Relacje-Interpretacje Nr 4 (16) grudzień 2009_pdf
Transkrypt
Relacje-Interpretacje Nr 4 (16) grudzień 2009_pdf
Relacje nterpretacje ISSN 1895–8834 Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej 39. edycja „Bielskiej Jesieni” Nr 4 (16) grudzień 2009 Piękny śpiew żyje w Cieszynie Kryminalna historia w Bielsku-Białej Lipowe owocowanie Opowieści o bielsko-bialskich rodach ciąg dalszy 39. Biennale Malarstwa „Bielska Jesień” 2009 Na okładce: Joanna Wowrzeczka: Kobieta lat 55, schorowana, jej anemiczna córka i wnuk jedyna pociecha, most nad dworcem PKP w Skoczowie z cyklu Zdominowani (2008, akryl, płótno) (1) Od lewej: Beata Ewa Białecka: Artemida, Św. Sebastian (mały), Pieta (mała) (2008, olej, płótno); Paweł Matyszewski: Natura się nie myli, Zespół serotoninowy (2008, 2009, akryl, płótno); Kamil Kuskowski: Obraz V i Obraz VI z cyklu Antysemityzm wyparty (2009, akryl, płótno) (2) Od lewej: Anna Zmysłowska: Atmospheric-I2/Clossed Plates, Inside (2008, 2009, akryl, płótno); Konrad Trusiak: obrazy bez tytułu (2008, olej, płótno); Jerzy Kosałka: Fortepian, Okno, Filar z cyklu Bardzo dobre obrazy (2009, akryl, płótno) (3) Od lewej: Piotr Kossakowski: 2.36, 1.12, 1.48 (2008, olej, akryl, płótno), Josef F. (2009, olej, płótno) z cyklu Portrety; Wiktor Dyndo: Islam a terroryzm, Izrael–Palestyna/ Palestyna–Izrael, Chora propaganda (2008, 2009, olej, płótno) (4) Od lewej: Aleksander Laszenko: Nowa Opera, Brutalny beton (2008, akryl, olej, płótno), Kino (2009, olej, płótno) (5) Od lewej: Przemysław Kmieć: Wołanie, Podziemny (2008, olej, płótno); Andrzej Cisowski: Adalen 31, Przy stole (2008, olej, płótno) Krzysztof Morcinek (2) (1) (3) (4) (5) Relacje nterpretacje Okładka/wkładka 39. Biennale Malarstwa „Bielska Jesień” 2009 Literatura 4 Komisarz Orłowska wkracza do akcji Maria Trzeciak 8 Nauczyli się latać Paweł Feikisz 10 Wiersze, proza Monika Kusztal, Karolina Chyła, Julia Piątkowska, Maria Stańczak, Jakub Goczał Małgorzata Rozenau: 6-pak (2008/9, akryl, olej, płótno) Muzyka 17 Śpiew żyje w Cieszynie Magda Miśka-Jackowska Recenzje 1 Koncert na ciało aktora Magdalena Legendź 23 Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia Adres redakcji ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała telefony 033-822-05-93 (centrala) 033-822-16-96 (redakcja) [email protected] www. rok.bielsko.pl Redaktor naczelna Małgorzata Słonka Rada redakcyjna Ewa Bątkiewicz Lucyna Kozień Magdalena Legendź Janusz Legoń Leszek Miłoszewski Artur Pałyga Jan Picheta Maria Schejbal Agata Smalcerz Maria Trzeciak Urszula Witkowska Wydawca Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej dyrektor Leszek Miłoszewski Mikołaj wśród gwiazd Małgorzata Słonka Bielsko-Biała. Ludzie i budowle 12 Grunewaldowie Piotr Kenig Eliza Danowska: Kobieta bez brzucha, jak garnek bez ucha (2007, olej, płótno) Upowszechnianie 20 Wsiąść do pociągu... Jan Picheta Nowe Ateny 28 Stosowne – niestosowne 33 36 Janusz Legoń Rozmaitości Rekomendacje Galeria Wkładka Karolina Komorowska: Kredens w skali 1:1 (2007, akryl, płyta mdf) Rok IV nr 4 (16) grudzień 2009 Opracowanie graficzne, DTP Mirosław Baca Piotr Stasiowski 30 Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Aleksander Dyl – Fotografia przydrożna Druk Ośrodek Wydawniczy Augustana Nakład 1000 egz. (dofinansowany przez Urząd Miejski w Bielsku-Białej) Czasopismo bezpłatne ISSN 1895–8834 Magdalena Legendź Pustka. Niczego wokół nie ma. Mnie, ja, moje – niby tego pełno, niby aż kipi wrzącym olejem. Ale ja też nie ma. Jest poczucie braku i wyobcowania, myśl, by schować się w skorupie – bujanym fotelu, dresie. W workowatej sukni i blezerze. Przed drugim człowiekiem, przed życiem. Przed zmianą. Wrześniowa premiera Teatru Polskiego to spektakl aktorski. Taki, na jakie widzowie czekają, bo lubią pójść „na Guzikównę” albo „na Bułkę”. Koncert aktorskich możliwości, przede wszystkim w damskich rolach, ale panowie też nie pozostali w ogonie. na ciało aktora Koncert R e l a c j e Pustka i surowość. Te dwa epitety przychodzą na myśl, gdy chce się najkrócej określić miejsce akcji Królowej piękności z Leenane. Albo wściekłość i wrzask – skojarzenia z Williamem Faulknerem i przytłaczającą, duszną aurą jego prozy nie są przypadkowe – gdy próbuje się oddać klimat przedstawienia. Albo litość i trwoga, gdy chce się opisać stan, w jakim pozostają widzowie, jeszcze długo po wyjściu z teatru. Rozegrała się tragedia, ale we współczesności nie następuje katharsis. Postarał się o to reżyser, retuszując zakończenie. Nie ujawnimy go jednak przed finałem spektaklu. Samotność jest immanentną cechą współczesności, zakłada Martin McDonagh. Samotność rodzi frustrację, a frustracja agresję. Czy dlatego jesteśmy tak okrutni i bezwzględni? Sztuka irlandzkiego dramaturga jest laboratorium, w którym próbuje się znaleźć odpowiedź na to pytanie. Pod lupę wzięto dwie skazane na siebie kobiety – matkę i córkę. Właściwie wszystko na ten temat napisała już noblistka Elfriede Jelinek w powieści Pianistka, irlandzki autor patrzy jednak na problem dość interesująco, dodając od siebie różne smaczki. Jeśli samotność prowadzi do zaniku umiejętności kochania I n t e r p r e t a c j e Na poprzedniej stronie: Anna Guzik (Maureen) i Grzegorz Sikora (Pato) i okazywania uczuć, to jeszcze straszniejsza jest samotność we dwoje, a właściwie we dwie. Dlatego matka i córka tkwią w klinczu. Życie Mag (Grażyna Bułka) upływa między fotelem bujanym a zlewem, do którego na złość córce wylewa mocz, a punktami orientacyjnymi każdego identycznego dnia są owsianka, bulion, herbata i radiowe wiadomości. I słowne utarczki z Maureen. To ciekawe, że po pamiętnej roli córki w Utarczkach, właśnie ta aktorka wciela się w 70-letnią kobietę. Może tylko w sześćdziesiątkę, ale za to jak się wciela! Dres i czapeczka, wygodny domowy strój, kryją poruszające się ostrożnie, z widocznym trudem, ciało – otępiałe na inne bodźce poza zaspokajaniem elementarnych potrzeb. Także poczucia bezpieczeństwa, które testuje, sprawiając córce drobne złośliwości. Siedząc niemal cały czas w fotelu, gra oczami, mimiką twarzy, charakterystycznymi gestami. No i głosem: słodko-zjadliwym. Świetna. Byłoby truizmem pisać, że tytułowa rola Maureen pozwala na zaprezentowanie pełni możliwości aktorskich Annie Guzik. Jest brzydka i piękna, zła i skrzywdzona, delikatna i brutalna. Metamorfozy, którym ulega na scenie, są zaskakujące, ale wierzy się jej bez zastrzeżeń. Porusza się jak zmęczona, apatyczna, nieoczekująca niczego od życia dojrzała kobieta. Mówi beznamiętnym, głuchym głosem, to znów pobrzmiewa w nim czułość, ciepło lub odzywa się żal, wściekłość czy strach. Wskazówka wychyla się w obie strony poza zwykłą skalę emocji. Nie ma jednak w tej roli szarżowania ani aktorskich gierek, o co byłoby łatwo. Aktorka jest jednocześnie bardzo skupiona, wszystko wydobywa się z wnętrza. Jak to robi? Pozostanie to tajemnicą sztuki aktorskiej i tylko odrobinę mogą uchylić jej rąbka słowa reżysera przytoczone w programie: W dużej mierze praca aktora zakłada zaangażowanie procesów niezwiązanych ze świadomością. Wchłaniając postać w siebie, aktor zaczyna nią żyć. Znakomita w wyreżyserowanych ze smakiem duetach z Grzegorzem Sikorą, przepełnionych erotyzmem, pulsujących napięciem. Pod wpływem słów mężczyzny jej Maureen topnieje, mięknie jej harda natura, pod jego spojrzeniem rozkwita. Emanuje kobiecością, łagodną, delikatną, aż dziwimy się, gdzie mieściło się to wszystko pod twardą skorupą nieufności i złości. Podnosi głowę – dosłownie – zmienia się jej wzrok, uśmiech przestaje być zgryźliwy, ruchy łagodnieją. Nabiera pewności siebie. Ale też jego zainteresowanie sprawia, że łatwiej jej o okrucieństwo względem innej kobiety – matki. Na pierwszym planie Grażyna Bułka (Mag) Magdalena Legendź – teatrolożka, recenzentka i publicystka, redaktorka książek i czasopism. Pracuje w Ośrodku Wydawniczym Augustana. R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Maureen początkowo wydaje się ofiarą w wojnie pokoleń, z czasem okazuje się, że układ między kobietami jest sprzężeniem zwrotnym. U podłoża leżą dominacja i problem płci. Człowiek naprawdę wolny jest tylko w miłości, w seksie, a więc ta sfera podskórnie jest przyczyną ostrych konfliktów. Matka zachowuje się jak pies ogrodnika. Córka poświęca swoje szczęście w imię powinności, więzi własne emocje, krzywdząc siebie i innych. Kiedy emocje wybuchają, skutki są nieodwracalne. Jeszcze o scenografii, od pierwszego spojrzenia informującej, że tu się wydarzy coś złego. Izba, prosta, surowa, prawie pusta. Bielone deski, biały stół i krzesła. Przewrotnie wszystko jest utrzymane w kolorze niewinności. Czy dlatego, że Maureen jest niewinna, dziewicza, nietknięta? Czysta? Dla podkreślenia, że i Mag jest niewinna, bo koło jej życia osiągnęło starczą zdziecinniałość? Wyraża swoistą dziewiczość ich umysłów, ich ograniczenie. Czy może amoralizm? Fatum? Przecież żadna z zamkniętych, duszących się w tej przestrzeni kobiet nie jest winna tragedii. Na tylnej ścianie dwoje drzwi i trzecie wejście z boku – dla posłańca. Prawie jak w antycznej tragedii. Chociaż zarówno autor, jak i reżyser mniej zatroszczyli się o męskich bohaterów, to jednak partnerujący paniom Grzegorz Sikora i Sławomir Miska również stworzyli pełnokrwiste, wiarygodne i smakowite w szczegółach postaci. Jak wszyscy mieszkańcy Leenane cierpią na nudę istnienia, bezsilność i nic nie może zmienić ich rzeczywistości. Pato (Sikora) jest człowiekiem wrażliwym, ciepłym, a jednocześnie wycofanym, niepewnym siebie. Porusza się tak, jakby chciał przejść przez życie, a przynajmniej przez kuchnię Mag niepostrzeżenie, jego skrępowanie wyrażają oszczędne gesty. Różne barwy przepełniających go pragnień i uczuć oddaje, przede wszystkim operując głosem, nie tylko w świetnie przeczytanym z offu liście do Maureen. Aż chciało się wstać z widowni, pakować manatki i jechać do Bostonu. Warto też zwrócić uwagę na sceny, gdy między parą bohaterów rodzi się erotyczna bliskość: stanowczość, uległość, czułość i pożądanie aktor dozuje w odpowiednich proporcjach, nie popadając w schemat wiejskiego zalotnika. Ten dojmujący obraz bogactwa ludzkiego erotyzmu nie byłby pełen bez Maureen, która z poczwarki zamienia się w motyla, o czym było wcześniej. Jeśli Pato jest katalizatorem wydarzeń, to Ray (Miska), jego młodszy brat, spełnia funkcję pomocniczą – dzięki niemu widz poznaje tło wydarzeń. Może wyR e l a c j e obrazić sobie, jak wygląda za oknem, ale też jak żyją i myślą mieszkańcy Leenane. Niewdzięczną rolę, z założenia trochę jednowymiarową, aktor oswoił, różnicując warknięcia i szczęknięcia „młodego gniewnego” – raczej należałoby powiedzieć „młodego wkur...” – stopniując zniecierpliwienie w rozmowach z Mag i dodając szczyptę miękkości. A jedna dziewczyna na wsi czterdzieści lat żyła sama, sama w chałupie jak pestka – śpiewał przed laty Jacek Kleyff. W tym zdaniu mieści się cały świat Leenane, miasteczek w Polsce i gdzie indziej. Sławomir Miska (Ray) z Anną Guzik Tomasz Wójcik Teatr Polski w Bielsku-Białej: Martin McDonagh, Królowa piękności z Leenane, reżyseria: Grzegorz Chrapkiewicz, scenografia: Jan Kozikowski, muzyka: Krzysztof Maciejowski, premiera: 12 września 2009 I n t e r p r e t a c j e M a r i a Tr z e c i a k Komisarz Orłowska wkracza do akcji Pierwszy bielski kryminał, który czytałam, napisała Ewa Lach. Nosił tytuł Kryptonim „Czarna morwa” i dotyczył tak zwanej afery wełnianej, która około połowy lat 50. mocno wstrząsnęła miastem. Afera była autentyczna, poważna i miała skutki, o których dorośli rozmawiali przyciszonymi głosami jeszcze wiele lat później. Ktoś znajomy siedział dwa lata, ktoś inny się powiesił, jeszcze inny zdążył przed rewizją dobrze ukryć złoto i precjoza... W powieści Ewy Lach, chyba już odwilżowej, popaździernikowej, aferę rozplątują dzieci. Autor drugiego bielskiego kryminału – napisanego blisko pół wieku po pierwszym – oczywiście w dzieciństwie czytał Kryptonim. – Pamiętam, że chodziłem z rodzicami w okolice Domu Żołnierza, bo w książce było napisane, że tam rosły morwy – mówi. Na początku lata w bielskim Wydawnictwie STO ukazała się pierwsza część jego kryminalnej serii Komisarz Orłowska – Albatros i hiena. To kryminał z gatunku północnych. Po pierwsze bowiem – bliżej mu do powieści skandynawskich czy rosyjskich niż włoskich albo francuskich. Po drugie – główny bohater nie jest smakoszem. Inspiracji Ewą Lach – w sensie skłonności do drążenia współczesnych afer – brak. Sądząc po pierwszym tomie, seria będzie w porządku. Maria Trzeciak – dziennikarka, publicystka, redaktorka „Pełnej Kultury!” i „Magazynu Samorządowego”. R e l a c j e [Autor o autorze Imię i nazwisko: Niedługo pojawi się notka na stronie www.komisarzorlowska.sto.pl (przy okazji wydania drugiego tomu), pseudonim: K. M. Bakow. Nigdy nie chodziło mi o ukrywanie mojej osoby, pisarze po prostu używają pseudonimów. (Pseudonim jednak, jak to pseudonim, wzbudził spekulacje). Zawód: pracownik uniwersytetu, doktor, zajmuję się sztukami pięknymi. To może tyle. Kwalifikacje do kryminałów pisania: Jestem bielszczaninem, bielskofilem i absolutnym nałogowcem tego miasta. Pisanie to moje hobby. Jestem facetem, który napisał książkę, bo mu to sprawia przyjemność.] Seria, jak planuje autor, będzie się składała z pięciu części. Bo w jednej nie da się wyczerpać wszystkich, już pomyślanych i rozplanowanych, pomysłów. Bo żal tak szybko porzucić ledwo co powołaną do życia główną bohaterkę. – Najtrudniejsze jest nie napisanie książki, tylko wymyślenie postaci – twierdzi autor. Dlatego pierwsza część jest czymś w rodzaju poligonu doświadczalnego, próbują się w niej związki i zależności między postaciami, klarują charaktery. No i oczywiście rozwija pierwszy wątek kryminalny. [Wątek kryminalny Seria morderstw młodych kobiet w Dolinie Gościnnej. Tajemniczy bogacz o podwójnej tożsamości. Zbrodnia sprzed lat. Wszędzie artyści – w Bielsku i w Cieszynie. Plus obława na brutalnego bandziora na gościnnych występach. Komisarz Orłowska daje radę.] I n t e r p r e t a c j e – Książka się nam spodobała i jesteśmy zainteresowani następnymi częściami – ujawnia Krzysztof Zbijowski, właściciel Wydawnictwa STO i, podobnie jak autor, wielki fan Bielska. – Poza tym, ze względów marketingowych, seria jest lepsza niż pojedyncza książka. Zbijowskiemu bardzo pasuje, że główną scenerią wszystkich tomów