Najważniejsze jest zakończenie

Transkrypt

Najważniejsze jest zakończenie
Najważniejsze jest zakończenie
Recenzja filmu „Tajemnicze okno” (David Koepp, 2004)
Autor: Borys Jagielski
W czerwcu odwiedziłem przybytek kinem zwany dwukrotnie i recenzje obu widzianych przeze
mnie filmów możecie przeczytać w bieżącej edycji „Inkluza”. „Tajemnicze okno” i „Pojutrze”
różnią się chyba pod wszystkimi możliwymi względami z wyjątkiem równie beznadziejnych
tagline’ów — w przypadku najnowszego obrazu Emmericha brzmi on „Gdzie będziesz?”, a
omawianą tu produkcję reklamuje hasło „Niektórych okien nigdy nie powinno się otwierać”.
Zasadnicza odrębność sprowadza się natomiast do tego, że o ile „Pojutrze” trzeba koniecznie
obejrzeć w kinie, gdzie wielki ekran i porządne nagłośnienie spotęgują efekty audiowizualne,
o tyle „Tajemnicze okno” należałoby otworzyć w bardziej kameralnym miejscu. Tutaj
chrupanie popcornu i szmer publiczności tylko przeszkadzają w skupieniu się i spokojnej
kontemplacji filmu.
Jeśli dobrze liczę, „Tajemnicze okno” to już dziewiętnasta ekranizacja prozy mistrza horroru z
Maine, Stephena Kinga. Mikropowieść pt. „Tajemnicze okno, tajemniczy ogród” stanowi część
zbioru „Czwarta po północy”, którą notabene przedstawiliśmy w „Inkluzie” dokładnie rok
temu. I tutaj ja, jako recenzent, muszę wziąć się za bary z problemem największym. Jestem
pewien, że film inaczej odbiorą ludzie, którzy rzeczonego pierwowzoru wcześniej nie czytali, a
inaczej ci, którzy z Kingiem są za pan brat. Osobiście należę do drugiej grupy, co zmusza
mnie do podzielenia poniższego tekstu na dwie części. Najpierw spróbuję zaprezentować film
z zupełnie standardowego punktu widzenia, a potem wyłożę, co zgrzyta na linii film-powieść.
Osoby, które ani nie widziały jeszcze ekranizacji, ani nie czytały książki, do drugiej części
zaglądać nie powinny, bo znajdą tam kilka spojlerów.
Odsłońmy zatem żaluzję tytułowego okna.
RECENZJA FILMU: „Nie czytam maszynopisów...”
Film otwiera sekwencja rozgrywająca się pod zaśnieżonym motelem. Potem akcja skacze w
przód o kilka miesięcy. Znany pisarz Morton Rainey (w tej roli potargany Johnny Depp) po
rozstaniu z żoną zaszył się w samotnym domku letniskowym nad jeziorem nieopodal małej
miejscowości Tashmore Lake. Usiłuje pogodzić się z myślą o utracie małżonki, usiłuje
przezwyciężyć niemoc twórczą, ale bezskutecznie — większość czasu przedrzemuje na
kanapie w starym, podartym szlafroku. Nieoczekiwanie do drzwi Raineya puka schludnie
ubrany mężczyzna w kapeluszu, mówiący z południowym akcentem i przedstawiający się
jako John Shooter (John Turturro). Bez zbędnych wstępów wygłasza najcięższe oskarżenie, z
jakim może spotkać się poczytny pisarz — Morton rzekomo splagiatował przed laty jego
opowiadanie. Świeżo upieczony rozwodnik sprawia wrażenie nie mającego pojęcia, o czym
przybysz mówi. Traktuje słowa Shootera jako żart lub wynaturzenia wariata. Południowiec
nie daje się odprawić z kwitkiem i choć na razie odchodzi, to tylko w myśl zasady „I’ll be
back”. Pozostawia Raineyowi swój maszynopis. Opowiadanie Shootera okazuje się faktycznie
niezwykle podobne do jednego z utworów Mortona. Rainey, pewny, że żadnego plagiatu nie
popełnił i oburzony bezczelnością przybysza, postanawia się nim zbytnio nie przejmować. Ale
John Shooter nie pozwoli się tak łatwo zbyć...
„Tajemnicze okno” to utrzymany w kameralnej konwencji thriller, którego scenariusz na
podstawie prozy Kinga napisał David Koepp, autor manuskryptu do „Azylu” (nieudolne
tłumaczenie „Panic Room”). Służy to filmowi za bardzo dobrą reklamę, ponieważ historia
opowiedziana w „Azylu” trzymała w napięciu do samego końca (po prawdzie było to też
zasługą reżysera Davida Finchera, twórcy takich arcydzieł jak „Siedem” i „Podziemny krąg”).
Reklamę niestety fałszywą, bo „Tajemnicze okno” ani specjalnie nie straszy, ani zbyt wiele
razy nie łapie za grdykę. Owszem, ogląda się to z przyjemnością, ale gdyby nie kreacje
Deppa i Turturro, mielibyśmy do czynienia z zupełnie przeciętnym thrillerem, ze
zmarnowaniem przyzwoitej kanwy. Jednakże duet Jonny & John radzą sobie na ekranie
bardzo dobrze. Depp jak zwykle pokazuje klasę, a widzowi w najmniejszym stopniu nie
przeszkadza — wręcz przeciwnie — że to właśnie on stanowi tutaj główny wypełniacz kadrów.
Jego zabawne odruchy pokroju „duszenia” słuchawki telefonicznej bez narzucania się
