Jak wejść w związek
Transkrypt
Jak wejść w związek
Dzień 6. Ale jak tu się umówić na tą randkę? Iwona: Z moich obserwacji wynika, że częściej koncentrujemy się na tym, że chcemy kogoś znaleźć, niż na tym jak zrobić pierwszy krok w kierunku wyjścia do innych, czy z innymi. Obecnie, jak pewnie każdy wie, dostępnych jest bardzo dużo „opcji”, aby na tą pierwszą randkę czy spotkanie się umówić. Pamiętam jak kilka lat temu po kazaniu księdza na temat fajnych osób miałam takie szybkie postanowienie, że zaproszę kogoś z kościoła, kto akurat był wtedy na mszy i wydawał mi się fajny :) No... i umówiłam się na piwo z wartościowym człowiekiem. Warto przełamywać takie niepotrzebne opory i uczyć się otwartości wyjścia do kogoś zupełnie nieznanego. Ja stosowałam metodę wyjścia tam, gdzie musiałam jak najwięcej włożyć pracy w otwartość na nowych ludzi. To poszerza nam grono znajomych i uczy funkcjonowania w różnych miejscach, środowiskach. Tylko wiąże się z większą odwagą i większym nakładem czasu, bo wchodzimy w obszary zupełnie nam niezbadane. Ale wiem, że takie „ryzyko” się opłaca. Dzień 7. Gdzie go poznać? Basia: Od kiedy pamiętam, miałam pecha do poznawania fajnych facetów. W liceum klasa biol-chem, same dziewczyny. W grupie teatralnej - same dziewczyny. Więc w końcu wymyśliłyśmy z przyjaciółką wyjazd na obóz narciarski, gdzie będą przystojni narciarze. Potem obozy żeglarskie, pielgrzymka, duszpasterstwo jedno, drugie, wyjazdy Taize, wolontariat. Na studiach miałam już dobry, stały krąg znajomych, więc pojawiła się myśl, że nie mam czasu na nowe znajomości: zajęcia na uczelni, praca, paczka przyjaciół. Na szczęście kolega zachęcił mnie do wyjazdu z grupą, która potrzebowała wolontariuszy. Wydaje mi się, że nigdy nie ma jednej motywacji - oczywiście chciałam pomagać, ale taka myśl z tyłu głowy, że może poznam kogoś ciekawego, była dodatkową zachętą. Tam też poznałam mojego męża. Myślę, że dzięki wszystkim innym wyjazdom nie bałam się rozmawiać z nowo poznanymi osobami, byłam bardziej otwarta i naturalna. Nie zestresowałam się, gdy do mnie zagadał, więc mogłam być sobą. Choć zdarzają się sytuacje, że zakochasz się w kurierze lub dziewczynie z kawiarni, albo w kumplu z paczki po wielu latach znajomości, to takie sytuacje są rzadkością. Żeby kogoś poznać, warto pojawiać się tam, gdzie jest większe prawdopodobieństwo spotkania nowych ludzi o podobnych wartościach lub zainteresowaniach. facebook.com/WIO.PR wio.org.pl REKOLEKCJE W MIEŚCIE: OD ZWIĄZKÓW ZŁEJ JAKOŚCI DO ZWIĄZKU MARZEŃ TYDZIEŃ 6 Jak wejść w związek? Dzień 1. W ogóle Ula: Bardzo często spotykam się z postawą jakiegoś oporu wchodzenia w relacje, kiedy od samego początku ta nowo poznana osoba nie wpisuje się w ideał, albo nie spełnia jakichś konkretnych oczekiwań, albo nie „zaiskrzyło” na pierwszej randce. Słowem: ludzie często czekają na nie wiadomo kogo. I nie chodzi mi o to, że ci księciowie i księżniczki nie istnieją, to jest osobny temat. Chcę powiedzieć, że warto próbować. Czyli po prostu wchodzić w relacje, które się nadarzają, a nawet powiem więcej: wchodzić w związki, choć na początku nie mamy 100% przekonania. Powodów, by tak robić, jest kilka. Po pierwsze: nigdy nie wiadomo. Może się okazać, że ktoś, kto na początku nie wydawał się zbyt ciekawy, przy głębszym poznaniu bardzo zyskuje. Po drugie: ludzie się zmieniają. Nie zakładajmy, że jeżeli na pierwszej randce druga osoba nie wykazała się pożądaną przez nas cechą, to nigdy się nią nie wykaże. Jest duża szansa, że jak się zakocha, to się wykaże. A jak pokocha z wzajemnością, to będzie potrafiła naprawdę wiele w sobie zmienić. Po trzecie: nawet jeżeli ta relacja okaże się nieudana, to warto zdobywać doświadczenie. Warto się nauczyć rozmawiać, randkować, flirtować, pracować nad sobą… By kiedy spotkamy tego wymarzonego, nie