Jolanta Żółkowska – „Lifting” w Utrechcie – s. 6
Transkrypt
Jolanta Żółkowska – „Lifting” w Utrechcie – s. 6
Spokl1.qxd 2009-08-31 19:49 Page 1 Scena Polska w Holandii Kwartalnik nr 3(59)/2009 ISSN 1233-7633 / Cena: 2 euro Jolanta Żółkowska – „Lifting” w Utrechcie – s. 6 Pełne kosze letnich wspomnień – s.4-5 Buszujący w etyce – Krzysztof Zanussi – s. 7-8 cmyk sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 3 Od redakcji Od redakcji M ieli− ś m y p o − mysł, aby napi− sać artykuł wstępny razem: Gienek Brzeziń− ski i ja. Ale Gie− niek wrócił do Holandii, a ja zostałam w lesie z laptopem. Do Poznania wrócił też Darek Muzalewski, to ta ważna osoba, która przygotowuje od lat nasze pismo do druku. No i znowu bę− dziemy kończyć kwartalnik przez internet, który w lesie jest tak powolny jak budowa autostrad w Polsce. Szczęśliwcem, który będzie widział, jak naprawdę będzie wy− glądał ten numer przed oddaniem do www.scenapolska.nl W numerze: druku, jest jak zwykle Darek. Pomyślałam, to może on napisze tym razem artykuł wstępny? No, ale czy to nie za duży stres, dla kogoś kto dopiero debiutuje jako au− tor na łamach naszego pisma? Polecam relacje Darka z pobytu na koncercie U2. Sami Państwo ocenią, nam się spodobała już jego ustna opowieść z imprezy, a arty− kuł...no, gratulujemy debiutu literackiego. Wewnątrz numeru znajdziecie Pań− stwo jeszcze wspomnienia z letnich waka− cji, dużo poezji, trochę humoru i zaprosze− nie do teatru. Cieszymy się, że wkrótce znów będziemy mieć okazję spotkać się na kolejnych imprezach Sceny Polskiej w Holandii. Zapraszamy również na naszą stronę internetową www.scenapolska.nl w nowej szacie. Będzie więcej, ciekawiej i bardziej aktualnie. Zofia Schroten-Czerniejewicz Kulturobranie – pełne kosze letnich, leśnych wspomnień – s. 4-5 Monodram „Lifting” w Utrechcie – s. 6 Buszujący w etyce – Krzysztof Zanussi – s. 7-8 Jerzy Skoczylas – s. 9 Gienek Brzeziński o koncercie Cohena w Antwerpii – s. 10 Kosmiczne U2 zagrało w Chorzowie – s. 11 Salon Poetycko-Muzyczny im. Wandy Sieradzkiej – s. 12 Marek Grądzki – – s. 13 żniwa Jeden dzień w Krakowie – s. 14 Olendry – s. 15 Kwiatowa czarodziejka – s. 16 Zaproszenie do Berlina – s. 17 Darek Muzalewski, Gienek Brzeziński i Zofia Schroten-Czerniejewicz podczas pracy nad najnowszym numerem Sceny Polskiej Letnie wspomnienie Ewy Wagner – s. 18-19 „Scena Polska„ KWARTALNIK nr 3 (59) 2009 ISSN 1233−7633 Pismo dofinansowuje Senat RP WYDAWCA/ZESPÓŁ REDAKCYJNY: Zofia Schroten−Czerniejewicz (red. nacz.), Gienek Brzezinski (sekr. red.), Ewa Wagner, Elżbieta Wicha−Wauben, oraz zespół. Stichting Pools Podium, Prof. Wentlaan 28, 3571 GC Utrecht, Holandia, Tel.31 (0) 30 2718296, fax. 31 (0) 30 2719613, E−mail: [email protected] Stichting Pools Podium, ABN AMRO Utrecht, 51.85.44.443. www.scenapolska.nl i www.poolspodium.nl Zdjęcia: Archiwum SPP, SKŁAD I ŁAMANIE: Dariusz Muzalewski, tel. +48 511 853 970, DRUK: Drukarnia Swarzędzka Stanisław i Marcin Witecki, Tel. +48 (61) 817 27 64 Zdjęcie na okładce: Jolanta żółkowska, Fot. Janusz Romaniszyn Zapraszamy do prenumeraty! Zadbaj o stałą, bezstresową dostawę kwartalnika, zostań Przyjacielem Sceny Polskiej w Holandii. Wpłaciwszy raz w roku 30 euro na konto 51.85.44.443 (tnv. Stichting Pools Podium) zapewnisz sobie ciągłość lektury, łatwość dostępu do niej i informacje o wszystkim, co organizuje Scena Polska w Holandii. www.scenapolska.nl Scena Polska nr 3/2009 3 sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 4 Kultura www.scenapolska.nl Kulturobranie - pełne kosze letnich, leśnych wspomnień „NOWA RÓŻA 2009 – KULTUROBRA− NIE”− twórczy odpoczynek, natura, swoj− sko, kulturalnie”. Nowa Róża to dawna olenderska wieś, w której swoje „gniaz− do"przed kilkunasty laty uwiła Scena Pol− ska w Holandii. Latem spotykamy się tu− taj, aby cieszyć się wyjątkową magią te− go miejsca. Prawie na wyciągnięcie ręki las, gwiaździste niebo i przecudna cisza, którą przerywają odgłosy ptaków, świerszczy i „szczekanie” rogaczy. Raj dla grzybiarzy! Chcesz lepiej poznać las, od− począć od kłopotów, wzmocnić kondy− cję fizyczną czy po prostu znaleźć czas dla siebie, a przy okazji nadrobić zanie− dbania kulturalne? Skorzystaj z tego za− proszenia”. Robert Nocuń (stoi) – przyjaciel Sceny Polskiej – Haga/łódź Tak namawialiśmy Was w poprzed− nim kwartalniku do udziału w wakacyj− nej akcji Sceny Polskiej w Holandii. Kto przyjechał, chyba nie żałuje. Nazbierało się wpisów do księgi gości, zdjęć i wspo− mnień. Goście Goście przyjeżdżali pojedyńczo, przez całe wakacje, żeby poznać drogę i miejsce. Czasami byli kilka godzin, al− bo zostawali na jedną lub kilka nocy. Najdłużej zagościli uczestnicy warszta− tów filmowych, którzy spotykają się tu− taj już od dziewięciu lat. W przyszłym roku Scena Młodych – Jong Podium bę− dzie świętowała swoje 10−lecie. A za− częło się wszystko od ...Witkacego w Nowej Róży! Po e z j a Jacek Pachocki z Ijsselstein z rodziną 4 Scena Polska nr 3/2009 Trzeci Salon Poetycko−Muzyczny im. Wandy Sieradzkiej miał tym razem opra− wę wyjątkową. Myślimy, że Wanda na nas z góry spoglądajac zachwycała się oprawą scenograficzną Salonu. Bo choć nie było nas tym razem zbyt wielu, to przecież sceneria Nowej Róży i wiersze czytane przy świetle gwiazd i blasku sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 5 Kultura www.scenapolska.nl Ania i Władek Padło z Hagi Waldek i Elly Pankiw z Roterdamu ogniska, z podkładem muzycznym, gdzieś w lesie grających świerszczy i po− hukujących leśnych ptaków, były tym optymalnym związkiem człowieka z na− turą, o którym Wandzia zawsze marzyła i o którym pisała swoje wiersze. Bo też czy może być coś wspanialsze− go, niż to urokliwe miejsce pośród la− sów, ognisko strzelające iskrami, ciepła noc, wygwieżdżone niebo, zimne piwo, grupa przyjaciół i – co jednak w tym wy− padku nie jest bez znaczenia – wiersze. Okazuje się, że „ludzie wiersze piszą”, żeby sparafrazować nieco Agnieszkę Osiecką. Wiersze lepsze i gorsze, ale przecież piszą z potrzeby podzielenia się emocjami, wrażeniami, stanem ducha z innymi „wrażliwcami”, którzy ich tak do− brze rozumieją. Nie poprzestaliśmy na wierszach własnych; czytaliśmy również utwory Gałczyńskiego, Tuwima, Her− berta, Szymborskiej, Sieradzkiej. Mogli− byśmy tak całą noc, ale w pewnym mo− mencie skończyło się drzewo na ogni− sko i wtedy okazało się, że minęła dru− ga. Poszliśmy więc spać, ale przecież wiersze do rana dźwięczły nam w uszach. Po d s u m o w a n i e Czy da się podsumować coś, co wyda− je się nie ma końca, zważyć przyjaźń, zmie− rzyć ciszę, sfotografować i zapamiętac ciemność? Dodajmy, że nazwę wakacyj− nych działań Sceny Polskiej−Pools Podium podsunęła nam Kasia Klich, piosenkarka, autorka tekstów piosenek, a ostatnio rów− nież autorka opowiadań dla dzieci. Nam pomysł Kasi i plakat „Kulturobranie”, który dla nas zrobiła trafił do przekonania i oddał ducha naszych działań. Przyjedźcie ko− niecznie w przyszłym roku, przygotujemy jeszcze większe kosze! ZSCz, GB Zapraszamy na naszą stronę internetową w w w. s c e n a p o l s k a . n l Ewa Tobiańska, była wiceprezes Sceny Polskiej Scena Polska nr 3/2009 5 sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 6 Teatr www.scenapolska.nl Zofia Schroten-Czerniejewicz Monodram „Lifting” w Utrechcie "Moje życie – jak wielka walizka co nieść ciężko i zostawić szkoda..." T o słowa refrenu jednej z piose− nek, którymi raczy nas ze sceny w monodramie „Lifting” Jolanta Żółkowska. Publiczności Sceny Polskiej w Holandii nazwisko to nie jest obce. Siostra Joanna Żółkowska wystąpiła u nas dwukrotnie, raz z Januszem Gajo− sem w „Tutam” i raz sama w „Lekcji pa− ni Margarety”. Poza nazwiskiem mają też obydwie aktorki wiele innych cech wspólnych: wielki talent i żywiołowość sceniczną. Jolantę Żółkowska pamietałam z roli Basi w serialu „Dom”. Grała tam młodą inteligentkę, której życie ułożyła woj− na, dziewczynę smutną i poważną. Nie mogłam sobie wyobrazić jej w roli komediowej. A jednak... O monodramie Jolanty Żółkowskiej „Lifting” dowiedziałam się od przyjaciół ze Sceny na Piętrze w Poznaniu. Przed− stawienie grano tam wiele razy, zawsze przy nadkomplecie widzów. Zaintereso− wał mnie ten spektakl. Zadzwoniłam do aktorki. Ucieszyła się bardzo z propozy− cji zagrania w Holandii. Oczywiście, musiała sprawdzić jeszcze terminy, po− nieważ gra regularnie w teatrze Polonia Krystyny Jandy w przedstawieniu dla dzieci. Na szczęście pod koniec wrze− śnia może mieć dla nas czas. Staram się zwykle wcześniej zoba− czyć spektakl, który zapraszam do Ho− Basia z serialu Dom landii. Nie tylko, żeby mieć pewność dobrego wyboru czy dla napisania re− cenzji, ale ze względów technicznych. Kto zaglądał za kulisy organizowanych przez nas przedstawień i pomagał przy ich realizacji wie, jak ważne jest nagło− śnienie, światła i stworzenie aktorem profesjonalnej obsługi technicznej. Ze względu na oszczędności, musimy so− bie z tym radzić sami. Gdy dowiedzia− łam się od Jolanty Żółkowskiej, że bę− dzie w lipcu występować w Wielkopol− sce oczywiście nie omieszkałam skorzy− stać z okazji zobaczenia przedstawienia i poznania osobiście aktorki. Umówiły− śmy się, że po drodze na spektakl wpadnie do Nowej Róży, gdzie odby− wały się właśnie warsztaty filmowe Sce− ny Młodych. I tak się stało... Ach, gdyby mogła zostać dłużej i z młodymi aktora− mi wystapić przed kamerą. Ale chociaż zjedliśmy razem pierogi i zrobiliśmy se− sję zdjęciową. Wieczorem miałam okazję zobaczyć przedstawienie. Pomimo gorącej aury i pobliskiej plaży, sala we Włoszakowi− cach w Wielkopolsce wypełniona była po brzegi. Wspaniały spektakl, relaksu− jący i optymistyczny. To, czego nam na progu jesieni (nie tylko tej życiowej) najbardziej potrzeba. Warto wybrać się na przedstawienie „Lifting” w Utrechcie 26 września, Po spektaklu jak zwykle spotkanie z wykonawcami, tym razem z Jolantą Żółkowską i Piotrem Gollą. Przygotowujemy napisy w języku an− gielskim, aby dotrzeć do większej ilości widzów. Zapraszamy do wcześniej− szych rezerwacji miejsc. ZSCz Scena Polska – Pools Podium zaprasza na spektakl teatralny „Lifting” z udziałem Jolanty Żółkowskiej i Piotra Golli 26 września o godz.19.00 Marnix Academie, Vogelsanglaan 1, Utrecht Aktorka ze Sceną Młodych w Nowej Róży 6 Scena Polska nr 3/2009 Rezerwacja miejsc (wstęp 20 euro): e−mail: [email protected], faks.