinnienie przemocy
Nowoczesny stosunek do przemocy kształtują więc d w a czynniki: ideologia
nowoczesnego państwa demokratycznego, czyli utopijna wizja społeczeństwa
bez przemocy, oraz postmodernizm, który popiera tę wizję, gdyż eliminacja
przemocy instytucjonalnej doprowadzi do uwolnienia jednostki od prawdy.
M i m o wyrafinowania intelektualnego takiego stanowiska, wiele zjawisk
pozostaje niewytłumaczalnych. Charakterystycznym przykładem jest p r z e m o c
wśród dzieci. Ilekroć nastolatki zabiją swego rówieśnika lub w przedszkolu doj­
dzie do jakiejś makabrycznej zbrodni, autorytety moralne oraz intelektualne
rozkładają bezradnie ręce. Zrzucanie winy na sceny agresji w telewizji czy
w grach komputerowych, które odbywa się przy każdej tego typu okazji, nie jest
zbyt przekonywające. Dlatego „autorytety" wzywają do „zadumy"...
Nic dziwnego: w kategoriach ponowoczesnych nie da się wytłumaczyć
dziecięcej przemocy. Podobnego problemu nie m i a ł o średniowiecze. Bezrozumna przemoc dziecka była w średniowiecznych kategoriach oczywista. Przemoc
jest częścią życia ludzkiego od czasów Kaina i Abla. Jest cechą społeczeństwa,
wszczepioną rodzajowi ludzkiemu wraz z grzechem pierworodnym. Budowa
społeczeństwa bez przemocy to b u d o w a nowej wieży Babel.
Nie znaczy to, że z p r z e m o c ą nie należy walczyć. Wręcz przeciwnie:
zwalczanie p r z e m o c y jest walką z g r z e c h e m . Nigdy j e d n a k nie p o w s t a n i e
s p o ł e c z e ń s t w o bez przemocy, tak jak n i e p o w s t a n i e s p o ł e c z e ń s t w o ludzi
bezgrzesznych. D l a t e g o ś r e d n i o w i e c z e liczyło się ze s t a ł ą o b e c n o ś c i ą prze­
mocy, tak jak ze stałą obecnością grzechu. D l a t e g o p o w s t a ł y t r w a ł e m e c h a ­
nizmy o k i e ł z n a n i a przemocy.
Świetnym tego przykładem jest złożony kod kultury rycerskiej. Twierdze­
nie, że służył on sakralizacji przemocy, jest absurdem (nie m o ż n a sakrałizować
grzechu). Chodziło tylko o okiełznanie pewnego zła. W c e n t r u m owego kodu
leży obrzęd inicjacji, rycerskie pasowanie. Przed n i m kandydat jest dzieckiem,
człowiekiem niepełnym, nie odróżniającym dobra od zła, niezdolnym do
przeciwstawienia się złu. Inicjacja rycerska tworzy człowieka zdolnego do pano­
wania nad złem. Człowieka z mieczem, który u m i e okiełznać przemoc.
Przed s ł y n n y m Emilem R o u s s e a u d z i e c k o - z a b ó j c a nie j e s t ż a d n ą taje­
mnicą; pon i ewa ż dziecko nie panuje n a d z ł e m ; stosując p r z e m o c , nie m a h a 266
FRONDA-13/14
mulców. D o p i e r o O ś w i e c e n i e u c z y n i ł o z dziecka i s t o t ę ś w i ę t ą i n i e s k a ż o n ą .
N o w o ż y t n y m a t e r i a l i z m zastąpił anioły dziećmi. D l a t e g o dziecko—zabójca
jest dziś f e n o m e n e m z u p e ł n i e n i e z r o z u m i a ł y m , niby a n i o ł - z a b ó j c a .
Spowiednik czy kat?
W s p ó ł c z e s n a myśl n i e jest w s t a n i e o g a r n ą ć p r o b l e m u przemocy. N o w o ­
czesne p a ń s t w o z m o n o p o l i z o w a ł o środki p r z y m u s u , lecz p r ó b u j e się ich
pozbyć. P o s t m o d e r n i ś c i potępiają p r z e m o c , o ile n i e s t a n o w i o n a e l e m e n t u
ekspresji j e d n o s t k i . S p o ł e c z e ń s t w o Z a c h o d u , k a r m i o n e u t o p i ą non violence,
reaguje h i s t e r i ą na każdy akt przemocy.
Ten ideowy zamęt nie jest niczym dziwnym. W kategoriach współczesnego
myślenia w ogóle nie ma miejsca na grzech. Dlatego też zrozumienie przemocy
stało się niemożliwe. Jak zatem z nią walczyć? Najlepiej w e d ł u g średniowiecz­
nych receptur. Być m o ż e na początek warto przygotować p o w r ó t kata, ale
przede wszystkim należy przygotować p o w r ó t spowiednika.
NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKI
PAWEŁ HUELLE
GŁOS
Kiedy m o r z e poliże twoją m a r t w ą s t o p ę
Kiedy piasek zasypie twoje p u s t e oczy
N i e będziesz się j u ż t r a p i ć biblijnym p o t o p e m
Który p i a n ę stuleci aż do dzisiaj toczy.
M e w y przekrzyczą s z u m zielonej fali
I łoskot serca jaki w n e t u s t a n i e
Będzie g ł u p i m z ł u d z e n i e m że o d d y c h a s z dalej
Chociaż t o będzie tylko s z t u c z n e o d d y c h a n i e .
Wokół g r o m a d k a gapiów. I r a t o w n i k m ł o d y
Mówiący nazbyt g ł o ś n o — psia krew, n i e z d ą ż y ł a m
Stąd — bo nie z seksu przecież banalnej u r o d y
Zdążysz p o m y ś l e ć jeszcze — Jezu, to dziewczyna!
W t e d y n a s t a n i e cisza. N i c c o n a s p o d n i e c a
Hańbi, plami, wywyższa l u b czyni ś w i ę t y m i
N i e będzie cię dotyczyć, nic też co zaleca
Sztuka p o g o d n e j śmierci n i e z d o ł a s z uczynić.
Bo i po co mój drogi? Gdzież jest C h a r o n z w i o s ł e m ?
Gdzie Dionizos? Ozyrys? Persefona g n i e w n a ?
Gdzież jest C h r y s t u s k t ó r e g o w feretronie n i o s ł e ś
D a w n o t e m u p r z e d laty uliczką p r z e d m i e ś c i a ?
Pozostanie ból ciała jak p ł o n ą c a żagiew
A t o m już o d a t o m u o d p r y s k a p o w o l i
I to z d u m i e n i e n i e ś w i a d o m e n a w e t
Ż e t o nie d u s z a cię p o śmierci boli.
268
FRONDA-13/14
WOJCIECH WENCEL
ECHO
Kiedy m o r z e poliże twoją m a r t w ą s t o p ę ,
kiedy piasek zasypie twoje p u s t e oczy,
z r o z u m i e s z , że się koniec z a m i e n i a w p o c z ą t e k
i t a ń c z ą p o ś r ó d żywych n i e ś m i e r t e l n e glosy.
To o n e cię w i o d ł y t e g o d n i a po c i e m k u
do małej kaplicy na s p o t k a n i e z P a n e m .
Niesiesz Go w swych trzewiach, a więc ciesz się, dziękuj,
bo choć z p r o c h u jesteś, to z N i m z m a r t w y c h w s t a n i e s z .
Niżej p ł o n ą świece i ksiądz n i e z b y t m ł o d y
p u s t ą n o c p o t o b i e litanią zaczyna;
twój stały spowiednik, który w i e że zdążysz
p r z e d b r a m ą wyszeptać: Jezus już się zbliża.
W t e d y z a b r z m i ą pieśni n a c h w a ł ę s t w o r z e n i a ,
c h ó r a l n e Te Deum świętych z a n i o ł a m i ,
w p a t r z o n y m i w łaskę z i e m s k i e g o cierpienia,
i jej moc;* d o p r a w d y — n i e j e s t e ś m y s a m i .
Ach, d r a m a t u k ł a d a s z : „Gdzież j e s t C h a r o n z w i o s ł e m ?
Gdzie Dionizos? Ozyrys? Persefona g n i e w n a ? "
Tu jest C h r y s t u s , k t ó r e g o w feretronie n i o s ł e ś ,
t e n sam, c h o ć wyjęty z c a ł u n u p r z e d m i e ś c i a !
D a w n o zgasł ból ciała jak z w ę g l o n a żagiew.
D u s z a b ę d z i e czekać n a p o ż ó ł k ł e kości,
widząc już wyraźnie, że z krzyża na z a w s z e
wraca się d o d o m u . D o ź r ó d ł a m i ł o ś c i .
* Por. S. M. F a u s t n a Kowalska, Moje przygotowanie do Komunii Św.,
w: Dzienniczek, Kraków 1983, s. 5 9 4 .
ZIMA-1 998
269
D y k t a t u r a profesorów
Ażeby lepiej nasz s y s t e m z r o z u m i e ć , nie od rzeczy będzie p r z e p r o w a d z i ć pa­
ralelę z jednej strony z ustrojami, k t ó r e zazwyczaj p r z y r ó w n u j e się do n a s z e ­
go, to jest z d y k t a t u r a m i lub a u t o r y t a t y w n y m i p a ń s t w a m i e u r o p e j s k i m i ,
z drugiej zaś strony z u s t r o j e m t a k i m , jak p a r l a m e n t a r y z m angielski, będą­
cy, zdawałoby się, w y r a ź n y m p r z e c i w i e ń s t w e m u s t r o j u n a s z e g o p a ń s t w a .
Historia wykazuje, że ustrój komunistyczny jest możliwy w r a m a c h gospo­
darki m a ł o rozwiniętej, m a ł o zróżnicowanej, i że k o m u n i z m wymaga albo sil­
nej i bezwzględnej — jak w Rosji — władzy, dzięki której będzie się m ó g ł je­
szcze przez pewien czas utrzymać, albo tych wzniosłych cnót, dzięki którym
mógł istnieć w zakonach klasztornych. O t o dlaczego m o ż n a pragnąć k o m u n i ­
zmu, ale nie m o ż n a pragnąć jednocześnie k o m u n i z m u i wolności. Wolność
w Rosji nie istnieje. Gdyby przynajmniej w jej braku los klasy robotniczej uległ
poprawie, to ta utrata wolności zostałaby w jakiś sposób s k o m p e n s o w a n a . Nie­
stety jednak tak nie jest. Ucisk władzy, dążenie do stworzenia j e d n e g o pozio­
mu życia dla wszystkich, brak inicjatywy i zapału w pracy — wszystko to spra­
wia, że wydajność gospodarstwa sowieckiego jest bardzo słaba.
N i e z a m i e r z a m bynajmniej n e g o w a ć osiągnięć p a ń s t w a sowieckiego,
p o w s t a n i a wielkich fabryk i o g r o m n y c h b u d o w l i . Pamiętajmy j e d n a k , że Ro­
sja nie u z n a ł a swych d ł u g ó w zagranicznych, zaciągniętych p r z e d rewolucją.
Jeżeli na chwilę przyjmiemy, że jakikolwiek n a r ó d europejski zająłby p o d o b ­
ne stanowisko, to czyż nie jest jasne, że bez z m i a n y ustroju m ó g ł b y on d o ­
konać wielkich rzeczy? Ujmując w t e n s p o s ó b zagadnienie, m u s i m y stwier­
dzić, że zdobycze rosyjskie są n a d wyraz s k r o m n e .
Prawdę mówiąc, k o m u n i z m rosyjski nie jest już dzisiaj ani u s t r o j e m
politycznym, ani s y s t e m e m gospodarczym; jest to po p r o s t u d o k t r y n a , filo­
zofia, etyka, religia. Za p o ś r e d n i c t w e m swych a p o s t o ł ó w i swych a g e n t ó w
rewolucyjnych dąży on do zastąpienia w całym świecie s w y m i koncepcjami
idei, k t ó r e większość n a r o d ó w cywilizowanych przejęła b e z p o ś r e d n i o l u b
p o ś r e d n i o od R z y m u i c h r y s t i a n i z m u . M a ł o k t o j e d n a k u ś w i a d a m i a sobie,
jak dalece koncepcja k o m u n i z m u jest s p r z e c z n a z t y m i i d e a m i . O p r ó c z N i e ­
miec i W ł o c h , wyraźnie a n t y k o m u n i s t y c z n y c h , i n n e p a ń s t w a starają się n a s
przekonać, że ich tolerancja w s t o s u n k u do wywrotowej p r o p a g a n d y sowiec­
kiej — lub ich milcząca na nią zgoda — wynika jedynie z s z a c u n k u n a l e ż n e ­
go instytucjom politycznym innych n a r o d ó w .
Jakkolwiek k o m u n i z m w Rosji z u p e ł n i e z b a n k r u t o w a ł , ma on jeszcze
w różnych krajach wyznawców, którzy p r a g n ą go w p r o w a d z i ć u siebie p o d
Z [ M A • 1 9 9 8
271
p o z o r e m ocalenia demokracji, wolności, pokoju i sprawiedliwości społecz­
nej. M o ż e m y z t e g o wyciągnąć s m u t n y w n i o s e k , jak g ł ę b o k o u m y s ł y n i e ­
których ludzi są p o g r ą ż o n e w ciemnościach, l u b t e ż jak b a r d z o cyniczne są
ich oświadczenia.
Faszyzm i n a r o d o w y socjalizm, różniące się od k o m u n i z m u z a s a d a m i
e k o n o m i c z n y m i i d ą ż e n i a m i w sferze s p r a w d u c h a , p o d o b n e są do n i e g o
przez swą koncepcję p a ń s t w a t o t a l n e g o . I dla faszyzmu i dla k o m u n i z m u
partia u t o ż s a m i a się z p a ń s t w e m , k t ó r e g o c e l o m p o d p o r z ą d k o w a n a jest
działalność wszystkich obywateli: ludzie istnieją tylko dla wielkości i sławy
p a ń s t w a . Jeżeli p a ń s t w o zawiera w sobie swój cel i s w ą rację bytu, to nie
m o g ą istnieć ani przepisy z e w n ę t r z n e , ograniczające j e g o działalność, ani ja­
kiekolwiek p r a w o leżące p o z a n i m . Prawa, k t ó r e p a ń s t w o określa l u b nada­
je, służą jedynie do osiągnięcia jego w ł a s n y c h celów.
Ten, kto obserwuje choćby z daleka narodowy socjalizm, m u s i zauważyć,
że pierwiastek narodowy występuje o wiele silniej niż pierwiastek socjalistyczny.
Jakkolwiek narodowy socjalizm okazał wiele troski i zainteresowania dla re­
form społecznych, to jak dotąd przynajmniej nie nadał im żadnego p i ę t n a orto­
doksyjnego socjalizmu. N a t o m i a s t nacjonalizm przejawia się jaskrawo w egzal­
tacji uczuciowej całego narodu, świadomego swej wielkości i siły, i coraz
głębiej zapuszcza korzenie, gdyż jest wynikiem najbardziej zupełnego i dosko­
nałego dzieła zjednoczenia politycznego, jakie m o ż n a sobie wyobrazić. Szkoda
tylko, że — na skutek zupełnie wyjątkowego stanowiska, jakie z m u s z o n y był
zająć wewnątrz kraju — nacjonalizm t e n nabrał bardzo wyraźnych cech rasi­
zmu, który doprowadził n a w e t do podziału pod względem p r a w n y m obywate­
li na dwie kategorie: obywateli i poddanych, co m o ż e pociągnąć za sobą bardzo
niebezpieczne konsekwencje.
Rzecz jasna, w krajach autorytatywnych wszelka b e z p o ś r e d n i a działal­
ność polityczna, lub też działalność wpływająca na k s z t a ł t o w a n i e się świado­
mości narodowej, znajduje się w rękach p a ń s t w a albo jest przez nie o p a n o w a ­
na. Oświata, prasa, zebrania publiczne, organizacje s p o r t o w e czy po p r o s t u
rozrywkowe, niekiedy n a w e t organizacje o charakterze religijnym pozostają
p o d ścisłą kontrolą państwa. T r u d n o więc przypuścić, by mogły o n e rozwinąć
działalność antypaństwową. Albowiem w razie potrzeby p a ń s t w o t o t a l n e nie
cofnie się przed gwałtem, a zgodnie z logiką swego systemu, zamiast uważać
t e n gwałt za zamach na prawo, u z n a go za wyraz p r a w a wyższego.
Wydaje się, że jedynie p a r l a m e n t a r y z m angielski j e s t p r z e c i w i e ń s t w e m
wyżej wymienionych systemów. Przetrwał on do naszych czasów dzięki
t r z e m w a r u n k o m : instytucji m o n a r c h i i , s t r u k t u r z e społecznej n a r o d u angiel272
FRONDA-13/14
skiego oraz istnieniu d w ó c h wielkich partii politycznych, z których każda p o ­
siada silę i tradycję. Kiedy j e d n a k j e d e n z tych w a r u n k ó w p r z e s t a n i e ist­
nieć — a okoliczności, sprzyjające u t r z y m a n i u się trzeciego z nich z m i e n i ł y
się bardzo w o s t a t n i c h czasach — ustrój angielski zacznie ulegać p o w o l n y m ,
jak się to zawsze dzieje w angielskim życiu politycznym, ale n i e u c h r o n n y m
p r z e o b r a ż e n i o m . Nie ulega wątpliwości, że n a r ó d angielski, posiadający wy­
jątkowe poczucie z a r ó w n o odpowiedzialności zbiorowej, jak i z b i o r o w e g o in­
teresu, m o ż n a było wyposażyć w takie swobody, jakie u innych n a r o d ó w trze­
ba było ograniczać lub też ściśle uzależniać od w a r u n k ó w . P e w n e r ó w n i e ż
jest, że przysłowiowy zdrowy rozsądek n a r o d u angielskiego, jego spokój,
wiara w siebie i swoich p r z y w ó d c ó w politycznych, u w a r u n k o w a ł y o w ą wiel­
ką rolę, jaką odgrywa opinia publiczna w Anglii przy k i e r o w a n i u s p r a w a m i
p a ń s t w o w y m i . Ponieważ reakcje tej opinii są z n a t u r y rzeczy p o w o l n e , obser­
wator zagraniczny m u s i zadać sobie pytanie, czy takie p o d p o r z ą d k o w a n i e się
opinii publicznej — uznając n a w e t wagę t e g o czynnika w ustroju angielskim
— nie pozbawia r z ą d ó w tej szybkości decyzji i działania, k t ó r a jest koniecz­
na dla żywotnych i n t e r e s ó w wielkiego kraju, zwłaszcza gdy kraj t e n odgrywa
najważniejszą rolę w polityce świata.
Wielkie wysiłki, do których Anglia jest zdolna, p o d e j m o w a n e są zazwy­
czaj nieco za p ó ź n o , co da się ł a t w o stwierdzić w dziedzinie administracji
publicznej, w polityce i w g o s p o d a r c e . N a l e ż a ł o b y zbadać, czy p o m i m o
swych w s p a n i a ł y c h tradycji, ustrój p a r l a m e n t a r n y n i e p o n o s i z a t o p e w n e j
odpowiedzialności. Wiemy, że p a r l a m e n t nie rządzi Anglią, ale czyż nie
przeszkadza on niekiedy rządzić rządowi?
Być m o ż e , że powyższe sądy grzeszą p e w n y m i nieścisłościami. Ale jeśli
ustroje polityczne, k t ó r e omówiliśmy, odpowiadają n a s z k i c o w a n e m u obra­
zowi, to ł a t w o jest stwierdzić, że n o w e p a ń s t w o p o r t u g a l s k i e różni się wy­
raźnie od wszystkich innych p a ń s t w . M o ż n a by o d n a l e ź ć w n i m p e w n e
p o d o b i e ń s t w o do innych u s t r o j ó w a u t o r y t a t y w n y c h , lecz nie należy wycią­
gać z t e g o fałszywych wniosków.
S t r u k t u r a filozoficzna n a s z e g o s y s t e m u nie d o p u s z c z a ż a d n e g o p o m i e ­
szania pojęć. Koncepcja ograniczania p a ń s t w a przez m o r a l n o ś ć i p r a w o
w ustroju w e w n ę t r z n y m , a przez t r a k t a t y i u k ł a d y d o b r o w o l n i e u z n a n e
w ustroju m i ę d z y n a r o d o w y m ; u m i a r w działalności politycznej; zdrowy i nie­
agresywny nacjonalizm; p o d ł o ż e m o r a l n e we wszystkich przejawach życia
publicznego i prywatnego; p o s z a n o w a n i e j e d n o s t k i ludzkiej i jej dążenia do
wyższych celów; p o b u d z a n i e misji kulturalnej n a r o d u ; d u c h i k i e r u n e k wy­
chowawczy w instytucjach publicznych — o t o cechy wyróżniające s p o ś r ó d
ZIMA- 1 9 9 8
273
dyktatur wojskowych czy partyjnych, n a w e t p r z e d konstytucją z 1933 r., tę
dyktaturę, k t ó r ą c h ę t n i e n a z w a ł b y m dyktaturą rozsądku l u b intelektu. Bainville
w swej książce Les Dictateurs n a z w a ł ją „ d y k t a t u r ą p r o f e s o r ó w " , stwierdzając,
że
d y k t a t u r a portugalska jest
„najuczciwsza,
najmądrzejsza,
najbardziej
u m i a r k o w a n a w Europie, będąc j e d n o c z e ś n i e j e d n ą z najbardziej s t a n o w ­
czych i konsekwentnych w s w y m p o s t ę p o w a n i u " .
Fragment przedmowy do książki
Rewolucja p o k o j o w a z 1939 r.
K r y z y s naszych czasów
Kiedy większość s p o ś r ó d w a s zaczynała d o p i e r o sylabizować książki szkol­
ne, E u r o p a przechodziła największy kryzys u m y s ł o w y o s t a t n i c h stuleci. Wy­
d a w a ł o się nawet, że p e w n e k o r z y s t n e objawy w s k a ż ą d r o g ę u s p o k o j e n i a
p e ł n y m n i e p e w n o ś c i i niepokoju u m y s ł o m z końca XIX i początku n a s z e g o
stulecia. M a n i a filozofowania p o d w a ż y ł a w u m y s ł a c h ludzkich u z n a n i e
p r a w d wieczystych i zachwiała w i a r ę w n i e z a p r z e c z a l n e dogmaty. Aż n a g l e
d o s t r z e ż o n o z p r z e r a ż e n i e m , że nic nie zastąpiło tych drogowskazów, który­
mi ludzie kierowali się w życiu.
W y p a r t o się Boga, wiary, sprawiedliwości, m o r a l n o ś c i w i m i ę sceptycy­
zmu, p r a g m a t y z m u , e p i k u r e i z m u , w i m i ę tysiąca m ę t n y c h systematów,
których p u s t k ę z t r u d e m d a ł o się wypełnić. Ale negacja, i n d y f e r e n t y z m
i zwątpienie nie m o g ą być ź r ó d ł e m czynu, a życie wszak j e s t c z y n e m .
Kiedy wybuchła wielka wojna, zaznaczyła się reakcja w dziedzinie u m y s ł o ­
wej, przeprowadzono d o k ł a d n ą rewizję idei i z d a n o sobie sprawę z istniejących
spustoszeń. Niektóre zasadnicze pojęcia, na których opierała się organizacja
polityczna i społeczna, zostały zachwiane, ale jeszcze nie ostatecznie obalone;
pojęcia ojczyzny, własności prywatnej, ludzkości, cnoty i wstydliwości oparły
się tej nowej inwazji. Walka zbrojna, kryzysy ekonomiczne i polityczne, prze­
wroty socjalne, które zniszczyły E u r o p ę i świat cały w niespotykanej dotych­
czas mierze, nadały nowy charakter zagadnieniom i zrodziły k o m u n i z m .
D o k t r y n a w swej istocie czysto e k o n o m i c z n a — z r e s z t ą w y p r ó b o w a n a
już i nie dająca się d o s t o s o w a ć do skomplikowanej g o s p o d a r k i n a r o d ó w cy­
wilizowanych — k o m u n i z m , d o s t o s o w u j ą c się do p o t r z e b walki, o b r o n y
i p r z e n i k a n i a w masy, przeistoczył się w d o k t r y n ę totalistyczną, jak się to
dzisiaj m ó w i , w integralny s y s t e m życia i organizacji społecznej. Przyswoił
sobie wszystkie z b o c z e n i a u m y s ł o w e , o których mówiliśmy, i j e s t — nieza­
leżnie od p e w n y c h osiągnięć m a t e r i a l n y c h — s y n t e z ą wszystkich b u n t ó w
274
FRONDA-13/14
materii przeciw d u c h o w i , b a r b a r z y ń s t w a przeciw cywilizacji. Jest jak gdyby
„wielką herezją" naszych czasów.
Wiemy, że w naszym ustroju ekonomicznym i społecznym są błędy, nie­
równości, niesprawiedliwości, kłamstwa i sprzeczności, i że trzeba t e m u złu za­
radzić. I dlatego staramy się pogłębić naszą rewolucję. Ale aby dotrzeć napraw­
dę do głębi, nie m o ż e ona zniszczyć tego, na czym m u s i się oprzeć; nie m o ż e
zniszczyć podstawowych zasad, wyrosłych z pracy i cierpienia przeszłych poko­
leń; nie m o ż e zniszczyć — że się tak wyrażę — wielkiej rzeczywistości życia spo­
łecznego. Nie m o ż e m y uznać k o m u n i z m u , gdyż dąży on do obalenia wszystkie­
go i w swej furii niszczycielskiej nie odróżnia błędów od prawdy, zła od dobra,
niesprawiedliwości od sprawiedliwości. Nie zważa ani na historię, ani na wie­
kowe doświadczenia ludzkości, ani na życie umysłowe, ani na najświętsze uczu­
cia rodzinne, ani na cześć i wstydliwość kobiety, ani na istnienie i wielkość na­
rodów
—
byleby
tylko,
posługując
się
fałszywym
pojęciem
ludzkości,
doprowadzić do niewoli i upodlenia człowieka. Nie m o ż e m y się zgodzić, aby
szkoła portugalska pozostała obojętna w tym wielkim sporze. Byłoby po prostu
nie do pomyślenia, by uczelnie nasze otwarcie lub skrycie, przez p e w n e czyny
lub przez zaniedbanie swych obowiązków, wspomagały w rogów naszej cywili­
zacji. Posuwając jak najdalej naszą tolerancję wobec różnych doktryn i poglą­
dów, szczerze wyznajemy, że nigdy nie u z n a m y wolności zwracającej się prze­
ciw narodowi,
przeciw p o w s z e c h n e m u dobru,
przeciw rodzinie, przeciw
moralności. Dążymy do tego, by rodzina i szkoła zaszczepiły w duszach, które
kształtują, wzniosłe i szlachetne uczucia, znamionujące naszą cywilizację oraz
głęboką miłość Ojczyzny, r ó w n ą miłości tych, którzy na przestrzeni wieków
tworzyli jej wielkość i potęgę.
Fragment przemówienia wygłoszonego
do młodzieży portugalskiej 28 stycznia 1934 r.
w Teatrze San Carlos
I d e a portugalska
Pniemy się więc ś m i a ł o w górę ku o d r o d z e n i u n a s z e g o p a ń s t w a . Jeszcze raz
u p r z y t o m n i j m y sobie jego cel najwyższy.
Ani p o w s t a n i e , ani zjednoczenie Portugalii nie o d b y ł o się w czasach
współczesnych. N i e u k s z t a ł t o w a ł a o n a swego u s t r o j u n a w z ó r tej pogańskiej
i a n t y h u m a n i t a r n e j koncepcji u b ó s t w i e n i a rasy albo p a ń s t w a . Portugalia
u k o n s t y t u o w a ł a się na Półwyspie Iberyjskim w ciągu XII i XIII w. w grani­
cach, k t ó r e do dziś d n i a posiada. O l b r z y m i e posiadłości w Afryce, w Azji,
ZIMA- 1 998
275
w Oceanii i w Ameryce zdobyła w XV i XVI w., b r o n i ą c p r z e d i s l a m e m
cywilizację r z y m s k o - c h r z e ś c i j a ń s k ą i szerząc ją w n o w o zdobytych kolo­
niach. To zwycięstwo o k a p i t a l n y m dla ludzkości z n a c z e n i u o d n i e ś l i ś m y
w okresie, gdy i n n e p a ń s t w a europejskie p o c h ł o n i ę t e były r o z g r y w k a m i
dynastycznymi, albo też p o g r ą ż o n e były w s c h i z m a c h i herezjach, p o w o d u ­
jących k r w a w e walki religijne.
U n i w e r s a l n o ś ć idei i czynów w rozwoju k u l t u r y katolickiej i e u r o p e j ­
skiej oraz w służbie dla p o d n i e s i e n i a m o r a l n e g o i m a t e r i a l n e g o ludzkości —
o t o istota dziejów naszej Ojczyzny. Idea ta przyświecała n a m , k i e d y ś m y
wznosili w s p a n i a ł e szańce k u l t u r y zachodniej w M a u r e t a n i i , k i e d y ś m y za­
ludniali archipelagi atlantyckie, k i e d y ś m y b u d o w a l i fortece i faktorie na
brzegach Afryki, kiedyśmy torowali d r o g ę p o r o z u m i e n i a m i ę d z y n a r o d a m i
i kiedyśmy utworzyli i rozwinęli Brazylię. Ta u n i w e r s a l n o ś ć d u c h a naszych
dziejów przygasała co p r a w d a w p e w n y c h o k r e s a c h naszej historii, n i e za­
m i e r a ł a j e d n a k nigdy w d u s z y n a r o d u i z n ó w zakwitała, jak tylko w a r u n k i
z e w n ę t r z n e jej to umożliwiały.
M i m o błędów i chaosu myślowego, który ujawnił się w p o ł o w i e XIX w,
wzniosłe wartości kultury chrześcijańskiej i ogólnego p o s t ę p u , stanowiące
istotę duszy portugalskiej, rozkwitły wspaniale na o b u kontynentach. Potężny
entuzjazm rozpłomienił naszą pracę kolonizatorską, naszą misję cywilizacyjną
i stosunki między naszymi koloniami a metropolią. Wreszcie Dyktatura N a r o ­
dowa, zwalczając u p o d s t a w wszystkie e l e m e n t y rozkładu i przywracając rów­
nowagę finansów, która jest niezbędną p o d s t a w ą dla ogólnej odbudowy,
uskrzydliła d u c h a Portugalczyków,
zapewniając n o w e możliwości rozwoju
i chwały naszej Ojczyźnie. Przez swe dekrety, przez N o w ą Konstytucję, przez
Akt Kolonialny, przez Statut Portugalskich Misji Katolickich i przez Reformę
Administracyjną Kolonii manifestuje się wspaniale ciągłość naszej tradycji
historycznej i naszej misji dziejowej na lądzie i na morzach.
Portugalia i jej i m p e r i u m kolonialne t w o r z ą jednolity o r g a n i z m politycz­
ny, ukształtowany w świecie na przestrzeni wieków, aby zapewnić niezależ­
ność, ekspansję i rozkwit inicjatywy gospodarczej narodowi, który pierwszy
odważył się zapuścić na dalekie oceany i na n i e z n a n e lądy, aby szukać w bo­
haterskim wysiłku i ciężkim znoju rozszerzania zbyt ciasnych granic swej Oj­
czyzny.
Dzisiejszym
Portugalczykom
przypada
w
udziale
zachowanie
i wzmocnienie więzów, łączących m e t r o p o l i ę z Afryką i ze W s c h o d e m , dzięki
zachowaniu tradycji, dzięki geniuszowi cywilizatorskiemu naszego n a r o d u ,
dzięki właściwemu spożytkowaniu bogactw n a r o d o w y c h oraz dzięki h a r m o ­
nijnej współpracy naszego p r z e m y s ł u i rolnictwa.
276
FRONDA-13/14
C z e k a m y niecierpliwie na o t w a r c i e wystawy kolonialnej, aby u n a o c z n i ć
wszystkim, jaki b e z m i a r p o ś w i ę c e n i a w y o b r a ż a n a s z a epopeja k o l o n i a l n a
i jak b a r d z o przyczyniła się o n a do pokoju, do p o s t ę p u g o s p o d a r c z e g o i do
rozwoju cywilizacji. Jakże m a ł o wie się jeszcze o t y m n a s z y m gigantycznym
wysiłku; jakąż z b r o d n i ą w o b e c Ojczyzny byłoby nie ujawnienie tego dzieła
w całej jego okazałości.
Dzięki z r z ą d z e n i o m O p a t r z n o ś c i , Portugalia obejść się m o ż e bez wojen,
bez najazdów n a c u d z e ziemie, bez sięgania p o c u d z ą w ł a s n o ś ć ; znajdujemy
się poza rozgrywkami i rywalizacją n a r o d ó w . Dla spokojnego i z r ó w n o w a ż o ­
n e g o istnienia w przyjaznych s t o s u n k a c h z i n n y m i p a ń s t w a m i Portugalia
w s p ó ł c z e s n a m u s i jedynie ożywić n o w y m d u c h e m ideały i instytucje prze­
kazane jej przez dziedzictwo wieków.
Fragment przemówienia wygłoszonego 28 kwietnia 1934 r.
w Pałacu Giełdy w Porto
Nowe Państwo
Dążąc d o p a ń s t w a silnego, nie z a m i e r z a m y j e d n a k tworzyć p a ń s t w a totalistycznego. P a ń s t w o , k t ó r e p o d p o r z ą d k o w u j e idei n a r o d u czy rasy wszystkie
elementy, zasady i p o s t u l a t y w dziedzinie m o r a l n o ś c i , prawa, polityki czy
ekonomii, przeistoczyłoby się n i e u c h r o n n i e w organizację w s z e c h p o t ę ż n ą
i wszechobejmującą, której zostałyby p o d d a n e wszystkie przejawy życia
indywidualnego i zbiorowego; p a ń s t w o t a k i e m o g ł o b y zrodzić a b s o l u t y z m
gorszy od a b s o l u t y z m u poprzedzającego u s t r o j e liberalne. P a ń s t w o takie
byłoby w swej istocie pogańskie, s p r z e c z n e z d u c h e m naszej chrześcijań­
skiej cywilizacji, i d o p r o w a d z i ł o b y prędzej czy później do t a k i c h rewolucji,
jakie obalały d a w n e ustroje, a n a w e t m o g ł o b y d o p r o w a d z i ć do n o w y c h
wojen religijnych, stokroć gorszych niż d a w n e .
Konstytucja nasza, zatwierdzona przez plebiscyt, odrzuca jako niezgodne ze
swoimi zasadami wszystko, co bezpośrednio lub pośrednio wypływa z koncep­
cji państwa totalistycznego. Przede wszystkim określa o n a pojęcia moralności
i prawa w celu ustalenia granic suwerenności państwa; nakłada na p a ń s t w o
obowiązek poszanowania przyrodzonych praw jednostki oraz uznania p r a w ro­
dziny, korporacji i samorządów lokalnych; zapewnia wolność i nienaruszalność
wiary i praktyk religijnych; przyznaje rodzicom i nauczycielom prawo wychowy­
wania i nauczania dzieci; zabezpiecza kapitał i własność prywatną oraz zapew­
nia prawo do pracy w harmonii społecznej; uznaje Kościół z należącymi do nie­
go organizacjami i pozostawia mu swobodę działalności duchowej.
7.IMA- i 9 9 8
277
Krótko mówiąc, nacjonalizm p o r t u g a l s k i , zgodny z d u c h e m konstytucji
i z najświętszymi tradycjami n a r o d o w y m i , m u s i wydobyć na j a w i k o n s e ­
k w e n t n i e rozwijać te zasady, k t ó r e wraz z koncepcją p a ń s t w a n a r o d o w e g o
i a u t o r y t a t y w n e g o składają się na i s t o t ę n o w e g o p a ń s t w a .
J e d n ą z myśli p r z e w o d n i c h nowej konstytucji j e s t p o ł ą c z e n i e p o s t ę p u
m a t e r i a l n e g o z o d r o d z e n i e m i rozwojem w a r t o ś c i m o r a l n y c h .
W ciągu pierwszych dziesięcioleci n a s z e g o wieku p a n o w a ł wszech­
w ł a d n i e materializm, który p o d d a ł politykę, administrację, wiedzę, wyna­
lazki, szkoły, życie i n d y w i d u a l n e i z b i o r o w e wszechogarniającej żądzy uży­
cia i korzystania z d ó b r doczesnych. Jeżeli nie zdołał u n i c e s t w i ć w p ł y w u
pojęć tradycyjnie wiążących rozwój j e d n o s t k i , r o d z i n y i s p o ł e c z e ń s t w a z wa­
lorami m o r a l n y m i i z d ą ż e n i e m do celów wyższych — to nie dlatego, że nie
chciał ich zniszczyć albo nie starał się ich zwalczyć, przyznając w a r t o ś ć je­
dynie s p r a w o m m a t e r i a l n y m . W i e m y d o b r z e z b o l e s n y c h d o ś w i a d c z e ń , że
ó w m a t e r i a l i z m rozpętał u ś p i o n e egoizmy, wzniecił p o ż o g ę walk b r a t o ­
bójczych, wywołał wstrząsy o niespotykanej d o t ą d sile, w s t r z ą s y grożące
strąceniem ludzkości w o t c h ł a ń n o w e g o b a r b a r z y ń s t w a .
N o w e p a ń s t w o , k t ó r e usiłujemy rozwinąć d r o g ą czujnej i s k r u p u l a t n e j
administracji kraju oraz d r o g ą p r z e p r o w a d z a n i a na szeroką skalę zakrojo­
nych r o b ó t publicznych, dąży do u p o r z ą d k o w a n i a finansów i g o s p o d a r k i
n a r o d o w e j , aby uzyskać r ó w n o w a g ę b u d ż e t u i stworzyć lepsze w a r u n k i ży­
cia w s z y s t k i m k l a s o m s p o ł e c z n y m . Wykazaliśmy w s p o s ó b niezbity, że na­
w e t w dziedzinie materialnej potrafimy osiągnąć z n a c z n i e lepsze r e z u l t a t y
niż ci, którzy rządzili p r z e d n a m i w myśl h a s e ł czysto materialistycznych.
Ale nie należy sądzić, że osiągnięcia te są j e d y n y m i l u b najważniejszymi ce­
lami n o w e g o p a ń s t w a . Istnieją jeszcze i n n e , k t ó r y m przyznajemy z n a c z n i e
większą wagę, gdyż od nich zależy realizacja wszystkich p o z o s t a ł y c h dążeń
naszego p a ń s t w a . M u s i m y dojść do w ł a ś c i w e g o z r o z u m i e n i a życia ludzkie­
go, jego obowiązków, uczuć, aspiracji, n i e o d ł ą c z n y c h od poczucia spójności
narodowej i związanych z ideą p o ś w i ę c e n i a i b r a t e r s t w a , wyzwalających n a s
ostatecznie spod tyranii f i l o z o f i i materialistycznej, k t ó r a m u s i zginąć p o d
n a p o r e m sił r o z p ę t a n y c h przez n i ą s a m ą . Prawda, p i ę k n o , d o b r o znajdują się
w życiu d u c h o w y m . P o s u n ę się n a w e t jeszcze dalej: w życiu d u c h o w y m
znajduje się najwyższa rękojmia ładu politycznego, r ó w n o w a g i społecznej
i g o d n e g o swej n a z w y p o s t ę p u .
Fragment odczytu wygłoszonego w auli Towarzystwa Geograficznego
w Lizbonie 26 maja 1934 r. podczas otwarcia I Kongresu Unii Narodowej
278
F R O N D A - 13/14
Prawdy wieczyste
Staraliśmy się n a n o w o p o k r z e p i ć p e w n o ś c i ą wielkich p r a w d d u s z e rozdzie­
r a n e z w ą t p i e n i e m i p r z e c z e n i e m — z n a m i o n a m i n a s z e g o wieku. N i e czyni­
liśmy p r z e d m i o t e m naszych r o z t r z ą s a ń Boga ani cnoty, ojczyzny a n i jej dzie­
jów, władzy ani jej powagi, r o d z i n y ani m o r a l n o ś c i r o d z i n n e j , ani chwały
płynącej z pracy, ani obowiązku pracy.
Gdy wiara nie jest z a k ł a m a n i e m , staje się o n a n i e w y c z e r p a n y m ź r ó d ł e m
życia w e w n ę t r z n e g o ; jeżeli j e d n a k jest o n a n a p o d o b i e ń s t w o c n o t y d a r e m
Boga, t o nie r o z u m i e m y , j a k m o ż n a g w a ł t e m j ą n a r z u c a ć , ani t e ż c o z a ko­
rzyść wyniknąć m o ż e z przeciwstawiania się jej d z i a ł a n i u . W ciągu dziejów
nieraz widziano, jak rząd lub p a ń s t w o celowo d e s p o t y z m e m s w y m siały
trwogę w d u s z a c h i niszczyły w n i c h wszelki zalążek wiary. Zaiste, nie j e s t
to zadanie zaszczytne. Mijają lata, n a p r a w i a się szkody, o d b u d o w u j e kościo­
ły, o d n a w i a s ł u ż b ę Bożą, ale n i e p o d o b n a p o d n i e ś ć z u p a d k u c n ó t już n i e
praktykowanych ani u n i k n ą ć rozpaczliwego s p u s t o s z e n i a , k t ó r e m u uległ
świat d u c h a człowieczego.
Pomijając w a r t o ś ć w e w n ę t r z n ą p r a w d y religijnej,
z indywidualnego
i s p o ł e c z n e g o p u n k t u widzenia, nie ulega wątpliwości, że o d c z u w a m y p o ­
trzebę a b s o l u t u . N i e z a m i e r z a m y więc z niczego p r z y p a d k o w e g o ani zniko­
m e g o tworzyć na w ł a s n ą rękę tego, co istnieje p o z a i p o n a d n a m i , ani też
niewłaściwie poruczać p a ń s t w u w ł a d z ę u s t a n a w i a n i a k u l t u religijnego czy
określania zasad m o r a l n o ś c i . Wychodząc z t e g o stanowiska, uważamy, że
w dziedzinie m o r a l n o ś c i w ł a d z a ma z a k r e ś l o n e ciasne granice. Dzięki t e m u
u n i k n ę l i ś m y b ł ę d n e g o , a raczej z b r o d n i c z e g o u b ó s t w i a n i a p a ń s t w a , siły, b o ­
gactwa, techniki, p i ę k n a czy występku.
W przeświadczeniu o w a d z e i konieczności głębszego życia d u c h o w e g o ,
nie zamierzając d o c h o d z i ć p r z e k o n a ń osobistych, obojętności religijnej, czy
też szczerej niewiary, u s z a n o w a l i ś m y s u m i e n i e wierzących i u m o c n i l i ś m y
pokój religijny. N i e czynimy Boga p r z e d m i o t e m r o z t r z ą s a ń !
N i e czynimy p r z e d m i o t e m r o z t r z ą s a ń r ó w n i e ż ojczyzny, t o znaczy n a r o ­
du w jego całości terytorialnej i m o r a l n e j , w p e ł n i jego niepodległości, jego
p o w o ł a n i a dziejowego. I n n y m d a n a jest ojczyzna potężniejsza, bogatsza,
m o ż e i piękniejsza. Ale ta jest n a s z ą Ojczyzną, a nigdy jeszcze syn o sercu
szlachetnym nie zapragnął być dzieckiem m a t k i obcej. Niechaj filozofowie
i historycy snują sobie m a r z e n i a o możliwości t w o r z e n i a i n n y c h s k u p i s k
ludzkich, czy n a w e t — mając na względzie korzyści m a t e r i a l n e — wymyśla­
ją i n n e kombinacje, których h i s t o r i a nie w y t w o r z y ł a albo wytworzywszy
ZIMA- 1 9 9 8
279
obaliła. Dla n a s , dzisiejszych Portugalczyków, mających za s o b ą o s i e m wie­
ków dziejów, nie ma dziś w zakresie polityki i s p r a w społecznych nic do re­
widowania, nie m a p o t r z e b y o t w i e r a n i a dyskusji n a t e m a t o b s z a r u p o d l e g ł e ­
go naszej władzy zwierzchniej i ziem p o w i e r z o n y c h naszej pieczy. J e s t e ś m y
zdecydowani odgrodzić się od słabych i wątpiących.
Bez obawy b u d u j e m y n o w y ustrój p a ń s t w o w y n a niezniszczalnej p o d ­
stawie nacjonalizmu p o r t u g a l s k i e g o . Po p i e r w s z e : bo taki n a k a z najwyra­
źniej z dziejów naszych wynika. Po drugie: bo j e s t to n i e o c e n i o n y czynnik
p o s t ę p u i rozwoju s p o ł e c z n e g o . Po trzecie: bo j e s t e ś m y żywym p r z y k ł a d e m ,
w jaki s p o s ó b uczucie p a t r i o t y c z n e s w y m w p ł y w e m na świat służy s p r a w i e
ludzkości. P o w o ł a n i e m m i s j o n a r s k i m m o ż n a b y n a z w a ć t e ogarniające cały
świat dążności n a r o d u portugalskiego, do głębi l u d z k i e w s w y m u d u c h o w i e ­
n i u i b e z i n t e r e s o w n o ś c i . W ż a d n y m razie nie mają o n e p u n k t ó w stycznych
z dzisiejszym p o d e j r z a n y m i n t e r n a c j o n a l i z m e m , dążącym do z n o s z e n i a gra­
nic, by k o s z t e m sąsiada w ł a s n e granice rozszerzać. N i e czynimy ojczyzny
p r z e d m i o t e m roztrząsani
N i e czynimy w ł a d z y p r z e d m i o t e m r o z t r z ą s a ń . J e s t o n a faktem, j e s t ko­
niecznością; jeżeli zanika, n a t y c h m i a s t się o d r a d z a ; gdy ją k t o zwalcza, to
tylko po to, by ją o d d a ć w i n n e ręce. S t a n o w i o n a p r a w o i obowiązek: o b o ­
wiązek, który, nie wykonywany, s a m siebie unicestwia, p r a w o , k t ó r e g o naj­
mocniejszym o p a r c i e m jest d o b r o o g ó ł u . J e s t o n a r ó w n i e ż w s p a n i a ł y m da­
r e m O p a t r z n o ś c i , gdyż bez niej nie byłoby m o ż l i w e ani życie s p o ł e c z n e , ani
cywilizacja. Przejście od d z i e c i ń s t w a do wieku m ę s k i e g o , od n i e w i e d z y do
poznania, od i n s t y n k t ó w do cnoty, od b a r b a r z y ń s t w a do cywilizacji — to
o w o c e n i e u s t a n n y c h wysiłków w walce z p r z y r o d z o n y m b e z w ł a d e m , to
uwieńczenie władzy w jej chwale. Organizacja, o b r o n a i n t e r e s ó w zbioro­
wych i u z g a d n i a n i e i n t e r e s ó w indywidualnych, porządek, pokój, u s t a l a n i e
celów, do których osiągnięcia ma dążyć z b i o r o w o ś ć społeczna, przygotowy­
w a n i e n i e z b ę d n y c h do t e g o środków, b u d z e n i e w s p o ł e c z e ń s t w i e p ę d u ku
coraz to lepszej przyszłości — o t o dalsze jej dzieła, dalsze jej o w o c e .
W rodzinie, w szkole, w Kościele, w fabryce, w związkach z a w o d o w y c h ,
w koszarach, w p a ń s t w i e — w ł a d z a nigdy nie istnieje dla siebie samej, lecz
dla innych; w ł a d z a to nie tylko d o s t o j e ń s t w o , to ciężar. Jej u ż y t e c z n o ś ć m i e ­
rzy się tym, co d o b r e g o zarządza i jak w i e r n i e te jej zarządzenia są wykony­
w a n e . Ponieważ m o ż e się o n a mylić, p o w i n n o być d o z w o l o n e p o d d a w a n i e
jej działalności ocenie, j e d n a k mniej szkody wynika z n i e p r z y z w a l a n i a na
krytykę
niż
z
dopuszczania nieposłuszeństwa.
Nie
czynimy władzy
przedmiotem roztrząsań!
280
FRONDA
B/14
N i e czynimy n i m i rodziny. W niej się człowiek rodzi, w niej się wycho­
wuje m ł o d e pokolenie, w niej się kształtuje m a ł y ś w i a t e k uczuć, bez k t ó r e ­
go żyć by było t r u d n o . Gdy się r o d z i n a rozprzęga, to i d o m cały się rozpada,
ognisko r o d z i n n e gaśnie, rozluźniają się węzły p o k r e w i e ń s t w a i człowiek
zostaje w obliczu p a ń s t w a samotny, nieznany, bez łączności z kimkolwiek,
m o r a l n i e zubożały więcej niż o p o ł o w ę ; i m i ę n a s z e ginie, stajemy się n u m e ­
rami, życie s p o ł e c z n e przybiera od r a z u z u p e ł n i e i n n y charakter.
Nieraz w okresie z a m ę t u i r o z p a s a n i a i n s t y n k t ó w z d a r z a ł o się, że zani­
kało przywiązanie r o d z i n n e i s k r o m n o ś ć , u p a d a ł a w ł a d z a rodzicielska, n i k ł o
p o s ł u s z e ń s t w o dzieci. Ale jedynie w naszych czasach się widzi, że z tego, co
d o t ą d u w a ż a n o z a c h w i l o w e zbłąkanie, s t w o r z o n o teorię, całą n a u k ę , p r o ­
gram postępowania państwa.
N a t u r a odzyska swe prawa i społeczeństwo cywilizowane ujrzy raz jeszcze,
jak dalece jego moralność, trwałość i spoistość zależą od moralności, trwałości
i spoistości zespołu rodzinnego. Rodzina jest ze swej istoty kolebką życia,
źródłem bogactw moralnych, bodźcem podniecającym człowieka do wysiłku
w walce o chleb powszedni. Nie czynimy rodziny p r z e d m i o t e m roztrząsań!
Nie czynimy p r z e d m i o t e m r o z t r z ą s a ń t a k ż e i pracy: ani p r a w a do niej,
ani jej obowiązku. Prawa do niej — p o n i e w a ż p o d a w a n i e go w w ą t p l i w o ś ć
byłoby r ó w n o z n a c z n e ze s k a z a n i e m na ś m i e r ć g ł o d o w ą tych wszystkich,
których j e d y n y m m a j ą t k i e m są silne r a m i o n a ; o b o w i ą z k u — bo znaczyłoby
to tyle, co zezwolenie b o g a t y m żyć z pracy biednych. Pracą zasila się życie,
praca stwarza b o g a c t w a n a r o d ó w , z pracy w y n i k a d o b r o b y t ludów, więc sta­
nowi o n a tytuł do czci i chwały. Z a c h o d z ą r ó ż n i c e s t o p n i a jej użyteczności,
r o z m a i t a bywa jej w a r t o ś ć gospodarcza, ale zawsze j e d n a k a jest jej d o s t o j ­
ność m o r a l n a .
Dzięki O p a t r z n o ś c i praca jest dla n a s k o n i e c z n o ś c i ą i na szczęście, choć­
by n a s jak najdalej p o s t ę p zaprowadził, c h o ć b y ś m y jak najwięcej b o g a c t w
nagromadzili, zawsze będzie t r z e b a pracować, chcąc żyć. Inaczej ludzie p o ­
marliby z n u d y w atmosferze w y s t ę p k u . Jeżeli m i m o tej konieczności, m i m o
tego obowiązku zachodzi taka sytuacja, że j e d n i skazani są na bezczynność,
by inni żyć mogli, znaczy to, ż e ś m y źle życie n a s z e zorganizowali, albo że
n i e z n a n a jest n a m tajemnica lepszej organizacji. Sprzeczne to z n a t u r a l n y m
rzeczy p o r z ą d k i e m , by praca w jakichkolwiek okolicznościach p r z e s t a w a ł a
być czynnikiem bogacenia się i przeistaczała się w ź r ó d ł o nędzy.
Z d a r z a się niekiedy, że ludzie nie rozumieją, jak z b a w i e n n i e p r a c a uj­
muje w karby ich życie. Burzą się p r z e c i w niej, c h c ą żyć z n a g r o m a d z o n y c h
bogactw, wyjadając jak pszczoły plastry z e b r a n e g o m i o d u . T ł u m o p a n o w a n y
ZIMA- 1 998
281
t a k i m s z a l e ń s t w e m m ó g ł b y kiedyś ogłosić p r a w o d o p r ó ż n o w a n i a ; byłoby t o
o d d a n i e się w n i e w o l ę głodowi i nędzy. N i e czynimy pracy p r z e d m i o t e m
roztrząsań!
W taki o t o s p o s ó b położyliśmy f u n d a m e n t y p o d g ł ó w n e filary g m a c h u
i stworzyliśmy pokój, porządek, j e d n o ś ć p o r t u g a l s k ą , silne p a ń s t w o , p o s z a ­
n o w a n i e władzy, uczciwą administrację; w taki o t o s p o s ó b sił z n ó w n a b r a ł a
gospodarka, uczucie p a t r i o t y z m u , organizacja korporacyjna, i m p e r i u m kolo­
nialne. I m o ż n a w z d u m i e n i u zadać sobie p y t a n i e : jakże to było m o ż l i w e ?
Fragment przemówienia wygłoszonego w Brodze 28 maja 1936 r.
w X rocznicę przewrotu wojskowego do 80 tysięcy Portugalczyków
ANTONIO DE OLIVEIRA SALAZAR
ROZMOWA
Z
MANUELEM
BRACA
DE
CRUZ
Saiazar byt antyliberałem i antydemokratą, cenił silną, auto­
rytarną politykę. Jego wizja państwa nie zmierzała przez to
wcale do absolutyzmu czy totalitaryzmu. Państwo miało
służyć narodowi, choć bez wątpienia miało to być państwo
silnej ręki, silnego autorytetu, nie dzielące się władzą z par­
tiami politycznymi. W swym sposobie sprawowania władzy
kierował się wyłącznie kategorią interesu narodowego.
ZIMA-1 998
283
Manuel Braga de Cruz (1946) — profesor historii, wykładowca Instytutu Nauk Społecz­
nych Uniwersytetu Lizbońskiego oraz Uniwersytetu Katolickiego w Lizbonie. Autor licznych
książek i publikacji z historii Portugalii. Mieszka w Lizbonie.
— Jakie z a d a n i a s t a w i a ł a sobie P i e r w s z a Republika? J a k i e priorytety o b r a ł a
w swojej polityce?
— Pierwsza R e p u b l i k a Portugalska, p r o k l a m o w a n a w 1910 r., c h a r a k t e r y z o ­
w a ł a się silną chęcią z m o d e r n i z o w a n i a s p o ł e c z e ń s t w a . P a ń s t w o p o r t u g a l ­
skie było krajem b a r d z o katolickim, katolicyzm p o r t u g a l s k i był g ł ę b o k o
konserwatywny, s a m o zaś s p o ł e c z e ń s t w o b y ł o z a s a d n i c z o s p o ł e c z e ń s t w e m
typu wiejskiego. O ś w i e c e n i o w e elity uznały, że t e n s t a n rzeczy t r z e b a z m i e ­
nić. Pierwsza Republika była z a t e m p r ó b ą z m o d e r n i z o w a n i a n a r o d u n a siłę
i w b r e w jego woli. P r ó b a ta zakończyła się p o r a ż k ą , a w konsekwencji wiel­
kiej niestabilności politycznej w ł a d z ę przejęli wojskowi.
— Czy zechciałby Pan opisać charakter rewolucji republikańskiej, która o b a ­
liła monarchię w Portugalii?
— Rewolucja r e p u b l i k a ń s k a była akcją w w i ę k s z y m s t o p n i u s k i e r o w a n ą
przeciwko Kościołowi niż p r z e c i w k o m o n a r c h i i . P i e r w s z e r o z p o r z ą d z e n i a
w y d a n e p r z e z w ł a d z ę r e p u b l i k a ń s k ą były w y m i e r z o n e w ł a ś n i e p r z e c i w k o
Kościołowi; w y g n a n o zakony kościelne, p r z e d e w s z y s t k i m jezuitów, o r a z
w y w ł a s z c z o n o Kościół. Z o s t a ł o n p o z b a w i o n y jakiegokolwiek m i e n i a , n a w e t
samych b u d y n k ó w kościelnych,
które przeszły p o d nadzór państwowy.
W ciągu o ś m i u lat większość b i s k u p ó w z o s t a ł a u s u n i ę t a ze s w o i c h diecezji,
z n i e s i o n e zostały też wszystkie organizacje katolickie.
— Co się stało z dobrami kościelnymi?
— Ich z a r z ą d z a n i e m zajęły się tzw. związki k u l t o w e , b ę d ą c e ś w i e c k i m i
związkami p o w o ł y w a n y m i p r z e z p a ń s t w o , k t ó r e k i e r o w a ł y s p r a w a m i k u l t u
w kościołach. Kiedy biskupi p r o t e s t o w a l i p r z e c i w k o w y w ł a s z c z e n i u Kościo­
ła, w ó w c z a s wielu z n i c h w y d a l o n o z diecezji. P a ń s t w o i n g e r o w a ł o w życie
w s e m i n a r i a c h , w y m a g a ł o z e z w o l e ń n a publikację d o k u m e n t ó w b i s k u p i c h .
Biskupi mieli p r o s i ć wcześniej o p o z w o l e n i e na r o z p o w s z e c h n i a n i e l i s t ó w
d u s z p a s t e r s k i c h . W i d a ć więc, że w o k r e s i e Pierwszej R e p u b l i k i s p o ł e c z ­
n o ś ć katolicka cierpiała j a w n e p r z e ś l a d o w a n i a . Organizacje katolickie były
284
FRONDA-13/14
o t w a r c i e r e p r e s j o n o w a n e . Alfonso C o s t a , j e d e n z najważniejszych p r e m i e ­
r ó w Pierwszej Republiki, p o w i e d z i a ł kiedyś, że jego c e l e m b y ł o c a ł k o w i t e
zniszczenie religii katolickiej w przeciągu d w ó c h p o k o l e ń . W ł a d z e dążyły
więc n i e tylko do zlaicyzowania czy sekularyzacji kraju. W c z a s a c h Pierw­
szej Republiki religii katolickiej z o s t a ł a w y p o w i e d z i a n a p r a w d z i w a wojna.