ma być Bielsko-Biała. – Obaj jesteśmy bielszczanami z zamiłowania i obaj chcemy promować to miasto. Zupełnie inaczej czyta się książkę, znając ulice i miejsca, w których rozgrywa się akcja. To tworzy bardzo emocjonalny związek. Sam chciałbym pojechać do Ystad, żeby poznać scenerię kryminałów Mankella o Wallanderze. Krajewski serią o Mocku zrobił rewelacyjną kampanię promocyjną Wrocławiowi. Bielsku-Białej też się coś takiego należy – uważa. Autor: To nie jest literatura faktu ani praca naukowa! To jest rozrywka! Mnie nie interesuje współczesność czy afery. Mnie interesują secesyjne kamienice, stare pocztówki, parki, lasy. Unikam z całych sił publicystyki, bo odbiera książce uniwersalność. Realia „Niniejsza książka jest powieścią, więc z definicji stanowi fikcję” – zastrzega tuż nad stopką redakcyjną wydawnictwo. I rzeczywiście – wszystkie skojarzenia z mniej lub bardziej współczesnymi lokalnymi aferami i aferzystami, z realiami pracy w policji etc. nie wytrzymują próby czytania. Albatros i hiena to 150 procent fikcji w fikcji. R e l a c j e Agata Tomiczek-Wołonciej Główna bohaterka Autor: Chciałem, żeby kobieta była bohaterką, bo lubię kobiety, a poza tym mało jest w literaturze kobiet policjantek. Powstała zatem Edyta Orłowska, komisarz, wiek ok. 40 lat. „Spadochroniarka” z warszawskiej Komendy Głównej, zesłana na prowincję przez zawistnego kolegę. Glina z powołania, policjantka-psycholożka. Miewa bolesne miesiączki, pracuje w wannie, lubi dobre ciuchy. Czasem, po babsku, daje się zaskoczyć, ale myśleć generalnie nie przestaje. – Pisanie takiej książki to jest stałe obcowanie z obcą kobietą – mówi z lekkim przerażeniem autor, choć przyznaje, że psychicznie komisarz Orłowska posiada sporo jego własnych cech. Na przykład ta praca w wannie. – Bardzo mi było szkoda, kiedy firma Amber przestała produkować herbaciany płyn do kąpieli... Modę też lubię. I n t e r p r e t a c j e Wydawca: Bardzo się cieszę, że w książce nie ma odniesień do żadnych aktualnych wydarzeń. Także dlatego, że gdyby były, powieść stałaby się mniej czytelna dla nie-bielszczan. I inny aspekt fikcyjności. Taki Baron, właściciel Doliny Gościnnej, który ma w kieszeni pół miasta, u Marininy czy Donny Leon byłby wielkim mafiosem, bez skrupułów korumpującym i/lub zabijającym urzędników i policjantów. Baron Bakowa używa swoich pieniędzy w celach zgoła innych – bez wchodzenia w szczegóły, wręcz dobroczynnych. – To, że on kupuje Dolinę Gościnną, jest w gruncie rzeczy jakąś realizacją mojego marzenia, żeby te tereny zabezpieczyć przed zniszczeniem, zaśmieceniem – deklaruje autor. – Słyszał Pan kiedyś, żeby w Polsce prowincjonalna komenda policji organizowała konferencje prasowe, aby poinformować opinię publiczną o przebiegu śledztwa? – pytam zjadliwie. – Dlaczego nie pokazać pracy policji w sposób wyidealizowany? Wszystkie książki sensacyjne czy filmy kryminalne korzystają ze schematów, z przerysowań, a ja nie mogę? Pasowała mi do akcji konferencja prasowa, to zrobiłem konferencję prasową i już. Czepiam się dalej. – A kępa dębów, w której znaleziono pierwsze zwłoki, jest tam, gdzie pokazuje mapka na waszej stronie internetowej? – Dwa lata temu była... Topografia mimochodem przeszła w sferę fikcji. Artyści Nie ma co ukrywać, bo wychodzi na jaw dosyć szybko, że zbrodnie produkowane są w środowisku artystycznym. I obudowane efektowną artystyczną teorią. Jednak motyw przesadnie artystyczny nie jest – to zwykła zawiść, choć ekstremalnych rozmiarów. – Może zbyt ekstremalnych? – sugeruję nieśmiało. – A znała Pani paru artystów? Znaczy, słusznie się ich boję... Dialekt Komisarz Orłowska przyjechała z Warszawy i nadziwić się nie może, jak my tu w Bielsku mówimy. Autor: Mnie się zawsze wydawało, że literacką pol szczyzną. A na studiach koledzy mnie pytali, jakich ja wyrazów używam, co to jest na przykład kamerlik. Wydawca: Mnie kiedyś przez telefon kolega poznał nie po nazwisku, tylko po akcencie. Autor: Pomyślałem, że fajnie byłoby to pokazać. R e l a c j e Spojrzenie na Bielsko-Białą i bielszczan z zewnątrz autor zyskał dzięki kilkuletniemu pobytowi w wielkim Wrocławiu. Po powrocie trochę się przyzwyczajał do naszej spokojnej prowincjonalności – i do akcentu. Wreszcie docenił. Teraz autor chodzi z żoną po mieście i wypatruje miejsc i nazw do umieszczenia w kolejnej powieści. Dużo pasuje. W jednym z kolejnych tomów zbrodnia zostanie popełniona na osiedlu Słonecznym. I n t e r p r e t a c j e O Albatrosie i hienie dyskutują czytelnik zadowolony (CZ) i czytelnik niezadowolony (CN) CZ: Bardzo długo nikt nie napisał książki, która działaby się w Bielsku-Białej, a teraz szykuje się cała seria. Fajnie jest czytać o własnym mieście! CN: To rzeczywiście ekscytujące, zwłaszcza że mamy tu bardzo realistyczną wizję miasta – wszystko dzieje się w konkretnych miejscach, które w dodatku można obejrzeć z mapką w ręce – polecam wszystkim czytelnikom. Można też odkryć miejsca, o których się rzadko pamięta, jak choćby Dolina Gościnna. Ale tu mam wątpliwość – czy ktokolwiek w Bielsku-Białej posługuje się tą nazwą? To jest nazwa z przewodnika dla turystów. CZ: Fakt, kiedyś to był popularny szlak spacerowy, ale chodząc tamtędy, pojęcia nie miałam, że chodzę Doliną Gościnną. Teraz, dzięki komisarz Orłowskiej, już wiem. CN: Uderza mnie co innego – topografia jest szczegółowa, ale miasto zaprezentowane w powieści jest jakieś nijakie i bezbarwne, choć przecież autor deklaruje entuzjazm dla niego. CZ: A mnie się podoba ten zabieg, że główna bohaterka jest kimś z zewnątrz, kto patrzy na Bielsko świeżym okiem, badawczo, i odkrywa różne niezauważalne dla bielszczan zjawiska (choćby nasz regionalizm językowy). CN: Tak, tylko ten pomysł nie został wykorzystany do końca. Moim zdaniem spojrzenie Orłowskiej jest właśnie ciut nieświeże. Cały czas czuję, że pisze to bielszczanin i że ten bielszczanin nie znalazł sposobu na opisanie Bielska-Białej w sposób bardziej zobiektywizowany. Bo prawdziwe zaangażowanie emocjonalne nie polega na zachwycie – wręcz przeciwnie, jak czujesz, że miasto jest twoje, to cię denerwuje, kiedy coś się w tym twoim mieście dzieje nie tak. A w powieści Bielsko jest takie cudowne... CZ: Jak to cudowne? A Baron, który ma pół miasta w kieszeni? A same morderstwa? CN: Baron rzeczywiście ma pół miasta, ale nie na zasadzie mafijnych interesów, tylko uczciwych inwestycji. W intencji autora on cały czas pozostaje postacią szlachetną. Jest takim dobrym panem na zamku. Można nawet odnieść wrażenie, że ktoś taki by się Bielsku‑Białej przydał. A co do morderstw, jakby spojrzeć na nie z punktu widzenia Orłowskiej, to dobrze, że się zdarzyły, bo są dla niej szansą na zawodowy sukces. CzyR e l a c j e telnicy też się cieszą, bo dzięki zbrodniom w naszym sennym prowincjonalnym mieście wreszcie coś się dzieje. CZ: Ale szarżujesz. Kryminał to kryminał, w kryminale morderstwo jest obowiązkowe. Nie po to czytamy kryminały, żeby zdobywać wiedzę o miejscu, w którym popełniono zbrodnię! A Albatros i hiena to rzetelna powieść kryminalna. CN: OK, ale tej rzetelności starcza na pół książki. Potem wszystko jest już jasne i wystarczy średnia inteligencja, żeby domyślić się, kto jest zabójcą. CZ: No to co? W wielu kryminałach od samej zagadki ciekawszy jest sposób prowadzenia śledztwa, osobowość policjanta. A komisarz Orłowska jest świetnie skonstruowaną postacią. Stuprocentową kobietą, w dodatku wymyśloną przez mężczyznę (!). CN: Tak, tak, sam się dałem nabrać i sądziłem, że pod pseudonimem Bakow ukrywa się autorka. Ale jednak czegoś mi w Orłowskiej brakuje. Ona cierpi na typowe słabości większości bohaterów współczesnych kryminałów – jest samotna, niedoceniona, sfrustrowana. Takie postacie zaczynają mnie już irytować. CZ: Jest zasadnicza różnica – Orłowska nie jest cyniczna. Może właśnie dlatego, że jest kobietą – i tu plus dla autora, że się zdecydował na kobietę policjantkę. Kolejny duży plus to nadzwyczaj pomysłowa koncepcja morderstw. To są morderstwa artystyczne. CN: Też mi się podoba pomysłowość autora, ale uważam, że mógłby ją lepiej wykorzystać w konstrukcji fabularnej i kompozycji. Ponadto „artyzm” zbrodni wydaje mi się niespójny z jednak realistycznym zamiarem powieści. CZ: Strasznie wybrzydzasz. Ale jak się ukaże następny tom – Padlinożercy, może już w listopadzie – to przeczytasz? CN: Na pewno. I chciałbym, żeby tytuł jakoś odnosił się do naszego miasta, coś prawdziwego o nim mówił. Rozmawiali: czytelnik zadowolony – Pani Gloss, czytelnik niezadowolony – Ilja Obłomow K. M. Bakow, Albatros i hiena, z serii „Komisarz Orłowska”, cz. 1, Wydawnictwo STO, Bielsko‑Biała 2009 I n t e r p r e t a c j e Paweł Feikisz Nauczyli się latać Co to jest „Lipa”, w bielskim środowisku literackim wie każdy, wie też ten, kto miał nauczyciela polonistę umiejącego w swoim uczniu odkryć pisarską iskrę. Bielski przegląd dziecięcej i młodzieżowej twórczości literackiej ma markę uznaną w całym kraju. Wśród laureatów tegorocznej „Lipy” są młodzi ludzie z Zamościa, Międzyzdrojów, Wrocławia, Zielonej Góry... Łukasz Warchoł z Pionek (woj. mazowieckie) pisze wiersze; na zdjęciu z Janem Pichetą Paweł Feikisz – bielszczanin, absolwent filologii polskiej UJ. Publikował krytyczne teksty o literaturze w „Studium” i „Polityce”; obecnie dziennikarz Telewizji Bielsko. R e l a c j e Jeden z uczestników finału, który odbył się 23 października, powiedział: „Przyciągnęło mnie tu nazwisko Tomasza Jastruna”. Przypomnijmy, że poeta razem z Juliuszem Wątrobą i Janem Pichetą wchodzi od wielu lat w skład jury przeglądu. „Lipa” wiąże się nierozłącznie z nazwiskiem tego ostatniego, jej inicjatora w 1983 roku, kiedy – jak sam przyznaje – była sposobem pozyskania kandydatów do prowadzonej przez niego szkółki literackiej. Wraz z Ireną Edelman, szefową Spółdzielczego Centrum Kultury Best, tworzyli prawie wszystkie edycje. Raz tylko „Lipa” przeprowadziła się do Bielskiego Centrum Kultury i raz do harcówki przy ulicy Fryderyka Chopina. Jan Picheta, mówiąc o znanych laureatach, wymienia m.in. Jolantę Stefko, ale szybko dodaje, że wielu z nich to znakomitości z innych dziedzin, począwszy od fotografii, aż po fizykę jądrową. I tu właśnie docieramy do sensu tego przeglądu – nie chodzi tylko o odkrywanie literackich talentów i skierowanie ich w stronę uczestnictwa w życiu literackim, ale również zachęcenie młodych ludzi do pisania. „Lipa” służy w mniejszym stopniu wyłuskiwaniu wielkich indywidualności, bardziej stworze- niu wśród młodzieży mody na pisanie. Świadczy o tym fakt, że nie ma pierwszych miejsc, a co za tym idzie rywalizacji. Są tylko laureaci, którzy w liczbie zbliżonej do setki rokrocznie przyjeżdżają do Bestu. – Młodzież zachowuje świeże, cudownie lekkie spojrzenie na rzeczywistość. Potrafi dostrzec w przyrodzie, naturze, świecie, który ją otacza, to, o czym dorośli zapomnieli – mówi Jan Picheta, tłumacząc, dlaczego warto organizować przegląd dla młodych twórców. Taka świeżość spojrzenia dotyczy przede wszystkim najmłodszych uczestników, uczniów szkół podstawowych. Julia z Wrocławia powiedziała mi: „Ja piszę dla dobrej zabawy. Można bawić się słowami”. Trójka dzieci z Wrocławia zapytanych, o czym najbardziej lubią pisać, po kolei odpowiadała: „o jabłkach”; „o Bogu”; „o poduszkach”. Te dzieciaki przypominają, że inspiracja poetycka nie ma charakteru jakiegoś bardzo wyszukanego aktu wtajemniczenia. To raczej coś prostego. Dostrzeżenie na przykład tego, że poduszka jest poduszką i że może być jednocześnie metaforą czegoś więcej. Zadziwia to, co można znaleźć w utworach najmłodszych twórców. W wierszu Wiktora Woronickiego słyI n t e r p r e t a c j e chać echo średniowiecznej koncepcji Boga w ujęciu Alai na de Lille’a: „Bóg jest kulą, której środek jest wszędzie, a obwód nigdzie”. W wierszu drugoklasisty z Wrocławia czytamy: Jak wygląda Bóg? / Myślałem / Namalowałem koło/ W nim kropki. Kiedyś Wydawnictwo Literackie wypuściło serię poradników, a wśród nich książkę M. Sweeneya i J. H. Williamsa Jak pisać dobrą poezję. Wtedy zżymałem się na myśl, że ktoś chce uczyć poszukiwania „natchnienia” i przez to przyczyni się do mnożenia przeciętnych poetów. Ale teraz jestem przeświadczony – i w perspektywie bielskiej „Lipy” przeświadczenie to jest mocniejsze – że poezję powinien odkryć w sobie każdy. Każdy, jak bohater filmu Listonosz, powinien zrozumieć, że metafora pomaga widzieć więcej i głębiej, a przy okazji oczarować kobietę. Rozmawiając z młodymi uczestnikami, przekonujemy się, że umiejętność pisania jest najlepszą zabawką, jaką można dać młodzieży w procesie edukacji. Kuba Ogonowski zapamiętał moment, kiedy napisał pierwszy utwór. Było to w szkole, nauczycielka poleciła mu stworzyć wiersz na podstawie tego, co przypadkowo powiedział: „nie ma mnie, jestem powietrzem”. Często brakuje takich nauczycieli, którzy w odpowiednim momencie podpowiedzą nam, kiedy zaczyna się poezja. I ogólnie, kiedy zaczyna się literatura. Wymyślanie metafor jest równie dobrym ćwiczeniem młodego, elastycznego umysłu jak snucie pięknych opowieści. Na „Lipę” przyjeżdżają nie tylko poeci, wielu to prozaicy. Wśród nich znalazł się Filip Szyszkowski z Międzyzdrojów, którego mistrzem i literackim wzorem jest S. King, a najbardziej, jak twierdzi, lubi zabijać bohaterów. O swoim pisaniu mówi jeszcze: „Uwielbiam zaczynać projekty, bo tak jestem stworzony”. Wielu młodych ludzi zwierza się, że pisanie sprawia im ogromną radość, a literatura jest dla nich niby tlen, bez którego nie mogą żyć: „To jest potrzeba duszy. Potrzeba kontaktu z ludźmi na innej płaszczyźnie”; „Bardzo dużo czytam i przelewam siebie na papier. To jest całe moje życie”; „To sposób zapamiętania tego, co dla nas ważne”. Można potraktować też przegląd taki jak „Lipa” jako swoisty sejsmograf pokazujący, czym młodzi ludzie żyją. Są oczywiście wiersze o miłości, które czasami śmiałością mogą zawstydzić: chcę otulić Cię mym / zapachem / i owinąć Cię / kształtem mego ciała (Agnieszka Sikorska). Ale to, że kilkunastolatki piszą śmiałe erotyki, to też jakiś znak czasów. Jan Picheta zauważył jeszcze inny rys nadesłanych na „Lipę” 2009 utworów literackich, określaR e l a c j e jąc go mianem katastrofizmu. To, co kryje się pod owym określeniem, jest związane w dużym stopniu z krytyką kultury konsumpcyjnej mocno obecnej w tekstach lipowiczów. Przykładem niech będzie ostatnia fraza wiersza Supermarket Moniki Kusztal: Mięso mielone / I Chrystus / W towarze do zwrotu. „Lipa” to także niepowtarzalny klimat, który sprawia, że młodzi poeci i prozaicy do Bielska-Białej chętnie wracają. To pewne rytuały, zaczynając od prozaicznego, zdawałoby się, posiłku, który czeka na młodych twórców, spędzających przecież w Beście cały niemal dzień. Przez pierwsze dwadzieścia parę edycji laureaci raczyli się węgierską zupą gulaszową i teraz, gdy na jakimś forum internetowym pojawił się temat „Lipy”, od razu jeden z dawnych uczestników zapytał: „A bogracz był?”