Piórko - Strefa.pl
Transkrypt
Piórko - Strefa.pl
Nasze początki Jest noc. Po pustych ulicach tylko wiatr przegania płatki śniegu. W oknach ciemno, wszyscy śpią... Ale nie - zaraz, zaraz - tam chyba tli się jakieś małe światełko! Tam, w piątym domu po lewej! Zobaczmy… Wszyscy w domu śpią w swoich łóżkach... Nie! Jednego brakuje. Nie chce nikogo obudzić, więc skulił się na pralce w łazience. Kto to? To młody pisarz stwarza właśnie swoje pierwsze dzieło. Behawioryści twierdzą, iż zachowujemy się dokładnie tak, jak się zachowujemy, oraz jesteśmy dokładnie tacy, jacy jesteśmy, wyłącznie dzięki otoczeniu, w jakim się znajdujemy. Każde zdarzenie wywołuje w nas odpowiednią reakcję, jednocześnie nas kształtując. Nigdy nie byłem gorliwym zwolennikiem takiego poglądu, gdyż wolę myśleć, że nie będę musiał się z nikim dzielić prawami autorskimi. Jednak coś w tym jest – to, że sięgnęliśmy po pióro jest zazwyczaj reakcją na zewnętrzne wydarzenie. Ale inni ludzie mogą nam dostarczać dziesiątek tysięcy powodów do pisania . „A ja chciałam zrobić na złość wszystkim” przyznaje Minka, forumowiczka PF. 2 Obrazek autora nieznanego, znaleziony w Internecie Bodźce powodujące daną reakcję mogą być bardzo różne; odpowiednie reakcje kształtują w nas od dziecka rodzice, stawiając całą listę rzeczy, których „nie powinno się robić” obok drugiej, równie długiej, nazywającej się „powinnościami”. Być może właśnie wychowanie sprawia, że niektórzy ludzie, widząc puste kartki i długopis, czują potrzebę ich zapełnienia. „Zaczęło się Najczęściej na nasze pierwsze kroki w pisarskiej w podstawówce, kiedy to kupiłam ładny zeszyt i stwierdziłam, że karierze miały napiszę wpływ książki, książkę” które przeczytaliwyznaje na śmy. forum PF Kiedy spodobała Anka. „Po nam się jakaś prostu pewhistoria, przeczynego dnia taliśmy ją od zobaczyłam deski do deski po kartki” kilka razy i mopisze żemy nawet cytować niektóre Astrum. fragmenty – czuWłaściwie jemy jakiś niedowszystko syt. Nadal może być chcemy trwać w początkiem tej opowieści, czegoś doprzeżywać ją na brego, nawet nowo – i – mieć choroba czy na nią wpływ; odrzucenie wpadamy zatem przez na pomysł, iż rówieśninapiszemy jej ków. Dużo „dalsze losy”. czaCzasami spotykamy się z sytuacją odmienną: książka się nie spodobała bądź „spodobała, su w samotności i serce pełne żalu nieraz przyczyniło się ALE...”. W zasadzie była dobra, ale my do powstania wielkiego dzieła. byśmy inaczej to napisali i żeby udowodnić sobie to Wystarczy „tylko” własne wady przekształcić w zalety. stwierdzenie – siadamy i piszemy. Początki pisania są zazwyczaj miłym i zabawnym Zdarza się, że inspiracją do pisania byli ludzie. wspomnieniem, do którego z przyjemnością wracamy, tak Czasem tragiczne bądź szczęśliwe wydarzenia zasłyszane samo jak do wspomnień z dzieciństwa. Coś od innych czy też przeczytane w prasie do głębi nas rozpoczęliśmy i poszliśmy parę kroków dalej, zrobiliśmy wzruszają i decydujemy się o nich napisać. Ale nie tylko postępy – możemy teraz obejrzeć się za siebie i zobaczyć, obcy – najbliżsi z naszego otoczenia i nasze relacje z nimi jak daleko jesteśmy od linii startu. Jesteśmy młodzi, powodują napływ ogromnych uczuć i emocji, które ambitni i pełni zapału, przed nami rozpościera się szukają ujścia, a pisanie, obok innych form artystycznego świetlana przyszłość. Tylko kto z nas dotrze do mety? wyrazu, jest świetną formą ekspresji. Właśnie dlatego mamy tak wiele wierszy i piosenek o miłości oraz blogi J. A. Zguba pełne frustrujących wyznań. Blog jako początek kariery, czyli czy blogosfera może kształcić przyszłych pisarzy? Dla ludzi, nie tylko młodych, blog bardzo często jest pierwszym krokiem ku spełnieniu marzeń o zostaniu pisarzem. A jednak czy warto? Jaki jest sens w wyżywaniu się na blogach, jeśli szanse, iż ktoś tam wejdzie i zacytuje Eddiego Izzarda: „Hej! Przyczajony chłopiec! Do mojego nowego filmu… «Przyczajony chłopiec»!” są bardzo niskie? Widząc pozytywne komentarze, przybywających czytelników, którzy metodą „ja czytam ciebie, ty czytasz mnie” lub „czytam ciebie, więc masz miejsce w moich linkach” zapewnią naszemu blogowi jakąś tam reklamę, czuje się wyrastające skrzydła, chce się pisać więcej, bo wreszcie ma się poczucie, że pasja nie jest ledwie płonnym marzeniem, ale czymś rzeczywistym, co ma szanse kiedyś w przyszłości się spełnić. fot. Tasteofomi, DeviantArt.com Według mnie sens jest jak najbardziej, nawet jeśli korzyścią nie będzie coś równie wielkiego jak podpisanie kontraktu z wydawnictwem. I mówię to z własnego doświadczenia, pomimo iż nie osiągnęłam jeszcze literackiego sukcesu ani nawet nie doczekałam się wyd a n ia . J e sz cz e, b o d zi ę ki posiadaniu bloga od prawie czterech lat czuję, że moment mojego wybicia jest teraz zdecydowanie bliżej niż dalej. Przede wszystkim dlatego, że na dzień dzisiejszy posiadam pewność siebie, której nie miałam kiedyś. Zakładam, iż niejedna osoba, klikając w magiczny link „Załóż bloga”, podjęła tę decyzję, by poznać opinię obcych o własnej twórczości. W miejscu, które dziennie odwiedzają setki Internautów, statystycznie rzecz biorąc, musi się znaleźć ktoś, komu nasze dzieło się spodoba, bez względu na jego stan techniczny tudzież oprawę graficzną. Cóż zaś lepiej mo t y wuj e n ier zad ko zakompleksionych początkujących twórców niż słowa pochwały od osoby, która nie zna nas prywatnie i swą opinię opiera wyłącznie na tym, co przeczytała? na tym, co tworzy dobry warsztat, a także ma własny gust literacki, który nie ogranicza się do wzdychania do artykułów poświęconych tymczasowemu owczemu pędowi dla nastolatek. Taki oceniający to skarb: bezstronny człowiek, który prosto z mostu powie, co jest źle, zasugeruje, jak to poprawić, a nierzadko także podzieli się własnymi przypuszczeniami w kwestii czasu, w jaki do poprawy dojdziemy, jeśli przyłożymy się do Oczywiście należy być ostrożnym. pracy. Umiejętność oddzielania ziarna od plew w blogosferze przychodzi Pewnie ktoś teraz skwituje moją z czasem; dopiero później uczymy wypowiedź sceptycznym: „No i? Co się, że nie każdy komentarz krzyczą- w związku z tym wszystkim?”. cy: „Jesteś wspaniały i piszesz naChcę przez to powiedzieć, że nie prawdę genialnie! Kocham Twoje należy traktować świata blogów jako opowiadanie i nie mogę się doczekać, pewnej drogi do literackiego sukcesu, kiedy wreszcie pokażesz, czy ale jako ćwiczenie, w czasie którego bohaterowie skończą dobrze! Szkoda, nabierzemy przydatnych umiejętności że ja tak nie umiem!” jest na moment, w którym w ankiecie wartościowy. Aby się dalej rozwijać, wreszcie będziemy mogli z czystym potrzeba także krytyki, wytykania sumieniem zapełnić rubryczkę błędów, dobrych rad na przyszłość. dotyczącą zawodu dumnym słowem Innymi słowy, raz na jakiś czas „pisarz”. solidny (acz uzasadniony) kop w tak P r z yt o c z ę s ł o wa p e wn e g o zwaną dupę nie tylko nam nie zaszkodzi, a nawet pomoże zejść wykładowcy uniwersyteckiego, który z obłoków chwilowej ekstazy na opowiadał, jak napisać dobre ziemię. Niektórym się udaje Personal Statement*. Mówił między i otrzymują cenny dar w postaci innymi o tym, że każdy fakt z życia wiernego czytelnika, który zna umiar: można pokazać w korzystny dla pochwali, co dobre, taktownie s i e b i e s p o s ó b . P o w i e d z i a ł : wytknie, co trzeba poprawić „Pracowałem wtedy na kasie i zmotywuje do dalszej pracy. Inni nie w Tesco. Ale gdybym tak napisał w moim Personal Statement, czytająmają tyle szczęścia. ca je osoba uznałaby to za coś nudneI tu znów blogosfera oferuje go, prawda? Ot, człowiek pracuje i co pomoc: ocenialnie. Co prawda z tego? A gdyby zamiast tego nierzadko trzeba się wiele nakopać, przedstawić umiejętności, które dzięki by dojść do tych, które naprawdę p r a c y n a b y ł e m ? N a p i s a ć pomogą, jednak czyż cel nie jest «Pracowałem w międzynarodowej wart zachodu? Po kilku (czasem f ir mi e na st a no wi s k u , k tó r e kilkunastu) próbach na stronach, umożliwiło mi obsługę klientów oraz gdzie oceniający/-a wystawi zarządzanie pieniędzmi»? Instytucja maksimum punktów za słodkiego widzi wtedy, że nawet z tak psiaczka w nagłówku, a potem niepozornej pracy jak kasjer wytknie słowo „naprawdę” jako w supermarkecie można wynieść coś, zapisane z błędem, w końcu trafimy co można później wykorzystać na kogoś kompetentnego, kto zna się w praktyce, w każdej pracy, do której * Krótki dokument, w którym kandydat prezentuje swoje zalety i przedstawia argumenty, dla których winien zostać przyjęty na daną uczelnię i/lub kurs. 3 się dostaniemy.”. Blogosfera jest taką właśnie kasą w Tesco: ludzie patrzą protekcjonalnie na obie, uznając za coś gorszego, mniej przydatnego w życiu. Jednak w rzeczywistości obie te rzeczy procentują w umiejętnościach, które przydadzą nam się w życiu i których nie jesteśmy w stanie kupić. Ocenialnie uczą nas godnego przyjmowania każdej opinii rzecz niezastąpiona, kiedy na łamach jakiegoś magazynu przeczytamy niezbyt pochlebną recenzję krytyka. Dbając o szatę graficzną bloga, rozwijamy wyobraźnię, przez co prawdopodobnie bylibyśmy w stanie zasugerować projekt okładki do naszego dzieła, a kto wie, być może nawet poznamy ludzi, którzy mogliby ową okładkę wykonać. Dzięki rozmowom z czytelnikami nabieramy doświadczenia w rozmowach z tymi, którzy mają coś do powiedzenia na temat naszej twórczości, przez co kiedyś w przyszłości, na jakimś spotkaniu autorskim, nie zbłaźnimy się, odpowiadając na słowa pochwały: „Yyy… Taa, dzięki”. Jeśli zaś jesteśmy jednymi z tych szczęściarzy, którzy posiadają czytelników wytykających błędy, nauczymy się lepiej operować językiem polskim, a przecież potencjalny wydawca lubi widzieć, iż przysłany do niego tekst jest dobry technicznie - potencjalny korektor także lubi mieć mniej pracy za to samo honorarium. I oczywiście aspekt, o którym wspomniałam na początku: pewność siebie. Bezcenna rzecz. Kiedyś trzęśliśmy kolanami ze strachu, co ludzie powiedzą na temat naszego bloga i zamieszczonego w nim opowiadania; dziś, po jakimś czasie obcowania w internetowym świecie opowiadań, znacznie łatwiej przychodzi nam myśl o poddaniu bloga ocenie, wzięciu udziału w literackim pojedynku, a być może także o podesłaniu któregoś z naszych dzieł do fanzinu, magazynu, być może nawet wydawcy. Do odważnych świat należy i jeśli sami nie poczynimy pierwszego kroku w stronę sukcesu, możemy się zawieść podczas czekania, aż szansa sama wyciągnie do nas dłoń. Zatem czy blogosfera może kształcić przyszłych pisarzy? Może, zdecydowanie może. Nie twierdzę, że zrobi to z każdym, w końcu Internet mimo wszystko jest rajem dla grafomanów, którzy wreszcie mogą opublikować swe twory, tyle razy odrzucane przez „nieznających się na sztuce wydawców”. Wszystko zależy od nas samych, od tego, ile pracy włożymy w doszlifowanie warsztatu tudzież pomysłów, ile będziemy mieć determinacji, by sięgnąć po wszystkie umiejętności, które przydadzą się nam w przyszłości jako pisarzom, no i ile siedzi w nas prawdziwej smykałki do pisania. Poprzez bloga najpewniej nie zostaniemy sławni na rynku wydawniczym, jednak z całą pewnością dostaniemy dobrą szkołę przygotowawczą. I właśnie tego należy od blogosfery oczekiwać. Paulina Anna Peycka Początek pasji, pisania, początkiem wyboru przyszłego zawodu? Początki są zawsze najmniej interesujące. Ważne jednak, by każda z osób, która doszła do etapu zawodu w swojej pasji pisania, coś osiągnęła. I na dodatek mogła się z niej utrzymywać, co więcej, aby płacono jej za coś, co, jak widać, musi robić dobrze (skoro jej płacą), a więc robiła dobrą pracę, która komuś się przydaje. Za każdą dobrze wykonaną pracę należy się (lub powinna się należeć) jakakolwiek zapłata. Tak samo jest z zawodem pisarza. Lub każdym „pisaniem”, które ktoś uzna za warte, aby to kupić i dać za nie wynagrodzenie autorowi. Pisanie to ciężka i uczciwa praca. Musi być precyzyjna i dobra, wykonana jak trzeba, bo inaczej tej zapłaty nie ma. A wtedy pisarz załamuje ręce, bo tyle się napracował, tyle napisał, ale jak widać niewystarczająco. Jak? To jak sklecić łódkę z byle jakich elementów, zebranych w różnych miejscach plaży, z desek oderwanych ze starych szop i magazynów lub rozpadających się domów; gwoździe też pogięte, zabrane ze złomowiska albo, co gorsza, powyciągane z innych starych łódek lub, co najgorsze, nowych i „czyichś własnych” – gotowych już do pływania i używania. To kradzież i chamstwo. Na dodatek jak się nie zna na tworzeniu łódek, to spaprze robotę i łódka albo źle wygląda już przed startem, albo nawet jeśli wygląda jako tako, to jak się ją puści na morze, za chwilę rozpadnie się i utonie. Nie pozostanie po niej żaden ślad. Zostaną części wraka gdzieś na dnie, a potem każdy już zapomni, że coś takiego w ogóle płynęło albo chciało wypłynąć na fale morskie. Autor poszedł poszukać innej roboty, w której się sprawdzi i będzie cieszył buzię przy pracy, bo wie, że mu wychodzi. Za takie dzieło ktoś mu zapłaci i dostanie pochwałę, szacunek szefa, a jego kiwanie głową z aprobatą jest 4 wystarczającą nagrodą, by się starać i próbować dalej, podnosić kwalifikacje i budować jeszcze lepsze rzeczy i bardziej doskonałe. Każdy potrafi sobie znaleźć taką odpowiednią robotę dla niego, jeśli potrafi się zdecydować, żeby zacząć szukać i próbować (co mu najlepiej wychodzi w życiu i w czym może być dobry), a nawet będzie chciał się starać już do końca życia. I będzie chciał poznać wszystkie tajniki tego zawodu - bo praca go cieszy, jak umie ją wykonać, a na dodatek inni to z pewnością docenią - wtedy tylko chcieć więcej móc dawać i lepsze „produkty” wytwarzać. Człowiek rozwinie się i ma czas do końca świata na zgłębianie tajników. Robi to przecież z pasją, więc całe życie pcha go „do góry”, a nie udupia w jednym miejscu albo powoduje wymioty i non-stop zrzuca go w dół. Sam wybrał – szukał – znalazł – robi to, co lubi, co kocha, co potrafi I na czym się zna. A jak potrafi i robi, się rozwija i zaczynam znowu pito zawsze znajdzie się ktoś, kto za to sać. Chcę wiedzieć więcej o pisaniu i pisarstwie! Wiem już, dlaczego dziezapłaci. ła klasyków stały się klasyczne i przeszły do kanonu, a autorom Pasja. pomniki! Już wiem Za każdą dobrą robotę ktoś stawiają zapłaci. Nie ma innej możliwości. Na i rozumiem. Chciałabym pisać podobnie do … początku nie zawsze musi płacić pieniędzmi, w końcu dobre słowo, ale pewnie takiego poziomu nigdy nie pochwała, aprobata to też wielka osiągnę, jednak i to jest dobre, że nagroda. Wystarczy poczekać i nie widzę, jak pisał i mogę się uczyć od chować swoich „potworków” , które mistrza. Wystarczy czytać. To jego uwielbia się tworzyć, ale wręcz styl. Ciekawe, co mi pozostanie w przeciwnie, pokazać nawet z odrobiną głowie po wielokrotnym przeczytaniu wstydu i zaciekawienia „co będzie?”, Mistrza, oprócz zachwytu? Styl się czasem przejmuje z cichym oczekiwaniem na dowolną reakcję. I nagle – szok! Pojawiają się nieświadomie, chłonie się Jego pierwsze opinie, nie wszystkie to sposób pisania, ale geniuszu