pobierz pdf - Fronda LUX

Transkrypt

pobierz pdf - Fronda LUX
PISMO POŚWIĘCONE
FRONDA
Nr 41
Rok 5 po upadku cywilizacji
FRONDA
Nr 41
ZESPÓŁ
Nikodem Bończa Tomaszewski, Michał Dylewski, Grzegorz Górny,
Marek Horodniczy (redaktor naczelny), Aleksander Kopiński, Estera Lobkowicz,
Łukasz Łangowski, Filip Memches, Sonia Szostakiewicz,
Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan Zieliński
Zrealizowano w ramach Programu Operacyjnego Promocja Czytelnictwa
ogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
OPRACOWANIE GRAFICZNE I PROJEKT O K Ł A D K I
Jan Grzegorz Zieliński
REDAKCJA STYLISTYCZNA I KOREKTA
JMD
ADRES REDAKCJI I WYDAWCY
ul. Jana Olbrachta 94, 01-102 Warszawa
tel.: (022) 836 54 44; fax: (022) 877 37 35
www.fronda.pl
[email protected]
WYDAWCA
Fronda pl sp. z o.o.
Zarząd: Michał Jeżewski, Tadeusz Grzesik
DRUK
Wydawnictwo AA spółka jawna, pl. Na Groblach 5, 31-101 Kraków
tel,: (012) 422 89 83, 422 13 44, fax: (012) 292 72 96,
e-mail: [email protected]
PRENUMERATA PISMA POŚWIĘCONEGO „FRONDA"
Księgarnia Ludzi Myślących
ul. Tamka 45, 00-355 Warszawa
tel.: (022) 828 13 79 • e-mail: [email protected] • www.xlm.pl
Aby otrzymywać kolejne numery za zaliczeniem pocztowym, prosimy wypełnić stałe
zamówienie na stronie internetowej www.ksiegarnia.fronda.pl
Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.
Materiałów niezamówionych nie odsyłamy.
Redakcja „Frondy" nie ponosi odpowiedzialności za treść i formę reklam.
ISSN 1231-6474
Indeks 380202
S
P
I
S
R
Z
E
C
Z
Y
MAJA
Możesz iść. córcia?
4
***
Jak lekarz z pacjentem
10
ROZMOWA Z MARIĄ BIENKIEWICZ
Śmierć przez poronienie
14
LAURENCE KIRWAN
Manekin
28
M A R E K HORODNICZY
Szermierka skalpelem
36
SYLWIA MISTEWICZ
Adidasik
46
***
Horoskop dla Ciebie, czyli historie niesamowite
50
ROZMOWA Z KS. PIOTREM BRIKSEM
NIEkoszerne ścięgno
56
J A C E K K.
Raport o nietolerancji kuchennej, czyli kucharka staropolska
MARTA
ZIMA 2006
74
KWAŚNICKA
Durham
84
NOTY 0 AUTORACH
96
3
Możesz iść,
córcia?
MAJA
Przecież c z u ł a m się tak d o b r z e . C z u ł a m się tak d o b r z e . N a p r a w d ę . I nagle t e n
krwotok. Ból. Przenikliwy ból. Skurcze w dole b r z u c h a . Boże! Tylko n i e t o .
Boże... Krzyś wiezie m n i e do szpitala.
- Nic złego się nie stanie. Pamiętaj. N i c złego się n i e stanie - p o w t a r z a jak
zaklęcie - tylko wytrzymaj.
A p o t e m duży hol. Jakieś światła. Ludzie. D u ż o ludzi. Krzyś roztrąca ich,
nie zważając na krzyki i protesty, w p y c h a się p o d s a m o o k i e n k o z wielkim
n a p i s e m REJESTRACJA NAGŁYCH P R Z Y P A D K Ó W i jeszcze P R O S Z Ę
OKAZAĆ D O W Ó D U B E Z P I E C Z E N I A I NR PESEL PACJENTA i jeszcze
PACJENCI O B O W I Ą Z A N I SĄ MIEĆ PRZY SOBIE D O W Ó D OSOBISTY.
- Masz dowód? Majka! Wzięłaś d o w ó d ?
- Z a p o m n i a ł a m . . . ja...
- Nie ma ż a d n e g o d o w o d u , nie ma ż a d n e g o PESEL-u, p o t e m p a n i będzie
wypełniać te b z d u r n e rubryczki. Moja ż o n a ma k r w o t o k ! Pani n a t y c h m i a s t
udzieli n a m p o m o c y ! Nie, to ja w e z w ę policję, nie p a n i ! I oskarżę szpital
o nieudzielenie p o m o c y w sytuacji zagrożenia życia. Jak to czyjego? Mojego
dziecka!
W końcu jakieś drzwi. Jakiś korytarz. Siedzę na wózku. Pielęgniarz
w zielonym, ś m i e s z n y m fartuchu wiezie m n i e nie w i a d o m o dokąd. Gdzie
jest Krzyś?
- Gdzie Krzyś?
-Kto?
- Mój m ą ż . . .
- Wypełnia formularze.
Jedziemy w i n d ą i z n o w u k o r y t a r z e m . Czuję p o d sobą ciepłą, r o s n ą c ą
p l a m ę krwi. O b o k drepcze pielęgniarka. Skąd o n a się tu wzięła? W k o ń c u
4
FRONDA 41
gabinet. Każą mi wstać i wleźć na fotel ginekologiczny.
Mdleję.
- Pani p o r o n i ł a . Będziemy robić zabieg. Proszę pod­
pisać zgodę.
- J a k i zabieg?
- N o . . . usunięcia tego wszystkiego ze środka.
- A dziecko?
- Przecież m ó w i ę , że pani p o r o n i ł a .
- Gdzie jest ciało mojego dziecka?
- Pewnie jeszcze w środku.
- To skąd p a n wie, że p o r o n i ł a m ? Skąd p a n wie, że o n o n i e żyje?
- Proszę pani, j e s t e m lekarzem od d w u d z i e s t u pięciu lat i...
- A ja j e s t e m w ciąży od dziewięciu tygodni.
- J u ż pani nie jest!
- Pan to powiedział!
- Czyli nie zgadza się pani na zabieg?
- Nie!
- Czy p a n i zdaje sobie sprawę, że to zagrożenie p a n i
życia?
- Zdaje sobie sprawę, że to zagrożenie życia mojego
dziecka.
- Nie, tak nie b ę d z i e m y r o z m a w i a ć . S i o s t r o ! Proszę
odprowadzić pacjentkę do sali i p r z e m ó w i ć jej po d r o d z e do
rozsądku.
- Możesz iść, córcia? - pielęgniarka jest ciepła. Jest m o c n a .
O p i e r a m się na niej. Powoli, powoli, każdy k r o k okupując obfitym
k r w a w i e n i e m (skąd w człowieku tyle krwi?), idziemy do sali. P ó ł m r o k
rozświetlony ś w i a t ł e m z korytarza. Moje łóżko t u ż przy drzwiach. W sali
jeszcze pięć innych. Pełnych kobiet. N i e r ó w n y c h kształtów. Chrapliwych
oddechów.
- D o k t o r ma rację, córcia. On nie chce źle. Dziecko już nie żyje. Już
m u nie p o m o ż e s z .
- Czy ma siostra różaniec?
-Co?
- Różaniec. Potrzebuję...
Z I M A 2006
Zdrowaś Mario
to nie
może
być p r a w d a łaskiś
p e ł n a Pan z Tobą przecież c z u ł a m się tak b ł o g o s ł a w i o n a ś Ty c z u ł a m się d o b r z e b ł o g o s ł a w i o n a ś Ty między
niewiastami
błogosławion
Boże
Chryste
ratuj
moje
dziecko!!! Przez m ę k ę Twoją przez k o n a n i e Boże weź m n i e
ale nie Maleńkie nie moje dziecko b ł a g a m przebij mi serce przebij
mi w n ę t r z n o ś c i ale ratuj je Jezu Jezu J e e e e e z u u u u u u u Krzysiuuu Jezu
Krzysiuuu J e e e e z z z z u u u u u u u u u !
- Zapraszam panią na USG - lekarz stoi nade m n ą . Jakiś inny. Jakiś
łagodniejszy. - Zapraszam panią na USG. Upewnimy się co do diagnozy
kolegi. Mnie co prawda też się wydaje, że dziecko niestety nie żyje, ale
skoro pani ma wątpliwości, zapraszam na U S G . . . - t e n głos dociera jakby
z zewnątrz. Jakby zza ściany lub szyby. Powoli siostry pomagają mi wysu­
płać się z plątaniny zakrwawionej pościeli, zaciśniętych moich własnych
rąk, gdzieś w kołdrze, w poduszce, rozsupłują moje ciało z bolesnego skur­
czu, cierpliwie pomagają wstać. Idziemy jasnym korytarzem.
Korytarzem długim. O rażącym świetle. Gabinet. Leżanka.
Podwijają mi koszulę. Zimny, galaretowaty żel. Śmieszny,
przypominający maszynkę do strzyżenia przedmiot przesu­
wa się po m o i m brzuchu. Lekarz podkręca aparaturę. Plamy
czerni, szarości, czasem srebrno-bieli. A p o t e m jeszcze echo.
Tydzień t e m u bębniące najcudowniejszym r y t m e m maleńkiego
serduszka - teraz głuche, głuche, głuche.
- Czy teraz pani n a m wierzy?
- Tak. - Łzy. Boże, daj mi łzy.
- Pani dziecko nie żyje.
- W i e m . - C z e m u moje oczy są takie s u c h e . N i e m i ł o s i e r n i e s u c h e .
- M u s i m y zrobić zabieg i u s u n ą ć z p a n i macicy wszystko, co p o z o s t a ł o
po ciąży.
- A dziecko... ciało...
- Dziecko też.
- I... co dalej... co z n i m . . . zrobicie...
- Najpierw pójdzie do l a b o r a t o r i u m na b a d a n i e histopatologiczne.
- A potem?
- P o t e m wszystkie pozostałości się pali.
6
F R O N D A 41
- Pozostałości? Przecież t a m jest ludzkie ciało. Ciało
człowieka.
- Takie są przepisy. Przykro m i .
- A pogrzeb?
- Proszę pani! Mówimy o czterocentymetrowym zarodku.
- M ó w i m y o człowieku, który był człowiekiem od m o m e n t u poczę­
cia, czyli od sześćdziesięciu pięciu d n i . M ó w i m y o człowieku, który miał
już serce, oczy, usta, nos, palce, k t ó r e g o płeć była j u ż r o z p o z n a w a l n a
gołym okiem.
- Przepisy... przepisy n a s ograniczają, ustalają n o r m y . . . t e g o nie
zmienię ani ja, ani p a n i - w końcu nikt nie wyrzuca t e g o na ś m i e t n i k .
Wszystko to pali się w piecu...
- To? M ó w i m y o m o i m dziecku.
- Wiem, r o z u m i e m p a n i ból, p r o s z ę mi wierzyć, ale przecież n a w e t
kościół katolicki nie przewiduje p o g r z e b u dla zarodka! Ba! N a w e t dla
dziecka z o b u m a r ł e j ciąży...
- Nie pozwolę wyrzucić go na ś m i e t n i k . Słyszy p a n ?
Nie pozwolę!
Siedzę na brzegu łóżka. Kiwam się k i w a n i e m sierocym.
W przód. W tył. W tył. W przód. N i e . Nie, p o s z ł a m na
zabieg. Czekam. Czekam na cud. Czekam, aż ciało m e g o
dziecka opuści moje ciało. Albo s a m a stanę się t r u m n ą .
Wzrasta we m n i e krzyk. Niemy. Ogłuszający. Niiiiiiiiiiiieeeeeeee!
Niiiiiiiiiiiieeeeeeee! Booooożeeeeeeee! Pozwól mi u m r z e ć . Pozwól
mi osłonić je m o i m ciałem przed h a ń b ą p o h a ń b i e n i a jego ciała. Boże!
W końcu słabnę. Ten mdły, słodkawy zapach. Krew. wszędzie
krew. Za d u ż o krwi. Bezwolna, o t ę p i a ł a p o z w a l a m zawieźć się na zabieg.
Z n o w u mdleję.
N o c . D u ż a sala z p o d w ó j n y m r z ę d e m łóżek. Przyćmione światło.
N i e r ó w n y o d d e c h chorych kobiet. Gorączka. Ból. Ciężki, duszący sen.
Krótkie p r z e b u d z e n i a przypominają w y n u r z a n i e się na p o w i e r z c h n i ę w o d y
- bolesny o d d e c h i z n ó w z a p a d a m w głębię. Ta n o c wydaje się wieczna - bez
świtu. Bez nadziei. Z d r o w a ś Mario Z d r o w a ś M a r i o Z d r o w a ś Z d r o w a ś - gu­
bię się w słowach, w półśnie, ściskam mocniej w ręce różaniec, k t ó r e g o nie
m a m siły o d m ó w i ć - zaczynają płynąć łzy...
ZIMA 2006
7
Rano przychodzi Krzyś. Nie wpuścili go w nocy na oddział. Krzyś. Wymięty.
Szary. Nieogolony. Tę noc spędził na korytarzu. Przytula m n i e . Delikatnie,
palcem rysuje profil na mojej twarzy. Siedzimy tak zbolali, nic niewidzący,
milczymy.
A potem:
- Przyniosłem ci m a n d a r y n k i . Chcesz?
-Nie.
- Może któraś z p a ń ma o c h o t ę na m a n d a r y n k i ? - Ż a d n a nie ma ochoty.
Gwarzą między sobą, n a w e t żartują. Boże. Jakie to zwykłe. Za o k n e m śnieg.
Wróbel. Plama słońca na środku sali. Te kobiety opowiadające o swej pracy,
d o m a c h , dzieciach... Dzieciach...
Po p o ł u d n i u Krzyś zabiera m n i e do d o m u . W i e c z o r e m zagląda do n a s
sąsiadka.
- Niech się pani nie martwi, Majeczko. Młodzi jesteście, jeszcze u r o d z i
pani dziecko.
I co z tego? - myślę. - Co z tego? Bo chociaż w i e m , tak, w i e m - to miały
być słowa pocieszenia, to z a m i a s t przynosić ulgę - palą - bo czy gdyby u m a r ł
mój mąż, też z taką lekkością m ó w i ł a b y mi n a d jego nie ostygłym ciałem
„jeszcze znajdziesz sobie drugiego"? W i e m , jeszcze kiedyś u r o d z ę dzieci - ale
żadne z nich nie będzie TYM dzieckiem. Tym m o i m dzieckiem w ł a ś n i e mi
u m a r ł y m . N i e p o w t a r z a l n y m Człowiekiem, którego j u ż nie m a . Który nigdy
nie zawoła do m n i e „ m a m o " , o k t ó r y m nigdy się nie d o w i e m , czy odziedziczył
oczy po m n i e , czy po Krzysiu, co lubi najbardziej, jakie są jego marzenia, czy
jest k r n ą b r n y m urwisem, czy spokojnym safandułą, jak p r z e c h o d z i kaszel, jak
stawia pierwsze kroki, pierwsze litery, jak przeżywa pierwsze m i ł o ś c i . . .
- Krzysiu, o n o m u s i mieć imię.
-Kto?
- Nasze dziecko. Musi mieć imię, byśmy mogli je opłakać.
- Nie m o ż e s z płakać, Myszko. Masz zdrowieć.
- Nie, Krzysiu. Każdej śmierci p o w i n n a towarzyszyć żałoba. Potrzebujemy
tego. Zaufaj m i . . .
Nazwaliśmy je i m i e n i e m n a d a w a n y m z a r ó w n o c h ł o p c o m , jak i dziew­
czynkom - Maria, w skrócie Maryś. A p o t e m poszliśmy do p r o b o s z c z a z a m ó ­
wić Mszę. Ale okazało się, że proboszcz nie o d p r a w i Mszy w intencji naszego
dziecka, b o . . . nie z o s t a ł o o c h r z c z o n e . . . A m y ś m y nie chcieli Mszy za n a s .
8
F R O N D A 41
Chcieliśmy Mszy żałobnej. Za Maryś. P o d o b n e t r u d n o ś c i spotkały nas, gdy
chcieliśmy na c m e n t a r z u , na grobie mojej babci umieścić n a p i s u p a m i ę t n i a ­
jący nasze Maleństwo. To jest dla n a s b a r d z o t r u d n e . Bolesne. „Przepisy...
przepisy nas ograniczają, ustalają n o r m y " - tylko gdzie jest miejsce na czło­
wieczeństwo?
Wiosną w ogrodzie przy d o m u Krzyś postawi kapliczkę. U s t ó p Świątka
będzie tabliczka z imieniem naszego dziecka i datą jego śmierci. Nie, nie obra­
ziliśmy się na Kościół. Pan Bóg uchronił. W końcu mieliśmy oboje za sobą lata
we wspólnocie. Godziny adoracji wyciszają i koją nasz żal. Powoli, powoli robi
się w naszej rodzinie miejsce na n o w e dzieci, na r o d z e ń s t w o Maryś.
Ja, matka, z której dziecka z r o b i o n o preparaty, leki, kosmetyki, a m o ż e
w s a d z o n o je w formalinę, by stało na jakiejś p ó ł c e w j a k i m ś instytucie, lub,
w najlepszym wypadku, spalono wraz z „ i n n y m i o d p a d k a m i organicznymi
p o c h o d z e n i a ludzkiego", p y t a m - M a t k ę Moją - Kościół - dlaczego o d m a w i a
m e m u dziecku p r a w a do pogrzebu. P y t a m o b r o ń c ó w życia - jak chcą p r z e m i e ­
niać światopogląd n i e d o w i a r k ó w i maluczkich - skoro odmawiają mi p r a w a
do żałoby, a m o j e m u dziecku miejsca na c m e n t a r z u .
Ktoś mi powie, że ząb albo ręka to też ciało, a n i k t nie żąda dla nich takich
ceregieli. Ale ani ręka, ani ząb nie są człowiekiem - a o t o był człowiek - cały.
Integralny. Z d u s z ą i ciałem. Będący O s o b ą . Ten, za k t ó r e g o u m a r ł C h r y s t u s .
MAJA
jak
lekarz
z pacjentem
Jako s t u d e n t k a warszawskiej szkoły położnych o d b y w a ł a m prak­
tyki w jednym z warszawskich szpitali klinicznych na oddziale
patologii ciąży. Poinformowano nas, że m o ż e m y brać udział
w porodach ciąż obumarłych, ale okazało się, że były t a m również
porody indukowane, kiedy dzieci rodziły się żywe. P a m i ę t a m d w a
takie przypadki, kiedy urodziły się bliźnięta płci męskiej. Takie
żywe dzieci miałyśmy obowiązek zawinąć w serwetę i odłożyć na
półkę. Zawinięte w tę serwetę i o d ł o ż o n e na półkę dziecko ruszało
się, poruszało nogami, rękami, biło mu serce, wykonywało ruchy
buzią, tak jak do ssania, wydawało z siebie m o ż e nie kwilenie
noworodka, ale takie niemowlęce odgłosy, jakby stękanie. Widać
było, że takie dziecko cierpi, że jest to dla niego bolesne, że każdy
łyk powietrza jest dla niego bólem. Ale w końcu milkło.
Kiedy urodziły się te dzieci, siostra zabiegowa zostawiła n a s
w gabinecie z poleceniem, że należy je ochrzcić i kiedy j u ż u m r ą ,
włożyć je do słoików z formaliną. Miałyśmy p o d z l e w e m słoiki
- pięciolitrowe i mniejsze. Miałyśmy p r o b l e m y z w k ł a d a n i e m
tych dzieci, bo wejścia do słojów były za m a ł e . C z ę s t o t r z e b a
było po p r o s t u dzieci t a m upychać, żeby się zmieściły. Miałyśmy
taki przypadek, że dziecko w ł o ż o n e do słoika zaczęło się ruszać
w formalinie. Byłyśmy p r z e r a ż o n e , wiec pytałyśmy p o ł o ż n e , dla­
czego o n o się rusza? Przecież o n o żyje!
NIKOLETA BRODA
10
F R O N D A 41
P a m i ę t a m p e w n ą przerażającą sytuację, w której u c z e s t n i c z y ł a m w czasie
praktyk zawodowych w j e d n y m ze szpitali w 1988 roku. Na oddział zosta­
ła przyjęta kobieta z p o d e j r z e n i e m o b u m a r c i a ciąży. To był 10-11 tydzień.
Okazało się, że ta kobieta z o s t a ł a przyjęta do szpitala za p o r o z u m i e n i e m
z lekarzem. De facto c h o d z i ł o o „legalną" aborcję. R o z u m o w a n i e było takie:
nie zrobimy tej aborcji tak po p r o s t u , tylko r o z p o z n a m y „ o b u m a r c i e " i kiedy
wszystkie formalności z o s t a n ą załatwione, zrobimy, co będzie trzeba. J e d n ą
z formalności było wykonanie USG. Z a w i o z ł a m pacjentkę na b a d a n i e i czeka­
jąc na jego koniec, r z u c i ł a m o k i e m na m o n i t o r . Ze z d u m i e n i e m stwierdziłam,
że dziecko się rusza, wiec o o b u m a r c i u nie m o g ł o być mowy. Badanie prze­
prowadzał lekarz, który u m ó w i ł się z tą kobietą, a ja b y ł a m ś w i a d k i e m ja­
kiegoś niewiarygodnego t e a t r u . N i e chcę teraz d o k ł a d n i e opisywać p r o c e d u r
szpitalnych, ale b a d a n i e m i a ł o na celu głównie określenie wieku ciąży. N i k o g o
nie i n t e r e s o w a ł o nic poza tym. Po b a d a n i u w r ó c i ł a m z pacjentką na oddział,
ale nie zamieniłyśmy ze sobą ani słowa - jakby n a m o b u o d e b r a ł o m o w ę
- obie wiedziałyśmy, o co chodzi, ale ż a d n a nie m i a ł a odwagi o t y m r o z m a ­
wiać. Zabieg miał się odbyć po p o ł u d n i u i do tego czasu u n i k a ł a m s p o t k a n i a
z tą panią, nie wiedząc, jak się zachować. P o t e m przyszła do g a b i n e t u zabie­
gowego. Położyła się na fotelu i nastąpiły przygotowania: b a d a n i e , w k ł u c i e
dożylne przed p o d a n i e m środka usypiającego. W t e d y ta kobieta zaczęła się
wyraźnie d e n e r w o w a ć . P o t e m zasnęła. N a s t ę p n i e lekarz wykonał łyżeczkowanie, co de facto oznacza u ś m i e r c e n i e dziecka. Sytuacja była dla m n i e t r u d n a ,
bo nie m o g ł a m o d m ó w i ć lekarzowi towarzyszenia przy zabiegu. Byłam w t e d y
w szkole położnych, a uczennica nie m o g ł a o d m ó w i ć asystowania przy jakim­
kolwiek zabiegu. Gdybym to zrobiła, m i a ł a b y m niezaliczone zajęcia, a przez
to p r o b l e m z zaliczeniem praktyk na oddziale. Mój szok wynikał z tego, że
czułam się wciągnięta w sytuację, z k t ó r ą w e w n ę t r z n i e się nie zgadzałam.
Fotel ginekologiczny m a m o c o w a n i e n a p o j e m n i k n a odpadki, t a m p o łyżeczkowaniu znalazło się ciało dziecka - całe, n i e u s z k o d z o n e . Po zabiegu zostały­
śmy same z koleżanką, żeby u m y ć n a r z ę d z i a i wstawić je do sterylizacji. Całą
resztą - w tym o p r ó ż n i e n i e m pojemnika - zająć się m i a ł a salowa. Przyszła i ku
n a s z e m u p r z e r a ż e n i u chciała całą zawartość pojemnika wyrzucić do śmieci.
Powiedziałyśmy jej, że s a m e całą salę wysprzątamy. N i e wiedziałyśmy, jak
się zachować - koleżanka, jak się okazało, była w t a k i m s a m y m szoku jak ja.
Coś takiego widziałyśmy po raz pierwszy - przecież nie w y r z u c i m y dziecka
ZIMA 2006
11
do kosza! Ale co w takim razie z n i m zrobić? Postanowiłyśmy, że zakopiemy
to dziecko w t a k i m miejscu, żeby okazać mu chociaż o d r o b i n ę szacunku.
Pochowałyśmy je w niewielkim pasie zieleni t u ż o b o k c m e n t a r z a . Kiedy w r ó ­
ciłam do d o m u , b a r d z o d ł u g o r o z m a w i a ł a m o t y m z m o i m i bliskimi. Do dziś
p a m i ę t a m każdy szczegół tego wydarzenia.
JOWITA W.
Nie r o b i o n o nic oprócz ciągłego n a m a w i a n i a m n i e do aborcji i m ó w i e n i a , że
leżąc w szpitalu, n a r a ż a m skarb p a ń s t w a na wydatki. Cały czas słyszałam,
że z tego dziecka i tak nic nie będzie, a jeżeli j u ż j a k i m ś c u d e m u r o d z ę , to
k o s z t e m w ł a s n e g o zdrowia. Jak b ę d ę się upierać przy tej ciąży, m o g ą mi na­
wet wyciąć macicę. Część lekarzy przychodziło kilka razy dziennie, mówiąc,
żebym skończyła wreszcie t e n t e a t r i zdecydowała się na u s u n i ę c i e dziecka.
Straszono m n i e też, że n a w e t jak będzie żyło, to grozi mu c h o r o b a albo kalec­
two. Ja na to o d p o w i a d a ł a m : jakiekolwiek m i a ł o b y być, to jest dziecko i należy
mu się życie. Nie m o g ę go z a m o r d o w a ć dla swojej wygody.
W końcu w z i ę t o m n i e siłą na izbę p o r o d o w ą , wykorzystując fakt, że
w szpitalu byli tylko lekarze przeciwni mojej ciąży. P o d ł ą c z o n o k r o p l ó w k i
przyspieszające p o r ó d i w d o d a t k u p o w i e d z i a n o , że m u s z ę rodzić n a t u r a l ­
nie. Wcześniej d o w i e d z i a ł a m się, że jeżeli b ę d ę rodzić n a t u r a l n i e , to dziecko
u m r z e podczas p o r o d u . Gdybym n a t o m i a s t m i a ł a cesarskie cięcie, to byłaby
szansa na przeżycie dziecka. Z a c z ę ł a m wiec błagać wszystkich lekarzy, że
jeżeli już m u s z ę rodzić, to niech to będzie cesarskie cięcie. N i e chcieli się
zgodzić. Płakałam, ale nikt tego n i e r o z u m i a ł . N i k t n i e chciał m n i e słuchać.
Mówili: „Dziecko, uspokój się! Dziecko, uspokój się!". To były j e d y n e słowa.
Jak rzeźnicy. Psychika ich k o m p l e t n i e n i e i n t e r e s o w a ł a . M i a ł a m rodzić n a t u ­
ralnie, a dziecko niech u m r z e .
MONIKA STARCZEWSKA
Jestem położną, m a m ą czworga dzieci. Przez rok p r a c o w a ł a m w Szpitalu
Bródnowskim w Warszawie. Znalazł się t a m zespół lekarzy ginekologów p o ­
łożników i neurochirurgów, którzy podjęli się zabiegu transplantacji n e u r o n ó w
pochodzących z m ó z g ó w aportowanych dzieci do m ó z g ó w o s ó b chorych na
chorobę Parkinsona. W gabinecie zabiegowym bloku położniczego odbywało
się kilka aborcji. J e d n a za drugą, na dzieciach pochodzących z ciąż około ośmio,
12
F R O N D A 41
dwunastotygodniowych. Szybciutko oddzielano główkę każdego z tych dzieci
od reszty ciała i ten materiał z a n o s z o n o do sali operacyjnej na neurochirurgii.
Tam po o d p o w i e d n i m przygotowaniu to mózgowie p ł o d o w e było wszczepiane
do mózgu osoby chorej na c h o r o b ę Parkinsona. Wyniki tych e k s p e r y m e n t ó w
zostały opublikowane w „Polskim Przeglądzie Chirurgicznym", w d r u g i m
zeszycie z 1993 roku. Wynika z nich, że sprawność r u c h o w a osób chorych na
chorobę Parkinsona polepszyła się.
BARBARA MALINOWSKA
Obawialiśmy się, że nastąpiło poronienie. Pojechaliśmy więc do szpitala. W szpi­
talu pasmo długich oczekiwań, niepewności. Pozostawiono nas samym sobie.
Okazało się, że dziecko nie żyje i trzeba zrobić zabieg oczyszczający. Zostaliśmy
przekierowani do izolatki, gdzie mieliśmy czekać na zabieg. Wreszcie spotkali­
śmy się z lekarzem. Mówię do niego, że chcielibyśmy zabrać dziecko. On zdzi­
wiony: jakie dziecko? Mówię: to, które u m a r ł o . Na co on: przecież nie m ó w i m y
o żadnym dziecku - to jest strzępek materiału biologicznego. Odpowiedziałem,
że nie chcę dyskutować, w jakim stopniu ten lekarz jest strzępkiem materiału
biologicznego, tylko chcę dostać swoje dziecko. Mówi, że nie ma mowy. Cały ten
materiał biologiczny - konsekwentnie wypowiadał się o naszym dziecku w ten
sposób - idzie na badania histopatologiczne, będzie rozłożony na szybki i poło­
żony pod mikroskopy. Ten lekarz przedstawił n a m taką alternatywę: albo podda­
my się procedurom, które obowiązują w szpitalu, albo oni nie będą mogli n a m
pomóc. Mieliśmy świadomość, że pozostawienie martwego płodu wewnątrz
macicy jest bardzo niebezpieczne i stwarza śmiertelne niebezpieczeństwo dla
żony. Wobec takiej alternatywy p o d d a ł e m się systemowi.
JAN ZIELIŃSKI
Wszystkie relacje (oprócz Jowity W.) pochodzą z filmu Macieja Bodasińskiego. Leszka Dokowicza i Grzegorza Górnego
pt. Pogrzeb nienarodzonych.
Nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, co się dzieje za
drzwiami szpitali. Rozmawiałam z położnymi, które nie
wytrzymywały wkładania żywych dzieci do formaliny
czy zawijania dużych, pięknych dzieci w serwety i wkła­
dania żywych do lodówki. Kiedy się z nimi spotykałam,
one ryczały. To nie był płacz, ale krzyk i rozpacz.
ROZMOWA Z MARIĄ B I E N K I E W I C Z
M A R I A B I E N K I E W 1 C Z - założycielka Fundacji ..Nazaret" i Fundacji Obrony Życia Dziecka . . M a r i a " . O b y d w i e fundacje
mają na celu obronę życia ludzkiego, ratowanie dzieci i pomoc rodzinom.
Proszę powiedzieć, skąd wzięty się p o m y s ł y na obie f u n d a c j e ?
Nigdy bym nie uwierzyła, że kiedyś s t a n ę p r z e d p r o b l e m a t y k ą zabijania dzie­
ci nienarodzonych, bo p r z e d t y m p r o b l e m e m zawsze najbardziej uciekałam.
Któregoś razu z o r i e n t o w a ł a m się, że moja koleżanka przyjmuje w szpitalu
kobiety i zabija ich n i e n a r o d z o n e dzieci. Dla m n i e był to szok, więc m ó w i ę
do niej: „Przecież ty zabijasz... Co ty o d p o w i e s z na Sądzie O s t a t e c z n y m ? " .
W t e d y powiedziała: „Jak jesteś taka mądra, to przyjdź i p o m ó ż m i " . No i fak­
tycznie zaczęłam przychodzić do tego szpitala i p o m a g a ł a m k o b i e t o m chcą­
cym się p o d d a ć aborcji. U d a w a ł o się wyrywać śmierci te wszystkie dzieci.
To był
1983
rok. W t e d y m i a ł a m z u p e ł n i e i n n e plany życiowe,
ale
moja działalność w szpitalu wszystko z d o m i n o w a ł a . O k a z a ł o się, że jest
to niesłychanie t r u d n e przedsięwzięcie.
Gdyby n i e m o d l i t w a
i
adoracja
Najświętszego S a k r a m e n t u , nie w y t r w a ł a b y m w t y m . Ale sił d o d a w a ł y mi
u r a t o w a n e dzieci. Ktedy b r a ł a m je na ręce i t u l i ł a m , to było coś, czego n i e
|4
FRONDA 41
j e s t e m w stanie opowiedzieć. To, że m o g ę wziąć to dziecko, j e d n o czy kolej­
ne, stanąć p o d krzyżem na Golgocie i powiedzieć: „Panie Jezu, p r z y n i o s ł a m
C i " , i ofiarować je cierpiącemu J e z u s o w i . P r a c o w a ł a m w t e n s p o s ó b dziesięć
lat. W t y m okresie b y ł a m ś w i a d k i e m wielkich cudów. Sytuacji na p o z ó r nie­
możliwych. Na przykład k o b i e t o m , k t ó r e zrezygnowały z aborcji, m ó w i ł a m :
„Nie m a r t w się, będziesz m i a ł a jedzenie, będziesz m i a ł a u b r a n i e , p o m o g ę
ci", wiedząc, że m i e s z k a m na p o d d a s z u w c z t e r n a s t o m e t r o w y m m i e s z k a n i u ,
i właściwie p o z b y ł a m się wszystkiego. To był s t a n wojenny, z zagranicy
przychodziły dary, i kiedy faktycznie n i e m i a ł a m co dać, nagle dowiadywa­
łam się, że przyjechał do m n i e jakiś TIR z t r z y d z i e s t o m a , c z t e r d z i e s t o m a
t o n a m i d a r ó w p o t o , ż e b y m m o g ł a p o r o z d a w a ć j e l u d z i o m . C z a s a m i też
wychwytywałam takie kobiety, k t ó r e zapisywały się do aborcji - miesz­
kały p o d Warszawą, m.in. Ł o m i a n k a c h , Sadowej, D z i e k a n o w i e , D ą b r o w i e
Leśnej. Wychwytywałam ich adresy i kiedy kończyły pracę o godzinie siód­
mej wieczorem, jakoś d o c i e r a ł a m do nich bez s a m o c h o d u . To b y ł o t r o c h ę
t r u d n e . Jesień, zima, wieczory j u ż b a r d z o krótkie, szybko r o b i ł a się n o c .
I s z u k a ł a m takiego d o m u . W m o m e n c i e , kiedy t r a c i ł a m orientację, zawsze
znalazł się ktoś, k t o m ó w i ł : „Proszę iść tak i t a k " . Nigdy nie l i m i t o w a ł a m
czasu t y m m a t k o m . W n i c h było m n ó s t w o bólu i cierpienia. Tuliłam je i p o ­
zwalałam, żeby wyrzuciły ze środka swoje cierpienie. N i e d b a ł a m o t o , że
zaraz m a m o s t a t n i a u t o b u s - to było dla m n i e n i e i s t o t n e . I s t o t n e było, żeby
trwać w bólu r a z e m z n i m i i d o d a ć im nadziei. Zawsze, kiedy k o ń c z y ł a m
r o z m o w ę , ni stąd, ni zowąd pojawiał się jakiś tajemniczy a u t o b u s . P y t a ł a m
kierowcę, w k t ó r y m k i e r u n k u jedzie, a o n : „ D o zajezdni na C h e ł m s k ą " . A ja
przy Chełmskiej m i e s z k a m . Czy to są przypadki?
Warto było?
O d p o w i e d ź jest oczywista. Na przykład dzisiaj z j e d n y m z profesorów, którzy
od s t r o n y medycznej prowadzili te wszystkie kobiety, z a s t a n a w i a m y się, dla­
czego z tych wszystkich „ t r u d n y c h p r z y p a d k ó w " (gł. ze w s k a z a ń lekarskich)
urodziły się n i e tylko dzieci z d r o w e , lecz r ó w n i e ż wybitnie z d o l n e . Między
i n n y m i m i a ł a m taką dziewczynkę, k t ó r a m i a ł a zginąć w s i ó d m y m miesią­
cu ciąży, a dziś, mając d w a n a ś c i e lat, d a ł a solowy k o n c e r t w F i l h a r m o n i i
N a r o d o w e j . To tylko przykład pierwszy z brzegu.
ZIMA 2006
15
J a k i j e s t główny p o w ó d , d l a którego kobiety d e c y d o w a ł y się n a a b o r c j ę ?
D o każdej sprawy trzeba p o d c h o d z i ć p o d m i o t o w o . Każda kobieta t o z u p e ł n i e
i n n a historia. Z każdą t r z e b a r o z m a w i a ć w i n n y s p o s ó b . A jaki jest główny
powód? Albo t r u d n a sytuacja materialna, albo m ą ż zostawił, albo r o d z i n a nie
chce p o m ó c , albo kobieta boi się n a s t ę p n e g o dziecka, bo lekarz zdiagnozował,
że m o ż e się urodzić c h o r e . Powody są b a r d z o r ó ż n e .
Często s p o t y k a ł a się Pani z p r z y p a d k a m i , w k t ó r y c h moglibyśmy m ó w i ć
0 w o l n y m w y b o r z e kobiety? Słyszy się często, że j e s t to p o d m i o t o w a decy­
z j a osoby n i e z a l e ż n e j .
Nigdy nie zauważyłam, żeby dla jakiejkolwiek kobiety, a t y m bardziej m ł o d e j
dziewczyny, zabicie dziecka było o b o j ę t n e i żeby powiedziała: „To m ó j b r z u c h ,
ja m a m do tego prawo".
U ż y w a j ą c tej całej f e m i n i s t y c z n e j n o w o m o w y . . .
Właśnie. Dla każdej to było wielkie przeżycie. A dla żadnej - proszę mi wierzyć,
pracowałam z tysiącami kobiet - zadanie śmierci dziecku nie było obojętne.
Oczywiście czasami któraś nie chciała rozmawiać, mówiła, że już ma swoje
zdanie, wie, jak rozwiązać p r o b l e m rodzinny czy domowy, w związku z t y m nie
będzie m n i e słuchała. W t e d y przyjmowałam i n n ą taktykę: prosiłam, żeby taka
kobieta wykonała jeszcze jakieś badanie - zwykle najzupełniej z b ę d n e - dla zy­
skania odrobiny czasu. W t y m czasie s a m a d z w o n i ł a m do różnych z g r o m a d z e ń
zakonnych, zwłaszcza tam, gdzie jest adoracja Najświętszego S a k r a m e n t u , gru­
py modlitewne. Za każdym r a z e m taka kobieta ulegała gwałtownej przemianie
1 mówiła: „Proszę pani, ja u r o d z ę to dziecko i przyjmę od pani p o m o c " .
J a k ocenia Pani w p ł y w m ę ż c z y z n y na podjęcie d e c y z j i o zabiciu d z i e c k a ?
C z ę s t o p o s t a w a m ę ż ó w i ojców poczętych dzieci okazywała się z u p e ł n i e bier­
na. Zwykle w wypadku ciąży p o z a m a ł ż e ń s k i e j taki m ę ż c z y z n a przychodził do
m n i e i m ó w i ł : „Pani tu nie ma nic do gadania, o n a to m u s i zrobić". W t e d y
r o z m a w i a ł a m głównie z m a t k ą , zwykle z p o w o d z e n i e m , i dziecko się rodziło.
16
F R O N D A 41
Potem o d d a w a n e byto do adopcji, ale z d a r z a ł o się też, że p o z o s t a w a ł o
przy m a t c e .
Bywa również, że to w ł a ś n i e ojciec najmocniej walczy o życie dziecka.
P a m i ę t a m d r a m a t y c z n e sytuacje, kiedy on robił d o s ł o w n i e wszystko, żeby
dziecko się urodziło, a o n a m ó w i ł a mu k o n s e k w e n t n i e „ n i e " p o d w p ł y w e m
matki, rodziny, koleżanek, kolegów.
Czyli tutaj nie z o s t a ł a p r z e c i ę t a „ p ę p o w i n a " m i ę d z y c ó r k ą a rodzicami...
W ł a ś n i e . C z ę s t o za zabójstwo dziecka n i e n a r o d z o n e g o w i n ę p o n o s i nie tylko
ojciec czy matka, lecz również o t o c z e n i e . Myślę, że r ó w n i e s t r a s z n e jest t o ,
ZIMA 2006
|7
że giną dzieci, jak to, że w narodzie nie ma ś w i a d o m o ś c i tego faktu. I tu jest
być m o ż e największy d r a m a t , bo takie tragiczne w y d a r z e n i e p o w o d u j e wiel­
kie p a s m o cierpień w całej rodzinie! A ludzie n a w e t nie wiedzą, że taki czyn
powoduje e k s k o m u n i k ę , że uczestniczenie w t y m p r o c e d e r z e : n a m a w i a n i e ,
z m u s z a n i e , nieudzielanie p o m o c y jest też b r a n i e m u d z i a ł u w z b r o d n i .
Pozostaje jeszcze s p r a w a gwałtów. Ciąże w takich sytuacjach są s p o ­
radyczne. Pragnę to b a r d z o m o c n o podkreślić. Jeśli j e d n a k taka ciąża się
pojawi, to zabicie dziecka jest wyjściem, najdelikatniej mówiąc, d r a m a t y c z ­
nym. Przecież z p o w o d u g w a ł t u kobieta j u ż przeżywa o g r o m n e cierpienie.
D o d a w a n i e jej kolejnych ciężkich przeżyć jest po p r o s t u nieludzkie. Później
u tych kobiet pojawia się b a r d z o m o c n y s y n d r o m postaborcyjny. I w t e d y t y m
bardziej trzeba je otoczyć miłością.
Wiele lat po tym, jak zajęłam się kobietami, chcącymi d o k o n a ć aborcji,
miało miejsce wydarzenie, k t ó r e było dla m n i e w s t r z ą s e m . P e w n e g o razu
r o z m a w i a ł a m przez telefon ze swoją ciocią i o n a m n i e zapytała: „ C o u ciebie
słychać?", więc o p o w i e d z i a ł a m jej o m o m e n t a c h a u t e n t y c z n e g o szczęścia:
„Wiesz, ciociu, to wielka radość, kiedy się bierze na ręce u r a t o w a n e dzieci
i tuli je ze świadomością, że miały zginąć". Ciocia z a d a ł a w t e d y p y t a n i e :
„Słuchaj, czy ty znasz przyczynę śmierci swojej m a m y ? " . Oczywiście nie
z n a ł a m . Było n a s pięcioro, mój najmłodszy b r a t miał trzy lata, jak p o s z l i ś m y
wszyscy do d o m u dziecka. Ciocia p o w i e d z i a ł a mi wtedy, że m a m a była w ko­
lejnej ciąży i nie pozwoliła na zabicie dziecka, p o m i m o że było b e z p o ś r e d n i e
zagrożenie dla jej życia. M a m a wiedziała, że w razie jej śmierci wszyscy pój­
dziemy d o koszarowego, b e z d u s z n e g o d o m u dziecka ( w latach 60. tak o n e
właśnie wyglądały). Z m a r ł a r a z e m z dzieckiem. Cały czas czuję jej opiekę. To
wydarzenie rzuca jakieś n i e s a m o w i t e światło na moje życie.
Wszystko to, o c z y m m ó w i l i ś m y p r z e d c h w i l ą , d o t y c z y aborcji. A l e w j a k i
sposób w i ą ż e się o n a z d r u g ą s f e r ą Pani a k t y w n o ś c i , to z n a c z y z p o m o c ą d l a
osób, które straciły s w o j e dzieci w w y n i k u poronienia?
Im głębiej w las, t y m więcej drzew. Początkowo d o s t r z e g a ł a m tylko p r o b l e m
zabijanych dzieci, ale p o t e m zauważyłam, że p o m o c należy się całym rodzi­
n o m . A p r o b l e m p o r o n i e ń jest w ł a ś n i e p r o b l e m e m r o d z i n n y m .
18
F R O N D A 41
Czyli zainteresowanie k w e s t i ą poronień przyszło przez niezgodę na aborcję?
D o c h o d z i ł a m do tego e t a p a m i . Z a w s z e b a r d z o m n i e i n t e r e s o w a ł o , co się dzie­
je z ciałami dzieci zmarłych na s k u t e k p o r o n i e n i a i dzieci zabitych. W okre­
sie k o m u n i s t y c z n y m szpitale były w t y m zakresie ściśle n a d z o r o w a n e . N i e
m i a ł a m d o s t ę p u do danych, m ó w i o n o mi, że takie dzieci są c h o w a n e . P o t e m
okazało się, że to n i e p r a w d a .
Kto u p o w s z e c h n i a ł plotki, j a k o b y dzieci były c h o w a n e ?
Szpitale. Ja n a w e t d o c h o d z i ł a m , gdzie są groby tych dzieci, ale o k a z a ł o się,
że g r o b ó w wcale nie m a . Przez te wszystkie lata nie było możliwości, żeby
ciała tych dzieci wziąć. Ginekolodzy, nie chcąc przerażać kobiet po d o k o n a n i u
aborcji, nie pokazywali im szczątków dzieci. D o m i n o w a ł o p r z e k o n a n i e , że to
pozwoli im u n i k n ą ć n i e p o t r z e b n e g o cierpienia.
A swoją drogą niewyobrażalny ból tkwi w lekarzach. O n i uciekają p r z e d
swoimi uczuciami i p o c z u c i e m winy w alkohol, papierosy czy środki uspoka­
jające. C z ę s t o nie szanują kobiet, b a r d z o ł a t w o , czysto m a c h i n a l n i e d o k o n u j ą
aborcji. Oczywiście nie c h o d z ą j u ż w t e d y do kościoła. S p o r o lekarzy się roz­
wodzi.
Takie problemy e m o c j o n a l n e w ś r ó d l e k a r z y są regułą?
Tak, to jest reguła. Dla p r z y k ł a d u : kiedy na początku lat 90. w j e d n y m ze
szpitali wykonywano e k s p e r y m e n t polegający n a p o b i e r a n i u k o m ó r e k m ó ­
zgowych z główek dzieci n i e n a r o d z o n y c h i d o k o n y w a n i u ich transplantacji
c h o r y m na c h o r o b ę Parkinsona, ginekolodzy, którzy odcinali dzieciom głów­
ki, p o t e m nie byli j u ż w stanie przyjmować p o r o d ó w . J e d e n z nich nie potrafił
p o p r o w a d z i ć konferencji naukowej, czy w ogóle w y p o w i a d a ć się publicznie.
Cały drżał. A inni lekarze? Bywały sytuacje, że kobieta b a r d z o cierpiała przy
porodzie, a oni zniecierpliwieni ją bili. Pojawia się w nich agresja. O n i starają
się uciec. Niestety, zdarzają się n a w e t samobójstwa.
Wróćmy
do
poronień.
Pani
umożliwia niektórym
rodzicom
urządzenie
pogrzebu, uprzednio w y d o b y w a j ą c c i a ł a ich dzieci ze szpitali. Proszę
ZIMA 2006
|g
powiedzieć, dlaczego w ł a ś c i w i e , w e d ł u g Pani, n a l e ż y c h o w a ć dzieci, które
umarły n a skutek poronienia?
Człowiekiem jest się od chwili poczęcia. Przecież Pan Bóg n a m m ó w i p o p r z e z
p r o r o k a Jeremiasza, że „ z a n i m u k s z t a ł t o w a ł e m cię w ł o n i e m a t k i , z n a ł e m
cię, n i m przyszedłeś na świat, p o ś w i ę c i ł e m cię". D l a t e g o też w o b e c k a ż d e g o
n i e n a r o d z o n e g o dziecka Pan Bóg ma jakiś plan. Poza t y m On s a m niejako
przychodzi do nas w tym dziecku. Dlatego, kiedy swego czasu p o j e c h a ł a m do
zakładu utylizacji o d p a d ó w szpitalnych, b y ł a m w stanie z tych worków, z tych
śmieci, z tych b r u d ó w wyciągać dzieci, żeby je umyć, zawinąć w pieluszkę,
włożyć różę ( k a ż d e m u dziecku daję białą różę - symbol n i e w i n n o ś c i ) , p o c h o ­
wać i tym s a m y m oddać s z a c u n e k należny z m a r ł y m .
J a k przebiega c e r e m o n i a takiego pogrzebu?
Najpierw mobilizuję r ó ż n e grupy m o d l i t e w n e , żeby w d a n y m mieście orga­
nizowały czuwania w intencji szczególnych łask dla rodziców, którzy przeżyli
p o r o n i e n i e . Myślę, że rodzice zyskują w taki s p o s ó b świętego w niebie i m o g ą
wypraszać żyjącym wielkie łaski. W każdym razie rodzice p o w i n n i wiedzieć,
że mają swoje dziecko u Pana Boga. Maleńkie dziecko zawijamy w pieluszkę
tetrową i układamy w trumnie.
M a Pani j a k i e ś specjalne c m e n t a r z e ?
Z a n i m zorganizuję pogrzeb, u s t a l a m wszystkie szczegóły. O s t a t n i o był taki
pogrzeb w Chojnicach, gdzie w k o n d u k c i e ż a ł o b n y m szły m . i n . w ł a d z e mia­
sta. Tam w ł a d z e n a w e t finansują takie pogrzeby. Jest u s t a l o n e , że odbywa się
on raz na trzy miesiące (w t y m okresie zbiera się o d p o w i e d n i a liczba ciał).
Pogrzeb połączony z m s z ą świętą o r g a n i z o w a n y jest w kościele. U c z e s t n i c z ą
w n i m rodzice zmarłych dzieci. P o t e m k o n d u k t żałobny przy biciu wszyst­
kich d z w o n ó w idzie ulicami miasta. Ruch w s t r z y m u j e straż miejska i policja.
K o n d u k t żałobny z m i e r z a na c m e n t a r z i t a m dzieci są c h o w a n e .
A
może
takie
pogrzeby
są
niepotrzebnym
przeciąganiem
cierpienia
rodziców?
20
F R O N D A 41
Myślę, że jest wręcz odwrotnie. To p r z e d t e m przychodził lekarz z workiem,
szybko zabierał szczątki dziecka, żeby o n o znikło z oczu i z serc ludzkich. To
właśnie wtedy rodzi się ból, bo rodzice nie mają pojęcia, co się z dzieckiem
stało. N a t o m i a s t tu mają świadomość, że o n o jest w grobie, że m o g ą z n i m
porozmawiać, zapalić znicz, przynieść kwiatek czy po p r o s t u przy n i m usiąść.
W moich r o z m o w a c h z kobietami t e n wątek wciąż powraca. To leczy ich rany.
Dlaczego w t a k i m razie w szpitalach m a m y do c z y n i e n i a z p e ł n ą chłodu
r u t y n ą , b r a k i e m z r o z u m i e n i a , b r a k i e m w s p ó ł c z u c i a . Rodzice proszący o o d ­
danie swoich dzieci są z b y w a n i i t r a k t o w a n i j a k osoby n i e p o c z y t a l n e , które
nie w i e d z ą , o c z y m m ó w i ą ?
O d p o w i e d z i ą n a t o pytanie jest m e n t a l n o ś ć
lekarzy. Oni są często c h o r y m i d u c h o w o
ludźmi, którzy jeszcze do n i e d a w n a zabija­
li dzieci na życzenie, bo tak było zapisane
w ustawie. Słowem, głębszą przyczyną ta­
kiego s t a n u rzeczy jest „aborcyjna p o s t a w a "
lekarzy i p e r s o n e l u m e d y c z n e g o . Należałoby
przede wszystkim zająć
się p r o b l e m a t y k ą
szkolenia lekarzy. Do dziś jeszcze s t u d e n c i
m ó w i ą mi często, że na s t u d i a c h preferuje
się typowo t e c h n i c z n e podejście do dziecka
w łonie m a t k i . Po p r o s t u nie uczy się ich
szacunku do życia.
Przez pięćdziesiąt lat k a z a n o lekarzom
zabijać.
Z a t e m m o ż n a powiedzieć, że to b y ł rodzaj inicjacji?
Tak. No i tacy lekarze p o t e m wykładali, uczyli kolejnych ginekologów. I pięć­
dziesiąt lat p r a c o w a ł o się na t o , żeby sytuacja była taka, jaką m a m y w tej
chwili.
Lekarz nie m ó g ł zrobić specjalizacji ani kariery, jeśli nie miał za sobą
„aborcyjnego
ZIMA 2006
doświadczenia".
Oczywiście
aborcję wykonywał
specyficzny
21
typ ludzi. Ci, którzy nie chcieli zabijać dzieci, bywali n a w e t p o z b a w i a n i pra­
wa wykonywania z a w o d u . N a t o m i a s t ci, k t ó r z y nie stawiali o p o r u , b a r d z o
szybko pięli się po szczeblach kariery naukowej, b a r d z o szybko otrzymywali
wysokie stanowiska, wysokie funkcje... Nigdy n i e m ó w i ł o się też o z g o n a c h
kobiet w czasie aborcji, p o w i k ł a n i a c h po aborcjach, o przebiciu macicy itd.
M ó w i ł o się za to, że aborcja jest b e z p i e c z n y m zabiegiem, żeby tylko kobiety
się nie bały.
Drugi p r o b l e m to tzw. s z t u c z n e p o r o n i e n i a . Sprawa wygląda następują­
co: w e d ł u g p r a w a aborcji p o w i n n o się d o k o n a ć do d w u d z i e s t e g o d r u g i e g o
tygodnia, lekarze j e d n a k często „litują się", „ b o będzie p a n i m i a ł a c h o r e dzie­
cko", i indukują p o r ó d (powodują s z t u c z n e p o r o n i e n i e ) , kiedy dziecko ma
dwadzieścia osiem, trzydzieści tygodni. Oczywiście dla z a c h o w a n i a p o z o r ó w
czeka się na skurcze macicy. Pod fotelem u m i e s z c z a się m i s k ę i d w u d z i e s t o o ś m i o t y g o d n i o w e czy t r z y d z i e s t o t y g o d n i o w e dziecko leci do tej miski. Taka
działalność r ó w n i e ż p o w o d u j e znieczulicę.
To się dzieje gdzieś w p i w n i c a c h , w j a k i m ś p o d z i e m i u a b o r c y j n y m ?
Nie, w szpitalach. W tych samych szpitalach, gdzie d o k o n u j e się abor­
cji. Dostaję sygnały od lekarzy będących na stażu, k t ó r z y m ó w i ą : „Byłem
świadkiem tego, że lekarze n e o n a t o l o d z y wkładają n o w o n a r o d z o n e dziecko
do inkubatora, ale nic t e m u dziecku nie podają, n a w e t kropli p ł y n u , i o n o
u m i e r a w t y m i n k u b a t o r z e " (to najbardziej h u m a n i t a r n y przypadek, o ja­
k i m słyszałam). P e w n a p o ł o ż n a o p o w i a d a ł a też, ż e c z ę s t o p o p r o s t u n i e
dopuszcza się do takich p r z y p a d k ó w lekarzy n e o n a t o l o g ó w , k t ó r z y z p o ­
w o d z e n i e m uratowaliby zagrożone dziecko. Ja osobiście n i e z n a m sytuacji,
w której ginekolodzy oddaliby dziecko, żeby zwiększyć mu szansę przeżycia.
Dlaczego nikt o t y m nie wie? Bo dobierają sobie zespół zaufanych l u d z i . . .
My n a w e t nie zdajemy sobie sprawy z tego, co się dzieje za d r z w i a m i
szpitali. R o z m a w i a ł a m z p o ł o ż n y m i , k t ó r e nie wytrzymywały w k ł a d a n i a ży­
wych dzieci do formaliny czy zawijania dużych, pięknych dzieci w s e r w e t y
i w k ł a d a n i a żywych do lodówki. Kiedy się z n i m i s p o t y k a ł a m , o n e ryczały.
To nie był płacz, ale krzyk i rozpacz. Raz pokazały mi zabitych t e g o d n i a
czworo dzieci. C h c i a ł a m nie okazać emocji i b r a ł a m te dzieci na ręce, ale
22
F R O N D A 41
o g r o m cierpienia na ich t w a r z a c h był dla m n i e osobiście t a k straszny, że
p o t e m swoje o d c h o r o w a ł a m . Byłabym j e d n a k nieuczciwa i niesprawiedliwa,
gdybym nie powiedziała o w s p a n i a ł y c h ginekologach, którzy ratują dzieci
jeszcze w ł o n a c h m a t e k - łącznie z p r z e p r o w a d z a n i e m operacji. S ł o w e m
robią wszystko, żeby r a t o w a ć n o w e życie.
Sprecyzujmy. Chodzi o dzieci, u k t ó r y c h j e s t p o d e j r z e n i e , że m o g ą się naro­
dzić z w a d a m i lub chore, i w t e d y po d w u d z i e s t y m drugim t y g o d n i u ciąży
w y w o ł u j e się sztucznie poród, a na ś w i a t przychodzi dziecko, które p o t e n ­
cjalnie mogłoby p r z e ż y ć ?
O t ó ż t o . Słyszałam od neonatologów, że tylko u trzydziestu p r o c e n t dzieci,
u których podejrzewa się c h o r o b ę i k t ó r e w końcu z t e g o p o w o d u zostają pod­
d a n e aborcji p o p r z e z s z t u c z n e p o r o n i e n i e , wykrywa się wady. Siedemdziesiąt
p r o c e n t to dzieci z u p e ł n i e z d r o w e . Scenariusz jest często taki: k o b i e t a
przychodzi na b a d a n i e ultrasonograficzne i ginekolog m ó w i : „Proszę pani,
s t w i e r d z a m takie i takie wady. M u s i m y zakończyć tę ciążę. Proszę się zgłosić
na o d d z i a ł " . W p i e r w s z y m m o m e n c i e t a k a k o b i e t a nie myśli. Z a n i m sobie
wszystko p o u k ł a d a , j u ż jest po zabiciu dziecka i zaczyna się g e h e n n a s y n d r o ­
m u postaborcyjnego.
Ale on nie j e s t sklasyfikowany, rozpoznany...
Tak, oczywiście, nie jest ani sklasyfikowany, ani rozpoznany, a leczą go in­
stytuty i p o w a ż n i lekarze psychiatrzy... O w s z e m , to jest g ł ó w n i e leczenie
d u c h o w e - m o ż e dlatego n i e p o p u l a r n e .
Wróćmy d o s p r a w y n a t u r a l n y c h poronień. Czy l e k a r z e m a j ą p r a w o w y d a ­
w a ć rodzicom c i a ł a ich dzieci?
Jak najbardziej. O k a z a ł o się, że przez cały czas, kiedy funkcjonowała u s t a w a
aborcyjna, wszyscy rodzice mieli p r a w o do zabrania dzieci! Ale w ś r ó d lekarzy
i p e r s o n e l u m e d y c z n e g o p a n o w a ł mit, że jeżeli m a t k a nie będzie widziała
swojego dziecka, to łatwiej z a p o m n i .
Z I M A 2006
23
Jest coś takiego j a k s y n d r o m utraty, p r a w d a ? I on j e s t w p e w n y m sensie
podobny do s y n d r o m u postaborcyjnego...
Tak. Bardzo m o c n o daje znać o sobie w m o m e n c i e , kiedy rodzice nie wiedzą,
co się stało z ciałem ich dziecka. Jeżeli n a t o m i a s t wiedzą, że dziecko z o s t a ł o
p o c h o w a n e i został mu okazany szacunek, w t e d y odzyskują spokój.
W t a k i m razie dlaczego lekarze nie c h c ą w y d a w a ć dzieci? S k ą d się bierze
ta postawa?
Z tego, że w dalszym ciągu b a r d z o wiele dzieci się zabija i lekarze nie chcą
pokazywać, że t e n k t o ś w b r z u c h u to jest człowiek. Kiedyś m i a ł a m taką sytu­
ację: miała być p r z e p r o w a d z o n a aborcja p i ę c i o t y g o d n i o w e g o dziecka. Lekarz
powiedział: „To jeszcze nic nie jest, to jest tylko galaretka, kawałek t k a n k i " .
24
F R O N D A 41
To dziecko w końcu nie z o s t a ł o w y a b o r t o w a n e , a b a r d z o d ł u g o po p o r o d z i e
z d i a g n o z o w a n o u niego s y n d r o m dziecka ocalonego.
K o b i e t a p r z y c h o d z ą c a d o l e k a r z a niechętnego w y d a n i u z m a r ł e g o d z i e c k a
jest w o b e c niego b e z r a d n a . Co ma robić w t a k i e j sytuacji? Ma d z w o n i ć na
policję?
Faktycznie im dziecko jest mniejsze, t y m trudniej o d d a ć je w całości. Ale jest
i na to sposób. W t a p i a się je w tzw. kostkę parafinową. Badanie h i s t o p a t o ­
logiczne polega na tym, że tę kostkę się p r z e c i n a i b a d a p o d m i k r o s k o p e m
- wtedy m o ż n a r o z p o z n a ć rodzaj patologii k o m ó r e k . W takiej sytuacji rodzice
p o w i n n i zażądać n a p i ś m i e o d d a n i a kostki parafinowej. C h c ę m o c n o pod­
kreślić, że ż a d n a p o ł o ż n a ani lekarz nie mają p r a w a rozwiązywać p r o b l e m ó w
m a t k i w m o m e n c i e , gdy jest o n a jeszcze p e ł n a bólu. Myślę tu o s u g e r o w a n i u ,
żeby takie m a l e ń k i e dziecko n p . p o z o s t a ł o w szpitalu. Jeżeli pojawią się m i m o
wszystko jakieś problemy, to proszę, żeby rodzice na t a k i m p o d a n i u napisali:
„ D o w i a d o m o ś c i Fundacji «Nazaret» - oraz moje imię i n a z w i s k o " . W i e m , że
moje nazwisko działa b a r d z o silnie na p e r s o n e l m e d y c z n y i lekarzy. N i e w i e m ,
czy to dobrze, ale przynajmniej jest to skuteczne.
J a k często się z d a r z a , że szpital nie o d d a j e poronionych dzieci rodzicom?
Nie chcę, żeby to z a b r z m i a ł o n i e s k r o m n i e , ale kiedy ja p o m a g a m r o d z i c o m ,
to nigdy. Z a w s z e m a m przy sobie przepisy p r a w n e , a jak trzeba, straszę
p r o k u r a t o r e m . M i a ł a m taką sytuację. D z w o n i do m n i e d z i e n n i k a r z i m ó w i :
„Chcielibyśmy zrobić w n a s z y m mieście p o g r z e b dzieci z p o r o n i e ń " . D y r e k t o r
tamtejszego szpitala w r o z m o w i e ze m n ą wykazał daleko idące z r o z u m i e n i e
i powiedział, że będzie t e n p o m y s ł wspierał. U s t a l o n o d a t ę p o g r z e b u , więc
z a d z w o n i ł a m do szpitala z p y t a n i e m , ile dzieci p o c h o w a m y . W o d p o w i e ­
dzi usłyszałam: „Nie m a m y ani j e d n e g o " . Usiłowali mi w m ó w i ć , że przez
okres kilku miesięcy nie było t a m ani j e d n e g o p o r o n i e n i a . Taka sytuacja
nie jest możliwa, bo na s t o p o r o d ó w zawsze n o t u j e się dziesięć p o r o n i e ń
- taka jest statystyka. W związku z t y m z a d z w o n i ł a m do d y r e k t o r a szpita­
la i p o w i e d z i a ł a m : „To już jest n a s z a o s t a t n i a r o z m o w a . Teraz będzie p a n
rozmawiał z p r o k u r a t o r e m " . Proszę sobie wyobrazić, że dzieci znalazły
Z I M A 2006
25
się natychmiast. I m a ł o tego, okazało się, że w ciągu d w ó c h miesięcy było
ich kilkanaścioro.
A co z kobietami, które poroniły i nie p o t r a f i ą sobie z t y m p r o b l e m e m po­
radzić?
N i e d o b r z e jest na siłę „wypierać" to w y d a r z e n i e z pamięci, bo prędzej czy
później w s p o m n i e n i a powrócą. W a r t o z a m ó w i ć specjalną m s z ę ś w i ę t ą o pokój
w sercu dla rodziców. Po drugie n a d a ć t e m u dziecku imię. Po trzecie w m o d l i ­
twie, d u c h o w o mieć z n i m k o n t a k t . J a n Paweł II w encyklice Emngelium Vitae
mówi, że takie dziecko spoczywa w Bogu. Dzięki t e m u przychodzi świado­
mość, że m a m y „swojego człowieka" w niebie.
Dziękujemy za rozmowę.
ROZMAWIALI: MAREK HORODNICZY I JAN ZIELIŃSKI
Więcej informacji na temat poronień można uzyskać w Fundacji ..Nazaret": www.nazaret.iap.pl. tel. 0 6 9 2 787 191 (Maria
Bienkiewicz) lub na stronie internetowej www.poronienie.pl, stworzonej przez kobiety, które przeżyty poronienie.
Próbując zastanowić się nad ideałem urody, powinni­
śmy przyjrzeć się bliżej manekinom znanych sklepów
i ich proporcjom: wielkości biustu i bioder, kostkom nóg
i kształtowi pośladków.
LAURENCE KIRWAN
Od niepamiętnych czasów ludzie zawsze dążyli do jakiegoś ideału p i ę k n a .
W dzisiejszych czasach ideał t e n kształtują m e d i a do spółki z p r z e m y s ł e m
mody. Aby go dostrzec, wystarczy przejść się k t ó r ą ś z głównych ulic i popa­
trzeć na m a n e k i n y w witrynach sklepów odzieżowych, precyzyjnie odzwier­
ciedlające ów ideał. Przyjrzyjmy się, jak wyglądają nago, bez odzieży. Sir
K e n n e t h Clark zauważył kiedyś, że będąc p o z b a w i e n i ubrania, j e s t e ś m y zwy­
czajnie nadzy, ale nagość przyjmująca o k r e ś l o n ą p o z ę staje się formą sztuki.
Wyprawa do z n a n e g o m ł o d z i e ż o w e g o sklepu o d z i e ż o w e g o F C U K (nie
wspominając o innych, jak Gucci, Prada, Harvey Nichols czy H a r r o d s ) wska­
zuje n a m wyraźnie, źe u b r a n i a projektuje się na taką sylwetkę, jaką r e p r e 28
F R O N D A 41
zentują manekiny. C z a s e m m a n e k i n y te wzoruje się na sylwetkach znanych
modelek, p o d o b n i e jak Bernini wybierał z n a n e piękności, by p o z o w a ł y do
jego rzeźb. Modelki i m a n e k i n y są d o b i e r a n e tak, aby były o d b i c i e m obowią­
zującego współcześnie ideału piękna. Mają p o d o b n e proporcje i p r e z e n t u j ą
p o d o b n e ubrania. D o s t o s o w u j ą się do t e g o m o d e l k i każdej dekady, a m i m o to
ich p i ę k n o wydaje się n a m p o n a d c z a s o w e i nie z m i e n i a się bardziej niż, dajmy
n a to, p i ę k n o m a l a r s t w a G a i n s b o r o u g h a .
Gdyby moda się nie zmieniała, nie byłaby modą
Próbując się zastanowić n a d i d e a ł e m urody, p o w i n n i ś m y z a t e m przyjrzeć się
bliżej m a n e k i n o m znanych sklepów i ich p r o p o r c j o m : wielkości b i u s t u i bio­
der, k o s t k o m n ó g i kształtowi pośladków. Pomijając na razie wygląd twarzy
(która stanowi cały o d r ę b n y świat), z w r ó ć m y u w a g ę r ó w n i e ż na i n n e cechy,
jak choćby kształt szyi...
O c e ń m y długość szyi, przypatrzmy się karkowi: co sprawia, że są takie
seksowne? Skierujmy spojrzenie na dół szyi, gdzie styka się o n a z piersią:
na „zagłębienie n a d m o s t k i e m " , jak w filmie Angielski pacjent opisał je Ralph
Fiennes rozmawiający z Kristin Scott-Thomas. Uwaga, jaką darzy on to miej­
sce, dowodzi, że każdy fragment n a s z e g o ciała ma swój ideał estetyczny zwią­
zany z erotycznym oddziaływaniem.
P o w i n n i ś m y się przyjrzeć także r a m i o n o m - to obszar b a r d z o i s t o t n y
z estetycznego p u n k t u widzenia. Pozycja szyi i pleców odbija się r ó w n i e ż na
ich wyglądzie. Zaokrąglone plecy potrafią zepsuć wygląd skądinąd pięknej
szyi i r a m i o n .
Dłonie i p r z e d r a m i o n a większości kobiet są delikatne, ale r a m i o n a powy­
żej łokcia stwarzają s p o r o p r o b l e m ó w - u m ł o d s z y c h kobiet bywają często
zbyt ciężkie, a nierzadko i t ł u s t e , podczas gdy u starszych p r o b l e m e m jest
n a d m i a r skóry ( p o w o d e m bywa również brak wystarczająco rozwiniętych
m i ę ś n i ) . Z a r ó w n o kobiety, jak i mężczyźni p o w i n n i dbać o o d p o w i e d n i ą wy­
razistość m u s k u l a t u r y r a m i o n , k t ó r e dzięki t e m u wyglądają bardziej seksow­
nie. O d p o w i e d n i o d o b r a n e ćwiczenia wzmacniające m i ę ś n i e rąk pomagają
k o b i e t o m wypracować szczupłe, m o c n e ciało i z r e d u k o w a ć zbędny tłuszcz. To
s a m o dotyczy barków, gdzie często wystarczy zwiększyć wyrazistość mięśni,
zamiast uciekać się do' p o m o c y chirurgii plastycznej.
ZIMA 2006
29
Piersi zawsze były w a ż n y m s y m b o l e m erotycznym i o b i e k t e m seksual­
nej fascynacji. Przyjrzyjmy się d z i e ł o m rzeźby greckiej, choćby Afrodycie
Medycejskiej
(Galeria Uffizi, Florencja), albo t a k i m osiągnięciom s z t u k i
renesansowej, jak Trzy Gracje Rafaela z 1505 roku ( M u s e e C o n d e , Chantilly).
U w a ż a m , że j e d n y m z najbardziej prowokacyjnych p r z e d s t a w i e ń jest XVI-wieczny p o r t r e t Gabrielle d'Estrees, na k t ó r y m j e d n a z jej sióstr delikatnie
ujmuje d w o m a palcami jej prawy sutek. Wygląd tych piersi jest j e d n a k d o ś ć
umowny, bliższy średniowiecza.
D e s m o n d Morris w Nagiej małpie sugeruje, że w y d a t n e piersi r o z w i n ę ł y
się u kobiet jako swego rodzaju imitacja pośladków, aby ludzie odbywali
s t o s u n e k płciowy t w a r z a m i do siebie, a nie tak, jak czynią to zwierzęta. Styl
„ n a pieska" b o w i e m nie zapewniał wystarczająco i n t y m n e g o k o n t a k t u , sprzy­
jającego w y t w o r z e n i u trwałej więzi p o m i ę d z y m ę ż c z y z n ą a k o b i e t ą w okre­
sie ciąży i przez długi czas p o t r z e b n y do w y c h o w a n i a p o t o m s t w a . Pozycja
misjonarska była z a t e m bardziej biologicznym i m p e r a t y w e m niż w y m o g i e m
u s a n k c j o n o w a n y m Boskim n a k a z e m .
Piersi p o w i n n y być proporcjonalnych r o z m i a r ó w - j ę d r n e , sterczące, nie
obwisłe. O ś m i e l ę się żartobliwie zasugerować p e w n e ograniczenia: lepiej,
by nie wystawały poza linię p o d b r ó d k a , a podczas joggingu nie podrygiwały
bardziej niż sześć cali w górę i w dół przy s p o r t o w y m s t a n i k u ! Piersi m o ż n a
oczywiście zwiększyć lub zmniejszyć - albo n a w e t z u p e ł n i e zlikwidować.
W s p o m n ę tu o A m a z o n k a c h , k t ó r e p o d o b n o u s u w a ł y j e d n ą pierś, aby uła­
twić sobie strzelanie z łuku, albo o p r z y m u s o w e j m a s t e k t o m i i świętej Agaty,
zamęczonej przez rzymskich żołnierzy, którzy odcięli jej piersi i położyli na
p ó ł m i s k u . Za aktami tymi nie stały j e d n a k ż a d n e estetyczne p r z e s ł a n k i (jeśli
o m n i e chodzi, s u g e r o w a ł b y m raczej p r z e p r o j e k t o w a n i e ł u k ó w ) .
Brzuch p o w i n i e n być płaski, choć niewielka krągłość poniżej p ę p k a
wygląda seksownie - b r z u c h zbyt płaski jest z a n a d t o męski, choć o b e c n i e
obserwujemy predylekcję do z u p e ł n i e płaskich brzuchów. P o w i n n a też zazna­
czać się biegnąca w dół b r z u c h a lekka linia, ale nie n a d m i e r n i e wyrazista, co
z n o w u jest zbyt m ę s k ą cechą - sugeruje z u p e ł n y brak podściółki tłuszczowej.
Mięśnie p o w i n n y być lekko z a m a s k o w a n e i rysować się tylko nieznacznie.
Kości bioder p o w i n n y być widoczne tylko z p r z o d u . Pośladki j ę d r n e i nie
obwisające, gładkie i bez celulitu, krągłe, nie płaskie. O d o b r y m kształcie p o ­
śladków decyduje kilka e l e m e n t ó w : p o w i n n y być płaskie po bokach, zaokrą30
F R O N D A 41
glone z tyłu i łagodną krzywizną przechodzące we wcięcie w pasie. Po bokach
pośladków są lekkie zagłębienia, a wypukłości poniżej nich nie p o w i n n y być
zbyt w y d a t n e . Fałda między p o ś l a d k i e m a u d e m p o w i n n a być widoczna, ale
niezbyt m o c n o zarysowana - fałda zbyt głęboka sugeruje obwisłość. Z profilu
pośladki p o w i n n y tworzyć wypukłość i zachowywać j e d n o l i t ą krągłość od
góry do d o ł u . Krąglejsze pośladki robią z p e w n o ś c i ą lepsze wrażenie, jednak­
że, p o d o b n i e jak piersi, nie p o w i n n y podrygiwać w trakcie c h o d z e n i a - no
i nie p o w i n n y być szersze niż uda.
U d o zwarte i napięte z każdej strony; w y b r z u s z o n e z tyłu, płaskie po we­
wnętrznej i zewnętrznej stronie, z p r z o d u również p o w i n n o mieć lekkie wy­
brzuszenie. Łydki szczupłe u d o ł u , a grubsze - ale nie nazbyt g r u b e - u góry,
o widocznej m u s k u l a t u r z e . W a r t o j e d n a k p a m i ę t a ć , że m i ę ś n i e rysujące się
zbyt m o c n o wyglądają brzydko. W p u ł a p k ę tę w p a d a wiele kobiet (zwłaszcza
tych, które uprawiają bodybuilding), p o n i e w a ż ćwiczą do całkowitego zaniku
tłuszczu. Wyrazistość m u s k u l a t u r y jest w t e d y doskonała, ale pamiętajmy,
że m i ę ś n i e p o w i n n y być nieznacznie p r z e s ł o n i ę t e , jakby p o k r y t e c i e n i u t k i m
płaszczykiem. W idealnej wersji u r o d y nie oczekujemy u kobiet silnie zary­
sowanych żeber ani wydatnych kości biodrowych - oczekujemy n a t o m i a s t
gładkości.
„ M a n e k i n " , którego o p i s a ł e m powyżej, został z b u d o w a n y z doskona­
łych fragmentów składających się na taki fizyczny ideał, jaki dyktują o b e c n e
standardy. Fotograficy świetnie to rozumieją i zatrudniają r ó ż n e m o d e l k i do
wyeksponowania różnych partii ciała, p o n i e w a ż ż a d n a z nich nie jest idealna
pod każdym względem. Jeśli chcą przedstawić na przykład J a m e s a Bonda z pi­
s t o l e t e m w ręku na tle kobiecych nóg, nie wybierają do t e g o m o d e l k i „ t w a r z o ­
wej" czy „szyjnej". Gdy w grę wchodzi r e k l a m a k r e m u do rąk, wybiera się wy­
specjalizowaną m o d e l k ę - o szczególnie pięknych d ł o n i a c h . Z a w s z e znajdzie
się modelkę, która reprezentuje nieskazitelny ideał wybranej partii ciała.
Z I M A 2006
31
Piękno w sztuce
Od dawien dawna, d ł u g o przed wynalezieniem fotografii, artyści p r ó b o w a l i
zdefiniować i uwiecznić w m a l a r s t w i e i rzeźbie cielesne p i ę k n o . Nie musieli
przydawać k o b i e t o m e r o t y z m u . Powiedzmy raczej, że ci artyści, którzy ko­
chali kobiety, p o r t r e t o w a l i wybitne piękności będące o b i e k t e m p o ż ą d a n i a .
Wymienię w tym miejscu kilka moich faworyt.
La Primavera Boticellego z 1478 roku (Galeria Uffizi, Florencja) i Narodziny
Wenus z 1485 roku (Galeria Uffizi, Florencja) zdradzają wielkiego malarza,
który ukochał kształt kobiecego ciała; uśmiechająca się znacząco kurtyzana
z pierwszego obrazu do dziś jest śliczna i p o n ę t n a . Piero di C o s i m o d e ' M e dici s p o r t r e t o w a ł uderzająco u r o d z i w ą S i m o n e t t ę Vespucci ( M u s e e C o n d e ,
Chatilly), słynną florencką piękność o s m u k ł e j szyi i nieskazitelnym profilu.
Michał Anioł i D o n a t e l l o zdecydowanie gustowali w mężczyznach. Święty
Jerzy reprezentuje b a r d z o kobiecy typ urody, n a t o m i a s t kobiece piersi przed­
stawiane przez Michała Anioła przypominają orzechy. Obaj artyści gloryfi­
kowali m ę s k ą u r o d ę , której wcieleniem jest posąg D a w i d a s t w o r z o n y przez
Michała Anioła.
Wynalazek fotografii w XIX wieku dostarczył n o w e g o środka do zobra­
zowania naszego ideału - który, dzięki n o w y m m o ż l i w o ś c i o m celebrowania
piękna ludzkich kształtów, przelicytował swoją p o p u l a r n o ś c i ą realistyczną
sztukę m a l a r s t w a i rzeźby. Dzisiejsze m e d i a rozwinęły możliwości przedsta­
wiania tych samych m o t y w ó w na t a ś m i e celuloidowej i w wersji elektronicz­
nej. D o s k o n a ł e obrazy ludzkiej urody docierają do n a s c o d z i e n n i e także za
p o ś r e d n i c t w e m ilustrowanych m a g a z y n ó w i gazet.
Fotografia d ł u g o m u s i a ł a się ograniczać do p r z e d s t a w i a n i a tylko tego, co
m o ż n a było zobaczyć: nie m o g ł a zmieniać o b r a z u tak, jak m ó g ł to uczynić
artysta klasyczny. Nie m o ż n a też było sprawić, by w c z e s n e m o d e l k i i gwiazdy
ekranu wyglądały d u ż o lepiej, niż pozwalał na to makijaż - a wygląd Marilyn
Monroe
wydaje
mi
się dziś
bardzo
staroświecki
(Marilyn przeszła operację nosa, ale górna część jej ciała - a zwłaszcza r a m i o ­
na - jest zbyt p e ł n a i robi dziś b a r d z o n i e m o d n e w r a ż e n i e ) . Było to jeszcze
w czasach, z a n i m Linda H a m i l t o n w Terminatorze (1984) nałożyła s e k s o w n ą
koszulkę, by ukazać swoje szczupłe i p r ę ż n e r a m i o n a .
Kształtowanie ludzkiego w i z e r u n k u zrewolucjonizował rozwój chirurgii
plastycznej, szczególnie w drugiej p o l o w i e XX wieku: nastąpiła w ó w c z a s
radykalna z m i a n a oblicza ludzkiej urody. Podczas gdy fotografia p o m a g a ł a
formować obraz tego, co g o d n e pożądania, to wraz z chirurgią plastyczną
zajrzeliśmy p i ę k n u - d o s ł o w n i e - pod skórę.
Dla p o r ó w n a n i a : gdy z b u d o w a n o wieżę Eiffla, uzyskaliśmy niezwykłą
możliwość spojrzenia na o t o c z e n i e z wyższej perspektywy, a później - gdy
pojawiły się samoloty - widok z lotu p t a k a stał się czymś n o r m a l n y m . W p o ­
d o b n y sposób, gdy po raz pierwszy ujrzeliśmy nasz świat z p e r s p e k t y w y prze­
strzeni kosmicznej, staliśmy się we w ł a s n y c h oczach m a ł ą b ł ę k i t n ą p l a n e t ą
zagubioną w p u s t c e w s z e c h ś w i a t a - i narodził się n o w y p a r a d y g m a t .
Dziewiętnastowieczną fotografię od dwudziestowiecznej chirurgii pla­
stycznej dzieli taki s a m dystans, jaki dzielił w i d o k z wieży Eiffla od w i d o k u
z pierwszego statku kosmicznego.
Choć ideał piękna zmieniał się w ciągu w i e k ó w s t o s o w n i e do z m i a n
subiektywnych g u s t ó w artystycznych, a w późniejszym czasie do z m i e n ­
nych t r e n d ó w dyktowanych przez m a s s media, to, co ludzie i n s t y n k t o w n i e
postrzegają jako u r o d z i w e i p o n ę t n e , wynika bardziej z doskonałości p r o ­
porcji i harmonijnej b u d o w y kośćca niż ze z m i e n n y c h t r e n d ó w mody. Aby
to zilustrować, d o k o n a m historycznego p o r ó w n a n i a pięciu pięknych kobiet
z minionych wieków do pięciu w s p ó ł c z e s n y c h kobiet, k t ó r e w 2 0 0 4 roku za­
wdzięczały s w o i m t w a r z o m fortunę [patrz: ilustracje - przyp. r e d . ] .
ZIMA 2006
33
Dziesięć twarzy
Na początek p o s z e d ł e m odwiedzić dział sztuki greckiej w M e t r o p o l i t a n
M u s e u m of Art przy Fifth Avenue, w s a m y m sercu nowojorskiego City.
Znalazłbym oczywiście o d p o w i e d n i e przykłady i w innych m u z e a c h , na przy­
kład W e n u s z Milo w paryskim Luwrze.
M o i m z d a n i e m p e w n e szczególne dzieło sztuki p o c h o d z ą c e z VI wieku
p.n.e. - rzeźba n a z w a n a Sabiną - r e p r e z e n t u j e j e d n o z najwyższych estetycz­
nych d o k o n a ń zachodniej cywilizacji. J e s t w y r a z e m p i ę k n a nie s k a ż o n e g o
religijnym d o g m a t e m , mającym w p ł y w na sztukę powstającą później p o d
skrzydłami Kościoła rzymskokatolickiego. Wytrawny a r t y z m dzieła jest oczy­
wisty. Nie ma w n i m prostych linii, wszystkie są giętkie i p ł y n n e , a p a n o w a n i e
rzeźbiarza n a d m a t e r i ą nie da się p o r ó w n a ć z niczym, co p o w s t a ł o , z a n i m
Bernini w 1644 roku wyrzeźbił świętą Teresę.
M i m o to rzeźba jawi się jako dość statyczna i nieco ciężka. Jest w niej nie­
zwykłe piękno, a w a r t o wiedzieć, że gdy została stworzona, była p o m a l o w a n a
jak egipska m u m i a , przybrana w bogaty strój, niczym m a n e k i n z wystawy salo­
nu FCUK - jednakże jej rysy nasuwają myśl o obecności bardziej boskiego niż
erotycznego e l e m e n t u . Pamiętajmy jednak, że dla Greków piękno symbolizo­
wało dobro.
A teraz dwa i n n e p r z e d s t a w i e n i a piękności: Narodziny Wenus Botticellego
( n a m a l o w a n e w 1485 roku dla prywatnej rezydencji - Villa Lorenzi di
Pierfrancesco - znajduje się teraz w Galerii Uffizi we Florencji) oraz p o c h o ­
dząca z 1514 roku Nimfa Galatea Rafaela (zdobi Villa Farnesina w R z y m i e ) .
Postaci te mają dość ciężkie kończyny i korpusy, a j e d n a k d o s t r z e c m o ż n a p o ­
d o b i e ń s t w o urody W e n u s i Cindy Crawford, co pozwala z r o z u m i e ć , na czym
polega ponadczasowy aspekt urody.
U d a ł e m się do M e t r o p o l i t a n M u s e u m of Art, pragnąc uzyskać p o t w i e r d z e ­
nie tezy o nieprzystawalności greckiej sztuki i jej wyrazu p i ę k n a do naszych
czasów. Klasyczne p i ę k n o należy do epoki starożytnych Greków: bliższe
współczesnego n a m ideału są dzieła r e n e s a n s o w e . Galatea Rafaela i W e n u s
Botticellego były s u p e r m o d e l k a m i XV i XVI stulecia, a ich „wybiegiem" są
teraz sale m u z e ó w . W czasach sprzed fotografii nie m o g l i ś m y ich j e d n a k p o ­
dziwiać, nie stając przed oryginalnym d z i e ł e m (obecnie m o ż l i w a jest sytuacja
o d w r o t n a : to dziwne, że w y o b r a ż a m y sobie dzisiaj, iż w i e m y o dziełach sztuki
34
FRONDA 41
tak wiele, poznając je na reprodukcjach, a nie w b e z p o ś r e d n i m kontakcie, jak
to było z a m i e r z o n e ) .
Współczesna W e n u s i Galatea są szczuplejsze, a ich policzki są lepiej
wyrzeźbione. Ale widzimy też, że w XVII wieku Bernini tworzył postacie
kobiece, jak choćby Dafne, n i e m a l „ z a g ł o d z o n e " , o m ł o d o c i a n y c h rysach
przywodzących na myśl Kate M o s s . N a t o m i a s t s z t u k a w s p ó ł c z e s n a n i e stara
się już odtwarzać rzeczywistej ludzkiej urody, a z a m i a s t t e g o apeluje s y m b o ­
licznie do naszej wyobraźni.
Stoję przed w i t r y n ą sklepu Max M a r a na Via C o n d o t t i w Rzymie, n i e
dalej niż piętnaście m i n u t m a r s z u od fontanny Berniniego na Piazza N a v o n a .
W witrynie stoi m a n e k i n o proporcjach s u p e r m o d e l k i . C z y m się r ó ż n i od
Sabiny?
Tutaj, w tym manekinie,
obecny jest duch współczesnego Praksytelesa
(Praksyteles był greckim rzeźbiarzem z IV wieku p.n.e., który zasłynął między
innymi posągiem Afrodyty). Podobnie jak luksusowy manekin krawiecki, Sabina
i greckie boginie były wymalowane i wystrojone, aby stać się obiektami podziwu.
W m a n e k i n i e t y m nie ma żadnej artystycznej zasługi. To figura na kształt
robota, p r o d u k o w a n a m a s o w o , p o z b a w i o n a s u t k ó w i o r g a n ó w płciowych. N i e
próbuje też przekazywać emocji, jak rzeźby Berniniego. Niczym lalka Barbie,
jest kanciasta i r o z p o z n a w a l n a jako kobieta jedynie po cechach drugorzęd­
nych. M i m o to w a r t a jest uwagi, bo s t a n o w i obraz i wzorzec urody, k t ó r y
p o w i n i e n zajmować p o c z e s n e miejsce w M e t r o p o l i t a n M u s e u m przez kolejne
dwa tysiące lat, stojąc o b o k posągu Sabiny w salach grecko-rzymskiej galerii.
LAURENCE KIRWAN
T Ł U M A C Z E N I E A L E K S A N D R A KOWALSKA
Artykuł L a u r e n c e a K i r w a n a jest częścią książki Bez skazy. Chirurgia plastyczna bez tajemnic. Poznań 2 0 0 6 . Publikujemy
go dzięki uprzejmości w y d a w n i c t w a Vesper.
Oto wielka ironia „ewolucji" drogą chirurgii plastycznej:
dwoje dorosłych ludzi z pięknymi, chirurgicznie pomniej­
szonymi nosami może mieć dzieci o dużych nosach. Dzie­
ci rosną i stają się podobne do swoich rodziców takich, ja­
kimi byli przed operacją. Jednakże ci, którzy mogą sobie
pozwolić na zabiegi chirurgii plastycznej, wciąż mają nie­
proporcjonalnie duży wpływ na społeczeństwo, a wiele
osób z tej grupy wręcz ustanawia normy dla całej reszty.
Szermierka
skalpelem
MAREK
HORODNICZY
Chirurgia plastyczna (inaczej: chirurgia kosmetyczna) stalą się dzisiaj t a k
wpływowa i d o c h o d o w a , że oprócz s t a n d a r d o w y c h d z i a ł a ń promocyjnych wy­
m a g a w s p o m a g a n i a p o p r z e z t w o r z e n i e „przyjaznej atmosfery m e d i a l n e j " . Ma
to na celu u ś w i a d o m i e n i e potencjalnym klient (k) o m , że t e n rodzaj ingerencji
chirurgicznej poza tym, że upiększa, wyszczupla, liftinguje i odsysa, popra­
wia również s a m o p o c z u c i e . Zabiegi promocyjne, o k t ó r y c h m o w a , w i d o c z n e
są z a r ó w n o w life-style'owej prasie kobiecej, telewizji ( p r o g r a m y The Swan,
Plastik Burgery Live, Extreme Makeover), jak i produkcjach
filmowych
(nawet
w polskim serialu Na dobre i na złe) czy Internecie.
Nie inaczej jest z książką d o k t o r a L a u r e n c e ' a Kirwana p t . Bez skazy. A u t o r
to znany chirurg plastyczny, operujący pacjentów po o b u s t r o n a c h Atlantyku.
Wydawca zaznacza p o n a d t o , ż e jako a u t o r y t e t m a o n znaczący w p ł y w n a
opinię publiczną, promując p r o b l e m a t y k ę chirurgii kosmetycznej w m e d i a c h
elektronicznych. I p e w n i e byłaby to książka jakich wiele, gdyby n i e z d r o w y
36
F R O N D A 41
sceptycyzm autora, przezierający (nieświadomie?) przez jej karty. C h i r u r g do­
strzega wiele negatywnych a s p e k t ó w swojej działalności, a uwagi, k t ó r e for­
mułuje, ubiera w sarkazm i ironię. Wartość owych diagnoz jest t y m większa,
że głosi je ktoś, kto z operacjami plastycznymi jest bardziej niż za p a n brat.
N a t u r a l n i e gros książki s t a n o w i ą opisy t e c h n i c z n e k o n k r e t n y c h zabiegów (na
przykładach gwiazd f o r m a t u Nicole Kidman, S h a r o n S t o n e czy M a d o n n y ) ,
wskazówki, co zrobić, żeby nie trafić na chirurga h o c h s z t a p l e r a , itp. Jednak
jej walor krytyczny m u s i p r o w o k o w a ć do refleksji n a w e t kogoś, k t o całym
sercem sprzyja „szermierce skalpelem". Przyjrzyjmy się t e m u bliżej.