rozśmieszają widza i urzeczywistniają postać Mortona Raineya. Turturro z kolei przeraża swą
ponurą, opanowaną pewnością siebie i wolno cedzonymi słowami.
I właściwie moglibyśmy powiedzieć, że „Tajemnicze okno” jest przyzwoitym, lecz
zrealizowanym bez większych ambicji thrillerem, którego najważniejszymi (jedynymi?)
zaletami są kreacje dwóch głównych postaci oraz nowatorskie, schizofreniczne wykorzystanie
luster (szczególnie w końcówce, ale nie tylko; zwróćcie uwagę, gdyż to szalenie istotny
element). Nie możemy, ponieważ film psuje niespodziewane zakończenie — niespodziewane
w negatywnym tego słowa znaczeniu. Oglądając „Tajemnicze okno” wędrujemy po porządnie
poprowadzonej linią fabularną, która w ciągu ostatniego kwadransa projekcji ulega złamaniu,
sytuacja dokonuje stuosiemdziesięciostopniowego obrotu, dotychczasowe wydarzenia
wieńczy gwałtowny finał, jeszcze krótki epilog i... napisy końcowe.
Proponuję, by nie oglądać filmu przed przeczytaniem pierwowzoru — wiem, że odrobinę
dziwny to apel — gdyż właśnie wtedy zakończenie najbardziej rozczaruje. Sprawa
przedstawia się inaczej, jeżeli przed ekranem zasiadamy, znając całą historię. Zwrócimy
dzięki temu uwagę na inne aspekty, będziemy wiedzieli, „co jest grane”, dostrzeżemy nową
zaletę i nową wadę obrazu.
OCENA FILMU: 6/10
RECENZJA EKRANIZACJI: „Ukradłeś pan mojom opowieść.”
UWAGA! SPOJLERY!
Najpierw o uwidaczniającej się wadzie. Choć Johnny Depp i John Turturro grają bardzo
dobrze, są wprost fatalnie dobrani do ról Mortona Raineya i Johna Shootera. Książkowy
Rainey, choć na początku jawi się jako zupełnie zwyczajna persona, z rozdziału na rozdział
staje się coraz bardziej nieprzyjemny, gdyż zaszczucie stopniowo doprowadza go do
całkowitego szaleństwa. W takiej sytuacji ostateczna metamorfoza, jaką przechodzi,
przyjemnie zaskakuje
czytelnika, lecz nie dziwi. Natomiast Johnny Depp stworzył w
ekranizacji zdecydowanie zbyt czarującą postać. Jego Rainey od samego początku budzi
sympatię widza. Aż do samej końcówki nie sposób dostrzec — wierzcie mi, bo przecież
czytałem i wiedziałem, na co trzeba uważać — najmniejszych oznak świadczących o
narastającym obłędzie. Mały przykład: W filmie Morton wpada z pogrzebaczem do łazienki i
atakuje swoje własne odbicie, po czym zupełnie spokojnie stwierdza „Zabiłem lustro” —
one-liner budzi śmiech na sali. Książkowy odpowiednik tej sceny wygląda natomiast tak:
„— Zabiłem cholerne, pierdolone lustro! — zawył (...)”
Przyznacie sami, że „wycie” połączone z epitetami „cholerne” i „pierdolone” całkowicie
zmieniają wymowę epizodu.
Sposobowi gry Johna Turturro niczego nie zarzucę, ale przyczepię się do jego wyglądu. Co
prawda facet wygląda na psychopatę, ale bardziej przypomina psychopatycznego Amisza niż
psychopatycznego farmera z Południa. Książkowy John Shooter był bardzo chudy i
pomarszczony, a Turturro sprawia wrażenie tylko szczupłego i na jego fizjonomii mogłoby
widnieć trochę więcej bruzd.
Tym właśnie sposobem Depp i Turturro zabijają ducha „Tajemniczego okna” jako ekranizacji:
Johnny wbija jej śrubokręt w głowę, a John dobija ciosem łopaty. Gdyby tylko Depp zagrał
ponuro, a Turturro wyglądał groźniej i za pomocą jakichś sztuczek realizatorskich sprawiał
momentami wrażenie nadprzyrodzonego, akcja filmu bezboleśnie złączyłaby się w spójną
całość z finałem, który osobom nie znającym pierwowzoru nie wydałby się urwany z Księżyca.
Prawdopodobnie winę ponosi w znacznej mierze scenariusz, który kazał aktorom grać tak, a
nie inaczej.
Miałem jeszcze napisać o zalecie, którą dostrzegą tylko widzowie zaznajomieni z całą
historią. Jest nią... zakończenie. Gwałtowny wydźwięk neutralizuje nasza wiedza o tym, co
nastąpi (więc nie razi nas jego nieudolność — po prostu dostrzegamy ją i tyle), a ponad
kreskę wynosi je fakt, iż zostało zmodyfikowano w znaczącym stopniu w stosunku do
kingowskiego i zmiana ta wyszła całej opowieści na dobre. Zaleta przeważa nad wadą i
dlatego ocena końcowa ekranizacji wyższa jest od oceny końcowej filmu.
W zbiorze „Czwarta po północy” autor umieścił cztery utwory. Dwa pierwsze przeniesiono już
na ekran, na swoją kolej czekają zatem „Policjant Biblioteczny” i „Polaroidowy pies” —
rasowe horrory. Czekam z nadzieją, ponieważ jeśli filmowcy przyłożą się do nich trochę lepiej
niż twórcy „Tajemniczego ogrodu”, będzie na co iść do kina.
OCENA EKRANIZACJI: 7-/10

Podobne dokumenty