+31 30 2719613, tel. +31 30 2718296 sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 7 Książka www.scenapolska.nl Stanisław Zawiśliński Buszujący w etyce – Krzysztof Zanussi N ieod− łączne okula− ry, garnitur, obowiązkowo krawat, stono− wany półu− śmiech – na co dzień, w biurze, w pociągu, na konferencjach prasowych, wy− kładach, nawet na planie filmowym, w trakcie robienia zdjęć. Taki jego wizerunek szeroko upo− wszechnił się przez lata. Tu i tam, w Pol− sce i za granicą. Z jednym może wyjąt− kiem: w latach 80. uzupełniony był o bro− dę, którą twórca „Iluminacji” demonstra− cyjnie zapuszczał. Trudno może uwierzyć, ale są zdjęcia, na których nie ma on okularów, nie nosi krawata i garnituru, widać jak skacze kon− no przez przeszkody, zjeżdża na nartach, bawi się z psami, ma tors i rękę w gipsie, a nawet – o zgrozo – usiłuje zaciągać się papierosem i tonie w oparach dymu. Są też takie fotografie – z lat 60. – na któ− rych zdaje się pozować na zbuntowane− go Jamesa Deana, albo – z lat 70 – jak na planie filmowym paraduje w kożuchu, podobnym do tego legendarnego już, noszonego przez egzaltowanego, „praw− dziwie romantycznego polskiego filmow− ca” – Andrzeja Wajdę. Ale powiedzieć o Krzysztofie Zanussim: egzaltowany, na dodatek romantyk, wydaje się nie na miejscu. Z kolei określić go chłodnym ra− cjonalistą z religijnym backgroundem – to za mało. A jednak obu, zwłaszcza na Zachodzie, przez lata stawiano blisko sie− bie. Nazywano Zanussiego następcą Waj− dy. Porównywano ich dzieła. Do czasu, gdy nie stało się jasne, że ten pierwszy le− piej kreuje „ludzi z żelaza” a drugi – „ludzi z kryształu"− wzorce. Nie da się jednak ukryć: nie tylko z do− stępnych zdjęć, także na podstawie twór− czości, można ułożyć różne, całkowicie przeciwstawne wizerunki Zanussiego. Czy ten najczęściej eksponowany, najbar− dziej rozpowszechniony, wiążący jego sztukę i postawę współczesnego artysty – moralisty, jest jednocześnie najbardziej prawdziwy? Być może. Być może Krzysz− tof Zanussi, na użytek własny i świata, świadomie „zmontował się” i ułożył; wy− brał wartości, którym postanowił hołdo− wać, wypracował siebie i swój styl bycia. Jak sam twierdzi – chciał być inny od resz− ty. Od dawna – jest. *** Jednym imponuje, drugich drażni. Niemal od początku jego artystycznej ka− riery tak było. Wzbudzał kontrowersje. Znajdował się w sytuacji pomiędzy od− rzuceniem a aprobatą. Ale stale zyskiwał popularność. Jego filmy zdobywały festi− walowe laury, on zaś udzielał coraz większej ilości ciekawych wywiadów. Opowiadał w nich o sobie, swoim po− strzeganiu świata, o ideach i warto− ściach, o kinie i o zjawiskach społecz− nych, które go niepokoją. Tak jest do dzi− siaj. Wypowiada się w różnych spra− wach, choć jego głos mniej waży niż kie− dyś. Ale też i ranga artysty we współcze− snym świecie podupadła. "Sztuka zawsze wynika z niezgody na istniejący świat. Jeżeli biznes wywodzi się z niezgody na nędzę, to kino wywo− dzi się z niezgody na chamstwo, prymi− tywizm i głupotę ludzi marnujących swoje życie, bo nie wiedzą co napraw− dę jest w nim ważne"− mówił niedawno Zanussi w wywiadzie dla „Pulsu Bizne− su”. Na tle wielu awansowanych z chłop− skim i robotniczym, uprzywilejowanym w PRL−u rodowodem, od początku swo− jej kariery zdecydowanie wyróżniał się. Na tle bliskich sobie „resztek” inteligencji z przedwojennymi tradycjami ( pamięta− my ilu inteligentów zabrała Polsce woj− na) – również. Jako „trochę inny niż wszyscy” był też postrzegany we wła− snym środowisku filmowym oraz pośród bohemy artystycznej. Niezwykła aktyw− ność i pracowitość, erudycja, elokwen− cja, kultura bycia i znajomość języków obcych, umiejętność poruszania się w świecie i prezentowane poglądy, stwo− rzyły Zanussiemu niepospolitą markę i dały możliwość oddziaływania na in− nych. Przypuszczam, że on tego pragnął. Ma w sobie coś z kaznodziei. Lubi na− uczać, prowadzić dysputy, sugerować co jest naprawdę ważne w życiu. Zapewne wymienione atrybuty Zanus− siego byłyby mniej zauważalne, gdyby najpierw nie zwrócił na siebie uwagi fil− mami. One stały się trampoliną do funk− cjonowania w szerszym wymiarze, do pełnienia wielu ról. Często sprowadza się je jednak do jednej : oto reżyser− intelek− tualista. Można dodać: nowoczesny inte− lektualista, bo dobrze wypada w me− diach. Podobnie jak modny dzisiaj ( skąd− inąd zafascynowany kinem i z niego też czerpiący inspiracje) filozof – podróżnik, charyzmatyczny Slavoj Żiżek. *** Przypomnijmy: już film dyplomowy „Śmierć prowincjała” przyniósł Krzysztofo− wi Zanussiemu pewien rozgłos, nie tylko w Polsce. Debiut kinowy „Struktura krysz− tału” (1969) wzmógł zainteresowanie „młodym zdolnym”. „Życie rodzinne” po− twierdzało talent, zaś skromny telewizyj− ny film „Za ścianą"(1971) co bardziej wrażliwych widzów niemalże wbił w do− mowe fotele. – Przechodziły nas dreszcze, gdy oglądaliśmy tamten film – wspomina− li moi rodzice. Takiego tonu, takiego po− wiewu świeżości i zarazem tak przenikli− wego autentyzmu przedtem w polskim filmie nie było. Nikt wcześniej nie poru− szył takiej struny. To był początek ery Gier− kowskiej i film Zanussiego korespondo− wał z nadziejami, że oto będzie można bardziej otwarcie mówić o tym, o czym, owszem, rozmawiano, ale pokątnie. Na przykład o samotności i alienacji w ustro− ju mającym niebawem zapewnić obywa− telom „powszechną szczęśliwość” i reali− zację zasady: „ każdemu według jego po− trzeb”. Ale póki co miałoby być „ każdemu według pracy” … Przywołuję ten kontekst społeczny, brzmiący dzisiaj jak jakaś bajka o żelaznym wilku, nie bez kozery, bo wyjątkowo silnie wpływał na ówczesną recepcję filmów. Wpływa zresztą do dzisiaj, choć jest zgoła innym kontekstem. Zdecydowanie mniej politycznym, za to bardziej ekonomicz− nym, kulturowym i technologicznym. Wtedy był to kontekst niedoboru – dzisiaj jest to kontekst nadmiaru. Przemiany na− stąpiły ogromne , ludzkie lęki, obawy, tę− sknoty – pozostały te same. Dlatego Za− nussi może pozostawać „monotematycz− ny”. A uniwersalny dylemat ze „Struktury kryształu": kariera pionowa czy pozioma? można zamienić na aktualniejszy: współ− działanie czy wilcza rywalizacja? *** Urodzony tuż przed wybuchem II woj− ny światowej, Krzysztof Zanussi jest nie tylko „dzieckiem wojny”, ale również „dzieckiem” PRL−u. Nie należał wpraw− dzie do tych, którzy zostali uwiedzeni po− wojenną nową ideą ustrojową, marksi− zmem i wizją komunizmu, ale też jako ra− cjonalista i pragmatyk dostrzegł, że są w realnym socjalizmie szczeliny, przez które można przemycać i realizować wartości uniwersalne. Toteż czasem przystawiał lustro rzeczywistości, a niekiedy odbijał się tylko od niej i podążał ku metafizyce. Raz bardziej raz mniej udanie tam podążał. Scena Polska nr 3/2009 7 sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 8 Książka www.scenapolska.nl wał do tego celu osobliwego języka, z pozoru gładkiego lub paranaukowego, odbiegającego jednak od obowiązującej nowomowy; czasem puszczał jakąś sar− kastyczną złośliwość, ot tak, niby przypad− kiem „między wierszami”. Wiem coś o tym, bo z powodu użytych przez niego słów i sformułowań, pierwszy mój wy− wiad z nim, który przeprowadziłem w ro− ku 1979 ukazał się w druku z 33 ingeren− cjami cenzury Dyplomatyczne talenty Za− nussiego, o których wiele mówiono, tym razem na nic się nie zdały. Słowo pisane znajdowało się wtedy pod szczególnym nadzorem. Rok później wybuchła „Soli− darność” – skromniutki grunt czyli sprzyja− jący klimat do jej powstania tworzyły też filmy „kina moralnego niepokoju”, w tym filmy Zanussiego. *** Krzysztof Zanussi Ale dość konsekwentnie. Jako filmowiec „przywłaszczył” dla siebie wymiar ducho− wy i intelektualny ludzkiego życia. „Buszo− wał” w tym obszarze naszej egzystencji. O nim najczęściej rozprawiał przy pomo− cy ruchomych obrazków. Poszukiwał człowieczeństwa w człowieku. Wiary. Trwałych wartości. Odpowiedzialności. Konstruował swoich bohaterów niczym modele, wyposażał je w argumenty ro− dem z rozprawek filozoficznych, a czasem po prostu – z publicystyki. Postacie z jego filmów mają nie tylko rozterki, mają też ideały. Czasem nieżyciowe, niepraktyczne – ale takie są ideały. Inaczej nie byłyby punktami odniesienia, nie kreowałyby aspiracji. Zanussi stawiał sobie i widzom ambitne wyzwania. Można niektórych je− go filmów słuchać, bo najważniejsze tre− ści zawarte są w słowach, w dialogach bohaterów. Ale nie jest prawdą, że kino Zanussiego nie jest kinem obrazu. *** Nie był raczej politycznym buntowni− kiem. Ba, zdarzało się, że publicznie – czy z powodów taktycznych, nie wiem – do− ceniał państwowy mecenat nad sztuką (prywatnymi kamerami w PRL− u filmów się nie kręciło ). – Uprawialiśmy slalom. Zawieraliśmy roztropne kompromisy z władzami, urzędnikami kinematografii, a nawet z cenzorami, gdyż z niektórymi dawało się dyskutować i można było do− prowadzić do zmiany ich decyzji. W tam− tych warunkach staraliśmy się wywalczyć tyle twórczej wolności, ile tylko się dało. Nieustannie o nią walczyliśmy. Natomiast uzyskiwanie pieniędzy na filmy nie było takim problemem jakim jest dzisiaj – opi− sywał po latach sytuację reżysera w PRL−u. Sprytnie krytykował tamten