1 Witka 31-40 – cz. II ŻYŁO SIĘ CIĘŻKO – wspomina Stanisław
Transkrypt
1 Witka 31-40 – cz. II ŻYŁO SIĘ CIĘŻKO – wspomina Stanisław
Witka 31-40 – cz. II ŻYŁO SIĘ CIĘŻKO ... – wspomina Stanisław Brodzik z Puław Bardzo serdecznie dziękuję Dyrekcji za miły telefon a Redakcji za przyjęcie moich materiałów i za przysłanie kolejnych numerów „Witki”. Wysyłając poprzedni materiał „w ciemno” jako dawny uczeń Waszej szkoły a także szkół w Rudzie Wolińskiej i w Wodyniach, najwięcej pisałem o nauczycielach, wspaniałych ludziach, którym bardzo wiele zawdzięczam. Oczywiście, chciałem też się przedstawić Wam, bo mnie mogą pamiętać jeszcze tylko tacy dziadkowie, jakim sam jestem, a którym Wy taką miłą imprezę zorganizowaliśmy. W moim dzieciństwie nikt nie obchodził dnia ojca, matki, babci, dziadzia, kobiet czy Walentynki. Wy obchodzicie, i to jest najpiękniejsze. O tyle bogatszy wychowawczo macie program, który tak ciekawie włączyli w proces dydaktyczny. Wasi pracowici Państwo Nauczyciele. Zawsze pamiętajcie o nich także, bo nauczyciele też mają w każdym roku swój dzień. Przed wojną także nie był obchodzony. Pisząc do Was, po cichu liczyłem, że mogę się do czegoś przydać. Teraz wiem, że najbardziej oczekujecie wiadomości historycznych i to dotyczących zwłaszcza Woli Wodyńskiej. Obawiam się, że w tym zakresie moje wiadomości są zbyt skromne, a to z dwóch powodów: 1) Po rozpoczęciu nauki w Siedlcach, w 1946 r., z rodzinną wsią miałem bardzo luźne kontakty, a po rozpoczęciu pracy zawodowej i założeniu rodziny w pierwszym roku pracy, nie miałem prawie żadnych możliwości takich kontaktów. Za ślub kościelny (tylko !) inspektor szkolny wysłał mnie do wojska, a potem małe dzieci, dokształcanie się, za wszelką cenę wyżej, a także zła komunikacja, itp. 2) Ostatecznie ustabilizowałem swoje życie, pracę zawodową i społeczną na terenie puławskim a historią Woli Wodyńskiej, zwłaszcza źródłową, nie interesowałem się. Ale to, co pamiętam, może chaotycznie, przekażę Wam. W tym miejscu muszę Was uprzedzić, że w mojej pamięci pozostały niezbyt wesołe wspomnienia z dzieciństwa, lecz każdą prawdę uważam za lepszą od upiększonego kłamstwa. Łatwiej będzie Wam o tym czytać, jak mnie (i nie tylko) było to przez kilkanaście lat przeżywać. Dla lepszego zrozumienia warunków życia w Woli Wodyńskiej w okresie międzywojennym, a szczególnie w okresie okupacji, załączam zdjęcie chaty, w której się wychowywałem. Podobnych domów, nieco lepszych, ale i jeszcze gorszych było około 2530%. Tylko kilka rodzin miało lepsze domy kryte blachą, gontem lub dachówką. Pomijam dwór dziedzica. Budynki gospodarcze były kryte strzechą a obory i chlewy wyjątkowo miały jakieś okienko. Mogę odpowiedzialnie powiedzieć, że w wielu rodzinach nie przelewało się, a w niektórych panowała bieda, zwłaszcza na „przednówku”. Powszechna była u dzieci krzywica z powodu złego odżywiania i próchnica, której w Polsce do tej pory nie zlikwidowano. Jest faktem, że prawie nikt nie mył zębów a prawdziwy dentysta był w Siedlcach. Nie dbano też o higienę osobista powszechnie, a w jakim stanie dzieci przychodziły do szkoły (nie wszystkie, ale i ja też), nie ośmielę się pisać – jakoś się przeżyło. W naszej szkole koś jednak zadbał przed wojną o dożywianie dzieci i podawanie tranu. Pamiętam do dziś z wdzięcznością, jak mi smakowało słodzone kakao lub kawa zbożowa na mleku przygotowywane przez p. Krzyzińską, żonę woźnego, z pszenną bułką. To jeszcze można darować ówczesnym władzom, że tak musiało być, ale nie mogę tego darować obecnym władzom, że tysiące dzieci w Polsce, 57 lat po wojnie, przychodzą do szkoły i wychodzą z niej głodne! 