Life in Pląsie is Fantastic
Dyktat piękności jest dzisiaj czymś najzupełniej oczywistym. J a s n e wydaje
się, że p r e z e n t e r na wizji nie m o ż e straszyć, a a k t o r k a w scenie łóżkowej
p o w o d o w a ć u widza odwracania w z r o k u . I n n a rzecz, czy najpierw było za­
p o t r z e b o w a n i e na sceny łóżkowe i p r e z e n t e r ó w s u p e r m a n ó w , czy o d w r o t n i e
- takie z a p o t r z e b o w a n i e wytworzyli oni sami. W tej chwili nie j e s t to i s t o t n e .
Bez wątpienia w t ł o powyższych p r o c e s ó w wpisany jest b u d y n e k kliniki chi­
rurgii plastycznej i to nie tylko jako miejsce dla wybrańców. P r o b l e m staje się
znacznie szerszy, m o ż n a powiedzieć społeczny. Kirwan na początku książki
u d e r z a w s a m o sedno, boleśnie p u n k t u j ą c s z t u c z n o ś ć m e n t a l n o ś c i operacyjnoplastycznej:
Jaki kulturowy wpływ wywarła na nas rewolucja w dziedzinie urody?
Jak tego rodzaju sztuczne „samoulepszanie" ma się do teorii Darwina?
Poprzez ten nie-calkiem-naturalny dobór tworzymy pewien ewolucyj­
ny imperatyw, zgodnie z którym piękni ludzie wymagają tego samego
od swoich partnerów. Niezależne finansowo kobiety nie wybierają
mężczyzn, kierując się ich zdolnością do zapewnienia bezpieczeństwa
i utrzymania domu. Chcą partnerów, którzy dostarczą im dobrej roz­
rywki w łóżku i będą się nieźle prezentować przy stole w restauracji.
Każda część męskiego i kobiecego ciała ma swój doskonały wzorzec,
estetyczny ideał, który albo staramy się osiągnąć, albo musimy świa­
domie zignorować. Zabiegi chirurgiczne mogą sprawić, że nasze ciała
będą coraz bliższe tym ideałom - a jednak proces ten nie ma wpływu
na dziedziczenie.
ZIMA 2006
37"
W tym miejscu Kirwan rzuca n o w e światło na toczący cywilizację z a c h o d n i ą
od wielu lat p r o b l e m starzenia się społeczeństw. Okazuje się, że u j e m n y przy­
rost n a t u r a l n y oprócz oczywistych przyczyn związanych z p o s t ę p e m m e n t a l ­
ności konsumpcyjnej ma również swoje bardziej s u b t e l n e , n i e e k o n o m i c z n e
tło:
Prawda jest taka, że „piękni" ludzie - przedsiębiorczy, ambitni, bogaci
- niekoniecznie miewają więcej dzieci. W innych, nie należących do
świata zachodniego kulturach - gdzie dopuszczalne bywa także posiada­
nie kilku żon - przychodzi na świat znacznie więcej dzieci, a zarazem nie
aspiruje się tak bardzo do naszych ideałów fizycznej urody. Oto wielka
ironia „ewolucji" drogą chirurgii plastycznej: dwoje dorosłych z piękny­
mi, chirurgicznie pomniejszonymi nosami może mieć dzieci o dużych
nosach. Dzieci rosną i stają się podobne do swoich rodziców takich, jaki­
mi byli przed operacją. Często jesteśmy świadkami podobnych sytuacji.
Jednakże ci, którzy mogą sobie pozwolić na zabiegi chirurgii plastycznej,
wciąż mają nieproporcjonalnie duży wpływ na społeczeństwo, a wiele
osób z tej grupy wręcz ustanawia normy dla całej reszty.
Historia choroby
Należy rozpocząć od konstatacji, że tradycyjna chirurgia rekonstrukcyjna,
która szczyt świetności przeżywała w okresie II wojny światowej, z o s t a ł a
całkowicie wyparta przez chirurgię „upiększającą". Chirurgia r e k o n s t r u k ­
cyjna stawała wówczas p r z e d p o s p o l i t y m wręcz p r o b l e m e m o p e r o w a n i a
pilotów ciężko poparzonych w kokpitach myśliwców typu Spitfire. Rozkazy
d o w ó d z t w a mówiły wyraźnie, że w związku z b r a k a m i s p r z ę t o w y m i piloci
zobowiązani są do „oszczędzania" samolotów. Wobec tego z a m i a s t używać
spadochronów, często lądowali w płonących maszynach, narażając się na
poparzenia. W t e d y p o ł o ż o n o f u n d a m e n t y p o d chirurgię plastyczną. Pytanie
jednak, jak to się stało, że zabiegi o c h a r a k t e r z e rekonstrukcyjnym, a więc
przywracające zdrowie,
przeistoczyły się w gigantyczny biznes p o d szyl­
d e m „chirurgia plastyczna"? O t ó ż Kirwan wskazuje na fakt, że s p o r a część
chirurgów, którzy wykonywali pionierskie operacje, po zakończeniu wojny
zapragnęła k o n t y n u o w a ć tę praktykę. Wciąż j e d n a k oprócz zabiegów t e g o
38
FRONDA 41
typu wykonywali tradycyjne operacje. P r z e ł o m e m było wydanie w 1976 roku
pracy pod t y t u ł e m Estetyczna chirurgia plastyczna
(Aestetic Plastic Surgery)
Toma Reesa. Jej wyjątkowość polegała na tym, że chirurgia k o s m e t y c z n a zo­
stała w niej p o t r a k t o w a n a jako o d r ę b n a gałąź medycyny. Tym s a m y m z o s t a ł a
bardzo dowartościowana. Książka s t a n o w i ł a wyczerpujące s t u d i u m w tej
dziedzinie i stała się dla niej k a m i e n i e m m i l o w y m . Od tej p o r y rozpoczął się
proces s t o p n i o w e g o wypierania chirurgii rekonstrukcyjnej przez chirurgię
kosmetyczną. Dzisiaj - twierdzi Kirwan - m o ż n a s w o b o d n i e przewidywać,
że w ciągu kolejnych 20 lat chirurgia rekonstrukcyjna stanie się specjalnością
niemal z a p o m n i a n ą . Przywołując przykład S t a n ó w Zjednoczonych, zauważa,
że t r e n d taki narzucają firmy ubezpieczeniowe tworzące określony s c h e m a t
Z I M A 2006
39
rozliczeń, na skutek którego chirurdzy plastyczni nie otrzymują odpowied­
niej refundacji za długie, s k o m p l i k o w a n e i t r u d n e operacje. Dlatego w ł a ś n i e
większość c h i r u r g ó w p r z e n i o s ł o się na g r u n t nierefundowanej przez ubezpie­
czenia płatnej praktyki. Efekt jest taki, że większość prywatnych c h i r u r g ó w
plastycznych porzuciło chirurgię rekonstrukcyjną, k t ó r a p r a k t y k o w a n a jest
już właściwie tylko i wyłącznie w klinikach uniwersyteckich i w o ś r o d k a c h
państwowej służby zdrowia.
Charakterystyka manekina
Laurence Kirwan w swojej książce p r e z e n t u j e przekonujący katalog cech cha­
rakterystycznych dla m e n t a l n o ś c i operacyjnoplastycznej. O t ó ż okazuje się, że
ów dyktat p i ę k n a swoje korzenie zapuścił znacznie głębiej, niż wygląda to na
pierwszy rzut oka. A u t o r książki twierdzi p r z e d e wszystkim, że ż a d n a z przy­
czyn d y n a m i c z n e g o rozwoju chirurgii plastycznej... nie ma związku z r o z w o ­
j e m medycyny. Związana jest raczej z p r z e m i a n a m i społecznymi. Pisze n p . :
„Weźmy p o d uwagę choćby t o : co o s i e m s e k u n d j e d n o dziecko z niegdysiej­
szego baby-boomu kończy dziś pięćdziesiąt l a t " . Oczywiście jest to d o p i e r o
wierzchołek góry lodowej.
Kirwan rozpoczyna swoją wyliczankę od p o w s z e c h n e g o pragnienia bycia
„seksualnie atrakcyjnym". Do podstawowych m o t y w ó w korzystania z u s ł u g
chirurgów zalicza dążenie do poprawienia swego wyglądu, tak by m ó c sku­
teczniej wywierać wrażenie na płci przeciwnej. Dzięki t e m u - twierdzi chirurg
- rozwija się również m o d a i sztuka makijażu. Przy okazji zwraca uwagę na
fakt, że bardzo liczna klientela salonów chirurgii plastycznej rekrutuje się ze
środowisk homoseksualnych, które od p e w n e g o czasu mają o g r o m n y wpływ na
świat m o d y i styl. Ciekawe w tym kontekście jest również p e w n e spostrzeżenie
natury psychologicznej. Mianowicie - żadna kobieta nie przyjdzie do chirurga
plastycznego zaraz po tym, gdy jej mąż powie: „Kochanie, uważam, że wyglą­
dasz okropnie. Powinnaś coś z tym zrobić". Najpierw się z n i m rozwiedzie,
a dopiero po rozwodzie zwróci się do chirurga. Często uciekanie się do tego
typu zabiegów s p o w o d o w a n e jest życiem w nieszczęśliwym związku. Tutaj
m a m y sytuację o d w r o t n ą do przedstawionej powyżej - mąż nigdy nie zażąda
od żony p o d d a n i a się operacji plastycznej, ale żona myśli, że on tego chce:
40
F R O N D A 41
Scenariusz, w którym mąż jest zawsze nieobecny, pozwalając żonie
samotnie wydawać pieniądze na zakupy i rozrywki, jest aż nadto typo­
wy. Kiedy żona kupi już sobie wszystkie futra, ubrania i biżuterię, na
których jej zależy, zaczyna trwonić pieniądze na stole operacyjnym.
Ciekawym m o t y w e m korzystania z u s ł u g c h i r u r g ó w plastycznych jest z m i a n a
wizerunku. Kirwan przywołuje przykład pewnej angielskiej niani, k t ó r a - jak
twierdzi - dzięki operacji n o s a z m i e n i ł a n a r z e c z o n e g o motocyklistę na ban­
kowca. W tym wypadku r e z u l t a t zabiegu o d m i e n i ł nie tylko jej wygląd, lecz
również cale życie, bo dał jej poczucie p e w n o ś c i siebie i n a t c h n ą ł o d w a g ą do
nawiązania relacji z i n n ą w a r s t w ą społeczną. Motywacja jest tu z a t e m na­
stępująca: jeśli p o d d a m się operacji plastycznej, u z y s k a m gwarancję bardziej
interesującego i p e ł n e g o sukcesów życia.
Jeśli w otoczeniu kogoś, k t o dotychczas n a w e t nie pomyślałaby o zabiegu
chirurgicznym, pojawią się osoby o d m ł o d z o n e , będzie on p o d presją tych
osób. W takiej sytuacji t e n ktoś, właściwie w stu p r o c e n t a c h akceptujący swój
wygląd, w końcu zechce się d o s t o s o w a ć do środowiska, w k t ó r y m przebywa.
Autor książki ukazuje następującą analogię:
Myślę, że można porównać korzystanie z usług chirurgii plastycznej do
jazdy ferrari. Dlaczego kupujemy samochody ferrari? Żeby dorównać
sąsiadom, albo okazać się od nich lepsi. Oczywiście, wspaniale się nim
jeździ, ale największą frajdę sprawiają nam ludzkie spojrzenia. W ferra­
ri nie ma wiele miejsca z tylu, nie jest specjalnie wygodnie - nie może­
my nawet jechać dużo szybciej niż inni, a w każdym razie nie w takim
mieście jak Londyn... a jednak czujemy się lepsi, gdyż spojrzenia te
mówią, że musimy czuć się lepsi.
Coraz częściej również zdarza się, że operacja plastyczna staje się rodzajem
ozdoby w relacjach społecznych. Wytycza o n a granicę m i e d z y tymi, którzy
mają ją za sobą, a tymi, którzy jej nie przeszli. Operacja przyjmuje w t e d y cha­
rakter niemal inicjacyjny. O s o b a po zabiegu zważa na wszystko, co je, regu­
larnie wyprawia się na zakupy, śledząc najnowsze t r e n d y w m o d z i e , a p r z e d e
wszystkim wypatruje twarzy, k t ó r e mogłyby być ładniejsze od jej w ł a s n e j .
Z I M A 2006
41
Kirwan zwraca uwagę na istnienie swoistego kodu chirurgii plastycznej.
Zmienia się on w zależności od wieku. Każdy potencjalny klient pragnie jakie­
goś charakterystycznego rysu twarzy lub innej części ciała - takiego a takiego
nosa, takich a takich piersi. Skłonność do posługiwania się tym k o d e m chirurg
wywodzi z konformistycznych p o s t a w charakterystycznych dla wieku dojrze­
wania (podobny ubiór, sposób zachowania, m ó w i e n i a ) . Trend w ś r ó d nastolatek
jest taki, że trzeba „należeć do grupy". Oznacza to szczupłą figurę, zgrabny
nos, piersi i pupę. Nosy koryguje się już na etapie d o r a s t a n i a (przed 18. ro­
kiem życia). Zaznacza się wtedy wyraźny podział na dzieci mające rodziców,
których na to stać, oraz dzieci, które m u s z ą poczekać do dorosłości, by opłacić
sobie wszystko s a m e m u . Zdarza się również, że rodzice nastolatek - głównie
z Teksasu - robią swoim córkom na 16. (!) urodziny p r e z e n t w postaci operacji
powiększenia piersi. Żeby być cool, trzeba mieć też o d p o w i e d n i e u d a i kształtne
wargi. Kolejna grupa wiekowa (ok. 30 lat) bardzo o siebie dba, wiec jej przed­
stawiciele decydują się zwykle jedynie na zabiegi uwydatnienia warg i zastrzyki
z botoksu. Panie w wieku lat 40 zazwyczaj pamiętają o liftingu policzków,
gdyż n a d m i a r skóry nie jest jeszcze zbyt duży. W końcu osoby
po pięćdziesiątce najczęściej, statystycznie rzecz
biorąc, poddają się korekcji powiek, w o r k ó w p o d oczami oraz zabiegowi usu­
nięcia n a d m i a r u skóry na górnych powiekach.
Plastikowa przyszłość
Laurence Kirwan jest przekonany, że b o o m na
chirurgię plastyczną jest spowodowany gigan­
tycznym popytem. Tym samym przeczy tezie,
że winni są tutaj specjaliści od skalpela:
Lekarze nie wymyślili chirurgii pla­
stycznej: oni opracowali rozwiązania
określonych problemów zgłaszanych
przez ludzi. Gdyby wszyscy byli w petni szczę­
śliwi i pogodzeni ze swoim starzeniem, nikt nie chciałby wy­
glądać inaczej, wówczas nie zaistniałby lifting twarzy jako typ
operacji chirurgicznej.
Tę opinię potwierdzają również w e d ł u g Kirwana fakty. O t ó ż przez
trzy miesiące po zamachach na W T C niektórzy chirurdzy nie
mieli ani jednego pacjenta. Części z nich groziło n a w e t wypad­
nięcie z branży. Ludzie mieli wówczas i n n e priorytety niż
poprawianie swojego wyglądu, skutkiem czego chirur­
gia plastyczna w N o w y m Jorku znalazła się w impasie.
Później - kontynuuje - zaistniał efekt odwrotny, mia­
nowicie ludzie otrząsnęli się z szoku i stwierdzili,
że skoro grozi im niebezpieczeństwo n a w e t
wtedy, gdy siedzą przy biurku w pracy,
to lepiej jest wydać pieniądze na
operację i... u m r z e ć jako ktoś
(przynajmniej
we wła­
snym m n i e m a n i u )
piękny.
W niedalekiej przyszłości m o ż e m y mieć do czynienia z i n n y m ciekawym
procesem. Po trosze widać to już dzisiaj: ludzi chirurgicznie „ u l e p s z o n y c h "
będzie coraz trudniej odróżnić od n a t u r a l n i e m ł o d y c h i pięknych:
Tym samym schemat starszych mężczyzn nawiązujących romanse
z młodymi kobietami będzie często ulegał odwróceniu, jak w przypad­
ku Demi Moore, Melanie Griffith czy Cameron Diaz. Atutem mężczyzn
była władza i pieniądze, kobiety stawiają raczej na wygląd. Tak więc
postać Mrs. Robinson z Absolwenta jest ciągle żywa - i wygląda równie
dobrze, jak Anne Bankroft w tamtym filmie.
Wśród mężczyzn atakowanych k o m p u t e r o w o ulepszanymi obrazkami kobiecej
urody wyczuwa się coraz bardziej powszechny brak akceptacji niedoskonałości
wyglądu kobiet spotykanych w rzeczywistości. Kobiety n a t o m i a s t m a s o w o pod­
dają się presji dostosowywania do „wzorca osoby pociągającej". Efektem tego
jest postępujące ujednolicenie wyglądu. Azjaci pragną wyglądać bardziej po
kaukasku, a także mieć europejskie powieki i bardziej w y d a t n e nosy. Afrykanie
chcą mieć węższe nosy, prostsze włosy i jaśniejszą skórę. Typy kaukaskie zmie­
rzają ku ciemniejszej karnacji, delikatniejszym, bardziej azjatyckim n o s o m
i powiekom. Większość kobiet typu kaukaskiego chce być b l o n d y n k a m i . . . Taką
wyliczankę m o ż n a kontynuować w nieskończoność. Uzależnienie od korekt czy
zmian wyglądu staje się coraz bardziej p o w s z e c h n e . Ostatecznie zaś zmierza do
tego, by usprawnić i upiększyć narządy, które p o m i m o postępującego rozpadu
cywilizacji wciąż przynoszą jaką taką rozkosz i zadowolenie:
Na ulicach wielkich metropolii spodnie opuszczane są tak nisko, że
przedziałek między pośladkami i okolice wzgórka ł o n o w e g o stają się
powoli tymi obszarami ciała, których publiczne pokazywanie jest
w pełni dozwolone. Jak dotąd żadna z płci nie wystawia jeszcze swoich
genitaliów na widok publiczny - ale to tylko kwestia czasu. Pornografia
jest w modzie, a perwersje stają się normą. W telewizji pokazywane są
reklamy jakiejś dominy, wymierzającej klapsy podstarzałemu tluściochowi. Reklamy bielizny są przesadnie erotyczne. Powstał nowy dział
chirurgii kosmetycznej, nazwany waginalnym odmładzaniem, zajmu­
jący się zwężaniem pochwy i powiększaniem punktu G, który to punkt
44
FRONDA 41
rywalizuje ponoć z łechtaczką w zdolności do wyzwalania kobiecego
orgazmu. Golenie przez kobiety pach, nóg i okolic bikini natchnęło
mężczyzn do golenia całego ciała. Klasyczna depilacja woskiem okolic
bikini polega na usuwaniu niemal całego owłosienia poza wąziutkim
jego paseczkiem, albo wręcz wszystkiego. Zaznacza się - u mężczyzn
i u kobiet - tendencja do „zupełnej golizny". Rzeczywiście - naga mał­
pa ponownie staje się naga.
Cyniczna uwaga, że wszystko zaczyna się i kończy na d u p i e , ma widać w wy­
padku chirurgii plastycznej p e ł n e u z a s a d n i e n i e .
MAREK HORODNICZY
Tekst na podstawie pracy Laurence'a K i r w a n a . Bez skazy. Chirurgia plastyczna bez tajemnic, Poznań 2006.
Adidasik
SYLWIA
MISTEWICZ
D a w n o , d a w n o t e m u , za górami, za lasami, za blokowiskami ze stali, n e o ­
n o w y m i wystawami, s r e b r n y m i sztućcami, s a m o c h o d a m i , m a s z y n a m i pa­
rowymi, s u k n i a m i z tiulami, bryczkami i D z i k i m Z a c h o d e m , za Wielkimi
Odkryciami, e p i d e m i a m i , ascetami, antykami, ł u k a m i t r i u m f a l n y m i i narzę­
dziami k a m i e n n y m i , w bliżej nie określonych okolicznościach czasu i miejsca
żyła sobie p e w n a zła m a c o c h a z d w i e m a c ó r k a m i (bardzo przeciętnej urody)
i pasierbicą (nieprzeciętnej u r o d y i w d z i ę k u ) . O w e dwie p a n n y n a d o b n e nie
żyły s k r o m n i e , ale wygodnie. M a t k a ze s k r u p u l a t n o ś c i ą w ł a ś c i w ą dzisiejszym
b a n k o m i organizacjom mafijnym ściągała k o m o r n e od m i e s z k a ń c ó w kamie46
F R O N D A 41
nicy. Była to kobieta s z a n o w a n a i cieszyła się d u ż y m a u t o r y t e t e m w mieście.
Jej córki całe dnie spędzały na przeglądaniu się w lustrze, przebieraniu, czy­
taniu prasy kobiecej. A jak to m ó w i m ą d r e przysłowie: „Ktoś m u s i pracować,
by spać mógł k t o ś " , a więc do r o b o t y z a p r z ę g n i ę t o pasierbicę, p o w s z e c h n i e
z n a n ą pod i m i e n i e m Kopciuszek. Wyzysk klasy panującej był tak silny, że na­
sza biedaczka w ciągu d n i a nie m i a ł a n a w e t chwili w y t c h n i e n i a na rozważania
n a t u r y filozoficznej czy poezję.
Kiedy już jako tako z n a m y głównych b o h a t e r ó w , czas przystąpić do akcji
właściwej: otóż w mieście p o s z ł a fama, że królewiczowi z n u d z i ł y się już
h u l a n k i i swawole. Żołądek i w ą t r o b a j u ż nie te co kiedyś, w i n o nie cieszy,
muzyka nie bawi, a cera p r z e s u s z o n a . J e d n y m s ł o w e m czas na stabiliza­
cję. Królewscy h e r o l d o w i e ogłosili w s z e m w o b e c i k a ż d e m u z osobna, iż
na z a m k u odbędzie się bal, na k t ó r y m królewicz, przedstawiciel rodzimej
dekadencji, obierze sobie m a ł ż o n k ę . N a s t ę p n i e dla p e w n o ś c i r o z w i e s z o n o
plakaty.
Wieść ta zaczęła żyć w ł a s n y m życiem. P o w t a r z a n a od o k n a do okna, od
ucha do u c h a obeszła całe m i a s t o i d o t a r ł a także do złej macochy. Od razu
rozpoczęto wielkie przygotowania do balu. W r u c h poszły m a s z y n y do szy­
cia, a najnowsze paryskie magazyny prześcigały się w o p u s t a c h cenowych.
Polowano także na d o d a t k i - koronki, naszyjniki, pierścionki. O c h o m , a c h o m
i e c h o m nie było końca. C h i r u r d z y plastyczni, salony fryzjerskie i kosmetycz­
ne pracowały dwadzieścia cztery godziny na d o b ę , a d o b a ta w y d ł u ż a ł a się
o d w r o t n i e proporcjonalnie do czasu, jaki pozostał do „godziny z e r o " .
D u c h zakupów i przygotowań oczywiście nie o m i n ą ł d o m u sióstr i m a c o ­
chy. Kopciuszek co rusz d o k u p o w a ł n o w e tkaniny, to skręcał na papiloty, to
z n ó w p r o s t o w a ł włosy sióstr. M a c o c h a p r z y g o t o w a ł a cały arsenał eliksirów
nawilżających i odmładzających, p o s t a n o w i ł a też w s p o m ó c siły ziemskie b o ­
skimi, oddając aż j e d n ą piątą d z i e n n y c h d o c h o d ó w na tacę w cichej intencji
p o w o d z e n i a m i s t e r n e g o p l a n u . Wreszcie po wielu tygodniach przymiarek, de­
pilacji, zabiegów kosmetycznych i t p . wszystkie trzy na dwie godziny (trzeba
było wziąć poprawkę na p r a w d o p o d o b n e korki na ulicach) p r z e d uroczystą
inauguracją balu wsiadły do taksówki i odjechały.
Kopciuszek został sam, no m o ż e nie sam, bo z b a ł a g a n e m , k t ó r y należało
posprzątać. Cicho pochlipując n a d niesprawiedliwością dziejową, klasową
i osobistą, dziewczyna śpiewała tak:
ZIMA 2006
47
Och, gdybym to ja się
urodziła królewną,
przyoblekłabym na się
sukienkę zwiewną,
z królewiczem w tan, tan, tan
na, na, na,
och, tak, och, a jak!
Śpiew t e n wdzięczny usłyszała w r ó ż k a o gołębim sercu i n a d l o s e m sieroty się
użaliła. Weszła przez drzwi z a m k n i ę t e , wypowiedziała m a g i c z n e s ł o w a t a k
cicho, że n a w e t cisza, nadstawiając uszu, nic nie usłyszała, po czym z zachwy­
tu n a d n o w y m wyglądem Kopciuszka aż spadła z t a b o r e t u , rozpadając się na
pojedyncze dźwięki. Wróżka p o d a r o w a ł a dziewczynie także p i ę k n ą limuzynę,
która w m i g p r z e n i o s ł a ją na zamek. W całej promocji był j e d e n szkopuł: ter­
m i n przydatności mijał o p ó ł n o c y . . .
Bal już trwał w najlepsze. Po części oficjalnej przyszedł czas na party,
m i m o to królewicz znudzony, ziewając, tylko od czasu do czasu wodził ocza­
mi po zgromadzonym tłumie.
- Ach, co za n u d a ! - szeptał do siebie.
Ale nagle, jak g r o m z jasnego nieba, bez zapowiedzi, całkowicie n i e n a t u ­
ralnie i niebanalnie serce królewicza - przedstawiciela rodzimej dekadencji
- zabiło szybciej, bo ujrzał zjawę jak z morfinistycznego s n u : piękną, zwiew­
ną, nierealną! Podbiegł do dziewczyny, ujął ją w p ó ł i p o p r o w a d z i ł na parkiet.
Lud patrzył jak z a h i p n o t y z o w a n y na idealną p a r ę w i d o c z n ą na telebimach,
a p a n n y szlochały, wiedząc, iż straciły j e d y n ą i n i e p o w t a r z a l n ą okazję na k r ó ­
lewski ożenek. I wszystko byłoby cacy, gdyby nie to, że dziewoja, gdy zegary
wybiły p ó ł n o c , uciekła, przedzierając się przez t ł u m zawistnych spojrzeń.
Królewicz - j u ż nie w nastroju d e k a d e n c k i m , lecz marzycielskim, zażądał
poszukiwań, ale strażnicy dworscy, z a m i a s t przyprowadzić mu dziewczynę,
przynieśli tylko malusieńki, złoty adidasik. O p u s z c z o n y k o c h a n e k pogrążył
się w rozpaczy.
Gdy nazajutrz słońce w z n i o s ł o się n a d horyzont, obwieszczając n o w y
dzień, m i a s t o już w r z a ł o od plotek: „Kim jest tajemnicza kobieta, co skradła
serce naszego m o n a r c h y ? " .
48
F R O N D A 41
- Czy słyszała p a n i - pytała j e d n a kasjerka d r u g ą - że nasz królewicz w r a z
ze świtą przeczesuje blok po bloku, prosząc o p r z y m i e r z e n i e adidasika każdą
panienkę?
Ale ż a d n a z d a m włożyć go nie potrafiła. Prawie zrezygnowany n a s t ę p c a
t r o n u stanął przed o s t a t n i m d o m e m - k a m i e n i c ą macochy. G o s p o d y n i d o m u
zaprasza, częstuje kawą i pączkiem, a Kopciuszka wypędza do k u c h n i , skąd ta
przez dziurkę od klucza m o ż e o b s e r w o w a ć całą farsę. Wreszcie po krótkiej,
acz miłej pogawędce pierwsza z sióstr m i e r z y bucik, ale jej s t o p a za nic nie
m o ż e się w n i m zmieścić. Królewicz p o d c h o d z i z a t e m do drugiej z córek m a ­
cochy, ale ta z sarkastycznym u ś m i e c h e m , o p a r t a t e a t r a l n i e o framugę o k n a
przecząco kręci głową. O d m ó w i ć królewiczowi, p r z y s z ł e m u władcy kraju, toż
to n i e p o d o b n a ! A musicie wiedzieć, że królewicz był c h ł o p c e m apodyktycz­
nym, choć zarazem czarującym.
- N a l e g a m . . . nie? Błagam... nie? P r o s z ę . . .
Ale o n a z jeszcze większym s z y d e r s t w e m śmieje się w głos, aż do roz­
p u k u żołądka i jelit, do s k r ę t u kiszek, wypieków na twarzy. N a g l e przestaje.
Milknie. W końcu o t w i e r a usta:
- Teraz ty mnie posłuchaj, królewiczu, ty bawole i ośle. (Podnosi długą, czar­
ną sukienkę). Spójrz na tę łydkę. Czy widziałeś coś bardziej p o n ę t n e g o i apetycz­
nego? I po co ci ta tragikomedia z adidasikiem? Ty zasrany nieudaczniku!
W jednej chwili królewicz z r o z u m i a ł wszystko. I stał się mężczyzną.
SYLWIA MISTEWICZ
HOROSKOP
dla Ciebie
czyli historie niesamowite
Kozioł
Kiedy j u ż ukończy o b r z ę d p r z e b ł a g a n i a n a d Miejscem
Świętym, N a m i o t e m Spotkania i o ł t a r z e m , każe przypro­
wadzić żywego kozła. A a r o n p o ł o ż y obie ręce na głowę
żywego kozła, wyzna n a d n i m wszystkie winy Izraelitów,
wszystkie ich p r z e s t ę p s t w a dotyczące wszelkich ich grze­
chów, włoży je na głowę kozła i każe człowiekowi do t e g o
p r z e z n a c z o n e m u wypędzić go na p u s t y n i ę . W t e n s p o s ó b
kozioł zabierze z sobą wszystkie ich winy do ziemi bez­
p ł o d n e j . Ó w człowiek wypędzi kozła n a p u s t y n i ę .
Kpt 16. 2 0 - 2 2
Barany
Do was zaś, owce moje, tak m ó w i Pan Bóg: O t o Ja osądzę
poszczególne owce, barany i kozły. Czyż to w a m m o ż e
mało, że spasacie najlepsze pastwisko, by resztę swego
pastwiska zdeptać swoimi stopami, że pijecie czystą wodę,
by resztę zmącić stopami? A owce moje m u s z ą spasać to,
co wy zdeptaliście waszymi stopami, i pić to, coście zmącili
waszymi stopami. Dlatego Pan Bóg tak m ó w i do nich: O t o
Ja sam będę prowadził sąd pomiędzy owcą tłustą a owcą
chudą. Ponieważ wszystkie zwierzęta słabe odpychaliście
bokiem i plecami i popychaliście je swoimi rogami, tak że je
przepędzaliście, dlatego chcę p o m ó c m o i m owcom, by już
więcej nie stawały się łupem; osądzę poszczególne owce.
Ez34,
50
17-22
F R O N D A 41
Woły
Zbliżała się p o r a Paschy żydowskiej i J e z u s u d a ł się do
Jerozolimy. W świątyni n a p o t k a ł siedzących za s t o ł a m i
b a n k i e r ó w oraz tych, którzy sprzedawali woły, b a r a n k i
i gołębie. Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznur­
ków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także b a r a n k i
i woły, porozrzucał m o n e t y bankierów, a stoły powyw­
racał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł:
«Weźcie to stąd, a nie róbcie z d o m u m e g o Ojca targo­
wiska!* Uczniowie Jego p r z y p o m n i e l i sobie, że n a p i s a n o :
Gorliwość o d o m Twój p o c h ł o n i e M n i e .
J 2, 1 3 - 1 7
Bliźnięta
Sprawiedliwi, wołajcie r a d o ś n i e na cześć Pana,
p r a w y m przystoi p i e ś ń chwały.
Sławcie Pana na cytrze,
śpiewajcie Mu przy harfie o dziesięciu s t r u n a c h .
Śpiewajcie J e m u p i e ś ń n o w ą ,
p e ł n y m g ł o s e m pięknie M u śpiewajcie!
Bo s ł o w o Pana jest prawe,
a każde Jego dzieło n i e z a w o d n e .
On miłuje p r a w o i sprawiedliwość
ziemia jest p e ł n a łaskawości Pańskiej.
Przez s ł o w o Pana p o w s t a ł y n i e b i o s a
Ps 3 3 . 1-6
Skorpion
Wróciło
siedemdziesięciu d w ó c h z radością m ó w i ą c :
«Panie, przez wzgląd na Twoje imię, n a w e t złe d u c h y n a m
się poddają». W t e d y rzekł do nich: «Widzialem szatana,
spadającego z n i e b a jak błyskawica. O t o d a ł e m w a m wła51
dzę stąpania po w ę ż a c h i skorpionach, i po całej p o t ę d z e
przeciwnika, a nic w a m nie zaszkodzi. J e d n a k nie z t e g o
się cieszcie, że d u c h y się w a m poddają, lecz cieszcie się,
że wasze i m i o n a zapisane są w niebie».
t k 10. 1 7 - 2 0
Panny
W t e d y p o d o b n e będzie królestwo niebieskie do dziesięciu
panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie
p a n a m ł o d e g o . Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roz­
tropnych. Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły z sobą
oliwy. Roztropne zaś r a z e m z l a m p a m i zabrały również oli­
wę w naczyniach. Gdy się pan m ł o d y opóźniał, z m o r z o n e
s n e m wszystkie zasnęły. Lecz o północy rozległo się woła­
nie: „Pan m ł o d y idzie, wyjdźcie mu na s p o t k a n i e ! " W t e d y
powstały wszystkie o w e p a n n y i opatrzyły swe lampy.
A nierozsądne rzekły do roztropnych: „Użyczcie n a m swej
oliwy, bo nasze lampy gasną". Odpowiedziały r o z t r o p n e :
„Mogłoby i n a m , i w a m nie wystarczyć. Idźcie raczej do
sprzedających i kupcie sobie!" Gdy o n e szły kupić, nadszedł
p a n młody. Te, które były gotowe, weszły z n i m na ucztę
weselną, i drzwi z a m k n i ę t o . W końcu n a d c h o d z ą i pozo­
stałe panny, prosząc: „Panie, panie, otwórz n a m ! " Lecz
on odpowiedział: „Zaprawdę, p o w i a d a m w a m , nie z n a m
w a s " . Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny.
M t 2 5 . 1-13
Prze-Wodnik
Ten mu odpowiedział: «Nie m o g ę iść z tobą, lecz wrócę ra­
czej do m e g o kraju i do mojej rodziny». «Nie opuszczaj nas
- rzekł Mojżesz - ty bowiem znasz miejsca na pustyni, gdzie
m o ż e m y rozbić obóz, ty będziesz naszym przewodnikiem.
Lb 10. 3 0 - 3 1
52
FRONDA 41
Lew
Nie m a b o w i e m głowy n a d głowę w ę ż a
i nie ma gniewu n a d gniew nieprzyjaciela.
Wolałbym mieszkać z l w e m i s m o k i e m ,
niż mieszkać z ż o n ą p r z e w r o t n ą .
Złość kobiety z m i e n i a wyraz jej twarzy,
zeszpecą jej oblicze na kształt niedźwiedzia.
Syr25.
15-17
Rak(a)
Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj!; a kto by
się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja w a m powiadam:
Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto
by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto
by mu rzekł: „Bezbożniku", podlega karze piekła ognistego.
Mt 5 , 2 1 - 2 2
Ryba
I poszedł chłopiec, a razem z n i m anioł, a także i pies wy­
szedł z n i m i podróżował razem z nimi. Tak podróżowali obaj
i zastała ich pierwsza noc, i przenocowali nad rzeką Tygrys.
Chłopiec wszedł do rzeki Tygrys, aby umyć sobie nogi.
Wtedy wynurzyła się z wody wielka ryba i chciała odgryźć
nogę chłopca. Na to on krzyknął. A anioł rzekł chłopcu:
«Uchwyć ją i nie puszczaj tej ryby!» I uchwycił chłopiec moc­
no rybę i wyciągnął ją na ląd. Wtedy powiedział mu znowu
anioł: «Rozpłataj tę rybę i wyjmij z niej żółć, serce i wątrobę,
i zostaw je przy sobie, a wnętrzności odrzuć! Żółć bowiem,
serce i wątroba jej są pożytecznym lekarstwem». Młodzieniec
rozpłatał rybę i położył razem żółć, serce i wątrobę. Część
ryby upiekli i zjedli, a resztę z niej zachował zasoloną. Potem
poszli obaj dalej, aż przyszli do Medii. A młodzieniec zapytał
ZIMA 2006
53
anioła i rzekł m u : «Bracie Azariaszu, co za lekarstwo jest
w sercu, w wątrobie i w żółci ryby?» A t e n mu odpowiedział:
«Serce i wątrobę ryby spal przed mężczyzną lub kobietą,
których opanował d e m o n lub zły duch, a zniknie opętanie
i już nigdy nie zwiąże się z nim. A żółcią trzeba potrzeć oczy
człowieka, które pokryło bielmo, d m u c h n ą ć p o t e m na nie,
na to bielmo, a oczy będą zdrowe».
T b 6. 1-9
(U)Waga
Uwaga! Uchodźcy i n i e d o b i t k i z ziemi babilońskiej
ogłaszają na Syjonie p o m s t ę Pana, Boga naszego,
p o m s t ę za J e g o świątynię.
Zwołajcie ł u c z n i k ó w przeciw Babilonowi!
Wy wszyscy, co napinacie łuki,
rozbijcie o b ó z d o k o ł a niego,
by nie miał m o ż n o ś c i ucieczki.
Odpłaćcie m u s t o s o w n i e d o jego p o s t ę p k ó w :
wszystko, co on czynił, uczyńcie i j e m u !
A l b o w i e m był zuchwały w o b e c Pana,
w o b e c Świętego Izraela.
Jr 50. 2 8 - 2 9
Procarz (Frondeur)
I oto, gdy wstał Filistyn, szedł i zbliżał się coraz bardziej ku
Dawidowi, Dawid również pobiegł szybko na pole walki
naprzeciw Filistyna. Potem sięgnął Dawid do torby paster­
skiej i wyjąwszy z niej kamień, wypuścił go z procy, trafiając
Filistyna w czoło, tak że kamień utkwił w czole i Filistyn
upadł twarzą na ziemię. Tak to Dawid odniósł zwycięstwo
nad Filistynem procą i kamieniem; trafił Filistyna i zabił go,
nie mając w ręku miecza.
1 Sm 17, 4 8 - 5 0
,
Wszystkie cytaty pochodzą z Biblii Tysiąclecia.
Bardzo wielu Żydów nie je w ogóle tylnych kończyn
zarzynanych zwierząt, nawet tych koszernych z natu­
ry. Wynika to ze specyficznej interpretacji zawartego
w 32 rozdziale Księgi Rodzaju opisu walki Jakuba z anio­
łem. W czasie tej walki Jakub został dotknięty w biodro
i zaczął kuleć. Jedno ze ścięgien umiejscowione w udzie
zwierzęcia nazywa się na pamiątkę tamtego wydarzenia
„obumarłym" (lub „uschniętym") i jest ono niekoszerne.
NIEkoszerne ścięgno
ROZMOWA Z KS. PIOTREM B R I K S E M
KS.
PIOTR BRIKS - dr hab..
profesor Uniwersytetu Szczecińskiego na Wydziale Teologicznym,
kierownik Katedry
Egzegezy i Teologii Starego Testamentu.
P o r o z m a w i a j m y o j e d z e n i u , a w z a s a d z i e , p o n i e w a ż j e s t Ksiądz b i b l i s t ą
s p e c j a l i z u j ą c y m się w t e m a t y c e s t a r o t e s t a m e n t a l n e j , o t y m s p e c y f i c z n y m
rodzaju pokarmu, j a k i m jest pożywienie koszerne. Żydzi czasów biblijnych
nie j e d l i w i e l u p o k a r m ó w , które my, Polacy, u w a ż a m y z a s t a ł ą część j a d ł o 5(j
FRONDA
41
spisu. Skąd się to brało? Dlaczego w j u d a i z m i e w s p ó ł c z e s n y m u w a ż a n o je
(i wciąż się u w a ż a ) za nieczyste?
Przede wszystkim t r z e b a zauważyć, że przepisy dotyczące dopuszczalności
p o k a r m ó w do spożycia - czyli w ł a ś n i e koszerności - są częścią szerszego
zbioru p r a w religijnych regulujących r ó ż n e sfery życia Żydów. W Starym
Testamencie na 6 1 3 najróżniejszych p r z e p i s ó w p r a w a zaledwie 30 o d n o s i się
do jedzenia. Pozostałe n o r m u j ą takie sprawy, jak n p . kult, s t o s u n k i społecz­
ne, r o d z i n n e , życie seksualne, z a c h o w a n i e w razie p o p e ł n i e n i a wykroczenia,
w wypadku choroby i wiele innych. A więc s a m o pojęcie koszerności jest
b a r d z o szerokie i oznacza wszystko, co jest p r a w n i e z a a k c e p t o w a n e . Dotyczyć
m o ż e oprócz odżywiania także wszelkich s p r a w związanych z higieną, z d r o ­
wiem, s p o s o b e m u b i e r a n i a się czy życiem i n t y m n y m .
W t a k i m razie j a k a j e s t g e n e z a u k s z t a ł t o w a n i a się z a s a d koszerności w t y m
szerszym w y m i a r z e ? Czy b y ł a to j a k a ś p r ó b a o d d z i e l e n i a sacrum od profan u m w życiu c o d z i e n n y m ?
Dość p o w s z e c h n i e się przyjmuje, że wszystkie zasady czystości (koszerności)
wynikają z zasad higienicznych, tyle że d o d a t k o w o o p a t r z o n y c h silną sankcją
religijną. Biblijni Izraelici żyli w dość t r u d n y c h w a r u n k a c h n a t u r a l n y c h , na
terenach, gdzie jest s t o s u n k o w o m a ł o w o d y i p a n u j ą wysokie t e m p e r a t u r y .
Z a c h o w a n i e higieny i s u r o w y c h reguł s a n i t a r n y c h jest t a m a b s o l u t n i e ko­
nieczne. Żeby nie dopuścić do c h o r ó b , a n a w e t epidemii, zasady z d r o w o t n e
o b w a r o w a n o religijnym t a b u . W c h o d z ą tu w grę r ó ż n e g o rodzaju obmycia,
przepisy dotyczące z a c h o w a n i a w wypadku z a u w a ż e n i a pierwszych obja­
w ó w choroby, styczności ze z w ł o k a m i czy z padliną. W ś r ó d tych p r z e p i s ó w
umieszcza się również te dotyczące spożywania p o k a r m ó w . D r u g i m n u r t e m ,
który w s p ó ł k s z t a ł t o w a ł zasady czystości, jest s p r a w a p i e r w o t n y c h l u b wtór­
nych o d n i e s i e ń sakralnych. Były o n e o d z w i e r c i e d l e n i e m tradycji, s t e r e o t y p ó w
albo z a c h o w a ń symbolicznych, k t ó r e miały uwypuklić p o s z a n o w a n i e dla
jakiegoś miejsca ( n p . o ł t a r z a czy świątyni), czasu ( n p . s z a b a t u ) albo dla jakie­
goś symbolu. Najczęściej obie płaszczyzny - h i g i e n i c z n o - s a n i t a r n a i religijna
- wzajemnie się przenikały. Z biegiem czasu, w r a z z r o z p r z e s t r z e n i a n i e m się
diaspory żydowskiej i z m i a n ą w a r u n k ó w życia, czynnik higieniczny tracił
ZIMA 2006
57
znaczenie, a symboliczny odgrywał coraz większą rolę. N i e w o l n o z a p o m i n a ć
jeszcze o aspekcie trzecim. N i e k t ó r e z p r z e p i s ó w dotyczących szeroko pojętej
koszerności, lub jak k t o woli czystości, s t a n o w i ł y także s w o i s t ą o c h r o n ę reli­
gijną nie tylko dla ludzi, lecz także dla zwierząt.
Kiedy i gdzie się narodziły z a s a d y koszerności? Czy n a l e ż ą o n e do specyfiki
religii ż y d o w s k i e j , czy m o ż e są w ł a ś c i w e t a k ż e i n n y m n a r o d o m i religiom
tamtych rejonów i czasów?
Początki koszerności giną w m r o k a c h odległej przeszłości. Wówczas w ogóle
te zasady nie były spisywane. Kiedy pojawiły się już w formie pisanej, n p .
w literaturze sumeryjskiej, akadyjskiej czy fenickiej, to Izrael jako n a r ó d jesz­
cze nie istniał. Zjawisko, k t ó r e p o t e m Żydzi nazwali koszernością, wyprzedza
pojawienie się n a r o d u wybranego, który z c z a s e m przejął je od swych sąsia­
dów. P o t e m w i e l o k r o t n i e je modyfikował i i n t e r p r e t o w a ł w s p o s ó b dla siebie
właściwy. Z n a m y n i e p o r ó w n a n i e więcej p r z e p i s ó w dotyczących czystości n p .
z t e r e n ó w M e z o p o t a m i i . Należy j e d n a k zauważyć, że t a m t e j s z e cywilizacje
oddawały cześć s w o i m b ó s t w o m w setkach czy n a w e t tysiącach świątyń,
z których większość m i a ł a w ł a s n ą specyfikę. W p o r ó w n a n i u z n i m i Izraelici
zachowywali się raczej u m i a r k o w a n i e . D o p i e r o Izrael judaistyczny, t a l m u dyczny, r o z s ą d n e d o t ą d reguły czystości przekształcił w aracjonalną ideologię,
n i e p o r ó w n y w a l n ą z d o k t r y n a m i innych n a r o d ó w ościennych.
Czy mógłby Ksiądz przytoczyć j a k i e ś p r z y k ł a d y p r a k t y c z n e g o , higieniczne­
go w y t ł u m a c z e n i a z a s a d koszerności? Co mogłoby być niehigienicznego czy
niestosownego w j e d z e n i u świńskiej golonki?
Muszę zastrzec, że higieniczno-sanitarna geneza koszerności to tylko h i p o t e ­
za, a wyjaśnienia dotyczące poszczególnych p r z e p i s ó w do dziś są żywo dys­
k u t o w a n e . Jeśli chodzi o świnie, p o d o b n o ich m i ę s o psuje się b a r d z o szybko,
a d o d a t k o w o m o ż e być siedliskiem różnych pasożytów. Ze względu na k l i m a t
jedzenie mięsa świń byłoby o b a r c z o n e zbyt wielkim ryzykiem zatrucia l u b
choroby. N i e k o s z e r n e (czyli trefne) są r ó w n i e ż n p . robaki, gady, płazy, pa­
dlina i inne. O b o k a s p e k t ó w estetycznych n i e k t ó r e z tych p r z e p i s ó w miały
5g
F R O N D A 41
e w i d e n t n y cel. N a przykład n i e k o s z e r n o ś ć r o b a k ó w m i a ł a z m u s i ć przygoto­
wującego posiłek do d o k ł a d n e g o s p r a w d z e n i a p r o d u k t ó w w p o s z u k i w a n i u
części zarobaczonych.
A niejedzenie k r w i , czyli np. k a s z a n k i czy k r w i s t e g o b e f s z t y k u ?
Krew jest najczęściej kojarzona z o b r z ę d a m i religijnymi czy z symboliką reli­
gijną. Była o n a s y m b o l e m życia, w związku z t y m j e d z e n i e jej byłoby czymś
a b s o l u t n i e n i e s t o s o w n y m , obrzydliwym. D l a t e g o nie tylko Żydzi, lecz w ogó­
le semici zachowywali się z d u ż y m d y s t a n s e m w o b e c wszystkiego, co było
p o k r w a w i o n e - czy to była k r e w w jedzeniu, czy na człowieku, n p . w r a n i e .
Wydaje się jednak, że to znaczenie symboliczne jest w t ó r n e i przynajmniej
w wypadku pożywienia wydaje się m i e ć b a r d z o głębokie korzenie racjonalne
- p r a w d o p o d o b n i e chodziło o t o , żeby nie jeść s u r o w e g o , n i e d o g o t o w a n e g o
czy n i e d o s m a ż o n e g o mięsa. Z m u s z e n i e d o d o k ł a d n e g o p r z y g o t o w a n i a m i ę s a
miało chronić przed zarazkami. W późniejszym okresie Izraelici odwrócili tę
zależność - obecnie z a n i m się m i ę s o upiecze, u s m a ż y czy ugotuje, t r z e b a je
u p r z e d n i o pozbawić n a w e t najmniejszych o d r o b i n e k krwi.
Czy z a s a d a , iż kobieta w czasie m e n s t r u a c j i j e s t n i e c z y s t a , w i ą ż e się w ł a ś n i e
z szczególnym t r a k t o w a n i e m ludzkiej k r w i ?
Także tutaj brak jest j e d n o z n a c z n e j o d p o w i e d z i . N i e s p o s ó b o b e c n i e ocenić,
ile było w u z n a n i u miesiączkujących kobiet za nieczyste dbałości o higienę,
a ile zwykłych u p r z e d z e ń . Przy okazji m o ż n a w s p o m n i e ć , że m e n s t r u a c j a
kobiety wykluczała ją ze wszystkich n i e m a l czynności, z wyjątkiem tej najbar­
dziej związanej z higieną, czyli p r z y g o t o w y w a n i a jedzenia. N a k a r m i e n i e głod­
nej rodziny było ważniejsze niż zasady czystości. Przy okazji w a r t o zauważyć,
że zakaz współżycia z k o b i e t ą w czasie miesiączki czy po p o r o d z i e s t a n o w i ł
dla niej wybawienie z co najmniej krępującej sytuacji. Ten akurat przykład
wyśmienicie ilustruje taki a s p e k t nieczystości, który z winą, n i e m o r a l n o ś c i ą
czy n i e s t o s o w n o ś c i ą nie miał a b s o l u t n i e nic w s p ó l n e g o . Miesiączka kobiety,
m i m o że czyniła ją nieczystą, ani nie była jej winą, ani w najmniejszym stop­
niu nie pozbawiała jej godności.
ZIMA 2006
59
A j a k i e były inne z a s a d y koszerności w odniesieniu do sfery seksualnej
i c z y m je w y t ł u m a c z y ć ?
Seks był dla Izraelitów w y p e ł n i e n i e m Bożego planu, a k t e m o d b u d o w a n i a
pierwotnej jedności człowieka. Był więc t a k ż e czynnością w p e w i e n s p o s ó b
uświęconą. Jako taki podlegał też p e w n y m r y g o r o m religijnym, p r a w d o p o ­
d o b n i e w znacznej większości u z a s a d n i o n y m racjonalnie. Pierwszą z a s a d ą
dotyczącą (koszerności) seksu było p o w s t r z y m a n i e się od niego aż do chwili
d o p e ł n i e n i a wszelkich formalności ślubnych oraz, z m a ł y m i wyjątkami, do
współżycia wyłącznie w r a m a c h m a ł ż e ń s t w a . Jak już w s p o m n i a ł e m wcze­
śniej, seksu nie w o l n o jest uprawiać (ani n a w e t spać w j e d n y m łóżku) także
w okresie menstruacji m a ł ż o n k i oraz w s i e d e m n a s t ę p n y c h d n i . P o d o b n i e
po porodzie dziecka kobieta pozostaje nieczysta - s i e d e m d n i po u r o d z e n i u
syna i czternaście po u r o d z e n i u córki. N o r m y pożycia m a ł ż e ń s k i e g o wyklu­
czają także wulgarność, nieobyczajność u b i o r u , b r a k s k r o m n o ś c i i wszelkie
perwersje (jakkolwiek r o z u m i e ć to pojęcie). W o d r ó ż n i e n i u od p r z e p i s ó w
p o k a r m o w y c h nie są to o b o s t r z e n i a szczególnie restrykcyjne.
S ł y s z a ł e m , że ortodoksyjni Żydzi nie n o s z ą na sobie u b r a n i a , które s k ł a d a
się z d w ó c h r o d z a j ó w m a t e r i a ł u , gdyż to t e ż j e s t w e d ł u g nich niekoszerne.
Czy ma to j a k i e ś u z a s a d n i e n i e w Biblii?
Ma Pan rację. Przepisy koszerności dotyczyły także s p o s o b u ubierania się. O b o k
w s p o m n i a n e g o już nakazu skromności w ubiorze oraz przepisów dotyczących
sporządzania takich bogatych w symbolikę części garderoby, jak n p . płaszcz
modlitewny, tzw. mały tałes czy filakterie, były przepisy zakazujące łączenia
w jednej sztuce ubrania d w u rodzajów m a t e r i a ł u . J e d n a k znaczenia tego prze­
pisu nikt już nie potrafi logicznie wytłumaczyć. To jeden z wielu przykładów
na to, jak p r a w d o p o d o b n i e racjonalne kiedyś zastrzeżenia z biegiem czasu tak
dalece utraciły swoją zasadność, że pozostały tylko p u s t y m rytuałem, którego
przestrzega się wyłącznie w obawie przed n a r u s z e n i e m t a b u .
Jeżeli n a w e t z a z a s a d a m i koszerności stały p i e r w o t n i e j a k i e ś racjonalne
u z a s a d n i e n i a chroniące zdrowie i życie c z ł o w i e k a , u z a s a d n i e n i a , które a b y
£Q
F R O N D A 41
być przestrzegane, z y s k a ł y s a n k c j ę religijną, to z c z a s e m ta s a n k c j a religijna
stała się c z y m ś a u t o n o m i c z n y m , n i e z a l e ż n y m o d o w y c h w c z e ś n i e j s z y c h r a ­
cjonalnych pobudek. Dziś przecież Żydzi nie j e d z ą w i e p r z o w i n y nie dlatego,
że się szybko psuje - przecież c h r o n i ą ich p r z e d t y m p o w s z e c h n i e d o s t ę p n e
lodówki. Dziś j e s t to raczej z n a k religijnej wierności Bogu i t r a d y c j i . K i e d y
w religii ż y d o w s k i e j n a s t ą p i ł a ta z m i a n a biegunów, to p r z e w a r t o ś c i o w a n i e
z u z a s a d n i e ń p r a k t y c z n y c h na ściśle religijne?
Bardzo t r u d n o wskazać j e d e n taki m o m e n t . M a m y t u d o czynienia z d ł u g o ­
trwałym procesem, który rozpoczął się p e w n i e jeszcze, z a n i m Hebrajczycy za­
pożyczyli przepisy dotyczące czystości od swoich sąsiadów. M o ż n a n a t o m i a s t
wskazać okresy przyspieszenia tego zjawiska. Na większą skalę r o z p o c z ę ł o
się o n o jeszcze za czasów p a n o w a n i a króla r e f o r m a t o r a Jozjasza (koniec VII
wieku przed C h r . ) . Wiedząc, jak m a ł o ma czasu, p o s t a n o w i ł szybko i rady­
kalnie zreformować obyczajowość m o c n o z d e m o r a l i z o w a n y c h Izraelitów. N i e
dbał przy okazji o u z a s a d n i a n i e wszystkiego, akcentując p r z e d e w s z y s t k i m
konieczność z a c h o w a n i a p r z e p i s ó w p r a w a . N i e p r z y n i o s ł o t o oczekiwanych
rezultatów. Podczas p o b y t u Izraelitów na w y g n a n i u w Babilonii okazało się,
jak słabo u g r u n t o w a n a jest ich wiara. M a s o w o porzucali o n i religię i obyczaje
ojców. N a w e t p o w r ó t do ojczyzny p o p r a w i ł sytuację jedynie p o w i e r z c h o w n i e .
Sprawa była na tyle p o w a ż n a , że ówcześni przywódcy Judejczyków p o s t a n o Z I M A 2006
61
wili możliwie jak najsurowiej egzekwować z a c h o w a n i e wszystkich bez wyjąt­
ku p r a w odziedziczonych po p r z o d k a c h . Najmniejsze uchybienie t r a k t o w a n o
jako zdradę i obrazę Boga. N i e sprzyjało to oczywiście głębszej refleksji n a d
zasadnością i a k t u a l n o ś c i ą poszczególnych n a k a z ó w czy zakazów. M i a n o
przestrzegać ich w obawie, że jeśli z o s t a n ą zliberalizowane, r u n i e t a m a
powstrzymująca zalew p o g a ń s t w a i zgorszenia, jakie niesie ze s o b ą świat ze­
wnętrzny. Kolejne okresy formalizmu religijnego to I wiek p r z e d C h r y s t u s e m
i I wiek po Chrystusie, a później czas spisywania Talmudu, który o s t a t e c z n i e
spetryfikował z a s t a n e p r a w o .
Na p r z y k ł a d ?
Chociażby kwestia niejedzenia m i ę s a i mleka, opierająca się na biblijnym
tekście: „Nie będziesz gotował koźlęcia w m l e k u jego m a t k i " . Żydzi wy­
prowadzili z niego o g r o m n y wachlarz przepisów, k t ó r e zabraniają j e d z e n i a
mięsa z jakimkolwiek p r o d u k t e m m l e c z n y m albo t a k i m , k t ó r y z m l e k i e m
miał cokolwiek w s p ó l n e g o . P i e r w o t n i e rzecz z u p e ł n i e n o r m a l n a , racjonalna,
k t ó r a miałaby p o m a g a ć w u n i k a n i u takiego d r a s t y c z n e g o s p o s o b u przyrzą­
dzania p o k a r m u , z biegiem czasu stała się p o d s t a w ą do f o r m u ł o w a n i a prze­
pisów, k t ó r e z tą p i e r w o t n ą intuicją n i e mają j u ż k o m p l e t n i e nic w s p ó l n e g o .
U o g ó l n i o n o w s p o m n i a n y zakaz - m i ę s o koźlęcia zaczęto i n t e r p r e t o w a ć jako
d o w o l n e mięso, n a t o m i a s t m l e k o jego m a t k i - jako nabiał w ogóle. No i za­
częły się spekulacje mające na celu kodyfikację wszystkich możliwych sytuacji
w tym względzie. Na przykład, w oparciu o t e n p r z e p i s prawa, nie w o l n o
p o b o ż n e m u Żydowi zjeść zwykłej k a n a p k i z m i ę s e m (o szynce n a w e t n i e
wspominając), dlatego że jest t a m m a s ł o , a m a s ł o to p r o d u k t mleczny. Z t e g o
s a m e g o p o w o d u z a b r o n i o n y jest kotlet s c h a b o w y z z i e m n i a k a m i p o l a n y m i
m a s ł e m lub z mizerią. W ogóle jakakolwiek styczność p r o d u k t ó w m i ę s n y c h
z p r o d u k t a m i n a b i a ł o w y m i jest zakazana do t e g o stopnia, że w najbardziej
ortodoksyjnym nurcie koszerności gospodyni d o m o w a p o w i n n a m i e ć d w i e
albo i trzy k u c h n i e : j e d n ą do przyrządzania p o t r a w m i ę s n y c h , d r u g ą do p o ­
traw, k t ó r e mają styczność z m l e k i e m , i trzecią do t a k zwanych p o t r a w n e u ­
tralnych, jak napoje, owoce, warzywa. Jeżeli nie ma możliwości p o s i a d a n i a
trzech kuchni, to w je'dnej kuchni m u s i być w y r a ź n y podział - sztućce, garnki,
62
FRONDA 41
talerze, łopatki d o mikserów, n o ż e , wszystko o s o b n o d o mięsa, o s o b n o d o
nabiału, a o ile to możliwe, także o s o b n o do p o t r a w n e u t r a l n y c h . P o w i n n y
być także co najmniej d w a piece, d w a stoły, d w a zlewozmywaki do mycia na­
czyń itd. Jeżeli przez n i e u w a g ę gospodyni p o p e ł n i jakiś błąd, m u s i iść do rady
rabinackiej l u b do r a b i n a - w zależności od tego, w jak wielkiej miejscowości
mieszka - prosząc o wskazania, jak wybrnąć z zaistniałej sytuacji. N i e tylko
nie w o l n o jeść mięsa z n a b i a ł e m , lecz t a k ż e j e d n e g o b e z p o ś r e d n i o po d r u g i m .
Po spożyciu jakiegokolwiek m i ę s a przez trzy godziny nie w o l n o spożywać
żadnego p o k a r m u mlecznego, ot chociażby kawki ze ś m i e t a n k ą po obiedzie.
W sytuacji o d w r o t n e j czas oczekiwania jest krótszy - po p r o d u k t a c h mlecz­
nych należy odczekać tylko godzinę, żeby m ó c zjeść m i ę s o .
W a r t o jeszcze zaznaczyć, że w poszczególnych g m i n a c h przepisy te m o g ą
się różnić. Istnieje wiele regulujących te sprawy tradycji. N i e p o w i n n o się
m ó w i ć o jednej koszerności, ale raczej o „ k o s z e r n o ś c i a c h " .
C z y m te „ k o s z e r n o ś c i " się różnią?
N i e j e s t e m w tej dziedzinie specjalistą, j e d n a k ogólnie m ó w i ą c , chodzi tu
o bardziej l u b mniej restrykcyjne t r a k t o w a n i e poszczególnych przepisów.
Na przykład jeśli chodzi o w s p o m n i a n y wcześniej zakaz g o t o w a n i a m i ę s a
koźlęcia w mleku jego m a t k i , z a s t a n a w i a n o się, czy dotyczy to t a k ż e spożywa­
nia wraz z n a b i a ł e m m i ę s a ptaków. J e d n i uważają, że m i ę s o p t a k ó w niczym
zasadniczo się nie różni od p o z o s t a ł y c h mięs, i n n i z kolei a r g u m e n t u j ą , że
w wypadku ptaków, k t ó r e nie są ssakami, nie ma p r o b l e m u m l e k a m a t k i .
Tu są w ł a ś n i e te o d m i e n n o ś c i . Ciekawym p r z y k ł a d e m różnic w p o j m o w a n i u
koszerności jest d i e t a Z y d ó w etiopskich, którzy są skrajnymi w e g e t a r i a n a m i
Z I M A 2006
albo n a w e t w e g a n a m i . N i e jedzą w ogóle nic, co m i a ł o b y związek z m i ę s e m
i n a b i a ł e m . Ortodoksyjni Żydzi etiopscy j e d z ą s a m e warzywa. To s p e k t r u m
jest b a r d z o szerokie.
P r z y k ł a d Ż y d ó w etiopskich m o ż e być s i l n y m a r g u m e n t e m d l a t y c h , którzy
dziś propagują w e g e t a r i a n i z m i s z u k a j ą d l a niego a r g u m e n t ó w n a w e t w Bi­
blii. K i e d y ś s p o t k a ł e m się z kolegami b u d d y s t a m i , t a k i m i trochę n a k r ę c o n y ­
mi, którzy próbowali mi udowodnić, że J e z u s Chrystus b y ł w e g e t a r i a n i n e m .
Dla mnie t o było z u p e ł n e nieporozumienie, b o p o z a t y m , ż e E w a n g e l i e d a j ą
w y r a ź n e ś w i a d e c t w o , iż j a d ł ryby, to przecież zgodnie z t r a d y c j ą j u d a i s t y c z ­
n ą musiał s p o ż y w a ć b a r a n k a paschalnego. Czy z a t e m Biblia d a j e j a k i e ś
argumenty d l a w e g e t a r i a n i z m u i co p o w o d u j e etiopskimi Ż y d a m i , że go
praktykują?
T r u d n o mi odpowiedzieć, dlaczego Żydzi etiopscy tak zradykalizowali koszerność. Moje przypuszczenie jest takie: p o n i e w a ż gros p r z e p i s ó w regulujących
s p o s ó b żywienia się dotyczy m i ę s a albo związku m i ę s a z n a b i a ł e m , żeby p r z e z
nieuwagę albo złą interpretację p r z e p i s ó w n i e narazić się na nieczystość, na
wszelki wypadek jedzą tylko p o t r a w y n e u t r a l n e .
N a t o m i a s t w e g e t a r i a n i z m (jako ideologia) w ogóle n i e był z n a n y w s t a r o ­
żytnym Izraelu. Podawany często jako przykład j a r o s z a D a n i e l nie jadł m i ę s a
nie ze względu na swoje p r z e k o n a n i a w e g e t a r i a ń s k i e , ale ze względu na t o ,
że p o d a w a n e mu m i ę s o p o c h o d z i ł o ze s k ł a d a n y c h b ó s t w o m ofiar. W związku
z t y m manifestował nie w e g e t a r i a n i z m , ale w i e r n o ś ć swojej religii. O w s z e m ,
w Piśmie Świętym, na s a m y m początku Księgi Rodzaju hagiograf z a n o t o w a ł ,
że p i e r w o t n i e Pan Bóg jako pożywienie dla człowieka przewidział wyłącznie
rośliny, a d o p i e r o po p o t o p i e zezwolił N o e m u jeść wszystko. W związku
z t y m w d u ż o późniejszych interpretacjach rabinicznych pojawia się opinia, że
p i e r w o t n y m , idealnym s t a n e m człowieka, kiedy jeszcze przebywał w przyjaź­
ni z Bogiem, było niejedzenie mięsa. T r u d n o powiedzieć, jak było n a p r a w d ę
- nie tylko u zarania dziejów człowieka, ale n a w e t w z n a c z n i e późniejszym
czasie. N i e zachowały się ż a d n e teksty, k t ó r e świadczyłyby o tym, że niejedze­
nie m i ę s a było w Izraelu jakoś szczególnie p r e f e r o w a n e . M o ż n a zaryzykować
twierdzenie, że w e g e t a r i a n i z m był myśli biblijnej całkowicie obcy. Skoro Bogu
£Ą
F R O N D A 41
ofiarowywano m i ę s o zwierząt, nie m o g ł o o n o być czymś z n a t u r y gorszym.
Na ofiarę s k ł a d a n o przecież t o , co najlepsze - na przykład tłuszcz, k t ó r y
uważany był za smakołyk. Poza t y m w i e r z o n o , że p o s i a d a n i e wielu owiec czy
bydła to znak szczególnego b ł o g o s ł a w i e ń s t w a Bożego. A nie h o d o w a n o ich
przecież dla czystej przyjemności o b c o w a n i a z n a t u r ą . . . D o s t a t e k w y b o r n y c h
m i ę s jest także e l e m e n t e m biblijnych o p i s ó w szczęścia c z a s ó w mesjańskich.
Czy oprócz słynnego koźlęcia i m l e k a mógłby Ksiądz w y m i e n i ć j a k i e ś inne
p r z y k ł a d y koszerności w y p ł y w a j ą c e z interpretacji S ł o w a Bożego?
Bardzo wielu Ż y d ó w nie je w ogóle tylnych kończyn zarzynanych zwierząt,
nawet tych koszernych z natury. Wynika to ze specyficznej interpretacji za­
wartego w 32 rozdziale Księgi Rodzaju o p i s u walki J a k u b a z a n i o ł e m . W cza­
sie tej walki Jakub został d o t k n i ę t y w b i o d r o i zaczął kuleć. J e d n o ze ścięgien
umiejscowione w udzie zwierzęcia nazywa się na p a m i ą t k ę t a m t e g o wyda­
rzenia „ o b u m a r ł y m " (lub „ u s c h n i ę t y m " ) i jest o n o n i e k o s z e r n e . W związku
z tym p o w i n n o zostać wycięte. P r o b l e m polega na tym, że jego całkowite wy­
cięcie jest praktycznie niemożliwe, p o n i e w a ż n i e w i a d o m o , gdzie się o n o koń­
czy. Próby d o k ł a d n e g o u s u n i ę c i a wszystkich jego z a k o ń c z e ń d o p r o w a d z i ł y b y
do tak znacznego p o s z a t k o w a n i a mięsa, że n i k t by go j u ż nie kupił. Poza t y m
nie ma pewności, czy m i m o s t a r a ń nie zostałaby w n i m jakaś m a l u t k a o d n o g a
trefnego ścięgna. T r u d n o znaleźć jakiekolwiek logiczne u z a s a d n i e n i e t e g o p o ­
stępowania, ale ma o n o b a r d z o głębokie z a k o r z e n i e n i e w historii biblijnej.
J a k i e były (i są) k a r y za ł a m a n i e z a s a d koszerności? J a k i skutek odnosiły?
Niezachowywanie
p r z e p i s ó w p r a w a pociągało
za
sobą oczywiście
także
przykre konsekwencje, ale w a r t o zaznaczyć, że n i e na n i e p o ł o ż o n y był ak­
cent. S t a r a n o się p r z e d e w s z y s t k i m zachęcić do p o s ł u s z e ń s t w a p r z e p i s o m .
Z a k ł a d a n o , że każdy chce zachować czystość, nie tylko higieniczną, lecz t a k ż e
rytualną. Ktoś, k t o zaciągnął nieczystość, nie m ó g ł wziąć u d z i a ł u w religij­
nych rytuałach, s k ł a d a n i u ofiar, wspólnej m o d l i t w i e , co w t a k w s p ó l n o t o w y m
społeczeństwie było nie tylko n i e m i ł e , lecz wręcz d o t k l i w e . Jeśli nieczystość
miała c h a r a k t e r p o w a ż n y albo zaciągana była n o t o r y c z n i e , poważniejsze było
Z I M A 2006
gg
także wykluczenie nie tylko ze w s p ó l n y c h zebrań, ale w ogóle ze w s p ó l n o t y
n a r o d u wybranego. W p r z e p i s a c h dotyczących czystości pojawia się niekiedy
t e r m i n „zabić", ale nic nie w i a d o m o na t e m a t s t o s o w a n i a kary śmierci za
któryś z rodzajów nieczystości. P r a w d o p o d o b n i e c h o d z i ł o o o s t a t e c z n e wy­
kluczenie z Izraela. P o z o s t a w a n i e p o z a w s p ó l n o t ą Ludu J a h w e t o ż s a m e było
z o d d a l e n i e m od Boga, z b r a k i e m Jego opieki i obrony. Była to najwyższa kara,
jaka m o g ł a spotkać człowieka.
Należy dodać, że r y t u a l n ą nieczystość m o ż n a było zaciągnąć szalenie ła­
t w o i nie zawsze wiązało się to z jakąkolwiek w i n ą m o r a l n ą . W e d ł u g n i e k t ó ­
rych szkół rabinackich n a w e t spojrzenie na człowieka p o k r w a w i o n e g o , n a w e t
cień przechodzącego p o g a n i n a m ó g ł s p o w o d o w a ć zaciągnięcie nieczystości.
W s p o m n i a n a j u ż miesiączkująca k o b i e t a była nieczysta, c h o ć z oczywistych
względów nie m o ż n a tu m ó w i ć o jakiejkolwiek w i n i e czy t y m bardziej karze.
M i m o to także o n a p o n o s i ł a konsekwencje swojej nieczystości: nie m o g ł a ani
jeść, ani n a w e t przebywać z i n n y m i d o m o w n i k a m i . Taka o s o b a znajdowała się
w tym czasie na m a r g i n e s i e l u d u w y b r a n e g o .
Czy nie będzie n a d u ż y c i e m p o s t a w i e n i e t a k i e j tezy, że choć z a s a d y koszer­
ności dziś nie b a r d z o rozumiemy, i j a k o chrześcijanie je odrzucamy, to j e d ­
nak w biblijnym j u d a i z m i e m i a ł y o n e t e ż p e w i e n religijny sens z a m i e r z o n y
przez Boga? I n n y m i słowy, że oprócz p o s i a d a n i a w y m i a r u p r a k t y c z n e g o
były one w w y m i a r z e religijnym c z ę ś c i ą w y c h o w y w a n i a n a r o d u biblijnego,
r o d z a j e m pedagogii, k t ó r ą Bóg s t o s o w a ł w o b e c s w e g o u m i ł o w a n e g o ludu
n a t y m etapie historii z b a w i e n i a ?
Z całą pewnością przepisy te miały swój sens religijny, choć t r u d n o powiedzieć,
na ile zamierzony przez Boga w takiej formie, jaką z czasem przyjęły. Niekiedy
odnosi się wrażenie, że o d e r w a n e od swoich korzeni, racjonalnych powodów,
dla których zostały u s t a n o w i o n e , przepisy te są wręcz ś w i a d e c t w e m niezrozu­
mienia woli Boga. Wyrażona w prawie Jego m ą d r o ś ć przestała służyć swojemu
celowi, czyli ochronie przed niebezpieczeństwami, i stała się ideologiczną
rutyną, bezzasadnym u t r u d n i a n i e m życia. Jest to klasyczny przykład inwolucji, kiedy z czegoś r o z u m n e g o i s e n s o w n e g o wychodzi bezsens i karykatura.
Wyśmienitym przykładem tej tezy są przepisy związane z ubojem bydła - p o gg
F R O N D A 41
czątkowo miały o n e zapewnić higienę i chronić przed o k r u c i e ń s t w e m w czasie
uboju. Stanowiły o możliwie bezbolesnym sposobie zabijania, zachowaniu
wyjątkowej czystości, badaniu s t a n u w n ę t r z n o ś c i zabitego zwierzęcia w p o ­
szukiwaniu niepokojących s y m p t o m ó w mogących świadczyć o jego chorobie,
a w rezultacie możliwym zagrożeniu zdrowia k o n s u m e n t a . Dla zaoszczędze­
nia bólu stawiane były najwyższe wymogi, jeśli chodzi o fachowość m a s a r z a
i ostrość jego noży (wg przepisów nóż nie m o ż e mieć n a w e t najmniejszej rysy,
szczerby czy plamki rdzy). Z czasem przepis przysłonił swój w ł a s n y sens i jeśli
masarz zauważyłby, że zabił bydlę n o ż e m z rysą, zobowiązany jest p o d sankcją
utraty u p r a w n i e ń nadawanych przez rabina do wyrzucenia całej zabitej sztuki.
Tak zabite zwierze t r a k t o w a n e jest na równi z padliną.
J a k w t a k i m razie było z koszernością u J e z u s a ? Czy s t o s o w a ł się do j e j
z a s a d ? Słynne j e s t z d a n i e , k i e d y gorszy f a r y z e u s z y , m ó w i ą c , że nie to, co
w c h o d z i do c z ł o w i e k a - czyli p o k a r m - ale to, co z niego w y c h o d z i - czyli
s ł o w a i c z y n y - j e s t nieczyste.
Nie ma t e k s t ó w biblijnych j e d n o z n a c z n i e świadczących o tym, żeby J e z u s
robił cokolwiek w b r e w obowiązującym za Jego czasów p r a w o m koszerności.
Gdyby coś takiego m i a ł o miejsce, z całą p e w n o ś c i ą n a t y c h m i a s t byłoby to
wychwycone, a On zostałby o s k a r ż o n y o ł a m a n i e p r a w a . Należy j e d n a k pa­
m i ę t a ć o d w u sprawach. Po pierwsze, żył On w w a r u n k a c h , k t ó r e większość
tych p r z e p i s ó w racjonalnie uzasadniały. Po drugie, o s t r o p i ę t n o w a ł bezmyśl­
ne ich przestrzeganie, niekiedy ze szkodą dla d r u g i e g o człowieka, a najczę­
ściej bez pożytku dla kogokolwiek. J e d n y m z najbardziej jaskrawych przy­
k ł a d ó w podejścia J e z u s a do s p r a w k o s z e r n o ś c i i czystości jest p r z y p o w i e ś ć
Z I M A 2006
67
o m i ł o s i e r n y m Samarytaninie, w której fatalnie wypadają ci, k t ó r z y przestrze­
gali zakazu dotykania p o k r w a w i o n e g o człowieka, a c h w a l o n y za swój czyn
jest ten, który t e n zakaz z ł a m a ł , a w konsekwencji zaciągnął nieczystość.
Sprawa obmyć, postów, koszerności p o k a r m ó w n i e znajdowała się w c e n t r u m
nauczania Jezusa, choć p r a w d o p o d o b n i e większość z nich, jako służące z d r o ­
wiu i logiczne w t a m t y c h w a r u n k a c h , s a m s t o s o w a ł .
Zmienia się to u Apostołów. Takim p r z e ł o m o w y m m o m e n t e m j e s t s ł y n n a
w i z j a św. Piotra, k i e d y t o Bóg, u k a z u j ą c m u różne r o d z a j e n i e c z y s t y c h z w i e ­
rząt, k a ż e ich d o t y k a ć i s p o ż y w a ć j e . Tu j u ż c h y b a nie chodziło o z m i a n ę
n a s t a w i e n i a w o b e c koszerności, a l e o j e j odrzucenie.
Wizja św. Piotra, k t ó r ą m i a ł p o d c z a s p o b y t u w gościnie u S z y m o n a garnca­
rza w Jaffie, m i a ł a nieco i n n e z n a c z e n i e - n i e o d n o s i ł a się p r z e d e w s z y s t k i m
do koszerności jedzenia. Bóg, ukazując mu w wizji c h u s t ę p e ł n ą zwierząt
nieczystych i zachęcając do ich zabijania i spożywania, chciał u ś w i a d o m i ć
św. Piotrowi, że każdy człowiek jest w oczach Boga równy, n i e jest nieczy­
sty, bo Bóg wszystko oczyszcza. F r a g m e n t t e n u ś w i a d a m i a n a m , że n a w e t
Apostołowie, którzy przebywali z J e z u s e m d ł u ż s z y czas, byli głęboko p r z e k o ­
nani, że wszyscy inni p o z a Izraelem są p o d l u d ź m i . To p r z e k o n a n i e m u s i a ł o
zostać p r z e ł a m a n e w obliczu misji, jaka stała p r z e d P i o t r e m : za chwileczkę do
drzwi d o m u , w k t ó r y m przebywał, miał z a p u k a ć p o s ł a n i e c od Korneliusza,
który był nie tylko R z y m i a n i n e m , lecz na d o d a t e k d o w ó d c ą jednej z j e d n o s t e k
okupacyjnej armii rzymskiej. Takiego człowieka Piotr miał ochrzcić. J a k wi­
dać, k o m p l e t n i e nie był do t e g o przygotowany. Takie jest g ł ó w n e p r z e s ł a n i e
tego fragmentu, ale faktycznie przy okazji wynika z n i e g o n a u k a dotycząca
kwestii czystości wszystkich pokarmów, k t ó r a dla przychodzących z p o g a ń 68
F R O N D A 41
stwa nowych chrześcijan była z u p e ł n i e oczywista, n a t o m i a s t w ś r ó d w y c h o ­
wanych w p o s z a n o w a n i u n a w e t najdrobniejszych p r z e p i s ó w p r a w a Ż y d ó w
w z b u d z a ł a o g r o m n e wątpliwości.
J a k z a r e a g o w a l i inni Apostołowie i ś r o d o w i s k a p i e r w s z y c h chrześcijan na
t a k ą dość s z o k u j ą c ą z p e r s p e k t y w y t r a d y c j i religijnej, w j a k i e j żyli, propo­
z y c j ę Boga?
Wywołało to b a r d z o ożywioną dyskusję, wręcz spory n a w e t m i ę d z y samy­
mi A p o s t o ł a m i . Były dwie, b a r d z o silne na początku, grupy chrześcijan: tak
zwani judeochrześcijanie, czyli chrześcijanie p o c h o d z e n i a żydowskiego, i t a k
zwani helleniści, czyli chrześcijanie, k t ó r y m tradycje żydowskie były z u p e ł n i e
obce. Między j e d n y m i a d r u g i m i d o c h o d z i ł o do silnych tarć, w szczególności
w kwestiach dotyczących zachowywania p r z e p i s ó w rytualnych czy w ł a ś n i e
tych dotyczących koszerności. Ich ś w i a d e c t w e m są liczne teksty z Dziejów
Apostolskich czy p i s m Św. Pawła. Próbą przezwyciężenia kryzysu był tak
zwany Sobór Jerozolimski, kiedy t o z e b r a n i n a n a r a d ę A p o s t o ł o w i e ustalają,
żeby nie nakładać na n o w o ochrzczonych nic, co n i e jest konieczne, a jako
konieczne wyliczone z o s t a ł o „ p o w s t r z y m y w a n i e się od ofiar składanych
bożkom, od krwi, od tego, co u d u s z o n e , i od n i e r z ą d u " (na t e m a t tego, co to
k o n k r e t n i e m i a ł o b y oznaczać, p r o w a d z o n e są d ł u g i e dyskusje). C a ł ą resztę
spraw związanych z p r z e p i s a m i rytualnymi p o z o s t a w i a n o do rozstrzygnięcia
k a ż d e m u z o s o b n a . Dla większości n o w y c h chrześcijan były to zwyczaje tak
obce, a do tego t a k n i e z r o z u m i a ł e , że n a w e t te, k t ó r e niosły ze sobą p e w n e
wartości, zostały o d r z u c o n e .
Chrześcijaństwo odrzuciło w i ę c j e d n o z n a c z n i e k w e s t i e koszerności? Czy coś
p r z e t r w a ł o w tradycji Kościoła j a k o echo t y c h z a s a d ?
W p i e r w o t n y m Kościele z a s t a n a w i a n o się, co zrobić z d z i e d z i c t w e m j u d a i z m u
w t y m względzie. Dość j e d n o z n a c z n i e są n a t o m i a s t o d r z u c a n e wszystkie ży­
dowskie przepisy rytualne. I im mniejszy w p ł y w na t w o r z e n i e się chrześci­
j a ń s t w a mieli wyznawcy p o c h o d z e n i a żydowskiego, t y m radykalniejsze były
oceny tego, co j u d a i z m w sferze rytualnej do chrześcijaństwa w n i ó s ł . Na
Z I M A 2006
59
początku była tendencja do pozbywania się n i e m a l wszystkiego. Później cza­
sami do czegoś w r a c a n o , n p . w formie p o s t u . E c h e m p r z e p i s ó w żydowskich
dotyczących czystości jest też czyniony w o d ą ś w i ę c o n ą z n a k krzyża przy wej­
ściu do kościoła. Z r e s z t ą we wszystkich trzech m o n o t e i s t y c z n y c h religiach
odbywa się p o d o b n y rytuał: Żydzi obmywają p r z e d m o d l i t w ą ręce, A r a b o w i e
- ręce, uszy, nos, oczy oraz nogi, a katolicy, w c h o d z ą c do p r z e s t r z e n i sacrum
w s p o s ó b symboliczny obmywają swoją d u s z ę . Sam c h r z e s t jest także t e g o
typu obmyciem. Oczywiście uzyskał on z u p e ł n i e i n n ą wagę niż jego rytualny
prawzór, ale de facto w swojej z e w n ę t r z n e j formie jest zwykłym r y t u a l n y m
oczyszczeniem przed wejściem w strefę sacrum (życia).
Chciałem wyjść t e r a z p o z a k w e s t i e koszerności ku idei b a r d z i e j ogólnej,
której koszerność w odniesieniu do p o k a r m ó w być m o ż e j e s t tylko j e d n y m
z aspektów. S p o t k a ł e m się z b a r d z o g ł ę b o k i m s f o r m u ł o w a n i e m u P a u l a
Johnsona, że w j u d a i z m i e j e d z e n i e czegoś, u c z t o w a n i e , było m i e j s c e m
s p o t k a n i a z Bogiem. W Passze ż y d o w s k i e j , j a k t e ż w w i e l u i n n y c h ś w i ę t a c h
ż y d o w s k i c h , w ł a ś n i e posiłek, w s p ó l n e z g r o m a d z e n i e rodziny w o k ó ł stołu
pełnego j e d z e n i a , j e s t c e n t r a l n y m p u n k t e m ś w i ę t o w a n i a . To p r z e t r w a ł o
w chrześcijaństwie: e u c h a r y s t i a - j a k o m i s t y c z n a u c z t a , w i e c z e r z a wigilijna
p r z e d B o ż y m N a r o d z e n i e m czy ś n i a d a n i e w i e l k a n o c n e . M o ż e j e ż e l i spoj­
r z y m y na to z tej strony, p e w n e z a s a d y religijne odnoszące się do j e d z e n i a ,
j a k i e stosował i stosuje j u d a i z m , nie b ę d ą d l a nas t a k d z i w n e i obce?
To jest b a r d z o c e n n a myśl! Faktycznie, c h o ć m o ż e m y odrzucić bezsensow­
ność większości p r z e p i s ó w dotyczących koszerności jedzenia, to z drugiej
strony symbolika, jaką n a d a n o n i e k t ó r y m z nich, g o d n a jest najwyższej uwa­
gi. Żydzi b a r d z o często lubią p o r ó w n y w a ć stół, na k t ó r y m spożywają posiłek,
do ołtarza. I tym też motywują to, że jeżeli na o ł t a r z u nie m o ż n a złożyć byle
czego, to także posiłek m u s i być o d p o w i e d n i o przygotowany. To wszystko, co
towarzyszy w s p ó l n e m u jedzeniu, jest w p e w n y m sensie s ł u ż b ą Bożą, a kobie­
ta - aczkolwiek nigdzie nie s p o t k a ł e m się z t a k i m b e z p o ś r e d n i m p o r ó w n a ­
n i e m - jest k a p ł a n k ą o ł t a r z a d o m o w e g o . D b a ł o ś ć o k o s z e r n o ś ć j e d z e n i a stała
się więc swoistym r y t u a ł e m podkreślającym z n a c z e n i e tego wszystkiego, co
wiązało się ze w s p ó l n o t ą s t o ł u .
70
FRONDA 41
K i l k a razy przy okazji s t u d i o w a n i a P i s m a Ś w i ę t e g o trafiliśmy z e z n a j o m y m i
na coś takiego, co n a z w a l i ś m y teologią j e d z e n i a w N o w y m Testamencie.
C i e k a w e , że Jezus Chrystus co c h w i l a m ó w i o j e d z e n i u . U z d r o w i ł d z i e w c z y n ę
i n a k a z u j e : „Dajcie j e j coś j e ś ć " , p r z y c h o d z ą tłumy, a on m ó w i : „Wy dajcie
im j e ś ć " , o d w i e d z a Apostołów po z m a r t w y c h w s t a n i u - i p i e r w s z e , co robi,
to j e ; gdy o b j a w i a im się w Galilei na brzegu j e z i o r a , to p r z y g o t o w u j e d l a
nich rybki na ogniu. S k ą d u M e s j a s z a t a k a t r o s k a o p o ż y w i e n i e ?
Przede wszystkim trzeba zauważyć, że k u l t u r a jedzenia w tamtych regionach
była bardzo wysoko rozwinięta ze względu na to, że jedzenie to był m o m e n t
zebrania, spotkania się, m o m e n t symboliczny, o b u d o w a n y rytuałami, bardzo
znaczący - nie każdy z każdym m ó g ł zjeść czy p o ł a m a ć chleb. Wspólny posiłek
był oznaką przyjęcia kogoś do grona przyjaciół lub wręcz do rodziny, zaufania
m u , szacunku. Jedzenie nie było więc wyłącznie zaspokajaniem głodu. Wspólne
posiłki miały w sobie coś z sacrum. W ogóle jedzenie przyjmowane było jako
dar Boga. M o d l o n o się o dostatek i szczerze dziękowano, jeśli Pan Bóg n i m
obdarzał. Pogarda dla ciała i jego najprostszych p o t r z e b była Izraelitom obca.
W obfitości jedzenia widzieli oni błogosławieństwo Boga. Składane ofiary były
między innymi dziękczynieniem za dobrobyt, a równocześnie z a p r o s z e n i e m
Boga do wspólnej uczty. Człowiek zasiadał z Bogiem do stołu w świątyni, a Bóg
z kolei był gościem przy każdym izraelskim stole. Szczególną oprawę otrzymy­
wały posiłki świąteczne, które od innych różniły się nie tylko obfitością potraw,
lecz przede wszystkim swoim religijnym charakterem, w s p ó l n ą uroczystą
modlitwą, czytaniem Biblii, w s p o m i n a n i e m dawnych wydarzeń i bogatą sym­
boliką. Kiedy zabrakło świątyni, do rangi prawdziwej liturgii urosły wieczerze
szabatowe. Wprawdzie nie s k ł a d a n o w t e d y krwawych ofiar, ale posiłki te miały
w sobie coś z m i s t e r i u m . Chrześcijańską pozostałością świątecznych s t o ł ó w
Izraela jest przede wszystkim Eucharystia! N i e zapominajmy j e d n a k o naszych
cudownych, w całym tego słowa znaczeniu, wieczerzach wigilijnych czy śnia­
daniach wielkanocnych, z ich bogatą obrzędowością, która także kieruje się
swoistymi przepisami o „koszerności".
Ale czy w trosce J e z u s a o p o ż y w i e n i e nie chodzi t e ż o i n n ą w a ż n ą rzecz? Czy
nie j e s t tak, że w zachodniej kulturze s k a ż o n e j h e l l e n i z m e m , który relację
ZIMA 2006
71
z Bogiem - oczywiście w d u ż y m uproszczeniu - postrzega p r a w i e w y ł ą c z n i e
w kategoriach i n t e l e k t u a l n y c h i d u c h o w y c h , z b y t często z a p o m i n a m y o re­
ligijnym w y m i a r z e tego, co cielesne, m a t e r i a l n e , a co d l a j u d a i z m u było t a k
istotne? Przecież w y r a ż a ł o się to w błogosławieniu B o g a za to, że s p o ż y w a
się z nim p o k a r m i pije w i n o ?
„Wino radością jest ludzi i b o g ó w " . Faktycznie myślę, że h e l l e n i z m oprócz
całego bogactwa, k t ó r e ze s o b ą przyniósł, wyrządził r ó w n i e ż naszej cywiliza­
cji o g r o m n ą szkodę. W istocie zdeprecjonował n a s z e ciało. To, co było w pier­
w o t n y m j u d a i z m i e t r a k t o w a n e jako rzecz z u p e ł n i e n a t u r a l n a - sen, jedzenie,
seks - stało się r a p t e m czymś wstydliwym, świadczącym o n i e d o s k o n a ł o ś c i
człowieka. W b r e w t e m u , co się sądzi na p o d s t a w i e dość wybiórczych przykła­
dów, w k u l t u r z e helleńskiej o sprawach przyziemnych nie w y p a d a ł o m ó w i ć .
W filozofii platońskiej wszystko, co nie było d u c h o w e , było b a l a s t e m dla
duszy człowieka. Tego raczej n a l e ż a ł o się wstydzić i t r a k t o w a ć jako n i e m a l
zwierzęce. Helleniści b a r d z o zredukowali znaczenie jedzenia. N i e s t e t y t e n
n u r t podjęła d u c h o w o ś ć chrześcijańska, gloryfikując p o s t y i wyrzeczenia. N i e
tak jak Hebrajczycy, dla których obfitość j e d z e n i a była z n a k i e m b ł o g o s ł a w i e ń ­
stwa, p o w o d e m do d u m y i dziękczynienia Bogu. To, że J e z u s tak często m ó w i ł
o jedzeniu, było w y r a z e m jego troski o wszelkie p o t r z e b y człowieka, r ó w n i e ż
te cielesne.
Na koniec p o w r ó ć m y j e s z c z e do kwestii koszerności. Dlaczego, skoro z a s a d y
koszerności t a k w j u d a i z m i e biblijnym, j a k w s p ó ł c z e s n y m d o t y c z ą nie tylko
j e d z e n i a , dzisiaj o b i e g o w a opinia odnosi j e w ł a ś c i w i e w y ł ą c z n i e d o niego?