system, je− go paradoksy, absurdy i dziwactwa. Uży− 8 Scena Polska nr 3/2009 Wracam do „Za ścianą”. Pojawiły się w niej – potem także w „Życiu rodzin− nym”, „Iluminacji”, w „Bilansie kwartal− nym”, zwłaszcza w „Barwach ochron− nych” – trafne odzwierciedlenia sytuacji z codziennego życia i liczni widzowie od− najdywali w nich siebie, swoje problemy, rozterki i wątpliwości. Było dostrzegalne „świeże spojrzenie”, odkrywanie „nowych obszarów”, emanował klimat prowokują− cy do prawdziwej rozmowy. Po zrealizowaniu wspomnianych fil− mów Zanussi znajdował się, być może, w miejscu podobnym do tego, w jakim dzi− siaj znajduje się – po nakręceniu „33 scen z życia” – Małgorzata Szumowska. Miał już własną publiczność i spełniał część jej oczekiwań. Albo też widownia zaczęła poddawać się jego spojrzeniu i jego wi− zjom filmowym, zaś jego tematy trakto− wała jak własne. Towarzyszyli przez lata kolejnym fil− mom Zanussiego, z jednej strony ich za− gorzali fani (w latach 7o. na spotkania z Zanussim w DKF−ach i KMPiK−ach przychodziły tłumy, brakowało miejsc, lu− dzie stali na ulicy ), a z drugiej – szalenie opiniotwórczy adwersarze, których nigdy nie potrafił do siebie przekonać , chociaż− by znanego krytyka z „Polityki” , Zygmun− ta Kałużyńskiego. Na szczęście, zdarzające się niezrozu− mienie w kraju i cierpkie słowa polskiej krytyki Zanussi mógł sobie powetować przychylnymi opiniami wyrażanymi pod jego adresem na Zachodzie, bo także tam – i to dość szybko – udawało mu się re− alizować filmy. Funkcjonowanie poza „blokiem demokracji ludowej” i częste przebywanie gdzieś tam , „za żelazną kur− tyną”, było wtedy rzadkością. Jemu udało się. Na dodatek władze zaczęły go uzna− wać za świetnego „ambasadora kultury polskiej”. Polepszał wizerunek ówczesnej Polski w świecie, a jestem pewien, że po− prawia też dzisiejszy. *** Z czym jeszcze – poza kawałkami "prawdziwego życia” – przychodził do nas Zanussi ? Z pytaniami – o wybór drogi życiowej i sens ludzkiej egzystencji, z wątpliwościami dotyczącymi wiary, Bo− ga, cierpienia i nieuchronności śmierci. Zrobił ryzykowny film o Papieżu – Janie Pawle II, zekranizował jego dramat ("Brat naszego Boga"), nakręcił rzecz o świętym ojcu Kolbe. Nieustannie poszerzał zakres poruszanych tematów – pojawiał się z roz− ważaniami na temat „czystości ducha”, przyzwoitości, zderzał postawy idealistów z cynikami i karierowiczami. Nie bez po− wodu okrzyknięto Zanussiego siewcą „moralnego niepokoju”, a nawet morali− zatorem – na pierwszy plan w jego twór− czości wysuwają się moralne motywy po− stępowania, etyczna strona działań. Te zainteresowania swego czasu łączy− ły Zanussiego z pewną grupą reżyserów ze Wschodniej Europy, na przykład z Ilją Awerbachem , twórcą „ Monologu” i „Cu− dzych listów”. W Polsce może najbardziej korespondowały z dążeniami Krzysztofa Kieślowskiego. Ów ton i klimat , który po− jawił się w „Za ścianą” czy też w „Bilansie kwartalnym” można było potem odnaleźć w „Personelu”, „Spokoju” , „Amatorze” a potem w „Dekalogu”. Został tam na− wet spotęgowany i bardziej nasycony prawdą emocjonalną aniżeli intelektual− ną, jak to bywało u Zanussiego. Kto wie, może nie byłoby fenomenu ki− na Kieślowskiego, gdyby nie było wcze− śniejszego kina Zanussiego. Być może ich rozmowy, dyskusje i współpraca w „ To− rze” sprawiły, że wzajemnie się inspirowa− li. Podobne, zgoła personalistyczne, sku− pianie uwagi na jednostkach a nie na ma− sach, na pojedynczym człowieku a nie na kolektywie, oraz na życiu wewnętrznym człowieka – to charakteryzuje ich obu. Każdy był jednak inny i pozostał – jako twórca – osobny. Wnosili do kina ( Zanus− si może czynić to nadal ) po prostu – hu− manizm. *** Spotykam ludzi, którzy uważają, że Za− nussi ich zdradził , to znaczy przestał towa− rzyszyć ich problemom, dylematom, spo− rom o wartości. A jeśli jeszcze usiłuje to cza− sem robić, to zbyt naskórkowo, zbyt po− wierzchownie, zanadto dydaktycznie, pu− blicystycznie. Ci, których w ostatnich deka− dach zawodzi Zanussi nie są już młodzi, postarzeli się, tak jak „ich” reżyser. Bywa, że nie chodzą już do kina, nie zaglądają do Internetu. Czy to dla nich Zanussi miałby teraz robić film o zmęczeniu, o chorobach, niespełnieniach i po raz kolejny , może znów w innym aspekcie – o śmierci ? Pew− nie mógłby…Ale on uparcie walczy o no− wą publiczność. O tę , dla której – wieko− wo− jest dinozaurem. A duchowo, intelek− tualnie ? Podsuwa im prowokacyjnie Der− ridę i Dodę. Czy sądzi , że jego potencjalni widzowie czytają dzisiaj „Szanse etyki w zglobalizowanym świecie” Baumana albo pisma św. Augustyna , tak jak dawni nasią− kali Theiardem de Chardin, Frommem, Ti− schnerem, Tofflerem, „Sprawami ludzkimi” Jana Szczepańskiego, „Dezintegracją pozy− tywną” i „Trudem istnienia” Kazimierza Dą− browskiego? A może współczesnym mło− dym wystarcza lektura poradnika „Jak wy− grać z toksycznym szefem ?” sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 9 Satyra W „Sercu na dłoni” Zanussi sugeru− je: „człowiek może się zmienić”. Sam zmienić się nie chce. Zawsze krawat, garnitur, uśmiech ... W sygnowanym przezeń filmie – jakaś przewrotna kon− strukcja, jakieś przesłanie, morał . Po− wtarza: dobro i zło są rozróżnialne; wzorce są potrzebne; niezbędne – ide− ały. Nawet w spóźnionym postmoderni− zmie. A skoro tak uważa, to czym nas jeszcze może zaskoczyć ten artysta „bu− szujący w etyce” ? www.scenapolska.nl Jerzy Skoczylas Bajeczki Pana Kocia – odc. 1. Stanisław Zawiśliński (ur.1953 ) – pisarz, scenarzysta, wydawca. Autor książek o ludziach polskiego kina; biograf m.in. Krzysztofa Kieślowskiego. W roku 2009 współreżyserował filmy dokumentalne o Jerzym Kawalerowiczu ( Żyłem 17 razy") i Krzysztofie Zanussim ("Rozmowy istotne – Zanussi"). Klub „CINEMA Polska” zaprasza K lub filmowy przy Scenie Polskiej, to nieformalna grupa miłośników kina, widzowie organizowanych od kilkunastu lat przez Pools Podium przeglądów polskich filmów CINEMA Polska. Ostatnio wzbogaciliśmy się o do− brej jakości projektor filmowy, dzięki cze− mu będziemy mogli spotykać się częściej i w różnych miejscach. Scena Polska po− siada kilkaset najlepszych filmów polskich w większości z angielskimi napisami, któ− re chętnie zaprezentujemy jako pokaz jednego filmu lub przygotujemy na ży− czenie interesujący Państwa program z krótką prelekcją i gośćmi. Kontakt: sce− [email protected] ZSCz K. – Pan Kocio – bajkopisarz S. Literaturoznawca nr 1. L. Literaturoznawca nr 2. S. Szanowni państwo, dziś w naszej re− dakcji gościmy pana Kocia, może pan się przedstawi. Z dziennikarskiego obowiąz− ku muszę jeszcze wyjaśnić naszym słucha− czom, że jest pan bajkopisarzem. K. Ja bardzo przepraszam, ja nie chcia− łem… L. To nic strasznego, panie Kociu, niech pan się nie denerwuje. S. Już krążyły opinie, że bajkopisarstwo u nas zanika, że ten gatunek literacki po prostu ginie, aż tu nagle objawił nam się pan Kocio. K. Jeszcze raz przepraszam. L. Jak pan doskonale wie wszystkie bajki łączą wspólne elementy poetyki i powtarzalne sytuacje przedstawiane zwykle schematycznie na zasadzie kontrastowych zestawień. K. O Boże. S. Na początku ustalmy czy uprawia pan bajkę narracyjną, którą cechuje rozbudowana forma, czy raczej bajkę epi− gramatyczną w formie zwięzłej i zwartej ? K. Matko jedyna. L. Nie muszę panu mówić, że najstar− szą formą bajki jest bajka zwierzęca o charakterze alegorycznym, w której zwierzęta występują jako konwencjonal− ne znaki ludzkich postaw i działań. K. Można prosić troszki wody? S. Z pewnością korzystał pan z takich wzorców jak: de La Fontanie, Krasicki, Trembecki czy Biernat z Lublina … K. Szwagra mam w Lublinie, lubi wypić. L. No dobrze, a Fredro, Gorecki, Le− mański, Hertz ? K. Może ja już pójdę. S. Nie pójdzie pan dopóki nie zapre− zentuje nam pan swojej twórczości. K. To akurat mogę. Na początek bę− dzie o bykach: Jeden byczek drugiemu rzekł w trakcie rozmowy: stary byk opo− wiada, że miał wszystkie krowy. Ten mu odparł: ty durniu, odpręż się i siadaj, zwołaj młode jałówki i też opo− wiadaj. L. To tak samo jak pan. Ciągle pan ga− da o swoich podbojach. S. Bo takie są fakty. K. Można drugą? L. Oczywiście, bardzo prosimy. K. Tym razem będzie o kukułce: Mąż kukułki, pan kukuł, będąc sprytnym pta− kiem by dorobić do pensji chciał zostać tajniakiem. Jednak na nic się zdały maska i kufajka, bo śledząc przeciwnika podrzucał mu jaj− ka. S. O, tym razem to o panu! L. O mnie!? Ja już od paru lat nie pod− rzucam jajek. S. Nie o tym mówię, tylko o kablowa− niu, kto na mnie doniósł do naczelnego? K. Mogę trzecią o kaczkach? S. Proszę. K. Informowały media, że którejś nie− dzieli orły się wybierały na zlot do Brukse− li, gdy już leciały, jeden ozwał się znienac− ka: popatrzcie jak się do nas przyczepiła kaczka. L. Kończymy! Kończymy! Do usłyszenia !!! Scena Polska nr 3/2009 9 sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 10 Koncert www.scenapolska.nl Gienek Brzeziński A może śpiewał dla nas? W iele, wie− le lat temu, w innym świecie i w in− nym chyba ży− ciu, będąc jesz− cze bardzo mło− dym człowie− kiem (już samo to wydaje się dzi− siaj prawie nie− możliwe!) pewien równie młody mój przyja− ciel otworzył me uszy na kanadyjskiego pio− senkarza nazwiskiem Leonard Cohen. Za− stanawiam się dzisiaj, czy to tylko zbieg oko− liczności spowodował, że tamta noc miała miejsce właśnie w Montrealu, rodzinnym mieście Cohena. Ma to dla mojej opowiast− ki o tyle znaczenie, że nie jest to w niej jedy− ny taki „zbieg okoliczności". Zakochałem się w tej muzyce z miej− sca. Zachwycony byłem ciemnym brzmie− niem głosu artysty, ale przede wszystkim jego tekstami. Moja ograniczona wów− czas znajomość angielskiego nie pozwa− lała mi na pełne przeżywanie ich piękna, ale przecież – z pomocą przyjaciela – umiałem je w siebie przyjąć. Wtedy też usłyszałem po raz pierwszy piosenkę „The Famous Blue Raincoat”, która podbiła mnie natychmiast i to tak mocno, że zo− stałem pod jej wrażeniem do dzisiaj, choć przecież niech bogowie wynagrodzą Co− henowi te dziesiątki cudownych piose− nek, które od tamtego czasu napisał i któ− re próbowały pamięć o tamtej nieco za− trzeć. Leonard Cohen na scenie 10 Scena Polska nr 3/2009 Następnego dnia kupiłem dwa albu− my z utworami „mojego” nowego odkry− cia i w dwa tygodnie pózniej zaprezento− wałem je mojej Grażynce. Była – jak ja – „kupiona” z miejsca. A kilka miesięcy pó− zniej Maciek Zębaty (bardzo w tamtych czasach popularny autor i prezenter ra− diowej Trójki) probował przekonać swo− ich słuchaczy do nowego, wspaniałego artysty. Jego nazwisko (tylko mi proszę nie mówić, że się już Państwo domyśla− cie!); Leonard Cohen! Zębaty nie tylko propagował Cohena; on go również zna− komicie tłumaczył i...