Pobierz PDF - Nowa Konfederacja

Transkrypt

Pobierz PDF - Nowa Konfederacja
„Nowa Konfederacja” nr 33, 22–28 maja 2014
www.nowakonfederacja.pl
Opium dla wybranych
Z Igorem Zalewskim
rozmawia Aleksandra Rybińska
IgOR ZAlewskI
Publicysta, komentator, felietonista
i redaktor naczelny wydawnictwa The Facto
Ci, którzy czytają, czyli ta druga połowa Polaków, czytają namiętnie. Są
uzależnieni, muszą czytać. To rodzaj uzależnienia, z którym ciężko walczyć
i którego jeszcze ciężej się pozbyć.
Według badań Biblioteki Narodowej
połowa Polaków w ogóle nie czyta
książek, a reszcie „Buszujący w zbożu”
kojarzy się z poradnikiem rolniczym.
Jaki sens ma w tych okolicznościach
założenie wydawnictwa? Na dodatek
takiego bez powieści i …poradników.
którzy po prostu muszą kupować książki.
Są kobiety uzależnione od butów i są kobiety uzależnione od książek. Odnoszę
zresztą wrażenie, że kobiety kupują więcej
książek od mężczyzn. Są również lepszymi
klientami dla nas, wydawców. Lubią być
na czasie, śledzić to, co się dzieje, i sprawdzają, czy to, co na topie, jest godne uwagi.
Mężczyźni mają swoje działki, swoje zainteresowania i rzadko wychodzą poza te
męskie normy. Ale to wyłącznie moja intuicja, niepoparta żadnymi badaniami.
Moje wrażenie nie jest aż tak pesymistyczne. Znam te statystyki. Natomiast
wydaje mi się, że ci, którzy czytają, czyli
ta druga połowa Polaków, czytają namiętnie. Są uzależnieni, muszą czytać. To
rodzaj uzależnienia, z którym ciężko walczyć i którego jeszcze ciężej się pozbyć.
Niektórych z nich zapewne nie stać na
zakup dużej liczby książek, więc uczęszczają do bibliotek, które są zresztą wspaniałymi instytucjami. To jedne z nielicznych instytucji publicznych w Polsce,
które działają prężnie. Stanowią często
serce lokalnych społeczności. Pracują
w nich ludzie, do których słowo „inteligent”
dobrze pasuje. Jest też kategoria ludzi,
Wydarzeniem są u nas jednak książki
„pisarzy celebrytów”, czyli trenerek
fitness, aktorów serialowych, byłych
żon. Skąd u nas taki spadek prestiżu,
a przede wszystkim poziomu literatury?
To znak czasów. Spłycanie gustów i dopasowana do tego „kreacja” literatury wynika z popkultury. I rzeczywiście najlepiej
sprzedają się te tytuły, które są z punktu
widzenia literackiego są najgorsze.
1
„Nowa Konfederacja” nr 33, 22–28 maja 2014
www.nowakonfederacja.pl
To dlaczego zdecydowałeś się uruchomić The Facto? Wydawnictw jest
w końcu pełno, a ty nie chcesz sprzedawać byle jakiej beletrystyki…
XXI w. Nagle zarabialiśmy tyle, ile nasi
odpowiednicy w Londynie. To było absurdalne i przyczyniło się też do tego, że
gdy przyszły złe czasy, te gazety i pisma
przestały sobie radzić. Były przeinwestowane. Oczywiście tęsknię za tymi czasami,
ale one bezpowrotnie minęły. Stąd pomysł
na ucieczkę do przodu. Jako dziennikarz
na niczym się nie znam oprócz słowa pisanego, jestem ignorantem, ale potrafię
ocenić, co jest napisane dobrze, a co źle.
Jako wydawca, który już trochę okrzepł
i na te młode wydawnictwa może spojrzeć
z góry, uważam, że to źle, iż tych wydawnictw jest tak dużo [śmiech]. Efekt tego
boomu na wydawnictwa jest bowiem taki,
że książki żyją strasznie krótko. Mamy
mnóstwo premier, mnóstwo nowych pozycji i one żyją jakieś dwa tygodnie, kiedy
są promowane w Empikach i innych sklepach. A potem następne wskakują. Przemiał jest naprawdę ogromny. Pewnie rynek odsieje te najsłabsze wydawnictwa,
wtedy będzie ich trochę mniej.
Skąd pomysł na uruchomienie The
Facto? Chciałem utrzymać swoją rodzinę,
a widzę, co się dzieje w branży medialnej,
która dotychczas pozwalała mi godnie
przeżyć. Media drukowane zdychają. Niektóre umierają wręcz bardzo szybko i niewykluczone, że niebawem będziemy świadkiem śmierci kilku gazet, i to potężnych.
Gazeta jest największą ofiarą Internetu.
U nas nigdy nie było tak silnego nawyku
czytania gazet jak choćby w krajach skandynawskich. Czy w Wielkiej Brytanii. Ten
rynek był więc od początku dosyć płytki,
na to nałożył się kryzys ekonomiczny i nastąpiła ewolucja technologiczna, która
podcięła fundamenty, na których opierają
się gazety.