okazało się, że mamy zbyt mało umiejętności, by zbudować udany związek. Każda relacja uczy nas czegoś nowego i pozwala wyciągać wnioski. Czasem boimy się zranień, które niesie ze sobą zaangażowanie się w relację, z której nic nie wyszło. Boimy się też ranić inne osoby. I z tym lękiem warto się rozprawić - każdy ma prawo przeżyć rozczarowanie, zawód, niespełnioną miłość. Bogactwo relacji i doświadczenia, jakie z takiej „porażki” możemy wynieść, jest jednak o wiele większą wartością. Wiem, o czym piszę, gdyż sama długo nie wchodziłam w związki. Nie dawałam facetom szans, zawsze znalazłam coś, do czego można się było przyczepić. Bałam się zaangażowania i rozczarowania. Czekałam na kogoś, kto idealnie wpasuje się w mój ideał. W końcu zaryzykowałam. Okazało się, że chłopak był ciekawy, ale moje umiejętności damsko-męskie były na tak niskim poziomie, że nie mogło się udać. Nie praktykowałam, więc nie wiedziałam, jak to się robi. Wnioski wyciągnęłam za późno. A może nie? Kolejna „próba” to mój obecny mąż. Dzień 2. Kto Ci się podoba? Łukasz: Mężczyzno, jakie kobiety Ci się podobają? Kobieto, jacy mężczyźni zwracają Twoją uwagę? Uważam, że każdy z nas ma wewnętrzny filtr, który dzieli osoby przeciwnej płci na dwie grupy: podoba mi się, nie podoba mi się. Pamiętam, dawno temu, taką ciekawostkę, że podobały mi się dziewczyny już będące w innych związkach. Niedostępne. A jak już zaczynały być dostępne, to przestawały mi się podobać. Ciekawe jak ja wtedy mogłem wejść w związek? No jasne, że nie mogłem. Wtedy wszedłem w okres próbowania wchodzenia w związek. Próbowałem i nie działało. A jednocześnie bardzo chciałem. To spowodowało, że zacząłem szukać skutecznych metod pracy nad sobą. Znalazłem takie metody, które były skuteczne dla mnie. I teraz jestem w szczęśliwym związku. Filtr, który każdy z nas ma w sobie, który mówi nam, kto się nam podoba, można jak najbardziej modyfikować poprzez pracę nad sobą. Dlaczego by nie miał się nam spodobać ktoś dostępny w naszym kręgu przyjaciół, ktoś fajny, z ambicjami i ideałami? Wiadomo, nic na siłę. Ale jednocześnie jestem przekonany, że wiele z tych filtrów wynika tak naprawdę z naszych nieujawnionych lęków. Że tak naprawdę gdzieś w środku boimy się czegoś. Warto do tego lęku w nas się dobrać, porozmawiać z nim, zastanowić się, przemyśleć. No i najfajniejsze jest to, że jeżeli podobają się nam fajne, ładne, wesołe, wysportowane, otwarte osoby płci przeciwnej, to warto nad sobą pracować, żeby się do nich upodobnić. Znacznie zwiększamy wtedy szansę, że taka osoba zainteresuje się nami. Dzień 3. Ubranie Łukasz: Od dawna obserwuję taką prawidłowość: jak dziewczyna zaczyna chodzić z chłopakiem, od razu zaczyna się dużo lepiej ubierać i lepiej wyglądać. Fryzura, dopasowane i dobrze wyglądające, kobiece ubranie, makijaż. Rozumiem, że chłopak dopinguje. Ale dlaczego nie zrobić tego wcześniej, po to, by zwiększyć prawdopodobieństwo znalezienia kogoś? Byłem kiedyś na zajęciach z zawodową projektantką mody. Ona narysowała kobietę: owal twarzy, sylwetka - dosłownie kilka kresek. Od razu pomyślałem: „ależ piękna!”. A to było kilka kresek na papierze! Potem ta projektantka wytłumaczyła, jak to działa. Otóż w naszym europejskim kręgu kulturowym mamy zakodowany w mózgu ideał piękna. Polega on na tym, że postrzegamy kobietę jako piękną wtedy, gdy jej głowa wpisuje się trzy razy w tułów i trzy razy w nogi. Idealne proporcje. (Wreszcie wiadomo, po co kobietom buty na obcasach!) A potem ta projektantka powiedziała najwspanialszą prawdę na temat ubierania się: ubranie należy tak dobierać, aby jak najlepiej „oszukać” oko tak, żeby się wydawało, że kobieta idealnie wpisuje się w takie proporcje! Potem były eksperymenty z ubraniami. Okazało się, że wystarczy przesunąć spódnicę nieco w dół, a bluzkę nieco w górę, aby ubranie