Babcia

Transkrypt

Babcia
Babcia
Perłowy piasek kujawski
przelatywał jak woda w młyńskim kole spod kół jadącej kolaski
pomiędzy wiśniowym szpalerem
obwieszonym owocowym, purpurowym orderem.
Cieniutkie, długie gałązki konarów
miały się ku sobie tworząc wiatę pokaźnych rozmiarów.
Gościniec tak udekorowany
prowadził do kutej, stalowej bramy,
a za nią malwy czerwone rosły w babcinym ogrodzie
dostojności przydając przyrodzie.
Wysokości ponad kwiatami
cieszyły oko szkarłatnymi płatkami.
Bieliki, pazie królowej je obsiadały,
jedwabnymi skrzydełkami rześko wachlowały.
Waszej Mości rosa za toaletę służyła,
od stóp do głów o poranku ją obmyła.
Z czasem przekwitał ślaz, piękny ślaz,
a ja marzyłam kiedy zobaczę go jeszcze raz .....
*****
Skrzypią furty zawiasy,
przenosząc mą pamięć w albumu czasy.
W nim pradziada wąs sumiasty,
nos nieduży, spiczasty,
lewe oko lekko przymknięte,
czoło centralnie ściągnięte.
Szlachecki herb Radwan po przodkach odziedziczył,
jak szabelką władać regularnie ćwiczył.
Obok prababka Helena.
Platynowy warkocz spływa jej z ramienia.
Oboje stoją na tle drewnianego zaścianku,
na froncie, na ganku.
Nad nimi góruje dach dwuspadowy,
kłaniają się nisko zwężające ku drzwiom schody,
naznaczone zębem czasu
jak szczątki rycerskiego ryngrafu..
Antenaci zamierzchłe dzieje praojców zostawili w spadku
i... moich dziadków.
Za wykonanie alabastrowej kapliczki zapłacił hojnie
ten ostatni, tuż po wojnie.
Na skrzyżowaniu dróg, na pól skraju
gdzie drogi prowadzą do raju,
ze stwórcą nieruchomym jak skała.
Ręce przed siebie wyciągał obie,
a na cokole epitafium: Jezu ufam tobie.
A drobnolistna lipa przed domem niegdyś utkwiona,
rozpościerała na strony gałęzie jak babcia na powitanie swe ramiona.
Obie jak siostry, od zawsze się znały,
noce i dnie przy domostwie spędzały.
Sokołowianka na włościach pod cieniem drzewa odpoczywała
i poezji Kochanowskiego słuchała.
Szelest liści rozumiała,
co mowa ta doradza,
bo odpowiadała: „Starych drzew się nie przesadza."
W lipcu babunia jej upojnie pachnące kwiecie rwała, suszyła,
ciała i dusze nim leczyła.
Wstawała przed pianiem koguta,
stopy owinięte w onuce wkładała do gumowego buta
i szła do parnika parzyć ziemniaki
by^m nakarmić prosiaki.
Dla kurcząt świeże pokrzywy siekała,
kurkom ziarna sypała
konika napoiła, mućkę wydoiła,
a co od niej dostała, do konwi wlewała
i masło ubijała.
Resztę, maślankę w blaszane kubki nalewała.
W dzieży chleb zaczyniała,
sypała nań maku ziarnka
bo jak żyta łokieć, tak w kuchni musiała być korcu miarka.
Ciasto na zakwasie rosło jak na drożdżach,
a zapach pieczonego kręcił w nozdrzach.
Zanim babcia kromkę ukroiła,
znak krzyża na bochenku czyniła.
Do dziś nie wiem czy był tak pyszny właśnie dlatego,
czy może za sprawą spływającego po nim miodu lipowego.
Listonosz wiedział kiedy przyjść na kromeczkę
i co we wsi zostawić troszeczkę.
Helena Rupińska odbiór depeszy z nowinkami
potwierdzała trzema krzyżykami.
*****
Krzewy bzu czarnego obsypane białym kwiatem,
jak lilak wiosną pachniały cudnie latem.
Stokrotki, rumianki
splecione w wianki,
puszczaliśmy na rzece w Noc Świętojańską, w przededniu Jana.
