kilka uwag o „literaturze czystej

Transkrypt

kilka uwag o „literaturze czystej
PISMO POŚWIĘCONE
FRONDA
Nr 11/12
Rok 1998 od narodzenia Chrystusa
Rok 7 5 0 6 od początku świata
PISMO POŚWIĘCONE
FRONDA
N r 11/12
REDAKCJA
Grzegorz Górny, Rafał Smoczyński, Sonia Szostakiewicz
ZESPÓŁ
N i k o d e m Bończa-Tomaszewski, Natalia Budzyńska,
Piotr Frączyk-Smoczyński, Piotr Giedrowicz, Adam Jagielak, Estera Lobkowicz,
Robert Mazurek, Karolina Prewęcka, Mariusz Sadowski, Marek Sieprawski,
Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Marcin D o m i n i k Zdort
PROJEKT OKŁADKI
Paweł M. Saramowicz
KOREKTA I REDAKCJA TECHNICZNA
Danuta D u b ó w
ILUSTRACJE CZARNO-BIAŁE
Elementy - s. 62, Vaclovas Zigmantas — ss. 80-94, Limonka — s s . 1 2 4 - 1 2 9 ,
Marta Radziszewska — s. 2 0 9 , Andrzej Mazur — s. 2 3 9 ,
Aleksandra Kulik — s. 2 6 5
© Copyright by Fronda 1998
ADRES REDAKCJI
ul Reymonta 3 0 / 6 1 , 0 1 - 8 4 2 Warszawa
tel./fax. ( 0 2 2 ) 834-20-20, e-mail: [email protected]
www.webfabrika.com.pl/fronda
WYDAWCA
Fronda Sp. z o.o., adres i tel. — jw.
OPRACOWANIE GRAFICZNE
Wojciech i Magda Sobolewscy
DRUK
Mara-graf, ul. Droga D z i k ó w 3 I D , Zalesie Górne
SPRZEDAŻ HURTOWA
D o m Księgarski Stowarzyszenia W o l n e g o Słowa, tel. (02) 6 3 5 - 9 2 - 1 6
PODZIĘKOWANIA
Agnieszka Baranek, Magdalena Bielecka, ks. Tadeusz Pikus, Paweł Redlin
o o . Werbiści w M o s k w i e
Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.
Materiałów nie zamówionych nie odsyłamy.
ISSN 1231-6474
S
P
I
S
R
Z
E
C
Z
Y
ADAM STEIN
3,5 M i l l e n i o A d v e n i e n t e
7
PAWEŁ LISICKI
W c u d z e piersi
12
KRZYSZTOF KOEHLER
*** [ N a k o ń c u d ł u g i e g o p o l a ]
36
*** [Już p r a w i e n i c ]
36
*** [ W z n o s i ć g ł o s ]
37
*** [ Z d r a d z o n y c h i zdradzających]
37
*** [Śnieg, c h ł ó d . M r o k ]
38
*** [ N a s a m y m krańcu]
38
ARTUR CRABOWSKI
Sielanka
39
Koniec lata
40
Brzegiem
40
U m b r i a — n o c l e g na p o l a n i e
41
JAROSŁAW ZALESIŃSKI
Za rogiem
42
Z n a j o m e okolice
42
Szary las
43
SONIA SZOSTAKIEWICZ
Ś w i ę t a Ruś i Trzeci R z y m
44
ROZMOWA Z JAKOWEM KROTOWEM
Misja p o k o r y
58
M i c h a ł Świder, Cicatrix (Blizna), z c y k l u Okna, 1 9 9 7 , fresk m o k r y , fresk s u c h y .
M i c h a ł Świder, Anonimowy Wojownik, z cyklu
Wybrańcy,
1 9 9 6 , olei,
blacha miedziana.
Michał Świder, Frodo - najlepszy mój przyjaciel, z cyklu Wybrańcy, 1996, technika wtasna, deska dębowa.
Michał Świder, Narodzenie Marii, 1994,
fresk
mokry, Płoki - refektarz plebani.
M i c h a ł Świder, Aniołowie, z cyklu Wybrańcy,
1 9 9 6 , fresk m o k r y .
Michał Świder, Psalm 90, z cyklu Błogosławieństwa, 1997, technika własna, deska dębowa.
M i c h a ! Świder, Wybrańcy, z c y k l u Wybrańcy, 1 9 9 6 , f r e s k m o k r y .
Michał Świder, Strażnik Studni, 1996, tempera, akryl, płótno.
M i c h a ł Świder, Diluvium
(Potop), z c y k l u Budowanie Katedry,
1996,
fresk
mokry.
Michał Świder, Maria Magdalena, 1996, fresk mokry.
Michał Świder, Łukasz, 1996, fresk mokry.
Michał Świder, Studnia, 1997, fresk mokry, fresk suchy
ZENON CHOCIMSKI
Podejrzany e k u m e n i z m
66
ROZMOWA Z METROPOLITĄ JOANNEM
Rewolucja p r a w o s ł a w n a
przeciw w s p ó ł c z e s n e m u światu
75
ADAM KUŹ
Syndrom Szatowa
80
ROZMOWA Z DIAKONEM ANDRIEJEM KURAJEWEM
C h r z e ś c i j a ń s t w o skazane j e s t
na historyczną klęskę
95
ANDRIEJ KURAJEW
Tajemnica 8 marca
110
ESTERA LOBKOWICZ
O metafizyce
nacjonal-bolszewizmu
120
ROZMOWA Z ALEKSANDREM DUCINEM
Czekam na Iwana Groźnego
130
BOHDAN KOROLUK
R o c k eurazjatycki
148
CEZARY MICHALSKI
N a w r ó c e n i e przez retorykę
156
FRANCOIS-RENE CHATEAUBRIAND
O d u c h u chrześcijaństwa
168
***
List o t w a r t y
d o A k a d e m i i Szwedzkiej
174
PIOTR CIEDROWICZ
O b r o n a Kawafisa
176
WOJCIECH WENCEL
T. S. Eliot i „obrońcy demokracji"
189
ANKIETA: RELIGIA 1 LITERATURA
202
DARIUSZ BRZÓSKA-BRZÓSKIEWICZ, MIROSŁAW DZIEŃ,
PAWEŁ HUELLE, JAROSŁAW KLEJNOCKI, KRZYSZTOF KOEHLER,
ZBIGNIEW MACHEJ, KAROL MALISZEWSKI, CZESŁAW MIŁOSZ,
JACEK PODSIADŁO, ANDRZEJ SZCZYPIORSKI, ROBERT TEKIELI,
WOJCIECH WENCEL, JAROSŁAW ZALESIŃSKI
MACIEJ URBANOWSKI
Poza „bebechowatością"
232
KASZA I Ś R U B O K R Ę T
240
MAREK TABOR
Z Dzienniczka konsumenta
kultury kultowej
248
TEODOR ZGLISZCZ
C z y jest m o ż l i w a
„pozytywna teologia judaizmu"?
255
ZBIGNIEW CHOJNOWSKI
Pamięć
262
ANNA PIWKOWSKA
Praga, 1 9 9 7
264
S o n e t o n i e b i e s k i m guziku
264
JAROSŁAW KAMIŃSKI
Martwe światło
266
BARBARA TICHY
S p o t k a n i e przy s t u d n i
268
ROZMOWA Z MICHAŁEM ŚWIDREM
To nie naśladownictwo,
t o k r o c z e n i e p o śladach
274
* IMPRIMATUR
PAWEŁ LISICKI
* Ikona, czyli o k n o
287
FILIP MEMCHES
* Wschodnioeuropejska
podróż do kresu dziejów
297
ANDRZEJ FIDERKIEWICZ
* Prawosławny ezoteryzm
307
JERZY BOROWCZYK
* Medytacje Pawła H e r t z a
318
NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKI
* Matka Boska z Disneylandu
327
RAFAŁ TICHY
Przepis na o d n a l e z i e n i e Graala
332
ETIENNE CILSON
M i s t y k a łaski
w Poszukiwaniu świętego
Graala
346
FRANCISZEK LONCCHAMPS DE BERIER
S p o ł e c z n e skutki g r z e c h u
360
ERYK DOSTATNI
Takie czasy, czyli rzecz o k o m p r o m i s i e
366
MARCIN MASNY
Krok w m r o k
367
ANDRZEJ WIERCIŃSKI
P o w r ó t s y n a m a r n o t r a w n e g o cz. III
371
Poczta
395
Poczta literacka
397
Indeks ksiąg zakazanych
398
Książki n a d e s ł a n e
399
N o t y o autorach
401
W XX w. kryzys instytucji spowiedzi zbiegł się w czasie
z pojawieniem się publicznych przeprosin Kościoła za grze­
chy przeszłości. Ludzie nie chcieli już wyznawać własnych
grzechów przed Bogiem, odczuwali za to potrzebę wyzna­
wania grzechów innych ludzi przed szeroką publicznością.
MILLENIO ADVENIENTE
(klerykal fiction)
ADAM
STEIN
Któregoś g r u d n i o w e g o p o p o ł u d n i a w e z w a ł m n i e d o g a b i n e t u
r e d a k t o r naczelny:
— Słuchaj, Stein — p o w i e d z i a ł s w y m o c h r y p ł y m b a r y t o n e m —
w przyszłym r o k u mija p i ę ć s e t n a rocznica, od kiedy w 1971 r.
w USA zalegalizowano u s t a w ę aborcyjną. Z b l i ż a m y się do koń­
ca XXV stulecia chrześcijaństwa. Wczoraj p a p i e ż J a n XXXVIII
wezwał Kościół do r a c h u n k u s u m i e n i a za grzechy p o p e ł n i o n e w przeszłości. Szy­
kuje się wielka dyskusja na t e n t e m a t . M u s i m y wyprzedzić Newsweek i Time. M a s z
m a ł o czasu, dlatego zacznij jeszcze dziś.
— Ależ szefie — z a o p o n o w a ł e m — piszę w ł a ś n i e m a t e r i a ł o p r a w i e koran i c z n y m w Kalifacie M o s k i e w s k i m .
— J u ż n i e piszesz. Pięć m i n u t t e m u zleciłem to Talbottowi. Tekst o r a c h u n ­
ku s u m i e n i a Kościoła jest ważniejszy. Savimbi ci p o m o ż e .
Trzy k w a d r a n s e później r e d a k t o r J a n u s z Savimbi przelał d o m o j e g o k o m p u ­
t e r a plik wszystkich tekstów, jakie ukazały się w prasie światowej na interesują­
cy n a s t e m a t w ciągu o s t a t n i c h pięciu lat. Liczba a r t y k u ł ó w była tak o g r o m n a , że
poleciłem S a v i m b i e m u d o k o n a ć selekcji tekstów. Nazajutrz n a s w o i m e k r a n i e
m o g ł e m wyświetlić najważniejsze z nich.
LATO-1998
7
„Wiek XX był s t u l e c i e m n i e s p o t y k a n e g o w dziejach barbarzyństwa, pozosta­
wił po sobie 130 m i l i o n ó w ofiar t o t a l i t a r y z m ó w oraz kilka razy tyle ofiar abor­
cji — pisał wybitny historyk Ilja B a u m na ł a m a c h La Reppublica. „ C i e m n o t a
i o k r u c i e ń s t w o ówczesnych ludzi były porażające. Jak s z e s n a s t o w i e c z n e autory­
tety n a u k o w e Oxfordu i Salamanki o d m a w i a ł y M u r z y n o m p r a w a n a z y w a n i a ich
ludźmi, tak s a m o d w u d z i e s t o w i e c z n i n a u k o w c y uważali, że dziecko n i e n a r o d z o ­
ne nie jest człowiekiem. Jak u s t a w y n o r y m b e r s k i e wykluczały p o z a n a w i a s czło­
w i e c z e ń s t w a Żydów, tak u s t a w y aborcyjne wykluczały p o z a t e n n a w i a s najbar­
dziej niewinnych z ludzi. Za ich s p r a w ą u n i c e s t w i o n o setki m i l i o n ó w l u d z k i c h
istnień. Największe p r z e r a ż e n i e w s p ó ł c z e s n e g o człowieka b u d z i fakt, że t e n gi­
gantyczny m o r d , k t ó r y d o k o n a ł się w majestacie prawa, nie wywołał ż a d n y c h
większych protestów, odbywał się przy z u p e ł n e j obojętności s p o ł e c z n e j " .
Laureat literackiej Nagrody N o b l a z 2 4 6 8 r. Milos Herbertović napisał
głośny wiersz Biedny chrześcijanin patrzy na klinikę aborcyjną. W wywia­
dzie dla El Pais powiedział: „Nie m o g ę tego z r o z u m i e ć i p r z e ż y w a m to
jako osobistą tragedię u p o d l e n i a człowieka. Jak m o ż n a było wówczas
iść na karuzelę trzymając dziecko za rękę, kiedy t u ż za m u r e m pracowały fabryki
śmierci, w których t a ś m o w o , m e t o d y c z n i e i b e z n a m i ę t n i e u ś m i e r c a n o m a s o w o
dzieci? Jest dla m n i e a b s o l u t n i e niepojęte jak m o ż n a było żyć w XX w., jak m o ż ­
na było n o r m a l n i e chodzić po ulicach, spokojnie spać, jeżeli w tym czasie odby­
wała się tak p o t w o r n a zbrodnia? Przecież oni nie mieli usprawiedliwienia: wyna­
lazek ultrasonografu pozbawił ich alibi niewiedzy. C o d z i e n n i e zapytuję siebie, czy
ówcześni ludzie mieli sumienia, i codziennie nie znajduję o d p o w i e d z i " .
Prezydent
USA
Aaron
Gold
w
swoim
przemówieniu
inauguracyjnym
w 2469 r. powiedział, że m a s o w y m o r d aborcji był największą z b r o d n i ą w dzie­
jach ludzkości: „ G ł ó w n y m z a d a n i e m S t a n ó w Zjednoczonych będzie, aby nigdy
w historii nie p o w t ó r z y ł a się p o d o b n a p o t w o r n o ś ć " .
Z kolei i n n y laureat N a g r o d y Nobla, t y m r a z e m pokojowej, Arystoteles Kolakovsky stwierdził, że na h i s t o r i ę ludzkości w o s t a t n i c h w i e k a c h należy p a t r z e ć
przez p r y z m a t aborcyjnego ludobójstwa. W g ł o ś n y m artykule na ł a m a c h Watikaner Allgemeine Zeitung stwierdził: „Dziś wiemy, że o d p o w i e d z i a l n y za tę b e z p r e c e ­
d e n s o w ą rzeź był zbrodniczy s y s t e m demoliberalny. To j e d n a k nie daje o d p o w i e ­
dzi na pytanie, jak m o g ł o do t e g o dojść. N i e daje t e ż o d p o w i e d z i na pytanie, j a k
do największej z b r o d n i w dziejach ludzkości, do w y m o r d o w a n i a s e t e k m i l i o n ó w
niewinnych dzieci, m o g ł o dojść w E u r o p i e i Ameryce, czyli w głównych ośrod­
kach cywilizacji chrześcijańskiej".
Tekst Kolakovskiego wywołał p r a w d z i w ą b u r z ę p r a s o w ą n a t e m a t o d p o w i e ­
dzialności Kościoła za z b r o d n i ę aborcji. Publicyści katoliccy z Osservatore Romano
pisali co prawda, że Kościół w i e l o k r o t n i e przy r ó ż n y c h okazjach p o t ę p i a ł abor8
FRONDA-11/12
cję, cytowali przy tym fragmenty encyklik Pawia VI, J a n a Pawła II czy Piu­
sa XXIII, dwa fakty, w o b e c których okazywali się bezradni, były bezdyskusyjne:
największe nasilenie z b r o d n i m i a ł o miejsce w krajach chrześcijańskich, m o r d e r ­
stwa zaś d o k o n y w a n e były r ę k o m a chrześcijan. Nacisk wywierany na Kościół, by
u z n a ł również swoją o d p o w i e d z i a l n o ś ć za t e n fakt, z a o w o c o w a ł d o k u m e n t e m
Stolicy Apostolskiej Aborcja nie ma żadnego usprawiedliwienia p o d p i s a n y m p r z e z
papieża J a n a XXXVIII.
W d o k u m e n c i e czytamy, że co p r a w d a Kościół zawsze o s t r o sprzeciwiał się
aborcji, to j e d n a k „w świecie chrześcijańskim — lecz nie w Kościele jako ta­
kim — zbyt d ł u g o krążyły b ł ę d n e i niesprawiedliwe interpretacje n a u k i chrześci­
jańskiej, k t ó r e przyczyniły się do w z r o s t u liczby aborcji oraz jej coraz większej
akceptacji w ś r ó d chrześcijan. Przyczyniło się to do u ś p i e n i a wielu s u m i e ń , dlate­
go też, kiedy przez świat przetoczyła się fala aborcji, sprzeciw o g r o m n e j liczby
chrześcijan w o b e c tej z b r o d n i nie był na m i a r ę tego, czego ludzkość m o g ł a ocze­
kiwać od u c z n i ó w C h r y s t u s a " .
D o k u m e n t t e n n i e zakończył j e d n a k dyskusji n a t e m a t o d p o w i e d z i a l n o ś c i
Kościoła za największy m o r d w dziejach. J u ż kilka d n i później skrytykował go re­
daktor
naczelny katolickiego p i s m a Powszechniak
Tygodniowy
Georg
Schrank:
„ Z a u w a ż y ł e m w d o k u m e n c i e tendencję do p e w n y c h uników. U ż y t o w n i m mia­
nowicie formuły, w e d l e której
korzenie p o s t a w y proaborcyjnej
znajdują się
w środowisku chrześcijańskim, w świecie chrześcijańskim, nie zaś w Kościele.
Budzi to moje wątpliwości, bo przecież w l u d z k i m w y m i a r z e Kościoła takich ko­
rzeni doszukać się, niestety, m o ż n a . To przecież ludzie, którzy byli ochrzczeni,
którzy chodzili do kościoła, którzy uważali się za katolików, dokonali tych prze­
rażających z b r o d n i . Czuję k o n i e c z n o ś ć p r z y z n a n i a się do tych w i n " .
Również inni publicyści katoliccy pisali o n i e j e d n o z n a c z n o ś c i p o s t a ­
wy Kościoła. Na przykład M a r t i n Kalvin King w Washington Post
zwracał uwagę, że z j e d n e j s t r o n y J a n Paweł II krytykował aborcję,
ale z drugiej — spotykał się i uściskał rękę Billowi C l i n t o n o w i ,
który rozszerzył zakres p r a w n e g o d o k o n y w a n i a m o r d ó w n a dzieciach powyżej
trzeciego miesiąca życia p ł o d o w e g o .
S e d n o z a g a d n i e n i a p o r u s z y ł , j a k się zdaje, katolicki p i s a r z h o l e n d e r s k i
E u g e n van d e n B r a a t e n , p i s z ą c na ł a m a c h New York Timesa: „ P r o b l e m e m j e s t
nie tyle b e z p o ś r e d n i e p o p a r c i e dla d o k o n y w a n i a aborcji, czego w oficjalnych
d o k u m e n t a c h k o ś c i e l n y c h nie znajdziemy, ile p o p a r c i e dla s y s t e m u d e m o l i b e ralnego,
który okazał
się
najbardziej
z b r o d n i c z y m w dziejach l u d z k o ś c i .
Kościół, z a m i a s t p e ł n i ć swoją p o n a d c z a s o w ą misję, związał się z b y t n i o z o k r e ­
ś l o n y m u s t r o j e m s p o ł e c z n y m . Jak w ś r e d n i o w i e c z u d u ż a część d u c h o w i e ń ­
s t w a związała się z f e u d a l i z m e m , t a k w e p o c e p o s t m o d e r n i z m u n a s t ą p i ł o
LATO
1998
9
p o d o b n e z w i ą z a n i e się
z demoliberalizmem.
Kler,
zamiast przepowiadać
C h r y s t u s a , zaczął g ł o s i ć dialog, t o l e r a n c j ę , o t w a r t o ś ć , h u m a n i z m oraz i n n e
ideały d e m o l i b e r a l n e " .
Jako przykład takiego związku van d e n Braaten podaje p r z y p a d e k p o p u l a r ­
nego w XX stuleciu kaznodziei ks. J o s e p h a Klischnera, k t ó r y a t a k o w a ł swoich
współbraci za to, że m ó w i ą : „ D e m o k r a c j a — tak, ale...", p o d c z a s gdy p o w i n n i
m ó w i ć b e z w a r u n k o w o : „ D e m o k r a c j a — t a k " . Z d a n i e m h o l e n d e r s k i e g o pisarza,
„udzielanie d e m o l i b e r a l i z m o w i a b s o l u t n e g o poparcia, bez stawiania jakichkol­
wiek warunków, oznacza zgodę n a wszystko, c o t e n s y s t e m niesie: n a eutanazję,
aborcję, p o w s z e c h n ą antykoncepcję itd.".
Jak m o ż n a się było spodziewać, apel p a p i e ż a J a n a XXXVIII, aby Kościół
u p r o g u XXV w. chrześcijaństwa d o k o n a ł r a c h u n k u s u m i e n i a , w z b u d z i ł ożywio­
ne dyskusje, czy Kościół wyrazi s k r u c h ę i publicznie p r z y z n a się do w s p ó ł u c z e ­
stnictwa w grzechu aborcyjnego ludobójstwa.
Kiedy czytałem te wszystkie doniesienia, m o j ą u w a g ę p r z y k u ł a idea publicz­
nych p r z e p r o s i n Kościoła. Nigdzie nie m o g ł e m n a t k n ą ć się na informację, gdzie
i kiedy narodziła się idea takiej oficjalnej ekspiacji. U m ó w i ł e m się więc na roz­
m o w ę z d o ś w i a d c z o n y m irlandzkim t e o l o g i e m Patrykiem M c M a r t i n e m .
„Ideałem każdego chrześcijanina jest naśladować swego Mistrza, Jezusa
Chrystusa" — zaczął bez zbędnych w s t ę p ó w McMartin. „Ewangelia nie
zostawia n a m ani jednego świadectwa, mówiącego o tym, że Chrystus
przepraszał kogokolwiek za cokolwiek: ani za swoje osobiste czyny, ani za
zbrodnie popełnione niegdyś przez jego przodków Izraelitów na narodach kananejskich, choć m o ż n a przecież wyobrazić sobie, że miał za co przepraszać. Jak pisze
Wulgata, Żydzi wymordowali cały naród Ammonitów. Zmasakrowali ich, a ciała spa­
lili w ceglanych piecach. Otóż Chrystus nie mógł przebaczać za winy swoich przod­
ków, ponieważ to były ich winy, a nie Jego. Nie mógł zaś przepraszać za swoje grze­
chy, ponieważ ich nie miał. Kościół, jako mistyczne Ciało Chrystusa, jest również
bezgrzeszny. Grzeszni są natomiast ludzie Kościoła. Chrystus wiedział o tym dosko­
nale, dlatego ustanowił sakrament pokuty i pojednania. Intymność tego sakramen­
tu, unikanie publicznej manifestacji, wynika właśnie z podkreślenia, że to, co jest
jego istotą, czyli wyznanie grzechów, nie dotyczy Kościoła jako takiego, lecz tylko in­
dywidualnego grzesznika. Prawdziwa pokuta nie jest możliwa bez osobistego na­
wrócenia, bez indywidualnego jednostkowego przeżycia, bez tego wszystkiego, co
rozgrywa się w głębi duszy, w zakamarkach sumienia. Ż a d n e kolektywne publiczne
przeprosiny nie są w stanie dokonać oczyszczenia ludzkiego wnętrza. Są tylko ge­
stem odwołującym się do laickiej mentalności, ale nie mają mocy sakramentalnej,
przemieniającej człowieka. Jest symptomatyczne, że w XX w. kryzys instytucji spo­
wiedzi zbiegł się w czasie z pojawieniem się publicznych przeprosin Kościoła za grze10
F R O N D A 1/12
chy przeszłości. Ludzie nie chcieli już wyznawać własnych grzechów przed Bo­
giem, odczuwali za to potrzebę wyznawania grzechów innych ludzi przed szeroką
publicznością".
Prawdę mówiąc, trochę znużył m n i e t e n przydługi wywód irlandzkiego teologa.
W jego opowieści uderzył m n i e jednak fakt, że idea publicznego kajania się Kościo­
ła za swoje grzechy z przeszłości narodziła się w najbardziej barbarzyńskim stule­
ciu — w XX w. Poleciłem Savimbiemu, żeby z Centralnego A r c h i w u m Mediów wy­
dobył dla m n i e wszystkie wycinki prasowe sprzed pięciuset lat na rzeczony t e m a t .
Jakież było moje zdziwienie, kiedy odkryłem, że najbardziej gorliwymi orędownika­
mi przepraszania w imieniu Kościoła za inkwizycję, konkwistę, kolonizację, antyse­
mityzm, holocaust, katastrofę ekologiczną i wszystkie inne grzechy przeszłości,
okazali się zwolennicy systemu demoliberalnego. Co za ironia historii — pomyśla­
łem — za tych, którzy kiedyś najgłośniej przepraszali za grzechy popełnione przez in­
nych, dzisiaj trzeba przepraszać najmocniej...
Przerwałem pisanie tekstu, ponieważ spiker w radiu zapowiedział, że na rynku
wydawniczym pojawiła się właśnie nowość: Czarna księga katolicyzmu. Sięgnąłem po
telefon: „Z redaktorem Sa> mbi proszę...".
ADAM STEIN
Skoro przeprasza się za antysemityzm, to dlaczego nie za ko­
munizm? Jeśli chrześcijaństwo przyczyniło się do antysemi­
tyzmu, to z równym powodzeniem można by utrzymywać,
że przez swe nieodpowiedzialne wezwania do ubóstwa, ide­
ał wspólnych dóbr i ostre słowa skierowane pod adresem
bogatych przyczyniły się ono do rewolucji, morderstw, gwał­
tów. Można przypomnieć, że tacy przywódcy komunistyczni
jak Stalin czy Mikojan byli w młodości seminarzystami i nie­
wiele brakowało, by zostali duchownymi, tak więc za ich
formację i poglądy w dużej mierze odpowiedzialne jest
chrześcijaństwo.
CUDZE
PIERSI
PAWEŁ
J
LISICKI
E D N Ą z charakterystycznych cech naszej epoki jest s k ł o n n o ś ć współczesnych
do przepraszania za błędy p o p e ł n i o n e przez ludzi przeszłości. Postawę taką
m o ż e m y zaobserwować w ś r ó d polityków, intelektualistów, artystów i, co naj­
mniej równie często, w ś r ó d przedstawicieli Kościołów chrześcijańskich. Nie
ma niemal miesiąca, by prasa nie informowała o kolejnym akcie skruchy czy
prośbie o przebaczenie.
Kościół e p i s k o p a l n y w S t a n a c h Z j e d n o c z o n y c h p r z e p r o s i ł za swoje d o ­
t y c h c z a s o w e s t a n o w i s k o w s t o s u n k u do h o m o s e k s u a l i s t ó w i lesbijek; p r e m i e r
Australii wyraził s k r u c h ę z p o w o d u c i e r p i e ń , j a k i e A b o r y g e n o m zadali biali
kolonizatorzy, a w j e g o k r o k i p o s z e d ł p r e z y d e n t S t a n ó w Z j e d n o c z o n y c h zwra12
F R O N D A /12
cając się o p r z e b a c z e n i e do p o t o m k ó w I n d i a n . R z ą d H i s z p a n i i p r z y g o t o w u j e
się d o p r z e p r o s i n z a z b r o d n i e k o n k w i s t a d o r ó w ; p r e m i e r Polski p r z e p r a s z a ł z a
p o g r o m kielecki, a p r e z y d e n t ogólnie za a n t y s e m i t y z m . Katoliccy b i s k u p i F r a n ­
cji ogłosili deklarację s k r u c h y i zwrócili się z p r z e p r o s i n a m i do l u d u h e b r a j ­
skiego z p o w o d u m i l c z e n i a swych p o p r z e d n i k ó w w czasie drugiej wojny świa­
t o w e j . Biskupi h i s z p a ń s c y zamierzają p r z e p r o s i ć za p o p a r c i e , j a k i e g o Kościół
katolicki udzielił r z ą d o m F r a n c o . N i e k t ó r z y p r z e d s t a w i c i e l e h i e r a r c h i i katolic­
kiej coraz częściej p r z e p r a s z a j ą za z b r o d n i e p o p e ł n i o n e w p r z e s z ł o ś c i p r z e z ka­
tolików: za ofiary inkwizycji, za p a l o n e na s t o s a c h c z a r o w n i c e , za u c i s k z g o t o ­
w a n y l u d o m A m e r y k i P o ł u d n i o w e j i Afryki p r z e z białych chrześcijan.
Wydaje się, że p o d k o n i e c XX w. m a m y do c z y n i e n i a z o g r o m n ą p o t r z e b ą
wyjaśnienia zła h i s t o r i i . M o t y w y t a k i e g o p o s t ę p o w a n i a m o g ą być r o z m a i t e .
J e d n i wierzą, ż e tylko w t a k i s p o s ó b m o ż n a p o k o n a ć d e m o n y p r z e s z ł o ś c i ,
gwałt, p r z e m o c i wojny. P r z e p r o s i n y byłyby g e s t e m o t w i e r a j ą c y m p r z y s z ł o ś ć ,
s p o s o b e m na w a l k ę z u r a z a m i i p r z e s ą d a m i . Byłyby s w o i s t y m s p o s o b e m oczy­
szczenia p a m i ę c i , być m o ż e n a w e t r a c h u n k i e m s u m i e n i a . D l a i n n y c h p u b l i c z ­
ne wyznanie win w imieniu swych przodków jest a k t e m odwagi moralnej,
r o d z a j e m z a d o ś ć u c z y n i e n i a dla ofiar, w y z w o l e n i e m z zemsty, j a w n y m z e r w a ­
n i e m z e złą tradycją. S t a n o w i p r a w d z i w i e n o w y p o c z ą t e k .
Niestety, m i m o ż e d o s t r z e g a m t e w s z y s t k i e motywy, m i m o i ż d o c e n i a m
ich wagę, ba, n i e k i e d y w r ę c z g o t ó w b y ł b y m się s o l i d a r y z o w a ć z p r z e p r a s z a j ą ­
cymi, czuję coraz większy n i e p o k ó j . M u s z ę p o d k r e ś l i ć , ż e p o w o d e m t e g o n i e ­
pokoju n i e jest, j a k w i e r z ę , m a ł o d u s z n a o b a w a , i ż c e n i o n e p r z e z e m n i e war­
tości, czyli Kościół i n a r ó d , u t r a c ą swój p o z y t y w n y w i z e r u n e k . N i e j e s t to
jedynie kwestia dobrego imienia.
LATO 19 9 8
13
Słabe argumenty
Niektórzy krytycy przeprosin twierdzą, że akt taki psuje pozytywny obraz Kościo­
ła. Jednym słowem: nie należy przepraszać, bo stwarza to z p u n k t u widzenia inte­
resów Kościoła niekorzystne wrażenie. Kościół ma wciąż do czynienia z n o w y m i
wyzwaniami. W krajach Trzeciego Świata wypierany jest przez islam, w Ameryce
Południowej zagraża mu aktywność licznych grup protestanckich. Skoro publiczne
wyznanie win osłabia jego tożsamość, przywiązanie do własnej nauki, siłę moral­
ną, to, jak twierdzą krytycy przeprosin, należy unikać takich działań.
I n n y m a r g u m e n t e m p r z e c i w p r z e p r o s i n o m , ' z k t ó r y m się z e t k n ą ł e m , j e s t
t w i e r d z e n i e , ż e u z n a n i e p u b l i c z n e w ł a s n y c h g r z e c h ó w jest z a m a z a n i e m rzeczy­
wistości historycznej, p o n i e w a ż inni byli jeszcze gorsi. I tak, nie należy p r z e p r a ­
szać z a błędy inkwizycji, gdyż p o z w a l a t o przejść d o p o r z ą d k u d z i e n n e g o n a d
znacznie gorszymi b ł ę d a m i i z b r o d n i a m i Rewolucji F r a n c u s k i e j . N i e chcę z góry
o d r z u c a ć tych a r g u m e n t ó w . W p e w n e j m i e r z e są o n e z a s a d n e . J a k k o l w i e k z d r u ­
giej s t r o n y — nie w y o b r a ż a m sobie, aby t o , co m o r a l n i e d o b r e (a t y m j e s t p r z e ­
cież akt skruchy), m o g ł o przynieść o s t a t e c z n i e złe o w o c e . P r a w d a w o b e c s a m e ­
go siebie i o d w a g a p o s z u k i w a n i a n i e m o g ą zakończyć się p r z e g r a n ą . N i e tylko
więc takie r o z u m o w a n i e m n i e n i e p r z e k o n u j e , ale b y ł b y m p i e r w s z ą o s o b ą
s k ł o n n ą d o p r z e p r o s i n , gdyby były t o j e d y n e a r g u m e n t y . Ich z n a c z e n i e j e s t osta­
tecznie tylko u t y l i t a r n e : n i e p o w i n n i ś m y p r z e p r a s z a ć , b o t o p r z y n o s i s z k o d ę na­
szym i n t e r e s o m . Takie r o z u m o w a n i e o d r z u c a m . O ile jeszcze w p e w n e j m i e r z e
jest o n o d o p u s z c z a l n e w s t o s u n k u do n a r o d ó w i p a ń s t w , o tyle Kościół nie ma
i n n e g o i n t e r e s u jak tylko t e n , by głosić p r a w d ę o człowieku i Bogu. Ilekroć
o t y m z a p o m i n a , ilekroć p r z e d k ł a d a swój i n t e r e s jako ziemskiej, doczesnej in­
stytucji n a d n a d p r z y r o d z o n e i b o s k i e p o w o ł a n i e , tylekroć w istocie d o k o n u j e
aktu bałwochwalstwa.
Powtórzę: rozumiem, że p o w o d e m zbiorowych przeprosin są często dobre
intencje. S a m c h c i a ł b y m niekiedy, aby p r z e s z ł o ś ć w y g l ą d a ł a inaczej, niż to fak­
tycznie m i a ł o miejsce. Złości m n i e o b ł u d a n i e k t ó r y c h d a w n y c h b o h a t e r ó w ,
w s t y d z ę się za m o i c h p r z o d k ó w , k t ó r z y okazali się t c h ó r z a m i albo g ł u p c a m i .
Nie p o p i e r a m ich bezkrytycznie, a n i e k i e d y w r ę c z b u d z ą m o j ą najwyższą dez­
a p r o b a t ę . Kiedy s t a w i a m się na ich miejscu, myślę, że p o s t ą p i ł b y m z u p e ł n i e in­
aczej, że byłbym lepszy, bardziej odważny, m o ż e łagodniejszy. Tym n i e m n i e j
w m i a r ę jak w z r a s t a liczba d o n i e s i e ń o a k t a c h zbiorowej i p u b l i c z n e j ekspiacji,
jak słyszę o czynionych p r z y g o t o w a n i a c h do w y d a n i a n a s t ę p n y c h u r o c z y s t y c h
d o k u m e n t ó w wyrażających s k r u c h ę , to z a m i a s t o d c z u w a ć r a d o ś ć i oczyszcze­
nie, czuję coraz w i ę k s z ą n i e w y g o d ę . J a k b y m stroił się w p o ż y c z o n e stroje, jak­
b y m ubiegał się o n a g r o d ę nie za swoje zasługi, j a k b y m — n i e c h p a d n i e w r e ­
szcie t o s ł o w o , k t ó r e o d d a w n a ciśnie m i się n a u s t a — d o k o n y w a ł zdrady.
14
FRONDA
11/12
To co napiszę, będzie z a t e m p r ó b ą z d a n i a sprawy z t e g o s a m o p o c z u c i a . N i e
zamierzam tu zgłębiać s t a n u własnej duszy, ani p o s z u k i w a ć ukrytych m o t y w ó w
mojego sprzeciwu. Ograniczę się, m a m nadzieję, d o a r g u m e n t ó w racjonalnych.
Powiem to najkrócej, jak potrafię: tak s a m o j a k nie wierzę, aby k t o k o l w i e k m ó g ł
przeprosić za moje winy, nie czuję się r ó w n i e ż u p o w a ż n i o n y do p r z e p r a s z a n i a za
winy i grzechy i n n y c h ! Dlaczego?
P o w a g a skruchy
Po pierwsze, t r z e b a sobie p o s t a w i ć następujące pytania: kto? za co p r z e p r a s z a ?
kogo? w czyim imieniu? na jakiej zasadzie? To z kolei p r o w a d z i do p y t a n i a o isto­
tę skruchy, której z e w n ę t r z n y m w y r a z e m jest w y z n a n i e w i n i p r o ś b a o p r z e ­
baczenie.
Ten, kto m ó w i o skrusze, m u s i też mówić o winie. Musi uznawać przede wszy­
stkim ścisły związek między sobą w przeszłości, a sobą dzisiejszym. Gdybym powie­
dział: moja niegodziwość należy do przeszłości, dziś j e s t e m już innym człowiekiem,
nie widzę powodu, by prosić o przebaczenie — dopuściłbym się wówczas samozakłamania. Nie ma innej drogi, aby uwolnić się od winy, jak tylko ją uznać i wziąć na
siebie. Muszę wcześniej przyjąć, że ten, k t o złamał p r a w o moralne, jest tą s a m ą oso­
bą, która teraz prosi o wybaczenie. Tylko w t e n sposób nie gubię własnej tożsamo­
ści. Zachowuję przeświadczenie, że m i m o całej zmienności czasu osoba ma w sobie
coś ponadczasowego. Dlatego nie m o g ę uwolnić się od winy ani przez zapomnienie
o niej, ani przez stłumienie jej. Wprawdzie oba te sposoby radzenia sobie z winą po­
zwalają mi odzyskać dobre samopoczucie, jednocześnie jednak sprowadzają mnie,
autora czynów znaczących moralnie, do poziomu n i e r o z u m n e g o zwierzęcia.
Po drugie: aby przezwyciężyć winę, nie w o l n o mi szukać usprawiedliwienia
w okolicznościach zewnętrznych, w p r o s t y m twierdzeniu, że moje „ja" nigdy nie
jest sobą, że czyny raczej mi się przydarzają niż j e s t e m ich a u t o r e m . N i e ! Wyma­
ganie m o r a l n e ma tylko wtedy sens, gdy o d n o s i się do m n i e jako do prawdziwego
sprawcy. To osoba podejmuje w o l n ą decyzję i to o n a m u s i za nią odpowiedzieć.
Prosząc o przebaczenie uznaję b e z w a r u n k o w y c h a r a k t e r p r a w a m o r a l n e g o ,
p o d którego osąd poddaję swój czyn. Przyznaję p r z e d sobą, że gdyby t a k a możli­
wość pojawiła się jeszcze raz, z a c h o w a ł b y m się inaczej. M ó w i ę : to zło się d o k o ­
n a ł o , ale nie m i a ł o p r a w a być. Tym s a m y m o d b i e r a m m u jego o s t r z e . Albo ina­
czej: kieruję je na s a m e g o siebie. N i e m o g ę w p r a w d z i e z m i e n i ć przeszłości (co
się stało, to się s t a ł o ) , tym niemniej gdybym m ó g ł , p o s t ą p i ł b y m inaczej. Żywe,
szczere i m o c n e p r a g n i e n i e o d w r ó c e n i a biegu w y p a d k ó w jest żalem za grzechy.
Prawdziwy żal m u s i oznaczać w o l ę pokuty, czyli g o t o w o ś ć przyjęcia kary. To
u z n a n i e dla p r a w a m o r a l n e g o sprawia, że s k r u s z o n y człowiek widzi w karze
LATO
1998
15
oczyszczenie, a nie z e m s t ę . D o s t r z e g a on b o w i e m ciężar winy, d o b r o m o r a l n e ,
k t ó r e naruszy! i związaną z t y m k o n i e c z n o ś ć cierpienia. C z ł o w i e k m o ż e liczyć na
odpuszczenie w i n tylko wtedy, gdy g o t ó w jest przyjąć o d p o w i e d z i a l n o ś ć za akt
m o r a l n i e n a g a n n y i d o b r o w o l n i e przyjąć cierpienie. Nic nie żądać dla siebie —
ż a d n e g o zasłaniania się, usprawiedliwień.
R o z p o z n a n i e w ł a s n e j grzeszności m o ż l i w e j e s t zaś dzięki u z n a n i u a u t o r y t e ­
tu Sędziego, k t ó r e g o głos nie podlega z a k w e s t i o n o w a n i u . P o s ł u s z e ń s t w o s u m i e ­
niu, k t ó r e przekazuje głos Sędziego, jest d o w o d e m prawdziwości skruchy.
Przy z a c h o w a n i u takich w a r u n k ó w p r z e p r o s i n y nie s t a n ą się e l e m e n t e m
w procesie zacierania śladów, p r ó b ą p r z e c h w y c e n i a k o n t r o l i n a d d e m o n i c z n y m i
m o c a m i . Dlatego p r o ś b a o p r z e b a c z e n i e jest tak t r u d n a . W p r o w a d z a nieprzyjaźń
między m n ą — z a d o w o l o n y m z siebie, a m n ą — j a k i m p o w i n i e n e m być; m n ą —
wolnym o d odpowiedzialności, a m n ą — o s o b ą m o r a l n ą g o t o w ą d o pokuty;
Wyobraźmy
sobie, że ktoś
zabija n a m
najbliższą o s o b ę ,
a potem
zwraca się
z prośbą
o przebaczenie
do kogoś innego.
Co p o w i e m y ?
m n ą — kochającym s w e p r ó ż n e „ja", a m n ą — miłują­
cym to „ja", jakie mi z a d a n o .
Przepraszać za swoje winy — znaczy być g o t o w y m na­
prawić uczynione zło. Uczynić k o m u ś zadość — to za­
płacić za wyrządzoną krzywdę. Z a p ł a t a zaś możliwa jest
tylko dzięki istnieniu miary. Dzięki porównywalności,
wymienności dobra n a r u s z o n e g o u ofiary i dobra, które
należy jej zwrócić.
Co stanowi ostateczny cel wyznania win i prośby o prze­
baczenie? Przecież nie tylko samooskarżenie, nie tylko żal
i przyjęcie kary albo zadośćuczynienie. Celem jest pojed­
nanie z Bogiem, Sędzią i Twórcą prawa moralnego. Każdy grzech i każde złamanie
prawa bezpośrednio uderza w najwyższego, sprawiedliwego Pana. Gdyby ów Wład­
ca zapomniał o swej sprawiedliwości, gdyby zrezygnował z wymierzenia kary, prawo
moralne ległoby w gruzach.
Skrucha jest więc s p o s o b e m odzyskania pokoju ze S t r a ż n i k i e m wiążącego
wszystkich prawa, gdyż bez niej człowiek pozostaje w stanie b u n t u . P o d d a n i e się
Bożej sprawiedliwości, p r z e k o n a n i e , ż e p r a w d z i w y Sędzia o d d a m i t o , c o m i się
należy, jest przezwyciężeniem s a m o w o l i i arbitralności. Tu o t w i e r a się świat d u ­
cha, p r a w d z i w a g o d n o ś ć o d p o w i e d z i a l n e g o człowieczeństwa. D l a t e g o p r o ś b a
o przebaczenie jest tak w a ż n a . O z n a c z a szansę wydobycia się z b r a m więzienia
miłości własnej, wyjście ku ś w i a t u i bytowi, ku przejrzystości istnienia, ku
wiecznej p o d s t a w i e s a m e g o siebie. J e s t p r z e z w y c i ę ż e n i e m konieczności, w jaką
wtrąca n a s wina. W i n a w p r o w a d z a n i e ł a d i czyni z w o l n o ś c i s a m o w o l ę . W i n a
sprawia, że przestaję być godny o b c o w a n i a z O s o b ą dobrą, wieczną, miłującą.
Kogo j e d n a k ż e m o g ę p r o s i ć o p r z e b a c z e n i e , i k t o m o ż e mi go udzielić? Tyl­
ko Bóg oraz bliźni, który stał się ofiarą mojej niegodziwości. Bóg — j e d y n y , k t ó r y
16
FRONDA
11/12
jest świadkiem w i e r n y m i d o s k o n a ł y m , k t ó r y b a d a nerki moje i serce moje, k t ó r y
zna wszystkie moje zamysły i p o r u s z e n i a d u c h a : On j e d e n m o ż e mi odpuścić ka­
rę związaną z przekroczeniem p r a w a m o r a l n e g o i pozwolić na pojednanie ze Sobą.
I bliźni, którego dotknął mój czyn. Gdy żyje ofiara mojej niegodziwości, zwracam
się do niej. Uznaję przed nią swoją w i n ę i p o t w i e r d z a m gotowość do zadośćuczy­
nienia. Jeśli z różnych względów jest to niemożliwe, zwracam się do Boga, który
jest jej mścicielem i występuje w jej imieniu. Ze swego zła nie m o g ę zostać uwol­
niony przez nikogo innego. Może się wprawdzie zdarzyć, że ofiara mojego złego
czynu nie chce przyjąć skruchy. Nie wierzy mi, pragnie zemsty, chce, abym cierpiał.
W t e d y pozostaje mi tylko Bóg: O n , Sędzia Najwyższy m o ż e odpuścić mi grzechy
nawet wówczas, gdy niezdolna jest do tego ofiara. Ale n a w e t Bóg nie m o ż e mi wy­
baczyć, jeśli nie okażę prawdziwej skruchy!
Sądzę więc, że prośba o przebaczenie m o ż e dotyczyć wyłącznie winy osobowej,
czyli niezamiennej. Tylko jako osoba — byt jedyny, niezastępowalny, wolny — m o ­
gę się nawrócić i okazać skruchę. Skrucha nie jest t o w a r e m na rynku, który m o ż e ­
my wymienić na inne dobra. Nie m o ż n a jej kupić ani sprzedać. Jeśli gdzieś uderza
m n i e cudowność chrześcijaństwa, jego niezwykła n o w o ś ć i oryginalność, to zawsze
zbiega się to z rozważaniem znaczenia miłosierdzia i sensu nawrócenia. Chrześci­
jaństwo głosi bowiem jednocześnie absolutną powagę winy moralnej, z której wy­
nika konieczność kary oraz zbawienność skruchy i żalu. Bez absolutnej powagi spra­
wiedliwości nie byłoby miejsca dla obfitości miłosierdzia. Miłosierdzie i pragnienie
wybaczenia nigdy b o w i e m nie przekreśla znaczenia prawa moralnego. Dlatego
wszelkie próby wybaczania bliźniemu, który nie okazuje skruchy, lecz t r w a w za­
twardziałości, nie tyle są wyrazem miłosierdzia, ile fałszywej dobrotliwości.
Nigdzie pojęcie łaski Bożej nie zyskuje takiej jasności i wyrazistości jak
w chrześcijaństwie, w k t ó r y m występuje w s p a n i a ł a p o d w ó j n o ś ć : s k r u c h a jest
wyłącznie moja w ł a s n a i jest z u p e ł n i e w o l n y m d a r e m Stwórcy.
Akt skruchy potrzebuje wszystkich elementów: jedności czynu i sprawcy, żalu,
pokuty, zadośćuczynienia. Bez nich zamienia się w nic nieznaczące przeprosiny,
w świecki, grzecznościowy sposób bycia. Przeprosiny nie niosą w sobie wielkiej po­
wagi, są miłym gestem, który wymagany jest od n a s dla zatarcia złego wrażenia.
Obraza ofiary
Jeśli chodzi o zło uczynione przez mojego bliźniego i n n e m u człowiekowi, to ani
nie m o g ę odpuścić mu winy, ani nie m o g ę odczuwać za niego żalu za grzechy. Jego
grzech i słabość m o g ą sprawiać mi ból, ale to wszystko. Za zły czyn i n n e g o czło­
wieka nie m o g ę przepraszać tak długo, jak d ł u g o s a m się do niego nie przyczy­
niam. Aby m o ż n a było m ó w i ć o przeprosinach, m u s i istnieć s t o s u n e k przyczyno­
wy, taki związek między m n ą a sprawcą, abym m ó g ł uznać, że jego złe działanie
LAT21998
17
wynikło z m e g o w s p ó ł u d z i a ł u lub zaniechania. W k a ż d y m i n n y m p r z y p a d k u
przeprosiny w czyimś i m i e n i u są o b r a z ą ofiary, p r o w a d z ą do relatywizacji zła
m o r a l n e g o i niszczą j e g o i s t o t n i e o s o b o w y charakter.
Wyobraźmy sobie, że k t o ś zabija najbliższą n a m osobę, a p o t e m zwraca się
z p r o ś b ą o przebaczenie do kogoś innego. Co powiemy? Co powiemy, jeśli t e n
ktoś inny wybaczy złoczyńcy? Czyż nie jest to jawny akt uzurpacji? Czyż nie jest
to wkroczenie w nie swoją rolę i z a n e g o w a n i e osobowej winy? Ż a d e n człowiek
nie ma p r a w a wybaczać w czyimkolwiek i m i e n i u ! Każdy taki a k t j e s t t r a k t o w a ­
n i e m osoby, ofiary zbrodni, jakby była czymś w y m i e n n y m , jakby p r a w o m o r a l n e ,
które oddaje w jej w ł a d z ę złoczyńcę, nie istniało.
Mogę chcieć być na miejscu kogoś innego, m o g ę wiedzieć, jak zachowałbym
się na jego miejscu, ale nie m o g ę być n i m s a m y m ! Mogę się modlić, aby ktoś ze­
chciał przebaczyć, m o g ę go prosić, aby zdobył się na a k t laski i odpuszczenia win;
mogę się modlić też o to, aby sprawca zła okazał skruchę, aby Bóg odpuścił mu wi­
ny, ale s a m nie m a m p r a w a ani odpuścić winy, ani przebaczyć. C h o ć b y m dał siebie
za to w ofierze, to nie m o g ę przeciąć więzi łączącej ofiarę ze złoczyńcą. Jedyne, co
wolno mi uczynić, to wziąć na siebie czyjąś karę, przyjąć p o k u t ę za czyn bliźniego
i w ten s p o s ó b liczyć, że sprawiedliwości s t a n i e się zadość.
Myślę, że najczęściej spotykanym b ł ę d e m jest nieumiejętność odróżnienia poku­
ty od skruchy. Pokuta to cierpienie, jakie człowiek dobrowolnie bierze na siebie, aby
zadośćuczynić roszczeniu prawa moralnego i tym samym zetrzeć grzech. O ile skru­
cha jest niezamienna, tzn. nikt nie m o ż e m n i e w niej zastąpić, o tyle pokutę m o ż e
wziąć na siebie nie tylko sprawca zła. Wręcz przeciwnie. To właśnie wtedy, gdy przyj­
muję na siebie cierpienie za kogoś innego, odnajduję prawdziwy sens międzyludzkiej
solidarności. Zdaję sobie sprawę, że każdy zły czyn jest obrazą dla świętości Sędzie­
go. Rozumiem, że owa obraza m o ż e być starta tylko w jeden sposób: przez karę
i cierpienie. I przyjmuję je na siebie, chociaż j e s t e m niewinny, aby zadośćuczynić za
popełnione zło. O t o najgłębszy sens mojej miłości do Boga, dla którego chcę cierpieć,
i dla bliźniego, za którego gotów jestem przyjąć wyznaczoną mu karę.
Dzisiaj często miesza się skruchę, przebaczenie i pokutę. Przebaczenie uważa się
za automatyczne starcie win bez uwzględnienia konieczności skruchy. Miłosierdzie
staje się wówczas aktem arbitralnym, faktycznym przekreśleniem sprawiedliwości.
Podjęcie pokuty za kogoś przemienia się w wyrażenie w jego imieniu skruchy.
N o w e zjawisko
Tylko jeśli ma się to wszystko na u w a d z e , m o ż e m y zobaczyć d w u z n a c z n y charak­
ter dzisiejszych zbiorowych przeprosin. U w a ż n y o b s e r w a t o r z p e w n o ś c i ą d o s t r z e ­
że kilka ich cech.
Przede w s z y s t k i m u d e r z a o d m i e n n o ś ć tych p r z e p r o s i n
w s t o s u n k u do o s o b o w e g o a k t u skruchy. Niejasny jest związek łączący prze18
F R O N D A 11/12
praszających i zły czyn. Jak m o ż n a mniemać, nie dopuścili się go oni sami. Wręcz
przeciwnie — ci, którzy przepraszają, mają zwykle jasny i negatywny stosunek do
niegodziwości, za którą przepraszają.
Nie b a r d z o z a t e m w i a d o m o , na czym ma polegać s k r u c h a i szczery żal za
grzechy. Jeśli b o w i e m z zasady nie m o ż n a m ó w i ć o j e d n o ś c i m i ę d z y s p r a w c ą
a złym czynem, to s k r u c h a i żal t r a c ą swój o s o b o w y i wyzwalający s e n s . Z b i o r o ­
we w y z n a n i a w i n odbywają się w świetle jupiterów, a przepraszający r o b i ą wie­
le, by skierować na siebie u w a g ę świata. W i e d z ą d o b r z e , że ich wysiłek s p o t k a
się z życzliwym przyjęciem, a najgorsze czego m o g ą oczekiwać, to stwierdzenia,
że w d y s t a n s o w a n i u się od przeszłości nie poszli d o ś ć daleko. Te akty s k r u c h y są
także częste. Wydaje się, że wiążą się ze z m i a n ą podejścia w s p ó ł c z e s n y c h do
wartości i s p o s o b u m y ś l e n i a m i n i o n y c h p o k o l e ń . N i e mają w y r a ź n e g o a d r e s a t a .
Zdarzają się deklaracje skruchy s k i e r o w a n e do Boga, do żyjących dziś ofiar, w r e ­
szcie — do p o t o m k ó w ofiar, jak w w y p a d k u p r z e p r o s i n w s p ó ł c z e s n y c h I n d i a n za
zło wyrządzone im przez szesnastowiecznych k o n k w i s t a d o r ó w . Bardziej niż za­
dośćuczynienie i s t o t n y jest t u s a m gest p r z e p r o s i n .
W s z y s t k i e te i s t o t n e cechy t e g o zjawiska ś w i a d c z ą o n i e p e w n o ś c i w s p ó ł ­
c z e s n e g o c z ł o w i e k a . P i e r w s z y r a z w dziejach, j a k sądzę, m a m y d o c z y n i e n i a
z tak g ł ę b o k i m k r y z y s e m t o ż s a m o ś c i , z a r ó w n o n a r o d o w e j , j a k i religijnej.
Dzisiejsi p r z y w ó d c y n a r o d ó w i p r z e d s t a w i c i e l e w s p ó l n o t w y z n a n i o w y c h n i e
są w s t a n i e u n i e ś ć ciężaru p r z e s z ł o ś c i . O d z i e d z i c z o n e w a r t o ś c i i s p o s o b y za­
c h o w a n i a wydają się i m p r z e s t a r z a ł e . N i e o d p o w i a d a j ą d z i s i e j s z y m m i a r o m
d o b r a i zła. U w s z y s t k i c h , k t ó r z y p r z e p r a s z a j ą , w m n i e j s z y m czy w i ę k s z y m
s t o p n i u m o ż e m y d o s z u k a ć się p r z e k o n a n i a , ż e d o t y c h c z a s o w a h i s t o r i a u l e g ł a
z a k w e s t i o n o w a n i u , że l u d z k o ś ć znajduje się u p r o g u n o w e j ery i, aby do niej
wkroczyć,
t r z e b a n a j p i e r w r o z p r a w i ć się z p r z e s z ł o ś c i ą . Tą p r z e s z ł o ś c i ą ,
w której p a n o w a ł g w a ł t i p r z e m o c , p r z e ś l a d o w a n i e s ł a b y c h i ż ą d z a silnych,
n i e z r o z u m i e n i e , n i e r ó w n o ś c i , przywileje m ę ż c z y z n i d y s k r y m i n a c j a k o b i e t ,
potęga dużych narodów i niezmierzone cierpienia małych, chciwość imperiów
i nędza ciemiężonych, ignorancja i buta.
N o w y m c e l e m ludzkości m a być p o w s z e c h n e p r z e s t r z e g a n i e p r a w człowie­
ka, a b s o l u t n a świętość l u d z k i e g o życia, w y r z e c z e n i e się p r z y m u s u i sankcji oraz
zastąpienie ich dialogiem. Myślę, że w i ę k s z o ś ć inicjatorów p r z e p r o s i n d o s k o n a ­
le zdaje sobie s p r a w ę z tego, co t a k k r ó t k o wyraził Karl J a s p e r s , gdy zajmował
się k w e s t i ą w i n y niemieckiej za z b r o d n i e drugiej wojny ś w i a t o w e j : „Poczuwając
się do winy kolektywnej, czujemy t e ż całą wielkość z a d a n i a o d n o w y człowieka
od p o d s t a w " . To w ł a ś n i e z b i o r o w e p r z e p r o s i n y mają być p o ż y t e c z n y m i n s t r u ­
m e n t e m w dziele „ o d n o w y człowieka od p o d s t a w " .
Tak w i ę c m a m y do c z y n i e n i a d z i ś z n o w y m , w a ż n y m i w s z e c h o b e j m u j ą cym z j a w i s k i e m . W a r t o z a t e m przyjrzeć się m u d o k ł a d n i e j . P r z e d e w s z y s t k i m
LATO-1998
19
należy p o c z y n i ć r o z r ó ż n i e n i e m i ę d z y p r z e p r o s i n a m i w i m i e n i u
narodów
i p a ń s t w od p r z e p r o s i n w i m i e n i u t a k i c h instytucji j a k Kościoły.
Winy narodowe
Ci, którzy przepraszają w i m i e n i u n a r o d ó w , a najczęściej są to politycy lub zna­
ni intelektualiści, zakładają istnienie winy n a r o d o w e j . Czy mają rację?
Wydaje mi się, że twierdzenie o istnieniu winy narodowej n a r a ż o n e jest na p o ­
ważne zarzuty. Aby uznać pojęcie winy narodowej, musielibyśmy u z n a ć wcześniej
w s p ó l n o t ę ludzi w zbrodni. Trzeba by przyjąć co najmniej milczącą zgodę u każde­
go poszczególnego członka n a r o d u na dokonywanie zbrodni i zgodę na czerpanie
z tego korzyści. Tak czy inaczej, gdy zaczynamy m ó w i ć o winie wspólnotowej, trze­
ba zakładać wiedzę, zgodę i możliwość sprzeciwu u c z ł o n k ó w tej zbiorowości.
Otóż przy takich założeniach t r u d n o stwierdzić, na podstawie znanych mi przykła­
dów, o winie zbiorowej. Oczywiście, jeśli pozostawimy p r o b l e m przynależności do
grupy przestępczej, takiej jak partia bolszewicka lub narodowo-socjalistyczna, co
s a m o już było czymś moralnie n a g a n n y m .
W e ź m y pod u w a g ę najbardziej z n a n y przykład, m i a n o w i c i e p r o b l e m w i n y
N i e m c ó w za z b r o d n i e p o p e ł n i o n e przez r e ż i m narodowo-socjalistyczny. Czy ist­
niał obowiązek m o r a l n y b u n t u przeciw t e m u n i e l u d z k i e m u reżimowi? Trzeba t ę
kwestię zróżnicować. Z p e w n o ś c i ą nie wszyscy popierający H i t l e r a we wcze­
snych latach 30. opowiadali się za późniejszymi z b r o d n i a m i , o b o z a m i k o n c e n t r a ­
cyjnymi i t e r r o r e m . Tylko niewielu potrafiło od r a z u r o z p o z n a ć zagrożenie i jed­
n o z n a c z n i e p o t ę p i ć n o w y s y s t e m władzy. Czy ci, którzy t e g o nie dostrzegli, byli
t y m s a m y m godni potępienia? Tak s a m o później, gdy złe intencje i agresywność
przywódców Trzeciej Rzeszy nie m o g ł y j u ż b u d z i ć wątpliwości, s p r a w a nie jest
całkiem jasna. Jak sądzę, nie m o ż e m y w y m a g a ć od poszczególnych obywateli
nadzwyczajnej odwagi, t z n . takiej, k t ó r a niesie w sobie groźbę dla ich z d r o w i a
i życia. Byłoby to b o w i e m d o m a g a n i e się z ich s t r o n y h e r o i c z n e g o p o s t ę p o w a n i a .
Nie sądzę, aby w o l n o było k o m u k o l w i e k czynić zarzut, że nie okazał się b o h a t e ­
r e m . Czy ktokolwiek m ó g ł z a t e m zrobić więcej niż zrobił? Czy s p r o s t a ł wyzwa­
niu? Niech p o z o s t a n i e to sprawą, z której zda r a c h u n e k p r z e d Bogiem. Brak
czynnej walki z r e ż i m e m , jeśli przyjmiemy z jak wielką łączyć się m u s i a ł o d w a ­
gą i w jak d w u z n a c z n e j roli stawiał N i e m c a w o b e c pozytywnej w a r t o ś c i p a t r i o ­
tyzmu, nie m o ż e być j e d n a k s a m w sobie, u w a ż a m , przyczyną m o r a l n e g o p o t ę ­
pienia. Wystarczy przyjrzeć się z a p i s k o m D i e t r i c h a Boenhoffera, żeby z r o z u m i e ć ,
ile czasu p o t r z e b o w a ł , by zdobyć p e w n o ś ć s u m i e n i a , że j e d y n y m k o n i e c z n y m ak­
t e m jest zabójstwo tyrana.
W i n n i są i s t o t n i e ci Niemcy, k t ó r z y b ą d ź s a m i dopuścili się z b r o d n i , bądź
nakazywali ich p r z e p r o w a d z e n i e , bądź też m o g ą c im bez n a r a ż e n i a życia prze20
FRONDA
11/12
ciwdziałać, zachowali bierność. „ N o n s e n s e m j e s t o s k a r ż a n i e o jakąś z b r o d n i ę na­
r o d u jako całości. Przestępcą jest zawsze j e d n o s t k a " — pisał J a s p e r s . W żadnej
mierze n i e m o ż n a więc m ó w i ć o p o w s z e c h n e j winie, spadającej na wszystkich
wówczas żyjących Niemców. Prowadziłoby n a s t o b o w i e m d o a b s u r d a l n e j sytua­
cji, w której garstka złoczyńców j e s t w s t a n i e uwikłać w w i n ę cały n a r ó d .
Jak to się stało, że w k r ó t c e po wojnie N i e m c y coraz częściej zaczęli u z n a w a ć
w i n ę n a r o d o w ą i, co za t y m idzie, przepraszać? Wydaje się, że j a s n e k r y t e r i u m wi­
ny z o s t a ł o zastąpione s u b i e k t y w n y m pojęciem poczucia winy. O k a z a ł o się, że j u ż
nie wystarczy osądzić zło, nie wystarczy schwytać złoczyńców i sprawiedliwie ich
skazać. Winy w o j e n n e przestały być w a d a m i m o r a l n y m i j e d n o s t e k , a p r z e m i e n i ł y
się w p r z y r o d z o n e zepsucie całej wspólnoty. D o t y c h c z a s o w ą tradycję niemieckiej
kultury zaczęto oceniać tylko z j e d n e g o p u n k t u widzenia: w j a k i m s t o p n i u d o p r o ­
wadziła o n a d o z b r o d n i r e ż i m u narodowo-socjalistycznego.
Już Jaspers twierdził, że w p r z e s ł a n k a c h niemieckiego życia n a r o d o w e g o
tkwiła potencjalnie zdolność do o k r u c i e ń s t w objawionych w trakcie wojny Hitle­
ra. Takie twierdzenia wydają się oczywiste, gdyż nie m o g ą być w ż a d e n s p o s ó b
zweryfikowane. Jeśli N i e m c y p o ­
Ci, którzy przepraszają w i m i e n i u n a r o d ó w ,
zakładają istnienie w i n y n a r o d o w e j .
Czy mają rację?
pełnili n i e s ł y c h a n e o k r u c i e ń s t w a
podczas
drugiej
wojny
świato­
wej, to wynikało to z ich kultury,
cywilizacji czy filozofii — b r z m i
zarzut. Przede w s z y s t k i m j e d n a k
nie wiemy, n a czym d o k ł a d n i e polegał ó w p i e r w o t n y błąd k u l t u r y niemieckiej.
Wnioskujemy tu zawsze ex post. To znaczy: znając p e w n e fakty, w y d o b y w a m y z ca­
łego zestawu idei r o z p o w s z e c h n i o n y c h w d a n y m środowisku te, k t ó r e do owych
faktów miały r z e k o m o prowadzić. C h c e m y n p . wykazać, że nacisk na w a r t o ś ć p o ­
s ł u s z e ń s t w a i obowiązkowości w tradycji niemieckiej przyczynił się do słabego
o p o r u w o b e c Hitlera. Ba, ale czy faktycznie Hitler spotkał się z największym p o ­
parciem tych, w ś r ó d których o w e ideały były szczególnie silne? Dlaczego o w o gro­
źne oblicze tradycji ujawniło się akurat w t a m t y m m o m e n c i e dziejów? Nie dyspo­
nujemy szansą na p o r ó w n a n i e , czy przy założeniu, iż p o d o b n e ideały panowałyby
w życiu innego n a r o d u , zachowałby się on w takiej samej sytuacji dziejowej p o d o b ­
nie jak Niemcy. Myślę zatem, że p o s z u k i w a n i e przyczyn o k r u c i e ń s t w p o p e ł n i o n y c h
przez niemieckich narodowych socjalistów w przesłankach niemieckiej kultury
prowadzi nas na m a n o w c e . Jedynym wnioskiem, jaki się tu narzuca, byłoby prze­
konanie o niejako wrodzonej u N i e m c ó w skłonności do zła.
Jeśli więc m o w a o winie, to zawsze trzeba pokazać braki o s o b o w e g o sumienia.
Trzeba wskazać na wyraźny, bezpośredni związek m i ę d z y o k r e ś l o n ą d o k t r y n ą —
rasizmem, ideologią walki klas — a wywołanym przez nią u ś p i e n i e m sumienia.
Niestety, często m a m wrażenie, że zapominają o t y m liczni przedstawiciele
LATO
1998
21
niemieckiej elity i n t e l e k t u a l n e j . Dla wielu z nich d o k o n a n e p r z e z N i e m c ó w zbro­
dnie stają się n i e p o r ó w n y w a l n e , j e d y n e i a b s o l u t n e . Wyznaczają n o w y s e n s hi­
storii ludzkości i n o w e miejsce n i e m i e c k i e g o intelektualisty. Zmagając się ze
swymi p r z o d k a m i uczestniczy on w d r a m a c i e kosmicznej walki z m o c a m i zla.
Buntując się przeciw s w e m u n a r o d o w i , oskarżając i h a ń b i ą c go, służy d o b r u
ofiar. N i e k t ó r z y z nich, pokazuje to choćby Helga Hirsch, przez całe lata n i e by­
li w stanie przyjąć do w i a d o m o ś c i , że N i e m c y byli r ó w n i e ż ofiarami. U z n a n i e t e ­
go faktu p o z b a w i ł o b y ich b o w i e m specjalnego s t a t u s u o s ó b z b u n t o w a n y c h p r z e ­
ciw a b s o l u t n y m k a t o m .
Tym, czego wciąż wielu z n i c h n i e potrafi znieść, jest przyjęcie poglądu, iż
z b r o d n i e niemieckie były kolejną o d s ł o n ą dziejów świata, kolejnym s k u t k i e m
grzechu p i e r w o r o d n e g o , u p a d k i e m człowieka — c z a s o w y m j e d n a k i ograniczo­
nym, jak każdy inny. Zapominają, że p r ó b a p r z e d s t a w i a n i a z b r o d n i n a r o d o w y c h
socjalistów, jako absolutnych, jedynych czy n i e p o w t a r z a l n y c h , j u ż z góry o p a r t a
jest n a ekwiwokacji. N i e m a s e n s o w n e g o s p o s o b u , aby z a p o m o c ą takich pojęć
jak „ n i e p o w t a r z a l n o ś ć " czy „ a b s o l u t n o ś ć " r ó ż n i c o w a ć fakty h i s t o r y c z n e . Po p r o ­
stu s a m o pojęcie ciągłego czasu z a k ł a d a n i e p o w t a r z a l n o ś ć i j e d y n o ś ć każdej
chwili. Jeśli nie c h c e m y w p r o w a d z a ć czynnika n a d p r z y r o d z o n e g o , j a k i m d l a
chrześcijan było j e d y n e w y d a r z e n i e Wcielenia, to z p e r s p e k t y w y zwykłej świec­
kiej historii pojęcie jedyności n i e ma i n n e g o s e n s u , jak tylko w y r a ź n i e emocjo­
nalnego s t o s u n k u d o d a n e g o faktu. C o najwyżej m o ż n a dojść d o s e n s o w n e g o ,
chociaż b a n a l n e g o p r z e k o n a n i a , że każda z b r o d n i a jest i n n a .
Czymś jeszcze bardziej wątpliwym jest tu używanie w o d n i e s i e n i u do czynów
niemieckich n a r o d o w y c h socjalistów określenia „największa z b r o d n i a " w dziejach
ludzkości. Wielkość z b r o d n i m i e r z o n a m o ż e być jedynie przez s t o p i e ń n a r u s z e n i a
22
I I! O N DA -1 1/1 2
prawa m o r a l n e g o . Z p e w n o ś c i ą m a s o w e zabijanie n i e w i n n y c h ofiar, p o ł ą c z o n e je­
szcze z z a d a w a n i e m im mąk, jest w t y m sensie największą zbrodnią. Tylko że, nie­
stety, Niemcy nie są tu wyjątkiem. Z ł a wola, pożądanie, głupota, o k r u c i e ń s t w o
nie są w dziejach niczym n o w y m . Skoro więc nie da się wykazać, iż m o ż n a m ó w i ć
o największej zbrodni z p u n k t u w i d z e n i a sprawców, próbuje się to czynić niejako
z perspektywy ofiar. W pracach licznych h i s t o r y k ó w wskazuje się na szczególne
ofiary n a r o d o w y c h socjalistów, jakimi byli Żydzi. N i e b a r d z o r o z u m i e m , co m o ż ­
na w t e n s p o s ó b wykazać. N i e w i n n o ś ć ofiary znaczy po p r o s t u tyle, że kara i cier­
pienia spadają na n i ą niezasłużenie, nie są reakcją na przekroczenie p r a w a moral­
nego, ale arbitralnym a k t e m zlej woli. W t y m sensie jakiekolwiek s t o p n i o w a n i e
niewinności prowadziłoby do b a r d z o wątpliwych zabiegów m o r a l n y c h . Wynikało­
by z nich, że istnieją stopnie niewinności i jeśli z b r o d n i e N i e m c ó w były najwięk­
sze, to ich ofiary były bardziej n i e w i n n e niż n p . ofiary t e r r o r u Stalina, Pol Pota czy
Dżyngis-chana. Ostatecznie, z a m i a s t b r o n i ć p o w s z e c h n y c h reguł Dekalogu, za­
czynamy uczestniczyć w osobliwej licytacji okrucieństw.
Z u p e ł n i e i n n ą k w e s t i ą j e s t p y t a n i e o m o t y w y z b r o d n i , albo raczej o jej uza­
sadnienie. Jedynie w t y m p r z y p a d k u m o ż e m y m ó w i ć o n o w o ś c i , o tym, że trady­
cyjne zło okazało się w XX w. w nowej postaci, kiedy z o s t a ł y użyte r ó ż n e p s e u ­
d o n a u k o w e teorie jako u z a s a d n i e n i e dla złej woli. Tym n i e m n i e j j e d n a k to nie
u z a s a d n i e n i e z b r o d n i wyznacza jej charakter, ale z ł a m a n i e m o r a l n e g o , wieczne­
go prawa. Z b r o d n i e n a z i s t o w s k i e nie były gorsze dlatego, że p o s ł u g i w a ł y się ja­
ko u z a s a d n i e n i e m r a s i s t o w s k i m i t e o r i a m i , p o d c z a s gdy w o j o w n i k o m Dżyngisc h a n a wystarczyła chciwość. Jakość z b r o d n i nie zależy od jej u z a s a d n i e n i a .
Gesty pojednania
Czy j e d n a k p u b l i c z n a p r o ś b a o p r z e b a c z e n i e w i m i e n i u n a r o d u zawsze m u s i p r o ­
wadzić d o s t a n u c h o r o b l i w e g o poczucia winy? Trzeba t u j a s n o o d r ó ż n i a ć akt m o ­
ralny od politycznego. N a r o d y nie są tylko p r z y p a d k o w y m z b i o r e m j e d n o s t e k .
Ich przywódcy przekazują całej w s p ó l n o c i e swoje ideały, wzorce p o s t ę p o w a n i a ,
cele. W s p ó l n o t a dziedziczy b o h a t e r ó w , m a r z e n i a czy o c e n y M o ż e się zdarzyć, że
t o dziedzictwo s k i e r o w a n e jest przeciw i n n e m u n a r o d o w i , ż e istnieje n i e p i s a n e
zobowiązanie d o wrogości. W ó w c z a s przywódcy danej w s p ó l n o t y mają p r a w o ,
a wręcz obowiązek, o d n i e ś ć się do takiego dziedzictwa.
Możliwe są w ó w c z a s akty p u b l i c z n e g o pojednania, t a k i e jak choćby w przy­
padku słynnego listu b i s k u p ó w polskich d o b i s k u p ó w niemieckich, rozpoczyna­
jącego się od słów: „Przebaczamy i p r o s i m y o p r z e b a c z e n i e " albo s p o t k a n i a
kanclerza N i e m i e c H e l m u t a Kohla z p r e z y d e n t e m Francji F r a n c o i s e m M i t t e r a n d e m w Verdun. W o b u p r z y p a d k a c h są to gesty m o r a l n e , k t ó r e j e d n a k mają zna­
czenie p r z e d e w s z y s t k i m jako akty polityczne.
LATO
1998
23
Mówiąc „przebaczamy" biskupi polscy występowali w imieniu całego n a r o d u .
Dali wskazówkę i z niezwykłą, jak na owe czasy, odwagą pokazali, że historia stosun­
ków polsko-niemieckich nie musi być jedynie p a s m e m walki i rywalizacji. Ten akt
pojednania zakończył się powodzeniem, gdyż po pierwsze: jego inicjatywa wyszła ze
strony bardziej poszkodowanej, po drugie zaś — ze strony, której przedstawiciele,
a przynajmniej wielu z nich, bezpośrednio uczestniczyli w wydarzeniach wojennych.
Było to publiczne uznanie, że naród polski nie kieruje się zemstą, przyznaje, iż
w przeszłości był nie tylko ofiarą oraz w przyszłości gotów jest do współpracy
z Niemcami. Nie znaczy to jednak, że biskupi mogli przebaczyć każdemu poszcze­
gólnemu Niemcowi w imieniu każdego pojedynczego Polaka, który czuł się ofiarą
krzywd niemieckich. Ten akt pojednania nie stanowił też potępienia przeszłości, a je­
dynie rezygnację z zemsty jako przyszłego celu narodowego.
List b i s k u p ó w polskich do b i s k u p ó w n i e m i e c k i c h czy t e ż s p o t k a n i e KohlM i t t e r a n d były a k t a m i p o j e d n a n i a n a r o d o w e g o . Były j a s n y m z n a k i e m , że ż a d n a
ze s t r o n nie zamierza kierować się w swej polityce d ą ż e n i a m i i m p e r i a l n y m i czy
chęcią u p o k o r z e n i a przeciwnika, jak to często m i a ł o miejsce w przeszłości. Taki
rodzaj pojednania nie stanowił j e d n a k s a m o o s k a r ż e n i a w ł a s n e j tradycji, nie
podważał s e n s o w n o ś c i ofiar i walki. Był o t w a r c i e m drogi przez, przynajmniej
w założeniu, obie s t r o n y z a d a w n i o n e g o konfliktu.
Litość p o t o m k ó w , m i l c z e n i e ofiar
W żadnym i n n y m przypadku d w u z n a c z n o ś ć m o r a l n a towarzysząca z b i o r o w y m
p r z e p r o s i n o m nie j e s t r ó w n i e widoczna, j a k w częstych o b e c n i e aktach ekspiacji
za przeszłe winy Kościoła. Czy dzisiejsi chrześcijanie p o w i n n i p r z e p r a s z a ć za p o ­
s t ę p o w a n i e inkwizycji, o k r u c i e ń s t w o konkwistadorów, palenie czarownic na sto­
sach, p o g r o m y antyżydowskie? Ba, aby to pytanie n a p r a w d ę m i a ł o znaczenie,
m u s z ę postawić je inaczej: czy ja sam, katolik k o ń c a XX w, j e s t e m odpowiedzial­
ny za z b r o d n i e m o i c h w s p ó ł w y z n a w c ó w sprzed wieków, a jeśli tak, to jaka p o ­
w i n n a być moja p o s t a w a ? Czy p o w i n i e n e m solidaryzować się z t a k i m i deklara­
cjami skruchy jak ta d o k o n a n a o s t a t n i o przez b i s k u p ó w francuskich?
„Kościół francuski nie wypełnił swej misji nauczyciela s u m i e ń i w r a z z wier­
nymi p o n o s i o d p o w i e d z i a l n o ś ć za t o , że nie p r o t e s t o w a ł i nie b r o n i ł prześlado­
wanych [...]. Wyznajemy w i n ę , p r o s i m y Boga o przebaczenie, a n a r ó d żydowski
o wysłuchanie słów skruchy i ż a l u " — napisali biskupi francuscy. Ta deklaracja
skruchy, odczytana w i m i e n i u e p i s k o p a t u Francji przez b i s k u p a 01iviera de Berangera, budzi we m n i e kilka wątpliwości.
Biskupi wyrażają s k r u c h ę i żal w o b e c p o t o m k ó w ofiar przeszłości. Jak jed­
nak p o t o m e k ofiary m o ż e wybaczyć w i m i e n i u nieżyjących, nie j e s t e m w s t a n i e
pojąć. P o t o m k ó w ofiar stawia się tu w b a r d z o niewygodnej sytuacji. Jeśli n i e za24
FRONDA11/12
reagują i nie przyjmą w y r a z ó w skruchy za d o b r ą m o n e t ę , u z n a n i z o s t a n ą za nielitościwych. Z drugiej s t r o n y zaś — jeśli p o t o m k o w i e ofiar p r z e p r o s i n y przyjmą,
m u s i pojawić się kwestia ich wiarygodności. Kto dal im p r a w o r e p r e z e n t o w a n i a
s u m i e ń u m a r ł y c h ? N i k t . Skoro więc p o t o m k o w i e ofiar n i e mają p r a w a wybaczać
w imieniu swych przodków, to zwracanie się do n i c h z p r z e p r o s i n a m i jest nie­
zbyt z r o z u m i a l e . Żyjący obecnie p o t o m k o w i e d a w n y c h ofiar m o g ą co najwyżej,
jeśli uznają, że p o s t ę p o w a n i e przepraszających jest szczere i n i e k o n i u n k t u r a l n e ,
sami pozbyć się u p r z e d z e ń . M o g ą także życzliwie o d n i e ś ć się do w s p ó ł c z e s n y c h
p r z e p r o s i n i wykorzystać je we w ł a s n y m interesie.
Z u p e ł n i e też nie j e s t e m w s t a n i e pojąć, j a k i m s p o s o b e m obecni biskupi fran­
cuscy mogli wyrażać „ s ł o w a skruchy i żalu". S t a r a ł e m się pokazać, że z a r ó w n o
skrucha, jak i żal są a k t a m i o s o b o w y m i . N i k t nie ma p r a w a z a s t ę p o w a ć w nich
kogokolwiek i n n e g o . To, że francuscy h i e r a r c h o w i e czują się do t e g o u p o w a ż n i e ­
ni, pozostaje dla m n i e zagadką.
Nauczycielka historia
To jeszcze nie wszystko. Czy faktycznie francuski Kościół w czasie wojny „nie
p r o t e s t o w a ł i nie bronił p r z e ś l a d o w a n y c h " ? W i n a w historii jest s p r a w ą t r u d n ą
do ustalenia. Przyjrzyjmy się s p r a w o m k r y m i n a l n y m , w których reguły są j a s n e ,
p r z e s t ę p s t w o , z k t ó r y m m a m y do czynienia, jest w s p ó ł c z e s n e , świadkowie żyją,
a ich wiarygodność m o ż n a p o d d a ć b a d a n i u . N i e wydaje się, abyśmy mogli z rów­
ną p e w n o ś c i ą wydawać sąd o moralnej jakości czynów r ó ż n y c h o s ó b z p r z e s z ł o ­
ści. To, co do n a s dociera, często j e s t w i e d z ą fragmentaryczną, p o c h o d z ą c ą z za­
angażowanych źródeł. R z a d k o m a m y do czynienia z nie b u d z ą c y m wątpliwości
p r z y k ł a d e m z ł a m a n i a p r a w a m o r a l n e g o . W t e d y j e d n a k t y m bardziej nie w i d z ę
potrzeby przeprosin. Jeśli już, t o t r z e b a się zdobyć n a j a w n e p o t ę p i e n i e z a r ó w n o
n i e m o r a l n e g o p o s t ę p o w a n i a , jak też n i e m o r a l n e j n a u k i .
Gdy c h c e m y w y d a ć osąd, m u s i m y u w z g l ę d n i ć okoliczności ł a g o d z ą c e . Jeśli
przepraszamy, n p . z a p o s t ę p o w a n i e k o n k w i s t a d o r ó w , m u s i m y być p r z e k o n a n i
o realności p r z y p i s y w a n y c h im z b r o d n i . Co więcej, m u s i m y t r a k t o w a ć je jako
ś w i a d o m e i z a w i n i o n e . Trzeba tu s t a r a n n i e o d r ó ż n i a ć obyczaje z w i ą z a n e z da­
ną epoką od niezmiennych praw sprawiedliwości; p o s t ę p o w a n i e jawnie niego­
dziwe o d p o s t ę p o w a n i a , k t ó r e m i m o w o l n i e p r z y n i o s ł o złe skutki; c e l o w e zada­
w a n i e i n n y m c i e r p i e n i a o d cierpienia, k t ó r e j e s t s k u t k i e m s a m o o b r o n y l u b
p r o w a d z e n i a sprawiedliwej wojny. Z jeszcze w i ę k s z ą u w a g ą t r z e b a b a d a ć w i n ę
w s p ó l n o t i instytucji. W p r z y p a d k u Kościoła n i e w y s t a r c z y wykazać, że o k r e ­
ślone z b r o d n i e były s k u t k i e m d z i a ł a n i a chrześcijan, czyli p o p r o s t u l u d z i
o c h r z c z o n y c h . N a l e ż y wykazać jeszcze b e z p o ś r e d n i związek p r z y c z y n o w y ich
d z i a ł a n i a z oficjalną, obowiązującą d o k t r y n ą Kościoła w d a n e j e p o c e . Czy
LATO1998
25
francuska deklaracja s k r u c h y o r a z wiele i n n y c h p o d o b n y c h d o niej s p e ł n i ł y t e
kryteria? Mocno w to wątpię.
A przecież to jednoznacznie negatywny sąd o p o s t ę p o w a n i u swych p o p r z e d n i ­
ków umożliwił dzisiejszym b i s k u p o m francuskim ogłoszenie deklaracji skruchy.
Co będzie, jeśli się pomylili? Czy każdy z tych, którzy złożyli p o d p i s p o d twierdze­
niami zawartymi w deklaracji, rzeczywiście zbadał sprawę? Z o s t a w i a m to pytanie
na boku. Niech zadecydują o tym historycy. Ja w każdym razie b a r d z o b y m się wa­
hał wydać sąd o osobach, których czyny nie były po p r o s t u jawnie zbrodnicze,
i których wina, o ile w ogóle istniała, polegała na braku h e r o i z m u .
N i e z a m i e r z a m dalej rozpatrywać kwestii historycznej: czy w o w y m czasie
głośna deklaracja solidarności z p r z e ś l a d o w a n y m i była możliwa i czy faktycznie
leżała w ich interesie; czy w o b e c p r z e m o c y oraz przewagi niemieckiej nie lepiej
było unikać o t w a r t e g o starcia i nieść p o m o c po kryjomu? N i e w i e m .
Królestwo dwuznaczności
Wiem jednak, że wśród licznych zachodnich myślicieli panuje przekonanie, że nie
tylko opaczne rozumienie doktryny chrześcijańskiej, ale o n a s a m a była koniecznym
warunkiem holocaustu, czyli masowego m o r d o w a n i a Żydów. Skrajni twierdzą, że
chrześcijaństwo było przyczyną s a m ą w sobie wystarczającą. Inni, bardziej umiarko­
wani, wskazują, że wprawdzie bez chrześcijaństwa nie byłoby holocaustu, ale religia
Chrystusa nie była przyczyną jedyną i wystarczającą. Z moralnego p u n k t u widzenia
nie widzę tu istotnej różnicy. W końcu, jakie znaczenie ma to, czy było się jedynym
katem czy też pomocnikiem kata? Tak czy inaczej, jest się sprawcą zbrodni!
Cóż m o ż n a powiedzieć o takich r o z u m o w a n i a c h ? Niewiele dobrego. Powtórzę
raz jeszcze: nikt rozsądny nie m o ż e brać odpowiedzialności za to, co niegodziwe
umysły robią z prawdą. Platon m u s i a ł czekać d w a tysiące czterysta lat aż Karl Popper uznał go za ojca totalitaryzmu; Fryderyk Nietzsche został p a s o w a n y na ojca
nazizmu znacznie szybciej. Stawianie w j e d n y m rzędzie Platona, Marksa i Lenina
m o ż n a uznać za w i d o m y przykład rozchwiania m i a r panujących w dzisiejszej kul­
turze. Są ludzie, którzy potrafią odczytać Ewangelię jako Mein Kampf. Niestety, nie
sądzę, aby w t a k i m stanie zacietrzewienia zdolni byli przyjmować a r g u m e n t y ra­
cjonalne i odróżnić doktrynę negującą obiektywne zasady p r a w a m o r a l n e g o od na­
uki, która głosi te zasady. P o w i e m tylko tyle, że jeśli poważnie brać taką logikę, to
trzeba też przyjąć, iż chrześcijaństwo nie p o w s t a ł o b y bez j u d a i z m u , a z a t e m jeśli
dla holocaustu konieczne było chrześcijaństwo, to nie mniej konieczny był juda­
izm. Wszystkie takie w n i o s k o w a n i a o p a r t e są na dwuznacznościach.
Ich r o z p o w s z e c h n i e n i e jest w i d o m y m z n a k i e m kryzysu Kościoła, k t ó r e g o
tak wielu przedstawicieli d a ł o sobie w m ó w i ć w i n ę i o d n a l a z ł o w sobie nieczyste
s u m i e n i e . Skoro j e d n a k p r z e p r a s z a się za a n t y s e m i t y z m , to dlaczego nie za ko26
F R O N D A l1/12
m u n i z m ? Jeśli chrześcijaństwo przyczyniło się do a n t y s e m i t y z m u , to z r ó w n y m
p o w o d z e n i e m m o ż n a by utrzymywać, że przez swe n i e o d p o w i e d z i a l n e w e z w a n i a
do u b ó s t w a , ideał wspólnych d ó b r i o s t r e s ł o w a p r z e c i w b o g a c z o m przyczyniło
się o n o do rewolucji, m o r d e r s t w , gwałtów. M o ż n a p r z y p o m n i e ć , że tacy przy­
wódcy k o m u n i s t y c z n i jak Stalin czy Mikojan byli w m ł o d o ś c i s e m i n a r z y s t a m i
i niewiele brakowało, by zostali d u c h o w n y m i , tak więc za ich formację i poglądy
w dużej m i e r z e o d p o w i e d z i a l n e jest chrześcijaństwo. Brak p r z e p r o s i n za zbro­
d n i e k o m u n i s t ó w wynikałby jedynie z faktu, że ofiary k o m u n i s t ó w nie żyją i nie
są w stanie d o c h o d z i ć swoich roszczeń.
Pytanie o nieomylność
M a m często wrażenie, że u p o d s t a w dzisiejszych przeprosin za inkwizycję, holo­
caust, imperializm czy ucisk kobiet, tkwi wątpliwość co do s a m e g o Kościoła. Skoro
m ó w i się o jego winie, to m o ż n a wnioskować, iż nie chodzi tu o winę osobową, ale
chrześcijańską. Innymi słowy, zakłada się, że istniał specyficznie chrześcijański błąd
moralny, należący do istoty nauki Chrystusa. To on sprawił, że d o k o n a ł o się zło.
Aby dzisiaj m ó c przepraszać za przeszłą niegodziwość, m u s i m y uznać istnie­
nie solidarności w złu. Solidarność zaś między chrześcijanami dzisiejszymi i wczo­
rajszymi nie opiera się na wspólnocie ani krwi, ani losów, ani interesów, tylko na
wspólnocie w wierze. Prawdziwe pytanie z a t e m b r z m i : czy Kościół p o n o s i odpo­
wiedzialność za winy swoich członków, przy założeniu, że uznawali się oni za wy­
znawców prawdy chrześcijańskiej i, co więcej, czyny, które my dziś traktujemy jako
naganne, popełniali w dobrej wierze jako zgodne z oficjalną d o k t r y n ą Magiste­
rium? Gdyby uznać taką odpowiedzialność Kościoła, to k o n s e k w e n t n i e trzeba za­
kwestionować jego nieomylność i świętość. Byłoby to b o w i e m r ó w n o z n a c z n e
z przyznaniem się, że winy członków nie są ich p r y w a t n y m odejściem i z e r w a n i e m
z Kościołem, ale u p r a w n i o n y m s p o s o b e m r o z u m i e n i a n a u k i katolickiej.
Jeśli Kościół m o ż e być odpowiedzialny za w i n y swych członków, to wynika
z tego, że o d p o w i e d z i a l n a jest r ó w n i e ż jego głowa, a więc C h r y s t u s . Czyli: że zło
poszczególnych katolików nie było ich p r y w a t n y m u d z i a ł e m , ale s k u t k i e m pier­
wotnej skazy obecnej w s a m y m objawieniu.
P r z e k l ę t a sita
M a m y tu do czynienia, jak sądzę, z p r ó b ą przewartościowania historii. W imię dzi­
siejszego ideału p r a w człowieka i najwyższej wartości, jaką stanowi r z e k o m o życie,
m o ż e m y potępiać p o s t ę p o w a n i e naszych przodków. Konsekwencją takiego podej­
ścia m u s i być niezrozumienie pojęcia siły i p r z y m u s u . Radykalizm wielu nowych
myślicieli nie pozwala im rozróżnić między u z a s a d n i o n y m użyciem siły w obronie
LATO
1998
27
prawa i wolności przepowiadania religii a dziką przemocą. Świadomość wielu
z nich sprowadza się do banalnego p r z e k o n a n i a wyrażonego w trakcie dialogu
chrześcijańsko-buddyjskiego, że „każda religia ma k r e w na swoich rękach".
W istocie traktuję dzisiejsze p r z e p r o s i n y jako p r ó b ę z a n e g o w a n i a powszech­
nego dawniej w Kościele przeświadczenia, że p r a w d z i w a w i a r a jest k o n i e c z n a do
zbawienia. Jeśli b o w i e m r o z s t a n i e m y się z t y m przeświadczeniem, jeśli p r a w d ę
katolicką uczynimy tylko j e d n ą z licznych opinii, j e d n ą z wielu ofert zbawienia,
wówczas d o c z e s n a historia Kościoła ukaże się n a m jako jeszcze j e d e n przykład
walki o władzę. A w t e d y w e z w a n i a do nawrócenia, głoszenie p o t r z e b y rozpozna­
nia prawdy religijnej powierzonej w p e ł n i jedynie A p o s t o ł o m i ich n a s t ę p c o m ,
p r ó b a zapewnienia owej religii bezpieczeństwa, w p ł y w u i spokoju w ś r ó d ziem­
skich p a ń s t w s t a n ą się m o r a l n i e podejrzane.
Zwycięstwo cywilizacji chrześcijańskiej d o k o n a ł o się n i e tylko pokojowo, ale
też zbrojnie. Wiara chrześcijańska n i e była jedynie d o k t r y n ą zbawienia j e d n o s t k o ­
wego, ale p o s t r z e g a n o ją jako n a u k ę o zasadach działania sprawiedliwego p a ń ­
stwa. Nic więc dziwnego, że gdy chrześcijaństwo s t a ł o się religią p o w s z e c h n ą ,
jego wyznawcy starali się zorganizować życie publiczne w taki s p o s ó b , aby
uwzględnić ideał ewangeliczny i zapewnić b e z p i e c z e ń s t w o głoszeniu wiary. Zycie
publiczne zakłada prawo, p r a w o zaś o p a r t e jest na p r z y m u s i e . O s t a t e c z n i e , różni­
ca między sprawiedliwym a n i e s ł u s z n y m ł a d e m n i e polega na tym, iż w j e d n y m
przypadku używa się siły, w d r u g i m zaś nie. Ponieważ człowiek jest skażony grze­
chem, a jego zła wola dąży do uciskania innych, to p r a w o w p o r z ą d k u d o c z e s n y m
zawsze m u s i odwoływać się do siły. Prawa n i e o c e n i a m y więc ze względu na przy­
m u s , do jakiego się odwołuje, ale ze względu na wartości, jakie p o w i n n o chronić.
I tak, jeśli u z n a m y za s ł u s z n e p r a w o własności, w ł a d z y rodzicielskiej, nienaruszal­
ności osoby czy wolności sumienia, to m u s i m y zgodzić się, że w wypadku n a r u ­
szenia tych wartości zostanie z a s t o s o w a n a siła.
R o z p r z e s t r z e n i a n i e się religii chrześcijańskiej wiązało się z p r z y j m o w a n i e m
przez n o w e n a r o d y i p a ń s t w a p r a w a chrześcijańskiego. S t a w a ł o się też o n o mia­
rą, w e d ł u g której o c e n i a n o p o s t ę p o w a n i e niechrześcijańskich w s p ó l n o t politycz­
nych i religijnych. N i e sądzę jednak, aby m o ż n a było czynić z a r z u t d a w n y m
chrześcijanom, iż wspierali siłą p r a w o c h r o n i ą c e religię t a k d ł u g o , jak d ł u g o
p r z y m u s n i e był skierowany b e z p o ś r e d n i o przeciw w o l n o ś c i s u m i e n i a . Z d a w a n o
sobie b o w i e m sprawę, że wiarę m o ż n a przyjąć tylko w wolności. Jeśli działo się
o d w r o t n i e , jak w n p . w wypadku c h r z t u Sasów przez Karola Wielkiego, p o z o s t a ­
w a ł o to w opozycji do n a u k i największych D o k t o r ó w katolickich. S t o s o w a n i e
p r z y m u s u w y n i k a ł o niekiedy ze zwykłego w y r a c h o w a n i a politycznego, niekiedy
z fałszywego r o z u m i e n i a , czym jest p r a w d a religijna. Katolicy faktycznie starali
się p o d p o r z ą d k o w a ć swej religii sferę p u b l i c z n ą i z a p e w n i ć o c h r o n ę p r a w n ą m o ­
ralnym p r a w d o m , jakie wywodzili z Biblii. To j e d n a k coś z u p e ł n i e i n n e g o niż na28
F R O N D $ 11/12
wracanie siłą. W o l n o ś ć s u m i e n i a nie jest t y m s a m y m , co w o l n o ś ć p u b l i c z n e g o
wyznawania każdej religii. Ta p i e r w s z a wynika z p r a w a n a t u r a l n e g o , ta d r u g a —
p o d p o r z ą d k o w a n a jest ważniejszym z a s a d o m .
Żyjemy w epoce, w której związek łączący siłę i p r a w o j e s t w s t y d l i w i e ukry­
wany. A j e d n a k istnieje. N a w e t najbardziej liberalne p a ń s t w o na świecie m u s i
z a p e w n i ć w y k o n a n i e swych p o s t a n o w i e ń . R ó ż n i c a m i ę d z y t a k i m p a ń s t w e m
Żyjemy
w
o b e c n i e i w p r z e s z ł o ś c i dotyczy tylko z a k r e s u o b o w i ą z y w a n i a
praw. Dzisiaj p r a w o n a k ł a d a s u r o w e sankcje n a o s o b y d o k o ­
epoce,
nujące p r z e s t ę p s t w p o d a t k o w y c h i p o z w a l a na b e z k a r n o ś ć
w której
b l u ź n i e r c o m . Przed XVIII w. ludzie inaczej p o s t r z e g a l i hierar­
związek
chię dóbr. N i e z a m i e r z a m j e d n a k z t e g o p o w o d u czynić im
łączący
wyrzutów.
siłę i p r a w o
jest
Pod w i e l o m a w z g l ę d a m i p r o w a d z i m y życie w y g o d n i e j s z e
i bezpieczniejsze niż n a s i p r z o d k o w i e . Ilość d ó b r do p o d z i a ­
łu j e s t dziś, dzięki rewolucji t e c h n i c z n e j , z n a c z n i e większa,
wstydliwie
środki rozdziału sprawniejsze, a systemy ochrony — rozbu­
ukrywany.
d o w a n e i s p r a w d z o n e . Aby przeżyć, n i e t r z e b a zabijać i wal­
A jednak.
czyć z i n n y m i . Ale n a w e t o b e c n i e c z ł o w i e k n i e j e s t w s t a n i e
w y e l i m i n o w a ć siły. To, że jej o b e c n o ś ć j e s t dziś z n a c z n i e bar­
dziej d y s k r e t n a , że z a s t r z e ż o n a o n a z o s t a ł a dla ściśle o k r e ś l o n y c h g r u p , j a k
wojsko czy policja, nie u p o w a ż n i a n a s j e d n a k do p r z e ś w i a d c z e n i a , iż dzisiejsi
ludzie są lepsi od swych p r z o d k ó w . C i e k a w e , j a k z a c h o w a l i b y ś m y się w sytua­
cji głodu, nagłej klęski, zagrożenia, k t ó r e z m u s i ł o b y n a s d o w y b o r u m i ę d z y
w ł a s n y m a c u d z y m życiem.
Myślę, że p o w s z e c h n a s k ł o n n o ś ć do p r z e p r o s i n jest cechą m e n t a l n o ś c i re­
wolucyjnej. Przeszłość m a być m a t e r i a ł e m dostarczającym p r z y k ł a d ó w zła, m a
być t ł e m , na k t ó r y m odbija się pozytywnie dzisiejszy człowiek. Potrzebuje on
swych p r z o d k ó w j u ż nie po to, aby dzielić z n i m i los grzesznika, ale by ich p o t ę ­
piać, by przez ich p o n i ż e n i e zyskać d o b r e i m i ę . Dlatego j e d n y m t c h e m w y m i e n i a
się, mówiąc o błędach i zaniedbaniach Kościoła, zjawiska n i e p o r ó w n y w a l n e ze so­
bą. Potępia się jednocześnie działanie inkwizycji, p o g r o m y antyżydowskie, zbro­
dnie konkwistadorów. Nie wiem, jak m o ż n a te wszystkie zjawiska łączyć. Kościół,
jak d ł u g o zachowa w sobie roszczenie do nieomylności, m u s i też posiadać formę
u r z ę d u inkwizycyjnego. Mniejsza o jego n a z w ę . M u s i j e d n a k istnieć szansa r o z p o ­
znania — o ile wierzymy w możliwość u s t a l e n i a religijnej p r a w d y obiektywnej —
jakie twierdzenia są słuszne, a jakie b ł ę d n e . M o ż n a się dziś spierać tylko, na ile
słusznym było szukanie poparcia dla działań u r z ę d u inkwizycyjnego u władzy
świeckiej. N a t o m i a s t ani p o g r o m ó w antyżydowskich, ani p r z y m u s o w e g o chrzcze­
nia pogan, ani t r a k t o w a n i a Indian jak podludzi, nie m o ż n a u z n a ć za wynik n a u ­
czania Kościoła. Podobnie, s k u t k i e m n a u c z a n i a dzisiejszego M a g i s t e r i u m nie są
LAT21998
29
m a s o w e m o r d e r s t w a w Rwandzie, chociaż uczestniczyły w nich osoby ochrzczo­
ne, a od Soboru Watykańskiego II m i n ę ł o kilkadziesiąt lat.
Niezrozumienie historii ma jeszcze j e d n ą postać. Mówi się, że nie m o ż n a prze­
jąć tego, co w tradycji dobre, nie przejmując też tego, co złe. Osoby, k t ó r e gotowe
są teraz przepraszać za winy katolików w przeszłości, zdają się p o s t ę p o w a ć uczci­
wie. Z jednej strony podziwiają d o k o n a n i a licznych świętych, ich p e ł n ą o d d a n i a
miłość, g r u n t o w n ą wiedzę, przenikliwą m ą d r o ś ć . Z drugiej — dostrzegają j e d n a k
zbytnią żarliwość starych mistrzów, ich surowość i gwałtowność. Pragną więc
przejąć to, co dobre, a od tego, co niegodziwe, uwolnić się. Dlatego też przeprasza­
ją. Osobliwy to j e d n a k s p o s ó b r o z u m o w a n i a . Przede wszystkim dokonuje się wów­
czas sztucznego podziału. Patrzy się na p o s t ę p o w a n i e dawnych świętych i b o h a t e ­
rów, jak gdyby przejawiała się w n i m walka r z e k o m o r ó w n o r z ę d n y c h i sprzecznych
zasad. Rozkłada się jedność osoby na p o z o r n i e sprzeczne elementy, n p . m i ł o ś ć
i wiarę, odwagę i okrucieństwo, sprawiedliwość i miłosierdzie. W rezultacie, za­
miast żywych ludzi przezwyciężających zło, otrzymujemy sztuczne wzorce, k t ó r e
spełniać m o g ą co najwyżej dzisiejsze wymagania ideologiczne. C z y m byłaby m i ł o ś ć
Bernarda z Clairvaux bez jego gwałtowności? Dziedzictwo to proces wyboru
i oczyszczania. Ale dokonuje się on nie przez p r e p a r o w a n i e bohaterów, ale przez
ich odróżnienie od niegodziwców.
Wątpliwości Oblubienicy
Wziąwszy to wszystko p o d uwagę, n i e m o g ę o p r z e ć się myśli, że u p o d s t a w t a k
częstych dziś p r z e p r o s i n ze s t r o n y różnych przedstawicieli hierarchii tkwi zwąt­
pienie w historyczną rolę i p r a w d ę Kościoła jako n i e p o d w a ż a l n e g o i n i e o m y l n e ­
g o a u t o r y t e t u . Jest t o z a k w e s t i o n o w a n i e d o t y c h c z a s o w e g o podejścia, k t ó r e p o ­
zwalało Kościołowi zawsze znajdować, dzień po najokrutniejszych m a s a k r a c h
i zbrodniach, słowa życia. Z g o d n i e z t y m klasycznym r o z u m i e n i e m , d o k t r y n a
i wzorzec życia głoszony przez Kościół został mu p o w i e r z o n y przez Boga Wcie­
lonego. Kościół, jako O b l u b i e n i c a C h r y s t u s a , nie m o ż e m i e ć żadnej skazy i w i n .
Jako głos Boga na ziemi nie m o ż e się mylić. Ilekroć pojawia się zło, zawsze jest
o n o dziełem j e d n o s t k i . Choćby było to zło przedstawicieli Kościoła, jego księży,
biskupów, papieży nawet, choćby, czyniąc je, powoływali się na swoje r o z u m i e ­
nie świętej n a u k i , o s t a t e c z n i e zawsze błąd j e s t ich. Błąd jest tym, co człowiek
w n o s i do gry. Dlatego nie ma tu możliwości p r z e p r a s z a n i a w i m i e n i u całego Ko­
ścioła. Winy c z ł o n k ó w nie m o g ą splamić tego, co z samej istoty j e s t nieskalane.
Na tym przez wieki opierała się m o r a l n a siła katolicyzmu.
Nie my pierwsi zdajemy sobie sprawę z b ł ę d ó w przeszłości. Całe p o k o l e n i a
przed n a m i wiedziały już, jak niegodziwe m o g ą być osoby podające się za wy­
znawców Chrystusa. Ale m o r a l n a siła o d n o w y — przekonanie, że choćby zepsu30
F R O N D A11/12
cie zdawało się przeważać, to zawsze istnieje szansa wybawienia — opierała się
na j e d n y m : a b s o l u t n y m zaufaniu do słów i n a u k i Mistrza. On j e d e n wychodzi nie­
skalany i prawdziwy z każdego zagrożenia, u p a d k u i c h a o s u . „Wszystkie sprzecz­
ności znikną, gdy tylko się zrozumie, że oczywiście członkowie Kościoła grzeszą,
o tyle jednak, o ile zdradzają Kościół; że Kościół dlatego nie jest bez grzeszników,
ale bez grzechu..." „Kościół jako o s o b a przyjmuje odpowiedzialność za p o k u t ę , ale
nie za grzechy. [...] C z ł o n k o w i e Kościoła, świeccy, klerycy, księża, biskupi i papie­
że, którzy nie byli p o s ł u s z n i Kościołowi, są odpowiedzialni za grzechy, lecz nie
Kościół jako osoba. [...] Z a p o m i n a się, że Kościół jako o s o b a jest oblubienicą
C h r y s t u s a «którą wykupił on dla siebie w ł a s n ą krwią* (Dz 2 0 , 2 8 ) " — pisał, cyto­
w a n y przez Jacąuesa Maritaina, kardynał Charles J o u r n e t .
Kościół jako osoba m o ż e przyjąć na siebie nie winy, lecz p o k u t ę ! Kościół jako
oblubienica Chrystusa m u s i cierpieć za to, jak wiele zła czynili i wciąż czynią jego
członkowie i zawsze m u s i być gotów do pokuty. Ale p o k u t a nie jest skruchą, nie jest
uznaniem własnej winy! Każde zło wymierzone jest w Chrystusa, każde stanowi bez­
pośredni akt zdrady i przyczynia się do Jego męki. I każde nakłania Kościół do poku­
ty za zło, możliwej jedynie dlatego, że jako osoba jest on bezgrzeszny. Gdyby był od­
powiedzialny za winy, nie mógłby być odpowiedzialny za pokutę. Zamiast pokuty,
mielibyśmy nieustanne borykanie się z samym sobą i niekończące się rozrachunki
z przeszłością. Jeśli bowiem nie ma wiary w nieomylną prawdę objawienia i w jej je­
dynego herolda wśród ludzi, to nie ma się dokąd schronić przed poczuciem winy.
Wówczas zło urasta do wymiarów kosmicznych i obezwładnia sumienia.
Oczywiście, p o k u t ę trzeba o d r ó ż n i ć od n o r m a l n e j w w y p a d k u każdej insty­
tucji ziemskiej p r o c e d u r y rehabilitacyjnej. Tam, gdzie s p r a w a z p u n k t u w i d z e n i a
d o b r e g o i m i e n i a zmarłej a n i e s ł u s z n i e oskarżonej o s o b y wciąż m o ż e być rozpa­
trzona, należy ją podjąć. Przedstawiciele Kościoła mają o b o w i ą z e k wyjaśnienia
tych błędów, jakie w przeszłości zostały p o p e ł n i o n e p r z e z i n s t y t u c j o n a l n e dzia­
łania. Na t y m polega p r a w o do rehabilitacji, o ile k t o ś został n i e s ł u s z n i e skrzyw­
dzony, a jego i m i ę z h a ń b i o n e . Tak jednak, jak n i k t nie p o d w a ż a s e n s o w n i e całe­
go s y s t e m u sądownictwa, dlatego że zdarzyła się pomyłka, ani nie d o m a g a się
obalenia policji, bo zdarzają się przypadki nadużycia siły, n i k t nie m o ż e w y s u w a ć
ogólnego z a r z u t u przeciw ziemskiej instytucji Kościoła.
Ten p o t w o r n y niepokój, o k t ó r y m zdają się świadczyć przeprosiny, w y n i k a
z myślenia kolektywnego. Z a p o m i n a się o tym, co było największym wyzwole­
n i e m : C h r y s t u s przyniósł zbawienie p o s z c z e g ó l n y m o s o b o m ! Dziś j e d n a k wciąż
myśli się w kategoriach ludzkości, zbiorowości, p o w s z e c h n o ś c i . Tak jakby zapo­
m n i a n o p o d s t a w o w ą zasadę klasycznej teologii: ż e więcej w a r t e j e s t j e d n o n a d ­
p r z y r o d z o n e istnienie niż cały stworzony, n a t u r a l n y świat! J e d n a z b a w i o n a d u ­
sza ludzka ma w a r t o ś ć n i e p o r ó w n y w a l n ą , a zbawienie to m o ż e zyskać jedynie
przyjmując z wiarą p r a w d ę o Bogu objawioną w C h r y s t u s i e .
LATO
1998
31
Kiedy j e d n a k miejsce osoby zajmuje ludzkość; kiedy na miejsce życia wiecz­
nego wkracza po p r o s t u p r z e t r w a n i e , w ó w c z a s n a w r ó c e n i e , skrucha, żal za grze­
chy przestają być a k t a m i o s o b o w y m i , z d o l n y m i o t w i e r a ć p r z e d c z ł o w i e k i e m bra­
my do zbawienia i przemieniają się w akty świeckie. Są w t e d y grą o u z n a n i e ,
cześć, d o b r e imię, w ł a d z ę .
Fikcja k o l e k t y w n e g o s u m i e n i a
Różnica m i ę d z y s u m i e n i e m osoby a s u m i e n i e m k o l e k t y w n y m jest taka, że n i e
b a r d z o w i a d o m o , k t o w s t o s u n k u do t e g o d r u g i e g o m ó g ł b y być instancją roz­
grzeszającą. Gdyby to miał być Bóg, m u s i a ł b y On w jednakowej m i e r z e w p ł y n ą ć
na wszystkich poszczególnych przepraszających, co zdaje się d o ś ć wątpliwe.
P o d o b n i e n i e istnieje t e ż ż a d n a szansa, aby k t o ś m ó g ł z b i o r o w o o d p u ś c i ć w i n y
w imieniu wszystkich ofiar. D l a t e g o s u m i e n i e kolektywne nigdy n i e m o ż e odzy­
skać spokoju. C h o ć b y więc wszystkie episkopaty r a z e m w z i ę t e przyznały się do
wszystkich w i n zarzucanych im p r z e z licznych krytyków, choćby d o k o n a ł y gło­
śnych p r z e p r o s i n , w y s t o s o w a ł y d o k u m e n t y , deklaracje, odezwy, p r z e p r o w a d z i ł y
kolokwia i seminaria, to n i e będzie to m i a ł o najmniejszego w p ł y w u na oczy­
szczenie j e d n e g o s u m i e n i a ! Być m o ż e pojawi się j e d y n i e s ł u s z n e pytanie, czy
w a r t o jest słuchać n a u k i głoszonej przez s p a d k o b i e r c ó w t e g o s a m e g o Kościoła,
który przyznał się do p o p e ł n i e n i a takich niegodziwości! Kościół p r z e z p u b l i c z n e
p r z e p r o s i n y n i e znajdzie więc oczyszczenia. Oczyszczenie i spokój s u m i e n i a o d ­
n o s z ą się do osób, n i e do instytucji.
Mój o p ó r w o b e c zbiorowych p r z e p r o s i n w żadnej m i e r z e n i e j e s t j e d n a k
skierowany przeciw obowiązkowi u s t a l e n i a p r a w d y h i s t o r y c z n e j . D o b r z e się
więc stało, że papież Jan Paweł II otworzył a r c h i w a w a t y k a ń s k i e . Dzięki t e m u
bliżej m o ż n a poznać, czym jest historia: z m a g a n i e m się tego, co ludzkie — sła­
bości, strachu, pożądania, z tym, co b o s k i e — z p r a w d ą , n a k a z e m sprawiedliwo­
ści i miłości. Im bliżej b a d a m y historię, im uważniej przyglądamy się s ł a b o ś c i o m
dawnych katolików, z im większą jasnością widzimy, jak dalece o d b i e g a ł o ich p o ­
s t ę p o w a n i e od wzorca świętej nauki, t y m większy m u s i być n a s z p o d z i w d l a Bo­
ga, który wielki skarb objawienia złożył w glinianych naczyniach.
Nowy faryzeizm
„Wielu progresywnie n a s t a w i o n y c h katolików u w a ż a się za b a r d z o o b i e k t y w n y c h
i pokornych, gdy podkreślają o n i c i e m n ą s t r o n ę historii Kościoła, t z n . słabość
wielu, którzy okazali się n i e z d o l n i do życia z g o d n i e z w e z w a n i e m C h r y s t u s a :
w k o ń c u oskarżają o n i w ł a s n y Kościół! [...] W rzeczywistości n i e m a m y tu jed­
n a k do czynienia z p o k o r n y m mea culpa o b e c n y m w confiteor, ale z a r o g a n c k i m ve32
FRONDAll/12
stra culpa; b o w i e m katolicy ci zarzucili solidarność z «Kościołem wczorajszym*.
O s t a t e c z n i e ich p o t ę p i e n i e przeszłości p o d p o z o r e m s a m o o s k a r ż e n i a j e s t a k t e m
faryzejskim" — pisze Dietrich von H i l d e b r a n d t .
Zawsze, gdy czytam i słyszę o n o w y m akcie publicznej, głośnej ekspiacji za cu­
dze grzechy, przypomina mi się c u d o w n a p r o s t o t a ewangelicznej przypowieści
o celniku i faryzeuszu. Ten pierwszy, gdy przyszedł do świątyni, aby się modlić, nie
śmiał nawet podnieść oczu w górę i mówił jedynie: „Boże, miej litość dla m n i e ,
grzesznika". Zrozumiał, że usprawiedliwienie m o ż e być rzeczą tylko Boga. Czło­
wiek, jak bardzo we własnych oczach nie zasługiwałby na zbawienie, nie ma do nie­
go żadnego prawa. Tego nie był w stanie pojąć faryzeusz. Zdobywał sprawiedliwość,
wynosząc się nad innych. Sam stał się sędzią dla siebie i bliźnich w tym, co dotyczy
sumienia. Być m o ż e z p u n k t u widzenia p r a w a popełnił mniej uchybień niż celnik.
Ale w oczach Boga to nie on odszedł usprawiedliwiony. Nie potrafił uznać swego
grzechu i usprawiedliwienia jako skutku darmowej łaski. Wciąż był przecież lepszy
niż wielu innych i to, we własnym m n i e m a n i u , p o w i n n o było wystarczyć.
Faryzeizm to zadowolenie z siebie osiągnięte przez p o r ó w n a n i e z bliźnimi,
to ślepota na p o w a g ę własnej grzeszności, wynikająca z o s ą d z a n i a drugich. Dzi­
siejszy faryzeizm polega na tym, że s a m o z a d o w o l e n i e czerpie się z o s ą d z a n i a bli­
źnich u m a r ł y c h .
To przecież zdają się m ó w i ć dzisiejsi zwolennicy publicznych przeprosin: pa­
trzcie, jacy jesteśmy dobrzy. Nikogo nie prześladujemy (tak jak nasi bracia w prze­
szłości); n i k o m u nie grozimy klątwą i p i e k ł e m (tak jak nasi bracia); nie milczymy,
gdy dzieje się zło (oni milczeli); b r o n i m y człowieka, jego wolności i p r a w (oni nie
bronili); nie popieramy niesprawiedliwych r e ż i m ó w (oni popierali). Tak, w istocie,
Panie Boże, czy nie zasługujemy na nagrodę i usprawiedliwienie? Przepraszamy za
LATO
1998
33
naszych umarłych braci. Na ich miejscu bylibyśmy lepsi. No więc jeszcze raz:
przepraszamy. I tak wezwanie do o s o b o w e g o nawrócenia przemienia się w rachu­
nek dobrych i złych czynów, który ostatecznie przeprowadzają obecnie żyjący. Za­
miast prosić Boga o litość za własne uchybienia, dokonują sądu nad swymi umar­
łymi braćmi w wierze. Czy nie zasługują na nagrodę? Zapewne. „Odebrali już
swoją nagrodę" i odeszli, we własnym mniemaniu, usprawiedliwieni.
Na tym polega istota problemu. Współczesne przeprosiny za przeszłość nie
dlatego są złe, iż podważają pozytywny obraz Kościoła, ale dlatego, że pośrednio
kwestionują podstawowe zasady moralne i odcinają n a s od prawdziwej pokory,
bez której nie ma zbawienia. Przemieniają o s o b o w y akt skruchy w element świec­
kiej gry politycznej. Czynią z tego, co odbywać się m o ż e jedynie w tajnikach i głę­
bi serca, dramat publiczny. Zamiast budzić skruchę i pokorę, rozbudzają ducha faryzeizmu i wbijają w pychę; zamiast budować ciągłość i solidarność z naszymi
przodkami, budują między nami a nimi przepaść. Dlatego, niezależnie od t e g o jak
liczne byłyby akty zbiorowej ekspiacji, i jak wielkie autorytety by do nich nie na­
woływały, pozostanę na te wezwania głuchy.
PAWEŁ LISICKI
P. S. Niespełna tydzień po tym, jak napisałem powyższy tekst, ukazał się dokument
watykański Pamiętamy — refleksje nad Shoah. Zastanawiałem się nawet, czy nie na­
leży nieco zmodyfikować swojej wypowiedzi i odnieść się z większą uwagą do efek­
tu wieloletniej pracy komisji teologów. Ostatecznie sądzę jednak, że nie jest to po­
trzebne. Dokument jest kolejnym faktem potwierdzającym, że opisane przeze
mnie zjawisko poczucia winy za minioną historię występuje powszechnie. Jeśli
chodzi o jego treść, to jej zgłębianie pozostawiam Czytelnikom.
Jest tam niewątpliwie kilka cennych uwag. Mam tu na myśli przede wszyst­
kim przypomnienie nauki papieży Piusa XI i Piusa XII na temat rasizmu i nazi­
zmu. Niestety, niektóre twierdzenia t e o l o g ó w mogą budzić zdziwienie. Co mieli
np. na myśli autorzy dokumentu, pisząc, że „mimo głoszonej przez chrześcijan
miłości do wszystkich ludzi, nawet do nieprzyjaciół, poprzez wieki przeważała
mentalność prześladowania mniejszości i grup społecznych, w jakiś s p o s ó b
odmiennych"? Trzeba przyznać, że to śmiała ocena dokonań chrześcijaństwa.
Na szczęście w samym dokumencie nie znalazło się jasno wyrażone twierdze­
nie, które potem wypowiedział kardynał Edward Cassidy, a mianowicie, że „jako
członkowie Kościoła dziedziczymy nie tylko zasługi, lecz także grzechy wszystkich
jego dzieci". Zawsze miałem wrażenie, że nauka katolicka wypowiada się zdecydo34
FRONDA11/12
wanie przeciw pojęciu dziedziczenia grzechów osobistych, a takimi były niewątpli­
wie zawinienia m o r a l n e tych, którzy bądź Ż y d ó w prześladowali, bądź nie udzielili
im wystarczającej pomocy. Tylko grzech p i e r w o r o d n y obciąża n a t u r ę i dlatego prze­
nosi się z ojca na syna. Jeśli jest inaczej, jeśli m n i e jako członka Kościoła obciąża­
ją n p . grzechy papieża Aleksandra VI, to, m o i m zdaniem, cała etyka bierze w ł e b .
Nie ma tu b o w i e m miejsca ani na odpowiedzialność, ani na wolny wybór. Co gor­
sza, t a m gdzie m o w a o grzechu, trzeba też m ó w i ć o karze. Czy m o g ę więc zostać
ukarany za nie swoje grzechy? Jeśli je dziedziczę, to tak. Na czym polega wówczas
sprawiedliwość Boga — nie j e s t e m w stanie odpowiedzieć. U d e r z a m n i e jedynie,
że zachodnie środowiska intelektualne, zwykle czułe na każdy przypadek odwoła­
nia się do pojęcia dziedzicznego grzechu, t y m r a z e m nie zareagowały.
Myślę, że nic lepiej nie pokazuje jałowości p o d o b n y c h p r ó b zbiorowych
p r z e p r o s i n l u b też zbiorowej skruchy, jak reakcje, z jakimi spotkał się watykań­
ski d o k u m e n t . T r u d n o powiedzieć, aby s p e ł n i o n y został cel przepraszających,
a więc oczyszczenie pamięci. Wręcz przeciwnie. W i e l u k o m e n t a t o r ó w n i e trak­
tuje d o k u m e n t u jako z a k o ń c z e n i a p r o c e s u p r z e p r o s i n , ale uważa, że był on je­
dynie k r o k i e m w e w ł a ś c i w ą s t r o n ę . C h a r a k t e r y s t y c z n a j e s t t u o p i n i a s i e d e m n a ­
stu d u c h o w n y c h żydowskich,
c z ł o n k ó w Europejskiej
Konferencji
Rabinów,
którzy (cytuję za KAI) „obciążają całą o d p o w i e d z i a l n o ś c i ą za h o l o c a u s t K o ś c i ó ł "
i w związku z t y m podkreślają, s w e r o z c z a r o w a n i e , że „Watykan nie u z n a ł swo­
jej
odpowiedzialności
za
stulecia
prześladowań
Żydów".
Rabini
napisali
d o s ł o w n i e , że „ d o k u m e n t wyrażający s k r u c h ę Kościoła katolickiego i wzywają­
cy wiernych, by wyrazili s k r u c h ę za m i l c z e n i e Kościoła p o d c z a s drugiej wojny
światowej, nie m o ż e s t a n o w i ć z a d o ś ć u c z y n i e n i a za d ł u g i e stulecia ucisku, in­
kwizycji i p r z e ś l a d o w a n i a , czego kulminacją był h o l o c a u s t " .
I tak d o k u m e n t , który m i a ł przyczynić się do uspokojenia i p o j e d n a n i a
w przyszłości, t r a k t o w a n y jest jako e l e m e n t gry politycznej. N i e dziwi m n i e t o .
W s p o m n i a ł e m już, że nie wierzę ani w z b i o r o w e s u m i e n i e , k t ó r e doznaje skru­
chy, ani w zbiorową ofiarę, k t ó r a m o g ł a b y grzech o d p u ś c i ć . A j e d n a k t a k ą wiarę
zdają się podzielać liczni w s p ó ł c z e ś n i nauczyciele. Dlaczego? P o z o s t a n i e to dla
m n i e zagadką. Mogę tylko p o w t ó r z y ć : n i e c h każdy strzeże w ł a s n e g o s u m i e n i a .
P. L.
KRZYSZTOF KOEHLER
***
Na końcu długiego pola
butwiejące liście, m a ł e
k a ł u ż e w o d y wypełniające
ślady,
k r a k a n i e w r o n , lekki
śnieg. Mgła. Sunący n i s k o
wiatr.
Miejsce.
Wyjście.
Wejście.
***
J u ż p r a w i e nic:
resztki ś w i a t ł a
gasi deszcz
szarzeje las
i dom i
pola podłużnego
skręt, cofa się
rzeki bieg
J u ż nic:
tężeje c z e r ń
36
FRONDA
11/12
W z n o s i ć głos:
teraz: rzadkie deszcze
s t e m p l u j ą ziemię.
W szopach, r u d e r a c h ,
za miastem
w błocie
wzgardzony
z bydlęty
wzgardzony
Mąż Boleści
Oścień
Osrebrzony
Posoką Miłości
Teraz,
teraz w z n o s i ć głos
Mąż Boleści
w pyle, skowycie,
z a t ł u c z o n e życie.
***
Z d r a d z o n y c h i zdradzających
wiedziesz Panie d o źródeł
Im ukazujesz p o k ł a d y blasku
D o r a s t a n i e jest okaleczaniem,
odrąbywaniem, ślepnięciem
Konary d ę b u , tak,
schnąc słuchają n i e b a
Słońce w s u w a się w kieszeń
chmur.
LATO
1998
37
***
Śnieg, c h ł ó d . M r o k .
Więc j e s t e m t u :
słyszę o co m o ż n a p r o s i ć
Twoje Miłosierdzie.
Lecz n i e m ó w i ę nic.
Czekam,
(powiesz m i ? )
***
Na samym krańcu
p o l a ogień
blask i w i a t r
Przechodzień
w s t ą p i ł w las,
zaszedł m u
drogę
na krańcu pola
stopy
odciśniętej
ślad
KRZYSZTOF KOEHLER
Wiersze z tomu 1Dkrańcu długiegRSoOD
i inne wiersze] lat 1988-1998,
który wkrótce ukaże się w Bibliotece Frondy.
38
FRONDAll/12
ARTUR GRABOWSKI
SIELANKA
B.Z.
N i e myśleć. N i e c h
Słońce przepali
mi
koszulę,
skórę,
dno,
s z o r s t k ą sierść Z i e m i ; n i e c h
się u n i e s i e c h m u r a
wód
głębinowych; n i e c h
się połączy żar z żarliwą
żądzą p ł o m i e n i ; n i e c h
w z n i e c ą pożar; n i e c h
zagotują się żywioły
w matczynej j a m i e
brzusznej, w trzustce; niech
z wątłej w ą t r o b y wątpliwości
wreszcie wypełzną; n i e c h
się n u d n o ś c i
wreszcie wylęgną
z ł o n a żołądka; n i e c h
się p o k a ż ą p r z e t r a w i o n e
resztki jelita; n i e c h
raz
się u d a
tłustym okiem
zobaczyć Słońca
twarz.
LATO 1 9 9 8
39
K O N I E C LATA
C h ł ó d . Słońce rozgrzewa
morza południowe. Chmury
z n ó w c h o d z ą p o ziemi. Jak p l a m y latarki,
sycą wypłowiałą
jaskrawość ciemności.
Czernią się źrenice, zaślepionych lepką
kataraktą, kałuż. Jawnie matowieją
złote grudki błota. Blask zjawisk
nie razi więc jawią
się okoliczności. Deszcz
syci suche stawy desek
spiętych c h o r ą korą. Skwierczy
skóra w b u t a c h . Brązowieje
jeszcze j e d n o słońce, jeszcze
raz.
BRZEGIEM
When you have nothing more to say, just drive...
S.H.
Nic nie m o ż n a powiedzieć. N i e w o l n o ? A m o r z e
p o d s u w a p u s t e m e t r u m . Więc milczeć? R o z m o w ę
miękkiej substancji z t w a r d ą formą
stara
się wtłoczyć w r y t m dociekań
fala. Może
jeszcze zaczekaj. N i e ­
cierpliwość jakoś zniesiesz, ciężar
p u s t e g o w e r s u gdzieś doniesiesz. Pierwsza
40
F R O N D A 11/12
kropla nasyci pierwsze z i a r n o
piasku wilgocią, s e n s
rozsypaną plażę z m i e n i w b ł o t o ,
z n o w u zbudujesz zamek, ślad
się wypełni w o d ą jak
n i e i s t o t n y kształt — b e z k s z t a ł t n ą istotą.
UMBRIA — N O C L E G NA POLANIE
Tej nocy był nów.
Pociemniały cienie
gór.
Skrzyły głosy ptaków,
w sieć lęków w p a d a ł y
pomysły.
Nie u s n ą ł e m .
Porzuciłem n a m i o t
wyobraźni i p o d n a g i m n i e b e m
z d e j m o w a ł e m z ciała pamięć,
strach i p o ż ą d a n i e .
Teraz byliśmy p o d o b n i
jak d w a rąbki rany.
Dalej nie p a m i ę t a m . Z d a l i ś m y się chyba
n a działanie r y t m u ,
który t o wypełniał, t o p u s t o s z y ł
płuca, płuca.
O b u d z i ł y n a s o świcie: m l e c z n a m g ł a i rosa,
i r a d o s n e sygnaturki schodzącego stada.
Góry pochylały się n a d n a m i
jak k o n s y l i u m z a t r o s k a n y c h
serafinów.
ARTUR GRABOWSKI
Wiersze z tomu Pojedynek (1990-1996),
który wkrótce ukaże się w Bibliotece Frondy.
LATO-1998
41
JAROSŁAW ZALESIŃSKI
ZA ROGIEM
Kobieta w długim płaszczu i dziewczynka,
trzymając się za ręce, pospiesznie przechodzą
na drugą stronę jezdni. Widzę jeszcze rozwiane
poły płaszcza, krótki warkoczyk, ginący
pod czapką — lecz i to za chwilę odetnie
jak n o ż e m front ciemnej kamienicy. Sam
także skręcam szybko w przecznicę. Za rogiem
wozak właśnie wyszarpnął deskę i zsypuje
lawinę brył węgla z platformy na chodnik.
Kilka rozpryskuje się jak upuszczony kryształ. Koniec
przecznicy zamknięty jest łańcuchem
niskich szop i budek. Na dachu jednej z nich
jakiś mężczyzna, oparłszy ramiona
na rusztowaniach klatek, trzyma w górze ręce. Po niebie,
gasnąc i zapalając się w potokach światła,
kołuje niestrudzenie stado gołębi.
ZNAJOME OKOLICE
Zima. Znajome okolice. Jeszcze mógłbym przystanąć
i zawrócić. Lecz już nie j e s t e m
tym, który tu doszedł, m ó w i głos. Przesądzony został
cel marszruty.
Mógłbym jeszcze zawrócić. Na mój widok z daleka
wybiegłaby droga.
Lecz inny, niż m o g ł e m być, zaczynam brnąć
przez zaśnieżoną plażę
nad brzeg. Dosięgają mnie bryzgi wody.
42
FRONDAll/12
SZARY LAS
Szary las p r z e d w i o s n ą .
Wypłowiałe trawy.
W zagłębieniach leży
b r u d n y śnieg. N a w r a c a
z i m n a n o c . Tężeje
w sypkiej soli m r o z u
b ł o t o , w k t ó r e p r z e m i e n i ł się
cały krąg ziemi.
JAROSŁAW ZALESIŃSKI
LATO
1998
43
Idea Moskwy jako Trzeciego Rzymu zawierała w sobie ideę
Konstantynopola jako centrum prawosławia oraz ideę Rzy­
mu jako politycznej i kulturalnej stolicy świata. Moskwa
stała się obrazem zarówno Miasta Boga, jak i miasta „księ­
cia tego świata". Pojawiło się napięcie między religijnym
a politycznym rozumieniem dziejowej roli Rosji, między
„Świętą Rusią" a „Trzecim Rzymem".
ŚWIĘTA RUŚ
i TRZECI
RZYM
SONIA
44
S ZO STA K I EW1 C Z
I
I
DEA MOSKWY jako Trzeciego R z y m u wiązana jest zazwyczaj z i m i e n i e m
m n i c h a Filoteusza, i h u m e n a m o n a s t e r u pskowskiego, k t ó r y w XVI w. pi­
sał do wielkiego księcia m o s k i e w s k i e g o Wasyla III: „ D w a Rzymy upadły,
Trzeci stoi, C z w a r t e g o nie będzie, gdyż twoje k r ó l e s t w o chrześcijańskie
przez ż a d n e i n n e nie z o s t a n i e z a s t ą p i o n e " . Pierwszy Rzym u p a d ł p r z e z
swoją herezję (czyli katolicyzm), Drugi Rzym — K o n s t a n t y n o p o l u p a d ł na sku­
tek przyłączenia się do herezji (w 1439 r. cesarz oraz p a t r i a r c h a bizantyjski p o d ­
pisali na Soborze we Florencji u n i ę z Kościołem katolickim, a już czternaście lat
później K o n s t a n t y n o p o l u p a d ł p o d n a p o r e m Turków O s m a ń s k i c h ) , Trzecim Rzy­
m e m stała się M o s k w a — jedyne na świecie p a ń s t w o pielęgnujące prawdziwą,
nieskażoną herezjami wiarę. Pogląd t e n stał się z c z a s e m r e p r e z e n t a t y w n y dla ro­
syjskiego prawosławia. Sukcesję Rosji p o t w i e r d z a ć m i a ł o przejęcie od u p a d ł e g o
K o n s t a n t y n o p o l a h e r b u z d w u g ł o w y m o r ł e m oraz ślub I w a n a III Srogiego z bra­
tanicą o s t a t n i e g o cesarza bizantyjskiego Zofią Paleolog.
Idea Trzeciego R z y m u n i e j e s t j e d n a k w y n a l a z k i e m F i l o t e u s z a . Pojawia się
o n a na z i e m i a c h r u s k i c h w ł a ś c i w i e z chwilą przyjęcia c h r z e ś c i j a ń s t w a i ma
związek z i n n y m i m i a s t a m i :
Kijowem,
N o w o g r o d e m czy W ł o d z i m i e r z e m .
R ó w n o l e g l e rodzi się idea Rusi j a k o „ Z i e m i O b i e c a n e j " i „ N o w e g o J e r u z a l e m " .
Jak z a u w a ż a rosyjski t e o l o g A n t o n Kartaszew, ż a d e n i n n y l u d chrześcijański
nie odważył się n a z w a ć swojej ziemi świętą. W y r a ż e n i e „Święta R u ś " w e s z ł o
na Wschodzie do powszechnego słownictwa.
Kiedy w 988 r. Ruś Kijowska przyjęła chrzest z Bizancjum, p o s t a n o w i o n o
z b u d o w a ć Kijów na obraz i p o d o b i e ń s t w o K o n s t a n t y n o p o l a . D n i a 11 maja 3 3 0 r.
cesarz K o n s t a n t y n zawierzył Matce Bożej K o n s t a n t y n o p o l ; 11 maja 989 r. książę
W ł o d z i m i e r z zawierzył Jej opiece Kijów. C e n t r a l n ą świątynią K o n s t a n t y n o p o l a
była Hagia Sophia; w XI w. J a r o s ł a w Mądry rozpoczął w c e n t r u m Kijowa b u d o ­
wę w z o r o w a n e g o na niej Sofijskiego Soboru, zaś n i e o p o d a l w z n i ó s ł Z ł o t e Wro­
ta, niemal identyczne jak w r o t a w stolicy Bizancjum.
Cofnijmy się o s i e d e m stuleci. Cesarz K o n s t a n t y n był p i e r w s z y m i m p e r a t o ­
r e m r z y m s k i m , k t ó r y dał się p o z n a ć jako p r o m o t o r chrześcijaństwa. N a począt­
ku IV w. p o s t a n o w i ł w z n i e ś ć n o w ą stolicę cesarstwa. Architekci zaprojektowali
g ł ó w n e miejsca w K o n s t a n t y n o p o l u n a w z ó r Jerozolimy. Z b u d o w a n o Z ł o t e
W r o t a jako obraz Z ł o t y c h W r ó t w J e r o z o l i m i e , przez k t ó r e C h r y s t u s wjechał
uroczyście do m i a s t a w Niedzielę P a l m o w ą . Tyle s a m o kroków, ile dzieliło w r o ­
ta w J e r o z o l i m i e od
starotestamentowej
Świątyni,
dzieliło r ó w n i e ż w r o t a
w K o n s t a n t y n o p o l u od Hagia Sophia. K o n s t a n t y n o p o l m i a ł być w z a ł o ż e n i u nie
tylko „ D r u g i m R z y m e m " , lecz r ó w n i e ż „ D r u g ą J e r o z o l i m ą " . Łącząc w sobie te
d w a obrazy miał być j e d n o c z e ś n i e d u c h o w y m i p o l i t y c z n y m c e n t r u m .
LATO-1998
45
B u d o w n i c z o w i e m i a s t ś r e d n i o w i e c z n e j Rusi, w z o r u j ą c się n a a r c h i t e k t u r z e
K o n s t a n t y n o p o l a , d o s k o n a l e zdawali sobie s p r a w ę z tej d w o i s t o ś c i z n a c z e ń .
W społeczeństwach
tradycyjnych
organizacja
przestrzeni
architektonicznej
często była w y r a z e m ś w i a d o m o ś c i religijnej i o d z w i e r c i e d l e n i e m p o r z ą d k u
n a d p r z y r o d z o n e g o . D l a t e g o sakralizacja p r z e s t r z e n i geograficznej m i a ł a d w a
k i e r u n k i : h i s t o r y c z n y i eschatologiczny. Z j e d n e j s t r o n y z a c z ę t o n a d a w a ć róż­
n y m m i e j s c o m na Rusi biblijne nazwy, r o z m n o ż y ł y się w ó w c z a s Jordany, Syjo­
ny, Tabory, B e t a n i e czy D o l i n y J e r o z o l i m s k i e (w XVII w. p a t r i a r c h a N i k o n pla­
n o w a ł n a w e t s t w o r z e n i e „ p o d m o s k i e w s k i e j P a l e s t y n y " — był to gigantyczny
projekt zmierzający do o d t w o r z e n i a w skali 1:1, łącznie z u k s z t a ł t o w a n i a m i t e ­
r e n u , o b r a z u całego t e r y t o r i u m Palestyny, gdzie rozgrywały się w y d a r z e n i a N o ­
w e g o T e s t a m e n t u ) . Z drugiej s t r o n y — z a c z ę t o u p o d a b n i a ć m i a s t a Rusi do
„ N o w e g o J e r u z a l e m " , opierając się n a s y m b o l i c z n y c h o p i s a c h z a w a r t y c h g ł ó w ­
nie w Apokalipsie św. J a n a ( w y k o r z y s t y w a n o z w ł a s z c z a s y m b o l i k ę liczb: 5, 7,
13 i 2 5 ; n p . w o s t a t n i m r o z d z i a l e Biblii t r o n Boga o t o c z o n y j e s t 24 t r o n a m i
Starców o d z i a n y c h w białe szaty ze z ł o t y m i w i e ń c a m i na g ł o w a c h — b u d o w a ­
n o więc cerkwie, k t ó r e m i a ł y j e d n ą w i e l k ą k o p u ł ę o t o c z o n ą 2 4 m n i e j s z y m i , bia­
łymi wieżyczkami o z ł o c o n y c h k o p u ł a c h ; W i e ż a S p a s k a n a K r e m l u m a 144 łok­
cie wysokości, p o n i e w a ż tyle d o k ł a d n i e w y n o s i , w e d ł u g Apokalipsy, d ł u g o ś ć
murów Nowego Jeruzalem).
Podobne motywy wykorzystywali budowniczowie nie tylko Kijowa, N o w o g r o d u
czy Włodzimierza, lecz również Pskowa, Biełozierska, Uglicza, Suzdala, Wołogdy,
Kostromy oraz innych ruskich miast. A jednak m i a n o Trzeciego Rzymu przylgnęło
tylko do Moskwy. Nie doczekał się tej nazwy nawet Kijów — „matka ruskich miast",
jak mawiał Michaił Bułhakow — miejsce, w którym dokonał się chrzest Rusi.
Państwo moskiewskie nie było w prostej linii k o n t y n u a t o r e m tradycji Rusi
Kijowskiej. Zdaniem wielu historyków, m.in. Gieorgija Wiernadskiego i Lwa G u m i lowa, w większym stopniu było o n o spadkobiercą Złotej Ordy, która przez d w a stu­
lecia panowała nad Moskwą, i od której Moskwa przejęła organizację życia państwo­
wego. Model sprawowania władzy przez cara moskiewskiego przypominał raczej
obraz rządów tatarskiego chana niż bizantyjskiego basileusa. Świadczyć m o ż e o tym
chociażby wypowiedź wielkiego księcia Wasyla III, który wyraził się o swoich podda­
nych: „Wszyscy oni to niewolnicy". Jest to stwierdzenie charakterystyczne dla chana
Tatarów, a nie bizantyjskiego imperatora, którego autokratyzm ograniczony był przez
prawo Boże. Co symptomatyczne, główne insygnium m o n a r s z e w Rosji, tzw. czapka
Monomacha, która oficjalnie przedstawiana była jako nakrycie głowy cesarzy bizan­
tyjskich, w istocie była prezentem, jaki Iwan I Kalita otrzymał od chana Uzbeka.
Miano Trzeciego Rzymu stało się udziałem w Moskwy, ponieważ to o n a doko­
nała podboju pozostałych ziem ruskich. W XV w. Iwan III Srogi zdobył Nowogród,
który, jak pisze historyk Mikołaj Karamzin, „w ciągu przeszło sześciu wieków sły46
FRONDAll/12
nął w Rosji i w Europie jako państwo ludowe, czyli republika, i istotnie miał formę
demokracji". Tak umarła idea republikańskiego Trzeciego Rzymu.
II
Jak zauważa historyk religii Lew Liebiediew, idea Moskwy jako Trzeciego Rzymu za­
wierała w sobie ideę Konstantynopola jako centrum prawosławia oraz ideę Rzymu
jako politycznej i kulturalnej stolicy świata. Moskwa stała się obrazem zarówno
Miasta Boga, jak i miasta „księcia tego świata". Pojawiło się napięcie między religij­
nym a politycznym rozumieniem dziejowej roli Rosji, między „Świętą Rusią"
a „Trzecim Rzymem".
Dla idei mesjańskiej od s a m e g o początku jej istnienia charakterystyczne
jest napięcie między d o c z e s n o ś c i ą a wiecznością. N a w e t podczas Wniebowstą­
pienia A p o s t o ł o w i e pytali Chrystusa: „Panie, czy w tym czasie przywrócisz
królestwo Izraela?" ( D z 1,6). Dla c z ł o n k ó w Narodu Wybranego przyjście Me­
sjasza wiązało się bardziej z kwestią w y z w o l e n i a politycznego niż z nadprzyro­
dzoną drogą do zbawienia. Większość Ż y d ó w odrzuciła soteriologiczny mesjanizm Chrystusa, a wybrała rewolucyjny mesjanizm Bar Kochby i p o w s t a ł a
zbrojnie przeciw Rzymianom. U źródeł każdego mesjanizmu tkwi w i ę c niebez­
p i e c z e ń s t w o politycznej instrumentalizacji.
Idea Świętej Rusi, jak pisał Anton Kartaszew, zakładała uświęcanie się
przez służbę. Idea Trzeciego Rzymu m ó w i ł a o zwierzchności nad wszystkimi
chrześcijanami.
Zanim drogi mesjanizmu religijnego i politycznego rozeszły się na dobre,
a właściwie zanim sfera polityczna w Rosji nie podporządkowała sobie sfery reli­
gijnej, próbowano dokonać wielkiej syntezy tych dwóch nurtów. Uczynił to, żyją­
cy na przełomie XV i XVI w., ihumen Józef z Wołokołamska. Uważał on, że czło­
wiek żyjący w stanie świeckim nie jest w stanie osiągnąć świętości, a tym samym
zbawienia. Jest to możliwe jedynie dla mnicha. Dlatego też warunkiem koniecz­
nym do zbawienia było urządzenie państwa w taki sposób, by upodobniło się o n o
do jednego wielkiego monasteru, którego głową jest władca Wszechrusi.
Józef z Wołokołamska pisał: „Według natury ludzkiej, cara należy uważać za
człowieka, ale dzierżona przezeń władza upodabnia go do Boga. Jego przecież jest na­
miestnikiem na ziemi oraz głową państwa i Kościoła". Uczniowie Józefa (wśród nich
wspomniany na początku Filoteusz) będą nazywać rosyjskiego cara „jedynym wład­
cą chrześcijańskim w całym świecie i panem wszystkich chrześcijan".
Nic dziwnego, że mnich Józef stal się ulubionym patronem Iwana IV Groźne­
go. Zdaniem wielu historyków, „osiflanizm" (tak nazywano naukę ihumena z Wo­
łokołamska) położył podwaliny pod carski despotyzm. Sam Józef nie czynił jed­
nak cara władcą absolutnym: nakładał na niego ograniczenia wynikające z nauki
LATO 1 9 9 8
47
chrześcijańskiej. Twierdził, że jeśli car, który „ p o w i n i e n p a n o w a ć n a d l u d ź m i , s a m
jest o p a n o w a n y przez p o ż ą d a n i e i grzech, nie j e s t j u ż sługą Boga, ale s z a t a n e m ,
prześladowcą, wilkiem, jak go nazywa C h r y s t u s " .
Jeszcze w tym samym stuleciu miało miejsce wydarzenie, które pokazało, czy car
naprawdę liczy się z ograniczeniami prawa Boskiego. Było to w 1568 r., kiedy w ca­
łym państwie szalał krwawy terror rozpętany przez opryczninę Iwana Groźnego. Pod­
czas Mszy św. w Soborze Uspienskim na Kremlu car poprosił metropolitę Moskwy
Filipa o błogosławieństwo. Odpowiedzią było milczenie. Car ponawiał prośbę trzy
razy i po trzykroć odpowiadała mu cisza. W końcu metropolita powiedział: „Panie
i władco, oto my tu składamy ofiarę bezkrwawą, ale na zewnątrz tego s a n k t u a r i u m
leje się krew chrześcijan". Po czym w długiej przemowie wypomniał władcy wszyst­
kie jego zbrodnie i zakończył słowami: „O p o m s t ę wołają nawet kamienie leżące
u twoich s t ó p ! " Iwan powtarzał tylko: „Zamilcz i pobłogosław m n i e ! " Metropolita
odrzekł: „Nie mogę tego uczynić, jako że nie m o g ę bardziej być posłuszny t w o i m roz­
kazom niż przykazaniu Bożemu". Jego ostatnie słowa brzmiały: „Nasze milczenie
obarcza grzechem twoją duszę i śmierć jej zadaje".
Dni Filipa były policzone. Car skazał go na dożywocie. Metropolicie p o z w o ­
l o n o jeszcze odprawić o s t a t n i ą M s z ę Św. Podczas jej t r w a n i a do cerkwi w p a d ł od­
dział opryczniny. Filipa w y w l e c z o n o s p o d ołtarza, p r z e b r a n o w ł a c h m a n y i urzą­
d z o n o widowisko. Był torturowany, a w k o ń c u na rozkaz cara u d u s z o n y przez
siepacza M a l u t ę Skuratowa.
Józef z Wołokołamska pragnął dokonać wielkiej syntezy władzy poli­
tycznej i duchownej. W rzeczywistości stworzył ideę, która z czasem
nadała prawosławiu charakter czysto politycznej ideologii i d o p r o ­
wadziła do zeświecczenia wiary chrześcijańskiej. Twórca „osiflanizmu" za bardzo
wierzył w „samowystarczalną m o c s u m i e n n i e przestrzeganej dyscypliny wewnętrz­
nej", zbawienie zaś całkowicie uzależniał od wypełniania reguł.
Jego o p o n e n t e m był żyjący r ó w n i e ż na p r z e ł o m i e XV i XVI w. m n i c h Nil
Sorski, który dążył do tego, by C e r k i e w zrzuciła z siebie zależność od w ł a d z y
świeckiej. Był on r e p r e z e n t a n t e m n u r t u ascetyczno-mistycznego w rosyjskim
prawosławiu. O s t a t e c z n i e p r z e w a g ę oraz wsparcie p a ń s t w a uzyskała linia „osifliańska". Z a w s z e j e d n a k równolegle do niej b ę d ą w Rosji istniały r u c h y i ś r o d o ­
wiska nawiązujące raczej do tradycji Nila Sorskiego, n p . „starcy z a w o ł ż a ń s c y " ,
rosyjscy hezychaści, Serafin z Sarowa czy N a z a r y w W a ł a a m u .
Od czasów Iwana IV G r o ź n e g o p r o c e s p o d p o r z ą d k o w y w a n i a religii w y m o ­
gom p a ń s t w a nabiera przyspieszenia. W n a s t ę p n y m stuleciu stanie się to przyczy­
ną ostrego sporu między carem Aleksym a p a t r i a r c h ą N i k o n e m . D o p i e r o j e d n a k
syn Aleksego, Piotr Wielki, p o s t a n o w i ostatecznie rozwiązać k w e s t i ę religijną
w Rosji na swoją korzyść.
48
F R O N D A 11/12
Piotr, p o d o b n i e jak cesarz Konstantyn, w z n o s i n o w ą stolicę i m p e r i u m , k t ó r ą
nazywa w ł a s n y m i m i e n i e m . Petersburg zrywa z o b e c n y m w Moskwie d u a l i z m e m
między władzą polityczną i d u c h o w ą . Jak piszą Borys U s p i e n s k i i Jurij Ł o t m a n ,
n o w a stolica w z o r o w a n a jest na Rzymie, lecz nie na Rzymie papieskim, a Rzymie
pogańskim, cesarskim (zwracał na to u w a g ę również m a r k i z de C u s t i n e , wytyka­
jąc petersburskiej architekturze p r e t e n s j o n a l n o ś ć i w t ó r n o ś ć w o b e c p o g a ń s k i e g o
antyku). Obraz m i a s t a odzwierciedlał ambicje m o n a r c h y i jego reformatorskie za­
miary. Widział on wyraźnie, że między m o c a r s t w o w y m i roszczeniami Rosji a jej
rzeczywistą siłą istnieje przepaść, k t ó r ą m o ż n a było p o k o n a ć przyswajając sobie
zdobycze cywilizacji zachodniej.
III
Piotr wiedział, że aby p r z e m i e n i ć g r u n t o w n i e Rosjan i p r z e o r a ć ich ś w i a d o m o ś ć ,
nie wystarczą działania polityczno-administracyjne. Ponieważ polityka jest funk­
cją kultury, w c e n t r u m zaś tej ostatniej pozostaje religia, energiczny car zapo­
czątkował rewolucję kulturalną, j e d n y m zaś z głównych celów jego ataku s t a ł a
się w ł a d z a d u c h o w n a .
Jak zauważają historiografowie, od czasów Piotra I p e r m a n e n t n a modernizacja
stała się ideologiczną przesłanką legitymizacji państwa. Car poszukiwał j e d n a k
pewnego wzoru kulturowego, gdyż modernizacja oparta na przejmowaniu osiągnięć
nowoczesnej cywilizacji m o g ł a się dokonać tylko dzięki wytworzeniu n o w e g o m o ­
delu kulturowego w Rosji. Takiego m o d e l u dostarczyły rosyjskiemu władcy kraje,
gdzie zwyciężyła rewolucja protestancka, zwłaszcza Prusy, Anglia i Holandia, które
poznał w czasie swej podróży edukacyjnej. Nic więc dziwnego, że jego najbliższymi
współpracownikami zostali radykalni protestanci — angielscy purytanie, nider­
landzcy hugenoci i absolwenci pietystycznego uniwersytetu w Halle.
Sposób, w jaki Piotr rozprawił się z instytucją Patriarchatu, p r z y p o m i n a pro­
testanckie m e t o d y zrzucania zwierzchnictwa Papieża. Kościół p r o t e s t a n c k i w kra­
jach Europy Zachodniej, uniezależniając się od Stolicy Apostolskiej, czyli w ł a d z y
duchowej niezależnej od jakiegokolwiek władcy świeckiego, p o p a d ł t y m s a m y m
w zależność od władzy p a ń s t w o w e j . Skutki t e g o trwają do d n i a dzisiejszego cho­
ciażby w Szwecji, gdzie l u t e r a n i z m jest nadal oficjalną religią p a ń s t w o w ą , czy
w Wielkiej Brytanii, gdzie m o n a r c h a pozostaje głową Kościoła anglikańskiego.
Po śmierci p a t r i a r c h y A d r i a n a w 1700 r. Piotr nie d o p u ś c i ł do w y b o r u j e g o
następcy, przez p e w i e n czas u t r z y m y w a ł s t a n p r o w i z o r i u m , by w 1718 r. roz­
wiązać instytucję P a t r i a r c h a t u , a na jej miejsce p o w o ł a ć Świątobliwy Synod, na
czele k t ó r e g o stał carski u r z ę d n i k cywilny w r a n d z e oberprokuratora. M i a n o w a n i
n a t o s t a n o w i s k o wojskowi l u b b i u r o k r a c i
nie
ukrywali
l e k c e w a ż e n i a dla
rosyjskiego e p i s k o p a t u . G e n a r a ł P r o t a s o w po swej n o m i n a c j i na oberprokuratora
LAT21998
49
powiedział: „Teraz j e s t e m g ł ó w n o d o w o d z ą c y m C e r k w i p r a w o s ł a w n e j , p a t r i ­
archą i diabli w i e d z ą k i m " . C e r k i e w p r a w o s ł a w n a u t r a c i ł a n i e z a l e ż n o ś ć i p o d ­
p o r z ą d k o w a n a z o s t a ł a woli m o n a r c h y .
Jak p i s z e Lew Liebiediew: „Wino, t a b a k a i p r o t e s t a n c k i s t o s u n e k do C e r ­
kwi i jej zasad były t y m , c z y m P i o t r r o z k o s z o w a ł się na o c z a c h w s z y s t k i c h " .
Zwłaszcza
„Żeby poznać
p r a w d z i w ą rosyjską
ideę, nie m o ż n a stawiać
po
śmierci
swej
pobożnej
matki
w 1 6 9 4 r. zaczął z j a k i m ś s z a l e ń s t w e m o d d a w a ć
się n i e w y b r e d n y m u c i e c h o m . N a j b a r d z i e j szyder­
czą z n i c h był s ł y n n y „ n a j o s z u k a ń s z y , n a j ż a r t o -
pytania, co uczyni Rosja
bliwszy,
przez siebie i dla siebie,
występowały śmieszne figury „patriarchy Pres-
lecz co powinna
s b u r g a , J u z a i c a ł e g o Kukuja", k o n k l a w e d w u n a ­
zrobić w imię swych
chrześcijańskich korzeni
najpijańszy
Sobór",
podczas
którego
stu „kardynałów", „biskupi", „archimandryci",
„popi",
„diakoni" — wszystkich
razem około
dla dobra całego
2 0 0 o s ó b . Każdy z n i c h n o s i ł n i e c e n z u r a l n e na­
chrześcijańskiego świata,
zwisko. „Patriarchą" uczynił Piotr niejakiego Zo-
którego jest cząstką".
t o w a , s a m zaś grał r o l ę „ d i a k o n a " ( p o d o b n i e j a k
I w a n G r o ź n y w swojej „ m n i s z e j " opryczninie). Po
p r z e b r a n i u się w p r z e ś m i e w c z e stroje cała gro­
m a d a hulała po Moskwie,
a kończyła zabawę
p i j a ń s t w e m . Przy „ p o ś w i ę c e n i u " n o w o b u d o w a ­
nego
pałacu
w Lefortowie
pobłogosławiono
zebrany lud „w imię Bachusa" dwiema tytonio­
wymi
fajkami
związanymi
na
krzyż.
Kroniki
w s p o m i n a j ą , ż e n a w e t c u d z o z i e m i e c , niejaki Korb, był t y m w i d o k i e m z a s z o ­
kowany. P r z e b i e r a ń c y t y m c z a s e m w p a d a l i do cerkwi i z m u s z a l i księży, by ci
udzielali ś l u b ó w b ł a z n o m i k a r ł o m .
Ta ostentacyjna p o g a r d a w o b e c tradycji religijnej sprawiła, że obie s t r o n y
podzielonego w ó w c z a s p r a w o s ł a w i a — z a r ó w n o zwolennicy reform p a t r i a r c h y
Nikona, czyli nikonianie, jak i staroobrzędowcy, czyli raskolnicy — uznawali, że
d u c h poczynań Piotrowych jest d u c h e m Antychrysta. Wielki w p ł y w w ś r ó d niż­
szego d u c h o w i e ń s t w a , a p o p r z e z nie — w ś r ó d p r o s t e g o l u d u , wywierały „zeszy­
t y " Grigorija Talickiego, w których otwarcie nazywał on cara A n t y c h r y s t e m .
Biskup t a m b o w s k i Ignatij za k o n t a k t y z Talickim zesłany z o s t a ł przez P i o t r a na
Wyspy Sołowieckie.
Reformatorski car przetrąci! Cerkwi prawosławnej kręgosłup. Tradycja supre­
macji władzy świeckiej nad d u c h o w n ą została przejęta z Bizancjum i była obecna
w Moskwie niemal od zawsze, ale począwszy od XVIII w. przybrała niespotykane
wcześniej rozmiary. Cerkiew została poniżona moralnie i zdegradowana do roli jed­
nego z departamentów w imperialnym mechanizmie władzy. Car rosyjski mógł z po50
FRONDA/
wodzeniem sparafrazować słowa Ludwika XIV: „Cerkiew to ja". Jak pisał D y m i t r
Mereżkowski, prawosławie z a m i e n i ł o się w carosławie.
Historycy ze z d u m i e n i e m konstatują, że w ciągu d w ó c h w i e k ó w s w e g o pa­
n o w a n i a n a d k s i ę s t w e m m o s k i e w s k i m Z ł o t a O r d a p o z o s t a w i ł a Cerkwi p r a w o ­
sławnej większą niezależność niż później carowie rosyjscy. Michael Cherniavsky
w s p o m i n a o „licznych jarłykach, przywilejach n a d a n y c h przez c h a n ó w t a t r s k i c h
Cerkwi ruskiej w osobie m e t r o p o l i t y całej Rusi. Ich t r e ś ć jest w zasadzie t a k a sa­
m a . Są to i m m u n i t e t y zwalniające m e t r o p o l i t ę i cały kler, w r a z z należącym do
nich majątkiem, od wszelkich obciążających l u d n o ś ć świecką p o w i n o ś c i i dat­
ków. Opierały się o n e na kodyfikacjach pochodzących od s a m e g o Dżyngis-chana,
chroniły C e r k i e w przed u r z ę d n i k a m i t a t a r s k i m i i w s z y s t k i m i u r z ę d n i k a m i ruski­
mi, nie wyłączając także wielkiego księcia m o s k i e w s k i e g o . C e r k i e w r u s k ą p o d ­
d a n o bezpośredniej jurysdykcji chana, co z a p e w n i ł o jej raczej u n i w e r s a l n y niż
narodowo-terytorialny c h a r a k t e r p o d r z ą d a m i władcy wielu p a ń s t w i l u d ó w . " Je­
szcze d ł u g o po wyzwoleniu się s p o d j a r z m a Złotej Ordy, bo w 1500 r., d u c h o w ­
ni p r a w o s ł a w n i powoływali się na przywileje n a d a n e im przez t a t a r s k i e g o c h a n a ,
broniąc się w t e n s p o s ó b p r z e d wywłaszczeniami d o k o n y w a n y m i przez wielkie­
go księcia m o s k i e w s k i e g o .
Tolerancyjny s t o s u n e k c h a n ó w do Cerkwi nie był j e d n a k bezinteresowny.
W zamian za jarłyki Tatarzy wymagali jednej tylko rzeczy — m o d l i t w y w i n t e n ­
cji chana: „Mają modlić się do Boga w pokoju [...], w z n o s i ć do P a n a m o d ł y za n a s
i nasz ród z pokolenia na p o k o l e n i e " . Przywileje ostrzegały: „Jeśliby jakiś d u ­
c h o w n y modlił się bez należytej gorliwości, obciążałby go grzech ś m i e r t e l n y " .
Źródeł s t o s u n k u rosyjskich c a r ó w do Cerkwi szukać więc m o ż n a z a r ó w n o w p o ­
stawie bizantyjskiego basileusa, jak i t a t a r s k i e g o c h a n a .
Od XVIII w. i n s t r u m e n t a l i z a c j a chrześcijaństwa dla r e a l i z o w a n i a celów p o ­
litycznych u r a s t a w Rosji n i e m a l do rangi ideologii p a ń s t w o w e j . Jej n a c z e l n ą de­
wizą jest h a s ł o słowianofilów:
„Prawosławie,
Samodzierżawie, Wspólnoto-
w o ś ć " . Motywacja religijna była co p r a w d a w y k o r z y s t y w a n a w m o s k i e w s k i e j
polityce p o d b o j ó w j u ż od XV w. ( n p . I w a n III Srogi uderzył na Polskę p o d p r e ­
t e k s t e m , że jego córka H e l e n a , b ę d ą c a m a ł ż o n k ą A l e k s a n d r a Jagiellończyka, j e s t
d r ę c z o n a ze w z g l ę d u na swoje p r a w o s ł a w n e w y z n a n i e — i n i e p o m o g ł y listy H e ­
leny, w których z a p e w n i a ł a ojca, że cieszy się w o l n o ś c i ą religijną), ale d o p i e r o
w XIX stuleciu osiąga swoje a p o g e u m . Kiedy car Mikołaj I s t ł u m i ł W i o s n ę Lu­
d ó w n a Węgrzech, kazał wybić p a m i ą t k o w y m e d a l , n a k t ó r y m w i d n i a ł n a p i s :
„Drzyjcie n a r o d y i ukorzcie się, bo z n a m i Bóg". W a r t o p r z y p o m n i e ć , że oficjal­
nie s f o r m u ł o w a n y m c e l e m p r z y s t ą p i e n i a Rosji do wojny w 1914 r. było zdoby­
cie K o n s t a n t y n o p o l a i w s k r z e s z e n i e C e s a r s t w a W s c h o d n i e g o .
W tych w a r u n k a c h m e s j a n i z m rosyjski zaczął zatracać c h a r a k t e r religijny
i stał się ideologią polityczną. N a w e t w swojej wersji sakralnej opierał się on
LATO-1998
51
jednak na przekonaniu, że jedynym krajem na świecie, który zachował prawdziwą
wiarę chrześcijańską, jest Rosja. W związku z t y m ma o n a do spełnienia wielką m i ­
sję dziejową: przez nią przyjdzie zbawienie całego świata. Ponieważ w Rosji nastą­
piło utożsamienie p a ń s t w a i Cerkwi, droga do zbawienia prowadzi przez rozsze­
rzanie wpływów i m p e r i u m .
IV
Kiedy w y d a w a ł o się, że i n s t r u m e n t a l i z a c j a p r a w o s ł a w i a przez carską biurokrację
i słowianofilską p r o p a g a n d ę osiągnęła swój szczyt, pojawił się w Rosji człowiek,
który zapoczątkował z u p e ł n i e n o w y rodzaj m e s j a n i z m u . U w a ż a n y był za najwy­
bitniejszego rosyjskiego myśliciela religijnego drugiej p o ł o w y XIX w. Zainicjo­
wał d u c h o w e o d r o d z e n i e p r a w o s ł a w i a w ś r ó d inteligencji, co z a o w o c o w a ł o bar­
dzo w a ż n y m o k r e s e m w życiu Cerkwi rosyjskiej, tzw. s r e b r n y m w i e k i e m .
W ł o d z i m i e r z Sołowjow, bo o n i m m o w a , zerwał z p o d s t a w o w y m d o t y c h c z a s
z a ł o ż e n i e m rosyjskiego m e s j a n i z m u , j a k i m było p r z e k o n a n i e , że istnieje tylko je­
d e n N a r ó d Wybrany, czyli Rosja. Było to w y n i k i e m jego e k u m e n i c z n y c h poglą­
dów. W ś r ó d głównych p r o b l e m ó w , jakie zajmowały Sołowjowa, znajdowała się
kwestia jedności Kościoła. D ł u g o l e t n i e s t u d i a n a d ź r ó d ł a m i chrześcijaństwa d o ­
prowadziły g o d o wniosku, ż e c e n t r u m Kościoła p o w s z e c h n e g o j e s t Stolica Apo­
stolska w Rzymie. W 1889 r. wydał w Paryżu książkę Rosja i Kościół powszechny,
w której wymieniał w a r u n k i , na jakich p r a w o s ł a w n i m o g ą u z n a ć łączność z Rzy­
m e m nie przestając być j e d n o c z e ś n i e p r a w o s ł a w n y m i .
Po pierwsze: „wielkiej s c h i z m y " , czyli „rozdzielenia K o ś c i o ł ó w " ,
nigdy n i e było w sensie f o r m a l n y m . Panujący r o z ł a m ma charak­
ter faktyczny, ale n i e jurydyczny: istnieje de facto, a n i e de iure. Po
drugie: ż a d e n z d o g m a t ó w katolickich, k t ó r e zwykło się u w a ż a ć za p r z e c i w n e
p r a w o s ł a w i u (np. fdioąue, n i e o m y l n o ś ć Ojca Św. czy N i e p o k a l a n e Poczęcie Naj­
świętszej Maryi Panny) nigdy n i e został oficjalnie p o t ę p i o n y p r z e z jakikolwiek
obowiązujący dla p r a w o s ł a w i a a u t o r y t e t , zwłaszcza zaś przez s o b ó r powszechny.
Po trzecie: o w e d o g m a t y katolickie, r z e k o m o sprzeciwiające się p r a w o s ł a w i u ,
w rzeczywistości z a k o r z e n i o n e są g ł ę b o k o w tradycji p r a w o s ł a w n e j . D l a t e g o pra­
wosławny, który d o g ł ę b n i e u ś w i a d a m i a sobie swoją w ł a s n ą wiarę, p o w i n i e n być
jednocześnie katolikiem.
W czasie kiedy rosyjski myśliciel pisał tę książkę, działalność Kościoła katolic­
kiego w Rosji była zabroniona (zmienił to dopiero ukaz tolerancyjny Mikołaja II
z 1904 r.). Dnia 18 lutego 1896 r. w d o m u katolickiego księdza Mikołaja Tołstoja
w Moskwie Sołowjow przystąpił do Komunii św. i wypowiedział katolickie wyznanie
wiary, tzw. symbol trydencki. N a s t ę p n e g o dnia ks. Tołstoj został aresztowany.
52
F R O N D A11/12
Sołowjow uważał się za p r a w o s ł a w n e g o katolika: „Właśnie dlatego, że je­
s t e m p r a w o s ł a w n y m , uznaję Rzym z a c e n t r u m Kościoła p o w s z e c h n e g o " . Nic
więc dziwnego, ż e p o s t a w a t a m u s i a ł a p r o w a d z i ć g o d o s t a n o w c z e g o o d r z u c e n i a
idei Trzeciego R z y m u oraz d o s f o r m u ł o w a n i a t e z n o w e g o m e s j a n i z m u . Z o s t a ł y
o n e zawarte w książce Rosyjska idea z 1888 r.
P u n k t e m wyjścia Sołowjowa było uznanie, że istnieje j e d n o ś ć rodzaju ludzkie­
go, a więc żaden naród (podobnie jak żaden człowiek) nie m o ż e żyć s a m dla sie­
bie. Każdy n a r ó d ma więc swoje miejsce w Bożym planie zbawienia, ale k a ż d e m u
Bóg wyznacza inną rolę do spełnienia. Słowem: nie ma j e d n e g o N a r o d u Wybrane­
go, wybrane są wszystkie narody. Istotą idei narodowej p o w i n n o więc być nie to,
co naród s a m m n i e m a o sobie, ale to, co myśli o n i m Bóg w wieczności. To b o w i e m
Bóg ma ideę na życie, z a r ó w n o dla pojedynczego człowieka, jak i dla całego n a r o ­
du. Idea n a r o d o w a n i e polega więc na t w o r z e n i u własnych koncepcji, ale na odkry­
waniu Bożych zamysłów i spełnianiu Jego woli. Taki mesjanizm zakłada b u d o w a ­
nie w sobie postawy służebnej. Jeśli n a r ó d podejmie Bożą ideę, stanie się o n a dla
niego p r a w e m życia; jeśli ją odrzuci — stanie się o n a p r a w e m śmierci.