W z b u d z i ł o t o , rzecz j a s n a , g w a ł t o w n ą reakcję katolicką. Kościół m u s i a ł się
zorganizować, b y m ó c się b r o n i ć i w y m ó c n a w ł a d z y p r z y w r ó c e n i e zniesio­
nej
wolności
religijnej.
Dało to początek rozwojowi partii
katolickiej
i s t w o r z y ł o Salazarowi s z a n s ę dojścia do władzy. Był on jej p r z y w ó d c ą , ide­
ologiem, a t a k ż e d e p u t o w a n y m z jej r a m i e n i a . W a r t o w s p o m n i e ć , że r e w o ­
lucję z 1926 r., kończącą rządy Pierwszej R e p u b l i k i , z o r g a n i z o w a ł a n i e par­
tia katolicka, lecz wojskowi. Wezwali o n i p ó ź n i e j kilku najważniejszych
p r z y w ó d c ó w katolickich do objęcia s t a n o w i s k w r z ą d z i e d y k t a t u r y wojsko­
wej. Łatwiej jest n a m w tej sytuacji z r o z u m i e ć , dlaczego po d o ś w i a d c z e ­
niach Pierwszej Republiki, będącej p r ó b ą laicyzacji p o r t u g a l s k i e g o życia
politycznego, u s t r ó j , k t ó r y n a s t ą p i ł po rewolucji 1926 r., s t a ł się r e ż i m e m
tradycjonalistycznym, k o n s e r w a t y w n y m i p r o k a t o l i c k i m . R e ż i m e m , k t ó r e ­
mu w s t r ę t n y był z j e d n e j s t r o n y j a k o b i ń s k i r e p u b l i k a n i z m , z drugiej zaś —
p o g a ń s k i e p r ó b y absolutyzacji p a ń s t w a , jak w p r z y p a d k u
n a z i z m u czy
faszyzmu w ł o s k i e g o .
— Jaki był ideologiczny charakter ówczesnego portugalskiego republikanizmu? Co go inspirowało?
— Republikanizm portugalski wywodzi się jeszcze z XIX w. Partia republikań­
ska została założona w 1876 r. Była to formacja pozostająca p o d silnym wpły­
w e m masonerii, przede w s z y s t k i m francuskiej. Światopogląd republikański
miał
charakter antyreligijny,
ponieważ
m a s o n e r i a portugalska,
zarówno
w swojej dziewiętnastowiecznej postaci, jak i na początku XX w, była zajadle
antyklerykalna i antykatolicka. Z r o z u m i a ł y jest więc fakt, że główni przywód­
cy polityczni Pierwszej Republiki byli m a s o n a m i , których celem była n i e tyl­
ko z m i a n a ustroju politycznego, przejście od m o n a r c h i i do republiki, lecz
także z d e t r o n i z o w a n i e Kościoła. Katolicyzm był b o w i e m b a r d z o silnie zako­
rzeniony w społeczeństwie portugalskim, dlatego też do pierwszych działań
podjętych przez rząd republikański należało oddzielenie Kościoła od p a ń s t w a .
Prawo to nie było z początku niekorzystne, n i e byłoby takie i później, gdyby
nie ingerencja p a ń s t w a w życie kościelne oraz zniesienie s w o b ó d religijnych,
a także p r ó b a zniszczenia Kościoła jako instytucji.
ZIMA
1 998
285
— Jednakże osłabienie napięcia jakobińskiego ma miejsce j e s z c z e w czasie
Pierwszej Republiki.
— W latach 1 9 1 7 - 1 8 m i e l i ś m y w Portugalii o k r e s d y k t a t u r y S i d ó n i o Paisa,
zwany „ N o w ą Republiką". P r e z y d e n t republiki chciał w p r o w a d z i ć u s t r ó j n i e
p a r l a m e n t a r n y , lecz prezydencki. Była to p i e r w s z a w E u r o p i e p r ó b a w p r o ­
w a d z e n i a ustroju prezydenckiego, o wiele wcześniejsza niż ta p o d j ę t a przez
P r i m o de Riverę w Hiszpanii. Ta w ł a ś n i e p r ó b a d o p r o w a d z i ł a do p o n o w n e ­
go nawiązania s t o s u n k ó w m i ę d z y p a ń s t w e m a Kościołem i zaczęła łagodzić
trwający w Portugalii konflikt. C u d w F a t i m i e zdarzył się w ł a ś n i e wtedy, gdy
s t a r a n o się rozwiązywać a n t a g o n i z m y m i ę d z y Kościołem a p a ń s t w e m . Pań­
s t w o s k ł a n i a ł o się powoli do p r z y w r ó c e n i a Kościołowi w o l n o ś c i . C u d zda­
rzył
się na k r ó t k o p r z e d b u n t e m ,
któremu przewodził
Sidónio
Pais.
W pierwszym m o m e n c i e Kościół h i e r a r c h i c z n y przyjął w o b e c c u d u b a r d z o
o s t r o ż n e s t a n o w i s k o ; d o p i e r o o wiele później, bo w 1932 r., e p i s k o p a t ze­
zwolił na kult M a t k i Boskiej Fatimskiej. F a t i m a w dużej m i e r z e przyczyniła
się do modernizacji i rozwoju katolicyzmu p o r t u g a l s k i e g o .
— W j a k i sposób?
— Akcja Katolicka była spadkobierczynią partii katolickiej. Wobec faktu, że
w 1932 r. władzę przejął Salazar, który rok później wprowadził n o w ą konstytu­
cję i rozpoczął zupełnie nowy okres w dziejach Portugalii, katolicy zorganizowa­
ni politycznie wokół partii katolickiej stracili rację bytu, ponieważ to właśnie je­
d e n z ich głównych liderów sprawował funkcję szefa rządu. Dlatego też partia
katolicka została rozwiązana, a jej członkowie przenieśli się do niezależnej od
partii politycznych Akcji Katolickiej. Ta ostatnia potrzebowała do swego istnie­
nia przewodnictwa duchowego, które odnalazła właśnie w Fatimie. Fatima da­
ła siłę społecznemu ruchowi katolickiemu, przyczyniła się w decydującym stop­
niu do reorganizacji Kościoła w Portugalii oraz do u m o c n i e n i a „siły życiowej"
portugalskich katolików. Fatima stała się stolicą katolicyzmu portugalskiego —
to właśnie t a m zaczęli gromadzić się biskupi. Stamtąd wysyłają orędzia do ludu
portugalskiego, t a m też koncentruje się życie religijne n a r o d u . Dlatego też rola,
jaką odgrywa Fatima w odnowieniu życia i działalności Kościoła katolickiego
w Portugalii początku lat 30., jest ogromna.
— Czy po latach a n t y k l e r y k a l n y c h prześladowań Salazar próbował stworzyć
Kościołowi j a k ą ś u p r z y w i l e j o w a n ą pozycję w państwie?
286
FRONDA-13/14
— To, że Salazar był katolikiem, n i e znaczy wcale, że ulegał j e d n o c z e ś n i e p o ­
k u s o m klerykalnym. Był on raczej z w o l e n n i k i e m gallikanizmu niż ultram o n t a n i z m u . Jeśli t a k m o ż n a powiedzieć, m i a ł raczej nacjonalistyczną wizję
Kościoła. Jako premier, Salazar, p r z e d k ł a d a ł i n t e r e s p a ń s t w a n a d i n t e r e s y
Kościoła. D l a t e g o też zainicjował s ł y n n e negocjacje w sprawie k o n k o r d a t u
z 1940 r. K o n k o r d a t t e n u s t a n a w i a ł rozdział Kościoła od p a ń s t w a , był rodza­
j e m p o r o z u m i e n i a o wzajemnej współpracy, ale z j e d n o c z e s n y m z a c h o w a ­
n i e m a u t o n o m i i o b u s t r o n . Salazar nigdy b y n i e d o p u ś c i ł d o p r z e k s z t a ł c e n i a
Portugalii w swego rodzaju p a ń s t w o w y z n a n i o w e ; z a w s z e sprzeciwiał się
k a ż d e m u działaniu, k t ó r e m o g ł o b y z m i e r z a ć w t y m k i e r u n k u . J e d y n ą rzeczą,
na k t ó r ą zezwolił, było oficjalne p r z y z n a n i e , że s p o ł e c z e ń s t w o p o r t u g a l s k i e
jest w większości katolickie. P a ń s t w o j a k o takie t r z y m a ł o się r e p u b l i k a ń ­
skich tradycji n e u t r a l i z m u i s e p a r a t y z m u religijnego.
— Czy pojawiały się j a k i e ś znaczące konflikty reżimu z Kościołem?
— Salazar cieszył się przez pierwsze lata reżimu poparciem licznych rzesz kato­
lików, lecz później, a przede wszystkim po drugiej wojnie światowej, w miarę
ewolucji społeczeństwa portugalskiego, pojawiły się napięcia między niektóry­
mi kręgami katolickimi a reżimem. Szczególną ostrością cechował się konflikt,
który wybuchł między Salazarem a biskupem Porto, drugiego co do wielkości
miasta Portugalii. Otóż w 1958 r., kiedy w kraju rosło w e w n ę t r z n e niezadowo­
lenie, s p o w o d o w a n e brakiem swobód i udziału społeczeństwa w życiu politycz­
nym, biskup Porto wystosował do Salazara słynny list otwarty, w którym wzy­
wał go do wyrażenia zgody na polityczne organizowanie się katolików oraz ich
udział w wolnych wyborach. Salazarowi bardzo się nie spodobała postawa bi­
skupa oraz fakt, że swą odezwę ogłosił on publicznie. Biskup został z m u s z o n y
do opuszczenia kraju na dziesięć lat; wrócił dopiero po dymisji Salazara. Ten
niezwykle silny konflikt obiegł cały świat katolicki; wielu katolików stanęło po
stronie biskupa, nie brakowało jednakże tych, którzy poparli wówczas premie­
ra. Wydarzenie to podzieliło społeczność katolicką i sprawiło, że pod koniec ist­
nienia reżimu opuściło Salazara wielu wcześniejszych sympatyków.
— M i ę d z y n a r o d o w a propaganda l e w i c o w o - l i b e r a l n a u m i e s z c z a S a l a z a r a
w tradycji politycznej f a s z y z m u . Czy godzi się Pan z tą definicją?
— Nie był on oczywiście faszystą jak Mussolini, a j u ż z całą p e w n o ś c i ą n i e
był nazistą jak Hitler. Był przywódcą k o n s e r w a t y w n y m , opierającym swoje
ZIMA-
1998
287
działania na katolickiej doktrynie społecznej. M o ż n a powiedzieć, że do czasu
drugiej wojny światowej cieszył się zdecydowanym poparciem większości wiej­
skiego i konserwatywnego społeczeństwa portugalskiego. Problem pojawił się
dopiero po drugiej wojnie światowej, kiedy to potrzeba rozwoju przemysłowe­
go oraz modernizacji społeczeństwa zderzyła się z ustrojem tak tradycjonalistycznym, konserwatywnym i autorytarnym, jak ten stworzony przez Salazara.
— Czy w t a m t y m czasie istniały w Portugalii organizacje narodowo - rady­
kalne? Jaki był stosunek do nich Salazara?
— W latach 30. istnieli w Portugalii sympatycy nazizmu. Sympatia ta była oczy­
wiście rozproszona i nie miała szans na zorganizowanie się, a jednak działał
ruch polityczny zwany narodowym syndykalizmem, który d w u k r o t n i e podjął
próbę przeprowadzenia zamachu stanu. Salazar zareagował z wielką stanowczo­
ścią, rozwiązując tę organizację. Co więcej, u d a ł o mu się wcielić do swojego re­
żimu dużą część owych narodowych syndykalistów i powierzyć im zadanie two­
rzenia struktur korporacyjnych. Ruchowi t e m u przewodniczył Rolao Preto. Był
on człowiekiem pozostającym zawsze w opozycji. Z pewnością nie był nazistą,
gdyż jednocześnie sympatyzował z m o n a r c h i ą i konserwatyzmem. Należał ra­
czej do ludzi zafascynowanych s a m ą otoczką i symboliką nazistowską; pragnął
uzupełnić reżim większą dawką charyzmy. Przewodniczył także ruchowi błękit­
nych koszul, który chciał przekształcić w swego rodzaju milicję. N i e m o ż n a jed­
nak powiedzieć, żeby był on nazistą w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Pre­
to był zwolennikiem tego, co nazywamy skrajną prawicą, nie zaś prawicą
konserwatywną, której przewodniczył Salazar.
— Czy może Pan w y m i e n i ć w z o r c e i d e o w e S a l a z a r a ?
—
Ideologiczni m e n t o r z y Salazara to p r z e d e w s z y s t k i m wielcy katoliccy
myśliciele społeczni końca XIX i początku XX w., założyciele katolickiego ru­
c h u społecznego we Francji oraz c z ł o n k o w i e Włoskiej Partii Ludowej. N i e
wywodzi się on z prowidencjalistycznego u l t r a m o n t a n i z m u , a j u ż z całą pew­
nością nie jest spadkobiercą r o m a n t y c z n e j niemieckiej tradycji politycznej —
jego myśl nie nosi śladów t e g o typu ideologii. D r u g i m p r ą d e m ideologicz­
nym, który wywarł d u ż y w p ł y w na Salazara, była brytyjska myśl k o n s e r w a ­
tywna. Salazar odczuwał wielką sympatię do k o n s e r w a t y z m u brytyjskiego,
nie tylko dlatego, że w s p ó ł p r a c o w a ł ściśle z angielskim i m p e r i u m kolonial­
n y m i że ze strategicznego p u n k t u w i d z e n i a i n t e r e s y Portugalii i Anglii wy288
FRONDA13/14
magały wzajemnego zbliżenia. Salazar p o z o s t a w a ł p o d w p ł y w e m pedagogii
angielskiej. Sam był za m ł o d u w y k ł a d o w c ą w szkole wyznającej o w e angiel­
skie zasady. Trzecim czynnikiem, który wycisnął swoje p i ę t n o na ś w i a t o p o ­
glądzie Salazara, była r ó w n i e ż g ł ę b o k o k o n s e r w a t y w n a i silnie z a k o r z e n i o n a
w katolicyzmie szkoła socjologiczna Frederica Depleta. Salazar cenił również
myśl Toqueville'a, k t ó r e g o często cytował w m ł o d o ś c i .
— Jak polityka salazarowska, odwołująca się w s z a k do społecznej nauki Ko­
ścioła, była w ó w c z a s odbierana przez świat katolicki?
— N i e ulega wątpliwości, że Salazar cieszył się s z a c u n k i e m w świecie kato­
lickim. Był u w a ż a n y za człowieka d u ż e g o a u t o r y t e t u p r z e z p a p i e ż y Piusa XI
i Piusa XII. M i m o iż w m ł o d o ś c i był chrześcijańskim d e m o k r a t ą , l i d e r e m
i d e p u t o w a n y m z r a m i e n i a partii katolickiej, w późniejszym o k r e s i e wyrzekł
się swojej chadeckiej przeszłości, wybierając czysty a u t o r y t a r y z m .
— Jak m o ż n a s c h a r a k t e r y z o w a ć oblicze i d e o w e Salazara?
— Salazar był p r z e d e w s z y s t k i m nacjonalistą, c z ł o w i e k i e m p r z e d k ł a d a j ą c y m
interes narodowy i narodową suwerenność ponad wszystkie inne interesy
polityczne. D l a t e g o żywił szczególną n i e c h ę ć do wszystkiego, co m o g ł o b y
podzielić n a r ó d . D o ś w i a d c z e n i a demokracji Pierwszej Republiki, k t ó r a zre­
sztą była m a ł o d e m o k r a t y c z n a , okazały się szczególnie n e g a t y w n e , p o n i e ­
waż podzieliły s p o ł e c z e ń s t w o . Salazar był a n t y l i b e r a ł e m i a n t y d e m o k r a t ą ,
cenił silną, a u t o r y t a r n ą politykę. Jego wizja p a ń s t w a n i e z m i e r z a ł a p r z e z to
wcale d o a b s o l u t y z m u czy t o t a l i t a r y z m u . P a ń s t w o m i a ł o służyć n a r o d o w i ,
choć bez w ą t p i e n i a m i a ł o to być p a ń s t w o silnej ręki, silnego a u t o r y t e t u , n i e
dzielące się w ł a d z ą z p a r t i a m i politycznymi. W s w y m s p o s o b i e s p r a w o w a ­
nia władzy k i e r o w a ł się wyłącznie k a t e g o r i ą i n t e r e s u n a r o d o w e g o . J e d n y m
z przejawów tej polityki była wola u t r z y m a n i a o g r o m n e j s p u ś c i z n y kolonial­
nej Portugalii. N i e przejawiał on j e d n a k żadnych z a p ę d ó w do dalszej eks­
pansji. Salazar nie był, w p r z e c i w i e ń s t w i e do M u s s o l i n i e g o czy Hitlera, ekspansjonistą. G ł ó w n y m celem jego s t a r a ń b y ł o u t r z y m y w a n i e i i n t e g r o w a n i e
historycznego dziedzictwa przeszłości. Z t e g o też w z g l ę d u był c z ł o w i e k i e m
silnie związanym e m o c j o n a l n i e z tradycją, h i s t o r i ą n a r o d u .
— Czy w o l a z a c h o w a n i a kolonii t ł u m a c z y ł a się j a k i m i ś racjami strategiczny­
mi, innymi niż tylko sentyment dyktatora?
ZI M A - 1 9 9 8
289
— Wrogość Salazara do k o m u n i z m u była z n a n a . Z g o d n i e ze swoją s t r a t e ­
giczną wizją ś w i a t a uważał, że s z u k a n i e p o r o z u m i e n i a m i ę d z y krajami nie­
zależnymi a k o m u n i z m e m byłoby fatalne w s k u t k a c h . T ł u m a c z y to n i e u g i ę tość, z jaką o d m a w i a ł zgody na dekolonizację t e r y t o r i ó w z a m o r s k i c h . Był
przekonany, że w razie wojny światowej to w ł a ś n i e p o s i a d ł o ś c i z a m o r s k i e
odgrywałyby, ze strategicznego p u n k t u widzenia, decydującą rolę w p o ­
t w i e r d z e n i u pozycji Portugalii w świecie. U w a ż a m , że Salazar stanął w o b r o ­
nie dziedzictwa k o l o n i a l n e g o Portugalii, gdyż w y m a g a ł t e g o t a k r o z u m i a n y
przez niego i n t e r e s narodowy.
— J a k ą formę ustroju społecznego p r ó b o w a ł a stworzyć Portugalia w t a m t y m
czasie?
— Salazar był korporacjonistą w y c h o w a n y m na społecznej d o k t r y n i e Ko­
ścioła. N i e p l a n o w a ł s t w o r z e n i a k o r p o r a c j o n i z m u p a ń s t w o w e g o , myślał ra­
czej o związkowym, j e d n a k ż e faktycznie r e ż i m e w o l u o w a ł w s t r o n ę k o r p o ­
racjonizmu m i e s z a n e g o . D y k t a t o r był n a p r z y k ł a d b a r d z o z a a n g a ż o w a n y
w sprawy socjalne, w p r o w a d z i ł i w z m o c n i ł m e c h a n i z m y opieki s p o ł e c z n e j ,
walczył z b e z r o b o c i e m , stworzył s y s t e m u b e z p i e c z e ń c h o r o b o w y c h i t p . Spo­
ł e c z e ń s t w o obywatelskie było słabe, d l a t e g o p a ń s t w o m u s i a ł o przejąć n a
siebie funkcję t w o r z e n i a u s t r o j u korporacyjnego. O z n a c z a ł o to m i ę d z y inny­
mi, że w o l n o ś ć organizacji związkowych oraz s w o b o d a s t o w a r z y s z a n i a się
zostały w praktyce z n i e s i o n e .
— Ale to c h y b a nie d e m o k r a c j a i liberałowie byli o b i e k t e m największej wro­
gości Salazara?
— To k o m u n i z m był głównym wrogiem politycznym Salazara. N i e tylko t e n
wewnętrzny, portugalski, r e p r e z e n t o w a n y przez Portugalską Partię Komuni­
styczną, aktywną w latach 30. i pozostającą pod silnym w p ł y w e m k o m u n i z m u
hiszpańskiego, ale także k o m u n i z m międzynarodowy. Najzagorzalszym prze­
ciwnikiem polityki kolonialnej Salazara był z pewnością właśnie międzynaro­
dowy ruch komunistyczny, reprezentujący strategiczne interesy Moskwy i ca­
łego bloku wschodniego. M i m o że Salazar nie był d e m o k r a t ą , u d a ł o mu się
nawiązać w czasie zimnej wojny, w latach 50. i 60., współpracę z p a ń s t w a m i
demokratycznymi w celu osłabienia, czy też zaszkodzenia strategicznym inte­
resom komunistycznym, z a r ó w n o w e w n ą t r z kraju, jak i p o z a n i m . Podczas
drugiej wojny światowej salazarowska Portugalia przyjęła, bardzo dla niej ko290
FRONDA-
13/14
rzystną, stanowczą postawę neutralności. Dzięki b a r d z o zręcznej dyplomacji
i utrzymywaniu równowagi w s t o s u n k a c h z a r ó w n o z aliantami, jak i z p a ń ­
stwami osi, Salazarowi u d a ł o się zachować Portugalię z dala od wojny. M i m o
tego, w jej końcowej fazie, kiedy losy były już p r z e s ą d z o n e i szala zwycięstwa
zaczęła się przechylać na korzyść aliantów, Salazar zdecydował się na udziele­
nie im dodatkowej pomocy, jaką było u d o s t ę p n i e n i e angielskiej i amerykań­
skiej marynarce wojennej baz na Azorach. Później Salazarowi b a r d z o zależało
na przynależności do Sojuszu Północnoatlantyckiego. W przeciwieństwie do
Hiszpanii, Portugalia przystąpiła do Paktu zaraz po wojnie, jako j e d n o z pierw­
szych państw, jako członek—założyciel. Jej n a t y c h m i a s t o w e przyjęcie do N A T O
wynikało z jej ważnego położenia strategicznego. Portugalii u d a ł o się również
pozostać w ścisłym związku z krajami zachodnimi. Sytuacja zmieniła się dopie­
ro w końcu lat 50., kiedy zaczęła powstawać W s p ó l n o t a Europejska. Salazar za­
czął wówczas odczuwać trudności z u t r z y m a n i e m s t o s u n k ó w z Europejską
Wspólnotą Gospodarczą, dlatego też sprzymierzył się z Anglią oraz innymi kra­
jami EFTA w celu zachowania korzystnych międzynarodowych s t o s u n k ó w
gospodarczych bez jednoczesnego narażenia na szwank nacjonalistycznej filo­
zofii reżimu, wrogiej przecież jakiejkolwiek p o n a d n a r o d o w e j władzy zwierzch­
niej. Uparcie starał się też utrzymać portugalskie terytoria zamorskie. Były to
dwa p o d s t a w o w e powody, dla których Portugalia nie m o g ł a przystąpić do Eu­
ropejskiej Wspólnoty Gospodarczej. To s p o w o d o w a ł o zresztą u p a d e k reżimu
salazarowskiego, ponieważ społeczeństwo portugalskie przeżywało głęboką fa­
scynację Europą. Wystarczy tylko w s p o m n i e ć , że prawie milion Portugalczy­
ków wyemigrowało z kraju, udając się do E u r o p y Zachodniej w poszukiwaniu
pracy. Jednoczesne wysiłki władzy w celu u t r z y m a n i a kolonii spełzły na ni­
czym; nadwyżki ludności kierowały się do Europy, a nie do Angoli czy M o z a m ­
biku, czego tak bardzo pragnął Salazar i jego rząd.
— Mit krwiożerczego S a l a z a r a w y d a j e się n i e z w y k l e pożyteczny dla integra­
cji świadomości politycznej lewicy portugalskiej...
— Po wybuchu rewolucji 1974 r. postać Salazara została p o d d a n a ostrej kryty­
ce, w pewnym sensie wyklęta. Po prostu legitymizacja ustroju demokratyczne­
go musiała się dokonać kosztem krytyki i oskarżeń p o d adresem Salazara. Są­
dzę nawet, że jeszcze dziś, kiedy demokracja jest w pełni ustabilizowana
i sformalizowana, t r u d n o jest n a m zrozumieć salazaryzm. Dzieje się tak, ponie­
waż po rewolucji w przestrzeni opinii publicznej zaczęły d o m i n o w a ć radykalne
poglądy, tezy partii komunistycznej oraz tezy tzw. unitarnego antyfaszyzmu
Z [ M A • 1 9 9 8
291
socjalistów i komunistów. To właśnie o n e wpłynęły i nadal wpływają na postrze­
ganie poprzedniego reżimu, który, jak już wcześniej w s p o m n i a ł e m , nie był fa­
szystowski, lecz głęboko tradycjonalistyczny, konserwatywny i nacjonalistyczny.
Nie był to ustrój mobilizacji politycznej. Salazar nie chciał, by obywatele brali
udział w polityce; ta miała być sprawowana przez rząd, a przede wszystkim
przez samego Salazara. Stosowane przez niego represje były wybiórcze, nie nie­
pokoił on tych, którzy nie mieszali się do polityki. Ograniczał się do zwalczania
aktywnych
przeciwników,
szczególnie
—
chcących
zmieniać
konstytucję.
W praktyce dotyczyło to radykałów lewicowych.
— Utrzymuje się opinia, że ostateczny upadek reżimu związany był z porażką
opcji afrykańskiej, w którą Salazar zaangażował cały swój autorytet i energię?
— W pewnym sensie tak. Wydarzenia 25 kwietnia 1974 r., czyli „rewolucja goź­
dzików", są konsekwencją nie tylko wojny w koloniach, lecz także potęgującej
się niemożności pogodzenia opcji afrykańskiej z opcją europejską. Reżim miał
coraz większe problemy z przystosowaniem się do zmieniającej się sytuacji
w Europie, której rządy wywierały silny nacisk zarówno na społeczeństwo
portugalskie, jak i na Salazara. Szczególnie silne naciski wywierali na niego
Amerykanie, głównie za kadencji Kennedy'ego, oraz Anglicy i Niemcy. Naciski
te miały skłonić Salazara do przeprowadzenia kontrolowanej dekolonizacji. On
jednak nie wyraził na to zgody, wybrał drogę skazującą go na izolację, b o w i e m
obrona tej strategii zdecydowanie wykluczała poparcie ze strony p a ń s t w zacho­
dnich. W rezultacie reżim stawiający sobie za główny cel integrację afrykańską
został zastąpiony po „rewolucji goździków" ustrojem dążącym do integracji eu­
ropejskiej. Sądzę nawet, że właśnie ten drugi wymiar jest najważniejszą cechą
przemian dokonanych w ówczesnej Portugalii. N i e było to jedynie wkroczenie
na drogę demokracji. Było to przejście do zupełnie innej przestrzeni światowej,
krótko mówiąc — powrót z Afryki do Europy.
— Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiali: NELSON PEREIRA i RAFAŁ SMOCZYŃSKI
Lizbona, czerwiec 1998
Tłumaczyła: AGATA ADAMSKA
Badania opinii publicznej wskazują, że Portugalczycy są
podzieleni w ocenie dyktatora. Jest niemal tyle samo jego
zwolenników, co przeciwników.
ROZMOWA
Z
JAIME
NOGUEIRA
PINTO
Profesor Jaime Nogueira Pinto (1946) — historyk portugalski, wykładowca
Instytutu Nauk Społecznych i Politycznych Politechniki Lizbońskiej, autor wielu ksią­
żek, między innymi A direita e as direitas. 0 fim do estado novo, E' as origens do
25 deabril. założyciel i redaktor naczelny czasopism Politica i Futuro Presente. Publi­
kował między innymi w Wall Street Journal, Diirio de Noticias i Semanano. Mieszka
w Lizbonie.
— Wśród w i e l u historyków p a n u j e przekonanie, że nie m o ż n a zrozumieć fe­
nomenu d y k t a t u r y S a l a z a r a w Portugalii bez w c z e ś n i e j s z e g o p r z e a n a l i z o w a ­
nia k r y z y s u d e m o k r a c j i portugalskiej. S a l a z a r był b o w i e m r e a k c j ą n a chaos
ZIMA-1 998
293
Pierwszej Republiki. Czy z g a d z a się Pan z tą opinią?
— W 1910 r. Portugalia z o s t a ł a o g ł o s z o n a r e p u b l i k ą . Twórcy i władcy Pierw­
szej Republiki byli i n s p i r o w a n i ideologią jakobińską, rewolucyjną, n i e kryli
niechęci do religii katolickiej. Republika t r w a ł a szesnaście lat i zapisała się
na kartach naszej h i s t o r i i jako o k r e s silnych p r z e ś l a d o w a ń Kościoła, zgro­
m a d z e ń zakonnych i zwyczajnych w i e r n y c h . W kraju t a k g ł ę b o k o religijnym,
j a k i m była Portugalia, s p o w o d o w a ł o t o w ś r ó d wielu zwykłych ludzi b a r d z o
żywą nienawiść do u s t r o j u d e m o k r a t y c z n e g o , u t o ż s a m i a n e g o z Republiką.
Nieufność w o b e c t e g o u s t r o j u o d c z u w a ł a t a k ż e i n n a b a r d z o w a ż n a g r u p a
społeczna — siły zbrojne. Republika zraziła do siebie a r m i ę z a w o d o w ą ,
próbując stworzyć, niezależnie od gwardii r e p u b l i k a ń s k i e j , lojalny rodzaj
o d d z i a ł ó w p r e t o r i a ń s k i c h . W y w o ł a ł o to b a r d z o silną w r o g o ś ć w ś r o d o w i s k u
wojskowym. Po trzecie: Republika, a ściślej r e ż i m r e p u b l i k a ń s k i , s p r o w a ­
dzała się w istocie do m o n o p o l u jednej partii, partii d e m o k r a t y c z n e j , k t ó r a
wygrywała praktycznie wszystkie wybory. Kraj cierpiał z p o w o d u wielkiej
niestabilności politycznej, rządy u p a d a ł y w wyniku w e w n ę t r z n y c h rozła­
mów, wiele g a b i n e t ó w z o s t a ł o o b a l o n y c h p r z e z w o j s k o w e p u c z e . Ż a d e n
z nich n i e p r z e t r w a ł dłużej niż o s i e m miesięcy, co jeszcze bardziej p o t ę g o ­
w a ł o ogólne n i e z a d o w o l e n i e .
— W takich warunkach na scenę polityczną wkracza Antonio de Olnreira Salazar?
— Tak. Kiedy 28 maja 1926 r. władzę znowu przejęli wojskowi, nie natknęli się
na żaden opór. Kraj przeżywał ostry kryzys. Salazar był w t e d y profesorem uni­
wersyteckim, miał katolicką i konserwatywną formację. Ź r ó d ł e m jego ideologii
była społeczna doktryna Kościoła; inspirowała go też myśl polityczna chrześci­
jańskiej demokracji, która jednakże nie miała nic wspólnego ze współczesną
chadecją. Była to demokracja chrześcijańska w organicznym, tradycjonalnym
i autorytarnym wymiarze. Salazar czerpał również wiedzę z lektur dzieł nacjo­
nalistów, zarówno francuskich — w rodzaju Action Francaise — jak i portugal­
skich. Był wybitnym ekspertem w sprawach finansowych, miał tytuł profesora
finansów publicznych i był uważany za wielki autorytet w tej dziedzinie. Dlate­
go też, jako że wielkim p r o b l e m e m p a ń s t w a były wówczas kwestie finansowe,
a mianowicie ogromny deficyt budżetowy, został on poproszony o objęcie urzę­
du ministra finansów. Istotnie, Salazarowi u d a ł o się — i to w s t o s u n k o w o krót­
kim czasie, bo w ciągu dwóch lat — uzdrowić finanse państwa. Zyskał dzięki te­
mu
294
duży
szacunek
i
w
pewnym
sensie
stał
się
centralną
postacią
FRONDA-13/14
w portugalskim życiu politycznym w okresie dyktatury wojskowej. Od tamtej
pory było mu stosunkowo łatwo p r o m o w a ć własny program.
— J e d n a k ż e Salazar nie zadowolił się z w y k ł ą f u n k c j ą ministra finansów.
— Oczywiście. Zaczyna przedstawiać w ł a s n e poglądy na t o , jaki p o w i n i e n być
rząd i nowy system polityczny Portugalii. Pozwala mu to uzyskać w 1932 r.
stanowisko premiera, a n a s t ę p n i e w 1933 r. przeforsować n o w ą konstytucję
oraz stworzyć podstawy „ N o w e g o P a ń s t w a " (Estado Novó).
— Lata 20. i 30. w Europie to czas ujawniania się licznych ruchów kwestionują­
cych system parlamentarny i budujących alternatywne rozwiązania ustrojowe.
— M u s i m y wziąć p o d u w a g ę wydarzenia, k t ó r e miały miejsce w E u r o p i e
w 1933 r., oraz rewolucję k o m u n i s t y c z n ą z 1917 r. E u r o p a o d c z u w a ł a silny
strach przed k o m u n i z m e m . W ł a ś n i e t e n silny lęk t ł u m a c z y w p e w n y m s t o p ­
niu łatwość, z jaką u d a ł o się M u s s o l i n i e m u przejąć w ł a d z ę we W ł o s z e c h
i przekształcić je później w p a ń s t w o faszystowskie. Jest to t a k ż e j e d n a z przy­
czyn przejęcia przez Hitlera władzy w N i e m c z e c h w 1933 r. W E u r o p i e ,
szczególnie p o ł u d n i o w e j i środkowej, działały r u c h y krytykujące s y s t e m
demokratyczno-parlamentarny.
D e m o k r a c j a p a r l a m e n t a r n a w Anglii, we
Francji i krajach nordyckich t a k ż e p r z e c h o d z i ł a wyraźny kryzys. D l a t e g o
r e p r e z e n t o w a n y przez salazaryzm r u c h a u t o r y t a r n e g o nacjonalizmu, czyli
system zainspirowany s p o ł e c z n ą d o k t r y n ą Kościoła i k o r p o r a c j o n i z m e m , był
zgodny z ó w c z e s n y m d u c h e m dziejów. W 1933 r. Salazar p r z e d s t a w i ł wizję
p a ń s t w a a u t o r y t a r n e g o i korporacyjnego jako a l t e r n a t y w ę dla demokracji
p a r l a m e n t a r n e j . Rządy d e m o k r a t ó w otwarcie lekceważyły rolę Kościoła, nie
były też w stanie przywrócić stabilizacji, której b r a k d o p r o w a d z i ł Portugalię
do bardzo poważnych problemów.
— Czym k i e r o w a ł a się d y k t a t u r a S a l a z a r a w polityce m i ę d z y n a r o d o w e j ?
— Profesor Salazar za podstawowe zagrożenie dla Portugalii i całej cywilizacji
europejskiej uważał k o m u n i z m . W d u ż y m stopniu swą politykę prowadził tak,
aby to zagrożenie zmniejszyć. Na przykład podczas wojny domowej w Hisz­
panii bez n i e d o m ó w i e ń wspierał generała Franco i nacjonalistów. Zamierze­
niem Salazara było oddalenie niebezpieczeństwa zwycięstwa k o m u n i s t ó w w Hi­
szpanii. Republika hiszpańska znajdowała się od 1936 r. praktycznie w rękach
ZIMA-1998
295
sowieckich, była całkowicie zależna od ich pomocy. W czasie drugiej wojny
światowej Salazarowi udało się zachować neutralność Portugalii, m i m o że od
1943 r. wspierał aliantów, udostępniając im bazy wojskowe na Azorach.
— Izolacjonizm reżimów iberyjskich był selektywny, nie dotyczył w s z a k mi­
litarnych sojuszów m i ę d z y n a r o d o w y c h .
— Prawdą jest n a t o m i a s t , że reżimy te zostały w czasie zimnej wojny u z n a ­
ne przez kraje Wielkich Demokracji. Portugalia z p o w o d u s w e g o wejścia do
NATO, k t ó r e g o była c z ł o n k i e m - z a ł o ż y c i e l e m , H i s z p a n i a zaś przez utrzy­
m y w a n i e d w u s t r o n n y c h s t o s u n k ó w z e S t a n a m i Z j e d n o c z o n y m i . J a k widać,
w r a m a c h zimnej wojny reżimy Półwyspu Iberyjskiego zostały w p e w i e n
s p o s ó b z i n t e g r o w a n e z Z a c h o d e m , co sprawiło, że n i e spotykały się z wiel­
ką wrogością z zewnątrz.
— Dlaczego z a t e m we współczesnej Portugalii postać S a l z a r a kreśli się nie­
mal wyłącznie w ciemnych b a r w a c h ?
— Badania opinii publicznej wskazują, że Portugalczycy są podzieleni w oce­
nie dyktatora. Jest niemal tyle s a m o jego zwolenników, co przeciwników.
Wielu
ludzi
dzisiaj
sądzi,
że
Salazar
mógł
po
wojnie
przeprowadzić
demokratyzację reżimu. Gdyby on s a m wyraził taką chęć, wówczas nie m i a ł ­
by trudności w uzyskaniu poparcia i wygraniu wyborów. A j e d n a k p o s t a n o w i ł
utrzymać reżim, który w 1945 r. z p u n k t u widzenia Wielkich Demokracji był
egzotycznym przeżytkiem. Cóż b o w i e m widzimy w E u r o p i e po
1945 r.?
Z jednej s t r o n y m a m y E u r o p ę W s c h o d n i ą , z d o m i n o w a n ą p r z e z k o m u n i z m ,
z drugiej — resztę Europy, k t ó r ą s t a n o w i ą republiki d e m o k r a t y c z n e . J e d y n e
reżimy p a ń s t w o w e , wymykające się t e m u p o d z i a ł o w i , t o r e ż i m g e n e r a ł a
Franco w Hiszpanii oraz r e ż i m Salazara w Portugalii. Będą o n e t r w a ć prak­
tycznie p o n a d trzydzieści lat. R e ż i m Salazara u t r z y m a się do 1974 r., Fran­
co zaś d o 1975.
— Zdaje się, że niechęć do S a l a z a r a ma źródła w micie, który w y k r a c z a po­
za Portugalię. W y m i e n i a się go przecież j e d n y m t c h e m z najbardziej ponury­
mi tyranami XX w. Dlaczego?
— To część potężnej p r o p a g a n d y m i ę d z y n a r o d o w e j lewicy, z r e s z t ą j u ż dosyć
starej. Komuniści, jak i w ogóle lewica, nigdy n i e przebaczyli Salazarowi fak296
FRONDA-
13/14
tu, że to w ł a ś n i e p o m o c p o r t u g a l s k a była w 1936 r. rozstrzygająca dla u m o c ­
nienia pozycji g e n e r a ł a F r a n c o na początku wojny d o m o w e j w H i s z p a n i i . Sa­
lazar był i s t o t n i e p o d s t a w o w ą p r z e s z k o d ą dla dominacji k o m u n i s t y c z n e j na
Półwyspie Iberyjskim w 1936 r. o r a z w trakcie wojny d o m o w e j w H i s z p a n i i ,
jak też j e d n y m z najbardziej zagorzałych w r o g ó w k o m u n i z m u i lewicy m i ę ­
d z y n a r o d o w e j . Być m o ż e j e d n a k n i e potrafił, w m i a r ę u p ł y w u czasu, przy­
s t o s o w a ć swojego r e ż i m u do zmieniającej się sytuacji. Estado Novo i s t n i a ł o
tylko dzięki Salazarowi, jego o s o b i s t e m u p r e s t i ż o w i .
Był on p o p i e r a n y
przede w s z y s t k i m przez klasę ś r e d n i ą i l u d n o ś ć z a m i e s z k a ł ą na prowincji.
Przez starsze pokolenia p o s t r z e g a n y był jako człowiek, k t ó r y u z d r o w i ł
finanse, zaprowadził porządek, stanął w o b r o n i e Kościoła katolickiego,
u t r z y m a ł Portugalię z dala od drugiej wojny światowej i k t ó r y b r o n i ł t e r y t o ­
riów z a m o r s k i c h . Cieszył się też d u ż y m a u t o r y t e t e m w ś r ó d ś r e d n i e g o p o k o ­
lenia, ludzi powyżej c z t e r d z i e s t e g o r o k u życia, j e d n a k ż e z c z a s e m , j u ż w la­
tach 60., jego a u t o r y t e t zaczął m a l e ć . Sądzę, że w y b u c h wojny w Afryce
z jednej s t r o n y n a d w e r ę ż y ł zdolności, w ł a d z ę i p r e s t i ż Salazara, z drugiej
s t r o n y naraził g o n a w r o g o ś ć n a a r e n i e m i ę d z y n a r o d o w e j . R e ż i m Salazara,
jak wszystkie reżimy silnie spersonifikowane, m i a ł wielkie t r u d n o ś c i z p r z e ­
t r w a n i e m po odejściu swojego twórcy i to było g ł ó w n ą przyczyną u p a d k u
Estado
Novo.
— Czy Salazar nie myślał w kategoriach sukcesji, nie przygotowywał swojego na­
stępcy, chociażby w tym zakresie, j a k to próbował robić generał Franco?
—
Salazar — co p e w n i e P a n ó w zdziwi — był c z ł o w i e k i e m s a m o t n y m
i w p e w n y m s t o p n i u w y i z o l o w a n y m . Fakt, że s p r a w o w a ł w ł a d z ę z a w s z e
sam, s p o w o d o w a ł , że nie d o p u ś c i ł on swoich n a s t ę p c ó w do przejęcia wła­
snego e t o s u . W s a m y m reżimie b y ł o wiele postaci, k t ó r e m o g ł y b y objąć suk­
cesję: dr Marcelo C a e t a n o , A d r i a n o M o r e i r a czy F r a n c o N o g u e i r a . Byli to lu­
dzie znani i s z a n o w a n i w Portugalii, j e d n a k ż e r e ż i m o w i b a r d z o t r u d n o było
znaleźć o d p o w i e d n i ą d r o g ę sukcesji. Być m o ż e Salazar m i a ł t r u d n o ś ć w wy­
znaczeniu swego następcy. O s o b i ś c i e j e s t e m j e d n a k przekonany, że nigdy
nie myślał o sukcesji władzy. M u s i m y starać się go z r o z u m i e ć z p u n k t u wi­
dzenia jego p o s t a w y filozoficznej. Salazar był katolikiem, z w o l e n n i k i e m aug u s t i a n i z m u , o d o ś ć pesymistycznej wizji n a t u r y ludzkiej. Sądzę więc, że
myślał, iż u d a mu się na bieżąco zapobiegać c h a o s o w i , lecz w m o m e n c i e
odejścia kontynuacja t e g o dzieła n i e m i a ł a dla n i e g o w i ę k s z e g o znaczenia.
Myślę, ż e jest t o najpoważniejszy zarzut, jaki m o ż n a w n i e ś ć p o d a d r e s e m
ZIMA- 1 998
297
s y s t e m u , który w istocie n i e m i a ł większych s z a n s na z a c h o w a n i e ciągłości.
W 1974 czy w 1978 r. k o n t y n u o w a n i e r e ż i m u a u t o r y t a r n e g o , n a w e t na skra­
ju Europy, bez wsparcia partii politycznych, bez w p ł y w ó w w ś r o d k a c h opi­
nii publicznej, było praktycznie n i e m o ż l i w e .
— Innym czynnikiem specyficznie portugalskim, który osłabiał dyktaturę,
b y ł a k w e s t i a licznych kolonii portugalskich.
— To jest niezwykle w a ż n e . Począwszy od 1954, szczególnie zaś od 1961 r.,
pojawia się k w e s t i a t e r y t o r i ó w z a m o r s k i c h , to znaczy k w e s t i a p o s i a d ł o ś c i
ó w c z e s n e g o i m p e r i u m p o r t u g a l s k i e g o . Fala dekolonizacyjna, zapoczątkowa­
na przez Organizację N a r o d ó w Z j e d n o c z o n y c h i p o p i e r a n a z a r ó w n o p r z e z
Związek Sowiecki, jak i Stany Z j e d n o c z o n e , z wielką m o c ą zalała P o r t u g a ­
lię, wzbudzając w r o g o ś ć p o t ę ż n y c h o ś r o d k ó w m i ę d z y n a r o d o w y c h w s t o s u n ­
ku do n a s z e g o kraju i do r e ż i m u Salazara. U w a ż a n i e kolonii za i n t e g r a l n ą
część t e r y t o r i u m p o r t u g a l s k i e g o n a l e ż a ł o do tradycji Portugalii,
nawet
w czasie r e ż i m u r e p u b l i k a ń s k i e g o . Opozycja zacznie j e d n a k coraz bardziej
odchodzić od t e g o stanowiska, zrozumiawszy, że był to najsłabszy p u n k t
ustroju p o r t u g a l s k i e g o . Z t e g o w ł a ś n i e p o w o d u opozycja lewicowa s t a n i e
się zażartym w r o g i e m salazarowskiej polityki kolonialnej.
— Czy z g a d z a się Pan z t e z ą , że nie istniała inna a l t e r n a t y w a dla ustroju po­
litycznego Portugalii w t a m t e j sytuacji? Z j e d n e j strony m a m y do c z y n i e n i a
z silnie z w i ą z a n y m z m a s o n e r i ą socjalizmem, z drugiej strony jest blok ko­
munistyczny sterowany przez M o s k w ę . K o l e j n a s p r a w a to absurdalność sta­
w i a n i a dyktatury S a l z a r a w j e d n y m rzędzie z nazistowskimi Niemcami czy
n a w e t faszystowskimi Włochami.
— W p o r ó w n a n i u z wyżej wymienionymi r e ż i m a m i Portugalia była niespoty­
kanie łagodną dyktaturą. Jeśli zestawilibyśmy Estado Novo p o d k ą t e m represji
z innym r e ż i m e m tego samego typu, l u b choćby z r e ż i m e m k o m u n i s t y c z n y m
panującym w Europie Wschodniej, zauważylibyśmy, że liczby są zupełnie nie­
współmierne. Nigdy nie zdarzyło się, by jakiegoś opozycjonistę zabito. Do cza­
sów wojny władza działała jeszcze z niejaką surowością, nie m o ż n a tego jed­
nak porównać z pozostałymi reżimami. Jednocześnie reżim Salazara stworzył
korzystne warunki dla rozwoju ekonomicznego. Jeśli dokonalibyśmy porówna­
nia krzywd poniesionych przez społeczeństwo portugalskie, to koszty dekolonizacji są znacznie wyższe niż straty poniesione w czasie wojny w Afryce czy
298
FRONDA-13/14
jakiekolwiek inne straty, k t ó r e miały miejsce w trakcie trwania r e ż i m u salazarowkiego. Jeśli do rachunku krzywd dorzucimy jeszcze stan ekonomiczny pań­
stwa, to trzeba z całą m o c ą stwierdzić, że gospodarka portugalska d o p i e r o te­
raz, po p o n a d d w u d z i e s t u latach, p o d n o s i się z g r u z ó w i zniszczeń zadanych jej
przez partię komunistyczną. W 1975 r., po u p a d k u reżimu Salzara, bez żadne­
go porozumienia ze s p o ł e c z e ń s t w e m komunistyczny rząd Vasco Goncalvesa
przeprowadził nacjonalizację praktycznie wszystkich ważniejszych s e k t o r ó w
gospodarki. W 1975 r., a więc zaledwie dziesięć lat przed początkiem rozkładu
k o m u n i z m u w Związku Sowieckim, Portugalia poszła całkowicie p o d prąd tych
przemian. Straty dla gospodarki i dla społeczeństwa portugalskiego z p o w o d u
nacjonalizacji z 1975 r., jak też straty, jakie poniosły kraje Afryki mówiące ję­
zykiem portugalskim (w Angoli czy Mozambiku od razu wybuchły wojny do­
mowe, które z r ó ż n y m n a t ę ż e n i e m trwają do dziś), a więc straty wynikłe z dekolonizacji, były rzeczywiście o g r o m n e .
— Zaraz po upadku reżimu w polityce portugalskiej zabrakło przedstawicie­
li myśli k o n s e r w a t y w n e j — niemal od razu n a d życiem publicznym zapano­
w a ł y siły lewicy, nierzadko radykalnej. J a k do tego doszło?
— Skończyło się na tym, że prawica, popierająca r e ż i m l u b identyfikowana
z n i m , została przez rewolucję 1974 r. praktycznie w y e l i m i n o w a n a z życia
publicznego. Po 25 kwietnia 1974 r. partie p r a w i c o w e zostały p o z b a w i o n e
prawa działalności politycznej. Prawo t o p r z y w r ó c o n o d o p i e r o 2 5 l i s t o p a d a
1975 r. J e d n a k po t y m wydarzeniu siły p r a w i c o w e nigdy nie odegrały j u ż p o ­
ważnej roli w polityce portugalskiej. Swoją działalność p r o w a d z i ł a n a t o m i a s t
partia komunistyczna, niezbyt liczna, lecz posiadająca najlepszą s t r u k t u r ę
organizacyjną i p o p i e r a n a przez M i ę d z y n a r o d ó w k ę K o m u n i s t y c z n ą , Związek
Sowiecki i wszystkie kraje bloku w s c h o d n i e g o . Miała o n a z a t e m większą
możliwość działania niż i n n e partie. Partia socjalistyczna była u g r u p o w a n i e m
nie posiadającym żadnej tradycji w lewicy portugalskiej. Z o s t a ł a z a ł o ż o n a
w 1973 r. w N i e m c z e c h Z a c h o d n i c h p r z e z d r a M a r i o Soaresa przy p o p a r c i u
Williego Brandta. Była to więc p a r t i a b a r d z o m ł o d a . Istniała też stara jako­
bińska, m a s o ń s k a i antykatolicka tradycja republikanów, Ligi Pierwszej Re­
publiki, która r ó w n i e ż w e s z ł a w skład partii socjalistycznej. Portugalia nie
miała więc wielkiej alternatywy ideologicznej.
— Czy to tylko w i n a „rewolucji goździków", że w Portugalia z e r w a ł a ciągłość
polityczną?
ZIMA- I 998
299
— Portugalia w szybkim t e m p i e z m i e n i ł a swoją t o ż s a m o ś ć . Było wiele przy­
czyn t e g o s t a n u rzeczy. O jednej z n i c h m ó w i l i ś m y : w y i z o l o w a n y politycznie
Salazar i brak sukcesji. J e d n a k n i e m n i e j w a ż n a była t r a u m a z w i ą z a n a z d e kolonizacją. Trzeba zdać sobie s p r a w ę z b a r d z o w a ż n e j roli, jaką tradycyjnie
pełniły terytoria z a m o r s k i e w Portugalii. O n e n i e były o b c y m c i a ł e m , były —
jak choćby Angola — p r z e d ł u ż e n i e m Portugalii. Wielki s z o k w 1 9 7 5 r. wy­
w o ł a ł a zresztą n i e tylko u t r a t a p o s i a d ł o ś c i p o r t u g a l s k i c h w Afryce, ale też
s p o s ó b w jaki się to d o k o n a ł o . O t ó ż zrobiły to siły polityczne bliskie Związ­
kowi Sowieckiemu, w wyniku czego w y g n a n o do Portugalii setki tysięcy
mieszkających i pracujących w Afryce Portugalczyków. Stąd też t e n wielki
historyczny w s t r z ą s .
— W Portugalii nadal tylko socjaliści i socjaldemokraci o k r e ś l a j ą politykę
państwa. Czyżby Portugalczycy nie chcieli głosować na prawicę?
— Portugalia m a p r a w i c o w y c h wyborców, n i e m a j e d n a k p r a w i c o w y c h par­
tii. Istnieją prawicowi intelektualiści, myśliciele, publikacje, n i e istnieją jed­
nak partie p r a w i c o w e . J e s t t o k o n s e k w e n c j a n i e tylko rewolucji 2 5 k w i e t n i a
1974 r., ale t a k ż e p e w n e j p o p r a w n o ś c i politycznej, k t ó r a sprawia, że polity­
cy c e n t r u m o t r z y m u j ą glosy prawicy. N i e w y ł o n i ł y się r ó w n i e ż siły politycz­
ne popierające prawicę, będące j e d n o c z e ś n i e nacjonalistyczne czy k o n s e r w a ­
tywne. Te siły nie istnieją w r a m a c h dzisiejszej polityki p o r t u g a l s k i e j .
— Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiali: NELSON PEREIRA I RAFAŁ SMOCZYŃSKI
Lizbona, czerwiec 1998
Tłumaczyła: AGATA ADAMSKA
KASZA I ŚRUBOKRĘT
PROROCTWO
Lewica odżegnała się nie tylko od kultury, ale także od socja­
lizmu. Przyjęła do wiadomości, że po tym, jak Wałęsa prze­
skoczył przez płot Stoczni i obalił Związek Radziecki, socja­
lizm się zakończył. Lewica jest w błędzie. Socjalizm się nie
zakończył, idee socjalistyczne powrócą. Socjalizm jest zbyt
wielkim osiągnięciem ludzkiej myśli,
ludzkiej uczciwości
i wyobraźni.
KAZIMIERZ DEJMEK w wywiadzie w ostatnim,
pożegnalnym numerze Wiadomości Kulturalnych
POSĄDZENIE
—
Czy
mógłby
Pan jednoznacznie
określić siebie jako
na
przykład sympatyka prawicy, o co Pana niektórzy posądzają?
— Posądzać człowieka m o ż n a najwyżej o sympatię dla le­
wicy. Proszę m n i e o to nie posądzać.
MACIEJ SŁOMCZYŃSKI w ostatnim przed śmiercią
udzielonym wywiadzie Życiu
KLASYKA PUNK ROCKA
Dla wielu p u n k ó w po dziś dzień J o h n n y Rotten & Co. stano­
wią symbol anarchii, b u n t u i... po p r o s t u dobrej muzyki. Te
same punki idą jednak na manifestację zwolenników zabija­
nia nienarodzonych, jakby zapominając o piosence Bodies T h e
Sex Pistols: „Była dziewczyną z Birmingham/ Po p r o s t u d o ­
konała aborcji/ [...] Miała na imię Pauline/ [...] Zachowała
się jak zwierzę/ Przynosi cholerną h a ń b ę / [...] Giń dzieciąt­
ko/ Krzycz!" Dla Pistols zabieg „usuwania ciąży" stanowił
symbol degeneracji zachodniego społeczeństwa.
Z kolei polski zespół p u n k Prowokacja potępił degenera­
cję społeczeństwa polskiego. Na swym koncie miał między
innymi u t w ó r Matki Zbrodniarki — o t o jego fragment: „Ile
ZIMA-1998
301
dzisiaj psy szpitalne/ Będą miały pożywienia/ Pełne kosze są
odpadków/ Tych odpadków po zabiegach/ Matki zbrodniarki/ wyrodne m a t k i ! "
PIOTR KOSMALA. Gdzie są punki z tamtych lat. Reakcja, 21.05.1998
CHAOS, LUCYFER I SWASTYKA
W a ż n ą postacią europejskiego s a t a n i z m u w okresie p o w o ­
j e n n y m był „kinematograf lewej ręki", reżyser K e n n e t h Anger. Jego życiowym credo były słowa s k i e r o w a n e przez de­
m o n a Aiwassa do Aleistera Crowleya: „Rób, co chcesz,
o d t ą d to będzie p r a w e m " . Do jego najbardziej znanych fil­
m ó w należą między innymi Scorpio rising (1963), Invocation
of my demon brother (1969) oraz Lucifer rising ( 1 9 7 0 - 1 9 8 0 ) .
Bohaterami tego o s t a t n i e g o filmu są więźniowie, którzy,
odsiadując karę dożywocia, zaprzedają d u s z ę diabłu i zakła­
dają zespół rockowy F r e e d o m O r c h e s t r a . W filmie t y m wy­
stąpiła między i n n y m i M a r i a n n a Faithfull,
wielbicielka
Crowleya i k o c h a n k a Micka Jaggera. To o n a p o z n a ł a lidera
S t o n e s ó w z K e n n e t h e m A n g e r e m . Pod w p ł y w e m reżysera
Rolling S t o n e s nagrali trzy albumy, po których okrzyknięto
ich „najlepszym na świecie rockowym b a n d e m " . Był to na­
z i s t o w s k o - s a t a n i s t y c z n y o k r e s w dziejach kapeli, a ich in­
tensywny flirt „z C h a o s e m , Lucyferem i Swastyką" zaowo­
cował między innymi sesjami zdjęciowymi Satan slaves czy
Straight satans, podczas których Brian J o n e s (ten, który nie­
d ł u g o p o t e m utopił się pijany w s w o i m basenie) p o z o w a ł
w czarnym m u n d u r z e oficera SS.
Na podstawie: GARIK OSIPOW, Kenneth Anger—
kinematograf lewej ręki.
Elementy 7/1996
666
Nie przez przypadek w „wyborach" do parlamentu, który ty­
dzień t e m u rozpoczął pierwszą od o ś m i u lat sesję, Kim [Kim
Dzong II, syn Kim Ir Sena — przyp. red.] startował z okręgu
nr 666 w Phenianie — okręgu, w którym większość wybor­
ców stanowi kadra oficerska.
PIOTR GILLERT Wewnątrz zmurszałej twierdzy.
Gazeta Wyborcza. 12 - 13.09.1998
302
FRONDA-13/14
KANDYDAT FEMINISTEK WALCZY Z SEKSIZMEM
Wsłuchajmy się uważnie w głos samego prezydenta [Billa
Clintona — przyp. red.]. Kiedy Lewinsky żaliła się m u , że
traktuje ją jak torbę jednorazowego użytku, używa tylko do
zaspokojenia potrzeb, nie widząc w niej człowieka, ten miał
uśmiechnąć się szeroko i oznajmić: — No cóż, drogie dziec­
ko, nie codziennie świeci słońce.
Przypomnijmy, to mówi prezydent, który okrzyczał się
pierwszym orędownikiem praw kobiet. Polityk, który w kam­
panii prezydenckiej zaprzysiągł walkę z dyskryminacją seksu­
alną. — Za mojej prezydentury przywrócimy kobietom god­
ność w miejscu pracy — grzmiał w orędziu do n a r o d u
w styczniu 1993 r. To jest t e n sam człowiek, którego w imię
„wyższych wartości" poparły wszystkie amerykańskie orga­
nizacje kobiece.