1 W Woli Wodyńskiej było ogromne przeludnienie. Majątek dworski sezonowo zatrudniał więcej ludzi (żniwa, sianokosy, wykopki, młocka); służba folwarczna stała, jak np. karbowy, kowal mieszkała w czworakach i była nieliczna. Po żniwach, zwiezieniu zbóż na ścierniska wychodziły młode dziewczęta i chłopcy i zbieraliśmy kłosy, jak w piosence: „chodziła po polu i zbierała kłosy, .... Na wiosnę zbieraliśmy szczaw, potem ulęgałki, a na jesieni grzyby, które zastępowały mięso. Mało uprawiano warzyw a sady mieli tylko „lepsi gospodarze” i dwory, np. w Szostku. Także parafie miały swoje ogrody, sady i hodowle zwierząt. Biedę na wsi powiększali żebracy, masowo nachodzący wieś, ludzie po spaleniu, z innych terenów. Po uwłaszczeniu chłopów przez „ukaz carski” w 1864 r. i zniesieniu tzw. serwitutów Wola Wodyńska należała do biedniejszych wsi Podlasia. Ziemie w większości piaszczyste, żytnioziemniaczane, tylko niewielu rolników zamożniejszych na ziemiach pod Oleśnicą. Reszta to chłopi małorolni i bardzo małorolni, a dzieci 4-8 i więcej. Tylko z 1-2 dzieci wyjątki. Majątek B. Chomiczewskiego rozparcelowano w 1946 r. Dom, w którym mieszkał Stanisław Brodzik A teraz nieco o wykształceniu. Przed wojną było wiele ludzi we wsi analfabetami (najstarsi jeszcze z okresu zaboru rosyjskiego, po 1895 r.). Dość powszechny był tzw. analfabetyzm wtórny i półanalfabetyzm. Część osób uczyli światlejsi obywatele. Np. mój ojciec uczył się w ten sposób przez kilka zim u - dawno zmarłego - Jana Szostka. W tym celu nosił woskową tabliczkę wielkości małego zeszytu i rylec do „pisania”. Otóż ten Jan Szostek, wykształcony człowiek tamtych czasów, znał dobrze język rosyjski, a miał nadzwyczajny dar opowiadania. Znał wiele bajek, czasem strasznych, a także wierszy. Wiele dzieci nauczył pisać, czytać i liczyć. Sprawom oświaty w Woli Wodyńskiej dobrze się zasłużył. Niektóre bogatsze rodziny (bo nauka była droga) wysyłały dzieci do siedleckich szkół, głównie do rolniczej. Niektórych wymienię: B. Zieliński, którego znacie i jego braci, St. Brodzik s. Wojciecha, S. Lewandowski, Wł. Skóra (Władzio), który był nawet w Czechosłowacji na praktyce. W wojskowych szkołach byli: Błażej Szostek (BCH-AK), J. Krzyziński, a w seminarium duchownym był W. Pietrasik, ale zmienił szkołę na mleczarską (niedawno zmarł w Latowiczu). Ta grupa, a zwłaszcza Wł. Skóra, który ładnie śpiewał i tańczył, zachęcała młodzież do różnych form życia kulturalnego. Ważną rolę pełniła we wsi Ochotnicza Straż Pożarna. Jan Brodzik kierował i uczył sprawności strażackich przez wiele lat. Remizę strażacką postawiono przed wybuchem wojny, dokończono po wojnie. Tam odbywały się później zabawy, wesela, imprezy, kino, itp. Parę zdań poświęcę naszej nauce szkolnej i domowej. Powszechny był brak podręczników i przyborów szkolnych. Niektórzy, biedniejsi, przychodzili do szkoły bez niczego. W okresie okupacji nie można było mieć żadnych podręczników a za naukę historii groziła kara śmierci. Jedynym podręcznikiem był „Ster” okupacyjny. Nauczyciele często z 2 narażeniem życia uczyli nas historii i geografii z pamięci, a my uczyliśmy się na pamięć, nawet map i miejscowości. Kto chciał się czegoś nauczyć, musiał bardzo uważnie słuchać i starać się zapamiętać materiał. Oczywiście nauczyciele sprawdzali nasze postępy i oceniali. Z konieczności najbardziej rozwijała się pamięć uczniów. Ogromną przeszkodę w nauce (także w życiu) stanowiła