Sołowjow u w a ż a ł słowianofilów za fałszywych proroków, k t ó r z y
próbują narzucić Rosji misję na swój obraz i p o d o b i e ń s t w o . „Praw­
dziwym celem naszej n a r o d o w e j polityki jest K o n s t a n t y n o p o l " —
p o d s u m o w u j e ich plany Sołowjow i pyta: „ D o b r z e byłoby j e d n a k wiedzieć, z czym
i w imię czego m o ż e m y wkroczyć do Konstantynopola? Co m o ż e m y t a m w n i e ś ć
oprócz pogańskiej idei absolutystycznego p a ń s t w a i zasad c e z a r o p a p i z m u , k t ó r e
zapożyczyliśmy u Greków, i k t ó r e j u ż raz zgubiły Bizancjum?" Jego z d a n i e m , za­
miast eksportować o b s k u r a n t y z m , Rosja p o w i n n a najpierw odpowiedzieć sobie
na pytanie, co jest jej rzeczywistą misją.
„Żeby poznać prawdziwą rosyjską ideę, nie m o ż n a stawiać pytania, co uczyni
Rosja przez siebie i dla siebie, lecz co p o w i n n a zrobić w i m i ę swych chrześcijańskich
korzeni dla dobra całego chrześcijańskiego świata, którego jest cząstką." Z d a n i e m
Sołowjowa, Rosja przede wszystkim p o w i n n a wyrzec się swojego nacjonalizmu,
który jest dla n a r o d u tym, czym dla człowieka egoizm. Bez tego niemożliwe jest
ofiarowanie swojego życia innym. Należy złożyć Bogu na ołtarzu narodowy egoizm
i zaprzestać rusyfikowania Polski oraz zwalczania unii grekokatolickiej. Są to d w a
bardzo poważne grzechy n a r o d o w e Rosji. Bez ich wyrzeczenia się nie jest możliwe,
aby Rosja podjęła wyznaczoną jej przez Boga misję.
Misja ta, według a u t o r a Rosyjskiej idei, jest możliwa j e d n a k tylko w łączności
z Rzymem. W ogóle jedyną prawdziwą misją każdego n a r o d u jest uczestnictwo
w życiu Kościoła — wszystko i n n e wypływa z tego faktu. Kościół n a t o m i a s t nie jest
partykularny, lecz powszechny. Sołowjow uważa, że fałszywi prorocy, którzy dzier­
żą rząd dusz w Rosji, nie chcą jedności z Rzymem, ponieważ boją się prawdy, która
LATO
1998
53
jest powszechna, podczas gdy oni chcieliby mieć swoją religię, swoją Cerkiew itd. Je­
go zdaniem, nie ma drugiego kraju, który tak jak Rosja odrzucałby j e d n o ś ć Kościo­
ła i sprzeciwiał się wolności religijnej. Nie zniechęca go to jednak do określenia sto­
jącego przed Rosją zadania, jakim jest wzięcie udziału w przygodzie b u d o w a n i a
prawdziwie chrześcijańskiej cywilizacji. Aby to nastąpiło, należy urzeczywistnić na
ziemi wierny obraz Trójcy Św., tzn. podporządkować władzę p a ń s t w o w ą (społeczne
panowanie Syna) d u c h o w e m u autorytetowi Kościoła p o w s z e c h n e g o (świętości Oj­
ca) oraz przywrócić w kraju wolność (działanie D u c h a ) .
V
Sołowjow zapoczątkował zupełnie nowy okres w dziejach rosyjskiej myśli religijnej.
Jak Dostojewski powiedział o rosyjskich pisarzach: wyszliśmy wszyscy spod Płaszcza
Gogola — tak myśliciele „srebrnego wieku" mogliby powiedzieć: wszyscyśmy z p i s m
Sołowjowa. Koncepcje mesjanistyczne Mikołaja Bierdiajewa, Sergiusza Bułgakowa,
Gieorgija Fiodotowa czy innych rosyjskich filozofów tego okresu z pewnością różnią
się między sobą. Akceptacja katolicyzmu przez ich a u t o r ó w jest również mniejsza niż
w przypadku Sołowjowa. Istnieje jednak pewien wspólny element, który upodabnia
ich tezy do myśli zawartych w Rosyjskiej idei. Mesjanizm t e n nie jest ekskluzywistyczny, to znaczy Rosja nie jest traktowana jako jedyny N a r ó d Wybrany.
Bierdiajew swoją pracę na t e n t e m a t z a t y t u ł o w a ł p o d o b n i e jak Sołowjow: Ro­
syjska idea. P o d o b n y był u n i e g o też p u n k t wyjścia do dalszych r o z w a ż a ń : „ S a m o ­
dzielna myśl rosyjska o b u d z i ł a się na p r o b l e m i e historiozofii. I g ł ę b o k o z a d u m a ­
ła się n a d tym, co zamyślił Stwórca o Rosji, czym j e s t Rosja, i jaki jest jej l o s " .
Bierdiajew, t a k jak Sołowjow, sprzeciwiał się p a n u j ą c e m u n i e p o d z i e l n i e w XIX w.
nacjonalistycznemu k o n s t r u k t y w i z m o w i . Z a m i a s t spekulacji, p r o p o n o w a ł kon­
templację, z a m i a s t t w o r z e n i a sztucznych racjonalistycznych s y s t e m ó w — odkry­
wanie odwiecznych p r a w Bożych.
Gieorgij Fiodotow, p o d o b n i e jak Sołowjow, uważał, że Rosja p o ­
w i n n a wyrzec się swojego n a r o d o w e g o e g o i z m u . D o p i e r o w ó w ­
czas będzie m o g ł a służyć światu. „ N i e p e ł n e pychy zbawianie
świata, ale służenie s w o j e m u p o w o ł a n i u , n i e m e s j a n i z m , ale misja, d r o g a twór­
czej pokuty — o t o droga Rosji, n a s z a w s p ó l n a d r o g a " — pisał F i o d o t o w w pracy
O Rosji i rosyjskiej kulturze filozoficznej.
Ojciec Sergiusz Bułgakow, p o d o b n i e jak Sołowjow, odrzucał ekskluzywistyczny mesjanizm i przeciwstawiał mu ideę jedności rodzaju ludzkiego, czyli mesja­
nizm wszystkich narodów. Tylko taki uniwersalizm chrześcijański mógł, jego
zdaniem, n a d a ć pozytywny s e n s idei b r a t e r s t w a narodów, a przez to z a h a m o w a ć
wpływy „proletariuszy wszystkich krajów", wykorzenionych „obywateli" o d w o ł u 54
FRONDA
11/12
jących się do haseł internacjonalistycznych. W tekście Rozmyślania o narodowości
o. Bułgakow pisze, że chrześcijaństwo, chociaż jest p o w s z e c h n e , znajduje wyraz
w różnych kulturach i językach (podobnie jak Odwieczne Słowo wcieliło się
w konkretny naród i k o n k r e t n ą k u l t u r ę ) . Ponieważ jest skierowane do wszystkich
ludzi, nie m o ż e być ograniczone do kręgu tylko jednej kultury. Bułgakow jest głę­
boko przekonany o fałszywości przeciwstawienia: n a r o d o w e — ogólnoludzkie.
Jego zdaniem, wartości ogólnoludzkie m o g ą najpełniej wyrażać się nie w jakiejś ab­
strakcyjnej formie, lecz w kulturze narodowej. N a r o d o w o ś ć uznaje on za organicz­
ną, choć nie wyższą, formę ludzkiej jedności, p o n i e w a ż n a r o d o w o ś ć nie tylko łą­
czy, lecz również dzieli. N a r o d o w y mesjanizm ł a t w o wyrodzić się m o ż e w chory
nacjonalizm, dlatego, jak radzi Bułgakow, „uczucia n a r o d o w e należy zawsze trzy­
m a ć na wodzy, poddawać je p r a k t y k o m ascetycznym i nigdy nie o d d a w a ć się im
bez granic". Bez n a r o d o w e g o ascetyzmu i samoograniczenia n a r ó d zaczyna służyć
s a m e m u sobie, a to j u ż jest bałwochwalstwo. Dlatego należy zawsze podkreślać,
że idea wybraństwa nie pociąga za sobą szczególnych przywilejów, lecz zwiększa
odpowiedzialność i p o d n o s i wymagania w o b e c s a m e g o siebie.
Mikołaj Kliepinin, p o d o b n i e jak Bułgakow, uważał, że idea n a r o d o ­
wa nie przeciwstawia się idei powszechnej. Wręcz przeciwnie —
droga do powszechności wiedzie przez n a r o d o w o ś ć . Dlatego inter­
nacjonalizm jawi się jako odrzucenie konkretnej powszechności. W s w o i m eseju
Myśli o religijnym sensie nacjonalizmu Kliepinin definiuje nacjonalizm inaczej niż
większość filozofów. Jego zdaniem, nacjonalizm to indywidualność d a n e g o n a r o d u
oraz twórcza miłość tej indywidualności, to szczególny d a r Boga, który wiąże
w j e d n ą całość ludzi bez względu na indywidualne różnice między n i m i . Jak rozwi­
janie własnych talentów, zgodnie z przekazem biblijnym, jest z a d a n i e m każdego
chrześcijanina, tak rozwijanie swojej indywidualności jest z a d a n i e m każdego n a r o ­
du. Każdy naród jest b o w i e m cenny w oczach Boga i n a w e t najmniejszy nie prze­
chodzi przez historię ludzkości nie zostawiając za sobą śladów. Rozwijając swój dar
od Boga każdy n a r ó d w n o s i własny niepowtarzalny wkład w dzieje świata. Jeżeli
naród odwraca się od swego powołania, zostaje ukarany — tak jak sługa, który
w biblijnej przypowieści nie rozmnożył danych mu talentów.
Poglądy wyżej wymienionych a u t o r ó w wykazują zaskakującą zbieżność z polską
myślą mesjanistyczną Z y g m u n t a Krasińskiego, Augusta Cieszkowskiego czy Stani­
sława Szczepanowskiego, którzy również głosili, że każdy naród ma do spełnienia
swoją własną misję d a n ą mu przez Boga w urzeczywistnianiu cywilizacji chrześcijań­
skiej. Poeta, filozof i historyk Wiaczesław Iwanow interesował się ich koncepcjami
i napisał o tym pracę zatytułowaną Polski mesjanizm jako żywa siła. Idea Świętej Rusi
była dla niego eschatologiczną ideą powszechnej teokracji, nie wykluczała jednak
świętości innych narodów, w tym również duszy polskiej. W eseju Uczta słowiańska
LATO-1998
55
Iwanow stwierdzał, że dla Rosji „pokój z Polską jest pierwszym krokiem ku zwycię­
stwu nad ciemną silą, która chce ziemię pozbawić Boga". Jego zdaniem, Rosja, aby
mogła wypełnić swoją dziejową misję, m u s i wyrzec się cezaropapizmu, ponieważ
w m o n t o w a n i e Cerkwi w machinę ideologii państwowej uczyniło z niej „instytucję
dwuznaczną, podejrzaną, a nawet nienawistną".
Iwanow zarzucał Dostojewskiemu, iż t e n mylił się oskarżając Kościół katolicki
0 kapitulację przed d u c h e m pogaństwa. W e d ł u g niego, to raczej Cerkiew rosyjska
została zatruta „pogańskim j a d e m p a ń s t w a " . Nic dziwnego, że wyznając takie
poglądy Wiaczesław Iwanow podążył drogą Sołowjowa. D n i a 4 marca 1926 r. w Ba­
zylice św. Piotra w Rzymie wypowiedział katolickie credo, wziął udział w Mszy św.
odprawionej w języku staro-cerkiewno-słowiańskim oraz przyjął z rąk katolickiego
księdza Komunię św. pod d w i e m a postaciami. Przyłączył się do Kościoła katolickie­
go, ale nie wyrzekł się prawosławia. Tak opisywał to wydarzenie w liście do francu­
skiego pisarza Charlesa Du Bos: „Po raz pierwszy w życiu p o c z u ł e m się prawosław­
nym w p e ł n y m tego słowa znaczeniu, posiadaczem świętego skarbu, który był mój
już od dnia m e g o chrztu, ale którego posiadanie dotychczas, w ciągu długich lat, łą­
czyło się ze świadomością i odczuciem jakiegoś niedosytu, który stawał się coraz to
bardziej dojmujący z tej racji, iż pozbawiony byłem drugiej polowy tego życiodajne­
go skarbu świętości i łaski, że po p r o s t u oddychałem tak, jak się rzecz ma z ludźmi
chorymi na gruźlicę, j e d n y m tylko p ł u c e m " .
VI
Odrodzenie religijne, jakie miało miejsce przed rewolucją komunistyczną, nazywane
w historiografii „srebrnym wiekiem", nie zostało przez rosyjską kulturę skonsumo­
wane. Bolszewicy, którzy w 1917 r. przejęli władzę, rozpoczęli nie mającą preceden­
su w dziejach świata walkę z chrześcijaństwem. Przejęli przy tym, tyle że w wersji
profanicznej, ekskluzywistyczny mesjanizm: Rosja z n ó w miała przynieść całemu
światu zbawienie (czytaj: k o m u n i z m ) . Potwierdza to spostrzeżenia Carla Schmitta,
który uważał, że wszystkie ważniejsze nowożytne pojęcia polityczne są w gruncie
rzeczy zsekularyzowanymi pojęciami teologicznymi.
W 1922 r. pięć tysięcy wybitnych przedstawicieli świata nauki, kultury i sztu­
ki zostało deportowanych z bolszewickiej Rosji. Znaleźli się w ś r ó d nich niektórzy
z myślicieli „srebrnego w i e k u " na czele z Mikołajem Bierdiajewem. Na emigracji
w Paryżu założył on miesięcznik Put', w k t ó r y m publikowali m.in. Bułgakow, Łosski, Zieńkowski, Karsawin, Florowski, Frank, Fiodotow, Remizów, Wyszesławiec
1 inni. Środowisko to wywarło większy wpływ na dwudziestowieczną teologię ka­
tolicką niż na stan świadomości prawosławnych w Rosji, gdzie ich dzieła z p o w o ­
du komunistycznej cenzury nie mogły się ukazywać. D o p i e r o w ostatnich latach
ich dorobek pojawia się na rosyjskim rynku wydawniczym.
56
FRONDAll/12
Dzieje p r a w o s ł a w i a to j e d n a k n i e tylko h i s t o r i a d o k t r y n teologicznych czy
instytucji cerkiewnych, t o t a k ż e h i s t o r i a wielu ludzi, k t ó r z y n a p r z e s t r z e n i wie­
ków, nie zważając na panujące ideologie, realizowali czynnie w s w o i m życiu ide­
a ł świętości. Bierdiajew d o s t r z e g a ł d w a k i e r u n k i rozwoju chrześcijaństwa: o b o k
o p o r t u n i s t y c z n e g o r ó w n i e ż mistyczny. Sołowjow uważał, że p r o s t y lud rosyjski
często w większym s t o p n i u uczestniczy w p o w s z e c h n o ś c i Kościoła niż h i e r a r c h i a
cerkiewna. I w a n o w t u ż po rewolucji w publicznej dyskusji z b o l s z e w i c k i m k o m i ­
s a r z e m oświaty Anatolijem Ł u n a c z a r s k i m powiedział, że Rosję u r a t u j ą a n o n i m o ­
wi wyznawcy, m ę c z e n n i c y i święci, którzy n i e u s t a n ą w m o d l i t w a c h . Przeciwsta­
wianie p o b o ż n e g o l u d u s k o r u m p o w a n e j hierarchii j e s t oczywiście n a d u ż y c i e m .
Biskupi p r a w o s ł a w n i w czasach k o m u n i s t y c z n y c h potrafili dać p r z y k ł a d s w o i m
w i e r n y m i złożyć życie w ofierze. Tylko p o d c z a s pierwszych t r z e c h lat t e r r o r u
bolszewickiego z a m o r d o w a n o 3 7 hierarchów.
Po u p a d k u k o m u n i z m u p r a w o s ł a w i e w Rosji z n a l a z ł o się w nowej sytuacji.
J e d e n z t e o l o g ó w stwierdził, że C e r k i e w po raz p i e r w s z y s t a n ę ł a p r z e d z a d a n i e m
schrystianizowania kraju bez uciekania się d o p o m o c y p a ń s t w a . Dla j e d n y c h j e s t
to szansa na odzyskanie p r z e z C e r k i e w niezależności od władzy świeckiej, dla in­
nych — p o w ó d , by zwrócić się do p a ń s t w a z p r o ś b ą o opiekę.
Wszystko wskazuje na to, że myślenie mesjanistyczne tak głęboko zakorzeniło
się w rosyjskiej duszy i tradycji religijnej, że nie sposób będzie wyobrazić sobie bez
niego prawosławia w XXI w. Jaki to jednak będzie to mesjanizm? Z jednej strony
zwolennicy nieżyjącego metropolity J o a n n a głoszą, że Rosja jest jedynym N a r o d e m
Wybranym. Z drugiej — uczniowie z a m o r d o w a n e g o o. Aleksandra Mienia odwołu­
ją się do tradycji Włodzimierza Sołowjowa o jedności rodzaju ludzkiego. Jakimi dro­
gami pielgrzymować będzie Cerkiew prawosławna ku końcowi świata, pokaże czas.
SONIA SZOSTAKIEWICZ
Kiedy leżysz sparaliżowany na łóżku i nie możesz ruszyć
nawet ręką, zaczynasz liczyć się jako osoba. Do życia
wiecznego przejdziemy bez legitymacji partyjnych, bez
komputerów, bez telewizorów, lecz nadzy, tak jak na ten
świat przyszliśmy. Dlatego tak ważne jest to, co się dzieje
z nami w momencie, kiedy nic już nie możemy uczynić na
tym świecie. Człowiek sparaliżowany ma niepowtarzalną
okazję, by doskonalić się jako osoba, gdyż inne drogi do­
skonalenia się zostały przed nim zamknięte.
Misja pokory
ROZMOWA
Z
JAKOWEM
KROTOWEM
Jaków Krotow (1957) — historyk Kościoła, publicysta, redaktor kwartalnika Kontinent. Au­
tor wielu publikacji w gazetach: Siewodnia, Moskowskije Nowosti, Niezawisimaja Gazieta oraz
czasopismach: Nowyj Mir, Nowaja Jewropa. lstina i Żizń. Uczeń o. Aleksandra Mienia. Mieszka
w Moskwie.
— W tekście Prawosławna Cerkiew w nieprawosławnej Rosji napisał Pan, że Ro­
sję od Zachodu ekonomicznie dzieli przepaść, ale w s p r a w a c h d u c h o w y c h da się
zaobserwować pewne podobiestwo.
— To prawda, ekonomicznie Rosja pozostaje daleko w tyle n a w e t za Polską. To kraj
antypracy. Co drugi człowiek w Rosji albo wykonuje jakąś pracę niszczycielską, al­
bo czegoś pilnuje, kontroluje, ale nie pracuje. Z drugiej strony — Rosja pozostaje
w kręgu cywilizacji chrześcijańskiej i te s a m e problemy, k t ó r e o d n o s z ą się do Za­
chodu, dotyczą także jej. Na swój prywatny użytek n a z y w a m w s p ó ł c z e s n ą cywili­
zację, obejmującą z a r ó w n o Wschód, jak i Zachód, cywilizacją p o g a ń s t w a apofatycznego. Dzisiaj, jeżeli p o g a ń s t w o staje się skonkretyzowane, jeżeli wybiera sobie
konkretny p r z e d m i o t kultu, od razu się marginalizuje. Największą siłę posiada
p o g a ń s t w o apofatyczne, k t ó r e jest właściwym w y z n a n i e m współczesnych ludzi —
ludzi bez właściwości. Od czasów Soboru Watykańskiego II przyjęło się w ś r ó d ka­
tolików, ale także w ś r ó d prawosławnych i protestantów, mówić, że m u s i m y o d p o 58
F R O N D A 11/12
wiedzieć na wyzwania współczesnego świata. I zaczynamy odpowiadać: wprowa­
dzamy współczesny język do liturgii itd. Nie jest to j e d n a k d o b r e postawienie pro­
blemu. Współczesny zsekularyzowany świat jest zupełnie obojętny w o b e c wiary.
Ten świat nie rzuca chrześcijaństwu żadnego wyzwania. To n o n s e n s tak uważać.
Kościół okazał się p o d o b n y do żyrafy, która za tydzień zacznie odpowiadać na py­
tanie usłyszane dzisiaj. Wyzwanie zostało rzucone Kościołowi w XIX w., kiedy
działali ateiści, nihiliści, pozytywiści. O n i rzucali wyzwanie. W tej chwili odpowia­
damy na to wyzwanie, ale m a m y już koniec XX w. i nikogo nie obchodzi, co piszą
w Watykanie, ani co m ó w i patriarcha moskiewski. Świat żyje dzisiaj swoimi pro­
blemami i o nic Kościoła nie pyta. Dzisiaj czeka n a s taka s a m a r o b o t a jak pierw­
szych chrześcijan, którym starożytny świat żadnego wyzwania nie rzucał. To oni
rzucali wyzwanie światu.
— W jaki sposób?
— Liczba chrześcijan nie ma dzisiaj znaczenia, najważniejsza jest jakość wiary.
Modlić się w języku ojczystym jest rzeczą ważną, ale nie najważniejszą. Pojedynczy
ludzie przychodzą do Kościoła, ponieważ nie m o g ą bez niego żyć. Kiedy jednak po­
jawia się problem pracy, wtedy ich chrześcijańskość znika. Jeśli człowiek pisze pro­
gramy komputerowe, to pisze je nie jako katolik czy prawosławny, ale jako informa­
tyk. Wiemy, że Kościół jest źródłem energii twórczej, ale energii tej nie posiadamy.
Jest jakaś bariera. Ale jaka? Zbyt wiele czasu zużywamy na demaskowanie zła, a zbyt
m a ł o na twórczość. Nie m o ż n a ciągle tropić nieprzyjaciela, a jednocześnie być twór­
czym. Trzeba się na czymś skoncentrować. Nie m o ż n a jakąś siłą inercji ciągle powta­
rzać o strzeżeniu wiary bez wychodzenia z nią na zewnątrz i zarażania nią innych.
Człowiek nie może być poza Kościołem wolny i twórczy, a w Kościele spętany. Jeśli
ktoś nie jest wolny i twórczy poza Kościołem, to znaczy, że brak mu wolności i twór­
czości również w Kościele. Może to świadczyć o tym, że w Kościele jest za m a ł o wol­
ności. Nie chodzi o to, by wierni zmieniali nagle dogmaty czy ingerowali w litur­
gię — powinni oni z pełną pokorą podchodzić do depozytu wiary jak do skarbu,
który został im dany — chodzi jednak o to, by twórczy duch chrześcijan przenikał
nie tylko Kościół, ale wykraczał poza jego granice. Tymczasem u wielu chrześcijan
obserwuję charakterystyczny błysk w oku: już my w a m pokażemy! Ale my nic nie
m o ż e m y pokazać. M o ż e m y tylko dać i powiedzieć: korzystajcie, to nie nasze. Jed­
ną z pokus chrześcijanina jest m e n t a l n o ś ć indiańska — bieganie z t o m a h a w k i e m
i kombinowanie, kogo by tu jeszcze oskalpować. Tak s a m o my: kogo by tu ochrz­
cić, kogo wpisać do ksiąg parafialnych. W t e n sposób tworzy się m e n t a l n o ś ć krę­
gu. Człowiek zaczyna traktować Kościół jak swoje kółko. Z a p o m i n a , że to nie jego
dzieło, lecz własność Boga. Mówi się dziś często, że żyjemy w epoce wolności. Ta
wolność wyszła z Kościoła, ale z a u t o n o m i z o w a ł a się. W tym kontekście myślę, że
LATO
1998
59
Rosja ma swoją własną misję dziejową, o d r ę b n ą od innych narodów. W XIX
i XX stuleciu nasi myśliciele, Sołowjow, Bierdiajew i inni, wiele mówili właśnie
o wolności. Dzisiaj światu potrzeba tego, co Bierdiajew nazywał twórczością święto­
ści, twórczością ascezy. C u d przeobrażenia zaczyna się gdzieś głęboko w duszy. Te­
raz w Rosji zaczęto wydawać Bierdiajewa. Wielu ludzi porażonych tą lekturą biega
wręcz po ścianach i suficie i krzyczy: chcę być twórcą! chcę być wolny! Jest coś takie­
go w książkach Bierdiajewa, że dają o n e impuls do natychmiastowego działania, że
chce się od razu coś zrobić. Pojawia się jednak pytanie: ale co? I na to pytanie każdy
może odpowiedzieć tylko sam sobie. Odpowiedź p o w i n n a się narodzić w człowieku.
Czasami jest to proces przypominający poród. Prawdziwy poród m o ż e być nawet
lżejszy, bo t a m niemowlę s a m o wychodzi, a tu nic nie chce wyjść. A p o w i n n o . U każ­
dego indywidualnie przebiega to inaczej.
— Powiedział Pan o misji Rosji w dziejach ś w i a t a . Czy j e s t Pan zwolennikiem ro­
syjskiego
mesjanizmu?
— Być m o ż e niezbyt precyzyjnie się wyraziłem. D o s t r z e g a m nie tyle misję Rosji,
ile misję rosyjskich ludzi. Na p o d s t a w i e mojego doświadczenia i m o i c h s t u d i ó w
widzę, że specyfika rosyjskiej d u c h o w o ś c i zawiera się w j e d n y m słowie: pokora.
To nie jest nasza zasługa, to nasza bieda, dlatego że na p r z e s t r z e n i stuleci nasz
kraj był krajem c h a n a t u , ucisku, dyktatury. I ta p o k o r a często nie była d u c h o w a ,
ale antyduchowa. To nie była pokora, lecz zahukanie, zastraszenie, k a p i t u l a n c t w o .
Jak mawiał j e d n a k Carneggie: jeśli m a s z cytrynę, z r ó b z niej l e m o n i a d ę . I rosyj­
skie prawosławie u m i a ł o to zrobić. Z t e g o z a h u k a n i a u m i a ł o uczynić czystą poko­
rę. W sytuacji bez wyjścia u m i a ł o znaleźć wyjście — przez czwarty wymiar, przez
niebo. W latach 90. zjechało się do Rosji wielu misjonarzy i b i z n e s m e n ó w z za­
granicy, z USA czy Korei Południowej, ale b a r d z o wielu z nich szybko wyjechało
rzucając swoje misje czy interesy. N a t k n ę l i się b o w i e m na t r u d n o ś c i , zobaczyli, że
wszędzie kradną, kłamią, oszukują, grabią. W d o d a t k u wokół c h ł o d n o , c i e m n o ,
szaro, s m u t n o . M a t o j e d n a k swoje d o b r e strony, t o s t w a r z a e k s t r e m a l n e w a r u n ­
ki, w których przejawiają się i wypróbowują możliwości człowieka. N i e j e s t e m
zwolennikiem dziewiętnastowiecznego mesjanizmu, który traktuję bardziej jako
mit. U w a ż a m tylko, że w mozaice chrześcijaństwa istnieje p e w i e n rosyjski akcent.
Pokora to o d p o w i e d ź na pytania Hioba: dlaczego m n i e to wszystko spotkało? skąd
w świecie zło? Są r ó ż n e p o z i o m y odpowiedzi. J e s t n p . p o z i o m amerykański, gdzie
twierdzi się, że zło istnieje dlatego, że nie zostały w y p e ł n i o n e takie a takie proce­
dury. Jeśli się je zrealizuje, to wszystko będzie O.K. A m e r y k a n i n wypełnia te p r o ­
cedury, a tu nagle się okazuje, że ma leukamię albo AIDS i ż a d n e p r o c e d u r y nie
pomogą. W t e d y zwraca się do Boga z p y t a n i a m i Hioba: dlaczego to w ł a ś n i e ja? za
co m n i e to spotkało? Rosyjska tradycja p r a w o s ł a w n a u m i e dać radykalną o d p o 60
FRONDA
11/12
wiedź, że to nie „za co", ale „ p o c o ś " . Dlatego, że w chwili, kiedy leżysz sparali­
żowany na łóżku i nie m o ż e s z ruszyć n a w e t ręką, zaczynasz liczyć się jako o s o b a .
Do życia wiecznego przejdziemy bez legitymacji partyjnych, bez k o m p u t e r ó w , bez
telewizorów, lecz nadzy, tak jak na t e n świat przyszliśmy. D l a t e g o tak w a ż n e jest
to, co się dzieje z n a m i w m o m e n c i e , kiedy nic j u ż nie m o ż e m y uczynić na t y m
świecie. Człowiek sparaliżowany ma n i e p o w t a r z a l n ą okazję, by doskonalić się ja­
ko osoba, gdyż i n n e drogi d o s k o n a l e n i a się zostały p r z e d n i m z a m k n i ę t e . I Rosja
miała p o d o b n ą szansę, by wykształcić w sobie pokorę. Kiedy j e d n a k nie ma m i ł o ­
ści, kiedy brakuje łaski i d u c h a C h r y s t u s o w e g o , ta s a m a p o k o r a m o ż e nagle prze­
mienić się w jakąś p o t w o r n ą m e n t a l n o ś ć niewolniczą.
— Ola wielu p r a w o s ł a w n y c h k o m u n i z m s t a n o w i ł p r z e r w ę w ciągłości Kościoła,
czarną dziurę w historii. Z t e g o p o w o d u postuluje się dzisiaj p o w r ó t do przeszło­
ści. Do kogo się j e d n a k wraca? Do czyjej myśli się odwołuje? Do Chomiakowa? Do
Bierdiajewa? Do J a n a z Kronsztadu?
— Przez długi czas również myślałem, że k o m u n i z m był c z a r n ą d z i u r ą w historii
Rosji. Teraz u w a ż a m jednak, że należy t e n p r o b l e m gruntowniej przemyśleć. Po
upadku Związku Radzieckiego okazało się b o w i e m , że różnice m i ę d z y k o m u n i ­
z m e m a k a p i t a l i z m e m są mniejsze, niż przypuszczaliśmy. Miał więc rację Mikołaj
Bierdiajew, który już wcześniej zwracał na to u w a g ę . A także J a n Paweł II. Komu­
n i z m nie był czarną dziurą, tak jak kapitalizm nie jest białą dziurą. Socjalizm i li­
beralizm to d w a warianty sekularyzacji świata. K o m u n i z m był j e d n a k gorszym
w a r i a n t e m sekularyzacji. Przez niego Rosja stoczyła się poniżej p o z i o m u przed­
chrześcijańskiego. Zlikwidowana została baza m o r a l n a n a r o d u , k t ó r a o b e c n a była
n a w e t w świecie p o g a ń s k i m . To się p r z e d o s t a ł o n a w e t do Kościoła p r a w o s ł a w n e ­
go. Niektórzy zarzucają z t e g o p o w o d u h i e r a r c h o m p r a w o s ł a w n y m bizantynizm,
ale to nie jest bizantynizm, to jest coś gorszego — to b e z d u s z n o ś ć .
Jeśli chodzi o p o w r ó t do źródeł, to m u s z ę przyznać, że dwaj myśliciele reli­
gijni, których dzieła się dzisiaj najczęściej wznawia, to d z i e w i ę t n a s t o w i e c z n i bi­
skupi: Teofan P u s t e l n i k oraz Ignatij Brianczaninow. Ze w s p ó ł c z e s n y c h t e o l o g ó w
rząd d u s z dzierży diakon Andriej Kurajew. R ó w n i e często w y d a w a n y i czytany
jest o. Serafin Rose, co jest dla m n i e rzeczą zadziwiającą.
— Dlaczego? Od moich p r a w o s ł a w n y c h znajomych w Polsce słyszałem o n i m bar­
dzo wiele dobrych rzeczy.
— Ale czy to nie zadziwiające, że w kraju, k t ó r y chlubi się tym, że j e s t Świętą
Rusią, że tradycje chrześcijańskie liczą tutaj tysiąc lat, najbardziej p o c z y t n y m pi­
sarzem p r a w o s ł a w n y m jest żyjący w XX w. Amerykanin-neofita. Z jednej s t r o n y
LAT21998
61
to zadziwiające, ale z drugiej — s y m p t o m a t y c z n e . Rose jest b a r d z o
bliski Rosjanom, p o n i e w a ż p o w t ó r z y ł d u c h o w ą d r o g ę współcze­
snego człowieka p r a w o s ł a w n e g o , w y c h o w a n e g o w o b o j ę t n y m reli­
gijnie środowisku. Dzisiejszy Kościół p r a w o s ł a w n y to Kościół n e o ­
fitów. W s p o m n i a n y przeze m n i e Kurajew, najbardziej p o p u l a r n y dziś
bez wątpienia teolog, również przyjął c h r z e s t jakieś d w a n a ś c i e lat t e m u . Ci n e o ­
fici to ludzie, którzy wychowywali się w s p o ł e c z e ń s t w i e t o t a l i t a r n y m , w d u c h u
kolektywistycznym. W Kościele odnajdują oni oazę i n d y w i d u a l i z m u , m o ż l i w o ś ć
bycia s a m o t n y m , u w o l n i e n i a się od ciężaru zbiorowości. To t r o c h ę inaczej niż na
Zachodzie, gdzie s p o ł e c z e ń s t w o jest t a k z a t o m i z o w a n e , że ludzie szukają w Ko­
ściele w s p ó l n o t o w o ś c i .
Co ciekawe, prawosławie rosyjskie jest dziś w dużej mierze intelektualne. Sku­
pia wielu intelektualistów prezentujących myślenie w kategoriach czysto akademic­
kich. Są to indywidualiści, którzy wiele m ó w i ą o wspólnotowości. To paradoks, ale
n p . dziewiętnastowieczna eklezjologia rosyjska głosząca pochwałę wspólnotowości,
stanowiła dzieło ludzi, którzy z charakteru byli indywidualistami, jak chociażby
Chomiakow. Kiedy czytam ostatnie książki Kurajewa czy Rose'a, w y c z u w a m w nich
obecność d u c h a anarchizmu, pewnej antyhierarchiczności. Kiedy Kurajew atakuje
katolicyzm za przerost indywidualizmu, to odnoszę wrażenie, że dokonuje projek­
cji swoich cech na kogoś innego. M o ż n a sparafrazować słynne hasło słowianofilskie: „Prawosławie, Samodzierżawie W s p ó l n o t o w o ś ć " i powie­
dzieć, że dziś bardziej aktualne jest „Prawosławie,
Samodzierżawie, Indywidualność".
— To interesujące, co mówi Pan o intelektu­
alnym rysie współczesnego Kościoła rosyj-
skiego. Historycy wielokrotnie powtarzali, że w czasach komunistycznych w i a r ę
p r a w o s ł a w n ą ocaliły proste babuszki i t a k i o b r a z Kościoła się utrwalił: nie ma in­
teligencji, tylko staruszki.
— To prawda, że prawosławie w o s t a t n i c h latach stało się w Rosji religią intelek­
tualistów, choć na p e w n o nie religią inteligencji. Prawosławie p r z e s t a ł o być wia­
rą n a r o d u , stało się wiarą elit. P r z y p o m i n a to t r o c h ę angielskie o d r o d z e n i e religij­
ne w XIX w, kiedy wokół kardynała N e w m a n a skupiło się ś r o d o w i s k o wybitnych
osobistości. Pozostaje tylko pytanie, na ile motywacje ludzi, którzy przychodzą
dziś do Kościoła, są intelektualne, a na ile n a p r a w d ę d u c h o w e ; czy t e n intelektu­
alny ruch zdoła się przekształcić w p e w i e n f e n o m e n przeobrażający życie ludzi
i zdolny wpływać na resztę społeczeństwa. To pokaże d o p i e r o czas.
Z drugiej strony — zwłaszcza na prowincji, prawosławie ma często zabarwie­
nie wręcz pogańskie, magiczne. Dla ludzi najważniejsze jest zapalanie świeczek,
całowanie ikon, bicie p o k ł o n ó w p r z e d o ł t a r z e m . Brakuje tylko b ę b e n k ó w modli­
tewnych, by poczuć się jak w Tybecie. Ś w i a d o m o ś ć wiary często jest t a m nikła.
— A czy żywa jest dziś, zwłaszcza w t y m i n t e l e k t u a l n y m środowisku prawosław­
nym, tradycja o d r o d z e n i a religijnego z początków XX stulecia? W Polsce najbar­
dziej popularnymi rosyjskimi myślicielami religijnymi są właśnie przedstawiciele
tzw. srebrnego wieku: Bierdiajew, Szestow, Bułgakow, Florenski...
— Zachód zaczął interesować się rosyjskim p r a w o s ł a w i e m za p o ś r e d n i c t w e m emi­
grantów osiadłych głównie w Paryżu i skupionych wokół Bierdiajewa. Rzecz jed­
nak w tym, że nie byli oni reprezentatywni dla prawosławia. Bierdiajew zresztą za­
wsze powtarzał, że nie m ó w i w imieniu prawosławia, ale tylko we w ł a s n y m . Nie
przyjmowano tego j e d n a k zbytnio do wiadomości i t w o r z o n o sobie całościowy
obraz rosyjskiego prawosławia przez p r y z m a t twórczości Bierdiajewa i jego kręgu.
Tymczasem nigdy nie był on a u t o r y t e t e m w rosyjskim prawosławiu, lecz pozosta­
wał na jego marginesie. Z mojego osobistego p u n k t u widzenia, tacy ludzie jak So­
łowjow czy Bierdiajew reprezentują prawdziwą istotę prawosławia, ale moje zda­
nie jest w tej kwestii o d o s o b n i o n e . P o d a m następujący przykład: na emigracji
w Paryżu w tym samym czasie co Bierdiajew przebywał inny rosyjski myśliciel re­
ligijny, Iwan Iljin, radykalny nacjonalista, monarchista, sympatyk Czarnej Sotni. Pi­
sał w Paryżu książki, ale nikt ich na Zachodzie nie wydawał, ani nie czytał. Nikt
w ogóle nie słyszał o Iljinie. Proszę przejść się dzisiaj po rosyjskich księgarniach
z literaturą religijną: Bierdiajew w znikomej liczbie egzemplarzy, książki Iljina za­
legają zaś wszędzie. Iljin, ponieważ żył na emigracji w t y m s a m y m czasie co wielu
twórców tzw. srebrnego wieku, jest dziś w Rosji u w a ż a n y za j e d n e g o z nich, cho­
ciaż naprawdę nie miał z nimi wiele wspólnego.
LATO
1998
63
— Kiedyś powiedział Pan, że bliski Panu jest Sołowjow i j e g o i d e a e k u m e n i z m u .
Kim Pan właściwie jest? J e d n i m ó w i ą , że j e s t Pan p r a w o s ł a w n y m , inni, że katoli­
kiem. Dziennikarze związani z P a t r i a r c h a t e m Moskiewskim n a z y w a j ą P a n a publi­
cystą antychrześcijańskim...
— J e s t e m p r a w o s ł a w n y m katolikiem. To znaczy p r a w o s ł a w n y m , k t ó r y pozostaje
w jedności ze Stolicą A p o s t o l s k ą w Rzymie.
— Nie zawsze t a k j e d n a k b y ł o . W P a n a b i o g r a m a c h z dawniejszych lat figurowa­
ło zdanie, że był Pan k a t e c h e t ą przy p r a w o s ł a w n y c h parafiach P a t r i a r c h a t u Mo­
skiewskiego.
— Są d w a aspekty tej sprawy — n e g a t y w n y i pozytywny. Z a c z n ę od p i e r w s z e g o .
J e s t e m m i s j o n a r z e m oraz p i s a r z e m p r a w o s ł a w n y m . Misjonarz nie m o ż e być
anarchistą, m u s i r e p r e z e n t o w a ć Kościół, m u s i m i e ć p o p a r c i e d u c h o w i e ń s t w a . J a
t e g o poparcia nie o d c z u w a ł e m . Kiedy g ł o s i ł e m katechezy, m u s i a ł e m się n p . a u t o cenzurować, żeby nie powiedzieć d o b r e g o s ł o w a o katolicyzmie. Nagle z d a ł e m
sobie sprawę, że więcej wolności w e w n ę t r z n e j m i a ł e m w czasach k o m u n i s t y c z ­
nych, kiedy g ł o s i ł e m katechezy współpracując z o. A l e k s a n d r e m M i e n i e m n i ż po
u p a d k u k o m u n i z m u . W t e d y bolszewicy nie k o n t r o l o w a l i m o i c h wystąpień. P o
śmierci o. Mienia w e w n ą t r z Kościoła p r a w o s ł a w n e g o zaczęły się ataki na jego
u c z n i ó w jako zbyt e k u m e n i c z n y c h i kryptokatolickich. Z r o z u m i a ł e m , że a l b o
pójdę na k o m p r o m i s i z a d a m gwałt s w o j e m u s u m i e n i u , albo z o s t a n ę okrzyknię­
ty p r o t e s t a n t e m i zrobią ze m n i e a n a r c h i s t ę .
Jest też drugi aspekt mojej decyzji — pozytywny. U w a ż a m , że j e d n o ś ć Kościo­
ła jest, a nie — że powinna być. W czasach k o m u n i s t y c z n y c h ta j e d n o ś ć była bar­
dziej realnie o d c z u w a n a jako j e d n o ś ć w prześladowaniach. E k u m e n i z m lat 60. czy
70. jako p o d s t a w ę wyjścia brał rozdział katolicyzmu i prawosławia. Ja z kolei je­
s t e m wierny tradycji Sołowjowa, który twierdził, że nie ma o s o b n o katolicyzmu
i prawosławia, jest tylko j e d e n Kościół powszechny, w e w n ą t r z k t ó r e g o jest i kato­
licyzm, i prawosławie. Sołowjow u z n a w a ł wielką s c h i z m ę z 1054 r. za p r y w a t n ą
sprawę j e d n e g o patriarchy i j e d n e g o kardynała, a nie za rzeczywisty r o z ł a m Ko­
ścioła. Prawosławie to nie w s c h o d n i obrządek katolicyzmu. To Kościół ze swoją
o d r ę b n ą tradycją teologiczną, liturgiczną itd. Tradycja ta j e d n a k w niczym nie za­
przecza tradycji katolickiej i d o g m a t o m przyjętym w d r u g i m tysiącleciu chrześci­
jaństwa. Myślę, że katolicy n i e p o w i n n i definiować się w opozycji do p r a w o s ł a w ­
nych, a prawosławni do katolików. To zresztą zadziwiające, że prawosławni tak
często określają się w opozycji do katolików, a tak m a ł o do protestantów, którzy
w sprawach dogmatycznych oddalili się od nich b a r d z o daleko. Co więcej, często
nawet podkreślają wielką sympatię do protestantów, a to dlatego, że katolicyzm sta64
F R O N D A 11/12
nowi wspólny negatywny p u n k t odniesienia. Myślę, że z a d a n i e m e k u m e n i z m u p o ­
w i n n o być przede wszystkim ujawnianie i d e m a s k o w a n i e starych stereotypów, nie­
sprawiedliwych uprzedzeń, krzywdzących uproszczeń z o b u stron.
— Ekumenizm nie ma j e d n a k dziś wśród p r a w o s ł a w n y c h d o b r e j prasy.
— Ekumenizm Światowej Rady Kościołów (ŚRK) jest t r u p e m . E k u m e n i z m t e n na­
rodzi! się w środowisku protestanckim, a czy m o ż e zle drzewo przynosić dobre owo­
ce? Ekumenizm, którego j e s t e m zwolennikiem, narodził się z k o n t a k t ó w prawosławno-katolickich, a jego głównymi p r o m o t o r a m i byli w XIX w. Włodzimierz Sołowjow
i biskup Strossmayer. To nie jest e k u m e n i z m kolektywistyczny, lecz personalistyczny, którego istotą nie są konferencje teologiczne, lecz d u c h o w e wzrastanie.
— Kiedy papież Leon XIII z a p o z n a ł się z ekumenicznym projektem Sołowjowa, wy­
krzyknął: „Wspaniała idea, j e d n a k , p o m i m o całej swojej cudowności, niemożliwa".
— Dla Boga nie ma nic niemożliwego... To się na p e w n o n i e stanie w 2 0 0 0 r. Kie­
dy r o z m a w i a ł e m o tych sprawach z o. M i e n i e m , to p ó ł ż a r t e m , p ó ł serio powie­
dział, że stanie się to m o ż e za jakieś trzysta, czterysta lat. Zauważmy, że m u s i a ł o
m i n ą ć dziewięć stuleci, z a n i m pojawiła się idea Sołowjowa, od śmierci Sołowjo­
wa nie m i n ę ł o jeszcze s t o lat. Myślę, że wiele dla p o j e d n a n i a katolików i p r a w o ­
sławnych zrobił Jan Paweł II, ale p o t r z e b a będzie jeszcze kilkuset lat, aby ludzie
zrozumieli i docenili wielkość i dalekowzroczność jego dzieła.
— Dziękuję za r o z m o w ę .
Rozmawiał: CRZECORZ GÓRNY
Moskwa, kwiecień 1997marzec 1998
Broszura Papiestwo i jego walka z prawosławiem kończy się
dwiema konkluzjami. Pierwsza: papież jest masonem
(„odziewa się w czerń, zgodnie z surową etykietą lóż masoń­
skich"). Druga: Jan Paweł II przypomina drugą bestię z Apo­
kalipsy, wobec czego zasadne wydaje się pytanie, czy nie jest
on przypadkiem zwiastunem nadchodzącego Antychrysta.
Podejrzany
EKUMENIZM
ZENON
Podczas
CHOCIMSKI
spotkania
ekumenicznego
we
Wrocławiu,
31 maja 1 9 9 7 r., J a n Paweł II p o w i e d z i a ł : „Z d r o g i eku­
m e n i z m u n i e m a o d w r o t u " . Papież m i a ł nadzieję, ż e
cztery
tygodnie
później
podczas
II
Europejskiego
Zgromadzenia Ekumenicznego w austriackim mieście
G r a z zobaczy się ze z w i e r z c h n i k i e m Rosyjskiej C e r k w i
P r a w o s ł a w n e j , p a t r i a r c h ą M o s k w y i W s z e c h r u s i , Ale­
ksym II. D o s p o t k a n i a , k t ó r e g o t e r m i n p r z e k ł a d a n o k i l k a k r o t n i e , j e d n a k n i e d o ­
szło. S t r o n a p r a w o s ł a w n a w w y d a n y m p r z e z siebie k o m u n i k a c i e oświadczyła, że
s p o t k a n i e n i e z o s t a ł o o d p o w i e d n i o p r z y g o t o w a n e . Stanew isko t a k i e wydaje się
logiczną k o n s e k w e n c j ą u s t a l e ń , jakie z a p a d ł y w czasie Archirejskiego S o b o r u
Rosyjskiej C e r k w i P r a w o s ł a w n e j , k t ó r y o d b y ł się w d n i a c h 18-21 l u t e g o 1 9 9 7 r.
w klasztorze św. D a n i e l a w M o s k w i e .
P o d s u m o w u j ą c jego o b r a d y publicysta j e d n e g o z najbardziej o p i n i o t w ó r ­
czych d z i e n n i k ó w rosyjskich — Niezawisimej Gaziety — Segiusz Wasilijew napi­
sał, że podczas S o b o r u n a s t ą p i ł o o k r z e p n i ę c i e a n t y e k u m e n i c z n e j fali w Rosyj­
skiej Cerkwi P r a w o s ł a w n e j . G ł o ś n o p o s t u l o w a n o z e r w a n i e wszelkich k o n t a k t ó w
e k u m e n i c z n y c h , zwłaszcza ze ś r o d o w i s k a m i p r o t e s t a n c k i m i , k t ó r e coraz bardziej
oddalają się od prawdziwej n a u k i chrześcijańskiej. W z b u r z e n i e p r a w o s ł a w n y c h
wywołuje p r o p a g o w a n i e takich idei jak k a p ł a ń s t w o k o b i e t czy m a c i e r z y ń s t w o
h o m o s e k s u a l n e o r a z n o w e t ł u m a c z e n i a Biblii, n i e mające wiele w s p ó l n e g o z Sept u a g i n t ą i o d b i e r a n e jako n i e z g o d n e z tradycją, a n a w e t b l u ź n i e r c z e . G d y k t ó r y ś
66
FRONDA-ll/12
z uczestników Soboru z a o p o n o w a ł , że przecież p r o t e s t a n c i z Z a c h o d u h o j n i e fi­
nansują C e r k i e w rosyjską, m e t r o p o l i t a O d e s s y Agafangieł zapytał go: „Czy m o ż ­
n a j e d n a k sprzedawać d u s z ę z a m i s k ę soczewicy?"
Ostatecznie stwierdzono, że decyzję o zerwaniu dialogu e k u m e n i c z n e g o i wyj­
ściu ze Światowej Rady Kościołów m o ż e podjąć jedynie Sobór Panprawoslawny
(według rachuby prawosławnej VIII Sobór Powszechny). Ma on się odbyć za kilka
lat i obecne b ę d ą na n i m wszystkie autokefaliczne Cerkwie p r a w o s ł a w n e .
Archirejski Sobór w M o s k w i e z p e w n o ś c i ą s t a n o w i ł znaczący o d w r ó t od eku­
m e n i z m u . Przejawem t e g o m o ż e być o d w o ł a n i e d w ó c h p r a w o s ł a w n y c h n a b o ­
żeństw, k t ó r e miały być c e l e b r o w a n e w S a n k t - P e t e r s b u r g u p o d c z a s Tygodnia Po­
wszechnych M o d l i t w o J e d n o ś ć Chrześcijan. W k r ó t c e siostry z a k o n n e z p u s t e l n i
Matki Boskiej Kazańskiej w S z a m o r d i n o o p u b l i k o w a ł y list o t w a r t y do wszystkich
wiernych Cerkwi p r a w o s ł a w n e j , pisząc w n i m , że „brzydzą się, jak t r u p i m j a d e m ,
p r o d u k t a m i e k u m e n i z m u " . P o d o b n e listy d o w ł a d z P a t r i a r c h a t u M o s k i e w s k i e g o ,
zawierające żądania całkowitego z e r w a n i a dialogu e k u m e n i c z n e g o , wysłali rów­
nież d u c h o w n i z kilku diecezji na t e r e n i e Rosji i Ukrainy.
Ksiądz Michał Czajkowski na ł a m a c h Polityki stwierdził, że rosyjskie p r a w o ­
sławie nie o d e s z ł o od idei e k u m e n i z m u , p o n i e w a ż nie m o ż n a odejść od czegoś,
czego nigdy nie było.
Katolicyzm jest
groźniejszy od k o m u n i z m u
Przy okazji h i e r a r c h i a p r a w o s ł a w n a po raz kolejny zarzuciła k a t o ­
likom forsowanie p r o z e l i t y z m u na „ k a n o n i c z n y c h t e r e n a c h Rosyj­
skiej Cerkwi P r a w o s ł a w n e j " . W ogóle działalność misyjna Kościoła katolickiego
n a t e r e n i e byłego Związku Sowieckiego t r a k t o w a n a j e s t n i e m a l jako a t a k n a Cer­
kiew p r a w o s ł a w n ą . Patriarcha Aleksy II nie raz p u b l i c z n i e p r z e s t r z e g a ł p r z e d
„katolicką ekspansją". Nic więc dziwnego, że w ś r ó d w i e r n y c h Cerkwi p r a w o ­
sławnej, z a r ó w n o d u c h o w i e ń s t w a , jak i świeckich, p a n u j e nieufny, a n i e k i e d y na­
w e t wrogi, s t o s u n e k d o katolicyzmu.
Mnisi, którzy oprowadzają t u r y s t ó w po Ławrze Troicko-Siergiejewskiej w Siergijew Posadzie („rosyjskiej Częstochowie"), niemal nic nie m ó w i ą o prześladowa­
niach komunistycznych, n a t o m i a s t d ł u g o opowiadają o oblężeniu m o n a s t y r u przez
Polaków w 1610 r. Pokazują przy tym cykl malowideł przedstawiających narodowy
zryw wyzwoleńczy przeciw polskim i n t e r w e n t o m i Dymitrowi Samozwańcowi.
W sali przyjęć Patriarchatu Moskiewskiego w klasztorze św. Daniela zaszczytne
miejsce zajmuje obraz przedstawiający śmierć w więzieniu patriarchy Hermogenesa.
Chociaż większość historyków przychyla się do zdania, że został on otruty przez bo­
jarów,
to
LATO 19 9 8
niemal
wszyscy autorzy cerkiewnych wydawnictw hagiograficznych
67
twierdzą, że został zagłodzony na śmierć przez Polaków za to, że nie zgodził się na
osadzenie na moskiewskim tronie katolickiego władcy.
„Religia katolicka jawi się n a m jako największe z m o ż l i w y c h niebezpie­
c z e ń s t w dla Rosji. Katolicyzm jest groźniejszy od k o m u n i z m u " — p r z e k o n u j e
w p ł y w o w e w ś r ó d p r a w o s ł a w n e g o d u c h o w i e ń s t w a p i s m o Russkij Wiestnik. W ś r ó d
m a s o w o wydawanej l i t e r a t u r y religijnej, jaką znaleźć m o ż n a w większości cer­
kwi, nie należą do rzadkości paszkwile na katolicyzm. Papież nazywany j e s t
w nich często h e r e t y k i e m , sługą m a s o n e r i i l u b m a r i o n e t k ą w rękach k a p i t a ł u ży­
dowskiego. D u ż ą p o p u l a r n o ś c i ą cieszy się zwłaszcza w z n a w i a n y k i l k a k r o t n i e Ka­
techizm antykatolicki z XIX w.
Papież m a w ł a d z ę
nad piekłem i czyśćcem
W 1993 r. w s t u t y s i ę c z n y m n a k ł a d z i e u k a z a ł a się b r o s z u r a za­
t y t u ł o w a n a Papiestwo i jego walka z prawosławiem.
Z d a n i e m jej
a u t o r a , niejakiego N o s o w a , dialog z k a t o l i c y z m e m j e s t n i e m o ż l i w y z p o w o d u
heretyckiego c h a r a k t e r u n a u k Kościoła r z y m s k i e g o . J a k o d o w ó d n a h e r e t y c k o ś ć
katolicyzmu N o s ó w cytuje r z e k o m y t e k s t d o g m a t u o n i e o m y l n o ś c i papieża,
który w rzeczywistości nie jest p r a w d z i w y m t e k s t e m d o g m a t y c z n y m , lecz spre­
p a r o w a n ą jeszcze w czasach k o m u n i s t y c z n y c h fałszywką. C z y t a m y t a m m . i n . :
„ 1 . Papież rzymski jest b o s k i m c z ł o w i e k i e m i l u d z k i m Bogiem [...]; Papież ma
boską w ł a d z ę , a jego w ł a d z a jest n i e o g r a n i c z o n a . Na ziemi m o ż e czynić to s a m o ,
co Bóg na niebiosach; 2. Gdyby papież pociągnął za s o b ą do p i e k ł a m i l i o n y ludzi,
to nikt z nich nie m i a ł b y p r a w a zapytać: Ojcze Św., po cóż ty to czynisz? Papież
jest n i e o m y l n y jak Bóg i m o ż e czynić wszystko, co Bóg czyni; 3. Papież m o ż e
zmieniać n a t u r ę rzeczy, z niczego tworzyć coś. J e s t w ł a d n y z n i e p r a w d y tworzyć
p r a w d ę . [...] J e s t w ł a d n y p o p r a w i a ć wszystko, co u z n a za s t o s o w n e w N o w y m
Testamencie." W kolejnych p u n k t a c h o w e g o r z e k o m e g o d o g m a t u , k t ó r y m i a ł być
ogłoszony podczas Soboru W a t y k a ń s k i e g o I, czytamy, że „papież ma w ł a d z ę n a d
p i e k ł e m i czyśćcem", albo że „jeśli wyrzeknie swój w e r d y k t p r z e c i w k o sądowi
Bożemu, to sąd Boży m u s i być p o p r a w i o n y i z m i e n i o n y " .
K o r o n n y m a r g u m e n t e m przeciw katolicyzmowi — „ j e d n y m z najbardziej
złowieszczych z n a k ó w naszych czasów", jak p o d k r e ś l a N o s ó w — jest t e ż podję­
cie dialogu z j u d a i z m e m . Krytykuje on P i u s a XI za p o w i e d z e n i e , że chrześcijanie
są d u c h o w y m i s e m i t a m i , oraz Sobór Watykański II za stwierdzenie, że Żydzi, m i ­
mo iż większość z nich nie przyjęła C h r y s t u s a , są nadal d r o d z y Bogu.
B r o s z u r a Papiestwo i jego walka z prawosławiem kończy się d w i e m a konkluzja­
m i . Pierwsza: papież j e s t m a s o n e m ( „ o d z i e w a się w czerń, z g o d n i e z s u r o w ą
etykietą lóż m a s o ń s k i c h " ) . D r u g a : J a n Paweł II p r z y p o m i n a d r u g ą b e s t i ę z A p o 68
FRONDA11/12
kalipsy, w o b e c czego z a s a d n e wydaje się pytanie, czy nie jest on p r z y p a d k i e m
z w i a s t u n e m n a d c h o d z ą c e g o Antychrysta.
S o b ó r W a t y k a ń s k i II
zintensyfikował walkę z prawosławiem
I n n ą broszurą, w y d a n ą w 1997 r. w n a k ł a d z i e 10 tysięcy egzempla­
rzy z b ł o g o s ł a w i e ń s t w e m Patriarchy M o s k w y i W s z e c h r u s i Alekse­
go II, jest praca Marii Stachowicz Czy można wierzyć Watykanowi. A u t o r k a twier­
dzi, że „Sobór Watykański II zintensyfikował walkę z p r a w o s ł a w i e m " , a tajną
b r o n i ą katolików jest e k u m e n i z m , k t ó r e g o z a d a n i e m jest rozmycie granic i toż­
samości p r a w o s ł a w i a . W książce tej pojawia się r ó w n i e ż oryginalna interpretacja
s t o s u n k u Stolicy Apostolskiej do objawień fatimskich. Stachowicz jest p r z e k o n a ­
na, że kolejni p a p i e ż e (od Piusa XI począwszy) celowo sabotowali o r ę d z i e Mat­
ki Boskiej z Fatimy. Przypomnijmy, że Maryja poleciła wówczas, by Ojciec Św.
poświęcił jej sercu Rosję, a w ó w c z a s Rosja się n a w r ó c i i p r z e s t a n i e r o z p r z e s t r z e ­
niać swe błędy na cały świat. A u t o r k a z d e m a s k o w a ł a niecny p l a n W a t y k a n u :
przez dziesięciolecia biskupi R z y m u nie chcieli poświęcić Rosji, aby k o m u n i z m
mógł szaleć bez przeszkód. Z d a n i e m Stachowicz, p a p i e ż e liczyli na to, że kiedy
Sowieci z m i o t ą z p o w i e r z c h n i ziemi p r a w o s ł a w i e , w ó w c z a s na z i e m i ę niczyją,
k t ó r ą stanie się Rosja, wkroczy triumfalnie katolicyzm.
Kolejną broszurą, w y d a n ą r ó w n i e ż w 1997 r. z b ł o g o s ł a w i e ń s t w e m Alekse­
go II w n a k ł a d z i e 20 tysięcy egzemplarzy, jest praca z b i o r o w a z a t y t u ł o w a n a
Wszystko jest już gotowe do nowych prześladowań Cerkwi. J e d n y m z p r z e ś l a d o w c ó w ,
z d a n i e m a u t o r ó w broszury, b ę d z i e Kościół katolicki. P u n k t e m wyjścia do ich
twierdzeń jest z d a n i e Z b i g n i e w a Brzezińskiego, że istnieje o b e c n i e w Rosji nie­
bezpieczeństwo, iż „ n a miejsce k o m u n i z m u m o ż e przyjść jakaś forma tradycyj­
nego p r a w o s ł a w i a p o d s z y t a s z o w i n i z m e m i wyrażająca się w z a c h o w a n i a c h im­
perialistycznych". „ D l a t e g o też — j a k piszą a u t o r z y pracy — g ł ó w n y m z a d a n i e m
Ameryki jest zapobieżenie t e m u n i e b e z p i e c z e ń s t w u . A m e r y k a ń s k a polityka za­
graniczna m o ż e osiągnąć swoje cele, sprzyjając z m i a n o m w Rosji: o s t a t e c z n e j re­
zygnacji z p a n o w a n i a j e d y n e g o ś w i a t o p o g l ą d u i t w o r z e n i u s p o ł e c z e ń s t w a plura­
listycznego." Wobec t e g o A m e r y k a będzie „ p o p i e r a ć p l u r a l i z m w e w s z y s t k i c h
przejawach ludzkiego życia, zwłaszcza w ideologii i religii. Tym s p o s o b e m A m e ­
ryka staje się z a i n t e r e s o w a n a r o z w o j e m w Rosji nierosyjskich religii i filozofii,
w t y m katolicyzmu, który pozostaje wielką siłą m i ę d z y n a r o d o w ą . " I dalej: „ N a
swojego g ł ó w n e g o s p r z y m i e r z e ń c a w walce z odradzającą się Rosyjską C e r k w i ą
P r a w o s ł a w n ą W a s z y n g t o n wybrał katolików", zaś „ j e d n y m ze s p o s o b ó w wtar­
gnięcia katolików do Rosji jest u t o ż s a m i e n i e katolicyzmu i europejskości". Zda­
n i e m a u t o r ó w broszury, takie z a c h o w a n i e Kościoła katolickiego, k t ó r y zgadza się
LATO
1998
69
iść na smyczy S t a n ó w Zjednoczonych we w s p ó l n y m dziele niszczenia Cerkwi,
jest całkiem logiczne, gdyż wpisuje się k o n s e k w e n t n i e w ciąg wielowiekowej antyprawosławnej polityki W a t y k a n u .
Kolejnym interesującym w y d a w n i c t w e m jest w y d a n y w n a k ł a d z i e 30 tysięcy
egzemplarzy podręcznik do spowiedzi, w k t ó r y m znaleźć m o ż e m y d o k ł a d n y ra­
c h u n e k sumienia, jaki wierny p r a w o s ł a w n y p o w i n i e n przeprowadzić, z a n i m przy­
stąpi do s a k r a m e n t u pokuty. W ś r ó d grzechów, z których należy się spowiadać,
znajdują się w s p ó l n y posiłek z katolikami czy w s p ó l n a kąpiel z żydami z łaźni.
Broszur takich, jak o m a w i a n e wyżej, jest więcej. W y d a w a n e w d u ż y c h n a k ł a ­
dach kształtują m e n t a l n o ś ć przeciętnych wiernych, k t ó r z y p r z e z całe dziesięcio­
lecia nie mieli d o s t ę p u do jakiejkolwiek l i t e r a t u r y religijnej. Pozycje te c z ę s t o
stają się dla p o z b a w i o n y c h e l e m e n t a r n e j wiedzy o katolicyzmie p r a w o s ł a w n y c h
j e d y n y m ź r ó d ł e m „informacji" o Kościele r z y m s k i m .
Droga katolicyzmu to droga
samoubóstawiającej się pychy
P a t r o n e m i p r o m o t o r e m t e g o t y p u m y ś l e n i a w Rosyjskiej Cerkwi
Prawosławnej był z m a r ł y w 1995 r. m e t r o p o l i t a S a n k t - P e t e r s b u r ga J o a n n (w latach 1990-1995 druga, po p a t r i a r s z e M o s k w y i W s z e c h r u s i , o s o b a
w hierarchii rosyjskiego p r a w o s ł a w i a ) . N a w e t po śmierci władyki jego idee, za­
w a r t e w kilku t o m a c h listów p a s t e r s k i c h i artykułów, wywierają w d a l s z y m cią­
g u duży wpływ n a f o r m o w a n i e p o g l ą d ó w w i e r n y c h p r a w o s ł a w n y c h , zwłaszcza
d u c h o w i e ń s t w a niższych szczebli, ale r ó w n i e ż części biskupów. Z publicznych
wystąpień z n a n i są m.in. arcybiskup taszkiencki W ł a d i m i r czy b i s k u p t w e r s k i
i kaszyński Wiktor, który uważa, że we wszystkich w y z n a n i a c h chrześcijańskich
poza p r a w o s ł a w i e m jest d o m i e s z k a k ł a m s t w a b ę d ą c e g o d z i e ł e m diabła. N i e na­
leżą do rzadkości w rosyjskich cerkwiach h o m i l i e księży, w k t ó r y c h Kościół ka­
tolicki nazywany jest sługą s z a t a n a .
Spośród książek metropolity J o a n n a największą popularnością cieszy się jego
Bitwa o Rosję. O t o charakterystyczny dla całości tej pracy fragment będący komenta­
rzem do Kazania na Górze: „«Błogosławieni, którzy cierpią prześladowania dla spra­
wiedliwości, albowiem do nich należy Królestwo Niebieskie... Tak niechaj świeci wa­
sze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego,
który jest w niebie». I czyż nie t e m u świadectwu zawdzięcza naród rosyjski, że zbu­
dowawszy największe w świecie państwo, rozciągające się od Atlantyku do Oceanu
Spokojnego, żadnego nawet najmniejszego spotkanego na swojej drodze n a r o d u nie
poniżył, a wszystkie przyjął jako braci, najpierw zdobywając serca, a nie twierdze".
M e t r o p o l i t a J o a n n nie jest w tej myśli oryginalny, p o w t a r z a jedynie twier­
dzenia j e d n e g o z największych h i s t o r y k ó w rosyjskich, żyjącego na p r z e ł o m i e
70
FRONDAll/12
XVIII i XIX w., Mikołaja Karamzina: „ N i e t r z e b a być Rosjaninem, t r z e b a tylko
myśleć, aby z ciekawością czytać dzieje n a r o d u , który ś m i a ł o ś c i ą i m ę s t w e m zdo­
był p a n o w a n i e n a d dziewiątą częścią świata, odkrył kraje n i k o m u d o t ą d n i e z n a ­
ne, w p r o w a d z i ł je do p o w s z e c h n e g o s y s t e m u geografii, historii i oświecił w i a r ą
Boską, bez p r z y m u s u , bez z b r o d n i , używanych p r z e z innych z e l a n t ó w chrześci­
j a ń s t w a w E u r o p i e i Ameryce, a jedynie p r z y k ł a d e m wyższości".
W innej książce, p o d s u m o w u j ą c h i s t o r i ę Kościoła katolickiego, m e t r o p o l i t a
J o a n n napisał: „ D r o g a r z y m s k i e g o katolicyzmu, na p r z e s t r z e n i całej j e g o historii,
to droga samoubóstwiającej się pychy, obcej d u c h o w i Ewangelii, to p r a k t y c z n y
i m o r a l n y relatywizm, intrygi polityczne, k ł a m s t w a , do których ucieka się Waty­
kan dla osiągnięcia swoich c e l ó w " . J e d n ą z takich niegodziwości, do których m i a ł
się p o s u n ą ć Watykan — o czym władyka J o a n n napisał w liście p a s t e r s k i m O błę­
dach katolicyzmu w 1993 r. — było p o p i e r a n i e rewolucji bolszewickiej w celu osła­
bienia prawosławia.
Rewolucyjno-reformatorscy
schizmatycy
W e w n ą t r z Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej znaleźć m o ż n a rów­
nież ś r o d o w i s k a n a s t a w i o n e bardziej przychylnie w o b e c katolicy­
z m u , ale należą o n e do mniejszości i są k r y t y k o w a n e jako „rewolucyjno-reformatorscy schizmatycy". Z d a n i e m ks. S t a n i s ł a w a Opięli, p r z e ł o ż o n e g o rosyjskiej
prowincji Z g r o m a d z e n i a Jezuitów, ci p r a w o s ł a w n i , którzy życzliwie t r a k t u j ą eku­
m e n i z m , „są po p r o s t u u w a ż a n i za filokatolików i napotykają na s p o r e t r u d n o ś c i
ze s t r o n y Patriarchatu Moskiewskiego, gdy n p . p r o p o n u j ą intensyfikację dialogu
e k u m e n i c z n e g o z katolikami. Mają rzecz j a s n a swoje wpływy, ale m i m o w s z y s t k o
zasięg ich oddziaływania na p r a w o s ł a w i e jest niewielki".
Krytykowani są t e ż d u c h o w n i , k t ó r z y w swej pracy d u s z p a s t e r s k i e j sięgają
do w z o r c ó w wypracowanych w Kościele katolickim, t a k i c h jak t w o r z e n i e wspól­
n o t o s ó b świeckich. Na przykład ks. Gieorgij Koczietkow został p o z b a w i o n y
możliwości p e ł n i e n i a funkcji kapłańskich, ks. A l e k s a n d e r Borisów jest zaś p u ­
blicznie a t a k o w a n y przez innych d u c h o w n y c h jako h e r e t y k .
W o s t a t n i m czasie w ł a d z e P a t r i a r c h a t u M o s k i e w s k i e g o zawiesiły w kapłań­
stwie i h u m e n a klasztoru w Pskowie o. Zinowija za to, że przyjął K o m u n i ę św.
z rąk katolickiego księdza. W a r t o w s p o m n i e ć , że obowiązujące w Cerkwi p r a w o ­
sławnej kanony, u c h w a l o n e na soborach w p i e r w s z y m tysiącleciu, zabraniają
wiernym jakichkolwiek wspólnych s p o t k a ń czy m o d l i t w z i n n o w i e r c a m i . Dla nie­
których środowisk, n p . skupionych wokół w p ł y w o w e g o Radia Radoneż, k a n o n y
te jednoznacznie sprzeciwiają się działalności e k u m e n i c z n e j . Były sekretarz pra­
sowy z m a r ł e g o m e t r o p o l i t y J o a n n a , r e d a k t o r naczelny p i s m a Ruś Prawosławna,
LATO-1998
71
Konstantin D u s z e n o w s t a n o w c z o d o m a g a się od hierarchii cerkiewnej, by nazy­
wała i t r a k t o w a ł a katolików jak heretyków.
O b i e k t e m zaciekłych napaści jest t a k ż e o s o b a o. A l e k s a n d r a Mienia, legen­
darnego już
duchownego
zamordowanego
przez
„nieznanych
sprawców"
w 1990 r. Mieniowi u d a ł a się w czasach k o m u n i s t y c z n y c h rzecz niezwykła: zdo­
łał przyciągnąć do Cerkwi p r a w o s ł a w n e j s p o r ą g r u p ę rosyjskich inteligentów.
Uformował liczący o k o ł o tysiąca o s ó b r u c h p r a w o s ł a w n e j inteligencji skupionej
w m a ł y c h g r u p a c h m o d l i t e w n y c h ( w a r t o w s p o m n i e ć , że dziś część jego u c z n i ó w
u z n a ł a łączność z R z y m e m , zachowując j e d n a k w s c h o d n i o b r z ą d e k ) .
Mień, k t ó r e g o nazwisko dla wielu tysięcy Rosjan s t a ł o się s y m b o l e m świę­
tości, jest po śmierci atakowany, m . i n . p r z e z a r c h i m a n d r y t ę Izajasza Biełowa, ja­
ko j e d e n z największych w r o g ó w Cerkwi w XX w. A n o n i m o w y a u t o r b r o s z u r y
wydanej w m a s o w y m n a k ł a d z i e przez w y d a w n i c t w o Ławry Troicko-Siergiejewskiej (której a r c h i m a n d r y t ą j e s t p a t r i a r c h a Aleksy II) n a z y w a o. M i e n i a zdrajcą
chrześcijaństwa, Cerkwi i Boga. Aleksy II wydał co p r a w d a oświadczenie, że b r o ­
szura nie odzwierciedla p o g l ą d ó w P a t r i a r c h a t u , t y m n i e m n i e j jej fragmenty są
czytane w wielu cerkwiach p o d c z a s n a b o ż e ń s t w . Jako m o d e r n i ś c i a t a k o w a n i są
również tak z n a n i myśliciele p r a w o s ł a w n i jak Mikołaj Bierdiajew, o. A l e k s a n d e r
S c h m e m a n czy Sergiusz Awierincew.
Herezja
ekumeniczna
W s p o m n i a n y ks. Opiela zauważa, że „pojęcie e k u m e n i z m u , obo­
wiązujące w Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, różni się od pojęcia
u z n a w a n e g o przez Kościół katolicki". Oznacza to, w e d ł u g księdza Opięli, że „Pa­
triarchat nie uważa działalności ekumenicznej za w s p ó l n e p o m a g a n i e l u d z i o m
w odnajdywaniu Boga i wiary. Gdy idzie o dialog, to dialog t e n , z d a n i e m Patriar­
chy, p o w i n i e n dotyczyć d w ó c h t e m a t ó w : katolickiego p r o z e l i t y z m u i s p r a w uniatyzmu. Rzecz jasna, C e r k i e w jest o b u t y m r z e c z o m przeciwna. O t ó ż m o i m zda­
niem, to nie jest dialog — to jest załatwianie s p r a w administracyjnych".
Na w s p o m n i a n y m już Archirejskim Soborze w lutym 1997 r. omal nie został
przegłosowany wniosek o wycofanie się Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej ze wszyst­
kich gremiów ekumenicznych i z wszelkiego dialogu międzykościelnego. W 1997 r.
na krok taki zdecydowała się Cerkiew gruzińska, która argumentując swoje wystą­
pienie ze Światowej Rady Kościołów stwierdziła, że organizacja ta oddaliła się od ide­
ałów chrześcijaństwa. Podobne posunięcie rozważały również Cerkwie prawosław­
ne w Serbii i w Grecji, ale w ostatniej chwili, podobnie jak Rosjanie, odstąpiły od
tego. Na konferencji biskupów w Moskwie zwyciężył ostatecznie argument, który
przedstawił następnie hieromonach Iłarion Ałfiejew na łamach Niezawisimej Gaziety
72
FRONDA11/12
(27.11.1997) w tekście Czy ekumenizm jest herezją?, opatrzonym p o d t y t u ł e m : Oficjalne
stanowisko Patriarchatu Moskiewskiego oparte na tradycji teologii prawosławnej.
Hieromonach Iłarion odpowiadający w Patriarchacie za kontakty międzychrześcijańskie napisał: „Biorąc pod uwagę złożone stosunki Cerkwi rosyjskiej z Patriar­
chatem Konstantynopola, który pretenduje do hegemonii w Prawosławiu, i to, że je­
dyną przeciwwagą dla pretensji Konstantynopola do powszechnej jurysdykcji, m o ż e
być tylko Patriarchat Moskiewski, należy sądzić, że j e d n o s t r o n n e wyjście Rosyjskiej
Cerkwi Prawosławnej ze ŚRK przekaże na ręce Konstantynopola wiele mocnych na­
rzędzi wpływów międzynarodowych, co w ostateczności osłabi możliwości wpływa­
nia Cerkwi rosyjskiej na rozwiązywanie aktualnych p r o b l e m ó w (Estonia, Ukraina,
Mołdawia itd.) i doprowadzi do jej izolacji na płaszczyźnie międzynarodowej. Oczy­
wiście, takiego rozwoju wydarzeń nikt w Cerkwi rosyjskiej nie pragnie".
W świetle powyższego s t a n o w i s k a a r g u m e n t y przemawiające za p o z o s t a ­
n i e m Patriarchatu M o s k i e w s k i e g o w ŚRK nie mają c h a r a k t e r u teologicznego,
eklezjalnego czy p a s t o r a l n e g o , lecz pragmatyczny. W a r t o z r e s z t ą bliżej przyjrzeć
się w s p o m n i a n e m u tekstowi, k t ó r y w Rosji p o w s z e c h n i e został o d e b r a n y — ta­
ki był też jego p o d t y t u ł — jako „oficjalne s t a n o w i s k o P a t r i a r c h a t u M o s k i e w s k i e ­
g o " w sprawie e k u m e n i z m u . Jego l e k t u r a p o t w i e r d z a s p o s t r z e ż e n i a ks. Opięli, że
pojęcie e k u m e n i z m u , k t ó r e obowiązuje w rosyjskim p r a w o s ł a w i u , jest i n n e od
r o z p o w s z e c h n i o n e g o w ś r ó d e k u m e n i s t ó w katolickich.
H i e r o m o n a c h Iłarion pisze, że istnieje „herezja e k u m e n i c z n a " , k t ó r ą u t o ż s a ­
m i a on z teologiczną „teorią gałęzi" (branch theory). „W tej teorii j e d n o ś ć e k u m e ­
niczna r o z u m i a n a jest jako «jedność drzewa» — j e d n o ś ć niewidzialnie istniejąca
w życiu wszystkich Kościołów, a potrzebująca jedynie jakiegoś widzialnego zna­
ku, k t ó r y m m o ż e być także w s p ó ł c z e s n y r u c h ekumeniczny. Taka t e o r i a j e s t n i e
do przyjęcia dla Cerkwi p r a w o s ł a w n e j " .
Rzecz j e d n a k w tym, że t e o r i a ta jest dziś b a r d z o p o p u l a r n a w ś r ó d katolic­
kich i p r o t e s t a n c k i c h e k u m e n i s t ó w oraz specjalistów od dialogu religijnego.
Zwłaszcza p r o t e s t a n c k a większość, jak p r z y p o m i n a rosyjski duchowny, z a r z u c a
stronie p r a w o s ł a w n e j h a m o w a n i e r u c h u e k u m e n i c z n e g o . Przyjęcie p r z e z p r a w o ­
sławnych „teorii gałęzi" oznaczałoby j e d n a k o d r z u c e n i e p r z e z n i c h twierdzenia,
że „nie ma zbawienia p o z a p r a w o s ł a w i e m " . R ó w n i e ż z t e g o p o w o d u wielu t e o ­
logów rosyjskich o d m a w i a dziś nazywania Kościoła katolickiego „Kościołem sio­
s t r z a n y m " , m i m o że w historii p r a w o s ł a w i a o k r e ś l e n i e to pojawiało się w o d n i e ­
sieniu do katolików nie j e d e n raz.
H i e r o m o n a c h Iłarion pisze, że e k u m e n i z m jest pilnym z a d a n i e m dla całej
Cerkwi, ale m u s i być on właściwie pojmowany. „ M a m y j e d n a k także p r a w o s ł a w ­
ne r o z u m i e n i e e k u m e n i z m u — p r z e d e w s z y s t k i m jako misji Prawosławia we­
wnątrz innowierczego świata, jako świadka Prawdy, Kościoła i Ewangelii w obli­
czu podzielonego chrześcijaństwa."
LATO 1 9 9 8
E k u m e n i z m więc p o w i n i e n być częścią
73
działalności misyjnej, n i e ma zaś misji bez dążności do n a w r ó c e n i a na swoją wia­
rę. Rosyjski d u c h o w n y pisze dalej, że Patriarchat Moskiewski „przygotowuje
n o w ą koncepcję s t o s u n k ó w z i n n o w i e r c a m i . Koncepcja ta p o w i n n a cechować się
rezygnacją z «paradnego» e k u m e n i z m u , z j e g o deklaracjami o jedności, k t ó r e skry­
wają realne głębokie różnice, z jego p o s z u k i w a n i a m i d o k t r y n a l n e g o k o n s e n s u s u
t a m , gdzie t e n k o n s e n s u s jest n i e m o ż l i w y " .
Krytyka
heretyka
Rosyjska Cerkiew Prawosławna nie wystąpiła ze Światowej Rady Ko­
ściołów, jednak s t o s u n e k coraz większej liczby prawosławnych do tej
inicjatywy n i e pozostawia złudzeń. W styczniu 1998 r. odwiedził Rosję przewodni­
czący ŚRK luterański pastor Konrad Raiser. W planie jego wizyty był wykład w Mo­
skiewskiej Akademii Duchownej i wyższym s e m i n a r i u m w Siergijew Posadzie oraz
dyskusja ze s t u d e n t a m i uczelni. Placówka ta u w a ż a n a jest za najbardziej elitarną
uczelnię prawosławną, kuźnię przyszłych kadr biskupich i teologicznych.
Po wykładzie Raisera do kilku mikrofonów na sali zaczęli licznie podchodzić stu­
denci Akademii. Pytanie, jakie powtarzało się niemal we wszystkich wystąpieniach,
brzmiało: ,Jak taki heretyk śmiał tu w ogóle przyjeżdżać i zanieczyszczać swoją obe­
cnością święte m u r y uczelni?" H i e r o m o n a c h o. Kliment Bieriezowski oraz m n i c h
o. Sawwatij Titkow, komentując wykład Raisera, stwierdzili, że chyba nigdy w życiu
nie czytał Pisma Św., a jego organizacja zajmuje się propagowaniem nie chrześcijań­
stwa, lecz homoseksualizmu. Wszystkie krytyczne uwagi p o d a d r e s e m gościa spoty­
kały się z aplauzem publiczności wypełniającej salę po brzegi. Kiedy Raiser próbował
coś odpowiedzieć, sala zagłuszała go nie dając mu ani razu dojść do głosu.
P r z e w o d n i c z ą c e m u ŚRK towarzyszył Mikołaj Łosski, syn z m a r ł e g o emigra­
cyjnego teologa W ł a d i m i r a . R ó w n i e ż j e m u seminarzyści nie pozwolili się wypo­
wiedzieć, twierdząc że jest h e r e t y k i e m i n i e ma nic w s p ó l n e g o z p r a w o s ł a w i e m .
D o s t a ł o się też h i e r a r c h o m Cerkwi, zwłaszcza o b e c n e m u n a s p o t k a n i u m e t r o p o ­
licie m i ń s k i e m u i s ł u c k i e m u Filaretowi, k t ó r y towarzyszył z a g r a n i c z n y m go­
ściom. Seminarzyści stwierdzili, że biskupi, k t ó r z y b i o r ą u d z i a ł w dialogu eku­
m e n i c z n y m , nie r e p r e z e n t u j ą Cerkwi, tylko s a m y c h siebie.
O b e c n i h i e r a r c h o w i e , którzy byli wyświęceni na b i s k u p ó w w czasach k o m u ­
nistycznych,
egzystując w
sowieckim
systemie,
przywykli
do k o m p r o m i s ó w
i dwuznaczności. Młode pokolenie prawosławnych duchownych, wolne od tego
ciężaru historii, jest o wiele bardziej b e z k o m p r o m i s o w e . Do t e g o p o k o l e n i a na­
leży przyszłość.
ZENON CHOCIMSKI
FRONDAll/12
Ekumenizm prowadzi do bezbożnictwa, do utraty czystości
przez Cerkiew prawosławną. Jeśli jednak określone kontakty
ekumeniczne staną się, nie daj Bóg, nie do uniknięcia, to pra­
wosławie mogłoby wziąć udział w niektórych dyskusjach,
spotkaniach z przedstawicielami innych wyznań, ale nie po to,
aby się w nich rozpuścić, lecz przeciwnie — po to, by inne religie
powróciły na łono prawosławia, do prawosławnej prawdy...
woluga
prawosławna
przeciw współczesnemu światu
ROZMOWA Z WŁADYKĄ j 0 A N N E M ,
METROPOLITĄ ŁADOŻSKIM, NOWOCRODZKIM I SANKT-PETERSBURSKIM
Metropolita Joann (1927-1995) — urodzony w Majaczce na południowej Ukrainie, zmarł
w Sankt-Petersburgu. Pochodził z rodziny niezbyt religijnej i choć został ochrzczony, to, jak sam
wspominał, do szesnastego roku życia nie miał kontaktu z Cerkwią. W 1943 r. przeżył radykalne
nawrócenie, obserwując wiejską hulankę. Wówczas postanowił poświęcić życie służbie Bogu.
Ponad dwadzieścia lat pracował w wielu parafiach w głębi Rosji, prowadząc równocześnie
LATO- 1 9 9 8
75
działalność dydaktyczną w seminarium w Saratowie i badając najnowszą historię Cerkwi rosyjskiej.
W 1965 r. wyświęcony na biskupa Syzrania, a cztery lata później na arcybiskupa Kujbyszewa.
W opracowanym w 1976 r. dla potrzeb Biura Politycznego KC KPZR tzw. raporcie Furowa został
zaliczony do nielicznej grupy biskupów „nie poddających się żadnej kontroli" ze strony służb spec­
jalnych. W 1990 r. został podniesiony do rangi metropolity Sankt-Petersburga. Przerażony inwazją
sekt do Rosji oraz demoralizacją ludności rozpoczął wówczas publikację serii książek poświę­
conych duchowej odnowie kraju przez powrót do wiary przodków. Wydał m.in. tomy: Cfos
wieczności. Pokonanie smuty. Bitwa o Rosję. Trwanie w wierze, Samodzierżawie ducha. Uznawany za
niekwestionowanego przywódcę prawosławnych integrystów w rosyjskim Episkopacie, często
określany był w prasie mianem „faszysty", ponieważ nie stronił od kontaktów z różnego rodzaju
ruchami nacjonalistycznymi. Mimo ataków ze strony części mediów i niektórych biskupów, do
końca życia cieszył się wielką estymą i autorytetem wśród duchowieństwa i wiernych.
— Wasza Świątobliwość, proszę powiedzieć n a m , j a k Wasza Świątobliwość widzi
problem Końca Czasów oraz j e g o związek ze ś w i ę t ą historią naszego p a ń s t w a ? Czy
problemy eschatologiczne są jeszcze dzisiaj a k t u a l n e ? Jaki jest stosunek Waszej
Świątobliwości do pism świętych ojców mówiących o z m a r t w y c h w s t a n i u naszej
Ojczyzny przed Końcem? Jak przebiega polityczna realizacja t e g o w y d a r z e n i a ?
—
Problematyka eschatologiczna jest dziś
nadzwyczaj
aktualna.
Ludzie
są
ograniczeni w s w o i m postrzeganiu świata, j e d n a k o w o ż to, co jest zakryte przed
ludźmi, nie jest zakryte p r z e d Bogiem. Na p r z e s t r z e n i wielu lat i s t n i a ł o niebez­
pieczeństwo, że wiara zagaśnie, lecz dzięki Bożym z a m y s ł o m C e r k i e w o t r z y m a ł a
dziś p e w n ą wolność. O d n o s i się dziś takie wrażenie, jakby n i e było nadziei na
o d r o d z e n i e Rosji, tak się j e d n a k tylko wydaje. Bóg widzi lepiej. Rosja z m a r t w y c h ­
wstanie, odrodzi się w całej swojej okazałości. Zycie d u c h o w e odrodzi się nie
tylko w ś r ó d d u c h o w i e ń s t w a , lecz r ó w n i e ż w środowisku świeckich. Wszystko jest
w rękach Boga. W Ewangelii n a p i s a n o : „Czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy przyjdzie
Sędzia". O n j e d n a k przyjdzie n a p e w n o . Nadzieja n i e p o w i n n a opuszczać Rosjan
należących do jakiejkolwiek klasy społecznej. Ż a d n e b u r z e polityczne czy eko­
n o m i c z n e nie b ę d ą w stanie p o w s t r z y m a ć n i e u c h r o n n e g o o d r o d z e n i a i prze­
b u d z e n i a Rosji z letargu. Będzie jeszcze o n a wielka i p o t ę ż n a jak niegdyś!
— Jak ocenia Wasza Świątobliwość d o k t r y n ę „ n o w e g o p o r z ą d k u ś w i a t o w e g o "
i w jaki sposób, z d a n i e m Waszej Świątobliwości, jest o n a z w i ą z a n a z przyjściem
Antychrysta?
—
Światowy
płaszczyźnie
porządek
politycznej,
Antychrysta
będzie
ekonomicznej,
realizowany
ekologicznej
i d u c h o w e j Apokalipsy. Ludzie znajdą się w b a r d z o
76
na
ciężkich w a r u n k a c h . Przede w s z y s t k i m b ę d ą m y ś l e ć o c h l e b i e p o w s z e d n i m
i łyku czystej wody. W ó w c z a s A n t y c h r y s t d o k o n a b a r d z o p o w a ż n e j p r ó b y
w s t ą p i e n i a na t r o n w Rosji p o d p o s t a c i ą J e z u s a C h r y s t u s a , lecz w t y m s a m y m
czasie dążyć b ę d z i e d o p e ł n e g o z n i s z c z e n i a świętej wiary. Będzie p o d s t ę p n i e
s k ł a n i a ł ludzi do w y r z e c z e n i a się C h r y s t u s a i Trójcy Św., by r a t o w a l i w t e n
s p o s ó b swoje życie, ale n i e p r z y n i e s i e im to r a t u n k u , bo z n i e b a n i e s p a d n i e
deszcz, a z i e m i a n i e w y d a p l o n ó w . Trwać to b ę d z i e trzy lata, a p o t e m
n a s t ą p i czas Sądu n a d ś w i a t e m . Będzie i s t n i a ł a p e w n a t e n d e n c j a d o
s t w o r z e n i a o g ó l n o ś w i a t o w e g o r z ą d u , d o z j e d n o c z e n i a się w s z y s t k i c h
religii w j e d n ą całość, ale religia z t e g o n i e p o w s t a n i e . To n i e b ę d z i e
religia, lecz b e z b o ż n i c t w o .
— Jak odnosi się Wasza Świątobliwość do zasady
„konserwatywnej
rewolucji"?
Weźmy
chociażby
przykład serbskiego odrodzenia narodowego, jakie
t e n mężny, bratni kraj przeżywa w t a k tragicznym
dlań czasie. Bohater serbskiego narodu, lider boś­
niackich Serbów, Radovan Karadzić, z którym
nasza
Redakcja
spotkała
się jesienią
1992 r. p o d Sarajewem, powiedział
wprost: „U nas o d b y w a się teraz prawdziwa «Prawosławna Rewolucja" przeciw
współczesnemu światu...".
— Nie ma czego ukrywać — Serbia została zdradzona przez Rosję. Podczas spotka­
nia patriarchy Wszechrusi Aleksego II z p r e z y d e n t e m Jelcynem m ó w i ł o się
o konieczności rychłej zmiany stosunku wobec Serbii. Podjęto i niemal zrealizowano
decyzję o okazaniu Serbom materialnej i wojskowej pomocy, ponieważ stało się
jasne, że jeśli się tego nie zrobi, to wydarzenia w Serbii m o g ą okazać się p r e l u d i u m
do wojny w samej Rosji. A nie daj Bóg, żeby coś takiego nastąpiło! Zgadzam się
z rym, że w Serbii ma miejsce Prawosławna Rewolucja przeciw współczesnemu
światu, i niech im Bóg p o m o ż e we wszystkim, ponieważ to nasi bracia Słowianie.
— Chcielibyśmy zapytać o katolicyzm. Czy Wasza Świątobliwość widzi w t y m prob­
lemie różne aspekty, nie tylko negatywne? Czy my prawosławni m o ż e m y współpra­
cować z niektórymi tradycjonalistycznymi organizacjami katolickimi, wyłączając
rzecz jasna wszelkie mieszane ruchy ekumeniczne i w pełni sprzeciwiając się ekspan­
sji w Rosji amerykańskiego, judeo-protestanckiego „ n o w e g o porządku"?
— E k u m e n i z m p r o w a d z i do bezbożnictwa, do u t r a t y czystości przez C e r k i e w
p r a w o s ł a w n ą . Jeśli j e d n a k o k r e ś l o n e k o n t a k t y e k u m e n i c z n e s t a n ą się, n i e daj
Bóg, nie do uniknięcia, to p r a w o s ł a w i e m o g ł o b y wziąć udział w n i e k t ó r y c h
dyskusjach, w spotkaniach z przedstawicielami innych wyznań, ale nie po t o , aby
się w nich rozpuścić, lecz przeciwnie — po t o , by i n n e religie p o w r ó c i ł y na ł o n o
prawosławia, do p r a w o s ł a w n e j prawdy... A wszystko, co p o n a d t o , od Z ł e g o jest.
Jeśli chodzi o katolicyzm, to często bywa on aż z a n a d t o okrutny. W j e g o i m i e n i u
poniża się parafian, t w o r z y się bezprawie, zajmuje świątynie należące do pra­
wosławnych. Szczególnie często o d b y w a się t o n a U k r a i n i e . N a
zachodniej
Ukrainie p r a w o s ł a w n i księża z n o s z ą poniżenia, z n ę c a n i e się n a d n i m i czy t e ż
groźby fizycznej rozprawy. Księża są bici albo otrzymują telefony z groźbami
zabójstwa lub z p r z e k l e ń s t w a m i p o d a d r e s e m c z ł o n k ó w ich rodzin... Jeśli chodzi
o wpływ judeo-protestancki, to m o g ę powiedzieć, że plan okupacji Rosji został
opracowany nie dzisiaj, ale wiele dziesiątków lat t e m u . Herezja j u d e o - p r o t e s tancka,
znajdując
amerykańskim,
oparcie
kończy
w
obecnie
bezbożnym,
wstępny
materialistycznym
cykl
rozkładu
naszego
porządku
państwa.
D e m o n t o w a n e są zasieki na granicach kraju. Metodycznie r o z k ł a d a n a i rozbrajana
jest Armia Rosyjska. W t y m s a m y m czasie n a s t ę p u j e religijna okupacja — na
Rosjan d o s ł o w n i e zwalili się baptyści, Świadkowie Jehowy, raskolnicy, krisznaici,
różne
„białe b r a c t w a "
itd.
Wszyscy adepci
tej
religijnej
okupacji dążą do
zniszczenia prawosławia, dlatego trzeba d z i e ń i noc modlić się za Świętą R u ś !
78
FRONDAll/12
— Czy Wasza Świątobliwość widzi dziś wśród cerkiewnych h i e r a r c h ó w osobowość
zdolną p o w t ó r z y ć d u c h o w y wyczyn p a t r i a r c h y H e r m o g e n e s a i u r a t o w a ć Ruś
przed n o w y m „ p o c h o d e m o b c o p l e m i e ń c ó w " o r a z p r z e d „wielką s m u t ą " ?
— O b e c n i e taka p o s t a ć jest n i e do p o m y ś l e n i a . N a w e t jeśli o n a istniałaby, to jed­
n o m y ś l n e p o p a r c i e jej p r z e z cały n a r ó d j e s t n i e do w y o b r a ż e n i a . Rosyjskie
s p o ł e c z e ń s t w o jest dziś w y m i e s z a n e . N a p o c z ą t e k k o n i e c z n e j e s t oczyszczenie
społeczeństwa, żeby s t a ł o się o n o czysto rosyjskie, d u c h o w o rosyjskie. Rosyjski
lud p o w i n i e n o d r o d z i ć się w d u c h u p r a w o s ł a w n y m — w d u c h u pokory, dobroci,
miłości, p o m o c y b l i ź n i e m u . N a razie j e d n a k jeszcze d o t e g o daleko. P r a w d z i w i e
rosyjskie p a ń s t w o p o w i n n o być s a m o d z i e r ż a w n e . S a m o d z i e r ż a w i e u ś w i ę c a więź
m i ę d z y l u d e m a r z ą d e m . Za p o d s t a w ę wszystkiego p o w i n n a służyć zaś w s p ó l n o t o w o ś ć . Rosjanie p o w i n n i zjednoczyć się i tylko w t e d y b ę d ą mieli p r a w o , by
z n ó w nazwać siebie „ n a r o d e m w y b r a n y m " .
— Na koniec proszę o o d p o w i e d ź na p y t a n i e , k t ó r e nie d a j e mi spokoju. Jaki jest
stosunek
Waszej
Świątobliwości
do
licznych
neospirytualistycznych
oraz
neomistycznych p r z y w ó d c ó w d u c h o w y c h , którzy m ó w i ą o t y m , że całe pożywie­
nie na Ziemi jest z a t r u t e , i że p o w s t r z y m y w a n i e się od t e g o p o ż y w i e n i a m o ż e
zaprowadzić ludzkość w swego rodzaju „ c z w a r t y w y m i a r " , w k t ó r y m ludzie b ę d ą
„karmić się energią kosmiczną"?
— W j e d n y m mają oni rację: Z i e m i a jest rzeczywiście zatruta, jedzenie jest z d a t n e
do spożycia tylko po termicznej obróbce, zaś w o d ę m o ż n a pić teraz tylko przego­
towaną... Wszystko pozostałe, „wchodzenie w czwarty w y m i a r " , „karmienie się
kosmiczną energią" itd., pochodzi od diabła. Przestrzegam przed p r z y j m o w a n i e m
na wiarę p o d o b n y c h informacji, p o n i e w a ż o d w o d z ą o n e b a r d z o daleko od prawdzi­
wej wiary. Pozwoli Pan, że podziękuję za wizytę. Będę b a r d z o rad, jeśli moje
odpowiedzi z o s t a n ą o p u b l i k o w a n e w Elementach. Życzę jego w s p ó ł p r a c o w n i k o m
i czytelnikom sukcesów oraz przekazuję im moje b ł o g o s ł a w i e ń s t w o .
Rozmawiał: N. ŻERBIN, Sankt-Petersburg 1993
(wywiad ukazał się w Elementach nr 4 )
Tłumaczył: MICHAŁ KLIZMA
Dla Dostojewskiego źródtem demonicznych idei był Zachód,
skąd pochodziły największe, według niego, zagrożenia:
liberalizm, materializm i katolicyzm. Rosyjski pisarz miał
całkowitą rację twierdząc, że Zachód jest wylęgarnią zabój­
czych dla Rosji doktryn. Jedną z nich okazała się importo­
wana z Niemiec idea Volku — narodu rozumianego jako
wspólnota idealna. Nosicielem tej właśnie idei jest Szatow,
a jej największym propagatorem w Rosji — Dostojewski.
SYNDROM
SZATOWA
Samounicestwienie i samospalenie to narodowe cechy Rosjan
Mikołaj
ADAM
Bierdiajew
KU Z
D
ECYDUJĄCY w p ł y w na dzieje n o w o ż y t n e j Rosji wywarły zacho­
d n i e idee, p o ś p i e s z n i e rusyfikowane i w p r o w a d z a n e w życie z fa­
t a l n y m s k u t k i e m . F e n o m e n t e n wyjaśnił Mikołaj Bierdiajew: „Ro­
sja p o z o s t a ł a p o z a n a w i a s e m p o t ę ż n e g o h u m a n i s t y c z n e g o r u c h u
czasów n o w o ż y t n y c h . Rosja n i e przeżywała r e n e s a n s u i d u c h re­
n e s a n s u obcy był n a r o d o w i rosyjskiemu. Rosja w y b i t n i e była W s c h o d e m i t a k ą
p o z o s t a ł a do naszych d n i . W niej nigdy nie r o z w i n ę ł a się całkowicie zasada oso80
FRONDA11/12
bowości. Bogaty rozkwit o s o b o w o ś c i ludzkiej p o z o s t a ł dla niej nieznany. Ale Ro­
sjanie przyswoili sobie a k t u a l n e o w o c e h u m a n i z m u europejskiego w epoce jego
rozkładu, w ó w c z a s gdy niszczył on s a m siebie i zwracał się p r z e c i w k o b o s k i e m u
pochodzeniu człowieka'".
Demoniczne idee
W p ł y w z a c h o d n i c h idei na s p o ł e c z e ń s t w o rosyjskie w d o s k o n a ł y s p o s ó b przed­
stawił Fiodor Dostojewski w Biesach. Na k a r t a c h tej powieści stworzył on p o s t a ć
Szatowa — nosiciela rosyjskiej idei n a r o d o w e j .
D o s t o j e w s k i jest n i e w ą t p l i w i e najwybitniejszym p r z e d s t a w i c i e l e m rosyj­
skiego d u c h a n a r o d o w e g o . Ten a s p e k t jego t w ó r c z o ś c i dostrzegli p r z e d e wszy­
s t k i m ci pisarze, k t ó r z y s a m i byli wyrazicielami p o d o b n y c h idei. W e d ł u g Stani­
sława Brzozowskiego, „ D o s t o j e w s k i całe życie walczył z d e m o n i z m e m . C z u ł
w sobie dziejową b e s t i ę i n i e chciał, n i e m ó g ł się jej wyrzec, wiedział b o w i e m ,
że każdy n a r ó d m u s i s a m z siebie w y d o b y w a ć s w ą siłę, że n a r ó d rosyjski m u s i
przyjąć d u s z ę rosyjską, w r o s n ą ć w niej, jeśli chce coś z d z i a ł a ć " 2 .
W p r z e d m o w i e do n i e m i e c k i e g o w y d a n i a dzieł a u t o r a Biesów M o e l l e r v a n
d e n Bruck napisał: „Dostojewski zawarł w tysiącu n o w y c h r o z w a ż a ń n i e tylko ca­
łą Rosję, lecz r ó w n i e ż cały świat s ł o w i a ń s k i ze w s z y s t k i m i r ó ż n y m i n a r o d o w o ­
ściami, k a s t a m i i typami, od p r o s t e g o m u z y k a do p e t e r s b u r s k i e g o arystokraty, od
nihilisty d o biurokraty, o d z b r o d n i a r z a d o ś w i ę t e g o " 3 .
Spośród wielu a u t o r ó w usiłujących wyjaśnić f e n o m e n D o s t o j e w s k i e g o naj­
bliższy jego z r o z u m i e n i a jest chyba Wasyli Rozanow, k t ó r y w p r z e d m o w i e do
p e ł n e g o w y d a n i a dzieł pisarza z 1894 r. napisał: „Skąd bierze się u artysty o w a
siła p o z n a w c z a i jaka jest rola genialnej j e d n o s t k i w dziejach ludzkości? Wydaje
się, że z a r ó w n o siłę, jak i rolę wyznacza d o ś w i a d c z e n i e d u c h o w e , znacznie więk­
sze u genialnego artysty, niż u p r z e c i ę t n e g o człowieka. K o n s t r u u j e on w sobie to,
co oddzielne w tysiącu i s t n i e ń l u d z k i c h " 4 .
Dostojewski określał siebie jako „realistę wyższego r z ę d u " . Realizm ó w p o ­
legał na d o s t r z e ż e n i u roli, jaką wywierają idee na j e d n o s t k i i g r u p y ludzkie. Bier­
diajew stwierdza, że każdy z b o h a t e r ó w D o s t o j e w s k i e g o jest nosicielem jakiejś
idei 5 . W jego ujęciu, idee, k t ó r e s p o t y k a m y na kartach powieści Dostojewskiego,
różnią się t y m od idei p l a t o ń s k i c h , że s t a n o w i ą żywą, d y n a m i c z n ą siłę m o g ą c ą
prowadzić do zguby, ale t a k ż e do zbawienia.
Koncepcję idei j a k o d e m o n i c z n y c h sił o p a n o w u j ą c y c h z b i o r o w o ś c i l u d z k i e
Dostojewski zastosował przede wszystkim do opisu swoich wrogów ideo­
w y c h — r e w o l u c j o n i s t ó w i liberałów. M o t t o z Biesów b ę d ą c e c y t a t e m z E w a n ­
gelii d o s k o n a l e u k a z u j e s p o s ó b , w jaki D o s t o j e w s k i u j m o w a ł w p ł y w idei na
s p o ł e c z e ń s t w o : „ A b y ł a t a m d u ż a t r z o d a ś w i ń , p a s ą c y c h się n a g ó r z e . P r o s i ł y
LATO 1 9 9 8
81
Go więc (złe d u c h y ) , żeby im p o z w o l i ł wejść w n i e . I p o z w o l i ł i m . W t e d y z ł e
d u c h y wyszły z c z ł o w i e k a i w e s z ł y w ś w i n i e , a t r z o d a r u s z y ł a p ę d e m po u r w i ­
stym zboczu do jeziora i u t o n ę ł a . Na widok tego co zaszło, p a s t e r z e uciekli
i r o z p o w i e d z i e l i to w m i e ś c i e i po z a g r o d a c h . L u d z i e wyszli zobaczyć, co się
s t a ł o . Przyszli do J e z u s a i zastali człowieka, z k t ó r e g o wyszły złe duchy, u b r a n e ­
go i przy zdrowych zmysłach, siedzącego u n ó g Jezusa. Strach ich ogarnął. A ci
którzy widzieli, opowiedzieli im, w jaki s p o s ó b o p ę t a n y został u z d r o w i o n y " .
W liście w y s ł a n y m z D r e z n a w 1 8 7 0 r. do A p o ł l o n a M a j k o w a D o s t o j e w ­
ski t a k o t o wyjaśnia, d l a c z e g o w y b r a ł w ł a ś n i e t e n f r a g m e n t E w a n g e l i i n a
m o t t o swojej p o w i e ś c i : „Tu w y d a r z y ł o się t o , o c z y m p i s z e E w a n g e l i s t a Łu­
kasz: [...] Biesy w y s z ł y z c z ł o w i e k a r o s y j s k i e g o i w e s z ł y w s t a d o ś w i ń , t z n .
Nieczajewów i innych. Potonęły o n e lub p o t o n ą na p e w n o , a uzdrowiony
c z ł o w i e k , z k t ó r e g o w y s z ł y biesy, s i e d z i u n ó g J e z u s o w y c h . Tak i być p o w i n ­
n o . Rosja z w y m i o t o w a ł a t ę o h y d ę , k t ó r ą j ą k a r m i o n o , a w o w y c h z w y m i o t o ­
w a n y c h n i k c z e m n i k a c h n i e m a j u ż , oczywiście, n i c r o s y j s k i e g o . I n i e c h p a n
z a p a m i ę t a s o b i e przyjacielu: k t o t r a c i swój n a r ó d i n a r o d o w o ś ć , t e n t r a c i
i w i a r ę ojczystą, i Boga. Jeśli p r a g n i e p a n w i e d z i e ć — w ł a ś n i e to j e s t t e m a ­
t e m mojej p o w i e ś c i . N a z y w a się o n a Biesy i s t a n o w i o p i s t e g o , j a k b i e s y w e ­
szły w s t a d o ś w i ń " .
W swoich powieściach Dostojewski ukazuje całą g a m ę biesowatych po­
staci,
obłąkanych przez
szkodliwe idee.
Stosunkowo rzadko natomiast
w świecie w y k r e o w a n y m p r z e z g e n i a l n e g o p i s a r z a w y s t ę p u j ą p o s t a c i e o w ł a ­
dnięte pozytywnymi, w rozumieniu autora, ideami. Jednym z takich przypad­
k ó w j e s t p o s t a ć S z a t o w a z Biesów, k t ó r y j e s t r o s y j s k i m m e s j a n i s t ą . W e d ł u g
Szatowa, „Bóg j e s t s y n t e z ą n a r o d u , w z i ę t e g o o d p o c z ą t k u d o k o ń c a . N i g d y t a k
n i e b y ł o , aby w s z y s t k i e l u b n i e k t ó r e n a r o d y m i a ł y w s p ó l n e g o Boga, k a ż d y n a ­
r ó d m i a ł w ł a s n e g o . G d y bogi stają się w s p ó l n e , j e s t t o o z n a k a u n i c e s t w i e n i a
n a r o d ó w . Kiedy bogi stają się w s p ó l n e , w ó w c z a s u m i e r a j ą i bogi, i w i a r a
w nie, r a z e m z n a r o d a m i . Im silniejszy j e s t n a r ó d , t y m o d r ę b n i e j s z y j e s t Bóg.
[...] Każdy n a r ó d ma w ł a s n e pojęcie o d o b r e m i z ł e m , i swoje d o b r o i z ł o " 6 .
Poglądy S z a t o w a s ą t o ż s a m e z p o g l ą d a m i , k t ó r e D o s t o j e w s k i w i e l o k r o t ­
n i e w y r a ż a ł w swojej p u b l i c y s t y c e . Ź r ó d ł e m d e m o n i c z n y c h idei d l a D o s t o j e w s k i e g o był Z a c h ó d , s k ą d p o c h o d z i ł y n a j w i ę k s z e , w e d ł u g n i e g o , z a g r o ż e ­
n i a : l i b e r a l i z m , m a t e r i a l i z m i k a t o l i c y z m . Rosyjski p i s a r z m i a ł c a ł k o w i t ą
rację t w i e r d z ą c , ż e Z a c h ó d j e s t w y l ę g a r n i ą zabójczych d l a Rosji d o k t r y n . J e d ­
ną z n i c h o k a z a ł a się i m p o r t o w a n a z N i e m i e c i d e a Volku7 — n a r o d u r o z u m i a ­
n e g o j a k o w s p ó l n o t a i d e a l n a . N o s i c i e l e m tej w ł a ś n i e idei j e s t Szatow, a jej
n a j w i ę k s z y m p r o p a g a t o r e m w Rosji — D o s t o j e w s k i .
82
FRONDAll/12
Od romantyzmu do narodu
Z a r ó w n o ideologia volkistowska, jak i rosyjski nacjonalizm wywodzą się z dziewięt­
nastowiecznego r o m a n t y z m u , a na ich ideowy kształt wpłynęła niemiecka filozofia
idealistyczna. Rosyjskim odpowiednikiem niemieckiego Volku jest naród — specy­
ficznie rosyjskie pojęcie, na które składa się przekonanie o integralnym związku jed­
nostki ze zbiorowością. W e d ł u g Mikołaja Bierdiajewa, naród to nie c h ł o p s t w o czy
prosty lud, ale raczej mistyczna dusza zbiorowości. Szczególnie trafne wydaje się do­
konane przez A d a m a Pomorskiego określenie narodu jako Volku a la Russe". Słowo na­
ród jest nieprzetłumaczalne na język polski. W e d ł u g słownika, oznacza o n o zarów­
no naród, jak i lud, nie odpowiadając j e d n a k ż a d n e m u z tych określeń.
Na gruncie rosyjskim koncepcje n a r o d u jako integralnej całości pojawiły się
po raz pierwszy u słowianofili. W e d ł u g S t a n i s ł a w a Mackiewicza, „słowianofilom
z d a w a ł o się, że ich ruch j e s t na w s k r o ś oryginalny, specyficznie rosyjski. W rze­
czywistości słowianofilizm stanowił tylko rosyjską o d n o g ę o g ó l n o e u r o p e j s k i e g o
r u c h u literackiego, z n a n e g o p o d n a z w ą r o m a n t y z m u .
Słowianofilizm był to nieco s p ó ź n i o n y r o m a n t y z m literacko-polityczny i nie
m o ż n a n a w e t powiedzieć, że p o w s t a ł w Rosji, bo w rzeczywistości z i a r n a t e g o
r u c h u przywiezione były do Rosji z Z a c h o d u . Pierwsi słowianofile byli przeważ­
nie w y c h o w a n k a m i u n i w e r s y t e t ó w niemieckich, b e z p o ś r e d n i m i u c z n i a m i nie­
mieckiego filozofa Hegla l u b Schellinga, p o t e m t e o r i e w N i e m c z e c h zasłyszane
poubierali w strój pseudorosyjski" 9 .
Dla rosyjskich wyznawców idei narodu najważniejszym ź r ó d ł e m n a t c h n i e n i a
była filozofia Friedricha Wilhelma J o s e p h a Schellinga. Interesował się on głównie
zagadnieniami estetycznymi oraz filozofią przyrody, problematyka społeczna poja­
wia się w jego pismach okazjonalnie. Historiozofia niemieckiego myśliciela wynika
z jego koncepcji estetycznych. Uważał on, że cywilizacja starożytnej Grecji stanowi
apogeum rozwoju ludzkości jako czas, w k t ó r y m nie występowała sprzeczność mię­
dzy zbiorowością a jednostką, co znalazło wyraz w greckiej mitologii i sztuce.
Współczesną sobie epokę uważał n a t o m i a s t za okres upadku cywilizacji.
W e d ł u g J u r g e n a H a b e r m a s a , „wątkiem p r z e w o d n i m dla Schellinga jest d o ­
świadczenie korupcji świata'" 0 . Efektem jest t e o r i a ustroju politycznego z a w a r t a
w Stuttgarter Privatvorlesungen, w e d ł u g której w miejsce n a t u r a l n e j j e d n o ś c i ludz­
kość stworzyła s z t u c z n ą j e d n o ś ć — p a ń s t w o będące „ k o n s e k w e n c j ą ciążącego na
ludzkości p r z e k l e ń s t w a " . W p i s m a c h Schellinga z a w a r t a jest r ó w n i e ż wizja przy­
szłej idealnej cywilizacji będącej s w o i s t ą s y n t e z ą przyrody i historii. D o k t r y n a
Schellinga stała się p o d s t a w ą do s f o r m u ł o w a n i a przez rosyjskich i d e o l o g ó w tezy
o możliwości s t w o r z e n i a idealnej w s p ó l n o t y — narodu.
LATO 1 9 9 8
83
Fakt, że wyidealizowany naród różnił się znacznie od p r a w d z i w e g o l u d u ro­
syjskiego nie budził u słowianofili żadnych zastrzeżeń, p o n i e w a ż zakładali o n i
(zgodnie z koncepcją Schellinga),
że m a t e r i a l n a rzeczywistość prędzej
czy
później zbliży się do swego ideału. Powielanie koncepcji n i e m i e c k i c h a b s o l u t n i e
nie przeszkadzało słowianofilom głosić, że jedynie o n i są nosicielami idei r d z e n ­
nie rosyjskich. O g r o m n a p o p u l a r n o ś ć Schellinga w ś r ó d rosyjskich myślicieli wy­
nikała z faktu, że m o ż l i w o ś ć realizacji swojej wizji idealnej cywilizacji widział on
w ł a ś n i e w Rosji, k t ó r a ze w z g l ę d u na z a p ó ź n i e n i e cywilizacyjne była w m n i e j ­
szym s t o p n i u skażona z a c h o d n i m racjonalizmem.
Rosyjski p r o p a g a t o r Schellinga, W ł o d z i m i e r z Odojewski, rozwinął jego p o ­
glądy na s p o ł e c z e ń s t w o tworząc w latach 2 0 . XIX w. koncepcję więzi n a r o d o w e j
opartej na irracjonalnym instynkcie przepajającym wszystkich c z ł o n k ó w wspól­
n o t y n a r o d o w e j . Ów n a t u r a l n y i n s t y n k t Odojewski przeciwstawił sztucznej i m e ­
chanicznej więzi narzucanej s p o ł e c z e ń s t w u przez p a ń s t w o . W pracach Odojewskiego pojawia się też rosyjski mesjanizm, k t ó r y wiąże się z schellingiańską t e z ą
o misji dziejowej Rosji. W swojej u t o p i i z a t y t u ł o w a n e j 4338 opisuje on p a n o w a ­
nie Rosji n a d całym globem.
Radykalne przeciwstawienie p a ń s t w a i jego instytucji n a r o d o w i z n a l a z ł o naj­
pełniejszy wyraz w stworzonej przez K. S. A k s a k o w a słowianofilskiej koncepcji
własti (władzy) i ziemli ( l u d u ) , w e d ł u g której ziemia p o z o s t a w i a ł a k i e r o w a n i e
s p r a w a m i p a ń s t w a własti, nie ingerującej z kolei w s p o s ó b życia p o d d a n y c h . Słowianofile twierdzili, że d o s k o n a l e funkcjonujący w dawnej Rosji u k ł a d p o m i ę d z y
ziemią a włastią został z b u r z o n y przez P i o t r a I, k t ó r y w p r o w a d z i ł do Rosji insty­
tucje p a ń s t w o w e nie odpowiadające rosyjskiej tradycji i m e n t a l n o ś c i .
Słowianofilska t e o r i a ustroju p a ń s t w o w e g o o p a r t a n a koncepcji Schellinga
zawartej w Stuttgarter Privatvorlesungen jest tylko p o z o r n i e anarchistyczna. Potę­
piając instytucje p r a w n e i p a ń s t w o w e , t y m bardziej u w y p u k l a o n a rolę absolut­
n e g o władcy nie s k r ę p o w a n e g o w swoich d z i a ł a n i a c h jakimikolwiek n o r m a m i
p a ń s t w o w y m i i p r a w n y m i . Różnice p o m i ę d z y słowianofilami właściwymi, kryty­
kującymi
biurokratyczne
państwo,
a
słowianofilami
oficjalnymi
są p o z o r n e .
Przedstawiciele o b y d w u u g r u p o w a ń byli a p o l o g e t a m i samodzierżawia.
Spośród oficjalnych słowianofili na szczególną u w a g ę zasługuje Siergiej Uwarow — m i ł o ś n i k kultury antyku, a w m ł o d o ś c i literat, k t ó r y w 1832 r. s f o r m u ł o ­
wał trójczłonową f o r m u ł ę : „Prawosławie, Samodzierżawie, W s p ó l n o t o w o ś ć " .
H a s ł o to m i a ł o wyrażać z a r ó w n o zasady polityki rządu, jak i g ł ó w n e cechy naro­
du — przywiązanie do p r a w o s ł a w i a i o s o b y władcy. Dzięki U w a r o w o w i , który był
d ł u g o l e t n i m m i n i s t r e m oświaty, idee narodowe, p r o p a g o w a n e d o t ą d przez nie­
wielką grupę idealistów, uległy instytucjonalizacji, przenikając do szkolnictwa.
Do czasu klęski Rosji w wojnie krymskiej wpływy z w o l e n n i k ó w idei narodu
ograniczały się do szkolnictwa. W 1856 r. dla wszystkich w i m p e r i u m s t a ł o się
84
FRONDA11/12
jasne, że n i e z b ę d n e j e s t p r z e p r o w a d z e n i e reform. P a r a d o ­
k s e m historii Rosji jest to, że wszelkie reformy odbywają
się w niej w n a s t ę p s t w i e dotkliwych klęsk m i l i t a r n y c h . Sche­
m a t t e n p o w t a r z a się od wojen p r o w a d z o n y c h przez P i o t r a I aż
po Afganistan. Reformy „wiosny p o s e w a s t o p o l s k i e j " d a ł y słowianofilom m o ż l i w o ś ć r e a l n e g o w p ł y w u n a politykę p a ń s t w a . Wybit­
ny znawca dziejów Rosji, J a n Kucharzewski, tak opisuje w p ł y w
słowianofili na p o d s t a w o w ą dla Rosji r e f o r m ę a g r a r n ą : „Przy deba­
cie n a d u w ł a s z c z e n i e m c h ł o p a za A l e k s a n d r a II większość c z ł o n k ó w
komisji była za r o z w i ą z a n i e m gminy, jako u r z ą d z e n i a szkodliwego dla
rozwoju gospodarczego; z d a n i a t e g o był Łanskoj, m i n i s t e r s p r a w w e w n ę t r z ­
nych, b r o n i ł g m i n y najmocniej słowianofil S a m a r i n i jego o p i n i a z o s t a ł a w znacz­
n y m s t o p n i u u w z g l ę d n i o n a . [•••] T r u d n o o tragiczniejszą iluzję niż z ł u d z e n i a za­
r ó w n o z a c h o d o w c ó w — słowianofilów, jak i radykalistów — l u d o w c ó w co do
opatrznościowej roli ustroju g m i n n e g o " 1 1 .
Przyczyny, dla których Samarin obstawał przy zachowaniu wspólnoty wiejskiej
(obszcziny), były n a t u r y ideologicznej. W e d ł u g J a n a Kucharzewskiego, „Samarin j u ż
w 1847 r. wypowiedział myśl, że idea gminna, kolektywistyczna, do której Z a c h ó d
dąży drogą rewolucji, w Rosji ziszczona jest już w życiu ludowym" 1 2 .
Swoje poglądy Samarin oparł na wydanej w 1842 r. książce Lorenza von Steina
Sozializmus und Kommunismus des heutigen Frankreich. Potwierdza to spostrzeżenia
Dostojewskiego, że zabójcze dla Rosji idee p o c h o d z ą z Z a c h o d u .
Koncepcja r z e k o m o s t a r o d a w n e j , słowiańskiej obszcziny, wynikająca u słowianiofilów z p r z e k o n a n i a o wyższości b e z p o ś r e d n i e j więzi łączącej c z ł o n k ó w
narodu nad związkami typu f o r m a l n o - p r a w n e g o z o s t a ł a w przekonujący s p o s ó b
o b a l o n a w 1854 r. przez Borisa Cziczerina. O k a z a ł o się, że obszczina z o s t a ł a
w p r o w a d z o n a w XIII w. przez Tatarów, aby u ł a t w i ć ściąganie podatków, a p o t e m
instytucję tę przejęli m o s k i e w s c y książęta.
Zachowanie obszcziny, będącej, w e d ł u g określenia Stanisława Mackiewicza,
„kamieniem węgielnym nędzy wsi rosyjskiej" 1 3 , u n i e m o ż l i w i ł o p o w s t a n i e w Rosji
warstwy z a m o ż n e g o chłopstwa. D o p i e r o w n a s t ę p s t w i e m a s o w y c h wystąpień
chłopów, palących dwory w czasie rewolucji 1905 r., z inicjatywy p r e m i e r a Stołypina wydano dekret wprowadzający indywidualną w ł a s n o ś ć ziemi na miejsce wła­
sności gromadzkiej. Reformy zmierzające do zniesienia obszcziny i wytworzenia się
w Rosji klasy średniej podjęte przez Stołypina po rewolucji 1905 r. były spóźnio­
ne. Nie m o ż n a wykluczyć, że p o w o d z e n i e tej reformy m o g ł o b y uniemożliwić wy­
buch rewolucji w Rosji. Doskonale zdawał sobie z t e g o sprawę Lenin, o czym
świadczy następujący cytat z jego Dzieł wybranych: „Stołypinowska konstytucja
i stołypinowska polityka agrarna oznaczają n o w ą fazę w obalaniu starego, na w p ó ł
patriarchalnego i na wpół feudalnego systemu caratu, n o w e posunięcia mające na
/ATO- 1 9 9 8
85
celu przekształcenie p a ń s t w a w m o n a r c h i ę klasy średniej [...]. P u s t y m i g ł u p i m
demokratycznym frazesem byłoby twierdzenie, że sukces takiej polityki jest w Ro­
sji niemożliwy. Ten sukces jest możliwy! Jeśli polityka Stołypina będzie k o n t y n u o ­
14
wana [...] to s t r u k t u r a agrarna Rosji stanie się całkowicie burżuazyjna" .
D o u p a d k u i m p e r i u m R o m a n o w y c h p r z y c z y n i ł a się ideologizacja n i e tyl­
k o polityki g o s p o d a r c z e j , ale t a k ż e s p o ł e c z n e j . P o d s t a w o w y m c e l e m r e f o r m y
u w ł a s z c z e n i o w e j dla w ł a d z c a r s k i c h b y ł o p r z e k s z t a ł c e n i e m a s c h ł o p ó w p a ń ­
szczyźnianych w n a r ó d w r o z u m i e n i u e u r o p e j s k i m , b ę d ą c y ś w i a d o m ą p o d p o ­
r ą t r o n u . Skala t e g o p r z e d s i ę w z i ę c i a , k t ó r e g o podjęli się carscy b i u r o k r a c i , n i e
ma s o b i e r ó w n y c h w dziejach. Z a k o ń c z y ł o się o n o j e d n a k c a ł k o w i t y m fia­
s k i e m . Sytuacja u w ł a s z c z o n y c h c h ł o p ó w p o g o r s z y ł a się z e w z g l ę d u n a w y s o k i
p r z y r o s t n a t u r a l n y (w II p o ł o w i e XIX w. l u d n o ś ć Rosji p o d w o i ł a s i ę ) . R ó w n o ­
c z e ś n i e a n a c h r o n i c z n a obszczina u t r z y m y w a ł a m e n t a l n o ś ć rosyjskich c h ł o p ó w
n a p o z i o m i e s p o ł e c z e ń s t w a p i e r w o t n e g o . Pod w p ł y w e m koncepcji i d e o l o g ó w
narodu w ł a d z e carskie s t a r a ł y się u t r z y m a ć tradycyjne, p a t r i a r c h a l n e s t o s u n k i
na wsi rosyjskiej. D l a t e g o t e ż n i e r o z w i j a n o s z k o l n i c t w a w i e j s k i e g o i n i e in­
w e s t o w a n o w rolnictwo (z którego pochodziła większość d o c h o d ó w p a ń s t w a
rosyjskiego) obawiając się, ż e m o g ł o b y t o r o z b i ć u z n a w a n ą z a i d e a ł s t r u k t u r ę
s p o ł e c z n ą wsi rosyjskiej.
Od i d e i bogonośca do R a s p u t i n a
P o m i m o w s z y s t k i c h n i e s z c z ę ś ć i p r z e c i w n o ś c i l o s u u s c h y ł k u życia D o s t o ­
j e w s k i z a t r i u m f o w a ł , z a p r a s z a n y n a d w ó r carski n i e t y l k o j a k o z n a n y p i s a r z ,
ale p r z e d e w s z y s t k i m j a k o i d e o l o g rosyjskiego m e s j a n i z m u , n a t c h n i o n y p r o ­
r o k ś w i a t o w e j misji narodu. U m i e r a ł ś w i a d o m w ł a s n e j w i e l k o ś c i o r a z roli, ja­
ką jego idee odegrają w przyszłości. A n n a Dostojewska pisze we
w s p o m n i e n i a c h , ż e jej m ą ż m i a ł zwyczaj o t w i e r a n i a E w a n g e ­
lii na chybił trafił i o d c z y t y w a n i a p i e r w s z e j strony, gdy r o z ­
myślał lub miał jakieś wątpliwości. P r a w d o p o d o b n i e w ten
w ł a ś n i e s p o s ó b p o j a w i ł o się e w a n g e l i c z n e m o t t o w Biesach,
a być m o ż e n a w e t p o m y s ł n a p i s a n i a p o w i e ś c i . A n n a p i s z e ,
że w p r z e d d z i e ń swojej ś m i e r c i jej m ą ż „ s a m o t w o r z y ł świę­
tą k s i ę g ę i p o p r o s i ł o o d c z y t a n i e " . O t w o r z y ł a się o n a na
E w a n g e l i i Św. M a t e u s z a : „Ale J a n p o w s t r z y m a ł G o , m ó w i ą c : J a
w i n i e n e m być o c h r z c z o n y p r z e z ciebie, a ty idziesz do m n i e ? A J e ­
z u s o d p o w i a d a j ą c r z e k ł m u : Z a n i e c h a j t e g o t e r a z , b o t a k c i n a m p r z y s t o i wy­
pełnić wielką sprawiedliwość".
„Słyszysz: «Zaniechaj tego!» A w i ę c o z n a c z a t o , że u m r ę — p o w i e d z i a ł
m ą ż i z a m k n ą ł księgę. [...] P r o s i ł a m , aby o d p o c z ą ł , u s n ą ł . Mąż p o s ł u c h a ł
86
FRONDA11/12
m n i e , więcej n i c n i e m ó w i ł , j e d n a k ż e n a j e g o o b l i c z u m a l o ­
w a ł o się t a k i e u k o j e n i e , że w i d o c z n e b y ł o , iż m y ś l o ś m i e r c i
n i e o p u s z c z a go i n i e lęka się odejścia na t a m t e n ś w i a t " .
W 1918 r. zginął najgorliwszy wyznawca idei głoszonych
przez Dostojewskiego — car Mikołaj II. Aby z r o z u m i e ć zależ­
ność pomiędzy wizytami Dostojewskiego na d w o r z e carskim
w 1880 r., a śmiercią rodziny panującej w 1918 r., należy przea­
nalizować z a r ó w n o idee Dostojewskiego, jak i sposób, w jaki zo­
stały w p r o w a d z o n e w życie za p a n o w a n i a Mikołaja II. Podobnie
jak na słowianofili decydujący wpływ na Dostojewskiego wywar­
ły estetyczne i etyczne koncepcje Schellinga. W p ł y w niemieckiego
filozofa przejawił się przede wszystkim w mesjanizmie Dostojew­
skiego. Ze wczesnymi słowianofilami Dostojewskiego łączyła idea na­
rodu i przekonanie o doniosłej roli prawosławia w dziejach Rosji. Wcześni słowianofile akcentowali przewagę społeczeństwa n a d p a ń s t w e m . W późniejszym okre­
sie, gdy słowianofile zaczęli wpływać na politykę państwa, nastąpiło charaktery­
styczne przesunięcie akcentów. Z a r ó w n o Samarin, jak i twórca imperialistycznej
koncepcji panslawizmu Danilewski, zdecydowanie opowiadali się za przewagą
władzy państwowej nad społeczeństwem.
S t o s u n e k Dostojewskiego do słowianofilów najlepiej ilustruje dialog z Bie­
sów p o m i ę d z y S t a w r o g i n e m a S z a t o w e m : „Pan powiedział wtedy: — «Nieprawosławny nie m o ż e być Rosjaninem*. — «Uważam, że to myśl słowianofilska.» —
«Nie, dzisiejsze słowianofilstwo z a p a r ł o się jej. Dziś ludzie zmądrzeli»".
O w o dzisiejsze słowianofilstwo r e p r e z e n t o w a ł Danilewski, k t ó r e g o i m p e r i a l n e
koncepcje Dostojewski przyjął z z a c h w y t e m , dystansując się j e d n a k od jego p o ­
glądów na p r a w o s ł a w i e . Koncepcja D o s t o j e w s k i e g o j e s t s w o i s t ą syntezą idei
wczesnych słowianofili oraz ich bardziej p r o p a ń s t w o w o n a s t a w i o n y c h k o n t y n u ­
atorów. Rosyjski pisarz połączył ideę religijną z i m p e r i a l n ą , t w o r z ą c koncepcję
rosyjskiego m e s j a n i z m u , a jego poglądy d o s k o n a l e ilustruje w y p o w i e d ź Szatowa
w Biesach: „Gdy wielki n a r ó d nie wierzy, że w n i m j e d n y m jest p r a w d a (właśnie
w n i m i w ł a ś n i e wyłącznie), gdy n i e wierzy, że on j e d e n m o ż e w s z y s t k i c h
wskrzesić i zbawić swoją p r a w d ą , gdy n i e wierzy, że jest do t e g o p o w o ł a n y —
przestaje n a t y c h m i a s t być w i e l k i m n a r o d e m , staje się jedynie m a t e r i a ł e m e t n o ­
graficznym. N a r ó d rzeczywiście wielki n i e poprzestaje nigdy na d r u g o r z ę d n e j ro­
li w ludzkości, n a w e t na pierwszorzędnej... Gdy traci w to wiarę j u ż nie j e s t na­
r o d e m . Lecz p r a w d a jest jedna, więc tylko j e d e n n a r ó d m o ż e m i e ć p r a w d z i w e g o
Boga, chociażby i n n e n a r o d y miały własnych, wielkich bogów. Jedyny n a r ó d m a ­
jący w sobie Boga to n a r ó d rosyjski".
Mistyczna idea ludu rosyjskiego jako bogonośca wywarła decydujący wpływ na
poczynania cara Mikołaja II. Wzniosła idea znalazła jednak koszmarne uosobienie
LATO 19 9 8
87
w postaci Rasputina. Idea imperialna, którą za panowania Mikołaja II p r ó b o w a n o re­
alizować, nie licząc się z możliwościami państwa, stalą się b e z p o ś r e d n i ą przyczyną
upadku i m p e r i u m .
G ł ó w n e kierunki
ekspansji rosyjskiej
podyktowane
były
względami ideologicznymi, nie mającymi wiele w s p ó l n e g o z realnymi i n t e r e s a m i
p a ń s t w a . Zaangażowanie Rosji na Bałkanach, k t ó r e ostatecznie d o p r o w a d z i ł o do
wybuchu pierwszej wojny światowej, wynikało z faktu, że historyczną misją Ro­
sji, w e d ł u g oficjalnej ideologii, było zjednoczenie wszystkich Słowian oraz zajęcie
Konstantynopola.
O d Biesów d o r e w o l u c j i
Wśród wielkiej liczby książek poświęconych D o s t o j e w s k i e m u m o ż n a znaleźć tak­
że pozycje, których autorzy zwracają u w a g ę na dar profetyczny a u t o r a Biesów.
Słynne zdanie Dostojewskiego: Wsio w buduszczym stoletiju doczekało się o g r o m n e j
liczby interpretacji. D y m i t r Mereżkowski w opublikowanej w 1901 r. rozprawie
Lew Tołstoj i Dostojewski, Zycie i twórczość określił a u t o r a Braci Karamazow jako p r o ­
roka rosyjskiej rewolucji. W Biesach znajdujemy d o k ł a d n y opis k o m u n i s t y c z n e j
doktryny: „Każdy członek s p o ł e c z e ń s t w a pilnuje drugiego i ma obowiązek d e n u n cjować go. Każdy należy do wszystkich, wszyscy do każdego. Wszyscy są niewol­
nikami r ó w n y m i w niewolnictwie. W wyjątkowych wypadkach o s z c z e r s t w o i za­
bójstwo. Lecz zawsze r ó w n o ś ć . Zaczyna się od zniżenia p o z i o m u wykształcenia,
wiedzy, talentów. Wysoki p o z i o m wiedzy i t a l e n t u d o b r y jest tylko dla u z d o l n i o ­
nych. Nie trzeba ludzi u z d o l n i o n y c h ! Bardziej u z d o l n i e n i zawsze zdobywali wła­
dzę i byli t y r a n a m i . Więcej deprawowali niż przynosili korzyści [...]. Wypędza się
ich i skazuje na śmierć. Cyceronowi odcina się język, Kopernikowi w y k ł u w a się
oczy, Szekspira się kamienuje! [...] Byle rodzina, byle m i ł o ś ć — a j u ż rodzi się pra­
gnienie własności. Zabijemy to pragnienie. P u ś c i m y w r u c h pijaństwo, oszczer­
stwo, denuncjację! Rozplenimy niesłychaną r o z p u s t ę ! Każdego geniusza zgasimy
dzieckiem. Wszystko p o d j e d e n strychulec! R ó w n o ś ć całkowita".
W 1917 r. w Rosji doszli do władzy bolszewicy, którzy wcielili w życie najbar­
dziej p o n u r e p r o r o c t w a Dostojewskiego. Kwestię, jak w ogóle m o g ł o dojść do ob­
jęcia władzy przez s t o s u n k o w o niewielką i p o w s z e c h n i e z n i e n a w i d z o n ą partię
bolszewików, wyjaśniano j u ż na wiele sposobów. W e d ł u g błyskotliwej formuły
U m b e r t a Eco, większość p r o b l e m ó w n a u k o w y c h i filozoficznych m o ż n a sprowa­
dzić do pytania: k t o jest winien? Dla Aleksandra Sołżenicyna w i n n e są Anglia
i Francja, które wciągnęły Rosję do wojny. W t y m ujęciu Rosja przystąpiła do woj­
ny, kierując się lojalnością w o b e c swoich sojuszników. Sołżenicyn ma całkowitą
rację, twierdząc, że gdyby nie udział Rosji w pierwszej wojnie światowej, to nie
doszłoby do w y b u c h u rewolucji. Myli się on j e d n a k co do m o t y w ó w rosyjskiego
uczestnictwa w wojnie, gdyż były o n e n a t u r y ideologicznej. Klęski w o j e n n e połą88
FRONDAll/12
czone ze zdumiewającą liczbą b ł ę d ó w p o p e ł n i o n y c h przez carskich b i u r o k r a t ó w
utorowały drogę rewolucji. Z p e w n o ś c i ą b ł ę d e m caratu była taktyka przyjęta
przez tajną policję polityczną, o s ł a w i o n ą O c h r a n ę , która nie zniszczyła kadrowej
partii bolszewików, p o m i m o d o k ł a d n e g o s p e n e t r o w a n i a jej przez policyjnych p r o ­
wokatorów. Robert C o n q u e s t pisze, że „generalnie agenci dostali instrukcje za­
chęcania, a n a w e t podjudzania Lenina i jego z w o l e n n i k ó w do walk frakcyjnych.
Wychodzono b o w i e m z założenia, całkiem słusznego, jak się później okazało, że
w ten s p o s ó b m o ż n a najłatwiej d o p r o w a d z i ć do rozbicia i dezorganizacji r u c h u re­
wolucyjnego" 1 5 . Błąd Ochrany, koncentrującej się p r z e d e w s z y s t k i m na działa­
niach przeciwko u g r u p o w a n i o m rewolucyjnym stosującym t e r r o r indywidualny,
polegał na umożliwieniu Leninowi k a d r o w e g o r o z b u d o w y w a n i a u g r u p o w a n i a ,
które w decydującym m o m e n c i e przechwyciło w ł a d z ę w p a ń s t w i e .
Panmongolizm a eurazjatyzm
I n s p i r o w a n a z a c h o d n i ą filozofią idea narodu, p o j m o w a n e g o jako i d e a l n a wspól­
nota, nie kończy się w Rosji na D o s t o j e w s k i m . Z g o d n i e z jego koncepcją idei jako
żywej siły, przybiera coraz to i n n e postacie, z k t ó r y c h najważniejsze to p a n m o n ­
golizm i eurazjatyzm. Twórcą p a n m o n g o l i z m u był W ł o d z i m i e r z Sołowjow — in­
ny rosyjski myśliciel zafascynowany Schellingiem i z a c h o d n i ą filozofią. Był on
z a r ó w n o u c z n i e m Dostojewskiego, jak i jego i n s p i r a t o r e m . W e d ł u g Sergiusza
M. Sołowjowa 1 6 , Bracia Karamazow „zostali n a p i s a n i p o d w p ł y w e m Sołowjowa
i j e g o idei. Czytając p o w i e ś ć w y c z u w a m y to ria k a ż d y m k r o k u . [...] Wydaje się
n a m , że Dostojewski podzielił Sołowjowa p o m i ę d z y I w a n a a Aloszę, przy czym
o wiele więcej jego cech ma starszy brat. Sołowjow do p e w n e g o s t o p n i a łączy
w sobie olśniewający intelekt i u m i e j ę t n o ś c i dialektyczne «po rycersku wykształ­
conego)) Iwana z ł a g o d n o ś c i ą i d o b r o c i ą Aloszy".
W 1878 r. Sołowjow i Dostojewski pojechali w s p ó l n i e do P u s t e l n i O p t y ń skiej do starca A m b r o ż e g o będącego p i e r w o w z o r e m Z o s i m y w Braciach Karama­
zow. N a u k i wygłaszane przez Z o s i m ę w r o z m o w a c h z Aloszą K a r a m a z o w e m są
w y k ł a d e m ówczesnych p o g l ą d ó w Sołowjowa. Dalszą ewolucję tak opisuje Ser­
giusz M. Sołowjow: „Interesujące jest j e d n o . Chociaż Sołowjow był w k o ń c u lat
70. nie mniej antykatolicki niż s a m Dostojewski, t e n o s t a t n i przewidział jakby
przyszłego Sołowjowa i p r z e d s t a w i ł go w Iwanie. Iwan jest j e d y n y m b o h a t e r e m
Dostojewskiego p r z e p o j o n y m d u c h e m kultury katolickiej i nie na p r ó ż n o Alosza
wykrzykuje w p r z e r a ż e n i u : «Jedziesz, aby się przyłączyć do nich (do j e z u i t ó w ) * .
Iwan zaś nazywa starca Z o s i m ę i m i e n i e m św. Franciszka z Asyżu — p a t e r seraphicus. Trzeba było genialnej intuicji Dostojewskiego, aby w m ł o d y m człowieku, dla
k t ó r e g o tradycja R z y m u s t a n o w i ł a tradycję «antychrystusową», d o s t r z e c przy­
szłego a u t o r a La Russie et l'Eglise Uniwerselle, człowieka, k t ó r y w 1888 r. usłyszał
L A T O 1998
89
od swych rosyjskich przyjaciół p o w t ó r z o n e d o s ł o w n i e s ł o w a Aloszy: «Jedziesz,
aby się przyłączyć do nich (do j e z u i t ó w ) » " .
Ewolucja ideowa Sołowjowa, który początkowo był sympatykiem słowianofilstwa, a z czasem stał się h e r o l d e m europejskiego uniwersalizmu, nie z m i e n i a fak­
tu, że przez całe życie był on wyznawcą idei narodu. Z a c h o d n i a opcja rosyjskiego fi­
lozofa wynikała z przekonania, że tylko w sojuszu z Z a c h o d e m Rosja jest w stanie
stawić czoło „ ż ó ł t e m u niebezpieczeństwu".
P o d s t a w ą wszystkich teorii nacjonalistycznych jest o k r e ś l e n i e n e g a t y w n e g o
wzorca, w opozycji do k t ó r e g o kształtuje się p o z y t y w n ą koncepcję w ł a s n e g o na­
r o d u . W przypadku nacjonalizmu rosyjskiego m o ż e m y wyróżnić ideologie, dla
których w z o r c e m n e g a t y w n y m j e s t Z a c h ó d ( r o z u m i a n y jako cywilizacja e u r o p e j ­
ska) bądź też W s c h ó d ( r o z u m i a n y jako cywilizacja i s l a m u b ą d ź t e ż cywilizacja
konfucjańska). Większość koncepcji rosyjskich n a c j o n a l i s t ó w oscyluje p o m i ę d z y
tymi d w o m a b i e g u n a m i , niekiedy łącząc ich elementy.
Określenie rosyjskiej tożsamości w opozycji wobec kultury Orientu jest dziełem
Sołowjowa. W latach 90. XIX w. zafascynowany „żółtym niebezpieczeństwem", roz­
począł studia nad historią i kulturą Chin oraz zainteresował się polityką daleko­
wschodnią. Z tego okresu pochodzi wiersz Sołowjowa Panmongolizm, w którym prze­
powiada on zniszczenie Rosji przez zjednoczne siły M o n g o ł ó w i Chińczyków.
W swoich artykułach Sołowjow wielokrotnie podkreślał, że nie m o ż n a skutecznie
walczyć z zagrożeniem ze strony p a n m o n g o l i z m u i panislamizmu, jeżeli Rosja nie
przezwycięży wewnętrznego schińszczenia. Panmongolizm był dla Sołowjowa zagro­
żeniem wewnętrznym (polegającym na skażeniu rosyjskiego d u c h a niszczącymi
wpływami Orientu w okresie niewoli mongolskiej) oraz zewnętrznym (ze strony
Chin, Japonii oraz islamistów). Nacjonaliści uważali Sołowjowa za odstępcę, ponie­
waż optował on za sojuszem z Niemcami. Krytykowano go także za popieranie p o ­
czynań Wilhelma II. Huńska mowa kajzera po zamordowaniu w Pekinie ambasadora
Niemiec w 1900 r. została przyjęta przez Sołowjowa z entuzjazmem. Opublikował
on także wiersz Smok, w którym porównywał Wilhelma II do Zygfryda walczącego
ze smokiem panmongolizmu. P o m i m o krytyki ze strony antyniemiecko nastawio­
nych nacjonalistów, poglądy Sołowjowa podzielało wielu przedstawicieli carskiej eli­
ty władzy, głównie biurokraci pochodzenia niemieckiego oraz zwolennicy ekspansji
Rosji w kierunku południowym i w s c h o d n i m .
Idee Sołowjowa w y w a r ł y t a k ż e znaczący w p ł y w n a rosyjską l i t e r a t u r ę .
W 1900 r. s p o t k a ł się on z początkującym l i t e r a t e m , B o r y s e m B u g a j e w e m (pi­
szącym p o d p s e u d o n i m e m A n d r i e j Bieły), k t ó r e g o zafascynowała k o n c e p c j a
p a n m o n g o l i z m u . D o s k o n a ł y m o b r a z e m idei S o ł o w j o w a w p r o z i e narracyjnej
jest p o w i e ś ć Petersburg z 1 9 1 0 r. T y t u ł o w e m i a s t o jest, w ujęciu Biełego, siedli­
s k i e m m o n g o l i z m u , przejawiającego się w p o c z y n a n i a c h carskiej b i u r o k r a c j i
( k t ó r ą r e p r e z e n t u j e s e n a t o r A b l e u c h o w ) i r e w o l u c j o n i s t ó w ( r e p r e z e n t u j e ich
90
FRONDA
11/12
syn A b l e u c h o w a ) . W e d ł u g Biełego, z a r ó w n o r u c h
rewolucyjny, jak i s a m o d z i e r ż a w i e są w y n i k i e m ska­
żenia k u l t u r y rosyjskiej p r z e z bakcyla m o n g o l i z m u .
Idea p a n m o n g o l i z m u w y w a r ł a o g r o m n y w p ł y w n a
poezję A l e k s a n d r a Błoka p r z e z p e w i e n czas p r z y j a ź n i ą c e g o się
z Biełym. Dla Błoka p a n m o n g o l i z m był s y n o n i m e m n i h i l i z m u i d e g e n e r a c j i
niszczącej Rosję. Pogląd t e n z n a l a z ł n a j p e ł n i e j s z y w y r a z w p o e m a c i e Scytowie.
Eurazjatyzm i p a n m o n g o l i z m wyrastają z n u r t u myśli narodowej i akcentują
wpływ W s c h o d u n a Rosję. O g r o m n y wpływ O r i e n t u n a k u l t u r ę rosyjską jest
niewątpliwie s k u t k i e m niewoli mongolskiej rozpoczynającej się od klęski połą­
czonych sił książąt ruskich p o d Kałką w 1223 r., a trwającej p o n a d dwieście lat.
W e d ł u g ideologa eurazjatyzmu Lwa G u m i l o w a , właściwym t w ó r c ą p a ń s t w a rosyj­
skiego była nie Ruś Kijowska (jej znaczenie s p a d ł o po najeździe Bolesława C h r o ­
brego), ale Z ł o t a Orda, od której władcy M o s k w y przejęli scentralizowany m o d e l
państwowości. Panujący na Rusi M o n g o ł o w i e popierali „zbieranie z i e m r u s k i c h "
przez księcia m o s k i e w s k i e g o I w a n a Kalitę, gdyż scentralizowane p a ń s t w o uła­
twiało im ściąganie podatków. N i e w o l a m o n g o l s k a s p o w o d o w a ł a także skierowa­
nie głównych dróg h a n d l o w y c h na wschód, czego efektem było p r z e j m o w a n i e
przez rosyjskich k u p c ó w obyczajów orientalnych. Po zrzuceniu przez M o s k w ę
mongolskiego j a r z m a wpływy te n i e tylko n i e znikły, ale n a w e t się pogłębiły ze
względu na ekspansję p a ń s t w a rosyjskiego na w s c h ó d i p o ł u d n i e .
Dla t e o r e t y k ó w p a n m o n g o l i z m u wpływy W s c h o d u są czymś o b c y m i szko­
dliwym. Dla eurazjatów n a t o m i a s t to w ł a ś n i e o n e decydują o oryginalności ro­
syjskiej kultury. P r e k u r s o r e m dzisiejszych e u r a z j a t ó w był K o n s t a n t i n Leontjew,
który ze względu na swoje a n t y m i e s z c z a ń s k i e i antyegalitarystyczne poglądy
w pełni zasłużył sobie na m i a n o „rosyjskiego N i e t z s c h e g o " . Leontjew podziwiał
świat islamu, w k t ó r y m , w e d ł u g niego, z a c h o w a ł się d u c h h e r o i z m u , n a t o m i a s t
szczerze n i e cierpiał Słowian b a ł k a ń s k i c h . O d r ę b n o ś c i Rosji w o b e c Z a c h o d u
upatrywał w bizantyjskich k o r z e n i a c h k u l t u r y rosyjskiej.
Marian Z d z i e c h o w s k i tak scharakteryzował poglądy Leontjewa: „W indywi­
dualności d u c h o w e j Leontjewa najwięcej u d e r z a żywiołowa, n a m i ę t n a n i e n a w i ś ć
do Z a c h o d u , o b o k n i e mniej żywiołowego przywiązania do Rosji... Ale co jest Za­
c h o d e m , a co W s c h o d e m ? J e d n o i drugie p o d d a w a ł Leontjew przenikliwej anali­
zie... Kultura Z a c h o d u streszcza się w o d d a w a n i u czci człowiekowi... Jak Z a c h ó d
w b e z b o ż n y m kulcie człowieka, tak W s c h ó d streszcza się w p r a w o s ł a w i u , czyli
prawdziwym, d o s k o n a ł y m chrześcijaństwie..." 1 7 . Akcentując rolę prawosławia,
„rosyjski N i e t z s c h e " nawiązuje do koncepcji Dostojewskiego.
Leontjewa ze słowianofilami łączy p r z e k o n a n i e o o d r ę b n o ś c i cywilizacyj­
nej Rosji, r ó ż n i go j e d n a k a n t y e g a l i t a r y z m i p o g a r d a dla S ł o w i a n . P o d o b n i e j a k
słowianofile, Leontjew swoją d o k t r y n ę o p a r ł n a i d e a c h z a c h o d n i c h . Tyrady
LATO19 9 8
91
R zakłóconym przez rozwój cywilizacji związku człowieka z n a t u r ą , obrzydzenie
dla filisterskiej burżuazji oraz h e r o i c z n e p o j m o w a n i e dziejów stawiają Leontjewa
w rzędzie spóźnionych e p i g o n ó w zachodniego r o m a n t y z m u . Leontjew za swoje
sympatie protureckie został usunięty ze służby dyplomatycznej, a jego publicystyka
nie była szerzej znana. D o p i e r o za p a n o w a n i a Mikołaja II eurazjaci uzyskali real­
ny wpływ na politykę p a ń s t w a . Zdziechowski tak opisuje poglądy j e d n e g o z wpły­
wowych na d w o r z e carskim eurazjatów — księcia E s p e r a U c h t o m s k i e g o : „Sło­
wiańska z m o w y i wiary Rosja... jest Azją w najwewnętrzniejszej istocie swojej;
pod k r u c h ą p o w ł o k ą zachodnioeuropejską wszystko w Rosji we w n ę t r z u jej bytu
n a r o d o w e g o jest przesiąknięte, wszystko t c h n i e głębią w s c h o d n i c h zapatrywań
1 wierzeń, wszystko o w i a n e o w ą żądzą wyższych religijnych form bytu... Rosja to
o d n o w i o n y Wschód, to przyszłość Azji, tylko z Rosją i przez Rosję zrzuci Azja
jarzmo narodów Zachodu"18.
Koncepcje eurazjatyckie za p a n o w a n i a Mikołaja II stały się p o d s t a w ą i m p e ­
rialnego p r o g r a m u politycznego, k t ó r e g o realizacja d o p r o w a d z i ł a do przegranej
wojny z Japonią. Politykę m i n i s t r a finansów W i t t e g o , k t ó r y u s i ł o w a ł p o d p o r z ą d ­
kować Rosji C h i n y przez wpływy gospodarcze, z a s t ą p i o n o polityką aneksji tery­
torialnej, co s p r o w o k o w a ł o J a p o n i ę do kontrakcji.
Eurazjatyzm nie zniknął wraz z u p a d k i e m Rosji carskiej. W 1921 r. w Sofii
została w y d a n a książka Ischod k Wostoku, Priedczustija i swierszenija,
Utwierżdienije
Jewrazijcew, zawierająca artykuły księcia Mikołaja Trubieckoja, teologa Gieorgija
Florowskiego, geografa Piotra Sawickiego i historyka s z t u k i P i o t r a Suwczyńskiego. Odcięcie się od Z a c h o d u d o p r o w a d z i ł o z c z a s e m emigracyjnych e u r a z j a t ó w
do k o m p l e t n e j aberracji, jaką było p o p a r c i e dla bolszewickiej Rosji.
Na I Zjeździe Organizacji Eurazjatyckiej s t w i e r d z o n o : „Eurazjaci całkowi­
cie akceptują r e a l i z o w a n e w polityce W K P ( b ) p r y n c y p i a l n e u z n a n i e u s t r o j u
s p o ł e c z n e g o za s ł u ż e b n y w o b e c i n t e r e s ó w ludzi p r a c y i p o p i e r a j ą p l a n i n d u ­
strializacji mający na celu z a p e w n i e n i e n i e z a l e ż n o ś c i g o s p o d a r c z e j Rosji — Eu­
razji. R ó w n o c z e ś n i e dążą do p r z e k s z t a ł c e n i a u s t r o j u p a n u j ą c e g o w Z S R R na
zasadach e u r a z j a t y z m u " .
Emigracyjni eurazjaci r o z r ó ż n i a l i w rosyjskim k o m u n i z m i e d w a n u r t y :
skażony o k c y d e n t a l i z m e m t r o c k i z m oraz r d z e n n i e rosyjski l e n i n i z m . W e d ł u g
P i o t r a Suwczyńskiego, „rewolucja o d i z o l o w a ł a k o n t y n e n t b o l s z e w i c k i i w y p r o ­
w a d z i ł a Rosję z w s z y s t k i c h u k ł a d ó w m i ę d z y n a r o d o w y c h i, w b r e w woli jej przy­
wódców,
przybliżyła
państwowość
rosyjską
ku
znalezieniu
swego
histo­
rycznego z a d a n i a " .
Dzisiejszy e u r a z j a t y z m j e s t najbardziej
w p ł y w o w y m n u r t e m rosyjskiego
n a c j o n a l i z m u . W s p ó ł c z e ś n i i d e o l o d z y e u r a z j a t y z m u usiłują u z a s a d n i ć tradycyj­
ny, rosyjski i m p e r i a l i z m . D l a A l b e r t a S o b o l e w a Rosja w r ę c z z m u s z o n a j e s t d o
s t w o r z e n i a eurazjatyckiego i m p e r i u m , gdyż tylko w t e n s p o s ó b m o ż e p r z e 92
FRONDA11/12
trwać. S o b o l e w łączy rosyjską ideę i m p e r i a l n ą z e s t w o r z o n ą p r z e z n i e m i e c k i e ­
go geopolityka Karla H a u s h o f e r a koncepcją p r z e s t r z e n i życiowej
(Lebensraum).
Wiaczesław Połosin z kolei u z a s a d n i a k o n i e c z n o ś ć s t w o r z e n i a Eurazji p l a n a m i
Opatrzności19 .
Najbardziej z n a n ą koncepcję e u r a z j a t y z m u s t w o r z y ł z m a r ł y w 1992 r. syn
p o e t ó w — Mikołaja G u m i l o w a i A n n y A c h m a t o w e j , w y b i t n y e t n o g r a f i h i s t o ­
ryk — Lew G u m i l o w . Nawiązuje on do koncepcji Leontjewa, o p a r t e j na cyklicz­
nej wizji dziejów. Wzorując się na n i m , G u m i l o w ujmuje dzieje j a k o n a s t ę p u ­
jące po sobie fazy rozwoju i r o z p a d u 2 0 . W p r o w a d z o n e p r z e z G u m i l o w a pojęcie
etnosu j e s t kolejną wersją idei narodu". P o d o b n i e j a k naród, etnos w ujęciu G u m i ­
lowa j e s t w s p ó l n o t ą , za p o ś r e d n i c t w e m k t ó r e j jej c z ł o n k o w i e łączą się z A b s o ­
l u t e m . Dla G u m i l o w a rolę A b s o l u t u p e ł n i K o s m o s . Procesy r o z p a d u i r o z w o j u
poszczególnych etnosów wiąże on z p r o m i e n i o w a n i e m k o s m i c z n y m i w y b u c h a ­
m i s u p e r n o w y c h 2 2 . Aspirująca d o n a u k o w o ś c i t e o r i a G u m i l o w a j e s t w g r u n c i e
rzeczy koncepcją m i s t y c z n ą i e z o t e r y c z n ą .
W ś r ó d w s p ó ł c z e s n y c h e u r a z j a t ó w s z c z e g ó l n ą rolę s p e ł n i a A l e k s a n d e r D u gin, r e d a k t o r c z a s o p i s m a Elementy. Łączy on rosyjski n a c j o n a l i z m z koncepcja­
mi niemieckich „konserwatywnych rewolucjonistów" oraz zachodniej Nowej
Prawicy. Na ł a m a c h Elementów s y s t e m a t y c z n i e pojawiają się t ł u m a c z e n i a dzieł
przedstawicieli
niemieckiej
rewolucji
konserwatywnej:
Karla
Haushofera,
E r n s t a Jiingera, A r t h u r a M o e l l e r a v a n d e n Brucka, C a r l a S c h m i t t a o r a z E r n s t a
N i e k i s c h a . Teza H a u s h o f e r a o n i e u c h r o n n o ś c i konfliktu p o m i ę d z y p a ń s t w a m i
kontynentalnymi a morskimi jest jednym z istotnych elementów doktryny eu­
razjatyzmu. R ó w n i e i s t o t n ą rolę w k o n c e p c j a c h e u r a z j a t ó w s p e ł n i a s t w o r z o n e
przez
Haushofera
w swojej
koncepcje
pracy p t .
pojęcie
„przestrzeni
Teoria hiperborejska
niemieckiego
myśliciela
życiowej"
Dugin
— Lebensraumu.
Z kolei
rozwija p o g a ń s k o - e z o t e r y c z n e
Hermana Wirtha.
Dług
wdzięczności
w s p ó ł c z e s n y c h e u r a z j a t ó w w o b e c myśli n i e m i e c k i e j j e s t r ó w n i e w i e l k i j a k
d z i e w i ę t n a s t o w i e c z n y c h s ł o w i a n o f i l ó w w o b e c t e o r i i Schellinga.
J e d n y m i z najczęściej p u b l i k o w a n y c h w Ele­
mentach
autorów
są
europejskiej
przedstawiciele
Nowej
Prawicy.
6\PSDWLD S X E O L F \ V W y Z W H J R
n u r t u dla rosyjskich n a ­
cjonalistów
z ich
wynika
programowe­
go antyamerykaniz m u i antykapitaliz m u . S a m t y t u ł pi­
sma
LATO 1 9 9 8
jest
zresztą
zapożyczony od czołowych periodyków Nowej Prawicy: francuskich Elements Alaina de Benoista i włoskich Elementi Marco Tarchiego. Obaj ci redaktorzy zasiadają
n a w e t w radzie p r o g r a m o w e j rosyjskiego p i s m a .
Casus D u g i n a jest d o b i t n ą ilustracją tezy Dostojewskiego o zabójczym wpły­
wie biesowatych, z a c h o d n i c h idei na inteligencję rosyjską. P r a w d o p o d o b i e ń s t w o
przejęcia władzy w Rosji przez ideologów eurazjatyzmu j e s t obecnie z n i k o m e . N i e ­
bezpieczeństwo polega raczej na p r z e j m o w a n i u p r o g r a m u oraz retoryki eurazjat ó w przez przedstawicieli „nacjonalizmu n o m e n k l a t u r o w e g o " . Wykorzystują o n i
hasła nacjonalistyczne do p r o m o w a n i a polityki imperialnej oraz jako a r g u m e n t
przeciw r e f o r m o m gospodarczym. Ideologizacja życia g o s p o d a r c z e g o oraz polityki
międzynarodowej Rosji prowadziła już w przeszłości do katastrof o globalnych
konsekwencjach...
ADAM KUŹ
1
Mikołaj Bierdiajew. Nowe Średniowiecze, Rój, Warszawa 1 9 3 4 .
2
Stanisław Brzozowski, Legenda Młodej Polski, W y d a w n i c t w o Literackie, Kraków 1 9 8 3 , s. 5 0 6 .
Moeller van den Bruck, Wstęp do „Biesów" Dostojewskiego, D i e Zukunft, XIV, M u n c h e n 1 9 0 6 .
1
Wasyli Rozanow, Czytając Dostojewskiego, Literatura na świecie nr 3 / 1 9 8 3 , s. 16.
5
Mikołaj Bierdiajew, Mirosoziercanije Dostojewskogo, Ymca Press, Paris 1 9 6 8 .
" Fiodor Dostojewski, Biesy, PIW, Warszawa 1 9 7 7 .
7
Ideologię volkizmu przedstawia George L. M o s s e w książce Kryzys ideologii niemieckiej, Rodowód in­
telektualny Trzeciej Rzeszy, Czytelnik, Warszawa 1 9 7 7 .
* Adam Pomorski, Duchowy proletariusz, O p e n , Warszawa 1 9 9 6 , s. 6 3 .
* Stanisław Mackiewicz-Cat, Dostojewski, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1 9 7 9 , s. 8 2 .
"' Jiirgen Habermas, Teoria i praktyka, PIW, Warszawa 1 9 8 3 .
" Jan Kucharzewski, Od białego caratu do czerwonego, Veritas, Londyn 1 9 5 8 .
12
Tamże.
" S t a n i s ł a w Mackiewicz-Cat, Dostojewski, PIW, Warszawa 1 9 7 9 , s. 2 7 .
" R o b e r t Conquest, Lenin, Fundacja Antyk, Warszawa 1 9 9 7 , s. 7 2 .
''Tamże, s. 3 4 .
" S e r g i u s z M. Sołowjow, Zycie i ewolucja twórcza Włodzimierza Sołowjowa, W drodze, Poznań 1 9 8 6 .
l7
Marian Zdziechowski, Dwa bieguny mesjanizmu państwowego w Rosji 1915-16,
(W:) Wybór pism,
Znak, Warszawa 1 9 9 3 .
"Tamże, s. 3 9 0 .
'* W i e c z e s l a w Polosin, Dvuglovyj orel Rossi, Rossija XXI, nr 4.
20
Lew Gumilow, Etnogeneza i biosfera Ziemi, Izd. Leningradskogo Uniwersiteta, Leningrad 1 9 8 9
21
Lew Gumilow, Dzieje etnosów wielkiego stepu, Oficyna Literacka, Kraków 1 9 9 7
22
Lew Gumilow, Geografija etnosa v istoriceskij period, Nauka, Leningrad 1 9 9 0 .
Chrześcijaństwo nie może być narzucone siłą, musi zostać
przyjęte dobrowolnie. Antychryst nadejdzie wtedy, kiedy
świat zmęczy się swoim chrześcijaństwem i wyrzeknie się go.
Dlatego odpowiedzialność za panowanie Antychrysta nad
światem spadnie nie na jakichś „masonów", ale na samych
chrześcijan. To oni wybierają sobie nowe wiary i nowych
przewodników. To oni uciekają od Krzyża. To oni powtarzają
słowa, jakie Wielki Inkwizytor w Biesach Dostojewskiego
skierował do Jezusa: „Odejdź stąd, przeszkadzasz nam".
Chrześcijaństwo
skazane jest
na historyczną
KLĘSKĘ
ROZMOWA
Z
DIAKONEM
ANDRIEIEM
KURA-EWEM
Andriej Kurajew ( 1 9 6 3 ) — diakon Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarcha­
tu Moskiewskiego, filozof, teolog, apologeta, publicysta. Uchodzi za najwybit­
niejszego rosyjskiego teologa m ł o d e g o pokolenia w Rosji. Publikuje stale czasopi­
śmie Alfa i Omega. Autor książek: Czy wszystko jedno jak wierzyć ( 1 9 9 4 ) , Tradycja,
dogmat, obrzęd (1995), Misjonarze na progu szkoły ( 1 9 9 5 ) , Uwiedzenie neopogaństwem ( 1 9 9 5 ) , Biblia w szkolnych wypisach ( 1 9 9 5 ) . Rozmyślania prawosławnego
pragmatyka o tym, czy trzeba budować Świątynię Chrystusa Zbawiciela ( 1 9 9 6 ) , 0 na­
szej klęsce (1996), Wczesne chrześcijaństwo i wędrówka dusz ( 1 9 9 7 ) , Chrześcijańska
LATO 1 9 9 8
95
filozofia i panteizm (1997), Prawosławie i prawo (1997), Szkolna teologia (1997), Pro­
testantom o prawosławiu (1997), Jeśli Bóg jest miłością (1997), Okultyzm w prawosła­
wiu (1997), Dziedzictwo Chrystusa (1997), Wyzwanie ekumenizmu (1997), Dogmat
i herezja (1997), Cerkiew: świat pokus (1997), Satanizm dla inteligencji (1997).
— Swoją ostatnią, d w u t o m o w ą książkę z a t y t u ł o w a n ą Satanizm dla inteligencji po­
święcił Ojciec relacjom między prawosławiem a nauczaniem Mikołaja i Heleny Roerichów. Niektórzy z moich prawosławnych znajomych dziwili się, czy rzeczywiście
w a r t o było sobie zadawać tyle trudu, by zajmować się dorobkiem osób d a w n o już
nieżyjących, których oddziaływanie społeczne jest na d o d a t e k mocno ograniczone.
— Czy rzeczywiście ograniczone? N i e dalej jak wczoraj w D u m i e P a ń s t w o w e j
Rosji odbył się odczyt na t e m a t związków m i ę d z y s p u ś c i z n ą filozoficzną Mikoła­
ja Roericha a p r o b l e m a m i geopolityki. Inicjatorem była frakcja Ż y r y n o w s k i e g o .
— Roerich był j e d n y m z pierwszych w n a s z y m stuleciu p r o p a g a t o r ó w geografii
sakralnej. Na t y m o p i e r a ł a się j e g o geopolityka.
— P r z e d e w s z y s t k i m był u c z n i e m H e l e n y Blavatsky i j e d n y m z p r e k u r s o r ó w
N e w Age. Wiele jego koncepcji m o ż n a z n a l e ź ć w n i e k t ó r y c h n u r t a c h N e w Age,
n p . w bioetyce. Dzisiaj w D u m i e P a ń s t w o w e j Rosji o d b y w a się czytanie projek­
tu u s t a w y o bi oety ce. Kilku d e p u t o w a n y c h
z w i ą z a n y c h z C e r k w i ą z a p r o p o n o w a ł o , by n i e
s a n k c j o n o w a ć p r a w n i e okultystyczno-religijW głowach ludzi, którzy
po latach niewiary przychodzą
do Cerkwi, rodzą się od razu
plany gigantycznych reform:
to im się nie podoba,
tamto chcieliby zmienić...
n y c h m e t o d leczenia. S p o t k a ł o się t o z p r o t e ­
s t e m w i c e p r e m i e r a Sysujewa, k t ó r y w y s t ą p i ł
przeciw t e m u projektowi,
stwierdzając,
że
zakaz t e n j e s t s p r z e c z n y z i n n ą u s t a w ą , k t ó r a
n a k a z u j e p o p i e r a n i e „ l u d o w y c h form m e d y ­
c y n y " . W t e n s p o s ó b w r a m a c h p o m o c y dla
„ l u d o w y c h form m e d y c y n y " c h c e się u z y s k a ć p o p a r c i e p a ń s t w a d l a r ó ż n y c h
m e t o d okultystycznych i e z o t e r y c z n y c h .