Przez wieki gazety podawały najszybszą, gorącą informację. W dobie Internetu
stały się anachronizmem. Inne pisma radzą sobie trochę lepiej, ale też są w kryzysie. Tygodniki funkcjonują stosunkowo
dobrze, lecz także są jedynie śladem swej
wielkiej przeszłości. Obserwowałem ten
rynek, przez który zostałem wraz z wieloma
kolegami zdemoralizowany na początku
Media drukowane zdychają.
Niektóre umierają wręcz
bardzo szybko
i niewykluczone, że
niebawem będziemy
świadkami śmierci kilku
gazet, i to potężnych
Stąd pomysł wydawnictwa. Z pomysłem
założenia spółki tak naprawdę przyszedł
do mnie Paweł Siennicki, z którym później
dosyć szybko się rozstaliśmy. Ale podobne
pomysły chodziły mi po głowie, a on je
wyartykułował i w 2009 r. założyliśmy
wydawnictwo. Na początku wypuszczaliśmy jedną książkę rocznie. W tym roku
wydamy prawdopodobnie 12, co oznacza,
że się rozwijamy. Najtrudniejszy moment
przetrwaliśmy.
Jak sobie wypracować niszę na tym
przeładowanym rynku wydawniczym?
Trzeba wykorzystać atuty, które się posiada. My mamy dziennikarskie wyczucie
rzeczywistości. Szybciej reagujemy na to,
2
„Nowa Konfederacja” nr 33, 22–28 maja 2014
www.nowakonfederacja.pl
co się dzieje wokół nas, niż takie klasyczne,
potężne, okrzepłe wydawnictwa. Kiedy
widzimy, że jest jakiś bohater, ktoś, kto
ma szanse zaistnieć w książce, wtedy uderzamy. Mam wrażenie, że te duże wydawnictwa się tego już trochę nauczyły
i zaczynają powoli za nami nadążać. Ewolucja rynku zmusiła je do takich zachowań
i radzą sobie z tą gorącą literaturą faktu
coraz lepiej. Niestety. Wolałbym, by dalej
wydawały wyłącznie Miłosza i Szymborską
[śmiech]. Wdarliśmy się na taki przyczółek.
Poprzez znajomości medialne łatwiej też
nam się przebić do gazet czy do telewizji
niż wydawcy, który całe życie spędził
w pokoju z maszyną do pisania. Prezentuję
ich jako takich dinozaurów. Może niesłusznie, ale my działamy po prostu w innym tempie, dziennikarskim, i wiemy,
czym media mogą się zainteresować.
pałem. Bohater książki musi wzbudzać
emocje. Emocje, nie podziw intelektualny.
Na przykład książka Pawła Lisickiego,
którą wydałem. Paweł Lisicki jest bardzo
mądrym, ciekawym człowiekiem, jednak
jest postacią zbyt intelektualną dla polskiego czytelnika. Polski czytelnik woli
się zagotować emocjonalnie, niż wniknąć
głębiej w czyjeś myśli.
Budowanie przez autorów prostszych
skojarzeń i emocji jest skuteczniejsze niż
głębia tekstu. Bohater albo autor książki
musi być albo kochany, albo znienawidzony, a treść musi budzić emocje. Niestety. To dwie nauki, które wyniosłem
przez te lata, i dalej będę się uczył, bo w
tej dziedzinie nie ma gwarancji i przepisu
na sukces. To bardzo intuicyjny i nieprzewidywalny rynek.
Możliwy byłby także klucz polityczny
czy światopoglądowy. Jest na rynku
kilka wydawnictw, które wyspecjalizowały się w obsłudze prawicowego bądź
lewicowego czytelnika. Wydaje się, że
dobierając treść do odbiorcy, sukces
jest gwarantowany.
No właśnie, jaki jest klucz doboru autorów i tematów książek?
To nie było tak, że gdy wszedłem do
branży wydawniczej, od razu wiedziałem,
że to się sprzeda, i nie każda książka,
którą wydawałem, się sprzedawała. Nie.
Musiało upłynąć parę lat, podczas których
na bardzo bolesnych błędach uczyłem się,
co nie jest dobrym pomysłem. Takim klasycznym przykładem pomyłki w naszym
wydawnictwie jest biografia Bronisława
Komorowskiego. Dziennikarsko rozumując, wymyśliłem sobie, że w momencie,
kiedy on zostanie prezydentem, ludzie
będą chcieli przeczytać jego biografię.
Jest nowa postać, mówi się o niej.
Natomiast nie uwzględniłem podstawowej rzeczy: że Bronisław Komorowski nikogo nie interesuje. Gdyby ludzie
go jeszcze nienawidzili, ale on jest na tyle
letni, że jako towar księgarski był niewy-
Oprócz pieniędzy z działalności wydawniczej trzeba także czerpać przyjemność. A mnie polityka całkowicie znudziła.