śpiewał. A pomagał mu w tym niewątpliwie niski, ciemny głos, którym go natura obdarzyła. Cohenowi, jako się rzekło, pozostali− śmy wierni do dziś. Nic więc dziwnego, że kiedy przyjechał do Holandii w roku bodaj 1988 czy dziewiątym, poszliśmy go zobaczyć i posłuchać „na żywo”. Było to w małej sali teatru De Doele w Rotterda− mie. Nie miał wtedy zbyt wielu fanów w tym kraju. Siedzieliśmy gdzieś w środko− wym rzędzie. Koncert zbliżał sie ku końco− wi, byliśmy zachwyceni, ale przecież gdzieś w głębi serca tlił sie jakiś żal; nie usłyszeliśmy naszej ukochanej piosenki. Więc kiedy nagle zapadła sekundowa ci− sza ryknąłem na całą salę, że aż sie prze− straszyłem donośności własnego głosu: „The Famous Blue Raincoat"! Cohen oczy− wiście usłyszał i powiedział cos w rodzaju: „O, to ciekawe. Niezbyt często zdarza mi się, że ludzie chcą tej właśnie piosenki. I ją nam zaśpiewał! Przyznam, że by− łem z siebie bardzo zadowolony. Potem, w latach dziewięćdziesiątych znowu byliśmy „na Cohenie”, tym razem w Amsterdamie. I znowu nie było naszej piosenki w programie. Więc ponownie próbowałem sie o nią upomnieć, ale tym razem bez skutku; mój głos nie przebił się do artysty. Koncert był świetny, ale prze− ciez pozostalismy oboje z Grażynką z uczuciem pewnego niedosytu. Czwartego lipca znalazłem się w ogrom− nej Sali Pałacu Sportowego w Antwerpii na kolejnym (ostatnim?) koncercie Leonarda Cohena, tym razem już bez Grażynki, za to z moim mieszkający w Belgii holenderskim przyjacielem. Cohen – mimo swoich 74 lat – okazał sie absolutnie rewelacyjny, z gło− sem jak dzwon; nie tylko czystym co do naj− mniejszej nutki, ale też równie jak dzwon potężnym. Zaśpiewał wszystkie (?!) swoje wielkie utwory. Wiedziałem, że nie zaśpie− wa tego naszego „niebieskiego prochow− ca”, bo miałem już w domu DVD z zapisem tego koncertu w Londynie (wszystkim fa− nom Cohena i tym, którzy pragną nimi zo− stać gorąco niniejszym tę płytę polecam), a program był dokładnie ten sam. W przerwie nie wychodziliśmy z sali, tylko stanęliśmy przy znajdującym się tuż obok nas stanowisku PA i zaczęliśmy roz− mawiać z siedzącym tam inżynierem światła. Młody człowiek okazał się być nie tylko bardzo sympatycznym, ale też roz− mownym młodym człowiekiem. Opowia− dal nam więc, jak wspaniałą postacią jest Leonard Cohen, jak ciepłym i dbającym o wszystkich członków ekipy jest pracodaw− cą i jak, mimo podeszłego już wieku, do− pisuje mu wspaniała kondycja i doskona− ła pamięć (nigdy nie posługuje się „ścią− gawką” podczas koncertu i zna wszyst− kich swoich współpracowników z imie− nia, nazwiska i zainteresowań). A ja po− dzieliłem się z nim tą samą opowieścią, którą przed chwilą zaserwowałem Pań− stwu. Chyba mu sie ona spodobała; po− twierdził, że reakcja Cohena była bardzo charakterystyczna. Spojrzał jeszcze tylko na nas i zapytał, czemu jestem dzisiaj bez żony. Odparłem, że niestety zostałem nie− dawno sam i że już nam sie nie udało pójść na koncert w Amsterdami w ubie− głym roku z powodu Jej choroby. Złożył mi kondolencje, a potem poszedł sobie na dalszy ciąg przerwy gdzieś za kulisy. Druga część koncertu była równie do− bra, jak pierwsza; słuchałem kolejnych znanych mi tak dobrze utworów i za− chwycałem sie nimi po raz enty. A kiedy wieczór pomału dobiegał końca i skoń− czyły się juz niemal wszystkie bisy, pierw− sze takty kolejnej piosenki spowodowały, że oblały mnie tak zwane zimne poty; z miejsca rozpoznałem „The Famous Blue Raincoat”. Słuchałem i czułem, jak mi łzy płyna po policzkach. To specjalnie dla Niej śpiewał! A może śpiewał dla nas? GB sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 11 Koncert www.scenapolska.nl Darek Muzalewski Kosmiczne U2 zagrało w Chorzowie T o już moje trzecie spotkanie z U2, największą kapelą rockową na świecie. Trzecie, bo w Chorzowie byli już cztery lata temu ze swoim Vertigo Tour, a 12 lat temu gościli w Warszawie promując płytę Pop. Tym razem irlandz− ka grupa ruszyła w trasę koncertową 360°Tour. Zaczęli od Barcelony i od tego czasu w Europie grali już 17 razy. Więk− szość śledziłem na ich oficjalnej stronie oraz na YouTube i widząc to wszystko, co tam się działo zastanawiałem się, czy jesz− cze czymś mnie zaskoczą, czy są w stanie mnie po raz trzeci wzruszyć. Okazało się, że jak najbardziej. Ale po kolei. Atmosferę koncertu czuło się już po przekroczeniu granic Chorzowa. Tłumy pie− szych z flagami, ubrani w koszulki z wize− runkami swoich idoli i setki samochodów, prawie każdy z kartką za szybą z napisem U2. To wszystko sprawiało, że już od wcze− snych godzin popołudniowych w Chorzo− wie pachniało wielkim wydarzeniem. W końcu dotarliśmy pod Stadion Śląski, a tam czekał już na nas ledwo widoczny spoza korony stadionu wielki pająk – gigantyczna scena ustawiona na czterech potężnych nogach. Wrażenie robił kolosalne, kiedy z impetem wpadłem po kontroli biletowej na murawę stadionu i gnałem czym prędzej pod scenę, bo tam pierwszych 2000 szczę− ściarzy mogło oglądać swoich ulubieńców z bliska. A scena prezentowała się niesamo− wicie. Gigantyczna pomarańczowo−zielona konstrukcja w kształcie kosmicznego pają− ka, zakończona iglicą, górowała nad sceną z wielkim pierścieniem, a po niej przecha− dzali się artyści. Ja stałem właśnie przy wspomnianym ringu i już od momentu, kiedy uświadomiłem sobie, że będę blisko zespołu nerwowo odliczałem czas do 21. Jeszcze tylko supporting act w postaci ze− społu Snow Patrol i w końcu wyszli. Tuż po 21.00 za perkusją zasiadł Larry Mullen Jr. Za chwilę gitara The Edge'a i bas Adama Claytona rozpoczęły koncert kawałkiem „Breathe”. Potem tytułowy utwór z nowej płyty, dalej „Get On Your Boots” i „Magnificent”, w którym Bono śpiewał: „Urodziłem się, by dla Was śpie− wać”. Po tych paru kawałkach usłyszeli− śmy: – Jak się macie: Kraków, Katowice, Warszawa? – tak z fanami przywitał się wokalista U2. Wtedy już wiedziałem, że jednak będzie magicznie. Oszołomiony efektami świetlnymi wy− dobywającymi się z wielkiego pająka do− skonale widziałem muzyków, którzy co kilka minut pojawiali się przede mną spa− cerując po okalającej całą scenę bieżni. Dodatkowo miałem nad sobą wielki cylin− dryczny ekran, na którym doskonale wi− działem muzyków oraz efektowne obrazy zmieniające się jak w kalejdoskopie. Roz− chodzący się z pająka dźwięk był tak Gigantyczna scena-pająk górowała nad murawą stadionu Śląskiego w Chorzowie kryształowo czysty, że brzmiał prawie jak płyta CD słuchana na dobrym sprzęcie. Wszyscy czekaliśmy na „New Year's Day”, który stał się już chyba dla nas, Pola− ków symbolem irlandzkiej grupy. Jest to hołd złożony przez muzyków legendarne− mu przywódcy „Solidarności” oraz Pola− kom uciemiężonym trudami stanu wojen− nego. I doczekaliśmy się. Podczas pierw− szych dźwięków tego utworu wszyscy wy− ciągnęli białe (na trybunach) i czerwone (na płycie) rzeczy, swetry, kartki, jednym słowem wszystko co mogło pozwolić stworzyć gigantyczną biało−czerwoną fla− gę. Zespół był już na to przygotowany, bo identyczny happening publiczność zgoto− wała artystom cztery lata wcześniej. Tym razem niesamowity efekt wielkiej flagi U2 uzupełniło wizualizacjami w kolorze biało− −czerwonym na wielkim ekranie. Każdy śpiewał i wymachiwał swoim kawałkiem flagi jak w transie, a zespół dawał z siebie wszystko. I znów udało się stworzyć coś niezapomnianego na tyle dobrze, że Bono zawiesił na scenie flagę „Solidarności” i uklęknął nisko chyląc czoło przed publicz− nością. Po chwili przemówił do nas wszyst− kich, podkreślając fenomen naszego kraju i porównując nas do jego ukochanych Ir− landczyków. Na koniec przemowy dorzu− cił, że Europa potrzebuje więcej krajów ta− kich jak Polska, a po chwili zespół zagrał „I Still Haven't Found What I'm Looking For”. Wszyscy bawili się znakomicie, razem śpie− wali i tańczyli, bo doskonale znali tekst, co znów zaimponowało charyzmatycznemu wokaliście. Jakby emocji było nie dość. The Edge 8 sierpnia obchodził urodziny, więc Fot. DM publiczność już podczas koncertu (6 sierp− nia) odśpiewała mu „Happy birthday” i „Sto lat”, a zespół wręczył mu szampana. Myślałem, że więcej już nas nie zasko− czy. Nic bardziej błędnego. Reżyser wido− wiska zgotował nam kolejną niespodzian− kę. Podczas utworu „City of Blinding Li− ghts” wielki ekran wiszący do tej pory wy− soko ponad głowami artystów zaczął się nagle rozciągać i sięgnął niemal sceny, a jego niesamowite efekty hipnotyzowały publiczność. Tak samo jak hipnotyzuje i elektryzuje utwór „Sunday, Bloody Sun− day” zagrany po chwili. Ten z kolei to po− kłon Irlandczykom, w którym Bono śpiewa o krwawej niedzieli, czyli masakrze w Lon− donderry w Irlandii Północnej z lat 70−tych. Aż wreszcie nadszedł czas na najsłyn− niejszy już chyba kawałek U2. Błyskotliwy wokalista zauważywszy piękny księżyc oświetlający tajemniczo stadion polecił wszystkim