Zwyczajne życie, niezwykłej rodziny
Transkrypt
Zwyczajne życie, niezwykłej rodziny
ROZMOWA MIESIĄCA ROZMOWA MIESIĄCA studiowanie, to tylko w Krakowie. I właśnie na fizyce poznałam Sebastiana. Ale ostatecznie skończyłam filologię włoską (śmiech). Jaki jest Państwa pomysł na życie? SK: W życiu coś trzeba robić. Dopiero życie d l a k o g o ś ma sens. Takim sensem wydała mi się rodzina. Liczna! KK: Odkąd pamiętam, chciałam mieć dużo dzieci, bo sama mam czworo rodzeństwa i pozytywny przykład rodziny. Nie oddałabym żadnego dziecka. Każde jest inne, każde jest zagadką, ich pojawianiu się zawsze towarzyszyła wielka radość. Miałam 27 lat, kiedy nagle, podczas zwykłego schylania się, dostałam wylewu. To był tętniak. Szpital, potem długa rehabilitacja... Zrozumiałam, że moje życie nie zależy ode mnie. Więc po co się zamartwiać na zapas? Liczy się tu i teraz. Nasuwa się pytanie: jak sobie Państwo radzicie? KK: To na pewno jest jakieś ryzyko. Szybkie powiększanie się rodziny trochę nas na początku przerażało. Ale równocześnie pojawiło się zaufanie i wdzięczność dla Opatrzności. Życie naszych dzieci to dar, one nie należą do nas. Naszym zadaniem jest dać im miłość i dobrze je wychować. Jedyne, co planowaliśmy, to kolejne imiona dzieci: po naszych prababciach, dziadkach, rodzicach. SK: Pan Bóg jest dawcą życia, a życie to wartość absolutna. Pomyślałem niedawno, że skoro nasze dzieci są, to już będą istnieć na zawsze – na wieczność. Konta nie weźmiemy ze sobą na tamten świat, a dzieci kiedyś pójdą tam za nami. Wspaniała perspektywa, prawda? KK: Przybywało nam dzieci i, paradoksalnie, także pieniędzy. Wraz z ósmą z kolei Magdą przyszedł dom, podarowany nam przez znanego archeologa, Kazimierza Bielenina. Żyjemy na kredyt, jak wiele rodzin. Liczba potomstwa nie ma tu znaczenia. Może to się wyda dziwne, ale, gdybym mogła sobie na to pozwolić, wolałabym być kurą domową, a nie niewolnicą laptopa. SK: W naszym domu jest telewizor, ale tylko jako ekran do DVD. Kiedy jednak „odbiera się” dzieciom telewizję, trzeba dać im coś Zwyczajne życie niezwykłej rodziny w zamian. To rodzaj zobowiązania. Dlatego są książki, jest szkoła muzyczna, jest balet i wspólne spacery. KK: Szkoła baletowa jest bardzo droga. Pomyśleliśmy, że jeśli znajdzie się sponsor, dziewczynki będą chodzić na zajęcia. Na ten rok się znalazł. Potem – zobaczymy. Porządek dnia codziennego licznej rodziny polega na... SK: Staramy się po prostu tak wychowywać dzieci, żeby były posłuszne, żeby rozumiały sens wzajemnej pomocy czy polecenia typu: „zetrzyj podłogę”, „zawiąż bratu buty”. Sami nie „obsłużylibyśmy” tak licznej gromadki. KK: Śniadania dzieci robią sobie same. Po moich ostatnich problemach ze zdrowiem mamy też panią do pomocy przy najmłodszych dzieciach. Jest z nimi wtedy, kiedy ja zajmują się swoją pracą zawodową, czyli tłumaczeniami. Sama piekę chleb, taki na zakwasie, ale też drożdżowe bułki. Mamy dwa piekarniki, pomagają mi dzieci. Kiedy w domu jest dobry chleb, to mniej widać, że czasem nie ma nic do tego chleba. SK: „Nasza Kasia kochana”, jak mówi moja mama, lubi, kiedy umyję okna. Mam nadzieję, że to nie oznacza bycia pod pantoflem (śmiech). Oboje utrzymujemy dom, ale Kasia musi szczególnie na siebie uważać. Co z reakcjami otoczenia? Z czym się Państwo spotykacie? KK: Bywają osoby, które komentują w stylu: „nie wiadomo, czy składać wam gratulacje czy kondolencje”. SK: Ale to rzadkie reakcje. Chyba minęły czasy stereotypu rodziny wielodzietnej, czyli patologicznej. Najczęściej ludzie są pozytywnie poruszeni. KK: Czasem kobiety tłumaczą mi się, dlaczego