. Tym razem – odpowiadam – nie było. Nie było też podczas uroczystego zakończenia 27. edycji Tomasza Jastruna. Nie zawiódł oczywiście Jan Picheta, który pełnił funkcję gospodarza salonu literackiego, jakim niewątpliwie jest bielski przegląd. Z wprawą najlepszego konferansjera i zarazem wodzireja zapraszał laureatów na scenę po odbiór wyróżnienia – na przykład za „udany mariaż literatury i hippiki”. Wiele można by o „Lipie” opowiadać. Jest ogólnopolskim zlotem młodych ludzi, dla których literatura coś znaczy i którzy potrafią już coś z tekstem literackim zrobić, napisać chociażby zgrabny sonet. Czy wyrosną z nich etatowi literaci, wydaje się mniej ważne niż to, że dzięki pisaniu nauczyli się już latać, że posłużę się wierszem jednej z laureatek, nad srebrnymi nićmi babiego lata / potocznie nazywanymi życiem (Anna Ślezińska). Marta Dziedzina z Poraja (woj. śląskie) została laureatką „Lipy” nie po raz pierwszy Paweł Feikisz Adam Bełda z Nawsia Kołaczyckiego (woj. podkarpackie) 13. Ogólnopolski (27. Wojewódzki) Przegląd Dziecięcej i Młodzieżowej Twórczości Literackiej „Lipa”: 23 października 2009, Spółdzielcze Centrum Kultury Best w Bielsku-Białej; patronat: Prezydent Miasta Bielska-Białej; organizator: SCK Best przy Spółdzielni Mieszkaniowej Złote Łany w Bielsku-Białej I n t e r p r e t a c j e Monika Kusztal Supermarket W dziale rybnym jest promocja na odpusty Na degustacji soków spowiadają hostessy Na ołtarzu siedemdziesięciopięcioprocentowy rabat na rajstopy Rodzinna niedziela Wózek zbawienia Anioły z makaronu Mięso mielone I Chrystus W towarze do zwrotu Monika Kusztal, licealistka ze Stalowej Woli w województwie podkarpackim Julia Piątkowska *** Mówiła jabłonka do jabłuszka Siedź spokojnie na drzewie bo się zerwiesz Chcę zwiedzić świat Jak literka O pęczniało aż się urwało Spadło Przechodziło dziecko Podniosło I zjadło Morał: Nawet kiedy dojrzewamy trzeba zawsze słuchać mamy Julia Piątkowska, uczennica II klasy szkoły podstawowej, wrocławianka Karolina Chyła Galimatias przy krzyżówce Fragment 10 – Komedia z Jerzym Stuhrem, tytuł dwuwyrazowy – szepnęła wyraźnie skonsternowana babunia, zaglądając w rozpostartą na stoliku „Jolkę z Krzyżykiem”. – Czekajcie no, w jakich komediach grał Stuhr?... – Seksmisja – podpowiedział niepewnie Kacper. – Kingsajz – zaproponowałam jednocześnie. – Wiem, że Kingsajz – rzuciła babunia z lekkim zniecierpliwieniem. – Kingsajz Kingsajzem, ale to ma być przecież dwuwyrazowe. Kingsajz nie jest dwuwyrazowy i Seksmisja też nie. Janeeek! – ryknęła najniespodziewaniej w kierunku dziadka zajętego efektywnym pacykowaniem kosiarki na kolor jadowicie zielony. – Janeeek, jaką znasz komedię z Jerzym Stuhrem, tytuł dwuwyrazowy? – Kingsajz! – wrzasnął bez wahania dziadek, który nie dosłyszał. – Peewnie! Kingsajz! Dwuwyrazowe ma być, a tyś głuchy jak pień – zbulwersowała się babunia-krzyżówkowiczka. Kacper i ja dostaliśmy potężnego ataku śmiechu. – Czekajcie, bo to się chyba będzie zaczynało na O – oznajmiła babunia. Dwuwyrazowa komedia z Jerzym Stuhrem, na O. Ej, czekajcie, czy są w ogóle jakieś dwa wyrazy, z których pierwszy zaczynałby się na O? – Ojciec zadżumionych – szepnął bez przekonania Kacperek. R e l a c j e – E tam, zaraz Ojciec – wściekła się babunia. Już się rozpędziłam napisać Ojca zadżumionych. Ja się poważnie pytam, a ty mi się tu wygłupiasz. – No co ci poradzę? Tak mi jakoś pierwsze przyszło do głowy, bo pasuje. Przecież nie możesz powiedzieć, że nie pasuje, no nie możesz. Dwa wyrazy są, pierwszy na O. Czego ci tu jeszcze brakuje do szczęścia? – Nie wydurniaj się – parsknęła doprowadzona do ostateczności babunia. – Pojęcia nie mam, co tutaj będzie za komedia ze Stuhrem na O. Czekajcie, a może to w ogóle nie jest na O? Nie, no musi być. O jak byk. E tam! – zbuntowała się nagle. – Ja tego nie robię! Wszystko długie, same jedenastki, podłe to takie, a do tego mętne. Nic po ludzku nie napiszą, wszystko jakieś nie z tej ziemi, nawet na te najbardziej oczywiste nie ma miejsca. Korytarz na przykład. Pustoszeje po dzwonku na przerwę – napisali. Musi być korytarz, no nie? – Nie wiem jak tobie, ale mnie się wydaje, że tam raczej powinna być... klasa – z lekkim wahaniem skonkludował Kacperek. – Co klasa? Gdzie klasa? PUSTOSZEJE PO DZWONKU... aha, klasa, powiadasz? Wiesz, to chyba jednak będzie klasa. Pustoszeje po dzwonku na przerwę. Jezu Mario, oczywiście że klasa, a ja już się piekliłam na nich za ten korytarz... – pisnęła babunia, owładnięta nagłym uczuI n t e r p r e t a c j e Maria Stańczak Jakub Goczał List do Małego Księcia Chciał Zagubieni Książę jesteśmy pod gwiazdami grzejemy ręce niebo śmieje się szeroko nasze niebo to jednak coś więcej... nagina marzenia jak kiedyś jego ojciec gałęzie leszczyny giął w indiańskie łuki Niespokojnie Książę żyjemy wśród szeptanych krucho skarg dzień do dnia się dodaje w dobrą gwiazdę trzeba wierzyć nam. ma pełnoletnie córki i pełnoletnie auto sporo luksusu na kredyt Nasze wieczne ucieczki – wycieczki nasze wzdychanie w nieznane kiedy niebo Cię olśni wiesz że zaczął się wielki taniec... tylko niektórzy wiedzą że nie jest pierwszym właścicielem tych markowych spodni i żony Pod gwiazdami Książę jesteśmy pod gwiazdami grzejemy ręce niebo śmieje się otwarcie i nie trzeba wtedy nic więcej! Maria Stańczak, mieszkanka Słotwiny na Żywiecczyźnie, szóstoklasistka ciem skruchy. – No ale ten Szyc! No jak miał na imię Szyc, pytam się was? Jak miał na imię? Pięć liter, druga O, ostatnia S. Nic tu nie pasuje. Wścieknę się chyba kiedyś z tą krzyżówką. Pół dnia nad nią siedzimy i dalej nic. Pięć liter, ostatnia S. I co wam wychodzi? – Doris – rzuciłam bez przekonania. – Może Doris? – No nie, Doris nie, bo to raczej kobieta, a on chłop – skonstatowała babunia nie bez racji. – No więc jak? Moris... Głupie jakieś, Moris, nie ma czegoś takiego. – Jak to nie ma? – wrzasnęła babunia z dziką energią. Jak to nie ma? Szyc, Szyc... Jakieś tam żydowskie czy inny piernik? A nuż Moris? Chociaż z urody to on mi tam na Żyda nie wygląda, ale kto go wie... Może być Moris... – Gdzie tam, co za Moris – wściekł się Kacperek. – Żaden Moris, tu musi być co innego. Słuchajcie, jakie imię się właściwie kończy na S? – Klemens! – wrzasnęłam odkrywczo. – Nie jest takie złe, a na S się kończy. Może to Klemens? (...) Karolina Chyła, gimnazjalistka z Byczyny w województwie opolskim R e l a c j e z wykształcenia kierownik z zawodu kierowca w tesco zawsze kupuje osiem rolek dużo taniej Agata Tomiczek-Wołonciej w nocy myśli często o koleżance swojej nastoletniej córki przychodzi tu niekiedy a po domu spaceruje boso nocne myśli wyciera rano w gazetę czyta niechętnie i jakby ze złością mówi o politykach na jesień martwi się o gaz o książki do szkoły i o żonę której w tej Austrii pewnie znowu coś wypadnie Jakub Goczał, licealista, mieszkaniec Marcyporęby w powiecie wadowickim I n t e r p r e t a c j e 11 Piotr Kenig Grunewaldowie Początki industrializacji w Bielsku i Białej W 1811 roku firmy Fröhlich, Grunewald & Comp. oraz Bracia Kolbenheyer otrzymały koncesje i pod względem prawnym stały się pierwszymi fabrykami sukna na terenie Bielska. Rewolucja przemysłowa, zapoczątkowana pięć lat wcześniej wprowadzeniem przędzarek mechanicznych, nabierała tempa. Znaczącą rolę odegrała w niej rodzina Grunewaldów. Rzeka Biała nie stanowiła już wówczas granicy działalności gospodarczej, a przedsiębiorcy swobodnie przenosili się z jednego jej brzegu na drugi. Piotr Kenig – bielszczanin, historyk, zainteresowany szczególnie dziejami Bielska‑Białej w XVIII-XIX wieku. Kustosz i kierownik Muzeum Techniki i Włókiennictwa. W latach 20. i 30. XVIII w. sukiennictwo w krajach habsburskich poczyniło istotne postępy. Szczególnie dotyczyło to Śląska, gdzie produkcja wzrosła z 59 tys. sztuk sukna w 1720 r. do 95 tys. w 1735 r. Poprawiła się zarazem jakość wyrobów, które zaczęły dorównywać towarom zagranicznym. Również w Bielsku cech sukienników przeżywał okres rozkwitu. W 1733 r. liczył 271 mistrzów, sprzedawali swoje wyroby w Polsce i na Węgrzech. Star- szyzna cechu pilnie nadzorowała pracę, starała się też ściągnąć do miasta zdolnych fachowców zajmujących się wykończaniem tkanin: foluszników, farbiarzy i postrzygaczy sukna. Jednym z nich był ewangelik Johann Georg Grunewald senior (ok. 1700–przed 1766). Pojawił się w mieście około 1737 r., a w trzy lata później jako folusznik został przyjęty do cechu sukienników. Mieszkał i pracował najpewniej na Dolnym Przedmieściu. Choć Dolne Przedmieście z kościołem św. Anny przy dzisiejszym placu F. Smolki. Fragment tzw. panoramy Johanny’ego (1801) 12 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e nie ma go jeszcze w wykazie właścicieli domów Bielska z 1747 r., w następnych latach musiał stać się znaczącą osobą, w 1762 r. określany był bowiem mianem „Dominus”, zarezerwowanym dla ówczesnej elity miasta. Był żonaty z bliżej nieznaną Anną Rosiną (zm. 1772), miał dwie córki i czterech synów. Zmarł poza Bielskiem. Być może jego krewnym był Christian Gottfried Grunewald (ok. 1720–1791), sukiennik z Regernsdorfu w Saksonii, który w 1757 r. poślubił w Bielsku Helenę Christ (zm. 1801). Małżonkowie mieszkali przy dzisiejszej ul. W. Orkana 18, nie mieli dzieci. Spośród męskich potomków Johanna Georga seniora w Bielsku pozostał jedynie Johann Georg Grunewald junior (1738–1814), sukiennik, żonaty z Anną Rosiną (zm. 1814), najstarszą córką bielskiego sukiennika Christiana Merckera. Przez kilkanaście lat mieszkał z rodziną na Dolnym Przedmieściu w domu nr 105, stojącym pośród ciasnej zabudowy nad Młynówką (Niprem), pomiędzy Dolnym Rynkiem (obecnie pl. F. Smolki) i rzeką Białą. Po śmierci teścia w 1780 r. odziedziczył jego posesję z ogrodem pod numerem 110. Przeprowadzka była niedaleka, dom Merckera stał w pobliżu brzegu Białej jako ostatni przy późniejszej Steggasse, wiodącej z Dolnego Rynku do brodu na rzece (ul. S. Stojałowskiego 8). Aż do końca lat 70. XVIII w., do czasu zbudowania szosy cesarskiej, czyli dzisiejszej ul. 11 Listopada, uliczka ta była głównym traktem prowadzącym na wschód. Do 1772 r. dom Merckera stał tuż przy granicy habsburskiego Śląska i Rzeczypospolitej. Grunewald pozostawał właścicielem tej nieruchomości aż do śmierci. W 1820 r. spadkobiercy sprzedali ją Franzowi Klupatemu. Johann Georg był ojcem sześciorga dzieci. Dwie córki szybko zmarły, trzecia, Johanna Eleonora (1771–?) była żoną postrzygaczy sukna: najpierw Friedricha Wildego, a później Augusta Davida Wickmanna, a także teściową Valentina Jankowskiego, również postrzygacza. Z drugim mężem opuściła miasto przed 1820 r. Trzej synowie Johanna Georga: Johann Samuel, David Benjamin i Karl Gottlieb, doszli do znacznego majątku jako kupcy i faR e l a c j e brykanci sukna. Pierwszy z braci nazywany był Samuelem, drugi Benjaminem, trzeci Karlem. Samuel Grunewald senior (1775–1837), sukiennik, poślubił Johannę Elisabeth (zm. 1847), córkę Heinricha Lenza, właściciela zajazdu na granicy Białej i Lipnika. Zapiski w księgach metrykalnych pozwalają stwierdzić, że mieszkał początkowo we wspomnianym domu nr 105 na bielskim Dolnym Przedmieściu, a później przeniósł się do Białej. W 1807 r. znajdujemy go tam jako oberżystę (przejął gospodę po zmarłym teściu), a w 1815 r. jako kupca sukiennego pod nr. 4, przy dzisiejszym pl. Wojska Polskiego 14. Później wrócił do Bielska, gdzie w 1822 r. kupił od farbiarza Ericha Sääfa dom nr 108 na Dolnym Przedmieściu (ul. 11 Listopada 8). Córka Rosina Anna (1805–1885) poślubiła tam Karla Samuela Schneidera (1801–1882), wówczas nauczyciela ewangelickiej szkoły żeńskiej, później pastora w Bielsku, w 1864 r. mianowanego superintendentem morawsko-śląskim. Był posłem do parlamentu wiedeńskiego (1848–1851, 1861–1876), osobą wybitnie zasłużoną nie tylko dla Bielska i Śląska Cieszyńskiego, lecz i całego protestantyzmu w Austrii. Po śmierci Samuela Grunewalda Schneiderowie odziedziczyli budynek nr 108, później sprzedali go małżonkom Burda. W domu tym mieszkał syn Samuela Grunewalda seniora, Samuel junior (1815–1857), sukiennik i kupiec, żonaty z Eleonorą, córką bielskiego farbiarza Johanna Gottlieba Fritschego, wnuczką pierwszego pastora bialskiego Johanna Mizi. W 1854 r. małżonkowie przeprowadzili się do budynku nr 57 na Żywieckim Przedmieściu (ul. Partyzantów 27). Wcześniej nieruchomość owa należała do brata Eleonory, rymarza Juliusa Fritschego, w 1851 r. została sprzedana Johannowi Zwarta zabudowa w miejscu dzisiejszej ul. S. Stojało wskiego. Po lewej dom Merckera/Grunewalda przy Steggasse (ok. 1897) I n t e r p r e t a c j e 13 Dolny Rynek (obecnie pl. F. Smolki) i zabudowa przy Steggasse (ok. 1898) 14 R e l a c j e Gottliebowi Batheltowi, który uruchomił tam fabrykę sukna. Samuel został prawdopodobnie jej kierownikiem, jednak wkrótce zmarł. Wdowa wyszła powtórnie za mąż za kupca wiedeńskiego Karla Juliusa von Kellera. Syn Samuela juniora, Ernst Samuel (1849–1931), wrócił do Bielska, gdzie poślubił Olgę Natalię Putschek. Był kupcem i właścicielem gruntów, po swoim wuju, pastorze Schneiderze, odziedziczył niewielki folwark, stojący do lat międzywojennych na rogu dzisiejszych ulic Piastowskiej i Starobielskiej. Umarł w kamienicy przy ul. Grunwaldzkiej 4. Jego syn dr Bruno Grunewald (1889 –1968) zmarł w Wiedniu jako ostatni męski potomek tej bielskiej familii. Powróćmy do pierwszych lat XIX w. Drugim synem Johanna Georga Grunewalda juniora był David (1778 –1836), wytwórca igieł. W 1805 r. poślubił Johannę Eleonorę (1772–1830), córkę Samuela Förstera (starszego), wdowę po bielskim kuśnierzu Gottfriedzie Wilhelme Wenzlu. W tym czasie trwała wspaniała koniunktura na wyroby miejscowego sukiennictwa, spowodowana wielkimi zamówieniami wojskowymi: Austria od ponad dekady prowadziła wojny z rewolucyjną, a następnie napoleońską Francją. Aby sprostać zapotrzebowaniu, bo- gatsi majstrowie uruchamiali więcej krosien, zatrudniali nowych czeladników, zaczynali mechanizować warsztaty. Ubożsi pracowali dla kupców sukiennych w systemie nakładu. W tej sytuacji David Grunewald porzucił dotychczasowe zajęcie i w 1808 r. został mistrzem sukienniczym w Bielsku. Pod datą 17 czerwca 1811 r. w dzienniku podawczym bielskiego magistratu odnotowano: „Tutejsza kompania handlowa Fröhlich, Grunewald & Comp. proszą (sic!) o zaświadczenie, że rzeczywiście prowadzą działalność na 14 krosnach tkackich i rocznie produkują ponad 1000 sztuk sukien najwyższej jakości, zarazem przez swoją pracowitość wielu ubogim mistrzom sukienniczym w tej okolicy zapewniają stałe wyżywienie i pracę, tak że wraz z suknami wysokiej jakości, produkowanymi na własnych krosnach, rocznie sprzedają przynajmniej 4500 sztuk sukien; przez to zatrudniają z pożytkiem obok postrzygaczy i farbiarzy do 250 ludzi (...)”