— Żanna Biczewska o p o w i a d a ł a mi, że p o d koniec lat 8 0 . n i e m a l cała moskiew­
ska inteligencja b y ł a z a r a ż o n a teozofią, n a u c z a n i e m Heleny Blavatsky, Steinera,
Roerichów. Czy ta fascynacja t r w a do dziś?
— Teraz na szczęście nastąpiła p o p r a w a . M u s z ę przyznać, że z p e w n y m o p t y m i ­
z m e m spoglądam na przyszłość p r a w o s ł a w i a w Rosji. Moja nadzieja nie j e s t
związana ani z ozdrowieńczymi siłami w e w n ą t r z Cerkwi, ani z p l a n a m i reform,
9
F R O N D A 11/12
ani z tym, że pojawią się nagle wybitni kaznodzieje i pisarze. O p i e r a się raczej na
obserwacji życia religijnego. S t u d e n c i biologii zwykli m a w i a ć : jeżyk to p t a s z e k
leniwy, jak go nie kopniesz, to n i e poleci. P o d o b n i e jest z Cerkwią. Myślę, że im
bardziej rozszerzać się będzie n e o p o g a ń s t w o , t y m silniejsze b ę d z i e p r a w o s ł a w i e .
Swoją nadzieję wiążę p r z e d e w s z y s t k i m z n o r m a l n ą l u d z k ą fizjologią, z tym, że
m u s i się w k o ń c u pojawić o d r u c h wymiotny. N i e m o ż n a przecież bez k o ń c a ły­
kać tych s u r o g a t ó w i imitacji religii. C z ł o w i e k p o w i n i e n się w k o ń c u z a s t a n o w i ć ,
dlaczego bez p r z e r w y go obrażają i wyzywają: a to od myszy, a to od świń. Sły­
szy się w o k ó ł te głupie dialogi: „ J e s t e m Byk, a ty k t o ? " „Ja j e s t e m S k o r p i o n . " Al­
bo o t w i e r a m n i e d a w n o gazetę, a t a m o g r o m n y artykuł: Jakim jesteś drzewem. Moż­
na się od t e g o porzygać — i to jest m o j a nadzieja.
— Moskowskij Komsomolec zauważył niedawno, że Satanizm dla inteligencji został
właściwie przez rosyjską inteligencję, czyli a d r e s a t a książki Ojca, przemilczany...
— Myślę, że jest to szerszy p r o b l e m . Moje książki są w y d a w a n e i s p r z e d a w a n e
nie t a m , gdzie powinny. Wydają je w y d a w n i c t w a c e r k i e w n e i sprzedają w przycerkiewnych kioskach. A ja piszę p r z e d e w s z y s t k i m dla ludzi, k t ó r z y znajdują się
p o z a Cerkwią, którzy o b c h o d z ą takie kioski z daleka. Piszę r ó w n i e ż w ich języ­
ku, a nie w języku c e r k i e w n y m . Z jednej s t r o n y więc n i e d o c i e r a m , t a k j a k b y m
chciał, do swojego adresata, z drugiej zaś — m ó j język czy s p o s ó b p o r u s z a n i a
p r o b l e m ó w c z ę s t o drażni ludzi w e w n ą t r z C e r k w i . N a p r a w d ę , ciężko być misjo­
n a r z e m , jeśli o d c z u w a się b r a k p o p a r c i a i c h ł o d n y s t o s u n e k ze s t r o n y ludzi Cer­
kwi. Na przykład n i e d a w n o m i a ł e m w y k ł a d na u n i w e r s y t e c i e w T i u m i e n i u ,
w p e w n y m m o m e n c i e wstaje jakiś b r o d a t y człowiek i m ó w i : „A wy po coście tu
przyjechali? Przecież C h r y s t u s powiedział: «Nie bój się, m a ł a trzódko». N a s pra­
w o s ł a w n y c h p o w i n n o być więc m a ł o . P o c o n a m t u głosicie E w a n g e l i ę ? "
— W działalności misyjnej d u ż o zależy od j ę z y k a .
— Język, jakim p r z e m a w i a m , p o w i n i e n być d o s t o s o w a n y do m e g o a u d y t o r i u m .
Przypominam sobie słowa mojego wykładowcy w s e m i n a r i u m , b a r d z o m ą d r e g o
człowieka, który powiedział mi kiedyś niezwykłą rzecz: „W obecności ikon t r z e b a
zachowywać się tak, jak podczas audiencji w obecności Ich Królewskich Mości. N i e
m o ż n a się odzywać pierwszym, d o p ó k i o n e n i e udzielą ci głosu, d o p ó k i o n e s a m e
nie p r z e m ó w i ą do ciebie. N i e m o ż n a narzucać ikonie swoich własnych miar. Trzeba
poczekać aż o n a s a m a odkryje przed t o b ą swój s e n s . " Ten s a m wykładowca kiedyś
zwrócił mi również uwagę na i n n e interesujące zjawisko. O t ó ż dzisiaj w głowach
ludzi, którzy po latach niewiary przychodzą do Cerkwi, r o d z ą się od razu plany gi­
gantycznych reform cerkiewnych: to im się nie podoba, t a m t o chcieliby zmienić...
LATO-1 9 9 8
97
Wyobraźcie więc sobie, że pierwszy raz w życiu lecicie s a m o l o t e m . I od r a z u po
starcie idziecie do kabiny pilota i mówicie m u : „Ten drążek t r z e b a t r z y m a ć tak, te
guziki należy przycisnąć, ładniej też będzie wyglądać, jak wyłączy się te wskaźni­
ki...". Jakoś n i k o m u n i e przychodzi do g ł o w y d a w a ć takie rady pilotowi, a wystar­
czy ledwie przekroczyć p r ó g Cerkwi, a j u ż się ma g o t o w e plany reform.
— W swoim eseju O naszej klęsce n a p i s a ł Ojciec z d a n i e , k t ó r e d l a wielu ludzi
w Cerkwi j e s t z a p e w n e
niepopularne:
„Chrześcijaństwo j e s t b o d a j j e d y n y m
ś w i a t o p o g l ą d e m na ziemi, k t ó r y j e s t p r z e k o n a n y o nieuchronności swojej w ł a ­
snej historycznej klęski". Pisze Ojciec, że w p e r s p e k t y w i e historycznej chrześci­
j a ń s t w o czeka p o r a ż k a — i j e s t to p r z e w i d z i a n e w Biblii, w Apokalipsie. Księża
podczas k a z a ń nie m ó w i ą j e d n a k o t y m . Być m o ż e j e s t to n i e s k u t e c z n e misyjnie:
zapraszać d o klęski.
— Myślę, że t e n t e k s t j e s t j e d n y m z najbardziej misyjnych, j a k i e n a p i s a ł e m . Ist­
nieje p e w n a właściwość Rosjan — n i e w i e m , czy konfesyjna, czy n a r o d o w a —
a jest nią p e w i e n szczególny d a r z n o s z e n i a cierpień. W i d z ę , jak b a r d z o trafia do
młodzieży, kiedy i m m ó w i ę : n a m będzie b a r d z o źle; i n n y m m o ż e być d o b r z e , ale
n a m na p e w n o będzie źle. To nic, że teraz p a t r i a r c h a m o s k i e w s k i bierze u d z i a ł
w uroczystościach r a z e m z p r e z y d e n t e m Rosji — to tylko k r ó t k i epizod m i ę d z y
j e d n y m ł a g r e m a d r u g i m . P r z e ś l a d o w a n i a na p e w n o nadejdą. I w i d z ę u n i c h głę­
bokie przeświadczenie, że to n i e prześladowca, ale p r z e ś l a d o w a n y ma rację. Ich
nie interesuje Cerkiew, k t ó r a króluje, k t ó r a m a p o p a r c i e p a ń s t w a . O n i się boją,
żeby C e r k i e w n i e z a m i e n i ł a się w d r u g ą p a r t i ę k o m u n i s t y c z n ą albo w towarzy­
s t w o wzajemnej adoracji. To ciekawe, ale kiedy z n i m i r o z m a w i a m , to widzę, że
bardziej n i ż n a u c z a n i e o C h r y s t u s i e p r z e m a w i a do n i c h o p o w i a d a n i e o Antychry­
ście i p r z e ś l a d o w a n i u chrześcijan.
— No właśnie, czy to nie d z i w n e , że kiedy m ó w i się o końcu ś w i a t a , to więcej
uwagi poświęca się Antychrystowi niż Chrystusowi? Wśród pierwszych chrześci­
j a n rozpowszechniona b y ł a m o d l i t w a : maranatha. To znaczy: „Przyjdź Panie Je­
z u " . Z niecierpliwością o c z e k i w a n o na koniec świata, p o n i e w a ż t ę s k n i o n o za
Chrystusem. Dzisiaj raczej w y g l ą d a n y j e s t Antychryst.
— Kiedy r o z m a w i a m z p r a w o s ł a w n y m i , to z a w s z e p o w t a r z a m im, że n i e należy
się bać Antychrysta, p o n i e w a ż t o tylko k r ó t k i epizod, n a t o m i a s t d o C h r y s t u s a
należy wieczność. Kiedy zaś r o z m a w i a m z n i e p r a w o s ł a w n y m i , większy n a c i s k
k ł a d ę n a działalność Antychrysta.
— Jak mógłby opisać Ojciec o b e c n ą sytuację religijną?
98
FRONDA11/12
— Dzisiejsza sytuacja, przynajmniej w Rosji, p r z y p o m i n a n i e c o czasy p i e r w o t n e ­
go chrześcijaństwa. Zauważmy, do kogo adresuje swoje listy Św. Paweł? Do g m i n
w Efezie, w Koryncie, w Rzymie. N i e pisze do m i e s z k a ń c ó w wsi, ale do m i e ­
szkańców wielkich miast. C h r z e ś c i j a ń s t w o w pierwszych wiekach było religią
miejską, wioski n a t o m i a s t p o z o s t a w a ł y p o g a ń s k i e . Skąd się zresztą w z i ę ł o s ł o w o
poganin? Poganus znaczy „wieśniak". Dzisiaj w Rosji m a m y do czynienia z c z y m ś
p o d o b n y m . Prawosławie t o p r z e d e w s z y s t k i m religia m i a s t , zwłaszcza inteligen­
cji h u m a n i s t y c z n e j .
— To d z i w n e . Dostojewski uważat, że jeżeli ktoś u r a t u j e p r a w o s ł a w i e w Rosji, to
właśnie mieszkańcy wsi, przedstawiciele ludu prostego, ale p o b o ż n e g o .
— K o m u n i z m zniszczył rosyjską wieś. Dziś nie ma j u ż p r a w d z i w y c h rosyjskich
chłopów, są niedobitki sowieckich kołchoźników. Każdego r o k u wyjeżdżam na
wieś w głąb Rosji i m u s z ę przyznać, że s p o t y k a m się t a m jako o s o b a d u c h o w n a
z taką obojętnością, jakiej nigdy nie d o ś w i a d c z y ł e m w M o s k w i e . Na wsi n a w e t
pijak nie podejdzie do m n i e i nie p o r o z m a w i a , p o d c z a s gdy w M o s k w i e j e s t e m
bez przerwy zatrzymywany przez pijaków, którzy p r o s z ą o r o z m o w ę , o m o d l i t w ę ,
o spowiedź. W jednej z wiosek, gdzie stał b u d y n e k świątyni z a m i e n i o n y na klu­
bokawiarnię, zacząłem r o z m o w ę z m i e s z k a ń c a m i , to powiedzieli mi w p r o s t :
„ Ż a d n a cerkiew nie jest n a m p o t r z e b n a " .
Kolejne podobieństwo między czasami naszymi a pierwotnym chrześcijań­
stwem polega na tym, że dzisiaj pogaństwo z n ó w stało się żywe. Życie Cerkwi
w pierwszych wiekach kształtowało się w polemice z pogaństwem. Kiedy o p o n e n t
zniknął, wiele elementów życia cerkiewnego stało się niezrozumiałych. Jest logiczne,
że żółw ma pancerz dlatego, że istnieje w przyrodzie ktoś, kto chce się do niego do­
brać. Tak samo Cerkiew musiała uzbroić się w dogmaty, kanony, tradycję. Żółw prze­
niesiony ze swojego środowiska naturalnego do dziecinnego pokoju m o ż e budzić
zdziwienie: po co mu pancerz? Rolę pancerza m o ż e m y zrozumieć dopiero, kiedy zo­
baczymy go znów na wolności. Podobnie jest z Cerkwią. Dlatego im pogaństwo jest
bardziej aktywne, tym chrześcijaństwo staje się bardziej zrozumiałe.
— Pisząc o rozwoju współczesnego n e o p o g a ń s t w a , b a r d z o często w s p o m i n a Oj­
ciec o niebezpieczeństwie „ n o w e g o ś w i a t o w e g o p o r z ą d k u " .
— Nie j e s t e m politologiem i nie zajmują m n i e p r o g n o z y polityczne. N i e pociąga
m n i e też futurologia. Studiuję n a t o m i a s t P i s m o Św. i myślę, że nie w y m a g a o n o
cenzury — ani okultystycznej, ani m o d e r n i s t y c z n e j , ani „chrześcijańsko-demokratycznej". W Biblii n a t o m i a s t k w e s t i a „ n o w e g o ś w i a t o w e g o p o r z ą d k u " jawi się
jako p r o b l e m teologiczny. „ F o r m o w a n i e n o w e g o ś w i a t o w e g o p o r z ą d k u " t o nie
LATO-1998
99
tylko „ulubiony t e m a t bojowników z ż y d o - m a s o n e r i ą " . Po pierwsze: jest to p r z e ­
p o w i a d a n y przez Biblię, a k o n k r e t n i e przez Apokalipsę, typ s p o ł e c z e ń s t w a ,
w k t ó r y m człowiek nie będzie m i a ł j u ż możliwości żyć jako chrześcijanin. Po
drugie: jest t o „ u l u b i o n y t e m a t " wszystkich r u c h ó w okultystycznych. P o trzecie:
jest to cel środowisk m a s o ń s k i c h , o czym m o ż n a się choćby p r z e k o n a ć czytając
Prawdę o masonerii — entuzjastyczną apologię w o l n o m u l a r s t w a n a p i s a n ą p r z e z
Klizowskiego, który był u c z n i e m Roerichów.
— Wspomniał Ojciec o Apokalipsie. Wasilij Rozanow twierdził, że Apokalipsa nie
jest księgą chrześcijańską, lecz w y m i e r z o n ą w chrześcijaństwo, p o n i e w a ż od
pierwszych stron zawiera surowy sąd n a d Kościołami Chrystusowymi.
— Chrześcijaństwo nie m o ż e być narzucone siłą, m u s i zostać przyjęte dobrowolnie.
Antychryst nadejdzie wtedy, kiedy świat zmęczy się swoim chrześcijaństwem i wy­
rzeknie się go. Dlatego odpowiedzialność za panowanie Antychrysta nad światem
spadnie nie na jakichś „ m a s o n ó w " , ale na samych chrześcijan. To oni wybierają so­
bie nowe wiary i nowych przewodników. To oni uciekają od krzyża. To oni powtarza­
ją słowa, jakie Wielki Inkwizytor w Biesach Dostojewskiego skierował do Jezusa:
„Odejdź stąd, przeszkadzasz n a m " . Chrześcijanom dzisiaj po p r o s t u odechciewa się
być chrześcijanami. Myślę jednak, że jeśli z Cerkwi odchodzą ludzie, to jest to przede
wszystkim wina tych, którzy nie potrafią ich w tej Cerkwi zatrzymać.
Nie twierdzę oczywiście, że „ n o w y ś w i a t o w y p o r z ą d e k " , realizowany obe­
cnie przez k o n s u m p c y j n ą k u l t u r ę m a s o w ą , jest w ł a ś n i e t y m s y s t e m e m , k t ó r y wy­
da z siebie Antychrysta. To m o ż e nastąpić r ó w n i e d o b r z e za kilka stuleci lub ty­
siącleci. J e d n o n a t o m i a s t jest p e w n e : aby p a n o w a n i e A n t y c h r y s t a było t o t a l n e ,
jak p r z e p o w i a d a P i s m o , k o n i e c z n a jest globalizacja. I procesy h i s t o r y c z n e idą
w tym w ł a ś n i e k i e r u n k u .
— Wróćmy do Apokalipsy. A r m a g e d d o n to aluzja to Meggido, gdzie m i a ł a miej­
sce b i t w a króla Jozjasza z f a r a o n e m Neko. Jozjasz — p o m a z a n i e c Boży, który
przywrócił w Jerozolimie p r a w d z i w y kult Boga J a h w e — nie odniósł zwycięstwa,
lecz został zabity. Narzędziem Boga stał się babiloński w ł a d c a Nabuchodonozor,
a nie j e d e n z najbardziej pobożnych królów Izraela. To nie p r z y p a d e k , że Apoka­
lipsa przywołuje na końcu dziejów b i t w ę , k t ó r a j e s t aluzją nie do triumfu, lecz do
klęski j e d n e g o z największych inicjatorów o d r o d z e n i a religijnego.
— Jak j u ż m ó w i ł e m , chrześcijaństwo w p e r s p e k t y w i e historycznej p o n i e s i e klę­
skę. Zwycięstwo jest m o ż l i w e jedynie w wieczności. „ N i e bójcie się tych, którzy
m o g ą zabić w a s z e ciało. Bójcie się tych, którzy m o g ą zabić w a s z ą d u s z ę " .
100
FRONDA11/12
— Mówi Ojciec, że być m o ż e już wkrótce n a d e j d ą czasy n o w e g o prześladowania
chrześcijan. Kto miatby j e d n a k ich prześladować? Przecież komunizm u p a d ł , a dzi­
siejsi komuniści w Rosji częściej powołują się na Chrystusa niż demokraci. Wokół
słyszy się tyle o tolerancji, pokojowym współżyciu, wartościach ogólnoludzkich itd.
— Prześladować b ę d ą w ł a ś n i e nosiciele tzw. o g ó l n o l u d z k i c h ideałów. Kto prze­
śladował chrześcijan w pierwszych w i e k a c h w I m p e r i u m R z y m s k i m ? Prześlado­
wali h u m a n i ś c i , prześladowali pluraliści. O n i n i e żądali: wyrzeknijcie się Chry­
stusa. O n i mówili: m u s i c i e m i e ć szersze spojrzenie, n i e m o ż n a m i e ć t a k ciasnych
poglądów, możecie zostać przy t y m s w o i m
Chrystusie, ale wyznawajcie też religię p a ń ­
stwową, uczestniczcie w naszych o b r z ę d a c h ,
oddajcie h o ł d n a s z y m b o g o m . Z p u n k t u wi­
dzenia
prześladowców
skazywano
więc
chrześcijan nie tyle za wiarę, co za n i e w i a r ę .
I widzę, że w „ n o w y m ś w i a t o w y m p o r z ą d ­
k u " zaczyna się to s a m o : atakują n a s n i e za
Kto prześladował chrześcijan
w Imperium Rzymskim?
Humaniści, pluraliści.
Oni nie żądali: wyrzeknijcie się
Chrystusa. Oni mówili:
musicie mieć szersze spojrzenie.
to, że wierzymy w C h r y s t u s a , ale za t o , że
o d m a w i a m y u c z e s t n i c t w a w przedsięwzięciach, k t ó r e mają coraz bardziej satani­
styczny charakter, n p . plan n a r z u c e n i a całej ludzkości p r o g r a m u k o n t r o l i u r o d z i n
przez aborcję. I t a k jak pierwszych chrześcijan n a z y w a n o w r o g a m i człowieczeń­
stwa i ludzkości, t a k s a m o nazywa się n a s dzisiaj.
— Nie tylko Ojciec w y p o w i a d a się przeciw „ n o w e m u ś w i a t o w e m u p o r z ą d k o w i " .
Ostatnio d u ż ą popularnością cieszy się publicystyka Aleksandra Dugina, lidera nacjonal-bolszewików, który p r a g n i e uchodzić za p r a w o s ł a w n e g o o r t o d o k s a .
— To, co robi Dugin, to jeszcze j e d e n w a r i a n t N e w Age. P r o p o n o w a ł mi kiedyś
współpracę, a kiedy o d m ó w i ł e m , zamieścił w swojej gazecie n a p a s t l i w y t e k s t
o m n i e , w k t ó r y m z o s t a ł e m n a z w a n y b i e s e m p r z e b r a n y m w szaty d u c h o w n e g o .
Ludzie tego typu starają się za wszelką cenę przedstawiać jako p r a w o w i e r n i człon­
kowie Cerkwi, chociaż ich działalność jest często antychrześcijańska. D l a t e g o za­
wsze b a r d z o denerwują się, kiedy jacyś d u c h o w n i podważają ich ortodoksję.
— Ale świętej pamięci m e t r o p o l i t a J o a n n udzielił E l e m e n t o m Dugina swojego
błogosławieństwa.
— M e t r o p o l i t a J o a n n był b a r d z o h o j n y w szafowaniu b ł o g o s ł a w i e ń s t w a m i . N i e
przywiązywałbym do t e g o większej wagi.
/$721 9 9 8
101
— Co sądzi Ojciec o rosyjskim mesjanizmie? Czy Rosja ma rzeczywiście do speł­
nienia wielką misję dziejową?
— Nigdy n i e z a j m o w a ł e m się p o w a ż n i e t y m p r o b l e m e m . U w a ż a m , że t e g o t y p u
myślenie ł a t w o p r o w a d z i do pychy.
— W swoim eseju pisze Ojciec, ie wielu chrześcijan przestaje sobie z d a w a ć dziś
sprawę, co to znaczy być chrześcijaninem. Być p r a w o s ł a w n y m d l a wielu znaczy
być Rosjaninem, być Serbem, być R u m u n e m itd. Być katolikiem a l b o p r o t e s t a n ­
t e m oznacza zaś być d o b r y m o b y w a t e l e m , w z o r o w y m p o d a t n i k i e m , społecznikiem-filantropem itd.
— Myślę, że p r a w o s ł a w i e j e s t dziś w a ż n e dla całego świata, p o n i e w a ż m o ż e o n o
zjednoczyć wszystkich chrześcijan, którzy n i e chcą iść z d u c h e m czasów, k t ó r z y
chcą się sprzeciwiać „ n o w e m u ś w i a t o w e m u p o r z ą d k o w i " . P r a w o s ł a w i e bardziej
niż i n n e w y z n a n i a chrześcijańskie potrafi o p i e r a ć się w s z e l k i m w s p ó ł c z e s n y m
m o d o m . To, co n a s p r a w o s ł a w n y c h najbar­
dziej o d s t r ę c z a w Kościele katolickim, to je­
g o s k ł o n n o ś ć d o u l e g a n i a n o w e j światowej
Kiedy czytam watykańskie
dokumenty albo książki
katolickich teologów, to mam
wrażenie, jakbym czytał
Prawdę albo New York Timesa.
ideologii. Kiedy czytam w a t y k a ń s k i e d o k u ­
m e n t y albo książki katolickich teologów, t o
m a m w r a ż e n i e , j a k b y m czytał Prawdę albo
New York Timesa. Te rzeczy n a p i s a n e są języ­
kiem
świeckich ideologii.
występuję,
albo
coś piszę,
Kiedy ja gdzieś
to nie
muszę
zabezpieczać się na wszystkie strony, k o m p l e m e n t u j ą c o k r e ś l o n e o s o b y albo uży­
wając co chwila takich słów, jak: „ p r a w a c z ł o w i e k a " czy „ p l u r a l i z m " . W a s z y m te­
o l o g o m t e n język w s z e d ł j u ż w krew. A ja n i e chcę go używać, p o n i e w a ż d o s t r z e ­
g a m w n i m n i e b e z p i e c z e ń s t w o ideologii.
— A ja m ó g ł b y m równie d o b r z e powiedzieć, że p o d o b n y język d o s t r z e g a m w do­
k u m e n t a c h P a t r i a r c h a t u Moskiewskiego.
— W Cerkwi rosyjskiej w czasach k o m u n i s t y c z n y c h p a n o w a ł o takie n i e p i s a n e
prawo, że wierni dawali wyższej hierarchii p e w n e p r z y z w o l e n i e na z a w i e r a n i e
k o m p r o m i s ó w z władzą, aby o c h r o n i ć C e r k i e w p r z e d większymi p r z e ś l a d o w a n i a ­
m i . Jeśli h i e r a r c h o w i e k ł a m a l i albo mówili t o , czego sobie w ł a d z e życzyły, to
wierni i t a k im to wybaczali, p o n i e w a ż wiedzieli, że robi się t o , aby z a p o b i e c are­
s z t o w a n i o m czy z a m y k a n i u świątyń. Najważniejsze b y ł o j e d n a k , aby to k ł a m ­
s t w o z w i e r z c h o ł k a Cerkwi n i e p r z e n i k a ł o na d ó ł : do parafii, do s e m i n a r i ó w .
102
FRONDA
11/12
W Kościele katolickim n a t o m i a s t po p i e r w s z e : n i e było t a k i e g o nacisku jak na
nas ze strony k o m u n i s t ó w . Po d r u g i e : to z i d e o l o g i z o w a n i e pojawia się n i e tylko
w oficjalnej retoryce Watykanu, ale r e a l n i e żyje w s e m i n a r i a c h , parafiach, zako­
nach, prasie katolickiej itd. P r a w d ę m ó w i ą c , p r z e r a ż a m n i e t o .
M a m p e w n e g o znajomego, k t ó r y j e s t k s i ę d z e m p r a w o s ł a w n y m w Berlinie.
C z ę s t o zapraszają go do n i e m i e c k i c h uczelni katolickich, by wygłaszał wykłady
0 p r a w o s ł a w i u . Z a w s z e w t e d y o d w i e d z a t a m t e j s z e biblioteki i s p r a w d z a spis
obowiązujących lektur. I co się okazuje? O t ó ż p r o g r a m y n a u c z a n i a p r z e o r i e n t o ­
w a n o tak, że n i e m a l wszystkie książki d a t u j ą się z c z a s ó w po S o b o r z e Watykań­
skim II. N a s t ą p i ł o g w a ł t o w n e z e r w a n i e z Tradycją. Myślę, że S o b ó r Watykań­
ski II był j e d n y m z pierwszych k r o k ó w do kapitulacji Kościoła p r z e d w s p ó ł c z e ­
snym światem.
— Moim z d a n i e m , to nie w i n a Soboru, lecz j e g o fałszywych interpretacji, j a k i e
pojawiły się w o s t a t n i c h dziesięcioleciach.
— Mówi się, że między katolikami a p r a w o s ł a w n y m i istnieje wiele dogmatycznych
rozbieżności, n p . p r o b l e m y eklezjologii czy/i/iogue. Ale, p r o s z ę mi wierzyć, tym, co
n a s najbardziej przeraża w Kościele katolickim, są rozmiary jego sekularyzacji.
— A protestantyzm?
— M u s z ę przyznać, że p r o t e s t a n c i zachowali jeszcze w sobie g o t o w o ś ć d u c h o w e ­
go o p o r u przeciw w s p ó ł c z e s n y m i d e o l o g i o m . To p r a w d a , że c z ę s t o c h u l i g a n i ą
1 wywołują skandale, t a m gdzie n i e p o w i n n i . Są t w a r o g ł o w i i f u n d a m e n t a l i s t y c z ni. Odrzucają n p . wszelką ewolucję, p o n i e w a ż , jak m ó w i ą , t a k j e s t n a p i s a n e
w Biblii i koniec. M a m j e d n a k dla ich p o s t a w y więcej s y m p a t i i niż d l a tych,
którzy gonią za n o w i n k a m i i ulegają m o d o m .
— Ale to przecież p r o t e s t a n c i zalegalizowali m a ł ż e ń s t w a h o m o s e k s u a l n e czy ka­
p ł a ń s t w o kobiet.
— Tak, ale to p r o t e s t a n c i w E u r o p i e Z a c h o d n i e j . Ja m y ś l a ł e m raczej o p r o t e s t a n ­
tach w Ameryce.
— Mówił Ojciec o pokusach, jakim, j e g o z d a n i e m , ulega Kościół katolicki. Poro­
zmawiajmy o pokusach, j a k i m ulega Cerkiew p r a w o s ł a w n a . W Krótkiej opowieści
0 Antychryście Włodzimierz Sołowjow opisuje kuszenie katolików, p r a w o s ł a w n y c h
1 p r o t e s t a n t ó w przez Antychrysta. Katolicy u w o d z e n i są wizją władzy. Jeżeli do­
brze rozumiem Ojca, to przyjmowanie świeckiej ideologii przez współczesnych
LATO 1 9 98
103
katolików jest w gruncie rzeczy p r z y j m o w a n i e m ideologii panującej, ideologii
władzy. Jak ma się rzecz z p r a w o s ł a w n y m i ? W opowieści Sołowjowa Antychryst
proponuje im o t w o r z e n i e skansenu archeologii chrześcijańskiej, gdzie mogliby
pielęgnować swoje tradycje, symbole, pieśni, ikony i rytuały. Czy Cerkwi rosyj­
skiej nie grozi dziś zasklepienie się w t a k i m w ł a ś n i e rezerwacie p a m i ą t e k ? We­
źmy n p . kwestię j ę z y k a staro-cerkiewno-słowiańskiego, u ż y w a n e g o w liturgii.
Jest to język zupełnie niezrozumiały dla współczesnego Rosjanina.
— P o w i e m o s w o i m o s o b i s t y m d o ś w i a d c z e n i u . Pracuję g ł ó w n i e w ś r ó d s t u d e n ­
t ó w uczelni świeckich, nie p r a w o s ł a w n y c h . I widzę, że dla mojego a u d y t o r i u m ,
w mojej pracy duszpasterskiej język s t a r o - c e r k i e w n o - s ł o w i a ń s k i j e s t b a r d z o p o ­
trzebny. C e r k i e w jest dla współczesnej m ł o d z i e ż y b a s t i o n e m , cytadelą, do której
emigruje i ucieka od d u c h a m a t e r i a l i z m u . Każde p o k o l e n i e ma to do siebie, że
buntuje
się p r z e c i w k o
swoim
rodzicom.
Dzisiejsza m ł o d z i e ż
buntuje
się
przeciwko rodzicom, którzy są r e f o r m a t o r a m i z epoki pieriestrojki. W ś r ó d m ł o ­
dzieży następuje o b e c n i e b a r d z o interesujące zjawisko. Takie s ł o w a jak „konser­
w a t y z m " , „tradycjonalizm", „ a r c h a i z m " , k t ó r e jeszcze dziesięć lat t e m u m i a ł y
n e g a t y w n ą konotację, dla nich nabierają dziś p o z y t y w n e g o wydźwięku. M ł o d z i e ż
ma już dość d u c h a NTW, Moskiewskiego Komsomolca i t e g o całego liberalizmu.
W Cerkwi znajduje s c h r o n p r z e d agresją tych świeckich ideologii. C e r k i e w to in­
ny świat — n a w e t n a m a c a l n i e — i n n e są tutaj kolory, i n n e zapachy, i n n e śpiewy,
inny język. Gdybyśmy chcieli to wszystko t e r a z z m i e n i a ć i u w s p ó ł c z e ś n i a ć , to
zdradzilibyśmy tych ludzi, którzy do n a s przyszli.
— Ojciec Aleksander Borisów zrobił t a k i e k s p e r y m e n t : przeczytał głośno w języ­
ku staro-cerkiewno-słowiańskim f r a g m e n t z Listu do Hebrajczyków (2,12-18).
Większość słuchających zrozumiała tylko j e d n o s ł o w o : „ b r a c i a " . . .
— J ę z y k staro-cerkiewno-słowiański jest p r o b l e m e m w k o n t a k t a c h z l u d ź m i śre­
dniego pokolenia i o ś r e d n i m wykształceniu. Dla ludzi starszych i niewykształ­
conych to nie jest p r o b l e m . O n i mają t a k ą m e n t a l n o ś ć , że t a k ma być i koniec.
Reformę języka s t o r p e d o w a ł y b y n a s z e b a b u s z k i . Skończyłoby się to r o z ł a m e m ,
tak jak było ze s t a r o o b r z ę d o w c a m i . Dla ludzi z wyższym w y k s z t a ł c e n i e m ,
n p . moskiewskiej inteligencji czy m ł o d z i e ż y akademickiej, to r ó w n i e ż nie j e s t
problem, p o n i e w a ż znają o n i języki obce, a p o z a t y m pociąga ich p e w n a złożo­
ność i symbolika.
— Spotkałem się z twierdzeniem, że wierność językowi staro-cerkiewno-słowiańskiemu w liturgii jest wiernością literze dzieła św. Cyryla i św. M e t o d e g o , ale nie­
wiernością w o b e c jego d u c h a . Obydwu t y m świętym zależało p r z e d e wszystkim na
104
FRONDAll/12
tym, aby język chrześcijaństwa był zrozumiały. Gdyby trzymali się t a k kurczowo
starego języka, to nigdy nie porzuciliby greki dla słowiańszczyzny.
— Oczywiście, język liturgiczny jest żywym językiem i z m i e n i a ł się wiele razy
w historii. Nie ma jakiegoś d o g m a t u , k t ó r y kazałby mu się zasklepić na zawsze
w jednej formie. Spoglądając j e d n a k na sprawę z czysto misyjnego p u n k t u widze­
nia widzę, że język staro-cerkiewno-słowiański jest dziś po p r o s t u niezbędny.
Najlepiej byłoby, gdyby w jednych cerkwiach o d p r a w i a n o liturgię w języku rosyj­
skim, w innych zaś w c e r k i e w n o - s ł o w i a ń s k i m . Z r e s z t ą Sobór Rosyjskiej Cerkwi
Prawosławnej w 1918 r. zdecydował, że jest d o p u s z c z a l n e używanie języka rosyj­
skiego, aby u ł a t w i ć z r o z u m i e n i e liturgii p r o s t e m u l u d o w i . P o d k r e ś l a m jednak,
że chodzi o prosty lud. Rozejrzyjcie się po w n ę t r z a c h naszych świątyń, po na­
szych parafiach — nie spotkacie t a m robotników, p r a c o w n i k ó w sfery u s ł u g , woj­
skowych, b i z n e s m e n ó w . Są albo tradycjonalistyczne babuszki, albo inteligencja
h u m a n i s t y c z n a . W M o s k w i e n p . C e r k i e w jest elitarna nie dlatego, ż e m a d o b r e
układy z władzą, ale dlatego, że ma szeroką reprezentację w sferze kultury. Dla
nich nie ma s e n s u dokonywać z m i a n . Jeśliby n a t o m i a s t w jakiejś cerkwi, p o ­
w i e d z m y o b o k fabryki s a m o c h o d ó w ZIŁ, zaczęto o d p r a w i a ć m s z e p o rosyjsku, t o
przyklasnąłbym pierwszy.
— A j a k wygląda p r a w o s ł a w i e p o z a Moskwą? Słyszałem, że na prowincji często
m o ż n a spotkać się z religijnością rytualno-magiczną, że i s t o t ą w i a r y staje się spo­
sób t r z y m a n i a świeczki, bicia p o k ł o n ó w itd.
— Myślę, że istotą wiary jest p e ł n e u c z e s t n i c t w o w s a k r a m e n t a c h Cerkwi —
wszystko i n n e wypływa z tego. Bez o b r z ę d u jest to zaś n i e m o ż l i w e . Wiara to swo­
b o d n y dialog d w ó c h woli: woli mojej i woli Boga. Trzeba wiedzieć jednak, że w o l a
Boża najpełniej wyraża się w s a k r a m e n t a c h . Dlatego t a k w a ż n a jest o b r z ę d o w o ś ć .
Obrzędy mają m o c wychowawczą. Są k a n a ł a m i Łaski. Myślę, że najlepiej filozofię
kultu w prawosławnej teologii przedstawił Paweł Florenski, a u t o r Ikonostasu.
W ogóle XX w. w historii Cerkwi zapisze się jako wiek rehabilitacji kultu. Jeszcze
w XIX stuleciu w rosyjskiej
teologii d o m i n o w a ł a p r o t e s t a n c k a moralistyka.
W Słowniku teologicznym z początków naszego wieku h e z y c h a z m nazywany był h e ­
rezją. Dopiero nasze stulecie przyniosło Cerkwi większe s a m o p o z n a n i e .
— W swoich wystąpieniach często u ż y w a Ojciec określenia „koniec historii". Uży­
wa go j e d n a k w innym sensie niż Fukuyama...
— Czym jest historia? Intuicja wywiedziona z Biblii p o d p o w i a d a , że h i s t o r i a jest
przestrzenią, w której Bóg i człowiek spotykają się ze s o b ą i p r o w a d z ą dialog.
LATO 1 9 9 8
105
Historia ma sens, dopóki t r w a t e n dialog. Traci go n a t o m i a s t , jeśli nie m o ż e spełnić
swojego przeznaczenia. Bóg zawsze wychodzi naprzeciw człowiekowi. Całe nie­
szczęście polega na tym, że człowiek nie zawsze chce z N i m rozmawiać. Koniec hi­
storii nastąpi wówczas, gdy ludzie definitywnie o d m ó w i ą spotkania z Bogiem, gdy
p o w s t a n i e społeczeństwo, w k t ó r y m nie będzie m o ż n a odnaleźć C h r y s t u s a . Jeśli
taka cywilizacja p o w s t a n i e nie w j e d n y m kraju, lecz w skali globalnej, to m o ż n a
powiedzieć, że ludzie sami p r z e d sobą z a m k n ą n i e b o .
— To bardzo pesymistyczna wizja. Z drugiej strony podkreśla j e d n a k Ojciec, że obe­
cny pochód neopogaństwa m o i e wywoływać optymizm, ponieważ sprzyja większej
samoświadomości prawosławia. Czy nie kryje się tu p e w n a sprzeczność?
— Świadomość prawosławna w p o r ó w n a n i u z katolicką, a tym bardziej z prote­
stancką, jest bardziej podejrzliwa. Myśmy rzeczywiście
przejęli się w e z w a n i e m św. Jana: „Nie dowierzajcie każ­
d e m u duchowi, ale badajcie duchy, czy są z Boga",
bowiem „nie wszyscy jednego są d u c h a " . To p o ­
woduje, że bardzo często prawosławni boją
się tego, co nie p o w i n n o budzić w nich
strachu. Boją się n p . kart kredytowych.
Myślę jednak, że taka nieufność jest cechą
bardzo pożądaną.
— Chodzi mi j e d n a k o coś innego. Na po­
czątku
deklaruje
się
Ojciec j a k o
optymista, którego ekspansja neopogaństwa nie tylko nie przeraża,
ale n a p a w a nadzieją na odrodze­
nie Cerkwi. Następnie zaś snuje
Ojciec pesymistyczną wizję przy­
szłości, w której człowiek od­
wróci się zupełnie od Boga.
— Myślę, że odrodzenie Cerkwi będzie zja­
wiskiem czasowym, p o t e m nastąpi zaś je­
szcze większy upadek. Ten renesans religij­
ny, który teraz przeżywamy, nie będzie trwał
długo, m o ż e dwa dziesięciolecia. To prawda,
że prawosławie stanie się bardziej samoświadome, lecz zarazem będzie się stawać coraz
106
bardziej asocjalne. Więzi s p o ł e c z n e zadzierzgać się b ę d ą w taki s p o s ó b , że ludzi
p o w a ż n i e traktujących swoją wiarę s p o ł e c z e ń s t w o b ę d z i e wyrzucać p o z a n a w i a s .
Nastąpi proces systematycznej marginalizacji chrześcijaństwa. Taka b ę d z i e zre­
sztą ogólna tendencja światowa.
— A czy nie myśli Ojciec, że to m o ż e być w ł a ś n i e p u n k t e m wyjścia dla n o w e j
ewangelizacji? Że ludzi wierzących w XXI w. czeka t a k i e s a m o z a d a n i e , j a k pierw­
szych chrześcijan, którzy również mieli przeciwko sobie p o g a ń s k ą cywilizację?
— To całkiem możliwe. Być m o ż e p r z e ż y w a m y kolejny kryzys, kolejną c h o r o b ę ,
ale nie jest to jeszcze ta c h o r o b a na śmierć. C. S. Lewis m a w i a ł , że n i e było je­
szcze w dziejach świata religii, której by t a k c z ę s t o n i e u r z ą d z a n o pogrzebów, jak
w ł a ś n i e chrześcijaństwu. Być m o ż e myślimy, że umieramy, a t y m c z a s e m tylko
nas reanimują.
— A co myśli Ojciec o jedności Kościołów? Z d a n i e m Sołowjowa, p e ł n a j e d n o ś ć
między p r a w o s ł a w n y m i a katolikami n a s t ą p i d o p i e r o p o d koniec dziejów.
— Z g a d z a m się z n i m . Myślę, że d o p i e r o p r z e d obliczem Antychrysta przedstawi­
ciele każdego z Kościołów pokażą, co zachowali takiego, co pozwoli im wytrwać
przy Chrystusie.
— Spotkałem się n i e d a w n o z p e w n ą p r a w o s ł a w n ą ko­
bietą. Opowiadała mi o swojej przyjaźni z Bogiem. By­
łem pod w r a ż e n i e m jej osobistej więzi z Chrystusem,
czułem z nią p o w i n o w a c t w o d u c h o w e . W p e w n y m
momencie z a p y t a ł a , czy j e s t e m prawosławny. Kie­
dy odpowiedziałem, że j e s t e m katolikiem, chwy­
ciła się za głowę i p r z e r a ż o n a zaczęła wymieniać
j e d n y m t c h e m : katolicy, baptyści, krisznaici, Białe
Bractwo... Potem pobiegła do księdza zapytać, czy
zgrzeszyła, że ze m n ą rozmawiała. Nie chcę zacierać
różnic między naszymi wyznaniami, ale wydaje mi się,
że więcej nas j e d n a k łączy niż dzieli.
— Rzeczywiście, to n i e j e s t p r z y j e m n e d l a k a t o l i k ó w
i p r o t e s t a n t ó w , jeżeli s t a w i a się ich w j e d n y m r z ę d z i e
z e Ś w i a d k a m i J e h o w y czy w y z n a w c a m i M o o n a . Myślę
j e d n a k , ż e n a o b e c n y m e t a p i e n a s z e g o życia religijne­
go j e s t to zjawisko raczej d o b r e niż z ł e . D z i ś w świecie
107
c h r z e ś c i j a ń s k i m d o m i n u j e pełzający e k u m e n i z m , p r z e k o n a n i e , ż e r ó ż n i c e m i ę ­
dzy religiami są n i e i s t o t n e . D l a t e g o d o b r z e , że p r z y n a j m n i e j w p r a w o s ł a w i u
panuje o d w r o t n a t e n d e n c j a . Oczywiście, są p e w n e przegięcia, ale i t a k j e s t
to bliżej n o r m y niż t o , co się dzieje na Z a c h o d z i e . P o d c z a s s w o i c h p u b l i c z n y c h
spotkań
staram
się
oczywiście
wyjaśniać,
jaki j e s t
stosunek
prawosławia
do katolicyzmu.
— Ekumeniści twierdzą, że różnice kulturowe, cywilizacyjne i polityczne są między
nami większe niż różnice teologiczne.
— Jednoczy n a s nie cywilizacja, nie tradycja, n i e kultura, lecz C h r y s t u s .
— W czym więc problem?
— W sposobie pełnej obecności Chrystusa w Kościele. Z n a m trochę kraje zachod­
nie. Ile razy w nich jestem, tyle razy staram się chodzić na m s z e do katolickich
kościołów. Zawsze udaję się t a m z wielką nadzieją, że m ó j s t o s u n e k do katolicyzmu
stanie się mniej książkowy, a bardziej żywy. Zawsze jednak wychodzę s t a m t ą d
coraz bardziej rozczarowany.
— Nie dostrzega t a m Ojciec żywej wiary?
— To jest coś innego. Kiedy p a t r z ę na księży katolickich odprawiających Mszę Św.,
to m a m w sercu takie uczucie, że w kielichu na o ł t a r z u nie ma prawdziwej krwi
Chrystusa. Wiem, że to tylko subiektywne uczucie. N i e wierzę s w o i m u c z u c i o m ,
nie ufam im, ale r o z m a w i a m y otwarcie, więc nie chcę ukrywać, że takich u c z u ć
nie m a m .
— Mogę tylko Ojcu powiedzieć, że m a m zupełnie inne uczucia, a n a w e t nie uczucia:
pewność.
— Wiem, że moje subiektywne uczucia nie mają żadnego wpływu na fakt Przeisto­
czenia. Być może jest to tylko mój osobisty problem.
— Dziękuję za r o z m o w ę .
Rozmawiał: CRZECORZ CÓRNY
Moskwa, 5 marca 1998
Redakcja P i s m a P o ś w i ę c o n e g o „ F R O N D A " o g ł a s z a
II edycję Konkursu Poetyckiego
im. x. Józefa Baki
Niepublikowane dotychczas utwory w 4 egzemplarzach
(objętość d o w o l n a ) prosimy nadsyłać
do 31 p a ź d z i e r n i k a 1998 r. p o d a d r e s e m redakcji:
F r o n d a , ul. R e y m o n t a 3 0 / 6 1 , 0 1 - 8 4 2 W a r s z a w a .
Ogłoszenie w y n i k ó w wraz z wręczeniem nagród (2000 $)
o d b ę d z i e się w g r u d n i u 1 9 9 8 r.
Prace poetyckie oceniać będzie jury w składzie:
T o m a s z Burek (przewodniczący), Krzysztof Koehler,
Dariusz Suska, Wojciech Wencel.
Redakcja nie odsyła prac k o n k u r s o w y c h .
Dlaczego dniem, w którym rewolucjonistki powinny wy­
chodzić na ulice, protestować przeciwko obecnemu dyskry­
minowaniu ich przez prawo oraz wyrażać swoje zdecydo­
wane przekonanie o nadchodzącej emancypacji, został
wyznaczony właśnie 8 marca?
8 marca
Tajemnica
DIAKON
Działacze międzynaro­
dowej
społeczności
żydowskiej wysuwa­
ją w ostatnich latach
zarzuty pod adresem
chrześcijaństwa, że jest
ono odpowiedzialne za ho­
locaust. Twierdzą, że w tradycji chrze­
ścijańskiej został w ciągu wie­
ków
nagromadzony
taki
potencjał pogardy i niena­
wiści do Żydów, że stał
się on jednym z podsta­
wowych czynników pro­
wadzących do Zagłady.
W związku z tym proponują
oni oczyszczenie tradycji chrze­
ścijańskiej z elementów antyse­
mickich. Prof. Allan Dershowitz z Uniwersytetu Harvarda
żąda, aby Kościół w Polsce potę­
pił oficjalnie „najgorszych rosi110
AND R I E J
KURAJEW
stowskich grzeszników historii współczesnej", „kryminalnych kardynałów" Hlonda i Wyszyń­
skiego. Z kolei rabin Shalom Bahbouth z Włoch domaga się od Stolicy Apostolskiej dekanonizacji tych błogosławionych i świętych, w których nauczaniu znajdują się pierwiastki antysemic­
kie. Jako jedni z pierwszych aureołę świętości stracić powinni: Jan Chryzostom, noszący tytuł
Ojca Kościoła, oraz Maksymilian Maria Kolbe. Do tych postulatów dołączają się też głosy
chrześcijan, np. austriacki teolog Adolf Holi domaga się ocenzurowania Biblii i usunięcia z No­
wego Testamentu wszystkich fragmentów, które mogą uchodzić za antysemickie.
Niniejszy
tekst diakona Andrieja Kurajewa,
uważanego w Rosji za najwybitniejsze­
go dziś teologa Cerkwi prawosławnej, jest również krytycznym spojrzeniem na tradycję re­
ligijną,
w
której pielęgnowanie nienawiści prowadzić może do
totalitaryzmu.
Lew Sztejnberg, Moskwa, marzec 1998
W
N A U K A C H takich jak r e l i g i o z n a w s t w o czy k u l t u r o l o g i a ist­
nieje m e t o d a z w a n a rekonstrukcją m i t o l o g i c z n ą . Jak a r c h e o ­
log z k a w a ł k a k o l u m n y p r ó b u j e o d t w o r z y ć obraz świątyni,
a paleozoolog z części k r ę g o s ł u p a próbuje o d t w o r z y ć figurę
dinozaura, t a k h i s t o r y k religii z gestu, z jakiegoś u ł a m k a ,
z nieznanej w z m i a n k i próbuje z r e k o n s t r u o w a ć wierzenie, k t ó r e niegdyś było ży­
we i w p ł y w a ł o na losy ludzi, p o t e m j e d n a k p o d u p a d ł o i z a g i n ę ł o . M a m y n p . ja­
kiś h y m n , w k t ó r y m występuje d z i w n e i m i ę jakiegoś d u c h a czy b ó s t w a . Co to
j e d n a k za b ó s t w o ? Dlaczego właściwie do n i e g o w ł a ś n i e w takiej sytuacji zwra­
cał się w ł a ś n i e t e n człowiek? Co o z n a c z a ł a dla n i e g o o w a m o d l i t w a ? J a k powi­
nien wyglądać jego wszechświat, aby d z i w n e s ł o w a m o d l i t w y n i e okazały się p o ­
zbawione sensu?
Takim obłomkiem, s t o s e m pacierzowym dinozaura, jaki dotrwał do naszych
czasów, jest świętowanie D n i a 8 Marca. Co kryje się za tą tradycją? Dlaczego jest
ona żywa, p o m i m o , że pochodzi z epoki k o m u n i z m u , k t ó r ą teraz przyjęło się kryty­
kować? Jakie wierzenia, skojarzenia, myśli i nadzieje wiązano z tą d a t ą w czasach,
kiedy świętowanie 8 Marca nie było tradycją, lecz niesłychaną nowością?
Od wielu lat p y t a m h i s t o r y k ó w i dziennikarzy, k t ó r z y z okazji 8 M a r c a p i s z ą
świąteczne k o m e n t a r z e : dlaczego a k u r a t w ł a ś n i e t e n , a n i e i n n y dzień? W trady­
cji wschodniej początek w i o s n y o b c h o d z i się 1 marca, w tradycji zachodniej
22 marca, gdy n o c i dzień stają się r ó w n e . D z i e ń Kobiet m o ż n a było wyznaczyć
na d o w o l n ą niedzielę wiosny. Dlaczego w y b r a n o w ł a ś n i e 8 m a r c a ? N i e j e s t e m ,
b r o ń Boże, p r z e c i w n i k i e m o b c h o d z e n i a Święta Kobiet. N i e j e s t e m t e ż przeciw­
n i k i e m tego, by początek w i o s n y zaznaczył się j a k i m ś świeckim ś w i ę t e m , a n i e
tylko kościelnymi z a p u s t a m i . J e d n o tylko n i e daje mi spokoju: w i e m , dlaczego
święci się 7 listopada (bo w y b u c h ł a w t e d y rewolucja), w i e m , dlaczego święci się
1 maja (bo w Chicago m i a ł a miejsce r o b o t n i c z a d e m o n s t r a c j a ; chociaż w e d ł u g
LATO-1998
111
nieoficjalnej, lecz wiarygodnej wersji jest to „oświecony e k w i w a l e n t " s a b a t u
w noc Walpurgii, k t ó r a w katolickim k a l e n d a r z u p r z y p a d a a k u r a t na 1 maja), ale
nie wiem, dlaczego święci się 8 m a r c a . Wybór t e g o d n i a n i e był w ż a d e n s p o s ó b
wyjaśniony. Ani oficjalna historiografia, ani przekazy l u d o w e n i e p r z e c h o w a ł y
żadnej w z m i a n k i o jakimkolwiek zdarzeniu, k t ó r e m i a ł o b y miejsce w ł a ś n i e
8 marca, i k t ó r e okazałoby się na tyle znaczące i p a m i ę t n e dla p ł o m i e n n y c h re­
wolucjonistów, że p o s t a n o w i l i b y na wieki c h r o n i ć p a m i ę ć o t y m d n i u .
Czy to n i e d z i w n e , że ludzie świętują d z i e ń , o k t ó r e g o p o c h o d z e n i u niczego
nie w i a d o m o ? Czy n i e jest w o b e c t e g o m o ż l i w a sytuacja, w której j e d n i (statyści
zaproszeni na uroczystość) świętują coś z u p e ł n i e i n n e g o niż i n n i (organizato­
rzy)? Być m o ż e o r g a n i z a t o r z y p o s t a n o w i l i n i e rozgłaszać w s z e m w o b e c tajemni­
cy swojej radości? Być m o ż e myśleli następująco: m a m y wielki p o w ó d do rado­
ści i nie m a m y nic przeciwko t e m u , aby cały świat r a d o w a ł się z n a m i w t y m
d n i u . Istnieje oczywiście nasz własny, p r y w a t n y i n i e dla wszystkich z r o z u m i a ł y
p o w ó d t e g o święta, ale p o n i e w a ż chcemy, aby było to ś w i ę t o o g ó l n o l u d z k i e , i aby
cały świat szczerze się weselił i szczerze je o b c h o d z i ł r a z e m z n a m i — należy
przedstawić m u inną, profano-egzoteryczną interpretację.
Co m o ż e więc s t a n o w i ć sekretny, ezoteryczny s e n s o w e g o święta?
Dzień 8 Marca to nie jest po p r o s t u Dzień Kobiet, to oficjalnie „Między­
n a r o d o w y D z i e ń Kobiet". Jak p o w s z e c h n i e w i a d o m o , kobiety żyją we
wszystkich p a ń s t w a c h . J e s t r ó w n i e ż w i a d o m e , że w o s t a t n i c h latach
8 Marca ś w i ę t o w a n o tylko w ZSRR. Dlaczego kobiety w innych krajach
nie obchodziły t e g o święta? O d p o w i e d ź j e s t p r o s t a : to nie był D z i e ń Kobiet j a k o
kobiet. W t y m d n i u n a l e ż a ł o wychwalać kobiety z o k r e ś l o n y m i c e c h a m i . I cechy
te, j a k i m ś s p o s o b e m , nie były zbyt c e n i o n e w i n n y c h krajach.
Przyczyna tej obcości j e s t oczywista: 8 M a r c a n i e był D n i e m Kobiet, lecz
D n i e m Kobiet-Rewolucjonistek. U p r o g u rewolucji, 7 m a r c a 1917 r,. Prawda pi­
sała, że jest to „dzień kobiecej M i ę d z y n a r o d ó w k i R o b o t n i c z e j " , rzucając h a s ł a :
„Niech żyje k o b i e t a ! N i e c h żyje M i ę d z y n a r o d ó w k a " . D l a t e g o t e ż w tych p a ń ­
stwach, gdzie rewolucyjna fala z p o c z ą t k ó w XX w. z a ł a m a ł a się, ś w i ę t o w a n i e
D n i a Rewolucjonistki nie przyjęło się.
Z r o z u m i a ł a jest chęć przedstawicieli r u c h u rewolucyjnego, by m i e ć swoje
święta z a m i a s t tradycyjno-ludowych, cerkiewnych i p a ń s t w o w y c h . Z r o z u m i a ł e
jest pragnienie, by jeszcze raz p r z y p o m n i e ć i uczcić swoich towarzyszy walki czy
wielkich poprzedników. C a ł k i e m r o z u m n a i efektywna była idea, by wciągnąć do
rewolucyjnej walki nie tylko pracujących mężczyzn, ale i kobiety, dając im swój
ruch, swoje h a s ł a i swoje święto.
Dlaczego jednak dniem, w którym rewolucjonistki powinny wychodzić na uli­
ce, protestować przeciwko o b e c n e m u dyskryminowaniu ich przez prawo oraz wy112
FRONDA
11/12
rażać swoje zdecydowane przekonanie o nadchodzącej emancypacji, został wyzna­
czony właśnie 8 marca? Czy ktoś z liderów r u c h u urodził się tego dnia? Czy zwol­
nili wówczas kogoś z pracy? A m o ż e wsadzili kogoś do więzienia? Odpowiedzi brak.
Oznacza to, że m o t y w y takiej decyzji nie były ani socjalne, ani historyczne,
ani publiczne. Coś o s o b i s t e g o m u s i a ł o kojarzyć się t w ó r c o m o w e g o ś w i ę t a z tą
datą. Tylko co? Co było drogiego w t a k i m d n i u dla liderów europejskiego r u c h u
rewolucyjnego na p r z e ł o m i e wieków?
Skoro motywy były osobiste, to znaczy, że t r z e b a przyjrzeć się osobisto­
ściom. Z n a m y t e n rząd p o r t r e t ó w jeszcze z czasów m ł o d o ś c i . D o p i e r o n i e d a w n o
jednak pozwoliliśmy sobie zauważyć, że poglądy owych koryfeuszy i b o h a t e r ó w
kształtowała nie tylko p r z y n a l e ż n o ś ć do partii rewolucyjnej i o d d a n i e i d e o m Mię­
dzynarodówki. Posiadali o n i jeszcze p o c h o d z e n i e e t n i c z n e . M i ę d z y n a r o d ó w k a ,
jak się okazuje, m i a ł a w dużej m i e r z e c h a r a k t e r m o n o e t n i c z n y . J e s t to fakt, bez
którego n i e m o ż l i w a jest dziś p o w a ż n a dyskusja n a t e m a t historii r u c h u rewolu­
cyjnego w E u r o p i e na p r z e ł o m i e XIX i XX w. Bardzo wielu jego przedstawicieli
było b o w i e m p o c h o d z e n i a żydowskiego.
W s p o m n i a w s z y tę okoliczność, s p r ó b u j m y p o z n a ć świat tych ludzi. Wyo­
braźcie sobie siebie na miejscu, powiedzmy, Klary Z e t k i n . O t o przychodzi w a m
do głowy w s p a n i a ł a idea, by stworzyć żeński oddział rewolucyjny i wykorzystać
kobiecą energię do walki z „ e k s p l o a t o r a m i " . Dla konsolidacji tego r u c h u i dla
p r o p a g a n d y p o t r z e b n y jest w a m symboliczny dzień, który byłby D n i e m KobietyRewolucjonistki. Jaki dzień m o ż e mieć takie znaczenie?
Rewolucja, jak w i a d o m o , żyje p a t o s e m religijnym. S a m a jest m i t e m , a dla
m i t u charakterystyczne jest myślenie p r e c e d e n s a m i . O b e c n e działanie p o w i n n o
przywołać jakiś wzór, archetyp, k t ó r y po r a z p i e r w s z y objawił się ś w i a t u w m i ­
tologicznie nasyconych „onych czasach". Trzeba n a ś l a d o w a ć wzór. M i t o t w ó r c z y
instynkt rewolucji żąda s f o r m u ł o w a n i a następującego pytania: czy były w h i s t o ­
rii kobiety, k t ó r e podrywały n a r ó d do walki z t y r a n e m i o d n o s i ł y sukces?
Kiedy N i e m i e c , Francuz czy Anglik usłyszy takie p y t a n i e , o d p o w i e od razu:
J o a n n a d'Arc. Ale Klara Z e t k i n była Żydówką. I dla niej c a ł k i e m oczywiste i zro­
z u m i a ł e były skojarzenia z h i s t o r i ą jej ojczystego n a r o d u . W tej historii zaś ist­
niała p o d o b n a figura — Estera.
Przed wiekami uratowała ona swój naród przed tyranem. Pamięć o tych wyda­
rzeniach przetrwała stulecia. Nie tylko na stronicach Biblii. Esterze poświęcone jest
corocznie, najweselsze święto narodu żydowskiego — Święto Purim. O b c h o d z o n e
jest o n o akurat na przełomie zimy i wiosny (u Żydów zachował się kalendarz księ­
życowy, dlatego czas świętowania P u r i m jest ruchomy w stosunku do naszego
słonecznego kalendarza, niemal tak samo, jak r u c h o m y wobec niego jest czas świę­
towania prawosławnej Wielkanocy). Być m o ż e w tym roku, kiedy p o s t a n o w i o n o za­
inaugurować Międzynarodowy Dzień Kobiet, Święto Purim przypadło 8 marca.
LATO
1998
113
Z m i e n i a ć c o r o k u d a t ę D n i a Kobiety-Rewolucjonistki byłoby n i e w y g o d n i e .
Stałoby się zbyt oczywiste, że o b c h o d z o n y jest j e d y n i e P u r i m . D l a t e g o zdecydo­
w a n o się oddzielić Dzień Kobiety-Niszczycielki od Ś w i ę t a P u r i m , z a d e k l a r o w a ć
go 8 m a r c a i o b c h o d z i ć uroczyście, niezależnie od księżycowych cyklów, wzywa­
jąc wszystkie n a r o d y ziemi do g ł o s z e n i a chwały Wielkiej Wojowniczce. Wzywa­
jąc j e d o ś w i ę t o w a n i a n o w e g o P u r i m .
Z a m y s ł t e n p o z o s t a ł b y jedynie z g r a b n y m d o w c i p e m , gdyby Ś w i ę t o P u r i m
było n o r m a l n y m ś w i ę t e m , t a k i m jak chociażby Ś w i ę t o Zbiorów, czyli D o ż y n k i .
P u r i m jest j e d n a k wyjątkowe. Bodajże u ż a d n e g o ze w s p ó ł c z e s n y c h n a r o d ó w n i e
znajdziemy święta p o ś w i ę c o n e g o w y d a r z e n i u p o d o b n e g o rodzaju.
Nie jest to święto religijne. Tak przynajmniej u t r z y m u j e Encyklopedia Żydow­
ska, podkreślając, że jest o n o „nie związane ani ze świątynią, ani z j a k i m k o l w i e k
w y d a r z e n i e m religijnym".
Zakończył się okres babilońskiej niewoli Żydów. Ci, którzy chcieli, mogli
powrócić do Jerozolimy. Okazało się wówczas, że tych, którzy p r a g n ą wrócić do oj­
czyzny, jest o wiele mniej niż m o ż n a się było spodziewać, zwłaszcza jeżeli p a m i ę ­
tało się o wszystkich poprzedzających wyzwolenie płaczach i żądaniach (z przeklę­
tego „więzienia n a r o d ó w " , czyli Rosji, wyjechało po otwarciu granic do Izraela
znacznie mniej Ż y d ó w niż przewidywali to liderzy r u c h u syjonistycznego). Wielu
b o w i e m w stolicy światowego i m p e r i u m (jakim był wówczas Babilon) całkiem nie­
źle radziło sobie w interesach. Spora liczba Ż y d ó w nie zamierzała porzucić d o m ó w
zasiedlanych przez dziesięciolecia, zrywać zwyczajowych więzi, h a n d l o w y c h kon­
taktów, tracić stałą klientelę. Tysiące żydowskich rodzin zostało, by żyć w m i a s t a c h
perskiego i m p e r i u m , i to bynajmniej nie w w a r u n k a c h niewolniczych.
Ta sytuacja z czasem zaczęła w p r o w a d z a ć w z d u m i e n i e samych Persów. Roz­
glądając się wokół, przestawali rozumieć: k t o kogo zawojował? Czy Persowie zdo­
byli Jerozolimę (nie było ich t a m wielu), czy Żydzi opanowali Babilon (było ich tu
wielu)? Jak to zwykle bywa w p o d o b n y c h sytuacjach, o s t a t n i m a r g u m e n t e m wła­
dzy, która czuje zagrożenie dla swoich i n t e r e s ó w i stara się mu zapobiec, pozosta­
ją „struktury siłowe". I o t o p o d o b n i e jak Kriuczkow d o n o s i ł Gorbaczowowi
o „agentach wpływu", tak perski m i n i s t e r o b r o n y H a m a n zwrócił się do króla
Kserksesa (wydarzenia mają miejsce około czterysta osiemdziesiąt lat p r z e d n a r o ­
dzeniem Chrystusa) i podzielił się z n i m swoimi gorzkimi spostrzeżeniami.
Jak już w s p o m n i a ł e m , czasy nie były w ó w c z a s jeszcze ewangeliczne, a m o r a l ­
ność daleka od chrześcijańskiej. Reakcja Kserksesa była zdecydowanie p o g a ń s k a :
wyrżnąć wszystkich Żydów. O p l a n a c h Kserksesa dowiedziała się jego ż o n a Este­
ra. Król nie wiedział nic o jej n a r o d o w o ś c i . W m o m e n c i e u n i e s i e n i a i zachwytów,
Estera wyciągnęła od m a ł ż o n k a w y z n a n i a i obietnice będące o d z e w e m na słowa:
czy m n i e kochasz? To znaczy, że kochasz tych, których ja k o c h a m ? To znaczy, że
kochasz mój n a r ó d ? To znaczy, że nienawidzisz tych, którzy n i e n a w i d z ą m n i e ?
114
FRONDAll/12
Znaczy, że nienawidzisz tych, którzy n i e n a w i d z ą m o i c h przyjaciół i krewnych?
Znaczy, że nienawidzisz tych, którzy n i e n a w i d z ą mój n a r ó d ? A więc daj wyraz
swej nienawiści! Zgładź m o i c h wrogów, których uważasz także za swoich!
I Kserkses, bez głębszego r o z m y ś l a n i a odpowiadający t w i e r d z ą c o na te wszy­
stkie pytania, ze z d z i w i e n i e m s k o n s t a t o w a ł , że zgodził się u n i c e s t w i ć wszystkich
w r o g ó w z n i e n a w i d z o n e g o przez siebie n a r o d u żydowskiego.
W konsekwencji w trzynastym d n i u miesiąca Adar (ten miesiąc żydowskiego
kalendarza przypada na koniec lutego-początek marca) do wszystkich m i a s t króle­
stwa przyszło rozporządzenie dotyczące pogromów. Wszystko gotowe było do ma­
sakry Żydów. Posłańcy przywieźli j e d n a k zupełnie inny rozkaz. Okazało się, że król
pozwolił Esterze i jej kuzynowi Mardocheuszowi sformułować treść dekretu o zbli­
żających się pogromach, mówiąc: „«Wy zaś, jeśli w a m się wyda to słuszne, napiszcie
w sprawie Żydów, w imieniu króla, i zapieczętujcie sygnetem». [...] I zawołano pi­
sarzy królewskich [...] i napisano w e d ł u g tego wszystkiego, co rozkazał Mardocheusz, [...] do stu dwudziestu państw. I napisał w imieniu króla A s w e r u s a [Kserksesa]
pismo, że król pozwala Żydom, mieszkającym w poszczególnych miastach zgroma­
dzić się i stanąć w obronie swojego życia, aby mogli wytracić i wymordować, i wy­
gubić wszystkich zbrojnych swoich w r o g ó w wśród l u d ó w i p a ń s t w wraz z ich nie­
mowlętami i kobietami, a także aby zabrali ich majętność" (Est 8,8-11).
W przeciągu dwóch dni „wszyscy książęta państw, satrapowie i namiest­
nicy, i zarządcy spraw króla podtrzymywali Ż y d ó w [...]. Tak pokonali Ży­
dzi wszystkich swoich w r o g ó w przez uderzenie mieczem, przez zabójstwa
i zagładę, i zrobili z nienawidzącymi ich wszystko, co chcieli" (Est 9,3-5).
H a m a n a i dziesięciu jego synów powieszono. (Księgi talmudyczne przyta­
czają następujący szczegół: Pan spytał drzewa, k t ó r e z nich pragnie być zaszczyco­
ne, żeby na n i m powieszono wroga Żydów. Najlepiej ze wszystkich odpowiedziała
tarnina: „Jestem najbardziej niegodnym drzewem, gdyż tylko sprawiam ból tym,
którzy dotykają m n i e . Ten człowiek także sprawił sporo bólu ludziom; dlatego bar­
dziej od innych nadaję się dla niego". Jeśli ta opowieść przypadłaby na czasy przed­
chrześcijańskie, byłaby jedynie sympatyczną bajką. Ale po Ewangelii wszelkie
wzmianki o tarninie w religijnym kontekście nie m o g ą już obejść się bez skojarzeń
z cierniową koroną Zbawiciela. Ta opowieść otwarcie liczy na wywołanie skojarzeń:
powieszony H a m a n — powieszony Nazarejczyk; t a r n i n a tracąca H a m a n a — cierń
torturujący Nazarejczyka. Pierwsze wydarzenie, ukaranie grzesznika m i a ł o miejsce
z woli Bożej, a więc drugie też należy odebrać w t e n s a m sposób...) Z g ł a d z o n o
75 tysięcy Persów, elitę kraju, każdego, k t o był potencjalnym przeciwnikiem. Los
perskiego i m p e r i u m był przesądzony.
Nie piszę teraz rozprawy teologicznej, nie zajmuję się tutaj k o m e n t o w a n i e m
i apologią Starego T e s t a m e n t u . N i e w y p o w i e m ani j e d n e g o s ł o w a o s ą d u p o d
LATO-1998
115
a d r e s e m o s ó b obecnych w Świętej H i s t o r i i . P r a g n ę zauważyć jedynie, że w h e ­
brajskim tekście Księgi Estery brak w z m i a n e k o Słowie Bożym. To j e s t o p o w i e ś ć
historyczna, a nie Boże objawienie. (Ojciec S o l o m o n a Lurie, a u t o r a książki Anty­
semityzm w starożytnym świecie pisze do syna, że „Księga Estery to wielce drażnią­
cy i słaby literacko u t w ó r " . )
Moje zdziwienie dotyczy czego innego: jak m o ż n a kilka tysiącleci później
świętować wydarzenia t a m t e g o dnia? Czy jest drugi naród na ziemi, który
weseląc się świętuje dzień świadomych, bezkarnych, masowych zbrodni?
R o z u m i e m święto na cześć wojennego zwycięstwa. Po otwartym i ryzy­
kownym starciu — dzień triumfu — to męskie i uczciwe święto. Ale jak
świętować dzień p o g r o m u ? Jak świętować dzień masakry tysięcy dzieci? I jak moż­
na pisać o „wesołym Święcie P u r i m " ?
A jest to święto b a r d z o wesołe. Jedynie w tym d n i u trzeźwy i pedantyczny
Talmud zaleca upijać się: „Po p o ł u d n i u jedzą świąteczny p o k a r m i piją t r u n k i alko­
holowe aż do m o m e n t u , kiedy przestają rozróżniać słowa «przeklęty H a m a n »
i «btogosławiony Mordechaj»". Jak pisze Encyklopedia Żydowska, świąteczne d a n i a
obfitują w pierogi z poetycką n a z w ą „uszy H a m a n a " . Mówi się, że są to z n a n e n a m
wszystkim pierogi-przekladańce z m i ę s e m w środku. Jaki miły rodzinny obrazek:
rodzic, nie rozróżniający już imienia H a m a n a od imienia Mardocheusza, p r o p o n u ­
je synkowi: „Kochanie, czy nie m a s z jeszcze ochoty na ciało naszego w r o g a ? "
I to święto czczone jest jako j e d n o z największych. W ś r ó d m ę d r c ó w t a l m u dycznych „krąży n a w e t opinia, że kiedy wszystkie księgi p r o r o k ó w i hagiografów
pójdą w niepamięć, Księga Estery w b r e w t e m u nie będzie z a p o m n i a n a , a Ś w i ę t o
P u r i m nie p r z e s t a n i e być o b c h o d z o n e " .
Czy nie jest więc b e z p o d s t a w n e przypuszczenie, że w ś w i a d o m o ś c i żydow­
skich liderów Międzynarodówki, kobiecy r u c h rewolucyjny kojarzył się z imie­
n i e m Estery, a 8 m a r c a w y b r a n o ze w z g l ę d u na siłę przyzwyczajenia, j a k i m było
o b c h o d z e n i e w tych d n i a c h uroczystości r o d z i n n e g o Święta P u r i m ?
M i ę d z y n a r o d ó w k a stawiała sobie cele m i ę d z y n a r o d o w e , p l a n e t a r n e . Jej dzia­
łacze mieli wiele d o p o w i e d z e n i a i n n y m n a r o d o m . P u r i m t o ś w i ę t o p o g r o m u
wrogów. A k i m są w r o g o w i e dla w y z n a w c ó w j u d a i z m u ? Czy są n i m i tylko w s p ó ł plemieńcy nieszczęsnego
Hamana?
W
średniowiecznej
Dyspucie Nachmanidesa
Żyd k o m e n t u j e p s a l m : „Rzekł Pan do Pana m e g o : «Siądź po mojej prawicy, aż
Twych w r o g ó w p o ł o ż ę jako p o d n ó ż e k p o d Twoje stopy»". Żyd zgadza się, że m o ­
wa tu o Mesjaszu. I wyjaśnia: „Tak więc Bóg będzie p o m a g a ć mesjaszowi aż do
chwili, kiedy nie położy wszystkich n a r o d ó w u p o d n ó ż a n ó g jego, p o n i e w a ż
wszystkie o n e to jego w r o g o w i e — o n e jego ciemiężą, o n e odrzucają jego przyj­
ście i władzę, a n i e k t ó r e z n i c h stworzyły i n n e g o mesjasza". Tak więc w dziejach
myśli żydowskiej istnieje n u r t , k t ó r y twierdzi, że wszystkie n a r o d y są w r o g a m i
116
F R O N D A 11/12
Żydów. Wydarzenia P u r i m przypominają, jak należy p o s t ę p o w a ć z
wrogami.
W tym w ł a ś n i e zawiera się p o t w o r n o ś ć t e g o „ w e s o ł e g o ś w i ę t a " : z p o k o l e n i a na
pokolenie o d t w a r z a o n o w z ó r p o s t ę p o w a n i a z tymi, których Żydzi k t ó r e g o ś d n i a
uznają z a swojego wroga. N i e m a historii, n i e m a p o s t ę p u . N i e m a w z r o s t u d u ­
chowej i moralnej ś w i a d o m o ś c i . S t a r o t e s t a m e n t o w a żądza krwi nie z o s t a ł a
p r z e m i e n i o n a . Te n o r m y pozostają żywe do d n i a dzisiejszego. A r c h e t y p nie
z m i e n i ł się. On wciąż p o s t r z e g a n y jest jako w z o r z e c g o d n y o d t w a r z a n i a (na ra­
zie w w y m i a r z e r y t u a l n o - s y m b o l i c z n y m , ale w razie czego — t a k ż e rzeczywi­
stym:
zauważmy,
że
zbrodniarze
hitlerowscy,
którzy
zostali
skazani
na
śmierć — jak najbardziej s ł u s z n i e ! — byli s t r a c e n i nie p r z e z r o z s t r z e l a n i e , ale
przez p o w i e s z e n i e ) .
Pozostaje n a m jeszcze p r z y p o m n i e ć , że dojście M i ę d z y n a r o d ó w k i do w ł a d z y
w Rosji związane było ze z m i a n ą kalendarza, oraz zapytać: kiedy ś w i ę t o w a n o
dzień, obecnie nazywany „8 Marca", w rewolucyjnych kręgach przedrewolucyj­
nej Rosji? Okazuje się, że 8 Marca, w e d ł u g n o w e g o kalendarza, to 23 luty,
w e d ł u g starego. O t o o d p o w i e d ź dlaczego „dzień m ę ż c z y z n " i „dzień k o b i e t " są
niedaleko od siebie [23 lutego w ZSRR, o b e c n i e w Rosji, o b c h o d z o n y jest „dzień
m ę ż c z y z n " — przyp. r e d . ] . Kiedy europejscy bracia z M i ę d z y n a r o d ó w k i o b c h o ­
dzili 8 Marca, w Rosji t e n dzień przypadał na 23 l u t e g o . Później k a l e n d a r z zmie­
n i o n o , ale o d r u c h , by ś w i ę t o w a ć coś rewolucyjnego 23 lutego, p o z o s t a ł . D a t a j u ż
była. W zasadzie (biorąc p o d u w a g ę r u c h o m y c h a r a k t e r P u r i m ) j e s t to d a t a ani
lepsza, ani gorsza niż 8 marca. Ale t r z e b a było znaleźć p a r a w a n i dla niej. Po kil­
ku latach s t w o r z e n i e m i t u s t a ł o się faktem: „ D z i e ń A r m i i C z e r w o n e j " . P a m i ę ć o
pierwszym starciu i p i e r w s z y m zwycięstwie.
To j e d n a k tylko m i t . D n i a 23 lutego 1918 r. nie było jeszcze Armii Czer­
wonej i jej zwycięstw. Gazety z końca lutego 1918 r. nie zawierają żad­
nych triumfalnych relacji. L u t o w e gazety z 1919 r. też nie radują się z p o ­
w o d u pierwszej rocznicy „wielkiego zwycięstwa". D o p i e r o w 1922 r.
23 luty zostaje ogłoszony „ D n i e m Armii C z e r w o n e j " . J e d n a k jeszcze na
rok przed 23 lutym 1918 r. Prawda (z d n i a 7 m a r c a 1917 r. w artykule Wielki dzień)
pisze o tym, że 23 luty to dzień świąteczny: „ N a d ł u g o p r z e d w o j n ą Międzynaro­
dówka proletariacka u z n a ł a 23 luty za dzień m i ę d z y n a r o d o w e g o święta kobiet".
Wymyślenie przykrywki dla świętowania w dniu 23 lutego p o t r z e b n e było rów­
nież dlatego, że właśnie 23 lutego 1917 r. zaczęła się „rewolucja lutowa". Ponieważ
bolszewicy nie odegrali w niej znaczącej roli, to j e d n a k — p o m i m o , że ją zaakcep­
towali, oddając jej zasługi — trzeba było dniu „obalenia s a m o w ł a d z t w a " (zachowu­
jąc jego świąteczność) nadać inną nazwę. Stał się on „ D n i e m Armii Czerwonej".
W t e n s p o s ó b tradycja o b c h o d z e n i a P u r i m przywiodła do u s t a n o w i e n i a świę­
ta kobiet 8 marca. Rewolucyjny Dzień Kobiet p o ł ą c z o n o z r o z r u c h a m i r z e k o m o
LATO 1 9 9 8
117
głodujących mieszkanek Piotrogrodu 23 lutego 1917 r. U p a d e k I m p e r i u m Rosyj­
skiego zbiegł się z rozgromieniem królestwa Persów. Od Święta P u r i m 1917 r.
w Rosji zapachniało p o g r o m e m — p o g r o m e m kultury rosyjskiej... Tak więc sowiec­
kie składanie życzeń z okazji 8 Marca (tak s a m o jak 23 lutego) — to na d o d a t e k
składanie życzeń z okazji „wybawienia" od „caratu". Ale dla prawosławnych składa­
nie życzeń z okazji takiego święta to już nie pokora, ale sadomasochizm.
I jeszcze coś: jedyne w y d a r z e n i e w o j e n n e mające miejsce 23 l u t e g o 1918 r.
to decyzja rządu bolszewickiego o przyjęciu w a r u n k ó w pokoju w Brześciu. J e s t
to dzień kapitulacji Rosji w pierwszej wojnie światowej. Kapitulacji, zgodnej
z wolą Międzynarodówki,
k t ó r a głosiła o b r ó c e n i e
„wojny imperialistycznej
w wojnę d o m o w ą " . T r u d n o znaleźć bardziej hańbiący d z i e ń w wojennej historii
Rosji (w t y m także Związku Sowieckiego). I t o , że dzień t e n nazywany jest dziś
„ D n i e m O b r o ń c y Ojczyzny", s t a n o w i jeszcze j e d n o s z y d e r s t w o .
W ogóle b a r d z o zajmujące jest w y s ł u c h i w a n i e aluzji, k t ó r e „inicjowani"
w tajemnicę P u r i m wygłaszają w t o w a r z y s t w i e o s ó b t r a k t o w a n y c h jako niewta­
j e m n i c z o n e . Na przykład w 1994 r. w M o s k w i e o t w a r t o sklep koszernej żywno­
ści. G ł ó w n y „antyfaszysta" Moskwy, d e p u t o w a n y moskiewskiej d u m y miejskiej
Jewgienij Proszeczkin, występując na c e r e m o n i i otwarcia t e g o sklepiku — cytu­
ję za gazetą Siewodnia z 30 czerwca 1994 r. — „wzniósł t o a s t za zwiększenie ro­
li przedwzięwzięć h a n d l o w y c h w rozwoju s t o s u n k ó w p o l i t y c z n o - n a r o d o w y c h .
A propos, w s w o i m czasie osobliwą i wielce p o d n i o s ł ą rolę odegrały w nich olej­
ki, którymi nacierane było ciało biblijnej heroini Estery, żony perskiego króla
Kserksesa". Jaki wyrafinowany h u m o r ! [...] W e d ł u g informacji w m e n u p r e z e n t o ­
w a n o danie p o d n a z w ą „uszy H a m a n a " . . .
Rozumiem, że wobec zaprezentowanych wyżej rozważań najłatwiej byłoby się
uchylić, przypinając im etykietę: „antysemityzm". Będzie to jednak nieprawda. Nie
jestem antysemitą. Do dziś podpisuję się pod swoim artykułem z Jewriejskiej Gaziety
(1/1992) Antysemityzm to grzech. Grzechem jest każda nienawiść, w tym także etnicz­
na. Jeśli Żydowski Kongres Narodowy i telewizja N T W pozwalają sobie niedobrym
okiem spoglądać na nasze Ewangelie, to i ja u z n a ł e m za dopuszczalne spojrzeć na
dzieje Purim w taki sposób, by nie wygładzać ostrych kantów. Tak więc niniejszy mój
tekst m o ż n a traktować jako odpowiedź na „ostatnie kuszenie" N T W [aluzja do wy­
emitowania przez telewizję N T W na początku 1998 r., m i m o głośnych p r o t e s t ó w Pa­
triarchy Moskiewskiego, filmu Martina Scorsese „Ostatnie kuszenie Chrystusa";
właścicielem stacji jest multimiliarder i m a g n a t prasowy, przewodniczący Wspólno­
ty Niepodległych Państw, Borys Bieriezowski, obywatel Rosji i Izraela — przyp. r e d . ] .
A przyczyna mojego braku życzliwości w o b e c 8 Marca jest o wiele bardziej
prozaiczna: po p r o s t u od dzieciństwa nie cierpiałem 8 Marca. Kiedy z o s t a ł e m czło­
wiekiem Cerkwi, p o l u b i ł e m „prawosławny Dzień Kobiet" — „Niedzielę Ż o n Nio­
sących Pokój", o b c h o d z o n ą w każdą trzecią niedzielę po Wielkanocy (w t y m ro118
FRONDAll/12
ku 3 maja). Tak więc niniejszy artykuł n a p i s a ł e m nie po to, żeby k t o ś zaczął gorzej
odnosić się do Klary Zetkin i jej narodu, ale dlatego, aby wrócił szacunek do na­
szych, prawosławnych tradycji. Po t o , by i w naszym, rosyjskim d o m u było święto.
R S. Ponieważ c z ę s t o m a m m o ż l i w o ś ć p o l e m i z o w a ć z o k u l t y s t a m i , n i e m o g ę n i e
skorzystać z okazji, by wskazać na nić, k t ó r a wiąże żydowski P u r i m i e z o t e r y k ó w
oczekujących „Ery W o d n i k a " .
Astrologowie obecną epokę nazywają „Erą Ryb". Zaczęła się o n a około Narodzin
Chrystusa i zakończy się na początku XXI stulecia. Ryba to wczesnochrześcijański
symbol (po grecku słowo „ryba" m o ż e być rozszyfrowane jako złączenie pierwszych
liter zwrotu „Jezus Chrystus Syn Boży Zbawiciel). Dlatego „epokę Ryb" okultyści ob­
jaśniają jako czas triumfu chrześcijaństwa i, odpowiednio do tego, czas magicznego
„nieuctwa" niesprzyjający „ezoterykom". Z nadejściem „Ery Wodnika" związane są
nadzieje na rozkwit okultystyczno-magicznych zdolności. Talmudyczna literatura so­
lidaryzuje się z okultystami w przekonaniu, że znak Ryb nie jest sprzyjający dla Ży­
dów. Mówi ona, że H a m a n był astrologiem i wybierając czas prześladowań n a r o d u
żydowskiego, skierował swą uwagę ku tablicom astrologicznym. Jak pisze Encyklope­
dia Żydowska: „Jednakoż każdy miesiąc okazywał się dla Żydów sprzyjający: tak więc
Nisan sprzyjał Żydom ze względu na paschalne składanie ofiar; Ijar — z p o w o d u ma­
łej Paschy, Siwan — gdyż w owym miesiącu nastąpiło obdarowanie Torą itd. Ale kie­
dy H a m a n doszedł do Adar, to odkrył, że znajduje się on w zodiakalnym znaku Ryb
i rzekł: «Teraz będę w stanie połknąć ich, podobnie jak ryby, połykające j e d n a drugą»".
To talmudyczne opowiadanie powstało już w epoce chrześcijańskiej i w świadomo­
ści jego autorów oraz słuchaczy, na przestrzeni wieków, wyraźnie kojarzyło się o n o
z „czasem Ryb", czyli z epoką panowania chrześcijan. Kwestii wpływu j u d a i z m u na
europejski okultyzm nie będę poruszał. Ale współbrzmienie odczuć oraz idei nie ule­
ga wątpliwości. I tam, i tu występuje skojarzenie: ryby — chrześcijanie — zło.
Diakon ANDRIEJ KU RAJ EW
Tłumaczył: FILIP MEMCHES
Odczyt wygłoszony 6 marca 1998 r.
w Domu Kultury „Meridian" w Moskwie
(tytuł i skróty od redakcji)
Aleksander Dugin uważa, że w społeczeń­
stwach tradycyjnych Anioł Stróż narodu
wcielał się w osobę monarchy. Po upadku
dynastii inkarnacja anielska może mieć
charakter kolektywny — Anioł może wcie­
lić się w zakon, klasę społeczną, a nawet
partię. Z pism Dugina wynika niedwu­
znacznie, że dziś Anioł Stróż Rosji wcielił
się w Partię Nacjonal-Bolszewicką.
O metafizyce
nacjonal-bolszewizmu
ESTERA
W
LOBKOWICZ
WYDANEJ
gniewa
o s t a t n i o książce
Brzezińskiego
Wielka
Zbi­
sza­
chownica, Ameryka i reszta świata klu­
czowym
słowem
jest
„Eurazja".
A u t o r w wywiadzie, jaki ukazał się
na ł a m a c h Le Nowel Observateur p o d w y m o w n y m t y t u ł e m
Jak utrzymać panowanie nad światem, stwierdził, że k t o ma
k o n t r o l ę n a d Eurazją, m a k o n t r o l ę n a d całym g l o b e m .
C e n t r a l n ą pozycję na k o n t y n e n c i e eurazjatyckim zajmuje
Rosja — kraj, k t ó r y geograficznie przynależy z a r ó w n o do
Europy, jak i do Azji, lecz cywilizacyjnie i k u l t u r o w o n i e
należy ani do jednej, ani do drugiej.
J u ż na początku XIX w. Piotr Czaadajew pisał: „ N i e
szliśmy nigdy razem z innymi n a r o d a m i , nie należymy do
120
żadnej wielkiej rodziny ludzkości, ani do Wschodu, ani do Z a c h o d u . Tradycja nie
wiąże nas ani z jednym, ani z drugim. J e s t e ś m y jakby p o z a czasem i nie d o t k n ą ł
nas pochód ludzkości w jej rozwoju".
Z d a n i e m W ł a d i m i r a P a s t u c h o w a , „ k u l t u r a rosyjska m a c h a r a k t e r h e t e r o g e ­
niczny, łączący europejski i n d y w i d u a l i z m z azjatyckim pojęciem wspólnoty.
Eurazjatyckość pojmuje się obecnie zbyt j e d n o s t r o n n i e , jako p r z e c i w s t a w i e n i e
Rosji (w domyśle: części W s c h o d u ) E u r o p i e . Ale o n a n i e należy całkowicie ani
tu, ani t a m . Indywidualizm, znaczenie j e d n o s t k i , n i e jest w jej historii t a k j a s n o
wyrażone, p o d k r e ś l o n e jak w cywilizacji europejskiej. Z drugiej s t r o n y — wspóln o t o w o ś ć , kolektywna ś w i a d o m o ś ć nigdy n i e w c h ł o n ę ł y j e d n o s t k i t a k całkowi­
cie, jak w s p o ł e c z e ń s t w a c h azjatyckich." N i c więc dziwnego, że w Rosji p o w s t a ­
ło pierwsze p a ń s t w o k o m u n i s t y c z n e — „wytwór k u l t u r y j e d n o s t e k , głoszących
europejskie ideały tylko po to, by z b u d o w a ć w s c h o d n i ą t y r a n i ę " .
Generał Aleksander Liebiedź na pytanie Radka Sikorskiego, czy Rosja jest innym
krajem w Europie, odpowiedział wprost, że Rosja jest inną cywilizacją niż cywiliza­
cja europejska. Opinię taką coraz częściej m o ż n a usłyszeć z u s t wielu rosyjskich
polityków. Zaczynają oni pojmować, i wyrażać głośno przekonanie, że w p r z e ł o m o ­
wych m o m e n t a c h historycznych nie wystarczą d o r a ź n e taktyczne kalkulacje, by do­
konać prawidłowego wyboru politycznego na przyszłość. Rozumieją, że należy
z dziejów i teraźniejszości Rosji wyłuskać najważniejszą tendencję rozwoju społecz­
nego i p o m ó c w jej urzeczywistnieniu. Dzisiaj taką tendencją, na k t ó r ą wskazuje
wielu filozofów, politologów, historyków idei i polityków, jest „eurazjatyzm".
Czym jest „eurazjatyzm"? W swojej tradycyjnej wersji z początków naszego
stulecia był to „odwrót do Azji, do najgłębszych źródeł duszy rosyjskiej, to skupie­
nie się w sobie, wypielęgnowanie wielkoruskiego typu, który, jak to wykazały nie­
śmiertelne dzieła m ę d r c ó w i p o e t ó w rosyjskich, zawiera w sobie zasoby prawdzi­
wej żywotności, k t ó r ą m o ż n a określić jako dążność, nie zawsze u ś w i a d o m i o n ą , do
syntezy Z a c h o d u ze W s c h o d e m " . Z d a n i e m a u t o r a powyższej definicji, Mariana
Zdziechowskiego, eurazjatyzm nie jest r ó w n o z n a c z n y z panazjatyzmem, gdyż n i e
myśli ani o podboju Azji, ani o pochodzie na E u r o p ę na czele podbitych l u d ó w
azjatyckich. Postuluje on, zamiast ekspansji na zewnątrz, konsolidację w e w n ę t r z ­
ną pod h a s ł e m n a w r o t u ku Wschodowi. Ku t a k i e m u r o z u m i e n i u eurazjatyzmu
skłania się dziś w swoich publicznych wypowiedziach generał Liebiedź.
O b e c n i e istnieje j e d n a k w Rosji wiele n u r t ó w myślowych odwołujących się
do pojęcia Eurazji oraz wiele różniących się m i ę d z y s o b ą szkół p o j m o w a n i a t e g o
zjawiska. J e d n ą z nich jest opcja nacjonal-bolszewicka, której g ł ó w n y m r e p r e z e n ­
t a n t e m jest Aleksander D u g i n , myśliciel u w a ż a n y po śmierci R e n e G u e n o n a i Juliusa Evoli za najwybitniejszego żyjącego o b e c n i e przedstawiciela tradycjonali­
z m u integralnego. Jest o n a u t o r e m wielu książek oraz r e d a k t o r e m n a c z e l n y m
p i s m a Elementy noszącego p o d t y t u ł Przegląd Eurazjatycki.
I.ATO-1998
121
Ś w i ę t e Przymierze Obiektywizmu
Wielu z n a s traktuje s ł o w o „nacjonal-bolszewizm" jako o k s y m o r o n
uważając, że te d w a pojęcia — nacjonalizm i b o l s z e w i z m — n i e d a ­
dzą się ze sobą pogodzić. Nic bardziej m y l n e g o : nacjonal-bolszewizm
jest zjawiskiem, k t ó r e p o w s t a ł o p o pierwszej wojnie światowej praktycz­
nie n i e m a l j e d n o c z e ś n i e w d w ó c h krajach: w Rosji i w N i e m c z e c h . Na W s c h o ­
dzie jego przedstawicielami byli ci, którzy za internacjonalistyczną r e t o r y k ą
m a r k s i z m u dostrzegali n a r o d o w y c h a r a k t e r rewolucji bolszewickiej (Radek, Leżniew, Ustriałow, Sawicki), na Z a c h o d z i e zaś ci, którzy idee nacjonalistyczne wią­
zali z myślą lewicową i s y m p a t i ą do Z S R R (Niekisch, Strasser, Laufenberg,
w pewnym momencie nawet Goebbels).
Elementy często o d w o ł u j ą się do w s p o m n i a n y c h wyżej o s ó b , j e d n a k p r e z e n ­
t o w a n y n a ich ł a m a c h nacjonal-bolszewizm r ó ż n i się j a k o ś c i o w o o d t e g o s p r z e d
siedemdziesięciu lat. W dalszym ciągu s t o i m y j e d n a k p r z e d p a r a d o k s e m : j a k
m o ż n a być p r a w i c o w y m b o l s z e w i k i e m albo lewicowym nacjonalistą?
Dugin
uważa, że nieocenionej p o m o c y w o d p o w i e d z i na to p y t a n i e m o ż e udzielić n a m . . .
Karl Popper. W swojej najważniejszej pracy Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie
dokonuje o n p o d z i a ł u s p o ł e c z e ń s t w n a d w a rodzaje: „ s p o ł e c z e ń s t w o o t w a r t e "
i „ s p o ł e c z e ń s t w o n i e - o t w a r t e " , czyli „ s p o ł e c z e ń s t w o w r o g ó w s p o ł e c z e ń s t w a
o t w a r t e g o " . P o p p e r o w s k a wizja „ s p o ł e c z e ń s t w a o t w a r t e g o " , z d a n i e m D u g i n a ,
charakteryzuje się nie tylko racjonalnością, lecz p r z e d e w s z y s t k i m o d r z u c e n i e m
wszelkich form A b s o l u t u jako przeciwnych i n d y w i d u a l i z m o w i człowieka i j e g o
n a t u r z e . W r o g a m i „ s p o ł e c z e ń s t w a o t w a r t e g o " są w i ę c ci, którzy p r a g n ą o p r z e ć
życie s p o ł e c z n e na p e w n y m Absolucie. A b s o l u t stawia bariery n i e o g r a n i c z o n e ­
mu indywidualizmowi, sprawia, że s p o ł e c z e ń s t w o traci w a l o r „ o t w a r t o ś c i " i per­
spektywę rozwoju w d o w o l n y m k i e r u n k u . „ A b s o l u t dyktuje b o w i e m cele i zada­
nia, u s t a n a w i a d o g m a t y i normy, wywiera nacisk na i n d y w i d u a l n o ś ć jak rzeźbiarz
na swój m a t e r i a ł " .
Na pytanie, co łączy nacjonalizm z b o l s z e w i z m e m , D u g i n o d p o w i a d a pyta­
n i e m : co łączy Platona, Schellinga, Hegla, M a r k s a i Spenglera? O d p o w i e d ź daje
Popper: są o n i w r o g a m i „ s p o ł e c z e ń s t w a o t w a r t e g o " . W ś r ó d tych w r o g ó w — p o ­
t r a k t o w a n y c h jako r e p r e z e n t a n c i jednej kategorii — znajdziemy też faszystów
i marksistów, k o n s e r w a t y s t ó w i socjaldemokratów. Wychodząc z t e g o z a ł o ż e n i a
D u g i n p r z e d s t a w i a w ł a s n ą definicję nacjonal-bolszewizmu: j e s t t o „nadideologia
w s p ó l n a dla w r o g ó w s p o ł e c z e ń s t w a o t w a r t e g o " .
Pisze o n : „ N i e j e s t t o p o p r o s t u j e d n a z w r o g i c h t a k i e m u s p o ł e c z e ń s t w u ide­
ologii, lecz d o k ł a d n i e jego p e ł n a , ś w i a d o m a , t o t a l n a i p r a w d z i w a antyteza.
Nacjonal-bolszewizm to taki światopogląd, k t ó r y z b u d o w a n y jest na p e ł n y m i ra­
dykalnym o d r z u c e n i u i n d y w i d u a l i z m u i jego c e n t r a l n e g o miejsca, przy czym Ab122
FRONDA
11/12
solut, w imię k t ó r e g o i n d y w i d u a l i z m jest odrzucany, ma najbardziej szeroki i naj­
bardziej ogólny sens. M o ż n a zaryzykować t w i e r d z e n i e , że nacjonal-bolszewizm
o p o w i a d a się za dowolną wersją A b s o l u t u ,
za dowolną motywacją o d r z u c e n i a
«spoleczeństwa o t w a r t e g o * . " C h o d z i o s p r o w a d z e n i e do w s p ó l n e g o m i a n o w n i k a
wszystkich intelektualnych form wrogości w o b e c „ s p o ł e c z e ń s t w a o t w a r t e g o " oraz
zintegrowanie go w j e d n y m k o n c e p t u a l n y m i politycznym bloku.
Dugin znosi podział na lewicę i prawicę, na m a t e r i a l i z m i idealizm. G ł ó w n a
linia sporu przebiega między i n d y w i d u a l i z m e m ( u t o ż s a m i o n y m przez n i e g o z su­
biektywizmem) a o b i e k t y w i z m e m . Nic więc dziwnego, że p o s t u l o w a n y przez sie­
bie sojusz w r o g ó w open society nazywa Świętym P r z y m i e r z e m O b i e k t y w i z m u .
Uważa, że „filozofia nacjonal-bolszewizmu zasadza się na u z n a n i u prawdziwej
wyłączności światopoglądów z b u d o w a n y c h na przyznaniu c e n t r a l n e g o miejsca
obiektywności, równoznacznej z A b s o l u t e m , przy czym n i e i s t o t n e jest, jak się tę
obiektywność r o z u m i e " . Jak szczytowym osiągnięciem światopoglądu subiektywistycznego jest idea „ s p o ł e c z e ń s t w a o t w a r t e g o " , tak i d e a ł e m ładu obiektywne­
go jest, z d a n i e m r e d a k t o r a Elementów, ideologia nacjonal-bolszewicka.
O d o k u l t y s t y c z n y c h s e k t d o partii r e w o l u c y j n y c h
D u g i n zwraca uwagę, że dzisiaj historycy coraz częściej opisując
zjawisko faszyzmu p o w o ł u j ą się na lewicowe, a nie p r a w i c o w e ko­
rzenie t e g o zjawiska. W związku z t y m p r o p o n u j e on zabieg p o d o b ­
ny — pragnie d o s z u k a ć się w k o m u n i z m i e inspiracji prawicowych. N i e
ulega najmniejszej wątpliwości, że m a r k s i z m - l e n i n i z m był ideologią na w s k r o ś
lewicową, t y m n i e m n i e j , z d a n i e m D u g i n a , istnieją w n i m p e w n e e l e m e n t y dają­
ce się przypisać myśli prawicowej. Kompleks tych e l e m e n t ó w określa on m i a n e m
„ b o l s z e w i z m u " . Za takie u w a ż a g ł ó w n i e d z i e d z i c t w o utopijnych socjalistów oraz
spuściznę Hegla.
Utopijni socjaliści, których M a r k s zaliczał do g r o n a s w o i c h p o p r z e d n i k ó w ,
r e p r e z e n t o w a l i swoiście pojęty m i s t y c z n y m e s j a n i z m , głoszący p o w r ó t „ z ł o t e g o
w i e k u " w dziejach ludzkości. W i ę k s z o ś ć z n i c h w y s z ł a z e z o t e r y c z n y c h towa­
rzystw i okultystycznych sekt, w k t ó r y c h k r ó l o w a ł d u c h m i s t y c z n y c h u n i e s i e ń ,
eschatologicznych wizji i apokaliptycznych p r z e c z u ć . Byli p r z e r a ż e n i z ł e m ota­
czającego ich świata, k t ó r y zatracił swój sakralny wymiar, a w k t ó r y m rządzi
k ł a m s t w o , egoizm, z b r o d n i a i żądza pieniędzy. Ich z d a n i e m , Kościół z d e g e n e r o wał się i utracił Bożą łaskę (jest to z r e s z t ą stały m o t y w c h a r a k t e r y s t y c z n y dla
radykalnych sekt p r o t e s t a n c k i c h , n p . a n a b a p t y s t ó w , czy rosyjskich raskolnik ó w ) . Jedynie „ d o s k o n a l i " w i e d z ą o r y c h ł y m nadejściu n o w e g o „ z ł o t e g o w i e k u "
i swoimi tajnymi r y t u a ł a m i oraz o k u l t y s t y c z n y m i d z i a ł a n i a m i przybliżają j e g o
urzeczywistnienie.
LATO 1 9 9 8
123
Żeby nie być gołosłownym: j e d n ą z takich
o s ó b był socjalista Augustę Blanqui, który
za swą działalność rewolucyjną aż trzy­
dzieści cztery lata spędził w więzieniach.
W młodości był on członkiem okulty­
stycznej loży filadelfistów. Jej n a z w a na­
wiązywała do Apokalipsy św. Jana, gdzie
zamieszczone zostało posłanie do siedmiu
azjatyckich
Kościołów.
prawdziwej
nauce
Najwierniejszy
chrześcijańskiej
był
szósty Kościół, w Filadelfii. W swojej pra­
cy Wieczność przez gwiazdy Blanqui rozwi­
nął teorię o wielości światów. Przed teorią
taką ostrzegał j u ż w IV w. d e m a s k a t o r he­
rezji, św. Atanazy Wielki, który w swym
dziele Przeciw poganom zauważał, że wie­
lość
światów
oznacza
wielość
bogów,
„gdyż nie jest rozsądne, by kilku b o g ó w stworzyło j e d e n wszechświat, ani też by
jeden wszechświat stworzony został przez więcej niż j e d n e g o Boga ze względu na
absurdy, które by z tego faktu wynikały". Teoria o wielości światów stała się dla
Blanquiego p o d s t a w ą dla rewolucji. Jeśli b o w i e m istnieje tylko jeden świat, to je­
go b u d o w a jest najlepsza z możliwych. Pociąga to za sobą zgodę na rzeczywistość,
którą m o ż n a albo zachowywać (konserwatyzm), albo zmieniać (ewolucjonizm),
ale nigdy nie burzyć (rewolucja), by b u d o w a ć zupełnie n o w y świat.
Z czasem utopijni socjaliści zamienili t o w a r z y s t w a ezoteryczne na p a r t i e re­
wolucyjne. Po wyjściu z okultystycznych sekt zaczęli r z u t o w a ć swoje religijne
poglądy na rzeczywistość społeczną. Projektowany przez nich „złoty w i e k " zatra­
cał swoją d u c h o w ą specyfikę, a nabierał cech politycznych. N a s t ę p o w a ł a racjona­
lizacja eschatologicznego m i t u , j e d n a k ż e , z d a n i e m D u g i n a , jego k o r z e n i e w dal­
szym ciągu z a n u r z o n e były w myśli tradycjonalistycznej.
W k o m u n i z m i e występuje też drugi e l e m e n t , który, w e d ł u g Dugina, nie da
się jednoznacznie przypisać myśli lewicowej. J e s t to dialektyka Hegla, k t ó r ą prze­
jął później Marks. Nie ma o n a wiele w s p ó l n e g o z racjonalizmem Kartezjusza czy
Kanta, jest raczej tradycjonalistyczną i eschatologiczną d o k t r y n ą przyobleczoną
w swoistą terminologię. Heglowska filozofia historii to n o w a wersja tradycjonalistycznego m i t u wywodząca się z teologii chrześcijańskiej. A b s o l u t n a idea to — te­
za, jej odrzucenie w historii — antyteza, zaś jej urzeczywistnienie w Królestwie
Niebieskim — synteza. W gnostyckiej wersji Hegla z i e m s k i m K r ó l e s t w e m Bo­
żym, N o w y m Jeruzalem staje się p a ń s t w o pruskie. Marks zastosował t e n s a m sce­
nariusz, odnosząc go do sfery s t o s u n k ó w produkcji. Tezą jest p i e r w o t n e społe124
FRONDA711/12
czeństwo jaskiniowego k o m u n i z m u , antytezą — kapitalizm, n a t o m i a s t syntezą —
świat komunistyczny. K o m u n i z m stanowi więc koniec historii, jest erą D u c h a Św.
Ów gnostycki e l e m e n t historiozofii M a r k s a k o n t y n u o w a l i zwłaszcza rosyjscy
bolszewicy. Wychowywali się o n i b o w i e m w ś r o d o w i s k u p r z e s i ą k n i ę t y m d u c h e m
n a r o d o w e g o m e s j a n i z m u , w myśl k t ó r e g o M o s k w a — Trzeci Rzym — w e z w a n a
była, by zbawić świat.
Pod pojęciem b o l s z e w i z m u D u g i n r o z u m i e i akceptuje p o w y ż s z e idee, n a t o ­
miast z całej myśli k o m u n i s t y c z n e j s t a n o w c z o o d r z u c a filozofię F e u e r b a c h a i je­
go ewolucjonizm. W e d ł u g jego własnej definicji, „nacjonal-bolszewizm to M a r k s
minus Feuerbach".
Krzyż, s w a s t y k a , s i e r p i m ł o t
Na swój s p o s ó b pojmuje on r ó w n i e ż d r u g i c z ł o n swojej d o k t r y n y —
nacjonalizm. W jego ujęciu nie ma on c h a r a k t e r u r a s o w e g o czy et­
nicznego, lecz k u l t u r o w y i geopolityczny. Do n a r o d u rosyjskiego
m o g ą należeć przedstawiciele innych n a r o d o w o ś c i , jeżeli uznają ideę
p a ń s t w a rosyjskiego. Rosja zaś w o d r ó ż n i e n i u od p l u t o k r a t y c z n e g o Z a c h o d u ma
być p a ń s t w e m ideokratycznym.
Aby zgłębić ideę p a ń s t w o w ą Rosji, Dugin każe n a m odwołać się do angelologii.
Tradycja chrześcijańska m ó w i wyraźnie, że każdy naród ma swojego niebieskiego
opiekuna, Anioła Stróża. Księga Daniela stwierdza, że A n i o ł e m Stróżem N a r o d u
Wybranego był Archanioł Michał. Dugin p o s u w a się w swym wywodzie dalej. Jego
zdaniem, w społeczeństwach tradycyjnych anioł wcielał się w osobę monarchy. Po
upadku dynastii inkarnacja anielska m o ż e mieć charakter kolektywny — anioł m o ż e
wcielić się w zakon, klasę społeczną, a n a w e t partię. Z pism D u g i n a wynika niedwu­
znacznie, że dziś Anioł Stróż Rosji wcielił się w Partię Nacjonal-Bolszewicką.
Redaktor Elementów przejmuje część rosyjskiej tradycji mesjanistycznej, by ją na
swój sposób zmodyfikować. Według niego, Rosja jest Trzecim Rzymem, jedynym na
świecie N o w y m Izraelem, opoką prawdziwej ortodoksji i to przez nią p o w i n n o
przyjść zbawienie. Od XVII w. jednak, kiedy w rosyjskiej Cerkwi nastąpił rozłam,
rozpoczęło się trwające do dnia dzisiejszego rozpołowienie idei mesjańskiej. Od tej
pory Nowy Izrael zaczął istnieć w dwóch hipostazach: konserwatywnej i rewolucyj­
nej. Z jednej strony był car, państwo, oficjalna hierarchia cerkiewna; z drugiej —
raskolnicy, staroobrzędowcy, sektanci, rewolucjoniści. I jedni, i drudzy skazili d u c h a
rosyjskiego mesjanizmu i zniekształcili jego literę. Jedynym r a t u n k i e m m o ż e być sca­
lenie na powrót rozbitej idei mesjańskiej — zjednoczenie rosyjskiego porządku i ro­
syjskiego b u n t u . Rozwiązanie p r o p o n o w a n e przez D u g i n a jest w gruncie rzeczy he­
glowską triadą, gdzie tezą jest konserwatyzm, antytezą — rewolucja, zaś pożądaną
syntezą — konserwatywna rewolucja, innymi słowy, nacjonalistyczny bolszewizm.
LATO- 1 9 9 8
125
T o jest o w a idea, k t ó r a m a lec
u p o d s t a w ideokratycznego p a ń s t w a
rosyjskiego, k t ó r e na k o ń c u czasów
ma stoczyć eschatologiczny bój z si­
łami
plutokratycznego
W myśl
„nauki"
zwanej
Zachodu.
geografią
sakralną, której j e d n y m z a u t o r y t e ­
t ó w jest Dugin, hierarchie anielskie
oraz d e m o n i c z n e mają na ziemi swo­
je o d p o w i e d n i e p r z y p o r z ą d k o w a n i a
geopolityczne. Kiedy ujawnione zo­
staje imię anioła opiekującego się li­
beralnym Zachodem — brzmi o n o
Mamona
—
wiemy już
po
czyjej
7
stronie stoi Rosja.
Sojusznikiem w tej
nieustannie
podkreślają
walce,
co
publicyści
Elementów, m o g ą być Niemcy, j e d y n y
kraj oprócz Rosji, w k t ó r y m pojawi­
ła się d o k t r y n a nacjonal-bolszewicka.
Niemieccy
nacjonal-bolszewicy
byli zresztą zdecydowanie prorosyjscy. N i e p r z y p a d k o w o Erich Muller, najbliższy
w s p ó ł p r a c o w n i k E r n s t a Niekischa, w swej książce Nacjonal-bolszewizm napisał:
„Jeśli Pierwszy Rzym był katolicki, a D r u g i Rzym — p r o t e s t a n c k i , to Trzeci
Rzym p o w i n i e n być p r a w o s ł a w n y " . Rosyjscy „eurazjaci" powtarzają, że N i e m c y
s t a n ą się ich n a t u r a l n y m sojusznikiem, jeśli skłaniający się ku W s c h o d o w i d u c h
p r o t e s t a n c k i c h P r u s zwycięży w n i c h n a d d u c h e m ciążącej ku Z a c h o d o w i kato­
lickiej Bawarii. W a r t o w t y m miejscu p r z y p o m n i e ć myśl Feliksa Konecznego,
który w swym m o n u m e n t a l n y m dziele, w r a z z Rosją, do „cywilizacji bizantyj­
skiej" zaliczył również Prusy.
Do tej pory tylko dwie siły m i a ł y szansę, by p o k o n a ć „ s p o ł e c z e ń s t w o o t w a r ­
t e " : faszyzm i k o m u n i z m . D u g i n ubolewa, ż e n i e d o s z ł o d o t r w a ł e g o sojuszu
tych sił (nie licząc e p i z o d u z lat 1939-41), zaś zwolennicy takiego rozwiązania,
czyli nacjonal-bolszewicy, pozostawali na peryferiach życia politycznego zarów­
no w komunistycznej Rosji, jak i h i t l e r o w s k i c h N i e m i e c . W i n ą za taki s t a n rze­
czy obarcza on m a t e r i a l i s t ó w i t e c h n o k r a t ó w po o b u s t r o n a c h barykady, którzy
odrzucili ezoteryczne i m i s t y c z n e e l e m e n t y swoich ideologii, rozbrajając się
w ten sposób intelektualnie i duchowo.
D u g i n wierzy j e d n a k w realizację t a k i e g o sojuszu w przyszłości. J a k o nie­
o d r o d n y u c z e ń Hegla przewiduje syntezę tych n u r t ó w w dialektycznej triadzie:
|26
FRONDA
11/12
Trzeci Rzym — Trzecia Rzesza — Trzecia M i ę d z y n a r o d ó w k a . N i c z y m i n n y u c z e ń
Hegla, Francis Fukuyama, widzi j u ż koniec historii, k t ó r y m będzie j e d n a k nie de­
mokracja liberalna, lecz Królestwo Nacjonal-Bolszewizmu — „ d o s k o n a l ą realiza­
cja największej Rewolucji historii, k o n t y n e n t a l n e j i u n i w e r s a l n e j " . Na s z t a n d a r z e
owego I m p e r i u m Końca widnieć będą: krzyż, sierp i m ł o t oraz swastyka.
P i ą t a W e d a , czyli l e w i c o w y e z o t e r y z m
P o p p e r zarzuca w r o g o m „ s p o ł e c z e ń s t w a o t w a r t e g o " irracjona­
lizm. W dzisiejszych czasach b r z m i to j a k inwektywa, t o t e ż wielu
p r z e c i w n i k ó w open society s t a r a się zdjąć z siebie o d i u m o w e g o p o ­
jęcia i p r z e d s t a w i ć się jako racjonaliści. Nacjonal-bolszewicy p o s t ę p u ­
ją o d m i e n n i e . W opisie współczesnej sytuacji n i e sprzeczają się z P o p p e r e m ,
a n a w e t zgadzają się z n i m całkowicie, tylko znaki p l u s zamieniają na m i n u s . To,
co dla Poppera jest ś w i a d e c t w e m dojrzałości w s p ó ł c z e s n e g o człowieka, dla nich
stanowi przejaw degeneracji dzisiejszej cywilizacji. W s w o i m o t w a r c i e głoszo­
n y m irracjonalizmie nawiązują o n i do tradycjonalizmu i n t e g r a l n e g o J u l i u s a Evoli czy Rene G u e n o n a .
Jak pisze D u g i n : „Tradycja z b u d o w a n a j e s t n a wiedzy p o n a d r o z u m o w e j , n a
rytuałach inicjacyjnych prowokujących r o z ł a m ś w i a d o m o ś c i oraz na d o k t r y n a c h
wyrażonych w symbolach. U m y s ł d y s k u r s y w n y p o s i a d a c h a r a k t e r j e d y n i e w s p o ­
magający, a co za t y m idzie — n i e p o s i a d a decydującego znaczenia. Środek cięż­
kości Tradycji znajduje się nie tylko w sferze nieracjonalności, lecz r ó w n i e ż N i e ludzkości, przy czym chodzi nie o intuicyjne domysły, przeczucia i założenia, lecz
o wiarygodność d o ś w i a d c z e n i a szczególnego rodzaju inicjacji. Irracjonalność, le­
żąca z d a n i e m P o p p e r a w c e n t r u m d o k t r y n w r o g ó w s p o ł e c z e ń s t w a o t w a r t e g o ,
jest w rzeczy samej niczym i n n y m jak osią sakralności, p o d s t a w ą Tradycji".
Powstaje j e d n a k p e w n a t r u d n o ś ć : o ile ł a t w o m o ż e m y wyobrazić sobie so­
jusz radykalnej prawicy ( k o n s e r w a t y z m u ) z tradycjonalizmem, to jak pogodzić
lewicowy radykalizm (rewolucyjność) z tradycjonalizmem? Aby o d p o w i e d z i e ć na
tę wątpliwość, D u g i n sięga do d o r o b k u Evoli i G u e n o n a . Evola z jednej s t r o n y
m ó w i ł wiele o „tradycjonalistycznej ortodoksji", z drugiej — zaliczał siebie do
ezoteryków idących „ d r o g ą lewej r ę k i " . G u e n o n z kolei w s w y m tekście Piąta We­
da pisał, że w określonych cyklach kosmicznych, w „wieku ż e l a z n y m " , w e p o c e
kali-jugi tradycyjne instytucje życia d u c h o w e g o t r a c ą swoją ż y w o t n o ś ć i w ó w c z a s
realizacja metafizycznego p l a n u w y m a g a nieortodoksyjnych d r ó g i m e t o d . Dlate­
go nazwał on t a n t r y z m „Piątą W e d ą " , choć, jak w i a d o m o , W e d y są tylko cztery.
Argumentacja ta mieści się całkowicie w rosyjskiej tradycji myśli eurazjatyckiej. W 1921 r. w Sofii g r u p a emigracyjnych „ e u r a z j a t ó w " w y d a ł a swój manifest.
J e d n y m z jego a u t o r ó w był Piotr Suwczyński, k t ó r y w tekście Zwrot ku Wschodowi
LATO 1 9 9 8
127
z jednej s t r o n y przeklinał rewolucję k o m u n i s t y c z n ą , z drugiej zaś — nie m ó g ł
ukryć swojej dumy, że tak strasznej i wielkiej rewolucji nie dał d o t ą d światu ża­
d e n i n n y n a r ó d . Z a u w a ż a ł o n , ż e rewolucja p r z y n i o s ł a c o p r a w d a p o t w o r n e z ł o ,
ale za sprawą t e g o zła p o w s t a n ą wielkie n o w e n a t c h n i e n i a , k t ó r e o g a r n ą d u s z ę
każdego Rosjanina, bez w z g l ę d u na t o , czy należy on do p r z e ś l a d o w c ó w czy prze­
śladowanych. Komentując ów tekst M a r i a n Z d z i e c h o w s k i pisał: „Widok człowie­
ka oszalałego z bólu i w n i e p r z y t o m n e j ekstazie całującego ręce kata, co mu ów
ból zadaje, b u d z i uczucie dotkliwego n i e s m a k u — i r o z p r a w ę t e g o fanatyka Ro­
sji, o wybitnie p o l s k i m nazwisku, n o t u j e m y tu jako szczegół rzucający c h a r a k t e ­
rystyczne ś w i a t ł o na psychikę rosyjską w chwili o b e c n e j " .
Tradycjonalizm, będący w a ż n y m s k ł a d n i k i e m nacjonal-bolszewizmu, jest ni­
czym i n n y m jak „lewym e z o t e r y z m e m " . P o s t u l o w a n y przez D u g i n a irracjona­
lizm należy n a t o m i a s t r o z u m i e ć nie jako „nieracjonalizm", lecz jako „ a k t y w n e
i agresywne niszczenie racjonalizmu".
Czterdziestu pięciu G o e b b e l s ó w i Dzierżyńskich
Idee w y z n a w a n e przez D u g i n a s t a n o w i ą p o d s t a w ę p r o g r a m u Partii
Nacjonal-Bolszewickiej. O t o fragment oficjalnego d o k u m e n t u ugru­
p o w a n i a z a t y t u ł o w a n e g o Przykazania nacbola ( „ n a c b o l " to s k r ó c o n a
n a z w a nacjonal-bolszewika): „ 1. N a s z y m Bogiem jest Rosja, n a s z y m Ko­
ściołem jest Partia; z Partią nie w o l n o się sprzeczać; w Partię należy wierzyć; za­
brania się wątpić w zwycięstwo Partii; 2. Partia p o n a d wszystko; rodzice, żona,
dzieci, kobiety — wszystko po Partii;
[...]
8. Z a p o m n i j , że istnieją s ł o w a
„ c h c ę " — „nie c h c ę " ; z o s t a w tylko j e d n o pojęcie — „ p o w i n i e n e m " ; [...] 1 1 .
Ozdabiaj swoje ciało partyjnymi t a t u a ż a m i " .
Inny z kolei a d r e s o w a n y do c z ł o n k ó w Partii t e k s t ma c h a r a k t e r formacyjny
i nosi tytuł: Pięć tez o sensie życia. G ł ó w n y ideolog D u g i n zaczyna go od szczerego
wyznania: „Pora nazwać rzeczy s w o i m i i m i o n a m i , nie zwracając uwagi na p o ­
p r a w n o ś ć czy akademickość stylu [...]. Każdy p o w i n i e n u ś w i a d o m i ć sobie, czego
chcemy i czego c h c e m y k o n k r e t n i e od w a s . J e s t to p y t a n i e o sens życia".
Dugin o d p o w i a d a na to pytanie w pięciu p u n k t a c h . Nie pojawia się t a m żad­
ne odniesienie do religii, nie ma ani słowa o prawosławiu, brak jest perspektywy
nadprzyrodzonej. Sens życia, w e d ł u g Dugina, z a n u r z o n y jest całkowicie w docze­
sności: „ 1 . Konieczne jest z r o z u m i e n i e biegu historii; 2. Konieczne jest uczestnic­
t w o w biegu historii; 3. Konieczna jest z m i a n a biegu historii; 4. Konieczne jest za­
wrócenie biegu historii wstecz; 5. Konieczne jest zatrzymanie biegu historii".
Przewodniczący Partii, pisarz E d u a r d L i m o n o w w tekście z a t y t u ł o w a n y m
„Potrzeba n a m czterdziestu pięciu G e o b b e l s ó w i Dzierżyńskich" pisze o koniecz­
ności postawienia na czele regionalnych o d d z i a ł ó w partii m o c n y c h ludzi: „ N a po128
F R O N D A 11/12
czątek p o t r z e b a n a m czter­
dziestu pięciu Goebbelsów,
Dzierżyńskich,
wów,
Mołoto-
Strasserów,
jak
się
k o m u p o d o b a . S ą n a m oni
p o t r z e b n i . Choćbyście mie­
li
ich u r o d z i ć na n o w o ,
znajdźcie
mi
czterdziestu
pięciu silnych liderów re­
gionu.
Wtedy
z drogi
zmieciemy
wszystek
brud:
i urzędników, i w r o g ó w le­
wicowych
i
prawicowych.
Lenin mógł, m o ż e m y i my.
Hitler
mógł,
możemy
i my".
ESTERA
LOBKOWICZ
Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana istnieniem niepodle­
głego państwa polskiego w żadnej formie... Polska musi
wybrać: albo tożsamość słowiańska, albo katolicka...
Czekam
na Iwana
Groźnego
ROZMOWA
Z
ALEKSANDREM
DUCINEM
A l e k s a n d e r D u g i n ( 1 9 6 2 ) — historyk religii,- ideolog tradycjonalizmu integralne­
go, lider Partii Nacjonal-Bolszewickiej, redaktor naczelny pism Elementy i Mifyj Angiei, realizator stałej audycji Finis Mundi w Radiu Swobodnaja Rossija, redaktor pro­
gramowy wydawnictwa „Arktogeja", koordynator prac Centrum Specjalnych Ana­
liz Metastrategicznych, autor książek: Drogi Absolutu (1991), Misteria Eurazji (1991),
Teoria hiperborejska (1992), Konspirologia (1992), Konserwatywna Rewolucja (1994),
Ce/e / zadania naszej rewolucji (1995), Templariusze proletariatu (1997), Koniec świata
(1997) i Podstawy geopolityki (1997). Ostatnia z tych prac, nosząca podtytuł Geopo­
lityczna przyszłość Rosji, została zalecona jako podręcznik dla studentów w rosyjskich
akademiach wojskowych i dyplomatycznych. Jej konsultantem naukowym był generał-lejtnant Mikołaj Kłokotow, odpowiadający w Akademii Wojskowej Sztabu Ge­
neralnego Federacji Rosyjskiej za sprawy planowania strategicznego. Dugin utrzy­
muje bliskie kontakty z oficerami Sztabu Generalnego, m.in. generałami Iminowem
i Piszczewem oraz ze środowiskiem miesięcznika Orientir wydawanego przez Mini­
sterstwo Obrony Rosji. Znany sowietolog Janów na łamach Moskowskich Nowosti na­
pisał, że „na przykładzie Dugina można przestudiować technologię sukcesu we
współczesnej Rosji".
130
F R O N D A 11/12
— Studenci Akademii Dyplomatycznej w Moskwie, z którymi r o z m a w i a ł e m , o p o ­
wiadali mi, że z lektury, j a k ą z a d a n o im na zajęciach, czyli Pańskiej książki Pod­
stawy geopolityki, najbardziej z a p a m i ę t a l i rozdział poświęcony geografii sakral­
nej. W Polsce nie s p o t k a ł e m nikogo, k t o z a j m o w a ł b y się t y m z a g a d n i e n i e m . Czy
mógłby Pan powiedzieć, j a k i e miejsce w geografii sakralnej zajmuje Polska?
— Nigdy nie z a j m o w a ł e m się k o n k r e t n i e p r z y p a d k i e m Polski, chociaż jej miejsce
jest b a r d z o specyficzne. W k o ń c u to p ó ł n o c Eurazji, w a ż n y region przedchrześci­
jańskiej Słowiańszczyzny, b a s e n M o r z a Bałtyckiego. Jeśli chodzi o archetypy ge­
ografii sakralnej, chciałbym zwrócić u w a g ę na dwie rzeczy.
Po pierwsze: w rzeczywistości p r a w o s ł a w n e j istnieje synergia m i ę d z y m o d e ­
lami świata — przedchrześcijańskim i chrześcijańskim — k t ó r e nakładają się na
siebie homologicznie, bezkonfliktowo. R ó ż n e figury i zjawiska z r ó ż n y c h porząd­
ków nakładają się na siebie bezboleśnie, a n a w e t h a r m o n i j n i e . W p r z y p a d k u Pol­
ski między tymi d w o m a m o d e l a m i zachodzi relacja o wiele bardziej konfliktowa,
a to za s p r a w ą katolicyzmu, który jest tradycją z u p e ł n i e i n n ą niż p r a w o s ł a w i e .
Rene G u e n o n rozdziela wyraźnie tradycję od religii. Tradycja j e s t pojęciem szer­
szym niż religia. Prawosławie jest tradycją, katolicyzm jest religią. Tradycja jest
zdolna w c h ł a n i a ć w siebie e l e m e n t y innych w i e r z e ń religijnych bezkonfliktowo.
Religia wchodzi n a t o m i a s t z i n n y m i w i e r z e n i a m i w konflikt. Jest to związane
z i n n y m d o ś w i a d c z e n i e m h i s t o r y c z n y m Kościoła W s c h o d n i e g o i Z a c h o d n i e g o po
wielkiej schizmie. Z a c h ó d b o w i e m nie zawsze był czysto religijny, katolicki, był
okres, kiedy był bardziej tradycjonalny, prawosławny. Po wielkiej s c h i z m i e jed­
nak katolicyzm o d s z e d ł od tradycji i zawężył
się
do
religii.
Taka j e s t
przynajmniej nasza, bizantyj­
ska wersja.
Jak się ma to do geo­
grafii
sakralnej?
w naszym
Zachód
Otóż
rozumieniu
pojmowany
jako t e r y t o r i u m ,
na
k t ó r y m d o m i n u j ą ka­
tolicyzm i p r o t e s t a n ­
tyzm,
znajduje
w relacji
wobec n o r m i
mentów
się
przeciwnej
ele­
religijnych.
Oczywiście na Z a c h o ­
dzie
występuje
LATO 1 9 9 8
wiele
pierwiastków innych religii, ale egzystują o n e w konflikcie z religią katolicką. In­
stytucje, k t ó r e zajmują się geografią sakralną albo p o z o s t a ł o ś c i a m i przedchrześci­
jańskiej tradycji, na Zachodzie po wielkiej schizmie zostały z e p c h n i ę t e do sfer au­
tonomicznych — do magii, ezoteryki, z a k o n ó w h e r m e t y c z n y c h . W p r a w o s ł a w i u
do takiego rozszczepienia n i e doszło.
W t y m k o n t e k ś c i e Polska znajduje się na granicy m i ę d z y ś w i a t e m
k a t o l i c k i m a p r a w o s ł a w n y m . Z m o j e g o e u r a z j a t y c k i e g o p u n k t u wi­
d z e n i a a r c h e t y p geografii sakralnej Polski j e s t g ł ę b o k o d u a l i s t y c z n y :
z j e d n e j s t r o n y tradycja p r z e d c h r z e ś c i j a ń s k a , p o g a ń s k a , m a g i c z n a ,
heterodoksyjna, której k o r z e n i e p o z o s t a j ą s ł o w i a ń s k i e ; z drugiej — k a t o l i c y z m
o r o d o w o d z i e g e r m a n o - r o m a ń s k i m . M i ę d z y n i m i w y s t ę p u j e konflikt. Sytuacja
Polski j e s t sytuacją g r a n i c z n ą . O n a n i e m o ż e zjednoczyć się z e ś w i a t e m w s c h o ­
d n i m religijnie, a z z a c h o d n i m e t n i c z n i e . W g e o p o l i t y c e Polska p o z o s t a j e czę­
ścią k o r d o n u s a n i t a r n e g o rozdzielającego k o n t y n e n t eurazjatycki n a d w i e czę­
ści, co j e s t b a r d z o w y g o d n e d l a a n t y tradycyjnych sił a n g l o - s a s k i c h . Polska n i e
m o ż e w p e ł n i z r e a l i z o w a ć swej e u r a z j a t y c k o - s ł o w i a ń s k i e j istoty, gdyż p r z e ­
szkadza jej w t y m katolicyzm, a n i swej z a c h o d n i o e u r o p e j s k i e j t o ż s a m o ś c i , gdyż
p r z e s z k a d z a jej w ł a s n a s ł o w i a ń s k o ś ć , t z n . język, zwyczaje, archetypy, k l i m a t
miejsc itd. Na s k u t e k tej d w o i s t o ś c i , tej g r a n i c z n o ś c i sytuacji Polska z a w s z e
p a d a ofiarą trzeciej siły, t a k jak dziś m o n d i a l i z m u czy a t l a n t y z m u . To p o ł o ż e ­
n i e na granicy m i ę d z y Rosją a N i e m c a m i sprawia, że z a w s z e w h i s t o r i i b ę d z i e
w y s t ę p o w a ł p r o b l e m r o z b i o r ó w Polski m i ę d z y W s c h ó d i Z a c h ó d . J e s t t o sku­
tek owej d w o i s t o ś c i sakralno-geograficznej i g e o p o l i t y c z n e j . J a k z a u w a ż y ł Toy n b e e , p r ó b a z b u d o w a n i a s a m o d z i e l n e j cywilizacji polsko-litewskiej p o m i ę d z y
tymi d w i e m a s i ł a m i z a k o ń c z y ł a się n i e p o w o d z e n i e m . Cywilizacja ś r o d k o w o e u ­
ropejska j e s t zbyt słaba, by w y t r z y m a ć n a p i ę c i e m i ę d z y W s c h o d e m a Z a c h o ­
d e m . Kraje t e g o r e g i o n u m u s z ą się określić: albo t u , a l b o t a m . Cywilizacja pol­
sko-litewska n i e chciała, czy też n i e m o g ł a się określić, d l a t e g o m u s i a ł a znik­
nąć. To rzeczywiście d r a m a t y c z n a sytuacja.
— Czy są w polskiej tradycji jakieś pierwiastki, które wydają się Panu pociągające?
— S t a n o w c z o bliższe są mi słowiańsko-eurazjatyckie ź r ó d ł a polskości, ich ele­
m e n t etniczny, a n a w e t p o g a ń s k i . Pociągają m n i e p e w n e pierwiastki w s c h o d n i e
czy też o r i e n t a l n e , k u l t u r a mniejszości. Myślę, że to, co najlepsze w polskiej hi­
storii, to tradycja żydowska w m a ł y c h m i a s t e c z k a c h w s c h o d n i e j Polski. Właści­
wie interesuje m n i e w Polsce wszystko, co było antykatolickie: p o l s k a m a s o n e ­
ria i okultyści, J a n Potocki i H o e n e - W r o ń s k i , M i e n ż y ń s k i i Dzierżyński... O n i
wszyscy wybrali d r o g ę eurazjatycką.
132
FRONDA ll/12
— Mówi Pan o położeniu Polski między Wschodem a Zachodem, czyli między Rosją
a Niemcami. Tymczasem wielu uczonych podkreśla większe podobieństwo Niemiec,
a zwłaszcza Prus, do Rosji niż do Anglii czy Hiszpanii. Feliks Koneczny u w a ż a ł nawet,
że Prusy, podobnie jak Rosja, należą do cywilizacji bizantyjskiej a nie łacińskiej.
— Koneczny miał rację. N i e m c y są w e w n ę t r z n i e p o d z i e l o n e . Bawaria ciąży ku
Zachodowi, Prusy k u W s c h o d o w i . Prusy t o t a k a m a ł a Rosja w e w n ą t r z N i e m i e c .
— Zawsze upatrywaliśmy w t y m największe dla n a s n i e b e z p i e c z e ń s t w o : przyja­
cielski sojusz Niemiec i Rosji.
— To n a s z e zadanie. Zjednoczyć się z N i e m c a m i i stworzyć p o t ę ż n y blok konty­
nentalny.
— Co wówczas z Polską?
— My Rosjanie i N i e m c y r o z u m u j e m y w pojęciach ekspansji i nig­
d y nie b ę d z i e m y r o z u m o w a ć inaczej. N i e j e s t e ś m y z a i n t e r e s o w a n i
p o p r o s t u z a c h o w a n i e m w ł a s n e g o p a ń s t w a czy n a r o d u . J e s t e ś m y
zainteresowani wchłonięciem, przy pomocy wywieranego przez
n a s nacisku, m a k s y m a l n e j liczby dopełniających n a s kategorii. N i e j e s t e ś m y za­
i n t e r e s o w a n i k o l o n i z o w a n i e m t a k jak Anglicy, lecz w y t y c z a n i e m s w o i c h s t r a t e ­
gicznych granic geopolitycznych bez specjalnej n a w e t rusyfikacji, chociaż j a k a ś
t a m rusyfikacja p o w i n n a być. Rosja w s w o i m g e o p o l i t y c z n y m oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie j e s t z a i n t e r e s o w a n a w i s t n i e n i u n i e p o d l e g ł e g o p a ń ­
stwa polskiego w żadnej formie. N i e j e s t t e ż z a i n t e r e s o w a n a i s t n i e n i e m Ukrai­
ny. Nie dlatego, że nie l u b i m y Polaków czy Ukraińców, ale dlatego, że t a k i e są
p r a w a geografii sakralnej i geopolityki.
Polska m u s i wybrać: albo t o ż s a m o ś ć słowiańska, albo katolicka. R o z u m i e m ,
że ciężko jest o d e r w a ć j e d n o od drugiego, ale to n i e u n i k n i o n e . H i t l e r też nie
mógł walczyć na d w a fronty, m u s i a ł wybierać: albo z Anglią p r z e c i w k o Rosji, al­
bo z Rosją przeciwko Anglii, tak jak mu radził Haushofer. Ale Hitler nie chciał
wybierać. „Nie chcę się rozerwać, c h c ę p o z o s t a ć s a m y m s o b ą " — p o w i e d z i a ł
i rozpoczął wojnę na d w a fronty. Pogrążył przez to Niemcy, 20 m i l i o n ó w Rosjan
i ładny kawał świata. I po co? Żeby M c D o n a l d o t w i e r a ł t e r a z swoje bary w Ber­
linie, żeby u p a d ł Związek Radziecki i żeby w s z ę d z i e stacjonowali ż o ł n i e r z e
NATO. Tożsamość N i e m i e c była w t e d y dla H i t l e r a t a k w a ż n a , że nie chciał wy­
bierać. Tak s a m o Polska m u s i wybierać, t o ż s a m o ś ć nie jest w a ż n a . Jeśli Polska
będzie się upierać przy z a c h o w a n i u swojej t o ż s a m o ś c i , to n a s t a w i wszystkich
w o b e c siebie w r o g o i po raz kolejny s t a n i e się strefą konfliktu.
LATO- 19 9 8
133
Są narody, k t ó r e u m i e j ą rozszerzyć się do r o z m i a r ó w cywilizacji. Tracą w ó w ­
czas swoją t o ż s a m o ś ć , rasę, czasami n a w e t język, ale to jest ryzyko, jakie t r z e b a
podjąć, jeżeli chce się być i m p e r i u m . Takie są Stany Z j e d n o c z o n e , t a k a j e s t Ro­
sja. Polska nie u m i a ł a stworzyć własnej cywilizacji i m u s i d o k o n a ć w y b o r u . My­
ślę, że istnieje jeszcze możliwość, byście dokonali n o r m a l n e g o wyboru, t z n . bi­
zantyjskiego. W y m a g a to wiele odwagi, n o n k o n f o r m i z m u , n i e t y p o w y c h form
działania, jakichś skinheadów, anarchistów, mistyków. Polski c h a o s przeciw pol­
s k i e m u porządkowi.
— Słowem, z Pana p u n k t u w i d z e n i a korzystne są wszelkie d z i a ł a n i a antykatolic­
kie w Polsce?
— D o k ł a d n i e tak. Trzeba rozkładać katolicyzm od środka, w z m a c n i a ć p o l s k ą m a ­
sonerię, popierać r o z k ł a d o w e ruchy świeckie, p r o m o w a ć chrześcijaństwo h e t e rodoksyjne i antypapieskie. Katolicyzm nie m o ż e być w c h ł o n i ę t y przez n a s z ą tra­
dycję, chyba że z o s t a n i e głęboko p r z e o r i e n t o w a n y w k i e r u n k u nacjonalistycznym
i antypapieskim. Gdyby w Polsce działała loża w rodzaju irlandzkiej Złotej Ju­
trzenki, której liderzy, n p . William Butler Yeats czy M a u d G o n n e , z jednej stro­
ny byli katolikami, z drugiej zaś — fanatycznymi o k u l t y s t a m i z a i n s p i r o w a n y m i
k u l t u r ą celtycką, to m o ż n a mieć jakąś nadzieję. Tacy ludzie mogliby r o z k ł a d a ć
katolicyzm od w e w n ą t r z i p r z e o r i e n t o w y w a ć go w k i e r u n k u bardziej h e t e r o d o ksyjnym, a n a w e t ezoterycznym. Moi znajomi w Polsce m ó w i ą mi zresztą, że są
u w a s takie grupki, mające związek z t e l e m i z m e m czy d o r o b k i e m Alistaira
Crowleya.
— P r a w d ę mówiąc, bardziej rozpowszechniona jest u n a s opinia, że jeżeli istnie­
ją w Polsce siły rozkładające katolicyzm, to bliższy im j e s t raczej Zachód niż
Wschód.
— Jak już m ó w i ł e m , znajdujecie się p o m i ę d z y d w o m a ścierającymi się blokami,
d w i e m a koncepcjami cywilizacyjnymi: e u r a z j a t y z m e m a a t l a n t y z m e m , k t ó r y chce
stworzyć N o w y Światowy Porządek, czyli cywilizację p o z b a w i o n ą tradycji, sa­
crum, metafizyki.
— Jeżeli w Polsce p r z e d s t a w i a się w t a k i sposób Nowy Ś w i a t o w y Porządek, to
niemal zawsze d o d a j e się, że r a t u n k i e m p r z e d t o t a l n ą sekularyzacją m o ż e być
tylko katolicyzm.
— Katolicyzm nie m o ż e być gwarancją o b r o n y p r z e d N o w y m Ś w i a t o w y m Po­
rządkiem, p o n i e w a ż jest e t a p e m przejściowym d o t e g o p o r z ą d k u . N i e wierzę
134
FRONDA
11/12
w taką ewolucję i taką m u t a c j ę katolicyzmu, by m ó g ł on n a b r a ć c h a r a k t e r u e u r a zjatyckiego. Co tu d u ż o ukrywać... N i e j e s t e m taki jak Ziuganow, k t ó r y każdej
kulawej sierotce n a p o t k a n e j na d r o d z e obiecuje coś przyjemnego. Polska znajdu­
je się w tragicznej sytuacji geopolitycznej. Z a r ó w n o o n i (tzn. N o w y Światowy
Porządek), jak i my (Eurazjaci) c h c e m y p o z b a w i ć w a s w a s z e g o katolicyzmu. N a ­
sza oferta jest j e d n a k lepsza, p o n i e w a ż przy n a s będziecie mogli przynajmniej
rozwijać i realizować swoją s ł o w i a ń s k ą t o ż s a m o ś ć . Im m n i e j w p ł y w o w e są w i ę c
siły p r o w s c h o d n i e w lobby antykatolickim, t y m w a s z a sytuacja staje się tragiczniejsza. M a m j e d n a k nadzieję, że pojawią się u w a s siły ciążące ku eurazjatyzmowi, m o ż e nastąpi jakaś synteza skrajnej prawicy ze skrajną lewicą. Szkoda,
że w Polsce k o m u n i z m n i e m i a ł nigdy n u r t u ezoterycznego, t a k jak w Rosji...
— Przed w o j n ą w KPP był właściwie tylko j e d e n znaczący przedstawiciel komu­
nizmu mistyczno-gnostyckiego, J a n Hempel, a u t o r volkistowskich z d u c h a Kazań
Piastowych.
— Może więc większe nadzieje należy wiązać z w a s z ą skrajną prawicą. Gdyby
wasz n u r t n a r o d o w y o d e r w a ł się od liberalizmu, a zwrócił ku p o g a ń s t w u , to si­
łą rzeczy zacząłby ciążyć ku W s c h o d o w i . Był przecież p r z e d wojną f e n o m e n an­
tykatolickiej i pogańskiej „ Z a d r u g i " .
— To, co Pan mówi, p r z y p o m i n a mi t o , co p r z e c z y t a ł e m n i e d a w n o o rosyjskim
chrześcijaństwie. Niektórzy z historyków religii uważają, że
Rosja nigdy nie z o s t a ł a do głębi schrystianizowana, że
chrześcijaństwo przyjęte zostało b a r d z o p o w i e r z c h o w n i e ,
zaś wśród większości p r o s t e g o ludu cały czas ż y w e były
wierzenia i obyczaje pogańskie.
— Wszystko zależy od tego, co n a z w i e m y chrze­
ścijaństwem. Prawosławie i chrześcijaństwo to
dwie r ó ż n e rzeczy. Kiedy m ó w i Pan: „chrześci­
j a ń s t w o " , ma Pan na myśli katolicyzm albo coś
analogicznego d o katolicyzmu. Tymczasem pra­
w o s ł a w i e definiuje się jako niekatolicyzm. Jeśli
więc katolicyzm to chrześcijaństwo, w ó w c z a s pra­
wosławie to niechrześcijaństwo. I na o d w r ó t :
jeśli my j e s t e ś m y chrześcijanami, to wy nie je­
steście. O p i e r a m się tu nie tylko na twier­
dzeniach naszych ojców po wielkiej schi­
zmie, ale także na a u t o r y t e t a c h z VIII czy
LATO 1 9 9 8
IX w. takich jak Focjusz. Prawosławie, k t ó r e nie jest religią, lecz tradycją, j e s t
o wiele bliższe t e m u , co n a z y w a m y p o g a ń s t w e m . O n o obejmuje i włącza w sie­
bie p o g a ń s t w o . N a u k a ojców kapadockich czy p a l a m i t ó w nie w c h o d z i w t o t a l n y
konflikt z n o r m a m i p o g a ń s k i m i , a jedynie t r a n s f o r m u j e przedchrześcijańskie ar­
chetypy w p r a w o s ł a w n y c h k o n t e k s t a c h . Prawosławie to coś więcej niż religia, za­
r ó w n o wertykalnie, gdyż włącza w siebie p o g a ń s t w o , jak i h o r y z o n t a l n i e , gdyż
jest o t w a r t e na metafizykę, k t ó r a w p o s t s c h o l a s t y c z n y m katolicyzmie z u p e ł n i e
zanikła. Prawosławie i katolicyzm to d w a z u p e ł n i e o d r ę b n e zjawiska g a t u n k o w e ,
tradycja i religia to jakby całość i część. D l a t e g o nie jest m o ż l i w e zjednoczenie
prawosławia i katolicyzmu.
— Specjaliści od dialogu ekumenicznego podkreślają, że między katolicyzmem a pro­
testantyzmem różnice kulturowo-cywilizacyjne są minimalne, lecz dogmatycznie roz­
wiera się między nimi przepaść. Inaczej ma się rzecz z katolicyzmem i prawosławiem:
dogmatyczne różnice są niewielkie, natomiast kulturowo-cywilizacyjne ogromne.
— W e r n e r S o m b a r t h , rozwijając tezy M a x a Webera, stwierdził, że
u źródeł kapitalizmu stał nie tylko p r o t e s t a n t y z m , lecz również kato­
licyzm. Katolicyzm ze s w o i m filioąue oraz ideą indywidualnego zba­
wienia. Idea indywidualnego zbawienia nie jest myślą chrześcijańską,
lecz typowo katolicką. W p r a w o s ł a w i u takiego pojęcia nie m a . N i e ma w ogóle p o ­
jęcia jednostki. W antropologii prawosławnej nie występuje s ł o w o i n d y w i d u u m ,
indywidualny. Na antropologii zaś, jak w i a d o m o , z b u d o w a n y jest cały s y s t e m
społeczny, cały m o d e l cywilizacyjny. S o m b a r t h uważał, że a n t r o p o l o g i a katolicka
zakładała
specyficzny rozwój
stosunków
socjalno-ekonomicznych,
ponieważ
przykładała d u ż ą wagę do pojęcia indywidualności. P r a w o s ł a w n a a n t r o p o l o g i a ak­
centowała z kolei zawsze p o n a d i n d y w i d u a l n ą o s o b o w o ś ć . Człowiek p o s t r z e g a się
wtedy jako część większej całości. Dlatego nie on się zbawia, ale k t o ś zbawia
przez niego. W katolicyzmie człowiek to i n d y w i d u u m , a więc całość niepodziel­
na, w prawosławiu człowiek to d y w i d u u m , o s o b a dywidualna, a więc podzielna.
W katolicyzmie człowiek jest istotą skończoną, o d p o w i a d a s a m za siebie — p r z e d
Bogiem, przed ludźmi itd. P r o t e s t a n t y z m jeszcze bardziej zabsolutyzował to prze­
świadczenie. W prawosławiu n a t o m i a s t człowiek jest częścią Kościoła, częścią
w s p ó l n o t o w e g o organizmu, tak jak noga. Jak więc człowiek m o ż e o d p o w i a d a ć za
siebie? Czy noga m o ż e o d p o w i a d a ć za siebie? Stąd wywodzi się idea p a ń s t w a , t o ­
talnego p a ń s t w a . Dlatego też Rosjanie, p o n i e w a ż są p r a w o s ł a w n i , m o g ą być
prawdziwymi faszystami, w o d r ó ż n i e n i u od sztucznych włoskich faszystów w ro­
dzaju Gentile czy tamtejszych heglistów. Prawdziwy heglizm to Iwan Pereswiet o w — człowiek, który w XVI w. wymyślił dla I w a n a G r o ź n e g o opryczninę. To był
prawdziwy twórca rosyjskiego faszyzmu. On sformułował tezę, że p a ń s t w o jest
136
FRONDAll/12
wszystkim, a j e d n o s t k a niczym. P a ń s t w o jest zbawieniem, p a ń s t w o jest Kościo­
ł e m . Wystarczy poczytać p i s m a n a s z e g o p r a w o s ł a w n e g o świętego, Józefa z W o ł o ­
kołamska, by przekonać się, że te d w a organizmy są identyczne, t o ż s a m e . I teraz
cały t e n organizm prze ku zbawieniu, wszyscy dążą do zbawienia nie rozdrabnia­
jąc się, jak j e d n a zbiorowa dusza, j e d n o z b i o r o w e ciało.
— Rzeczywiście, macie w p r a w o s ł a w i u p e w n ą skłonność ku a p o k a t a s t a z i e , ku
idei powszechnego zbawienia...
— To prawda. Najważniejsze, że nie ma u n a s indywidualności. J e d n o s t k a roz­
pływa się w kolektywie. W t e n s p o s ó b Rosjanin pracuje dla zbawienia.
— Czyjego zbawienia?
— Z b a w i e n i a archetypu, zbawienia A d a m a . Rosjanie p o p r z e z p a ń s t w o p r ą ku
zbawieniu nie siebie, lecz Adama...
— A d a m a K a d m o n a , to brzmi kabalistycznie.
— Nie, to jest podejście holistyczne. W p r a w o s ł a w i u chodzi o zbawie­
nie s t a r o t e s t a m e n t o w e g o A d a m a przez przyjście n o w e g o Adama, czy­
li Chrystusa, n a t u r a , przyroda zaś zbawia się p o p r z e z ludzi. P a ń s t w o ,
zwłaszcza święte p a ń s t w o , jest i n s t r u m e n t e m t e g o zbawienia. Dlate­
go rosyjski car to aktywny u c z e s t n i k soteriologicznego m i s t e r i u m . Po u p a d k u Bi­
zancjum stał się on o s t a t n i m s t r a ż n i k i e m k a t e c h o n u , tej tradycji, której u z u r p a ­
t o r e m na p r z e ł o m i e VIII i IX w. okazał się Karol Wielki. To przecież bizantyjski
i m p e r a t o r był prawdziwym c e s a r z e m z a r ó w n o W s c h o d u , jak i Z a c h o d u .
— Spotkałem się z twierdzeniem, że prawdziwy rozłam między Wschodem a Zacho­
d e m miał miejsce nie w 1054 r., kiedy doszło do wielkiej schizmy, ani w 1204 r., kie­
dy krzyżowcy spustoszyli Konstantynopol, ale w Boże Narodzenie 8 0 0 r., kiedy pa­
pież Leon III nałożył na głowę Karola Wielkiego koronę cesarską.
— To była uzurpacja. D l a t e g o i m p e r i a l n a funkcja Z a c h o d u , czy to za Stauffenbergów czy za Habsburgów, zawsze p o z o s t a w a ł a wątpliwa. D l a t e g o że e k u m e n a m o ­
że mieć tylko j e d n e g o i m p e r a t o r a . Któryś z n i c h m u s i być fałszywy. W e d ł u g
wszystkich n o r m ortodoksji, taką sakralną, n a m a s z c z o n ą figurą był, niezależnie
od wszelkich negatywnych osobistych cech c h a r a k t e r u , cesarz bizantyjski, a po
u p a d k u K o n s t a n t y n o p o l a car rosyjski. M o ż n a powiedzieć, że cała z a c h o d n i a filo­
zofia i k u l t u r a p o w s t a ł a na o d r z u c e n i u i z i g n o r o w a n i u tradycji bizantyjskiej. Na
LATO 1 9 9 8
137
Z a c h o d z i e nie bierze się w ogóle p o d u w a g ę p r a w o s ł a w n e j wersji chrześcijań­
stwa czy metafizyki, traktuje się je tak, jak gdyby nie istniały.
— Myślę, że jeżeli w o s t a t n i m tysiącleciu o d b y w a ł się proces coraz większego od­
dzielania się katolicyzmu i prawosławia, to m i a ł on c h a r a k t e r d w u s t r o n n y . Pra­
wosławie t e ż izolowało się od katolicyzmu.
— Z g a d z a się, rzecz j e d n a k w tym, że tylko j e d n a s t r o n a m o ż e m i e ć rację. Jeżeli
s ł u s z n o ś ć jest po s t r o n i e katolicyzmu, to ani Rosja, ani Serbia nie mają racji
bytu, należy a m e r y k a n i z o w a ć i p r o t e s t a n t y z o w a ć k u l t u r ę , bo to jest właściwy
k i e r u n e k rozwoju. P r o t e s t a n t y z m jest przecież d z i e c k i e m katolicyzmu, obrzydli­
wym, przyznaję, i obleśnym, ale p r a w o w i t y m . Jeżeli w i ę c p r a w o s ł a w i e n i e ma ra­
cji, to należy wybrać d r o g ę p r o t e s t a n c k ą i tak jak w Kościele a n g l i k a ń s k i m p r z e ­
głosować, ż e p i e k ł a nie m a . Racja j e d n a k j e s t p o s t r o n i e prawosławia, k t ó r e
pozostaje najdoskonalszą formą tradycjonalizmu, sakralności i k o n s e r w a t y z m u .
Na początku był W s c h ó d i Z a c h ó d . W s c h ó d to raj, pełnia, Z a c h ó d to wygnanie,
nicość. W s c h o d n i e i m p e r i u m — p r a w o w i t e , z a c h o d n i e — a p o s t a t y c z n e . To nie są
tylko archetypy. Trwa wielka walka m i ę d z y Bizancjum a R z y m e m , Rusią a Z a c h o ­
d e m , e u r a z j a t y z m e m a a t l a n t y z m e m , socjalizmem a k a p i t a l i z m e m , barbarzyń­
s t w e m a cywilizacją. My nie r e p r e z e n t u j e m y cywilizacji, ale k u l t u r ę . My wszy­
scy — Rosjanie, Serbowie, Tatarzy itd. — r e p r e z e n t u j e m y żywioł barbarzyński.
Barbarzyństwo to życie, to sakralny świat tradycji. M i e s z k a m y w szałasach, bije­
my w bębny, pijemy wódkę, a przeciw n a m n a c i e r a Daniel Bell, p o s t m o d e r n i z m ,
informacyjne
społeczeństwo postprotestanckie,
Nowy
Światowy
Porządek.
W t y m wielkim starciu cywilizacji atlantyckiej i k u l t u r y eurazjatyckiej to wszyst­
ko, co znajduje się m i ę d z y n a m i — Polska, U k r a i n a , E u r o p a Środkowa, a k t o wie,
m o ż e n a w e t N i e m c y — m u s i zniknąć, zostać w c h ł o n i ę t e .
— Samuel Huntington w swoim Zderzeniu cywilizacji pisze, że państwa, które są hy­
brydami dwóch cywilizacji, nie mają szans na przetrwanie w t a k i m kształcie j a k dzi­
siaj; że Bośnia, Ukraina, Turcja czy Meksyk b ę d ą się w końcu musiały opowiedzieć
po jednej ze stron. Uwagi Huntingtona nie dotyczyły j e d n a k Polski czy Niemiec.
— H u n t i n g t o n ma rację: zderzenie cywilizacji jest n i e u c h r o n n e . N i e ma miejsca
dla krajów leżących p o ś r o d k u . O Polsce j u ż m ó w i ł e m . A Niemcy? Co m o g ą zro­
bić Niemcy? Przecież to kraj okupowany. N i e m c y zaprzepaścili swoją szansę pod­
czas wojny. Trzeba było r a z e m z n a m i walczyć przeciwko Anglii, obrócić p a k t
R i b b e n t r o p - M o ł o t o w na Zachód, a w t e d y Hitler-Stalin forever. Dziś, z a m i a s t po
angielsku, wszędzie by m ó w i o n o po rosyjsku i niemiecku. N i e m c y n i e poszli na
to i przegrali. Teraz panuje t a m okupacja a m e r y k a ń s k a i taki „ z a m o r d y z m " , że na138
FRONDA11/12
w e t u s t nie m o ż n a otworzyć. M a m j e d n a k nadzieję, że N i e m c y o t r z ą s n ą się z te­
go s t a n u i wcześniej czy później zrzucą zależność. J e s t e m przekonany, że we
w s p ó l n y m eurazjatyckim d o m u znajdzie się miejsce i dla Niemców, i dla Polaków,
i dla Francuzów, i dla Włochów. My Rosjanie n a r z u c i m y całej Eurazji jedynie bar­
barzyński, sakralny s t o s u n e k do życia, a jak się on będzie przejawiał w przypad­
ku konkretnej nacji, to zależeć będzie od własnych predyspozycji n a r o d o w y c h .
Polaków widzę n p . jako o b r o ń c ó w słowiańskiego r a s i z m u . E l e m e n t słowiański
zawsze rozsadza r a m y indywidualizmu, dąży do w s p ó l n o t o w o ś c i .
— Tyle Pan m ó w i o wspólnotowości, kolektywności, ale przecież w gruncie rzeczy
jest Pan indywidualistą.
— Jak to? Dlaczego? Na p o d s t a w i e czego Pan tak sądzi?
— N a w e t t u t a j , w lokalu Partii Nacjonal-Bolszewickiej, wystarczy rozejrzeć się
wokół, by przekonać się, że wszyscy wyglądają j e d n a k o w o w tych swoich czar­
nych m u n d u r a c h , m a j ą n a w e t p o d o b n y w y r a z twarzy, tylko Pan się o d r ó ż n i a od
nich z d e c y d o w a n i e .
— J e s t e m taki s a m jak oni. Ja nie myślę o sobie, myślę
o innych. Nie myślę za siebie, myślę za innych. Ist­
nieją dwa pojęcia: personalizm oraz indywidua­
lizm.
Indywidualizm
to
przeciwieństwo
wspólnotowości, gdyż c e n t r u m świata, kon­
stytutywnym e l e m e n t e m światopoglądu staje
się jednostka ludzka, indywiduum. Nie ma tu
miejsca na wspólnotowość czy holizm, jest
tylko racjonalna, logiczna, relatywna u m o w a
między pojedynczymi indywiduami. Co z ko­
lei my proponujemy?
Nie występujemy
przeciwko osobie, lecz za p o j m o w a n i e m jej
ponadindywidualnie. Jest to w p e w n y m
sensie idea nietzscheańska. Człowiek jest
zjawiskiem dynamicznym, nieustannie prze­
zwyciężającym samego siebie. To przezwycięża­
nie oznacza wzrost człowieka, wzrost wykra­
czający poza granice jego indywidualności.
W wymiarze pionowym człowiek staje
się wówczas częścią wspólnoty, orga­
n e m pewnego organizmu. N a t o m i a s t
LATO-1998
w wymiarze poziomym... ktoś m u s i myśleć. Razem nie m o ż n a myśleć, razem moż­
na działać. Jeśli wymieszać wszystkich razem, to głową tego kolektywnego organi­
zmu, który powstanie, nie będzie s u m a poszczególnych mózgów, ale jeden mózg,
najbardziej oświecony. Musi istnieć p e w n a gnoseologiczna hierarchia. Ta wspólnotowość materialnej jedności, horyzontalna jedność ciał zawiera b o w i e m w sobie hierarchiczność. Często ludzie, którzy walczą przeciwko indywidualizmowi, są personalistami. W sposób bardzo skondensowany m o ż e przejawiać się w nich duch jedno­
ści, duch wspólnoty, duch narodu. Oni nie są indywidualistami, lecz odrębnymi, dys­
kretnymi wcieleniami wszechjedności. Na tym polega ich autorytet. To jest idea m o ­
narchy, ludowego wodza, fuhrera. To jest fenomen rosyjskich carów, ale i Pugaczowa, Lenina i Stalina. I to wcale nie jest tak, że jakiś indywidualista wymyśla sobie ko­
lektywizm, bo wtedy byłby oszustem, szarlatanem, hipnotyzerem. To jest jak w che­
mii: kiedy wymiesza się ze sobą różne substancje, to najwyżej u n o s z ą się te najlżej­
sze, czyli gazy. Podobnie w społeczeństwie: kiedy wymiesza się ze sobą różne ludz­
kie żywioły, to najwyżej unoszą się te najbardziej subtelne, czyli mózgi. Dlatego u
jednych ta idea wspólnotowości koncentruje się w mózgu, u innych w duszy, a je­
szcze u innych w nogach czy rękach. Tym niemniej jest to ta s a m a idea u wszystkich.
W ten sposób powstaje jeden organizm — Behemot (jak nazwałby go Carl Schmitt),
eurazjatycki potwór tatarsko-scytyjski, w którym zawierają się nie tylko ludzie, ale
również żywioły, elementy przyrody, gleby, wiatry, rzeki, góry. Sublimacją tej stra­
sznej ciemnej gromady są rosyjscy monarchowie, Stalin... Stalin nie był o d r ę b n ą in­
dywidualnością, lecz osobą kolektywną, Starszym Bratem, manifestacją eurazjatyckości w jej wariancie komunistycznym.
— Powiedział Pan, że i m p e r a t y w e m w e w n ę t r z n y m Rosji jest ekspansja. Jaki jest
j e d n a k cel t e j ekspansji, j a k a idea kryje się za p o s t u l o w a n ą ideokracją?
— Celem rosyjskiej ekspansji j e s t t o t a l n a n a u k a soteriologiczna.
Przeczuwaliśmy to j u ż od wieków, od czasów m e t r o p o l i t y I ł a r i o n a
Kijowskiego, ale teraz jest to dla n a s bardziej niż kiedykolwiek oczy­
wiste, że n i e j e s t e ś m y n a r o d e m j e d n y m z wielu, ale że m a m y misję
objawienia światu pewnej prawdy. C h c e m y i n n e g o k o ń c a historii niż t e n , k t ó r y
p r o p o n u j e Z a c h ó d . C h c e m y s a k r a l n e g o końca, a n i e profanicznego. J e s t e ś m y
przekonani, i t y m żyjemy, że p o s i a d a m y p e w i e n klucz do d u c h o w e j , e s c h a t o l o ­
gicznej prawdy. To wie każdy Rosjanin. Każdy.
— Na czym polega istota t e j p r a w d y ?
— Cała n a s z a tysiącletnia h i s t o r i a to p r ó b a wyjawienia tej prawdy, s z u k a n i a form
jej wyrazu. To prawda, k t ó r ą Z a c h ó d pogrążył w swoich czeluściach, to p r a w d a
140
FRONDA-11/12
0 zbawieniu, p r z e m i e n i e n i u świata, nowej p l e r o m i e , nowej jakości bytu, wskrze­
szeniu z martwych, p r z e o b r a ż e n i u ciał, o s ł o n e c z n y m świetle, k t ó r e p o w i n n o
wyjść z ust Wielkiej Matki. My Rosjanie ze względu na swoje predyspozycje et­
niczne i religijne j e s t e ś m y do t e g o w e z w a n i . Całe n a s z e dzieje, w t y m o s t a t n i bój
k o m u n i z m u przeciwko kapitalizmowi, to jedynie r ó ż n e p r ó b y realizacji t e g o sa­
m e g o mesjanistycznego m a r z e n i a .
— P r a w d ę mówiąc, jakoś t r u d n o wyobrazić mi sobie k o m u n i z m j a k o w a l k ę o sa­
crum w świecie. Zwłaszcza za czasów t a k c h w a l o n e g o przez P a n a Stalina, był to
ruch głęboko a n t y p r a w o s ł a w n y : b u r z o n o i z a m y k a n o cerkwie, t o r t u r o w a n o
1 m o r d o w a n o biskupów, więziono i zsyłano na Sybir wiernych, p r o w a d z o n o przy­
m u s o w ą ateizację...
— Po pierwsze: to prawosławie, które Stalin niszczył, było bardzo
zokcydentalizowane — przesiąknięte d u c h e m Z a c h o d u , wyobcowane
z n a r o d u . Po drugie: m a r z e n i e mesjanistyczne, o k t ó r y m w s p o m n i a ­
łem, m o g ł o żyć poza p r a w o s ł a w i e m i rozwijać się w innych formach.
K o m u n i z m był p r ó b ą wyzwolenia owego mesjanizmu z czysto religijnego rozumie­
nia. Być m o ż e p r ó b a ta okazała się n i e u d a n a właśnie dlatego, że była tak odległa
od teologii. Myślę więc, że przy kolejnej ekspansji p o w i n n i ś m y wykorzystać wszy­
stkie nasze doświadczenia, z a r ó w n o czysto sakralne, jak i socjalistyczne. Socjalizm
to nic innego jak zsekularyzowana wersja bizantynizmu, to C z e r w o n e Bizancjum,
prawosławie w sekciarskiej, egzaltowanej formie. M o ż n a powiedzieć, że ludowy
m o n a r c h a Stalin z l u d o w ą wiarą, czyli k o m u n i z m e m , wystąpił przeciwko wyobco­
wanej, pańskiej, szlacheckiej, zokcydentalizowanej m o n a r c h i i oraz Cerkwi. Nie je­
stem wcale aż tak gorącym zwolennikiem systemu stalinowskiego, niemniej widzę
wyraźnie pulsację naszego historycznego bytu także w k o m u n i z m i e . Jeżeli więc
m ó w i ę swoje b e z w a r u n k o w e „ t a k " bolszewizmowi, Leninowi i Stalinowi, to nie
dlatego, że był to idealny system, ale dlatego, że był dla n a s jedynym rozwiąza­
niem. Tym razem n a m się jeszcze nie udało, ale za n a s t ę p n y m oczyścimy prawo­
sławie oraz k o m u n i z m i odrzucimy te ich elementy, które spowodowały, iż m o d e ­
le te wyobcowały się z n a r o d u . N a s t ę p n y m naszym e t a p e m będzie prawosławny
k o m u n i z m — eurazjatycki, misyjny, panslawistyczny, filotatarski...
— To brzmi niemal j a k projekt postmodernistyczny.
— Włączamy bardzo wiele, ale i wykluczamy b a r d z o wiele. Wykluczamy indywi­
dualizm, jednostkę, wolny rynek, n e u t r a l n o ś ć światopoglądową, tolerancję, a włą­
czamy elementy barbarzyńskie, fanatyczne, egzaltowane. To nie jest p o s t m o d e r ­
nizm, ale powiedzmy: p o s t m o d e r n a . P o s t m o d e r n a to obiektywny stan, w jakim
LATO 1 9 9 8
141
przyszło n a m żyć po zwycięstwie nad n a m i Z a c h o d u . M o d e r n a się skończyła. Post­
m o d e r n i z m to jedynie j e d n a z odpowiedzi na wyzwanie p o s t m o d e r n y odpowiedź
liberalna. Może być też odpowiedź antyliberalna, czyli nasza — p o s t m o d e r n a antypostmodernistyczna. Refleksja Z a c h o d u rozkłada wszystko na czynniki pierwsze,
a jednocześnie wszystko wyjaławia i zasusza jak eksponaty w kwietniku. N a s z a re­
fleksja n a t o m i a s t nie pozbawia n a s a r o m a t u życia, erotycznego wręcz zachwytu na­
szymi ideami, ona nas upija, jesteśmy pijani Eurazją...
— Już w XVIII w. Nikita Panin opisywał historię Rosji j a k o b i e g u n o w ą pulsację
m a r t w o t y i chaosu. Podobnie d w a wieki później Jurij Ł o t m a n — j a k o skoki e n t r o ­
pii i organizacji. Dzisiejsi publicyści często p o r ó w n u j ą o b e c n ą sytuację Rosji do
epoki weimarskiej w historii Niemiec...
— Bardzo trafne p o r ó w n a n i e .
— Zachód zdaje sobie z t e g o s p r a w ę , d l a t e g o nie chce poniżać Rosjan, poniżać ich
d u m y n a r o d o w e j , t a k j a k zrobił to z Niemcami po pierwszej wojnie ś w i a t o w e j ,
kiedy ściągał z nich olbrzymie kontrybucje. Zachód raczej chce d o w a r t o ś c i o w a ć
Rosję, zaprasza ją do grupy C-7, p o m p u j e do rosyjskiej gospodarki miliony dola­
rów. Chce uniknąć scenariusza weimarskiego...
— Zachód traktuje Rosję bardzo srogo. Myślę, że nie wyciągnął on jednak wniosków
z lekcji weimarskiej. Im bardziej będzie na nas naciskał, tym więcej mu przyjdzie za
to zapłacić. To działa jak sprężyna: im mocniej przyciśniesz, tym mocniej uderzy
z powrotem. Zachód to geograficzny Szatan, geograficzny Antychryst. Zachód powi­
nien zapłacić za wszystko. Najlepiej byłoby go zasiedlić Chińczykami, Tatarami, m u ­
zułmanami, całym tym eurazjatyckim koczownictwem. Kiedy szedłem ostatnio uli­
cami Paryża, zauważyłem nagle, że czegoś mi brakuje. I z d a ł e m sobie sprawę, że był
to brak zapachów, jakaś sterylność, aseptyczność. Jedyny zapach na Zachodzie to per­
fumy. Ziemia, powietrze, kwiaty, drzewa zaczęły pachnąć dopiero w Polsce, a jak
wróciłem do Rosji, to zanurzyłem się w szaleństwo zapachów. Zachód to m a r t w a zie­
mia. Odżyje dopiero, kiedy zasiedlą go Kozacy, Tadżycy, Kazachowie. Oni przyniosą
z sobą życie, przyniosą zapachy.