Wraz z nimi z prądem Drwęcy płynęła melodia na głosy śpiewana.
A baśniowego kwiatu paproci w tej okolicy
tyle było ile garnców w korcu pszenicy.
Serdecznie czerwone w sezonie truskawki
od soku pękate jak purchawki,
a która bardziej dojrzała,
sama do kobiałki wpadała.
Pole fragariowe po sam widnokrąg!
Owoce zbierało kilkadziesiąt rąk;
i ziomkowie i wędrowcy szukający wiktu, noclegu.
Letnikowali w przytulnym kąciku na brzegu
czereśniowego sadu obleganego przez szpaki.
Strachy na lachy bo ptaki nic a nic się ich nie bały
i przysmak do pestki z upodobaniem zjadały.
Jedynie na nasze dłonią rytmicznie zagłuszane wrzaski reagowały
i chmarą odlatywały.
A znad po miedzę skoszonej łąki,
śpiewały skowronki
gdzie maki, nostrzyki, chabry bławatki,
trójkolorowe dzikie bratki
i pejzaż Chełmoński - zżęte zboże, powrósłem powiązane w snopki,
poustawiane w kopki.
A które jeszcze nie tknięte kosą złocistą czuprynę wystawiało
i pod ciężarem dojrzałych kłosów przybyłym na pole się kłaniało.
Spiekota z nieba się lała,
babcia przerwę zarządzała
i zbożową kawę.
Posileni żniwiarze pełni werwy
pracowali do późna bez przerwy.
Bywało, że do wieczora jeszcze
by zdążyć przed deszczem.
Obładowane jak cygańskie tabory
wozy drabiniaste ciągnęły zwózkę do stodoły.
Wytchnieniem była niedziela. Odzienie odświętne
wybierano z szafy skrzętnie.
Poczciwy, stary gniady
wiózł kujawiaków nie od parady.
Dobrze znał drogę do dulskiej kaplicy,
szedł stępem, nie potrzebował woźnicy.
Ubrani w regionalne stroje,
z dostojnością wchodzili do świątyni jak na królewskie pokoje.
Z jej okiennych witraży taką światłością jaśniało,
aż dech w piersiach wstrzymywało.
Wnętrze przyprawiało o zawrót głowy:
ołtarz jak arka zjawiskowy,
po lewej Józef cieśla i Madonna z dzieciątkiem, po prawej męczennicy
i srebrna chrzcielnica w kształcie donicy
i relikwie świętych, na ścianach płótna co zdolniejszych krajan malowane,
chorągwie fame ręcznie haftowane,
dwie girlandy do sufitu podwieszone, przy ołtarzu figurki z gipsu włoskiej sławy,
z pni dębiny stalle dla duchownych, dla wiernych ławy.
W bocznej nawie wota,
pod amboną czerwony dywan przetykany nitką złota.
W skupieniu wznoszono modły by od głodu, ognia i wojny
zechciał uchować bóg hojny.
Przed pożarem, dziką zwierzyną w okolicy
wyniesiona na ołtarze Tekla stała na strażnicy.
W dzień odpustu gwarno jak na jarmarku.
Na każdym straganie sznury obwarzanków.
A kolorowo! Bogato i przygrywa kapela
na wzór wiejskiego wesela
jak wtedy, gdy Marynia bryczką podjechała,
lejcami szarpnąwszy karego zatrzymała,
a narzeczony
jak w obrazek w nią wpatrzony,
rękę jej podawał,
na paluszkach stawał.
Muzykanci z kopyta dali,
goście „ Gorzko!" i „Sto lat!" zaśpiewali.
Ależ było weselisko!
W stodole kurzyło się klepisko!
Panna młoda na oczepinach welon oddała
i do białego rana z żonkosiem tańcowała.
A u babci w stołowym wszyscy święci z obrazów się przyglądali
biesiadnikom i całej gali.
Okrągły stół ustawiony centralnie - rękodzieło stolarza z Poznania
pamiętający czasy powstania,
sześć krzeseł wokoło z podłokietnikami,
zegar stojący z dwiema wskazówkami
uzbrojony w egidę, rzeźbiony na froncie,
wybijał godziny, zwracając uwagę, że stoi w kącie.