gwara mieszkańców Woli Wodyńskiej (także Soćk, Oleśnicy i innych). Bez względu na typ uczenia się pamięć nam najbardziej pomagała. A że w wyżywieniu było wtedy bardzo mało mięsa i tłuszczu zwierzęcego, o wiele mniej dokuczała ludziom skleroza. Tak więc Wasze Babcie i Dziadziowie, którzy w dzieciństwie nauczyli się dobrze, do dziś pamiętają, o czym tak pięknie piszecie (artykuł o Dniu Babci). Z pewną doza zazdrości powiem – jakie to piękne, że Wy dziś tak wspaniale łączycie takie okazje z codzienna nauką i wychowaniem. Zachęcony tym faktem, jako dziadek czworga wnuków (trzech chłopców i najstarsza Agnieszka) spróbuję odtworzyć z pamięci patriotyczny wiersz, który śpiewano w rytmie „Krakowiaka", a którego nauczył mnie wspomniany wcześniej Jan Szostek przed wojną. Nie wiem, kto był jego autorem i kiedy był pisany. Nie wiem też, czy pamiętam cały wiersz, czy część i czy dobrze odtworzę. W starej karczmie za stołem otoczyli go kołem. Ja mówiłem wam nieraz, dalej bracia, źle teraz. Za mych czasów to słynął. Od Moskali on zginął. Bo czy w karczmie, czy w domu nie dał bruździć nikomu. Raz, pamiętam, z wieczora, wtem coś miga zza bora. Jak Kościuszko ich zoczył, wnet Głowacki podskoczył. Het przez rowy, przepaście, myśmy armat dwanaście. Siadł przy dzbanie Jan Stary. On tak mówi do wiary: Że dziś zuchów już mało, dawniej lepiej bywało. Kum Bartłomiej Głowacki, hej to Krakus był gracki! Czy to taniec, wesele, wszędzie sam był na czele. W Racławicach stoimy, ot, Moskali widzimy. Kazał trąbić na wrogi, a Moskale het, w nogi! Uciekli jak wściekli. Do Kościuszki przywlekli. przyśpiewka: Jeszcze będziem wywijać, ognia krzesać z podkówki. Jeszcze będziem przepijać 3 nasze polskie złotówki. Wszystkich najserdeczniej pozdrawiam. Uczniom życzę wspaniałych sukcesów szkolnych a kończącym VI klasę przejścia w komplecie do gimnazjum. Jeżeli w okresie wycieczek Waszych (maj, czerwiec) znalazłby się tutejszy trójkąt turystyczny PUŁAWY – KAZIMIERZ - NAŁĘCZÓW, chętnie we wszystkim pomogę. Także najserdeczniejsze pozdrowienia i życzenia sukcesów życzę Dyrekcji i Zespołowi Pedagogicznemu. Stanisław Brodzik. Z WOLI WODYŃSKIEJ DO AUSTRALII Bardzo serdecznie dziękuję za wydrukowanie moich poprzednich materiałów i za przysłanie ostatnich numerów pisemka. Wszystkie kilkakrotnie przeczytałem. Cieszę się, ze „Witka” wciąż się rozwija a jej tematyka rozszerza. Powodzenia ! (...) Tym razem chciałem Wam opowiedzieć o losach mojej bliskiej kuzynki z Woli Wodyńskiej - Bronisławy Brodzik. W rodzinie jej ojca - Mateusza Brodzika było wtedy czworo dzieci: Stanisław, Bronisława, Helena i najmłodsza Rózia (obecnie Skrajna). W 1941 r. Bronia, ok. 24 letnia dziewczyna, ażeby uchronić się przed wywózką do Prus, zatrudniła się u dziedzica, pana Chomiczewskiego i otrzymała tzw. Arbeitskarte /kartę pracy/. To miało ją chronić także w razie „łapanek” urządzanych przez Niemców, m.in. w Wodyniach. Jej młodsza siostra Helena otrzymała akurat „kartę powołania do Prus”, ale w terminie nie zgłosiła się, musiała się ukrywać. Podobnie robili inni. Pewnego dnia Helena ujrzała przez okno sołtysa z Niemcami wchodzącego przez ich furtkę na podwórko. Ukryła się najpierw w kącie ciemnej sieni za drzwiami, a kiedy oni weszli do mieszkania, przybiegła do nas i ukryła się w naszej sieni w dużej beczce. Bronia siedziała spokojnie, kiedy padło pytanie o Helenę. Nie ma jej, powiedziała Bronia, pokazując Arbeitskarte Niemcowi. Sołtys, po sprawdzeniu w przyległym pokoiku, gdzie trzęsła się ze strachu najmłodsza