włączyć wyświetlacze w swoich telefonach, aparatach i wszystkim co mo− gło dać jakikolwiek blask. Po chwili mieli− śmy kolejne przedstawienie, zgasły światła sceny i te właśnie malutkie światełka dały efekt przepięknej drogi mlecznej, na tle któ− rej U2 zagrało swój słynny utwór „One”. Potem były jeszcze bisy i długie poże− gnanie, podczas którego dało się zauwa− żyć w oczach widzów nadzieję na kolejne spotkanie z zespołem. Wychodziłem pod− ekscytowany i po raz trzeci oszołomiony tym, co zobaczyłem i usłyszałem. I nawet uciążliwa droga powrotna z Chorzowa do Poznania nie była w stanie wyczerpać moich naładowanych pozytywną energią akumulatorów. DM Scena Polska nr 3/2009 11 sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 12 Poezja www.scenapolska.nl Salon Poetycko-Muzyczny im. Wandy Sieradzkiej S alon Poetycko−Muzyczny powstał w styczniu br. z inicjatywy redakcji kwartalnika „Scena Polska”. Pierwsze spotkanie odbyło się w Domu Polskim w Amsterdamie, drugie w czerwcu podczas Wianków w Utrechcie, a trzecie w sierpniu w trakcie Kulturobrania w Nowej Róży pod Poznaniem. Salon ma imię zmarłej przed rokiem w Holandii poetki Wandy Sieradzkiej de Ruig, związanej prawie od początku ze Sceną Polską – Pools Podium i redaktorką naszego pisma. To tylko tyle ile możemy Wandzie zaoferować za Jej obecność z nami. Wspominamy Ją poprzez poezję, którą tworzyła i tak kochała. Zapraszamy do naszego Salonu wszystkich piszących do „szuflady”. Będziemy publikować najlepsze wiersze i przedstawiać ich autorów. Wszystkie nadesłane wiersze znajdą sie na stronie internetowej www.scenapolska.nl. Nasz Salon ma już charakter międzynarodowy, goszczą w nim już poeci ze Szwecji i Niemiec. Poniżej prezentujemy wiersz Gabi Heimensen z Holandii i Tadeusza Rawy ze Szwecji. Na innych stronach znajdziecie Państwo wiersze naszych pozostałych poetów. Zachęcamy do otwarcia „szuflad z poezją”. Przysyłajcie nam wiersze, a zaprosimy Was do udziału w następnym, zaplanowanym na jesień Salonie. ZSCz Wanda – taką Ją pamiętamy Fot. Archiwum SP Ta d e u s z R a w a Wanda Sieradzka – de Ruig Wolność Są w naszym Wczoraj spotkałem wolność. życiu ludzie Miała przenicowaną koszulę w szkocką kratę. Mówiła rymami bez ładu i składu. Szła lekko utykając, przechwalała się, że wdrapie się na Mount Everest i opłynie ziemię. Na nosie wisiała jej kropla. Wyglądała jak trzy ćwierci do śmierci. - To naprawdę ty? – spytałem. Uśmiechnęła się kwaśno: - A ty co myślałeś? Pokuśtykała dalej. Biegnę jej śladem, łapiąc w nozdrza zapach jabłek. Potykając się o marzenia na jawie centy i grosze DNA nie z tego ciała nigdy nie napisane wiersze. 12 Scena Polska nr 3/2009 Gabriela Heimensen Są w naszym życiu ludzie - Szukam wiersza jak przelotne ptaki, szukam wiersza za pół darmo okazyjnych giętkich zwrotów rymów co się lekko garną ale wolne są od gniotów co tylko na krótko w gnieździe przysiadają. pilnie potrzebuję wiersza z dźwiękiem żywym i barwami który jak cykanie świerszcza rytm zawiesi nad polami Są w naszym życiu ludzie – trwający jak Są ludzie – meteory, błyskawiczne znaki, które raz tylko światłem niebo przecinają. drzewa – wsparci korzeniami w ziemie, skąd wyrośli... chciałabym prościutki model bez udziwnień lingwistycznych czarcich sztuczek z piekła rodem które tylko plączą myśli To do nich wracamy – kiedy nam potrzeba marzy mi się pocichutku w zwykłych słowach znaleźć ciepło prostą mądrość w chwili smutku tę co myślom da odetchnąć przelotnym olśnieniem, wiersza szukam czy ktoś słyszał na bezdrożach pisaniny coś co szemrze i co wrusza już wystarczy paplaniny otuchy dla serca – kiedyśmy samotni. Kim tyś – przyjacielu - czy cieniem – co wciąż wraca, by odejść ode mnie? Bo ja – jestem drzewem, które swe gałęzie do lotu rozpina, ale... nadaremnie. sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 13 Spotkania www.scenapolska.nl Marek Grądzki żniwa Ż niwa już się kończą. Pogoda w kratkę. Tegoroczne lato nic a nic przewidzieć się nie da, naj− sampierw ciepło jest, wiaterek powiewa, ziarno aż dzwoni spadając w sąsiek. A zaraz potem burza z piorunami i desz− czem ulewnym co to wydaje się, że dom z powierzchni ziemi zmyje. Pan Bóg nad cenami zboża dla polskiego rolnika zapła− kać postanowił, to i pada i maszyny pod dachem stoją. Patrzę tylko, żeby po usta− niu deszczu wiaterek powiał, i szybciej wysuszył żyto, bo z łubinem gorzej. Ale jak to zwykle w tym interesie pod chmur− ką wszystko zależy od kaprysów natury. Narzekać jednak nie będę, Ziarno sypie, jeno juże kruki kraczą, że cena będzie ni− ska. Obaczymy co dalej. Na razie cena jest niewarta zachodu, który rolnik w uprawę włożył. Dla pokrzepienia więc ducha i ciała jadło żniwiarskie poczynam, aby paliwo spracowanym organizmom dostarczyć, a i godnie podziękować za trud włożony w zbiory plonów z moich pól. Wielokolorowe leczo co samo wyrosło Żniwiarze jeść muszą i to treściwie, by siły na wszytko starczyło, bo i jest na czem muskuły naprężać. I nie samym schabo− wym z kapustą żyją, chociaż trzeba przy− znać, że schaboszczak powodzenie ma. No tom rano do zamrażarni zajrzał, gdzie szynka świąteczna w porcje dzielona leża− ła. Kiedyś dokładnie opiszę sposób robie− nia takowej. Na razie krótko powiem: do− brana była pyszna na zamówienie robio− na, specjalnym przepisem, czas jakiś ma− rynowana w bogato dobawionej mary− nacie i nadziana specjałami. Gdy ona szyneczka lód oddała, na patelnię poszła i brązowy rumieniec chwyciła. Z ogro− dum naniósł cukinię zieloną dużą, kabacz− ka żółtego młodziutkiego, kabaczka jasne− go w takim samym wieku i pomidorów obfitość gatunków różnych: od malino− wych, po bawole serca. Cukinia jeno skór− kę grubszą miała to okrojenia potrzebo− wała, reszta tak młoda była i świeża, że pod nóż w całości poszła i w kawałki zo− stała skrojona razem z pestką. Wielu pestkę wyrzuca, ja zębem sprawdzam, gdy miękkka i oporu nie daje zostawiam, bo aromat i smak wzbogaca. Warzywa do mojego żeliwnego woka, oliwą podla− nego składam i na dużym ogniu do pół miękkości pichcę, podsypane curry, czu− bricą czerwoną i zieloną, łyżeczką garam masala. Gdy do stanu oczekiwanej mięk− kości dochodzą a pomidory sos pyszny tworzą, topię szynkę w porcyjnych kawa− łach i wszystko to razem do gotowości dochodzi. Nie tylko ja, ciężko pracujący przy ziarnach, ale i reszta cała wok w mig wypróżniła, bo w letni czas nad warzyw− ne posiłki nie masz, jak szynka w warzy− wach dla żniwiarzy. Marek Grądzki Scena Polska nr 3/2009 13 sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 14 Spotkania www.scenapolska.nl Alicja Grygierczyk Jeden dzień w Krakowie Autorka z siostrą w Krakowie I znowu Kraków. Znam to miasto tak do− brze, ale za każdym razem, kiedy mijam bramę Floriańską, zachwycam się, jak− bym była tu po raz pierwszy. Zaczarowane miasto. Tyle lat minęło, a na murach studen− ci ciągle sprzedają obrazy, śliczna dziewczy− na gra na skrzypcach. Idę ulicą Floriańską, góralka szybko zwija swój straganik z oscyp− kami i odchodzi w siną dal. Policjanci na ho− ryzoncie. Rynek. Spektakl trwa. Tu nie można się spóźnić, bo zaczął się w roku 1257, kiedy to Bolesław Wstydliwy podpisywał plan lo− kacyjny miasta. Ogromna scena 200 na 200 metrów w samym centrum Krakowa. Na scenie dorożki: biała, białe konie, powo− zi młoda dziewczyna, też cała w bieli: biały toczek, kamizelka, krótkie spodenki, ręka− wiczki, buciki. Nieziemskie zjawisko. Jest też wersja bordowa, różowa, zielona z powo− żącymi dziewczynami w tych samych kolo− rach dodającymi spektaklowi frywolności i jest jedna dorożka tak odstająca od reszty, że aż każe mi się zatrzymać na chwilę: do− rożka zadbana, piękne konie, ale stangret! Chyba ze stuletni staruszek, twarz poorana zmarszczkami. Co tak przykuło moją uwa− gę? Już wiem, on nie ma maski, jak wszyscy dookoła, on ma twarz, na której wypisane jest całe życie, jego życie. Jest to twarz szla− chetna, bardzo prawdziwa, jest na niej ból, a jednocześnie uderza spokój, pełna akcep− tacja siebie i wszystkiego co się dzieje do− okoła. Trzy młode rozbawione Angielki wsiadają do dorożki. Stangret coś do nich mówi, a one zamieniają się w słuch. Och, 14 Scena Polska nr 3/2009 jak im zazdroszczę, chciałabym tam siedzieć razem z nimi. Dorożka rusza. Piję kawę z Piotrem Skrzyneckim przed Pałacem pod Baranami. Mam ogromne szczęście, bo nikt się do niego nie dosiadł. Ale jak zwykle ktoś przyniósł mu różę i we− tknął w kapelusz. Piotr milczy. Ile to już lat? Zastanawiam się. Dwanaście? Tak, dwana− ście, mówi kelner, ma pani szczęście, bo tu zawsze ktoś z nim siedzi. Jadę tramwajem na obiad. Naprzeciwko mnie siedzi chłopka. Żeby nikogo nie urazić mogłabym napisać: kobieta ze wsi, wie− śniaczka, ale żadne słowo nie określi tej oso− by tak trafnie, jak to: chłopka. Ma na sobie szarą spódnicę, ktorej nie zmieniała chyba cały miesiąc. To samo z bluzką o kolorze zie− mi z ziemniaków, bardzo dawno nie pranej. Włosy krótko obcięte przez kogoś, kto po prostu wziął i obciął, albo sama je sobie ob− cięła. Między nogami trzyma koszyk przykry− ty ręcznikiem. Twarz tępa, zacięta, zła. Robię się senna. Opieram głowę o framugę okna. Przystanek. Ludzie wysiadają, wsiadają, wraz z nimi wsiada...kolorowa łąka, Przecie− ram oczy. Czy ja śnię? Nie, bo pyta czy miej− sce obok mnie jest wolne. Pani Łąka ma si− we, gładko zaczesane włosy związane gumką w kucyk, w który wpięte są świeże kwiaty pachnącego groszku, ma na sobie ciemnobłękitną spódniczkę w kolorowe po− lne kwiaty o bardzo intensywnych bar− wach, zielony podkoszulek również w kwia− ty, ale z innej łąki, i żakiet. Żakiet jest z żół− tego lnu, wyhaftowany bardzo boga− to...kwiatami! Zachwyt odbiera mi mowę. Przecież że− by tak się ubrać musiała odwiedzić wszyst− kie lumpeksy w Krakowie. Bo te kwiaty: na