. Zaświadczenie było niezbędne do uzyskania krajowej koncesji fabrycznej (Landes Fabriksprivilegium), która z kolei „dla pożytku tutejszego przemysłu” umożliwiłaby otwarcie składu fabrycznego w Wiedniu. Ponieważ zyskać miał na tym „nie tylko przemysł krajowy, ale w szczególności miejscowy, a w ogólności zatrudnienie”, magistrat ustosunkował się przychylnie do prośby i zaświadczenie wystawił. Na polecenie gubernium morawsko-śląskiego w Brnie c.k. urząd obwodowy w Cieszynie dekretem z 12 grudnia 1811 r. powiadomił bielski magistrat, że firmie Fröhlich, Grunewald & Comp. krajowa koncesja fabryczna została udzielona. Jedynym znanym z imienia udziałowcem tej spółki jest bielski sukiennik Heinrich Fröhlich (1757–1822), właściciel budynku nr 22 w mieście Bielsku (Rynek 31). Nie wiadomo, czy jego wspólnikami byli dwaj starsi bracia Grunewaldowie, Samuel oraz David, czy tylko jeden z nich, nieznani pozostają też ewentualni dalsi wspólnicy (& Comp.), prawdopodobnie jednym z nich był szwagier Grunewaldów, August David Wickmann. Samuel w kwietniu 1815 r., a David w 1812 i 1813 r. odnotowani zostali w metrykach kościelnych jako kupcy sukienni. Trzeci z braci, Karl, był w tym czasie samodzielnym majstrem sukienniczym, pracującym wraz z ojcem w budynku na Dolnym Przedmieściu 110. Na przełomie lat 1809–1810 David Grunewald przeniósł się do Białej, gdzie kupił dawny dom nr 96 mydlarza Karla Męcnarowskiego przy ul. Wiedeńskiej, przy śląsko-galicyjskim moście granicznym (obecnie placyk z fontanną). W 1811 r. uruchomił tu własną postrzyI n t e r p r e t a c j e garkę, przeciwko czemu bialski cech postrzygaczy zaprotestował z powodzeniem u galicyjskich władz gubernialnych. W 1814 r. firma Fröhlich, Grunewald & Comp. wyprodukowała 500 sztuk wysokiej jakości sukien, które poddano wykończeniu przy pomocy sprowadzonych z Brna nowoczesnych maszyn, podobnie jak dalsze 1500 sztuk zakupionych w stanie surowym u miejscowych majstrów. Z tego sprzedano do Rosji, Ilirii (Dalmacja, Hercegowina, Czarnogóra, Albania) i Włoch 1150 sztuk za kwotę 292 500 florenów. Brak informacji o jakimś specjalnym budynku fabrycznym, całkiem możliwe, że procesy produkcyjne odbywały się w domach współwłaścicieli przedsiębiorstwa. W połowie 1815 r. doszło do zmian w kierownictwie firmy. Z powodu konfliktu z bielskim cechem postrzygaczy, spowodowanego używaniem przez Karla Grunewalda własnej postrzygarki, ten ostatni zdecydował się wejść w spółkę z Davidem, zarazem z firmy wycofali się pozostali wspólnicy (Fröhlich & Comp.). Obaj bracia stali się wyłącznymi właścicielami fabryki, którą ulokowano w piętrowych murowanych budynkach nr 92 i 91 na Dolnym Przedmieściu (dzisiaj kamienice przy ul. Cechowej 8-10), kupionych przez Karla w 1813 i 1816 r. Należały do niego również pogorzeliska po domach nr 93 i 94 na rogu ul. Wiedeńskiej (Cechowa 6) oraz po domu nr 90 (ul. Cechowa 12). Nie wiadomo, jakiej nazwy firmy Grunewaldowie używali podczas wspólnej działalności, w księgach metrykalnych Karl określany był w następnych latach mianem „fabrykanta sukna”. Firma posiadała własny skład fabryczny w Wiedniu. David pozostawał w spółce z Karlem do 1824 r., po czym rozpoczął samodzielną działalność w Białej. R e l a c j e We wrześniu 1825 r. doszło do umowy pomiędzy tutejszym cechem sukienników a „c.k. uprzywilejowanym fabrykantem sukna i kaszmiru” Davidem Grunewaldem „w sprawie folusza nr 163 przy ulicy Komorowickiej”. Niewątpliwie rzecz dotyczyła zgody na współużytkowanie przez fabrykanta tego obiektu. W tym czasie przezwyciężono już skutki kryzysu gospodarczego, zapoczątkowanego w 1816 r., produkcja sukien wzrastała. Ponieważ pomieszczenia przy moście na Białej przestały wystarczać, trzeba było pomyśleć o przeprowadzce do obiektu fabrycznego, w którym możliwe byłoby uruchomienie najnowszych maszyn. Wkrótce nadarzyła się odpowiednia okazja. Nad tzw. lipnicką średnią Młynówką, płynącą wzdłuż ulicy św. Jana, dzisiejszej S. Sempołowskiej, stał drewniany młyn, którego właścicielami wcześniej byli m.in. David Gottsmann, Johann Kłapsia i Johann Samuel Hornik. Po śmierci kolejnego właściciela, Johanna Stokownego, w 1826 r. odbyła się licytacja „młyna wraz z dziedzińcem, ogrodem i polem ornym”, nowym właścicielem nieruchomości został David Grunewald. W następnych miesiącach obok młyna stanął murowany budynek z „maszyneriami”, w którym Grunewald uruchomił najpewniej fabryczną przędzalnię (Spinnfabrik). W 1827 r. darował całą nieruchomość swojej żonie Johannie Eleonorze i córce Johannie Friederice. W obliczu zbliżającej się śmierci żony (zm. 1830) ponownie został współwłaścicielem posesji, określanej jako „budynek fabryczny i młyn” (Fabrik- u. Mahlgebäude). Portret Davida Grunewalda, malarz nieznany, 1. ćwierć XIX w. Dawna fabryka Davida Grunewalda przy ul. S. Sempołowskiej, znacznie rozbudowana przez późniejszych właścicieli: Christiana W. Zipsera i braci Thetschel (stan ok. 1870) I n t e r p r e t a c j e 15 Dom Samuela Grunewalda przy ul. 11 Listopada 8, fragment widokówki (1908) Zamknięcie rynków zbytu w Królestwie Polskim oraz wysokie ceny wełny przyczyniły się w 1834 r. do upadku fabryki sukna Karla Grunewalda, w księdze bielskiego cechu sukienników odnotowano przy jego nazwisku: „zbiegł, oszukał wielu mistrzów”. Być może w kłopoty popadł też zakład Davida w Białej i to przyczyniło się do śmierci jego właściciela. Umarł w swojej fabryce 11 marca 1836 r. w wieku 58 lat. Jego jedyna córka i spad- kobierczyni, Johanna Friederika, niezamężna, przeżyła ojca o pół roku. Fabryka została przekazana sądowo w ręce Rudolfa Theodora Seeligera, finansisty i późniejszego burmistrza Białej. Jaka działalność była tu prowadzona w następnych latach, nie wiadomo. Najmłodszy z braci, Karl Grunewald (1784–po 1841), był żonaty z Johanną Eleonorą Batke (zm. 1822). Urodziła mu piątkę dzieci, z których jedno zmarło w dzieciństwie, córka Johanna Rosina (ur. 1813) poślubiła bielskiego sukiennika Friedricha Piescha, a losy trojga pozostają nieznane. W 1822 r. drugą żoną Karla została Amalie Friederike Hess, córka powroźnika z Białej. Z piątki dzieci, które urodziła, troje zmarło, a dwaj synowie: Robert Hermann (ur. 1826) i Heinrich Gustav (ur. 1828), wspominani są w 1841 r. Z dokumentów metrykalnych wynika, iż Grunewald pozostawał w bliskich stosunkach z bialskim kupcem Friedrichem Simonem i jego żoną Rosiną. Friedrich występował jako świadek obu ślubów Karla, Rosina była chrzestną jego dzieci. Bezdzietni Simonowie przekazali Grunewaldom swój dom w Białej nr 91 (ul. 11 Listopada 32). Zapis w księdze wieczystej z 1841 r. jest ostatnim, w którym odnotowano Karla Grunewalda z żoną, a także ich żyjące wtedy potomstwo, jednak rodzina mieszkała już wówczas poza Bielskiem-Białą. Dalsze jej losy pozostają nieznane. W rok później nieruchomości przy ul. Cechowej 6-12 zostały sądowo przekazane na własność bogatemu protokolantowi magistrackiemu z Bielska, Franzowi Thielowi, który w 1849 r. sprzedał je żydowskiemu finansiście Benjaminowi Holländerowi. W następnych latach stanęły tam okazałe dwupiętrowe kamienice mieszkalne. Po bielskiej fabryce Grunewaldów nie pozostał żaden ślad. Archiwum Kamienice mieszkalne przy ul. Cechowej 6-12 w miejscu dawnej fabryki Karla Grunewalda, widokówka (1908) 16 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Śpiew żyje w Cieszynie Dlaczego śpiew? Ponieważ nikomu nie jest obojętny – mówią twórcy Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Wokalnej „Viva il canto” w Cieszynie. Festiwal obchodził w tym roku 18. urodziny. Historia tego wydarzenia to opowieść o pasji, przyjaźni i muzyce przez duże M. Do niewielkiego biura przy ulicy Fredry ciągle ktoś zagląda, aby się przywitać. Pomieszczenie w starej kamienicy obok teatru nie spełnia żadnych funkcji reprezentacyjnych, a mimo to artyści uwielbiają w nim przesiadywać, częstowani kawą i znanym cieszyńskim batonikiem w złotym opakowaniu. Od połowy sierpnia, gdy trwają ostatnie przygotowania do kolejnej edycji festiwalu, drzwi niemal się nie zamykają. Sąsiedzi poznają głośny i szczery śmiech, poprzedzony często krótkim R e l a c j e Magda Miśka-Jackowska śpiewem. To Kałudi Kałudow, jeden z pomysłodawców imprezy, jej wieloletni dyrektor artystyczny. Nie było go w Cieszynie kilka lat, ale gdy przechadza się po ulicach, czuje na sobie wzrok mieszkańców, z których wielu podziwiało go na scenie. – Przefarbowałem się i ludzie boją się do mnie podchodzić – żartuje Kałudow, artysta niewielkiego wzrostu i wielkiego głosu. Tak jak Modena ma Pavarottiego, tak Cieszyn pokochał bułgarskiego tenora, który od niemal 20 lat przyjeżdża nad Olzę. Nie mogło go zabraknąć z okazji 18. urodzin. Zanim zaśpiewa w finałowym koncercie galowym, przez dwa tygodnie będzie szkolił w Cieszynie młodych śpiewaków, powtarzając im: – Bądźcie sobą! Rozśpiewali Cieszyn O spotkaniu trojga przyjaciół, od którego wszystko się zaczęło, opowiadali już setki razy. Zawsze wywołując zdziwienie, że w tak małym mieście i za tak małe Inauguracje odbywają się w kościele Jezusowym Magda Miśka-Jackowska – z pochodzenia cieszynianka, obecnie dziennikarka krakowskiego radia RMF Classic. I n t e r p r e t a c j e 17 ieniądze udało się zrealizować szalony plan – stwop rzyć festiwal muzyczny. W gronie twórców byli ówczesny burmistrz Cieszyna, a dziś europoseł Jan Olbrycht, Kałudi Kałudow i jedyna dama w tym towarzystwie – Małgorzata Mendel, popularyzatorka muzyki, związana w Uniwersytetem Śląskim. Czy to się stało w którejś z cieszyńskich restauracji, czy przy lampce wina w prywatnym mieszkaniu Małgorzaty Mendel? Nikt już nie pamięta. Pamiętają, że ktoś rzucił: a dlaczego nie? Kilka miesięcy później oglądali plakaty reklamujące pierwszą edycję pierwszego w mieście festiwalu poświęconego muzyce wokalnej. – Dla nas śpiew był zawodem albo sensem funkcjonowania. Nieodpartą chęcią poszukiwania nowych interpretacji, porównywaniem śpiewaków i bywaniem wszędzie tam, gdzie można było spotkać ulubionych artystów. Obok śpiewu nie można przejść obojętnie. Ta formuła się sprawdziła – tłumaczy dyrektor festiwalu Małgorzata Mendel. Dyrektor festiwalu Małgorzata Mendel Gala w Teatrze im. A. Mickiewicza (2007): NOSPR, dyrygent José Maria Florêncio junior 18 Na scenie, na rynku, na granicy Lata mijały i organizatorzy musieli szukać nowych wyzwań, aby przytrzymać u siebie publiczność, zjeżdżającą się do Cieszyna z całego Śląska, wielu innych miejsc w kraju, a dziś coraz częściej także z pobliskich Czech. Na początku już same tytuły przyciągały wielotysięczne tłumy. Mesjasza w kościele Jezusowym podziwiano na stojąco, a wiele osób nie zmieściło się w potężnej świątyni. Tosca, Skrzypek na dachu czy Carmen wystawiane były w malowniczej scenerii cieszyńskiego rynku, a widzom nie przeszkadzał nawet deszcz. Czegoś takiego w nadolziańskim miasteczku nikt im wcześniej nie pokazał. Publiczność trzeba zaskakiwać, dlatego w roku wstąpienia do Unii Europejskiej muzykę zagrano na Moście Przyjaźni – jednocześnie po polskiej i czeskiej stronie, a podczas następnej edycji można było oglądać kolejne akty opery Pucciniego w różnych miejscach miasta, podążając za artystami. Trudno wskazać coś, czego w Cieszynie jeszcze nie było. Realizowano autorskie festiwalowe widowiska, zapraszano widzów na filmy o śpiewie i na filmowym ekranie pokazywano opery. Debiutanci i mistrzowie Program tegorocznej edycji festiwalu „Viva il canto” pełen był wspomnień. Do Cieszyna przyjechał świętować 25-lecie pracy artystycznej Aleksander Teliga, jeden z najlepszych basów Europy, solista mediolańskiej La Scali, który właśnie nad Olzą zaczynał swoją karierę. Gorąco oklaskiwano Kałudiego Kałudowa. Obaj artyści przywieźli jednak swoich uczniów, bo to młodzi śpiewacy grają tu dziś pierwsze skrzypce. Mogą debiutować u boku sław, szkolić głos i proponować publiczności coś nowego. – Mówi się żartem, że nasz festiwal to przedsionek do kariery. Długo przed swoimi wielkimi sukcesami śpiewali u nas: Michelle Melinda Crider, Małgorzata Walewska, Mariusz Kwiecień, Dariusz Stachura, Rafał Siwek, Artur Ruciński i inni – wymienia dyrektor imprezy. „Viva il canto” ma zresztą szczęście do nazwisk. To tu, przed głośnymi koncertami w Warszawie, przyjechał po raz pierwszy wielki bas Paata Burchuladze – fenomenalny Borys Godunow u Modesta Musorgskiego. To w Cieszynie po swoim recitalu grał do rana na gitarze, śpiewając gruzińskie pieśni. Dla rodzinnej atmosfery, która jest podstawowym atutem festiwalu, najwięksi artyści rezygnują z wysokich honorariów. Pasja? Bezcenne Ale bilety lotnicze i hotele drożeją, podobnie jak wynajem sal i orkiestr, więc choć Małgorzata Mendel o pieniądzach nie lubi rozmawiać, musi. Sponsorzy nie są już tak hojni jak przed laty. Co drugi tłumaczy się kryzysem. Dopięcie festiwalowego budżetu graniczy z cudem. Gdy jednak sponsorzy zawodzą, dopisuje publiczność, która nieraz uratowała finanse „Viva il canto”. Zarabiać na festiwalu? O tym nikt z ekipy realizującej co roku cieszyńskie wydarzenie nie myśli. Mają coś, czego nie da się R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e kupić – pasję. – W pierwszych latach współpraca przyjaciół i znajomych dobrych znajomych wynikała z konieczności. Dla tych ludzi ostatni tydzień sierpnia spędzony za kulisami podczas obsługi koncertów był formą urlopu i sposobem na spróbowanie artystycznego życia. I tak już zostało... – przyznaje Małgorzata Mendel. Dziś przy festiwalu pracuje kilkanaście osób, głównie młodych i bardzo młodych. Prześcigają