samego nigdy nie dościgniesz. pochwały, ale nie na tym to polega. autora Na początku chodziło o to, by ktoś Najwyżej odpowiednio ukształtujesz przeczytał, więc cel osiągnięty – już swój własny styl, który jest niepowtarzalny. A wtedy po latach ktoś twoje dzieło zna. zostaniesz Mistrzem, A potem próbuje się robić coś sam lepszego, mając w duchu nadzieję, że wychowanym na … i na …. etc. Ale to Ciebie będą czytać też się spodoba. Przecież, jak to się mówi, „nie od razu Rzym i podziwiać. Bo jesteś Autorem. Innych, oczywiście, nadal też. Bo zbudowano”. Lubię pisać, sprawia mi to przyjemność i jest to mój port autorów mamy tysiące albo i więcej docelowy, w tym kierunku chcę się na przestrzeni wieków i każdy wielki rozwijać. Fora literackie to świetne był niepowtarzalny. Inni, miejsce, by otrzymać rady odnośnie ci mniejsi, tylko naśladopisania. Chociaż nie zawsze mogą się wali. Jak dzieci, które podobać, bywa jednak tak, że mają deklamują wiersze, recyrację, a wtedy już wiem, jak poprawić tują, a nawet zmieniają tekst i jak uniknąć niektórych błędów. wyrazy w wierszach dla żeby były Nagle okazuje się, że nawet mnie on żartów, się całkiem nie podobał, a po śmieszne, inne, a podobodpowiednich poprawkach stał się ne do pierwowzorów itp. dobry. I mogę go czytać w kółko, To zawsze wyjdzie żałochociaż nawet już potem tylko patrzeć na śnie, niego i cieszyć buzię. Świeci! Puścić może i ładnie czasami. nie w świat i niech czytają, a ja piszę Ale przetrwa czasu. dalej! Podoba mi się. Bzdury po prostu. Już Pochwały, reakcje, komentarze pojawiają się potem. Ale i tak chcę wolę pisać, bo wiem, że potrafię! dziennikarzy. Pisał, bo lubił, a jak Wypowiadam się normalnie - jak człowiek, mam coś do powiedzenia - lubił, to się starał, bo mu świetnie!, a jak zaczynam ubierać to się podobało i robił tego w oprawę słowną, stylistyczną, coraz więcej i więcej, aż merytoryczną – jak najbardziej, fabuła zaczęło samo wychodzić, zbyt łatwo, żeby nie Obrazek: Rui-ricardo, DeviantArt.com 5 wejść wyżej i nie zacząć się kształcić. Żeby te teksty były jeszcze lepsze i doskonalsze, żeby zrozumieć, jak pisać lepiej i dlaczego w ten sposób są lepsze. I buzia się śmieje, bo to, co lubił staje się nie tylko dobre, a nawet bardzo dobre! I pojawia się uznanie. A to dowód, że jednak się starał, umiał. Lubił, samo szło, a jednak poprawiał i kształtował, więc teraz wychodzi mu ZŁOTO! A złoto jest cenne, jak każdy wie. I można je tworzyć z niczego – czyli z głowy. To lepsze nawet niż alchemia – bo alchemicy starali się zamienić ołów w złoto. Tworzenie czegoś z niczego jest chyba na jeszcze wyższym poziomie, więc bez problemów, chociaż z niepotrzebnym bólem, ale można pomóc alchemikom zamienić ołów w gumę albo nawet (niech im już będzie) - w ZŁOTO! A potem umyć ręce. Tak już jest niestety z każdą brudną robotą. Asia Marteklas Jak rozpocząć tekst? A więc zaczynasz, wylewasz na papier bądź arkusz Worda wszystko to, co dzieje się w twojej głowie. Myślisz intensywnie, tworzysz i podoba ci się to. Ze wszystkich sił starasz się, by nie napisać czegoś oklepanego; chcesz być oryginalny, a stajesz się plastikowy. Wszystko emanuje taką sztucznością, że tylko fani lalek Barbie i ich plastikowego świata będą chcieli przebrnąć dalej. W pewnym momencie spostrzeżesz, że nie czujesz tego, co piszesz, bo pogoń za oryginalnością pochłonęła Cię do tego stopnia, że zapomniałeś, co jest w tym wszystkim tak naprawdę ważne. I tutaj pojawia się pytanie: jak trzeba zacząć? Może jest i błahe, jednak zadając je sobie, jednoznacznej odpowiedzi nie uzyskasz. Prawdopodobnie nie otrzymasz jej w ogóle, a przynajmniej nie w formie, w jakiej byś chciał. W końcu każdy ma swoją receptę na dobry początek, a zżynanie jej od kogoś nie wróży niczego dobrego. Dla każdego pisarza rozpoczęcie tekstu jest tym pierwszym, najważniejszym stopniem w tworzeniu całego dzieła. Czasami chce się rozpocząć standardowym i oklepanym „Dawno, dawno temu…”, ale kto to później przeczyta? Przecież natrafiając na tak zaczęte opowiadanie, sami nie chcielibyśmy go tknąć. Sama mam czasami ochotę wstawić taki początek, jednak w porę uświadamiam sobie, że to, co mógł Andersen, niekoniecznie mogę i ja. Rozpoczęty tym zwrotem tekst nie zachęca do wnikliwego przejrzenia. To, jakimi słowami wprowadzasz czytelnika do swojego świata, jest bardzo ważne. Słowa wstępu można przyrównać do bramy. Gdy przechodzimy przez piękne, ozdobne wejście, w naszych głowach od razu pojawia się wyobrażenie wspaniałości, jakie czają się dalej. Natomiast gdy już od progu widzimy nieporządek i zaniedbanie, mamy pewność, że dalej nic lepszego nas nie spotka. Tak samo jest z tekstami. Większość bloggerów po prostu pobieżnie przegląda ich treść, bo zazwyczaj wprowadzenie nie przyciąga ich uwagi, nie jest na tyle interesujące, by przeczytać całość. Właśnie to pokazują statystyki na blogu. Gdy ilość komentarzy jest bardzo mała, zwłaszcza przy długim czasie prowadzenia bloga, natomiast liczba odwiedzin stale rośnie, może to oznaczać, że początek twego opowiadania nie jest na tyle ciekawy, by wszystkich zachęcić do czytania. Ktoś kiedyś powiedział, niestety, nie pamiętam kto, że pisać należy w taki sposób, żeby samemu chciało się to przeczytać i nie umierało z nudów, a jeśli to się nam uda, istnieje duże prawdopodobieństwo, iż innym także się spodoba. Zaczynać można na wiele sposobów, można dialogiem albo opisem wydarzenia, miejsca, uczucia… Należy jednak pamiętać, że nie można zacząć całego opowiadania słowami, których nie „czujemy”, i które, prawdopodobnie, wybiją nas z rytmu przy dalszym pisaniu. Rafał Ziemkiewicz proponuje, aby "napisać pierwsze zdanie tak, aby chciało się po nim przeczytać następne. Musisz pisać w ten sposób, aby każdy akapit zaciekawiał, ciągnął za sobą dalsze partie tekstu". Wbrew pozorom to nie jest takie trudne, o ile nie zaczyna się od rzeczy strasznie odrealnionych. Pisanie powinno być rzeczą tak naturalną, jak oddychanie, a skoro noworodek wie, jak ma zaczerpnąć pierwszy oddech, to niby czemu mu mamy nie wiedzieć, jak zacząć? Wystarczy tylko poszukać w głowie tej pierwszej myśli, tej, która zapoczątkowała tworzenie całego opowiadania i właśnie od niej rozpocząć pisanie. Bo właśnie ta pierwsza myśl jest najlepsza, jak mawiał pewien pan polonista, którego wręcz nie znosiłam - ale mówił mądrze. Słowa wstępu są twoją bramą, uczyń ją więc na tyle ciekawą, by warto było zatrzymać się przed nią i przestąpić jej próg. Postaraj się, by już pierwsze zdanie wciągało, było jak lasso, które ciągnie czytelnika we wnętrze tekstu. Nie ma sensu kopiować innych, za wszelką cenę starać się być oryginalnym, przypłacając to entuzjazmem i zadowoleniem z pisania. Świat jest tak ułożony, a ludzkie umysły tak zmajstrowane, że za nic nie stworzysz czegoś uniwersalnego, co podobałoby się wszystkim. Nie o to tutaj chodzi, wierz mi. Wystarczy, że zaczniesz i zrobisz to z pasją, a wtedy, możesz mi wierzyć, komuś się to spodoba. Powinieneś o tym pamiętać i wziąć to sobie do serca, bo też jestem czytelnikiem i ucieszyłabym się, gdybym kiedyś ujrzała twoje dzieło leżące na półce opatrzonej nazwą „bestseller”. Asia Marteklas Obrazek: Kuriru, DeviantArt.com 6 Najtrudniejszy pierwszy krok… a ostatni?, czyli o zakończeniach słów kilka Obrazek: HeyWhichWayNow, DeviantArt.com Pierwsze kroki są trudne, trzeba przyznać. Problemy z pierwszym zdaniem, słowem, myśli typu „A co by było gdyby...”, tworzenie świata przedstawionego i bohaterów tak, aby nie byli ani chodzącym ideałem, ani typem fallen angel... Większość młodych pisarzy ma też jednak problemy z zakończeniem. nadzieję na to lepsze jutro, na piękniejszy poranek, bardziej zieloną trawę i kończy zdaniem w rodzaju „A może jednak...”, co z kolei oznacza, że: a) nie ma zamiaru podzielić się z nami końcem opowieści, b) nie potrafi się zdecydować: Happy end czy Totalna klęska?, c) ma zamiar dopisać kolejną część opowieści, by tam zawrzeć to, czego nie zawarł w opowiadaniu pierwszym, bo tak mu się podoba i już. I to są zazwyczaj pozytywy historii niedopowiedzianych, bo, przykładowo, trudno jest autorowi napisać kolejny tom powieści o Elfie Anzelmie, jeśli biedak zakończył swój żywot pod koniec powieści pierwszej. (A zmartwychwstanie, mimo szybkiego rozwoju medycyny, nie wchodzi w grę.) Jeśli pisarz ma dylemat, czy dać szansę bohaterom na lepsze jutro, czy jednak pozbawić ich nadziei, takie niedopowiedziane zakończenie też się sprawdzi – czytelnik dopowie sobie jedno, autor drugie i nie trzeba roztrząsać kwestii „Co autor miał na myśli?”, bo autor jest cwany i pozostawia wybór nam. Najlepsze zakończenie, jeśli chodzi o te powyższe? Oczywiście nie ma takiego, które sprawdziłoby się przy każdym opowiadaniu, przy wszystkich gatunkach – do romansu często pasuje jedno, do horroru drugie, ale... to my wybieramy, jak chcemy zakończyć. Nasza opowieść, mimo luźnego stylu i żartu w co drugiej linijce, wcale nie musi zostać pod koniec uwieńczona happy endem, a dramat z kolei nie powinien być na wstępie skazany na całkowitą porażkę. Czasem zakończenie po prostu się czuje, czasem przychodzi samo, przy wymyślaniu całej fabuły, a jeśli nie... wystarczy zastanowić się przez chwilę, jaki koniec będzie satysfakcjonował nas. Sprawa ma się tak: teoretycznie istnieją trzy końce opowieści. Być może ktoś sobie kiedyś jeszcze wymyśli czwarte, a może nawet piąte, jeśli teraźniejsze mu się nie spodobają, ale zostańmy przy trzech głównych: Pierwsze zakończenie, nazywanie potocznie happy endem, to zazwyczaj zakończenie cukierkowe, pełne szczęścia i pomyślne do bohatera/ów, gdzie ostatnie zdanie mogłoby być synonimem „I żyli długo i szczęśliwie”. Taki Alek, załóżmy, po wypadku samochodowym odzyskuje w pełni zdrowie, Halinka jest szczęśliwie i z wzajemnością zakochana, a Michał odzyskuje swoją kartę kredytową, którą zgubił kilka dni wcześniej. Zalety? Jeśli opowieść jest naprawdę dobra, często pisana z humorem, a bohaterowie tacy, że „nie można ich nie lubić”, to jednak jeśli w ostatnich słowach opowieści postać główną nagle przejedzie ciężarówka czy kat odrąbie głowę na środku rynku... to nie jest przyjemna wizja ani dla czytającego, ani piszącego historie (och, i tu znowu kwestia przywiązania się...). Happy endów, szczególnie takich z naciskiem na „happy”, nie polecałabym przy pisaniu opowiadań grozy i dramatów (toż dramat jest dramatem w końcu), chociaż i tu zdarzają się wyjątki, bo zakończenie nie od gatunku zależy, ale od treści. Wady... owszem, będą - jeśli zbyt przesłodzimy. Ulepek daje zgagę, zgaga daje niezadowolenie. A niezadowolony czytelnik ze zgagą po przeczytaniu, to zdecydowanie nie najlepszy czytelnik. Drugie zakończenie - antonim happy endu, czyli klęska, strata, porażka, coś w stylu „A jednak mu się nie udało”. Główny bohater naszej opowieści nie przeżyje wypadku samochodowego, nie zakocha się w nim najładniejsza dziewczyna w mieście, ba!, nawet go wyśmieje, nawet figę pokaże, żeby dramatyczniej było, a ponadto jakoś tak smutno będzie na końcu, taką się pustkę czuje trochę. Z jednej strony jest to zaletą, ale zależy, jakby na taki koniec patrzeć – jeśli łzy człowiekowi się do oczu cisną, że nie widzi literek, to pisarz może sobie pogratulować, a jeśli mimo smutnego zakończenia czytający nie odczuwa żadnych emocji - klapa na całego! Końce, w których nie ma absolutnie żadnych cech pozytywnych, często też sprawiają, że jeśli się do bohatera przywiążemy (duchowo, a co), to i potem jesteśmy źli, że go autor tak strasznie śmiał potraktować i nie dał szansy (bo mimo, że Alek się ogromnie starał, wypadek miał, a przeżył, trepanację czaszki przeszedł pomyślnie, to jednak zapadł w śpiączkę - i masz babo placek!). Zakończenia smutne czasem nie podobają się czytelnikom, szczególnie, jeśli ci od początku życzyli bohaterowi jak najlepiej. Z kolei czasem można po prostu wymamrotać, że... tak miało być. Trzecim zakończeniem autor zazwyczaj przynosi Iwona Izabela Jarząb 7 Najczęściej powielane błędy na początku Mówią, że najtrudniejszy pierwszy krok - czy to dla malarza, dla początkującego alpinisty czy też pisarza. Wiadomo, że zacząć trzeba; później powinno pójść już szybciej, sprawniej i łatwiej. Jakich więc błędów trzeba się strzec przy, niekoniecznie dobrych początkach? Po pierwsze: niedopracowana fabuła. Gorsze od tego jest chyba tylko... chociaż nie, nie ma nic gorszego od niedopracowanej fabuły. Przypuśćmy, że nasz początkujący pisarz otworzy sobie takiego Worda albo inny edytor (albo też po prostu wyjmie zeszyt), wymyśli, że jego Jan Kowalski będzie w barze pracował, a co!, że będzie dziewczyny podrywał i już. I pisze. A potem plama! Bo co się stało? Bo pisarz naszemu Jasiowi fabuły nie domyślił, a tworzyć zaczął. I potem myślenie - co by było, gdyby się temu Jasiowi Kowalskiemu jedna taka niedostępna trafiła? Nie, bo to głupie! A co by było, jakby Jasiu się w jednej naprawdę zakochał, a nie tylko kokietował? A to też głupie. No więc może by tak... I gdybaniu nie ma końca. Aż w końcu pisarz sobie daruje owe gdybanie, bo mu się już zalążek fabuły nie podoba i koniec z napisaniem ambitnej opowieści. Dlatego punkt do zapamiętania na dziś - przed stworzeniem dzieła, dokładnie sobie obmyślić fabułę! Najlepiej, kiedy nie będzie miała tylko jednego wątku głównego, bo taka opowieść skończy się po kilku rozdziałach. Dobrze obmyślona fabuła powinna mieć ciekawy wątek główny i kilka pobocznych (równie intrygujących). Po drugie: kreacja bohaterów. Jeśli nasz Jaś Kowalski będzie nieziemsko przystojny, piekielnie bogaty, a na dodatek zacznie go podrywać boska córka milionera to... W sumie to też jest jakiś pomysł. Ale na pewno nie na dobrą opowieść. Ludzie są w 90% egoistami i chcą czytać o sobie - o zwykłych ludziach z problemami. Chcą mieć satysfakcję z tego, że Ani też nie starcza do pierwszego i że Wojtek nie ma nieskazitelnie czystej cery, bo nawet tonik co wieczór mu nie pomaga. Potencjalni czytelnicy z pewnością ucieszą się także, jeśli przeczytają, że Basia, pomimo „pogodnego usposobienia i otwartości”, cierpi niekiedy na chwilowe depresje (oczywiście nie w nadmiarze), a czasem to nawet zdarza się jej ze złości posłać niezłą wiązankę wulgaryzmów, tupnąć nogą czy opchnąć całą czekoladę. Nie bójmy się robić z naszych bohaterów żywych ludzi! Nie ograniczajmy się tylko do opisów w stylu: „Kasia miała jasne włosy oraz oczy, lubiła dobre imprezki i miała fajnego chłopaka”. Niech bohaterowie zaczną żyć! Po czwarte i ostatnie: wyścig z czasem. Hę? Czyż nie jest tak, że młody pisarz, dopiero stawiający pierwsze kroki, budujący nieskładne zdania i pierwsze, możliwe, że nieco sztuczne dialogi... trochę się spieszy? Pisanie to nie wyścig! Nie polega na tym, by jak najszybciej wystukać na klawiaturze swoją opowieść czy też zapisać ją w całym zeszycie, na dodatek trzydziestodwukartkowym. W przeciwieństwie do autora książki, który swoje dzieło ma skończyć na jakiś określony termin, początkujących twórców nic nie goni, więc powinni podejść do pisania ze spokojem i powiedzieć sobie: „Okej, zaczynam pisać. To może być długie i niekiedy męczące zajęcie, może mi zająć dużo czasu (nie, z pewnością nie trzy godziny), ale mam tego świadomość. Mam też świadomość, że nawet jeśli dopadnie mnie Wena i wypluję z siebie coś genialnego, to później jestem zobowiązany do sprawdzenia tekstu, bo być może - po godzinie może mi przejść zachwyt nad moją genialnością, a wtedy nie będzie już tak pięknie....” A teraz: czy każdy początkujący pisarz musi przez te „trudne początki” przejść? Oczywiście, że nie. Wcale nie jest powiedziane, że będzie mieć kłopoty z kreacją bohaterów czy obmyślaniem fabuły. Być może nie jest wiercipiętą i będzie mozolnie dopracowywać swoje pierwsze dzieła do końca lub też wcale nie uważa się za geniusza i ma świadomość swojej rangi amatora. Z pewnością jednak nie stanie się ekspertem po kilku dniach tworzenia, nawet jeśli będzie miał wokół siebie dobrych krytyków, którzy poradzą mu, co zrobić, kiedy jego bohater... zacznie żyć własnym życiem. 