nie miały więcej dzieci niż jedno czy dwoje. SK: Bywa, że wychodzimy na spacer tylko z najmłodszą Łucją i wtedy pewnie wyglądamy jak wiele współczesnych małżeństw, decydujących się na dziecko mocno po trzydziestce. KK: Kiedyś utarłam nosa dalekiej znajomej rodziców, która nieładnie wyrażała się o naszej licznej rodzinie. Zobaczyła mnie w świetnej formie, w butach na obcasach i z siedmiorgiem dzieci wokół. Nie mogła uwierzyć własnym oczom! Jak w rodzinie Kubisów wygląda Wigilia? KK: Wigilia to zjazd rodzinny. Do stołu w pokoju na poddaszu zasiadają trzydzieści trzy osoby. Moi rodzice mają w sumie dwadzieścia dwoje wnucząt! Przygotowujemy potrawy, jakie robiła moja babcia. Zupa grzybowa z łazankami przyjeżdża wraz z moją mamą z Łodzi. Przyrządzamy też karpia smażonego i w galarecie, pierogi z kapustą i grzybami, smażone kapelusze grzybów w kapuście, mak z łamańcami i kolorowe pierniczki. Czy po tym starym domu krążą jakieś świąteczne życzenia? (długie milczenie) KK: Żeby zawsze było tak dobrze, żeby się nie chciało cofać czasu. SK: Jest dobrze tak, jak jest. To świetny czas: znamy już wszystkie nasze dzieci i wszystkie one są jeszcze z nami. Mamy cały przekrój: od studentki do trzylatki, uczniów każdego typu szkoły. Możemy doświadczać i partnerstwa w rozmowie z najstarszymi dziećmi, i radości z obcowania z maleństwami. Ten czas się kiedyś skończy, ale wtedy pojawią się nowe, cudowne czasy. rozmowa z Katarzyną i Sebastianem Kubisami Środek tygodnia. O 20.30 stary dom na Zakrzówku, którego szczególną atmosferę czuje się już od samego progu, tętni życiem. Pan Sebastian chce położyć spać troje najmłodszych dzieci – Jurka, Jasia i Łucję, ale one najpierw muszą zobaczyć gościa i ubrane w piżamki zerkają do pokoju. Czwartoklasistka Krysia zbiera ze stołu książki. Rozmawiamy chwilę o „Ani z Zielonego Wzgórza”. Po chwili wraca pani Kasia. Przywiozła ze szkoły muzycznej Franciszka i jego kupioną dziś na raty wiolonczelę. Idzie zbadać sytuację w kuchni, gdzie z udziałem siedmioletniego Antosia i o sześć lat starszego Stasia trwa sprzątanie po kolacji i mycie podłogi. Do pokoju przychodzi ośmioletnia Magda, która ma zadanie: „Napisz, RUCZAJ CAFE ■ nr 9 ■ grudzień 2011 kto to jest patriota”. Prosi o pomoc tatę. Trwa wspólne, cierpliwe pisanie odpowiedzi. Tymczasem na stole pojawia się chleb z domowego wypieku i własnoręcznie zrobiony dżem. Wracają dwie najstarsze córki, studentka Zuzanna i licealistka Emilka. Dwunastoletniej Mariannie pilnie potrzebna jest wstążka. Trzeba więc przeszukać szafę. Wiktoria i Krysia pokazują układ baletowy na jutrzejszy występ w Nowym Sączu. Zanim zaczniemy rozmawiać, pani Kasia musi jeszcze zajrzeć do kuchni, skąd dobiegają niepokojące dźwięki. I jeszcze ostatnie „dobranoc tatusiu”... Cisza zapada powoli. Tak wygląda wieczór w rodzinie państwa Kubisów: Katarzyny i Sebastiana oraz ich siedmiu córek i pięciu synów. AGNIESZKA KANIA: Gdyby można było cofnąć czas... SEBASTIAN KUBIS: Nie skorzystałbym. KATARZYNA KUBIS: A po co? Po co wracać do choroby, która omal mnie nie zabiła. Po co przeżywać jeszcze raz komplikacje przy narodzinach najmłodszej Łucji, zresztą jedyne, jakie miałam. Nie, nie chciałabym. SK: Poznaliśmy się we właściwym czasie i wszystko ułożyło się jak najlepiej. KK: Właśnie. Idealny „zbieg okoliczności”. W liceum zostałam laureatką olimpiady polonistycznej i mogłam przez dwa lata wybierać kierunek studiów. Zaczęłam więc od... fizyki. Przyjechałam z Łodzi do Krakowa, bo jak ul. Rodzina Kubisów/Fot. archiwum rodzinne 6 Szu wa row a RUCZAJ CAFE ■ nr 9 ■ grudzień 2011 7