TOMASZ WRÓBLEWSKI, Tego ci życzę Ameryko!,
Życie.
19-20.09.1998
JEŻOWSZCZYZNA 1998
Rekord pobiła rozgłośnia telewizyjna RTL, która p o r ó w n a ł a
dochodzenie przeciwko Clintonowi do stalinowskich proce­
sów
pokazowych.
Wyświetlono
nawet
stosowny
film,
w którym pokazano Stalina, Wyszyńskiego, a także ich ofia­
ry — Bucharina, Kamieniewa i innych. Imponujące skojarze­
nie, nie ma co. Clinton jako stary bolszewik, republikańscy
kongresmeni jako zbiorowy Stalin i prokurator Starr jako
Wyszyński. Już m i a ł e m wrażenie, że za chwilę pokażą, jak
agenci CIA, przebrani za czekistów w spiczastych czapkach,
wyprowadzą Clintona do ogrodu przy Białym D o m u i strze­
lą mu w potylicę, albo przynajmniej pognają, boso, na Alaskę
do łagru.
MACIEJ RYBIŃSKI, Matpa na rowerze. Rzeczpospolita, 2 6 - 2 7 . 0 9 . 1 9 9 8
ZOSTAŃ KURWĄ
Szybki n u m e r e k . To m a k s i m u m przyjemności w możliwie
najkrótszym czasie. Zrobiliśmy w życiu duży krok do przodu,
stwierdzając, że w szybkim seksie nie ma nic złego: człowiek,
który reaguje błyskawicznie, jest w lepszej sytuacji. Z u p e ł3n0 i3e
ZIMA- I 998
obcy facet podchodzi do ciebie i prawi niezwykle przekonu­
jącym głosem: — Wiedziałem, że panią tu dziś spotkam. Wy­
starczy tylko włączyć się do jego gry. [...] Szybki n u m e r e k
z n o w o p o z n a n y m mężczyzną pozwala uniknąć lęku, jaki
zwykle wzbudzają w n a s pierwsze spotkania. Czujemy się po
n i m zrelaksowane i odświeżone. M a m y tylko j e d n o pragnie­
nie: z n ó w go zobaczyć i znów to zrobić. [...] takie znajomo­
ści rzadko kiedy kończą się na ślubnym kobiercu. [...] Ale
dlaczego nie być j e d n ą z tych, które od razu m ó w i ą „tak"?
[...] Rozstaniecie się bez żalu, a w pamięci zostanie w a m tyl­
ko miły trzyminutowy seks.
LILKA FAJER. Filozofia szybkich numerków.
Cosmopolitan
9/1998
JEDEN NA STU
— Doszukiwanie się e l e m e n t ó w pornografii w Lolicie jest
nieporozumieniem.
— A pedofilii?
— Zarzut pedofilii w stosunku do tej książki jest całkowicie
zmyślony. Tytułowa bohaterka ma początkowo dwanaście lat,
pod koniec około piętnastu. Gdzie tu problem? Po pierwsze:
kobiety w ogóle nie bywają dziećmi. Dziećmi m o g ą być tylko
chłopcy. Dziewczynka jest kobietą, podczas gdy mały chłopiec
nie jest mężczyzną. To zasadnicza różnica. [...] Problem pedo­
filii jest wyssany z palca. Pomijam fakt, że przypisywanie przy­
rodzie kategorii prawnych jest nieporozumieniem.
—
[...] Dlaczego więc Lolita budzi kontrowersje wszędzie na
świecie?
— [...] Dlaczego? To jest pytanie za 64 punkty. Powiem bez
ogródek — dlatego, że na każdych stu ludzi dziewięćdziesię­
ciu dziewięciu to idioci, k t ó r y m brak n i e tylko zdolności my­
ślenia, lecz nawet najprostszej zdolności rozumienia tego, co
się do nich mówi. R o z m o w a z większością ludzi przypomina
r o z m o w ę z kawałkiem drewna. Dlatego, gdy ta większość coś
sobie ubzdura, t r u d n o ją przekonać, bo a r g u m e n t y do niej
nie trafiają.
TŁUMACZ Loiity, VLADIMIRA NABOKOVA,
ROBERT STILLER W WYWIADZIE Wyssane z palca.
Przegląd Tygodniowy. 23.09.1 9 9 8
304
FRONDA-13/14
PRZECIW RELIGII HOLOCAUSTU
Szumne frazesy i „wspomnienia" — n o w a religia żydowska?
Joseph Friedenson, człowiek, który przeżył holocaust,
opowiada, dlaczego odmawia uczestniczenia w obchodach
upamiętniających te prześladowania.
N i e należy się dziwić, dlaczego ortodoksyjni Żydzi jako
grupa nie uczestniczą aktywnie w obchodach holocaustu.
Chociaż wszyscy zgadzamy się, że o holocauście nie m o ż n a
zapomnieć, nie całkiem zgadzamy się, „ c o " i „w jaki s p o s ó b "
należy pamiętać oraz jaką lekcję p o w i n n i ś m y wyciągnąć z h o ­
locaustu.
Uważamy, że s k u p i a n i e p o d c z a s s p o t k a ń całej u w a g i na
p o w s t a n i u w getcie w a r s z a w s k i m , czy też n a r z u c a n i e t e g o
p o w s t a n i a jako c e n t r a l n e g o
symbolu żydowskiego mę­
c z e ń s t w a i b o h a t e r s t w a p o d c z a s h o l o c a u s t u , jest s w e g o
rodzaju b l u ź n i e r s t w e m . Podczas gdy z p e w n o ś c i ą oddaje­
my cześć tym, którzy ofiarowali swoje życie w o b r o n i e Ży­
d ó w z getta, nie m o ż e m y z a a k c e p t o w a ć u k r y t e g o , lecz da­
jącego
się
odczuć
szkalowania
honoru
i
godności
m i l i o n ó w innych, k t ó r y c h d u c h bojowy n i e wyrażał się
w porywaniu za b r o ń . U m n i e j s z a się b o h a t e r s t w o m o j e g o
nieżyjącego j u ż ojca, R e b a Eliezera G e r s h o n a F r i e d e n s o n a ,
który oddał o s t a t n i kęs chleba płaczącym d z i e c i o m w get­
cie, p o n i e w a ż nigdy n i e o d d a ł s t r z a ł u z b r o n i . P o d o b n i e
jest w przypadku R e b b e t z i n y Cyly S., k t ó r a p r z y w i t a ł a
m n i e d r u g i e g o d n i a w Birkenau.
Gdy zająłem miejsce w kolejce i o b s e r w o w a ł e m porząd­
kowego wydającego porcję zupy, chciwie p o d n i o s ł e m mi­
skę — d o s ł o w n i e u m i e r a ł e m z głodu — j e d n a k ż e instynk­
townie t r z y m a ł e m ją w pewnej odległości od siebie. Nigdy
p r z e d t e m moje u s t a nie tknęły niekoszernego jedzenia;
i chociaż byłem t a k głodny, nie m o g ł e m z m u s i ć się do
spróbowania zupy. Cyly wśliznęła się za m n i e i wyszeptała:
„Jedz ją! Jedz ją! To przykazanie umożliwiające przeżycie —
mitzvah\" Z tymi słowami zachęty z m u s i ł e m się do jedze­
nia, ponieważ miała rację.
D o p i e r o p o u w o l n i e n i u d o w i e d z i a ł e m się, ż e o n a s a m a
nigdy nie t k n ę ł a n i e k o s z e r n e g o j e d z e n i a p o d c z a s całego
Z I M A 1 9 9 8
305
p o b y t u w o b o z i e . Czyż była m n i e j s z y m b o h a t e r e m niż
M o r d e c h a i Anielewicz?
A co w przypadku tysięcy młodych mężczyzn i kobiet, którzy,
chociaż mogli się uratować, nie rozstali się ze swoimi star­
szymi ojcami i m a t k a m i i towarzyszyli im p r o s t o do k o m ó r
gazowych? A ci, którzy poświęcali się, aby inni mogli prze­
żyć? Wszyscy byli bohaterami. Tak więc, czcząc pamięć pole­
głych, odnajdujemy ten nowy podział bohaterstwa, naganny
z p u n k t u widzenia całej hashkafah, filozofii dotyczącej holo­
caustu.
Wypełniając zadanie nazistów
Niektórym z nas, spośród ortodoksyjnych She'eiris Hapleitah,
ocalonych z Europy Wschodniej, t r u d n o jest oddawać cześć
ofiarom holocaustu razem z tymi, dla których „pamiętanie"
stało się n o w ą żydowską religią, którzy stworzyli „judaizm
holocaustu" mający zastąpić wszystkie i n n e doktryny judai­
z m u . Ktoś, k t o deklaruje, że pamięta holocaust, lecz nie wy­
chowuje dzieci jak Żydów lub nie daje im żydowskiego wy­
kształcenia, w rzeczywistości nie pamięta holocaustu.
Co
gorsza, wieńczy on dzieło, które mieli zakończyć jego twór­
cy — kontynuuje dzieło największych w r o g ó w naszego naro­
du; jest winny współpracy z nazistami, knującymi nasze wy­
niszczenie, ponieważ Żyd, który nie żyje po żydowsku i który
nie czyni żadnego wysiłku, aby unieśmiertelnić judaizm,
wieńczy dzieło Hitlera w sferze duchowej. Płacz i krzyk „Pa­
miętaj!" — pamiętaj tylko i wyłącznie po to, aby pamiętać —
nie robi na m n i e wrażenia.
Gdy inni nakłaniają nas do pamiętania, m u s z ę postawić py­
tanie: w jakim celu? Jeśli ich celem jest przypominanie świa­
tu o tym, co się stało, w takim przypadku m o g ę iść z n i m i
i uczestniczyć w spotkaniach upamiętniających holocaust.
Lecz jeśli pamiętanie ma mieć wewnętrzny cel o żydowskim
charakterze, wtedy m u s z ę wyłączyć się z uczestnictwa, po­
nieważ nie m o g ę kontynuować p r o g r a m u pamięci holocau­
stu, który nie uwzględnia tego najżywotniejszego dla żydow­
skiej nieśmiertelności wezwania.
306
FRONDA-13/14
Patrząc za siebie... i przed siebie
Patrząc za siebie na okropne cierpienia i zagładę, nie da się
opisać naszego smutku, lecz w d u c h o w y m bohaterstwie tak
wielu ludzi m o ż e m y odnaleźć inspirację. N a w e t będąc pogrą­
żonym w smutku, nasz wzrok zawsze wpatrzony jest w przy­
szłość. Żydowski program jest bogaty, wieloraki i nie pozwa­
la pogrążać się zbyt długo w rozpaczy. N a w e t po Tishah B'Av
następuje Shabbos Nachamu, który jest symbolem nieśmiertel­
ności
naszego
narodu,
gwarantowanej
obietnicą Boga.
Źródłem naszego poczucia żydowskości nie jest jedynie
wspólnota cierpienia doznanego podczas holocaustu. Nieste­
ty, istnieją Żydzi, którzy nie uczestniczą w „Cyklu Yom Tov"
i nie zaznają radości przestrzegania mitzvah, bodźców płyną­
cych ze studiowania Tory, wewnętrznej walki wywołanej pra­
gnieniem poprawy, drashah, tisch — te dla nich nie istnieją.
Chociaż całą ich żydowskością jest holocaust, daleki jestem
od tego, by odmawiać im ich jedynego źródła żydowskiej toż­
samości. Jednakże dla m n i e t e n czarny rozdział jest jedynie
częścią czegoś znacznie większego, czegoś, co zawiera w so­
bie wszystko.
Mówi mi się, że jednym z celów o b c h o d ó w holocaustu
jest wzmocnienie przywiązania m a s żydowskich do Izraela.
Chociaż autorzy syjonizmu pragną, abyśmy uwierzyli, że jest
inaczej, miłość do Ziemi m o ż e być podstawą wzbogacania
każdego aspektu żydowskości, lecz nigdy nie zastąpi judai­
zmu. R o z u m i e m tych, których tożsamość żydowska zasadza
się jedynie na syjonizmie, lecz nie znajduję dla nich uspra­
wiedliwienia. Nie m a m zamiaru sprzedawać swojej pełnej
i mocnej tożsamości żydowskiej za coś tak ograniczonego,
ograniczonego a więc fałszywego.
Rabin JOSEPH FRIEDENSON, wydawca miesięcznika Dos Yiddishe Von,
były sekretarz generalny organizacji Agudath Israel,
założonej w powojennych Niemczech przez uwolnionych żydowskich uchodźców.
Za: Internet: http://www.jewishworldreview.com/0798/rememberingl.html
Meksykański pisarz Carlos Fuentes — w pamiętnym sty­
lu Joanny Szczepkowskiej — proklamował wybuch
pierwszej w świecie „rewolucji postmodernistycznej".
Rewolucja
postmodernistyczna
MAREK
P
RZYJRZYJMY SIĘ
KONOPKO
tym ludziom: wycieńczeni meksykańscy wieśniacy
w obdartych koszulach, starych spodniach i postrzępionych som­
brerach wracają do d o m u po całodziennej m o r d ę d z e w polu. Na
progu rozwalających się chat czekają na nich żony w siódmej albo
dziewiątej ciąży oraz hałastra rozwrzeszczanych dzieci. Przypatrzmy
się im bliżej: zmęczone spojrzenia, pomarszczone czoła, spracowane ręce. To nie
są ludzie, którzy rzucą się w pogoń za chimerami. Twardo stąpają po ziemi i zna­
ją wartość każdego peso. A jednak nadejdzie dzień, kiedy powiedzą: dość! W t e ­
dy wybuchnie rewolucja...
N i e p o m o g ą n a w e t o p e r y m y d l a n e . Meksykański m a g n a t telewizyjny
Emilio Azcarraga zwykł p o w t a r z a ć : „Lepiej używać g r u c z o ł ó w ł z o w y c h niż
gazu łzawiącego". Ciągnące się m i e s i ą c a m i ckliwe seriale telewizyjne w r o ­
dzaju Los ricos tambien lloran (Bogaci też płaczą) to z a s t ę p c z e życie dla milio­
n ó w biedaków, którzy nagle m o g ą w c z u ć się w losy u l u b i o n y c h b o h a t e r ó w
i z a p o m n i e ć o rzeczywistości. Tym r a z e m j e d n a k z a m i a s t śledzić o wyzna­
czonej p o r z e p o g m a t w a n e dzieje Mariany, Louisa A l b e r t a czy Isaury, c h ł o p i
chwytają za b r o ń .
Wysilmy nasze umysły i z a s t a n ó w m y się, p o d jakimi h a s ł a m i meksykań­
scy wieśniacy m o g ą wywołać powstanie? Z a s t a n ó w m y się d o b r z e i nie o d p o 308
FRONDA
13/14
wiadajmy zbyt pochopnie, chociaż, jeśli dobrze przemyśleć sprawę, o d p o ­
wiedź jest prosta. To oczywiste — walczyć b ę d ą o to, by pederaści na całym
świecie mogli uprawiać swoją pederastię bez ograniczeń i z a h a m o w a ń . Wal­
czyć też będą o r ó w n o u p r a w n i e n i e kobiet i młodzieży na całej naszej planecie.
N i e przypuszczam,
by pederaści z
zacięciem oddający się fistingowi
w a m s t e r d a m s k i c h gay clubes, m a ł o l a t y tańczące t e c h n o na love parades
w Berlinie czy feministki organizujące akcje proaborcyjne, wiedzieli, że
w meksykańskiej dżungli k t o ś p r z e l e w a k r e w po to, by mogli spokojnie
uprawiać m ę s k i seks, o d d a w a ć się narkotycznej zabawie czy przerywać n i e ­
chciane ciąże.
Prawdę mówiąc, wątpię też, by indiański wieśniak, którego właśnie dosię­
gła kula strzelca armii meksykańskiej, i który wykrwawia się, leżąc gdzieś w za­
roślach, myślał w ostatnich chwilach życia o pederastach albo feministkach.
A jednak... Spełniło się wielkie m a r z e n i e Michela Foucaulta... Meksykański pi­
sarz Carlos F u e n t e s — w p a m i ę t n y m stylu J o a n n y Szczepkowskiej — prokla­
mował wybuch pierwszej na świecie „rewolucji postmodernistycznej".
M a r z e n i e o rewolucji s p ę d z a sen z p o w i e k k a ż d e m u p o k o l e n i u l e w a k ó w
od 1789 r. Dla w s p ó ł c z e s n y c h rewolucją stał się r o k 1968. D e k l a r o w a n e idee
były w ó w c z a s b a r d z o w z n i o s ł e : J o h n i Barbara E h r e n r e i c h o w i e na ł a m a c h
Monthly Review napisali, że c e l e m rewolucji 1968 jest „jakościowa z m i a n a
człowieka". Między o w y m i i d e a m i a rzeczywistymi p o s t u l a t a m i ziała j e d n a k
przepaść. Przywódca paryskiej rewolucji Daniel C o h n - B e n d i t w y s u n ą ł tyl­
k o d w a k o n k r e t n e żądania: z a m i a n y s t o ł ó w e k s t u d e n c k i c h n a s t o ł ó w k i ogóln o m ł o d z i e ż o w e , w których p o s i ł e k p o w i n i e n k o s z t o w a ć 1,40 franka, oraz
u d o s t ę p n i e n i a dla wszystkich elitarnej kawiarni Cafe Royale.
By zmienić jakościowo człowieka, to stanowczo za m a ł o . Cóż to jednak za
okazja, by już za życia m ó c zastygnąć w pozie wieczności! W 1968 r. objawiły
się n o w e wcielenia Dantona, Robespierre'a, Desmoulinsa, Saint-Justa... Gdy
francuski filozof Edgar Morin z zachwytem porównywał studencką okupację
Sorbony do szturmu Bastylii, niemiecki pisarz Golo M a n n przestrzegał berliń­
skich studentów: „Chłopcy, przestańcie się bawić w Lenina".
Dziś co bardziej gorliwi admiratorzy pokolenia '68 podążają do subtropi­
kalnej dżungli meksykańskiej, by przez m o m e n t poczuć na sobie p o w i e w
prawdziwej „rewolucji p o s t m o d e r n i s t y c z n e j " . Wielka szkoda, że „papież p o ­
s t m o d e r n i z m u " , Michel Foucault, nie doczekał tego. Był p e d e r a s t ą i zmarł na
AIDS w 1984 r.
Kiedy wybuchła rewolucja islamska w Iranie, Foucault entuzjastycznie p o ­
parł Chomeiniego. Francuski filozof, który głosił, że p r a w d a zniewala i tylko
ZIMA- 1 998
309
relatywizm jest wyzwoleniem, miał nadzieję, że przebywający na wygnaniu
w Paryżu Ajatollach nasiąknie ideami Sorbony na tyle, że proklamuje rewolucję
postmodernistyczną. Chomeini okazał się jednak mniej podatny na europejskie
idee niż Pol Pot. Sen o rewolucji nie opuścił jednak postmodernistów. Aż wybu­
chło powstanie w Chiapas.
Trudno cokolwiek zarzucić precyzji myślenia przywódcy rebelii — wicek o m e n d a n t a Marcosa. Zachód ma w d u p i e kraje Trzeciego Świata. N i e o b c h o ­
dzi go bieda i wyzysk w tych regionach. Akcje filantropijne służą zagłuszaniu
w y r z u t ó w s u m i e n i a i są d o b r ą akcją promocyjną, rzeczywistych p r o b l e m ó w
jednak nie rozwiązują. Powstanie nie ma co liczyć na poparcie światowej spo­
łeczności. Zachód ma dziś n o w e g o proletariusza, k t ó r e g o trzeba wyzwalać. Po
roku 1968 ruchy lewicowe w najzamożniejszych krajach porzuciły h a s ł a
emancypacji socjalnej na rzecz emancypacji obyczajowej. Dziś n o w ą klasą cie­
miężonych i wyzyskiwanych stali się homoseksualiści i lesbijki, a także kobie­
ty i młodzież. Powstańcy b ę d ą ginąć przy obojętności o d w r ó c o n e g o i zajętego
swoimi sprawami bogatego świata.
W i c e k o m e n d a n t M a r c o s p o s t a n a w i a j e d n a k zdobyć p o p a r c i e Z a c h o d u .
Kogo obchodzi dzisiaj j e d n a p r z e l a n a łza n i e w i n n e g o dziecka, o której z ta­
kim przejęciem pisali Dostojewski czy C a m u s ? Kogo o b c h o d z i los meksy­
kańskich wieśniaków, p o n i ż a n y c h p o d c z a s pokoju i zabijanych w czasie p o ­
wstania? Marcos widzi, że p o t ę ż n e i o p i n i o t w ó r c z e lobby s t a n o w i ą dziś na
Zachodzie feministki i h o m o s e k s u a l i ś c i . Potrafią m o b i l i z o w a ć o p i n i ę p u ­
bliczną, organizować d e m o n s t r a c j e , w p ł y w a ć na kształt ustaw. I co r ó w n i e
ważne: przedstawiają się jako p r z e ś l a d o w a n a mniejszość.
W i c e k o m e n d a n t Marcos u m i e wyciągać wnioski. W k r ó t c e w Internecie
pojawia się odezwa p o d p i s a n a przez The Zapatista Army of National Liberation,
w której czytamy: „Nowy podział świata wyklucza mniejszości: autochtonów,
młodzież, kobiety, homoseksualistów, lesbijki, kolorowych, imigrantów, robot­
ników, wieśniaków; większość tworząca podstawy świata w s k a z a n a jest jako
możliwa do wykorzystania i wyrzucenia po użyciu — n o w y podział świata wy­
klucza większości".
P o w s t a n i e w C h i a p a s jest b u n t e m wieśniaków. W o d e z w i e swojego d o ­
w ó d z t w a zostali oni w y m i e n i e n i n a s a m y m końcu, ustępując miejsca b o h a ­
t e r o m political correctness. W n i o s e k , jaki n a s u w a się z l e k t u r y p o w y ż s z e g o
fragmentu, jest prosty: w p o w s t a n i u n i e chodzi o o b r o n ę i n t e r e s ó w meksy­
kańskich c h ł o p ó w — istnieją i n n e , ważniejsze mniejszości.
D y s k r y m i n o w a n a mniejszość w tekście o d e z w y p r z e m i e n i a się j e d n a k
w d y s k r y m i n o w a n ą większość — i o t o nagle h o m o s e k s u a l i ś c i i lesbijki znaj310
FRONDA-13/14
dują
się
w większości.
Z jednej
s t r o n y daje to poczucie siiy i legity­
mizacji,
z drugiej
— prowadzi
do
przyjęcia spiskowej teorii
dziejów, o czym będzie
m o w a poniżej.
Specjaliści od propa­
gandy, których z a t r u d n i !
Marcos, wiedzą, że rewo­
lucja 1968 była r u c h e m
antyintelektualnym
i
odwołującym
do emocji,
się
dlatego
odezwa Armii Zapat y s t ó w u p s t r z o n a jest
s e n t y m e n t a l n y m i zwro­
tami typu: „ O d d e c h —
tak, o d d e c h g o d n o ś c i ,
kwiat — kwiat nadziei,
pieśń
—
pieśń
życia.
G o d n o ś ć jest n a r o d e m
bez n a r o d o w o ś c i , tęcza,
k t ó r a jest
stem,
również
szmerem
mo­
serca,
dla
k t ó r e g o nie ma znaczenia, jaka k r e w w n i m pły­
nie, b u n t e m lekceważącym granice, zwyczaje i w o j n y " .
Kombinacja emancypacyjno-obyczajowej treści z s e n t y m e n t a l n o - p o e t y c ­
ką formą okazała się strzałem w dziesiątkę. W k r ó t c e cały świat obiegnie zdję­
cie słynnego reżysera OHviera Stone'a, który, siedząc na wierzchowcu, wymie­
nia uścisk dłoni z jeźdźcem mającym na głowie naciągniętą czarną kominiarkę
z o t w o r e m na oczy. Podpis głosi, że to Subcomendante Insurgente Marcos ze swo­
im amerykańskim przyjacielem, który wzywa rząd Meksyku do spełnienia żą­
dań rewolucjonistów.
Niedługo p o t e m światowe agencje podadzą, że w miejscowości La Realidad w stanie Chiapas na zaproszenie p o w s t a ń c ó w pojawiła się Danielle Mitterand, w d o w a po prezydencie Francji. Wraz z innymi feministkami z całego
świata zaapelowała o stworzenie międzynarodówki kobiecej walczącej z pa­
triarchatem.
ZIMA.1998
311
Ciekawy obrazek: z jednej s t r o n y I n d i a n i e z p l e m i e n i a C h a m u l a , s t a n o ­
wiący t r z o n armii Marcosa, t w o r z ą tradycyjne, p a t r i a r c h a l n e s p o ł e c z e ń s t w o
i w r o d z y są wszelkiej liberalizacji w tej d z i e d z i n i e (panią M i t t e r a n d z a p r o ­
sili na M i ę d z y k o n t y n e n t a l n e S p o t k a n i e Przeciwko N e o l i b e r a l i z m o w i ) ; z d r u ­
giej s t r o n y p o d h a s ł a m i feministycznej rewolucji walczą p r z e c i w p a t r i a r c h a ­
towi i tradycyjnemu m o d e l o w i rodziny.
Do meksykańskiej d ż u n g l i wciąż zjeżdżają się sympatycy lewicy z całe­
go świata. Wydają odezwy, w których domagają się likwidacji Banku Świa­
t o w e g o i M i ę d z y n a r o d o w e g o F u n d u s z u W a l u t o w e g o — o r g a n ó w ujarzmia­
nia uciemiężonej ludzkości p r z e z p l u t o k r a t y c z n ą m n i e j s z o ś ć .
Swoją drogą to ciekawe, jak postmoderniści, którzy lubią n a ś m i e w a ć się ze
spiskowej teorii dziejów, charakterystycznej p o d o b n o tylko dla skrajnej prawi­
cy, potrafią ujawniać, do jakiego stopnia sami owładnięci są m a n i ą konspiracji.
Wspomniany Ołivier Stone nakręcił film JFK, będący w gruncie rzeczy spisko­
wą wersją historii S t a n ó w Zjednoczonych. Z kolei główny autorytet p o s t m o dernistów w Europie Środkowej, czeski filozof Vaclav Belohradsky, stwierdził,
że upadek rządu Vaclava Klausa był wynikiem tajnego p a k t u Unii Europejskiej,
Niemiec i Kościoła katolickiego.
Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Peruwiański pisarz Mario Vargas
Llosa uważa,
że
„rewolucja p o s t m o d e r n i s t y c z n a " jest w gruncie
rzeczy
prowokacją władz meksykańskich, które manipulują p o w s t a ń c a m i i przez wy­
suwanie haseł o pederastach i feministkach próbują ośmieszyć b u n t skierowany
przeciwko oligarchom. W takim przypadku Ołivier Stone, Danielle Mitterand
czy Carlos Fuentes byliby tylko „użytecznymi idiotami", którzy w swojej nie­
świadomości odgrywają role napisane im przez innych.
A co na to m e k s y k a ń s c y chłopi? Przelewają krew...
MAREK KONOPKO
— Bośnia — wyrwało mi
się, kiedy starliśmy się
z obrazem głuchych
ścian zniszczonych do­
mów. — Wychodek Eu­
ropy — wtrącił zaraz
znajomy oficer. Wszyscy
się tutaj załatwiali: Ros­
janie, Niemcy, Francuzi.
A ci biedni ludzie babra­
li się w tym gównie, na­
wet o tym nie wie­
dząc — roześmiał się.
Zupełnie jak my w 1939.
GLADIATORZY
przestali walczyć
ARTUR
BILSKI
i
/ szukałem wśród nich męża, który by wystawił mur i stanął w wyłomie przede mną,
by bronił tej ziemi i przeszkodził mi w jej zniszczeniu, a nie znalazłem takiego.
K
(Ez 22, 30)
[LKA DNI przed przyjazdem do Bośni m i a ł e m ciężki sen. Śniła mi
się biała, aluminiowa t r u m n a niesiona na r a m i o n a c h m ł o d y c h
ludzi o jednakowo s m u t n y c h , zniecierpliwionych twarzach spo­
witych zmęczeniem. Wciśnięci w jednakowe, eleganckie garnitu­
ry szli równo, podnosząc w t y m s a m y m czasie prawe nogi. Trum­
na była uboga, wyglądająca jak stary, o d y m i o n y aluminiowy garnek. Zawsze
gdy m i e w a m tego rodzaju sny, wiem, że na p e w n o coś się wydarzy.
ZIMA- I 998
313
Było słonecznie i gorąco, kiedy zjawiłem się w Krakowie. Typowa lipcowa
pogoda. Dobrze p a m i ę t a m ten dzień. Wciskałem swoje stopy w n o w e wojsko­
we buty na dyżurce oficera dyżurnego w krakowskim 16. batalionie powietrz­
n o - d e s a n t o w y m , czekając na autobusy, które m n i e i kilkadziesiąt innych osób
miał zawieść do Bośni. Dochodziła 17 0 0 . W t e d y na dyżurce pojawił się szczupły
porucznik z blond czupryną o rozciągniętej końskiej twarzy.
— Mówiłem gówniarzom tyle razy, żeby podczas patrolu nie siedzieli na
pancerzu. Kurwa, przestrzegałem ich tyle razy. Nie posłuchali. Gówniarstwo!
Nie posłuchali! Wiedziałem, że tak to się skończy — mówił do oficera dyżurne­
go, a jego głos stawał się z sekundy na sekundę coraz bardziej wypełniony bez­
radną agresją. Gdy się uspokoił, wyjaśnił, że jeden z żołnierzy jego kompanii zgi­
nął w Bośni podczas patrolu przygnieciony przez opancerzony samochód
rozpoznawczy B R D M - 2 , który z nieznanych p o w o d ó w wpadł do rowu.
W tym m o m e n c i e wtrąciło się krakowskie RMF, które trąbiło w swoim ser­
wisie: „Dwudziestodwuletni kapral Mieczysław Sternik zginął, a dwóch z pozo­
stałych trzech członków załogi polskiego B R D M - a zostało rannych w wypad­
ku drogowym, który wydarzył się wczoraj około godziny 13 4 0 w okolicach
checkpointu Z 07 w zdemilitaryzowanej strefie rozdzielającej strony bośniackiego
konfliktu — Republikę Serbską i Federację Bośni-Hercegowiny. Żołnierze na­
leżeli do 3. kompanii szturmowej 16. batalionu d e s a n t o w o - s z t u r m o w e g o ,
wchodzącego w skład Nordycko-Polskiej Brygady służącej w Bośni w ramach
sił pokojowych IFOR (Siły Implementacyjne).
W czasie rutynowego patrolu, przy świetnej pogodzie, w transporterze ty­
pu BRDM nastąpiła najprawdopodobniej blokada układu kierowniczego. Kie­
rowca stracił panowanie nad maszyną. Pojazd znajdujący się właśnie na łagod­
nym łuku drogi, zjechał do rowu i przewrócił się, przygniatając dowódcę. Kapral
Mieczysław S. zginął na miejscu. W Bośni służył zaledwie od miesiąca. Pozosta­
łych dwóch rannych żołnierzy e w a k u o w a n o na pokładzie amerykańskiego śmi­
głowca do norweskiego szpitala polowego w okolicach Tuzli. Ostatni z załogantów pechowego B R D M - a wyszedł z wypadku bez szwanku".
Tyle radiowy k o m u n i k a t . D w u d z i e s t o d w u l e t n i , m ł o d y c h ł o p a k zginął
w Bośni przygnieciony przez k i l k u t o n o w y wóz. W t y m d n i u w ł a ś n i e skoń­
czyła się jego s ł u ż b a i w t y m s a m y m d n i u zaczęła się m o j a p o d r ó ż do t e g o
kraju. Stałem wstrząśnięty. A więc to jest ta błyszcząca a l u m i n i o w a t r u m n a
z mojego s n u !
Wyjeżdżałem do Bośni, o której w i e d z i a ł e m w t e d y niewiele. M i a ł e m ze
sobą s t e r t ę wycinków prasowych, kilka książek, a moją w y o b r a ź n i ę jątrzyły
telewizyjne obrazy z o s t r z e l i w a n e g o Sarajewa, dymiące zgliszcza spalonych
314
FRONDA-13/14
d o m ó w o b l e w a n e c i e r p i e n i e m rzeszy u c h o d ź c ó w kierujących się we wszyst­
kie strony. [•••]
Tylu
ludzi,
tyle
cierpienia
nie
można
zmieścić
na
ekranie
d w u d z i e s t o d w u c a l o w e g o telewizora. Ja zaś p a t r z y ł e m na te obrazy o c z y m a
widza, który, niczym w kinie, w z r u s z a się, kiedy żądają t e g o od n i e g o i śmie­
je się na zawołanie. Byłem jak wielu p o d o b n y c h do m n i e trzydziestolatków:
ślepy na obrazy, z a m k n i ę t y na ludzi. Z a m k n i ę t y w kokonie w ł a s n y c h obra­
zów i czekający nie w i a d o m o na co. Patrzyłem, ale nic nie w i d z i a ł e m . [...]
P o s z e d ł e m na wojnę. Z jednej s t r o n y c z u ł e m się c h w a l e b n i e . R o b i ł e m
coś pożytecznego dla tych m i l i o n ó w a n o n i m o w y c h ludzi, których nigdy nie
z n a ł e m i nie p o z n a m . Z drugiej zaś s t r o n y lęk wzbierał we m n i e coraz więk­
szy. Bo czyż nie obawia się człowiek, ofiarując d r u g i e m u swoją o s o b ę . Oba­
wia się! Obawia się o d r z u c e n i a . Ja ofiarowałem im na razie swój karabin
i nie byłem pewien, czy w ł a ś n i e t e g o p o t r z e b u j ą najbardziej.
W Slavonskim Brodzie, po kilkunastu godzinach jazdy rozklekotanym au­
t o b u s e m , przesiedliśmy się na jeszcze mniej wygodne tarpany. Kiedy przejeż­
dżaliśmy przez amerykański m o s t p o n t o n o w y na Sawie, p o m i ę d z y Chorwacją
a Bośnią, jeden z oficerów stłoczonych r a z e m ze m n ą w ciasnym tarpanie p o ­
wiedział: — „Wjeżdżamy do piekła." U z n a ł e m to za oczywistą przesadę, ko­
lejne nadużycie — egzaltację najzupełniej nie pasującą do sytuacji. Bo cóż on
mógł o tym wiedzieć? Cóż u diabła mógł wiedzieć o piekle w Bośni ten, który
wojnę w Bośni śledził na ekranie telewizora, tak jak i ja, o ile w ogóle go wte­
dy interesowała? P r z y p o m n i a ł e m też sobie te wszystkie „piekła", którymi
zwykliśmy określać nasze życie rodzinne, sytuacje w pracy, charakter innych.
Cóż za przerażająca deprecjacja słowa. Jeśli żyjemy tu na ziemi w tak „piekiel­
nych" warunkach, to czegóż n a m obawiać się po śmierci? [...]
Z r o z u m i a ł e m , jak bardzo moje współczucie dla tych ludzi tutaj było
sztuczne. Trwało zaledwie tyle, ile kilkusekundowa informacja telewizyjna
wzmocniona wstrząsającym o b r a z e m a n o n i m o w y c h ciał porozrzucanych na sarajewskim rynku. Było sterowane, a ja s a m s t a ł e m się ofiarą manipulacji. Nie
znałem bowiem prawdy. W gruncie rzeczy ta wojna nie obchodziła m n i e wca­
le, tak jak dziesiątki, setki tysięcy i miliony innych ludzi, którzy po obejrzeniu
informacji zjadali kolację i zasypiali spokojnym s n e m , przerywanym czasami
jakimś p o n u r y m k o s z m a r e m — w y r z u t e m z b u n t o w a n e g o s u m i e n i a do spółki
z podświadomością, które nie chciały się godzić na takie kompromisy. To wła­
śnie u ś w i a d o m i ł e m sobie na kiwającym się, kruchym, amerykańskim, p o n t o ­
n o w y m moście łączącym dwa światy i dwie nienawiści. U ś w i a d o m i ł e m sobie
własną obojętność wobec tych wszystkich okrucieństw, które wydarzyły się
Z [ M A - 1 9 9 8
315
w tym sponiewieranym kraju. Tylko czy m o ż n a kogoś za to potępiać? Czy m o ż ­
na obarczać ludzi odpowiedzialnością za to, że świat stal się taki mały, a oni ta­
cy obojętni wobec epatującego ich z e k r a n ó w zla i okrucieństwa. Oglądając te­
lewizję, ma się wrażenie, że koniec świata następuje na naszych oczach. Czy
m o ż n a obarczać się winą za wojnę, która gdzieś t a m się toczy; nie z naszej wi­
ny, nie za nasze sprawy, nie za nasze dzieci, nie za naszą przyszłość? W ł a ś n i e
wtedy ukazuje się nasza małość: ciepłe kapcie, kawa i bezpieczna telewizja
zwyciężają, zaspokajając w nas jednocześnie głęboką p o t r z e b ę współczucia. Ale
czy m o ż e m y się winić za to właśnie, że jesteśmy tacy mali wobec nieszczęść in­
nych, tacy nieporadni, tacy dystansujący się w o b e c d r a m a t ó w tysięcy niez­
nanych ludzi, ale jednocześnie tak bardzo im współczujący? [...]
W końcu znaleźliśmy się na asfaltowej drodze prowadzącej do Doboju.
Amerykański kapral oddał n a m siarczysty salut, jakby udzielał błogosławień­
stwa na drogę.
— Bośnia — w y r w a ł o mi się, kiedy s t a r l i ś m y się z o b r a z e m głuchych
ścian zniszczonych d o m ó w .
— Wychodek Europy — wtrącił zaraz znajomy oficer. Wszyscy się tutaj za­
łatwiali: Rosjanie, Niemcy, Francuzi. A ci biedni ludzie babrali się w tym gów­
nie nawet o tym nie wiedząc — roześmiał się. Zupełnie tak jak my w 1939. [...]
Wyjrzałem przez o k n o samochodu. Zaskoczyła m n i e cisza. Było w niej jed­
nak coś nieznośnie niepokojącego, jakieś rozdarcie, trwoga zaklęta w czerwie­
niejących murach zburzonych d o m ó w i s a m o t n i e sterczących kominów, które
pięły się w górę niczym kominy pieców krematoryjnych. Jak na obrazie Edwar­
da Munka Krzyk, te domy i związane z nimi wszystkie wspomnienia, zjazdy ro­
dzinne, choroby bliskich, miłość i kłótnie, wszystko, co tworzy wspomnienia,
zostało zdarte z tych d o m ó w niczym skóra z żywego organizmu, powodując
krzyk m u r ó w i ludzi, który zastygł i zdaje się będzie trwał na wieki. [...]
Jedziemy dalej na p o ł u d n i e . Wokół nic się nie zmienia. Ten s a m przygnę­
biający krajobraz pustki... Właśnie z niewypełnionego nieskończonością w n ę ­
trza człowieka biorą początek wszystkie wojny. Czerpią z ludzkiego egoizmu
i pustki. Perpetuum mobile. Dopóki ludzie sami nie potrafią wypełnić swojego
istnienia, nadać swojemu życiu znaczenie, wszelkie rewolucje społeczne, zmia­
ny rządów nie zaspokoją ich potrzeb i nie rozwiążą wątpliwości. [...]
Widok ruin d o m ó w po obu stronach drogi utwierdza m n i e w przekonaniu,
że oto zjawiłem się w miejscu, gdzie nienawiść przybrała materialny wymiar
w postaci sterczących kikutów d o m ó w krwawiących czerwienią, obnażonych od
wybuchów cegieł, gdzie śmierć spowszedniała tak bardzo, że nikt nie zwraca już
316
FRONDA
13/14
uwagi na statystyki. Na ocalałych gdzieniegdzie m u r a c h ktoś namalował farbą
napisy: „Tito wróć". [...]
Nadjeżdżają A m e r y k a n i e na swoich s a m o c h o d a c h t e r e n o w y c h nazywa­
nych tutaj p o p u l a r n i e — ze względu na charakterystyczny kształt — żółwia­
mi ninja. Na d a c h u j e d n e g o z nich stoi p r z y m o c o w a n y p o t ę ż n y karabin m a ­
szynowy,
a przy n i m w s p a r t y o
kolbę
i
przeżuwający leniwie
gumę
amerykański żołnierz z c i e m n y m i goglami na oczach. Informujemy ich
o strzelaninie. R o z m a w i a m z n i m przez kilka m i n u t . D o w o d z ą c y k o l u m n ą sa­
m o c h o d ó w kapitan zastanawia się przez chwilę, p o czym m ó w i d o żołnierza
stojącego o b o k karabinu m a s z y n o w e g o :
— Jeśli tylko k t o ś b ę d z i e do n a s strzelał, n i e zastanawiaj się, wal od ra­
zu. T a m t e n kwituje to l e n i w y m p o d n i e s i e n i e m ręki i k o l u m n a rusza. Jedzie­
my za n i m i . Amerykanie... O d w a ż n i Jankesi. [...]
A m e r y k a n i e są dzisiaj jak w s p ó ł c z e ś n i R z y m i a n i e — p o d z i w i a n i przez
świat za swoją siłę i witalność, niskie b e z r o b o c i e i sukcesy e k o n o m i c z n e ,
b e z k o m p r o m i s o w o ś ć w walce o ideały i n e u r o t y c z n e filmy W o o d y Allena
oraz wynalezienie psychoanalizy. Idealiści wierzący w siłę j e d n o s t k i .
ZIMA- 1 9 9 8
317
E u r o p a obarcza o d p o w i e d z i a l n o ś c i ą za E u r o p ę A m e r y k ę i j e d n o c z e ś n i e
ta s a m a E u r o p a o b u r z a się na Amerykę, gdy ta usiłuje p o r z ą d k o w a ć jej spra­
wy w p o r z u c o n e j przez n i ą Bośni. Cóż za hipokryzja! Do Sarajewa z n o w u
zawitał t ł u s t y i z e p s u t y arcyksiążę F e r d y n a n d , rozdający j e d n a k o w e u ś m i e ­
chy i słowa o t u c h y ze swojego eleganckiego, błyszczącego c z a r n y m l a k i e r e m
BMW. A Gawrilo Princip czeka na r o g u ulicy przy moście... R a s k o l n i k o w też
rozmyśla jak o d e b r a ć staruszce lichwiarskie p i e n i ą d z e i rzucić je n ę d z a r z o m
czekającym na ulicy. W s p ó ł c z e ś n i W a n d a l o w i e nie zniszczyli Brukseli, wyra­
stającej w górę, nowej wieży Babel — a r c h i t e k t o n i c z n e g o fajerwerku t c h n ą ­
cego lodowatością nieboszczyka. Kto t c h n i e w n i e g o życie? M o ż e w ł a ś n i e
ofiara z Bośni z ł o ż o n a na o ł t a r z u jednoczącej się Europy? A m o ż e dzięki tej
ofierze E u r o p a się jednoczy, bo z o s t a ł a objawiona jej wizja dalszego r o z w o ­
ju. Cierpienie i ból oczyszcza i p o z w a l a d o s t r z e c k o n t u r y prawdy. P r a w d y
o Europie i o n a s . Grzech w y m a g a ofiary, by go zmyć. N i e b ą d ź m y więc j u ż
więcej przeciwko Bogu. O d d a j m y mu t o , czego od n a s pragnie, w przeciw­
n y m razie r a c h u n k i zawsze b ę d ą wielokroć wyższe... „I s z u k a ł e m w ś r ó d
nich męża, k t ó r y by wystawił m u r i stanął w w y ł o m i e p r z e d e m n ą , by b r o ­
nił tej ziemi i przeszkodził mi w jej zniszczeniu, a nie z n a l a z ł e m t a k i e g o "
(Ez 22, 30)
W Pule, w Chorwacji, znajduje się Arebe — szósty co do wielkości amfi­
t e a t r świata z b u d o w a n y w I w. przez cesarza Wespazjana. Walki g l a d i a t o r ó w
oglądało t a m kiedyś 23 tysiące widzów. Być m o ż e ginęli t a m n a w e t pierwsi
chrześcijanie — najnędzniejsi z n ę d z n y c h : Żydzi, n ę d z a r z e i niewolnicy. Gi­
nęli z p o k o r ą i ufnością, z m o d l i t w ą na u s t a c h za swych oprawców, wierząc,
że nie w a r t o walczyć o t e n świat. O n i walczyli o inny, dlatego nie używali
mieczy. Bośnia i H e r c e g o w i n a przez lata p r z y p o m i n a ł a t a k ą a r e n ę , na której
serbscy, m u z u ł m a ń s c y i chorwaccy gladiatorzy m o r d o w a l i się w z a j e m n i e
z i m i e n i e m Boga na u s t a c h . Boga, k t ó r e g o siła przeliczana była na a r m a t n i e
lufy, karabiny i czołgi. Bo oni wierzyli j u ż tylko w t e n świat, chociaż zdawa­
ło im się, że to n i e s k o ń c z o n o ś ć zagrzewa ich do walki.
Przez lata w i d o w n i ą tych walk była cała E u r o p a zasiadająca p r z e d kolo­
rowymi telewizorami ze stereofonicznym d ź w i ę k i e m , by lepiej było słychać
h u k eksplodujących b o m b i kwilenie zarzynanych r o d z i n . Teraz ta s a m a Eu­
ropa obserwuje z m a g a n i a z przeszłością trzech wielkich religii: katolicyzmu,
p r a w o s ł a w i a i islamu. Kościoły walczą z p o w o j e n n ą s p u ś c i z n ą wojny na Bał­
kanach — nienawiścią w ludzkich sercach. Z nienawiści zaś t r z e b a się le­
czyć. Jest to j e d n a k c h o r o b a d u c h a , nie ciała. Czy europejscy b i u r o k r a c i p o -
318
FRONDA-13/14
trafią tę nienawiść zmierzyć, a p o t e m zmniejszać k a ż d e g o r o k u jak deficyt
budżetowy?
[...]
II
W Bośni człowiek, który nie chce znać nienawiści i świadomie nie chce nienawidzić,
jest zawsze kimś obcym,
czymś w rodzaju wybryku natury,
często męczennikiem...
Ivo
Andrić
Wojna w p r a w d z i e zakończyła się w Bośni, ale w dalszym ciągu t r w a w u m y ­
słach ludzi, którzy n i e n a w i d z ą się nawzajem. Dlaczego? To pytanie zadawa­
ł e m sobie wielokrotnie podróżując po Bośni, oglądając zniszczenia i r o z m a ­
wiając z l u d ź m i na t e m a t wojny. Wielu z nich z a s t a n a w i a ł o się r ó w n i e ż w r a z
ze m n ą , jak to było możliwe. Co sprawiło, że ludzie, którzy żyli o b o k siebie,
skoczyli sobie do gardeł jak wściekłe zwierzęta, zabijali się nawzajem jak
w amoku, na rozkaz zwykłych o p o r t u n i s t ó w , którzy przeistoczyli się nagle
w lokalnych watażków, by p o d s z t a n d a r a m i nacjonalizmu zaprowadzić do
g r o b ó w dziesiątki tysięcy osób. Wielu Serbów, C h o r w a t ó w i Bośniaków nie
r o z u m i e tego, co się stało. Usiłują znaleźć jakieś logiczne w y t ł u m a c z e n i e
tych wszystkich zbrodni, k t ó r e wydarzyły się w t y m kraju. O d w o ł u j ą się za­
zwyczaj do historii, ale bezskutecznie. Daje o n a b o w i e m tylko częściowe wy­
t ł u m a c z e n i e . Należałoby więc dojść do wniosku, że nienawiść i p a m i ę ć
o krzywdach jest wieczna. O d w o ł y w a n i e się do historycznych u r a z ó w i lęków
to nic i n n e g o jak p r ó b a o b r o n y przed s z a l e ń s t w e m . Bo cóż i n n e g o p o z o s t a ­
nie, jeśli Słowianie zamieszkujący Bałkany dojdą do wniosku, że to w i n a każ­
dego z nich. Każdego Serba, C h o r w a t a i Bośniaka. Ich świat się r o z p a d n i e ,
a wraz z n i m wszystko, co t e n świat s t a n o w i ł o . Iluzja pryśnie. Konsekwencją
tego będzie rozpacz, p r z e d k t ó r ą wszyscy się bronią. W a r u n k i e m p o j e d n a n i a
zaś jest w e w n ę t r z n y akt skruchy i przebaczenia. Ż a d n a ze s t r o n nie dąży ani
do skruchy, ani do przebaczenia. [...]
To, co zobaczyłem w Bośni, to nienawiść, ale nie ograniczona tylko do
p e w n e g o m o m e n t u w trakcie p r z e m i a n społecznych l u b n i e u n i k n i o n e g o
o b r o t u koła historii. Półwysep Bałkański ogarnięty jest oszalałą nienawiścią,
która jest siłą s a m ą w sobie i ciągnie o b u przeciwników aż do grobu. N i e n a ­
wiść jest jak średniowieczna zaraza, pożerająca wszystko wokół, d o p ó k i sa­
ma nie zginie z braku ofiar. Nienawiść ta nie ma jakiejś stałej postaci, nie ży­
je w ł a s n y m życiem i jest z m i e n n a jak p ł o m i e ń . Z a w i e r a też w sobie e l e m e n t
Z1MA1998
319
samozniszczenia, w ł a ś n i e jak p ł o m i e ń , który n i k n i e i u m i e r a , gdy wszystko
wokół niego zostanie strawione. [...]
P r z y p o m n i a ł a mi się r o z m o w a z s e r b s k i m d z i e n n i k a r z e m w belgradz­
kim h o t e l u M e t r o p o l , D r a g o s e m Kalajiciem, d z i e n n i k a r z e m pracującym dla
miejscowej gazety Duga i c z ł o n k i e m I n s t y t u t u S t u d i ó w Geopolitycznych.
Wyglądał m o ż e na pięćdziesiąt kilka lat. U b r a n y w elegancki garnitur, p o ­
sługiwał się n i e n a g a n n y m angielskim. W jego ocenie, Serbowie nigdy nie
b ę d ą żyć r a z e m z m u z u ł m a n a m i i C h o r w a t a m i . U s ł y s z a ł e m p e a n na cześć
rasy serbskiej i n a r o d u , k t ó r y jako jedyny b r o n i europejskiej cywilizacji
przed z m a s o w a n y m
najazdem
amerykańsko—żydowskim.
Poczułem
się
żywcem p r z e n i e s i o n y w lata 30. n a z i s t o w s k i c h N i e m i e c . Stan wiedzy jest
znikomy n a w e t w Belgradzie, a m e d i a p r a w i e całkowicie kontrolują bel­
gradzcy „jastrzębie" w rodzaju D r a g o s a Kalajica. D z i e n n i k a r z p o i n f o r m o w a ł
m n i e również, że podczas n a l o t ó w N A T O w 1995 r. A m e r y k a n i e zrzucili na
Doboj, gdzie stacjonuje N o r d y c k o - P o l s k a Brygada, ł a d u n k i n u k l e a r n e . Wy­
j a ś n i ł e m m u , że to n i e p r a w d a , b o w i e m ja s a m pracuję w sztabie brygady.
Nie uwierzył jednak. N i e u d a ł o mi się też zaprosić go do Doboju, by p r z e ­
konał się na w ł a s n e oczy, jaka jest p r a w d a . O d m ó w i ł . [...]
Kiedy d o j e ż d ż a ł e m do Doboju, p r z y p o m n i a ł a mi się r o z m o w a z pew­
n y m s e r b s k i m e m e r y t o w a n y m m a j o r e m , k t ó r y p r z e z p e w i e n czas był redak­
t o r e m naczelnym opozycyjnego p i s m a . Major ó w ubolewał, ż e nie u d a ł o m u
się w z a p l a n o w a n y m czasie d o p r o w a d z i ć do czystek etnicznych.
— Ale — zapewniał — będziemy to kontynuować. Będziemy — mówił —
wyciągać po jednym Chorwacie i m u z u ł m a n i n i e aż do ostatniego. [...]
Zaraz za Tesliczem, t u ż przy d r o d z e , w z n o s i się niewielki g r a n i t o w y
m o n u m e n t . W t y m miejscu zginął kapral Mieczysław Sternik przygnieciony
przez swój niesprawny, o p a n c e r z o n y s a m o c h ó d . P r z y p o m n i a ł o m i t o mój
sen. W o w y m m o m e n c i e spiął on k l a m r ą myśli początek i k o n i e c m o j e g o
bośniackiego e p i z o d u . K o s z m a r n y sen, k t ó r y spacyfikował m o j ą w y o b r a ź n i ę
t u ż przed wyjazdem do Bośni, m ó g ł oznaczać r ó w n i e ż wizje przyszłości t e ­
go kraju. Śniła mi się biała, a l u m i n i o w a t r u m n a , n i e s i o n a na r a m i o n a c h lu­
dzi o j e d n a k o w o s m u t n y c h , zniecierpliwionych twarzach, spowitych z m ę ­
czeniem.
Wciśnięci
w
jednakowe
eleganckie
garnitury
szli
równo,
p o d n o s z ą c w t y m s a m y m czasie p r a w e nogi. T r u m n a była uboga, wygląda­
jąca jak stary, odymiony, a l u m i n i o w y garnek. Był to mój koszmar, ale
również m o g ł a to być wizja Bośni, k t ó r a m o ż e zostać z ł o ż o n a do g r o b u wraz
ze swoją starą tradycją w i e l o e t n i c z n e g o w s p ó ł i s t n i e n i a p r z e z d o b r z e u b r a ­
nych i odżywionych polityków, ze zniecierpliwieniem oczekujących na ko320
F R O N D A - 13/14
niec tego m a r s z u . Rzeczywiście, Bośnia jest jak Łazarz, ale niewielu chce jej
z m a r t w y c h w s t a n i a . Z ł o ż o n a d o trumny, n i e s i o n a n a r a m i o n a c h p o l i t y k ó w
krąży po E u r o p i e jak w i d m o z mojego k o s z m a r n e g o s n u . [...]
III
Kto przelewa krew człowieka, tego krew przez człowieka będzie przelana.
(Rdz 9, 6)
Peter — bo takie d a ł e m mu imię — był j e d n ą z c z t e r d z i e s t u o s ó b w Bośni,
których każdego miesiąca m i n y czynią kalekami. Dziesięć o s ó b ginie wsku­
tek ich w y b u c h u . Zycie w n i m gasło, o d k ą d wydarzył się t e n wypadek. Mi­
n a p r z e c i w p i e c h o t n a , n a k t ó r ą wszedł, o d e b r a ł a m u s e n s j e g o wysiłku d o
p o d t r z y m y w a n i a swojego życia w zrujnowanej Bośni. Były też j e d n a k i i n n e
powody, o których w t e d y jeszcze n i e w i e d z i a ł e m . R o d z i n a szybko z a b r a ł a go
z miejscowego szpitala w Doboju. N i e było s e n s u , by t a m był, s k o r o a m p u ­
t o w a n o mu nogi. Kiedy wrócił do d o m u , t y g o d n i a m i siedział s k u l o n y w ką­
cie swojego pokoju, jakby obawiał się razów. J e g o m ł o d a t w a r z z a p a d ł a się
jeszcze bardziej, a kości policzkowe sterczały n i c z y m kikuty z b u r z o n y c h d o ­
mów. Oczy stały się n i e p r o p o r c j o n a l n i e d u ż e , w y p e ł n i o n e s t r a c h e m i p r z e ­
r a ż e n i e m . O g a r n i a ł a g o gorączka, t o z n ó w n i e w y s ł o w i o n y c h ł ó d , jakby k t o ś
p o o t w i e r a ł w d o m u wszystkie o k n a w ś r o d k u zimy. W tej chwili m i n i o n e la­
ta nabierały i n n e g o znaczenia. Po kilku t y g o d n i a c h ojciec p r z e n i ó s ł go na
p i ę t r o i posadził przy oknie, by m ó g ł p a t r z e ć na przejeżdżające s a m o c h o d y
i ludzi. Milczał. Milczał, jakby m i a ł w sobie wielką tajemnicę, k t ó r ą n i e
chciał się z n i k i m dzielić.
J e c h a ł e m w ł a ś n i e s a m o c h o d e m z D o b o j u do Z e p c , kiedy po raz kolejny
m i n ą ł e m znajomą p o s t a ć . N a d c h o d z i ł a w i o s n a . Peter siedział w c i ś n i ę t y
w wózek inwalidzki, wygrzewając się w s ł o ń c u . J e g o b e z b a r w n a t w a r z n i e
wyrażała nic: ani bólu, ani s t r a c h u , ani b u n t u . Był p o g o d z o n y ze s w o i m lo­
sem. Z a w s z e w t y m s a m y m miejscu p o z d r a w i a ł m n i e t y m s a m y m zawsze
przyjaznym g e s t e m , starając się wykrzywić swoją, zdaje się częściowo, spa­
raliżowaną t w a r z w zachęcającym u ś m i e c h u . Składał j e d n o c z e ś n i e na u s t a c h
d w a palce ściśnięte do siebie, jakby m i a ł z a m i a r s a l u t o w a ć , domagając się
w t e n s p o s ó b papierosów. Siedział s a m o t n i e na p o b o c z u drogi w s w o i m
o d r a p a n y m w ó z k u i u s i ł o w a ł żyć. J e g o r o d z i n a w y p r o w a d z a ł a go k a ż d e g o
s ł o n e c z n e g o d n i a na ulicę. Była to jego j e d y n a rozrywka, kiedy m ó g ł p a t r z e ć
na innych ludzi. Być m o ż e liczył, że k t o ś z a t r z y m a się o b o k n i e g o i z a m i e n i
ZIMA- I 998
321
z n i m choć kilka słów. Z a p y t a o cokolwiek. Chciał być m o ż e usłyszeć i n n y
głos niż tylko b e z n a m i ę t n y , o b o j ę t n y ryk silników. Zycie przecież toczyło się
o b o k niego, a on chciał czuć się jego częścią. My zaś pędziliśmy o b o k n i e g o
w naszych o p a n c e r z o n y c h s a m o c h o d a c h , uzbrojeni po zęby, wzniecając
t u m a n y kurzu, ogarnięci misją n i e s i e n i a pokoju. O n zaś przykładał d w a pal­
ce do ust, ratując w t e n s p o s ó b szczątki swojej g o d n o ś c i . On zaś p r o s i ł p o ­
przez t e n gest: „Hej, zatrzymaj się j e d e n z d r u g i m choć na chwilę. Pogadaj
ze m n ą . Nie m u s i s z dawać mi papierosów, przecież nie o to c h o d z i . Na Bo­
ga, nie upokarzaj m n i e aż tak b a r d z o , b y m ci powiedział, że chcę twojej bli­
skości. Zatrzymaj s i ę ! " . Jak b ę d ę w r a c a ł — o d p o w i e d z i a ł e m mu w d u c h u .