Myślę, że wynika to z faktu, że większość p r z e p i s ó w rytualnych związanych
z czystością w jakiś s p o s ó b o d n o s i ł a się do kultu, a więc do p r z y g o t o w a n i a
ofiar czy z a c h o w a ń związanych z k u l t e m . Po roku 70, czyli po z b u r z e n i u
świątyni jerozolimskiej, p r o b l e m t e n p r z e s t a ł być aktualny. W związku
z tym s p r a w ą najważniejszą s t a ł o się z a c h o w y w a n i e p r z e p i s ó w dotyczących
jedzenia. Z czasem s t a ł o się to dziedziną chyba najbardziej r o z w i n i ę t ą i szcze­
g ó ł o w o opracowaną, a na d o d a t e k wyraźnie odróżniającą Ż y d ó w od innych.
Na przykład przepisy'regulujące współżycie seksualne p o z o s t a w a ł y w sferze
72
F R O N D A 41
intymnej, n i e d o s t ę p n e j ogółowi. Myślę, że w ł a ś n i e dlatego w p o w s z e c h n y m
odbiorze koszerność u t o ż s a m i a się o b e c n i e wyłącznie z p r z y d a t n o ś c i ą do
jedzenia.
Jeszcze j e d n o p y t a n i e , o które prosili nas koledzy z redakcji, p o n i e w a ż
- m o ż n a powiedzieć - leży im to ( n a m też!) na wątrobie. S k ą d koszerność
w ó d k i ? N a c z y m o n a polega?
Pojęcie koszerności dotyczy n i e m a l ż e wszystkich cech rzeczywistości zwią­
zanych z j e d z e n i e m i piciem, nie tylko mięs, lecz także p r o d u k t ó w z b o ż o ­
wych. Szczegółowo r e g u l o w a n y jest s p o s ó b n a w o ż e n i a i u p r a w y pól, zbioru
i przechowywania p ł o d ó w rolnych. To jest pierwszy p o w ó d . P o w ó d drugi to
regulacje związane ze s p o s o b e m wyrabiania n p . w ó d k i . Wszystkie p r o d u k t y
żywnościowe, w tym r ó w n i e ż alkohole, m u s z ą być p r z y g o t o w y w a n e w od­
powiedni, czyli zgodny z przepisami, s p o s ó b . N i e m o ż e zachodzić n a w e t p o ­
dejrzenie, że w procesie w y t w a r z a n i a jakikolwiek przepis został naruszony.
G w a r a n t o w a ć to mają o d p o w i e d n i e certyfikaty, k t ó r e p r z y z n a w a n e są o s o b o m
wyśmienicie znającym o d p o w i e d n i e p r a w a i zwyczaje, a także cieszącym się
jeśli już nie nieskalaną o p i n i ą uczciwości, to przynajmniej zaufaniem o d p o ­
wiedniego rabina.
Dziękujemy z a r o z m o w ę .
PODCZAS OBFITEJ, NIEKOSZERNEJ KOLACJI ROZMAWIALI:
MAREK HORODNICZY I RAFAŁ TICHY
Mimo pewnych oporów części duchowieństwa utrwalił się
pogląd, że kuchnię niebiańską serwują aniołowie, którym
Sarmaci - choć oficjalnie aniołów zmaskulinizowano - domalowywali piersi. A zatem możemy zakładać, że, wbrew
doktrynie, anioły uważano za samice. I tak tolerancja do­
bywała się na wierzch mimo woli. Wynikałoby stąd bo­
wiem, że najdoskonalsze, niebiańskie potrawy serwowa­
ne były zbawionym najpewniej przez istoty przynajmniej
kobietopodobne. A więc kucharki zwyciężyły.
RAPORT
o nietolerancji kuchennej
czyli kucharka staropolska
JACEK
K.'
Kucharka staropolska to istota głęboko nieszczęśliwa. Nie znała gastronomii
feministycznej, dawano jej za to odczuć gorzki p o s m a k męskiego szowinizmu,
który nawet w kuchni spychał ją do kąta i pozbawiał podstawowych praw.
Pamiętajmy, że każdy mężczyzna, który miał pieniądze, zwalniał z pracy ko­
bietę i angażował kucharza; jeśli zaś kobietę tolerował, to jedynie jako część
jadłospisu, wedle maksymy maskulinistycznego ideologa, Wespazjana K.:
Sól, wino, dobra wola - bankietów omasta;
Przydaj czwartą, pozwolę, niech będzie niewiasta.
' Imienny i nazwiśny wykaz autorów i tajnych współpracowników zamieszczamy na końcu artykułu.
•JĄ
F R O N D A 41
Warto
na
tym
tle
podkreślić
pozytywną
rolę
części
kleru.
Postępowi
księża (o czym pisał s a m J a n K.) c h ę t n i e angażowali kucharki. J e d n a k
tradycjonalistyczny ogół potępiał te zabiegi. Tak więc kobiety d ł u g o t r z y m a n o
w skandalicznej izolacji od prawdziwej, profesjonalnie p o j m o w a n e j k u c h n i .
Była ta izolacja aż tak ścisłą, że kiedy d a m y za czasów Bony S. zaczęły
wreszcie,
pod
(czyli
ówczesnym,
w
wpływem
renesasowego
zawężonym
zainteresowania
pojęciu
„mężczyzną"),
„człowiekiem"
wpływać
na
jadłospis, często d o c h o d z i ł o do tragedii. N i e d o u c z o n e , z a m i a s t przypraw
używały substancji żrących, powodując liczne zejścia, także p o ś r ó d królów,
książąt i księżniczek (Barbara R.). W najlepszym razie d o c h o d z i ł o w takich
wypadkach do m a r n o w a n i a d ó b r kultury, jak wówczas, gdy n i e u ś w i a d o m i o n a
żona dolała poecie Wacławowi P. a t r a m e n t u do zupy, uniemożliwiając
p o w s t a n i e c e n n e g o dzieła literatury. Jako analfabetka nie była t e m u w i n n a .
Bo i gdzież m i a ł a się nauczyć, jak o d r ó ż n i ć pieprzniczkę od kałamarza? Na
Akademii Krakowskiej g a s t r o n o m i i nie w y k ł a d a n o , a i tak k o b i e t o m w s t ę p
na Akademię był wzbroniony. Nic dziwnego, że wszystkie staropolskie
doniesienia o kucharzących ż o n a c h podkreślają s i e r m i ę ż n o ś ć ich poczynań.
Przykuta do m a ł ż e ń s k i e g o łoża i s t o ł u samica okazywała się specjalistką
zaledwie od kuchni niewymyślnej, skrajnie prostackiej, czyli w e r n a k u l a r n e j ,
pozbawionej k o n t a k t u z szerszą siecią h a n d l o w ą . Taka kobieta „Smaży, piecze
nabyte w d o m u dostatki, / N i e posyłając do j a t k i " (Wespazjan K.). W m ę s k i c h
relacjach występuje zresztą najczęściej jako b e z w o l n a przekazicielka m ę ż o w s ­
kich poleceń:
ZIMA 2006
75
Z suchych drew każe prędko nakładać ognie,
By się mąż rozgrzał dogodnie,
Każe w skok do piwnice przynieść madzaru
Lub brzezińskiego nektaru.
Jak już
wspomnieliśmy,
przygotowanie wszelkich
bardziej
skomplikowa­
nych bądź w y s u b l i m o w a n y c h d a ń p o w i e r z a n o w tej sytuacji profesjonalnym
s a m c o m . Efekt ich poczynań był j e d n a k druzgocący. J e d z o n k o okazywało się
nieekologiczne. Do m ę s k i c h u s t w ę d r o w a ł y z m ę s k i c h rąk p o t r a w y sztuczne,
przeciwne n a t u r z e . Świadczy H i e r o n i m M.:
Dosyć potraw rozmajtych: tu dzika zwierzyna,
Owdzie się z misy kurzy tłusta cielęcina,
Sam jarząbek w rosole, indyk do podliwy,
Tu w zaprawnym rosole bażant, jakie dziwy! [...]
Tam drop siedział na misie z n o s e m zakrzywionym,
Owdzie udziec jeleni z kopytem złoconym;
Cetryny, salcessony, są i aniwelle,
Więc i włoskie menestry, także figatelle.
Te dania sporządzane przez mężczyzn s m a k o w a ł y „Wszytko słodko, gorąco /
Korzenno i pocąco". A już skutki ich spożycia były straszliwe. O p i s a n e m e n u
p o w o d o w a ł o , iż, jak mawiał p e w i e n senator:
...częste z wątroby
Dokuczają choroby. [...]
Podagra trapi nogę,
Ze i sypiać nie mogę...
W sytuacjach skrajnych zdarzało się, że „Opiwszy się jak świnia, i gębą, i n o ­
s e m / Rzygnie na stół h u s a r s k i towarzysz b i g o s e m " . Nazajutrz po k o n s u m p ­
cji fizjonomia m ę s k i c h k o n s u m e n t ó w p r e z e n t o w a ł a się jeszcze kiepściej.
Dowodzi tego relacja Krzysztofa O. Wedle niego p r z e j e d z o n e m u samcowi-sarmacie „oczy wygniły, z gęby śmierdzi piwsko, / W paszczece kliju p e ł n o ,
a w czuprynie pierza''.
76
FRONDA 41
Wszystko to nie oznacza jeszcze, że staropolskie k u c h a r z e n i e s t a ł o p o d
znakiem całkowitej nieobecności wybitnych kucharek. Nieliczne j e d n o s t k i
płci żeńskiej osiągały biegłość, lecz tylko wówczas, gdy u d a ł o im się wyjść
poza o p ł o t k i katolickiego getta i nawiązać łączność z c z a r t e m . Wynika to
jasno z doniesienia H i e r o n i m a M. Opisuje on niewiastę, k t ó r a d o p i e r o po
konsultacji z Dobrym-Inaczej pojęła, jak przyrządzić j a b ł u s z k o dla królewicza,
i o d n i o s ł a sukces. Był to j e d n a k wyjątek potwierdzający r e g u ł ę . Z r e s z t ą p o ­
głowie tych dobrych kucharek skutecznie r e d u k o w a ł o się w s k u t e k n a g m i n n e ­
go palenia ich na stosie przez sfanatyzowany g m i n .
Zamykamy t e m a t staropolskiej kucharki, aby teraz nieco więcej powiedzieć
o kobiecie traktowanej jako część dania głównego lub przystawka (pamiętajmy
przy tym, że słowo „kobieta" było niegdyś niecenzuralne i obraźliwe!). A za­
tem, zaczynała o n a swoją pracę przy stole - od gry wstępnej, czyli udzielania
siebie samej jako przyprawy, głaszcząc m ę s k i e uszy m o w ą i muzyką.
Panie Szemecie
Na twym bankiecie [...]
Damy nam w cieśni
Śpiewają pieśni
- pisze Wespazjan K. Na kolejnym etapie p a n n a - w e d l e H i e r o n i m a M.
- daje mężczyźnie p o d c z a s uczty „kąski k o s z t o w n i e j s z e " ( m o ż e m y tyl­
ko się domyślać, o k t ó r e c h o d z i ) , przy czym „czyni je je­
dwabnymi
słówkami
smaczniejsze".
Kędy indziej Wacław P. zdra­
dza nawet, jakie to słów­
ka i muzyka, to zna­
czy
czego
oczeki­
wał
męski
konsu­
m e n t od samic sie­
dzących
przy
stole
- otóż pieśni o tym,
„Jako
piecem
ZIMA 2006
gżąc
się
za
Małgorzata
z Fryckiem / Cztery zęby t r z o n o w e wybiła mu cyckiem". Była to z a r a z e m
przestroga, j a s n o sugerująca, że bliższe o b c o w a n i e z k o b i e t a m i m o ż e p o ­
zbawić smakosza naturalnych narzędzi spożywania p o t r a w (za takie narzę­
dzia u w a ż a n o wówczas mylnie zęby t r z o n o w e ) . W m i a r ę u c z t o w a n i a ż ą d a n o
od kobiety coraz więcej. W grę w c h o d z i ł a j u ż nie tylko u s ł u ż n o ś ć i m i ł e od­
głosy - trzeba było przyprawiać dania przy użyciu osobistych, żeńskich fero­
monów. Jakże b o w i e m inaczej t ł u m a c z y ć zwyczaj o d d a w a n i a na użytek kon­
sumpcji części garderoby, a zwłaszcza picie przez mężczyzn w i n a ze świeżo
zzutych d a m s k i c h pantofelków? Akcent końcowy okazywał się bardziej bru­
talny. Kobieta służyła ostatecznie za r e z e r w u a r dla resztek o b i a d o w o - a l k o h o lowych. Zaświadcza świadek osobisty, Jędrzej K.:
Trafiało się i to, że komu trunku aż po dziurki (jak mówią) pełnemu,
nagle gardło puściło i postrzelił jak z sikawki naprzeciw siebie znajdu­
jącą się... damę po twarzy i gorsie oblał tym pachnącym spirytusem, co
bynajmniej nie psuło dobrej kompanii.
Po tych gorzkich uwagach w i n n a nastąpić refleksja nieco pocieszająca - obec­
ność kobiet bez wątpienia cywilizowała k u c h n i ę staropolską, n a w e t wówczas,
gdy osobiście nie kucharzyły. Widać to po zjawiskach zdarzających się wów­
czas, gdy mężczyźni pozostawali sami - o p u s z c z o n e samce dziczały. Tak jak
podczas oblężenia polskiego garnizonu, który o k u p o w a ł m o s k i e w s k i Kreml
w 1613 roku. Męskie t o w a r z y s t w o z g ł o d n i a ł o i (cytuję Józefa B.) ...zrazu między sobą losy miotano, potem już tak łakomą paszczękę
głodna samojed rozwarła, że pan sługi, sługa pana, towarzysz towarzy­
sza nie był bezpieczen, jawnie ludzie na rzezią brano, zabijano, w sztu­
ki rąbano, pieczono, warzono, na rożnach obracano, żadna cząstka
ciała darmo nie uszła.
Ale n a w e t już będąc zjedzony przez współbiesiadników, samiec nie przesta­
wał cierpieć z p o w o d u braku dobrych kucharek. Wędrując w zaświaty, jeżeli
trafiał do piekła, wiedział, że diabły to kucharze, a nie kucharki. Spodziewać
się t a m p r z e t o m u s i a ł potraw, k t ó r e wyszczególnia w s w o i m z n a n y m dziele
świadek osobisty, K l e m e n s B. 78
F R O N D A 41
Żaby, jaszczurki, parchate bufony,
Żmije rozjadle i w ę ż ó w ogony,
padalce, trzewa z gadziny brzydliwe [...]
Gadzina brzydka, nigdy niestrawiona,
Jak będzie kąsać wnętrzności poikniona!
N a t o m i a s t m i m o p e w n y c h o p o r ó w części d u c h o w i e ń s t w a u t r w a l i ! się pogląd,
że kuchnię niebiańską serwują aniołowie, k t ó r y m Sarmaci - choć oficjalnie
aniołów z m a s k u l i n i z o w a n o - domalowywali piersi. A z a t e m m o ż e m y zakła­
dać, że, w b r e w doktrynie, anioły u w a ż a n o za samice (przynajmniej w p o ł o ­
wie). I tak tolerancja dobywała się na wierzch m i m o woli. Wynikałoby stąd
bowiem, że najdoskonalsze, niebiańskie p o t r a w y („paszty w y b o r n e świętym
z g o t o w a n e " , wedle Klemensa B.)
przez
istoty przynajmniej
s e r w o w a n e były z b a w i o n y m najpewniej
k o b i e t o p o d o b n e . A więc k u c h a r k i zwyciężyły.
Amen.
JACEK K.
LISTA
TAJNYCH WSPÓŁPRACOWNIKÓW,
których doniesienia pozwoliły
napisać powyższy raport o nietolerancji
Barbara R. - Barbara Radziwiłłówna, kobieta
propublko bono
Bona S. - Bona Sforza, królowa
Hieronim M. - Hieronim Morsztyn,
romansista
Jacek K. - Jacek Kowalski, autor
J a n K. - Jan Kochanowski, poeta główny
Jędrzej K. - Jędrzej Kitowicz, weredyk
Józef B. - Józef Budziło, chorąży mozyrski
Karol Ż. - Karol Żera, franciszkanin
Klemens B. - Klemens Bolesławiusz,
wizjoner
Krzysztof O. - Krzysztof Opaliński,
polityk & satyryk
Wacław P. - Wacław Potocki, moralizator
Wespazjan K. - Wespazjan Kochowski,
ideolog
gQ
F R O N D A 41
RECEPTURY KULINARNE
Rada gospodarska o sztucznym gotowaniu flaków i boćwiny
Sposób, jakim s p o s o b e m z flaków biaiych zrobić pstre, co będzie łata
biała, łata czarna?
Odpowiedź: Pokrajawszy ich i w y m y w s z y w ł o ż y ć do rondla mie­
dzianego, niepobielanego, niech w nim postoją czas jaki, a który się
kawałek przytknie miedzi, ten będzie czarniuteńki.
Nastawić zaś w takowym rondlu boćwinie, wyjąwszy [zakiszone]
z kadzi, choć będzie i niepozorne, stanie się tak zielone, jakby dopie­
ro z ogrodu. N o t a b e n e - piękne - ale nie zanadto zdrowiu służące.
[Karol Z., Vorago rerum]
Rada gospodarska o dobrym i złym gotowaniu flaków
Wrzućcie do flaków kawał okruszonego szkła, dobrze się ugotują;
wrzućcie kawał ołowiu, nigdy się nie ugotują, choćby się gotowały
i dzień, i noc.
[Karol Z., Vorago rerum]
Suchary a la sołdaci moskiewscy w Polszczę za Augusta III
Sotdaci moskiewscy... rozrabiając w dzieży ciasto na chleb, z któ­
rego p o t e m robili suchary, wytrząsali nad dzieżą robactwo z sukien
i wyczesywali z głowy, aby w o n y m cieście polgnąwszy, ta piechota
kołnierzowa po nich się nie rozłaziła. I takim chlebem albo suchara­
mi bynajmniej się nie brzydzili.
[Jędrzej K., Historja polska]
Nalewka klasztorna
Aby klasztorną zrobić nalewkę,
Weź ćwierćlitrową rumu konewkę,
Szafranu ciutkę, jałowca krztyczkę
Oraz tak zwaną żółtą goryczkę,
Laskę wanilii i dzięglu korzeń;
Ingrediencyje te z r u m e m ożeń.
Po trzech dniach odcedź sflaczałe m ę t y
I odlej w o n i ą rum nasiąknięty:
Kiedy odlejesz, nadejdzie pora
Dać spirytusu litra półtora,
Lecz zanim zrobisz to - jeszcze chwila:
Weź przedtem cukru dwa i pól kila
I wody litra trzy i trzy ćwierci;
Zmieszaj, zagotuj, aż go przewierci
I się klarownym stanie syropem;
Rum doń łyżeczką wlej - zatkaj c z o p e m Zatkane butle postaw na boku
1
(- nie wcześniej, jak za pół roku).
[Jacek K., Receptury klasztorne]
K a c z k a po k w e s t a r s k u z j a b ł k a m i
Gdy już sprawiona będzie kaczuszka,
Weź majeranek, sól i jabłuszka,
Sól z majerankiem wetrzyj ciupinkę
I niech kaczuszka czeka z godzinkę.
Wybierz nasienne gniazda z jabłuszek;
Jabłuszka pokrój, w ł ó ż w kaczy brzuszek,
Zaszyj - na tłuszczu u ł ó ż w brytfannie
I w piekarniku upiecz starannie,
S o s e m zlewając ją nieustannie.
Jak już zrumieni się kaczy brzuszek,
Skrój, na półmisek rzuć - i z jabłuszek
Wokół kaczuszki ułóż wianuszek;
Sosikiem polej i, oczywiście,
Przystrój ją jeszcze w sałaty liście.
[Jacek K., Receptury klasztorne]
Wdychając słodki zapach wiktoriań­
skich pubów i edwardiańskich kafe­
jek, marzyłam, aby taka miłość tra­
dycji, pragnienie odczytywania jej
wciąż na nowo, obudziła się wreszcie
i w Polakach. Chociaż nie ma u nas
ani jednego lokalu, który działałby
nieprzerwanie od czasu Jagiellonów
(wszak jedyne instytucje o nieprze­
rwanej ciągłości w Polsce to Kościół katolicki i Uniwer­
sytet Jagielloński), i prawie nikt u nas nie mieszka w bu­
dynkach z XVI czy XVII wieku, nie wszystko z naszej
historii rozniesiono na ostrzach bagnetów i gąsienicach
czołgów. Wielokrotnie niszczono polską materialność,
rozsypywano skarby nagromadzone rękami poprzed­
nich pokoleń. Jeżeli coś pozostawało niezmienne, to
umiłowanie wolności i rzadka umiejętność jej trwo­
nienia. Pozostało też jednak przywiązanie do dawnych
wartości, które widać dzisiaj w gwałtownym wzroście
frekwencji w angielskich katolickich kościołach.
DURHAM
MARTA KWASNICKA
Katedra w D u r h a m zapiera d e c h w piersiach. R o z p a r t a na w z g ó r z u zdaje się
ogarniać sobą całą okolicę. Gdziekolwiek spojrzeć, wszystko dąży ku niej,
zapowiada ją i w niej kulminuje. Plątanina uliczek niewielkiego w gruncie
rzeczy D u r h a m gaśnie w jej obliczu, n i k n i e . M i a s t o , w k t ó r y m z b u d o w a n o
taką świątynię, po p r o s t u przestaje istnieć.
FRONDA
41
Szara i strzelista z zewnątrz, w środku koi krągłością r o m a ń s k i c h ł u k ó w
i potężnych filarów, na których wspierają się niebotyczne, m l e c z n e sklepienia.
Niezwykłą miękkość w n ę t r z a ł a m i e tylko typowy zygzakowaty n o r m a ń s k i
o r n a m e n t , który jak fastryga zamyka k a m i e n n ą p r z e s t r z e ń ł u k ó w trójkątny­
mi „psimi zębami", wprowadzając w jasny świat katedry p e w n ą s u r o w o ś ć ,
niemal wojenność. Nie m o ż n a się oprzeć w r a ż e n i u , że świątynia p r z e m a w i a
innym językiem niż wszystko dookoła, a m i m o to nietrafne byłoby chyba na­
zwanie jej francuską ideą zaszczepioną w s a m y m sercu p ó ł n o c n e j Anglii. Jest
angielska, ale nie do końca. Jest n o r m a ń s k a , ale tylko w najbardziej angiel­
skim tego słowa znaczeniu. Jest wreszcie p i ę k n a - p i ę k n e m tak p r z e d z i w n y m ,
jak tylko piękne m o ż e być to, co m a s y w n e i lekkie z a r a z e m .
Jeżeli przyjrzeć się ozdobnej tablicy, na której w y p i s a n o wszystkich bisku­
p ó w D u r h a m , łatwo zauważyć, że po bitwie p o d H a s t i n g s zanikają tajemnicze
anglosaskie i m i o n a E a d m u n d ó w i Eadredów, a pojawiają się n o w e , n o r m a ń skie: Wilhelm, Geoffroy. Pierwszy z W i l h e l m ó w zaplanował i rozpoczął
w 1093 roku b u d o w ę k a m i e n n e g o kościoła, który zastąpił wcześniejszą, an­
glosaską budowlę. Będąc i m i e n n i k i e m Zdobywcy, stał się też chyba, p o p r z e z
swój projekt, pierwszym z tak licznych w n o w y m tysiącleciu t e o r e t y k ó w
władzy królewskiej. Katedra, dostojna, p o t ę ż n a i urzekająco p i ę k n a zarazem,
mogła przecież stanowić prefigurację n o w e g o porządku.
Fakt istnienia na wyspie n o r m a ń s k i c h katedr, jakkolwiek ich niebywała
u r o d a zapada w pamięć, jest dla Anglików nieco niewygodny. Kojarzą się
nieodwołalnie z najazdem, który zniszczył sielską, anglosaską m o n a r c h i ę
Wessexów, opierającą się na idei władcy w s p ó ł r z ą d z ą c e g o ze s w o i m l u d e m
i mówiącego tym samym, co on, językiem. Po podboju w p r o w a d z o n o ścisłą
centralizację, objawiającą się na przykład w nakazie dziedziczenia d ó b r przez
j e d n ą tylko osobę, co było w b r e w r o d z i n n y m , anglosaskim tradycjom. Całość
miała pozostawać n i e n a r u s z o n a - czy dotyczyło to pola, czy p a ń s t w a .
Z m i a n a , jaka pojawiła się w Anglii wraz z r z ą d a m i W i l h e l m a Zdobywcy
i jego następców, objawiła się najpełniej w a r c h i t e k t u r z e i języku. Materialnie
- była z a m i a n ą d r e w n i a n y c h świątyń, rzeźbionych m i s t e r n i e w zwierzęce
wzory i sprawiających w r a ż e n i e wyrastających w p r o s t z ziemi, na m o n u m e n ­
talne katedry i zamki, przypominające wybrzeża p ó ł n o c n e j Francji. W języku,
nad czym ubolewał na przykład cichy oksfordzki profesor Tolkien, najazd t e n
odbił się zalewem francuszczyzny. Mowa, k t ó r ą p o s ł u g i w a n o się na wyspie,
ZIMA 2006
85
zmieniła się nieodwracalnie, iskrząc się o d t ą d m i r i a d a m i eleganckich maka­
ronizmów. Jeżeli wierzyć angielskim s t u d e n t o m , których wciąż w zdecydowa­
nej większości jako pierwszego języka obcego uczy się w szkołach średnich
francuskiego, jest to p o w o d e m ich w r o d z o n e j nienawiści do t e g o języka i nie­
możności n a u c z e n i a się m o w y Woltera.
Swobody anglosaskiej m o n a r c h i i miały być p o t e m p o w o d e m ciągłych
przepychanek pomiędzy P l a n t a g e n e t a m i i szlachtą. Średniowieczna M a g n a
C h a r t a czy późniejsze, XVII-wieczne wystąpienie przeciwko S t u a r t o m były
tylko k a m i e n i a m i milowymi w historii ciągłego napięcia i nieufności. Jak miał
wyglądać ideał King-in-Parliament, króla w parlamencie, nigdy do końca nie
ustalono, ale Anglicy zawsze zdecydowanie odrzucali m o d e l absolutystyczny, kojarzony często na wyspie z „katolickim" (jak uczy przykład naszej
Rzeczypospolitej, nie do końca s ł u s z n i e ) . Katedra w D u r h a m , rozpoczęta za
Wilhelma II, jest j e d n a k m o c n y m d i c t u m nowej władzy, k t ó r a d ł u g o jeszcze
po podboju wydawała się obca. Strzelistość budowli, jej m a s y w n o ś ć i pew­
ność, z jaką d o m i n u j e nad krajobrazem, wskazuje wyraźnie na hierarchiczność n o w e g o porządku. Królowie, jak wieże, górują n a d z e b r a n ą w sobie bryłą
uporządkowanego, ujarzmionego p a ń s t w a .
Niedaleko stąd (dwie godziny s a m o c h o d e m , jak zapewniają Anglicy, prze­
liczający wszystko na czas) znajduje się Carlisle. P r a s t a r e m i a s t o u zachod­
niego krańca M u r u H a d r i a n a o d w i e k ó w s t a n o w i ł o b r a m ę d o Szkocji. I s t n i a ł o
już w czasach rzymskich. Kilka w i e k ó w później, po n o r m a ń s k i m najeździe,
często bywali w n i m Plantageneci, z a n i m wyruszyli z wojskiem na niegościn­
ne, p ó ł n o c n e wrzosowiska (był to chyba u l u b i o n y s p o s ó b s p ę d z a n i a czasu
przez E d w a r d a I). Gdzieś p o m i ę d z y tymi d w o m a m i a s t a m i , gdzieś p o m i ę d z y
ich strzelistymi katedrami, w ś r ó d zielonych p ó ł n o c n y c h G ó r Pennińskich,
w ś r ó d wrzosów, owiec, dzikich królików i bażantów, przyszło mi spędzić kil­
ka miesięcy. Czasami pochylając się n a d glinianymi figurkami W e n u s , k t ó r e
prawie dwa tysiące lat t e m u k t o ś chciał wwieźć do przygranicznego rzymskie­
go castrum, czasami przesiewając sypką p ó ł n o c n o angielską ziemię, b o g a t ą
w wiktoriańskie buteleczki i gliniane fajki - d o k ł a d n i e takie, jakie kazał palić
swoim h o b b i t o m m i s t r z Tolkien.
Kilka miesięcy bez polskich pól i lip to d u ż o i m a ł o . Mało, bo Anglia to
kraj tajemniczy i fascynujący, nie dający się p o z n a ć od razu, potrzebujący spo­
kojnego oswojenia. D u ż o , bo każdy w y m u s z o n y wyjazd z d o m u jest długi jak
letnie angielskie wieczory. Rozpływający się w n i e s k o ń c z o n o ś ć .
Być u c z e s t n i k i e m kolejnej wielkiej emigracji w dziejach n a r o d u nie zna­
czy tylko wyjechać. E m i g r o w a ć - to s ł o w o ma przecież w języku p o l s k i m tyle
znaczeń, ile nieszczęść spotykało n i e p o k o r n y n a r ó d , leżący jakby na p r z e k ó r
swojemu p o w o d z e n i u p o m i ę d z y dziedzicem d w u g ł o w e g o orła Paleologów
- Rosją a spadkobiercą C e s a r s t w a Z a c h o d n i e g o - N i e m c a m i . C z a s a m i znaczy
uciekać przed p r z e ś l a d o w a n i e m , czasami - p r z e d biedą, ale n i e z m i e n n i e p o ­
zostaje nieszczęściem dla tych, którzy tak jak Soplicowie zwykli p r z e d k ł a d a ć
p i ę k n o brzóz n a d egzotykę obcych krajów. E m i g r o w a ć to z a t e m opuszczać
nie tylko miejsce urodzenia, lecz, p o p r z e z szereg historycznych odniesień,
i teraźniejszość.
Ścieżki Polaków, z różnych względów, pozostają wciąż te s a m e . Na
londyńskiej ulicy w s p ó ł c z e s n y e m i g r a n t m o ż e - jak mój m ą ż - wygrać
w szachy Odyseję H o m e r a z b r a t a n k i e m d o w ó d c y Dywizjonu 3 0 3 , p a n e m
K r a s n o d ę b s k i m . Klamra k u l t u r y Z a c h o d u , w której Polska w z r a s t a ł a czasem
mniej, czasem bardziej szczęśliwie, zamyka się najpełniej w ł a ś n i e w przeka­
zaniu miękkich klasycznych w e r s ó w kolejnemu pokoleniu, k t ó r e tak chciało­
by powrócić do leśnych p a g ó r k ó w i zielonych łąk. Do d o m u .
Z I M A 2006
87
Z drugiej strony, jeżeli gdzieś m o ż n a wyraźnie o d c z u ć ciągłość historii,
to właśnie na wyspie - w Anglii, której sielską zieloność w y s ł a w i a n o już
w Rzymie, określając ją największym k o m p l e m e n t e m , jaki z n a ł a rzymska
skala wartości: „Brytania w a r t a jest tego, aby ją p o d b i ć " . Słowa te n a z n a ­
czyły k o m p l e k s o w o ś ć s t o s u n k ó w R z y m u i odległych, p o ł o ż o n y c h na wyspie
królestw, stworzyły A r t u r a i H e n r y k a VIII. Polaka, k t ó r e g o kraj w i e l o k r o t n i e
przeorały pługi wojen, najbardziej zachwyca o w a niefrasobliwość, z k t ó r ą
Anglik sączy c i e m n e ale w lokalu, do k t ó r e g o chadzali j u ż jego pradziadowie
za Elżbiety I czy pierwszych Stuartów. Poruszają n a w e t w i k t o r i a ń s k i e skrzyn­
ki pocztowe, o d m a l o w y w a n e regularnie, z zalotnie zawiniętymi inicjałami VR
- Victoria Regina, czy p o k r ę t n e t ł u m a c z e n i e l e w o s t r o n n e g o r u c h u zwycza­
jami starożytnych Rzymian. Po chwili z a s t a n o w i e n i a staje się oczywiste, że
Anglia, będąc odwieczną siedzibą w o l u n t a r y z m ó w , n o m i n a l i z m ó w i empiryzmów, nie przestała nigdy h o ł d o w a ć realizmowi historyczności, sfery c z a s e m
tak nienamacalnej, a tak determinującej p o s t ę p o w a n i e żyjących, n a w e t jeśli
miałaby pozostawać w dziedzinie anegdoty.
Prawda Anglii leży z a t e m chyba bardziej w p o c h w a l e przekazywanej przez
całą społeczność tradycji, jaką wygłosił Burkę, niż w apoteozie samodziel­
nego, poszukującego prawdy j e d n o s t k o w e g o r o z u m u , k t ó r ą stworzył Locke.
Świadczy o tym chociażby j e d n a z historii, k t ó r e u s ł y s z a ł a m u znajomych
podczas poobiedniej herbaty. Gospodarz, r o d e m z Lancaster, wybrał się nie­
gdyś na przyjęcie w e s e l n e do Yorku, gdzie o d m ó w i ł w ł o ż e n i a do b u t o n i e r k i
białej, weselnej róży. Powód był, zdaje się, banalny - nie p a s o w a ł a do garnitu­
ru. Nazajutrz lokalny dziennik zamieścił na pierwszej s t r o n i e artykuł zatytu­
łowany Lancaster odmawia noszenia białej róży. Znajomy z przejęciem o p o w i a d a ł
też, jak wielkie emocje w z b u d z a ł y u jego ojca m e c z e krykieta p o m i ę d z y oby­
d w o m a m i a s t a m i (skądinąd gry dla Polaka z u p e ł n i e niezrozumiałej, trwającej
kilka dni, z obowiązkowymi p r z e r w a m i na h e r b a t ę ) . „Kiedy York i Lancaster
grają ze sobą, to nie jest mecz - to jest wojna", tłumaczył rodzinie swoje roz­
gorączkowanie senior, n e r w o w o stukając w p o d ł o g ę p a r a s o l e m i poprawiając
kapelusz. Sprawa Ryszarda III i innych zależała z a t e m nagle od flegmatycznie
długiej rozgrywki d w ó c h lokalnych drużyn.
N a w e t jeżeli, jak zapewniał m n i e kolejny znajomy podczas i n n e g o obiadu
zakończonego przepysznym angielskim triflem, tak i n t e n s y w n e uczucia są ra­
czej rzadkie, historia wojny d w ó c h róż nie jest przecież j e d y n y m p r z y k ł a d e m
wielowiekowych
zacietrzewień,
składających
się na specyficznie
angielski
historyczny realizm. To, że u n i w e r s y t e t w C a m b r i d g e został założony przez
s t u d e n t ó w wydalonych z Oksfordu, jak opowiedziała mi s t u d e n t k a tej ostat­
niej uczelni, jest kolejną z szeregu dowcipnych opowieści, jakie m o ż n a tutaj
usłyszeć. Zabawny jest także fakt, że p o w t a r z a się tu w kółko, iż Anglia nigdy
od czasów Zdobywcy nie z o s t a ł a podbita. I chociaż r ó ż n e najazdy się zdarzały,
żaden z nich nigdy p o t e m nie przyniósł tak wielkich zmian, nie przerwał cią­
głości, dzięki której stara Anglia krzepła w z d ł u ż podzielonych odwiecznymi
m u r k a m i i krzewami pól. Trzeba pamiętać, choć wydaje się to niewiarygodne,
że niektóre żywopłoty r o s n ą na s w o i m miejscu aż od epoki brązu.
Interesujące w tym kontekście są losy angielskiej rewolucji lat 40. XVII
wieku, kiedy w a h a d ł o napięć pomiędzy królem i p a r l a m e n t e m wychyliło
się w przeciwną niż za pierwszych W i l h e l m ó w stronę. Śledząc charaktery­
styczne cechy angielskiej wojny domowej, jak apokaliptyczne nastroje, które
przerodziły się w spór polityczny, czy ostateczne ścięcie władcy, t r u d n o jest
jednoznacznie określić, dlaczego nie potoczyła się takimi samymi torami,
Z I M A 2006
89
jak jej dwie późniejsze, coraz bardziej radykalne wersje: francuska rewolucja
z jakobinami i N a p o l e o n e m czy rosyjska - z bolszewikami i Stalinem. Bo
okres rządów Cromwella, co zauważa n a w e t jeden z najgłośniejszych o s t a t n i o
w Anglii historyków, Simon Schama, nie wydaje się przystawać na przykład
do radzieckiego terroru. Lorda Protektora, który żył w świecie - wymaiginowanych czy nie - racji religijnych, uratował głęboko przeżywany rozdźwięk
pomiędzy światem teraźniejszym i przyszłym, który uniemożliwiał e w e n t u a l n ą
konstrukcję Królestwa Bożego na ziemi; będąc przekonany o przemijalności
rzeczy doczesnych (a w kontekście licznych wówczas nastrojów millenary­
stycznych stary świat miał zniknąć dosyć prędko), nie chciał przebudowywać
ciała Brytanii. Ciało to zaś było wciąż królewskie. Śmierć Karola I stworzyła
niemal od razu Karola II. Nikt nie miał spójnego p r o g r a m u na p r z e b u d o w ę
angielskiej świadomości. Nie miał, bo nie chciał. Purytański Syjon już powstał
i, jak obrazowo określa to Schama, rozsiadł się wygodnie na krzesłach istnie­
jących od dawna magistratów. Kiedy zaciekły rojalista J o h n Evelyn podróżował
po Anglii w poszukiwaniu piekła, zastał prowincję tak sielską, jaką zostawił
ją król. Szkody wojenne były naprawiane, a lokalni gentlemen troszczyli się
jedynie o „upiększanie" swoich ogrodów. Tylko chwili p o t r z e b a było, żeby
wszystko powróciło do dawnej - mniej lub bardziej chwiejnej - równowagi.
Paradoksalnie, powstałe wówczas w celu zaprowadzenia pokoju nieśmiertelne
rozwiązanie Hobbesa, postulujące oddanie władzy Lewiatanowi, nieuświęc o n e m u żadnymi religijnymi czy tradycyjnymi racjami, ale z d o l n e m u zapro­
wadzić porządek, m o g ł o być tylko propozycją for the time being, na potrzeby
bieżącej chwili.
Historia u o d p o r n i ł a z a t e m Anglię na rewolucję. Także jej wersja p r o t e ­
s t a n t y z m u była przecież, co zauważył na przykład J o h n H e n r y N e w m a n i co
kazało mu napisać arcyhistoryczny An Essay on the Developtnent of Christian
Doctrine, tylko połowicznym rozwiązaniem. M o ż n a więc stwierdzić, że głębo­
kie poczucie historii leczy z niebezpiecznego radykalizmu. Jak s t r u m i e ń , do
którego wpadają ostre skały idei, łagodzi ich załomy, tworząc rzeczy o w a l n e
czy obłe. C z a s e m piękne, czasem zaledwie o d a r t e z pierwotnej brzydoty.
I chyba t e n fakt jest w angielskiej tradycyjności najdonioślejszy; człowiek jest
istotą zdolną do czynów i pomysłów, k t ó r e teoretycznie pojawiają się tylko
w najgorszych koszmarach. Jeżeli coś jest go w stanie p o w s t r z y m a ć , to głębo­
kie zakorzenienie w tym, co m i n i o n e , w tym, co wartościowe.
<JQ
F R O N D A 41
Tajemnicze są więzy łączące Anglię z r z y m s k i m katolicyzmem. S a m a ka­
t e d r a w D u r h a m kilkakrotnie z m i e n i a ł a w y z n a n i e . Z b u d o w a n a , oczywiście,
jako katolicka za p a n o w a n i a H e n r y k a VIII z o s t a ł a d o s t o s o w a n a do p o t r z e b
n o w e g o wyznania. W roku 1547 specjalni królewscy k o m i s a r z e skakali w niej
po ozdobnej monstrancji, aby się upewnić, że na p e w n o z o s t a n i e zniszczo­
na. Za p a n o w a n i a Marii Tudor k a t e d r a z o s t a ł a z r e k o n s e k r o w a n a , ale kilka
lat później, za Elżbiety I, z n ó w stała się anglikańska. Jeszcze w 1569 roku
przeżyła krótki katolicki epizod, kiedy rebelia, mająca na celu o s a d z e n i e na
tronie szkockiej Marii Stuart, katoliczki, u m o ż l i w i ł a p o n o w n ą rekonsekrację
katedry. Raz jeszcze u s ł y s z a n o w niej katolicką m s z ę .
Podobnie n i e k o n s e k w e n t n i e zrywała z R z y m e m cała Anglia. Krzepkość
tutejszego rzymskiego wyznania wynika być m o ż e z ciągłych p r z e ś l a d o w a ń ,
których doświadczało, odkąd H e n r y k VIII p o s t a n o w i ł d o c h o w a ć się m ę s k i e g o
p o t o m k a w n o w y m m a ł ż e ń s t w i e z u r o c z ą p o d o b n o A n n ą Boleyn. Od t a m t e g o
czasu na wyspie u r o d z i ł o się szereg katolików, których nie powstydziłby się
żaden inny, mniej skonfliktowany z R z y m e m kraj europejski: silnych wyzna­
w a n ą wiarą, a j e d n o c z e ś n i e m o c n o stąpających po ziemi w d u c h u angielskie­
go common sense. Ich p o c h ó d rozpoczyna się m o n u m e n t a l n ą p o s t a c i ą Tomasza
M o o r e ' a i jego i m i e n n i k a Tomasza Treshama, k t ó r y w r a m a c h niezgody na
sprzeczność, jaka zaczęła się rysować w czasach elżbietańskich p o m i ę d z y
wiernością religii i wiernością władcy, w y b u d o w a ł sobie n a s y c o n ą katolicką
symboliką posiadłość w Lyveden N e w Bield w N o r t h a m p t o n s h i r e . P o t e m
pojawiają się spiżowe postaci kardynała N e w m a n a , lorda Actona, genialnego
Hopkinsa, C h e s t e r t o n a czy wreszcie Tolkiena. W p ó ł n o c n e j Anglii praktyku­
jących katolików jest dzisiaj więcej niż m e t o d y s t ó w - i było tak jeszcze p r z e d
nadejściem nowej, polskiej fali. Starsi z nich wciąż z t ę s k n o t ą w głosie r o z m a ­
wiają o tradycyjnej mszy trydenckiej i katolicyzmie sprzed Vaticanum II.
Wydaje się, że w tej ciągłej rzymskiej obecności na wyspie p e w n ą rolę
odegrały nieeleganckie powody, jakimi kierował się angielski władca, kiedy
z R z y m e m zrywał. Inną, d u ż o ważniejszą przyczyną m o ż e być j e d n a k wła­
śnie o w o katolickie z d u c h a , głęboko w s z c z e p i o n e Anglikowi przywiązanie
do tradycji, angielska p o d ś w i a d o m a a m o r historiae, k t ó r a stworzyła m i ę d z y
innymi genialną myśl N e w m a n a . Paradoksalnie, k a t e d r z e świętego Pawła
w Londynie, o d b u d o w a n e j przez C h r i s t o p h e r a W r e n a w czasie restauracji
S t u a r t ó w po wielkim pożarze m i a s t a w 1666 roku i uwieńczonej k o p u ł ą
92
FRONDA 41
balansującą p o m i ę d z y B r a m a n t e m i M i c h a ł e m A n i o ł e m , bliżej jest do świę­
tego Piotra na Watykanie niż jakiemukolwiek i n n e m u kościołowi w Anglii.
Angielski ołtarz ojczyzny, p e r ł a narodowej a r c h i t e k t u r y - w przeciwieństwie
do katedry w D u r h a m - spokojnie odnalazłaby się w ś r ó d ulic Wiecznego
Miasta. A przecież trzeba pamiętać, że p i e r w o t n y plan wzniesienia n i e m a l
typowo rzymskiej b u d o w l i centralnej, o której marzył wzorujący się na
ZIMA 2006
93
Berninim Wren, nie został zrealizowany. Przeważyła tradycyjna forma angiel­
skiej bazyliki na planie krzyża łacińskiego (na przykład takiej jak D u r h a m ) .
W s t o s u n k u do n o r m a ń s k i c h budowli z ł a g o d z o n o j e d n a k w y m o w ę wież,
które odtąd n i e ś m i a ł o wyrastają z klasycyzującej, p e w n i e rozsiadłej w ś r ó d
londyńskich kamienic bryły. Wydają się istnieć tylko po to, żeby za p o m o c ą
umieszczonych na nich zegarów mierzyć upływający czas. Także k o p u ł a wy­
gląda, jak gdyby s t w o r z o n o ją na doczepkę: jak fajerwerk u n o s i się nad bryłą
kościoła, na której w y d ł u ż o n y kształt nie ma ż a d n e g o wpływu. Jeżeli kon­
sekwentnie czytać wieże jako królów, kształt świętego Pawła odzwierciedla
stan m o n a r c h i i w okresie po wojnie d o m o w e j i Chwalebnej Rewolucji. Ot,
angielski przyczynek do teorii p a ń s t w a i a r c h i t e k t u r y baroku.
Spotkani przeze m n i e w s p ó ł c z e ś n i s t u d e n c i z Oksfordu, miasta, w k t ó ­
rym chronił się niegdyś nieszczęsny Karol I p r z e d tymi, którzy prerogatywy
władcy wyobrażali sobie inaczej od niego, nie w i d z ą s e n s u istnienia m o n a r ­
chii. Jest instytucją, k t ó r a p o ż e r a pieniądze i nie ma p r a k t y c z n e g o znaczenia.
Nie jest już ż a d n y m u o s o b i e n i e m królestwa. M i m o t o w y d a n a n i e d a w n o
historia Anglii S i m o n a Schamy, kolejna w całym szeregu p o d o b n y c h opra­
cowań wydawanych z zadziwiającą regularnością i przeciwstawiająca się
o p u b l i k o w a n e m u kilkadziesiąt lat wcześniej p o d o b n e m u dziełu Churchilla,
jest na wyspie o g r o m n i e p o p u l a r n a ( p r a w d o p o d o b n i e głównie dzięki swojej
telewizyjnej wersji). Jej o k ł a d k ę rozpoznaje prawie każdy Anglik. Rozpoznaje,
bo p o d s k ó r n i e - tak jak twórcy angielskiej rewolucji czy H o b b e s - czuje, że
owa przedziwna historyczność, której na co dzień nie zwykł ani doceniać, ani
n a w e t zauważać, stanowi o t o ż s a m o ś c i jego kraju. N a w e t jeżeli Boska misja
królów została nieodwracalnie zniszczona, p r a w d z i w ą k r ó l o w ą Anglii wciąż
pozostaje Klio.
Wdychając słodki zapach w i k t o r i a ń s k i c h p u b ó w i e d w a r d i a ń s k i c h kafe­
jek, marzyłam, aby taka m i ł o ś ć tradycji, p r a g n i e n i e odczytywania jej wciąż na
n o w o , obudziła się wreszcie i w Polakach. Chociaż nie ma u n a s ani j e d n e g o
lokalu, który działałby n i e p r z e r w a n i e od czasu Jagiellonów (wszak jedyne in­
stytucje o nieprzerwanej ciągłości w Polsce to Kościół katolicki i U n i w e r s y t e t
Jagielloński), i prawie nikt u n a s nie m i e s z k a w b u d y n k a c h z XVI czy XVII
wieku, nie wszystko z naszej historii r o z n i e s i o n o na o s t r z a c h b a g n e t ó w i gą­
sienicach czołgów. Wielokrotnie n i s z c z o n o polską m a t e r i a l n o ś ć , rozsypywa­
no skarby n a g r o m a d z o n e rękami p o p r z e d n i c h pokoleń. Jeżeli coś pozostawa£4
F R O N D A 41
ło n i e z m i e n n e , to u m i ł o w a n i e wolności i rzadka u m i e j ę t n o ś ć jej t r w o n i e n i a .
Pozostało też jednak przywiązanie do d a w n y c h wartości, k t ó r e widać dzisiaj
w g w a ł t o w n y m wzroście frekwencji w angielskich katolickich kościołach.
Powinniśmy nauczyć się j u ż chyba odwagi w z n o s z e n i a od nowa, b u d o ­
wania w e d ł u g odziedziczonych azymutów. D o p ó k i w s p ó ł c z e s n e g o polskie­
go emigranta, zagubionego w ś r ó d ulic L o n d y n u czy dzikich p ó ł n o c n y c h
wrzosowisk,
wzrusza
mickiewiczowskie
rozsmakowywanie
się
w
Polsce
w pierwszych księgach Pana Tadeusza, d o p ó k i tęskni do grzybobrania, brzóz,
wierzb i jesiennych ściernisk, wreszcie do rozsiadłego p o m i ę d z y Kijowem
i P o z n a n i e m sarmackiego baroku, którego zawsze w E u r o p i e Zachodniej bra­
kowało mi najbardziej, dopóki uznaje nierozerwalny związek polskości i wia­
ry, w której wzrosła, d o p ó t y także i nasza, polska, ciągłość - chociaż tak i n n a
od angielskiej, bo ciągłość walki o ciągłość - wydaje się niezagrożona. N a s z a
emigracja jest przecież w tym lepsza od p o p r z e d n i c h , że zawsze, z H o m e r e m
w ręku, zapatrzywszy się w Odysa, m o ż n a po p r o s t u wrócić do d o m u i zapro­
wadzić t a m porządek.
MARTA KWAŚNICKA
NOTY O AUTORACH
MAREK HORODNICZY (1976) redaktor naczelny „Frondy".
JACEK K. PACEK KOWALSKI] (1964) pieśniarz, poeta, historyk sztuki - mediewista,
tłumacz literatury starofrancuskiej. Rodem z akademickiego duszpasterstwa oo. domi­
nikanów w Poznaniu.
LAURENCE KIRWAN autor książki Bez skazy. Chirurgia plastyczna bez tajemnic, znany
chirurg plastyczny, operujący pacjentów po obu stronach Atlantyku. Wywiera znaczący
wpływ na opinię publiczną, promując problematykę chirurgii kosmetycznej w mediach
elektronicznych.
MARTA KWAŚNICKA ( 1 9 8 1 ) filozof, archeolog, doktorantka na Wydziale Historii
Kościoła PAT w Krakowie, poetka i eseistka. Obecnie jest jednym z redaktorów stron
internetowych Polskiego Radia.
SYLWIA MISTEWICZ ( 1 9 8 5 ) studentka III roku historii Uniwersytetu Śląskiego, miesz­
ka w Zabrzu.
F R O N D A 41
PISMO POŚWIĘCONE
FRONDA
Nr41*
Rok 5 po upadku cywilizacji
FRONDA
Nr41«
ZESPÓŁ
Nikodem Bończa Tomaszewski, Michał Dylewski, Grzegorz Górny,
Marek Horodniczy (redaktor naczelny), Aleksander Kopiński, Estera Lobkowicz,
Łukasz Łangowski, Filip Memches, Sonia Szostakiewicz,
Rafał Tichy, Wojciech Wencel. Jan Zieliński
Zrealizowano w ramach Programu Operacyjnego Promocja Czytelnictwa
ogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
OPRACOWANIE GRAFICZNE I PROJEKT O K Ł A D K I
Jan Grzegorz Zieliński
REDAKCJA STYLISTYCZNA I KOREKTA
JMD
ADRES REDAKCJI I WYDAWCY
ul. Jana Olbrachta 94, 01-102 Warszawa
teł.: (022) 836 54 44; fax: (022) 877 37 35
www.fronda.pl
[email protected]
WYDAWCA
Fronda pl sp. z o.o.
Zarząd: Michał Jeżewski, Tadeusz Grzesik
DRUK
Wydawnictwo AA spółka jawna, pl. Na Groblach 5, 31-101 Kraków
teł.: (012) 422 89 83, 422 13 44, fax: (012) 292 72 96,
e-mail: [email protected]
PRENUMERATA PISMA POŚWIĘCONEGO „FRONDA"
Księgarnia Ludzi Myślących
ul. Tamka 45, 0^-355 Warszawa
tel.: (022) 828 13 79 • e-rrail: ,[email protected] • www.xlm.pl
Aby otrzymywać kolejne numery za zaliczeniem pocztowym, prosimy wypełnić stałe
zamówienie na stronie internetowej www.ksiegarnia.fronda.pl
Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.
Materiałów niezamówbnych nie odsyłamy.
Redakcja „Frondy" nie ponosi odpowiedzialności za treść i formę reklam.
ISSN 123,1-6474
Indeks 380202
FILIP MEMCHES
Biedny chrześcijanin duma nad neokonserwatyzmem
(i się dopytuje)
6*
M A R E K J U R E K , R E M I G I U S Z O K R A S K A , J A C E K Z Y C H O W I C Z , B O G D A N SZLACHTA,
RYSZARD LEGUTKO, JAMES KURTH, THOMAS FLEMING
Ankieta: Czy neokonserwatyzm jest... konserwatyzmem?
13*
N I K O D E M BOŃCZA T O M A S Z E W S K I
Rzeczy pierwsze
46*
JAROSŁAW TOMASIEWICZ
Kwiaty Ziemi Jałowej.
Wybrane alternatywne programy polityczne
w Trzeciej Rzeczypospolitej
58*
M A R E K CZUKU
Dwa wiersze
1. wiersz poprawny
2. wiersz radykalny
85*
85*
WOJCIECH KUDYBA
Pieśniczka o barankach
86*
X. JÓZEF BAKA
DoJMR
87*
WOJCIECH WENCEL
List do Jarosława Marka Rymkiewicza.
Droga w ciemności
88*
STANISŁAW CHYCZYŃSKI
Coś z Nietzschego.
Filozofia w poezji Jarosława Marka Rymkiewicza
94*
JAROSŁAW JAKUBOWSKI
9.10.2006
128*
IMPRIMATUR
ARKADIUSZ FRANIA
C.Z.U.K.U. - sztuka zbijania i spijania słów
130*
KRZYSZTOF DYBCIAK
Poetycki Feniks z popiołu słonecznego.
O twórczości Krzysztofa Jeżewskiego
138*
TOMASZ MISIEWICZ
Wojna: prosta rzecz
144*
TOMASZ MISIEWICZ
Cień Wielkiego Językoznawcy
148*
MHFMJZ
Mulholland Drive Reading
152*
RAFAŁ TICHY
Porwani do trzeciego nieba
162*
NOTY O AUTORACH
184*
Czy neokonserwatyści nie instrumentalizują wartości
tradycyjnych, w tym religii, na potrzeby polityczne?
A może neokonserwatyzm jest dziś jedyną liczącą się
w USA siłą polityczną, dzięki której chrześcijanie mogą
odgrywać znaczącą rolę w życiu publicznym i mają
szanse realizować swoje postulaty?
Biedny chrześcijanin duma
nad neokonserwatyzmem
(i się dopytuje)
FILIP
MEMCHES
W polityce sukces jest czynnikiem, który sprawia, że idee stojące za d a n y m
przedsięwzięciem zaczynają się r o z p o w s z e c h n i a ć . Tak się stało w przypadku
zwycięstwa USA i blpku z a c h o d n i e g o w zimnej wojnie. W a r t o p r z y p o m n i e ć ,
w imię czego toczona była batalia przeciwko k o m u n i z m o w i oraz „ i m p e r i u m
g*
FRONDA 41
z ł a " w latach 80. zeszłego wieku. Nie były to bynajmniej tradycyjne wartości
cywilizacji chrześcijańskiej, k t ó r y m h o ł d o w a ł R o n a l d Reagan, a przynajmniej
nie o n e stanowiły spoiwo sił „wolnego świata". Zasadnicze p r z e s ł a n i e antysowieckiego kursu w s t o s u n k a c h m i ę d z y n a r o d o w y c h - poza, rzecz jasna,
u w a r u n k o w a n i a m i geopolitycznymi - określały takie pojęcia, jak demokracja
i s w o b o d a jednostki.
Antytotalitarny k o n s e n s u s z o k r e s u zimnej wojny przetrwał, jak się zdaje,
do dnia dzisiejszego. C h o ć lewica i prawica - z a r ó w n o w E u r o p i e , jak i USA
- różnią się w rozmaitych kwestiach, to j e d n a k istnieje też p e w n e w s p ó l n e
pole aksjologii politycznej. Z tego p u n k t u w i d z e n i a pojawiające się w o b e c
administracji George'a Busha j u n i o r a od początku jego p r e z y d e n t u r y oskarże­
nia o f u n d a m e n t a l i z m religijny czy wręcz „faszyzowanie" b r z m i ą dziwnie. To
pokazuje, że - p o m i m o aksjologicznej konwergencji lewicy i prawicy - krach
k o m u n i z m u i rozpad ZSRS nie przyniosły wyczekiwanego „końca h i s t o r i i " .
Podziały i spory wciąż s t a n o w i ą istotę polityki.
Amunicji ideologicznej obecnej ekipie Białego D o m u dostarczają - p o d o b ­
nie jak w ostatniej dekadzie zimnej wojny - n e o k o n s e r w a t y ś c i . Środowisko to
zrodziło się jako efekt ewolucji światopoglądowej grupy lewicowych radyka­
łów - głównie trockistów - którzy zaczynali swoją a k t y w n o ś ć w p o ł o w i e mi­
nionego stulecia. I m o ż n a postawić tezę, iż w ł a ś n i e odejście od idealistyczne­
go antystalinizmu w p r a w ą s t r o n ę ku r e a l i s t y c z n e m u a n t y k o m u n i z m o w i s t a ł o
się istotą tej przemiany. Lewacka u t o p i a światowej „ p e r m a n e n t n e j rewolucji"
s t o p n i o w o uległa w ciągu kilku dziesięcioleci na rzecz apologii amerykańskie­
go m o d e l u polityczno-gospodarczego - apologii liberalnej demokracji oraz
kapitalizmu (aczkolwiek skorygowanego interwencjonistycznymi i socjalny­
m i reformami roosveltowskiego N e w Deal-u).
Wśród
czołowych
neokonserwatystów
należy w y m i e n i ć
w
pierwszej
kolejności laickich i n t e l e k t u a l i s t ó w żydowskich: Irvinga Kristola, jego ż o n ę
G e r t r u d ę Himmelfarb, N o r m a n a P o d h o r e t z a , Waltera L a ą u e u r a , D a n i e l a
Bella, Alberta W o h l s t e t t e r a . To o n i swoją działalnością określili c h a r a k t e r ca­
łego r u c h u . Z deklarowanej niereligijności ludzi takich jak Kristol nie wypły­
wa bynajmniej negatywny s t o s u n e k do religii. Z e r w a n i e z u t o p i a m i w rodzaju
trockizmu oraz o d r z u c e n i e wszelkich form s e n t y m e n t a l i z m u politycznego
(różnorakich rojeń pacyfistycznych i innych) p r z y n i o s ł o k o n k r e t n e skutki.
W „tradycji judeochrześcijańskiej"
ZIMA 2006
neokonserwatyści upatrują moralnego
7*
f u n d a m e n t u społeczeństwa. Z t e g o wynikają rzeczy następujące: u z n a n i e
rodziny i religii za c e n n e społecznie wartości oraz j e d n o c z e ś n i e n e g a t y w n a
ocena rewolucyjnych i k o n t r k u l t u r o w y c h p r o j e k t ó w XX stulecia.
Myliłby się j e d n a k ten, k t o by myślał, że n e o k o n s e r w a t y z m jest r u c h e m
wyłącznie takich osób, jak jego liderzy, czyli laickich Żydów, którzy podjęli się
rehabilitacji z a c h o d n i e g o dziedzictwa k u l t u r o w e g o . Idee n e o k o n s e r w a t y w n e
przyciągnęły też wyznawców j u d a i z m u , a także p r o t e s t a n t ó w i katolików.
Spośród tych o s t a t n i c h rekrutuje się ś r o d o w i s k o d w u m i e s i ę c z n i k a „First
T h i n g s " , którego r e d a k t o r e m naczelnym jest ksiądz - do roku 1991 p a s t o r
luterański - Richard N e u h a u s .
Ze zrozumiałych w z g l ę d ó w d o r o b e k n e o k o n s e r w a t y s t ó w - k a t o l i k ó w od
p o n a d d w ó c h dekad b u d z i z a i n t e r e s o w a n i e w Polsce. N e o k o n s e r w a t y w n a
„teologia k a p i t a l i z m u " stanowi p r z e d m i o t refleksji nie tylko zaangażo­
wanych w bieżącą politykę k r ę g ó w prawicowych, lecz r ó w n i e ż i n t e ­
ligencji katolickiej skupionej wokół takich inicjatyw, jak I n s t y t u t
Tertio Millennio.
Neokonserwatystom zarzuca się wywoływanie zbiorowej psy­
chozy w społeczeństwie amerykańskim po zamachach z 11 wrze­
śnia 2001 roku. Działania wojenne w Afganistanie i Iraku oraz
zaostrzenie środków bezpieczeństwa wewnętrznego kraju (w tym
wprowadzenie ustawy Patriot Act, umożliwiającej odpowiednim służ­
b o m inwigilację obywateli bez kontroli sądowej) to nie jedyne dowody na
próby rzekomego przekształcania USA w agresywne „państwo policyjne".
Kiedy przeważająca część prawicy europejskiej - m i ę d z y i n n y m i brytyj­
scy torysi, francuscy gaulliści i niemieccy chadecy - kapituluje p r z e d „ d u c h e m
czasu" i daje sobie spokój z walką o tradycyjny ład moralny, to n e o k o n s e r watyści obarczani są odpowiedzialnością za wszczynanie „krucjat ideologicz­
nych" przeciwko dopuszczalności aborcji i r ó w n o u p r a w n i e n i u związków h o ­
moseksualnych. Z tej również przyczyny gorący o r ę d o w n i k liberalizacji n a u k i
Kościoła katolickiego, publicysta a m e r y k a ń s k i Gary Wills, atakuje środowi­
sko „First T h i n g s " . Księdzu N e u h a u s o w i , George'owi Weiglowi, Michaelowi
Novakowi dostaje się za nieugiętość i b e z k o m p r o m i s o w o ś ć w sprawach bio­
etycznych oraz za p o s t a w ę pro life.
Stanowisko redakcji „First T h i n g s " w kwestiach dotyczących kultury czy
obyczajowości jest niemal zbieżne ze s t a n o w i s k i e m s a m e g o Busha j u n i o r a oraz
8*
F R O N D A 41
innych konserwatywnych p r o t e s t a n t ó w ( e w a n g e l i k a n ó w ) . S p r z y m i e r z e ń c a m i
są tu także tacy religijni żydzi jak D e n n i s Prager. Z w o l e n n i k o m „ n e u t r a l n o ś c i
światopoglądowej" p a ń s t w a m o ż e się to wszystko jawić jako e k u m e n i c z n y
sojusz na rzecz uczynienia z USA „ p a ń s t w a w y z n a n i o w e g o " .
P i s m o „First T h i n g s " choć u t o ż s a m i a n e jest z n e o k o n s e r w a t y s t a m i , nie
odgrywa dla nich takiej roli jak r e d a g o w a n y przez P o d h o r e t z a miesięcznik
„ C o m m e n t a r y " . Ale to ksiądz N e u h a u s i jego redakcyjni koledzy pracują n a d
wykazywaniem zgodności u p o w s z e c h n i a n i a przez Biały D o m amerykańskie­
go m o d e l u liberalnej demokracji z n a u c z a n i e m Kościoła. I t a k intelektualiści
katoliccy dostarczają d o d a t k o w y c h a r g u m e n t ó w globalnej misji i geopoli­
tycznym aspiracjom Białego D o m u . Wolność j e d n o s t k i okazuje się wartością
w s p ó l n ą dla katolickiej n a u k i społecznej i dla anglosaskiego oświecenia.
N a s u w a się konkluzja, że jej światło trzeba nieść b a r b a r z y ń c o m z najdalszych
zakątków planety. P o m o c n a r o d o w i z a m k n i ę t e m u w więzieniu tyranii, aby
mógł się z niego wydostać i je zburzyć, wydaje się chrześcijańskim obowiąz­
kiem. Taki był przecież cel walki z „ i m p e r i u m z ł a " .
Nie brakuje jednak opinii, wedle których neokonserwatyzm jest zupełnie in­
nym zjawiskiem, aniżeli się go przedstawia w niechętnych czy wręcz wrogich mu
lewicowo-liberalnych mediach. Szczególnie głośnym krytykiem neokonserwatystów jest na prawo od nich czołowy w przeszłości polityk Partii Republikańskiej,
obecnie działający poza nią, znany publicysta Patrick Buchanan.
W słynnej
książce
Śmierć Zachodu
(wydanie polskie:
Wektory 2005)
Buchanan zwraca uwagę n a p e w n e deklaracje liderów r u c h u n e o k o n s e r ­
watywnego. Irving Kristol miał w k a p i t u l a n c k i m t o n i e oznajmić, iż wojny
k u l t u r o w e „zakończyły się i lewica je wygrała". Z kolei G e r t r u d ę H i m m e l f a r b
w swojej znamienitej publikacji One Nation, Two Cultures stwierdza:
Ameryka ma długą tradycję tolerancji, która służy jako siła mediacyjna
pomiędzy dwiema kulturami, łagodząc gniew i tłumiąc namiętności,
równocześnie respektując bardzo prawdziwe, bardzo ważne różnice
pomiędzy nimi.
W e d ł u g B u c h a n a n a świadczy to o zaniżaniu przez n e o k o n s e r w a t y s t ó w wagi
s p o r ó w światopoglądowych (o aborcję, edukację seksualną, pozycję instytucji
rodziny w społeczeństwie), co p r o w a d z i do aksjologicznego indyferentyzmu.
Z I M A 2006
9*
Wobec p r i o r y t e t o w e g o t r a k t o w a n i a i d e a ł ó w demokracji i wolności j e d n o s t k i
takie k o n s e r w a t y w n e kategorie jak a u t o r y t e t i w s p ó l n o t a s c h o d z ą na dalszy
plan. Rewolucja obyczajowa lat 60. wywróciła wielowiekową, s p r a w d z o ­
ną hierarchię wartości m o r a l n y c h i społecznych. W efekcie Z a c h ó d został
dotknięty kryzysem rodziny. Konsekwencją t e g o jest s p a d e k dzietności.
Neokonserwatyści, choć tak życzliwi w deklaracjach w o b e c „tradycji j u d e o chrześcijańskiej", n i e są j e d n a k skorzy do podjęcia kontrofensywy na t y m
froncie.
Buchanan k o m e n t u j e słowa H i m m e l f a r b następująco:
Czy namiętności powinny być tłumione wtedy, kiedy zarzynane są
rocznie miliony dzieci, gdy dzieciobójstwo jest legalne, gdy bezczesz­
czone są symbole katolickie, gdy w szkołach uczy się dzieci czerpania
przyjemności z perwersji, gdy nasza kultura jest zatruta, a nasi praw­
dziwi bohaterowie przeczołgiwani są przez błoto? Czy to są o w e rodza­
je „różnic", które powinniśmy otaczać respektem?
W innej książce - o w y m o w n y m tytule - Prawica na manowcach (wydanie
polskie: Wektory 2006) B u c h a n a n z a s t a n a w i a się n a d s t o p n i e m odejścia
n e o k o n s e r w a t y s t ó w od dziedzictwa Partii Republikańskiej. W prezydenckiej
kampanii wyborczej roku 2 0 0 4 ujawniali się w ś r ó d nich i tacy, którzy n i e kry­
li, że bliżej im jest do k a n d y d a t a d e m o k r a t ó w , a więc lewicowo-liberalnego
polityka J o h n a Kerry'ego, aniżeli do krytycznej w o b e c n e o k o n s e r w a t y z m u
prawicy starego typu (tak zwanych p a l e o k o n s e r w a t y s t ó w ) . Przedstawiciele
tego o s t a t n i e g o n u r t u nierzadko m o g ą usłyszeć o sobie z u s t n e o k o n s e r w a t y ­
stów, że są „zdrajcami, faszystami i a n t y s e m i t a m i " (epitety, których zwykła
używać lewica), bo ośmielają się wskazywać n e g a t y w n e skutki proizraelskiego zaangażowania USA na Bliskim W s c h o d z i e (przypomnijmy, liderzy r u c h u
n e o k o n s e r w a t y w n e g o są Ż y d a m i ) , w t y m p r z e d e w s z y s t k i m eskalację antya m e r y k a n i z m u w krajach arabskich i m u z u ł m a ń s k i c h .
Buchanan zwraca u w a g ę na polityczną genealogię n e o k o n s e r w a t y s t ó w :
trockizm i wiarę w światową „ p e r m a n e n t n ą rewolucję". O b e c n y m e s j a n i z m
polityczny, który jest ich u d z i a ł e m , choć z l e w a c t w e m n i e ma j u ż nic wspól­
nego, stawia A m e r y k a n o m za zadanie globalizację o k r e ś l o n e g o p o r z ą d k u p o ­
lityczno-gospodarczego. Idee demokratyzacji świata przyświecały n e o k o n s e r 10*
F R O N D A 41
watystom, gdy zwyciężali k o m u n i z m i ZSRS w zimnej
wojnie. Obecnie przyświecają im w aktualnych i p o ­
tencjalnych konfrontacjach z „ n o w y m i totalitaryzmami":
laickimi,
narodowo-socjalistycznymi
reżimami
w krajach arabskich (Irak, Syria) oraz f u n d a m e n t a l i stycznymi teokracjami islamskimi (Afganistan, I r a n ) .
Katolik
Buchanan
cytuje
dające
słowa amerykańskiego politologa,
wiele
do
myślenia
prezbiterianina Jamesa
Kurtha, który widzi w n e o k o n s e r w a t y s t a c h o b r o ń c ó w wyłącznie
oświecenia.
Chcieli i chcą narzucić je reszcie świata - twierdzi Kurth - wraz z usta­
nowieniem swoistego amerykańskiego imperium [...]. N i e jest to plan
konserwatywny, lecz radykalny i rewolucyjny.
Jeśli w e ź m i e m y p o d uwagę, że B u c h a n a n nie pozostaje w swoich opiniach
odosobniony, że p o d o b n i e rzecz ujmuje chociażby ś r o d o w i s k o paleokonserwatystów, to m u s i m y zapytać: czym jest n e o k o n s e r w a t y z m ? Czy bliżej
prawdy są jego krytycy z lewa, czy z prawa? Być m o ż e p e w i e n t r o p znajduje
się w o p u b l i k o w a n y m na ł a m a c h kwartalnika „The A m e r i c a n I n t e r e s t " (zima
2005; w Polsce: „Fakt-Europa", nr 95, 25.01.2006) artykule przywoływanego
właśnie J a m e s a Kurtha, z a t y t u ł o w a n y m Protestancka Deformacja. W tekście
tym objawia się n a m j a n u s o w e oblicze n e o k o n s e r w a t y z m u .
Jak zauważa Kurth, demokratyzacyjny projekt B u s h a j u n i o r a poparli za­
r ó w n o ewangelikalni p r o t e s t a n c i (czyli tak z w a n a „prawica religijna"), jak
i działacze r u c h u na rzecz p r a w człowieka („liberałowie" - ci, którzy popierali
interwencję USA na Bałkanach za p r e z y d e n t u r y Billa C l i n t o n a ) . Pierwsi z r o ­
bili to ze względu na zbieżność z p o g l ą d a m i p r e z y d e n t a w sprawach k u l t u r o wo-obyczajowych, d r u d z y - bo opowiadają się za globalną demokratyzacją.
Z n a m i e n n e jest, że obie grupy dzieli światopoglądowa przepaść.
Rzecz jasna - konstatuje Kurth - to liberałowie wymyślili projekt de­
mokratyzacji, opowiadając się za eksportem amerykańskiego wyznania
wiary. Jeśli wina za klęskę polityki zagranicznej spadnie na ewangelikanów, nie powinni być zdziwieni. Od dawna sceptycznie odnoszą się
ZIMA 2006
11*
do doczesnych prób zreformowania ludzkości i doskonale wiedzą, że
bezbożny świat zawsze znajdzie n o w e sposoby na obarczenie prawdzi­
wych chrześcijan odpowiedzialnością za własne błędy.
Czy los, jaki wieszczy e w a n g e l i k a n o m Kurth, nie czeka r ó w n i e ż katolików,
którzy przystąpili do r u c h u n e o k o n s e r w a t y w n e g o ? W związku z t y m w a r t o
zadać także i n n e pytania. Czy n e o k o n s e r w a t y ś c i nie i n s t r u m e n t a l i z u j ą war­
tości tradycyjnych, w t y m religii, na p o t r z e b y polityczne? Czy n e o k o n s e r w a ­
tywne przeświadczenie o globalnym p o s ł a n n i c t w i e amerykańskiej demokracji
nie jest kolejną wersją demoliberalnej utopii? Czy z kolei rezygnacja z t e g o
p o s ł a n n i c t w a nie prowadziłaby do stopniowej izolacji USA na arenie między­
narodowej, co m o g ł o b y się odbić niekorzystnie dla świata, bo zapaliłoby się
zielone światło przed r ó ż n o r a k i m i t y r a n a m i i i d e o k r a t a m i ? A m o ż e n e o k o n serwatyzm jest dziś j e d y n ą liczącą się w USA siłą polityczną, dzięki której
chrześcijanie m o g ą odgrywać znaczącą rolę w życiu p u b l i c z n y m i mają s z a n s e
realizować
swoje postulaty?
Czy summa summarum n e o k o n s e r w a t y z m jest
jeszcze k o n s e r w a t y z m e m ?
Powyższe pytania nie są bynajmniej r e t o r y c z n e .
FILIP MEMCHES
ANKIETA
Czy
neokonserwatyzm
jest... konserwatyzmem?
N e o k o n s e r w a t y z m narodził się jako ideologiczne u z a s a d n i e n i e a n t y k o m u n i ­
stycznego kursu polityki amerykańskiej w okresie zimnej wojny. Czy po u p a d ­
ku k o m u n i z m u i krachu ZSRS ideologia ta zachowuje swoją aktualność?
J e d n y m z głównych e l e m e n t ó w n e o k o n s e r w a t y z m u jest przeświadczenie
o globalnym p o s ł a n n i c t w i e amerykańskiej demokracji. Czy n i e jest to rodzaj
liberalnej utopii?
Jakie elementy n e o k o n s e r w a t y z m u sprawdziły się w ciągu minionych dziesię­
cioleci, a jakie nie?
W tradycyjnym k o n s e r w a t y z m i e w a ż n ą rolę odgrywał pozytywny s t o s u n e k do
religii, zwłaszcza do chrześcijaństwa jako m o r a l n e g o i cywilizacyjnego funda­
m e n t u społeczeństwa. Czy n e o k o n s e r w a t y z m jest k o n t y n u a t o r e m tej linii?
Pytanie do polskich r e s p o n d e n t ó w : W jakim stopniu n e o k o n s e r w a t y z m m o ż n a
przeszczepić na g r u n t polski? Czy i jaki ma to sens?
Z I M A 2006
13*
Marek Jurek
Czy n e o k o n s e r w a t y z m j e s t j e s z c z e k o n s e r w a t y z m e m ?
Tym, co najwyraźniej łączy n e o k o n s e r w a t y z m z klasycznym konserwaty­
z m e m , jest afirmacja rzeczywistości, przywiązanie do tego, co jest. J e d n a k
p r z e d m i o t przywiązania jest zasadniczo różny, przy czym różnica ta nie z n o s i
realnych podobieństw, analogii czy zbieżności o b u kierunków.
Klasyczny k o n s e r w a t y z m t o przywiązanie d o ziemi, d o zamieszkujących
ją i związanych z nią ludzi, więc do Ojczyzny, do P a ń s t w a i jego prawowitej
władzy, wyłonionej zgodnie z tradycją n a r o d u . To przywiązanie do p o r z ą d k u
społecznego (i p o r z ą d k u kultury) jest ściśle związane z z a k o r z e n i e n i e m ł a d u
społecznego w porządku t r a n s c e n d e n t n y m .
Ład społeczny swą p r a w o w i t o ś ć czerpie p r z e d e w s z y s t k i m z p o s ł u ­
szeństwa Bogu i p o c h o d z ą c e g o od N i e g o p r a w a m o r a l n e g o , p o t w i e r d z a ją
przywiązaniem do religii, o p i e r a się na u t r w a l e n i u tych w a r t o ś c i w k u l t u r z e
n a r o d o w e j , czynnie w s p i e r a wartości m o r a l n e i c h r o n i d o b r e życie ludzi.
W klasycznym k o n s e r w a t y z m i e przywiązanie do tego, co wieczne, zbiega się
z przywiązaniem do świata widzialnego; k o n s e r w a t y z m z m i e r z a do h a r m o n i i
między p o r z ą d k i e m łaski, k u l t u r y i życia s p o ł e c z n e g o i c h r o n i przejawy tej
h a r m o n i i . N a t y m polega realizm p o s t a w y k o n s e r w a t y w n e j .
Amerykański
neokonserwatyzm
został
niewątpliwie
ufundowany
na
przywiązaniu do Republiki Amerykańskiej i p r z e k o n a n i u o jej misji w świecie
i j e d n o c z e ś n i e ma c h a r a k t e r postępowo-liberalny. N e o k o n s e r w a t y ś c i są prze­
konani o tym, co F u k u y a m a n a z w a ł k r e s e m historii: o tym, że demokracja
liberalna to ostateczny kształt ewolucji społecznej. N i e jest to j e d n a k w i a r a
w p o s t ę p a u t o m a t y c z n y : w s p ó ł c z e s n y świat d e m o k r a t y c z n y ma wrogów, więc
m u s i i ma p r a w o się b r o n i ć . Ma r ó w n i e ż zagrożenia w e w n ę t r z n e (na k t ó r e
w opozycji do k o n t r k u l t u r y k ł a d ł o nacisk p i e r w s z e p o k o l e n i e n e o k o n s e r w a t y ­
s t ó w ) , więc o modyfikacjach porządku s p o ł e c z n e g o należy myśleć o s t r o ż n i e
i odpowiedzialnie.
Najsilniejszą zbieżnością n e o k o n s e r w a t y z m u i k o n s e r w a t y z m u jest więc
p a t r i o t y z m i p r z e k o n a n i e o konieczności p o p i e r a n i a (również m i l i t a r n e g o )
14*
FRONDA 41
i n t e r e s ó w i bezpieczeństwa kraju. J e d n a k o ile p a t r i o t y z m k o n s e r w a t y w n y
ma charakter głęboko realistyczny, o tyle p a t r i o t y z m n e o k o n s e r w a t y w n y
jest w znacznym s t o p n i u ideologiczny. Klasyczny k o n s e r w a t y z m jest nie­
odłączny od religii, n e o k o n s e r w a t y z m ma do niej s t o s u n e k wolteriański.
Konserwatyzm jest przywiązany do tradycji, n e o k o n s e r w a t y z m do ideologii.
Patriotyzm k o n s e r w a t y w n y chce b r o n i ć ludzi, ich wiary, k u l t u r y i życia, n e o ­
k o n s e r w a t y z m b r o n i p r z e d e w s z y s t k i m p e w n e g o p o r z ą d k u politycznego.
Ważnym m o t y w e m n e o k o n s e r w a t y z m u u p o c z ą t k ó w t e g o r u c h u był
a n t y k o m u n i z m . To jeszcze j e d n a zbieżność z k o n s e r w a t y z m e m , gdyż ant y k o m u n i z m s a m w sobie jest objawem m o r a l n e g o zdrowia i żywotności
narodów. Istnieje j e d n a k różnica m i ę d z y tradycyjnym a n t y k o m u n i s t y c z n y m
k o n s e r w a t y z m e m w stylu Ronalda Reagana i W i l l m o o r a Kendalla a n e o k o n s e r w a t y z m e m . Ten tradycyjny k o n s e r w a t y z m wierzył w wartości Republiki
Amerykańskiej, a j e d n a k r o z u m i a ł m o r a l n y w y m i a r o p o r u w o b e c k o m u n i z m u
po p r o s t u w imię religii czy niezależności n a r o d o w e j . N i e m i a ł m i m o wszyst­
ko tej misjonarskiej pasji w p r o w a d z a n i a wszędzie demokracji, potrafił w s p ó ł ­
pracować z rządzonymi a u t o r y t a t y w n i e p a ń s t w a m i a n t y k o m u n i s t y c z n y m i ,
takimi jak Arabia Saudyjska czy Chile. Kierował się klasyczną geopolityką,
doceniając znaczenie p a ń s t w stawiających o p ó r k o m u n i z m o w i dla r ó w n o w a g i
międzynarodowej i pokoju.
Do listy w r o g ó w wolności n e o k o n s e r w a t y ś c i w s p ó ł c z e ś n i e dodali wojujący
islamizm. Niewątpliwie świat, który p o w s t a ł po klęsce Związku Sowieckiego
w zimnej wojnie, nie jest n a m d a n y raz na zawsze. J e d n a k front w y z w a ń
zagrażających dziś Z a c h o d o w i jest szerszy niż działalność a n t y z a c h o d n i c h
rządów i r u c h ó w islamskich; obejmuje z a r ó w n o C h i n y k o m u n i s t y c z n e ,
jak i p o s t k o m u n i s t y c z n ą Rosję, s k ł o n n ą n i e tylko do ingerencji w sprawy
sąsiadów, lecz także do w s p ó ł p r a c y ze w s z y s t k i m przeciwnikami A m e r y k i
w polityce m i ę d z y n a r o d o w e j . To zastrzeżenie n i e z m i e n i a faktu, że polityka
zobowiązuje zawsze do wyboru priorytetów, a o c h r o n a pokoju na Bliskim
Wschodzie ma najzupełniej zasadnicze znaczenie dla pokoju ś w i a t o w e g o .
Mesjanizm d e m o k r a t y c z n y n e o k o n s e r w a t y s t ó w to n i e tylko redukcja
moralności i sprawiedliwości do preferowanego p o r z ą d k u politycznego. To
również u t r u d n i e n i e w p o s z u k i w a n i u p o r o z u m i e n i a ze ś w i a t e m Islamu - n i e
ze względu na s a m ą demokrację, ale choćby s p o s ó b jej r o z u m i e n i a . I z całą
pewnością analiza H u n t i n g t o n a (dialog cywilizacji jako o d p o w i e d ź na ryzyko
ZIMA 2006
15*
ich zderzenia) jest bardziej realistyczna od przekonania, że wszystkie proble­
my świata m o ż n a rozwiązać p o p r z e z zarządzanie wyborów.
N e o k o n s e r w a t y z m , przeciągnąwszy n a p r a w o d u ż ą część p r z y w ó d c ó w
politycznego czy i n t e l e k t u a l n e g o liberalizmu, ożywił politykę a m e r y k a ń s k ą .
To, co było d o m e n ą k o n s e r w a t y s t ó w (wiara w wartości a m e r y k a ń s k i e i w d o ­
broczynną rolę USA w polityce światowej), rozszerzył na tę część opinii,
gdzie p o d o b n e p r z e k o n a n i a były znacznie mniej o b e c n e . Liberalizm m i a ł
charakter j e d n o s t r o n n y ; wierząc w konieczność p o s z e r z a n i a wolności, igno­
rował p o t r z e b ę o c h r o n y i o b r o n y t e g o ładu poszerzonej wolności. N i e tylko
w o b e c w r o g ó w wszelkiej wolności, lecz r ó w n i e ż - parafrazując D a n i e l a Bella
- w o b e c „kulturowych sprzeczności" liberalizmu. C h o ć zaznaczyć trzeba, że
n e o k o n s e r w a t y z m też m o ż e mieć swoje w e w n ę t r z n e dylematy - czym i n n y m
jest b o w i e m rzeczywista o b r o n a wolności p r z e d w r o g a m i Z a c h o d u , a czym
i n n y m p r z y m u s u r u c h a m i a n y przez p o p r a w n o ś ć polityczną p o d p r e t e k s t e m
ochrony tolerancji, będący najczęściej w p r o s t z a p r z e c z e n i e m wolności.
J e d n a k pojawienie się n e o k o n s e r w a t y z m u o z n a c z a ł o też rewizję podejścia
liberalnego do wartości p o d s t a w o w y c h . Przedstawiciele t e g o r u c h u z p o k o ­
lenia ojców, n p . Irving Kristol czy jego ż o n a G e r t r u d e a H i m m e l f a r b , odkryli
znaczenie religii, t r a k t o w a n e j często socjologicznie, ale jako i s t o t n a w a r t o ś ć
społeczna. Nie jest to postawa, k t ó r ą z p u n k t u w i d z e n i a osobistej wiary m o ż ­
na by uznać za wystarczającą, a j e d n a k t r u d n o jej o d m ó w i ć wartości z per­
spektywy koniecznego oddziaływania religii na k u l t u r ę , torującego jej d r o g ę
do s u m i e ń poszczególnych ludzi.
Neokonserwatyści nie zgadzają się na zdefiniowany przez J a n a Pawła II
zasadniczy wybór współczesności - m i ę d z y cywilizacją życia i k u l t u r ą śmierci.
Zauważają n i e b e z p i e c z e ń s t w o i g n o r o w a n i a n o r m etycznych, ale nie traktują
ich tak zobowiązująco jak (tradycyjny) katolicyzm. W reakcji na skrajne dą­
żenia h o m o s e k s u a l n e , n a p r o k l a m o w a n i e dzieciobójstwa p r e n a t a l n e g o jako
„prawa człowieka", na p r o p a g o w a n i e w o l n o ś c i n a r k o t y k ó w i wszelkiego
rodzaju postulaty p e r m i s y w n e zawsze s k ł o n n i są o d p o w i a d a ć : p o t r z e b n y jest
rozsądny k o m p r o m i s , który będzie c h r o n i ł s p o ł e c z e ń s t w o , nie ograniczając
swobody j e d n o s t e k .
To właśnie p u n k t napięcia m i ę d z y s t a n o w i s k i e m , k t ó r e zgodnie z orę­
d z i e m chrześcijaństwa stać będzie na gruncie niezbywalności n a t u r a l n y c h
p r a w ludzkich, takich jak p r z e d e w s z y s t k i m godność, k t ó r a nie pozwala
16*
F R O N D A 41
człowiekowi n a s a m o u p o d l e n i e , n a o d r z u c e n i e n o r m m o r a l n y c h i p r z e z t o
zgadza się na ograniczenia m o r a l n e czy społeczne, a tym, co święty papież
Pius X określił jako „fałszywe pojęcie godności ludzkiej", k t ó r e każde ogra­
niczenie traktuje jako p o n i ż e n i e . N e o k o n s e r w a t y z m zachowuje liberalne poj­
m o w a n i a wolności jako brak ograniczeń, a n i e jako s u m ę należnych swobód,
wynikających z o d n i e s i e ń człowieka do Boga, do p a ń s t w a , do rodziny, do
kultury itd. (wolność religii, w o l n o ś ć polityczna, w o l n o ś ć rodziny, w o l n o ś ć
i n t e l e k t u a l n a ) . Dlatego będzie s k ł o n n y t r a k t o w a ć każde ograniczenie j a k o
- niekiedy n i e z b ę d n e - n a r u s z e n i e w o l n o ś c i człowieka; a przecież t a k n i e jest.
Zakaz p o r u s z a n i a się d r o g ą po prawej s t r o n i e w Anglii i po lewej s t r o n i e na
kontynencie to nie wyraz arbitralnych decyzji władzy, n i e koncesja j e d n o s t k i
na rzecz p a ń s t w a , ale praktyczny s k ł a d n i k p o r z ą d k u , zapewniającego w o l n o ś ć
d r o g o w ą wszystkim.
Traktowanie w Polsce n e o k o n s e r w a t y z m u j a k o propozycji politycznej d l a
p r a w i c y byłoby b e z p r z e d m i o t o w e . W o p o r z e do k o m u n i z m u i w opozycji do
p o s t k o m u n i z m u p r z e t r w a ł a w n a s z y m kraju tradycyjna k u l t u r a chrześcijań­
ska, dzięki c z e m u m o ż l i w e było przywrócenie po o d z y s k a n i u niepodległości
p o d s t a w o w y c h chrześcijańskich instytucji publicznych (szeroka o c h r o n a ży­
cia od poczęcia, katechizacja szkolna). Próby o r g a n i z o w a n i a „ u m i a r k o w a n e j
c e n t r o p r a w i c y " czy prawicy laickiej m i a ł y w tych w a r u n k a c h c h a r a k t e r n i e
tyle w z m a c n i a n i a w s p o ł e c z e ń s t w i e p o s t a w k o n s e r w a t y w n y c h , ile ich częścio­
w e g o r o z k ł a d u . Próby te z r e s z t ą kończyły się na ogół n i e p o w o d z e n i e m .
W p e w n y m sensie neokonserwatywny, a w k a ż d y m razie postliberalny, c h a r a k t e r przybrała n a t o m i a s t Platforma Obywatelska. P o d o b n i e do
n e o k o n s e r w a t y s t ó w w USA p o w s t a ł a w ś r o d o w i s k u liberalnym. P o d o b n i e
- p r z e s u n ę ł a p u n k t ciężkości polityki polskiej wyraźnie na p r a w o . D o k o n a ł a
też realnej - co nie znaczy, że wystarczającej i k o n s e k w e n t n e j - rewizji na­
stawienia liberalnego ( r e p r e z e n t o w a n e g o p r z e z U n i ę Wolności) d o miejsca
religii w życiu publicznym, do p o s t k o m u n i z m u , do i n t e r e s u n a r o d o w e g o , do
miejsca Polski w Unii Europejskiej, do prawicy.
N e o k o n s e r w a t y z m - oryginalny czy jego polskiego analogie - prawicy n i e
zastąpi. M o ż e być dla k o n s e r w a t y z m u w a ż n y m p a r t n e r e m i i n t e l e k t u a l n y m
w y z w a n i e m d o zdefiniowania n a s z e g o s t o s u n k u d o s p o ł e c z e ń s t w a liberal­
nego. Ideały katolickiego k o n s e r w a t y z m u to wiara, Ojczyzna i rodzina, to
przekonanie o wartości i potrzebie z a c h o w a n i a dziedzictwa i r o z w o j u ż y c i a
Z I M A 2006
17*
c h r z e ś c i j a ń s k i e g o n a r o d ó w Z a c h o d u . D e m o k r a c j a i p r a w a człowieka n i e za­
stąpią Dziesięciorga Przykazań.
Jeśli j e d n a k prawica k o n s e r w a t y w n a zachowuje w ł a s n ą s a m o d z i e l n o ś ć
ideową i polityczną - w n e o k o n s e r w a t y z m i e m o ż e znaleźć w a ż n e g o p a r t n e r a ;
partnera, który przyjął w debacie s p o r ą część racji, których b r o n i m y - i k t ó ­
rych w s p ó l n i e m o ż e m y bronić.
MAREKJUREK
MAREK JUREK (1960) HISTORYK. POtITYK. OD 1978 ROKU DZIAŁACZ POLSKIEJ OPOZYCJI NIEPODLEGŁOŚCIOWEJ.
WSPÓŁZAŁOŻYCIEL RUCHU MŁODEJ POLSKI, CZŁONEK WŁADZ KRAJOWYCH NZS. POSEŁ X. I, IV I V KADENCJI.