— Na k a ż d y m n i e m a l kroku o d w o ł u j e się Pan do tradycji p r a w o s ł a w n e j . Czy j e d ­
n a k s a m o p r a w o s ł a w i e przyznaje się do P a n a idei? R o z m a w i a ł e m w Moskwie
z w i e l o m a przedstawicielami Rosyjskiej Cerkwi P r a w o s ł a w n e j i ż a d e n z nich nie
u w a ż a P a n a za ortodoksyjnego wierzącego, ma Pan opinię raczej h e r e t y k a .
— A k t o tak powiedział?
142
FRONDA11/12
— Na przykład diakon Andriej Kurajew.
— A d i a k o n A l e k s a n d e r M u m r i k o w p o w i e d z i a ł , że j e s t e m w p e ł n i p r a w o s ł a w ­
ny. I co z t e g o ? Z d a n i e j e d n e g o d i a k o n a p r z e c i w k o z d a n i u d r u g i e g o . Na szczę­
ście u n a s nie m a k a t o l i c y z m u , g d z i e j e s t u r z ą d p a p i e ż a i w s z y s c y m u s z ą g o
s ł u c h a ć . J a t e ż m o g ę s p o k o j n i e p o w i e d z i e ć , ż e d i a k o n Kurajew n i e j e s t w p e ł ­
ni p r a w o s ł a w n y . I s t n i e j ą w tej chwili d w a p r a w o s ł a w i a : p i e r w s z e — żywe, p e ł ­
ne d u c h a i d r u g i e — oficjalne, s f o r m a l i z o w a n e , k a d r o w e . D i a k o n Kurajew re­
prezentuje formalną, prosystemową, powiedziałbym, że n a w e t profaniczną
gałąź p r a w o s ł a w i a . Pisze teksty, k t ó r e z d u c h a są k a t o l i c k i e . P r z y k ł a d o w o
u w a ż a , ż e z a s ł u g ą c h r z e ś c i j a ń s t w a był i m p u l s d o r o z w o j u n a u k ścisłych, c o
s p o w o d o w a ł o desakralizację k o s m o s u . H e z y c h a ś c i o d r a z u o k r z y k n ę l i b y g o
h e r e t y k i e m . N a szczęście p r a w o s ł a w i e j e s t s z e r s z e n i ż s a m a tylko C e r k i e w
i z a w i e r a w s o b i e r ó w n i e ż gałąź s t a r o o b r z ę d o w c ó w . S a m p r z y n a l e ż ę co p r a w ­
d a d o P a t r i a r c h a t u M o s k i e w s k i e g o , ale d u c h e m j e s t e m z e s t a r o o b r z ę d o w c a m i .
Z r e s z t ą o n i s a m i uważają siebie z a j e d y n y c h p r a w d z i w y c h p r a w o s ł a w n y c h . J e ­
śli n a s t ą p i kiedyś p r a w d z i w e o d r o d z e n i e p r a w o s ł a w i a , t o wyjdzie o n o n i e z e
s k o s t n i a ł y c h s t r u k t u r oficjalnej C e r k w i , a l e w ł a ś n i e z g ł ę b i n rosyjskiego d u ­
cha n a r o d o w e g o , k t ó r y z a c h o w a ł się n a j p e ł n i e j w ś r ó d s t a r o o b r z ę d o w c ó w .
— A który odłam staroobrzędowców jest Panu
bliższy? Okrużnicy czy nieokrużnicy?
— Ten podział dotyczy hierarchii białokrynickiej. Mnie n a t o m i a s t bardziej interesu­
je inny podział: na p o p o w c ó w i bezpopowców. Bliżsi są mi bezpopowcy, którzy jako
bardziej radykalni odrzucają księży. W ś r ó d
nich n a t o m i a s t najbliższy jest mi o d ł a m nie
towców, którzy uważają, że królestwo An­
tychrysta j u ż nadeszło, a jest n i m katolic­
ki i protestancki Zachód.
— Widzę, że ma Pan b a r d z o d o m k n i ę t y sy
s t e m myślowy. Jakie s ą j e d n a k szanse, ż e t e
idee, k t ó r e Pan głosi, znajdą o d d ź w i ę k
w społeczeństwie?
Obserwując
Pana
m o ż n a powiedzieć: siedzi sobie jakiś
n a w i e d z o n y idealista w piwnicy, coś
t a m bredzi p o d n o s e m , ale t e j e g o
LATO 1 9 9 8
rojenia nie m a j ą z u p e ł n i e ż a d n e g o w p ł y w u na ludzi. Ot, kolejny frustrat, jakich
p e ł n o w n a s z y m stuleciu...
— Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie t r ó j s t o p n i o w o . Po pierw­
sze: n a w e t jeżeli j e s t e m idealistą, k t ó r y siedzi w piwnicy, i k t ó r e g o
idee nie odgrywają żadnej roli, to nie m a r t w i m n i e t o , p o n i e w a ż
wszystkie wielkie idee zaczynały się od idealistów, k t ó r z y siedzieli
w piwnicy i nie odgrywali żadnej roli. Losy idei są specyficzne. Człowiek, k t ó r y
zajmuje się ideami, pogrążony jest w atmosferze teurgicznej, gdzie to, co niewi­
dzialne i niesłyszalne, jawi mu się jako widzialne i słyszalne, chociażby w formie
tekstu czy dyskursu. I n a w e t gdybym do śmierci p o z o s t a ł n i k o m u n i e z n a n y i nie
zostawił po sobie ż a d n e g o p i s a n e g o słowa, to liczy się s a m fakt uchwycenia głów­
nych w e k t o r ó w historii, głównych idei cywilizacji.
Po d r u g i e : d z i a ł a m w Partii Nacjonal-Bolszewickiej. N i e j e s t to wielka par­
tia, ale p o s i a d a w y r a ź n e u k i e r u n k o w a n i e : szczególnie s t a r a m y się oddziaływać
n a m ł o d z i e ż , zwłaszcza n a s t u d e n t ó w , którzy b ę d ą w przyszłości elitą m ł o d e g o
pokolenia. J e s t e ś m y w s u m i e j e d y n ą partią, k t ó r a zajmuje się m y ś l a m i m ł o d z i e ­
ży. My uczymy ich myśleć i żyć. Zajmujemy się i n d o k t r y n a c j ą przyszłej genera­
cji. Tego nie robi nikt w Rosji: ani liberałowie, ani k o m u n i ś c i . . .
— To robi telewizja.
— Z g a d z a się, ale o n a formuje o s o b y ś r e d n i e i p a s y w n e . My n a t o m i a s t kształ­
tujemy osoby, jak je określał
G u m i l o w , pasjonarne,
ponadprzeciętne,
tych,
których P a r e t o n a z y w a ł k o n t r e l i t a m i przyszłości. I n n e p a r t i e nacjonalistyczne,
n p . barkaszowcy, n i e formują k o n t r e l i t przeszłości, lecz o d d z i a ł y o b r o n n e . Ich
organizacje bojowe t o n i e s ą ż a d n e elity. M y n a t o m i a s t k o n c e n t r u j e m y się n a
tych, którzy w przyszłości b ę d ą n a d a w a ć t o n życiu w Rosji, p r z y g o t o w u j e m y ich
k o n c e p t u a l n i e . O r g a n i z u j e m y d l a n i c h s e m i n a r i a , wydajemy p i s m a , książki.
M o ż n a powiedzieć, że n a s z a p a r t i a j e s t czysto i n t e l e k t u a l n a . Te w s z y s t k i e pikie­
ty czy d e m o n s t r a c j e są tylko d o d a t k i e m do p o d s t a w o w e g o zadania, j a k i m jest
i n t e l e k t u a l n e p r z y g o t o w a n i e generacji. W całym kraju m a m y j u ż setki ludzi
uformowanych w ten sposób.
P o trzecie wreszcie: m o j e idee n i e ograniczają się d o samej tylko partii. O d
1987 r. aktywnie zajmuję się ideologizacją s z e r o k o r o z u m i a n e g o o b o z u p a t r i o ­
tycznego. D w i e największe p a r t i e w obecnej D u m i e —• k o m u n i ś c i Z i u g a n o w a
i nacjonaliści Żyrynowskiego — przejęły o d e m n i e , zwłaszcza z m o i c h wcześniej­
szych tekstów, g ł ó w n e myśli ideologiczne oraz geopolityczne. W i e l u polityków,
których osobiście n a w e t nie z n a ł e m , r ó w n i e ż o d w o ł y w a ł o się d o w y s u w a n y c h
przeze m n i e idei, n p . generał Liebiedź.
144
FRONDA11/12
— Może dlatego, że j e d n y m z doradców Liebiedzia został Cejdar Dżemal. W 1991 r.
w y d a ł mu Pan w swoim wydawnictwie książkę Orientacja: Północ.
— Nasze drogi z Dżemalem rozeszły się, ponieważ jego tradycjonalizm i eurazjatyzm
jest muzułmański, a mój — rosyjski. Wracając jednak do poprzedniego wątku. Nie
ma znaczenia, czy z n a m osobiście Ruckoja lub Chasbułatowa, którzy przejmują m o ­
je idee. Jestem jak Iwan Pereswietow, który wymyśli! opryczninę dla Iwana Groźnego.
Jestem laboratorium myśli. Ja nie myślę za siebie, ja myślę za państwo, za naród, za
historię. Czekam na swojego Iwana Groźnego. Wszyscy politycy, którzy będą szuka­
li dla Rosji prawdziwej i wielkiej idei, wcześniej czy później trafią do m n i e . Nie dla­
tego, że jestem wielką indywidualnością i sam osobiście coś sobie wymyśliłem, ale
dlatego, że istnieje obiektywna idea Rosji, a ja j e s t e m tylko jej wyrazicielem. Moja
ostatnia książka Podstawy geopolityki jest czytana przez wszystkich polityków opozy­
cji oraz bardziej poważnych urzędników administracji Jelcyna. Idea osi Moskwa-Berlin-Paryż, o której mówił niedawno Jelcyn, jest wprost zaczerpnięta z moich pism.
Jeśli dodać do tego Tokio, to m a m y do czynienia z klasycznym e l e m e n t e m eurazjatyckiej koncepcji geopolitycznej. Poza tym naszymi ideami konserwatywnej rewolu­
cji zainteresowanych jest wiele środowisk w innych byłych republikach sowieckich.
Na przykład w Armenii środowisko Roberta Koczariana, które doszło w tej chwili do
władzy, tzw. partia wojny, to ludzie w dużej mierze ukształtowani na naszych pi­
smach. Tak więc podsumowując: ze m n ą czy beze m n i e — to, o czym piszę, i tak się
stanie. Kto będzie subiektem, k t o wcieli te idee w życie — tego nie w i e m i nie podej­
muję się odpowiadać. Być m o ż e to będzie obecna władza, która zmieni swoje obli­
cze, może to będzie jakaś siła opozycyjna, m o ż e nastąpi to za wiele lat, ale jest-to pro­
ces nieuchronny. Ja mogę zniknąć, ale moje idee geopolityczne nie znikną.
— Często mówi się o Pańskim środowisku, że jest rosyjskim o d p o w i e d n i k i e m za­
chodnioeuropejskiej Nowej Prawicy. Orientacja t a , w y c h o d z ą c z założenia, że ba­
talia o los ludzkości rozegra się nie na polu politycznym, lecz k u l t u r o w y m , pro­
k l a m o w a ł a swoisty kulturkampf...
— Kulturkampf Nowej Prawicy to c u d o w n a idea, Alain de Benoist to
heroiczny działacz i błyskotliwy myśliciel, ale ich walka przez trzydzie­
ści lat nie przyniosła żadnych efektów. Mówili, że t e r e n e m starcia
będzie kultura, a t y m c z a s e m amerykanizacja największe triumfy p o ­
czyniła właśnie w kulturze. Prawicowy g r a m c s i z m znajduje się w opła­
k a n y m stanie, nie wyszedł nigdy p o z a m a r g i n e s . C z y m to wyjaśnić?
Myślę, że konceptualny m o d e l Nowej Prawicy jest b a r d z o interesujący, ale t e m p e ­
r a m e n t jej europejskich działaczy j e s t n i e d o s t a t e c z n y dla realizacji takich idei. Są
zbyt ucywilizowani, zbyt konserwatywni, zbyt tchórzliwi, takie ciepłe kluchy.
LATO- 1 9 9 8
145
Dlatego nie podoba mi się porównywanie z nimi, bo jest to w gruncie rzeczy po­
równywanie z nieudacznikami. Ja przez lata opozycji w Rosji zrobiłem takie rze­
czy, o jakich im się nie śniło. Zajmowałem się nie kulturkampfem, lecz zapladnianiem ideowym poważnych sił politycznych. Pracowałem z żywą historią, a nie
z archeologią. Jedynym człowiekiem na Zachodzie, którego szerokość poglądów
mnie poraziła, był Jean Thiriart — autor idei eurosowieckiego imperium. Przed
swoją śmiercią przyjechał nawet do Moskwy; gościłem go tutaj, zapoznałem z Jegorem Ligaczowem, z Ziuganowem, Baburinem...
Europa ma dziś wybór: eurazjatyzm lub atlantyzm. Albo pójdzie z Rosją, al­
bo z Ameryką. Jeżeli europejska N o w a Prawica wybiera nas, to znaczy wybiera
żywioł barbarzyński, a więc musi przyjąć nasze metody działania. Trzeba organi­
zować zamachy, zajmować się sabotażem, podpalać, wysadzać w powietrze m o ­
sty. Prawdziwy antymondializm to destrukcja i terror. A co robi N o w a Prawica?
Zamieniła się w intelektualną sektę. Od trzydziestu lat zbierają się na semina­
riach podtatusiali panowie z nadwagą i siwizną i biją pianę. Oczywiście trzeba
czytać książki, ale to za mało. Trzeba stworzyć guerille. Jeśli j e s t e ś przeciw N o w e ­
mu Światowemu Porządkowi, to w e ź nóż, załóż maskę, wyjdź wieczorem z do­
mu i zabij choć jednego yankie. Dlatego tak bliska jest mi N o w a Lewica, Czerwo­
ne Brygady, Rote Armee Fraktion. N a s z e zadanie nie ogranicza się tylko do
kultury, nasze zadanie to dokonanie realnej rewolucji. Do t e g o potrzebna jest
ideologia i przygotowanie intelektualne, ale bez konkretnego uczestnictwa w ak­
cji, bez przeżycia frontowego, bez chrztu bojowego — pozostanie to dla nas nie­
osiągalne. N i e wiem, czy któryś z działaczy Nowej Prawicy znajdował się kiedyś
pod ostrzałem artyleryjskim, ale nasi ludzie nie tylko chodzą na mityngi czy wal­
czą na barykadach, lecz również jeżdżą na prawdziwe wojny, np. do Naddniestrza czy Jugosławii. N o w a Prawica to tylko projekt, my zaś jesteśmy projektan­
tami i realizatorami, architektami i budowniczymi. Przyszłość nasza jest.
— Dziękuję za r o z m o w ę .
Rozmawiał: CRZECORZ GÓRNY
Moskwa, marzec 1998
KONKURS HISTORYCZNY
FRONDY
K
o m u n i z m , jako ide­
ologia t o t a l i t a r n a ,
wywarł niszczyciel­
ski wpływ na wszystkie na­
uki humanistyczne, które
znalazły się w sferze jego
oddziaływania. W myśl ha­
sła „kto kontroluje prze­
szłość, ten kontroluje tera­
źniejszość", szczególnym
obiektem zainteresowania
k o m u n i s t ó w stalą się historia. Z g o d n i e
z powiedzeniem Hegla „tym gorzej dla fak­
tów", podporządkowywano obowiązującej
ideologii wyniki b a d a ń historycznych.
W wielu p r z y p a d k a c h fakty były p r z e m i l ­
czane, zakłamywane lub naginane do
z góry z a ł o ż o n y c h teorii. Z a b i e g ó w tych
d o k o n y w a n o n i e tylko n a n a j n o w s z e j
historii Polski, lecz na całej historii p o ­
w s z e c h n e j . Wiele z tych zafałszowań jest
zresztą w s p ó l n y c h z m i t a m i s t w o r z o n y m i
przez ideologie o ś w i e c e n i o w e . Dotkliwej
manipulacji p o d d a n e zostały zwłaszcza
dzieje instytucji wrogich dla ideologów,
takich jak n p . Kościoły czy elity n a r o d o ­
we. Oczywiście w czasach PRL p r a c o w a ł o
wielu uczciwych i r z e t e l n y c h historyków,
j e d n a k ż e s y s t e m krępujący s w o b o d ę d o ­
ciekań n a u k o w y c h c z ę s t o u n i e m o ż l i w i a ł
im publikacje, s t o s o w a ł c e n z u r ę , z n i e c h ę ­
cał do zajmowania się n i e k t ó r y m i zaga­
d n i e n i a m i lub też ograniczał wyniki ich
badań do niskonakładowych wydawnictw
specjalistycznych.
K
o m u n i z m wyrządził
wielkie szkody świa­
d o m o ś c i historycznej
Polaków, przemilczając całe
obszary dziejów l u b zafał­
szowując je. U p a d e k PRL
z m i e n i ł sytuację na lepsze,
ale stan wiedzy historycznej
w ś r ó d Polaków jest nadal
niezadowalający,
o czym
świadczą chociażby wyniki
sondaży wskazujące, że dla większości na­
szych r o d a k ó w przyczyna o b c h o d z e n i a
ś w i ę t a 11 listopada pozostaje zagadką.
Dlatego też należy przywrócić na n o w o
prawdziwą, o p a r t ą na faktach i badaniach,
wiedzę historyczną i u z u p e ł n i ć celowo wy­
w o ł y w a n e braki w znajomości dziejów.
Zdajemy sobie sprawę, że jest to proces
obliczony na pokolenia; chcielibyśmy przy­
czynić się do jego przyspieszenia. W związ­
ku z t y m ogłaszamy Konkurs Historyczny
na pracę historyczną o charakterze nauko­
w y m (akademicką egzaminacyjną, dyplo­
m o w ą , magisterską, d o k t o r s k ą l u b i n n ą
monografię o charakterze naukowym),
która za cel stawia sobie rewizję wydarzeń
l u b p r o b l e m ó w historycznych przemilcza­
nych, zafałszowanych l u b nieprawdziwie
przedstawianych
przez
historiografię
w PRL. Zależy n a m na tym, by przedstawić
w świetle u d o k u m e n t o w a n y c h faktów to,
co było, a niekiedy jest, p r z e d s t a w i a n e
przez pryzmat założeń ideologicznych.
Prosimy o nadsyłanie niepublikowanych prac
(objętość dowolna) do końca 1998 r. pod adresem:
F R O N D A , 0 1 - 8 4 2 Warszawa, ul. R e y m o n t a 3 0 / 6 1
(z dopiskiem „Konkurs Historyczny").
O g ł o s z e n i e wyników odbędzie się w pierwszej p o l o w i e 1 9 9 9 r.
Nagrodą będzie książkowa publikacja wyróżnionych prac w „Bibliotece Frondy".
Nadesłane prace oceni jury w składzie: prof. Tomasz Strzembosz(przewodniczący),
dr Antoni Dudek, dr Grzegorz Motyka, dr Andrzej Nowak, dr Marek Wierzbicki.
Lietow nie ukrywa dumy z faktu, że na jego koncertach
często dochodzi do ostrych zadym. „Nasza muzyka i nasza
kultura niosą w sobie zasadę agresji." Agresja, jego zda­
niem, jest zjawiskiem twórczym, świadectwem kipiącej ży­
wotności, agresja „w wyższym, wiecznym, kosmicznym ro­
zumieniu".
eurazjatycki
W
BOHDAN
KO R O LU K
LATACH 80. i na początku lat 90. na t e r e n i e Z S R R ukazy­
w a ł o się wiele fanzinów p o ś w i ę c o n y c h m u z y c e rockowej. D o
dziś u d a ł o się zidentyfikować p o n a d 2 0 0 z nich, m.in.: Blin
z Nowosybirska, Błagim matom z Irkucka,
Wiestnik Tusowki
z Krasnojarska, W rożu! z Iżewska, Winiłowyj Narkoman z Le­
n i n g r a d u , ZOPA z Kijowa, Zwiezda Isaaka z Kirowa, Zwiezda p.zda z Moskwy, M e t
buduszcziewo! z Tallina, Pentagramma z Kazania, Prikollist z M a g a d a n u , Probliemy
Otolaringologii z T i u m e n i a , Rot z Kaliningradu, Sztyrlic z W o s k r i e s i e n s k a i szereg
innych tytułów. Krąg z a i n t e r e s o w a ń we w s z y s t k i c h tych fanzinach był m n i e j wię­
cej taki s a m . W e ź m y p i e r w s z e z brzegu p i s m o : Kontr-kult-UR'a z Moskwy, rocz­
nik 1 9 9 1 . Teksty o H e r b e r c i e M a r c u s e , Jello Biafrze, u n d e r g r o u n d z i e i morfinie.
Trochę o lokalnych gwiazdach kontrkultury, takich jak c h a r y z m a t y c z n a wokalist­
ka J a n k a ( z m a r ł a w 1991 r., o k r z y k n i ę t a „rosyjską J e n i s J o p l i n " ) czy Jegor Lietow,
lider legendarnych kapel p u n k o w y c h : Posiew, Adolf H i t l e r i Grażdanskaja O b o rona, występujący też gościnnie z g r u p ą Opizdieniewszyje.
Dzisiaj część dawnej alternatywnej sceny rosyjskiej z m i e n i ł a swój image, czę­
s t o gości w p r o g r a m a c h głównych stacji telewizyjnych, takich jak O R T czy NTW,
a ich m u z y k a nie ma już nic w s p ó l n e g o z niegdysiejszym b u n t e m . Także teksty
p i o s e n e k nie przekazują nic i s t o t n e g o : Ja liubliu tiebia, ty nie liubisz mienia. Zjawi­
sko t o p r z y p o m i n a rosyjską o d m i a n ę disco-polo, oficjalnie n a z y w a n ą „ p o p s " ,
148
FRONDA11/12
a pogardliwie „ p o p s n i a " . Krytyk muzyczny Siergiej G u r i e w k o m e n t u j e : „Skoń­
czy! się czas charyzmatyków, zaczął się czas m e n a d ż e r ó w ; d u c h o w o ś ć zanikła, jej
miejsce zajęła m o d a i styl".
W waszych mózgach otłuszcza się pops
W waszych palcach rdzewieje stal
W waszych dupach gnije marchew
A w waszych płucach lata mól
Co za popsnia!
Zróbcie karb na chuju!
Pod podeszwami chrzęści świerk
Wrogowie narodu bredzą po nocach
Pod naszymi nogami kawałek ziemi
Szybko się topi pod strugami moczu
Co za popsnia!
Zróbcie karb na chuju!
W waszych mózgach otłuszcza się pops
A w pizdę z takim życiem
(Pops, Grażdanskaja O b o r o n a )
Najbardziej s p e k t a k u l a r n y m p r z y k ł a d e m obecnej komercjalizacji n i e d a w n e ­
go b o h a t e r a k o n t r k u l t u r y jest casus Andrieja Makariewicza. Ten do n i e d a w n a idol
z b u n t o w a n y c h n a s t o l a t k ó w stał się dzisiaj u l u b i e ń c e m g o s p o d y ń d o m o w y c h ,
prowadząc p r o g r a m telewizyjny na t e m a t zdrowej żywności.
D u ż a część t w ó r c ó w u n d e r g r o u n d o w y c h , k t ó r a nie zgodziła się na wejście
do „ p o p s o w e g o " e s t a b l i s h m e n t u , dziś nadal pozostaje w opozycji do w s z e c h o ­
becnej w m e d i a c h pop-kultury. N i e organizują oni już, jak w czasach k o m u n i ­
stycznych, wieczorów poetyckich w k u c h n i a c h , k o n c e r t ó w w piwnicach, a werni­
saży w garażach. Dziś d y s p o n u j ą bogatszymi ś r o d k a m i d o c i e r a n i a do s w o i c h
odbiorców. Wiele kapel zaliczanych jest do tzw. nacjonalistycznej czy też wielkoruskiej sceny rockowej, której g ł ó w n y m i o ś r o d k a m i są d w a m i a s t a syberyjskie:
Nowosybirsk i O m s k . W związku z t y m część krytyków pisze o eurazjatyckiej
o d m i a n i e rocka, różnej od tych n u r t ó w muzycznych, k t ó r e p a n u j ą na Z a c h o d z i e ,
i które są bezkrytycznie n a ś l a d o w a n e przez gwiazdy rosyjskiej estrady. Owi „eurazjatyccy" muzycy mają swoje w i e r n e g r o n o słuchaczy, k t ó r z y nadal wydają p o ­
święcone im fanziny. Kapele nagrywają kompakty, występują na k o n c e r t a c h i fe­
stiwalach. Promują ich n i e k t ó r e p r y w a t n e stacje radiowe, n p . m o s k i e w s k i e
Radio 101, na k t ó r e g o falach e m i t o w a n a jest k u l t o w a w n i e k t ó r y c h kręgach m ł o ­
dzieży audycja Transylwania niepokoi.
LATO- 1 9 9 8
149
Muzycy ci mogą liczyć na przychylność znanego pisarza Eduarda Limonowa, re­
daktora naczelnego pisma Limonka, na łamach którego ukazują się omówienia ich
występów czy recenzje płyt. Autorką wielu tekstów jest żona Limonowa, Natalia
Miedwiediew. Sam pisarz, który stoi na czele Partii Nacjonalistyczno-Bolszewickiej,
uważa, że bliskie mu idee mogą być z powodzeniem propagowane na scenie rocko­
wej. Dlatego za anachroniczne uważa takie organizacje, jak n p . Rosyjska Jedność Na­
rodowa generała Barkaszowa, które nie wykazują zrozumienia dla muzyki rockowej.
„Jeśli chodzi o metody działania, jesteśmy bardzo nowoczesną partią" — pod­
kreśla Limonow. „Nigdy nie występowaliśmy przeciwko muzyce rockowej czy jakie­
mukolwiek przejawowi współczesności. Mówimy: współczesność jest nasza. Dlate­
go młodzież idzie do nas chętniej niż do partii Barkaszowa, której program stanowi
zlepek idei z lat 30. My jesteśmy bardziej współcześni, odwołujemy się do Rote Arm e e Fraktion czy Czerwonych Brygad. Nie odżegnujemy się od lewicowej tradycji.
Jesteśmy lewicowymi nacjonalistami".
„Muzyka rockowa jest neutralna, nie jest ani pozytywna, ani negatywna" —
twierdzi Limonow. Jego zdaniem, wszystko zależy od tego, jak zostanie ona wyko­
rzystana: „Z największą satysfakcją ukradniemy Zachodowi technologie, a p o t e m ty­
mi technologiami pokonamy Zachód. Jak mawiał Lenin: Zachód sprzeda n a m sznu­
rek, na którym my go powiesimy".
Krytycy muzyczni związani z n u r t e m eurazjatyckim traktują twórczość swoich
idoli w sposób mniej instrumentalny niż Limonow. Niektórzy z nich uważają, że m u ­
zyka rockowa, jak niegdyś folklor, jest przejawem „kolektywnej nieświadomości" na­
rodu. Ich zdaniem, dzisiaj właśnie rock jest prawdziwym rosyjskim folklorem, który
najlepiej wyraża duszę narodu. Poza tym współczesne elity polityczne zaczynają być
formowane na rocku, a nie na klasycznej edukacji. Vaclav Havel wychował się na pio­
senkach Franka Zappy i Rolling Stones, a Bill Clinton na muzyce beat generation w ta­
kim samym stopniu, jak Adolf Hitler na operach Richarda Wagnera. Nacjonalistycz­
na scena rockowa stwarza nadzieję, że uformuje przyszłych liderów politycznych.
Pokroją nas na części i posmarują na chleb
Pokroją nas na części i posmarują na chleb
Zębami nas rozszarpią, a potem z dupy nas wysrają — won!
Wszystkich nas ugotują na twardo i śliną obleją
Wszystkich nas ugotują na twardo i śliną obleją
Przetrawią w żołądku, popierdzą, a potem nas z dupy wysrają — won!
(Prijatnowo apetita, Grażdanskaja O b o r o n a )
Jeden z ideologów tego ruchu, Wadim Sztiepa, w tekście zatytułowanym Elita ro­
syjskiego rocka poszukuje legitymizacji dla eurazjatyzmu rosyjskiej muzyki rockowej.
150
F R O N D A 11/12
Odwołuje się do postaci dwóch wybitnych muzyków p r z e ł o m u lat 80. i 90., nieżyją­
cych już piosenkarzy, Wiktora Coja oraz Igora Talkowa. N i e byli oni typowymi dla
dzisiejszych czasów komputerowymi „popsiarzami", lecz charyzmatycznymi i udu­
chowionymi twórcami. Miejsce Wiktora Coja w historii rosyjskiej muzyki jest
p o d o b n e do miejsca J o h n a L e n n o n a w historii muzyki brytyjskiej. Ponieważ rock
w latach 80. był w Rosji azylem dla antykomunistycznie nastawionej młodzieży, nic
dziwnego, że piosenka Coja Czekamy na zmiany u z n a n a została za sztandarowy u t w ó r
oddający nastrój d u c h a młodych w czasach pieriestrojki. Dzięki rockowi m o g ł o nastą­
pić również wśród „wnuków A r b a t u " przebudzenie się pierwiastka heroizmu.
Analiza tekstów Coja dokonana przez Sztiepę przywiodła go do wniosku, że pio­
senkarz wykorzystywał w swej twórczości wątki charakterystyczne dla misteriów
Eurazji, takie jak: motyw solarny, idea trzeciego oka czy radykalne przeciwstawienie
dnia i nocy, lata i zimy, miłości i śmierci. Być m o ż e Coja bardziej pociągała azjatyckość Rosji niż jej europejskość dlatego, że był Koreańczykiem. Niezależnie jednak od
swego pochodzenia — co potwierdza wielu krytyków muzycznych, m.in. Strukow na
łamach Roxy — w swojej twórczości odwoływał się on do wielu e l e m e n t ó w rosyjskiej
kultury ludowej, wpisując się w eurazjatycką tradycję rozumienia n a r o d u — nie et­
niczną i rasistowską, lecz kulturową i geopolityczną.
Jeśli Coja porównuje się z Lennonem, to Igor Talków nazywany bywał rosyjskim
Bobem Dylanem. Wypowiadał się on w sposób bardziej otwarty niż introwertyczny
Coj, dlatego też jego światopoglądu nie należy doszukiwać się między wierszami —
jest on sformułowany wprost. Talków uważał, że główną manifestacją Absolutu
w świecie jest prawosławie, a jego najdoskonalszym ucieleśnieniem Rosja. Bolało go
jednak, że jego ojczyzna nie dorasta do swego ideału i zaprzepaszcza swą misję
w świecie. Dał t e m u wyraz w jednej z piosenek:
A wokół jak na defiladzie
cały kraj maszeruje do piekła
szerokim
krokiem.
Ojczyzno moja,
bolesna i niema.
Ojczyzno moja,
tyś oszalała.
W anabiozie
Nad
dożywa
wieku Moskwa,
kopułami Lucyferowa gwiazda wzeszła
Spogląda z wysoka, jak idziesz pod młotek
za piątaka.
Jak nad pychą twoją śmieje się dawny twój
Chaldejczyk
z Zachodu...
LATO-1998
151
Wiktor Coj zmarł w 1990 r., Igor Talków rok później. Wadim
Sztiepa nazywa ich „Eliaszem i H e n o c h e m rosyjskiego roc­
ka". Zauważa, że Eliasz został porwany do nieba na wozie
ognistym; Coj zginął w wypadku samochodowym, a jego
wóz stanął w płomieniach. Talków natomiast zamordowany
został przez ochroniarza znanej piosenkarki Zanny Aguzarowej. Ochroniarz ten miał na nazwisko Szlafman, dzięki cze­
mu w kręgach nacjonalistycznej sceny rockowej przyjęła się wersja, że Talków zlikwi­
dowany został przez eksponenta sił ciemności o w i a d o m y m pochodzeniu.
Jakkolwiek naciągane byłyby interpretacje Sztiepy, z k t ó r y m i ani Coj, ani Tal­
ków, gdyby żyli, niekoniecznie by się zgodzili (umarli n i e m o g ą się b r o n i ć p r z e d
swoimi fanami), to pozostaje faktem s w o i s t a mitologizacja eurazjatyckiego roc­
ka, który szuka korzeni w latach 80. J e s t to w p e w n y m
s t o p n i u u z a s a d n i o n e , gdyż przedstawiciele t e g o n u r t u
muzyki w m i n i o n e j d e k a d z i e byli b a r d z o aktywni twór­
czo. J e d n a k ż e ich z a i n t e r e s o w a n i a różniły się z u p e ł n i e od
dzisiejszych deklaracji.
Może dziwić taka metamorfoza środowiska muzyczne­
go, dla którego jeszcze n i e d a w n o idolami byli Jim Morrison, Oscar Wilde, Andy Warhol czy J o h n Lennon, dziś n a t o m i a s t są Yukio Mishima, Radovan Karadzić, Louis-Ferdinand Celinę czy Ezra Pound. Sami zaintereso­
wani wyjaśniają, że ich poglądy na życie tak n a p r a w d ę zmieniły się w niewielkim
stopniu. Ich zdaniem, n o n k o n f o r m i z m posiada swoją w ł a s n ą a u t o n o m i c z n ą logi­
kę, dzięki niej człowiek nie ulegający o p o r t u n i z m o w i m o ż e zdzierać r ó ż n e maski,
jakie przywdziewa na siebie System. Kiedyś świadectwem takiego nonkonformiz m u była fascynacja Dead Kennedy's, dziś zaś grupą Laibach. Kiedyś kontestowa­
no jałowość i n u d ę koszarowego k o m u n i z m u , dzisiaj kontestuje się jałowość i nu­
dę konsumpcyjnego demoliberalizmu.
Przykładem takiego twórcy m o ż e być z m a r ł y w 1996 r. Siergiej Kuriochin,
k t ó r e g o dyskografia obejmuje 17 a l b u m ó w wydanych w S t a n a c h Zjednoczonych,
Wielkiej Brytanii, Japonii i Norwegii. Pod koniec życia zbliżył się do ś r o d o w i s k a
nacjonal-bolszewickiego, z k t ó r y m w s p ó l n i e o r g a n i z o w a ł k o n c e r t y rockowe, wie­
czory poetyckie i akcje polityczne. W o s t a t n i m u d z i e l o n y m wywiadzie wyznał, że
pasjonuje go intelektualna, k u l t u r a l n a i d u c h o w a sytuacja, jaka p a n o w a ł a
w N i e m c z e c h przed d r u g ą wojną światową. Jego z d a n i e m , d o k o n a ł a się w ó w c z a s
unikalna w skali światowej synteza polityki, sztuki, n a u k i oraz magii. Za najwy­
bitniejszych myślicieli XX w. u w a ż a ówczesnych n i e m i e c k i c h i n t e l e k t u a l i s t ó w :
von Liebenfelsa, W i r t h a czy Hielschera.
Pierwszym z e s p o ł e m rockowym, który u z n a n y został za eurazjatycki, był Kalinow Most z Nowosybirska — gwiazda festiwalu w Podolsku w 1987 r. Krytyk
152
FRONDA11/12
muzyczny Stanisław W a r c h a n o w pisał o w y s t ę p i e grupy: „ C z w ó r k a Sybiraków
n a p e ł n i ł a p o d m o s k i e w s k i e n i e b o m u z y k ą tak u d u c h o w i o n ą i t a k rosyjską, że
szemrząca dotychczas w i d o w n i a z a m a r ł a . Runął m i t o tym, że r o c k jest s z t u k ą
bez rodu, bez plemienia. D u c h n a r o d u , wieczny i niezwyciężony, żył w k a ż d y m
potrąceniu struny. Nigdy nie myślałem, że ś r o d k a m i m u z y k i rockowej m o ż n a tak
pełnie i a d e k w a t n i e wyrazić n i e p o w t a r z a l n o ś ć emocji, właściwych dla n a r o d u
z jego n i e p o w t a r z a l n y m psychologicznym n a s t r o j e m duszy. Kalinow M o s t j a k
żadna i n n a g r u p a z a a d a p t o w a ł rock do rosyjskiej idei n a r o d o w e j i wcielił wielo­
wiekowe doświadczenie estetyczne n a r o d u we w s p ó ł c z e s n e środki wyrazu... Ka­
linow M o s t przekroczył granicę, za k t ó r ą zaczyna się m u z y c z n o - p o e t y c k i e uświa­
d o m i e n i e naszej d u c h o w e j ojczyzny — Eurazji".
Liderem kapeli jest Dmitrij Riewiakin. Jak pisze W a r c h a n o w : „w sferze p r z e ­
k o n a ń religijnych Riewiakin pozostaje chrześcijano-poganinem. M n i e , j a k o pra­
w o s ł a w n e g o , taka symbioza nie odstręcza, p o n i e w a ż nie chodzi o e k u m e n i z m
jako wyznanie wiary. Po p r o s t u w u t w o r a c h M o s t u istnieje o g r o m n y potencjał
kulturalny, n a g r o m a d z o n y w czasach Rusi wedyjskiej i spojony z d u c h o w o - m o ralnym d o ś w i a d c z e n i e m chrześcijańskiej R u s i " .
Kalinow M o s t stworzył n o w ą k o n i u n k t u r ę w rosyjskim rocku. Szczególnie
duży wpływ na innych w y k o n a w c ó w wywarła p i e ś ń o ś m i e r t e l n y m boju w n u k ó w
Swiatosława z p s a m i ciemności. I n n e wyróżniające się zespoły t e g o n u r t u t o : Dikaja O c h o t a Siergieja Kaługina oraz Kranty, k t ó r e rozpoczęły n i e d a w n o w s p ó ł ­
pracę z A l e k s a n d r e m N i e p o m n i a s z c z y m , a u t o r e m h i t ó w
Zabij yankie i
Wszystkich nas nie powywieszacie.
Najbardziej z n a n y m m u z y k i e m eurazjatyckiego śro­
d o w i s k a jest z p e w n o ś c i ą lider głośnej grupy G r a ż d a n s k a ja O b o r o n a , określanej w prasie jako kapela punkowo-faszystowska — Jegor
Lietow,
częsty
gość p o p u l a r n e g o
p r o g r a m u telewizyjnego Cafe Oblomow. W t e k s t a c h j e g o
p i o s e n e k na p r ó ż n o szukać p o c h w a ł y n a r o d u rosyjskiego czy a t a k ó w na zdrajców
ojczyzny, obecne jest n a t o m i a s t z a m i ł o w a n i e do rzeczy obrzydliwych, s z p e t n y c h
i perwersyjnych, jak n p . w p i o s e n c e Nekrofilia, w której a u t o r z d r o b i a z g o w y m i
szczegółami opisuje swój s t o s u n e k z nieboszczykiem. N i e k t ó r e utwory, choćby
A paszli wy wsje na chuj!, Mnie nasrat' na moje lico czy My w glubokoj żopie, sprawia­
ją wrażenie, jakby zostały n a p i s a n e tylko po t o , żeby Lie­
t o w mógł sobie do woli pobluzgać. M i m o to, a m o ż e wła­
śnie dlatego, Grażdanskaja O b o r o n a bije wszelkie rekordy
popularności w ś r ó d kapel s p o z a e s t a b l i s h m e n t u .
Lietow nie ukrywa d u m y z faktu, że na jego koncertach
często dochodzi do ostrych zadym. „Nasza muzyka i nasza
kultura niosą w sobie zasadę agresji." Agresja, jego zdaniem,
LATO 1 9 9 8
153
jest zjawiskiem twórczym, świadczy o kipiącej żywotności. „Życie jest wielkim poli­
gonem, na którym ścierają się dwie siły — czarna i biała, śmierć i życie, lód i ogień...
Na tym «polu eksperymentów*, gdzie istnieje możliwość zwycięstwa tylko jednej ze
stron, agresja staje się jedynym sposobem pozostania przy życiu, zachowania m i a n a
Człowieka, zwycięstwa. Żyć, to znaczy przejawiać agresję. Każda prawdziwa Poezja
to agresja, Majakowski to agresja, Wwiedenski — agresja, Rimbaud, Baudelaire —
agresja, Limonow — agresja. To, co robimy w muzyce, to agresja, to zwycięstwo."
Lietowowi nie chodzi przy t y m jedynie o zwykłą agresję, która m o ż e przejawiać się
między ludźmi; chodzi mu również o agresję „w wyższym, wiecznym, kosmicznym
rozumieniu. To nadnaturalna siła, która na niższym poziomie przejawia się jako
naturalna." (Jeśli agresja jest życiem, to pokój jest śmiercią. Nic więc dziwnego, że
Lietow jednego z głównych wrogów upatruje w pacyfizmie, który, jego zdaniem, jest
jedynie przejawem satanizmu.) W wielkiej kosmicznej wojnie, jaka toczy się od p o ­
czątku świata, Lietow, przyznaje, pełni funkcję jedynie szeregowego.
Każdy może we mnie nasrać
Każdy może we mnie possać
Nabity gównem jestem po gardło
Jestem publicznym
Wprowadzili
Jestem
sraczem
mnie — odpowiedziałem
wybrakowanym
Jestem
materiałem
Jestem
przydatnym
Jestem
naocznym
„Jestem!"
egzemplarzem
budowlanym
instrumentem
eksperymentem
Wprowadzili mnie — odpowiedziałem:
Jestem publicznym
sraczem
Jestem publicznym
chodnikiem
Jestem
publicznym
automatem
Jestem
publicznym
obżarstwem
„Jestem!"
(Jest'!, Grażdanskaja O b o r o n a )
Swoją twórczość Lietow pojmuje jako „rewolucję totalną". „To zniszczenie wszy­
stkich układów, jakichkolwiek struktur i konstrukcji życia w imię niczego." Twierdzi
on, że sztuka nie m o ż e nieść w sobie żadnej pozytywnej idei, m u s i być niszczyciel­
ska i wymierzona w ludzką jednostkę, która jest jedynie projekcją babilońskiej cywi­
lizacji. Twórczość, jak i rewolucja, mają charakter ponadindywidualny i przynależą do
sfery nadświadomości, powinny więc ze swej zasady być u d e r z e n i e m w jednostkę.
Kiedy Lietow mówi: „Jednostka nie jest wartością, jednostka jest grzechem", przypo­
minają się słowa Majakowskiego: J e d n o s t k a zerem, jednostka niczym".
154
FRONDA11/12
Czy wszystko kończy się jednak tylko na niszczeniu i czy rzeczywiście nie ma
żadnej pozytywnej idei? „My, czyli zespól Grażdanskaja O b o r o n a — opowiada Lie­
tow — jesteśmy r u c h e m takich ludzi, którzy na skutek życiowego koszmaru, jaki
stal się naszym udziałem, zetknęliśmy się z różnymi straszliwymi wartościami
Wszechświata, znajdującymi się p o n a d jednostkowym, p o n a d ludzkim w y m i a r e m
w ogóle. Następnie te straszne «odkryte» wartości zaczęliśmy narzucać, n a w e t nie­
jako na siłę, m a s o m , a wszystko w imię tego, by ludzkość d u c h o w o nie umarła, nie
zgasła, nie wyniszczyła się. Ponieważ to, co teraz odbywa się z cywilizacją, to bez
wątpienia upadek Babilonu, i po to, aby Człowiek pisany wielką literą (a nie oby­
watel!) pozostał wśród żywych, trzeba przedsięwziąć g w a ł t o w n e środki, które po­
winny nosić charakter m a s o w y i, co tu d u ż o mówić, okrutny. W t y m sensie zasada
agresji p o w i n n a być teraz wcielana w życie, p o w i n n a narodzić się n o w a straszliwa
i krwawa armia, która zmiecie z powierzchni ziemi całą babilońską cywilizację. To
przecież ta cywilizacja pogrzebała p o d swoimi zwłokami tradycję, całą kulturę, która
jeszcze do niedawna stanowiła najwyższy wymiar człowieczeństwa. Teraz pozosta­
je n a m tylko j e d n o : trzeba całkowicie zmienić całą ludzką tradycję, k t ó r a bezpow­
rotnie zginęła (i trzeba się pozbyć w tej sprawie wszelkich restauratorskich iluzji).
Powinniśmy wywołać n o w ą globalną rewolucję, stworzyć nowego, prawdziwego
Człowieka pozbawionego kompleksów i jakichkolwiek aksjomatów. Człowieka ży­
wego, prawdziwego, takiego, który wykonał pierwszy rysunek na ścianie jaskini.
Ten Człowiek to Artysta, który m o ż e przelać swoją k r e w po to, by napisać s ł o w o " .
W tej „agresji c z e r w o n e g o ś m i e c h u " , jak nazywa Lietow swoją walkę, za pa­
t r o n a u w a ż a on Jezusa, k t ó r y „przyniósł n i e pokój, ale m i e c z " . Z drugiej s t r o ­
ny — p o r ó w n u j e swoją walkę do znanej z mitologii greckiej wojny t y t a n ó w z bo­
gami. „To się r o z u m i e , że j e s t e m po s t r o n i e tytanów. U w a ż a m , że bogowie, jeśli
w ogóle istnieją, są krwiożerczymi i s t o t a m i . "
Jutro będzie nudno i śmiesznie
To nie boli — po prostu wczoraj był dzień
Jutro będzie wiecznie i grzesznie
To nie ważne — liczy się tylko kolor trawy
Sól nasypana na dłoń
Ona
Rozsypana na dłoni...
pułapka na myszy zatrzasnęła się
(Myszełowka, Grażdanskaja O b o r o n a )
BOHDAN KOROLUK
P. S. Tatuaże eurazjatyckie, n a z i s t o w s k i e i bolszewickie wykonuje D m i t r i j . Tele­
fon w Moskwie 170-60-94. D z w o n i ć po godzinie 16.
Edith Piaf, Bjórk czy Justyna Steczkowska, śpiewające o Bo­
gu i miłości, a nie jedynie o namiętnościach, byłyby dzisiaj
równie skutecznym argumentem na rzecz chrześcijaństwa
co wiele teologicznych książek oraz równie skutecznym le­
karstwem dla wielu dusz.
RETO
RYKĘ
Nawrócenie przez
s
CEZARY
MICHALSKI
Ą M O M E N T Y historyczne, gdy d o b r z e n a p i s a n a apologia m o ż e m i e ć
większy w p ł y w na k u l t u r ę , a za jej p o ś r e d n i c t w e m na wybory poszcze­
gólnych j e d n o s t e k , t a k ż e na wybory polityczne, niż najbardziej funda­
mentalny
traktat
filozofii
politycznej.
Dzieje
się
tak
szczególnie
w epokach z m ę c z o n y c h filozofią i polityką. W e p o k a c h następujących
po rewolucji filozoficznej i politycznej.
Wielkie apologetycznie dzieło Francois-Rene de C h a t e a u b r i a n d a O duchu
chrześcijaństwa pojawiło się w ł a ś n i e w takiej epoce. U k r e s u oświecenia i u k r e s u
Rewolucji Francuskiej. Jeszcze j e d e n t r a k t a t filozoficzny s k i e r o w a n y przeciwko
oświeceniu nie zwróciłby na siebie uwagi publiczności. Nie byłby zły, a jedynie
nieskuteczny. Jeszcze j e d n a polityczna kontrrewolucja, p o d o b n a do tej z Wandei,
nie porwałaby za sobą zdziesiątkowanych i z a s t r a s z o n y c h francuskich katolików.
156
F R O N D A 11/12
Chateaubriand, jak każdy skuteczny retor, myśli o kontekście — wybiera dla pu­
blikacji swego dzieła istotny m o m e n t historyczny. Napoleon pragnie odbudować
legitymizację władzy we Francji, oczywiście swojej władzy. Ponieważ jest bez wątpie­
nia politykiem bardziej
odpowiedzialnym
niż Izabela Sierakowska,
podpisuje
Konkordat z Watykanem. Czyni to z p e ł n ą świadomością niechęci, jaką wzbudzi ten
polityczny akt u antyklerykalnych k o m b a t a n t ó w Wielkiej Rewolucji Francuskiej, za­
pełniających paryskie salony i redakcje popołudniówek. Monarcha dokonujący tak
głębokiego antyrewolucyjnego zwrotu potrzebuje wsparcia i to nie wsparcia politycz­
nego, ale przychodzącego z obszaru kultury. Bowiem także najpoważniejszy opór
wobec konkordatu nie jest o p o r e m politycznym. Wykrwawiony francuski Kościół nie
jest już w stanie odgrywać poważnej roli politycznej. Antyklerykalni zaś kombatanci
boją się raczej kulturowych konsekwencji „legalizacji" katolicyzmu.
C h a t e a u b r i a n d , k o n s e r w a t y s t a empiryczny, obserwujący z bliska i z emigra­
cji rozpadającą się „rewolucyjną Francję" r o z u m i e w a r t o ś ć stabilnej władzy. Po­
chwala także d o k o n y w a n e przez N a p o l e o n a p r ó b y znalezienia trwalszej legitymi­
zacji dla władzy we Francji niż a k t u a l n y
układ sił w Z g r o m a d z e n i u N a r o d o w y m .
Aby nie było wątpliwości, powracający
z emigracji
Chateaubriand,
politycznie
popierając N a p o l e o n a , nie staje się realpolitykiem w rodzaju Jerzego W i a t r a czy
innych pereelowskich kolaborantów. Po
egzekucji wykonanej z rozkazu Bonapartego na uwięzionym przywódcy arysto­
kratycznej opozycji, księciu d ' E n g h i e n ,
C h a t e a u b r i a n d p o t ę p i a N a p o l e o n a i o p u s z c z a Paryż. W przeciwieństwie do Tal­
leyranda, C h a t e a u b r i a n d stara się uprawiać politykę s k u t e c z n ą w granicach przy­
zwoitości. Jest przez t o t r o c h ę mniej skuteczny n a k r ó t k ą m e t ę . W końcu, j a k o
katolik, nie ma i n n e g o wyjścia. W a r t o j e d n a k ż e p a m i ę t a ć , że n a s z a biografia je­
szcze d ł u g o po naszej śmierci będzie a r g u m e n t e m w sporach, k t ó r e toczyliśmy.
Ofiarą tej zasady p a d n i e zresztą a u t o r Genie du Christianisme. Przez d w a n a s t ę p n e
wieki, każdy p o l e m i s t a będzie w y p o m i n a ł C h a t e a u b r i a n d o w i , że swoją apologię
chrześcijaństwa napisał „ n a kolanach p a n i de B e a u m o n t " — kobiety, k t ó r a bynaj­
mniej nie była jego żoną.
Jest z a t e m N a p o l e o n i s u w e r e n e m , i m e c e n a s e m . Lecz są także odbiorcy
dzieła. Funkcja apologii została przez a u t o r a zdefiniowana b a r d z o precyzyjnie.
We wstępie do Genie du Christianisme C h a t e a u b r i a n d pisze: „Autorzy apologii
i dzieł teologicznych zbyt często zapominają, że należy m ó w i ć językiem swoich
czytelników; podczas r o z m o w y z lekarzem trzeba być lekarzem, a podczas r o z m o ­
wy z poetą w a r t o odwoływać się do poezji. Bóg nie zabrania powracać do siebie
LAT21998
157
ukwieconymi d r o g a m i . N i e zawsze zabłąkana owca powracając do owczarni wy­
biera najcięższą i najbardziej s t r o m ą górską ścieżkę".
Trzeba przyznać, że wizja przedstawicieli francuskich elit i n t e l e k t u a l n y c h ,
jako o g r o m n e g o stada zabłąkanych owiec — ludzi pysznych, wygodnych, wrażli­
wych na m o d y i pochlebstwa, ludzi, „których należy u w i e ś ć " — nie jest zbyt
pociągająca. C h a t e a u b r i a n d o d r z u c a j e d n a k p o k u s ę z d y s t a n s o w a n i a się w o b e c
swoich czytelników. Mówiąc o słabościach Francuzów, c z ę s t o p o d k r e ś l a , że są to
także jego słabości.
Francuzi są wyczuleni na styl, ale także na k o n t e k s t dzieła. Cóż z a t e m bar­
dziej fascynującego od wsparcia ważnej decyzji m o d n e g o polityka, j a k i m j e s t
wówczas dla F r a n c u z ó w Bonaparte, błyskotliwym d z i e ł e m , n a p i s a n y m z olśnie­
wającą lekkością stylu? Tak precyzyjnie s f o r m u ł o w a n e i w y p r o m o w a n e d z i e ł o ma
j e d n a k inny cel, poza zdobyciem poklasku publiczności i z a p e w n i e n i e m rozgło­
su a u t o r o w i . C h a t e a u b r i a n d pragnie j e d n y m s z t y c h e m o d w r ó c i ć niszczący p r o ­
ces r o z p a d u kulturowej i cywilizacyjnej t o ż s a m o ś c i Francji, nazywanej przecież
(choć dzisiaj b r z m i to jak p o n u r y żart) „najstarszą córą Kościoła" — p r o c e s za­
początkowany wystąpieniem Woltera, a rozwijający się i radykalizujący przez ca­
ły okres rewolucji francuskiej.
Suweren czy świadek?
Chateaubrianda m o ż n a tutaj porównać z Hobbesem, ponieważ obaj znajdują się
w podobnej sytuacji. Chociaż za życia Hobbesa dopala się już zapał europejskiej
reformacji i angielskiej rewolucji, to Europa i Anglia znajdują się nadal w sytuacji re­
alnej „wielokulturowości", w każdej chwili grożącej przekształceniem się w wojnę
d o m o w ą . Na rynku idei funkcjonują rozmaite, zwalczające się,
języki wartości, języki religijne, języki ustrojowe. Jedni Europej­
czycy nadal uważają zwierzchnika Kościoła katolickiego za na­
miestnika Chrystusowego, podczas gdy inni skłonni są raczej
porównywać go do Janowej Bestii. Podobne interpretacyjne
kontrowersje zaczynają się gromadzić wokół wielu europejskich
monarchów, a nawet wokół pojęć (np. wokół pojęcia własno­
ści). Diagnoza H o b b e s a to próba wycofania się z z a m ę t u wie­
lojęzyczności. Próba wycofania z t e g o z a m ę t u przynajmniej
instytucji władzy. Wycofanie ma się dokonać poprzez próbę
znalezienia najmniejszego wspólnego m i a n o w n i k a dla wszystkich obywateli polis
ogarniętego kryzysem wielokulturowości (bo wielokulturowość, naruszająca poli­
tyczny consensus aż do granic wojny domowej, zawsze jest s t a n e m kryzysu).
C h a t e a u b r i a n d wybiera i n n e rozwiązanie. Ponieważ kryzys „wielokulturowo­
ści" nigdy nie wyczerpie się do końca, nigdy nie osiągnie s t a n u a b s o l u t n e g o wy158
FRONDAll/12
gaszenia, stoimy wyłącznie przed j e d n y m w y b o r e m . M o ż e m y cofać się coraz dalej.
M o ż e m y bezsilnie o b s e r w o w a ć napędzającą się logikę radykalizacji k o n t r k u l t u r o wych propozycji. Jako że po D a n t o n i e przychodzi Robespierre, a po n i m przycho­
dzą „wściekli". Albo po Marksie p r z y c h o d z ą przedstawiciele „szkoły frankfurc­
kiej", po nich p o s t m o d e r n i ś c i , a po nich radykalne feministki albo zwolennicy
akcji bezpośredniej na rzecz promocji h o m o s e k s u a l i z m u z organizacji Act u p .
M o ż e m y p o z o s t a ć bezsilnymi, cofającymi się w i d z a m i , ale m o ż e m y t e ż p o ­
twierdzić j e d n ą z t o ż s a m o ś c i znajdującą się w sporze. M o ż e m y p o t w i e r d z i ć na­
szą własną, realną t o ż s a m o ś ć , k t ó r a kiedyś była c e n t r a l n a i fundująca dla naszej
cywilizacji i k t ó r a t a k ą pozostaje nadal, bo p o z a ś w i a t k i e m
samonapędzających się s p o r ó w ideologicznych, p o z a świat­
k i e m promujących bezkrytycznie w o l t e r i a n i z m czy ideolo­
giczny p o s t m o d e r n i z m „prowincjonalnych u c z e l n i " i m a s o ­
wych mediów, istnieją miliony chrześcijan potwierdzających
tę t o ż s a m o ś ć każdym s w o i m w y b o r e m , a także miliony lu­
dzi „żyjących po chrześcijańsku" — kultywujących tradycyj­
ne cnoty i o d r u c h o w o broniących w ł a s n y c h instytucji. Cha­
t e a u b r i a n d p o s t a n a w i a p o t w i e r d z i ć tę t o ż s a m o ś ć w s p o s ó b
realny i skuteczny. Realny — gdyż apologia bywa p r z e d e
wszystkim ś w i a d e c t w e m w ł a s n e g o n a w r ó c e n i a jej a u t o r a ; skuteczny — jeśli apo­
logia skutecznie zakorzeni się w k u l t u r z e , jeśli jest w s t a n i e ją zmodyfikować,
choćby w najmniejszym s t o p n i u , choćby p o p r z e z modyfikację m y ś l e n i a kilku
ważnych czytelników.
Te dwie o d p o w i e d z i na realizujący się p r z e z w o j n ę d o m o w ą kryzys „wielok u l t u r o w o ś c i " — o d p o w i e d ź H o b b e s a i o d p o w i e d ź C h a t e a u b r i a n d a — to oczy­
wiście odpowiedzi różne, spełniające się w innych sferach ludzkiej działalności
i ekspresji i n t e l e k t u a l n e j . Jeśli p o r ó w n u j ę je ze sobą, to czynię to oczywiście
z p e ł n ą świadomością, że p o r ó w n u j ę rzeczy n i e do k o ń c a p o r ó w n y w a l n e . Jeśli
j e d n a k p o r ó w n u j ę ze sobą obie odpowiedzi, to nie po t o , by je ze s o b ą zrównać,
ale by przyznać rację C h a t e a u b r i a n d o w i .
Jeśli bowiem prawdziwa jest j e d n a ze współczesnych interpretacji Hobbesa,
i jego suweren ma się stać stabilizatorem języka, ma stabilizować sens podstawo­
wych pojęć języka politycznego, to H o b b e s ponosi klęskę. Próba ustabilizowania ję­
zyka, przede wszystkim języka politycznego, z p o z i o m u swoistej zapowiedzi „neu­
tralności światopoglądowej", z p o z i o m u powszechnych i dających się racjonalnie
wywieść „praw naturalnych" (które będą przecież u z n a w a n e przez wszystkich An­
glików, Europejczyków, przez wszystkich ludzi), kończy się klęską. U z n a n e przez
Hobbesa za minimalny fundament powszechne prawa n a t u r a l n e ulegają natych­
miast subiektywizacji, stają się obiektem lokalnych interpretacji, ich o d m i e n n e , nie­
rzadko wykluczające się interpretacje same zaczynają stanowić paliwo kryzysu
LATO 1 9 9 8
159
„wielokulturowości". Hobbesowska propozycja: suweren egzekwujący prawa natu­
ralne z dala od zgiełku światopoglądowych konfliktów, ma dzisiaj, po Marksie i Foucault, taką wartość, jak scholastyczne i Kartezjańskie „ d o w o d y na istnienie Boga"
po krytyce Kanta.
Ś w i a d e c t w o jako fundament politycznej jedności
Język m o ż n a stabilizować przez o d w o ł y w a n i e się do rzeczywistości. Na przykład
dla ustabilizowania s t o s u n k u d o k o m u n i z m u z a c h o d n i c h intelektualistów, roz­
chwianych p r z e z r o z m a i t e polityczne „ z a a n g a ż o w a n i a " , w i ę k s z e z n a c z e n i e od li­
beralnych krytyk i analiz okazało się m i e ć ś w i a d e c t w o Sołżenicyna.
Dla języka fundującego cywilizację, większe znaczenie od możliwych, aspiru­
jących do czystej racjonalności „ d o w o d ó w na istnienie Boga", ma p r z y p o m n i e n i e
i potwierdzenie świadectw fundujących cywilizację, świadectw
rzeczywistości. C h a t e a u b r i a n d opiera swoje dzieło na przypo­
m n i e n i u i potwierdzeniu świadectwa Starego i N o w e g o Testa­
m e n t u . Analogia między o d r z u c e n i e m oświeceniowej „ m o d y
na n i e d o w i a r s t w o " w imię świadectwa Ewangelii oraz odrzu­
ceniem ideologii komunistycznej w imię świadectwa Z e k a jest
oczywiście wątpliwa. Bowiem rzeczywistość historyczna i rze­
czywistość eschatologiczna są o d m i e n n y m i rzeczywistościami. Czy j e d n a k świadectwa Sołżenicyna są wyłącznie świadec­
twami
historycznymi,
a Ewangelia w ogóle
nie
zawiera
e l e m e n t ó w historycznego świadectwa? M o ż n a jeszcze zapytać: jak r o z p o z n a ć czy
coś jest, czy nie jest świadectwem. I wówczas m o ż e m y o d d a ć głos r o z u m o w i , który
został n a m dany nie po to, aby, na p o d o b i e ń s t w o Barona M i i n c h a u s e n a wyciągają­
cego się za włosy z bagna r a z e m z koniem, fundował w ł a s n e prawa, ale po to, by
w drodze drobiazgowych procedur ż m u d n i e oddzielał p r a w d ę od fałszu; to co jest
świadectwem, od tego, co jedynie pragnie za nie uchodzić.
Za każdym r a z e m odbijamy się od rzeczywistości; od objawionego n a m frag­
m e n t u rzeczywistości Boskiej, od rzeczywistości ludzkiej, od rzeczywistości hi­
storycznej. Za każdym r a z e m ta rzeczywistość jest p i e r w o t n a w s t o s u n k u do
r o z u m u , chociaż go nie u n i e w a ż n i a (już choćby dlatego, że k a ż d e n a s z e doświad­
czenie ukazuje n a m jej intelligibilność, jej r o z m a i t e u p o r z ą d k o w a n i a , logiczne
konsekwencje wszystkich naszych działań i w y b o r ó w ) . Za każdym r a z e m o d w o ­
łanie się do niej j e s t a k t e m fundującym, stabilizującym n a s z e instytucje i stabi­
lizującym s a m o cogito, zawsze s k ł o n n e do m o d e r n i s t y c z n e j lub p o s t m o d e r n i ­
stycznej histerii. D r o g a przeciwna, to wycofywanie się t a k daleko, jak to tylko
konieczne, z własnej tożsamości, w nadziei, że o t w o r z y się w wyniku t e g o wyco­
fania jakaś n e u t r a l n a , p u s t a przestrzeń, w której u d a się z b u d o w a ć n a t u r a l n ą ,
160
FROND$ll/12
czyli p o w s z e c h n i e a k c e p t o w a n ą , religię; p r z e s t r z e ń , k t ó r ą u d a się z a b u d o w a ć na­
turalnymi, czyli p o w s z e c h n i e a k c e p t o w a n y m i , p r a w a m i , a w k o ń c u n e u t r a l n y m i
światopoglądowo, czyli p o w s z e c h n i e a k c e p t o w a n y m i , instytucjami polityczny­
m i . P u s t a przestrzeń, w której, na m o c y k o n t r a k t u społecznego, zapanuje n e u ­
tralny ś w i a t o p o g l ą d o w o s u w e r e n .
Nieprzypadkowo to właśnie p o s t m o d e r n i ś c i zreinterpretowali
(oczywiście
wbrew intencjom wielkiego filozofa) hobbesowskiego suwerena, każąc mu czuwać
n a d neutralnością światopoglądową, albo przynajmniej n a d polityczną p o p r a w n o ­
ścią wszystkich instytucji społecznych (bo dla p o s t m o d e r n i s t ó w wszystkie insty­
tucje to instytucje polityczne), także rodziny, szkoły, a w m i a r ę możliwości, wszy­
stkich sekt, do których katalogu da się przecież kiedyś wpisać Kościół katolicki.
Piękno argumentów
Jeśli wybieramy apologię, jako s p o s ó b stabilizowania własnej t o ż s a m o ś c i i tożsa­
mości własnej cywilizacji, to kolejnym p u n k t e m staje się s p r a w d z e n i e jej sku­
teczności. Paweł Lisicki, w tekście otwierającym książkę „Nie-ludzki Bóg", sfor­
m u ł o w a ł tezę, że s p r a w d z a n i e skuteczności apologii w e p o c e p o o ś w i e c e n i o w e j
m u s i się dokonywać przez r o z u m . C h a t e a u b r i a n d , k t ó r y o b s e r w o w a ł francuskie
oświecenie z bliska, formułuje tezę nie tyle przeciwną, ile uzupełniającą. Twier­
dzi, że s p r a w d z a n i e skuteczności chrześcijańskiej apologii po o ś w i e c e n i u p o w i n ­
no się odbywać przez retorykę, czy też przez estetykę. C h a t e a u b r i a n d jest r e t o ­
rem, a więc p o s t m o d e r n i s t ą m e t o d o l o g i c z n y m avant la lettre. Podkreśla, o ile n i e
absolutyzuje, wagę języka i formy, nie głosząc przy t y m bynajmniej r e l a t y w i z m u .
Ale p r z e d e w s z y s t k i m wie, o czym m ó w i .
Oświecenie francuskie jest ż a ł o s n e intelektualnie, jeśli p o r ó w n a ć je z oświe­
ceniem brytyjskim. Wolter, D i d e r o t czy d ' A l e m b e r t są b ł a z n a m i (Bronisław Ła­
gowski n a z w a ł kiedyś Woltera „Lyotardem, tworzącym w epoce, w której t r z e b a
się jeszcze było, na szczęście, liczyć z królewską c e n z u r ą " ) , jeśli p o r ó w n a ć dyscy­
plinę intelektualną ich, pożal się Boże, t r a k t a t ó w filozoficznych z głębią i dyscy­
pliną intelektualną t e k s t ó w H o b b e s a , Locka czy H u m e ' a . Są b ł a z n a m i , a więc
gwiazdami estrady. Wyspecjalizowali się nie w d o w o d z e n i u , ale w p r z e k o n y w a n i u
i u w o d z e n i u . Sztuka przekonywania, czyli retoryka, okazała się j e d n a k o wiele
skuteczniejsza od d o w o d z e n i a . To w ł a ś n i e „ z d r o w o r o z s ą d k o w y " cynizm Kubusia
Fatalisty oraz s m u t n e „doświadczenia" Kandyda z wielością barbarzyńskich kul­
t u r i fanatycznie wyznawanych hierarchii wartości, a nie sceptyczne d o w o d y H u me'a, zapewniły oświeceniu p o w s z e c h n y i p o n a d c z a s o w y triumf.
Jeśli dla Francuzów, a wkrótce także dla elit intelektualnych innych krajów
i kultur, „zauroczyć" r ó w n a się „przekonać", jeśli ta zasada stała się zasadą d o m i n u ­
jącą współcześnie, w epoce masowej kultury, w której na dowodzenie nie starcza po
LATO-1998
161
prostu czasu, to m o ż n a oczywiście obrazić się na grzeszność i u p a d e k świata. Cha­
teaubriand nie jest jednak pustelnikiem z komedii Drdy Igraszki z diabłem. Nie od­
wraca się z pogardą od idącego na zatracenie świata, aby w spokoju d u c h a zagryzać
swoją rzepę. Jest nawróconym, a i to nigdy nie dosyć i nigdy nie do końca, człowie­
kiem z „towarzystwa", bywalcem salonów. Z n a wszystkie argumenty, czyli zauro­
czenia swego świata, zna jego gusta i gusła, sądy i przesądy. Wie, że perfekcyjna zna­
j o m o ś ć języka współczesnego świata czyni
go żołnierzem Chrystusa r ó w n i e skutecz­
n y m (o ile przy N i m wytrwa), co wychowa­
ny poza salonami (czyli bez k o n t a k t u z ów­
czesnym MTV) teolog. C h a t e a u b r i a n d z n a
też osobiście wielu młodych kontestatorów,
m ł o d y c h hipisów, p u n k ó w , t e c h n o i d ó w
(przepraszam, zagalopowałem się), zna gu­
sta estetyczne młodych libertyńskich inte­
lektualistów, z którymi wzrastał, z którymi
dzielił swoją libertyńską education sentimentale, z którymi spędzał czas na zabawach,
także na zabawach w intelektualne prowokacje, przekroczenia i sofizmaty. Z n a sło­
dycz i niebezpieczne związki grzechu. Wie, że na a r g u m e n t y własnych emocji, wła­
snych przeżyć, doświadczeń i przygód własnej młodości, na to, by zneutralizować
słodycz własnych grzechów, nie wystarczają racjonalne argumenty. Wie, że przyjem­
ność grzechu trzeba zrównoważyć przyjemnością cnót.
Wraz z p o g ł ę b i e n i e m się swojej własnej wiary, C h a t e a u b r i a n d zaczyna od­
czuwać o d p o w i e d z i a l n o ś ć za wszystkich ludzi, podążających w ś r ó d z a b a w i p o ­
litycznych emocji w s t r o n ę o t c h ł a n i . Zaczyna o d c z u w a ć o d p o w i e d z i a l n o ś ć za
przyjaciół i towarzyszy zabaw m ł o d o ś c i . P o s t a n a w i a walczyć o każdą d u s z ę , p o ­
stanawia u w o d z i ć d u s z e dla C h r y s t u s a t a m , gdzie wszyscy o d w o d z ą je od wiary.
Jego apologia jest rodzajem zadośćuczynienia. Ale jej funkcja jest t e ż i n n a : pięk­
n o stylu, retoryczna s p r a w n o ś ć mają u w o d z i ć r ó w n i e ż s a m e g o a u t o r a . U t w i e r ­
dzać go w wyborze, k t ó r e g o d o k o n a ł . N a w r ó c e n i e przez r e t o r y k ę jest zawsze tak­
że, a m o ż e p r z e d e wszystkim, s a m o n a w r ó c e n i e m (w s e n s i e w y k o n a n i a wysiłku
przyjęcia Łaski, a nie w sensie s a m o z b a w i e n i a ) . To p o m n i e j s z a wszystkie jego
dwuznaczności. C h a t e a u b r i a n d nie m a n i p u l u j e czytelnikami i ich s e n t y m e n t a m i .
W e w p r o w a d z e n i u d o swego dzieła szczerze p r z e d s t a w i a s t o s o w a n y p r z e z siebie
rodzaj d o w o d z e n i a , czyli u w o d z e n i a . Jak w i c e h r a b i a de V a l m o n t (oczywiście wy­
łącznie w interpretacji J o h n a Malkovicha) wydaje się m ó w i ć w p r o g u s a l o n u :
przychodzę po to, by p o d b i ć w a s z e serca.
I p o d o b n i e jak Valmont, a u t o r Genie du Christianisme s p e ł n i a swoją o b i e t n i c ę .
Pani Hamelin, bywalczyni paryskich salonów, tak p i s a ł a o przyjęciu dzieła C h a t e a u b r i a n d a w swoich Wspomnieniach: „Tej nocy, w Paryżu, ż a d n a k o b i e t a nie
162
FRONDA ll/12
zmrużyła oka. Wyrywałyśmy sobie, w y k r a d a ł y ś m y każdy egzemplarz. Później, co
za p r z e b u d z e n i e , cóż za szczebioty, jakież palpitacje! Tak z a t e m wygląda chrze­
ścijaństwo — m ó w i ł y ś m y sobie wszystkie — ależ o n o jest przecież w y b o r n e (mois il est delicieux)l"
Może się wydawać, że ów opis entuzjastycznego przyjęcia książki przez m ł o ­
de, egzaltowane Paryżanki, nie licuje, w swojej lekkości, z p o w a g ą i funkcją apolo­
gii. Nic bardziej fałszywego. Dzieło C h a t e a u b r i a n d a stało się formacyjną l e k t u r ą
dla kilku pokoleń francuskiej inteligencji (kasty niezwykle wyczulonej na este­
tyczne przyjemności), w ł a ś n i e dlatego, że było w stanie uwieść u m y s ł y (a m o ż e
przynajmniej zmysły), u w i e d z i o n e wcześniej przez oświeceniowych stylistów. En­
tuzjazm wzniecony przez a u t o r a Genie du Christianisme m u s i a ł wystarczyć francu­
skiej kulturze na całe n a s t ę p n e stulecie, a lekkość jego stylu, żarliwość wiary
i bezlitosną ironię w o b e c pyszniących się n i e d o w i a r k ó w znajdujemy jeszcze s t o
lat później, w tekstach m ł o d e g o Barresa i u kilku innych a u t o r ó w „antydreyfussowskiej" publicystyki. Swoją drogą ciekawe, jak w dobrej sprawie
(w walce
0 uwolnienie niesłusznie skazanego oficera francuskiej armii)
m o g ą zostać użyte złe racje. Zwycięstwo nacjonalistycznie
1 religijnie m o t y w o w a n y c h „antydreyfussistów", jakie doko­
n a ł o się we francuskiej k u l t u r z e p r z e d r o k i e m 1914, zaowoco­
w a ł o b o h a t e r s k ą o b r o n ą Francji podczas pierwszej wojny
światowej. Późny t r i u m f kulturowy, w latach 2 0 . i 30., pacyfi­
stycznych i wykorzenionych o b r o ń c ó w Dreyfussa wydał owo­
ce w postaci drdle de guerre i haniebnej kapitulacji 1940 r.
Chateaubriand zastał Paryż jałowym intelektualnie i ducho­
wo. To miasto było wówczas stolicą cywilizacji wyjałowionej
przez oświeceniowe pranie mózgów, a następnie przez lata terroru i zadekretowane­
go antyklerykalizmu. Pozostawiał Paryż i francuską kulturę przynajmniej na trwałe
podzielonymi. Republikańska laickość już nigdy nie odzyskała wśród francuskiej eli­
ty intelektualnej swojego monopolu. Albo powiedzmy bardziej precyzyjnie: odzyska­
ła go dopiero w latach 60. naszego stulecia.
Uwieść, czy(li) przekonać?
Jednym z wyjaśnień sukcesu Chateaubrianda jest autentyczność jego dzieła i jego
postawy. Autor Genie du Christianisme jest na wskroś człowiekiem swojej epoki, sentymentalistą potrzebującym education sentimentale, potrzebującym uwiedzenia, tak
samo jak potrzebują ich jego czytelnicy. Czy automanipulacja jest gwarancją auten­
tyczności? No dobrze, nie używam pojęcia autentyczności zgodnie z zasadami m o ­
dernistycznego języka. Chodzi mi po prostu o „szczerość". O brak dystansu, który
jest warunkiem uczciwej rozmowy, czyli uczciwej perswazji. Uczciwe przekonywanie
LATO 1 9 9 8
163
różni się od manipulacji. Przekonuję Ciebie argumentami, które przekonały m n i e sa­
mego. Manipulowanie ludźmi wynikające z poczucia wyższości jest dla chrześcijani­
na najpoważniejszym zarzutem. Chateaubriand pisze z pogardą o Wolterze, że t e n
prywatnie szydził z antyreligijnego entuzjazmu własnych uczniów. Szydził z fanaty­
zmu, który s a m w nich wzbudził. N a u k a moralna skierowana przeciwko manipulo­
waniu ludźmi jest chyba jeszcze ważniejsza dzisiaj, w epoce powszechnej demokra­
cji — ustroju, w którym do sprawowania władzy używa się ludu.
W r ó ć m y j e d n a k d o d w u z n a c z n o ś c i „ n a w r ó c e n i a przez r e t o r y k ę " . Czyż s a m o
„ d o w o d z e n i e " , czy „dialektyka" nie jest najbardziej s k u t e c z n ą z retorycznych fi­
gur? Ta roztaczająca w o k ó ł siebie w o ń siarki, pobrzmiewająca g ł o s a m i sofistów,
N i e t z s c h e g o i Derridy f o r m u ł a nadaje się być m o ż e do „ o c h r z c z e n i a " .
Czy r o z u m n a t u r a l n y chrześcijańskiej tradycji scholastycznej, mający gwa­
r a n t o w a ć możliwość p r z e p r o w a d z e n i a d o w o d ó w n a i s t n i e n i e Boga,
mający
umożliwiać d o s t r z e ż e n i e ś l a d ó w obecności Boga n a w e t p o g a n o m , to czysty ra­
cjonalizm, czy też r o z u m o d d a n y w s ł u ż b ę rzeczywistości, t a k ż e rzeczywistości
objawienia?
Wyznawcy
rozumu
naturalnego
tolerowali
przecież
retorykę
(w p ó ź n y m średniowieczu retoryka s t a ł a się p o n o w n i e k r ó l o w ą n a u k ) , zwłaszcza
to, co w retoryce „ o b i e k t y w n e " , co jest jej funkcją i p r a w d ą . N a t u r a l n ą perswa­
zję języka, d a n e g o n a m przecież od Boga. N a t u r a l n ą perswazję języka, dającą się
oczywiście „wykorzystać do d o b r e g o i do z ł e g o " , s k a ż o n ą g r z e c h e m , p o d o b n i e
jak g r z e c h e m skażony został nasz r o z u m , ale, t a k jak r o z u m , zachowującą w so­
bie ślad boskości i nadającą się do oczyszczenia oraz użycia.
Jak pisze Alasdair Maclntyre, w ważnej, p r z e t ł u m a c z o n e j n i e d a w n o na język
polski, książce Dziedzictwo cnoty (jej tytuł After virtue należałoby być m o ż e p r z e ­
tłumaczyć raczej: „ N a zgliszczach c n o t y " ) : „Dla Arystotelesa cnoty są s k ł o n n o ­
ściami nie tylko do tego, aby p o s t ę p o w a ć w o k r e ś l o n y s p o s ó b , ale t a k ż e aby
w określony s p o s ó b o d c z u w a ć . P o s t ę p o w a ć z g o d n i e z c n o t ą nie znaczy, jak sądził
później Kant, p o s t ę p o w a ć w b r e w w ł a s n y m s k ł o n n o ś c i o m ; p o s t ę p o w a n i e z g o d n e
z c n o t ą jest p o s t ę p o w a n i e m p o w o d o w a n y m s k ł o n n o ś c i ą u k s z t a ł t o w a n ą p o p r z e z
kultywowanie cnót. W y c h o w a n i e m o r a l n e jest więc education sentimentale". Inny­
mi słowy, w y c h o w a n i e m o r a l n e nie m o ż e się odbywać przeciwko retoryce. N a ­
wrócenie m u s i się odbywać przez retorykę.
W s z p o n a c h ludzi z p o z o r u f r y w o l n y c h
Co j e d n a k uczynić, jeśli d o m i n u j ą c a w k u l t u r z e d a n e j e p o k i education sentimen­
tale o d w o d z i n a s od c n ó t , z a m i a s t n a s ku n i m przywodzić? Co zrobić, jeśli
n a s z e skojarzenia, d o z n a n i a i formy „sprawiające n a m p r z y j e m n o ś ć " , u k s z t a ł ­
t o w a ł y się w n a s n i e o d w o ł a l n i e wtedy, kiedy w w i e k u c z t e r n a s t u , a m o ż e szes­
n a s t u lat z o s t a l i ś m y h i p i s a m i , p u n k a m i , f a n a m i z e s p o ł u Prodigy, m i ł o ś n i k a m i
164
FRONDA
11/12
najbardziej d e k a d e n c k i c h filmów i najbardziej „kręcących"
videoclipów?
Chateaubriand zasiadający do pisania swojej apologii
znajduje
się w identycznej
sytuacji.
Education sentimentale
współczesnych mu Francuzów, a także jego własna, pozosta­
je nieodwołalnie pod u r o k i e m francuskiego oświecenia. To
lekkość stylu, to mordercza ironia Woltera i D i d e r o t a jest ich
T h e D o o r s i Prodigy, ich C o r t a z a r e m i Lowym, ich 01iverem
S t o n e m i Q u e n t i n e m Tarantino. Początkowo, n a w e t dla
samego Chateaubrianda,
chrześcijaństwo wydaje
się być
prawdą bez przyjemności, podczas gdy dominująca, oświece­
niowa estetyka i światopogląd są przyjemnościami bez praw­
dy. Autor O duchu chrześcijaństwa doskonale rozumie, jak
niszczące jest oddzielenie jednego od drugiego. I właśnie
dlatego, swoje dzieło p o s t a n a w i a poświęcić p o n o w n e m u
zharmonizowaniu estetyki i wiary, cnót i przyjemności.
Podejmuje w swoim dziele heroiczną p r ó b ę odzyskania dla
wiary zmysłów, które, przecież nie tylko dla zwolenników
skrajnego empiryzmu,
stanowią jeden
z
najważniejszych
kluczy prowadzących do r o z u m u .
I n s t r u m e n t e m współczesnej education sentimentale s t a ł a
się k u l t u r a m a s o w a . Retoryka z a t e m i s a m o m o r a l n e wy­
c h o w a n i e znajdują się prawie bez reszty w rękach „sofistów
i ludzi z p o z o r u frywolnych, którzy są w s t a n i e w s z y s t k o
zniszczyć przez o ś m i e s z e n i e " . D o m i n u j ą c a logika k u l t u r y
masowej jest b o w i e m logiką s k i e r o w a n ą przeciwko religii.
A m o ż e jeszcze głębiej. P i ę k n o współczesnej k u l t u r y m a s o ­
wej jest o p a r t e na transgresji, na etycznym i e s t e t y c z n y m
przekroczeniu, n a pięknie grzechu. S k i e r o w a n e jest z a t e m
przeciw klasycznej koncepcji p i ę k n a p o j m o w a n e j jako har­
monia, koncepcji będącej nie najgorszym s p r z y m i e r z e ń c e m
chrześcijaństwa, k t ó r e przecież także uznaje świat za har­
m o n i ę , z m ą c o n ą zaledwie (sic!) przez ludzki grzech.
Dzisiaj apologię chrześcijaństwa, p o d o b n ą do apologii
C h a t e a u b r i a n d a , należałoby m o ż e pisać nie tyle przeciwko
o ś w i e c e n i o w e m u racjonalizmowi ( C h a t e a u b r i a n d nie pisał
zresztą swojej apologii przeciwko racjonalizmowi, ale prze­
ciwko estetyce francuskiego o ś w i e c e n i a ) . W s p ó ł c z e s n a apologia, forma t a k per­
swazyjna, tak wyczulona na kontekst, m u s i a ł a b y zostać n a p i s a n a p r z e c i w k o d o ­
minującej ideologii kultury m a s o w e j . Należałoby ją pisać nie tylko w p o s t a c i
LATO 1 9 9 8
165
najbardziej n a w e t błyskotliwych esejów, ale w postaci wierszy, powieści, obra­
zów, filmów, muzyki; wszystkich form, k t ó r e b i o r ą udział w education sentimentale et morale, w m o r a l n y m i e m o c j o n a l n y m k s z t a ł t o w a n i u człowieka.
Edith Piaf, Bjórk czy Justyna Steczkowska, śpiewające o Bogu i miłości, a nie je­
dynie o namiętnościach, byłyby dzisiaj równie skutecznym a r g u m e n t e m na rzecz
chrześcijaństwa co wiele teologicznych książek oraz równie skutecznym lekarstwem
dla wielu dusz. Niestety, światem kultury masowej rządzą dzisiaj „sofiści". Sofiści
powtarzają „prześladowania Juliana", nie stosując przeciwko wierze i c n o t o m prze­
mocy, ani tym bardziej argumentów, ale używając drwiny i ośmieszenia. Każda ko­
lejna Edith Piaf czy Bjórk, każda kolejna czysta dusza obdarowana przez Stwórcę
zdolnością do uwodzenia, czyli do dowodzenia przy użyciu piękna, zostaje szybko
ukształtowana przez „struktury grzechu" (że pozwolę sobie użyć niezwykle precy­
zyjnego terminu, pochodzącego ze współczesnego nauczania społecznego Kościoła
katolickiego). A „struktury grzechu" współczesnego show biznesu, jego wzorce oso­
bowe i wzory zachowań działają na tyle skutecznie, że po kilku pierwszych, dobrze
nagłośnionych przez m a s o w e m e d i a „miłościach" traci się etyczne i estetyczne dzie­
wictwo, którego posiadanie pozwala śpiewać o Bogu.
Praca w s p ó ł c z e s n e g o apologety, t o p r a c a n a d p r z e ł o ż e n i e m , przekształce­
n i e m , z r e i n t e r p r e t o w a n i e m całego języka współczesnej kultury, t a k by k o n t e m ­
plowanie form, jakie przyjmują wartości, i jakie przyjmuje Bóg, s p r a w i a ł o więcej
przyjemności niż fascynowanie się kolejnymi p r z e k r o c z e n i a m i , łącznie z najpo­
tężniejszymi, jakimi dysponuje w s p ó ł c z e s n a cywilizacja — n a r k o t y k a m i i se­
ksem, tym o s t a t n i m t r a k t o w a n y m nie jako d o p e ł n i e n i e związku dwojga ludzi, ale
wyłącznie jako ź r ó d ł o przyjemności. O d s y ł a m w t y m miejscu do niezwykle p r e ­
cyzyjnej (sam u s ł y s z a ł e m ją wiele lat wcześniej od j e d n e g o z d o ś w i a d c z o n y c h
użytkowników) definicji heroiny, wypowiadanej w filmie „Trainspotting": „ D o ­
bry strzał — to przyjemność większa niż tysiąc o r g a z m ó w " . O t o z w i e ń c z e n i e
skali przyjemności, jaką dysponuje i j a k ą oferuje n a m d o m i n u j ą c a ideologia, re­
toryka hołdująca współczesnej cywilizacji.
Nie twierdzę, że Locke, a później, na s p o s ó b o wiele bardziej b e z k o m p r o m i ­
sowy, B e n t h a m , formułując koncepcję przyjemności jako d o b r a i przyjemności,
drogowskazu u s t a w i o n e g o na d r o d z e prowadzącej ku d o b r u , byli w s t a n i e sobie
wyobrazić strzał z heroiny, a m f e t a m i n o w ą b e z s e n n o ś ć albo p o d n i e c e n i e wywo­
łane p r z e g l ą d a n i e m świerszczyków p o d c z a s n o c n e g o s e a n s u K a n a ł u Plus, jako
synonimy ludzkiej przyjemności. F a k t e m j e d n a k jest, że interpretacja t e r m i n u
„przyjemność" przybrała, w wyniku d ł u g o t r w a ł e g o p r o c e s u k u l t u r o w e j ewolucji,
takie w ł a ś n i e formy. I w s p ó ł c z e s n y u t y l i t a r y z m p o s t r z e g a l u d z k ą w o l n o ś ć i ludz­
kie przyjemności w ł a ś n i e przez filtr współczesnej k u l t u r y m a s o w e j .
Na razie p i ę k n o i przyjemność wiary są przelicytowywane, przynajmniej
w wymiarze kultury m a s o w e j , energią w y z w a l a n ą przez każde kolejne p r z e k r o 166
FRONDAll/12
czenie etyczne i estetyczne. M o ż e m y się o d w r ó c i ć od t e g o świata, ale n i e od je­
go mieszkańców. W p o l u n a s z e g o o s o b i s t e g o z b a w i e n i a mieści się przecież
współodpowiedzialność
za
zbawienie
naszych
bliskich
i
naszych
bliźnich,
naszych przyjaciół i naszych nieprzyjaciół. N i e m o ż e m y przecież okazać się więk­
szymi egoistami od n a w r ó c o n e g o (nigdy n i e dosyć i nigdy n i e do końca) bawid a m k a sprzed d w ó c h wieków, Francois-Rene d e C h a t e a u b r i a n d a . C z e k a n a s
napisanie apologii chrześcijaństwa rozpisanej n a wszystkie i n s t r u m e n t y w s p ó ł ­
czesnej kultury, t a k ż e k u l t u r y m a s o w e j .
No i jeszcze j e d n o . Życie p o d s z y t e misją jest po p r o s t u przyjemniejsze...
CEZARY MICHALSKI
Za panowania cesarza Juliana, Kościół został wystawiony na
najniebezpieczniejszy rodzaj prześladowań. Nie używano prze­
ciwko chrześcijanom przemocy, ale okazywano im pogardę.
O duchu
chrześcijaństwa
FRANCO I S - RENE
O
DE
CHATEAUBRIAND
D CHWILI swego pojawienia się na Ziemi, chrześcijaństwo było
n i e u s t a n n i e a t a k o w a n e przez trzy rodzaje w r o g ó w : heretyków, so­
fistów i ludzi z p o z o r u frywolnych, którzy są w stanie zniszczyć
wszystko p o p r z e z o ś m i e s z e n i e . Wielu a p o l o g e t ó w zwycięsko od­
p o w i a d a ł o na zawiłości i k ł a m s t w a , ale okazywali się b e z r a d n i
w o b e c drwiny. Święty Ignacy z Antiochii, b i s k u p Lyonu — Św. Ireneusz, Tertulian
w swojej apologii, nazwanej przez B o s s u e t a „ b o s k ą " — wszyscy o n i p o d e j m o w a ­
li walkę z n o w a t o r a m i , których zawiłe interpretacje niszczyły p r o s t o t ę wiary.
Walkę z o s z c z e r s t w a m i r z u c a n y m i na chrześcijan podjęli najwcześniej filo­
zofowie ateńscy Q u a d r a t i Arystyd. Ich apologie n i e z a c h o w a ł y się do n a s z y c h
czasów, jeśli n i e liczyć f r a g m e n t ó w pierwszej z nich, c y t o w a n y c h p r z e z E u z e b i u ­
sza. Święty H i e r o n i m i b i s k u p Cezarei uważali d r u g ą za arcydzieło.
Poganie zarzucali wierzącym chrześcijanom a t e i z m , k a z i r o d z t w o , a t a k ż e
uczestniczenie w odrażających posiłkach, p o d c z a s k t ó r y c h m i a n o spożywać ciała
n o w o n a r o d z o n y c h dzieci. Po Q u a d r a c i e i Arystydzie s p r a w y chrześcijan b r o n i ł
św. J u s t y n . Styl jego dzieła p o z b a w i o n y j e s t n i e p o t r z e b n e j o r n a m e n t y k i . N a t o ­
m i a s t akt jego m ę c z e ń s t w a d o w o d z i , że potrafił przelać k r e w za swoją religię,
z taką s a m ą n a t u r a l n o ś c i ą , z j a k ą pisał w jej o b r o n i e . A t e n a g o r a s b r o n i ł wiary
w s p o s ó b bardziej wyszukany, ale n i e d y s p o n o w a ł ani o r y g i n a l n y m stylem, ani
g w a ł t o w n o ś c i ą a u t o r a Apologii. Tertulian jest B o s s u e t e m w ś r ó d barbarzyńców.
Teofil, w trzech księgach p o ś w i ę c o n y c h s w e m u przyjacielowi Autolikosowi, uka­
zuje z a r ó w n o wyobraźnię, jak też w i e d z ę . „ O k t a w i u s z " Feliksa M i n u c i u s a uka­
zuje p r z e p i ę k n ą scenę, w której chrześcijanin i d w ó c h p o g a n dyskutują o religii
i o n a t u r z e Boga przechadzając się w z d ł u ż m o r s k i e g o b r z e g u .
168
FRONDA
11/12
Retor Arnobiusz, Laktancjusz, Euzebiusz, św. Cyprian — wszyscy o n i t a k ż e
bronili chrześcijaństwa, poświęcając j e d n a k więcej uwagi p r z e d s t a w i a n i u b ł ę d ó w
p o g a ń s t w a aniżeli o d k r y w a n i u p i ę k n a prawdziwej wiary.
Orygenes, kiedy podejmuje spór z sofistami wydaje się m i e ć więcej wiedzy,
rozsądku i stylu niż jego przeciwnik Celcjusz. G r e k a O r y g e n e s a j e s t szczególnie
wyszukana. Znajdujemy w niej j e d n a k h e b r a i z m y i obce zwroty, j a k to się często
zdarza u pisarzy posługujących się w i e l o m a językami.
Za panowania cesarza Juliana, Kościół został wystawiony na najniebezpiecz­
niejszy rodzaj prześladowań. Nie używano przeciwko chrześcijanom przemocy, ale
okazywano im pogardę. Rozpoczęto od zbezczeszczenia ołtarzy, a n a s t ę p n i e zabro­
n i o n o wiernym nauczania i studiowania n a u k humanistycznych. Jednak Cesarz,
czując przewagę instytucji chrześcijańskich, zapragnął je naśladować po ich zni­
szczeniu. Zakładał szpitale i klasztory. Na p o d o b i e ń s t w o wiary chrześcijańskiej
próbował ujednolicić moralność i religię, i w orząc n o w ą obrzędowość i wprowadza­
jąc nawet tradycję zawierania w świątyniach czegoś w rodzaju ślubów.
Sofiści, którymi Julian był otoczony, powstali przeciwko chrześcijaństwu. Tak­
że spod pióra s a m e g o cesarza wychodziły teksty atakujące „Galilejczyków". N i e za­
chowało się dzieło, które Julian napisał przeciwko chrześcijanom, ale św. Cyryl,
patriarcha Aleksandrii cytuje jego fragmenty w z a c h o w a n y m do naszych czasów
tekście, w którym próbuje odeprzeć a r g u m e n t y Juliana. Kiedy Julian zachowuje po­
wagę argumentacji, św. Cyryl triumfuje n a d n i m znajomością filozofii, ale kiedy ce­
sarz używa ironii, patriarcha traci przewagę w sporze. Styl Juliana jest żywy, p e ł e n
ekspresji, uduchowiony, podczas gdy św. Cyryl zbyt często się unosi, jego styl jest
dziwaczny, p e ł e n niejasności i zawiłych sformułowań.
Od Juliana aż po Lutra, znajdujący się u szczytu swojej p o t ę g i Kościół nie p o ­
trzebował apologetów. Kiedy na Z a c h o d z i e pojawiła się s c h i z m a reformacji, w r a z
z n o w y m i w r o g a m i pojawili się n o w i obrońcy. Trzeba przyznać, że p o c z ą t k o w o
p r o t e s t a n c i mieli przewagę n a d katolikami, jak zauważył M o n t e s k i u s z , przynaj­
mniej co do formy swoich tekstów. N a w e t E r a z m okazywał się mniej p r z e k o n u ­
jący od Lutra, a a p o l o g e t a reformacji Teodor de Beze posiadał lekkość stylu,
której b r a k ł o wielu j e g o a d w e r s a r z o m .
K
iedy j e d n a k w szranki wstąpił Bossuet, zwycięstwo przechyliło się na
s t r o n ę Kościoła. H y d r a herezji z o s t a ł a z n o w u p o k o n a n a . J e g o Historia po­
wszechna oraz Prezentacja doktryny katolickiej są arcydziełami, k t ó r e p r z e ­
szły do p o t o m n o ś c i .
Jest rzeczą oczywistą, że schizma prowadzi do niedowiarstwa, a ateizm nastę­
puje w ślad za herezją. Po Lutrze pojawili się Bayle i Spinoza, znajdując w Clarke'u
i Leibnizu umysły, zdolne odrzucić ich sofizmaty. Abbadie stworzył w o b r o n i e re­
ligii apologię imponującą z a r ó w n o w swojej metodzie, jak też przez konsekwencję
LATO 1 9 9 8
169
p r o w a d z o n e g o r o z u m o w a n i a . Niestety, jej styl był słaby, m i m o iż w tekście n i e bra­
kuje błyskotliwych uwag. Abbadie pisze n p . : „ N a w e t jeśli antyczni filozofowie wy­
chwalali cnoty, była to jedynie szlachetna idolatria".
Gdy Kościół święcił jeszcze triumfy, Wolter przygotowywał j u ż p o w r ó t prze­
śladowań z czasów Juliana. Autor t e n posiadł, z g u b n ą dla kapryśnego i lekkomyśl­
nego narodu, zdolność uczynienia niedowiarstwa m o d ą . Wciągnął do t e g o niero­
z u m n e g o spisku wszystkie ambicje i w ł a s n e miłości. Religia była a t a k o w a n a przy
użyciu wszelkich możliwych środków; począwszy od pamfletu aż po in-folio, od
epigramu aż po sofizmaty. Jeśli została opublikowana jakaś książka religijna, jej au­
tora starano się natychmiast ośmieszyć, podczas gdy publicznie wychwalano p o d
niebiosa wszelkie dzieła atakujące religię, n a w e t te, z których p o z i o m u i stylu jako
pierwszy, wraz z przyjaciółmi, szydził Wolter. Przewyższał zresztą swoich u c z n i ó w
tak dalece, że często nie m ó g ł się p o w s t r z y m a ć od szyderstw z ich antyreligijnego
entuzjazmu. J e d n a k niszczycielski system rozbudowywał się powoli w całej Fran­
cji. Umacniał się na prowincjonalnych uczelniach, będących zawsze siedliskami
złego gustu i intryg. D a m y prowadzące salony i p o w a ż n i filozofowie — każdy pra­
gnął stworzyć w ł a s n ą katedrę niedowiarstwa. I wreszcie „zostało p o w s z e c h n i e d o ­
wiedzione", że chrześcijaństwo jest jedynie barbarzyńskim wierzeniem, k t ó r e g o
upadek nadchodzi i tak zbyt p ó ź n o , jeśli wziąć p o d uwagę ludzką wolność, p o s t ę p
wiedzy, przyjemności życia i wdzięk sztuki.
N i e w s p o m i n a j ą c o o t c h ł a n i , w jakiej pogrążyły n a s o w e antyreligijne zasa­
dy, należy p r z y p o m n i e ć , że n a t y c h m i a s t o w ą k o n s e k w e n c j ą u p o w s z e c h n i e n i a się
nienawiści do Ewangelii było z w r ó c e n i e się, bardziej e m o c j o n a l n e niż p r z e m y ­
ślane, ku b o g o m R z y m u i Grecji, k t ó r y m p r z y p i s a n o wszystkie c u d a a n t y k u .
(Warto tutaj dodać, że c h o ć ludzie XVII w. kochali, a co ważniejsze — znali kul­
t u r ę antyku d u ż o lepiej niż my, to j e d n a k pozostali wierni chrześcijaństwu.) N i e
w s t y d z o n o się publicznie okazywać żalu z p o w o d u u p a d k u p o g a ń s k i c h kultów,
k t ó r e czyniły z rodzaju ludzkiego s t a d o n i e r o z u m n y c h , b e z w s t y d n y c h i dzikich
bestii. M u s i a n o w o b e c t e g o wyrażać p o g a r d ę dla pisarzy e p o k i L u d w i k a XIV,
którzy osiągnęli perfekcję stylu w ł a ś n i e dzięki swojej wierze. Jeśli n i e o ś m i e l a n o
się ich atakować frontalnie, p o n i e w a ż n i e pozwalał n a t o p o w s z e c h n y a u t o r y t e t
ich dzieł, czyniono to w s p o s ó b zawoalowany. D a w a n o do z r o z u m i e n i a , że wiel­
cy pisarze wcześniejszych e p o k byli „ p r y w a t n i e " n i e d o w i a r k a m i , albo że ich
sztuka m o g ł a b y być n a p r a w d ę wielką, gdyby „ d a n e im było tworzyć w naszych
czasach". Każdy a u t o r błogosławił p r z e z n a c z e n i e za to, że p o z w o l i ł o mu żyć we
wspaniałej epoce D i d e r o t a i d'Alemberta, w epoce, w której ś w i a d e c t w a ludzkiej
mądrości zostały u p o r z ą d k o w a n e alfabetycznie w Encyklopedii — tej wieży Ba­
bel n a u k i i r o z u m u .
Wielcy znawcy doktryny chrześcijańskiej i wybitne umysły próbowały przeciw­
stawiać się owej modzie. Jednak ich opór okazywał się bezskuteczny. Ich głos ginął
170
FRONDAll/12
w tłumie, wyższość ich a r g u m e n t ó w była ignorowana przez lekkomyślnych i frywolnych ludzi, którzy jednak rządzili s u m i e n i e m Francji i których trzeba było przekonać.
Okoliczności, jakie zapewniły t r i u m f sofistów w epoce Juliana, powtórzyły się
także i w naszych czasach. O b r o ń c y chrześcijaństwa popełniali t e n s a m błąd, który
powodował ich klęskę, także podczas wcześniejszych kryzysów. N i e zauważali, że
nie mają już do czynienia z dyskusją w obronie jakiegoś k o n k r e t n e g o d o g m a t u , ale
że ich przeciwnicy odrzucają w całości p o d s t a w y chrześcijaństwa. Wychodząc od
Objawienia, od misji Chrystusa, przechodząc od przesłanek do tez, ustanawiali bez
wątpienia solidne podstawy p r a w d wiary. Ale t e n s p o s ó b argumentacji, dobry
w XVII w, kiedy s a m f u n d a m e n t chrześcijaństwa nie był jeszcze p o d a w a n y w wąt­
pliwość, okazywał się bezwartościowy we współczesnej epoce. Trzeba było przyjąć
przeciwny kierunek dowodzenia, przechodząc od wyników do przyczyny. Z a m i a s t
przekonywać, że chrześcijaństwo jest doskonałe, ponieważ pochodzi od Boga, na­
leżało dowieść, że pochodzi od Boga, ponieważ jest doskonałe.
Błędem była także próba stosowania poważnej argumentacji w sporze z sofista­
mi, rodzajem ludzi, których nie sposób przekonać, ponieważ zawsze wolą błądzić.
Zapominano, że nie są to ludzie, którzy w dobrej wierze poszukują prawdy. N a w e t
do swoich błędów przywiązują się wyłącznie z racji hałasu, jaki prowokują, gotowi
zmienić światopogląd wraz ze zmianą intelektualnej mody.
P
onieważ nie w z i ę t o p o d u w a g ę powyższych zastrzeżeń, s t r a c o n o wiele cza­
su i wysiłku. To nie sofistów n a l e ż a ł o przekonywać do religii, ale ludzi,
którzy zostali przez nich w p r o w a d z e n i w błąd. P r z e k o n a n o Francuzów, że
chrześcijaństwo jest ż a ł o s n y m kultem, n a r o d z o n y m w ś r ó d barbarzyńców, absur­
dalnym w swoich d o g m a t a c h , ś m i e s z n y m w swoich obrzędach, w r o g i m w o b e c
sztuki, nauki, r o z u m u i piękna. W m ó w i o n o elicie intelektualnej, że t e n m r o c z n y
kult p o w o d o w a ł jedynie przelew krwi, czynił ludzi niewolnikami, opóźniał szczę­
ście i oświecenie rodzaju ludzkiego. Należało z a t e m dowieść czegoś przeciwnego,
tego mianowicie, że ze wszystkich religii, jakie kiedykolwiek istniały, chrześcijań­
stwo było najbardziej poetyckie, najbardziej ludzkie, najbardziej sprzyjało w o l n o ­
ści sztuk i nauk; należało dowieść, że epoka w s p ó ł c z e s n a zawdzięcza mu wszyst­
ko, od rozwoju rolnictwa aż po rozwój n a u k teoretycznych, od hospicjów dla ludzi
dotkniętych nieszczęściami aż po świątynie z b u d o w a n e przez Michała A n i o ł a
i ozdobione przez Rafaela; należało dowieść, że n i e ma na świecie nic bardziej bo­
skiego niż chrześcijańska m o r a l n o ś ć , nic bardziej przyjemnego i dostojnego niż
chrześcijańskie dogmaty, d o k t r y n a i religijność. Należało powiedzieć, że chrześci­
j a ń s t w o rozwija geniusz, oczyszcza gust, rozwija c h w a l e b n e pasje, dodaje wigoru
myśleniu, oferuje pisarzowi szlachetne formy, a malarzowi i rzeźbiarzowi dosko­
n a ł e m o d e l e . I nie przynosi w s t y d u zawierzenie, wraz z N e w t o n e m i B o s s u e t e m ,
Pascalem i Racinem. Trzeba było wreszcie przywołać wszystkie u r o k i wyobraźni
LATO-1998
171
i zachcianki serca. Użyć je wszystkie w o b r o n i e tej samej wiary, przeciwko której
starał się je wykorzystać przeciwnik.
W t y m miejscu Czytelnik poznaje j u ż cel n a s z e g o dzieła. I n n e g a t u n k i a p o ­
logii stały się dzisiaj bezsilne i b e z s k u t e c z n e . Któż chciałby jeszcze czytać dzieła
teologiczne? Być m o ż e kilku p o b o ż n y c h ludzi, k t ó r y c h n i e t r z e b a przekonywać,
kilku prawdziwych chrześcijan, już p r z e k o n a n y c h . Czy j e d n a k w p r z e d s t a w i a n i u
religii z czysto ludzkiego p u n k t u w i d z e n i a n i e kryje się n i e b e z p i e c z e ń s t w o ? A ja­
kież to? Czy n a s z a wiara boi się światła? Największym d o w o d e m jej b o s k i e g o
p o c h o d z e n i a jest to w ł a ś n i e , że jest o n a w stanie znieść najcięższą n a w e t i naj­
bardziej d r o b i a z g o w ą p r ó b ę r o z u m u . Czy c h c e m y wystawiać się wiecznie na za­
rzut, że u k r y w a m y n a s z e d o g m a t y w ś w i ę t y m m r o k u z obawy, że świat odkryje
ich fałsz? Czy chrześcijaństwo s t a n i e się m n i e j p r a w d z i w e , jeśli okaże się pięk­
ne? Porzućmy obawy właściwe l u d z i o m m a ł e g o d u c h a . Przez n a d m i e r n ą świętoszkowatość n i e p o z w ó l m y u m r z e ć naszej religii. N i e żyjemy j u ż w czasach, kiedy
wystarczyło powiedzieć: „ U w i e r z i n i e s p r a w d z a j " . N a s z a w i a r a j e s t s p r a w d z a n a
m i m o naszej woli i n a s z e wstydliwe m i l c z e n i e powiększy tylko t r i u m f niedowiar­
ków, zmniejszając liczbę wiernych.
N
adszedł czas, abyśmy nareszcie poznali, do czego sprowadzają się o w e
zarzuty „ a b s u r d a l n o ś c i " , „ p r o s t a c t w a " i „ m a ł o ś c i " , jakie w y s u w a n e są
dzisiaj, n i e m a l ż e każdego dnia, p o d a d r e s e m chrześcijaństwa. Potrafimy
wykazać, że n a s z a wiara, wcale n i e pomniejszając z n a c z e n i a r o z u m u , j e s t w sta­
nie w s p o m ó c n a s z e uczucia i zachwycić n a s z ą d u s z ę bardziej niż b o g o w i e Wergiliusza i H o m e r a . N a s z e a r g u m e n t y b ę d ą w ó w c z a s m i a ł y przynajmniej tę p r z e w a ­
gę, że d o t r ą do każdego i rozsądek b ę d z i e wystarczał, aby je osądzić. Autorzy
apologii i dzieł teologicznych zbyt c z ę s t o zapominają, że należy m ó w i ć językiem
swoich czytelników: p o d c z a s r o z m o w y z l e k a r z e m t r z e b a być lekarzem, a p o d ­
czas r o z m o w y z p o e t ą w a r t o o d w o ł y w a ć się do poezji. Bóg n i e z a b r a n i a p o w r a ­
cać do siebie u k w i e c o n y m i d r o g a m i . N i e zawsze zabłąkana owca, powracając do
owczarni, wybiera najcięższą i najbardziej s t r o m ą górską ścieżkę.
A u t o r o ś m i e l a się wierzyć, że przyjęty przez n i e g o s p o s ó b p r z e d s t a w i a n i a
chrześcijaństwa ujawni te wartości, k t ó r e n i e są dzisiaj zbyt s z e r o k o z n a n e .
Wyniosłe przez antyczność swoich w s p o m n i e ń sięgających s a m y c h p o c z ą t k ó w
świata, n i e o g a r n i o n e w swoich m i s t e r i a c h , zachwycające w swoich s a k r a m e n ­
tach, fascynujące przez swoją h i s t o r i ę , b o g a t e i czarujące w s w o i m p r z e p y c h u
chrześcijaństwo d o m a g a się wszystkich rodzajów p r z e d s t a w i e ń . Pragniecie od­
naleźć je w poezji? Tasso, Milton, Corneille, Racine u k a ż ą W a m jego cuda. W li­
t e r a t u r z e , w y m o w i e , historii, filozofii? Dzięki s w e m u g e n i u s z o w i wywyższają je
Bossuet, Fenelon, Massillon, B o u r d a l o u e , Bacon, Pascal, Euler, N e w t o n , Leibniz!
C h c e m y znaleźć chrześcijańską inspirację w sztuce? Ileż arcydzieł ciśnie się n a m
272
FRONDA
11/12
przed oczy! S z u k a m y w s p a n i a ł o ś c i wiary w jej o b r z ę d a c h ? Ileż p o w i e d z ą n a m na
jej t e m a t stare gotyckie katedry, w s p a n i a ł e modlitwy, c u d o w n e o b r z ę d y ! Szuka­
my wielkości chrześcijaństwa w życiu kleru? P o m y ś l m y tylko o tych, k t ó r z y za­
chowali dla n a s język oraz dzieła R z y m i a n i Greków, p o m y ś l m y o (pogrążonych
w kontemplacji) s a m o t n i k a c h Tebaidy, o wszystkich tych miejscach s c h r o n i e n i a
dla ludzi d o t k n i ę t y c h nieszczęściem, o m i s j o n a r z a c h przemierzających Chiny,
Kanadę, Paragwaj. N i e z a p o m i n a j m y o z a k o n a c h rycerskich! Obyczaje n a s z y c h
przodków, d a w n e m a l a r s t w o , poezja, n a w e t r o m a n s e , tajemnice życia, w s z y s t k o
t o uczyniliśmy n a s z y m i a r g u m e n t a m i .
N a rzecz chrześcijaństwa p r z e m a w i a
u ś m i e c h n i e m o w l ę c i a w kołysce i łzy p r z e l e w a n e n a d g r o b e m bliskiej osoby. Ra­
z e m z m n i c h e m m a r o n i c k i m z a m i e s z k u j e m y szczyty K a r m e l u i Libanu, r a z e m
z siostrą m i ł o s i e r d z i a c z u w a m y przy łóżku c h o r e g o . A m e r y k a ń s k i e m a ł ż e ń s t w o
wyznaje Boga w głębi swoich prerii, a dziewica o d m a w i a s z e p t e m m o d l i t w y
w s a m o t n o ś c i klasztoru. H o m e r zajmuje miejsce u b o k u M i l t o n a , Wergiliusz
obok Tassa. Ruiny Memfis i A t e n k o n t r a s t u j ą z r u i n a m i b u d o w l i chrześcijań­
skich, groby O s s i a n a z n a s z y m i wiejskimi c m e n t a r z a m i . W K a t e d r z e św. D i o n i ­
zego o d w i e d z a m y p r o c h y n a s z y c h królów, a kiedy t e m a t naszej książki z m u s z a
n a s do m ó w i e n i a o d o w o d a c h na i s t n i e n i e Boga s z u k a m y ich w c u d a c h natury.
W całej naszej książce s t a r a m y się ugodzić w s a m o serce n i e d o w i a r s t w a , c h o ć
j e d n o c z e ś n i e s t a r a m y się nie okazywać pychy z p o w o d u p o s i a d a n i a d a r u , j a k i m
jest czarodziejska różdżka wiary, p o d której d o t k n i ę c i e m n a w e t z nagiej skały p o ­
trafi wytrysnąć ź r ó d ł o w o d y żywej.
FRANCOIS-RENE DE CHATEAUBRIAND
Spolszczył: CEZARY MICHALSKI
List otwarty
do Akademii Szwedzkiej
Szanowni Profesorowie, C z ł o n k o w i e A k a d e m i i Szwedzkiej!
O
śmieleni Waszą odwagą i pełni uznania dla bezkompromisowości Waszego
ostatniego werdyktu, kiedy to uhonorowaliście literacką Nagrodą Nobla
włoskiego dramaturga Dario Fo, pragniemy przedstawić Waszej uwadze
naszego kandydata do tego zaszczytnego wyróżnienia. Kandydata, który, m a m y
nadzieję, znajdzie uznanie w Waszych oczach, a którego wybór m o ż e w opinii całe­
go świata utwierdzić Waszą postawę całkowitego oddania służbie ludzkości.
W u z a s a d n i e n i u Waszego o s t a t n i e g o w e r d y k t u stwierdziliście, że „ D a r i o Fo
naśladuje średniowiecznych błaznów, chłoszcząc w ł a d z ę i przywracając g o d n o ś ć
najbardziej p o k r z y w d z o n y m przez l o s " . Człowiek, k t ó r e g o k a n d y d a t u r ę chcieli­
byśmy wysunąć, d o r ó w n u j e , jeśli n i e przewyższa, D a r i o Fo w w y m i e n i o n y c h
przez Was cechach. Jerzy U r b a n , bo jego w ł a ś n i e m a m y na myśli, r ó w n i e ż naśla­
duje b ł a z n a (co zarzucają mu jego przeciwnicy, za co chwalą zwolennicy, i co
podkreśla on s a m ) , r ó w n i e ż chłoszcze w ł a d z ę ( t r u d n o byłoby znaleźć w Polsce
bardziej b e z k o m p r o m i s o w e g o krytyka zadufanych w sobie ekip rządowych Ma­
zowieckiego, Bieleckiego, Olszewskiego, Suchockiej czy p r e z y d e n t a Wałęsy), j a k
również przywraca g o d n o ś ć p o k r z y w d z o n y m przez los i p r z e ś l a d o w a n y m (wy­
starczy w s p o m n i e ć o wielu fachowcach zwalnianych z pracy z p o w o d ó w politycz­
nych, których jest najgorętszym o b r o ń c ą i rzecznikiem, n i e s t r u d z e n i e sprzeci­
wiającym się obsesyjnej idei p o l o w a n i a na c z a r o w n i c e ) .
P o d o b n i e jak D a r i o Fo, Jerzy U r b a n walczy z o b s k u r a n t y z m e m , c i e m n o t ą
i nietolerancją. P o d o b n i e jak D a r i o Fo, jest oskarżany z t e g o p o w o d u za „prze­
stępstwa ś w i a t o p o g l ą d o w e " i stawiany p r z e d s ą d a m i . N i e chcąc urażać g e n i u s z u
włoskiego d r a m a t u r g a o ś m i e l a m y się zauważyć, że j e d n a k u s t ę p u j e on znacznie
n a s z e m u kandydatowi, jeśli chodzi o zasięg oddziaływania jego twórczości. Da­
rio Fo zawsze podkreślał, że p r a g n i e r o b i ć t e a t r polityczny, k t ó r y w p ł y w a ć b ę d z i e
n a rzeczywistość. M i m o najszczerszych chęci n i e u d a ł o m u się j e d n a k podtrzy­
mać na dłużej p ł o m i e n i a rewolucji 1968 r. Jerzy U r b a n był p o d t y m w z g l ę d e m
skuteczniejszy. Dzięki jego w i e l k i e m u z a a n g a ż o w a n i u u d a ł o się w Polsce przez
całą dekadę lat 80. o b r o n i ć p o d s t a w o w e zdobycze świata pracy i p o s t ę p u . J e g o
o s o b i s t a t w ó r c z o ś ć wywierała zaś o wiele większy w p ł y w na m ł o d y c h bojowni­
ków o wolność i sprawiedliwość niż t w ó r c z o ś ć D a r i o Fo. Wystarczy w s p o m n i e ć
174
FRONDA11/12
o Grzegorzu P i o t r o w s k i m , który przyznał, że j e g o d u c h o w y m p a t r o n e m i m o r a l ­
n y m i n s p i r a t o r e m w akcjach p r z e c i w k o klerowi byl w ł a ś n i e Jerzy U r b a n .
D a r i o Fo zasłynął j a k o z n a n y b o j o w n i k o legalizację r o z w o d ó w czy aborcji.
Jerzy U r b a n jest r ó w n i e ż z a s ł u ż o n y n a t y m p o l u , a s t w o r z o n y p o d jego p a t r o n a ­
t e m Ruch Społeczny N I E m i a ł wielki w p ł y w na o d r z u c e n i e w 1996 r. o b s k u r a n c kiej u s t a w y antyaborcyjnej.
W 1977 r. dziennik Osservatore Romano uznał sztukę Dario Fo pt. Misterium Buf­
fo za „najbardziej bluźnierczy spektakl w historii telewizji". Z a p e w n i a m Was, że re­
dagowany przez Jerzego Urbana tygodnik ME jest o wiele bardziej bluźnierczy niż
najbardziej bluźniercze przedstawienia Fo. Walczy on w ten sposób z mieszczańską
obłudą i łamie sztuczne konwenanse, hamujące s w o b o d n ą ekspresję jednostki.
Wybitny slawista, profesor Jerzy P o m i a n o w s k i , pisząc o g e n i u s z u D a r i o Fo
twierdzi, że „przekracza on granice n i e tylko p r z e c i ę t n o ś c i , ale w o g ó l e tradycji
zjawisk teatralnych i literackich". O t ó ż Jerzy U r b a n jest w tej dziedzinie n i e do
p o k o n a n i a , przekraczając wszelkie granice, jakie są do w y o b r a ż e n i a ( m o r a l n e ,
obyczajowe, d o b r e g o smaku, z d r o w i a p s y c h i c z n e g o i t d . ) . Z a p r a w d ę , t r u d n o
o lepszą r e k o m e n d a c j ę dla noblisty w ostatniej d e k a d z i e XX w.
Można zarzucić Jerzemu Urbanowi, że nie jest pisarzem w klasycznym tego sło­
wa rozumieniu. Ale Dario Fo również n i m nie jest. I jeden, i drugi pozostawiają po
sobie nie opasłe t o m y n u d n y c h dziel, lecz raczej p i s m a ulotne i rozproszone. Kryty­
cy literaccy podkreślają zgodnie, że Dario Fo „należy bardziej do literatury mówionej
niż pisanej". To s a m o odnosi się do Jerzego Urbana, którego cotygodniowe spekta­
kle w latach 80. były prawdziwymi perłami literatury oralnej, przyciągającymi kone­
serów słowa mówionego z całego świata i obserwowanymi na żywo przez miliony
Polaków przed telewizorami. O przedstawieniach Dario Fo m ó w i się, że są bardziej
happeningami niż klasycznymi inscenizacjami teatralnymi. Również Jerzy U r b a n
specjalizuje się w happeningach, których, z wrodzonej skromności, co p r a w d a tak nie
nazywa, ale które zyskują spory rezonans społeczny (np. założenie fałszywego Klu­
bu Przyjaciół Gazety Polskiej, na który dali się nabrać redaktorzy tejże gazety).
Biorąc to wszystko p o d uwagę, ufni w m o c Waszych werdyktów, k t ó r e wskazu­
ją n a m to, co najcenniejsze w naszym dziedzictwie kulturowym, ośmielamy się prze­
to polecić Waszej uwadze kandydaturę Jerzego Urbana jako godnego następcy nie
tylko Dario Fo, ale jego poprzedników: Henryka Sienkiewicza, T h o m a s a Manna, Her­
m a n a Hesse, T h o m a s a S. Eliota czy Aleksandra Sołżenicyna. M a m y nadzieję, że dzię­
ki takiemu werdyktowi wzrośnie nie tylko prestiż i wiarygodność samej Nagrody
Nobla, ale również Akademii Szwedzkiej i całej socjaldemokratycznej Szwecji.
Z głębokimi ukłonami szacunku:
STOWARZYSZENIE WSPIERANIA WOLNOŚCI SŁOWA
W EUROPIE ŚRODKOWEJ.
To prawda, że Kawafis napisał kilka „pedalskich" wierszy,
przesłał kilka melancholijnych uśmiechów antycznym po­
ganom, ale kilkadziesiąt jego utworów to filozoficzne przy­
powieści i żarliwe, dewocyjne wręcz pieśni. Dzieło Kawafisa to ekstatyczna kontemplacja stanów emocjonalnych,
historii i — w końcu — Boga.
Obrona
Kawafis a
Za­
wahał
się
przez
chwilę,
a po­
tem
zaczął
mó­
wić:
—
Gdybym
nym
wiedzmy:
wśród
postępowych,
bym tego,
Ale
strefy
duchowy
ści,
krąg. A
ścia.
ale
znajdujemy
„ludzi
sprawił,
prości
więc,
w in­
po­
tzw.
nie
ludzi
interpretował­
bo by mię zaraz osaczono.
tu
trochę
powyżej
postępowych":
pełny
rozwój
że
bez
oczywiście,
Inni zatrzymali się
był
towarzystwie,
się
staliśmy
niewiedzy.
się
znowu pro­
Przeszliśmy
cały
wróciliśmy do punktu wyj­
Nie
wiedzą,
a nawet sobie nie wyobrażają, gdzie się droga
w połowie
drogi.
kończy.
Konstandinos Kawafis,
W świetle dnia
PIOTR CIEDROWICZ
176
FRONDAll/12
Z
P E W N O Ś C I Ą jednym z najwybitniejszych m i s t r z ó w pióra w naszym
stuleciu był Konstandinos Kawafis, uważany przez niektórych kryty­
ków literackich za wręcz „największego europejskiego p o e t ę XX w " .
Przez współczesnych interpretatorów sztuki przedstawiany jest on
coraz częściej jako homoseksualista zamknięty na sferę metafizyki,
tradycji i nacjonalistycznego uniesienia. Dostrzegają oni w jego poezji siłę żądzy
i rozpasanie, nie widzą zaś obecnych w niej pokory i h e r o i z m u .
Tymczasem,
c o ł a t w o m o ż n a u d o w o d n i ć n a przykładzie wielu jego u t w o ­
rów, Kawafis nie był g e t t o w y m h e r o l d e m ludzi o takich czy innych preferencjach
seksualnych. Twórczość wielkiego Aleksandryjczyka, piewcy h e l l e n i z m u , p o z o ­
staje u n i w e r s a l n a — tak jak p o w s z e c h n e na całym świecie są miłość, m e l a n c h o ­
lia i przemijanie.
I
Wielu wybitnych krytyków i pisarzy, będących dziećmi epoki p o s t m o d e r n i z m u , bar­
dziej lub mniej świadomie hołduje tezie, że „nie ma tekstu — jest tylko interpreta­
cja". Otwiera to pole dowolnościom w ocenie historycznych, politycznych i filozo­
ficznych treści zawartych w dziełach artystów, którzy z t e m p e r a m e n t u i przekonań
byli wręcz fundamentalistami. Tak dochodzi n p . do sytuacji, że liberalni krytycy zaj­
mują się tłumaczeniem i omawianiem dzieł Mishimy, redukując jego twórczość do
preferencji estetycznych czy skłonności seksualnych. W tym gronie znalazła się rów­
nież Marguerite Yourcenar, która podjęła p r ó b ę przyswojenia kulturze francuskiej
twórczość zarówno Mishimy, jak i Kawafisa. U schyłku życia powiedziała o tym
ostatnim z odrobiną niechęci: „W sumie napisał około stu pięćdziesięciu wierszy,
bardzo krótkich, i p o t e m przez całe życie szlifował je z niebywałą dbałością o perfek­
cję, odnoszę jednak wrażenie, że s a m niewiele się przez ten czas zmienił czy wzbo­
gacił; to poeta-starzec, który, by tak rzec, przejmuje odpowiedzialność za poetę-młodzieńca. Dla niego istniała naprawdę tylko jedna jakaś godzina, jeden dzień jednego
roku, tysiąc dziewięćset dziewiątego, jedenastego czy dwunastego, t a m t a jedna jakaś
chwila miłości czy rozkoszy, nie do zapomnienia. I nic poza tym, oprócz m o ż e dys­
kretnego, lecz promiennego tła greckiego".
W tym ujęciu twórczość Kawafisa ograniczona zostaje jedynie do krótkiej
chwili zapomnienia. W p o r ó w n a n i u z nią tradycja helleńska, której d u c h e m prze­
pojone jest całe dzieło Aleksandryjczyka, staje się nic nie znaczącym t ł e m krajo­
brazu. Powyższa opinia Yourcenar świadczy też o jej braku z r o z u m i e n i a dla roli
konkretu w tej wypranej całkowicie z lirycznego wielosłowia poezji. (Zwróci!
uwagę na to zagadnienie Z y g m u n t Kubiak w s w y m Kawafisie Aleksandryjczyku: „Da­
ty życia, wymyślonych postaci Aleksandryjczyk nieraz podaje z dokładnością, k t ó r a
m o ż e się n a m wydawać absurdalna, dopóki nie odkryjemy, z jakim głębokim
LATO 1 9 9 8
177
n a m y s ł e m określony został czas owych biografii. Dla dziejów E m i l i a n o s a Monai,
Aleksandryjczyka [z u t w o r u p o d t a k i m t y t u ł e m , ek 1918], u m i e s z c z o n e g o w la­
tach 628-655, chyba n i e jest obojętne to, że w r o k u 641 podbili Aleksandrię Ara­
bowie. Czy dlatego m u s i a ł uciec na Sycylię?")
Bardziej serio należy j e d n a k p o t r a k t o w a ć o p i n i e o w i e r s z a c h Kawafisa for­
m u ł o w a n e przez M a r g u e r i t e Yourcenar n i e u schyłku jej życia, lecz wtedy, gdy
była u szczytu intelektualnej formy i przez kilkanaście lat k o m p i l o w a ł a w wol­
nych chwilach Wprowadzenie w dzieło Konstandinosa Kawafisa. W ś r ó d wielu super­
latywów mających określać d z i e ł o Kawafisa (a raczej j e g o w y s e l e k c j o n o w a n ą
t e m a t y c z n i e część) pojawiają się w pracy Yourcenar z a s t r z e ż e n i a co do formy
niektórych wierszy poety, k t ó r y czasami „ u k ł a d a m o z o l n i e jakiś p a s t i s z wysilo­
ny i b ł a h y " . Uwagi te dotyczą zwłaszcza u t w o r ó w Grecka od prawieków i Przed po­
sągiem
Endymiona.
Dlaczego akurat o n e , z d a n i e m Yourcenar, są „ p a s t i s z a m i " , s k o r o Kawafis
często nawiązywał do klasycznych form poetyckich, b ę d ą c z a r a z e m n o w a t o r e m ?
Z jednej s t r o n y jego wiersze w i e l o k r o t n i e p o r ó w n y w a n o do m i n i a t u r zawartych
w Antologii Palatyńskiej, z drugiej zaś — futurysta M a r i n e t t i nazywał Aleksan­
dryjczyka „ p o e t ą przyszłości". Dlaczego a k u r a t te u t w o r y spotykają się z t a k
s u r o w ą o c e n ą francuskiej pisarki, s k o r o w i n n y m miejscu s w e g o krytycznego
szkicu
s a m a przyznaje,
że „ p r o t o t y p e m Bitwy pod Magnezją, Jan Kantakuzenos
triumfuje, O Demetriuszu Soterze,
W roku 200 przed Chrystusem, a w szczególności
Demaratosa, który jest arcydziełem t e g o g a t u n k u , są drogie sercu s t a r o ż y t n y c h
sofistów s c h e m a t y p r z e m ó w i e ń , w z o r y listów l u b s p r a w o z d a n i a ze słynnych
spraw sądowych; ich s m u t n y m p r z e ż y t k i e m są u n a s w y p r a c o w a n i a s z k o l n e " .
Dlaczego Yourcenar j e d n e w i e r s z e n a z y w a „ p a s t i s z a m i " , o i n n y c h zaś pisze, że
„mają p r o t o t y p " ? Być m o ż e n i e chodzi tutaj o formę, ale o treść. Być m o ż e to
treść owych u t w o r ó w sprawia, że zasługują — w oczach francuskiej pisarki — na
m i a n o „błahych i wysilonych"?
Mój biały wóz, przy którym cztery muły białe —
z srebrnymi ozdobami — w jarzmie chyliły głowy,
na górę Latmos przybył. By uczcić Endymiona
ofiarą i darami, z Miletu tu zdążałem,
a przedtem z Aleksandrii, w trierze purpurowej.
I oto widzę posąg. Ta piękność uwielbiona
wśród śpiewu dobrej wróżby oczom się moim jawi.
Pieśń i jaśminu białość, przez sługi rozrzucona,
przebudziły zmysłowy czar wieków dawnych.
(Przed posągiem
178
Endymiona)
FRONDA11/12
Jak s k o m e n t o w a ć o p i n i ę Yourcenar, kiedy przy czytaniu tych strof pojawia
się coś w rodzaju w z r u s z e n i a ? Czy p o p r z e s t a ć na s t w i e r d z e n i u : De gustibus et coloribus non est disputandum? W a r t o zasygnalizować j e d n o : m e n t a l n a t u r y s t k a nig­
dy nie z r o z u m i e Pielgrzyma, bez w z g l ę d u na jego wiarę. M o ż e o n a przybierać
r ó ż n e pozy, m o ż e n a m ó w i ć a m e r y k a ń s k i e g o p a s t o r a d o m a n t r o w a n i a przy ołta­
rzu (jak uczyniła to Yourcenar z okazji p o g r z e b u swojej wieloletniej towarzyszki
życia Grace Frick), ale p r a w d z i w a religijna refleksja, czy też głęboka refleksja
w ogóle, jest jej n i e d o s t ę p n a .
Chlubi się Antiochia
blaskiem swoich pałaców,
pięknymi
ulicami
i wokół niej roztoczoną
zieloną okolicą,
i wielką liczbą ludzi
mieszkających w jej murach,
i tym, że jest siedzibą
bardzo sławnych królów;
chlubi się artystami
i mędrcami swoimi,
jak
też przebogatymi
a rozsądnymi kupcami.
Ale
nieporównanie
bardziej niźli tym wszystkim
chlubi się, że jest miastem
od prawieków greckim,
spokrewnionym z Argos
poprzez miasto Jone,
które koloniści argejscy
zbudowali niegdyś ku czci
córki Inachosa.
(Grecka od prawieków)
Ten wiersz — wyrażający p r y m a t d u c h a n a d m a t e r i ą i oddający h o ł d mityczno-historycznej genealogii j e d n e g o z wielu greckich, ale r ó w n i e ż j e d y n e g o
w s w o i m rodzaju M i a s t a (Kawafis najbardziej u k o c h a ł po Aleksandrii w ł a ś n i e
Antiochię) — r ó w n i e ż zostaje n a z w a n y „ b ł a h y m i w y s i l o n y m " .
Marguerite Yourcenar, autorka m.in. Łaski śmierci, w której to nowelce polski wo­
jak nosi typowo polskie nazwisko „Chopin", pisarka, która do opisania topografii
LATO 1 9 9 8
179
dwóch wiosek w okolicach Rygi wykorzystywała wojskowe m a p y (za co była
podziwiania, jak pisze we w s t ę p i e do książki, przez w e t e r a n ó w nadbałtyckich
działań wojennych), stara się być obiektywna i s u m i e n n a w ocenie poezji Kawa­
fisa. Podchodzi do t e m a t u swojego wypracowania dialektycznie. O przedstawio­
nych powyżej u t w o r a c h pisze: „Obecność takich wierszy w t y m zbiorze, w k t ó r y m
nic nie jest przypadkowe — razi, i dlatego egzegeta Kawafisa m u s i w k o ń c u zadać
sobie pytanie, czy te skażone pobłażliwością dla siebie u t w o r y nie są aby, p a r a d o ­
ksalnie, ostatecznym wyrazem dążeń sztuki poetyckiej Kawafisa, czy też, o d w r o t ­
nie, trzeba je uznać za ślad złego smaku utajonego częstokroć w każdym n i e m a l
dziele bardzo wyrafinowanym, ślad t e g o złego smaku, przeciw k t ó r e m u p o e t a
szukał o b r o n y w świadomej dyskrecji i ascezie ś r o d k ó w ekspresji".
Marguerite Yourcenar p o d s u m o w a ł a Kawafisa jako d r o b i a z g o w e g o i niezbyt
p ł o d n e g o p o e t ę . Kiedy udzielała wywiadu francuskiej La Sept, powiedziała, że le­
piej pisać książki niż rodzić dzieci, bo ludzi jest za d u ż o . Chociaż, dodała, ksią­
żek też jest nazbyt wiele.
Czy z a t e m to, co m i a ł o s t a n o w i ć z a r z u t p o d a d r e s e m poety, nie z a m i e n i a się
w jej u s t a c h w k o m p l e m e n t ? Żeby być n a p r a w d ę sprawiedliwym, t r z e b a stwier­
dzić, że błyskotliwa francuska pisarka potrafiła f o r m u ł o w a ć k o m p l e m e n t y , jak
tylko kobiety to potrafią — s a m a n a p i s a ł a przecież, że Kawafis był w s t a n i e „wy­
razić to właśnie, co z o s t a ł o przemilczane: odejście, p a t o s , w o l ę milczenia, m e l a n ­
cholię spojrzenia p o d p r z e z o r n i e s p u s z c z o n ą przyłbicą h e ł m u " .
Szkoda, że s e n t y m e n t a l n a westalka powieściowego psychologizmu s u r o w o
oceniając twarde strofy Kawafisa, siląc się na określenia takie jak „pastisz", zapo­
mniała jakby, że oda m o ż e być odą, epigramat epigramatem, a śniące się k o m u ś cy­
garo, jak miał powiedzieć p o n o ć szacowny d o k t o r Freud, po p r o s t u cygarem.
II
Jak w i a d o m o wszystkim kawafisologom, dzieło wybitnego Aleksandryjczyka, jego
ekdota poiemata, obejmuje 154 precyzyjnie wycyzelowane wiersze. Dziwi więc n o n ­
szalancja, z jaką podchodzi do tej twórczości popularny p o e t a rosyjski Josif Brodski,
kiedy w swoim eseju Śpiew wahadła w s p o m i n a o „kanonie 2 2 0 u t w o r ó w Kawafisa"
(zapewne tworzy on kontaminację K a n o n u 154 wierszy uznanych przez Starego Po­
etę za dojrzałe do druku z tym, co pozostało w jego archiwum i nie było przezna­
czone do publikacji). Zdziwienie b u d z ą j e d n a k nie tylko mylnie p o d a n e fakty, lecz
również ich ryzykowne interpretacje. Tak rosyjski p o e t a pisze o greckim: „Trzy lata
spędził w Konstantynopolu; były to lata ważne dla jego rozwoju. Tam urywa się hi­
storyczny dziennik, który prowadził przez szereg lat — na zapisie oznaczonym Ale­
ksander. Tam też przeżył p o d o b n o pierwsze doświadczenia h o m o s e k s u a l n e . "
I później: „Mieszkał w Aleksandrii, pisał wiersze [...], rozprawiał w kawiarniach
180
FRONDAll/12
z miejscowymi lub przyjezdnymi literatami, grał w karty i na wyścigach, odwiedzał
burdele dla homoseksualistów i niekiedy chodził do kościoła".
W rzeczywistości młody Kawafis zamierzał stworzyć encyklopedię dziejów grec­
kich. Doprowadził ją do hasła: „Aleksander Macedoński". Chronologia zaintereso­
wań Kawafisa w wersji podanej przez Brodskiego jest całkowicie fałszywa. Z zapi­
sków zawartych w Dzienniku pierwszej podróży do Grecji Aleksandryjczyka wynika
jednoznacznie jego awersja do „miejsc kurewskich, lokali haniebnych" (co nie zna­
czy: miejsc niebezpiecznych i podejrzanych). Spora część Dziennika... to relacje ze
zwiedzania kościołów i wzmianki o przeżywaniu Mszy św. Dokądkolwiek Kawafis
podróżował, wszędzie oddawał h o ł d relikwiom świętych (św. Spirydiona na Korfu,
św. Andrzeja w Patras) i odwiedzał kościoły, także katolickie, jak n p . w Brindisi.
Brodski próbuje kokietować czytelnika w d u c h u w z a j e m n e g o z r o z u m i e n i a ,
kiedy w decyzjach p o e t y doszukuje się intencji i u z a s a d n i e ń , k t ó r e bardziej pa­
sowałyby do jego własnej, Josifa, osoby: „ C o n i e p o z w a l a n a m powiedzieć, że
w decyzji p o z o s t a n i a w Aleksandrii było coś niezwykle greckiego (jak gdyby wy­
brał towarzyszenie Losowi, który go t a m umieścił, s w o j e m u Parkos), to niechęć
s a m e g o Kawafisa do mitologizowania; być m o ż e t a k ż e z r o z u m i e n i e przez czytel­
nika, że każdy wybór jest ucieczką p r z e d w o l n o ś c i ą " .
Kawafis był chyba j e d n a k bliższy p r z e k o n a n i a , że n a s z a w o l n o ś ć realizuje się
w wyborach — dobrych lub złych. Ze s a m i p o n o s i m y konsekwencje naszych de­
cyzji i nie m o ż e m y szukać dla siebie łatwych u s p r a w i e d l i w i e ń . Iście kawafisjański p a r a d o k s polega na tym, że każdy wybiera swoje F a t u m :
Me ma dla ciebie okrętu — nie ufaj próżnym nadziejom —
nie ma drogi w inną stronę.
Jakeś swoje życie roztrwonił
w tym ciasnym kącie, tak je w całym świecie roztrwoniłeś.
(Miasto)
Pobożność liturgiczna Kawafisa jest s p r a w ą na tyle z n a n ą , że a b s u r d a l n e
byłoby twierdzenie, iż był p o g a n i n e m . Brodski forsuje j e d n a k tezę, że co p r a w d a
Stary Poeta nie składał ofiar Z e u s o w i , ale n i e był też chrześcijaninem, p o n i e w a ż
„kiedy używa on słów chrześcijaństwo i pogaństwo, p o w i n n i ś m y p a m i ę t a ć , tak jak
on pamiętał, że są to przybliżenia, konwencje, w s p ó l n e m i a n o w n i k i , a to, czego
dotyczy cała cywilizacja, znajduje się n i e w m i a n o w n i k u , lecz w liczniku".
P o t a k i m w y w o d z i e n i e dziwi już, gdy B r o d s k i p o s u w a się d o j a w n e j m a n i ­
pulacji, starając się u d o w o d n i ć d u c h o w e p o k r e w i e ń s t w o m i ę d z y Aleksandryj­
czykiem i jego największą a n t y p a t i ą oraz a n t y w z o r e m — J u l i a n e m A p o s t a t ą .
LATO- 1 9 9 8
181
Uważnym czytelnikom poezji Aleksandryjczyka w i a d o m e jest, że jego wielkim
inspiratorem byl św. Grzegorz z Nazjanzu. Mowy tego Ojca Kościoła Kawafis
ukochał do tego stopnia, że kiedy nie miał ich p o d ręką — zdarzało się — rezygnował
z pisania wierszy. Wrażenie, jakie wyniósł święty Grzegorz ze spotkania z Julianem,
miało w sobie coś z fizycznej odrazy. Podobnie wyobrażał sobie postać cesarza
Kawafis: „Zdawało mi się, że nic dobrego nie wróży kark słaby, barki poruszane jak
szale wagi, oczy niespokojne i w koło biegające, krok nerwowy i niepewny, n o s
dyszący bezczelnością i pogardą, z tym samym wyrazem twarzy o śmiesznych rysach,
nieopanowany bulgocący śmiech, ruchy głowy nieskoordynowane, m o w a t a m o w a n a
i przerywana z braku oddechu, pytania bez ładu ni związku, odpowiedzi nie lepsze,
jedne w drugie wpadające, nierozważne i pozbawione tego uporządkowania, jakie
daje wykształcenie. [...] Na jego widok powiedziałem: Jaką zarazę hoduje sobie
państwo rzymskie? (św. Grzegorz z Nazjanzu, Mowy).
Religijna i polityczna t ę p o t a A p o s t a t y zraziły do n i e g o nie tylko chrześcijan,
lecz również u m i a r k o w a n y c h w y z n a w c ó w antycznej religii greckiej. Kawafis —
chrześcijanin, e s t e t a i liberalny k o n s e r w a t y s t a — znajdował dla cesarza J u l i a n a
co najwyżej rodzaj pobłażliwej ironii
(Bez przesady Auguście). Brodski w s w y m
tekście o Kawafisie, nie w s p o m n i a w s z y ani r a z u o postaci św. Grzegorza, roztkliwia się n a d Apostatą: „ N i e posiadając jeszcze własnej l i t e r a t u r y i, na ogół,
mając
niewiele
do
przeciwstawienia
a r g u m e n t o m Juliana,
chrześcijanie
atakowali go w ł a ś n i e za tolerancję, z jaką ich t r a k t o w a ł , nazywając go H e r o d e m ,
mięsożernym
straszydłem,
arcylgarzem,
który z
diabelską
chytrością
nie
prześladuje otwarcie i w t e n s p o s ó b oszukuje n a i w n y c h . [...] Narażając się na
zarzut idealizacji, m a m y o c h o t ę n a z w a ć J u l i a n a człowiekiem wielkiego d u c h a ,
o p a n o w a n y m świadomością, że ani p o g a ń s t w o , ani chrześcijaństwo nie wystar­
czają s a m e przez się i że ż a d n e z nich, w z i ę t e z o s o b n a , nie potrafi do k o ń c a
wykorzystać wszystkich d u c h o w y c h możliwości człowieka".
W sporze z J u l i a n e m zwyciężyli j e d n a k chrześcijanie — i to nie siłą oręża,
lecz wielkością d u c h a — tym, czego b r a k zarzuca im Brodski. To o n i potrafili
czerpać z d o r o b k u p o k o l e ń żyjących p r z e d C h r y s t u s e m . Grzegorz z N a z j a n z u był
m i s t r z e m c e n t o n u , znał na wyrywki dzieła antycznych a u t o r ó w — z ich frag­
m e n t ó w u k ł a d a ł dla w p r a w y h y m n y na cześć C h r y s t u s a . Małostkowy, efe­
meryczny cesarz wyrzucał z g r o b ó w p r o c h y m ę c z e n n i k ó w . Na łożu śmierci,
w s w o i m wierszu — t e s t a m e n c i e , Kawafis n a p i s a ł :
[...]
Wiele jest grobów w Dafne.
Jeden z ludzi tam pogrzebanych
to święty,
triumfalny męczennik Babylas,
wielka chluba naszego kościoła.
182
FRONDA
11/12
0 nim to myślał, jego się bał bóg fałszywy.
Dopóki czuł go blisko, nie mógł się ośmielić,
aby głosić wyrocznie: ani pisnął.
(Boją się naszych męczenników fałszywi bogowie.)
Bezbożny Julian zabrał się do dzieła.
Zdenerwował się i krzyknął: „Zabierzcie go i wynieście,
wyrzućcie go natychmiast,
tego Babylasa.
Hej, słyszycie wy tam? On drażni Apollina.
Zabierzcie go od razu.
Wykopcie i zanieście, gdzie się wam podoba.
Wynieście go, wyrzućcie. Ja teraz nie żartuję.
Apollo rzekł: świątynia ma być oczyszczona".
Wzięliśmy ją, zanieśli tę świętą relikwię gdzie indziej,
wzięliśmy ją, zanieśli z miłością i czcią.
A
świątynia zaiste miała powodzenie,
żaden czas nie upłynął, a wybuchnął wielki
pożar, straszliwy pożar:
1 spłonęła świątynia, spłonął i Apollo.
Posąg — popiół, i można go wymieść do śmieci. [...]
W zakończeniu swego szkicu Brodski nazywa Kawafisa śpiewającym w a h a d ł e m
uwięzionym w pudle zegara i powtarza dobitnie: „Horyzont poezji Kawafisa bardzo
się poszerzy, jeśli zrozumiemy, że nie dokonał wyboru między p o g a ń s t w e m i chrześ­
cijaństwem, lecz wahał się między nimi — właśnie jak w a h a d ł o " . Przypisując
Kawafisowi neutralny stosunek do kwestii religijnych, Brodski zdaje się zdradzać
własne sympatie, ewidentnie pogańskie. W wierszach Kawafisa poganie prawie
zawsze ulegają fascynacji religią chrześcijan. Bluźniercze słowa, jakie wypowiada
Brodski w p o d s u m o w a n i u swych rozważań, są całkowicie obce duchowi kawafisjańskiej poezji: Brodski w s p o m i n a o Apoloniuszu z Tyany (jego z d a n i e m postaci
bliskiej Kawafisowi), „który żył tylko trzydzieści lat później niż Chrystus, był znany
ze swych cudów, uzdrawiał ludzi, nie zostawił żadnego świadectwa swojej śmierci
i w przeciwieństwie do Chrystusa umiał pisać".
Po pierwsze: nawet jeśli ktoś nie jest przekonany do świadectwa Ewangelisty
relacjonującego, że „Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi" 0 8,6), to nie
powinien lekceważyć zdania wielu egzegetów zauważających, że C h r y s t u s w s w o i m
nauczaniu dysponował tak g r u n t o w n ą wiedzą na t e m a t p i s m starotestamentowych,
LATO 1 9 9 8
183
że t r u d n o sobie wyobrazić, by n i e potrafił pisać — t y m bardziej, że w y s t ę p o w a ł
w synagogach, gdzie o p r ó c z tego, że n a u c z a ł , czytał t e ż P i s m o . Po d r u g i e zaś:
t r z e b a być, doprawdy, chyba ślepym, żeby n i e d o s t r z e c ironii, z j a k ą t r a k t u j e
Kawafis
myślenie pięknoduchów
(na przykładzie Apoloniusza właśnie),
których p o z o r n e wyrafinowanie tak ł a t w o p r z e p o c z w a r z a się w u m i ł o w a n i e
dosłowności i blichtru:
0 wychowaniu i wykształceniu, o ich ważności
Apoloniusz
rozmawiał
z młodzieńcem, który właśnie dom przepyszny stawiał
na wyspie Rodos. „Ja, gdy wchodzę do świątyni —
powiedział Tyanejczyk w końcu — znacznie wolę
widzieć w maleńkiej posąg ze złota i słoniowej kości
niżeli w ogromnej — posąg z pospolitej gliny".
„Z pospolitej gliny." Tak, to jest obrzydliwe.
A jednak pewnych ludzi (bez należytej edukacji)
kuglarstwem
można oszukać.
Z pospolitej gliny.
(Apoloniusz z Tyany przebywając na wyspie Rodos)
Oczywiście Aleksandryjczyk potrafił zrozumieć s m u t e k „bardzo nielicznych
pogan, nieszczęsnych bałwochwalców", dążących s e n t y m e n t e m postać fałszywego
proroka z Tyany i nie mogących pogodzić się z fiaskiem jego misji (chrześcijanie
potrafią współczuć przegranym). Co innego jednak, kiedy Stary Poeta przedstawia
racje postaci ze swoich wierszy, a co innego kiedy (na ogół w anonimowej pierwszej
osobie liczby pojedynczej) przybiera bardziej osobisty t o n . W tym s a m y m 1925 roku,
z którego pochodzi powyższy utwór, Kawafis napisał w wierszu Z kolorowego szklą:
Bardzo mnie wzrusza jeden szczegół
z koronacji, w Blachernaj, Jana Kantakuzenosa
1 Ireny,
córki Andronikosa Asan:
że mając tylko trochę drogich kamieni
(wielkie było ubóstwo naszego nieszczęsnego państwa)
przybrali się w sztuczne. Mnóstwo świecidełek ze szkła,
czerwonych, zielonych i niebieskich.
Niczego, co byłoby marne
albo uwłaczające, nie widzę w tych świecidełkach
z kolorowego szkła. [...]
184
FRONDA11/12
III
W i o s k i eseista G u i d o C e r o n e t t i t w i e r d z i , że z z a w o d u j e s t tylko c z ł o w i e k i e m
i n i k i m więcej, n a d m i e n i a t e ż s k r o m n i e w felietonie p t . Chorobliwość Kawafisa,
że jego r o z m y ś l a n i a są „ n i e w i e l e z n a c z ą c e " . Polscy w y d a w c y r e k l a m u j ą go
z w i ę k s z y m r o z m a c h e m j a k o kogoś,
„ k t o wydostaje
się
ponad bezładną
k r z ą t a n i n ę i rozgląda się za L o s e m " , a w d o d a t k u j e s t „ o b d a r o w a n y p o c z u c i e m
Tajemnicy, co w s z y s t k o p r z e n i k a i z a w s z e n a s p r z e r a s t a " .
C e r o n e t t i o k r e ś l a siebie m i a n e m anima naturaliter gnostica. W y d a w a ć by się
m o g ł o , że o b r a z ś w i a t a W t a j e m n i c z o n y c h j e s t b a r w n y i s k o m p l i k o w a n y , ale
włoski
g n o s t y k znajduje p r o s t e o d p o w i e d z i n a w i ę k s z o ś ć n u r t u j ą c y c h g o
pytań.
C h a r a k t e r poezji
Kawafisa j e s t w o c e n i e C e r o n e t t i e g o
oczywisty:
h o m o s e k s u a l n i e obsesyjny. „ Z a w o d o w y c z ł o w i e k " t ł u m a c z y c z y t e l n i k o m , ż e
sporządził swój szkic o poezji Aleksandryjczyka „ s p o ż y t k o w u j ą c w n i m ele­
m e n t y z j e g o t e k s t ó w u t a j o n y c h " , j a k nazywa, n i e w i a d o m o dlaczego, w i e r s z e
Kawafisa s p r z e d 1911 r., k t ó r e p o e t a włączył do K a n o n u .
C e r o n e t t i sugeruje, że m e t a f o r y c z n e p r z y p o w i e ś c i u k a z a n e w w i e r s z a c h
Okna
i
Mury
to
prosty
efekt
sublimacji
homoseksualnych
kompleksów
Kawafisa, zaś h e l l e n i s t y c z n a k l a s y c z n o ś ć t o tylko s z t u c z n y krajobraz k a m u ­
flujący jego j e d y n ą obsesję.
Aleksandryjczyk
jako
( N o t a b e n e C e r o n e t t i myli się,
sztafaż
wykorzystywał
„hellenistyczną
gdy p i s z e , że
klasyczność".
N i e z a l e ż n i e o d s y m p a t i i , j a k ą dążył Kawafis p o s t a ć A l e k s a n d r a W i e l k i e g o ,
o wiele bardziej od jakiejkolwiek „ k l a s y c z n o ś c i " czy g ł ó w n e g o n u r t u dziejów
i n t e r e s o w a ł y g o m o m e n t y h i s t o r y c z n y c h z m i e r z c h ó w , p r z e ł o m ó w , polity­
cznych z a w i r o w a ń . O p i s y w a ł o d l e g ł e greckie k o l o n i e , m a ł e k r ó l e s t w a n a
peryferiach r z y m s k i e g o i m p e r i u m . O d k r y w a ł z a p o m n i a n e k a r t y z dziejów
Bizancjum.)
Czy j e d n a k strofy Murów m u s z ą być tylko, jak u p i e r a się C e r o n e t t i , o p i s e m
społecznego wyalienowania pederasty?
Bez skrępowania, litości i wstydu
wznieśli wokół mnie wysokie, potężne mury.
Teraz siedzę pośród nich i rozpaczam.
Myśli pożera los
a miałem tak wiele do zrobienia.
Dlaczego nie dostrzegłem,
LATO- 1 9 9 8
kiedy wznosili mury?
185
Me usłyszałem żadnego głosu ani stukania murarzy.
Nieoczekiwanie zamknęli przede mną świat.
(Mury)
Sam Kawafis w swej Ars Poetka, napisał: „Jeśli p r z e z j e d e n choćby d z i e ń albo
j e d n ą godzinę c z u ł e m się jak człowiek w o b r ę b i e Murów albo jak człowiek z wier­
sza Okna, u t w ó r o p a r t y j e s t na prawdzie, p r a w d z i e k r ó t k o t r w a ł e j , lecz takiej,
która w ł a ś n i e dlatego, że raz istniała, m o ż e się p o w t ó r z y ć w życiu i n n e g o
człowieka. Termopile, jeśli przystają do j e d n e g o choćby życia, są p r a w d z i w e ;
a przystają, zaiste jest to p r a w d o p o d o b n e , iż m u s z ą p r z y s t a w a ć " .
W zamierzeniu a u t o r a z a t e m Mury są o p i s e m s t a n u e m o c j o n a l n e g o czy
też — szerzej — egzystencjalnego, k t ó r y m o ż e n a b r a ć n a w e t w y m i a r u u n i w e r ­
salnego, nie m a j e d n a k p o w o d u , b y r e d u k o w a ć g o jedynie d o orientacji seksual­
nej autora, gdyż tak jak b o g a c t w o życia p o s i a d a wiele b a r w i zapachów, tak s t a n
t e n m o ż e mieć najprzeróżniejsze przyczyny.
Z d a n i e m C e r o n e t t i e g o , w s p o m n i e n i a z a w a r t e w w i e r s z a c h Starego Poety
mają charakter triumfalny i są wyzbyte m e l a n c h o l i i . T r u d n o j e d n a k za p o z b a w ­
iony
melancholii
uznać
wiersz
zatytułowany
—
jakby
na
przekór
C e r o n e t t i e m u — Melancholią Jazona... Kawafis zdaje się w y z n a w a ć w n i m s w e
artystyczne credo:
W tobie się chronię, Sztuko Poezji,
która trochę znasz się na lekach:
próbach znieczulania bólu
poprzez Wyobraźnię i Słowo.
Włoski felietonista nie widzi w tej poezji tragizmu, tylko „chorobliwość",
ponieważ: „Ten Jusef powieszony przez Anglików w delcie Nilu (jako Grek, w wier­
szu 27 czerwca 1906, godz. 2 po południu) miał — pisze Pontiani — dwadzieścia pięć
lat. Kawafis daje mu tylko siedemnaście. I nie ma to ż a d n e g o znaczenia, czy go
kiedyś widział, czy nie: w wierszu go widzi, jak widział tych wszystkich, na których
tylko przelotnie spojrzał — widzi, że jest to ktoś upragniony, umiłowany,
przepiękny. Ale m i t piękna wszechobecnego, dostrzeganego za wszelką cenę,
prowadzi do utraty tragiczności." C e r o n e t t i stwierdza autorytatywnie: „Nikłe
poczucie tragizmu sprawia, że poezja Kawafisa zostaje zalana i przesycona chorobliwością, która dzięki swej dręczącej magii zastępuje w jakimś sensie r o z t r w o n i o n y
tragizm. Agoni agapi, żarliwa miłość bez okien, króluje tu n a d wszystkim".
Być m o ż e z a b r z m i to banalnie, ale wszystko, czego człowiekowi żal, n a w e t
jeśli m i a ł o wady, p a m i ę ć ludzka idealizuje. Ile lat m i a ł Jusef — to rzecz nieistot186
FRONDAll/12
na — z p e w n o ś c i ą nie był zgrzybiałym s t a r c e m . Żal zawsze tego, co nie m o g ł o
się w pełni zrealizować, żal tego, co było p i ę k n e i p r z e p a d ł o . . . W s u m i e (zdoby­
wając
się
na
życzliwą
krytykę)
rozważania
włoskiego
publicysty-turpisty
o Kawafisie m o ż n a skwitować l u d o w ą sentencją Starożytnych: Medice, cura te
ipsum.
Yourcenar, Brodski, C e r o n e t t i . . . Zafrapowało ich D z i e ł o Kawafisa. D o s z u k i w a l i
się w n i m artystycznych emanacji w ł a s n y c h uczuciowych bądź seksualnych
defektów. Wydaje się jednak, że z a p o m n i e l i o prostej prawdzie, że m o ż n a
mieszkać na bezludnej wyspie i m i e ć t e m p e r a m e n t k a w i a r n i a n e g o b ł a z n a oraz —
dla o d m i a n y — zaglądając do najpodlejszych spelun, p o z o s t a w a ć w o s a m o t n i e ­
niu i stanie specyficznej medytacji. To p r a w d a , że Kawafis napisał kilka „pedalskich" wierszy, przesłał kilka melancholijnych u ś m i e c h ó w a n t y c z n y m p o g a n o m ,
ale kilkadziesiąt jego u t w o r ó w to filozoficzne przypowieści i żarliwe, dewocyjne
wręcz pieśni. G e n e r a l n i e Dzieło Kawafisa to ekstatyczna k o n t e m p l a c j a s t a n ó w
emocjonalnych, historii i — w k o ń c u — Boga.
Kto wie, czy specyfika polskiej narodowej wrażliwości nie umożliwia n a m lep­
szego zrozumienia poetyckich intencji wielkiego Greka, niż ma to miejsce w przy­
padku Francuzów, Rosjan albo Włochów. Zwrócił wszak uwagę profesor Z y g m u n t
Kubiak na to, iż Polacy i Grecy są tak bardzo sobie „bliscy w niedoli i w d u m i e " .
Jak wiele jest racji w t y m s t w i e r d z e n i u m o ż n a u z m y s ł o w i ć sobie czytając
fragment
kawafisowego
Konstantynopola
wziętego:
Co mnie jednak poruszyło bardziej niż to wszystko,
to pieśń z Trebizondy, w osobłiwym dialekcie,
przepełniona smutkiem tych tak dalekich Greków,
którzy może do końca wierzyli, że jednak ocalejemy
Na zasadzie prostego skojarzenia strofy o czarnomorskiej, greckiej kolonii
mogą wyzwolić w nas
sentyment
do
zdewastowanych
enklaw polskości
na
Wschodzie, których nazwy brzmią dziś niemal równie egzotycznie jak Trebizonda,
a których mieszkańcy: Nadberezyńcy, Wołynianie, Podołanie oraz inni Kresowiacy
polegli lub rozproszeni zostali w bezmiarze eurazjatyckiej despotii.
***
W słynnym, klasycznym j u ż dzisiaj w i e r s z u Czekając na barbarzyńców p r z e d s t a w ­
ia Kawafis stan zagrożenia, w j a k i m znalazła się cywilizacja i m a s o c h i s t y c z n y
LATO-1 99 8
187
niemal
zawód
zrezygnowanych
elit
starego porządku,
gdy n i e
następuje
spodziewany cios. Z a g r o ż e n i e ulega o d d a l e n i u , w y r o k jest odroczony, ale n i e
wiemy jak żyć. W t a k i m czasie i w p o d o b n e j sytuacji rzesze ludzi i całe n a r o d y
odnajdują d r o g ę d o Objawienia.
Nie było w dziejach ludzkiego rodzaju cywilizacji tak żywotnej, bogatej
i cudownej jak chrześcijaństwo. W i e r z e n i a p o g a n u m i e r a ł y bez bólu, w a t m o s ­
ferze łagodnej melancholii, chrześcijański świat p o w s t a ł i t r w a w w a r u n k a c h
p e r m a n e n t n e g o kryzysu. Bakcyle zła r ó ż n i e dawały o sobie znać w dziejach
chrześcijańskiej cywilizacji, ale zawsze znajdywała się d u c h o w a siła, by p o w ­
strzymać ślepy pęd n i h i l i z m u — r ó w n i e ż wtedy, gdy historyczni, n a w r ó c e n i bar­
barzyńcy podjęli walkę z H u n a m i w o b r o n i e chrześcijańskiej E u r o p y i świata.
Współcześni
barbarzyńcy to d e k a d e n c i n i e znający s t a n u napięcia m i ę d z y
grzeszną słabością a p r a g n i e n i e m świętości. D l a t e g o d r w i ą z tego, czego n i e poj­
mują. Ale siła Wiary i Tradycji j e s t n i e z m i e r z o n a , a ich e l e m e n t e m j e s t r ó w n i e ż
Dzieło K o n s t a n d i n o s a Kawafisa — grzesznika n a m a s z c z o n e g o na ł o ż u śmierci
przez greckiego p a t r i a r c h ę .
PIOTR
CIEDROWICZ
W kwietniu 1996 r. Gazeta Wyborcza opu­
blikowała artykuł-recenrję Jerzego Jarniewicza z biografii Eliota pióra Petera Ackroyda. Autor tego omówienia, które ukazało
się pod czytelnym tytułem Groźny klasy­
cyzm, użył w stosunku do postawy poety
uroczej formuły „faszyzm klasycyzujący".
T. S. ELIOT
i „obrońcy GHmokracji"
H
WOJCIECH
WENCEL
ISTORIA l i t e r a t u r y XX w. n i e z n a zbyt w i e l u r ó w n i e frapujących
p r z y p a d k ó w twórczości, której w s z e c h s t r o n n y rozwój m ó g ł się
d o k o n a ć dzięki łasce religijnego n a w r ó c e n i a , konwersji p r o w a ­
dzącej do żywej wiary w J e z u s a C h r y s t u s a . W poezji, eseistyce
i d r a m a t o p i s a r s t w i e T h o m a s a S t e a r n s a Eliota o w o n a w r ó c e n i e
z a o w o c o w a ł o r o z w i k ł a n i e m kwestii p o d s t a w o w y c h , z a r a z e m o n t o l o g i c z n y c h ,
społecznych i artystycznych, wypełniając t y m s a m y m lukę, od lat m o z o l n i e
p r z y g o t o w y w a n ą na przyjęcie prawdy.
O ile powściągliwe deklaracje wiary „ p o z a i n s t y t u c j o n a l n y m K o ś c i o ł e m " ,
bądź, ostrożniej, metafizyczne s y m p a t i e , s t o s u n k o w o c z ę s t o goszczą n a u s t a c h
w s p ó ł c z e s n y c h pisarzy, o tyle w y p o w i a d a n e są z r e g u ł y j ę z y k i e m z b l a z o w a n y c h
mędrców, którzy w swej w s p a n i a ł o m y ś l n o ś c i p o s t a n o w i l i włożyć kolejny kwia­
tek do wykwintnej b u t o n i e r k i . Oczywiście, jeśli tylko i n t e r e s u j e ich wielka sztu­
ka, nadal poruszają się w ożywczym cieniu chrześcijańskiej kultury, ale czynią
t o bez ś w i a d o m o ś c i i s t n i e n i a ź r ó d ł a , k t ó r e g o m o c pozwala, w b r e w l u d z k i m
o g r a n i c z e n i o m , d o t r z e ć n a s a m szczyt.
Sytuacja Eliota jest z u p e ł n i e i n n a . Zbliżając się d o konwersji, potrafił o n
w p e ł n i ś w i a d o m i e czerpać z c h r z e ś c i j a ń s k i e g o objawienia, t a k ż e w i n t e l e k t u ­
a l n y m i a r t y s t y c z n y m p r o c e s i e p o z n a n i a . Tutaj z n a l a z ł m ą d r o ś ć , przenikającą
każdą sferę bytu, i starał się dać t e m u w y r a z w swojej t w ó r c z o ś c i . O d t ą d
I.ATO- 1 9 9 8
189
wszelkie jego koncepcje, czy to w y r a ż o n e implicite w poezji, czy też r o z b u d o w a ­
ne w trybie eseju dla określenia z a d a ń krytyki literackiej lub definicji k u l t u r y
i społeczeństwa, k i e r o w a n e b ę d ą n a d p r z y r o d z o n y m z m y s ł e m wiary.
Ryszard Przybylski, s k ą d i n ą d j e d e n z tych badaczy, k t ó r y m w s p o m n i a n a
praktyka s p ę d z a sen z p o w i e k (jak to m o ż l i w e , że t a k ś w i e t n y e r u d y t a , j a k i m
był Eliot, „ u c i e k ł " do o g r o d u Najświętszej Marii P a n n y ? ) , w swojej książce
Et in Arcadia ego d o ś ć trafnie opisuje w p ł y w n a w r ó c e n i a p o e t y na j e g o ś w i a d o ­
m o ś ć : „Jeżeli p r z e s z ł o ś ć , t e r a ź n i e j s z o ś ć i p r z y s z ł o ś ć n i e n a s t ę p u j ą po s o b i e ja­
ko przyczyna i skutek, lecz t k w i ą w s t a t y c z n y m «wiecznym teraz», to nic n i e
m o ż e zostać z m i e n i o n e , n i c z e g o n i e m o ż n a o k u p i ć i o d k u p i ć . P r z y j e m n o ś ć
i ból, d o b r o i z ł o p o w i n n y w s p ó ł i s t n i e ć ze s o b ą z a w s z e . N a d z i e j a z b a w i e n i a
jest więc słaba l u b ż a d n a . Taka koncepcja czasu była Eliotowi, p o d o b n i e jak
i jego p o p r z e d n i k o m , c h r z e ś c i j a ń s k i m filozofom, p o t r z e b n a d l a t e g o , aby m o ż ­
na było wykazać k o n i e c z n o ś ć c u d o w n e j i n t e r w e n c j i laski Bożej, j e d y n e j siły,
k t ó r a jest w s t a n i e zbawić człowieka, t z n . z m i e n i ć j e g o s m u t n ą t e m p o r a l n ą eg­
zystencję w r a d o s n e «wieczne teraz». Z tej p e r s p e k t y w y p a t r z a ł Eliot na ś w i a t
w klasycznej e p o c e swej t w ó r c z o ś c i , w e p o c e Ariel Poems, Popielca i Czterech
kwartetów. P a r a d o k s a l n a koncepcja czasu z o s t a ł a w i ę c o k r e ś l o n a p r z e z p a r a ­
doks łaski, k t ó r y u m o ż l i w i a p o j m o w a n i e ś w i a t a j a k o s t r u k t u r y h a r m o n i j n e j .
Teraźniejszość nie m o r d u j e i nie fałszuje p r z e s z ł o ś c i . Ten p r o b l e m dla Eliota po
p r o s t u nie istnieje. Wszelkie s t a w a n i e się z o s t a ł o p o j ę t e j a k o z n a k «wiecznej
teraźniejszością. Ta p e r s p e k t y w a Boga, k t ó r y n i e z n a pojęcia c h a o s u , p o z w o l i ­
ła poecie u p o r z ą d k o w a ć zjawiska. Był on p r z e k o n a n y , że k a ż d o r a z o w o potrafi
d o t r z e ć r ó w n i e ż d o u k r y t e g o ich s e n s u , p o n i e w a ż potrafi określić ich miejsce
i rolę w p l a n i e Boga. Po z n i e s i e n i u a n t y n o m i i m i ę d z y p r z e s z ł o ś c i ą i t e r a ź n i e j ­
szością, m i ę d z y l u d z k i m c h a o s e m w i e c z n e g o i ciągłego rozwoju a b o s k i m p o ­
r z ą d k i e m statyczności, Eliot m ó g ł twierdzić, że wyrazić p r a w d ę znaczy ujaw­
nić ukryty ł a d " .