wydobywało piękno z kobiety. Czy to nie jest super? Można z tego wyciągnąć następujące wnioski: • istnieje ubranie, w którym super wyglądasz, • ubranie, w którym super wygląda Twoja koleżanka (lub manekin na wystawie) nie musi pasować do Ciebie, • wystarczy wziąć życzliwą, otwartą osobę z szerokim gustem na zakupy odzieżowe, aby wybrać fajne ubranie, które do Ciebie pasuje. Wszystko jasne? Do dzieła! Dzień 4. Szaleństwo Łukasz: Gdyby nie odrobina szaleństwa, nie byłbym teraz w szczęśliwym małżeństwie. A było to tak. Była wiosna, czyli pora roku, którą najmniej lubię. Po zimie myśli ciężko i pesymistycznie suną po mojej głowie. I wtedy, na spotkaniu czwartkowym, ksiądz Jacek wygłosił konferencję na temat szaleństwa. Była to historia o św. Franciszku, który w przypływie emocji nakazał swojemu bratu biec nago do pobliskiego kościoła, aby wygłosić kazanie. Po czym Franciszek zreflektował się i sam rozebrał się do naga, aby wygłosić kazanie, którym wzbudził zachwyt w słuchaczach. Szaleństwo! To była konferencja o tym, żeby zrobić czasem coś szalonego! Otworzyć się, zaryzykować! Następnego dnia dostałem SMS of Gosi. Gosia też była na tej konferencji i chciała zrobić coś szalonego. To było zaproszenie na wspólne spędzenie czasu. No randka, jak nic. A tu myśli pesymistycznie suną po mojej głowie i kreślą czarne scenariusze. No ale, szaleństwo! Wiem, że wiosna, wiem, że nie jestem gotowy. Ale co tam! Szaleństwo! Zgodziłem się, i to była pierwsza z kilkuset randek. Najpierw randek zwyczajnych, potem narzeczeńskich, a potem małżeńskich. Tak sobie myślę, że największe szaleństwo to jest otworzyć się. Pokazać, kim się jest naprawdę. Zaryzykować. Wyciągnąć rękę do kogoś, lub tą rękę przyjąć. Odsłonić swoje pragnienia, marzenia. Pokazać, że na kimś mi zależy. Szaleństwo to zawsze ryzyko. Na pewno można stracić tyle, że można się wygłupić. A ile można zyskać! Dzień 5. Księżniczka, wieża i smok Ksenia: To był ideał. Piękna, inteligentna, zaradna, absolutnie niedostępna. Nie wiem, czemu liczyłam, że wszyscy będą się zabijać, żeby zdobyć w wielkiej walce taką niesamowitą mnie. Chyba nie muszę mówić, że chętnych nie było zbyt wielu. Szczerze mówiąc, to nie było ich wcale. Zajęło mi trochę czasu, by oddać smoka do ZOO, sprzedać wieżę na giełdzie nieruchomości i ściągnąwszy koronę z głowy postawić stopy na ziemi. Potem jakiś czas jeszcze dreptałam po okolicy, czekając, że ktoś się jednak zainteresuje. Nic. No i w końcu poszłam po rozum do głowy. Jak góra nie idzie do Mahometa, to chyba wiecie co robi Mahomet. A więc zakasałam rękawy, zebrałam całą odwagę i… zagadywałam ludzi wszędzie (ludzi… no, chodzi o facetów oczywiście). W pociągu, na ulicy, w sklepie… I najstraszniejsze (o rany, ale wstyd!) czasem sama pierwsza pytałam, czy może chcieliby się potem ze mną umówić. Stres to był nie z tej ziemi! Co sobie pomyśli? A co jeśli powie, żebym spadała na drzewo? Odrzucenie boli. No i przecież kobiecie nie wypada tak się narzucać… Trwało to jakiś czas i nie przyniosło nic ciekawego poza kilkoma średnio udanymi spotkaniami. Ogromną wartość tego wysiłku zrozumiałam dopiero później. Kiedy nagle odkryłam, że przestałam się bać. Nie uciekałam wzrokiem, jak ktoś na mnie patrzył, a uśmiech i zrobienie pierwszego kroku stało się naturalne, jeśli tylko tego chciałam. Nie potrzebowałam udawać. Nie zastanawiałam się z przerażeniem „a co sobie pomyśli?”. Stałam się otwarta! Sama pierwsza wchodziłam w relacje, jeśli tylko mnie interesowały, nie czekając na jakieś wielkie uroczyste zaproszenie. Ale też zrozumiałam, że zrobienie pierwszego kroku nie zabiera mi prawa wyjścia później z tej relacji, jeśli stwierdzę, że to nie ma sensu. Teraz to mnie zaczepiają na ulicy. Uśmiecham się wtedy z ciekawością nowego spotkania w oczach. I nie mam najmniejszej ochoty wracać do wieży.