W LATACH 1995-2001 CZŁONEK KRAJOWEJ RADY RADIOFONII I TELEWIZJI. WSPÓŁZAŁOŻYCIEL ZJEDNOCZE­
NIA CHRZEŚCIJAŃSKO-NARODOWECO
ORAZ
PRZYMIERZA PRAWICY,
WICEPREZES
PIS.
WSPÓŁZAŁOŻYCIEL
DWUMIESIĘCZNIKA „CHRISTIANITAS". OD 2 0 0 5 ROKU MARSZAŁEK SEJMU RR
Remigiusz Okraska
N e o k o n s e r w a t y z m jest z a p r z e c z e n i e m zasad i praktyk społecznych kon­
s e r w a t y z m u . N i e jest też d o k t r y n ą opozycyjną w o b e c liberalizmu. J e s t jego
nową, bardziej agresywną wersją.
Stanowi on w s p ó ł c z e s n ą wersję XIX-wiecznej Szkoły M a n c h e s t e r s k i e j .
Jest t o w y r a c h o w a n a synteza agresywnego w o l n o r y n k o w e g o k a p i t a l i z m u
i protekcjonizmu gospodarczego, a t a k ż e s z e r m o w a n i a tradycjonalistyczną
frazeologią i z a a w a n s o w a n e j „ p o s t ę p o w e j " inżynierii społecznej.
N e o k o n s e r w a t y z m n i e b r o n i w o l n e g o rynku
i prywatnej
własności.
Broni swobody gospodarczej dla wielkich firm: zmniejsza im obciążenia
p o d a t k o w e i i n n e ( n p . liberalizuje przepisy o c h r o n y ś r o d o w i s k a ) , j e d n o c z e ś ­
nie wspierając je na r ó ż n e s p o s o b y z publicznej kasy ( n p . p o p r z e z n a k ł a d y
na b a d a n i a n a u k o w e ) . Wydatki publiczne, stawki p o d a t k o w e czy deficyt
b u d ż e t o w y bynajmniej nie maleją - w k a ż d y m razie niezbyt z n a c z n i e - za
rządów neokonserwatystów, a bywało, jak c z a s e m w latach Reagana, że rosły.
Z m i e n i a się n a t o m i a s t d y s p o n o w a n i e b u d ż e t e m - m n i e j dla sfery publicznej
18*
F R O N D A 41
(oświata, służba zdrowia, ubezpieczenia s p o ł e c z n e i t p . ) , więcej dla d u ż e g o
biznesu.
N e o k o n s e r w a t y z m nie robi nic, by z m i n i m a l i z o w a ć postępującą koncen­
trację własności, typową dla oligarchicznego kapitalizmu. Polityka neolibe­
ralna jest przyjazna wyłącznie biznesowi w i e l k i e m u - to on m o ż e liczyć na
ulgi p o d a t k o w e , ukryte wsparcie (np. b u d o w a a u t o s t r a d , k t ó r y m i za póldarmo jeżdżą towary wielkich firm, a nie lokalnych p r o d u c e n t ó w ) , korzystne
przepisy (np. sanitarne, zbyt k o s z t o w n e do z a s t o s o w a n i a p r z y m a ł e j skali
wytwórczości).
USA epoki n e o k o n s e r w a t y z m u to kraina ekspansji Wal-Marta i u p a d k u ty­
sięcy d r o b n y c h sklepów. Kraina r o z r o s t u gigantycznych chlewni Smithfielda
i b a n k r u c t w setek r o d z i n n y c h g o s p o d a r s t w rolnych. Kraina niskiego b e z r o b o ­
cia (choć i tak wyższego niż w socjal-rynkowej Danii czy Holandii) i m i l i o n ó w
posad typu Mcjob - niskopłatnych, tymczasowych, oznaczających nie tylko
brak stabilizacji ekonomicznej, lecz także skutecznie uniemożliwiających
n o r m a l n e życie (świetnie opisała to Barbara E h r e n r e i c h w książce Za grosze.
Pracować i (nie) przeżyć).
Także w sferze kulturowej n e o k o n s e r w a t y z m s t a n o w i w s p ó ł c z e s n ą wer­
sję Szkoły Manchesterskiej. T a m t a z a o w o c o w a ł a w i k t o r i a ń s k ą g r o t e s k o w ą
bigoterią na pokaz, przy j e d n o c z e s n y m w s p i e r a n i u p r z e z te s a m e kręgi ultra­
nowoczesnych rozwiązań i postaw. Tamta Anglia to nie tylko l a m e n t y n a d cu­
d z o ł ó s t w e m czy r o z w o d a m i . To także siłowe rozbijanie wiejskich w s p ó l n o t ,
by zapełnić fabryki p r a c o w n i k a m i , inwazja prymitywnej k u l t u r y m a s o w e j ,
p r o m o w a n i e m n ó s t w a „ p o s t ę p o w y c h " teorii i stylów życia.
N e o k o n s e r w a t y z m szermuje h a s ł a m i religijnymi i patriotycznymi. Bywają
o n e groteskowe, jak tyrady przeciw teorii ewolucji; bywają z a s ł o n ą d y m n ą dla
zbrodniczych postępków, jak inwazja na Irak. Ale n a w e t nie w t y m rzecz. Ów
„ k o n s e r w a t y z m " n e o k o n s e r w a t y z m u s p r o w a d z a się do kilku s z t a n d a r o w y c h
sloganów i spraw, z u p e ł n i e zaś pomija m n ó s t w o kwestii składających się na
dobre, stabilne i g o d n e życie ludzkich w s p ó l n o t . Tyradom przeciwko abor­
cji, pornografii czy tzw. m a ł ż e ń s t w o m h o m o s e k s u a l n y m - m i ł y m dla u c h a
nie tylko konserwatysty, lecz także wielu o s ó b o z d r o w y m rozsądku - nie
towarzyszy namysł n a d i n n y m i a s p e k t a m i życia. N e o k o n s e r w a t y ś c i potrafią
j e d n y m t c h e m deklarować przywiązanie do wartości r o d z i n n y c h i wspól­
notowych, a przy tym p r o m o w a ć skrajny leseferyzm w sferze gospodarczej
Z I M A 2006
19*
(tak jakby szef tyran mógł stać się po pracy czułym, kochającym m ę ż e m
i ojcem), indywidualizm w stylu życia (tak jakby tzw. m o b i l n o ś ć nie była
sprzeczna z t w o r z e n i e m stabilnych społeczności) czy wybory k o n s u m p c y j n e
(tak jakby szkodliwa dla psychiki była tylko pornografia, a p r y m i t y w n e roz­
rywki już n i e ) .
Gdyby p o t r a k t o w a ć n e o k o n s e r w a t y z m literalnie, w i d o c z n e byłoby d o p r o ­
wadzenie do a b s u r d u doktryny o grzechu p i e r w o r o d n y m . Patologie - nar­
komania, pornografia, przestępczość itd. - to efekt wyłącznie j e d n o s t k o w e j
p o d a t n o ś c i na uleganie p o k u s o m . Ani śladu po refleksji n a d tym, co akcentuje
n a u k a społeczna Kościoła, a J a n Paweł II zwał „ s t r u k t u r a m i g r z e c h u " - m o w a
0 całym otoczeniu s p o ł e c z n y m i w a r u n k a c h bytowania. Jeśli p o t ę p i a się n p .
pornografię czy aborcję, to d o p r a w d y b a r d z o się t r z e b a starać, aby nie d o ­
strzec w nich p o c h o d n e j h e d o n i s t y c z n e g o , skomercjalizowanego stylu życia,
p r o m o w a n e g o przez w s p ó ł c z e s n y wolny rynek. W imię czego w s p ó ł c z e s n y
człowiek miałby się wyrzekać takich postępków, skoro zewsząd - od ideologii,
przez telewizję, na ulicznych r e k l a m a c h kończąc - wszystko n a m a w i a go, aby
był „ p a n e m w ł a s n e g o ciała" oraz „zrobił sobie d o b r z e " . N e o k o n s e r w a t y z m
wygląda więc na promocję swoistej społecznej schizofrenii.
„Tradycjonalizm" n e o k o n s e r w a t y z m u nie jest j e d n a k k w e s t i ą n i e p r z e ­
myślaną czy g r o t e s k o w y m o z d o b n i k i e m .
Stanowi w y r a c h o w a n ą strategię
mobilizacji politycznej. Czerpie on b o w i e m siłę ze swoich nie tyle słabości,
ile szkodliwych skutków wcielania w życie w ł a s n y c h p o m y s ł ó w . N e o l i b e r a l n a
ofensywa w sferze ekonomicznej skutkuje destabilizacją s p o ł e c z n ą (efekt deregulacji gospodarki i d e m o n t a ż u socjalnych funkcji p a ń s t w a ) oraz c h a o s e m
k u l t u r o w y m (efekt k o n s u m p c j o n i z m u i ideologii n i e s k r ę p o w a n e j s w o b o d y
rynkowego w y b o r u ) . Przekłada się to w najlepszym razie na chaos m o r a l n y
1 różne „zwykłe" patologie, w najgorszym zaś na swoisty kolaps ( w y l u d n i o n e
całe miasta, w y m a r ł e c e n t r a innych, wojny g a n g ó w i t p . ) . W takiej sytuacji
rośnie p o t r z e b a przywrócenia ładu m o r a l n e g o , pojawia się t ę s k n o t a za „stary­
m i dobrymi c z a s a m i " . „Tradycjonalizm" n e o k o n s e r w a t y z m u t o w ł a ś n i e lep n a
wyborców spragnionych p o w r o t u d o n o r m a l n o ś c i . Dzięki socjotechnicznym
sztuczkom i z m a s o w a n e m u m e d i a l n e m u p r a n i u m ó z g ó w w y b o r c o m skutecz­
nie w m a w i a się, że bolączki najlepiej rozwiążą ich sprawcy.
Świetnie opisał t e n proces T h o m a s Frank w swej głośnej książce What's
the matter with Kansas? Stan Kansas p o w i n i e n być zapleczem d e m o k r a t ó w . J e s t
20*
FRONDA 41
b o w i e m r e g i o n e m ubogim, d o t k n i ę t y m b e z r o b o c i e m i s k u t k a m i deregulacji
w gospodarce, z d e w a s t o w a n a jest w n i m sfera publiczna, mieszkańcy zaś to
głównie elektorat „ p r o s p o ł e c z n y " . Tymczasem głosują oni za r e p u b l i k a n a m i ,
przyciągani d o nich retoryką konserwatywno-religijną. Tylko że konsekwen­
cją polityki neoliberalnej nie będzie rozkwit konserwatywnego ładu
społecznego, lecz dokonujący się pod konserwatywnymi hasłami roz­
kwit patologii społecznych.
O ile w ojczyźnie n e o k o n s e r w a t y z m u rozbijanie s p o ł e c z n o - k u l t u r o w y c h
p o d s t a w k o n s e r w a t y z m u dokonuje się w s p o s ó b p r z e w r o t n y i zakamuflowa­
ny, o tyle w kwestii polityki zagranicznej ultraliberałowie zdejmują m a s k ę .
Tak z w a n e szerzenie demokracji i p r a w człowieka dokonuje się - d o s ł o w n i e
- po trupach, za nic się ma lokalne tradycje, s u w e r e n n o ś ć n a r o d o w ą , s t a n o ­
wisko różnorakich a u t o r y t e t ó w (w tym W a t y k a n u ) czy zwykłą przyzwoitość
(np. o r d y n a r n e k ł a m s t w a administracji B u s h a n a t e m a t rzekomej b r o n i m a s o ­
wego rażenia w Iraku). Jest to wyjątkowo o h y d n a synteza realnych i n t e r e s ó w
(geopolityka, sfery wpływów, s u r o w c e n a t u r a l n e , rynki zbytu etc.) i utopijne­
go projektu ideologicznego. N i e da się z k o n s e r w a t y w n e g o p u n k t u widzenia
obronić p r o m o w a n i a tzw. amerykańskiej demokracji. Inaczej niż w wypadku
uniwersalizmu chrześcijańskiego nie szanuje o n a b o w i e m lokalnych u w a r u n ­
kowań kulturowych, a w wielu przypadkach dokonuje wręcz dewastacji trady­
cyjnych społeczności, i to bardziej wartościowych z k o n s e r w a t y w n e g o p u n k t u
widzenia. Kulturę paranoicznych p r o t e s t a n c k i c h sekt i M c D o n a l d ' s t r u d n o
uznać za bardziej g o d n ą pochwały niż islam. N e o k o n s e r w a t y z m s t a n o w i ideo­
logię zgodną z oświeceniowym p r o j e k t e m jednolitego, „ r o z u m n e g o " ładu,
lekceważącego wszelkie tradycje i k u l t u r o w e z r ó ż nic o wa nie ludzkości.
Wielu zwolenników n e o k o n s e r w a t y z m u traktuje krytykę tej d o k t r y n y
jako lewactwo. Sęk w tym, że neokonserwatyści z lewakami kłócą się głów­
nie o kwestie d r u g o r z ę d n e . Faktyczny konflikt toczy się nie na linii lewica
- prawica, lecz wokół kwestii „globalizacja czy t o ż s a m o ś ć " . Konserwatyści
stają po stronie tożsamości i bliżej im do takich lewicowych postaci, jak
Jean-Pierre C h e v e n e m e n t , O s k a r Lafontaine, Ralph N a d e r czy Ryszard Bugaj.
Neokonserwatyści stają po s t r o n i e globalizacji, a ich sojusznikami są lewicu­
jący liberałowie Tony Blair, A d a m Michnik i J o s c h k a Fischer.
N e o k o n s e r w a t y z m u nie należy „przeszczepiać". Takie n a ś l a d o w n i c t w o
jest nie do przyjęcia - niezależnie od tego, czy obejmuje w z o r c e sowieckie,
ZIMA 2006
21*
czy neoliberalne. S e d n e m k o n s e r w a t y z m u jest p r z e k o n a n i e , że każdy kraj
i w s p ó l n o t a n a r o d o w a mają swoje dziedzictwo ideowe, o d r ę b n e u w a r u n ­
kowania oraz w ł a s n ą d r o g ę d o przebycia. N e o k o n s e r w a t y z m jest n a t o m i a s t
ideologią „globalną", stojącą w sprzeczności z t o ż s a m o ś c i ą n a r o d o w ą i róż­
norodnością kulturową.
Jest on także ideologią po p r o s t u szkodliwą z p u n k t u w i d z e n i a wartości,
które konstytuują k o n s e r w a t y w n y ład społeczny. W a r t o w t y m miejscu zacy­
tować J o h n a Graya. Ten niegdysiejszy a p o l o g e t a i w s p ó ł p r a c o w n i k M a r g a r e t
T h a t c h e r po latach b a r d z o krytycznie opisał skutki s p o ł e c z n e brytyjskiej
o d m i a n y n e o k o n s e r w a t y z m u z p u n k t u w i d z e n i a wartości k o n s e r w a t y w n y c h .
W swym eseju Dziwna śmierć Anglii torysów pisał:
Jednym z najważniejszych skutków zastosowanej w Wielkiej Brytanii
po 1979 roku radykalnej strategii wolnorynkowej był demontaż tych
koalicji interesów ekonomicznych i grup społecznych, które były rękoj­
mią istnienia konserwatyzmu przedthatcherowskiego. [...] Średnioterminowym skutkiem neoliberalnej polityki konserwatystów w Wielkiej
Brytanii jest erozja etosu w takich instytucjach jak służba państwowa
i służba zdrowia, które poddano reformie zgodnej z receptami myśle­
nia kontraktowego i menedżerskiego. Jakby było mało tej dewastacji
znaczącego obszaru brytyjskiego dziedzictwa instytucji obywatelskich,
owo neoliberalne dążenie do wtłoczenia życia społecznego w prymi­
tywne ramy modelu wymiany rynkowej przyspieszyło delegitymizację
takich instytucji jak monarchia i Kościół. [...] destruktywna polityka
deregulacji rynku pracy, która w latach osiemdziesiątych rozbijała ruch
związkowy, w latach dziewięćdziesiątych zaczęła niszczyć tkankę klas
średnich wykonujących wolne zawody. [...] Anglia torysów - owa bo­
gata sieć wzajemnie powiązanych interesów, więzi szacunku społecz­
nego i odziedziczonych instytucji, sieć, którą zdolność polityczna tory­
sów skutecznie chroniła i odtwarzała poprzez umiejętną jej adaptację
do instytucji demokratycznych Wielkiej Brytanii - ta Anglia torysów
jest dziś praktycznie martwa.
Na pytanie, czy należy przeszczepić n e o k o n s e r w a t y z m na polski grunt, od­
p o w i a d a m zatem, że wręcz przeciwnie. P o w i n n i ś m y go p o t r a k t o w a ć tak, jak
22*
F R O N D A 41
p o r z ą d n y szeryf, o b r o ń c a swej lokalnej społeczności, p o t r a k t o w a ł b y przyjezd­
n ą b a n d ę koniokradów.
REMIGIUSZ OKRASKA
REMIGIUSZ OKRASKA ( 1 9 7 6 ) Z WYKSZTAŁCENIA SOCJOLOG. Z ZAMIŁOWANIA SPOŁECZNIK I PUBLICYSTA. OPUBLI­
KOWAŁ KILKASET TEKSTÓW. OD CZASOPISM RADYKALNIE LEWICOWYCH I ANARCHISTYCZNYCH PO RADYKALNIE
PRAWICOWE, OD PRAC NAUKOWYCH POZINY. AUTOR KSIĄŻKI W KRĘGU ODYNAITRYGŁAWA. NEOPOGANIZM W POL­
SCE I NA ŚWIECIE-WCZORAJ I DZIŚ (2001). REDAKTOR NACZELNY SPOŁECZNO-POLITYCZNEGO DWUMIESIĘCZNIKA
„MAGAZYN OBYWATEL" (WWW.OBYWATELORG.PL). PRZEZ LEWAKÓW UWAŻANY ZA FASZYSTĘ. PRZEZ FASZYSTÓW
ZA LEWAKA - SAM NAJBARDZIEJ CENI LEWICĘ PATRIOTYCZNĄ. PIERWSZĄ ..SOLIDARNOŚĆ". KATOLICKĄ NAUKĘ
SPOŁECZNĄ, ORDOLIBERALIZM ORAZ DYSTRYBUCJONIZM CHESTERTONAI BELLOCA. PIWOSZ. MIESZKA W ŁODZI.
Jacek Zychowicz
Czy n e o k o n s e r w a t y z m jest... k o n s e r w a t y z m e m ?
To zależy, do której z o d m i a n klasycznej myśli k o n s e r w a t y w n e j b ę d z i e m y
odnosili ten, na jej tle nowy, k i e r u n e k . J e d n ą z n i c h - szczególnie w a ż n ą
w t y m kontekście - nazwać m o ż n a k o n s e r w a t y z m e m złej wiary. Idee, sym­
bole i wartości pojmuje się tutaj jako n i e z b ę d n y i n s t r u m e n t z a c h o w a n i a ł a d u
społecznego. N i e uznaje się ich z a t e m dla n i c h samych, ale raczej w imię
celu praktycznego, k t ó r e g o osiągnięciu sprzyjają. Ż o ł n i e r z o m należy wpajać
wiarę w n i e ś m i e r t e l n o ś ć d u s z y - n a u c z a ł Platon, k t ó r e g o Państwo było s w e g o
rodzaju p i s m e m ś w i ę t y m dla m i s t r z a filozofów n e o k o n s e r w a t y w n y c h , Leo
Straussa - aby na polu bitwy nie z a b r a k ł o im odwagi. T r u d n o n i e zapytać,
czy wiara nie zostaje tu z d e g r a d o w a n a w akcie jej zachwalania na użytek
panujących.
Konserwatysta złej wiary, k t ó r e g o literackimi u o s o b i e n i a m i są arcykapłan
H e r h o r z Faraona oraz Wielki Inkwizytor Dostojewskiego, służy istniejącej
władzy jako jej d o r a d c a i rzecznik. O d p o w i e d n i o do w a r u n k ó w historycznych
zmieniają się z a r ó w n o używany p r z e z e ń język, jak i realia, których b r o n i . Po
Z I M A 2006
23*
rewolucji francuskiej o m a w i a n y typ k o n s e r w a t y z m u u t o ż s a m i a się z o ł t a r z e m
i t r o n e m epoki feudalnej. O tyle j e d n a k jest on porewolucyjny - a więc n o w o ­
czesny i n a w e t mieszczański - że p o d p o r z ą d k o w u j e p r a w d ę w o b e c użytecz­
ności. Charles M a u r r a s , głosząc u p r o g u wieku XX o d r o d z e n i e katolicyzmu
w polityce, nie ukrywał, że w Kościele interesuje go dyscyplina i n d y w i d u a l n a
i zbiorowa, a nie - ś w i a d e c t w o transcendencji. W k r ó t c e po n i m Paul Claudel
stwierdzi, że w sporze Wielkiego Inkwizytora z C h r y s t u s e m rację m i a ł t e n
pierwszy.
Francja z a p ł o d n i ł a t y m stylem m y ś l e n i a n i e l u b i a n e przez n i ą z p e ł n ą
wzajemnością Stany Zjednoczone. U t e o r e t y k ó w a m e r y k a ń s k i e g o n e o k o n ­
serwatyzmu n i e o d m i e n n i e znajdujemy p u n k t , w k t ó r y m aksjologia staje się
s ł u ż e b n a w o b e c politycznej pragmatyki. Potrzebujemy p r a w a n a t u r a l n e g o ,
bezwzględnie obowiązujących wartości, a n a w e t Absolutu, żeby b r o n i ć pry­
m a t u Z a c h o d u , p o w s t r z y m a ć niebezpieczne dla stabilności gospodarki kapi­
talistycznej p o s t a w y roszczeniowe, czy wreszcie przekonywać o n i e p o d w a ­
żalnej wyższości a m e r y k a ń s k i e g o ustroju i stylu życia - zalecają Leo Strauss,
Daniel Bell czy Allan Bloom.
W ich ujęciu idee religijne i m o r a l n e - inaczej niż n p . w d o k t r y n i e
M a u r r a s a - nie kłócą się już z kapitalistyczną nowoczesnością. Na o d w r ó t :
mają jej bronić tak p r z e d z e w n ę t r z n y m i , jak o d ś r o d k o w y m i wyzwaniami. Czy
j e d n a k jawnie i n s t r u m e n t a l n e p o s ł u g i w a n i e się n i m i nie zagraża im zepsu­
ciem i wyjałowieniem? N e o k o n s e r w a t y w n y s t r a ż n i k wartości potrafi być dla
nich bardziej niebezpieczny od rewolucyjnego burzyciela.
Wartościom, k t ó r e - m ó w i ą c językiem N i e t z s c h e g o - utraciły wartość,
nie udaje się już k o n t r o l o w a ć życia praktycznego. J e s t o n o d o m e n ą c h ł o d n e j
kalkulacji, której reguły sprowadzają się do p r a w walki o byt. Dzieje się tak
m i m o - a w p e w n y m i s t o t n y m sensie, dlatego - że n e o k o n s e r w a t y ś c i c h ę t n i e
m ó w i ą o d o b r u w s p ó l n y m . W n e o k o n s e r w a t y w n e j polis, p o d d a c h e m z p u ­
stych a t r a p wartości mieści się asfaltowa dżungla.
Na d r u g i m biegunie interesującej n a s tradycji odnajdujemy - przeciw­
stawny w o b e c p o p r z e d n i e g o - k o n s e r w a t y z m straconej sprawy. J e g o zwolen­
nik widzi, że n o w o c z e s n y p o s t ę p u n i c e s t w i a bliskie mu wartości - i więcej,
bo również wymiary świata realnego, z których t a m t e wyrastały - lecz na
przekór t e m u nadal je afirmuje. Idąc dalej, występuje w ich o b r o n i e przeciw
porządkowi, który się z n i m i nie liczy. Takiego w y b o r u i d e o w e g o dokonali,
24*
FRONDA 41
między innymi, C h a r l e s Peguy, Rainer Maria Rilke, Stefan George, Gilbert
Keith C h e s t e r t o n czy William Faulkner.
Peguy zarzucał mieszczańskiej cywilizacji wymiany, że wypaczyła o n a
również doświadczenie śmierci, k t ó r e przynajmniej właściwy jej p ę d do n i w e ­
lacji aksjologicznej p o w i n i e n oszczędzić. A u t o r tej diagnozy n i e p r z y p a d k o w o
został - w p r a w d z i e b a r d z o nieortodoksyjnym - socjalistą. R ó w n o c z e ś n i e zaś
najdoskonalszy wzór o s o b o w y odnajdywał on w J o a n n i e d'Arc, której k u l t o ­
wi, prócz niego, oddawali się głównie konserwatyści tradycyjni.
Jak widać, n e o k o n s e r w a t y z m o w i - a p r z e d e w s z y s t k i m s t o s u n k o m p o ­
litycznym i gospodarczym, k t ó r e on racjonalizuje - m o ż n a się sprzeciwiać
także w imię wartości k o n s e r w a t y w n y c h .
Neokonserwatyzm narodził się j a k o ideologiczne uzasadnienie antykomuni­
stycznego kursu polityki amerykańskiej w okresie zimnej wojny. Czy po upad­
ku komunizmu i krachu ZSRS ideologia ta zachowuje s w o j ą aktualność?
N e o k o n s e r w a t y w n a wizja polityczna n i e tyle m o ż e pozostaje a k t u a l n a , ile
umiejętnie n a r z u c a p r z e k o n a n i e o s w o i m byciu na czasie. D o k o n u j e tego,
podstawiając n o w y byt polityczny na miejsce „ i m p e r i u m z ł a " z epoki zim­
nej wojny. Skuteczne p r z e p r o w a d z e n i e tej operacji umożliwiły jej z a m a c h y
z 11 września.
Solidny blok terytorialny od
O c e a n u Spokojnego do
Łaby zastąpiła
- przejmując funkcję wroga, z k t ó r y m siły d o b r a m u s z ą stoczyć bój o s t a t n i
p o d A r m a g e d d o n - r o z p r o s z o n a , z d e t e r y t o r i a l i z o w a n a i do p e w n e g o s t o p n i a
w i r t u a l n a m i ę d z y n a r o d ó w k a t e r r o r y z m u . W y m i e n i o n e , wręcz p o s t m o d e r n i ­
styczne, cechy tej ostatniej z początku p o m a g a ł y administracji prezydenckiej
i kolegium połączonych sztabów, k t ó r y m doradzają n e o k o n s e r w a t y ś c i . Dzięki
n i m możliwe stało się p r o w a d z e n i e operacji zbrojnych, odpowiadających
raczej w ł a s n e m u projektowi niż f r o n t o w y m realiom. Irak, i n n y m i słowy, n i e
był siedzibą Al-Kaidy ani składnicą b r o n i m a s o w e j zagłady. Stanowił n a t o ­
m i a s t e l e m e n t o p r a c o w a n e g o p r z e z n e o k o n s e r w a t y w n y c h funkcjonariuszy
P e n t a g o n u i Białego D o m u p l a n u rekonstrukcji Bliskiego W s c h o d u .
Zaledwie po kilku latach wszelako niezbicie w y s z ł o na jaw, że interwencje
połączone z p r ó b a m i d ł u g o t r w a ł e j okupacji nie gaszą o g n i s k a n t y a m e r y k a ń skiego oporu, lecz przeciwnie - podsycają je, a n a w e t kreują. Jeśli ekipa naZIMA 2006
25*
s t ę p n e g o p r e z y d e n t a S t a n ó w Zjednoczonych wyciągnie z t e g o wnioski, m o ż e
oznaczać to czasowy z m i e r z c h n e o k o n s e r w a t y z m u . Ale tylko czasowy. D l a
ideologicznego o r g a n i z o w a n i a s t o s u n k ó w w e w n ę t r z n y c h w USA o b r a z w r o ­
giej potęgi jest b o w i e m r ó w n i e przydatny, jak u z a s a d n i a n e n i m inwestycje
zbrojeniowe - dla n a p ę d z a n i a k o n i u n k t u r y .
Jednym z głównych elementów neokonserwatyzmu jest przeświadczenie
o globalnym posłannictwie a m e r y k a ń s k i e j d e m o k r a c j i . Czy nie j e s t to rodzaj
liberalnej utopii?
N e o k o n s e r w a t y s t o m m o ż n a p o s t a w i ć t e n s a m zarzut, z j a k i m oni s a m i zwy­
kli występować w o b e c m a r k s i z m u . Ich m y ś l e n i e o s p o ł e c z e ń s t w i e okazuje
się zaskakująco abstrakcyjne. Demokracja, k t ó r ą propagują, usiłując c z a s a m i
w p r o w a d z a ć ją w życie, a d r e s o w a n a jest - m ó g ł b y im zarzucić s p a d k o b i e r c a
J o s e p h a de M a i s t r e ' a - do w y k o n c y p o w a n e g o „człowieka w o g ó l e " . N a t o m i a s t
ignoruje o n a realnie istniejących przedstawicieli p l e m i e n n e j i wyznaniowej
mozaiki, dajmy na t o , Iraku czy Afganistanu. N i c więc d z i w n e g o , że w s p o ­
m n i a n e kraje w nie większym s t o p n i u stały się o s t a t n i m i laty d e m o k r a t y c z n e ,
niż kiedyś Etiopia za s p r a w ą i n ż y n i e r ó w społecznych z bloku radzieckiego
z b u d o w a ł a u siebie n a u k o w y socjalizm.
Z drugiej strony, u p o w s z e c h n i a n i e się a m e r y k a ń s k i e g o m o d e l u kapitali­
z m u sprzyja równoległej niejako ekspansji najbardziej charakterystycznych
cech tamtejszej demokracji. M a m t u n a myśli szczególnie zanik p r o g r a m o ­
wych różnic m i ę d z y g ł ó w n y m i p a r t i a m i , jak r ó w n i e ż s p r o w a d z e n i e d e b a t y
publicznej i rywalizacji o głosy do zabiegów typu m a r k e t i n g o w e g o . Lecz t a k
pojęte rozszerzanie „pax a m e r i c a n a " p o t r z e b u j e raczej k a n a ł ó w nacisku fi­
n a n s o w e g o aniżeli wypraw misjonarskich. N i e m ó w i ą c j u ż o tym, że niewiele
ma o n o w s p ó l n e g o z n o r m a m i i z a s a d a m i , na k t ó r e powoływali się n e o k o n ­
serwatywni kaznodzieje, przemawiając do prozelitów.
J a k i e e l e m e n t y n e o k o n s e r w a t y z m u s p r a w d z i ł y się w ciągu m i n i o n y c h dzie­
sięcioleci, a j a k i e nie?
Wypada przyznać n e o k o n s e r w a t y s t o m , że trafnie wskazali o n i na słabości
obiegowych formuł o k o ń c u wieku ideologii czy n a w e t historii. I s t o t n i e , m e 26*
F R O N D A 41
c h a n i z m y w y m i a n y towarowej n i e wystarczają, s a m e z siebie, do u g r u n t o w a ­
nia porządku zbiorowego. Dlaczego t a k jest, n i e c h wyjaśni charakterystyczny
dialog z filmu H e n r y ' e g o Beana Fanatyk. Prawicowy e k s t r e m i s t a zostaje t a m
załatwiony o d m o w n i e przez m e n e d ż e r a wielkiej korporacji, który t ł u m a c z y
m u , że nie zamierza opłacać jego działalności. Wieszczenie o p o s ł a n n i c t w i e
białej rasy p r z e s t a ł o być p o t r z e b n e , p o n i e w a ż „rynek załatwia w s z y s t k o " .
N i e s p e ł n i o n y p r o r o k replikuje, że „ludzie m u s z ą w coś wierzyć". Wreszcie
m e n e d ż e r ucina spór: „Najmądrzejsi n i e m u s z ą " .
Z n a t u r y rzeczy nie wszyscy n a l e ż ą do „najmądrzejszych", czyli - co
w korporacyjnym slangu wychodzi na j e d n o - najbogatszych. Ci, k t ó r y m
nie p o w i ó d ł się a w a n s do t e g o w y r ó ż n i o n e g o zbioru, bez ideologii się n i e
obejdą.
Neokonserwatyści proponują, żeby „najmądrzejsi" w celu zaspokojenia
reszty reanimowali stare mity, w k t ó r e s a m i n i e wierzą. Kultura trzeciego
tysiąclecia po C h r y s t u s i e n i e da się j e d n a k zorganizować w e d ł u g recept p o ­
chodzących z epoki R a m z e s a II i Mojżesza. W s p ó ł c z e s n y spektakl m e d i a l n y
niejako zawiera w sobie w ł a s n ą demaskację. D o ś ć pomyśleć, jak p r ę d k o zdewaluował się m i t 11 września. W jego rocznicowych o b r z ę d a c h uczestniczy
stale zmniejszająca się publiczność, k t ó r a w d o d a t k u występuje coraz częściej
z kłopotliwymi z a r z u t a m i w o b e c p r z e w o d z ą c e g o mu arcykapłana, to jest p r e ­
zydenta George'a W. Busha.
Ideologowie n e o k o n s e r w a t y w n i mylą się n a d t o , zakładając, że formuły te­
oretyczne i wartościujące p o w i n n y u t r w a l a ć rzeczywistość z a s t a n ą . Kto wie,
czy nie należałoby o b e c n i e p o s t u l o w a ć r e n e s a n s u myślenia „ u t o p i j n e g o " czy
„transcendującego", k t ó r e r e k o m e n d o w a l i , dla przykładu, Karl M a n n h e i m
oraz H e r b e r t M a r c u s e .
W t r a d y c y j n y m k o n s e r w a t y z m i e w a ż n ą rolę o d g r y w a ł p o z y t y w n y stosu­
nek do religii, z w ł a s z c z a do c h r z e ś c i j a ń s t w a j a k o moralnego i c y w i l i z a c y j ­
nego f u n d a m e n t u s p o ł e c z e ń s t w a . Czy n e o k o n s e r w a t y z m j e s t k o n t y n u a t o ­
r e m tej linii?
Patroni i koryfeusze n e o k o n s e r w a t y z m u (jak w s p o m i n a n i tu Leo S t r a u s s
i Allan Bloom) nierzadko deklarowali d u c h o w ą s y m p a t i ę raczej do j u d a i z m u
niż d o chrześcijaństwa. Niewątpliwie j e d n a k strategia n e o k o n s e r w a t y w n a
Z I M A 2006
27*
w y m a g a p o s z u k i w a n i a sojuszników w religiach, k t ó r e z a c h o w a ł y w s p ó ł c z e ś ­
nie wpływy społeczne oraz instytucjonalne. W c h o d z i tu w grę z a r ó w n o d o m i ­
nujący n u r t a m e r y k a ń s k i e g o p r o t e s t a n t y z m u , jak i katolicyzm W a t y k a n u o r a z
Kościołów lokalnych. N e o k o n s e r w a t y s t a n i e m i a ł b y p e w n i e nic p r z e c i w k o
politycznemu użytkowi z prawosławia, jaki czyni administracja W ł a d i m i r a
Putina. W o l n o podejrzewać, że m a r z y mu się wystąpienie takiego k i e r u n k u
w islamie, który dałby się skłonić do p o j e d n a n i a z n o w o c z e s n o ś c i ą czy raczej
do względnie h o n o r o w e j kapitulacji p r z e d jej forpocztami.
Pewnego wzorca takiego dyskusyjnego p o j e d n a n i a religii
z aktualnie
panującą cywilizacją Z a c h o d u m o ż e d o s t a r c z a ć w s p ó ł c z e s n y Izrael. A w o ­
bec tego w a r t o p r z y p o m n i e ć s p o s t r z e ż e n i e H a n n a h A r e n d t o miejscu Boga
w ś r ó d dawnych oraz w s p ó ł c z e s n y c h Żydów. W e d ł u g A r e n d t Żyd u w a ż a ł się
kiedyś za członka n a r o d u w y b r a n e g o ze w z g l ę d u na swój szczególny zwią­
zek z Bogiem. W Izraelu, na o d w r ó t , Boga - czy tylko jego h i s t o r y c z n e g o
symbolu - używa się do u m a c n i a n i a t o ż s a m o ś c i obywatelskiej. Z takiego
o d w r ó c e n i a s t o s u n k ó w p i e r w s z e ń s t w a m i ę d z y religią a polityką - stwier­
dziła chyba trafnie a u t o r k a Eichmanna w Jerozolimie - nie m o ż e wyniknąć nic
dobrego.
Idąc dalej, Pier Paolo Pasolini miał chyba rację, oceniając, że sojusz z ka­
p i t a l i z m e m okaże się dla Kościoła katolickiego jeszcze bardziej ryzykowny
niż jego wcześniejsze związki ze ś r e d n i o w i e c z n y m u s t r o j e m feudalnym czy
i m p e r i u m rzymskim. C h o ć n e o k o n s e r w a t y z m d e k l a r a t y w n i e życzy d o b r z e
religii, ta szkodzi sobie, spełniając jego postulaty. Jej przyszłym l o s o m p o ­
zytywnie rokowałoby n a t o m i a s t ożywienie b u n t u d u c h a przeciw m a m o n i e
oraz w y z n a w c ó w C h r y s t u s a przeciw W i e l k i e m u Inkwizytorowi.
P y t a n i e do polskich r e s p o n d e n t ó w : W j a k i m stopniu n e o k o n s e r w a t y z m
m o ż n a przeszczepić n a grunt polski? Czy i j a k i m a t o sens?
Nigdy z a p e w n e nie p r z e s t a n i e być trafne s p o s t r z e ż e n i e Irzykowskiego, że
polskie życie i n t e l e k t u a l n e ma c h a r a k t e r plagiatowy. Idzie tu, oczywiście,
o n a ś l a d o w a n i e głównych n u r t ó w myśli zachodniej. A w o b e c tego, s k o r o
n e o k o n s e r w a t y z m w ciągu o s t a t n i c h dziesięcioleci był m o d n y po o b u s t r o ­
nach Atlantyku, to m u s i a ł on zostać p r z e n i e s i o n y „ n a g r u n t p o l s k i " i cieszyć
się tutaj p e w n ą popularnością.
28*
FRONDA 41
Jego oddźwięk w z m a c n i a ł y p e w n e racje d o d a t k o w e . Mianowicie, w i d e o ­
logii transformacji ustrojowej w s p ó ł i s t n i a ł y m o t y w y cywilizacyjnego wielkie­
go skoku oraz p o w r o t u do „ s p r a w d z o n y c h w a r t o ś c i " . N e o k o n s e r w a t y ś c i , ze
swoim nawykiem łączenia a p r o b a t y dla n o w o c z e s n e g o rozwoju z r e s p e k t e m
dla tradycji, mogli w t y m klimacie w y d a w a ć się pożytecznymi p e d a g o g a m i .
Zwłaszcza w o s t a t n i m roku j e d n a k ż e tradycjonalistyczne i progresywistyczne składniki obiegowej m e n t a l n o ś c i Rzeczypospolitej bojowo wystąpiły
przeciwko sobie. „Polska solidarna", spoglądająca ku wyidealizowanej p r z e ­
szłości, nie akceptuje już „Polski liberalnej", której koryfeusze umieszczają
się na platformie p o s t ę p u - i, oczywiście, vice versa.
P o m i m o w s z y s t k o konflikt t e n nie m u s i przynieść zagłady t u t e j s z y m ko­
p i o m n e o k o n s e r w a t y z m u . J e g o wymiary s ą b o w i e m d o ś ć płytkie. S p r o w a d z a
się o n d o p o t ę p i a n i a l u b chwalenia p e w n y c h przejawów rzeczywistości p o
transformacji,
której
zasadnicze m e c h a n i z m y pozostają bez krytycznego
przemyślenia. Jeśli z a t e m dla jednej ze s t r o n t e g o p o d z i a ł u Rzeczpospolita
jest S o d o m ą i G o m o r ą (bo istnieje w niej komercyjny obieg pornografii),
to drugiej (ze względu na u s t a w ę antyaborcyjną) jawi się o n a jako p a ń s t w o
kościelne.
Kiedy pojawi się p o t r z e b a załagodzenia tych p o w i e r z c h o w n y c h starć, n e o ­
konserwatyzm będzie jak znalazł. Przesuwając się, zgodnie z z a s a d a m i o b o ­
wiązującymi w jego amerykańskiej ojczyźnie, w s t r o n ę c e n t r u m , wyznawcy
uświęconych obyczajów p o g o d z ą się z w o l n y m rynkiem, a rzecznicy wolności
docenią naród, religię i historię.
Bardziej twórcze propozycje przyniosłaby o d m i e n n a niż n e o k o n s e r w a ­
tywna synteza tradycji i p o s t ę p u . M u s z ę się ograniczyć do zasygnalizowania
jej m o t t a m i . „Skąd m o ż e nadejść ocalenie? Tylko z przeszłości, jeżeli ją ko­
c h a m y " - stwierdza S i m o n e Weil. „To, że nic się n i e zmienia, jest w ł a ś n i e
katastrofą" - ostrzega Walter B e n i a m i n .
JACEK ZYCHOWICZ
JACEK ZYCHOWICZ (1963) DR NAUK FILOZOFICZNYCH. POLONISTA. TŁUMACZ. MUZYKOLOG AMATOR, WYKŁA­
DOWCA AKADEMICKI. PUBLICYSTA. PUBLIKOWAŁ M I N . W ..DZIŚ". ..TRYBUNIE". „NOWYM TYGODNIKU KULTU­
RALNYM". „MYŚLI SOCJALDEMOKRATYCZNEJ", „WIADOMOŚCIACH KULTURALNYCH", „POLITYCE", „PRZEGLĄDZIE
TYGODNIOWYM". „TWÓRCZOŚCI;. „SZTUCE". „ŻYCIU" I „EUROPIE". AUTOR KSIĄŻKI MIESZANKA WYBUCHOWA.
FELIETONY I POWIASTKI ZE ŚWIATA JEDNOWYMIAROWEGO. STAŁY WSPÓŁPRACOWNIK „MAGAZYNU OBYWATEL".
ZIMA 2006
29*
Bogdan Szlachta
Jako historyk myśli politycznej z a p r o s z o n y przez Redakcję „ F r o n d y " do
udziału w ankiecie na t e m a t n e o k o n s e r w a t y z m u z m u s z o n y j e s t e m sfor­
m u ł o w a ć j e d n ą uwagę w s t ę p n ą . N e o k o n s e r w a t y z m nie jest n a z w ą j e d n e g o
„ n u r t u " , lecz m i a n e m co najmniej kilku ś r o d o w i s k hołdujących w r ó ż n y m
okresie r o z m a i t y m o d m i a n o m k o n s e r w a t y z m u albo tylko n i e k t ó r y m kon­
cepcjom lub i d e o m z n i m wiązanym. W tradycji niemieckiej m i a n e m t y m
określa się kilka opcji kształtujących się w drugiej p o ł o w i e XIX i pierwszej
p o ł o w i e XX wieku dla ich o d r ó ż n i e n i a od k o n s e r w a t y z m u tzw. r o m a n t y k ó w
politycznych, bliskich m.in. B u r c k h a r d t o w i i Bismarckowi, Treitschkemu,
zwolennikom
katolickiej
partii
Centrum
(bracia
Reicherspergerowie,
Vogelsang), a n a w e t . . . N i e t z s c h e m u i t e o r e t y k o m „rewolucji konserwa­
tywnej" z czasów Republiki Weimarskiej. Także w dziejach polskiej myśli
zachowawczej m o ż n a odnaleźć ś r o d o w i s k a o k r e ś l a n e m i a n e m n e o k o n s e r w a ­
tywnych, pojawiające się po wystąpieniu krakowskich stańczyków. Pierwsze
z nich działało od schyłku XIX wieku i s k u p i o n e było w o k ó ł krakowskiego
Klubu Społecznego (m.in. Jaworski, Estreicher i Krzyżanowski), a później
w Stronnictwie Pracy N a r o d o w e j . „ N e o k o n s e r w a t y ś c i " opowiadali się prze­
ciwko współpracy z N a r o d o w ą Demokracją, uznając bliski jej nacjonalizm za
sprzeczny z rzeczywistą ideą n a r o d o w ą i zagrażający stabilności w i e l o n a r o d o ­
wej Rzeczypospolitej. P a ń s t w o s t a w a ł o się w ich m y ś l e n i u o ś r o d k i e m wyma­
gającym lojalności bez względu na n a r o d o w o ś ć obywatela i nie było kojarzone
z o s o b ą władcy ani z w y z n a n i e m : „polityczność p a ń s t w a " , jego „ a e t y c z n o ś ć "
i areligijność różniły n e o k o n s e r w a t y s t ó w od kultywujących wątek n a r o d o w y
dziedziców tradycji „realistów", zbliżających się do endeków. D r u g a grupa
polskich „ n e o k o n s e r w a t y s t ó w " kształtuje się od początku lat 30. XX wieku
głównie w Warszawie (bracia Bocheńscy, Giedroyc, S t u d e n t o w i c z ) : krytyczni
w o b e c BBWR, p o d o b n i e jak „ n e o k o n s e r w a t y ś c i " krakowscy eksponowali
znaczenie praworządności, n e g a t y w n i e oceniając wydarzenia brzeskie oraz
ustawy o stowarzyszeniach i szkolnictwie wyższym. Skupieni w o k ó ł d w ó c h
czasopism: w y d a w a n e g o od 1932 roku „ B u n t u M ł o d y c h " , a od 1937 roku
„Polityki", łączyli krytykę „sejmokracji" i „partyjnictwa", i s t o t n ą dla p o p r z e d 30*
F R O N D A 41
niego środowiska „ n e o k o n s e r w a t y w n e g o " z u w a g a m i o zagrożeniach czyha­
jących ze strony obozu belwederskiego, k t ó r e g o polityka z m i e r z a ł a do „etaty­
z m u , koszaryzacji i w ogóle r z ą d ó w p r z y m u s u , a w k o ń c u do u p a d k u poczucia
samoczynnego p a t r i o t y z m u , do rusyfikacji ustroju w e w n ę t r z n e g o " , k w e s t i o ­
nując wszystkie n i e m a l p o s t u l a t y k o n s e r w a t y s t ó w m i n i o n y c h p o k o l e ń (Adolf
Bocheński); wskazywano więc, że i sanacyjni „ p u ł k o w n i c y " , i przeciwni im
endecy osłabiali p a ń s t w o , czyniąc obywateli b e z w o l n y m i p o d d a n y m i i „od­
pychając" mniejszości n a r o d o w e od aktywności na jego rzecz. W przypadku
brytyjskim t e r m i n „ n e o k o n s e r w a t y z m " s t o s o w a n y jest w o d n i e s i e n i u do ze­
społu koncepcji kojarzonych z w y s t ą p i e n i e m torysowskiej p r e m i e r M a r g a r e t
Thatcher. Swoisty p a r a d o k s związany z jej w y s t ą p i e n i e m wiąże się z u z n a n i e m ,
że dla wielu badaczy t o r y z m i socjalizm są o d m i a n a m i t e g o s a m e g o zjawiska
(S.M. Lipset) krytycznego w o b e c indywidualistycznego liberalizmu podjętego
przez Thatcher: jej „liberalny" lub „libertariański t o r y z m " jest p r z e c i w s t a w n y
socjalizmowi i d a w n e m u t o r y z m o w i Disraelego i Macmillana, którzy i s t o t n i e
głosili w o d n i e s i e n i u do dystrybucji ś r o d k ó w publicznych h a s ł a bliskie socja­
listom. Brytyjscy konserwatyści, zrywając k o n s e n s u z n a w a n y do początków
lat 60. XX wieku, zaczęli głosić tezę o potrzebie wycofania p a ń s t w a z gospodar­
ki gwoli wzmocnienia prywatnej przedsiębiorczości. Sięgali przy tym j e d n a k do
wolnorynkowej orientacji tych dawnych konserwatystów, którzy eksponowali
ideę p a ń s t w a minimalnego, nie tyle do Burke'a, przyznającego p a ń s t w u zada­
nia pozytywne, ile do Stephena, a przede wszystkim A d a m a S m i t h a i H e r b e r t a
Spencera: kosztem p r a g m a t y z m u politycznego pojawiła się więc u nich alter­
natywa dla mieszanej gospodarki i społecznego dobrobytu, wizja gospodarki
wolnokonkurencyjnej i społeczeństwa, k t ó r e nie jest j u ż całością organiczną,
lecz zbiorem niezależnych jednostek, p o w o d o w a n y c h i n t e r e s e m prywatnym,
chronionym przez rząd respektujący „sprawiedliwość rynkową" i wspierający
prywatną przedsiębiorczość, nie szczepiący j e d n a k żadnej „wizji szczęśliwości"
scalającej obywateli postrzeganych w roli k o n s u m e n t ó w lub p r o d u c e n t ó w . Ci
neokonserwatyści sięgają po opcję indywidualistyczną, przechodząc na pozycje
radykałów (prawicowych) i ideologizując s t a n o w i s k o z a c h o w a w c z e w i ą z a n e
z libertarianizmem (w dyskursie a m e r y k a ń s k i m t e r m i n „liberalizm" kojarzy
się z europejskim socjalizmem, stąd niektórzy amerykańscy neokonserwaty­
ści - z którymi torysowscy libertarianie mają niewiele w s p ó l n e g o - są libera­
łami głoszącymi wręcz tezy socjalistyczne).
ZIMA 2006
31*
Analogiczne p r o b l e m y pojawiają się w dyskusjach toczonych w USA,
gdzie obok „ k o n s e r w a t y s t ó w tradycyjnych" pojawiają się r ó ż n i e opisywane
i n i e j e d n o r o d n e środowiska n e o k o n s e r w a t y s t ó w . Raz „ n e o k o n s e r w a t y z m "
wiąże się z grupą leseferystów sięgających do liberalnego „klasyka m o n e t a r y z m u " i krytyka e k o n o m i i keynesowskiej M. F r i e d m a n a , znacznie częściej
z grupą a n t y k o m u n i s t y c z n i e nastrojonych myślicieli, akceptujących g ł ó w n e
e l e m e n t y t h a t c h e r y z m u i r e a g a n o m i k i (H. Liibbe). Także członkowie t e g o
środowiska, a z a p e w n e w ł a ś n i e o nie idzie a u t o r o m ankiety, opisywani są
w o d m i e n n e j terminologii: stanowisko, k t ó r e w E u r o p i e u c h o d z i ł o b y za li­
beralne, za O c e a n e m n a z y w a n e jest z reguły k o n s e r w a t y w n y m , to, co tutaj
u z n a n e byłoby za socjalizm, t a m wiąże się zwykle z liberalizmem. Z p o w o d u
terminologicznego zamieszania sytuują się oni w środku s p e k t r u m politycz­
nego, p o m i ę d z y indywidualistami i kolektywistami albo skrajnymi liberałami
i tradycjonalistycznie n a s t a w i o n y m i k o n s e r w a t y s t a m i . U s y t u o w a n i e to jest
tym istotniejsze, że neokonserwatyści zdają się ograniczać pole z a i n t e r e s o ­
w a ń głównie do kwestii e k o n o m i c z n y c h l u b „czysto politycznych", gubiąc
wyczucie „powinności k u l t u r o w y c h " często kojarzonych z chrześcijaństwem,
k t ó r e m u członkowie tego środowiska nie hołdują; p o w i n n o ś c i zwykle nie
przyjmowanych świadomie przez jednost­
kę ani nie narzucanych jej z zewnątrz,
lecz stanowiących - jak u zachowawców
europejskich - zespół właściwości, które
porządkują zachowania jednostek jako
„przed-sądy"
(stałe
wartości
lub
trwałe
przekonania Russella Kirka, przedstawiciela
tradycjonalistycznych k o n s e r w a t y s t ó w ) .
Omawiane
środowisko
kojarzy
się
z a u t o r a m i i politykami u z n a w a n y m i
za liberałów nastrojonych a n t y k o m u n i ­
stycznie,
skiego,
głównie pochodzenia żydow­
nawiązującymi
do
stanowiska
zarysowanego po zakończeniu II wojny
światowej
przez
Reinholda
Niebuhra
i zwolennika koncepcji „żywotnego cen­
t r u m " A r t h u r a M . Schlesingera juniora.
32*
F R O N D A 41
Odrzucają oni wpływowy co najmniej od lat 40. XX wieku s p o s ó b myślenia
„progresywistycznych liberałów" krytycznych w o b e c interwencji USA w o b r o ­
nie praw człowieka, demokracji i ograniczenia w p ł y w ó w komunistycznych.
W tym nurcie znajduje się miejsce dla polityków ( H u b e r t H u m p h r e y wicepre­
zydent i kandydat d e m o k r a t ó w na prezydenta w 1968 roku, uchodzący za ostat­
niego reprezentanta „żywotnego c e n t r u m " , oraz przedstawiciel USA w O N Z
w latach 1975-1976, senator D.P. Moynihan) i intelektualistów (D. Bell,
I. Kristol, N. Glazer, także ambasador USA przy O N Z J. Kirkpatrick, PL, Berger,
N. Podhoretz, R. Pipes, M. Novak, M. Decter, W. L a ą u e u r ) , którzy w latach
70., po rozpadzie tzw. liberalnego k o n s e n s u w sprawach polityki w e w n ę t r z n e j
i zagranicznej USA m.in. w związku z r o z r u c h a m i w kraju i wycofaniem wojsk
z W i e t n a m u , m i m o pozostawania w Partii Demokratycznej, podjęli krytykę
uzasadnianych przez konsens radykalnych reform społecznych i ostrożnej
polityki amerykańskiej w o b e c ZSRS. G r u p a deklarująca przywiązanie do idei
liberalnych, nazwana początkowo m i a n e m „nowych konserwatystów", a od
ok. 1975 roku „ n e o k o n s e r w a t y s t ó w " (jak przekonywał M. H a r r i n g t o n „my­
ślących życzeniowo prawicowych liberałów", którzy dostrzegają zagrożenie
dla demokracji w narastających niepokojach społecznych i antysemityzmie),
zdaniem Kristola pozbawiona jest wspólnych, jednoczących jej członków ce­
lów, ideologii i organizacji i z tego p o w o d u n i e p o d o b n a uznawać, iżby w ogóle
„istniało coś takiego, jak n e o k o n s e r w a t y z m " . M i m o t e g o zastrzeżenia ł a t w o
jednak dostrzec, że teza o potrzebie o b r o n y amerykańskich i n t e r e s ó w w róż­
nych częściach świata łączy się w analizach członków grupy z krytyką swoiście
pojmowanej „ideologii egalitaryzmu" głoszonej przez kraje Trzeciego Świata
(realizujące socjalistyczną „politykę fabianów" i stające się zwykle „biednymi
p a ń s t w a m i policyjnymi") żądające z r ó w n a n i a z krajami rozwiniętymi. Wydaje
się, że także po upadku ZSRS, wspierającego tę ideologię, wpływy neokon­
serwatystów i znaczenie ich analiz - m i m o polemik m.in. C h o m s k y ' e g o - nie
osłabną wobec nowych p r ó b z b u d o w a n i a radykalnej przeciwwagi dla pozycji
USA na wszystkich kontynentach (zabiegi prezydenta Wenezueli, p r o b l e m y
Państwa Izrael). Teza o potrzebie aktywnego kształtowania s t o s u n k ó w mię­
dzynarodowych w różnych częściach świata w imię o b r o n y wartości d e m o ­
kracji i wolności, podjęcia „zachowawczej polityki containment" uzasadniającej
wprowadzanie „stopniowych, subtelnych i możliwie najmniej dostrzegalnych
z m i a n " w międzynarodowym układzie sił, k t ó r a po 1974 roku doprowadziła do
ZIMA 2006
33*
izolowania grupy w Partii Demokratycznej, ma obecnie nie mniejsze znaczenie
niż wówczas i jest nadal kierowana przeciwko p r ó b o m b u d o w a n i a przez „socjalistyczno-liberalnych r e f o r m a t o r ó w " tzw. n o w e g o człowieka, bliskiego także
rewolucjonistom lewicowym.
Neokonserwatyści, dawni krytycy systemu komunistycznego nie tyle jako
wroga religii, tradycji i hierarchii, ile jako przeciwnika wolności, demokracji,
kapitalizmu i praw człowieka, nie akceptują skrajnego leseferyzmu i koncepcji
p a ń s t w a m i n i m u m , bronionych ongiś przez ich brytyjskich kolegów. Opierając
się nie tyle na „ m o m e n c i e religijnym", ile na sceptycyzmie uzasadniającym
polityczny realizm,
dowodzą,
że m e c h a n i z m y d e m o k r a t y c z n e w i n n y być
w pewnej mierze m o d e r o w a n e przez „niezależnych fachowców politycznych",
którzy kształtowaliby d e b a t ę publiczną, określali p r o g r a m y polityczne, a n a w e t
definiowali kryteria oceny działalności politycznej. Tym jednak, co wyróżnia
przedstawicieli kolejnego pokolenia n e o k o n s e r w a t y s t ó w (Luttwak, Muravchik,
W. Kristol, K r a u t h a m m e r ) , jest poczucie względności usprawiedliwiające tezę,
że wszystkie poglądy i systemy wartości zależą od okoliczności historycznospołecznych. „Postawa pragmatyczna", r ó ż n a od „utopijnej", j e d n a k kojarzona
z krytyką skrajnego relatywizmu (kapitalizm i demokracja - której n i e p o d o b n a
„narzucić z zewnątrz" ani szybko doprowadzić do doskonałości, ale której nale­
ży pomagać przez umacnianie jej „infrastruktury": wolnej prasy, związków za­
wodowych, partii politycznych i u n i w e r s y t e t ó w - są j e d n a k „moralnie wyższe"
od innych rozwiązań ekonomicznych i politycznych) jest u n e o k o n s e r w a t y s t ó w
bardziej godna uwagi niźli formułowanie p o d s t a w „ n o w e g o nacjonalizmu"
amerykańskiego, haseł antykomunistycznej krucjaty lub walki z t e r r o r y z m e m
w imię obrony praw człowieka lub krytyka p r ó b rezygnacji z przywódczej roli
Ameryki na rzecz słabej O N Z . Ten właśnie wymiar n e o k o n s e r w a t y z m u wart
jest przemyślenia także w Polsce.
BOCDAN SZLACHTA
BOGDAN
SZLACHTA (1959)
PROFESOR UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO.
AUTOR
LICZNYCH
PUBLIKACJI
Z HISTORII MYŚLI POLITYCZNEJ M.IN. ŁAD -KOŚCIÓŁ -NARÓD ( 1 9 9 6 ) . KONSERWATYZM. Z DZIEJÓW TRADYCJI
MYŚLENIA 0 POLITYCE (1998). Z DZIEJÓW POLSKIEGO KONSERWATYZMU ( 2 0 0 0 ) . KONSERWATYŚCI POLSCY WO­
BEC USTROJU POLITYCZNEGO DO
1939 ROKU (2000). MONARCHIA PRAWA. SZKICE Z HISTORII ANGIELSKIEJ MY­
ŚLI POLITYCZNEJ DO KOŃCA EPOKI PLANTAGENETÓW ( 2 0 0 1 ) .
KONSTYTUCJONALIZM CZY ABSOLUTYZM.
SZKICE
Z FRANCUSKIEJ MYŚLI POLITYCZNEJ XVI WIEKU (2005). REDAKTOR NACZELNY PÓŁROCZNIKA „POL1TEJA. PISMO
WYDZIAŁU STUDIÓW MIĘDZYNARODOWYCH I POLITYCZNYCH UJ". CZŁONEK OŚRODKA MYŚLI POLITYCZNEJ.
34*
F R O N D A 41
Ryszard Legutko
Czy n e o k o n s e r w a t y z m jest... k o n s e r w a t y z m e m ?
Tak, n e o k o n s e r w a t y z m jest k o n s e r w a t y z m e m , c h o ć w szczególnym sensie.
Przede w s z y s t k i m p a m i ę t a j m y o wieloznacznościach s a m e g o s ł o w a „konser­
w a t y z m " . Jeśli w ogólności o d n o s i się o n o do p e w n e j postawy, podkreślającej
ciągłość i doświadczenie w opozycji do z m i a n radykalnych i tzw. p r o j e k t ó w
społecznych, to n e o k o n s e r w a t y ś c i w tej kategorii się mieszczą. Najbardziej
z n a n a formuła określająca to u g r u p o w a n i e , p o c h o d z ą c a od Irvinga Kristola,
głosi, że n e o k o n s e r w a t y s t a to liberał, k t ó r e g o ograbiła rzeczywistość. Tym,
co s t a n o w i ł o ów e l e m e n t otrzeźwiający, była p o r a ż k a wielkich p r o g r a m ó w
społecznych w p r o w a d z o n y c h p r z e z p r e z y d e n t a J o h n s o n a w latach 60., a za­
i n s p i r o w a n a szkołą myślenia p o w s t a ł ą jeszcze z a p r e z y d e n t u r y K e n n e d y ' e g o .
Wówczas wydawał się d o m i n o w a ć pogląd, iż k ł o p o t y s p o ł e c z e ń s t w a amery­
kańskiego biorą się z braku woli w p r o w a d z a n i a ś m i a ł e g o p r o g r a m u reform.
Kennedy, Wunderkind amerykańskiej polityki, otoczył się g r o n e m specjalistów,
profesorów najlepszych uczelni - t h e Best a n d t h e Brightest - niczym król
A r t u r otoczony przez swoich rycerzy w C a m e l o c i e (stąd też o w o g r o n o na­
zywano a m e r y k a ń s k i m C a m e l o t e m ) . Z a p r e z y d e n t a J o h n s o n a ruszyła p e ł n ą
p a r ą wojna z nędzą, system akcji afirmatywnej, walka o p r a w a obywatelskie
i wiele innych p r o g r a m ó w . Efekty okazały się rozczarowujące, zważywszy,
ż e nakłady były o g r o m n e . D o s z ł o też d o p o w s z e c h n e j m ł o d z i e ż o w e j k o n t e ­
stacji, b u n t u społeczności m u r z y ń s k i e j , a t a k ż e do ujawnienia się patologii
wynikłych z opiekuńczości p a ń s t w a . J e d e n z d a w n y c h liberałów, n o w o na­
rodzony n e o k o n s e r w a t y s t a , N a t h a n Glazer n a p i s a ł w ó w c z a s t e k s t o kultu­
rowych granicach polityki społecznej, w k t ó r y m d o w o d z i ł , że p a ń s t w o ma
tylko niewielkie możliwości k s z t a ł t o w a n i a życia s p o ł e c z n e g o . Z a c z ę t o więc
podkreślać rolę tych czynników, k t ó r e od p a ń s t w a były n i e z a l e ż n e i których
p a ń s t w o nie m o g ł o ł a t w o p o w o ł a ć do życia - rodziny, więzi w s p ó l n o t o w y c h ,
tradycji obyczajowej etc. N i e znaczy, oczywiście, że p a ń s t w o i rząd p o w i n n y
się p o w s t r z y m a ć od jakichkolwiek działań; takie s t a n o w i s k o było z g o d n e
z p e w n y m i wersjami klasycznego liberalizmu. C h o d z i ł o raczej o t o , by działać
inspirująco i o s t r o ż n i e . W t y m kontekście karierę zrobiły prace J a m e s a Q.
ZIMA 2006
35*
Wilsona, wówczas profesora z H a r v a r d u , który zasłynął j a k o czołowy z n a w c a
nowej polityki społecznej.
Konserwatywne n a s t a w i e n i e b y ł o w ó w c z a s w i d o c z n e także w z m i a n i e
s t o s u n k u do Ameryki jako kraju. W czasie kontestacji i wojny w W i e t n a m i e
Ameryka u c h o d z i ł a za ucieleśnienie zła. Atakowały ją n i e tylko kraje k o m u ­
nistyczne, lecz także kraje Trzeciego Świata. R ó w n i e ż s p o r a część a m e r y k a ń ­
skiej elity wyrażała się krytycznie, nie tylko w kontekście wojny, lecz r ó w n i e ż
spraw w e w n ę t r z n y c h . Michael H a r r i n g t o n o p u b l i k o w a ł książkę o n ę d z y
w Ameryce, H e r b e r t M a r c u s e zaś pisał o „Wolnym Świecie O r w e l l o w s k i m " .
Neokonserwatyści bronili A m e r y k i i głosili - jak na k o n s e r w a t y s t ó w przysta­
ło - m ą d r o ś ć własnej tradycji i d o r o b k u . N o r m a n P o d h o r e t z i Irving Kristol
walczyli
z
tzw.
„kulturą
wrogości"
(adversarial
culture)
intelektualistów,
a Daniel Patrick M o y n i h a n (który później m i a ł od n e o k o n s e r w a t y z m u odejść)
jako n o w o m i a n o w a n y a m b a s a d o r a m e r y k a ń s k i przy O N Z toczył boje z re­
p r e z e n t a n t a m i dyktatorskich r z ą d ó w Trzeciego Świata pouczających A m e r y k ę
o prawach ludzkich.
N e o k o n s e r w a t y z m narodził się j a k o ideologiczne u z a s a d n i e n i e a n t y k o m u ­
nistycznego kursu polityki a m e r y k a ń s k i e j w okresie z i m n e j w o j n y . Czy po
u p a d k u k o m u n i z m u i k r a c h u Z S R S ideologia t a z a c h o w u j e s w o j ą a k t u a l ­
ność?
Nie jest prawdą, iż n e o k o n s e r w a t y z m n a r o d z i ł się jako ideologiczne uzasad­
nienie a n t y k o m u n i s t y c z n e g o k u r s u polityki a m e r y k a ń s k i e j . Jak p i s a ł e m powy­
żej, źródła były raczej w e w n ę t r z n e i wiązały się z polityką s p o ł e c z n ą . Sprawy
zagraniczne pojawiły się później i były niejako d r u g o r z ę d n e . N a s t a w i e n i e
j e d n o z n a c z n i e a n t a g o n i s t y c z n e w o b e c k o m u n i z m u r e p r e z e n t o w a l i n i e tylko
neokonserwatyści, lecz t a k ż e i n n e grupy bardziej liberalne (w sensie amery­
kańskim) w swoich poglądach społecznych. Później te podziały się uprościły,
ale w latach 60. i 70. a n t y k o m u n i z m i a n t y s o w i e t y z m n i e s t a n o w i ł y wyróżni­
ka n e o k o n s e r w a t y w n e g o .
Jednym z głównych elementów neokonserwatyzmu jest przeświadczenie
o globalnym posłannictwie a m e r y k a ń s k i e j d e m o k r a c j i . Czy nie j e s t to rodzaj
liberalnej utopii?
36*
FRONDA 41
To jest e l e m e n t relatywnie nowy. N a r o d z i ł się w r a z ze z m i a n ą p o k o l e n i o w ą
w n e o k o n s e r w a t y z m i e . Starsi się wycofali z aktywności, n a t o m i a s t g ł ó w n ą
rolę przejęli m ł o d s i . Niekiedy była to z m i a n a w o b r ę b i e jednej rodziny. J o h n
P o d h o r e t z i William Kristol, synowie sławnych rodziców, stali się p o s t a c i a m i
p i e r w s z o p l a n o w y m i . Z m i a n a ta była j e d n a k głębsza. O ile starsze pokolenia,
oprócz działań politycznych, były z a i n t e r e s o w a n e t a k ż e s z e r s z y m k o n t e k s t e m
problemu
liberalizmu
i
dziedzictwa a m e r y k a ń s k i e g o ,
również
filozoficz­
nym, o tyle pokolenie m ł o d s z e takie z a i n t e r e s o w a n i e straciło. Stali się oni
ekspertami, d o r a d c a m i i s t r a t e g a m i Partii Republikańskiej. Stąd stara idea
o b r o n y Ameryki przed o s k a r ż e n i a m i Trzeciego Świata i p r o p a g a n d ą sowiecką
przekształciła się w n o w ą ideę o decydującej roli USA w świecie po u p a d k u
k o m u n i z m u . Ta n o w a idea jest w dużej m i e r z e faktem, to znaczy, rzeczy­
wiście A m e r y k a z racji swojej potęgi z o s t a ł a s k a z a n a na bycie ś w i a t o w y m
m o c a r s t w e m . C z y m i n n y m jest j e d n a k ś w i a t o w e m o c a r s t w o , a czym i n n y m
głoszenie p r o g r a m u demokratyzacji świata. U m ł o d y c h n e o k o n s e r w a t y s t ó w
te dwie rzeczy nakładają się na siebie, co niekiedy p r o w a d z i do n i e p o r o z u ­
m i e ń . Widać to na przykładzie wojny w Iraku. Z a p e w n e istniały p r z e s ł a n k i
do interwencji w Iraku, ale niekoniecznie m u s i a ł o się to wiązać z p r o j e k t e m
w p r o w a d z a n i a demokracji w kraju, gdzie podziały n i e mają c h a r a k t e r u p o ­
działów w e d ł u g partii politycznych w klasycznym sensie. N e o k o n s e r w a t y ś c i
- o czym świadczy z n a n y tekst C h a r l e s a K r a u t h a m m e r a - d o w o d z ą , iż nie
chcą robić krucjaty d e m o k r a t y c z n e j , lecz kierują się politycznym r e a l i z m e m .
Sądzę jednak, że - jak w przeszłości, t a k i teraz - m a m y do czynienia z cha­
rakterystycznym dla Ameryki p o ł ą c z e n i e m r e a l i z m u z i d e a l i z m e m . Być
m o ż e przyczyną pojawiających się podejrzeń o l i b e r a l n o - d e m o k r a t y c z n y
u t o p i z m jest w ł a ś n i e ów b r a k szerszego i głębszego w i d z e n i a polityki, jaki
charakteryzuje n o w e p o k o l e n i e n e o k o n s e r w a t y s t ó w . Z pozycji stratega par­
tyjnego świat jawi się znacznie prostszy niż z p e r s p e k t y w y filozofa polityki.
J a k i e e l e m e n t y n e o k o n s e r w a t y z m u s p r a w d z i ł y się w ciągu m i n i o n y c h dzie­
sięcioleci, a j a k i e nie?
Główne
przesłanie
neokonserwatystów
mówiące
o
granicach
polityki
społecznej s t a ł o się e l e m e n t e m n i e u s u w a l n y m z amerykańskiej polityki.
Oczywiście spór o p a ń s t w o o p i e k u ń c z e trwa, a akcja afirmatywna ma swoZ I M A 2006
37*
ich wielkich z w o l e n n i k ó w i uległa s o l i d n e m u zakorzenieniu, ale nie w y s t ę p u ­
je już w wersji ortodoksyjnej, a w każdym razie nie w y p a d a jej j u ż głosić bez
u s t o s u n k o w a n i a się do wszystkich zastrzeżeń. P r o g r a m y socjalne stały się
skuteczniejsze i lepsze. N i e ma także j u ż p o m y s ł u na p r o w a d z e n i e o g ó l n o ­
narodowej „wojny z n ę d z ą " lub jakiejkolwiek innej o g ó l n o n a r o d o w e j wojny
socjalnej. Czy s y s t e m socjalny w A m e r y c e m o ż n a uczynić lepszym i czy o w a
lepszość polegałaby n a u p o d o b n i e n i u d o m o d e l u europejskiego, t o pytanie,
na które nie zaryzykuję odpowiedzi.
W tradycyjnym konserwatyzmie ważną rolę odgrywał pozytywny stosunek do
religii, zwłaszcza do chrześcijaństwa jako moralnego i cywilizacyjnego funda­
mentu społeczeństwa. Czy neokonserwatyzm jest kontynuatorem tej linii?
Raczej nie. Przypomnieć w a r t o jednak, że religia w p o c z ą t k o w y m okresie
n e o k o n s e r w a t y z m u także się pojawiała. Dla Irvinga Kristola i D a n i e l a Bella
(który także w p e w n y m okresie do n e o k o n s e r w a t y z m u był zaliczany) j u d a i z m
stanowił n i e z m i e r n i e w a ż n e dziedzictwo, a w wypadku t e g o o s t a t n i e g o być
m o ż e coś więcej niż dziedzictwo. Także w gronie n e o k o n s e r w a t y s t ó w działali
chrześcijanie - p r o t e s t a n t Peter Berger czy katolicy Michael Novak, Patrick
Moynihan, i wielu innych. W miesięczniku „ C o m m e n t a r y " wszyscy ci a u t o ­
rzy się spotykali. Później stały się dwie rzeczy. Po pierwsze, n o w e p o k o l e n i e
uległo wyraźnej sekeularyzacji, a przynajmniej kwestia religijna nie bywa
p o d n o s z o n a . Po drugie, d o s z ł o do ł a g o d n e g o , ale j e d n a k r o z ł a m u m i ę d z y
neokonserwatystami
świeckimi
(w większości
pochodzenia
żydowskiego
i świadomie z t y m d z i e d z i c t w e m się identyfikującymi) a n e o k o n s e r w a t y s t a m i
religijnymi (w większości chrześcijanami). W żargonie a m e r y k a ń s k i m zaczę­
to ich nazywać „ n e o c o n s " oraz „ t h e o c o n s " , czyli n e o k o n a m i oraz t e o k o n a m i .
Ci o s t a t n i publikują teraz rzadziej w „ C o m m e n t a r y " , a katolicy pojawiają się
głównie w „First T h i n g s " . Sekularyzacja n e o k o n s e r w a t y z m u jest z a p e w n e ko­
lejnym e l e m e n t e m tej z m i a n y pokoleniowej, o której p i s a ł e m powyżej i k t ó r a
niekoniecznie wychodzi r u c h o w i na d o b r e .
Pytanie do polskich respondentów: W jakim stopniu neokonserwatyzm
można przeszczepić na grunt polski? Czy i jaki ma to sens?
38*
FRONDA 41
Przeszczepianie n i e ma ż a d n e g o s e n s u . K o n s e r w a t y z m z n a t u r y rzeczy n i e
m o ż e być przeszczepiony, bo m u s i wynikać z d o ś w i a d c z e n i a . Jeśli t e g o d o ­
świadczenia nie ma, k o n s e r w a t y z m p r z e k s z t a ł c a się w fikcję l u b ideologię.
Od n e o k o n s e r w a t y s t ó w wielu polskich i n t e l e k t u a l i s t ó w s p o r o się n a u c z y ł o .
Dotyczyło t o f o r m u ł o w a n i a p r o b l e m ó w , p o z n a w a n i a świata a m e r y k a ń s k i c h
konfliktów oraz p e w n e g o u m y s ł o w e g o t e m p e r a m e n t u . Myślę, że t o , co
najcenniejsze, to w ł a ś n i e ów u m y s ł o w y t e m p e r a m e n t , który - zwłaszcza
w pierwszej generacji r u c h u - polegał na r o z t r o p n y m n a m y ś l e n a d w ł a s n y m
d o ś w i a d c z e n i e m i nieufności w o b e c łatwych rozwiązań ignorujących obyczaj
i ludzkie skłonności.
RYSZARD LECUTKO
RYSZARD L E C U T K O ( 1 9 4 9 ) PROFESOR FILOZOFII U N I W E R S Y T E T U J A G I E L L O Ń S K I E G O . M A R S Z A Ł E K S E N A T U RR
M I E K S Z A W KRAKOWie.
James Kurth
Czy n e o k o n s e r w a t y z m j e s t k o n s e r w a t y z m e m ?
Jak dotąd, m o ż n a o d r ó ż n i ć dwie wersje n e o k o n s e r w a t y z m u , odpowiadające
d w ó m p o k o l e n i o m n e o k o n s e r w a t y s t ó w - p i e r w s z e m u , z lat 70. i 80. ubiegłe­
go stulecia, i d r u g i e m u , k t ó r e d o m i n u j e w n e o k o n s e r w a t y z m i e od początku
lat 9 0 . po dziś dzień. Polityka zagraniczna p i e r w s z e g o p o k o l e n i a koncen­
t r o w a ł a się na Związku Sowieckim i u s i ł o w a n i a c h p o w s t r z y m a n i a , a n a w e t
wyparcia k o m u n i z m u . Polityka w e w n ę t r z n a k o n c e n t r o w a ł a się na klasycznie
liberalnych p r o g r a m a c h rządowych mających w z m o c n i ć tradycyjne wartości
m o r a l n e i k u l t u r o w e , szczególnie t r w a ł o ś ć rodziny i o s o b i s t ą odpowiedzial­
ność. Było to podejście t y p o w o k o n s e r w a t y w n e .
Polityka zagraniczna drugiej
generacji k o n c e n t r o w a ł a się na Bliskim
Wschodzie i u s i ł o w a n i a c h p o w s t r z y m a n i a czy w y p l e n i e n i a i s l a m i z m u i arab­
skiego nacjonalizmu,
szczególnie p o k ą d s t a n o w i zagrożenie dla Izraela.
J e d n o c z e ś n i e w przeważającej większości to p o k o l e n i e n e o k o n s e r w a t y s t ó w
ZIMA 2006
39*
wykazywało
niewielkie
zainteresowanie
polityką w e w n ę t r z n ą czy trady­
cyjnymi w a r t o ś c i a m i m o r a l n y m i i k u l t u r o w y m i . W t y m sensie s t a n o w i s k o
obecnej generacji nie jest k o n s e r w a t y w n e , w p r z e c i w i e ń s t w i e do s t a n o w i s k a
poprzedniej. W praktyce, na przykład w forsownej promocji demokracji za
granicą, nie są oni w ż a d n y m s t o p n i u k o n s e r w a t y s t a m i , t a k jak nie mają wiele
w s p ó l n e g o z długofalową polityką liberalną.
N e o k o n s e r w a t y z m j a k o ideologia a n t y k o m u n i s t y c z n a
Neokonserwatyści
zachowali ledwie ślad swojej p i e r w o t n i e a n t y k o m u n i ­
stycznej ideologii, przejawiający się w ustawicznej krytyce r e ż i m u k o m u ­
nistycznego w C h i n a c h . J e s t to raczej m a r g i n a l n a część dzisiejszego n e o ­
k o n s e r w a t y z m u . A n t y k o m u n i z m , j a k o c e n t r a l n y e l e m e n t swojej ideologii,
zastąpili dziś a n t y i s l a m i z m e m . N i e k t ó r z y z nich, o d n o s z ą c się do zimnej
wojny - wcześniejszej walki z k o m u n i z m e m - określają ją m i a n e m III wojny
światowej, n a t o m i a s t walkę z i s l a m i z m e m określają jako IV w o j n ę świato­
wą. N e o k o n s e r w a t y s t o m n i e s p r a w i ł o wielkiego p r o b l e m u p r z e ł ą c z e n i e ich
kategorii ideologicznych i trybów analitycznych z j e d n e g o „-izmu" na drugi
i z czerwonego zagrożenia na „ z i e l o n e " .
Neokonserwatyzm jako liberalna utopia
Pierwsze pokolenie n e o k o n s e r w a t y s t ó w u w a ż a ł o , że wysiłki liberałów, by za
p o m o c ą p a ń s t w a d o k o n a ć z m i a n instytucji społecznych i wartości k u l t u r o ­
wych, są niezwykle destrukcyjne i skazane na n i e p o w o d z e n i e . Krytykowali ta­
kie usiłowania jako liberalną u t o p i ę . Używając siły a m e r y k a ń s k i e g o p a ń s t w a
do lansowania demokracji za granicą, szczególnie w świecie m u z u ł m a ń s k i m ,
druga generacja n e o k o n s e r w a t y s t ó w z a a n g a ż o w a ł a się w t e n s a m rodzaj libe­
ralnej utopii, jaki pierwsza generacja p o t ę p i a ł a . I s t o t n i e , niektórzy c z ł o n k o w i e
pierwszej generacji - zwłaszcza N o r m a n P o d h o r e t z - r ó w n i e ż a r g u m e n t o w a l i
za siłową, n a r z u c o n ą p r z e z Stany Z j e d n o c z o n e , z m i a n ą władzy w świecie m u ­
z u ł m a ń s k i m , szczególnie w Iraku. Robiąc t o , d e m o n s t r o w a l i swoją i n t e l e k t u ­
alną niekonsekwencję czy n a w e t b r a k uczciwości i n t e l e k t u a l n e j .
U ż y t e c z n e składniki n e o k o n s e r w a t y z m u
40*
F R O N D A 41
G ł ó w n e e l e m e n t y n e o k o n s e r w a t y z m u pierwszego p o k o l e n i a ( a n t y k o m u n i ­
styczna polityka zagraniczna i z o r i e n t o w a n a k u l t u r o w o i m o r a l n i e polityka
w e w n ę t r z n a ) okazały się b a r d z o u ż y t e c z n e . D o w i o d ł y t e g o w y d a r z e n i a hi­
storyczne lat 80. i oparły się p r ó b i e czasu po dziś dzień. G ł ó w n y s k ł a d n i k
n e o k o n s e r w a t y z m u drugiego p o k o l e n i a (antyislamistyczna polityka zagra­
niczna) jest użyteczny jako cel ogólny. Islamizm jest rzeczywiście śmiertel­
nym zagrożeniem dla s p o ł e c z e ń s t w z a c h o d n i c h . J e d n a k ż e realizacja t e g o celu
w praktyce przez n e o k o n s e r w a t y s t ó w p o p r z e z siłową p r o m o c j ę demokracji
za granicą okazała się nie tylko bezcelowa, ale wręcz niebezpieczna, a n a w e t
(jak w Iraku) katastrofalna. Dzieje się tak, p o n i e w a ż drugie p o k o l e n i e w dużej
m i e r z e nie jest z a i n t e r e s o w a n e - a przez to wykazuje w tych k w e s t i a c h wręcz
ignorancję - dzisiejszymi społecznymi i k u l t u r o w y m i realiami krajów, k t ó r e
chce d e m o k r a t y z o w a ć .
Stosunek n e o k o n s e r w a t y z m u do c h r z e ś c i j a ń s t w a j a k o m o r a l n e j i k u l t u r o w e j
podstawy społeczeństwa
Wielu n e o k o n s e r w a t y s t ó w to żydzi, a o n i w ogóle są nieufni w o b e c chrześ­
cijaństwa, szczególnie katolicyzmu, chociaż c z ę s t o uznają p o z y t y w n ą rolę,
k t ó r ą chrześcijaństwo o d e g r a ł o , dając m o r a l n e i k u l t u r o w e f u n d a m e n t y
s p o ł e c z e ń s t w na Z a c h o d z i e . C z ę s t o woleliby j e d n a k , aby te f u n d a m e n t y
wywodziły się z oświecenia, zwłaszcza jego bardziej k o n s e r w a t y w n e j brytyj­
skiej i amerykańskiej wersji. Kładą nacisk na w o l n o ś ć o s o b i s t ą i ograniczenia
władzy działającej w ryzach prawa. Ogólnie, w o l ą raczej „świecką religię" niż
chrześcijaństwo.
Na początku tego stulecia n e o k o n s e r w a t y ś c i zawarli t y m c z a s o w y sojusz
z ewangelikalnymi p r o t e s t a n t a m i , by w e s p r z e ć administrację Busha. O b i e
grupy wspierały B u s h a z o d m i e n n y c h p o w o d ó w . N e o k o n s e r w a t y ś c i chcieli
od administracji wojny z Irakiem (legitymizowanej ideologią niesienia d e m o ­
kracji za granicą) i otrzymali ją. Ewangelikalni p r o t e s t a n c i chcieli promocji
tradycyjnych wartości m o r a l n y c h i k u l t u r o w y c h w kraju, której de facto nie
ma. Dziś obie s t r o n y sojuszu są głęboko r o z c z a r o w a n e administracją Busha.
Neokonserwatyści boją się być o b w i n i a n i z p o w o d u złego o b r o t u s p r a w
w wojnie irackiej. Ewangelikalni p r o t e s t a n c i n a t o m i a s t boją się, że wyjdą
na głupców, p o n i e w a ż ich polityka m o r a l n a i k u l t u r o w a okazała się bardziej
ZIMA 2006
41*
retoryczną p o z ą niż r e a l n y m osiągnięciem. W rezultacie tymczasowy sojusz
neokonserwatystów
z
ewangelikalnymi
protestantami
mający
wesprzeć
administrację B u s h a r o z p a d a się, a każda z jego s t r o n staje się podejrzliwa
w o b e c drugiej, a być m o ż e wręcz jej obca.
Jeśli chodzi o katolików, n i e było zbliżenia p o m i ę d z y n i m i a n e o k o n s e r w a ­
tystami, zwłaszcza że J a n Paweł II i a m e r y k a ń s c y biskupi od s a m e g o początku
sprzeciwiali się wojnie w Iraku i n a r z u c a n i u demokracji siłą. Teraz fatalny ob­
rót wojny irackiej dowiódł, że katolicka h i e r a r c h i a m i a ł a rację, a n e o k o n s e r ­
watyści się mylili. To powoduje, że obie g r u p y są jeszcze bardziej podejrzliwe
i obce sobie niż wcześniej.
W ten sposób neokonserwatyści skończą prawdopodobnie oddaleni tak od
ewangelikalnych protestantów, jak i katolików, niechętni jednym i drugim. A p o ­
nieważ neokonserwatyści od d a w n a pogardzali liberalnymi protestantami (szcze­
gólnie z powodu ich propalestyńskich sympatii), skończą w izolacji od wszelkich
denominacji chrześcijańskich, oddalając je również od siebie nawzajem.
JAMES KURTH
J A M E S K U R T H REDAKTOR N A C Z E L N Y PISMA „ T H E A M E R I C A N I N T E R E S T " . PROFESOR N A U K POLITYCZNYCH W
SWARTHMORE COLLEGE.
Thomas Fleming
1. To pytanie trafia w s e d n o . W Stanach Zjednoczonych s ł o w o „ k o n s e r w a ­
tysta" nie m a dziś z u p e ł n i e związku z e s w o i m p i e r w o t n y m z n a c z e n i e m .
Amerykański k o n s e r w a t y z m był zawsze specyficznym zjawiskiem - połącze­
n i e m trzech części klasycznego liberalizmu z j e d n ą częścią „tradycjonalizmu",
to jest szacunku dla religijnych, kulturalnych i m o r a l n y c h tradycji Z a c h o d u .
Choć niektórzy n e o k o n s e r w a t y ś c i - tacy jak Michael N o v a k - głosząc p o ­
chwałę w o l n e g o rynku i sięgając do języka Kościoła, g o ł o s ł o w n i e deklarują
poparcie dla o b u aspektów, większość n e o k o n s e r w a t y s t ó w to neoliberałowie,
czyli pragmatyczni lewacy, którzy p r a g m a t y c z n i e dążą do u t r z y m a n i a s t a t u s
42»
F R O N D A 41
quo, którym w USA jest m i e s z a n k a p a ń s t w o w e g o kapitalizmu i n a r o d o w e g o
socjalizmu. Literacką i religijną s p u ś c i z n ę Z a c h o d u n e o k o n s e r w a t y ś c i darzą
jeszcze mniejszym s z a c u n k i e m niż wolny rynek. Nie wnieśli prawie nic do
naszej literatury, sztuki, krytyki literackiej czy myślenia o historii. W rzeczy­
wistości większość tego, co napisali o kulturze, p r z y p o m i n a wysiłki Trockiego
chcącego wykorzystać literaturę jako n o ś n i k propagandy. J e d n y m z d a n i e m
w n e o k o n s e r w a t y z m i e nie ma nic z k o n s e r w a t y z m u .
2. Konserwatyści i klasyczni liberałowie odegrali g ł ó w n ą rolę w walce p r z e ­
ciwko ZSRS, neokonserwatyści dołączyli w końcowej fazie z m a g a ń . Ich lewa­
ckie referencje zyskały im p e ł e n szacunku p o s ł u c h w lewackiej prasie, a takie
są praktycznie całe a m e r y k a ń s k i e media, ale to właściwie całość ich w ł a s n e g o
w k ł a d u . Ich ideologia narodziła się w walce m i ę d z y Stalinem a jego rywalami
(szczególnie Trockim). P r a w d o p o d o b n i e byli szczerzy w s w o i m antystalinizmie i nienawiści do ZSRS oraz wszystkiego, co rosyjskie - choć wielu z nich
nienawidzi wszystkich l u d ó w słowiańskich. Polaków tak s a m o jak Rosjan, za
ich rzekomy a n t y s e m i t y z m . Ich w r o g o ś ć w o b e c starszych form chrześcijań­
stwa - katolicyzmu i p r a w o s ł a w i a określa dziś ich podejście do Rosji i E u r o p y
Wschodniej. W tym sensie nie są zbyt daleko od George'a Sorosa.
3. Poważnym b ł ę d e m jest b r a n i e deklaracji c z ł o n k ó w jakiegokolwiek r u c h u
politycznego, a szczególnie n e o k o n s e r w a t y s t ó w , za d o b r ą m o n e t ę . Jako byli
marksiści założyciele t e g o p r ą d u d o b r z e r o z u m i e j ą m a r k s i s t o w s k ą koncepcję
ideologii, mianowicie jako pseudofilozofię, k t ó r a służy u z a s a d n i e n i u w ł a d z y
klasy robotniczej czy r e ż i m u . M i m o że n e o k o n s e r w a t y w n a ideologia i retory­
ka powierzchownie odwołuje się do p a t r i o t y z m u , niewielu neokonserwaty­
stów wie cokolwiek o Ameryce leżącej p o z a N o w y m J o r k i e m i Los Angeles.
Nie rozumieją naszej tradycji i historii, a zdają się d o s k o n a l e szczęśliwi, t r w o ­
niąc życie i pieniądze A m e r y k a n ó w w p o g o n i za p o s z e r z a n i e m swej w ł a d z y
i wpływów. Utopiści są idealistami, a n e o k o n s e r w a t y ś c i bez wyjątku nie mają
ideałów poza libido dominandi. N a w e t ich niezachwiane poparcie dla izrael­
skiego Likudu jest często niewiele więcej niż i n s t r u m e n t e m a u t o p r o m o c j i .
W rzeczywistości wielu izraelskich analityków i polityków uważa, że wspar­
cie, którego amerykańscy neokonserwatyści udzielają politycznym ekstremi­
stom, stanowi p o w a ż n e zagrożenie dla b e z p i e c z e ń s t w a Izraela. W zeszłym
Z I M A 2006
43*
roku naiwna i b ł ę d n a polityka zagraniczna n e o k o n s e r w a t y s t ó w zwróciła się
przeciw n i m . A m e r y k a nigdy nie była tak słaba i b e z b r o n n a . C h o ć tak poje­
dynczo, jak i w grupie, neokonserwatyści b ę d ą nadal cieszyć się wpływami, to
dni ich h e g e m o n i i wydają się policzone.
4. Poza p r e z e n t o w a n i e m praktycznych ilustracji makiawelicznej przebiegłości
neokonserwatyści nie wnieśli nic użytecznego. N e o k o n s e r w a t y z m j e s t p r o s t ą
kombinacją politycznego o p o r t u n i z m u i zinstytucjonalizowanego lewactwa.
Nie rozwinęli oni nowej czy oryginalnej polityki, ani na lewo, ani na p r a w o .
