Matka-Polka w wielkim mieście. Jak żyje się w kraju Jana Pawła II?
Transkrypt
Matka-Polka w wielkim mieście. Jak żyje się w kraju Jana Pawła II?
Matka-Polka w wielkim mieście. Jak żyje się w kraju Jana Pawła II? Pa u l i n a M a z u r Wtorek M ały, zwany też Gawronem, Bobikiem, Gałganem i Pikusiem, wisi głową w dół na moim ramieniu. Podczas przedpołudniowych akrobacji przeglądamy ulubione serwisy internetowe. Komputer jest zlokalizowany na wysokości oczu, żeby korzystanie z niego w żadnym wypadku nie wymagało siedzenia. Bobik tego nie znosi. Naszą uwagę przyciąga polecany przez znajomych filmik zatytułowany Najśmieszniejsza reklama świata. Trudno nie zerknąć. Mimo karkołomnych prób nie udaje się nam uniknąć zaślinienia monitora, ale niezrażeni podejmujemy dalsze starania. W końcu to tylko niespełna minuta. Supermarket: młody tato na zakupach z kilkuletnim synkiem; w milczeniu trwa próba sił dotycząca kupna słodyczy. Po chwili maluch, widząc, że nie wygra inaczej, zaczyna wrzeszczeć wniebogłosy i rzucać się po podłodze, zawstydzając biednego ojca przed sklepowym audytorium. „Use condoms” − pojawia się napis w ostatnim kadrze najśmieszniejszej reklamy na świecie. Patrzę na Gałgana, Gałgan na mnie. Nie pierwszy raz jest mi wstyd za świat 90 Pressje Teka XXIV Klubu Jagiellońskiego dorosłych, który dla niego reprezentuję. Do końca dnia oboje udajemy, że to się nie wydarzyło. Środa Półtorej godziny relaksu. Herbata, chwila przed monitorem w pozycji siedzącej, kąpiel i cisza. To wszystko znaczy, że Gawron jest z tatą na wieczornej mszy. Odpoczynek nieporównywalny nawet z wakacjami na Maderze. Z tej modlitwy pochwalnej wyrywa mnie domofon: wrócili. Małemu wesoło wystaje głowa spod tatusiowej kurtki z czasów studiów. Wyjście do kościoła okazało się wysoce pouczające. Chłopcy dowiedzieli się bowiem, że jesteśmy rodziną… pogańską. Ale po kolei. Spotkali po drodze Maćka z córeczką. Taki dalszy, niedzielny znajomy. Przywitał chłopaków pełnym smaku żartem, że noszenie syna (!) w nosidełku przez ojca (!) jest niemęskie, żeby nie użyć słowa „gejowskie”. Strach pomyśleć, na kogo wyrośnie przytulony mały chłopiec… Pewnie na jakiegoś cieplaka, artystę albo − o zgrozo! − wydelikaconego kleryka. Potem było jak u Hitchcocka. Maciek okazał się zwolennikiem tak zwanego zimnego chowu, który za- kłada na przykład „pozwolenie, by dzieci się wypłakały”, kiedy samotność doskwiera im w zimnym łóżeczku oddzielonym od sypialni rodziców długim i dźwiękochłonnym korytarzem. Oczywiście mowa o sytuacjach, kiedy są nakarmione i przebrane, więc nie może być mowy o zaniedbaniu, bo mają wszystko, czego im trzeba. Racjonalny rodzic musi więc uznać, że płacz jest przejawem kapryszenia i manipulacji, dlatego naprawdę nie pozostaje mu nic innego, jak tylko pozwolić dziecku w samotności rozmyślać nad swym grzesznym postępowaniem. Oto jest, proszę państwa, troskliwe wychowanie katolickie, które od pierwszych dni życia kształtuje w małym człowieku poczucie, że jest (małym) grzesznikiem i że musi nad swoimi słabościami bez ustanku pracować. Tacie podczas nierównej walki na cytaty z Pisma wyrwało się, że Gałgan od zawsze śpi z nami w jednym łóżku, bo tam czuje się u siebie… Tego było już za wiele. Nie ma już dla nas miejsca nawet na obrzeżach katolickiego modelu rodziny. Kiedy nasz mały poganin spał, raz jeszcze próbowałam pojąć tok rozumowania „katolickich rodzin”. Długo myślałam nad Bożym pomysłem na dostarczanie na świat Nie ma