8 Iwona Izabela Jarząb Autor nieznany, Po trzecie: wiara we własne możliwości a to, co naprawdę umiemy. Zazwyczaj dzieje się tak, że młody, początkujący pisarz troszkę przecenia swoje zdolności. Najdzie takiego szalony pomysł, żeby napisać o narkomanach, to biegnie wtedy do najbliższego komputera/zeszytu i... pisze farmazony, że głowa boli. Wynika to głównie z tego, że ludzie uważają się za ekspertów w sprawach, o których przeczytali dwie linijki w Wikipedii. Zmyślają głupoty o tym, jak Grześka bolało ramię, bo znowu dał sobie w żyłę i eksperymentują z gatunkami, mieszając je w sposób, który daje tylko jeden efekt - totalną katastrofę. Na dodatek, jakby tego było mało, do prostego stylu pisania dodają kwieciste wypowiedzi i potem wychodzą zdania typu: „Przed chwilą pożarł całe śniadanie, albowiem był cholernie głodny”. Amatorzy, czyli ludzie, którzy dopiero oswajają się z pisaniem, nie powinni uważać się za Alfę i Omegę. Takie myślenie doprowadza później do porażki i sprawia, że pierwszy potencjalny kandydat na czytelnika owych farmazonów kręci głową z niedowierzaniem, stwierdzając, że książki to z tego nie będzie. Dlatego... amator - być może nawet z talentem, z pomysłami nie powinien przeceniać siebie i swoich możliwości. Musi wiedzieć, że zwiedzając nawet wszystkie dostępne zakamarki Internetu w poszukiwaniu informacji o rodzajach bydła, i tak nie będzie wiedział, jak to jest wydoić krowę. Kto pyta, nie błądzi — wywiad z panią Janiną Oparowską Każdy to zna, lecz większość po prostu wstydzi się zapytać kogoś o radę. A niepotrzebnie, ludzie bardzo chętnie dzielą się swoim doświadczeniem, zwłaszcza pisarze. Fora literackie są pełne doświadczonych literatów, którzy nam, żółtodziobom, doradzą i posłużą za przykład. Ale nie tylko w Internecie można szukać pomocy. Ja, chcąc usłyszeć rady dotyczące tego, jak pisać, zwróciłam się do wrocławskiej poetki – Janiny Oparowskiej. Rozmowa z nią pokazała mi, że nie tylko talent, niewątpliwie bardzo ważny, potrzebny jest, by pisać i robić to dobrze. Choć jest poetką, z prozą radzi sobie wyśmienicie. Asia Marteklas: Czy jest jakaś ogólna recepta na przelotną myślą, a taka zwykle po kilku zdaniach ucieka. Taki pomysł powinien sobie odleżeć w głowie, dorosnąć rozpoczęcie tekstu? tego, by na nim opierał się Janina Oparowska: Nie ma i chyba nigdy takowej nie do jakikolwiek tekst. Do pisania potrzebny jest także talent, będzie. Moim zdaniem nie byłoby ciekawie, gdyby każdy pisarz pisał tak samo lub podobnie. Wtedy zatraciłaby się jednak nie jest on koniecznością. Pisania można się oryginalność i prywatny styl, mielibyśmy w księgarni nauczyć, styl wypracować. By dobrze pisać, trzeba nad szarą masę. Półki zawalone byłyby klonami, które sobą pracować, talent, którego się nie pielęgnuje umiera z czasem. z literaturą miałyby niewiele wspólnego. A.M.: O czym nie powinno się pisać? A.M.: Przecież nie wszyscy pisaliby tak samo. J.O.: Cóż, nigdzie nie jest powiedziane, że jakiegoś tematu mamy nie ruszać, aczkolwiek, moim zdaniem, nie powinno się pisać o rzeczach nam obcych. Mieszkając w Polsce, spędzając wakacje nad Bałtykiem, nie opiszę Karaibów w taki sposób, by ktoś podczas czytania tego miał złudzenie, że znajduje się na owej plaży, wśród tych A.M.: A czy Pani początki były właśnie takie wyboiste ludzi. Wszystkiego nie wymyślimy, są rzeczy, które i trudne? trzeba zobaczyć, by móc je ubrać w jakiekolwiek słowa J.O.: Zaczynałam pisać prozę już w szkole podstawowej, i oddać ich klimat. moje pierwsze opowiadanie było o ławce, starałam się A.M.: A więc powinno się pisać o tym, co się zna? oddać uczucia, jakie mogłyby nią targać, gdyby tylko je miała. Do dziś jeszcze je mam, choć pisałam je w latach J.O.: Według mnie tak, przynajmniej na początku, gdy czterdziestych. Młodość miałam ciężką, były to lata II jeszcze niewprawnie radzimy sobie z pisaniem. Potem to Wojny Światowej, a potem moja rodzina została już inna sprawa, nasz zmysł pisarski dojrzewa, potrafimy wysiedlona ze Wschodu na ziemie Dolnośląskie. Mimo więcej, zaczynamy się wczuwać w klimat miejsc, których wszystko moja chęć pisania nie zmalała, wręcz nie poznaliśmy. Nasza wyobraźnia osiąga wyższy przeciwnie. Mówi się, że co nas nie zabije, to nas poziom. wzmocni. W tamtych latach przekonałam się o tym i moje A.M.: Czy Pani zdaniem może pisać każdy? doświadczenia stały się natchnieniem do pisania. J.O.: Właściwie… tak. Dla człowieka nie ma barier nie J.O.: Owszem, nie wszyscy, ale większość. Każdy kiedyś zaczyna, a ludzie już tacy są, że z chęcią sięgają po „gotowce”. Nie łudźmy się więc, że mając do wyboru prostą, udeptaną ścieżkę, wybiorą tę kamienistą i bardzo trudną. A.M.: Dlaczego zaczęła Pani pisać? J.O.: Dlaczego? Nie wiem, chyba po prostu poczułam taką wewnętrzną potrzebę przelania na papier tego co czuję, co siedzi w mojej głowie. Janina Oparowska, fot. Asia Marteklas A.M.: Co jest potrzebne, by zacząć cokolwiek tworzyć? do pokonania. Wszystkiego można się nauczyć, pisania także. Wyobraźnię można rozwinąć, stylu się nauczyć. Choć muszę powiedzieć, że nie wszystkim jest dane pisać Wielkie Rzeczy, to jest dostępne tylko „Wybranym”, takim jak Mickiewicz czy Słowacki. To nie oni wybrali literaturę, to ona wybrała ich. J.O.: Z pisaniem to jest tak, że trzeba mieć pomysł. Bez niego jest bardzo ciężko, ale niewskazane jest „napalać” się na pomysł, który dopiero co wpadł nam do głowy, jest on zwykle tylko A.M.: Bardzo dziękuję za wywiad i życzę pomyślności w pisaniu. J.O.: Ja również dziękuję i cieszę się, że mogłam pomóc. Asia Marteklas 9 Skąd czerpać natchnienie, także na początku? Natchnienie, Wena twórcza, ochota na właściwe spożytkowanie czasu – pisarz może nazywać ten stan, jak sobie chce – bez niego zazwyczaj nie da się sklecić czegokolwiek, a zawsze – napisać czegoś sensownego. Może objawiać się u każdego inaczej i często akurat wtedy, kiedy mamy już zazwyczaj plany. Natchnienie takież jednak z naszych planów sobie niczego nie robi i bez skrupułów przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie – taki już jego urok. własne życie wydaje się nam zbyt nudne do opisywania go w naszym dziele (które ma być pełne zwrotów akcji i ciekawych wątków...), ale musimy pamiętać, że opowiadanie to nie tylko dobry pomysł. To przede wszystkim wykonanie. A z wykonaniem... często jest trochę gorzej. Po czwarte - coś, z czym muszą mieć styczność i nasi bohaterowie, i my - świat wokół nas. Ludzie, ich uśmiechy w drodze do domu, smętne miny pani czekającej na autobus, przelotne spojrzenia licealistów, starsze kobiety, sprzedające na targu pomidory. Wszystko! Nawet najmądrzejszemu człowiekowi bez umiejętności obserwo wania otaczającej nas rzeczywistości nie uda opisać się stanu, w jakim znajdowała się Kasia po oblaniu matury czy tego, co czuł Krzysiek, kiedy Maja zerwała z nim przez telefon. Dobry pisarz powinien być zawsze dobrym obserwatorem – bez tego ani rusz. Jeśli sami nie możemy doświadczyć pewnego stanu, nie jesteśmy w stanie przeżyć tego, co teoretycznie musi nasz bohater, a chcemy chociaż po części wiedzieć jak to jest, musimy umieć obserwować. Niekoniecznie pytać, bo czasem pytania są absolutnie zbędne i nie na miejscu. Obserwacja natomiast nic nie kosztuje, nie wymaga wyrzeczeń, a mimo to jest jednym z bardzo dobrych źródeł natchnienia. Oczywiście u każdego człowieka Wena objawia się inaczej i szukanie natchnienia wśród czegoś, co nas nie natchnie absolutnie, jest pozbawione jakiegokolwiek sensu. Pomysły niekoniecznie przyjdą po przeczytaniu dobrej książki, kupieniu płyty z rozluźniającą muzyką czy wlepianiu wzroku w staruszkę w kolejce przy kasie do sklepu. Czasem trzeba ich szukać w inny sposób, a i tak złośliwie nie nadejdą, za drugim razem natomiast pojawią się błyskawicznie, bez większego wysiłku pisarza. Natchnienie po prostu znajdzie się wraz z odnalezieniem swojego źródła pokładów Weny. Zatem przesyłam ogromne wyrazy współczucia tym, którzy jeszcze swojego Natchnienia nie odnaleźli (spokojnie, na wszystko jest czas i pora) i wracam przeglądać kuchenne szafki, szukając mojej czekolady o wdzięcznej nazwie Wena, ot! Iwona Izabela Jarząb 10 Obrazek: Moe91, DeviantArt.com Co jednak zrobić, kiedy długo do nas nie przychodzi i zaczynamy popadać w niemoc twórczą, obgryzając ze stresu paznokcie i strzępiąc włosy z głowy? Cóż... U każdego takież natchnienie objawia się inaczej, więc tym, którzy jeszcze swojego źródła nie odkryli polecam... po prostu go poszukać. Najpopularniejszym chyba źródłem natchnienia jest po prostu nauka. I nie, nie mam tu na myśli formy „wkuwanie wzorów z fizyki”, tylko naukę poprzez czytanie książek, magazynów, przeglądanie informacji w Internecie... Naukę, która oprócz tego, że uczy, to i daje człowiekowi w pewnym sensie satysfakcję, a niekiedy niesie ze sobą całkiem zgrabne pokłady Weny – bo bardzo często młodzi ludzie dostają natchnienia po przeczytaniu jakiś dobrej lektury czy chociażby artykułu. Drugim po nauce źródłem efektywnego pisania jest muzyka. Oczywiście nie każdy lubi wesołe przyśpiewki, kiedy pisze akurat scenę z pogrzebu głównego bohatera (ale to już też kwestia dopasowania piosenki do nastroju pisarza), niektórym często melodie czy wyśpiewywane słowa wręcz przeszkadzają przy tworzeniu czegokolwiek składnego - niemiej jednak muzyka dla wielu początkujących może stać się źródłem natchnienia (bo kto mówi tu o słuchaniu w trakcie pisania, hę?). Piszący fantastykę puszczają sobie soundtracki z filmów fantasy, romansopisarze włączają miłosne i miłe dla uszu melodie, a wielbiciele opowiadań sensacyjnych lubują się w mocnym i energicznym rockowym klimacie. (Absolutnie nie mam zamiaru nikogo szufladkować! To tylko propozycje). Bo co takiego ma w sobie ta dla niektórych denerwująca muzyka? Oddaje doskonały klimat, pomaga w opisie emocji i poprawia nastrój pisarzowi, który zamiast sklecać: „Zuzia skakała z radości”, bardziej przykłada się do opisu stanu emocjonalny swego bohatera. No... a przynajmniej próbuje. Trzeci priorytet, jeśli chodzi o odnawialne źródła natchnienia? Nasze doświadczenia. Proste, że najlepiej pisze się o czymś, z czym miało się styczność. Przykładowo: początkujący pisarz, który do tej pory jeszcze nie miał jakiekolwiek styczności z ulicznymi gangami, nie zakochał się bez wzajemności, nie musiał czytać na historii pracy domowej, której nie ma... Nie opisze tego tak dobrze, jak pisarz doświadczony. Niekiedy O autorytetach XXI wieku słów kilka Pytając, kim jest autorytet, możemy usłyszeć, że jest to osoba, na której wzorujemy samego siebie, która przedstawia sobą swoje wartości cenione przez nas. Moja babcia zwykła mawiać: „Autorytet to osoba, która najpierw stawia sobie przed oczy człowieka, a dopiero potem własne potrzeby.” Autorytety zmieniają się wraz z wiekiem. Gdy jesteśmy dziećmi, są nimi zazwyczaj rodzice i dziadkowie, oni wydają się naszymi bohaterami, chcemy ich naśladować. Z czasem zdajemy sobie sprawę, że zazwyczaj mają oni dość przestarzałe poglądy na niektóre tematy, ich zachowanie przestaje nam imponować. Wówczas na piedestale stają aktorzy, muzycy, modelki i inne znane osobistości. Wydaje nam się, że są idealni, bo mają pieniądze, sławę, pławią się w luksusach. W okresie dorastania chcemy być zauważani, dlatego wzorujemy się na gwiazdach, ubieramy się podobnie, a czasami nawet chcemy wyglądać i mówić jak one. Tyczy się to głównie dziewcząt, które dążą do uzyskania figury modelki. Młodzież bezkrytycznie patrzy na swoje ideały, zapomina o tym, że to, co widzi na małym bądź dużym ekranie, to nie do końca prawda. Jednak z upływem kolejnych lat stajemy się dojrzalsi, wcześniejsze autorytety są dla nas niewystarczające, zaczynamy dostrzegać ich wady. Wchodzimy w wiek poszukiwania życiowego celu, buntujemy się przeciw wszystkiemu i wszystkim, myślimy, że jesteśmy najmądrzejsi. Jest to bardzo trudny wiek, odrzucamy wtedy wszelkie wartości, a życie bez nich jest trudne. Na szczęście i ten okres przemija. Mimowolnie się zmieniamy. Często bywa tak, że autorytetami na powrót stają się rodzice, czy dziadkowie, bo jesteśmy już na tyle dojrzali, by odkryć mądrość ich słów i czynów. Jak widzicie, zdążyłam już po części odpowiedzieć na pytanie, „Kto może być autorytetem?”