Ich polityka nie jest niczym ważniejszym niż rodzaj lewactwa, k t ó r e zastą­
pili. Bieżąca polityka n e o k o n s e r w a t y s t ó w , szczególnie ich krucjaty mające
narzucić a m e r y k a ń s k ą wizję p r a w człowieka n i e s k o r e m u do jej przyjęcia
światu, jest łatwa do z a a k c e p t o w a n i a dla większości amerykańskiej lewicy
od lat 20. po 60. ubiegłego stulecia. W t y m sensie neokonserwatyści nie od­
grywali głównej roli, nie dając początku zbyt wielu i d e o m . Powtarzając kilka
patriotycznych haseł, trzymają się bezpiecznie lewicowo-liberalnego kursu,
potępiając p a t r i o t y z m jako nacjonalizm i broniąc niesprawiedliwych wojen
na zupełnie niechrześcijańskim gruncie szerzenia demokracji i n a r z u c a n i a
międzynarodowych p r a w człowieka.
Amerykańscy lewicowi liberałowie, od czasów W o o d r o w a Wilsona, za­
wsze lubowali się w krucjatach demokracji. To oni, nie konserwatyści, u p i e ­
rali się przy wojnie, która m i a ł a p o w s t r z y m a ć k o m u n i z m w Azji P o ł u d n i o w e j
- katastrofalnej polityce, k t ó r ą porzucili pozostawiając sojuszników Ameryki
na
pastwę
ich
komunistycznych
wrogów.
Dzisiejsi
neokonserwatyści
w Pentagonie powtarzają błędy Lyndona J o h n s o n a i R o b e r t a M c N a m a r y
(jego sekretarza o b r o n y ) . Do starej d o k t r y n y dopisali o d w r o t n o ś ć wszelkiego
pokoju i porządku, „wojnę prewencyjną", choć ż a d e n z nich nie służył nigdy
krajowi w walce. Nic dziwnego, że są wyszydzani jako tchórzliwe jastrzębie.
O niewielu n e o k o n s e r w a t y s t a c h m o ż n a powiedzieć, że mają cokolwiek
wspólnego z religią. Ż a d e n z liderów, to jest ludzi, którzy decydują o dzia­
łaniach politycznych czy mają k o n t r o l ę n a d p r z e p ł y w e m pieniędzy, nie był
chrześcijaninem,
a
żydowskie
przywództwo
r u c h u jest
w przeważającej
większości niewierzące. Ich g ł ó w n e p i s m o , „ C o m m e n t a r y " , jest w y d a w a n e
przez American J e w i s h C o m m i t t e e , ale choć m o ż n a t a m znaleźć artykuły o li­
t e r a t u r z e Starego T e s t a m e n t u albo p r z e ś l a d o w a n i u żydów przez chrześcijan,
44*
FRONDA 41
prawie nigdy, na co zwrócił mi u w a g ę p e w i e n p r o m i n e n t n y rabin i n a u k o w i e c ,
nie publikują artykułów o j u d a i z m i e . „Ojciec c h r z e s t n y " n e o k o n s e r w a t y z m u ,
Irving Kristol, regularnie mienił się n a s t ę p c ą Leo Straussa, a t r u d n o znaleźć
filozofa politycznego, n a w e t biorąc p o d u w a g ę N i e t z s c h e g o , bardziej wrogie­
go w p ł y w o m kościoła niż Strauss. J e s t oczywiście t a k z w a n a trójca n e o k o n ­
serwatywna (Novak, N e u h a u s i Weigel), k t ó r a w n i o s ł a nieco do myśli k a t o ­
lickiej, poza rozmyślną b ł ę d n ą interpretacją n a u k i społecznej Kościoła jako
o b r o n ą p a ń s t w o w e g o kapitalizmu i agresywnego i m p e r i a l i z m u . To Michael
Novak jest a u t o r e m bluźnierstwa, głoszącego, że p o w s t a n i e demokracji kapi­
talistycznej było w y d a r z e n i e m o „znaczeniu wcielenia", a n e o k o n s e r w a t y w n i
katolicy rozmyślnie i uparcie zakłamują s t w i e r d z e n i a papieża Benedykta XVI
i papieża J a n a Pawła II potępiające wojnę w Iraku. N e o k o n s e r w a t y ś c i repre­
zentują, n a w e t bardziej niż oficjalna lewica katolicka, wypaczenie p o t ę p i o n e
(zupełnie słusznie) jako a m e r y k a n i z m .
Katoliccy neokonserwatyści
nie
wykazują z a i n t e r e s o w a n i a Kościołem
czy jego tradycją. Nie studiują języków P i s m a ani jego dawnej kultury; nie
wiedzą prawie nic o średniowiecznej teologii czy historii Europy. Ich j e d y n ą
c n o t ą jest fakt, że sprzeciwiają się katolickiej lewicy i amerykańskiej wersji
„teologii wyzwolenia", choć sprzeciwiając się m a r k s i s t o w s k i e m u wypaczeniu
katolickiego nauczania, oferują swoje w ł a s n e demokratyczno-kapistalistyczne wypaczenie, które jest niewiele mniej niebezpieczne. Ich wpływy w post­
komunistycznej E u r o p i e Wschodniej są g o d n e u b o l e w a n i a .
THOMAS FLEMING
T H O M A S F L E M I N G DOKTOR FILOLOGII KLASYCZNEJ. A U T O R W I E L U K S I Ą Ż E K . OSTATNIO N A P I S A Ł THE MORAUTY Of EVERYDAY LIFE ( M O R A L N O Ś Ć ŻYCIA C O D Z I E N N E G O ) . R E D A K T O R N A C Z E L N Y „ C H R O N I C L E S : A MAGAZ1NE
O F A M E R I C A N C U L T U R E " , PREZES R O C K F O R D I N S T I T U T E .
Skuteczność i elegancki styl działania sprawiają, że
neokonserwatyści wydają się atrakcyjnym sojuszni­
kiem w wewnątrzcywilizacyjnym starciu z szeroko
pojętym frontem spadkobierców rewolucji francuskiej.
Jednak w szerszej perspektywie może się okazać, że
błyskotliwe sukcesy „neokonsów" opierają się na wąt­
łym fundamencie ideowym.
Rzeczy pierwsze
NIKODEM BONCZA TOMASZEWSKI
Myślenie z importu
N e o k o n s e r w a t y z m budzi na całym świecie silne emocje. Lewica nienawidzi
n e o k o n s e r w a t y s t ó w za głoszenie tradycyjnych wartości, za o b r o n ę p r a w a
naturalnego, za przywiązanie do religii, a p r z e d e w s z y s t k i m za skuteczność.
Neokonserwatyści Umiejętnie dysponują m e d i a m i ,
46*
s p r a w n i e poruszają się
FRONDA 41
w świecie polityki i posiadają silne zaplecze i n t e l e k t u a l n e . Mają wszystko,
czego potrzeba, żeby skutecznie realizować i m p e r i a l n ą politykę USA.
Konserwatywna krytyka n e o k o n s e r w a t y z m u jest nie mniej ostra. Stara
prawica uznaje „ n e o k o n s ó w " za konia trojańskiego d e m o l i b e r a l i z m u , k t ó r y
pod płaszczykiem o b r o n y tradycyjnych wartości p o d w a ż a od w e w n ą t r z s a m ą
istotę konserwatywnego myślenia. Tak zwani paleokonserwatyści (nazwali
się tak, by odróżnić się od „ n e o k o n s ó w " ) uważają, że n e o k o n s e r w a t y w n i
intelektualiści są tyleż błyskotliwi, co p o w i e r z c h o w n i i nie dostrzegają fun­
d a m e n t a l n e j sprzeczności p o m i ę d z y k o n s e r w a t y w n y m ł a d e m a poczętymi
w czasie rewolucji francuskiej ideałami liberalnej demokracji.
W Polsce te ciekawe dyskusje pozostałyby t e m a t e m politologicznych
seminariów, gdyby nie to, że n e o k o n s e r w a t y z m p r z e n i k n ą ł do n a s z e g o kraju
mniej więcej w tym s a m y m czasie co pierwsze restauracje M c D o n a W s . O b a
spotkały się z ciepłym przyjęciem, bo po okresie peerelowskiej przaśności
były czyste, schludne, ł a t w e w odbiorze, a w d o d a t k u stanowiły o d p o w i e d ź
na polskie fascynacje Ameryką.
Tak jak g r u n t p o d sukces M c D o n a l d ó w położyły o b s k u r n e bary m l e c z n e ,
tak n e o k o n s e r w a t y z m zyskiwał na wiarygodności dzięki n i e z ł o m n i e anty­
komunistycznej postawie. W czasie zimnej wojny n e o k o n s e r w a t y ś c i uznali
k o m u n i z m za g ł ó w n e g o w r o g a cywilizacji i zawzięcie zwalczali sowiety na
całym globie z a r ó w n o za p o m o c ą pióra, jak i b o m b , o ile uznali to za koniecz­
ne. Ostry a n t y k o m u n i s t y c z n y kurs administracji Reagana był zasługą n e o k o n ­
serwatystów i choć u p a d e k ZSRS był dla nich zaskoczeniem, to zwycięstwo
w zimnej wojnie A m e r y k a i E u r o p a zawdzięczają w dużej m i e r z e polityce
neokonserwatywnej. Z g o d n i e ze s ł u s z n ą zasadą, że każdy a n t y k o m u n i s t a jest
przyjacielem Polaków, neokonserwatyści zyskali wielki kredyt zaufania.
W d o d a t k u w drugiej p o ł o w i e lat 80. pojawiły się grupy młodej opozycji
wyraźnie zafascynowanej ideami z a c h o d n i e g o liberalizmu. P o d z i e m n e wy­
dawnictwa wydawały prace Hayeka, von Misesa i i n n y klasyków liberalizmu,
a Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie P o p p e r a było l e k t u r ą obowiązkową.
Środowiska te łączyły fascynację Z a c h o d e m z p r o g r a m o w y m d y s t a n s e m
w o b e c wszelkiej rodzimej tradycji myślenia i jak się później okazało, m i a ł y
kolosalny wpływ na krajowy pejzaż i n t e l e k t u a l n y po 1990 roku.
W latach 90. realizowano politykę i n t e l e k t u a l n e g o „wielkiego skoku",
szybkiej
Z I M A 2006
modernizacji
polskiego myślenia w e d ł u g z a c h o d n i o e u r o p e j s k i c h
47*
wzorców.
P u n k t e m wyjścia było g w a ł t o w n e z e r w a n i e z solidarnościową
tradycją polityczną. O d r z u c o n o ją jako g o s p o d a r c z o niefunkcjonalną (nie
przystawała do ideologii w o l n e g o rynku), archaiczną (ze względu na religij­
no - maryjny charakter) i nieeuropejską (nie d a ł a się sklasyfikować w e d ł u g za­
chodnich kryteriów). Co gorsza, pojawili się intelektualiści, którzy nie m o g ą c
z r o z u m i e ć i zaakceptować solidarnościowej wizji, postawili tezę „sierpniowej
u t o p i i " i jej intelektualnej niespójności. Zdefiniowanie Solidarności jak r u c h u
utopijnego, wręcz millenarystycznego, s t a ł o się k l u c z e m do jej obalenia.
Porzucenie idei, k t ó r e d e k a d ę wcześniej zjednoczyły n a r ó d , było b a r d z o
pośpieszne. O p u s z c z o n e g o pola nie było czym zająć, t y m bardziej że n i k t nie
miał zamiaru sięgnąć do tradycji p o r z u c o n y c h w czasach k o m u n i s t y c z n y c h .
Nacjonalizm u w a ż a n o za tyleż obskurancki, co archaiczny, a PPS-owski so­
cjalizm za zjawisko historyczne. N i e s t e t y to sceptyczne n a s t a w i e n i e wynikało
raczej z ignorancji niż z krytycznego n a m y s ł u .
Przerwane przez PRL, wykształcone jeszcze w XIX wieku, polskie tradycje
politycznego myślenia z e p c h n i ę t o na boczny tor. Z a c h o d n i e , szczególnie an­
glosaskie n u r t y i n t e l e k t u a l n e wydawały się elegantsze i lepiej oddające p r o b ­
lemy nowoczesności. R a z e m z b a n a n a m i i coca-colą m a s o w o i m p o r t o w a n o
idee, kopiując bez z a s t a n o w i e n i a t o , co m o d n e i a k t u a l n e . Większość polskich
prac z tego o k r e s u to wiernie spolszczone z a c h o d n i e koncepcje. Krajowi czy­
telnicy poznawali i n t e l e k t u a l n e n i u a n s e „ s p o ł e c z e ń s t w a p o s t i n d u s t r i a l n e g o " ,
p r o b l e m y modernizacji Azji Południowo-Wschodniej albo analizowali m e a n ­
dry myśli ojców amerykańskiej konstytucji. Fascynacja ś w i a t e m m a s k o w a ł a
zanik oryginalnej myśli politycznej. Lewica, aby zaprowadzić „ s p o ł e c z e ń s t w o
obywatelskie", p r z e p o m p o w a ł a z a c h o d n i e schematy. W o d p o w i e d z i konser­
watyści, walcząc o z a c h o w a n i e r e s z t e k n a t u r a l n e g o ładu, zaczęli m a s o w o
i m p o r t o w a ć z a c h o d n i ą myśli kontrrewolucyjną, od de M a i s t r e ' a poczynając.
Na tym tle idee n e o k o n s e r w a t y s t ó w wydawały się szczególnie ciekawe.
O ile u schyłku k o m u n i z m u n e o k o n s e r w a t y z m fascynował jako ideologia antytotalitarna, to po 1990 roku atrakcyjna stała się i n t e l e k t u a l n a oferta p o g o ­
dzenia tradycji z nowoczesnością. Afirmacja demokracji i k a p i t a l i z m u łączyła
się z apologią klasycznych s p o s o b ó w myślenia przeciw m o d n e m u w ó w c z a s
p o s t m o d e r n i z m o w i oraz p r o m o c j ą religii jako f u n d a m e n t u indywidualnego
życia d u c h o w e g o . W epoce „transformacji u s t r o j o w e j " była to niezwykle
kusząca propozycja.'Z jednej s t r o n y obiecywała modernizację g o s p o d a r c z o 48*
F R O N D A 41
-polityczną i wyjście z biedy, z drugiej g w a r a n t o w a ł a z a c h o w a n i e tradycyjne­
go ładu, wartości religijnych i patriotycznych.
Na fali z a i n t e r e s o w a n i a n e o k o n s e r w a t y z m e m w y d a n o prace intelektuali­
s t ó w katolickiego skrzydła r u c h u skupionych w o k ó ł p i s m a „First T h i n g s " ,
Michaela Novaka, George'a Weigla i R i c h a r d a N e u h a u s a . Ludzie Z a c h o d u ,
którzy publicznie chwalą J a n a Pawła II, zachwycają się J a s n ą G ó r ą i p o d k r e ­
ślają rolę Polski w obaleniu k o m u n i z m u , z p e w n o ś c i ą zasługują na n a s z ą
sympatię i szacunek. Być m o ż e dlatego p o w i e r z c h o w n a , żeby nie powiedzieć
s e n t y m e n t a l n a , recepcja n e o k o n s e r w a t y z m u w Polsce p r z e s ł o n i ł a jego i s t o t ę .
Rzeczy Pierwsze
Jak to często bywa, obfita l i t e r a t u r a z a c h o d n i a w y t w o r z o n a przez p r o t a gonistów i a n t a g o n i s t ó w n e o k o n s e r w a t y z m u zwolniła większość polskich
intelektualistów od myślenia. Z a r ó w n o przeciwnicy, jak i zwolennicy idei
p r o m o w a n y c h przez klerków George'a W. Busha przyswajają i popularyzują
przebieg zagranicznych dyskusji. Światowy spór o i s t o t ę i miejsce konserwa­
t y z m u we w s p ó ł c z e s n y m świecie przyćmiewa najprostsze pytanie: A co n a s
to w Polsce obchodzi?
Z d r o w o r o z s ą d k o w e pytanie o n a s z e „Rzeczy Pierwsze", o w ł a s n e funda­
m e n t a l n e problemy, jest p o d s t a w o w y m p y t a n i e m , k t ó r e należy zadać akwi­
z y t o r o m nowych idei. Na p e w n o zadają je Amerykanie, Brytyjczycy, Francuzi
i przedstawiciele innych nacji, k t ó r e przejawiają nieco mniej i n t e l e k t u a l n y c h
kompleksów.
Jak wiadomo, w Polsce przed 1990 r o k i e m nie było ani żadnego żywot­
nego liberalizmu, ani konserwatyzmu. Konserwatyzm polski, zrodzony raczej
z r o m a n s u z zaborcami niż z walki o niepodległość, nigdy nie zapuścił silnych
korzeni, broniony przez ciekawych, lecz wyizolowanych myślicieli, takich
jak Michał Bobrzyński czy Adolf Bocheński. W a r t o pamiętać, że centralnym
problemem
polskiego
konserwatyzmu
był
rozpad p a ń s t w a szlacheckiego
i wynikające z niego konsekwencje dla nowoczesnej państwowości polskiej.
Zainteresowanie konserwatystów historią stało się w a ż n y m łącznikiem p o m i ę ­
dzy p a ń s t w e m szlacheckim a niepodległą Polską. J e d n a k w praktyce politycznej
konserwatyści n i e u c h r o n n i e staczali się na pozycje „ u g o d o w e " , wspierając sta­
tus quo. Pewnie dlatego w II RP zostali zepchnięci na margines.
Z I M A 2006
49*
Jeszcze mniej m o ż n a powiedzieć o p o l s k i m liberalizmie, najlepiej
p o p r z e s t a ć na t w i e r d z e n i u , że p r z e d 1990 r o k i e m w ogóle go nie było.
Dlatego
wbrew
wyrasta jako
pozorom
importowane
polska
ziarno
fascynacja
na
neokonserwatyzmem
postpeerelowskim
ugorze.
O d e r w a n i e od lokalnego k o n t e k s t u sprawia, że p y t a n i e o przydat­
ność n e o k o n s e r w a t y z m u , jak zresztą k o n s e r w a t y z m u czy liberalizmu
w ogóle, n a b i e r a szczególnego znaczenia.
Praktyka polityczna
N e o k o n s e r w a t y z m doczekał się wielu, często rozbieżnych, interpre­
tacji. Jedni twierdzą, że jest on amerykańską, imperialną wersją e u r o ­
pejskiej chadecji z okresu jej świetności w latach 50. i 60. Cechuje go
t e n sam d u c h e k u m e n i z m u , u m i ł o w a n i a ludzkości, ta s a m wiara w de­
mokrację i wolność jednostki. Efekty, m ó w i ą krytycy, b ę d ą p o d o b n e .
Neokoserwatystów czeka u t r a t a ideowej tożsamości roztopionej w demokratyczno-liberalnej kulturze „światopoglądowej n e u t r a l n o ś c i " .
Krytyka lewicowa, doceniając i d e o w ą siłę n e o k o n s e r w a t y z m u ,
obawia się czegoś z u p e ł n i e i n n e g o . Podejrzewa b o w i e m , że „ n e o konsi", gorliwi u c z n i o w i e Leo Straussa, t a k n a p r a w d ę n i e cierpią
rządów l u d u . Strauss, niemiecki filozof żydowskiego p o c h o d z e n i a ,
który uciekł z E u r o p y p r z e d H i t l e r e m , krytycznie spoglądał na
n o w o c z e s n ą d e m o k r a c j ę i rolę m o t ł o c h u we w s p ó ł c z e s n y m
systemie politycznym. Jego i d e a ł e m była s t a r o ż y t n a republi­
ka, w której rządy sprawowały elity. K o n s e r w a t y w n a filozofia
Straussa, o p a r t a na idei p r a w a n a t u r a l n e g o , przywiązana do
klasycznego r o z u m i e n i a Prawdy, w z b u d z a p r a w d z i w y lęk libe­
ralnej krytyki, k t ó r a raz po raz demaskuje z ł o w r o g ą „ s e k t ę
straussistów".
Z jej
perspektywy
„neocons"
instru­
m e n t a l n i e używają h a s e ł d e m o k r a t y c z n o - l i b e r a l n y c h
jako przykrywki dla faktycznego dążenia do d y k t a t u r y
k o n s e r w a t y w n y c h elit intelektualnych.
Ź r ó d ł e m p o d o b n y c h rozbieżności w ocenie n e o ­
k o n s e r w a t y z m u jest jego p r a g m a t y c z n y charakter.
N e o k o n s e r w a t y z m jest p r z e d e w s z y s t k i m formą
50*
FRONDA 41
praktyki politycznej, wypływającej z ogólnych założeń filozoficznych, a nie
filozofią czy ideologią polityczną s e n s u stricto. W przeciwieństwie do ga­
binetowych ideologii europejskich d e m o k r a t y c z n a d o k t r y n a „ n e o k o n s ó w "
rozwijała się w odniesieniu do bieżących w y d a r z e ń . Jest to właściwie seria
odpowiedzi na wyzwania, przed którymi s t a n ę ł a A m e r y k a drugiej p o ł o w y XX
wieku. Ideowym z w o r n i k i e m jest p r o b l e m z e w n ę t r z n e g o ( k o m u n i z m , islam)
oraz w e w n ę t r z n e g o (lewica u k s z t a ł t o w a n a przez 1968 rok) zagrożenia d e m o ­
kratycznego porządku r o z u m i a n e g o jako s y s t e m stojący na straży wolności.
Odpowiedzi n e o k o n s e r w a t y s t ó w m o g ą mieć najróżniejszą formę i charak­
ter. Może być to subtelny esej w r e n o m o w a n y m kwartalniku, seria a r t y k u ł ó w
w poczytnej prasie, większa k a m p a n i a medialna, czasowa aktywizacja grup
społecznych wokół wybranych celów, organizacja r u c h u społecznego, b u d o ­
wa nowych instytucji, zorganizowany lobbing polityczny lub akcja w r a m a c h
polityki zagranicznej z działaniami w o j e n n y m i włącznie.
Wszystkie te formy wypowiedzi są r ó w n o u p r a w n i o n e i chcąc zrozumieć
neokonserwatyzm, m u s i m y wsłuchać się we wszystkie. W neokonser­
watywnym pragmatyzmie tradycyjne dla europejskiej myśli polityczne
przełożenie idei na czyny nie istnieje. Idee i działanie są ściśle zespo­
lone, a działanie często poprzedza rozwiązania ideologiczne. Dynamika
przemiany ideowej p o d b u d o w y amerykańskiej reakcji na zamach 11 wrze­
śnia 2001 roku świetnie obrazuje to ciekawe zjawisko. Od „wojny z ter­
r o r y z m e m " (zajęcie Afganistanu), poprzez „demokratyczny m e s j a n i z m "
(inwazja na Irak), po hasła obrony cywilizacji przed „islamofaszyzmem"
doktryna przeobraża się nieliniowo w r a m a c h skomplikowanej globalnej
sieci amerykańskich interesów.
Polityka cywilizacyjna
Z polskiej perspektywy najatrakcyjniejszą częścią d o k t r y n y n e o k o n ­
serwatywnej
jest
globalny
program
„polityki
cywilizacyjnej". Jego
symbolem jest aktywna walka o cywilizację życia, k t ó r a kategorycznie
wyklucza ludobójstwo na
każdym etapie ludzkiego
życia. Neokonserwatyści
wykazują tu wielką de-
terminację, dzięki ich zabiegom a m e r y k a ń s k i r u c h antyaborcyjny o d n i ó s ł
w o s t a t n i c h latach szereg sukcesów, a rząd USA częściowo zdelegalizował
eksperymenty na ludzkich zarodkach. Ta d e t e r m i n a c j a b u d z i wielki szacunek.
Podobnie jak o b r o n a rodziny, roli religii w życiu s p o ł e c z n y m oraz innych
zasad wywiedzionych z p r a w a n a t u r a l n e g o . N e o k o n s e r w a t y ś c i okazują się
k o n s e k w e n t n y m i o b r o ń c a m i Prawdy, niezależnie od politycznych k o n i u n k t u r .
I tym różnią się od europejskiej, w t y m także polskiej, prawicy, k t ó r a w r o s ł a
w „kulturę k o m p r o m i s u " .
M i m o to n e o k o n s e r w a t y z m jest specyficznym sojusznikiem w wojnie
z sekularyzacją. Lektura t ł u m a c z o n y c h na polski p r a c m o ż e być myląca dla
polskiego czytelnika. Wynika z nich, że A m e r y k a n i e są w p r o s t z a u r o c z e n i
katolicyzmem, kochają papieża, a J a n Paweł II był a p o s t o ł e m demokracji
i kapitalizmu. Abstrahując od tego, że p o s ł u g i w a n i e się n a u k ą papieża dla
p r o m o w a n i a własnych idei jest tu b a r d z o naciągane, dla każdego, k t o choć
trochę zna m e n t a l n o ś ć Amerykanów, p a p i e s k a w o l t a „ n e o k o n s ó w " jest r o ­
dzajem dziwactwa. Przez wieki a m e r y k a ń s k a p r o t e s t a n c k a tradycja religijna
b u d o w a ł a swoją t o ż s a m o ś ć w opozycji do katolicyzmu jako agendy fałszywe­
go chrześcijaństwa. D o p i e r o aktywna rola J a n a Pawła II w walce z „ i m p e r i u m
z ł a " d o p r o w a d z i ł a do akceptacji p a p i e s t w a jako w a ż n e g o sojusznika w woj­
nie cywilizacji. J e d n a k lata 90. pokazały dość d u ż e rozbieżności p o m i ę d z y
W a s z y n g t o n e m a W a t y k a n e m w ocenie sytuacji światowej. M i m o nacisków
Stolica Apostolska z d y s t a n s o w a ł a się w o b e c amerykańskiej polityki blisko­
wschodniej, a II wojna w Z a t o c e w ogóle nie z o s t a ł a w Rzymie zaakceptowa­
na. Także obecnie, za czasów „mniej dialogicznie" u s p o s o b i o n e g o Benedyk­
ta XVI, niewiele się tu z m i e n i ł o .
Nie m o ż n a zapominać, że m i m o antyislamskiej polityki n e o k o n s e r ­
watyzm jest
z
perspektywy religijnej
ruchem
„ekumenicznym".
Wokół
amerykańskich ideałów politycznych łączy żydów, p r o t e s t a n t ó w , katolików
oraz „niewierzących judeochrześcijan". Ten religijny sojusz nie ma żadnej
religijnej p o d b u d o w y poza wiarą w w o l n o ś ć . Wyznawcy wolności głoszą ideę
sojuszu wszystkich n u r t ó w europejskiej k u l t u r y przeciw w r o g o m w o l n o ś c i
jako podstawowej wartości cywilizacji zachodniej. Z perspektywy świeckiej
takie s t a n o w i s k o rodzi nierozwiązane sprzeczności, chociażby takie, k t ó r e
m o ż e m y odnaleźć w późnej twórczości Oriany Fallaci. N a t o m i a s t z religij­
nego p u n k t u widzenia w o l n o ś ć jest tajemniczym d a r e m , ź r ó d ł e m ludzkiego
52*
F R O N D A 41
d r a m a t u , ź r ó d ł e m z a r ó w n o dobra, jak i zła. W o l n o ś ć jest i s t o t n y m e l e m e n t e m
każdego s y s t e m u politycznego wywodzącym się z p r a w a n a t u r a l n e g o , ale t o ,
co neokonserwatyści nazywają „ f u n d a m e n t e m Z a c h o d u " , w rzeczywistości
opiera się na nowoczesnej antropologii człowieka jako „ p o d m i o t u " , s a m o s t a nowiącego i n d y w i d u u m .
Liberators
Choć f u n d a m e n t e m n e o k o n s e r w a t y z m u jest n o w o c z e s n a koncepcja „wolno­
ści" j e d n o s t k i wywodząca się z sekularnych źródeł, to jego siłą n a p ę d o w ą jest
protestancki m e s j a n i z m polityczny. Jest oczywiste, że przyjmowanie oferty
amerykańskiego m e s j a n i z m u z szeroko o t w a r t y m i r a m i o n a m i jest nieroz­
t r o p n e , chociażby ze względu na f u n d a m e n t a l n e różnice k u l t u r o w e p o m i ę d z y
USA a resztą świata. N i e m n i e j j e d n a k zawiera on wiele e l e m e n t ó w , k t ó r e
p o m o g ą n a m odświeżyć r o z u m i e n i e polskich tradycji politycznego myślenia.
Przede w s z y s t k i m przypomina, że polityczny m e s j a n i z m jest j e d n ą z pod­
stawowych sił n a p ę d o w y c h cywilizacji chrześcijańskiej. Z dzisiejszej perspek­
tywy widać, że Europa, odrzucając mesjanizm, p o z b a w i ł a się z a r ó w n o tarczy,
jak i miecza, całkowicie przegrywając wiek XX. Jak się okazuje, mesjanizm,
r o z u m i a n y jako silne oparcie politycznego działania na Prawdzie, święci
triumfy w b r e w zaklinaczom p o s t n o w o c z e s n o ś c i . Przykład a m e r y k a ń s k i przy­
p o m i n a , że aby zyskać siłę polityczną, p o w i n n i ś m y zrewidować s t o s u n e k do
naszych mesjanistycznych tradycji politycznych, z a r ó w n o w ich archaicznym,
szlacheckim wydaniu, jaki i n o w o c z e s n e j , r o m a n t y c z n e j wersji.
N i e oznacza to j e d n a k b e z w a r u n k o w e g o poparcia dla mesjanistycznej
ZIMA 2006
53*
polityki zagranicznej n e o k o n s e r w a t y s t ó w . Rodzimi zwolennicy n e o k o n s e r ­
w a t y z m u przekonują nas, że stoimy z A m e r y k a n a m i po tej samej s t r o n i e
barykady i m u s i m y walczyć r a m i ę w r a m i ę . Taka a r g u m e n t a c j a stalą się szcze­
gólnie atrakcyjna w obliczy cywilizacyjnego konfliktu z i s l a m e m . Pomijając
nielicznych n a ś l a d o w c ó w zachodnioeuropejskiej lewicy, polskie i n t e l e k t u a l n e
i polityczne elity niesamowicie przejęły się „wojną z t e r r o r y z m e m " .
Tymczasem zdrowy rozsądek wskazuje, że po pierwsze Polska ma waż­
niejsze p r o b l e m y niż brodaci fanatycy, po drugie, że w Polsce nie ma żadnej
m u z u ł m a ń s k i e j mniejszości, k t ó r a m o ż e n a m zagrażać, a po trzecie j e s t e ś m y
za słabi, żeby dać talibom łupnia, tak jak to robili nasi p r z o d k o w i e . N a w e t
jeżeli p o p i e r a m y amerykański wysiłek militarny, to m u s i m y się pogodzić ze
s m u t n ą prawdą, że w Iraku to US M a r i n e s są spadkobiercami husarii, a nie
nasze łaknące Virtuti Militari Wojsko Polskie. Dlatego szukając o d p o w i e d z i
na islamską ofensywę, p o w i n n i ś m y się realizować na innych polach niż su­
permocarstwo.
Znasz li „ten kraj"?
Skuteczność i elegancki styl działania sprawiają, że neokonserwatyści wydają
się atrakcyjnym sojusznikiem w wewnątrzcywilizacyjnym starciu z szeroko
54*
FRONDA 41
pojętym frontem spadkobierców rewolucji francuskiej. J e d n a k w szerszej per­
spektywie m o ż e się okazać, że błyskotliwe sukcesy „ n e o k o n s ó w " opierają się
n a wątłym fundamencie i d e o w y m .
N e o k o n s e r w a t y z m jest p r z e d e w s z y s t k i m myślą „imperialistyczną" i jak
każda myśl imperialna stara się pomijać różnice k u l t u r o w e , e t n i c z n e i religij­
ne. Jest to swoisty rodzaj e k u m e n i i , k t ó r y poszukuje n a d r z ę d n e g o , uniwersal­
nego spoiwa politycznego. W czasach rzymskich t y m s p o i w e m była w i e r n o ś ć
Republice, a później C e s a r s t w u , w y r a ż a n a w rytuałach k u l t u p u b l i c z n e g o .
W Ameryce funkcję i m p e r i a l n e g o spoiwa p e ł n i idea wolności j e d n o s t k i jako
f u n d a m e n t u ładu politycznego. N e o k o n s e r w a t y z m w p e ł n i u t o ż s a m i a się
z tym z a ł o ż e n i e m i to dlatego, a nie z p o w o d u swojej wojowniczości, jest
amerykańską ideologią imperialną.
O b r o n a wolności j e d n o s t k i legła u p o d s t a w n e o k o n s e r w a t y z m u , a jej
praktycznym s p r a w d z i a n e m była z i m n a wojna z k o m u n i z m e m . P o d o b n y
d u c h przyświeca „wojnie z t e r r o r y z m e m " . N i e jest to w ż a d n y m wypadku
religijna krucjata judeochrześcijaństwa przeciw islamowi, lecz wojna syste­
mu politycznego o p a r t e g o na idei wolności z s y s t e m e m całkowicie w r o g i m
tej idei. Eksport demokracji i kapitalizmu wynika z przekonania, że o b a te
porządki są najlepszymi g w a r a n t a m i wolności j e d n o s t k i , k t ó r a z a k o r z e n i o n a
jest w prawie n a t u r a l n y m .
„ N e o k o n s i " zręcznie rozgrywają kartę religijną i n a r o d o w ą , bez t r u d u za­
wierając najrozmaitsze sojusze, w tym sojusz z Polską. Ich oferta jest poważa­
na i niesie z sobą wiele korzyści, j e d n a k p o w i n n a być t r a k t o w a n a jedynie jako
oferta sojuszu w „wojnie k u l t u r " . W przeciwieństwie do liberalnej lewicy,
n e o k o n s e r w a t y z m wytyczył wolności wyraźne granice o k r e ś l o n e przez p r a w a
n a t u r a l n e i przywiązanie do indywidualistycznej tradycji Z a c h o d u , dlatego
m o ż n a ów sojusz t r a k t o w a ć jako coś więcej niż k o n i u n k t u r a l n ą zbieżność
interesów. J e d n a k oferta ideowa jest płytsza i o wiele mniej atrakcyjna, niż
m o ż n a sądzić. C h o ć A m e r y k a n o m , tak jak s t a r o ż y t n y m R z y m i a n o m , wydaje
się, że zasięg ich w p ł y w ó w pokrywa się z zasięgiem cywilizowanego świata,
to j e d n a k tak nie jest.
Wizja demokracji i kapitalizmu w a m e r y k a ń s k i m w y d a n i u jako jedynych
gwarantów
wolności
jest
mocno
dyskusyjna.
Bezrefleksyjne
forsowanie
systemu rynkowego w okresie tzw. „transformacji u s t r o j o w e j " p r z y n i o s ł o
bardzo r ó ż n e skutki. Jak w i a d o m o , w latach 90. polskie elity polityczne d u ż o
Z I M A 2006
55*
energii poświęcały t ł u m a c z e n i u r o b o t n i k o m p r z e m y s ł o w y m i c h ł o p o m , że są
całkowicie zbędni. Niewątpliwie nie była to w i n a n e o k o n s e r w a t y s t ó w . Ten
przykład pokazuje jednak, że zagraniczna akwizycja idei i ich z a s t o s o w a n i e
w rodzimych w a r u n k a c h daje karykaturalne efekty.
Nie m o ż n a z a p o m i n a ć o p e w n y c h oczywistościach. Idea w o l n o ś c i j e d n o s t ­
ki jako f u n d a m e n t ładu politycznego nie jest a m e r y k a ń s k i m w y n a l a z k i e m
i nie jest w naszej tradycji historycznej niczym n o w y m . Wręcz przeciwnie,
to na niej opierał się system polityczny p a ń s t w a szlacheckiego oraz n i e p o d l e ­
głościowe dążenia w XIX wieku. Żeby ją poznać, nie m u s i m y z a t e m zgłębiać
idei t w ó r c ó w amerykańskiej konstytucji.
Wydaje się, że polskie środowiska, nazwijmy je u m o w n i e „prawicowymi",
powoli zaczynają dostrzegać nieprzystawalność nie tylko n e o k o n s e r w a t y z m u ,
lecz w ogóle s c h e m a t ó w zachodniej myśli politycznej do naszej sytuacji.
Dzięki t e m u p o r z u c o n o p o s t ę p o w y dystans w o b e c własnej wspólnoty, sym­
bolizowany przez figurę retoryczną Polski jako „tego kraju".
Ważnym i m p u l s e m , który wielu otworzył oczy, jest konieczność inte­
lektualnej konfrontacji z n a r o d o w y m i i d e a m i J a n a Pawła II i jego koncepcją
rodzimości jako f u n d a m e n t u życia religijnego. D l a t e g o z a m i a s t ekscytować
się zawiłościami francuskiej myśli rojalistycznej, osiągnięciami frankizmu
czy p a r a d o k s a m i niemieckiej „rewolucji k o n s e r w a t y w n e j " , należy sięgnąć do
własnych tradycji. W przeciwieństwie do tego, co się sądzi w p r z e r ó ż n y c h
n u r t a c h neo-, takich jak, powiedzmy, nacjonalizm rozwijany w kręgach n e o endeckich, nie chodzi tu o o d t w a r z a n i e s c h e m a t ó w d a w n e g o myślenia, ale
krytyczne nawiązanie, m o c n o o s a d z o n e w e u r o p e j s k i m kontekście filozoficzno-historycznym.
W Polsce skuteczna b u d o w a ładu o p a r t e g o na idei wolności p o w i n n a
wyjść od konstytucji szlacheckich oraz niepodległościowej, socjalistycznej
i nacjonalistycznej publicystyki, a nie od lektury p i s m de Tocqueville'a. N i e
trzeba zresztą sięgać aż tak daleko. Wystarczy p r z y p o m n i e ć sobie p r o g r a m
Solidarności, żeby dostrzec f u n d a m e n t a l n ą o d m i e n n o ś ć n e o k o n s e r w a t y z m u
od polskiego s p o s o b u myślenia o ładzie społecznym.
Neokonserwatyści
są
ważnym
sojusznikiem
w
„zderzeniu
cywiliza­
cji", ale w Polsce nie m o ż e m y zbyt d ł u g o śnić „ a m e r y k a ń s k i e g o s n u " . Snu
o kraju, gdzie konserwatyści n o s z ą d o b r z e skrojone garnitury i mieszkają
w p r z e s t r o n n y c h rezydencjach. Gdzie spokój i d o s t a t e k zapewniają im hojne
56*
F R O N D A 41
stypendia, wysokie h o n o r a r i a a u t o r s k i e oraz niezliczone r z ą d o w e synekury.
Gdzie konserwatyści są gwiazdami mediów, latają po całym globie wojskowy­
mi s a m o l o t a m i , spotykają się z m o ż n y m i t e g o świata, by decydować o losie
miliardów ludzi, o wojnie i pokoju. Jest takie miejsce na ziemi, ale n i e jest
nam ono przeznaczone.
NIKODEM BOŃCZA TOMASZEWSKI
Ideowy krajobraz nie został ukształtowany raz na
zawsze, wciąż trwają ruchy tektoniczne. W Rosji nacjonalbolszewicy - ta kwintesencja obu totalitaryzmowi
- współpracują z liberałami, a maoiści potępiają Chruszczowa za... gułagi i krępowanie ekspresji jednostki.
W Niemczech ultralewicowi komuniści, uznający się za
w prostej linii spadkobierców Oświecenia, solidaryzują
się z Bushem i Sharonem w imię walki z „islamofaszyzmem", podczas gdy ich brytyjscy towarzysze pozostają
w sojuszu z islamskimi fundamentalistami. W USA afroamerykańska marksistka Fulani wzywa do poparcia
paleokonserwatysty Patricka Buchanana. Także nasza
Ziemia Jałowa może coś urodzić.
Kwiaty Ziemi Jałowej
Wybrane alternatywne programy
polityczne w Trzeciej Rzeczypospolitej
JAROSŁAW TOMASIEWICZ
Ziemia Jałowa
Pragmatyzm. Bezideowość. Cynizm. Taka jest polska polityka. N i e służy rea­
lizacji ideologicznych p r o j e k t ó w - tu chodzi o zdobycie władzy, której celem
jest p o p r a w a w k r ó t k i m czasie s t a t u s u m a t e r i a l n e g o rządzącego. Ideologię
u w a ż a się za z b ę d n y balast czy wręcz n i e b e z p i e c z n e d z i w a c t w o ( „ o s z o ł o m s t w o " ) , ba - n o r m ą jest t r a k t o w a n i e wyborczego p r o g r a m u jako zbioru
niewiążących obiecanek, bajek dla głupich dzieci. Bardzo to niewdzięczny
g r u n t dla badacza idei. Prawdziwa Z i e m i a Jałowa, rozpościerająca się w o k ó ł
szarzyznami. Zaśmiecają ją t a n d e t n e plastikowe gadżety ideologiczne, fabry­
kowane na użytek klasy politycznej; tu k t o ś próbuje przeflancować egzotycz58*
FRONDA 41
ną ideę z z u p e ł n i e innej części świata; ó w d z i e e k s h u m o w a n e są skamieliny
z zamierzchłych epok.
Niewiele tu własnej myśli 1 . J e d n i odczytują wciąż na n o w o - acz z coraz
mniejszym z r o z u m i e n i e m - dzieła klasyków takich, jak R o m a n D m o w s k i albo
Róża Luksemburg (czy też, jeszcze częściej, kolejnych p o k o l e ń ich e p i g o n ó w
i egzegetów). Inni zachowują się tak jak rodacy przegrzebujący sterty rupieci
na posezonowych wyprzedażach za granicą: Slavoj Żiżek! Leo S t r a u s s ! H a k i m
Bey! David Myatt! I m m a n u e l Wallerstein! J u l i u s Evola!
Czasem jednak natrafić m o ż n a na koncepcję, p r o g r a m , d o k t r y n ę zacie­
kawiającą swą oryginalnością,
spójnością,
dostosowaniem
do warunków.
Kilka z nich spróbuję tu przedstawić. Proszę wybaczyć arbitralność kryte­
riów d o b o r u . Nie zaprezentuję p r o g r a m ó w „ p o w a ż n y c h " , tj. pisanych ze
w z r o k i e m u t k w i o n y m w wyniki sondaży ani przepisywanych z enuncjacji
wielkich partii Z a c h o d u , tylko koncepcje - w m o i c h oczach - ciekawe,
oryginalne, n o w a t o r s k i e . Dlatego nie znajdziemy tu, dajmy na t o , N u r t u
Lewicy
Rewolucyjnej,
będącego
odnogą
neoschachtamanistowskiego
Alliance for Workers Liberty, ani różnych mutacji S t r o n n i c t w a N a r o d o w e g o .
Nie znajdziemy też,
niestety,
niektórych ciekawych
środowisk, jak n p .
Wolne Związki Z a w o d o w e Andrzeja Gwiazdy 2 czy Klub
Polityczny im.
Józefa Mackiewicza (Paweł Chojnacki) 3 , k t ó r e nie dopracowały się ideologii
w rozwiniętej postaci. Z o d m i e n n y c h p o w o d ó w nie zostali ujęci myśliciele
na tyle oryginalni, że s a m o t n i , nie otoczeni kręgiem wyznawców, jak Marek
Glogoczowski 4 czy Olaf Swolkień 5 . I wreszcie, ze względu na ograniczoną
objętość tekstu, p o m i n ą ł e m p r o g r a m y Solidarności Walczącej, Unii Polityki
Realnej,
Samoobrony,
Klubu
Zachowawczo-Monarchistycznego
(Jacek
Bartyzel), Ruchu Wolnych D e m o k r a t ó w (Adam Pleśniar) i F o r u m Pracy
Polskiej (Ryszard Bugaj), k t ó r e z całą p e w n o ś c i ą w a r t e są analizy, ale wy­
dają się szerzej z n a n e 6 .
Zaczyn syntezy
W Trzecią Rzeczpospolitą a l t e r n a t y w n a myśl polityczna wkraczała uzbrojona
w doświadczenie „Solidarności", k t ó r e Wojciech Giełżyński s p r ó b o w a ł zsyntetyzować w wydanej l a t e m 1989 roku książce Ani Wschód, ani Zachód7. W jego
ujęciu dorobek polskiej „pokojowej rewolucji" miał być „zaczynem s y n t e z y "
Z I M A 2006
59*
różnych alternatywnych ideologii, z w i e ń c z e n i e m p o s z u k i w a ń Trzeciej Drogi.
Wprowadzając do swej książki, pisał:
komunistyczny wrak z wolna pogrąża się w odmętach, ale i kapitali­
styczna arka [...] też napotyka coraz liczniejsze rafy. [...] na dłuższą
metę trzeba [...] projektować alternatywną Trzecią Drogę. Najciekaw­
sza - jak dotąd - propozycja wykiełkowała w Polsce 8 .
Według autora
„Solidarność" przez symboliczną nazwę i metodę działania umiędzy­
narodowiła się [...], gdyż ucieleśniła głęboką [...] tęsknotę: stalą się
projekcją tadu postkomunistycznego, bez totalitaryzmu i etatyzmu, ale
też ładu postliberalnego, gdyż lansowała ideał solidarnej wspólnoty
- przeciwstawny egoizmowi 9 .
Porównuje „Solidarność" z z a c h o d n i m r u c h e m Zielonych, proponując osta­
tecznie wzajemne ubogacenie się tych d w ó c h n u r t ó w . Konwergencję miały
umożliwić w s p ó l n e cechy p r o g r a m o w e : pacyfizm i s a m o r z ą d n o ś ć , a także
„ton m o r a l n y " i „ s p o n t a n i c z n o ś ć " .
„Ustrój solidarnościowy" głoszony przez Giełżyńskiego miały cechować:
primo - oparcie gospodarowania w maksymalnej [...] mierze na od­
nawialnych zasobach przyrody przy rygorystycznej oszczędności zaso­
bów nieodnawialnych;
secundo - taki poziom egalitaryzacji w skali globalnej, ażeby na jednym bie­
gunie zaspokoić elementarne potrzeby miliardów ludzi, a na drugim po­
wstrzymać szczurzy wyścig ku konsumpcji marnotrawnej i prestiżowej;
tertio - utrwalenie demokracji w skali wspólnot narodowych oraz
wszelkich organizmów samorządowych;
ąuarto - pełna tolerancja dla mniejszościowych grup, [...] pod oczy­
wistym warunkiem, by nie naruszały one rażąco powszechnych norm
wspólnoty;
ąuinto - zinterioryzowanie wartości wyższego rzędu, wspólnych posłan­
nictwu wielkich religii oraz humanistycznym nurtom myśli świeckiej10.
gfj*
FRONDA 41
W praktyce m i a ł o to polegać na i s t n i e n i u g o s p o d a r k i mieszanej, w której
funkcjonowałby
rynek w stałej konfrontacji z interwencjonizmem państwa i w sym­
biozie z niekonwencjonalnymi sposobami gospodarowania wspólnot
„alternatywnych", przy istnieniu zróżnicowanych stosunków własnoś­
ciowych".
Zarazem Giełżyński p o s t u l o w a ł kojarzenie „ p i e r w i a s t k ó w u l t r a n o w o c z e s ności ze staroświeckimi s p o s o b a m i g o s p o d a r k i " , n p . wykorzystanie ekolo­
gicznych pryncypiów „rozwoju z r ó w n o w a ż o n e g o " i z d r o w e g o żywienia dla
zacofanego i r o z d r o b n i o n e g o polskiego r o l n i c t w a 1 2 .
Co ciekawe, p o d w p ł y w e m e t o s u „ S o l i d a r n o ś c i " k s z t a ł t o w a ł y się też
•wczesne p r o g r a m y skrajnej lewicy (Polska Partia Socjalistyczna - Rewolucja
Demokratyczna, Ruch S p o ł e c z e ń s t w a A l t e r n a t y w n e g o ) i skrajnej prawicy
( N a r o d o w e O d r o d z e n i e Polski).
Socjalistyczna alternatywa
Program PPS-RD w p r o s t odwoływał się do p r o g r a m u I zjazdu „Solidarności",
prezentując się jako p r a w o w i t y n a s t ę p c a tejże:
Istotą samorządowej alternatywy systemowej jest budowa Samorząd­
nej Rzeczpospolitej - państwa, które nie wyraża interesów żadnej
grupy społecznej, lecz jest formą prawną i służebną strukturą dla
13
wszystkich .
Obok klasycznej demokracji przedstawicielskiej rozwijać się miała demokracja
samorządowa, z a r ó w n o w formie s a m o r z ą d u terytorialnego (gminnego i woje­
wódzkiego), jak i pracowniczego, zwieńczona Izbą S a m o r z ą d o w ą p a r l a m e n t u .
W dziedzinie gospodarki PPS-RD krytykowała z a r ó w n o g o s p o d a r k ę pla­
nową, jak i wolny rynek, konkludując:
. .*
-
- CIV:'•-
Jedyną drogą wyjścia jest trzecia droga, droga upodmiotowienia
wytwórców przez ich uwłaszczenie oraz taka przebudowa struktur
Z I M A 2006
:
gj *
państwowych, aby nie tylko nie stawały się gospodarczymi monopoli­
stami, ale także skutecznie zapobiegały powstawaniu monopoli 1 4 .
Funkcjonowałby więc rynek, ale „ k o n t r o l o w a n y przez zinstytucjonalizowa­
n e m e c h a n i z m y oddolnej kontroli s p o ł e c z n e j " 1 5 . G o s p o d a r k a Samorządnej
Rzeczypospolitej opierać się m i a ł a na w s p ó ł i s t n i e n i u s e k t o r a pracowniczego,
k o m u n a l n e g o , spółdzielczego, p a ń s t w o w e g o i p r y w a t n e g o .
Zwraca też uwagę fakt ówczesnej wrażliwości rewolucyjnych socjalistów
na sprawę narodową, jakże o s t r o kontrastujący z ostentacyjnym k o s m o p o l i ­
t y z m e m ich następców:
Uleganie dyktatowi Międzynarodowego Funduszu Walutowego musi
doprowadzić do pozbawienia Polski
suwerenności
gospodarczej,
a więc i politycznej 16 .
W i n n y m miejscu p r z e s t r z e g a n o p r z e d zależnościami gospodarczymi typu
neokolonialnego:
W ten sposób [Polska - przyp. J.T.] staje się rezerwuarem taniej siły
roboczej i surowców, miejscem eksportu brudnych technologii i skła­
dowania odpadów 1 7 .
Utopia retrospektywna
„Ignorancja jest s i ł ą ! " . Ten Orwellowski slogan paradoksalnie sprawdził
się w przypadku pierwszego pokolenia polskich anarchistów, którzy, odcię­
ci w PRL od źródeł, musieli sami tworzyć swoją ideologię (nie zdając się,
jak ich następcy, na ideowe wsparcie D o b r y c h Wujków z Z a c h o d u ) 1 8 . Dla
powstałego w 1983 roku R u c h u S p o ł e c z e ń s t w a A l t e r n a t y w n e g o inspiracje
płynęły z dwóch s t r o n : z hippisowskiej k o n t r k u l t u r y (poprzez k t ó r ą d o t a r ł
m.in. taoizm) oraz z żywego doświadczenia „Rzeczpospolitej S a m o r z ą d n e j "
1 9 8 0 - 1 9 8 1 , w dużej m i e r z e z a p ł o d n i o n e g o d z i e d z i c t w e m A b r a m o w s k i e g o .
Synteza tych idei znalazła swój wyraz w b r o s z u r z e J a n e g o Waluszki Kilka
uwag o ideikach metafizyki społecznej od strony Permanentnej Rewolucji (na rzecz
Świętego
62*
Spokoju)19.
FRONDA 41
Ideałem alternatywistów jest „ p e r m a n e n t n y o r g a z m " albo też „«święty
spokój", czyli życie lekkie, łatwe i przyjemne". By je osiągnąć, n i e z b ę d n y jest
a u t e n t y z m („Gdybyś umiał być d u m n y z tego, że nie jesteś Buddą - byłbyś
Nim, pragnąc N i m być - nie będziesz N i m nigdy!") i odnalezienie s e n s u ży­
20
cia w prostocie . W b r e w p o z o r o m jednak „ideiki" nie apoteozują Wolności.
Wręcz przeciwnie - głoszą, że
absolutyzowanie wolności jest dowodem niedojrzałości - sprzeciw
wobec organizacji świata w ogóle to anarchizm metafizyczny, nie
prawdziwy tak w życiu społecznym, jak i w kosmosie2'.
Istotę p r o g r a m u a n a r c h i s t ó w z RSA najlepiej oddaje kończący b r o s z u r ę
cytat:
Wybierając się do Itaki należy pamiętać, że najważniejsza jest podróż,
bo Itaka... cóż, Itaka może cię rozczarować22.
Navigare necesse est.
Tym właśnie dla Waluszki jest „rewolucja p e r m a n e n t n a " : „ S p o ł e c z e ń s t w o
alternatywne należy b u d o w a ć już dziś i nigdy nie skończyć" 2 3 . Trzeba działać,
bo „bierność rodzi władzę najprzeróżniejszych p o ś r e d n i k ó w między n a m i
a n a t u r ą i s p o ł e c z e ń s t w e m " . Dlatego należy,
zamiast walczyć o likwidację państwa czy naprawę rzeczpospolitej
- budować alternatywne życie społeczne, kulturalne i gospodarcze
konkretnymi działaniami poza państwem24.
To społeczeństwo alternatywne w i n n o się opierać na zasadach pokoju (wyrze­
czenia się przemocy - ale przy zachowaniu prawa do „czynnej s a m o o b r o n y " ) ,
wolności
(jednako wrogiej autorytaryzmowi
i demokracji przedstawiciel­
skiej) i solidarności.
Sprawiedliwość - czytamy - to prawo każdego człowieka, a także jego
obowiązek, by utrzymywał się z własnej pracy - na swoim i dla siebie.
[...] Uznajemy za konieczne utożsamienie własności z pracą. [...]
Z I M A 2006
53*
Forma własności (samorząd czy powszechna własność prywatna) jest
sprawą wtórną 2 5 .
[Ta] alternatywa metaflzyczno-społeczna nie jest ani lewicowa [...], ani
prawicowa [...], nie jest ani postępowa, ani konserwatywna [...] 2 6 .
Pochylmy się nad tym a s p e k t e m . W e d ł u g Waluszki „ ś w i a d o m e w s t e c z n i c t w o
często bywa bardziej p o s t ę p o w e niż a w a n g a r d a " 2 7 . Dlaczego? Ponieważ „czło­
wiek bez korzeni, oparcia, p e w n o ś c i siebie - pierwszy p a d a ofiarą totalitary­
zmu"28. Natomiast
społeczności tradycyjne posiadały mechanizmy samoregulacyjne, [...]
ponieważ życia doświadczały bezpośrednio a nie przez iluzje tele-wizji.
Nie poddawały się chaosowi ani manipulacji 29 .
Takim tradycyjnym s p o ł e c z e ń s t w e m - p r z y k ł a d e m „zrealizowanej u t o p i i "
miała być I Rzeczpospolita (XV-XVIII wieku), k t ó r a
była modelem organizacji życia społecznego opartej na zasadach
wolnościowych, dalekim wprawdzie od doskonałości, lecz istnieją­
cym (czego nie da się powiedzieć o utopiach zachodnich i rosyjskich
intelektualistów).
Istota s a r m a t y z m u t o
dobrowolność, samorządność, wielokulturowość, współistnienie, [...]
aktywny udział w rzecz pospolitej, [...] wyjątkowy szacunek dla praw
mniejszości 30 .
Organizacja Polityczna Narodu
Po przeciwnej stronie barykady najciekawszym ś r o d o w i s k i e m było N a r o d o w e
O d r o d z e n i e Polski. N O P definiowało się przez opozycję w o b e c tradycji e n d e ­
ckiej. Jako alternatywę ideową p r e z e n t o w a n o
64*
F R O N D A 41
dorobek Narodowej Demokracji, katolicką naukę społeczną i personalistyczną filozofię Jakuba Maritaina 3 1 .
Wyraźnie oddzielany od s z o w i n i z m u nacjonalizm w r o z u m i e n i u N O P to tyl­
ko zapewnienie n a r o d o w i jego p r a w w r a m a c h w s p ó l n o t y m i ę d z y n a r o d o w e j .
Typowo endecka p o z o s t a w a ł a j e d n a k niechęć do działań rewolucyjnych - od­
zyskiwanie p a ń s t w a m u s i się d o k o n a ć poprzez p r z e ł o m u m y s ł o w y i m o r a l n y
narodu.
W maju 1987 roku formacja d o k o n a ł a pierwszej próby i d e o w e g o s a m o określenia się jako
UH
związek ludzi miłujących Naród i Ojczyznę [...]. Miłość Ojczyzny i Na­
rodu nie jest zacieśnieniem się do wąskich ram szowinizmu nacjonali­
stycznego, ale wynika u członków NOP z nadprzyrodzonej i naturalnej
nauki Kościoła katolickiego 32 .
Informacja o Narodowym Odrodzeniu Polski w y d a n a przez warszawskie kierow­
nictwo a k c e n t o w a ł a „ n a r o d o w e , chrześcijańskie i d e m o k r a t y c z n e oblicze
i d e o w e " r u c h u , p o p i e r a ł a „ewolucyjne przejście od z d e g e n e r o w a n e g o t o t a ­
litaryzmu k o m u n i s t y c z n e g o do ustroju d e m o k r a t y c z n e g o " , za cel stawiała
„demokratyczny ład społeczny oparty n a z a s a d a c h
I SUWERENNOŚCI N A R O D U " .
PERSONALIZMU, PLURALIZMU
U l o t k a twierdziła, że N a r o d o w e O d r o d z e n i e Polski
postrzega naród w kontekście świata wartości uniwersalnych, pod­
kreśla znaczenie więzi ponadnarodowych i poczucia europejskiego
dziedzictwa kulturowego.
N a r o d o w e O d r o d z e n i e Polski p i s a ł o o sobie, że
chce stać się łącznikiem i organizacyjnym wyrazem wszystkich Polaków-katolików w ich dążeniu do ustanowienia katolickiego ładu
moralnego, politycznego i ekonomicznego w Polsce, w dążeniu do
Katolickiego Państwa Narodu Polskiego.
VmrMmrn
Z I M A 2006
65*
Kształt Katolickiego P a ń s t w a N a r o d u Polskiego spróbował przybliżyć Bogdan
Byrzykowski w artykule Demokracja czy totalizm, p r z e d s t a w i o n y m przez p i s m o
„Młodzież N a r o d o w a " jako Tezy ideowo-polityczne do programu NOP . Wychodził
33
z oczywistego dla nacjonalisty założenia, że p o d m i o t e m jest n a r ó d r o z u m i a ­
ny jako „wspólnota o s ó b " , t e n zaś „oddolnie i d o b r o w o l n i e organizujący się
n a r ó d " p o w i n i e n znaleźć dla siebie o d p o w i e d n i e formy ekspresji. Miał to być
- oczywiście - samorząd, i to s a m o r z ą d posiadający swoje przedstawicielstwo
w parlamencie p o d n a z w ą s e n a t u . Samorządy opierać się miały na „zasadzie
p e ł n o m o c n i c t w a " (a więc z a p e w n e delegowania u p r a w n i e ń w górę), zapew­
niając w ten s p o s ó b „ u p o w s z e c h n i e n i e i u s p o ł e c z n i e n i e w ł a d z y " , a zwłaszcza
„decentralizację władzy wykonawczej". Byrzykowski pisał:
Opowiadamy się zdecydowanie [...] za ustrojem wolnościowym cywiliza­
cji jutra, f...] Trzeba porzucić wreszcie iluzję, iż państwo może sobie uzur­
pować prawo do wyrażania społecznej troski swojego narodu, pozbawia­
jąc go w tym samym czasie jego praw obywatelskich czy politycznych34.
Nacjonalizm cybernetyczny
Jeszcze dalej w kierunku decentralizacji i deetatyzacji poszedł inny odprysk
r u c h u n a r o d o w e g o - Przymierze Polskie Jerzego Wojnara, k t ó r e g o koncepcje
nazwać m o ż n a a n a r c h o n a c j o n a l i z m e m . Przymierze obwieszczało:
Jesteśmy polityczną prawicą, odrzucającą jednak liberalną, żydo-masońską ekonomię, z jej kultem zysku za każdą cenę - nawet sprzedaży
lub wymiany wszystkich wartości tworzących narodowy ethos35.
Wartością najwyższą dla PP był bliżej nieokreślony Bóg, n a s t ę p n i e p o c h o ­
dzące od niego Wspólnota, Dziedzictwo, W i e d z a i Władza, wreszcie N a r ó d ,
r o z u m i a n y jako „wielki system złożony z n a t u r a l n y c h w s p ó l n o t " 3 6 . Tego n a r o ­
du należało bronić przeciw międzynarodowej finansjerze, dążącej do „globa­
lizacji ukrytej władzy i jawnego wyzysku" oraz do u s t a n o w i e n i a „ ś w i a t o w e g o
s u p e r p a ń s t w a - Synarchii".
Przymierze m i a ł o ambicję wypracowania ideologii opartej na solidnych
naukowych p o d s t a w a c h : socjologii Ossowskiego, cybernetyce społecznej, t e o 66*
F R O N D A 41
rii chaosu, jednolitej teorii czasoprzestrzeni Snerga-Wiśniewskiego; obficie
ilustrowana d i a g r a m a m i b r o s z u r a f o r m u ł o w a ł a więc n p . „ p o w s z e c h n e p r a w a
życia" (rozwoju, wyłączności i s k u p i e n i a ) . Jak pisali twórcy p r o g r a m u :
[...] przyjęliśmy założenie, że kształt ustroju określa [...] sposób obie­
gu i rodzaj tworzonej informacji [...] Zastąpienie przymusu zorganizo­
wanym współdziałaniem, autentyczną więzią społeczną i policentrycz­
ną interferencją w ramach wielkiego systemu to główne wyznaczniki
takiego [prawidłowego -przyp. J.T.] ustroju 37 .
Na tym fundamencie o s a d z o n a została wizja Rządów Żywiołowych - ustroju
o p a r t e g o na dobrowolnych (sic!) w s p ó l n o t a c h n a t u r a l n y c h . Rządy Żywiołowe
miałyby nastać w wyniku Wielowarstwowych U z g o d n i e ń , czyli oddolnego,
ewolucyjnego procesu, w którym Przymierze Polskie (quasi-partia o struk­
turze „segmentowo-terytorialnej", p o z b a w i o n a c e n t r a l n e g o kierownictwa)
s t o p n i o w o rozrastałoby się na cały organizm społeczny.
Byłby to proces budowania państwa od dołu, [...] tworzący nowy ład
społeczny, oparty na systemie porozumień38.
Spróbuję odtworzyć t e n
schemat,
ryzykując
nieuchronne
uproszczenia.
Podstawą organizacji n a r o d u miał być liczący od 4 0 0 do kilku tysięcy ludzi
Ród - „zdecentralizowane, polityczne u g r u p o w a n i e , pełniące na w ł a s n y m
terenie (gminie, dzielnicy) rolę niezawisłego gospodarza", a z a r a z e m „mikrospoleczeństwo tworzące w ł a s n ą wielokrotnością łańcuch
Przymierza
Polskiego" 3 9 . Ród składałby się z Dziesiątek (żyjących w ł a s n y m życiem,
towarzysko-rodzinnych grup 10-20 osób) i Setek; każda z nich wyłania­
łaby ze swego grona po dwie osoby pełniące funkcję łączników z innymi
w s p ó l n o t a m i . Kierować całością miałby Zarząd Rodu z u d z i a ł e m setników.
Najbardziej
charakterystyczny jest
fakt,
że
s t a n o w i s k a byłyby obsadza­
ne nie w drodze wyborów (PP o d r z u c a ł o demokrację przedstawicielską),
ale konkursów,
których
przedmiotem
byłyby zdolności
prognostyczne;
o d w o ł y w a n o by zaś ze stanowisk na p o d s t a w i e w y n i k ó w p e r m a n e n t n i e
trwającego s o n d a ż u (Banki Zaufania). W swoistej symbiozie z tak zorgani­
zowanym R o d e m miał pozostawać M o d u ł Organizacji PR pełniący funkcję
ZIMA 2006
67*
klasycznej
biurokracji
opartej
na
jednoosobowym
kierownictwie,
płat­
nej pracy i odnawialnych zleceniach. Działalność R o d ó w k o o r d y n o w a ł b y
Wiec Narodowy.
Warto zwrócić uwagę, że p r o g r a m Przymierza p o w s t a ł w erze przedinternetowej
(stąd a n a c h r o n i z m y takie jak tablica świetlna sygnalizująca
poziom zaufania do w ł a d z ) , dziś j e d n a k są już t e c h n i c z n e narzędzia do jego
wdrożenia.
Sojusz
Zbieżności
najróżniejszych
ekstremów
programów
alternatywnych
formułowanych
na początku lat 90. nie sp osób nie dostrzec. Nic dziwnego, że pojawiło się
h a s ł o „sojuszu e k s t r e m ó w " , znajdujące swój
konkretno-polityczny wyraz
w Kongresie Opozycji Antyustrojowej 25 l u t e g o
1989 roku w Jastrzębiu
Zdroju (udział w n i m wzięły m.in. PPS-RD oraz „Wolność i Pokój" o b o k
Solidarności Walczącej, Polskiej Partii Niepodległościowej i K P N ) 4 0 . KOA
był jednak p r z y k ł a d e m taktycznej tylko współpracy radykałów przeciw d o ­
gorywającemu totalitaryzmowi, b r a k o w a ł o tu p r ó b y s f o r m u ł o w a n i a choćby
elementarnej platformy p o r o z u m i e n i a ideowego.
Taka p r ó b a pojawiła się w 1994 roku, gdy „Skarpeta Literacka" opubliko­
wała napisany dwa lata wcześniej a n o n i m o w y manifest „TRzecia D R o g @ "
[pisownia oryginalna - przyp. J.T.] 4 1 . Z n a l a z ł o w n i m odbicie doświadczenie
„pokolenia ' 8 8 " - zadymiarzy schyłku komuny, stawiających p a t o s akcji bez­
pośredniej p o n a d d o k t r y n e r s k i e dywagacje.
Mamy za sobą doświadczenie pol-totalitaryzmu, który w swojej archetypalnej postaci - KGBisty w czapce z pawim piórem - przekraczał
ideologiczne granice prawicy i lewicy. Mamy też za sobą doświadczenie
wolności, także te granice przekraczającej; młodych KPNowców, anar­
chistów, kleryków i indywidualistów, spotykających się razem w pierw­
szych szeregach zadym lat 80.
Po kilku latach życia w III RP (czy też, wedle terminologii tekstu, w R-P-RL)
z n i e s m a k i e m przyglądają się r o z p a d o w i emocjonalnych więzi z czasów s t a n u
wojennego, k t ó r e ustępują miejsca n o w y m w i ę z i o m typu ideologicznego.
6 8 *
FRONDA 4 1
Polscy skini roztopią się w ideologii jakiegoś prawicowego dziadka, tak
jak kontestatorzy lewaccy roztapiają się w ideologiach dziadków lewi­
cowych. [...] Typowy dziadek, to niestety dziadek Bakunin, dziadek
Dmowski, dziadek Michnik. Wszyscy oni widzą świat na różowo, albo
na brunatno, to znaczy nie widzą go wcale.
Doktrynalnej d y k t a t u r z e dziadków manifest przeciwstawia „TRzecią D R o g ę " ,
która
nie jest szukaniem idealnego ustroju łączącego wady lewicowych i pra­
wicowych totalitaryzmów z wadami wolnorynkowej demokracji. [...]
TRzecia DRog@ to propozycja minimalnej koalicji jednostek i grup
alternatywnych, lewicowych, prawicowych i tych przedkładających
punktowe akcje defensywne i pozytywne, ponad tworzenie ideologicz­
nych teorii wszystkiego. Taka koalicja może polegać choćby na wza­
jemnym informowaniu się, komunikowaniu ze sobą. Informowaniu
0 represjach, demaskowaniu kłamstw czerwonej i czarnej propagandy
1 w końcu umiejętności mówienia ze sobą.
Próbą zrealizowania tej idei w praktyce był Kongres Opozycji A n t y s y s t e m o w e j ,
który odbył się 4-5 września 1999 roku w Wałbrzychu. Wzięli w n i m udział
działacze
m.in.
Ekofrontu
(Rafał
Jakubowski),
Ruchu
Społeczeństwa
Alternatywnego (Jany Waluszko), stowarzyszenia Niklot (Mateusz Piskorski),
biuletynu etnopluralistycznego „ z a K O R Z E N I E n i e " (Remigiusz O k r a s k a ) ,
Polskiej
Wspólnoty Narodowej
(Barbara Krygier),
pisma
„Inny Świat"
(Janusz Krawczyk), stowarzyszenia Świaszczyca (Adam Cieśluk), Organizacji
M o n a r c h i s t ó w Polskich (Adrian Nikiel). Z d e c y d o w a n o o p o w o ł a n i u antyglobalistycznej Konfederacji na rzecz Naszej Z i e m i 4 2 . Niewiele z tego wyszło. Ideowe
koleiny okazały się już zbyt głębokie.
Myśli
nowoczesnego
Polaka,
cz.
II
Ż a d n a z tych wizji nie została j e d n a k zrealizowana. Mazowiecki powtórzył
za A d e n a u e r e m : „Keine E x p e r i m e n t e " i przyjął s t a n d a r d o w y „ p r o g r a m d o ­
stosowawczy" M F W Jego skutki zaowocowały m a s o w y m n i e z a d o w o l e n i e m ,
ZIMA 2006
g9*
które przyjęło formę populistycznej rebelii - „tymińszczyzny". P r o g r a m tego
43
r u c h u zosta! wyłożony w tzw. Planie „X" . A n t o n i D u d e k określił to jako n o ­
woczesną wersję ideologii endeckiej: „ R o m a n e m D m o w s k i m końca o b e c n e g o
44
stulecia jest [...] właśnie Stan Tymiński" . Czy słusznie?
Tymiński i Kossecki p r e z e n t u j ą socjaldarwinowską wręcz wizję świata:
trwa w n i m m i ę d z y n a r o d o w a wojna gospodarcza, w której Stany Z j e d n o c z o n e
przy pomocy M F W i Banku Światowego starają się narzucić „dominację spe­
kulacyjnego k a p i t a ł u " i d o k t r y n ę m o n e t a r y z m u . W E u r o p i e p o w i e r n i k i e m
USA są Niemcy, k t ó r e realizują - teraz innymi, pokojowymi, e k o n o m i c z n y m i
środkami - odwieczne Drang nach Osten45. Dlatego
Polskę trzeba natychmiastowo zmobilizować jako bojową jednostkę
gospodarczą do walki na arenie międzynarodowej wojny gospodarczej
[...] 4 6 .
Tymczasem p r z e d ł u ż e n i e m tej m i ę d z y n a r o d o w e j wojny jest w Polsce „wojna
d o m o w a " między u w ł a s z c z o n ą n o m e n k l a t u r ą a s p o ł e c z e ń s t w e m . Większość
polskich sił politycznych to ekspozytury obcych wpływów: USA wspierały
„Solidarność" i u g r u p o w a n i a z niej się wywodzące, Rosja lewicę. W r ó g nr 1 to
U d e k o m u n a , do której zaliczano szerokie s p e k t r u m od SLD przez UD i KLD
do P o r o z u m i e n i a C e n t r u m . Trzon U d e k o m u n y wywodzi się z mniejszości
żydowskiej (endecki t r o p ! ) :
Ludzie ci, to drugie pokolenie Udekomuny, które gardząc polskim
Narodem, stale próbuje trzymać władzę w swoich rękach. Ich rodzice,
wprowadzeni do rządu przez NKWD, niszczyli polskich patriotów,
a obecnie następne pokolenie wykonuje podobny zabieg z pomocą
obcych agentur Zachodu47.
W d r a ż a n y przez te siły m o n e t a r y z m p r o w a d z i z jednej strony do recesji
(nieopłacalność eksportu, zalew t o w a r a m i i m p o r t o w a n y m i ) , z drugiej - do
wykupywania polskiego p r z e m y s ł u przez obcy kapitał.
M o n e t a r y z m o w i U d e k o m u n y Tymiński i Kossecki przeciwstawiali „prag­
matyczny p a t r i o t y z m " , oparty na tezie że „ [ . . . ] s u w e r e n n o ś ć gospodarcza sta­
nowi p o d s t a w ę s u w e r e n n o ś c i politycznej" 4 8 . S u w e r e n n o ś ć gospodarcza m u s i
70*
FRONDA 41
iść w parze ze s t w o r z e n i e m a l t e r n a t y w n e g o m o d e l u ustrojowego n a z w a n e g o
„kapitalizmem pracy", o p a r t e g o na „rzeczywistym uwłaszczeniu załóg w za­
kładach pracy". W Planie „X" czytamy:
Ludzie muszą uzyskać udział w zyskach wypracowanych przez siebie
oraz dominujący wpływ na decyzje dotyczące ich zakładu, biorąc zara­
zem na siebie odpowiedzialność za skutki tych decyzji49.
By ten cel osiągnąć, p o s t u l o w a n o m.in. uelastycznienie kursu dolara, p o ­
w s z e c h n ą prywatyzację przez spółki pracownicze, p l a n o w a n i e strategiczne,
s t e r o w a n e migracje z r e g i o n ó w o d u ż y m bezrobociu, rozwój b u d o w n i c t w a
mieszkaniowego, r ó w n o u p r a w n i e n i e sektorów, w y m u s z e n i e r e i n w e s t o w a n i a
dochodów, p o d a t e k od d o c h o d ó w bankowych, a także rozbicie biurokracji
(„debizantynizację"), r o z u m i a n e jako zadanie polityczne 5 0 . Co i s t o t n e - m o ­
dernizacja miała się dokonywać w oparciu p r z e d e wszystkim o w ł a s n e siły,
zdecydowanie sprzeciwiano się faworyzowaniu kapitału zagranicznego.
Z powrotem do średniowiecza
Tymczasem radykalna prawica r o z c z a r o w a n a Trzecią Rzecząpospolitą e w o ­
luuje w latach 90. Dla części wyjściem jest „ucieczka do p r z o d u " , co w tym
wypadku oznacza f o r m u ł o w a n i e p r o g r a m ó w coraz bardziej radykalnych, bez
zaprzątania sobie głowy s z a n s a m i na ich realizację. Tu silne p i ę t n o wywarł już
wpływ idei z Zachodu, którymi zachłystywano się n a m i ę t n i e 5 1 .
Taki
ambitny
program
powrotu
do
średniowiecza
przedstawiło
w 1994 roku Tradycjonalistyczno-Konserwatywne Stowarzyszenie „Prawica
Narodowa"
(Krzysztof Kawecki,
Rafał
Mossakowski,
Marek
Biernacki).
Trzema filarami Stowarzyszenia p r o k l a m o w a n o konserwatyzm (rozumiany
nie jako obronę status quo, ale walkę o „wieczne i absolutne treści" bytu
społecznego), tradycjonalizm katolicki i
nacjonalizm europejski". M i m o
ostentacyjnie deklarowanego katolicyzmu w Deklaracji Ideowej pobrzmiewa­
ły echa koncepcji Evoli („duchowi pariasi") czy nawet GRECE („cywilizacja
helleńska, rzymska i celtycka", „cywilizacje aryjskie") 5 2 ; symptomatyczne było
utożsamianie Wiary Świętej z d e p o z y t e m „najdoskonalszej ze wszystkich
znanych dziejom" cywilizacji łacińskiej. Prawica N a r o d o w a u s t a n o w i ć chciała
Z I M A 2006
71*
„trójstanowy ustrój społeczny" (kapłani, wojownicy, wytwórcy) i „trójpierwiastkowy ustrój mieszany monarcho-arystokratyczno-ludowy"; cechować je
miały m.in. niezawisłość sądownictwa, szeroki samorząd korporacyjno-stanowy i terytorialny, nieskrępowana własność prywatna, wolna przedsiębior­
czość... Wyrazem „nacjonalizmu europejskiego" była niezbyt jasna formuła
Świętego Cesarstwa Europy Suwerennych P a ń s t w N a r o d o w y c h 5 3 .
Niech Moc będzie z Tobą!
Kolejny krok na tej d r o d z e uczynił Tomasz Gabiś. Zaszokował swych czytel­
ników, gdy r a p t o w n i e , z n u m e r u na n u m e r , z m i e n i ł orientację „Stańczyka"
z prorosyjskiej, akcentującej polski i n t e r e s n a r o d o w y i t o ż s a m o ś ć n a r o d o w ą
Polaków, na paneuropejską, n a r ó d mającą za kłopotliwy a n a c h r o n i z m 5 4 .
W rzeczywistości Gabiś pozostał w i e r n y swej doktrynie, głoszącej jawny
(acz naiwny przez to) m a k i a w e l i z m i geopolityczny realizm; d o k t r y n i e wy­
rosłej, jak się zdaje, z kultu Mocy, której m o ż n a służyć, u której s t ó p m o ż n a
się ukorzyć. Gdy zwycięstwo N A T O n a d J u g o s ł a w i ą w 1999 roku rzuciło,
zdawało się, n i e o d w o ł a l n i e Rosję na kolana, u z n a ł , że wielbiona p r z e z e ń
Moc przemieściła się na Z a c h ó d 5 5 .
W nadal wyznawanych teoriach geopolitycznych został z m i e n i o n y z n a k
- teraz to R i m l a n d miał zwyciężyć n a d H e a r t l a n d e m , M a c k i n d e r a zastąpił
Spykman; koncepcję tę połączył z ideą Paneuropy, ale w wersji imperial­
nej, bliskiej mistycyzmowi Evoli. P a ń s t w o n a r o d o w e m u s i a ł o u m r z e ć :
Żadne europejskie państwo narodowe nie m o ż e osiągnąć suweren­
ności i wielkości samo, nie m o ż e jej szukać w przeszłych i na zawsze
umarłych formach 5 6 .
Podmiotem
odtąd
miało
być
odwieczne,
jak
się
okazuje,
Imperium
Europaeum, które
zaczęło swoją geopolityczną egzystencję z chwilą, kiedy swoje impe­
rium utworzył Aleksander Wielki.
I m p e r i u m t o jest j e d n a k
72*
F R O N D A 41
nie tylko geopolityczną egzystencją [...] ale także niezniszczalnym,
niepokonanym duchem, którego [...] suwerenność zakorzeniona jest
57
w sferze głębszej i wyższej niż czysto geopolityczna i militarna siła .
M i m o pogardy dla „pokracznego t w o r u " Unii Europejskiej u z n a n a o n a
została jako
aktualna
„forma
zjednoczenia
Europy"
(tak jak
kiedyś...
Trzecia Rzesza!), co wiązało się z p r o g r a m e m daleko idącego w z m o c n i e ­
nia,
centralizacji
i
oddemokratyzowania
UE
( w s p ó l n a głowa p a ń s t w a ,
waluta, armia, służby specjalne e t c ) . D r u g i m a w a t a r e m idei I m p e r i u m
ma być NATO,
no.
którego jak najdalszą ekspansję na w s c h ó d p o s t u l o w a ­
Gabiś kreśli zapierające dech w piersiach wizje przyszłości Europy.
I m p e r i u m E u r o p a e u m ma p o k o n a ć Rosję, opanowując Serce Lądu i t y m
s a m y m zdobywając h e g e m o n i ę w Eurazji; p o t e m r o z g r o m i świat islamski,
podporządkuje sobie Amerykę P o ł u d n i o w ą i p o k o n a I m p e r i u m J u d a i c u m ,
tj.
Stany Zjednoczone.
U s t a n o w i o n e z o s t a n i e U n i w e r s a l n e Europejskie
IMPERIUM M U N D I , będące właściwym Końcem Historii, n o w y m Z ł o t y m
Wiekiem.
Apoteoza I m p e r i u m o d m a l o w a n a została n i e p o w t a r z a l n i e poetyckim ję­
zykiem. Imperialni wojownicy
zdejmą tytanowe pancerze [...], odepną laserowe miecze, [...] staną
wokół kamiennego kręgu, a potem rozniecą ogniska na wzgórzach [...]
i będą radośnie, długo w noc ucztować.
Imperium Sacrum Sanctum Magnum et Ultimum stanie p o n a d n a r o d a m i , rasami,
religiami nawet, s a m o niejako u b ó s t w i o n e , gdyż j e d y n y m jego celem ma być
w ł a s n a potęga i chwała. Rządzić w n i m będzie
nowa imperialna arystokracja - polityczna i duchowa, która hierarchizować będzie ludzi [...] według mądrości, piękna i siły. Do tej arysto­
kracji należeć będą ludzie różnych narodów, ras i religii, lecz na jej
czele stać będą Europejczycy...
Ale i zwykli ludzie, poddani Imperium, odnajdą w n i m wreszcie sens życia. I tak
już będzie „do końca czasów, kiedy i dla Imperium [...] wybije godzina sądu".
ZIMA 2006
73*
De Civitas Dei
W przeciwnym kierunku poszedł narodowo-katolicki publicysta Stanisław
Krajski. W wydanej przez S t r o n n i c t w o N a r o d o w e j e d n o d n i ó w c e „Gazeta
Warszawska" z 1997 roku opublikował ważki, choć n i e d o s t r z e ż o n y artykuł
Inna droga. P u n k t e m wyjścia była dla niego porażająca konstatacja:
wszystko to, co się dzieje w Polsce, powinno nam wreszcie uzmysłowić, że
w naszym kraju żyją obok siebie dwa diametralnie różne społeczeństwa.
[...] Powinniśmy sobie wreszcie uświadomić, że różnice te są tak wielkie,
że nie może już być mowy o budowaniu teraźniejszości i przyszłości jako
pewnego politycznego, kulturowego, moralno-społecznego monolitu.
Co więcej, to tradycyjni Polacy-katolicy są w t y m społeczeństwie mniejszością
z d o m i n o w a n ą przez laicką większość. Tu grzech zatriumfował na d ł u g o .
Co robić? Krajski odwołał się do a u g u s t i a n i z m u .
Św. Augustyn problemy polityczne, kulturowe i społeczne próbował
rozwiązać w czasach, gdy społeczeństwo pogańskie i chrześcijańskie
funkcjonowały obok siebie w jednym państwie. Przedstawił koncepcję
istnienia obok siebie w ramach jednej struktury dwóch państw, pań­
stwa ziemskiego (wyłącznie sprawy materialne) i państwa Bożego.
Trzeba więc wziąć Ojca Kościoła za drogowskaz:
Musimy zabrać się, jeśli chcemy żyć w naszym polskim świecie, do bu­
dowania całkiem nowego modelu społeczeństwa, państwa, demokracji.
C h o ć Krajski t e m a t u nie rozwija, m o ż n a przypuszczać, że chodzi o stworze­
nie k o m p l e t n e g o systemu organizacji społecznych, instytucji ekonomicznych
i kulturalno-edukacyjnych oraz mediów, zapewniającego katolikom a u t o n o ­
m i ę w n i e c h ę t n y m otoczeniu.
Dla nas państwem Bożym byłaby autentyczna Polska, Polska będąca
monarchią, w której królową jest Matka Boża.
74*
F R O N D A 41
Choć p r o g r a m t e n p r ó b o w a ł o , zdaje się, realizować stowarzyszenie R o d z i n a
Polska prof. Piotra Jaroszyńskiego, to g ł ó w n e siły tradycyjnego katolicyzmu
wolały jednak podjąć kolejną p r ó b ę „La C o n q u i s t a del E s t a d o " .
Nowocześni poganie
I jeszcze jeden poboczny, n i e s k o n s u m o w a n y w a r i a n t prawicowości. W 1992
roku rozpoczęła swą działalność U n i a S p o ł e c z n o - N a r o d o w a - partia o d w o ­
łująca się do idei J a n a Stachniuka. Idee te przywoływano b a r d z o wybiórczo,
odrzucając cały nacjonalbolszewicki p r o g r a m polityczny i społeczno-gospo­
darczy Zadrugi 5 8 . Z a m i a s t tego przyjęty został klasyczny p r o g r a m liberalny:
demokracja p a r l a m e n t a r n a , gospodarka p r y w a t n a i wolnorynkowa, w o l n o ś ć
jednostki, opieka nad mniejszościami 5 9 .
Z e Stachniukowego k u l t u r a l i z m u zapożyczony został jedynie s t o s u n e k d o
religii. W Deklaracji ideowej USN czytamy:
Uważamy się za ludzi głęboko religijnych. Dążymy do tego, by Polacy
stali się religijni. Religia jest to stosunek jednostki do wartości naj­
wyższej [...]. Dążymy do tego, by swą wartość najwyższą Polak poznał
uczuciem - uczuciem czci i miłości dla natury, która go wydała, i dla
wspólnoty rodaków, która go wychowała. Tą wartością nadrzędną wi­
nien być dla Polaka los jego Narodu.
Katolicyzm, przez innych n a r o d o w c ó w u w a ż a n y za istotę polskości, tu trak­
towany był jako źródło wszelkiego zła:
tradycyjny, od wieków niezmieniony system wychowawczy produkuje
ludzi nieudolnych. [...] ci nieudolni ludzie nie nadążają za postępem
cywilizacyjnym Europy.
By t e n stan rzeczy zmienić, konieczna m i a ł a być r o z ł o ż o n a na pokolenia praca
wychowawcza, kształtująca pracowitość, o d w a g ę myśli, trzeźwość i zdyscy­
plinowanie.
Na gruzach zmurszałej tradycji, niewydolnego i bezprawnie strojącego
się w szaty poląkości systemu wychowawczego, zbudujemy gmach
rodzimej, polskiej kultury60.
ZIMA 2006
7
5*
Kierowana przez A n t o n i e g o Feldona U n i a S p o i e c z n o - N a r o d o w a okazała się
efemerydą, jej dzieło podjęło j e d n a k później „ m e t a p o l i t y c z n e " Stowarzyszenie
na rzecz Tradycji i Kultury „ N i k l o t " .
Dzieci Marksa i Dmowskiego
A czy coś ciekawego działo się na lewicy? Polska lewica w większym niż
prawica stopniu uważa się za część światowego obiegu idei lewicowych, co
skutecznie uniemożliwia próby s a m o d z i e l n e g o f o r m u ł o w a n i a doktryny czy
p r o g r a m u . Zjawisko to marksistowscy publicyści Ewa Balcerek i W ł o d z i m i e r z
Bratkowski nazwali „kolonizacją radykalnej lewicy":
„Kolonizacja" radykalnej lewicy przez ideologię panującą może do­
konywać się na różne sposoby. W przypadku lewicy polskiej - na
wzór lewicy palestyńskiej - dokonuje się to metodami najprostszy­
mi, związanymi z finansowaniem działalności tych organizacji,
które upowszechniają na gruncie krajowym skolonizowane na wzór
zachodni modele świadomości. Wiąże się to z całkowitym brakiem
samodzielności rozważań polskiej lewicy, ze świadomym odrzuceniem
możliwości własnego wkładu w rozwój myśli lewicowej, nie mówiąc
już o marksizmie61.
Pojawiały się jednak grupy, które - choć marginalne - próbowały z mniejszym
lub większym skutkiem wypracować ideologię adekwatną do polskich w a r u n ­
ków. Taką próbą jest „narodowy m a r k s i z m " w wydaniu działającego od 2 0 0 0
62
roku Dolnośląskiego Stowarzyszenia O b r o n y Proletariatu . W swym progra­
mie społecznym stowarzyszenie to w niczym nie odbiega od innych u g r u p o ­
w a ń radykalnej lewicy. Suchej nitki nie zostawia na rzeczywistości Trzeciej
Rzeczypospolitej („Prysł m i t o wolnej, zasobnej i demokratycznej Polsce..."),
punktując bezrobocie, u t r a t ę p r a w socjalnych, nędzę, zapaść służby zdrowia,
kryzys oświaty, niedomagania systemu emerytalnego, pogłębiające się rozwar­
stwienie itd. Domaga się przeciwdziałania n a d m i e r n e m u bogaceniu elit, pod­
wyżki płac, zachowania świadczeń socjalnych, kontroli p a ń s t w a nad gospodar­
ką rynkową, pomocy dla upadających przedsiębiorstw, zmniejszenia bezrobocia
itp. Z tych pozycji krytykowany jest Sojusz Lewicy Demokratycznej:
76*
F R O N D A 41
Kierownictwo SLD w przeszłości jak i obecnie popiera: kapitalistyczną
prywatyzację, wyprzedaż majątku narodowego w obce ręce, wejście
Polski do Unii Europejskiej oraz wprowadzenie antyludowych reform
63
twierdząc, że zrobiłoby to lepiej i szybciej niż obecna koalicja .
I s t o t n ą różnicę widać n a t o m i a s t w podjęciu p r o b l e m a t y k i n a r o d o w e j :
skutki obranej filozofii rządzenia krajem [...] stwarzają poważne prze­
słanki utraty suwerenności gospodarczej [...] co może nawet grozić utratą
własnej państwowości. [...] Polska - niby wolna i niezależna - znalazła
się pod panowaniem obcego kapitału, który zamienił ją w quasi-kolonię.
[...] Zmieni to naszą gospodarkę w [...] filię międzynarodowego kapitału,
z której [...] zyski będą zbierać jej zagraniczni właściciele.
To uzależnienie międzynarodowe okazuje się przyczyną kryzysu wewnętrznego:
Ślepa dyspozycyjność i służalczość rządów Rzeczypospolitej Polskiej
wobec Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowe­
go sprawiły, że ponad 2,5 miliona robotników pozbawionych jest pracy
[...]. Bilans strat i zysków jest porażający. Ukazuje on z jednej strony
ciągle, pogłębiające się zubożenie olbrzymich mas ludzkich, z drugiej
zaś wzbogacenie się wąskiej grupy burżuazji powiązanej z interesami
64
kapitalizmu zachodniego .
Suwerenność n a r o d o w a jest dla „ o b r o ń c ó w p r o l e t a r i a t u " r ó w n i e w a ż n a jak
sprawiedliwość społeczna, bo kwestie n a r o d o w e i socjalne są p o s t r z e g a n e
jako współzależne.
Dostrzec tu m o ż n a zbieżność z l a t y n o a m e r y k a ń s k i m d e p e n d y z m e m
(teorią zależności) 6 5 , podkreślić j e d n a k t r z e b a i n t e l e k t u a l n ą s a m o d z i e l n o ś ć
refleksji DSOR
Rewolucja kontrolowana
Lewica nie poszła w kierunku z a p r o p o n o w a n y m przez DSOR Znalazła
sobie innych m i s t r z ó w i i n n e podniety. U schyłku minionej dekady był to
Z I M A 2006
77*
p r z e d e wszystkim ruch antyglobalistyczny,
który eksplodował w Seattle.