Bałem się jego milczącego spojrzenia i wygaszonych oczu, k t ó r e , j a k mi się
w t e d y zdawało, p r a g n ę ł y śmierci. [...]
Miny to namacalna pozostałość nienawiści panującej w Bośni. Saperzy
oceniają, że jest ich w tej „krainie m i n " około 3 milionów. Bośnia nie jest tutaj
odosobnionym przypadkiem. Co trzeci kraj na ziemi zanieczyszczony jest mi­
nami. Z danych O N Z wynika, że w 68 krajach leży p o n a d 110 m i l i o n ó w m i n .
Miliony dobrze ukrytych i równie groźnych jak w dniu, w k t ó r y m zostały za­
kopane, leżą od lat w lasach i na pustyniach, wzdłuż dróg. Do krajów najbar­
dziej dotkniętych plagą m i n należą Angola, Afganistan i Kambodża. Afryka jest
najbardziej z a m i n o w a n y m k o n t y n e n t e m — twierdzi raport amerykańskiego
D e p a r t a m e n t u Stanu Hidden Killers (Skrytobójcy) — o b ł o ż o n y m 30 milionami
m i n w 18 krajach. N o w e pola m i n o w e pojawiły się w Gruzji, Armenii, Azerbej­
dżanie i Tadżykistanie. Organizacja N a r o d ó w Zjednoczonych szacuje, że koszt
rozminowania całego świata wyniósłby 68 miliardów dolarów. [...]
Tymczasem w r a c a m do Doboju. Operacja Mine dobiegła końca. C h o ć ra­
porty spływają jeszcze do sztabu brygady, w i a d o m o , że w o b u wsiach skon­
fiskowano miny, b r o ń oraz wiele setek amunicji. Kilkaset m e t r ó w p r z e d szta­
b e m brygady przejeżdżam z n o w u o b o k „człowieka na w ó z k u " . Tym r a z e m
zatrzymuję się, wręczając mu c z e r w o n ą paczkę m a r l b o r o . W y m i e n i a m z n i m
kilka zdań bez znaczenia i odjeżdżam, pozdrawiwszy go raz jeszcze g e s t e m
uniesionej d ł o n i . Bośnia — na w ó z k u chory człowiek z a m p u t o w a n y m i n o ­
gami. Czy kiedykolwiek n a u c z y m y się w y m i e n i a ć z n i m słowa bez oskar­
ż e ń ? — p o m y ś l a ł e m wtedy. Kilka tygodni później Peter zginął od w y b u c h u
granatu, z którego s a m wyjął zawleczkę. D o p i e r o wtedy, po jego śmierci, d o ­
wiedziałem się, że należał do Tygrysów A r k a n a — paramilitarnej organizacji,
której członkowie zajmowali się też czystkami etnicznymi w rejonie Doboju.
N a p e w n o więc miał k r e w n a swoich rękach. N a p e w n o m o r d o w a ł , k r a d ł ,
gwałcił, kładł miny, dziesiątki m i n , a m o ż e i setki. Teraz d o p i e r o u ś w i a d o m i 322
FRONDA-13/14
l e m sobie, że t e n człowiek p o t r z e b o w a ł p o m o c y i rozgrzeszenia. S a m j e d n a k
nigdy o to nie poprosił. N i e zdobył się na r a c h u n e k s u m i e n i a . Z a m k n ą ł się
w piekle własnych myśli, k t ó r e nie pozwoliły mu żyć. Oblazły go niczym r o ­
baki i zagryzły jego s u m i e n i e . A m o ż e chciał tylko z k i m ś p o r o z m a w i a ć . M o ­
że chciał wyjść do światła, tylko bał się wyznać, że j e s t z b r o d n i a r z e m . N i e
wierzył, że k t o ś m o ż e mu wybaczyć. N i e wierzył w Boga.
ARTUR BILSKI
PS. Są to fragmenty książki Gladiatorzy przestali walczyć, która w przyszłym ro­
ku ukaże się nakładem wydawnictwa Bellona. Autor od lipca 1996 r. do stycznia
1998 r. był rzecznikiem prasowym Nordycko—Polskiej Brygady SFOR stacjonującej
pod auspicjami NATO w Doboju w Bośni.
Dziewczynka z Bośni, która widziała, jak żołnierze za­
bili jej rodziców, znalazła się w szpitalu, na oddziale
psychiatrycznym. Na pytanie psychologa, czego boi się
najbardziej, odpowiedziała: — Ludzi...
JUGOŁGARSTWO
EUROAMNEZJA
GLOBANALIZM
Skoro nie umiemy pracować,
przynajmniej umiemy się bić.
Prezydent Serbii Slobodan Milośević
K
ADAM
STEIN
LUCZOWE z d a n i e w Biesach D o s t o j e w s k i e g o w y p o w i a d a n i e
Stawrogin, n i e W i e r c h o w i e ń s k i , n i e Szatow, lecz p o s t a ć d r u ­
g o p l a n o w a . P r o k u r a t o r L e m b k e m ó w i : „Pożar jest w gło­
w a c h " . Biesy n a z y w a n e bywają p o w i e ś c i ą profetyczną. To, co
Dostojewski opisywał jako p o ż a r w głowie Szigalewa, w k r ó t ­
ce m i a ł o się stać r e a l n y m o g n i e m , k t ó r y strawi całą Rosję.
W Ewangelii C h r y s t u s m ó w i , że człowieka czyni nieczystym n i e t o , co przy­
chodzi do n i e g o z zewnątrz, ale t o , co w y c h o d z i z jego w n ę t r z a : „Z serca b o ­
w i e m p o c h o d z ą złe myśli, zabójstwa, c u d z o ł ó s t w a , czyny n i e r z ą d n e , kra324
FRONDA-13/14
dzieże, fałszywe świadectwa, p r z e k l e ń s t w a . To w ł a ś n i e czyni człowieka n i e ­
czystym" (Mt 1 5 , 1 9 - 2 0 a ) .
Aby coś d a ł o się zrobić — najpierw m u s i dać się p o m y ś l e ć .
Kiedy w 1971 r. ukazał się wiersz serbskiego p o e t y R a d o v a n a Karadżicia
pt. Sarajewo, m a ł o k t o zwrócił na n i e g o u w a g ę :
Dopala się miasto niby grudka kadzidła,
w tym dymie nasza świadomość pełza.
Snują się po mieście puste ubrania ciemne,
umiera kamień,
Spokój.
wbudowany w domy...
Oddział pancernych
topól
wznosi się ku górze. Agresor
w naszych żyłach krąży,
raz człowiek, raz napowietrzny stwór.
Wiem,
że
wszystko zapowiada jęk,
co zgotuje nam czarny metal?
Patrz — strach przemieniony w pająka
w
swym
komputerze szuka
odpowiedzi.
Pożar już w t e d y szalał w głowie. J u ż w t e d y p e w n e rzeczy dały się p o m y ś l e ć .
Dwadzieścia lat później Sarajewo s t a ł o w p ł o m i e n i a c h . Karadżić o t r z y m a ł
wtedy od związku pisarzy rosyjskich literacką n a g r o d ę i m i e n i a M i c h a i ł a
Szołochowa za h u m a n i z m i m o r a l n y w k ł a d w l i t e r a t u r ę .
Początkiem każdego dzieła — słowo,
a przed każdym działaniem — myśl.
Korzeniem zamierzeń jest serce,
skąd wyrastają cztery gałęzie:
dobro i zło, życie i śmierć,
a nad tym wszystkim język ma pełną władzę.
(Syr 37, 1 6 - 1 8 )
Słowo posiada fascynującą właściwość: potrafi przyoblekać się w ciało. „ N a
początku było słowo..., a bez niego nic się nie stało, co się s t a ł o . " C h o r w a c k a
ZIMA1998
325
pisarka Dubravka Ugreśić w swojej książce Kultura kłamstwa śledzi kreującą
(niektórzy powiedzieliby: antycypującą) m o c słowa na przykładzie wojny
w byłej Jugosławii. J e d n y m z najpopularniejszych filmów w czasach j u g o - k o m u n i z m u był obraz Do widzenia w przyszłej wojnie.
Komisja e k s p e r t ó w O N Z d o s p r a w z b r o d n i wojennych p o d p r z e w o d n i c ­
t w e m Cherifa Bassiouni ocenia, że p o d c z a s wojny w byłej Jugosławii zosta­
ło
zgwałconych
około
20
tysięcy k o b i e t
— w wieku
od
pięciu
do
osiemdziesięciu j e d e n lat.
Ulubionym motywem jugosłowiańskiej kinematografii — pisze Dubravka Ugreśić — był g w a ł t : „Kobiety są w filmach b r u t a l n i e g w a ł c o n e
( u l u b i o n y kadr: p i e r ś k o b i e t y p r z y g n i e c i o n a o w ł o s i o n ą r ę k ą m ę ż c z y z n y ) ,
p o l i c z k o w a n e ( u l u b i o n y kadr: r ę k a m ę ż c z y z n y n a t w a r z y k o b i e t y ) , b i t e
i maltretowane w rozmaity sposób".
„Cudzoziemiec, któremu uprzednio pokazaliśmy m a ł ą retrospektywę
filmu jugosłowiańskiego, a p o t e m d o k u m e n t a l n e zdjęcia przedstawiające
kobiety zgwałcone w tej wojnie, będzie — t a k p r z y p u s z c z a m — s k o n f u n d o ­
wany." Gwałty d o k o n y w a n e p o d c z a s wojny p o t r a k t u j e jako logiczny ciąg
dalszy tego, co m i a ł o miejsce w czasach pokoju (w k o m u n i s t y c z n e j J u g o s ł a ­
wii za gwałt groziła kara więzienia od j e d n e g o do d w ó c h miesięcy).
D u b r a v k a Ugreśić o p o w i a d a następującą h i s t o r i ę : „W m a ł y m c h o r w a c k i m
miasteczku D u g a Res z a s a d z o n o niewielki lasek: o s i e m d z i e s i ą t o s i e m d r z e ­
w e k na u r o d z i n y Tita. Dzisiaj m i e s z k a ń c y m i a s t e c z k a wycięli w p i e ń cały las.
Mówią, że rozliczyli się z «ostatnimi p o z o s t a ł o ś c i a m i k o m u n i s t y c z n e g o re­
żimu". Ci, którzy ścinali drzewa, kiedyś je sadzili".
Dekomunizacja skończyła się tylko na d z i a ł a n i a c h magicznych. Tymcza­
s e m w byłej Jugosławii n a d a l rządzą byli k o m u n i ś c i . Milośević w Serbii, Tudjman w Chorwacji, Kućan w Słowenii to niegdysiejsi aparatczycy (czasami
k t ó r e m u ś z nich w y m k n i e się publicznie s ł o w o „ t o w a r z y s z e ! " , w t e d y szyb­
ko gryzie się w język i poprawia: „ r o d a c y ! " ) . N i e są oni fanatycznymi nacjo­
nalistami, lecz raczej p r a g m a t y c z n y m i , tak jak kiedyś nie byli i d e o w y m i ko­
m u n i s t a m i , lecz o p o r t u n i s t a m i . To ludzie bez k r ę g o s ł u p a i bez s t a ł e g o
s y s t e m u m o r a l n e g o , gotowi z m i e n i a ć idee w zależności od z m i a n k o n i u n k ­
tury. Aby ich p r z e p o c z w a r z e n i e się z k o m u n i s t ó w w n a c j o n a l i s t ó w było wia­
rygodne w oczach s p o ł e c z e ń s t w a , m u s i e l i u r u c h o m i ć p r o p a g a n d o w ą m a c h i 326
FRONDA13/14
nę k ł a m s t w a . Recenzja D u b r a v k i Ugreśić z filmu Franjo Tudjman — chorwac­
ki George Washington to rejestr k ł a m s t w , jakich w prezentacji własnej biogra­
f i i dopuścił się przywódca Chorwacji. Film t e n t o p r o k l a m o w a n i e „ostatniej
wersji p r a w d y " p o d a n e j d o wierzenia o b y w a t e l o m .
Jeden z międzynarodowych m e d i a t o r ó w podczas konfliktu na Bałkanach,
lord O w e n powiedział: „Rzeczą najbardziej zdumiewającą — potwierdzi to
każdy, k t o brał udział w negocjacjach dotyczących dzisiejszej Jugosławii — jest
n i e p r a w d o p o d o b n a umiejętność posługiwania się k ł a m s t w e m , właściwa lu­
dziom na każdym poziomie. Zdumiewające zjawisko. Ile choćby rozejmów zo­
stało złamanych! Ale nadal podpisywano dokumenty, z oczywistą intencją nie­
przestrzegania ich postanowień. W byłej Jugosławii nie istnieją zasady h o n o r u ,
to cecha kultury tak rozpowszechniona, że nikogo już nie dziwi, gdy przekona
się, iż X lub Y jest kłamcą. Ludzie żyją tu kulturą k ł a m s t w a " .
K ł a m s t w o z o s t a ł o zalegalizowane. Politycy i d z i e n n i k a r z e , w y c h o w a n ­
kowie s t a r e g o s y s t e m u , dla k t ó r y c h k ł a m s t w o s t a ł o się s p o s o b e m n a życie,
teraz przedstawiają je jako czyn chwalebny. Pisarz D o b r i c a Ćosić, w latach
1 9 9 2 - 9 3 p r e z y d e n t tzw. nowej Jugosławii, powiedział w p r o s t : „ K ł a m s t w o
jest formą n a s z e g o p a t r i o t y z m u i p o t w i e r d z e n i e m naszej w r o d z o n e j inteli­
gencji". D u b r a v k a Ugreśić cytuje j e d n ą z najbardziej w p ł y w o w y c h d z i e n n i ­
karek chorwackich, k t ó r a oświadczyła publicznie: „Kiedy w grę w c h o d z i los
ojczyzny, g o t o w a j e s t e m k ł a m a ć " .
A co na to prości ludzie? Hydraulik, który przyszedł r e m o n t o w a ć zlew au­
torce książki, powiedział: „ N a m niepotrzebna prawda, n a m potrzebny spokój".
K ł a m s t w o szuka legitymizacji w autorytecie. Któż zaś m o ż e być więk­
szym a u t o r y t e t e m niż s a m Bóg? Dlatego serbski p o e t a i p a r l a m e n t a r z y s t a Bra­
no Crneević oświadcza: „Serbowie nie zabijają z nienawiści, ale z rozpaczy.
Ten, k t o zabija z rozpaczy, ma w sobie coś z zabójcy i z Boga, t e n zaś, k t o za­
bija z nienawiści — z zabójcy i z diabła. Najwyższą instancją dla serbskich
zbrodni jest Bóg, dla zbrodni innych — diabeł".
Bywa taki sposób mówienia, który do śmierci można przyrównać, niechże się on nie
znajdzie
w
dziedzictwie Jakuba!
(Syr23,12a)
ZIMA-1
998
327
Najwięcej kłamią ci, którzy najbardziej zagrzewają do mordów. Ci, którzy mor­
dują osobiście, w p e w n y m m o m e n c i e mają dość zakłamania. Serb Slobodan Mi­
sie, który przyznał się do zamordowania osiemdziesięciu m u z u ł m a n ó w , powie­
dział dziennikarzom Vranskije Novine: „ M a m pięćdziesiąt lat i j e s t e m chory od
tych kłamstw. Wszyscy kłamią. Powinniśmy wreszcie powiedzieć, jak było na­
prawdę na tej wojnie. Największym b ł ę d e m jest zabić po raz pierwszy. Potem
wszystko toczy się samo... Nie możecie zrozumieć, jak to jest. W ż e r a się to
w waszą krew i mózg. Jak narkotyk. Nie możecie bez tego funkcjonować".
W tej powodzi lejącego się zewsząd k ł a m s t w a najbardziej szczerze brzmi
głos profesjonalnego mordercy. Przynajmniej jeden, który m ó w i o sobie praw­
dę. Serbski wojownik Damir w wywiadzie dla Le Monde: „ M a m nadzieję, że kon­
flikt jeszcze długo potrwa. Co ja bym robił w czasach pokoju? Nic nie u m i e m
robić, tylko walczyć. [...] Jeśli m u z u ł m a n i e znikną z tej planety, chciałbym, że­
by Serbowie wypowiedzieli wojnę innym p a ń s t w o m . W walce straciłem wszy­
stkich przyjaciół, moje życie jest przetrącone. Niech to tylko dalej trwa. [...] Mo­
im jedynym zajęciem jest siać wokół siebie śmierć. Dlatego chcę, by wojna była
kontynuowana. Jeśli nastanie pokój, zlikwiduje m n i e mój własny naród, żadne
państwo nie potrzebuje szaleńców. Normalni ludzie nigdy nas nie zrozumieją,
nie wiedzą, co to znaczy zabić człowieka!"
Pisząc o krajach postjugosłowiańskich, D u b r a v k a Ugreśić używa t e r m i n u
„postmodernistyczna dyktatura".
Największy rozgłos jako postmodernista spośród pisarzy byłej Jugosławii
zdobył Milorad Pavić, autor bestselleru Chazarski słownik. Najpierw przekonywał
Żydów, że Chazarowie byli Żydami, później opowiadał C h o r w a t o m , że Chazarowie to z pewnością Chorwaci, następnie wyjaśniał Baskom, że Chazarowie
musieli być Baskami. Dzisiaj jako jeden z pisarzy w orszaku Slobodana Milośevicia nie ma wątpliwości, że Chazarowie to nikt inny tylko Serbowie.
Pavić jest też a u t o r e m p o p u l a r n e j w Serbii nowej definicji demokracji.
W wywiadzie dla Yillage Yoice powiedział: „ D e m o k r a c j a to d y m z piczki".
W s z e c h o b e c n o ś ć k ł a m s t w a wiąże się w XX w. z t r i u m f e m psychia­
trii. Już dzieło ojca—założyciela psychoanalizy Z y g m u n t a F r e u d a
o p a r t e było n a k ł a m s t w i e .
FRONDA
13/14
Za początek psychoanalizy u w a ż a się s k u t e c z n ą t e r a p i ę pacjentki, której
przypadek wszedł do historii jako „ p r z y p a d e k A n n y O.". Z o d n a l e z i o n y c h
akt przebiegu jej c h o r o b y wynika, że leczenie zakończyło się k o m p l e t n y m
n i e p o w o d z e n i e m (kobietę z a m k n i ę t o w szpitalu p s y c h i a t r y c z n y m ) , m i m o to
F r e u d chwalił się s u k c e s e m o d n i e s i o n y m dzięki nowej m e t o d z i e .
W i e d e ń s k i psychoanalityk o p u b l i k o w a ł t e ż pracę, w której twierdził, że
p r z e p r o w a d z i ł u d a n ą kurację: wyleczył k o k a i n ą pacjenta u z a l e ż n i o n e g o od
morfiny. W rzeczywistości e k s p e r y m e n t zakończył się klęską, a pacjent
(dr E r n s t Fleisch) o m a l nie p o s t r a d a ł zmysłów.
Najbardziej rozpowszechnionym u r a z e m psychicznym w Ameryce jest child
abuse. Coraz więcej osób upiera się, że zostały jako dzieci wykorzystane seksu­
alnie przez rodziców, chociaż nigdy do czegoś takiego nie doszło. Powstał n a w e t
specjalny termin na określenie tego zjawiska: false memory syndrom, czyli syn­
d r o m fałszywej pamięci. Jak pisze Dubravka Ugreśić: „Kiedy w grę wchodzą ura­
zy, możliwości manipulacji są olbrzymie. Personalnymi urazami (które szybko
stają się zbiorowymi) m o g ą manipulować psychoanalitycy i psychiatrzy (z p o ­
wodu rachunków bankowych i sukcesu zawodowego), m e d i a (z p o w o d u ren­
towności i pieniędzy), przemysł wydawniczy i filmowy (z tego samego p o w o ­
d u ) , politycy (by zdyskwalifikować przeciwnika), dorosłe dzieci (by zemścić się
na rodzicach) i osobnicy dotknięci u r a z e m (z p o w o d u ciężko wywalczonego
prawa do osobistej traumy). Mechanizmy te są ze sobą w doskonały sposób p o ­
wiązane i niełatwo stwierdzić, co jest prawdą, a co k ł a m s t w e m " .
Radovan Karadżić jest z z a w o d u psychiatrą. Bośniaccy Serbowie n o s z ą
w sobie urazy do C h o r w a t ó w i m u z u ł m a n ó w . Karadżić wybiera d o k ł a d n i e
taką s a m ą m e t o d ę leczenia n a r o d u - p a c j e n t a , co jego koledzy w A m e r y c e .
W t e n s p o s ó b p a ń s t w o z a m i e n i a się w d o m wariatów.
D u b r a v k a Ugreśić d o ś ć m i a ł a k ł a m s t w a . N i e chciała m i e s z k a ć w d o m u wa­
riatów. Wyjechała na Z a c h ó d . Kiedy z a n i o s ł a swoją książkę o J u g o s ł a w i i do
j e d n e g o z wydawnictw, usłyszała pytanie: czy to j e s t t o , czego n a m t r z e b a ?
Najbardziej z d u m i a ł ją z a i m e k „ n a m " : „ D o t y c h c z a s w i e r z y ł a m , że z a i m e k
t e n funkcjonuje tylko w krajach r o z w i n i ę t e g o k o l e k t y w i z m u " .
W i n n y m w y d a w n i c t w i e o d r z u c o n o jej książkę i p o r a d z o n o , by napisa­
ła powieść tendencyjną ( b o h a t e r a m i mieli być m a ł y Serb i m a ł y C h o r w a t ) .
Poczuła, że znalazła się w świecie k o m p l e t n e j fikcji.
W kolejnym w y d a w n i c t w i e s k r y t y k o w a n o ją, że pisze bez należytego
współczucia dla ofiar wojny, p o d c z a s gdy jej kraj t o n i e we krwi. Najbardziej
Z1MA1998
329
z d u m i a ł ją t o n m o r a l n e g o oskarżenia: „Wydawało mi się, że t a k n a p r a w d ę
nigdzie nie wyjechałam. Język o s k a r ż e ń był t a k znajomy, rodzimy. Wyje­
chawszy, trafiłam z a t e m d o d o m u " .
N o w o ż y t n a cywilizacja Z a c h o d u z b u d o w a n a jest n a k ł a m s t w i e , tyle ż e
bardziej wyrafinowanym i s u b t e l n y m niż k ł a m s t w o w byłej Jugosławii. Mi­
t e m założycielskim tej cywilizacji jest rewolucja francuska, zaś metafizycz­
n y m tabu — l u d o b ó j s t w o Ż y d ó w p o d c z a s drugiej wojny światowej. Dziwi­
my się, jak j u g o s ł o w i a ń s c y k o m u n i ś c i m o g l i nagle
stać
się
serbskimi
(chorwackimi, s ł o w e ń s k i m i , m u z u ł m a ń s k i m i ) nacjonalistami, ale n i e dziwi
nas, gdy k t o ś j e d n o c z e ś n i e chwali rewolucję francuską i p o t ę p i a H o l o c a u s t .
Może to być ś w i a d e c t w e m albo n i e u c t w a , albo schizofrenii, gdyż pierwszy
h o l o c a u s t w czasach n o w o ż y t n y c h d o k o n a ł się w ł a ś n i e za s p r a w ą rewolucji
francuskiej.
Kiedy wieśniacy w W a n d e i stanęli w o b r o n i e wiary katolickiej i o s o b y
króla, w Paryżu p o w s t a ł p l a n eksterminacji o p o r n y c h . Akcja p r z e p r o w a d z o ­
n a przez wojska rewolucyjne m i a ł a wszelkie z n a m i o n a ludobójstwa, p o n i e ­
waż chodziło o fizyczne w y e l i m i n o w a n i e przeciwnika. G e n e r a ł Carier, o d p o ­
wiedzialny z a operację, m ó w i ł d o swoich żołnierzy: „ N i e c h n a m n i e m ó w i ą
0 h u m a n i t a r y z m i e w o b e c tych bestii z W a n d e i : wszyscy z o s t a n ą wykończe­
ni, nie w o l n o zostawić przy życiu ani j e d n e g o p o w s t a ń c a " .
G e n e r a ł W e s t e r m a n n , k t ó r y spacyfikował b u n t o w n i c z ą prowincję, pisał
w triumfalnym liście do Paryża: „Obywatele r e p u b l i k a n i e , W a n d e a j u ż nie
istnieje! Dzięki naszej wolnej szabli u m a r ł a w r a z ze s w o i m i k o b i e t a m i
1 dziećmi. Skończyłem grzebać całe m i a s t o w b a g n a c h Savenay. Wykorzystu­
jąc d a n e mi u p r a w n i e n i a , dzieci r o z d e p t a ł e m k o ń m i i w y m o r d o w a ł e m ko­
biety, aby nie m o g ł y dalej płodzić bandytów. N i e żal mi ani j e d n e g o więźnia.
Zniszczyłem wszystkich." W o d p o w i e d z i w ł a d z e w Paryżu g r a t u l o w a ł y Wes t e r m a n n o w i , że „oczyścił w o l n ą z i e m i ę z tej złej r a s y " .
To było ludobójstwo. W y m o r d o w a n o 120 tysięcy Wandejczyków — 15 pro­
cent populacji prowincji (gdyby przenieść te proporcje na obecną Francję, licz­
ba zamordowanych wyniosłaby 8 milionów ludzi). Zabijano kobiety, by nie ro­
dziły dalszego p o t o m s t w a . Zniszczono całkowicie 20 procent wszystkich
zabudowań w Wandei, wyrżnięto całe bydło i zdewastowano uprawy rolne —
wszystko po to, by ci, którzy przeżyli rzeź, umarli z głodu i nędzy.
Rewolucjoniści francuscy byli nauczycielami e s e s m a n ó w . O n i p ó ł t o r a
wieku wcześniej robili z wygarbowanej skóry z a m o r d o w a n y c h ofiar b u t y dla
urzędników, zaś z delikatniejszej skóry m a r t w y c h kobiet — m o d n e ręka­
wiczki. Setki t r u p ó w przetapiali na t ł u s z c z i m y d ł o . P r o t o t y p a m i k o m ó r ga330
FRONDA.13/14
zowych były barki rzeczne, k t ó r e ł a d o w a n o po brzegi związanymi więźnia­
mi i z a t a p i a n o na środku rzek.
D u b r a v k a Ugreśić żali się, że w s z e c h o b e c n e k ł a m s t w o sprawia, iż oby­
watele p a ń s t w p o s t j u g o s ł o w i a ń s k i c h nie odczuwają ż a d n e g o w s t y d u z p o ­
w o d u z ł a m a n i a życia m i l i o n o m ludzi. Tak s a m o nie odczuwają go obywate­
le Francji h u c z n i e świętujący kolejną rocznicę rewolucji. Jeżeli k t o ś chwali
rewolucję francuską, nie m a m o r a l n e g o p r a w a krytykować faktu świętowa­
nia przez Serbów pacyfikacji Srebrenicy czy zdobycia Vukovaru.
W 1997 r. w serbskiej telewizji e m i t o w a n o wenezuelski serial Kasandra. Kiedy
w jednym z odcinków tytułowa bohaterka filmu została uwięziona, mieszkańcy
wsi Kućevo w Serbii wysłali list do prezydenta Wenezueli, aby uwolnił nieszczę­
sną kobietę z więzienia. Wysłali też list do Watykanu, by Kasandrę u z n a n o za
świętą, oraz do Trybunału Międzynarodowego w Hadze z żądaniem sprawiedli­
wego procesu bohaterki, tyle że nie w Wenezueli, lecz w Serbii.
Ci sami m i e s z k a ń c y nie kiwnęli palcem, gdy z ich najbliższego sąsiedz­
twa wyganiano C h o r w a t ó w , gdy m o r d o w a n o m u z u ł m a n ó w , gdy d o w ł a d z y
dochodził s k o r u m p o w a n y u k ł a d p o s t k o m u n i s t y c z n y . Solidarność między­
ludzką i dojrzałość obywatelską ujawnili wtedy, gdy ich d z i a ł a n i a nie m i a ł y
nic w s p ó l n e g o z rzeczywistością i z a w i e s z o n e były w a b s o l u t n e j fikcji.
C h o r w a c k a pisarka przytacza następującą h i s t o r i ę : „ D z i e w c z y n k a z Bośni,
która widziała, jak żołnierze zabili jej rodziców, znalazła się w szpitalu, na
oddziale psychiatrycznym. Na p y t a n i e psychologa, czego boi się najbardziej,
odpowiedziała: — Ludzi..."
W Sarajewie i Vukovarze, m i m o skończonych d z i a ł a ń wojennych, wciąż roz­
brzmiewają wystrzały. To zagraniczni reżyserzy kręcą filmy o o b l ę ż e n i u Sa­
rajewa i zdobyciu Vukovaru.
Pewna
mieszkanka
Sarajewa
zaprojektowała
komputerową
grę
o oblężeniu miasta.
J e d n y m z największych p r z e b o j ó w m u z y k i post—jugo—disco jest u t w ó r
m u z u ł m a n i n a Fikreta Kujundżicia Manjaca. Manjaća to n a z w a serbskiego
o b o z u koncentracyjnego dla m u z u ł m a n ó w .
W r e praca n a d banalizacją cierpienia.
7.IMA1998
33]
„Masujemy serce z m ę c z o n e g o świata, r o z k r ę c a m y je podwyższając p o z i o m
adrenaliny, ale nie m o ż e m y go poruszyć. Fotografujemy się na pierwszych
s t r o n a c h gazet, pojawiamy się na e k r a n a c h telewizorów, sprzedają n a s na ka­
setach w i d e o niczym live—show, w i d o w i s k o na żywo: i gwałty są p r a w d z i w e ,
i łzy słone, i k r e w świeża. Czegóż to my n i e robimy, żeby świat z a p o z n a ć
z naszą umiejętnością u m i e r a n i a . Jak b o h a t e r G r a s s a rozbijamy g ł o s a m i
szkło. Serce świata, t e n sfatygowany mieszek, rzęzi g ł u c h o jak wieloryb,
który osiadł na mieliźnie. Im bardziej n a s z a ś m i e r ć jest p r a w d z i w a i dosko­
nała, t y m uporczywiej świat przyjmuje ją za p r o w i n c j o n a l n y spektakl. Im
większe n a s z e nieszczęście, t y m uporczywiej świat przeżywa to jako zwykłą
wiejską i m p r e z ę . Im więcej n a s u m i e r a , t y m bardziej j e s t e ś m y n u d n i . Stali­
śmy się b o h a t e r a m i dowcipów, w p r a w d z i e nieżywi, ale zaszliśmy wysoko: do
New Yorkera!" (Dubravka Ugreśić).
Dokąd uciekniesz przed k ł a m s t w e m , Dubravko Ugreśić? Do Niemiec? Do
Francji? Do Ameryki? Czy Clinton jest bardziej p r a w d o m ó w n y niż Tudjman?
Czy Spiegel jest mniej zideologizowany niż Borba? Czy z a m o r d o w a n i w Wandei
mniej znaczą niż z a m o r d o w a n i w Sławonii? Czy na Zachodzie kręci się mniej
filmów pokazujących gwałty na kobietach niż w byłej Jugosławii? Czy niemiec­
cy telewidzowie z większą wrażliwością reagują na zdjęcia z wojny niż m i e ­
szkańcy wsi Kućevo? Czy n a p r a w d ę myślisz, że k u l t u r a k ł a m s t w a panuje tylko
w byłej Jugosławii?
A d o k ą d my u c i e k n i e m y ?
ADAM STEIN
DUBRAVKA UGREŚIĆ, Kultura kłamstwa,
Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1998.
Europa przełomu X i XI w., jak ją przedstawia Bratkowski,
przypomina opisywany przez Hobbesa „stan natury", czy­
li totalną wojnę wszystkich ze wszystkimi. Jak pisze autor:
„Kościół jest w tej cywilizacji jedynym nosicielem pokoju".
U PROGU ROKU
Ğ
MICHAŁ
KLIZMA
REDNIOWIECZE przeżywa swój r e n e s a n s . W Polsce fascynacja ta ma
charakter zapośredniczony, g ł ó w n i e za s p r a w ą h i s t o r y k ó w francu­
skich, takich jak na przykład J a c ą u e s Le Goff, Reginę P e r n o u d ,
Jean D e l u m e a u czy Georges Duby, których prace ukazują się ostat­
n i o w n a s z y m kraju. Do nielicznych polskich wyjątków zaliczyć
m o ż n a książkę Stefana Bratkowskiego Wiosna Europy, której p r z e d m i o t e m
jest sytuacja n a s z e g o k o n t y n e n t u w X i na początku XI w.
Książka o p u b l i k o w a n a u p r o g u trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa o p o ­
wiada o zdarzeniach, jakie miały miejsce w p r z e d e d n i u drugiego tysiąclecia.
Podobnie jak przed tysiącem lat granica, jaka dzieliła E u r o p ę , przebiegała na
Łabie, a Polska, tak jak i dziś, a s p i r o w a ł a do p e ł n e g o u c z e s t n i c t w a w e u r o ­
pejskiej rodzinie narodów. C h r z e s t Mieszka I zwykło się p r z e d s t a w i a ć w n a ­
szej historiografii jako wynik d o r a ź n y c h kalkulacji politycznych, na d o d a t e k
wymierzonych w Niemcy. Takie s t a n o w i s k o jest j e d n a k w d u ż y m s t o p n i u
r z u t o w a n i e m późniejszych p o g l ą d ó w na czasy wcześniejsze. Bratkowski d o ­
wodzi, że wybór Mieszka był d a l e k o w z r o c z n y m w y b o r e m organizacji p a ń ­
s t w a opartej na określonej cywilizacji. Przyjęcie chrześcijaństwa n i e było
w owych czasach oczywistością czy koniecznością, było decyzją o w i e l k i m
znaczeniu, na k t ó r ą nie wszyscy się decydowali. N i e uczynili t e g o m i ę d z y
innymi Słowianie połabscy. Kto dziś p a m i ę t a o O b o d r y t a c h czy Wieletach,
ZIMA- 1 9 9 8
333
którzy byli wówczas p o s t r a c h e m tej części Europy? Ich p u n k t wyjścia był ta­
ki s a m jak Polan, a j u ż w k r ó t c e mieli z n i k n ą ć z m a p y k o n t y n e n t u . I n i e zo­
stali wcale e k s t e r m i n o w a n i , jak chciałaby historiografia P R L - o w s k a , lecz
zgermanizowani przez chrześcijański żywioł niemiecki.
W Europie X w. wcale nie było oczywistością, że p a ń s t w o p o w i n n o utrzy­
mywać się z podatków, a nie z łupieżczych wypraw przeciw sąsiadom i ze
sprzedaży niewolników. G ł ó w n y m i c e n t r a m i h a n d l u żywym t o w a r e m były
wówczas Verdun i Praga. Święty Wojciech, biskup Pragi, został wypędzony ze
swego diecezjalnego m i a s t a właśnie dlatego, że przeciwstawiał się h a n d l o w a ­
niu niewolnikami.
Europa t a m t e g o okresu, jak ją przedstawia Bratkowski, przypomina opisy­
wany przez Hobbesa „stan n a t u r y " , czyli totalną wojnę wszystkich ze wszystki­
mi. Zwłaszcza w świecie Franków i Germanów, gdzie obowiązywała zasada
zemsty rodowej, niemal bez ustanku toczyły się prywatne wojny między feudałami. Jak pisze autor: „Kościół jest w tej cywilizacji jedynym nosicielem poko­
ju". Po pierwsze: wcielanie w życie benedyktyńskiej reguły ora et labora sprawi­
ło, że klasztory stały się nie tylko ważnymi ośrodkami życia intelektualnego
i duchowego, lecz również gospodarczego, zdolnymi dać w czasie wojny ochro­
nę okolicznym c h ł o p o m i mieszkańcom podgrodzi. Po drugie: Kościół potępiał
grabieżcze, niesprawiedliwe wojny. Po trzecie: głosił pojednanie i przebaczenie,
które mogło przekreślić pragnienie zemsty.
Ó w c z e s n a E u r o p a n i e o t r z ą s n ę ł a się jeszcze p o u p a d k u I m p e r i u m
Rzymskiego. S t a n o w i ł a m o z a i k ę d r o b n y c h , zwalczających się n a w z a j e m
p a ń s t e w e k , których władcy byli b a r b a r z y ń c a m i : albo wyznawali w i e r z e n i a
pogańskie, albo przyjęli chrześcijaństwo p o w i e r z c h o w n i e . N i e k t ó r z y z r e s z t ą
gotowi byli porzucić Boga chrześcijan, kiedy zaczynali p o n o s i ć klęski. Tak
zrobili wikingowie H a r a l d a D o b r e g o czy W a r e g o w i e kijowskiej księżnej
Olgi. Stare w o j e n n e b ó s t w a g w a r a n t u j ą zwycięstwa...
Podczas gdy w E u r o p i e p a n o w a ł a n i e p o d z i e l n i e cywilizacja śmierci, za
klasztornymi m u r a m i rozwijała się i dojrzewała p o w o l i cywilizacja życia.
N i e była w y m y ś l o n y m przez kogoś p r o j e k t e m , lecz k o n s e k w e n c j ą przejęcia
się C h r y s t u s o w y m n a k a z e m miłości bliźniego i życia w zgodzie z J e g o naka­
zami. P o t r z e b a będzie aż kilku stuleci, by cywilizacja m i ł o ś c i zaczęła p r z e n i ­
kać do innych sfer z b a r b a r y z o w a n e g o życia.
„To wiara i kultura chrześcijańska integrowały przyszłe społeczeństwo, nie
sama władza centralna" — pisze Bratkowski. „Istnienie wspólnoty wyższej p o ­
nad lokalne interesy, dostępność jednakowej cywilizacji benedyktyńskiej w Aurillac i w Tyńcu, w O d e n s e i Yichy, nauka lojalności i poczucia zobowiązania wo334
FRONDA-13/14
bec swego władcy — wszystko to uczyło też zapewne i zdolności rozumienia sa­
mej wspólnoty państwowej jako takiej. Myślę, że nie docenia się tej roli chrze­
ścijaństwa w dziejach Europy. Bez niego byłaby o n a niczym więcej, niż konglo­
m e r a t e m skłóconych i rywalizujących ze sobą, małych, lokalnych państewek,
walczących wszystkie przeciwko wszystkim w prywatnych wojnach lokalnych
królików, książątek, hrabiów, banów, kniaziów i biskupów".
Z inicjatywy Kościoła n a r o d z i ł a się instytucja Treuga Dei — R o z e j m u Bo­
żego. Synod w Elne w 1027 r. ogłosił zakaz p r o w a d z e n i a wojen od ś r o d y
w i e c z o r e m do p o n i e d z i a ł k u r a n o . Był to pierwszy k r o k do z a t r z y m a n i a fali
nienawiści. Bratkowski nie m o ż e wyjść ze z d u m i e n i a , że ta „jedna z najważ­
niejszych inicjatyw Kościoła ś r e d n i o w i e c z a " z o s t a ł a z u p e ł n i e p o m i n i ę t a
w wielu m i ę d z y n a r o d o w y c h encyklopediach kościelnych i w wydanej u n a s
pięciotomowej Historii Kościoła katolickiego. A u t o r Wiosny Europy uważa,
że
p r e k u r s o r e m Treuga Dei był g ł ó w n y b o h a t e r książki, k t ó r y zgłosił p o d o b n e
propozycje na synodach akwitańskich: w 9 9 9 r. w Limoges i w 1000 r.
w Poitiers.
G ł ó w n y m b o h a t e r e m książki jest zaś G e r b e r t z Aurillac, późniejszy pa­
pież Sylwester II ( 9 9 9 - 1 0 0 3 ) , k t ó r e g o wraz z c e s a r z e m O t t o n e m III Wiel­
kim ( 9 9 6 - 1 0 0 2 ) Bratkowski nazywa p i e r w s z y m i t w ó r c a m i wspólnej E u r o ­
py.
Niewątpliwie
cywilizacji
wyprzedzili
chrześcijańskiej
oni
swój
antycypowała
czas,
a ich
plany
wizja europejskiej
późniejszych
polityków
i myślicieli.
Gerbert z Aurillac, filozof, poeta, a s t r o n o m , przyrodnik, m a t e m a t y k , kon­
struktor, a zarazem pobożny mnich, będący największym a u t o r y t e t e m moral­
nym ówczesnej epoki, pozostaje z pewnością wielkim niedocenionym w histo­
rii naszego k o n t y n e n t u . Wśród jego uczniów i wychowanków znajdujemy
cesarza O t t o n a Wielkiego, króla Francji Roberta Pobożnego, a u t o r a Historii
Francji — Richera, m a t e m a t y k a i filozofa Fulberta, który założył szkołę w Char­
tres — najżywszy w XI i XII w. ośrodek intelektualny w Europie, i biskupa
Adalberona, który patronował szkole w Laon — najwybitniejszemu w XI stu­
leciu c e n t r u m s t u d i ó w teologicznych. Jego przyjaciółmi byli św Wojciech —
męczennik, św. Stefan — pierwszy król Węgier, Bolesław Chrobry — pierwszy
król Polski czy doża wenecki Piętro Orseolo II. Sam Gerbert nie wziął się zni­
kąd, miał swoich m e n t o r ó w i m i s t r z ó w i bez przesady m o ż n a stwierdzić, że
stanowił wykwint wielowiekowej tradycji benedyktyńskiej, której podwaliny
położył pięć stuleci wcześniej św. Benedykt z Nursji.
O tym o s t a t n i m Bratkowski pisze, że „nie doceniamy jego n a p r a w d ę
świętego o p t y m i z m u . Wszystko się wtedy, w tych strasznych czasach, zatraca,
ZIMA- 1 9 9 8
335
absurd świata się zwielokrotnia, j u t r o m o ż e być tylko gorsze niż wczoraj, a on
każe pracować, robić swoje." Z tej żarliwej m o d l i t w y i uporczywej codziennej
krzątaniny — dla o b s e r w a t o r a z boku ż m u d n e j i niewdzięcznej, lecz dla wy­
konującego ją błogosławionej, bo poświęconej Bogu — uformuje się d u c h o w y
i kulturowy kształt naszego k o n t y n e n t u . Nieprzypadkowo w XX w. papież
Pius XII nazwie Benedykta p a t r o n e m Europy. O ile Bratkowski nazywa zało­
życiela zakonu benedyktynów „ojcem cywilizacji chrześcijańskiej", o tyle tytuł
„ojca E u r o p y " rezerwuje nie dla Karola Wielkiego, lecz dla Sylwestra II. Ten
ostatni podczas swego czteroletniego zaledwie pontyfikatu położył podwaliny
pod zrzucenie zależności władzy duchownej od władzy świeckiej. W owych
czasach b o w i e m biskupi Rzymu wybierani byli nie przez d u c h o w i e ń s t w o , lecz
przez możnych tego świata. Sam Gerbert z Aurillac został głową Kościoła
dzięki O t t o n o w i III.
Młody cesarz był zresztą najbliższym przyjacielem i w y c h o w a n k i e m „pa­
pieża pierwszego tysiąclecia". Z jednej s t r o n y był w s z e c h s t r o n n i e wykształco­
nym intelektualistą, n a m i ę t n y m czytelnikiem Boecjusza, z drugiej — człowie­
kiem głęboko religijnym, oddającym się p r a k t y k o m ascetycznym, k t ó r e m u
nieobce były stany mistyczne, z innej zaś — w y t r a w n y m politykiem i przewi­
dującym strategiem. Bratkowski podkreśla jego wyjątkową „ideowość i bez­
interesowność".
Autor Wiosny Europy pisze, iż obaj — cesarz i papież — „będą w praktyce
konsekwentnie budowali niezależne od cesarza władztwa p a ń s t w o w e — będą
budowali przyjaźń wzajemną między przyjaciółmi, którzy tę samodzielną wła­
dzę wykonują. Uniwersalizm O t t o n a III i Gerberta z Aurillac, czy raczej — Gerberta i Ottona, nie ma nic wspólnego z «imperializmem», ani rzymskim, ani nie­
mieckim,
ani jakimkolwiek i n n y m .
Nazywanie
ich
koncepcji
planami
«imperialnymi» jest nieładnym nadużywaniem słów. Nie chodziło o Imperium
Romanum. Chodziło o Imperium Romanorum, cesarstwo Rzymian. A «Rzymianami» być mieli wszyscy, gotowi się pod tymi auspicjami połączyć jako wolne, su­
werenne w naszym pojęciu, równe sobie państwa". W tym kontekście należy
spojrzeć na takie wydarzenia, jak koronowanie władcy Węgier Stefana czy zjazd
w Gnieźnie — wydarzenie w owych czasach wyjątkowe.
Projekt Sylwestra II i O t t o n a III z a ł a m a ł się z p o w o d u ich śmierci j u ż na
początku XI w., ale i tak pozostawili oni po sobie n i e m a ł o . Dzięki G e r b e r t o wi z Aurillac n a s t ą p i ł o d u c h o w e oraz i n t e l e k t u a l n e ożywienie w ś r ó d d u c h o ­
wieństwa, chrześcijaństwo z a c h o d n i e p o d w o i ł o s w e d o m e n y t e r y t o r i a l n e
i to bez użycia przemocy, zaś najmocniej religia u t r w a l i ł a się w p o g a ń s k i c h
jeszcze n i e d a w n o p a ń s t w a c h — na Węgrzech i w Polsce.
336
F R O N D A - 13/14
P o t o m n i w XI w. umieli docenić o g r o m dzieła o b u mężów. Na grobowcu
Sylwestra II w Bazylice św. Piotra w Rzymie na polecenie papieża Sergiusza IV
wyryto epitafium: „Obaj oni wsławili swe czasy blaskiem swej mądrości; czas
się w t e d y rozweselił; występek został z d r u z g o t a n y " . Być m o ż e poczucie d u ­
chowej pustki, jakiej doświadcza dzisiaj E u r o p a Zachodnia, związane jest
z odcięciem się od własnych korzeni, z kryzysem chrześcijańskiej samoświa­
domości i z a p o m n i e n i e m o p r z e s ł a n i u takich ludzi, jak Gerbert z Aurillac
i O t t o n III.
MICHAŁ KLIZMA
STEFAN BRATKOWSKI, Wiosna Europy. Mnisi, królowie i wizjonerzy,
Wydawnictwo Iskry, Warszawa 1997.
Dusza sucha — wyjaśnia Kubiak — czyli taka, która ani się
nie oddaje snom i złudzeniom, ani nie płacze nad rzeką
czasu. Podzielam wiarę św. Augustyna i Rosenzweiga i sam
też tęsknotą zwracam się ku wieczności.
TĘSKNOTA
DO W I E C Z N O Ś C I
JERZY
BOROWCZYK
1.
Księga liturgiczna zawierająca zestaw biblijnych fragmentów oraz m o d l i t w
i rozważań przeznaczonych do o d m a w i a n i a i skłaniających do medytacji pod­
czas codziennych hor, czyli o ś m i u godzin kanonicznych. Tym jest brewiarz
w Kościele katolickim. Nadając zbiorowi swoich szkiców tytuł Brewiarz Europej­
czyka, Z y g m u n t Kubiak zaprasza n a s do rozmyślań, do samodzielnego k o m p o ­
nowania kanonicznej godziny, poświęconej k t ó r e m u ś z w ą t k ó w europejskiego,
a więc i polskiego dziedzictwa, wątków rzucających światło na współczesność,
pozwalających scalić pokawałkowaną rzeczywistość.
338
FRONDA-13/14
2.
Chciałbym najpierw odwołać się do szkicu Pawła H e r t z a Uwagi o klasycyzmie,
dotyczącego co prawda poezji, ale myślę, że z p o w o d z e n i e m dającego się zasto­
sować także do innych rodzajów pisarstwa. Za klasycyzm uważa H e r t z świado­
m o ś ć tego, „co się m o ż e stać, co n a p r a w d ę jest w a ż n e i i s t o t n e " . Taką świado­
m o ś ć twórca zyskuje „przystając do jakiejkolwiek ludzkiej wspólnoty, która
w swej zmienności pozostaje przecież czymś stałym, oznaczonym. Może to być
wspólnota religijna lub filozoficzna, kulturalna lub n a r o d o w a " (Gra tego świata,
1997). O Kubiaku m o ż n a powiedzieć, że przystąpił on do wspólnoty kultural­
nej nazywanej śródziemnomorską, co — i to go szczególnie wyróżnia — jest
dla niego jednoznaczne z uczestnictwem w polskiej wspólnocie narodowej.
Dalej Hertz tak wykłada p o n a d e p o k o w ą zasadę klasycyzmu, który nie jest
szkołą czy literackim prądem, ale charakteryzuje s t o s u n e k pisarza do świata
i siebie samego: „Przyjąć świat w całej jego zawiłości, z całą jego fantastyczną
gmatwaniną, z całą jego n i e r o z u m n ą i krwawą historią, nie p r ó b o w a ć przed
n i m ucieczki, nie tworzyć obrazu świata we własnej wyobraźni, lecz w ł a s n ą
wyobraźnią go przenikać". O t o postawa, o t o zasada obecna we wszystkich ese­
jach Kubiaka. Jej zręby m o ż n a odnaleźć w poprzednich zbiorach jego szkiców.
Raz jeszcze kreśli je w pierwszej części Brewiarza Europejczyka, w dziale zatytu­
łowanym Znaki czasu.
Z a s a d ę przyjęcia świata takiego, j a k i m jest, oraz ciągłego i n i e z m o r d o ­
w a n e g o p o d e j m o w a n i a p r ó b jego przeniknięcia Kubiak wcielił w życie: „Przy­
zwyczajam się do tego, by żyć w d u c h o w e j s a m o t n o ś c i , otoczonej sferą m a ł o
zrozumiałą. S t o p n i o w o uczę się t r a k t o w a ć degenerującą się cywilizację jako
coś z e w n ę t r z n e g o w o b e c mojego życia d u c h o w e g o " (szkic Brewiarz Europej­
czyka). Dalej a u t o r Mitologii Greków i Rzymian zdecydowanie o d r z u c a „ruiny
przebrzmiałych z ł u d z e ń " i zwraca się w s t r o n ę swojej karmicielki i pocieszycielki — tradycji klasycznej: „ N i e n a r z u c a mi o n a goryczy, raczej ją zakłada.
Jest, jak Ewangelia, zawsze szczera, nigdy m n i e nie oszukuje, nie ofiarowuje
żadnych z ł u d z e ń . Jest sceptyczna w lepszym, wyższym sensie t e g o słowa:
sceptyczna także w o b e c swego sceptycyzmu". Czego w p i e r w s z y m rzędzie
uczy ta tradycja? O t ó ż n a k ł a n i a do s z a n o w a n i a „przede w s z y s t k i m n a t u r y
ludzkiej, stanowiącej główny p r z e d m i o t całej myśli greckiej i rzymskiej, na­
tury, która w naszej epoce znajduje się w wielkim n i e b e z p i e c z e ń s t w i e " . Jest
to b o w i e m epoka „całkowicie z d e c h r y s t i a n i z o w a n a " i — nadal cytuję ze szki­
cu, który dal tytuł całej książce — kształtująca „ z u p e ł n i e n o w e p o j m o w a n i e
moralności i s t o s u n k ó w m i ę d z y bogatymi i b i e d n y m i " .
ZIMA- I 998
339
W t y m składzie zasad Kubiaka, j a k i m jest niewątpliwie pierwszy seg­
m e n t Brewiarza, w a r t o wyróżnić jeszcze co najmniej d w a e l e m e n t y : w z o r z e c
literatury oraz koncepcję polszczyzny i polskości. Język polski i w ogóle pol­
skość w głównej roli występują w szkicach Poeta czarnoleski oraz Izolacja czy
siła? W tym o s t a t n i m eseista wyznaje: „Ilekroć los wydaje mi się zbyt ciężki
do dźwigania, c h r o n i ę się w m o i m azylu: we w s p a n i a ł o ś c i języka p o l s k i e g o " ,
a nieco dalej buduje taką opozycję: „Czy f u n d a m e n t e m polskości jest izola­
cja, czy siła? Czy indywidualność, n i e p o w t a r z a l n o ś ć własnej i n d y w i d u a l n o ­
ści ma polegać na izolacji, czy na sile? Czy o d c i n a m się od świata [...] — czy
inaczej: [...] przyjmuję wiele rzeczy t e g o ś w i a t a [...], bo m n i e stać, bo m o g ę
t e m u sprostać, b o o d tej r ó ż n o r o d n o ś c i nie r o z p a d a m się w e w n ę t r z n i e , b o
m o g ę u d ź w i g n ą ć b a r d z o wiele rzeczywistości, b o j e s t e m p o p r o s t u silny.
J e s t e m silny, a więc wszystkie te e l e m e n t y p r z e t a p i a m w coś c u d o w n i e har­
monijnego, w nowy, wyższy rodzaj h a r m o n i i , w przebogatą, n i e p o w t a r z a l n ą
substancję polskości". W z o r z e c języka polskiego widzi Z y g m u n t Kubiak
w „pisarskim g o s p o d a r s t w i e " J a n a K o c h a n o w s k i e g o . C z a r n o l e s k i M i s t r z
„znalazł r y m " , „znalazł m i a r ę l i t e r a t u r y polskiej i t o n polskiej m o w y " . T ł u ­
macząc i parafrazując Psalmy, w z n o s z ą c „ze s ł ó w świątynię o g r o m n ą " , n a u ­
czył
swoich
rodaków modlić
się.
Wreszcie
wskazał,
iż
polskość jest
„w j a s n o w i d z e n i u i w s ł u ż b i e " .
W szkicu o P a r a n d o w s k i m (Pisarz połski) i w r o z m o w i e z T o m a s z e m
Fijałkowskim o Kawafisie m o ż n a o d n a l e ź ć kilka w a ż n y c h e l e m e n t ó w , p o ­
zwalających n a z w a ć zadania, jakie Z y g m u n t Kubiak stawia p r z e d l i t e r a t u r ą .
P r z y p o m i n a o n n a m deklarację J a n a P a r a n d o w s k i e g o : „ N i e jest c e l e m litera­
t u r y dotrzymywać k r o k u chwili bieżącej.
[...] Przeszłość, teraźniejszość,
przyszłość nie są w l i t e r a t u r z e r o z g r a n i c z o n e [...], p ł y n ą w s p ó l n y m i j e d n o ­
litym s t r u m i e n i e m " . Kubiak widzi w twórczości a u t o r a Alchemii słowa przy­
p a d e k polskiego „ p o j m o w a n i a s z t u k i jako milczącej formy, jako rękodzieła,
jako o b i e k t y w n e g o kształtu, w k t ó r y m artysta ma z n i k n ą ć " . W r o z m o w i e
z Fijałkowskim t ł u m a c z Kawafisa przyznaje, iż d z i e ł o t e g o n o w o g r e c k i e g o
poety to „przykład o d n o w i e n i a m i t u , o d t w o r z e n i a obiektywnej wizji rzeczy­
wistości, k t ó r ą m i t scala" (słowa Fijałkowskiego). Kubiak dodaje, iż po raz
pierwszy l i t e r a t u r ę XX w. jako m i t y c z n ą zobaczył w 1923 r. Eliot, k t ó r y
stwierdził wówczas, że Yeats i Joyce d o k o n a l i wielkiego odkrycia: nadali
„chaosowi w s p ó ł c z e s n e g o życia porządek, k t ó r y p r o m i e n i e j e z d a w n e g o m i ­
tu, m i t u wiecznego — przynajmniej na n a s z ą d o c z e s n ą m i a r ę " .
340
FRONDA-
13/14
3.
Przywoływany już
Paweł
Hertz w wywiadzie-rzece
udzielonym
Barba­
rze N. Łopieńskiej (Sposób życia, 1997) nazwał Z y g m u n t a Kubiaka t ł u m a c z e m - t w ó r c ą , a jego dokonania postawił na równi z translacjami Edwarda Porębowicza czy Kajetana Koźmiana. „Może nie są to przekłady doskonałe —
mówi Hertz o dziewiętnastowiecznych tłumaczeniach — ale to p i ę k n e polskie
książki, nieodłączna część naszej literatury, o sile u t w o r ó w oryginalnych". Nie
zamierzam i nie potrafię szacować p o z i o m u przekładów Kubiaka. Powszechna
jest ich wysoka ocena. Nie ulega j e d n a k kwestii, że jego spolszczenia Eneidy
Wergiliusza, Wyznań św Augustyna, wierszy Keatsa czy Kawafisa zyskiwały
i zyskują pochwały nie tylko za s a m fakt współczesnego przybliżania „dzieł
wiecznych". Nie mniej istotne jest to, że Kubiak każdego t ł u m a c z o n e g o twór­
cę bardzo m o c n o wpisuje w krwiobieg polszczyzny. Nie świadczy swoimi t ł u ­
maczeniami — jeśli w o l n o tak się wyrazić — tylko szlachetnych usług, ale
nadaje im określony kurs, umieszcza je — jak pisze Henryk Krzeczkowski (Pro­
ste prawdy,
1996) — w „ramach zamyślonej
[...]
kampanii o poszerzenie,
względnie wzbogacenie rodzimej wyobraźni, wrażliwości i wizji świata".