Kiedy uważnie prześledzimy losy autora Wydrążonych ludzi, rychło przekonamy
się, że problem ładu, porządku i dyscypliny zajmował go już na wstępie poetyckiej
kariery. Wiara chrześcijańska wypełniła więc teren wyznaczony znacznie wcześniej.
Ale tylko o n a mogła nasycić go życiem i wyjaśnić dręczące Eliota wątpliwości.
Konsekwencje grzechu
Wydana w Polsce w 1996 r., w trzynaście lat od daty brytyjskiego pierwo­
druku, biografia poety autorstwa Petera Ackroyda (przekład Krzysztofa
Mazurka) umożliwia spojrzenie w głąb, odkrycie niebywałej konsekwen­
cji na tej duchowej drodze. Przede wszystkim obala p o p u l a r n ą w pewnych
kręgach tezę, iż przemiana Eliota miała charakter „czysto zaradczy", i że została za190
FRONDA11/12
programowana wyłącznie dla osiągnięcia intelektualnych celów. Choć i t e n m o t y w
j e s t tutaj o b e c n y (nie s p o s ó b zaprzeczyć, ż e p o e t a jeszcze p r z e d n a w r ó c e n i e m
zdawał sobie s p r a w ę z korzyści, jakie n i e s i e ze s o b ą c h r z e ś c i j a ń s t w o ) , to wciąż
towarzyszy m u w ą t e k zgoła o d m i e n n y . O p i s y l e k t u r o w y c h fascynacji p r z e p l a ­
tają się w książce A c k r o y d a z licznymi ś w i a d e c t w a m i p r o s t e j wiary. M o ż n a
wręcz p o k u s i ć się o d i a g n o z ę , że dla konwersji E l i o t a p o d o b n e z n a c z e n i e mia­
ły p i s m a św. T o m a s z a z A k w i n u i k o n t a k t y z n i a n i ą , A n n i e D u n n e , g o r l i w ą ka­
toliczką, k t ó r a z s z e ś c i o l e t n i m c h ł o p c e m p r o w a d z i ł a r o z m o w y o d o w o d a c h na
i s t n i e n i e Boga. O n a t e ż p o raz p i e r w s z y z a b r a ł a p r z y s z ł e g o p o e t ę n a M s z ę św.
do kościoła katolickiego, co z a p i s a ł o się w j e g o p a m i ę c i j a k o j e d n o z najsilniej­
szych w s p o m n i e ń z d z i e c i ń s t w a .
W y c h o w a n y w tradycji u n i t a r i a ń s k i e j , Eliot w k r ó t c e p r z e c i w s t a w i ł się kul­
tywowanym przez to środowisko pojęciom p o s t ę p u i sukcesu. Jego uniwersy­
tecki nauczyciel, Irving Babbit, w y w a r ł na n i e g o w p ł y w j a k o krytyk „ e m o c j o ­
n a l n e g o s e n t y m e n t a l i z m u " , a n a r c h i i wywodzącej się z e szkoły R o u s s e a u . Idąc
tą drogą, Eliot, p o d o b n i e jak t a m t e n , zaczął p o s z u k i w a ć „ s t a n d a r d ó w i dyscy­
pliny", „ p o r z ą d k u i a u t o r y t e t ó w " , n i e z b ę d n y c h d o o p a n o w a n i a p r z y r o d z o n y c h
człowiekowi „ s k ł o n n o ś c i d o zła czy zwierzęcej ż ą d z y " . H u m a n i z m Babbita,
przeceniający m o ż l i w o ś c i „ w e w n ę t r z n e j k o n t r o l i " , z o s t a ł j e d n a k p r z e z E l i o t a
z a r z u c o n y w r a z z p ó ź n i e j s z ą d o j r z a ł o ś c i ą do konwersji. W k o ń c u to Babbit
pierwszy zwrócił j e g o u w a g ę n a m o d n e w ó w c z a s , choć, siłą rzeczy, n i e z b y t
b e z p i e c z n e s t u d i a n a d religiami W s c h o d u , k t ó r e p o e t a p r z e z p e w i e n czas kon­
t y n u o w a ł (istnieją poszlaki, że kiedy pisał Ziemię jałową, m y ś l a ł o przejściu na
buddyzm).
P o d o b n i e p r z e d s t a w i a się s p r a w a k o n t a k t ó w z C h a r l e s e m M a u r r a s e m ,
t w ó r c ą Action Francaise, k t ó r e g o d o k t r y n a , w e d l e p o w s z e c h n y c h opinii, ucie­
leśniała j e d n o c z e ś n i e trzy tradycje: klasyczną, k a t o l i c k ą i m o n a r c h i s t y c z n ą .
C h o ć Eliot d o k o ń c a życia p o z o s t a w a ł p o d w p ł y w e m M a u r r a s a (co p o dziś
dzień w y p o m i n a j ą m u tropiciele ś w i a t o w e g o a n t y s e m i t y z m u ) , z b i e g i e m lat
coraz silniej krytykował j e g o p o g l ą d y z a i c h świecki c h a r a k t e r (zarzucał m u
m . i n . i n s t r u m e n t a l n e t r a k t o w a n i e sojuszu z K o ś c i o ł e m ) . M ó w i ą c s ł o w a m i Ac­
kroyda: „Jako człowiek d w u d z i e s t o p a r o l e t n i , Eliot włączył się d o r u c h u i n t e ­
l e k t u a l n e g o istniejącego w A m e r y c e , Anglii i E u r o p i e . U p o d s t a w t e g o r u c h u
leżał a t a k n a h u m a n i t a r y z m i d e m o k r a c j ę liberalną, j a k r ó w n i e ż o r ę d o w n i c t w o
ortodoksyjnych w a r t o ś c i k l a s y c y z m u po n a p u s z o n e j
«autoekspresji» w stylu
R o u s s e a u , afirmacja w a r t o ś c i a b s o l u t n y c h i o b i e k t y w n y c h o r a z u z n a n i e p o t r z e ­
by i s t n i e n i a p o r z ą d k u i a u t o r y t e t ó w , aby w p r o w a d z i ć e l e m e n t zdyscyplinowa­
nia w s t a n u p a d k u c z ł o w i e k a " .
Z w ł a s z c z a t e n o s t a t n i p u n k t zbliża E l i o t a d o najbardziej intrygującego
s p o ś r ó d jego m i s t r z ó w — T h o m a s a E r n e s t a H u l m e ' a . Wyprowadzając w n i o s k i
LATO 1 9 9 8
191
z g r z e c h u p i e r w o r o d n e g o H u l m e f o r m u ł o w a ł m i a n o w i c i e pogląd, ż e „ c z ł o w i e k
jest z n a t u r y zły l u b o g r a n i c z o n y i w w y n i k u t e g o n i e potrafi osiągnąć n i c z e g o
w a r t o ś c i o w e g o , chyba ż e dzięki z d y s c y p l i n o w a n i u e t y c z n e m u , h e r o i c z n e m u
czy p o l i t y c z n e m u " . Eliot p o w t ó r z y ł to z w i ę k s z ą jeszcze m o c ą p o d c z a s swych
w y k ł a d ó w w Ilkley, z i m ą 1916 r., k i e d y p o s t a w ę klasycystyczną definiował j a k o
„w swojej istocie w i a r ę w grzech p i e r w o r o d n y — p o t r z e b ę s u r o w e j dyscypliny.
[...] W y z n a w c a k l a s y c y z m u w s z t u c e i w l i t e r a t u r z e b ę d z i e w i ę c p o p i e r a ł m o n a r c h i s t y c z n e f o r m y r z ą d ó w o r a z Kościół k a t o l i c k i " . C i e k a w e , ż e w y z n a n i e t o
z o s t a ł o z ł o ż o n e p r z e z p o e t ę j e d e n a ś c i e lat p r z e d przyjęciem c h r z t u w Kościele
anglikańskim.
Modlitwa i spowiedź
Czytając biografię Eliota t r u d n o nie d o s t r z e c związku m i ę d z y jego du­
c h o w y m i d o ś w i a d c z e n i a m i i c o d z i e n n ą egzystencją. Zycie poety, w z o ­
r e m każdej odpowiedzialnej drogi do prawdy, obfitowało w r ó ż n e g o ro­
dzaju „ p r ó b y " , było ciągłym z m a g a n i e m się z c h a o s e m i jałowością.
Mnożyły się w n i m z a r ó w n o t r u d n o ś c i r o d z i n n e i finansowe, jak i d ł u g i e okresy
niemocy twórczej, nerwicy czy poczucia p u s t k i . Z a a b s o r b o w a n i e s o b ą s a m y m ,
g ł ó w n a p o k u s a Eliota, w y p r o w a d z a ł o go nieraz na m a n o w c e n a r c y z m u . I d o p i e ­
ro wiara chrześcijańska dała mu to, o co walczył w swej twórczości — wyjście
poza siebie. Z n a n e są r o d z i n n e perypetie poety, losy destrukcyjnego m a ł ż e ń s t w a
z Vivien Haigh-Wood (trzeba j e d n a k przyznać, że p o s t ę p o w a n i e Eliota, m i m o re­
ligijnych u z a s a d n i e ń , nie jest w tej m i e r z e do k o ń c a jasne; zresztą w y r z u t y su­
m i e n i a dręczyły go jeszcze d ł u g o po „ o d s u n i ę c i u się" od żony) i późniejszego
związku ze s w ą d ł u g o l e t n i ą sekretarką Valerie Fletcher. W tak burzliwych oko­
licznościach a u t o r Popielca p r z e c h o d z i ł swój „ d u c h o w y czyściec".
Oczywiście j e g o m ł o d z i e ń c z e fascynacje dalekie były od żywej wiary. C h o ć
j u ż w ó w c z a s pisywał w i e r s z e o świętych m ę c z e n n i k a c h i w i z j o n e r a c h , czynił
tak tylko p o t o , aby p o d k r e ś l i ć w ł a s n ą n i e z w y k ł o ś ć ( s a m był j e d y n y m b o h a t e ­
r e m tych o b r a z ó w ) . J a k o s t u d e n t i n t e r e s o w a ł się n a d t o m i s t y k ą i p s y c h o l o g i ą
religii, ale s w o b o d n i e łączył n p . k a z a n i a J o h n a D o n n e ' a czy L a n c e l o t a A n d r e w ­
sa z Kazaniem Ognistym Buddy. J e g o p r z y c h y l n o ś ć dla religii m i a ł a w i ę c począt­
k o w o c h a r a k t e r „ p o p r a w n o ś c i o w y " ; c z a s a m i o c i e r a ł a się w r ę c z o p o z ę .
Istnieje wszakże i druga strona tej historii, niemożliwa do pominięcia. Już
w 1924 r. Eliot pisał w j e d n y m z esejów o chęci p o d d a n i a się „czemuś, co jest poza
m n ą s a m y m " . Ten motyw, który przewijał się w jego wypowiedziach od najwcze­
śniejszych lat, wyraźnie skłaniał go w s t r o n ę instytucjonalnego Kościoła, dającego
możliwość zjednoczenia się z „zewnętrznym p o r z ą d k i e m " w odróżnieniu od próż-
192
FRONDAll/12
ności i chuci „wewnętrznego głosu" w stylu Rousseau. Jak zaświadcza Ackroyd,
w londyńskich kościołach, które poeta odwiedzał przed nawróceniem, najbardziej
poruszał go widok mężczyzn i kobiet na kolanach. Wszystko to było jednak dopiero
estetycznym w s t ę p e m do prawdziwej przemiany. W późniejszych latach Eliot twier­
dził z całą świadomością, iż „uczucia religijne bez Boga jako obiektu wiary to w isto­
cie stan patologiczny". Tymczasem powoli zacieśniał się krąg dobieranych przez
niego lektur. Z zainteresowaniem czytał prace Jacąuesa Maritaina, zwłaszcza w kon­
tekście dzieła św. Tomasza z Akwinu. Regularnie wracał też do lektury Dantego.
Teraz wypadki zaczynają p o s t ę p o w a ć b a r d z o szybko. Co ciekawe, p i e r w s z e
zapowiedzi konwersji wiążą się z katolickim R z y m e m . Podczas s w e g o p o b y t u
w Stolicy Apostolskiej w 1926 r. Eliot u p a d ł na k o l a n a p r z e d Pietą M i c h a ł a Anio­
ła, chociaż jego d r o g a k o n s e k w e n t n i e p r o w a d z i ł a go gdzie indziej. Bez w ą t p i e n i a
miały na to wpływ s p o ł e c z n e ambicje poety, a t a k ż e jego specyficzna sytuacja na­
r o d o w a (w listopadzie 1927 r. o t r z y m a ł o b y w a t e l s t w o brytyjskie). Jak pisze Ac­
kroyd: „W Kościele a n g l i k a ń s k i m związał się z r u c h e m anglokatolickim w ł a ś n i e
dlatego, że widział tu p e w n ą kontynuację tradycji. P o ł o ż o n y p r z e z e ń nacisk na
misję a p o s t o l s k ą i na znaczenie czci o d d a w a n e j s a k r a m e n t o m d a w a ł o (tym,
którzy chcieli szukać) p e w n ą ciągłość h i s t o r y c z n ą i ciągłość r y t u a ł u , dla Eliota
w a ż n y e l e m e n t wiary. Co więcej, związki Kościoła anglikańskiego z politycznym
i społecznym życiem n a r o d u , a także z m o n a r c h i ą skłaniały go do wiary w t o , że
w ł a ś n i e tutaj m o ż n a odnaleźć jakąś syntezę f o r m a l n ą " .
Niewątpliwie początek tego „ n o w e g o życia" stał p o d z n a k i e m raczej racjonal­
nej aprobaty niż nagłego objawienia. Eliotowi n i e ł a t w o było przezwyciężyć swe
w r o d z o n e skłonności, ale też nieco później twierdził patrząc wstecz, iż najwyż­
szym celem człowieka jest „wiązać dogłębny sceptycyzm z żarliwą wiarą [podkr.
moje — W.W.]", a jego najważniejszym wyróżnikiem — „chwała głoszona Bogu".
Raz jeszcze oddajmy głos Ackroydowi: „Jeśli mielibyśmy wskazać na e l e m e n t y wia­
ry, które wywarły na Eliocie największe wrażenie, należałoby z p e w n o ś c i ą wymie­
nić modlitwę i spowiedź, balsam i rozgrzeszenie dla duszy m o c n o odczuwającej
istnienie grzechu. C o n s t a n t i n e FitzGibbon dowiedział się od niego, że m o d l i t w a
m o ż e nadać nieszczęściu czytelne znaczenie. S t e p h e n Spender pisze o tym, jak kie­
dyś w obecności Virginii Woolf, Eliot starał się wyłuszczyć znaczenie modlitwy,
opisać p r ó b ę «koncentracji, z a p o m n i e n i a o sobie, osiągnięcia jedności z Bogiem»,
bezbrzeżnego skupienia myśli i uczuć na zewnętrznej sile lub obecności, bezbrzeż­
nego do tego stopnia, że rozmywają się w niej wszystkie myśli i uczucia. Parado­
ksalnie związek z czymś, co jest na zewnątrz człowieka, co istnieje p o z a n i m , m o ż e
mu dać poczucie jedności, zespolić go w akcie czci religijnej. Za p r z e d m i o t żarli­
wych uczuć chciał mieć coś, co nie jest z człowieka, żeby wyleczyć o s o b o w o ś ć gro­
żącą rozpadnięciem się na milion kawałków".
LAT21998
193
Pochwała wiecznego porządku
Dnia 29 czerwca 1927 r. T. S. Eliot przyjął chrzest w parafii Finstock
w Cotswolds i został przyjęty na ł o n o Kościoła anglikańskiego. Cere­
monię, przeprowadzoną w głębokiej tajemnicy, celebrował William
Force Stead, wyświęcony w Anglii amerykański poeta, który odegrał
dużą rolę w duchowej ewolucji konwertyty. Biografista Eliota opisuje reakcje to­
warzyszące t e m u wydarzeniu: „Pojawiło się pytanie: «W co wierzy pan Eliot?»
Kiedy pytano go bezpośrednio, odpowiadał wprost [...]: w wyznanie wiary, modli­
twę do Najświętszej Marii Panny i Wszystkich Świętych, w sakrament pokuty itd.
Jako człowiek udzielił intelektualnej zgody na filozoficzne propozycje wiary,
w której czuł oparcie. Zobaczymy jednak, że rytualne przestrzeganie obowiązków,
jakie ona narzuca — sumienne przestrzeganie dyscypliny spowiedzi, chodzenie na
msze i do komunii — było dla niego tak samo ważne, o ile nie ważniejsze".
Przez długie okresy s w e g o życia Eliot codziennie uczęszczał na poranne na­
bożeństwa, na początku 1928 r. trzy razy w tygodniu przyjmował Komunię św.
i dopiero ta praktyka dała mu pewność, że z obranej drogi nie ma już odwrotu.
Aktywnie włączył się także w działalność Kościoła anglikańskiego, brał udział
w wielu jego społecznych i kulturalnych przedsięwzięciach, a nawet pisał sztuki
na specjalne zamówienie biskupów. Wreszcie — krytykował humanizm, uzurpu­
jący sobie prawo do bycia substytutem religii, m i m o że nie jest „niezmiennym
i stałym zbiorem wartości". Podobne zarzuty stawiał również przekonaniom po­
litycznym, przez które „usiłuje się oferować to, co m o ż e dać jedynie wiara reli­
gijna". W końcu, nawiązując do sławy Maurrasa, oświadczył publicznie, że jest
„klasykiem w literaturze, rojalistą w polityce i anglokatolikiem w religii". Co
szczególnie interesujące, kilka lat po wojnie gościł z kolei na audiencji u Piu­
sa XII, od którego otrzymał pobłogosławiony różaniec.
Ackroyd zwraca uwagę na jeszcze jeden istotny aspekt religijności poety — wia­
rę w piekło i strach przed ogniem piekielnym: „Eliot sugeruje, że perspektywa potę­
pienia nadaje życiu znaczenie, którego inaczej by nie posiadało: częścią chwały czło­
wieka jest jego «zdolność do bycia potępionym». Zajmowało go piekło, lecz nie tylko
piekło wieczności, ale i cierpienie, które czasem jest człowiekowi pisane na ziemi;
tak właśnie, jak, jego zdaniem, było pisane jemu samemu. Idea istnienia piekła wy­
zwoliła Eliota, dodała znaczenia cierpieniu, ogień piekielny wyniósł go w górę, tak
wysoko, że był w stanie dostrzec stamtąd obyczaje i konwencje świata: w końcu od­
nalazł prawdę nie poddającą się nawet jego silnemu sceptycyzmowi, [...] nauczył się,
jak oglądać i badać własne niepokoje i cierpienie, jak widzieć je w obrębie Boskiego
planu, który nawet potępieniu przydaje znaczenia. [...] Jednym z powodów odtrące­
nia humanizmu i konwencjonalnego liberalizmu było to, że autentycznie odczuwał
obecność zła i sił ciemności, z którymi nie potrafił sobie poradzić".
194
FRONDAll/12
Ta kompilacja biograficznych w y p i s ó w p o w i n n a n a m u z m y s ł o w i ć , jak w a ż n ą
funkcję spełniła religijność Eliota w j e g o pisarskiej praktyce. W i a r a u m o ż l i w i ł a
mu rozwiązanie f u n d a m e n t a l n y c h spraw; to dzięki niej stworzył s w e dojrzałe
dzieła (takie jak Popielec czy Cztery kwartety) i z b u d o w a ł o d p o w i e d z i a l n e defini­
cje krytyki literackiej, kultury, a n a w e t s p o ł e c z e ń s t w a chrześcijańskiego. O d t ą d
ów b e z k o m p r o m i s o w y piewca chrześcijańskiego ł a d u będzie więc zaciekle atako­
w a n y przez „ o b r o ń c ó w demokracji", a j e g o rola w k u l t u r z e — n i e u s t a n n i e p o ­
mniejszana i spychana w strefę ciszy.
W b r e w religii H o l o c a u s t u
Trudno się t e m u dziwić, skoro z n a n e są zarzuty, które postawił Eliot libe­
ralnej demokracji. Podobnie jak Mikołaj Bierdiajew, akcentował jej fatalną
słabość, polegającą na niezdolności do przyjęcia prawdy, do zachowania ab­
solutnych wartości duchowych, moralnych i intelektualnych, jakie mogły­
by skutecznie przeciwstawić się ideologiom faszyzmu i k o m u n i z m u . W demokracji
widział „społeczeństwo apatii", szczególnie narażone na totalitarną presję. Bynaj­
mniej nie przeszkodziło to jego przeciwnikom oskarżać poetę o rzekome sympatie
faszystowskie i poglądy antysemickie. I dziś jeszcze wypomina się Eliotowi jego
związki z Maurrasem, a także długoletnią przyjaźń z Ezrą P o u n d e m . Tropiciele anty­
semityzmu szukają dowodów, gdzie tylko się da, nawet w wierszu Gerontion z nie­
winnym opisem żydowskiego właściciela „ d o m u w rozpadzie". Charakterystyczne,
że zupełnie pomijają przy tym kulturowe i historyczne realia lat 20. Przyczyną cią­
głych posądzeń o faszystowskie skłonności bywają też świadectwa postawy Eliota
wobec wojny domowej w Hiszpanii. Kiedy w 1937 r. przeprowadzono w ś r ó d brytyj­
skich autorów sondaż na ten temat, poeta odpowiedział, że „będzie lepiej, jeżeli co
najmniej kilku ludzi pióra zachowa milczenie". Jak zauważa Marek Jan Chodakiewicz
w książce Zagrabiona pamięć, ta neutralność, w której sojusznikiem Eliota był m.in.
Pound, „oznaczała ostracyzm środowiskowy".
Wszystkie te polityczne czy ideologiczne p o w o d y niechęci do t w ó r c y Czterech
kwartetów nie wyczerpują j e d n a k kwestii. Motywy krytyków Eliota sięgają znacz­
nie głębiej — w s a m środek n a t u r y jego dzieła i myśli. P o m i ę d z y obowiązujący­
mi dziś w liberalnych kręgach d i a g n o z a m i kultury i religii a p r z e k o n a n i a m i an­
gielskiego
poety
zachodzi
mianowicie
podstawowa
sprzeczność,
pęknięcie,
którego nijak nie da się przeoczyć. Jak b o w i e m pogodzić świecką wizję c h a o s u
z chrześcijańskim ł a d e m , zaś b e z w o l n ą rozwiązłość z dyscypliną? Jak p o r a d z i ć
sobie ze słynnym t w i e r d z e n i e m , iż s e r c e m kultury jest religia? Jak wreszcie po
„śmierci Boga", po O ś w i ę c i m i u i „epoce p i e c ó w " u z n a ć znaczenie Bożego p l a n u ?
Tu w ł a ś n i e tkwi s e d n o p r o b l e m u : n i e w z r u s z o n e tezy Eliota j a w n i e k w e s t i o n u j ą
h i p o t e z ę o r z e k o m y m rozpadzie „starych w a r t o ś c i " .
LATO-1 9 9 8
195
W 1971 r. ukazała się w Anglii głośna pozycja George'a Steinera W zamku Si­
nobrodego. Kilka uwag w kwestii przedefiniowania kultury (polski przekład: Ola Kubińska, G d a ń s k 1993). Jej zawartość przedstawił a u t o r w formie w y k ł a d ó w w r a m a c h
dorocznych spotkań ku czci T. S. Eliota organizowanych przez U n i w e r s y t e t Kent
w Canterbury. Książka s t a n o w i ł a reakcję na o p u b l i k o w a n e przez Eliota w 1948 r.
Notes towards the definition of culture i, nie ma co ukrywać, zawierała o s t r ą krytykę
wyrażonych t a m tez. Przypomnijmy: twórca Ziemi jałowej pisał m.in. o k u l t u r z e ja­
ko „wcieleniu" religii d a n e g o n a r o d u . Dla Steinera p o d s t a w o w y m t e m a t e m był
z kolei holocaust: „Niezdolność [...] Eliota, by podjąć tę sprawę, więcej: przywo­
łać ją inaczej niż tylko p o p r z e z przedziwnie patronizujący przypis, wywołuje
g w a ł t o w n e zmieszanie. Jak ledwie trzy lata po wydarzeniu, po ogłoszeniu światu
faktów i zdjęć, które z p e w n o ś c i ą zmieniły n a s z e r o z u m i e n i e granic ludzkiego za­
chowania, m o ż n a było napisać książkę i nic nie powiedzieć? Jak można szczegółowo
przedstawiać i błagać o chrześcijański porządek,
kiedy holocaust poddał w wątpliwość sa­
mą naturę chrześcijaństwa i jego roli w historii Europy? [podkr. moje — W.W.]. P e w n e
wyjaśnienie daje o b e c n o ś ć d w u z n a c z n o ś c i na t e m a t Ż y d a w poezji i myśli Eliota.
To jednak wywołuje nie mniejsze z a ż e n o w a n i e " .
Tajemnica „winy i u p a d k u " chrześcijaństwa wyjaśnia się w kolejnym frag­
m e n c i e : „Jednak n a w e t jeśli r d z e ń teorii k u l t u r y j e s t «religijny», pojęcia t e g o nie
należy używać, tak jak to często czyni! Eliot, w k o n k r e t n y m , sekciarskim znacze­
n i u . Choćby z powodu swego wysoce dwuznacznego wmieszania w holocaust chrześcijań­
stwo nie może służyć jako ogniskowa przedefiniowania kultury
[podkr. moje — W.W.],
a nostalgia Eliota za dyscypliną chrześcijańską jest o b e c n i e najtrudniejszym do
o b r o n y a s p e k t e m jego p o g l ą d ó w " .
Leszek Elektorowicz w celnym szkicu O dwu próbach zdefiniowania kultury
(Arcana 1995 nr 2) poświęca s p o r o miejsca t y m i p o z o s t a ł y m p r z y k ł a d o m antyc h r y s t i a n i z m u Steinera (sugestia o „ s e k c i a r s t w i e " chrześcijaństwa j e s t tu m o ż e
najbardziej r e p r e z e n t a t y w n a ) . W k a ż d y m razie, nie ulega wątpliwości, że a u t o r
W zamku Sinobrodego, wyrażając m o d n y dziś pogląd o k r a c h u „ d a w n y c h w a r t o ś c i "
po „epoce p i e c ó w " , oprócz swoich emocji ujawnia t a k ż e z b i o r o w e ź r ó d ł a niechę­
ci do wielkiego poety.
Potwierdzają t o w y m o w n i e m . i n . k o m e n t a r z e p o n i e d a w n y m o p u b l i k o w a n i u
przez w y d a w n i c t w o Z n a k w y b o r u t e k s t ó w Eliota p t . Kto to jest klasyk i inne eseje.
Recenzent Gazety Wyborczej, niejaki Marcin N o w a k , stawia czytelnikom tej książ­
ki d r a m a t y c z n e pytanie: „Eliot p r o p a g o w a ł w swych p i s m a c h «jedność kultury
europejskiej* opartej na chrześcijaństwie. Ale czy nie zbyt p o c h o p n i e p o m i n ą ł
d w u d z i e s t o w i e c z n e doświadczenia ludzkości?" I k o n t y n u u j e : „Wszystko wskazu­
je na to, że w chwili p o w s t a w a n i a «definicji kultury* Eliota u ż y w a n e p r z e z n i e g o
kryteria były już n i e a k t u a l n e . Wystarczy dziś p o d d a ć p r ó b i e t e n a s p e k t myśli
Eliota, który dotyczy trwałości tradycji. B a n a ł e m byłoby p o w o ł y w a n i e się w t y m
196
FRONDA11/12
miejscu na «wielkie zwątpienia»: myśli politycznej Marksa, metafizyki N i e t z ­
schego i psychologii Freuda, k t ó r e zapowiadają z e r w a n i e tradycji. N i e m n i e j jed­
nak dla Eliota fakt zaistnienia owych «wielkich zwątpień» nie j e s t najwyraźniej
na tyle istotny, by zmienić jego poglądy w kwestii m o d e l u k u l t u r y europejskiej".
Nowak, który swoją recenzję obdarzył błyskotliwym t y t u ł e m Kto to był klasyk
(nie „jest", ale właśnie — „był"), posiada, jak zdążyliśmy się zorientować, wyjąt­
kowy zmysł historyczny. Dysponuje też wiedzą umożliwiającą mu zamknięcie te­
kstu efektownym splotem zdań: „Odczuwając zawieruchę panującą w przestrzeni
tradycyjnych wartości, m o ż n a odkryć atrakcyjność jednolitych postaw, które afirmują zgodną, u p o r z ą d k o w a n ą i o p a r t ą na dziedzictwie s t r u k t u r ę aksjologiczną. N i e
m o ż n a jednak tracić z pola widzenia okoliczności, k t ó r e decydują o tym, że podob­
nej postawy dziś po prostu nie sposób przyjąć [podkr. moje — W.W.]. «Byiby to więc
prawdziwy pech, gdyby dylematy i rozterki masowej kultury i społeczeństwa m a ­
sowego miały zrodzić jakąś zupełnie n i e u z a s a d n i o n ą i jałową t ę s k n o t ę za czymś
wcale nie lepszym, a tylko trochę bardziej staroświeckim» ( H a n n a h A r e n d t ) " .
D a r e m n a lekcja
Polska recepcja t w ó r c z o ś c i Eliota pokazuje, j a k ł a t w o m o ż n a t ę n i e ­
chęć p o d t r z y m y w a ć . N i e p r z y p a d k o w o książka S t e i n e r a zyskała u n a s
p r z e d laty o g r o m n ą p o p u l a r n o ś ć . P o p r o s t u : trafiła n a p o d a t n y g r u n t ,
co w r ó w n e j m i e r z e o d n o s i się do w i o d ą c y c h ś r o d o w i s k i n t e l e k t u a l ­
nych, jak i do s a m y c h p o e t ó w .
W 1964 r. Ryszard Przybylski pisał: „Lekcja Eliota j e s t więc dla polskich kla­
syków «w p e w n y m sensie» bezużyteczna. Ś w i a d o m o ś ć bezsilności w o b e c relaty­
w i z m u historycznego przy sceptycznym s t o s u n k u do chrześcijańskiej teodycei —
o t o z u p e ł n i e specyficzna, nie s p o t y k a n a gdzie indziej sytuacja, w jakiej znaleźli
się polscy poeci pragnący przywrócić światu h a r m o n i ę klasyczną" (Polska poezja
klasyczna po 1956 r., Pamiętnik Literacki 1964 z. IV). Rzeczywiście, m o ż n a chyba
zaryzykować tezę, iż a u t o r Popielca należy do „wielkich n i e o b e c n y c h " naszej lite­
ratury i kultury. N a w e t jeśli w ciągu m i n i o n y c h lat pojedynczy poeci czerpali z je­
go dzieła, to czynili to b a r d z o o p o r n i e , bez u w z g l ę d n i a n i a najważniejszego, reli­
gijnego w y m i a r u tej poezji.
Pierwsze przekłady z Eliota pojawiły się w Polsce t u ż przed wojną. Ich auto­
r e m był Józef Czechowicz, znakomity p o e t a dwudziestolecia międzywojennego.
W czasopismach Pton i Ateneum opublikował on m.in. t ł u m a c z e n i a d w ó c h spośród
Ariel Poems: A Song for Simeon oraz Journey of the Magi, k t ó r e m u nadał wymowny, archaizujący tytuł Wędrówka Trzechkrólowa. W swojej pasji był j e d n a k dość o s a m o t ­
niony. Nieco wcześniej, w 1936 r., ukazał się co p r a w d a esej Wacława Borowego
Wędrówka nowego Parsifala, ale poza t y m o Eliocie nie pisało się właściwie nic.
LATO 1 9 9 8
197
Prawdziwa fala napaści na poetę przetoczyła się za to na przełomie lat 40. i 50.
Michał Sprusiński, który w szkicu Poeta wielkiego czasu (wydrukowanym jako posło­
wie do Poezji Eliota, Kraków 1978) referuje „polskie losy" tej twórczości, przytacza
panujące wówczas opinie: „«Gdyby hieny miały wieczne pióra i maszyny, pisałyby jak
Eliot» — oświadczył jeden z pisarzy, których witaliśmy we Wrocławiu, jako autory­
tet w sprawach literatury". O „komicznym p a n u Eliocie i jego tragicznych uczniach"
wspominał natomiast w Odrodzeniu Konstanty Ildefons Gałczyński. Jak widać, socre­
alizm i w tym przypadku nie dał się zwieść imperialistycznym zakusom.
Dopiero w latach 60. zaczęto regularnie przekładać wiersze poety (czynili to
m.in. Z y g m u n t Kubiak, Zbigniew Bieńkowski, J a n Prokop, Jarosław M a r e k Rym­
kiewicz). W t e d y też ukazały się pierwsze polskie wydania jego książek (m.in.
doskonałe Szkice literackie) i, na krótko, z a p a n o w a ł a swoista „ m o d a na Eliota".
Charakterystyczne, że nie chodziło w niej o wyciągnięcie w n i o s k ó w z d u c h o w y c h
i intelektualnych propozycji a u t o r a Mariny, a jedynie o p r o s t e n a ś l a d o w n i c t w o ję­
zyka poetyckiego. Karierę, jako estetyczny wzór, zrobiła więc w ó w c z a s Ziemia jało­
wa, co dzisiaj wydaje się w p e ł n i zrozumiale, tym bardziej, jeśli p r z y p o m n i m y so­
bie atmosferę t a m t y c h lat: dziecinne „spory o r ó ż ę " i granice t u r p i z m u . J e d n y m
z tych poetów, u których da się rozpoznać estetyczny wpływ Eliota, jest bez wąt­
pienia Stanisław Grochowiak. Ale to nie wszystko. Z a r ó w n o Sprusiński, jak i du­
ża część polskiej krytyki, znajduje także bardziej świadomych o r ę d o w n i k ó w angiel­
skiego twórcy. „Zwolennikami i d y s k u t a n t a m i jego teorii i praktyki k u l t u r a l n e j "
bywają określani Ryszard Przybylski i Jarosław M a r e k Rymkiewicz. O pierwszym
z nich pisałem powyżej, w a r t o z a t e m poświęcić kilka słów d r u g i e m u .
Rymkiewicz to niewątpliwie najbardziej k o n s e k w e n t n y i u w a ż n y czytelnik
Eliota s p o ś r ó d wszystkich naszych poetów. Ł a t w o p r z e k o n a m y się o t y m czyta­
jąc jego Animulę, w y t r a w n e p r z e k ł a d y Eliotowskich p o e m a t ó w , a zwłaszcza m a ­
nifesty p o m i e s z c z o n e w książce Czym jest klasycyzm. Powtarzając wiele t w i e r d z e ń ,
znanych z eseistyki Eliota, Rymkiewicz wykazuje z n a k o m i t ą erudycję, i n t e l e k t u ­
alną głębię i zmysł dążenia do prawdy. Tyle tylko, że r z a d k o gości w jego esejach
i wierszach nazwisko a u t o r a Wydrążonych ludzi. W i e s ł a w Paweł Szymański, który
w tekście Wieczny komiwojażer cytuje Rymkiewiczowską parafrazę początku Burnt
Norton, podkreśla, że „związek z E l i o t e m [...] zaciera Rymkiewicz celowo —
w przypisach zapewnia, że t e n fragment jego wiersza jest związany z p o g l ą d a m i
Teilharda de C h a r d i n " . T r u d n o wyciągać z t e g o faktu zbyt daleko idące w n i o s k i .
O ile b o w i e m atencja Przybylskiego dla Eliota ma c h a r a k t e r pozorny, o tyle twór­
czość Rymkiewicza rzeczywiście świadczy o d u ż y m dla n i e g o s z a c u n k u . Ale też
o p i s a n a sytuacja informuje n a s p o ś r e d n i o o klimacie otaczającym p o s t a ć poety,
klimacie, w k t ó r y m u n i k a się o t w a r t y c h k o r e s p o n d e n c j i .
Zresztą żaden z polskich pisarzy, zgodnie z przytoczoną diagnozą Przybylskiego,
nie wyciągnął dotąd dostatecznych konsekwencji z duchowej „lekcji Eliota" (nawet
198
FRONDAll/12
Rymkiewicz, który przejął wiele jego „neutralnych" koncepcji, dość niejednoznacz­
nie odnosi się do kwestii religijnych). Paradoksalnie najbardziej jawne powinowac­
twa łączą z Eliotem Tadeusza Różewicza, przy czym związki te polegają oczywiście
na skrajnej przeciwstawności stanowisk (dobrze, choć nieco groteskowo pokazuje to
tytułowy szkic Przybylskiego w książce Et in Arcadia ego), już w 1951 r. istnienie
owych poetyckich paralel, szczególnie między niektórymi wierszami „antypoety"
a Ziemią jałową, wykazywał Andrzej Braun (O poezji Tadeusza Różewicza). Tu przynaj­
mniej m a m y pełną jasność: Różewicz nie kryje tego, z kim rozmawia (na swój spo­
sób zdarzyło mu się nawet „bronić" Eliota w artykule Dziennikarz i poeta).
Dla porządku wypada jeszcze w s p o m n i e ć o d w ó c h pisarzach, którzy nie nawią­
zują co prawda w p r o s t do Eliotowskiego doświadczenia ładu, ale w s p o s ó b twórczy
korzystają z płynących stąd osiągnięć poetyckich. Pierwszym z nich jest Aleksander
Wat, a u t o r m.in. Wierszy i Wierszy śródziemnomorskich (szczególnie t e n drugi t o m wy­
daje się u d a n ą repliką p o e m a t ó w Eliota). Kolejnym — Czesław Miłosz, j e d e n
z pierwszych po Czechowiczu tłumaczy poety oraz a u t o r eseju Myśli oT. S. Eliocie,
pomieszczonego w Prywatnych obowiązkach, gdzie wiele miejsca poświęca k w e s t i o m
poetyki (sprzeczność między postawą „intelektualną" a symbolizmem), szuka pol­
skich odpowiedników Eliota (Stanisław Ignacy Witkiewicz) i przygląda się jego p o ­
ezji głównie przez pryzmat Ziemi jałowej. W zakończeniu szkicu przywołuje j e d n a k
postaci D a n t e g o i św. Tomasza z Akwinu oraz przyznaje, iż „dzieło Eliota jest p r ó b ą
dowiedzenia, że wyobraźnia, a t y m s a m y m poezja religijna, m o ż e odzyskać swoje
przywileje". W r o z m o w a c h z Aleksandrem F i u t e m m ó w i n a t o m i a s t : „Mój s t o s u n e k
do jego poezji zmieniał się stopniowo, tak że dzisiaj ja nie wiem. Eliot w ogóle dzi­
siaj jest w czyśćcu. Poeta bardzo wybitny często idzie na dłuższy czas do czyśćca po
śmierci. Teraz jest taka sytuacja, że Eliot w ogóle nie istnieje na horyzoncie poezji
anglosaskiej, m i m o swej wybitności. [...] Więc nie, nie m a m pojęcia. Ale powiadam,
ten t o n monotonno-religijno-ponury trochę m n i e d r a ż n i " .
Trafne rozpoznanie i typowa ocena. Miejsce, z k t ó r e g o dzisiaj p r z e m a w i a do
n a s Eliot, jest w ł a ś n i e miejscem „w czyśćcu", za p a r a w a n e m zbiorowych niechęci
i obaw. I chociaż jego twórczość spotyka się czasami z estetyczną a p r o b a t ą (wbrew
rozsądkowi — rzadziej niż n p . sztubackie zagrywki Allena Ginsberga), to jest to
doprawdy niewiele. Zbyt m a ł o , by odpowiedzieć sobie na klasyczne pytania.
Groźny k l a s y c y z m
Jak zwykle, najwięcej informacji przynosi prasa. W k w i e t n i u 1996 r. Ga­
zeta Wyborcza o p u b l i k o w a ł a artykuł-recenzję Jerzego Jarniewicza z cyto­
wanej j u ż biografii Eliota p i ó r a Petera Ackroyda. A u t o r t e g o o m ó w i e n i a ,
k t ó r e u k a z a ł o się p o d czytelnym t y t u ł e m Groźny kłasycyzm, twierdził
m.in., że „w losie Eliota widać, jak niebezpiecznie u m i ł o w a n i e ładu ocierać się
LATO-1998
199
m o ż e o szaleństwo", a „zarzut a n t y s e m i t y z m u jest w jego przypadku niestety uza­
sadniony"; p o n a d t o „ t ę s k n o t a za zaginionym ł a d e m prowadziła T. S. Eliota przez
pułapki skrajnego konserwatyzmu, faszyzmu i a n t y s e m i t y z m u " , co, rzecz jasna,
skłoniło publicystę do użycia uroczej formuły „faszyzm klasycyzujący".
Zaiste, t r u d n o p o l e m i z o w a ć z tak silną retoryką. W a r t o n a t o m i a s t przypo­
m n i e ć kilka zdań s a m e g o Eliota z eseju Religia i literatura (polski przekład: Hele­
na Pręczkowska). W 1935 r. ów „skrajny faszysta" pisał d o k ł a d n i e tak: „Tutaj m u ­
szę uprzedzić replikę z w o l e n n i k ó w u m y s ł o w e g o liberalizmu, tych wszystkich
przekonanych, że jeśli każdy będzie m ó w i ł , myślał i robił, co mu się p o d o b a , to
dzięki j a k i e m u ś a u t o m a t y c z n e m u w y r ó w n a n i u i d o s t o s o w a n i u się, jakoś wszyst­
ko na końcu d o b r z e się ułoży. «Należy wszystkiego s p r ó b o w a ć — powiadają —
i jeśli to będzie błąd, to skorzystamy z doświadczenia.* A r g u m e n t t e n m i a ł b y nie­
jaką wartość wtedy, gdyby stale t r w a ł o jako żywe to s a m o pokolenie na ziemi,
albo gdyby — a wiemy, że tak nie jest — ludzie d u ż o n a u k i czerpali z doświadcze­
nia starszych. Liberałowie tacy są przekonani, że tylko z tego, co nazywają nie­
s k r ę p o w a n y m indywidualizmem, m o ż e w ogóle wyłonić się p r a w d a . Sądzą oni, że
idee, indywidualne poglądy na życie w y c h o d z ą z niezależnych g ł ó w i s k u t k i e m ich
gwałtownego wzajemnego ścierania się to, co najlepiej p r z y s t o s o w a n e , zwycięża
i p r a w d a zatryumfuje. Ktokolwiek nie podziela t e g o poglądu, będzie niewątpliwie
średniowiecznym wstecznikiem, pragnącym tylko cofnąć wskazówki zegara, albo jakimś fa­
szystą [podkr. moje — W.W.], a p r a w d o p o d o b n i e i j e d n y m , i d r u g i m z a r a z e m " .
Jak widać, Eliot niewiele się pomylił. Rzadki to przypadek, by p o m a w i a n y au­
tor trafnie antycypował późniejsze o p o n a d sześćdziesiąt lat wyzwiska i myślowe
schematy. Komentarz n a s u w a się sam. Ale szkic Religia i literatura w a ż n y jest także
z innego p o w o d u . I być m o ż e właśnie dlatego nie znalazł się w niedawnej edycji
Znaku (czy też było to tylko przeoczenie? redakcyjna w p a d k a ? ) . Eliot rozprawia się
w n i m b o w i e m z p o p u l a r n y m i b a r d z o w y g o d n y m m n i e m a n i e m o rozdziale mię­
dzy moralnością a estetyką. Udowadnia, że „ a u t o r dzieła wyobraźni chce oddzia­
łać na całą naszą ludzką istotę, świadomie lub nieświadomie i my o d b i e r a m y jego
działanie jako całkowite istoty ludzkie, chcąc czy nie chcąc". N i e s p o s ó b z a t e m czy­
tać literatury wyłącznie dla rozrywki czy estetycznej przyjemności.
O t ó ż t o w ł a ś n i e . O d lat usiłuje się n a m narzucić s t e r e o t y p , k t ó r e m u n i e s t e ­
ty powoli zaczynamy ulegać. Presja owych abstrakcyjnych „wartości artystycz­
n y c h " jest tak m o c n a , że chwilami o d c z u w a m y w s t y d przyznając się do m o r a l ­
nych i d u c h o w y c h kryteriów, jakimi c h c e m y mierzyć rzeczywistość sztuki. Bo
przecież za każdym r a z e m spotyka n a s t e n s a m los. I nie m a m ż a d n y c h z ł u d z e ń
co do tego, że r ó w n i e ż j u t r o znajdziemy się p o d p r ę g i e r z e m zmyślnych terrory­
s t ó w z Gazety Wyborczej. A więc z n ó w okaże się, że j e s t e ś m y l u d ź m i „niewrażli­
wymi na s z t u k ę " , jakimiś ludycznymi „ b a r b a r z y ń c a m i " , którzy nie mają pojęcia
o tym, czym jest k u l t u r a wysoka itd.
200
FRONDAll/12
Myślę, że szczególnie w takich chwilach przydaje się p a m i ę ć i głęboka s a m o ­
świadomość, k t ó r ą oferuje m ą d r y esej Eliota: „W tej mierze, w jakiej panuje w da­
nej epoce zgoda co do s p r a w etyki i teologii, w takiej m i e r z e i krytyka literacka
m o ż e mieć wkład rzeczywisty. W okresach takich jak obecny, w k t ó r y m nie p a n u ­
je taka zgoda, tym bardziej jest to p o t r z e b n e , aby chrześcijańscy czytelnicy anali­
zowali swoją lekturę, zwłaszcza dzieła wyobraźni, w e d l e wyraźnych m o r a l n y c h
i teologicznych kryteriów. Wielkości literatury nie m o ż n a określić wyłącznie
kryteriami literackimi, chociaż trzeba p a m i ę t a ć , że jedynie w e d l e k r y t e r i ó w lite­
rackich m o ż n a określić, czy d a n e dzieło jest literaturą, czy nie. [...] M u s i m y pa­
miętać, że w przeważającej części a u t o r a m i bieżącej lektury są ludzie n i e mający
głębszej wiary w n a d p r z y r o d z o n y porządek, chociaż jakąś jej cząstkę tworzyć m o ­
gą ludzie mający w ł a s n e swoje pojęcia o porządku n a d p r z y r o d z o n y m , i n n e od na­
szych. W ł a ś n i e tę największą część literatury do czytania t w o r z ą dla n a s ludzie,
którzy nie tylko nie mają p o d o b n e j wiary, ale n a w e t nie w i e d z ą o tym, że istnieją
nadal ludzie tak «zacofani» albo «ekscentryczni», iż jeszcze wierzą. D o p ó k i zdaje­
my sobie sprawę z przepaści, jaka wytworzyła się m i ę d z y n a m i a przeważającą
większością współczesnej literatury, d o p ó t y j e s t e ś m y w mniejszym l u b większym
s t o p n i u zabezpieczeni p r z e d jej w p ł y w e m i zajmujemy p o s t a w ę pozwalającą n a m
wziąć od niej to, co m o ż e n a m d o b r e g o ofiarować. Na p e w n o b ę d z i e m y nadal czy­
tali to, co najlepszego dostarcza n a m w s p ó ł c z e s n a epoka, ale m u s i m y n i e s t r u d z e ­
nie krytykować ją wedle naszych zasad, nie zaś tylko w e d l e zasad u z n a n y c h przez
pisarzy i krytyków, którzy omawiają l i t e r a t u r ę na ł a m a c h prasy periodycznej".
WOJCIECH WENCEL
A
N
K
I
E
T
A
RELIGIA &
LITERATURA
202
FRONDA11/12
0 t y m , ż e religia przez c a ł e w i e k i w y w i e r a ł a o g r o m n y w p ł y w n a t w ó r c z o ś ć
literacką, p r z e k o n y w a ć n i k o g o nie t r z e b a . T. S. Eliot t w i e r d z i ł w p r o s t , że
s e r c e m k a ż d e j kultury j e s t religia, z a ś p o e z j a z s a m e j s w o j e j i s t o t y musi b y ć
m e t a f i z y c z n a . Traktując literaturę j a k o p r z e d e w s z y s t k i m s f e r ę d u c h a za­
p r a s z a m y P a n a do u d z i a ł u w a n k i e c i e d o t y c z ą c e j w a g i i roli d u c h o w o ś c i
w życiu w s p ó ł c z e s n y c h pisarzy. W i e m y , ż e s ą t o s p r a w y b a r d z o i n t y m n e ,
u w a ż a m y j e d n a k , ż e a r t y s t a p o p i e r w s z e : w y r a ż a w s w o j e j t w ó r c z o ś c i rów­
n i e ż s t a n y i n t y m n e , p o drugie z a ś — j e s t o s o b ą publiczną, której d o r o b e k
staje się d z i e d z i c t w e m z b i o r o w o ś c i .
D l a t e g o t e ż c h c i e l i b y ś m y Panu z a d a ć n a s t ę p u j ą c e p y t a n i a : Czy pielę­
gnuje Pan praktyki ż y c i a d u c h o w e g o ? Jaki j e s t P a n a s t o s u n e k d o m o d l i t w y ,
liturgii, s p o w i e d z i ? Czy p o c i ą g a P a n a i n n a d u c h o w o ś ć niż chrześcijańska
1 czy przybiera t o rodzaj j e d y n i e i n t e l e k t u a l n e j fascynacji c z y t e ż z a n u r z e ­
nia się w tej d u c h o w o ś c i ? Czy t a r z e c z y w i s t o ś ć m a d l a P a n a j a k i e k o l w i e k
z n a c z e n i e i w y w i e r a w p ł y w n a t w ó r c z o ś ć literacką?
O ś m i e l a m y się z a d a ć t e p y t a n i a w poczuciu, ż e w i e l k a literatura j e s t o b ­
c o w a n i e m z A b s o l u t e m (lub b r a k i e m Absolutu) i że ocierać p o w i n n a się
o s p r a w y o s t a t e c z n e . T y m c z a s e m o d n o s i m y w r a ż e n i e , że w polskiej refleksji
n a d literaturą w s p ó ł c z e s n ą brakuje
perspektywy metafizycznej,
zanika
a s p e k t d u c h o w y i religijny. M a m y nadzieję, że u z y s k a n e w a n k i e c i e g ł o s y
s t a n ą się i s t o t n e dla o k r e ś l e n i a s t a n u d u c h o w e g o kultury polskiej.
DARIUSZ BRZÓSKA-BRZÓSKIEWICZ
Praktyki religijne, czyli k r ó t k o m ó w i ą c życie d u c h o w e , n i e są czymś, co jest d a n e
raz na zawsze. Twierdziłbym wręcz, że wokół n a s robi się wszystko, aby w ł a ś n i e
o w e g o życia d u c h o w e g o najlepiej n a s p o z b a w i ć i s p r o w a d z i ć do roli biernych
odbiorców, dla których rzeczywistość zaczyna się i kończy wraz z w ł ą c z e n i e m
i wyłączeniem telewizora. Szczególnie drażniącą m n i e p r a k t y k ą j e s t t w o r z e n i e
sobie przez biernych katolików s u b s t r a t u w postaci oglądania (a i to przez nie­
wielu) kościoła w d o m u przez TV. Rażące t e g o przykłady t o : leżenie w łóżku; wi­
zyta gości i picie wina, kawy, p a l e n i e p a p i e r o s a przy j e d n o c z e s n y c h r o z m o w a c h
ze znajomymi, i oglądanie n p . pasterki przez w pełni z d r o w e g o albo zdrową, za
p r z e p r o s z e n i e m , krowę, co się jej n a w e t r ę k ą ani n o g ą nie chce do kościoła ru­
szyć, bo jest z m ę c z o n a (a co b ę d z i e p o t e m ? ) .
No cóż, to tylko m a l u t k a dygresja, z n a k czasów, r ó w n i e n i e b e z p i e c z n y jak
N e w Age lub całkowita ateizacja.
Co do mojej osoby, dochodzenie, czy też wręcz pogodzenie się z tym, że regular­
ne praktyki religijne mają sens, trwało latami. Dopiero teraz, patrząc z perspektywy
LATO 19 9 8
203
czasu, widzę, jak dużo daje żywe, realne, nie pozbawione ciągłych upadków i upoko­
rzeń, praktykowanie wiary. W m o i m przypadku jak na razie największym zwycię­
stwem jest cotygodniowa Msza św. w niedzielę i comiesięczna spowiedź. Myślę, że
dużym p r o b l e m e m jest to, iż również wśród wierzących są tacy, którzy nie zdają so­
bie sprawy z bogactwa liturgii i duchowości, którą proponuje Kościół powszechny.
Mam tu na myśli całą paletę tak modlitw, jak i Mszy Św., kościelnych świąt, na które
zbyt wielu nie zwraca uwagi, n p . Aniołów Pańskich, czy też dni czczących świętych
Kościoła. Sądzę, że jest to rzecz do przemyślenia. Sam borykam się cały czas z nieregularnością codziennych modlitw i nie jestem na tyle autorytetem, abym mógł w tym
momencie uważać się za lepszego i mówić innym, co mają robić, jednak jak jest po­
wiedziane „dzień święty święcić", to tu nie ma żadnej filozofii. Pan Cię prosi, abyś
przynajmniej raz w tygodniu się z N i m spotkał, bo On bardzo Cię kocha. A niedzie­
la jest przecież darem, radością i odpoczynkiem, nabraniem sił do dalszego życia,
a któż da n a m więcej niż Stwórca?
Reasumując, jeżeli chrześcijaństwo jest religią miłości, miłości Stwórcy do
stworzenia i vice versa, to każdy kochający Stwórcę chrześcijanin j a k dziecko idzie
do Ojca. Idzie, a nie robi łachę, że stoi p r z e d k o ś c i o ł e m i n a ś m i e w a się z ludzi.
Oczywiście trzeba będzie włożyć d u ż o sił w t o , aby d u c h N o w e j Ewangelizacji
zagościł n a p r a w d ę tak w naszych sercach, jak i w rodzinach, czego w s z y s t k i m
serdecznie życzę.
Mój s t o s u n e k do liturgii, m o d l i t w y i spowiedzi jest z a r a z e m b a r d z o emocjo­
nalny, jak i okryty tajemnicą niepojętego. Dlaczego? Ponieważ każda M s z a św.
jest żywą historią. I to h i s t o r i ą czego? O t ó ż ni m n i e j , ni więcej, tylko h i s t o r i ą na­
szego Zbawienia, Z b a w i e n i a każdego z n a s , r ó w n i e ż Ciebie. J e s t żywą o p o w i e ­
ścią o Męce Pana, który o d d a ł za n a s życie. Chociaż t r w a to n i e p r z e r w a n i e j u ż
d w a tysiące lat, nie w i d z ę w t y m nic oczywistego, lecz w ł a ś n i e o w ą Tajemnicę
Życia, tu i teraz, żywej obecności Pana, co w d o b i e m a t e r i a l i z m u jest tak szale­
nie t r u d n e do z r o z u m i e n i a i przyjęcia.
T
2 B A R D Z O D Z I W N E , a m o ż e oczywiste, ale z u p ł y w e m lat tylko
u t w i e r d z a m się w p r z e k o n a n i u , że w ł a ś n i e o b e c n o ś ć papieża, od
św. P i o t r a do J a n a Pawła II, nie h a ń b i m n i e (jak m ó w i ą niektórzy), lecz
uczy ufności, że p e w n e k a n o n y wiary, dogmaty, z a c h o w a n i a i święta są
n i e n a r u s z a l n e . N i e n a r u s z a l n e dlatego, iż r e p r e z e n t u j ą s o b ą e l e m e n t tego, co na­
zywamy sacrum lub wiecznością. Nie chodzi mi teraz tutaj o to, czy i kiedy na
przestrzeni dziejów Ojciec Św. p o s t a n o w i ł wzbogacić n a s z ą d u c h o w o ś ć n o w y m
ś w i ę t e m czy świętym, lecz o to, że jako wierzący i mający w sobie chociaż t r o c h ę
pokory, przyjmuję z radością to, co z o s t a ł o mi d a n e . N i e j e s t e m p r z e c i w n i k i e m
f i l o z o f i i , lecz jako wierzący j e s t e m p r z e c i w n i k i e m f i l o z o f o w a n i a n a t e m a t Praw­
dy Objawionej i jej ciągłej relatywnej „ o b r ó b k i " . O b e c n a relatywizacja pojęcia li204
FRONDAll/12
turgii i jej znaczenia obraca się przeciwko znaczeniu, ku k t ó r e m u z o s t a ł a stwo­
rzona, co jest oczywistym n o n s e n s e m . W t y m m o m e n c i e jeżeli liturgia ma sens,
to albo o d b i e r a m y ją w całości, ze wszystkim, co ze s o b ą niesie, albo relatywizu­
jemy, sprowadzając wszystko do pojęcia h o t doga, k t ó r e g o albo zjemy bez n a m y ­
słu, albo po p r o s t u miniemy.
Jeżeli chodzi o s a m ą m o d l i t w ę i spowiedź, u w a ż a m , że jest to kwestia głębo­
kiej odpowiedzialności za postawę, bo albo jest się praktykującym katolikiem, al­
bo ktoś uzurpuje sobie do tego prawo, nazywając siebie „niepraktykującym kato­
likiem". To zasadnicza, a wręcz kardynalna zasada. Tak jak nie ma „ograniczonej
suwerenności", tak nie ma w rzeczywistości pojęcia „niepraktykującego katolika";
to alogizm s a m w sobie, stworzony przez k o m u n i s t ó w i lewicujące ś r o d o w i s k a na
Zachodzie. Nic gorszego przytrafić się nie m o g ł o , niż stworzenie formułki „wie­
rzący, ale...", gdyż właśnie to „ale" zabija s ł o w o „wierzący". Nie m o ż n a być wie­
rzącym mówiąc: „Jakby nie t e n papież, to ja b y m do kościoła c h o d z i ł a " . Lepszej
herezji i s a m diabeł by nie wymyślił. Traktowanie wiary jako wygodny fotel jest
a b s u r d e m i jej kolejnym zaprzeczeniem. Bo wiara to przecież...
Reasumując, jeszcze raz powtarzam, że potrzeba n a m Nowej Ewangelizacji, od­
krycia na n o w o pod koniec XX w. pojęcia sacrum, ale również uszanowania i poświę­
cenia duchowego przez ludzi Mszy św. i spowiedzi, jako najważniejszych, realnych
i żywych świadectw obecności Boga żywego na świecie, oraz naszej wiary w to, iż
Chrystus umarł na krzyżu za nasze, a nie czyjeś grzechy.
Czy pociąga m n i e i n n a d u c h o w o ś ć ? M i a ł e m w s w o i m życiu p a r ę sytuacji,
gdy i n t e r e s o w a ł e m się i n n y m i religiami. Były to j e d n a k sytuacje, w których nie
p r a g n ą ł e m stać się niejako ich c z ł o n k i e m , lecz p o z n a ć treść, zasady, g ł ó w n e
źródła ich wiary itd. O w e z a i n t e r e s o w a n i a t r w a ł y w okresie m ł o d z i e ń c z y m ; d o ­
tyczyły nie tylko innych religii — r ó w n i e ż innych o d ł a m ó w chrześcijaństwa,
a także sekt. M u s z ę przyznać, że chociaż b y ł e m cały czas katolikiem, przez jakiś
okres nie r o z u m i a ł e m i nie p r a k t y k o w a ł e m tak k u l t u Maryjnego, jak i k u l t u świę­
tych, gdyż w y d a w a ł o mi się to z p r o t e s t a n c k i e g o p u n k t u w i d z e n i a n i e z g o d n e
z wiarą. Z r o z u m i e n i e przyszło później, po p e ł n y m i w p e ł n i ś w i a d o m y m przyję­
ciu wiary Kościoła p o w s z e c h n e g o .
Problem tkwi chyba jednak w tym, że młodym, poszukującym ludziom często
łatwiej przyjąć obce niż własne zasady wiary, gdyż te inne wydają im się bardziej
atrakcyjne, ciekawe i nowoczesne. Często właśnie do tej ideologii odwołują się sek­
ty, które negują naszą liturgię, dowodząc jej wsteczności i fałszu, jak też negują pa­
pieża, nazywając go „antychrystem". Zupełnie innym aspektem tego p r o b l e m u jest
wychowanie młodych ludzi, którzy pozostawieni samym sobie, bez wzorców spo­
łecznych zachowań, przy agresywnej kulturze „przemocy i pieniądza", przy zabiega­
nych, często zapracowanych rodzicach, pozbawionych życia duchowego, ulegają barbaryzacji. Jednak d u ż ą rolę do odegrania w ratowaniu m ł o d e g o pokolenia ma szkoła
/ATO 1 9 9 8
205
i Kościół. Współgranie tych dwóch instytucji i żyjące nie tylko „ m a m o n ą " rodziny
mają szansę odwrócić negatywny obecnie proces odchodzenia młodych od duchowo­
ści (ateizm) lub wchodzenia na jej wypaczoną drogę (sekty).
Myślę, że b a r d z o w a ż n ą rzeczą jest r ó w n i e ż t o , aby o d p o w i e d n i o u k a z a n o ,
i to już nie tylko m ł o d y m , że n a s z a wiara to t a k ż e papieski e k u m e n i z m , k t ó r y
otwiera katolików na i n n e religie i k u l t u r y z z a c h o w a n i e m ich w ł a s n e j t o ż s a m o ­
ści. Bardzo d o b r y m p r z y k ł a d e m jest tutaj M a t k a Teresa z Kalkuty, k t ó r a i s t o t ę
chrześcijaństwa wyłuszczyła najprościej, jak m o ż n a , czyli w miłości, miłości do
bliźniego i b e z i n t e r e s o w n e j j e m u pomocy.
Reasumując, jeżeli XXI w. ma się stać w i e k i e m „ D u c h a albo zniszczenia",
trzeba zrobić wszystko, aby wartości dekalogu i p i e r w s z e przykazanie o m i ł o ś c i
zakrólowały w naszych sercach i oddaliły od n a s w niebyt wizję b a r b a r z y ń s k i e g o
nihilizmu, którego p a z u r y j u ż widać chociażby na ulicach miast, ich obyczajach,
w szkole czy rodzinie.
Wpływ duchowości na twórczość. Nie ma u m n i e tutaj przełożeń niejako bez­
pośrednich, jednakże istnieją pośrednie, czyli takie, które objawiają się tym, iż pew­
ne formy literackie, malarskie, czy też nawet same słowa, nie funkcjonują w kanonie
tego, o czym chcę mówić, pisać lub śpiewać. Uważam, że tzw. autocenzura w sensie
pozytywnym jest nie tylko konieczna, lecz bezwzględna. Nie chcę tutaj wnikać w sa­
mo pojęcie wolności słowa. Faktem jest, że na świecie m a m y do czynienia z naduży­
waniem tego pojęcia. W skrajnych jego przypadkach pojawił się Mein Kampf i Mani­
fest komunistyczny, których treść wprawiona w czyn uśmierciła miliony ludzi.
Reasumując, u w a ż a m , że całkowita eliminacja skrajnych p o s t a w jest nie­
możliwa, możliwe n a t o m i a s t j e s t ich skuteczne ograniczanie, oficjalne p i ę t n o w a ­
nie wypaczeń, dewiacji czy też zboczeń, nazywając rzeczy po imieniu, bez żadne­
go relatywizmu. W t y m m o m e n c i e tak o g r o m n ą w a r t o ś c i ą jest P i s m o Św., k t ó r e
zło nazywa złem, a d o b r o d o b r e m . Osobiście u w a ż a m , iż najgorszym przypad­
kiem jest ten, gdy z danej n a m rzeczywistości nie wyciąga się żadnych w n i o s k ó w
bądź też od początku b ł ę d n i e się ją wnioskuje.
Znaczenie. J e s t to b a r d z o szerokie zagadnienie i r o z p a t r y w a n e j e d n o s t k o w o
lub wyrywkowo traci swój całkowity sens. Pierwszą i p o d s t a w o w ą rzeczą jest to,
iż liturgia i jej istnienie we współczesnym świecie nie m o g ą być bez przerwy
podważane tylko dlatego, że nie reprezentują w sobie wartości materialistycznych
i konsumpcyjnych. E u r o p a nie m o ż e się obyć bez chrześcijaństwa, gdyż wtedy
przestanie być Europą. Usilne działania, czynione na rzecz rozłączenia tych pojęć,
niestety, przynajmniej w pewnych aspektach, przyniosły k o n k r e t n e negatywne
skutki, które p o d o b n i e jak w starożytnym Rzymie obrócić się m o g ą przeciwko sa­
mej Europie. Negowanie znaczenia wiary, ciągła, w pewnych kręgach, n a g o n k a na
Kościół, służą li tylko t e m u , by wywołać kolejną rebelię lub całkowicie ubezwła­
snowolnić społeczeństwo, a nie wyzwolić je obywatelsko i d u c h o w o . N i e m o ż n a ,
206
FRONDAll/12
m o i m zdaniem, dopuszczać, a należy wręcz zwalczać w formie p r a w a przypadki
szydzenia z symboli chrześcijańskich, czego dowiedli niemieccy katolicy (Bawa­
ria). Wierzący są dziś w defensywie; m e d i a swoimi kąśliwymi u w a g a m i ośmiesza­
ją ich samych i Kościół dowodząc, właśnie relatywnie, że wszyscy są tacy sami, że
nie ma grzechu, nie ma przebaczenia, nie ma nic, liczą się tylko gwiazdy Holywood, horoskopy i n o t o w a n i a na giełdzie. Tu już nie chodzi o moralizowanie, lecz
0 zdrowy rozsądek, na którym tak wielu się opiera. Sam coś o t y m wiem, jak cza­
sami człowiekowi r o z u m odbiera. Niestety, w t y m przypadku proces s a m o d e s t r u k cji trwa już setki lat nasilając się zwłaszcza po drugiej wojnie tak na Zachodzie, jak
1 Wschodzie Europy.
Myślę, że w d o b i e m u l t i m e d i a l n e j o g r o m n ą rolę do s p e ł n i e n i a b ę d ą mieli lu­
dzie pracujący w tychże m e d i a c h , p o n i e w a ż ich wizja świata będzie k r e o w a n a
w XXI w. C h o d z i mi tu zwłaszcza o t o , iż p r o m o w a n i e p e w n y c h wartości, a ra­
czej ich obrona, jest w t e d y ich w e w n ę t r z n y m n a k a z e m , a nie o b o w i ą z k i e m . N i e
m o ż n a też całkowicie i bez p r z e r w y winić za w s z y s t k o młodzieży, gdyż o n a s a m a
w sobie jest b a r d z o wrażliwa i emocjonalnie bardziej czuła na pojęcia d o b r a i zła.
To dorośli i ich instytucje, a nie tylko Kościół, są zobowiązani do p r z e s t r z e g a n i a
i dawania d o b r e g o p r z y k ł a d u m ł o d s z y m . Niestety, wielu d o r o s ł y c h to n a d a l dzie­
ci. Jakie wnioski nasuwają się po tej krótkiej refleksji?
Chyba tylko takie, że praktyki religijne i życie d u c h o w e mają n a p r a w d ę de­
cydujący wpływ na n a s samych, na te i przyszłe p o k o l e n i a oraz na cały świat
w t a k i m stopniu, w j a k i m się to n a w e t E i n s t e i n o w i nie ś n i ł o . Dziękuję.
MIROSŁAW
DZIEŃ
Od razu m u s z ę przyznać, że czuję się zaszczycony, ale i z a ż e n o w a n y zaprosze­
n i e m do wzięcia u d z i a ł u w ankiecie na t e m a t roli d u c h o w o ś c i w życiu pisarza.
Kwestia to zaiste z tych, k t ó r e swą delikatnością rozsuwają p o w ł o k i ludzkiej d u ­
chowości, docierając t a m , gdzie każdy czuje się nagi aż do bólu, aż do p r a w d y
o własnej kondycji.
Kiedy myślę o tym, Kim jest dla m n i e Bóg, to zawsze jawi mi się jako Ten, Który
Jest Bogiem Przymierza. Nie chodzi mi tutaj o jakieś abstrakcyjne przymierze, ale
o przymierze jak najbardziej osobiste, i n t y m n e — jak Przymierze, które d a w n o te­
mu zawarł z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem. Jeśli z a t e m mój Bóg jest Bogiem
Przymierza, to z pewnością cechą, jaka wyróżnia Jego stosunek do m n i e od innych,
jest wierność; absolutna, bezkompromisowa wierność, która, ilekroć o niej myślę,
powoduje powstawanie p o t u na moich dłoniach, jak gdyby płyny mojego ustroju
wpadały w przedziwny stan podniecenia, jakiejś transformacji już na poziomie czy­
sto somatycznym, przeczuwając zapewne niezwykłość treści, jaką zostały poruszone.
LATO 1 9 9 8
207
Absolutna, nieposkromiona, odarta z wszelkiej koturnowości i interesu wierność
Boga jest dla m n i e czymś, co ujawnia jeszcze dwie cechy, o których chciałbym p o ­
wiedzieć słów kilka.
Inność. Bóg jest dla m n i e Kimś Innym, Różnym ode m n i e samego i od moich
przyjaciół. Bóg jest Inny od tych, których kocham i tych, którzy wobec m n i e żywią
negatywne uczucia. Boska Inność wciąż przywołuje m n i e do porządku, wciąż nie p o ­
zwala degradować Boga do poziomu r ó w n a ń różniczkowych, nie pozwala Mu zakła­
dać masek, w których przecież i tak nie zmieściłaby się całkiem i bez reszty Jego
twarz. Boska Inność jest wyzwaniem dla d e m o n a przypadku i d e m o n a sceptycyzmu,
w którego różowych ustach kłębią się twierdzenia i cytaty, a nowość jawi się jako sta­
rucha ze sztuczną szczęką i mówi: „Zobaczcie, jakie m a m piękne zęby, cóż z tego, że
sztuczne". Inność Boga wzbudza we m n i e szacunek, ach! to takie dzisiaj zapomnia­
ne słowo! Szanuję Boga za to, że jest Inny. Lękam się degradować Go do szkiełek wy­
obrażeń, z których i tak nie m o ż n a ułożyć witrażu.
Bóg jest Inny i Święty. Można wręcz powiedzieć, że dlatego jest Inny, gdyż jest
Święty. Nie wiem, co to znaczy, że Bóg jest Święty. Ale wiem, że On Sam m n i e wzy­
wa do świętości, i tak naprawdę jest to jedyne przynaglenie, jakie j e s t e m w stanie od­
czytać z ruchu Jego warg. To jedyna treść, która dociera od Niego do m n i e .
Życie w p e r m a n e n t n y m poczuciu Przymierza n i e m o ż e być i n n y m życiem,
jak życiem tego, który chce s ł u c h a ć . C h c e dowiedzieć się, jakie są i m i o n a święto­
ści. Stąd m o d l i t w a , m o d l i t w a , bez której nie w i e m , k i m j e s t e m . Stąd t e ż liturgia
w m o i m życiu, jako s p o t k a n i e z tymi, którzy, tak j a k N i k o d e m , zaintrygowany in­
telektualista, p o d o s ł o n ą nocy śpieszący na s p o t k a n i e z Tym, Który z n a o d p o ­
wiedź, chcą d o z n a w a ć innej jakości w ł a s n e g o istnienia.
Wracając do N i k o d e m a , m u s z ę przyznać, że od wielu lat intryguje m n i e je­
go s p o t k a n i e z M i s t r z e m . Ewangelista J a n o t y m tyleż zdumiewającym, co istot­
n y m w y d a r z e n i u dowiedział się od j e d n e g o z b o h a t e r ó w — z a p e w n e był n i m s a m
N i k o d e m , choć p e w n o ś c i w t y m względzie m i e ć nie m o ż n a .
N o c , chyba Jerozolima, w oddali słychać ujadanie psa. C z ł o n e k S a n h e d r y n u ,
intelektualista — t z n . ktoś, k t o potrafi zważyć w ł a s n e imię i docenić inteligen­
cję grającą niekończący się k o n c e r t we własnej głowie, wreszcie k t o ś zajmujący
wysokie k r z e s ł o s p o ł e c z n e g o p r e s t i ż u . Ale z a p o m n i j m y na m o m e n t o wyrafino­
w a n y m c h a r a k t e r z e wizyty N i k o d e m a . To p r z e d e w s z y s t k i m s p o t k a n i e niecierpli­
wej dociekliwości z o d p o w i e d z i ą — j a s n ą i w s w o i m blasku porażającą. C h r y s t u s
nie r o z m a w i a — p o p r a w i ę się — nie u k ł a d a się z N i k o d e m e m , t a k s a m o jak z ni­
k i m innym, nie u k ł a d a się z n a s z ą inteligencją, n i e t o p i w niej w ł ó c z n i a r g u m e n ­
tów, nie przekupuje z ł o t e m ani o b i e t n i c ą a b s o l u t n e j jasności. Ale wzywa do..., no
właśnie, wzywa do narodzin, k t ó r e mają być d i a m e t r a l n ą (i w gruncie rzeczy za­
wsze okazują się d r a m a t y c z n ą ) z m i a n ą s p o s o b u myślenia. C h r y s t u s chce z b u d o ­
wać w n a s dziecięcość, przed k t ó r ą schyli się ironia, u m i l k n i e wątpienie, a p o z ó r
208
FRONDA
11/12
LATO 1 9 209
i blichtr pękną jak mydlane bańki. N i k o d e m zostaje nasycony, choć jeszcze o tym
nie wie, jeszcze jego system nerwowy nie m o ż e otrząsnąć się z poniżenia, jakie­
mu została poddana duma jego rozumu.
Piszę o tym jako o rozpoznaniu drogi dla intelektualistów, dla p o e t ó w i pisa­
rzy. Bóg nie podejmie z nami dyskusji, nie będzie się z nami spierał na argumenty,
jak chciałby Leszek Kołakowski; nie wykorzysta — j a k można sądzić — bezbłędnej
znajomości trybów sylogistycznych. To co ma nam — współczesnym Nikode­
m o m — do zaoferowania jest bezdyskusyjne: odnowa naszego życia w Duchu Sw.
Możemy to przyjąć albo odrzucić. Możemy nawet okazać się głupcami — jak Ni­
kodem przez moment. Ale jedno nie ulega dla mnie żadnej wątpliwości: z Bogiem
nie można pertraktować, co do własnego Zbawienia.
A moje pisanie? No cóż, to próba opowiadania prawdy o świecie, prawdy
o trudnej drodze poszukiwania imion świętości. Dlatego ś m i e m twierdzić, że nie
ma prawdziwie dobrej poezji, m o ż e być co najwyżej poprawna językowo, jeśli nie
jest wychylona w stronę spraw ostatecznych. Ale nie j e s t e m w tej kwestii osa­
motniony mając za mistrzów: Zbigniewa Herberta i Ryszarda Krynickiego.
Bielsko-Biała, 25.12.1997
PAWEŁ HUELLE
Rozumiem Wasz zamiar i podzielam Waszą ciekawość, by w jakiś przybliżony spo­
sób określić, na ile to możliwe, kontur współczesnej duchowości wśród ludzi,
którzy tworzą literaturę. Zirytowało mnie jednak już pierwsze pytanie ankiety: „Czy
pielęgnuje Pan praktyki życia duchowego?" Określenie „praktyki życia duchowego"
może mieć dziesiątki znaczeń, a Wy nie byliście uprzejmi sprecyzować, czy chodzi
tu o rodzaj powtarzalnych ćwiczeń, medytacji, rozważań, choćby w stylu Ignacego
Loyoli, czy też raczej o pewien rodzaj stałej samoświadomości, towarzyszącej nam
w bardzo różnych momentach egzystencji, dla przykładu, podczas obcowania z po­
ruszającym dziełem sztuki, w trakcie samotnego spaceru nad morzem, czy wów­
czas, kiedy w miłosnym akcie przekraczamy granicę cielesności i jesteśmy, wedle in­
tuicji Rilkego, „gdzie indziej", niejako poza własną osobą.
W takim znaczeniu m o g ę odpowiedzieć na Wasze pytanie twierdząco:
owszem, towarzysząca mi świadomość, czy też precyzyjniej: typ świadomości
(wrażliwości?), w jaką zostałem wyposażony, sprzyja „życiu d u c h o w e m u " w tym
sensie, że rozmaite fenomeny rzeczywistości, z którymi jest mi dane obcować,
nie ograniczają swojego znaczenia wyłącznie do sfery fizykalnego istnienia i by­
wa, że poprzez swoją intensywność, piękno czy niezwykłość, zdają się wskazy­
wać na o w o „gdzie indziej", na jakiś inny porządek, do którego nie mamy dostę­
pu, a którego istnienie jest przecież w takich chwilach olśnienia intuicyjnie
przeczuwane. To m o ż e być zachód słońca nad morzem, twarz nieznajomego
210
FRONDA/12
człowieka, czyjś los o p o w i e d z i a n y p o d c z a s p r z y p a d k o w e g o spotkania, m u z y c z n a
fraza dobiegająca z u c h y l o n e g o okna, r ó w n i e d o b r z e jak spojrzenie b e z d o m n e g o ,
p o r z u c o n e g o psa, łączące w sobie rozpacz, skargę i nadzieję. N i e sądzę, aby t e g o
c
rodzaju doświadczenia były czymś wyjątkowym, nie da się j e d n a k zaprzeczyć, że
ich z n a c z e n i e m o ż e być d u c h o w o czy literacko inspirujące.
O DO MODLITWY, liturgii i spowiedzi, z n ó w poruszacie P a ń s t w o tery­
t o r i u m o rozmiarach kontynentu, dając p y t a n e m u niewielką szansę na
rzeczowe przebrnięcie takiej przestrzeni. Na ogół nie o d p o w i a d a m na
tego rodzaju pytania, traktując je jako impertynencję, wtargnięcie w naj­
bardziej intymny obszar mojego życia. Bo przecież nie chodzi tu o modlitwę, litur­
gię czy spowiedź jako takie, ale w istocie o to, jak r o z u m i e m Boga, czy i na ile w Nie­
go wierzę, a także jaki rodzaj relacji w m o i m życiu zachodzi pomiędzy N i m , a m n ą .
Czy w ogóle jakakolwiek relacja jest tu możliwa? Tego rodzaju pytania stawiałem
sobie zawsze, czego ślady widać w mojej twórczości: z a r ó w n o narrator, jak i m o i bo­
haterowie nie są wolni od wielu zasadniczych w tej kwestii wątpliwości. Nie nale­
żę do „posiadaczy", tzn. tych, którzy skarb wiary już posiedli i szczęśliwi z tego fak­
tu szlifują go w samotności albo o b n o s z ą po współczesnej agorze, mówiąc innym:
„Spójrzcie, jakie to p r o s t e ! " Odebrawszy w dzieciństwie solidnie katolickie wycho­
wanie, w p e w n y m okresie swojego życia utraciłem t a m t e n prosty dar łaski. Bóg nie
odpowiadał na coraz więcej i coraz bardziej trudnych pytań, a kaznodzieje i spowie­
dnicy skupiali się na rzeczach dla m n i e drugorzędnych, irytująco odległych od isto­
ty sprawy. Być m o ż e m i a ł e m pecha, ale tak się złożyło w tym t r u d n y m dla m n i e
okresie, że trafiałem na urzędników pozbawionych z a r ó w n o wyobraźni, jak też
zdolności do myślenia i nawiązania dialogu. Przestałem wierzyć, że droga do Boga
wiedzie wyłącznie przez rzymskokatolicką b r a m ę i sakramenty. Ten stan w jakimś
sensie trwa do dzisiaj, m i m o że od t a m t e g o czasu d a n e mi było spotkać kilku praw­
dziwych mistrzów życia chrześcijańskiego, spośród których z największym szacun­
kiem, wdzięcznością i przyjaźnią w s p o m i n a m o. Michała Zioło — wówczas d o m i ­
nikanina, obecnie trapistę.
Z „posiadacza" s t a ł e m się więc „ p o s z u k i w a c z e m " , często g n a n y m n i e p o k o ­
j e m i niejasnością danych mi intuicji metafizycznych, nigdy j e d n a k , n a w e t
w okresach kiedy p o w r a c a ł e m do zarzuconych wcześniej praktyk s a k r a m e n t a l ­
nych, nie u l e g ł e m j u ż p r z e k o n a n i u , że j e s t e m na najwłaściwszej d r o d z e do p o ­
znania Tajemnicy. M o ż e dlatego mój s t o s u n e k do modlitwy, liturgii i spowiedzi
jest o b e c n i e z u p e ł n i e nieortodoksyjny i n i e s p e ł n i a w y m a g a ń k a t e c h e t ó w moje­
go dzieciństwa, którzy, w dobrej zresztą wierze, starali się p r z e k o n a ć swoich wy­
chowanków, że Bóg jest k i m ś w rodzaju najpewniejszej firmy u b e z p i e c z e n i o w e j :
wystarczy solennie i cierpliwie uiszczać swoją składkę (uczynki, sakramenty, ry­
t u a ł y ) , a On już się n a m i zatroszczy i wypłaci n a m o d s e t k i w życiu w i e c z n y m .
LATO 1 9 9 8
211
M o d l i t w a j e s t dla m n i e a k t e m rozpaczy: Bóg na ogół milczy, a c z ł o w i e k
usiłuje t o m i l c z e n i e z r o z u m i e ć , a l b o j e p r z e ł a m a ć . M o d l i t w a j e s t t e ż a k t e m
radości: n i e l i c z n e chwile szczęścia, w k t ó r y c h n i e o d c z u w a m y c i e r p i e n i a albo
takie, w k t ó r y c h czujemy intuicyjnie, że r z e c z y w i s t o ś ć n i e j e s t w y ł ą c z n i e zbio­
r e m wirujących a t o m ó w , z a s ł u g u j ą na akt w d z i ę c z n o ś c i z naszej strony. Rzad­
k o j e d n a k o d c z u w a m t o p o d c z a s n a b o ż e ń s t w a czy M s z y św. M o d l i t w a w y m a g a
nie tyle m e c h a n i c z n e g o p o w t a r z a n i a w y u c z o n y c h w e r s e t ó w , c o n a d z w y c z a j n e ­
go skupienia, całkowitej redukcji myśli i obrazów, niezwykłej w e w n ę t r z n e j ci­
szy, w której s t r u m i e ń s ł ó w czy myśli osiąga j e d y n y w s w o i m rodzaju s t a n ,
zdolny wyrazić coś więcej niż oczywisty lęk p r z e d c h o r o b ą a l b o p r o ś b ę o taki
czy i n n y o b r ó t spraw.
Liturgia? P o w i n n a być piękna, wzniosła, poruszająca z a r ó w n o n a s z ą cząstkę
zmysłową, jak i d u c h o w ą . Jej u p r a s z c z a n i e ( n p . rezygnacja z tradycyjnego kadzi­
d ł a ) , jej redukcja do form najprostszych i pospiesznych, jest p r z e j a w e m w s p ó ł ­
czesnego b a r b a r z y ń s t w a i d y k t a t u r y p o s p o l i t y c h gustów. Kościół katolicki, k t ó r y
w czasach kontrreformacji osiągnął więcej p o p r z e z s z t u k ę niż teologię czy poli­
tykę, p o w i n i e n dzisiaj przemyśleć t a m t o d o ś w i a d c z e n i e i nie u s t ę p o w a ć d u c h o ­
wi czasu. Liturgia jest przecież j e d y n y m w s w o i m rodzaju językiem symbolicz­
nym, w k t ó r y m każdy gest, słowo, dźwięk m u z y k i czy obraz, o d n o s i n a s do innej,
wyższej rzeczywistości, jakkolwiek byśmy ją r o z u m i e l i . N i e d b a ł o ś ć o formy, lichość wielu przejawów współczesnej s z t u k i sakralnej, d u c h kiczowatych pieśni
przypominających często disco-polo, w s z y s t k o t o s t a n o w i złą, n i e d o b r ą t e n d e n ­
cję. W p r a w d z i e C h r y s t u s nie założył akademii sztuki, ale m ą d r o ś ć najwybitniej­
szych ludzi Kościoła przez całe stulecia p o z w a l a ł a łączyć liturgię, a r c h i t e k t u r ę ,
c
m a l a r s t w o i m u z y k ę w niezwykłą całość. N i e w i d z ę powodów, aby dziś tę trady­
cję zubażać.
O DO S P O W I E D Z I , n i g d y n i e m o g ł e m z r o z u m i e ć , d l a c z e g o Bóg,
k t ó r y ś w i a d o m j e s t w s z y s t k i e g o , żąda w y z n a n i a n a s z y c h g r z e c h ó w
nie p r z e d s o b ą b e z p o ś r e d n i o , ale p r z e d d r u g i m , t a k i m s a m y m jak
my, c z ł o w i e k i e m . W czym j e s t on lepszy od n a s ? D l a c z e g o ma n a s
p o u c z a ć , n p . o s p r a w a c h z a w o d o w y c h , r o d z i n n y c h , czy s e k s u a l n y c h , o k t ó r y c h
często nie ma należycie z r ó w n o w a ż o n e g o pojęcia? S p o w i e d ź w wielu p r z y p a d ­
kach m o ż e przynieść ulgę i a u t e n t y c z n e oczyszczenie, ale t e ż c z ę s t o staje się
chwilą z a ż e n o w a n i a i u p o k o r z e n i a — n i e tyle siłą w ł a s n y c h w y s t ę p k ó w , co głu­
p o t ą , p y c h ą i arogancją s p o w i e d n i k a . Największa liczba odejść od p r a k t y k reli­
gijnych wiąże się nie z p r o b l e m a m i teologii, ale w ł a ś n i e z t r a u m a t y z m e m n i e ­
udanej s p o w i e d z i . P r o b l e m t e n , występujący na Z a c h o d z i e z o w i e l e w i ę k s z ą
jaskrawością, j e s t czymś, co należy p r z e m y ś l e ć , a n i e o d s u w a ć , obwiniając lu­
dzi o grzech z a n i e c h a n i a . W m o i m d z i e c i ń s t w i e o d p r a w i ł e m s w e g o c z a s u „sie212
FRONDA11/12
d e m pierwszych p i ą t k ó w " i n i e p r z y p o m i n a m sobie, aby t e n fakt w p ł y n ą ł na
m n i e w jakiś szczególny s p o s ó b ; najbardziej irytujące było dla m n i e p r z y r z e ­
czenie p o p r a w y : wypowiadając tę f o r m u ł ę w i e d z i a ł e m przecież, że p r ę d z e j czy
później p o p e ł n i ę taki czy i n n y g r z e c h . Czy c h o d z i z a t e m o a u t e n t y c z n y r y t u a ł
oczyszczenia, czy t e ż raczej o p r z y w i ą z a n i e n a s do formalnej p r a k t y k i albo wła­
d z ę n a d s u m i e n i a m i ? T ę m o ż e m i e ć tylko Bóg, t a k w i ę c w r a c a m y d o p u n k t u
wyjścia: p o ś r e d n i c t w o ludzkie, n i e z b ę d n e , z d a n i e m katolickiej n a u k i , d o p o ­
j e d n a n i a , t o najtrudniejszy p u n k t s p o w i e d z i . P e w n e g o r a z u , kiedy s p o w i e d n i k
był w o b e c m n i e wyjątkowo i m p e r t y n e n c k i , w s t a ł e m z klęcznika, o t w o r z y ł e m
skrzydełko konfesjonału i p o w i e d z i a ł e m : „Przez t a k i c h j a k ty l u d z i e t r a c ą wia­
r ę . . . " Nie w i e m , czy z r o z u m i a ł , o co c h o d z i .
Nie w i e m też, czy te uwagi dla p a ń s t w a ankiety w n i o s ą cokolwiek do t e m a ­
tu „stanu d u c h o w e g o k u l t u r y polskiej". Jej chrześcijańskie ź r ó d ł a są oczywiste,
ale o d p o w i e d ź na pytanie, w j a k i m s t o p n i u są to ź r ó d ł a n a d a l ż y w o t n e i na ile
współdecydować b ę d ą o n e o kształcie naszej k u l t u r y w XXI w, j e s t t r u d n a , jeśli
w ogóle możliwa.
JAROSŁAW KLEJ NOCKI
Dziękuję za z a p r o s z e n i e do wzięcia u d z i a ł u w ankiecie „dotyczącej wagi i roli d u ­
chowości w życiu w s p ó ł c z e s n y c h p i s a r z y " .
Nie o d p o w i e m n a Wasze pytania, gdyż u w a ż a m , d o k ł a d n i e jak s a m i pisze­
cie, ż e „są t o sprawy i n t y m n e " . S a m a ś w i a d o m o ś ć s t a n u rzeczy j e s t jeszcze nie­
d o s t a t e c z n y m u s p r a w i e d l i w i e n i e m dla s p r z e n i e w i e r z e n i a się w i e r n o ś c i zasadzie
d u c h o w e j dyskrecji, której h o ł d u j ę . Piszecie: „ U w a ż a m y [...], że a r t y s t a po
pierwsze: wyraża w swojej twórczości r ó w n i e ż s t a n y i n t y m n e . . . " Z g o d a , ale czy­
ni to (jeśli czyni; jeśli jego s z t u k a n i e j e s t c a ł k o w i t ą kreacją, bo i t a k bywa) w in­
n y m trybie niż tryb publicystycznego zwierzenia. I n n y m i słowy, j e g o d o m e n ą
j e s t język artystycznej konfesji podlegający czytelniczej interpretacji. Jeśli więc
będzie mi d a n e w y p o w i e d z i e ć się na interesujące W a s t e m a t y — to uczynię to
w i e r s z e m , esejem lub p r o z ą . N i e c h t o b ę d z i e e l e m e n t d o r o b k u z b i o r o w o ś c i ,
o k t ó r y m w s p o m i n a c i e . Inaczej — p y t a n i e i o d p o w i a d a n i e w trybie c z a s o p i s m o wej konfesji na t a k i e tematy, jak: p r a k t y k a życia d u c h o w e g o , rola liturgii czy
spowiedzi w życiu o s o b i s t y m n i e b ę d z i e się r ó ż n i ć z b y t n i o od w s z y s t k i c h kre­
tyńskich telewizyjnych talk-show albo od p r a k t y k i p l o t k a r s k i c h p i s e m e k d l a
m a s — tyle, że „ p r z e d m i o t " jest tu inny. K w e s t i o n u j ę więc s a m ą ideę Waszej
ankiety i — jeśli o m n i e chodzi — p r a g n ę p o z o s t a ć w cieniu, w s a m o t n o ś c i
z moją d u s z ą . „ D z i e d z i c t w u z b i o r o w o ś c i " p o z o s t a w i a m więc swoje m i l c z e n i e
oraz swoje teksty literackie.
LATO 1 9 9 8
213
KRZYSZTOF KOEHLER
Nie zgadzam się z tym, że mówienie o s w o i m wyznaniu jest sprawą intymną.
Wiem, że w p e w n y m m o m e n c i e wymagane jest m ó w i e n i e o tym, jako o czymś oczy­
wistym. Wyznanie, jak s a m o słowo na to wskazuje, jest publiczne. Dlaczego pyta­
nia o wyznanie miałyby być czymś i n t y m n y m ? Wyznanie wyraża się między-ludzko,
jest też społeczną obecnością człowieka; wyznaniu daje się świadectwo, czy to tań­
cząc na Rynku w Krakowie, podśpiewując Hare Kryszna, czy też żegnając się w po­
bliżu kościoła albo klękając przed Najświętszym Sakramentem, choćby i na ulicy.
W każdym miejscu jest się t y m s a m y m człowiekiem, czy to na ulicy, pomiędzy ludź­
mi, czy też nad papierami, n p . pisząc wiersze czy opowiadania.
I n n a rzecz jest bardziej i s t o t n a , znacznie bardziej bolesna. N i e chodzi
o wstyd, i n t y m n o ś ć itd. C h o d z i o t o : jak m ó w i ą c o tych rzeczach, k t ó r e są funda­
m e n t e m , uciec p r z e d d r a p i e ż n y m e g o c e n t r y z m e m , k t ó r y gdzieś t a m głęboko opie­
ra się na pysze. Jak m ó w i ć o tym, że kocha się Boga, żeby tak b a r d z o nie ekspo­
nować siebie, swoich przeżyć, jak ustrzec się p r z e d tą pokusą, by m ó w i ć o sobie?
Więc p r a w d ę powiedziawszy, boję się tej ankiety i najchętniej nie o d p o w i a ­
d a ł b y m na pytania, albo o d p o w i a d a ł jakoś tak w trzeciej osobie, najchętniej
m ó w i ł b y m o Bogu, a nie o sobie, bo gdy zaczynam m ó w i ć o sobie, to zaraz czu­
ję, że jest k o ł o m n i e ta m i ł a p o s t a ć , k t ó r a p o d p o w i a d a i przygrywa na basetlach
mojej miłości w ł a s n e j : raz i d w a — t e r a j ą .
Ale o d p o w i e m , prosząc, b y m m ó w i ł więcej, niż m o g ę , b y m m ó w i ł „ d o przo­
d u " , czekając p o t e m na r a c h u n e k z tego, co p o w i e d z i a ł e m : jak wiele z tego, co
mówię, zrealizuję, jak wiele okaże się p r a w d ą . Będę m ó w i ł „ d o p r z o d u " , czekając
na rozliczenie z każdego słowa, z każdej tezy, m o d l ą c się, żeby to, co m ó w i ę , sta­
ło się prawdą, było prawdą, wcieliło się w moje życie, w y p e ł n i ł o je. Więc m ó w i ę
w pokorze prosząc Jego o p o m o c , by to, co m ó w i ę , s t a ł o się Istniejącym. Tak uchy­
lam się pysze. Tak u n i k a m tej piekielnej muzyki, żeby wszystko było j a s n e : m ó w i ę
dlatego, że chciałbym, abyście wszyscy otrzymali Dary, których ja się zaledwie d o ­
myślam, o które proszę, m ó w i ą c teraz i tu, o k t ó r e błagam, teraz i tu m ó w i ą c .
Pielęgnuję praktyki życia d u c h o w e g o spełniające się w s a k r a m e n t a c h Ko­
ścioła katolickiego; mój s t o s u n e k do modlitwy, liturgii i spowiedzi w y p e ł n i a się
w owych praktykach. Trochę w i ę c n i e r o z u m i e m o b u pytań, c z e m u o n e p o d a n e
są przez rozdzielenie?
Uczył m n i e t e g o Piotr Skarga, uczył kardynał H o z j u s z (ja tych ludzi t r a k t u ­
ję b a r d z o poważnie, jako m o i c h z krwi i kości istniejących r o z m ó w c ó w ) , że
w sprawach, k t ó r e dotyczą confessio fidei, n i e ma półcieni, n i e ma miejsc, k t ó r e
oświetla szarość. M o ż e jest to myślenie z w a n e kontrreformacyjnym, ale, szanu­
jąc teologię jako miejsce s p o t k a n i a intelektów, w ł a ś n i e n a t a k i m p o l u nie d o p u ­
szczam żadnych m a n e w r ó w taktycznych.
214
FRONDA11/12
Tak. Pielęgnuję praktyki życia d u c h o w e g o . S t a r a m się być lepszym, wiedzieć
więcej, zdobywać c n o t ę wierności, d o s k o n a l i ć się. Zwykle p o n o s z ę porażki, ale
nie jest to p o w ó d , aby u s t a w a ć .
M o d l ę się, dziękując i prosząc. Inaczej nie u m i e m . M o d l ę się, p r o s z ą c o p o ­
m o c dla siebie i innych. Dziękuję za siebie i innych. Proszę za g ł o d n y m i , choć
s a m nie j e s t e m najedzony. To, że p r o s z ę za innych, nie ma związku ze m n ą . N i e
j e s t e m przez to lepszy, że w s t a w i a m się za n i m i . N i e j e s t e m lepszy. U c z ę s z c z a m
n a Mszę św. w b r e w rozpaczy, k t ó r a chwilami m n i e dotyka. Ż a d e n h e r o i z m : t o
jest moje życie, więc z a p r a s z a m do n i e g o Boga. S ł u c h a m Słowa i w p a t r u j ę się
w M i s t e r i u m Eucharystyczne. Uczę się. W z m a c n i a m się. W s t y d z ę się.
Spowiedź. S p o w i a d a m się, bo w i e m , że s a m j e s t e m słaby. J e s t e m niczym.
W i e m , że n a w e t to, że p r o s z ę niekiedy za innych, to n i e ja. To On raczy mi p o ­
m ó c ; więc s p o w i a d a m się, bo czuję, że k a ż d e z ł o (ile p o p e ł n i a m z ł a ! ) , oddziela
m n i e od Niego, który jest Doskonały.
Więc s p o w i a d a m się, bo chciałbym być bliżej N i e g o ; chciałbym być zaraz­
kiem C h r y s t u s a na t y m świecie. P r o s z ę o t o . Jak m o ż n a stać się z a r a z k i e m Chry­
stusa? C h w i l a m i wiem, że aby być zarazkiem C h r y s t u s a , t r z e b a się — jak n a m i o t
się zwija — zwinąć. Skurczyć. Z r o b i ć Mu z siebie miejsce działania. Po to się spo­
w i a d a m , m o d l ę , c h o d z ę na M s z e św. Ż e b y raczył m n i e użyć, ale by On raczył
m n i e użyć. Kto wie, jak wiele t r z e b a się starać. C h c i a ł b y m być J e g o ś w i a t ł e m .
A wciąż j e s t e m c i e m n o ś ć .
Ż a d n a i n n a d u c h o w o ś ć m n i e n i e pociąga. Stoję, jak p r z e d wielką p o d r ó ż ą .
Nie wiem, dokąd dojdę, ale j e s t e m w d r o d z e . J a k o człowiek, k t ó r y nigdzie nie d o ­
szedł na tej drodze, j a k ż e b y m śmiał ją zmieniać? Przecież ja jej n i e z n a m : z n a m
początek, zarysy, z n a m swoje p r a g n i e n i a i c h w i l o w e światła w d a l e k i m m r o k u .
I m i a ł b y m szukać czegoś i n n e g o ? Po co? J a k m o ż n a p o r z u c a ć t o , czego się n i e p o ­
z n a ł o ? ! To nie jest uczciwe. To nie j e s t w i e r n e . Bo ja t a k najbardziej to p r o s z ę
o wierność. M ó w i ę to ze s t r a c h e m . M ó w i ę to w w i e l k i m lęku, d r ż e n i u , ale m ó w i ę
t o d o Niego, żeby O n , choć j u ż tyle razy t o o d e m n i e słyszał, żeby O n t o usły­
szał: Panie, chcę być Ci wierny. W i e m , d o m y ś l a m się, co to m o ż e znaczyć; m ó w i ę
więc teraz do Ciebie Królu, Lordzie, Miłości: chcę być Ci wierny. D o p o m ó ż m o ­
jej wierności. D o p o m ó ż mojej Miłości do Ciebie. N i e c h się dzieje, co zechcesz.
Ufam Ci. Ale zaraz dodaję: p o m ó ż m i p r z e t r w a ć m o j ą n i e w i e r n o ś ć , p o m ó ż m i
p r z e ł a m a ć mój lęk i brak zaufania; bo ilekroć to m ó w i ę , n a w e t teraz, dodaję za­
wsze t o s a m o : oszczędź m n i e . Więc C i nie ufam d o k o ń c a !
To nie jest ż a d n a i n t e l e k t u a l n a satysfakcja, mój Bóg. Mój Bóg n i e j e s t i n t e ­
l e k t u a l n ą satysfakcją. Mój Bóg to m o j e życie. Moje kłopoty, moje cierpienia i ra­
dości. W N i m j e s t e m z a n u r z o n y . W N i m j e s t moje ciało, d u s z a , m o j a r o d z i n a ,
moja ojczyzna. Mój Bóg j e s t w s z y s t k i m , co istnieje. W i ę c j e s t t e ż i n t e l e k t u a l n ą
satysfakcją. J e s t Drogą, P r a w d ą i Życiem. D r o g ą , p o z n a w a n i e m . Przygodą
LATO-1998
215
egzystencji i r o z u m u . P r a w d ą życia i myśli. Prawdą: więc c e l e m p o j m o w a n i a , in­
t e l e k t e m żebrzącym o łaskę wiary.
Ta rzeczywistość, o której m ó w i ę , ma p o d s t a w o w e z n a c z e n i e d l a mojej t w ó r ­
czości literackiej. Jest przyczyną przepaści, w k t ó r ą zaglądam; ja, człowiek twór­
czości literackiej. Jest przyczyną s m u t k u . O d s u n i ę c i a . Goryczy. Z n i e c h ę c e n i a . Ale
jest też wielkim z a d a n i e m , k t ó r e g o nie u m i e m u n i e ś ć . Ale z a r a z e m w i d z ę p r z e d
sobą św. Augustyna, widzę A/ystotelesa, a zaraz za n i m w i d z ę św. Tomasza
z Akwinu, widzę Ojców Kościoła; widzę tych, którzy złapali za swoje greckie,
rzymskie p i ó r o i zaczęli u k ł a d a ć p i e r w s z e hymny, p i e r w s z ą l i t e r a t u r ę o N i m . Wi­
dzę z m a g a n i a tych, którzy p o s t a n o w i l i użyć swoich podejrzanych u m i e j ę t n o ś c i
(filozofia pogańska, literatura pogańska, retoryka — wykształcenie: p o g a ń s k i e )
dla Jego sprawy. I chwilami, w przypływie słabości lub desperacji, spoglądali
w j a s n e oczy galilejskich rybaków, i złorzeczyli na swoje p o k r ę c o n e biografie
i umiejętności, k t ó r e uważali w tych chwilach za w a r t e mniej niż nic. Ale to o n i
właśnie, po tych chwilowych z a ł a m a n i a c h , zasiadali do p u l p i t ó w i d o s t o j n ą łaci­
ną formowali n a s z ą E u r o p ę : o d w a ż n i Ojcowie Założyciele.
Doświadczam chwilami literatury, tych m o i c h m a ł y c h umiejętności składania
wierszy i pisania t e k s t ó w jako bańki mydlanej, mającej się nijak do tych spraw,
o których m ó w i ł e m powyżej. Ale doznaję też wyzwania z tej samej strony. Więc
spoglądam na Ojców prosząc ich o wsparcie. I z n o w u chcę pisać wiersze ucieka­
jąc od „prostej mowy wiary", przeciwko tym, którzy mi powtarzają do z n u d z e n i a :
to nie są wiersze; to nie jest literatura; to są medytacje. A ja im o d p o w i a d a m : no
to czym jest literatura? C z y m jest poezja? C z e m u wielbicie nigdy nie u d o w o d n i o ­
ne hipotezy, że k u l t u r a i literatura jest grą, wariacją, zabawą, rozrywką, przestrze­
nią intertekstualną? To ja w a m p o w i a d a m : nie podrzucajcie zbyt wysoko tych ka­
mieni, bo o n e s p a d n ą na was, bo zniszczycie wszystko, gruzy z o s t a n ą . I to, coście
zrobili literaturze, gubiąc w grach jej p o d s t a w o w e zadanie kształcenia p r a w e g o
człowieka, zniszczy w a s i w a s z głos zaginie. I co z o s t a n i e z tych waszych popi­
sów? Co zostanie z tego d e p t a n i a arete, virtum, dzielności, cnoty?
Miłość. I tak o n a zostanie. Pierwsza i O s t a t n i a . Wieczna.
ZBIGNIEW MACH EJ
Prawdopodobnie jestem heretykiem,
więc praktykuję na w o d z i e p a t y k i e m .
N a t o m i a s t łączność z p a p i e s k i m R z y m e m
podtrzymuję c z ę s t o c h o w s k i m r y m e m .
A kiedy gorzej to wygląda
przeglądam c z a s o p i s m o Fronda.
216
FRONDA/12
KAROL MALISZEWSKI
Dzisiaj był ksiądz po kolędzie. Młody, natchniony. I jak to się mówi: „Wielkim gło­
sem wołał". Coś t a m we m n i e pękało przy wspólnej modlitwie, a p o t e m rozmowie.
Sentymentalne zwaliska... czy prawdziwa wiara? W każdym razie drgnęło we m n i e
na tyle, by wreszcie zasiąść do krótkiej odpowiedzi na pytania Redakcji, której w tej
chwili dziękuję za pamięć i zaproszenie do epistolarnej debaty.
Na obrazku, który ściskam t e r a z w ręce, są te słowa: „Prawdziwy katolik pa­
m i ę t a o codziennej modlitwie, o niedzielnej Mszy Św., o częstej, a przynajmniej
Wielkanocnej, spowiedzi i K o m u n i i Św.". Lichy ze m n i e katolik, o skomplikowa­
n y m „przebiegu d u c h o w y m " (że n a w e t Cyganka, k t ó r a kiedyś w e W r o c ł a w i u
ujęła moją d ł o ń , n i e t ę g ą m i a ł a m i n ę ) . N a z w a ł b y m t o , co w y p r a w i a m „katolicy­
z m e m schizoidalnym". Z a k w i t a ł e m w cieniu p o b o ż n e j m a t k i i r y c h ł o s t a ł e m się
kościelną myszą, a m b i t n i e ciułającym p u n k t y m i n i s t r a n t e m . Po śmierci ojca „ze­
szło ze m n i e p o w i e t r z e " i p r z e s t a ł e m na d ł u g i czas chodzić do kościoła. Z jednej
s t r o n y zwyczajne lenistwo, z drugiej — lewicowo-scjentystyczne zachłyśnięcie
się n o w ą prawdą, d o ś ć t y p o w e dla trądzikowej ery n a s z e g o żywota. D o d a j m y do
tego dziecięcy wstrząs, m ł o d z i e ń c z y u r a z eschatologiczny.
Minęło kilka lat i znalazłem się w zasięgu m o c n e g o promieniowania rodzinne­
go. Nazywam to dość niezdarnie. Chcę powiedzieć, że prawdziwe przeżycie religijne
ma korzenie rodzinne. O n o rośnie t a m w środku, w tej wspólnocie — na oczach
chłopaka, który pogubił się w życiu, a p o t e m odnalazł, patrząc jak rosną dzieci, jak
staje się ten cud. Być m o ż e m a m na myśli jakiś rodzaj ekstazy, zupełnie dziką ducho­
wość, która ma niewiele wspólnego z wysokim neogotyckim kościołem na przeciw­
ległym stoku. Być może mówię o jakiejś egzaltacji. I chyba p o w i n i e n e m się wstydzić,
że przez długie lata msze odprawiałem pod gołym niebem na naszych wzgórzach po­
śród „łezek Matki Boskiej" i innych majeranków
N a s t a ł j e d n a k czas p o w r o t u . Z n ó w zacząłem chodzić d o kościoła. Z a w d z i ę ­
czam to w ł a s n y m dzieciom. Nie j e s t e m w t y m j e d n a k t a k b e z t r o s k i jak kiedyś.
Piję te d o g m a t y p ó ł g ę b k i e m . N i e k i e d y wydaje mi się, że robię to dla dzieci: „ N o
bo co powie siostra k a t e c h e t k a na lekcji religii, tradycyjnie pytając, czy rodzice
byli w kościele". O s t a t n i o łapię się na tym, że jest mi z t y m d o b r z e i gdy nieraz
opuszczę niedzielną M s z ę Św., to wyraźnie czegoś mi brak, a t e n tydzień zazwy­
czaj jest nieudany, p o z b a w i o n y p o l o t u i, powiedzmy, t r a n s c e n d e n c j i . O d p o w i a ­
dając na pytanie, czy pielęgnuję, p o d k r e ś l ę jeszcze raz, że będąc częścią r o d z i n y
(która z n a t u r y rzeczy jest czymś sakralnym, j e s t o d w z o r o w a n i e m A b s o l u t u ja­
ko miejsce rodzenia, tworzenia) nie m o g ę nie pielęgnować. Z drugiej s t r o n y —
ja w kościele siedzę t r o c h ę jak pień, słyszę i widzę, co się w o k ó ł m n i e dzieje, ale
ukołysany ś p i e w a m i i k a d z i d ł e m gdzieś t a m b u j a m w o b ł o k a c h . A więc w t y m
sensie nie pielęgnuję, j e s t e m bierny.
LATO 1 9 9 8
217
Modlę się d u ż o , lecz w t r o c h ę p o g a ń s k i c h o b r z ą d k a c h i d z i w n y m językiem,
m o ż e n a w e t w n i e o d p o w i e d n i c h m o m e n t a c h . M a m j e d n a k s t a l e p o c z u c i e wglą­
dającego we m n i e (i towarzyszącego r o d z i n i e ) wielkiego d u c h a , d z i w n e j p o t ę g i ,
k t ó r a się do m n i e n i e odzywa, ale chyba lubi, gdy się do niej cały czas gada.
M a m i n n e modlitwy, gdy j a d ę s a m o c h o d e m , i n n e , gdy się nagle z r y w a m w n o ­
cy, i n n e , gdy w c h o d z ę c o d z i e n n i e r a n o w p a s z c z ę lwa, i n n e , gdy... Z r e s z t ą , czy
t o całe m o j e p i s a n i e ( u p r a w i a n i e literatury) n i e j e s t t e g o g a d a n i a p r z e d ł u ż e ­
n i e m bądź i n n y m j e g o w a r i a n t e m ? Czy pisarz, c h o ć b y n a w e t p o ś l e d n i , n i e p i s z e
w gruncie rzeczy modlitwy, d u c h o w e j relacji o p o s z u k i w a n i u prawdy, n i e wysy­
ła p r o ś b y o z r o z u m i e n i e , czyli o d n a l e z i e n i e s w e g o miejsca w ś r ó d ludzi i we
wszechświecie?
N a t o m i a s t n i e m i a ł e m j a k i c h ś szczególnych s k ł o n n o ś c i d o religii W s c h o ­
d u . Rzecz j a s n a we w c z e s n e j m ł o d o ś c i były r ó ż n e fascynacje, a książkę Mircei
Eliadego p t . Joga t r a k t o w a ł e m p r z e z jakiś czas j a k Biblię. W s z y s t k o t o j e d n a k
p r z e m i n ę ł o i u c i e k ł o ze m n i e , p o z o s t a w i a j ą c m o ż e j a k i e ś d r o b n e ślady w świa­
d o m o ś c i . Trwalszym ś l a d e m j e s t leżąca gdzieś w a r c h i w a c h w y d z i a ł u filozoficzno-historycznego wrocławskiego uniwersytetu praca magisterska o fenomeno­
logii religii w ogólności, a o a n t r o p o l o g i i filozoficznej w s z c z e g ó l n o ś c i . S p l o t ł a
się w niej p o d s t a w o w a fascynacja dojrzalszej m ł o d o ś c i : p o d z i w d l a n i e z g ł ę b i o ­
nej i fascynującej d u c h o w o ś c i ludzkiej, k t ó r a j a k ś w i a t ś w i a t e m p o t r z e b o w a ł a
dla p r a w i d ł o w e g o r o z w o j u t r a n s c e n d e n t n e g o u k o r z e n i e n i a . D l a t e g o t a k m a r ­
twię się o n i e k t ó r y c h n a s z y c h m ł o d y c h p o e t ó w i s t a r a m się p o m a g a ć , j a k
u m i e m , ich b u r z l i w i e cynicznej m ł o d o ś c i . C h o r o b y k u l t u r y leczy się w s p ó ł c z u ­
ciem i intuicją. O d p o w i a d a mi rola „ s z a m a n a k r y t y c z n y c h u c z u ć " i dziękuję
podszczypującym z a t o m i a n o .
Najgorzej w y p a d a m w trzecim p u n k c i e : s f o r m a l i z o w a n e praktyki życia d u ­
chowego przychodzą mi z szaloną t r u d n o ś c i ą . Do spowiedzi m u s i a ł e m iść przy
wszystkich c h r z t a c h i k o m u n i a c h dzieci, na t y m koniec. A więc w r ó c i ł e m do Ko­
ścioła, lecz nie do spowiedzi i K o m u n i i św. Być m o ż e j e s t e m na jakiejś d r o d z e do
tego... T r u d n o powiedzieć. To rzeczywiście b a r d z o i n t y m n e .
CZESŁAW MIŁOSZ
Z g a d z a m się, że religia ma o g r o m n e znaczenie dla twórczości literackiej. Posta­
r a m się o d p o w i e d z i e ć możliwie szczerze na p y t a n i a ankiety.
Zacznę od tego, że p o m i ę d z y p r a k t y k ą religijną i d z i e ł a m i l i t e r a t u r y n i e za­
chodzi p r o s t y związek. Wiele o s ó b g ł ę b o k o wierzących i praktykujących pisze
u t w o r y artystycznie słabe albo w jakiś s p o s ó b szkodliwe dla religii, k t ó r ą wyzna­
ją. Na o d w r ó t , a u t o r a m i u t w o r ó w o d u ż y m ł a d u n k u metafizycznym są n i e r a z lu218
FRONDA11/12
dzie, których życiorysy wskazują raczej na p o s t a w ę agnostyczną. W polskiej p o ­
ezji współczesnej t a k i m i są n i e k t ó r e wiersze A n n y Swirszczyńskiej, Tadeusza
Różewicza i Wisławy Szymborskiej.
Piśmiennictwo kończącego się stulecia dostarcza wielu przykładów przewrotnej
strategii i taktyki, stosowanej przez wierzących i praktykujących chrześcijan, którzy
o swojej wierze dają znać czytelnikowi tylko pośrednio. Trylogia pierścieni Tolkiena nie­
wątpliwe odtwarza chrześcijański wzór walki dobra ze złem, poświęcenia i ofiary, ale
prawdopodobnie nie wywarłaby takiego wpływu na umysły młodzieży, w pierwszym
rzędzie amerykańskiej, w latach 60., gdyby odwoływała się do chrześcijańskich po­
jęć. Można też dopatrzyć się niejakiej analogii z zawartością M u z e u m Sztuki N o w o ­
czesnej w Watykanie, którego dyrektorzy zgromadzili obrazy przeważnie nie mające
tematyki religijnej, jednak składające świadectwo religijnej pokory wobec rzeczy wi­
dzialnych. Nie taka jest cala sztuka tego stulecia i m o ż n a w niej często rozpoznać gry­
m a s demonicznego opętania. Jerzy Nowosielski wręcz twierdzi, że w obrazach Fran­
z
cisa Bacona ukazało się oblicze diabła.
ASADNICZĄ
PRZESZKODĄ
w
uprawianiu
religijnej
literatury
i s z t u k i j e s t tzw. ś w i a t o p o g l ą d n a u k o w y , n i e tylko p r z e m a w i a j ą c y do
nas w y t w o r a m i t e c h n i k i , czyli s t a n o w i ą c y o t o c z k ę całej naszej cywi­
lizacji, ale z a g n i e ż d ż o n y w n a s z y c h u m y s ł a c h . S t r a t e g i a i t a k t y k a ,
o k t ó r y c h w s p o m n i a ł e m , w y n i k a z p r ó b obejścia tej p r z e s z k o d y . N i e b r a k jed­
n a k też a t a k ó w w p r o s t , w i m i ę p o d s t a w o w y c h w y m a g a ń n a t u r y l u d z k i e j , n a
skutki ś w i a t o p o g l ą d u n a u k o w e g o w p o s t a c i m o d n y c h t e o r i i i l i t e r a c k o a r t y stycznych k i e r u n k ó w . W krytyce literackiej i krytyce k u l t u r y z d e r z a j ą się ze
s o b ą d w i e o r i e n t a c j e , d w a obozy, p r z y czym t r u d n o b y ł o b y objąć t e n d r u g i
o b ó z jakąś j e d n ą n a z w ą , s k o r o z n a j d u j e m y w n i m i n s p i r a c j e c h r z e ś c i j a ń s k i e ,
żydowskie, buddyjskie i m a h o m e t a ń s k i e . P r z e d m i o t e m krytyki są w s z e l k i e
o d m i a n y r e d u k c j o n i z m u , o d w o ł u j ą c e się d o „ m i s t r z ó w p o d e j r z e ń " , M a r k s a ,
N i e t z s c h e g o i F r e u d a , mające o d p o w i e d n i k w kolejnych a w a n g a r d a c h arty­
stycznych, łącznie z Pop Art i p o s t m o d e r n i z m e m . J a k o p r z y k ł a d y tej opozycji
wymienię działalność H u s t o n a Smitha, wieloletniego profesora Massachuss e t t s I n s t i t u t e o f Technology, a u t o r a p o p u l a r n e g o e k u m e n i c z n e g o d z i e ł a Reli­
gie ludzkości oraz licznych rozpraw, j a k t e ż n i e k t ó r e p i s m a G e o r g e ' a S t e i n e r a ,
k t ó r y zaskoczył s w o i c h wielbicieli książką Real Presences ( 1 9 8 9 ) , czyli Prawdzi­
we obecności, jako że b r o n i w niej tezy o metafizycznej t r e ś c i o b e c n e j w k a ż d y m
p r a w d z i w i e w i e l k i m dziele s z t u k i .
Żeby nie być g o ł o s ł o w n y m i nie stwarzać wrażenia, że chodzi o o d o s o b n i o ­
ne głosy, biorę o s t a t n i n u m e r kwartalnika The Georgia Review z jesieni 1997, i czy­
t a m t a m esej D a w i d a B o s w o r t h a Echo i Narcyz: przeraźliwa logika myśli postmoder­
nistycznej. Autor uważa, że objawy p o s t m o d e r n i z m u w różnych d z i e d z i n a c h
LATO ] 9 9 8
219
literatury i sztuki ilustruje m i t o nimfie Echo, t y m ukaranej, że straciła w ł a s n y
głos i m o g ł a tylko powtarzać, oraz m i t o Narcyzie, z a k o c h a n y m we w ł a s n y m
odbiciu. Na liście cech p o s t m o d e r n i z m u , k t ó r ą sporządził B o s w o r t h , polski czy­
telnik ł a t w o r o z p o z n a n i e k t ó r e swojskie zjawiska:
•W teatrze, z a s t o s o w a n i e m o n o l o g u , spektakl j e d n e g o mężczyzny albo jed­
nej kobiety;
• W sztukach plastycznych, r ó ż n e formy ekshibicjonistycznego s a m o p o r t r e towania;
•W literaturze, większe p o w o d z e n i e autobiografii i p a m i ę t n i k ó w niż powie­
ściowej fabuły;
• W powieści, p u n k t w i d z e n i a n a r r a t o r a w pierwszej osobie i nieufność w o ­
bec n a r r a t o r a wszystkowiedzącego;
•W poezji, r o z p o w s z e c h n i e n i e się, począwszy od lat 60., w i e r s z a w y z n a ń
(ściślej: wiersza ekshibicjonistycznego);
•W krytyce, pojawienie się d e k o n s t r u k c j o n i z m u i innych „ i z m ó w " , dzięki
k t ó r y m akt krytyki i s a m krytyk stają się g ł ó w n y m t e m a t e m ;
•We wszystkich sztukach, w y s t ę p o w a n i e tego, co n a z y w a m monadyzmem,
t z n . nacisk p o ł o ż o n y na to, że mężczyźni m o g ą jedynie p o r t r e t o w a ć mężczyzn,
czarni — wyobrazić sobie czarnych itd., inaczej m ó w i ą c , że m o ż e m y widzieć tyl­
ko swój własny socjoseksualny obraz;
•W filozofii, p o p u l a r n o ś ć skrajnego relatywizmu, na p o g r a n i c z u solipsyz m u , zaprzeczenie, ż e m o ż e istnieć p r a w d a p o z a n a s z y m i w ł a s n y m i m y ś l a m i .
Sam m i a ł e m okazję przyglądać się s t a l i n o w s k i m i m a o i s t y c z n y m s z a ł o m
zachodnich intelektualistów, którzy nagle odkryli znaczenie historycznych i spo­
łecznych d e t e r m i n a n t , skąd, nie w i a d o m o dlaczego, m i a ł o wynikać rychłe
zwycięstwo „socjalizmu n a u k o w e g o " . P o t e m nastąpił o d p ł y w tej fali, ale, m o i m
zdaniem, m n ó s t w o późniejszych „ i z m ó w " t o o s a d p o z o s t a w i o n y p r z e z t ę falę n a
piaskach. M o ż n a tylko z d u m i e w a ć się p a r a d o k s e m : od z a n u r z e n i a w żywiole hi­
storycznym i s p o ł e c z n y m do izolowanej monady, p o z b a w i o n e j jakichkolwiek
p o d s t a w z a c h o w a n i a się i myślenia, tyle że oglądającej się lękliwie na R C, czy­
li political correctness.
W sporze p o m i ę d z y religią i d z i w a c t w e m „ m i s t r z ó w p o d e j r z e ń " nie w r ó ż ę
t e m u o s t a t n i e m u zwycięstwa. M o ż e z p e r s p e k t y w y europejskiej religia przegry­
wa, z amerykańskiej n a t o m i a s t ma się c a ł k i e m d o b r z e i p r a w d o p o d o b n i e XXI w.
przyzna rację t a k i m w y s t ą p i e n i o m jak esej B o s w o r t h a .
Nie wiem, czy polscy krytycy zdają sobie s p r a w ę z toczącego się s p o r u i, je­
żeli tak, czy gotowi są wybrać.
Wyznania o s o b i s t e robię n i e c h ę t n i e . J e s t e m p r z e c i ę t n y m k a t o l i k i e m i dzielę
z innymi ich w e w n ę t r z n e wątpliwości i t r u d n o ś c i w wierze. C h o d z e n i e do ko­
ścioła jest dla m n i e ważne, bo łączy m n i e ze w s p ó l n o t ą takich jak ja grzeszników,
220
FRONDA
11/12
0 nieogarnionej rozmaitości ich l o s ó w i tragedii. Tym bardziej w d o d a t k u , że
w Ameryce t o ż s a m o ś ć w y z n a n i o w a stwarza swoją w ł a s n ą więź, p o n a d więzią ra­
sową czy etniczną. G ł ó w n ą dla m n i e t r u d n o ś c i ą w p r a k t y k a c h religijnych jest
p o j m o w a n i e świata jako bólu, czyli p r z y r o d z o n e s k ł o n n o ś c i manichejskie. Kato­
licyzm jest dla m n i e p r z e d e w s z y s t k i m religią u k r z y ż o w a n e g o Boga, nie C h r y s t u ­
sa triumfatora, i z a k ł a d a m , że jak d ł u g o świat będzie istniał, Bóg nie p r z e s t a n i e
z litości dla niego cierpieć. Jest to najbardziej tajemniczy p u n k t wiary chrześci­
jańskiej. Stąd bierze się jakby zawstydzenie w o b e c tych wszystkich, którzy, d o ­
świadczając i s t n i e n i a jako bólu, wyciągają prostolinijnie w n i o s e k o n i e o b e c n o ś c i
Stwórcy. M a m wielki s z a c u n e k dla buddystów, bo p o w s t r z y m u j ą się od wypowie­
dzi o rzeczach ostatecznych, t a k i c h jak P i e r w s z a Przyczyna. Z r e s z t ą mój n i e ży­
jący przyjaciel, Tomasz M e r t o n , w n i e j e d n y m był bliski t y b e t a ń s k i m e r e m i t o m ,
których spotkał w Indiach.
W Polsce należę do mniejszości w ś r ó d k a t o l i k ó w (Jerzy Turowicz określa ją
jako 20 p r o c e n t ) , a to z p o w o d u mojej niechęci do z r o s t ó w religii z m i t a m i na­
rodowymi. Te zrosty występują w p r a w o s ł a w i u — p r z y k ł a d e m są Rosja, R u m u ­
nia, Serbia, z kolei katolicyzm chorwacki i polski mają na s u m i e n i u k a m p a n i e
nienawiści i m o r d e r s t w a , do których nie chcą się przyznać. Dzisiaj idealizacja
Polski międzywojennej i wojennej o d b y w a się za c e n ę wielu p r z e m i l c z e ń .
Nie czuję się na siłach, żeby wypowiadać się w ankiecie na najtrudniejszy
1 najbardziej i n t y m n y t e m a t , modlitwy. Człowiek modlący się stoi w mojej hie­
rarchii wyżej niż nie modlący się, nie w i e m jednak, czy nie t r z e b a do t e g o szcze­
gólnych u z d o l n i e ń . Przez m o d l i t w ę r o z u m i e m s t a n otwarcia się: ś w i a d o m o ś ć wi­
ny łączy się w n i m ze ś w i a d o m o ś c i ą osobistej klęski, k t ó r a nie z o s t a ł a n a m
oszczędzona, i z d z i ę k c z y n i e n i e m za o t r z y m a n e dary. J e d n a k ż e taki s t a n w swo­
jej pełnej intensywności t r w a zwykle tak k r ó t k o , że jest zaledwie błyskiem, bo
uwaga nie podlega naszej kontroli. Przypuszczam, że wielu ludzi, z a m i a s t m o d l i ­
twy kontemplacyjnej, osiąga swoje w e w n ę t r z n e skupienie niejako o b o k swoich
czynności m i ę ś n i czy u m y s ł u , orząc, p r o w a d z ą c s a m o c h ó d , malując, pisząc, kie­
dy uwagi w y m a g a s a m a czynność. Tym w ł a ś n i e p r z e z całe życie b y ł o dla m n i e pi­
sanie. Być m o ż e jego dzieje, m i m o wielu w a h a ń i zakrętów, m o ż n a r o z p a t r y w a ć
jako s t o p n i o w e zyskiwanie s a m o w i e d z y zawodowej t z n . wiedzy o z a d a n i a c h sto­
jących p r z e d kimś, k t o uczestniczy w zasadniczym dla sztuki jego czasu sporze.
W poezji łączy się to oczywiście z opcją językową, niekiedy z aż fanatycznym p o ­
s z u k i w a n i e m stylu. Z a m i a s t sięgać do m o i c h w ł a s n y c h wierszy, m o g ę tutaj p o ­
wołać się na moje przekłady biblijne. P o d o b n y c h a r a k t e r ma j e d n a k najzupełniej
świecka antologia poezji Wypisy z ksiąg użytecznych. Jej wersja w języku angiel­
skim nosi t y t u ł A Book of Luminous Things i j e s t u w a ż a n a za książkę p o b o ż n ą przez
amerykańskich czytelników różnych wyznań, łącznie z b u d d y s t a m i . Książka ta
wyraźnie bierze s t r o n ę p e w n e g o rodzaju poezji.
LATO 1 9 9 8
221
JACEK PODSIADŁO
M a ł o m n i e zajmuje p o t r z e b a , jeżeli t a k a jest, „określenia s t a n u d u c h o w e g o kul­
t u r y polskiej". Skoro j e d n a k Redakcja Frondy uznaje, że pytając p i ó r o g r y z a o jego
stan ducha, p o r u s z a t e m a t intymny, c h ę t n i e się w y p o w i e m . W i e r z ę b o w i e m , że
to, co i n t y m n e , najpełniej odbija Prawdy p o w s z e c h n e , choć f o r m u ł a a n k i e t y nie
jest m o ż e najwygodniejsza do m ó w i e n i a o tych s p r a w a c h .
Jeżeli religia rzeczywiście pochodzi od religiare w znaczeniu odtwarzania więzi, to
taka proweniencja przystaje do uczuć, które u siebie postrzegam jako religijne. Osią­
gnąwszy wiek poborowy, zwątpiłem o osobowym Bogu, co przez jakiś czas odczu­
wałem jako dojmujący brak. Siłą nawyku wracało do m n i e pragnienie n p . modlitwy,
które po sekundzie zmieniało się w przykrą świadomość, że zwracam się przecież do
Nikogo. Zrozumiałem więc, że poszukiwałem nowych D r ó g do Absolutu i n o w e g o
wehikułu dla swych zapałów (bzdura ateizmu szczęśliwie nie znalazła do m n i e do­
stępu) . Zresztą „poszukiwałem" to niezbyt szczęśliwe określenie, bo n a w e t jeśli by­
wałem w okresie dojrzewania na spotkaniach parareligijnych bractw czy sekt, to
w żadnym razie nie po to, aby dać się wpuścić w maliny, ku k t ó r y m wiedzie tyle du­
chowych „ścieżek". Więc m o ż e nie tyle poszukiwałem, co pozwalałem się znajdo­
wać. I na pytanie o praktyki religijne odpowiadam, że są to praktyki podstawowe
i wspólne całej Ziemi: wpatrywanie się w niebo, patrzenie w ogień, obcowanie z głę­
boką ciszą. Czy są to przejawy duchowości chrześcijańskiej, czy innej niż ona?
Kontemplacja mandali, oślepianie się s ł o ń c e m dla osiągnięcia t r a n s u lub
w s z e c h o b e c n e w inicjacjach okresy o d o s o b n i e n i a i ciszy z p e w n o ś c i ą nie u c h o ­
dzą za praktyki t y p o w e dla w y z n a w c ó w C h r y s t u s a . Z czasów m i n i s t r a n t u r y pa­
m i ę t a m jednak, że święci Pańscy często wznosili oczy ku n i e b u , przynajmniej
w wyobrażeniach malarzy. A świeca i słońce m o n s t r a n c j i , czy p r z y p a d k o w o przy­
kuwały mój wzrok? P a m i ę t a m i to, że rytuał Eucharystii p o t r a f i ł e m przeżywać
tylko w niezmąconej ciszy. Z drugiej s t r o n y — najsilniejszych przeżyć dostarcza­
ł o m i p o d t e n c z a s d ł u g o t r w a ł e p o t r z ą s a n i e d z w o n k i e m n a procesji Bożego Ciała
i podejrzewam, że jeśli n a w e t zajmuje m n i e m n i e j czy więcej ś w i a d o m a k o n t e m ­
placja, to dlatego, że czasem p r o w a d z i do ekstazy. A stany ekstatyczne p o w o d u ­
j ą wyłączenie r o z u m u , c o powołuje, m a m wrażenie, „ r o z u m i e n i e " i n n e g o r z ę d u ,
n p . r o z u m i e n i e d u c h e m lub r o z u m i e n i e ciałem. A r o z u m i e n i e p o z a r o z u m o w e
p o s t r z e g a m jako akt wiary, co chyba było do u d o w o d n i e n i a .
Zdaje się, że wyjaśniłem z g r u b s z a swój s t o s u n e k do m o d l i t w y i innych
praktyk d u c h o w y c h oraz k ł o p o t y z o d d z i e l e n i e m d u c h o w o ś c i chrześcijańskiej od
niechrześcijańskiej. Pora na liturgię i spowiedź; i tu z n o w u przychodzi mi na
myśl dzieciństwo. Jako człowiek, który w s k u t e k n i e d o t l e n i e n i a m ó z g u kilkakrot­
nie zemdlał podczas Mszy Św., nie w y w o ł a m chyba zgrozy przyznając, że najwy­
żej ceniłem w liturgii chwilę, gdy z u s t k a p ł a n a rozlegało się: „Idźcie, ofiara speł222
FRONDA11/12
n i o n a " , a r e s p o n s „Bogu niech b ę d ą d z i ę k i " był j e d y n y m w y z n a n i e m , jakie wy­
głaszałem prawdziwie żarliwie. Dziś p o d o b n i e c z e k a m c z a s e m na kres liturgii,
j e d n a k nie aby wyjść ze świątyni, lecz aby wejść do niej. W e w n ą t r z k o ś c i e l n a ci­
sza sprzyja o b c o w a n i u z A b s o l u t e m , a fakt, że w tych s a m y c h m u r a c h p r z e d go­
d z i n ą o d t w a r z a n o p o r z ą d e k u z n a w a n y za boski, wcale nie jest bez znaczenia,
choć s a m nie czuję j u ż g ł o d u K o m u n i i św.
N a t e m a t spowiedzi niewiele m a m d o p o w i e d z e n i a . W w y d a n i u kościelnym
wydaje mi się zaledwie s u r o g a t e m tego, co j e s t d a n e przeżywać wyznającemu złe
uczynki na papierze poecie konfesyjnemu, nie s t r o n i ą c e m u od ekshibicjonizmu.
W każdym razie to s m u t n e i degradujące, że jako j e d y n a d o p u s z c z a l n a okazja do
i n t y m n e g o , w d o d a t k u objętego tajemnicą, k o n t a k t u z kobietą, spowiedź tak czę­
sto przekształca s p o w i e d n i k a w n i e s p e ł n i o n e g o ginekologa.
Czy rzeczywistość d u c h o w a ma dla m n i e jakiekolwiek znaczenie? Tylko o n a da­
je mi nadzieję, że nie jest iluzją, to do niej się odwołuję, w niej s t a r a m się obracać.
ANDRZEJ SZCZYPIORSKI
Przeczytałem zaproszenie do udziału w ankiecie Frondy z p e w n y m wzruszeniem. O t o
młodzi ludzie, o których tu i ówdzie słyszę, że są m o i m i ideowymi przeciwnikami,
myślą o ważnym dla całej Polski problemie światopoglądowym, gdy inni już d a w n o
0 n i m zapomnieli. Temat ankiety jest doniosły, na p e w n o ważniejszy, niżeli te potycz­
ki polityczne, którymi się u nas pasjonują fundamentaliści rozmaitej maści.
Tak się składa, że p r z e d kilku zaledwie t y g o d n i a m i p i s a ł e m w eseju poświę­
conym
twórczości
Krzysztofa
Kieślowskiego:
„Problem
obecności
Boga we
współczesnej polskiej k u l t u r z e , a z a t e m także w sztuce filmowej i literaturze,
czeka na swoją monografię. Od lat nie potrafię sobie o d p o w i e d z i e ć na pytanie,
dlaczego tak się dzieje, że w s p o ł e c z e ń s t w i e , k t ó r e w oczach w ł a s n y c h i całego
świata uchodzi za katolickie, w krytycznych d e b a t a c h o k u l t u r z e i s z t u c e z regu­
ły nie podejmuje się p r o b l e m a t y k i Boga. Z a p e w n e j e s t to ś w i a d e c t w o niedojrza­
łości krytyki, ale m o ż e t e ż s t a n o w i ć d o w ó d p o w s z e c h n e g o p r z e k o n a n i a , ż e
w istocie, w b r e w p o z o r o m , o k t ó r e się b a r d z o troszczymy, j e s t e ś m y g ł ę b o k o p o ­
gańscy. Lecz skoro tak, to chyba też w a r t o się t y m zająć...".
A dalej, odnosząc się już bardziej szczegółowo do problematyki polskiego kina
ostatnich trzydziestu lat, pisałem: „Myślę, że Kieślowski miał w sobie rozpacz i b u n t
człowieka uparcie poszukującego, który m o ż e czuł się zdradzony, oszukany, odtrąco­
ny, i właśnie dlatego wciąż szukał, lecz chyba bez rezultatu, który by go zadowolił
1 uspokoił nieszczęśliwe serce [...]. Więc m o ż e stary Żyd z Hollywood, który mi
mówił o bezbożności Kieślowskiego, miał osobliwą rację. [...] Dla człowieka, który
własne sprawy z Panem Bogiem uporządkował i uładził na całe życie, który z Bogiem
LAT21998
223
rozmawiał w d o m u , na planie filmowym, w samolocie, w hotelowym pokoju, co­
dziennie, zwyczajnie, jak to się czyni od kilku tysięcy lat, wciąż z tym samym, starym
i znanym aż do znudzenia Bogiem Izraela, z którym m o ż n a się użerać o pieniądze,
o żonę, o wychowanie dzieci, o wspólników do interesu, i n a w e t na spacer m o ż n a
z N i m pójść, otóż dla tak wierzącego człowieka Kieślowski, który namiętnie i upar­
cie szukał, i chyba jednak nie znalazł — mógł się wydawać ogromnie podejrzany...".
Te dość o b s z e r n e cytaty d o w o d z ą , że p r o b l e m a t y k a , k t ó r a staje się dzisiaj
p r z e d m i o t e m z a i n t e r e s o w a n i a Frondy jest dla m n i e d o n i o s ł a od d a w n a , z a p e w n e
od czasu, kiedy w ogóle zacząłem u p r a w i a ć l i t e r a t u r ę . Ale to j e d n a k nie znaczy,
że p o d z i e l a m pogląd Frondy, k t ó r y odczytać m o ż n a z p y t a ń ankiety.
Kiedy b o w i e m Redakcja pyta m n i e , czy pielęgnuję praktyki życia d u c h o w e ­
go, to m o g ę o d p o w i e d z i e ć banalnie, racjonalistycznie i chyba po p o g a ń s k u , że
wszelkie myślenie o w ł a s n y m życiu i losie jest p i e l ę g n o w a n i e m p r a k t y k życia du­
chowego. A jeśli się zabiega o r o z u m n ą o d p o w i e d ź w kwestii wiary, to należy za­
dawać bardziej r o z u m n e pytania.
N
IE C H C Ę być j e d n a k szyderczy ani belferski — i o d p o w i a d a m z całą
otwartością, że i o w s z e m , ja praktyki życia d u c h o w e g o pielęgnuję,
bo wciąż p y t a m o sens egzystencji, s t a r a m się p o s t ę p o w a ć tak, aby
się Bogu p o d o b a ć , usiłuję jakoś p o r z ą d k o w a ć swój los w e d l e m i a r y
miłości bliźniego, s t a r a m się u m a c n i a ć w sobie m o r a l n e n a u k i , płynące z Pi­
s m a Św., wciąż m a m wielkie p r o b l e m y z n a z w a n i e m tego, co d o b r e i tego, co złe,
bo wcale nie wiem, czy o s o b a l u d z k a jako oś w s z e c h ś w i a t a , czy człowiek, na
obraz i p o d o b i e ń s t w o Boże stworzony, lecz przecież m a r n y i słaby j a k o ś w i a d e k
n i e b a i ziemi — to jest właściwa m i a r a rzeczy.
Ale Redakcji chyba nie idzie o t e g o rodzaju w y z n a n i e , p o n i e w a ż j u ż n a s t ę p ­
ne pytanie wskazuje, że s p r a w a dotyczy wąskiej p r o b l e m a t y k i religijności, a n i e
bogatej i zawiłej problematyki, jaką jest w i a r a w Boga.
Redakcja pyta więc, jaki jest mój stosunek do modlitwy, liturgii, spowiedzi? A da­
lej niemal jednym t c h e m — czy pociąga m n i e inna duchowość niż chrześcijańska?
O t ó ż nie pociąga m n i e żadna inna duchowość niż chrześcijańska, bo to nie jest
po prostu możliwe dla człowieka, który wychował się w Polsce, Europie, w tradycji
polskiego, europejskiego myślenia, a z a t e m —• czy tego chce, czy nie — myśli po
chrześcijańsku i przymierza cały świat do swoich chrześcijańskich wyobrażeń.
Czy Fronda serio przypuszcza, że młodzi Europejczycy, których dziś często po­
chłania filozofia Z e n albo rozmaite wierzenia, wywodzące się z Azji, są mniej chrze­
ścijańscy od ich polskich, przykładnie rzymskokatolickich rówieśników? Czy Fronda
tak w istocie sądzi, bo to zdaje się niestety wynikać z treści redakcyjnych pytań?
A ja wcale nie j e s t e m p e w i e n , gdzie m o c n i e j p u l s u j e c h r z e ś c i j a ń s k i o g l ą d
życia i człowieka, k t o s ł u c h a pilniej C h r y s t u s a , i k o m u bliżej do a u t e n t y c z n e 224
FRONDA
11/12
go c h r y s t i a n i z m u — t y m , k t ó r z y ż a d n y c h w a h a ń n i e m a j ą i j u ż w s z y s t k i e g o się
o P a n u Bogu d o w i e d z i e l i o d k s i ę d z a p r o b o s z c z a , czy o w y m p i e l g r z y m o m , c o
się c z ę s t o t a k n i e d o r z e c z n i e m i o t a j ą m i ę d z y o ł t a r z e m i s z a l e ń s t w e m , d o k t r y ­
ną i b u n t e m , m o d l i t w ą i p r z e k l e ń s t w e m . . . Przecież ci m ł o d z i l u d z i e , gdzieś
w H a m b u r g u czy Paryżu, a t a k ż e w Kielcach l u b G d a ń s k u — w ł a ś n i e d l a t e g o ,
że w s p ó ł c z e s n y ś w i a t i w r a ż l i w o ś ć p o r z u c i ł y ich w g o d z i n i e z w ą t p i e n i a , a za­
t e m nie s p r o s t a ł y swej misji — o d e s z l i ku w s c h o d n i m d o ś w i a d c z e n i o m d u ­
c h o w y m , b o wciąż mają nadzieję, ż e t a m o d n a j d ą w r e s z c i e bliskość t e g o Bo­
ga, za k t ó r y m t ę s k n i ą .
A przecież tęsknić m o g ą tylko za Tym, k t ó r e g o wcześniej p o z n a w a l i w swej
europejskiej k u l t u r z e u m y s ł o w e j , europejskiej tradycji, e u r o p e j s k i m wychowa­
niu. Jest to więc jakieś n o w e , w m o i c h oczach dziwaczne, ale chyba żarliwe szu­
kanie J e z u s a C h r y s t u s a , z k o ł a t k a m i w rękach, z wygolonymi do skóry g ł o w a m i ,
w powiewnych szatach buddyjskich albo na s p o t k a n i a c h r o z m a i t y c h sekt.
Myślę, że d a w n e m e t o d y i formy ewangelizacji p o n i o s ł y w XX w. klęskę, bo
Kościoły chrześcijańskie, n i e tylko katolicki, n i e potrafiły o d p o w i e d z i e ć na wy­
zwanie wczorajszych i dzisiejszych czasów. I n a w e t t r u d n o się t e m u dziwić. Czyż
b o w i e m m o ż n a po holocauście ewangelizować tak, jak się e w a n g e l i z o w a ł o p r z e d
n i m ? A d o r n o napisał w 1947 r., że po O ś w i ę c i m i u poezja u t r a c i ł a p r a w o do
istnienia. Pomylił się, bo dziś m o ż n a powiedzieć, że tylko poezja jest w s t a n i e
ocalić człowieka po d o ś w i a d c z e n i u kacetu i gułagu. Ale w tej bezsilnej i rozpacz­
liwej opinii A d o r n o odnajduję głęboki sens, bo przecież d a w n a wrażliwość,
z czasów m e g o dzieciństwa i wczesnej m ł o d o ś c i , rzeczywiście j u ż nie istnieje. Co
więcej, o n a istnieć nie m o ż e , istnieć nie p o w i n n a , p o n i e w a ż byłaby dzisiaj, po
czasach Stalina i Hitlera, o b r a z ą dla pamięci ofiar.
I nie istnieje także d a w n y m o d e l katolicyzmu. A k t o chciałby po doświadcze­
niu zagłady, powracać do religijności katolickiej sprzed stu lat, t e n chyba nie poj­
muje chrześcijaństwa.
Trzeba bowiem, by każdy chrześcijanin postawił sobie dzisiaj kilka fundamen­
talnych pytań, które jakoś w niewielkim stopniu zaprzątały europejskie umysły
przez niemal dwa tysiące lat, ale w XX stuleciu okazują się najważniejsze.
Dlaczego mój Bóg chrześcijański objawił się ludzkości jako Żyd? Dlaczego
się urodził z żydowskiej Matki? Dlaczego mój Bóg był i do dziś p o z o s t a ł Ż y d e m ,
a pozostał n i m dlatego, że tak chciał i w t y m celu t a k u s t a n o w i ł czas, a z a t e m
również historię, że nie m o ż n a jej zmieniać, n a w e t jeśli ludzie b a r d z o by t e g o
pragnęli i p r a g n ą t e g o często, t a k ż e w kwestiach całkiem żałosnych i głupich?
Dlaczego z a t e m Bóg chciał jako Syn człowieczy stać się i na zawsze j u ż p o z o s t a ć
w ł a ś n i e Żydem, a nie G r e k i e m , R z y m i a n i n e m , P e r s e m albo Scyta?
I dlaczego ludzie od tak d a w n y c h c z a s ó w n i e chcieli się z t y m pogodzić, c h o ć
pragnęli być d o b r y m i chrześcijanami? I dlaczego wszystkie Kościoły, wywodzące
LATO 1 9 9 8
225
się od J e z u s a C h r y s t u s a , a z a t e m katolicki, prawosławny, l u t e r a ń s k i , p r z e z całe
wieki wywieszały na wieżach swoich świątyń s z t a n d a r y śmiertelnej pogardy, nie­
nawiści i wrogości w o b e c Żydów? I dlaczego chrześcijanie Ż y d ó w p r z e z wieki
o k r u t n i e prześladowali, aż wreszcie w XX w. d o k o n a l i ich zagłady w k o m o r a c h
gazowych i k r e m a t o r i a c h ? I dlaczego tak się stało?
Jest to palący p r o b l e m w Polsce, gdzie katolicyzm, w n a s t ę p s t w i e teologicz­
nej p o w i e r z c h o w n o ś c i , u b ó s t w a teologicznego i l u d o w o - n a r o d o w y c h u w i k ł a ń
z czasów zaborów, n a d a l j e s t krzykliwie antysemicki, a z a t e m wrogi s w e m u wła­
s n e m u Bogu, który osobiście Kościół t e n u s t a n o w i ł . N o t a b e n e jest t o jedyny ta­
ki rodzaj schizofrenii w dziejach wszystkich w i e r z e ń religijnych, jakie l u d z k o ś ć
na p r z e s t r z e n i kilku tysiącleci pielęgnowała.
Trzeba też szukać odpowiedzi na wiele innych problemów, które jednak do dziś
ugorują w myśleniu chrześcijańskim. Co robić z dawnymi formami i m e t o d a m i na­
uczania Kościoła w dobie liberalizmu, p o s t m o d e r n i z m u oraz filozofii N e w Age? Ja­
kie stanowisko zająć w obliczu dylematu, który wydaje się najtrudniejszy w XXI w.,
a mianowicie wobec pozbawionego alternatywy gospodarczej i socjalnej rozwoju cy­
wilizacji współczesnej? Ludzie u schyłku XX w, w następstwie strasznych doświad­
czeń z k o m u n i z m e m , wyrzekli się dawnych myśli o eksperymentach rewolucyjnych.
Po przeszło dwóch stuleciach prób, błędów i złudzeń zaakceptowali ambiwalencję
między wolnością i równością. Jest to zapewne postęp w rozumieniu historii, ale za­
razem oznacza porzucenie nadziei, że będzie m o ż n a cokolwiek zmienić w jutrzej­
szym świecie nadmiaru i bezkonfliktowości. Staje się to wielkim dylematem Kościo­
łów, które jednak do tej pory nie dojrzały do żadnej, twórczej refleksji.
Bardzo wiele jest takich p y t a ń . Należy je g ł o ś n o zadawać, aby szukać głęb­
szej więzi chrześcijańskiej m i ę d z y l u d ź m i , k t ó r z y dziś w Polsce żyją coraz bar­
dziej po p o g a ń s k u , w ł a ś n i e dlatego, że się u n a s n i e r o z m a w i a o d y l e m a t a c h
współczesnej d u c h o w o ś c i .
Niestety, z p u n k t u w i d z e n i a oficjalnego Kościoła w ogóle n i e ma miejsca na
jakiekolwiek dyskusje, i n i e ma też takiej potrzeby. Hierarchiczne, staroświeckie
p o j m o w a n i e roli Kościoła i d u c h o w i e ń s t w a katolickiego m u s i prowadzić, czy się
t e g o chce, czy nie, do p o s t a w integrystycznych. To z kolei p o g ł ę b i a kryzys.
Integryści m ó w i ą często, n i e tylko z r e s z t ą u n a s , że w świecie u p a d a w i a r a
w Boga. Ale to n i e jest trafna diagnoza. N i e w i a r a w Boga u p a d a , lecz p r z e s t a r z a ­
łe formy działania r o z m a i t y c h Kościołów, k t ó r e okazały się, jak każde dzieło
ludzkie, tak b a r d z o n i e d o s k o n a ł e .
I nie istniejące Kościoły, ze swoją średniowieczną, daleką od n a u k J e z u s a d o ­
gmatyką, liturgią, r y t u a ł e m , obyczajem, a t a k ż e ze swą ciasną ideologią, przyfastrygowaną do misji ewangelicznej, ocalą w E u r o p i e chrześcijaństwo. Uczynią to
sami chrześcijanie. J a k napisał Kierkegaard: „ N i e m a n a t y m świecie nic r ó w n i e
silnego, jak s a m o t n i e rozmyślający chrześcijanin".
226
FRONDA
11/12
Kończąc, chcę d o d a ć jeszcze, że w kwestii zasadniczej, której a n k i e t a jest p o ­
święcona, p o d z i e l a m pogląd Redakcji. I s t o t n i e w polskiej refleksji n a d l i t e r a t u r ą
w s p ó ł c z e s n ą brak jest n i e m a l z u p e ł n i e p e r s p e k t y w y metafizycznej. Idzie j e d n a k
o t o , aby tej p e r s p e k t y w y metafizycznej nie z a s t ę p o w a ć , ani jej n i e u t o ż s a m i a ć
z p e r s p e k t y w ą religijną.
I s t o t a rzeczy b o w i e m n a t y m dla m n i e polega, ż e metafizyczne t ę s k n o t y zo­
stały d a n e mi przez Boga, a r o z m a i t e i z m i e n n e formy religijności d y k t o w a n e są
przez u ł o m n y c h , słabych i o m y l n y c h ludzi.
ROBERT TEKIELI
Modlitwa słowem. Była ze m n ą w dzieciństwie. P o t e m p o s z e d ł e m do szkoły.
O ś m i e s z o n a bez reszty. N i e z a p o m n ę do końca życia uczucia wstydu, gdy k l ę k a ł e m
pierwszy raz po tylu latach w s w o i m pokoju przed obrazkiem. Wstydziłem się naj­
bliższej mi osoby, k t ó r a też w t e d y się nawracała... A b s u r d — z której s t r o n y nie
spojrzeć... Zaczęło do m n i e powoli docierać, j a k i e m u p r a n i u m ó z g u z o s t a ł e m pod­
dany. Dziś t e n wstyd pokazuje, ile jeszcze przede m n ą . A właściwie — we m n i e :
oświeceniowej pogardy do dziecinnych przesądów. Wczytanej głęboko. Wstydzę
się, klęcząc w kościele, n o r m a l n i e , po b o ż e m u złożyć ręce do m o d l i t w y — jak na
tym dziecinnym obrazku... Wstydzę się przeżegnać w autobusie, przejeżdżając ko­
ło kościoła. Pozdrowić po chrześcijańsku mijanego kapłana. Agresja.
MODLITWA. Jest realnością życia. C o d z i e n n ą . A j e d n o c z e ś n i e c z y m ś n i e m o ż ­
liwym. D o b r a m o d l i t w a . N i e u m i e m się modlić, ale j u ż przynajmniej t o w i e m .
T ł u k ę na okrągło — a n i e w t y m rzecz. Jeśli s t a n w e w n ę t r z n y ( p o r u s z e n i e serca)
jest właściwy, wystarczy w e s t c h n i e n i e . N i e w i e m , jak z tą uniemożliwiającą d o ­
brą m o d l i t w ę zatwardziałością serca sobie radzić. Stosuję więc, jak na początku,
M e t o d ę m u ł a . N i e wiedzieliśmy c z e m u , ale w y t r w a l e co tydzień do kościoła. Po
d w ó c h latach p r z y n i o s ł o efekty.
Zupełnie o s o b n ą konkurencją modlitwy s ł o w e m wydaje się różaniec. Modlitwa
mocy. Więc znienawidzona przez węża. Kiedy rok t e m u zaczęliśmy się z ż o n ą przy­
mierzać do wprowadzenia „dziesiątki" do wieczornego pacierza, przypomniały mi
się czasy, gdy po kilkunastu latach przerwy, jeszcze, jak dziś to widzę, jako człowiek
niewierzący, żyjący w grzechach ciężkich
(nieświadom tego), zacząłem r a z e m
z Olgą chodzić regularnie (w miarę) na niedzielne m s z e . Totalne rozproszenie,
najróżnorodniejsze ekscesy, pokusy — właściwie pozbawiające s e n s u to nasze cho­
dzenie. Przez dwa lata w m i n u t ę po wyjściu z kościoła nie byliśmy w stanie przypo­
mnieć sobie nawet jednego słowa z czytań. Zero. I teraz to s a m o przy próbach
z codziennym różańcem. Totalna zadyma. Kłótnie, absurdalne pretensje, spirale
emocji. Na szczęście już wiedzieliśmy, że to tak jest. M e t o d ą m u ł a .
LATO-1998
227
M o d l i t w a życiem n a t o m i a s t — k t ó r a n i e ma lepszej polskiej n a z w y jak ra­
c h u n e k s u m i e n i a , choć z t y m p o z n a n y m p r z e z e m n i e na lekcji religii r a c h u n k i e m
s u m i e n i a m a niewiele w s p ó l n e g o — j e s t p r z e d e m n ą . Próby podejścia d o niej
kończą się k o m p l e t n ą r o z w a ł k ą — człowiekowi t r u d n o spojrzeć w l u s t r o , w s w e
p r a w d z i w e oblicze (te p a t e t y c z n e t o n y ! ) .
LITURGIA. W dzieciństwie i m ł o d o ś c i — coś z u p e ł n i e z e w n ę t r z n e g o . Ż a d ­
nych śladów w ś w i a d o m o ś c i . Tak to p a m i ę t a m . D z i ś w o k r e s a c h p o c i e s z e n i a chcę
o sobie mówić, że j e s t e m c z ł o w i e k i e m r y t u a ł u . Kiedy każde s ł o w o czytań jest
s k i e r o w a n e do m n i e . P o m a g a w najbardziej dojmującym p r o b l e m i e , u ś w i a d o ­
m i o n y m dzień wcześniej. C u d c o d z i e n n o ś c i .
Rytuał u r u c h a m i a emocje, energię — t o , na co nie m a m y w p ł y w u u m y s ł e m ,
a czego z m y s ł e m jest s e r c e / p o d ś w i a d o m o ś ć .
Oczywiście gdyby ograniczała się tylko do t e g o p o z i o m u , byłaby j e d y n i e m a ­
gią, a my w p u n k c i e rozwoju I n d i a n N a v a h o . Liturgia p o m a g a k o m u n i k o w a ć się
n i e ze s t w o r z e n i e m , ale ze Stworzycielem. Oczywiście d o b r z e jest, jeśli człowiek
uczestniczy w z d a r z e n i u cały. R ó w n i e ż t e n p o d ś w i a d o m y .
SPOWIEDŹ. J e s t b ł o g o s ł a w i e ń s t w e m . C z a s a m i fizykalnym. Z a w s z e d o b r y m ,
p o m o c n y m . Spowiedź jest o d p u s z c z e n i e m grzechów, lecz n i e jest c u d o w n ą g u m ­
ką usuwającą ich konsekwencje: z a b r u d z o n e , s k a m i e n i a ł e serce, ź r ó d ł o wszyst­
kich k ł o p o t ó w (również tych z m o d l i t w ą ) .
Pierwszej po kilkunastoletniej przerwie b a ł e m się nieprawdopodobnie. To uczu­
cie przemienia się teraz czasami w rutynę, w oschłość. Szczególnie w czas strapienia.
Nie u m i e m się właściwie przygotować, nie u m i e m się spowiadać. Często traktuję
spowiedź jako sposobność do poprawienia sobie samopoczucia. A jeśli czasami uda­
je się, to dlatego, że jest sakramentem, że korzystamy z Czyjejś pomocy. Reszta jest
żenująco banalna: uczucie lekkości, szczęście, radość. Brud spływający ze łzami.
WOJCIECH WENCEL
Wiara jest p o d s t a w ą mojego życia i f u n d a m e n t e m wszelkiej
rzeczywistości.
P o d o b n i e jak cała moja r o d z i n a r e g u l a r n i e u c z e s t n i c z ę w Mszy Św., m o d l i t w i e
i s a k r a m e n c i e p o k u t y Dzięki owej łasce o d s ł a n i a się p r z e d e m n ą d u c h o w y wy­
miar wszystkich rzeczy, także literatury, oraz o g r o m n a m o c D u c h a Św., k t ó r a p o ­
zwala rozwiązywać c o d z i e n n e problemy.
Moim Nauczycielem jest J e z u s C h r y s t u s obecny w Kościele rzymskokatolic­
kim. Od trzech lat niemal nieprzerwanie przystępuję do Komunii św. Bez tego
wsparcia moja odpowiedź na miłość C h r y s t u s a byłaby praktycznie niemożliwa. Im
częściej łączymy się z Bogiem w Eucharystii (i d o s t r z e g a m y owoce tej praktyki
w życiu), tym silniej u ś w i a d a m i a m y sobie, jak n i e z b ę d n y m p o k a r m e m jest dla du228
F R O N D A 11/12
szy Ciało i Krew Zbawiciela. Po każdym odłączeniu się od Boga za sprawą grzechu
ciężkiego (bądź n a g r o m a d z e n i a lżejszych) o d c z u w a m głód: b o l e s n ą t ę s k n o t ę i łak­
nienie p o w r o t u do Eucharystii. Wiem, że również C h r y s t u s pragnie w swej m i ł o ­
ści bez przerwy przebywać w m o i m sercu. Szczególnych wskazówek udziela w t y m
względzie Dzienniczek siostry Faustyny Kowalskiej (jedna z m o i c h p o d s t a w o w y c h
lektur), ale tę wiedzę wynoszę równocześnie z w ł a s n e g o doświadczenia.
Chrystus kocha nas wszystkich. Jak o d p o w i a d a m na Jego miłość? Niestety, nie
dość gorliwie, choć staram się, jak potrafię; moje życie jest ciągłą walką, polegają­
cą na dokonywaniu ostatecznych wyborów. Ale też bardzo często (zbyt często!)
przegrywam, nie m a m dostatecznej wytrwałości, j e s t e m słaby, s k ł o n n y do grzechu
i wciąż za m a ł o ufam Panu Bogu. Skupienie na s a m y m sobie, pycha odkrywana po
czasie w najmniej oczekiwanych miejscach i sytuacjach... To wyłącznie moja wina,
bo łaska, którą otrzymuję, jest doskonała. Na szczęście są także w m o i m życiu
świadectwa potężnej siły dobra i miłości — chwile, kiedy zatrzymuję się w k ł ó t n i
bądź p o m a g a m i n n y m niesiony silą modlitwy. Sam nie m ó g ł b y m zdziałać nic; w ta­
kich właśnie m o m e n t a c h owocuje przymierze z Bogiem.
D
LATEGO tak i s t o t n y jest dla m n i e s a k r a m e n t p o k u t y i p o j e d n a n i a .
S p o w i a d a m się co dwa, trzy tygodnie. Ten r y t m wyznacza moją d r o ­
gę w życiu d u c h o w y m . T r u d n o ś ć , jaka wiąże się z rzeczywistością
spowiedzi, polega na d o s t r z e ż e n i u własnej m a ł o ś c i , na p o k o r n y m za­
przeczeniu sobie, a więc d o b r z e oddaje n a s z e istnienie w świecie. Przede wszy­
s t k i m j e d n a k w s a k r a m e n c i e p o k u t y u o b e c n i a się D u c h Św., k t ó r y oczyszcza n a s
z grzechów. W i e l o k r o t n i e d o ś w i a d c z a ł e m m o c y Bożego Miłosierdzia, n i e m o ż l i ­
wej do w y p o w i e d z e n i a językiem ludzi.
Mój s t o s u n e k do liturgii jest oczywisty. To dzieło Trójcy Św., c e l e b r o w a n e
przez całą w s p ó l n o t ę Kościoła, dzieło, w k t ó r y m o b e c n y jest C h r y s t u s uwielbio­
ny. Liturgia z i e m s k a daje n a m p r z e d s m a k u c z e s t n i c t w a w liturgii niebiańskiej,
„jest k o m u n i ą i ś w i ę t e m " , żywą rzeczywistością (od Eucharystii po język) przy­
gotowującą n a s na p e ł n e s p o t k a n i e z P a n e m . Radując się t y m co tydzień l u b czę­
ściej uczestniczę wraz z ż o n ą w Mszy św. odprawianej w n a s z y m parafialnym ko­
ściele. Moją d u c h o w o ś c i ą kieruje r o k liturgiczny, a takie łaski, jak rekolekcje czy
misje święte, zwykle kończą się w e w n ę t r z n ą p r z e m i a n ą .
O sile m o d l i t w y j u ż w s p o m i n a ł e m . Bez niej t r u d n o wyobrazić sobie szczę­
śliwe życie z nadzieją na zbawienie. Niewątpliwie jest o n a p r z e s t r z e n i ą łączno­
ści z Bogiem i d r o g ą do s p o t k a n i a z Maryją. M o d l ę się c o d z i e n n i e . W i e c z o r e m
o d m a w i a m dłuższy pacierz, z ł o ż o n y z kilku części: dziękczynnej, przebłagalnej
itd. Modlę się w różnych intencjach, stałych i bieżących. Szczególnie o z d r o w i e
Ojca Św. i opiekę nad m o i m i bliskimi; także w intencji zmarłych, m o i c h przyja­
ciół i tych, którzy m n i e oczerniają.
LATO- 1 9 9 8
229
Wielką m o c d u c h o w ą odnajduję w różańcu (czasami m o d l i m y się w t e n sposób
wspólnie z żoną), w litaniach oraz w kilku najbardziej podstawowych modlitwach
Kościoła. Często, zwłaszcza przy okazji spowiedzi, korzystam z książeczki do nabo­
żeństwa, która porządkuje uczucia i oczyszczając modlitwę z językowego egotyzmu,
pozwala skupić się na miłości Boga. Co pewien czas podejmuję też o d r ę b n e różań­
cowe zobowiązania i staram się je wypełniać w Imię Pańskie.
Modlitwa ściśle łączy się w mojej praktyce z a k t e m fizycznym. Uklęknięcie p o d
krzyżem nie jest tylko zwyczajowym gestem, ale głęboką formą zawierzenia i poko­
ry. Dzięki połączeniu obu tych rzeczy, możliwe okazuje się odczucie Bożej obecności.
Oczywiście, za pośrednictwem łaski, która jest f u n d a m e n t e m modlitwy.
Modlitwa, liturgia i s p o w i e d ź bez w ą t p i e n i a mają w p ł y w na moją t w ó r c z o ś ć
literacką. Dzisiaj, wcześniej n i e zawsze tak bywało, s t a n o w i ą jej oś. N a t o m i a s t
nigdy nie pociągała m n i e „ d u c h o w o ś ć i n n a niż chrześcijańska" i m a m nadzieję,
że tak już p o z o s t a n i e .
JAROSŁAW ZALESIŃSKI
Niczego oryginalnego n i e p o w i e m . Modlitwa? Dla życia d u c h o w e g o j e s t t y m sa­
mym, czym o d d y c h a n i e dla n a s z e g o o r g a n i z m u . Liturgia? Bóg staje się w niej ży­
wy, realny, obecny. Spowiedź? Dzięki s k r u s z e p o n o w n i e staję się z d o l n y do tego,
aby łaska oczyszczała m n i e z grzechu. Kto chce wiedzieć więcej, m o ż e sięgnąć do
k a t e c h i z m u . Po co m i a ł b y m do n i e g o cokolwiek dopisywać?
Większy k ł o p o t m i a ł b y m z wyjaśnieniem, jak te n i e k w e s t i o n o w a n e p r z e z e
m n i e p r a w d y stosuję we w ł a s n y m życiu. Modlitwa? Z n a m liturgię godzin i m o ­
dlitwę Jezusową, w kieszeni płaszcza n o s z ę zawsze różaniec, z a c z y n a m dzień
i kończę nie tyle m o ż e m o d l i t w ą , ile raczej p r ó b ą z w r ó c e n i a myśli do Boga — ale
wszystko to są cząstkowe i n i e p o r a d n e , p o d e j m o w a n e i z a r z u c a n e próby. Spo­
wiedź? Raz na kilka miesięcy, m i m o iż d o ś w i a d c z a m za k a ż d y m r a z e m , że spo­
wiedź n i e z b ę d n a jest n a t y c h m i a s t p o u t r a c e n i u łaski, inaczej b o w i e m szybko
idzie się p o d lód. W i e m też, że nic t a k n i e dodaje sił, jak c o d z i e n n a p o r a n n a
Msza Św., ale dotrzymuję jedynie c o n i e d z i e l n e g o r y t m u n a b o ż e ń s t w i u d z i a ł u
w najważniejszych uroczystościach liturgicznego kalendarza.
Taki rodzaj życia, w którym z p o w o d u codziennych słabości i zaniedbań ledwie
wyczuwalne jest duchowe tętno, w całości i w p r o s t przekłada się na moje pisanie.
Być m o ż e o ujawnienie tego właśnie m o m e n t u chodzi pomysłodawcom ankiety. Dziś
wielu trwa w przekonaniu, że dla wiedzy duchowej jest kwestią obojętną to, jakie
właściwie prowadzi się życie. N a w e t jeśli zdają oni sobie sprawę z tego, jak wielki
opór stawia ludzkiemu poznaniu d u c h o w a rzeczywistość, sądzą, że czyni ją n a m do­
stępną kulturowa wiedza, a nie osobiste doświadczenie religijne. Do Boga miałyby
230
FRONDA
11/12
więc prowadzić uczone lektury, a nie spowiedź czy modlitwa. Cóż, z rekolekcyjnych
pobytów w klasztorach u ojców kamedułów, sióstr karmelitanek czy księży maria­
n ó w zapamiętałem co innego. Tylko wytrwale i pokorne praktyki religijne m o g ą spo­
wodować taką przemianę wewnętrznego życia, dzięki której Bóg ma szansę do nas
dotrzeć, a my zaczynamy słyszeć Jego głos. Sam zrobiłem na tej drodze co najwyżej
jeden krok, w późniejszym życiu tracąc zresztą niemal wszystko z tego, co wcześniej
zostało mi dane, ale ponieważ spotkałem ludzi, którzy na tę drogę wstąpili i którzy
na pewien czas stali się m o i m i duchowymi nauczycielami, przynajmniej wiem, cze­
go nie wiem. Dzięki zaś nawróceniu, jakie przeżyłem w trakcie jednego z takich re­
kolekcyjnych pobytów w klasztorze, zrozumiałem, że wcześniejsze „milczenie" Boga
w m o i m życiu było jedynie m y m własnym, zagłuszającym Jego słowo gadulstwem.