. Teoretycznie może być nim każdy, od sąsiadki z naprzeciwka, po prezydenta czy papieża. Wiemy, że autorytetem powinna zostać osoba, która głosi i trzyma się w swoim życiu prawd najważniejszych i swoją postawą reprezentuje choć część tego, co ludzkość nazywa braterstwem. Jednak dobrze wiemy, że w dzisiejszych czasach ludzie o wiele bardziej cenią popularność i pieniądze niż wartości moralne. Smutną prawdą są słowa jednego z użytkowników for internetowych, który na zadane przeze mnie ww. pytanie odpowiedział tak: „(…) autorytetami nazywa się ludzi, którzy swoją postawą nie dorównują nawet psu, który za swoim panem poszedłby w ogień.” W pamięć zapada zdanie wypowiedziane przez Króla, bohatera „Małego Księcia”, który rzekł: „Autorytet polega przede wszystkim na rozsądku.” W dzisiejszych czasach jednak rozsądku brakuje i autorytetami zostają osoby, które nie powinny nimi być. Ludziom łatwiej jest naśladować człowieka modnego aniżeli mądrego. Wydaje mi się, że czas owego „nierozsądku”, który przetrwać muszą ludzie młodzi jest naturalny, bo czy nasi rodzice i dziadkowie nie przeżywali go w większym bądź mniejszym stopniu? Jednak dorośli muszą pamiętać, że to w dużej mierze do nich należy wpajanie dzieciom podstawowych wartości tak, by w przyszłości mogły kierować się nimi przy wyborze autorytetów. I na koniec pozostawiłam sobie pytanie „Czy warto mieć autorytet?” Otóż warto! I proszę, nie buntujcie się, droga młodzieży, moim słowom. Są one prawdą. XXI wiek stwarza nam coraz trudniejsze warunki do życia. W mediach wciąż słyszy się o kradzieżach, napadach, morderstwach. Młodzież bombardowana jest krwawymi filmami i grami komputerowymi. Ludzie coraz częściej nastawieni są na branie niż dawanie. Stają się obojętni, a nawet nieprzyjaźnie nastawieni wobec innych. Uważam, że właśnie w naszych czasach autorytety są najbardziej potrzebne. Mają one bowiem ogromny wpływ na człowieka. Dzięki nim zapomniane wartości znów wychodzą na światło dzienne. Są dla nas wzorem postępowania, na ich przykładzie staramy się rozwiązywać własne problemy, odnajdujemy życiową drogę. Bez autorytetów z zewnątrz człowiek sam dla siebie staje się autorytetem, a przecież "nikt nie powinien być sędzią we własnej sprawie". Asia Marteklas Okrrropny upiór dzienny Jaki jest jeden z najskuteczniejszych sposobów manipulacji? Słowo. A najlepiej takie słowo, które pozornie niewinne, zawiera w sobie jad ogłupiający. Słowo, które tworzy początek – z teorii czegoś lepszego. Z teorii. Większość Internautów na słowo „nowomowa” pomyśli o zniekształceniu polskiego języka, pisaniu TrAfFką (którą Word niezmordowanie zmienia mi na: „Trafikę”); krótko: pisanina „dzieci neo”. Zjawisko, o którym większość z Was mogła pomyśleć, nazywamy „językiem polskawym”, „polszczotą” tudzież, bardziej potocznie, „pokemonizmem” (nazwa wzięła się od sposobu zapisywania bajki „PoKeMoN”). Jest to młodzieżowy slang internetowy, w którym modyfikacji ulega- ją litery („sz” zamieniane na „sh”, „ff” – zamiast „ch” itp.) bądź całe wyrazy; wszędobylskie jest pisanie falą (duże i małe litery na przemian), zwielokrotnienie liter, emotikony czy akronimy. Przypomina on trochę oparty na języku angielskim slang leet sapek („1337 5p34K”), w którym każda litera powinna być zakodowana (i każda ma kilka odpowiedników; przykładowo, literę „a” możemy zapisać jako „@”, „4”, „^”, „/-\”, „/\”). Początkująca osoba, by zrozumieć tekst, często musi posłużyć się jakimś translatorem. 11 W języku angielskim można ten slang zauważyć w ży- żartu. A powodów jest, i to dużo. ciu codziennym, często w postaci akronimów (na przyWspomnieć można chociażby hasła PRLu, które uważakład, „CyA l8r”, ang. see you later, które oznacza „do ły niektóre słowa za nacechowane negatywnie – ot, taki zobaczenia”). W Polsce jest to zjawisko utrudnione, ale niewinny kosz na śmieci nazywano „pedałowcem biurojednak widoczne („3m się” – trzymaj się). wym”, zasuwkę do drzwi „zawieralnikiem niewyjścioTaki internetowy język także miał swój początek dawno wym blokującym”, ilość sztuk odzieży wypranych temu, gdy chciano ukazać odrębność czy oryginalność, w ciągu jednego dnia przez pralnię „upiorem dziennym”, jednak na dzień dzisiejszy wzbudza raczej mieszane uczu- a niewinną mysz komputerową: „stołokulotocznym wskaźnikiem ekranowym”. Pojawiać się też zaczęły słocia. wa, które – z negatywnych – nabrały pozytywnego zna„Nowomowa” to nie pokemonizm, choć nazwa ta błędczenia (słynne „okropnie”) bądź zyskały wiele znaczeń. nie się przyjęła – i podejrzewam, że szybko nie zniknie W 2007 zorganizowano konkurs „Antysłowo IV RP”. (być może w ogóle?). Nowomowa związana jest, a jakże!, Pierwsze miejsce zdobył wyraz „Układ” (za największą z historią, literaturą. I polityką. uniwersalność, zaraźliwość i samodzielność). Wśród inPoczątek swój zawdzięcza powieści „Rok 1984”, której ternautów wygrało słowo „wykształciuch”, zaraz obok autorem jest George Orwell. Jest to powieść o przyszłości „oczywistej prawdy”, „porażających faktów” i „dowodu (w chwili obecnej: przeszłości) Londynu opanowanego nieudowodnionego” (aż dziw, że nie ma tu „masła maślaprzez władzę totalitarną. Choć wszystko okraszone było nego”, prawda?). Każdy ma jednak swoją własną perełkę pięknym i cudownym początkiem, zewsząd można zadla profesora Jerzego Bartmińskiego jest to, na przykład, uważyć propagandę, cenzurę, brak wolności. „fakt hipotetyczny”. „To wyrażenie znamienne, na miarę I „newspeak” właśnie. Pisarz podzielił nowomowę – język „jestem za, a nawet przeciw”, a także „plusów ujemnych urzędniczy i oficjalny wymyślonego państwa – na trzy i dodatnich” – twierdzi. grupy. W pierwszej znajdywały się słowa określające Swego czasu interesowałam się PRLem i zapamiętałam czynności życia codziennego, w drugiej – politycznego, w trzeciej zaś – terminy naukowe i techniczne. Głównym pewne zdanie, które niemal idealnie wyraża definicję nocelem władzy było zlikwidowanie słownictwa do mini- womowy. Nie zacytuję go dokładnie, bo strona, na której mum, wykreślenie słów nacechowanych negatywnie to przeczytałam, została zmodyfikowana, jednak postaram (przykładowo, antonimem słowa „dobry” był nie „zły”, się oddać sens słów. Słowa te pojawiły się w pewnym a „bezdobry”), stosowanie wyrazów z ukrytym znacze- artykule prasowym za czasów właśnie PRLu; Rosja przeniem (fantazjując nieco, „Ministerstwo Prawdy” można grała grę w bodajże piłkę nożną z USA (o ile czegoś nie pomyliłam) – „USA podczas sportowej potyczki zajęła było zamienić na „Minipraw”). przedostatnie miejsce, zaś Rosja zdobyła zaszczytne dru…choć nie, błędem było napisanie „początek swój zagie miejsce”. Perełka, po prostu perełka. wdzięcza”. Na świecie nowomowa już istniała; Orwell to Nowomowa to nowa mowa czegoś starego, usilne nazytylko opisał. Jego natchnieniem – o ile o „natchnieniu” można mówić – była współpraca z komunistami. Bo to wanie początku tam, gdzie był środek. Ale nowomowa właśnie komunistom nowomowę zawdzięczamy; stworzy- może też być uroczym motywem – o ile będziemy mieć do tego odpowiednie podejście. li ją, by ogłupić społeczeństwo. Nowomowę możemy zauważyć w świecie współczesnym – reklamie, języku urzędniczym, polityce. Zwłaszcza to ostatnie. Przeglądając opinie innych ludzi, można zauważyć krytykę PiSu za to, iż właśnie nowomową, od – według nich – 2005 roku, się posługuje. Wzięło się to pewnie z zabawnych powiązań z książką Orwella (ot, w jego powieści państwem kieruje Wielki Brat). Choć nowomowa jest niejako, że tak to ujmę: słownym przestępstwem, coraz więcej ludzi widzi w niej powód do 12 okładka książki „1984” George’a Orwella, autor okładni nieznany, znalezione w Internecie W Polsce zjawisko to nasila się w okresie PRLu. Władze stosowały zawiły, „urzędowy” język, który nic tak Daga Bator naprawdę nie wnosił i nic nie znaczył. „Nowomowa jest Powyższy jest nieco zmodyfikowanym tekstem II części cyklu curiojęzykiem władzy, służy szeroko pojmowanej propagandzie. sitas, który ukazał się 4 stycznia 2009. Jej celem jest manipulowanie nastrojami i zachowaniami społecznymi, ma na celu uformowanie myślenia społeczeństwa w sposób narzucony przez władzę – jak twierdzi profesor Markowski. - Wmawia się nam, że pewne wyrazy znaczą co innego, niż dotąd znaczyły, np. wyraz „agresywny” czy „dramatyczny” nabierają pozytywnego znaczenia. Stąd np. „inteligentny krem, który przez cały rok wsłuchuje się w potrzeby skóry” – inteligencja staje się cechą kremu, a nie ludzi. To manipulacja znaczeniem wyrazu.” Po co się męczyć? Mr. Muscle cię wyręczy! Pewno każdy miał w życiu przynajmniej jeden moment, kiedy chciał, by jakaś robota została zrobiona za niego. Złożyć życzenia, odrobić lekcje, posprzątać pokój - któż nie uległby pokusie zwalenia takich drobiazgów na innych, najlepiej w sposób, aby wszystkie zasługi i pochwały przypadły nam sa- Ale drobiazgi raczej nie zaważą na naszym życiu lub marzeniach. Co innego być wyręczonym w sprzątaniu pokoju, a co innego kiedy, przykładowo, staramy się o pracę. Początki pisarskie dla każdego są punktem, w którym łatwo ulec wszelkim pokusom, wpaść w pułapki. Spoczęcie na laurach, przesadna wiara w pochwalne peany, nadmiar słomianego zapału - czy jest na sali ktoś, kto może z czystym sumieniem powiedzieć, iż nigdy żadnego z powyższych nie przeżył? Nigdy, przenigdy? Nie chcę w tej chwili robić z siebie Bóg-wi-kogo, jednak czasami mam wrażenie, że pod tym względem przeżyłam wszystkie trzy kryzysy początkowe, w dodatku zaprawione były czymś, co dla niektórych wydaje się być nierzeczywistym marzeniem: obcowaniem w środowisku fantastyki (w tym pisarzy i wydawców) od małego. Nie raz i nie dwa zdarzało się, że w jakiejś rozmowie przypadkiem wychodziło na jaw, że znam tego czy tamtego. Dla mnie - chleb powszedni. Ludzie widywani raz do roku są znajomymi z pewną dozą atrakcji, a jako dziecko nie przywiązuje się wagi do tego, że „wujek” Jeremiasz ma na nazwisko Grzędowicz, a rodzice kupują i czytają jego książki. Co dziecko obchodzi, że ten pan, do którego stoi właśnie długa kolejka, jest znany, skoro na pytanie z publiczności pod tytułem „A pan pisie bajki o śmokach?” odpowiedział „Nie”? Co dla dziecka znaczy, że jakaś uśmiechnięta pani pracuje w e-zinie Fahrenheit, tamten pan jest współwłaścicielem wydawnictwa Solaris, a ten znajomy osobnik z przemiłym uśmiechem tłumaczy Pratchetta? Dla takiego dziecka to nic, bo przywykło, od zawsze widując ich w pewnych miejscach i o pewnych porach roku. Lecz dla jego rozmówcy, ileś lat później, znaczy wiele. I najczęstszą reakcją jest szok, po którym nierzadko następuje krótka seria krzyków pełnych podniecenia tudzież niedowierzania. Autor nieznany, obrazek znaleziony w Internecie. w porządku, rozmówca też nie wydaje się nagle zamienić w kosmitę bez jakiegokolwiek pojęcia o ziemskich realiach. Ja rozumiem, że w wielu przypadkach na świecie jest tak, że jak się nie ma tego magicznego wsparcia kogoś po znajomości, to w pewnych sytuacjach, branżach, miejscach może być trudno (przez pamięć automatycznie przewija się krótka seria demotywatorów na ten temat), ale chyba nikt nie myśli, że weszłabym w taki układ? I może jestem naiwna, ale nie wierzę, aby w przypadku pisania ktokolwiek zgodziłby się skręcić w uliczkę Po Znajomości Street. Wiem, załatwianie czegokolwiek i gdziekolwiek po znajomości jest nieuczciwe. Jednak w takiej na przykład księgowości widać to inaczej niż w wydawnictwie. Jak księgowy został zatrudniony z powodu małego druczku na CV, który głosił „Aplikant zna Iksa, Igreka i Zeta”, to wszelkie potencjalne niekompetencje wyjdą na światło dzienne dość szybko. Kiedy potencjalny pisarz dostanie się dzięki „mocnym plecom”, to jeśli się go nie uświadomi, ziarno niepewności zostanie zasiane i najprawdopodobniej będzie całkiem niezgorzej kwitnąć. Bo błędy techniczne może poprawić redaktor, idealnie świeże, niepowtarzalne, w stu procentach oryginalne fabuły są wybitną rzadkością, więc wystarczy tylko coś zdatnego do czytania, na znośnym poziomie technicznym, odrobina reklamy i już możemy stworzyć komercyjny hit. (To tylko moje zdanie, ale nie podejrzewam, by w przypadku hiciorów literackich w stylu „Harry Potter”, „Eragon” czy „Zmierzch” w grze było coś więcej, bo znając styl całej trójki, stwierdzam, że wybitny to on nie jest. Czyta się bez zgrzytów, ot co.) Wbrew pozorom, takie towarzystwo nie wykona za człowieka całej roboty. Tak, zdaję sobie sprawę z istnienia osób, które na wieść o moich fantastycznych znajomościach (dosłownie i w przenośni) uznały, iż mam z górki, kiedy przyjdzie do wydawania czegokolwiek. Hmm, w pewnym sensie i teoretycznie mają rację. Możliwość poznania środowiska od środka oraz zadawania wszystNie zdziwię się, jeśli ktoś teraz stwierdzi, że głoszę kim pytań á propos wszystkiego oraz jak owe wszystko funkcjonuje z pewnością jest wielce cenna i nie każdy ma prawdy oczywiste, że mówię o rzeczach, z których każdy lub przynajmniej większość z nas zdaje sobie sprawę, że taką okazję. pewnie dla połowy z Was moje blubry są na razie w folZdarzało mi się jednak słyszeć kilka komentarzy derze marzeń pod zakładką „Mało/bardzo mało prawdow stylu: „No, to wydanie masz już w kieszeni! W końcu podobne”. Ale sprawa nie ogranicza się tylko do tego. Nie wystarczy, że poprosisz…”. Właśnie takie „Po co się mę- mam pewności, czy powinnam to mówić, w dodatku tak czyć? Mr Muscle cię wyręczy!” szerokiemu gronu, jednak chwilowo uwierzę w skuteczPardon? Czy ja dobrze słyszę? Ale nie, uszy są ność tarczy w postaci kanału La Manche. 13 Mr Muscle, nasza dobra dusza, która wyręcza ludzi, nie jest tylko znajomym, któremu przytrafiło się być współwłaścicielem wydawnictwa czy redaktorem e-zine’a. Mam nadzieję, że do tego nigdy nie dojdzie, jednak nie mogę kompletnie zignorować faktu, iż dla kogoś ja sama mogę być Mr Muscle. Tym bardziej, że ostatnio otrzymałam mrmuscle’ową propozycję od zaprzyjaźnionego klubu fantastyki. Bo w końcu ile potrzeba, aby poprosić? Wystarczy tekst, który uważamy za godny publikacji oraz odrobina bezczelności, by do potencjalnego wyręczacza zastukać i powiedzieć ładnie „Hej, mógłbyś/mogłabyś to pokazać panu Iks?”, po czym poprzeć to argumentem „No co ci szkodzi? Ja bym ci pomógł/pomogła!”. Czy do czegoś w tym wszystkim zmierzam? Chyba tylko do tego, żeby na wszystko, a szczególnie nasz literacki debiut, zapracować samemu. Owszem, miło jest, kiedy znajomi z klubu wydadzą w swoim fanzinie coś naszego autorstwa. To w końcu zawsze jakaś gazetka, kawałek papieru, materialny dowód na to, że nasze nazwisko pokazało się w szerokim świecie za pomocą drukarki i to nie naszej. Ale o wiele przyjemniej jest wiedzieć, że olało się towarzyskie propozycje „po znajomości” i coś osiągnęło tam, gdzie nas nie znają, dzięki własnym wysiłkom. Tego nikt Wam nie odbierze. Paulina Anna Peycka fot. autor nieznany, znalezione w Internecie Moda przemija, styl pozostaje Tak, Coco Chanel zdecydowanie znała się na rzeczy. Bo faktycznie, moda przychodzi na chwilę, góra dwie, po czym odchodzi, licząc po cichu, że po kilku dekadach ktoś ją odkopie ze słowami: „Hmm, ten oldschool nie był taki zły - przywróćmy go.” Tymczasem kogoś ze stylem zapamiętuje się na długo, podziwia za drobiazgi, które czynią go wyróżniającą się z tłumu indywidualnością. ną falę szaleństwa wśród nastolatek? Nigdy nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że kiedy coś jest popularne, ciągnie za sobą serię podobnych tworów. Otwieram właśnie stronę księgarni W.H.Smith i patrzę na ranking najpopularniejszych książek młodzieżowych. Na trzydzieści pozycji, cztery pierwsze zajęte są przez sagę „Zmierzchu” (z „Księżycem w nowiu” na czele - jakżeby inaczej, skoro lada moment czeka nas premiera ekranizacji?), zaś dziesięć kolejnych porusza tematykę wampirów lub w jakikolwiek inny sposób naśladuje powieści pani Meyer. I W.H.Smith to nie wyjątek: na stronie Empiku cztery pozycje w liście Top10 (miejsca 4-7) zajmują dziefot. Spencer Platt/Getty, znalezione w Internecie je Cullenów, a na stronie Waterstone’sa jest to dwadzieścia jeden pozycji wampirycznych i/lub naśladujących Dokładnie tak samo jest z pisaniem. Dobry styl pozo„Zmierzch” na pięćdziesiąt.