Na komodzie gromnica,
przy drzwiach pedałem napędzana maszyna do szycia,
obok bieliźniarka i pozytywka,
do tyłu odchylona pokrywka,
i napis: „ Cześć Legionom Dąbrowskiego"
wygrywała hymn Józefa Wybickiego.
Fotografia rodziców babci przed manuskryptem, starą książką,
w niedomkniętej szufladzie listy powiązane atłasową wstążką.
W sypialni jak łza czysta, wykrochmalona pościel, wstawione w poszewki koronki,
wzdłuż karnisza starannie poupinane zasłonki,
sepią wydziergana firanka,
na parapecie szmaciana lalka Słowianka.
Przez uchylone okno wpadał intensywny zapach maciejki wieczorową porą.
Delikatnie jak smyczek w strunę amorki, w blachę dachu lipa uderzała gałęzią sporą.
Znad podmokłej łąki dochodził żabi rechot,
bociani klekot .....
Natrętne muchy brzęczały
jak sumienie, aż uszy bolały.
W ogrodzie pszczoły bzyczały
i tak wyglądał nasz świat cały.
Pod koniec lata łodygi kocanki drewniały.
Jaskółki nisko koła zataczały.
Owoc czarnego bzu zwisał ociężale
jak indorowi korale.
Do lamusa babie lato odchodziło
powietrze się ochłodziło.
Nastały dni słotne i kiedy kopano ziemniaki
w redlinach grzęzły chodaki.
W spiżarni, w lnianych workach buraki szafirem, cebula świeciła złotem,
na półkach rządek słoików z kompotem.
Babcia odwróconego do góry nogami zydla wełną opasała,
włóczkę w kłębek zwijała.
Na drutach dziergała skarpety, z włoskiego opadały orzechy
we wsi łatano strzechy.
Czas zadumie sprzyjał,
krócej widniało, dzień szybko mijał.
Babcia coraz częściej do zdunowego drwa wrzucała,
świeczka jedna po drugiej się wypalała.
Kot wyciągał się na piecu, czuł w kościach, że zima kroczy,
mrużył zielone oczy.
Kartofle w kopcu słomą przykryte,
pola przez dziki poryte.
Liście kapusty w beczkach ubite
nogami Wojtka, ale czy miał je umyte?
W sieni od klepiska po sam sufit puch biały,
tym go więcej im z większą ochotą gęsiareczki ptactwo skubały.
W takt im młody dudziarz ze skrzypkiem przygrywali,
w wolniejszym tempie niż mazur kujawiaka ucinali.
Wsypy urastały w kołdry puszyste
by włodarze mogli przetrwać mrozy siarczyste.
Myszy
chowały się w niszy
na strychu
i po cichu
by myślano, że tam straszy
jak pacynką ruszały workiem po kaszy.
Woń wilgoci i zbutwiałego drewna miejscami
intensywniejszy był między krokwiami,
a pod spróchniałą deską, belką,
pod pajęczyną wszelką
i w kufrach leżała
historia rodu omszała.
Pierwszego listopada
czyściliśmy z chwastów mogiłę pradziada.
Babcia odmawiała zdrowaśki i światło niechaj im świeci,
zwracała się do nas do dzieci:
„To miejsce jest wielką księgą, w niej los narodu jest zawarty.
My zapiszemy kolejne jej karty."
W czasie mrozów
srebrny pył skrzył się spod płozów.
Owczym błamem otulona,
wolantem jechała ciotuchna na wilię proszona.
A szlak prowadził przez las brzozowy,
potem sosnowy,
potem mieszany, stare kasztany
by w końcu dotrzeć do alei prowadzącej do babcinej bramy.
No i Mikołaj miał wejść przez komin do pieca,
a tam sadza i czarny diament ogień wzniecał.
A mimo to fakt oczywisty
każdego roku zjawiał się czysty
i temu kto pacierz powiedział, czy wiersz zarecytował
prezent darował.
Lampy naftowe zapalano możliwie wszędzie
bo o tej porze roku chodził ksiądz z ministrantem po kolędzie,
a zanim obszedł ostatnią chałupę
mróz nadchodził z przytupem.