się w pomysłach i fundują gwiazdom rodzinną atmosferę oraz dobry humor. Z ekipą zaprzyjaźniła się m.in. znakomita polska mezzosopranistka Anna Lubańska i tego lata znów z radością przyjechała do Cieszyna. Jazz, gospel i klasyka Piękna muzyka jest blisko – powtarzają organizatorzy „Viva il canto” w 18. urodziny festiwalu. I podkreślają, że nie trzeba wydawać na nią fortuny. Karnet na wszystkie koncerty kosztuje tyle, co pojedynczy bilet do teatru lub opery w Krakowie i Warszawie. Od początku ideą festiwalu była jakość, a nie komercja. – Może dlatego naszych koncertów nie można zobaczyć w telewizji? – pyta przewrotnie Małgorzata Mendel. Cieszyn pozostaje daleko od stolicy, ale blisko świata – Wiednia, Pragi, no i muzyki z najwyższej półki. Nad programem pracuje się w biurze festiwalowym od listopada roku poprzedzającego. Stałymi punktami są koncert oratoryjno‑symfoniczny na inaugurację i gala operowa na finał sierpniowego wydarzenia. Reszta musi być niepowtarzalna – koncerty odbywają się w kościołach, muzeach, w salach cieszyńskiej szkoły muzycznej i Śląskiego Zamku Sztuki i Przedsiębiorczości. Dla fanów operetki są wieczory na dziedzińcu zamku w niedalekich Kończycach Małych. W dziewięciu koncertach tegorocznej edycji wzięło udział ponad pięciuset wykonawców. Wielu, jak Aleksander Teliga, filharmonicy zabrzańscy czy Orkiestra Państwowej Opery w Koszycach, to już artyści od dawna zaprzyjaźnieni z „Viva il canto”. Zabrzmiała muzyka argentyńska, hiszpańska i gospel. Festiwal otworzył rzadko wykonywany Samson Jerzego Fryderyka Haendla, a zamknęła gala operowa złożona z dzieł włoskich, rosyjskich i francuskich. Cieszyć się Cieszynem Choć w Polsce często wydarzenia kulturalne „podróżują” z miejsca na miejsce, twórcy „Viva il canto” nie planują przeprowadzki z Cieszyna. Bez jego uroku nie byłoby festiwalu. Czar miasta przedkładają nad wyższy budżet, lepszą promocję, większą frekwencję. Ale Małgorzata Mendel nie rezygnuje z marzeń: – Chciałabym, aby pojawiła się w Cieszynie piękna sala koncertowa. I żeby festiwal stał się bardzo znany w Europie. Marzą mi się festiwalowe produkcje i festiwalowe gadżety, dostępne w mieście. A na widowni młode pokolenie odbiorców i zachwyt publiczności, który będą wywoływać świetni śpiewacy, a nie ci wykreowani przez media, którzy śpiewać nie powinni... 18. Międzynarodowy Festiwal Muzyki Wokalnej „Viva il canto”, 21–29 sierpnia 2009, Cieszyn; organizator: Stowarzyszenie Via Musica R e l a c j e Carmina burana na Wzgórzu Zamkowym (2003) Kałudi Kałudow i Aleksander Teliga (2009) Archiwum festiwalowe I n t e r p r e t a c j e 19 Jan Picheta Wsiąść do pociągu... Podczas ostatniego spotkania rady redakcyjnej „Relacji–Interpretacji” jednym z tematów rozmowy stał się problem edukacji młodych pokoleń, w tym rówież kontaktów między artystami starszymi i adeptami sztuki. W poszukiwaniu formuły ułatwiającej porozumienie pomiędzy odległymi od siebie wiekowo pokoleniami kilkoro rozmówców wskazywało na pomysł, który był realizowany w Bielsku-Białej jeszcze wiosną. Dlatego wracamy do tego zdarzenia z dość odległej perspektywy, idąc za wskazaniem, że mogłoby ono stać się inspiracją podobnych działań w przyszłości. (red) 20 Jedną z idei, jakie w tym roku udało się zrealizować niestrudzonej animatorce życia społecznego i kulturalnego Helenie Dobranowicz, był Festiwal Sztuki „Bakcyle, czyli młodzież i artyści”. Zaktywizowała ludzi kultury z wielu instytucji – Galerii Bielskiej BWA, Teatru Polskiego, Gminy Wyznaniowej Żydowskiej, Poczty Polskiej, aptek i galerii prywatnych. Dzięki temu przejeżdżający od 15 do 24 kwietnia ulicami Bielska-Białej „pociąg do sztuki” zatrzymywał się na przystankach, do których artyści nigdy by nie dotarli. Znakomici twórcy ze środowiska bielskiego wystawiali swe prace na 11 wystawach, czasem w niecodziennych warunkach. Niesamowite wrażenie wywarły tkaniny Haliny Gocyły-Kocyby w ogromnym holu poczty głównej. Wnętrza dodały im niezwykłej dramaturgii, która nie pojawiłaby się w scenerii czterech ścian. Wydawało się, że dzieła Sizalowej Wróżki wirują i unoszą się ku górze. Wrażenia ruchu nie udałoby się zapewne uzyskać w sztucznym świetle galerii. Siłę wyrazu płócien Czesława Wieczorka spotęgowały menory w przestrzeni Żydowskiej Gminy Wyznaniowej. Artysta z Bystrej cudem uniknął śmierci w komorze gazowej, do której wprowadzono jego kolegów z dzieciństwa, i teraz daje świadectwo okrutnym czasom. Jest także prześmiewcą polskich przywar. Tę drugą stronę swojej duszy znakomicie odsłonił we wnętrzu R e l a c j e Jan Picheta – dziennikarz, publicysta, animator życia kulturalnego, poeta. Lidia Sztwiertnia ze swym Autoportretem z głową w szczurach Paweł Staliński Na sąsiedniej stronie: Halina Gocyła-Kocyba z Karoliną Jabcoń Julia Piekiełko I n t e r p r e t a c j e apteki z neorenesansowym wyposażeniem z lat 90. XIX wieku oraz w plenerze bielskiego Rynku. Helenie Dobranowicz bardzo zależało na ożywieniu Podcieni, które na co dzień straszą martwotą. Dlatego Michał Kliś miał wystawę swych plakatów w korytarzu kamienicy właśnie na Podcieniach. Artysta znalazł także interesujące pomieszczenia dla prac swej wnuczki, córki oraz własnych w jednym z bielskich przedszkoli, przy ul. 1 Maja. Zademonstrował m.in. pełne konstrukcje z kartonów, podświetlane od wewnątrz latarkami. Pokazał ponadto dzieła, które tworzył, jeszcze zanim został studentem ASP. Lidia Sztwiertnia swe pełne uroku rzeźby z brązu demonstrowała w galerii Zaplecze. Znakomicie dobrane pod względem kolorystycznym były obrazy Alfreda Biedrawy w Galerii Bielskiej BWA. Broniły się również dzieła Teresy Gołdy-Sowickiej w Stalarni Teatru Polskiego, Janusza Karbowniczka w galerii De facto oraz Andrzeja Łabińca w galerii Akcent Zespołu Szkół Plastycznych w Bielsku-Białej, którego młodzież uczestniczyła w projekcie. Jego celem nie było bowiem wyłącznie zaprezentowanie prac ósemki bielskich artystów. Młodzież bielskiego Plastyka połykała bakcyla sztuki podczas spotkań w pracowniach i rozmów ze wspomnianymi twórcami, a plon kontaktów jest bardzo bogaty. Dziełem młodych ludzi jest m.in. kolorowy katalog z wywiadami z ośmiorgiem artystów, ilustrowany zdjęciami prac i portretami rozmówców. Wywiady są w większości obszerne i dobrze napisane, gdyż młodzież kształciła się przez kilka miesięcy na specjalnych warsztatach dziennikarskich, które również były częścią bakcylowego projektu. Tom rozmów z artystami odsłania często nieznaną twarz twórców. Halina Gocyła-Kocyba ujawniła na przyR e l a c j e kład, że w tego typu kontaktach młodzieży ze starszymi już artystami korzyści czerpie nie tylko młodzież. Ona sama też wiele zawdzięcza młodym ludziom, którzy zaszczepili w niej bakcyla twórczego, gdy pracowała jako nauczycielka właśnie w bielskim Plastyku. Notabene uczniem Sizalowej Wróżki jest najsłynniejszy obecnie polski rzeźbiarz Igor Mitoraj, który ciepło ją wspomina. Inna wybitna postać bielskiego środowiska plastycznego, rzeźbiarka Lidia Sztwiertnia chciała przekazać młodzieży konieczność wytrwałości. Wyznała, iż za młodu lubiła balować do rana. Nie przejmowała się dniem jutrzejszym. Z wiekiem jednak pracuje coraz Michał Kliś pokazał nie tylko swoje prace, ale także swojej wnuczki Justysi Rupik (obok artysty) Grażyna Cybulska Teresa Gołda-Sowicka ze swoimi podopiecznymi: Moniką Juroszek, Martą Galisz i Sabiną Pietrusą Helena Dobranowicz I n t e r p r e t a c j e 21 ięcej – dłużej niż osiem godzin dziennie. Czasem twow rzy parę dni bez przerwy! Czas jest bowiem dany tylko raz... Byłaby zatem bardzo rada, gdyby udało się tę prawdę zaszczepić młodym ludziom. Jedna z uczestniczek projektu po rozmowach z Teresą Gołdą-Sowicką stwierdziła, że swój własny, niepowtarzalny styl będzie wypracowywać przez całe życie. Tego rodzaju refleksje towarzyszyły również innym młodym ludziom. I to właśnie był jeden z celów, które stawiała sobie pomysłodawczyni projektu. – Chciałam, aby przez pryzmat doświadczeń spełnionych artystów młodzież oceniła własne szanse i zagrożenia oraz zdecydowała, czy pozostać przy sztuce. Wbrew pozorom, sam talent nie wystarczy, a życie artysty nie jest łatwe – stwierdziła kuratorka festiwalu, która początkowo miała obawy, czy młodzież zainteresuje się projektem. Okazało się jednak, że było wręcz przeciwnie. Uczniowie bielskiej szkoły plastycznej chętnie wybierali i opisywali dzieła naszych artystów. Umawiali się nawet na dodatkowe spotkania. – Młodzież sama szukała kontaktu z twórcami. Zajmowała się tym, co dla niej inspirujące. Nawiązała porozumienie dzięki sile sztuki – wyznała Helena Dobranowicz. „Bakcyle” były bardzo ważne dla artystów, szczególnie starszych wiekiem. Dla kilku z nich nawet swego rodzaju powrotem do życia publicznego. Niektórzy nie widzieli się z sobą od kilkunastu lat. Nie mieli tak- że od dawna w stolicy Beskidów wystawy swych prac, a przecież artysta jest spełniony dopiero wówczas, gdy może otworzyć własną ekspozycję. „Bakcyle” zainteresowały także tych bielszczan, którzy nie mają na co dzień kontaktu ze sztuką. Niestety, znajduje to odzwierciedlenie chociażby w małej atrakcyjności witryn sklepowych, szyldów czy reklam, które trącą w Bielsku-Białej kiczem i jarmarkiem. Istotną wartością przedsięwzięcia było to, iż młodzież i twórcy starszego pokolenia dzielili się wzajemnie pozytywną energią piękna i dobra, które tworzyło się między nimi. Helena Dobranowicz wierzy, że „Bakcyle” będą kontynuowane. Ma nadzieję, że nie było to jednorazowe wejście do pociągu do sztuki... Połączony z happeningiem wernisaż prac Czesława Wieczorka (z lewej, z żoną) przed apteką na Rynku. Z mikrofonem Helena Dobranowicz. Z prawej Grupa Gotress Marta Galisz, Monika Juroszek i Sabina Pietrusa 22 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Piotr Stasiowski Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia Na ścianach Galerii Bielskiej BWA oglądać można do 29 grudnia ekspozycję obrazów, która jest zbiorem najciekawszych prac zaproponowanych do 39. edycji konkursu „Bielska Jesień”. W przededniu okrągłej rocznicy jednej z najważniejszych imprez tego typu w kraju warto zastanowić się, jakie obecnie funkcje pełni malarstwo i czy wciąż jest wiarygodnym nośnikiem artystycznej i twórczej idei. W ciągu swego ponadczterdziestosiedmioletniego trwania malarskie biennale nieraz było areną, na której ścierali się najwybitniejsi rodzimi twórcy, tacy jak choćby Kazimierz Mikulski, Stanisław Fijałkowski, Dominik Lejman, Paulina Ołowska, Zbigniew Rogalski, Monika Sosnowska, Marcin Maciejowski czy Laura Pawela. Obecnie uczestnicy, zgłaszając do konkursu swoje prace, siłą rzeczy czuć muszą powagę i rangę sytuacji, licząc jednocześnie, że to właśnie ich jury postawi w gronie najciekawszych polskich twórców. Już samo uczestnictwo w wystawie konkursowej jest bardzo nobilitujące dla artystów biorących w niej udział. Oprócz zainteresowania ze strony publiczności mogą liczyć na skierowanie uwaR e l a c j e gi na swoją twórczość ze strony krytyków, galerników czy kolekcjonerów sztuki. W tym miejscu warto odnotować, że regulamin „Bielskiej Jesieni” jest bardzo demokratyczny. Aby zgłosić prace do konkursu, nie trzeba posiadać ustalonej pozycji w świecie sztuki, nie ma on też limitów wiekowych. Można startować kilkakrotnie, z różnymi pracami, wykonanymi w różnej technice. Wydaje się, iż jedyne kryteria rygorystycznie przestrzegane przez jury to te, że prezentowane prace są sensu stricto malarstwem, a więc powstają na płótnie bądź innej dwuwymiarowej powierzchni, oraz że nie mogą być namalowane wcześniej niż do dwóch lat wstecz. Oszałamiająca długością lista osób, które zgłaszają swoje prace Kamil Kuskowski: Obraz V i Obraz VI z cyklu Antysemityzm wyparty (2009, akryl, płótno) – Grand Prix 39. „Bielskiej Jesieni” ? Zdjęcia prac zostały przez nas nieco podretuszowane, by uwidocznić pokryte białą farbą napisy, w rzeczywistości wymagające wysiłku przy odczytywaniu. I n t e r p r e t a c j e 23 24 do konkursu co dwa lata, świadczyć może o popularności i renomie tej imprezy w Polsce. W tym roku swoje zgłoszenia nadesłało do Bielska-Białej blisko czterystu twórców, z których po długiej debacie jury postanowiło ostatecznie na wystawie pokazać trzydziestu siedmiu. Jaka jest więc siła w tym tradycyjnym skądinąd medium, że pomimo obecnie ogólnej dostępności do innych środków artystycznego wyrazu, takich jak różnego rodzaju techniki wideo, instalacje czy performansy, artyści wciąż znajdują natchnienie i siłę, by oddawać się z pasją wymagającemu skupienia i warsztatowych umiejętności zajęciu malowania? W przeciągu czterdziestu siedmiu lat trwania „Bielskiej Jesieni” nieraz przebąkiwano o rzekomej śmierci malarstwa, o jego wycofaniu na pozycje drugoplanowe w różnorakim doświadczeniu sztuki. Mimo to dziś, gdy spojrzeć wstecz, choćby w polską historię sztuki, łatwo skonstatować, że malarstwo zawsze było jednym z głównych mediów wypowiedzi dla artystów. Niejeden raz nazbyt łatwo oskarżane o sprzedajność i publicystykę nadążającą za aktualnymi trendami w życiu społecznym i polityce, potrafiło zachować swą pozycję najbardziej uniwersalnego i odnoszącego się do ogólnego doświadczenia środka ekspresji. Tu rodzi się odpowiedź, dlaczego za każdym razem organizatorzy i jurorzy bielskiego konkursu stają przed nie lada problemem, gdy wybrać muszą wśród ogromnej liczby twórców ich zdaniem najlepszych. 