Poświęcam tyle uwagi p r z e k ł a d o m Kubiaka dlatego, że s t a n o w i ą o n e je­
den z dominujących składników Brewiarza Europejczyka. Prawie każdy szkic
z tego t o m u przynosi co najmniej kilka t ł u m a c z e ń . N a p o t k a ć m o ż n a t w ó r c ó w
i dzieła z wszystkich niemal epok europejskiej kultury, dzieła, k t ó r e n a p i s a n o
po grecku i nowogrecku, łacińsku, włosku i angielsku. Eneida Wergiliusza, p o ­
etyckie okruchy pozostałe po Safonie, fragmenty Antologii Palatyńskiej, poezja
Owidiusza — reprezentują w t r a s n l a t o r s k i m d o r o b k u Kubiaka antyk. Spośród
Ojców Kościoła pojawiają się tu święci Augustyn i H i e r o n i m . I wreszcie twór­
cy nowożytni: Byron, Keats, Rolfe (baron Corvo), N e w m a n , Montale, A u d e n
i najobficiej przytaczany Kawafis. Kubiak nie szczędzi miejsca na cytaty. Nie­
rzadko przytacza całe p r z e t ł u m a c z o n e przez siebie u t w o r y (równie c h ę t n i e
i obszernie cytuje u t w o r y b o h a t e r ó w swoich esejów, piszących w języku pol­
skim lub przetłumaczonych przez p o p r z e d n i k ó w Kubiaka). M o ż n a t r a k t o w a ć
Brewiarz jako swoistą antologię poezji europejskiej od antyku po wiek XX.
Antologię, a raczej właśnie brewiarz kultury ś r ó d z i e m n o m o r s k i e j , który d o ­
starcza m a t e r i a ł u do medytacji, rozmyślań.
Liczne przytoczenia p r z e k ł a d ó w pozwalają n a d t o t r a k t o w a ć Brewiarz Eu­
ropejczyka jako kolejny e t a p p o s z e r z a n i a p r z e z Z y g m u n t a Kubiaka polskiej
„przestrzeni poetyckiej" i kulturalnej w ogóle. A k t u a l n i e b r z m i ą uwagi H e n ­
ryka Krzeczkowskiego w y p o w i e d z i a n e
ZIMA- I 9 9 8
przed
dwudziestu
laty w szkicu
341
Poetycka przestrzeń Zygmunta Kubiaka:
„Niezwykle jasny i
radykalny u k ł a d
[antologii t ł u m a c z e ń Kubiaka — przyp. J- B.] wynika z koncepcji poezji jako
s p o s o b u czynnego p r z e b y w a n i a w świecie, jako o k r e ś l e n i a s w e g o miejsca
w o b u historiach, objawionej i doczesnej, i wreszcie jako ś w i a d e c t w a d a n e ­
g o własnej p o s t a w i e . W i e r s z e w y b r a n e przez Z y g m u n t a Kubiaka nie z w o d z ą
p u s t y m słowolejstwem, nie rozczulają e g o c e n t r y c z n y m b i a d o l e n i e m , n i e
wprawiają w deklamacyjne euforie".
Każdy ze spolszczonych i przywołanych w „brewiarzowych" szkicach u t w o ­
rów zapala lub podtrzymuję p ł o m i e ń medytacji samego autora. Tak dzieje się
w części książki zatytułowanej Konfrontacje literackie. W czterech esejach Kubiak
stawia naprzeciw siebie: św. Augustyna i angielskiego p o e t ę metafizycznego
George'a Herberta; Leopolda Staffa i Fryderyka Nietzschego; barona Corvo
i J o h n a N e w m a n a (jako wyznawców dążenia „od milczącego piękna do metafi­
zyki", dążenia, które, zdaniem Kubiaka, dziś zaczyna powracać); J o h n a Keatsa
i Zygmunta Krasińskiego (dwojga z rzeszy romantycznych mieszkańców Rzy­
m u ) ; wreszcie tegoż Keatsa i p o l s k o - ł a c i ń s k i e g o p o e t ę renesansowego Kle­
m e n s a Janicjusza. Ostatnia konfrontacja jest wielopoziomowa. O b o k zestawień
polskich poetów z angielskim romantykiem Kubiak z niezwykłą subtelnością
zderza widoki z okien: K e a t s a - d z i e c k a („Podwórze zajazdu [pod Londynem]
w nocy: rżenie koni, krzyki woźniców, latarnie kołyszące się w rękach zaspanych
służących...") i Ketasa-dwudziestopięciolatka (okna pokoju w rzymskiej ka­
mienicy, gdzie na łożu śmierci słuchał odgłosów fontanny na Placu Hiszpań­
skim). Na dwa lata przed śmiercią, w 1819 r., Keats ukończył słynną Odę na urnę
grecką, którą w całości przytacza Kubiak. Ma do tego szczególne prawo. „W cią­
gu wielu lat poświęciłem d u ż o troski t ł u m a c z e n i o m wierszy tego p o e t y " — wy­
znaje. Ponadto finał tej ody — „«Piękno jest prawdą, prawda pięknem» — tylko
tyle/ Można wiedzieć i w a r t o wiedzieć, tu na ziemi" — przypieczętowuje prze­
słanie całego cyklu Wielkich ód Keatsa, które tak brzmi wedle Kubiaka: „piękno
i smutek, i zmaganie się z tym smutkiem, przezwyciężanie go poprzez bardziej
dojrzałe i głębiej współczujące ludziom p i ę k n o " .
4.
Już l e k t u r a spisu rzeczy zamieszczonych w Brewiarzu Europejczyka p o z w a l a
zauważyć, iż d o m i n u j ą c y m d o ś w i a d c z e n i e m jego a u t o r a jest w ę d r o w a n i e ,
pielgrzymowanie. Owocuje o n o erudycyjnymi, ale i epifanijnymi relacjami
z p o d r ó ż y (włączonymi do części z a t y t u ł o w a n e j Wędrówki) oraz poruszają­
cymi Zapiskami z wędrówek. Także wiele szkiców z p o z o s t a ł y c h części książ342
FRONDA13/14
ki Kubiaka d u ż o zawdzięcza refleksjom i p r z y w o ł a n i o m , k t ó r e eseiście przy­
szły na myśl w k o n k r e t n y c h miejscach. W Wędrówkach a u t o r zabiera n a s na
niezwykle u r o z m a i c o n ą d u c h o w ą peregrynację po Grecji, W ł o s z e c h i angiel­
skim, s z e k s p i r o w s k i m Stradfordzie. J e d n y m z ważniejszych p u n k t ó w tych
włóczęg pozostaje Rzym, o k t ó r y m w w i e r s z u z 1840 r. pisał Z y g m u n t
Krasiński:
To miasto wiecznym, w tych grobach jest życie,
Które pod ziemią spokojnie i skrycie
Krąży krwią wieków i serce spokoi...
M o t y w życia w grobach jest z a p e w n e bliski i n t u i c j o m Kubiaka dotyczą­
cym wieczności i t ę s k n o c i e do niej. A u t o r z r ó w n ą s w a d ą o p r o w a d z a swo­
ich czytelników p o Rzymie r o m a n t y c z n y m (pielgrzymowali t u r o m a n t y c y
polscy, p r z e d e w s z y s t k i m Krasiński i N o r w i d , oraz angielscy) i t y m z c z a s ó w
Wergilego, H o r a c e g o czy O w i d i u s z a .
Z r o z m a i t y c h szlaków p o w r a c a Kubiak z Zapiskami z wędrówek. Za tą
z p o z o r u lżejszą, luźniejszą, bardziej dygresyjną f o r m ą wypowiedzi kryją się
zwięzłe szkice, w k t ó r e eseista wpisał swoje najgłębsze p r z e k o n a n i a , zdyscy­
p l i n o w a n e , nieckliwe, a przecież szczere zwierzenia kogoś, k t o od n i e m a l
siedemdziesięciu lat doświadcza — jak s a m wyznaje — „twardej p r z e m o c y
czasu". Zapiski próbują także o d p o w i e d z i e ć na pytanie, jak o p r z e ć się tej
p r z e m o c y mijających miesięcy i lat. Co ma począć d o r o s ł y i dojrzały czło­
wiek, doświadczający o p u s z c z e n i a p r z e z d z i e c i ń s t w o ? „A t e n gorzki smak,
to b r z e m i ę dojrzałości, m o ż e m y — w e d l e Kubiaka — n a p r a w d ę przyjąć
i u z n a ć w pełni za swoje tylko wtedy, gdy p o j m i e m y to w s z y s t k o jako wiel­
ką p r z e m i a n ę w dziedzinie o d p o w i e d z i a l n o ś c i [...]. Jak niegdyś dla n a s orga­
n i z o w a n o świat, tak m y dziś m a m y o r g a n i z o w a ć świat dla innych. M u s i m y
się wznieść do takiego s t a n u , do t a k i e g o rodzaju życia, wyższego życia —
i nie ma innej r a d y " . Okazuje się, że w polskiej i ś r ó d z i e m n o m o r s k i e j kul­
t u r z e istnieje „szkoła m ą d r o ś c i " , k t ó r a p o d p o w i a d a , jak o t y m b ó l u d o r o s ł o ­
ści „milczeć, a całą siłą n a s t a w i ć się od r a z u na t o , aby w t a k i m świecie, jaki
jest, w t a k i m świecie c h ł o d n o , z d u ż ą d o z ą obojętności w o b e c s p r a w d r u g o ­
rzędnych, prestiżowych, psychologicznych, z d u ż ą d o z ą obojętności, k t ó r a
k o m u ś m o ż e się n a w e t wydać oschłą, p i l n o w a ć i n t e r e s ó w istot, dla k t ó r y c h
m o ż e m y coś uczynić" (esej Pożegnanie dzieciństwa). P o s t a w ę d y s t a n s u w o b e c
goryczy n a n o s z o n e j przez u p ł y w lat u z u p e ł n i ł Kubiak p o c h w a ł ą „ c n o t y o b o ­
j ę t n o ś c i " (w szkicu p o d t a k i m w ł a ś n i e t y t u ł e m ) . I t y m r a z e m nie z a p o m n i a ł
ZIMA
1 998
343
R k o n k r e t n y c h w z o r c a c h p i e l ę g n o w a n i a tej cnoty. O t o św. Franciszek udzie­
la n a m „wielkiej, n i e z r ó w n a n e j n a u k i niezależności od m a t e r i a l n e g o świata,
obojętności w o b e c świata. Obojętności n a w e t dosyć ironicznej. [...] stał się
p o s ł u s z n y w e z w a n i u , k t ó r e J o h n N e w m a n n a z w i e z a s a d ą «obojętności w o ­
bec wydarzeń»".
Trzymają się t e g o r ó w n i e ż w s p ó ł c z e ś n i poeci m ł o d e g o p o k o l e n i a . J a r o ­
sław Zalesiński, a u t o r t o m i k ó w poetyckich Wiersze i zdania oraz Wiersze i śla­
dy, w tym d r u g i m bez skarg akceptuje gorzki o b r ó t spraw, ale bynajmniej nie
poddaje się, nie użala się:
Mc już nie zostanie
powiedziane.
Daremnie
kładę się spać, wstaję, chodzę
po starym ogrodzie.
Suszę
łodygi chwastów
i nasiona kąkolu.
Na ławce słucham miłczenia
słowa. Bez słowa skargi.
(Bez słowa)
Kubiak p r z y p o m i n a w tym s a m y m szkicu przypowieść o p u s z c e P a n d o ­
ry, jako „ p r a d a w n y m o s t r z e ż e n i u p r z e d p o ż ą d a n i e m ciągle n o w y c h d o ś w i a d ­
czeń", i r a z e m z E d w a r d e m M o r g a n e m F o r s t e r e m wyznaje w i a r ę w „arysto­
krację wrażliwych, u w a ż n y c h i m ę ż n y c h . [...] Przedstawiają oni p r a w d z i w ą
tradycję ludzką, jedyne t r w a ł e zwycięstwo n a s z e g o d z i w n e g o g a t u n k u n a d
okrucieństwem i chaosem".
Najbardziej uderzyła m n i e jednak nauka, jaką a u t o r Brewiarza Europejczyka
wyciągnął z aforyzmu Heraklita o „najmądrzejszej i najlepszej" suchej duszy:
„Dusza sucha — wyjaśnia Kubiak — czyli taka, która ani się nie oddaje s n o m
1 złudzeniom, ani nie płacze nad rzeką czasu. Podzielam wiarę św. Augustyna
i Rosenzweiga i s a m też tęsknotą zwracam się ku wieczności". Ta „idea wycho­
dzenia poza czas, aby już tu, na ziemi, żyć w wieczności", wielokrotnie powra­
ca na kartach Brewiarza. Kubiak chętnie powtórzyłby za tak przez niego lubia344
FRONDA-13/14
nym Norwidem, który sugestywną i głęboką wykładnię ludzkiej kondycji zapi­
sał w wierszu Pielgrzym: „Przecież ja aż w nieba łonie t r w a m " (jedenaste ogni­
wo cyklu Vademecum). Ośmielony i zachęcony przez Z y g m u n t a Kubiaka, traktu­
jącego głosy p o e t ó w z rozmaitych e p o k jako r ó w n o p r a w n e i brzmiące
w wiecznym teraz, chcę przywołać innego współczesnego poetę, Wojciecha
Wencla, który silnie podkreśla zanurzenie swoje i swoich bliskich we wspólno­
tę żywych i umarłych. O t o zapis „lekcji wieczności" z b r z e m i e n n y m znaczenio­
wo odwróceniem modlitewnej inkantacji:
Z domu do kaplicy a potem na cmentarz
jest nas troje: astry grzęzną w twoich dłoniach
spacerowy wózek dźwiga słodki ciężar
przy studni gromadzą się dawne imiona
więc czas nas doścignął — nie ma szans by przeżyć
tę lekcję wieczności inaczej niż z nimi
rząd pustych słoików nad przepaścią brzęczy
małe oratorium dla świętej Cecylii
mały tren — modlitwa wykuta na pamięć
wiatr splata nas z sobą jak kostki różańca
wieczny odpoczynek racz nam dać Panie
a światłość wiekuista niechaj w nas wzrasta
(wiersz z Arcanów, 1998, z. 2.)
5.
Również w zamykających książkę Z y g m u n t a Kubiaka Apokryfach znalazł się
ów wątek z w r o t u ku wieczności. O t o w o s t a t n i m i najobszerniejszym u t w o ­
rze t e g o cyklu — Medytacjach Klemensa Janicjusza, poety polsko—łacińskiego —
Kubiak u k ł a d a d z i e n n i k j e d n e g o tygodnia z życia Janicjusza. Ciężko c h o r y
d w u d z i e s t o p i ę c i o l e t n i (jak Keats!) K l e m e n s kreśli na p r z e s z ł o r o k p r z e d
swoją śmiercią elegię o „wiecznym d o m u " i „ p r a w d z i w y m życiu". M o w a
o Elegii VII — O sobie samym do potomności, w k t ó r ą p o e t a w b u d o w a ł epita­
fium na w ł a s n y grób, n a p i s skrzący p a r a d o k s a m i i d o w o d z ą c y głębi Janicjuszowych medytacji n a d wiecznością:
Tu bez nadziei i trwogi spoczywam
Prawdziwie żywy.
ZIMA
1998
Zegnaj,
życie zmarłe!
345
B o h a t e r a m i innych „ a p o k r y f ó w " są kolejni m i s t r z o w i e a u t o r a Przestrze­
ni dzieł wiecznych: Wergiliusz i Horacy, Lucjusz i Teodor, D a n t e . Pierwsze,
p r a d a w n e apokryfy u z u p e ł n i a ł y Biblię w i e l o m a s z c z e g ó ł a m i i e p i z o d a m i .
Krótkie prozy Z y g m u n t a Kubiaka oświetlają, dopełniają p o r t r e t y f u n d a t o ­
r ó w łacińskiej cywilizacji i p r o m o w a n y przez n i c h skład zasad i w a r t o ś c i .
Zręcznie wykorzystując chwyt r z e k o m o a u t e n t y c z n e g o dziennika, listu, albo
używając zwykłej narracji, Kubiak k o n s e k w e n t n i e realizuje swoją koncepcję
t r a k t o w a n i a kulturalnej spuścizny jako stale a k t u a l n e g o i o t w a r t e g o skarb­
ca, z k t ó r e g o m o ż n a czerpać w każdej chwili, na u ż y t e k k o n k r e t n e j sytuacji.
W Apokryfach u d a ł o mu się spleść fantazję i wiedzę, fikcję i erudycję, wyo­
b r a ź n i ę i szczerość. W s p o s ó b n a t u r a l n y potrafił rozpiąć m o s t p o m i ę d z y sta­
rożytnością a polską współczesnością: „ O d niejakiego [...] czasu żyję n i e m a l
z u p e ł n i e w wierszach antycznych, zwłaszcza w łacińskich w i e r s z a c h H o r a ­
cego i Wergilego, i p o p r z e z t a m t e frazy w i d z ę mój świat, m ó j kraj. [...] dziś
m o j e m u n a r o d o w i , r ó ż n y m jego o d ł a m o m , niczego n i e p o t r z e b a a ż tak bar­
dzo, jak w z a j e m n e g o p r z e b a c z e n i a i p o j e d n a n i a . N i e w i e m , j a k t e g o d o k o ­
nać. W i e m zaś, że bez t e g o m ó j n a r ó d zginie. Zaczyna mi się rysować, że
trzeba, z jakimż cierpieniem, wyjść z Troi, z d a w n e g o świata, k t ó r y n a m
p r z e d dziesięcioleciami h i s t o r i a zniszczyła, a wszystko, co się p o t e m działo,
widzieć o s t r o [...], widzieć bez k ł a m s t w a , bez ż a d n e g o k ł a m s t w a , zwłaszcza
bez t e g o najgorszego k ł a m s t w a , k t ó r e p o z w a l a człowiekowi m n i e m a ć , ż e t o
właśnie on jest s p r a w i e d l i w y " (Wychodzenie z Troi).
6.
„ M u s z ę przyznać, że żyję w okresie, kiedy n i e m o g ę dawać jakichkolwiek
rad, m o g ę tylko, w całej szczerości, m ó w i ć o tym, co osobiście w y b r a ł e m ;
m o ż e k t o ś pójdzie w moje ślady" — wyznaje Z y g m u n t Kubiak w t y t u ł o w y m
szkicu i nie ma w t y m cienia a s e k u r a n c t w a . A u t o r Brewiarza t a k k o m p o n u j e
swoje eseje, by ich czytelnik — jak j u ż o t y m w s p o m i n a ł e m — p o c z u ł się za­
p r o s z o n y do medytacji, czy m o ż e raczej: został n i e p o s t r z e ż e n i e w n i e wcią­
gnięty. Kubiak osiąga to dzięki krystalicznej polszczyźnie, dbałości o r o z m a ­
itość form przekazu. U p r a w i a kilka w y p r a c o w a n y c h p r z e z siebie o d m i a n
eseju: r o z b u d o w a n e szkice, s k u p i o n e w o k ó ł z a s a d n i c z e g o p r o b l e m u ; literac­
kie konfrontacje t w ó r c ó w i dzieł z r o z m a i t y c h e p o k i posługujących się róż­
nymi językami; n i e p o z o r n e „zapiski", otwierające r o z m y ś l a n i a o k w e s t i a c h
zasadniczych ( t ę s k n o t a do wieczności, o b o j ę t n o ś ć w o b e c świata) i n a k ł a n i a ­
jące czytelnika do zajęcia stanowiska; relacje z w ę d r ó w e k , n i e p o s t r z e ż e n i e
346
FRONDA-13/14
układające m a p ę naszych przyszłych wycieczek w z d ł u ż M o r z a Ś r ó d z i e m n e ­
go i w głąb europejskiego dziedzictwa; apokryfy odświeżające p o s t a c i z p o ­
s t u m e n t ó w i portretów.
Szczerość i prostolinijność, k t ó r a bije z r o z w a ż a ń Z y g m u n t a Kubiaka nie
pozwala czytelnikowi na obojętność w o b e c tematów, k t ó r e porusza. J e s t e m
też przekonany, że skłoniła i skłoni wielu do pójścia po śladach a u t o r a Brewia­
rza Europejczyka. Kilku m o i c h rówieśników od d a w n a j u ż p o d ą ż a tą drogą.
JERZY BOROWCZYK
ZYGMUNT KUBIAK, Brewiarz Europejczyka.
Wstępem poprzedził Bohdan Pociej, Biblioteka Więzi, t. 91., Warszawa 1996.
W oku cyklonu,
w perspektywie gromu
O
KRZYSZTOF
KOEHLER
STATNI TOMIK Zbigniewa H e r b e r t a nosi tytuł Epilog burzy. Jego
okładkę zdobi reprodukcja Burzy Giorgione i chyba najuczciwiej będzie opowiedzieć o tym, co widać na t y m obrazie.
A więc tytułowa burza jest nieco w oddali; p o n a d jakimiś bu­
dowlami ( m u r y m i a s t a p o p r z e r a s t a n e drzewami?) na niebie
widzimy błyskawicę. N a t o m i a s t pierwszy plan jest sceną o d m i e n n ą . O t o śro­
dek tego, co widać, przerzyna potoczek z wysokimi brzegami. Na jego lewym
brzegu widnieje postać jakiegoś młodzieńca, barwnie odzianego, który opiera
się na d ł u g i m kiju (lasce, ale chyba nie pasterskiej, zważywszy na jego wyszu­
kany, elegancki strój). Jest on zwrócony p r z o d e m do widza, ale nie patrzy na
nas. Spogląda na drugi brzeg, gdzie na kępce trawy, a dokładniej: na swojej bia­
łej szacie, którą m o ż e zdjęła uprzednio, lekko przysłonięta rzadkimi listkami
krzaczka, na skraju jakiegoś zagajnika siedzi sobie postać kobieca, prawie na­
ga, jeżeli nie liczyć lekkiej białej narzutki na r a m i o n a c h . Kobieta nie jest jednak
sama. Karmi dziecko. O n a spogląda na nas z lekkim zdziwieniem. Jest burza,
ale to, co widać, wygląda niesamowicie statycznie i bezpiecznie. Wygląda czu­
le i delikatnie. Kim jest ta grupa ludzi? N i e wiemy. Czy kobieta przerwała wła­
śnie kąpiel w rzece, bo obudziło się dziecko, z głodu l u b przestraszone „bek­
nięciem burzy"? Czy wyskoczyła właśnie z wody i n a w e t nie zdążyła się ubrać,
tylko narzuciła n a r z u t k ę na r a m i o n a i zaraz, by dziecko nie rozpędziło się zbyt348
FRONDA-13/14
nio w swoim płaczu, zaczęła je karmić? Ale k i m jest ów mężczyzna? 1 c z e m u
nie on, ale my jesteśmy obiektem zainteresowania kobiety?
W tle rozszalała p o t ę g a żywiołów. Na p i e r w s z y m p l a n i e Czułość.
Cóż ja z tobą czułości w końcu począć mam
czułości do kamieni do ptaków i ludzi
[...]
Psujesz wszystko zamieniasz na opak
streszczasz tragedię na romans kuchenny
idei lot wysokopienny
zmieniasz w stękanie eksklamacje szlochy
Albo:
To najbardziej wzruszające miejsce miasto ciała
przez dziewięć miesięcy ślepa luneta na świat
aż wreszcie przybyła w ostatniej chwili straż pożarna
nagłe cięcie
i już jest osobne skazane na miłość
przedłużenie miłości przyjaźń i służba Conradowi krzyżyk z chleba
słowa marszałka o pieczęci państwie — mieście wszystko kołuje
koło historii miażdży
zostaje on jeden wierny
zwinięty w pępek haft ciała
pępek koniec warkocza
(Pępek)
Zdaje się m i , że z a r ó w n o ów obraz, jak i n i e k t ó r e s ł o w a w tych wstrzą­
sających wierszach są w o s t a t n i m t o m i k u Z b i g n i e w a H e r b e r t a najważniej­
sze. Przede w s z y s t k i m p i ę k n e s ł o w o „ w i e r n o ś ć " , po d r u g i e : o p o w i e ś ć o na­
rodzinach zawarta w t y m w i e l k i m p o ż e g n a n i u Wielkiego Poety i po trzecie:
„czułość", k t ó r a wyznacza Jego s t o s u n e k d o t e g o , c o n a s otacza.
Stary poeta żegna się, a żegnając się, czyni znak wybaczenia, prośby o wy­
baczenie, czyni czytelny znak krzyża, chociaż nie chce dławić n a s czułostkowością. Nie jest to możliwe. Język H e r b e r t a — to m o ż e najbardziej zaskakujące —
nacechowany jest bardzo męską, silną dykcją. Powiedziałbym nawet, że jest to
język bardzo nowoczesny u naszego Starego Klasyka: żadnej patetyczności,
Z I M A 1 9 9 8
349
żadnej, tak często żenionej (także przeze m n i e ! ) z klasycznością, wzniosłości.
Bardzo broni się przed nią Herbert w wierszu Pan Cogito. Ars longa. Jego czu­
łość zakłada szeroko rozwarte oczy, n a w e t p e w n ą oschłość serca. Jest to dobrze
n a m znany t o n Pana Cogito. Rozpoznanie t e r e n u , jak to zwykle bywa u Her­
berta, jest bolesne i celne:
przygrywał do
kwartet
rodziny
taktu
Wunderlich
ojciec Hansi — wiolonczela księgowa
matka Truda — buchalteria na skrzypce i blachę
syn Rudi — wszechstronny
naturalna córka dziadka
Wunderlich
ergo siostra Hansiego
córka Rudiego
budząca słodką grozę —
przeraźliwa
Maryja Chaos
Jednakowoż i w tym Poeta nie zmienił się do końca: właśnie takie bezna­
miętne rozpoznanie rzeczywistości, która jest naszym udziałem — dopiero o n o
jest w a r u n k i e m wyznaczenia niejako d w u przestrzeni, które Herbert chce osło­
nić przed „Maryją C h a o s " . J e d n a przestrzeń to intymność indywidualnego,
„pępek koniec warkocza", stygmat człowieczeństwa, a więc słabość wystawio­
na na „miażdżenie". O tej intymności (której w a r u n k i e m ocalenia, jeśli chodzi
o język poezji, staje się zapewnienie Starego Poety, iż „nigdy w życiu/ nie uda­
ło mi się/ stworzyć/ przyzwoitej abstrakcji") m ó w i on w wielu wierszach swo­
jego t o m u . „Intymność", „czułość", a wreszcie i „ból", czy też w konsekwencji
„koniec", zawsze indywidualny, poszczególny, s a m j e d e n („jakbym okazał się
wrogiem/ rewolucji a p r z e d t e m stał bezpiecznie w s ł o ń c u / w o d z a " — czytamy
w zaskakującej, nowoczesnej, szokującej metaforze, podsumowującej raczej eg­
zystencjalny, filozoficzny wiersz Koniec) — owe pojęcia wyznaczają przestrzeń,
którą Poeta chce ochronić w s w o i m przesłaniu.
Drugą przestrzenią, jasno wynikającą z pierwszej, organicznie z nią zro­
śniętą, jest przestrzeń etycznej dzielności, męstwa;
m ę s t w a cichego, szarego,
nieznanego, ale właśnie najbardziej p o d s t a w o w e g o w a r u n k u ocalenia. Herbert
nazywa ową dzielność staroświecko „słabym światłem sumienia". To nie para­
doks. „Słabym", bo wystawionym na miażdżenie; „ ś w i a t ł e m " — bo niosącym
350
FRONDA-13/14
jasność. Dzielność jest wszak p o c h o d n ą słabości, wystawienia na sztych. Czę­
sto u Herberta staje się o n a ekwiwalentem bezradności. Bezradność, ból, sła­
bość, poniżenie, słabe światło s u m i e n i a — należy odejść od myślenia para­
doksami, lecz przyjąć te słowa, zgodnie z głęboko chrześcijańską tradycją, jako
diagnozę zwycięstwa. Mówi się o t y m przepięknie w wierszu Tkanina, k t ó r y m
Poeta kończy swoją książkę:
Bór nici wąskie palce i krosna wierności
oczekiwania
ciemne flukta
więc przy mnie bądź pamięci krucha
udziel swej nieskończoności
Słabe
światło
sumienia
stuk jednostajny
odmierza lata wyspy wieki
by wreszcie przenieść na brzeg niedaleki
czółno i wątek osnowy i całun
Zaiste, ostatnia książka Mistrza jest epilogiem, a m o ż e raczej t e s t a m e n t e m
z jakże prostym (czyż nie greckim, antycznym jednak!) wskazaniem dla następ­
ców. Bo w zasadzie chodzi (w poezji, w sztuce, w życiu) o spojrzenie tej kobie­
ty karmiącej swoje dziecko na okładce — obrazie Giorgione. Bowiem nie będzie
żadnych wielkich słów. Żadnych wielkich idei. Prosta wierność wobec tych
z krzyżykami z chleba, wobec miażdżonych, niemych, milknących. Najprostsze
trzymanie się za ręce w obliczu zagrożenia. W zasadzie nic. Nic. Tylko trzeba
ocalić ten uporczywy wzrok karmiącej w oku cyklonu, w perspektywie gromu.
Któż z nas jeszcze to potrafi, kiedy Jego już nie ma wśród żyjących?
KRZYSZTOF KOEHLER
ZBIGNIEW HERBERT, Epilog burzy, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1998.
T
Ę KSIĄŻKĘ trzeba koniecznie przeczytać! Pierwszy profesor
polskiej mediewistyki rozmawia niczym równy z r ó w n y m
z jednym z największych autorytetów współczesnej myśli histo­
rycznej. Dialog Bronisława G e r e m k a z Georgesem Duby to nie
tylko r o z m o w a dwóch tytanów myśli o średniowieczu, to nie tyl­
ko popis krasomówstwa, to także światopoglądowa lekcja, jakiej
ci dwaj europejscy intelektualiści udzielają polskim czytelnikom
po upadku m u r u berlińskiego. Jest to dialog bogato inkrustowa­
ny złotymi myślami, z których — aby nie odbierać n i k o m u roz­
koszy delektowania się tą niezwykłą lekturą — przytoczę zale­
dwie j e d e n .
Profesor G e r e m e k wyznaje:
„ O t ó ż dla m n i e
marksizm stanowił sposób myślenia, sposób r o z u m i e n i a i wciąż
u w a ż a m go za przydatny, nawet teraz, gdy rozpatruję problemy
społeczeństwa współczesnego, które obserwuję i w którym żyję.
Bardzo często m a m to poczucie, że historia nie uczy m n i e nicze­
go innego oprócz sposobu pojmowania. Tylko taką n a u k ę m o ż n a
wyciągnąć — sposób rozumienia. W t y m sensie marksizm nie
stracił na ważności" (s. 24). Dopiero w perspektywie tej wypo­
wiedzi staje się zrozumiała zdumiewająca przenikliwość, jaką
kierowała się obecna koalicja rządowa w Polsce desygnując pro­
fesora na stanowisko szefa dyplomacji. Któż lepiej p o r o z u m i e się
na przykład z p r e m i e r e m Francji Lionelem Jospinem, który
stwierdził niedawno: „Nadal wierzę w marksizm, nie jako stali­
nizm, ale jako sposób organizowania s t o s u n k ó w międzyludz­
kich". Vivat academia! Vivant profesores!
IGOR FIGA
GEORGES DUBY, BRONISŁAW GEREMEK,
Wspólne pasje (rozmowę przeprowadził PHILIPPE SAINTENY),
Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1995.
352
FRONDA-13/14
P
o
LEKTURZE
eseju Francisa Fukuyamy Koniec historii jedynie
przypis w n i m zawarty wydal mi się g o d n y uwagi i zapa­
miętania. O t ó ż w cesarstwie bizantyjskim za czasów Justynia­
na konflikt między monofizytami (wierzyli, że C h r y s t u s posia­
dał tylko j e d n ą n a t u r ę ) a m o n o t e l e t a m i (wierzyli, że C h r y s t u s
posiadał dwie natury, ale j e d n ą wolę) miał swoje odzwier­
ciedlenie w zawodach sportowych i o d p o w i a d a ł rywalizacji
zwolenników różnych zaprzęgów wyścigowych na h i p o d r o m i e
w Konstantynopolu. Szczegół m o ż e drobny, ale oddający d u c h a
Bizancjum.
ALEKSANDER BOCIANOWSKI
FRANCIS FUKUYAMA, Koniec historii, Zysk i S - k a , Poznań 1997.
Po raz pierwszy esej ten ukazał sie na łamach The National lnterest 16/1987.
ZIMA- 1 998
353
EZBOŻNE KSIĄŻKI i PISMA są dla wiary bardzo niebezpieczne
B bez względu, czy o n e wprost głoszą niewiarę, czy też tylko
po trochu zapuszczają jad obojętności religijnej, niewiary w ser­
ca i dusze czytelników.
Niestety, są katolicy, którzy p o d o b n e książki kupują i czytają.
— Prawda, mówi niejeden, iż ta książka głosi zasady z wiarą
niezgodne, lecz to nie jest dla m n i e niebezpieczne. Jestem dosta­
tecznie umocniony w wierze. — Czy tak? O, nie d a r m o Voltaire
mówił do swych towarzyszy walczących z Kościołem: Kłamcie,
moi przyjaciele, kłamcie odważnie, zawsze coś zostanie! —
Prawda tych słów prędzej czy później okaże się i na tobie. Pod
wpływem książek bezbożnych zrazu wiara w tobie się osłabi,
a p o t e m utracisz ją zupełnie.
— Ale styl tej książki, choć prawda, iż jest bezbożna, taki pięk­
ny. — A czy wypiłbyś truciznę dlatego, iż w pięknym naczyniu ją
podano? Pewnie, że nie, aby zdrowia nie stracić, nie umrzeć. A że
dusza pod wpływem książek bezbożnych zamiera, to nic nie
szkodzi?"*
* Cytat pochodzi z Książki Misyjnej oo. Redemptorystów, wyd. XVIII, Kra­
ków 1930.
Jest recenzja, nie ma książki! Ogłaszamy
KONKURS:
Do jakiej książki, wydanej w Polsce w ostatnich latach,
mogą odnosić się słowa powyższej recenzji?
Propozycje prosimy przesyłać pisemnie pod adresem
redakcji. Listę nadesłanych tytułów opublikujemy w na­
stępnym numerze kwartalnika, zaś wśród uczestników
konkursu zostaną rozlosowane nagrody książkowe.
354
FRONDA-13/14
Forma nowej kultury unifikuje egoizmy, nie wyprowadza
człowieka z klatki „ja", ale wynosi z niego to, co złe, do­
wartościowuje pychę, stawia ją przed właścicielem jak
złotego cielca i każe oddawać jej cześć.
BANALIŚCI W ŚWIĄTYNI
Najlepszym środkiem przeciw obłąkaniu
Jest uroczysta pieśń. — Leczcie mózg, teraz
Bezużyteczny, co wam kipi w czaszkach.
(William Shakespeare, Burza)
WOJCIECH
M
WENCEL
UZYKA ŚREDNIOWIECZA, RENESANSU i BAROKU t o nie tylko p o ­
tężne,
niezniszczalne b r z m i e n i e , jakiego p r ó ż n o
szukać
w późniejszych epokach. Miserere Allegriego czy Mesjasz H a e n dla są przede wszystkim owocami integralnej kultury, której
celem było praktykowanie prawdy, czyli chwała głoszona Bo­
gu. Istota tej relacji nie podlega z m i a n o m . Słynne twierdzenie T. S. Eliota, że
„kultura jest wcieleniem religii danego n a r o d u " , sprawdza się n a w e t w konfron­
tacji z jawnym ateizmem. Marian Zdziechowski, komentując słowa Bierdiajewa
ZIMA- 1 998
355
o „niemożliwości neutralności religijnej oraz bezreligijności", twierdzi, że ko­
m u n i z m „pożąda i stwarza społeczność bezwzględnie i we wszystkich dziedzi­
nach życia p o d d a n ą Antychrystowi. Jest to społeczność o «charakterze kościel­
nymi), bo przedrzeźnia Kościół Chrystusowy we wszystkim". N a w e t ateizm,
jako „religia a rebours", ma więc swoje d u c h o w e konsekwencje w kulturze, która
jest miejscem uprawy, oddawania czci i pielęgnowania wartości duchowych nie­
zależnie od ich religijnego statusu. Kultura przypomina naczynie przeznaczone
dla spokojnego wzrostu prawdy, w którym mogą jednak zagnieździć się elemen­
ty kłamstwa, jeśli to o n o tworzy religię danej społeczności. Takie d e m o n i c z n e
wpływy są jak długotrwały nowotwór, żerujący na żywym ciele: kultura nadal
istnieje, ale w coraz bardziej wynaturzonej postaci. W epoce postbarokowej m u ­
zyka, która dotąd mówiła o rzeczywistości (jedynej, jaka istnieje, a więc opartej
na Bożym ładzie), stopniowo zaczęła tracić siłę i chełpić się dysonansami.
Pierwsze oznaki choroby, oczywiście jeszcze całkiem „niewinne", pojawiły się
nie we wrzaskach Beatlesów, lecz w symfoniach Beethovena. Muzyka przestała
ilustrować świat, skupiła się na odbijaniu ludzkich wymysłów i majaczeń; za­
miast
wyrażać
prawdę,
dowartościowała
ekspresję
chorego
człowieka.
Wcześniej niż Freud, psychoanalitycy czy postmoderniści, skierowała całą swo­
ją uwagę na jego narcystyczne obsesje. W końcu doprowadziło ją to do zdekla­
rowanych inspiracji satanistycznych. I jeżeli zrodzone z prawdy dzieła Dantego,
Bacha lub Haendla ożywiały nie tylko swój czas, to o dzisiejszej chorobie kultu­
ry (w stadium m o c n o zaawansowanym) wymownie świadczy istnienie Rolling
Stones, Prodigy czy Marilyn M a n s o n . Większość Europejczyków d a w n o już za­
pomniała o jednoczących pieśniach w nawach kościołów; w zamian otworzyła
się na uroki walkmanów i przyjemność zamykania oczu podczas demonicznych
peregrynacji.
Kultura integralna rozproszyła się w epoce Oświecenia. Popularny myśliciel
Jurgen Habermas w eseju Modernizm — niedopełniony projekt (Odra nr 7—8/1987)
przypomina koncepcję Maxa Webera, widzącego w kulturowym m o d e r n i z m i e
„podzielenie r o z u m u substancjalnego, który wyrażała religia i metafizyka, na
trzy autonomiczne sfery. Są to: nauka, moralność i sztuka. Uległy o n e zróżnico­
waniu, ponieważ scalające świat koncepcje religii i metafizyki rozpadły się. [...]
Pojawiają się sfery poznawczo—instrumentalnej, moralno—praktycznej i este­
tyczno-ekspresyjnej racjonalności; każda z nich kontrolowana przez specjali­
stów, którzy wydają się być w jakiś szczególny sposób bardziej logiczni niż inni
ludzie. W rezultacie powiększa się dystans pomiędzy kulturą ekspertów a kul­
turą szerszej publiczności". W XX w. zjawisko to wyraźnie się nasiliło: „W nau­
ce nastąpiła ścisła specjalizacja, moralność i sztuka zmieniły się w autonomicz356
FRONDA-
13/14
ne działki, którymi zajmują się specjaliści, i oddzieliły się od hermeneutyki co­
dziennego porozumiewania się". Oczywiście nie sposób brać całkiem serio ko­
m u n i k a t ó w o rozpadzie „koncepcji religii" i o moralności jako d o m e n i e specja­
listów, przynajmniej jeśli chodzi o absolutyzujący t o n tych enuncjacji, ale nie
zmienia to faktu, że europejska kultura rzeczywiście straciła swą integralność,
a jej znaczna część po prostu choruje na raka. Kiedy ze łzami w oczach obser­
wujemy górali śpiewających Ojcu Świętemu u stóp krzyża na Giewoncie, a za­
raz p o t e m (po zmianie kanału w tym samym telewizorze) dobiegają n a s wynu­
rzenia jakiegoś rockowca, aktora czy innego filozofa, nie m a m y wątpliwości, że
właśnie o tej sytuacji pisał przed półwieczem T. S. Eliot: „Dezintegrację kultu­
rową obserwujemy wtedy, kiedy kultury d w u warstw czy klas tak bardzo odda­
lają się od siebie, że stają się w rezultacie oddzielnymi kulturami, a także wte­
dy, kiedy kultura wyższej warstwy rozpada się na części, z których każda
reprezentuje tylko jeden przejaw kultury. [...] Myśl i praktyka religijna, filozofia
i sztuka stają się oddzielnymi obszarami uprawianymi przez grupy ludzi, pomię­
dzy którymi nie ma żadnych dróg porozumienia. Wrażliwość artystyczna zosta­
ła zubożona przez oddzielenie jej od wrażliwości religijnej i vice versa" (Trzy zna­
czenia kultury; przeł. Magda Heydel).
Żyj p o k a z o w o !
Choć solą naszej kultury wciąż pozostają wartości chrześcijańskie, jej gwiazda­
mi są już przybysze z „innego świata". Patrząc na zachowanie t z w m u z y k ó w
rockowych (często są to ludzie z poważnymi urazami psychicznymi, nie mają­
cy żadnych talentów muzycznych), aktorów, n a w e t młodych poetów—banalistów, t r u d n o nie zauważyć, że słabość dzisiejszej kultury polega na wyborze
fałszywych autorytetów, które wprowadzają i ugruntowują chaos i występek.
Kultura m a s o w a nie jest oczywiście zła s a m a w sobie; wcale nie m u s i być
nośnikiem moralnego relatywizmu czy nihilizmu. Przeciwnie — m o ż e i powin­
na przewodzić trwałe wartości n a r o d o w e i kulturalne. W obecnym kształcie sy­
tuuje się jednak na antypodach kultury ludzi żyjących w Polsce. Ulubione za­
jęcia pism kobiecych — propagowanie r o z w o d ó w i zdrad, ostrego seksu
i zabójstw własnych dzieci, ekshibicjonizmu i kultu wygody — nie pokrywają
się raczej z zainteresowaniami i praktyką przeciętnej polskiej rodziny. Kultura
popularna jest więc kulturą piętnastu ideologów, którzy sterują nią zgodnie ze
swoimi wyobrażeniami, nie zdając sobie sprawy, że w rzeczywistości są tylko
narzędziem w ręku „księcia tego świata". Szatan jest dziś najpotężniejszym
m a g n a t e m prasowym, inspiratorem agencji reklamowych i psychologicznych
ZIMA- 1 998
357
wydawnictw. Działa na otwartym polu, nie kryje się, jak dawniej, za m i s t e r n ą
siatką podstępów. Nie m u s i tego robić; wychodzi i wrzeszczy: „ Z ł a m zasady!",
„Żyj pokazowo!", „Pomyśl tylko o sobie!". Wrzeszczy wszędzie: w reklamach
telewizyjnych i na ulicy. „W KAŻDĄ NIEDZIELĘ WIELKA OBNIŻKA C E N .
UPOMINKI
DLA
KUPUJĄ­
C Y C H ! ! ! " — kusi bez żenady
z ogromnych
transparentów.
C h ę t n i e pokazuje się w teledy­
skach,
piekło,
w
scenerii
wśród
sugerującej
satanistycznej
symboliki. „Naucz się mówić:
N I E ! " — radzi z okładki psy­
chologicznego podręcznika, p o ­
dając receptę na to, jak być ka­
nalią i nie mieć z tego p o w o d u
w y r z u t ó w sumienia.
Codzien­
nie epatuje nas p o d o b n y m i hasłami, zalewa dworce kasetami p o r n o , a my sto­
imy jak ślepe kury i nie widzimy go. Licealiści z zaciśniętymi powiekami: „Tech­
no pozwala mi o niczym nie myśleć. Kiedy tańczę, czuję jakbym rozpływał się
w pustce". Nowi wierni nowych Kościołów — czciciele b a n k ó w i hipermarke­
tów. Młodzi antyklerykałowie, homoseksualiści na love parades w Berlinie. Bie­
dni, bezwolni, prawie martwi. Rozszarpywani przez nicość.
Wszystkie te zjawiska należą do bezpośrednich manifestacji metafizycz­
nego zła. Ich konsekwencją jest rozpad więzi m i ę d z y ludźmi. Rak atakuje naj­
pierw rozwinięte przez człowieka formy miłości; zaraz p o t e m u d e r z a w inte­
gralność osoby i rozkłada ją. Ale obok tych najbardziej
zewnętrznych,
osadzonych w kulturze masowej działań szatana, wciąż następują p o z o r n i e
mniej groźne procesy rozkładowe na wyższym poziomie. C h o ć intelektualiści
zostali w ostatnich latach wyraźnie z d o m i n o w a n i przez m e d i a l n e autorytety,
nadal starają się weryfikować i p r o w o k o w a ć zmiany w kulturze. A ponieważ
boją się swych wyluzowanych konkurentów, z podwójną energią p r a g n ą u d o ­
wodnić, że również oni potrafią żyć i tworzyć na luzie. Dlatego w całości ad­
aptują r o c k o w o - a k t o r s k i e wzorce, próbując p o d a ć je w nieco bardziej wyrafi­
nowanej formie. Wpływ takich p o s t a w na k u l t u r ę jest b a r d z o dotkliwy.
Trzy najbardziej charakterystyczne idee, jakimi żywią się w XX w. antychrześcijańscy pisarze, to przypuszczalnie wydziedziczenie, relatywizm i ironia.
Otóż nie ulega wątpliwości, że w ciągu kilkunastu ostatnich lat znaczenie każ­
dego z tych haseł wyraźnie się zmieniło. Idea wydziedziczenia nie oznacza już
358
FRONDA-13/14
bolesnego wygnania z d o m u , ale przywołuje radość z życia „bez uwiązania";
w programach telewizyjnych dzieci chwalą się, że odchodzą z d o m u , by mie­
szkać same, bo chcą czuć się swobodnie (o małżeństwie nie m ó w i się tu
w ogóle). Z kolei relatywizm nie wiąże się już z w a h a n i e m i z p o s t ę p o w a n i e m
w zgodzie z jakimś źle pojętym, ale jednak „ d o b r e m " ; dziś wynika z niego pod­
niesiony do rangi n o w e g o d o g m a t u obowiązek dostosowywania każdej sytuacji
do własnej wygody. W telewizyjnej audycji Decyzja należy do ciebie prowadzący
pyta uczestników wprost: „Co p o w i n n o się zrobić, żeby żyć lepiej... to znaczy
mieć więcej pieniędzy?". Wreszcie, nie ma już m o w y o dawnej „postawie iro­
nicznej", która miała przede wszystkim oczyszczać, ucząc pokory i dystansu do
samego siebie. Zastępująca ją cięta ironia odnosi się wyłącznie do prawdy, reli­
gii i poważnego tonu; przykłady są wszędzie. W t e n sposób owe trzy hasła,
które jeszcze niedawno brzmiały dość poczciwie, nabrały w swych dalszych roz­
winięciach złowieszczego znaczenia.
Liturgia i duch k a r n a w a ł u
O s t a t n i e dziesięciolecia to czas dominacji s u b k u l t u r : rockowcy, aktorzy,
p o e c i - b a n a l i ś c i . . . Kult indywidualności d o p r o w a d z i ł do s t w o r z e n i a armii
ludzi wyprutych z indywidualności, a u w i e l b i e n i e braku dyscypliny s t a ł o się
właśnie czynnikiem dyscyplinującym. W s p ó l n o t a o p a r t a n a ironii, pysze
i p r a g n i e n i u sławy zamyka p r z e d swymi u c z e s t n i k a m i d r o g ę prawdy. Wy­
starczy im j e d n a w y m i a n a spojrzeń, by p o r o z u m i e ć się i połączyć w akcie
ironii; stale odwołują się do k o d u , k t ó r e g o efektem jest tzw. jajcarstwo. Ja­
rosław M a r e k Rymkiewicz nazywa ich działalność „ t e r r o r e m s z y d e r c ó w " ,
a n i e u s t a n n e m u c h i c h o t o w i przeciwstawia p r a w d ę , że „cała k u l t u r a j e s t fun­
d o w a n a n a czymś p o w a ż n y m : n a śmierci, n a krwi, n a krzyżu". Ź r ó d e ł t e g o
dominującego dziś k o d u należałoby szukać jeszcze w O ś w i e c e n i u , zaś jego
pierwszych w s p ó ł c z e s n y c h ś l a d ó w — w historii m o d e r n i s t y c z n y c h r u c h ó w
a w a n g a r d o w y c h i książkach takich p r e k u r s o r ó w j a k G o m b r o w i c z czy M r o ­
żek. Dzięki u t r w a l e n i u m o d e l u „ b ł a z n a " (choć nie wydaje się, by Kołakow­
ski, pisząc swój znany esej, przewidział z a c h o w a n i a dzisiejszych „ b ł a z n ó w " )
szatan znalazł b e z p i e c z n e rozwiązanie: l u d z i e b ę d ą o d w o ł y w a ć się d o t e g o
kodu, panicznie bojąc się wydobycia z narcystycznej p r ó ż n i . „ J e s t e m stary,
nie dyskutuję, strzelam. N a s t ę p n y m r a z e m przyślijcie tu kogoś lepszego."
Z d a n i e p o w t ó r z o n e przez wszystkich staje się c u d o w n y m l u s t e r k i e m , dają­
cym poczucie bezpieczeństwa, b o w i e m nic n i e k o n s e r w u j e i n d y w i d u a l n e g o
grzechu tak d o b r z e jak z b i o r o w a n i e p o w a g a .
ZIMA- I 9 9 8
Można teraz swobodnie
359
wywlekać n a ś w i a t ł o d z i e n n e swoje w n ę t r z n o ś c i . Wcale nie t r z e b a e p a t o w a ć
odbiorcy pornografią, wystarczy publicznie d e l e k t o w a ć się c h a o s e m .
W 1983 r. a m e r y k a ń s k i d e k o n s t r u k c j o n i s t a Vincent B. Leitch triumfal­
nie obwieszczał: „Przypuszcza się, że n a s z u p o r z ą d k o w a n y p a r a d y g m a t universum, o s t a t n i w szeregu o b r a z ó w świata, w ł a ś n i e się kończy. Wcześniejsze
sposoby objaśniania, odwołujące się do o p a t r z n o ś c i b ą d ź n a u k i , wywiedzio­
ne z p l a n u boskiego l u b w z b o g a c o n e g o m o d e l u p r z y c z y n o w o - s k u t k o w e g o ,
wydają się s k o ń c z o n e . [...] Traf i p r z y p a d e k są najdokładniejszymi m a p a m i .
Teksty literackie, krytyczne i wszystkie p o z o s t a ł e obwieszczają n o w ą e r ę .
Poszczególne dziedziny wiedzy, w t y m t a k ż e s e m i o t y k a i h e r m e n e u t y k a ,
podejmują rozpaczliwe, jak się wydaje, wysiłki na rzecz w p r o w a d z e n i a oraz
o c h r o n y porządku i s e n s u . Cokolwiek by m ó w i ć , to nie przypadek, że Zwią­
zek Radziecki p r z e w o d z i b a d a n i o m s e m i o t y c z n y m , tak jak nie p r z y p a d k i e m
tradycyjna wiedza religijna jest wciąż o r ę d o w n i c z k ą h e r m e n e u t y k i . Ale e p o ­
ka porządku i s e n s u z m u s z o n a jest stanąć t w a r z ą w t w a r z z zaczynającą się
erą nieciągłości i działań wypływających z p o ż ą d a n i a (Hermeneutyka, semioty­
ka i dekonstrukcjonizm, Pamiętnik Literacki z. 3 / 1 9 8 6 ) " .
O t ó ż t e n chorobliwy n u r t w k u l t u r z e to największy bluff, jaki tylko m o ż ­
na sobie wyobrazić. W istocie jest to n u r t słaby i p u s t y — zasila go j e d y n i e
ludzka p r ó ż n o ś ć l u b n a i w n o ś ć . Kultura k ł a m s t w a nie p o s i a d a nic p o z a for­
mą; dlatego tak uporczywie trzymają się t e g o k o d u jego admiratorzy. Za for­
m ą chrześcijańskiej k u l t u r y zawsze coś stoi. F o r m a jest p o to, b y d o d a w a ć
blasku przeżyciu: p o z w a l a odkrywać skalę miłości, wierności, odpowiedzial­
ności i wiary. Jest liturgią, łącznikiem, k t ó r y u ł a t w i a k o n t a k t z t r a n s c e n d e n ­
cją, a j e d n o c z e ś n i e ł a m i e nasz egoizm, p o z w a l a j e d n o c z y ć się w p o w a d z e ,
wskazując tym s a m y m n a coś większego o d n a s . F o r m a dojrzałej k u l t u r y
spala nasze i n d y w i d u a l n e ciągoty do s k u p i a n i a się na s a m y c h sobie, wypro­
wadza nasz w z r o k p o z a w ł a s n e o p ł o t k i i kieruje go na Boga, na p r a w d ę , na
innych ludzi. Z kolei forma nowej k u l t u r y unifikuje egoizmy, b u d u j e m o d e l
człowieka „ w o l n e g o " , żyjącego w ś r ó d s a m y c h przyjemności. Zaiste, nie
trzeba jej stawiać większego o p o r u , bo ł a t w o jest wyrzec się t r u d n e g o d o b r a
na rzecz doczesnej satysfakcji „ja". B a r a n o m idącym na rzeź po zielonej łą­
ce też wydaje się, że są w o l n e . Ta forma nie w y p r o w a d z a człowieka z klatki
„ja", ale wynosi z n i e g o t o , co złe, d o w a r t o ś c i o w u j e pychę, s t a w i a ją p r z e d
właścicielem jak z ł o t e g o cielca i każe o d d a w a ć jej cześć.
Nie jest t o zresztą ż a d n a n o w o ś ć . H i s z p a ń s k i krytyk A n t o n i o Blanch tak
diagnozuje łuszczącą się j u ż o b e c n i e k u l t u r ę : „Myśl p o s t m o d e r n i s t y c z n a
[...] ujawnia bardziej niż kiedykolwiek p r z e d t e m ciśnienie żądz i p r a g n i e ń ,
360
F R O N D A - 13/14
czyniąc z tego p o d s t a w o w y ś r o d e k w y r a z u w dziele. [...] Artyści p o s t m o d e r ny, akceptując całkowicie chaos, instalują się bez ż e n a d y w świecie systema­
tycznego zwątpienia i zobojętnienia. [...] N i e z a l e ż n i e od tego p r z e ł o m u epistemologicznego
[...]
zauważyć m o ż n a
[...]
wyraźny w z r o s t s k ł o n n o ś c i
solipsystycznych i narcystycznych w wielu p o w i e ś c i a c h w s p ó ł c z e s n y c h . Wo­
bec zerwania więzi łączących u m y s ł artysty ze ś w i a t e m o b i e k t y w n y m t r u d ­
no dziwić się t e m u z w r o t o w i a u t o r a ku w ł a s n e m u «ja». [...] A u t o r p r a g n i e
zwrócić u w a g ę na w ł a s n e pisanie, interesując się n i m bardziej niż i n n y m i
przejawami
rzeczywistości.
[...]
A r t y s t a p o s t m o d e r n i s t y c z n y nie m a r z y
o ż a d n y m lepszym świecie: poprzestaje on na kreacji ś w i a t a r ó w n o l e g ł e g o ,
gdzie z wielkim ś m i e c h e m patrzy się na o b r a z u p a d k u t a m t e g o , oficjalnego
świata. [...] D u c h k a r n a w a ł u [...] zdaje się i n s p i r o w a ć p i s a r z a p o s t m o d e r n i ­
stycznego. Tworzy on teksty hałaśliwe, narracje i postaci g r o t e s k o w e i eks­
trawaganckie, i daje się wieść d y n a m i z m o m ekspresji p o p u l a r n e j , k t ó r e go­
nią za tym, co s p o n t a n i c z n e , szokujące i a r b i t r a l n e " (Kilka uwag o powieści
postmodernistycznej, Twórczość nr 5 / 1 9 8 8 ) .
Cyceron i banaliści
„Najlepszym ś r o d k i e m przeciw o b ł ą k a n i u jest uroczysta pieśń..." Ale jak
o niej myśleć, jeśli zachowuje o n a swoje z n a c z e n i e jedynie w zdrowej części
kultury? W ś r ó d rockowców jest tylko n a d ę t y m starociem, b e z w a r t o ś c i o w y m
estetycznie i n i e z r o z u m i a ł y m d u c h o w o . Na t y m t e r e n i e przestają działać
słowa Cycerona: „Trzeci styl w y m o w y cechuje w z n i o s ł o ś ć , b o g a c t w o , siła
przekonywania, o z d o b n o ś ć , w n i m z p e w n o ś c i ą tkwi największa m o c . [...]
Tej to w y m o w y rzeczą jest wpływać na u m y s ł y ludzkie i w s z e l k i m i s p o s o b a ­
mi je p o r u s z a ć . O n a już tylko w d z i e r a się do serca, już to w k r a d a się n i e p o ­
strzeżenie, sieje n o w e myśli, wyrywa d a w n o z a k o r z e n i o n e " . Dziś najwięk­
sza m o c tkwi z u p e ł n i e gdzie indziej.