Rózia, potwierdził: Heleny nie ma w domu. Wtedy wściekły Niemiec powiedział: „Nie ma Heleny, ty jesteś Helena, ubieraj się szybko, idziemy”. Po wyjściu z domu w 1941 r. nigdy do niego już nie powróciła. Jako Helena Brodzik została wywieziona w głąb Niemiec. Podobny los spotkał /nie wiem tylko, czy tego samego dnia/ kilka innych młodych osób z Woli Wodyńskiej: Franka Gołęgowskiego, Piotra Śledzia /zw. Wojskowego/ i znaną już Wam młodziutką Zosię Lewandowską /c. Piotra/. Ta trójka powróciła do domu jeszcze w okresie okupacji a Bronia doczekała się w Niemczech zakończenia wojny. Wiedząc, ze Polskę zajęli Rosjanie, wyjechała z grupą innych Polaków do Anglii. Tam zdarzył się niesamowity wprost przypadek. Bronia spotkała mężczyznę z Woli Wodyńskiej, który jako polski żołnierz po klęsce wrześniowej 1939 r. przedostał się, wraz z tysiącami innych polskich żołnierzy, do Anglii i walczył u boku armii angielskiej z wojskami hitlerowskimi - Janek Brodzik /zw. Grzesiaków/, inny pion Brodzików. Janek z Bronią pobrali się i wyjechali znowu grupowo aż do Australii. Janek zmarł młodo, chyba w 1966 r. a Bronia, dzielna Polka z Woli Wodyńskiej, sama, ciężko pracując, wychowała trzech wspaniałych synów: Leona, Józefa i Janka. Mieszkają oni daleko od matki, pracują i założyli swoje rodziny, ale o matce pamiętają i są dobrzy. Dziś Bronia jeszcze mieszka we własnym domu sama, ale ubywa jej sił i zdrowia. Ma 86 lat i zamierza sprzedać dom i być u któregoś syna. Bronia bardzo lubi trzy swoje wnuczki: Katrin, Monikę i najmłodszą Shannen. O ile wiem, Bronia odwiedzała rodzinę w Woli Wodyńskiej około 24 lata temu. Wtedy przywiozłem ją także do Puław, do Kazimierza i Nałęczowa. Wsi rodzinnej, ludzi i czasów swego dzieciństwa i młodości nie zapomniała, a, co bardzo ważne, nie zapomniała wiary swoich przodków ani języka polskiego - po 62 latach poza Ojczyzną. Jako dowód posyłam jeden z jej listów, w którym sama pisze o sobie. Jest to także przykład, 4 że nauczyciele Szkoły w Woli Wodyńskiej zawsze dobrze uczyli i w swych uczniach kształtowali uczucia patriotyczne, rodzinne a także dobrze uczyli języka polskiego. Część błędów, to pozostałość gwary wiejskiej, o której już pisałem. Bronia i Janek Brodzikowie przenieśli rodzinny „klan” z Woli Wodyńskiej do wielkiej Australii (prawie osiem milionów kilometrów kwadratowych). Osobiście uważam, że Bronię, Janka i innych, podobnych im Polaków, a szczególnie naszych rodaków z Woli Wodyńskiej, bardzo warto traktować jako mniej znanych, ale bohaterów, których też warto sobie zapamiętać. Załączam prawie aktualne zdjęcie Bronisławy Brodzik w jej domu. Wysyłam też trochę różnych znaczków od jej listów z Australii oraz od listów naszej córki (wyjechała z Polski w okresie stanu wojennego) i wnuczki, z USA. Szanownej Dyrekcji Szkoły, Państwu Nauczycielom, Zespołowi Redakcyjnemu i wszystkim Uczniom łączę najlepsze życzenia dalszych sukcesów. Wszystkich najserdeczniej pozdrawiam. Stanisław Brodzik. Stanisław Brodzik, ten od „Stacha Frankowego Oleśka”, w naszej szkole W poniedziałek 12 maja br. naszą szkolę odwiedził pan Stanisław Brodzik, który od dłuższego już czasu współpracuje z redakcją „Witki”. Pan Brodzik pochodzi z Woli Wodyńskiej, a obecnie mieszka w Puławach. Wszyscy oczekiwaliśmy z niecierpliwością na wizytę tego niezwykłego gościa. Bardzo chcieliśmy osobiście poznać pana Stanisława i zobaczyć, jak wygląda człowiek, który pisze tak ciekawe artykuły do naszej gazetki. Po przemówieniu pani dyrektor, uczniowie powitali gościa piosenkami (kl. I-II) i wierszami Magda Redosz i Michał Skrajny. Następnie głos zabrał pan Brodzik. Opowiadał interesujące historie, a my słuchaliśmy z zapartym tchem. Dowiedzieliśmy się, jak wyglądało życie i nauka, przed wojną i w czasie wojny oraz jak zdobywał wiedzę pan Stanisław. Najciekawszy moment nastąpił wtedy, gdy mogliśmy zadawać pytania. Jedno z nich dotyczyło rodziny pana Brodzika. 