Zainteresowali się n i m nie tylko n a w i e d z e n i lewacy z t u z i n a rewolucyjnych
grupek - lecz także „Gazeta Wyborcza". Jeszcze za r z ą d ó w AWS-UW na jej
łamach pojawiały się prognozy przestrzegające p r z e d m o ż l i w y m w y b u c h e m
społecznym. W październiku 2 0 0 1 roku na scenę polityczną wrócił Jacek
Kuroń z apelem „Powołajmy Ruch Obywatelski". Miesiąc później „Gazeta
Wyborcza" opublikowała artykuł Kuronia i m ł o d e g o lewicowca A d r i a n a
Z a n d b e r g a pt. III RP dla każdego, który pełnił funkcję manifestu dla projekto­
w a n e g o r u c h u społecznego 6 6 .
Kuroń wychodzi tu od ostrej krytyki kapitalizmu polskiego (który jest
„nie tylko dziki, ale i p a ń s t w o w y " ) , bijąc się przy okazji w piersi za swój
udział w jego b u d o w a n i u . Przede w s z y s t k i m j e d n a k koncentruje się na ka­
pitalizmie globalnym, w k t ó r y m następuje d e m o n t a ż p a ń s t w a opiekuńczego
i w konsekwencji postępuje
polaryzacja ludzkości między biegunami nędzy i bogactwa. Z jednej
strony [...] niewiele ponad 10 proc. ludzi żyjących w nieznanym dotąd
dobrobycie. Z drugiej - blisko 90 proc. żyje w nędzy, poczuciu poniże­
nia i braku perspektyw.
Rozpiętości majątkowe, nakładając się na podziały geograficzne i k u l t u r o w e ,
p r o w a d z ą do niewypowiedzianej „globalnej wojny", na k t ó r ą składają się roz­
siane po świecie konflikty etniczne i religijne.
Powrót do „ p a ń s t w a d o b r o b y t u " w granicach n a r o d o w y c h jest j e d n a k
niemożliwy.
Wraz z cywilizacją informatyczną nastała dominacja formacji globalnej
i jej integralnego elementu - globalnego rynku finansowego. Podstawy
samodzielności gospodarek w państwach narodowych szybko się kur­
czą. Żyjemy w gospodarce globalnej [...].
Wniosek:
problem
globalizacji
wymaga
rozwiązania
w
skali
globu.
W czasach, gdy jeszcze p o w s z e c h n i e m ó w i o n o o antyglobalizmie, Kuroń
proponował
program
alterglobalistyczny:
innej,
„lepszej"
globalizacji.
Miałaby o n a polegać na „globalnej rewolucji edukacyjnej" umożliwiającej
78*
FRONDA 41
67
dogłębną, acz bezkrwawą transformację s p o ł e c z e ń s t w i ich k u l t u r . Dla
urzeczywistnienia jej p o s t u l o w a ł w r a z z Z a n d b e r g i e m , wracając na polskie
podwórko, stworzenie r u c h u s p o ł e c z n e g o kanalizującego r o z m a i t e o d d o l n e
inicjatywy: od wiejskich fundacji w o d n y c h przez rady z a k ł a d o w e po r u c h
O p e n Source.
Jacek Kuroń zmarł, nie stanąwszy na czele polskich alterglobalistów.
Niemniej jednak wydaje się, że p o s t u l o w a n y przez niego p r o g r a m jako jedyny
spośród tu p r e z e n t o w a n y c h doczekał się realizacji 6 8 .
W imię Ludu, dla Ludu, przez Lud
Pohasawszy na m a n o w c a c h radykalizmów, na koniec zwróćmy się ku cen­
t r u m . Co tu m o ż n a znaleźć poza, oczywiście, liberalizmem o d m i e n i a n y m
przez wszystkie przypadki? Populizm! Populizm, który krytykuje demokrację
za sprzeniewierzenie się w ł a s n y m ideałom, za niezrealizowane obietnice.
Przywrócić populizmowi oblicze z czasów, gdy t e r m i n ten nie funkcjonował
jeszcze jako epitet, s p r ó b o w a ł Remigiusz O k r a s k a w o p u b l i k o w a n y m na ła­
mach „Obywatela" manifeście Po stronie ludu69. Pisze:
Mało kto dostrzega absurd, jakim w epoce oficjalnej „demokracji"
i „równości" jest traktowanie terminu „populizm" niczym jednej
z najgorszych obelg.
Okraska wymienia różne przyczyny podjęcia s z t a n d a r u p o p u l i z m u , ale z poli­
tycznego p u n k t u widzenia najważniejsza jest konstatacja, że „ l u d " pozostaje
dziś politycznie bezdomny. Z a r ó w n o lewica, jak i prawica jawią się jako d w a
profile oblicza Oligarchii. W Polsce przyjmuje to formę wręcz karykaturalną,
jako że oba skrzydła e s t a b l i s h m e n t u funkcjonują w obrębie j e d n e g o towarzysko-biznesowego Salonu.
Współczesna lewica okazuje się r e p r e z e n t o w a ć ten sam system wartości
co liberalny e s t a b l i s h m e n t . Tak s a m o jak on wyznaje c r e d o indywidualizmu
i h e d o n i z m u , twierdząc jedynie, że pełniej zrealizuje te ideały niż p ó ł ś r o d k o ­
wi czy zgoła nieszczerzy liberałowie. W rezultacie - porzuca szarego człowie­
ka na rzecz „tęczowej koalicji" mniejszości, choć te mniejszości d o s k o n a l e
sobie na ogół radzą na zglobalizowanym rynku.
ZIMA 2006
79*
Lewica, która powstała jako ruch mający reprezentować wykluczonych,
„wyklęty lud ziemi" - prawie zupełnie porzuciła to zadanie. Stała się
reprezentantem kilku dziwacznych mniejszości, coraz bardziej tracąc
zaplecze wśród „mas ludowych" [.,.].
Z n o w u ż prawica pozostaje ślepa na r o z k ł a d o w e skutki t u r b o k a p i t a l i z m u .
Z właściwą sobie inercyjnością broni status quo - zapominając z a r a z e m
o swym p o p r z e d n i m obiekcie w e s t c h n i e ń , o z r u j n o w a n y m przez n o w o c z e s ­
ność status quo ante.
Współczesna prawica działa też wedle zasady „Na złość babci odmro­
zimy sobie uszy". Jeśli zatem „lewacy" podejmują jakiś temat, to pra­
wica bez refleksji zajmuje stanowisko przeciwne.
(Dodajmy: n a w e t wtedy, gdy lewacy zbliżają się do pozycji d o t ą d zajmowa­
nych przez k o n s e r w a t y s t ó w ) . Dotyczy to z a r ó w n o n p . ekologii, jak i p r o b ­
l e m ó w socjalnych, bagatelizowanych przez prawicę, choć to p o z b a w i a ją
poparcia wyznającej tradycyjne wartości biedoty. W gruncie rzeczy wszystko,
co współcześni konserwatyści potrafią obiecać, to skuteczniejsza o b r o n a war­
tości liberalnych.
Bycie „po stronie l u d u " nie oznacza jednak, zastrzega manifest, wulgarnej
demagogii czy naiwnej l u d o m a n i i . Ma to być p o p u l i z m uszlachetniony, pod­
dany swoistej rafinacji. Zachowuje klasyczną triadę: w imię ludu, dla ludu,
przez lud - ale ludowi t e m u nakazuje kierować się D o b r e m W s p ó l n y m , a nie
partykularnym, klasowym i n t e r e s e m . Lud jest z a r a z e m zakreślony na tyle
szeroko, by obejmował też d r o b n y c h posiadaczy oraz inteligencję -predesty­
nowaną, jak się wydaje, do n a t u r a l n e g o p r z y w ó d z t w a w tym wieloklasowym
bloku.
O p o k ą n o w o c z e s n e g o p o p u l i z m u miałaby być konwergencja tego, co
zostało z tradycyjnej socjaldemokracji i chadecji w swego rodzaju - że użyję
określenia z w ł a s n e g o t e k s t u pt. Zbieżne prostopadłe70 - N o w e C e n t r u m .
Populizm powinien być za „socjalem" i ingerencją państwa w gospo­
darkę, ale przeciwko niszczeniu sektora prywatnego; za patriotyzmem,
ale przeciwko szowinizmowi; za tradycją, ale przeciwko skansenowi; za
80*
F R O N D A 41
państwem silnym, ale przeciwko jego omnipotencji; za jasnym określe­
niem zbiorowych norm i reguł, ale przeciwko fanatycznemu tropieniu
„heretyków" i ich rzekomych spisków, itd.
Manifest populistyczny akcentuje też a s p e k t narodowy, zwracając u w a g ę na fakt,
że opozycja społeczna Oligarchia - Lud p o k r y w a się w zasadzie z terytorialną
opozycją C e n t r u m - Peryferie, a co za t y m idzie - że elity III RP są de facto
kompradorskimi ekspozyturami ośrodków ponadnarodowych.
Przedwiośnie?
Jaka będzie przyszłość sceny politycznej? T r u d n o przewidzieć. Ideowy krajo­
braz nie został u k s z t a ł t o w a n y raz na zawsze, wciąż trwają ruchy t e k t o n i c z n e .
W Rosji nacjonalbolszewicy - ta kwintesencja o b u totalitaryzmowi - współ­
pracują z liberałami, a maoiści potępiają C h r u s z c z o w a za... gułagi i k r ę p o ­
wanie ekspresji jednostki. W N i e m c z e c h ultralewicowi komuniści, uznający
się za w prostej linii spadkobierców Oświecenia, solidaryzują się z B u s h e m
i S h a r o n e m w imię walki z „islamofaszyzmem", podczas gdy ich brytyjscy
towarzysze pozostają w sojuszu z islamskimi f u n d a m e n t a l i s t a m i . W USA
afroamerykańska marksistka Fulani wzywa do poparcia p a l e o k o n s e r w a t y s t y
Patricka B u c h a n a n a 7 1 .
Także nasza Ziemia J a ł o w a m o ż e coś urodzić. Miejmy tylko nadzieję, że
nie będzie to trujące zielsko, ale pożywny owoc.
JAROSŁAW TOMASIEWICZ
1
3
4
Bodaj ostatnim oryginalnym polskim myślicielem politycznym byl Leszek Nowak (zob. L. No­
wak, U podstaw teorii socjalizmu, Poznań 1991). Niestety w Trzeciej Rzeczypospolitej zarzucił swój
„niemarksowski materializm historyczny" na rzecz poszukiwań syntezy marksizmu i liberalizmu.
Jedynym śladem dawnej teorii byto zaklasyfikowanie przezeń rządu AWS jako „dwójpanowania"
tj. faszyzmu.
Z dorobku ideowego WZZ pozwolę sobie zacytować tylko jedno zdanie: „Sztuczny podział potrzeb
człowieka na duchowe i materialne, tak jak rozerwanie pojęć ojczyzna i chleb, jest na rękę tym, którzy
chcą nas pozbawić i ojczyzny i chleba". Pod sztandarem prawicowości, „Poza Układem" nr 10 (1992).
Prawica klasyczna (antykomunistyczna, niepodległościowa, wolnorynkowa), którą jednak po­
koleniowe doświadczenie zbliżało do anarchistów.
Np. M. Głogoczowski, Etos bezmyślności, Kraków 1991; idem, Jak Janosik & Co." prywatyzował
Bank Światowy,
Wojna Bogów,
Z I M A 2006
Kraków, 1992;
Kraków
idem, Atrapy i paradoksy współczesnej biologii,
Kraków
1993; idem,
1996 i in.
81*
5
O. Swolkień, Nowy ustrój - te same wartości, Kraków 1995.
6
Zabrakło też miejsca dla grup i projektów takich jak m.in. Ludowy Front Wyzwolenia - Grupy
Antypaństwowe (anarchiści-polpotyści), „Lewica Bez Cenzury" (guevaryści), Polska Partia Klasy
Robotniczej (neostalinowcy), Ludowy Front Wyzwolenia Polski (maoiści), Grupa „An Arche"
(libertarianie), Federacja Zielonych (ekologiści), „Siew" (neoagraryści), Nowa Demokracja
(komunitarianie), „Ojczyzna" (lewicujący endecy), KPN-Ojczyzna (lewicujący piisudczycy),
Wirtualna Wandea (panintegryści), Polska Wspólnota Narodowa (panslawiści), Polski Ruch
Monarchistyczny (lewicujący monarchiści), Powszechna Partia Słowian i Narodów Sprzymie­
rzonych (pannacjonaliści). Przełom Narodowy (nacjonalrewolucjoniści), Nurt Lewicy Chrześ­
cijańskiej...
7
W. Giełżyński, Ani Wschód, ani Zachód, Warszawa 1989.
8
Ibidem, s. 3.
9
Ibidem, s. 213-214.
10
Ibidem, s. 225-226.
Ibidem, s. 225.
11
12
'
Ibidem, s. 216.
3
Samorządowa A Iternatywa.
Program
Polskiej Partii
Socjalistycznej
Rewolucja
Demokratyczna,
w:
Gorączka
czasu przełomu, E Frączak (red.), Warszawa 1994, s. 28. Proszę zwrócić uwagę na dokonane tu
zerwanie z marksizmem, zgodnie z którym każde państwo jest tylko klasowym aparatem przy­
musu.
14
15
16
Ibidem, s. 31.
Ibidem, s. 32.
Ibidem, s. 21. Warto zwrócić uwagę, że podobne akcenty obecne były też w programach jeszcze
bardziej ekstremistycznych grup, takich jak Robotnicza Partia Rzeczypospolitej Samorządnej.
W
swej
deklaracji
W walce o niepodległą,
samorządną Rzeczpospolitą Polską
głosiła ona:
„Antyso­
cjalistyczna i antydemokratyczna biurokracja opiera się jedynie na zależności politycznej od
systemu kremlowskiego i gospodarczej od równie aspołecznego monopolu imperialistycznego.
[...] Pełny socjalizm jest możliwy tylko po wywalczeniu niepodległości narodowej. Tak jak bez
niepodległości nie ma socjalizmu, tak i nie ma niepodległości bez socjalizmu". INPREKOR
- Międzynarodowa Korespondencja Prasowa, nr 23 (1987).
17
Samorządowa
Alternatywa,
op.cit.,
s.
33.
18
Jak wspominał Waluszko, głównym źródłem wiedzy o anarchizmie były dla nich... publikacje
propagandystów PZPR.
1 9
J.
Waluszko,
Kilka
uwag
o
ideikach
metafizyki
społecznej
od
strony
Permanentnej
Rewolucji
(na
rzecz
Świętego Spokoju), Gdańsk, zima 1991/92.
20
Ibidem, s. 4-5.
21
Ibidem, s. 3.
Ibidem, s. 14.
22
23
Ibidem, s. 2.
Ibidem, s. 5.
25
Ibidem, s. 12.
26
Ibidem, s. 10.
Ibidem, s. 8.
27
28
29
3 0
82*
Ibidem, s. 3.
Ibidem, s. 4.
,
Ibidem, s. 7-8. Swoje neosarmackie koncepcje Waluszko rozwinął w eseju Rzecz o Sarmacyi:
FRONDA 41
ukształtowaniu,
miejscu
w
Europie
i
szansach jej
rozwoju przez powrót
do
korzeni,
Mielec
1999.
31
Szerzej: J. Tomasiewicz, Ugrupowania neoendeckie w Ul Rzeczpospolitej, Toruń 2003, s. 86-88,
191-194.
32
Informacja o NOP, 10 maja 1987 roku.
B. Byrzykowski, Demokracja czy totalizm, „Jestem Polakiem" nr 11; „Młodzież Narodowa"
3 3
34
Ibidem. W tej sytuacji nie zdziwi nas fakt opublikowania przez „Gazetę Wyborczą" artykułu
członka NOR w którym to tekście Narodowe Odrodzenie Polski zostało zaprezentowane jako
pozytywna alternatywa w polskim ruchu narodowym!
35
Przymierze Polskie. Idea - struktura - działanie, K. Kostrzębski
36
Ibidem, s. 12.
Ibidem, s. 60.
Ibidem, s. 60.
37
38
(red.), Warszawa 1991, s.
15.
39
Ibidem, s. 31.
40
R Frączak, op.cit., s. 7, 14.
Przedruk w: „bruLion" nr 23-24 (1994). Wcześniej koncepcja „sojuszu ekstremów" pojawiła się
41
w:
L.
Popiel,
Czarno-biała fotografia czyli rozważania o Prawicy i Lewicy,
nr 6 (1990).
4 2
R.
„Myśl
Narodowa Polska"
I
Jakubowski,
Sojusz
extremów.
Punkty przeciwległe,
punkty
zbieżne,
„Żaden"
nr
17
(1998-99);
Oświadczenie, „Zielone Brygady" nr 15 (1999).
4 3
J. Kossecki, S. Tymiński, Plan „X". Polska potrzebuje gospodarza!, Warszawa 1992.
4 4
A. Dudek, Tymiński - nowe wcielenie Dmowskiego, „bruLion" nr 17-18.
45
J. Kossecki, S. Tymiński, Plan „X", op.cit., s. 10-11, 21.
46
Ibidem, s. 12.
Ibidem, s. 7.
47
48
Ibidem, s. 27.
49
Ibidem, s. 22.
Ibidem, s. 17-19, 26-31.
Szlak przetarta Wspólnota Szarych Wilków, która w 1992 roku próbowała w Polsce propagować
„integralny tradycjonalizm" Juliusa Evoli, oraz Robotnicza Akcja Radykalna, przywołująca w ma­
nifeście Totalna Rewolucja (1995) nacjonalbolszewickie koncepcje Ernstajuengera. Animatorem
obu tych inicjatyw był Bogdan Kozieł. Najbardziej znaną spuścizną tego płodnego publicysty
wydaje się jednak hasto: „W świecie baranów wolimy być wilkami!", popularne w kręgach skrajnej
50
5
'
prawicy.
W.
Kunicki,
K.
Polechoński, Ernst Juenger w publicystyce i literaturze polskiej lat
1930-1998,
Wrocław 1999, cz. 1, s. 381-387; „Szary Wilk" nr 0 (1992).
52
Nie znajdujemy natomiast takich zapożyczeń w podobnej skądinąd doktrynie Organizacji Mo­
narchistów Polskich. Zob. A. Nikiel, Narodowy konserwatyzm, Wrocław 1996.
53
Deklaracja
Ideowa
Tradycjonalistyczno-Konserwatywnego
Stowarzyszenia
„Prawica
Narodowa",
„Prawica
Narodowa" nr 1 (1995).
5 4
T.
Gabiś,
Imperium
Europaeum
czyli
powrót
do
przyszłości.
Krótki
kurs
imperialnej
historii
XX
wieku,
„Stańczyk. Pismo postkonserwatywne" nr 1 (1999).
55
Świadczy o tym fakt, że Gabiś odszedł później od idei Imperium Europaeum na rzecz koncepcji
„wirtualnego imperium" globalnego, którego centrum są rządzone przez neokonserwatystów
Stany Zjednoczone. Raport o wojnie w Iraku, „Stańczyk" nr 1-2 (2003).
56
W całym manifeście ani razu, konsekwentnie, nie zostało użyte słowo Polska!
Gdy jednak Gabiś jako" przejaw żywotności Imperium Europaeum wymienia m.in. „płodność
57
ZIMA 2006
83*
europejskich kobiet", można mieć wątpliwości co do jego losów.
58
Analizę społeczno-politycznych poglądów Stachniuka z lat 30. i 40. można znaleźć w: J. To­
masiewicz,
Religia,
naród
i państwo w
neopogańskiej
filozofii
Jana
Stachniuka,
„Nomos"
nr
24/25
(1998-99).
59
W przeciwnym kierunku podążyło narodowosocjalistyczne Stowarzyszenie Młodzieży Patrio­
tycznej „Świaszczyca", które z kolei połączyło zadrugizm z (obcym Stachniukowi) rasizmem.
6 0
Unia Społeczno-Narodowa,
6 1
E. Balcerek, W. Bratkowski, Kolonizacja lewicy radykalnej; zob.: http://www.dyktatura.info/teksty/
62
Za prekursora tego nurtu można uznać efemeryczne Robotnicze Zjednoczenie Socjalistyczne,
działające na początku lat 90. w Łodzi. Jego przywódca Adam K. Dąbrowski pisał: „Uważamy, że
podstawowym błędem robotniczej lewicy rewolucyjnej w przeszłości był zbytni kosmopolityzm
bez jednoczesnych akcentów patriotycznych i narodowych. [...] luksemburgizm był przyczyną
niskiej nośności haseł lewicowo-rewolucyjnych w środowiskach robotniczych nastawionych
patriotycznie i niepodległościowo. [...] rozwiązanie tkwi w połączeniu w programie przyszłej
masowej partii robotniczej rewolucjonizmu tej części ruchu robotniczego, którą firmowała
R. Luksemburg, z patriotyzmem haseł narodowych. Pragniemy jednak zaznaczyć, że nie jeste­
śmy lewicowymi nacjonalistami, lecz narodowymi rewolucyjnymi marksistami. [...] chodzi tu
Deklaracja Ideowa.
Deklaracja
Programowa,
b.m.r.w.
txt00016.htm.
0 ogólnie pojętą koncepcję frontu społecznego i narodowego wyzwolenia Polski, co jak najbar­
dziej nam odpowiada, gdyż naród polski to klasa robotnicza. Konsekwencją tego jest tożsamość
haseł narodowych i klasowych zawartych w jednolitej koncepcji narodo-klasy". Później jednak
byli członkowie RZS przeszli na pozycje hiperinternacjonalistyczne.
63
64
Widzieć
Człowieka
i jego
potrzeby.
Deklaracja
Programowa
Dolnośląskiego
Stowarzyszenia
Obrony
Pro­
letariatu, Nowa Ruda 2000.
Ibidem.
6 5
J. Tomasiewicz, Wojna światów.
6 6
J. Kuroń, A. Zandberg, III RP dla każdego, „Gazeta Wyborcza", 14 XI2001.
6 7
Koncepcję „globalnej rewolucji edukacyjnej" Kuroń rozwinął w ostatnim rozdziale książki Dzia­
łanie (Wrocław 2002), którą Stefan Opara opisał następująco: „Na pracę składają się krótkie,
niezbyt spójne notatki, jakie autor poczynił od lat 60. po współczesność. [...] Wydawać by się
mogło, że te oderwane, często dość egzotyczne notatki łączy głównie zszywka introligatorska
Wokół teorii zależności, „Magazyn Obywatel" nr 6 (2005).
1 nazwisko autora". S. Opara, Filozofujący polityk, „Dziś" nr 12 (2002). Powstający ruch miat
jednak otrzymać swoją „biblię".
68
6 9
W tym kontekście warto przywołać zespół „Krytyki Politycznej", już swym tytułem odwołującej
się do teoretycznego organu „lewicy laickiej" w PRL.
R. Okraska, Po stronie ludu. Manifest populistyczny, „Magazyn Obywatel" nr 2 (2006).
7 0
J. Tomasiewicz, Zbieżne prostopadłe, „Punkt Zwrotny" nr 0 (1995). Okraska używa tu - za bry­
tyjską grupą Third Way - określenia „radykalne centrum". Zob. J. Tomasiewicz, Trzecia Droga
7 1
J. Tomasiewicz, Słoń, osioł i mrówki, „Magazyn Obywatel" nr 4 (2002).
- od faszyzmu ku anarchizmowi?, „Mat' Pariadka" nr 8 (1993).
MAREK CZUKU
DWA WIERSZE
1. w i e r s z p o p r a w n y
kopernik był żydem
podobnie homer
t u w i m to się n a w e t
przyznał
aż strach pomyśleć
m n i e też często drukują
2. wiersz radykalny
p o s t m o d e r n i z m to opcja radykalna
która pozwala wszystko odwołać
j e s t e m p o s t m o d e r n i s t ą radykalnym
odwołuję p o s t m o d e r n i z m
MAREK CZUKU
Z I M A 2006
85*
WOJCIECH KUDYBA
PIEŚNICZKA O BARANKACH
Krzysztofowi
Kuczkowskiemu
Jeździliśmy na sankach
Na białych b a r a n k a c h
Biegaliśmy po c h ł o d n y c h gwiazdach
Liczyliśmy s r e b r n e miasta.
N a porzuconych polach
Zbieraliśmy w i o s n ą p s t r e zioła
Leżąc w pachnących m i e d z a c h
Liczyliśmy śpiące osiedla.
W lesie w p o r a n n y m chłodzie
Chodziliśmy cicho p o w o d z i e
N a brzegu c h m u r y słodkiej
Liczyliśmy wiejskie o p ł o t k i .
Latem w o g r o m n y m o k n i e
Graliśmy nocą w d w a o g n i e
W księżyca cieniach zielonych
Liczyliśmy s e n n e domy.
Z i m ą śnieżną u Pana
Siadaliśmy na kolanach
I w Jego d ł o n i a c h troskliwych
Liczyliśmy sprawiedliwych.
WOJCIECH KUDYBA
86*
F R O N D A 41
X. JÓZEF BAKA*
DoJMR
Jarku Marku, na j a r m a r k u
świata tego p l u g a w e g o
śmierć sprzedaje zgnile jaje.
Ty kupujesz, kosą plujesz.
N i e bądź głupi, b o u d u p i
cię rokita spod koryta.
Jęczą świnie: „Wszystko zginie".
Sam t a k m i a ł e m , n i m z m ą d r z a ł e m .
Królu złoty, m i a u c z ą koty.
Daj im m l e k a i n i e czekaj.
Weź na Drogę swoją trwogę,
paczkę krówek, Milanówek.
X. JÓZEF BAKA
* Autorstwo niepewne. Tekst odnaleziony na strychu kościoła Św. Walentego w Gdańsku Matami
ZIMA 2006
87*
List do Jarosława Marka Rymkiewicza
DR GA
W CIEMN ŚCI
WOJCIECH
WENCEL
Drogi Panie Jarosławie,
listopad w M a t a m i taki s a m jak w Milanówku. Przez o k n o widzę z m a r z n i ę t e
krzaki agrestu. Wychodzę na ulicę Jesienną, idę do c e n t r u m handlowego, na
pocztę, na przystanek, kupuję jedzenie dla naszego królika, jadę a u t o b u s e m
do Wrzeszcza. I czuję, że właśnie w tej przestrzeni bije serce mojej ojczyzny.
„Polska, mój dom, jest w m o i m d o m u . . . " . Z d u ż ą przyjemnością przeczytałem
wywiad dla „Der Dziennika", w k t ó r y m broni Pan „odwiecznej polskiej anar­
chii" przed politykami chcącymi n a s pouczać, jak m a m y żyć.
Ale dziś sprawy życia u s t ę p u j ą miejsca s p r a w o m śmierci. J e s t D z i e ń Zaduszny,
późny wieczór. Od r a n a c h o d z i ł e m po c m e n t a r z u i z a s t a n a w i a ł e m się n a d
Pańskimi s ł o w a m i z wcześniejszego wywiadu dla d o d a t k u „Die E u r o p a " :
„Papież Benedykt XVI powiedział n i e d a w n o , że Bóg lubi życie. N a s z e (to zna­
czy ludzkie) doświadczenie m ó w i n a m , oczywiście, coś wręcz p r z e c i w n e g o
- Bóg lubi śmierć i w ł a ś n i e d l a t e g o n i e u s t a n n i e zabija wszystko, co ma p o d
ręką i co tylko da się zabić: koty, sosenki oraz l u d z i " .
Krążąc wokół rodzinnych grobów, m y ś l a ł e m o m o i m ojcu i o m o i m bra­
cie, nie umiejąc się pogodzić z sugestią, że zostali o n i zgładzeni przez Boga.
Bo przecież gdyby Bóg ich n a p r a w d ę z a m o r d o w a ł , nie byłoby m n i e teraz na
c m e n t a r z u . Siedziałbym raczej w piwnicy i k o n s t r u o w a ł b o m b y przeciwko
z a s t ę p o m aniołów. Ale jak z b u d o w a ć b o m b ę z d o l n ą rozerwać eteryczne ciała?
Lepiej od razu położyć się w grobie i czekać, aż d o p a d n i e n a s seryjny zabójca,
rzeźnik z Niebios.
88*
FRONDA 41
Lubię Pańską poezję, bo s a m głęboko o d c z u w a m k r u c h o ś ć t e g o świata. Cień
śmierci p a d a na mój d o m , drogę do kościoła i plażę w Jelitkowie. Wszystko
marnieje, rozpada się i gnije. Ludzie r o d z ą się i idą do szkoły, a na drugi dzień
już ich nie m a . To przywiązanie do widzialnej s t r o n y bytu działa na m n i e
depresyjnie. N a w e t kiedy patrzę na p a r ę m ł o d y c h ludzi, całujących się na pe­
ronie kolejowym, u ś m i e c h a m się szyderczo, bo widzę, jak targa n i m i nicość.
Moje zmysły mają k ł o p o t z d o ś w i a d c z e n i e m wiary, miłości i nadziei. J e d y n y m
p e w n i k i e m jest dla nich twarda, z i m n a i nieczuła ziemia.
Nie wiem, jakim c u d e m udaje się P a n u o d s ł a n i a ć tę p i e r w o t n ą , niszczy­
cielską siłę, która rządzi światem, ale czytając Pańskie wiersze, zawsze odczu­
w a m grozę. Pod p o w i e r z c h n i ą o g r o d u , w k t ó r y m r o s n ą drzewa, przeciągają
się koty, a przygłup istnieniowy zagrabia liście na k o m p o s t , jest w a r s t w a pia­
sku, soli i wody. Ale jeszcze głębiej - nie potrafię sobie wyobrazić, jak głęboko
- pulsuje jakiś przedziwny n a p ę d istnienia. M o ż e są to o w e „zawory ziemi",
które przekroczył biblijny Jonasz: „Wody objęły m n i e zewsząd, aż po gardło,
ocean m n i e otoczył, sitowie okoliło mi głowę. Do p o s a d gór zstąpiłem, zawo­
ry ziemi zostały p o z a m n ą na z a w s z e " 0on 2, 6-7a).
Te „zawory z i e m i " są wieczne. Odsłaniając je w wierszach, zbliża się Pan
do prawdy, o której nie śniło się filozofom. Szczerze mówiąc, zazdroszczę
Panu tego p i e r w o t n e g o i n s t y n k t u , k t ó r y z siłą g r z m o t u rozjaśnia na m o m e n t
m r o k wszechświata. N a p o z i o m i e obserwacji biologicznej s k ł o n n y j e s t e m
potwierdzić Pańskie r o z p o z n a n i e z wywiadu dla „ A r c a n ó w " : „Tutaj nic się nie
transcenduje na naszych oczach, tutaj na m o i c h oczach nic się nie p r z e t r a n s c e n d o w a ł o nigdy w życiu". Na p o z i o m i e d u c h o w y m m a m j e d n a k co do t e g o
p o w a ż n e wątpliwości.
Oczy są od patrzenia, uszy od słuchania, skóra od odczuwania. A od czego
jest dusza? W p r a w d z i e byli tacy, którzy twierdzili, że żadnej duszy nie m a , ale
przecież wszyscy m a m y p o d o b n e doświadczenia, jak t e n Rosjanin z anegdoty,
który w r o z m o w i e ze sceptykiem m i a ł stwierdzić: „Myśmy od d a w n a podej­
rzewali, że duszy nie ma, wystarczy poczytać Gogola". A p o t e m pochylił się
i wyszeptał: „Duszy nie ma, a dlaczego boli?".
Właśnie duszy najbardziej brakuje mi w Pańskich wierszach. Oczywiście,
staram się jakoś sobie z tym radzić. Ilekroć czytam o kretach kryjących się
w kompoście i o ludziach, którzy żyją „trochę dziecinnym, a trochę bezczelnym
Z I M A 2006
89*
złudzeniem", ale w gruncie rzeczy nie różnią się od tych kretów, myślę, że ma
Pan rację. Świat jest chaosem, przestrzenią bojaźni i drżenia, klatką szaleją­
cych demonów. Żyjąc po swojemu, jesteśmy skazani na klęskę. Na szczęście
m a m y Boga, który zesłał swojego Syna, by Ten pokonał śmierć. Powróciwszy
z morskich odmętów, Jonasz wołał do Pana: „Ale Ty wyprowadziłeś życie moje
z przepaści, Panie, mój Boże! Gdy gasło we m n i e życie, w s p o m n i a ł e m na Pana,
a modlitwa moja dotarła do Ciebie, do Twego świętego przybytku. Czciciele
próżnych marności opuszczają Łaskawego dla nich. Ale ja złożę Tobie ofiarę,
z głośnym dziękczynieniem. Spełnię to, co ślubowałem. Zbawienie jest u P a n a "
Gon 2, 7b-10).
Wygląda na to, że j e d y n y m wyjściem z egzystencjalnej opresji, w której się
znaleźliśmy, jest n a w r ó c e n i e . Co to takiego?
W eseju Przez zwierciadło wspomniawszy, że Kościół pierwszych chrześcijan
nazywany był drogą, pisze Pan tak: „Ale nie r o z u m i e m Pawła: on, p r z e d e
wszystkim on, p o w i n i e n wiedzieć, że to nie jest d r o g a i że t e g o nie m o ż n a
nazwać drogą. Droga gdzieś n a s p r o w a d z i i w i a d o m o gdzie, wiedzie z m i a s t a
do miasta, przez las, przez przełęcz, p o m i ę d z y górami, to jest coś, co z o s t a ł o
d a w n o t e m u wytyczone, drogą inni p r z e d n a m i chodzili i ci inni, p r z e d n a m i ,
tę drogę dla nas wydeptali, a gdyby nie oni, to drogi by nie było. Więc nie da
się tego nazwać drogą, błąkamy się (jak Paweł), c h o d z i m y po bezdrożach,
w ciemności (jak Paweł), trafiamy na jakąś ścieżkę (jak Paweł), a gdy j u ż na
nią wejdziemy, to p o t e m okazuje się, że ta ścieżka p r o w a d z i d o n i k ą d i znajdu­
j e m y się w miejscu nigdzie, więc s z u k a m y (jak Paweł) innej ścieżki, na k o ń c u
której jest m o ż e t r o c h ę światła".
Z n ó w m o g ę się z P a n e m zgodzić na p o z i o m i e z m y s ł o ­
wego doświadczenia. W i a d o m o , dokąd i k t ó r ę d y wiedzie
nas droga z M a t a m i do Kokoszek, ulica P i ł s u d s k i e g o
w Milanówku czy a u t o s t r a d a A l . Ale tego, w jakie
rejony trafimy, poszukując wiary, wiedzieć nie
możemy. Życie wydaje n a m się b ł ą d z e n i e m
w
ciemności,
splotem
brzemiennych
F R O N D A 41
w skutki zdarzeń i n a w e t ci z nas, którzy przynależą do Kościoła, nie wiedzą,
co ich spotka j u t r o . Oczywiście, m o ż e m y m ó w i ć , że kroczymy w y z n a c z o n ą
przez C h r y s t u s a drogą, która p r o w a d z i do zbawienia. Ale p o w i e d z m y sobie
szczerze: któż z n a s n a p r a w d ę chodzi po śladach Boga? J e s t e ś m y jak s u c h e
liście, targane przez wiatr. M o ż e m y wciąż doskonalić się w chrześcijańskich
cnotach, żeby n a d a ć n a s z e m u życiu właściwy kierunek, a i tak p o z o s t a n i e m y
grzesznikami, którzy gubią się na p i e r w s z y m lepszym zakręcie. Nie ma d r o ­
gi, k t ó r ą moglibyśmy podążać p e w n y m k r o k i e m w e d ł u g w ł a s n e g o p l a n u . To
prawda. Ale możliwa jest także i n n a perspektywa.
Jeśli założymy, że nasza indywidualna h i s t o r i a to nie dzieło przypadku,
lecz Boga, p o z o s t a n i e m y na d r o d z e . Będziemy n i ą szli w ciemności, bez
m a p y i latarki, ale z wiarą, że wszystko, co n a s spotyka, ma jakiś z góry
przewidziany cel.
Na tym polega nawrócenie. To nie p r ó b a osiągnięcia doskonałości z d n i a na
dzień, ale ś w i a d o m e wejście na d r o g ę p r z y g o t o w a n ą dla n a s przez Boga, za­
ufanie Mu, przyzwolenie, by kierował n a s z y m życiem w e d l e w ł a s n e g o p l a n u .
Jaki jest ten plan, nie m a m zielonego pojęcia. Mogę po czasie u z n a w a ć za ce­
lowe p e w n e fakty z mojej historii, a tym s a m y m odkrywać zarysy drogi, k t ó r ą
już przebyłem, ale p r z e d e m n ą wciąż p o z o s t a n i e c i e m n o ś ć . Wierzę jednak,
ba!, doświadczam tego na co dzień, że zgadzając się na realizację t e g o
planu, pozwalam Bogu dokonywać c u d ó w w m o i m życiu. Jak to
się ładnie mówi, zaufawszy Panu, m o g ę chodzić po w o d a c h
śmierci. Grzech, c h o r o b a czy u t r a t a pracy nie p r o w a d z ą
m n i e już do rozpaczy, bo wiem, że Bóg n a w e t ze zła
potrafi wywieść d o b r o .
Tak się składa, że wejście na drogę zawsze
kieruje człowieka w stronę wspólnoty
i ożywia jego relację ze Słowem
Bożym. W wywiadzie dla
„Arcanów" twierdzi
ZIMA 2006
Pan: „Koty, trawa są nieograniczone. To może być tak, że nasz język nie wypro­
wadza nas z naszego istnienia, tylko właśnie zamyka nas w naszym istnieniu".
A przecież jeśli Bóg jest obecny na kartach Biblii, to oddziałuje na nas właśnie p o ­
przez język. Kto doświadczył wspólnotowego czytania Pisma, wie, że żywe Słowo
jest w stanie głęboko zapadać w serce, zapuszczać korzenie i wydawać owoce. Być
może nic na tym świecie nie transcenduje się na naszych oczach, ale w naszych
umysłach i sercach granice doczesności bywają przekraczane podczas każdej eu­
charystii.
Rozpisuję się na t e m a t y religijne, bo m a m wrażenie, że zbyt łatwo czyni Pan
z Boga o k r u t n e g o starca, który rzuca n a m i jak kośćmi do gry. To prawda, że
Stwórca z jakichś względów dopuszcza ból i cierpienie, ale czy m a m y p r a w o Go
za to osądzać? Czy wiemy, dlaczego n a p ę d istnienia ma funkcję niszczycielską?
Czy Bóg naprawdę jest tak cyniczny, by rozgrywać z Szatanem nasze życie?
C z e m u wobec tego s a m zszedł na Ziemię i dał się zaprowadzić na rzeź?
Szczerze mówiąc, Pański bóg i Pański diabeł przypominają b o h a t e r ó w p o ­
gańskich mitologii. Widać to na przykład w interpretacji kuszenia C h r y s t u s a
z eseju Przez zwierciadło. Pisze Pan tak: „ C h r y s t u s n i e b a w e m będzie r o z m n a ­
żał chleb i diabeł p o w i n i e n o tym wiedzieć: że C h r y s t u s p o s i a d a taką w ł a ś n i e
m o c . Ale nie wie, bo w scenie na p u s t y n i p r o p o n u j e Mu, żeby d o k o n a ł prze­
miany kamienia i uczynił z niego chleb. Z a k ł a d a więc, że C h r y s t u s być m o ż e
nie potrafi t e g o uczynić. C h r y s t u s n i e b a w e m będzie chodził po wodzie, ale
diabeł również i o t y m nie wie: stawia Go «na n a r o ż n i k u świątynia i p r o p o n u j e
Mu, żeby rzucił się w dół. Z a k ł a d a więc też, że C h r y s t u s m o ż e się zabić".
Wybaczy Pan, ale n a i w n o ś ć tej interpretacji m r o z i mi k r e w w żyłach.
Oczywiście, że diabeł zna m o c C h r y s t u s a . Wie, że potrafiłby On p r z e m i e n i ć
k a m i e ń w chleb i że nie zabiłby się, skacząc w d ó ł . Jedyne, czego pragnie,
to skłonić Go do p o p e ł n i e n i a grzechu pychy. Ma nadzieję, że ludzka n a t u r a
w Chrystusie zwycięży. I że wcielony Bóg zechce u d o w o d n i ć diabłu swoją
moc, co zniweczy Jego plan zbawienia. I n n a sprawa, dlaczego C h r y s t u s
pozwala się kusić. C z e m u godzi się na to, by diabeł czynił swoją z i e m s k ą
powinność.
Tajemnica szatańskiej władzy n a d ś w i a t e m nie da się pojąć l u d z k i m u m y s ł e m .
Nie jest to j e d n a k wystarczający p o w ó d , by widzieć w Bogu m o r d e r c ę . Gdyby
92*
F R O N D A 41
moje życie m i a ł o definitywnie się skończyć j u ż t u , na Ziemi, w o l a ł b y m być
Pańskim k o t e m niż człowiekiem. Przynajmniej m ó g ł b y m liczyć na d o b r e
t r a k t o w a n i e i w y ś m i e n i t e jedzenie. N i e m ó w i ą c j u ż o tym, że całymi d n i a m i
wygrzewałbym się w p r o m i e n i a c h słońca, m r u c z ą c m e l o d i e S c h u b e r t a czy
innego Brahmsa. Ale skoro C h r y s t u s z m a r t w y c h w s t a ł , jest dla m n i e nadzieja.
O b a w i a m się, że dla Pana również.
Z pogrzebu ojca z a p a m i ę t a ł e m taki obraz: ciało leży na katafalku, a do kost­
nicy schodzą się krewni. W p e w n y m m o m e n c i e j e d e n z braci ojca p o d c h o d z i
do trupa, o b i e m a d ł o ń m i chwyta jego głowę i m o c n o całuje go w u s t a . M o ż n a
w tej scenie dostrzegać wyłącznie ikonę przywiązania do bliskiej osoby i żalu
po jej utracie. Dla m n i e jest to j e d n a k scena stricte metafizyczna. Wierzę b o ­
wiem, że któregoś d n i a kości ojca z o s t a n ą p o z b i e r a n e . P o d o b n i e jak kości
poległych b o h a t e r ó w z Pańskiej Ulicy Mandelsztama.
Łączę wyrazy szacunku i serdeczne p o z d r o w i e n i a
WOJCIECH WENCEL
Gdańsk Matarnia. 2 listopada 2 0 0 6
Mając w pamięci słynny zakład metafizyczny Blaise'a
Pascala, można by mniemać, iż nikt nie zechce igno­
rować konieczności wyboru między wiarą a niewiarą.
Ale z poetami i artystami nigdy nic nie wiadomo. Autor
Konwencji stwierdza tyleż niefrasobliwie, co autoryta­
tywnie: „Wszystko jedno czy się wierzy czy nie wierzy".
COŚ
Z NIETZSCHEGO
Filozofia w poezji
Jarosława Marka Rymkiewicza
STANISŁAW
CHYCZYNSKI
O ile we współczesnej prozie polskiej najwięcej akcentów, m o t y w ó w i w ą t k ó w
filozoficznych m o ż n a znaleźć w twórczości Stanisława Lema, o tyle w dziedzi­
nie poezji p i e r w s z e ń s t w o p o d t y m w z g l ę d e m należy się n a j p r a w d o p o d o b n i e j
Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi. N a s z czołowy neoklasycysta b o w i e m
zwykł się nie tylko b e z p o ś r e d n i o odwoływać do p r z e m y ś l e ń k o n k r e t n y c h kla­
syków filozofii (np. do Platona, Pascala, N i e t z s c h e g o , Husserla, Heideggera)
czy posługiwać t e r m i n o l o g i ą stricte filozoficzną (empiryczny, protokolarny,
94*
F R O N D A 41
ejdetyczny, transcendentalny, teologia, czyste ego, esencja i egzystencja e t c ) ,
lecz także - przymierzać do rozstrzygnięcia f u n d a m e n t a l n y c h p r o b l e m a t ó w ,
które od wieków spędzają sen z p o w i e k najbardziej d o ś w i a d c z o n y m m ę d r ­
c o m i najtęższym i n t e l e k t o m . Jakby wiedziony p o d s z e p t a m i H a n s a G e o r g a
G a d a m e r a („Co mi się wydaje b e z s p o r n e , to to, że język poezji ma szczegól­
ny, sobie tylko właściwy s t o s u n e k do p r a w d y " ) , a u t o r Metafizyki - na gruncie
swej m o w y wiązanej - o d w a ż n i e analizuje te s a m e kwestie e p i s t e m o l o g i c z n e
czy ontologiczne, które inni (czyt. specjaliści) d o g ł ę b n i e roztrząsają w sfor­
malizowanych t r a k t a t a c h .
W p o t o c z n y m ujęciu filozofem jest t e n , k t o z i m p o n u j ą c ą śmiałością i m a
się niełatwych p r o b l e m ó w teoretycznych, nadając s w o i m refleksjom maksy­
malny s t o p i e ń ogólności lub serwując w e r d y k t y światopoglądowe z intrygują­
cą determinacją. Do takiego w i z e r u n k u myśliciela p o e t a i eseista Rymkiewicz
pasuje niczym giermek do r y t u a ł u p a s o w a n i a . W p r a w d z i e d y p l o m o w a n i filo­
zofowie m o g ą mieć obiekcje co do p r z e d m i o t o w y c h kompetencji twórcy Czym
jest klasycyzm, ale w s u k u r s przychodzi mu profesor h e r m e n e u t y k i , w s p o ­
m n i a n y Gadamer, ze s w o i m s t w i e r d z e n i e m : „Poezja jest językiem w sensie
nadzwyczajnym". W niej b o w i e m ujawnia się p r a w d a o świecie i człowieku.
D o r o b e k poetycki a u t o r a p a m i ę t n e g o t o m u Co to jest drozd zawiera m n ó ­
stwo aluzji filozoficznych oraz w ą t k ó w zaczerpniętych z systematycznych
rozważań neopozytywistów, f e n o m e n o l o g ó w l u b „ r a s o w y c h " metafizyków.
„Mało w i e m y a jest p y t a ń wiele" (Ogród w Milanówku, pieśń nocnego wędrowca)
- konstatuje p o e t a w jawnie sceptycznym d u c h u . Sceptycyzm ów - niejako pa­
radoksalnie - m o ż n a by odnieść do w y m o w y jego wierszy, jako że e w i d e n t n a
i n a t u r a l n a polisemia u n i e m o ż l i w i a j e d n o z n a c z n ą , k l a r o w n ą i wyczerpującą
interpretację ich filozoficznej głębi. Szkopuł w tym, że b e z p o ś r e d n i e uwagi
autorskie, dotyczące d a n e g o zagadnienia ( n p . relacji Bóg - świat), nierzad­
ko są albo niejasne, albo n i e k o n s e k w e n t n e , albo wręcz sprzeczne, t a k jakby
Mistrz nie m ó g ł się zdecydować, za k t ó r ą opcją metafizyczną u l t y m a t y w n i e
się opowiedzieć.
Oczywiście, każdy p o e t a m a p r a w o d o ewolucji p o g l ą d ó w istotnych, d o
w a h a ń nastroju, do k r e o w a n i a o b r a z u świata z alternatywnych p u n k t ó w wi­
dzenia, wreszcie - do ujawniania w ł a s n y c h spekulatywnych a m b i t e n d e n c j i .
Z a t e m częste p o p a d a n i e w sprzeczności nie m o ż e s t a n o w i ć ciężkiego zarzu­
tu w o b e c literatury, biorąc rzecz od s t r o n y czysto artystycznej. Wydaje się
Z I M A 2006
95*
jednak, iż poezja, z której wyłania się przejrzysta, spójna, holistyczna wizja
U n i v e r s u m , zawsze będzie się cieszyła p r y m a t e m n a d propozycjami fragmen­
tarycznymi i r o z w i c h r z o n y m i - przynajmniej w oczach tych, którzy nie chcą
redukować życiowej aktywności do sceptycznego kiwania p a l c e m (Pyrron
z Elidy).
1. Problemy epistemologiczne
Od czasów starożytnej refleksji filozoficznej
(Platon, Arystoteles, Plotyn)
p r o b l e m y t e o r i o p o z n a w c z e stale zaprzątały u m y s ł y najwszechstronniejszych
myślicieli, zyskując rangę zagadnień p i e r w s z o r z ę d n y c h bodaj od m o m e n t u
ostrych wystąpień r e p r e z e n t a n t ó w szkoły sceptycznej (Pyrron, Karneades,
Sekstus Empiryk). Radykalna krytyka wszelkiej ludzkiej wiedzy - łącznie
z twierdzeniami n a u k o w y m i - z a o w o c o w a ł a szybkim i bujnym rozwojem ba­
dań, zmierzających do u s t a l e n i a ścisłych k r y t e r i ó w wiedzy pewnej i niepod­
ważalnej. Prowadziło t o d o sukcesywnego oczyszczania naszych r e z u l t a t ó w
poznawczych z wszelkich błędów, n a w e t tych najtrudniejszych do wykrycia
i wyeliminowania. Począwszy od Francisa Bacona n o w o ż y t n a myśl filozoficz­
na nie m o g ł a się obejść bez d o g ł ę b n y c h analiz gnoseologicznych, których
a p o g e u m przypadło na o k r e s n e o p o z y t y w i z m u , później - fenomenologii.
U p o w s z e c h n i ł o się p r z e k o n a n i e , iż szanujący się filozof nie m o ż e ignorować
p r o b l e m ó w teoriopoznawczych. Również w poezji Rymkiewicza s p o t y k a m y
wiele afiliacji z szeroko pojętą t e m a t y k ą epistemologiczną.
1.1. Poznawczy potencjał teologii
„Cóż to jest p r a w d a ? " Q 18, 38) - s ł y n n e pytanie Piłata wyraża pryncypialny
p r o b l e m teorii poznania, który m o ż n a by rozbić na szereg szczegółowych
kwestii w rodzaju: Czy p o z n a n i e p r a w d y jest w ogóle możliwe? Jakie w ł a d z e
poznawcze umożliwiają n a m p o z n a n i e p r a w d y o świecie? Jakie k r y t e r i u m
pozwala człowiekowi o d r ó ż n i ć sądy p r a w d z i w e od fałszywych? Jaki rodzaj
aktywności poznawczej gwarantuje dotarcie do prawdy?
To o s t a t n i e pytanie wiąże się ze w s k a z a n i e m n a u k i zdolnej (w szczegól­
n y m przypadku) do metafizycznej heurezy, j e d n y m zaś z najbardziej intry­
gujących w tej klasie zagadnień jest p r o b l e m istnienia Bytu n i e s k o ń c z o n e g o ,
96*
F R O N D A 41
absolutnego, boskiego. Jak w i a d o m o , teologia p r e t e n d u j e d o m i a n a n a u k i naj­
bardziej k o m p e t e n t n e j w t y m zakresie, dlatego w a r t o byłoby się przyjrzeć jej
możliwościom poznawczym. P r o b l e m i s t n i e n i a Boga, t o t a l n i e bagatelizowa­
ny przez wszelkiej maści empirystów, scjentystów czy racjonalistów, de facto
okazuje się p u n k t e m kluczowym dla prawdziwości i p r a w o m o c n o ś c i ludzkiej
wiedzy. Radykalne w y p r o w a d z e n i e konsekwencji filozoficznych z negatywne­
go założenia znajdujemy w t o m i e Co to jest drozd ( 1 9 7 3 ) :
Jeżeli Bóg nie istnieje to wszelki porządek
(Nawet porządek umysłu dany umysłowi
W umyśle) jest chaosem Lub inaczej: chaos
Oraz porządek są tylko słowami
Których używa chaotyczny umysł
Pragnąc w umyśle wprowadzić porządek
[...]
(Jeśli nie istnieje)
Dziwnym
zbiegiem
okoliczności
jakby
rozwinięcie
powyższej
myśli
Rymkiewicza n a p o t y k a m y w książce Leszka Kołakowskiego o z b i e ż n y m ty­
tule Jeśli Boga nie ma... (1982). Wybitny filozof pisze w niej: „Będę się starał
a r g u m e n t o w a ć za następującą, ąuasi-kartezjańską tezą: s ł a w n e p o w i e d z e n i e
Dostojewskiego: «Jeżeli Boga nie m a , to w s z y s t k o wolno» zachowuje w a ż n o ś ć
nie tylko jako reguła m o r a l n a [...], ale także jako z a s a d a epistemologiczna.
Znaczy to, że tylko przy założeniu a b s o l u t n e g o U m y s ł u p r a w o m o c n e jest
używanie pojęcia «prawda» i p r z e k o n a n i e , że «prawda» m o ż e być z a s a d n i e
orzekana o naszej w i e d z y " . Analogiczne t w i e r d z e n i e głosił wcześniej zdekla­
rowany ateista Friedrich N i e t z s c h e : „Nic nie jest prawdą, wszystko w o l n o " ,
co p o n o ć było z a o s t r z e n i e m owej implikacji Dostojewskiego.
Człowiek, nie mając żadnych t r a n s c e n d e n t n y c h p u n k t ó w o d n i e s i e n i a
w postaci A b s o l u t u czy b e z p o ś r e d n i e g o d o s t ę p u do obiektywnej rzeczywisto­
ści, u ś w i a d a m i a sobie w k o ń c u swoją zasadniczą n i e m o c p o z n a w c z ą („nic nie
jest p r a w d ą " ) . Zalążki tej konkluzji m o ż n a znaleźć j u ż w z n a n y m s f o r m u ł o ­
w a n i u Platona: „Jeśli Kie istnieje J e d n o , nie istnieje n i c " . Leszek Kołakowski
Z I M A 2006
97*
nazywa tę hipersceptyczną p o s t a w ę „ n i h i l i z m e m p o z n a w c z y m " i polaryzuje
ją z fideizmem („credo ut intelligam" św. A n z e l m a K a n t u a r e ń s k i e g o ) .
Teologia, jako n a u k a o Bogu, m o g ł a b y s t a n o w i ć f u n d a m e n t a l n y p u n k t
oparcia dla całego g m a c h u naszej wiedzy, u p o r z ą d k o w a n e g o i zhierarchi­
zowanego s y s t e m u
twierdzeń,
ale j e d y n ą gwarancją s e n s o w n o ś c i
badań
teologicznych j e s t zaufanie, k t ó r e przecież n i e m o ż e być a r g u m e n t e m l o ­
gicznym. Rymkiewicz, r ó w n i e ż tęskniący do p r a w d y t r a n s c e n d e n t a l n e j w jej
klasycznym ujęciu, podaje w wątpliwość p o z n a w c z ą p r z y d a t n o ś ć teologii:
Nie wiemy czy Bóg blisko czy daleko mieszka
I gdzie - czy to do Boga prowadzi ta ścieżka
(Stary kapelusz, plecak, wiatr, nocny wędrowiec)
Skądinąd m o ż n a n a w e t o d n i e ś ć wrażenie, że a u t o r Zachodu słońca w Miłanówku
niejednokrotnie kpi sobie z dociekań uczonych w D o k t r y n i e , o czym pośred­
nio świadczą jego igraszki „teologiczne":
Jedno oko zamyka a drugie otwiera
Patrzy Bóg i śni o nas albo też umiera
(Ogród w Milanówku, sen zimowy)
Spekulatywna n i e k o n s e k w e n t n o ś ć tych słów m o ż e mieścić aluzje do poglą­
d ó w Calderona, Berkeleya czy N i e t z s c h e g o , j e d n a k satyryczny a n t r o p o m o r fizm obrazu wyraźnie p o d k r e ś l a żartobliwy d y s t a n s , z j a k i m p o e t a p o d s z e d ł
do największej zagadki wszechświata. W e d ł u g m n i e ta ostentacyjna n o n s z a ­
lancja rzutuje na s t a t u s średniowiecznej królowej n a u k .
1.2. Potencjał filozofii
Przez wieki filozofia p o z o s t a w a ł a s ł u ż e b n i c ą teologii (św. Tomasz), p o s z u k u ­
jąc dla wiary racjonalnych u z a s a d n i e ń . Może więc z filozofią należałoby łączyć
nadzieję na weryfikację teorii naukowych, na w y k l a r o w a n i e o b r a z u świata, na
zakończenie odwiecznych s p o r ó w metafizycznych? Bujny rozwój koncepcji
filozoficznych, o b s e r w o w a n y w dziejach, szczególnie zaś wraz z n a s t a n i e m
ery nowożytnej, obiecywał wiele - przynajmniej w zakresie u s t a l e n i a p r a w d
98»
F R O N D A 41
empirycznych. N i e m a ł y m o p t y m i z m e m wykazali się m i m o wszystko n e o p o zytywiści, k t ó r y m się wydawało, iż z d a n i a p r o t o k o l a r n e (składające się na
f u n d a m e n t naukowej deskrypcji świata) są wystarczającym z a k o r z e n i e n i e m
ludzkiej wiedzy w empirii. Tak z w a n y trzeci pozytywizm zalecał logiczną ana­
lizę języka jako m e t o d ę n a u k o w e g o u p r a w i a n i a filozofii, pozwalającą oddzie­
lić przysłowiowe ziarno od plew, czyli p r o b l e m y rozstrzygalne od p s e u d o p r o b l e m ó w metafizycznych. Przykładami tych drugich są pytania o byt jako taki,
o sens egzystencji, o n i e ś m i e r t e l n o ś ć duszy, o istnienie Boga. Wszystkie o n e
dla takich uczonych jak Rudolf C a r n a p , H a n s Reichenbach czy Karl P o p p e r
były p r o b l e m a m i absurdalnymi, nierozstrzygalnymi, więc n i e n a u k o w y m i .
Jarosław Marek
Rymkiewicz
podejmuje zagadnienia r o z p r a c o w y w a n e
przez e m p i r y s t ó w logicznych, dokonując specyficznej transpozycji dylema­
t ó w semiotycznych i epistemologicznych na g r u n t twórczości poetyckiej.
Począwszy od t o m u Metafizyka (1963) p o e t a czyni to dość systematycznie,
z mniejszym lub większym n a t ę ż e n i e m , k t ó r e kulminuje we w s p o m n i a n y m
zbiorku Co to jest drozd. J u ż w w i e r s z u W obronie metafizyki znajdujemy zna­
m i e n n ą propozycję: „Opiszmy nic, bo nic jest d a n e b e z p o ś r e d n i o , / Nic, tylko
n i c " (Metafizyka), czyli ironiczną p o l e m i k ę z p r o g r a m e m z d a ń p r o t o k o l a r n y c h
C a r n a p a . Z d a n i e m Marzeny Woźniak-Łabieniec, Mistrz - p o p r z e z apologię
metafizyki - „broni j e d n o c z e ś n i e s e n s u u p r a w i a n i a poezji" (yide: Poeta i ję­
zyk, w: PAL nr 4 ( 7 4 ) , IV 1998, s. 6 5 ) . P r i m o - obydwie te dziedziny ludzkiej
aktywności posługują się z d a n i a m i „metafizycznymi", s e c u n d o - poezja
właśnie (za p o ś r e d n i c t w e m ekspresji symbolicznej) potrafi d o t r z e ć poznaw­
czo w rejony metafizyczne, t e r t i o - m a g i ą s ł o w a rozjaśnia niejako wizję
rzeczywistości.
ZIMA 2006
99*
I s t o t n y m p r o b l e m e m , jaki n u r t u j e a u t o r a Thema regium, jest pozytywi­
styczne pytanie o relacje między p r z e d m i o t e m p o z n a n i a (świat) a p o d m i o t e m
poznającym (człowiek). Poznajemy rzeczywistość dzięki z m y s ł o m , porząd­
kujemy ją w umyśle i opisujemy za p o m o c ą języka. N a d kwestią, czy i na
ile ludzki język potrafi odzwierciedlić świat obiektywny, łamali sobie głowy
najtężsi filozofowie od samej starożytności. W wielu u t w o r a c h p o e t a udziela
odpowiedzi na niekorzyść werbalnej o b r ó b k i d a n y c h zmysłowych: siatka p o ­
jęciowa, w jaką p r ó b u j e m y pochwycić c z a s o p r z e s t r z e ń z p e ł n ą jej „ z a w a r t o ­
ścią", jest nazbyt przepuszczalna. „ C u d o w n y c h rzeczy uczy n a s n a t u r a / Liść
nie jest w liściu S t r u m i e ń nie w s t r u m i e n i u " (Lafinestra aperta). Pointa s o n e t u
m ó w i w p r o s t o nieprzystawalności nazwy do d e s y g n a t u : „Ptacy są lotni w s ł o ­
wie n a m nie z n a n i " .
Najostrzejszym atakiem p o e t y na scjentystyczne z ł u d z e n i a e n t u z j a s t ó w
filozofii języka jest Traktat metafizyczny, zamykający zbiorek Co to jest drozd.
Rymkiewicz b e z p a r d o n o w o parodiuje tutaj słynny Tractatus logico-philosophicus Ludwiga Wittgensteina, czyli dzieło będące u p o r z ą d k o w a n y m z b i o r e m
twierdzeń, s t o s o w n i e p o n u m e r o w a n y c h , z w i e ń c z o n e b r z e m i e n n ą konkluzją:
„O czym nie m o ż n a mówić, o t y m t r z e b a milczeć". W Rymkiewiczowskiej
trawestacji czytamy:
0.1. Drzewo nie jest podmiotem.
0.2. Ani przedmiotem.
0.3. Ani przedmiotem w podmiocie.
0.4. Ani czymś pomiędzy.
0.5. Nie jest korelatem
[...]
7.5. Drzewo nie ma nic wspólnego z.
7.6. Nie ma nic wspólnego.
8.1. Ale nie ma także różnicy między drzewem a.
8.2. Na przykład między drzewem a drzewem.
8.3. Na przykład między drzewem a ptakiem jest pewna różnica.
Trudno uchwytna.
O tym powiem kiedy indziej.
8.4. Ale nie obrasta w ptaki. To wiem na pewno.
9.1. Wybiera siebie spośród siebie.
100*
FRONDA 41
9.2. Jest syntezą a priori.
9.3. Zsyntetyzowało samo siebie.
Sformułowania w rodzaju „O t y m p o w i e m kiedy indziej" nadają całości wy­
raźny charakter szyderczy, podważający p r z e ś w i a d c z e n i e filozofa, iż zdania
opisujące d a n e b e z p o ś r e d n i e są w i e r n y m o b r a z e m rzeczywistości, d o k ł a d n i e
ujmują fakty, s t a n o w i ą w z ó r n a u k o w o ś c i . Z a t e m Traktat metafizyczny o b n a ż a
gnoseologiczną n i e m o c filozofii analitycznej, w satyryczny s p o s ó b d e t e r m i ­
nując granice empirystycznego ujęcia świata.
Zdawać by się m o g ł o , iż drwiny Mistrza dotyczą wyłącznie tzw. filozo­
fii naukowej, której u p r a w i a n i e p o s t u l o w a ł n e o p o z y t y w i z m - skoro wiersz
W obronie metafizyki mieścił afirmację spekulatywnych m e t o d badawczych.
Podkreślała to w s w o i m artykule r ó w n i e ż M a r z e n a Woźniak-Łabieniec (por.
Poeta i język, op.cit.), ale w t e d y urbis et orbis n i e znały jeszcze d w ó c h w a ż n y c h
t o m i k ó w Profesora, m i a n o w i c i e Znaku niejasnego, baśni półżywej (1999) oraz
Zachodu słońca w Milanówku ( 2 0 0 2 ) . Poglądy n a w e t najistotniejsze podlegają
p r a w o m ewolucji, dlatego t r z e b a o d n o t o w a ć n o w e akcenty, jakie pojawi­
ły się w tych książkach. O t ó ż w wierszu Zima w Milanówku (Zachód słońca
w Milanówku) rzuca się w oczy frapujący d w u w e r s :
Na szafie siedzi kot uczony
I czyta „Sein und Zeit" od końca
Niewątpliwie dla Carnapa, R e i c h e n b a c h a czy P o p p e r a p i s a n y językiem nie­
mal poetyckim t r a k t a t Byt i czas M a r t i n a H e i d e g g e r a to dzieło metafizycz­
ne, więc prawie n i e d o r z e c z n e . Ale przecież Rymkiewicz b r o n i ł metafizyki!
Niewykluczone, iż powyższy cytat jest tylko n i e w i n n y m ż a r t e m , p r z y m r u ­
ż e n i e m oka, p o k a z a n i e m języka. C h o ć z drugiej s t r o n y czytanie na w s p a k
kultowego dzieła filozoficznego przez zwierzaka - e r u d y t ę z a k r a w a na
j a w n ą k p i n ę z w y s i ł k ó w g e n i a l n y c h m e t a f i z y k ó w . Heidegger poświęcił
całe dekady życia na zgłębianie człowieczego istnienia, próbując je opisać
specjalnie wykoncypowanym językiem i ująć we wszelkich a s p e k t a c h kultu­
rowych. W t y m kontekście p r z y p o m i n a się p r z e w r o t n e p o w i e d z o n k o W i t o l d a
Gombrowicza „Im mądrzej, t y m g ł u p i e j " . Jakby w analogicznym d u c h u sa­
mokrytycyzmu g a t u n k o w e g o Rymkiewicz w y k r e o w a ł szokującego b o h a t e r a
ZIMA 2006
101*
swojej poezji, słynnego j u ż „przygłupa i s t n i e n i o w e g o " , k t ó r y niekoniecznie
m u s i być postacią z „baśni o śmierci", jak sugeruje Maria J a n i o n w laudacji
Śmiertelny nieśmiertelny (vide: „Twórczość" nr 11 [ 6 9 6 ] , XI 2 0 0 3 , s. 7 ) . W e d ł u g
m n i e ów przygłup istnieniowy to symboliczne wcielenie człowieka, m e t a f o ­
ryczny s y n o n i m p o d m i o t u poznającego, groteskowy p r o t o t y p filozofa. Jak się
okazuje, na złą sprawę, n a w e t najwięksi m ę d r c y mają blade pojęcie o egzy­
stencji. „Istnienie zawróciło n a m w głowie i w o b e c t e g o n a s z e zdolności umy­
słowe nie okazały się zbyt i m p o n u j ą c e " - sarkastycznie k o n s t a t u j e Ryszard
Przybylski w p o s ł o w i u do Zachodu słońca w Milanówku. C y t o w a n y a u t o r To
jest klasycyzm nazywa Mistrza z Milanówka „ p o e t ą metafizyki istnienia", co
wydaje się m i a n e m trafnym, chociaż w świetle powyższych r o z w a ż a ń m o ż e
budzić obiekcje. Wszak introdukcja p r z y g ł u p a i s t n i e n i o w e g o nie jest d o b r ą
rekomendacją dociekań metafizycznych. Ot, kolejny p a r a d o k s w r y n s z t u n k u
poety lubującego się w p a r a d o k s a c h . . .
1.3. Poznawczy fenomen poezji
Skoro ani p r z y r o d o z n a w s t w o , ani teologia, ani filozofia (tak czy inaczej rozu­
miana) nie potrafią dostarczyć p o ż ą d a n y c h o d p o w i e d z i na nurtujące n a s od
prawieków pytania - m o ż e poezja będzie w s t a n i e to uczynić? C h o ć zbliżyć
n a s d o prawdy transcendentalnej?
Jak już wcześniej w s p o m n i a ł e m , na p o d s t a w i e takich wierszy jak W obro­
nie metafizyki, Widomie skryta czy Co to jest drozd (I) m o ż n a „ i m p u t o w a ć "
Rymkiewiczowi wiarę w szczególne możliwości p o z n a w c z e m o w y wiązanej,
zdolnej do uchwycenia istoty rzeczy w sieć języka a r c h e t y p ó w i symboli
(Cassirer). W t y m punkcie Rymkiewiczowskie intuicje m e t a p o e t y c k i e spoty|02*
FRONDA 41
kają się z poglądami G a d a m e r a , przypisującymi poezji f e n o m e n a l n e potencje
w zakresie poświadczania p r a w d y egzystencji. Taką interpretację p r z e s ł a n e k
m o ż n a b y kolokwialnie n a z w a ć j e d n ą s t r o n ą m e d a l u .
Począwszy b o w i e m od p a m i ę t n e g o s o n e t u Na różę (Anatomia [1970]) zaczy­
nają się pojawiać w dorobku Rymkiewicza s y m p t o m a t y c z n e uwagi, świadczące
raczej o zwątpieniu poety w nadzwyczajną m o c lirycznych zapisów („Na nic me
słowa niech niczemu s ł u ż ą " ) . Pomijając marginalne generalizacje o w y m o w i e
„lokalnej" (np. „Nie mają do poezji t a l e n t u Polacy" (O moje chude sosny), należy
zwrócić uwagę na oświadczenia samokrytyczne i autoironiczne - pretendujące
implicite do zasięgu uniwersalnego. O t o przykłady: „Te moje wiersze nic nie
znaczą" (Ogród w Milanówku, poezja brzóz i kotów) czy „Nic po n i m bo to nicpoń
bo to jest p o e t a " (Poeta). Rzecz jasna, Rymkiewicz kreuje m o d e l poety nie bez
humorystycznego dystansu lub przewrotnej kokieterii, ale osad krytyczny p o ­
zostaje i p o ś r e d n i o determinuje niezbyt „ m o n u m e n t a l n y " wizerunek:
Poeta jest nieobecny jest tam gdzie go nie ma
Jego wiersze są - głuche! Jego mowa - niema!
(Ogród w
Milanówku,
poeta jest nieobecny)
O ile nieobecność p o e t y jest w t y m wierszu ściśle zlokalizowana: „Poeta j e s t
nieobecny tu na N o w y m Świecie", o tyle ujawnienie zasadniczej n i e m o c y
artysty słowa (wiersze głuche, m o w a n i e m a ) m a wydźwięk ahistorycznego,
alokalnego uogólnienia.
D o tego d o c h o d z i t ę s k n o t a d o p e ł n e j , dogłębnej, p o n a d c z a s o w e j deskrypcji życia (vel przemijania), k t ó r ą d o m n i e m u j e m y z wiersza Gdybym mógł cię
opisać (Moje dzieło pośmiertne).
Psujesz się ślepa czaszko powszechny języku
Każde słowo gnijące wszelki nasz słowniku
Jakkolwiek na to spojrzeć, wyziera z t e g o m o t y w u p o d s t a w o w a b e z r a d n o ś ć
poety w o b e c żywiołu heraklitejskiej z m i e n n o ś c i i nietrwałości form wszela­
kich. Autor Animuli z a p e w n e wierzy, iż poeci dysponują niezwykłą intuicją,
zdolną do odkrywania prawdziwej n a t u r y rzeczywistości ( H e n r i Bergson).
J e d n a k ucieleśnienie tej h e u r e z y w języku p o e t y c k i m jest s p r a w ą wręcz
ZIMA 2006
103*
niemożliwą. Ukrywanie niewiedzy przysparza więcej w s t y d u niż o d w a ż n e
przyznanie się do w ł a s n y c h braków. Dlatego w u t w o r z e Weźcie te wiersze (Moje
dzieło pośmiertne)
czytamy:
Weźcie te wiersze weźcie z nich co chcecie
I niech wam mówią że wy też umrzecie
Nad to niewiele moje wiersze wiedzą
Pokorne wyznanie jest tutaj de facto p r z y z n a n i e m się a u t o r a do m i n i m a l i z m u
gnoseologicznego, jaki m u s i się stać u d z i a ł e m każdego poety, który m a r z y
o wiedzy intersubiektywnej i i n t e r k o m u n i k o w a l n e j .
Jeszcze j e d n y m s z k o p u ł e m , rzucającym cień na p o z n a w c z y s t a t u s poezji,
jest p r o b l e m ujęty w słynnej p r z e s t r o d z e H o m e r a : „Wiele bo k ł a m i ą śpie­
wacy". Rymkiewicz konkretyzuje o s t r z e ż e n i e : „To jest w a d a p o e t ó w - byt
z niebytem mylą" (Kosmiczny walc Johannesa Brahmsa). S p r o w a d z e n i e słabości
„śpiewaków" d o ontologicznych p o m y ł e k jest nie tylko w a ż k i m p r z e j a w e m
samokrytycyzmu, lecz także u z a s a d n i e n i e m metodycznej rezerwy w o b e c
z a p ę d ó w do leksykalnych mutacji, jakie z reguły są p o c h o d n ą rozpalonej
wyobraźni poetyckiej.
W p r a w d z i e w p r o g r a m o w y c h , teoretycznych szkicach Profesor p o s t u l o ­
wał, by przywrócić w s p ó ł c z e s n e m u poecie u t r a c o n ą r a n g ę maga, ale w prak­
t y c e nierzadko s y g n a l i z o w a ł s ł a b e s t r o n y i n i e d o s t a t k i „ m a g i c z n y c h
predyspozycji" swej konfraterni. N i e bez kozery Stanisław Barańczak utrzy­
muje, że a u t o r Porwania Europy stworzył s w o i s t ą „metafizykę paradoksalną,
o p a r t ą na ciągłych sprzecznościach w e w n ę t r z n y c h "
(vide: Świat bez czasu,
„Twórczość" nr 1,1 1975, s. 111).
2. Problemy metafizyczne
Gros p o e t ó w p o ś r e d n i o lub b e z p o ś r e d n i o u p r a w i a metafizykę, co wynika
z samej n a t u r y sztuki poetyckiej - chociaż m o ż n a sobie wyobrazić p r ó b y re­
alizacji w m o w i e wiązanej rygorów w y s u w a n y c h przez filozofię analityczną.
Jarosław Marek Rymkiewicz, jako apologeta dociekań metafizycznych, z im­
ponującą pasją stale i wciąż podejmuje t e m a t y oficjalnie u z n a n e za p r o b l e m y
104*
F R O N D A 41
p o z a n a u k o w e : sens życia, n i e ś m i e r t e l n o ś ć duszy, z m a r t w y c h w s t a n i e ciała etc.
Niezależnie od konkluzji w p u n k c i e 1.2. w y p a d a ł o b y teraz d o k o n a ć przeglądu
najważniejszych t r o p ó w biegnących w s t r o n ę metafizyki.
2 . 1 . Istnienie (byt)
2 . 1 . 1 . W znaczeniu metafizycznym
Nieprzejrzane m r o k i historii kryją m o m e n t , kiedy po raz pierwszy ktoś
(Parmenides?) użył słowa „byt" na określenie tego, co istnieje niezależnie
od aktów p o s t r z e g a n i a przez jakikolwiek p o d m i o t . Byt, czyli Coś; to, co ist­
nieje; cokolwiek. W t y m sensie b y t e m m o ż e być p i e r w o t n a materia, m i n e r a ł ,
roślina, zwierzę, człowiek. M a m y ś w i a d o m o ś ć , intuicję, wyobrażenie świata
poza n a s z y m u m y s ł e m , ale j e g o o b i e k t y w n o ś c i n i e potrafimy u d o w o d n i ć .
Od czasów George'a Berkeleya (idealizm subiektywny) względnie I m m a n u e l a
Kanta (idealizm obiektywny), więc od pierwszej p o ł o w y XVIII wieku, spór
o istnienie świata ( R o m a n I n g a r d e n ) pozostaje nierozstrzygnięty.
Dlatego Rymkiewicz m a p r a w o nazywać ludzi „ p r z y g ł u p a m i i s t n i e n i o wymi". Nie tylko n i e wiemy, czym są n a p r a w d ę byty p o z a n a m i : „Jeśli ptaki
są co nie jest wcale p e w n e " (Co to jest drozd [III]), lecz t a k ż e m a m y dosyć
m a r n e pojęcie o w ł a s n y m byciu, istnieniu, egzystencji: „To istnienie - znak
niejasny - b a ś ń p ó ł ż y w a "
(Ogród w Milanówku,
mysz niesiona przez koty).
Calderon de la Barca opisywał życie jako sen, u ł u d ę , iluzję - efekt śnienia
przez a b s o l u t n y Umysł; dla Rymkiewicza wszelka biocenoza jest czymś na
wpół żywym, baśniowym, niejasnym z n a k i e m metafizycznym ( „ Z n a k nieja­
sny - czy to wieczność daje z n a k i ? " ) . N a w e t najwszechstronniejsza analiza
danych doświadczenia, n i e tylko w wymiarze o n t o g e n e t y c z n y m , n i e p o m o ż e
w rozwikłaniu kosmicznej zagadki: skąd przychodzimy? k i m jesteśmy? dokąd
zmierzamy? (Paul G a u g u i n ) . „Istnienie jest jak koszula - bo ma d r u g ą s t r o n ę "
(Tania Gliwienko...), a l b o w i e m „kto u m i e r a t e n n i e wie - co po n i m z o s t a n i e "
(Zimowy pogrzeb na cmentarzu w Bolimowie). O t ó ż to - co po n a s zostanie?
Rzecz z n a m i e n n a - dla Rymkiewicza istnienie w z n a c z e n i u metafizycz­
n y m jest f e n o m e n e m m a ł o sympatycznym, m a ł o pociągającym: „ O i s t n i e n i e !
o jakie to brzydkie s t r a s z y d ł o ! " (Ogród w Milanówku, sen zimowy). W k r a c z a m y
w metafizykę brzydoty: „Pachnie ścierwo - n i e w y m o w n i e - obrzydliwie"
(Ogród w Milanówku, mysz przyniesiona przez koty). Fakt, w i d o k rozkładającego
Z I M A 2006
1
05*
się ciała m o ż e budzić z a r ó w n o awersję, jak i n a p a w a ć egzystencjalną trwogą.
Okazuje się jednak, iż abominację m o g ą w poecie g e n e r o w a ć r ó w n i e ż obrazki
zgoła niewinne, codzienne, trywialne:
Gawrony - skąd jesteście? Czego tu szukacie?
Dlaczego wy nad domem moim w krąg latacie?
Brzydkie wasze skrzeczenie piosenka niemiła
Istnienie to jest jakaś straszna i zła siła
(Ogród w Milanówku, przelot gawronów)
Oczywiście, zawsze m o ż n a założyć, że kraczące g a w r o n y są tutaj prognosty­
kiem rychłej śmierci...
Bergsonowska elan vital to zadziwiający d y n a m i z m życiowy, n i e s a m o w i t a
siła, ewolucyjna m o c twórcza, z d o l n a do p e r m a n e n t n e g o przezwyciężania
oporu, jaki stawia m a t e r i a . U Rymkiewicza - analogicznie, choć bardziej m o n ­
strualnie: „I pleni się istnienie - strasznie dzikie k ł ą c z e " (Ogród w Milanówku,
kwitnące lewkonie). A d a m Asnyk ironizował: „Zycie n a d śmiercią przeważa, /
Bo taka istnienia kolej". Rymkiewicz osiąga szczyty s a r k a z m u :
Co na świecie? Co zawsze Psuło się i psuje
A ile popsutego kto to porachuje
(Gdybym mógt cię opisać)
Na kartach Metafizyki Arystoteles, powtarzając za P l a t o n e m , stwierdzał, że
„dzięki [...] dziwieniu się ludzie obecni, jak i pierwsi myśliciele, zaczęli filo­
zofować". W wierszu Ogród w Milanówku, mysz przyniesiona przez koty napoty­
k a m y być m o ż e aluzję do uwagi Stagiryty:
Baśń półżywa - wychodzimy z niej półżywi
To zdziwienie - co się sobie samo dziwi
Człowiek w r ó w n y m s t o p n i u m o ż e się dziwić s w e m u istnieniu, jak i nie­
u c h r o n n e m u jego finałowi. Przygłup i s t n i e n i o w y jest z a t e m zdziwieniem, co
106*
FRONDA 41
się s a m o sobie dziwi. A przecież to w ł a ś n i e zadziwienie ś w i a t e m s k ł o n i ł o
Gottfrieda W i l h e l m a Leibniza do p o s t a w i e n i a najbardziej metafizycznego
pytania: Dlaczego istnieje raczej coś niż nic?
2 . 1 . 2 . W znaczeniu egzystencjalnym
Egzystencjalizm, zapoczątkowany przez S o r e n a Kierkegaarda, zrobił osza­
łamiającą karierę po II wojnie światowej. Szczególną p o p u l a r n o ś ć zyskała
jego o d m i a n a laicka, ateistyczna, r e p r e z e n t o w a n a przez J e a n a Paula Sartre'a,
Maurice'a Merleau-Ponty'ego czy M a r t i n a Heideggera. P o m i m o jaskrawych
różnic (np. między S a r t r e ' e m a H e i d e g g e r e m ) egzystencjaliści z g o d n i e utrzy­
mują, że właściwym p r z e d m i o t e m filozofii w i n n o być istnienie ludzkie, bycie
człowiekiem, czyli egzystencja.
Pesymista Sartre s p o s ó b i s t n i e n i a człowieka nazywa „bytem-dla-siebie"
(samoświadomość, rozumiejące o d n i e s i e n i e się do siebie samego, przeciw­
stawianie się urzeczowieniu, reifikacji) oraz twierdzi, że życie jest czymś
przypadkowym, a b s u r d a l n y m , „ k r u c h y m " (tysiące sił z e w n ę t r z n y c h , napie­
rających, zagrażają j e d n o s t k o w e m u i s t n i e n i u ) . Świat jest j e d n y m wielkim
b e z s e n s e m : „ A b s u r d e m jest, żeśmy się urodzili, i a b s u r d e m , że u m r z e m y "
- pisał a u t o r Mdłości.
Agnostyk Heidegger nazywa egzystencję ludzką „ j e s t e s t w e m " ,
„obec­
nością" p o ś r ó d rzeczy, zwierząt i innych ludzi, czyli „byciem-w-świecie".
Specyficznie ludzka „ o b e c n o ś ć " ma c h a r a k t e r czasowy, skończony, ustawicz­
nie zmierza ku śmierci („bycie-ku-śmierci"). Perspektywa n i e u c h r o n n e g o
końca wywołuje t r w o g ę i d e t e r m i n u j e t r o s k ę o p r z e t r w a n i e , ale o w o nie­
u s t a n n e baczenie na n i e b e z p i e c z e ń s t w a wyczerpuje siły i człowiek - z d a n i e m
Heideggera - zaczyna s a m ciążyć ku śmierci.
W poezji Rymkiewicza m o ż e m y znaleźć m n ó s t w o a k c e n t ó w egzystencjal­
nych i aluzji egzystencjalistycznych, t z n . odwołujących się do k o n k r e t n y c h
m o t y w ó w zaczerpniętych niejako z d o r o b k u egzystencjalistów. J e d n e z nich
korespondują z p e s y m i z m e m Sartre'a, n p . „O jakie k r ó t k i e życie jaka d ł u ­
ga m ę k a " (Kathleen Ferrier umiera w młodości na raka), czy też z jego filozofią
a b s u r d u : „Jeszcze t r o c h ę i byt się o d s ł o n i / Powie ż e ś m y byli tu po n i c "
(Ogród w Miłanówku, łato) l u b „Zycie kończy się ariettą bez t e m a t u " (Ogród
w Milanówku, arietta). N a w e t w słowach „Bo choć nie m a m nadziei to wiersz
Z I M A 2006
107*
ma nadzieję/ Bo jest m ó w i ą c ą t r u m n ą z której p r ó c h n o wieje" (Moje dzieło
pośmiertne) m o ż n a się dopatrzyć drwiącego zaprzeczenia idei Sartre'a „wycho­
dzenia poza siebie", w e d l e której człowiek s a m siebie projektuje, określa,
tworzy swoją esencję, m o ż e być „czymś więcej". I n n e wiersze nawiązują z ko­
lei do koncepcji Heideggera, w szczególności do wizji „bycia-ku-śmierci":
Z umarłej matki martwo narodzony
Drę - idąc na śmierć - księżycowe błony
(Kości się pocą)
0 ile dla Stanisława G r o c h o w i a k a życie - z jego c o d z i e n n y m i m o z o ł a m i - było
sukcesywnym k r o c z e n i e m ku śmierci, u Rymkiewicza jest o n o w ogóle istnie­
niem niepełnym, groteskowym ex definitione, jakby człowiek z n a t u r y swej
był żywym t r u p e m : „ N a w p ó ł u m a r ł y ale na w p ó ł żywy / Tym życiem żyję co
1 te pokrzywy" (Oto jak robak). Słusznie z a u w a ż a Maria J a n i o n w laudacji na
cześć laureata N a g r o d y Nike, że p o e t a czyni swymi braćmi wszelkie żyjące
jestestwa, rośliny i zwierzęta: „Jest to w s p ó l b r a t e r s t w o w śmierci: wszystko,
co żyje, m u s i u m r z e ć " .
Dla Heideggera a u t e n t y c z n e , ludzkie „bycie-w-świecie" jest f e n o m e n e m
t r u d n y m d o zrozumienia, zagadkowym, wręcz niepojętym, zmuszającym d o
108*
F R O N D A 41
coraz głębszych odkryć esencjalnych. Dla Rymkiewicza r ó w n i e ż n a s z e bycie
w świecie stanowi metafizyczną tajemnicę t r u d n ą do zracjonalizowania:
Pola łąki i gaje przejrzyste brzeźniaki
Twojego bycia tutaj niepojęte znaki
[.-]
Pola łąki i gaje jasna przestrzeń bycia
Otwartość co ku tobie wychodzi z ukrycia
(Po/a łąki i gaje)
Podobnie jak Heidegger p r ó b o w a ł z r o z u m i e ć byt człowieczy p o p r z e z koegzy­
stencję (wszak żyjemy w ś r ó d społeczności), tak Rymkiewicz usiłuje przenik­
nąć „w sens istnienia" n a w e t dzięki s y g n a ł o m ze sfery pozaludzkiej.
2 . 2 . Nicość (Niebyt)
Filozoficzne pojęcie nicości jest kategorią k o m p l e m e n t a r n ą do pojęcia bytu
nie tylko na gruncie metafizyki, lecz także w egzystencjalizmie. A p o n i e w a ż
dla Mistrza z Milanówka wieloznaczne s ł o w o „nicość" (vel „niebyt") zdaje
się mieć wyjątkowe, szczególnie w a ż n e znaczenie, wypada o s o b n o rozpatrzyć
jego kontekst teoretyczny.
2 . 2 . 1 . Ujęcie ontologiczne
Nicość m o ż e być różnie p o j m o w a n a . Na gruncie ontologii nierzadko p o j m u ­
je się ją jako zaprzeczenie poszczególnego bytu, który jest n i e b y t e m w o b e c
innych bytów. Niekiedy nicość jest r o z u m i a n a jako p r z e k r e ś l e n i e wszelkiego
istnienia, k o m p l e t n a pustka, a b s o l u t n a p r ó ż n i a . Czy j e d n a k dla j e d n o s t k i
ludzkiej m o ż e mieć jakieś znaczenie, że z chwilą śmierci stanie się nieby­
t e m dla innych bytów albo że p o c h ł o n i e ją bezwzględna p u s t k a ? W j e d n y m
i d r u g i m przypadku jej indywidualne ciało i n i e p o w t a r z a l n e ego s t a n ą się
przeszłością...
Począwszy od kapitalnego wiersza La tempesta Rymkiewicz z obsesyjną
częstotliwością nicował p o j e m n e s e m a n t y c z n i e s ł ó w k o „ n i c " wraz z jego
p o c h o d n y m i : „nicością", „ n i e b y t e m " , „ n i e i s t n i e n i e m " .
O t o egzemplifikacja jego możliwości:
Z I M A 2006
109*
Nic jest twój kij pastuszy i nic są twe wieńce
Które wiosna rozdaje pannom i młodzieńcom
Nic ten motyl co fruwa wokół dłoni biały
Nic dzień każdy a włosy czemu posiwiały
Niczemu jak mi służyć O nic ja nie stoję
Kto ty jesteś pasterzu Przyjmij to nic moje
Nic mi te złote zioła i nic złote deszcze
Nic nie było Nic będzie Nic ja w ustach pieszczę
[-.]
(La tempesta)
W r a m a c h gier lingwistycznych, chcąc zwiększyć p o l i s e m i ę tekstu, a u t o r
żongluje różnymi pojęciami nicości, stosuje tzw. klisze („O nic ja n i e stoję")
i miesza związki frazeologiczne (Mc co jest Czy nic nie ma co by czymś nam było).
W p r o w a d z a też w krąg swych z a i n t e r e s o w a ń kolokwialne r o z u m i e n i e nicości
- jako marności, bezwartościowości, b r a k u jakiegokolwiek znaczenia (dla
kogoś).
T e m p u s edax r e r u m - n i e u c h r o n n o ś ć przemijania implikuje n i e tylko zni­
weczenie egzemplarycznej j e d n o s t k o w o ś c i : „A co ci żyło to ci w nic u m i e r a "
(Na ciało moje gdy umiera), lecz dotyka także gatunkowej obecności, t u d z i e ż
staje się przyczyną e n t r o p i i wszechświata: „I świat jest na zniszczenie w tę
pustkę rzucony"
(Ogród w Milanówku, przelot gawronów). Pesymistyczna wersja
wariabilizmu nie p o z o s t a w i a miejsca na nadzieję: przyszłością świata b ę d z i e
bezkres (Anaksymander). Szczególną formą nicości okazuje się dla p o e t y . . .
czarna d z i u r a kosmiczna.
Co tam jest? Czarna dziura ale nie ma dziury
Dziura co łyka gwiazdę czaszkę krew i chmury
[...]
Przestrzeń której zabrakło nagle przestrzenności
Co za nicość! Czy nicość może być w nicości?
(Dla Platona)
HO*
FRONDA 41
N a t u r a czarnych d z i u r dla k o s m o l o g ó w n a d a l pozostaje zagadką, ale wręcz
magiczna siła destrukcyjna tych n i e z b a d a n y c h o b i e k t ó w zdaje się p o s z e r z a ć
granice naszej imaginacji.
Funkcja pamięci na p o z ó r (!) zatrzymuje w czasie byłe jestestwa, sytuacje,
procesy, zdarzenia, akcydensy i atrybuty, ale ś w i a d o m o ś ć ich ontycznej a b s e n ­
cji mąci człowiekowi przyjemność c z e r p a n ą z teraźniejszości:
Obecności jaka tutaj twoja władza?
Nieobecność nieobecnie się przechadza
Nieobecność mówi do nas po imieniu
Wszystko znika w okamgnieniu w nieistnieniu
(Ogród w Milanówku, w okamgnieniu)
Miast silić się na błyskotliwą konkluzję, p o w t ó r z ę za K o h e l e t e m : Vanitas vanitatum et omnia vanitas.
2.2.2.
Ujęcie
egzystencjalne
O s o b n e pojęcie nicości funkcjonuje w filozofii egzystencjalnej, czego sztan­
darowymi p r z y k ł a d a m i są koncepcje S a r t r e ' a i Heideggera. W e d ł u g S a r t r e ' a
„byt-dla-siebie",
czyli człowiek, jest k o m p l e m e n t a r n y m z ł o ż e n i e m b y t u
i nicości , t z n . jest tym, czym nie jest; tym, co m o ż e i chciałby zrealizować,
a czego - jako ideału, do k t ó r e g o dąży - jeszcze n i e m a . Świat i d e a ł u jest
nicością, gdyż nie ma możliwości p r z e k s z t a ł c e n i a go w byt. C z ł o w i e k j e s t
zawieszony pomiędzy ekstremami: urzeczowieniem i niespełnieniem.
Prawdziwe c z ł o w i e c z e ń s t w o (jako p o s t u l a t ) t o . . . nicość, a l b o w i e m o n a jest
a t r y b u t e m „bytu-dla-śiebie".