39. edycja konkursu zdaje się być dość nierówna. Sto dziewięć prac, pokazanych na wystawie, różni się pod wieloma względami między sobą, prezentując różne osobowości swoich twórców, ich artystyczną dojrzałość, umiejętności i wagę problemów, które poruszają. W tym miejscu należą się słowa uznania projektantom ekspozycji, którzy potrafili w dynamiczny, ciekawy sposób połączyć ze sobą tak różne wrażliwości w jednej przestrzeni. Duża zbiorowa wystawa, będąca efektem konkursu, jest w stanie przynieść nawet laikowi ogólne rozeznanie w panujących obecnie w sztuce trendach i inspiracjach twórców. Zacznę może od słabszych, moim zdaniem, prac, by przyjemność opisywania tych najciekawszych zostawić sobie na deser. Single Izabeli Cieszko, Ja. Studium nudy 2 Wiolety Głowackiej, Poza mną Hanny Błońskiej, Blue Ping i Blue Tok Tomasza Kaniowskiego oraz seria prac Pauliny Poczętej to sposób malowania, na który jestem specjalnie uczulony. Realistyczna konwencja tych obrazów, odnosząca się do bardzo prywatnych doświadczeń czy odczuć ich twórców, nie wnosi niczego interesującego do spojR e l a c j e rzenia malarskiego. Być może brak im dystansu, jaki powinni zachować między sobą a swoim dziełem, by móc jeszcze uwzględnić w takim spojrzeniu potencjalnego widza. Poprawnie skonstruowane kompozycje dalekie są od jakiegoś głębszego namysłu, zdają się dusić w egotyzmie twórców. Nie potrafię się również zachwycić popkulturowymi odniesieniami w malarstwie Agaty Leszczyńskiej. Jest zbyt błahe i być może przesadzone w twierdzeniu, że wszystko, co nas otacza, jest tylko wytworem speców od reklamy i marketingu. Nie zgadzam się na postulat, że współczesnym symbolem kultury może być wzlatujący do nieba Superman, bo wierzę, że kultura, w której żyję, jest znacznie bogatsza. Podobny dylemat mam w stosunku do podłużnych, układających się w swoistą Biblię Pauperum Dzienników mms Edyty Jaworskiej-Kowalskiej. Nie rozumiem sensu przenoszenia zdobyczy technicznej, jaką jest wysyłanie pliku zdjęciowego przez telefon, do języka malarstwa – to co w komórce, powinno zostać w komórce; po co silić się na poświadczanie, że korzystanie z postępu technologicznego jest wyrazem zakorzenienia we współczesnym świecie? Wśród wyróżnień przyznanych w tym roku na „Bielskiej Jesieni” warto zwrócić szczególną uwagę na płótna Aleksandra Laszenki. Współczesna architektura, Paweł Matyszewski: Natura się nie myli (2008, akryl, płótno) Piotr Stasiowski – niezależny krytyk, kurator Studio BWA we Wrocławiu, doktorant na Uniwersytecie Wrocławskim, kurator 8. i 9. Konkursu Gepperta we Wrocławiu. I n t e r p r e t a c j e Bartłomiej Jarmoliński: John L. – patron desperatów (2009, akryl, płótno) R e l a c j e do której nie mamy takiego stosunku emocjonalnego jak do zabytkowych budowli, zostaje pokazana na jego obrazach w bardzo specyficzny sposób. Ciepła i ciemna gama kolorystyczna sprawia, że mamy wrażenie oglądania budynków w nocy. Wrażenie to potęguje brak jakiejkolwiek postaci ludzkiej, która mogłaby przechadzać się w ich okolicach. Nie ma w tych obrazach anegdoty, ale prezentowane obiekty mają w sobie coś tajemniczego, ich samotność buduje poczucie grozy. Kolejna wyróżniona – Joanna Wowrzeczka na karty swojego kalendarza nanosi oprócz notatek o spotkaniach i sprawunkach niewielkie malarskie szkice, wykonane jakby od niechcenia, w przerwie między kolejnymi zajęciami. Poszczególne przedstawienia układają się w opowieść o wykluczanych ze społeczeństwa ofiarach kapitalizmu: puszkarzu, złomiarzach starających się zarobić na piwo bądź chleb, emerytce wydającej całą swą emeryturę na leki. Dzięki tym szybko kreślonym malarskim notatkom, złożone, trudne historie indywidualnych osób są w stanie choć na chwilę przykuć naszą uwagę, uczynić je widzialnymi. Jeśli miałbym poczynić drobną uwagę do tych prac, to wydaje mi się niepotrzebne przeniesienie kart kalendarza do formatu i formy malarskich płócien, które zostały pokazane na wystawie. Sam kalendarz z niewielkimi malunkami otwarty i położony na stoli- ku w zupełności by wystarczył. W ten sposób pokazane obrazy nie traciłyby na realności i szczerości w przedstawieniu, choć z pewnością jako malarstwo posiadają pewną moc, przynależną temu medium. Malwina Rzonca, wykorzystująca w twórczości różne środki wyrazu, zaproponowała na bielską wystawę płótna inspirowane jej fascynacją kulturą Dalekiego Wschodu. Prezentując autoportret w konwencji trzech bóstw hinduistycznych – Kali, Chinnamasta i Durga – przewrotnie odkrywa w nim różne oblicza swojej osobowości. Wcielając się w mściwe boginie, uosabiające ciemne i nieznane moce płynące z siły kobiecości, czyni to w sposób żartobliwy, bez niepotrzebnego, feministycznego zadęcia. Jej obrazy, malowane fluorescencyjnymi farbami, uzupełnione migoczącymi diodami, zmieniają barwy i rozświetlają się w ciemnościach, niczym tandetne dewocjonalia z przykościelnych straganów. Oczywisty żart i mrugnięcie okiem ze strony artystki sprawiają, że wierzymy w jej ironię względem siebie i dystans, z jakim podchodzi do swojej kobiecości. Nie było dla mnie specjalną niespodzianką wyróżnienie Karoliny Komorowskiej za obrazy odtwarzające w skali 1:1 kredens, zużyty materac i serwetę na stół. Od momentu zobaczenia jej prac podejrzewałem, że malarstwo studiowała w Lublinie na UMCS. Artyści stamtąd dość często podejmują motywy związane ze swoim najbliższym otoczeniem – inspiracją są dla nich faktury tkanin, chropowate kaloryfery, połyskująca politura mebli. Inna sprawa, że obrazy Komorowskiej są po prostu świetnie namalowane i widać w nich ogrom pracy i pieczołowitość. Bardzo realistycznie oddają fakturę i mankamenty przedmiotów, które odtwarzają. Największy problem mam z oceną wyróżnionych portretów Piotra Kossakowskiego. Dość sprawnie namalowane wizerunki publicznych celebrities, opatrzone komentarzem „Wszelkie podobieństwo jest przypadkowe i niezamierzone”, nie przekonują mnie specjalnie; za dużo w nich natrętnej publicystyki, której nie szukam w dobrze namalowanym obrazie. Zdobywca III nagrody 39. „Bielskiej Jesieni” Paweł Matyszewski swoim malarstwem wprawia widza w osłupienie. Zoomorficzny świat jego obrazów, który bardziej sugeruje, niż pozwala dostrzec kawałki sierści, szczurzych ogonów, zawieszonych na drzewach małp, zanurzony jest w dekoracyjnym, na poły abstrakcyjnym pejzażu. Bogaty świat jego wyobraźni, niczym ze snu, zachwyca wyczuciem pastelowych barw, sprawnością techniki malarskiej, jej niuansami i zawirowaniami. Nie można mu odmówić prawdziwie I n t e r p r e t a c j e 25 Piotr Kossakowski: Josef F., z cyklu Portrety (2009, olej, płótno) ? Jako ciekawostkę organizatorzy biennale przypomnieli, że w 1977 roku laureatem Złotego Medalu i Nagrody Ministerstwa Kultury i Sztuki w konkursie „Bielskiej Jesieni” był Stanisław Kusko wski, nieżyjący już ojciec Kamila Kuskowskiego. Malwina Rzonca: Autoportret – Chinnamasta (2008, akryl, farba UV i fosforescencyjna, cekiny, mikrokulki szklane, płótno) 26 R e l a c j e alarskiego spojrzenia na tematy, które porusza na swom ich płótnach. Kolejna, II nagroda, dla Andrzeja Cisowskiego jest swego rodzaju niespodzianką. Artysta, niegdyś związany z „nowymi dzikimi”, studiujący u klasyka gatunku nowej ekspresji A. R. Pencka w Düsseldorfie, w Bielsku‑Białej pokazał realistyczne płótna nawiązujące do historii strajku robotniczego w Adalen w latach 30. ubiegłego wieku. Strajk ten stał się podstawą scenariusza filmu Bo Widerberga z 1969 roku pt. Adalen; Cisowski, nawiązując do strajku, inspirował się kadrami z filmu. Abstrahując od historii, postacie robotników ukazane w momencie przygotowań i długich debat przed przystąpieniem do manifestacji na obrazach malarza stają się symbolem buntu i niezgody na nierówność. Charakterystyczna żółta kolorystyka płócien przypomina sepię starych fotografii. Mimo specjalnego postarzenia tych przedstawień wydaje się, że historia niezgody na zastaną rzeczywistość jest ciągle aktualna i wciąż istnieje w różnych miejscach i czasach. W końcu Grand Prix „Bielskiej Jesieni” 2009 roku – zdobywcą jest Kamil Kuskowski. Jego obrazy w pierwszym momencie mogą się wydać skonfundowanemu widzowi żartem, choć z pewnością nim nie są. Dwa zamalowane na biało płótna skrywają swą tajemnicę pod powierzchnią farby. Kuskowski, związany ze środowiskiem artystycznym Łodzi (jest tam m.in. wykładowcą akademii), jest często świadkiem antysemickich aktów wandalizmu w mieście, które przez wieki było mocno związane z kulturą i społecznością żydowską. Oficjalny kierunek polityczny władz miejskich w tym względzie to często zamiatanie problemu antysemityzmu pod dywan, stwarzanie pozorów Łodzi jako miasta otwartego na różnorodność kultury i religii. Kuskowski dokonał zatem pewnej operacji – najpierw napisał na swych płótnach obraźliwe hasła, po czym zamalował je białą farbą. Tak jak się to zwykle robi na murach budynków. Mimo to czarne, nabazgrane litery momentami przebijają spod powierzchni farby. W istocie obraźliwe słowa wciąż istnieją na obrazach, mimo że trudno je obecnie przeczytać. W ten dość prosty, lapidarny sposób artysta zilustrował coś, co jest naszym codziennym doświadczeniem. Zamiast starać się naprawiać swoje błędy, chcemy jedynie, aby zniknęły nam sprzed oczu. Nie wiem, czy ten prosty zabieg, którego dokonał laureat głównej nagrody, jest w stanie zdystansować I n t e r p r e t a c j e do siebie inne doświadczenia malarskie, zaprezentowane na „Bielskiej Jesieni”. Jest to niewątpliwie bardzo ważna praca, zaangażowana w dyskurs społeczny i podejmująca jego trudne relacje. Myślę również, że jako taka jest świadectwem zmiany podejścia do obrazu malarskiego, która dokonuje się poprzez takie konkursy jak „Bielska Jesień”. Czy jednak aby na pewno trzeba brać wyniki konkursu tylko na poważnie? Jerzy Kosałka, który, choć nie dostał żadnej nagrody pieniężnej, zdobył sobie przychyl- ron Pat at d me y ia ln R e l a c j e ność redakcji trzech czasopism artystycznych, zaproponował pewnego rodzaju żart. Na płótnach, które zgłosił do konkursu, namalował obrazy laureatów poprzednich edycji w miejscach ich ówczesnej prezentacji w Galerii Bielskiej BWA i zatytułował je ironicznie: Filar, Okno, Fortepian. I może to powinno być nauczką dla wszystkowiedzących jurorów, krytyków i kuratorów. Najlepiej zobaczyć wystawę osobiście i dokonać własnej oceny. 39. Biennale Malarstwa „Bielska Jesień”: 6 listopada – 29 grudnia 2009, Galeria Bielska BWA, patronat: Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, organizator: Galeria Bielska BWA w Bielsku‑Białej, współorganizator: Narodowe Centrum Kultury w Warszawie Nagrody regulaminowe Grand Prix – Nagroda Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego: Kamil Kuskowski za Obraz V i Obraz VI z cyklu Antysemityzm wyparty Krzysztof Morcinek II Nagroda – Prezydenta Miasta Bielska-Białej: Andrzej Cisowski za obrazy Adalen 31 i Przy stole III Nagroda – Lotos Czechowice SA: Paweł Matyszewski za zestaw prac Wyróżnienia regulaminowe Karolina Komorowska za zestaw prac; Piotr Kossakowski za obrazy z cyklu Portrety; Aleksander Laszenko za zestaw prac; Malwina Rzonca za zestaw prac; Joanna Wowrzeczka za obrazy z cyklu Zdominowani Kurator biennale: Grażyna Cybulska I n t e r p r e t a c j e 27 Janusz Legoń Stosowne – niestosowne Jak wspomina Herodot, tragik Frynichos w sztuce Zdobycie Miletu tak wymownie opisał i przedstawił tragedię mieszkańców, których miasto splądrowali „brodaci Persowie”, że cała widownia zalała się łzami. Za co autor... musiał zapłacić tysiąc drachm grzywny, zarządzono również, że w przyszłości nie wolno tego dramatu wystawiać. Frynichos został ukarany, ponieważ „przypomniał Ateńczykom ich własne nieszczęście”, jak zanotował autor Dziejów. Janusz Legoń – miłośnik i popularyzator dzieł mało znanych a pięknych, jak choćby Nowych Aten księdza Benedykta Chmielowskiego. Widzi tam, gdzie innym już brakło wzroku albo patrzy, gdzie jeszcze spojrzeć nie zdążyli. 28 R e l a c j e J. nie pamiętał o tej dawnej historii, aż do czasu, kiedy przechodząc przez centralny plac miasta, natknął się na wystawę. Nie zatrzymał się, okiem tylko rzucił na krwawe fotografie wydrukowane na olbrzymich planszach. Miały zachęcać do rodzenia dzieci. – Okropność – pomyślał. Nie o dzieciach, w tej dziedzinie jego dokonania znacząco przekraczały średnią krajową, co często chełpliwie podkreślał. O wystawie, że nieskuteczna. Że obrzydzenie budzi, zamiast zachęcać do rodzicielstwa. Świadome czy z zaskoczenia, oby tylko było podbudowane miłością. A tu – szok, który może co najwyżej wzbudzić nienawiść i lęk. – Może ZUS powinien... – pomyślał. Takie hasło: rozmnażaj się, będziesz bogatszy na emeryturze. I fotografie staruszków, których nie stać na leki. Albo nie, pozytywnie ma być, więc starsi państwo na wycieczce w Egipcie... Nie czekając na zielone światło, przeszedł na drugą stronę uliczki pod zamkiem, później, już prawomyślnie wysłuchawszy, co automat nadaje morsem dla niewidomych, przekroczył główną ulicę, by skierować się, jak zawsze, w stronę teatru. O sprawie zapomniał. Nie, raczej usiłował zapomnieć. Tyle było debat, kłótni na ten temat. I zawsze nieodparte wrażenie, że nikomu z zacietrzewionych I n t e r p r e t a c j e nie chodzi o kobiety, dzieci czy rodziny. Że tak szermierze i szermierki ruchów „pro life”, jak i bojowcy i bojowniczki o przynależność brzucha „do niej” – czynią z kobiecego brzucha i goszczącego w nim tymczasowo małego człowieka liczman. Że używają go jako rekwizytu w grze o wizerunek, mobilizację własnych zwolenników i inne „dobra” niezbędne w marketingu politycznym. Strony sporu przeciwstawiają Życie – Wolności, zapominając, że te wartości często (zawsze?) występują w tragicznym splątaniu: wolność domaga się ofiary z życia, a życie – ofiary z wolności. To zbyt skomplikowane na sztandar... Za kilka dni niespodziewany telefon. – List piszemy. Do władz miasta. Żeby zakazać, bo drastyczne, szokuje dzieci... – Zaraz, zaraz... – J., lekko oszołomiony, stara się zyskać na czasie. Nie żeby miał coś przeciwko listom otwartym. Ale niech bronią wolności lub prawa. A tutaj: droga władzo, zechciej ocenzurować! I to w mieście, gdzie władza miewała takie zdrożne skłonności. Ostatni, szczególnie groteskowy przykład, to interpelacja radnego w sprawie fotografii umieszczonej w dziale „Galeria” dostojnego pisma – radny sądził, że nieprzyzwoite według niego zdjęcie wisi w galerii miejskiej (gdzie najwyraźniej rzadko bywa) i zażądał obcięcia funduszy. A teraz jak do cara: cenzurujcie, Najjaśniejszy Panie, uniżenie prosim, bo tym razem nam się nie podoba! Czy władza może decydować, jakie treści pojawią się w przestrzeni publicznej: w galerii, teatrze, kinie czy w ramach manifestacji na miejskim placu? Tylko i wyłącznie w granicach prawa. Ocena treści nie do niej należy. Gdyby było inaczej, rację mieliby homofobiczni urzędnicy zakazujący parad równości czy mięsożerni, zabraniając wegetariańskich wystaw o cierpieniach zwierząt w rzeźni. Nie podpisał. Władze miasta B. nie wysłuchały supliki. Tymczasem medialna wrzawa skłoniła burmistrza nieodległego Ż., aby nie zgodził się na pokazanie wystawy na rynku swojego miasta. Na szczęście w jednym i drugim grodzie pojawiły się pikiety. – Świetnie – pomyślał J. z zadoR e l a c j e woleniem – odpowiedzią na demonstrację niech będzie kontrdemonstracja, a nie ukaz carski czy szarża kozaków, pardon, straży