Takim samym gadulstwem wydaje mi się spora część powstającej współcześnie
literatury. Trudno mi się zgodzić z autorami ankiety, kiedy piszą, że „w polskiej re­
fleksji nad literaturą współczesną brakuje perspektywy metafizycznej, zanika aspekt
duchowy i religijny". Aspektu duchowego m a m y w literaturze co niemiara. Wypo­
wiadanie sądów orzekających o tym, czym jest i nie jest wiara, k i m jest Bóg, czym
jest życie duchowe i jaka jest istota rzeczywistości — to bardzo dziś p o p u l a r n e zaję­
cia. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że za tymi sądami zwykle nie stoi żadne
rzeczywiste duchowe doświadczenie i żadna religijna praktyka. D u c h o w o ś ć stała się
terenem wycieczkowym, na który wkracza się łatwo i po którym porusza się bez
ograniczeń. Są to jednak zwykle tylko wymyślane i b a ł a m u t n e podróże, ignorujące
to, że nie ma innej możliwości poznania sfery d u c h a niż wrastanie w nią, a to z ko­
lei nie jest możliwe bez przemiany całego życia.
Nigdy nie zainteresowałem się duchowością i n n ą niż chrześcijańska. Kiedyś da­
ne mi było spędzić blisko dwa tygodnie w Japonii. Wróciłem cały wewnętrznie obo­
lały, z poczuciem nieprzezwyciężalnej obcości między m n ą i W s c h o d e m . Odetchną­
łem dopiero na lotnisku w Kopenhadze. Od czasu tamtej przygody uznaję się za
osobnika beznadziejnie i bezpowrotnie zokcydentalizowanego. Rozumiem, że m o ż e
się w kimś pojawić potrzeba poznania innej religii, po to by t y m pełniej i głębiej zro­
zumieć własną. Sam jednak takiej potrzeby nie odczuwam. Z lektury Dziennika azja­
tyckiego Mertona zapamiętałem przede wszystkim przestrogę, że „dialog" między
ludźmi różnych religijnych tradycji powinien być zarezerwowany dla tych, którzy
„z całą powagą wstąpili w swoją własną tradycję i pozostają w rzeczywistym kontak­
cie z przeszłością swojej własnej wspólnoty religijnej". Staram się zasłużyć na tego
rodzaju określenie; całkowicie by mi o n o wystarczyło. Zasmucające są dla m n i e de­
klaracje osób zwracających się w stronę innych tradycji z p o w o d u jakiegoś rzekome­
go duchowego „wyczerpania się" chrześcijaństwa. Kto m ó w i o „wyczerpywaniu się"
chrześcijaństwa, składa jedynie świadectwo, że do niego d u c h o w o nie należy. Może
właśnie powinien pomyśleć o modlitwie i spowiedzi?
Współczesność jawiła się Witkacemu jako stan permanent­
nej rozwiązłości — politycznej, społecznej, obyczajowej,
kulturowej i wreszcie — najbardziej bolesnej — duchowej.
Rewolucja bolszewicka oznaczała dla niego kres elitarnej,
hierarchicznej formy ładu społecznego, na którego czele
stała wybitna jednostka, oraz zastąpienie go bezkształtną,
koloidalną, amorficzną masą zmechanizowanych kreatur.
„ bebechowatością
(kilka uwag o „literaturze czystej")
MACIEJ
O
URBANOWSKI
i
STATNIMI CZASY spojrzenia wielu czytelników literatury skiero­
wały się ku II Rzeczypospolitej. Szukano t a m pewnych wzorów, ana­
logii dla tego, co działo się lub m i a ł o dziać w literaturze nowej
Polski, tej, która, jak oczekiwano, tworzyć się będzie po przełomie
politycznym 1989 r. Wzór — odległy historycznie — Polski między­
wojennej okazywał się niekiedy zaskakująco bliski duchowo, co jest o tyle zrozumia­
łe, że była to najbliższa n a m tradycja istotnej, prawdziwej i niezależnie funkcjonują232
FRONDAll/12
cej literatury polskiej, czego z całą pewnością nie m o ż n a powiedzieć o „niby-literaturze" Polski Ludowej (nie licząc oczywiście twórczości emigracyjnej).
Wśród doświadczeń, k t ó r e przemyśleć n a m każe dzisiaj D w u d z i e s t o l e c i e ,
szczególnie frapujące wydaje się coś, co m o ż n a n a z w a ć n u r t e m „oczyszczenia"
w ówczesnej literaturze albo też, po p r o s t u , l i t e r a t u r ą „czystości".
Ów n u r t i n a u g u r o w a ł o , a m o ż e tylko z a p o w i a d a ł o Przedwiośnie Stefana Ż e ­
romskiego. Wszyscy chyba p a m i ę t a m y wizję „szklanych d o m ó w " i mesjanistyczną opowieść ojca C e z a r e g o Baryki o Polsce, z której wyszła nowa, „lechicka", cy­
wilizacja. O t o ich krewny, d o k t o r Baryka, wykupił kawał bałtyckiego wybrzeża
i ze z g r o m a d z o n e g o t a m „najczystszego p i a s k u " zaczął wytapiać w olbrzymiej
hucie szkło belkowe. Z tego szkła Baryka m i a ł rozpocząć b u d o w ę szklanych, par­
terowych d o m ó w „typu wiejskiego", p r z e z n a c z o n y c h w p i e r w s z y m rzędzie dla
ludzi „ b e z d o m n y c h " , a więc miejskiej i wiejskiej biedoty. J e d n ą z zasadniczych
zalet szklanego d o m u był fakt, że w e w n ą t r z szklanych belek, z jakich był z b u d o ­
wany każdy d o m , płynęła woda, ogrzewając d o m zimą, chłodząc go l a t e m .
„Tąż w o d ą — wyjaśniał C e z a r e m u ojciec — z m y w a się stale szklane p o d ł o g i , ścia­
ny i sufity, szerząc c h ł ó d i czystość. N a w e t n i e w y m a g a ci to żadnej pracy specjal­
nej, gdyż rury odprowadzające zużytą w o d ę i wszelkie nieczystości, u c h o d z ą do
szklanych kloak, wkopanych opodal w ziemię. [...] Wilgoci ani krzty, bo n i e ma
co gnić, ani pleśnieć, ani śmierdzieć widzialnym czy niewidzialnym b r u d e m , jako
że naczynia wszystkie, sprzęty, graty, m e b l e — szklane." Szklany d o m miał, jed­
n y m słowem, chronić swoich m i e s z k a ń c ó w p r z e d b r u d e m — „widzialnym i nie­
widzialnym". Był więc w j a k i m ś sensie w y r a z e m sprzeciwu w o b e c p o z b a w i o n y c h
złudzeń, realistycznych, a n a w e t cynicznych wizji Polski jako „odzyskanego
śmietnika", k t ó r ą opisywał przejmująco J u l i a n Kaden-Bandrowski w Generale Barczu. Wizji „ ś m i e t n i k a " Ż e r o m s k i u s t a m i Seweryna Baryki przeciwstawił „szklane
d o m y " , a więc wizję Polski „czystej", czystej w dwojakim sensie.
Po pierwsze: Polski wyzwolonej z b r u d u jak najbardziej d o s ł o w n e g o , docze­
s n e g o i fizycznego. J e g o s y m b o l e m jest to b ł o t o , w k t ó r y m w Przedwiośniu d o s ł o w ­
nie t o n i e wynurzająca się z niewoli Polska. To b ł o t o p r z e d e w s z y s t k i m d o s t r z e g a
Cezary Baryka, kiedy przekroczy granicę nowej ojczyzny: „Patrzał p o s ę p n y m i
oczyma na grząskie uliczki, p e ł n e n i e z g r u n t o w a n e g o bajora, na d o m y rozmaitej
wysokości, formy, maści i s t o p n i a z a p a p r a n i a z e w n ę t r z n e g o , na chlewy i k a ł u ż e ,
na z a b u d o w a n i a i spalone r u m o w i s k a . Wrócił na rynek, o b s t a w i o n y żydowskimi
k r a m a m i , o drzwiach i o k n a c h zabryzganych b ł o t e m p r z e d miesiącami, a i przed­
t e m n i e m y t e od kwartałów." To b r u d widzialny. Ale szklany d o m oczyszcza też od
b r u d u „niewidzialnego", czyli zanieczyszczenia „duszy polskiej" przez p o d ł o ś ć ,
egoizm, chciwość, wreszcie żądzę m o r d u , a więc to wszystko, czym z b r u k a n a by­
ła bolszewicka Rosja i czym m o g ł a się zbrukać n o w a Polska. „Okazuje się przecie,
właśnie w s k u t e k i w o b e c wynalazku n a s z e g o Baryki, że w y r a z e m b o g a c t w a n i e
LATO 1 9 9 8
233
jest pieniądz, ani n a g r o m a d z e n i e wartości realnych, d r o g o c e n n y c h p r z e d m i o t ó w
i rzadkich fatalachów, tylko — zdrowie. [...] Higiena, wygoda, a b s o l u t n a czystość.
Praca, spokój, zadowolenie w e w n ę t r z n e , w e s o ł o ś ć " .
Jest jeszcze j e d n a w a ż n a rzecz: „Te d o m u k o m p o n u j ą artyści. Wielcy artyści.
Dzisiaj są ich t a m j u ż setki. I, p o w i e m ci, nie są to n u d z i a r z e , snoby, żebraki, p r o ­
dukujące b z d u r y i g ł u p s t w a , ś m i e s z n e c u d a c t w a i m a ł p i a r s t w a dla z n u d z o n y c h
sobą i n i m i bogaczów, lecz ludzie mądrzy, pożyteczni, t w ó r c y ś w i a d o m i i na­
tchnieni, wypracowujący p r z e d m i o t y o z d o b n e , p i ę k n e a użyteczne, liczne, wielo­
rakie, genialne a g o d n e jak najszerszego r o z m n o ż e n i a — dla pracowników, braci
swych, dla l u d u " .
A więc — uwaga! — „szklany d o m " to t a k ż e d z i e ł o sztuki, kompozycja arty­
styczna. O p o w i e ś ć Seweryna Baryki a d r e s o w a n a jest więc t a k ż e do a r t y s t ó w —
wasza sztuka, zdaje się p r z y p o m i n a ć , ma oczyszczać waszych odbiorców, coraz
liczniejszych w n a s z y m stuleciu ludzi b e z d o m n y c h — cieleśnie i d u c h o w o . Speł­
nicie t o zadanie p o d j e d n y m w a r u n k i e m : gdy w a s z a s z t u k a b ę d z i e m i a ł a „szkla­
n ą " , a więc „czystą" — formę.
II
O tym, że oglądając tragedię widz doznaje oczyszczenia, katharsis, pisał już Arysto­
teles w Poetyce. W latach 20. i 30. p r z y p o m i n a n o sobie koncepcje Arystotelesa, roz­
ciągając oczyszczającą rolę, a właściwie p o w i n n o ś ć tragedii na całą sztukę. „Dzisiaj
wymagamy od sztuki, tego, czego ongiś Grecy wymagali od każdej innej rzeczy, cza­
sami od wina, najczęściej od swych o b c h o d ó w misteriów: szaleństwa, upojenia.
Wielkie szaleństwo bachiczne tych misteriów jest tym, co odpowiada n a s z e m u naj­
wyższemu stopniowi emocji w sztuce, co przyszło z Azji. Lecz dla Greków sztuka
była czymś innym... Nie mąciła o n a duszy, lecz ją oczyszczała, co jest właśnie czemś
przeciwnem; «sztuka oczyszcza żądze», według słynnego i powszechnie błędnie tłu­
maczonego wyrażenia Arystotelesa. I dla nas, bez wątpienia, najpotrzebniejszym
byłoby to oczyszczenie idei piękna." Tak pisał Jacąues Maritain w swojej głośnej,
tłumaczonej w latach 30. na język polski rozprawie Sztuka i mądrość.
Powrót do idei „oczyszczenia" przez s z t u k ę był oczywiście k o n s e k w e n c j ą co­
raz silniejszej w XX w. ś w i a d o m o ś c i „nieczystej" kondycji s z t u k i w s p ó ł c z e s n e j .
Także pisarze polscy u ś w i a d a m i a l i sobie po 1918 r., że, m ó w i ą c s ł o w a m i Mickie­
wicza, „trafiliśmy na Z a c h ó d w epoce s m u t n e j i dziwnej, w epoce rozwiązania się
towarzyskiego". Dotyczyło to Ż e r o m s k i e g o , ale t a k ż e S t a n i s ł a w a Ignacego Wit­
kiewicza, uporczywie powracającego do koncepcji „czystej f o r m y " w s z t u c e . N i e
byłoby „szklanych d o m ó w " ani „czystej f o r m y " bez d o ś w i a d c z e n i a rewolucji bol­
szewickiej, w której obaj pisarze dostrzegli g r o ź n ą z a p o w i e d ź „ o s t a t e c z n e g o roz­
wiązania się" całej kultury.
234
FRONDA
11/12
Szczególnie j a s n o u ś w i a d a m i a ! t o sobie Witkacy. W s p ó ł c z e s n o ś ć jawiła m u
się jako s t a n p e r m a n e n t n e j rozwiązłości — politycznej, społecznej, obyczajowej,
kulturowej i wreszcie — najbardziej bolesnej — d u c h o w e j . D w u d z i e s t y wiek był
z jego perspektywy czasem o s t a t e c z n e g o zagubienia przez l u d z k o ś ć formy, k t ó r a
decydowała o jej t o ż s a m o ś c i k u l t u r o w e j . Rewolucja bolszewicka o z n a c z a ł a więc
dla niego kres elitarnej, hierarchicznej formy ładu społecznego, na k t ó r e g o cze­
le stała wybitna j e d n o s t k a , oraz zastąpienie go b e z k s z t a ł t n ą , koloidalną, a m o r ­
ficzną m a s ą z m e c h a n i z o w a n y c h kreatur. Tym s a m y m rewolucja bolszewicka p o ­
kazywała z całą jaskrawością, że o t o czołową rolę w dziejach zaczął odgrywać
człowiek d u c h o w o „rozwiązany", „ r o z l u ź n i o n y " , człowiek, m ó w i ą c d o s a d n i e za
Witkacym, „ b e b e c h o w a t y " .
N a czym polegać m i a ł a o w a „ b e b e c h o w a t o ś ć " ? Przede w s z y s t k i m n a utracie
metafizycznego „napięcia k i e r u n k o w e g o " wyznaczającego cel l u d z k i m działa­
n i o m . „Niemyta d u s z a " z a p o m n i a ł a o t r a n s c e n d e n t a l n y c h h o r y z o n t a c h swego
losu, straciła swój „rozpęd do nieskończoności", a więc to, co było decydującym
wyróżnikiem jej człowieczeństwa. Tak przynajmniej sądził Witkacy, pisząc, że
„człowiek jest nie przez to, że jest po p r o s t u i koniec, ale przez to, że ma p e w i e n
kierunek, że rozwija się, że staje się czymś więcej niż jest w danej chwili, że prze­
rasta siebie, a przez to przerasta innych, staje się czymś wyróżniającym się, coraz
wyraźniejszym dla siebie, często p o ś r e d n i o lub b e z p o ś r e d n i o i z jakiegoś p u n k t u
widzenia dla g a t u n k u czymś lepszym od reszty o s o b n i k ó w " (Niemyte dusze).
Zaczepiona w r u c h o m y c h piaskach doczesności, o d e r w a n a od transcendencji
„niemyta d u s z a " stała się więc d u c h o w ą miazgą. Odwracając w z r o k od metafi­
zycznej perspektywy swej egzystencji, człowiek „ b e b e c h o w a t y " skupił się raczej
na banalnej „fizyce" i „fizjologii" swojej egzystencji. Tym s a m y m zatracał świado­
m o ś ć tego, że jest indywidualnością, osobą, „jednością w wielości". Z a n u r z o n y
w „doczesności" stawać się m u s i a ł człowiekiem d u c h o w o r o z p r o s z o n y m , pozba­
w i o n y m właściwości, p o z b a w i o n y m — budzącej „lęk i t r w o g ę " — tożsamości.
Człowiek „ b e b e c h o w a t y " tworzy „ b e b e c h o w a t ą " sztukę. Sztuka
w s p ó ł c z e s n a staje się coraz bardziej s z t u k ą antymetafizyczną, „be­
bechowatą", „ n a b r u d n o " . Skupia się na r e p r o d u k o w a n i u przy­
ziemnej doczesności, jest formalnie „rozwiązła", a więc coraz bar­
dziej p o d o b n a do worka, w k t ó r y m , niczym w śmietniku, b e z ł a d n i e
p o r o z r z u c a n e są rzeczy wartościowe i zwykłe o d p a d k i . Taka sztuka znakomicie za­
spokaja „fizyczne" n a m i ę t n o ś c i człowieka, doskonale go „rozrywa" d u c h o w o . Ale
przecież — podkreślał Witkacy — i s t o t n a jest tylko sztuka, k t ó r a o b m y w a n a s z ą
„ d u s z ę " z życiowych, doczesnych „ b e b e c h ó w " , pozwalając n a m przeżyć Tajemni­
cę Istnienia jako „jedności w wielości". J e s t to d o ś w i a d c z e n i e d u c h o w o „ p o t w o r ­
n e " , ale i n i e z b ę d n e , gdyż bez niego r e d u k u j e m y się do roli bezmyślnych,
LATO 1 9 9 8
235
a n o n i m o w y c h a u t o m a t ó w . Sztuka z a r a z e m oczyszcza z „lęku i trwogi", jakie
budzi w n a s doświadczenie „jedności w wielości". Czyni to będąc konstrukcją
czysto formalną, a więc „ c z y s t ą " — oczyszczoną z „życiowych", „ b e b e c h o w a t y c h "
treści — formą. Czysta forma transformuje, sublimuje to, co życiowe w to, co for­
malne, z wielości buduje integralną, konieczną jedność, „ s t w o r z o n ą przez indywi­
d u u m jako wyraz jedności jego osobowości i działającą w s p o s ó b b e z p o ś r e d n i
przez s a m ą k o n s t r u k t y w n o ś ć " (O Czystej Formie).
III
A więc „ k o n s t r u k t y w n o ś ć " i „jedność o s o b o w o ś c i " . Sztuka czysta jest s z t u k ą bu­
dującą, kreującą, przez co przeciwstawia się sztuce naśladującej, reprodukującej,
imitującej, kopiującej rzeczywistość. Sztuka czysta jest w y r a z e m „jedności o s o b o ­
wości", osobowości „nie rozwiązanej",
skupionej w e w n ę t r z n i e , z b u d o w a n e j ,
d u c h o w o uformowanej. Czysta forma artystyczna jest w p e w n y m sensie zobiek­
tywizowaną emanacją „czystej formy" d u c h a . „Prawdziwy styl w y m a g a w e w n ę ­
trznego s k o m p o n o w a n i a człowieka, stworzenia własnej, skrystalizowanej o s o b o ­
wości, wyboru spomiędzy nieskończonych możliwości jednej — i najcenniejszej."
Tak dopowiadał już z perspektywy wojennej Andrzej Trzebiński.
„Może to, co piszę, dalekie jest od przekroju n a s z e g o życia artystycznego,
niemniej j e d n a k trzeba, aby ktoś p r z y p o m n i a ł p r a w d y d a w n e , p o z b a w i o n e rze­
k o m o dynamiki. J e d n ą z takich p r a w d jest s t w i e r d z e n i e : s z t u k a nie m o ż e działać
na ludzi, jeśli ź r ó d ł o jej nie jest czyste." Tak z kolei pisał Józef Czechowicz, k t ó r y
jeszcze w latach 3 0 . wyjaśniał, iż chodzi mu o to, że „nie należy pisać dla okre­
ślonego d o r a ź n e g o celu, dla określonej sprawy, dla takiej a takiej przyczyny na­
macalnej. Sądzę, że s z t u k a ma nie tyle c h a r a k t e r poznawczy, ile analogiczny do
poznawczego i dlatego w jej sprawach p o w i n n a obowiązywać s u r o w a etyka i dys­
cyplina, jak w rzeczywistej
filozofii"
(Wyobraźnia stwarzająca).
Czystość sztuki ma więc swe źródło w postawie duchowej twórcy, czyli
w czystości jego stosunku do tworzonego przez siebie dzieła i do siebie
samego jak twórcy. „Szklana forma" sztuki wsparta jest na funda­
mencie duchowym: surowej etyce twórczej, głębokiej dyscyplinie,
bezinteresowności, wyobraźni, „wstydzie uczuć" i powściągliwo­
ści. Podkreślał to Ludwik Fryde przykładając do poezji Władysława Sebyły, Czesława
Miłosza, Józefa Czechowicza tomistyczne koncepcje Sztuki i mądrości Maritaina. Arty­
sta „czysty", pisał Fryde, kreuje w sztuce nie siebie, a więc nie doczesną substancję,
ale dzieło sztuki: rzecz podległą obiektywnemu prawu rzeczy. Moc, siła sztuki zakła­
da się tym samym nie w żarliwości objawianych w niej uczuć, w ekscentryczności
wyrażanych przez nią przygód egzystencjalnych, ale w „blasku formy".
236
F R O N D A 11/12
„Aby z b u d o w a ć dzieło «w p o r z ą d k u jego w ł a s n e g o dobra» — p o d k r e ś l a ł Fryde — trzeba być w o l n y m , t z n . czystym duchowo, oczyszczonym z kompleksów,
które pętają lot wyobraźni. Kiedy t w ó r c a ulega k o m p l e k s o m , gdy t w ó r c z o ś ć słu­
ży wyrażaniu rozterki d u c h o w e j i s t a n o w i ujście nie wyzwolonych sił biologicz­
nych, w ó w c z a s m o ż e w s t r z ą s n ą ć s w ą ludzką treścią, ale przestaje być t w ó r c z o ­
ścią
artystyczną"
(Wybór pism
krytycznych).
Sztuka — p r z y p o m i n a się tu koncepcja „ d e h u m a n i z a c j i s z t u k i " Ortegi y Gasseta — wykracza poza o b r ę b tego, co ludzkie, ma swój cel, s w e prawa, wartości,
które nie są ludzkimi, lecz należą do dzieła mającego p o w s t a ć . „Wartość sztuki
tkwi w formie, w idei formalnej, k t ó r ą artifex wyciska na materii. Postępuje tak
z a r ó w n o artysta, jak też rzemieślnik; lecz artysta nie w y t w a r z a rzeczy tylko poży­
tecznej, dla praktyki życiowej, ale p o n a d t o rzecz piękną, dla kontemplacji este­
tycznej. [...] P i ę k n o [zaś] jest kategorią t r a n s c e n d e n t a l n ą , tak jak p r a w d a i d o ­
bro; jest blaskiem d u c h o w y m (splendor formae, jak m ó w i św. Tomasz z A k w i n u ) ,
bijącym z p r z e d m i o t u u k s z t a ł t o w a n e g o przez a r t y s t ę " .
Arcywzorem, miarą, ostateczną formą pięknej kreacji jest dzieło Boga,
dlatego artysta, jak pisał a u t o r Sztuki i mądrości, winien się w szcze­
gólny sposób wiązać z Bogiem — „musi być uczniem Boga, ponie­
waż Bóg zna prawa tworzenia dzieł pięknych". Nie dziwmy się
więc, że twórca „czysty" będzie porównywany, a nawet utożsamiany
z m n i c h e m , ascetą czy wreszcie świętym. „Artysta — pisał Maritain —
podlega w swej linii sztuki p e w n e g o rodzaju ascetyzmowi, który m o ż e wymagać bo­
haterskich ofiar. Artysta m u s i być do głębi prawy w stosunku do celów sztuki, ma
on stale wystrzegać się nie tylko banalnego pociągu do łatwości i powodzenia, lecz
także m n ó s t w a pokus wymyślniej szych oraz wszelkiego osłabienia wysiłku wewnę­
trznego. [...] Trzeba, aby artysta przemyśliwał noce, by się oczyszczał bez ustanku,
aby opuszczał dobrowolnie dziedziny urodzajne dla dziedzin bezpłodnych i pełnych
niebezpieczeństwa. «W p e w n y m porządku i z p e w n e g o p u n k t u widzenia, w porząd­
ku wykonania i z p u n k t u widzenia dobra zamierzonego dzieła», artysta m u s i być
pokorny i wielkoduszny, roztropny, uczciwy, silny, umiarkowany, prosty, czysty,
naiwny. Wszystkie te cnoty, które święci posiadają simpliciter, po p r o s t u w linii Naj­
wyższego Dobra, artysta powinien posiadać secundum ąuid, pod p e w n y m względem
w linii osobliwej, pozaludzkiej, jeżeli nie nadludzkiej. Dlatego też artysta używa
chętnie t o n u moralisty, kiedy m ó w i lub pisze o sztuce. Rozumie on wyraźnie, iż ma
stać na straży c n o t y " (Sztuka i mądrość).
Tym s a m y m l i t e r a t u r a wolnej Polski od wizji dzieła-„szklanego d o m u " d o ­
ciera do wizji dzieła-„świątyni", w p a t r z o n e g o w Boską kreację i oczyszczające­
go — siebie i swojego odbiorcę. Oczyszczenie staje się t o ż s a m e z p o ś w i ę c e n i e m
i u ś w i ę c e n i e m sztuki zarazem.
LATO 1998
237
IV
Sztuka jako d o m e n a c n o t y i czystości? Czy jest to jeszcze możliwe? Dzisiaj,
a więc w czasach, kiedy, z n o w u , trafiliśmy na Z a c h ó d w epoce s m u t n e j i dziw­
nej, w epoce rozwiązania się towarzyskiego? Dzisiaj, w czasach k r ó l o w a n i a ki­
czu, będącego niczym innym, jak p a r o d i ą katharsis? W e p o c e „ p o s t m o d e r n i z m u "
hołdującego, jak zauważa Guy Scarpetta w książce LTmpurete, estetyce nieczysto­
ści, estetyce t o t a l n e g o z m i e s z a n i a i z a m i e s z a n i a — języków, wartości, stylów,
form? Tutaj w z o r e m dla artysty n i e j e s t asceta czy święty, ale „śmieciarz", czy, ła­
godniej, „szmaciarz", jak go p r z e d laty n a z w a ł Jacek Łukasiewicz. Credo artysty
„nieczystego" — najwytrwalej, j u ż od półwiecza p o w t a r z a je u n a s Tadeusz Róże­
wicz — b r z m i : „Poeta ś m i e t n i k ó w j e s t bliżej p r a w d y / n i ż p o e t a c h m u r / ś m i e t n i k i
są p e ł n e życia/niespodzianek".
Kwestia smaku? Gombrowicz powiedziałby, że raczej sekret urody. W s w o i m
publikowanym w latach 50. eseju o Sienkiewiczu z niecierpliwością zauważał, że
sekret polskiej urody tkwi w jej zauroczeniu r o m a n t y z m e m , a idąc jeszcze głę­
biej — katolicyzmem. Złoszcząca Gombrowicza p o t ę g a polskiego smaku tkwi
w utożsamieniu piękna z c n o t ą i czystością. Literatura polska, głównie z winy Mic­
kiewicza, jest literaturą cnotliwą, dziewiczą, czystą, a przez to, z d a n i e m G o m b r o ­
wicza, łatwą i nieprawdziwą. A u t o r Kosmosu przeciwstawia jej n o w o c z e s n ą s z t u k ę
„nieczystą", która prawdziwej cnoty szuka w grzechu i rozwiązłości od wszelkich
stabilnych form. Tak trzeba r o z u m i e ć „nieczyste" ambicje Gombrowicza, które od­
naleźć w całej pełni m o ż n a j u ż w jego mini-powiastce filozoficznej Dziewictwo, za­
mieszczonej w d e b i u t a n c k i m Pamiętniku z okresu dojrzewania. O p a r t e na dążeniu do
„czystości" i „ c n o t y " narzeczeństwo głównych b o h a t e r ó w Dziewictwa, Pawła i Ali­
cji, kończy się w s p ó l n ą degustacją kości na k u c h e n n y m śmietniku. Ś m i e t n i k jest
bliżej prawdy, zdaje się m ó w i ć pisarz kilkadziesiąt lat przed Różewiczem. G o m b r o ­
wicz demaskuje tutaj jednak coś daleko ważniejszego niż pruderyjną, kokieteryjną
moralność „strasznych mieszczan". Paweł swój kult czystości u z a s a d n i a cytatem
z Chateaubrianda: „Widzimy więc, że dziewictwo, które w z n o s i się od najniższego
członka w łańcuchu jestestw, rozciąga się wzwyż do człowieka, od człowieka do
aniołów, a od aniołów do Boga, u którego gubi się. Bóg s a m jest wielkim s a m o t n i ­
kiem we wszechświecie, wiekuistym m ł o d z i a n e m [u C h a t e a u b r i a n d a jest: celibataire — przyp. M.U.] światów". Jest to część O duchu chrześcijaństwa C h a t e a u b r i a n d a ,
dokładniej mówiąc tego rozdziału, w k t ó r y m głoszona jest p o c h w a ł a cnoty dzie­
wictwa „pod względem poetyckim". Francuski a u t o r podkreśla w n i m , że z per­
spektywy „geniuszu chrześcijaństwa" czystość ma i s t o t n y walor estetyczny. „Gdy
rzecz o sztukach pięknych, to dziewictwo decyduje o ich wdzięku. Muzy zawdzię­
czają mu swą wieczną młodość, a spośród myśli, form, dźwięków, kolorów, to
wszystko, co jest piękne, jest też czyste." Czystość u t o ż s a m i o n a jest tu z p i ę k n e m ,
238
FRONDA 11/12
o n a jest i s t o t n y m w a r u n k i e m „ p o d o b a n i a się", nie tylko, jak chce G o m b r o w i c z
w Dziewictwie, innym ludziom, ale Bogu. Bóg jest b o w i e m z perspektywy „czystej"
najważniejszym „odbiorcą" sztuki. Czystość, gdy p a m i ę t a ć o Jego obecności, jest
decydującym kryterium powagi sztuki, jej znaczenia, jej formy.
Inaczej rzecz ma się z p e r s p e k t y w y „nieczystej". „Skoro s z t u k a oddziela się
od rzeczywistości istotnej — z a u w a ż a Tomasz Burek — rolę jej p a r t n e r a przesta­
je p e ł n i ć m ą d r y Bóg. W e p o c e wiary najistotniejszą t r o s k ą artysty było, j a k Bóg
przyjmie dzieło, m n i e j w a ż n y m , czy świat na nie patrzy. W XX w. n o w y m , zde­
g r a d o w a n y m b o g i e m stawał się dla artysty n i e r z a d k o p i e r w s z y lepszy idiota.
Z idiotą, t y m fałszywym bogiem, n i e r o z m a w i a się językiem adoracji, zadumy,
o d d a n i a . Jego się drażni i głaszcze na p r z e m i a n , kokietuje i kopie po kostkach,
wabi na s t o sposobów, j e m u się i m p o n u j e w i e l o b a r w n y m k s z t a ł t e m s w e g o obli­
cza, z n i m się flirtuje, odgadując zawczasu h u m o r y i czarując gałązką w z ę b a c h " .
MACIEJ URBANOWSKI
KASZA I Ś R U B O K R Ę T
Wyznawca.
Chcę odciąć się od tych,
którzy porównują nazizm z komuni­
z m e m . Nadal wierzę w marksizm,
nie jako stalinizm, ale sposób
milion; Ameryka
organizowania stosunków mię­
Łacińska — 150 tysię­
dzyludzkich.
Premier Francji I sekretarz generalny
Francuskiej Partii Socjalistycznej LIONEL JOSPIN,
Nowe Państwo 3/1996
cy; międzynarodowy ruch
komunistyczny i partie komu­
nistyczne, które nie doszły do
Współtwórca. J e s t e m d u m n y z tego,
władzy — dziesiątki tysięcy.
że F r a n c u s k a Partia K o m u n i s t y c z n a
prawie 100 milionów ofiar śmiertelnych.
MAREK RAPACKI,
„Między Koiymą a Oświęcimiem"
Gazeta Wyborcza 22-23.11.1997
w s p ó ł t w o r z y mój rząd.
Premier Francji I sekretarz generalny
Francuskiej Partii Socjalistycznej LIONEL JOSPIN,
GAZETA WYBORCZA 22-23.11.1997
Inżynierowie dusz.
Piewca. Ruch, który zaczął się rewolucją
Razem —
(Stanisław Swia-
niewicz) znalazł się w radzieckim obo­
w październiku 1917 r., odegrał wielką
zie j e n i e c k i m w Putiwlu,
rolę w naszym stuleciu, mobilizując mi­
później oficerów p r z e n i e s i o n o do Ko­
liony ludzi, intelektualistów i twórców
zielska. Po latach opisywał w książce
W
naszego kraju.
Premier Francji i sekretarz generalny
Francuskiej Partii Socjalistycznej LIONEL JOSPIN,
iycie 24.11.1997
cieniu
„Wielu
Katynia:
w szczególności
rezerwiści,
z którego
oficerów,
z
pewną
d o z ą z a i n t e r e s o w a n i a i dobrej wiary,
p r z y s ł u c h i w a ł o się t e m u , co m ó w i l i
Konieczność dziejowa, czyli „nie ma
politrucy l u b pokazywały w y ś w i e t l a n e
jajecznicy bez tłuczenia j a j " .
późnym wieczorem na podwórzu filmy
Bilans ofiar k o m u n i z m u według auto­
p r o p a g a n d o w e . Gdy oficerowie o d p o ­
rów Czarnej księgi komunizmu: ZSRR —
wiadali p o l i t r u k o m ,
20 milionów zabitych i zmarłych z gło­
dzieć Rosję j a k o s p r z y m i e r z e ń c a Pol­
du, chorób i wycieńczenia; Chiny —
ski w walce z N i e m c a m i , m ó w i l i
65 milionów; Korea Północna — 2 milio­
t o niewątpliwie j a k najbardziej
ny; Kambodża — 2 miliony; Afry­
k a — 1,7 miliona; Afganistan —
1,5 miliona; W i e t n a m — milion;
Europa
240
Środkowo-Wschodnia
—
szczerze.
że chcieliby wi­
Postawa
ich
Rosji s k ł a d a ł a się z za­
wiłego k o m p l e ­
ksu ura-
wobec
zów
i
dobrej
woli
[...]. O t ó ż t e g o rodzaju
nie podjęli wyzwania ko­
k o m p l e k s ó w n i e zauważy­
m u n i z m u . Z n a k o m i t a większość kola­
ł e m w p o s t a w i e szeregowych. Była o n a
boruje. [...] Nigdy nie mieliśmy góry na
całkowicie j a s n a i p r o s t a . Była to p o ­
m i a r ę dołów. Ani w schyłkowym okre­
stawa absolutnej obcości w s t o s u n k u
sie Rzeczpospolitej, ani po 1863 r., ani
do wszystkiego, co widzieli w Związku
w czasie dwudziestolecia niepodległo­
Sowieckim i co słyszeli od p o l i t r u k ó w
ści. N i e m n i e j «zdrady klerków» w tej
[...]. Zaczęło to przybierać p o s t a ć tezy,
skali i w t y m wymiarze co obecnie —
że jeżeli kiedykolwiek Rosja psychicz­
nie n o t o w a ł y n a s z e dzieje".
Abp JÓZEF ŻYCIŃSKI,
„Polska zdrada klerków",
Rzeczpospolita, 29-30.11.1997
nie podbije Polskę, uczyni to p o p r z e z
polskich intelektualistów,
przez zdobywanie
a nie zaś
sympatii
polskich
m a s ludowych."
0 pożytku z liberalnych księży. M o ż n a
PIOTR LIPIŃSKI,
„O skazańcu i jego stryczku"
Magazyn Gazety Wyborczej 2t-22.l1.1997
zrobić z C h r y s t u s a szlachetną o s o b ę
1 przeczyć j e d n o c z e ś n i e jego boskości.
C z y n i o n o tak w każdym czasie [...].
(Ale) w t e n s p o s ó b nigdy n i e u d a n a m
O zdradzie klerków. Gorzkie uwagi na
się u w o l n i ć od d u c h a chrześcijańskie­
t e m a t niespełnionej roli tych środo­
go,
wisk, od których których należałoby
c h c e m y j u ż ludzi, którzy zezują w kie­
oczekiwać o d p o w i e d z i a l n o ś c i m o r a l ­
runku
nej, formułował przy polskich obra­
chunkach
ze
stalinizmem
Juliusz
Mieroszewski. W 1955 r. pisał on
w paryskiej Kulturze o rozczarowa­
niu p o s t a w ą polskich intelektua­
k t ó r e g o c h c e m y zniszczyć.
„zaświatów".
Chcemy
wolnych,
Nie
ludzi
którzy
wiedzieliby i czuli,
że Bóg jest w nich
[...]. Ależ tak, za­
pewniam
was,
listów: „Intelektualiści w Kraju
241
(księża liberalni) b ę d ą jedli t e n chleb
O p a t r z n o ś ć t e g o chciała. W gruncie
codzienny, a wtedy, Streicher, zobaczy
rzeczy jedynie katolik z n a n a p r a w d ę
p a n kościoły z n o w u w y p e ł n i o n e [...].
słabe p u n k t y Kościoła. W i e m , w jaki
Czym
będzie
t a religia?
Nikt
tego
s p o s ó b m o ż n a z a a t a k o w a ć tych ludzi.
jeszcze nie wie. W y c z u w a m y t o , ale
Bismarck był g ł u p c e m . . . Miał swoje
to nie wystarczy [...]. N i e , ci profeso­
dyrektywy i s i e r ż a n t a w p r u s k i m m i e ­
rowie i ci nieucy, którzy t w o r z ą m i t y
ście, i nie d o s z e d ł do niczego... N i e za­
nordyckie, nie mają dla n a s żadnej
leży mi na tym, by księża w czerni
wartości. Pyta p a n , dlaczego ich t o ­
stroili się w k o r o n ę męczenników... Je­
leruję?
do
Ponieważ
rozkładu,
przyczyniają
ponieważ
się
śli by j e d n a k chcieli rozpocząć walkę,
prowokują
z a d o w o l ę się tym, by ich oskarżyć jak
rozkład, a każdy r o z k ł a d jest twórczy.
zwykłych
C h o ć p r ó ż n y jest ich zapał, p o z w ó l m y
z twarzy
kryminalistów.
i m działać, p o n i e w a ż n a swój w ł a s n y
A jeśli to n i e wystarczy, o ś m i e s z ę ich
maskę
budzącą
Zerwę
im
szacunek.
s p o s ó b pomagają, p o d o b n i e j a k n i e ­
i zlekceważę. Każę kręcić filmy o p o ­
którzy księża na swój, zniszczyć ich
wiadające h i s t o r i ę księży w czarnych
w ł a s n ą religię, pozwalając jej na upa­
s u t a n n a c h z n a g r o m a d z e n i e m głupoty,
dek wewnętrzny, pozbawiając jej a u t o ­
n i e o k r z e s a n i a i o s z u s t w a , j a k i m jest
rytetu i wszelkiej żywotnej treści.
ADOLF HITLER do JULIUSA STREICHERA,
za: Hermann Rauschning „Hitler m'a dit"
Editions France, Paris 1939
ich Kościół. Zobaczymy, jak rywa­
lizowali w chciwości z Ży­
d a m i , jak pochlebiali
najbardziej
skrytym
O pożytku z podziałów w duchowień­
praktykom.
Sprawi­
stwie. Nie uda w a m się nic zrobić z du­
my, by obrazy były
chowieństwem, zanim go nie podzielicie
tak ekscytujące, że
na dwie zwalczające się grupy. Propagan­
wszyscy
da dla m a s jest rzeczą konieczną, ale sa­
je zobaczyć i us­
mą propagandą nie dojdziecie do nicze­
tawią się
go, jeśli nie zgodzicie się na dzielenie...
kinem
zechcą
przed
w długie
bez podziałów w samym duchowień­
kolejki.
stwie, nie dojdzie się do niczego; prawo
p o b o ż n y m miesz­
karne jest potrzebne, ale nie o n o jest
czanom włos się
podstawą.
na głowie
JÓZEF STALIN
do BOLESŁAWA BIERUTA
podczas „zawodowej wizyty
informacyjnej" w Moskwie 1.08.1949, z notatek
Bolesława Bieruta, archiwum KC PPR
A
jeśli
zjeży,
t y m lepiej. M ł o ­
dzież
pierwsza
za n a m i pójdzie.
M ł o d z i e ż i lud...
O pożytku z filmu „Ksiądz". Księża
Od
w czerni nie p o w i n n i żyć iluzją. Ich
kiedy b ę d ę m i a ł
czas się d o k o n a ł . J e s t e m katolikiem.
za
242
momentu,
sobą
mło-
dych, starzy m o g ą gnić w konfesjona­
Prekursor p o s t m o d e r n i z m u . Prawda nie
istnieje, ani w sensie m o r a l n y m , ani
łach, jeśli tak im się podoba.
ADOLF HITLER do HERMANNA RAUSCHNINGA,
za: Hermann Rauschning „Hitler m'a dit"
Editions France. Parls 1939
w sensie n a u k o w y m . Nie ufajmy ani
duchowi, ani s u m i e n i u , zaufajmy na­
szym i n s t y n k t o m . . . P o w r ó ć m y do dzie­
Protektor modernizmu. W 1941 r. Cigo-
ciństwa, o d t w ó r z m y n a s z ą n a i w n o ś ć .
ADOLF HITLER w 1933 r.,
za: Hermann Rauschning „Hitler m'a dit",
Editions France, Parls 1939
gnani, nuncjusz apostolski w Madrycie,
donosił Sekretarzowi Stanu Stolicy Apo­
stolskiej, kardynałowi Maglione, że Ber­
lin i rząd nazistowski rozwijają wielką,
Zwiastuni Unii Europejskiej. Idea „Euro­
pełną wdzięku operację religijną, która
pejskiej Wspólnoty Gospodarczej" była
potwierdzić miała nową, modernistycz­
t e m a t e m konferencji niemieckich bizne­
ną koncepcję katolicyzmu, którą Hitler
s m e n ó w i przedstawicieli świata n a u k i
oparł na kryteriach humanistycznych
w Berlinie w 1942 r. i została entuzja­
i naukowych; był on kontynuato­
rem
„lewicujących
ideologów
tendencji
niemieckich",
grupy, która tak opowia­
dała się w sprawach
związków ze Stolicą
Apostolską: „kato­
licy — tak, p o ­
plecznicy
Waty­
kanu — nie".
ALEXANDRA
V1ATTEAU
„Po upadku muru",
Nasza Rodzina
11/1996
stycznie
podjęta p r z e z
Ribbentropa,
Goebbelsa i Funka, ministra gospodarki
Rzeszy.
Co p r a w d a niegrzecznie jest
to powiedzieć,
ale m i ę d z y językiem,
jakiego w t e d y używał
Funk i
inni,
a p o w o j e n n ą r e t o r y k ą „ojców-założycieli"
Unii
Europejskiej,
takich jak
J e a n M o n n e t i Robert Schuman, zacho­
dzi ambarasujące p o d o b i e ń s t w o . Zre­
sztą p o d o b i e ń s t w o sprowadza się nie
tylko do retoryki. Z p u n k t u w i d z e n i a
p r o d u c e n t ó w węgla i stali w E u r o p i e
k o n t y n e n t a l n e j c a ł k i e m s e n s o w n e było
k o n t y n u o w a n i e integracji ( p r z y m u s o ­
wej w czasie wojny) p o p r z e z oparcie
jej
na bardziej dobrowolnych zasadach
po wojnie — drogą powołania do życia
w
1952
r.
Europejskiej
Wspólnoty
Węgla i Stali.
NIALL FERGUSON,
„Nic z tego nie wyjdzie"
Financial Times, 6.01.1998
Podstawowy problem Polski.
O ile w Polsce konsekwentnie
poprawia się obraz Niemca
(choć nadal istnieje duży
243
lęk przed w y k u p y w a n i e m polskiej zie­
Demonolog
mi), to w Niemczech pojawiają się róż­
o opętaniach.
nego rodzaju
formy uprzedzeń
W ciągu ostat­
wobec Polaków. Wiele niemieckich m e ­
nich d w ó c h lat
nowe
diów, poczynając od liberalnego Die Zeit
mojego
poprzez socjalistyczny Der Spiegel, a koń­
w Polsce podejrzeń
pobytu
cząc na satyrycznych p r o g r a m a c h Ha­
o o p ę t a n i e było kilka.
ralda S c h m i d t a ,
p r z e d s t a w i a Polskę
Jest
jako
zamieszkiwany jest
k t ó r e czekają na decyzję
kraj,
który
też
parę
osób,
bi­
przez katolickich fanatyków i cywili­
s k u p a o d o p u s z c z e n i u do egzorcyz-
zacyjnych przyglupów.
mów. M a m j e d n a k wrażenie, że zjawi­
naszemu
sko się nasila. To ma szersze p o d ł o ż e :
Dónhoff,
rozwój o k u l t y z m u , magii, zarejestro­
nie znajdują zrozumienia dla toczących
w a n i e j u ż w tej chwili przez p a ń s t w o
się w Polsce debat o kulturowym i poli­
„ z a w o d u " w r ó ż k i jako „doradcy ży­
tycznym kształcie państwa. Nie chcą
ciowego".
Nawet
krajowi
tak
osoby,
przychylne
jak
hrabina
Filozof i demonolog
O. ALEKSANDER POSACKI SJ
w rozmowie z MICHAŁEM OKOŃSKIM
i ARTUREM SPORNIAKIEM,
„Apokryf" — dodatek
do Tygodnika Powszechnego 25.05.1997
dostrzegać pozytywnych zmian, które
zachodzą w życiu politycznym naszego
kraju i nadal uważają, że „podstawowym
p r o b l e m e m Polski jest silny Kościół".
MAREK CICHOCKI, BARTOSZ JAŁOWIECKI
„Ryby i Polska głosu nie mają", Życie 24.10.1997
Socjalizm a l b o śmierć? P o d s t a w o w y m
Kabalistyczna Wunderwaffe. Wśród wy­
błędem
znawców kabały mówi się o potrzebie
z m u było u s t a n o w i e n i e t e g o u s t r o j u
przeprowadzenia starodawnej ceremonii
w Polsce, kraju, w k t ó r y m nie istniały
Pulsa Demura, by rzucić przekleństwo
p o t e m u n a w e t m i n i m a l n e warunki, p o ­
na irackiego prezydenta.
nieważ h i s t o r i a u k s z t a ł t o w a ł a go jako
— Podejmę odpowiednie działania,
aby Saddam popadł w szaleństwo —
obiecał rabin Dawid Bacri.
Agencja Reutera, „Kabała z Saddamem"
Życie 4.02.1998
międzynarodowego komuni­
antyrosyjski,
antysowiecki.
FIDEL CASTRO
przed pielgrzymką JANA PAWŁA II na Kubę,
„Fidel na mszę dzwoni", Życie 19.01.1998
Idol idolki. J e s t e m strasznie zdenerwo­
Sekretarz Konferencji Episkopatu o eg-
wana, ciągle nie m o g ę uwierzyć, że go
zorcyzmach. — Nie słyszałem o pols­
spotkałam. Castro jest bardzo, bardzo
kich egzorcystach — powiedział
Gazecie
inteligentny. Walka Mandeli i Castro
bp Tadeusz Pieronek — Wydaje mi się,
powinna
że u nas nie ma specjalnie na to za­
wszystkich.
potrzebowania.
„Nowe egzorcyzmy",
Gazeta Wyborcza, 14-15.02.1998
244
być
inspiracją
Supermodelka NAOMI CAMPBELL
o spotkaniu z FIDELEM CASTRO,
„Pod urokiem Castro",
Życie 24.02.1998
dla
Duchowy f u n d a m e n t Europy. Najnow­
D u c h o w n y zarzucił N i e m c o m upa­
sze badania instytutu demoskopijnego
dek kultury współżycia, czego sympto­
Emnid wskazują, że 51 procent N i e m ­
m e m jest nieobyczajność, zrywanie mał­
ców jako instytucję przekazującą wyższe
żeństw, kazirodztwo i wykorzystywanie
wartości uważa policję, 43 procent —
seksualne dzieci. Wśród cech negatyw­
partie,
nych, które charakteryzują współczesne
38 — organizację ekologiczną
d o p i e r o na c z w a r t y m
społeczeństwo niemieckie, kardynał wy­
miejscu plasuje się Kościół, uzyskując
mienił d u c h o w ą impotencję, kierowanie
Greenpeace
i
się w życiu przede wszystkim zasadą
37 procent głosów.
KRYSTYNA GRZYBOWSKA,
„Policja i wyższe wartości",
Rzeczpospolita 27-28.12.1997
przyjemności. Prowadzi to do paraliżu
wewnętrznych
sił ludzkich.
Człowiek
ma chorą duszę, jeśli nie potrafi znaleźć
Deutschland,
Deutschland. W kazaniu
Kolonii,
wielkich i wystąpić odważnie w obronie
kardynał Joa­
własnych przekonań. Tradycje i wzory
chim
Meissner,
moralne zostały zastąpione tandetą.
wytknął Niem­
Współcześni Niemcy, zdaniem kar­
com upadek oby­
dynała, chcą żyć beztrosko, bez zobowią­
czajów i wartości
zań i odpowiedzialności za innych. Ale
Kazanie
życie nie m o ż e polegać na zarabianiu
najostrzejsze
pieniędzy i kupowaniu komfortu. Istnie­
ludzkich.
było
nie istoty ludzkiej ma wartość i sens
od dziesięcioleci.
Arcybiskup
Kolonii
dopiero wówczas,
jeżeli
wierzy
ona
powiedział, że przyzwoi­
w ideały, jeżeli opowiada się za prawdą,
tość, czystość i p a n o w a n i e
praworządnością i wolnością dla ludzi,
n a d sobą przestały się w N i e m c z e c h
liczyć
w sobie entuzjazmu dla rzeczy i czynów
arcybiskup
noworocznym
jako
wartości.
Przeciwnie
za których ponosi odpowiedzialność.
KRYSTYNA GRZYBOWSKA,
„Tandeta zamiast tradycji",
Rzeczpospolita 2.01.1998
—
uważa się je za „ n i e m o d n e g ł u p s t w a " .
Z a m b o n y słynnej kolońskiej katedry
kardynał
zganił
w
najostrzejszych
wiernych
słowach
Przestrzeń neutralna światopoglądowo.
za n i e p o h a m o w a n e
Radni miasta Bryan w stanie O h i o zez­
uprawianie seksu.
wolili, aby członkowie grupy antychrze-
„Nagi seksualizm stał się n o w o ­
ścijańskiej dodali swój symbol do żłóbka
czesnym bożkiem, zostały p r z e ł a m a n e
wystawianego na jednym z placów z oka­
wszystkie bariery, kultowi seksu służy
zji świąt Bożego Narodzenia. W t e n spo­
wszystko — od filmu po d o m y mody.
sób organizacja pragnie zaprotestować
Wszechobecny t e r r o r seksu z a m i e n i ł
przeciwko
człowieka w zwierzę, k t ó r e składa się
uczuć religijnych.
wyłącznie z ciała i p o ż ą d a n i a " — po­
wiedział kardynał.
l.ATO- 1 9 9 8
chrześcijańskiej
manifestacji
„Antychrześcijański znak
obok żłóbka w Ohio",
za: KAI, Rzeczpospolita 18.12.1997
245
POGAŃSKA REPUBLIKA
—
— Wasza Eminencjo, liczba wiernych
czeństwa Republiki Federalnej sprawia,
Narastająca
sekularyzacja
społe­
nieustannie się zmniejsza. We wschod­
że Kościołowi coraz t r u d n i e j w s p o s ó b
nich Niemczech chrześcijanie należący
z r o z u m i a ł y p r z e d s t a w i a ć s w e poglądy
do Kościoła s t a n o w i ą już tylko niez­
moralne,
naczną mniejszość. Czy Niemcy s t a n ą
coraz bardziej p o g a ń s k i e . Jeżeli c u d z o ­
się wkrótce p o g a ń s k ą republiką?
p o n i e w a ż u s t a w y stają się
ł ó s t w o , tak, jak to kiedyś było, pociąga
z a s o b ą sankcje p r a w n e , t o w t e d y j a s n e
— J e s t e ś m y przynajmniej
na d r o d z e
jest, ż e c u d z o ł ó s t w o t o n i e p r a w o ś ć .
prowadzącej w tym k i e r u n k u . Rzeczą
charakterystyczną jest
gdzie
Kościół
to,
szczególnie
że
tam,
wyraźnie
—
Jednak neutralne
światopoglądowym
pod względem
państwo
nie
ma
okazuje swoją chęć d o s t o s o w a n i a się
przecież w ogóle żadnego p r a w a osą­
do d u c h a czasu, liczba występujących
dzania moralności swoich obywateli.
z Kościoła jest daleko większa niż t a m ,
gdzie Kościół p r e z e n t u j e jeszcze wła­
— J a przecież stwierdzam tylko, ż e taka
sny profil.
jest
rzeczywistość.
w rezultacie
Ta
rzeczywistość
d o p r o w a d z i ł a do tego,
— Jak n p . w diecezji Fulda?
że już tylko my pozostaliśmy, aby tłu­
— U nas w każdym razie mniej ludzi
nie
występuje z
ludzi
wierność — dawniej się nią intereso­
uczestniczy w n a b o ż e ń s t w a c h niż gdzie
w a ł o — w t e d y tylko jeszcze my pozo­
maczyć, co jest słuszne. Jeżeli p a ń s t w o
Kościoła i więcej
indziej. W talk-shows m ó w i
się coraz
częściej, że tacy biskupi jak Dyba do­
prowadzają do tego, że ludzie występu­
ją z Kościoła. W rzeczywistości jest od­
wrotnie. Kościoły m o g ą p o w s t r z y m a ć
interesuje j u ż
więcej
małżeńska
staliśmy, żeby l u d z i o m u ś w i a d o m i ć jej
wartość.
Abp Fuldy JOHANNES DYBA
w wywiadzie dla Der Spiegel,
„Macie wspaniały produkt,
ale nędzny marketing", 22.12.1997
tendencję spadkową tylko wówczas, je­
żeli p r z y p o m n ą sobie o swojej głównej
misji i będą miały odwagę przeciwsta­
wić się duchowi czasu. Albo, wyrażając
się nieco łagodniej: jeżeli przedstawią
alternatywę, której wielu ludzi dzisiaj
poszukuje.
—
[...] Republika Federalna Niemiec
jest pod w z g l ę d e m ś w i a t o p o g l ą d o w y m
pluralistyczną w s p ó l n o t ą , a nie żad­
nym katolickim p a ń s t w e m Pana Boga.
246
FRONDA/12
Herbert pierwszy wyśmiewa swoich bohaterów, zanim je­
szcze zdąży uczynić to Szczypiorski. Pierwszy ironizuje
z pana Cogito, z AK-owców, z Cnoty, z wiecznie przegrywa­
jących stróżów moralności powszechnej, z Aniołów
Stróżów. Zna lepiej od swoich przeciwników słabości
obrońców cnót, bo są to jego własne słabości. Zatem jego
ironia, jak każda autoironia, jest najbardziej zjadliwa.
Z Dzienniczka
konsumenta
kultury kultowej
MAREK
TABOR
ÓJ DROGI DZIENNICZKU. Choćbym nie wiem, jak bardzo się
starai, brał bicze wodne, czytał estetyczne p i s m a Platona i Ary­
stotelesa, to i tak nie m o g ę u s u n ą ć z pamięci w s p o m n i e n i a m ł o ­
dzieńczej lektury powieści Pod wulkanem, czytanej latem 1980 r.
Ta książka to zapowiedź albo matryca dominującego dzisiaj m o ­
delu miłości — sadomasochizmu. Sadomasochizmu emocjonalnego, nie potrzebują­
cego kiczowatych rekwizytów w rodzaju czarnych majtek, nabijanych ćwiekami
bransoletek czy skórzanych pejczy. Operującego bezlitosnymi i precyzyjnymi narzę­
dziami zazdrości, dominacji, upokorzenia. Krzywdzenia we wszystkich rejestrach.
Krzywdzenia innych i krzywdzenia siebie. Porywającego, wprowadzającego w trans.
Stającego się w końcu jedyną formą odczuwania potrafiącą poruszać i dotykać. I wre­
szcie sprowadzającego zmęczenie. Współczesną formę ukojenia.
Powieść dobra, bo transowa. J e d e n zjazd, początek spaceru w towarzystwie
pociągającego pijaczka i już jesteś w środku. Chociaż — nie, t r a n s o w a lektura to
spełnienie snu p o s t m o d e r n i s t y — nie ma żadnego środka. J e d e n zjazd i już jesteś
po drugiej stronie. Już skończyłeś czytać. W międzyczasie podrygiwałeś r a z e m
z b o h a t e r e m . I już jesteś przygotowany na to jedyne doznanie, jakie będziesz u m i a ł
rozpoznawać. Zadawanie i odczuwanie bólu. I wszystkie p o c h o d n e . W t y m sensie
Pod wulkanem jest powieścią formacyjną.
248
F R O N D A 11/12
I jeszcze j e d n o . J e s t w tej książce wielka r o z p r a w a z d o m i n u j ą c y m w pierw­
szej p o l o w i e n a s z e g o wieku, m o d e r n i s t y c z n y m pojęciem „sztuki czystej". Wszy­
stkie dzieła sztuki, na jakie Konsul jest w ogóle w stanie zwrócić uwagę, Ręce
Orlaca, Pieśni Straussa itp., odsyłają j e d y n i e do sytuacji, w k t ó r y c h kiedyś na n i e
natrafił. Występują r a z e m z b o l e s n y m i w s p o m n i e n i a m i , albo nie występują wca­
le. Odsyłają do czegoś i n n e g o i tylko z t y m c z y m ś i n n y m funkcjonują. Bez t e g o
s ą niczym. Milczeniem. „ Z e r e m komunikacji." Wszystko z r e d u k o w a n e d o sadom a s o c h i z m u , d o osobistej n a m i ę t n o ś c i . O n a p o z w a l a znaczyć.
O n a czyni różnicę. O d s y ł a d o b ó l u albo d o p o d n i e c e n i a , przy
k t ó r e g o okazji nauczyłeś się r o z p o z n a w a ć jakiś znak. C h o ­
robliwa n a u k a czytania. I pisania.
Czytałeś jakąś d o b r ą książkę? W i d z i a ł e ś jakiś d o b r y
film? Słuchałeś jakiejś dobrej muzyki? Robiłeś to l a t e m
1980 r., jesienią ' 8 1 , z i m ą ' 8 2 , jesienią '84? W Toruniu,
Krakowie, Warszawie, Paryżu, w czyim towarzystwie,
uniesiony nadzieją, wykańczany zazdrością, zadający ból,
odbierający ból? Wielkie dzieło s z t u k i albo kiczowaty szlagwort istnieją zaledwie przy okazji, n a p i ę t n o w a n e t o b ą , zre­
d u k o w a n e . N i e d o polityki, nie d o emocji, nie d o miłości, z r e d u ­
k o w a n e d o ciebie. B o t a m t o wszystko z r e d u k o w a n e d o ciebie. N i e n a u c z y ł e ś się
rozwijać nadziei w innych. N i e m a s z nic p o z a przeszłością, bo o n a j e s t magazy­
n e m silnych wrażeń, b o o n a jest t o b ą .
Pod wulkanem jako powieść formacyjna? Deformująca emocje?
— Przecież w r ó c i ł a m . Pozwól mi być twoją ż o n ą .
— Czy byłaś kiedykolwiek moją żoną? A gdzie są dzieci? U t o p i ł a je p o d m y ­
wając się. A H u g h , p o c h y l o n y n a d n i ą j a k r o z g r z a n y k o ń ? J a k d o r s z wachlujący
skrzelami?
W y b r a ł e m p i e k ł o . M o i m d o m e m jest p i e k ł o .
— On nie chce twojej p o k u t y ( m ó w i H u g h ) .
* * *
Ironiczny plakat reklamowy w j e d n y m z n u m e r ó w Frondy: „Celibat — czujesz, że ży­
jesz". Asceza zareklamowana jako transgresja, m o c n e wrażenie. W t e n sposób re­
klamowana, w t e n sposób pożądana. Czy to nie wprowadzanie w błąd? Jego najnie­
bezpieczniejsza, pozbawiona hipokryzji o d m i a n a ? W p r o w a d z a n i e w błąd siebie. Bo
jeśli asceza nie jest wcale transgresją, ale p o w s t r z y m a n i e m się od transgresji, dłu­
gotrwałym leczeniem trawiącego cię głodu mocnych wrażeń, to jako taka nie speł­
ni pokładanych w niej nadziei na n o w y rodzaj rozrywki. „Celibat — czujesz, że
LATO 1 9 9 8
249
żyjesz." A może tu nie zachodzi zwrotność? Może uspokojenie nie jest „najostrzej­
szym
czadem"?
Może jedynym
skutecznym przekroczeniem
skrajnie
silnego
wzmocnienia emocjonalnego jest wzmocnienie jeszcze silniejsze? Czy asceza za­
chowa wówczas swoją transgresywną, n o w o c z e s n ą urodę? Czy przetrwasz takie
rozczarowanie? Asceza okaże się codziennością. Wytrzymasz trwającą czterdzieści
lat „ostrą jazdę" codzienności?
Oczywiście p r z e d każdym z „ z a r z u t ó w " , jeśli moje p y t a n i e przekroczy grani­
cę, od której zaczyna się „wyrzut", c h r o n i z a r ó w n o m n i e , jak i autorów, „ p ó ł d o w cipna", lekko zawieszająca f o r m u ł a k o m u n i k a t u . Tak się dziś komunikujemy. Ale
taki s p o s ó b k o m u n i k o w a n i a zmniejsza odpowiedzial­
ność
stron
dialogu. J e s t e m
skrajnie
blisko
przyjęcia formy. Skrajnie blisko P a w i o w e g o
w y b o r u ( „ Z n a m D o b r o , ale go nie wybie­
r a m " ) . Skrajnie blisko dojrzałości. Skraj­
nie blisko u r o d z e n i a dziecka. Ale nie
tak, żeby zerwać k o m u n i k a c j ę . Z t y m i
po drugiej s t r o n i e i z t y m w s z y s t k i m
we mnie samym, co pozostało po
drugiej s t r o n i e . N i e staję się katego­
ryczny. Kategoryczność treści zawie­
szam
formą.
Tańczący
Inkwizytor
( m a m nadzieję, ż e p o publicznej o b r o ­
nie Inkwizycji hr. Tyszkiewicza i Rafała
Z i e m k i e w i c z a n i k t nie poczuje się ura­
żony
tym
określeniem)
zaciekawia
ga­
piów. J e d n a k prędzej czy później czeka m n i e
rozstrzygnięcie. P r z e s t a n ę tańczyć albo p r z e s t a ­
nę być I n k w i z y t o r e m . Pierwszy p r z y p a d e k r e a l n e g o
wyboru. Zabicia albo niezabicia człowieka. Skrzywdzenia albo n i e s k r z y w d z e n i a
człowieka. Skrzywdzenia j e d n e g o albo d r u g i e g o człowieka.
Wszelka w ł a d z a ( n a w e t w ł a d z a n a d sobą) t o a d m i n i s t r o w a n i e c i e r p i e n i e m
(przyjemność jest tylko j e d n y m z jego wielu ukrytych i m i o n ) . Im bardziej chcę
rządzić, albo im głośniej chcę mówić, t y m szybciej czeka m n i e wybór. A po jego
d o k o n a n i u nie będzie mi się chciało tańczyć. Będę się z m u s z a ł do t a ń c z e n i a .
Mój Drogi Dzienniczku, chciałem Ci t y m r a z e m opowiedzieć o d w ó c h z a s t o s o ­
waniach ironii, j u ż choćby dlatego, że ironia to mój najbardziej u l u b i o n y s p o s ó b
p o r o z u m i e w a n i a się, n a w e t z Tobą, co ja m ó w i ę , n a w e t ze sobą. Pierwsze zasto250
FRONDAll/12
sowanie ironii
to ironia p o s t m o d e r n i s t y c z n a — n i e p r z y p a d k o w e n a r z ę d z i e
„neutralności światopoglądowej", mającej być gwarancją trwałości n e u t r a l n e j
światopoglądowo p o s t m o d e r n i s t y c z n e j demokracji. P a ń s t w o n e u t r a l n e świato­
poglądowo i demokracja nie mogą, z d a n i e m p o s t m o d e r n i s t ó w , p r z e t r w a ć w spo­
łeczeństwie, k t ó r e g o obywatele są gotowi podążyć w z a p a m i ę t a n i u za j a k i m ś
s w o i m metafizycznym przywiązaniem, wiarą, t o ż s a m o ś c i ą . S p o ł e c z e ń s t w o n e u ­
tralne ś w i a t o p o g l ą d o w o m u s i się składać z n e u t r a l n y c h ś w i a t o p o g l ą d o w o oby­
wateli, których cechuje ironiczny, sceptyczny d y s t a n s w o b e c wszystkich p r o p o ­
zycji, pojawiających się na „wolnym rynku idei". W t y m n o w y m w s p a n i a ł y m
świecie, zamiast na lekcje religii, dzieci posyła się na lekcje religioznawstwa, za­
miast filozofii poznają h i s t o r i ę filozofii, a z a m i a s t etyki, r ó ż n e jej koncepcje. Iro­
nia p o s t m o d e r n i s t ó w m a c h r o n i ć p r z e d t o ż s a m o ś c i ą .
„Liberalna ironistka" — ponury, choć wiecznie u ś m i e c h n i ę t y t w ó r Richarda
Rorty'ego — to j e d n a k m a s k a śmierci. Śmierć jest agresywna w s t o s u n k u do życia
tak samo, jak „liberalna ironistka" w o b e c „metafizyków" i „barbarzyńców".
Śmierć, z właściwym sobie poczuciem h u m o r u , nazywa „metafizykami", „barba­
rzyńcami", „ f u n d a m e n t a l i s t a m i " wszystkich jeszcze żyjących. Bo przecież żyjący,
nawet na pięć m i n u t przed śmiercią, trzymają się z n i e z r o z u m i a ł y m fanatyzmem
swojej wiary, swojej ojczyzny, swoich bliskich, swego ciała. N i e rozumieją, jakie za­
lety i jakie przyjemności łączą się z intelektualnym n o m a d y z m e m bytowania upio­
rów. Nie doceniają radości i pokoju, jakie niesie ze sobą powszechna, n e u t r a l n a
światopoglądowo, proceduralna demokracja ludzi u m a r ł y c h .
„Liberalna ironistka" jest dzisiaj także panią kultury m a s o w e j . Oglądałem
ostatnio na niemieckiej kablówce kolejny odcinek fabularnej wersji kultowego se­
rialu telewizyjnego „Star Trek". Ten odcinek został już zrealizowany w e d ł u g post­
modernistycznego scenariusza. Kapitan Kirk i Mr. Spock spotykają barbarzyńską
cywilizację, której władcy zafascynowani są twórczością Szekspira. Barbarzyńcy
cytują z pamięci Hamleta i Księgi Królewskie, są fanatycznie przywiązani do h o n o r o ­
wych zasad postępowania, zapożyczonych od szekspirowskich bohaterów, ale je­
dzą z talerzy rękoma. Są też brutalni i stanowią oczywiste zagrożenie dla międzygalaktycznego pokoju. Członkowie załogi statku kosmicznego Enterprise, jak jacyś
żołnierze clintonowskiego korpusu interwencyjnego, nie m o g ą się p o w s t r z y m a ć
od ironicznego wyrażania swojej wyższości. Żeby nie urazić barbarzyńskich gości,
wymieniają tylko znaczące spojrzenia i u n o s z ą brwi aż po krańce tupecików, sub­
telnie przyklejonych do ich łysych czaszek (członkowie załogi Enterprise m o c n o
posunęli się już w latach) przez facetów od charakteryzacji.
P o s t m o d e r n i z m atakuje ekskluzywizm wszystkich dotychczasowych formuł
cywilizacyjnych i kulturowych. Z y g m u n t B a u m a n i Richard Rorty opowiadają do
znudzenia, z jakąż to brutalnością ekskluzywistyczne kategorie r o z u m n o ś c i , nor­
my moralnej, teorii p o z n a n i a wykluczały z kręgu danej kultury myślących inaczej,
LATO-1998
251
odczuwających inaczej, „wyprowadzających swoje wartości z i n n e g o ź r ó d ł a " , że
posłużę się cytatem z pierwszej wersji p o s t m o d e r n i s t y c z n e j p r e a m b u ł y do Kon­
stytucji III RR J e d n a k p o s t m o d e r n i z m realny, jego zwulgaryzowana ideologia, wy­
kluczają z kręgu cywilizacji ufundowanej przez „liberalne i r o n i s t k i " wszystkich
„metafizyków" i „barbarzyńców". A o d i u m „barbarzyńcy", czyli wykluczonego,
m o ż e na n a s sprowadzić każde silniejsze przywiązanie, każda mocniej przeżywa­
na n a m i ę t n o ś ć , każda głośniej d e k l a r o w a n a t o ż s a m o ś ć . Jest to w d o d a t k u w y r o k
bez odwołania, b o w i e m nie ma już niezawisłych sądów, do których m o ż n a by się
odwołać, sądów ufundowanych na obiektywnej i p o w s z e c h n e j formule sprawie­
dliwości. Są jedynie ławy przysięgłych, składające się z czarnych albo z białych,
z kobiet albo mężczyzn, z przedstawicieli tej lub innej tradycji kulturowej. Te ła­
wy przysięgłych nie sumują się zresztą w jakiś j e d e n spójny system sądownictwa.
Mogą u n i e w i n n i ć O. J. S i m p s o n a ze względu na możliwe z a c h o w a n i e czarnej
mniejszości i skazać go na wielomilionowe o d s z k o d o w a n i e dla rodziców dwojga
jego ofiar, aby uspokoić białą mniejszość. A w t r y b u n a l e o d w o ł a w c z y m cywiliza­
cji ufundowanej przez „liberalne i r o n i s t k i " zasiadają wyłącznie o n e . Z a t e m , biada
„barbarzyńcom"!
Jest jednak także i n n e od p o s t m o d e r n i s t y c z n e g o z a s t o s o w a n i e ironii. M o ż n a
jej używać do o b r o n y tożsamości. Zbigniew H e r b e r t jest m i s t r z e m takiego zasto­
sowania ironii. Ironii — jako szczepionki. Ironii — jako wyposażenia bojowego,
które otrzymuje k o m u n i k a t (szczególnie k o m u n i k a t zawierający m o r a l n y nakaz)
wysyłany we w s p ó ł c z e s n y m świecie dowcipnisiów, gotowych go sparodiować
i unieszkodliwić. H e r b e r t wie, że wielu p r o m i n e n t n y c h m i e s z k a ń c ó w t e g o świata
będzie ironizować z jego bohaterów, aby się przed n i m i obronić, aby ich unieszko­
dliwić. Bermanowi towarzyszyli satyrycy. O n i zresztą przetrwali B e r m a n a i zasie­
dli w pierwszych rzędach m o r a l n y c h p a r l a m e n t ó w p o n o w o c z e s n o ś c i . Z a t e m Her­
bert pierwszy w y ś m i e w a swoich bohaterów, z a n i m jeszcze zdąży uczynić to
Szczypiorski. Pierwszy ironizuje z p a n a Cogito, z AK-owców, z Cnoty, z wiecznie
przegrywających stróżów moralności powszechnej, z A n i o ł ó w Stróżów. Z n a lepiej
od swoich przeciwników słabości o b r o ń c ó w cnót, bo są to jego w ł a s n e słabości.
Z a t e m jego ironia, jak każda autoironia, jest najbardziej zjadliwa. W y ś m i e w a swo­
ich bohaterów, aby n a s t ę p n i e stanąć po stronie wyśmianych. Po t a k i m zabiegu ja­
kiś pragnący ich ośmieszyć Kubuś Fatalista wyjdzie co najwyżej na Kubusia Banalistę. Jego ironia będzie zaledwie n i e u d o l n y m n a ś l a d o w n i c t w e m ironii H e r b e r t a .
Ironia, ze szczególnym u w z g l ę d n i e n i e m autoironii, okazuje się m e t o d ą , z p o m o ­
cą której m o ż n a ocalić w ł a s n y k o m u n i k a t p r z e d korodującym k o n t e k s t e m współ­
czesnej komunikacji. H e r b e r t wysyła k o m u n i k a t y uzbrojone (w przeciwieństwie
do k o m u n i k a t ó w nieuzbrojonych, wysyłanych przez bezradnych, współczesnych
o b r o ń c ó w wartości). Ironia jako b r o ń niewolników? N i e c h i tak będzie. M a m y
w takim razie co najmniej d w a rodzaje niewolników. N i e w o l n i k ó w k o l a b o r a n t ó w
252
FRONDA11/12
i niewolników wiecznie gotowych do p o w s t a n i a . H e r b e r t przygotowuje b r o ń dla
tych drugich. Pokazuje jak p r z e t r w a ć cztery pokolenia w kwasie. Jak przetrwać,
będąc o t o c z o n y m Piszczykami i U r b a n a m i . Mając za przyjaciół Cichych i Gęgaczy.
Sam McGyver dalby wiele za taki przepis.
***
Mój Drogi Dzienniczku, myślę sobie, że nigdy nie b ę d ę w stanie, jak jakiś Woj­
ciech Karpiński, opisywać czyjegoś malarstwa, wylewając z siebie strugi bezoso­
bowej (a z a t e m także pozbawionej stylu) erudycji. Nie potrafię n a w e t wyczerpu­
jąco opisać o b r a z ó w Vermeera van Delfta, chociaż stojąc kiedyś kilka k r o k ó w od
nich, po raz pierwszy w życiu zobaczyłem kolor. A m i a ł e m w t e d y dwadzieścia
osiem lat (nie w kij d m u c h a ł ) i b y ł e m od u r o d z e n i a w y c h o w a n y na literach, pisa­
nych — jak mawiają k o m e n t a t o r z y Tory, czyli osoby jak najbardziej k o m p e t e n t ­
n e — czarnym o g n i e m n a białym ogniu. D l a t e g o
zresztą nie znoszę pisania w Word Perfekcie,
a wybieram programy, k t ó r e mają n a t u r a l n e
jasne tło i c i e m n e litery; W o r d a p o d Windowsy, a n a w e t m u z e a l n ą Venturę. Także
czarna tablica, przy której s t a ł e m kiedyś
z białymi od kredy rękoma, nieprzygoto­
wany na lekcji fizyki, kojarzy mi się ra­
czej satanistycznie.
W każdym razie, przemierzając sale
amsterdamskiego
onieśmielony
Rejksmuseeum,
tymi
wszystkimi
lekko
mistrzami,
których o b r a z ó w nie d o s t r z e g a ł e m , n a w e t wtedy,
kiedy uporczywie w p a t r y w a ł e m się w ich p ł ó t n a , p o c z u ł e m ,
że coś m n i e zatrzymuje, że coś zatrzymuje mój wzrok.
Zobaczyłem nagle ogień, źródło kolorów. W czarno-białej
desce, którą przymocowano mi kiedyś przed oczami za p o m o ­
cą zgrabnego chomąta, otwarła się szczelina. W szczelinie sza­
lały kolory. Najbardziej subtelne i pastelowe, ale tylko dzięki
t e m u moje oczy nie przestraszyły się i mogły się otworzyć. Zie­
leń, brąz, wszystkie odcienie nigdy nie odkurzanego zamszu.
Taki zamsz pokrywa ciężkie mieszczańskie meble, które m o ż n a podziwiać jedynie
w kilku krakowskich mieszkaniach. Wszystko to, gdzieniegdzie, okraszone bielą.
Ale co to była za biel. Ta biel kazała mi raz na zawsze uwierzyć, w b r e w zaklęciom
wszystkich współczesnych sofistów, w całą zachodnią „metafizykę obecności". Ta
biel była realna. Wszystkie mleka świata pite prze- i nie prze- gotowane, p r o s t o od
LATO- 1 9 9 8
253
krowy i odtłuszczone, sterylizowane i zwykłe, nie umywały się do tej bieli. Bo to by­
ła po prostu idea bieli, chociaż dla niepoznaki nalewała ją z dzbanka „mleczarka".
Zobaczyłem suknię „kobiety czytającej list", s u k n i ę w zieleni i brązie, s u k n i ę —
okazję dla zieleni i brązu.
Później, p e w i e n e m i g r a n t w M u n s t e r ( d u ż a kolonia t r z y d z i e s t o l a t k ó w p o ­
chodzących z okolic Torunia), który przed wyjazdem zdążył ukończyć k o n s e r w a ­
cję sztuki na U n i w e r s y t e c i e im. Mikołaja Kopernika, powiedział po w y s ł u c h a n i u
mojej opowieści, że o b r a z był chyba źle k o n s e r w o w a n y i te c e n t k i brązu, t w o r z ą ­
ce z zielenią szaloną h a r m o n i ę w ciszy, to pleśń, rozwijająca się p r z e z setki lat,
w wilgoci i cieple, p o d w a r s t w ą w e r n i k s u .
Jakoś p r z e ł k n ą ł e m t ę diagnozę. O b e c n i e h u m a n i s t a j e s t z m u s z o n y godzić się
z wyrokami n a u k i . M o ż e co najwyżej n a d a w a ć im s e n s . P o m y ś l a ł e m sobie z a t e m ,
że brązowy grzyb pokrywający p ł ó t n a V e r m e e r a w a m s t e r d a m s k i m Rejksmus e e u m m u s i a ł być nasłany. Ktoś dokończył te obrazy, dotykając d e l i k a t n i e ich
p o w i e r z c h n i s a m y m k o ń c e m p ę d z l a natury. Jedynie t o t ł u m a c z y d o s k o n a ł o ś ć p o ­
wietrza, k t ó r y m w y p e ł n i o n y był pokój, p o w i e t r z a , k t ó r y m o d d y c h a ł a „ k o b i e t a pi­
sząca list", p o w i e t r z a n a s y c o n e g o m a ł y m i , brązowymi p l a m k a m i . Tylko takie p o ­
wietrze m o g ł o u t r z y m a ć t a k d ł u g o przy życiu tę k o b i e t ę i jej s u k n i ę .
Po wyjściu z R e j k s m u s e e u m p o s z e d ł e m do m u z e u m van H o h a (jak go wy­
mawiają miejscowi) i holenderskiej awangardy. Tam s t a ł e m się na zawsze este­
tycznym paseistą, p o n u r y m facetem, który, odwiedzając Z a m e k Ujazdowski, j e s t
w stanie docenić jedynie ofertę tamtejszej restauracji.
MAREK TABOR
Cóż to ma dokładnie znaczyć: „pozytywna teologia judai­
zmu"? Musiałaby to być teologia, która uznaje i usprawiedli­
wia historyczne trwanie judaizmu rabinicznego, a więc
dostarcza argumentów na rzecz niewiary w Chrystusa. Musia­
łaby ona głosić, że wiara w Chrystusa nie jest do zbawienia
konieczna, a Żydzi znajdują usprawiedliwienie w judaizmie!
Czy jest możliwa
„pozytywna
teologia judaizmu"?
(list do
Soni Szostakiewicz)
TEODOR
Droga
ZGLISZCZ
Soniu,
C h c i a ł b y m Ci b a r d z o p o d z i ę k o w a ć za t e k s t Szlachetna oliwka i dzikie gałęzie (Fron­
da 9 / 1 0 ) . Potrafiłaś zawrzeć w n i m wiele c e n n y c h myśli, a p r z e d e w s z y s t k i m
podjąć w n o w y s p o s ó b p r o b l e m s t o s u n k ó w żydowsko-chrześcijańskich. Rzadki
to przykład tekstu, w k t ó r y m autor, dzięki niezwykłej wrażliwości historiozoficz­
nej, sięga istoty rzeczy.
LATO 1 9 9 8
255
Moje u z n a n i e jest t y m większe, że zdaję sobie s p r a w ę z t r u d n o ś c i . Kwestia
s t o s u n k u do Ż y d ó w czy j u d a i z m u j e s t j e d n y m z najbardziej drażliwych o b e c n i e
t e m a t ó w i b a r d z o ł a t w o p o p a ś ć albo w czczą retorykę, albo w u p r o s z c z e n i a . M a m
wrażenie, że z o b u tych n i e b e z p i e c z e ń s t w wyszłaś na ogół o b r o n n ą ręką. Tym
niemniej p o z w a l a m sobie na kilka uwag, k t ó r e mogą, w co g ł ę b o k o wierzę, przy­
czynić się do jeszcze większej jasności.
Kościół żywy,
judaizm zatrzymany
D r o g a Soniu, w p e w n y m miejscu s w e g o t e k s t u piszesz, że „misja C h r y s t u s a nie
była j e d n a k p r o s t ą kontynuacją j u d a i z m u . W y r a s t a ł a z niego, ale s t a n o w i ł a N o ­
we Przymierze." I dodajesz: „Judaizm bez J e z u s a j e s t j a k o b i e t n i c a bez w y p e ł n i e ­
n i a " . Nic dodać, nic ująć. Dlaczego j e d n a k p o t e m , jakby z w y r z u t e m stwierdzasz,
że „kształtowanie się t o ż s a m o ś c i Kościoła n a s t ę p o w a ł o nie tylko w opozycji do
p o g a ń s t w a , lecz również j u d a i z m u r a b i n i c z n e g o " ? Wcześniej wyjaśniłaś, że j u d a ­
izm rabiniczny był w y z n a n i e m Żydów, którzy odrzucili p o s ł a n n i c t w o mesjańskie
Jezusa. Jak więc t o ż s a m o ś ć Kościoła m o g ł a k s z t a ł t o w a ć się inaczej, niż tylko
w opozycji do niewierzących w Jezusa?
N i e m o ż n a p o z a t y m p r z e d s t a w i a ć p r o c e s u rozwoju d o k t r y n y katolickiej
w taki sposób, jakby stanowił on reakcję na rozwój n a u k i rabinicznej. D o k t r y n a
katolicka rozwija się a u t o n o m i c z n i e przy w s p ó ł u d z i a l e D u c h a Św., k t ó r y gwaran­
tuje n i e o m y l n o ś ć orzeczeń Kościoła. J u d a i z m rabiniczny pozostaje wciąż „obiet­
nicą bez w y p e ł n i e n i a " , religią z a t r z y m a n ą w miejscu. To nie jest tak, że w pew­
n y m m o m e n c i e dziejowym z j e d n e g o ź r ó d ł a wypłynęły dwie r ó w n o l e g ł e rzeki:
chrześcijaństwo i j u d a i z m , k t ó r e z c z a s e m coraz bardziej się od siebie oddalały.
Jeśli Kościół stał się d e p o z y t a r i u s z e m pełnej p r a w d y o Bogu, to j u d a i z m rabinicz­
ny m u s i być t r a k t o w a n y jako b ł ą d .
M a m wrażenie, że t e n p r o b l e m nie z o s t a ł w Twoim tekście p r z e d s t a w i o n y
dostatecznie j a s n o . Na początku piszesz, że „ s t o p n i o w o rozeszły się drogi chrze­
ścijan i Ż y d ó w " . Pod koniec cytujesz, jak r o z u m i e m — z a p r o b a t ą , t w i e r d z e n i e
Marie-Therese H u g u e t , k t ó r a m ó w i , że „każdy c h r z e s t Ż y d a [...] antycypuje cza­
sy mesjańskie, kiedy Lud Boży z n ó w będzie nie p o d z i e l o n y i składał się będzie
z chrześcijan-Żydów i chrześcijan-pogan". Wynika z tego, jako żylibyśmy o b e ­
cnie w sytuacji p o d z i e l o n e g o L u d u Bożego. N i e w i e m , co m a m o t y m myśleć.
Lud Boży, czyli Kościół katolicki, j u ż dziś jest nie podzielony. N a l e ż ą zaś d o ń
chrześcijanie-potomkowie
pogan,
(nieliczni
wprawdzie)
chrześcijanie-Żydzi
oraz Żydzi-wyznawcy j u d a i z m u , o ile bez w ł a s n e j winy, w s k u t e k nieprzezwycię­
żonej niewiedzy, nie odkryli p e ł n i Prawdy.
256
FRONDAll/12
Dziedzictwo
Starego Testamentu
Piszesz dalej, że „wielowiekowemu d y s t a n s o w a n i u się j u d a i z m u od J e z u s a towa­
rzyszyło też d y s t a n s o w a n i e się chrześcijaństwa od tradycji żydowskiej. Kościół
[...] coraz bardziej zaczął z a p o m i n a ć o żydowskich korzeniach swojej wiary. Tym­
czasem bez Starego T e s t a m e n t u n i e j e s t m o ż l i w e z r o z u m i e n i e N o w e g o T e s t a m e n ­
t u " . Dziwne to twierdzenia. Czy m o ż e s z mi p o d a ć przykłady tego, że „Kościół co­
raz bardziej zaczął z a p o m i n a ć o żydowskich korzeniach swojej w i a r y " ? O co Ci
chodzi? Czy chcesz powiedzieć, ż e t a k i m z a p o m n i e n i e m była n p . p e ł n a p s a l m ó w
i przepojona d u c h e m biblijnej p o b o ż n o ś c i katolicka liturgia? Czy d o w o d y braku
pamięci zawiera oficjalna d o k t r y n a Kościoła? G d z i e widzisz z a p o m n i e n i e o Sta­
rym Testamencie? Soniu, z a d a m Ci p r o s t e pytanie: czy m o ż e s z mi wskazać j e d n e ­
go p o w a ż n e g o i c e n i o n e g o teologa katolickiego w przeszłości, k t ó r y by p r o p o n o ­
wał odrzucenie Starego T e s t a m e n t u i chciał r o z u m i e ć bez n i e g o N o w y T e s t a m e n t ?
Piszesz dalej: „Poznanie żydowskiej tradycji jest konieczne dla chrześcijanina
dla lepszego s a m o z r o z u m i e n i a swojej wiary". Co m a s z na myśli? O d w o ł u j e s z się
tu do twierdzenia Ojca Św.: „Kto spotyka J e z u s a C h r y s t u s a , spotyka j u d a i z m " . Na
nieszczęście, sąd t e n j e s t niejasny. Po p i e r w s z e : m o ż e tu c h o d z i ć o p o w i e d z e n i e ,
że k t o spotyka J e z u s a C h r y s t u s a , spotyka j u d a i z m Starego T e s t a m e n t u . W t y m
sensie r o z u m i e m również Twój wywód. Tylko, że jest to j u ż interpretacja.
R ó w n i e m o ż l i w a logicznie wydaje się być o d m i e n n a w y k ł a d n i a : „ K t o spoty­
ka J e z u s a C h r y s t u s a , t e n s p o t y k a j u d a i z m ( r a b i n i c z n y ) " . Ta t e z a j e d n a k wydaje
mi się w najwyższym s t o p n i u wątpliwa. W y n i k a ł o b y z niej, że spotykając J e z u s a ,
spotykamy tych, którzy w N i e g o nie wierzą. P r a w d ę powiedziawszy, z a w s z e są­
dziłem, że t e n , k t o spotyka J e z u s a C h r y s t u s a , s p o t y k a chrześcijaństwo, a ściślej:
Kościół katolicki. Zgodzisz się chyba ze m n ą Soniu, iż t w i e r d z e n i e , że „dla lep­
szego s a m o z r o z u m i e n i a swojej w i a r y " chrześcijanin m u s i p o z n a ć n i e w i a r ę w Je­
zusa, jest d o ś ć niebezpieczne?
Pozytywna
teologia judaizmu
Niestety, wszystkie te wątpliwości wzrastają we m n i e jeszcze bardziej, gdy d o ­
chodzisz do sprawy kluczowej: „pozytywnej teologii j u d a i z m u " . Piszesz, że jej
g ł ó w n y m c e l e m j e s t „ u w o l n i e n i e w i e r n y c h o d krzywdzących s t e r e o t y p ó w n a te­
m a t Ż y d ó w " . Nie sądzę, aby d o r o z p r a w i e n i a się z e s t e r e o t y p a m i p o t r z e b n a by­
ła jakaś n o w a teologia. Wystarczy w i e d z a i uczciwość. K t ó r y r o z u m n y człowiek
o d m ó w i przenikliwości metafizycznej Mojżeszowi M a j m o n i d e s o w i ? Kto b ę d z i e
LAT21998
257
k w e s t i o n o w a ł p o b o ż n o ś ć c h a s y d ó w albo m ą d r o ś ć wielu r a b i n ó w ? Jeśli k t o ś j e s t
w e w n ę t r z n i e z a k ł a m a n y i nie s t a r a się k o c h a ć bliźniego s w e g o j a k siebie s a m e ­
go; jeśli k o m u ś nie wystarczają s ł o w a C h r y s t u s a o m i ł o ś c i nieprzyjaciół i J e g o
przykład, t o nie p o m o ż e m u ż a d n a n o w a teologia. Z a d a n i e m Kościoła n i e j e s t
więc wypracowywanie pozytywnej teologii j u d a i z m u , ale n a u k a chrześcijan, że
mają m i ł o w a ć w y z n a w c ó w j u d a i z m u m i m o ich religii! T a m i ł o ś ć o z n a c z a p o t ę ­
pienie wszelkiego r a s i z m u , czyli t a k ż e a n t y s e m i t y z m u .
Piszesz dalej o niebezpieczeństwach związanych z „wypracowywaniem pozy­
tywnej teologii j u d a i z m u " . O t ó ż u w a ż a m , że s a m o przedsięwzięcie, a nie tylko jego
skrajne przejawy, jest d w u z n a c z n e . Cóż to ma b o w i e m d o k ł a d n i e znaczyć: „pozy­
tywna teologia j u d a i z m u " ? Musiałaby to być teologia, k t ó r a uznaje i usprawiedli­
wia historyczne t r w a n i e j u d a i z m u rabinicznego, a więc dostarcza a r g u m e n t ó w na
rzecz niewiary w Chrystusa. Musiałaby o n a głosić, że wiara w C h r y s t u s a nie jest
do zbawienia konieczna, a Żydzi znajdują usprawiedliwienie w j u d a i z m i e !
Zrezygnujmy na chwilę z tych wszystkich o r n a m e n t ó w , z kurtuazyjnych określeń,
iż j u d a i z m jest n a m najbliższy i że m a m y go szanować. P o s t a w m y s p r a w ę j a s n o :
pozytywna teologia j u d a i z m u oznaczać m u s i w konsekwencji u z n a n i e j u d a i z m u
za równoległą drogę zbawczą. Jak m o ż n a b o w i e m u p r a w i a ć p o z y t y w n ą teologię
judaizmu
i j e d n o c z e ś n i e o d m a w i a ć j u d a i z m o w i c h a r a k t e r u drogi
zbawczej?
A przecież, Soniu, s a m a piszesz, że Żydzi „ m o g ą zostać odkupieni, ale n i e przez
swoje praktyki religijne (czyli, jak m n i e m a m , przez j u d a i z m ) , lecz jedynie przez
p o ś r e d n i c t w o J e z u s a C h r y s t u s a " . Czy d o b r z e Cię, Soniu, r o z u m i e m ? Jeśli tak jest,
to gdzie widzisz miejsce dla pozytywnej teologii j u d a i z m u , s k o r o człowiek uzy­
skuje zbawienie m i m o niego?
W tym samym n u m e r z e Frondy znalazłem zresztą potwierdzenie swojej opinii.
Otóż w skądinąd ciekawym wywiadzie z ks. W a l d e m a r e m C h r o s t o w s k i m przeczy­
tałem, że: „Obecnie nie chodzi o to, by ukazywać Ż y d o m boską i mesjańską tożsa­
m o ś ć Jezusa. [...] J e d n y m z głównych celów dialogu jest oczyszczenie w i z e r u n k u Je­
zusa w taki sposób, by mógł być u z n a n y przez Żydów za brata." To twierdzenie
o kapitalnym znaczeniu. Wynika z niego, że osoby uczestniczące w dialogu, i to oso­
by dobrej woli, starają się w taki sposób „oczyścić wizerunek Jezusa", aby nie poka­
zała się jego boska i mesjańska tożsamość. Jak to m o ż n a uczynić? Tylko przedsta­
wiając argumenty, które o w ą boską tożsamość kwestionują i usuwają na bok.
Dziełem uczestników dialogu m u s i być przyjmowanie takiej interpretacji odpowie­
dnich tekstów N o w e g o i Starego Testamentu, aby nie wynikał z niej obowiązek wia­
ry, gdyż to „doprowadziłoby do prozelityzmu, którego Żydzi unikają jak ognia".
258
FRONDA11/12
Podziwiam ks. Chrostowskiego za wiele rzeczy, które ma odwagę powiedzieć. Ale
w tej jednej kwestii nie m o g ę się z n i m zgodzić. N i e m o g ę pojąć, jak m o ż n a w coś
wierzyć — a mianowicie, że Jezus był Mesjaszem i Bogiem, o czym ks. C h r o s t o w ski daje świadectwo — zajmując się jednocześnie wyszukiwaniem przekonujących
argumentów, że n i m nie byl. Ta dialektyka m u s i zakończyć się n i e p o w o d z e n i e m .
C h c ę tu o d w o ł a ć się do s ł ó w i n n e g o uczestnika dialogu sprzed d w ó c h tysięcy
lat, św. Pawła Apostoła: „W n a s t ę p n y szabat zebrało się niemal całe miasto, aby słu­
chać słowa Bożego. Gdy Żydzi zobaczyli d u m y , ogarnęła ich zazdrość, i bluźniąc
sprzeciwiali się t e m u , co mówił Paweł. W t e d y Paweł i Barnaba powiedzieli odważ­
nie: «Należało głosić s ł o w o Boże najpierw w a m . Skoro j e d n a k odrzucacie je i s a m i
uznajecie
się
za
niegodnych
życia
wiecznego,
zwracamy
się
do
po-
gan»" (Dz. Ap. 13,46). Tak s a m o czytamy dalej: „Kiedy Sylas i Tymoteusz przyszli
z Macedonii, Paweł oddał się wyłącznie nauczaniu i udowadniał Ż y d o m , że J e z u s
jest Mesjaszem. A kiedy się sprzeciwiali i bluźnili, otrząsnął swe szaty i powiedział
do nich: „Krew wasza na waszą głowę, j a m nie winien. Od tej chwili pójdę do p o ­
gan" (Dz. Ap. 18,6). Podobnie wyglądały wszystkie spotkania Apostoła z Żydami.
Inną konsekwencją „pozytywnej teologii j u d a i z m u " m u s i być radykalne prze­
wartościowanie całej historii Kościoła. Postawa chrześcijan — Apostołów, Ojców Ko­
ścioła, świętych D o k t o r ó w — wynikała z jednego fundamentalnego przekonania:
wiara w Jezusa jest do zbawienia konieczna. Brak tej wiary, jeśli nie jest oczywiście
mimowolny, m u s i prowadzić do wiecznego zatracenia. Tym więc, co n i m i kierowa­
ło — powodem, dla którego znajdujemy w ich pismach i wypowiedziach niekiedy tak
surowe oskarżenia współczesnych im Żydów •— była miłość. Potępiali judaizm, gdyż
kochali Żydów, widząc w nich możliwych współbraci w wierze, dziedziców Króle­
stwa. Ten sposób rozumienia był powszechnie przejmowany aż do drugiej wojny
światowej. Różnica między katolikami nowożytnymi a ich przodkami w wierze po­
legała wyłącznie na p e w n y m rozłożeniu akcentów. Nowożytni katolicy w większej
mierze zdawali sobie sprawę z rozmaitych u w a r u n k o w a ń psychologicznych. Wie­
dzieli, jak ciężko przychodzi człowiekowi, a już szczególnie Żydowi w y c h o w a n e m u
w tradycji ortodoksyjnej, dotrzeć bez uprzedzeń do nauki Kościoła. Pod tym wzglę­
d e m ludzie średniowiecza byli, paradoksalnie, większymi optymistami.
Jeśli j e d n a k to roszczenie chrześcijańskie ulega w ogóle osłabieniu, jeśli wia­
ra w Jezusa, jako C h r y s t u s a , staje się jedynie niezobowiązującą ofertą, to p o s t a ­
wa Ojców i D o k t o r ó w staje się n i e tylko n i e z r o z u m i a ł a , ale i n i e m o r a l n a . Wów­
czas z a s a d n i e m o ż n a m ó w i ć o p i ę t n a s t u w i e k a c h p r z e ś l a d o w a ń , jakich d o z n a l i
Żydzi z rąk chrześcijan.
Piszesz, Soniu, słusznie zapewne, że ta n o w a postawa chrześcijan wynika ze
współczucia dla Żydów wskutek okrucieństw, jakich doznali w trakcie drugiej wojny
światowej. Prawdę powiedziawszy, chociaż r o z u m i e m takie psychologicznie podej­
ście, uważam je za zgubne. Prowadzi ono, pomijając wszystko inne, do absolutnie
LAT21998
259
bluźnierczej tezy, że narzędziem opatrznościowym w historii okazał się Adolf Hider.
Dopiero Adolf H i d e r miałby bowiem uświadomić chrześcijanom, jak d ł u g o trwali
w błędzie wobec judaizmu. W dłuższym czasie owa pozytywna teologia j u d a i z m u
okazuje się inną twarzą „religii holocaustu", z całym jej wynaturzeniem. Nie wiem,
czy cierpienia n a r o d u żydowskiego były w 70 i 135 r. naszej ery mniejsze czy więk­
sze niż w okresie rządów narodowych socjalistów. W i e m jednak, że po żadnym z tych
wydarzeń nie powstała „pozytywna teologia j u d a i z m u " .
A jednak
Jerozolima
Czy jest prawdą, iż „ p e w n ą porażką chrześcijaństwa jest, że kiedy ochrzczono p o ­
gan, nie u d a ł o się do końca zwyciężyć ich wrogiego nastawienia do Ż y d ó w " ? M a m
sporo wątpliwości. Pogańscy autorzy od r a z u po nawróceniu przyjmowali p r a w d ę
Jerozolimy i odrzucali roszczenie Aten. Jak radykalny był to zwrot, jak dalece wią­
zał się z o d r z u c e n i e m dotychczasowej pogańskiej formy życia, pokazuje historia.
Chrześcijanie pochodzący z n a r o d ó w pogańskich bronili Ż y d ó w przed swymi
współbraćmi o tyle, o ile Żydzi byli dziedzicami Starego T e s t a m e n t u . Toczyli j e d n a k
z Żydami spór o to, k t o jest prawowitym i n t e r p r e t a t o r e m Starego Testamentu.
Piszesz też Soniu, że chrześcijanom b r a k o w a ł o przekonującego ś w i a d e c t w a
d a w a n e g o życiem osobistym, i że za n i e z g o d n o ś ć ich s ł ó w i c z y n ó w p r z e p r a s z a ł
papież Jan Paweł II. O ś m i e l ę się tylko d o d a ć , że z r ó w n y m p o w o d z e n i e m m o ż n a
przepraszać za grzech pierworodny. Niestety, w s k u t e k tegoż g r z e c h u świat j e s t
tak urządzony, że ludzie tylko w n i e w i e l k i m s t o p n i u czynią t o , co m ó w i ą . Z o s t a ­
ną za to osądzeni przez Boga. F a k t e m jest, że w h i s t o r i i m i e l i ś m y do czynienia
z wielu złymi chrześcijanami, z n i e g o d z i w y m t r a k t o w a n i e m Żydów. Jeśli dla nie­
k t ó r y c h z n i c h b y ł o to p o w o d e m zgorszenia, i jeśli p r z e z to n i e przyjęli wiary, b ę ­
dzie t o dla nich u s p r a w i e d l i w i e n i e m n a Sądzie O s t a t e c z n y m . T o j e d n a k nie m a
nic do rzeczy, gdy c h o d z i o w i a r y g o d n o ś ć chrześcijaństwa.
N i e bardzo też r o z u m i e m , co zresztą m n i e wcale nie dziwi, cytowanych przez
Ciebie s ł ó w d o m i n i k a n i n a o. Marcela D u b o i s a , że „ i s t o t ą a n t y s e m i t y z m u j e s t wyb r a ń s t w o Izraela związane z jego innością i s a m o t n o ś c i ą p o ś r ó d innych n a r o ­
d ó w " . Czy wynika z tego, że ten, k t o o w e g o w y b r a ń s t w a nie uznaje, staje się
przez to antysemitą? Teza dość k a r k o ł o m n a . P o d o b n i e nie w i e m , co myśleć o Two­
im dalszym twierdzeniu, że „ o w a żydowska s a m o ś w i a d o m o ś ć wybrania ich przez
Boga często była p o s t r z e g a n a z zewnątrz jako pycha, z a r o z u m i a ł o ś ć i p o g a r d a w o ­
bec innych. W rzeczywistości było to j e d n a k strzeżenie d e p o z y t u wiary".
Niestety, myślę, że z a r z u t pychy stawiany Ż y d o m był często uzasadniony,
a Twoje p r z e k o n a n i e , iż c h o d z i ł o tu tylko o „ s t r z e ż e n i e d e p o z y t u wiary", niewie­
le tłumaczy. J u d a i z m , w p r z e c i w i e ń s t w i e do u n i w e r s a l n e g o roszczenia chrześci260
FRONDAll/12
j a ń s t w a , j e s t p r z e d e w s z y s t k i m religią n a r o d o w ą . „Tym p r z e t o , co p r z e d e wszy­
stkim d o s t r z e g a m y u żydów, jest afirmacja w i ę z ó w krwi.
[...]
Przetrwanie,
0 k t ó r y m w a r t o r o z m a w i a ć , i dla k t ó r e g o w a r t o żyć, d o k o n u j e się w n a r o d z i e
1 w p o t o m k a c h " — pisze o p o s t a w i e żydowskiej J o h n Bowker, a m e r y k a ń s k i reli­
gioznawca w książce Sens śmierci. To s a m o m o ż e m y u s ł y s z e ć od Karla Sterna,
k t ó r e g o tekst o p u b l i k o w a n y został w tej samej Frondzie. „Religia ż y d o w s k a aż do
d n i a dzisiejszego o p i e r a się n a z a ł o ż e n i u , ż e O b j a w i e n i e j e s t s p r a w ą n a r o d o w ą
i że Mesjasz, który ma przyjść do n a r o d ó w , jeszcze n i e p r z y s z e d ł . [...] Religia ży­
d o w s k a była segregacją r a s o w ą . N i e m o ż n a p r z y t y m z a p o m i n a ć , ż e była t o
segregacja r a s o w a najszlachetniejszej,
najwyższej
próby:
przyjmująca niejako
formę metafizyczną. Był to r a s i z m całkowicie p r z e c i w s t a w n y do tego, k t ó r y p r e ­
zentowali naziści, ale p r z e z t o wcale n i e p r z e s t a w a ł być r a s i z m e m . " D l a t e g o
przewijająca się w Twoim tekście t e z a o n a r o d z i e Izraela, j a k o nauczycielu walki
z b a ł w o c h w a l s t w e m , wydaje mi się co najmniej wątpliwa.
M a m nadzieję, ż e moje u w a g i p o z w o l ą n a m lepiej z r o z u m i e ć p r o b l e m dzi­
siejszego dialogu z j u d a i z m e m . P o w t ó r z ę jeszcze raz: k w e s t i a s t o s u n k u chrześci­
j a n d o Ż y d ó w j e s t dziś szczególnie n a r a ż o n a n a ideologizację. A l e u w a ż a m , ż e
tylko r z e t e l n e i j a s n e m y ś l e n i e najlepiej s p e ł n i a w y m a g a n i e , co do k t ó r e g o zga­
d z a m y się chyba oboje: w y m a g a n i e s z a c u n k u dla i n n e g o .
TEODOR ZGLISZCZ
ZBIGNIEW CHOJNOWSKI
PAMIĘĆ
1.
Żyję w obręczy n i e n a z w a n y c h d n i .
W i d z ę j e p r z e l o t n i e p o drugiej s t r o n i e oczu:
t a m łóżeczko p o d r e g a ł a m i p e ł n y m i gwiazd
p ł y n i e jak g o n d o l a p r z e z wieczór,
bo śpi w n i m p a c h n ą c y m l e k i e m syn;
t a m t a k a j a s n o ś ć w c h o d z i w o g r ó d i na pokoje,
aż wydęły się firanki;
t a m ł o m o t b u d z i k a r o z ł u p u j e m ł o d o ś ć i ciszę —
leżą dwie nieżywe łódeczki.
Tu wokół zaprószona niepamięć.
Miękki w z r o k w i ę ź n i e
W wypalonych j a m a c h ,
W nienarodzonych jawach i snach.
2.
W g ł a d k i m jeziorze krajobraz się zaokrągla i podwaja.
D w a n i e b a składają d ł o n i e .
Kucam na brzegu w z a p a c h u s n o p ó w sczerniałych trzcin
I widzę m a r ę , n a d k t ó r ą się p o c h y l a m .
Nie patrzy na mnie
Ani na ż a d n ą rzecz
Z czarnej przemijania rzeki,
Która strzępi i rozdziela.
To tylko m a r a ,
Którą k t o ś kiedyś zobaczy,
Gdy ja odpłynę.
To n i e będzie r o z s t a n i e .
262
FRONDAll/12
3.
To, co m n i e dotyka palcem, b ó l e m , n i e n a z w a n i e m ,
Jest ze światła.
Spada z n i e b a p r z e d oczy
I poświęca mi u w a g ę :
lipa z liśćmi jak stężałe źrenice,
czarny k u n d e l z n i e r u c h o m i a ł y p r z e d z n i k n i ę c i e m ,
m u r pękający od z a p o m n i e n i a —
Kobieta z g r y m a s e m złości na t w a r z y
Rozwiewa się u wejścia do sklepu,
N i e chcąc z t y m w s z y s t k i m m i e ć cokolwiek w s p ó l n e g o .
4.
Chwalcie Pana w Jego świątyni (Ps 150,2)
J e s t e m językiem świata w błękitnej skórze
I odbić układających się na d n i e jezior.
J e s t e m językiem n i e u w a ż n y c h spojrzeń w twoją s t r o n ę
I t e g o lasu rzeczy, bez k t ó r y c h byłbym n i e m o w ą .
5.
Z m i e r z c h posypuje p o p i o ł e m k w i t n ą c ą n a w z g ó r z u j a b ł o ń ,
A ja biegnę niczym linia p r o s t a
I teraz
Nic mi nie potrzeba.
6.
Wszystko jest w e m n i e p r z y g o t o w a n e ,
jak w y r z u c o n e z d o m u Winfrieda L i p s c h e r a w 1945
i w g n i e c i o n e w b ł o t o foremki do ciast,
jak ptaki i drzewa, k t ó r y c h n a z w się n i e n a u c z y ł e m ,
jak nie o d w i e d z a n e d n i ,
jak p o m a r a ń c z a w s c h o d u n a m a r c o w y c h gałęziach.
lipiec, sierpień, wrzesień 1997
ZBIGNIEW CHOJNOWSKI
LATO 1 9 9 8
263
ANNA PIWKOWSKA
PRAGA, 1 9 9 7
Październik w P r a d z e był p o t w o r n i e zimny.
W r u d y m szlafroku k ł a d ł a m się do łóżka.
Ty też się k ł a d ł e ś . O d p u s z c z a n i e w i n n y m ,
liczenie grzechów, gorzkie p o c a ł u n k i ,
t o b y ł o wszystko. P ł a c i ł a m r a c h u n k i ,
dotrzymywałam u m ó w i terminów,
s z u k a ł a m pracy, c h o d z i ł a m p o ludziach,
licząc n a p o m o c , b r a ł a m n a w e t udział
w lalkowych s z t u k a c h na placach i m o s t a c h .
Rój sklepikarzy. Barwny, g ł o ś n y p r z e t a r g
p a m i ą t e k . O b o k ż e b r a ł a kobieta.
Lecz zawsze t r o c h ę z n a l a z ł o się m o n e t
w miedzianej p u s z c e . C z e k a ł a m na m o m e n t ,
b y wrócić d o nas, n a p o d d a s z e c i e m n e ,
gdzie będziesz tylko z e m n ą , dla m n i e , w e m n i e .
O m ó r z p r z e s t w o r z a , głębie, oceany,
p t a k i krzyczące w gęstych t r a w a c h l a t e m ,
nic nie znaczyły przy k a w a ł k u ściany
własnej i jednej szklanki na h e r b a t ę .
Zrywał p ó ł n o c n y w i a t r plakaty z m u r ó w .
Latarnie mżyły r o z p r o s z o n y m ś w i a t ł e m .
Życie przy ścianie wcale n i e j e s t ł a t w e ,
w sąsiedztwie m ą d r y c h , z a d ż u m i o n y c h szczurów.
SONET O NIEBIESKIM GUZIKU
Patrzę na ciebie. Po d w ó c h s t r o n a c h kartki,
schnie c z a r n a czcionka, s ł o w o wstaje z m a r t w y c h ,
po naszej s t r o n i e brzęczy żywy komar,
t r a k t y się plączą, d r o g a p o m y l o n a .
Patrzę na ciebie, w płaszczu, w ś r ó d jesieni,
niebieski guzik toczy się po ziemi,
wiatr n a d w i e s t r o n y p o ł y płaszcza m i o t a ,
liść w b ł o t o u p a d ł , m a ł a g r u d k a z ł o t a .
264
FRONDAll/12
Patrzę na ciebie, w ś r ó d rzeczy, przy cieple
drugiego ciała, p ł y n i e krew, n i e k r z e p n i e ,
w biel p r z e ś c i e r a d ł a sypie śnieg, j u ż z i m a
surowa, ciężka, jak n i e na t e n k l i m a t .
A k t o ś s a m o t n y guzik znalazł, przyszył
niebieską n i t k ą do swej w ł a s n e j ciszy.
listopad 1996
ANNA PIWKOWSKA
JAROSŁAW KAMIŃSKI
MARTWE ŚWIATŁO
Wszędzie kryształy s a m e kryształy, m ę t n e b r u d n e m a r t w e .
Prostopadłościany nakłuwają powietrze.
Gdzie litość?
Są ostrosłupy, lite skały, b i a ł e ości, ostrygi.
Gdzie litość?
***
Traktuj m n i e jak m a n u s k r y p t n a p e r g a m i n i e t c h n i e n i a .
Gliniana tabliczka z w y p i s a n y m rylcem p r z e z n a c z e n i e m r o z p a d ł a się.
N i e p a m i ę t a m c o b y ł o n a niej wyryte.
N a p i s u n i e rozwieje wiatr, n i e zasypie piasek, n i e rozmyje w o d a , n i e
wypali ogień; trwa.
Odczytaj go, ulepisz m n i e n a n o w o .
***
Czarny O c e a n .
Ważki patrolują t w a r d e kołysanie fal.
Krąg c z a r n e g o O c e a n u , w o k o ł o ż ó ł t a p u s t k a .
Ważki patrolują t w a r d e kołysanie fal.
Cisza.
Żadnej modlitwy, śpiewu, krzyku.
Nic u n o s i się n a d w o d a m i .
Nic nie wschodzi ponad.
Czarny O c e a n w e m n i e .
266
FRONDA11/12
***
p u s t a n o c świecą rafy k o r a l o w e
oczy dotykają ale n i e w i d z ą
milczenie
nic przechodzi w nic
tylko w i a t r drży
jeszcze jest coś?
**#
Cisza.
Granity z a m a r ł y n a p r a w d ę .
U ś p i o n e t c h n i e n i e w i a t r ó w osypuje się p i a s k i e m n a szkło, szklane
zorze poranków, szklane ś w i a t ł o .
Słońce u k ł a d a d ł o n i e d o o s t a t n i e g o a k o r d u .
***
Z i m n a r u b i n o w a noc, furkotanie obłoków, ś p i e w m u s z l i z d n a O c e a n u .
Sól w u s t a c h , o b l e p i o n e p i a c h e m p o w i e k i , gorycz w u s t a c h .
N i e takie m i a ł o być p r z e b u d z e n i e .
N i e ma z b a w i e n i a — przesilenia.
Nie ma kresu przemian.
Zgryzione m i ę s o o b m y w a ciężka b ł o t n i s t a fala.
JAROSŁAW KAMIŃSKI
Studnia może być rozumiana
jako źródło wody, która gasi
pragnienie, przynosi ukojenie
i daje życie wszelkiemu stworze­
niu. Studnia może być porównywa­
na ze starotestamentowym źródłem
mądrości, gdzie można odnaleźć odpo­
wiedź na najgłębsze pytania, dotyczące sensu życia.
Spotkanie
przy studni. Rzecz
o malarstwie Michała Świdra.
Stworzyłem cię jako istotę ani niebiańską,
abyś mógł
samego
siebie
ani ziemską
[...],
rzeźbić i przezwyciężać.
G. Pico delia M i r a n d o l a , Oratio de hominis dignitate
W
BARBARA
TICHY
S P Ó Ł C Z E S N A s z t u k a religijna zazwyczaj o d p y c h a swoją ki­
c z o w a t ą formą l u b jeżeli j u ż jest a m b i t n a artystycznie, t o
z kolei jej f o r m a j e s t całkowicie z d e s a k r a l i z o w a n a . Wybit­
nych artystów, w k t ó r y c h twórczości pojawiają się dzisiaj t e ­
m a t y religijne, m o ż n a policzyć na palcach ręki. J e s t w t y m ja­
kaś ironia historii, b o w i e m w dziejach s z t u k i w i ę k s z o ś ć arcydzieł m a l a r s t w a ,
rzeźby czy a r c h i t e k t u r y dotyczy w ł a ś n i e sfery sacrum. Kryzys, k t ó r y drąży całą
sztukę w s p ó ł c z e s n ą , d o t k n ą ł t w ó r c z o ś ć religijną. Być m o ż e o d r o d z e n i e s z t u k i
p o w i n n o polegać na p r o c e s i e o d w r o t n y m . E s t e t y c z n a siła zaklęta w s z t u c e reli­
gijnej, k t ó r a tyle razy w dziejach w y d a w a ł a d z i e ł a do dziś n a s zachwycające,
268
FRONDAll/12
odradzając się sama, m o ż e ożywić i n n e obszary d z i a ł a ń artystycznych. W a r t o za­
t e m zwrócić u w a g ę n a tych nielicznych artystów, którzy, w b r e w w s p ó ł c z e s n e j
tendencji do d e s a k r a l i z o w a n i a wszystkiego, nie boją się p o d e j m o w a ć t e m a t ó w
religijnych i zarazem, w b r e w w s p ó ł c z e s n y m s k ł o n n o ś c i o m do kiczu, mają t a l e n t
i o d p o w i e d n i ą wrażliwość, by przybrać je w formy o w y s o k i m p o z i o m i e arty­
stycznym. Do takich p o g r o b o w c ó w należy Michał Świder (rocznik 1 9 6 2 ) .
Jak s a m twierdzi, p u n k t e m z w r o t n y m w jego życiu była p o d r ó ż do W ł o c h
w 1993 r. Wraz z dziewięcioma i n n y m i m ł o d y m i m a l a r z a m i z r ó ż n y c h krajów zo­
stał l a u r e a t e m k o n k u r s u i o t r z y m a ł s t y p e n d i u m — Stage I n t e r n a z i o n a l e sulT Affresco w Fabriano. Tam, p o d o k i e m profesorów, uczył się m a l o w a n i a i k o n s e r w o ­
w a n i a fresków. Mial w ó w c z a s okazję w n i k l i w e g o s t u d i o w a n i a w ł o s k i e g o malar­
stwa ściennego, m i s t r z ó w D u e c e n t o , T r e c e n t o i Q u a t r o c e n t o .
Wiek XIII i XIV to okres, kiedy sztuka malarska we W ł o s z e c h z m i e n i a swoje
oblicze. To czas, kiedy G i o t t o „zamienił ją z greckiej na łacińską i uczynił nowocze­
sną", jak pisał około 1390 r. C e n n i n o C e n n i n i , florencki malarz i teoretyk malar­
stwa. Zarzucona zostaje, pochodząca z Bizancjum, maniera graeca. W obrazach
stopniowo pojawia się głębia przestrzenna, p r z e d m i o t y nabierają materialności, lu­
dzie zaś cielesności i życia. Dla ówczesnych odbiorców sztuki te „ n o w o c z e s n e "
obrazy w p o r ó w n a n i u ze sztywnością i b e z r u c h e m dzieł tworzonych wcześniej fak­
tycznie musiały być p e ł n e życia i d y n a m i z m u . Postacie na obrazach nawiązywały
kontakt nie tylko między sobą, ale również zapraszały widza, by r a z e m z n i m i ucze­
stniczył w przedstawianych wydarzeniach. Ten w a ż n y m o m e n t w historii sztuki
w z b u d z a wiele kontrowersji. Dla wielbicieli m a l a r s t w a n o w o ż y t n e g o skierowanie
się artystów ku odtwarzaniu rzeczywistości dotykalnej jest o z n a k ą p o s t ę p u . Dla
wschodnich teoretyków łączy się z odejściem od przekazywania rzeczywistości
transcendentnej, jest więc z n a m i e n i e m u p a d k u . Poza tymi skrajnymi opiniami
większość znawców sztuki Giotta, S i m o n e Martini, braci Lorenzetti czy Fra Ange­
lika uważa, że ich malarstwo, m i m o swego „ n o w a t o r s t w a " , nadal jest zakorzenio­
ne w d u c h u średniowiecza, m i m o z w r o t u ku n a t u r z e jest przesycone sacrum, i ^
nie tylko z p o w o d u podejmowanych tematów, lecz również w s a m y m sposobie
k o m p o n o w a n i a obrazu. Z r e s z t ą p o d b u d o w ę filozoficzną znajduje o n o w p i s m a c h
największego u m y s ł u średniowiecznej scholastyki — Tomasza z Akwinu. Podkre­
ślał on, że ludzkie p o z n a n i e nie m o ż e być o d e r w a n e od doświadczenia zmysłowe­
go, świat materialny zaś jest godny uwagi i szacunku. O obrazie m a l a r s k i m pisał,
że „nazywany jest pięknym, gdy d o s k o n a l e o d t w a r z a rzecz, chociażby o n a s a m a
była brzydka", oraz że „zasadą działań artystycznych jest p o z n a w a n i e " . Tomasz
dowartościował doświadczenie z m y s ł o w e i s a m ą m a t e r i ę s t w o r z o n ą . N i e oznacza
to jednak, że odrzucał transcendencję lub zrywał z d u c h e m myśli średniowiecz­
nej. Te uwagi dotyczą też z a i n s p i r o w a n e g o tą filozofią m a l a r s t w a . Sztuka D u e c e n ­
to i Trecento, znajdująca w p e w n y c h a s p e k t a c h kontynuację w estetycznych ideach
LATO 1 9 9 8
269
renesansu, była p e ł n o p r a w n ą obywatelką kultury i religii średniowiecza. Rozdziele­
nie tych dwóch jej aspektów byłoby równoznaczne z przecięciem jej na pół.
Kiedy ogląda się obrazy M i c h a ł a Świdra, myśli n a t y c h m i a s t b i e g n ą ku W ł o ­
c h o m i epoce p r z e ł o m u ś r e d n i o w i e c z n a i r e n e s a n s u . J e g o dzieła zaludniają
postacie o charakterystycznych oczach w kształcie m i g d a ł u . Ich spojrzenie j e s t
spokojne, ale u w a ż n e , wręcz badawcze. P r z e w a ż n i e są to w i z e r u n k i świętych l u b
postacie alegoryczne. Kształty ich ciał i rysy t w a r z y odznaczają się wyjątkową
s u b t e l n o ś c i ą i delikatnością, z a r ó w n o u kobiet, j a k i u mężczyzn. M o d e l o w a n e są
ł a g o d n y m ś w i a t ł o c i e n i e m unikającym ostrych k o n t r a s t ó w . Z a r ó w n o f i g u r y , jak
i e l e m e n t y tła, s t a n o w i ą c e zazwyczaj
fragmenty
architektury, o p l a t a k o n t u r ,
k t ó r e g o linia o d z n a c z a się wyrafinowaną elegancją, wprowadzając w m a l o w i d ł a
linearyzm i dekoracyjność. Artysta nie u n i k a t a k ż e wolnej p r z e s t r z e n i . Pozosta­
w i o n e p u s t e płaszczyzny p o w o d u j ą nastrój zadumy, kontemplacji i wyciszenie.
Temu w r a ż e n i u ciszy sprzyja r ó w n i e ż g a m a b a r w z a w ę ż o n a d o półprzejrzystych
odcieni brązów, błękitów, czerwieni i żółci, w której p i g m e n t y w y s t ę p u j ą w wy­
smakowanych, najdelikatniejszych z e s t a w i e n i a c h . A u t o r a tych p r a c m o ż n a w i ę c
uznać za b e z p o ś r e d n i e g o u c z n i a m i s t r z ó w florenckich czy sieneńskich, t w o r z ą ­
cych swe m a l a r s k i e wizje o k o ł o pięćset lat t e m u .
Sam artysta zresztą świadomie przyznaje się do swoich inspiracji. Po długich
poszukiwaniach własnej drogi artystycznej u z n a ł za swojego p r z e w o d n i k a C e n i n no Cenniniego i jego Rzecz o malarstwie. Dzieło to zawiera k o n k r e t n e wskazówki na
t e m a t warsztatu malarza, a także pouczenia, jak p o w i n i e n p o s t ę p o w a ć w życiu. Na
sposób średniowieczny harmonijnie porządkuje on u n i w e r s u m , rozpoczynając
swój wywód od stworzenia świata i od opowieści, jak praojciec A d a m zaczął zaj­
m o w a ć się m a l a r s t w e m . Michał Świder odnalazł t a m przepisy w a r s z t a t o w e prze­
kazywane a r t y s t o m z pokolenia na pokolenie przez całą epokę średniowiecza. We­
dług tych recept zaczął s a m na w ł a s n e potrzeby wytwarzać farby z n a t u r a l n y c h
składników. Zagłębiając się w wiele ż m u d n y c h , często b a r d z o czasochłonnych
czynności, wchodził w coraz bliższe relacje z m a l a r s k i m r z e m i o s ł e m .
Świder tworzy swoje obrazy na desce, p ł ó t n i e , blasze, papierze, j e d n a k jego
ulubioną techniką jest fresk. Większość jego dzieł to p r z e n o ś n e fragmenty ścian
zamknięte w drewnianych kasetonach. M i a n e m fresku niesłusznie określa się każ­
de malowidło ścienne, t y m c z a s e m jest to dość specyficzna technika. Pośród zabyt­
ków czternastowiecznych występuje on właściwie wyłącznie we W ł o s z e c h . Później
był stosowany przez artystów r e n e s a n s u i baroku, ale w n a s t ę p n y c h epokach zo­
stał niemal zupełnie zarzucony. Technika m o k r e g o fresku jest b a r d z o trwała, ale
wymaga dużych umiejętności i wyczucia. Jej t r u d n o ś ć polega na tym, że nie pozwa­
la o n a na dokonywanie żadnych p o p r a w e k i z m i a n . Mokry tynk n a k ł a d a się frag­
m e n t a m i i od razu pokrywa p i g m e n t e m , p o n i e w a ż barwy wnikają i łączą się ze
świeżym podłożem, ale tylko do p e w n e g o m o m e n t u . Potem, gdy tynk p o d e s c h n i e ,
270
FRONDAll/12
już więcej nie przyjmuje koloru i w tej chwili dany fragment m u s i być zakończony.
Jeśli artysta nie zdąży, trzeba tynk zerwać i zaczynać wszystko od n o w a . Michał
Świder nazywa t e n s p o s ó b pracy dialogiem ze ścianą. Z a p e w n e nie jest on j e d y n y m
człowiekiem na świecie, który „ m ó w i do ściany", ale na p e w n o j e d n y m z nielicz­
nych, k t ó r e m u ściana odpowiada. Na średniowiecznych freskach m o ż n a czasem
rozpoznać te s t o p n i o w e fazy n a k ł a d a n i a tynku — nazywane są d n i ó w k a m i , ponie­
waż obejmują zwykle zakres prac wykonywanych w ciągu j e d n e g o dnia. Dla Micha­
ła Świdra technika ta nie jest tylko p r o c e s e m tworzenia, lecz także s p o s o b e m kon­
templacyjnego, na s p o s ó b n i e m a l mniszy, przeżywania czasu.
B o h a t e r a m i jego o b r a z ó w są c z ę s t o p o s t a c i e biblijne, święci u k a z a n i w e d ł u g
tradycyjnego k a n o n u s z t u k i chrześcijańskiej. Pojawia się w ś r ó d nich,
trzymająca naczynie n a w o n n o ś c i , M a r i a M a g d a l e n a , k t ó r a zgo­
d n i e z e w a n g e l i c z n y m p o d a n i e m p o s z ł a w d z i e ń po szabacie
d o g r o b u C h r y s t u s a , aby n a m a ś c i ć J e g o ciało. Łukasz E w a n ­
gelista p r z e d s t a w i o n y j e s t jako malarz, b o w i e m , w e d ł u g
pozabiblijnej tradycji, m i a ł o n n a m a l o w a ć p o r t r e t M a t k i
Boskiej na d e s c e wziętej ze s t o ł u stojącego w d o m u
Świętej Rodziny w N a z a r e c i e . Apokryficzna scena n a r o ­
d z i n Marii, k t ó r a najczęściej była p r z e d s t a w i a n a w iko­
nografii bizantyńskiej, gdzie, z g o d n i e z k a n o n e m , o b o k
spoczywającej na ł o ż u A n n y i m a l e ń k i e j Marii w y s t ę p u ­
j e r ó w n i e ż opiekująca się n i m i p o ł o ż n a . P o ś r ó d p o s t a c i
biblijnych oraz świętych, k t ó r y m Świder poświęcił obra­
zy, są także Weronika, Łazarz, Ewa, Jerzy zabijający s m o k a
i wielu innych, w t y m t a k ż e a n i o ł o w i e .
I n n y m rodzajem b o h a t e r ó w są postacie alegoryczne. Do nich za­
liczyć m o ż n a Infidelitas (Niewierność), należącą do cyklu Występki,
który na przestrzeni w i e k ó w był t e m a t e m często p o d e j m o w a n y m przez
malarzy, także przez Giotta w kaplicy Scrovegnich w Padwie. Artysta p r z e d s t a w i a
ten występek jako kobietę z a p a t r z o n ą w bożka pogańskiego t r z y m a n e g o w ręce.
Niewierność kojarzy się n a m zwykle ze z d r a d ą cielesną, seksualną. Symbolika, ja­
ką w tym obrazie w p r o w a d z a Świder, bardziej wskazywałaby na d u c h o w e sprzenie­
wierzenie się Bogu — wykroczenie przeciwko p i e r w s z e m u przykazaniu. I n n ą p o ­
stacią alegoryczną jest Dilurium, czyli p o t o p . Jest to p o r t r e t o w o ujęty w i z e r u n e k
twarzy otoczonej przez w o d ę , k t ó r a p o d c h o d z i coraz wyżej, dosięga ust, by p o w o ­
li pochłonąć znieruchomiałą, b e z b r o n n ą w o b e c obojętnego żywiołu dziewczynę.
Obraz Cicatrbc (Blizna) przedstawia z kolei kobietę, k t ó r a w lustrze ogląda ślad zra­
nienia na swojej twarzy. I z n o w u m o ż n a t e n gest i n t e r p r e t o w a ć symbolicznie, bo­
w i e m życie każdego człowieka, r ó ż n e wydarzenia, k t ó r e go spotykają, zapisują jak
kronikarz znaki na jego ciele, tak że m o ż e o n o być świadkiem i d o k u m e n t e m
271
ludzkiej historii. Idąc dalej, należałoby spojrzeć w d u s z ę człowieka, na której życie
często pozostawia blizny. Tych j e d n a k w l u s t r z a n y m odbiciu dostrzec nie m o ż n a ,
chyba że z n a m i ę na ciele będzie p a m i ą t k ą przeżyć duchowych. Takim z n a k i e m by­
ło biodro Jakuba zwichnięte w czasie walki z a n i o ł e m n a d p o t o k i e m Jabbok. Być
m o ż e kobieta z obrazu Świdra nosi taką właśnie bliznę. Do najbardziej zagadko­
wych alegorii z jego o b r a z ó w należą trzy wizerunki kobiet włączone do cyklu Budo­
wanie katedry i z a t y t u ł o w a n e : Biała katedra, Złota katedra i Czarna katedra. Są to
s a m o t n e postacie u k a z a n e w rozległej przestrzeni ascetycznego t ł a . Pierwsza,
odziana na biało, n a m a l o w a n a jest jako czysta, n i e w i n n a p a n n a m ł o d a . D r u g a —
zmysłowa, półnaga, z obrączką na palcu, stojąca na tle złotej materii, określana jest
przez Świdra jako oblubienica. Ostatnia, odziana na czarno, p o p r a w i a d ł o ń m i we­
lon, który nakrywa jej głowę. Interpretując alegoryczne katedry, m o ż n a oczywiście
zwrócić u w a g ę na wertykalność s m u k ł y c h sylwetek kobiecych, ich delikatność,
rozległą przestrzeń m o n o c h r o m a t y c z n e g o tła czy atmosferę kontemplacji, jaką
t c h n ą te p ł ó t n a . Ważniejsze jest chyba jednak, by symbolikę tych kobiet p o t r a k t o ­
wać bardziej osobiście. Średniowieczna k a t e d r a jest o b r a z e m u n i w e r s u m , p i ę k n a
i h a r m o n i i stworzenia. Podobnie człowiek, który został stworzony na obraz Boży,
ma w sobie o w ą h a r m o n i ę , s a m jest m i k r o k o s m o s e m . P o w o ł a n i e m człowieka j e s t
także b u d o w a n i e świątyni, k t ó r ą będzie on sam. Dlatego każdy m o ż e przeglądać
się w wizerunkach tych trzech kobiet i ich różnych p o w o ł a n i a c h .
W swojej twórczości Michał Świder nawiązuje także do t y p o w o polskich epi­
z o d ó w z historii sztuki. W y r a z e m t e g o m o g ą być obrazy n a m a l o w a n e w k o n w e n ­
cji p o r t r e t ó w t r u m i e n n y c h . J e d n y m z n i c h j e s t w i z e r u n e k a n o n i m o w e g o wojow­
nika. Z g o d n i e z tradycją t e g o typu obrazów, jest on n a m a l o w a n y na blasze,
kształt p o r t r e t u p r z y p o m i n a t r u m n ę , a p r z e d s t a w i o n y rycerz kieruje swój w z r o k
b e z p o ś r e d n i o na widza. Cechy te są c h a r a k t e r y s t y c z n e dla p o r t r e t ó w zawiesza­
nych u wezgłowia t r u m n y w czasie uroczystości p o g r z e b o w y c h w s i e d e m n a s t o ­
wiecznej Polsce szlacheckiej. O b r a z y te ukazywały z m a r ł e g o z o t w a r t y m i o c z a m i ,
podkreślając jego u c z e s t n i c t w o w ż a ł o b n y c h o b r z ę d a c h .
M o t y w e m wielokrotnie p o w t a r z a n y m przez artystę jest t e m a t s t u d n i . W zna­
czeniu symbolicznym s t u d n i a n i e r o z e r w a l n i e wiąże się z w o d ą . W symbolice w o ­
dy bardzo w a ż n ą rolę odgrywa jej funkcja oczyszczająca. Człowiek o b m y w a w niej
r ó ż n e naczynia, szaty, pożywienie, a p r z e d e w s z y s t k i m swoje ciało. Z a n u r z e n i e
czy polanie w o d ą oznacza także oczyszczenie d u c h o w e , z m a z a n i e grzechów. Stu­
dnia m o ż e być również r o z u m i a n a jako ź r ó d ł o wody, k t ó r a gasi pragnienie, przy­
nosi ukojenie i daje życie w s z e l k i e m u s t w o r z e n i u . S t u d n i a m o ż e być p o r ó w n y w a ­
n a z e s t a r o t e s t a m e n t o w y m ź r ó d ł e m mądrości, gdzie m o ż n a odnaleźć o d p o w i e d ź
na najgłębsze pytania, dotyczące s e n s u życia. Do s t u d n i m a l o w a n y c h p r z e z Świ­
dra przychodzą piękne, delikatne kobiety, aby o b m y ć swoje gładkie, nagie ciała.
Ich akty przywodzą na myśl ś r e d n i o w i e c z n ą nuditas naturalis czy nuditas virtualis —
272
FRONDAll/12
nagość dziewiczą, n i e s k a l a n ą g r z e c h e m , taką, jaką w Raju cieszyli się pierwsi r o ­
dzice. Jest też s t u d n i a , przy której n i e pojawia się sylwetka ludzka, a j e d y n i e
strażnik strzegący jej sekretów, tajemnicze zwierzę o m e l a n c h o l i j n y m i refleksyj­
n y m wyrazie pyska z d ł u g i m n o s e m i c h u d y m o g o n e m — i s t o t a zagadkowa. To
Ermelino, czyli gronostaj. W symbolice chrześcijańskiej zajmował on w a ż n e
miejsce, p o n i e w a ż p o l o w a ł n a w ę ż e .
M a l a r s t w o Michała Świdra jest dla w s p ó ł c z e s n e g o odbiorcy s z t u k i s p o r ą nie­
spodzianką. Nasi n o w o c z e ś n i artyści przyzwyczaili n a s , że p o d s t a w o w ą katego­
rią dobrej sztuki j e s t k o n t r o w e r s y j n o ś ć i p r z e d e w s z y s t k i m n o w a t o r s t w o . D z i e ł a
pokazywane n a w y s t a w a c h sztuki w s p ó ł c z e s n e j o d wielu j u ż lat odsłaniają p r z e d
n a m i t o , co zwykle u k r y w a n e , p r z e ł a m u j ą wszelkie t a b u w t r o s c e o wydobycie
n a s z k o l t u ń s t w a , d r o b n o m i e s z c z a ń s t w a i z a k ł a m a n i a . J e s t to t e r a p i a w s t r z ą s o ­
wa, w której e l e m e n t zaskoczenia j u ż s p o w s z e d n i a ł , i której kolejne p o n a w i a n e
p r ó b y n i e dają żadnych rezultatów. D l a t e g o w i ę k s z e z a i n t e r e s o w a n i e m o ż e b u ­
dzić o b e c n i e sztuka, k t ó r a przywraca z r e l a t y w i z o w a n ą l u b o d r z u c o n ą w a r t o ś ć
estetyczną, j a k ą jest p i ę k n o . Sztuka, w s p o t k a n i u z k t ó r ą w i d z m o ż e s t a w a ć w o ­
bec pewnej tajemnicy wskazującej na i s t n i e n i e rzeczy, jakich n i e m o ż e zgłębić
ludzki u m y s ł . O b e c n o ś ć tajemnicy w o b r a z a c h jest w y r a z e m s z a c u n k u w o b e c
stworzenia, a t a k ż e d o w o d e m , że n i e t r z e b a być ekshibicjonistą — j a k się wyda­
je wielu w s p ó ł c z e s n y m — by m ó w i ć p r a w d ę o człowieku. S z t u k a M i c h a ł a Świdra
t ł u m a c z y się s a m a p r z e z się: n i e m u s i być o n a o b w a r o w a n a „ s ł o w o t w ó r c z y m i "
w y w o d a m i krytyków l u b s a m e g o artysty, b y m o g ł a być z r o z u m i a n a . J e s t t o rów­
nież w y n i k i e m z a k o r z e n i e n i a w k u l t u r o w e j tradycji. Jeżeli c h c e m y z a d a w a ć pyta­
nia o s e n s naszej historii i ś w i a t a w o k ó ł n a s , n i e p o w i n n o być n a m o b o j ę t n e ,
gdzie dawniej ludzkie u m y s ł y szukały n a n i e o d p o w i e d z i . J a k m ó w i Michał Świ­
der, każdy r e n e s a n s polega na o d k r y w a n i u w a r t o ś c i n o w o c z e s n y c h w tradycji
czasów m i n i o n y c h . Być m o ż e w s z t u c e n o w o c z e s n e j , k t ó r a z m i e r z a do a b s u r d u ,
n a d s z e d ł czas na p r z e w a r t o ś c i o w a n i a .
BARBARA TICHY
R S. Zestawienie cen wybranych prac autora sprzedanych w galeriach w 1997 r., opu­
blikowane w pierwszym tegorocznym n u m e r z e Art and Business, ukazuje, że obrazy
Michała Świdra należą do jednych z najlepiej i najdrożej sprzedawanych w Polsce.
B. T.
Symbol w pierwotnym znaczeniu to była np. przełamana
kostka do gry, dzięki której ludzie mogli się rozpoznać.
Sztuka, która dotyka symbolu, to jest właśnie szczelina
ROZMOWA
Z
MICHAŁEM
ŚWIDREM
M i c h a ł Ś w i d e r ( 1 9 6 2 ) — artysta malarz, ukończył Wydział Malarstwa Akademii
Sztuk Pięknych w Krakowie ( 1 9 9 0 ) . uzyskał Stypendium im. A. Siemianowicza (Kra­
ków, 1989). The Elizabeth Greenshields Foundation (Montreal, 1990) i Stage Internazionale suirffresco
(Fabriano
1993). Jego ważniejsze realizacje to:
La Leggenda
di Margherita — fresk. Fabriano (Włochy, 1993); Narodziny Maryi — fresk, Turris Davidica — mozaika.
Płotki k/Trzebini
(1994);
Kaplica św.
Barbary. Czyżówka
(1995/96). W latach 1 9 8 9 - 1 9 9 7 swoje prace zaprezentował na wielu krajowych
i międzynarodowych wystawach, m.in. w Warszawie, Krakowie, Częstochowie, No­
rymberdze, Londynie. Darmstadzie, Frasassi.
— Na Twoich obrazach widzimy t a k i e postaci j a k Maria M a g d a l e n a czy D a n t e .
Obrazy często o p a t r z o n e są c y t a t a m i łacińskimi. Ich e s t e t y k a bliższa j e s t Ciotto
niż Picasso. Zazwyczaj stosujesz technikę fresku. To wszystko b a r d z o n i e t y p o w e ,
j a k na m a l a r z a żyjącego p o d koniec XX stulecia...
274
FRONDAll/12
między tymi dwiema połówkami. Za nią i przed nią stoi
jakaś rzeczywistość. Przed nią — nasza codzienna rzeczywi­
stość, za nią — rzeczywistość duchowa.
— W y r o s ł e m w czasach, k i e d y m a l a r s t w o a b s t r a k c y j n e czy t e ż s z t u k a ( n a si­
łę) n o w o c z e s n a j u ż nie była i n t e r e s u j ą c a w s w o i c h p r z e j a w a c h i n i e b a r d z o
p r z e m a w i a ł a d o m n i e . Oczywiście k a ż d y m i a ł z n i ą j a k i ś k r ó t k i flirt, ale n i e
odpowiadała ona na problemy wewnętrzne, często nie uświadomione, które
m n i e dotyczyły. Swoje z a i n t e r e s o w a n i e s k i e r o w a ł e m w ó w c z a s w s t r o n ę s z t u ­
ki d a w n e j , ś r e d n i o w i e c z n e j i t r o c h ę p ó ź n i e j s z e j . O k a z a ł o się, że w ł a ś n i e t a m
znajduję rzeczy, k t ó r e p o t r a f i ą m n i e zachwycać, i n s p i r o w a ć i o d p o w i a d a ć n a
p y t a n i e o k s z t a ł t p i ę k n a . Takiego p i ę k n a , k t ó r e n i e z m i e n i a się n a p r z e s t r z e n i
wieków, j e s t j a k i m ś r o d z a j e m u n i w e r s u m , a n i e m o d ą . N a t r a f i ł e m w t e d y n a
t e k s t z 1 3 9 0 r., a u t o r s t w a C e n n i n o C e n n i n i e g o — był to u c z e ń G i o t t a —
w k t ó r y m o p i s y w a ł on na s p o s ó b l i t e r a c k i sytuację artysty, rodzaj j e g o filozo­
fii, inspiracje a r t y s t y c z n e o r a z p o d a w a ł p r o s t e r e c e p t y n a m a l o w a n i e . G d y czy­
t a ł e m t e recepty, o d k r y ł e m , ż e w ł a ś c i w i e s ą o n e w n i e z w y k ł y s p o s ó b , d l a m n i e
przynajmniej, współczesne.
LATO 19 9 8
275
— Musiałeś sięgnąć aż do średniowiecza, by odnaleźć piękno?
— Razem z m o i m i kolegami rozglądaliśmy się za czymś, co mogłoby być jakimś
fundamentem, co by nas zainspirowało do dalszych poszukiwań. Dla m n i e olbrzy­
m i m odkryciem była sztuka włoskiego D u o c e n t o i Trecento pozostająca na styku Bi­
zancjum i Lacjum. Włosi w rodzaju Giotta i j e m u współcześni przełamywali p e w n e
kanony i schematy zaczerpnięte ze sztuki bizantyjskiej, greckiej i jak gdyby przysto­
sowali je do świadomości cywilizacji łacińskiej. Ten m o m e n t był dla m n i e czymś
bardzo istotnym. Prawdziwa sztuka p o w i n n a dawać możliwość zatrzymania czy po­
chwycenia rzeczy, które są nieuchwytne. Mogę dzisiaj oglądać obrazy średniowiecz­
ne i znajdować w nich piękno, chociaż od ich n a m a l o w a n i a upłynęło pięćset, sześć­
set lat. Istnieje w nich coś obiektywnego, co pozwala łączyć się z t a m t y m d u c h e m ,
t a m t ą epoką, mentalnością, p o m i m o tego, że była od naszej krańcowo o d m i e n n a .
Czyli że istnieje rodzaj piękna i rodzaj odsłaniającego je działania, które są nadal ak­
tualne. I ja raczej czegoś takiego poszukiwałem.
Gdy staję p r z e d o b r a z e m (na siłę) n o w o c z e s n y m , zazwyczaj, z a n i m zacznę
cieszyć się n i m , w sensie estetycznym, najpierw m u s z ę przebić się p r z e z w a r s t w ę
niejasnych pojęć, w k t ó r e jest wtłoczony, i k t ó r e go t ł u m a c z ą . M u s z ę t e ż przebić
się przez w a r s t w ę skrajnego i n d y w i d u a l i z m u artysty, k t ó r y n a m a l o w a ł t e n obraz.
Świat sztuki współczesnej tworzy więc o d e r w a n e od siebie i n a z n a c z o n e indywi­
d u a l i z m e m artysty zespoły pojęć, dzięki k t ó r y m , i w o b r ę b i e których, m o ż e s z ją
odbierać. Istnieje n a t o m i a s t taki rodzaj sztuki, że wystarczy pierwszy r z u t o k a
i wiesz, że o n a jest świetna. W ł a ś n i e t a k ą s z t u k ę t w o r z o n o dawniej. D o s k o n a ł ą
do tego stopnia, że jeżeli znajdzie się jakiś fragment o d ł u p a n e g o g a r n k a albo ka­
wałek jakiejś rzeźby, k t ó r a nie m a n o s a czy ręki, t o b ę d z i e o n j e d n a k j a k i m ś
z a m k n i ę t y m p i ę k n e m , b o m a p e w n ą proporcję, liczbę, k a n o n , k t ó r e sprawiają, ż e
w swojej wyobraźni potrafimy d o p o w i e d z i e ć r e s z t ę . N a w e t w n i e w i e l k i m frag­
m e n c i e odnajdujemy p i ę k n o .
— Mówisz, że zachwyca Cię sztuka średniowieczna. J e d n a k nie j e s t to tylko t e n
rodzaj zachwytu, jaki m o ż e o d c z u w a ć historyk sztuki, k t ó r y b a d a tę e p o k ę i gro­
madzi w d o m u a l b u m y na jej t e m a t . Czy m o ż n a powiedzieć, że Ty się u tych d a w ­
nych t w ó r c ó w uczyłeś malować?
— Zawsze podkreślam i chlubię się tym, że artystów, do których sztuki nawiązuję
w swojej twórczości, traktuję jak swoich mistrzów. Kiedy p r a c o w a ł e m jeszcze na
Akademii, często pytałem studentów: k t o jest t w o i m m i s t r z e m ? Uzyskawszy odpo­
wiedź wiedziałem, z kim m a m do czynienia. Ja również się zastanawiałem, k t o jest
m o i m mistrzem. Oczywiście, bardzo ważne jest, u kogo robimy dyplom. J e d n a k na­
szymi mistrzami są ci, którzy nas inspirują, z którymi m o ż e m y nawiązać jakiś du276
FRONDA11/12
chowy kontakt, m o ż e m y wejść w rodzaj dia­
logu z ich warsztatem czy ze szczególnym
rodzajem ich wizji artystycznej. Dla m n i e
takimi mistrzami byli Giotto, Fra Angelico
i malarze sieneńscy: bracia Lorenzetti i Si­
Adam,
mając
świadomość
b ł ę d u przez siebie popełnionego,
a będąc szczodrze od Boga o b d a ­
m o n e Martini. U takich twórców studiowa­
rzony j a k o p i e r w i a s t e k , p o c z ą t e k
łem, od nich się najwięcej nauczyłem i nie
i ojciec w s z y s t k i c h nas, r o z u m e m
jest moją winą ani moją zasługą, że m n i e in­
doszedł, że konieczne j e s t z n a ­
spirują. W ich sztuce jest coś takiego, co
leźć
sposób
życia
z
pracy
rąk
może inspirować. O n a oddziałuje na m n i e ,
i dlatego j ą ł się m o t y k i ,
odpowiada na moje pytania i stawia swoje,
a E w a kądzieli.
wyznacza zadania. Jeśli n a t o m i a s t chodzi
o sztukę współczesną, to są w niej wielkie
nazwiska i rzeczy, które zapewne m o g ą się
bardzo podobać, ale w zasadzie nie prowo­
kuje m n i e ona do jakichś poczynań.
Potem
były one i są jedne od drugich w y myślniejsze, nie mogąc być sobie
— A czym prowokuje Cię Ciotto czy Fra
równe: ponieważ najgodniejsza
jest wiedza.
Angelico?
— To jest t r u d n e pytanie, bo to są rzeczy
nienazywalne.
W jednym
oglądzie
uprawiał wiele sztuk
potrzebnych a różnych od siebie, a
nagle
dzieje się bardzo dużo i tego nie da się tak
po prostu wyszczególnić. Oni stworzyli jakiś
świat, jakąś opowieść o człowieku i to opo­
Po niej zaś u p r a w i a ł niektóre
od niej pochodzące, które w y m a ­
gają
fundamentu
z pracą ręczną,
w
niej,
wraz
i jest to sztuka,
która z w i e się m a l a r s t w e m , w y ­
magająca
fantazji
i
rękoczynu,
wieść pełną. Człowiek na ich obrazach nie
a b y w y n a j d o w a ć rzeczy niewi­
jest pokazany częściowo, nie jest też wyrwa­
d z i a n e , kryjąc się pod w y g l ą d
ny z kontekstu sacrum, który dla niego jest
prawdziwych i
podstawowy.
tak, by udowodnić, że to, czego
Zastanawiające,
że Giotto,
zdaniem mu współczesnych, malował takie
obrazy, iż postacie na nich zdawały się oddy­
chać. Oglądający obrazy Giotta nie widzieli
różnicy
między
światem
utrwalać je r ę k ą
nie ma — istnieje.
CENNINO
RZECZ
O
CENNINI
MALARSTW,(
rzeczywistym
a obrazami artysty. Widać, że nie poprzez
powierzchowność, ale rodzaj głębi, jak kamerton, współbrzmiały o n e z ludzkim od­
czuwaniem. My natomiast, co ciekawe, świetnie wychwytujemy niedoskonałość fo­
tografii. Podczas malowania portretów z natury jest coś takiego jak „nasiąkanie oso­
bą". Kiedyś malowałem takie portrety. Jest to wspaniałe doświadczenie, gdy człowiek
bardziej jest podobny do siebie na obrazie niż na fotografii. To jest możliwe. Nie
wiem, na czym to polega, ale coś takiego się dzieje.
LAT21998
277
— Wspomniałeś, że Twój „ p o w r ó t " do średniowiecza wiąże się również z odkryciem
i przyswojeniem pewnych, zawartych w traktacie Cennino Cenniniego Rzecz o ma­
larstwie, konkretnych recept na malowanie. Czy z tych dawnych technik wyciągasz
jakąś naukę, która wydaje ci się w a ż n a jako artyście?
— M a l a r s t w o średniowiecza uczyło p e w n e j pokory. Ta p o k o r a w y r a s t a ł a z d o s k o ­
n a ł e g o w a r s z t a t u . J e s t e m ciekaw, czy dzieła naszych w s p ó ł c z e s n y c h mistrzów,
n a w e t tych wielkiego formatu, będzie m o ż n a obejrzeć w przyszłości. Zdaje się,
że czas, niestety, będzie tutaj nieubłagany. Chociaż l u d z k o ś ć rozwija się i z n a m e ­
tody r a t o w a n i a p r z e r ó ż n y c h rzeczy. J e d n a k świeżość m a l a r s t w a , k t ó r e w y n i k a ł o
z d o b r e g o w a r s z t a t u , a także rodzaj filozo­
fii, k t ó r a była z a k l ę t a w t y m warsztacie,
powodują, że j e s t to coś b a r d z o pociągają­
Gdy się zabierasz do pracy na
cego. W ł a s n o r ę c z n e i cierpliwe sporządza­
murze, która to najsłodszą i naj-
nie farb p o w o d o w a ł o , że artysta wyłączał
powabniejszą jest pracą ze wszy­
się w jakiś s p o s ó b z r y t m u c o d z i e n n e g o
stkich, jakie bywają, miej przede
życia. Wyciszał się, skupiał na swojej pra­
wszystkim wapno i gruby piasek,
cy. Kiedy s a m przygotowuję swoje p o d o ­
obie rzeczy dobrze
brazia i farby, t e g o w ł a ś n i e d o ś w i a d c z a m .
przesiane.
S p o t y k a m się z r ó ż n y m i p r o b l e m a m i i cza­
CFNNINO
CINNINI
5=(&=20$/$567:,(
s a m i w starych p o d r ę c z n i k a c h technologii
znajduję g o t o w e rozwiązanie. To rozwią­
z a n i e d o j r z e w a ł o p r z e z kilkadziesiąt, kil­
kaset lat i było rozwijane p r z e z p o k o l e n i a
różnych, dzisiaj dla n a s a n o n i m o w y c h , artystów. Ale także s p o t y k a m się z p r o ­
b l e m a m i , k t ó r e m u s z ę rozwiązać p r z e d sztalugą czy p r z e d ścianą s a m . C z a s a m i
doznaję d z i w n e g o uczucia, kiedy m y ś l ę o tym, że p i ę ć s e t lat t e m u jakiś a r t y s t a
rozwiązywał właściwie d o k ł a d n i e t e n s a m p r o b l e m z a p o m o c ą takich s a m y c h
środków, n a w e t często t r o c h ę gorszych, ale jakoś go t a m rozwiązywał, i ja dzi­
siaj, pięćset lat później, robię rzecz p o d o b n ą . N i e m o ż n a tych o d c z u ć do niczego
przyrównać. Jest to jakaś kategoria ludzkiej pamięci, k t ó r a p o z w a l a z a c h o w a ć
ciągłość. Ta ciągłość t r w a ł a kiedyś, t r w a t e r a z i będzie t r w a ć za p i ę ć s e t lat, chy­
ba, że będzie koniec świata.
— Dobry w a r s z t a t i świadomość, że o t r z y m a ł o się go w s p a d k u po wielkich po­
przednikach, t o n a p e w n o coś, c o m o ż e uczyć pokory. J e d n a k n a t ę p o s t a w ę m i a ł
chyba również wpływ, p e ł e n szacunku, stosunek a r t y s t ó w średniowiecza do sa­
mej rzeczywistości, w której żyli i z której czerpali n a t c h n i e n i e do t w o r z e n i a .
Większości współczesnych a r t y s t ó w zdaje się nie obchodzić ta rzeczywistość,
która ich otacza, a j e d y n i e t a , k t ó r ą wykreują.
278
FRONDA11/12
— Artysta od o s t a t n i e g o p r z e ł o m u w i e k ó w to osoba, k t ó r a p o w i n n a być wyalie­
n o w a n a , n i e z r o z u m i a ł a , p o z a w s z e l k i m p o r z ą d k i e m . To j e s t pogląd, k t ó r y zdobył
sobie wielu w y z n a w c ó w i jest k o n t y n u o w a n y w jakiejś r o m a n t y c z n e j legendzie
do dziś. N a t o m i a s t artyści ś r e d n i o w i e c z a dzięki s w o j e m u w a r s z t a t o w i , dzięki
swojej
drodze
rozwoju
twórczego,
dzięki
nauce
w pracowniach
mistrzów
i p ó ź n i e j s z e m u wyzwalaniu się, mieli zawsze ś w i a d o m o ś ć i s t n i e n i a w j a k i m ś p o ­
rządku. J e d n a k najważniejszy p o r z ą d e k — t e n , na k t ó r y m w s z y s t k o się o p i e r a ł o ,
u k s z t a ł t o w a ł się w m o m e n c i e s t w o r z e n i a człowieka. D a w n e p o d r ę c z n i k i malar­
stwa, jak Hermeneja czy Rzecz o malarstwie C e n n i n o C e n n i n i e g o , rozpoczynały się
od opisu s t w o r z e n i a świata. To m o ż e wydawać się d z i w n e , ale artyści zadawali
sobie w t e d y pytanie, skąd się wzięli, co tutaj właściwie r o b i ą i d o k ą d zmierzają.
Artyści czuli się wprzęgnięci w jakiś, nazwijmy t o , k o s m i c z n y p o r z ą d e k ś w i a t a
i zakorzenieni w tradycji. Czuli, że nie zjawili się znikąd i nie podążają donikąd,
ż e p o w i n n i p o d e j m o w a ć t r u d p e w n e j drogi. N a t y m polegała pokora, ż e m u s i e l i
najpierw odkryć swoje miejsce, p o t e m d ł u g o , d ł u g o się w d r a ż a ć w to miejsce
i czasami stanąć p r z e d faktem, że n i e s t e t y „ja się do t e g o nie nadaję".
— Łatwiej dowiedzieć się o imionach średniowiecznych a r t y s t ó w z podpisów,
k t ó r e składali w cechach niż z p o d p i s ó w na ich dziełach. Oczywiście t a k i e podpi­
sy t e ż istniały, j e d n a k s a m a t e n d e n c j a do ich u n i k a n i a , m ó w i wiele o stosunku
średniowiecznego artysty do w ł a s n e g o dzieła. Ktoś, k t o c h o w a się za d z i e ł e m
sztuki, wydaje się niedoceniać t a k p r z e c e n i a n ą dzisiaj wartość, j a k ą j e s t bycie za­
u w a ż o n y m j a k o indywidualny t w ó r c a .
— Ludzie średniowiecza w m o m e n c i e wkraczania na obszar sztuki, zdawali sobie
sprawę, że pierwszym a k t e m tworzenia było stworzenie świata. Wiedzieli, że wkra­
czają na obszar, który nie pochodzi od nich, tylko jest o b s z a r e m zarezerwowanym
w pierwszym rzędzie właśnie dla tego największego Twórcy. To już na s a m y m wstę­
pie było lekcją pokory. Mieli tego świadomość i nie zależało im tak bardzo na tym,
żeby epatować sławą czy nazwiskiem. Zależało im raczej na tym, żeby się spełniać.
Zamówienia składane na d a n e dzieła i ich rzetelna realizacja — to była właśnie
szansa, żeby spełnić swoje życie, dając z siebie to, co jest najlepsze.
Jest jeszcze j e d n a i s t o t n a rzecz. W dzisiejszych czasach technokracji i cywi­
lizacji nie traktujemy rzeczywistości d u c h o w e j jako czegoś r ó w n i e i s t o t n e g o i na­
m a c a l n e g o jak rzeczywistość m a t e r i a l n a . Tamci ludzie nie rozróżniali w t e n
sposób. C e n n i n o C e n n i n i udziela t w ó r c o m rady, że jeżeli przyjdzie k t o ś , k t o nie
m o ż e zapłacić za obraz, bo jest biedny, to należy w y k o n a ć o b r a z najlepiej, jak się
potrafi, najlepszymi farbami i p r a w d z i w y m z ł o t e m — szczególnie przy wyobra­
żeniu Najświętszej Maryi Panny — bo jeżeli ta o s o b a nie zapłaci, to przyjdzie
druga, bogatsza i zapłaci d w a razy drożej, jeżeli j e d n a k tak by się n i e stało, to
LAT21998
279
i tak ta r o b o t a będzie p o c z y t a n a na d o b r o d u s z y i ciała, t z n . n i e p o z o s t a n i e bez
wynagrodzenia.
Najbardziej chyba niezwykłym przykładem artystów, którzy dbali przede wszy­
stkim o rzetelne wykonanie dzieła, byli budowniczowie katedr. Kładli fundament,
wznosili m u r i gdzieś, h e n , na zwieńczeniu robili p i ę k n ą rzeźbę, od początku do
końca doskonale wykończoną, chociaż wiedzeli, że nikt tego nie zobaczy. Nie przy­
puszczali, że kiedyś będziemy mieli teleobiektywy czy reprodukcje. A m i m o to znaj­
dowali spełnienie w tym, że wykonywali swoją pracę nadzwyczaj rzetelnie.
— Twoje obrazy to w większości k a w a ł k i m u r u z a m k n i ę t e w grubych k a s e t o n a c h .
Na reprodukcjach nie zawsze, niestety, w i d a ć , że nie m a m y do czynienia po pro­
stu z p ł ó t n e m , lecz czymś o wiele cięższym, o wiele t r w a l s z y m i posiadającym
swoją specyficzną f a k t u r ę . Co Cię skłoniło, żeby m a l o w a ć freski?
— M a l a r s t w o freskowe, p r a c a na m u r z e , to było dla m n i e o l b r z y m i e odkrycie.
C e n n i n o C e n n i n i w ogóle zaczyna od t e g o n a u k ę m a l a r s t w a , od pracy na m u r z e .
Pisze, że jest to najsłodsza i najpowabniejsza ze wszystkich prac, jakie są d a n e
człowiekowi. I n a p r a w d ę t a k jest. Pierwsza rzecz, p o d s t a w o w e s k ł a d n i k i fresku,
to w a p n o i piasek. W a p n o ! M y ś m y wymyślili c e m e n t . A c e m e n t jest zimny, nie­
zbyt zdrowy, martwy. W a p n o jest żywe.
Kiedy pierwszy raz we W ł o s z e c h , u artystycznego p o t o m k a Giotta, w z i ą ł e m
do rąk piasek i w a p n o , to było to n a p r a w d ę przeżycie m i s t y c z n e . Nagle d o z n a ­
ł e m jakiegoś d z i w n e g o uniesienia. O d k r y ł e m , że w k o ń c u z n a l a z ł e m się we wła­
ściwym miejscu. W t y m w a p n i e i w t y m piasku, w tych tak p r o s t y c h s k ł a d n i k a c h ,
ale j e d n a k p r z e d z i w n i e złączonych z l u d z k ą pamięcią, wszystkie e p o k i nagle się
spotkały i ja w t y m uczestniczyłem. M i a ł e m w r a ż e n i e , że j u ż to p r z e ż y w a ł e m , że
już kiedyś d o ś w i a d c z y ł e m s p o t k a n i a z tą t e c h n i k ą . Wyobraź sobie: bierzesz t r o ­
chę w a p n a , t r o c h ę piasku, mieszasz t o , kładziesz na ścianę i po j a k i m ś czasie
w n a t u r a l n y s p o s ó b t w o r z y się z t e g o k a m i e ń , u p r z e d n i o przez ciebie p o m a l o w a ­
ny i jest to najtrwalsza t e c h n i k a ze wszystkich!
C e c h ą zasadniczą fresku j e s t to, że maluje się go s p o s o b e m d n i ó w k o w y m . To
brzmi t r o c h ę m u r a r s k o , ale dla mężczyzn to jest w ł a ś n i e w s p a n i a ł e , że fresk to
nie jest tylko takie sobie m a l o w a n i e p ę d z e l k i e m , ale przygoda m u r a r s k a . W cią­
gu j e d n e g o d n i a m u s i s z zdążyć z a m a l o w a ć fragment tynku, d o p ó k i się n i e zwią­
że. Jest to technika, k t ó r a uczy pokory, s z a n o w a n i a czasu i obliczania swoich
możliwości. To są kategorie, z k t ó r y m i n i e spotykasz się w s z t u c e w s p ó ł c z e s n e j .
Fresk jest jak skrzypce Stradivariusa: nie za b a r d z o chce się na n i c h grać m u z y ­
kę p o p , tylko sięga się raczej do klasyki. We fresku ś w i e t n i e znajdują się te kla­
syczne tematy, te, k t ó r e mają rys duchowy. Fresk t w o r z y dialog z s a m y m t w ó r ­
cą. To nie tylko t e c h n i k a malarska, lecz r ó w n i e ż kategoria życiowa.
280
FRONDA
11/12
— Oprócz fresku sięgasz również do innych technik średniowiecznych. Sam preparu­
jesz papier. Sam wytwarzasz farby. To wszystko jest chyba bardzo żmudne? Dlacze­
go j e d n a k nie stosować farb w tubkach i szybko n a m a l o w a ć coś na płótnie, zamiast
mieszać i kombinować, brudzić się t y m wszystkim, nosić w o d ę w wiadrach?
— Mój przyjaciel mawia, że każdy m u s i na coś umrzeć. Niektórzy m u s z ą u m r z e ć na
malowanie. Nie m a m y wpływu na długość naszego życia, natomiast m a m y wpływ
na jego jakość. 1 to jest kwestia wyborów, stwarzania sobie pewnych możliwości czy
sytuacji. Okazuje się, że jeśli ktoś się decy­
duje na kontakt z taką techniką, która przez
wieki nasiąkła ludzkim d u c h e m i jest w jakiś
dziwny, mistyczny sposób związana z natu­
Atoli
rą człowieka oraz ziemią, to nagle powstaje
zdobić z a w s z e z ł o t e m s z c z e r y m
rzeczywistość nie do nazwania.
i farbami
Cechą naszych czasów jest to, że jak
najszybciej, jak najkrótszą drogą,
chcemy
uzyskać efekt. W technikach średniowiecz­
nych pierwsza rzecz to cierpliwość. To się
zaczyna już w momencie, kiedy się przygo­
d a j ę ci t a k ą r a d ę : usiłuj
szlachetnymi.
A
jeśli
zechcesz t ł u m a c z y ć : b i e d n a oso­
ba nie m o ż e tyle w y d a t k o w a ć —
odrzeknę
uczciwie
ci,
i
że jeśli
poświęcasz
pracujesz
czas
dla
t w o i c h robót i s z l a c h e t n e f a r b y
dajesz, t a k ą z y s k u j e s z s ł a w ę , ż e
towuje podobrazie, kiedy się tłucze kamień
b o g a t a osoba p r z y j d z i e zapłacić
na farby. Od początku uczestniczy się w ja­
ci za u b o g ą , a imię t w o j e s t a n i e
kimś określonym procesie, który zamknięty
się tak z a c n e w s t o s o w a n i u do­
jest obrazem. To nie był sposób na sławę,
b r y c h f a r b , że jeśli mistrz j a k o -
sposób na zarabianie pieniędzy, tylko sposób
w y ś o t r z y m a d u k a t a z a figurę —
na życie. Porównuję to często do pracy m n i ­
tobie
cha: ten dzień był wypełniony i wszystko
miało swój porządek.
— Przygotowanie farb, o j a k i m mówisz,
zdaje się być innym niż zazwyczaj rodza­
jem obcowania z materią...
— Kiedy ktoś coś czyta, jakiś rodzaj poezji
zostaną
ofiarowane
dwa
i osiągniesz ł a c n o s w o j e z a m i a r y ,
j a k o ż e stare p o w i a d a przysło­
wie:
jaka
praca,
taka
płaca.
A gdzie nie byłbyś uczciwie w y ­
nagrodzony, Pan Bóg i M a t k a
B o s k a policzą ci to na
dobro duszy i c i a ł a .
CENNINO
RZECZ
O
CENNINI
MALARSTWIE
czy literatury, albo n p . Ewangelię, w pew­
n y m m o m e n c i e zaczyna smakować słowa.
Podobnie jest z malowaniem. Takie cierpliwe i ż m u d n e przygotowywanie różnych
potrzebnych do malowania rzeczy, preparowanie farb sprawia, że w p e w n y m m o ­
mencie zaczynam smakować te poszczególne czynności w jakiś dziwny — boję się
tutaj użyć słowa „mistyczny" — sposób. Czuję się wówczas bardzo „organicznie".
Na przykład po jakimś czasie udaje mi się na oko w a g o w o ocenić kolor. Po p r o s t u
LATO-1998
281
wiem, że jeżeli w e z m ę tyle co, dajmy na to w e d ł u g starej recepty, ziarno b o b u ta­
kiego koloru i tyle co ziarno soczewicy innego koloru, to będę miał dokładnie taki
a taki kolor. To jest coś wspaniałego.
— Malujesz anioły, świętych, Maryję. To nie j e s t chyba tylko zabieg artystyczny,
lecz k o n k r e t n a opowieść o k o n k r e t n e j rzeczywistości.
— Dla m n i e najważniejsze są te obrazy, w których u d a ł o mi się d o t k n ą ć „trzecie­
go wymiaru", czyli w y m i a r u d u c h o w e g o , bo w obrazie istnieje nie tylko szerokość
i wysokość, ale także t e n trzeci wymiar, w y m i a r duchowy, k t ó r y jest t r u d n y do
zdefiniowania, a k t ó r e g o się doświadcza.