„ E d i t h Piaf,
Bjórk czy J u s t y n a
Steczkowska, śpiewające o Bogu i miłości, a nie jedynie o n a m i ę t n o ś c i a c h ,
byłyby dzisiaj r ó w n i e s k u t e c z n y m a r g u m e n t e m na rzecz chrześcijaństwa, co
wiele teologicznych książek, oraz r ó w n i e s k u t e c z n y m l e k a r s t w e m dla wielu
d u s z " — twierdzi w ostatniej Frondzie Cezary Michalski i oczywiście ma ra-'
cję. Tylko że rację ma także Teresa Kostkiewiczowa, kiedy w swej pięknej
monografii ody pisze na m a r g i n e s i e teorii t r z e c h stylów Cycerona: „Trzeba
w tym miejscu p r z y p o m n i e ć — pomijany c z ę s t o — fakt, iż p o p r z e z tę zasa­
dę przejawiają się nie tylko w e w n ą t r z l i t e r a c k i e relacje m i ę d z y p r z e d m i o t e m
a k s z t a ł t e m wypowiedzi, ale także — p r z e d e w s z y s t k i m — pozaliterackie
ZIMA- 1 9 9 8
361
p r z e k o n a n i a o hierarchii w a ż n o ś c i zjawisk i s p r a w l u d z k i e g o świata. U p o d ­
staw tej zasady leży więc p e w i e n p o r z ą d e k aksjologiczny. Wyznacza on miej­
sce i r a n g ę s p r a w p r z e d s t a w i a n y c h w u t w o r a c h , a p r z e z to określa niejako
ich n a t u r ę : między b i e g u n a m i zwyczajności czy p o w s z e c h n o ś c i oraz n i e przeciętności, wielkości, niezwykłości, w z n i o s ł o ś c i . O w a h i e r a r c h i a w a ż n o ­
ści znajdująca wyraz w p o r z ą d k u aksjologicznym n i e jest i n i e m o ż e być przy
t y m sprawą indywidualnych w y b o r ó w czy decyzji okazjonalnych. Jest o n a —
w danym momencie historycznym — dobrem wspólnym określonej zbioro­
wości, należy do głównych c z y n n i k ó w ją charakteryzujących, u m o ż l i w i a
wzajemne z r o z u m i e n i e w procesie s p o ł e c z n e g o k o m u n i k o w a n i a . Będąc
ogólną własnością, a z a r a z e m s w o i s t y m w y m o g i e m dla wszystkich, m o ż e
mieć swych szczególnych d e p o z y t a r i u s z y — proroków, poetów, m ó w c ó w ,
w o d z ó w p o w o ł a n y c h do jej strzeżenia, p r z e c h o w y w a n i a , głoszenia, realizo­
w a n i a oraz u p a m i ę t n i a n i a w słowie dzieł i czynów, w k t ó r y c h d o c h o d z i naj­
pełniej do głosu. W t a k i m r o z u m i e n i u r ó w n i e ż w z n i o s ł o ś ć j e s t k a t e g o r i ą
intersubiektywną,
o d n o s z o n ą do
sfery zjawisk u m i e s z c z a n y c h
najwyżej
w aksjologicznej hierarchii danej z b i o r o w o ś c i i będących p r z e d m i o t e m
podziwu, pochwały, uwielbienia, p r z e d e w s z y s t k i m w s t o s o w n i e s k o m p o n o ­
wanych wypowiedziach s ł o w n y c h l u b w i n n y c h ludzkich w y t w o r a c h " (Oda
w poezji polskiej. Dzieje gatunku, W r o c ł a w 1 9 9 6 ) .
I n n y m i słowy, chodzi o ś w i a d o m o ś ć , że n i e zwracając uwagi na formę
wysławiania Boga, w c h o d z ą c do jednolitej t u b y rockowych r z ę ż e ń i rezygnu­
jąc z m o w y p o d n i o s ł e j — z a r z u c a m y aksjologiczny p o r z ą d e k oraz u t w i e r d z a ­
my k u l t u r ę w jej dążności do unifikacji. M ł o d z i e ż o w e p i o s e n k i na p o r a n n e j
Mszy św. są d o b r e , ale n i e dla wszystkich. Część wiernych m o d l i się dzięki
n i m pełniej, ale p o ł o w a kościoła w ogóle przestaje o t w i e r a ć u s t a . Przyzwy­
czajeni do tradycyjnej zasady s t o s o w n o ś c i , ludzie ci w ogóle n i e wiedzą, co
mają robić. P o d o b n i e dzieje się w całej k u l t u r z e . L e k a r s t w a n i e p o t r z e b u j ą
wyłącznie d u s z e słuchaczy rocka, p o t r z e b u j e go każdy z n a s . Jeżeli p o r z u c i ­
my d a w n e wzory i s k u p i m y się wyłącznie na d y n a m i c z n e j , rockowej e w a n ­
gelizacji, zyskamy s p o r o , ale r ó w n i e wiele stracimy. Co w ż a d e n s p o s ó b n i e
zmienia faktu, że chrześcijańska p r z e m i a n a J u s t y n y Steczkowskiej byłaby
czymś a b s o l u t n i e w s p a n i a ł y m .
„Ten jest rzeczywiście w y m o w n y — twierdził Cyceron — k t o potrafi p o ­
wiedzieć p r o s t o o czymś zwykłym, w z n i o s i e o wielkim, w s p o s ó b u m i a r k o ­
wany o czymś p o ś r e d n i m . " Oczywistość tej recepty j e s t p r a w i e tak s a m o
uderzająca, jak niechęć chorobliwej części naszej k u l t u r y do m o w y wysokiej.
Banaliści m ó w i ą j e d n y m , n i e d b a ł y m j ę z y k i e m — w i d o c z n i e n i e bywają
362
FRONDA
/14
w kościele, nie wygłaszają m ó w pogrzebowych,
nie rodzą im się dzieci. „Okazuje się b o w i e m , iż
lekceważącemu czy wręcz n i e c h ę t n e m u s t o s u n ­
kowi do g a t u n k u ody towarzyszy dziś bardziej
ogólne zjawisko stopniowej eliminacji z naszych
obyczajów językowych j e d n e g o z r e j e s t r ó w m o ­
wy — podniosłej, uroczystej i pełnej m a j e s t a t u ,
a z a t e m zanikania r ó w n i e ż jakiejś sfery ludzkich
doświadczeń, przeżyć i s p o s o b ó w k o n t a k t o w a ­
nia się z i n n y m i " — pisze Teresa Kostkiewiczowa. Być m o ż e tak się dzieje, w k a ż d y m razie
z banalistami dzieje się tak na p e w n o . Ale prze­
cież nie usprawiedliwia to ich żałosnej ucieczki
od rzeczywistości, od żywego języka, k t ó r y t ę t n i
w kościele i w d o m u , kiedy s k ł a d a m y sobie n a w z a j e m świąteczne życzenia
lub gdy chcemy sprawić k o m u ś przyjemność p o c h w a ł ą jego o b i a d u czy m i e ­
szkania. Poezja jest w ł a ś n i e t a k i m n a r z ę d z i e m : nadaje życiu ciężar i blask.
Nie jest w stanie tego uczynić skostniały język b a n a l i s t ó w — wąski, ograni­
czony zaledwie do kilku d o ś w i a d c z e ń .
Pieśń ż y c i a
Jak zawsze, artystyczne decyzje mają swoje konsekwencje w sferze d u c h a .
Wybór formy pogłębia ś w i a d o m o ś ć i o b d a r z a b l a s k i e m zwykłe rzeczy, ale
jest też b u n t e m przeciwko n i e u p o r z ą d k o w a n e m u i s t n i e n i u , o r ę ż e m , k t ó r y
m o ż e n a m p o m ó c w walce z d e m o n a m i . . .
Zapisek pozostawiony przez pewnego tkacza z Avili: „Ja, Krzysztof z Avili,
postanowiłem dzisiaj, w dzień św. Magdaleny, ułożyć sobie w ten sposób życie,
by było na chwałę Boga i Jego św. Matki, która niech m n i e rozpali w służbie Bo­
żej i sprawi, by mi zostały odpuszczone grzechy, jak były odpuszczone św. Mag­
dalenie. A więc z dwudziestu czterech godzin doby sześć przeznaczam na spa­
nie, jedną na słuchanie Mszy św, dalej j e d n ą na czytanie Ewangelii i żywotów
świętych przypadających na dany dzień, wreszcie j e d n ą na moje osobiste dewo­
cje i jedną na przechadzkę. Pozostaje jeszcze 14 godzin, które wykorzystam na
pracę i zdobycie środków do życia. Wszystko dla Boga i Jego Matki błogosławio­
nej, którzy niech będą ze m n ą i wszystkimi m o i m i sprawami. A m e n " (cyt. za:
O. O t t o Filek O C D , Święty Jan od Krzyża, mistrz w wierze, w: Święty Jan od Krzyża,
Dzieła, Kraków 1998). Autorem tych słów nie jest święty ani inny wybitny sługa
ZIMA- 1 998
363
Kościoła, ale przeciętny rzemieślnik. Takie, wynikające z codziennego t r u d u re­
ligijności,
p o s t a n o w i e n i a kształtowały życie
rodzinne
szesnastowiecznej
Hiszpanii. Czy jednak, w b r e w D e m o n o w i Południa, nie m o ż n a ich podjąć i dzi­
siaj? Dyscyplina, forma, wędzidło nałożone na nasze rozgadane usta, włosiennica dla spasionego brzucha — o t o tajemnica prawdziwej radości. W s t a ń wcze­
śnie, zrób, co do ciebie należy, i niech ten porządek dnia będzie jak uroczysta
pieśń, o której pisał Shakespeare. Oczywiście, nie jest to samoistnie działający
mechanizm; zmiana życia wymaga nie suchej dyscypliny, lecz Bożej łaski. U p o ­
rządkowany, napełniony godnością dzień, p o d o b n i e jak m o w a podniosła, odry­
wa nas od siebie i czyni nasze życie godniejszym i lepszym. To jest właśnie pieśń
życia, oda zrodzona w bólu, a jednak nie gubiąca piękna. To o n a w ostateczno­
ści zdecyduje o naszym losie. Dlatego nie lękajmy się otworzyć ust, by we wła­
snym imieniu, w ciszy świątyni i stanie zawierzenia, wyraźnie i z p e ł n ą świado­
mością powtórzyć słowa hiszpańskiego tkacza.
WOJCIECH WENCEL
albo z czego się dziś robi literaturę polską
Kurwa,
czemu prawda tak boli?
(Bohdan Zadura, Bitwa pod Legnicą)
— Słyszałeś, że Zadura nowy p o e m a t napisał?
— O kim?
— Najwięcej jest o Foksie i Wiedemannie.
— Ico?
— Nieźle daje.
— A o tych gościach w „Sajgonie" napisał?
— Napisał.
— A o tym, jak Andrzej głosował?
— Też.
— Myślałem, że nie napisze.
— No... A napisał.
— Ale teraz Andrzej mi mówił, że sam coś pisze.
— O tym, jak głosował?
— Nie, właśnie o tym, jak Foks zasnął w parku.
— A Foks nie pisze?
— N o , jeszcze nie. Ale jak Andrzej napisze, to Foks pewnie też
napisze, żeby się nie zbłaźnić.
— Ty, ale Jaworski mi pokazywał ostatnio fragmenty. Niezłe.
— O kim?
— O tobie.
— Co o mnie?!
— Ze jak byłeś w Legnicy, to oni nie mogli zasnąć w pokoju
obok, bo... no, wiesz...
— Kurde, jak on to napisze, to ja napiszę, że on zgubił drogę
w Katowicach.
— Ale Zadura już coś mi mówił, że o tym pisze.
— Zadura? A on t a m w ogóle był?
— Nie, ale S o m m e r był i mu opowiedział.
ZIMA- 1 998
365
— Kurczę, nieźle by było, żeby Baran napisał o Poznaniu...
— On już to pisze. Razem z Marcinem.
— Z Sendeckim? To m u s i być krótkie.
— Słyszałem, że jakoś się wyrównuje.
— A Świetlicki?
— No wiesz, Świetlicki napisał, że go to wszystko wkurwia,
a p o t e m jeszcze trzy wiersze napisał z komentarzami. P o d o b n o
następny tomik ma być w całości o tym, że na ten t e m a t już nie
będzie pisał. „Dwudziestu pijanych zakompleksionych p o e t ó w "
— napisał. Ty wiesz, że liczyłem i wyszło mi, że mógł mieć też
nas na myśli?
— Co ty, to by już było przegięcie!
— N o , on j u ż teraz taki Tobół napisał i t a m jest wiele do
myślenia.
— Ale wymienia jakieś nazwiska?
— Weź se, stary, kup, to zobaczysz. Co ja ci tu będę... Stary,
t a m są same nazwiska!
— Wolę od A d a m a pożyczyć. On to m u s i mieć.
— Człowieku, A d a m z d o m u nie wychodzi.
— Dlaczego? Co mu jest?
— Został w Legnicy, a poza t y m pisze.
— O kim?
— Podobno o „Warszawie pisarzy" pisze. Chociaż Z a d u r a już
pisał o „Warszawie pisarzy". Ale wszystkiego nie napisał.
— To od Majerana pożyczę.
— Majeran ci nie pożyczy.
— N o tak.
— Ty, a nie wiesz, kiedy ma być d r u g a a n t o l o g i a c h a n d l e rowska?
— W przyszłym roku, ale trzeba chłopaków skrzyknąć, żeby je­
szcze po jednym wierszu napisać. Każdy po j e d n y m wierszu, to
wyjdzie jakieś 120 stron. P o t e m m o ż n a zrobić jakąś akcję na pro­
mocji. W ogóle — koszulki z nazwiskami, jak w Legnicy...
— N o , to już będzie nieźle.
— A ty coś piszesz?
— Teraz trochę o Wrocławiu. Wiesz, o tym, jak Pióro z Sos­
n o w s k i m się spóźnili na śniadanie, a m y ś m y właśnie te butelki
otwierali i Darkowi się szyjka złamała.
366
FRONDA-
13/14
— Kręci cię to?
— N o , niezły temat, nie? Jak bym jeszcze trochę popracował,
to m o ż e bym to zdążył we Wrocławiu przeczytać. W ogóle teraz
będę się skupiał tylko na tych tematach.
— Jak Zadura.
— A co z Zadurą?
— N o , nie wiesz? On powiedział, że do końca życia będzie pi­
sał takie poematy. Wszystko inne go męczy — tak powiedział.
JAN BŁONNY & MARIA STAŁA
Jerozolimski historyk, Ezra Mendelsohn, stwierdził
w 1993 r., że poparcie Żydów (Jewish support) dla bolszewizmu w tragiczny sposób przyczyniło się do „roz­
niecenia" (fan) „ognia antysemityzmu".
MIT
„ŻYDOWSKIEGO BOLSZEWIZMU"
JOHANNES
N
ROCALLA
VON
BIEBERSTEIN
ASZA KONFERENCJA poświęcona jest przezwyciężaniu uprze­
dzeń, zwłaszcza antysemityzmu, który w swej najbardziej mor­
derczej postaci doprowadził do ludobójstwa na skalę przemy­
słową. Koszmar t e n u p r z y t o m n i m y sobie z ciężkim sercem
jutro w Auschwitz. W związku z tym chciałbym przypomnieć
broszurę Ernsta Jungera z 1943 r., którą m i a n o kolportować w Niemczech po
zamachu na Hitlera. Określa się w niej obozy koncentracyjne jako „siedliska
368
FRONDA-13/14
m o r d u " , w których p o d d a n o eksterminacji „całe narody, całe rasy, całe stany".
Te „jaskinie m o r d u " „pozostaną w pamięci ludzi aż po najdalsze czasy" 1 .
To, co się stało, jest tak straszne, że człowiek wzdraga się w e w n ę t r z n i e
przed poszukiwaniem przyczyn tych zdarzeń. Myśl, pamięć o tej katastrofie
ludzkości jest bardzo ważna. Jednak zadaniem historyka jest nie tylko ustala­
nie, co się wydarzyło, ale i zadawanie t r u d n e g o pytania o przyczyny d e m o n i z o ­
wania Żydów, co stało się w s t ę p e m do ich zagłady. T e m a t e m mojego referatu
jest stereotyp żydowskiego bolszewizmu, względnie k o m u n i z m u .
Również jako c z ł o n e k Towarzystwa W s p ó ł p r a c y Chrześcijańsko—Ży­
dowskiej chciałbym na w s t ę p i e zauważyć, że b ę d ę m u s i a ł przywoływać b o ­
lesne niekiedy fakty i oceny. Jako h i s t o r y k kieruję się s ł o w a m i M a x a W e b e ­
ra,
według
którego
niewygodne
prawdy
mają
pierwszeństwo
przed
wygodnymi n i e p r a w d a m i . Od lat b a d a m przyczyny agitacji p r o w a d z o n e j
przeciwko w o l n o m u l a r z o m ( m a s o n o m ) i Ż y d o m . Moją książkę o tezie spi­
sku, k t ó r ą t o tezę r e f e r o w a ł e m n a s e m i n a r i u m badacza H o l o c a u s t u Yehudy
Bauera na Uniwersytecie Hebrajskim, Leon Poliakov w swej Historii antyse­
mityzmu u z n a ł za pracę o p o d s t a w o w y m z n a c z e n i u .
C h c i a ł b y m k r ó t k o p r z y p o m n i e ć , że mój ojciec po d n i u 20 lipca 1944 r.
był t o r t u r o w a n y w więzieniach G e s t a p o , a ja s a m u t r z y m y w a ł e m k o n t a k t
z nieżyjącymi już u c z e s t n i k a m i n i e u d a n e g o z a m a c h u na Hitlera: Axelem von d e m Bussche i Rudolfem von Gersdorffem. Kiedyś, w trakcie jakiejś
uroczystości rodzinnej, siedziałem o b o k Marii h r a b i n y M a l t z a n , k t ó r a
w Berlinie, p o d c z a s wojny, z n a r a ż e n i e m życia r a t o w a ł a s w e g o ż y d o w s k i e g o
m ę ż a i innych Ż y d ó w p r z e d z a m o r d o w a n i e m w Auschwitz.
***
Georg Lukacs z jednej strony określił teorię rasową jako „centralny d o g m a t nie­
mieckiego faszyzmu", z drugiej jednak — powiedział, że dla Hitlera stała się o n a
„ideologicznym p r e t e k s t e m " do podbicia, zniewolenia i w y m o r d o w a n i a całych
narodów. 2 Jednak nawet jeżeli Hitler w styczniu 1939 r. zagroził „rasie żydow­
skiej" zagładą, to nie wolno n a m zadowalać się prostymi wyjaśnieniami. Uprze­
dzenia rasistowskie są częste; same z siebie nie stanowią wystarczającego p o ­
w o d u do Holocaustu. Należy się zgodzić z H o r k h e i m e r e m i Adorno, że dla
nazistów Żydzi byli „antyrasą", ucieleśnieniem „zasady negatywnej". 3
W swym referacie chciałbym zanalizować p o w s t a n i e i polityczne znacze­
nie m i t u „żydowskiego bolszewizmu". Pełni on nie dostrzeganą często funkcję
p o m o s t u między a n t y s e m i t y z m e m politycznym a r a s i z m e m . W propagandzie
ZIMA-
1998
369
nazistowskiej odegra! i s t o t n ą rolę i przyczynił się do tego, że oddziaływała o n a
również na kręgi nienarodowosocjalistyczne i że szerzyła zbrodniczą nienawiść
nazistów do Żydów. 4
W wypadku tego m i t u , k t ó r e m u ulegał także Hitler, 5 chodzi o p e w i e n
wariant teorii spiskowej. Ogólnie mówiąc, teorie spiskowe udzielają wyjaś­
nień demaskujących u k r y t e r z e k o m o p o d p o w i e r z c h n i ą przyczyny i zakuliso­
wych sprawców p r o c e s ó w społecznych, ocenianych jako b e z p r a w n e i przeży­
wanych jako katastrofa. Teorie te są ś w i a d o m i e u ż y w a n y m i i n s t r u m e n t a m i
walki politycznej, s ł u ż ą mobilizacji własnych z w o l e n n i k ó w i p i ę t n o w a n i u
przeciwników. Są także przekształconym w agresję w y r a z e m strachu, który
w w a r u n k a c h kryzysu często z realnych o b a w p r z e r a d z a się w strach m a n i a ­
k a l n o - n e u r o t y c z n y . Teorie spiskowe przypisują m a ł y m , r z e k o m o d o s k o n a l e
zorganizowanym mniejszościom diaboliczne i n a d l u d z k i e siły, k t ó r e t r z e b a
bez miłosierdzia tępić.
Biorąc za p u n k t wyjścia wypowiedzi Hitlera, że „zniszczenie m a r k s i z m u
to kwestia przyszłości n a r o d u niemieckiego", chciałbym znaleźć wyjaśnienie,
dlaczego antyjudaizm mógł przekształcić się w niszczycielski a n t y s e m i t y z m .
Zadaję przy tym pytanie, czy H e r m a n n Goering, który w 1941 r. wydał roz­
kaz przygotowania „ostatecznego rozwiązania", nie wskazał p r z y p a d k i e m
w 1934 r., w swoich wywodach na t e m a t „zniszczenia m a r k s i z m u i k o m u ­
n i z m u " , n a lekceważony często m o t y w ludobójstwa.
Twierdził on mianowicie, że to p r z e d e w s z y s t k i m „Żydzi byli przywód­
cami m a r k s i s t ó w i k o m u n i s t ó w " . Brutalne p r z e ś l a d o w a n i a Ż y d ó w u s p r a ­
wiedliwiał w ó w c z a s cynicznymi s ł o w a m i : „Porządni Żydzi m o g ą p o d z i ę k o ­
wać s w y m t o w a r z y s z o m
rasowym, jeśli
naród niemiecki
podciąga ich
wszystkich p o d j e d e n s t r y c h u l e c " . 6
Również dla Hitlera, jak w i a d o m o , m a r k s i z m był „ ż y d o w s k i " . Dla n i e ­
go spiskowa t e o r i a s t a n o w i ł a p r a w d ę wiary: „W rosyjskim b o l s z e w i z m i e
m u s i m y [...] d o s t r z e g a ć p r ó b ę zdobycia p r z e z ś w i a t o w e ż y d o s t w o w ł a d z y
n a d ś w i a t e m " . 7 W p r z e m ó w i e n i u w p i w i a r n i B u e r g e r b r a e u w 1 9 2 5 r. p o ­
twierdził t e n pogląd, tak definiując swoją misję: „Walka z m a r k s i z m e m oraz
z d u c h o w y m i nosicielami tej światowej plagi i zarazy, Ż y d a m i " . 8
O wypowiedziach tych trzeba p r z e d e wszystkim stwierdzić, że po pierw­
sze: chodzi tu o pierwotny antysemityzm polityczny, i po drugie: n a t r ę t n e wy­
obrażenia Hitlera o spisku światowego żydostwa to urojenie. Dalej należy
skonstatować, że leninizm, wcześniej określany jako bolszewizm, ze swej isto­
ty oczywiście „żydowski" nie jest. Po „czystkach" lat 30. teza ta n a w e t w e d ł u g
kryteriów nazistowskich wydaje się wręcz absurdalna. Stalin b o w i e m specjal370
FRONDA-13/14
nie kazał w y m o r d o w a ć wielu wybitnych k o m u n i s t ó w właśnie żydowskiego
pochodzenia. Z tego p o w o d u „czystki" te ekspert od zagadnień rosyjskich
Leonard Schapiro określił jako Stalins great holocaust of the Jewish bolshewiks
(„wielki stalinowski h o l o c a u s t b o l s z e w i k ó w - Ż y d ó w " ) . 9
Tak więc „żydowski b o l s z e w i z m " , ukazywany p r z e z n a z i s t o w s k ą p r o p a ­
gandę i d o w ó d z t w o W e h r m a c h t u przy r o z p o c z ę c i u „operacji B a r b a r o s s a " ja­
ko obraz wroga, s t a n o w i ł z wielu w z g l ę d ó w tezę p r o p a g a n d o w ą , „ s t r a s z a k " ,
jak to s f o r m u ł o w a ł A r n o Mayer. 0
Trzeba j e d n a k zadać pytanie, dlaczego p r z y w o ł y w a n o w ł a ś n i e ten, a n i e
inny straszak, dlaczego p o w s t a ł o i u t r w a l i ł o się w y o b r a ż e n i e o spisku żyd o w s k o - b o l s z e w i c k i m . C h o d z i tu o pytanie, o k r e ś l o n e przez j e r o z o l i m s k i e ­
go historyka Jacoba T a l m o n a jako d r a ż l i w e . " P o d o b n i e b o w i e m jak jego ko­
lega Jacob Katz z U n i w e r s y t e t u Hebrajskiego, 1 ' d o s z e d ł on do w n i o s k u , że
do p o w s t a n i a koncepcji z ł o w r o g i e g o ś w i a t o w e g o spisku ż y d o w s k i e g o przy­
czyniła się „nadzwyczajna a k t y w n o ś ć " b o l s z e w i k ó w - Ż y d ó w . A m e r y k a ń s k i
historyk Richard Pipes powiedział n a w e t , że przejęcie w ł a d z y p r z e z bolsze­
wików postfactum n a d a ł o tzw. Protokołom mędrców Syjonu w a l o r p r o r o c t w a . ' 3
Jako d o w ó d n a to, ż e działalność k o m u n i s t ó w — Ż y d ó w p o t ę p i a ł a rów­
nież s t r o n a żydowska, chciałbym wskazać Podręcznik wiedzy o Żydach (Handbuch des juedischen Wissens), w której o b o l s z e w i z m i e pisze się tak: „ O s t r o
zwalczając Kościół, propagując ateizm, zamykając i wywłaszczając synagogi,
paląc p i s m a religijne u d e r z a on «także w Żydów». Z a t e m wielu religijnych
Żydów jest p r z e c i w n i k a m i b o l s z e w i z m u , j e d n a k jego «przywódcami» jest
wielu Żydów, k t ó r z y wystąpili ze w s p ó l n o t y religijnej. 1 4
Antysemici stale tuszowali fakt, że w wypadku p i ę t n o w a n y c h przez nich
„żydowskich" bolszewików po pierwsze chodziło o mniejszość z a r ó w n o Ży­
dów, jak i bolszewików, i po drugie — ci d e m o n i z o w a n i przez nich k o m u n i ś c i
nie prowadzili polityki żydowskiej, lecz politykę w y m i e r z o n ą w żydowską
w s p ó l n o t ę religijną. 1 5 A n t y s e m i t o m chodziło jedynie o demagogiczne wyzy­
skanie przedstawionych w wypaczony s p o s ó b faktów. W t y m celu kompilowa­
li oszczercze „dokumentacje", spośród których najbardziej z n a n a jest książka
H e r m a n n a Fehsta Żydzi i bołszewizm (Juden und Bolschewismus) .'6
Ponieważ j e d n y m ze s k ł a d n i k ó w s y s t e m u sowieckiego był, w e d ł u g Ka­
rola Radka, „wojujący a t e i z m " , 1 7 to w wypadku k o m u n i s t ó w p o c h o d z ą c y c h
z rodzin żydowskich c h o d z i ł o j e d n o z n a c z n i e o „żydowskich o d s t ę p c ó w " , 1 8
którzy oderwali się od swojej religii i c z ę s t o r ó w n i e ż zostali w y k l u c z e n i
z g m i n żydowskich. Należący do nich biograf Trockiego, Isaac D e u t s c h e r ,
nazwał ich z t e g o p o w o d u „ n i e ż y d o w s k i m i Ż y d a m i " 1 9 .
Z I M A 9 9 8
371
Faktycznie socjaliści żydowscy, jako członkowie dyskryminowanej mniej­
szości, szczególnie konsekwentnie zrywali z ancien regiment, który według nich
był wrogi Żydom. Ich nieżydowscy towarzysze — o czym antysemici chętnie
zapominają — absolutnie dobrowolnie akceptowali ich z a t e m jako szermierzy
socjalistycznej utopii. Fakt, że partia była zakonem spiskowców, mającym na ce­
lu stworzenie idealnego państwa przyszłości, odzwierciedla się zresztą również
w tym, że wśród k o m u n i s t ó w było wiele m a ł ż e ń s t w mieszanych, które przed
kilkudziesięciu laty zarówno chrześcijanie, jak i Żydzi uważali za gorszące. Gdy
na przykład córka współzałożyciela żydowskiego Bundu, Goldmanna, związała
się z synem katolickiej rodziny szlacheckiej, Feliksem Dzierżyńskim, 2 0 to oboje
zerwali ze światem, z którego pochodzili.
W swej książce Wojna Stalina z Żydami (Stalin's war
with the Jews) wydawca Jerusalem Post, Louis Rapoport, stwierdza, że „ p o d s t a w y k o m u n i z m u i socja­
l i z m u " stworzyli „ludzie p o c h o d z e n i a żydowskie­
go". 2 1 S t w i e r d z e n i e to jest p r z e s a d n e , ale wskazuje
na p r z e d s t a w i a n e w wypaczonej i z d e m o n i z o w a n e j formie realne j ą d r o zaj­
mującej n a s tezy o spisku.
B e z s p o r n y m faktem jest, że k o m u n i ś c i p o c h o d z e n i a ż y d o w s k i e g o od­
grywali i s t o t n ą rolę w p a r t i a c h k o m u n i s t y c z n y c h w swych krajach, od Rosji
po USA. 2 2 N i e k t ó r e z tych partii m i a ł y n a w e t sekcje żydowskie. N i e m o g ę
się tu szerzej tym zająć. Ta rola — co do t e g o u c z e n i są zgodni — po r o k u
1917, w n a s t ę p s t w i e wojny i rewolucji, sprzyjała w y t w a r z a n i u się „nowej
postaci a n t y s e m i t y z m u " , jak to n i e d a w n o s f o r m u ł o w a n o w książce wydanej
przez I n s t y t u t Leo Baecka. 2 3
Historyk D i a m o n d s k o n s t a t o w a ł , że po 1917 r. „ n a całym świecie"
zaczęto „ u t o ż s a m i a ć " Ż y d ó w i k o m u n i s t ó w . 2 4 R ó w n i e ż Soza Szajkowski
stwierdził w 1972 r., że m ó w i e n i e o „ ż y d o w s k i m b o l s z e w i z m i e " na całym
świecie s t a ł o się „ g ł ó w n y m h a s ł e m a n t y s e m i c k i m "
(major antisemitic slo­
gan).25 W Polsce u k u t o na to o k r e ś l e n i e „ ż y d o k o m u n a " . 2 6
W swej książce Dlaczego Żydzi? (Why the Jews?) dwaj A m e r y k a n i e stwier­
dzili w 1985 r., że przez żydowskich r e w o l u c j o n i s t ó w a n t y s e m i t y z m się na­
silił i że „kojarzenie" Ż y d ó w z d o k t r y n a m i i p r z e ł o m a m i rewolucyjnymi
„niestety nie jest w y t w o r e m antysemickiej imaginacji". 2 7
Jako t ł o r o z w a ż a n e g o t u t e m a t u w a ż n y jest fakt, ż e w s k u t e k p o g r o m ó w
w carskiej Rosji w y e m i g r o w a ł y na Z a c h ó d setki tysięcy Żydów, najczęściej
b a r d z o biednych. W n a s t ę p s t w i e t e g o exodusu m i ę d z y i n n y m i w y t w o r z y ł a
się — jak to s f o r m u ł o w a ł jerozolimski h i s t o r y k J o n a t h a n Frankel — zwła372
FRONDA
13/14
szcza
w
Londynie,
Paryżu
i
Nowym Jorku
żydowsko-socjalistyczna
„subkultura".28
Fantastycznym świadectwem tej subkultury jest kartka p o c z t o w a powsta­
ła w Paryżu w 1906 r., z n a p i s a m i po francusku, niemiecku, rosyjsku, angiel­
sku i hebrajsku. Przedstawia o n a Karola Marksa jako „współczesnego Mojże­
sza", z b r o d ą i falującymi w ł o s a m i . Stoi on na „Górze Proletariatu", trzymając
w rękach dwie tablice z napisami: Manifest Komunistyczny, Kapitał9
Arnold Zweig w 1919 r. w Weltbuhne, w artykule Fala antysemityzmu nie bez
d u m y pisał, że to „żydowska k r e w " wydała „na świat socjalizm" — „od Mojże­
sza po Landauera". 3 0 Berliński lekarz Fritz Kann w 1920 r. w cieszącej się d u ż ą
poczytnością książce wręcz euforycznie głosił wiarę w „legion żydowskich re­
wolucjonistów", jak Eisner, Róża Luksemburg, Toller, Landauer i Szamuely.
Posunął się przy tym tak daleko, że „apostolską p o s t a ć " Karola Marksa ustawił
w jednym szeregu z Mojżeszem i C h r y s t u s e m ! 3 1 Adolf B o e h m w książce o ru­
chu syjonistycznym stwierdził, iż Marks przed wojną wywierał tak silny wpływ
na młodych Żydów ze wschodu, że u k u t o powiedzenie: „Karol Marks to cadyk
z żydowskiego zaułka". 3 2 Nic więc dziwnego, że komisarz do spraw kultury za
czasów Lenina, Łunaczarski, posunął się aż do uważania m a r k s i z m u za piątą
wielką religię, sformułowaną przez Żyda. 3 3
Badając źródła, d o c h o d z i m y do w n i o s k u , że u t o ż s a m i a n i e socjalizmu
i k o m u n i z m u z ż y d o s t w e m , d o k o n y w a n e na zasadzie pars pro toto, wcale nie
wynikało tylko z oszczerczych intencji antysemickich, ale o p i e r a ł o się tak­
że — z o d m i e n n y m , d o d a t n i m z n a k i e m ! — na żydowskich e n t u z j a s t a c h
i nieżydowskich m a r k s i s t a c h , jak Łunaczarski.
W książce o k o m u n i s t a c h — Ż y d a c h w Polsce Schatz m ó g ł więc n a p i s a ć
w 1991 r., że p o n a d p r o p o r c j o n a l n a liczba r a d y k a ł ó w żydowskich zwracała
na siebie u w a g ę świata, przy czym, w zależności od p u n k t u widzenia, wy­
c h w a l a n o ich albo p r z e k l i n a n o . 3 4
W londyńskiej Jewish Chronicie z 4 maja 1919 r. p e w i e n d z i e n n i k a r z
chwalił n a w e t b o l s z e w i z m jako „ z g o d n y (consonant) z najlepszymi i d e a m i
żydostwa". Wywołało to energiczny p r o t e s t żydowskich n o t a b l i — w t y m
także j e d n e g o z c z ł o n k ó w rodziny Rotschildów. 3 5 R ó w n i e ż w S t a n a c h Zjed­
noczonych żydowscy socjaliści poparli rewolucję p a ź d z i e r n i k o w ą . S k ł o n i ł o
t o American J e w i s h C o m m i t t e e d o zwalczania rewolucyjnego n u r t u w ś r ó d
Ż y d ó w i do p o t ę p i e n i a „ h o r r o r u i tyranii bolszewickiego r z ą d u " . 3 6
Ułatwione w ten sposób piętnowanie k o m u n i z m u jako „żydowskiego" zo­
stało r o z d m u c h a n e do rozmiarów regularnej teorii o zakulisowych inspirato­
rach lub teorii spiskowej. W m o i m m n i e m a n i u , teorie spisku należy oczywiście
ZIMA- ! 948
373
demaskować jako urojenia, trzeba jednak również wyłuskać z nich logikę argu­
mentacji i zbadać, czy nie opiera się ona na realnych faktach.
W antymasońskiej tezie spisku, stworzonej w reakcji na Oświecenie i re­
wolucję francuską, c h o d z i ł o w istocie o to, że w o l n o m u l a r s t w o , ze swymi
ideami
humanitarnymi,
ideą
tolerancji
religijnej
i
quasi-demokratyczną
s t r u k t u r ą w e w n ę t r z n ą , przyczyniło się do integracji Ż y d ó w — w ś r ó d nich oj­
ców Karola Marksa i Georga Lukacsa — ze s p o ł e c z e ń s t w e m m i e s z c z a ń s k i m .
Ludzie złej woli ukuli na tej podstawie, posługując się zasadą podejrzliwości,
cui bono, fałszywy zarzut, że w o l n o m u l a r s t w o to n a r z ę d z i e Żydów. 3 7
W sztandarowej pracy o Protokołach mędrców Syjonu N o r m a n C o h n ocenia,
że „mit spisku ż y d o w s k o - k o m u n i s t y c z n e g o " okazał się atrakcyjniejszy niż
mit o spisku „ ż y d o w s k o - m a s o ń s k i m " . 3 8 Ta d r u g a teoria ukrytych inspirato­
rów faktycznie wydaje się sztuczna. W pruskiej Izbie Wyższej przedstawił ją
w m o w i e wygłoszonej w lipcu 1918 r., w obliczu grożącej klęski, niemiecki
książę O t t o zu S a l m - H o r s t m a r . Przywołał w niej w i d m o spisku żydow­
s k o - m a s o ń s k i e g o , sięgającego korzeniami XVIII w, z d e m a s k o w a ł „ m a s o ń ­
skie wezwania do wolności, równości i b r a t e r s t w a " i, na koniec, określił —
błędnie — Lenina i Trockiego z a r ó w n o jako masonów, jak i Żydów. 3 9
Taką kontrrewolucyjną tradycję reprezentowali też prawicowi Rosjanie,
jak Nikolaus M a r k ó w czy Gregor S c h w a r t z - B o s t u n i c z , którzy na emigracji
nawiązali ścisłe kontakty z niemieckimi „ n a r o d o w c a m i " (Voelkische) i częścio­
wo oddali się na służbę Trzeciej Rzeszy. Nikolaus Marków, który w D u m i e żą­
dał, by „co do j e d n e g o zabić" Żydów, 4 0 w 1935 r. w swej Walce ciemnych sił
(Kampf der dunklen Maechte) twierdził, że „ j u d e o m a s o n e r i a " r o z p ę t a ł a wojnę
światową, „aby zniszczyć swych najpotężniejszych wrogów, p r z e d e wszystkim
Rosję, i aby p o t e m przejąć w ł a d z ę n a d n a r o d a m i chrześcijańskimi". 4 '
W Międzynarodowym Żydzie (Der internationale Jude), zaprezentowanym przez
Henry'ego Forda w 1920 r., propaguje się nowocześniejszą wersję tezy spisko­
wej — cieszący się poważaniem w Ameryce wolnomularze w ogóle nie wystę­
pują jako konspiratorzy. Ford oskarża natomiast Żydów, że „w przeważającej
masie są rewolucjonistami", 4 2 „władzę bolszewików" określa zaś oszczerczo ja­
ko żydowską. Ta złośliwa, uogólniająca ocena była t y m groźniejsza, że w kon­
cepcji „żydowskiego bolszewizmu" wydawał się tkwić element oj truth („element
prawdy"), jak to sformułował pewien brytyjski historyk w 1992 r.43
H e n r y Ford, k t ó r y wspierał f i n a n s o w o Hitlera, i n s y n u o w a ł dalej w d u ­
chu a n t y s e m i c k i m , że sowieckie „ r a d y " wyrosły z żydowskiej instytucji sa­
m o r z ą d o w e j , k a h a ł u , a p i ę c i o r a m i e n n a gwiazda sowiecka — z sześcior a m i e n n e j gwiazdy Dawida. 4 4
374
FRONDA-
13/14
W opublikowanej w 1919 r. w Berlinie, w p e w n y m ż y d o w s k i m wydaw­
nictwie, broszurze Panowanie Żydów nad światem! Wytwory fantazji czy rzeczywi­
stość?
(Juedische
Weltherrschaft!
Phantasiegebilde
oder
Wirklichkeit?)
kierownik
biura p r a s o w e g o rządu pruskiego, H a n s Goslar, k t ó r y z m a r ł w 1945 r. w o b o ­
zie koncentracyjnym Bergen—Belsen, rozprawił się, na co d o t ą d nie zwraca­
no uwagi, z tezą o spisku, k t ó r ą określił jako „beztreściowy i demagogiczny
frazes" i „podjudzające n a r ó d k ł a m s t w o " . 4 5 Goslar przyznał jednak, że „ p a n o ­
w a n i e " Trockiego, który jako „Żyd stał się przedstawicielem radykalnej poli­
tyki wrogości w o b e c szlachty i Kościoła", r o z p ę t a ł o „niesłychany r u c h anty­
semicki"!46
Raczej
z
rezygnacją,
ale
słusznie
stwierdził:
„Jeśli j a k i ś
pojedynczy Żyd zrobi coś złego, to zawsze się to piętnuje jako «postępek ży­
d o w s k i , a nie jako ludzkie z b ł ą d z e n i e " . 4 7 Na koniec Goslar zauważył, że Ży­
dzi również w N i e m c z e c h byli „obywatelami drugiej klasy", i d o d a ł : „Robak
skręca się, kiedy się na niego n a d e p n i e , [...] dlaczego więc Żydzi nie mieliby
opierać się z żywiołową siłą?". To „nie przypadek, że r o s y j s k o - ż y d o w s c y
apostołowie wolności znaleźli drogę również do N i e m i e c " . 4 8
Angielska Jewish Chronicie j u ż 30 l i s t o p a d a 1917 r.
wyrażała pogląd, że w osobie Trockiego pojawił się
„ n o w y typ Ż y d a " , występujący jako „mściciel (avenger) cierpień i u p o k o r z e ń Żydów. 4 9 W w y d a w a n y m
w Monachium
p i ś m i e Neue Juedische Monats—Hefte
w końcu 1918 r. p i s a n o z t r i u m f e m , wspierając to o d p o w i e d n i m i a r g u m e n ­
t a m i , że u p a d ł a m o n a r c h i a niemiecka, „ t w i e r d z a reakcji" i drugi — o b o k Ro­
sji — „bastion m i ę d z y n a r o d o w e g o a n t y s e m i t y z m u " ! 5 0
W e d ł u g filozofa Rudolfa Eislera, m i t t e n jest u c i e l e ś n i e n i e m „prymityw­
nego światopoglądu", zawierającego „ s w o i s t ą logikę". 5 1 Logikę tę p r ó b o w a ­
ł e m prześledzić n a przykładzie interesującego n a s t u m i t u „żydowskiego bol­
s z e w i z m u " , który w literaturze określany jest także jako hitlerowski „ d o g m a t
żydowskiego k o m u n i z m u " . 5 2 Cechuje się ona, po pierwsze, selektywnym p o ­
strzeganiem, z d e t e r m i n o w a n y m przez tradycyjny antyjudaizm, i po drugie:
złośliwie wypaczającym, posługującym się u o g ó l n i e n i a m i i kliszami przed­
stawianiem tego, co p o s t r z e g a n e .
Do postrzeganej rzeczywistości p r z e d o s t a ł y się więc e l e m e n t y starej
wrogości w o b e c Żydów, w t y m także chrześcijańskiej, przy czym szczegól­
nie walkę k o m u n i s t ó w z Kościołem o c e n i a się jako b e z p o ś r e d n i ą k o n t y n u a ­
cję i m p u t o w a n e g o Ż y d o m a n t y c h r y s t i a n i z m u .
N i e m a ł o ludzi zbytnio u ł a t w i a sobie p r o b l e m tzw. Protokołów mędrców
Syjonu, k t ó r e zresztą zainicjował Kongres Syjonistyczny w Bazylei w 1897 r.,
ZIMA1998
375
zapominając, że są o n e stale a k t u a l i z o w a n e , t a k że z faktami są t a m w y m i e ­
szane czyste zmyślenia. Tak na przykład Alfred R o s e n b e r g w s w o i m wyda­
niu Protokołów wskazał na wystąpienie szefa K o m i n t e r n u Z i n o w i e w a na
zjeździe U S P D w Halle n a d Soławą w p a ź d z i e r n i k u 1920 r.53 W w y d a n i u
o p r a c o w a n y m przez z n a n e g o a n t y s e m i t ę T h e o d o r a Fritscha znajduje się ta­
ka insynuacja: „Żydowscy władcy sowieccy u d o w o d n i l i j u ż przecież, z jak
ś m i e r t e l n ą p o w a g ą t r a k t u j ą sprawę z n i e w o l e n i a i z d ł a w i e n i a gojów". 5 4
Friedrich
Wichtl
w
broszurze
Masoneria
światowa,
rewolucja
światowa
i światowa republika (Weltfreimaurerei, Weltrevolution und Weltrepublik) z 1919 r.,
p o d której w p ł y w e m był H i m m l e r , p r z y p o m i n a o ż y d o w s k i c h p r z y w ó d c a c h
republik rad w Bawarii i na Węgrzech, i pisze, że s t a n o w i ą o n i „ p o t w i e r d z e ­
n i e " tak z n i e n a w i d z o n y c h Protokołów^ C e l e m żydowskich b o l s z e w i k ó w jest
b o w i e m „podbój świata". 5 6 Faktycznie szef K o m i n t e r n u Zinowiew, k t ó r e g o
antysemici stale nazywali jego ż y d o w s k i m n a z w i s k i e m i k t ó r y zdobył s ł a w ę
jako „sternik rewolucji ś w i a t o w e j " , ogłosił 7 k w i e t n i a 1919 r., że są j u ż trzy
„republiki sowieckie", Rosja, Węgry i Bawaria, i d o d a ł : „Za r o k cała E u r o p a
będzie k o m u n i s t y c z n a " . 5 7
Chciałbym zwrócić uwagę na p r z e m ó w i e n i e , wygłoszone przez Goebbel­
sa w N o r y m b e r d z e w 1935 r.,58 w k t ó r y m określił on b o l s z e w i z m jako „wy­
powiedzenie wojny k u l t u r z e przez w a r s t w ę m i ę d z y n a r o d o w y c h p o d l u d z i p o d
p r z y w ó d z t w e m Ż y d ó w " . Interesujące, że Goebbels zrezygnował ze sztucznej
teorii spiskowej, n a t o m i a s t z a p r e z e n t o w a ł wiele j e d n o s t r o n n i e d o b r a n y c h
i antysemicko zabarwionych faktów z przebiegu rewolucji w Berlinie, Buda­
peszcie i M o n a c h i u m . Było w ś r ó d nich finansowanie c z ł o n k ó w S p a r t a k u s a
przez a m b a s a d o r a Rosji w Berlinie, Joffego,
rozstrzelanie z a k ł a d n i k ó w
30 kwietnia 1919 r. na dziedzińcu monachijskiego g i m n a z j u m Luitpolda, „ n a
odpowiedzialność żydowskich e m i s a r i u s z y sowieckich" Leviena i Levine'a,
oraz „bolszewickie p a n o w a n i e Żyda Beli K u n a " w Budapeszcie.
Goebbels piętnował też politykę antyreligijną w Związku Sowieckim, pro­
wadzoną przez „Żyda G u b e l m a n n a " (Jarosławskiego), jako kierownika „Związ­
ku Wojujących Bezbożników". Informował przy t y m o szczegółach prześlado­
wań Kościoła w Rosji, kiedy to z a m o r d o w a n o tysiące księży i zakonników.
Faktycznie w okolicach marca 1923 r. na procesie pokazowym skazano na
śmierć katolickiego arcybiskupa Mohylewa, Cieplaka, i jego wikariusza general­
nego, Budkiewicza. Wywołało to oburzenie w świecie chrześcijańskim. 5 9
W artykule Antybolszewizm i antysemityzm h i s t o r y k Kościoła Besier wska­
zał w 1992 r., że b o l s z e w i z m z ż y d o s t w e m identyfikowali n i e tylko b i s k u p i
niemieccy i austriaccy, ale i francuscy, a z a t e m właściwie cały świat. 6 0 N a 376
KRONDA-13/14
stroje antybolszewickie były w ś r ó d chrześcijan t y m większe, że za czasów
Beli Kuna uwięziono także p r y m a s a Węgier, a w M o n a c h i u m do pałacu arcy­
biskupiego
wtargnęli
silnie
uzbrojeni
członkowie
Czerwonej
Gwardii.
O t w a r t a w r o g o ś ć w c z e s n e g o b o l s z e w i z m u w o b e c Kościoła p o z w o l i ł a H i t l e ­
rowi w wywiadzie u d z i e l o n y m w 1935 r. przypisać n a z i s t o w s k i m N i e m c o m
z a k ł a m a n ą rolę „ b a s t i o n u Z a c h o d u przeciwko ś w i a t o w e m u b o l s z e w i z m o wi". 6 1 N u n c j u s z o w i p a p i e s k i e m u w M o n a c h i u m , Parcellemu, p ó ź n i e j s z e m u
papieżowi, p o z o s t a ł trwały uraz po tym, jak c z ł o n k o w i e C z e r w o n e j Gwardii
w 1919 r. przystawili mu p i s t o l e t do piersi. 6 2
Saul Friedlaender zwrócił u w a g ę na istniejącą chyba nie tylko w ś r ó d
wielu N i e m c ó w d o m i n a c j ę a n t y k o m u n i z m u n a d r a s i z m e m , zauważając, ż e
w SA „nienawiść do k o m u n i z m u " była „ p o s t a w ą o wiele bardziej r o z p o ­
w s z e c h n i o n ą niż a n t y s e m i t y z m " . 6 3 P o d o b n i e jak on, t a k i R o n n i e L a n d a u
stwierdził w 1992 r., że g ł ó w n y podział (fundamental divide) w polityce nie­
mieckiej p o w o d o w a n y był nie p r z e z n i e n a w i ś ć do Żydów, lecz przez s t r a c h
przed socjalistami i n i e n a w i ś ć do nich. 6 4 Angielski d z i e n n i k a r z Sefton Delm e r poświadcza, że n a w e t ci zwolennicy n a z i z m u , którzy odrzucali radykal­
ne żądania eliminacji Żydów, uspokajali się s ł o w a m i : „Jedyni Żydzi, którzy
ucierpią, t o k o m u n i ś c i " . 6 5
Tylko ci, którzy sowiecką d y k t a t u r ę widzą w p o z y t y w n y m świetle, b ę d ą
zdziwieni, że sławny żydowski h i s t o r y k S i m o n D u b n o w m ó w i ł o „strasznej
winie", k t ó r ą „obciążyli się" Żydzi, angażując się w bolszewizm. 6 6 Ży­
d z i - a n t y k o m u n i ś c i w o p u b l i k o w a n e j w 1923 r. w Berlinie książce Rosja i Ży­
dzi (Rossija i Jewreji) p o s u n ę l i się aż do stwierdzenia, że: „ P o n a d p r o p o r c j o nalny udział hebrajskich k o m u n i s t ó w w u c i e m i ę ż e n i u i zniszczeniu Rosji to
grzech, który j u ż w sobie zawiera p o m s t ę " . 6 7
Takich wypowiedzi nie m o ż n a p o z o s t a w i ć bez k o m e n t a r z a ; t r z e b a p o d ­
kreślić, że w ś r ó d żydowskich socjalistów i m a r k s i s t ó w było b a r d z o wielu
przeciwników d y k t a t u r y sowieckiej, a p o n a d t o , że wcale nie wszyscy żydow­
scy k o m u n i ś c i byli osobiście w i n n i .
Dla uniknięcia z a w ę ż o n e g o p o s t r z e g a n i a żydowskich r e w o l u c j o n i s t ó w
chciałbym teraz wskazać na p o z y t y w n e motywy, k t ó r e , w e d ł u g Teodora
Herzla, popychały wielu Ż y d ó w do podjęcia „działalności w y w r o t o w e j " . By­
ło przecież faktem, że „świat r o z b r z m i e w a ł w r z a s k i e m p r z e c i w k o Ż y d o m " ,
a z a t e m był p e ł e n a n t y s e m i t y z m u . 6 " Izaak Singer u k u ł w związku z t y m for­
m u ł ę : „ A n t y s e m i t y z m rodzi k o m u n i z m " . 6 9
Moriz R a p p a p o r t wskazał w 1919 r. w b r o s z u r z e Socjalizm, rewolucja
i kwestia żydowska
ZI M A - 1 9 9 8
(Sozialismus, Revolution und Judenfrage),
że przyczyną,
dla
377
której wielu Ż y d ó w s t a w a ł o się socjalistami, byl p e w i e n „czynnik wew­
n ę t r z n y " . 7 0 Viktor Adler posłużył się tu wielekroć p r z y w o ł y w a n y m o b r a z e m ,
że Żydzi, zwracając się ku socjalizmowi, liczyli na w y z w o l e n i e się od „losu
A h a s w e r a " . A r t u r Koestler, k t ó r y s a m był k o m u n i s t ą , powiedział, że z socja­
listycznym i n t e r n a c j o n a l i z m e m Żydzi wiązali nadzieję na „pozbycie się
ostatecznie p i ę t n a p o c h o d z e n i a żydowskiego". 7 1 Najwyraźniej t a k a t e ż była
przyczyna, dla której szef „Czerwonej O r k i e s t r y " Leopold Trepper w y z n a ł :
„Zostałem komunistą, bo jestem Żydem".72
Zajmując się k o m p l e k s e m k o m u n i z m u , p i ę t n o w a n e g o p r z e z a n t y s e m i ­
t ó w jako „żydowski", i zasadniczo stąd się w y w o d z ą c y m k o l e k t y w n y m obar­
czaniem w i n ą wszystkich Żydów, nie w o l n o z a p o m i n a ć , że istnieją „ p r z e k o ­
nujące
literackie
świadectwa"
specyficznie
„żydowskiej
drogi
do
k o m u n i z m u " , jak t o s f o r m u ł o w a ł J a n Błoński. 7 3 W e d ł u g Alaina Finkielkrauta, wielu żydowskich socjalistów u w a ż a ł o się za „ m a n d a t a r i u s z y l u d z k o ­
ści". 7 1 Uważali, że są uciskani tak s a m o jak proletariat, 7 5 i w związku z t y m
czuli się szczególnie p o w o ł a n i do z l i k w i d o w a n i a s y s t e m u ucisku.
Neue Juedische Monatshefte, k t ó r e w 1917 r. sławiły „rosyjskich Ż y d ó w " ja­
ko jeden z „najważniejszych i najaktywniejszych czynników" rewolucji, infor­
mowały, że „ d o g m a t e m " żydowskiego „związku" jest zdanie, iż proletariat to
„światowy Mesjasz"! 7 6 Z kolei Arnold Zweig tak k o m e n t o w a ł sojusz żydow­
skich intelektualistów z partiami robotniczymi: „ Z a p e w n i a m y im kierownic­
two duchowe, [...] oni gwarantują bezpieczeństwo naszego życia". 7 7
W s k u t e k tego sojuszu — nie „ Ż y d ó w " w ogóle, ale j e d n a k d o ś ć znacz­
nej ich grupy — na tle r u c h ó w rewolucyjnych, w y w o ł a n y c h przez p i e r w s z ą
wojnę światową, w których żydowscy k o m u n i ś c i odgrywali s p e k t a k u l a r n ą
rolę polityczną, zrodziła się niezwykle w y b u c h o w a sytuacja: c h o d z i ł o o wy­
bór drogi w historii świata. Jak to s f o r m u ł o w a ł Elie Wiesel, k o m u n i z m
chciał „stworzyć tabula rasa i strącić z t r o n ó w k r ó l ó w i b o g ó w " . 7 8 W ś r ó d
tych, k t ó r y m w t e n s p o s ó b o d b i e r a n o (lub g r o ż o n o o d e b r a n i e m ) k r ó l ó w
i bogów, to znaczy m i e s z c z a ń s k i ustrój p a ń s t w o w y oraz religię, d z i a ł a n i a te
wytwarzały ogromny, częściowo patologiczny strach, p o w o d o w a ł y pojawia­
nie się agresywnej strategii o b r o n n e j i rodziły żądzę zemsty.
W b r e w w z n i o s ł y m , pacyfistycznym i d e a ł o m , r e ż i m u k o m u n i s t y c z n e g o
nie d a w a ł o się stworzyć bez krwawej walki klasowej, bez „ c z e r w o n e g o ter­
r o r u " . Zaufany człowiek Lenina, Zinowiew, p o d o b n i e jak Trocki w g r u d n i u
1918 r. o b ł o ż o n y klątwą przez o d e s k i e g o r a b i n a i u s u n i ę t y z g m i n y żydow­
skiej, wygłosił nawet, jak w i a d o m o , te n i e s ł y c h a n e słowa: „Burżuazja m o ż e
zabijać pojedynczych ludzi, ale my u ś m i e r c a m y całe klasy"! 7 5 Tak więc, gdy,
378
FRONDA-13/14
jak się wyraził Louis R a p o p o r t , „tysiące żydowskich r e w o l u c j o n i s t ó w [...]
z m e s j a ń s k i m z a p a ł e m " s t a w a ł o przy „dźwigniach a p a r a t u t e r r o r u " , 8 0 to
podsycany w t e n s p o s ó b — oczywiście n i e z a m i e r z e n i e — a n t y s e m i t y z m
miał jak najbardziej r e a l n e t ł o .
Odnosi się to także do Polski. Kiedy w 1920 r. Armia Czerwona zbliżała się
do Warszawy, w armii polskiej rozpowszechniano informację o „uznaniu przez
Żydów Trockiego za nowego Mesjasza i pomazańca Bożego", a nawet ostrzega­
no przed „judeo-Polską". 8 1 Episkopat polski w panicznym strachu uciekł się do
takiej antysemickiej insynuacji: „Rasa, w której ręku znajduje się kierownictwo
bolszewizmu, już w przeszłości uciskała cały świat za p o m o c ą swych pieniędzy
i banków". 8 2 Na wielu antykomunistach nie robił żadnego wrażenia fakt, że
„bolszewików żydowskiego pochodzenia [...] absolutnie nie m o ż n a traktować
jako przywódców Żydów", jak podkreślał w 1929 r. Brutzkus. 8 3 Wielu natomiast
przekonywała argumentacja zawarta w pewnej bawarskiej ulotce z 1919 r.: „Bol­
szewizm to sprawa żydowska! Nie ma bolszewizmu bez Żydów". 8 4 Fanatycy wy­
prowadzali z tego taki wniosek: „Ten, k t o chce zwalczać bolszewizm, m u s i naj­
pierw dobrać się do korzeni, a to są Żydzi". S 5
U r o d z o n y p o d W a r s z a w ą l a u r e a t literackiej n a g r o d y N o b l a Izaak Singer
w swej rodzinnej sadze żydowskiej Rodzina Muszkatów włożył w u s t a jednej
z postaci następujące słowa: „ Z w r ó c e n i e się m a s ż y d o w s k i c h ku k o m u n i ­
zmowi w y w o ł a ł o dziesięciokrotnie, ba,
s t u k r o t n i e silniejszy a n t y s e m i ­
tyzm". 8 1 ' Siegfried T h a l h e i m e r w biografii Dreyfusa uściślił jeszcze tę t e z ę
o diabelskim kręgu. Stwierdził, że „ n a r z u c o n y " Ż y d o m p r z e z los sojusz
z k o m u n i s t a m i „w najwyższy s p o s ó b " im zagroził. Stara n i e n a w i ś ć do Ży­
d ó w była b o w i e m jeszcze żywa i „ p o z a w s z y s t k i m i n n y m połączyła się
z wrogością w o b e c rewolucji". 8 7
Spostrzeżenie Thalheimera, że zwłaszcza w Rosji sowieckiej faktycznie na­
rzucono ten sojusz jako swego rodzaju o b o p ó l n e przymierze z a c z e p n o - o b r o n ­
ne, jest istotne. Ponieważ przeciwnicy władzy sowieckiej przedstawiali ją
oskarżycielsko jako „władzę żydowską" (żydowskaja wlast'), wielu jej przeciw­
ników dokonywało krwawych p o g r o m ó w Żydów, które Jewish Chronicie z 30
maja 1919 r. napiętnowała jako „zagładę Ż y d ó w w Rosji" (holocaust of Jews in
Russia)**! których ofiarą padło około 2 0 0 tysięcy Żydów. 8 ' W obliczu zagroże­
nia egzystencji masy żydowskie, wcale nie n a s t a w i o n e probolszewicko, nie
miały innego wyboru, niż ułożyć sobie jakoś życie z władzą sowiecką, k t ó r a
ogłosiła antysemityzm przestępstwem, a z Armii Czerwonej uczyniła „obroń­
czynię Żydów". 9 0 Wprawdzie religię żydowską zwalczała tak s a m o jak inne re­
ligie, ale — p o c z ą t k o w o — popierała świecką kulturę Żydów.