spódniczce, podkoszulku i żakiecie, to są bieszczadzkie, a może pienińskie, albo ta− trzańskie łąki, ale to są te łąki . Ile trudu mu− siała sobie zadać, żeby coś takiego skompo− nować, to nie mogła być jednorazowa wy− prawa po ciucholandach, to musiało jej za− jąć bardzo dużo czasu! „Tak, oczywiście to miejsce jest wolne”, odzyskuję mowę, ale nie przestaję się zdumiewać. Pani Łąka ma przy sobie słomiany koszyk pełen ...książek. Wyjmuje z niego jedną i pogrąża się w czy− taniu... Odurzona zachwytem opieram głowę o szybę tramwaju. Nagle uderza mnie wyraz twarzy chłopki: z jakąś dziką wściekłością wpatruje sie w panią Łąkę. Jej bezwolne do tej pory ciało ogarnia niepokój, który obja− wia się podnoszeniem i opadaniem na sie− dzenie, w końcu nie wytrzymuje i prawie krzyczy wykrzywiona złością: po co pani ty− le książek! Pani Łąka podnosi głowę, przy− gląda się chłopce przez chwilę i odpowiada bardzo spokojnie: „książki są do czytania ,droga pani „ i wraca do swojej lektury. Chłopka staje się coraz bardziej niespo− kojna, znowu podnosi się i opada, nie odry− wa wzroku od czytającej, sapie: a musi pa− ni to czytać w tramwaju!? Pani Łąka powoli, zastanawiając się, mó− wi jakby do siebie: „ ja jeszcze nigdzie nie czytałam ani też nie słyszłam, żeby Unia Eu− ropejska zabroniła czytania w tramwaju”, i zwraca się do mnie; „a czy może pani sły− szała?” − Nie ja też nie słyszałam – odpowiadam poważnie. Zbliża sie mój przystanek. Wysiadam. Jem obiad w pospiechu, bo jeszcze chcę zdążyć na Kazimierz do synagogi Tempel na jedno z ostatnich już przedstawień Krakow− skiego Festiwalu Żydowskiego. Udało mi się, dostałam bilet tuż przed rozpoczęciem spektaklu... I nagle cofa się czas, artyści za− bierają mnie na Kazimierz ten sprzed wojny: w swoich pieśniach pokazują mi radosne i pełne trosk życie, w którym tak bardzo roz− poznaję swoje, jakże piękne i cenne nie tyl− ko z powodu wielkich wzruszeń, ale i calej swojej mozolnej codzienności. Tylko że to życie tam tak nagle zostało przerwane. Wyszłam z synagogi i wiedziałam, że oprócz mistrzowskiego wykonania przez Martę Bizoń, Katarzynę Jamroz, obecności Leopolda Kozłowskiego, było jeszcze coś, co zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Ale co? Po chwili już wiedziałam: Tam, w tych głębokich tekstach nie padł żaden osąd, nie było pomstowania, złorzeczenia sprawcom. Tam tylko na chwilę przywrócono zmarłych do życia. Tylko tyle, a tak bardzo wiele. Alicja Grygierczyk sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 15 Historia www.scenapolska.nl Zofia Schroten-Czerniejewicz Olendry Ś ladami O l e n − drów w Polsce „Scena Młodych−Jong Podium” podą− ża już kilka lat. Ale też historia tej społeczności jest skryta, a je− dyne ślady pro− wadzą do skan− senów, rozwalających się chałup i na sta− re cmentarze. Młodzież polsko−nider− landzka przemierzyła z kamerą już setki ki− lometrów odwiedzając Wielkopolskę i Żu− ławy. Film „Śladami Olendrów” zrealizo− wany na warsztatach filmowych w 2006 roku kilkakrotnie pokazywała już TV Polo− Leśniczy Zbigniew Krotoszyński z mapą okolic Gienek Brzeziński Pamięć Na nieistniejących cmentarzach szukam cieni z przeszłości. Przesypuję w palcach ziemię będącą ich wspomnieniem... Wstępuję w ślady na piasku, które wiatr rozwiał w niepamięć. Stary kirkut nie obudzi się już nigdy porwany przejmującym smutkiem kadyszu... Pozostało po nim kilka wytartych tablic z nazwiskami nie do odczytania, dawno zapomnianymi, rozrzuconymi po polach, nigdy na nich niewyrytymi, wyplutymi w niebo przez kominy. Dominik Matwiejczyk za kamerą nia. W ubiegłym i w tym roku, młodzi uczestnicy warsztatów nakręcili kolejne reportaże z ukrytych w lasach Nadleśnic− twa Grodzisk cmentarzy. Przewodnikami byli leśniczy i miejscowy regionalista. Ma− teriał jest montowany, ale z braku środ− ków finansowych potrwa to oczywiście dłużej. Film z ub. roku pokazywany był na festiwalu reportażu „Camera Obskura” w Bydgoszczy. Może następnym też zainte− resują się media. Cieszy fakt, że Scena Młodych może dzielić się swoimi odkryciami i pasją z in− nymi. W tym roku gościem na warszta− tach filmowych w Nowej Róży była Bar− bara Sobińska z Wydziału Promocji Staro− stwa Powiatowego w Łęczycy. Starosta Łęczycy pragnie, aby miejscowa młodzież również zaczęła interesować się historią tamtejszych Olendrów. Życzymy powo− dzenia i chętnie przyłączymy się do tych działań. ZSCz Przypadł nam w udziale zaszczyt płakania po tych, po których nie ma kto zapłakać, bo nikt nie pozostał. Czerwiec, 2006 Scena Polska nr 3/2009 15 sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 16 Tradycje www.scenapolska.nl Kwiatowa czarodziejka M aria Bilska, od wielu lat sołtys Nowej Róży, to także mistrzyni w układaniu kwiatów i tworze− niu artystycznych form z ziół, zbóż i gałą− zek. Do tego sznurek, wstążki, czasami jakieś ptaszki lub figurka Matki Boskiej. Je− śli traficie na jakieś uroczystości w powie− cie nowotomyskim, to z pewnością znaj− dziecie dzieła pani sołtys. Tak jak w tym roku; w kościele w Sątopach przy ołtarzu podziwiać można kapliczkę ze zbóż, a wspaniały kosz na powiatowe dożynki możecie Państwo zobaczyć na załączo− nym zdjęciu. Niestety, wspaniałe kolory należy sobie, jeśli sie uda, już tylko wy− obrazić. Goście naszych czerwcowych Wian− ków, mogli osobiście podziwiać dzieła, które Maria Bilska specjalnie dla nas zrobi− ła i które przywiozła do Utrechtu kapela „Po Zagonach”. Scena Polska, jeśli znajdą się chętni, może zorganizować warsztaty artystycz− ne, na których pani Maria Bilska podzieli się z nami tajnikami swojej pracy. Kwiaty tak jak poezja, są zawsze wokół nas, tyl− ko może nie zawsze zwracamy na to uwagę. Może obok Salonu Poetycko−Muzycz− nego powstanie przy Scenie Polskiej ko− lejny salon, tym razem Salon Plastyczno− −Kwiatowy im. Marii Bilskiej? Chętnych do udziału prosimy o kontakt ze Sceną Polską. Maria Bilska i Gienek Brzeziński Zofia Schroten-Czerniejewicz [email protected] "Płomienie duszy przy płomieniach ogniska" Serdecznie zapraszam wszystkie Poetki, Poetów i Miłośników poezji 17 października 2009 o godz. 15.00 do Polonojnego Ośrodka Spotkań „Concordia" w Herdorf-Dermbach – Niemcy na IV Polonijny Zlot Poetów i Miłośników Poezji w programie POEZJA: Nyska Grupa Literacka Poeci polonijni z Niemiec i Wy! MUZYKA: Eligiusz Badura (gitara klasyczna) Stanisław Koselski (tenor) Zbigniew Stelmach (poezja śpiewana) TANIEC: Dziecięcy Zespół Taneczn z Polski MALARSTWO: Agnieszka Kobylecka (grafika) Jerzy L.Janiszewski (malarstwo) Tradycyjne OGNISKO z pieczeniem ziemniaków GRZYBOBRANIE w niedzielny poranek Rezerwacja noclegów:Begegnungsstatte Haus Concordia 57562 Herdorf-Dermbach Nr. tel. 02744/771 www.haus-concordia.com Zgłaszenia i informacje: Joanna Duda-Murowski, 0208/8999800 Czerwcowe wianki 16 Scena Polska nr 3/2009 sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 17 Korespondencja www.scenapolska.nl Zaproszenie do Berlina Dom Polski – Polonicum 11− 12 września godz. 12−24.00 prezentacja polskich akcentów podczas: Magistrale−Kulturnacht−Potsdamer Strasse. Zaprezentujemy m.in. polski młodzieżowy Zespół Folk z Europaschule z Berlina/ Zespół polonijny FeelOut, Malarstwo Iwony Fnku− lewskiej z Niemiec. Wystawę z Akcji Portrety. Pokaz mody – Sava Mode, szydełkowanych sukien B.K., Krenz−ModeShow. Pokaz Tańca. Recital fortepianowy / Katarzyna Wasiak, te− norowy – Michał Maslon z Berlina. 12 września godz.17.00 wysta− wa 31 portretów – Akcji Portrety prof. Ge− no Małkowskiego z Olsztyna 25 września godz. 19.00. Lifting – przedstawienie teatralne z udziałem Jo− lanty Żółkowskiej. Historia pięćdziesięcio− letniej kobiety, której życie „się zacięło”. Zdrowie szwankuje, a mąż odchodzi do młodej kochanki. Na horyzoncie pojawia się jednak dawna, szkolna miłość. Za jej sprawą wszystko może się odmienić... 26. września godz. 9.30 – zaję− cia lekcyjne Szkoły Polskiej. 27 września godz.16.00 – spotka− nie ze świadkami i ofiarami II w.ś. – Pre− zentacja publikacji J. Bieleckiego – „Wer rettet ein Leben” oraz filmów: „Konspi− rantki” oraz „Ich war eine Nummer” o K.Piechowskim. Wykład dr. W. Pronobisa / historyk, publicysta, dziennikarz, wykła− dowca/. Michał Maslon, tenor wystąpi z koncertem pt: „Pieśni Patriotyczne” . 9−10−11. października odbędzie się Festiwal Feliksa Nowowiejskiego Feliks Nowowiejski studiował, żył i praco− wał w Berlinie do 1909 roku. W programie: wmurowanie/odsłonięcie Tablicy Pamiątko− wej na ścianie kościoła St. Paulus – Berlin− −Moabit (tu grał i tworzył Kompozytor). Kon− certy odbędą się: 9 października, po odsło− nięciu Tablicy Pamiątkowej w St. Paulus, wieczorem 19.30 w Kaiser−Wilhelm− −Gedächtnis−Kirche grać będzie: Jan Nowo− wiejski/syn, prof. Elżbieta Karolak i Bogna Nowowiejska/ wnuczka. 10 października, w Domu Polskim Jan Nowowiejski wystąpi z wykładem i koncertem fortepianowym. 11 października, (w niedzielę) o godz. 12.30, podczas i po polskiej Mszy Sw., w St Johannes – zagra syn i wnuczka Kompozy− tora. W koncercie popołudniowym, o godz. 15.00, w Gedächtnis−Kirche zagra utalento− wana Japonka z Kalingradu – Hiroko Ino− ue, a także Ewa Gawrońska na wiolonczeli. Festiwal ma wielkie znaczenie dla Polonii i Polski – demonstruje wielkich Polaków, któ− rzy wzbogacali kulturowo Berlin. Kompozy− tor „czekał"− prawie sto lat na pamięć! Wię− cej na stronie www.nowowiejski.de „Dom Polski” w Berlinie 25 października godz. 16.00− gramy dla Fryderyka w 160 rocznicę śmierci Fryderyka Chopina) – koncert for− tepianowy, wystawa faksymilii, emisja fil− mu „Podróż sentymentalna” w reż. Boh− dana Rączkowskiego, prelekcja, dyskusja. 