miejskiej. W B. pikieta była lewicowa – przeciw wolności wypowiedzi, a w Ż. prawicowa – w obronie tej wolności. Pikiety podwójnie ironiczne. Po pierwsze, dotąd najczęściej bywało na odwrót... Po drugie, w obu pikietach doszły dodatkowe wątki: żądający ograniczenia wolności (wypowiedzi) żądali poszerzenia wolności (do aborcji); z kolei obrońcy wolności (słowa) żądali ograniczenia wolności (do korzystania z przysługujących praw). Lekko skołowany całą sytuacją J. zaczął sobie przypominać przykłady cenzorskiej gorliwości, nie tej oczywistej, dekretowanej przez tyrańską władzę, lecz postulowanej przez tzw. opinię publiczną i jej wybitnych przedstawicieli. Przypomniał sobie Frynichosa, przypomniał okrojone edycje Kochanowskiego (1767, edycja Bohomolca zwierała wszystkie wiersze Jana z Czarnolasu, prócz tych, które „wolnieyszemi żartami uczciwych czytelników odrażały”), cenzorskie zabiegi rodziny i przyjaciół Mickiewicza wygładzających (np. za pomocą niszczenia źródeł) biografię poety, przypomniał, jak to w czasach Gierka Episkopat zwracał się do władz o ocenzurowanie przedstawienia Grotowskiego Apocalypsis cum figuris... Korowód wstydliwych faktów robił się coraz dłuższy. – Podobno Kopernik napisał, że „rzeczą ludzką jest dochodzić prawdy”, a wygląda na to, że odwrotnie, rzeczą ludzką jest prawdę ukrywać – pomyślał J. Po chwili zaczął kasować pliki w komputerze, targać stare papiery i palić pożółkłe zdjęcia. Agata Tomiczek-Wołonciej I n t e r p r e t a c j e 29 Małgorzata Słonka Mikołaj wśród gwiazd Kilka lat czekaliśmy na zapowiadaną pełnometrażową animację z bielskiego Studia Filmów Rysunkowych. Gwiazda Kopernika weszła na filmowe ekrany 9 października. Jej oficjalna premiera odbyła się nieco wcześniej, 29 września – w Toruniu. W listopadzie agencje podały, że film zdobył swoją pierwszą nagrodę, na festiwalu filmów dla dzieci i młodzieży w Moskwie. Mikołaj i Marcin w pracowni ludwisarza, pana Schmidta Małgorzata Słonka – specjalistka ds. wydawnictw Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej, redaktor naczelna RI. 30 R e l a c j e Animowana opowieść o życiu Mikołaja Kopernika zbudowana jest z wydarzeń prawdziwych, zapisanych w kronikach, i wymyślonych przez scenarzystów. Małego Mikołaja poznajemy w Toruniu, rzeczywistym miejscu jego urodzenia, w rodzinie tutejszego kupca, w otoczeniu najbliższych. Potem widzimy go podczas studiów w Krakowie oraz w Bolonii i Rzymie. Zaznajamiamy się z wątpliwościami młodego uczonego dotyczącymi obowiązującej teorii budowy wszechświata i jego własnymi koncepcjami. Wreszcie mamy przed oczami końcową scenę we Fromborku, gdzie Kopernik osiadł po powrocie z Włoch i gdzie ukończył swoje monumentalne dzieło O obrotach sfer niebieskich, w którym opracował heliocentryczną teorię budowy Układu Słonecznego. Te ramy faktograficzne wypełnione są wyobraźnią twórców. Drobnymi epizodami (przygody przeżywane z kolegami, relacje rodzinne, życie ówczesnego Torunia), jak też znacznie bardziej rozbudowanymi (miłość do Anny, spotkania z astrologiem i magiem Paulem van de Volderem). Pokazują one bohatera jako zwykłego chłopca. Choć pilnego i mającego wielkie marzenia, to również psotnego, zdolnego robić duże głupstwa (jak kradzież pieniędzy i ucieczka z domu, by móc podróżować po świecie, co jednak zbiegiem okoliczności I n t e r p r e t a c j e nie zostało zrealizowane). Przyjaźnie i rodzinne więzi pokazane są ciepło, ciekawie, dynamicznie, z dozą humoru i szczyptą dydaktyzmu. Można odnieść wrażenie, że to rzeczywiście historia o zwyczajnym chłopcu, nabrać przekonania o wpływie rodziców na przyszłych odkrywców czy potrzebie budzenia w małych ludziach marzeń, które pomogą im zmieniać świat. Później filmowy Mikołaj przeżywa wielką, choć niespełnioną miłość do córki krakowskiego kupca. Poznaje podczas studiów w Krakowie i we Włoszech największych uczonych swoich czasów, toczy z nimi dysputy. Są wśród nich także szarlatani, choć uznawani za naukowców. Sprawa nie jest jednak łatwa, bowiem epoka, w której rodziła się koncepcja Kopernika, taka właśnie była: wynosząca astrologię ponad inne dziedziny wiedzy; uznająca, że Ziemia stoi nieruchomo pośrodku wszechświata kręcącego się wokół niej; przesycona wiarą w magię i przekonaniem o istnieniu kamienia filozoficznego pozwalającego zamieniać zwykły metal w złoto. Gdzieś w tle trwają pochody biczowników, przemyka danse macabre, budzi grozę wielka zaraza. Widzowi mogącemu odebrać te treści, film przekazuje – przy całej bajkowości i dużych uproszczeniach – czytelne sygnały o epoce i jej ograniczeniach. O uwarunkowaniach, w jakich pracował Kopernik wykraczający daleko poza swój czas, tworząc teorię trudną do pojęcia i zaakceptowania nawet przez największe ówczesne umysły. Z pewnością jednak mogą mieć problemy z ich odbiorem widzowie młodsi, najczęściej z animacją kojarzeni. Podobnie jak z nadmiarem fikcyjnych wątków, niekiedy wręcz zbytecznych (wspomnę tylko nieudane otrucie Kopernika). Z drugiej strony zabrakło przecież wielu istotnych informacji o wielkim astronomie, co jest zrozumiałe, biorąc pod uwagę tak wielkość jego dorobku i zainteresowań, jak też pojemność półtoragodzinnego filmu. Dopóki Mikołaj jest mały, może to być film również dla małych dzieci. To, co jest istotą filmowego przekazu, widzimy na ekranie, a dialogi dobrze uzupełniają obraz. Jednak wraz z dorastaniem bohatera poruszane zagadnienia stają się coraz trudniejsze nawet dla widza dorosłego, obeznanego w jakimś zakresie z teorią Kopernika. Choć dialogi nie są w zasadzie zawiłe, trudna jest sama materia naukowa, a jej przedstawianie przenosi się, niestety, głównie w sferę słowa. To taki moment filmu, w którym nieuchronnie pojawia się pytanie o to, kto ma być jego odbiorcą. Kilka scen przedstawia jednak trudne astronomiczne zagadnienia i to całkiem ciekawie (z Aldebaranem, R e l a c j e z modelem płaskiego wszechświata, z jabłkiem, świecą i melonem, obrazującymi zmienne natężenie światła planet). Zabrakło mi jednak czegoś najważniejszego, co wydaje się oczywistością: podróży po Układzie Słonecznym, planet i ich ruchu. Niezależnie od tego, że współcześnie wszyscy wiemy, jak wygląda, aż prosi się, byśmy mogli pożeglować po nim – na przykład tak jak po toruńskim targu w jednej z pierwszych, dynamicznych scen filmu. Albo chociaż tak (w innej zupełnie konwencji) jak podczas sennych wędrówek Mikołaja po niebie, kiedy w wyobraźni podróżuje po nim sam lub z ojcem, szukając swojej gwiazdy i rozmawiając z zaludniającymi je postaciami zodiaku – Bliźniętami, Strzelcem, Wodnikiem. W efekcie słowa, które kończą film, o tym, że wielki astronom Mikołaj Kopernik wstrzymał Słońce i poruszył Ziemię – pozostają tylko deklaracją, chociaż w animacji oczekiwałabym przede wszystkim ich wizualizacji. Twórcy podjęli temat i ciekawy, i trudny. Z pewnością nie jest łatwo mówić o fundamentalnych teoriach naukowych. Zawsze czegoś się nie uwzględni, zawsze któremuś z wymagań nie sprosta. Przy tym bohater to nie anonimowa postać, ale człowiek powszechnie znany. Film jest przyczynkiem do poszerzenia naszej wiedzy o rozwoju nauki. Nawet jeśli trudne okazało się opowiadanie o tym, warto taki trud podejmować. Gwiazdę zrealizowano „w klasycznej technice animacji” – jak podają realizatorzy – a rysunki były wykony wane ręcznie. Wykorzystano także elementy animacji Paul van de Volder przez cały film stara się pozyskać Mikołaja do własnych celów, a ich zmaganie twórcy filmu określili jako walkę astrologii z astronomią I n t e r p r e t a c j e 31 Sprawcą wielkiego zamieszania na toruńskim targu był kot Rzec można, że ukochana Mikołaja, panna Anna, w pewnym momencie podjęła decyzję za niego i pozwoliła mu poświęcić się gwiazdom Materiały udostępnione przez dystrybutora Kino Świat 3D. Nie warto się spierać, czy można ją – według niektórych promocyjnych zapowiedzi – przymierzać do Króla Lwa. I tak, jak sądzę, możliwości jego realizatorów nie mamy, możemy jedynie naśladować na pewnym poziomie zastosowane tam rozwiązania. Zwykłemu widzowi, jakim jestem, ta „klasyczna” animacja (połączona z elementami 3D) jak najbardziej przypadła do gustu. Są pomysłowe rozwiązania, a nawet zaskakujące efekty osiągane niekoniecznie oszałamiającymi środkami technicznymi. Oczekiwałabym może ciekawszej wizji plastycznej samych postaci, choć to akurat kwestia gustu. Przeszkadzało mi, że pierwszy plan, prosty, kolorowy, dynamiczny, kontrastuje niekiedy z tłem rodem z zupełnie innej bajki, utrzymanym w całkiem odmiennej konwencji. Nawet jeśli to znak czasu, nie jestem do tego przekonana. Kiedy ekran zgasł, została mi w pamięci dynamiczna jazda saniami z pierwszej sceny filmu, wesołe wędrówki małych bohaterów po Toruniu, a także owe gwiezd- ne przejażdżki po zodiakalnym niebie. Oczywiście Paul van de Volder (a szczególnie Jerzy Stuhr, który swoim głosem stworzył postać niezapomnianą). Przede wszystkim jednak – astrologia i przekonanie o jej magicznej mocy... a raczej magicznym uroku. Paradoksalnie właśnie ten świat, który miał odejść po kopernikańskim przełomie, wypadł w bajce o Koperniku najciekawiej, najbarwniej i przytłoczył spojrzenie astronoma. Pierwsza po ponad dwudziestu latach polska animacja pełnometrażowa pozostawia pewien niedosyt. Ale też apetyty były wielkie. Z pewnością dopiero spokojne obejrzenie, pewnie nie raz, na ekranie telewizora czy komputera, pozwoli rozwiązać wiele różnych wątpliwości, zaś oglądanie w domowym zaciszu, z możliwością wytłumaczenia młodemu widzowi różnych naukowych i fabularnych zawiłości, wyjdzie filmowi na korzyść. Kinowa sala ma swoje walory, ale też ograniczenia. Może zatem właśnie w tym – we wspólnym oglądaniu i rozwiązywaniu stawianych przez film zagadnień – upatrywać należy owej podkreślanej familijności najmłodszego dziecka bielskiej animacji? Gwiazda Kopernika – film animowany, scenariusz i reżyseria: Zdzisław Kudła, Andrzej Orzechowski; wstępny projekt plastyczny: Janusz Stanny; muzyka: Abel Korzeniowski; głosy: Piotr Adamczyk (Mikołaj Kopernik), Jerzy Stuhr, Anna Cieślak, Piotr Fronczewski i in.; produkcja: Studio Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej; premiera: 9 października 2009; czas trwania: 94 minuty; dystrybucja: Kino Świat 32 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI W e wrześniu artyści uczestniczący w Międzynarodowych Rezydencjach Artystycznych „Incydenty 2009” realizowali w Bielsku-Białej cztery obiekty sztuki. Akrobata Dariusza Fodczuka stanął w parku obok ratusza. To postać człowieka stojącego na głowie na otwartej księdze („stanąć na głowie, aby coś osiągnąć”). Na sąsiadujących z rzeźbą płytach znajduje się tekst przywołujący 2. połowę XIX wieku, czas wielkiego postępu cywilizacyjnego Bielska i Białej. Anna Daniell, Norweżka polskiego pochodzenia, wbrew dotychczasowej konwencji umieściła nie rzeźbę na postumencie, ale postument na rzeźbie – na głowie salamandry plamistej, wykonanej z brązu (skwer przy ul. Bohaterów Warszawy). Lars Morell z Norwegii pokrył imitacją lodu karoserię małego fiata. Zlodowaciały samochód przemieszczał się po mieście, a ideą tego działania było włączenie się do dyskusji o globalnym ociepleniu. Sławomir Brzoska wykonał z kamienia i stalowych lin trzymetrowy obiekt w kształcie koła, kompas, który będzie wskazywał miasta położone na tym samym równoleżniku i południku co Bielsko‑Biała, a także strony świata (przed rektoratem ATH). „Incydenty 2009” reprezentowały Biel- sko‑Białą w Festiwalu Kreatywności w Województwie Śląskim, są też częścią projektu Lokomotywa – strategia rozwoju klastrów, realizowanego przez Galerię Bielską BWA w partnerstwie z Regionalną Izbą Handlu i Przemysłu w Bielsku‑Białej oraz Oslo Teknopol (Norwegia). Kuratorem Rezydencji jest Agnieszka Swoboda. O d września 2008 do kwietnia 2010 roku bielskie Muzeum realizuje projekt „Moje miasto. Bielsko-Biała”. Jest to cykl kilkudziesięciu miesięcznych wystaw indywidualnych artystów, którzy we właściwym dla siebie stylu i technice przedstawiają swoją wizję miasta (od tradycyjnego malarstwa, rysunku, grafiki poprzez tkactwo, projektowanie graficzne, ceramikę, fotografię, graffiti po abstrakcyjne instalacje przestrzenne i sztukę wideo). Są to bielszczanie, m.in. Michał Kliś, Inez Baturo, Lech Helwig, Tigran Vardikyan, Joanna Rzeźnik, Marcin Malicki, Małgorzata Łuczyna. Również artyści, którzy gościnnie biorą udział w projekcie, oczarowani i zainspirowani Bielskiem-Białą. Swoje prace wystawili ponadto twórcy skupieni wokół pracowni plastycznej Magazyn Sztuk działającej przy Ośrodku Kultury Ochota w Warszawie. Jacek Malinowski, inicjator Magazynu, bielszczanin z pochodzenia, pomyślał o integracji środowisk artystycznych Warszawy i Bielska-Białej. Od 7 listopada do 1 grudnia w Galerii Zamkowej prezentowali swoją twórczość Remigiusz Gryt (rzeźby ceramiczne – w Baszcie) i Ernest Zawada (dokumentacja fotograficzna działań wizualnych w przestrzeni Bielska-Białej – w Strzelnicy). Dział Sztuki Muzeum w Bielsku-Białej, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom coraz większego grona internautów, redaguje blog internetowy zatytułowany „Muzealny quiz”. Jego adres: http://muzealny-quiz. blogspot.com. Jest to forum wymiany informacji i uwag na temat dwóch projektów wystawienniczych „Galeria jednego obiektu” i „Ekspozycja stała stałą tylko z nazwy”. Redaktorzy zapraszają do aktywnego udziału w projektach i dyskusji. R ok 2009 jest Rokiem Juliusza Słowackiego, z okazji 200. rocznicy urodzin. Cykl przedsięwzięć dla uczczenia wieszcza zorganizowała Książnica Beskidzka. Była to m.in. wystawa Twój czar nade mną trwa. Juliusz Słowacki w ilustracji (wrzesień) – efekt Ogólnopolskiego Pleneru Ilustratorów, organizowanego przez BWA Galerię Zamojską, z udziałem Janusza Stannego, Józefa Wilkonia, Krystyny Michałowskiej i in. 21 września wybrane utwory Słowackiego recytowała i śpiewała Krystyna Fuczik w programie Trzeba mi nowych skrzydeł, nowych dróg potrzeba. Odbyła się także debata poświęcona twórczości poety. J ednym z tegorocznych laureatów Nagrody im. Oskara Kolberga „Za zasługi dla kultury ludowej” jest Jan Bojko – ludowy rzeźbiarz z Jaworzynki. Strugać w drewnie zaczął na przełomie lat 40. i 50. XX w. Zainteresowania plastyczne rozwijał w ognisku artystycznym prowadzonym przez Ludwika Konarzewskiego. Rzeźbi w drewnie lipowym. Niektóre prace maluje, najczęściej jednak pozostawia je w stanie surowym. Początkowo wykonywał głównie płaskorzeźby ilustrujące codzienne zajęcia mieszkańców wsi, zwyczaje i legendy. Potem pojawiły się rzeźby figuralne i tematyka sakralna. Prace artysty od ponad 40 lat pokazywane są na wystawach w kraju i zagranicą (Niemcy, Francja, Słowacja, Czechy, Węgry). Jest stałym uczestnikiem kiermaszów sztuki ludowej (Żywiec, Wisła, Płock, Kazimierz Dolny). Zdobył wiele nagród i wyróżnień w konkursach sztuki ludowej. Nagrody wręczono 3 października w Muzeum Łazienkach Królewskich w Warszawie. Nagroda im. Oskara Kolberga, przyznawana od 1974 r., honoruje całokształt działalności w dziedzinie kultury ludowej. Patronat sprawuje i głównym fundatorem nagród jest Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a stroną organizacyjną zajmuje się Muzeum im. Oskara Kolberga w Przysusze, Oddział Muzeum Wsi Radomskiej w Radomiu. Akrobata Dariusza Fodczuka – rzeźba w parku obok ratusza w Bielsku-Białej Mirosław Baca R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 33 ROZMAITOŚCI 14 Festiwal Kompozytorów Polskich (8–10 października) poświęcony był twórczości Krzesimira Dębskiego i Mieczysława Karłowicza (w 100. rocznicę śmierci). Utwory M. Karłowicza zabrzmiały na inaugurację (kościół św. Maksymiliana Kolbego w Aleksandrowicach). W programie tego pierwszego wieczoru znalazł się także III Koncert skrzypcowy „Jazzowy” K. Dębskiego. Wystąpiła Sinfonia Varsovia pod dyrekcją kompozytora i znakomity skrzypek Konstanty Andrzej Kulka. Bohater festiwalu opowiadał o swojej twórczości w salonie muzycznym drugiego dnia, a jego utwory wykonywali soliści z USA i Szwajcarii oraz Morphing Vienna Chamber Orchestra pod dyrekcją Piotra Gajewskiego. Koncert finałowy w Domu Muzyki wypełniły utwory filmowe Dębskiego (m.in. z Ogniem i mieczem, Ciemnej strony Wenus, Starej baśni, W pustyni i w puszczy), a zaśpiewali: Anna Jurksztowicz, Eva Quartet (Bułgaria), Chór Akademii Muzycznej w Katowicach, z towarzyszeniem Bielskiej Orkiestry Festiwalowej pod dyrekcją kompozytora. Główny organizator przedsięwzięcia to Gmina Bielsko-Biała, a w jej imieniu Bielskie Centrum Kultury. 