już dla nas miejsca nawet na obrzeżach katolickiego modelu rodziny małych chrześcijan i nad tym, jak ten proces zmienia dwóch dorosłych osobników tego gatunku. Gałgan od pierwszych chwil swojego istnienia znajdował się w samym centrum życia (nie mylić z centrum uwagi). Spędzając dnie i noce w rytmie bicia matczynego serca, nasłuchiwał odgłosów świata i żywo na nie reagował. Uwielbiał czekoladę, słoneczne promienie, gości i wieczorne oglądanie Przyjaciół. Żywiołowo rozmawiał z tatą, coraz mocniej okładając go kopnia- kami i… zawsze spał blisko nas. Po urodzeniu od razu rozumiał, że każdy dyskomfort, którego dostarcza mu życie, łatwiej znieść, gdy się przytula do znanych sobie osób. Co takiego się zmieniło, że teraz, gdy już potrafi się śmiać, wyłączać nogą laptopa i samodzielnie podnosić zabawki, miałby zostać oddelegowany do cichego pokoiku, z dala od życia, którego jest częścią? Czwartek W czwartki chodzimy do kina na seanse dla rodziców z dziećmi. Ten genialny w swej prostocie pomysł otwiera przed zmęczonymi rodzicielami możliwość zobaczenia dużego ekranu, zanim smyki pójdą do przedszkola. Wprawdzie maluchy dają z siebie wszystko, żebyśmy nie zapamiętali, co pokazywano, ale i tak jest świetnie! Jedyna rzecz, która pomniejsza tę naszą ekstatyczną radość z wyjścia do kina, to… filmy. Pustka, życie bez zakorzenienia i poczucia sensu, obsesje i mnóstwo motywów homoseksualnych (w trzech na cztery ostatnio widziane filmy!). Jednym słowem − kino familijne. Pewnie nie powinnam się gorączkować, bo przecież pokazują nam same obsypane nagrodami produkcje, jednak − i tu wyjdzie cała moja prowincjonalność i brak zrozumienia dla współczesnych trendów − skrycie tęsknię za filmami,w których dobry bohater przedstawiany jest jako godny naśladowania, w których świat nie jest chaosem, pozbawionym wszelkiego znaczenia i podczas których dzieciom nie trzeba ciągle zasłaniać oczu. Piątek Dziś powinnam wrócić do pracy. 154 dni po narodzinach Małego. Taki właśnie okres opieki nad dzieckiem uznano w naszym kraju za wystarczający. Bobik, mimo Matka-Polka w wielkim mieście. Jak się żyje w kraju Jana Pawła II? 91 że w ciągu tych pięciu miesięcy rozwinął się dużo bardziej niż większość ludzi podczas studiów doktoranckich, jeszcze nie potrafi samodzielnie siedzieć, jedynym smakiem, jaki zna, jest mleko mamy (cóż, jeśli nie liczyć piwa, papryki, płynu do kąpieli i wosku), a jedynym na świecie bezpiecznym punktem obserwacyjnym są ramiona rodziców. Z drugiej strony pięć miesięcy to na świecie szmat czasu: od dawna nie śledzę notowań WIG20, nie wiem nic o rynkowych trendach… Czy w ogóle jeszcze pracuje się na komputerach, czy też odeszły już do lamusa? Znajomi coraz śmielej pytają „co dalej”, światowe dziewczyny w naszych rodzinach wynajęły nianie i pojechały w delegacje… a ja? Tego dnia, jak na zawołanie, dzwoni znajomy prezes giełdowej spółki: „Jak tam? Jest pani już gotowa na podjęcie nowych wyzwań?”. Patrzę na Małego (oj, tak, to dopiero wyzwanie!). Jego buzia wyraża klarowny przekaz: giełda − nie, mleko − tak! Odmawiam, zasłaniając się przyjętymi „między ludźmi” powodami. Jakoś nie do końca wierzę w zrozumienie słów „Bobik mnie potrzebuje”. Sobota Taty znów nie ma w domu. To już trzeci nasz wieczór we dwoje w tym tygodniu. Tata zmienia świat. A ponieważ jest dużo do zmiany, to często go nie ma. Oboje mamy kryzys, więc pakuję Małego do chusty i idziemy na miasto. Gałgan jest już sporych rozmiarów, więc trudno go ukryć pod kurtką. Z uśmiechem przyjmujemy więc kolejny raz te same komentarze: „Ojej, a on się tam nie udusi?”, „Czego to ludzie jeszcze nie wymyślą!”, „Tak się dzieci rozpieszcza! Będzie go pani całe życie nosić”. Rozpieszczony, zadowolony Gałgan rzuca na przechodniów uporczywe spojrzenia. Spotykamy kolegę z dawnych czasów. Trzydziestolatek. Pro- 92 Paulina Mazur jektant. „Ale fajny dzieciak!”