ZIMA 2006
1 1 1 *
Dla Heideggera jedyną, niewątpliwą, b e z p o ś r e d n i o d a n ą rzeczywistością
jest j e d n o s t k o w e , d o c z e s n e istnienie - z jego troską, t r w o g ą i grożącą stale
śmiercią. W p o r ó w n a n i u z n i m wszystko i n n e jest tylko fikcją, abstrakcją,
w y t w o r e m ludzkiego u m y s ł u (więc: wieczna m a t e r i a , w i e c z n e idee, wieczne
wartości, Bóg). Krótkie i przypadkowe, wyczerpujące się j e n o w teraźniej­
szości ludzkie istnienie jest tutaj wszystkim, p o z a n i m j e s t wyłącznie nicość.
Z nicości p o w s t a l i ś m y i p o c h ł o n i e n a s nicość. S a m o życie, jako zdążanie
ku śmierci, r ó w n i e ż j e s t p r z e s y c o n e n i c o ś c i ą . „Wędrowiec do nicości idzie
leśną d r o g ą "
(Ktoś śpiewa pieśń Schuberta).
W poezji Rymkiewicza m o ż n a odnaleźć b a r d z o wiele s f o r m u ł o w a ń czy
aluzji, k t ó r e kojarzą się z nicością w ujęciu egzystencjalnym, głównie z wersją
Heideggerowską. Ś w i a d o m swego n i e u c h r o n n e g o końca przygłup i s t n i e n i o wy po wielekroć przeżywa swoją przyszłą śmierć:
Teraz umieram co dzień co godzinę
Teraz minąłem teraz znowu minę
Teraz w tej chwili teraz i za chwilę
Zycie ze śmiercią a dzień z nocą mylę
(Wiersz na te stówa ewangelii św. Jana:
Choroba ta nie jest na śmierć)
Obsesja śmierci, jaką niektórzy przypisują egzystencjalistom, staje się tutaj
hiperobsesją, s t a n e m wręcz patologicznym, n i e m a l destrukcyjnym, a na pew­
no silnie deprymującym.
Teraz się rodzę i oddaję ducha
I wierzysz temu? Wierzę iście Panie
Bo ta choroba jest na zmartwychwstanie
Historia Łazarza, której p o e t a poświęcił kilka u t w o r ó w ( n p . Choć ma gry­
pę, Biedny Łazarzu, Odjęli tedy kamień), implikuje p r o b l e m „śmierci w t ó r e j " .
Z jednej strony chodzi o faktyczny koniec z i e m s k i e g o b y t o w a n i a Łazarza,
przywróconego do życia - jak p a m i ę t a m y - przez C h r y s t u s a 0 11, 1-44),
112*
F R O N D A 41
wszak wskrzeszony musiał kiedyś u m r z e ć „po raz w t ó r y " . Z drugiej s t r o n y
motyw t e n koresponduje z e n i g m a t y c z n ą zapowiedzią śmierci definitywnej,
ostatecznej, nieodwołalnej, o jakiej zdaje się m ó w i ć J a n o w a Apokalipsa: „To
jest śmierć druga - jezioro ognia" (Ap 20, 14).
A ty grzechocz a ty skrzekocz
A ty chrzęść nam pusta skóro
A gdy nie chcesz nam skrzekotać
Umrzesz trupie śmiercią wtóra
(Na trupa [V])
Dla a u t o r a osobliwą śmiercią w t ó r a jest tutaj „ p r z e k o r n e " milczenie zewłoku. Motywy analogiczne m u s z ą silnie n u r t o w a ć jaźń Rymkiewicza, skoro ze
scholastyczną skrupulatnością analizował je w artykule Chustka na twarzy
Łazarza („Gazeta Wyborcza", 19-21 IV 2 0 0 3 ) oraz w eseju Przez zwierciadło
(„Twórczość" nr 7, VII 1993).
P o m i m o egzystencjalnej powagi, emanującej z lwiej części wierszy o za­
gadce śmierci, Mistrz p a r a d o k s u i persyflażu potrafi do tego t e m a t u p o d c h o ­
dzić także z rokokową lekkością, żartobliwie i w e s o ł k o w a t o .
Już spod śniegu wystawiły
Swoje łebki o! krokusy
Mam dwa kroki do mogiły
Nicość robi wielkie szusy
(Trzy piosenki o nicości)
Jak widać, m ł o d o p o l s k a ironia i sardoniczny r e c h o t są nadal skutecznymi
trikami, za p o m o c ą których bezsilny „byt-dla-siebie" próbuje oswoić grozę
o s t a t n i e g o aktu. W końcu „Śmierć to jest tylko istnieniowy b ł ą d " (Ogród
w Milanówku, szósta rano).
2.3. Ogród, czyli kosmos
Dwa ostanie zbiorki Rymkiewicza: Znak niejasny, baśń półżywa i Zachód słońca
w Milanówku, składają się na wielką metaforę Ogrodu, czyli - poetycki m o d e l
Z I M A 2006
f
U*
kosmosu, wszechświata, U n i v e r s u m . W tym wydaniu k o n k r e t u r a s t a do rangi
skonwencjonalizowanego obrazu Całości. Odzwierciedla on wszelkie relacje
istotne dla harmonijnego funkcjonowania e l e m e n t ó w kosmicznej struktury.
W ogrodzie obowiązuje p r a w o egzystencjalnej równości jestestw: biologicznie
zróżnicowane stworzenia (kret, jeż, kot, rdest, sosna etc.) są r ó w n e w o b e c
cierpienia, śmierci i Stwórcy. W s p ó l n o t a losów flory, fauny, rodzaju ludzkiego
przejawia się także w... paralelnym poszukiwaniu D e u s a absconditusa. Jaki
status ontologiczny m o ż e mieć tak o d m a l o w a n y Ogród?
2 . 3 . 1 . Świat jako sen
Autor d r a m a t u Zycie jest snem (1971), będącego niejako p o s t s c r i p t u m do La
vida es sueńo Calderona, nie m ó g ł b y bezwzględnie z a n e g o w a ć koncepcji solipsystycznej, ujmującej n a s z e życie jako sen Boga na przykład. H i s z p a ń s k i
pisarz, ukazując rychłe przemijanie d ó b r doczesnych, podkreślał w s w o i m
dziele zadziwiającą trwałość d o b r e g o czynu, s p e ł n i o n e g o zaledwie we śnie.
Czy mógł t y m zasugerować Descartesowi h i p o t e z ę o złośliwym d e m o n i e ,
dostarczającym
podmiotowi
doznającemu
iluzorycznego
obrazu
świata?
„Ten świat się ś n i " - jakby za francuskim myślicielem n a p o m y k a Rymkiewicz
w wierszu Co to jest drozd (II) z t o m u o t y m s a m y m tytule. Analogiczną wi­
zję spotykamy w słowach: „Istnienie n a m się w p ó ł d o m y ś l n i e ś n i " (Ogród
w Milanówku,
szósta rano).
Wizja s t r u m i e n i a świadomości jako d o s k o n a l e spójnej wiązki w r a ż e ń
subiektywnych, pochodząca od George'a Berkeleya, wcale nie m u s i być ir­
racjonalnym w y m y s ł e m . Wiedział o t y m C z e s ł a w Miłosz, kiedy w w i e r s z u
Nadzieja pisał:
||4*
FRONDA 41
Nadzieja bywa, jeżeli ktoś wierzy,
Ze ziemia nie jest snem, lecz żywym ciałem,
I że wzrok, dotyk ani słuch nie kłamie.
[...]
Niektórzy mówią, że nas oko łudzi
I że nic nie ma, tylko się wydaje,
Ale ci właśnie nie mają nadziei.
Autor Świata odwołuje się n o t a b e n e do - w i a r y i n a d z i e i , mając ś w i a d o m o ś ć
b r a k u l o g i c z n y c h a r g u m e n t ó w z a realnym i s t n i e n i e m czasoprzestrzeni,
k t ó r ą potocznie nazywamy ś w i a t e m p r a w d z i w y m .
U d o s k o n a l o n ą i u n o w o c z e ś n i o n ą wersję solipsyzmu Berkeleya p r z e d s t a ­
wił Stanisław Lem w Fantomologii, eseju o możliwościach kreacji w i r t u a l n y c h
światów, całkowicie nieodróżnialnych - dla „partycypujących" w nich istot r o ­
z u m n y c h - od tzw. obiektywnej rzeczywistości. W i e l o a s p e k t o w y m o t y w śnienia kosmicznego występuje u Rymkiewicza n p . w u t w o r z e Ogród w Milanówku,
sen zimowy, gdzie wszystko pogrążone jest we śnie, gdzie zwierzęta i Bóg śnią
siebie nawzajem, gdzie również:
Patrzą na nas otwarte wielkie oczy Boga
Jest sen - i jeśli wejdziesz - to we śnie jest droga
Droga to korelat nadziei, m o ż e symbolizować o g n i w o łączące świat s e n s u a l n y
ze sferą t r a n s c e n d e n t n ą , m o ż e wreszcie być zapowiedzią ostatniej podróży,
czyli przejścia z „bycia-w-świecie" w zaświaty. S p o d z i e w a n e g o „ p r z e s k o k u "
z d o m e n y p o z o r ó w do samej głębi b y t u . . .
2.3.2. Panpsychizm
Pomijając różnicujące n i u a n s e , m o ż n a by rzec, iż p a n p s y c h i z m to d o k t r y n a
przyjmująca, że wszelka materia, nieożywiona i ożywiona, j e s t n a t u r y psy­
chicznej, a jej najpełniejszy przejaw s t a n o w i psychika ludzka. Pogląd t e n ,
począwszy od starożytnych filozofów ( n p . Tales, stoicy) - p o p r z e z filozofów
odrodzenia ( n p . B e r n a r d i n o Telesio, G i o r d a n o Bruno) - aż po czasy n a m bliż­
sze (np. J o h a n n Wolfgang G o e t h e , Friedrich W i l h e l m Schelling, E d u a r d von
ZIMA 2006
115*
H a r t m a n n ) i w s p ó ł c z e s n e (Teilhard de C h a r d i n ) - m i a ł n i e m a ł o zwolenników.
Niektórzy utrzymywali, że d u s z a świata jest w p r a w d z i e ź r ó d ł e m życia r ó ż n e ­
go od materii, ale s p o w o d o w a n e przez n i ą b i o f e n o m e n y występują p o w s z e c h ­
nie - w każdej rzeczy materialnej.
Wyraźne ślady p o d o b n e g o światopoglądu znajdujemy w poezji a u t o r a
Thema regium, n p . w wielu turpistycznych opisach ciała po śmierci:
Jak on łaknie jak on suchy piasek łyka
Jak się krztusi jak się ciekłą gliną dławi
Jak w nim glina jak w nim piasek szybko znika
Jak on gryzie jak on czarną ziemię trawi
(Na trupa [III])
Oprócz ostentacyjnych szyderstw p o d a d r e s e m rozkładającego się organi­
zmu, które a r e b o u r s wiążą się z teorią p a n p s y c h i z m u , ś w i a d e c t w o całkiem
serio dają uwagi r z u c a n e jakby m i m o c h o d e m : „ D u c h sosny jest widoczny bo
w kwiaty się wciela" (Wiosna w Milanówku).
W zbiorku Moje dzieło pośmiertne (1993) Rymkiewicz obdziela e m p a t i ą ,
w s p ó ł o d c z u w a n i e m wszystkich u m a r ł y c h ludzi, n a t o m i a s t w Zachodzie słoń­
ca w Milanówku manifestuje poczucie b r a t e r s t w a z d r o b n y m i z w i e r z ę t a m i :
„Chodź bury kocie tyś z ludzkiego r o d u " (Ogród w Milanówku, pieśń nocnego
wędrowca). D u c h franciszkanizmu jakoby skłania p o e t ę n a w e t do litości dla
d o m n i e m a n e g o cierpienia drzew:
I czemu brzozy cierpią - tak w milczeniu
Jakoby wiedziały o swym nieistnieniu
I m p u t o w a n i e s e z o n o w y m i w i e l o l e t n i m r o ś l i n o m n a s t r o j ó w egzystencjalnych
m o ż e się wydawać - w granicach z d r o w e g o rozsądku - p u r n o n s e n s e m , ale
w synkretycznej poezji Profesora s t a n o w i m o t y w przywoływany z u p o d o b a ­
n i e m i konsekwencją:
Jeszcze słychać gdzie umiera brzeźniak bratni
Słodki słodki pisk istnienia - już ostatni
(Ogród w Milanówku, jeże w polowie sierpnia)
11g»
F R O N D A 41
Jeśli p o p r z e s t a n i e m y na płytkiej eksploracji (myślowej) danych doświadcze­
nia, uzyskamy fałszywy obraz świata z uprzywilejowaną pozycją h o m o sa­
piens. J e d n a k gdy p o k u s i m y się o intuicyjne sięgnięcie do głębi, do ukrytego
m e r i t u m , o d s ł o n i się przed n a m i p a n o r a m a p o d s k ó r n e j , p o n a d g a t u n k o w e j
(powszechnej)
wrażliwości:
Głuchy braciszku pokrzyw zły synku leszczyny
Wszyscy tutaj jesteśmy z tej samej głębiny
(Ogród w Milanówku, gipsowe krasnale)
Analogiczne supozycje wyraża p e w n a n a d e r interesująca myśl Eliasa C a n e t tiego: „Wszyscy przeżywamy to s a m o , n i k t j e d n a k nie m o ż e się o tym dowie­
dzieć. To jest identyczność tajemnic".
2.3.3. Teoria wiecznego powrotu
Antyczni stoicy, rozwijając k o s m o g o n i c z n e koncepcje, głosili, że dzieje świata
- po osiągnięciu swego kresu - zaczynają się p o w t a r z a ć wedle n i e z m i e n n y c h
praw. Upraszczając sprawę: wszystko już było i p o w t ó r z y się wszystko.
Zmodyfikowana idea p o w r o t u światów o d e g r a ł a później znaczącą rolę w p o ­
glądach wczesnochrześcijańskiego teologa Orygenesa. Twierdził on, że tzw.
nasz świat niewątpliwie p o p r z e d z i ł o parę innych i kolejne n a s t ą p i ą po nim,
ponieważ Bóg nie m o ż e się obejść bez pola do działania.
Ciekawa koncepcja „wiecznego n a w r o t u " jest u k o r o n o w a n i e m o n t o l o gii Friedricha Nietzschego. Do niej w ł a ś n i e b e z p o ś r e d n i o nawiązuje J.M.
Rymkiewicz.
Nietzscheańskie Wielkie Koło
Znowu toczy się wesoło
(Kocie zaloty. Druga piosenka)
Świadczy o tym wiele jawnych o d w o ł a ń do
filozofii
a u t o r a Also sprach
Zarathustra, których d o b i t n y m z w i e ń c z e n i e m jest wiersz Kot uszaty - wieczny
powrót tego samego. Czytamy w n i m : „Wszystko wraca jak kiedyś m ó w i ł rot­
mistrz N i e t z s c h e " („Twórczość" nr 11, XI 2 0 0 3 , s. 6).
Z I M A 2006
117*
A co takiego głosił ten niemiecki immoralista? Przeciwstawiał się linearnej
koncepcji czasu, odrzucał teorię rozwoju historycznego (vel p o s t ę p u ) , zmierzają­
cego do jakiegoś celu, negował chrześcijański kreacjonizm. Wieczny powrót był
dla niego manifestacją niewyczerpanej energii, twórczej siły życia, mającej moż­
ność ponawiania byłych stanów rzeczy. „Wszystko powraca: wiecznie toczy się
koło bytu" - pisał. W p o d o b n y m d u c h u Rymkiewicz konstatuje: „Wszystkiemu
ten sam koniec jest ten sam początek" (Róża oddana Danielowi Naborowskiemu).
Atoli w Kwitnącym dereniu znajdujemy dodatkowy t r o p - pozornie „niewinną"
pointę:
Urodzę się na nowo pod innym imieniem
Wtedy będę czym zechcę brzozą czy dereniem
Mianowicie w o l n o przypuszczać, że p o e t a z ideą „wiecznego n a w r o t u " łączy
- dosyć starożytną od s t r o n y teoretycznej - możliwość metempsychozy, ale
p u n k t e m najbardziej intrygującym w o s t a t n i m wersie jest wyraźny pierwia­
stek woluntarystyczny. Wola mocy czy m o c woli?
2.4. Bóstwo
Próba ustalenia poglądów religijnych M i s t r z a n a b a z i e j e g o p o e z j i wydaje się
z a d a n i e m wręcz niewykonalnym, a to z p o w o d u n i e k o h e r e n t n y c h i n i e k o n s e ­
kwentnych u w a g „teologicznych", rozsianych p o całym d o r o b k u . Ż a r t o b l i w e
formuły, aluzje, k o m e n t a r z e splatają się w t r u d n y do zanalizowania „węzeł"
myślowy, a sięganie do pozapoetyckich wypowiedzi (choćby do w s p o m n i a n e ­
go już eseju Przez zwierciadło) - niewiele w n o s i do sprawy. F a k t e m jest, że au­
t o r Człowieka z głową jastrzębia uwielbia kontradyktoryjne sugestie, antytezy,
sprzeczności, paradoksy, czyli w s u m i e . . . grę w c h o w a n e g o . „Boga nie m o ż n a
Hg*
FRONDA 4 1
widzieć i nie m o ż n a nie widzieć Boga". Albo: „Bóg m o ż e wszystko l u b nie
m o ż e wszystkiego: jak mu się p o d o b a " . Ecce totus Rymkiewicz!
W tej sytuacji trzeba po p r o s t u prześledzić i wychwycić g ł ó w n e odniesie­
nia teoretyczne, jakie kryją się w p r z e d m i o c i e n a s z e g o z a i n t e r e s o w a n i a .
2.4.1. Pogański kult natury
Akcenty składające się na e w e n t u a l n y w i z e r u n e k tzw. p o g a ń s k i e g o kultu
natury, o d swoistego a n i m i z m u p o p r a s ł o w i a ń s k i politeizm, rozsiane s ą p o
wielu u t w o r a c h Rymkiewicza, od s o n e t u Daphnis w drzewo bobkowe przemienieła się aż po Ariadnę w Knossos („Twórczość nr 1,1 2 0 0 5 , s. 3-4). Oczywiście
część z nich to zapożyczone m o t y w y mitologiczne, p r z y p o m i n a n e , odświeża­
ne, u w s p ó ł c z e ś n i o n e , k t ó r e s a m e w sobie pozostają n e u t r a l n e w o b e c świa­
topoglądu a u t o r a . J e d n a k ż e t r u d n o byłoby to s a m o rzec o wierszu Centaury
(Metafizyka) - z wyraźnym, profetycznym p r z e s ł a n i e m :
Wiedz, w mrocznym centrum twej cywilizacji
Zbiegłe centaury czekają w gęstwinie;
Aż kiedyś wyjdą z lasów izolacji
I plemię ludzi, jak centaury, minie.
O d w a ż n a zapowiedź jakiejś przyszłej, neobarbarzyńskiej idolatrii nie jest
jeszcze w y z n a n i e m wiary, ale z p e w n o ś c i ą p o b u d z a do czujności...
Tym bardziej że w kolejnych wierszach zaczynają pojawiać się upiory (por.
n p . Schuman), jakby zbyt horrendalnie ingerujące w teraźniejszość (vide: Upiór
pojawiający się podczas wykonania sonaty B-dur D 960 [ostatniej]). Do tak doborowej
kompanii dochodzą prasłowiańscy bogowie Bronisława Trentowskiego: Jesse,
Trygław i Bubo, „idący przez o ł t a r z e " (Ogród w Milanówku, zdziczałe jaśminy),
tudzież - jakby osobliwie zrekonstruowany - „Bóg Jałowiec / Dawnych b o g ó w
pogrobowiec" (Kot uszaty - wieczny powrót tego samego). W u t w o r z e Do Podkowy
Leśnej (Zachód słońca w Milanówku) pojawia się r u d o w ł o s a dziewczyna, czyli
Persefona - grecka bogini Podziemia. „To moja narzeczona albo czyjaś ż o n a "
- informuje poeta, lekce sobie ważąc interpersonalne relacje. Wprawdzie „Bije
od niej śmiertelnie przeraźliwy blask", ale być m o ż e kochliwy t r u b a d u r - jak
kiedyś Adonis - zadurzył się w niej i dzieli czas pomiędzy jasność i ciemność?
ZIMA 2006
119*
Uwiedzeni przez T h a n a t o s a zmarli toczą w świecie Rymkiewicza niesa­
mowite, p o d z i e m n e , baśniowe, panpsychiczne, a m o m e n t a m i n i e m a l orgiastyczne życie:
Będziemy leżeć obok naszych żon
Stukać w piszczele w pustą goleń dmuchać
Będziemy płodzić aż spłodzimy coś
Będziemy śmiać się od ucha do ucha
(Na trupa [IV])
Poza bezsilnym s a r k a z m e m jest w tych funeralno-wanitatywnych u t w o r a c h
jakaś p r z e w r o t n a kryptoafirmacja organicznej destrukcji, rozkładających się
tkanek i trzewi, p o ś m i e r t n e g o r o z p a d u . Afirmacja przesycona d u c h e m pier­
wotnej kontestacji. Bolesław L e ś m i a n pisał: „Jest t a k a d u m n a w ziemi kość,
/ Co się sprzeciwi - z m a r t w y c h w s t a n i u ! " . A u t o r L7/icy Mandelsztama, opisując
niechęć Łazarza do p o w r o t u do świata żywych, nadaje motywacji w s k r z e s z o ­
nego wydźwięk quasi-hedonistyczny: „Łazarzu wynidź z grobu a j e m u t a m
m i ł o " (Odjęli tedy kamień). Tu j u ż nie chodzi o uszczerbek na h o n o r z e j e d n o s t ­
ki wolnej i s a m o ś w i a d o m e j , ale niesprawiedliwie pognębionej przez Pana za­
stępów; to j u ż r e z u l t a t preferencyjnego p r z y s t o s o w a n i a się: „Szczęśliwa kość
i czaszka co się krusząc k r u s z y " . Ot, szczęśliwość - s t a n względny...
2.4.2. Panteizm
Z pierwotnym
panteizm.
kultem
Przypisując
n a t u r y n i e r z a d k o idzie w parze
Bolesławowi
Leśmianowi
naturalistyczny
panteistyczne
wyobra­
żenie Natury, pamiętamy, iż g e n i a l n e m u poecie „Bóg znikał - w b r z o z i e "
(Niewiara). N i e k t ó r e uwagi Rymkiewicza r ó w n i e ż m o ż n a by z i n t e r p r e t o w a ć
na panteistyczną m o d ł ę , n p . „robak [...] w kościach Pascala p i e ś ń n a b o ż n ą
śpiewa" (Co zostało z Pascala), chociaż wydaje się, iż p e ł n i ą o n e funkcję jedynie
retoryczno-ekspresyjną.
Puszki plastik dwa psie gówna i milczenie
Śmieci śmieci - jest w tym jakieś Boże tchnienie
120*
F R O N D A 41
Jakieś Boże miłosierdzie - Boże trwanie
Coś co jest mi tutaj bliskie niesłychanie
(Kosz na śmieci przy stacji kolejki...)
Co jest na p e w n o b a r d z o bliskie poecie z Milanówka? Wszelkie indywidua,
flora i fauna, chorzy i zmarli, ocean ich cierpień, w ę d r o w a n i e ku nicości.
„Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię w s z e l k i e m u s t w o r z e n i u " (Mk 1 6 , 1 5 )
- odczytując literalnie to polecenie, gorliwy naśladowca Nazarejczyka chciał­
by głosić D o b r ą N o w i n ę również s w o i m „braciom m n i e j s z y m " (por: Przez
zwierciadło, Znak, Kraków 2 0 0 3 , p k t 3 0 ) . Skoro w e z w a n i e ewangeliczne
okazuje się nierealizowalne, pozostaje w e w n ę t r z n y sprzeciw, kontestacja,
szyderstwa i złorzeczenia.
2.4.3. D e i z m
Szeroko pojęty d e i z m jest kolejną możliwością teoretyczną, jakiej śladów
m o ż n a się doszukać w d o r o b k u p o e t y c k i m Rymkiewicza. Na tę r u d y m e n t a r n ą
obecność składają się r ó ż n e (nie)jasne aluzje oraz r z u c a n e jakby m i m o c h o ­
d e m uwagi, nasuwające prodeistyczne asocjacje. „Bóg gdzieś jest ale wielka
c h m u r a go zasłania" (Stary kapelusz, plecak, wiatr, nocny wędrowiec). Wskazania
owe są na tyle niewyraźne, jakby n i e u m y ś l n e , że przy p o c h o p n y m ich o d b i o ­
rze łatwo zejść na m a n o w c e . O t o n p . w wierszu „ A r i e t t a z i m o w a " (Zachód
słońca w Milanówku) p a d a p o z o r n i e trywialne pytanie: „Czy k t o ś widział tutaj
Boga - na tym świecie". Z a w i e r a się w n i m implicite następujące pytanie:
jeżeli nie „na t y m " , to m o ż e - „ n a t a m t y m " ?
W e d ł u g d e i s t ó w Bóg w p r a w d z i e nie ma ontycznie nic w s p ó l n e g o z n a s z ą
rzeczywistością, ale jako Absolut przebywa „gdzieś p o z a " . Dlatego w a r t o
zwrócić uwagę na poniższy fragment:
Kosmos jest jak Vivaldi i nie ma tam Boga
[•••]
Kosmos jest jak Vivaldi jego ruda głowa
Bóg który jest gdzie indziej który gdzieś się chowa
(Ogród w Milanówku, koniec listopada)
Z I M A 2006
121*
Wynika z niego jasno, iż w k o s m o s i e a k u r a t Boga nie m a , chociaż m o ż e być
„gdzie indziej". Powraca tedy idea Boga u k r y t e g o .
Współczesny typowy racjonalista o d r z u c a deistyczną h i p o t e z ę o Bogu,
„który gdzieś się c h o w a " - jako wymysł całkowicie p o z a e m p i r y c z n y (Ludwig
W i t t g e n s t e i n : „Granice m e g o języka oznaczają granice m e g o ś w i a t a " ) . Ale
p o e t a o skłonnościach do metafizycznych spekulacji zdaje się otwierać furtkę
nadziei:
Wszystko wchodzi wychodzi przez ogromną bramę
Przez bramę brzóz marcinków i gnijących jeży
Może tam coś jest jeszcze - coś w co nikt nie wierzy
(Ogród w Milanówku, marcinki w połowie października)
Może rzeczywiście w d o m u n a s z e g o Ojca jest m i e s z k a ń wiele?
2.4.4. Teizm
Najliczniejsze w poezji Mistrza wątki teologiczne związane są z t e i z m e m
chrześcijańskim, aczkolwiek nie układają się w konsekwentny, spójny obraz.
N i e k t ó r e z nich to motywy n o w o t e s t a m e n t o w e , przywoływane w celach wy­
raźnie negatywnych: jako p r z e d m i o t mniej lub bardziej żartobliwej negacji.
„Bo to Łazarz co w o t w a r t y m grobie leży/ W i m i ę Ojca Syna D u c h a w nic nie
wierzy" (Cftoć ma grypę). Albo: „A On nie w s t a n i e choć dzień trzeci m i n i e /
C h o ć anioł będzie na k a m i e n i u siadał/ I choć kobiety b ę d ą nieść w o n n o ś c i "
(Na Ciało i Krew Pana Naszego Jezusa Chrystusa). I n n e n a t o m i a s t są po p r o s t u
poetyckimi p r z e d s t a w i e n i a m i , czy też wersjami p o p u l a r n y c h treści, k t ó r e
- w ujęciu a u t o r s k i m - mieszczą się jeszcze w ortodoksyjnym paradygmacie.
Klasycznym p r z y k ł a d e m m o ż e być s o n e t Na zmartwychwstanie Pana Naszego
Jezusa Chrystusa, ze zbiorku p o d z n a m i e n n y m t y t u ł e m Anatomia:
122*
FRONDA 41
Co jest pleśń biatą to ci będzie ślina
A co jest ołów to ci w krew popłynie
Aż będziesz jako przemieniona glina
Aż się przebudzisz aż zanucisz w glinie
Aż usłyszymy jak ci z krtani chlusta
Jakie bądź słowo w jakie bądź ci usta
U t r z y m a n e w tym stylu reinterpretacje odwiecznych t o p o s ó w (a jest ich wię­
cej) wszelako niepokoją jaskrawymi p r z e r y s o w a n i a m i w ł a ś n i e „ a n a t o m i c z n y ­
m i " , somatycznymi, materialnymi, co niezbyt w s p ó ł g r a z chrześcijańską wizją
z m a r t w y c h w s t a n i a Pańskiego. N a t o m i a s t w z u p e ł n i e i n n y m świetle stawiają
f u n d a m e n t a l n y cud c h r y s t i a n i z m u quasi-patetyczne strofy w rodzaju:
W niebiańskim ciele przed mym Bogiem stanę
Jak ludy wszelkie w krew i sen odziane
Jak ludy wszelkie z krwi i snu się zbudzę
Po to w mej trumnie ja się co dzień trudzę
(Biedny tazarzu)
Analogicznych przykładów m o ż n a by wyszukać więcej ( n p . wiersze: Powiat,
Pamięci B.L., Chciałbym zobaczyć), ale i tak są o n e tylko garstką w d ł u g i m szere­
gu „podejrzanych" eksperymentów.
Najwięcej obrazoburczych, buntowniczych u t w o r ó w zawiera bodajże t o m
Moje dzieło pośmiertne, z których na czoło zdecydowanie wysuwa się wiersz Jeżeli
to jest forma, przynoszący wstrząsającą relację agonii ślimaka. Poeta, do głębi
przejęty tragicznym i „nieważnym" losem biednego stworzonka, nie tylko wa­
dzi się ze Stwórcą, lecz n a w e t przeklina Jego n i e w z r u s z o n ą obojętność:
A jeśli to stwór Boży niech mu Bóg wybaczy
Bo skąd ma wiedzieć ślimak po co się ślimaczy
[...]
Jeżeli to jest forma Duchu bądź przeklęty
Ty który się unosisz ponad te odmęty
Z I M A 2006
123*
O ile Leśmian, z b u l w e r s o w a n y p o g r z e b e m nędzarza, o ś m i e l i ! się na Boga
t u p a ć trupięgami, o tyle Rymkiewicz z p o w o d u „nędznej h i s t o r i i " ślimaka
w p r o s t o d m a w i a Ojcu N i e b i e s k i e m u a t r y b u t u d o b r a :
Zły jest ten Duch Wszechmocny który nas tak męczy
[...]
Zły jest ten Duch Wszechmocny który żyć nas uczy
[...]
Zły jest ten Duch Wszechmocny co się nami brzydzi
(jeżeli to jest forma)
Historia literatury zna liczne przypadki kłócenia się z Bogiem, ale Rymkiewiczowski
radykalizm zakrawa tutaj na zuchwałość w stylu rotmistrza Nietzschego...
Jeszcze dalej idzie p o e t a w niezwykle zastanawiającym, e n i g m a t y c z n y m
hymnie Duchu nicości, gdzie ( s u p o n o w a n y ) p e r s o n a l i z m teocentryczny zostaje
jawnie porzucony na rzecz zawoalowanego kultu zła. W tekście znajdujemy
szokujące enuncjacje:
Duchu nicości, nie opuszczaj mnie,
Bądź we mnie jak bywałeś, imię twoje mądrość,
[-.]
Ty jesteś wielką mocą Bożą, nie ma innej,
Żydowski czarnoksiężniku nazywany hestos.
Mamy zatem wyraźną aluzję do gnostyckiego systemu Szymona Maga (I wiek
n.e.), żydowskiego czarnoksiężnika, który głosił, iż - jako syn Boży - s a m j e s t
w i d z i a l n y m H e s t o s e m . Kim jest ów tajemniczy Hestos? W skomplikowanym
systemie Szymona Samarytańczyka Hestos (dosłownie Stojący) jest wiecznym
Powietrzem, zrodzonym ze związku R o z u m u i Myśli, będącym Ojcem wszystkie­
go, co ma początek i koniec. Hestos to „ten, który stoi, stał i stać będzie" - wielka,
nieograniczona siła, istniejąca jednocześnie jako możliwość i urzeczywistnienie.
Duchu nieczysty, do ciebie należą
Moja czaszka, mój śluz i moja śledziona.
[...]
124*
F R O N D A 41
Archaiczny duchu pustki, wężu,
Chwalę cię w każdym moim wierszu, ile to już lat.
Skoro w ludowym, potocznym, n a g m i n n y m ujęciu d u c h nieczysty - to diabeł,
słowa powyższe mieszczą czytelne aluzje, w z m o c n i o n e biblijną symboliką
węża. Pamiętajmy, że ofici (sekta gnostycka) r ó w n i e ż czcili węża, który skusił
Ewę, by spożyła zakazany owoc, dzięki c z e m u rodzaj ludzki dostąpił p o z n a n i a
(gnosis to wiedza o wyższych ś w i a t a c h ) .
Duchu nieczysty, nie opuszczaj mnie.
Nieś mnie, trzymając za włosy, stopy nad otchłanią.
Słowa te przynoszą kolejną, ł a t w ą do rozszyfrowania aluzję, zważywszy, iż
sam Mistrz w eseju Przez zwierciadło sugeruje, iż diabeł podczas k u s z e n i a
C h r y s t u s a n a p u s t y n i przenosił G o p o n a d k r a i n a m i , trzymając „za j e d e n w ł o s "
(pkt 17). Autor kończy swój faustowski h y m n m o d l i t e w n y m a k c e n t e m :
Duchu nicości, mów swoim językiem,
Jak ja twoim, teraz i na wieki wieków.
O t o jak artystyczna fascynacja nicością, o b s e r w o w a n a w twórczości Profesora
poprzez kolejne dekady, objawiła światu pogłębione, spekulatywne, konfesyj­
n e uzasadnienie.
2.4.5. Ateizm
Na koniec wypada uwzględnić s t a n o w i s k o ateistyczne, przynajmniej formal­
nie, chociaż w poezji J a r o s ł a w a M a r k a Rymkiewicza nie brakuje p e w n y c h
ZIMA 2006
1
25*
bladych sygnałów, zorientowanych jakby i w tę s t r o n ę . A l b o w i e m łatwiej
byłoby uwierzyć, że a u t o r h y m n u na cześć D u c h a nicości de facto jest a t e i s t ą
niż e p i g o n e m p r z e b r z m i a ł e g o gnostycyzmu (abstrahując od p o p u l a r n e j na
Zachodzie nowej gnozy z P r i n c e t o n ) .
wędrowiec idzie z kijem jaka długa droga
Nie ma niej nikogo nawet nie ma Boga
(Ktoś śpiewa pieśń Schuberta)
Tak właśnie wyglądają o w e w e r b a l n e zwroty w s t r o n ę a t h e o s . A o t o kolejny
sygnał o wyraźnym zabarwieniu światopoglądowym: „Śpiewaj śpiewaj - na­
wet jeśli nie ma Boga" (Arietta zimowa). Wydaje się, iż użycie słowa „ n a w e t "
ma w obydwu przypadkach służyć w z m o c n i e n i u negacji.
Chodźcie sosenki - gdy macie życzenie
Bóg wytłumaczy nam swe nieistnienie
(Ogród w Milanówku, pieśń nocnego wędrowca)
Jak m o ż e wytłumaczyć się ze swego nieistnienia ktoś, k t o w ł a ś n i e nie istnie­
je? Ba, m o ż e ! - jeśli to „Bóg, który nie j e s t " Bazylidesa Syryjczyka. Bóg, k t ó r y
t r w a poza czasem i przestrzenią, p o z a możliwością zdefiniowania, n i e o p i s a n y
i niewysłowiony („w działaniu jest niczym, w m o c y zaś w s z y s t k i m " ) . Koło się
z a m k n ę ł o - wracamy do wczesnochrześcijańskiego gnostycyzmu.
3. Finał
Mając w pamięci słynny zakład metafizyczny Blaise'a Pascala, m o ż n a by
m n i e m a ć , iż nikt nie zechce ignorować konieczności wyboru m i ę d z y w i a r ą
a niewiarą. Ale z p o e t a m i i artystami nigdy nic nie w i a d o m o . Autor Konwencji
stwierdza tyleż niefrasobliwie, co autorytatywnie: „Wszystko j e d n o czy się
wierzy czy nie w i e r z y " (Ogród w Milanówku, jeże w połowie sierpnia). Przyparty
do m u r u przyznaje, iż w kwestiach wiary niczego nie m o ż e m y wiedzieć,
gdyż r ó w n i e silne racje przemawiają za wykluczającymi się s t a n o w i s k a m i .
Tedy - za p r z y k ł a d e m antycznych sceptyków - z a w i e s z a w y d a w a n i e ja­
kichkolwiek s ą d ó w (epoche) na t e n t e m a t . Jedyną racjonalną decyzją jest
126*
F R O N D A 41
k o n s e k w e n t n e p o w s t r z y m y w a n i e się od f o r m u ł o w a n i a tez ontologicznych
i gnoseologicznych. Również agnostycyzm byłby zajęciem k o n k r e t n e j pozycji
filozoficznej.
Świat jest lub świata nie ma - jest mi wszystko jedno
To za trudne pytanie na mą głowę biedną
(Ogród w Milanówku.
kwietniowy wierszyk dla Edmunda Husseria)
Imponująco d ł u g a historia filozofii zachodniej n i e przyniosła n a m defini­
tywnych rozwiązań najważniejszych p r o b l e m ó w epistemologicznych, o n t o ­
logicznych czy metaetycznych, eo ipso nie zbliżyła n a s do Prawdy, k t ó r ą od
tysięcy lat p r a g n i e m y p o z n a ć . Filozofowie wysubtelnili do granic możliwości
siatkę pojęciową, wyostrzyli i wypracowali właściwe kryteria p o z n a w c z e , na­
uczyli się o d r ó ż n i a ć p r o b l e m y n a u k o w e od p s e u d o p r o b l e m ó w czy p y t a ń źle
postawionych. Dokonali p o d z i a ł u filozofii na zespół o s o b n y c h dyscyplin, ale
- nadal toczą niekończące się, nużące, j a ł o w e spory t e o r e t y c z n e . R e n e s a n s o w i
polihistorzy mogli jeszcze wierzyć, że przyszłe generacje d o s t ą p i ą Wiedzy.
„Filozofować: znaczy szukać czegoś, czego się n i e z g u b i ł o - i n i e z n a j d o w a ć "
- żart G ó m e z a de la Serny d o s k o n a l e oddaje m e r i t u m sprawy. Dziś tylko
bezrefleksyjne umysły m o g ą jeszcze się łudzić, że filozoficzne batalie znajdą
szczęśliwe zakończenie. J a r o s ł a w M a r e k Rymkiewicz d o s k o n a l e zdaje sobie
z tego sprawę, p r z e t o (choć z p r z e k ą s e m ! ) otwarcie przyznaje się do swej
indolencji. Albowiem lepiej być wielkim p o e t ą niż k i e p s k i m filozofem.
STANISŁAW CHYCZYŃSKI
Kalwaria Zebrzydowska, lipiec 2 0 0 5
9.10.2006
JAROSŁAW JAKUBOWSKI
Minął dzień. Przed chwilą wyłączyłem telewizor, siedzę w fotelu. Świeci księ­
życ. Dzień był długi i wypełniony zajęciami. J e s t e m zmęczony. W telewizji p o ­
kazali film o Różewiczu. Autor filmu zapytał poetę, co zrobić, żeby się nie bać.
- A p a n się boi? - zapytał Różewicz.
- Tak - odpowiedział głos spoza k a d r u .
Różewicz uśmiechnął się i powiedział, że jedyną rzeczywistością d a n ą czło­
wiekowi jest życie: miłość, przyjaźnie, twórczość. Różewicz w t y m filmie czę­
sto się śmiał. Wesoły, starszy p a n robiący sobie zdjęcia ze spotkanymi w par­
ku młodymi J a p o n k a m i . Gawędzący. Oprowadzający po swojej bibliotece. Od
razu wpadła mi do głowy chytra myśl, żeby wysłać mu swój t o m i k z okazji 85.
urodzin. Napisać wiersz pt. Tadeuszowi Różewiczowi na 85. urodziny. Ustawić się
w roli ucznia wobec Mistrza. Ogrzać się przy jego blasku. D o s t a ć odpowiedź,
a p o t e m ją zacytować na skrzydełku następnej książki.
Takie chytre myśli chodziły mi po głowie, ale gdy film się skończył, za­
m i a s t wcielić je w czyn, przełączyłem na kanał erotyczny. Dziewczyny pra­
cowały ciężko. U g n i a t a ł y swoje piersi, wyginały ciała w fantastyczne pozy,
stękały, syczały i wzdychały, zachęcając do telefonowania i wysyłania e s e m e sów o frapującej treści: D U P C I E . Ciekawe, czy Tadeusz Różewicz ogląda cza­
s e m kanały erotyczne. Sądząc po jego wierszach, nie jest mu to obce. Kolega
opowiadał mi kiedyś, ile m u s i a ł się napocić, żeby zdobyć adres Różewicza.
W końcu się u d a ł o . Ma t e n adres. Jakoś nie m i a ł e m śmiałości, żeby o niego
poprosić.
W jakimś wierszu napisałem, że nie s z u k a m nauczyciela i mistrza, ale to
nieprawda. N a p i s a ł e m tak z przekory. Szukam. Nauczyciele i mistrzowie są po
to, żeby ich szukać. Może kiedyś u d a mi się zdobyć t e n adres po swojemu.
128*
F R O N D A 41
Męczy mnie fragmentaryczność i ograniczoność tych zapisków. Chcę
powiedzieć znacznie więcej, niż mówię. Różewicz w tym filmie powiedział,
że żałuje, że nie ma o 50 lat mniej, bo właściwie dopiero teraz zabiera się do
pracy. Dopiero teraz wie.
JAROSŁAW JAKUBOWSKI
CZU.K.U.
sztuka zbijania i spijania słów
Marek C z u k u (ur. 1960) od p o n a d d w u d z i e s t u lat k o n s e k w e n t n i e b u d u j e
i wzbogaca własny m o d e l poetyckiej czujności, czyniąc z n i e g o m a r k ę r o z p o ­
znawalną. O s t a t n i m w i d o m y m sygnałem tzw. d o b r e g o o d b i o r u krytycznoli­
terackiego d o r o b k u p o e t y jest zamieszczenie przez Tadeusza D ą b r o w s k i e g o
jego
czterech
liryków
w
pracy
Poza
słowa.
Antołogia
wierszy
1976-2006
(Gdańsk 2 0 0 6 ) . Przypomnijmy, iż łódzki a u t o r d e b i u t o w a ł t o m e m W naszym
azylu (Warszawa 1989), po czym wydał kolejno zbiory: Książę Albański (Łódź
1991), Jak kropla deszczu (Łódź 1998), Ziemia otwarta do połowy (Łódź 2 0 0 0 ) ,
130*
FRONDA 41
Przechodzimy do historii. 44 wiersze z lat 1998-1999 (Łódź 2 0 0 1 ) , Którego nie
napiszę (Łódź 2 0 0 3 ) . W roku bieżącym w serii Biblioteki „ F r o n d y " ukazała się
książka najnowsza Ars poetka, będąca p r z e d m i o t e m czytelniczej eksploracji.
Marek Czuku nie przychodzi do n a s z d o b r ą nowiną, lecz z l u s t r e m ,
w k t ó r y m nie m o ż e m y r o z p o z n a ć siebie, świata i języka. P o d m i o t liryczny co
chwilę manifestuje swoje n i e z a d o w o l e n i e z m o m e n t u dziejowego, w j a k i m
przyszło mu poszukiwać osobistej prawdy. Zatrzaśnięcie w trybach rzeczy­
wistości społeczno-politycznej, kamuflowany s ł o d k i m c y n i z m e m i p e r s k i m
okiem autentyczny ból z p o w o d u u t r a t y Polski M a r z e ń to w i d o c z n e t e m a t y
Marka Czuku. Political fiction p r z e s u w a się c z a s e m na plan pierwszy, z m u ­
szając - w y k r e o w a n e g o łódzkiego p. Cogito do samookreślenia, o d r z u c e n i a
lub zaakceptowania sytuacji delirycznych. P r z e ł o m wieków i tysiącleci staje
się n o ś n i k i e m d e k a d e n t y z m u i frustracji: „Nie mieszczę się w roku 1999 /
(skrojono go nie na moją m i a r ę ) " (s. 5). Autor nie u m i e j e d n a k wyprzeć
wiadomości napływających z frontów walki o idee liberalno-demokratyczno-kapitalistyczne; gest wyłączenia telewizora, radia czy omijania jak wioski
trędowatych półek z gazetami nie leży w n a t u r z e p o d m i o t u . Bohater najpierw
m ó w i t o n e m liryki prywatnej: „Teraz myślę o kolacji, / choć mi jeszcze m l e k o
nie wystygło. / I wcale nie m a m ochoty p r z e k l i n a ć " (s. 5), by chwilę później
przedstawić swoje k o m e n t a r z e o s a d z o n e głęboko w realności geopolitycznej:
„Przestałem już / cokolwiek r o z u m i e ć / i kojarzyć ze s o b ą " (s. 6), „ N i e j e s t e m
partią, / ani ż a d n ą rzeczą, / k t ó r a jej jest. // N i e m a m głosu / jak dziecko
pocięte / przez n i e ś w i a d o m o ś ć " (s. 7). Dlatego nie ufam z a p e w n i e n i u o p o ­
stawie aspołecznej, b r z m i ą c e m u w tekście Wiersz [Nie czytam g a z e t . . . ] .
Akcję o b r o n n ą mogłaby przeprowadzić chyba tylko ekspansywna psychika
introwertyczna, ale b o h a t e r wciąż tkwi na krawędzi hamletycznej, nie opowia­
dając się zdecydowanie po żadnej ze stron, tylko czasami zdradza jednego w r o ga-przyjaciela na rzecz drugiego przyjaciela-wroga. Wcześniej takie zawieszenie
nazwałbym równowagą, dziś źródłem goryczy, z tym, że człowiek odmawiający
udziału zasługuje w tekście Neutralny na m i a n o samotnika czy wręcz ignoranta.
O balansie metafizycznym myślał zapewne Karol Maliszewski, przypominając
rolę twórców skupionych wokół p i s m a „ R a d a r " w rozwoju liryki lat 80.:
W momencie debiutu witano go [Marka Czuku] stwierdzeniami, że ba­
lansuje na krawędzi, nie popadając w żadną skrajność, łatwo odzyskując
ZIMA 2006
)3|
równowagę erudyty, pisze bez wspinania się na palce, z lekkością i pew­
nym wdziękiem, umiejętnie stopniując napięcie.
(Karol Maliszewski. IV obronie własnej, w obronie grupy,
„FA-art" 1 9 9 8 . nr 1/2)
Podmiot liryczny, krytykując s t r u k t u r ę świata polskiego, stał się jej koniecz­
ną częścią. Nie zmieni tej prawidłowości n a w e t przyśpiewka: „W globalnej
wiosce m r ó w k i / m r o w i ą się w mrowisku, / faluje firanka, pieje k o g u t "
(s. 15). Bohater jest zmęczonym, z d e t e r m i n o w a n y m o b s e r w a t o r e m p a s a ż u
handlowego, b u d y n k ó w z a l u m i n i u m i szkła. W j e d n y m z wierszy zaskakuje
n a s t e l e g r a m e m z cywilizacji piekieł ziemskich, p o e m a t e m o próbie scalenia
strzępków i doniesień: „ S u p e r m a n . / Grecka sałatka z a m i a s t frytek. / N i e
czyszczą w ubikacjach. / Chyba Albańczycy i O r m i a n i e . // Tylko ja to wszyst­
ko n o t u j ę " (s. 2 4 ) .
Rozbrajanie hierarchii zdarzeń, relacji i k o n t e k s t ó w zaczyna p o e t a od
języka, czego dowodzi liryk Na każdy temat, w k t ó r y m zostaje sporządzony
erzac współczesnej nowomowy. Przykładem językowego zapętlenia są kiero­
wane przez spółdzielnie mieszkaniowe do lokatorów, troglodytów z blokowisk,
kartki z zakazami (Kartki). Ciekawy wydaje się też eksperyment logiczno-matematyczny Średnie dalsze trwanie życia, quasi-ateistyczny sylogizm, odzierający
istnienie z mistycznej aury życia wiecznego: „dla osób w wieku 62 lat / wynosi
209 miesięcy" (s. 2 8 ) . Bohater nie obłaskawia epizodów codzienności, bo
wszystkie są w zasadzie banalne, przewidywalne, oczywiste: „nie wybieram tak
/ jak leci bo w i e m / b o w i e m że / nic n a p r a w d ę / się nie wydarzy / chyba ż e "
(s. 9). Końcowe „chyba że" tchnie wszak jakąś z ł u d n ą nadzieją raczej dla p o ­
prawy samopoczucia niż z ezoterycznego przekonania. Podobnie odczytuję
z utworu OFF zapis: „Nie pytaj więc o pogodę, / rodzaj łączy ani godziny wizyt /
(jutro i tak będzie inaczej)" (s. 10), a możliwości „zdawkowych uwag, przypad­
kowych związków" (s. 14) są ściśle określone (wolność na długość ł a ń c u c h a ) :
„Wszystko już przecież było; / obijamy się o ściany" (s. 18), „nic dzisiaj się nie
wydarzy / choć na pozór świeci słońce / które jest tylko gazową kulą" (s. 2 9 ) .
Myślę, że poeta prowadzi grę z s a m y m sobą, podaje wskazówki, by mylić
świadomie tropy; jest to ekscytująca, acz bardzo niebezpieczna schizofrenicz­
na autozabawa w (s)chowanego: „Człowiek z białą laską / to ty. Nikt na ciebie
/ nie zwraca uwagi, / bo sam wybrałeś / taki los" (s. 3 4 ) . W swojej wersji m i t u
132*
FRONDA 41
o Tezeuszu Marek Czuku z p r e m e ­
dytacją podpala nić mogącą wypro­
wadzić zbłąkanego b o h a t e r a z labi­
ryntu s z u m u i niespójnych informa­
cji. Tytuł zbioru wskazuje na u p a d e k
cywilizacji na razie w warstwie słow­
nej. Kluczowym, jeżeli nie najważ­
niejszym,
fragmentem
całej
poezji
łódzkiego a u t o r a jest obraz człowieka
spętanego o d r u c h a m i biologicznymi,
zoologiczną koniecznością bytu, ska­
zanego przez odręczną notatkę w ko­
dzie genetycznym: „Z m u r u wystaje / wulgarny azbest. // Otacza n a s mięso,
bolą / końcówki chromosomów, // za d u ż o m a m y w głowach / serotoniny, //
rozkładamy się / na a t o m y słów // (czy bóg wie, / że nic n i e ? ) " (s. 18).
Poeta d o p r o w a d z a do s k o m p r o m i t o w a n i a ( m o ż e lepiej rzec: zachwia­
nia) zdolności lingwistycznych człowieka. Koniec i początek t o m u spinają
klamrą dwa r ó ż n e u t w o r y pt. Wiersz; o s t a t n i zamyka zwrotka, analizująca
ontologię „ t e k s t u " : „ N a p i s a ł e m m i m o wszystko / t e n wiersz i d o ł ą c z a m go /
do partytury szumów, / konstrukcji z b e t o n u , / d r e w n a i cegieł, tej naszej /
zielono-niebieskiej u k ł a d a n k i " (s. 5 2 ) . M a r e k Czuku okazuje się p o t o m k i e m
Mirona Białoszewskiego jako sprzedawcy kalekich form językowych, zacie­
ków morfemowych, zbitek liter n i e p o d o b n y c h do żadnych form o c h a r a k t e r z e
komunikacji spełnionej. W a r t o p r z y p o m n i e ć w y z n a n i e a u t o r a Obrotów rzeczy,
dające pogląd na s t o s u n e k opisu do rzeczywistości:
Wiersze moje od paru lat powstają z rzeczywistości, nie z wymysłu,
tylko z dziania się. Dążę do tego, żeby to, co pisane, było zapisaniem
mówionego. I żeby pisanie nie zjadło mówienia. To, co jest warte z ję­
zyka mówionego, to się zapisuje.
(Miron Białoszewski. Mówienie o pisaniu, w: i d e m . Wiersze.
Wybór, redakcja M a r i a n n a Sokołowska. Warszawa 2 0 0 3 , s. 10)
J e d n y m ze składników liryzmu Marka Czuku jest właśnie z a p r o s z e n i e do
wiersza dźwięków z życia: „ R o z m a w i a m y już od godziny, / co ja m ó w i ę ,
ZIMA 2006
1
33*
życie c a ł e " (s. 4 8 ) , n i e p o r a d ­
nych, n i e s k ł a d n y c h dialogów,
z ł a m a n y c h zwrotów, koślawych
odpowiedzi, n p . d r u g a część Kamiennych
kręgów.
„Myślisz,
że
co,
że
sobie
/
nie d a m rady? Spadaj / / n a b a m b u s ,
'
idź w pierony. / Ładnie to tak? // Oj,
p o w i e m m a m i e . / Ze co, że co, ż e . . . "
|
(s. 15). W Chyba że się myli m a m y skrót
formy
mownej,
n a t u r y każdego
definicję
„faktu",
plotkarskiej
czyli
auten­
tycznego k ł a m s t w a : „Każdy m ó w i t o , co
mówi, chyba że się / myli o tyle, o ile
\
(i słuch nie ten, / i wątroba, i życie
i
p o d górkę, / i p a n i Wiesia powiedzia­
ł a ) " (s. 2 1 ) . Sztuka poetycka jawi się
jako ciągłe p o d s ł u c h i w a n i e n i e i s t o t n y c h w a r i a n t ó w o d g ł o s ó w życia, dni i nocy
pozbawionych semantyki: „Więc to, co mówisz, / nie ma ż a d n e g o z n a c z e n i a "
(s. 2 2 ) . W t o m i e jest też liryk Samogłoski, tylko p o z o r n i e pokazujący jąkanie
świata w formach dialogu live z e l e m e n t a m i przemocy; w istocie u t w ó r t e n to
ostentacyjna parafraza-prowokacja wiersza A r t u r a R i m b a u d a p o d t a k i m sa­
m y m t y t u ł e m ; przywołajmy z a t e m pierwszy w e r s z t e k s t u francuskiego p o e t y
przeklętego (cytuję za: A d a m Ważyk, Abecadło Rimbauda (Lekcja „Samogłosek"),
w: idem, Eseje literackie, Warszawa 1982, s. 169), zestawiając go z o d m i a n ą
Marka Czuku (podkreślenia m o j e ) :
Samogłoski Marka Czuku
A czemu masz takie czarne paznokcie?
E tam. Były całkiem białe
I czerwienią podeszły (bez aluzji).
U Zielińskich to się ciągle kłócą.
O, jakie mają siniaki.
Samogłoski Artura Rimbauda
A czarne, E białe, I czerwone, U zielone, O niebieskie: samogłoski.
134*
FRONDA 41
Pary samogłoska - barwa u o b u p o e t ó w są j e d n a k o w e , choć M a r e k Czuku
dla zmyłki zieleń wyraża nazwiskiem, a niebieskość - o d c i e n i e m skóry.
Przypomnijmy, iż zjawisko „słyszenia k o l o r o w e g o " jest o d m i a n ą synestezji:
synestezja znaczy dosłownie wymieszanie się różnych wrażeń zmy­
słowych - czyli bodziec odbierany za pomocą jednego zmysłu (na
przykład usłyszenie czegoś) powoduje powstanie bardzo wyraźnego
wrażenia w innym kanale zmysłowym (na przykład ujrzenie jakiegoś
koloru).
(Dr David G a m o ń i Allen D. Bragdon. Co potrafi twój mózg.
Warszawa 2 0 0 3 . s . 1 0 1 )
Co ciekawe, j e d n a z najlepiej sprzedających się w ubiegłym i t y m roku płyt
hip-hopowych nosi tytuł w ł a ś n i e aeiou (grupa Sistars).
Znaki foniczne, potrząsanie b ł a z e ń s k i m d z w o n k i e m p r z e d oczami w i d z ó w
d u r n e g o theatrum mundi, to wentyle bezpieczeństwa: „bul, bul, b u l . . . " (s. 6),
„Pari-ra p a m - p a m . . . " (s. 12). Ale te śmiechy artykulacyjne, „niegramatyczny
finis p o e s i s " (s. 17), są s y n o n i m a m i lęku, b r z m i ą jak spowiedź jedynego nor­
m a l n e g o pacjenta z a m k n i ę t e g o w d o m u wariatów, co p o t w i e r d z a ł b y wiersz
Dostojewski: „Stąd moje rozterki, mój osobisty / d r a m a t naszych czasów, moja
alienacja. / Ja od zawsze czekam na swojego i d i o t ę " (s. 13). Nie dziwi więc
tytuł: Ars poetka (dom wariatów).
Łódzki a u t o r sonduje r ó w n o c z e ś n i e możliwości języka, stymuluje n o w e
kształty i zdecydowanie p r z e p r o w a d z a mutacje wyrazów, bywa j a w n i e u r a d o ­
wany ich e k o n o m i ą : Miron Białoszewski i Tymoteusz Karpowicz - tak na dziś
wyglądają latarnie poetyckie Marka Czuku. Z o b a c z m y na kilku przykładach,
jak zostaje urzeczywistniony projekt lingua. A n a g r a m o w e zabawy i wykorzy­
stanie spacji wyzwalają czającą się w słowie potencję: „sekta - setka - se tka"
(s. 3 1 ) . Skrajnym rozwinięciem teorii „słów n a / w s ł o w a c h " staje się Nie zamil­
knę. M e t o d a leksykalnych r u c h ó w Browna, odbijania się przedrostków, sylab,
morfemów, głosek od siebie owocuje jakością libretta ciętego. Przywołuję
fragment, mając świadomość, iż w y r w a n i e m z k o n t e k s t u p o z b a w i a m go w tej
chwili wcześniejszych „ d o c z e p i e ń " : „nie z a m i l k n ę na / piszę ciągle / i wyraź /
nie będę mó / wił nie na / p r ó ż n o u / r o d z i ł e m się" (s. 3 7 ) . To chyba t o t a l n a
atomizacja s t r u k t u r językowych. W wierszu Ars Emalia (a la Miron) M a r e k
ZIMA 2006
1
35*
Czuku, oddając h o ł d Wielkiemu Mistrzowi Poetyckiej Rozłamywanej Mowy
Polskiej, pożyczonymi od niego chwytami w a r s z t a t o w y m i oznajmia ból ist­
nienia... i n t e r n e t o w y c h wiadomości, e-maili: „ K o m p u t e r o . . . / logicznie /
i ślicznie / żeby było / jak d r z e w o / papier na wiersz... / świersz // I żeby
było krótkie / nie - o k r u t - n i e " (s. 4 2 ) . Skrytykowaniu ludzkiej n a t u r y p a n a
wieszcza służy z kolei zgrabny akrostych:
P
ieniacz
O
szotom
E
rotoman
T
etryk
A
mator
(s. 31)
W małej prozie Uliczka a u t o r fikuśnie żongluje s k r ó t o w c a m i : UB, MSW, UOR
KOR.
Marek Czuku poddaje ekscentrycznej w gruncie rzeczy (a m o ż e już: słowa)
rewizji s a m ą formułę „bycia p o e t ą " . Przeświadczeniu o wieszczej p r o w e n i e n ­
cji liryki przeciwstawia kartkę z usprawiedliwieniem. Ma wyrzuty sumienia,
że miast brać udział w wyścigu szczurów o laury w postaci p r e m i i motywacyj­
nych - traci czas i pieniądze, bo czas to przecież pieniądz, pisząc wiersze albo
co gorsza próbując pisać wiersz. Sonet V n a z w a ł b y m t e k s t e m h e r o i k o m i c z n y m
o niemożności zbawienia świata przez poezję: wysoka forma (sonet) i b ł a h a
treść (czynność lichego t w o r z e n i a ) . Ogniskują się tu p o d d a n e reinterpretacji
ironicznej i drwiącej wątki Miłoszowe i Różewiczowskie. Czesław Miłosz
pisał naiwnie w wierszu Przedmowa z t o m u Ocalenie (1945): „Czym jest p o ­
ezja, która nie ocala / N a r o d ó w ani ludzi?", a M a r e k C z u k u o b e z w ł a d n i a tę
historiozoficzną myśl ż a r t e m m i e s z k a n i o w y m : „Siedzę na łóżku i piszę s o n e t
/ postulujący zbawienie świata" (s. 11). P o d o b n i e d e m a s k a t o r s k i r u c h zostaje
tymże fragmentem wykonany n a d u t w o r e m Tadeusza Różewicza Przyszli żeby
zobaczyć poetę ze zbioru Na powierzchni poematu i w środku (1983): „zobaczyli
człowieka / siedzącego na krześle / który zakrył t w a r z " .
Intertekstualny charakter wielu
wierszy każe
stawiać
Marka
Czuku
w rzędzie p o s t m o d e r n i s t ó w , ale ja osobiście wolę określenie „buszujący w bi­
bliotece", poławiacz cytatów m u s i się b o w i e m cechować d u ż y m wyczuciem
135*
FRONDA 41
i s m a k i e m , czego nie brakuje ł ó d z k i e m u poecie. Przychodzi mi do głowy p o ­
r ó w n a n i e z dziedziny technicznej: biogaz wydobywający się z sensów, związ­
ków słów a u t o r p r z e t w a r z a w energię w ł a s n y c h rozwiązań. I jeszcze j e d n o :
„W tym miejscu / miał się znaleźć // p e ł e n erudycji w t r ę t , / ale - n i e s t e t y - //
książki zostały / w d o m u " (s. 16).
ARKADIUSZ FRANIA
Marek Czuku. Arspoetica. Biblioteka „Frondy". Warszawa 2 0 0 6
Poetycki
Feniks
z popiołu
słonecznego
O twórczości Krzysztofa Jeżewskiego
KRZYSZTOF DYBCIAK
W ostatniej dekadzie Krzysztof Jeżewski o p u b l i k o w a ł kilka ory­
ginalnych zbiorów wierszy: Muzyka w 1995 roku, wybór z całej
twórczości Znak pojednania w 1997 roku i Popiół słoneczny w 2 0 0 5 .
Pisanie o poezji tak w i e l o s t r o n n e j , odważnej estetycznie i filozoficz­
nie jest z a d a n i e m pociągającym, ale z a r a z e m t r u d n y m . Pociągającym,
bo to n a p r a w d ę o d r ę b n a twórczość na tle w s p ó ł c z e s n e j poezji pol­
skiej i europejskiej, n a t o m i a s t t r u d n y m , gdyż pisali o niej tak wy­
trawni znawcy literatury i innych sztuk (co w t y m wypadku szcze­
gólnie w a ż n e ) , jak Ewa Bieńkowska, Konstanty Jeleński, Krzysztof
Lipka, Bohdan Pociej, Adam Zagajewski
i cała plejada krytyków we Francji;
wnikliwe studia poświęcili liry­
ce Jeżewskiego w ostatnich la­
tach Beata Nowak i Kazimierz
Swiegocki.
Jak m o ż n a określić w s p o ­
mnianą osobność i ważność
o s t a t n i c h t o m ó w KrzyszFRONDA 41
tofa Jeżewskiego? Na razie użyję metaforycznego określenia - parafrazy jego
formuty z wiersza Dialog z mową - mianowicie „ o g r z e w a " on m o w ę poetycką
n a d m i e r n i e teraz w Polsce oziębioną i w y s u s z o n ą przez dyskursywną poe­
zję starych m i s t r z ó w oraz w i e r s z o w a n e r e p o r t a ż e m ł o d y c h o h a r y s t ó w i „bar­
barzyńców", jak się określali liczni d e b i u t a n c i końca XX wieku. S m u t n a refleksyjność, ś w i a d o m e wygaszenie wyobraźni i n i e m u z y c z n o ś ć , cień śmierci
charakteryzowały p ó ź n ą poezję Różewicza, Szymborskiej, n a w e t Herberta;
między innymi dzięki tym c e c h o m była to liryka tak przejmująca egzysten­
cjalnie. N a t o m i a s t p r o g r a m o w y a n t y e s t e t y z m i o d c h u d z e n i e języka liryczne­
go części m ł o d y c h p o e t ó w - p o d w p ł y w e m anglosaskiej poezji - coraz bar­
dziej nuży swą m o n o t o n i ą oraz i n t e l e k t u a l n ą jałowością. Krzysztof Jeżewski
w p r o w a d z a w o s t a t n i c h t o m a c h swych wierszy więcej energii i światła do na­
szej liryki. Postarajmy się odpowiedzieć na pytanie: w jaki s p o s ó b to robi?
W t o m i e Muzyka prowadził fascynujący dialog ze s z t u k ą dźwięków. Był
to podzielony na 64 części zapis istnej eksplozji wizji, o b r a z ó w głębokich
w e w n ę t r z n y c h przeżyć i zaskakujących komentarzy, wywołanych k o n t a k t e m
z arcydziełami k o m p o z y t o r ó w - od Palestriny do t w ó r c ó w n a s z e g o czasu.
Powstało dzieło niezwykłe, jakiego d o t ą d nie było w polskiej (a chyba także
europejskiej) liryce, co podkreślali znawcy p r z e d m i o t u . Zacytujmy Krzysztofa
Lipkę, który pisał:
Nigdy dotąd nie podjęto tak potężnego zadania, nie próbowano języ­
kiem poezji oddać najbardziej immanentnych, wewnętrznych myśli
muzyki. Nigdy też, mówiąc o muzyce, nie szukano tak odrębnej drogi.
Konstanty Jeleński p o d o b n i e wypowiedział się już w 1984 roku: „ t o m e m
Muzyka zapełnił Jeżewski n i e m a ł ą lukę w nowoczesnej poezji polskiej". Tom
muzycznych wierszy naszego p o e t y był również czymś wyjątkowym w skali
uniwersalnej; Daniel R o u s s a n g e pisał:
dzięki Muzyce Krzysztof Jeżewski znalazł się od razu wśród najciekaw­
szych poetów końca XX stulecia. Tom ten, który nie ma chyba prece­
densu w poezji współczesnej, obiera za punkt wyjścia muzykę. Dzięki
niej poeta przenosi się w Transcendencję, w niedostępną przestrzeń,
w której doznaje oświecenia.
ZIMA 2006
1
39*
W wypowiedzi francuskiego k o m e n t a t o r a pojawiły się jak najsłuszniej siowa
„Transcendencja" i „oświecenie", Jeżewski „ogrzewa" b o w i e m m o w ę poetyc­
ką ciepłem rzeczywistości sacrum, a więc szeroko r o z u m i a n e g o przeżycia
religijnego oraz niosących nadzieję metafizycznych rozważań. A u t o r Popiołu
słonecznego przekazuje w wielu tekstach d o ś w i a d c z e n i e iluminacji, przywołu­
jąc rzeczywiste przeżycie mistyczne, jakiego d o z n a ł 3 lipca 1975 roku w pa­
ryskim kościele Saint-Etienne du M o n t . Przeżycia na granicy mistyki m o ż n a
przekazać językiem symbolicznym, p e ł n y m paradoksów, nawiązującym do
wielkiej tradycji religijnej ludzkości, zwłaszcza do chrześcijaństwa. Poeta
zdaje się sądzić, że przy o m a w i a n i u spraw ostatecznych d o p u s z c z a l n e jest
stosowanie patosu, i nie wstydzi się tego p o d m i o t wielu wierszy. Pojawiają
się jednak również śmiałe pomysły, jakiejś kosmicznej ludyczności:
Świat to kaprys Boga.
On porzucił go jak dziecko zepsutą zabawkę.
(Sprzed Apokalipsy. 1 9 9 2 )
W
poezji Jeżewskiego
zwraca
uwagę
rozbudowana
semantyka motywiki
świetlnej: Bóg bywa porównywany do odwiecznego Światła, człowiek jest
„dzieckiem światła", iskrą lub „gwiazdą spadłą", celem ludzkiego działania,
a m o ż e też celem całego bytu, jest p o w r ó t do światła itp. Motywy świetlne
są dogodnymi nośnikami przeświadczeń o h a r m o n i i świata, o ostatecznej
sensowności natury i historii, m i m o dostrzeganych i opisywanych negatywów
istnienia i m r o k ó w procesu dziejowego. Ten metafizyczny o p t y m i z m działa
także ożywczo na tle pesymistycznej literatury nowoczesnej oraz negującej p o ­
trzebę i p r a w o m o c n o ś ć nadrzędnego sensu postmodernistycznej. Odczytujemy
z licznych tekstów przekonanie p o d m i o t u twórczego o potrzebie analogii,
wspóldźwięczności między ł a d e m stworzonego Bytu a porządkiem artystycznej
kreacji. U Krzysztofa Jeżewskiego ta analogia przypomina p o d o b n e przekona­
nia XX-wiecznych neoklasyków, zwłaszcza naszych młodych r e p r e z e n t a n t ó w
chrześcijańskiego klasycyzmu (Wencel, Koehler), u a u t o r a Popiołu słonecznego ta
zasada filozofii sztuki jest chyba bardziej przekonująca, gdyż wspiera ją bogate
doświadczenie życiowe, wiedza o wielu literaturach i cywilizacjach.
Trzeba też zauważyć, iż w najnowszym t o m i e znajdujemy więcej t e k s t ó w
poetyckich o historii XX-wiecznej: wojnie światowej, epoce totalitaryzmów,
140*
F R O N D A 41
o Jesieni N a r o d ó w 1989 roku. Czytamy m.in. d o b r e wiersze o P i ł s u d s k i m ,
co nie dziwi u a u t o r a niezwykłej antologii poświęconej w i e l k i e m u przywód­
cy W blasku legendy, Kronika poetycka życia Józefa Piłsudskiego, Paryż 1988
(za
m a ł o znana, a świetnie opracowana, 600-stronicowa książka p o w i n n a zostać
teraz w z n o w i o n a ) . Szczególnie c e n n e jest w Popiele słonecznym p r z e n i k a n i e
się metafizyki i dziejowości, w epoce napierającego n i h i l i z m u p o e t a b r o n i
wartości i rehabilituje kategorię t r a g i z m u . C z a s e m w p a d a Jeżewski w zbyt
podniosły ton, nie unika p a t o s u , o p e r o w a n i a uroczystym s ł o w n i c t w e m , nie­
kiedy wysoki styl n i e d o p a s o w a n y bywa do p r z e d m i o t u (tak się dzieje m o i m
z d a n i e m w Odzie do kota). Ale na ogół wychodzi zwycięsko z konfrontacji
z wielkimi p r o b l e m a m i dzięki s t o s o w a n i u paradoksów, r o z b u d o w a n y c h paralelizmów (często k o n t r a s t o w y c h ) . Ten „ k o m p o z y t o r pracujący w tkance
wiersza", jak napisała Ewa Bieńkowska, potrafi zapisywać w e w n ę t r z n e stany
iluminacji.
Krzysztof Jeżewski, przeciwstawiając się p o t ę ż n y m n u r t o m współczesnej
laickiej kultury, m u s i wysoko stawiać cnoty rycerskie, zwłaszcza odwagę.
Ale o d m i e n n i e niż H e r b e r t częściej pisze o p o t r z e b i e walki ze sobą, s w oimi
słabościami niż z m a g a ń z i n n y m i lub z e w n ę t r z n y m l osem. O t o fragment jed­
nego z piękniejszych wierszy, jakie o s t a t n i o czytałem:
Wiedz, że Bóg jest jeden, niewidzialny i daleki. Zaufaj mu a będzie
widzialny i bliski.
[...] Zawierz odwadze, Będzie ci jej trzeba w zmaganiach z najwięk­
szym z przeciwników - którym jesteś sam.
[...] Hoduj w sobie pokorę, to drzewo daje dużo cienia.
Zbieraj tylko świetliste żniwo - przyjaźni.
Nie lękaj się cierpienia, to dłuto, którym dobywa nam kształt Wielki
Rzeźbiarz.
fl/ademecum dla mego syna. 1 9 8 6 )
Nasz
metafizyk
dostrzega
również
przełomowe
wydarzenia
historyczne
z zakresu techniki, n p . fotografia amerykańskiej sondy kosmicznej Wiking
przekazała ludziom znajdującą się „na pustyni Marsa zdumiewającą b u d o w l ę
w kształcie tragicznej maski greckiej zapatrzonej w k o s m o s " . Zainspirowało go
to zdjęcie do napisania wiersza Twarz na Marsie, który tak zakończył: „A więc
Z I M A 2006
141*
oni także// roztrwonili dar// życia// i świecą teraz// szkieletami rzek// popio­
łami ogrodów// oni także".
Krzysztof Jeżewski poszerza również zakres geografii literackiej naszego
piśmiennictwa. Wydawało się, iż po p o n a d pół wieku istnienia emigracyjnej
literatury nic nie będzie m o ż n a dodać do u t w o r ó w naszych pisarzy t w o ­
rzących na kilku k o n t y n e n t a c h , do wierszy Miłosza o z a c h o d n i c h Stanach
Zjednoczonych, Wierzyńskiego o w s c h o d n i m wybrzeżu Brazylii i USA, do
prozy G omb rowicz a na t e m a t y argentyńskie, a Chciuka - australijskie czy
tekstów licznych z e s ł a ń c ó w i łagierników o Syberii oraz Azji C e n t r a l n e j .
A jednak u d a ł o się rozszerzenie przestrzeni przedstawionej w polskiej litera­
turze, napisał b o w i e m kilka pięknych wierszy o Filipinach, ojczyźnie swojej
żony Mayi. Przytoczmy jeden z o p i s ó w kraju z a m i e s z k a n e g o przez jedyny
katolicki n a r ó d Azji:
Korony podobłoczne, konary - wiązania niebios,
Krwiobieg pni i gałęzi, przepych listowia,
Zza skrzydeł, pióropuszy, wachlarzy, baldachimów,
Zewsząd patrzy na nas nieustanne Oko.
[...] Ludzie-drzewa,
ludzie-gazele
ludzie-motyle
ludzie-kwiaty
( M a h a r l i k a [Filipiny], Cebu City 1 9 7 9 )
Utwory Krzysztofa Jeżewskiego o uniwersalnych zagadnieniach i apelujące
do archetypicznych przeżyć zaczynają być w o s t a t n i c h kilkunastu latach prze­
kładane na i n n e języki. To akt sprawiedliwości i tylko częściowa z a p ł a t a za
jego wspaniałą działalność t ł u m a c z a . Przekłada z języków r o m a ń s k i c h oraz
dzieła polskiej literatury na francuski, duży sukces odniosły jego przekłady
Norwida, Baczyńskiego, Gombrowicza, Kuśniewicza, J a n a Pawła II. N i e
tylko jako t ł u m a c z stara się Jeżewski popularyzować l i t e r a t u r ę polską na
Zachodzie; publikuje także artykuły i eseje w czasopismach kulturalnych,
naukowych,
religijnych, jest p r e z e s e m paryskiego Towarzystwa Przyjaciół
Norwida. Działa jako t ł u m a c z w o s a m o t n i e n i u , p o z a p a ń s t w o w y m i instytu­
cjami promującymi kulturę, nie miał wsparcia wpływowych koterii literac142*
FRONDA 41
kich, tak więc jego zasługi
translatorskie są m a ł o zna­
ne w Polsce. Taki to już los
niezależnych t w ó r c ó w i wszyst­
kich d u m n y c h indywidualistów.
Sytuując
Krzysztofa
w kontekście większych
wych,
t r z e b a stwierdzić,
Jeżewskiego
zjawisk d u c h o ­
że należy on
do t w ó r c ó w p r z e ł o m u stuleci dążących
do p r z e m i a n y kultury w dobie p o n o w o czesnej.
Po lingwistycznych,
antyestetycz-
nych czy wręcz nihilistycznych rewolucjach
XX
wieku
proponuje
kontrrewolucję
meta­
fizycznej nadziei i piękna. Realizując to a m ­
b i t n e zadanie, czerpie siły z muzyki i sacrum,
ogrzewając
i
rozświetlając
współczesną
lirykę
intuicją, głębią d u c h o w y c h przeżyć, r o z ż a r z e n i e m
wyobraźni.
KRZYSZTOF DYBCIAK
Krzysztof Jeżewski, Muzyka, wyd. TIKKUN, Warszawa 1995
Krzysztof Jeżewski, Znak pojednania, wyd. W drodze, Poznań 1997
Krzysztof Jeżewski, Popiół słoneczny, wyd. Nowy Świat, Warszawa 2005
Wojna:
prosta rzecz
TOMASZ
MISIEWICZ
Warunek to opowieść o h o n o r z e . Jej akcja toczy się w trakcie k a m p a n i i m o ­
skiewskiej 1812 roku. B o h a t e r a m i książki są żołnierze, dla których w y p r a w a
ta jest j e d n ą z kolejnych na w o j e n n y m szlaku, m i e r z o n y m n i e p r z e r w a n y m i
triumfami N a p o l e o n a Bonapartego i jego Wielkiej Armii. Starzy wiarusi:
S e m e n H o s z o w s k i i Andrzej R a n g u ł t w c h o d z ą ze s o b ą w konflikt, a rzeczy­
wistym p o d ł o ż e m tej rywalizacji zdaje się chęć z d o m i n o w a n i a przeciwnika,
który s t a n o w i urojoną groźbę przejęcia p a l m y p i e r w s z e ń s t w a w oficerskim
korpusie. Zblazowani kolejnymi e t a p a m i wojennych peregrynacji, codzien144*
FRONDA 41
n y m z m a g a n i e m z żołnierską niedolą oraz n o t o r y c z n ą koniecznością u d o w a d ­
niania swoich m ę s k i c h przewag, zwierają się szwoleżerowie w m o r d e r c z y m
starciu, które zaprowadzi ich w takie rejony, jakich sobie nie u ś w i a d a m i a l i .
H o n o r w tej rozgrywce jest zasadniczym e l e m e n t e m opowieści. Rylski buduje
n a ń konstrukcję swojej historii, k t ó r a dzieje się w b r e w logice, w zgodzie zaś
z wiarą, która nakazuje p o s t ę p o w a n i e w e d ł u g d a n e g o słowa. H o n o r wyznacza
zachowania irracjonalne, n i e z g o d n e z i n t e r e s e m postaci książki, ich wygodą
i k o n f o r m i z m e m . Cóż b o w i e m stymuluje poczynania XIX-wiecznych wataż­
ków? Oprócz wartości n a d r z ę d n y c h , jak los ojczyzny (o k t ó r y m w Warunku
niewiele), t o w ł a ś n i e h o n o r p c h a żołnierzy k u zatraceniu, w b r e w r o z u m o w i
i korzyściom. Bohaterowie Warunku, m i a s t wieść życie z g o d n e z w o j e n n ą
logiką, szukają okazji, by u d o w o d n i ć sobie i i n n y m , że przekraczanie granic
racjonalizmu to konieczność. D o t r z y m y w a n i e zaś raz d a n e g o przyrzeczenia,
to W A R U N E K trwania. C h o ć t r w a n i e s a m o w sobie nie s t a n o w i dla nich
wartości n a d r z ę d n e j .
Warunek to fresk historyczny. Tym cenniejszy w dobie literackiej mielizny,
że poprzez w y s m a k o w a n ą formę p o r t r e t u j e d a w n o p r z e b r z m i a ł e sprawy,
a także w s p o s ó b odkrywczy o d w z o r o w u j e d u c h a epoki. Rylski s t a r a n n i e u n i ­
ka pułapek, jakie zastawiają n a ń konwencja i s c h e m a t . Bowiem Warunek nie
rości sobie p r a w do powieści łotrzykowskiej, r o m a n s u czy epopei. Historia,
która dokonuje się na kartach książki, to m i s t e r n i e u t k a n a intryga tyleż nie­
p r a w d o p o d o b n a , co fascynująca. Również, a m o ż e p r z e d e wszystkim, p o p r z e z
język czasów. Sprawność literackiej formuły tuszuje n a w e t n i e p o d o b i e ń s t w a
akcji, umacniając je m i m o woli.
Warunek to ś w i a d o m y zabieg wyjścia poza konwencję literacką. E u s t a c h y
Rylski wie, iż nic tak nie spłaszcza prozatorskiej m a t e r i i jak gładki i przewi­
dywalny jej tok. Dlatego też u n i k a „ d o m y k a n i a " kluczowych w ą t k ó w w t e n
sposób, by wszystkie tryby powieści logicznie się uzupełniały. N i e aspiruje
więc Warunek do roli dzieła z w i e ń c z o n e g o zgrabnym m o r a ł e m . I m i m o że
b o h a t e r o w i e Rylskiego często zastrzegają, iż „wojna to rzecz p r o s t a " , świat
opisany w powieści wymyka się poza u n i w e r s a l n e treści. M o ż n a wręcz od­
nieść wrażenie celowej gry autorskiej naigrawania się z w a r s z t a t o w e g o kon­
w e n a n s u . Dałoby się ów s t a n opisać w s p o s ó b następujący: Rylski „szarżuje"
tam, gdzie k t o inny skusiłby się na m a r s z w y t a r t ą koleiną ku rozwiązaniu
najlogiczniejszemu ze względów narracyjnych. P r z y k ł a d ó w m o ż n a przytoZIMA 2006
1
45*
czyć kilka. Niewielu t w ó r c ó w pozwoliłoby sobie na s p o s t p o n o w a n i e żeń­
skich p o w a b ó w niewiasty, która stanie się dla j e d n e g o z b o h a t e r ó w książki
finalnym przeznaczeniem. Z a p e w n e dlatego, iż t e n k a r k o ł o m n y zabieg stoi
w poprzek dobrze pojętego s c h e m a t u , w e d l e k t ó r e g o literacki d e s e r w i n i e n
osładzać z m o z o ł e m s t r a w i o n e d a n i e g ł ó w n e . A tak w ł a ś n i e uczynił Rylski,
kreśląc daleką od ideału p o s t a ć Anny, która ukoi żołnierskie s m u t k i S e m e n a
Hoszowskiego. Inny przykład: kiedy Rylski już precyzuje pole konfliktu zaist­
niałe pomiędzy d w i e m a kluczowymi p o s t a c i a m i powieści, aż się prosi, by z tej
wiedzy uczynić użytek i na jej kanwie z b u d o w a ć logiczny ciąg dalszy. Skoro
p r z e d m i o t e m sporu, a przynajmniej p r e t e k s t e m do rozpalenia rywalizacji
dwóch oficerów, jest ich s t o s u n e k do N a p o l e o n a , u z a s a d n i o n e byłoby pociąg­
nięcie i rozwinięcie tego wątku. Ba, dla wielu pisarzy i m p u l s taki s t a n o w i ć
by mógł z a p e w n e przyczynek do rozważań: Bonaparte a sprawa polska. N i e
u Rylskiego jednak, gdyż konflikt oficerski pozostaje w e d l e a u t o r a nic nie zna­
czącym epizodem, nad k t ó r y m ś m i a ł o należy przejść do porządku d z i e n n e g o .
Dorabianie zaś ideologii nie leży w n a t u r z e d u c h a powieści, dlatego Rylski
w k ł a d a w usta swoich b o h a t e r ó w w y m o w n i e brzmiącą p r a w d ę . „Gdyby m i a ł o
chodzić tylko o Polskę, t o b y m się tak nie u p i e r a ł " - to z n a m i e n n a deklaracja
j e d n e g o z p o d k o m e n d n y c h R a n g u ł t a (s. 2 1 0 ) . Jest więc dla s z w o l e ż e r ó w na­
poleońskich awizowany na w s t ę p i e h o n o r wartością zgoła nie patriotyczną.
Czyż „martyrologicznie" z o r i e n t o w a n a literatura przewiduje, jak u Rylskiego,
l u p wojenny, dzięki k t ó r e m u m o ż n a
po cesarskich wojnach osiąść w Paryżu, kapitalik złożyć w którymś
domu bankierskim i utrzymywać się ze stosownej renty. Czas wolny
poświęcić arytmetyce, chodzić na wykłady Fouriera, a przed nimi za­
glądać do jednej z niewielkich kawiarń (s. 73)?
Ukazanie p o d o b n e g o w y m i a r u ludzkiej egzystencji w czasie wojennej zawie­
ruchy wyróżnia prozę E u s t a c h e g o Rylskiego, uwalniając ją od balastu nadętej
tromtadracji.
Autor Warunku nie raz zresztą zgubi „ t r o p " , posługując się z a s ł o n ą
dymną, za k t ó r ą majaczą n i e d o p o w i e d z e n i a i domysły. Wszystko po t o , by
zaoferować czytelnikowi możliwie największy obszar interpretacyjny. J u ż s a m
tytuł powieści nabiera w trakcie rozwoju w y p a d k ó w tylu n o w y c h znaczeń, że
146*
F R O N D A 41
t r u d n o zaiste rozstrzygnąć, które z nich jest k l u c z e m w z r o z u m i e n i u p o s t a w
Hoszowskiego i Rangulta. „Wojna to wyrwa. Szuka się tego, co by ją u z u p e ł ­
n i ł o " (s. 133) - przekonuje t e n o s t a t n i . E u s t a c h y Rylski próbuje u d o w o d n i ć ,
iż właśnie dzieje oficerów n a p o l e o ń s k i c h to u z u p e ł n i e n i e dla k o t u r n o w e j
historii, jaką znamy. Historii, od której chcielibyśmy o d e t c h n ą ć .
TOMASZ MISIEWICZ
Eustachy Rylski, Warunek. Świat Książki. Warszawa 2 0 0 6
Cień
Wielkiego Językoznawcy
TOMASZ
MISIEWICZ
Tytuł jest mylący Rzecz nie traktuje o Stalinie. A j u ż na p e w n o n i e wyłącznie.
To opowieść o życiu w cieniu wydarzeń, k t ó r e z d o m i n o w a ł y epokę wojen i ła­
grów. W i k t o r Jerofiejew - rosyjski prozaik, eseista, badacz literatury - opisuje
historię ze swojej szczególnie uprzywilejowanej pozycji. O n , syn sowieckiego
dyplomaty, a o s t a t e c z n i e dysydent pisze o własnej r o d z i n i e i sobie jak o lu­
dziach naznaczonych przez k o m u n i z m . Powieść Jerofiejewa n i e jest wszelako
relacją o zbrodniach, p r z e ś l a d o w a n i a c h i t e r r o r z e . To o s o b i s t e w s p o m n i e n i a ,
niekiedy całkiem ś m i a ł e
obyczajowo,
pochodzące
s p o d p i ó r a człowieka
z kręgów radzieckiego e s t a b l i s h m e n t u . Ojciec Jerofiejewa przez d ł u g i e lata
pozostawał w służbie dyplomatycznej stalinowskiego r e ż i m u . Ów a m b a s a d o r
przepędził całe lata na styku różnych wrażych s y s t e m ó w politycznych, dając
synowi (niejako ex p o s t ) a s u m p t do późniejszych r o z w a ż a ń n a d rolą wielkiej
J4g*
F R O N D A 41
polityki w ogóle, a jej w p ł y w e m na losy ludzi b e z p o ś r e d n i o w nią zaangażo­
wanych p r z e d e wszystkim.
Dobry Stalin jest więc pozycją o tyle wyjątkową, że zdaje się burzyć m i t
p a ń s t w a totalnego. Związek Radziecki w ujęciu Jerofiejewa to nie m o n o l i t
ideologiczny, lecz p a ń s t w o , k t ó r e co p r a w d a pozostaje w g r u n t o w n e j opozycji
wobec „świata wolnych", lecz również takie, gdzie kiełkują niezależne prądy
intelektualne. Fakt „ t r w a n i a " a u t o r a książki w newralgicznym miejscu usy­
t u o w a n y m na granicy między d e m o k r a t y c z n y m Z a c h o d e m a elitą w ł a d z y ko­
munistycznej sprawia, iż obraz p r z e d s t a w i o n y we w s p o m n i e n i a c h daleki bę­
dzie od przewidywalnego. Powieść p e ł n a jest o p i s ó w zdarzeń i p o s t a w ludzi
wessanych w tryby ideologii: polityków, pisarzy, muzyków, malarzy, aktorów.
Roi się tu od a n e g d o t będących u d z i a ł e m o s ó b z c z o ł ó w e k gazetowych szpalt,
mających to nieszczęście, iż uwierzyli w m i r a ż e k o m u n i z m u .
Książka Jerofiejewa to j e d n o c z e ś n i e historia jego dojrzewania i k o n t e ­
stacji. O t o syn sowieckiego dygnitarza, mając możliwość w y g o d n e g o życia
dającego niebagatelne profity, p o s t a n a w i a z a k w e s t i o n o w a ć wybory rodziców
poprzez działania n o n k o n f o r m i s t y c z n e .
[...] moja ocena dysputy Mołotow-Erenburg była niemerytoryczna, ale
buntownicza. Ojciec i syn później powtarzali to samo zdanie skonster­
nowanego ojca:
- Pisarz śmiał sprzeciwić się drugiej osobie w państwie!
Jeden powtarzał je z wyraźnym rozdrażnieniem, drugi - ze skrywanym
zachwytem. Ten epizod był dla mnie wezwaniem do oporu (s. 92)
- w s p o m i n a Jerofiejew zdarzenie, k t ó r e być m o ż e jego s a m e g o p c h n ę ł o na
drogę b u n t u .
Ojciec oczywiście nie wychował mnie na dysydenta, coś takiego nie
przyśniłoby mu się w najkoszmarniejszym śnie, ale pokazał świat - i to
wystarczyło (s. 240)
- d o d a w i n n y m miejscu autor. Ta deklaracja wyda się paradoksalnie kluczowa
dla z r o z u m i e n i a idei p a ń s t w a totalnego, mogącego istnieć tylko w w a r u n k a c h
ścisłej izolacji od świata prawdy i d o b r o b y t u .
ZIMA 2006
149*
Powieść Jerofiejewa nie jest j e d n a k pozycją rozliczeniową w sensie fron­
talnej negacji p o s t a w obywateli zaangażowanych w b u d o w ę raju na ziemi p o d
p a t r o n a t e m radzieckim. Najlepiej widać to na przykładzie swoistego dyskur­
su, jaki zaocznie prowadzi a u t o r ze s w o i m ojcem ( n o t a b e n e t ł u m a c z e m dzieł
Stalina na język francuski), raz kwestionując, i n n y m r a z e m rehabilitując jego
(ojca) wybory polityczne. W y m o w n y jest choćby fakt, że po z a a n g a ż o w a n i u
się Wiktora w niezależne wobec władzy sowieckiej przedsięwzięcia literackie
Jerofiejew senior został o d s u n i ę t y od funkcji oraz przywilejów we w ł a d z a c h
ZSRS. To on j e d n a k u g r u n t o w a ł w synu trafność jego decyzji skazujących de
facto całą rodzinę na publiczny niebyt. G o t o w o ś ć wstąpienia na d r o g ę o p o r u
przeciw systemowi t ł u m a c z y Jerofiejew także w inny s p o s ó b :
Wszystko było tak ohydne, tak podłe, że nie pozostało nam nic innego,
jak zachować się „bohatersko", (s. 258)
Książka Jerofiejewa nie ogranicza się do o p o w i e d z e n i a sagi r o d z i n n e j . A u t o r
próbuje wyjaśnić f e n o m e n Stalina jako czynnika d e t e r m i n u j ą c e g o życie poko­
leń. Jerofiejew nie pozostawia z ł u d z e ń :
Stalina nie trzeba rehabilitować. Rosyjska dusza ze swej natury jest
stalinowska. Im głębiej w przeszłość odchodzą ofiary Stalina, tym sil­
niejszy i jaśniejszy staje się Stalin, (s. 192)
Proste? Jeśli więc doszukiwać się s ą d ó w obrazoburczych, łatwiej znaleźć je
w miejscach, które Jerofiejew poświęca charakterystyce, przykładowo, kole­
gów po piórze.
