Bez nazwy-1 - Profesor Andrzej Szczeklik
Transkrypt
Bez nazwy-1 - Profesor Andrzej Szczeklik
MUZYK A W NAS Kiedy świat był młody, bogowie schodzili na ziemię. Podobni do ludzi różnili się jednym. „Nie mają krwi i zwą się nieśmiertelnymi” – napisał Homer. Inny płyn wypełniał ich żyły, inne było ich pożywienie: ambrozja i nektar. Dzieliła ich od nas śmierć. I właśnie przelotność nasza ich zachwycała. Najpierwszym sposobem poznania stało się wtargnięcie – w ciało i umysł. Przydanie boskiego nadmiaru: święte zaślubiny, hierogamia. Lecz związek to był nietrwały. Z powodu człowieczej hýbris? Winy Prometeusza? Bogowie wrócili na Olimp, odeszli. Została w nas pamięć wniknięcia, wtargnięcia innego świata. Muzyka też przybywa z innego świata, z odległej krainy. Wnika w nas, przenika, wypełnia. Porusza pamięć tamtego pierwszego wtargnięcia. Umiemy ją analizować, opisać, lecz wiemy, że nie da się jej pochwycić słowem, w nim zamknąć. Słyszany motyw koncertu zostawi nas w zachwycie; czekamy, by wrócił. Jak gdyby poruszył w nas struny nam samym nieznane. Struny instrumentu? Ależ tak, nim właśnie jesteśmy. 85 N I E Ś M I E RT E L N O Ś Ć Bo jest w nas muzyka. Zaczyna się z życiem, pierwszym uderzeniem serca. I z życiem się kończy. W zapisie nutowym – dwa tony, dwie pauzy o różnej długości: Tony nieco głuche: „bam, pam; bam pam”. U dziecka czasami ponadto niewinny ton trzeci. Dla dorosłego to zwiastun zła. Przybywa pospiesznie, konno. Słyszymy jego cwał, rozpoznajemy – rytm cwałowy: Zmieniają się akcenty kładzione na tonach, ich głośność, natomiast wysokość – nieznacznie. W chorobie, jak drewna rąbane siekierą na opał, tony rozszczepiają się na dwie połowy, a pauzy między nimi wypełniają się szmerami. Niosą się one przez kolejne ewolucje serca, znacząc je charakterystycznie, także swoją dynamiką, crescendo, decrescendo. Nie są rozrzucone bezładnie, lecz wypełniają skurcz lub rozkurcz serca, plasując się w ścisłych przestrzeniach miedzy tonami. Słyszymy je jako szmery: szorstkie, drapiące, miękkie, chuchające, niekiedy znów jako trzaski lub klaśnięcia. I każda choroba zastawek serca ma swoją muzykę. A kiedy pęknie nitka ścięgnista, napinająca zastawkę, krew, targając ją, wzbudzi głośny ton muzyczny – buczenie struny kontrabasu. W bloku zupełnym urywa się łączność między jamami serca: przedsionki biją sobie, komory sobie. Co kilkanaście sekund, gdy skurcz komór zbiega się ze skurczem przedsionków, w sercu rozbrzmiewa „huk armatni” (bruit de canon), powtarzany cichym echem przedsionków. U chorych z wszczepionym rozrusznikiem komory nie kurczą się jednocześnie, lekka asynchronia daje o sobie znać cichą przednutką, wyprzedzającą ton drugi na wydechu. Gdy zaś serce trze swoją powierzchnią o odkształcony zapalnie worek osierdziowy, który je w sobie 86 M UZ Y KA W N A S zamyka, powstaje głośny szorstki szmer; pokrywa tony, niesie się wysoko, niby papier ścierny trący o żelazo. Zmieniają się też rytmy. Chore serce przestaje bić miarowo, w takt metronomu. Słychać potknięcia, jak w tańcu; to extrasystole. W innej piersi serce w jeden dzień przyspiesza jak burza, a w drugi – wyhamowuje aż do omdlenia. Tak daje znać o swej chorobie skupisko komórek, które dyktuje cały rytm – rozrusznik, pacemaker. Kiedy indziej wiodący rytm zanika; nastaje chaos. To migotanie przedsionków, w którym żaden czas skurczu serca nie jest taki sam. Zdarzają się skrajne zwolnienia i przyspieszenia do około dwustu na minutę. Nigdy jednak nie osiągamy częstości takiej jak płomienna Sermina z Przygód Sindbada Żeglarza. Jej serce biło 1253 razy na minutę. „Tysiąc pierwszych uderzeń królewna przeznaczyła dla nieznanego młodzieńca, dwieście następnych – dla ulubionego kota, który nigdy swej pani nie opuszcza, pięćdziesiąt przedostatnich – dla każdego, ktokolwiek zachwyci się jej urodą, a trzy ostatnie uderzenia – dla swego męża, który jest słynnym czarnoksiężnikiem i już od lat wielu spełnia wszelkie zachcianki i kaprysy płomiennej królewny”. W każdej sekundzie serce śle krew w najodleglejsze zakątki naszego ciała. I do milionów komórek dopływa krew i odpływa, by powrócić po odmierzonej chwili. Fale bez końca kołyszą wielkie narządy wewnętrzne. Szum fal i rytm „spina dalekie brzegi nicią porozumienia”. My tego szumu nie słyszymy, chyba że przenoszą go na powierzchnię ciała czujniki ultrasonografu. Odbite od krwinek czerwonych, pędzących z prądem krwi, ultradźwięki przekażą nam wówczas jednostajny szum, jakże podobny do fal morskich, liżących piasek na brzegu. Kiedy krew napotyka przeszkodę w postaci zwężenia tętnicy, szum potęguje się, nabiera nowych barw, energii i mocy. Ta muzyka nie tylko otwiera nasze uszy. Sprzężona z elektroniką, przetworzona w obrazy, roztacza widoki z naszego wnętrza, z tętnic i żył – wierne i ostre, precyzyjne. Muzyka znad płuc inna jest od muzyki serca. To koncert awangardowy. Dźwięków czystych – jak na lekarstwo. Ale za to 87 N I E Ś M I E RT E L N O Ś Ć słuchawkami płyną: rzężenia – dźwięczne, suche i wilgotne, a także grubo-średnie, i drobno-bańkowe. Do tego gwizdy i świsty, trzeszczenia i tarcia, pluskanie, oddechy metaliczne, dzbanowe, oskrzelowe. Ten rejestr, spisany w podręcznikach lekarskich, można by jeszcze wydłużyć. Określa odrębne zjawiska słuchowe – sygnały choroby. 88