. Mały nie lubi, gdy mówi się o nim w ten sposób, więc utrzymuje poważną minę. „Wiesz, Kasia coraz częściej mówi mi, że musimy pomyśleć o dziecku. Może to zabrzmi głupio, ale ja jakoś nie mogę znaleźć żadnego argumentu za dzieckiem”. Całą drogę przepraszam Małego, że to usłyszał, i zapewniam, że następnym razem wyjdziemy z domu dopiero, gdy będzie pełnoletni. Dzień Pański Jesteśmy na wsi. Do niedzielnego stołu siadamy wszyscy oprócz Dziadka. Jest na popołudniowej zmianie. Kilka lat temu Philip Morris obliczył, że bardziej opłaci mu się system pracy 4+2 zamiast typowego tygodnia 5+2, kiedy „2” przypadało na weekend. Od tamtej pory niedziela przestała być świętem. Z wyrzutem sumienia odprowadzamy go wzrokiem do drzwi, grając w planszówki czy przygotowując się do wyjścia do kościoła. Po obiedzie wracamy do domu. Atmosfera jest jakaś napięta. Mniej więcej w połowie drogi objawia się przyczyna nerwowości. „Wiesz… wieczorem jest spotkanie u Andrzejewicza. Będzie omawiana strategia przed następnymi wyborami. Nie muszę iść, ale wiesz… będą wszyscy”. Idzie. U Andrzejewicza rzeczywiście byli wszyscy. Wszyscy, którzy na sztandarach mają wartości konserwatywne, z rodziną na czele. Starają się, jak mogą, nie dostrzec tego, że rodzina − nie ta statystyczna, polska, będąca obiektem ich codziennych trosk, ale ich własna − spędza niedzielny wieczór sama. Niedzielny wieczór to już przecież jakby poniedziałkowy ranek. będzie chodził ze mną i że nie zostawię go z nianią ani nie oddam do żłobka, ale ostatecznie zaakceptował plan i teraz już występujemy jako zespół. Szukamy kapitału na start. Nie potrzeba nam dużo, więc składamy wniosek w konkursie mającym wspierać przedsiębiorcze mamy. „Pomysł świetny, proszę pani! Czy jest pani długotrwale bezrobotna? Nie. Czy straciła pani pracę z powodów leżących po stronie pracodawcy? Nie. Mieszka pani w gminie wiejskiej? Nie. Czy założy pani działalność poza Krako- Hmmm… powiem uczciwie: żadnych szans”. Spoglądamy z żalem na plakat mówiący, że my też możemy być przedsiębiorcami. Dobra grafika, świetny papier, najwyższej jakości druk. Równość szans aż razi w oczy, gdy się na niego patrzy. Na oko widać, że zamiast oplakatowania urzędów mogłyby powstać jakieś trzy, cztery firmy młodych mam. Wracamy do domu. Potrząsamy skarbonką. Jeszcze trochę. Hmmm… powiem uczciwie: żadnych szans Tata wraca późno. Wiadomo, we wtorki jest kolegium redakcyjne. „Robimy numer o Papieżu. O tym, jak ludzie nie przyjęli jego słów. Mówię ci, są świetne pomysły! Może jako młoda mama napiszesz coś o współczesnej rodzinie?”. wem? Najlepiej w powiatach dąbrowskim, tarnowskim lub limanowskim… Nie. No to może chociaż ma pani mniej niż 25 lat? Nie. Wtorek Co dalej? Redakcja „Pressji” nie zajmuje stanowiska w kwestii noszenia dzieci w chustach w świetle nauczania Jana Pawła II, ale Marcin Kędzierski w niniejszej tece krytycznie pisze o przyjętym w Polsce modelu społeczno-ekonomicznym. Poniedziałek Nowy tydzień. Nowe postanowienia. Zakładamy z Gawronem firmę. Wprawdzie długo musiałam mu obiecywać, że wszędzie 93