I jest to rodzaj doświadczenia, k t ó r e g o nie
Weź tyle co bobu ugru ciem­
nego, a jeśli nie masz ciemnego,
m o ż n a zaplanować. O n o przychodzi, kiedy
chce i odchodzi, kiedy chce. Dla m n i e jest
to rodzaj sacrum. Pewien z n a n y polski arty­
w e z jasny, ale dobrze roztarty.
sta powiedział, że każdy d o b r y obraz ma
Włóż go do rzeczonego słoiczka,
swoje sacrum. Właściwie m o ż n a się z t y m
weź trochę czerni, tyle co ziarnko
zgodzić, j e d n a k najpierw należałoby się
soczewicy i zmieszaj z ugrem. W e ź
z a s t a n o w i ć nie n a d kategorią sacrum, k t ó r e
troszkę bieli świętojańskiej, tyle
jest rzeczywistością,
co
na
„ d o b r y " . Czy „ d o b r y " obraz jest nie tylko
ostrzu nożyka jasnego cinabrese,
d o b r y formalnie, ale także „ d o b r y " m o r a l ­
zmieszaj z poprzednimi farbami
nie. A zasada jest taka: t r z e b a opowiedzieć
trzecia
część
bobu,
weż
lecz
n a d kategorią
wszystko razem, jak trzeba, i zrób
się po jakiejś stronie — albo jasnej, albo
swoją farbę ciekłą i płynną
ciemnej. Rzeczywistość d u c h o w ą m o ż n a
z czystą wodą.
CENNINO CENNINI
RZECZ O MALARSTWIE
dotykać
za pomocą
w moich
obrazach
symbolu,
często
dlatego
pojawiają
się
r ó ż n e symbole. Kiedyś symbolika to była
cała szkoła. Teraz są to rzeczy z a p o m n i a ­
ne, strywializowane, niestety, bo n p . naj­
większy symbol, przynajmniej w naszej kulturze, symbol krzyża, w m o m e n c i e
kiedy zawiśnie jako kolczyk w czyimś uchu, to j u ż nie jest t e n s a m symbol.
Chciałbym, żeby w moich pracach p e w n e symbole powróciły, żeby zyskały
przynajmniej dawne znaczenie. Czasami wystarczy coś powtórzyć i to zaistnieje
w rzeczywistości, w której nie istniało nigdy wcześniej. Symbol w p i e r w o t n y m zna­
czeniu to była n p . p r z e ł a m a n a kostka do gry, dzięki której ludzie mogli się rozpo­
znać, złożywszy dwie połówki w całość. Wydaje mi się, że sztuka, która dotyka sym­
bolu, to jest właśnie szczelina między tymi d w i e m a p o ł ó w k a m i . Za n i ą i p r z e d n i ą
stoi jakaś rzeczywistość. Przed nią znajduje się nasza codzienna rzeczywistość, a za
nią — rzeczywistość duchowa, której także potrafimy doświadczyć.
282
FRONDA11/12
— Czyli gdy malujesz n p . Marię M a g d a l e n ę , to jakoś jej doświadczasz?
— Postaci, k t ó r e maluję, mają swoją historię, mają też swoją w y m o w ę s y m b o ­
liczną. Kiedy je maluję, s p ę d z a m z n i m i d u ż o czasu. W c h o d z ę w p e w i e n d u c h o ­
wy k o n t a k t i jakoś sobie z n i m i r o z m a w i a m . C z a s a m i m o ż e się okazać, że upły­
wają miesiące, a człowiek r z a d k o s p o t y k a się z żywymi l u d ź m i . M n ó s t w o j e d n a k
czasu spędza z tymi z obrazów. To d z i w n e d o ś w i a d c z e n i e . Ale choć są symbolicz­
ne, to nie znaczy, że są nierealne.
— Malujesz t e ż obrazy, o których mówisz, że u k r y t e j e s t w nich błogosławień­
s t w o . Możesz w y t ł u m a c z y ć , o co chodzi?
— To jest b a r d z o p r o s t a sytuacja. Zycie, n a s z a ś w i a d o m o ś ć , n a s z a wiara w y m a ­
gają p e w n y c h w y b o r ó w i p e w n e g o d n i a m u s i m y — na p e w n o t a k a sytuacja się
zdarzyła, a jak nie, to na p e w n o się zdarzy — po którejś ze s t r o n się o p o w i e d z i e ć .
I nie jest ważne, że nie b ę d z i e m y w t y m doskonali, w a ż n e , że będzie to decyzja
naszej woli. I są obrazy, k t ó r e mają w ł a ś n i e t a k ą j a s n ą s t r o n ę . O p o w i e d z i a ł y się
po jasnej s t r o n i e i służą p o d j a s n y m s z t a n d a r e m , bo to jest rodzaj służby.
N a m a l o w a ł e m serię obrazów, p r z e w a ż n i e były t a m cytaty z a c z e r p n i ę t e
z psalmów, k t ó r e zawierały w sobie rodzaj b ł o g o s ł a w i e ń s t w a . M y ś m y zatracili
rodzaj tej prostej wiary w r ó ż n e relikwie, w d o b r e słowa — kiedyś się m ó w i ł o :
dzięki za d o b r e s ł o w o .
Zaistnieje jakiś fakt i t e n fakt jest w y n i k i e m decyzji o p o w i e d z e n i a się po
s t r o n i e dobra, po jasnej s t r o n i e . A p o t e m j u ż działa, on istnieje. Jeżeli my go ini­
cjujemy, pracujemy po tej jasnej s t r o n i e . Jeżeli zaś k t o ś go przyjmuje, to także
o p o w i a d a się po jasnej s t r o n i e . M a l o w a ł e m takie obrazy, k t ó r e jeżeli k t o ś kupił,
to jednocześnie, n a w e t nie zdając sobie z t e g o sprawy, m o ż e nie przywiązując do
t e g o zbyt wielkiej uwagi, w n o s i ł jakiś rodzaj d o b r a do swojego d o m u , rodzaj b ł o ­
gosławieństwa. Myślę, że to b a r d z o w a ż n e . To w i a r a p r o s t y c h ludzi.
— Czy uważasz, że Twój t a l e n t j e s t rodzajem p o w o ł a n i a ?
— Każdy człowiek jest do czegoś p o w o ł a n y : j e d e n do tego, drugi do czegoś in­
nego. To jest związane z t a l e n t e m , jaki został człowiekowi raz na zawsze ofiaro­
wany. N a s z y m o b o w i ą z k i e m j e s t t e n t a l e n t rozwijać.
Jeżeli go rozwijam, to u s t a w i a m się w p e w n y m porządku, k t ó r y wyznaję. Za­
r a z e m jednak, w i m i ę t e g o porządku, s z t u k a nie m o ż e stać dla m n i e na pierw­
szym miejscu. Sztuka jest o wiele ważniejsza w życiu c o d z i e n n y m dla m n i e niż
dla kogoś, k t o idzie r a z n a jakiś czas d o galerii czy m u z e u m , ale n i e j e s t n a pierw­
szym miejscu.
LATO-19 9 8
283
— A co jest?
— Raczej: k t o jest. N i e ma najmniejszych wątpliwości, że na p i e r w s z y m miejscu
jest Bóg. Jak m ó w i św. A u g u s t y n : jeżeli Bóg j e s t na p i e r w s z y m miejscu, to wszy­
stko jest na s w o i m miejscu. W t y m p o r z ą d k u człowiek p o w i n i e n się u s t a w i a ć . Ja­
ko o s o b a wierząca n i e podaję t e g o w wątpliwość. N i e inaczej j e d n a k niż w ł a ś n i e
jako o s o b a wierząca n i e j e d n o k r o t n i e p o d a w a ł e m to w wątpliwość, ale okazywa­
ło się, że tak rzeczywiście jest. To nie jest m a r t w e o p o w i e d z e n i e się p o d j a k i m ś
s z t a n d a r e m . Trzeba to przemyśleć i ś w i a d o m i e podjąć decyzję.
— Panuje dziś dość p o w s z e c h n e p r z e k o n a n i e , że sztukę m o ż n a dzielić na świecką
i sakralną. Jerzy Nowosielski w eseju z a t y t u ł o w a n y m Sztuka jest darem niebios
z a u w a ż a , że w starożytności, średniowieczu czy renesansie p o d z i a ł t e n b y ł b y zu­
pełnie niezrozumiały. U w a ż a n o w t e d y , że cała s z t u k a jest w jakiś sposób sakral­
na, że dzięki swojej n a t u r z e należy do sfery sacrum. J a k rozumiesz związek sa­
crum ze sztuką?
— Dla m n i e nie da się oddzielić sztuki od sacrum. M u s i a ł b y m być b a r d z o nie­
szczery, gdybym p r ó b o w a ł te rzeczy oddzielić. Bo d o ś w i a d c z e n i e sacrum j e s t bar­
dzo realne, czasem bardziej r e a l n e niż rzeczywistość m a t e r i a l n a : p r z e d m i o t ó w ,
osób, sytuacji, k t ó r e n a s otaczają. Pod p o s t a c i ą r ó ż n y c h wydarzeń, r ó ż n y c h
przedmiotów, różnych symboli, m o ż e m y d o ś w i a d c z a ć tej najważniejszej rzeczy­
wistości, rzeczywistości d u c h o w e j . I o n a się zjawia w o b r a z a c h . N i e wynika to
z naszego chcenia lub niechcenia. Poddajemy się jakiejś cierpliwej pracy, n a w e t
naszej wypracowanej m e t o d z i e , o t w i e r a m y się na tę rzeczywistość, bo sacrum wy­
m a g a o t w i e r a n i a się, i o n a po p r o s t u pojawia się. Te obrazy c e n i m y sobie później
najbardziej, bo wyznaczają n a m p e r s p e k t y w ę n a s t ę p n y c h . P o n i e w a ż sacrum to
jest doświadczenie, k t ó r e pociąga za sobą kolejne d o ś w i a d c z e n i a . To rodzaj jakie­
goś pogłębienia w e w n ę t r z n e g o .
— Nie zawsze j e d n a k malujesz anioły czy świętych. Widzę w ś r ó d Twoich o b r a z ó w
akty. Czy te obrazy t e ż zaliczasz do tych „z trzecim w y m i a r e m " ?
— Kogoś m o ż e zdziwić, że maluję akty. I jakie to jest sacrum... A j e d n a k okazuje
się, że to m o ż e być sacrum, p o n i e w a ż człowiek jako ciało, jako nagość, t a k ż e
m o ż e być rodzajem sacrum. J e s t to jakaś tajemnica, ale istnieje to rzeczywiście.
Wydaje mi się, na p o d s t a w i e tego, co m ó w i ą oglądający moje akty, że w n i c h jest
zawarty jakiś szczególny rodzaj s z a c u n k u do ciała ludzkiego i człowieka, do na­
gości. Nie tej, k t ó r ą w i d z i m y na o k ł a d k a c h c z a s o p i s m czy w filmach, ale do na­
gości s t w o r z o n e j . S t a r a m się o d n a l e ź ć tę p i e r w o t n ą nagość, k t ó r a była c z y m ś
284
FRONDA-11/12
t w o r z o n y m , czymś, co chyba jest p i ę k n e , jeżeli świat jest piękny, jeżeli Ten,
kióry go stworzy! jest najwybitniejszym i największym twórcą.
- P o m ó w m y m o ż e o sztuce współczesnej. Czy Picasso i inni dwudziestowieczni
twórcy nie robią na Tobie w r a ż e n i a ?
— Jeżeli chodzi o sztukę współczesną, to jej narodziny wyglądały mniej więcej tak:
Picasso i inni znamienici twórcy zaczęli przełamywać p e w n e bariery, otwierać drzwi
w zatęchłych już trochę pomieszczeniach i wpuszczać powiew świeżego powietrza.
Oni mogli to robić, gdyż ich mistrzowie by­
li jeszcze osadzeni w tradycji i to stanowiło
podstawę, by nie robić rzeczy absurdalnych.
Jednak gdy te drzwi zostały otwarte zbyt
A W i ę c W y , co ze szlachet­
szeroko, nagle zaczęło się w nie wciskać ca­
nego u p o d o b a n i a m i ł o ś n i k a m i
łe m n ó s t w o niewykształconych i nie mają­
pełnymi cnoty jesteście i przede
cych już tego wyrobienia „farbowanych li­
wszystkim
ku
sztuce
dążycie,
sów", szukających jakiejś okazji, żeby zaist­
strójcie się przody w szaty tako­
nieć najlepiej poprzez szokowanie. Dla m n i e
w e , a mianowicie: miłość, pokorę,
to jest jak jakiś najazd Wizygotów. Ludzie
posłuszeństwo i w y t r w a ł o ś ć . I j a k
antyku mieli tradycję i nagle najechali ich
najwcześniej możesz, zacznij od
barbarzyńcy, którzy nie umieli szanować te­
o d d a n i a się pod p r z e w o d n i c t w o
go,
nauczyciela d l a uczenia się, a j a k
na co natrafili i wszystko niszczyli.
Podobnie było w czasie panowania awangar­
n a j p ó ź n i e j zdołasz, m i s t r z a
dy, „palono" przecież m u z e a i robiono inne
absurdalne rzeczy. Dawna sztuka była zbyt
drażniąca, gdyż była materialnym świadec­
swego o d e j d ź .
CENNINO
RZECZ
O
CENNINI
MALARSTWIE
t w e m jakiejś doskonałości. Ludzie, którzy
nie mieli żadnego wyrobienia, zaczęli odczu­
wać przed tradycją jakiś podświadomy lęk i ją odrzucać. Doszło więc do tego, że sztu­
ka zaprzecza samej sobie i t e m u , co jest jej rdzeniem. Jestem za oddzieleniem pew­
nych gatunków: za tym, żeby malarstwo sztalugowe czy ścienne pozostało malar­
stwem sztalugowym i ściennym, a performance czy sztuka „spożywcza" niech sobie
kroczą swoją drogą i niech sobie budują swoją tradycję.
W jednej z baśni A n d e r s e n a cesarz jest nagi. M o ż e m y się u m ó w i ć i uparcie
twierdzić, że jego szaty są wspaniałe, bogate, złote i kapiące nie w i a d o m o czym je­
szcze, ale niestety — on jest nagi. Ktoś pali m u z e a , ktoś publicznie o b n a ż a się
(i gorzej!) w imieniu sztuki, ktoś się kaleczy, ktoś inny zabija zwierzęta! Do tego
d o d a n a ideologia, która uzasadnia absurd. Zabraniać t e g o nie należy — byłoby je­
szcze gorzej. Po p r o s t u ludzie rozsądni i obdarzeni „ s m a k i e m " p o w i n n i dyskretnie
odwracać głowę, widząc, że „przecież t e n król jest nagi", czasami żenująco.
LATO 1 9 9 8
285
— Należy więc w e d ł u g Ciebie zwrócić większą u w a g ę na te e p o k i , kiedy król na­
gi nie był?
— Tak, choć przykłady „ p u s t e j " sztuki m o ż e m y o d n a l e ź ć w każdej e p o c e . P o n a d
wszelką wątpliwość j e s t e ś m y niczym więcej, jak tylko e p i z o d e m w długiej h i s t o ­
rii. Dlatego ciągłość w sztuce, ciągłość p e w n e j tradycji i rozwój w s z t u c e są
czymś b a r d z o i s t o t n y m . N i e m a potrzeby, b y t e m u zaprzeczać.
Nie jestem prostym naśladowcą. Nikt nie pomyli moich obrazów. Słowo „naśla­
dowca" ma w języku polskim niedobry wydźwięk. Naśladowanie to jakby kalkowa­
nie. Tak naprawdę naśladowanie to kroczenie po śladach. Ktoś przeszedł, zostawił
ślady i p o t e m ktoś inny podąża po nich, odciskając własne. Prawdziwa osobowość
przemówi, a jeżeli nie, to jakaż to osobowość i jakaż to dla nas strata.
N i e j e s t e m więc c z ł o w i e k i e m ze średniowiecza, żyję w k o n k r e t n y m czasie
i, co jest dla m n i e w a ż n e , znajduję k o n k r e t n y c h odbiorców.
— Dziękujemy za r o z m o w ę .
Rozmawiali: BARBARA TICHY I RAFAŁ TICHY
Kraków, marzec 1998
Żywot t w ó j w i n i e n
być z a w s z e poczciwy, t a k j a k b y ś m i a ł
s t u d i o w a ć teologię, filozofię czy też inne nauki, z n a c z y się
jeść i pić u m i a r k o w a n i e , co n a j m n i e j d w a k r o ć dziennie, poży­
w a j ą c j a d ł o lekkie, ale sytne, pijąc w i n o łagodne, z a c h o w u j ą c
i szczędząc ręki, czyli w y s t r z e g a j ą c się z m ę c z e n i a , j a k o to:
przez rzucanie k a m i e n i , o s z c z e p ó w i przez inne czyny ręce
przeciwne, uszkodzić j ą mogące. I n n a jest j e s z c z e p r z y c z y n a ,
która rękę może ci osłabić i zgoła n i e p e w n ą ją uczynić i drżą­
cą j a k o liść na w i e t r z e , a to: jeśli z białogłowami za wiele
p r z e s t a w a ć będziesz.
CENNINO
RZECZ
O
CENNINI
MALARSTWIE
Według Florenskiego, źródeł kryzysu religijności trzeba
szukać w pysze. Człowiek nowożytny buntuje się przeciw
wszystkiemu, co obiektywne. „Zachodni racjonalizm wyo­
braża sobie, że można wywieść z nicości coś i wszystko. In­
aczej wygląda to w ontologii Wschodu: ex nihilo nihil —
a cos stwarza tylko Istniejący".
IKONA,
czyli okno
(kilka uwag o szkicach Pawła Florenskiego)
s
PAWEŁ
LISICKI
Ą TĘSKNOTY pierwsze, n i e n a z w a n e i niewyraźne, u k r y t e w o g r o d a c h
dzieciństwa. Przeczucia spokoju, radości, cichej p e ł n i . Co je zbudziło?
Może raz usłyszane, i n t e n s y w n e g r u c h a n i e gołębi w s ł o n e c z n y dzień
albo p l u s k deszczu w w i o s e n n y p o r a n e k , albo cień p u s t e g o kościoła
i p o z o s t a w i o n y w n i m zapach kadzidła. M o ż e t w a r z e o rysach szlachet­
nych i ciepłych, głos bliskiej osoby przyzywający n a s z e imię? Przeczucia te m o g ą
całymi latami trwać utajone, nie zyskując o k r e ś l o n e g o kształtu, by w końcu,
w s k u t e k szczególnego zrządzenia losu, p o d w p ł y w e m późniejszej dojrzałej refle­
ksji, objawić swe znaczenie. Kiedy j e d n a k usiłujemy ów s e n s wyrazić, zwykle za­
czynamy bełkotać.
LAT01998
O g a r n i a n a s uczucie n i e p r z y s t a w a l n o ś c i
słów i
rzeczy,
287
0 których m ó w i m y — i w końcu, z n u ż e n i i zrezygnowani, milkniemy. Albo też
uciekamy się do formuł ukutych przez innych, z p r z e ś w i a d c z e n i e m jednak, że p o ­
s u w a m y się po omacku. Sam tak robię i m a m t e g o ś w i a d o m o ś ć .
M ó w i ę chociażby, ż e n i e m o g ę znieść p ł a s k i e g o świata. Tak w ł a ś n i e . N i e p o ­
trafię z r o z u m i e ć życia d o m k n i ę t e g o . Ta ziemia i jej zapachy, d r z e w a rozkwitają­
ce, świergot p t a k ó w poranny, forsycje ż ó ł t e , t u l i p a n y p ł o m i e n i s t e , j a w a porzuca­
jąca sen; r u c h pierwszy, k t ó r y sprawia, że w y c h o d z ę ze s t a n u bezmyślności
1 zwracam się ku i n n y m l u d z i o m , ku światu. Energia, m o c życia. I p r z e k o n a n i e ,
że ta m o c płynie z t a j e m n e g o źródła, skąd w s z y s t k o bierze początek.
Na szczęście są książki, które otwierają t e n inny świat i pokazują n a m , że w tru­
dzie nazywania nie zostaliśmy zostawieni sami sobie. Książki niezwykłe, w których
myśl jest rzeczą, ujawnieniem, celem, a słowa odzyskują swe dotykalne, ziarniste,
twarde ziszczenie. J e d n ą z nich stał się dla m n i e Ikonostas Pawła Florenskiego.
Oczywiście twierdzenie, że p o z a t y m ś w i a t e m t r w a świat inny, nie j e s t ni­
czym n o w y m . To stara śpiewka poetów, filozofów i kaznodziejów. Jak w n i ą
uwierzyć? Bardzo chciałbym, aby te s ł o w a — d u c h , wieczność, O p a t r z n o ś ć —
przestały tylko brzmieć. C h c i a ł b y m wyłowić sens z s e t e k s p o s t r z e ż e ń , z pozyski­
wanych n a p r ę d c e informacji. Wyjść p o z a czczą retorykę. Poza stwierdzenia, że
t e n napisał to, a t a m t e n u w a ż a co i n n e g o . Na przykład: p r a w d a bytu. Ile razy j u ż
słyszałem te słowa o d m i e n i a n e na wszystkie sposoby. Ale d o s t r z e c je raz właści­
wie, raz dać się im pociągnąć i d o t r z e ć do tego, co obiecują — o t o j e s t z a d a n i e .
M a m wrażenie, że są ludzie, k t ó r y m się to udaje. Kiedy m ó w i ą o s p r a w a c h
duchowych, to m ó w i ą jak świadkowie, a nie jak erudyci. Ci d r u d z y dostarczają
wiedzy, nazwisk, a n e g d o t i pojęć. Ale tylko ci p i e r w s i m o g ą być p r z e w o d n i k a m i .
W labiryncie dziejów, pojęć, gestów, znaków.
Idę za nimi ku wielkiej przygodzie, j a k ą mi obiecują.
„Świat duchowy, niewidzialny, nie znajduje się gdzieś daleko od n a s , lecz n a s
otacza. J e s t e ś m y jak gdyby na d n i e o c e a n u , t o n i e m y w w o d a c h świata ł a s k i " —
niech te słowa Pawła Florenskiego s t a n o w i ą początek r o z w a ż a ń . Świat niewi­
dzialny nie znajduje się daleko od n a s . Jeśli nie daleko, to znaczy blisko. Jak jed­
n a k świat niewidzialny m o ż e być blisko nas? Jeśli j e s t niewidzialny, to skąd w i e m
w ogóle, czy jest on daleko, czy blisko, i czy w ogóle jest? T o n i e m y w w o d a c h
świata łaski, k t ó ż je j e d n a k ogląda?
W t y m miejscu m o ż n a by skończyć. Ta krytyka, p o z o r n i e celna, jest j e d n a k
jałowa. M o ż e prowadzić tylko d o dalszego p o d w a ż a n i a . O p i e r a się n a założeniu,
288
FRONDA
11/12
że każde pojęcie m u s i m i e ć o d p o w i e d n i k w świecie fizycznym. Rzeczywistość ja­
ko zbiór p r z e d m i o t ó w . Nic więcej.
Ba, ale w t e d y t r z e b a dokonywać dalszych redukcji. Z r e z y g n o w a ć ze s ł o w a
byt, p i ę k n o i „jest". Mogę w t e d y m ó w i ć jedynie: w i d z ę d a n ą rzecz. N i e w o l n o mi
stwierdzić: t e n koń m a p i ę k n ą szyję. M u s i a ł b y m powiedzieć: w i d o k k o n i a spra­
wia mi przyjemność. Jak to się j e d n a k dzieje? C z y m j e s t ów koń, p i ę k n a szyja
i fakt, iż o n e są? Co najwyżej p o b u d z e n i e m , p o t a r c i e m mojej ś w i a d o m o ś c i . Czy
j e d n a k to potarcie d o k o n u j e się w taki s p o s ó b , jak r o b i m y to z główką zapałki?
Jest zapałka, jest p u d e ł k o i powstaje ogień. Ale jaki d o k ł a d n i e związek zachodzi
między nimi? Czy ogień byłby tylko s u m ą zapałki i siarki? W i e m , że wielu te py­
t a n i a wydają się głupie, b o d a w n o n a nie o d p o w i e d z i a ł y n a u k i fizyczne. N a u k a
odpowiedziała j e d n a k na nie przez redukcję do jednej kategorii: ilości. Moje py­
tanie b r z m i : czy w obrębie owej ilości mieści się też działalność u m y s ł u ? Czy p o ­
jęcie jest o g n i e m w y d o b y t y m przez potarcie ciała i p r z e d m i o t u ?
Mamy tu szereg rozwiązań pozornych. Rozwiązanie materialistyczne, czyli
przeświadczenie, że wszelkie stany świadomości są reakcją na różne bodźce zewnę­
trzne. Dla m n i e to tylko maskowanie. Skąd biorę w sobie o w ą ideę bodźca i reak­
cji? Skąd przeświadczenie, że szyja pięknego konia p o b u d z a m n i e do patrzenia? Jak
składam te rzeczy: szyja, koń, piękno? Wcale ich nie składam. Mówię, jakby przy­
czyny i skutki były czymś rzeczywistym. Jak to się j e d n a k dzieje, że w mojej świa­
domości jest coś, co jest też na zewnątrz niej; że j e d n o i drugie pozostaje w relacji
z wieczną niewiadomą. Cała teoria materialistyczna jest j e d n ą wielką bajką.
Widzę szyję p i ę k n e g o konia i d o r a b i a m sobie alibi: p r z e m i a n a m a t e r i i , p r o ­
ces chemiczny, czy co t a m jeszcze. Tylko jak się to ma do pojęcia konia, w ż a d e n
s p o s ó b nie w i e m . Dlaczego, kiedy z a k a ż d y m r a z e m w i d z ę n o w e zwierzę, m o g ę
je nazwać k o n i e m ? Gdzie są granice m i ę d z y j e d n y m p r z e d m i o t e m a d r u g i m ? Ma­
terializm w ż a d n y m razie nie jest w s t a n i e dostarczyć mi o d p o w i e d z i na p y t a n i e
o p o z n a n i e ogólne. W i d z i a ł e m w życiu kilka k o n i . M i m o to j e d n a k potrafię j u ż
zastanawiać się n a d ich i s t o t ą w ogólności i każde zwierzę t e g o g a t u n k u określać.
Nie w y t ł u m a c z y t e g o ż a d e n p r o c e s mechaniczny. M a m tu do czynienia z nieprzystawalnością: pojęcia d u c h o w e g o , k t ó r e jest u n i w e r s a l n e , i w y o b r a ż e n i a m a t e ­
rialnego, k t ó r e o p i e r a się na ilości. Ta s a m a z d o l n o ś ć sprawia, że pojmuję zasa­
dę
przyczynowości
i
relacji,
i
że
ostatecznie
dochodzę
do
prawdziwego
p r z e d m i o t u u m y s ł u : bytu i jego właściwości i s t o t n y c h .
Rozwiązanie
idealistyczne.
Zjawisko o d e r w a n e od
samej
rzeczy.
Widzę
wprawdzie szyję p i ę k n e g o konia, j e d n a k czym jest koń, s a m w sobie nie w i e m .
Widzę szyję, bo mój u m y s ł jest tak zbudowany, że w k ł a d a o w o widzenie w rzecz,
czyli konia. N i e widzę tego, co jest, ale widzę t o , co widzę, bo taki jest mój u m y s ł ,
że rzecz tak mu się tylko m o ż e pojawić. Podejrzenie nieprzystawalności świata
rzeczy i pojęć. Wielka n i e w i a d o m a : szyja konia. Piękna szyja konia o d e r w a n a od
LATO- 19 9 8
289
samego konia, rzeczywista, choć nie całkiem. Rzeczy j u ż się nie objawiają. Świat
milczy, ukryty, daremny, przesłonięty. Badam nie byt, ale możliwości bytu zawar­
te w m y m umyśle.
N a s z a wyobraźnia, p o t o c z n y s p o s ó b myślenia, skojarzenia, o p a n o w a n e s ą
przez osobliwe połączenie o b u tych s p o s o b ó w p a t r z e n i a . Nic d z i w n e g o z a t e m , ż e
ów ocean, w jakim, w e d ł u g Florenskiego, tkwimy, zdawać się n a m m u s i tylko
n i e z d a r n ą metaforą.
O b a te sposoby p a t r z e n i a i n i e s k o ń c z o n y szereg ich p o c h o d n y c h t r z e b a prze­
zwyciężyć. Inaczej — na zawsze b ę d z i e m y w i ę ź n i a m i albo m a t e r i i , albo w ł a s n e ­
go u m y s ł u . J u ż nigdy nie zobaczymy jabłka s a m e g o w sobie; ani bytu s a m e g o
w sobie. Z a w s z e albo zjawisko bytu, o d e r w a n e i p r z e c i w s t a w i o n e rzeczy, k t ó r ą
obrazuje, albo zbiór pierwiastków. W p i e r w s z y m p r z y p a d k u realność ś w i a t a zo­
staje s p ę t a n a i sparaliżowana, w d r u g i m — r o z m y t a .
W e d ł u g Florenskiego, źródeł kryzysu religijności t r z e b a szukać w pysze. C z ł o ­
wiek n o w o ż y t n y b u n t u j e się przeciw w s z y s t k i e m u , co o b i e k t y w n e . „ Z a c h o d n i ra­
cjonalizm wyobraża sobie, że m o ż n a wywieść z nicości coś i wszystko. Inaczej wy­
gląda to w ontologii W s c h o d u : ex nihilo nihil — a coś s t w a r z a tylko Istniejący." Te
słowa zdają się u j m o w a ć istotę sprawy. Sprzeciw w o b e c d u c h o w o ś c i chrześcijań­
skiej o s t a t e c z n i e p o d w a ż a s a m ą o b i e k t y w n o ś ć b y t u . Dialektyka p u s t y c h pojęć za­
stępuje kontemplację.
Z g a d z a m się z Florenskim, że nigdzie nie jest to lepiej widoczne, niż w przy­
padku p r o t e s t a n t y z m u . Pozostawiam na b o k u intencje jego założycieli, niekiedy
ich wielką p o b o ż n o ś ć i w a r t o ś ć m o r a l n ą . Tym niemniej w p r o t e s t a n t y z m i e t r z e b a
upatrywać, pokazuje Florenski, początek najbardziej radykalnego z e r w a n i a z tra­
dycją ludzkości i z a r a z e m największy p o d s t ę p . „Protestancki indywidualizm to
m e c h a n i c z n e odciskanie na całym bycie własnej kliszy, beztreściowej, s k o n s t r u o ­
wanej z czystych tak i nie" — pisze rosyjski teolog. M o ż n a by wręcz powiedzieć,
że dialektyka czystych pojęć logiki podważyła istotę religii chrześcijańskiej.
Najwyraźniej m o ż n a zobaczyć niszczące skutki owej dialektyki „ t a k " i „ n i e " ,
gdy przyjrzymy się pojęciom wiary i r o z u m u . W myśli p r o t e s t a n c k i e j zostają o n e
sobie radykalnie p r z e c i w s t a w i o n e . Nic, co r o z u m n e , nie jest s p r a w ą wiary i na
o d w r ó t . Cokolwiek d a n e jest n a m n a m o c y wiary, s t a n o w i z a p r z e c z e n i e wiedzy,
jaką m o ż e m y zyskać dzięki b a d a n i u n a t u r a l n e g o r o z u m u . To, co objawione, jest
p r z e c i w n a t u r a l n e , przychodzi s p o z a świata. J e s t s p r a w ą wiary, k t ó r a j e s t t y m p e ł ­
niejsza i tym doskonalsza, im bardziej p o z b a w i o n a wszelkich n a t u r a l n y c h p o d 290
F R O N D A 11/12
pórek. Wiara jest t y m prawdziwsza, im bardziej nieoczywista, im bardziej absur­
dalna i niemożliwa. I tak świat z m y s ł o w y zostaje o d d a n y w d o m e n ę r o z u m u ,
świat d u c h a i Boga w d o m e n ę wiary. Jakakolwiek styczność m i ę d z y n i m i j e s t
z góry wykluczona, b o w i e m w y m i e r z o n a byłaby przeciw d o s k o n a ł o ś c i wiary. Po­
czątek t e g o myślenia znajdujemy u Lutra, koniec u B a r t h a i Bonhoeffera, dla
k t ó r e g o wiara ma sens tylko w a b s o l u t n i e bezreligijnym świecie.
Wiara przestaje być zatem, jak w myśli klasycznej, mniej wyraźnym rodzajem
poznania. Zasada przejęta od Ojców, credo ut intelligam, zostaje zniesiona. Wiara, je­
śli w dialektyce ma być prawdziwa, żadnego poznania dawać nie m o ż e . N i e odkrywa
n a m zatem świata obiektywnego, ale przesuwa się na obszar tego, co subiektywne
i, ostatecznie, arbitralne. Wiara nie jest poznaniem, lecz antypoznaniem.
To s a m o dzieje się ze w s z y s t k i m i i n n y m i pojęciami, k t ó r e o d e r w a n e od świa­
ta, zamieniają się p o c z ą t k o w o w t w o r y czystej logiki, a p o t e m w fantasmagorie.
Wieczność okazuje się antyczasem, a b s o l u t antynicością, Bóg a n t y c z ł o w i e k i e m .
Ten s p o s ó b myślenia, k t ó r y zabija chrześcijańską metafizykę, m o ż n a by w skró­
cie ująć za Leszkiem Kołakowskim: „Skoro A b s o l u t nie poddaje się pojęciowej
redukcji do czegokolwiek innego, to i m i ę j e g o N i c " (Horror metaphisicus). Zaiste,
r o z u m o w a n i e aż n a d t o p o p r a w n e . Skoro A b s o l u t jest, na m o c y samej logiki,
p r z e c i w i e ń s t w e m wszystkiego, c o s t w o r z o n e , t o m u s i być p o p r o s t u niczym.
Prawda tak oczywista, że aż chciałoby się zapytać, dlaczego tak p ó ź n o ją odkry­
t o . Być m o ż e dlatego, że z d a w a n o sobie sprawę z p e w n e g o d r o b n e g o szczegółu:
niejasności słów „pojęciowa redukcja". Tu tkwi zasadzka, j a k ą dialektyka zasta­
wia n a r o z u m chrześcijanina. Pojęciowa redukcja m a być czystym o d e j m o w a ­
n i e m i negacją. Jak twierdził Spinoza: wszelkie definiowanie j e s t n e g o w a n i e m .
Byt jest przez to, że zostaje zaprzeczony. Czyli: A b s o l u t jest, o ile daje się z r e d u ­
kować do czegoś i n n e g o . Czegoś z m y s ł o w o d o ś w i a d c z a l n e g o . Skoro takiej re­
dukcji nie ma, nie m a A b s o l u t u . J e s t t o p u n k t w e w n i o s k o w a n i u wszystkich dialektyków, którego, jak pokazuje Florenski, chrześcijanin u z n a ć nie m o ż e . „Cos
stwarza tylko Istniejący." Cos jest nie przez zaprzeczenie, ale w y d o b y w a się z cze­
goś u p r z e d n i o będącego.
Świat bytów powstał z energii, ze źródła mocy. Nie jest projekcją pojęć ludzkie­
go umysłu, lecz realnością, aktem, doskonałością. „Aby uzyskać indywidualność
rzeczy, nie m u s i ona stanowić zaprzeczenia czegoś, dopóki b o w i e m nie tworzy jej
światło, dopóty w ogóle jej nie m a " — pisze rosyjski myśliciel. Światło, czyli Boża
m o c i potęga. Tak o t o znajdujemy się u s a m e g o początku p r o b l e m u . Uznać roszcze­
nie dialektyki, to już nigdy nie odzyskać więzi ze światem. To pogrążyć się w otchłań
przeciwieństw: świat przeciw Stwórcy, wolność przeciw łasce, konieczność przeciw
dobru. Teza i antyteza, obecne w naszych pojęciach logicznych, przenikają jako wy­
obrażenia o świecie do naszej świadomości i zamykają przed n a m i świat nadprzyro­
dzony. „Wszyscy filozofowie protestanccy budują zamki powietrzne z niczego, aby
LATO 1 9 9 8
291
później zahartować je w stal i nałożyć okowy na cały żywy organizm świata." Czy te
słowa Florenskiego nie idą za daleko? Chyba nie. Wiara żyje dzięki rzeczywistości.
Jest zrodzona z nieskończonego pragnienia rzeczywistości. Jeśli ma przetrwać, m u ­
si odnosić się do prawdy. Z a r ó w n o wiara, jak i p o z n a n i e przyrodzone mają swój
obiektywny przedmiot, który jest ich przyczyną. Różnica polega jedynie na niepro­
porcjonalnej wzniosłości p r z e d m i o t u wiary, k t ó r y m jest s a m Bóg i Jego dzieła. Tym
niemniej nie ma tu sprzeczności i każdy, k t o wierzy, cieszy się, iż poznaje. Prawda
pozostaje wartością niepodważalną.
Świat jest więc dla chrześcijanina zawsze epifanią p r a w d wiecznych, miej­
scem, gdzie Bóg p o z o s t a w i ł ślady s w e g o działania. Każda rzecz p r z y g o d n a ujaw­
nia, jeśli tylko p a t r z e ć na nią z d o s t a t e c z n ą uwagą, wyższą energię, której m o c ą
trwa. Grzech i pycha niszczą t e n s p o s ó b p a t r z e n i a . „Zjawisko z p o t o c z n e g o , pla­
tońskiego, kościelnego, w sensie przejawiania l u b o d s ł a n i a n i a rzeczywistości,
staje się «zjawiskiem» k a n t o w s k i m , pozytywistycznym, iluzjonistycznym" — pi­
sze Florenski. P r z e m i a n a ta w szczególnym s t o p n i u d o t y k a o b r a z u człowieka.
W przeciwieństwie do wszystkich innych rzeczy, k t ó r e są tylko ś l a d a m i Stwórcy,
człowiek jest Jego o b r a z e m . Grzech j e d n a k zaciera t e n obraz i o d c i n a człowieka
od źródła szczęścia. O b r a z p r z e m i e n i a się w m a s k ę , świat d u c h o w y zanika,
a człowiek pogrąża się w ó w c z a s bez reszty w tym, co d o c z e s n e .
Jakie jest na to lekarstwo? Myślę, że p r z e n i k l i w o ś ć F l o r e n s k i e g o objawia się nie
tylko w krytycznej zawartości szkiców, lecz r ó w n i e ż w p r z e s ł a n i u p o z y t y w n y m .
Należą d o ń rozważania n a d i s t o t ą ikony i k u l t u . Refleksje te opierają się w cało­
ści na tradycyjnym r o z u m i e n i u metafizyki, z g o d n i e z k t ó r y m świat doczesny jest
odbiciem i o d w z o r o w a n i e m świata realnego, n o u m e n a l n e g o , d u c h o w e g o . Kon­
templacja służy przejściu od tego, co d o c z e s n e i z m y s ł o w e , do tego, co d u c h o w e .
Chrześcijaństwo, w e d ł u g rosyjskiego teologa, nie oznacza, jak w myśli p r o t e ­
stanckiej, zerwania z m ą d r o ś c i ą antyczną, k t ó r a p o s z u k i w a ł a p r a w d y o pierwszej
zasadzie. Ewangelie kontynuują, oczyszczają i dopełniają antyk. Chrześcijanie są
prawdziwymi spadkobiercami filozofii i sztuki starożytnej. P r z y n o s z ą p r a w d z i w e
p o z n a n i e o tym, kim jest i jak działa Absolut. Dzięki t e m u chrześcijaństwo oży­
wia kulturę, k t ó r a p o z b a w i o n a wartości d u c h o w y c h nie ma racji bytu. „Jeśli nie
ma wartości absolutnej — pisze Florenski — to nie ma r ó w n i e ż co wcielać, nie­
możliwe jest p r z e t o również s a m o pojęcie k u l t u r y " .
Dlatego historia chrześcijaństwa da się, z d a n i e m a u t o r a Ikonostasu, sprowa­
dzić do o b r o n y d w ó c h n i e p o d w a ż a l n y c h f u n d a m e n t ó w : Boga jako A b s o l u t u oraz
292
FRONDAll/12
absolutnych wartości d u c h o w y c h świata. Nic pełniej nie wyraża owej a b s o l u t n o ści Boga niż d o g m a t Trójcy Św. W p r z e c i w i e ń s t w i e do j u d a i z m u i i s l a m u ,
w chrześcijaństwie Bóg nie jest s a m o t n ą z a m k n i ę t ą w sobie m o n a d ą . D o g m a t
Trójcy ujmuje Absolut znacznie p e ł n i e j : jako n i e s k o ń c z o n ą m i ł o ś ć , jako n i e u s t a n ­
ne, w z a j e m n e d a w a n i e siebie trzech n i e s k o ń c z o n y c h o s ó b . Bóg n i e j e s t samotny,
ale trójosobowy. N i e potrzebuje do szczęścia niczego p o z a sobą. I w ł a ś n i e dlate­
go, że s a m w sobie jest szczęśliwy, że Ojciec o d w i e c z n i e rodzi Syna, że D u c h spa­
ja Ich odwiecznie miłością, m o ż e n a s t ą p i ć s t w o r z e n i e . Istniejący w w o l n o ś c i
stwarza coś i to coś, świat, nie jest u ł u d ą . M ó w i o t y m drugi wielki d o g m a t
chrześcijański o Wcieleniu. A więc, pokazuje Florenski, o b r o n a ortodoksji p r z e d
herezjami t o t a k ż e o b r o n a k u l t u r y p r z e d b a r b a r z y ń s t w e m , świata d u c h o w e g o
przed zeświecczeniem i zmysłowością.
Jak j e d n a k człowiek, i s t o t a słaba i u ł o m n a , m o ż e dojść do tych wszystkich
skarbów ducha? Dzięki u c z e s t n i c t w u w kulcie, powiedziałby a u t o r Ikonostasu.
Kult zaś jest możliwy, dzięki idei Wcielenia. To, co boskie i n a d p r z y r o d z o n e , m o ­
że zostać ujęte w tym, co cielesne, czasowe, światowe. J e s t to d o k ł a d n e odwróce­
nie dialektyki protestanckiej. W tej ostatniej d u c h i ciało stoją w opozycji, a wszy­
stko, co cielesne, jest ograniczeniem, s p ę t a n i e m , z b r u k a n i e m d u c h a . Tu zaś,
w myśli prawosławnej i, jak sądzę, katolickiej, ciało u m o ż l i w i a kontemplację
świata d u c h o w e g o . Wartości m o g ą się wcielać. Z d e j m o w a n i e zasłon z bytu m o ż ­
liwe jest właśnie dlatego, że Absolutny sens bytu przybrał p o s t a ć cielesną.
Człowiek dzisiejszy, p o d o b n i e jak człowiek wczorajszy, dociera do Boga
przez świątynię. Tu zaczyna się jego p o d r ó ż d u c h a . „Świątynia jest miejscem
w z n o s z e n i a się do n i e b a " — pisze Florenski. Jeśli m a m y nie zagubić się na bez­
drożach, jeśli d u c h ma nie zgubić drogi prowadzącej go do świata niebiańskiego,
m u s i ćwiczyć swą u w a g ę i zaczynać od z m y s ł o w y c h p o d o b i e ń s t w , od symboli
świata wyższego. O d w o ł u j ą c się do języka metafizyki platońskiej, Florenski
wskazuje, że człowiek m u s i zyskać p r z y p o m n i e n i e świata d u c h o w e g o . Przypo­
m n i e n i e to ma sens duchowy, a nie psychologiczny i subiektywny. N i e jest tylko
a k t e m j e d n o s t k i i nie zwraca się ku jej p r y w a t n y m przeżyciom. J e s t n i e z a l e ż n e
od intensywności w r a ż e ń i p o s t r z e g a n i a zmysłów.
P r z e w o d n i k i e m do świata d u c h a jest artysta, a p r z e d e w s z y s t k i m m a l a r z
ikon. „Dzieło sztuki, jak je r o z u m i e m , to nigdy n i e wysychające ź r ó d ł o , z k t ó r e ­
go wiecznie tryska ludzka twórczość..." Artysta nie jest jednak, jak moglibyśmy
sądzić, t w ó r c ą subiektywnych wizji. Artysta, o k t ó r y m m ó w i Florenski, jest
u c z n i e m teologa i filozofa. J e s t tym, k t ó r y potrafi cieleśnie o d d a ć idee n a d z m y słowe, k o n t e m p l o w a n e przez świętych. Sztuka t o nie s w o b o d n e t w o r z e n i e n a
p o d s t a w i e w r a ż e ń czy n a t c h n i e ń , ale z d e j m o w a n i e zasłony z bytu, „objawienie
samej idei w tym, co z m y s ł o w e " . „ D u s z a artysty w z n o s i się ze świata ziemskie­
go do świata niebiańskiego. Tam syci się, bez obrazów, k o n t e m p l a c j ą istoty bytu
LATO- 1 9 9 8
293
niebiańskiego, obcuje z wiecznymi n o u m e n a m i p r z e d m i o t ó w i n a s y c o n a w i e d z ą
zstępuje z n ó w do świata z i e m s k i e g o " — pisze rosyjski myśliciel.
Malarz ikon z a t e m nie maluje t w a r z y rzeczywistych o s ó b , ale o d s ł a n i a ich
boski obraz. D o s k o n a l e w i d a ć to w analizach r ó ż n y c h t y p ó w ikon, k t ó r e z a w i e r a
w sobie Ikonostas. Obrazy nie są tylko s u b i e k t y w n y m i p r z e d s t a w i e n i a m i wyglądu
świętych i Matki Boskiej. Malarze ikon ś w i a d o m i e rezygnują z p e r s p e k t y w y
i światłocienia; nie chcą pokazywać t w a r z y tak, jak się im o n a jawi; nie chcą p o ­
szukiwać źródła sztuki w sobie, w swych zmysłowych w r a ż e n i a c h , w przyjemno­
ści, jaką d o s t a r c z a im k o n t r a s t o w a n i e barw. Starają się u w i d o c z n i ć idee m ą d r o ­
ści, dziewiczości, macierzyństwa, ofiary.
Ikony to, pokazuje Florenski, s a m i święci. Taka jest o s t a t e c z n a k o n s e k w e n ­
cja Wcielenia. Bóg wcielił się, a więc m o ż e m y Go odkryć w cielesnym p r z e d s t a ­
wieniu. Jeśli tylko m a l a r z z a c h o w a d o s t a t e c z n ą uwagę, m o ż e pokazać n a m nie
tylko symbole świętych czy też Zbawiciela, ale J e g o s a m e g o . „Jeśli symbol jako
coś celowego osiąga swój cel, to jest n a p r a w d ę n i e o d ł ą c z n y od o w e g o celu — od
wyższej rzeczywistości, k t ó r ą ukazuje." Początkowo więc ikony są dla n a s tylko
p o d o b i z n a m i , w s k u t e k p o s t ę p u d u c h o w e g o i wytężonej k o n t e m p l a c j i u j a w n i a się
n a m ich istota: „Ikona t o wypisane k o l o r a m i I m i ę Boże".
„ U k i e r u n k o w a n i e uwagi jest [...] k o n i e c z n y m w a r u n k i e m rozwoju w z r o k u
d u c h o w e g o " — pisze a u t o r Ikonostasu. D o p i e r o t e r a z widać, dlaczego bez t e g o
u k i e r u n k o w a n i a d o n i k ą d nie m o ż n a dojść. Gdyby nie o n o , ikona byłaby dla n a s
p o p r o s t u k o l o r o w ą deską, ciekawym osiągnięciem prymitywnej sztuki m a l o w a ­
nia. Ikona m o ż e być t y m wszystkim, ale tylko w p r z e w o d n i k a c h po m u z e u m .
W kościołach i cerkwiach j e s t o k n e m na i n n y świat, czyli, j a k pokazuje F l o r e n ­
ski, jest s a m y m t y m ś w i a t e m .
To wszystko byłoby j e d n a k n i e p e ł n e , gdyby nie fakt, że świątynia, ikony,
kontemplacja zyskują s w e p e ł n e znaczenie d o p i e r o w o b r ę b i e liturgii.
Florenski inaczej pojmuje znaczenie a k t u liturgicznego niż wielu w s p ó ł c z e s n y c h
myślicieli katolickich i p r o t e s t a n c k i c h . M ó w i ą oni, że czynność liturgiczna
p o w i n n a stać się bardziej z r o z u m i a ł a . To p r a w d a . Tylko że, ich z d a n i e m , o w o
większe r o z u m i e n i e m o ż e zostać z d o b y t e dzięki u p o d o b n i e n i u sfery świeckiej
i sakralnej, dzięki zatarciu granic m i ę d z y n i m i . N a l e ż y z a t e m pozbyć się t y c h ge­
stów, pojęć czy z a c h o w a ń , k t ó r e znikają ze zwykłego, świeckiego życia, n p . wy­
razów czci, u n i ż e n i a w o b e c świętych obrazów, d y m u kadzidła czy p o d n i o s ł e g o ,
hieratycznego języka.
294
FRONDAll/12
Takie p o j m o w a n i e wynika z n i e z r o z u m i e n i a istoty a k t u liturgicznego. Litur­
gia m u s i s t a n o w i ć p r z e n i e s i e n i e z j e d n e g o ś w i a t a — n a s tu żyjących zwykłych lu­
dzi, do i n n e g o świata, n a d p r z y r o d z o n e g o , boskiego. Racjonalizacja czynności
liturgicznej, racjonalizacja s y m b o l u m u s i pociągać za s o b ą jego spłaszczenie.
W t e d y t ł u m a c z y m y boski obraz, p o b o ż n y gest na język, j a k i m p o s ł u g u j e m y się
w życiu c o d z i e n n y m , z a t o p i o n y m w d o c z e s n o ś c i . Racjonalizacja, to przekreśle­
nie dwoistości s y m b o l u religijnego. „ O d g r a n i c z e n i e s a n k t u a r i u m j e s t koniecz­
ne — pisze Florenski — aby nie s t a ł o się o n o dla n a s c z y m ś bez znaczenia, a o w o
odgraniczenie umożliwiają tylko realności, k t ó r e zdolni j e s t e ś m y o d b i e r a ć d w o ­
iście." Kościół chrześcijański j e s t miejscem objawienia się świętych, o d w i e d z i n
aniołów, zstąpienia C h r y s t u s a . W świątyni graniczą d w a światy, co ujawnia się
w ł a ś n i e w nieprzystawalności symboli sakralnych i m e n t a l n o ś c i świeckiej.
Można jednak zapytać: co chroni n a s przed dowolnością przedstawienia? Skąd
wiemy, że to ikony pełniej przedstawiają istotę świata duchowego, a nie n p . obrazy
Picassa? Florenski odwołuje się tu do pojęcia k a n o n u . Kanon to stała, n i e z m i e n n a re­
guła, otrzymana od minionych pokoleń. To reguła, która jest o w o c e m wiekowego,
ciągłego rozwoju, wypróbowana w czasie. „Wymóg formy kanonicznej, albo ściślej:
dar owej formy, jaki otrzymuje artysta od ludzkości, stanowi wyzwolenie, a nie ogra­
niczenie." Rosyjski autor dowodzi, że ikona stanowi przedłużenie malarstwa znacz­
nie wcześniejszego niż chrześcijańskie, że w postaciach Jezusa czy Matki Bożej znaj­
dujemy oczyszczone kontemplacją i skupieniem kształty Ateny, Izydy czy Zeusa.
Liturgia, p o d o b n i e jak m a l a r s t w o ikon, to nie coś p r z y p a d k o w e g o , ale efekt
stałego, ciągłego rozwoju. „W organizacji Kultu ani formy malarskie, ani s a m i
malarze nie s ą czymś p r z y p a d k o w y m . " B o w i e m t o „kult o d k r y w a ś w i ę t e wyobra­
ż e n i a " . Kult s a m w y t w a r z a s z t u k ę , a r c h i t e k t u r ę , poezję, m u z y k ę . Kult chrześci­
jański jest o s t a t n i m s t o p n i e m rozwoju wszystkich innych kultów, p o g a ń s k i c h
czy żydowskich. Jest w n i m wszystko, co było w z n i o s ł e i wielkie w t a m t y c h kul­
tach, tylko p o z b a w i o n e fałszu i z w r ó c o n e ku p r a w d z i w e m u Bogu w J e g o d o s k o ­
n a ł y m objawieniu. W kulcie chrześcijańskim, t a k i m , jaki o t r z y m a l i ś m y od m i ­
nionych pokoleń, odbija się s a m ontologiczny ład świata.
W pewnej m i e r z e d o s t r z e g a m y u F l o r e n s k i e g o wątki t y p o w e dla myśli rosyjskiej
z p r z e ł o m u wieków. P o d o b n i e , choćby, j a k u Bierdiajewa, s p o t y k a m y u n i e g o
o s t r ą krytykę zachodniego, p o r e n e s a n s o w e g o h u m a n i z m u i racjonalizmu. Obaj
myśliciele widzą, że człowiek w s p ó ł c z e s n y „stracił z d o l n o ś ć r o z u m i e n i a i s t o t y
d u c h o w e g o bytu, a t y m s a m y m p o c z u c i e w ł a s n e g o i s t n i e n i a " . Obaj też u p a t r u j ą
LATO 1 9 9 8
295
lekarstwa w p o w r o c i e do średniowiecza, do d u c h o w y c h idei ożywiających tę
epokę. Jak pisał w Nowym
Średniowieczu
Bierdiajew:
„Ośrodkiem
duchowym
w najbliższej przyszłości m o ż e być, t a k jak w ś r e d n i o w i e c z u , tylko Kościół".
Niewątpliwie, Florenski całym sercem przyjąłby za swoje s ł o w a Bierdiajewa:
„Kościół ze swej istoty jest kosmiczny i zamyka się w n i m p e ł n i a bytu. Kościół jest
schrystianizowanym k o s m o s e m " . Pragnienie, aby Kościół objął w sobie p o n o w n i e
wszystkie f e n o m e n y życia, aby człowiek p r z y p o m n i a ł sobie o d u c h o w y m p o w o ł a ­
niu, jest dla tych obu myślicieli w s p ó l n e . M a m j e d n a k wrażenie, że u Florenskie­
go o w o pragnienie wyraża się w formie bardziej s u b t e l n e j . N i e stacza się, jak nie­
kiedy u Bierdiajewa, ku p o l e m i c e politycznej, n i e jest s k a ż o n e k u l t e m witalności.
Ilekroć Bierdiajew rezygnuje ze swych tyrad przeciw nowoczesności, demokracji
czy kapitalizmowi i stara się pokazać, czym jest p r a w d z i w e chrześcijaństwo, tylekroć p o p a d a w nieokreśloność. Wizja Florenskiego n a t o m i a s t to o w o c k o n t e m p l a ­
cji. Słowa są przemyślane, s t a r a n n i e w a ż o n e . W i d z i m y ciągły wysiłek d o c i e r a n i a
do istoty rzeczy, jak chociażby w c u d o w n y c h analizach twarzy, d ł o n i , ciała M a t k i
Bożej, m a ł e g o Pana J e z u s a czy świętych. N a w e t jeśli Florenski zdobywa się nie­
kiedy na uogólnienia, być m o ż e nie w p e ł n i sprawiedliwe — gdy oskarża całe p o r e n e s a n s o w e zachodnie m a l a r s t w o religijne o k ł a m s t w o — to widać w t y m coś
więcej niż tylko t y p o w ą dla Rosjan a n t y z a c h o d n i ą retorykę. Z a r z u t F l o r e n s k i e g o
jest precyzyjnie u z a s a d n i o n y i odwołuje się do ścisłej miary.
Podobnie jak Dostojewski, a u t o r Ikonostasu m ó w i o szczególnym p o w o ł a n i u na­
rodu rosyjskiego, o jego duszy i wielkości. Gdy jednak u dziewiętnastowiecznego pi­
sarza mesjanizm ów niekiedy wyradza się w ciasny nacjonalizm, k t ó r e m u towarzy­
szy imperialna i agresywna idea, Florenski postrzega naród przede wszystkim jako
wspólnotę ducha. Wielkim p o w o ł a n i e m Rosji jest, w e d ł u g niego, odkrycie sensu
Troistości Boga i kontempacja Bożej Mądrości, Sofii. Moskwa jest z a t e m dziedzicem
Bizancjum, ale przede wszystkim w porządku religijnym. Prawdziwą wielkość przy­
pisuje bowiem Florenski św. Sergiuszowi, a znakiem geniuszu rosyjskiego są dla nie­
go ikony Rublowa. W nich bowiem „wrogości i nienawiści, panującym w świecie
ziemskim, przeciwstawiona jest wzajemna miłość, wzbierająca wieczną harmonią,
z wieczną r o z m o w ą bez słów, wieczną jednością słów nadprzyrodzonych".
Paweł Florenski p o z w a l a n a m n a n o w o o d n a l e ź ć s e n s tej kultury, k t ó r a , jak
pisał Sergiusz Bułgakow, „ p o c h o d z i ł a z kultu, m i a ł a c h a r a k t e r t e u r g i c z n y i m i steryjny". Wydaje mi się, że tu leży najgłębszy s e n s p r z e s ł a n i a p r a w o s ł a w n e g o
myśliciela. Uczy on n a s o t w i e r a ć o k n a w świecie z a m k n i ę t y m p r z e z d o c z e s n o ś ć .
Uczy patrzeć, dotykać, czuć i r o z p o z n a w a ć t o , co boskie, w tym, co z m y s ł o w e .
I za to należy mu się u w a g a szczególna.
PAWEŁ LISICKI
• PAWEŁ FLORENSKI,
Ikonostas i inne szkice, Bractwo Młodzieży Prawosławnej, Białystok 1997.
Akt inicjacji dokonany przez „promieniejącą fosforycznym
zamglonym światłem postać" sprawia, że spirytualista negu­
je Krzyż. Istotą tego aktu jest „spłodzenie w mocy" kogoś,
kogo Pansofij-Sołowjow określa mianem „nadczłowieka".
Wschodnioeuropejska
podroż
do kresu dziejów
FILIP
T
MEMCHES
E KSIĄŻKI to z a p r o s z e n i e do podróży. Ich a u t o r z y w y w o d z ą się
z E u r o p y Wschodniej, z krajów p r a w o s ł a w n e g o k r ę g u k u l t u r o w e g o ,
choć wiele lat spędzili na Z a c h o d z i e . Być m o ż e ich p r z y n a l e ż n o ś ć
k u l t u r o w a sprawia, że z d y s t a n s e m o d n o s z ą się do i d e a ł ó w r e n e s a n ­
su i oświecenia, k t ó r e n a r o d z i ł y się z dala od ich krajów. Z a p r o s z e ­
nie do podróży, w jaką się wybierają, nie j e s t propozycją o d w i e d z e n i a k o n k r e t ­
nych miejsc, lecz ofertą wyprawy w czasie. Czas n i e p o s i a d a w t y m p r z y p a d k u
s t r u k t u r y linearnej. Pobyt w jednej epoce m o ż e oznaczać j e d n o c z e ś n i e samoist­
ne znalezienie się w innej, choćby o d d a l o n e j o setki czy tysiące lat.
297
Do kresu pustki
Pierwszym z p r z e w o d n i k ó w jest słynny w s p ó ł c z e s n y o b r a z o b u r c a , j e d e n z bar­
dziej znanych synów R u m u n i i , Emil M. C i o r a n . J e g o zbiór esejów Historia i uto­
pia nie jest co p r a w d a przeraźliwym j a z g o t e m ze „szczytów r o z p a c z y " , t y m nie­
mniej kontestuje on większość idei, k t ó r e w n i ó s ł w n a s z e dzieje europejski,
świecki h u m a n i z m przez o s t a t n i e pięćset lat.
R ó w n i a pochyła dziejów zaczyna się pięć w i e k ó w wcześniej, w r a z z nadej­
ściem pierwszych r o z c z a r o w a ń chrześcijaństwem. R e n e s a n s s t a n o w i dla C i o r a n a
kluczowy m o m e n t w dziejach ludzkości (odnosi się to w szczególności do nasze­
go kręgu cywilizacyjnego), gdy stare formy religijne są w y p i e r a n e p r z e z n o w e
(najczęściej utopijne) koncepcje zbawienia. Ich z w i e ń c z e n i e m , najbardziej rady­
kalnym, jest k o m u n i z m . W eseju Mechanizm utopii a u t o r wykazuje błędy a n t r o p o ­
logiczne, jakich dopuścili się twórcy i k a p ł a n i n o w y c h k u l t ó w religijnych.
„W utopijnych opowieściach — pisze C i o r a n — najbardziej u d e r z a b r a k wyczu­
cia, brak psychologicznego i n s t y n k t u . Ludzie w n i c h występujący są a u t o m a t a ­
mi, s t w o r z e n i a m i całkowicie w y m y ś l o n y m i bądź s y m b o l a m i : nie m a n i k o g o
prawdziwego, ż a d e n z nich nie wychodzi p o z a w i d m o w ą , i d e a l n ą kondycję, za­
n u r z o n ą w świecie bez p u n k t ó w odniesienia. N a w e t dzieci przestają p r z y p o m i ­
nać dzieci".
R u m u ń s k i filozof kpi sobie z C h a r l e s a Fouriera, k t ó r y nie d o p u s z c z a myśli,
aby w idealnej społeczności (Falansterze) dziecko m o g ł o kraść jabłka z d r z e w a .
„Po co b u d o w a ć s p o ł e c z e ń s t w o m a r i o n e t e k ? " — pyta a u t o r i zaraz o d p o w i a d a :
„Polecam opis F a l a n s t e r u jako najskuteczniejszy ś r o d e k w y m i o t n y " . Tak p o i n t u je projekty zakochanych w ludzkości i n ż y n i e r ó w społecznych.
N a znaczące n a s t ę p s t w a r e n e s a n s o w e g o h u m a n i z m u wystarczyło poczekać
dwa stulecia, do epoki „ o ś w i e c o n y c h " przesądów, gdy „zrodziła się Przyszłość,
wizja szczęścia nie do o d w o ł a n i a , raju dyrygowanego, w k t ó r y m nie ma miejsca
na przypadek, w k t ó r y m najmniejsza fantazja zdaje się herezją l u b prowokacją".
Przy okazji C i o r a n krytykuje charakterystyczny dla m e n t a l n o ś c i kalwińsko-purytańskiej e t o s pracy. „Z d u m ą i o s t e n t a c j ą — oznajmia eseista — o b n o s i m y się ze
stygmatami rasy ceniącej sobie «pot spływający z czoła», [...] stąd groza, j a k ą bu­
dzi w nas, p o t ę p i e ń c a c h , wybraniec nieskory do pracy [...]. P o d o b n ą wzgardę,
która n a m psuje krew, osiągnąć jest zdolny t e n tylko, k t o zachowuje w s p o m n i e ­
nie o z a p o m n i a n y m szczęściu." W t e n s p o s ó b w o g n i u C i o r a n o w s k i e g o o s t r z a ł u
znajduje się cała esencja n o w o ż y t n o ś c i — życzeniowe spojrzenie na rzeczywi­
stość oraz ż a ł o s n e p r ó b y s k o n s t r u o w a n i a perpetuum mobile.
W eseju Złoty wiek C i o r a n gani szczególnie p i e w c ó w k o ń c a historii. Taki n p .
rewolucjonista jest, w e d ł u g r u m u ń s k i e g o a u t o r a , przekonany, że s z y k o w a n a
przez niego rewolta będzie o s t a t n i a w dziejach. Tak n a p r a w d ę j e d n a k „wszyscy
298
FRONDAll/12
myślimy to s a m o w sferze naszych działań: kres j e s t obsesją żywych". C i o r a n
uznaje, że świeckie eschatologie są r e z u l t a t e m p o d n o s z e n i a ludzkich słabości do
rangi wzniosłych ideologii.
Kolejny m i t p o d d a n y miażdżącej krytyce t o o b e c n a n a p r z e s t r z e n i wielu stu­
leci, a zwłaszcza, silnie oddziałująca dziś na u m y s ł y i emocje ludzi, wiara we
w r o d z o n ą bezgrzeszność człowieka, czyli a n t y c z n a herezja chrześcijańska — pelagianizm. „Trudno sobie wyobrazić — pisze C i o r a n — d o k t r y n ę bardziej szczo­
d r ą i fałszywą; jest to herezja typu utopijnego, p ł o d n a dzięki swej przesadzie,
swym a b s u r d o m owocującym w przyszłości." Wytacza przy t y m k o n t r a r g u m e n ­
ty wykazujące n i e z g o d n o ś ć pelagiańskich intuicji z n a m a c a l n y m doświadcze­
n i e m , wytyka brak dowodów, że ludzka w o l a jest d o b r a . Jego z d a n i e m , gdyby na­
w e t u d a ł o się zrealizować projekt idealnego s p o ł e c z e ń s t w a , marzący o t y m
człowiek „zacząłby się w n i m dusić, gdyż n i e d o g o d n o ś c i nasycenia są n i e p o r ó w nywanie większe niż n i e d o g o d n o ś c i n ę d z y " .
Cioran szydzi nie tylko z idei, lecz także z bohaterów. W ciemnym świetle
przedstawiony zostaje ulubieniec postępowych intelektualistów — P r o m e t e u s z :
„Był pierwszym gorliwcem «poznania», nowożytnikiem w najgorszym r o z u m i e n i u
tego słowa; jego przechwałki i obłędy zwiastują niejednego doktrynera m i n i o n e g o
stulecia: jedynie jego cierpienia są dla nas pocieszeniem po takim ogromie ekstra­
wagancji". Niewielka to j e d n a k pociecha, gdyż „wszystko, co głosił i n a m narzucał,
odwróciło się p u n k t po punkcie przeciw n i e m u , a następnie przeciw n a m " .
Dokąd jednak wiedzie ta podróż? Dokąd prowadzi n a s Cioran, wróg ideologii
i demaskator utopii? Co kryje się za tą kontestacją? Czy agresywny cynizm i zgorzk­
niałość nie zdradzają Cioranowskiego nihilizmu? Im dalej nas prowadzi, im bardziej
odziera ze złudzeń, tym przytomniej uświadamiamy sobie ziejącą wokół pustkę. Ata­
kuje on wszystkie możliwe autorytety nowożytności, ale nie oferuje nic w zamian.
Co prawda przeciwstawia im sprawującą w średniowieczu rząd dusz, tradycyjną,
chrześcijańską ortodoksję, ale stanowi ona dla Ciorana jedynie mniejsze zło. Jest to
w gruncie rzeczy ta sama równia pochyła. Z dwóch form eschatologii — sakralnej
(religia) i laickiej (utopia) — woli pierwszą. Chrześcijańskie praktyki rozwoju we­
wnętrznego uważa jednak za mniej doskonale formy socjotechniki, n p . Ćwiczenia du­
chowne św. Ignacego Loyoli przyrównuje do Księcia Niccolo Machiavellego.
Z o s t a w m y C i o r a n a w tej p u s t c e , w p r ó ż n i doskonałej, w której r o z b r z m i e ­
w a jedynie m u z y k a (jedyna wartość, z d a n i e m r u m u ń s k i e g o myśliciela, g o d n a
afirmacji), gdyż dalej j u ż nigdzie nie d o t r z e m y i p r z e s i ą d ź m y się w inny w e h i k u ł ,
s k o n s t r u o w a n y (również w Paryżu) t y m r a z e m przez Rosjanina.
299
Do kresu n o w e g o p o g a ń s t w a
Nowe Średniowiecze Mikołaja Bierdiajewa to inna druzgocąca krytyka cywilizacji porenesansowej. Nie prowadzi ona jednak do przyjęcia postawy negacjonisty-nihilisty.
Rosyjski myśliciel, m i m o że jest reprezentantem prawosławia (choć deklaratywnie
całe życie odcinał się od jakiejkolwiek ortodoksji, zarówno religijnej, jak i ideologicz­
nej),
dostrzega w
łonie
średniowiecznego
katolicyzmu
fascynujące
zjawiska,
o których niektórzy współcześni teologowie woleliby zapomnieć. Pisze: „Katolicyzm
nie tylko prowadził człowieka do nieba, ale także do piękna i chwały na ziemi. W tym
właśnie tkwi jego wielka tajemnica". Bierdiajew doskonale zdaje sobie sprawę, że
może być oskarżony o idealizację, zawczasu więc wytrąca swoim przeciwnikom ar­
gumenty z ręki: „Doskonale znamy wszystkie negatywne i naprawdę ciemne strony
średniowiecza: barbarzyństwo, [...] okrucieństwo, przemoc, [...] religijny terror [...].
Lecz wiemy także, że czasy średniowieczne [...] cechowała [...] tęsknota za niebem,
która czyniła narody narzędziem świętego szaleństwa; [...] W istocie średniowiecz­
na kultura była już odrodzeniem, walką z tym barbarzyństwem i ciemnotą, które na­
stąpiły po upadku antycznej kultury. Chrystianizm był światłem w ciemnościach,
przemianą chaosu w kosmos. [...] Wreszcie pora już przestać mówić o mrokach śre­
dniowiecza, i przeciwstawiać im światło historii nowożytnej. Te trywialne sądy nie
stoją na poziomie współczesnej wiedzy historycznej." Kiedy całe rzesze a d e p t ó w postoświeceniowych instytucji edukacyjnych są przekonane, że reformacja była kro­
kiem do przodu w dziejach ludzkości, Bierdiajew widzi w tym wydarzeniu „religijnie
bezpłodną" „rewolucję nowego człowieka", „bunt i protest przeciw religijnej trady­
cji". Docenia kulturotwórczy dorobek renesansu, jednak właśnie w tej epoce widzi
początek procesów sekularyzacyjnych, jakie dotknęły nasz świat. „Renesans wyrosły
na podłożu h u m a n i z m u , odkrył siły twórcze człowieka w jego istocie przyrodniczej
(naturalnej), a nie duchowej." Zwierciadłem dynamiki i kierunku tego zjawiska
w ostatnich pięciu wiekach jest ewolucja sztuki. „W sztuce współczesnej — zauwa­
ża rosyjski myśliciel — skierowanej wyłącznie ku przyszłości i wielbiącej przyszłość,
skazane zostały na zagładę, zarówno ciało człowieka, jak i jego odwieczne formy".
Bierdiajew o d n o s i się r ó w n i e ż do p o r e n e s a n s o w e j historii politycznej świa­
ta. Sugeruje, że wszystkie idee, k t ó r e n a r o d z i ł y się w t y m czasie, aż do socjali­
z m u , mają związek z h u m a n i z m e m , a ich o d b i c i e m w życiu s p o ł e c z n y m jest roz­
wój instytucji d e m o k r a t y c z n y c h .
Bierdiajew miażdży wręcz w s p ó ł c z e s n ą ideę demokracji, piętnując g ł ó w n i e
jej relatywizm m o r a l n y i kolektywizm. Najmocniejszym o s k a r ż e n i e m jest j e d n a k
twierdzenie, że demokracja to w istocie p o d t r z y m y w a n i e fikcji. „Ideologia, k t ó r a
uznaje wyższość i autokrację woli n a r o d u , powstaje wtedy, gdy w o l a n a r o d u j u ż
nie istnieje".
300
FRONDA11/12
Kolejnym negatywnym b o h a t e r e m Bierdiajewowskiej historiozofii jest kapita­
lizm, postrzegany tu nie tyle jako w o l n o r y n k o w a forma gospodarki, ile jako total­
ny system, przenikający różne, także p o z a e k o n o m i c z n e obszary życia. W efekcie
społeczeństwo „wyrzekło się wszelkiego chrześcijańskiego ascetyzmu i odwróciw­
szy się od nieba, o d d a ł o się wyłącznie rozkoszom z i e m s k i m " . Demokracja i kapi­
talizm ściśle łączą się z rozwojem technologicznym i ekspansją mechanistycznego
światopoglądu. W związku z tym Bierdiajew konstatuje, że „siły ludzkie, wycho­
dząc ze s t a n u organicznego, zostały wkrótce ujarzmione przez siły m e c h a n i c z n e " .
Oznacza to rozpad naturalnej, hierarchicznej s t r u k t u r y życia.
Z drugiej strony — filozof atakuje socjalizm, a wraz z n i m ruchy rewolucyj­
ne, jako n o w ą quasi-religię, zdesakralizowane świeckie pseudochrześcijaństwo,
będące konkurencją dla właściwego chrześcijańskiego odrodzenia. Bierdiajew wy­
powiada prawdy z n a n e Kościołowi od s a m e g o zarania: „bezreligijność i religijna
obojętność nie istnieją". Potwierdza t o „ k o m u n i z m , który z m i e n i a a u t o n o m i c z n ą
i sekularną zasadę historii, oraz żąda sakralnego s p o ł e c z e ń s t w a i kultury, p o d p o ­
rządkowania wszystkich dziedzin życia religii diabła, religii Antychrysta". A u t o r
nie poprzestaje j e d n a k na t a k i m w i d z e n i u rzeczy. Socjalizm, m i m o że jest uważa­
ny za siłę sataniczną, jednocześnie zostaje p o t r a k t o w a n y jako w a ż n e doświadcze­
nie dla ludzkości. Odpowiedzialnością za tragedię rewolucji w Rosji filozof w rów­
n y m s t o p n i u obarcza carski e s t a b l i s h m e n t , który p o p a d ł w d u c h o w y m a r a z m nie
dostrzegając p o t r z e b n a r o d u , jak i ś r o d o w i s k a lewicowe, o w ł a d n i ę t e ideami p o ­
w s z e c h n e g o szczęścia ziemskiego. Bierdiajew nie widzi możliwości jakichkolwiek
pozytywnych zmian, jeśli kontrrewolucjoniści nie przeanalizują swoich b ł ę d ó w
z okresu rządzenia. „Z p u n k t u widzenia w e w n ę t r z n e g o życia d u c h o w e g o m y l n y m
jest wyobrażanie sobie, że ź r ó d ł o zła leży p o z a m n ą , a ja s a m j e s t e m tylko «naczyniem» dobra. Na t a k i m gruncie rodzi się p e ł e n złości i nienawiści fanatyzm. O b ­
winiać o wszystko zło żydów, m a s o n ó w , inteligencję jest taką s a m ą p r z e w r o t n o ­
ścią, jak oskarżać o wszystkie z b r o d n i e burżuazję, szlachtę i d a w n ą w ł a d z ę . Nie,
źródło zła znajduje się także i we m n i e s a m y m i ja p o w i n i e n e m wziąć na siebie
część winy i odpowiedzialności." W a r t o zauważyć, że Bierdiajew w s w o i m stano­
wisku nie jest odosobniony. Z y g m u n t Krasiński w Nie-Boskiej Komedii upatruje
przyczyny rewolucji nie tylko w ś r ó d wywrotowców, ale także w p o s t a w i e hrabie­
go Henryka i ludzi „ s t a r e g o " porządku.
Autor Nowego Średniowiecza u s t o s u n k o w u j e się też do kwestii nacjonalizmu.
Przestrzega przed bałwochwalczym u w i e l b i e n i e m n a r o d u , za gorszy wybór uwa­
ża j e d n a k „karykaturę u n i w e r s a l i z m u " , czyli internacjonalizm. Dlatego p o d k r e ś l a
konieczność „ o b u d z e n i a się d u c h a p o w s z e c h n o ś c i u n a r o d ó w chrześcijańskich".
„Naród posiada realne, ontologiczne p o d s t a w y (internacjonalizm tego nie m a ) ,
jednakże nie p o w i n i e n on zastępować Boga." W t e n s p o s ó b Bierdiajew p o d k r e ś l a
LATO 1 9 9 8
301
wartość organicznych więzi łączących człowieka z jego najbliższym o t o c z e n i e m —
pierwszym s t o p n i e m jest rodzina, a d o p i e r o n a s t ę p n i e — n a r ó d .
Książka m a też swoje profetyczne oblicze. A u t o r p r z e p o w i a d a n i e u c h r o n n y
kres nowożytności, zapowiadając nadejście nowej e p o k i przypominającej, głów­
nie ze względu na o d r o d z e n i e religijne, wieki ś r e d n i e . „Świat — z a u w a ż a Bier­
diajew — przechodzi o k r e s chaosu, n i e m n i e j dąży ku w y t w o r z e n i u d u c h o w e g o
k o s m o s u , u n i w e r s u m n a p o d o b i e ń s t w o ś r e d n i o w i e c z n e g o . " Filozof rosyjski p o ­
równuje czasy w s p ó ł c z e s n e do s t a n u , w j a k i m znalazło się C e s a r s t w o Rzymskie
u progu swego końca, w „zaniku grecko-rzymskiej kultury, t e g o w i e c z n e g o
źródła wszelkiej kultury w ogóle". O d r z u c a p o p u l a r n ą w XIX stuleciu ideę p o s t ę ­
pu „jako zniewagę dla prawdziwych celów życia" (w n i e k t ó r y c h miejscach suge­
ruje nawet, by zwolnić t e m p o w z r o s t u g o s p o d a r c z e g o na rzecz o d r o d z e n i a życia
d u c h o w e g o ) . „Trzeba będzie na n o w o zbliżyć się ku n a t u r z e [...]. M i a s t o będzie
m u s i a ł o zbliżyć się do wsi." O p r ó c z wątku „ekologicznego" rosyjski myśliciel p o ­
rusza również wątek „feministyczny". Twierdzi mianowicie, że k u l t u r a m ę s k a
jest zbyt racjonalistyczna, n a t o m i a s t p i e r w i a s t e k kobiecy wiąże się z e l e m e n t a m i
mistycznymi. W konsekwencji o d r o d z e n i e religijne łączy się z d u ż y m u d z i a ł e m
kobiecej d u c h o w o ś c i . „ N i e z e m a n c y p o w a n a i u p o d o b n i o n a do mężczyzn kobie­
ta, ale wieczna kobiecość — będzie odgrywała wielką rolę w p r z y s z ł y m okresie
dziejowym".
Za s y m p t o m y zbliżania się epoki „ n o w e g o ś r e d n i o w i e c z a " a u t o r u w a ż a roz­
kwit d o k t r y n okultystycznych, przy czym tak m o d n ą w jego czasach teozofię
uważa jedynie za n o w ą mutację n a t u r a l i z m u , „burzycielkę człowieka, przeszcze­
p i o n ą w świat d u c h a " .
Bierdiajew pisze o kresie „ s t a r e g o p a r a d y g m a t u n a u k o w e g o " : „Odkrycie za­
sady entropii, radioaktywności, i rozbicia a t o m ó w m a t e r i i , wreszcie odkrycie te­
orii względności — czyż nie jest to wszystko rodzajem objawienia fizyki w s p ó ł ­
czesnej?" O p o n o w n y m zbliżaniu się n a u k i i religii: „ S a m a n a u k a w r a c a do
swych magicznych źródeł i w k r ó t c e wyjaśni się o s t a t e c z n i e m a g i c z n y c h a r a k t e r
samej t e c h n i k i . " O d p o w i e d z i ą na te wszystkie zjawiska p o w i n i e n być, w e d ł u g
niego, radykalny z w r o t ku chrześcijaństwu. C h o d z i mu o religijność dojrzałą,
k s z t a ł t o w a n ą często w w a r u n k a c h wrogości s p o ł e c z e ń s t w a i p a ń s t w a w o b e c na­
uk C h r y s t u s a : „Kościół straci na liczebności, lecz zyska na jakości".
Jeśli pod t e r m i n e m „ g n o z a " r o z u m i e ć nie tyle k o n k r e t n ą formację quasi-religijną, ile rodzaj opisu sytuacji kryzysowej oraz s z u k a n i a z niej wyjścia, to Nowe
Średniowiecze ]est w p e w n y m sensie książką gnostyczną, a żarliwy, p ł o m i e n n y ję­
zyk Bierdiajewa jest t e g o p o t w i e r d z e n i e m . A u t o r pisze z pozycji w t a j e m n i c z o n e ­
go w losy świata, w p r a w a dziejowe, z pozycji kogoś, k t o znalazł p a n a c e u m na
w s p ó ł c z e s n e bolączki. Świadczy o t y m chociażby jego podział historii na epoki
„organiczne i krytyczne, d z i e n n e i n o c n e , sakralne i s e k u l a r n e " . Ale czy s a m a fi302
FRONDA
11/12
lozoficzna spekulacja, o p a r t a n a w e t na najtrafniejszych obserwacjach, j e s t w sta­
nie zaspokoić głód duchowy?
Ten głód zaspokoić m o ż e d o ś w i a d c z e n i e d u c h o w e o s a d z o n e w wielopokole­
niowej zbiorowości. O w o c e t e g o d o ś w i a d c z e n i a o d n a l e ź ć m o ż n a w P i ś m i e Św.
i Tradycji. Tą drogą r u s z a m i s t r z Bierdiajewa, W ł o d z i m i e r z Sołowjow, a u t o r Krót­
kiej opowieści o Antychryście, kulminacyjnej części r o z p r a w y Trzy rozmowy.
D o k r e s u historii
Sołowjow, słusznie kojarzony z p r a w o s ł a w i e m ( p o m i m o swoich z a t a r g ó w z Cer­
kwią rosyjską), p o d koniec życia u z n a ł z w i e r z c h n i c t w o Papieża i przystąpił do int e r k o m u n i i . Być m o ż e także Krótka opowieść o Antychryście, n a p i s a n a w 1900 r.,
jest ś w i a d e c t w e m t e g o kroku. A u t o r p r z e d s t a w i a j ą jako rękopis p e w n e g o m n i ­
cha o imieniu Pansofij (gr. W s z e c h m ą d r y ) . We w s t ę p i e z a w a r t y m w Rozmowie
Trzeciej znajdujemy informację, że jest to fikcja literacka, n a p i s a n a j e d n a k „ n a
p o d s t a w i e P i s m a Św., tradycji Kościoła i z d r o w e g o r o z u m u " .
Akcja opowieści przypada na stulecia XX i XXI, chociaż w p e w n y m m o m e n ­
cie t r u d n o już m ó w i ć o czasie historycznym s e n s u stricto. Opisywany okres po
części przypomina Bierdiajewowską wizję końca nowożytności, t u ż p r z e d nasta­
n i e m „nowego średniowiecza". Dochodzi do wielkiego konfliktu między E u r o p ą
a światem m u z u ł m a ń s k i m , a n a s t ę p n i e do globalnego starcia Starego K o n t y n e n t u
z krajami Dalekiego Wschodu, zjednoczonymi p o d p r z y w ó d z t w e m Japonii w imię
idei p a n m o n g o l i z m u (wizja ta zdaje się antycypować dzisiejsze tezy Samuela H u n ­
tingtona o „starciu cywilizacji"). Pansofij p r z e p o w i a d a wyzwolenie Europy spod
jarzma azjatyckiego, dzięki porzuceniu „partykularnych i n t e r e s ó w n a r o d o w y c h "
i powstaniu „międzynarodowej organizacji zjednoczonych sił całej europejskiej
ludności". Na jej czele stoją m a s o n i . Prawie wszędzie następuje zanik instytucji
związanych z ustrojem m o n a r c h i c z n y m , n a t o m i a s t u t r w a l a się demokracja w ra­
mach „europejskich s t a n ó w zjednoczonych". W ł a d z ę przejmuje „rada związkowa,
czyli światowy zarząd". Na klimat d u c h o w y epoki składają się: materializm, atom i z m i mechanicyzm — „takie wyobrażenie nie m o g ł o zadowolić ani j e d n e g o
myślącego u m y s ł u " . Z drugiej strony — n a i w n a i s p o n t a n i c z n a wiara również
przestała satysfakcjonować ludzi. „Takich pojęć, jak Bóg, który stworzył świat z ni­
czego, itp., przestają już uczyć n a w e t w szkołach e l e m e n t a r n y c h " .
I wtedy właśnie na ziemi pojawia się pewien człowiek, spirytualista, wprawdzie
wierzący, ale „równie daleki od dziecięctwa umysłu, jak i serca (por. IKor 14,20)".
Jego „jasny umysł ukazywał mu zawsze prawdę, w k t ó r ą należy wierzyć: dobro,
Boga, Mesjasza", ale on „kochał tylko siebie samego". Jego światopogląd to odbicie
wątpliwości trapiących ludzi w owym czasie. Postać ta szuka rozwiązania, które
ostatecznie podpowiada jej tajemniczy głos wewnętrzny, uwodzący „nie u ł u d ą
LAT01998
303
uczuć i niskich namiętności, nawet nie subtelną przynętą władzy, lecz jedynie po­
przez bezgraniczną miłość własną". Spirytualista rozumuje, że o ile „Chrystus napra­
wiał ludzkość", głosząc i urzeczywistniając wartości moralne, o tyle on będzie „do­
broczyńcą tej częściowo naprawionej, częściowo nie naprawionej ludzkości". Mamy
tu do czynienia z kimś o „nienagannej moralności i niezwykłym geniuszu". A jednak
nadchodzi m o m e n t , gdy zamiast szacunku i czci dla Chrystusa, w z b u d z o n a zostaje
u tego człowieka „jakaś zgroza, a p o t e m kłująca i całe jego jestestwo ściskająca i dła­
wiąca zazdrość oraz wściekła, pełna pasji nienawiść". Wreszcie następuje akt inicja­
cji dokonany przez „promieniejącą fosforycznym zamglonym światłem postać".
Istotą tego aktu jest negacja Krzyża i „spłodzenie w m o c y " kogoś, kogo Pansofij-Sołowjow określa m i a n e m „nadczłowieka". Ów „nadczłowiek" dąży do ostatecznego
uszczęśliwienia ludzkości przez zasypywanie jej dobrami materialnymi (dla zaspoko­
jenia ciała) oraz magicznymi sztuczkami (dla zaspokojenia duszy). Swe zdolności
twórcze realizuje, pisząc dzieło Otwarta droga do powszechnego pokoju i pomyślności.
Wywołuje o n o zachwyt zarówno krytyki, jak i pospolitych czytelników. Wątpliwości
niektórych pobożnych osób, wskazujących na brak jakichkolwiek wzmianek o Chry­
stusie, są natychmiast uciszane dobrze znanymi dziś stwierdzeniami: „Skoro treść
dzieła jest przeniknięta chrześcijańskim d u c h e m czynnej miłości i wszechogarniają­
cej życzliwości, to czegóż jeszcze więcej chcecie?" (Zupełnie jakbyśmy słyszeli
współczesnych „chrześcijan nie wierzących w zmartwychwstanie").
Jako kapitalista związany z wielką finansjerą i k r ę g a m i wojskowymi, „nad­
człowiek" zdobywa w ł a d z ę w świecie t a r g a n y m kryzysami i c h a o s e m . Zostaje
globalnym i m p e r a t o r e m . P i e r w s z y m jego k r o k i e m j e s t z a p r o w a d z e n i e wieczne­
go pokoju. N a s t ę p n i e u s t a n o w i o n a zostaje „ r ó w n o ś ć p o w s z e c h n e j sytości". Ko­
lejne p o s u n i ę c i a „ n a d c z ł o w i e k a " m o g ą b u d z i ć skojarzenia z dzisiejszymi czasa­
mi: „Sam będąc w e g e t a r i a n i n e m , zakazał wiwisekcji, w p r o w a d z i ł s u r o w y n a d z ó r
n a d rzeźniami i popierał na wszelkie s p o s o b y t o w a r z y s t w a opieki n a d zwierzęta­
m i " . N a s t ę p n i e sprowadził na swój d w ó r m a g a A p o l o n i u s z a (czyżby aluzja do
Apoloniusza z Tyany — „ c u d o t w ó r c y " i fałszywego mesjasza żyjącego kilkadzie­
siąt lat po C h r y s t u s i e ? ) , łączącego w s o b i e u m i e j ę t n o ś ć wykorzystywania osią­
gnięć n a u k i Z a c h o d u i czerpania z tradycyjnej mistyki W s c h o d u . R e z u l t a t y owej
syntezy są tak zaskakujące, że „wśród ludzi m ó w i się, że s p r o w a d z a on ogień
z n i e b a (por. Ap 13,13)". Działania „ n a d c z ł o w i e k a " wywołują p o w s z e c h n ą a p r o ­
batę, nie dając p o w o d ó w do krytyki. J e d n a k Pansofij-Sołowjow przywołuje sło­
wa C h r y s t u s a : „Ja p r z y s z e d ł e m w i m i e n i u Ojca m e g o , a nie przyjęliście m n i e ;
przyjdzie k t o inny w i m i e n i u s w o i m i t e g o przyjmiecie Q 5,43)". „Przecież, aby
zostać przyjętym, trzeba być p r z y j e m n y m " — k o n s t a t u j e autor.
Ambicją „ n a d c z ł o w i e k a " jest nie tylko rozwiązanie kwestii politycznych
i społecznych, lecz r ó w n i e ż z a p r o w a d z e n i e n o w e g o ł a d u religijnego. Zwołuje on
w Jerozolimie sobór powszechny, na który zaproszeni zostają r e p r e z e n t a n c i
304
FRONDA11/I2
wszystkich w y z n a ń chrześcijańskich. Dalej wypadki zaczynają się toczyć n i e m a l
w zgodzie z p r o r o c t w a m i , jakie głoszą P i s m o i Tradycja. W przypisach z r e s z t ą
wydawca Sołowjowa zaznacza fragmenty N o w e g o T e s t a m e n t u , w których m o ż ­
n a odszukać analogie d o opisywanych przez siebie w y d a r z e ń . C o j e d n a k i s t o t n e ,
z a n i m w „ n a d c z ł o w i e k u " r o z p o z n a n y z o s t a n i e Antychryst, przedstawiciele każ­
dej z konfesji zostają p o d d a n i s w o i s t e m u k u s z e n i u . Katolicki papież Piotr, pra­
w o s ł a w n y starzec J a n oraz ewangelicki profesor Pauli p o z o s t a n ą n i e z ł o m n i , ale
wielu d e l e g a t ó w na Sobór nie pójdzie za n i m i , lecz za „ n a d c z ł o w i e k i e m " . J e g o
p o m y s ł jest następujący: uderzyć w słabość k a ż d e g o z w y z n a ń . Katolikom oferu­
je on przywrócenie tego, co w ciągu o s t a t n i c h czasów utracili, czyli silnej pozy­
cji p a p i e s t w a jako formalnie najwyższego a u t o r y t e t u oraz lokalizacji w ł a d z y
duchowej w Rzymie. P r a w o s ł a w n i , k t ó r y m tak d r o g a pozostaje tradycja z całym
b a g a ż e m jej obrzędowości, o t r z y m u j ą propozycję założenia p o t ę ż n e g o m u z e u m
archeologii chrześcijańskiej u t r z y m y w a n e g o z b u d ż e t u i m p e r a t o r a . P r o t e s t a n ­
t o m zaś, przywiązanym do literalnej wierności Słowu B o ż e m u , „ n a d c z ł o w i e k "
p o s t a n a w i a ofiarować (także z w ł a s n y c h środków) i n s t y t u t b a d a ń n a d P i s m e m
Św. W z a m i a n za to r e p r e z e n t a n c i wszystkich t r z e c h konfesji mają p o k ł o n i ć się
władcy świata. Wcześniej Zły w p o d o b n y s p o s ó b kusi Żydów, w k t ó r y c h r o z b u ­
dza nadzieje mesjanistyczne, obiecując im p a n o w a n i e n a d ś w i a t e m . W k o n s e ­
kwencji p o t o m k o w i e Izraela mają d u ż y udział w zdobyciu w ł a d z y p r z e z „ n a d człowieka"; później j e d n a k zrehabilitują się...
Tak z m i e r z a m y do kresu dziejów. N i e wnikając w dalszy bieg w y p a d k ó w (do
wglądu w książce Sołowjowa lub w Apokalipsie św. J a n a ) , w s p o m n i j m y o jednej
ważnej refleksji. Ż a d e n człowiek nie u c i e k n i e od swoich słabości. Z jednej stro­
n y m o ż e t o być h e d o n i s t y c z n a p o t r z e b a komfortu, często z a w s z e l k ą cenę, i n n y m
r a z e m — h e r o i c z n e p r a g n i e n i e w y p e ł n i e n i a p o s t a w i o n y c h przez siebie obowiąz­
ków, n i e j e d n o k r o t n i e k o s z t e m bliźnich. W p i e r w s z y m w y p a d k u n a s t ę p u j e j a w n e
zamknięcie się na A b s o l u t i całkowite o d d a n i e się u c i e c h o m życia, w d r u g i m —
ś w i a d o m o ś ć sacrum z a w ę ż o n a zostaje do j e d n e g o z d o c z e s n y c h wymiarów, co p o ­
woduje b ł ę d n ą identyfikację A b s o l u t u . Pansofij-Sołowjow pokazuje, że Zły tylko
czeka na takie okazje: jego najskuteczniejszą b r o n i ą jest u m i e j ę t n o ś ć bycia atrak­
cyjnym, nie tylko dla złaknionych w y g o d n e g o życia h e d o n i s t ó w , ale r ó w n i e ż dla
pretendujących do roli zbawicieli ludzkości herosów. J e d y n y m r a t u n k i e m j e s t
chrystocentryzm, p o j m o w a n y j e d n a k nie jako idea, lecz jako p o s t a w a życiowa
polegająca n a całkowitym przylgnięciu d o C h r y s t u s a , n a p e ł n y m M u się o d d a n i u .
Przystanek końcowy
Podróż ową potraktować m o ż n a inicjacyjnie — jako czas dany na dojrzewanie do
bliższych spotkań z Kimś, Kto w gruncie rzeczy n i e u s t a n n i e uobecnia się w naszej
LATO-1998
305
codzienności i Kto u kresu dziejów triumfuje. Dzięki Cioranowi m o ż e m y k o n t e s t o ­
wać sentymentalno-moralistyczne mity „tego świata". N i e u s t a n n a negacja na dłuż­
szą m e t ę jest jednak bezpłodna. Bierdiajew p o m a g a porzucić n a m kontestację na
rzecz bardziej konstruktywnych rozważań, abyśmy odnaleźli wartości, g o d n e zaufa­
nia, będące „światłością w ciemności", wskazujące na Tego, który jest ź r ó d ł e m Pięk­
na, D o b r a i Prawdy. Ale jest to tylko filozofia, żonglerka ideami. P o m i m o swej reli­
gijności oraz genialnych spostrzeżeń i wniosków, filozofia ta n i e jest w stanie
ustrzec się tendencji gnostycznych. A te zniekształcają rzeczywistość. D o p i e r o w t o ­
warzystwie Sołowjowa zaczynamy rozumieć, że Absolut nie jest ideą, jest Osobą.
I tylko jako O s o b a pozostaje Prawdą, D r o g ą i Życiem.
FILIP MEMCHES
* EMIL M. CIORAN,
Historia i utopia, Wydawnictwo Instytutu Badań Literackich, Warszawa 1997;
* MIKOŁAJ BIERDIAJEW,
Nowe Średniowiecze, Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski, Komorów 1997;
* WŁODZIMIERZ SOŁOWJOW,
Wybór p/sm tom III, Trzy rozmowy 1899-1900, Wydawnictwo „W drodze", Poznań 1988.
Wielkie misteria mają charakter pasywny, obdarzając ini­
cjowanego siłą całkowicie niezależną od jego wolnej woli.
W chrześcijaństwie Wielkimi Misteriami są np. święcenia
kapłańskie, sakrament posiadający wyraźny charakter
inicjacyjny.
Prawosławny
ezoteryzm
c
ANDRZEJ
FIDERKIEWICZ
HRZEŚCIJAŃSTWO jest religią, której wymiar metafizyczny zbada­
ny jest najsłabiej." Tymi słowami rozpoczyna się Metafizyka Dobrej No­
winy, trzeci po Drogach Absolutu i Krucjacie Słońca, t o m metafizycznej
trylogii rosyjskiego filozofa Aleksandra Dugina. Moskiewski myśli­
ciel, redaktor naczelny słynnych Ełementów oraz ideolog rosyjskiej
Konserwatywnej Rewolucji, który zasłynął p o d koniec lat 80. jako propagator inte­
gralnego tradycjonalizmu w Rosji, proponuje czytelnikom krótki wykład chrześci­
jańskiej, a w szczególności prawosławnej, metafizyki. N i e jest to jednak, jak m o ż n a
by oczekiwać, c h ł o d n a ocena chrześcijaństwa z perspektywy pierwotnej Tradycji,
której badaniem zajmują się tradycjonaliści integralni. Uściślenia d o m a g a się
LATO-1998
307
zresztą s a m o pojęcie Tradycji. Zauważalna jedność symboli, rytualnych gestów, tra­
dycji i m i t ó w kosmologicznych w dawnych kulturach doprowadziła wielu badaczy
do przekonania, że istnieje p e w n a pierwotna, ezoteryczna Wielka Tradycja w s p ó l n a
wszystkim lub prawie wszystkim z tych kultur. W rzeczywistości historia pokazuje,
że każda przednowoczesna kultura uważała się za strażniczkę tradycji, odmawiając
zazwyczaj innym k u l t u r o m tego miana. Od czasu do czasu następowały okresy za­
wieszenia broni, a nawet międzyreligijnej syntezy (np. czasy późnorzymskie), do­
konywanej nieraz w celu zaprowadzenia spokoju w ś r ó d wielowyznaniowych m a s
antycznych imperiów. Historyczne świadectwa m ó w i ą n a m też o istnieniu ezote­
rycznych wspólnot kapłanów, n o m i n a l n i e związanych z jakimś k o n k r e t n y m kultem,
a w rzeczywistości przechowujących ponadczasową Wiedzę Świętą o nadprzyrodzo­
nym, jak sądzili, pochodzeniu (jedną z ostatnich takich w s p ó l n o t w Europie byli
templariusze).
Tradycjonalizm integralny jest w s p ó ł c z e s n ą p r ó b ą w s k r z e s z e n i a tej niewi­
dzialnej w s p ó l n o t y w t a j e m n i c z o n y c h w Tradycję, r u c h e m i n t e l e k t u a l n y m z p o ­
granicza religioznawstwa i w y s u b l i m o w a n e g o o k u l t y z m u , a nie k o n k r e t n ą trady­
cją d u c h o w ą . Z a p e w n e ś w i a d o m o ś ć t e g o faktu z m u s i ł a najwybitniejszego chyba
tradycjonalistę R e n e G u e n o n a do przyjęcia i s l a m u i pójścia m i s t y c z n ą d r o g ą sufizmu. S t o s u n e k chrześcijan do takiej Tradycji trafnie wyraża j e d e n z u t w o r ó w li­
turgicznych Kościoła p r a w o s ł a w n e g o , k a n o n niedzielny II t o n u , w k t ó r y m m o w a
jest o p u s t y n i pogańskiego, b e z p ł o d n e g o Kościoła, k t ó r a m o ż e r o z k w i t n ą ć jedy­
nie przez przyjęcie C h r y s t u s a .
Dugin twierdzi w ślad za tradycjonalistami, że we w s p ó ł c z e s n y m chrześcijań­
stwie zauważyć m o ż n a alarmujący brak ezoterycznej głębi, że ezoteryczny e l e m e n t
chrześcijaństwa jest dziś s t ł a m s z o n y i z d o m i n o w a n y przez zewnętrzną, egzoteryczną, m o r a l i s t y c z n o - h u m a n i t a r n ą s t r o n ę religii. Z a r a z e m j e d n a k zdecydowanie
odcina się od wspólnego tradycjonalistom przekonania, że „chrześcijaństwo to zre­
dukowana, niepełna p o s t a ć Tradycji, której pierwiastek ezoteryczny został prak­
tycznie utracony, a zawartości metafizycznej nie s p o s ó b odczytać, gdyż przykrywa
ją gruba w a r s t w a egzoterycznej, scholastycznej teologii i subiektywnych intuicji
mistyków". Oryginalność omawianej książki polega na tym, że zawiera o n a ocenę
metafizyki i ezoteryki chrześcijaństwa z p u n k t u widzenia zgromadzonej przez tra­
dycjonalistów wiedzy, będącej niejako s u m ą d u c h o w y c h doświadczeń ludzkości
pozostającej poza światłem chrześcijaństwa; ocenę d o k o n a n ą z p o m o c ą opracowa­
nej przez nich metodologii b a d a ń n a d religiami. Nie jest to zresztą pierwsza p r ó b a
tego rodzaju. Pionierską na t y m polu pracę Introduction a 1'esoterisme chretien opubli­
kował w 1979 roku francuski zakonnik H e n r i Stephane, jest o n a j e d n a k u b o ż s z a
treściowo niż dzieło Rosjanina. Praca D u g i n a jest n a t o m i a s t miejscami zbyt chao­
tyczna i wielowątkowa, dlatego też skoncentrujemy się tylko na jej najważniejszych
fragmentach, dotyczących chrześcijańskiej metafizyki i inicjacji.
308
FRONDA11/12
TROISTOŚĆ ABSOLUTU I BOŻY KENOSIS
Metafizyka to wiedza, jeżeli m o ż n a tu użyć takiego słowa, o Absolucie. Wyróż­
nikiem chrześcijaństwa j e s t z n a n e z Objawienia pojęcie A b s o l u t u jako Trój­
cy Św., n i e o b e c n e w innych wielkich religiach. D u g i n twierdzi jednak, iż n a w e t
abstrahująca o d p r a w d y Objawienia analiza pojęcia A b s o l u t u d o p r o w a d z i n a s d o
przekonania, że t r o i s t o ś ć jest jego n i e o d ł ą c z n ą cechą. Troistość t a k ą w najwięk­
szym u p r o s z c z e n i u m o ż n a opisać następująco: A b s o l u t — Bóg, metafizyczne
Wszystko, to p r z e d e w s z y s t k i m N i e s k o ń c z o n o ś ć i W s z e c h m o ż l i w o ś ć , całkowita
t o ż s a m o ś ć z sobą s a m y m . D r u g i m a s p e k t e m A b s o l u t u o p i s y w a n y m p r z e z D u g i ­
na jest Możliwość Nie-Objawienia, czyli p o z o s t a w a n i a w e w n ą t r z d o s k o n a l e sa­
mowystarczalnego Boskiego bytu. J e s t t o „ a k t y w n a s t r o n a " A b s o l u t u . A s p e k t
trzeci wreszcie — „ s t r o n a p a s y w n a " to Możliwość Objawienia, k t ó r e g o k o n s e ­
kwencją jest n p . s t w o r z e n i e wszechświata, ludzi itd.
Trzeba podkreślić, że Absolut r o z u m i a n y jako N i e s k o ń c z o n o ś ć i W s z e c h m o ż ­
liwość jest zasadą organizującą, ź r ó d ł e m istnienia i boskiej jedności, p o d o b n i e jak
ma to miejsce z o s o b ą Boga Ojca w chrześcijańskiej teologii. O p i s a n a powyżej t r o ­
istość Absolutu nie ma oczywiście c h a r a k t e r u o s o b o w e g o , nie jest więc t o ż s a m a
z Trójcą Św. Jest to Trójca Metafizyczna, k t ó r a znajdując
się całkowicie w obszarze transcendencji, istnieje p o z a
światem stworzonym, z a r ó w n o d u c h o w y m , jak i m a t e ­
rialnym. J e d n a k charakter takiej Trójcy najlepiej oddają
terminy: „ j e d n o i s t o t n a " i „niepodzielna", k t ó r y m i p o s ł u ­
giwali się Ojcowie Kościoła w sporach dogmatycznych
epoki pierwszych
mistyki
soborów powszechnych.
chrześcijańskiej
Prekursor
Pseudo-Dionizy Areopagita
nadaje t a k i e m u Absolutowi tajemnicze m i a n o Hipertheos, N a d b ó g , podkreślając
niedoskonałość ludzkich pojęć i definicji w o b e c Nieosiągalnego. P o d o b n e określe­
nia znajdujemy w prawosławnych h y m n a c h liturgicznych, a w i a d o m o , że zasada
lex orandi lex credendi w ł a ś n i e w prawosławiu realizowana jest najpełniej, stąd t e ż
świadectwo liturgiczne m a r ó w n ą wagę, c o teologiczne. Z a przykład m o ż e n a m
posłużyć ó s m a o d a śpiewanego po dziś dzień w cerkwiach w N o c W i e l k a n o c n ą
k a n o n u paschalnego św. J a n a D a m a s c e ń s k i e g o , gdzie Trójca Św. określana jest ja­
ko „przeboska" i „ p r z e i s t o t n a " 1 .
Chrześcijan interesuje jednak nie tyle ów N a d b ó g Pseudo-Dionizego, którego
kontemplacja jest dostępna jedynie mistykom, lecz Bóg Żywy, Bóg Abrahama, Izaaka
i Jakuba, Bóg, który objawił się ludziom jako Ojciec, Syn i D u c h Św. Ten Bóg Żywy
to Nadbóg Objawiony, który schodzi do najniższych p o z i o m ó w bytu kierowany mi­
łością do swojego Stworzenia. Docieramy teraz do kluczowego dla chrześcijańskiej,
szczególnie wschodniej, teologii pojęcia kenosis (wyniszczenia, ogołocenia Boga).
LATO 1 9 9 8
309
Zwykle m i a n e m tym określa się sytuację Słowa Bożego we Wcieleniu i Odkupieniu,
jednakże Dugin nadaje jej szersze znaczenie, wyróżniając trzy etapy tego zjawiska.
Początkiem kenozy jest już stworzenie świata przez Boga. Bóg umniejsza się tu
w sposób absolutny, tworząc ex nihilo coś, co jest mu ontologicznie przeciwstawne.
Kolejny etap to Wcielenie, kiedy upadła i grzeszna rzeczywistość Stworzenia zostaje
nawiedzona przez Boga, który nie tylko ją odnawia, ulepsza i zbawia, lecz przyjmuje
na Siebie całą pełnię cierpienia i bólu, stanowiącą sedno bycia stworzonego. Wre­
szcie w Pięćdziesiątnicy m a m y do czynienia z absolutną kenozą D u c h a Św., Pocieszy­
ciela, który pozostając Bogiem, dzieli się na ogniste języki schodzące na apostołów,
a p o t e m ulega dalszemu rozdrobnieniu, zamieszkując we wszystkich ludzkich oso­
bach, które przyjmują Chrzest Św. w Kościele. Akt kenozy jest fundamentalny dla
zrozumienia chrześcijańskiej metafizyki. Boży kenosis nie tylko objawia rzeczywisto­
ści stworzonej rzeczywistość Bóstwa, lecz przede wszystkim objawia nieznaną stro­
nę Absolutu — miłość. Właśnie o w o pojęcie Absolutu miłującego, pisze Dugin, Ab­
solutu wyniszczającego się dla swego stworzenia, odróżnia chrześcijańską metafizy­
kę od metafizyk wszystkich innych wielkich religii świata. W p r o w a d z a nas o n o też
w ezoteryczny aspekt chrześcijaństwa, ukazując jaka w i n n a być odpowiedź istot
ludzkich na wielki akt łaski zawarty w trzech etapach kenozy.
PRZEBÓSTWIEN1E I (CZY) ZBAWIENIE?
N i c e o - k o n s t a n t y n o p o l i t a ń s k i Symbol Wiary m ó w i n a m , ż e C h r y s t u s „dla n a s , lu­
dzi, i dla naszego z b a w i e n i a zstąpił z n i e b a " . Ścisłość s f o r m u ł o w a ń dogmatycz­
nych wyklucza wszelką t a u t o l o g i ę czy p l e o n a z m , tak więc, pisze D u g i n , określe­
nia „dla l u d z i " i „dla z b a w i e n i a " o d n o s z ą się do r ó ż n y c h a s p e k t ó w działania
O p a t r z n o ś c i . W e d ł u g p r a w o s ł a w n e j teologii, „dla n a s , l u d z i " j e s t t o ż s a m e z e z ł o ­
tą r e g u ł ą patrystyki, k t ó r a m ó w i , iż „Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek
mógł stać się B o g i e m " (św. Bazyli Wielki, św. Atanazy Aleksandryjski, św. I r e n e ­
usz z Lyonu). C h o d z i więc o p r z e b ó s t w i e n i e o s o b y ludzkiej 2 (gr. theosis, łac. deificatio). Na t e m a t t e g o pojęcia n a r o s ł o przez stulecia wiele kontrowersji i n i e p o ­
r o z u m i e ń , wynikających p r z e d e w s z y s t k i m z o d m i e n n e g o s p o s o b u u p r a w i a n i a
teologii na W s c h o d z i e i Z a c h o d z i e . P r z e b ó s t w i e n i e , pisze D u g i n , „ t o p r z e m i e n i e ­
nie wszystkich e l e m e n t ó w s t w o r z o n e j ludzkiej n a t u r y w odpowiadające im ele­
m e n t y n i e s t w o r z o n e " . Jest t o u d u c h o w i e n i e ludzkiej n a t u r y p o p r z e z energie Bo­
że. Jest t o o d p o w i e d ź n a dążenie owych energii d o ujawniania się w s z ę d z i e t a m ,
gdzie pojawia się w o l a ich przyjęcia. N i e należy t r a k t o w a ć theosis jako t y p o w e g o
dla religii w s c h o d n i c h r o z t o p i e n i a się w nicości. C z ł o w i e k przebóstwiony, p r z e ­
świetlony n i e s t w o r z o n y m ś w i a t ł e m z góry Tabor, staje się „Bogiem drugiej kate­
gorii", ale zachowuje e l e m e n t swojej p i e r w o t n e j , niższej natury. N i e j e s t to na­
w e t jakiś czysto ludzki k o m p o n e n t , lecz, by tak rzec, u n i w e r s a l n a kategoria
310
FRONDAll/12
„ s t w o r z o n o ś c i " . Z a g a d k o w e słowa C h r y s t u s a z Ewangelii św. Łukasza: „ K t o bę­
dzie starał się zachować swoje życie, straci je; a k t o je straci, z a c h o w a j e " o d n o ­
szą się, z d a n i e m Dugina, w ł a ś n i e do tajemnicy p r z e b ó s t w i e n i a .
Najsłynniejszy spór o ortodoksyjność pojęcia theosis miał miejsce w XIV stule­
ciu w Bizancjum, kiedy to latynizujący m n i c h Barlaam z Kalabrii zaatakował asce­
t ó w z góry Atos, zarzucając im prymitywny materializm i herezję mesaliańską 3 .
W odpowiedzi na jego zarzuty Grzegorz Palamas, j e d e n
z atonickich mnichów, sformułował d o k t r y n ę o energiach
Bożych, będącą w istocie syntezą doświadczenia chrześci­
jańskich ascetów pierwszych w i e k ó w z myślą greckich Oj­
ców Kościoła. Polemika Palamasa i Barlaama skupiała się
p r z e d e wszystkim n a p r o b l e m i e charakteru światła Taboru.
Palamas i inni m n i s i z Atosu twierdzili, że światło k o n t e m ­
p l o w a n e przez ascetów j e s t t y m s a m y m światłem, jakie wi­
dzieli apostołowie na Taborze, że są to n i e s t w o r z o n e energie Boże, dzięki k t ó r y m
dokonuje się przebóstwienie człowieka podążającego ku Bogu. Boska i niepozna­
walna Istota, gdyby nie posiadała różnej od Siebie energii, byłaby całkowicie niei­
stniejąca, byłaby jedynie t w o r e m u m y s ł u , twierdził Palamas. Jednocześnie energie
nie są czymś o d r ę b n y m od istoty Boga, nie są to jakieś n e o p l a t o ń s k i e emanacje,
lecz każda energia jest s a m y m Bogiem. Mówiąc inaczej, Boska transcendencja i Bo­
ska immanencja w świecie są r ó w n i e realne. Barlaam, stojąc na gruncie p e w n y c h
n u r t ó w teologii zachodniej (opierał się z a r ó w n o na o c k h a m i z m i e , jak i scholasty­
ce), twierdził, że istota Boga jest t o ż s a m a z Jego i s t n i e n i e m (Bóg jest Tym, Który
Jest) i, co za tym idzie, rozróżnianie Jego istoty i energii jest wykluczone. Światło
m u s i a ł o więc być albo złudzeniem, albo rzeczą stworzoną, czyli r ó ż n ą od Boga. Lo­
giczną konsekwencją stanowiska Barlaama było odrzucenie theosis, tak jak rozu­
mieli je Bizantyjczycy a wcześniej w s c h o d n i Ojcowie Kościoła, na rzecz zachodniej
koncepcji visio beatifka — oglądania Boga w Jego istocie. Potępienie n a u k Barlaama
oraz u z n a n i e doktryny Palamasa za p r a w o w i e r n ą na synodach w K o n s t a n t y n o p o l u
w latach 1341, 1347 i 1351 ostatecznie przypieczętowało teologiczny rozbrat mię­
dzy chrześcijańskim W s c h o d e m a Z a c h o d e m .
Podkreślając nacisk kładziony przez Kościół prawosławny na pojęciu prze­
bóstwienia, Dugin formułuje oryginalną opinię na t e m a t s a k r a m e n t ó w we wscho­
d n i m i zachodnim Kościele. Skoro, co pokazały spory Palamasa z Barlaamem, w e d ł u g
łacinników, wszelki kontakt rzeczywistości Bożej i ziemskiej wymaga jakiegoś rodza­
ju pośrednika 4 , zaś wedle Greków nie jest to konieczne, to inna m u s i być „jakość"
prawosławnej i katolickiej Komunii Św., ta pierwsza przynosi b o w i e m więcej d a r ó w
D u c h a Św. Przekonanie Dugina o odmiennej naturze s a k r a m e n t ó w w prawosławiu
i katolicyzmie jest jednak t r u d n e do obrony. Zawiera się w n i m ryzykowne, „kwantytywne" podejście do sakramentu, który jest przecież działaniem Bożym i jako taki
LATO 1 9 9 8
311
wymyka się wszelkim p r ó b o m racjonalnych definicji. Subtelne, lecz w gruncie rzeczy
bezpłodne, rozważania scholastyków o materii i formie s a k r a m e n t ó w są tego najlep­
szym przykładem. Dlatego właśnie Kościół prawosławny, wierny swojej postawie
kontemplacyjnej adoracji, określa sakrament greckim słowem mysterion (w języku
cerkiewno-słowiańskim: tainstwo). N a t o m i a s t logicznym wnioskiem, jaki wynika
z twierdzenia Dugina, jest uzależnienie istoty sakramentu od filozoficzno-religijnych
przekonań sprawującego go kapłana. Pogląd taki jest oczywiście nie do przyjęcia za­
r ó w n o dla prawosławnych, jak i katolików.
Koncepcja p r z e b ó s t w i e n i a nie jest też, w b r e w t w i e r d z e n i u D u g i n a , z u p e ł n i e
obca z a c h o d n i e m u chrześcijaństwu, choć bez w ą t p i e n i a tylko w p r a w o s ł a w i u zo­
stała d o g ł ę b n i e rozwinięta. J e d e n z największych w s p ó ł c z e s n y c h t e o l o g ó w pra­
wosławnych o. J o h n Meyendorff zauważył n p . , że pojęcia „ n i e s t w o r z o n y c h ener­
gii" u św. Grzegorza Palamasa i „woli" u św. B e r n a r d a z Clairvaux są właściwie
t o ż s a m e . D u g i n pisze o z a c h o d n i m Kościele z b a w i e n i a i w s c h o d n i m Kościele
przebóstwienia. Sądzę jednak, że t a k j a s k r a w e p r z e c i w s t a w i e n i e jest n i e s ł u s z n e .
W rzeczywistości p r z e b ó s t w i e n i e j e s t w a r u n k i e m z b a w i e n i a i jego p r a k t y c z n ą re­
alizacją, nie zaś p r z e c i w i e ń s t w e m . Z w ł a s n e g o d o ś w i a d c z e n i a w i e m też, że p r o ­
blematyka theosis bywa p o r u s z a n a podczas rekolekcji p r o w a d z o n y c h przez m n i ­
chów, lecz w cerkiewnych k a z a n i a c h p r z e w a ż a raczej m o r a l i s t y c z n a retoryka.
Przebóstwienie pozostaje więc i d e a ł e m prawosławia, ale i d e a ł e m d a l e k i m od re­
alizacji, nierzadko z a n i e d b a n y m i z a p o m n i a n y m .
ZARYS METAFIZYKI CHRZEŚCIJAŃSTWA
Bóg stał się człowiekiem p o p r z e z Wcielenie, aby człowiek m ó g ł stać się Bogiem
poprzez p r z e b ó s t w i e n i e . Metafizyka chrześcijańska bazuje więc na „ o b r a z o b u r czym" fakcie Wcielenia. J e s t o n a de facto metafizyką t e g o faktu, pisze D u g i n .
„Słowo s t a ł o się c i a ł e m " — to k r ó t k i e z d a n i e z p r o l o g u Janowej Ewangelii sta­
nowi k a m i e ń węgielny metafizyki chrześcijaństwa, k t ó r a w skrócie p r z e d s t a w i a
się, w e d ł u g rosyjskiego a u t o r a , n a s t ę p u j ą c o :
• Bóg, Niestworzony Absolut, posiada „kenotyczną" n a t u r ę , tj. dąży do a k t ó w
Stworzenia i Objawienia, do wyjścia poza swoje istnienie (genialnym przedstawie­
n i e m tego Bożego „ r u c h u na z e w n ą t r z " jest ikona Trójcy Św. Andrzeja Rublowa),
a stworzenie świata jest początkiem Boskiej kenozy, stanowiąc ontologiczną, ze­
w n ę t r z n ą granicę dobrowolnego odłączenia A b s o l u t u ód s a m e g o Siebie.
• W e w n ą t r z S t w o r z e n i a zachodził p r o c e s ciągłego o d d a l a n i a się od Boga. To,
co „było b a r d z o d o b r e " , p r z e s t a ł o takie być po d w ó c h katastrofach k o s m i c z n y c h :
u p a d k u z b u n t o w a n y c h a n i o ł ó w i u p a d k u P r a r o d z i c ó w w Raju. Trzeba podkreślić,
że Stworzenie ma d w a p o z i o m y : wyższy — d u c h o w y i niższy — materialny, ale
proces tej swoistej e n t r o p i i jest j e d n a k o w y dla o b y d w u p o z i o m ó w .
312
FRONDAll/12
• W krytycznym m o m e n c i e „pełni czasów" w najniższym punkcie Stworzenia
ma miejsce Wcielenie, manifestacja Niestworzonego Boga, Drugiej Osoby Trójcy Św.
• Na pesymistyczną, kreacjonistyczną p e r s p e k t y w ę j u d a i z m u zakładającą ab­
s o l u t n ą n i e t o ż s a m o ś ć Stwórcy i S t w o r z e n i a n a k ł a d a się realność manifestacjoniz m u . Od tej pory to, co s t w o r z o n e i t o , co n i e s t w o r z o n e , mistycznie łączy się
w Kościele. Chrześcijaństwo jest Trzecią Drogą, gdyż o d r z u c a z a r ó w n o absolut­
ną nie-boskość świata s t w o r z o n e g o (judaizm, i s l a m ) , jak i n a t u r a l n ą b o s k o ś ć
świata w h e l l e ń s k i m p a n t e i z m i e . Jest o n o D o b r ą N o w i n ą o p r z e b ó s t w i e n i u tego,
co nie boskie, o k o m u n i i u m a r ł e g o świata z w i e c z n y m Życiem.
• Szczególne miejsce w chrześcijańskiej metafizyce zajmuje M a t k a Boża,
gdyż w ł a ś n i e w niej n a s t ę p u j e o w o „przecięcie się" d w ó c h r ó ż n y c h rzeczywisto­
ści. Jeżeli C h r y s t u s jest Bogiem-Człowiekiem, to Maryja jest a r c h e t y p e m C z ł o ­
wieka D o s k o n a ł e g o , osobą, w której n o w e , chrześcijańskie c z ł o w i e c z e ń s t w o re­
alizuje się w s p o s ó b najpełniejszy. D l a t e g o t e ż n a ś l a d o w a n i e Bogurodzicy j e s t
konieczne dla każdego o c h r z c z o n e g o człowieka.
Zadziwiające jest, że D u g i n n i e m a l w ogóle nie zajmuje się najważniejszym
dla chrześcijan faktem Z m a r t w y c h w s t a n i a . Jeśli Wcielenie j e s t p o c z ą t k i e m Bożej
ekonomii w z g l ę d e m u p a d ł e g o Stworzenia, t o Z m a r t w y c h w s t a n i e j e s t jej a k t e m
finalnym. Twierdzenie o możliwości realizacji n o w e g o człowieczeństwa, o „pój­
ściu d r o g ą Maryi" jest oczywiście s ł u s z n e , lecz tylko wtedy, gdy uznamy, że bra­
m y d o Raju o t w i e r a n a m wieść p a s c h a l n a . I g n o r o w a n i e t e g o związku s t a n o w i
wielki m a n k a m e n t r o z w a ż a ń rosyjskiego filozofa n a d s t r u k t u r ą chrześcijańskiej
metafizyki, choć t r z e b a przyznać, że w innych częściach książki, n p . w rozważa­
niach poświęconych Eucharystii, więź t a j e s t m o c n o z a a k c e n t o w a n a .
CHRZEŚCIJAŃSTWO I INICJACJA, WIELKIE I MAŁE MISTERIA
Ż a d n e dzieło poświęcone p r o b l e m o m metafizyki nie m o ż e p o m i n ą ć p r o b l e m u ini­
cjacji, czyli zespołu obrzędów i pouczeń mających na celu radykalną z m i a n ę statu­
su inicjowanego człowieka, przeniesienie go na wyższy p o z i o m egzystencji. Posta­
wiony problem jest o tyle ważny, że wielu tradycjonalistów (m.in. G u e n o n ) uważa,
iż w odróżnieniu od religii pierwotnych, w chrześcijaństwie brak jest prawdziwej
inicjacji. Często m o ż n a spotkać się z twierdzeniem, że w chrześcijaństwie nie ma
inicjacji, która stanowiła jądro starożytnych grecko-orientalnych misteriów, ponie­
waż b u d o w a ł o o n o swą doktrynę w opozycji do owej pogańskiej duchowości.
W pierwotnym chrześcijaństwie posługiwano się jednak określeniami „inicjacja"
i „misteria". Misteryjnego języka używał św. Klemens z Aleksandrii, zwracając się
do pogan: „O, zaiste święte misteria! Nieskalane światło! Oświecony pochodniami,
widzę niebo i Boga. Przez udział w misteriach staję się święty przez inicjację". Pod
tym t e r m i n e m r o z u m i a n o wtedy udzielenie k a t e c h u m e n o m p o zakończeniu n a u k
LATO 1 9 9 8
313
trzech sakramentów: chrztu, bierzmowania i Eucharystii. Trady­
cja ta k o n t y n u o w a n a jest po dziś dzień w Kościele prawosław­
n y m i orientalnych Kościołach przedchalcedońskich s , w których
chrzci się i bierzmuje niemowlęta, po czym udzielany im jest sa­
k r a m e n t Krwi Pańskiej.
Wszystkie religie zgodne są co do oceny stanu, w jakim znajdu­
je się jednostka ludzka w swojej ziemskiej egzystencji, choć róż­
nią się w kwestii przyczyn, które go spowodowały. Chrześcijanie
m ó w i ą o grzechu pierworodnym i zaciemnieniu obrazu Bożego
w człowieku, n p . zaś w klasycznym systemie manifestacjonistycznym, hinduizmie,
mamy przekonanie o iluzoryczności świata widzialnego oraz pojęcie maji, kosmicz­
nej siły uniemożliwiającej prawdziwy ogląd rzeczywistości. Wspólne jest jednak
przekonanie, że człowiek znajduje się w stanie „ u p a d ł y m " i powinien dążyć do jego
zmiany. Człowiek znajdujący się w takim stanie ma przed sobą trzy możliwości.
Pierwsza z nich, najprostsza, to „droga profaniczna", czyli rezygnacja z wszelkich
prób zmiany swojej egzystencji i pozostanie na czysto ludzkim poziomie istnienia.
Choć wybór taki wydaje się najprostszy i najbardziej naturalny, to do czasów n a m
współczesnych uchodził on za godny potępienia we wszystkich niemal religiach (wy­
jątkiem jest dominująca obecnie w świecie plebejska religia świeckiego h u m a n i ­
z m u ) . Druga możliwość, Dugin nazywają „drogą egzoteryczną", to nakierowanie eg­
zystencji na jakieś zewnętrzne p u n k t y orientacyjne, mające doprowadzić człowieka
ku Dobru. Takimi p u n k t a m i są najczęściej zbiory zasad moralnych, n p . kodeks Bushido, ideał gentlemana czy też jakaś ideologia. Trzecią możliwością jest przystąpienie
do inicjacji, radykalna zmiana statusu egzystencjalnego — pójście drogą tzw. Małych
Misteriów. Zgodnie z klasyfikacją Guenona, w tradycjach ezoterycznych wszystkich
religii wyróżnić m o ż n a dwa rodzaje inicjacji: Małe i Wielkie Misteria. W wypadku
chrześcijaństwa inicjację Małych Misteriów stanowi Chrzest Św., sakrament mistycz­
nej śmierci i powtórnych narodzin człowieka „z wody i z D u c h a " . Jest to sakrament
odnowienia w człowieku obrazu Bożego. Człowiek ochrzczony jest już kimś zupeł­
nie innym niż nieochrzczony, dopiero teraz zyskuje prawo zwracania się do Boga sło­
wami „Ojcze nasz", co przed chrztem byłoby nieomal bluźnierstwem. Wielkie Miste­
ria różnią się od Małych dostępnością. Są o n e drugim e t a p e m inicjacji i przystępują
do nich jedynie niektórzy ludzie. Jeżeli Małe Misteria przywracają w człowieku „stan
rajski" i nakierowują go na aktywne dążenie w stronę Absolutu, to Wielkie Misteria
mają charakter pasywny, obdarzając inicjowanego siłą całkowicie niezależną od jego
wolnej woli. W chrześcijaństwie Wielkimi Misteriami są n p . święcenia kapłańskie,
sakrament posiadający wyraźny charakter inicjacyjny. Podobnie jak chrzest, święce­
nia mają charakter jednorazowy i raz dokonane pozostawiają pieczęć na osobie ludz­
kiej na zawsze. Wyświęcony na kapłana zyskuje sukcesję apostolską i, bez względu
na swoje przymioty jako jednostki, zdolny jest do sprawowania s a k r a m e n t ó w Ko314
FRONDAll/12
ściola. Trzeba jednocześnie zauważyć, że stan kapłański jest w p e w n y m stopniu atry­
b u t e m wszystkich ochrzczonych. Ten starochrześcijański pogląd o powszechnym ka­
płaństwie świeckich (różnym jednak od kapłaństwa sakramentalnego) jest m o c n o
zakorzeniony w teologii prawosławnej, ale i na Zachodzie od kilkudziesięciu lat to­
ruje sobie drogę. Rozważał go m.in. kardynał de Lubac w swoich Medytacjach o Koście­
le. Dlatego też nie m o ż n a traktować chrześcijańskiej inicjacji jako automatycznego
przeniesienia ze stanu potępienia do stanu wybraństwa. Inicjacja to także przejście
na nowy, wyższy poziom odpowiedzialności. Stawia o n a człowieka przed p r o b l e m e m
zjednoczenia jego wolnej woli z wolą Bożą.
Szczególną, najwyższą formą Wielkich Misteriów są w chrześcijaństwie święce­
nia mnisze. Jest to szczególnie m o c n o zaakcentowane w Kościele prawosławnym, pi­
sze Dugin, gdyż wyświęcany na m n i c h a nowicjusz stoi przed ołtarzem, podczas gdy
kandydat na diakona lub prezbitera klęczy. Ta różnica związana jest
z wywodzącą się od Pseudo-Dionizego chrześcijańską nauką o hie­
rarchiach anielskich, zgodnie z którą aniołowie wyższych hierarchii
stoją twarzą ku Bogu. Święcenia mnisze nazywane są zresztą w
prawosławiu „przyjęciem obrazu anielskiego".
Dokonana przez Dugina analiza inicjacji w chrześcijaństwie
ukazuje więc, że chrześcijaństwo posiada wymiar ezoteryczny.
Odrzuca on jednak typowe dla gnozy lub religii pogańskich prze­
świadczenie o istnieniu ezoterycznej „tradycji w e w n ę t r z n e j " przeznaczonej dla
nielicznych wtajemniczonych. Inaczej mówiąc, chrześcijaństwo posiada swój ezoteryzm, natomiast nie istnieje nic takiego jak ezoteryczne chrześcijaństwo. Nie istnie­
je dlatego, że sercem chrześcijaństwa jest najważniejszy i jednocześnie powszech­
nie dostępny sakrament — Eucharystia. Trzeba przejść inicjację, aby d o ń przystąpić,
ale jest on ważniejszy od samej inicjacji. Inicjacja pogańska jest jednocześnie począt­
kiem i końcem realizacji duchowej, inicjacja chrześcijańska przenosi do ponadcza­
sowego świata komunii Boga i człowieka.
KU NOWEJ APOLOGII CHRZEŚCIJAŃSTWA
Książka rosyjskiego myśliciela przybiera miejscami kształt wielkiego dialogu Ucznia
z Mistrzem. Dugin używa aparatu pojęciowego stworzonego przez Guenona, nie­
jednokrotnie odwołuje się do fundamentalnych ustaleń poczynionych przez kairskiego Pustelnika, lecz wynik tej dysputy jest dla Francuza niekorzystny. Chrześci­
jaństwo bowiem, właśnie w świetle „tradycjonalistycznej" metodologii okazuje się
unikalną, najwyższą i w ostatecznym rozrachunku, jedyną prawdziwą tradycją m e ­
tafizyczną, która zachowuje głęboki wymiar inicjacyjny i ezoteryczny. Metafizyka
chrześcijaństwa jest, zdaniem Dugina, d u c h o w y m paradoksem, przekazem nie po­
siadającym analogii. Dobra Nowina, przyniesiona światu przez Jezusa Chrystusa
LATO-1998
315
posiada nadludzki, nadprzyrodzony i nadniebiański charakter. Z r o z u m i e n i e prawdy
chrześcijańskiej, najpełniej i bez skazy wyrażonej w Kościele prawosławnym, wyma­
ga więc nie tylko mobilizacji r o z u m u , lecz przede wszystkim kontemplacji, otwar­
cia się na działanie D u c h a Św., bez którego wszelkie p o z n a n i e jest kalekie, niepeł­
ne i wręcz szkodliwe.
Każda zdrowa tradycja duchowa posiada swój ezoteryzm i egzoteryzm. Jest to
skutek dualizmu ludzkiej natury, która różnie przejawia się w każdym człowieku.
Widoczna dziś przewaga egzoteryzmu oznacza staczanie się wiary w stronę h u m a n i ­
stycznej moralistyki i grozi zbytnim ukochaniem „tego świata", ale i czysty ezote­
ryzm odrzucający chrześcijańskie rytuały czy wymogi prawa kanonicznego staje się
sekciarstwem. Potrzebna jest więc równowaga, lecz, jak chce Dugin, z lekkim prze­
chyleniem w stronę ezoteryczną, gdyż w ostatecznym rozrachunku to właśnie
„chrześcijańscy ezoterycy" — stąd ogromny szacunek żywiony w Kościele Wscho­
d n i m wobec stanu mniszego — powołani przez Boga do najwyższej świętości prze­
sądzą o losach chrześcijaństwa. Ezoteryzm to niewidzialny fundament Kościoła,
poziom, na którym treść chrześcijańskiej tradycji realizowana jest dosłownie — m e ­
tafora staje się rzeczywistością a wiara zamienia się w doświadczenie.
M i m o całej oryginalności, t r u d n o j e d n a k uznać Metafizykę Dobrej Nowiny za
dzieło naprawdę odkrywcze. Czy m o ż n a zresztą być odkrywczym w kwestii dogma­
tycznych sformułowań treści wiary, które zwykle po to powstawały, aby ukrócić
nowatorskie zapędy co bardziej śmiałych teologów? Każdy, k t o n a w e t pobieżnie za­
głębił się w świat myśli greckich Ojców Kościoła, k t o zaznajomił się z pracami
współczesnych teologów prawosławnych bądź poszukujących inspiracji na chrześci­
jańskim Wschodzie, zauważy, że w kwestiach fundamentalnych Dugin nie w n o s i
wiele nowego, zaś w kwestiach szczegółowych ociera się niekiedy o chrześcijańską
gnozę. Powstaje więc pytanie: czy w a r t o było pisać taką książkę? Otóż, jak sądzę,
w a r t o z jednego p o w o d u . Jest n i m konieczność tworzenia nowych apologii wiary
chrześcijańskiej, uwzględniających „postmodernistyczną" mozaikę d u c h o w ą dzi­
siejszego świata, jakże p o d o b n e g o do czasów, w których żyli pierwsi chrześcijanie.
Dziś nie sposób już rozważać specyfiki wiary chrześcijańskiej, posługując się narzę­
dziami filozoficznymi stworzonymi przez samych chrześcijan. Pozycja taka grozi
zepchnięciem chrześcijan do filozoficznego getta, autonomizacją myśli chrześcijań­
skiej, zredukowaniem jej do sloganu, że „chrześcijaństwo jest dobre, bo jest chrze­
ścijańskie".
Na współczesnym
targowisku
idei
hellenistyczna teologia Ojców
wschodnich, augustynizm czy t o m i z m są takim s a m y m t o w a r e m , jak filozofia Rorty'ego, teorie sytuacjonistów czy dekonstrukcjonistów.
Niewątpliwie najważniejsze jest zawsze ś w i a d e c t w o czynu,
bohaterstwo
prawdziwie chrześcijańskiego życia polegające na „ z d o b y w a n i u g w a ł t e m Króle­
stwa Bożego", ale nie p o w i n n o m u towarzyszyć z a n i e d b a n i e s t r o n y i n t e l e k t u a l ­
nej. Książka D u g i n a jest z n a k o m i t y m p r z y k ł a d e m l i t e r a t u r y tradycjonalistycznej,
316
FRONDA
11/12
o perspektywie o d m i e n n e j z a r ó w n o od chrześcijańskiej ortodoksji, j a k i od filo­
zoficznego m ę t n i a c t w a N e w Age. P r z y p o m i n a o „ z a p o m n i a n y m i d e a l e " chrześci­
j a ń s t w a — p r z e b ó s t w i e n i u , lecz z a r a z e m u m n i e j s z a z n a c z e n i e faktu Z m a r t w y ­
chwstania,
a
na p o d s t a w i e
kościelnej
sakramentologii
buduje
dalekie
od
„kościelnych" w n i o s k i . Chrześcijanin, pragnący pogłębiać swoją w i a r ę i b r o n i ć
jej, p o w i n i e n wiedzieć, jak w i d z ą i oceniają chrześcijaństwo tradycjonaliści i n t e ­
gralni, co c e n n e g o znaleźć m o ż n a w ich m e t o d o l o g i i , a co należy o d r z u c i ć . Z tej
przyczyny podjęta p r z e z D u g i n a p r ó b a oceny e z o t e r y c z n e g o w y m i a r u chrześci­
j a ń s t w a przez p r y z m a t i n t e g r a l n e g o tradycjonalizmu zasługuje n a uwagę, c h o ć
niekoniecznie akceptację w e w s z y s t k i m , „ p r a w o w i e r n e g o " czytelnika.
Jerzy Nowosielski zauważył niegdyś, że prawosławie jest „ d r u g i m d n e m świa­
domości chrześcijańskiej", Kościołem, który w najmniejszym s t o p n i u został d o ­
tknięty c h o r o b ą n a i w n e g o racjonalizmu. Stąd niezwykły, nieraz wręcz niezrozu­
miały dla chrześcijan Z a c h o d u eschatologizm p r a w o s ł a w i a i wielkie wyczulenie na
działanie D u c h a Św., stąd też m n o g o ś ć najprzeróżniejszych sekt rodzących się
w jego łonie. D u g i n o w s k a Metafizyka Dobrej Nowiny, dyskusyjne dzieło z pograni­
cza teologii i filozofii, jest tych słów d o b r y m p o t w i e r d z e n i e m .
ANDRZEJ FIDERKIEWICZ
ALEKSANDER DUCIN,
Mietafizika Blagoj Wiesti, Prawostawnyj ezoterizm, Arktogeja, Moskwa 1996.
1
Por. tłumaczenie kanonu dokonane przez ks. Tadeusza Bednarza SJ w III tomie Muzy chrześcijańskiej,
Kraków 1995.
!
Na temat przebóstwienia istnieje w języku polskim obszerna literatura. Należy szczególnie polecić
książkę G. Mantzaridisa Przebóstwienie człowieka w świetle tradycji prawosławnej, a także IV rozdział Te­
ologii mistycznej Kościoła Wschodniego W. Łosskiego i XI rozdział Teologii ikony L. Uspienskiego.
J
Historia tego sporu opisana jest w szkicu o. Johna Meyendorffa Święty Grzegorz Palamas w tradycji
i teologii Kościoła Wschodniego zamieszczonym w kwartalniku Ogród nr 3/1994.
< W praktyce chodzi tu o działanie stworzonej rzeczywistości duchowej, czyli świat anielski. Dlate­
go właśnie Kanon Rzymski Mszy Św. zawiera słowa: „Niech Twój święty Anioł zaniesie tę Ofiarę na
ołtarz w niebie", podczas gdy w liturgii prawosławnej przemienienie chleba i wina dokonuje się bez­
pośrednio poprzez zstąpienie Ducha Św. w tzw. modlitwie epiklezy.
' Chodzi tu o Kościoły monofizyckie: koptyjski, etiopski, syrojakobicki, syromalabarski i ormiański
oraz o Kościół nestoriański.
Hertz pisze: „Wyobrażanie sobie, że stanę się Europejczy­
kiem, kiedy wyzbędę się swojskości, narodowej odrębno­
ści, nigdy nie przysztoby do głowy Francuzowi, Anglikowi
czy Niemcowi. Norwid napisał, że nie można kultury do na­
rodu «przywieźć koleją żelazną», że kultura musi tworzyć
się z głębi narodu. To się odnosi także do owej kultury eu­
ropejskiej traktowanej czasami jako coś innego, lepszego
od sumy kultur narodowych".
MedytaFMe
Pawła Hertza
JERZY
W
BOROWCZYK
1.
YDANA w u b i e g ł y m r o k u Gra tego świata s t a n o w i wybór
z całego d o r o b k u e s e i s t y c z n e g o i konwersacyjnego Pawła
H e r t z a — eseisty, poety, edytora, t ł u m a c z a . Książkę wypeł­
niają
zestawione
w porządku
chronologicznym
„próby",
czyli g a t u n e k p o w o ł a n y do życia przez Michela de M o n t a i -
g n e ' a i oznaczający esej; „żale", a więc epitafia o z m a r ł y c h przyjaciołach i mi­
strzach oraz wywiady u d z i e l o n e c z o ł o w y m p o l s k i m c z a s o p i s m o m p o l i t y c z n y m
i kulturalnym.
N i e d a w n o ukazał się też t o m r o z m ó w biograficznych, k t ó r e
z H e r t z e m p r z e p r o w a d z i ł a Barbara N. Łopieńska. R o k 1 9 9 7 p r z y n i ó s ł s w o i s t ą
summę życia i dzieła Pawła H e r t z a .
M i m o swej objętości Gra tego świata n i e kłóci się, m o i m z d a n i e m , z wyzna­
n i e m H e r t z a z a m i e s z c z o n y m w Sposobie życia: „W ogóle nie l u b i ę pisać. Każde
pisanie jest dla m n i e mniej przyjemne od czytania czy r o z m y ś l a n i a " . Bliskie są
z a p e w n e H e r t z o w i uwagi M o n t a i g n e ' a z eseju O trzech rodzajach obcowania. J e g o
a u t o r nad wysiłki u c z o n y c h p r z e d k ł a d a swoje p e ł n e „ c h ł o d u i s p o c z y n k u " czyta­
nie i m e d y t o w a n i e . N i e chodzi j e d n a k o p o c h ł a n i a n i e kolejnych książek, ale
o u m i e j ę t n e d a w k o w a n i e lektury i t r a k t o w a n i e jej jako środka: „Czytanie służy
318
FRONDA11/12
m i głównie, aby z a p o m o c ą r o z m a i t y c h p r z e d m i o t ó w p o b u d z i ć u m y s ł ; z a t r u d n i ć
sąd a n i e p a m i ę ć . M a ł o t e d y zaprzątają m n i e ćwiczenia, w k t ó r y c h n i e ma wysił­
ku i m o c y " . M o ż n a tu jeszcze d o r z u c i ć w y g ł o s z o n ą przez H e r t z a w jednej z roz­
m ó w p o c h w a ł ę „ d y l e t a n t a " : „Dla twórcy w a ż n e jest, aby się nie «uzawodowić»
i pozostawać o t w a r t y m na wiele dziedzin. [...] D y l e t a n t to człowiek, k t ó r y nie
jest zaryty n o s e m i o c z y m a w j e d n ą rzecz, tylko p o r u s z a się s w o b o d n i e p o m i ę ­
dzy różnymi d z i e d z i n a m i " . W y m i e n i a też nazwiska kilku t a k i c h d y l e t a n t ó w : swe­
g o kuzyna Z y g m u n t a Hertza, K o n s t a n t e g o Jeleńskiego, Z y g m u n t a Mycielskiego
czy Józefa Czapskiego i dodaje: „Tam, gdzie są ku t e m u w a r u n k i , tacy ludzie są
bezcenni, uprawiają k u l t u r ę , są jej w s p ó ł t w ó r c a m i , nosicielami; n a t o m i a s t t a m ,
gdzie nie ma warunków, wyrasta co najwyżej gladiolus tavernalis, czyli «mieczyk
kawiarniany*, jak kiedyś n a z w a ł to zjawisko N o w a c z y ń s k i " .
To, co dalej piszę o książce Hertza, najbardziej m o ż e p r z y p o m i n a wypisy z czy­
jegoś dzieła o p a t r z o n e glosami i krótkimi k o m e n t a r z a m i . Podążam śladami nie­
których m o t y w ó w Hertzowych medytacji. Sądzę bowiem, że to p i s a r s t w o d o m a g a
się nie tyle zdyscyplinowanych metodologicznie analiz i specjalistycznych interpre­
tacji, ile zachęca do snucia rozmyślań, do p o w o l n e g o p o z n a w a n i a zawartych w n i m
prawd i kryteriów oraz wykorzystywania ich w codziennej „uprawie wartości".
2.
Grę o t w i e r a szkic d w u d z i e s t o l e t n i e g o H e r t z a p o ś w i ę c o n y poezji Iwaszkiewicza.
Z kilku c y t a t ó w m o ż n a się d o s k o n a l e z o r i e n t o w a ć , czego m ł o d y H e r t z s z u k a ł
w poezji. Podkreśla on, iż t o m i k Iwaszkiewicza Inne życie „ u n o s i n a s daleko p o z a
liryczny partykularz", a jego „ a u t o r u s t ę p u j e miejsca ś w i a t u i jego p r a w o m , świat
m ó w i przez wargi poety, k t ó r y oddziela rzeczy w a ż n e i b ł a h e , ś w i a t ł o od ciem­
ności...". W z o r c e m będzie więc p o e t a dążący d o „ o s t a t e c z n e g o zwycięstwa n a d
sobą, u s u n i ę c i a swego cienia, o ile to jest m o ż l i w e w granicach poezji". D l a t e g o
tak wysoko ceni w o m a w i a n e j poezji „zanik e g o t y z m u , «ja» u s u n i ę t e g o , m i m o iż
wszystkie n i e m a l wiersze p i s a n e są w pierwszej o s o b i e " . I s t o t n e j e s t też, by
o czytanych wierszach m ó c „rozmyślać w kategoriach p o z a p o e t y c k i c h " , by mia­
ły o n e „wagę i n t e l e k t u a l n ą " .
Jedyny to tekst sprzed wojny (z 1938 r.), który wszedł do Gry tego świata. Z e ­
stawiony j e d n a k z n a p i s a n y m p r z e s z ł o czterdzieści lat później szkicem o poezji
Miłosza (z okazji wyróżnienia go N a g r o d ą Nobla) d o w o d z i ciągłości i trwałości
„miar i wag" wypracowanych przez Hertza. O t o b o w i e m przy okazji r o z w a ż a ń
o Miłoszowych wierszach H e r t z po raz kolejny formułuje swoje poetyckie credo,
które właściwie jest p r z e p r a c o w a n y m i sugestywniej w y p o w i e d z i a n y m p o w t ó r z e ­
n i e m przedwojennej deklaracji. Posłuchajmy: „Poezja m u s i być [...] n i e tyle in­
stancją ostatnią, co emanacją rzeczy i s p r a w od niej ważniejszych, k t ó r e piszący
LATO 1 9 9 8
319
uprawia w sobie z większą od kultywowania owej poezji s t a r a n n o ś c i ą i pilnością.
To znaczy, tak sądzę, że trzeba więcej wagi przywiązywać do tego, co jest ź r ó d ł e m
i m a t e r i ą poezji, a więc do świata, do kultury i n a t u r y i z ich związku powstającej
historii, że trzeba mieć poczucie własnej godności i w ł a s n e g o miejsca, że t r z e b a
samodzielnie wybierać i rozstrzygać p o ś r ó d s p r a w świata, że t r z e b a mieć ufność
w o b e c Boga, miłosierdzie w o b e c ludzi, o d w a g ę w o b e c życia, rezygnację w o b e c
śmierci. To b a r d z o t r u d n e , ale miewali to wielcy poeci. Trzeba rozróżnić d o b r o
i zło, p r a w d ę i k ł a m s t w o , a w każdym razie t r z e b a mieć ku t e m u d o b r ą wolę. Trze­
ba mieć poczucie ładu i nieładu, trzeba d o b r z e p o j m o w a ć hierarchię rzeczy
i spraw. Trzeba wreszcie mieć świadomość, że nie zawsze i nie we w s z y s t k i m
m o ż n a t e m u sprostać". P o n a d t o w poezji Miłosza ceni H e r t z spełnianie „postula­
tu p r y m a t u moralno-filozoficznego".
Ciągłość i trwałość kryteriów stosowanych przez Hertza nie jest niczym innym,
jak tylko nieustannym poszukiwaniem „klasycznej zasady". Zasada ta, jak wynika
z eseju Uwagi o klasycyzmie, „na przekór wszystkim p r o g r a m o m jest obecna w każ­
dym programie, i ona to rozstrzyga o trwałości i sile poezji, pozwala jej promienio­
wać nawet wtedy, gdy program już d a w n o o b u m a r ł " . W literaturze opartej na tej
zasadzie „musi panować h a r m o n i a między tym, co indywidualne, i tym, co p o ­
wszechne, warunkiem bowiem dokonania [...] nowego kroku [w dziedzinie pozna­
nia świata] jest świadomość wszystkich kroków dokonanych poprzednip przez
innych". Taka koncepcja m u s i być oczywiście postawiona obok pochodzącego z po­
czątku naszego wieku przekonania T. S. Eliota, że często „najlepsze i najbardziej in­
dywidualne cząstki" w dziele poety to te, w których „manifestują swoją nieśmiertel­
ność" zmarli poeci, jego przodkowie (szkic z 1917 r. pt. Poeta i talent indywidualny).
3.
„Wspólnota p o l s k a " oraz jej twórcy i piewcy — o t o kolejny wiodący m o t y w d o ­
ciekań Pawła H e r t z a . Motyw, który b a r d z o często pozostaje w n i e r o z e r w a l n y m
związku z „klasyczną z a s a d ą " oraz przywiązaniem do tradycji judeochrześcijańskiej i Kościoła. W ś r ó d owych t w ó r c ó w s p o t y k a m y „indywidualności d u c h o w e ,
k t ó r e bądź przyciągają, bądź odpychają kolejne p o k o l e n i a k u l t u r a l n y c h Pola­
ków". J e d n a k a u t o r Gry nie poprzestaje na s a m y m fakcie przyciągania l u b odpy­
chania, b o w i e m ważniejsze to „wiedzieć, dlaczego i w jaki s p o s ó b o w e procesy
się kształtują, p o n i e w a ż to d o p i e r o p o z w o l i ł o b y na z d a n i e sprawy z n a s z e g o wła­
snego s t a n u i p o ł o ż e n i a " (ze szkicu Kilka myśli o Krasińskim). O t y m s t a n i e i p o ­
łożeniu d o w i a d u j e m y się dzięki szkicom o wielkich r o m a n t y k a c h : Mickiewiczu,
Słowackim, Krasińskim i N o r w i d z i e , o w i e l k i m s p o ś r ó d r o m a n t y c z n y c h p o e t ó w
mniejszych, czyli o Lenartowiczu, a dalej z t e k s t ó w o Sienkiewiczu, Brzozow­
skim, Berencie, W y s p i a ń s k i m i innych.
320
FRONDA
11/12
LATO- 1 9 9 8
321
Najbliższy Hertzowi pozostaje Z y g m u n t Krasiński, który „podobnie jak de Maistre, Tocqueville czy C h a t e a u b r i a n d [...], wielce zresztą różniąc się od każdego
z tych tak różnych jeden od drugiego pisarzy, pełni w literaturze europejskiej rolę
Kasandry i to właśnie sprawia, że w ś r ó d myślicieli i pisarzy polskich zajmuje miej­
sce szczególne". Cechuje go też rzadkie w polskim pisarstwie „poczucie tragizmu
dziejowego", a zarazem dar traktowania dostrzeganego „rozkładu dziejów" „zgo­
dnie z filozofią swojej głębokiej wiary, [...] jako etap na drodze ku epoce pojednania
i syntezy". Hertz potrafi też przekonać, że nie m o ż e być przeszkodą w p o w a ż n y m
namyśle nad dorobkiem autora Nie-Boskiej komedii artystyczna niedoskonałość wie­
lu zapisanych przez niego kart. Znakomicie uderza tutaj a u t o r Gry we w s p ó ł c z e s n ą
„fetyszyzację formalnego kształtu literatury pojmowanej jako dziedzina a u t o n o ­
miczna, wyodrębniona z życia i historii tak dokładnie, aby jej, b r o ń Boże, nie za­
kłócała jakaś dydaktyka moralna, etyczna czy historiozoficzna...". Nie mniej przeko­
nująco napisze Hertz o znaczeniu dla Polaków dzieła Mickiewicza: „Cała wielka
uroda poezji Mickiewicza ma swoje źródło w moralności tego artysty. Mickiewicz
nie chce pisać pięknie. Nikt m o ż e z naszych p o e t ó w nie okazał mniej troski, mniej
starania o blask, o polor swoich wierszy. Myślę, że cały sekret polega na tym, że
Mickiewicz nie pisze dla nas, tylko za nas m ó w i " .
W i e l o k r o t n i e na kartach Gry tego świata p o w r a c a n a z w i s k o Wyspiańskiego,
którego prawie całe dzieło „było p r z e m y ś l e n i e m n a n o w o historiozofii polskiej,
stanowiącej treść wielkiej literatury r o m a n t y c z n e j " . Kiedy czytam w szkicu
pt. Wyspiański, że do generacji wielkich r o m a n t y k ó w zbliża go „ i n n e " p a t r z e n i e
na literaturę, p a t r z e n i e „nie u w i k ł a n e w m o d ę , w p o w s z e c h n i e panujący t o n ,
a p r z e d e w s z y s t k i m obce całej n i e m a l p r o b l e m a t y c e podjętej przez j e g o w s p ó ł ­
czesnych", t o w ó w c z a s p r z y p o m i n a m sobie z u p e ł n ą o s o b n o ś ć p a r u dzisiejszych
twórców, którzy, t a k jak Krzysztof Koehler w t o m i e Partyzant prawdy, nie wahają
się u t o ż s a m i a ć ze swoją n a r o d o w ą w s p ó l n o t ą :
Coraz ściślej związany
z losem, jak pociąg
wsuwający się pod
zstępujące niebo.
W więzieniu
głosem.
rozbrzmiewającym
Pieśnią dziękczynną.
W domostwie nieskończonej wolności.
W Polsce. Teraz i tu.
322
FRONDAll/12
Ważne miejsce w r o z w a ż a n i a c h H e r t z a o udziale l i t e r a t u r y w f o r m o w a n i u
polskości zajmuje p r z e k o n a n i e o u n i w e r s a l n o ś c i p o l s k i e g o p i s a r s t w a . „ N a ogół
nie zdajemy sobie sprawy — z a u w a ż a w tekście O poezji — jak głęboka w s p ó l n o ­
ta łączy wielką poezję p o l s k ą z poezjami innych d a w n o t r w a ł y c h n a r o d ó w , a za­
t e m jak w swojej polskiej o d r ę b n o ś c i j e s t ta poezja p o w s z e c h n a , bo t a k j a k t a m ­
te obraca się w o k ó ł rzeczy w ł a s n y c h . Wielkie c e s a r s t w o poezji Z a c h o d u , tej
kwintesencji kultury i m o r a l n o ś c i n a s z e g o k o n t y n e n t u , s k ł a d a się z licznych p r o ­
wincji. Trzeba tylko chcieć i u m i e ć być jej ś w i a d o m y m m i e s z k a ń c e m . "
Syntezę swoich medytacji o polskości zawarł H e r t z w odpowiedzi (pt. Pobkość
jako wspólnota otwarta) na rozpisaną w 1993 r. przez Debatę ankietę pt. Czy kryzys pol­
skości? W tym szkicu o b n a ż o n e zostały p o w o d y podejrzliwego t r a k t o w a n i a przez
wielu intelektualistów samego t e r m i n u „polskość". H e r t z pisze: „Wyobrażanie so­
bie, że stanę się Europejczykiem, kiedy wyzbędę się swojskości, narodowej odręb­
ności, nigdy nie przyszłoby do głowy Francuzowi, Anglikowi czy Niemcowi. N o r ­
wid napisał, że nie m o ż n a kultury do n a r o d u «przywieźć koleją żelazną*, że kultura
m u s i tworzyć się z głębi n a r o d u . To się odnosi także do owej kultury europejskiej
traktowanej czasami jako coś innego, lepszego od s u m y kultur narodowych".
Mówiąc o polskości, za Mickiewiczem, jako „szczodrobliwej ofierze, zaproszeniu do
wspólnoty, rzeczy powszechnej, czyli katolickiej, w p i e r w o t n y m greckim znaczeniu
wyrazu «katolicki»", Hertz r o z u m n i e aprobuje w y m u s z o n ą przez bieg historii „pol­
skość obronną, skupioną na obronie swojej tożsamości. [...] określanie polskości ja­
ko plemienności". Podważa n a t o m i a s t ataki na Kościół jako „fundament społecznej
tożsamości". Odrzuca opinie, iż „Polak niewierzący przestaje być Polakiem", ale
z mocą konstatuje: „Jeśli zachowujemy się w sposób intelektualnie uczciwy, m u s i ­
my przyznać, że polska tradycja n a r o d o w a jest p r o d u k t e m działania społeczności,
która kierowała się n a u k ą Kościoła rzymskokatolickiego. I tylko tyle. A jak to trak­
tujemy, czy wyłącznie jako fakt społeczny, czy też przyjmiemy to z uwzględnieniem
całej sfery nadprzyrodzonej, transcendentalnej, to już jest sprawą naszego sumie­
nia". Jeszcze jeden stereotyp uchylony został w tej odpowiedzi, mianowicie „wstyd
inteligenta-nuworysza [...] w o b e c zachowań ludowych. [...] Nie widzę — powiada
Hertz — żadnej degradacji dla człowieka czytającego Maritaina w tym, że on r a z e m
z ludźmi, na wiejskiej drodze czy na ulicy w mieście, uklęknie. Co więcej, przypu­
szczam, że intelektualista, który dostrzega w tym jakąś degradację, Maritaina nigdy
w życiu nie przeczytał albo go nie z r o z u m i a ł " .
4.
„Biblia i tradycja judeochrześcijańska jest, w e d ł u g m n i e , ź r ó d ł e m kultury europej­
skiej. To księga najważniejsza i dla wierzących i dla niewierzących, bo zawiera opis
losu pojedynczego człowieka i zbiorowości oraz opis skutków, jakie powoduje
LATO 1 9 9 8
323
n a r u s z e n i e d a n e g o n a m kodeksu p r a w i obowiązków. To, co zapi­
s a n o w tej mierze w Księdze, sprawdza się albo od razu, albo po
stuleciach w doświadczeniu historycznym każdego człowieka
i zbiorowości" — tak Paweł H e r t z w r o z m o w i e z Izabellą SariuszSkąpską (Realia i imponderabilia, czyli dół i góra, 1994) u z u p e ł n i ł
swoją wypowiedź z 1957 r. o k a n o n i e k u l t u r y europejskiej. Kon­
sekwencje wynikające z takiego p r z e k o n a n i a m o ż n a znakomicie
zaobserwować w kolejnych wywiadach udzielanych przez H e r t z a .
Odpowiadając na pytania Marcina Króla, jak możliwa jest dzisiaj
postawa konserwatywna
(Niewinność jest zawsze możliwa,
1995),
Hertz podkreśla, iż tradycja judeochrześcijańska i jej koncepcja człowieka jest jedy­
n y m f u n d a m e n t e m edukacji i wychowania w E u r o p i e i Ameryce Północnej. A u t o r
Gry utrzymuje w tejże rozmowie, iż „nie ma rzeczy bliższych sobie niż demokracja
i chrystianizm. Jeżeli b o w i e m uważamy, że wszyscy ludzie są stworzeni jednako­
wo, są dziećmi Bożymi, są wolni, obdarzeni w o l n ą wolą, to czy jakakolwiek kon­
stytucja demokratyczna m o ż e się dalej posunąć? Nie widzę więcej wolności, niż
daje Kościół...".
W r o z m o w i e z P a w ł e m Lisickim (Imiona tego stulecia,
1994)
zagadnięty
o swoje w y o b r a ż e n i e XXI w. H e r t z zaczyna od p r z y p o m n i e n i a , że s t o s o w a n a
przez n a s chronologia w i e k ó w i stuleci w y r a s t a z cywilizacji chrześcijańskiej oraz
stwierdza: „Rozpatrywanie więc dziejów l u d z k i c h z u w z g l ę d n i e n i e m ich podzia­
łu na wieki i tysiąclecia ma s e n s tylko wtedy, gdy rozważymy, jak się o w e dzieje
mają do tych d w ó c h kardynalnych dla E u r o p y i dla naszej zbiorowości z b i o r ó w
przykazań", m i a n o w i c i e d o D e k a l o g u i o ś m i u b ł o g o s ł a w i e ń s t w . N i e m o ż n a t u
nie przywołać listu a p o s t o l s k i e g o J a n a Pawia II Tertio Millenio Adveniente, k t ó r y
tak interpretuje cezurę tysiącleci: „W chrześcijaństwie czas ma p o d s t a w o w e zna­
czenie. [...] Czas staje się, w J e z u s i e C h r y s t u s i e Słowie wcielonym, w y m i a r e m
Boga, który jest wieczny s a m w sobie. Z przyjściem C h r y s t u s a rozpoczynają się
«ostateczne dni» (por. H b r 1,2), «ostatnia godzina» (1 J 2 , 1 8 ) , zaczyna się czas
Kościoła, który t r w a ć będzie do Paruzji" (Tertio Millenio Adveniente, 10). W tej
samej r o z m o w i e H e r t z o d d a l a m o ż l i w o ś ć t r i u m f u w p r z y s z ł y m tysiącleciu libe­
ralnej demokracji, a rozważa jako o p t y m a l n ą dla E u r o p y „ d e m o k r a c j ę chrześci­
j a ń s k ą z jej z r ó w n o w a ż o n y m s t o s u n k i e m do p r a w j e d n o s t k i i zbiorowości, z jej
s o l i d a r y z m e m i p o c z u c i e m obowiązku w o b e c słabszych, z jej p o s z a n o w a n i e m ży­
cia i jego o b r o n ą " . A u t o r Gry n i e p o d z i e l a t e ż o b a w Lisickiego o z a g r o ż e n i e Ko­
ścioła przez „rewolucję n i h i l i z m u " N i e d l a t e g o by ją lekceważył. H e r t z jest p r z e ­
konany, że dwutysiącletnie d o ś w i a d c z e n i a Kościoła w z m a g a n i a c h z r o z m a i t y m i
groźbami i t y m r a z e m się sprawdzą.
W a r t o też w s p o m n i e ć o u w a g a c h s f o r m u ł o w a n y c h p r z e z H e r t z a na m a r g i n e ­
sie p r z e ł o ż o n e g o przez n i e g o Mojego nawrócenia Claudela. T ł u m a c z jest ś w i a d o m ,
324
FRONDAll/12
iż „w kraju, gdzie wiara p r z e c h o d z i z ojca na syna, gdzie c h r z e s t jest p r o g i e m ży­
w o t a [•••] opis n a w r ó c e n i a Claudela m o ż e wydać się zbędny. Ale k t o , dodaje pi­
sarz, czyta P i s m o , wie, że nieraz w dziejach j u ż się t a k zdarzało, iż uczucia zbio­
rowości z takich czy innych w z g l ę d ó w stygły...". Z z a c h o w a n i e m s t o s o w n y c h
proporcji t r z e b a przyznać, że te uwagi Pawła H e r t z a z 1986 r. znajdują od kilku
lat p o t w i e r d z e n i e . D o d a t k o w o u w i a r y g o d n i a t e uwagi H e r t z a jego o s o b i s t a kon­
wersja. Szczególnie a k t u a l n i e b r z m i dziś uwaga, iż m i m o że Claudel „ m a świa­
d o m o ś ć d o z n a n e j łaski, t r z e b a m u jeszcze d ł u g i c h lat, aby t o niezwykle g ł ę b o k o
zapadłe w niego przeświadczenie w p r a w i ł o w r u c h m e c h a n i z m praktyki religij­
nej. Między p e w n o ś c i ą i s t n i e n i a Boga obdarzającego łaską owej p e w n o ś c i a osta­
t e c z n y m p o s t a n o w i e n i e m jej w y z n a n i a toczy się d ł u g i , dręczący p r o c e s , p o d c z a s
którego Claudel z o g r o m n y m w y s i ł k i e m w y d o b y w a się s p o d przygniatającego je­
go u m y s ł świata myśli i rzeczy podjętych i uczynionych m i m o Boga czy w b r e w
Bogu". Spostrzeżenie to w a ż n e jest nie tylko dla n a w r ó c o n y c h z a t e i z m u , ale
i dla tych wierzących od lat (dla m n i e t e ż ) , którzy są przecież ś w i a d o m i koniecz­
ności czujności w wierze i c o d z i e n n e g o n i e m a l p o d e j m o w a n i a wysiłku nawraca­
nia się. W e z w a n i e C h r y s t u s a : „Nawracajcie się i wierzcie w E w a n g e l i ę " skiero­
w a n e jest nie tylko do p o g a n czy niewierzących, ale i do wyznawców.
5.
Żale Hertza poświęcone z m a r ł y m przyjaciołom i m i s t r z o m przydają blasku spra­
w o m prostym i podstawowym: przyjaźni, pamięci, zaufaniu. Z pisanych zazwyczaj
pod p r z y m u s e m w s p o m n i e ń o bliskich n a m zmarłych H e r t z uczynił o s o b n ą sztukę.
Jest a u t o r e m epitafiów dla osób, k t ó r y m sporo zawdzięcza. O Kisielu, Krzeczkowskim, Stanisławie Cacie Mackiewiczu, ale i o osobach nie znanych szerszej publicz­
ności pisze przez pryzmat tego, czego od nich doświadczył, czego go nauczyli.
6.
Medytacja, rozmyślanie, rozważanie, to najtrafniejsze i przez s a m e g o H e r t z a pod­
suwane określenia uprawianego przezeń pisarstwa. W eseju o Mickiewiczu wyzna­
je: „Sam j e s t e m raczej z w o l e n n i k i e m m ó w i e n i a co m n i e na myśl przychodzi n a d
książkami tego czy innego pisarza. Dzieląc się tymi myślami, t w o r z ę n o w e zjawi­
sko artystyczne". Waga któregokolwiek ze szkiców H e r t z a nie p o l e g a więc na
gadatliwym wywracaniu s p r a w d z o n y c h hierarchii i odczytań oraz t w o r z e n i u n o ­
wych porządków, ale na s a m o d z i e l n y m , cierpliwym p o g ł ę b i a n i u z a s t a n e g o k a n o ­
nu literatury i sztuki. Gra tego świata przynosi kilkanaście kilkustronicowych
„ p r ó b " , w których padają najistotniejsze uwagi H e r t z a o polskiej i europejskiej
kulturze
LATO 1 9 9 8
i ich judeochrześcijańskiej
genezie.
P o z o s t a ł a część książki,
czyli
325
rozmowy, felietony p t . Miary i wagi, oraz „żale" są cennymi p o n o w i e n i a m i i uak­
tualnieniami wypowiedzianych wcześniej p r a w d . Całość zasługuje na m i a n o „kry­
tyki poważniejszego f o r m a t u " , o której w felietonie o Boyu pisał Hertz, że „mniej
w a ż n e bywa w niej dzieło, o k t ó r y m m o w a , niż to, co o t y m dziele albo w związ­
ku z n i m zostało w owej krytyce p o w i e d z i a n e " .
W szkicu Gra tego świata, od której tytuł wzięła cała książka, H e r t z z a s t a n a w i a
się nad miejscem sztuki w życiu. Zwraca się tu ku dziełu Michała Anioła, artysty
pozbawionego „złudzeń i znającego całą gorycz życia i całą zawiłość świata, jego
grę". Dla Buonarottiego „sztuka jest wielką częścią jeszcze większej całości życia.
[...] Jest tak ściśle połączona z życiem, z dziejami miasta-ojczyzny, z o b r a z e m świa­
ta, że wszystkie sądy artystyczne i estetyczne nikną, obracają się w p r o c h " . Medy­
tacje H e r t z a n a d europejską i polską k u l t u r ą nigdy n i e p r o w a d z ą do estetycznego
partykularza. Cechuje je pokora, u n i k a n i e e n t u z j a z m u oraz z ł u d z e ń i utopii, k t ó r e
głoszą, że sztuka to samowystarczalna zabawa. Paweł H e r t z spisuje swoje rozwa­
żania w przekonaniu, że w s p ó l n o t a religijna, cywilizacyjna, n a r o d o w a są funda­
m e n t e m , że „życie jest większe". O s t a t n i e s f o r m u ł o w a n i e zawdzięczam cytowane­
mu już Krzysztofowi Koehlerowi. M o ż e n i e będzie n a d u ż y c i e m sugestia, że j e d e n
z dzisiejszych poetów-klasycystów t w ó r c z o kontynuuje hierarchie bliskie H e r t z o ­
wi i innym, którzy pozostali p o s ł u s z n i „wyborowi w i a r y " i „klasycznej zasadzie",
m i e s z k a ń c o m „ d o m o s t w a " t e g o świata. Takie związki dostrzegam, gdy czytam
wiersz Koehlera pt. Z Tagasty do Kartaginy:
[...] wszystko się
wydarza właśnie tak jak może, nie więcej. Jest to wiedza
starości.