ZIMA- 1 998
379
Simon W i e s e n t h a l stwierdził, że w s k u t e k tych w y d a r z e ń , dających się
racjonalnie wytłumaczyć, ale — co należy d o d a ć — d e m o n i z o w a n y c h przez
antysemitów, ludzie, którzy nienawidzili k o m u n i z m u , nabrali „ g w a ł t o w n e j
awersji" do Żydów, bo uważali ich za „nosicieli idei k o m u n i s t y c z n e j " . 9 ' Wie­
lu z nich nie było d o t ą d a n t y s e m i t a m i , przynajmniej nie agresywnymi.
Franz Kafka tak opisywał w 1920 r. t e n szczególnie złośliwy, nowy antyse­
mityzm: „Żydowskim socjalistom i k o m u n i s t o m nie wybacza się niczego, topi
się ich w zupie i kroi przy pieczeniu". 9 2 Dla wielu chrześcijańskich poczciwców
(Biedermann) są oni, jak to celnie sformułowano, prawdziwymi „podpalaczami"
i diabolicznymi „złymi duchami". 9 3 Jak w 1982 r. podkreślał Moishe Postone
w swej Logice antysemityzmu (Logik des Antisemitismus), na takie myślenie w kate­
goriach spisku, zgodnie z którym zarówno komuniści, jak i kapitaliści byli „ma­
rionetkami" Żydów, „wcale nie mieli m o n o p o l u naziści". 9 4
Przy r o z p a t r y w a n i u t e g o z e s p o ł u p r o b l e m ó w n a s u w a się pytanie, czy
nie znajdujemy t u z a r ó w n o i s t o t n y c h m o t y w ó w eksterminacyjnej n i e n a w i ­
ści n a z i s t ó w do Żydów, jak i — zwłaszcza — m o t y w ó w ogólnie zawstydza­
jąco słabego o p o r u przeciwko n a z i s t o m w tej sprawie. W mojej opinii „so­
jusz żydowskich p a r i a s ó w z socjalistycznym r u c h e m r o b o t n i c z y m " , jak to
określił E n z o T r a v e r s o , 9 5 m a h i s t o r y c z n e znaczenie.
Jak ocenia Jerry M u e l l e r w w y d a w a n y m
American Jewish
Committee piśmie
przez
Commentary
( 1 9 8 8 ) , związek (link) Ż y d ó w z k o m u n i s t a m i m i a ł
wielkie z n a c z e n i e (loomed large) dla XX w. 96
U wielu ludzi t e n stan rzeczy wywołuje niemiłe
uczucia, ponieważ, po pierwsze: wskazuje na realne podstawy antysemityzmu,
redukowanego niekiedy ahistorycznie do p e w n e g o rodzaju choroby — „rasi­
z m u " , i po drugie: prawica polityczna czasem powołuje się n a ń w celach apologetycznych. Chciałbym tu tylko przypomnieć dyskusję o poglądach Ernsta
Noltego, który antysemityzm zbyt jednostronnie sprowadza do antymarksizmu,
a nawet ocenia „zagładę Ż y d ó w " jako „najradykalniejszą, a zarazem najrozpaczliwszą postać antymarksizmu", 9 7 i który postawił prowokacyjną tezę, że „archi­
pelag Gułag istniał wcześniej niż Auschwitz". 9 8
W swej b a r d z o p o w i e r z c h o w n e j książce Koniec kłamstw (Das Ende der Luegen) Sonia Margolina, p o c h o d z ą c a z r o s y j s k o - ż y d o w s k i e j r o d z i n y k o m u n i ­
stów, podjęła w 1992 r. coś w rodzaju p r ó b y u p o r a n i a się z p r z e s z ł o ś c i ą śro­
dowiska, z k t ó r e g o się wywodziła. 9 9 Było n i e u n i k n i o n e , że za z d a n i a typu:
„Żydzi byli elitą rewolucji i o n i na niej zyskali", 1 0 0 o t r z y m a a p l a u z t a k ż e
z „niewłaściwej s t r o n y " . J e d e n z r e c e n z e n t ó w , k t ó r y zarzucił jej, że określe380
FRONDA-13/14
nie
«Żyd-bolszewik»
uzasadnia
narodowosocjalistyczne
ludobójstwo",101
uległ w budzący wątpliwości s p o s ó b logice nazistów, bo przecież n i c z y m nie
m o ż n a usprawiedliwić m o r d o w a n i a kogokolwiek, oczywiście t a k ż e bolsze­
wików, nie m ó w i ą c j u ż o n i e w i n n y c h dzieciach, k o b i e t a c h i m ę ż c z y z n a c h .
Ponieważ w r a m a c h k r ó t k i e g o referatu n a t u r a l n i e nie jest m o ż l i w e
p r z e d s t a w i e n i e istotnej roli żydowskich k o m u n i s t ó w po 1917 r., k t ó r ą zaj­
mowali się także historycy żydowscy, chciałbym tylko rzucić na n i ą n i e c o
światła, wskazując n a nie z n a n e p o w s z e c h n i e w z a j e m n e powiązania.
Do chwili, gdy go z a m o r d o w a n o w Berlinie w maju 1919 r., Leo Jogiches,
sławiony przez K o m i n t e r n w nekrologu jako „człowiek, który pieczętował ko­
m u n i z m krwią" i „filar r u c h u Spartakusa", 1 0 2 był szefem organizacyjnym Ko­
munistycznej Partii Niemiec (KPD). Przy n a r o d z i n a c h tej partii rolę akuszera
w rosyjskim m u n d u r z e i z rosyjskimi pieniędzmi odgrywał zaufany człowiek
Trockiego, Karol Radek. U r o d z o n y w Wilnie Jogiches, którego u w a ż a n o kie­
dyś za „następcę t r o n u w socjaldemokracji rosyjskiej" (!), 1 0 3 swą karierę socja­
listyczną zaczął z a p e w n e w żydowskim Bundzie, który zorganizował kongres
założycielski rosyjskiej socjaldemokracji w 1898 r. w Mińsku. 1 0 4
Wraz ze swą długoletnią towarzyszką życia, Różą Luksemburg, Jogiches
kierował konspiracyjnie z Niemiec Socjaldemokracją Królestwa Polskiego i Li­
twy, która stała się j ą d r e m Polskiej Partii Komunistycznej. C z ł o n k i e m tej par­
tii był także żydowski intelektualista Józef Unszlicht, który wraz z Feliksem
Konem latem 1920 r. należał do czteroosobowego polskiego „ m a r i o n e t k o w e g o
rządu z łaski Moskwy", 1 0 5 w 1921 r. został wiceszefem Czeka, a w 1923 r.
Komintern wyznaczył go na woskowego przywódcę p o w s t a n i a październiko­
wego w Niemczech. 1 0 6 To przedsięwzięcie, zdławione w zarodku przez Reichswehrę, było ostatnią wielką akcją Grigorija Zinowiewa jako „szefa sztabu gene­
ralnego rewolucji światowej". Podobnie jak Radek i Unszlicht, również on
został później z a m o r d o w a n y przez Stalina.
Powrócę teraz do naszego wiodącego t e m a t u , do s t e r e o t y p ó w i u p r z e d z e ń
oddziałujących r a z e m ze stężałymi w stereotypy, niedopuszczalnymi, ryczał­
towymi ocenami. Z tego, że dochodziło do fatalnych uogólnień, nie wolno,
m o i m zdaniem, wysnuwać wniosku, że fakty są t e m a t e m zakazanym. Przy­
p o m n ę tu, że Erich Goldhagen w 1976 r. wprowadził rozróżnienie między
„ a n t y s e m i t y z m e m obiektywnym lub realistycznym" a „subiektywnym i niere­
alistycznym". 1 0 7
W naszym kontekście i s t o t n e jest to, że stereotypy, których p o w s t a w a n i u
sprzyjały k o n k r e t n e konstelacje historyczne, w p e w n y m sensie się u s a m o ­
dzielniły i żyły dalej w głowach ludzi w ł a s n y m , d e m o n i c z n y m życiem. Faktu,
ZIMA- 1 998
381
że biskupi, tacy jak Gfoellner w 1933 r.108 lub p r y m a s Polski Hlond, który je­
szcze w 1936 r. w liście p a s t e r s k i m oskarżał „ Ż y d ó w " (jako takich), że zwal­
czają Kościół i stanowią „awangardę ateizmu, bolszewizmu i rewolucji", 1 0 9 nic
już wówczas nie usprawiedliwiało, n a w e t gdyby przyjąć kryteria samych nazi­
stów, które przecież dla n a s są nie do zaakceptowania.
Jezuita G u n d l a c h zredagował w 1930 r. dla r e n o m o w a n e g o leksykonu
kościelnego h a s ł o Antysemityzm."0 R o z r ó ż n i a w n i m a n t y s e m i t y z m „ d o z w o ­
l o n y " o d „ n i e d o z w o l o n e g o " , m i a n o w i c i e „niechrześcijańskiego, o p a r t e g o n a
ideologii n a r o d u (voelkisch) i polityce r a s o w e j " . N a t o m i a s t a n t y s e m i t y z m
p a ń s t w o w o - p o l i t y c z n y jest dozwolony, o ile kieruje się p r z e c i w k o „faktycz­
nie szkodliwym" w p ł y w o m i pozostaje w granicach p r a w a . A t a k ą sytuację
G u n d l a c h widział nie tylko w o d n i e s i e n i u do k o m u n i z m u , ale i do t e n d e n ­
cji „ l i b e r a l n o - l i b e r t y ń s k i c h " .
Zbrodnicza nienawiść nazistów do Żydów m o g ł a skończyć się katastrofą
Shoah dlatego, że oprócz antysemityzmu opartego na kryteriach r a s o w o - n a r o ­
dowych istniał rzekomo „dozwolony" antysemityzm polityczny. Jego korzenie
tkwią w wydarzeniach i procesach, które Daniel Goldhagen uznał za słuszne
wyłączyć z rozważań. A przy tym już r e n o m o w a n y ekspert od spraw rosyjskich
Richard Pipes stwierdził, że jedną z „najbardziej katastrofalnych" konsekwencji
rewolucji październikowej było utożsamianie Żydów z bolszewizmem.'"
Jerozolimski historyk, Ezra Mendelsohn, stwierdził w 1993 r., że poparcie
Żydów (Jewish support) dla bolszewizmu w tragiczny sposób przyczyniło się do
„rozniecenia" (fan) „ognia a n t y s e m i t y z m u " . " 2 Do tego, że w głowach ludzi
ograniczonych marksizm i żydostwo „stapiają się ze sobą", którą to diagnozę
postawił w 1930 r. Henryk M a n n , " 3 a nawet, według Fritza Fischera, że w gło­
wie Hitlera stały się „jedną całością", 1 1 4 w dużej mierze przyczyniła się, jeśli cho­
dzi o nazistów, monachijska republika rad. Alan Dulles stwierdził 10 kwietnia
1920 r., że wskutek kierowniczej roli żydowskich k o m u n i s t ó w w tej republice
powstał „silny ruch antysemicki"." 5
Na koniec swych r o z w a ż a ń chciałbym p r z e d s t a w i ć trzy p r a w i e n i e z n a ­
ne źródła, k t ó r e wspierają tę tezę w przerażający, m o i m z d a n i e m , s p o s ó b .
W i e d e ń s k i krytyk Karl Kraus, k t ó r y jako c h ł o p i e c p r z e s z e d ł na katolicyzm,
zdystansował się w 1919 r. od k o m u n i s t y c z n e g o „hołdującego p r z e m o c y żyd o s t w a " i powiedział, że byłaby to „ n i e s ł y c h a n a zgroza", gdyby „zapowiada­
n ą rewolucję ś w i a t o w ą p o p r z e d z i ł ś w i a t o w y p o g r o m " . " 6
W powieści Julio Jurenito Ilia E r e n b u r g w 1922 r. p r z e d s t a w i a M i s t r z o w i
„ p r o r o c t w o " o losie n a r o d u żydowskiego, głoszące: „W najbliższej przyszło­
ści d o k o n a się uroczysta eksterminacja n a r o d u żydowskiego. [...] Jej p r o 382
FRONDA-13/14
gram, oprócz tradycyjnych p o g r o m ó w , p r z e w i d u j e wszelkiego rodzaju n o w e
m e t o d y «oczyszczania krajów z e l e m e n t ó w podejrzanych))"." 7
W o p u b l i k o w a n e j po raz pierwszy w 1924 r. w M o n a c h i u m Narodowej
księdze o Hitlerze (Volksbuch vom Hitler) p i ę t n u j e się rewolucję n i e tylko j a k o
„ m e t o d ę u n i c e s t w i e n i a k u l t u r naszej z i e m i " , ale i j a k o „ g w i a z d ę J u d y " . " 8
W książce tej snuje się domysły, jak należy sobie w y o b r a ż a ć „ r o z w i ą z a n i e
kwestii żydowskiej", k t ó r e g o d o m a g a ł się Hitler. C z y t a m y t a m d o s ł o w n i e :
„Wielu ludzi wyobraża sobie «tę sprawę» w p o s t a c i p o g r o m u Ż y d ó w na nie­
s p o t y k a n ą skalę. Ż y d ó w p o p r o s t u się w y m o r d u j e " . " 9
Kończąc, chciałbym p r z y p o m n i e ć , iż żydowski h i s t o r y k I s m a r E l b o g e n
powiedział w 1944 r., że po latach 1 9 1 7 - 1 9 1 8 n i e n a w i ś ć do Ż y d ó w przy­
brała formy nie z n a n e od c z a s ó w Inkwizycji H i s z p a ń s k i e j . Wskazując na ste­
reotyp „żydowskiego b o l s z e w i z m u " , pisał z s a r k a z m e m : „Tu z ł a p a n o Ż y d a
w p u ł a p k ę , Żyda jako rewolucjonistę, Ż y d a j a k o spiskowca, Ż y d a j a k o Anty­
chrysta". 1 2 0 Erich F r o m m w swej Anatomy of Humań Destructiveness z p o c z u ­
cia „skrajnego u p o k o r z e n i a " H i t l e r a i jego kliki za r z ą d ó w rad w M o n a ­
chium,
kiedy
ważną
rolę
odgrywali
przywódcy
żydowscy,
wyciągnął
wniosek, że to u p o k o r z e n i e m o ż n a b y ł o „ z m a z a ć tylko p r z e z likwidację
wszystkich tych, których H i t l e r u w a ż a ł za o d p o w i e d z i a l n y c h za n i e " . 1 2 '
O tym, że faktycznie d o s z ł o do tych p o t w o r n o ś c i , j a w n i e d e t e r m i n o w a ­
nych w znacznej m i e r z e p r z e z m o t y w y zemsty, z a d e c y d o w a ł y t a k ż e w a r u n ­
ki z e w n ę t r z n e , jak światowy kryzys gospodarczy, i w y d a r z e n i a polityczne,
jak p o r a ż k a H i t l e r a w M o n a c h i u m , k t ó r e b e z p o ś r e d n i o n i e m i a ł y nic w s p ó l ­
n e g o z l o s e m Żydów. N i e m u s z ę chyba j e d n a k m ó w i ć , że wyniki p o s z u k i w a ­
nia motywów, nie dającego się oczywiście p r o w a d z i ć z d o k ł a d n o ś c i ą n a u k
przyrodniczych, w niczym n i e pomniejszają w i n y z b r o d n i c z e g o n i e m i e c k i e ­
go r e ż i m u n a z i s t o w s k i e g o i jego licznych p o m o c n i k ó w .
JOHANNES ROCALLA VON BIEBERSTEIN
Referat wygłoszony na konferencji Przezwyciężać uprzedzenia — budzić zrozumienie!
Stereotyp Żyda w Polsce i Niemczech, Kraków, 1 4 - 1 7 września 1997 r.
Tłumaczył: W. CH.
PS. Pisane z niemieckiej perspektywy twierdzenia Autora o rzekomym antysemityzmie kardynała Augusta Hlonda
są uproszczone i nieprawdziwe. Chętnych, którzy chcą się zapoznać z rzeczywistymi faktami na ten temat, odsyła­
my do tekstu bpa Henryka Muszyńskiego Kardynał August Hlond ( 1 9 2 6 — 4 8 ) wobec Żydów, zamieszczonym
w Collectanea Theologica 61 (1991), nr 3, str. 81 -87.
1
E. Jiinger, Der Friede, Stuttgart 1 9 6 5 , s. 2 0 .
1
G. Lukacs, Von Nietzsche bis Hitler, Frankfurt/M. 1 9 6 0 .
'
M. Horkheimer i T. W. Adorno, Dialektik der Aufkldrung, Frankfurt/M. 1 9 6 9 , s. 1 7 6 .
Z! MA • 1 9 9 8
383
1
Por.: Ch. Streit, Wojna na wschodzie, antybolszewizm i „ostateczne rozwiązanie", w: Geschichte und Gesellschaft nr 17 ( 1 9 9 1 ) , s. 2 4 2 .
Por.:
Pfahl—Traughber, Der antisemitisch—antifreimaureńsche Verschwórungsmythos in der Weimarer
Republik und im NS-Staat, W i e n 1 9 9 3 , s. 5 8 .
h
H. Góring, Aufbau einer Nation, Berlin 1 9 3 4 , tamże: Zniszczenie marksizmu i komunizmu, s. 90 — 94,
cytaty: ss. 9 1 , 9 0 .
;
A. Hitler, Mein Kampf, M u n c h e n 1 9 3 8 , s. 7 5 1 .
*
Cyt. za: R. Wistrich, Der antisemitische Wahn, Ismaning 1987, s. 6 0 .
"
Cyt. za: M. Vetter, Antisemiten und Bolschewiki, Berlin 1 9 9 5 , s. 3 2 9 .
10
Zob.: A. Mayer, Der Krieg ais Kreuzzug, Reinbek 1 9 8 9 , s. 77.
" J. L. Talmon, Israel among the nations, London 1970, tamże: Żydzi pomiędzy rewolucją a kontrrewolucją,
s. 1 - 8 1 , cytat: s. 2.
12
Por.: J. Katz, jews and Freemasons in Europę 1723-1939, Cambridge/Mass. 1 9 7 0 , s. 2 2 7 .
" J. L. Talmon, dz. cyt., s. 7 3 ; R. Pipes, Die Russische Revolution, t. 3.: Rufiland unter dem neuen Regime, Berlin 1993, s. 4 1 8 .
M
Hasło: bolszewizm, w: Philo-Lexikon, wyd. 3., poszerz, i popr., Berlin 1936, reprint: Kónigstein/Ts 1 9 8 2 .
"
Por.: N. Levin, The jews in the Soviet Union sińce 1917, t. 1., N e w York 1 9 8 8 , rozdz. IV: Kampania
przeciwko
tradycyjnemu żydowskiemu sposobowi życia.
Zob.: H. Fehst, Bolschewismus und Judentum, B e r l i n - L e i p z i g 1 9 3 4 .
17
Kommunistische Internationale nr 21 ( 1 9 2 2 ) , s. 8.
" Por.: L. Baeck, Żyd, który przyłączy! się do b o l s z e w i z m u , jest odstępcą, cyt. za: E. Calebach, Tote aufUrlaub, Bonn 1 9 9 5 , s. 19.
S. Margolina, Das Ende der Liigen, s. 100.
2
" Por.: G. Strobl, Die Partei Rosa Luxemburgs, Lenin und die SPD, W i e s b a d e n 1 9 7 4 , s. 1 2 8 .
"
Cyt. za przekładem niemieckim: Hammer, Sichel, Davidstern; ]udenverfolgung in der Sowjetunion,
Berlin 1992, s. 2 9 .
22
W odnośnej literaturze specjalistycznej jest to bezsporne. Por. na t e n t e m a t następujące w s p ó ł ­
c z e s n e źródła: R. Kayser, Żydowski rewolucjonista, w: Neue Juedische Monatshefte, rocz. IV, z. 5.,
s. 9 6 : „Jakkolwiek przesadnie przedstawia go strona antysemicka i jakkolwiek bojaźliwie za­
przecza mu żydowska burżuazja, to jednak wielki udział Ż y d ó w w dzisiejszym ruchu rewolu­
cyjnym jest faktem"; oraz R. Wistrich, RevoIutionary Jews from Marx to Trotsky, London 1 9 7 6 .
21
Zob.: M. Liepach,
Wahherhalten der jiidischen Bevólkerung in der Weimarer Republik, T u b i n g e n
1996, s. 10.
21
S. Diamond, llerr Hitler, Dusseldorf 1 9 8 5 , s. 9 7 .
"
W: Jews, wars and communism, t. 1., N e w York 1 9 7 2 , s. XIV.
2(1
Por.: J. Schatz, The Generation; The rise and fali of the Jewish communists in Poland, Berkeley 1991, s. 9 5 .
27
D. Prager i J. Telushkin, Why the jews? The reasons for antisemitism, N e w York 1 9 8 5 , s. 6 0 .
2!t
J. Frankel, Prophecy and politics; Socialism, nationalism and the Russian Jews 1862 — 1917, Cambridge
1981, s. 5 5 2 .
Jej reprodukcję zamieściła FAZ z 11 stycznia 1 9 9 4 r., s. 2 5 .
10
A. Zweig, Fala antysemityzmu, w: Weltbiiehne
"
F. Kahn, Die Juden ais Rasse und Kulturvolk, wyd. 3., Berlin 1 9 2 2 , s. 2 0 4 , 183 nn.
12
Die Zionistische Bewegung bis zum Ende des Weltkrieges, wyd. 2. rozszerz., Tel Aviv 1935, s. 3 6 0 .
1 9 1 9 nr 15, s. 4 4 3 .
" Por.: L. Schapiro i R Reddaway, Lenin und die Revolution, Stuttgart 1 9 7 0 , s. 6 3 .
" J. Schatz, op. cit., s. 12.
384
FRONDA-
13/14
S. Kadish, Bolsheviks and British Jews, London 1 9 9 2 , s. 7 5 .
!
" Por.: R. G. Powcrs, Not without honor; The history oj American anticommunism, N e w York 1995, s. 46 n.
iT
Zob.: J. Rogalla von Bieberstein, Die These von der Verschwórung 1776 — 1945, Bern 1 9 7 6 i Flensburg 1 9 9 2 .
łN
N. Cohn, Die Protokolle der Weisen von Zion; Der Mythos von der jiidischen Weltverschwórung, Koln
1 9 6 9 , s. 57.
Por.: J. Rogalla von Bieberstein, op. cit., s. 135.
'"'
Por: W. Laqueur, Deutschland und Rujiland, Berlin 1 9 6 6 , s. 1 0 2 .
" Por.: J. Rogalla von Bieberstein, op. cit., s. 1 4 3 .
12
H. Ford, Der internationale jude, t. 1., Leipzig 1 9 2 2 , s. 2 8 .
" S. Kadish, op. cit., s. 2 4 4 .
" H. Ford, op. cit., ss. 142, 196.
"
H. Goslar, juedische Weltherrschaft! Phantasiegebilde oder Wirklichkeit?, Berlin 1 9 1 9 , ss. 5, 3 2 .
'"' Ibidem, s. 19 n.
Ibidem, s. 3 2 .
'* Ibidem, s. 2 4 .
S. Kadish, op. cit., s. 77.
" Neue Juedische Monatshefte, rocz. III, z. 3/5. ( l i s t o p a d - g r u d z i e ń 1 9 1 8 ) , s. 5 0 . W artykule: Rewo­
lucja, sygn. M. R.
R. Eisler, Handworterbuch der Philosophie, Berlin 1 9 1 3 , hasło: Mit.
'''
Por: U. Hover, Joseph Goebbels — ein nationaler Sozialist, Bonn 1 9 9 2 , s. 2 0 8 .
'1
Zob.: A. Rosenberg, Die Protokolle der Weisen von Zion, M u n c h e n 1 9 2 3 , s. 4 3 .
S!
Die Zionistischen Protokolle; Das Programm der internationalen Geheimregierung, w s t ę p : T h e o d o r
Fritsch, wyd. 15., b. r. wyd., Leipzig, s. 77.
Por: F. Wichtl, Weltfreimaurerei, WeItrevolution und Weltrepublik, wyd. 12., M u n c h e n 1 9 3 6 , s. 2 5 6 .
'"' Ibidem, s. 2 5 5 .
s
Cyt. za: R Rindl, Der internationale Kommunismus, M u n c h e n 1 9 6 1 , s. 19.
Przemówienie na zjeździe partii, przedrukowane w: Dokumente der Deutschen Politik, t. 3., Berlin
1939, s. 3 - 2 0 .
"
Por.: H . - J . Stehle, Die Ostpolitik des Vatikans 1917-1975, M u n c h e n 1 9 7 5 , s. 5 5 .
"" W: Journal of Rcclesiastical History nr 43 ( 1 9 9 2 ) , s. 4 5 1 .
G. Lewy, Die katolische Kirche und das Dritte Reich, M u n c h e n 1 9 6 5 , s. 2 2 7 .
"•' Por: H . - J . Stehle, op. cit.
1,1
S. Freidlander, Sitą napędową była nienawiść, w: Juden und Deutsche, red. D. Wild, Spiegel — Spezial,
Hamburg 1992, s . 3 0 - 4 0 .
"'
Por: R. Landau, The Nazi Holocaust, London 1 9 9 2 , s. 8 3 .
111
S. Delmer, Die Deutschen und ich, Hamburg 1963, s. 1 5 6 .
"" S. Dubnow, Mein Leben, red. E. Hurwicz, Berlin 1 9 3 7 , s. 2 2 4 .
17
Rossija i Jewreji; Sbornik perwyj, I. B. Bikerman i in., Berlin 1 9 2 3 , reprint: Paris 1 9 7 8 , s. 6.
"* T. Herzl, Der Judenstaat, Leipzig 1 8 9 6 , s. 25, t. 1.
""
I. Singer, Die Familie Moschkat, Roman ( 1 9 5 0 ) , Munchen 1991 (tytuł polski: Rodzina Muszkatów).
"'
M. Rappaport, Sozialismus, Revolution und judenfrage, L e i p z i g - W i e n 1 9 1 9 , s. 12.
;|
Cyt. za: K. Koenen, Arthur Kóstler, w: FAZ—Magazin z 26 listopada 1 9 9 3 r., s. 6 9 .
''
L. Trepper, Die Wahrheit; Autobiographie, M u n c h e n 1 9 7 8 , s. 7 2 .
:<
Cyt. za: A. Polonsky, From shtetel to socialism; Studies from Polin, London 1 9 9 3 , s. 4 7 9 .
"
Por.: A. Finkelkraut, Der eingebildete jude, Frankfurt/M. 1 9 8 4 , s. 1 3 1 .
ZIMA
1998
385
" Zob.: A. Ruppin, Die Juden der Gegenwart, Berlin 1 9 0 4 , s. 2 6 0 .
" Neue Juedische Monatshefte, rocz. I ( 1 9 1 7 ) , s. 4 3 0 .
71
A. Zweig, Die lllusion des biirgerlichen deutschen Judentums ( 1 9 3 3 ) ; cyt. za: A. v o n Borries [red.],
Selbstzeugnisse des deutschen Judentums 1861-1945, Frankfurt/M.
1 9 8 8 , s. 5 3 .
78
E. Wiesel, Das Testament des ermordeten jiidischen Dichters ( 1 9 8 0 ) , Freiburg 1 9 9 1 , s. 1 8 3 .
"
Cyt. za: B. Lewytzkyj, Die rote Inquisition, Frankfurt 1 9 6 7 , s. 3 5 .
!
" L. Rapoport, Hammer, Sichel, Davidstern, Berlin 1 9 9 2 , s. 5 9 .
•'
F. Golczewski, Polnisch-judische Beziehungen 1881-1921, W i e s b a d e n 1 9 8 1 , ss. 2 1 9 , 2 3 9 .
Cyt. za: ibidem, s. 2 3 3 - 2 4 0 : Kommunismus und Juden.
"
B. Brutzkus, Gospodarcze i społeczne położenie Żydów w Rosji przed i po rewolucji, w: Archiy f. Soziałwissenschaft u Sozialpolitik nr 61 ( 1 9 2 9 ) , s. 3 1 9 .
"
Cyt. za: P. Ldsche, Der Bolschewismus im Urteil der deutschen Sozialdemokratie 1903 — 1920, Berlin
1967, s. 2 5 7 .
G. Q u i n d e l - H a n n o v e r , 2. Vortrag: Bolschewismus und Judentum, 8 kwietnia 1 9 2 0 r., s. 2 0 .
^ I. Singer, op. cit., s. 6 5 2 n.
"7
S. Thalheimer, Macht und Gerechtigkeit; Ein Beitrag zur Geschichte des Falles Dreyfus, M u n c h e n
1958, s. 4 1 0 .
""
*"
Por.: K. Schlógel [red.], Russische Emigration in Deutschland 1918-1941, Berlin 1 9 9 5 .
Por.: J. D. Klier, Pogroms; Anti-Jewisch violence in modern Russian History, Cambridge 1 9 9 2 ,
s. 291 nn.
*"
Ch. Abramsky, War, Revolution and the Jewish Dilemma, London 1 9 7 5 , s. 2 3 .
S. Wiesenthal, Recht, nicht Rache; Erinnerungen, Frankfurt/M. 1 9 8 8 , s. 2 6 0 .
"2
F. Kafka, Briefe 1902-1924, w: Dzieła zebrane, t. 3., Frankfurt/M. 1 9 5 8 , s. 2 7 5 .
"' Por: L. Singer, Manisten im Widerstreit, Stuttgart 1 9 7 9 , s. 105.
M. Postone, Logik des Antisemitismus, w: Merkur nr 3 6 8 ( 1 9 8 2 ) , s. 15.
Por.: E. Traverso, Die juden und Deutschland, Berlin 1 9 9 3 , s. 8 3 .
J. Mueller, Komunizm, antysemityzm i Żydzi, w: Commentary nr 86, z. 2. ( 1 9 8 8 ) , s. 2 8 - 3 9 ; cyt. s. 2 8 .
" 7 E. N o l t e , Was ist burgerlich, Stuttgart 1 9 7 9 , s. 2 3 5 .
E. N o l t e , Der Europdische Burgerkrieg 1917-1945, Frankfurt/M. 1987, s. 5 4 8 .
S. Margolina, Das Ende der Lugen; Rufśland und die Juden im zwanzigten Jahrhundert, Berlin 1 9 9 2 .
"" Ibidem, s. 106.
"" D. Gerson, Żyd jako bolszewik, w: Antisemitismus in Deutschland, M u n c h e n 1 9 9 5 , s. 1 5 7 - 1 8 0 ; cyt.
ss. 177, 163.
102
Zob.: Inprekor nr 13, s. 2 7 5 .
"" Por.: R. Abraham, Rosa l.wcemburg, Oxford 1 9 8 9 , s. 3 2 .
Zob.: G. Sinowjew, Geschichte der Kommunistischen Partei Rufślands (Bolschewiki), Hamburg 1923, s. 52.
"" Por.: G. Wagner, Deutschland und der polnisch-sowjetische Krieg 1920, W i e s b a d e n 1 9 7 9 , s. 2 4 ;
M. K. D z i e w a n o w s k i , The communist party of Poland, wyd. 2., Cambridge 1 9 7 6 , s. 3 1 .
"* Por.: H. A. Winkler, Von der Revolution zur Stabilisierung, Berlin 1 9 8 4 , s. 6 2 2 .
107
Por.:
E. Goldhagen,
Światopogląd i ostateczne rozwiązanie, w:
Vierteljahreshefte fur Zeitgeschichte
nr 24 ( 1 9 7 6 ) , s. 3 7 9 .
"" W liście pasterskim z 21 stycznia 1933 r. biskup Linzu, Gfoellner, zaatakował „zdegenerowane żyd o s t w o " jako „twórców i a p o s t o ł ó w socjalizmu i komunizmu, zwiastunów i pionierów bolszewi­
zmu". Por.: F. Heer, Gottes erste Liebe; 2000 Jahre Judentum und Christentum, M u n c h e n 1967, s. 3 6 3 .
"" Cyt. za: A. Mayer, Der Krieg ais Kreuzzug, Reinbek 1 9 8 9 , s. 140.
"" Lexikon fur Theologie und Kirche, Freiburg 1 9 3 0 .
386
FRONDA-13/14
"' R. Pipes, Żydzi i rewolucja rosyjska, w: Polin, t. 9 . / 1 9 9 6 , s. 5 5 .
"' E. M e n d e l s o h n , On modern Jewish politics, N e w York, Oxford 1 9 9 3 , s. 1 0 2 .
"•' Por.: H. Mann, Der Hajl; Deutsche Zeitgeschichte, Berlin 1 9 8 3 , s. 5 0 .
Por.: F. Fischer, Hitler war kein Betriebsunfall, M u n c h e n 1 9 9 2 , s. 176.
s
" Por.: S. A. D i a m o n d , Herr Hitler, D u s s e l d o r f 1 9 8 5 , s. 4 1 .
1,6
W: Fackel nr 5 1 4 - 5 1 8 (koniec lipca 1 9 1 9 ) , rocz. XXI, ss. 5 6 , 6 6 .
"' I. Erenburg, Die ungewóhnlichen Abenteuer des Julio Jurenito und seiner Junger, Frankfurt/M. 1 9 9 0 ,
s. 1 0 2 (tytuł polski: Niezwykle przygody Julia Jurenity i jego uczniów).
"' G. Schott, Das Yolksbuch vom Hitler, wyd. 3., M u n c h e n 1 9 3 4 , s. 2 9 7 .
"' Ibidem, s. 175.
120
I. Elbogen, Em Jahrhundert jiidischen Lebens (A century of Jewish life, 1944), Frankfurt/M. 1 9 6 7 ,
121
E. Fromm, Anatomie der menslichen Destruktńitiit, Stuttgart 1 9 7 4 , s. 3 5 8 .
s. 4 6 5 n.
Antysemityzm
jest socjalizmem głupców.
August Bebel, przywódca II Międzynarodówki
KOMUNISTYCZNY
ANTYSEMITYZM
ZENON
388
CHOCIMSKI
FRONDA-13/14
We wszystkich zakładach pracy na terenie ZSRR odbywały
się nazywane oficjalnie „spontanicznymi", w rzeczywistości
dokładnie wyreżyserowane, mityngi i zebrania, na których
demaskowano „żydowskich nacjonalistów burżuazyjnych".
Niektórzy z mówców deklarowali, że sami chętnie wystąpią
w roli katów wykonujących na Żydach wyroki śmierci.
W
1 9 4 8 R. J E A N - P A U L SARTRE napisał swe głośne Rozważa­
nia nad kwestią żydowską.1 Twierdził w nich, że anty­
semityzm jest wytworem demokracji liberalnej, s p o s o b e m
urzeczywistnienia przez drobnomieszczaństwo cechy p o ­
siadaczy, n a m i ę t n ą formą obrony dziedzicznej własności
prywatnej, mistyką renty gruntowej. Jego zdaniem, w y c h o w a n i e i p r o p a g a n d a
to środki stanowczo niewystarczające, by zlikwidować antysemityzm. Aby to
osiągnąć, należy zniszczyć jego źródło, j a k i m jest system kapitalistyczny.
Sartre p r o p o n o w a ł więc jako jedyny skuteczny s p o s ó b na zlikwidowanie anty­
semityzmu — proletariacką rewolucję socjalistyczną.
O aryjskość sowieckiej kultury. W tym samym 1948 r., kiedy
książka Sartre'a pojawiła się w paryskich księgarniach, w ojczyźnie
światowego proletariatu rozpętała się wielka kampania antysemic­
ka. Zaczęły ją w Moskwie dwie wielkie gazety: Prawda oraz Kultu­
ra i Zyzń, publikując serię artykułów pod h a s ł e m walki z kosmopolityzmem.
„Demaskowano w nich — w s p o m i n a Jaków Rapaport — szkodliwą działalność
krytyków literackich, muzycznych i teatralnych, głównie pochodzenia żydow­
skiego, którzy jakoby w swoich recenzjach poniewierali utwory rosyjskich pisa­
rzy, poetów, dramaturgów i jednocześnie wysławiali utwory obce człowiekowi
sowieckiemu". 2
Podczas zebrania Związku Pisarzy Sowieckich sekretarz tej organizacji, Sofronow, zdemaskował „antypatriotyczną grupę, w y h o d o w a n ą na zgniłych droż­
dżach burżuazyjnego kosmopolityzmu, dekadentyzmu i formalizmu", która
„zatruwała zdrową atmosferę sztuki radzieckiej cuchnącym hurrakosmopolityzmem, estetyzmem i p a ń s k i m s n o b i z m e m " . Do grupy tej należeli wyłącznie pi­
sarze pochodzenia żydowskiego, między innymi: Juzowski, Gurewicz, Borszczagowski, Bojadżijew, Altman, Warszawski, Malugin, Chołodow, Komaszow,
Surow, Subocki, Erlich, Danin, Bagricki, Swietłow, Grossman. 3
ZIMA- 1 9 9 8
389
Z Wielkiej Sali Konserwatorium Muzycznego w Moskwie, w której odby­
wało się to posiedzenie, u s u n i ę t o portret Mendelssohna, który wisiał t a m od
czasów carskich, kiedy jeszcze istniała Czarna Sotnia." W warunkach sowiec­
kich zmiana portretu wiszącego na ścianie nie była gestem bez znaczenia —
oznaczała zmianę priorytetów w polityce wewnętrznej. Ci, którzy to dostrzegli,
nie pomylili się. Wkrótce cenzura dostała instrukcje, by „nierdzenne nazwiska"
bohaterów literackich zamieniać na swojsko brzmiące. W rzeczywistości cho­
dziło o ich „odżydzenie". Ilja Erenburg wspominał później, że w pisanej przez
niego wówczas noweli pt. Dzień drugi cenzura poleciła mu zmienić aż siedem­
naście nazwisk żydowskich na „czysto" rosyjskie. 5 Dymitr Szostakowicz, który
fascynował się folklorem żydowskim i p o d wpływem tej fascynacji s k o m p o n o ­
wał cykl Pieśni żydowskich, Koncert skrzypcowy i Czwarty Kwartet, żalił się, że nie
mógł tych u t w o r ó w publicznie wykonywać z p o w o d u stanowiska władz. 6
U s u w a n o też m a s o w o terminy naukowe, które związane były z żydowski­
mi nazwiskami. Na przykład cały świat medyczny zna mikroskopijne guzy na
sercu jako guzki Aschoffa (od nazwiska anatomopatologa, który odkrył je i opisał
w 1904 r.). Komunistyczna cenzura zabroniła używania tej nazwy i nazwała je
guzkami Tałałajewa (od nazwiska sowieckiego lekarza, który badał je w 1932 r.).
Tak s a m o znany w chirurgii na całym świecie symptom Blomberga zastąpiony zo­
stał w ZSRR symptomem Szczotkina.7
O prawdziwym podłożu kampanii „antykosmopolitycznej" świadczy epi­
zod w moskiewskim Instytucie C h o r ó b Zawodowych, gdzie zaatakowano wy­
bitnego fizjologa, prof. Mikołaja Bernsteina za to, że jego praca Biomechanika ru­
chu „nosi znamiona kosmopolityzmu". W obronie uczonego stanęła jego
asystentka, która oświadczyła: „To nieporozumienie, przecież Mikołaj Aleksan­
drowicz nie jest Ż y d e m ! " . Kiedy okazało się, że Bernstein jest rzeczywiście
rdzennym Rosjaninem, tyle że o obco brzmiącym nazwisku, zarzut kosmopoli­
tyzmu natychmiast upadł. 8
W czasie kiedy Sartre zalecał k o m u n i z m jako jedyne skuteczne r e m e d i u m
na antysemityzm, w sowieckich instytucjach p r o w a d z o n o antysemickie czystki,
wyrzucając Żydów z pracy w ministerstwach, na uniwersytetach, w redakcjach,
w instytutach. Rozwiązano wszystkie szkoły żydowskie na terenie Związku So­
wieckiego. W 1948 r. na rozkaz Stalina z a m o r d o w a n o przewodniczącego Ży­
dowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego, jednego z najwybitniejszych akto­
rów w ZSRR, Solomona Michoelsa, wkrótce aresztowano niemal wszystkich
członków tego komitetu, których rozstrzelano 12 sierpnia 1952 r. Jak twierdzi
Jaków Rapaport, „było to unicestwienie kultury żydowskiej w ZSRR, zlikwido­
wanie najwybitniejszych jej przedstawicieli". 9
390
FRONDA-13/14
Kampania antysemicka rozszerzyła się na inne kraje komunistyczne, zwła­
szcza na Czechosłowację. 1 0 Dwudziestego listopada w Pradze skazano na śmierć
za udział w „spisku trockistowsko-titoistowsko-syjonistycznym" sekretarza
generalnego Czechosłowackiej Partii Komunistycznej Rudolfa Slansky'ego oraz
trzynastu wysokich działaczy partyjnych, z których jedenastu było Żydami. Wie­
lu innych skazano na dożywocie. Jeden z nich, wiceminister spraw zagranicz­
nych, Artur London, uwolniony podczas Praskiej Wiosny w 1968 r., w s p o m i n a ł
po latach, jak zachowywał się podczas przesłuchań śledczy: „Chwycił m n i e za
gardło i głosem trzęsącym się z nienawiści krzyczał: «Ty i twoja b r u d n a rasa, zni­
szczymy ją. Nie wszystko, co zrobił Hitler, było słuszne. Ale zniszczył Żydów
i to było dobre. Zbyt wielu z nich u d a ł o się uniknąć komory gazowej, ale my do­
kończymy to, co on zaczął»"."
Ofiarami czystek antysemickich padło wielu działaczy partyjnych w innych
krajach komunistycznych, na przykład Laszlo Rajk na Węgrzech czy A n n a Pauker w Rumunii. Strach padł również na przywódców komunistycznych żydow­
skiego pochodzenia w Polsce. Jak w s p o m i n a Alicja Wetz, lewicowo nastawiona
Żydówka, która wyemigrowała z Polski: „Panika ogarnęła górę partyjną, nie wy­
łączając Jakuba Bermana czy Hilarego Minca. Neoantysemityzm, który odrodził
się w Polsce w latach stalinowskich, płynął z dwóch źródeł: j e d n y m było pole­
cenie odrodzenia rasizmu, wydane odgórnie na Kremlu, by odwrócić uwagę
mas od innych p r o b l e m ó w tych czasów. Drugie źródło to zdrowa reakcja społe­
czeństwa polskiego na akty gwałtu, bezprawia i terroru, którego wykonawcami,
z konieczności, czy też z przekonania, byli w przeważającej mierze Żydzi". 1 2 Spo­
strzeżenia lewicowej Żydówki potwierdza były pułkownik Ministerstwa Bezpie­
czeństwa Publicznego, Fejgin, który wspomina, że „gdy do Polski zawitała
z Moskwy fala antysemityzmu, Berman czuł, że łatwo m o ż e stracić grunt pod
nogami. Był Żydem, Bierut i G o m u ł k a — nie... Bal się straszliwie". 1 3
Kulminacją
antysemickiej
kampanii
był
komunikat
agencji
TASS
z 13 stycznia 1953 r. Informował on o „ z d e m a s k o w a n i u terrorystycznej grupy
lekarzy, którzy postawili sobie za cel — drogą nieprawidłowej terapii —
skrócenie życia aktywnych działaczy Związku Sowieckiego". 1 4 O s k a r ż o n o ich
o uśmiercenie towarzyszy Szczerbakowa i Ż d a n o w a oraz o spisek na życie
marszałków Wasilewskiego, G o w o r o w a i Koniewa, generała Sztemienki i ad­
mirała Lewczenki. Wielu
lekarzy była p o c h o d z e n i a żydowskiego. Jak głosił
k o m u n i k a t TASS, „ustalono, że wszyscy lekarze, mordercy, p o t w o r y w ludz­
kim ciele, którzy zdeptali święty sztandar nauki, skalali i m i ę uczonych, byli
najemnymi agentami obcych wywiadów. Większość c z ł o n k ó w organizacji ter­
rorystycznych (Wowsi, Kogan, Feldman, Grinstein, Etinger) była związana
ZIMA1998
391
z
międzynarodową
żydowską
organizacją
burżuazyjno-nacjonalistyczną
Joint, założoną przez wywiad amerykański jakoby w celu okazywania p o m o c y
międzynarodowej Ż y d o m w innych p a ń s t w a c h " . 1 5 Była to jednocześnie zapo­
wiedź wielkiego procesu politycznego, jaki miał się wkrótce odbyć.
Jeszcze w tym samym miesiącu we Francji dziesięciu lekarzy sympatyzują­
cych z Francuską Partią Komunistyczną wydało oświadczenie piętnujące swoich
żydowskich kolegów po fachu — „morderców w białych kitlach". 1 6 Tymczasem
w prasie sowieckiej rozpętała się wściekła nagonka antysemicka. Rządowy
dziennik Izwiestia pisał o „zdemaskowaniu odrażającej twarzy tej brudnej syjo­
nistycznej prasy szpiegowskiej" i „zdemoralizowanych burżuazyjnych nacjona­
listach żydowskich". 1 7 Gazeta ta oskarżyła również Żydów o zamordowanie
w poprzednich latach innych przywódców komunistycznych — Kujbyszewa
i Menżyńskiego oraz pisarza Maksyma Gorkiego.
Wybitny
profesor
medycyny J a k ó w
Rapaport,
którego
aresztowano
w związku ze „sprawą lekarzy" jako „żydowskiego nacjonalistę burżuazyjnego",
wspominał, że cała prasa komunistyczna w ZSRR zamieniła się w zbiorowy
organ prasowy Czarnej Sotni, ziejący nienawiścią do Żydów. W pamięci utkwi­
ła mu szczególnie napastliwa publicystyka Gusty Fueik, wdowy po legendarnym
bohaterze komunistycznej Czechosłowacji i agencie Gestapo. Karykatury Ży­
d ó w zamieszczane w satyrycznym piśmie Krokodit niczym nie różniły się od
tych, jakie kilkanaście lat wcześniej d r u k o w a n o w hitlerowskim Sturmerze."
W tym samym czasie we wszystkich zakładach pracy na terenie ZSRR
odbywały się nazywane oficjalnie „spontanicznymi", w rzeczywistości dokła­
dnie wyreżyserowane, mityngi i zebrania, na których d e m a s k o w a n o „żydow­
skich nacjonalistów burżuazyjnych". Niektórzy z m ó w c ó w deklarowali, że sami
chętnie wystąpią w roli katów wykonujących wyroki śmierci. Wielu Żydów
wówczas zamordowano, zwolniono z pracy, aresztowano lub p o d d a w a n o róż­
norakim szykanom. 1 9 Terror uderzał głównie w żydowską inteligencję. Według
niekompletnych danych zginęło d w u s t u czterdziestu o ś m i u pisarzy piszących
w języku jidisz, stu sześciu aktorów, osiemdziesięciu siedmiu malarzy i rzeźbia­
rzy.20 Byli Żydzi, którzy uciekali z Ojczyzny Światowego Proletariatu, tak jak kil­
kanaście lat wcześniej ich rodacy uciekali z Trzeciej Rzeszy. Do najbardziej zna­
nych emigrantów tamtego okresu należą między innymi Walter Krywicki,
Aleksander Orłów czy Henryk Luszkow.
Historycy są zgodni, że władze sowieckie szykowały się do znacznie szerzej
zakrojonej rozprawy z Żydami. Potwierdzają to również w s p o m n i e n i a Andrieja
Sacharowa, który widział artykuł wstępny organu KC KPZR — Prawdy, przygo­
towany do druku specjalnie na dzień wyroku na lekarzy. W artykule tym t ł u m a 392
F R O N D A - 13/14
czono, że przymusowa deportacja Żydów, jaka miała nastąpić po procesie, jest
w rzeczywistości akcją humanitarną, mającą na celu ratowanie Żydów, odpo­
wiedzialnych za mordowanie ukochanych przywódców partii, przed słusznym
gniewem ludu pracującego miast i wsi.
21
Komunistyczna prowokacja miała więc
na celu „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej" w ZSRR przez przymuso­
wą deportację w głąb Syberii.
22
Być m o ż e miejscem przeznaczenia był Żydowski
Okręg Autonomiczny ze stolicą w Birobidżanie, utworzony w 1928 r. w Kraju
Chabarowskim nad rzeką Birą — sowiecka wersja „Madagaskaru". 2 3
Śmierć Stalina w marcu 1953 r. zapobiegła procesowi lekarzy. Nastąpił od­
wrót od drakońskiej polityki represji, co spowodowało, że w s t r z y m a n o plany
deportacji, oskarżonych zaś oczyszczono z zarzutów.
Antysemicki pakt: Gestapo — NKWD. W kwestii antysemity­
zmu Leopold Tyrmand wydaje się osobą k o m p e t e n t n ą i wiarygod­
ną. Sam pochodzenia żydowskiego, ukrywał się przez cały okres
drugiej wojny światowej — i to na terytorium hitlerowskich Nie­
miec. W swej książce Cywilizacja komunizmu" Tyrmand pisze: „Stalin planował
i uruchomił prześladowania Żydów o przerażającej intensywności, unikając jed­
nocześnie napiętnowania ich jako antysemityzmu przez pokaźną liczbę Żydów
na całym świecie".
„Perfidia Stalina w operowaniu antysemityzmem budzi zdumienie prosto­
tą pomysłu, głębią historycznych perspektyw oraz z i m n ą morderczością, prze­
wyższającą w swej precyzji toporność hitlerowskiej zagłady" — pisze Tyrmand
i jako przykład wyjątkowej perfidii podaje fakty wydawania przez N K W D Ży­
dów (nawet komunistów) w ręce Gestapo w latach 1 9 3 9 - 1 9 4 1 . Tak przekaza­
ni hitlerowcom przez Sowietów zostali między innymi Margarete B u b e r - N e u m a n n oraz Aleksander Weissberg-Cybulski,
którzy później
opisali
swoje
przeżycia w książkach. 2 5
Autor Cywilizacji komunizmu przypomina też, że wszyscy polscy oficerowie
żydowskiego pochodzenia wzięci do niewoli przez Sowietów zostali na rozkaz
Stalina zabici, natomiast oficerowie polscy żydowskiego pochodzenia wzięci do
niewoli przez hitlerowców przeżyli wojnę w oflagach.
Zdaniem Jakowa Rapaporta, dyskryminacja Żydów w Związku Sowieckim
nie ograniczała się jedynie do w s p o m n i a n e g o okresu lat 1 9 4 8 - 1 9 5 3 . Rozciąga­
ła się ona również na inne lata panowania k o m u n i z m u , choć nie przejawiała się
z taką intensywnością. Za przejaw antysemityzmu uważa on fakt, że wszystkie
inne narody ZSRR mogły się chlubić wybitnymi przedstawicielami swojej nacji,
natomiast Żydom odebrano to prawo. Rapaport — członek KPZR, odznaczony
ZIM A • 1 9 9 K
393
Orderem Lenina — pisze z goryczą: „Żydzi nie mieli prawa do d u m y z tych
przedstawicieli swojego narodu, którzy brali udział w walce rewolucyjnej o za­
sadniczą przemianę stosunków społecznych na ziemi; to również był przejaw
«żydowskiego nacjonalizmu burżuazyjnego»".
26
Według Rapaporta, przejawem antysemityzmu jest przemilczanie znaczą­
cego udziału Żydów w budowaniu k o m u n i z m u oraz ukrywanie faktu, że Żyda­
mi byli tacy sowieccy przywódcy, jak Trocki, Kamieniew, Zinowiew, Radek,
Swierdłow czy Kaganowicz. Analogicznie więc na Węgrzech przejawem antyse­
mityzmu jest przemilczanie faktu, że czterej główni przywódcy komunistyczni,
którzy rządzili tym krajem w okresie stalinowskim — Matyas Rakosi, E r n o
Gero, Mihaly Farkas i József Revai — byli pochodzenia żydowskiego. 2 7 Podob­
nie w Polsce m o ż n a nazwać antysemitą kogoś, kto neguje lub przemilcza fakt
żydowskiego pochodzenia Bermana, Minca, Borejszy, Fejgina, Różańskiego czy
Brystygierowej.
Można by się z Rapaportem zgodzić w stu procentach, gdyby nie fakt, że
wielu z owych dygnitarzy komunistycznych nie tylko skrzętnie przemilczało lub
ukrywało fakt swojego żydowskiego pochodzenia, ale nawet szczerze swojego
żydostwa nienawidziło. Aby to jednak zrozumieć, należy cofnąć się do czasów
Oświecenia. Jak twierdzi bowiem kardynał Aaron J e a n - M a r i e Lustiger, Żyd
i książę Kościoła, w XIX w. na skutek przyjęcia dziedzictwa Oświecenia wytwo­
rzyła się n o w a warstwa społeczna: „Żydzi wstydzący się swojego żydostwa". 2 8
Stosunek żydowskich k o m u n i s t ó w do swojego pochodzenia był tylko skutkiem
pewnego zapoczątkowanego już wcześniej procesu.
Oświecenie — wiek filozofów i żydożerców. Wiele się dzisiaj
mówi o tym, że epoka Oświecenia — szerząca wiarę w p o s t ę p
i kult r o z u m u — była antyklerykalna. Mniej n a t o m i a s t wiadomo,
że była o n a równie, a m o ż e n a w e t jeszcze bardziej antysemicka.
Oświeceniowi filozofowie występowali przeciwko każdej religii objawionej,
a przedmiotem ich drwin była zwłaszcza prawda biblijna, którą atakowali jako
obskurancki zabobon. Nic dziwnego, że ich uderzenie w pierwszym rzędzie go­
dziło w judaizm. Święty Tomasz z Akwinu pisał, że „Żydzi są stróżami naszego
depozytu, strzegącymi ksiąg, które dają świadectwo naszej wierze". 2 9 Uznając
istnienie tej zależności, filozofowie Oświecenia atakowali judaizm, dowodząc,
że jest on świadectwem wymysłów, zabobonów i k ł a m s t w chrześcijaństwa.
Wielu historyków uważa, że właśnie w Oświeceniu należy szukać źródeł
formowania się nowoczesnych narodów. Epoka ta p o w i n n a więc dowartościo­
wać tożsamość narodową Żydów. Rzecz jednak w tym, że Żydzi nie byli naro394
FRONDA-13/14
d e m nowoczesnym. Byli narodem, którego racją istnienia było przymierze z Bo­
giem. Oświecenie, które wypracowało nowożytny model n a r o d u i państwa, nie
mogło pogodzić się z religijną koncepcją Izraela. Był to więc dodatkowy powód,
dla którego piewcy rozumności i postępu atakowali Żydów.
Antysemickie wątki m o ż n a znaleźć u wszystkich niemal wielkich filozofów
Oświecenia, takich jak Voltaire („jest to naród zupełnych ignorantów, który
przez lata łączył niegodziwe skąpstwo i najbardziej oburzający przesąd z gwał­
t o w n ą nienawiścią tych wszystkich narodów, które ich tolerowały") 3 0 , Diderot
(„posiadają wszystkie wady właściwe ignoranckiemu i z a b o b o n n e m u n a r o d o ­
wi") 3 1 czy baron d'Holbach („wrogowie rodzaju ludzkiego, [...] zawsze okazy­
wali pogardę dla najczystszych nakazów moralnych i prawa n a r o d ó w " ) 3 2 .
Ponieważ filozofów tych nazywa się niekiedy „ojcami założycielami" n o w o żytności, a wątki antysemickie stanowią konsekwentny i logiczny e l e m e n t ich
światopoglądu, m o ż n a uznać, że nowożytność u samych swoich źródeł zatruta
została świeckim antysemityzmem. 3 3
Antysemityzm ten przejęli od nich między innymi dziewiętnastowieczni
francuscy myśliciele socjalistyczni, tacy jak P r o u d h o n („Żydzi są aspołeczną ra­
są, upartą, piekielną. [...] Powinniśmy odesłać tę rasę z p o w r o t e m do Azji lub
zniszczyć ją") 3 4 , Fourier (handel jest „źródłem wszelkiego zła", a Żydzi są „ucie­
leśnieniem h a n d l u " ) 3 5 czy Toussenel (autor dziewiętnastowiecznej „biblii anty­
semityzmu"
zatytułowanej
Żydzi:
królowie epoki.; Historia feudalnej finansjery),
a także niemieccy idealiści, tacy jak Fichte („Żydzi domagają się «praw człowieka», odmawiając ich n a m samym — patrz prawo Talmudu! Gdybyśmy mieli
udzielić im «praw obywatela*, nic by n a m nie pozostawało, jak w przeciągu jed­
nej nocy ściąć im wszystkim łby i zamienić innymi głowami, w których by nie
stało żadnej idei żydowskiej") 3 6 czy Herder („ministerstwo, w którym rządzi
Żyd; dom, w którym Żyd trzyma klucze od kasy czy spichrza; [...] uniwersytet,
w którym toleruje się Żydów [...] m o g ą uchodzić bezspornie za tyleż bagien pontyjskich do osuszenia. Albowiem, zgodnie ze starym przysłowiem, «gdzie
ścierwo [...], t a m roi się od robaków»") 3 7 .