Czasem zima nieco dłużej się zasiedziała,
ale ostatecznie odchodziła gdy wiosna przyjść musiała.
Jej sezon otwierały klangorem i kluczem żurawie
i jaskrawa zieleń na drzewach, na trawie...
Pasące się krówki jakby radośniej muczały,
kurki świeżą murawę skubały.
Kosz wypleciony z wikliny,
podobny do tego na maliny
słomą wyścielony
po brzegi wypełniony
jajkami
jak jesienią grzybami.
Szukając tej która znosi złote
można było znaleźć kurze w ziołach pod płotem.
A gdy kwoczka je wysiedziała,
z kurczętami po podwórku biegała.
Żółciutkie jak kaczeńce
główną rolę odgrywały we wiosennej scence.
Drugoplanową szuwary na podmokłym terenie: turzyca, pałka, trzcina
i w wodzie obraz ten się ucinał.
Babcia korbą mosiężny łańcuch na wał nawijała,
wodę ze studni czerpała
i każdą kropelkę jak święconą szanowała.
W dniu Pańskiego Zmartwychwstania
wielką wagę przykładano do śniadania.
W domostwa progi
prowadził zapach wypieków i pasty do połogi.
Na drzwiach do kuchni płótno z napisem: „pokój temu domowi" wisiało
i wchodzących witało.
Umieszczona obok kropielnica cuda czyniła,
wystarczyło na czole uczynić znak krzyża, a ta duszę czyściła.
Stół białym obrusem pokryty, kordonkiem wyszywany,
na nim wazon z bukszpanem, rodowy serwis pozłacany,
baby piaskowe, mazurki,
w koszyczku piegowate jaja przepiórki,
pachnące wędziskiem szynki, kiełbasy,
same frykasy!
Święconką dzieliliśmy się jak opłatkiem życząc sobie szczęśliwości,
a nim zasiedliśmy kosztować pyszności,
za łyżki chwyciliśmy
wprzód modlitwę dziękczynną odmawialiśmy.
My dziewczęta w śmigus dyngus po łydkach witką jałowca
smagane byłyśmy przez życzliwego nam chłopca.
A swego czasu
kilka morgów od naszego lasu
syn Dziewianowskich na panicza wyrósł
i jednej we wsi chustę jedwabną przyniósł,
choć na jej kwietniku rosła dziewanna
i zdawać się mogło, że stracona panna.
U ordynatów w parku różane krzewy z rozmachem wybujały,
ptaki o łabędzim śpiewie po stawie pływały.
Niedługo potem muzeum otworzyło tam swoje podwoje
jako że Frycek pisał w Szafami pierwsze nuty swoje
zakochawszy się w kujawskiej gawiedzi, akacjach
goszcząc na wakacjach.
W tym okresie u babci życiodajny strumień popłynął z kranu
jak muzyka z fortepianu.
Świeca ustąpiła miejsca żarówce,
lampy naftowe ustawiono w przybudówce,
a potem odszedł przyjaciel Podkówek,
stajnia opróżniała z muchówek.
Zięć ocierał babuni oczy łzawe,
obiecał kupić prosto z fabryki warszawę.
Nowy proboszcz parafii w Dulsku wprowadził innowacje,
pozdejmował stare dekoracje.
Malowidła ścienne zamurował,
olejne w kryptach pochował,
organy mechaniczne
zamienił na elektryczne.
Dla nas świat się kręcił wokół Sokołowa,
każdy dzień budził się od nowa,
roku przybywało miesięcy.
Czas płynął jak woda w korycie Drwęcy,
a z nim napływały nowe wieści.
W którejś chacie pojawił się kolejny mieszkaniec, ktoś odszedł ze wsi.
I tylko w Golubiu Biała Dama
wciąż była ta sama.
O północy się zjawiała,
dając znak, że na zamku nadal panowała.
Babcia w swoim królestwie dwie wojny przeżyła,
osiemdziesiąt lat skończyła,
bez reszty tej ziemi się poświęciła.
I jedna i druga moje dzieciństwo pięknym uczyniła.

Podobne dokumenty