Dzisiaj opłakuję
tylko
niewytrwałych.
[...] Mówię ci,
późny synu: życie jest większe.
JERZY BOROWCZYK
PAWEŁ HERTZ
Gra tego świata, t. 97, Biblioteka „WIĘZI", Warszawa 1997.
Ideał społeczny w „Królu Lwie" nie bardzo pasuje do idea­
łu „społeczeństwa otwartego" wpajanego dzieciarni na
lekcji WOS-u. Autorytet, monarchia, hierarchia, tradycja —
oto wartości gloryfikowane przez scenarzystów Disneya,
których koncepcje zbliżają ich do idei Klubu ZachowawczoMonarchistycznego.
Matka Boska
z Disneylandu
NIKODEM
BONCZA-TOMASZEWSKI
P
O W Y T W Ó R N I filmowej Walta D i s n e y a t r u d n o s p o d z i e w a ć się cze­
goś d o b r e g o , p o d o b n i e jak po M c D o n a l d z i e i Coca-Coli. N i e przyczy­
n i ł a się o n a z b y t n i o do rozwoju k u l t u r y łacińskiej, a jej s z t a n d a r o w y
w y t w ó r — Myszka Miki — s t a ł a się p o n u r y m s y m b o l e m n o w o c z e s n e j
tandety. P r a w d ę m ó w i ą c , prędzej u w i e r z y ł b y m w n a w r ó c e n i e Billa
Gatesa, niż w t o , że p r o d u c e n c i od D i s n e y a s t w o r z ą coś w a r t o ś c i o w e g o . A jed­
nak... Po obejrzeniu „Króla Lwa" i „ D z w o n n i k a z N o t r e D a m e " d o s z e d ł e m do
wniosku, ż e j e s t e m ś w i a d k i e m c u d u . . .
Tym bardziej, że k l i m a t filmu a n i m o w a n e g o p o d koniec XX w. sprawia, iż
produkcje „dla d o r o s ł y c h " takie jak „ P u l p F i c t o n " czy „ S i e d e m " w p o r ó w n a n i u
z n i e k t ó r y m i k r e s k ó w k a m i wydają się t c h n ą ć o p t y m i z m e m .
Scena animacji (i sprzężona z nią scena komiksu) od p o w s t a n i a w latach 30.
dzieli się na trzy nurty. Pierwszy — „ g u m o w y " — zaludniają kolorowe ludki, takie
LATO 1 9 9 8
327
jak Myszka Miki, Kaczor Donald czy Królik Bugs, które błaznują, wybuchają, jeżdżą
po sobie, strzelają do siebie itd. Ich występy to skrzyżowanie średniowiecznego
„święta głupców" z commedia deWarte. Z tą różnicą, że a n i m o w a n e postacie charak­
teryzuje wyższy od trupy k o m e d i a n t ó w stopień plastyczności, który pozwala pod­
dawać je dość wyrafinowanym t o r t u r o m . Ten „ g u m o w y " n u r t nigdy nie niósł za so­
bą poważniejszych treści społecznych, politycznych i ontologicznych.
Lukę tę miał wypełnić inny n u r t — „bajkowy", czerpiący z dobrej tradycji
klasycznych baśni. J e d n a k J e l o n k a Bambi, K r ó l e w n ę Śnieżkę, Jasia i Małgosię
w disneyowskiej interpretacji cechowała n i e z n o ś n a słodkość. Klasyczne bajki —
tajemnicze, nieco m r o c z n e i s t r a s z n e — zostały spłycone i d o s t o s o w a n e do gu­
s t ó w żeńskiej publiczności w wieku do lat trzech. D l a t e g o też zatarł się ich istot­
ny walor refleksyjny, filozoficzny, a wizja świata z o s t a ł a radykalnie spłaszczona.
Cały ciężar metafizyczno-ontologiczny spadł z a t e m na barki trzeciego n u r t u ,
który n a z w a ł b y m „ h e r o i c z n y m " . C z o ł o w ą p o s t a c i ą jest t u oczywiście S u p e r m a n ,
0 cechach wyraźnie mesjanistycznych oraz jego m r o c z n e alter ego — B a t m a n .
Przygody tych d w ó c h postaci dostarczają m ł o d e m u „czytelnikowi" pełnej wizji
k o s m o s u , świata, s p o ł e c z e ń s t w a i człowieka. To nie przesada, p o c h o d z e n i e Su­
p e r m a n a , jego rozliczne role społeczne (jest d z i e n n i k a r z e m , wyzwala ludzkość,
ale lituje się n a w e t nad u w i ę z i o n y m na drzewie k o t e m ) , jego u w i k ł a n i e w walkę
ze złem wymagają n a k r e ś l e n i a w m i a r ę spójnej wizji świata^
Silnego, mądrego i nieskazitelnie dobrego S u p e r m a n a uwiarygodniały wątki
mesjańskie, nieziemskie pochodzenie, s a m o t n a walka ze Z ł e m o wyzwolenie Ame­
ryki i świata. Natomiast mroczna i dwuznaczna postać Batmana „wegetowała" w cie­
niu Supermana przez prawie 60 lat, czyli do m o m e n t u śmierci S u p e r m a n a (sic!).
To n i e p r a w d o p o d o b n e zdarzenie n a s t ą p i ł o w Polsce na p r z e ł o m i e 1995
1 1996 r. (w USA i Unii Europejskiej S u p e r m a n u m a r ł kilkanaście miesięcy wcze­
śniej). Zabił go po długiej walce kosmiczny p o t w ó r z w a n y D o o m s d a y (w wol­
nym t ł u m a c z e n i u — apokaliptyczna Bestia), k t ó r y z m a r ł zresztą w w y n i k u od­
niesionych ran. M i m o że d o s z ł o później do z m a r t w y c h w s t a n i a S u p e r m a n a (jego
ciało wykradli i sklonowali naukowcy) to dla wszystkich jest j a s n e , że n o w y Su­
p e r m a n jest j e d y n i e m cieniem starego.
Śmierć S u p e r m a n a oznaczała całkowite przewartościowanie rysunkowego
świata. Jedyną jednoznaczną postacią pozostał już tylko Spiderman, s k r o m n y pra­
cownik naukowy, który cały czas ma wyrzuty sumienia, że zaniedbuje swoje obo­
wiązki rodzinne. Tymczasem komiks i film a n i m o w a n y zdominowały postacie coraz
mroczniejsze. Ciemność zaczęła zalewać kolorowy niegdyś świat...
Skorzystał na t y m lubiący m r o c z n e k l i m a t y B a t m a n , ale w k r ó t c e i on z o s t a ł
wyparty przez prawdziwych twardzieli. N a c z o ł o w y s u w a się t u p o p u l a r n y
w ś r ó d c h ł o p c ó w w wieku k o m u n i j n y m P u n i s h e r (czyli Ten-Który-Karze). P u n i sher jest e k s - k o m a n d o s e m , k t ó r e g o r o d z i n ę , p r z y g o d n y c h ś w i a d k ó w m o r d e r 328
FRONDA11/12
stwa, zabiła mafia. Od tej chwili oficer U. S. A r m y maluje sobie na k a m i z e l c e
t r u p i ą główkę i z a m i e n i a się w m a s z y n ę do zabijania p r z e s t ę p c ó w . P u n i s h e r p r a ­
wie w ogóle się nie odzywa, c e l e m jego i s t n i e n i a j e s t z e m s t a i dla niej g o t o w y
jest poświęcić życie. P r o g r a m o w o działa p o n a d p r a w e m i p o z a p r a w e m (stwo­
r z o n o specjalny oddział policji, aby go schwytać) oraz z d r a d z a cechy p s y c h o p a ­
tyczne. J e d y n ą p o z y t y w n ą s t r o n ą działalności P u n i s h e r a j e s t to, ż e z a s a d n i c z o
nie zabija p o s t r o n n y c h p r z e c h o d n i ó w . N a l e ż y d o d a ć , że w s w o i m świecie P u n i ­
s h e r j e s t j e d n ą z jaśniejszych p o s t a c i : przestępcy,
k t ó r y c h ściga, zasługują n a s p ę d z e n i e w i e c z n o ­
ści w najgłębszych k r ę g a c h piekła, a ścigający
go policjanci to zwyczajni d e w i a n c i .
P u n i s h e r m u s i dzielić p o p u l a r n o ś ć z in­
ną p o s t a c i ą o b r a z k o w ą — S p a w n e m . Przy
t y m o s t a t n i m P u n i s h e r wydaje się być
człowiekiem przepełnionym radością.
Spawn, były a g e n t tajnych służb, zabity
w czasie służby, d o s t a ł się za całokształt
swojej ziemskiej działalności do piekła.
Tu przesiedział kilka lat, wiele się nauczył,
po czym zgłosił się do n i e g o s a m Lucyfer
i obiecał
zwolnić
go
na
ziemię
w zamian
z a o t w o r z e n i e drogi n a z i e m i ę z a s t ę p o m piekiel­
n y m . Spawn przystał n a t e w a r u n k i , gdy j e d n a k znalazł
się na ziemi, z ł a m a ł w a r u n k i u m o w y i porzucił swojego m o c o d a w c ę . N a s t ę p u j e
zapętlenie sytuacji: Lucyfer ściga n i e w i e r n e g o agenta, szykując j e d n o c z e ś n i e pie­
kielny d e s a n t n a ziemię, n a t o m i a s t S p a w n s z u k a z e m s t y n a swoich m o r d e r c a c h
oraz włóczy się po zalanym c i e m n o ś c i a m i świecie. Jak zauważył j e d e n z recen­
zentów: „W świecie S p a w n a nie ma miejsca na d o b r o , są tylko r ó ż n e odcienie
szarości".
M o ż n a by dalej opisywać p a n t e o n m r o c z n y c h postaci o b r a z k o w e g o świata
lat 90., ale profile psychologiczne P u n i s h e r a i S p a w n a wystarczają, by zdać sobie
sprawę, czym z a ś m i e c o n a jest z b i o r o w a w y o b r a ź n i a dziecięca.
Nic z a t e m dziwnego, że pojawienie się p r z e d kilku laty na e k r a n a c h k i n
„Króla Lwa" było p e ł n y m zaskoczeniem. Film t e n p r e z e n t o w a ł treści, k t ó r e nijak
nie mieściły się w żadnej z dotychczasowych konwencji. C h o ć formalnie nawią­
zywał do n u r t u bajkowego, przekraczał go d y n a m i z m e m i m o n u m e n t a l n o ś c i ą .
J e d n o c z e ś n i e porzucił n i e z n o ś n ą słodkość i przybrał o s t r e barwy.
„Król L e w " jest n a w s k r o ś n o w o c z e s n y m t r a k t a t e m p o l i t y c z n y m , p r z e d s t a ­
wiającym
dwa
sugestywnie
LATO- 1 9 9 8
sposoby
opisującym
uprawiania
metody
polityki
działania,
—
archaiczny
mentalności,
i
nowożytny,
konsekwencje
329
funkcjonowania
Miejscem
tego
oraz
konflikt
konfliktu
jest
obu
systemów.
lwia
kraina,
w której w ł a d z ę sprawuje lwi król. R o z t a c z a on
opiekę n a d w s z y s t k i m i z w i e r z ę t a m i , j e s t straż­
n i k i e m ł a d u i h a r m o n i i . Król Lew, o zgrozo, pa­
nuje
samodzielnie
niczym
średniowieczny
m o n a r c h a , nie m a p a r l a m e n t u ani n a w e t r a d y
m o ż n y c h . C o gorsza, p o d p o r ę w ł a d z y s t a n o w i klerykalno-szamańska ekipa pawianów, wiernych doradców
w ł a d c y cieszących się p o w s z e c h n y m s z a c u n k i e m i a u t o r y t e t e m . To j e d n a k n i e
w s z y s t k o : w s p o ł e c z e ń s t w i e n i e ma miejsca na egalitaryzm, istnieje ściśle
określona hierarchia nadana lwiemu światu przez naturę.
Jak widać, lwia k r a i n a nie s p e ł n i a i d e a ł ó w s p o ł e c z e ń s t w a d e m o k r a t y c z n e g o
i liberalnego. M o ż n a powiedzieć, że panuje w niej r e ż i m autorytarno-klerykalny.
Jednak, o dziwo, jest o n a miejscem pokoju i ł a d u , k t ó r e i n t e g r y z m w ł a d z y zdaje
się tylko u m a c n i a ć .
Przeciw u s t a l o n e m u od w i e k ó w ładowi i porządkowi, wystąpił b r a t p r a w o ­
witego władcy wraz z koterią h i e n . Idee p r e z e n t o w a n e przez tę frakcję p o c h o d z ą
z p i s m Machiavellego. M o ż n a powiedzieć, że są oni r e p r e z e n t a n t a m i tego, co Voegelin nazywał „gnozą polityczną", absolutyzują sferę polityki i na tej p o d s t a w i e
podważają cały dotychczasowy p o r z ą d e k .
Frakcji tej udaje się przeprowadzić „rewolucję gnostycką" i zniszczyć dotychcza­
sowy porządek. Na jego gruzach „lew i hiena zaczynają b u d o w a ć nowy świat". Reor­
ganizację lwiego królestwa rozpoczyna przepędzenie pawianów, przedstawicieli kle­
ru, którzy schodzą do podziemia. D a w n a hierarchia społeczna zostaje zastąpiona
przez biurokratyczne rządy hien. Jednocześnie n o w a władza jest a n i m a t o r e m wiel­
kich imprez kulturalnych, p o c h o d ó w i wieców (ładne a n i m o w a n e sceny pochodu
hien, przypominające kadry z „Triumfu woli" Leni Riefenstahl). Jak łatwo się domy­
ślić, sprzeczna z n a t u r ą rewolucja prowadzi do całkowitego upadku gospodarczego,
katastrofy ekologicznej oraz degeneracji moralnej elity p a ń s t w a lwów.
Od całkowitego zniszczenia ratuje p a ń s t w o reakcyjna koteria lwów, której uda­
je się przeprowadzić kontrrewolucję oraz restaurować dynastię. Co ciekawe, twórcy
filmu nie znaleźli miejsca na „okrągły s t ó ł " i dialog z przedstawicielami „gnostyckiej"
dyktatury. Lwiego uzurpatora spotyka śmierć w płomieniach, a hieny
zostają „zlustrowane" i przepędzone na cmentarzysko słoni. Mię­
dzy totalitarną dyktaturą a kontrrewolucją nie ma żadnej cią­
głości. N a w e t lwia ziemia m u s i zostać oczyszczona, jak w Bi­
blii, ogniem i wodą, by mogła się odrodzić.
Ideał społeczny w „Królu Lwie" nie bardzo pasuje do idea­
łu „społeczeństwa otwartego" wpajanego dzieciarni na lekFRONDAll/12
cji WOS-u. Autorytet, monarchia, hierarchia, tradycja — o t o wartości gloryfikowane
przez scenarzystów Disneya, których koncepcje zbliżają ich do idei Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego.
„Król Lew" jest niewątpliwą rewelacją, sięga do konwencji baśniowej, omijając
tradycję bajki oświeceniowej i sięgając w p r o s t do średniowiecznych m o t y w ó w i sym­
boli. Jednocześnie proponuje świeżą wizję świata, daleką od tandety politycznej po­
prawności, którą lansuje natrętnie inna produkcja Disneya — „Pocahontas".
Osiągnięcia „Króla Lwa" przyćmi! powstały kilka lat po n i m „ D z w o n n i k z N o tre D a m e " . Disney porzucił zawarte w książce H u g o wątki charakterystyczne dla
powieści gotyckiej. Był to zabieg ożywczy, gdyż dziewiętnastowieczne wizje śre­
dniowiecza zastąpiono p o t ę ż n ą dawką symboliki średniowiecznej. M a m y więc
wspaniałą symbolikę katedry, mistyczną grę świateł witraży, m a p y w kształcie m a n dali, grę archetypicznych symboli. Co za radość dla antropologa religii...
W „ D z w o n n i k u z N o t r e D a m e " najciekawszą p o s t a c i ą j e s t paryski sędzia,
k t ó r e g o p o r t r e t m o ż n a by u m i e ś c i ć w galerii i n t e l e k t u a l i s t ó w Paula J o h n s o n a .
Sędziego cechuje o ś w i e c e n i o w a p o g a r d a dla p l e b s u , t ł u m u , m o t ł o c h u , czyli ogól­
nie: dla ludzi. G n ę b i on D z w o n n i k a oraz n i e w i e r n e g o k a p i t a n a straży miejskiej,
a p i ę k n a Cyganka p a d a ofiarą j e g o s e k s u a l n y c h obsesji. Miłuje on j e d n a k ludz­
kość, k t ó r ą przy p o m o c y ś r o d k ó w administracyjnych usiłuje s p r o w a d z i ć na ścież­
ki światłości. Sędzia lubuje się w k a t o n o w s k i c h p o z a c h o r a z r o z w a ż a n i a c h
o prawdzie w stylu Piłata. J e s t też specjalistą od „ m n i e j s z e g o z ł a " , z p e w n o ś c i ą
zasługuje n a m i a n o postaci „ s k o m p l i k o w a n e j " b ą d ź „ u w i k ł a n e j " . N i e c h r o n i g o
to j e d n a k od przykrego k o ń c a w m o n u m e n t a l n e j , „ o g n i s t e j " , finałowej filmu,
kiedy to w objęciach d e m o n a s p a d a do piekła.
„Dzwonnika z N o t r e D a m e " w a r t o obejrzeć dla wspaniale a n i m o w a n e g o śre­
dniowiecznego Paryża z jego niesamowitą katedrą oraz barwnych perypetii bohate­
rów. Najbardziej jednak film zasługuje na uwagę ze względu na j e d n ą scenę, kiedy to
ukryta w katedrze Cyganka wznosi pieśń-modlitwę do Matki Boskiej. Ta scena w fil­
mie pochodzącym z USA, kraju, który od swego powstania gardzi „religią papistów",
jest czymś zupełnie zadziwiającym. Żeby była o n a jeszcze jakoś zakamuflowana,
ukryta... A tu nie, modlitwa maryjna nie dość, że jest wyeksponowana, to jeszcze
oglądamy a n i m o w a n ą Maryję z dzieciątkiem. I to wszystko w epoce z d o m i n o w a n i a
obrazkowego świata przez postacie typu Spawn. To po p r o s t u c u d . . .
NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKI
Dlaczego
wyznawcy New Age
tak polubili legendę o Graalu?
Dlatego, że latami sztaby naukow­
ców pracowały nad tym, by udowod­
nić, że to, co się wydawało legendą chrześ­
cijańską, okazało się legendą pogańską. Nic
zaś tak nie cieszy, jak „koń trojański"
umieszczony w warowni wroga.
Przepis
na odnalezienie
Graala
RAFAŁ
TICH Y
GRAAL to tajemnicze słowo. Tak tajemnicze, że więk­
szość osób, które je zna, wie jedynie tyle, że oznacza o n o
„coś", czego z pasją poszukiwali, między wyprawami
krzyżowymi a turniejami, średniowieczni rycerze. J e d n ą
z głównych przyczyn tej ignorancji jest to, że współcze­
śni poszukiwacze Graala, którzy rekrutują się zazwyczaj
spośród naukowców i pseudo-naukowców, nie m o g ą
między sobą ustalić, co byłoby t y m „czymś", czego na­
leżałoby szukać i w końcu odnaleźć. Zdają sobie oni
sprawę, że w tajemniczym śledztwie nie chodzi
tylko o odnalezienie jakiegoś przedmiotu,
lecz raczej jakiejś religijnej lub parareli332
FRONDAll/12
gijnej doskonałości duchowej, którą symbolizuje Graal. Ponieważ dróg duchowych
jest wiele, a prawie każda z nich przyznaje się do jakichś „tajemniczych" przedmio­
tów i obrzędów oraz mówi o potrzebie wewnętrznej doskonałości, współcześni
poszukiwacze Graala, nie będąc jednomyślni, rozchodzą się, p o d o b n i e jak ich śre­
dniowieczni poprzednicy, po różnych drogach; każdy po tej, która wydaje mu się pro­
wadzić do „tajemniczego" celu. Problem polega jednak na tym, że w przeciwieństwie
do rycerzy, którzy tak często wracali ze swoich podróży z pustymi rękoma, każdy
z bohaterów „nowych poszukiwań" natrafia na ślady Graala. W konsekwencji więc
ów święty przedmiot zaczyna symbolizować tak wiele rzeczy, że wydaje się być
„czymś" jeszcze bardziej tajemniczym, niż p o w i n n o to wynikać z najbardziej taje­
mniczych średniowiecznych legend.
Bajeczka
Wydawałoby się, że wszystko zaczęło się w średniowieczu. Motyw Graala pojawia
się po raz pierwszy w dwunastowiecznym r o m a n s i e francuskim Percewal, czyli opo­
wieść o Gradu, którego autor, C h r e t i e n de Troyes, zasłynął jako twórca licznych
u t w o r ó w opartych na legendach o królu Arturze i Rycerzach Okrągłego Stołu. Sło­
wo „graal" tłumaczy się ze starofrancuskiego bądź jako „półmisek, dość głębokie
i szerokie naczynie", bądź jako „krew króla". W samym, nie d o k o ń c z o n y m zresztą,
dziele Chretiena de Troyes, Graal pojawia się tylko raz, jako bliżej nie określony, roz­
taczający wokół siebie aurę magiczności, półmisek, niesiony w d w o r s k i m orszaku.
Od tego czasu święte naczynie zaczyna być opisywane w innych powieściach i poe­
matach arturiańskich, stając się w wielu wypadkach g ł ó w n y m s p o i w e m i celem
przygód wiernych Arturowi rycerzy. Nabiera też — bądź po p r o s t u ujawnia — co­
raz więcej chrześcijańskich cech, by w końcu zostać u t o ż s a m i o n e z kielichem,
w który Józef z Arymatei, jak głosi tradycja apokryficzna, jakoby zebrał krew wypły­
wają z wiszącego na krzyżu Jezusa. W e d ł u g niektórych wersji tej legendy, jest to t e n
sam eucharystyczny Kielich, który Chrystus unosił w Swoich czcigodnych dłoniach
podczas Ostatniej Wieczerzy. W wielu opowieściach m ó w i się o Graalu jako o pół­
misku, w którym znajdował się paschalny baranek — zawsze j e d n a k chodzi o na­
czynie związane z s a k r a m e n t e m Ciała i Krwi Chrystusa. Święty Graal staje się więc
ostatecznie symbolem Eucharystii i Łaski, zaś orszak, który go niesie — euchary­
styczną procesją. Inną relikwią, zazwyczaj niesioną obok Graala, jest Święta Lanca,
którą rzymski żołnierz przebił Chrystusowi bok. W a ż n e miejsce w legendzie zajmu­
je też postać Króla Rybaka, który to tytuł nosił szwagier Józefa — Bron (może on
też przysługiwać jego n a s t ę p c o m ) . Przywiózł on z polecenia Józefa (bądź w innych
wersjach: wraz z nim) święty kielich do Bretanii, by tu w twierdzy na górze Monsalvat być jego strażnikiem. W pewnych okolicznościach, zależnie od wersji opowie­
ści inaczej opisywanych i interpretowanych, zostaje on ranny i skazany na p e ł n e
LATO-1998
333
cierpienia życie. Jego choroba promieniuje na otoczenie i przemienia je w Jałową
Krainę. Ratunek m o ż e przyjść tylko ze strony kogoś, k t o odkryje tajemnicę Graala.
Rycerze poszukują go więc nie tylko ze względu na swoją t ę s k n o t ę za sacrum i p o ­
trzebę wspięcia się na wyżyny doskonałości duchowej, lecz również dlatego, że
wierzą, iż w t e n sposób m o g ą przyczynić się do — bardziej p o w s z e c h n e g o — wyba­
wienia innych od czaru zła. Od kiedy Chretien de Troyes napisał swojego Percewala,
powstało bardzo wiele wersji tej opowieści. Prawie każdy z a u t o r ó w dowodził, że
jego wersja legendy jest bardziej wiarygodna czy też szerzej ujmująca zagadnienie
od poprzedniej, gdyż została oparta na jakimś wcześniejszym od krótkiej w z m i a n k i
Chretiena, przekazanym w ustnej tradycji bądź nieznanej księdze, źródle informa­
cji. Zarazem jednak wszystkie powieści zawierały zasadniczo t e n sam, przedstawia­
ny powyżej, główny wątek legendy. Najsłynniejsze wersje opowieści o Graalu napi­
sali poza w s p o m n i a n y m już poetą: Robert de Borron w Józefie z Arymatei, bliżej
nieznani cysterscy autorzy w cyklu powieściowym Lancelot — Graal, w którego skład
wchodzi Poszukiwanie Świętego Graala, Wolfram von Eschenbach w Parsifalu, T h o m a s
Malory w Śmierci Artura.
Legenda wzbudzająca w średniowieczu tak wielkie emocje staje się wraz z przyj­
ściem renesansu równie nieprzydatna, jak m i n i o n a epoka, którą na polu literatury
symbolizowała, i od której w imię „nowego h u m a n i z m u " należało odejść. Powieści
o Graalu stają się p r z e d m i o t e m wzgardy i ironii jako na poły barbarzyńskie, na poły
fanatyczno-ortodoksyjne bajeczki, niegodne — jak to wyraźnie stwierdził Montaigne — dorosłego i myślącego człowieka. Z czasem popadają więc w zapomnienie.
Nić A r i a d n y
Na początku XX w., na fali coraz większego z a i n t e r e s o w a n i a licznych n a u k o w c ó w
myślą i kulturą średniowiecza, do łask wraca również literatura a r t u r i a ń s k a . Gra­
al z n ó w zaczyna budzić emocje. J e d n a k znaczna część a n t r o p o l o g ó w i krytyków li­
terackich zainteresowanych tą legendą p o s t a n a w i a p o d d a ć ją poważnej p r ó b i e wy­
trzymałości i zanalizować średniowieczne podania, korzystając z z u p e ł n i e n o w y c h
m e t o d badawczych. Polegały o n e na t y m — jak to złośliwie ujął C. S. Lewis — by
tajemnicze partie starodawnych t e k s t ó w wyjaśniać, opierając się na czymś, co jest
jeszcze bardziej tajemnicze i s t a r o d a w n e , zaniedbując przy t y m d o s ł o w n ą t r e ś ć
tekstu i t o , co chciał przez n i ą z a k o m u n i k o w a ć n a m autor. Jeżeli więc chrześcijań­
ska legenda o p o w i a d a n a m o chrześcijańskich rycerzach szukających chrześcijań­
skich relikwii w celu zdobycia chrześcijańskiej doskonałości, to w imię n o w y c h
m e t o d badawczych, by rozwiązać zagadkę Graala, wcale nie należy sięgać do t e o ­
logii czy symboliki chrześcijańskiej, lecz do p r a d a w n y c h pogańskich m i t ó w bądź
zamierzchłych magicznych rytuałów. A k o n k r e t n i e : do j e d n e g o p i e r w o t n e g o rytu­
ału, w k t ó r y m wyraża się najgłębsza tajemnica życia, i który p r z e n i k n ą ł do róż334
FRONDA11/12
nych kultur i religii w postaci kultu wegetacji i p ł o d n o ś c i . Ź r ó d ł a chrześcijańskich
opowieści o Graalu p o w i n n i ś m y szukać więc w całym szeregu powiązanych ze so­
bą i przewijających się przez ludzką historię k u l t ó w życia, r y t u a ł ó w związanych
z cyklicznymi z m i a n a m i p ó r roku, m i t ó w dotyczących śmierci i o d r a d z a n i a się,
pogańskich w y n u r z e ń na t e m a t z m i a n zachodzących w n a t u r z e , n p . jałowości
i płodności gleby. Współcześni badacze średniowieczną legendę wiązali ze spuści­
zną literacką i religijną tradycji Ariów (odnajdując paralele w Rygwedach i Mahabharcie), k u l t e m bogini Demeter, Dionizosa, T a m m u z a , Adonisa, Attisa, m i t a m i
na t e m a t śmierci i o d r o d z e n i a Ozyrysa, greckimi m i s t e r i a m i , a w k o ń c u przemy­
śleniami judaistycznej sekty esseńczyków.
Najbardziej
z n a n y m dziełem nowej
szkoły antropologicznej jest książka
J. L. W e s t o n Legenda o Graalu, Od starożytnego obrzędu do romansu średniowiecznego.
Według pani Weston, osoba Króla Rybaka jest literackim o d p o w i e d n i k i e m boskiej
lub półboskiej postaci władcy, boga i króla w jednej osobie, przybierającej w róż­
nych religiach i n n e imię, zawsze j e d n a k utożsamianej z Z a s a d ą Życia. W wierze­
niach tych urodzaj ziemi i p o m y ś l n o ś ć ludzi w ogóle wiązana jest ze z d r o w i e m
króla. Jeżeli jest on w dobrej kondycji, ziemia, n a d k t ó r ą sprawuje władzę, staje się
wówczas „krainą m l e k i e m i m i o d e m płynącą". Jeśli j e d n a k zapadnie na zdrowiu,
zacznie być krainą nieurodzajną, a ludzi ją zamieszkujących spotykać będą s a m e
nieszczęścia. W t e d y należy podjąć jakieś nadzwyczajne środki i bądź uzdrowić
króla, bądź zastąpić go jakimś innym, m ł o d y m i zdrowym. Legenda o Świętym
Graalu, m i m o chrześcijańskiej otoczki, tak n a p r a w d ę jest j e d n y m z wielu o p i s ó w
pogańskiego wierzenia: Król Rybak jest chory, zamieszkuje „Jałową Z i e m i ę " , ryce­
rze zaś pragną zdobyć Graala tylko po to, by tajemniczego władcę uzdrowić lub
zająć jego miejsce. Na tym j e d n a k nie kończy się nowa, o p a r t a na naukowych prze­
słankach, interpretacja średniowiecznej legendy. Pani W e s t o n zauważa, że pogań­
ski mit związany jest z k u l t e m płodności, c h o r o b a zaś dotykająca w t y m micie
władcę ma związek z jego płciowością, k o n k r e t n i e zaś mówiąc — z z a c h o w a n i e m
bądź u t r a t ą męskości. Dotyczy to również czuwającego n a d Graalem Króla Ryba­
ka, którego święta włócznia rani jakoby właśnie w okolice genitaliów, co odbiera
płodność jego krainie. Idąc tym t r o p e m m o ż e m y też dowiedzieć się w końcu, czym
jest Graal. Oczywiście symbolem związanym z k u l t e m p ł o d n o ś c i . N a p r o w a d z a n a s
na to nie tylko związek świętego naczynia z p r o b l e m a m i płciowymi Króla, lecz
również fakt, że obok kielicha zawsze pojawia się włócznia. Jedynym wytłumacze­
n i e m łączenia tych d w ó c h p r z e d m i o t ó w w chrześcijańskiej legendzie jest to, że od
niepamiętnych czasów właśnie razem występują o n e w kultach pogańskich jako
symbole seksualne: włócznia uosabia m ę s k ą siłę zapładniającą, kielich zaś ż e ń s k ą
energię rozrodczą. „Płciowa" teoria Graala znalazła swój finał w koncepcji R Redgrove'a i R Shuttle'a, w e d ł u g której k r e w znajdująca się w świętym naczyniu repre­
zentuje krew menstruacyjną.
LATO-1998
335
Celtyckie skojarzenia
Niektórzy z badaczy legendy Graala, przyjmujący założenie, że najpewniej ma
o n a związek z jakąś k u l t u r ą i religią niechrześcijańską, natrafili na jej t r o p nie
w dalekich cywilizacjach Indii, lecz w o wiele bliższej s a m e m u chrześcijaństwu
k u l t u r z e zamieszkujących E u r o p ę Celtów. W e d ł u g tej teorii, cały cykl a r t u r i a ń s k i
jest oparty n a celtyckich m i t a c h , zaś jego b o h a t e r o w i e t o l e g e n d a r n e postacie
celtyckich sag. I tak, król A r t u r to jakiś p r a d a w n y celtycki wódz, jego ż o n a Gin e w r a to Gwennyfar, czyli „Biały d u c h " , zaś czarodziej Merlin to j e d e n z wielu
wspaniałych druidów. Graal n a t o m i a s t zazwyczaj u t o ż s a m i a n y jest z licznie wy­
stępującymi w legendach celtyckich magicznymi k o t ł a m i i p ó ł m i s k a m i : Kosmicz­
ny Kocioł był p o d o b n o j e d n y m z najważniejszych rekwizytów religii d r u i d ó w ;
w e d ł u g Mabinogionu — zbioru walijskich opowieści — do tajemniczego kotła
o d r o d z e n i a w r z u c a n o zabitych wojowników, by mogli p o w s t a ć z m a r t w y c h j u ż
n a s t ę p n e g o dnia; z kolei Bran — celtycki b o h a t e r — posiadał m a g i c z n y p ó ł m i ­
sek, w k t ó r y m ukazywało się jadło, k t ó r e g o zapragnął. Wszelkie m a g i c z n e kotły,
garnki, puchary, miski i p ó ł m i s k i są kojarzone z G r a a l e m , gdyż spełniają p o d o b ­
n ą d o niego funkcję o b d a r o w y w a n i a ludzi j a k i m ś rodzajem c u d o w n e g o p o k a r m u .
Jest on więc również u t o ż s a m i a n y z rogiem obfitości, jak też — w sensie symbo­
licznym — z k r ó l e w s k i m festynem, podczas k t ó r e g o wiecznie odnawiające się ja­
d ł a i napoje p r z e n o s z ą celtyckich b o h a t e r ó w do c u d o w n e j krainy feerii.
Wśród „celtyckich" teorii na t e m a t pochodzenia świętego naczynia chrześcijan,
m o ż n a również spotkać koncepcję bardzo zbliżoną do „płciowych" poglądów pani
Weston. Często b o w i e m uważa się, że legenda Graala ma swoje korzenie w prasta­
rym celtyckim kulcie płodności związanym z o d d a w a n i e m czci m i t y c z n e m u ł o n u
336
FRONDA1/12
boskiej pramatki. P o d o b n o właśnie dzięki e l e m e n t o m celtyckiej wiary w żeńskie
bóstwa ziemi, przechowanym w symbolu Graala, m ę s k a kultura chrześcijan wzbo­
gacona została o niezbędny w każdej normalnej religii pierwiastek żeński. Rozwija­
jąc swoją koncepcję jeszcze dalej, miłośnicy C e l t ó w są skłonni uważać, że pogańsko-matriarchalne legendy o Graalu znacznie wpłynęły w średniowieczu na rozwój
kultu Matki Bożej. Święty przedmiot, jak dla pogan związany był z płodnością Mat­
ki Ziemi, tak dla chrześcijan stał się symbolem „łona Dziewicy Maryi".
Gnostycki ślad
Są tacy naukowcy, którzy uważają, że p r o b l e m Graala należy p o t r a k t o w a ć bar­
dziej całościowo i d o g ł ę b n i e . W tej d o ś ć tajemniczej sprawie nie chodzi przecież
jedynie o znalezienie p o d o b i e ń s t w m i ę d z y chrześcijańską l e g e n d ą a p o g a ń s k i m i
m i t a m i . Skoro o b e c n o ś ć m o t y w u m a g i c z n e g o naczynia, n a z w a n e g o p o t e m Świę­
t y m Graalem, m o ż e m y z a o b s e r w o w a ć w tak wielu k u l t a c h i m i s t e r i a c h r ó ż n y c h
kultur oraz religii, to oznacza, że symbolizuje o n o jakieś k o n k r e t n e doświadcze­
nie d u c h o w e nie ulegające zmianie, bez w z g l ę d u na religijną formę, j a k ą przyj­
muje. Doświadczenie to jest na tyle u n i w e r s a l n e , że m o ż e przejawiać się w róż­
nych wierzeniach, z a r a z e m j e d n a k na tyle ezoteryczne, by przejawiać się zawsze
w s p o s ó b dość tajemniczy i niejasny dla ogółu wiernych, z r o z u m i a ł y zaś i d o s t a r ­
czający nadzwyczajnych w r a ż e ń d u c h o w y c h wybranej grupie w t a j e m n i c z o n y c h
członków religijnej wspólnoty. Rozpatrując p r o b l e m Graala w t e n s p o s ó b , ł a t w o
dojść m o ż n a do d o ś ć oczywistego w n i o s k u , że jest on s y m b o l e m gnozy. Poszu­
kiwanie Świętego Graala jest więc symbolicznym p r z e d s t a w i e n i e m gnostyckiej
inicjacji, polegającej zazwyczaj na zdobyciu jakiejś nadzwyczajnej wiedzy bądź
c u d o w n e g o p r z e d m i o t u , mających m o c d o p r o w a d z i ć n a s d o d u c h o w e g o oświe­
cenia, k t ó r e z kolei p r z e m i e n i n a s z ą ś w i a d o m o ś ć tak, b y ś m y m o g l i stać się d o ­
skonałymi l u d ź m i posiadającymi przy okazji jakieś n a d n a t u r a l n e zdolności.
Rycerze króla A r t u r a byli z a t e m a d e p t a m i tajemnej wiedzy, szukającymi s a m o zbawienia na ścieżkach pradawnej gnozy.
Zwolennicy gnostyckiego rozwiązania średniowiecznej zagadki przedstawiają
własny zestaw p o d o b i e ń s t w łączących legendę Graala z pogańskimi m i t a m i i rytu­
ałami, i dowodzą w t e n sposób, że święty kielich chrześcijan był „ p e ł e n " tajemnej
wiedzy gnostyckiej. Tak jak w średniowiecznych legendach czytamy o kielichu wy­
pełnionym boską krwią wprowadzającą każdego, k t o się z nią w jakikolwiek sposób
zetknął — nawet wzrokowo — w mistyczne uniesienie, p o d o b n i e w licznych legen­
dach celtyckich i m i t a c h greckich m o ż n a odnaleźć wątek kotła lub naczynia z m a ­
giczną substancją obdarzającą wybrańców równie magiczną wiedzą; śledząc prze­
bieg misteriów eleuzyjskich, inicjujących w gnostyckie tajemnice, dostrzegamy, że
w ich trakcie wypijano napój ze świętego naczynia; badając kultury szamanistyczne,
LATO-1 9 9 8
337
natykamy się na kult świętych naczyń, z których wypijano narkotyczne wywary p o ­
zwalające śmiałkowi wejść w o d m i e n n y stan świadomości.
Za wyraźnie gnostycką u z n a n o t e ż tę wersję legendy o Graalu, w e d ł u g której
został on wyrzeźbiony z klejnotu przyozdabiającego p i e r w o t n i e czoło Lucyfera,
a n a s t ę p n i e w wyniku h i s t o r y c z n e g o u p a d k u z g u b i o n e g o przez n i e g o . P o n i e w a ż
w wielu ezoterycznych w i e r z e n i a c h klejnot u m i e s z c z o n y na czole symbolizował
tzw. trzecie oko, będące n a r z ę d z i e m m i s t y c z n e g o w g l ą d u w rzeczywistość, rów­
nież Graal, u t w o r z o n y z klejnotu n o s z o n e g o na czole p r z e z w s z y s t k o w i e d z ą c e g o
anioła, m u s i a ł być s y m b o l e m takiego m i s t y c z n e g o i zapewniającego w s z e c h w i e ­
dzę wglądu.
Gnostycką h i s t o r i a Graala nie kończy się na ś r e d n i o w i e c z u . W e d ł u g jej ba­
daczy, oczywiste jest, że ezoteryczna w swojej głębi l e g e n d a n i e była przychylnie
t r a k t o w a n a przez ortodoksyjnych przedstawicieli Kościoła. D l a t e g o t a k szybko
z n i k n ę ł a z kultury k o n t r o l o w a n e j przez tę instytucję. P r z e t r w a ł a j e d n a k dzięki
zaangażowaniu chrześcijan „ p o z a i n s t y t u c j o n a l n y c h " . B a r d z o ciepło ją przyjmo­
wali, czcili, rozwijali czy też uczyli się na jej p o d s t a w i e wszelkiej m a ś c i chrześci­
jańscy herezjarchowie, czujący pociąg do gnostyckich w t a j e m n i c z e ń . Na p r z e ­
strzeni w i e k ó w liczne ezoteryczne sekty, m a s o ń s k i e loże, d z i w a c z n e zakony
okultystyczne ( n p . p o w s t a ł y w 1890 r. Katolicki Z a k o n Różokrzyża, Świątyni
i Graala) przechowywały w i e d z ę na t e m a t p r a w d z i w e g o z n a c z e n i a symboliki wy­
stępującej w legendzie o Graalu.
W s z y s t k i e m u w i n n i s ą Żydzi
Wielu n a u k o w c ó w ł a m a ł o sobie głowy n a d z n a c z e n i e m w y r a ż e n i a lapis exilis
(bądź też, w zależności od rękopisu,
lapsit exillis l u b iaspis exillis),
którego
E s c h e n b a c h użył w Parsifalu na o k r e ś l e n i e Graala. N i e k t ó r z y z nich doszli do
wniosku, że chodzi o lapis exilii, czyli „ k a m i e ń wygnania", a więc o k r e ś l e n i e uży­
w a n e w żydowskiej kabale na o z n a c z e n i e Szechiny — manifestacji Boga w m a t e ­
rialnym świecie. P o d o b n o lapis exilii był s y m b o l i z o w a n y w tradycji europejskiej
kabały w ł a ś n i e przez p u c h a r z krwią.
M o ż n a znaleźć jeszcze bardziej przekonujący d o w ó d na t o , że opowieści
o Graalu u k s z t a ł t o w a ł y się p o d w y r a ź n y m w p ł y w e m ezoterycznej myśli judai­
stycznej. By przejść kabalistyczną inicjację, t r z e b a było p o d d a ć się całej serii ry­
t u a ł ó w przynoszących n o w y rodzaj d u c h o w y c h d o ś w i a d c z e ń . Podczas Tiferet,
najważniejszego s t a d i u m inicjacji, a d e p t kabalistycznej sztuki przekraczał ego.
Doświadczenie to opisywane było jako ś m i e r ć indywidualności i o d r ę b n o ś c i jed­
n o s t k i po to, by m o g ł a się o d r o d z i ć w j e d n o ś c i i h a r m o n i i z całym ś w i a t e m . Ini­
cjacja związana była z t a k i m i s y m b o l a m i jak: p u s t e l n i k , p r z e w o d n i k , król czy zło­
żony w ofierze bóg, sześcian. W e d ł u g s y m p a t y k ó w kabały związek symboliki wy338
FRONDAll/12
stępującej podczas inicjacji Tiferet z symboliką występującą w l e g e n d a c h o Gra­
alu jest oczywisty: w średniowiecznych opowieściach często pojawia się przecież
p o s t a ć p u s t e l n i k a , k t ó r y n a d o d a t e k j e s t r ó w n i e c z ę s t o p r z e w o d n i k i e m ; w legen­
dach występuje r ó w n i e ż król, k t ó r y cierpi jak bóg; w p o e m a c i e E s c h e n b a c h a zaś
występuje k a m i e ń , który r ó w n i e d o b r z e m o ż e być s z e ś c i a n e m . W s z y s t k o wska­
zuje więc na to, że Graala wymyślili w ł a ś n i e Żydzi.
O wszystkim w i e d z ą katarzy lub templariusze
Czy nie jest zastanawiające, że opowieści o Graalu p o w s t a ł y w okresie, kiedy z t a k
d u ż ą siłą rozwijała się w chrześcijańskiej Europie herezja katarów? O k a t a r s k i m
pochodzeniu legendy jest dziś przekonanych wielu przedstawicieli zachodniej ezoteryki, uważających się za spadkobierców n a u k tej sekty, jak również niektórzy ze
współczesnych „poważnych" badaczy. Ci d r u d z y dowodzą, że wiele p o d a ń wskazu­
je na słynną siedzibę katarów — górski z a m e k M o n t s e g u r e — jako miejsce ukry­
cia Graala. Poza tym na ścianach jaskiń otaczających M o n t s e g u r e m o ż n a zobaczyć
malowidło przedstawiające kielich, zaś w k a t a r s k i m rytuale p o d o b n o w ł a ś n i e na­
czynie będące Graalem spełniało rolę kielicha z Ostatniej Wieczerzy. Ezoteryczni
spadkobiercy n a u k katarów nie przedstawiają żadnych d o w o d ó w na to, że w ł a ś n i e
oni znają tajemnicę Graala. Wystarczy im, że nią żyją, ciekawskich zaś zachęcają do
przejścia katarskiej
inicjacji.
Uważający się za współczesnego przedstawiciela
średniowiecznej herezji, A n t o i n e Gadał, w książce Na ścieżkach świętego Graala
stwierdza najpierw, że za legendą o Graalu kryje się największe chrześcijańskie mi­
sterium, do k t ó r e g o d o s t ę p dają jedynie katarskie rytuały, n a s t ę p n i e zaś d o ś ć
szczegółowo opisuje ich przebieg. M o ż n a s a m e m u wypróbować więc, czy katarski
„przepis" na odnalezienie Graala jest prawdziwy.
N a straży tajemnicy Świętego Graala stali p o d o b n o r ó w n i e ż t e m p l a r i u s z e .
Badacze legendy i znawcy licznych tajemnic z a k o n u przypominają, że j u ż s a m
Eschenbach w s w o i m p o e m a c i e wyraźnie wskazywał w ł a ś n i e na t e m p l a r i u s z y ja­
ko na realnie żyjących Rycerzy Graala. W e d ł u g nich, w a r t o r ó w n i e ż zwrócić uwa­
gę, że p i e r w s z e o p o w i a d a n i a o ś w i ę t y m kielichu p o c h o d z i ł y z d w o r u h r a b i e g o
Szampanii, który przyczynił się p o d o b n o d o p o w s t a n i a t e g o m i l i t a r n e g o z a k o n u .
Być m o ż e więc, przypuszczają „ n a u k o w c y " , z a k o n w ogóle p o w s t a ł tylko po t o ,
by wypełnić w rzeczywistości to zadanie, k t ó r e w o p o w i a d a n i a c h p r ó b o w a l i
wykonać Rycerze Okrągłego S t o ł u . Inni zwolennicy „ z a k o n n e g o " p o c h o d z e n i a
legendy przypuszczają, że t e m p l a r i u s z e p o d c z a s swojego p o b y t u na W s c h o d z i e
zetknęli się ze spadkobiercami d o k t r y n y n a a s e ń c z y k ó w czy innej wyznającej pra­
stary kult p ł o d n o ś c i sekty, przejęli p o g a ń s k i e w i e r z e n i a i zaszczepili je na g r u n t
chrześcijański w ł a ś n i e w legendach o G r a a l u . W k a ż d y m razie, r a p o r t y inkwizy­
cji przesłuchującej przedstawicieli z a k o n u wyraźnie wskazują, że m i a ł on coś
LATO 1 9 9 8
339
w s p ó l n e g o z tajemnicą Graala, gdyż c z c z o n o w n i m d z i w n e p r z e d m i o t y (na przy­
kład głowy), mające takie właściwości, jak p o m n a ż a n i e żywności czy p o w o d o w a ­
nie urodzaju, przypisywane zazwyczaj w ł a ś n i e ś w i ę t e m u naczyniu. O s t a t e c z n i e
m o ż n a więc przypuszczać, że t e m p l a r i u s z e t a k jak p o p a d l i w herezję p r z e z kon­
takt z Graalem, tak r ó w n i e ż zginęli z j e g o p o w o d u .
Nazistowskie nadzieje
Mało k t o z takim zapałem szukał Graala, jak czynili to nazistowscy dygnitarze. Wie­
lu z nich, zanim zaczęło dowodzić obłędnym p a ń s t w e m , należało do co najmniej
równie obłędnych ezoterycznych sekt i okultystycznych zakonów, przyznających się
do tajemnych n a u k templariuszy i katarów, których podstawą była wiedza o Graalu.
Kiedy więc zaczęli dysponować olbrzymimi dobrami i d u ż ą liczbą fanatycznie wypeł­
niających ich rozkazy ludzi, postanowili odnaleźć magiczny kielich.
Jednym
z
najbardziej
przekonanych
ezoteryków
nazistowskich
był
Reichsfuhrer SS, Heinrich Himmler. Uważał on, że u t w o r z o n y przez niego zakon
SS jest k o n t y n u a t o r e m tradycji rycerzy Świętego Graala. Pod jego czujnym o k i e m
w zamku Werwelsburg odbywały się e s e s m a ń s k i e inicjacje, podczas których człon­
kowie zakonu medytowali „graalowe" tajemnice przy a k o m p a n i a m e n c i e „graalowej" muzyki Ryszarda Wagnera — a u t o r a u t w o r u scenicznego Parsifal. H i m m l e r
stworzył też w ramach swoich służb specjalnych sekcję Weisthor, do której należe­
li wierni ideowo naukowcy. Mieli za zadanie wypracować ezoteryczne zasady reli­
gii SS i oczywiście odnaleźć Graala. J e d n y m z nich był badacz kataryzmu i a u t o r
bestsellerowej
w latach trzydziestych książki Krucjata przeciw Graniowi — O t t o
Rahn. Poszukiwał on na zlecenie SS śladów kultu Graala w rejonach E u r o p y uzna­
nych za szczególnie „aryjskie", głównie w Bretanii, Burgundii i okolicach Tuluzy.
Szczególnie pieczołowicie przeszukiwał zaś miejsca związane z r y t u a ł a m i katarów.
Jeden z kustoszy katarskich grot przyłapał go p o d o b n o na m a l o w a n i u na ich ścia­
nach katarskich znaków, które miały potwierdzić w y z n a w a n ą przez niego tezę, że
ta heretycka sekta posiadała legendarnego Graala. M i m o t a k wielkiego zaangażo­
w a n i a w sprawę, hitlerowscy n a u k o w c y nie zdążyli znaleźć Graala, O t t o R a h n
zginął zaś w niewyjaśnionych okolicznościach.
Graal a la N e w A g e
M o ż n a powiedzieć, że od zakończenia ś r e d n i o w i e c z a h i s t o r i a Graala j e s t zara­
z e m historią europejskiego n e o p o g a ń s t w a . Z a g u b i o n y w r e n e s a n s i e , odnajdywał
się zawsze t a m , gdzie pojawiała się fascynacja e z o t e r y z m e m , gnozą, okulty­
z m e m , m a g i ą czy nieortodoksyjnym chrześcijaństwem. Wracał do lóż m a s o ń ­
skich, do r o m a n t y c z n y c h powieści gotyckich, t o w a r z y s t w teozoficznych, w koń340
FRONDA
11/12
c u n a w e t d o nordyckich z a k o n ó w n e o p o g a ń s k i c h . Dziś fascynuje d u ż e s p e k t r u m
dość różniących się i d e o w o w y z n a w c ó w N e w Age: od liberalno-lewicowych ezoteryków, którzy upatrują w Graalu symbol tajemniczego i s t a r o d a w n e g o sacrum,
będącego celem indywidualnych p o s z u k i w a ń d u c h o w y c h s a m o t n e g o „wędrowbądź „ o u t s i d e r a " , k t ó r y z satysfakcją przeciwstawia się instytucji Kościoła;
ca
po n e o p o g a ń s k i c h prawicowców, którzy jako s a m o t n i krzyżowcy szukają jakiejś
pradawnej magicznej wiedzy, by dzięki niej z a p a n o w a ć n a d c h a o s e m d u c h o w y m
w y w o ł a n y m przez socjalliberałów. W k a ż d y m razie p ó ł k i z książkami, po k t ó r e
sięgają zazwyczaj sympatycy e z o t e r y z m u i n e o p o g a ń s t w a , p e ł n e są p s e u d o n a u ­
kowych o p r a c o w a ń n a t e m a t Graala.
Dlaczego wyznawcy N e w Age tak polubili l e g e n d ę o Graalu? P r z e d e wszyst­
kim dlatego, że przez całe lata sztaby n a u k o w c ó w p r a c o w a ł y n a d tym, by u d o ­
wodnić, że to, co się w y d a w a ł o l e g e n d ą chrześcijańską, o k a z a ł o się być l e g e n d ą
pogańską. Nic zaś tak nie cieszy, jak „koń t r o j a ń s k i " u m i e s z c z o n y w w a r o w n i
wroga. Poza t y m wszelkiej postaci e z o t e r y z m y zawsze l u b o w a ł y się w najróżniej­
szych mglistych i tajemniczych legendach, o których nie t r z e b a m ó w i ć nic kon­
k r e t n e g o (gdyż m ó w i e n i e czegoś k o n k r e t n i e p a c h n i e d o g m a t y z m e m ) , m o ż n a j e
zaś i n t e r p r e t o w a ć w zależności od d u c h o w y c h p o t r z e b a d e p t a tajemnej n a u k i
(gdyż d u c h o w e b u d o w a n i e w ł a s n e g o ego jest dla e z o t e r y k a najważniejsze). Waż­
ne jest również, że N e w Age fascynuje wszystko to, co ma p o s m a k religijnego synkretyzmu. Jeden z podstawowych d o g m a t ó w t e g o r u c h u głosi, że we wszystkich
religiach, jeżeli sięgniemy do ich najgłębszej i pozainstytucjonalnej — a najlepiej
mistycznej — tradycji, d o s t r z e ż e m y to s a m o zbawiające człowieka d u c h o w e
LATO-1998
341
doświadczenie. Z im większej więc liczby tradycji religijnych korzysta się przy je­
go opisie, t y m lepiej m o ż n a je określić; z im większej zaś liczby d r ó g korzysta się,
by do n i e g o dotrzeć, t y m pewniej się to s t a n i e . Graal z a t e m jawi się j a k o idealny
symbol d u c h o w y c h p o d r ó ż y w y z n a w c ó w N e w Age. P o latach b a d a ń m o ż n a g o
b o w i e m określić jako ezoteryczno-kabalistyczno-okultystyczne naczynie, b ę d ą c e
też k o t ł e m , kielichem, p ó ł m i s k i e m , ł o n e m , festynem czy s z e ś c i e n n y m k a m i e ­
n i e m , służące p o d c z a s aryjskich r y t u a ł ó w p ł o d n o ś c i , eleuzyjskich misteriów, ży­
dowskich obrzędów, katarskich inicjacji czy p r a k t y k o w a n y c h w ś r ó d t e m p l a r i u s z y
modłów, służące do m i s t y c z n e g o wglądu w głębszą rzeczywistość, m a g i c z n e g o
z a p e w n i e n i a ziemi p ł o d n o ś c i , okultystycznego k o n t a k t u z wyższymi m o c a m i czy
leczenia ludzi z d u c h o w y c h i fizycznych r a n .
Po Bożemu
Istnieje jeszcze jedna tradycja interpretacji średniowiecznych legend o świętym Gra­
alu. Jej przedstawiciele wychodzą z założenia, że a u t o r ó w tych opowieści m a ł o inte­
resowały pogańskie kulty, za to bardzo chrześcijańska teologia i mistyka. Właśnie to,
co przeżywali w swojej chrześcijańskiej wierze, starali się przekazać za pośrednic-
342
FRONDA11/12
twem literackiej fikcji. Popularyzowali więc w t e n sposób, wśród nie zajmującego się
na co dzień s t u d i u m teologii grona średniowiecznych czytelników (czy słuchaczy)
prozy i poezji, głębokie, lecz zarazem dość abstrakcyjne teorie teologiczne scholasty­
ki. Przygotowywali też, nie zawsze mających dostęp do mistycznych traktatów, czy­
telników opowieści o Graalu do wejścia na drogę chrześcijańskiej duchowości.
Chrześcijańscy pisarze nie po to wzywali swoich czytelników do duchowej przemia­
ny, by uczynić ich lepszymi poganami, lecz doskonalszymi chrześcijanami.
Oczywiście nie należy wykluczać tego, że średniowieczna literatura m o g ł a za­
wierać jakieś e l e m e n t y pogańskich kultów czy pogańskiej symboliki. Cała b o w i e m
kultura średniowiecza jest j e d n y m wielkim t e r e n e m zmagania się pozostałości bar­
barzyńskich wierzeń i obyczajów z wyrosłą na gruncie chrześcijańskiego objawie­
nia n o w ą wizją cywilizacji i d u c h o w e g o rozwoju człowieka. S t a r a n o się w t e d y nie
tylko w prosty sposób odrzucać czy negować to wszystko, co w y d a w a ł o się nie
przystawać do wiary chrześcijańskiej, lecz również p e w n e e l e m e n t y pogańskiej p o ­
bożności powoli tak przekształcać, by stała się o n a o t w a r t a na przyjęcie p r a w d y
chrześcijańskiej i p o d jej w p ł y w e m g r u n t o w n i e przeobrażona. Takiej chrystianiza­
cji p o d d a w a n o zwłaszcza sferę symboli. Jeżeli więc jakiś chrześcijański symbol ma
swoje korzenie w pogaństwie, nie zmienia to faktu, że nadal pozostaje chrześcijań­
skim symbolem. Dlatego jeśliby n a w e t j a k i m ś odległym w z o r c e m legendy o Gra­
alu był celtycki m i t o Kosmicznym Kotle, to dla chrześcijańskich pisarzy — jeżeli
w ogóle zdawaliby sobie z t e g o sprawę — nie m o g ł o to mieć właściwie ż a d n e g o
znaczenia. Pisząc o Graalu interesowali się b o w i e m b a r d z o k o n k r e t n y m kielichem,
trzymanym kiedyś w dłoniach przez b a r d z o k o n k r e t n ą o s o b ę — J e z u s a Chrystusa.
Aby więc zrozumieć, co chcieli n a m przekazać w swoich opowieściach, m u s i m y
sięgnąć nie do tradycji pogańskiej, k t ó r a nie jest w stanie wytłumaczyć n a m , dla.czego Cieśla z N a z a r e t u m ó w i ł o winie znajdującym się w t r z y m a n y m przez niego
kielichu, iż jest to Jego krew, lecz do wiary i teologii chrześcijańskiej, k t ó r a t ł u m a ­
czy n a m sens eucharystycznej przemiany.
P o c o n a m Graal?
Po co j e d n a k wywoływać takie zamieszanie wokół jakiejś średniowiecznej legen­
dy? Graal rzeczywiście n i e należy do szczególnie ważnych symboli chrześcijań­
stwa. J e d n a k liczba interpretacji, j a k i m go p o d d a n o , jest wyjątkowym p r z y k ł a d e m
narastającej od jakiegoś czasu tendencji do niechrześcijańskiego i n t e r p r e t o w a n i a
wszelkich innych chrześcijańskich symboli. W e d ł u g p o p u l a r n y c h koncepcji zna­
nych a n t r o p o l o g ó w i h i s t o r y k ó w religii, Krzyż jest d o b r z e z n a n y m afrykańskim
l u d o m Kosmicznym D r z e w e m , Maryja — kolejnym w c i e l e n i e m M a t k i Ziemi,
C h r y s t u s zaś — bliskim egipskiemu Ozyrysowi cierpiącym b ó s t w e m . Przy czym,
zaprzeczając wyjątkowości chrześcijańskich symboli, neguje się też wyjątkowość
LATO-1998
343
s a m e g o chrześcijaństwa. Z w r ó c e n i e uwagi na chrześcijańskie znaczenie legendy
o Graalu m o ż e więc być m a ł y m w k ł a d e m w narastającą wciąż „wojnę" m i ę d z y
chrześcijańskim i p o g a ń s k i m ś w i a t e m symboli.
J e d n y m z najbardziej znanych o b r o ń c ó w chrześcijańskiej interpretacji średnio­
wiecznych opowieści o Graalu był znany mediewista, E t i e n n e Gilson. Uważał on,
że najgłębszą p o d względem chrześcijańskiego przekazu wersją legendy jest napi­
sany w pierwszej połowie XIII w. cykl powieściowy Lancelot — Graal. Jego autora­
mi była grupa, a n o n i m o w y c h do dziś, cysterskich mnichów. Byli oni uczniami
duchowymi innego wielkiego cystersa, Bernarda z Clairvaux, i dlatego p o s t a n o w i ­
li legendzie o Graalu nadać rys jego mistyki. Przygody, w trakcie których Rycerze
Okrągłego Stołu poszukiwali świętego kielicha, we wszystkich wersjach legendy
miały p e w n e znaczenie d u c h o w e i bardziej lub mniej symbolicznie wzywały ewen­
tualnych czytelników rycerskich opowiadań do nawrócenia i doskonalenia d u c h o ­
wego. Jednak dopiero w u t w o r z e Poszukiwanie Świętego Graala należącym do cyklu
Lancelot — Graal, opisany na przykładzie perypetii rycerzy proces d u c h o w e g o
wznoszenia się do Boga, został przedstawiony tak dogłębnie i sugestywnie, iż moż­
na uznać go za doskonały literacki o d p o w i e d n i k średniowiecznych t r a k t a t ó w mi­
stycznych. Etienne Gilson w p r z e d s t a w i o n y m poniżej artykule stara się wydobyć
spod literackiego opisu cysterskiej wersji legendy o Graalu kryjące się w n i m
1 nadające mu w ogóle sensowność chrześcijańskie mistyczne przesłania. P o m a g a
n a m odnaleźć tego Graala, który jest symbolem łaski Bożej.
Trochę f a k t ó w
Gilson zakłada, że czytelnik jego artykułu z n a choć pobieżnie treść opisywanej przez
niego legendy. Warto m o ż e jednak w skrócie przedstawić, o co w niej chodzi.
Rycerze Okrągłego Stołu od d a w n a pałają chęcią zdobycia Świętego Graala,
gdyż jest on p r z e d m i o t e m obdarzającym tych, którzy go k o n t e m p l u j ą , w s p a n i a ­
łymi łaskami. W dzień Pięćdziesiątnicy, kiedy wszyscy byli zebrani na d w o r z e
króla Artura, do sali, w której ucztowali, w c h o d z i w c u d o w n y s p o s ó b jakiś taje­
mniczy i budzący r e s p e k t starzec. P r z y p o m i n a on rycerzom, że p r a w d z i w y m
w y z w a n i e m stojącym p r z e d n i m i jest o d n a l e z i e n i e Graala. Z a r a z e m j e d n a k za­
znacza, że do tajemnicy Graala z o s t a n ą d o p u s z c z e n i tylko ci z nich, którzy są d o ­
skonali d u c h o w o . J e d n ą z najważniejszych o z n a k tej d o s k o n a ł o ś c i jest zachowy­
wanie przez rycerza czystości. Przedstawia t e ż z e b r a n y m rycerza, k t ó r y w r a z
z n i m wszedł do sali. Jest n i m d o s k o n a ł y p o d k a ż d y m w z g l ę d e m , dochowujący
wierności Bogu, i zachowujący w imię tej wierności czystość — Galaad. To wła­
śnie j e m u będzie d a n e najpełniej p o z n a ć tajemnice Graala i zakończyć związane
ze świętym kielichem przygody. Pod w p ł y w e m p r z e m o w y starca wszyscy Ryce­
rze Okrągłego Stołu rozjeżdżają się w świat, by znaleźć to, co jedynie jest g o d n e
344
FRONDA11/12
znalezienia. J e d n a k p o z a w y m i e n i o n y m j u ż G a a l a d e m , jak też Percewalem i Boh o r e m — d w u i n n y m rycerzom, którzy okazali się na tyle doskonali, by d o s t ą p i ć
łaski oglądania Graala — pozostali „ p o s z u k i w a c z e " n i e znajdą c u d o w n e g o kieli­
cha. Grzechy, k t ó r e na nich ciążyły, n i e pozwoliły im na t o . Z a ś ojciec G a a l a d a
Lancelot, rycerz, który od u r o d z e n i a był p o w o ł a n y do z a k o ń c z e n i a przygód Gra­
ala i k t ó r y p r z e z swoją p o ż ą d l i w o ś ć — k o n k r e t n i e z a ś p r z e z s z a l o n ą i n i e mającą
nic w s p ó l n e g o z „ p l a t o n i c z n o ś c i ą " m i ł o ś ć do królowej G i n e w r y — u t r a c i ł łaski,
jakimi obdarzył go Bóg, by m ó g ł dostąpić szczęścia oglądania Graala, d o ś w i a d ­
cza jedynie niepełnej wizji ś w i ę t e g o naczynia. M o ż n a więc powiedzieć, że Galaad przejmuje p o w o ł a n i e ojca i w y p e ł n i a je.
RAFAŁ TICHY
P. S. Już po napisaniu powyższego artykułu ukazała się w języku p o l s k i m książka
pt. Graal, Od celtyckiego mitu do symbolu chrześcijańskiego. Jej autor, Roger S h e r m a n
Loomis, jest zwolennikiem teorii o celtyckim p o c h o d z e n i u legend o Świętym Gra­
alu i przez większą część książki skupia się na jej niezwykle drobiazgowym, zawi­
łym i m o n o t o n n y m d o w o d z e n i u . O s t a t e c z n i e stwierdza, że z p o w o d u b ł ę d n e g o
odczytania bądź t ł u m a c z e n i a irlandzkich i walijskich legend przez chrześcijańskich
pisarzy, celtycki święty p ó ł m i s e k — sains graaus stał się świętym p ó ł m i s k i e m
z Ostatniej Wieczerzy — Graalem. Z a r a z e m a u t o r sprzeciwia się j e d n o z n a c z n i e
wszelkim „ezoterycznym" p r ó b o m manipulacji, jakim p o d d a w a n o wielokrotnie
średniowiecznne opowieści. Znajduje też kilka „ciepłych" słów dla chrześcijań­
skich pisarzy, którzy choć t a k pobłądzili, to j e d n a k mieli zazwyczaj d o b r e intencje,
czasami wykazywali
się pomysłowością,
a w przypadku t w ó r c ó w Poszukiwania
Świętego Graala i Parsifala n a w e t głębszą wrażliwością d u c h o w ą .
R. T.
Jako dzieło, w którym wszystko wskazuje na wpływ św. Ber­
narda, tym wyraźniejszy, im dłużej się je studiuje, a zarazem
dzieło o tak bezwzględnie rygorystycznej kompozycji Poszuki­
wanie Świętego Graala chce być interpretowane w pełnej har­
monii ze środowiskiem, z którego się wywodzi. Nie szukajmy
więc w nim gloryfikacji poznawania, lecz egzaltacji miłością.
Mistyka
łaski
w Poszukiwaniu
Świętego Graala
ETIENNE
GILSON
LA HISTORYKA myśli ś r e d n i o ­
D
wiecznej
nie
sposobności,
ma
chyba
aby o d c z u ć
lepszej
nieroz-
dzielność jego s t u d i ó w o d h i s t o r i i lite­
ratury, jak o b c o w a n i e z t a k i m d z i e ł e m , ja­
k i m j e s t Poszukiwanie Świętego Graala. To, że j u ż
na początku XIII w. najbardziej abstrakcyjne spekulacje re­
ligijne m o g ł y być w y r a ż o n e w języku p o t o c z n y m , a z a r a z e m w dziele t a k d o s k o ­
nale s k o m p o n o w a n y m , r z u c a n o w e ś w i a t ł o n a p e w i e n a s p e k t myśli francuskiej,
do k t ó r e g o historycy idei zbyt d ł u g o n i e przywiązywali wagi. Każdy filozof zda­
je sobie sprawę, że U n i w e r s y t e t Paryski n i e m ó g ł b y się u k o n s t y t u o w a ć , gdyby
n i e w p ł y w t a k genialnych p r o f e s o r ó w jak Abelard oraz t a k głębokich t e o l o g ó w
jak św. Bernard l u b mistycy z Saint-Victor. N i e m n i e j j e d n a k , poprzestając wyłącz346
FRONDAll/12
nie na historii tych mistrzów, zapomnielibyśmy, jakie, n i e p o r ó w n y w a l n e z niczym
innym, środowisko intelektualne potrafili stworzyć pisarze języka francuskiego.
Już choćby lektura r o m a n s ó w C h r e t i e n a de Troyes przekonuje, z jaką subtelnością
życia wewnętrznego, z jaką perfekcyjną przejrzystością analizy i przedstawiania
najbardziej delikatnych uczuć nasza literatura wychowywała francuskich.czytelni­
ków końca XII w. Trudno nie docenić znaczenia faktu, że w p o r ó w n a n i u z tymi
dziełami wiele uczonych trzynastowiecznych podręczników, z a r ó w n o francuskoję­
zycznych, jak i tych pisanych po łacinie, sprawia wrażenie niepotrzebnej p e d a n t e ­
rii. Historyk filozofii, który uznałby je za świadectwa epoki, ujrzałby t e n wiek wy­
rafinowanej cywilizacji w bardzo niekorzystnym świetle.
W i n n i ś m y z a t e m w d z i ę c z n o ś ć n i e tylko za s a m fakt publikacji t e k s t u tej
miary, co Poszukiwanie Świętego Graala, ale i za b a d a n i a n a d n i m , k t ó r y c h wyniki
z a p r e z e n t o w a ł jego wydawca i i n t e r p r e t a t o r . M o ż n a zgodzić się z n i m bez
zastrzeżeń, ż e dzieło t o wykorzystuje t e m a t y p o w i e ś c i o w e d o w y r a ż e n i a chrze­
ścijańskiej koncepcji w s z e c h ś w i a t a i człowieka, a także, że p o c h o d z i o n o ze śro­
dowiska p o d d a n e g o w p ł y w o m cysterskim, czego w y r a ź n y c h z n a k ó w t r u d n o
w tekście n i e d o s t r z e c . M o ż e m y z całą p e w n o ś c i ą stwierdzić, że Poszukiwanie jest
dziełem tak abstrakcyjnym i s y s t e m a t y c z n y m , że z t r u d e m da się w n i m o d n a l e ź ć
dziesięć linii n a p i s a n y c h dla samej tylko przyjemności o p o w i a d a n i a . J u ż z t e g o
tylko faktu wynika, że t e n tak w s p a n i a ł y t e k s t dostarczy n a m jeszcze wielu t r u d ­
ności. Nie w s p o m n ę tu ani o jego ciekawej symbolice, ani o zawikłanej genealo­
gii postaci, z których p r a w i e żadnej n i e u d a ł o się jak d o t ą d zidentyfikować.
Poniższe uwagi dotyczyć b ę d ą jedynie kwestii teologicznej, chrześcijańskiej i cy­
sterskiej, których wnikliwe z b a d a n i e m o ż e zmodyfikować interpretację p o d s t a ­
wowej kwestii całego dzieła: t e m a t u łaski. Jeżeli, jak sądzę, idea ta zajmuje w Po­
szukiwaniu Świętego Graala miejsce c e n t r a l n e , jeżeli jej rozwinięcie kieruje to
dzieło ku m i ł o s n y m u n i e s i e n i o m , k t ó r e są najwyższym u k o r o n o w a n i e m łaski
w mistyce cysterskiej, to i d e a ł e m , z k t ó r e g o czerpie o n a inspirację, i głęboką
ideą, jaką wyraża, byłoby n i e r o z u m o w e p o z n a n i e Boga, ale życie Bogiem w swej
duszy przez Jego miłosierdzie, k t ó r e jest łaską. S ł o w e m , Poszukiwanie jest z b u d o ­
w a n e nie n a r o z u m o w y m p o z n a n i u , ale n a u c z u c i u .
Pierwsze, co t r z e b a określić, kiedy m ó w i się o Poszukiwaniu Świętego Graala,
to symboliczne znaczenie s a m e g o Graala. J e s t rzeczą oczywistą, że najmniejszy
błąd czy n a w e t tylko b r a k precyzji w interpretacji t e g o s y m b o l u m o ż e wypaczyć
znaczenie całego dzieła. Na szczęście jego a u t o r n i e poskąpił wyraźnych wska­
zówek, pozwalających u n i k n ą ć takiego b ł ę d u , z r o z u m i a ł y c h dla każdego, k t o p o ­
siada m i n i m u m wiedzy teologicznej, j a k i m d y s p o n o w a ł każdy wykształcony czy­
telnik średniowieczny.
Już na s a m y m początku dzieła czytamy: „w wigilię Pięćdziesiątnicy", co
zwraca n a s z ą u w a g ę n a fakt, ż e n a d c h o d z ą c e w y d a r z e n i a n a s t ą p i ą p o d z n a k i e m
LATO 1 9 9 8
347
łaski. Dzień po t y m święcie, w rocznicę zesłania łaski D u c h a Św. na Apostołów,
Graal pojawia się po raz pierwszy. M i m o że jest to w s k a z ó w k a wyraźna, a u t o r o ­
wi Poszukiwania najwidoczniej o n a nie wystarcza. Przybycie Graala jest więc
p o p r z e d z o n e „ g r z m o t a m i tak głośnymi i tak c u d o w n y m i , że pałac zdawał się za­
padać p o d ziemię", co jest wyraźnym o d n i e s i e n i e m do fragmentu Dziejów Apo­
stolskich:
Et factus est repente de caelo sonus,
tamąuam
advenientis
spiritus
vehementis,
et replevit totam domum ubi erant sedentes. („Nagle dał się słyszeć z n i e b a s z u m , jak­
by u d e r z e n i e g w a ł t o w n e g o wichru, i n a p e ł n i ł cały d o m , w k t ó r y m przebywali"
[Dz 2,2].) Ponieważ j e d n a k a u t o r Poszukiwania zdecydował się zastąpić języki
ognia p r o m i e n i e m słonecznym, dodaje jeszcze, aby wykluczyć wszelkie wątpli­
wości: „I zrobiło się w e w n ą t r z tak j a s n o , jakby d z i e ń w s t a ł za s p r a w ą D u c h a
Św.", czyli: Et replenti sunt omnes Spiritu sancto (wszyscy zostali n a p e ł n i e n i D u ­
c h e m Św. [Dz 2,4]). Graal, który się n a s t ę p n i e pojawia i n a p e ł n i a wszystkich
obecnych rozkoszą, nie jest z a t e m niczym i n n y m , jak tylko łaską D u c h a Św.,
k t ó r ą k a r m i się d u s z a chrześcijańska, ale p o n i e w a ż a u t o r wciąż zdaje się wątpić,
czy zostanie d o b r z e zrozumiany, odkrywa p r z e d n a m i sens symbolu, każąc s a m e ­
mu królowi A r t u r o w i wyrzec słowa: „Wielce p o w i n n i ś m y się, p a n o w i e , radować,
że Pan nasz pokazał n a m tak wielki z n a k miłości i że chciał n a s uraczyć swoją ła­
ską w tak doniosły dzień, jakim jest Pięćdziesiątnica". Żeby powiedzieć więcej,
a u t o r o w i p o z o s t a ł o jedynie p r z e d s t a w i ć bez o s ł o n e k t e c h n i c z n ą de­
finicję Graala, czego z r e s z t ą n i e o m i e s z k a ł zrobić: Graal to łaska
D u c h a Św., ź r ó d ł o niewyczerpane i wyborne, k t ó r y m żywi się
d u s z a chrześcijańska: „ F o n t a n n a , której nigdy nie m o ż n a
wyczerpać i z której nigdy nie chce się p r z e s t a ć pić: to jest
Święty Graal, to jest łaska D u c h a Ś w " . Definicję t ę , której
znaczenie
dla z r o z u m i e n i a Poszukiwania t r u d n o przecenić,
m o ż n a z a t e m u z n a ć za nie podlegającą dyskusji, a lekcja, k t ó r ą
stary p u s t e l n i k daje H e k t o r o w i , nie jest bez znaczenia t a k ż e i dla
n a s . Próba jej skorygowania r ó w n a ł a b y się d o d a t k o w e m u ryzyku. Po
pierwsze dlatego, że n i e o s t r o ż n o ś c i ą jest każda p r ó b a dyskusji z trzynastowiecz­
n y m p u s t e l n i k i e m na t e m a t y teologiczne. Po drugie: p o n i e w a ż definicja ta jest
sama w sobie tak precyzyjna, że nie s p o s ó b jakkolwiek ją zmodyfikować, nie
powodując tym s a m y m niejasności i zamieszania. Przynajmniej tak d ł u g o , jak
d ł u g o nie znajdziemy w s a m y m tekście nic, co m o ż n a by jej przeciwstawić, jeśli
chodzi o interpretację, z r o b i m y najrozsądniej, jeżeli p o z o s t a n i e m y p o s ł u s z n i
w s k a z ó w k o m d a n y m n a m przez a u t o r a , a w ściśle teologicznej kwestii łaski za­
c h o w a m y sens, jaki m i a ł a o n a dla Benedyktyna z C i t e a u x .
Wypada zauważyć, że wszystkie właściwości Graala w Poszukiwaniu w p e ł n i
pokrywają się z tymi, jakie mistyka cysterska przydaje łasce. Stół p o d w p ł y w e m
obecności Graala zapełni.i iie^lobrami, których s m a k i zapach d o s t o s o w u j ą się
FRONDA/12
d o g u s t u każdego
uczestnika: „Kiedy w s z e d ł do
p a ł a c u przez wielkie drzwi, wypełnił się on jak­
by z a p a c h a m i wszystkich p r z y p r a w ziemskich, a gdy
p r z e s u w a ł się p r z e d s t o ł e m , k a ż d e m u dał takiego mięsa, ja­
kiego t e n sobie tylko życzył". To, co n a s z a p o w i e ś ć nazywa „da­
r e m łaski świętego naczynia", Św. Bernard opisuje w tych s a m y c h
pojęciach:
sentiae
Oportet
va.rxa.ri,
et
namąue pro
infusum
variis
saporem
animae
supernae
desideriis
dulcedinis
dh/inae gustum prae-
diversa
appetentis
animi
aliter atąue aliter oblectare palatum [Trzeba b o w i e m , żeby u p o d o b a n i e do obe­
cności Bożej było w e w n ę t r z n i e z r ó ż n i c o w a n e w o b e c r ó ż n o r o d n o ś c i p r a g n i e ń
duszy; i trzeba, by w e w n ę t r z n e z a s m a k o w a n i e słodyczy niebiańskiej cieszyło
inaczej r ó ż n e p r a g n i e n i a d u c h a , a inaczej p o d n i e b i e n i e — przyp. r e d . ] . Ale czym
jest z a t e m s a m a łaska?
Nie p o w i n n i ś m y się dziwić, że łaska odgrywa w Poszukiwaniu g ł ó w n ą rolę, je­
żeli zdamy sobie sprawę, że św. Bernard napisał O lasce i wolnej woli, aby u d o w o ­
dnić, że jest o n a czymś dla człowieka a b s o l u t n i e n i e z b ę d n y m . U p a d ł y człowiek
ma wolę z d o l n ą chcieć, ale n i e z d o l n ą chcieć d o b r a . Łaska j e s t d a r e m Boga, k t ó r y
pozwala n a m zacząć p o n o w n i e chcieć d o b r a : Itaąue liberum arbitrium nos facit volentes, gratia benevolos. Ex ipso nobis est velle, ex ipsa bonum velle
[Wolna wola zatem
sprawia, że chcemy, łaska sprawia zaś, że c h c e m y d o b r z e . Dzięki tej pierwszej
p o s i a d a m y chęć, dzięki drugiej — chęć d o b r a — przyp. r e d . ] . Taki p u n k t widze­
nia m u s i m y przyjąć, aby z r o z u m i e ć powieść, której d o k t r y n a m o g ł a b y n a s ina­
czej wprawić w z a k ł o p o t a n i e . Wszystkie postaci działają p o d w p ł y w e m łaski, ale
to j e d n a k o n e s a m e poruszają się, choć czynią to dzięki i m p u l s o w i z wysoka. In­
nymi słowy, każda czynność człowieka jest w s p o s ó b najbardziej p o d s t a w o w y
d o b r o w o l n a i taką pozostaje niezależnie od tego, czy jest to czynność dobra, czy
zła. J e d n a k żeby była o n a dobra, t r z e b a łaski przynoszącej Boże u c z e s t n i c t w o
i w s p ó ł d z i a ł a n i a z nią. Bez w s p ó ł u c z e s t n i c t w a i w s p ó ł d z i a ł a n i a , k t ó r e p r z y n o s i
łaska, n a s z a w o l a staje się n i e w o l n i k i e m zła i d e m o n a . To w ł a ś n i e stary p u s t e l ­
nik pozwala z r o z u m i e ć Bohorowi, który wydaje się z a p o m i n a ć o pozycji wolnej
woli między Bogiem a s z a t a n e m . Serce człowieka jest, w e d ł u g Bohora, s t e r e m
statku, i p r o w a d z i go, dokąd chce: do p o r t u lub do katastrofy. „Jak w i o s ł e m kie­
ruje człowiekiem i t a m go posyła, gdzie tylko chce. Tak ł a g o d n y m j e s t serce czło­
wieka. Bo, co czyni d o b r z e , p o c h o d z i z łaski i rady D u c h a Św., a t o , co złego czy­
ni, z zaślepienia g ł u p o t ą p o c h o d z i . " J e s t to t a k ż e f o r m u ł a Św. Bernarda: Libera voluntas
luntas,
nos facit nostros;
non
mala,
ipsius potestas;
diaboli;
bona Dei...
Deo subjicit ejus gratia,
Sane diabolo
non
nostra
nostra nos
wluntas
mancipat vo-
[Wolna wola
sprawia, że stajemy się w ł a s n o ś c i ą n a s samych; zła oddaje n a s diabłu, d o b r a —
Bogu... Na skutek a k t u naszej woli w p a d l i ś m y w n i e w o l ę diabła, ale bynajmniej
LATO 1 9 9 8
349
nie na skutek jego mocy; j e d n a k nie z naszej woli, tylko w w y n i k u o t r z y m a n e j la­
ski, stajemy się na n o w o s ł u g a m i Boga — przyp. r e d . ] . Ulec lasce, k t ó r a n a s wzy­
wa, albo p o d s z e p t o m d e m o n a , k t ó r y n a s kusi — taki tylko u ż y t e k m o ż e m y zro­
bić z naszej wolności.
W t y m m o m e n c i e z r o z u m i a l e stają się precyzyjne w s k a z ó w k i teologiczne,
z których u t k a n e jest Poszukiwanie. N i e m o c woli bez laski: G o w e n , rycerz p e ł e n
m ę s t w a , przysięga jako pierwszy szukać Graala, a j e d n a k ulega, bo całą ufność
położył w sobie i nie docenił łaski s a k r a m e n t ó w . Przeznaczenie wybranych,
k t ó r y m łaska Boga jest d a n a w większej obfitości: d o ­
skonały Galaad nie m ó g ł b y nic zrobić s a m z sie­
bie, gdyby nie n i o s ł a go łaska. Wystarczająca
ilość pierwszej łaski danej k a ż d e m u i zawsze
przyznawanej t y m , k t ó r z y o n i ą p r o s z ą : „Pan
nasz nie zwleka z o d p u s z c z e n i e m grzechów.
Skoro tylko dostrzeże, że zwraca się k t o ś do
niego sercem, m y ś l ą czy j a k i m d o b r y m czy­
n e m , szybko go o d w i e d z a " . Z b r o d n i a Lancelota,
którego Graal odwiedza, choć n a t o nie zasługuje,
budzi jego d u s z ę ze s n u . Z b r o d n i a niewybaczalna w k r ó l e s t w i e Logru, skąd G r a ­
al wycofuje się jak z kraju, k t ó r y łaska o p u s z c z a i p o r z u c a na zagładę. Być m o ż e
j e d n a k zestawienie tych abstrakcyjnych tez w m n i e j s z y m s t o p n i u p o m a g a n a m
zdać sobie s p r a w ę z kierowniczej roli łaski w Poszukiwaniu niż obserwacja efek­
t ó w jej działania.
Najprostszą m e t o d ą jest przyjrzenie się b ę d ą c e m u d o s k o n a ł y m wcieleniem ła­
ski Galaadowi. M o ż n a stwierdzić z całą pewnością, że a u t o r Poszukiwania w p r o w a ­
dził Galaada w takich okolicznościach, by niemożliwe było n i e r o z p o z n a n i e w n i m
symbolu Jezusa Chrystusa. Wydaje się jednak, że z i n t e r p r e t o w a n o jako rezultat
błędu, skądinąd tradycyjnego, to, co p o w i n n o być p o s t r z e g a n e jako obraz rozmyśl­
ny i zamierzony: połączenie w postaci Galaada d w ó c h t e m a t ó w : J e z u s a C h r y s t u s a
i D u c h a Św. Zauważmy, że już P i s m o Św. dyktowało a u t o r o w i s p o s ó b ich kombi­
nacji, która z kolei nadaje Galaadowi p e ł n e znaczenie symboliczne: J e z u s C h r y s t u s
jako pełnia łaski D u c h a Św. i ten, który rozdziela ją p o ś r ó d ludzi.
Epizod pojawienia się Galaada p r z e d Rycerzami Okrągłego Stołu o p a r t y jest
na Ewangelii w e d ł u g św. J a n a (20,19-22). Scena ma miejsce po z m a r t w y c h w s t a ­
niu C h r y s t u s a . A p o s t o ł o w i e z g r o m a d z e n i są w s o b o t n i wieczór w z a m k n i ę t e j
izbie i o t o J e z u s pojawia się, staje p o ś r ó d nich i m ó w i : „Pokój w a m ! Jak Ojciec
m n i e posłał, tak i Ja w a s p o s y ł a m " . To rzekłszy, J e z u s t c h n ą ł na nich i d o d a ł : „Weźmijcie D u c h a Św.". Poszukiwanie g r o m a d z i w t e n s a m s p o s ó b Rycerzy Okrągłe­
go Stołu w pałacu, k t ó r e g o wszystkie drzwi i o k n a są z a m k n i ę t e . M i m o to poja­
wia się p o ś r ó d nich starzec trzymający za rękę rycerza w zbroi. Ż a d e n z obecnych
350
FRONDAll/12
nie wie, jak tych d w ó c h m o g ł o d o s t a ć się do środka. Kiedy tylko w c h o d z ą , sta­
rzec p o d c h o d z i do zebranych ze s ł o w a m i : „Pokój w a m " . M o ż n a też o tyle m n i e j
w a h a ć się przy r o z p o z n a n i u w rycerzu J e z u s a C h r y s t u s a , że jest on p r z e d s t a w i o ­
ny jako Dezyderiusz, c z ł o n e k r o d u Dawida. N i e dostrzeglibyśmy j e d n a k , że przy­
nosi on łaskę, jak to zrobił J e z u s w Wieczerniku, gdyby a u t o r n i e wyjaśnił n a m
wcześniej, p o d j a k i m s y m b o l e m u k r y ł t e n czyn. D u c h Św. zstępuje n a A p o s t o ł ó w
p o d postacią języków ognia w d n i u Pięćdziesiątnicy i wysyła ich w świat, by gło­
sili Ewangelię. Z a r a z e m , jak dowiedzieliśmy się p r z e d chwilą, J e z u s t c h n ą ł na
nich D u c h a Św. jeszcze w Wieczerniku, do k t ó r e g o d o s t a ł się m i m o d r z w i za­
m k n i ę t y c h . J e s t rzeczą p o w s z e c h n i e w i a d o m ą , ż e J e z u s zapowiedział przez J a n a
Chrzciciela swoje przybycie, jak też fakt, że nie będzie j u ż chrzcił w o d ą , jak czy­
nił to jego p o p r z e d n i k , lecz D u c h e m Św. i o g n i e m . Dzieje Apostolskie p r z e d s t a ­
wiają zesłanie D u c h a Św. p o d p o s t a c i ą języków o g n i a jako w y p e ł n i e n i e się p r o ­
roctwa J a n a Chrzciciela. C h r z e s t , na jaki czekają A p o s t o ł o w i e , jest c h r z t e m
w D u c h u Św., który m u s i przynieść im J e z u s C h r y s t u s . Jak mogli się t e g o nie
spodziewać? Kiedy J e z u s ukazuje się im w d z i e ń w n i e b o w s t ą p i e n i a , p r z y p o m i n a
im obietnice J a n a Chrzciciela i nakazuje p o z o s t a n i e w J e r o z o l i m i e do czasu wy­
p e ł n i e n i a się p r o r o c t w a . Tak więc Pięćdziesiątnica, czyli zesłanie D u c h a Św., n i e
jest niczym i n n y m , jak tylko c h r z t e m w D u c h u i o g n i u z a p o w i e d z i a n y m przez Ja­
na Chrzciciela i u d z i e l o n y m A p o s t o ł o m p r z e z J e z u s a C h r y s t u s a .
Jeśli teraz p o n o w n i e przeczytamy s t r o n y Poszukiwania,
na których J e z u s
C h r y s t u s i D u c h Św. wydają się w z a j e m n i e z a s t ę p o w a ć i p r z e n i k a ć w s p o s ó b nie­
przewidywalny, z d a m y sobie sprawę, ż e p o s t ę p u j e o n o b a r d z o d o k ł a d n i e z a t e ­
k s t e m P i s m a Św. i z r o z u m i e m y „dlaczego rycerz pojawił się na d w o r z e w z b r o i " .
Zbroja jest tu s y m b o l e m o g n i a łaski, jaki przyniósł ze sobą J e z u s C h r y s t u s :
„W D z i e ń Pięćdziesiątnicy, kiedy wszyscy znajdowali się w j e d n y m d o m u przy
z a m k n i ę t y c h drzwiach; D u c h Św. zstąpił p o m i ę d z y nich p o d p o s t a c i ą ognia
i, uspokajając ich, u p e w n i ł ich w sprawach, co do których mieli wątpliwości...
Tak Pan odwiedził A p o s t o ł ó w w D z i e ń Pięćdziesiątnicy i p o d n i ó s ł na d u c h u . Wy­
daje mi się, że Rycerz t e n w zbroi przyszedł p o d o b n i e , abyśmy byli czujni i m o ­
dlili się. Tak b o w i e m , jak n a s z Pan przybył p o d p o s t a c i ą ognia, tak i rycerz t e n
przyszedł w zbroi, której kolor do o g n i a p o d o b n y ; d r z w i do d o m u A p o s t o ł ó w by­
ły z a m k n i ę t e , jak drzwi do p a ł a c u p r z e d przyjściem rycerza." Wynika z tego, że
a u t o r Poszukiwania ułożył początek swego dzieła łącząc przybycie C h r y s t u s a do
A p o s t o ł ó w z z e s ł a n i e m D u c h a Św. i kierując się tym, co d y k t o w a ł o mu s a m o Pi­
s m o Św. W Ewangelii C h r y s t u s przychodzi do Apostołów, aby t c h n ą ć na nich
D u c h a Św. W Dziejach Apostolskich D u c h Św. zstępuje na nich, aby wypełnić
p r o r o c t w o J a n a Chrzciciela m ó w i ą c e o chrzcie D u c h e m , jakiego d o k o n a J e z u s
C h r y s t u s . W końcu, jeśli Galaad jest s y m b o l e m C h r y s t u s a , to p r z e d e w s z y s t k i m
C h r y s t u s a nosiciela i dawcy łaski.
LATO-1998
351
Ten fakt pozwala w pierwszej kolejności z r o z u m i e ć nadzwyczajność roli, ja­
ką odgrywa w powieści Galaad. A u t o r nie widzi w n i m jedynie p o d o b n e g o i n n y m
rycerza poszukującego Graala, ani n a w e t tylko tego, o k t ó r y m wiemy, że jest
przeznaczony by zakończyć przygody, ale g ł ó w n i e tego, przy k t ó r e g o b o k u d o ­
b r z e i c h w a l e b n i e j e s t je przeżyć. Wszyscy rycerze odczuwają chęć p o s z u k i w a n i a
Graala w t o w a r z y s t w i e t r z e c h wybrańców, p r z e d e w s z y s t k i m j e d n a k w towarzy­
stwie Galaada, p o n i e w a ż czują, że być z n i m o z n a c z a korzystać z łaski, k t ó r ą roz­
tacza wokół siebie. D r a m a t e m tych d u s z p e ł n y c h dobrej woli jest fakt, że Gala­
ad przez cały czas wyprzedza ich znacznie w d r o d z e do d o s k o n a ł o ś c i . N a w e t gdy
przybywa im z p o m o c ą i u w a l n i a z rąk nieprzyjaciela, o p u s z c z a ich n i e z w ł o c z n i e
na s w o i m rączym r u m a k u , pozostawiając za sobą n i e f o r t u n n e g o Percewała, k t ó r y
męczy się, podążając za n i m na p i e c h o t ę . Dla towarzyszy, k t ó r y m wciąż go bra­
kuje i którzy go gubią, rozłąka z n i m jest p r a w d z i w ą tragedią: „I c h o ć b y m zginął
w pojedynku z t y m D o b r y m Rycerzem, n i e m u s i a ł b y on n a w e t prosić Boga o wy­
baczenie, gdyż d o s t a n i e je od mej d u s z y " . Galaad wydaje się w o w y m m o m e n c i e
j e d n ą z tych wyjątkowych istot, w których łaska osiąga s w ą p e ł n i ę tak, że iść
w jego towarzystwie, to znaleźć się na d r o d z e czci i d o s k o n a ł o ś c i .
M o ż n a j e d n a k z a p e w n e , wnikliwiej analizując tekst, jeszcze d o k ł a d n i e j o k r e ­
ślić intencje Poszukiwania. O t o bohater, w k t ó r e g o wcieliła się łaska Boża i k t ó r y
roztacza ją wokół siebie. Skoro tylko się pojawi, ludzie rezygnują ze świata, aby
starać się żyć życiem łaski. Starają się z n i m związać, być blisko n i e g o ze wzglę­
du na chwalebny wpływ, jaki wywiera. J e s t to z a t e m , oczywiście, typ z a r ó w n o
świętego, jak i p r z e w o d n i k a d u s z , ale z a r a z e m chodzi t u , być m o ż e , o d o ś ć d o ­
kładnie określony typ świętego.
Po pierwsze: a u t o r z wielką m i ł o ś c i ą opisuje p i ę k n o ciała Galaada. N i e c h o ­
dzi tu bynajmniej, jak m o ż n a byłoby pomyśleć, o zwykły zabieg literacki. Galaad
jest d o s k o n a ł y m wcieleniem łaski. O t ó ż laska m a t a k i e cechy, ż e z a g n i e ż d ż o n a
w duszy manifestuje się na zewnątrz, informując, jeśli t a k m o ż n a powiedzieć,
ciało o swojej obecności. N i e t r z e b a d o d a w a ć , że p o d o b n y p r z y p a d e k jest rzad­
kością, gdyż s a m a łaska tak silna, by m o g ł a p r z e n i k n ą ć , prześwietlić całe ciało,
stanowi d o s k o n a ł o ś ć niezwykle rzadką. J e z u s C h r y s t u s pokazał w oczach ludzi
to w e w n ę t r z n e p i ę k n o , k t ó r e w y r a ż a się w formach z e w n ę t r z n y c h . P o d o b n i e czy­
ni Galaad: „Dziecko t a k p i ę k n e i t a k we wszystkich c z ł o n k a c h r o z w i n i ę t e , że
z t r u d e m znaleźć by m o ż n a t a k i e d r u g i e na świecie, d z i e c k o o b d a r z o n e wszelki­
mi u r o d a m i , tak c u d o w n e , że w życiu nikt nie widział tak p i ę k n e g o człowieka"
i dalej: „To j e d e n z piękniejszych rycerzy ś w i a t a " . N i e m o ż n a czytać tych słów,
nie myśląc o i n n y m świętym p e ł n y m łaski, p r z e w o d n i k u d u s z , p i ę k n y m p o d o b ­
nie jak Galaad. Tym bardziej nie da się o n i m z a p o m n i e ć , że cysterskie d z i e ł o p o ­
zostaje p o d jego niewątpliwym w p ł y w e m . C h o d z i o św. Bernarda. P i ę k n o jego
w n ę t r z a było tak d o s k o n a ł e , ż e e k s p l o d o w a ł o , jeśli m o ż n a t a k powiedzieć, n a
352
FRONDAll/12
formę z e w n ę t r z n ą . P i ę k n o całkowicie d u c h o w e , ale przecież realne dla tego,
który potrafił r o z p o z n a w a ć jego znaki. J e s t więc całkiem możliwe, że Galaad za­
chował p e w n e rysy t e g o światłego o p a t a z Clairvaux.
J e d n ą z najbardziej oczywistych cech ich o b u jest m i ł o ś ć i w s p ó l n e prakty­
kowanie doskonałej niewinności. P i ę k n o , k t ó r e e m a n u j e z ich ciał, j e s t p i ę k n e m
duszy a b s o l u t n i e czystej, będącej g o s p o d a r z e m dziewiczego ciała. Z a u w a ż y l i ś m y
już, jeśli chodzi o Galaada, wyjątkowe z n a c z e n i e jego czystości. J e s t to z r e s z t ą
fakt, na który a u t o r Poszukiwania kładzie szczególny nacisk. Z t r z e c h rycerzy,
którzy zakończą przygodę z Graalem, d w ó c h jest czystych nieskazitelnie, dziewi­
czo: Galaad i Percewal. Trzeci z nich to czysty Bohor. W y p a d a j e d n a k zauważyć
s u b t e l n ą różnicę m o r a l n ą p o m i ę d z y d z i e w i c t w e m G a l a a d a i Percewala. Pierwszy
zawdzięcza łasce czystość, której nic nie zagraża. D r u g i był tak bliski jej utraty,
że jedynie c u d o w n e m u zbiegowi okoliczności zawdzięcza jej z a c h o w a n i e . Z a t e m
tylko Galaad r e p r e z e n t u j e d o s k o n a ł y typ dziewictwa p e w n e g o siebie i to w ł a ś n i e
on jest j e d y n y m z t r z e c h rycerzy, który d o p r o w a d z i p o s z u k i w a n i e do szczęśliwe­
go końca. Istnieje z a t e m szczególny związek p o m i ę d z y jego d z i e w i c t w e m i za­
k o ń c z e n i e m przygód ze Świętym G r a a l e m . Związek, który t r z e b a mieć na uwa­
dze, jeżeli pragnie się d o k ł a d n i e opisać dzieło, jakiego d o k o n a ł a
łaska w duszy D o b r e g o Rycerza.
Jeśli przyjrzeć się u w a ż n i e , n i e t r u d n o zauważyć, że
cel Poszukiwania Świętego Graala jest opisany w s p o s ó b
równie dokładny, co s a m a n a t u r a Świętego Graala.
W dziele tym,
k t ó r e g o t e c h n i k a literacka m o ż e być
u z n a n a za n i e d o s k o n a ł ą , ale k t ó r e g o konstrukcja j e s t
u p o r z ą d k o w a n a w d o s k o n a ł y sposób, a u t o r od s a m e g o p o ­
czątku zdaje sobie sprawę, do jakiego k o ń c a zmierza. P o d s t a w o ­
wym w a r u n k i e m , jaki p u s t e l n i k N a s c i e n s stawia tym, którzy chcą u d a ć się na p o ­
szukiwanie, j e s t spowiedź, k t ó r a pozwoli im oczyścić się ze wszystkich g r z e c h ó w
śmiertelnych i osiągnąć t y m s a m y m s t a n łaski: „Ponieważ to p o s z u k i w a n i e nie
jest p o s z u k i w a n i e m rzeczy ziemskich, ale p o w i n n o być p o g o n i ą za wielkimi se­
kretami n a s z e g o P a n a i za o d p o w i e d z i a m i , jakie Wielki Pan pokaże p e w n i e t e m u
b ł o g o s ł a w i o n e m u rycerzowi, k t ó r e g o wybrał na swojego sierżanta s p o ś r ó d in­
nych rycerzy i k t ó r e m u pokaże wielkie cuda Świętego Graala oraz rzeczy, o jakich
serca śmiertelnych pomyśleć nie mogą, a język z i e m s k i e g o człowieka nie m o ż e
opowiedzieć". F o r m u ł a ta nie z o s t a ł a z ł o ż o n a ze słów przypadkowych, ale ze
s k r u p u l a t n i e d o b r a n y c h t e r m i n ó w , k t ó r e a u t o r powtórzy, gdy dla b o h a t e r ó w Gra­
ala nadejdzie m o m e n t osiągnięcia tak d ł u g o oczekiwanego celu. Jaki j e s t z a t e m
ich d o k ł a d n y sens?
Co najbardziej przykuwa uwagę podczas lektury tego tekstu, jak i wszystkich po­
wtarzających go w sposób rytualny, to ostatnie linie: „Serca śmiertelnych pomyśleć
LATO-1998
353
nie mogą, a język ziemskiego człowieka nie m o ż e opowiedzieć". Przypominają o n e
dwa teksty św. Pawła nieustannie i uparcie cytowane w średniowieczu, a pozwalają­
ce wyjaśnić ten fragment. Pierwszy z nich został zaczerpnięty p r z e z św. Pawła od
Izajasza (Iz 64,3) i opatrzony i s t o t n y m u z u p e ł n i e n i e m : „Ani oko nie widziało, ani
u c h o nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygo­
tował Bóg tym, którzy Go miłują. N a m zaś objawił to Bóg przez D u c h a . D u c h prze­
nika wszystko, n a w e t głębokości Boga s a m e g o " (IKor 2,9-10). Jest to d o k ł a d n i e ta
s a m a kwestia doktrynalna: sekrety Boga są p o z n a w a l n e tylko dzięki łasce, to zna­
czy Duchowi, który objawia n a m ąuod nec in cor hominis ascendit [(czego) serce czło­
wieka nie zdołało pojąć — przyp. red.] — „serca śmiertelnych pomyśleć nie m o ­
gą". Drugi tekst św. Pawła jest tak bardzo zbliżony do pierwszego, że łączono je
spontanicznie poprzez często s t o s o w a n ą w średniowieczu konkordancję. Jednocze­
śnie tekst t e n stawia n a s j e d n a k p r z e d faktem tak ł a t w o rozpoznawalnym, ż e n i e
pozostawia żadnych wątpliwości co do intencji przytaczającego go pisarza francu­
skiego: „Jeżeli trzeba się chlubić — choć co p r a w d a nie wypada — m ó w i św. Pa­
weł — przejdę do widzeń i objawień Pańskich. Z n a m człowieka w Chrystusie,
który przed czternastu laty — czy w ciele — nie wiem, czy p o z a ciałem — «też nie
wiem», Bóg to wie — został p o r w a n y aż do trzeciego nieba. I wiem, że t e n czło­
wiek [...] został porwany do raju i słyszał tajemne słowa, których się nie godzi
człowiekowi p o w t a r z a ć " (2Kor 12,1-4). Et audivit arcana verba, ąuae non licet homini
loąui [I słyszał tajemne słowa, których się nie godzi człowiekowi powtarzać —
przyp. red.], znaczy: „(To, czego) język ziemskiego człowieka nie m o ż e opowie­
dzieć". Już pierwsze spojrzenie na te teksty pozwala z a t e m stwierdzić, że Poszuki­
wanie Świętego Graala jest p o s z u k i w a n i e m s e k r e t ó w Boga, niepoznawalnych bez
udziału łaski i niewyrażalnych dla tego, który je poznał — jest to p o s z u k i w a n i e
ekstazy. Pozostaje z a t e m tylko doprecyzować sens formuł, jakimi w opisie t e g o d o ­
świadczenia posługuje się Poszukiwanie.
Po pierwsze: stwierdzamy, że rycerze udają się na p o s z u k i w a n i e s p r a w d u c h o ­
wych. To określenie ma m o c znacznie większą, niż m o ż n a by było przypuszczać,
znając jego współczesny odpowiednik. Bohor, k t ó r e m u ksiądz pokazuje konsekro­
w a n ą hostię, mówi, że widzi w niej swego Zbawcę p o d postacią chleba i że gorąco
pragnie kontemplować go bez zasłon: „Moje w ł a s n e oczy, tak ziemskie, że nie p o ­
zwalają mi widzieć tego, co d u c h o w e , każą mi posługiwać się p o d o b i e ń s t w a m i " .
„ D u c h o w e " znaczy tu tyle, co „boskie", takie, jakim pokazuje się duszy, bez żad­
nych cielesnych pomocy. Tekst t e n p r z y p o m i n a także i s t o t n ą d o k t r y n ę św. Bernar­
da, który definiuje „ d u c h o w e " przez opozycję do wszystkiego, co z m y s ł o w e czy
wyobrażalne i który p o d s u w a klasyfikację s t a n ó w mistycznych o p a r t ą na t y m roz­
różnieniu. Analogia narzuca się tu t y m bardziej, że a u t o r Poszukiwania z p e w n o ś c i ą
znał tę doktrynę i wielokrotnie się n i ą posłużył. Święty Bernard w k o m e n t a r z u do
Pieśni nad pieśniami, w k t ó r y m przedstawił s u m ę swoich doświadczeń mistycznych,
354
FRONDA
11/12
dzieli objawienia Boże na te w formie snów,
te w formie wizji i te, k t ó r e o d n o s z ą się do
czystej myśli. Dwie pierwsze kategorie są
już wysokimi prerogatywami mistyczny­
mi, ale pozostają p o d r z ę d n y m i w s t o s u n ­
ku do trzeciej, k t ó r a jako jedyna m o ż e
całkowicie zaspokoić pragnienia d u c h a . Po­
szukiwanie utrzymuje to rozróżnienie. Obja­
wienia s e n n e stanowią niższy p o z i o m życia m i ­
stycznego i dlatego Lancelot z Jeziora nie przekroczy
go, m i m o swoich najgorętszych chęci. N i e ma wątpliwości, że
zosta! on dopuszczony do p e w n e g o p o z i o m u wtajemniczenia mistycznego, ale dłu­
gie życie w grzechu zamyka mu drogę do ekstaz czysto duchowych. Ujrzy on więc
zaledwie część Boskich sekretów i to jedynie we śnie. Jest to zarazem n a g r o d a i ka­
ra, gdyż Lancelot przeżywa ekstazę, ale nie tę najwyższą, k t ó r ą osiągną jedynie
Bohor, Percewal i Galaad. N a w e t ci o s t a t n i nie dojdą do niej zresztą b e z p o ś r e d n i o .
Z a n i m dane im będzie p e ł n e objawienie, b ę d ą musieli zadowolić się wizjami zmy­
słowymi i częściowymi iluminacjami. Jest to zgodne ze słowami św. Bernarda: Accedendum
ad eum,
non
irruendum,
ne
irreverens
scrutator
majestatis
opprimatur
a gloria
[Należy zbliżać się do Niego powoli, a nie gwałtem, aby pozbawiony szacunku
podróżny nie został porażony chwałą Bożego majestatu — przyp. r e d . ] . Ciężko
przeżył te doświadczenia już król M o r d r e n , a po n i m także Lancelot. Inaczej rzecz
ma się z trójką wybranych. C u d a z Cobernic i liturgia Graala są nadal tylko wizja­
mi i jako takie nie pozwalają otwarcie spojrzeć na tajemnice, czego częściowo do­
świadczył Lancelot. Trzem rycerzom, a w szczególności Galaadowi dany jest w i d o k
sekretów, tajemnicy i intymności Boga. Terminologia ta, u ś w i ę c o n a przez mistykę
cysterską, oznaczać m o ż e jedynie czysto d u c h o w ą wizję, k t ó r a przekracza najwspa­
nialsze nawet obrazy, aby poruszać się w d o m e n i e czystego d u c h a . Święty Bernard
nazywa to najwspanialsze doświadczenie: suavissimi arcani hujus experimentum [naj­
przyjemniejsze tajemnice o w e g o doświadczenia — przyp. r e d . ] . Z n a on również to,
co Bóg rezerwuje dla swoich najbliższych, i często m ó w i o familiaritas [szczera
przyjaźń, poufałość — przyp. red.], z jaką Bóg objawia się w przeżywanej przez n a s
ekstazie. T r u d n o więc wątpić w to, że Poszukiwanie p o r u s z a się w pełnej przestrze­
ni duchowości cysterskiej, i że zarazem całe to dzieło zwraca się ku doświadcze­
n i o m mistycznym dopiero w zakończeniu.
Pierwszą konsekwencją tego faktu jest wysunięcie na pierwszy plan pamięci
o św. Bernardzie, która wpływa na sam układ Poszukiwania. Bohaterowie, którzy ma­
szerują ku ekstazie przez swoje dziewictwo, niewinność i ascezę, to jedynie naśla­
dowcy św. Bernarda — człowieka czystego i ekstatycznego, jakim zostanie w końcu
także Galaad. Wątpić w to m o ż n a jedynie wtedy, kiedy zapomni się, że św. Bernard
LATO 1 9 9 8
355
jest typem ekstatycznym dla wszystkich d u s z i u m y s ł ó w swojego czasu. Jest a u t o ­
r e m k o m e n t a r z a do Pieśni nad Pieśniami i t r a k t a t u O miłowaniu Boga, którego p u n k t
kulminacyjny stanowi teoria ekstazy. Co więcej, s a m przeżywa ekstazy, jest obda­
rzany najwyższymi łaskami zjednoczenia z Bogiem i ze znajomością przyczyn
m ó w i o nadprzyrodzonych radościach, jakie Bóg rezerwuje dla swoich wybranych.
Dziś już nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, kim mógł być św. Bernard dla m n i ­
chów cysterskich, którzy go widzieli i słyszeli. W kaplicy o nagich m u r a c h stał
przed nimi wychudzony człowiek o rudych włosach i bladej twarzy, na której jedy­
nie policzki pałały płynącym z duszy żarem. Ten człowiek, który m ó w i ł do nich,
widział już Boga. To, do czego wszyscy dążyli p e ł n i strachu, że nigdy nie osiągną
celu, on j u ż przeżywał i rozumiał. Jak m a m y wzbudzić w sobie te s a m e uczucia, ja­
kie wypełniały serca tych mnichów, gdy św. Bernard wyznawał im, że doświadczył
jedności z Bogiem? Quid et istud? Et id mepraesumo scire quid sit... Tamen si nihil omnino scirem, nihil dicerem. [Co to jest? Czy w o l n o mi uważać, że ja to wiem... J e d n a k
jeśli nic nie wiedziałbym, nic o t y m nie m ó g ł b y m powiedzieć — przyp. red.] Po­
nad sto lat później D a n t e nie znajdzie lepszego niż t e n gorący apostoł miłości prze­
wodnika, który doprowadziłby go do Boga. To w ł a ś n i e
ekstatyczny Bernard dzięki swej miłości poprowa­
dzi p o e t ę dalej w m o m e n c i e , kiedy opuści go Bea­
trycze.
Przed zakończeniem Boskiej komedii on
właśnie prowadzi Poszukiwanie Świętego Graala ku
o s t a t e c z n e m u rozwiązaniu.
Jeśli tak jest w rzeczywistości, to widać tu
wyraźnie
konstrukcję
teologiczną całego
dzieła,
z czego z kolei wypływają n o w e konsekwencje dla jego
interpretacji. Po p i e r w s z e j a s n e jest, że całe d z i e ł o zorganizo­
w a n e jest wokół teologicznego t e m a t u łaski, a nie b e z p o ś r e d n i o w o k ó ł idei Bo­
ga. To właściwie powieść o łasce, czyli, i n n y m i słowy, życie łaski w d u s z y chrze­
ścijańskiej, ujęte w formę powieści. Począwszy od pierwszego w e z w a n i a Graala
aż do końcowej ekstazy Galaada, m o ż e m y r o z p o z n a ć wszystkie p o z i o m y : widzi­
my p o t ę p i e n i e G o w e n a , który nie dąży do s a k r a m e n t ó w będących ź r ó d ł e m łaski;
widzimy śmierć I w e n a w trakcie poszukiwania, ale w s t a n i e łaski i p o g o d z o n e g o
z Bogiem; widzimy Lancelota w z n o s z ą c e g o się do n i e d o s k o n a ł e j , co p r a w d a ,
i okupionej ciężką p o k u t ą , ale j e d n a k mistyki; w i d z i m y B o h o r a i Percewala,
których łaska u o d p a r n i a na n i e b e z p i e c z e ń s t w a i c h r o n i w krytycznym m o m e n c i e
od upadku; widzimy wreszcie Galaada — tego, k t ó r e g o łaska całkowicie wypeł­
nia swymi darami, pozwalając mu lekceważyć n i e b e z p i e c z e ń s t w a . Przygody bo­
h a t e r ó w są p r z y g o d a m i łaski n i e d o c e n i a n e j , zagubionej, o d n a l e z i o n e j , zachowa­
nej, w z m o c n i o n e j we wszystkich obrazach, jakie p o w i e ś ć o O k r ą g ł y m Stole m o ­
gła ofiarować a u t o r o w i takiej transkrypcji.
356
FRONDA
11/12
Wydaje się, że zjednoczenie m i s t y c z n e i ekstaza, jako będące u k o r o n o w a ­
n i e m życia w łasce, uznaje a u t o r za konkluzję swojej powieści. Najwyższa n a g r o ­
da dla zwycięzcy, k t ó r ą z a p o w i a d a N a s c i e n s , ogłaszając rozpoczęcie Poszukiwania,
to możliwość o t w a r t e g o spojrzenia na tajemnice Boga. O tym, że taki w ł a ś n i e był
zamysł a u t o r a od początku, świadczy fakt o p u s z c z e n i a Poszukiwania p r z e z Lance­
lota z Jeziora. B e z p o ś r e d n i o po przeżyciu s n u ekstatycznego — szczytu d o s t ę p ­
nej m u doskonałości d u c h o w e j , wrócił o n n a d w ó r króla A r t u r a . Lancelot zacho­
wał swoją w ł o s i e n n i c ę i będzie p r o w a d z i ł życie p o k u t n i k a aż do śmierci, ale
ponieważ nie czeka go j u ż ż a d n e objawienie m i s t y c z n e , Poszukiwanie jest dla nie­
go zakończone. Teza ta w niczym n i e zaprzecza p o p r z e d n i e j i p o s z u k i w a n i e Gra­
ala m o ż e być p o s z u k i w a n i e m ekstazy, choć s a m a p o w i e ś ć nie p r z e s t a n i e być p o ­
wieścią o łasce. N i e m o g ł a b y wręcz być j e d n y m bez drugiego, gdyż ekstaza j e s t
najwyższą formą r o z k w i t u życia łaski w d u s z y chrześcijanina. Z a r ó w n o prości
wierni, którzy po p r o s t u oddają Bogu swą cześć, jak i doskonali mistycy cieszą­
cy się już J e g o obecnością — wszyscy o n i żywią się G r a a l e m . Ekstatycy — sie­
dząc j u ż przy stole Pańskim, a pozostali — zadowalając się o k r u c h a m i z t e g o sto­
ł u . Od swych najskromniejszych manifestacji aż do form najwyższych jest to to
s a m o życie, k t ó r e krąży we w s z y s t k i c h d u s z a c h chrześcijańskich. Wyznaczenie
ekstazy jako celu p o s z u k i w a n i a to z a t e m s k i e r o w a n a do rycerzy Okrągłego Sto­
łu propozycja życia łaską w jej najdoskonalszym s t a n i e .
Jeśli tak jest, to zadanie interpretacji tego dzieła wyda się m o ż e bardziej złożo­
ne niż to przewidywaliśmy na początku. Sens bowiem streszczających je formuł od­
wraca się całkowicie, jeśli doprowadzić je do ostatecznych konsekwencji. Prawdą
jest, że Poszukiwanie da się streścić w dwóch słowach: asceza i mistyka, a także że jest
o n o „opisem takiego życia chrześcijańskiego, jakie starano się prowadzić w Citeaux".
Ale trzeba pójść za tą interpretacją aż do końca. Skoro dzieło to inspiruje się misty­
ką cysterską, byłoby wyjątkowo t r u d n o przypisać mu sens intelektualistyczny, co m o ­
głaby sugerować jego powierzchowna lektura. Doktryna cysterska i intelektualizm
raczej ze sobą nie harmonizują, a jednak, co stanowi wyjątek w całej historii filozo­
fii średniowiecznej, nasza powieść znalazła sposób, by je połączyć. Prawdziwym inte­
lektualistą był w XII w. Abelard, w stosunku do którego Bernard stał na stanowisku
nieprzejednanego wroga. Jeżeli więc chciałoby się odnaleźć ideał życia religijnego,
który łączyłby się z poznaniem Boga przez intelekt osiągający szczyty doskonałości,
to trzeba byłoby go szukać znacznie później, bo już w XIII w. Uważać autora Poszu­
kiwania za powodowanego inspiracją intelektualistyczną oznacza kazać mu przego­
nić ewolucję filozofii średniowiecznej o około pięćdziesiąt lat i uczynić z ucznia
św. Bernarda wychowanka św. Tomasza z Akwinu.
Trzeba jednak wyjaśnić użycie w tym dziele do opisu ekstazy terminologii, która
wyraźnie sugeruje interpretację intelektualistyczną. Jak bowiem nie brać dosłownie
takich terminów, jak: „patrzeć otwarcie", „pokazać otwarcie", „patrzeć", „znać"? Jeśli
LATO
I998
357
jednak miałyby one oznaczać ideał znajomości intelektualnej, musielibyśmy zrezy­
gnować z przypisania dziełu charakteru cysterskiego. Powraca zatem pytanie o ich
sens przed 1260 r. dla umysłu przepełnionego ideałem cysterskim.
Problem t e n byłby nie d o rozwiązania dla kogoś, k t o d y s p o n o w a ł b y jedynie
t e k s t e m Poszukiwania, o ile w ogóle przyszedłby mu on do głowy. O t ó ż okazuje
się, że szkołę m i s t y k ó w z C i t e a u x rzeczywiście cechuje opisywanie przy p o m o c y
formuł kognitywnych s t a n ó w z d e c y d o w a n i e uczuciowych. Inaczej mówiąc, dla
mistyka są d w a sposoby dosięgnięcia Boga: ekstaza na t y m świecie i wizja b ł o ­
gosławiona n a i n n y m . N a t y m świecie oglądać Boga nie m o ż n a , m i s t y k m o ż e
więc zbliżyć się do N i e g o tylko dzięki miłości i uczuciu, nie zaś p r z e z inteligen­
cję. W i n n y m świecie d u s z a wybrańca będzie cieszyć się wizją b ł o g o s ł a w i o n ą , ale
oglądanie Boga tylko p o s ł u ż y n i e s k o ń c z o n e m u i p e ł n e m u jego z r o z u m i e n i u p o ­
przez m i ł o ś ć i wynikającą z niej szczęśliwość. P e r s p e k t y w ą h i s t o r y c z n ą pozwala­
jącą d o b r z e z r o z u m i e ć wyróżniający c h a r a k t e r tej doktryny, j e s t d o b r z e z n a n a
opozycja m i ę d z y a u g u s t y ń s k ą i t o m i s t y c z n ą koncepcją szczęśliwości. Dla uczu­
ciowych a u g u s t i a n ó w i cystersów to r a d o ś ć Boża przez m i ł o ś ć t w o r z y szczęśli­
wość. Dla tomistów, którzy są i n t e l e k t u a l i s t a m i , to p o z n a n i e Boga przez intelekt
jest tą szczęśliwością, a m i ł o ś ć Boża tylko z niej wynika.
Benedyktyni z C i t e a u x wyznają a u g u s t y n i z m . Są t y p o w y m i przedstawiciela­
mi mistyki afektywnej, k t ó r ą zainspirują się franciszkanie, tacy jak św. B o n a w e n ­
t u r a . To dlatego, z a r ó w n o interpretacja t e r m i n ó w używanych p r z e z nich, jak
i tych, k t ó r e odnajdujemy w Poszukiwaniu, m u s i ulec p r z e n i e s i e n i u z płaszczyzny
poznawczej na płaszczyznę miłości. W j e d n y m ze swych najbardziej z n a n y c h
fragmentów św. Bernard opisuje ekstazę i wizję b ł o g o s ł a w i o n ą jako r o z t o p i e n i e
lub rozpuszczenie się d u s z y w Bogu i konkluduje, że to w ł a ś n i e nazywa się
„oglądaniem Boga". Cysters W i l h e l m z Saint-Thierry, k t ó r e g o n i e k t ó r e z najważ­
niejszych dzieł były d ł u g o przypisywane ś w Bernardowi, jest z n a n y h i s t o r y k o m
filozofii średniowiecznej dzięki s y s t e m a t y c z n e m u w y r a ż a n i u miłości w t e r m i n o ­
logii odnoszącej się do p o z n a n i a . O t o kilka przykładów. Dla d u s z y m i s t y k a p o ­
znanie m a ł ż o n k a jest niczym i n n y m , jak tylko k o c h a n i e m go, gdyż w p o d o b n y c h
przypadkach to m i ł o ś ć poznaje: Cognitio vero Sponsae ad Sponsum et amor idem est;
ąuoniam in hac re amor ipse intellectus est [ W z a j e m n e p o z n a n i e m a ł ż o n k ó w jest zaś
s a m ą miłością, a l b o w i e m w tych sprawach m i ł o ś ć s a m a j e s t i n t e l e k t e m — przyp.
r e d . ] . W j e d n y m ze swych bardziej z n a n y c h dzieł tłumaczy, że aby widzieć, trze­
ba, by oko p r z y s t o s o w a ł o się w p e w n y m s t o p n i u do tego, na co patrzy. P o d o b ­
nie: aby widzieć Boga, trzeba, by d u s z a przekształciła się na J e g o p o d o b i e ń s t w o ,
a p o n i e w a ż to m i ł o ś ć sprawia, że kochający staje się p o d o b n y do k o c h a n e g o , dla­
t e g o też tylko m i ł o ś ć pozwala go p o z n a ć . Stąd w ł a ś n i e p o c h o d z i ta d z i w n a for­
m u ł a W i l h e l m a z Saint-Thierry: Sensus enim animae amor est [Albowiem z m y s ł e m
duszy jest m i ł o ś ć ] , k t ó r a p r o w a d z i do n a s t ę p n e j : Interior vero animae sensus intel358
FRONDA ll/12
lectus ejus est. Major tamen et dignior sensus ejus, et purior intellectus amor est, si fuerit
ipse purus. Hoc enim sensu ipse Creator a creatura sentitur, intellectu intełligitur ąuantum
sentiri vel intelligi potest a creatura Deus [ W e w n ę t r z n y zmysł d u s z y jest zaś jej i n t e ­
l e k t e m . A większy i godniejszy j e s t t e n z m y s ł i czystszy i n t e l e k t , jeśli m i ł o ś ć sa­
m a jest czysta. Dzięki t e m u z m y s ł o w i s a m Stwórca jest p o s t r z e g a n y przez stwo­
rzenie, i n t e l e k t e m zaś pojmuje się, w j a k i m s t o p n i u Bóg m o ż e być p o s t r z e g a n y
i p o j m o w a n y przez s t w o r z e n i e — przyp. r e d . ] . O t o tyle i n t e l e k t u a l i z m u , ile m o ż ­
na by sobie życzyć — o ile z a d o w o l i m y się s a m y m i s ł o w a m i i z a p o m n i m y o czy­
sto afektywnym znaczeniu, jakie ma tutaj t e r m i n intellectus. A o t o wizja, k t ó r a
szczególnie p r z y p o m i n a o b r a z c u d ó w Graala: In visione Dei, ubi solus amor operatur
[W wizji Boga, gdzie działa jedynie m i ł o ś ć — p r z y p . red.] — „widzieć" i „ z n a ć "
to słowa, k t ó r e n i e znaczą nic i n n e g o , jak tylko „ k o c h a ć " .
Ponieważ taki jest sens t e r m i n ó w mistycznych szkoły cysterskiej, a przed
1260 r. nie zaistniała żadna intelektualistyczną koncepcja ani ekstazy, ani wizji bło­
gosławionej, powstaje pytanie, czy w o l n o n a m interpretować terminologię mistycz­
ną Poszukiwania Świętego Graala inaczej, niż i n t e r p r e t o w a n o ją w Citeaux? O d p o ­
wiedź wydaje się jednoznaczna. Jako dzieło, w którym wszystko wskazuje na wpływ
św. Bernarda, t y m wyraźniejszy, im dłużej się je studiuje, a zarazem dzieło o tak bez­
względnie rygorystycznej kompozycji Poszukiwanie Świętego Graala chce być interpre­
towane w pełnej harmonii ze środowiskiem, z którego się wywodzi. N i e szukajmy
więc w n i m gloryfikacji poznawania, lecz egzaltacji miłością.
ETIENNE GILSON
Tłumaczenie: PIOTR DĄBROWSKI i MICHAŁ LUBORADZKI
Cytaty z Pisma Św. podane według Biblii Tysiąclecia, wyd. III.
Gdy kłamie się często, łatwo przyzwyczaić się do fałszu, a na­
wet uznać posługiwanie się nim za normalny środek służący
realizacji różnych celów. Wszystko to rozlewa się w społe­
czeństwie i prowadzi do zinstytucjonalizowania kłamstwa.
Społeczne skutki
GRZECHU
FRANCISZEK
I
LONCCHAMPS
DE
BERIER
Wobec atomizmu społecznego
N D Y W I D U A L I Z M w coraz większym s t o p n i u kieruje n a s z y m m y ś l e n i e m
o rzeczywistości, jej o p i s e m i analizą. N i e p o w i n n o więc dziwić, że t a k ż e
w ł a s n e d z i a ł a n i a zaczynamy oceniać p r z e z j e g o p r y z m a t . 1 chociaż w z d r a ­
gamy się słysząc słowa p r z e s t r o g i : „ C z ł o w i e k n i e j e s t s a m o t n ą wyspą", są­
dząc, że nie m u s i być o n a do n a s k i e r o w a n a , to coraz częściej, choćby nie­
świadomie, p o s t r z e g a m y człowieka j a k o a u t o m i c z n ą j e d n o s t k ę . W konsekwencji
społeczność wydaje n a m się tylko z b i o r e m żyjących o b o k siebie l u d z k i c h a t o ­
m ó w wchodzących w e w z a j e m n e relacje tylko wtedy, gdy t e g o c h c ą l u b gdy z m u ­
szają ich do t e g o okoliczności. Ten społeczny a t o m i z m d o t y k a r ó w n i e ż r o z u m i e ­
nia grzechu oraz p o w o d o w a n y c h p r z e z n i e g o konsekwencji.
G r z e c h e m n a z y w a m y w o l n ą decyzję p r z e c i w s t a w i e n i a się woli Bożej, k t ó r a
wyraża się w p o r z ą d k u n a t u r y i łaski o r a z w Słowie O b j a w i o n y m . J e s t on uchy­
bieniem, niegodziwością, b u n t e m i niesprawiedliwością. G r z e c h p o p e ł n i a się za350
FRONDA
11/12
wsze w relacji, a dokładniej: przeciwko relacji, jaka istnieje p o m i ę d z y „ja" spraw­
cy a „ t y " drugiej osoby. N a w e t ci, którzy nie w i e r z ą w Boga, a przez to nie uzna­
ją, że m o ż e być On o w y m d r u g i m p o d m i o t e m s t o s u n k u „ja"-„ty", zauważają, iż
p e w n e działania nie pozostają bez w p ł y w u na innych. O ile są „ d o b r e dla n i c h "
i „nie naruszają niczyich p r a w " (inicjatywę przejmuje tu relatywizm), o tyle nie
ma m o w y o akcie, który mogliby określić jako zły czy grzeszny. J e d n a k j u ż z ta­
kiego p o s t a w i e n i a sprawy widać, że uznają istnienie czynów dotykających innych
ludzi, a więc także wyrządzających im krzywdę. Kwestią s p o r n ą pozostaje co
p r a w d a o c e n a poszczególnych aktów, wydaje się wszakże, iż n a w e t w świecie su­
biektywnie p o z b a w i o n y m Boga nie s p o s ó b być ślepym na s p o ł e c z n e skutki grze­
chu. Ponieważ w Biblii p r o b l e m relacji człowieka z Bogiem i jej p r z e ł o ż e n i a na
s t o s u n k i między l u d ź m i s t a n o w i oś przekazu, w a r t o najpierw przyjrzeć się jak
P i s m o widzi grzech oraz jego s p o ł e c z n e konsekwencje.
O c z y m a Biblii
Adam zapytany przez Boga o niewierność, której się dopuścił, bez w a h a n i a obwinił za nią E w ę (Rdz 3,12). B u n t przeciw Stwórcy znalazł w i ę c swój wyraz w nie­
pokoju i rozbiciu między ludźmi. Konsekwencje dotknęły j e d n a k nie tylko współ­
winną. Zazdrość Kaina, choć z r o d z o n a najpierw tylko w jego myśli, uderzyła
w sprawiedliwego Abla, i w n e t znalazła ujście w bratobójstwie (Rdz 4,8.10). Po­
tomkowie A d a m a i Ewy nie popełnili grzechu pierworodnego, choć z p e w n o ś c i ą
dopuściliby się go, gdyby znaleźli się w sytuacji Pierwszych Rodziców. P o n o s z ą jed­
nak oni skutki tego grzechu: ich dzieci rodziły się i rodzą p o z a w s p ó l n o t ą ze Stwór­
cą, bowiem jedność z N i m została zniszczona. A d a m i Ewa przez nieposłuszeń­
stwo zerwali zażyłość z Bogiem, k t ó r ą nazywa się łaską, dlatego nie byli w stanie
przekazać jej swym dzieciom tak, jak przez zrodzenie przekazali ludzką n a t u r ę . Tak
więc już od początku grzech miał swój wymiar społeczny.
Historia biblijna d o s t a r c z a b a r d z o wielu p r z y k ł a d ó w tego, że grzechy l u d u
przyniosły d ł u g o t r w a ł e i d o t k l i w e konsekwecje. Bodaj p i e r w s z y m z nich był
grzech pychy r o z u m u p r z e d s t a w i o n y w opowieści o wieży Babel. Mieszkańcy ca­
łej ziemi, z a m i a s t skupić się wokół Boga, b u d o w a l i sobie z n a k materialny, k t ó r y
miał ich u c h r o n i ć przed r o z p r o s z e n i e m (Rdz 11,1-9). Ulegli p o k u s i e samowy­
starczalności. Zamysł ich s p o t k a ł o n i e p o w o d z e n i e , ale p r a w d z i w ą klęską okazał
się d o p i e r o p o w s t a ł y w ś r ó d nich p o d z i a ł .
Podczas pobytu w oazie Kadesz wysłano zwiadowców, aby zbadali Kanaan. Zie­
mia okazała się opływać w mleko i miód, ale przesadzone opowieści o jej mieszkań­
cach wystraszyły Izraelitów i większość postanowiła, że nie wejdzie do niej, przez co
wzgardziła obietnicą Jahwe. Dlatego cały lud błąkał się po pustyni i okazja osiedle­
nia się w Ziemi Obiecanej nadarzyła się dopiero w n a s t ę p n y m pokoleniu (Lb 13-14).
LATO 1 9 9 8
361
Skutki decyzji podjętej p r z e z w i e l u d o s i ę g ł y w s z y s t k i c h — t a k ż e s p r a w i e d l i ­
wych, k t ó r z y j a k J o z u e i Kaleb ufali s ł o w o m J a h w e i g o t o w i byli w y r u s z y ć
w głąb K a n a a n u .
N
Grzechem „pierworodnym" Izraela była o d m o w a posłuszeństwa przejawiająca
się w kolejnych rebeliach przeciw Bogu. Najbardziej jaskrawą z nich okazało się bałwochalstwo uprawiane po odlaniu złotego cielca (Wj 3 2 , l n n ; Pwp 9,12-13). Jak wy­
gnanie z Raju przyniosło trud pracy i ból rodzenia, tak skutkami nieposłuszeństwa
ludu był wprowadzony w jego życie nieporządek: gwałty, łupiestwa, niesprawiedliwe
wyroki, kłamstwa, cudzołóstwa, krzywoprzysięstwa, zabójstwa, zdzierstwa, nieszanowanie praw innych. Zjawiska te musiały dotknąć wszystkich żyjących w społecz­
ności, bo jadowite węże kąsały równie śmiertelnie sprawiedliwych i niesprawiedli­
wych, dopóki Mojżesz nie wywyższył na pustyni węża miedzianego, ku k t ó r e m u
m o ż n a było u m i e skierować wzrok i zostać uleczonym (Lb 21,4-9).
Szczególnie ł a t w o dają się o d c z u ć s p o ł e c z n e skutki g r z e c h ó w p o p e ł n i a n y c h
przez rządzących. Wystarczy w s p o m n i e ć przykład Saula: gdy J a h w e nie o d p o w i a ­
dał, król p o s t a n o w i ł zasięgnąć opinii kobiety wywołującej d u c h y ( l S m 2 8 , 6 n n ) .
Oczekiwał, ż e w o b e c milczenia Boga, w r ó ż k a p r z e p o w i e m u przyszłość. Skoń­
czyło się to śmiercią króla i jego synów, a p r z e d e w s z y s t k i m klęską, k t ó r a z rąk
Filistynów d o t k n ę ł a cały Izrael ( l S m 3 1 ) .
Biblia podkreśla, że grzech nie dotyka t r a n s e n d e n t n e g o Boga — n a w e t t e n
wprost przeciw N i e m u skierowany. Zawsze natomiast przynosi zło czło­
wiekowi — niestety, nie tylko sprawcy, ale także jego otoczeniu. Wyklucza
się oczywiście odpowiedzialność zbiorową i dzieci nie są w i n n e zła popeł­
nionego przez ojca czy matkę, co nie jest jednak równoznaczne z tym, że u d a im się
całkowicie uniknąć wszystkich konsekwencji grzechów rodziców (por. Ez 18): syno­
wie Heroda Wielkiego nigdy nie będą synami Szymona z Cyreny.
Niezwykły związek łączący wszystkich ludzi najwyraźniej n u r t o w a ł św. Pawła.
Podjął nad n i m rozważania w świetle N o w e g o Przymierza i przedstawił jego teolo­
gię. W Liście do Rzymian zwrócił uwagę, że grzech jednego przeszedł na wszystkich
ludzi bez wyjątku, sprowadzając na nich śmierć, tj. oddzielenie od Boga. Czyn Ada­
ma przyniósł reperkusje całemu światu materialnemu (Rz 5,12; 8,20; por. Rdz 3,17).
Podobnie przez ofiarę Człowieka na wszystkich obficie spłynęła łaska. ,Jak przestęp­
stwo jednego sprowadziło na wszystkich ludzi wyrok potępiający, tak czyn sprawie­
dliwy Jednego sprowadza na wszystkich ludzi usprawiedliwienie dające życie"
(Rz 5,18). Nie byłoby to możliwe, gdyby nie istniał jakiś szczególny, tajemniczy
związek pomiędzy ludźmi. Opiera się on najwidoczniej na ich wspólnej ludzkiej na­
turze, a wyraża m.in. we współuczestnictwie w konsekwencjach podejmowanych
czynów. Tę wzajemną zależność widać jeszcze wyraźniej w Pierwszym Liście do Ko­
ryntian. Apostoł N a r o d ó w pisał t a m o Kościele jako jednym nadprzyrodzonym Cie362
FRONDA 11/12
le Chrystusa i znamiennie podkreślił: „Gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszy­
stkie inne członki" (IKor 12,26). Istnieje zatem pełna zależność między s t a n e m oso­
by a stanem społeczności, w której o n a żyje. Toteż każdy zły czyn jednostki m u s i
ranić wspólnotę — nawet wtedy, gdy nie ma wyraźnych społecznych skutów, choć
należałoby raczej powiedzieć: nawet wtedy, gdy tych skutków nie daje się łatwo wy­
kazać czy też gdy nie są one od razu widoczne. Biblia wydaje się więc jednoznacznie
potwierdzać, że każdy grzech ma swoje społeczne konsekwencje.
Odpowiedzialność za innych
Konsekwencje, jakie przynosi zło czynione przez d a n ą o s o b ę , należy r o z p a t r y w a ć
w d w ó c h a s p e k t a c h : i n d y w i d u a l n y m i z b i o r o w y m . M o ż n a b o w i e m analizować
poszczególne efekty działania c z ł o n k a wspólnoty, a więc rozpatrywać rzecz
w skali m i k r o , lub przyglądać się ich p o w s t a w a n i u w s p o ł e c z e ń s t w i e , czyi ich
wymiarowi w skali m a k r o .
Grzech dotyka p r z e d e w s z y s t k i m relacji człowieka z Bogiem. K o n k r e t n e d o ­
legliwości czy późniejsze przyzwyczajenie do zła są s k u t k a m i dalszego r z ę d u . Ła­
twiej je zauważyć zwłaszcza t e m u , k t o o Bogu zdążył z a p o m n i e ć . J a k j e d n a k uczy
przykład Adama, każde zło n a r u s z a r ó w n i e ż relacje z o t o c z e n i e m . N i e s p o s ó b
u n i k n ą ć konsekwencji grzechu, d o t k n ą o n e r ó w n i e ż osoby n i e w i n n e .
Każdy człowiek żyje w społeczności. O d c z u w a wielorakie skutki grzechów
popełnianych przez wszystkich jej członków. Im więcej jest zła, t y m poważniejsze
i dotkliwsze są dolegliwości odczuwane przez poszczególne osoby żyjące w społecz­
ności. Tak więc zaradzenie im, zwłaszcza odcięcie ich korzenia, p o w i n n o stać się
sprawą wszystkich. Fakt że, skutki grzechu dotykają niewinnych, wywołuje to z jed­
nej strony krzyk żalu nad niesprawiedliwością, z drugiej — uświadamia, że sprawie­
dliwość ma swój wymiar społeczny. Wydaje się, że jeśli grzech jednego dotyka
innych, mogą oni za grzech t e n zadośćuczynić: najpierw świadomie i m ę ż n i e przyj­
mując jego konsekwencje, następnie podejmując działania w celu pokrycia powsta­
łych przez niego strat. W takiej postawie wyraża się wzajemna odpowiedzialność za
siebie oraz więź międzyludzka stanowiąca podstawę istnienia społeczności. Ta więź
pozwoliła na Odkupienie wszystkich ludzi ofiarą jednego Człowieka.
W i d z i a n e dzisiaj
Może się wydawać, że zły czyn przynosi większą szkodę popełniającemu go niż po­
krzywdzonemu. Oszacowanie tego jest jednak bardzo t r u d n e . Może wydać się n a w e t
niemożliwe, jeśli w e ź m i e się p o d uwagę wyrządzone szkody m o r a l n e . Zwykłe po­
równanie dolegliwości nie ma jednak wpływu na ludzki sprzeciw w o b e c krzywdy
dotykającej niewinnego. Wystarczy najprostszy przykład. Jeśli złośliwy p o d r o s t e k
LATO-1998
363
pięścią wybije sąsiadce okno, kilkudniowy ból ręki i koszty związane z zakładaniem
lub zdejmowaniem szwów okażą się dotkliwsze niż szkoda wyrządzona nielubianej
osobie. Konsekwencje czynu d o t k n ą zarówno sąsiadkę, jak i rodziców m ł o d e g o czło­
wieka. O n a będzie musiała znieść niewygody związane z rozbiciem starego i wsta­
wieniem nowego okna. Natomiast za wszystko, a więc i za p o m o c lekarską, zapłacą
rodzice, którym tym razem nie udało się upilnować niesfornego potomka.
Ojciec, który się upija, grzeszy przeciwko własnej wolności, gdyż traci kon­
trolę n a d swym z a c h o w a n i e m . Wydaje przy t y m pieniądze, k t ó r e w i n i e n p r z e ­
znaczyć na zaspokojenie p o t r z e b rodziny. Z d a r z a się, że wracając n o c ą do d o m u
urządza p r a w d z i w e p i e k ł o . P o d o b n i e dopuszczający się c u d z o ł ó s t w a : w pierw­
szym rzędzie w o b e c siebie okazuje się kłamcą, p o n i e w a ż ł a m i e z ł o ż o n ą niegdyś
przysięgę wierności. U d e r z a t e ż w e w s p ó ł m a ł ż o n k a , k t ó r y ofiarowawszy m u sie­
bie ma w s t o s u n k u do n i e g o p r a w o wyłączności. A uczeń, k t ó r y ściąga na egza­
m i n i e w s t ę p n y m na wyższą uczelnię? Czy gorsze j e s t to, że oszukuje siebie, czy
to, że odbiera możliwość s t u d i o w a n i a k o m u ś , k t o uczciwie p r z e d s t a w i ł z d o b y t ą
wiedzę? A wyborca, który zaniedbuje p o z n a n i a k a n d y d a t a na p o s ł a czy r a d n e g o
lub nie okazuje rozwagi i trzeźwości w g ł o s o w a n i u na p r e z y d e n t a ? A obywatel
nieuczciwy w rozliczeniu p o d a t k u d o c h o d o w e g o : nie chce uczestniczyć w wydat­
kach na rzecz wspólnoty, ale c h ę t n i e korzysta z z a a n g a ż o w a n i a finansowego in­
nych? Czyżby zło, na k t ó r e w Ojczyźnie p r a w i e wszyscy z zastanawiającą l u b o ­
ścią utyskują, było niezależne od d r o b n y c h w y b o r ó w każdego z r o d a k ó w ?
Faryzeusze, choć stanowili najświatlejszą elitę Izraela, nie rozpoznali czasu
Nawiedzenia. Skutki odczuł wkrótce cały N a r ó d . Grzechy ludzi Kościoła t w o r z ą je­
go fałszywy obraz, utrudniając czy wręcz uniemożliwiając wielu l u d z i o m d o s t ę p do
zbawczej prawdy o Chrystusie (por. Łk 11,52). K ł a m s t w o dziennikarza zaczyna
swe własne życie. Sprawca nie ma j u ż n a d n i m p a n o w a n i a i n a w e t jego osobiste
nawrócenie m o ż e już nie powstrzymać skutków p o p e ł n i o n e g o zła. Gdy k ł a m i e się
często, łatwo przyzwyczaić się do fałszu, a n a w e t uznać posługiwanie się n i m za
normalny środek służący realizacji różnych celów. Wszystko to rozlewa się w spo­
łeczeństwie i prowadzi do zinstytucjonalizowania k ł a m s t w a . Dzieci wzrastające
w jego atmosferze zupełnie niewinnie p o n o s z ą konsekwencje braku prawdy.
Rozwiązłość umożliwiająca rozprzestrzenianie się śmiertelnej choroby d o ­
tknie swymi skutkami pielęgniarkę, która przypadkowo ukłuje się b r u d n ą igłą; pa­
cjenta, którego dentysta zaciął podczas b o r o w a n i a mu zęba; dziecko, które poczę­
ła chora matka. W p o d o b n y s p o s ó b p o c h ł a n i a swe ofiary wojna. Wszyscy wiedzą,
że „gdzie drwa rąbią, t a m wióry lecą" — gdzie panoszy się zło, ostrze grzechu kie­
ruje się także przeciwko osobom, które przypadkowo znalazły się w jego zasięgu.
Rozumieć nie oznacza j e d n a k być obojętnym, n a w e t w o b e c cierpienia s a m e g o
sprawcy. Trzeba wszakże pamiętać, aby autentyczna, ludzka solidarność w cierpie­
niu nie miała nic wspólnego z solidarnością w grzechu. Ta ostatnia b o w i e m baga364
FRONDA
11/12
telizuje i usprawiedliwia zło, u o d p a r n i a na nie i usypia czujność, kieruje wysiłki na
syzyfowe leczenie skutków bez nadziei na o p a n o w a n i e źródła choroby.
Zło nie ma wymiaru indywidualnego. Popełnia się je zawsze żyjąc w społeczeń­
stwie, przez co bywa o n o w n i m generowane. Stąd pojawia się odpowiedzialność
wspólnoty, która wynika nie tyle z winy, co z konieczności zaradzenia konsekwen­
cjom, jakie, chcąc nie chcąc, trzeba znosić. Ż a d e n człowiek n i e m o ż e być więc o b o ­
jętny przede wszystkim wobec niebezpieczeństwa popełnienia grzechu przez siebie.
Musi p o n a d t o baczyć, by także inni nie dopuszczali się zła. N i e p o w i n i e n żywić
obaw, że roztropnie organizując się przeciwko złu naruszy czyjąś prywatność. Z ł o
nie jest sprawą prywatną, skoro jego skutki dotykają każdego.
FRANCISZEK LONCCHAMPS DE BERIER
ERYK DOSTATNI
TAKIE CZASY,
CZYLI R Z E C Z
O KOMPROMISIE
kawa bez kofeiny
m a s ł o bez c h o l e s t e r o l u
w y c h o w a n i e bez s t r e s u
p i w o bez alkoholu
p o g r z e b bez księdza
szampon z odżywką
seks z p r e z e r w a t y w ą
telefon z aktywacją
walka z nietolerancją
rak z p r z e r z u t a m i
366
FRONDA 11/12
Położenie uwięzionego osła jest smutne. A przecież nie kto
inny, jak tylko osioł, przemówił w imię Boże do poganina
Balaama, gdy ten chciwy oportunista szedł przekląć Izrae­
la. Dla Boga wszystko jest szansą. Szansą jest chciwy wróż­
bita uparty jak osioł i szansą jest osioł.
s
czyli
wyznania
niedoszłego polityka
MARCIN
MASNY
ĘK W TYM, że TU jest tylko T U , a TAM m o ż e być wszędzie. TAM prze­
nika do środka każdego T U . Wieczność krzyżuje się z czasem. Na tych
skrzyżowanych belkach starego i n o w e g o e o n u krzyżowany jest każdy,
k t o chce TU iść drogą TAM. Dla namiętnych, którzy kochają świat m i ł o ­
ścią cielesną i polityczną, nie ma innej drogi, jak tylko ukrzyżowanie.
Wybebeszenie
Najpierw jest zgiełk. Zgiełk męczy. W o k ó ł straszy c i e m n o ś ć . C i e m n o ś ć okazuje
się światłem, ale d o p i e r o wtedy, gdy p o s t a w i się na niej s t o p ę . Trzeba do t e g o
odwagi. D r o g a zaczyna się więc od zachęty. Z a c h ę t a płynie ze światła, k t ó r e wy­
daje się m r o k i e m :
— Nie bój się.
W ciemności życie staje się k e n o z ą . S ł o w o „ k e n o z a " t ł u m a c z y się zwykle ja­
ko „ o g o ł o c e n i e " albo n a w e t „ u n i ż e n i e " . Ale św. Paweł m i a ł na myśli d o s ł o w n i e
„opróżnienie",
„wybebeszenie".
Chodzi
o u ś m i e r c e n i e wszystkiego,
co jest
w człowieku — jego ciała i serca, p o ż ą d a ń i m a t e r i a l n e g o posiadania, ambicji
i satysfakcji. Kenoza otwiera oczy. C o r a z lepiej widać h i e r a r c h i ę TU i TAM, ich
w z a j e m n e oddziaływania, p o w o ł a n i e człowieka.
LATO-1998
367
Dlatego w p e w n y c h środowiskach katolickich, wcale nie u k a m e d u ł ó w , m o ż ­
na usłyszeć zdumiewające dialogi:
— Ukradli nam telewizor.
— Chwała
Bogu.
— Chwała
Bogu!
W życiu J e z u s a i Jego rodziny kenozie towarzyszy nieustanne uwielbienie. Cier­
pienie b e z u w i e l b i e n i a n i e j e s t chrześcijańską kenozą.
Więźniowie
Kroki w c i e m n o ś ć czyni n i e u s t a n n i e cały Kościół. Jak C h r y s t u s , jak Maryja, jak
Józef. Ten, k t o opiera się przed wejściem w m r o k , pozostaje w tyle. Bezsilnie m i o ­
tając na Kościół oskarżenia o „ m o d e r n i z m " , buduje k o s z t o w n e okopy w o k ó ł rui­
ny przeszłości, k t ó r a wydaje mu się r o m a n t y c z n y m z n a k i e m . Takich n i e p o r o z u ­
m i e ń w dziejach Kościoła było j u ż wiele. Najpierw część u c z n i ó w n i e chciała
pogodzić się z faktem, że C h r y s t u s daje szansę p o g a n o m , nie-żydom. W XIX w.
pozostali z tyłu starokatolicy. W XX w, po kolejnym Soborze — tradycjonaliści.
Położenie tradycjonalistów jest dziś smutniejsze n i ż p o s t m o d e r n i s t ó w . P o s t m o dernista w głębi serca cierpi zwykle z p o w o d u braku trwałego f u n d a m e n t u . Postm o d e r n i s t a w głębi serca poszukuje absolutu, a przynajmniej nie wyklucza go.
Stawia go o b o k innych b ó s t w w prywatnych kaplicach. A b s o l u t n i e nie dopuszcza
do siebie myśli o a b s o l u t n y m charakterze t e g o absolutu, który codziennie ogląda.
Tradycjonalizm n a t o m i a s t absolutyzuje statyczną p r z e s z ł o ś ć i t r w a w z a m k n i ę c i u .
Gdy p o s t m o d e r n i s t a t o n i e w oceanie i rozpaczliwie szuka skały, tradycjonalista za­
myka się w więzieniu i nie szuka niczego. Ze zwierząt najbardziej przypomina osła.
Osioł j e s t s z a n s ą
Położenie u w i ę z i o n e g o osia jest s m u t n e . A przecież nie k t o inny, jak tylko osioł,
p r z e m ó w i ł w imię Boże do p o g a n i n a Balaama, gdy t e n chciwy o p o r t u n i s t a szedł
przekląć Izraela. Dla Boga wszystko jest szansą. Szansą jest chciwy w r ó ż b i t a
u p a r t y jak osioł i szansą jest osioł, k t ó r y tak b a r d z o p r z y p o m i n a s w e m u Stwór­
cy Jego u k o c h a n e dzieło — człowieka. Dla chrześcijan wszystko jest szansą.
Prorokujący osioł — to o b r a z p o r z ą d k u wieczności, k t ó r y p r z e n i k a ł a d ziem­
ski. Wieczność, z w a n a też n a d p r z y r o d z o n o ś c i ą lub Łaską, ma i s t o t o w o i n n y cha­
rakter niż doczesność. Dlatego t a m , gdzie n a „ z d r o w y " r o z u m w i d a ć śmierć, o k o
Łaski widzi j u ż szansę z m a r t w y c h w s t a n i a . M a t o o d n i e s i e n i e d o wszystkich rze­
czywistości ziemskich — do życia o s o b i s t e g o i społecznego, do z d r o w i a fizycz­
nego i m o r a l n e g o , do wykorzenienia m ł o d z i e ż y i globalizacji, do k o m o r n i k a i do
M i ę d z y n a r o d o w e g o F u n d u s z u W a l u t o w e g o . Ś w i ę t e m u g r u n t nie zapada się p o d
368
FRONDA 11/12
nogami, gdy jego k u l t u r a schodzi na psy, a n a r ó d jest okradany. Święci czekają,
aż w ogniu Sądu s p ł o n i e wszystko, co nie jest, aby p o z o s t a ł o to, co jest z Boga. J u ż
przyśpieszają t e n pożar na swój s p o s ó b — cicho, n i e p o z o r n i e .
C o ś s t r a s z n e g o ! M a m y pozwolić na tyle zła? N i e . D o p ó k i się da, b ę d z i e m y
ratować d o b r o .
Z o s t a ł e m m i n i s t r e m , p o s ł e m , tylko s e k r e t a r z e m s t a n u . Kariera u d a n a .
Wszyscy chwalą ( n o , p o z a z a w i s t n y m i k r y t y k a n t a m i , oczywiście). Przy okazji
uratuję t r o c h ę d o b r a .
Albo inaczej. Kariera n i e u d a n a , ale m a m satysfakcję, bo zawsze w a l c z y ł e m
o lepszą Polskę, o u r a t o w a n i e cywilizacji, żeby dzieci nie klęły, żeby d y r e k t o r n i e
kradł, żeby było d o b r z e .
Ta walka nazywa się „ a u t o n o m i a rzeczywistości z i e m s k i c h " . Ale autonomia
doczesności gdzieś ma granice, bo inaczej stałaby się absolutem. A b s o l u t e m „cywilizacji
łacińskiej", „ k o m u n i s t y c z n e g o raju", „ o s o b i s t e g o k o m f o r t u " , jakiejkolwiek innej
utopii. W k o ń c u jakiś osioł p r z e m ó w i l u d z k i m g ł o s e m :
— Me bój się, wejdź w ciemność.
Niektórzy w c h o d z ą . J e d n y m kończy się kariera. Kończy się, bo t e g o chcą. Bo
prowokują to b e z k o m p r o m i s o w o ś c i ą . Albo kończy się w b r e w ich p r a g n i e n i o m .
I n n y m o d e c h c i e w a się żądać p o m n i k a w r e k o m p e n s a c i e za n i e u d a n ą karierę.
Nie m o ż e m y się spodziewać, że n a s nie ukrzyżują. Ukrzyżują. Jeśli nie krzy­
żują, to coś z n a m i nie w porządku...
W ciemności — jak się r z e k ł o — jest krzyż.
I zmartwychwstanie.
W tej ciemności przychodzi n o w e spojrzenie na a u t o n o m i c z n e rzeczywistości
ziemskie. Spojrzenie spokojne i p e ł n e przejęcia. Realistyczne i o t w a r t e na c u d a Bo­
że. Nie wszechwiedzące, ale i nie ideologiczne. Spojrzenie Papieża, Matki Teresy,
Apostołów, Franciszka z Asyżu, Giorgia La Piry. W t e d y c z ł o n k o s t w o w Unii Euro­
pejskiej nie jest t r i u m f e m ani katastrofą. Jest tylko tym, czym jest — niczym wię­
cej. Jest kolejnym u w a r u n k o w a n i e m drogi zbawienia dla milionów. N i e ma tego
spojrzenia bez solidarnego wejścia w c i e m n o ś ć wraz z ziemską częścią Kościoła.
Duch Ś w i ę t y
u m a r ł w roku 1 9 6 1
Tymczasem z elitami tradycjonalistycznymi trwają na n i e w z r u s z o n y c h pozycjach
m ł o d z i i starzy, którzy nie przeżyli wejścia w m r o k . P o w i e r z c h o w n a religijność
zyskuje
formę
zorganizowaną w
lefebvrystowskim
sekciarstwie.
Sekciarstwo
m o ż e wyrażać się formalną schizmą, a m o ż e i prościej. O d m a w i a się p o d p o r z ą d ­
kowania b i s k u p o m . O d m a w i a się p r a w o m o c n o ś c i u c h w a ł o m S o b o r u Watykań­
skiego II. Marnuje się czas na b u d o w ę okopów. A p r z e d e w s z y s t k i m nigdzie nie
LATO-1998
369
d o s t r z e g a się szansy. N i g d z i e n i e widzi się o b e c n o ś c i D u c h a , k t ó r y w każdej
chwili s t w a r z a świat n a n o w o .
Z m o i c h r o z m ó w z tradycjonalistami wynika, że D u c h Św. z m a r ł ze starości
w 1961 r., albo t r o c h ę wcześniej. T y m c z a s e m j e s t w r ę c z p r z e c i w n i e — nadeszła
Epoka Ducha. N i e dlatego, że Bóg się z m i e n i ł . N i e dlatego, że C h r y s t u s abdykował.
D u c h t c h n i e n i e z m i e n n i e , jak t c h n ą ł . E p o k a D u c h a n a d e s z ł a d l a t e g o m i a n o w i c i e ,
że człowiek się z m i e n i a i z m i e n i a się ludzkość. To my z a n u r z a m y się nareszcie
w Jego tajemnice. „Całe życie Kościoła, k t ó r e znajdzie swój wyraz w w i e l k i m Ju­
bileuszu, oznacza wyjście na s p o t k a n i e Boga u k r y t e g o — na s p o t k a n i e D u c h a ,
który daje życie... Czasy, w k t ó r y c h żyjemy, zbliżają w i e l u ludzi do D u c h a Św.
przez p o w r ó t do m o d l i t w y . " To s ł o w a encykliki J a n a P a w ł a II o D u c h u Św.
D u c h Św. żyje. I d l a t e g o osioł budujący „cywilizację ł a c i ń s k ą " wyjdzie kiedyś —
ku m o j e m u z a w s t y d z e n i u — na s p o t k a n i e Boga i p r z e m ó w i J e g o g ł o s e m . I wej­
dzie p r z e d e m n ą d o K r ó l e s t w a N i e b i o s .
MARCIN MASNY
Przybrane
synostwo
czy
powrót syna
marnotrawnego?
Część III: Imię Boże 900
A N D R Z EJ
WIERCIŃSKI
STATECZNYM s p r a w c ą wszystkiego, co w t y m
świecie i p o z a n i m , j e s t Bóg, k t ó r e g o i m i o n a za­
w r z e ( z g o d n i e z h i s t o r i ą H i s k i a s z a ) liczba 9 0 0 .
Rzecz w t y m , że w a r t o ś ć ta kryje w sobie „najdłuż­
s z e " i m i ę Boga ( w e d ł u g m o j e g o dzisiejszego roze­
z n a n i a ) w Biblii, tj.: jhwh ( = 2 6 ) elohe ( = 4 6 ) ha
( = 5 ) elohim ( = 8 6 ) we ( = 6 ) adone ( = 6 5 ) ha ( = 5 )
adonaim ( = 1 0 5 ) ha ( = 5 ) el ( = 3 1 ) ha ( = 5 ) gadol
( = 3 7 ) ha ( = 5 ) gibbor ( = 2 0 5 ) we ( = 6 ) ha ( = 5 ) no­
ra ( = 2 5 7 ) = 900, k t ó r e znaczy: „ P a n Bóg b o g ó w
i Pan panów, Bóg Wielki, M o c a r z i S t r a s z n y " (Pwt 10,17). W a ż n y wydaje mi się
fakt, że s ł o w a gadol i gibbor z o s t a ł y n i e t y p o w o z a p i s a n e b e z litery waw, a oczy­
wiście tylko w t e d y uzyska się o k r ą g ł ą liczbę 9 0 0 . W t e d y t e ż tylko zapis b ę d z i e
się s k ł a d a ł z 4 2 liter. N i e j e s t e m t e g o p e w i e n , ale sądzę, ż e t r z e b a t u o d n o t o w a ć
związek ze s ł y n n y m w Kabale ( o b o k s i e d e m d z i e s i ę c i o d w u l i t e r o w e g o ) 1 „czterd z i e s t o d w u l i t e r o w y m i m i e n i e m Boga", k t ó r e o t r z y m u j e się t a k ż e ze zliczeń
LATO 1 9 9 8
371
i m i o n sefirotów, kiedy to binah z a s t ą p i o n a j e s t przez tevunah, a chesed — p r z e z
gedulah
(według Bischoffa).
N u m e r o l o g i c z n y s e n s liczby 42 jest szczególny, gdyż występuje w p o d z i a l e
Egiptu na czterdzieści d w a obszary k u l t o w o - a d m i n i s t r a c y j n e (tzw. n o m y ) , cze­
mu odpowiadają czterdzieści d w a postoje testujące Izrael w czasie jego w ę d r ó w ­
ki przez pustynię, po wyjściu z tegoż Egiptu, a wreszcie c z t e r d z i e s t u d w ó c h
p r z o d k ó w w genealogii J e z u s a u Mt 1,1-17 (u Łk 2,23-38 jest ich 77; b r a k j e s t
w i a r y g o d n e g o wyjaśnienia tej różnicy). Dla dalszego p o g ł ę b i a n i a s e n s u licz­
by 42, p o z w o l ę sobie o d e s ł a ć czytelnika do części I, gdzie była o t y m m o w a p r z y
okazji analizy P s a l m u 102.
O b e c n i e p r o p o n u j ę , żeby w związku z „ p o w r a c a n i e m " l u b „ o d w r a c a n i e m "
czasu wziąć p o d u w a g ę fakt, że 9 0 0 = bathar ( = 6 0 2 ) ha ( = 5 ) tov ( = 1 7 ) wa
( = 6 ) ra ( = 2 7 0 ) — „rozdziela na dwoje to, co d o b r e i z ł e " , oraz pathar (= 2 8 9 )
ha ( = 5 ) etzamoth ( = 6 0 6 ) — „oddziela od siebie kości". Zajmijmy się tym, co to
„ r o z d z i e l a n i e " zapewnia. W t y m celu zwrócę się do t e k s t ó w N o w e g o T e s t a m e n ­
tu i zacznę od cytatu z Listu do Hebrajczyków:
4,12: „Bo Słowo Boże jest żywe i s k u t e c z n e , ostrzejsze niż wszelki miecz obo­
sieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, z d o l n e
osądzić zamiary i myśli serca.
1 3 : 1 nie ma stworzenia, k t ó r e by się m o g ł o ukryć przez n i m , p r z e c i w n i e —
wszystko jest obnażone i odsłonięte p r z e d o c z a m i tego, p r z e d k t ó r y m m u s i m y
zdać s p r a w ę " .
Ten związek „miecza D u c h a " ze S ł o w e m Bożym p o d k r e ś l a też św. Paweł:
Ef 6,17: „Weźcie też przyłbicę z b a w i e n i a i miecz Ducha, k t ó r y m j e s t S ł o w o
Boże".
Z niebywałą więc konsekwencją, o j e d n y m z a t r y b u t ó w anielskiej epifanii Je­
z u s a Chrystusa, jako w e w n ę t r z n e g o P a n t o k r a t o r a w s i e d m i u „ K o ś c i o ł a c h " Apo­
kalipsy, m ó w i się:
Obj 2,12: „To m ó w i Ten, który ma ostry miecz obosieczny."
Miecz t e n wychodzi z J e g o u s t .
O jak najbardziej polaryzującej roli (i to t a k ż e w sensie s p o ł e c z n y m ) wyra­
źnie w y p o w i a d a się s a m J e z u s w Mt 10,34-42 i Łk 12,49-59, i w i a d o m o , że
„miecz D u c h a " , t o „ m i e c z " ognisty. C o więcej, taki m i e c z p r z e n i k n i e r ó w n i e ż
i d u s z ę M a t k i J e z u s a (Łk 2,35).
Co do t e g o wszystkiego nie pozostawiają żadnej wątpliwości r ó w n o w a ż n o ś c i
gematryczne,
ponieważ:
miszpath
( 4 0 + 3 0 0 + 8 0 + 9)
=
429
=
sziggaon
( 3 0 0 + 3 + 7 0 + 6 + 5 0 ) = cherev ( = 2 1 0 ) ha ( = 5 ) mach ( = 2 1 4 ) = devar ( = 2 0 6 )
jhwh ( = 2 6 ) immanuel ( = 1 9 7 ) = qetzev ( = 1 9 2 ) devar ( = 2 0 6 ) el ( = 3 1 ) = devar
( = 2 0 6 ) jhwh ( = 2 6 ) ha ( = 5 ) qatzav ( = 1 9 2 ) = mirjam ( = 2 9 0 ) b ( = 2 ) tzelivah
( = 1 3 7 ) = b ( = 2 ) sziveanah ( = 4 2 7 ) , a wszystko, t z n . „osąd (wyrok, sąd, p r a w o ) " ,
372
F R O N D A 11/ 1 2
„szaleństwa", d o k o n a „miecz D u c h a " , stanowiący „Słowo Pana, Boga z n a m i " ,
„Formę Słowa Bożego", „Słowo Pańskie, k t ó r e rozcina", a dotyczy to t e ż „Marii
przy ukrzyżowaniu", i w ogóle zachodzi „poprzez s i e d e m " ( = 4 2 7 = 7 x 6 1 ) .
Otóż wartość 427, tego ostatniego słowa „siedem", to w m o i m przekonaniu za­
sadnicza cyfra gematryczna Najświętszej Marii Panny, ponieważ: 427 = em ( = 4 1 )
jeszua ( = 3 8 6 ) = mirjam ( = 2 9 0 ) em ( = 4 1 ) ha ( = 5 ) makakh (= 91) = em ( = 4 1 )
ha ( = 5 ) maszijach ( = 3 5 8 ) ha ( = 5 ) chaj ( = 1 8 ) = ul ( = 3 7 ) ha ( = 5 ) szekhinah
( = 3 8 5 ) = sod ( = 7 0 ) ha ( = 5 ) ąorban ( = 3 5 2 ) = em ( = 4 1 ) ha ( = 5 ) bekhor ( = 2 2 2 )
u ( = 6 ) bene ( = 6 2 ) fia ( = 5 ) elohim ( = 8 6 ) = zera ( = 2 7 7 ) ha ( = 5 ) kenesijah ( = 1 4 5 ) .
Mógłbym jeszcze więcej podać zadziwiających równoważności dla 427, ale tyle wy­
starczy, a znaczą one: „Matka Jezusa", „Maria, Matka Posłańca", „Matka Mesjasza
Żyjącego", „ciało Szechiny (= „Zamieszkanie", imię Bożej Obecności w świecie
w kabale)", „Tajemnica Ofiary", „Matka Pierworodnego i Synów Bożych", „Potom­
stwo Kościoła". Jeśli idzie o te d w a ostatnie określenia, to ich r o z u m i e n i e wymaga
zapoznania się z wizją „Królowej N i e b a " w Apokalipsie (12,1-17), która jest naj­
pierw brzemienna jednostkowym Mesjaszem, a po Jego narodzinach i wniebowstą­
pieniu, oraz ataku Smoka i jego zrzuceniu na ziemię, staje się jako uosobienie
„świętej elity" — „matką Synów Bożych". W t e n sposób przecinam niepotrzebne
spory egzegetyczne, bo najpierw to Maria, a p o t e m Ona, jako „Kościół", którego sta­
je się znakiem. Zresztą hebrajski jest tu całkowicie jasny, bo em ( 4 0 + 1 ) — „ m a t k a "
odczytane jako om znaczy „lud", „społeczność". O n a to też jako „Oblubienica Ba­
ranka" przechodzi w N o w ą Jeruzalem. W innych religiach notoryczna jest postać
„bogini miasta". Odwzorowanie a s t r o n o m i c z n e dla Królowej Nieba, to oczywiście
konstelacja Panny — Virgo (właściwie „Dziewicy", i tak też nazywa się w astrono­
mii hebrajskiej, bo betulah). W Grecji odpowiada jej Persefona-Demeter.
C h c i a ł b y m jeszcze coś dodać, a m i a n o w i c i e t o , że 4 2 7 = mirjam ( = 2 9 0 ) ha
( = 5 ) islam ( = 1 3 2 ) = mirjam ( = 2 9 0 ) ha ( = 5 ) chasidim ( = 1 3 2 ) , a więc, że c h o ­
dzi w t y m także o „Marię i s l a m u " i „Marię P o b o ż n y c h " . Trzeba p a m i ę t a ć , że na­
zwa trzeciej religii m o n o t e i s t y c z n e j oznacza „ p o d d a n i e się Bogu". Jak by nie by­
ło, w tych określeniac

Podobne dokumenty