10 października odbył się jubileusz 50-lecia powstania Klubu Kulturalno-Rozrywkowego Jemioła w Ślemieniu. 30 marca 1959 r. w Ślemieniu oddano do użytku pierwszy tego typu wiejski klub, co zapoczątkowało żywiołowy rozwój podobnych placówek w całym kraju. Inicjatorem założenia Jemioły był działacz kultury, długoletni spółdzielca, poeta Feliks Kantyka, a jego ideą stworzenie miejsca, gdzie młodzież może się spotykać, twórczo spędzając czas. Feliks Kantyka wraz z młodzieżą opracował regulamin, dający prawo wstępu każdemu, kto swoim zachowaniem nie narusza zasad kulturalnego bycia, jest schludnie ubrany i trzeźwy. Wprowadzono karty wstępu (10 lub 1 zł za miesiąc), jeśli ktoś nie mógł zapłacić, wystarczyło, że przyniósł wiązankę polnych kwiatów. Jemioła, choć już w innym miejscu i o innym charakterze, funkcjonuje w Ślemieniu do dziś. Miasta Bielska-Białej oraz złoty dyplom i nagrody pieniężne. Rada Artystyczna zakwalifikowała do festiwalu 12 chórów, obok polskich wystąpiły zespoły z Czech, Węgier, Słowenii oraz Łotwy. „Gaude Cantem” zorganizowali: Polski Związek Chórów i Orkiestr Oddział w Bielsku-Białej, Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej, Katedra Chóralistyki Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach. O d 16 do 31 października trwał 3. FotoArtFestival zorganizowany przez Gminę Bielsko-Biała i Fundację Centrum Fotografii. Zaprezentowano 21 wystaw indywidualnych artystów z różnych stron świata. Byli to: Maleonn (Chiny), Jatin Kampani (Indie), Bill Doyle (Irlandia), Joakim Eskildsen (Dania), Gert Jochems (Belgia), Javier Silva Meinel (Peru), Robert van der Hilst (Holandia), Giacomo Costa (Włochy), Yasumasa Morimura (Japonia), Manuel Alvarez Bravo (Meksyk), Morten Krogvold (Norwegia), Charlie Waite (Wielka Brytania), Stefan Moses (Niemcy), Egons Spuris (Łotwa), Tamás Dezsö (Węgry), Mariusz Hermanowicz (Polska), Joel Santos (Portugalia), Markéta Luskačová (Czechy), Helmut Grill (Austria), Hulleah J. Tsinhnahjinnie (USA), Christer Strömholm (Szwecja). A także otwartą wystawę zbiorową FotoOpen. Wystawy prezentowały różne punkty widzenia, zróżnicowaną tematykę prac (portret, dokument, reportaż, pejzaż, eksperyment), różne techniki. 17 i 18 października odbył się maraton autorski, czyli spotkania z artystami goszczącymi w Bielsku-Białej. Maraton to wykłady, dyskusje, filmy, pytania... Była też okazja do profesjonalnej oceny prac adeptów fotografii przez artystów fotografików, kuratorów wystaw, przedstawicieli prasy. Tradycyjnie odbywały się warsztaty fotograficzne. T eatr Lalek Banialuka uczestniczył w tegorocznym biennale teatrów lalek w Opolu, najważniejszym forum spotkań polskich scen lalkowych (19–23 października) z dwoma spektaklami (na ogólną liczbę jedenastu). Sklep z zabawkami A. Popescu w reżyserii Ewy Piotrowskiej przyniósł nagrodę aktorską Piotrowi Tomaszewskiemu za rolę Sprzedawcy. Król umiera E. Ionesco w reżyserii Francois Lazaro zdobył trzy nagrody. Ryszarda Sypniewskiego uhonorowano za rolę Króla Berengera, Das Kleine Wien Trio – zdjęcie z płyty zespołu Archiwum W konkursie 5. Międzynarodowego Festiwalu Chórów „Gaude Cantem” (16–18 października zwyciężył Chór Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej, pod dyrekcją Jana Borowskiego. Otrzymał Grand Prix, Puchar Prezydenta 34 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI zaś Małgorzata Bulska otrzymała nagrodę aktorską im. prof. Władysława Jaremy w dziedzinie animacji lalkowej (za rolę Królowej Małgorzaty). Polski Ośrodek Lalkarski UNIMA przyznał spektaklowi swój Dyplom Honorowy. 20 października Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości w Cieszynie zaprosił na konferencję Dizajn w przestrzeni publicznej. „W tym roku podjęliśmy się spojrzenia na przestrzeń publiczną pod kątem dostępności. Co ważne, dostępności dla wszystkich. Schody, wysokie stopnie autobusów, gąszcz informacji, z których nie możemy wyłowić tych niezbędnych, utrudniają, a czasem wręcz uniemożliwiają korzystanie ze wspólnej przestrzeni każdemu z nas, niezależnie od wieku, niepełnosprawności, pchanego wózka z dzieckiem czy ciągniętej na kółkach walizki” – pisali organizatorzy w zaproszeniu. Tym właśnie zagadnieniom poświęcone były wystąpienia referentów. Spotkanie zakończyło się otwarciem wystawy dotyczącej tematu konferencji. D as Kleine Wien Trio utworzyli absolwenci bielskiej szkoły muzycznej. Skrzypkowie Krzysztof Kokoszewski i Jacek Stolarczyk studiują w Akademii Muzycznej w Wiedniu. Jacek Obstarczyk, pianista, to student Akademii Muzycznej w Katowicach. Jest on także autorem aranżacji utworów wykonywanych przez zespół, który tak naprawdę zawiązał się już w bielskiej szkole, bo młodzi muzycy przyjaźnią się i koncertują razem od kilku lat. Trio – z pomocą Urzędu Miejskiego w Bielsku-Białej – wydało swą pierwszą płytę. „Ta płyta to karta wizytowa możliwości muzycznych, z przewagą muzyki Astora Piazzolli. To projekt pełen humoru i ognia, a także nostalgii i zadumy” – napisał na okładce Mirosław Wałęga z Wiednia, prezes stowarzyszenia Ipolen. at, muzyk, publicysta, również wywodzący się z bielskiej szkoły. 23 października w Klinice Stomatologicznej pod Szyndzielnią, której salę na ten cel udostępnili Katarzyna i Klaudiusz Beckerowie, odbył się koncert promocyjny nowej płyty. Publiczność domagała się bisów i wyszła z koncertu w świetnych nastrojach, chwaląc udaną mieszanką humoru i powagi, jaką zaproponowali muzycy. (kk) R e l a c j e Obraz Katarzyny Gawłowej O d 9 listopada do 11 grudnia w Galerii Sztuki ROK w Bielsku-Białej trwa wystawa malarstwa Katarzyny Gawłowej, należącej do grona najbardziej cenionych artystów naiwnych. Wielu znawców sztuki stawia ją na równi z Nikiforem. Urodziła się w 1896 roku w Zielonkach, podkrakowskiej wsi i tu mieszkała całe życie. Mimo częstych kontaktów z miastem była – jak to określił prof. Aleksander Jackowski – „zadziwiająco nieprzemakalna” na jego wpływy. Jej świadomość ukształtowały środowisko, dom rodzinny i Kościół. Ale jednak miała swój, nierzadko specyficznie interpretowany świat wyobrażeń. Odkryli go w 1973 roku Mieczysław Górowski i Jacek Łodziński. K. Gawłowa mieszkała w małym i zimnym pokoju z klepiskiem, bez pieca. Jego ściany pokrywały malowidła: Matka Boska z Dzieciątkiem na ręku, wznoszący się Chrystus, anioły, różne scenki z życia wsi, zwierzęta i kwiaty. Miała wówczas 77 lat. Zanim umarła (1982), stała się znaną, cenioną i spełnioną artystką. Uznano ją za najbardziej autentyczny, samorodny talent ówczesnych czasów, namalowała kilkaset obrazów. Spora ich część jest ozdobą niezwykłej, jednej z największych w Polsce kolekcji sztuki nieprofesjonalnej Leszka Macaka. Dzięki krakowskiemu kolekcjonerowi możemy poznać swoisty świat Katarzyny Gawłowej w Bielsku-Białej. Mirosław Baca Ś ląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości w Cieszynie zaprezentował (18 września – 11 listopada) najobszerniejszy jak dotąd przegląd twórczości projektowej Karola Śliwki, wybitnego grafika, autora licznych znaków firmowych, opakowań oraz plakatów, pochodzącego z Harbutowic k. Skoczowa. Ukończył wieczorową Szkołę Malarstwa, Rzeźby i Grafiki w Bielsku, a następnie Państwowe Liceum Technik Plastycznych (technik rzeźby i kamieniarstwa). Jest absolwentem warszawskiej ASP (w pracowni prof. Eugeniusza Eibischa, 1959). Znane i cenione są jego prace z dziedziny projektowania znaku, wszyscy znamy na przykład logo PKO, Urody, Biblioteki Narodowej. Na ekspozycji pokazano 150 znaków, co stanowi zaledwie trzecią część bogatego dorobku projektanta, a także opakowania i plakaty (m.in. pierwszy zrealizowany projekt opakowania papierosów Syrena z 1958, serię kosmetyków Wars z 1976, zestaw plakatów na olimpiadę w Moskwie z 1980 r.). Wystawie towarzyszyła jednodniowa konferencja poświęcona twórczości Karola Śliwki oraz problemom związanym ze współczesnym projektowaniem znaku i systemami identyfikacji wizualnej. (oprac. ms) I n t e r p r e t a c j e 35 REKOMENDACJE BĘDZIN Ogólnopolski Festiwal Kolęd i Pastorałek 7–10 stycznia Informacje: Fundacja Ogólnopolski Festiwal Kolęd i Pastorałek, tel. 32-762-28-55, 694-840-509, [email protected], www.ofkip.pl 11 B i e lsk o - B ia ł a odzinne śpiewanie kolęd – konkurs Dom Kultury Włókniarzy, 17 grudnia Informacje: Miejski Dom Kultury, ul. 1 Maja 12, tel. 33-812-56-93, [email protected], www.mdk.beskidy.pl 5 16 R O dsłonięcie muralu Leona Tarasewicza na ścianie Gemini Parku w Bielsku-Białej oraz tablic informujących o realizacjach Ignacego Bieńka i Leona Tarasewicza Gemini Park, 14 grudnia Informacje: Galeria Bielska BWA, ul. 3 Maja 11, tel. 33-812-58-61, [email protected], www.galeriabielska.pl 12 Lotos Jazz Festival – Bielska Zadymka Jazzowa Galeria Sfera, Teatr Polski, Schronisko na Szyndzielni, 3–7 lutego Informacje: Stowarzyszenie Sztuka Teatr, ul. Z. Krasińskiego 5, tel. 0-662-564-612, [email protected], www.zadymka.pl CIESZYN ominacje 2009 – wystawa najlepszych prac studenckich Instytutu Sztuki w Cieszynie Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości, 18 listopada – 6 grudnia Informacje: Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości, ul. Zamkowa 3, tel. 33-851-08-21, [email protected], www.zamekcieszyn.pl N Cieszyński Przegląd Jasełek Dom Narodowy, 10–11 stycznia Informacje: Cieszyński Ośrodek Kultury Dom Narodowy, Rynek 12, tel. 33-851-25-20 [email protected], www.domnarodowy.pl Urodziny Śląskiego Zamku Sztuki i Przedsiębiorczości – pięć wystaw na piąte urodziny regionalnego centrum dizajnu Zamek, 29 stycznia Informacje: Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości, ul. Zamkowa 3, tel. 33-851-08-21, [email protected], www.zamekcieszyn.pl CZECHOWICE-DZIEDZICE estiwal Dobrych Filmów – przegląd filmów nagrodzonych na najważniejszych przeglądach konkursowych Miejski Dom Kultury, 15–21 stycznia Informacje: Miejski Dom Kultury, ul. Niepodległości 42, tel. 32-215-31-59, [email protected], www.mdk-cz-dz.com.pl F K ATOWICE erody – 13. Festiwal Widowisk Kolędniczych im. Jana Dormana Pałac Młodzieży, 17–19 stycznia Informacje: Pałac Młodzieży i Stowarzyszenie Czasu Wolnego Dzieci i Młodzieży, ul. Mikołowska 26, tel. 32-251-64-31 w. 327, [email protected], www.pm.katowice.pl H Ś ląska Fotografia Prasowa – wystawa pokonkursowa Biblioteka Śląska, luty Informacje: Biblioteka Śląska, pl. Rady Europy 1, tel. 32-208-37-39, [email protected], www.bs.katowice.pl RAJCZA Ogólnopolski i 18. Międzynarodowy Narciarski Rajd Chłopski – impreza sportowo-kulturalna 28–31 stycznia Informacje: Gminny Ośrodek Kultury, ul. Parkowa 2, tel. 33-864-32-30, [email protected], www.rajcza.com.pl 42 ŁO D Y G O W I C E Przegląd Kolęd i Pastorałek – konkurs o zasięgu regionalnym Gminny Ośrodek Kultury, 8–9 stycznia Informacje: Gminny Ośrodek Kultury, pl. Wolności 5, tel. 33-863-10-86, [email protected], www.lodygowice.pl 10 Więcej informacji o imprezach w województwie śląskim na stronie: silesiakultura.pl 36 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e GALERIA Aleksander Dyl – Fotografia przydrożna Aleksander Dyl przywędrował do Bielska-Białej z Tarno- kowską przy „Pieprzu i wanilii”, jest m.in. autorem zdjęć brzega w 1987 roku. Tam zaczęła się m.in. jego przygoda do filmu poświęconego pracy polskich archeologów w Su- z filmem. Był założycielem AKF, realizował amatorskie ob- danie. Ostatnio pracuje nad filmem o europejskich cmen- razy, prowadził DKF, organizował konkursy i festiwale fil- tarzach żydowskich. mowe oraz fotograficzne. Filmem zajmuje się do dziś, tyle Od 22 lat jest pracownikiem Regionalnego Ośrodka Kultu- że bardziej profesjonalnie. Jest absolwentem PWSFTviT ry w Bielsku-Białej. w Łodzi. Pracuje jako operator kamery w filmach fabular- Podróżując, zawsze wozi ze sobą aparat fotograficzny. nych, teatrze telewizyjnym. Samodzielnie realizował filmy Chwyta ulotne chwile, których zapis tworzy rodzaj po- z cyklu „Małe Ojczyzny”, współpracował z Elżbietą Dzi- dróżnego notatnika. Ży w ieck ie G o d y 41. PRZEGLĄD ZESPOŁÓW KOLĘDNICZYCH I OBRZĘDOWYCH 23–31 stycznia Żywiec – Miejskie Centrum Kultury Milówka – plener Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury ul. 1 Maja 8, Bielsko-Biała tel. 33-812-69-08, 33-822-05-93 [email protected], www.rok.bielsko.pl Waldemar Kompała