Do grona rosyjskich pisarzy najlepiej wystartować z pozycji prowincjo­
nalnego samorodka i trudnego dzieciństwa, kręgu potworów i prosty­
tutek. Nigdy w ojczyźnie nie wybaczono mi obrzydliwego pochodzenia
(s. 219)
- twierdzi Jerofiejew. W i n n y m miejscu a u t o r jeszcze dosadniej opisuje śro­
dowisko, w k t ó r y m przebywał:
150*
F R O N D A 41
Zasiadając do autobiografii, pisarz rosyjski, który wszędzie rozsiewa
natrętny zapaszek stęchlizny, ma jeden cel: upodobnić się do gwiazdy
wigilijnej zatkniętej na czubku choinki. Pozostali pisarze - to tylko
dodatkowe zabawki, co wiszą niżej, spadają z gałązek, a nie tłuką się,
bezczelnie wysoko podskakując na podłodze (s. 128)
- czytamy. S y m p t o m a t y c z n e więc, że jak o roli Stalina w życiu s p o ł e c z e ń s t w
wypowiada się Jerofiejew d o s a d n i e i bez z ł u d z e ń , tak r ó w n i e ż k o l e g o m
z branży nie skąpi zjadliwości.
Z u p e ł n i e jakby chciał powiedzieć: rządy d e s p o t y możliwe są t a m , gdzie
jest przyzwolenie na o p o r t u n i z m , pychę, k ł a m s t w o . Czyli wszędzie?
TOMASZ MISIEWICZ
Wiktor Jerofiejew, Dobry Stalin, w y d . Czytelnik, Warszawa 2 0 0 5
W związku ze światową premierą najnowszego filmu
Davida Lyncha pt. Inland Empire (2006) prezentujemy
dyskusję redakcyjną na temat twórczości reżysera, któ­
ra odbyła się pod koniec 2001 roku w Warszawie.
F
R
O
N
D
A
B
O
Y
S
P
R
E
S
E
N
T
Mulholland
Drive
Reading
MHFMIZ
M A R E K H O R O D N I C Z Y ( M H ) : Dlaczego ludzie c h o d z ą n a f i l m y Lyncha,
niewiele z nich rozumiejąc? S p o t k a ł e m się z następującymi reakcjami: film
m n i e wzruszył, przeżyłem go, ale nie wiem, o co w n i m chodzi.
F I L I P M E M C H E S ( F M ) : To, o czym mówisz, odnosi się p r z e d e w s z y s t k i m
do trzech filmów Lyncha: Głowy do wycierania, Lost Highway i Mulholland Drive.
Może jeszcze do serialu Twin Peaks. Myślę, że t e n facet po p r o s t u prezentuje
p e w n ą atrakcyjną estetykę dla o d b i o r c ó w żyjących w o k r e ś l o n y m miejscu
i czasie, łykających określony rodzaj muzyki, czytających o k r e ś l o n e książki.
152*
F R O N D A 41
Udział w pokręconej rzeczywistości, k t ó r ą p r e z e n t u j e David Lynch, d o s t a r c z a
im estetycznej satysfakcji. Z tego p o w o d u ja oglądam z a r ó w n o normalniejsze,
jak i te bardziej szalone dzieła reżysera. Po p r o s t u lubię je oglądać. W a r t o
zwrócić uwagę na wrażliwość odbiorcy, f o r m o w a n e g o przez k o n t r k u l t u r ę .
Estetyka Lyncha jest dla niego ś r o d o w i s k i e m n a t u r a l n y m , w k t ó r y m czuje
się jak u siebie. Moją zgryzotą jest to, że chrześcijaństwo nie wykształciło jak
dotąd odpowiedzi na estetykę kontrkultury.
M H : Wobec tego cytując klasykę polskiego filmu, z a d a m f u n d a m e n t a l n e py­
tanie: jeżeli to tylko estetyka to „skąd te ł z y " u widzów?
J A N Z I E L I Ń S K I 0 Z ) : Wydaje mi się, że odpowiedź na twoje pierwsze pytanie
znajduje się w filmie Człowiek słoń. Można t a m odnaleźć porównanie dwóch
postaw. Pierwsza to postawa pracownika cyrku, który ze względu na korzyści
finansowe ujawnia światu ludzkiego dziwoląga. Druga dotyczy przedstawicieli
wykształconych elit, odwiedzających „uczłowieczonego" już bohatera w szpitalu.
Pod pozorami bezinteresowności chcą oni oglądać zdefor­
mowanego człowieka. Bardzo wyraźnie jest tu słyszalny ko­
munikat Lyncha - ludzie chcą oglądać rzeczy nienormalne,
szkaradne, dziwne. Kwestia estetyki jest oczywiście ważna,
tu zgadzam się z Filipem, natomiast najważniejsze pytanie
dotyczy samego reżysera: czy Lynch jest pracownikiem cyr­
ku, pokazującym za pieniądze dziwolągi (kobietę grzebiącą
w mózgu - Dzikość serca; rozkładające się zwłoki - Mulholland
Drive; Karła - Twin Peaks), czy raczej jest lekarzem, który
również pokazuje choroby, ale istotnie różni się od kuglarza
zarabiającego na tym pieniądze. W tym drugim przypadku cel byłby wysoce m o ­
ralny. Lynch zdaje sobie sprawę, że idziemy wszyscy oglądać palec w m ó z g u . . .
M H : Bo tacy jesteśmy...
J Z : ...Tak, bo tacy jesteśmy. Ale czy po oglądaniu jego filmów tacy p o z o ­
staniemy? Czy b ę d z i e m y mieli taki s a m jak u p r z e d n i o s t o s u n e k do rzeczy
przerażających ? O tym, jak sądzę, jest Mulholland Drive i cały wątek z k l u b e m
Silencio. Lynch opisuje t a m iluzję kina, wskazując, że na ekranie oglądamy po
ZIMA 2006
153*
p r o s t u bujdy, w które chcemy wierzyć. Pokazując je od kuchni, daje n a m sy­
gnał: zobaczcie, jak jesteście robieni w trąbę! Robi to dla n a s i nie chodzi mu
wcale o grę formą. Wierzę, że jego filmom przyświeca zamysł a u t e n t y c z n i e
artystyczny i chęć p o s z u k i w a n i a sztuki prawdziwej. Sztuki, k t ó r a powoduje,
że świat staje się lepszy i kieruje widza na d r o g ę piękna, p r a w d y i d o b r a .
M H : Nie bez p o w o d u na początku p o s t a w i ł e m pytanie o odbiorcę filmów
Lyncha. To do widza kieruje reżyser j e d y n ą wskazówkę co do interpretacji
jego filmów. Apeluje o kierowanie się intuicją. Każdy ma p r a w o na swój s p o ­
sób filmy reżysera odczytywać. Zwykle odbiór jego filmów jest wysoce e m o ­
cjonalny, co wyklucza m o i m z d a n i e m interpretację czysto estetyczną. Wynika
z tego, że Lynchowi u d a ł o się nawiązać i n t y m n y k o n t a k t z w i d z e m , a jest to
o g r o m n y sukces. Dodajmy, że wielu współczesnych reżyserów rozpaczliwie
próbuje to osiągnąć - bezskutecznie. W t y m miejscu należy zadać pytanie
154*
FRONDA 41
o to, co wywołuje tak żywe reakcje widzów, jakie wartości interesują Lyncha
w
Mulholland
Drive?
J Z : Mulholland Drive jest p r a w d o p o d o b n i e filmem, k t ó r y każdego d n i a m o ż e
być o czymś innym. Myślę, że filmy Lyncha są o d b i e r a n e przez w i d z ó w w od­
niesieniu do ich konkretnej sytuacji. Te filmy b ę d ą zawsze „ g r a ł y " z życio­
wymi sytuacjami poszczególnych odbiorców. Film tak m o c n o n a s z p i k o w a n y
emocjami i wątkami jak jest Mulholland Drive zawsze będzie się m i e n i ł różny­
mi barwami. Na dzień dzisiejszy t e n film jest dla m n i e w najpełniejszy s p o s ó b
poświęcony zagubieniu. Każda z postaci filmu jest nie na s w o i m miejscu, nie
wie, co robić, i panicznie poszukuje wyjścia z tej gmatwaniny. Jednej z postaci
filmu - Reżyserowi wali się świat, bo po pierwsze okazuje się, że to nie od
niego zależy ostateczny kształt filmu, który tworzy, a po drugie z d r a d z a go
żona. G ł ó w n a b o h a t e r k a jest zagubiona p o d każdym w z g l ę d e m - m.in. w nie­
możności zrobienia kariery, w utracie niewinności. Pojawia się t a m zresztą
w co najmniej trzech postaciach. Człowiek, który ma sny i b a r d z o boi się s p o ­
tkać postaci zza śmietnika, również jest zagubiony, wszystkie realne postacie
są zagubione oprócz postaci figur (takie postacie w filmach Lyncha często się
pojawiają). Jeżeli ktoś, obejrzawszy film, poczuł się zagubiony, to znaczy, że
dobrze intuicyjnie t e n film o d e b r a ł . To znaczy, że t e n film przeżył, a nie z r o ­
zumiał. Mulholland Drive po p r o s t u pozwala przeżyć zagubienie.
F M : M a m wrażenie, że Lynch się doskonale bawi. W każdym jego filmie widać,
że stopień transgresji jest coraz wyższy. Reżyser przekracza wszelkie granice
szoku i równowagi. Nie wiem, czy Lynch chciał pokazać zagubienie... Myślę, że
jest on raczej wielkim eksperymentatorem, który bawi się konwencjami.
J Z : Ja się do końca z tym nie zgodzę.
M H : Chwileczkę! Piotrek, zobacz, czy nikogo nie ma w księgarni (firmowej
księgarni „ F r o n d y " , w Warszawie przy Tamce 4 5 , na której zapleczu o d b y w a
się dyskusja).
P I O T R M A Ś ( P M ) : Jasne, ale wy tak ciekawie mówicie, kurczę, p o w a ż n i e , ja
chciałem posłuchać. N i e b y ł e m na tym filmie, a zależy mi, żeby go zobaczyć.
Wybieram się, ale nie m a m kasy.
Z I M A 2006
1
55*
M H : N o , dobra, siadaj, ale jak ktoś będzie przechodził, t o powiesz?
P M : Jasne, zresztą Waldek przyjdzie za s e k u n d ę , bo on p o s z e d ł tutaj do hy­
draulików...
J Z : ...Jeżeli jest tak, jak m ó w i Filip, to n i e w „ t a n i m " sensie przekraczania
granic. Lynch wybrał drogę o d w r o t n ą do większości a r t y s t ó w szokujących,
którzy eskalują obrzydliwości. Lynch zaczął m o c n o - od Głowy do wycierania.
W każdym n a s t ę p n y m filmie wątki obrzydliwe zaczynają subtelnieć. W t y m
sensie bardziej będzie m n i e szokować p o d r ó ż w Blue Velvet i p r z e s ł u c h a n i e
w Dzikości serca niż t o , co się dzieje w Zagubionej autostradzie i w Mulholland Drive. Wciąż jest to dziwne, ale j e d n a k delikatniejsze i bardziej w y s m a k o w a n e .
Filmy Lyncha wyraźnie się uspokajają.
M H : Ja m a m wrażenie, że Mulholland Drive jest j e d n y m z najwybitniejszych
w historii kina opisów ludzkiego cierpienia. Oczywiście, zagubienie łączy się
z cierpieniem. G ł ó w n e bohaterki, będąc j e d n ą i tą s a m ą o s o b ą (wskazuje na to
wiele tropów), przedstawiają cierpiącego człowieka we wszelkich możliwych
odcieniach. Lynch w swoich filmach zastanawia się nad złożonością ludzkiej
psychiki. N a d tym, jak człowiek zachowuje się w różnych, często skrajnych sy­
tuacjach. Pokazuje to Bob-demon-Leland w Twin Peaks czy saksofonista-mechanik w Zagubionej autostradzie. Pokazuje to wreszcie najbardziej k o n s e k w e n t n i e
Rita-Betty w Mulholland Drive. D o b i t n y m t ł u m a c z e n i e m owej moralnej walki,
która nieustannie odbywa się w człowieku, jest scena w klubie Silencio. Posta­
wę konformizmu jednej strony „ja" opisuje grająca z playbacku kaseta, k t ó r a
zawsze będzie krzykliwa i dobrze słyszalna. N a t o m i a s t przegraną walkę o głos
dobrego, cierpiącego „ja" uosabia piosenkarka, która w trakcie u t w o r u mdleje.
Uważam, że Lynch jest zagubiony w metafizycznym labiryncie. Jednocześnie
ma dużą wrażliwość na wartości i podejmuje je w s p o s ó b prostolinijny.
J Z : Nie zgadzam się z tym, co m ó w i s z o pokazywaniu cierpienia przez Lyn156*
F R O N D A 41
cha. Gdyby on tylko to pokazywał, to byłby niewiele w a r t . M o i m z d a n i e m on
wartościuje p r z e d s t a w i o n e historie b a r d z o m o c n o . Nie w i d z ę Mulholland Drive
jako obrazu przenikających się napięć w człowieku. W i d z ę raczej degenera­
cję osoby, która w pierwszych scenach filmu wychodzi z s a m o l o t u r a d o s n a ,
żegnana przez z d e m o n i a ł y c h dziadków. W t e d y m a m y do czynienia z k i m ś
dobrym, skorym do pomocy, tryskającym energią. Później, p o p r z e z m e t a f o r ę
Hollywoodu (pokazywano już przecież świat w figurze cyrku i in.) Lynch
pokazuje b o h a t e r k ę p s u t ą powoli przez „krainę m a r z e ń " . W efekcie, z jednej
strony m a m y z d e g e n e r o w a n ą m o r a l n i e brunetkę-Ritę, z drugiej zaś t r u p a
radosnej niegdyś i optymistycznej blondynki-Betty. Trup, o k t ó r y m m ó w i ę ,
nie oznacza j e d n a k klęski p o s t a w y miłości, d o b r a i o d d a n i a - wskazuje raczej
na śmierć tej p o s t a w y w życiu b o h a t e r k i . Pokazany jest tu d o s k o n a l e r o z k ł a d
osobowości w kontekście miłości własnej, miłości do s a m e g o siebie. Z a w s z e
j e d n ą z kluczowych treści w filmach Lyncha, rozgrywaną na r ó ż n e sposoby,
jest przecież miłość. Miłość r o d e m z Prostej historii, ale także z Dzikości serca.
Ten o s t a t n i film pokazuje d o d a t k o w o , że nie istnieje p u ł a p i n t e l e k t u a l n y
kochania. Miłości m o g ą doświadczać wszyscy. O n a nie jest z a r e z e r w o w a n a
tylko dla w i d z ó w Greenewaya. Stąd w Dzikości serca cały t e n kiczowaty świat.
Miłość to jedyne a n t i d o t u m na świat p e ł e n d e m o n ó w . Lynch nie robi filmów
dla intelektualistów, dla ludzi najmądrzejszych. Dla tych, którzy p o d c h o d z ą do
kowboja w Mulholland Drive i załatwiają swoje sprawy. Lynch jest t a k i m kowbo­
jem, który na przekór wszelkim p o u k ł a d a n y m s t a n d a r d o m myślowym m ó w i :
„Tobie się wydaje, że coś wiesz. Tutaj ja rozdaję karty". Myślę, że Lynch jako
artysta wciąż usiłuje sobie odpowiedzieć na pytanie, kim są widzowie i kim jest
on sam. Stawia pytanie, czy będąc reżyserem, jest cyrkowcem zarabiającym pie­
niądze na pokazywaniu lesbijek, czy raczej jest lekarzem, który przedstawiając
szokującą scenę onanizmu, pokazuje chorą miłość do s a m e g o siebie.
M H : Faktycznie, rozróżnienie d o b r a i zła w filmach Lyncha jest radykalne i in­
tuicyjne. Przez to, że jest intuicyjne, m o ż e je d o s t r z e c każdy. J e d n ą z pierw­
szych scen filmu jest r o z m o w a d w ó c h mężczyzn o k o s z m a r n y c h snach, k t ó r e
przeżywa j e d e n z nich. W snach pojawia się postać, k t ó r a jest tak straszna, że
zobaczenie jej w rzeczywistości s p o w o d o w a ł o b y śmierć. Oczywiście chodzi
0 d e m o n a . Facet widzi go w rzeczywistości i p a d a t r u p e m . Wokół miejsca,
w k t ó r y m się to stało, ogniskują się wszystkie ważniejsze sceny filmu. D o ­
dajmy - każda z nich prowadzi do k o s z m a r n e g o finału. Z ł o jest d e m o n i c z n e
1 osobowe. W każdym jego filmie widać to d o s k o n a l e . N i e twierdzę, że Lynch
jest zdeklarowanym chrześcijaninem, n a t o m i a s t m a intuicyjną z d o l n o ś ć roz­
p o z n a w a n i a d o b r a i zla oraz łatwość w p r z e d s t a w i a n i u t e g o na e k r a n i e . . .
J Z : Taką samą intuicję miał C a m u s , kiedy opisywał postać doktora Rieux w Dżu­
mie. Mówi on następujące słowa: „Nie wiem, dlaczego tak trzeba, ale tak trzeba".
Moim zdaniem jest to ten rodzaj artystycznego poznania świata, kiedy dociera się
do ważnych rzeczy, m i m o że nie ma się tego wyłożonego przez katechetę.
F M : Nie wnikając w kwestię intuicji Lyncha, t r z e b a powiedzieć, że teza
o zgodnym z n a u k ą Kościoła p r z e d s t a w i e n i u o s o b o w e g o zła w filmach Lyn­
cha jest naciągana. Problem ze z ł e m jest taki, że o n o kusi człowieka i jest
atrakcyjne. Czy w tych filmach diabeł jawi się jako k t o ś atrakcyjny, jako ktoś,
k t o przyciąga człowieka? J e s t to raczej p r z e d s z k o l n e w y o b r a ż e n i e o diable
jako k i m ś strasznym. Teologia pokazuje, że diabeł nie jest straszny i dlatego
za n i m idziemy.
J Z : Będę bronił Lyncha. W obrazach b ł o g o s ł a w i o n e g o Fra Angelica diabeł jest
kiczowato-straszny, d o k ł a d n i e taki jak u Lyncha. J e s t pytanie, k t ó r ą s t r o n ę
diabła chce się pokazać - czy p r a w d ę o n i m (a p r a w d a jest taka, że nie ma
w n i m nic ciekawego i o s t a t e c z n i e nie jest atrakcyjny), czy m o ż e to, jak on
chce być widziany. Wrócę na chwilę do Fra Angelica, który kiedy maluje fresk,
z pieczołowitością dba o każde ź d ź b ł o trawy, a diabeł u niego jest jakby napluty. D o k ł a d n i e taki jak p o s t a ć zza ś m i e t n i k a w Mulholland Drive. Być m o ż e
Lynch ma dosyć przedstawiania diabła atrakcyjnego w kinie.
M H : Film Egzorcysta, który w s p o s ó b b a r d z o sugestywny i zgodny z p r a w d ą
pokazał o p ę t a n i e d e m o n i c z n e , został przez d y s t r y b u t o r ó w u m i e s z c z o n y w ka­
tegorii h o r r o r u , czyli filmu rozrywkowego, k t ó r y za swój jedyny cel ma stra­
szenie. Już słyszę diabelski ś m i e c h . . . Szatan jest w t y m filmie przerażający,
odpychający i ohydny, nie kusi atrakcyjnością i p i ę k n e m . W Mulholland Drive
jest p o d o b n i e . Mówiąc „precz" d e m o n o w i , z a s t a n ó w m y się n a d s p o s o b e m
pokazania w filmie d o b r a i m i ł o ś c i . . . Dla p r z y k ł a d u Rita - b r u n e t k a , p o s t a ć
ciemna, zagadkowa i tragiczna pojawia się w filmie w nocy. Betty - blondyn­
kę, postać j a s n ą i prostolinijną widzowie po raz pierwszy w i d z ą w p i ę k n y m
słońcu, wychodzącą z s a m o l o t u . K o n t r a s t n a r z u c a się sam.
Z I M A 2006
|
59*
J Z : D o b r o zawsze jest p o k a z a n e jako relacja osobowa, n i e r o z e r w a l n i e zwią­
zana z miłością. Z ł o jest n a t o m i a s t egoistyczne i s a m o w y s t a r c z a l n e . O n o
zawsze korzysta z innych ludzi, chce się bogacić na innych ludziach. Z ł o
ogarnia człowieka, który czyni z innych swoją w ł a s n o ś ć . I tak wokół Alvina
Straighta r o z p r z e s t r z e n i a się m i ł o ś ć i d o b r o , a wokół Bobby'ego Peru i Fran­
ka Bootha tylko cierpienie i perwersja. Kiedy w Mulholand Drive b o h a t e r k a ,
będąca dotychczas u o s o b i e n i e m niewinności, p r z e p o c z w a r z a się w p o t w o r a
hollywoodzkiego, to zaczyna śmierdzieć zgnilizną. D o b r o w filmach Lyncha
jest b a r d z o t r u d n e , czasem n a w e t jest ś m i e s z n e i żałosne, ale jako j e d y n e ma
szansę przeciwstawić się beznadziei.
M H : Mulholland Drive nie jest j e d n a k filmem o p t y m i s t y c z n y m . Motywy ko­
m e d i o w e pojawiają się wprawdzie, ale raczej jako o z d o b n i k i . Bardzo m o c n o
widoczni są n a t o m i a s t D E C Y D E N C I . Ktoś, k t o o w s z y s t k i m decyduje, ktoś,
od kogo decyzji nie ma o d w o ł a n i a . Tutaj są to mafiosi. Znajdą się p e w n i e
tacy, którzy zinterpretują ich jako symbol Hollywoodu. Głębiej należy, myślę,
widzieć mafiosów jako fatum, od k t ó r e g o nie ma ucieczki. F a t u m u n o s i się
n a d f i l m e m i b a r d z o m n i e t o niepokoi. N i e m a t o b o w i e m nic w s p ó l n e g o
z d o b r e m i p i ę k n e m . Ktoś gra na trąbce i m i m o że za chwilę odejmuje ją od
ust, trąbka gra dalej. Piosenkarka śpiewająca Giorando w najbardziej emocjo­
n a l n y m m o m e n c i e u t w o r u p a d a z e m d l o n a (a m o ż e m a r t w a ? ) , a widz wciąż
słyszy jej śpiew. Jest to, jak sądzę, parabola kondycji b o h a t e r k i , której nie­
w i n n e ja nie ma siły walczyć i umiera, sukces n a t o m i a s t osiąga ja n i k c z e m n e .
Można, cytując tekst powtarzający się w filmie b a r d z o często, powiedzieć: „To
ta dziewczyna".
J Z : W Mulholland Drive faktycznie nie ma takiego tryumfu n a d „rzeczywisto­
ścią zadaną" jak w Dzikości serca. Nie ma też tryumfu n a d przeciwnościami jak
w Prostej historii, bo być m o ż e t e n film jest o tym, że nie wszyscy dają radę. Nie
znaczy to jednak, że nikt nie m o ż e być zwycięzcą... Bohaterka filmu Lyncha
przypomina mi bardzo piosenkarkę z Blue Velvet - kobietę, która jest żywym
t r u p e m i pozostaje w mocy kogoś, k t o rządzi jej życiem. To nie jest osoba
wolna. Bardzo m o c n o położony makijaż w wielu filmach Lyncha wskazuje, że
m a m y do czynienia z kimś bezwolnym. Ludzie z silnym makijażem są czymś
w rodzaju androidów zniszczonych przez swoje doświadczenia. Reasumując,
160*
F R O N D A 41
jeżeli faktycznie Mulholland Drive jest filmem o przeznaczeniu, to na p e w n o nie
powinniśmy „chrzcić" Lyncha, bo to, co pokazuje, jest jak najdalsze od chrze­
ścijaństwa. Być m o ż e w mieście d e m o n ó w - Los Angeles, gdzie wszyscy są na
usługach decydentów, osoba s a m o t n a faktycznie skazana jest na klęskę.
M H : Zwykle w interpretacjach filmów Lyncha wskazuje się na k l u c z o w ą rolę
rzeczywistości sennej, logiki s n u . W m o i m p r z e k o n a n i u jest to zabieg, k t ó r y
eliminuje wydobycie wszelkich głębszych treści z jego filmów. Tak się dzieje
również w wypadku Mulholland Drive. Diagnoza, że na e k r a n i e w i d z i m y sen,
k o n s e k w e n t n i e pozwala widzowi n a p r z e b u d z e n i e .
F M : Mulholland Drive dotyka p r o b l e m u Hollywoodu jako symbolu o d e r w a n i a
się od rzeczywistości, życia w iluzji. Kategorią s n u objąłbym wszystko, co
dzieje się w filmie. Zycie jest j e d n y m wielkim s n e m . Być m o ż e z p r a w d z i w ą
rzeczywistością m a m y d o czynienia d o p i e r o p o d koniec f i l m u , kiedy b o h a ­
terka staje t w a r z ą w twarz z c i e m n ą s t r o n ą realności. Inaczej - z j e d n y m
z a s p e k t ó w realności. Wszystko, co p r o w a d z i do t e g o m o m e n t u , być m o ż e
faktycznie jest s n e m , konwencja b o w i e m , której r e p r e z e n t a n t e m jest reżyser
filmu, tak po p r o s t u p o s t r z e g a życie. Życie jest s n e m , z k t ó r e g o b u d z i m y się
dopiero po śmierci.
Pozostałe osoby pojawiające się w dyskusji:
PIOTR MAŚ akordeonista amator, weselny grajek, przyjaciel „Frondy",
stały współpracownik PoloBoysów i księgarni X L M .
W A L D E M A R ( W A L D E K ) B I E N I A K gitarzysta i wokalista bluesowy, legenda „Frondy",
spiritus movens PoloBoysów, współwłaściciel księgarni X L M .
OPRACOWANIE: M.H.
Porwani
do trzeciego nieba
RAFAŁ TICHY
Dawno,
dawno temu zaczą­
łem pisać dla „Frondy" cykl
Poczet mistyków chrześcijańskich.
Zdążyłem opisać trzy postaci, któ­
re mnie wtedy najbardziej interesowa­
ły: Pseudo-Dionizego Areopagitę, Bernar­
da z Clairvaux i Grzegorza z Nyssy. Niestety
z różnych powodów, tak życiowych, jak zawo­
dowych, byłem zmuszony przerwać to szczytne
zamierzenie. Po wielu latach za namową Redak­
cji podjąłem się na nowo zadania opisu najważ­
niejszych postaci mistyki chrześcijańskiej i wyda­
nia takiego cyklu w postaci książkowej. Tym ra­
zem moim zamiarem jest nie tylko przedstawie­
nie życia i podglądów konkretnych mistyków,
lecz także zaprezentowanie na tej kanwie róż­
nych aspektów, prądów i szkół mistyki chrze­
ścijańskiej oraz kluczowych momentów w jej
historii. Poniższy tekst stanowi pierwszy
rozdział na nowo przemyślanego i napi­
sanego Pocztu mistyków chrześcijań­
skich, który niebawem ukaże
się nakładem Biblioteki
„Frondy".
F R O N D A 41
Znam człowieka w Chrystusie, któ­
ry przed czternastu laty - czy w ciele - nie
wiem, czy poza ciałem - też nie wiem, Bóg to wie - zo­
stał porwany aż do trzeciego nieba. I wiem, że ten człowiek
- czy w ciele, nie wiem, czy poza ciałem, też nie wiem, Bóg to wie
- został uniesiony do raju i słyszał tajemne słowa, których się nie godzi
człowiekowi powtarzać.
( 2 Kor 1 2 . 2 - 4 )
Nie ma na kartach Pisma Świętego bardziej sugestywnego świadectwa d o ­
świadczenia mistycznego niż opis „porwania do trzeciego nieba", jakie stało się
udziałem św. Pawła. To właśnie te dwa zdania z Drugiego Listu do Koryntian
będą więc wielokrotnie przytaczane, analizowane i k o m e n t o w a n e przez kolejne
pokolenia teologów i mistrzów życia d u c h o w e g o jako potwierdzony i uświę­
cony Boskim a u t o r y t e t e m Biblii prototyp chrześcijańskiej ekstazy mistycznej.
Kiedy n p . Bernard z Clairvaux, Tomasz z Akwinu czy B o n a w e n t u r a zechcą d o ­
wieść istnienia tego typu doświadczenia, wskazać, na czym o n o polega, i bronić
jego ortodoksyjności, odwołają się do krótkiego świadectwa Apostoła pogan.
Świadectwa, którego najprawdopodobniej Św. Paweł nigdy nie śmiałby wyznać,
a tym bardziej zapisać, gdyby nie został do tego sprowokowany.
Przed czternastu laty
Pochodził z Tarsu i nosił takie s a m o imię jak pierwszy król Izraela - Saul.
Kiedy pod D a m a s z k i e m doświadczył wizji Z m a r t w y c h w s t a ł e g o , z prześla­
dowcy chrześcijan zmienił się w najgorliwszego z ich apostołów. W p i e r w
działał
jański
wielu
na
terenie
misjonarz
swoich
Azji
Mniejszej,
potem
stanął
na lądzie
europejskim.
nowych
współwyznawców
jako
oraz
pierwszy
chrześci­
Budził
nieufność
niechęć,
irytację,
a czasem wręcz nienawiść dawnych. J u ż na s a m y m początku
jego ewangelizacyjnej działalności Żydzi chcieli go pochwycić
i ukarać, ale uszedł, spuszczony w koszu z m u r ó w mia­
sta. P o t e m wielokrotnie przebywał w więzieniu.
Był
kamienowany,
wany,
chłostany,
przepędzany.
163*
ZIMA 2006
wyśmie­
Chudy,
cherlawy, chorowity, przemierzył
pieszo bądź k o n n o tysiące k i l o m e t r ó w
pustyni,
by odwiedzić
założone
przez
siebie
Kościoły. Gdy trzeba było, p r z e m i e r z a ł także m o r z a .
Pewnego razu statek, k t ó r y m płynął, zatonął i Paweł przez
wiele godzin u n o s i ł się na m o r z u u c z e p i o n y deski.
Kiedy trafił do Koryntu, miał za sobą wiele lat takiej apostol­
skiej
drogi krzyżowej.
P o d o b n o , jak podkreślają jego biografowie,
po raz pierwszy odczuł zniechęcenie, a n a w e t lęk p r z e d czekającym go
zadaniem. Kwitnąca m e t r o p o l i a z d w o m a p o r t a m i , licznymi b a n k a m i i m a ­
nufakturami, gwarna i zepsuta, słynąca z d o m ó w uciech, u s ł u g w ę d r o w n y c h
m a g ó w i filozofów, zdawała się miejscem, gdzie szybciej z o s t a n i e z a d e p t a n y
bądź w najlepszym razie zignorowany, niż gdzie k t o ś usłyszy jego przepowia­
danie. A j e d n a k to właśnie tu, jakby w b r e w tej logice, czy też w i m i ę innej
logiki, u d a ł o mu się założyć największą i najbardziej ż y w o t n ą w s p ó l n o t ę
chrześcijan. Niewolnicy, najemnicy, p r o s t y t u t k i , kilku lepiej s y t u o w a n y c h
u r z ę d n i k ó w i handlarzy. Gromadzili się najpierw w d o m u Gajusa p o t e m
Tycjusza J u s t u s a . Przez p ó ł t o r a roku Paweł chrzcił ich i nauczał. Przekazał
im umiejętności s ł u c h a n i a P i s m a i s p r a w o w a n i a eucharystii, wyznaczył
odpowiedzialnych i przełożonych. Gdy zaś zobaczył, że Kościół t e n żyje j u ż
w ł a s n y m życiem, odszedł ewangelizować dalej. O d s z e d ł z ciężkim sercem.
W s p ó l n o t a w Korycie była b o w i e m tą, do której najbardziej się przywiązał.
Niepokoił się też, gdyż wiedział, że d e m o n u d e r z a w n o w o n a w r ó c o n y c h ze
zdwojoną siłą, w mieście zepsucia zaś u d e r z e n i e to m o g ł o być szczególnie
bolesne i skuteczne.
Jego przeczucia się sprawdziły. Niedługo po tym, jak ich opuścił, podziały,
kłótnie i rozprężenie moralne zaczęły niszczyć młody Kościół. Jedni wynosili
się nad drugich, bogaci odgradzali się od biednych, tworzyły się koterie
i towarzystwa wzajemnej adoracji, walczono o władzę i ciągano się po
sądach, część z n o w o nawróconych nie widziała niczego niedrożnego
w korzystaniu z usług prostytutek, w rodzinach dochodziło do
przypadków kazirodztwa, uczty eucharystyczne zmieniały
się w suto zakrapiane libacje. Paweł zareagował szyb­
ko, pisząc swój pełen ostrych u p o m n i e ń ,
nagan i nakazów Pierwszy List
164*
R O N D A 41
do Koryntian. Wraz z listem wysłał
swych przedstawicieli, by w jego imieniu
i jego autorytetem zaprowadzili porządek w rozprę>nej wspólnocie. Na pewien czas zapanował spokój.
Za drugi kryzys, który niedługo potem zaczął niszczyć
nową wspólnotę, sami Koryntianie odpowiedzialni byli w nie­
wielkim już stopniu. Jego przyczyną było pojawienie się w Koryncie
„nowych apostołów", reprezentujących jedno z tych licznie wtedy
występujących środowisk chrześcijan, które inaczej niż Paweł interpre­
towały misję i nauczanie Jezus z Nazaretu, a tym samym rywalizowały
z Apostołem pogan o rząd dusz. Chcąc więc pozyskać młodych chrześcijan
do sposobu rozumienia wiary, który uznawali za najbardziej właściwy, a tym
samym niejako przejąć kontrolę nad korynckim Kościołem, misjonarze ci za­
częli podważać autorytet Pawła jako apostoła. Oprócz tego, że ośmieszali go
jako złego mówcę nie pasującego do ideału mędrca popularnego w greckiej
kulturze, to szczególnie dezawuujący wydawał się im prawie zupełny brak
demonstrowania przez Pawła swej władzy duchowej w postaci cudów, wizji,
ekstaz i innych nadzwyczajnych stanów. Nieśmiały, łysy, krzywonogi Paweł
był zbyt zwykły i swojski. Nowi misjonarze zaś poza wymową mogli szczycić
się darem ekstatycznych uniesień i szczególnymi otrzymywanymi w trakcie
tych uniesień objawieniami. Tajemna, ezoteryczna, niezwykła atmosfera co­
raz bardziej uwodziła Koryntian, a odległy - tak czasowo, jak przestrzennie
- Paweł niknął i blakł.
Drugi List do Koryntian jest wynikiem kolejnej walki Pawła o „ s w ó j "
Kościół. Walki zwycięskiej, lecz okupionej, jak sam pisał, cierpieniem i łza­
mi oraz - szczęśliwie dla nas - pewnym rodzajem „obnażenia się". Chcąc
bowiem bronić swej apostolskiej władzy, został niejako zmuszony do
napisania swoistej „apologii" swej posługi, wykazania, skąd się bierze
i na czym zasadza jego apostolskie powołanie. Ponieważ zaś był do
Koryntian bardzo przywiązany, apologia ta przybrała w wielu
miejscach wymiar autobiograficzny, kiedy to dzielił się - jak
ojciec z dziećmi - różnymi bolesnymi i radosnymi wspo­
mnieniami ze swej duchowej drogi, mającymi
spowodować głębszą, bardziej intymną
więź piszącego z czytającymi.
165*
Z I M A 2006
I
właśnie
wśród
wielu
takich
wspomnień, niejako w o d p o w i e d z i na
zarzut braku głębszych k o n t a k t ó w ze ś w i a t e m
d u c h o w y m , Apostoł zwierza się z tajemnicy, k t ó r ą c h o ­
wał głęboko w sercu przez czternaście lat: „ Z n a m człowieka
w Chrystusie, który przed c z t e r n a s t u laty [...] został p o r w a n y do
trzeciego n i e b a " .
Trzecie niebo
Aby zrozumieć, czym było „ p o r w a n i e " , o k t ó r y m m ó w i Paweł, t r z e b a w p i e r w
sięgnąć do kultury, religii i teologii, k t ó r e u k s z t a ł t o w a ł y jego u m y s ł o w o ś ć ,
a tym s a m y m jego s p o s ó b wyrażania tego, co przeżywał i w co wierzył.
Przynależał on do d w ó c h kręgów kulturowych: greckiego, gdyż n a r o ­
dził się i wychował w zhellenizowanej Azji Mniejszej, oraz judaistycznego,
0 czym decydowała jego n a r o d o w o ś ć : „obrzezany ó s m e g o dnia, z r o d u
Izraela, z pokolenia Beniamina, Hebrajczyk z Hebrajczyków..." (Flp 3, 5n,
por. Rz 11, 1). Chociaż znajomość greckiej kultury jest nie bez znaczenia dla
jego teologii, decydujący wpływ na jego u m y s ł o w o ś ć wywarła myśl hebrajska.
1 to nie tylko dlatego, że był wyznawcą religii Mojżeszowej. Wielu s p o ś r ó d
żyjących w diasporze Ż y d ó w dość bezkrytycznie przyjmowało grecki s p o s ó b
życia i myślenia. Paweł do nich nie należał. Jak s a m b o w i e m podkreśla, był
w s t o s u n k u do Prawa - faryzeuszem (por. Flp 3, 5 n ) , a wiec zaliczał się do tej
części Żydów, k t ó r a b a r d z o ortodoksyjnie p o d c h o d z i ł a do z a c h o w y w a n i a jego
przepisów i dbała o rozwój myśli religijnej j u d a i z m u . Jako gorliwy faryzeusz
udał się więc w m ł o d o ś c i do Jerozolimy, aby pogłębić swoją znajomość
Prawa i Pism. Tam stał się u c z n i e m j e d n e g o z największym ówczesnych
uczonych w Piśmie - Gamaliela. To w ł a ś n i e nabyte w jego szkole rabiniczne m e t o d y egzegezy biblijnej, p r o w a d z e n i a dysput, u p r a w i a n i a
teologii będzie
Paweł później
wykorzystywał przy wykładzie
i rozwijaniu doktryny chrześcijańskiej. N i e była to z r e s z t ą
specyfika jego teologii. Cała p i e r w o t n a chrześcijańska
refleksja
nad
szości
Objawieniem,
przez
Żydów,
rozwijana w więk­
którzy
uwierzyli
w Jezusa, m i a ł a za p o d s t a w ę
166*
F R O N D A 41
myśl judaistyczną i rozwijała się
w jej kontekście, dlatego jest określana
jako teologia judeochrześcijańska. Apostoł pogan
dzięki swojemu „faryzejskiemu" wykształceniu był jej
wybitnym przedstawicielem.
Jedną zaś ze szczególnych cech tej teologii, przejętą po j u ­
daizmie i wyróżniającą ją na tle teologii późniejszych, było częste
ujmowanie zagadnień religijnych w formie przyjętej przez tzw. lite­
raturę apokaliptyczną. W centrum zainteresowania tego typu litera­
tury był świat niebiański, a sposobem przekazu - wizje apokaliptyczne.
Poszczególne apokalipsy żydowskie i chrześcijańskie relacjonują niebiańskie
podróże autentycznych bądź legendarnych - zazwyczaj biblijnych - wizjone­
rów, przenikających tam dzięki chwilowym ekstatycznym uniesieniom i in­
terpretujących z tej niebiańskiej perspektywy tajemnice kosmosu i historii.
Relacje te pełne są dociekań i opisów kolejnych warstw nieba, ich mieszkań­
ców i zachodzących tam zjawisk. Pisząc o swoim porwaniu, Paweł odwołuje
się właśnie do kategorii i pojęć tej literatury. On również, podobnie jak wielu
innych wizjonerów, trafił w ekstatycznym uniesieniu do nieba. Nie wie jed­
nak, czy został tam zaniesiony wraz z ciałem, czy tylko duchowo, gdyż eksta­
za, której doświadczył, była tak silna, iż niejako zatracił świadomość siebie.
Jednego natomiast jest pewien: iż trafił aż do trzeciego nieba.
Choć w przyszłości liczba niebios w myśli żydowskiej i judeochrześcijańskiej ulegnie zwielokrotnieniu do siedmiu, w czasach, w których żył Paweł,
przyjmowano, że jest ich właśnie trzy. Wedle apokaliptycznej topografii
pierwsze niebo to „niebo meteorów", czyli firmament z niższymi ciałami nie­
bieskimi, drugie to „niebo gwiazd", czyli wyższe ciała niebieskie, w końcu
trzecie to „niebo Boga", czyli miejsce zamieszkiwane przez Niego samego.
Mówiąc więc, iż został porwany aż do trzeciego nieba, Paweł informuje
nas, że w ekstatycznym uniesieniu doświadczył szczególnie bliskiego
spotkania z Bogiem. Spotkanie to było na tyle bezpośrednie, in­
tensywne i intymne, iż nie godzi się albo po prostu nie sposób
o nim mówić. Paweł wielokrotnie doświadczał różnych
wizji, uniesień, charyzmatów i choć rzadko o nich
wspomina - a tym bardziej nie chlubi się
nimi - nie uważa ich za tak
167"
Z I M A 2006
intymne jak to doświadczenie. Tu
mamy do czynienia z czym innym. Nie
przez przypadek Apostoł podkreśla, iż tym razem
został dosłownie porwany przez Boga. Najwyższy „za­
władnął" nim i to On sprawił, że stali się sobie tak „bliscy".
Intymność i głębia spotkania z Bogiem wykraczają tu poza wcze­
śniejsze kategorie, są objęte zasłoną milczenia, kontemplacyjnej
ciszy, sekretem kochanków.
W jeszcze lepszym zrozumieniu tego, czego człowiek doświadcza
w trzecim niebie, pomaga nam drugie zamieszczone w liście do Koryntian
określenie tego miejsca. Paweł uściśla swój opis i dodaje, iż znalazł się w raju.
W literaturze apokaliptycznej wyróżniano także trzy rodzaje raju: pierwotny
- będący miejscem pobytu pierwszej pary ludzi, drugi - ukryty po ich upadku
i wypędzeniu, trzeci - eschatologiczny, który zostanie otwarty wraz z nasta­
niem czasów ostatecznych. Do chwili przyjścia Mesjasza (dla judeochrześcijan powtórnego przyjścia) i pokonania śmierci raj jest ukryty i znajduje się
właśnie w trzecim niebie, trafiają zaś do niego dusze świętych po śmierci.
Mówiąc zatem, iż znalazł się w raju, Paweł miał na myśli raj ukryty znajdu­
jący się właśnie w trzecim niebie, dodając zaś to określenie do swojej relacji,
chciał ukazać inny aspekt stanu porwania. O ile bowiem określenie „trzecie
niebo" wskazywało nam, iż znalazł się w niezwykłej bliskości z Bogiem, to
odniesienie do ukrytego raju informuje nas o stanie człowieka, który w tej
bliskości się znalazł. A jest to stan, w którym znajdują się dusze sprawiedli­
wych, przebywających po śmierci w mieszkaniu Ojca, stan pełnej szczęśliwo­
ści wynikającej z tego, że już nic nie oddziela człowieka od Boga i może Go
kontemplować twarzą w twarz.
Kiedy więc zanalizujemy relacje Pawła, biorąc pod uwagę fakt, iż ko­
rzystał z bliskiej mu terminologii apokaliptycznej, okaże się, iż choć tak
krótka i, zdawałoby się, lakoniczna, zawiera jednak dość jasny prze­
kaz. Jego ekstaza nie była jednym z wielu duchowych uniesień
czy objawień, jakich można doświadczać, intensywnie prze­
żywając wiarę czy też korzystając z duchowych darów.
Porwany do trzeciego nieba Paweł doświadczył
stanu
niezwykle
intymniej,
bezpośred­
niej bliskości z Bogiem, jakiej
168*
F R O N D A 41
doświadczają błogosławieni w sta­
nie chwalebnego szczęścia. Przeżył więc
dokładnie to, co tradycja chrześcijańska będzie
określać mianem doświadczenia mistycznego.
Mistycy Starego i Nowego Przymierza
Zastanawiające jednak jest, dlaczego tradycja ta właśnie w opisie Pawła
upatrywała biblijny archetyp tego typu doświadczenia. Czyżby na kar­
tach Pisma Świętego nie było innych świadectw życia mistycznego, a przed
św. Pawłem innych porwanych do trzeciego nieba?
Tak twierdzą niektórzy współcześni bibliści i badacze religii. W wadze,
jaką tradycja chrześcijańska przywiązywała do świadectwa Pawła, widzą oni
dowód potwierdzający ich pogląd o braku opisów tego typu przeżyć na wcze­
śniejszych kartach Biblii, a więc w duchowym doświadczeniu Izraela. Uznają
oni bowiem mistykę za pewien szczególnie wysublimowany wyższy stopień
rozwoju ludzkiej religijności. Tym samym zaś odmawiają istnienia tego typu
doświadczeń w religiach pierwotnych, zaliczając do nich również judaizm bi­
blijny. Inni z kolei w ogóle uznają mistykę za doświadczenie z gruntu obce du­
chowości biblijnej i uważają, iż mogło się ono pojawić wpierw w judaizmie,
a następnie w chrześcijaństwie z powodu skażenia kulturą grecką, w której
tego typu doświadczenie jak najbardziej się mieściło.
Bardziej złożone omówienie tych teorii oraz próby ich definitywnego za­
negowania zaprowadziłyby nas na mielizny współczesnych niekończących się
dysput o naturę i historię mistyki (np. duża część współczesnych biblistów
w ogóle nie jest pewna istnienia najważniejszych bohaterów Biblii, trudno '
więc z nimi się spierać, czy mieli oni doświadczenie mistyczne). Ponieważ
problematykę tę chcemy powoli i stopniowo rozważać, na razie kwe­
stię tę rozwiążemy, odwołując się do autorytetu. Skoro zaś polem
naszego zainteresowania jest mistyka wczesnochrześcijańska,
posłużymy się autorytetem Ojców Kościoła, którzy mistykę tę
tworzyli i rozwijali. Oni zaś nie mieli w tej sprawie wąt­
pliwości. To bowiem właśnie Biblia była najgłęb­
szym źródłem ich mistyki. Codzienna jej
lektura stanowiąca podstawę
169*
ZIMA 2006
ich d u c h o w e g o rozwoju i refleksji
dostarczała im też najpewniejszych kry­
t e r i ó w co do prawdziwości, znaczenia i s p o s o b u
podążania drogą ku zjednoczeniu z Bogiem. Skoro zaś
n a t c h n i e n i e i „ p o k a r m " dla swoich ćwiczeń mistycznych
czerpali z Pięcioksięgu czy Ewangelii, to nie ulegało dla nich wąt­
pliwości, iż autorzy i b o h a t e r o w i e tych świętych ksiąg oraz w y d a r z e ń
również podążali droga mistyki.
Na przykład w A b r a h a m i e , którego Bóg nawiedził w postaci t r z e c h
tajemniczych przybyszów, widzieli tego, k t ó r e m u d a n e było oglądać ta­
jemnice w e w n ę t r z n e g o życia Boga; wydarzenie p o ś w i ę c e n i a Izaaka na górze
Moria odczytywali jako zapowiedź mistycznego ogołocenia; niezwykłe, n o c n e
zmaganie się J a k u b a z Bogiem n a d p o t o k i e m Jabok rozumieli jako wejście
w bolesną, ale i b ł o g o s ł a w i o n ą m i s t y c z n ą n o c miłości; kolejne etapy drogi
prowadzącej Mojżesza na górę Synaj uznawali za etapy drogi mistycznej; a ci­
chy p o w i e w wiatru, w k t ó r y m Eliasz r o z p o z n a ł o b e c n o ś ć Boga, i n t e r p r e t o w a l i
jako wejście w tajemnicę mistycznego odpoczynku. Jeżeli zaś chodzi o posta­
ci i wydarzenia N o w e g o Przymierza, to p r z e d e w s z y s t k i m nie w y o b r a ż a n o
sobie, by Ta, która nosiła w sobie o b e c n o ś ć Boga i się nie spaliła - jak krzak
gorejący Mojżesza - była p o z b a w i o n a doświadczenia najgłębszej, najbardziej
intymnej, a tym s a m y m „porywającej", więzi z N i m .
Z a t e m to, czego doświadczali Ojcowie, będąc p o r w a n i do trzeciego nieba,
znajdowali opisane i w y t ł u m a c z o n e w ł a ś n i e w w y d a r z e n i a c h biblijnych i życiu
biblijnych postaci. Ci pierwsi mistycy chrześcijańscy szli śladami A b r a h a m a ,
Mojżesza i Eliasza, od nich czerpali naukę, czuli się ich n a s t ę p c a m i . Za t a k i m
„mistycznym" odczytaniem Biblii przemawia, poza s z a c u n k i e m do Tradycji,
jeszcze jeden, coraz częściej dziś p o d n o s z o n y a r g u m e n t . Jeżeli b o w i e m to,
co opisuje mistyka, u z n a się za rzecz m a ł o i s t o t n ą dla życia d u c h o w e g o ,
d r u g o r z ę d n ą albo wręcz szkodliwą, to rzeczywiście zjawisko mistyki
nie m u s i a ł o lub wręcz nie m o g ł o w y s t ę p o w a ć w świecie Biblii.
Jeżeli j e d n a k u z n a się mistykę za zawsze o b e c n ą w perspek­
tywie dojrzałego życia d u c h o w e g o - a tak u w a ż a coraz
większa część badaczy t e g o zjawiska - to co i n n e g o ,
to t r u d n o uznać, że doświadczenia t e g o
zupełnie brakowało osobom
170*
FRONDA 41
stanowiącym archetyp życia du­
c h o w e g o żydów i chrześcijan.
Nie m o ż n a j e d n a k nie przyznać pewnej ra­
cji krytykom biblijnej mistyki. Mają oni przynajmniej
w tym rację, że Biblia jest b a r d z o skąpa w opisy d o ś w i a d c z e ń
mistycznych. Jeżeli w ogóle o nich w s p o m i n a , to zawsze skrywa
je za metaforą lub p e ł n y m r o z b u d o w a n e j symboliki o p i s e m wizji.
Stało się tak z kilku przyczyn.
Jeżeli chodzi o Stare Przymierze, to decydował o tym p r z e d e wszyst­
kim wynikający z m o n o t e i z m u lęk p r z e d bałwochwalczym p a n t e i z m e m
obecnym w misteriach pogańskich. Broniąc transcendencji Boga, a u t o r z y star o t e s t a m e n t o w i wystrzegali się m ó w i e n i a o s p o t k a n i u z N i m w kategoriach
zjednoczenia. Poza tym - i tu z n ó w t r z e b a przyznać rację krytykom biblijnej
mistyki - tkwi też jakaś racja w poglądzie, iż p i e r w o t n e religie - w t y m rów­
nież objawiona - przeżywały p e w n ą ewolucję. Nie od razu w p r z e ż y w a n y m
doświadczeniu religijnym wszystko u c h w y c o n o i u m i a n o wyrazić. Wszystko
ma swój czas i miejsce, również w kwestii historii religii i d u c h o w o ś c i . A za­
t e m m o n o t e i s t y c z n a o s t r o ż n o ś ć oraz „ p i e r w o t n o ś ć " d o ś w i a d c z e n i a religijne­
go zadecydowały, iż w j u d a i z m i e biblijnym nie wytworzyła się ani l i t e r a t u r a
mistyczna, ani właściwa dla opisu t e g o typu d o ś w i a d c z e ń terminologia.
W przypadku N o w e g o Przymierza kontekst trochę się zmienia. Ewoluuje
sam judaizm - o czym świadczy obfitość literatury apokaliptycznej i mesjań­
skiej. Wiara biblijna wkracza też - przynajmniej z perspektywy chrześcijańskiej
- w nowy okres dojrzałości, czyli przyjęcie n a u k i Mesjasza. Tu zaś niebywałą
nowością jest fakt Wcielenia. Poza wszystkimi innymi konsekwencjami tego
faktu, z perspektywy duchowości chrześcijańskiej ważne było niebywałe zbli­
żenie tego, co Boskie, do tego, co ludzkie. Granica transcendencji została
przekroczona przez Boga, który stał się człowiekiem, tym s a m y m zaś
człowiek został wezwany, by przekroczyć ją z N i m niejako w d r u g ą
stronę, w stronę przebóstwienia. To otwierało drogę do wizji czło­
wieka jako powołanego do mistycznej jedności ze Stwórcą.
A j e d n a k również w przypadku literatury n o w o t e s t a m e n t o w e j t r u d n o m ó w i ć o obecności „ m i s t y k i "
wyrażonej s e n s u stricto. Trzeba b o w i e m
p a m i ę t a ć , że fakt Wcielenia
171*
Z I M A 2006
był na tyle rewolucyjny z per­
spektywy m o n o t e i s t y c z n e g o j u d a i z m u ,
iż w
środowisku
pierwszych
chrześcijan
pod­
c h o d z o n o do jego interpretacji z olbrzymią o s t r o ż n o ­
ścią, a co za tym idzie, nie od razu u ś w i a d o m i o n o sobie czy
wyrażono wszystkie jego konsekwencje. P o n a d t o o braku o p i s ó w
doświadczeń mistycznych d e c y d o w a ł o odziedziczone p o j u d a i z m i e
„teologiczne" i „psychologiczne" przyzwyczajenie. Czy to w obawie
przed b a ł w o c h w a l s t w e m , czy przed „sensacyjnością" t e g o typu zjawisk,
żydowscy uczniowie J e z u s a nie nie mieli zwyczaju dzielić się o p i s a m i
tego typu doświadczeń. Dzielili się więc s w o i m d o ś w i a d c z e n i e m s p o t k a n i a
z C h r y s t u s e m , również tym wypływającym z mistycznej z N i m jedności, lecz
samego zjawiska mistycznego nie oddzielali od innych a s p e k t ó w t e g o spo­
tkania, zwłaszcza od głoszenia drogi n a w r ó c e n i a oraz orędzia Dobrej N o w i n y
w najbardziej p o d s t a w o w y m wymiarze.
To, co dotyczy wcześniejszych a u t o r ó w biblijnych, dotyczy też w d u ż y m
s t o p n i u Pawła. On również nie miał zwyczaju dzielić się o p i s a m i t e g o typu
doświadczeń. On również być m o ż e czuł, że to jeszcze nie czas i nie miejsce.
On również wolał o w o c e mistycznych p o r w a ń wplatać w p r z e p o w i a d a n i e
Dobrej Nowiny. J e d n a k „ o p a t r z n o ś c i o w o " sprowokowany, uczynił wyjątek.
Przyznał się do faktu p o r w a n i a i opisał je. C h o ć więc wielu p r z e d n i m tego
porwania doświadczyło, nikt tak wyraźnie i osobiście o n i m nie zaświadczył.
M o ż n a powiedzieć, że świadectwo Pawła z listu do Koryntian w s p o s ó b
otwarty wyraziło wcześniejsze biblijne doświadczenie mistyczne. Z tej wła­
śnie przyczyny, a nie dlatego, że było czymś „ u n i k a l n y m " , s t a ł o się tak w a ż n e
dla chrześcijańskich mistyków n a s t ę p n y c h pokoleń. Dla wszystkich swoich
doświadczeń szukali oparcia w Biblii, a jeśli chodzi o d o ś w i a d c z e n i e
porwania, najbardziej „ s p e k t a k u l a r n i e " wyrażone znajdowali w ł a ś n i e
w opisie Pawła. I s t o t n e też było dla nich to, że A p o s t o ł p o g a n uj­
m o w a ł je - jak zobaczymy dalej - w kontekście swego s p o t k a n i a
z C h r y s t u s e m . W t y m i tylko w t y m sensie widzieli w Pawle
pierwszego
chrześcijańskiego
porwanego.
Niechętnie
i niejako w b r e w sobie otwierał Paweł poczet mi­
styków chrześcijańskich.
172*
:
R O N D A 41
Krótka historia „mistyki"
Opisując porwanie do trzeciego nieba, jak też ana­
logiczne doświadczenie postaci biblijnych, cały czas posłu­
giwaliśmy się terminami „mistyka" lub „mistyczny". I choć jest
to jak najbardziej uzasadnione z perspektywy późniejszej tradycji
chrześcijańskiej, to jednak samego Pawła mogłoby to wprowadzić
w duże zakłopotanie. Zwierzając się bowiem Koryntianom z tego, czego
doświadczył przed czternastu laty, nie zdawał sobie sprawy, że przeżył coś
„mistycznego". I to bynajmniej nie z nadmiaru pokory. Po prostu najprawdo­
podobniej nie znał tego terminu, a jeśli nawet się z n i m zetknął, to nie przykładał
do jego znaczenia większej wagi. W jego czasach w inny sposób określano ten typ
doświadczenia, np. właśnie za pomocą terminologii apokaliptycznej. Określenie
„mistyka" na oznaczenie tego typu przeżyć narodziło się później i przeszło długą
oraz burzliwą ewolucje znaczeń, tak iż dziś nie dla wszystkich znaczy to samo.
Pojęcie
„mystikos"
etymologicznie
wywodzi
się
od
greckiego
słowa
„ m y o " oznaczającego „ z a m y k a n i e " , głównie w kontekście „ z a m y k a n i a o c z u " .
W świecie helleńskim, w k t ó r y m Paweł głosił Ewangelię, u ż y w a n o go w od­
niesieniu do pogańskich misteriów. Misteria te były „ m i s t y c z n e " , czyli u k r y t e
dla n i e p o w o ł a n y c h oczu, przekazywane w s p o s ó b sekretny, z n a n e tylko wta­
j e m n i c z o n y m . M i m o j e d n a k pewnej aury tajemniczości, jaka wiązała się t y m
słowem, nie było o n o tak b r z e m i e n n e w znaczenia, jak sobie to dziś m o ż n a
wyobrazić. Tajemniczość dotyczyła tu b o w i e m tylko s e k r e t ó w czysto obrzę­
dowych, niejako technicznych. A więc na t y m archaicznym e t a p i e rozwoju
t e r m i n t e n nie miał nic w s p ó l n e g o z j a k i m ś głębszym d o ś w i a d c z e n i e m reli­
gijnym. I dlatego z a p e w n e był używany tak m a r g i n a l n i e . Z t e g o też p o w o d u
nie znajdujemy go w greckich tekstach Biblii.
Za wykształcenie się i spopularyzowanie pojęcia „mistyczności"
w zbliżonym do współczesnego znaczeniu odpowiedzialne są dopiero
kolejne pokolenia chrześcijan. Od III wieku myśliciele chrześci­
jańscy coraz częściej zapożyczali z języka greckiego pojęcie
„mystikos", nadając mu zupełnie n o w e oblicze. Pod ich
piórem
przestało
być
pojęciem
„technicznym"
odnoszącym się do zewnętrznej sfery ob­
rzędów i zaczęło wskazywać
173*
ZIMA 2006
na to, co w religijnym kontakcie
z sacrum najbardziej i n t y m n e . Konkretnie
używano go na określenie pewnych trzech „ukry­
tych" przed oczami niewtajemniczonych w m i s t e r i u m
Chrystusa aspektów wiary chrześcijańskiej.
W p i e r w p r z y m i o t n i k t e n był wiązany z „ u k r y t y m " , najgłęb­
szym s e n s e m Pisma Świętego, do k t ó r e g o d o t r z e ć m o ż n a tylko
poprzez wiarę. N a s t ę p n i e dla starożytnych chrześcijan „mistyczne"
okazały się także sakramenty, gdyż dzięki n i m m o ż n a wejść w ukrytą przed
oczami pogan rzeczywistość męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa.
Dopiero z czasem do tych dwu pierwotnych znaczeń „ m i s t y k i " - biblijnego
i liturgicznego - z o s t a ł o d o d a n e trzecie - d u c h o w e . O p i e r a ł o się o n o na
dwóch p o p r z e d n i c h i bez nich było - przynajmniej w sensie chrześcijańskim
- niezrozumiałe, a j e d n a k a k c e n t o w a ł o jeszcze j e d e n w y m i a r tego, co „ukry­
t e " na chrześcijańskiej d r o d z e wiary. O t ó ż „ m i s t y c z n y m " zaczęto określać
najgłębszy, najbardziej intymny, a tym s a m y m najtrudniejszy do opisania,
bezpośredni d u c h o w y k o n t a k t z Bogiem, t e n właśnie, który stał się u d z i a ł e m
Pawła, gdy został p o r w a n y aż do trzeciego nieba. Od V wieku takie w ł a ś n i e
użycie t e r m i n u „ m y s t i k o s " - na określenie b e z p o ś r e d n i e g o s p o t k a n i a z „ukry­
t y m " Bogiem - utrwaliło się w tradycji chrześcijańskiej.
A j e d n a k nie oznaczało to bynajmniej z d o m i n o w a n i a przez pojęcie mistyki
słownictwa chrześcijańskiej d u c h o w o ś c i . Rzeczywistość, ha k t ó r ą wskazywa­
ło, opisywano również za p o m o c ą innych często n a w e t bardziej p o p u l a r n y c h
pojęć, takich jak kontemplacja, ekstaza, p o r w a n i e czy pati divina - „ d o t k n i ę ­
cie" Boga. Najprawdopodobniej tak o s z c z ę d n e i p e ł n e rezerwy t r a k t o w a n i e
tego t e r m i n u przez kolejne pokolenia chrześcijan było w y n i k i e m p e ł n e g o
pokory wyczucia jego wagi. N i e należało go więc nadużywać. Z n a m i e n n e
też jest, że przez cały t e n o k r e s - od starożytności, p o p r z e z średniowie­
cze, aż do XVII wieku - w użyciu był tylko p r z y m i o t n i k „mistycz­
n y " . Pisano o „mistycznej kontemplacji", „mistycznej teologii",
„mistycznym p o r w a n i u " . Powód t e g o s t a n u rzeczy wydaje się
podobny. Starano się o o w y m niezwykłym i t r u d n y m do
opisania doświadczeniu m ó w i ć w nawiązaniu do
konkretnych, bardziej namacalnych i nie­
jako
chronionych
174*
F R O N D A 41
doktryną
aspektów wiary chrześcijańskiej.
Dobrze wyczuwano, że tak jak naduży­
wanie „mystikos" groziło jego spłyceniem, tak
też jego wyemancypowanie groziło zgubieniem orto­
doksyjnego znaczenia. Groźby te niestety się spełniły.
Mniej więcej od końca X V I I wieku obok przymiotnika „ m i ­
styczny" zaczęto używać rzeczownikowej formy „mistyka". Od tego
czasu pojęcie „mistyka" święci triumfy w literaturze i nauce, ale też
(
zaczyna gruntownie się wypaczać. Przede wszystkim zgodnie z coraz
bardziej odchodzącym od chrześcijaństwa kierunkiem rozwoju kultury
zachodniej „mistyka" coraz bardziej zaczyna tracić znaczenie chrześcijań­
skie. Dotychczas rozumiano „mystikos" jako bezpośrednie doświadczenie
„tajemnicy" Boga. Teraz coraz słabiej akcentowano, iż chodzi tu „spotka­
nie" z Bogiem, a coraz bardziej uwypuklano samą „tajemniczość" takiego
sakralnego przeżycia. To, co tchnęło gotycką mrocznością, wizyjnością,
niezwykłością, poetyckim niedopowiedzeniem czy spirytystycznym mrowie­
niem po plecach, zaczęło być rozumiane jako mistyczne. W zależności zaś
od poglądów tak rozumiana mistyka była traktowana bądź z drwiną, bądź
z czcią. Oświecony umysł widział w „mistyczności" wyjście poza racjonal­
ność, duszne opary ciemnoty nie rozjaśnione przez rozum, i przeciwstawiał
naukowemu, trzeźwemu stąpaniu po ziemi. Z kolei romantyk (czy też jego
wnuk modernista), który w szkiełku i oku racjonalisty widział wędzidło nało­
żone na ludzkiego ducha, dostrzegał w porywie mistycznym najwyższy wyraz
geniuszu, głos tego, co w nas pierwotne i naprawdę wolne, rozwiane włosy
Walkirii na wietrze.
Potem było coraz gorzej. Dziewiętnasto- i dwudziestowieczni wyznaw­
cy nowej religijności i naukowości, która przybrała ostateczny kształt
jako New Age, starając się łączyć romantyczną fascynację mroczną
nieoznaczonością z oświeconą naukową postępowością, zaczęli się
wręcz prześcigać w coraz bardziej karkołomnych, a coraz rzadziej
cokolwiek znaczących - aby przypadkiem nie urazić niko­
go jakimś zbyt zawężonym znaczeniem - lecz bardzo
naukowo brzmiących definicjach. Na przykład
W.James, nestor filozofii religii, utożsamił
mistykę z wszelkiego rodzaju
175*
Z I M A 2006
„odmiennymi
mości".
Tak
stanami
jakby
nie
świado­
wiedział,
że
choć doświadczenie m i s t y c z n e m o ż e się wiązać
z takimi s t a n a m i , to j e d n a k do nich się nie s p r o w a d z a
i z n a c z e n i o w o z n i m i nie pokrywa, gdyż o d m i e n n y c h s t a n ó w
świadomości m o ż n a doświadczać z p o w o d ó w b a r d z o prozaicz­
nych - choćby nadużywając alkoholu. Z kolei A . H . Maslow, guru
współczesnej psychologii, widział w mistyce sferę „przeżyć szczytu­
jących", co ze względu na n i e s t o s o w n o ś ć ś w i n t u s z e n i a w t y m miejscu
p o z o s t a w i a m bez k o m e n t a r z a . W każdym razie po takich zabiegach na
pojęciu „mistyka" zaczęto go używać z u p e ł n i e d o w o l n i e i na r ó ż n o r a k i e cał­
kiem odbiegające od siebie sposoby. Dziś w p o w s z e c h n y m odczuciu m i s t y k ą
m o ż e być wszystko, co t c h n i e n i e o k r e ś l o n o ś c i ą i z czym jest n a m dobrze; a im
bardziej jest n i e o k r e ś l o n e i im bardziej n a s upaja, t y m bardziej jest m i s t y c z n e .
W ten s p o s ó b mistyka nie tylko stracił znaczenie chrześcijańskie, lecz t a k ż e
wszelkie „ s e n s o w n e " znaczenie.
Mistyka na nowo zdefiniowana
Czy w t a k i m razie należy odrzucić pojęcie „ m i s t y k a " jako b e z w a r t o ś c i o w e
z p u n k t u widzenia racjonalnego dyskursu? To byłoby wylanie dziecka z kąpie­
lą. Należy raczej pojęciu t e m u przywrócić jego p i e r w o t n y s e n s i ukazać jego
prawdziwą wartość. Jest to szczególnie w a ż n e dla tradycji chrześcijańskiej,
której, m o ż n a powiedzieć, wręcz u k r a d z i o n o mistykę. Tak z r e s z t ą u w a ż a
większość współczesnych p o w a ż n y c h myślicieli zajmujących się tą t e m a t y k ą .
Co ciekawe, bez względu na to, jaki przyjmują światopogląd, gdy p r a g n ą p o ­
dać definicję mistyki, zazwyczaj szukają jej w dawnej tradycji chrześcijań­
skiej, zdając sobie sprawę - bardziej lub mniej ś w i a d o m i e - że odejście
od tej tradycji czy n a w e t zerwanie z nią z a p r o w a d z i ł o refleksję n a d
t ą t e m a t y k ą n a m a n o w c e „przeżyć szczytujących". Z n a m i e n n y m
przykładem
jest
przypadek
G.
Szcholema
-
wybitnego
żydowskiego myśliciela - który w dziele życia o Mistyce
Żydowskiej, pragnąc we w s t ę p i e p o d a ć definicję mi­
styki, w p i e r w żali się na w s p ó ł c z e s n y c h a o s
w t y m względzie, a n a s t ę p n i e
176"
F R O N D A 41
sięga, ni mniej, ni więcej, tylko do
sformułowania św. Tomasza z A k w i n u :
cognitio Dei experimentalis, czyli „doświadczalne
poznanie Boga", jako najbardziej adekwatnie opisujące­
go, czym jest mistyka.
Definicja Tomasza bez wątpienia wydobywa mistykę ze
współczesnego chaosu znaczeniowego i pozwala na nowo zrozu­
mieć, czym było opisywane przez nią doświadczenie. A jednak wydaje
się, że w procesie redefiniowania mistyki należy pójść trochę dalej.
Tomaszowe sformułowanie bowiem zbyt zawęża problematykę mistyki.
Skupia się, zgodnie zresztą z tendencją scholastyki, na aspekcie poznawczym
doświadczenia mistycznego. Gdy jednak sięgniemy poza tradycję scholastyczną, choćby właśnie do Ojców Kościoła, łatwo dostrzeżemy, że element po­
znawczy mistyki - widzenia Boga twarzą w twarz - dla wielu z nich nie był ani
jedynym, ani najważniejszym aspektem tego doświadczenia, np. podkreślano
szczególne znaczenie aktów woli, zwłaszcza miłości. Jak w takim razie ustalić
na tyle szeroka definicję mistyki, by nie wykluczyć żadnego z akcentowanych
aspektów tego doświadczenia?
Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na to, co jest wspólnego w opi­
sie doświadczenia mistycznego i w jego różnych definicjach w ciągu wieków.
Wtedy łatwo będzie zauważyć, iż większość porwanych do trzeciego nieba i zaj­
mujących się opisem tego zjawiska jest zgodna co do jednego: iż to, co przeży­
wa mistyk, tak w swym rozumie, jak w woli, to nade wszystko doświadczenie
bezpośredniego, znoszącego wszelkie dotychczasowe bariery przylgnięcia do
Boga. Dlatego wielu współczesnych badaczy uważa, że w centrum doświad­
czenia mistycznego należy postawić unio mystica, czyli właśnie duchową jed­
ność z Bogiem. Dopiero konsekwencją tej jedności byłyby wszystkie inne
aspekty tego oświadczenia, w tym również tak ważny aspekt poznawczy.
Zresztą sam G. Scholem, mimo iż wpierw jako wiążącą podaje defini­
cję Tomasza, gdy na następnych stronach chce skrótowo określić,
czym jest mistyka, posługuje się sformułowaniem „doświad­
czenie bezpośredniej wewnętrznej łączności z Bogiem".
Warto w tym
miejscu
współczesnego
podać piękną definicję
teologa
R Evdokimova:
177*
Z I M A 2006
prawosławnego
Wyraz „mistyka" jest pokrewny biblij­
nemu pojęciu tajemnicy i oznacza najgłęb­
szą więź między Bogiem a człowiekiem, ich komunię
natury oblubieńczej. To ostatnie zjednoczenie stanowi sekret
Bożej mądrości, tajemnicę przeznaczonego człowiekowi przez Boga
życia wiecznego.
Można więc powiedzieć,
że coraz więcej
w s p ó ł c z e s n y c h badaczy
„mistyki", przyjmując jej powyższą - z a w ę ż o n ą lub szerszą - definicję,
powraca po latach b ł ę d ó w i wypaczeń swych p o p r z e d n i k ó w do d a w n e g o ,
przyjmowanego od czasów Ojców Kościoła i z a c h o w a n e g o przez wiele wie­
ków tradycji chrześcijańskiej, r o z u m i e n i a tego, co jest „ m i s t y c z n e " i czego
biblijnym „ a r c h e t y p e m " było p o r w a n i e do trzeciego nieba.
Mistyka słabeuszy
Dlaczego jednak mistycy dostępują łaski „bezpośredniej w e w n ę t r z n e j łączno­
ści z Bogiem"? Jaki to wywiera wpływ na ich życie? Czy i na ile z m i e n i a p o ­
strzeganie Boga, człowieka, świata? Dlaczego Bóg d o p u s z c z a takie doświad­
czenie? Czy m o ż n a je wywołać w ł a s n y m i siłami? Czy jest j e d n a mistyka, czy
wiele mistyk? Myśliciele chrześcijańscy, szukając o d p o w i e d z i na te pytania,
często sięgali do p i s m tego, który jako pierwszy opisał p o r w a n i e do trze­
ciego nieba. C h o ć b o w i e m Paweł poza f r a g m e n t e m z listu do Koryntian nie
w s p o m i n a nigdzie o swoich mistycznych przeżyciach, nie znaczy to wcale, iż
wydarzenie sprzed c z t e r n a s t u lat nie wywierało wpływu na to, co i jak pisał.
W niewysłowionej mistycznej ciszy p o r w a n i a Paweł wiele usłyszał i zrozu­
miał. W konsekwencji jego p i s m a są wręcz przepojone mądrością płynącą
z tego doświadczenia. Wypracowując więc zręby teologii chrześcijań­
skiej, zarazem kładł podwaliny pod chrześcijańską teologię mistycz­
ną. Kwestia „obrazu i p o d o b i e ń s t w a " , unii d u c h o w e j , p o z n a w a n i a
twarz w twarz, eschatologicznego pielgrzymowania i wiele
innych
t e m a t ó w będących w c e n t r u m z a i n t e r e s o w a ­
nia teologii mistycznej w ciągu w i e k ó w miały
swoje źródło, swój początek, swą inspira­
cję w ł a ś n i e w rozważaniach
178*
F R O N D A 41
A p o s t o ł a pogan. Zanurzając się
w dzieje mistyki chrześcijańskiej,
bę­
dziemy tę t e m a t y k ę s t o p n i o w o odkrywać i zgłę­
biać, a tym s a m y m wciąż natykać się na ślady obecności
pierwszego p o r w a n e g o .
J e d e n j e d n a k z tych t e m a t ó w w y m a g a choćby krótkiego o m ó ­
wieniu już tu, na s a m y m początku tej drogi. Paweł b o w i e m nie tylko
pozostawił n a m pierwszy opis porwania, lecz także dał n a m pierwsze
kryterium pozwalające odróżnić a u t e n t y c z n i e chrześcijańską mistykę od
tego, co nią nie jest. Uczynił to w słowach następujących zaraz po opisie
porwania i komentujących je. M o ż n a wręcz powiedzieć, iż k o m e n t a r z ów
był dla niego o wiele istotniejszy niż s a m o ś w i a d e c t w o mistycznej ekstazy.
Dlatego nie s p o s ó b go tu p o m i n ą ć . Po zwierzeniu się z w ł a s n e g o doświadcze­
nia mistycznego Paweł pisze:
Z tego więc będę się chlubił, a z siebie samego nie będę się chlubił,
chyba że z moich słabości. Zresztą choćbym i chciał się chlubić, nie
byłbym szaleńcem; powiedziałbym tylko prawdę. Powstrzymuję się
jednak, aby mnie nikt nie oceniał ponad to, co widzi we mnie lub co
ode mnie słyszy. Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień,
dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzko­
wał - żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana,
aby odszedł ode mnie, lecz mi powiedział: „Wystarczy ci mojej łaski.
Moc bowiem w słabości się doskonali". Najchętniej więc będę się chlu­
bił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa.
( 2 Kor 12. 5 - 9 )
D o p i e r o zestawienie słów o „słabościach" i „ o ś c i e n i u " z o p i s e m
p o r w a n i a daje n a m p e ł n y obraz tego, co Paweł chciał przekazać
Koryntianom. N i e deprecjonuje on znaczenia, jakie m i a ł o dla
niego porwanie; jest o n o bez wątpienia w a ż n y m e l e m e n t e m
jego życia d u c h o w e g o . A j e d n a k to nie o n o stanowi
jego
fundament.
Fundamentem
tym
jest
A p o s t o ł a pogan wiara w C h r y s t u s a i to
Ukrzyżowanego, wiara, k t ó r a
179*
Z I M A 2006
dla
nie wymaga porwań ani na nich
się nie zasadza. Dlatego zwierzając się
Koryntianom ze swego długo ukrywanego sekre­
tu, nie mial bynajmniej zamiaru pochwalać ich przesad­
nego zainteresowania zjawiskami mistycznymi. Co więcej,
jego komentarz do porwania to w pewnym sensie kubeł zimnej
wody wylany na tych, którzy w ekstatycznych niebiańskich wzlotach
widzą istotę chrześcijańskiego życia duchowego.
Wylany przede wszystkim na „nowych apostołów" uwodzących jego
wspólnotę. To bowiem właśnie na tego typu zjawiska kładli oni nacisk jako
na świadectwo „mocy duchowej", a tym samym odpowiednią legitymację ich
działalności apostolskiej. Dlatego się nimi przechwalali, a brak takich prze­
chwałek u Pawła deprecjonował go w ich oczach. Takie postrzeganie spraw
duchowych przez „nowych apostołów" wynikało zaś, jak się zdaje, z ich spe­
cyficznego rozumienia - czy raczej niezrozumienia - misji i osoby Chrystusa.
Podobnie jak Piotr, Andrzej czy Jan, zanim zostali oświeceni i umocnieni
przez „języki ognia" pentacosty, przeciwnicy Pawła postrzegali Jezusa w spo­
sób ludzki, jako jaśniejącego blaskiem Boskiego człowieka, akcentując przy
tym Jego niezwykłe czyny, podnoszone do rangi cudów, pomijając zaś (czy
też nie dostrzegając) „gorszące" aspekty jego życia, w których ukazywał się
udręczony, płaczący, zaprzyjaźniony z prostytutkami i celnikami, skrwawiony,
zdradzony, opuszczony, przegrany, ukrzyżowany.
Dla Pawia bycie „heroldem" Dobrej Nowiny zasadzało się na czymś
zupełnie innym. Jego pierwsze spotkanie z Chrystusem było spotkaniem
podczas upadku, fizycznego upadku z konia, ale też duchowego upadku
gorliwego faryzeusza, który przegrał swe dotychczasowe życie, gdyż Ten,
którego prześladował jako fałszywego Mesjasza odartego z godności
na krzyżu, okazał się Mesjaszem prawdziwym, który w niepojęty dla
Żydów i Greków sposób właśnie na krzyżu zatriumfował. Gdy więc
Paweł stał się chrześcijaninem, dobrze rozumiał odwróconą per­
spektywę patrzenia na świat, jaką daje misterium krzyża. To,
co z perspektywy ludzkiej wydawało się hańbą i przegra­
ną, okazało się mocą i zwycięstwem, miejsce kaźni
i upadku stało się drzewem życia, poprzez
które przychodzi zbawienie.
180*
- R O N D A 41
Dlatego w centrum przepowiada­
nia Pawia stał właśnie krzyż. Ten krzyż,
na którym umarł Mesjasz, ale też ten krzyż, który
dźwigają jego prawdziwi uczniowie, nie uciekając przed
cierpieniem i upokorzeniem, lecz przeciwnie, widząc w tym
moment szczególnego spotkania z Bogiem, moment, w którym
On odnosi w nich zwycięstwo nad śmiercią.
Z tej zaś odwróconej perspektywy to, co im wydawało się dowo­
dem niemocy w jego oczach, było właściwą glebą dla wzrostu auten. tycznej wiary. Właśnie dlatego Paweł woli się chlubić ze swych słabości .
niż wzlotów. A miał tych słabości wiele. Choć dziś zazwyczaj postrzegamy
go jako niezłomną postać „ze spiżu", on sam wolał się określić jako „płód
poroniony". Dobrze bowiem wiedział, do jakich rzeczy jest zdolny, do j a ­
kich okrucieństw, podłości, zaślepienia doszedł, zanim spotkał Chrystusa.
A i wtedy, gdy Go spotkał, słabości i upokorzeń mu nie brakowało. Nie
obce mu były strach, gniew, kłótliwość, nieśmiałość, depresyjność. Mimo
niewątpliwych zdolności retorycznych i wykształcenia, przy prawdziwych
retorach tamtych czasów wypadał blado. Wielokrotnie pokonywano go
w dysputach, wystawiano na pośmiewisko, przepędzano. Jednak nie gorszył
się sobą. Przeciwnie, właśnie w tych słabościach, które mu wytykali jego
oponenci, widział on miejsce cudu, jakiego w nim dokonuje Bóg. To dlate­
go, mimo iż strachliwy, gdy trzeba było, dokonywał cudów odwagi, mino iż
zdolny do okrucieństwa, potrafił miłować swych braci aż do końca; mimo
bycia niegodnym został porwany aż do trzeciego nieba. To właśnie dlatego,
że doświadczył Boga w swej słabości, Paweł może być jego apostołem. Może
iść do biedaków i grzeszników takich jak on, głosząc im Chrystusa, a nie
siebie, nie strasząc ich ani nie mamiąc oznakami swej rzekomej mocy
Może więc iść do Koryntian, wśród których było „niewielu mędrców,
niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał
właśnie to, co głupie w oczach świata... co niemocne... co
wzgardzone, i to, co w ogóle nie jest" (1 Kor 1, 2 6 - 2 9 ) .
Tak jak podążanie drogą Chrystusa bez doświadcze­
nia krzyża nie miałoby dla Pawła sensu, tak też
wszelki wzlot duchowy, również mistycz­
ny, dopiero w perspektywie
181*
krzyża i słabości takiego w peł­
ni
chrześcijańskiego sensu nabierał.
Dlatego dzieląc się z nami swą „mistyką", dzieli
się też swymi słabościami. Zwłaszcza jedną. Wobec
wielkości i wspaniałości porwania został mu dany „oścień
dla ciała". C z y m był ów stimulus carnis? Skazani jesteśmy jedynie
na domysły. Współcześnie wielu biblistów, nie chcąc szargać do­
brego imienia Apostoła, dowodzi, iż chodziło o jakąś chorobę: czy to
problemy ze wzrokiem, czy migrenę, czy może bóle w stawach. Jednak
wiele wskazuje na to, iż nie może tu chodzić o rzecz tak prozaiczną. Paweł
mówi o ościeniu z podobnym ładunkiem emocji jak o uniesieniu mistycznym
- „wysłannik szatana, aby mnie policzkował". Tak jak to pierwsze wynosiło
go do trzeciego nieba, tak analogicznie to drugie zdaje się go sprowadzać na
samo dno piekła. Paweł nie był małostkowy, tu nie mogło chodzić o pryszcz
na nosie, o jakąś słabostkę czy grzeszek. Jeżeli ten oścień był mu dany jako
przeciwwaga, by nie chlubił się z takich uniesień ducha, to musiał z równą
siłą sprowadzać go na ziemię. Średniowieczni komentatorzy na przykład uwa­
żali, iż nie należy w imię fałszywej pruderii wykluczać upokorzenia płynącego
ze sfery seksualnej, która tak głęboko tkwi w człowieku i tak bardzo może go
upokorzyć, zawstydzić, dosłownie „spoliczkować"; być może chodziło o jakąś
skłonność seksualną objawiającą się w natrętnych myślach.
Lepiej jednak, że nie wiemy dokładnie, czym był oścień policzkujący
Pawła, gdyż w przeciwnym razie zbyt łatwo moglibyśmy go zaszufladkować
jako jedyną godną mistyka słabość. Apostołowi przyznającemu się do upoko­
rzenia chodziło po prostu o to, byśmy zrozumieli, iż drogą mistyki podąża nie
jakiś duchowy heros, lecz taki jak my grzesznik. To prawda, że grzesznik
nawrócony, odmieniony przez łaskę, dający dowody świętości, ale jednak
nadal pozostający pielgrzymem na tej ziemi, nadal więc uczestniczący
w zmaganiu, którego słabości, zranienia i upadki są nieodłączną
częścią. Taki mistyk-grzesznik szuka przede wszystkim nie „unie­
sień", lecz Chrystusa i zbawienia, które przychodzi przez
Krzyż, gdyż o to przede wszystkim toczy się walka na tym
łez padole. Jeżeli zaś na drodze rozwoju duchowe­
go dane mu jest otrzymać łaskę porwania,
me, że tym bardziej musi się
182*
F R O N D A 41
kurczowo
trzymać
Zbawiciela,
gdyż o ile Jego mocą może zostać po­
rwany do trzeciego nieba, o tyle w oparciu o wła­
sną moc może jedynie stoczyć się do ostatniego kręgu
piekła. Dlatego autentycznym mistykom zawsze towarzyszy
„oścień", czy to w postaci konkretnej upokarzającej przypadłości,
czy przynajmniej w postaci dogłębnej świadomości własnej natury.
Dzięki temu obca im jest taka mistyka, która skłania do skupiania się
na sobie, do szukania w zjawiskach nadprzyrodzonych dowodów na swą
wyjątkowość, mistyka samozadowolenia i pychy.
Droga autentycznie chrześcijańskiej mistyki, którą proponuje nam Paweł,
to droga przeznaczona dla słabeuszy, gdyż tylko oni są na tyle słabi, by nie opie­
rać się Temu, który może zechcieć porwać ich do swego nieba. Mocni próbują
wspiąć się tam sami, czego znakiem są ich alpinistyczne przechwałki. Ich wspi­
naczka zazwyczaj kończy się dla nich bolesnym upadkiem w „sztuczne raje".
Ostatnia podróż
Niedługo po napisaniu Drugiego Listu do Koryntian Paweł udał się do
Rzymu. Tam został aresztowany jako jeden z przywódców groźnej dla
Imperium Romanum sekty żydowskiej. Z celi więziennej pisał do swego
wiernego ucznia Tymoteusza: „W pierwszej mojej obronie nikt przy mnie nie
stanął, ale mnie wszyscy opuścili: nich im to nie będzie policzone! Natomiast
Pan stanął przy mnie i wzmocnił mnie" (2 Tm 4, 16n). R z y m s k i sąd skazał go
na śmierć. Ponieważ był obywatelem rzymskim, miał prawo zostać ścięty.
Nikt nie wznosił okrzyków na cześć Pawła, gdy kładł głowę pod mie­
czem kata. Słaby, cherlawy, udręczony, po ludzku osamotniony, konał
Apostoł pogan, aby rozpocząć podróż do trzeciego nieba, tam, gdzie
jako pierwszy chrześcijański mistyk już przez chwilę przebywał.
RAFAŁ TICHY
NOTY O AUTORACH
NIKODEM BOŃCZA TOMASZEWSKI (1974) historyk, redaktor „Frondy". Ostatnio
ukazała się jego książka pt. Źródła narodowości (Wrocław 2006).
STANISŁAW CHYCZYŃSKI ( 1 9 5 9 ) poeta, prozaik, krytyk literacki, redaktor miesięcz­
nika ..Nihil Novi". Opublikował sześć książek oraz tom wierszy Czarna pończocha (2005).
Mieszka w Kalwarii Zebrzydowskiej.
MAREK CZUKU ( 1 9 6 0 ) poeta, prozaik, krytyk literacki, z wykształcenia fizyk. Wydał
sześć książek poetyckich, ostatnio: Przechodzimy do historii (2001) i Którego nie napi­
szę (2003). Publikował m.in. na łamach „Więzi", „Odry", „Kresów", „Toposu". „Tygla
Kultury", „Frazy" i „Nowej Okolicy Poetów". Mieszka w Łodzi.
KRZYSZTOF DYBCIAK (1 9 48) historyk, teoretyk literatury, eseista i autor wierszy, lau­
reat m.in. Nagrody Kościelskich i stypendium Instytutu nauk o Człowieku w Wiedniu,
ostatnio opublikował Nowy Elementarz Jana Pawia II na trzecie milenium (2005) i Trudne
spotkanie. Literatura polska XX wieku wobec religii (2005) - książkę nominowaną do
Nagrody im. Mackiewicza za 2005 rok.
ARKADIUSZ FRANIA ( 1 9 7 3 ) poeta i krytyk literacki, doktor nauk humanistycznych
(Uniwersytet Śląski). Wydał cztery tomiki poetyckie i dwie książki krytycznoliterackie.
Mieszka w Częstochowie.
MAREK HORODNICZY ( 1 9 7 6 ) redaktor naczelny „Frondy"
184*
F R O N D A 41
JAROSŁAW JAKUBOWSKI (1974) poeta, prozaik, dziennikarz. Autor tomów wierszy:
Wada wymowy (1996), Kamyki (1998), Marta (2001), Wyznania ulicznego sprzedawcy owo­
ców (2003). Za ten ostatni wyróżniony w l konkursie na bydgoską książkę roku „O Złotą
Strzałę Łuczniczki". Mieszka w Koronowie z żoną Anną i dziećmi: Olafem i Zosią.
WOJCIECH KU DYBA ( 1 9 6 5 ) literaturoznawca. poeta, prozaik, krytyk. Autor kilku­
dziesięciu artykułów historyczno- i krytycznoliterackich. Ogłosił trzy zbiory poetyckie,
ostatnio Tyszowce i inne miasta (2005). Mieszka w Nowym Sączu.
FILIP MEMCHES ( 1 9 6 9 ) skryba. Redaktor „Frondy", autor rozmów na łamach
„Europy" (cotygodniowego dodatku do „Dziennika"). Żonaty, dzieciaty. Mieszka
w Warszawie.
TOMASZ MISIEWICZ ( 1 9 6 6 ) absolwent historii UW. Autor opowiadań, humoresek
i recenzji. Publikacje m.in. w „Przeglądzie Polskim", „Toposie", „Akcencie", „Akancie",
„ Kresach".
RAFAŁ TICHY ( 1 9 6 9 ) redaktor „Frondy", prowadzi sklepik parafialny.
JAROSŁAW TOMASIEWICZ doktor nauk politycznych, autor m.in. książek Między anar­
chizmem i faszyzmem - Nowe idee dla Nowej ery oraz Terroryzm na tle przemocy polityczne}
(zarys encyklopedyczny).
Z I M A 2006
185*
Współczesna Europa i Świat
to arena skomplikowanych,
międzynarodowych inte­
resów, znaczących prze­
mian i wydarzeń. To bardzo
złożona, ale jakże inte­
resująca tematyka.
Oto kolejny numer
M iędzyna rodowego
Przeglądu Politycznego.
Pismo jest aktualnym
przewodnikiem i cennym
źródłem wiedzy o współ­
czesnym świecie.
To dobra i pożyteczna
lektura!
Rafał DUTKIEWICZ
Prezydent Wrocławia
RADA REDAKCYJNA:
Grzegorz GÓRNY, Paweł SZAŁAMACHA
Konrad SZYMAŃSKI, Łukasz WARZECHA
Piotr ZAREMBA

Podobne dokumenty