23 października godz.18.00 – otwarcie wystawy obrazów malowanych na deskach. Jedynego w Polsce zbioru najwybitniejszych polskich artystów współczesnych: J.Nowosielskiego, E.Ro− sensteina, L.Tarasiewicz, Z.Makowskiego, E. Dwurnika. Kolekcja nawiązuje do zbio− ru ikon, które w ekspozycji zostaną w Do− mu Polskim również zaprezentowane. 7 listopada 14.00, 16.00 – Tan− gotanzkurs / Kurs Tanga dla członków Stowarzyszenia, Tango Bal na zakończe− nie. 8 listopada godz. 19.00 – popo− łudnie z historią. Bitwa o Monte Cassino – redaktorzy Radia Wolna Europa (RWE) – w walce o prawdę. Film, publikacje, pre− lekcja dr. Witolda Pronobisa/ historyka, publicysty, redaktora RWE 12 listopada godz. 18.30 – zapla− nowano monodram pt. „Modrzejewska” w wyk. Marii Nowotarskiej z Salonu Poezji z Toronto. 21 listopada godz. 18.00 – Małe miasteczka – autorski wieczór poezji pol− skiej / słowno−wokalny w wykonaniu Agnieszki Battelli z Łodzi. Moderacja: Ja− nusz Janyst (krytyk muzyczno−lit., dzienni− karz. Akompaniament na fortepian: Pa− weł Kuleczka. 28 listopada godz. 20.00 – Polo− nijne Andrzejki – z Muzą. Koncert, kabaret Joanny Waluszko 3 grudnia godz. 18.30 – Spotka− nie dla Polonii w Niemczech „Polska toż− samość kulturowa we współczesnej Euro− pie” na temat historii polskiej literatury i kultury z udziałem czołowych ekspertów w zakresie literaturoznawstwa i historii kultury pod kierownictwem pani prof. dr hab. Elżbiety Sarnowskiej−Temeriusz, Dy− rektora Instytutu Badań Literackich Pol− skiej Akademii Nauk w Warszawie. 5, 6 grudnia godz.13.00 – Kon− cert Młodych Talentów (organizowany po raz czwarty). Dzieci i młodzież arty− stycznie rozwijająca się zaprezentuje przed zaproszonymi gośćmi i jury swoją wrażliwość i inwencję w zakresie; muzyki, tańca, wokalu, recytacji oraz sztuki ruchu. 16 grudnia godz.18.00 – Wigilia Polonijna – jest już tradycją w Domu Pol− skim. W programie: tradycyjne składanie życzeń i łamanie się opłatkiem, artystycz− ne występy dziecięce (Jasełka), czytanie wierszy, koncert, rozmowy o polskiej i nie− mieckiej tradycji, wspomnienia z Polski. 31 grudnia 2009 – Sylwester z Muzą Aleksandra Proscewicz [email protected] Scena Polska nr 3/2009 17 sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 18 Literatura www.scenapolska.nl E w a M a r i a Wa g n e r Podróż poślubna M E w a Wa g n e r Blues i znowu liście brązowe spadające zmieniają dni w wieczory i znowu liście suche szeleszące zakrywają stopom drogę i znowu liście nie nad głowami ale wokół nas tańczą coroczny jesienny kolorowy taniec Bayreuth, 12.07.2009 18 Scena Polska nr 3/2009 (Letnie wspomnienie) us z tofu i szczypiorku, zapieka− ny z serem, carpaccio z pomi− dorów i sałata. Wegetariańsko i lekko – wiedziała, że lubił tak jadać. Jeszcze tylko nakryć stół w ogrodzie. Biały jedwabny obrus, bieżniki w tym samym kolorze, jasnożółte serwet− ki. Może jeszcze kwiaty. Ale jakie? Ładny, letni bukiet z ogrodu czy z kwiaciarni? Świece! Zapomniała o nich! Spojrzała w niebo: wrzosowy błękit. Prawdziwy, letni wieczór. Jeszcze tego ranka kupiła biały ogrodowy parasol. Stał teraz na żelaznej podstawie obok nakryte− go dla dwóch osób stołu. Nie mogła uwierzyć we własne szczęście: bezwietrz− ny, złotopomarańczowy zachód słońca. I to w Holandii! Przed tygodniem zobaczyła go w cen− trum miasta. Czy to naprawdę był on? Strugi deszczu utrudniały widok. Przypa− dek, czy przeznaczenie? On jej nie za− uważył. Z wahaniem, ale jednak poszła za nim. Te same oczy, te same usta, ten sam uśmiech. Musiała znaleźć pretekst, żeby go zagadnąć. Krople z parasolki skapywały między nich, wiatr mokro zawiewał im w twa− rze. "Wpadnij do mnie na kolację, to po− rozmawiamy dłużej” – powiedziała prze− rywając niezręczną ciszę. "Gdzie mieszkasz?" "W domu rodziców" "Wciąż jeszcze?" "Taak...”, odpowiedziała niepewnie. Miała nadzieje, że nie zapyta, dlacze− go. Wpatrywali się w siebie. "W najbliższą środę o ósmej wieczo− rem?” – zapytał nagle. "Tak...dobrze...to chyba możliwe...tak, to nawet wspaniale!" Do dzisiaj czuła wilgotny chłód prze− moczonych stóp. Zegar w kuchni tykał cichutko, jeszcze godzina. Wszystko było gotowe. Kwia− ciarnia... przypomniała sobie i zdecydo− wała się wskoczyć na rower . Za kwa− drans powinna być z powrotem. Wyjechała na rozgrzaną słońcem ulicę, materiał białych, szerokich spodni przyjemnie przesuwał się na udach. Jakaż przyjemność po tylu deszczowych tygodniach przeżyć tak cudowny dzień. Do sklepu dotarła w ostatnim momencie. Właściciel zamykał już drzwi, ale udało się go namówić, żeby ją wpuścił. Nie bez sprzeciwu sprzedawca ułożył dla niej skromny bukiet kolorowych kwia− tów. Wracając , zobaczyła kilka domów za zakrętem zaparkowane zielone auto. To był jego samochód! O Jezu, przyjechał wcześniej, na pewno stał już pod drzwia− mi... Mocniej nacisnęła pedały. Minutę póź− niej nerwowo celowała kluczem w zamek drzwi od ogrodu. Już wewnątrz podbie− gła do okna i rzuciła spojrzeniem na ulicę. Pusto. Nikt nie czekał. Odsunęła z czoła loki i poczuła osuwające się kropelki potu. No jasne, przecież było jeszcze ponad pół godziny czasu! Letni bukiet w pękatym wazonie na stole między bieżnikami dopełniał całości. Chwilę się przyglądała. Zieleń angielskie− go gazonu, w tyle kwitnące krzewy, świe− żo wyszorowane kamienie tarasu, biało nakryty stół pod ogromnym parasolem, wazon, talerze, sztućce, kryształowe kie− liszki... perfekcja. Przez moment rozważa− ła zrobienie zdjęcia. "Bez przesady” – skarciła własne myśli. Miły, ciepły wiatr rozwiał jej włosy i owiał wilgotną szyję. Jeszcze dwadzieścia minut. Skąd właściwie ta pewność, że ów zielony samochód należał do niego? Jeśli to on, to dlaczego kazał na siebie czekać? Czyżby uważał, że przyjście za wcześnie byłoby niegrzeczne? sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 19 Literatura Uśmiechnęła się. Nigdy nie grzeszył subtelnymi manierami, ale kto wie, może się zmienił... Najwyższy czas się przebrać pomyślała wbiegając na piętro. Spodnie mogły zo− stać, ale bluzka była od tego rowerowe− go sprintu całkiem mokra. Stojąc w stani− ku przed wielkim lustrem oceniała swój wygląd. Nieoczekiwanie poczuła smak je− go ust, ciepło jego rąk na jej biodrach. Ten jeden, jedyny raz. Wtedy też była let− nia, gorąca noc. Zrobiła krok do przodu, by przyjrzeć się z bliska swojej skórze. Doj− rzała, ale przecież nie brzydka. Od czasu do czasu piegi, drobniutkie zmarszczki, podskórne nierówności. Cóż, młodość minęła bezpowrotnie. Blizny po cesarskim cięciu wciąż jeszcze, po tylu latach, były widoczne. Czy zauważyłby je gdyby... „Nie, nie... – wyszeptała do swojego lustrzanego odbicia – Nie...na pewno nie dzisiaj..." Ubrana, całkowicie w bieli, jak gdyby chciała zademonstrować swoją niewin− ność, sięgnąła po wino. Dobrze schłodzo− ne francuskie Chablis przyniosło ulgę. A jednak była podenerwowana. "Boże, wtedy zrobiłabym wszystko, na co by miał ochotę". Z kieliszkiem w dłoni podeszła do bi− blioteczki w rozsłonecznionym pokoju. Zdecydowanym ruchem wyciągnęła wiersze Anny Enquist. Poczym zaczęła głośno czytać: (...) O, er zijn dagen die lichter vallen, dagen die vluchtend voorbijgaan, gedragen door fietstocht of wetenschap, witte wijn in de tuin en van die halfverdoofde vrede van binnen. Kiedy w 1993 roku czytali te wiersze razem, nie mogła wiedzieć, jak wiele z nich wypełni jej życie. Od początku ta au− torka urzekała ją w jakiś magiczny spo− sób. Słowa drugiej zwrotki „Serenady” z tomiku „Pieśni żołnierskie” pasowały do dzisiejszej sytuacji. Odniosła wrażenie, że czas się na chwilę zatrzymał. Przestała liczyć minuty, www.scenapolska.nl nie kontrolowała więcej swojego wyglą− du w lustrze. Miejscowy kościelny zegar wybił ósmą. To już! Wino się trochę ogrzało. Odrucho− wo włożyła butelkę do kubła z lodem. Powinna mu wszystko powiedzieć... a może jednak nie? Czy zwróci uwagę, że mieszka sama? Będzie pytał o dzieci, kiedy zobaczy zdjęcie w pokoju? Czy domyśli się, kiedy zdradzi mu imię sfotografowanej dziecięcej buzi? Kiedy opowie mu resztę? Jak zareaguje, kiedy... Dzwonek u drzwi przerwał ciszę. Już po północy. Zamknęła za nim drzwi i wróciła do ogrodu. Na stole ślady rozlanego wina, okruchy, poplamiony bieżnik. Znów była sama w tą cudownie ciepłą noc. Sąsiedzi wciąż jeszcze prowa− dzili dyskusję w swoim ogrodzie. Migota− jąca świeca rzucała roztańczone cienie na płótno parasola. „Rzeczywiście perfekcyj− nie!” wyszeptała i roześmiała się. „To trze− ba uczcić!” Butelka na stole była pusta, ale w lo− dówce zawsze miała zapas. Zsunęła bu− ty ze stóp i weszła do kuchni. Zielone auto wcale nie należało do niego. Mimo tego, że się postarzał, wciąż był atrakcyjnym mężczyzną. Nawet z tym zabawnym, łysiejącym tyłem głowy... "Wspaniały człowiek...” – stwierdziła. ” Szkoda..." Wróciła do ogrodu i usiadła na jego krześle. Przez pryzmat wina przyglądała się stojącej świecy. W głowie szumiało wi− no i jego uśmiech, jego słowa, jego ge− sty. Nie zapytał o zdjęcie dziecka, za to opowiadał, jak żył, co robił. Zdawało jej się, czy dawał jej do zrozumienia, że jed− nak o niej myślał?Zarzucił jej, że przez ty− le lat nie dawała znaku życia. Jak miała to rozumieć? Ten wieczór mógł być taki cudowny, prawie idealny, westchnęła. Znowu odniosła wrażenie, że się spóźniła, że mogła otrzymać od losu więcej. Znajome uczucie rozczarowa− nia zalała kolejnym łykiem wina. Spóźni− E w a Wa g n e r Życzenie żeby nie skłamać nie dodawać nie odrywać od rzeczywistości przyznać rację z uśmiechem po prostu ośmielić się wysprzątać zakamarki uwolnić serce spakować i pożegnać na zawsze raz jedyny wyszeptać nie powiedzieć raz jedyny wykrzyczeć i pozbyć się bagażu zgromadzonych myśli Cala d'Or, 02.08.2009 ła się nie o lata, ale dokładnie o kilka ty− godni. W ubiegłym miesiącu poznał swoją obecną żonę. Właśnie się pobrali. Pogra− tulowała im i potakiwała cały wieczór przyglądając się jej miłej, dojrzałej twarzy. Jutro wyruszali w podróż poślubną. Mauritius? Seszele? Nie wiedziała dokładnie, gdzieś w tym kierunku.... Ewa Maria Wagner Z życia (Internetu) wzięte Chrząszcz Trzynastego, w Szczebrzeszynie chrząszcz się zaczął tarzać w trzcinie. Wszczęli wrzask Szczebrzeszynianie: – Cóż ma znaczyć to tarzanie?! Wezwać trzeba by lekarza, zamiast brzmieć, ten chrząszcz się tarza! Wszak Szczebrzeszyn z tego słynie, że w nim za− wsze chrząszcz BRZMI w trzcinie! A chrząszcz odrzekł niezmieszany: − Przyszedł wreszcie czas na zmiany! Drzewiej chrząszcze w trzcinie brzmiały, teraz będą się tarzały. Bąk Spadł bąk na strąk, a strąk na pąk. Pękł pąk, pękł strąk, a bąk się zląkł. Ogłoszenie Sprzedam encyklopedię Britanica. 