Obrzydła mi. Najchętniej bym się trzymał
od niej jak najdalej. Czasem wchodzimy
w książki w szerokim rozumieniu polityczne, ale nie jest to dla nas temat numer
jeden. Nie chciałoby mi się ślęczyć nad
kolejnymi tekstami Palikota czy Niesiołowskiego. Mało jest interesujących polityków w Polsce. Ilu ich tam można wyliczyć. Pięciu na krzyż? Są nieciekawi, mdli,
mało odkrywczy, nie mają daru opowiadania. To nie oznacza, że w ogóle nie będziemy wydawać książek politycznych.
3
„Nowa Konfederacja” nr 33, 22–28 maja 2014
www.nowakonfederacja.pl
Mam tu kilka pomysłów i mam nadzieję,
że uda mi się je zrealizować.
Niekoniecznie. Czasami zdarza się
tzw. duży strzał, czyli wydanie jednej
książki, z której można żyć przez kilka
miesięcy. Kazus Wojciecha Cejrowskiego
jest tu ciekawy. To człowiek, który sprzedaje niesamowite nakłady. Taki autor
przynosi wydawnictwu ogromny zysk.
Pani Beata Pawlikowska, która kiedyś
była żoną Cejrowskiego, to wręcz instytucja
w świecie polskich książek. Może już
trochę przesadnie eksploatowana, bo niekiedy popada w autoparodię. Ale ma swoją
publiczność i należy jej się za to szacunek.
To jest brand, bo można sprzedać zeszyt
pt. „Dziennik Pawlikowskiej” za dziesięć
razy więcej, niż kosztuje normalny zeszyt
do pisania.
Czyli planujecie poszerzyć waszą wydawniczą działalność?
Absolutnie. Kiedyś wydawaliśmy jedną książkę rocznie, dziś 12, i mam nadzieję,
ze kiedyś będziemy ich wydawać 20 albo
więcej. Chcemy budować też „odnóża”.
Chcemy iść mocno w książkę historyczną,
bo to pasjonuje zarówno mnie, jak i mojego
wspólnika. Chcielibyśmy powrócić do
książki podróżniczej, przygody, wydaliśmy
„Trzy lata w Azji” Andrzeja Mellera i to
była bardzo fajna książka, która się dobrze
sprzedała. Beletrystyka raczej nie wchodzi
w rachubę. Nazwaliśmy się The Facto,
bo chcemy wydawać literaturę faktu, aczkolwiek jesienią poeksperymentujemy
trochę i wydamy tytuł dla dzieci, a raczej
młodzieży, przygodowy. Znaleźliśmy autora, który może się stać polską Joanne
K. Rowling. Ufam, że to się przyjmie.
Czy to nie wynika jednak z tego, że te
osoby są obecne w mediach, są rozpoznawalne?
Niekoniecznie. Jest kilku pisarzy
w tradycyjnym słowa znaczeniu, którzy
żyją z pisania książek, nie udzielając się
specjalnie w mediach. Zasada działa też
w drugą stronę. To, że ktoś jest znaną
twarzą z telewizji, również nie daję gwarancji na to, iż jego tytuł się sprzeda. On
bowiem musi mieć historię do opowiedzenia. Sama popularność nie wystarczy.
Można wywołać oczywiście skandal albo
opowiedzieć, że się zostało np. zgwałconym, po to, by sprzedać siebie. Natomiast
sama obecność w telewizji nie wystarczy.
Iwona Schymalla jest tu dobrym przykładem. To, że ona była spikerką, nie
spowodowało, iż jej książka stała się bestsellerem.
Od ilu egzemplarzy sprzedanych książka jest opłacalna dla autora i wydawnictwa?
Dla autora książka jest najmniej opłacalna. Oni mają najgorzej. Szczebelek
wyżej w tej hierarchii jest wydawnictwo,
które zarabia niewiele więcej niż autor.
Na książkach bowiem tak naprawdę najwięcej zarabiają firmy dystrybuujące
i sprzedające. One pobierają haracz. Od
ceny okładkowej 58 proc. jest dla nich.
To, co zostaje dla nas, musimy podzielić
między autora, siebie, drukarnię, autorów
okładek i składu.
W sumie sam mógłbyś pisać książki.
Czyli być właścicielem wydawnictwa
nie stanowi szybkiej drogi do dużych
pieniędzy?
Mógłbym i zdarza mi się to, ale uważam,
że wydawca lepiej zarabia [śmiech]. Acz-
4
„Nowa Konfederacja” nr 33, 22–28 maja 2014
www.nowakonfederacja.pl
kolwiek ponosi także większe ryzyko. Nie
wykluczam, że gdy się spotkamy za rok,
będę zbankrutowanym wydawcą. Autor
najwyżej nie zarobi, a do mojego domu
przyjdzie komornik i zacznie wynosić telewizor.
AleksANdRA RybIńskA
Redaktor „Nowej Konfederacji”
5