* Istny obłęd! staje niezmienny i nawet jeśli na listach bestsellerów szczęśliwy posiadacz takowego utrzymuje się krótko lub Lecz pytanie, nad którym się zastanawiam od jakiegoś nieczęsto bywa na miejscu pierwszym, nie zmieni to fak- czasu, wcale nie dotyczy osławionych do bólu wampirów tu, iż powieść dalej będzie ceniona i kupowana, zapewnia- autorstwa Amerykanki-szczęściary. Nie. Pytanie brzmi, jąc autorowi pewną stabilność w kwestiach sławy oraz czy będąc już pisarzem, warto obstawiać przy swoim finansów. i pozostać indywidualistą, czy też skorzystać z faktu, że mamy dobry warsztat oraz możliwość łatwego zarobku A moda? Jak to z nią wygląda? Mniej więcej tak, że i pisać zgodnie z modą lub coś, na czym można zarobić? wczoraj na szczycie listy bestsellerów widniał „Brisingr” Bo przecież każdy z nas chciałby móc kiedyś z pisarstwa Paoliniego, zapewniając chwałę smokom, dziś został wyspokojnie żyć, bez zmartwień o płacenie rachunków czy kopany przez wampiry i wilkołaki ze „Zmierzchu” Stewyprawianie dzieci do szkoły, kiedy podręczniki kosztują phenie Meyer, zaś jutro, kto wie? Być może pierwsze tyle, ile kosztują (bandyckie pieniądze, jak na mój gust, miejsce zostanie przyznane „Nostalgii anioła” Alice Seboale cóż ja się znam - żyję na imigracji). ld, kiedy film zdobędzie szturmem kina, wywołując kolej* Wszystkie dane z dnia 1-IX-2009r. 14 Pamiętam pewną krótką rozmowę, którą przeprowadziłam (i szczęśliwym przypadkiem także nagrałam) z Andrzejem Pilipiukiem w trakcie Nordconu 2004. Zadano mu pytanie, czy w Polsce można żyć z pisania książek. „Można. Jeśli się pisze dwie-trzy rocznie, to można.” Tu jednak jest pewien haczyk i kto obeznany jest z autorem, ten powinien ów haczyk wychwycić bez problemu. Andrzej (wiem, że powinnam dodać przynajmniej „pan” na początku, jednak mówienie „pan” o własnych znajomych par excellance brzmi doprawdy dziwnie) bez wątpienia jest płodnym pisarzem fantastyki i może się pochwalić kilkoma uznanymi cyklami, a także solidnym warsztatem; bardzo rzemieślniczym, jak określają to niektórzy. Jednak oprócz tego ma także inne, nieco bardziej stałe źródło dochodów: pisanie kolejnych tomów o przygodach Pana Samochodzika, które wydawane są pod pseudonimem. Panów Samochodzików jest od groma i ciut-ciut, a jednak ciągle pisane są kolejne części, co sugeruje, że nawet jeśli Andrzejowi w danym roku pójdzie średnio poprzez Fabrykę Słów, zawsze może stworzyć kolejną książkę o kultowym bohaterze pana Nienackiego i już jest spokój, czyż nie? fot. autor nieznany, znalezione w Internecie Nie możemy liczyć, że ledwo ktoś zgodzi się nas wydać, a już osiągniemy sukces. Owszem, jeśli coś będzie się świetnie sprzedawać, wydawnictwo najpewniej zdecyduje się pójść za ciosem i szybko rzucić coś jeszcze danego autora, póki jego sława jest świeża i błyszcząca. Tak na przykład odbieram przypadek Jakuba Ćwieka, który po napisaniu i wydaniu dwóch tomów „Kłamcy” (nie powiem, fantastyczne książki, które czytałam z prawdziwą przyjemnością), w krótkim czasie doczekał się także wydania powieści pt. „Liżąc ostrze” oraz „Ofensywy szulerów”, plus kilku opowiadań w czasopismach czy zbiorach opowiadań na dokładkę. No i tom trzeci „Kłamcy” całkiem niedawno. Jednak nie uważam, aby takie przypadki były częste. Zazwyczaj na szczyt trzeba się wspinać mozolną drogą. I tu powracam do pytania, które zadałam. Na świecie jest jedynie garstka Kingów, Sapkowskich i innych Murakamich, którzy są ustawieni do końca życia dzięki tantiemom, pozycjom, które zdążyli już napisać oraz paru książkom raz na jakiś czas, którymi jeszcze nas uraczą w przeciągu najbliższych kilku lat. W rzeczywistości znaczna większość pisarzy, którzy chcą żyć tylko i wyłącznie z pisarstwa, ucieka się do rozwiązania, na dźwięk którego sama drżę z przerażenia: pisania harlequinów pod pseudonimem. Brr! Brutalne, ale jakie prawdziwe: harlequiny wielką literaturą nie są, lecz gwarantują pewne pieniądze. Niewielu autorów przyznaje się, że zajmują się pisaniem takich… ekhm!… powiastek, nazwijmy to umownie w ten sposób. Ba! Kiedyś sama Ewa Białołęcka powiedziała, że niejeden z polskich pisarzy fantastyki właśnie takie pisuje, kiedy z pieniędzmi krucho, chociaż ze względów oczywistych nie wymieniła nikogo z nazwiska. Dylemat, proszę państwa, dylemat! Chyba każdy z nas marzy, że mógłby żyć z tego, co zostanie wydane i jednocześnie móc pisać dokładnie to, na co ma ochotę. W końcu pisanie pod publikę jest złeee i okrrropne! Liczy się indywidualność, przekazywanie wszystkiego, co mamy do powiedzenia, a w niektórych skrajnych przypadkach także pokazanie buntu przeciwko masom walącym drzwiami i oknami do księgarni, by o północy być pierwszymi nabywcami kolejnego bestsellera z bestsellerowego cyklu. Zastanawiam się nad tym pod kątem siebie samej. Tak, chciałabym zostać uznaną za rzeczy, które piszę prosto z serca. W końcu w napisanie owej historii włożyłam całą duszę, swój czas i energię, dbając, dopieszczając i polerując - oczywistym jest, że po takiej inwestycji chciałabym móc zobaczyć jakiś zysk. Ale też czy napisanie pod pseudonimem jakiegoś harlequina, tak od czasu do czasu, naprawdę jest złe? Pieniądze są z tego wystarczające, a skoro nie są to powiastki wybitne czy genialne (wręcz poniżej przeciętnej, jeśli mnie spytacie), to może warto poświęcić powiedzmy kilka dni na napisanie schematycznej historyjki miłosnej z happy endem i ewentualnie jedną sceną erotyczną w wersji soft? Lub jakiegoś dziełka zgodnego z aktualną modą literacką, wyznając zasadę, że „może kolejny «Zmierzch» z tego nie będzie, ale ludzie kupią z rozpędu, zwłaszcza, jeśli uda się walnąć rozsądną cenę”? To przecież praca jak każda inna: ma na celu zapewnienie nam dochodów wystarczających do przeżycia i utrzymania się na poziomie, jakiego pragniemy. I jak każda inna - nie hańbi. 15 Moda przemija, a styl pozostaje. Z modą łatwiej się wybić, bo już gdzieś w wyszukiwarce internetowej księgarni znajdzie się nasze nazwisko… ale z własnym stylem i własnym pomysłem o wiele przyjemniej. Poza tym, kto powiedział, że mając bestsellera na koncie, nie można sobie dorobić pod pseudonimem? Paulina Anna Peycka Jak odnaleźć "własny" gatunek literacki, czyli o poszukiwaniach tego, co nam najlepiej wychodzi Uznawszy niektóre tematy za łamigłówki, z których rozwiązaniem jedna głowa może mieć problemy, redakcja Piórka postanowiła połączyć siły w myśl zasady, że co dwie głowy to nie jedna. Na początek redakcja postanowiła spędzić przytulny wieczór, by spokojnie omówić kwestie „naszych” gatunków. Rozmawiają: J.A.Zguba i Paulina Anna Peycka. Paulina Anna Peycka: Mamy temat numeru o początkach, a oprócz słowa na początku był gatunek. Jakoś trzeba znaleźć ten swój, prawda? W końcu nie każdy tak od razu woła: "Eureka! Napiszę kryminał, bo wiem, że w kryminałach jestem dobry!". inaczej. Mój świat wychodzi zbyt pusty bądź zbyt szczegółowy (chociaż częściej to pierwsze, z racji wrodzonego lenistwa). Moi bohaterzy są za sztuczni i nienaturalni, mimo że w innych gatunkach mi się to nie zdarza. J. A. Zguba: Racja. Zazwyczaj odbywa się to w sposób: "Napiszę fantasy, bo uwielbiam czytać fantasy"! A to błąd niekoniecznie miłośnik jakiegoś gatunku potrafi stworzyć w nim dzieło swojego życia. Komedie też nie są dla mnie - nie umiem pisać lekkich i przyjemnych historyjek, a mój humor w opowiadaniach to jedna wielka katastrofa (tutaj przyczyną może być brak dobrego poczucia humoru, a to już większy problem) Po prostu mi to nie wychodzi. Chociaż bardzo żałuję, bo chciałbym kojarzyć się jako autor przyjemnych powieści z inteligentnym dowcipem, a nie ciężkimi i nieprzyjemnymi opowiadaniami, które nie każdy lubi czytać. A właściwie to prawie nikt. I chociaż wiem, że takie wychodzą mi najlepiej - nie zamierzam na tym poprzestać. Zamierzam spróbować swoich sił jeszcze w wielu innych gatunkach, których nie próbowałam. Autor musi się ciągle rozwijać. P.A.P: Zazwyczaj nie. Ale łatwiej zacząć od gatunku, w którym się oczytało, nawet jeśli to błędne przekonanie. J.A.Z: Według mnie czasami to nawet przeszkadza, bo powiela się tylko schematy zastosowane przez innych autorów. Bywa, że łatwiej dodać świeżej myśli do starego gatunku w ogóle go nie znając. P.A.P: A zdarzało Ci się czasem tak, że miałeś pomysł na opowiadanie, fabułę, bohaterów i tak dalej, ale zastanawiałeś się P.A.P: Rozumiem. Cóż, ja od jakichś... dwóch lat jestem dość zagorzałą zwolenniczką eksperymentowania, bo doszłam do nad gatunkiem? wniosku, że jak ktoś chce pisać, to musi przynajmniej J.A.Z: Właściwie nigdy. Wątpliwości miewałem jedynie co do spróbować każdego gatunku, by w najgorszym wypadku móc rodzaju literackiego. Ale kiedy mój pomysł mieści się w ramach potem powiedzieć "Nie umiem tego, ale próbowałem". I dlatego gatunku, którego nie potrafię pisać - często z niego rezygnuję starałam się pokonywać wszelkie bariery. Kiedyś uważałam, że albo przerabiam. nie byłabym w stanie napisać dobrego (czy też znośnego, P.A.P: A mi się czasem tak zdarzało. Nie na samych początkach zależnie od gustu) science-fiction, ale takiego naprawdę (dobry Boże, jakaż to zamierzchła przeszłość (śmiech)), ale na typowego, w stylu space opery czy nawet hard sf. Potem początkach niektórych opowiadań. Ba, dzisiaj nawet. Bo czasem spróbowałam - wyszło niezgorzej, więc gdybym ćwiczyła dalej, się zdarza tak, że sama fabuła jest dość uniwersalna i kwestia może by coś z tego wyszło. gatunku rozwiązuje niektóre problemy. Na przykład fantastyka I powiem Ci coś, co Cię może trochę zdziwić (albo i nie). Nie nadrabia za lenistwo i nie trzeba aż tyle siedzieć przy jest żadną tajemnicą, że piszę romanse. Tak naprawdę to z tego wyszukiwaniu jakichś informacji, ale z kolei taki kryminał czy większość członków PF-u mnie kojarzy: Chiyo, autorka Fantasy thriller mógłby dodatkowo podbić wartość samej fabuły, gdyby Romans. Te X lat temu, kiedy brałam się za swój pierwszy to odpowiednio poprowadzić. J.A.Z: Faktycznie - fantastyka, a w szczególności fantasy, pod tym względem jest gatunkiem dla leniwych. (puszcza oczko) Nie wiesz, jak jest naprawdę i nie chce ci się sięgnąć po naukową książkę? Nieistotne! Wymyśl swoją prawdę! P.A.P: No, nie tak do końca. (śmiech) Jakaś logika musi być mimo wszystko, chociaż przyznaję, że, przykładowo, łatwiej wymyślić własne obyczaje względem ubiorów, niż przeszukiwać książki i strony temu poświęcone. Bo wtedy taki research spowalnia sam proces pisania i może zgasić znaczną część entuzjazmu, którego na początku zazwyczaj mamy dużo. J.A.Z: Autor powinien być cierpliwy. Powinien również mieć dużą wiedzę, choćby nawet po to, by nie wciskać ludziom kitu. I jak już przy osobie autora jesteśmy - to moim zdaniem autor powinien poszukiwać, próbować i eksperymentować, jeśli chce zajść daleko. J.A.Z: Powiem tak: uwielbiam fantasy. Przeczytałem (żeby nie przesadzać) dużo. Lubię również pisać fantasy, wymyślanie świata i fabuły jest dla mnie dobrą zabawą i byłbym z pewnością świetnym fantastą, gdybym... umiał pisać fantasy. Ale jest 16 fot. Forgottenx, DeviantArt.com P.A.P: No właśnie chciałam to poruszyć. Bo powiedziałeś wcześniej, że zazwyczaj unikasz gatunków, których nie potrafisz pisać. Eksperymentowałeś i przez to wiesz, że Ci nie wychodzą czy raczej z góry założyłeś, że skoro nie jesteś w nich oczytany i/lub ich nie lubisz, to Ci nie wyjdą? w życiu romans, trzęsłam się ze strachu, że zabieram się za coś przerastającego moje siły, bo wtedy uważałam, że nie jestem dobra w wymyślaniu ciekawych historii o miłości, skoro moja przyjaciółka wymyślała mi iście kolorowe i bajecznie kiczowate love story rodem z brazylijskich telenowel. (śmiech) A teraz walczę wręcz, aby się pozbyć tej etykietki "królowej romansów", którą ktoś mi z niewiadomych przyczyn przykleił, bo próbuję swoich sił w innych rzeczach i chyba wychodzą niezgorzej, chociaż to nie mnie oceniać. Nie mówię, że jak się będzie ćwiczyć, to w każdym gatunku się człowiek odnajdzie i w każdym będzie dobry, bo szczerze w to wątpię. Ale kto wie, do czego takie eksperymentowanie może nas zaprowadzić? (puszcza oczko) jesteśmy młodzi i niedoświadczeni? Właśnie dlatego możemy obalić reguły! P.A.P: Znowu się z Tobą zgodzę, chociaż pod nieco innym kątem. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach książki, aby być uznane za dobre, muszą mieć w sobie mieszankę gatunków. Po pierwsze, by dodać fabule wielowymiarowości i realności (w końcu w życiu też wszystko się dzieje naraz, a nie tylko jeden "gatunek" na jedną chwilę), a po drugie - aby się lepiej sprzedawało, bo z mieszanką gatunków zachęci większą liczbę odbiorców. I w sumie ciekawiej jest, kiedy, przykładowo, w trakcie czytania obyczajówki otrzymujemy i wszelkie aspekty codziennego życia, i wątek miłosny gdzieś po drodze, i odrobinę kryminału w ramach promocji - to, według mnie, bardziej angażuje Czytelnika niż proste "to jest kryminał: tajemniczy osobnik zabił gospodarza, detektyw przesłucha wszystkich, a na końcu wskaże mordercę, którym był mleczarz", bez żadnego innego wątku gdzieś na boku. J.A.Z: Temat romansów, pozwól, że przemilczę. (śmiech) Eksperymentowanie w naszej dziedzinie z pewnością nie zaszkodzi. Co innego taki chemik czy fizyk - oni to muszą dopiero uważać! A mimo to wszyscy do eksperymentów ich zachęcają. Dlaczego? Bo może przypadkiem dokonają Co w sumie sprowadza się do tego, że aby dobrze taką mieszankę stworzyć i tak powinno się choć trochę epokowego odkrycia. Po to są eksperymenty. poeksperymentować z różnymi gatunkami, chociażby Ale w ogóle co to za pisarz, który tworzy powieści jak i w formie krótkich one shotów, przynajmniej według maszyna, jedna podobna do drugiej? Nasza twórczość mnie. rozwija się razem z nami, odbija nasze wnętrze, to, co mamy w środku i czasem również to, co dzieje się wokół J.A.Z: Trafiłaś w mój czuły punkt i mam nadzieję, że do nas. A przecież wszystko się zmienia, dlatego rozlewu krwi nie dojdzie. (śmiech) Bo ja bym chciał ze stagnacyjnych autorów uważam za odtwórców wszystkich zrobić artystów, nie materialistów, ale i powielaczy swojej własnej pracy, a nie twórców idealistów. Może to moja wada, bo ludzie "robiący pieniądze" - realiści mocno stąpający po ziemi - są i artystów. potrzebni światu, ale dlaczego tacy ludzie biorą się za P.A.P: Zgadzam się z tym. Jak człowiek stoi w miejscu, pisanie? Przecież to żal patrzeć na autora, który pisze tak to nawet będąc dobrym pisarzem, nie pozostanie takim na a tak, bo to się sprzeda. OK, prawdopodobnie długo, bo w którymś momencie zwyczajnie zrobi się wyolbrzymiam, ale przynajmniej początkujący autor nie przewidywalny, a przez to może Czytelnika zanudzić. powinien być skażony tą całą komercją. Wracając do Ale tak się zastanawiam, czy może być jeszcze jakiś inny tematu, myślę, że wątki muszę się przenikać sposób na znalezienie tego "naszego" gatunku. Czytanie i przedstawiać różne aspekty życia, ale chyba nie zawsze to jedno, eksperymentowanie i próbowanie nowych jest to wychodzenie poza gatunek. Jeśli we wspomnianym rzeczy to drugie... Nie wiem, może szukam na siłę, ale wcześniej kryminale czy fantastyce pojawi się wątek jakoś dziwnie mi z myślą, że tylko tak próbujący swoich miłosny - czy to już można nazwać mieszanką kryminału/ sił w pisaniu znajdują ten gatunek, który im najbardziej fantastyki z romansem? Moim zdaniem nie. odpowiada i który chcą ćwiczyć, aby dawać w nim istne sto procent swoich możliwości. Ale z drugiej strony żadna I jeszcze sprawa one shotów. Ktoś kiedyś powiedział, że