Od początków XIX w. nasila się proces sekularyzacji środowisk żydow­
skich. Skutkiem tego pojawia się n o w a warstwa wyemancypowanych Żydów,
którzy wychodzą z getta i znajdują się pod wpływem oświeceniowych p r ą d ó w
myślowych. Doskonałym przykładem takiego zjawiska jest wybitny p o e t a nie­
mieckiego obszaru językowego Heinrich Heine — wykorzeniony Żyd, pozba­
wiony tożsamości narodowej i religijnej. Nienawidził judaizmu i zaprzeczał
swojemu żydowskiemu pochodzeniu, wygłaszał antysemickie uwagi p o d adre­
sem barona Jamesa de Rothschilda czy Ludwiga Borne oraz pisał, że są „trzy
ZIMA- I 9 9 8
395
38
straszliwe plagi: bieda, ból i żydowskość" . W swojej Historii Żydów Paul John­
son stwierdza, że nienawiść do wszystkiego, co żydowskie, była wspólna wszy­
stkim Ż y d o m - a p o s t a t o m .
39
Najwyraźniej widać to na przykładzie Karola Mar­
ksa — zarazem Żyda i zapiekłego antysemity.
Widmo antysemityzmu krąży n a d Europą. A n t y s e m i t y z m
Marksa, który po raz pierwszy przejawił się z wielką g w a ł t o w n o ­
ścią w s t o s u n k u do własnej m a t k i (jak pisze Francoise G i r o u d —
„tej dobrej żydowskiej mamy, która m ó w i złą niemczyzną z w t r ę ­
tami holenderskimi i która nie jest intelektualistką" 4 0 ), zawsze stanowił p r o ­
blem dla lewicowych historyków. Niemiecki historyk, Arnold Kunzli, bronił
Marksa, tłumacząc, że jego antysemityzm s p o w o d o w a n y był o d r z u c e n i e m
i znienawidzeniem go przez judaizm. 4 1 W rzeczywistości było o d w r o t n i e : to
Marks odrzucił i znienawidził judaizm. W swojej pracy z 1844 r. zatytułowa­
nej W kwestii żydowskiej pisał on: „Jaka jest świecka p o s t a w a żydostwa? Prak­
tyczna potrzeba, w ł a s n a korzyść. Jaki jest świecki kult Żyda? Handel. Jaki jest
jego świecki bóg? Pieniądz... Pieniądz jest tym żarliwym bogiem Izraela, w o ­
bec którego żaden inny bóg ostać się nie m o ż e . Pieniądz poniża wszystkich
bogów człowieka i zamienia ich w towar. Pieniądz jest ogólną, s a m ą w sobie
u k o n s t y t u o w a n ą wartością wszystkich rzeczy. Pozbawił on z a t e m cały świat —
tak świat ludzi, jak i przyrodę — właściwej wartości. Pieniądz jest wyobcowa­
ną od człowieka wartością jego pracy i jego bytu; ta obca istota ma go w swej
mocy, on zaś zanosi do niej modły. Bóg żydowski stał się świeckim bogiem,
stał się bogiem świata... Ż y d o s t w o stało się p o w s z e c h n y m w s p ó ł c z e s n y m ele­
m e n t e m antyspołecznym" . 4 2 Pod tymi poglądami Marksa z pewnością m ó g ł b y się
podpisać Hitler.
W 1849 r. na łamach Neue Rheinische Zeitung Marks napisał, że „Żydzi z Pol­
ski są najbardziej b r u d n ą ze wszystkich ras". 4 3 Z n a n e są też jego antysemickie
uwagi pod adresem innych Żydów. Nie miało przy tym znaczenia, czy podziela­
ją oni polityczne poglądy Marksa, czy się z nimi spierają — istotny był element
rasowy. Równie obcesowo wypowiadał się on o właścicielu Daily Telegraph Josephie Mosesie Levy'm i o założycielu pierwszej masowej partii socjalistycznej
w Niemczech Ferdinandzie Lassalle'u. O tym o s t a t n i m pisał 7 marca 1856 r.
w liście do Engelsa, że ten „Żyd ze słowiańskiego pogranicza zawsze był gotów
wykorzystywać sprawy partyjne do prywatnych celów. Niesmaczne jest obser­
wowanie jak usiłuje się wepchnąć do arystokratycznego świata. To zatłuszczony Żyd, zamaskowany pod warstwą brylantyny i błyszczącymi klejnotami". 4 4
W innym liście do Engelsa 10 maja 1861 r. pisał: „A propos Lassalle'a-Łazarza.
396
FRONDA-13/14
Lepsius w swym wielkim dziele o Egipcie udowodnił, że wyjście Żydów z Egip­
tu to nic innego jak opowiedziana przez M a n e t h o n a historia wyrzucenia z Egip­
tu «narodu trędowatych». Na czele tych trędowatych stał egipski kapłan Moj­
żesz. Ł a z a r z - t r ę d o w a t y jest więc archetypem Żyda, a Lassalle jest typowym
trędowatym". 4 5 W kolejnym liście do Engelsa z 30 lipca 1862 r. Marks pisał
0 Lassalle'u: „Jest teraz dla m n i e całkowicie jasne, że jak wskazuje kształt jego
głowy i sposób, w jaki rosną jego włosy, pochodzi on od Murzynów, którzy przy­
łączyli się do ucieczki Mojżesza z Egiptu (chyba że jego m a t k a lub babka ze stro­
ny ojca skojarzyła się z czarnuchem). To połączenie Żyda z N i e m c e m na m u ­
rzyńskiej bazie musiało wyprodukować nadzwyczajną hybrydę". 4 6
Paul J o h n s o n w swej Historii Żydów twierdzi, że „osobisty antysemityzm
Marksa, jakkolwiek sam w sobie nieprzyjemny, mógł nie odgrywać w dziele je­
go życia większej roli niż miało to miejsce u Heinego, gdyby nie to, że był on
tylko aspektem systematycznego i teoretycznego antysemityzmu, w który
Marks, w odróżnieniu od Heinego, głęboko wierzył. Jest doprawdy prawdziwe
stwierdzenie, że teoria k o m u n i z m u Marksa jest jedynie końcowym p r o d u k t e m
jego teoretycznego antysemityzmu". 4 7
W cytowanym wyżej eseju O kwestii żydowskiej Marks twierdził, że prawdzi­
wym bogiem Żydów jest pieniądz. Jego zdaniem, emancypacja Żydów spowo­
dowała, że wyszli oni z gett i zaczęli narzucać reszcie społeczeństwa religię pie­
niądza. Tak znienawidzony przez niego burżuj to nikt inny, jak tylko zepsuty
przez Żydów, czyli „zażydzony", chrześcijanin. Marks pisał, że „aby uczynić Ży­
da niemożliwym", należy zlikwidować „warunki" oraz „samą możliwość" takie­
go rodzaju aktywności pieniężnej, jaką zapewnia system kapitalistyczny. Pisał
on, że „wyzwalając się od targowania i pieniądza, a tym samym od rzeczywistego
1 praktycznego judaizmu, nasz wiek wyzwoli s a m siebie". 4 8
Jak twierdzi Paul J o h n s o n , esej M a r k s a O kwestii żydowskiej zawiera
„w zalążkowej postaci istotę jego teorii o d n o w y ludzkości: p o p r z e z z m i a n y
e k o n o m i c z n e , a w szczególności p o p r z e z z n i e s i e n i e w ł a s n o ś c i prywatnej
i j e d n o s t k o w e g o dążenia do pieniędzy m o ż n a nie tylko przekształcić relację
p o m i ę d z y Ż y d e m a s p o ł e c z e ń s t w e m , ale wszelkie ludzkie relacje i s a m ą
ludzką o s o b o w o ś ć . W ł a ś c i w a m u p o s t a ć a n t y s e m i t y z m u s t a ł a się p r ó b ą ge­
n e r a l n ą m a r k s i z m u jako takiego, [...] wojowniczy socjalizm, przyjęty p r z e z
Marksa w p ó ź n y c h latach 40., był r o z s z e r z o n ą i p r z e k s z t a ł c o n ą formą jego
wcześniejszego
antysemityzmu".49
Na czym polegało o w o przekształcenie? Otóż — według Marksa — chociaż
to Żydzi odpowiedzialni byli za narzucenie światu religii pieniądza, to jednak
religia ta przestała się ograniczać tylko do nich, a rozciągnęła się na cały świat
ZIMA- 1 998
397
kapitalistyczny. Zlikwidować należy zatem całą klasę burżuazyjną, a nie tylko jej
żydowski element. Teoria spisku żydowskiego przekształciła się więc w teorię
światowego spisku burżuazji. W tym kontekście zrozumiałe staje się tak często
powtarzane przez Lenina powiedzenie przywódcy II Międzynarodówki Augusta
Bebla, że „antysemityzm jest socjalizmem głupców". Takim socjalizmem głup­
ców był też narodowy socjalizm, zwany niekiedy nazizmem. J o h n s o n , odtwarza­
jąc tok rozumowania Marksa i odwracając powiedzenie Bebla, dochodzi do
wniosku, że „socjalizm jest antysemityzmem intelektualistów". 5 0
Bezpośrednie zainteresowanie Marksa kwestią żydowską zmniejszyło się,
gdy uogólnił on swój antysemityzm w teorię kapitału. Niemniej wątki anty­
semickie stale powracały w jego twórczości i doszły do głosu nawet w najwięk­
szym jego dziele — Kapitale — w którym pisał wprost: „Kapitalista wie, że
wszelkie nadające się do sprzedaży dobra, jak podle by nie wyglądały i jak brzyd­
ko by nie pachniały, są w istocie pieniędzmi, wewnętrznie obrzezanymi Żyda­
mi". 5 1 Charakterystyczny dla antysemityzmu archetyp Żyda jako najbardziej zło­
wieszczego
przedstawiciela
ludzkości
został
przez
Marksa
zastąpiony
archetypem kapitalisty, ale ich karykaturalne rysy pozostały te same. Archetypy
te zresztą często były traktowane przez Marksa wymiennie. W artykule dla New
York Daily Tribune z 1856 r. pisał on: „Tak więc za plecami każdego tyrana odnaj­
dujemy Żyda, jak za papieżem jezuitę. N a p r a w d ę marzenia uciskających byłyby
bez nadziei, a praktyczna możliwość wojny poza kwestią, gdyby nie było armii
jezuitów duszących myśl i garstki Żydów rabujących kieszenie". 5 2
Antysemityzm wykorzenionych Żydów. Dzieło Marksa zapło­
dniło wiele umysłów w Europie. Znaleźli się wśród nich także Ży­
dzi, którzy jeszcze sto lat wcześniej z pewnością kształciliby się
w tradycji talmudycznej w szkołach rabinackich. W XIX stuleciu
odwrócili się jednak z nienawiścią od wiary ojców i zaangażowali w krzewienie
socjalizmu. Dla osób takich jak Victor Adler i O t t o Bauer (liderzy socjaldemo­
kracji austriackiej) czy Adolf Braun i Paul Singer (przywódcy niemieckiego ru­
chu socjalistycznego) pogarda do wszystkiego, co żydowskie, szła w parze z afirmacją wszystkiego, co postępowe. 5 3
Tezę Marksa o złowieszczym związku między j u d a i z m e m a burżuazją pod­
trzymała wykorzeniona Żydówka i zaciekła socjalistka — Róża Luksemburg. Pi­
sała ona, że Marks „przeniósł kwestię żydowską ze sfery religijnej i rasowej, da­
jąc jej podstawy społeczne, udowadniając, że to, co zwykle określa się jako
«judaizm» i co podlega prześladowaniom, jest niczym innym, jak duchem targu
i szwindlu, który pojawia się w każdym społeczeństwie, gdzie rządzi wyzysk".54
398
FRONDA-13/14
W o d r ó ż n i e n i u od M a r k s a Róża L u k s e m b u r g n i e była a n t y s e m i t k ą .
Ignorowała o n a w ogóle p r o b l e m żydowski, nie uważając go za k w e s t i ę na­
r o d o w ą czy religijną, lecz za część o g ó l n o ś w i a t o w e j p r o b l e m a t y k i e m a n c y ­
pacji p r o l e t a r i a t u . Kiedy p r z e ś l a d o w a n i p r z e d s t a w i c i e l e społeczności ży­
dowskiej zabiegali o jej poparcie, zawsze o d m a w i a ł a . W liście do M a t h i l e i
W u r m z 16 l u t e g o 1917 r. pisała: „Dlaczego przychodzicie ze s w y m i party­
kularnymi żydowskimi z m a r t w i e n i a m i ? D o k ł a d n i e t a k s a m o boleję n a d
skrzywdzonymi I n d i a n a m i czy M u r z y n a m i w Afryce... N i e znajduję w s w y m
sercu jakiegoś specjalnego zakątka dla g e t t a " . 5 5
To, co u Róży Luksemburg nacechowane było obojętnością, u Lenina już
przepełnione było pasją. Jego zdaniem, Żydzi, którzy poruszali kwestię swoich
praw narodowych,
stawali
się
automatycznie wrogami
sprawy klasowej.
W 1903 r. pisał, co następuje: „Idea «narodowości» żydowskiej jest zdecydowa­
nie reakcyjna nie tylko w interpretacji swych konsekwentnych popleczników
(syjonistów), ale i na ustach tych, którzy próbują łączyć ją z ideami socjaldemo­
kracji (Bundyści). Idea narodowości żydowskiej pozostaje w sprzeczności z inte­
resami proletariatu żydowskiego, ponieważ pielęgnuje wśród nich — wprost
lub pośrednio — d u c h a wrogości do asymilacji, d u c h a «getta»". 5 6 Lenin był więc
wrogiem idei narodowości żydowskiej w każdej postaci, uznając za wariant
optymalny dla Żydów pełną asymilację. Dziesięć lat później pisał: „Ktokolwiek,
wprost lub pośrednio, wysuwa hasło «narodowej kultury» Żydów, jest (jakiekol­
wiek mogą być jego dobre chęci) wrogiem proletariatu, poplecznikiem starego
i kastowej pozycji Żydów, pomocnikiem rabinów i burżuazji". 5 7
L e n i n o w s k a t e o r i a p r o w a d z i ł a więc do stwierdzenia, że Żyd jako taki
nie istnieje, lecz jest raczej w y t w o r e m o k r e ś l o n e g o s y s t e m u s p o ł e c z n e g o .
Wystarczy zmieść z p o w i e r z c h n i ziemi stary p o r z ą d e k , a ż y d o s t w o — a w r a z
z n i m p r o b l e m żydowski — p r z e s t a n ą istnieć. Żydzi z o s t a n ą po p r o s t u wy­
n a r o d o w i e n i . P r o g r a m t e n poparli rewolucyjnie n a s t a w i e n i i w y k o r z e n i e n i
ze swojej tradycji n a r o d o w e j i religijnej Żydzi, których Paul J o h n s o n nazy­
w a „nieżydowskimi Ż y d a m i " . 5 8 N i e mieli o n i z r o z u m i e n i a dla żydowskich
aspiracji n a r o d o w y c h i z wielką w r o g o ś c i ą odnosili się do j u d a i z m u . Byli
w ś r ó d nich m i ę d z y i n n y m i przywódcy k o m u n i s t y c z n y c h rewolucji, jakie wy­
buchły po I wojnie światowej: na W ę g r z e c h Bela Kun, w Bawarii Kurt Eisner,
zaś w Rosji Lew Trocki — p r a w a ręka Lenina.
O Trockim pisze Paul J o h n s o n , że „było coś n i e n a t u r a l n e g o , coś bliskie­
go nienawiści w jego ataku na żydowskich Bundystów na kongresie londyń­
skiej
socjaldemokracji w Londynie w 1903 r., k t ó r y to atak d o p r o w a d z i ł do
opuszczenia przez nich s p o t k a n i a i w t e n s p o s ó b przygotował zwycięstwo
ZIMA
1998
399
bolszewików".
59
Trocki nazywał twórcę syjonizmu T h e o d o r a Herzla „bez­
w s t y d n y m a w a n t u r n i k i e m " i „podejrzaną k r e a t u r ą " .
60
Kiedy był już u władzy,
zawsze odmawiał spotykania się z żydowskimi delegacjami, nie przyjmując
do wiadomości ich p r o b l e m ó w i cierpień.
A cierpień było wiele. Rewolucja p a ź d z i e r n i k o w a s t a n o w i ł a w p o r ó w n a ­
niu z rewolucją l u t o w ą regres, jeśli chodzi o p r a w a obywatelskie Żydów.
Rząd tymczasowy Kiereńskiego n a d a ł im p e ł n i ę p r a w wyborczych i cywil­
nych, w tym p r a w o zrzeszania się we w ł a s n y c h p a r t i a c h politycznych i orga­
nizacjach kulturalnych. Tymczasem j u ż w sierpniu 1919 r. rząd bolszewicki
rozwiązał wszystkie żydowskie g m i n y religijne, skonfiskował ich majątek
i zamknął synagogi. Z a k a z a n o n a u k i hebrajskiego i d r u k o w a n i a publikacji
w tym języku. Z l i k w i d o w a n o socjalistyczny Bund. W k w i e t n i u 1920 r. czekiści przerwali Wszechrosyjski Kongres Syjonistyczny, a wszystkich jego de­
legatów aresztowali. Rozpoczęła się k a m p a n i a antysyjonistyczna, w wyniku
której tysiące Ż y d ó w z e s ł a n o do łagrów. Partia Syjonistyczna, k t ó r a jeszcze
w 1917 r. była liczniejsza od bolszewickiej (miała p o n a d 3 0 0 tysięcy człon­
k ó w i 1200 o d d z i a ł ó w ) , z o s t a ł a o s k a r ż o n a o t o , że „pod przykrywką d e m o ­
kracji pragnie z d e p r a w o w a ć m ł o d z i e ż żydowską i w e p c h n ą ć ją w r a m i o n a
kontrrewolucyjnej burżuazji w interesie anglo—francuskiego k a p i t a l i z m u " .
W oficjalnym oświadczeniu w ł a d z sowieckich n a z w a n o ich p o p l e c z n i k a m i
„takich żarłocznych imperialistów, jak Poincare, Lloyd George i papież". 6 1
W j e d n y m ze swoich pierwszych p r z e m ó w i e ń Lenin do kategorii tzw. g r u p
antyspołecznych podlegających eliminacji zaliczył „ d o m o k r ą ż c ó w " , co spra­
wiło, że d r o b n i kupcy żydowscy, którzy stanowili z d e c y d o w a n ą większość
owej „grupy", stali się j e d n ą z pierwszych ofiar p a ń s t w o w e g o t e r r o r u .
Żydów religijnych r e p r e s j o n o w a n o jako „wstecznych o b s k u r a n t ó w " , niereligijnych zaś jako „wyzyskiwaczy" i „ d o m o k r ą ż c ó w " .
„Żydo - komuna"? Jak pogodzić w i a d o m o ś c i o p r z e ś l a d o w a n i u
Żydów przez k o m u n i s t ó w z r o z p o w s z e c h n i o n y m w okresie m i ę ­
dzywojennym pojęciem „ ż y d o k o m u n y " ? W j e d n y m ze swoich
t e k s t ó w Dawid Warszawski przytacza następującą a n e g d o t ę : „Po
rewolucji bolszewickiej główny rabin M o s k w y miał r z e k o m o powiedzieć
Trockiemu: — No tak, Troccy robią rewolucje, a p ł a c ą Bronsteinowie". 6 2
W b r e w p o z o r o m nie jest to tylko anegdota: Lew Trocki po przyjeździe do
Moskwy ani razu nie zainteresował się losami swojego ojca, D a w i d a Bronsteina, c h ł o p a (czy jak go s a m nazywał: kułaka) z Ukrainy, który podczas r e w o ­
lucji komunistycznej stracił cały majątek i z m a r ł później na tyfus.
400
FRONDA-13/14
W 1920 r. w rządzie bolszewickim na o g ó l n ą liczbę d w u d z i e s t u d w ó c h
komisarzy l u d o w y c h aż s i e d e m n a s t u było Ż y d a m i . W Komisariacie Wojny
na czterdziestu trzech c z ł o n k ó w — t r z y d z i e s t u t r z e c h było Ż y d a m i . W p o ­
zostałych k o m i s a r i a t a c h Żydzi stanowili powyżej 80 p r o c e n t członków. 6 3
Prawą ręką L e n i n a był w ó w c z a s Trocki. Z d a n i e m k o m u n i s t y c z n e g o history­
ka, Izaaka D e u t s c h e r a , rewolucja bez Trockiego nie m i a ł a b y s z a n s p o w o d z e ­
nia. 6 4 To w ł a ś n i e t e n o s t a t n i — jak u w a ż a Paul J o h n s o n — „bardziej niż k t o ­
kolwiek i n n y był
odpowiedzialny
za r o z p o w s z e c h n i o n e
utożsamianie
rewolucji z Ż y d a m i " . 6 5
Nadreprezentacja osób pochodzenia żydowskiego we władzach k o m u n i ­
stycznych nie oznaczała wcale ochrony żydowskich interesów w Rosji sowiec­
kiej. Wręcz przeciwnie: byli to — j a k wspomnieliśmy — Żydzi wykorzenieni ze
swojej tradycji narodowej, gardzący, a nawet nienawidzący własnego n a r o d u .
Dlatego nie uczynili oni żadnego gestu pomocy czy solidarności, gdy p a ń s t w o
komunistyczne rozpoczęło prześladowania Żydów. Z drugiej strony utożsamie­
nie Żydów z ruchem bolszewickim spowodowało, że siły kontrrewolucyjne
traktowały wszystkich Żydów jak swoich wrogów. Z tego p o w o d u żydowski hi­
storyk D. S. Pasmanik uważał udział swoich rodaków w rewolucji komunistycz­
nej za największe nieszczęście w historii własnego narodu. 6 6 Dość powiedzieć,
że wojska białych Rosjan, które dokonywały krwawych pogromów, na samej
Ukrainie wymordowały około 70 tysięcy Żydów... 6 7
„Troccy robią rewolucje, a p ł a c ą B r o n s t e i n o w i e " . . . W p a r t i a c h k o m u n i ­
stycznych p r y m wiedli „nieżydowscy Żydzi", a g ł o w a m i płacili biedni, b o g o ­
bojni, wierni swojej tradycji i nie interesujący się polityką Żydzi z m a ł y c h
miasteczek, wiosek i gett. Wykorzenieni Żydzi, którzy wyrzekli się judai­
z m u , przyjęli na jego miejsce n o w ą religię — b o l s z e w i z m . Tak swoje spotka­
nie z w y z n a w c a m i tej nowej wiary jeszcze p r z e d p i e r w s z ą w o j n ą ś w i a t o w ą
opisywał Jerzy S t e m p o w s k i :
„Idąc wieczorem ciemnymi ulicami miasta, spostrzegliśmy oświetlone
okna, z których dochodziły głosy przypominające modlitwy. Żydzi berdyczowscy byli w znacznej części chasydami i mieli — jeśli wierzyć encyklopedii Brockhausa — 74 d o m y modlitwy. Gdy zbliżyliśmy się, głosy stały się wyraźniejsze.
Zatrzymaliśmy się, nasłuchując. Czytano t a m głośno pierwszy t o m Kapitału
Marksa. [...] Posiadacz jedynego egzemplarza Kapitału czytał głośno i śpiewnie
tekst, zatrzymując się po każdym zdaniu. Obecni prosili wówczas o wyjaśnienia
lub powtórne odczytanie trudniejszych zdań. [...] W miarę lektury Marks sta­
wał się coraz ciemniejszy, ale to nie zniechęcało ich wcale. Czytany tekst był dla
nich prawdą objawioną, nie wynikającą z żadnych rzeczy znanych i przez to
ZIMA1998
401
nie poddającą się wytłumaczeniu. Czytali s p o s o b e m wyznawców, przyswajając
sobie tekst nie przez jego zrozumienie, lecz przez jego egzaltację, przez wynie­
sienie zawartej w n i m prawdy p o n a d wszystkie dane i doświadczenia". 6 8
Pojęcie „żydokomuny", które pojawiło się na skutek utożsamienia Ż y d ó w
z dyktaturą bolszewicką, nie b y ł o — j a k się zwykło dzisiaj u w a ż a ć — j e d y n i e wy­
mysłem antysemitów. Na pewien czas zadomowiło się n a w e t w najbardziej filosemickim kraju Europy — Wielkiej Brytanii. W 1919 r. w Timesie ukazał się tekst
pt. Żydzi a bolszewizm, którego autor (podpisany p s e u d o n i m e m Verax) d o ­
wodził, że Żydzi w bolszewickim rządzie kierują się nie motywami klasowymi,
lecz rasowymi, a ich celem jest zdobycie panowania n a d światem. 6 9 Rok później
Morning Post opublikował listę pięćdziesięciu najwyższych rangą funkcjonariu­
szy bolszewickich z ich p s e u d o n i m a m i oraz prawdziwymi nazwiskami i stwier­
dził, że tylko sześciu było Rosjanami, jeden Niemcem, a pozostali Żydami. 7 0 Na­
wet Winston Churchill, który — jak podkreślają jego biografowie — był
gorącym filosemitą, pod wrażeniem rewolucji bolszewickiej napisał o Żydach,
że „ta zadziwiająca rasa stworzyła nowy system moralności i filozofii, z którego
tryska tak wiele nienawiści, jak wiele miłości tryska z chrześcijaństwa". 7 1
W 1921 r. Morning Post zamieścił relację Victora Marsdena, obywatela brytyj­
skiego, który przeszedł przez sowieckie więzienia: „Kiedy zarzuciliśmy p a n a
Marsdena pytaniami, dopytując się go, k t o był odpowiedzialny za prześladowa­
nia, którym był poddany, odpowiedział j e d n y m słowem: «Żydzi»". 72
Jak zauważa współczesny znawca p r o b l e m u , „Stalin wykazywał z d u m i e ­
wającą umiejętność eskploatowania z jednej s t r o n y lewicowych sympatii
w środowiskach żydowskich na Zachodzie, a z drugiej s t r o n y antysemickich
nastrojów w ZSRR i p a ń s t w a c h p o d p o r z ą d k o w a n y c h .
[...] Umieszczenie
w stalinowskich konstytucjach — z a r ó w n o radzieckiej z 1935 r., jak i polskiej
z 1952 r. — formuły określającej a n t y s e m i t y z m jako p r z e s t ę p s t w o było chy­
trym posunięciem p r o p a g a n d o w y m . Tego rodzaju posunięcia sprawiły między
innymi, że słynny pisarz Szalom Asz deklarował: «Chylę głowę p r z e d wielkim
n a r o d e m rosyjskim za to, co uczynił dla mojego narodu». Wyodrębniając
antysemityzm spośród innych o d m i a n rasizmu i szowinizmu, konstytucje sta­
linowskie sprawiały wrażenie szczególnego uprzywilejowania Ż y d ó w i w osta­
tecznym r o z r a c h u n k u podsycały a n t y s e m i t y z m " . 7 3
Milovan Dżilas (po drugiej wojnie światowej o s o b a nr 2 w k o m u n i ­
stycznej Jugosławii) w s p o m i n a swoje r o z m o w y t o c z o n e w czasach stalinow­
skich z w y s o k i m d y g n i t a r z e m s o w i e c k i m L e s a k o w e m . Z jednej s t r o n y Ro­
sjanin cieszył się z a n t y s e m i c k i c h czystek d o k o n y w a n y c h p r z e z Stalina
w ZSRR, z drugiej — wychwalał węgierskie Biuro Polityczne KC, z ł o ż o n e
402
FRONDA-13/14
niemal w całości z o s ó b p o c h o d z e n i a żydowskiego. 7 4 M e c h a n i z m takiego
p o s t ę p o w a n i a był prosty: całe o d i u m nienawiści za w p r o w a d z a n i e s y s t e m u
k o m u n i s t y c z n e g o m i a ł o p a ś ć na Żydów, na k t ó r y c h m o ż n a będzie w przy­
szłości zrzucić całą o d p o w i e d z i a l n o ś ć za „błędy i w y p a c z e n i a " .
Podobnie było w Polsce. Jeszcze p r z e d wojną w KPP rej wodzili działacze
komunistyczni p o c h o d z e n i a żydowskiego. Jak pisał wybitny żydowski pisarz,
laureat Nagrody N o b l a Isaac Bashevis Singer: „Prawie wszyscy komuniści
w Warszawie byli Żydami", 7 5 choć — należy d o d a ć — większość Ż y d ó w dale­
ka była od k o m u n i z m u . Po wojnie n a t o m i a s t kluczowe stanowiska w Mi­
nisterstwie Bezpieczeństwa Publicznego, MSZ, p r o k u r a t u r z e , sądownictwie,
propagandzie obejmowali często właśnie Żydzi. Jak w s p o m i n a w s w o i m
Dzienniku Marian Brandys, „nie byli to Żydzi zasymilowani, wrośnięci w kul­
turę polską, u p o d o b n i e n i do r d z e n n i e polskiego otoczenia, lecz w większości
Żydzi jak najbardziej o d m i e n n i od a u t o c h t o n ó w , wywodzący się w p r o s t z get­
ta małych miasteczek ukraińskich, białoruskich i litewskich. Obcy polskiej
kulturze, często wychowani w nienawiści do «burżuazyjno-szlacheckiej» Pol­
ski, aroganccy i o niewyżytych kompleksach, nie zawsze d o b r z e mówiący po
polsku". 7 6 Nie będąc rzeczywistą reprezentacją polskiego n a r o d u , a zawdzię­
czając swe funkcje jedynie łasce Moskwy, tym gorliwiej wypełniali oni jej p o ­
lecenia. Tym samym rozniecali w społeczeństwie nastroje antysemickie, które
obracały się p o t e m przeciw zupełnie n i e w i n n y m Ż y d o m .
Do podobnych wniosków doszli dwaj socjologowie z Uniwersytetu Jagiel­
lońskiego zajmujący się tym problemem. Ich zdaniem, dejudaizacja stanowiąca
składnik polityki kadrowej i narodowościowej bolszewizmu łączyła się „z uży­
ciem Żydów do realizowania rozmaitych operacji wyznaczonych stalinowską
polityką. W m o m e n c i e ich zakończenia niepotrzebny Żyd zasługuje na zabicie
w piwnicach Czeka albo na wysłanie na p e w n ą śmierć na Kołymie. Karol Radek
i Henryk Jagoda są dobrymi przykładami dla reguły zabijania Żyda, który prze­
stał być użytecznym dla Stalina". Dla działaczy komunistycznych żydowskiego
pochodzenia „ich «gra o adaptację* jest w istocie «grą o przetrwanie*. Są aktyw­
nymi budowniczymi stalinowskiego ładu i zostają, w większości, «wsadem» do
stalinowskiej «maszynki do mielenia mięsa». Żydzi nie wyróżniają się tym, ale
z pewnością wykonują, przemyślnie i z zapałem czynności pozwalające później
Kobie [Stalinowi — przyp. red.] ukazać ich jako ł o t r ó w zasługujących na gniew
i odrazę m a s «ludzi sowieckich*. Żydzi, działacze partii bolszewickiej, nie umie­
li, jako grupa etniczna, przejawiać ani solidarności, ani zaradności samozacho­
wawczej, ani oporu wobec stalinowskiego ludobójstwa". 7 7 Z d a n i e m o b u socjo­
logów, było to wynikiem ich wykorzenienia.
ZIMA-
1998
403
Antysemityzm jako pierwotne stadium komunizmu. Wróć­
my jednak do korzeni marksizmu - l e n i n i z m u . Leninowska teoria
imperializmu, podobnie jak marksowska teoria kapitału, miała
swoje źródło w antysemityzmie. Jej główne tezy wyłożył Lenin
w swojej
rozprawie Imperializm jako najwyższe stadium kapitalizmu z
1916 r.
W przedmowie pisał, że podczas pracy nad tekstem w Zurychu odczuwał „pe­
wien brak literatury francuskiej i angielskiej i wielki brak — literatury rosyj­
skiej". „Jednakże główną pracę angielską o imperializmie, książkę J. A. Hobsona, wykorzystałem z całą uwagą, na jaką praca ta, według m e g o przekonania, za­
sługuje." 7 8 We wstępie zaś pisał, że H o b s o n w swej książce Imperializm „dał bar­
dzo dobry i dokładny opis podstawowych ekonomicznych i politycznych cech
szczególnych imperializmu". 7 5 Zapożyczenia Lenina od H o b s o n a są widoczne
i nie podlegające dyskusji.
Tymczasem książka lewicowego publicysty angielskiego z 1902 r., będąca
plonem między innymi podróży do Afryki Południowej, jest od początku prze­
siąknięta uczuciem antysemityzmu. 8 0 H o b s o n nie ukrywał swej wrogości wobec
Żydów, którzy, jego zdaniem, byli prawdziwymi władcami Afryki Południowej.
Uważał ich za „prawie pozbawionych moralności społecznej" i „wykorzystują­
cych każdą słabość, szaleństwo i wadę społeczeństwa, w którym żyją".81 W tym
celu wywołali wojnę burską, w której żołnierze brytyjscy ginęli po to, by żydow­
scy finansiści mogli dojść do władzy.
W książce Imperializm, która tak zainspirowała Lenina, H o b s o n pisał: „Te
wielkie interesy — bankowość, maklerstwo, dyskontowanie rachunków, rozpi­
sywanie pożyczek, p r o m o w a n i e firm — tworzą centralny ganglion międzyna­
rodowego kapitalizmu. Połączeni najsilniejszymi więzami organizacji, zawsze
w najbliższym i najszybszym kontakcie między sobą, umiejscowieni w s a m y m
sercu stolicy finansów każdego państwa, kontrolowani, jeśli chodzi o Europę,
głównie przez ludzi jednej i szczególnej rasy, którzy mają za sobą wiele wieków
doświadczenia w dziedzinie finansów, zajmują unikalną pozycję pozwalającą
im kontrolować politykę narodów. Nie jest możliwe żadne szybkie skierowanie
kapitału bez ich zgody i bez ich udziału. Czy ktoś poważnie przypuszcza, że ja­
kieś p a ń s t w o europejskie zaczęłoby wielką wojnę, lub czy rozpisano by wielką
pożyczkę państwową, jeśli d o m Rotszyldów i jego sprzymierzeńcy sprzeciwili­
by się t e m u ? " . 8 2
Lenin zmodyfikował teorię światowego spisku żydowskiego H o b s o n a
w teorię spisku imperialistycznego, ale jej założenie p o z o s t a ł o takie s a m o :
wojna jest dziełem m i ę d z y n a r o d o w e g o kapitału, który dla poszerzenia swoich
sfer wpływów posyła na śmierć n i e w i n n e ofiary.
404
FRONDA-13/14
Antysemici wszystkich krajów, łączcie się! Po śmierci Lenina
władzę w ZSRR objął Stalin, który — co potwierdzają jego biogra­
fowie — nie znosił Żydów. C h ę t n i e posługiwał się antysemity­
z m e m podczas walki o władzę w latach 2 0 . i podczas wielkich czy­
stek w latach 30. (ofiarami tzw. rewolucji kadrowej z lat 1 9 3 5 - 1 9 4 0 padli
między innymi przywódcy Komunistycznej Partii Polski pochodzenia żydow­
skiego). Nastroje antysemickie osiągnęły takie rozmiary, że n a w e t nieczuły
dotychczas na cierpienia Żydów Lew Trocki pytał w liście z 1926 r. Nikołaja
Bucharina: „Czy to możliwe, że w naszej partii w Moskwie prowadzi się anty­
semicką agitację?". 8 3 A p o g e u m tej agitacji — o czym w s p o m n i a n o już wyżej —
nastąpiło w latach 1 9 4 8 - 1 9 5 3 .
Śmierć Stalina zakończyła „sprawę lekarzy kremlowskich"; do masowej
deportacji Żydów na Sybir nie doszło, ale nie oznaczało to końca antysemity­
z m u w ZSRR. Chruszczow, który objął p r z y w ó d z t w o p a ń s t w a po Stalinie, za­
słynął jako organizator p r o c e s ó w o „przestępstwa gospodarcze", w których
większość skazanych na śmierć stanowili Żydzi. Jeszcze po wojnie jako 1 se­
kretarz partii na Ukrainie zajmował się z a m y k a n i e m synagog na byłych zie­
miach Rzeczpospolitej zagarniętych w 1939 r. przez Sowietów. Po śmierci Sta­
lina „odżydzanie" polegało nie na eksterminacji fizycznej, lecz na p l a n o w y m
i systematycznym pozbawianiu Ż y d ó w p r a w a do tożsamości kulturowej. 8 4 To
Chruszczow zezwolił też na d r u k głośnego t r a k t a t u antysemickiego Judaizm
bez upiększeń Trofima Kiczki — a u t o r a nazywanego „ k o m u n i s t y c z n y m Rosenbergiem" (publikację wydała Akademia N a u k Ukraińskiej Republiki Radziec­
kiej). Jak twierdzi Paul J o h n s o n , p r o p a g a n d a antysemicka za r z ą d ó w C h r u szczowa była na tyle rozpowszechniona, że dochodziło n a w e t do w y b u c h ó w
zamieszek antysemickich i podpalania synagog. 8 5
Antysemityzm był kartą stale rozgrywaną przez sowieckich przywódców.
Tadeusz A. Olszański w swojej Historii Ukrainy XX w. w s p o m i n a kilkakrotnie,
że kiedy odradzała się a n t y k o m u n i s t y c z n a opozycja, zaś m o n o p o l władzy so­
wieckiej był zagrożony, ta o s t a t n i a sięgała w swej propagandzie do w ą t k ó w
antysemickich. 8 6 Podobnie było w PRL — nieprzypadkowo założenie Ruchu
Patriotycznego Grunwald zbiegło się w czasie z p o w s t a n i e m Solidarności.
Bernard D. Weinryb w swej monografii o antysemityzmie w Z S R R cytu­
je zdanie byłego kapitana Armii Czerwonej: „ A n t y s e m i t y z m w Związku So­
wieckim jest n i e p o h a m o w a n y do takiego stopnia, że n i e m o ż l i w e jest, aby
ktoś, kto nigdy nie żył w tym przeklętym kraju, mógł to sobie wyobrazić". 8 7
Antysemityzm t e n rozpalił się na n o w o (a raczej został rozpalony na p o ­
lecenie „z góry") podczas rządów n a s t ę p n e g o przywódcy komunistycznego,
ZIMA- I 998
405
Leonida Breżniewa. P o w o d e m kolejnej „kampanii antysyjonistycznej", której
rozmach porównać m o ż n a z k a m p a n i ą n a r o d o w y c h socjalistów w Niemczech,
był wybuch wojny sześciodniowej w 1967 r.. Być m o ż e publicyści izraelscy
nieco na wyrost pisali wówczas o groźbie „drugiego H o l o c a u s t u " , ale t o n gło­
śnych wypowiedzi i k o m e n t a r z y prasowych, jakie lały się szerokim s t r u m i e ­
n i e m z krajów zaprzyjaźnionych z Ojczyzną Światowego Proletariatu, przywo­
dził na myśl czasy „pierwszego H o l o c a u s t u " .
Z wielkiej
liczby publikacji antysemickich, jakie ukazały się w t e d y
w ZSRR, w s p o m n i j m y książki: Trofima Kliczki Judaizm i syjonizm oraz W ł a d i ­
mira Bieguna Pełzająca kontrrewolucja. W tej ostatniej znajdujemy określenie
Biblii jako „niedoścignionego podręcznika krwiopijstwa, hipokryzji, zdrady,
perfidii i moralnej degeneracji". Z d a n i e m Bieguna, g a n g s t e r s t w o syjonizmu
wywodzi się więc w p r o s t „ze zwojów «świętej» Tory i n a k a z ó w T a l m u d u " . 8 8
W 1972 r. organ prasowy a m b a s a d y sowieckiej w Paryżu p r z e d r u k o w a ł frag­
m e n t y antysemickiego pamfletu Czarnej Sotni z 1906 r.89 Z kolei w m e m o r a n ­
d u m KC KPZR z 10 stycznia 1977 r. j e d e n z e k s p e r t ó w sowieckich Walery Jemielianow
nazwał
Amerykę
krajem
kontrolowanym
przez
spisek
syjonistyczno-masoński, na czele k t ó r e g o stoi — j a k to określił — „ G e s t a p o
Bnai Brit". Z d a n i e m Jemielianowa, m a s o n e r i a , k t ó r a jest i n s t r u m e n t e m w rę­
kach syjonistów, o p a n o w a ł a całokształt życia publicznego w USA. 9 0 W t y m sa­
m y m roku pod auspicjami Akademii N a u k ZSRR ukazała się książka Interna­
tional Zionism:
History and Politics.
Stawiała
ona
znak
równości
między
kierownictwem największych p a ń s t w kapitalistycznych a burżuazyjnym lobby
żydowskim. 9 1 W t e n s p o s ó b największy w r ó g k o m u n i z m u — m i ę d z y n a r o d o ­
wy kapitalizm — u t o ż s a m i o n y został z reprezentacją j e d n e g o n a r o d u . Zada­
n i e m wszystkich r u c h ó w komunistycznych na świecie p o w i n n a więc być wal­
ka z żydowskim zagrożeniem.
Rosyjska Żydówka I n n a Rywkina, a u t o r k a książki Żydzi w postsowieckiej
Rosji; Kim są?, pisze, że w latach 70. osoby p o c h o d z e n i a żydowskiego miały za­
kaz obejmowania stanowisk we władzach politycznych i organach o c h r o n y
porządku, zaś w s t ę p na wyższe uczelnie ograniczał im nieformalny numerus
clausus. S t o s o w a n o wobec nich zasadę „4 razy N " , tzn.: nie przyjmować, nie
awansować, nie przenosić do innej pracy, n i e zwalniać. To ostatnie, żeby nie
wywoływać niepotrzebnych skandali". 9 2
Sowiecki antysemityzm lat 70. był tak zajadły, że zniechęcał do ZSRR na­
w e t osoby wcześniej przychylnie n a s t a w i o n e do Kraju Rad. Na przykład a m e ­
rykański historyk Michael Cherniavsky, który był wielkim z w o l e n n i k i e m ko­
m u n i z m u , stracił swój entuzjazm dla tego systemu, kiedy w latach 70.
406
F R O N D A • 13/14
podczas wizyt w Moskwie zobaczył na w ł a s n e oczy a n t y s e m i t y z m ekipy breżniewowskiej.
93
Kiedy w 1987 r. — j u ż w czasie trwaniapieriestrojki — J o s i f Brodski otrzy­
mał literacką N a g r o d ę Nobla, w prasie sowieckiej rozpoczęła się n a g o n k a
przeciw emigracyjnemu poecie i szwedzkim j u r o r o m . K o r o n n y m a r g u m e n t e m
niekompetencji tych o s t a t n i c h — z d a n i e m publicysty Komsomolskiej Prawdy
Goriełowa — był fakt, że w przeszłości przyznali oni n a g r o d ę d w ó m Ż y d o m :
Szmuelowi Josefowi Agnonowi i Issacowi Bashevisowi Singerowi. 9 4
Kardynał Aaron J e a n - M a r i e Lustiger dokonał zestawienia d w ó c h najbar­
dziej zajadłych a n t y s e m i t y z m ó w XX w. Powiedział on, że hitleryzm „jest
odrzuceniem chrześcijaństwa, n a w r o t e m pogaństwa. Oficjalny a n t y s e m i t y z m
sowiecki m a t ę s a m ą n a t u r ę " . 9 5
Warto dodać, że a n t y s e m i t y z m komunistyczny przeżył u p a d e k ZSRR
i jest nadal żywy w partii Giennadija Ziuganowa. U ł a t w i a to zresztą czerwonym
w Rosji zawieranie sojuszów z brunatnymi. Po w y b u c h u b o m b y w m o s k i e w ­
skiej synagodze Mariina Roszczą w maju 1998 r. Wiktor Iliuchin, j e d e n z lide­
r ó w komunistycznych, oświadczył, że z a m a c h był logiczną konsekwencją fa­
woryzowania Żydów w rosyjskim rządzie. 9 6
A n t y s e m i t y z m PRL - o w s k i . O s o b n y rozdział s t a n o w i ą anty­
semickie zajścia w PRL w latach 1 9 6 7 - 1 9 6 8 . W ł a d y s ł a w Bień­
kowski twierdził, że był to j e d y n y o k r e s w historii Polski, kiedy
h a s ł o a n t y s e m i t y z m u z o s t a ł o w y p i s a n e n a p a ń s t w o w y c h sztan­
darach. 9 7 P o d o b n i e u w a ż a Paweł Śpiewak: „Szok polegał m i ę d z y i n n y m i na
tym, że po raz pierwszy po Shoah a n t y s e m i t y z m stał się oficjalną polityką
p a ń s t w a " . 9 8 Ich z d a n i e m , a n t y s e m i t y z m był więc w ó w c z a s oficjalną polityką
państwa komunistycznego.
Jerzy Jedlicki pisał, że w 1968 r. nie m o ż n a było rozróżnić, k t o jest an­
t y s e m i t ą udającym k o m u n i s t ę , a k t o k o m u n i s t ą udającym a n t y s e m i t ę . 9 9 Ra­
fał A. Ziemkiewicz twierdzi, że w t y m przypadku u d a w a n i e nie było ko­
nieczne. 1 0 0 N o w o ż y t n y a n t y s e m i t y z m o p i e r a ł
się
bowiem
głównie na
oskarżaniu Ż y d ó w o n a d m i e r n e b o g a c t w a ( u k r z y ż o w a n i e C h r y s t u s a czy
szkodzenie spójności n a r o d ó w były w antysemickiej p r o p a g a n d z i e a r g u m e n ­
t a m i d r u g o r z ę d n y m i i służyły raczej jako jej o r n a m e n t niż p o d s t a w a ) . Na
wroga
kreowano
Żyda-krwiopijcę,
fabrykanta,
bankiera,
spekulanta,
oświadczającego b e z w s t y d n i e gojom: „wasze ulice, n a s z e k a m i e n i c e " . Wy­
starczy rzucić o k i e m na karykatury krwiożerczych kapitalistów, zamieszcza­
ne w c z a s o p i s m a c h sowieckich, by bez t r u d u r o z p o z n a ć w nich typy na
ZIMA- 1 998
407
w s k r o ś semickie. System komunistyczny, z b u d o w a n y n a z a n e g o w a n i u dzie­
siątego przykazania, ze s w o i m s z t a n d a r o w y m h a s ł e m „Grab z a g r a b i o n e ! " ,
jeśli nie inspirował, to co najmniej m o t y w o w a ł i rozgrzeszał a n t y s e m i t y z m .
W latach 60. s y s t e m w PRL nie tyle i n s p i r o w a ł m o t ł o c h do zabierania Ży­
d o m fabryk (te k o m u n i ś c i zabrali Ż y d o m j u ż w latach 4 0 . ) , ile raczej d o p i n ­
gował „ d o c e n t ó w m a r c o w y c h " do o d s u w a n i a od s t a n o w i s k i zaszczytów
„kosmopolitycznych" naukowców.
Jak pisał o 1968 r. Leopold Unger, „Żydów w y r z u c a n o nie za poglądy, lecz
wyłącznie za p o c h o d z e n i e " , a w czystkach tych „rasistowska motywacja była
ewidentna".' 0 1 W LWP akcji „odżydzania" szeregów p a t r o n o w a ł ówczesny
szef Sztabu Generalnego gen. Wojciech Jaruzelski. Stał on na czele specjalnej
komisji do spraw weryfikacji kadr w M O N . Poza n i m w komisji znaleźli się:
gen. Józef Urbanowicz (były członek KPZR, komisarz łotewskiej dywizji w Ar­
mii Czerwonej, w 1944 r. skierowany do wojska polskiego w ZSRR, od 1954 r.
obywatel PRL), gen. Teodor Kufel
(absolwent wyższych k u r s ó w N K W D
w Moskwie, od 1965 r. z rekomendacji Mieczysława Moczara szef kontrwy­
wiadu wojskowego) oraz gen. Stanisław Wytyczak (szef D e p a r t a m e n t u Kadr
M O N ) . 1 0 2 Komisja ta wsławiła się u s u w a n i e m oficerów p o c h o d z e n i a żydow­
skiego z LWP Ci z nich, którzy wyemigrowali, zostali n a s t ę p n i e zdegradowa­
ni. O s t a t n i rozkaz degradacyjny p o d p i s a n y przez Jaruzelskiego pochodził
z marca 1980 r.103
K a m p a n i ę a n t y s e m i c k ą zakończył V Zjazd P Z P R w listopadzie 1968 r.
Przemawiając ze zjazdowej trybuny, Wojciech Jaruzelski p o w i e d z i a ł : „W Lu­
d o w y m Wojsku Polskim u k s z t a ł t o w a ł się k l i m a t wrażliwości i o d p o r n o ś c i
•na działalność rewizjonistyczną, jak r ó w n i e ż ofensywny s t o s u n e k do wszel­
kich reakcyjnych — w t y m nacjonalistycznych i k o s m o p o l i t y c z n o - s y j o n i ­
stycznych sił". P r z y k ł a d e m ofensywnego s t o s u n k u do sił kosmopolityczn o - s y j o n i s t y c z n y c h m ó g ł być chociażby agresywny referat Jaruzelskiego
wygłoszony 23 m a r c a 1968 r. w siedzibie S z t a b u G e n e r a l n e g o . 1 0 4
Walka z „ s y j o n i z m e m " n a d W i s ł ą była w latach 1 9 6 7 - 1 9 6 8 niewątpli­
wie w k ł a d e m PRL d o wojny, j a k ą m i ę d z y n a r o d o w y k o m u n i z m p r o w a d z i ł
wówczas ze ś w i a t e m ż y d o w s k i m . Przypomnijmy, że 9 czerwca 1967 r. odby­
ło się w M o s k w i e s p o t k a n i e p r z y w ó d c ó w p a ń s t w U k ł a d u Warszawskiego,
na k t ó r y m wszystkie kraje k o m u n i s t y c z n e p o s t a n o w i ł y zerwać s t o s u n k i dy­
plomatyczne
z Izraelem. 1 0 5 J u ż dziesięć d n i później,
przemawiając na
VI Kongresie Związków Z a w o d o w y c h , W i e s ł a w G o m u ł k a z d e m a s k o w a ł p u ­
blicznie „działającą w Polsce piątą k o l u m n ę izraelską". Dał r ó w n i e ż oficjal­
ny sygnał do czystki: „ N i e m o ż e m y p o z o s t a ć obojętni w o b e c ludzi, k t ó r z y
408
F R O N D A - 13/14
[...] opowiadają się za a g r e s o r e m , za burzycielami pokoju i za imperiali­
z m e m " . Tak się zaczął kolejny rozdział „ h a ń b y d o m o w e j " .
W y b u c h nienawiści w 1968 r. nie był z r e s z t ą a k t e m o d o s o b n i o n y m , sta­
nowił jedynie a p o g e u m a n t y s e m i c k i c h nastrojów, jakie p a n o w a ł y w części
obozu k o m u n i s t y c z n e g o z a r ó w n o p r z e d t y m w y d a r z e n i e m , jak i p o n i m .
P r z y k ł a d e m m o ż e być r a s i s t o w s k a u c h w a ł a P R L - o w s k i e j Rady P a ń s t w a
z 1958 r., k t ó r a a u t o m a t y c z n i e p o z b a w i a ł a o b y w a t e l s t w a p o l s k i e g o każdego,
k t o wyjeżdżał do Izraela z tzw. j e d n o r a z o w y m b i l e t e m p o d r ó ż n y m , czy też
działalność w latach 80. w s p o m n i a n e g o j u ż Z j e d n o c z e n i a Patriotycznego
Grunwald.
W a r t o w s p o m n i e ć , że istnieją nie tylko i d e o w e , polityczne czy p r o p a ­
gandowe, ale r ó w n i e ż o s o b o w e więzi m i ę d z y w y d a r z e n i a m i z 1968 a p o g r o ­
m e m kieleckim z 1946 r. Posługująca się a n t y s e m i t y z m e m „ g r u p a p a r t y z a n ­
tów",
w
skład
której
wchodzili
między innymi
generałowie
Moczar
i Korczyński czy p u ł k o w n i c y Sobczyński i Janie, w y w o d z i ł a się z działających
na Kielecczyźnie o d d z i a ł ó w k o m u n i s t y c z n y c h , k t ó r e m i a ł y swój udział
w p o g r o m i e kieleckim.
Szefem UB w Kielcach był w ó w c z a s p u ł k o w n i k W ł a d y s ł a w Sobczyński,
który l a t e m 1944 z a m o r d o w a ł żydowskich u c i e k i n i e r ó w ze starachowickie­
go getta, pragnących przyłączyć się do p a r t y z a n t k i AL. 1 0 6 Tak się składa, że
w czasie, gdy był szefem UB w Rzeszowie, w y b u c h ł y t a m zajścia antyżydow­
skie, a gdy przebywał w Krakowie — d o s z ł o t a m do p o g r o m u . P o d o b n i e by­
ło w Kielcach. Sobczyński nie p o n i ó s ł żadnych konsekwencji za t o , że p o d ­
ległe m u j e d n o s t k i
nie
reagowały n a zajścia.
C o więcej,
wkrótce po
wydarzeniach kieleckich błyskawicznie a w a n s o w a ł , zostając n a w e t szefem
Informacji Wojskowej KBW i WOP, czyli wywiadu. 1 0 7
P r o k u r a t u r a Wojewódzka w Kielcach po p r z e a n a l i z o w a n i u 23 t o m ó w
akt śledztwa stwierdziła, że p o g r o m był w y n i k i e m z a p l a n o w a n e j p r o w o k a ­
cji k o m u n i s t y c z n y c h s ł u ż b specjalnych i wojska. P o d o b n i e u w a ż a Prokura­
t u r a Apelacyjna w Krakowie, k t ó r a z a k w e s t i o n o w a ł a wyniki ś l e d z t w a p r o ­
w a d z o n e g o przez G ł ó w n ą Komisję Badania Z b r o d n i p r z e c i w k o N a r o d o w i
Polskiemu. Ta o s t a t n i a stwierdziła b o w i e m , że nie m o ż n a j e d n o z n a c z n i e
stwierdzić, czy p o g r o m był prowokacją.
Jako ciekawostkę m o ż n a podać fakt, że tuż po wojnie z d o m i n o w a n a przez
„moczarowców" Miejska Rada N a r o d o w a w Ostrowcu Świętokrzyskim zażąda­
ła skierowania wszystkich ostrowieckich Żydów do przymusowej pracy w ko­
palniach. A r g u m e n t o w a n o to tym, że zbyt duży odsetek ludności żydowskiej
zajmował się prywatnym h a n d l e m lub rzemiosłem. 1 0 8
ZIMA- 1 998
409
A n t y s e m i t y z m anarchistów i Nowej Lewicy. A n t y s e m i t y z m
charakterystyczny byi nie tylko dla k o m u n i z m u , ale r ó w n i e ż dla
innych p r ą d ó w lewicowych, n a przykład a n a r c h i z m u . N a poglą­
dach liderów tego r u c h u — jak pisze D a n i e l G r i n b e r g — „ciążył
negatywnie nieobcy i i n n y m u g r u p o w a n i o m lewicy s t e r e o t y p Ż y d a — b a n k i e ­
ra u o s o b i a n y przez R o t h s c h i l d ó w " .
109
P i s m a B a k u n i n a p e ł n e są obraźliwych
s f o r m u ł o w a ń antysemickich. W liście do Alberta R i c h a r d a z 1870 r. pisał
on: „Zauważ, że wszyscy nasi wrogowie, wszyscy nasi p r z e ś l a d o w c y są Ży­
d a m i — Marks, Borkheim, Liebknecht, Jacoby, Weiss, Kuhn, U t i n — n a l e ż ą
wszyscy, z tradycji i i n s t y n k t u , do tego r u c h l i w e g o i intryganckiego n a r o d u
wyzyskiwaczy i b u r ż u j ó w . " " 0 A n t y s e m i t a m i byli r ó w n i e ż inni przywódcy
r u c h u anarchistycznego t a m t e j epoki, n a przykład J a m e s G u i l l a u m e , Emile
Janvion czy Paul Brousse. C h a r a k t e r y s t y c z n y dla p o g l ą d ó w t e g o ś r o d o w i s k a
jest fakt, że kiedy Brousse zamieścił na ł a m a c h a n a r c h i s t y c z n e g o p i s m a
Le Revolte (nr 15 z 6 w r z e ś n i a 1879 r.) antysemicki paszkwil, redakcja n i e
o t r z y m a ł a ż a d n e g o listu z p r o t e s t a m i , n a p ł y n ę ł o zaś wiele propozycji bojko­
tu sklepów żydowskich. 1 "
Lewicowy a n t y s e m i t y z m to nie tylko d z i e w i ę t n a s t o w i e c z n a przeszłość.
M o ż n a go dostrzec r ó w n i e ż we w s p ó ł c z e s n y c h u g r u p o w a n i a c h tzw. N o w e j
Lewicy. Na przykład przywódcą rewolty studenckiej na C o l u m b i a University w 1968 r. był Lyndon H. L a R o u c h e j u n i o r — lider Marxist N a t i o n a l C a u cus of Labour Party C o m m i t t e e s , k t ó r e g o p r o g r a m był m i e s z a n k ą m a r k s i ­
z m u i a n t y s e m i t y z m u . " 2 Z kolei Ulrike Meinhoff p o d c z a s s w e g o p r o c e s u
oświadczyła: „Auschwitz oznacza zabicie 6 m i l i o n ó w Ż y d ó w i w y r z u c e n i e
ich na ś m i e t n i k E u r o p y za t o , czym byli: żydowską finansjerą". 1 1 ' Terrorystka użyła przy tym pogardliwego określenia Geldjuden.
ZENON CHOCIMSKI
PS. Ciąg dalszy dopisuje życie. Gazeta Wyborcza (9.10.1998) w artykule Komuniści jak faszyści donio­
sła, że komunistyczna manifestacja w Moskwie z okazji 81. rocznicy rewolucji październikowej miała cha­
rakter antysemicki.
Niemal wszyscy mówcy domagali się „wypędzenia z rządu Żydów".
Mielechow odśpiewał pieśń: „Policzeni są Żydzi-oligarchowie".
generał — Albert Makaszow,
General Aleksiej
Bohaterem wiecu był jednak inny czerwony
który dzień wcześniej w programie telewizyjnym
(Studio

Podobne dokumenty