5 Na koniec zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie. Mamy nadzieję, że pan Stanisław nas jeszcze odwiedzi. Wszystkim znajomym pana Brodzika przekazujemy pozdrowienia, jak sam o sobie powiedział od „Stacha Frankowego Oleśka”. Panie Stanisławie jeszcze raz serdeczne dziękujemy za niezwykłe spotkanie. Weronika Szostek kl. IV Czy wiecie, że Wola Wodyńska ma przynajmniej 600 lat Pierwsza historyczna wzmianka o naszej wsi pochodzi z 1478 r. W tamtych odległych czasach nasza wieś należała administracyjnie do tzw. Ziemi Czerskiej. W sto lat później, czyli w roku 1576 mieszkańcy naszej wsi uprawiali już 7,5 łana gruntów ornych (tj. około 120 hektarów). Wiemy to z zachowanych do dzisiaj tzw. rejestrów poborowych, które były sporządzane przez poborców podatkowych. Od każdego łanu uprawianego pola był uiszczany stosowny podatek, którego wysokość zapisywano do ogromnej księgi oprawionej w skórę. Niektóre z tych ksiąg zachowały się do dzisiaj i są przechowywane w Archiwum Akt Dawnych w Warszawie. Tak więc w XVI wieku nasza wieś przeżywała rozkwit. Tak przynajmniej możemy wnioskować na podstawie dużego jak na owe czasy areału uprawianych gruntów. 120 hektarów obsianych zbożem mogło wyżywić naprawdę sporą grupę ludzi. Można się zatem domyślać, że w Woli Wodyńskiej w owym czasie mieszkało przynajmniej kilkanaście rodzin. W tych zresztą czasach wieś polska żyła naprawdę dobrze. Był to tzw. „złoty wiek”. Nie na darmo Jan Kochanowski pisał "wsi spokojna, wsi wesoła...". Kryzys zaczął się dopiero w następnym stuleciu i był związany z wojnami szwedzkimi. Wtedy to nasza okolica została spustoszona przez wojska nieprzyjacielskie, spalony został także kościół w Wodyniach. W roku 1827 Wola Wodyńska liczyła 292 mieszkańców. W roku 1863 roku majątek dziedzica - właściciela folwarku obejmował nie tylko Wolę Wodyńską, ale rozciągał się na Młynki i Rudę Wolińską. Jego całkowita rozległość wynosiła - 2132 morgi (tj. około 1193 hektary), w tym: gruntów ornych i ogrodów - 494 morgi (tj. 276 ha); łąk - 161 morgów (tj. 90 ha); pastwisk -14 morgów (tj. 8 ha); wody - 6 morgów (tj. 3 ha); lasu -1407 morgów (tj. 788 ha); nieużytków - 50 morgów (tj. 28 ha). Własność folwarku stanowiły także zabudowania: 2 budynki murowane i 20 drewnianych oraz młyn wodny. Ponadto do dziedzica należały: tzw. "las urządzony" oraz pokłady rudy żelaza. W tym samym czasie oprócz posiadłości bezpośrednio wchodzących w skład gospodarstwa folwarcznego były także we wsi osady chłopskie – w sumie trzynaście o łącznej powierzchni gruntów 206 morgów (tj. 115 ha). Wiek XIX był dla naszej wsi okresem trudnym. Nastąpiło zubożenie ludności, która dodatkowo nękana była różnymi epidemiami. Liczba mieszkańców wsi nie zwiększyła się przez całe stulecie, ale zmniejszyła. W roku 1888 w Woli Wodyńskiej było 250 mieszkańców, którzy mieszkali w 24 domach. Dla porównania Ruda Wolińska była wsią włościańską (chłopską), w której jeszcze w 1827 r. było tylko 17 mieszkańców i dwa domy. Natomiast w roku 1888 r. było tu już 48 mieszkańców i 7 domów. Tak więc intensywny rozwój tej wsi przypada na ostatnie dwa stulecia. A. Boczek 6