trzecia opcja nie przychodzi mi na myśl. A jak nie da się nauczyć pisać powieści, jeśli pisze się same przychodzi, to o sprawę gatunku się tylko ociera, zaś krótkie opowiadania; bo jak w takiej objętości zmieścić fabułę i akcję? (Chyba nawet przeczytałem to w "Galerii reszta dotyczy stylu, warsztatu i kwestii technicznych. złamanych piór" Feliksa W. Kresa, którą recenzowałem). J.A.Z: Ale spójrzmy na to z innej strony. Czy wybór Myślę, że jest w tym jakaś racja. gatunku jest taki istotny? Czy gdy autor zasiada nad kartką papieru - czy też klawiaturą komputera - mówi: P.A.P: Nie miałam na myśli, że ktoś pisze tak, "bo to się "A, trzelę sobie dzisiaj jakiś romansik, tak dla relaksu"? sprzeda". Raczej, że tak się wydaje. Wydaje mi się, że nie. Jak piszę opowiadanie, nie Hmm, wszystko zależy od proporcji. Czasem dany wątek zastanawiam się, jaki to gatunek. Piszę, co chcę. Gatunek jest faktycznie malutki, nie wpływa wielce na główny właściwie oceniają później wydawcy, krytycy i czytelnicy nurt, to z pewnością nie przyczynia się do mieszanki. Ale czyli odbiorcy tekstu. Nie zawsze przecież można jak jest go więcej, powiedzmy że pan Detektyw z jednoznacznie przydzielić powieść do jednego Kryminału bierze narkotyki, które przenoszą go do świata konkretnego gatunku - czasem jest to hybryda gatunków, wróżek, gdzie znajduje wskazówki á propos morderstwa czasem jest to coś zupełnie innego, na siłę w swoim rzeczywistym świecie - to w takim wypadku już przyrównywanego do kategorii, do której nie pasuje, bo możemy mówić o mieszance. jest czymś nowym i nieznanym. Och, i wiadomo, że opowiadania nikogo nie nauczyły Kto powiedział, że nie możemy stworzyć własnego pisania powieści. Ale tu już wkraczamy bardziej na pole gatunku i wyjść poza granice? I właściwie dlaczego? Bo objętości i złożoności tekstu niż gatunku. (puszcza oczko) 17 Wiadomo, że w one shocie nie rozwinie się skrzydeł do (śmiech) tego stopnia co w powieści, jednak zawsze można Jakieś podsumowanie na koniec? poćwiczyć i nabrać wprawy. J.A.Z: Olej gatunki i pisz co chcesz? J.A.Z: W sumie racja. Swoją drogą fajny pomysł w tym detektywem. (uśmiech) Czy jest już zastrzeżony? P.A.P: Bylebyś nie utknął w martwym punkcie tylko dalej się jakoś rozwijał? Ale tutaj też się można sprzeczać - jeśli świat wróżek to skutek brania narkotyków, to nie jest to fantastyka, bo J.A.Z: Gatunkami będą się przejmować inni? przecież to jest możliwe i nie występuje załamanie P.A.P: Amen? rzeczywistości. P.A.P: Detektywa wymyśliłam na poczekaniu - bierz, J.A.Z: Nie, na końcu, jak mnie uczono w podstawówce, jeśli chcesz. On i jego wróżki zależne są od tego, jak się je musi być zawsze kropka. (pokazuje język) poprowadzi i jak wszystko wyjaśni. Ale tę sprawę - czyli kiedy i czy gatunki się mieszają - to chyba lepiej odłożyć na osobną dyskusję, bo chociaż rozmawia nam się całkiem dobrze, to obawiam się troszeczkę, czy Czytelnicy przypadkiem nie oleją tej części czasopisma. P.A.P: No to kropka. J.A.Z: Albo tak: Główna zasada, którą zapamiętaj do końca swych dni – nigdy nie zapominaj o stawianiu kropki. Spotkanie z panią Trishą Cooke Dla współczesnej Wielkiej Brytanii październik jest miesiącem historii czarnych (Black History Month). Z tej okazji na terenie całego kraju organizowane są przeróżne wydarzenia mające na celu poszerzanie własnej wiedzy oraz promowanie kultur afrykańskich i afro-karaibskich. Jednym z takich wydarzeń było spotkanie z panią Trish Cooke, znaną brytyjską autorką książek dla dzieci. Przyznaję, iż na owe spotkanie trafiłam przez przypadek, gdyż ogłoszenie na stronie internetowej miasta Bradford przestawiło kilka słów, przez co wyszło, iż organizowana będzie prelekcja o karaibskim gawędziarstwie. Niemniej jednak poszłam, a jak już dotarłam, to zostałam. Wspiąwszy się na drugie piętro miejskiej biblioteki i znalazłszy odpowiednią salę, trafiłam do miejsca udekorowanego flagami Dominiki, zdjęciami dominikanek w tradycyjnych strojach oraz ulotkami o zasadach mówienia w patois, którym to językiem posługuje się znaczna część mieszkańców wysp karaibskich. Na jednym stole ułożone zostały książki Jean Rhys, zaś pani Cooke na drugim. najmłodszych. Jednak kiedy pani Cooke zaczęła czytać, angażując w to wszystkie dzieci na sali poprzez prośbę o krzyczenie „DING-DONG!” na dany znak, zrozumiałam. Zrozumiałam, że dzieciom nie potrzeba wielce odkrywczej fabuły, ale raczej czegoś, z czym mogą się łatwo utożsamić, jak uczucia, których doświadczają na co dzień w domu, czy osoby, które znają lub mogą poznać. 18 fot. Autor nieznany, znalezione na stronie autorskiej pani Cooke Także aspekt Dominiki i Karaibów ogólnie przewijał się przez całe spotkanie. Powiedziawszy nam, iż niemal zawsze pisze o czymś, co zna z własnego życia lub opowieści rodzinnych, pani Cooke przeczytała nam także fragment książki dla starszych dzieci pt. „Mammy, Sugar Falling Down”, w którym główna bohaterka po raz pierwszy widzi śnieg i myśli, że to cukier spada z nieba. Na podwyższeniu zaś już siedziała kobieta, mniej Na końcu zaś usłyszeliśmy karaibską przypowieść ludową więcej czterdziestoletnia, z krótkimi włosami i szerokim o tym, dlaczego kogut pieje przerobioną na historyjkę dla uśmiechem na twarzy. Trzeba przyznać, iż wystarczyło dzieci. jedno spojrzenie, by odgadnąć, iż to właśnie jest Trish Ze spotkania wróciłam bogatsza przede wszystkim Cooke. o nową wiedzę lub przynajmniej wskazówki: co czyni Kiedy sala wreszcie została zapełniona przez dobrą książeczkę dla dzieci, ile pracy trzeba w nią włożyć dorosłych i dzieci - a trzeba przyznać, iż przedział wieko(bo wbrew pozorom takie historyjki, jakkolwiek proste by wy był od lat trzech do mniej więcej siedemdziesięciu nie były, nie powstają w dziesięć minut) oraz jak wielkie pani Cooke rozpoczęła. Opowiedziawszy nam kilka słów znaczenie ma nasze operowanie głosem przy czytaniu ich o sobie, o swojej rodzinie oraz tym, jak sama zaczęła pimłodej sać historie, zaczęła czytać. publiczności. W końcu dla dziecka głośne, piskliwe „Juuuuhuuuuu!” Gdybym sama wzięła książeczkę będzie bardziej realnym przekazem pt. „So much” do ręki, to nawet niż zwykłe i monotonne. gdybym kupowała ją dla swojego trzyletniego kuzyna, pewnie odłożyPonadto na spotkaniu otrzymałam łabym ją, uznając za nudną, nawet także coś jeszcze: jak dla dziecka, po czym zaczęła poczucie, że dzieckiem można być szukać czegoś ciekawszego. Dla zawsze, niezależnie od wieku. wielu osób historyjki dla dzieci są nudne i trudno im pojąć, co takiego Paulina Anna Peycka może w nich być ciekawego dla Początek „profesjonalnego” pisarstwa – kiedy kończymy z „amatorszczyzną”? Wywiad z Ludmiłą Skrzydlewską Na pytanie zawarte w temacie (i nie tylko!) odpowie nam jedna z członkiń PF-u, Ludmiła Skrzydlewska, autorka niedawno wydanej powieści pt. „Na Dworcowej”, zwana w internetowym świecie Leną. fot. autor nieznany, znalezione na stronie Naszych Debiutów.pl Iwona Izabela Jarząb: "(…) Moim zdaniem amatorstwo kończy się wraz z nabyciem odpowiednich umiejętności poznania wszelkich zasad gramatycznych, stylistycznych, etc. Ale, powtarzam, to tylko moje zdanie." – tak odpowiedziałaś na pytanie „Kim jest amator?”, w dyskusji na pewnym internetowym forum literackim. Wiadomo jednak, że nawet ludzie z talentem i umiejętnościami nie zawsze znają absolutnie wszystkie zasady, które obowiązują w naszym ojczystym języku. Czy sądzisz, że taka osoba mogłaby być określana mianem „profesjonalisty”? czytelników, ludzie integrują się z Twoimi bohaterami. Ich opinie na pewno w jakiś sposób wpływają na Twoją samoocenę. Jak bardzo bierzesz sobie do serca uwagi czytelników (nie tylko błędy, jakie wyłapują, ale też pochwały)? L.S.: Tak jak wspominałam, zazwyczaj jestem bardzo krytyczna w stosunku do siebie i z pewnością bardziej wpływają na mnie właśnie uwagi krytyczne, a nie pochwały. Po prostu dlatego, że dopingują mnie do działania, do dokładniejszego sprawdzania tekstu, do głębszego zastanawiania się nad motywami działania Ludmiła Skrzydlewska: Język polski jest tak bogaty w bohaterów i tak dalej. Z drugiej strony, bardzo przyjemnie czyta mi się również pochwały, zasady gramatyczne i bo według mnie nie ma lepszej stylistyczne, że naprawzapłaty dla pisarza od zainteredę trudno nie popełnić s o w a n i a żadnego błędu, pisząc. Czytelników. Myślę, że łatwo Widzę to choćby na włamożna polubić moich snym przykładzie - nabohaterów, bo są podobni do wet jeśli wiem, jakie nas: mają podobne problemy błędy zdarzają mi się i rozterki, które staram się jak najczęściej, to i tak czanajbardziej przybliżać. Lubię sami ciężko mi się ich pisać o sytuacjach, które także wystrzegać. Nawet ci, mnie są bliskie - to sprawia, że którzy publikują swoje tekst jest lżejszy, łatwiej się go książki, popełniają błędy - taka już rzecz ludzka, pisze, a więc i czyta. mylić się, nikt z nas nie I.I.J.: Czy uważasz, że blogi to jest przecież doskonały. dobra opcja dla pisarzyJeśli jednak zdajesz soamatorów, wspomagająca ćwibie sprawę z własnych czenie warsztatu? błędów i próbujesz się L.S.: Jak najbardziej! Ja sama ich wystrzegać, jest to bardzo dużo nauczyłam się na już pierwszy krok na blogach. Przekonałam się, że drodze do sukcesu. pisanie wygląda zupełnie inaI.I.J.: Za jakiego człoczej, kiedy tworzy się do szuflawieka w takim razie Ty dy, a inaczej, kiedy ma się na się uważasz – amatorkę względzie ewentualnych Czyczy już profesjonalistkę? telników. Komentarze wielu osób pomogły mi znaleźć słabe L.S.: Oczywiście, że za strony w moim warsztacie, ale amatorkę! Daleko mi do przede wszystkim rozwinąć profesjonalistki. Ciężko m i s i ę wa l c z y z w ł a s n y m i w sobie nawyk systematycznego pisania: to bardzo dobra błędami i wiem, że jeszcze daleka przede mną droga. opcja dla tych, którzy (tak jak ja) mają słomiany zapał Również jeśli chodzi o samą treść, układanie fabuły - i często szybko porzucają swoje projekty. Oczywiście, ja działam jak typowa amatorka, często nie zastanawiam się, sama nie zliczę blogów, które porzuciłam, ale to wszystko co chcę napisać, tylko po prostu piszę, bez czegoś mnie nauczyło. Teraz dużo łatwiej jest mi zaplanowcześniejszego namysłu. Ale widzę znaczną różnicę mię- wać fabułę nawet nie opowiadania, ale dwustu - trzystu dzy tym, co pisałam jeszcze rok czy dwa temu, a teraz i stronicowej powieści. To również dobra opcja dla początwiem, że mogę pisać jeszcze lepiej, dlatego podchodzę do kujących, którzy mają coś do przekazania, ale jeszcze nie bardzo wiedzą, w jaki sposób to zrobić swojej twórczości bardzo krytycznie. I.I.J.: Wiele osób jednak sądzi, że jesteś jedną z tych zawsze znajdą się ludzie, którzy coś podpowiedzą, coś „lepszych” pisarek internetowych, które jak najbardziej skrytykują, a przecież wiadomo, że krytyka stanowi mają szansę na publikowanie swojej twórczości nie tylko najlepszy doping, żeby zacząć nad sobą pracować. w Internecie. Twoje opowiadania, często o zwykłych ludziach i problemach, wzbudzają zainteresowanie 19 Czytelników - i to także świadczy o tym, że pisarz nie jest przygotowany do publikacji swojej twórczości (a niektórzy być może nigdy nie będą?). Trzeba jednak oddać sprawiedliwość, że jest to w pewnym sensie "następny krok" na drodze pisarskiej kariery. Myślę, że każdy pisarz powinien być jednak do niego odpowiednio przygotowany, bo przecież porażka jest możliwa na każdym z tych kroków - także tak blisko sukcesu. Może dlatego podchodzę do tego wydarzenia z pewnym L.S.: Każdy z nas uczy się całe życie (uśmiech). I myślę, sceptycyzmem, ostrożnością - po prostu wolę być że podobnie jest z pisarzami. Nawet wtedy, kiedy wydaje przygotowana na to, że coś może pójść źle. nam się, że już wszystko wiemy, może się znaleźć ktoś, I.I.J.: Jak uważasz, kiedy warto jest próbować wysyłać kto wyprowadzi nas z błędu i wskaże palcem coś, co mo- swoje prace do wydawnictw i magazynów poświęconych glibyśmy jeszcze poprawić. Nie wiem, czy w ogóle moż- literaturze? Czy warsztat u pisarza powinien trwać jakiś na osiągnąć taki stan jak perfekcja - tak jak wspominałam, określony czas, by mógł on stwierdzić, że jego pisanie jesteśmy tylko ludźmi i sądzę, że nie jesteśmy w stanie przestało przypominać "amatorszczyznę"? stworzyć niczego absolutnie doskonałego. Trudno mi do- L.S.: Moim zdaniem próbować warto zawsze. Ostatecznie kładnie stwierdzić, kiedy nawet jeśli nasz warsztat nie przestaje się być amatojest jeszcze wystarczająco rem i myślę, że nie ma na rozwinięty, a sam utwór to jednoznacznej odpozwróci uwagę potencjalnych wiedzi. Po prostu w życiu wydawców, wydawnictwa każdego chyba pisarza i magazyny literackie mają następuje kiedyś taki moswoich specjalistów, którzy ment, gdy słowa zaczynapoddadzą nasz utwór korekją się układać same, cie - kolejny sposób, żeby wszystko zaczyna do siestwierdzić, jakie błędy najbie pasować i składać się częściej się popełnia. Ważne w spójną całość. No jednak, żeby się nie zniechęi ważna jest też samoświacać, jeśli już taką taktykę się domość - wiedzieć, jakie przyjmie i spotka z kilkoma popełnia się błędy i nad odmowami - różnie bywa, nimi pracować. Póki jest „Harry Potter” też nie od się ich nieświadomym, nie razu został wydany! Trudno można mówić o pisaniu mi określić, czy ćwiczenie profesjonalnym. warsztatu powinno trwać I.I.J.: „Moim zdaniem, amator to pisarz niewykształcony. Oczywiście, to jest znowu dyskusja talent - warsztat, ale nawet jeśli talent jest, a warsztatu brakuje, to ciągle jest to amatorszczyzna.” - Oto i kolejny cytat z twojej wypowiedzi na wcześniej wspomnianym forum. Jak więc uważasz, ile czasu zajmuje potencjalnemu pisarzowi takie „dojście do perfekcji”? Kiedy może spokojnie i z dumą stwierdzić, że nie uważa się już za amatora? Można to jednoznacznie stwierdzić? jakiś określony czas, bo ono I.I.J.: W tamtym roku powinno trwać zawsze, mogliśmy na jednym a pisarz - nawet już taki puz twoich blogów czytać blikowany - nigdy nie powiopowieść pt. „Na Dworconien spocząć na laurach. wej”. Po zakończeniu poMoim zdaniem przed wysłainformowałaś fanów twoniem utworu gdziekolwiek j ej t wó r c z o ś c i , ż e warto zasięgnąć niezależnej „Dworcowa” być może i obiektywnej opinii - kolejzostanie wydana. Nie sąny dobry powód, żeby twórdzisz, że jest to już jednak czość publikować na bloo krok bliżej profesjonaligach. Trudno powiedzieć, z m u c z y jak stwierdzić, kiedy potentraktujesz publikację opowiadania bardziej jako nowe doświadczenie w swojej ka- cjalny amator - czy też pisarz - jest gotowy; to jest raczej indywidualna kwestia, ważne, żeby nigdy nie przestawać rierze pisarskiej? L.S.: Z pewnością jest to dla mnie zupełnie nowe się rozwijać. 