40 tomów, stan bardzo dobry. Nie będzie mi już potrzebna. Ożeniłem się tydzień temu. Żona wie wszystko lepiej. Bzyk Bzyczy bzyg znad Bzury zbzikowane bzdury, bzyczy bzdury, bzdurstwa bzdu− rzy i nad Bzurą w bzach bajdurzy, bzyczy bzdury, bzdurnie bzyka, bo zbzikował i ma bzika! Byczki W trzęsawisku trzeszczą trzciny, trzmiel trze w Trzciance trzy trzmieliny a trzy byczki znad Trzebyczki z trzaskiem trzepią trzy trzewiczki. Tadeusz Urbański Scena Polska nr 3/2009 19 sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 20 Polonica www.scenapolska.nl Drzewo P obyt w Pleśnej był dla mnie jak zawsze balsamem. Balsamem, którego potrzebowałam już tyl− ko do usunięcia blizn z moich korzeni. Zostały już tylko blizny... Zawsze jak je− stem w Plesnej zastanawiam się, co by się ze mną stało, gdybym nie miała Ple− śnej, gdybym miała inną matkę. Tylko ona mogla tak cierpliwie i bez słowa znosić moje rozpaczliwe próby odnale− zienia spokoju w sobie. I ten ogród, ta ziemia, wtedy właśnie, jak nigdy do tej pory, uświadomiłam sobie, że my – lu− dzie, a dotyczy to w szczególności tych, którzy urodzili się na wsi, jesteśmy bar− dzo związani z ziemią i rzeczywiście je− steśmy jak drzewa, które chorują po przesadzeniu. Ja byłam takim drzewem. Miałam trzydzieści lat, kiedy zostałam wyrwana z korzeniami z polskiej ziemi i zasadzona na ziemi holenderskiej. Kiedy jechałam do Holandii nie czulam nic szczególnego, ale kiedy już przyjecha− łam i próbowałam tu wrosnąć, poczu− łam opór. Moje korzenie zachorowały, a ta obca ziemia powodowała, że nie chciały się wyleczyć. Mijały miesiące, potem lata, a one zaniemogły chronicz− nie. Jedynym lekarstwem, które mogło im pomóc, była Polska, a już absolutnie uzdrawiającą moc miała dla nich wioska Pleśna. Kiedy byłam w ogrodzie mojej mamy , dosłownie czułam, jak z ogrom− ną szybkością wypuszczają tysiące no− wych korzonków, aby nasycić się uzdra− wiającą energią, której było tam pełno i już po paru dniach czułam się inną osobą, a po miesiącu byłam wyleczona. Ale musiałam wracać. W drodze po− wrotnej myślałam: czuję się taka wypo− częta, mocna, tak pełna energii, że góry mogę przenosić, to musi mi przecież pomóc tam w Holandii. W drodze przez Niemcy snułam nowe plany związane z moją pracą, cieszyłam się, że zawieszę nowe firanki w domu, byłam pełna optymizmu. I nagle, po przekroczeniu granicy holenderskiej, ku mojemu zdu− mieniu i ogromnemu przerażeniu, cała moja nagromadzona energia, dobre sa− mopoczucie, siła, opuszczały mnie w przeciągu paru minut a ich miejsce zaj− mowało uczucie rozpaczy. I tak trwało całe lata. Ale nie mogłam się poddać. Postanowiłam więc „zabandażować' moje korzenie i przez jakiś czas ich nie wsadzać . Zajęta byłam tylko moją pra− cą i jak żołnierz w wojsku skreślałam dni, które dzieliły mnie od następnego wyjazdu do Polski... I znowu Polska i znowu ogromna radość .Tuż po prze− kroczeniu polskiej granicy uczucie bło− giego spokoju, rozkoszowanie się każ− dym dniem. W Pleśnej: przyjemność z wykonywania zwykłych przyziemnych czynności, nawet pranie w rękach spra− wiało mi radość. To najbardziej mnie dziwiło. Nigdy nie lubiłam tych zajęć, 20 Scena Polska nr 3/2009 a tu nagle pranie, sprzątanie, prasowa− nie, mycie okien stawało się przyjemno− ścią! Każdego ranka budziłam się z uczu− ciem cudownego szczęścia: „oh, jestem w Polsce”, a wieczorem szłam do łóżka z radosną myślą: „jutro też tutaj będę”. Ale musiałam wracać. Za każdym razem pełna nadziei, że uda zabrać mi się to uczucie zadowolenia do Holandii. Ale scenariusz się powtarzał: droga przez Polskę radosna, przez Niemcy jeszcze też, a w Holandii po iluś tam latach na− wet już nie próbowałam zatrzymywać wyparowywującej ze mnie energi, już tylko tłumiłam łzy. Aż w końcu przy− szedł dzień, kiedy po długiej podróży, po przekroczeniu holenderskiej granicy pomyślałam po raz pierwszy: „nareszcie w domu”. Moje korzenie już się nie opierają . Zaczynają tutaj wrastać . Bo− gu dzięki! A ja dzięki holenderskiej ziemi stałam się zupełnie innym drzewem. Ja− kim? Nie wiem, jakimś zupełnie nowym gatunkiem . Takim że można go w każ− dej chwili przesadzić i bardzo szybko się wszędzie przyjmie. Bronka Joanna Duda-Murowski Gniazdo Ptaki wniebowziete jakimś podrywem odfruwają do ciepłych krajów. Na rozpostartych skrzydłach negocjacji o własną tożsamość notorycznie wracają. Kołując nad znanymi lasami szukają starych gniazd. Urosłe tesknotą orły przylepione do swojego godła z czcigodnym patriotyzmem przysiadają na swojskiej ziemi. sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 21 Muzyka www.scenapolska.nl Andrzej Sikorski Niech się kręci - c z y l i I I M i ę d z y n a r o d o w e Ta r g i M u z y c z n e M I TA M D obrze, że w sercu Starego Pozna− nia (na gościnnym dziedzińcu Urzędu Miasta) i przez kilka dni było tutaj inaczej: jubileuszowo, rock and rollowo, presleyowo i promocyjnie−targo− wo. Pomimo weekendowania stawili się wykonawcy, dopisała wierna publiczność, a Krzysztof Wodniczak, pomysłodawca i animator imprezy, znowu – mamy na− dzieję – powita nas za rok na kolejnych „muzykaliach” i powie, z charakterystycz− nym uśmiechem na twarzy: niech się kręci! Jubileusz Najmocniejszym akcentem pierwszego dnia targów był koncert „50 lat polskiego rocka” dedykowany Franciszkowi Walickie− mu. Zagrali: SIMPLE BLUE NIE−BO (z muzy− ką legendarnego BREAKOUT i doskonałą Jean Luberą i Piotrem Nalepą), Jan Izba Izbiński z Tomaszem Jaśkiewiczem i Piotrem Kałuznym Ania Rusowicz (z piosenkami swojej mamy), Maciej Wróblewski (z utwo− rami Krzysztofa Klenczona) i SBB z „Odlo− tem” – szkoda, że krótko, ale w jakiej for− mie! Jubilat przysłał list, odczytany przez Je− rzego Skrzypczyka z „Czerwonych Gitar”, w którym przypomniał o zespole koncertują− cym u „Zegarmistrza Światła...” z Adą Ruso− wicz, Heleną Majdaniec, Mirą Kubasińską, Tadeuszem Nalepą, Krzysztofem Klenczo− nem, Wojciechem Skowrońskim, Januszem Popławskim, Ryszardem Rydlem, Grzego− rzem Ciechowskim i Czesławem Nieme− nem. I zagrali jak nigdy – ciszą! Wszystko skończyło się kwadrans po 23:00. Szukam wydawcy Trudne – tak najkrócej można za− mknąć promocyjne spotkanie młodych muzyków z przyszłymi wydawcami w klu− bie Johnny Rocker. Nie za głośno, w zróż− nicowanym programie, z pewnymi kło− potami technicznymi (nie najlepsze na− głośnienie) i w przyjaznej raczej atmosfe− rze. Zaprezentowały się grupy i soliści wcześniej wyłonione z przeszło dwudzie− stu chętnych do udziału w tych „przesłu− chaniach” .Niektóre występowały bez de− biutanckiej tremy, inne wykazujące już znaczny profesjonalizm. Dobrze pokazały się TRZY GITARY (otrzymały propozycje występu w koncercie głównym – tym Pre− sleyowskim) ), STRING THEORY i ONI. Co będzie z nimi dalej? Ano zobaczymy i pewnie wkrótce usłyszymy. Finał: presleyada Oczywiście, koncert „Poznaniacy pa− miętają Presleya” i tegoroczne odkrycie, Franciszek Walicki dynamiczni BOOGIE BOYS czyli piani− stów dwóch (Bartek Szopiński i Michał Cholewiński), wzmocnionych perkusją (Szymon Szopiński). Dobrze zagrała też niemiecka MONALIZZY AND THE DE− VILS”, w przeciwieństwie do legendar− nego już – nie tylko w Poznaniu – Mi− chała Milowicza, który miał gorszy dzień. Pojawił się tez nowy talent wo− kalny – Wojciech Plenzner, który z to− warzyszeniem ad hoc zespołu TRZY GI− TARY wykonał bardzo żywiołowy rock and rollowy repertuar Elvisa. Całość, to po prostu, kilka godzin dobrej muzyki z elvisowskiej półki. Frekwencja na tym koncercie była nienajlepsza, co może jest sygnałem, że koncerty Presleyow− skie – choć co roku w innej formule – tracą powoli widownię. A przecież za− branie słuchaczy w muzyczną podróż Aleja Wspomnień zawsze jest pewnym punktem koncertów wszelakich. Pod rozwagę organizatora. " We a r e t h e w o r l d ” − to kolejna z imprez towarzyszących Targom MITAM. Niebanalne wspomnie− nie Króla Popu – Michaela Jacksona oraz wykonanie podczas koncertu najbardziej popularnych utworów tego artysty w aranżacji młodych muzyków z Poznania i Nigerii mogło się podobać. Nabrało oso− bistego wyrazu, co prawda mała prze− strzeń klubowa nie pozwoliła wokali− stom, muzykom i tancerzom na rozwinię− cie w pełni muzyczno – choreograficz− nych talentów. Młodzież zagrała 12 piosenek z reper− tuaru M. Jacksona, zrobiła to profesjonal− nie, bez play−backów, choć zrobić aranża− cje na dwie gitary, bas, klawisze, perku− sję – nie było takie proste, bowiem wcze− śniejsze, oryginalne aranżacje wymyślone przez Quincy Jonesa były bardzo wyrafi− nowane. Trudno też powtórzyć wokalne, chyba że robi się to falsetem. Krótko mó− wiąc dobra kulturalna zabawa, wielka sztuka to nie była, ale klub wypełniony i młodzi słuchacze świetnie się bawili. Na− leżą się słowa uznania dla Naltalii Hoff− mann – pomysłodawczyni tego quasi wi− dowiska. Dziękujmy i zapraszamy za rok. Znowu będzie dużo muzyki i wspomnień; będzie więcej wykonawców i radości na widow− ni – będzie lepiej! Andrzej Sikorski Scena Polska nr 3/2009 21 sp3-09.qxd 2009-09-04 20:00 Page 22 www.scenapolska.nl 22 Scena Polska nr 3/2009 Reklamy