20 okładka książki, fot. autor nieznany, znalezione na stronie Naszych Debiutów.pl doświadczenie (uśmiech). To wszystko chyba wynika po I.I.J.: Dziękuję za rozmowę. Życzę wielu sukcesów części z mojej niewiary w swoje siły. Propozycja zarówno w pisaniu, jak i w życiu! publikacji Dworcowej dodała mi nieco pewności siebie, to L.S.: Ja również dziękuję i życzę tegoż samego. mogę przyznać z czystym sumieniem, i od tego czasu częściej niż wcześniej myślę, że może jednak uda mi się zostać profesjonalną pisarką. Nie uważam jednak, żeby był to wyznacznik sukcesu - w końcu nawet jeśli powieść zostanie wydana, to może się nie przyjąć, może zostać źle oceniona, może nie spodobać się szerszemu gronu „Orgowe” poetki o poezji W poszukiwaniu zdolnych internetowych poetów udałam się na forum poezja.org, które przez stałych użytkowników zwane jest „zieleniakiem” lub po prostu „orgiem”. Publikują tam swoje utwory zdolni poeci, którzy służą radą tym, którzy mniej sprawnie radzą sobie z poezją. Myszkując tam już od tamtego roku zdążyłam znaleźć sobie poetyckich faworytów, wśród nich jest Jolkowa i Magda Tara, bardzo lubię czytać ich wiersze, wiec poprosiłam je, by zechciały odpowiedzieć na kilka pytań właśnie z poezją związanych. Asia Marteklas: Czym dla Was są wiersze? Jolkowa: Ludzie zawsze dotykali tylko małej części mojego życia. Wiersze wnikają dogłębnie. Tak jak świat składa się z atomów, tak mojego życia nie wyobrażam sobie bez poezji. Jest ona niczym powietrze; niezbędna bym mogła żyć. Magda Tara: Ucieczką w przyjemny relaks – te czytane i pisane. A.M.: Kiedy rozpoczęła się Wasza przygoda z poezją? J.: Od kiedy posiadłam sztukę czytania. M.T.: Rok temu, w listopadzie 2009. M.: A jak wyglądały początki? J.: Dawno to było. Bardzo dawno. Miałam wówczas 15lat. Młoda istota, wrażliwa, z nieskończoną ilością wątpliwości i pytań. Pierwszy wierszyk, jaki napisałam, był skierowany do mamy: Powiedz- dlaczego więdnie kwiat Powiedz- dlaczego umiera ptak Powiedz- dlaczego wszystko ginie Wszystko, co miłe i piękne minie Wytłumacz proszę i wskaż mi drogę Bo sama tego zrozumieć nie mogę Jako szesnastolatka dałam się uwieść poezji Emilii Plath. Był to „twórczy” okres w moim życiu. Nawet kilka moich zbuntowanych wierszyków znalazło się na łamach miesięcznika kulturalno-oświatowego NURT. Później wieloletnia przerwa – w pisaniu. Bo czytałam poezję zawsze. M.T.: Proza, komentarze pod wierszami na „zieleniaku”, potem pierwsze próby, nieudolne zresztą. A.M.: Czy macie jakieś rady dla początkujących poetów? O czym pamiętać, czego nie robić? J.: Przede wszystkim dużo czytać. Warto podpatrywać, jak i o czym piszą inni. Jeszcze bardziej opłaca się słuchać rad. I szukać swojej drogi wytrwale. Może jeszcze, co jest dla mnie istotne: nie zapominać o szacunku dla języka i czytelnika. M.T.: Bardzo dużo czytać (ja czytałam orgowską poezję przez ok. dwa lata, zanim się odezwałam), czytać również poetów uznanych, znanych i mniej znanych – publikujących w realu. Próbować komentować i czytać komentarze innych – to znakomita lekcja warsztatu. Być pokornym – przynajmniej w pierwszym okresie i nie obrażać się na komentarze innych. Mieć do siebie dużo dystansu. Bawić się słowami, bawić się językiem, być swobodnym, nie spinać się, nie przykładać wielkiej wagi, traktować to jak przyjemność, jak kawę po obiedzie. I zakochać się, a potem zostać porzuconym – to sprzyja poezji. A tak serio – to poezja jest impulsem, emocją. A.M.: Czy Pani zdaniem każdy może pisać wiersze? J.: Każdy! Nie każdy zostanie Słowackim i Szekspirem. Ale próbować swoich sił może dokładnie każdy; młody i stary ( należę do tej drugiej grupy), człowiek głęboko wierzący i ateista, biedny i bogaty, zdrowy i chory, samotny i zakochany, szczęśliwy i nie. M.T.: Jeśli ja, to znaczy, że każdy, jeśli sprawnie operuje słowem. A.M.: Czy macie jakiś pisarski autorytet? Jeśli tak, dlaczego właśnie ten? J.: Czy autorytet? Mam swoich ulubionych poetów. Jest nim bezsprzecznie Bolesław Leśmian. Towarzyszy mi od lat młodzieńczych. Kocham błądzić z nim po bajecznych krainach w towarzystwie Dusiołków, dwunastu braci, błędnych rycerzy. Rozbudza moją wyobraźnię, wyostrza zmysły, przywołuje uśmiech. Uwielbiam Puszkina i Achmatową. Zaczytuję się w dziełach Szekspira, które znam prawie na pamięć. Słowackiego lubię czytać do poduszki. Miejsca nie wystarczy na wszystkich ulubionych moich poetów. Nie byłabym sprawiedliwa wobec innych, gdybym spośród nich jednego ledwie miała wybrać jako autorytet. Każdy z nich miał wpływ na mnie i każdy z nich mnie w jakimś stopniu ukształtował. M.T.: Julian Tuwim – mistrz słów, mistrzowsko bawi się słowem. Na ”zieleniaku” - Marek Sztarbowski (Boskie Kalosze = Wstrentny) – wspaniały liryk, niespożyta fantazja, polecam wszystkim jego wiersze A.M.: Jakie wiersze najbardziej lubicie czytać? J.: Te, które rozumiem, które mnie zatrzymują, prowokując do zadumy czy uśmiechu. M.T.: Zrozumiałe, prawidłowe stylistycznie i gramatycznie, w epickiej (jeśli tak można powiedzieć) stylistyce, z wielką dozą emocji i klimatu. A.M.: Bardzo dziękuję, że zechciałyście odpowiedzieć na moje pytania. Życzę owocnego pisania. J. i M.T.: Również dziękujemy. 21 Wykształcona przez sieć? Wywiad z Anną Łagan vel. An-Nah Dla wielu z nas nazwisko Anna Łagan jest obce, nieznane, nie kojarzy się z nikim. Jednak wystarczy powiedzieć An-Nah, a już przynajmniej połowa skojarzy tę osobę. Autorka powieści pt. „Zmierzch” (nie mylić z tworem pani Meyer!) oraz „Lady Drugeth”, niegdyś oceniająca na Poczochranych Ocenach. Słowem: osoba taka jak my, blogowiczka. Jednak blogowiczka, która uparła się, że da radę się wybić. I skoro już dostała się na łamy Esensji, to chyba z czystym sumieniem można rzec, iż prędzej czy później o Annie Łagan usłyszymy, a być może nawet zobaczymy jej nazwisko na półkach Empiku. Paulina Anna Peycka: To mój pierwszy wywiad, w dodatku nie twarzą w twarz, a poprzez komunikator internetowy, więc chyba tym bardziej nie wiem, jak zacząć. Na początek może powiedz kilka słów o sobie, tak żeby upewnić mnie i czytelników, że nie jesteś jakąś znaną już autorką, tylko kimś, kto jak wiele z nas zaczynał „poważniejsze istnienie w świecie” dzięki blogom. niezupełnie? Warto było? AŁ: Warto. Zdobyłam czytelników, i to całkiem sporą ich ilość, choć raczej się nie udzielają. Odkryłam zjawisko ocenialni, które oceniam bardzo pozytywnie, poznałam sporo ciekawych osób i podniosłam sobie samoocenę. PAP: No właśnie. Ocenialnie. Przez jakiś czas rezydowałaś na Poczochranych Ocenach, które wielu uważa za jedną z najlepszych ocenialni, a przynajmniej w Anna Łagan: Mam na imię Anna, co chyba widać pewnych kręgach. Jak ten czas wspominasz? I ile się z nicku, którym posługuję się w Internecie już od dobrych dzięki temu nauczyłaś? ośmiu lat. Z tym początkiem na blogach to nie do końca prawda, bo zanim zdecydowałam się na publikację AŁ: Wspominam bardzo dobrze, oceniało mi się blogową, próbowałam na forach i paru serwisach znakomicie, bardzo to lubiłam i czasem żałuję, że nie poświęconych literaturze... Więc teoretycznie zwiedziłam mam teraz na to czasu. Nauczyłam się też sporo - choćby ładny kawałek sieci i wpisanie mojego nicka w Googl- przez konieczność przegrzebywania się przez słowniki e’ach pokaże przynajmniej część tej "odysei". w celu wyjaśnienia, czemu wypatrzony przeze mnie błąd jest błędem. Podobno człowiek uczy się na własnych PAP: Co zatem było Twoim pierwszym w życiu tworem błędach, ale chyba lepiej, jeśli uda mu się nauczyć czegoś literackim? Co uznajesz za swój debiut? na cudzych. (uśmiech) AŁ: W sensie pisania czy opublikowania? Pierwsze PAP: Nie zapominajmy, że na własnych też pewnie miaopublikowane w sieci dzieło to był zdaje się fan-fic łaś okazję się uczyć, biorąc pod uwagę, że sama także do z jednego mało znanego w Polsce serialu animowanego, kilku ocen się zgłaszałaś. Pytam pod kątem "Zmierzchu": natomiast wcześniej popełniłam parę rzeczy, które istniały była może jakaś taka ocena, która szczególnie zapadła Ci wyłącznie na papierze. w pamięć? Na przykład wytknęła coś, o czym nie miałaś pojęcia albo okazała się najbardziej pomocna? Lub PAP: Serial animowany? Zdradzi Pani tytuł? odwrotnie: ubawiła Cię niekompetencją oceniającego/ AŁ: "Gargoyles" - seria produkcji Disneya, która oceniającej? w Polsce nigdy nie była puszczana. W sumie się nie dziwię, bo jak na Disneya było to okropnie mroczne i poważ- AŁ: Te, które ujawniły niekompetencje oceniających raczej mnie bawiły, natomiast jeśli chodzi o te które zapane. miętałam najbardziej pozytywnie, to zdecydowanie PAP: Myślisz, że odbiło się to w jakiś sposób na Twoich Isamar (In My Opinion) i Isilianos (Gildia Białego Kruka) późniejszych tworach, ten mrok i powaga? Co prawda - pierwsza zrobiła bardzo trafną analizę postaci, druga za sama znam Cię tylko z "Lady Drugeth" i od niedawna z to zauważyła, jaki okropny w "Zmierzchu" panuje chaos. "Niszczyciela", jednak wampiry, które występują u Ciebie Ale przyznam się szczerze, że do ocen zgłaszałam się w "Zmierzchu" i "Lady Drugeth", do najbardziej głównie po to, żeby poznać opinię - nieważne czy promiennych ras nie należą i mają w sobie znaczącą ilość pozytywną, czy negatywną. mroku. PAP: I które przeważały? AŁ: Odbiło się i to bardzo, choćby dlatego, że ta seria była pierwszym moim zetknięciem się z gatunkiem urban AŁ: Pozytywne. To chyba była jedna z tych rzeczy które fantasy - a cały Świat Mroku, na którym "Zmierzch" dobrze wpłynęły na moją samoocenę. i Lady Drugeth" są oparte, do tego gatunku jednak nalePAP: Nie ma co się dziwić. (śmiech) Tak trochę ży. podsumowując wątek blogów... W czasopiśmie ukaże się PAP: Jak więc po tych wszystkich forach i serwisach felieton pot tytułem "Blog jako początek kariery, czyli czy blogosfera może kształcić przyszłych pisarzy?". Jakie trafiłaś na blogi? I z czym? Właśnie ze "Zmierzchem"? masz na ten temat zdanie? Może, nie może, zależy? AŁ: Tak jest, ze "Zmierzchem". Nie miałam go gdzie publikować - bo na serwisy yaoi, gdzie wówczas AŁ: Może, oczywiście że może. To jednak, mimo całej siedziałam, zdecydowanie nie pasował... Bloga masy śmiecia, jaką można tam znaleźć i paru innych wad, dobre medium do wymiany informacji i doświadczenia. podpowiedziała mi sieciowa znajoma. Oczywiście pod warunkiem, że ów przyszły pisarz nie PAP: Decyzja słuszna, według Ciebie, czy też raczej ograniczy się tylko do lektury blogów. 22 PAP: Według mnie blogosfera jest dobrą szkołą przygotowawczą do zostania pisarzem, jeśli tylko wykaże się dość zapału i cierpliwości. I w sumie Ty zdajesz się potwierdzać tę moją małą teorię: od for i blogów doszłaś do Esensji, w kompletnie inny świat internetowej literatury. Jak myślisz, blogosfera i doświadczenie nabierane do tej pory przygotowało Cię jakoś na rzeczy, który mogłaś się spodziewać od redakcji Esensji? skłoniło Cię do podjęcia tej decyzji? Co powiedziało Ci: "Właśnie ten tekst, właśnie w Esensji i właśnie teraz"? AŁ: Posyłałam "Niszczyciela" wszędzie gdzie się dało odpowiedzi dostałam tylko z Fahrenheita, z Magazynu Fantastycznego (odmowną i już po odpowiedzi z Esensji) i z Esensji właśnie. Czemu to opowiadanie? Bo to chyba było pierwsze co skończyłam i co uznałam za nadające się do publikacji "nie-prywatnej". A w kwestii "teraz"... cóż, AŁ: Szczerze? Redakcja Esensji to było bardzo to "teraz" trwało dwa lata. pozytywne zaskoczenie po tym, jakie miałam przejścia PAP: Wow. Dwa lata to mnóstwo czasu. No ale też po z redakcją Fahrenheita. ośmiu latach spędzonych w internetowym światku literackim chyba dwa ostatnie lata to całkiem zrozumiały PAP: A jakie miałaś przejścia z redakcją Fahrenheita? czas na podjęcie decyzji, że czas by coś opublikować. AŁ: Miałam wrażenie, że redaktorka robi mi łaskę. Nie (puszcza oczko) Powiedz mi, zanim przejdę dalej, czy napisała, czy opowiadanie zostanie opublikowane czy nie, "Niszczyciel" dzieje się w jakimś Twoim własnym napisała, bardzo ogólnie, jakie są błędy, ale stwierdziła, że świecie, czy też znowu trafiłam na realia White Wolf? Nie nie chce jej się robić szczegółowej korekty i że muszę znam ich, więc siłą rzeczy nie mogłam tego sobie sama z tym poradzić, a kiedy posłałam jej tekst po wywnioskować. poprawkach - nie odpowiedziała. Dla kontrastu w Esensji po miesiącu dostałam pozytywną odpowiedź, AŁ: Zdecydowanie to własne dzieło. po dwóch miesiącach - maila od redaktorki z bardzo PAP: A Turan skąd się wziął? Sprawdziłam poprzez drobiazgową korektą i z sugestią, że jeśli propozycje Google, czy może jednak to coś z White Wolf i przyznaję, zmian mi nie odpowiadają, należy je przedyskutować. że zdziwiłam się na widok miejsc o nazwie Turan. ZastaPAP: Cóż, nie bardzo mogę się wypowiadać na temat nawiam się zwyczajnie, czy zbieżność przypadkowa, czy redakcji Fahrenheita, bo jestem na pozycji, gdzie pola też może w subtelny sposób chciałaś coś czytelnikom prywatne i czysto "biznesowe" mocno się zacierają, więc przekazać. nie będę kontynuować. Powrócę więc do Esensji: jak AŁ: Nie, nie chciałam, nazwa sama przyszła mi do wrażenia po publikacji "Niszczyciela"? głowy. I przyznam szczerze, że nie szukałam informacji, czy coś takiego istnieje, bo nie miałam ochoty zmieniać AŁ: Jestem zadowolona. Nawet bardzo. potem nazwy. Natomiast samo miasto jest wzorowane na PAP: I tylko tyle? (śmiech) Wybacz, może to ja jestem starożytnym Rzymie. z tych reagujących przesadnie, ale doczekanie się publikacji w "Esensji" jest raczej jedną z rzeczy, na które we- PAP: Naprawdę? Przyznaję, że czytając, to skojarzenie dług mnie powinno się reagować nieopanowanym nawet przez moment nie przeszło mi przez głowę. entuzjazmem. To może powiedz, jaka była Twoja pierw- A reszta inspiracji, w sensie na tekst sam w sobie, skąd sza reakcja na wieść, że "Niszczyciel" opublikowany pochodziła? będzie. AŁ: Cała historia mi się przyśniła. Oczywiście trzeba AŁ: Bardzo możliwe, że skakałam z radości, bo wiem, że było ją dopracować, ale pomysł mi się przyśnił. jestem do czegoś takiego zdolna. (uśmiech) PAP: Często Ci się tak zdarza wyśnić sobie opowiadanie? PAP: Nie wątpię. Przybliżysz może, jak ten cały proces AŁ: Całe? Raczej nie. Ale dość często śnią mi się wyglądał? Powiedziałaś już, że szybko się doczekałaś pomysły, które potem przetwarzam w jakiś sposób. decyzji, a potem korekty, ale może było coś jeszcze po drodze, jakieś inne formalności? Zakładam, że każdy PAP: To zawsze coś. Niektórzy po prostu nie mają snów poważnie myślący o pisaniu człowiek nieraz się niosących inspirację i już. A o samym tekście co myślisz? zastanawiał, na czym polega ów proces podsyłania tek- Jest w nim coś, co Ci się podoba szczególnie lub stów do redakcji magazynów czy e-zine'ów, ale nie odwrotnie - nie podoba? bardzo wiedział, jak ani kogo zapytać, więc taka AŁ: Lubię go, uważam za udany, chociaż miałam informacja z pierwszej ręki na pewno będzie przydatna. momenty, kiedy nie mogłam na niego patrzeć (napisałam AŁ: Nie, tutaj akurat formalności nie było. Po prostu dostałam najpierw maila informującego, że tekst został odebrany, potem informację, że zostanie opublikowany po korekcie i prośbę o napisanie krótkiej informacji o sobie, w końcu - sama korekta. Przypuszczam, że proces publikacji na papierze jest bardziej skomplikowany. (puszcza oczko) No i zapewne inne internetowe magazyny też mają nieco inną procedurę. go w tydzień, co mnie mocno wykończyło). Lubię bohaterów - żyją własnym życiem w mojej głowie. Natomiast chyba źle napisałam zakończenie, jego prawdziwy sens jest za bardzo zakamuflowany - powinnam wyraźniej dać do zrozumienia, co się tam na końcu naprawdę stało. PAP: Przyznaję, że czytając, sama się zastanawiałam, jak to dokładnie z tym zakończeniem było, ale myślałam, że to efekt zamierzony. Czasem lepiej jest mieć dość ambiPAP: Bardzo prawdopodobne. Niemniej jednak walentne zakończenie, niż jasno wyłożone, że było tak świadomość, że przynajmniej w Esensji jest to tylko kilka czy tak, bez tego popchnięcia czytelnika do prostych rzeczy uspokaja potencjalnego twórcę. Co zatem główkowania. 23 AŁ: Więc dlatego nie będę narzucać nikomu interpretacji, każdy odbierze zakończenie po swojemu. Też preferuję takie podejście i często stosuję niedomówienia, ale ostatnio zaczęłam się zastanawiać, czy nie za dużo ich czasem. PAP: To już chyba zależy od nas samych i tego, co dokładnie piszemy. Masz zamiar Esensji coś jeszcze podesłać, "posiedzieć" tam trochę, czy może już plączą Ci się po głowie plany zapukania wyżej, do jakiegoś wydawnictwa? marzy mi się kilka wydanych książek. Naukowych też, bo mam nadzieję zostać po studiach na uczelni. PAP: Ano prawda. Wyżyć trudno, ale też trzeba próbować osiągnąć tyle, ile się da. To na zakończenie: masz może jakieś rady dla tych, którzy także chcieliby spróbować z opublikowaniem jakiegoś tekstu? Na co patrzeć, gdzie szukać pomocy, jak się przygotować...? Albo przynajmniej jakie jest Twoje zdanie na temat przygotowywania się do podobnego skoku? AŁ: Przede wszystkim trzeba być upartym i się nie zniechęcać - wysyłać konsekwentnie, wysyłać maile z pytaniami, nie załamywać się przy odmowie. Przydałoby się też znaleźć jakiś złoty środek między wysoką samooceną a samokrytycyzmem, bo bez tego tak naprawdę trudno jest cokolwiek poprawić i ocenić, kiedy korekta proponuje dobre zmiany, a kiedy za bardzo PAP: Będę trzymać kciuki. Z tego, co wnioskuję, ingeruje w styl albo w treść. Ale przy samym wysyłaniu wyglądasz na osobę, która chciałaby z pisania uczynić chyba najważniejsza jest cierpliwość. swoją karierę, móc z tego żyć. Mam rację? Czy może planujesz po studiach spróbować sił w jakimś innym PAP: Amen. Ach, wielkie Ci dzięki. Naprawdę świetnie było móc Cię powypytywać o to wszystko i mam zawodzie, a pisanie trzymać jako bonus? nadzieję, że dalsze sukcesy przyjdą prędzej niż później. AŁ: Wyżyć z pisanie jest trudno, trzeba być do tego Pilipiukiem. Niemniej jednak traktuję pisanie poważnie i AŁ: Cóż, ja też dziękuję. AŁ: Do wydawnictwa dopiero z powieścią albo zbiorkiem, ani jednego, ani drugiego na razie nie mam. Mam opowiadanie, które miało pójść do antologii, ale wydawnictwo chyba padło - na razie czekam, potem spróbuje znów się dobijać do Nowej Fantastyki. Gusta i guściki, czyli o dobrej książce „Dobre” - taką odpowiedź często otrzymamy, gdy zapytamy ludzi, jakie lubią książki. Lecz cóż znaczy ten przymiotnik w zestawieniu ze słowem o tak szerokim znaczeniu jak „książki”? Często mam wątpliwości, wchodząc do sklepu z „dobrymi książkami” i widząc rzucające się w oczy półki pełne Harlequinów i całą sagę „Zmierzchu”. Specjaliści nie mają wątpliwości - książkę można nazwać dobrą, kiedy jest dobrze napisana; to znaczy, że jest w niej umiejętnie zastosowanych wiele zabiegów literackich, ma ciekawą konstrukcję, wyszukany język i jest o czymś. Ale nawet oni spierają się od lat w jednej kwestii, mianowicie co jest ważniejsze: forma czy treść? Jako że i jedni, i drudzy rację mają, stanęło raczej na miksie w proporcji pół na pół. Gdyby należało to do indywidualnej oceny, w zasadzie każdą książkę można by było nazwać dobrą. Ludzie mają różne gusty – jedni bardziej, inni mniej wyszukane i każdy twór ma szansę się spodobać. Przecież możemy uwielbiać niedobre książki, bo, na przykład, wywołują u nas silne emocje, bądź skłaniają do przemyśleń. Książka jest tym, co odbija się w duszy czytelnika, a autor, oddając ją w ręce ludzi traci nad swoim dziełem kontrolę. wymagający. Czy można rzec w takim wypadku, że poprawia ci się gust? Łatwiej jest coś ocenić, gdy ma się szersze pole widzenia i spostrzega się, iż drzewo, którym się przed chwilą tak zachwycaliśmy, stoi obok posadzonych w równej odległości innych drzew ogromnego sadu. A wiele mil dalej rośnie jeszcze piękniejszy las. Dochodziły do mnie i takie głosy – „Lecz jeśli wydawnictwo książkę wydało, to czy ten fakt nie mówi sam za siebie, że jest ona dobra? Przecież złych książek by nie wydano!” Otóż muszę się z tym nie zgodzić. Wydawnictwa zazwyczaj kierują się prawami rynku – wydają głównie to, co podoba się większej rzeszy ludzi. Produkty niszowe, dla koneserów (i nie dotyczy to jedynie książek), mają minimalny asortyment – podaż dostosowuje się do popytu. I jest naturalnym zjawiskiem, że byle romans jest wydawany w większym nakładzie, niż, choćby nawet, Dante, mimo, iż „Boską komedię” można zaliczyć do dzieła sztuki, a romanse są zazwyczaj pisane szablonowo, z utartymi zwrotami i wyrażeniami. Czy widać różnię? Jest równie minimalna jak między Cinquecento i Astonem Martinem. Albo koncertem disco polo i operą. Da się zauważyć tę rażącą dysproporcję, iż jedna i ta sama rzecz może pewną osobę zachwyć i poruszyć do głębi, podczas gdy inna, patrząc dokładnie na to samo, stwierdzi, że to nic niezwykłego, a nawet pospolitego i nudnego. Tak jakby każdy z naszych mózgów zupełnie inaczej odbierał bodźce z zewnątrz, co popularnie nazywamy rzeczywistością. Skąd to się bierze? Na ten temat nawet eksperci się nie wypowiadają, dlatego i ja nie Zmierzając do końca, chciałem przekazać Wam, będę podejmować takiej próby. Mądrzejsi ode mnie drodzy czytelnicy, iż nie musicie ozdabiać mówią, że o gustach się nie dyskutuje, dlatego dostosuję przymiotnikiem „dobra” każdej książki, która Wam się spodoba. Cała masa ludzi lubuje się w rzeczach prostych, się do ich rady. kiczowatych i zwyczajnie niedobrych, ale taki po prostu Pragnę jedynie zaznaczyć pewną zależność, którą mają gust, to im się podoba i tak im w duszy gra – nie zauważyłem – im więcej czytasz, tym bardziej jesteś trzeba się tego bynajmniej wstydzić. J. A. Zguba 24 Jacek Komuda, „Samozwaniec” Feliks W. Kres, „Galeria Złamanych Rzeczpospolita Szlachecka – Bóg, cnota, ojczyzna, Piór” czy warcholstwo, opilstwo i chędożenie? Pan Oto książka, w której sam autor na wstępie daje „Anty-Sienkiewicz” wkracza do akcji! nam „po pysku” i usilnie wmawia, że nie ma ona najmniejszego sensu. Pamiętacie z lekcji historii Dymitra Samozwańca, syna Iwana IV Groźnego, który trzykrotnie „powstawał z martwych”, za każdym razem cudownie ocalałego – czy to od noża, którym się w dzieciństwie śmiertelnie pokaleczył, czy po wystrzeleniu z armaty bądź publicznym powieszeniu? Tak, właśnie o tym carewiczu jest cykl Jacka Komudy „Orły na Kremlu”, do którego zalicza się jego powieść - „Samozwaniec”. Trylogia zapowiada się bardzo ciekawie. Głównym bohaterem jest niejaki Jacek Dydyński, który przyłącza się do Samozwańca z konieczności, bowiem podróż na własną rękę do krainy dzikich Moskali, która na cywilizowanych mapach zaznacza się białą plamą, to pewna śmierć; a wizja utraty spadku oznaczała dla jegomościa coś znacznie gorszego. Trzeba przyznać, iż wyżej wymieniony nie przypomina sienkiewiczowskiego Jana Skrzetuskiego, a bardziej całą resztę polskiej szlachty, która mieni się warchołami, pijakami i jebakami na schwał. Komuda wydaje się powziąć postanowienie za wszelką cenę nie kojarzyć się ze znienawidzonym Henrykiem S. i jako historyk z wykształcenia pokazać XVII-wieczną Rzeczpospolitą taką, jaka była w rzeczywistości – ze wszelkimi wadami i zaletami, których Polacy zdawali się mieć po równo. Autor dodaje również dreszczyk emocji poprzez wprowadzenie do powieści tajemniczy Dwór – organizację wpływającą na historię i dającą nad człowiekiem absolutną władzę. Ponadto w książce możemy zaobserwować porównanie przywykłych do wolności i dostatku szlachciców ze znającymi głód Moskalami o krzywych karkach od ciągłego schylania się. Przypatrując się obu narodom, oraz znając późniejsze dzieje, nie mogę wyjść z podziwu jak to w następnym stuleciu wyższość jednego kraju nad drugim będzie zupełnie odwrotna. Jak widać Historia lubi płatać figle i właśnie ona pisze najlepsze opowieści. Dla spragnionych wiedzy na końcu książki znajdują się przypisy, w których możemy zarówno przeczytać historyczne poparcie szczegółów zawartych w książce, jak i dowiedzieć się ciekawych rzeczy, na przykład od kiedy było sprzedawane w Rzeczpospolitej butelkowane piwo, jak nazywano w tamtych czasach kurtyzany bądź jaką renomą szczyciła się krakowska Smocza Jama. Gorąco polecam „Samozwańca”, gdyż czyta się go jak przygodową powieść fantastyczną, autor przypomina mi z przysposobienia mojego nauczyciela historii, niedawno wpadł mi ręce i znajduję się jeszcze pod jego urokiem, oraz dlatego, że być może dzięki temu przyczynię się do szerzenia historii wśród młodzieży. Zapraszam do lektury! „Galeria...” to zbiór felietonów Feliksa W. Kresa, które niegdyś były publikowane na łamach nieistniejącego już czasopisma „Feniks” w rubryce „Kącik złamanych piór” oraz w „Science Fiction” pod nazwą „Galeria osobliwości” i wydrukowane zostały w towarzystwie trzech niepublikowanych opowiadań autora w ich pierwotnej, nie poprawianej przez redaktorów wersji. Z założenia „Kącik...” był przeznaczony dla osób próbujących swoich sił w pisarstwie – pan Kres pisze o częstych błędach, toczy dyskusje z czytelnikami, wypowiada się na temat przysłanych prac. „Galeria osobliwości” miała nieco inny cel – wybierany był jeden osobliwy tekst i, ku uciesze gawiedzi, z kąśliwymi szczegółami omawiany; mogę zdradzić, że nie został do końca osiągnięty. Z racji tego, iż minęło już parę lat od wydania książki, a także od prowadzenia owych rubryk w czasopismach, wyłączony jest czynny udział w dyskusjach oraz wysyłanie własnych prac do oceny. Możemy jednak przyjrzeć się temu wszystkiemu z perspektywy obserwatora. Felietony Kresa to nie tylko rady i wytykanie błędów początkujących autorów (bądź też nieliczne pochwały), ale także chwytliwe i dowcipne uwagi na przeróżne tematy. Podczas czytania bardzo często wybuchałam śmiechem, przez co czułam się wrednie, bo jak tak można śmiać się z czyichś błędów? Po chwili jednak robiło mi się o wiele lepiej, gdyż doszło do mnie, że właściwie śmieję się sam z siebie, gdyż popełniam bardzo podobne. Trzeba przyznać, że wiele uwag jest powtarzanych w kolejnych „odcinkach”, chociaż autor stara się tego unikać. Chociaż... czy ja wiem? Może to i dobrze? Przeczytasz taką książkę i kilka zasad utknie ci w pamięci na tyle, by się pięć razy zastanowić, zanim użyjesz drugiego zaimka w tym samym zdaniu. Cóż można powiedzieć o opowiadaniach? Chyba rzeczywiście zostały umieszczone po to, by pokazać, że „szewc bez butów chodzi”. Bez trudu można zauważyć w nich pewne niedociągnięcia, aż dziw bierze, że wyszły spod pióra sławnego Feliksa W. Kresa (oprócz „Miodu dla Emiry”, bo to jakby bardziej w jego stylu). Fakt, po przeczytaniu jednej książki o pisaniu nie nauczysz się pisać. Ale po tej lekturze przynajmniej będziesz wiedzieć, jakie popełniasz elementarne błędy, które samemu można wyeliminować. Nie traktowałbym tego jako poradnika, bo i poradnikiem owa książka nie jest. Ot, zbiór felietonów w dobrym stylu, do poczytania, do pośmiania się, a przy okazji złapania paru przydatnych wskazówek. J. A. Zguba J. A. Zguba 25 Scott Lynch, „Kłamstwa Locke’a Lamory” SPIS TREŚCI Nasze początki Oto świat, w którym słowo „złodziej” nabiera nowego znaczenia – to już nawet nie zawód, czy sposób na życie; tutaj złodziej jest rzemieślnikiem i artystą w jednej osobie. „Kłamstwa Locke'a Lamory” to powieść łotrzykowska najlepszego gatunku – nieprzewidywalna, zaskakująca bezczelnością, inteligencją i humorem. Dodatkowo jest osadzona w realiach fantasy, co jeszcze bardziej intryguje, dodając światu przedstawionemu więcej tajemniczości. „Kłamstwa...” to najgłośniejszy debiut literacki ostatnich lat. Czym zasłużyła sobie na to miano pierwsza książka Scotta Lyncha? Zapewne łatwością, z jaką stwarza niewymuszoną akcję oraz zarysowuje delikatnie postaci i świat dookoła. Locke Lamora jest złodziejem jedynym w swoim rodzaju. Odebrał gruntowne wykształcenie od starszego kolegi i gdyby można było uzyskać w tej dziedzinie tytuł profesora – jemu z pewnością by przysługiwał. Kłamstwami buduje wokół siebie dogodną rzeczywistość, w sekundę potrafi wejść we właściwą rolę, by tylko osiągnąć swój cel. Lecz jaki Locke jest naprawdę? To wie tylko kilka osób, które są jednocześnie przyjaciółmi i członkami jego gangu. Nawet wśród społeczności camorryjnych złodziei uchodzi za mało efektywnego włamywacza, gdyż właśnie takiego przed nimi gra. Jednak i najsprytniejszy z najsprytniejszych może zawalić sprawę tak, jak jeszcze nikt dotąd tego nie zrobił. Rozdziały są poprzeplatane retrospekcją, która opowiada o dzieciństwie Lamory, co jest bardzo dobrym pomysłem, gdyż nieco spowalnia akcję, która biegnie w zabójczym tempie. Czytając książkę, czujesz się jak w kinie na dobrym filmie, co podchwyciła również wytwórnia Warner Bros i już powstają prace nad zekranizowaniem powieści. „Kłamstwa Locke'a Lamory” są pierwszą częścią zapowiedzianego siedmioksiągu „Niecni Dżentelmeni”. Wyszła już druga część nosząca tytuł „Na szkarłatnych morzach”, natomiast trzeciej, „Republiki złodziei”, już niedługo doczekamy się na Polskim rynku. Kończąc, chciałem zaznaczyć, że żadnymi słowami nie potrafię opisać emocji, jakie wywołuje we mnie ta książka. „Żadna wolność nie może się równać ze swobodą człowieka, który jest wiecznie niedoceniany” (Scott Lynch). 2 Blog jako początek kariery, czyli czy blogosfera może kształcić przyszłych pisarzy? 3 Początek pasji, pisania, początkiem wyboru przyszłego zawodu? 4 Jak rozpocząć tekst? 6 Najtrudniejszy pierwszy krok…, a ostatni?, czyli o zakończeniach słów kilka 7 Najczęściej powielane błędy na początku 9 Kto pyta, nie błądzi. Wywiad z panią Janiną Oparowską 10 Skąd czerpać natchnienie, także na początku? 11 O autorytetach XXI wieku słów kilka 12 Po co się męczyć? Mr. Muscle cię wyręczy! 13 Moda przemija, styl pozostaje 14 Okrrropny upiór dzienny 16 Jak odnaleźć „własny” gatunek literacki, czyli o poszukiwaniach tego, co nam najlepiej wychodzi. 17 Spotkanie z panią Trishą Cooke 18 Początek „profesjonalnego” pisarstwa — kiedy kończymy z „amatorszczyzną”? Wywiad z Ludmiłą Skrzydlewską 19 „Orgowe” poetki o poezji 20 Wykształcona przez sieć? Wywiad z Anną Łagan vel. An-Nah 21 Gusta i guściki, czyli o dobrej książce 23 Recenzje 25 Piórko, 1/11 czasopismo Stowarzyszenia Piórem Feniksa redaktor naczelna: Daga Bator redaktorzy: Iwona Izabela Jarząb, Asia Marteklas, Paulina Anna Peycka, J. A. Zguba, projekt okładki: J. A. Zguba, skład: Paulina Anna Peycka, Daga Bator korekta: Paulina Anna Peycka J. A. Zguba 26