Pobierz artykuł - Colloquia Anthropologica et Communicativa
Transkrypt
Pobierz artykuł - Colloquia Anthropologica et Communicativa
MA£GORZATA CZAPIGA Uniwersytet Wroc³awski Kryzys twarzy, triumf maski? O problemie wizualnej reprezentacji Zag³ady W 2005 roku zgromadzenie ONZ uchwaliło, że 27 stycznia, będący rocznicą wyzwolenia Auschwitz-Birkenau, obchodzony będzie jako Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu. W 2012 roku dla upamiętnienia owego szczególnego dnia zorganizowano w Warszawie akcję społeczną „Pamiętaj o mnie, by to się nigdy nie powtórzyło”. Pomysłodawcą był Wojciech Jeżowski (reżyser, producent) oraz grupa jego współpracowników. Postanowili oni posłużyć się formą zdjęcia/plakatu. Na pierwszej promującej kampanię fotografii młody, dwudziestoparoletni mężczyzna opiera się frywolnie o ścianę, trzymając ręce w kieszeniach spodni. Na jego gładkiej, chłopięcej wręcz twarzy, rysuje się delikatny uśmiech. Marynarka nazistowskiego munduru zapięta jest tylko na jeden guzik, a spod spodu wystaje niedopięta pod szyją biała koszula. W lewym górnym rogu plakatu umieszczono datę (27 stycznia 2012) oraz informację o Międzynarodowym Dniu Pamięci o Ofiarach Holokaustu. Sylwetkę młodego hitlerowca odsunięto na drugi plan, by wyeksponować podpis: „Jestem Hans. Mam 25 lat. W grudniu 1943 r. na warszawskiej Woli zabiłem 40 osób. Pamiętaj o mnie, by to się nigdy nie powtórzyło”. Pozostałe plakaty przedstawiają Hansa w równie nieskrępowanych pozach, z luźno rozrzuconymi rękami, podobnym uśmiechem i wzrokiem skierowanym prosto w obiektyw. I choć pojawiają się dodatkowe rekwizyty w postaci czapki z orłem, grubego, czarnego pasa czy pistoletu, to jednak nie jest to stereotypowy obraz hitlerowca, który utrwalił się w naszej kulturze. Oprócz wspomnianych plakatów, na potrzeby kampanii założony został profil na portalu społecznościowym Facebook, opatrzony komentarzem, który miał poruszać i zmuszać do refleksji: Opowiem Wam jego historię — Nie lubił wcześnie wstawać. Tego dnia jednak musiał. Czekało na niego 40 osób. W pośpiechu wypił kawę, zjadł jajecznicę i wyszedł. Godzinę później zamordował 40 osób. Zajęło mu to niecałe 10 minut. W tym miesiącu to był jego najlepszy wynik (przez 6 lat on i jego koledzy zabili 6 000 000 osób). Colloquia Anthropologica et Communicativa vol. 6, 2013 © for this edition by CNS Colloquia-6-Maski.indb 155 2013-05-17 15:24:01 156 MA£GORZATA CZAPIGA Dziś jest Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holocaustu. Nie zamknięto supermarketów i biur, więc życie wokół nas toczy się dalej. Nic nie zmusza nas do refleksji. Wyobraź sobie taką sytuację — dziś to Ty po zjedzeniu śniadania masz „w ramach swoich obowiązków” zamordować 40 osób. Ile osób było w Twojej klasie? 20, 30? No więc Twoje zadanie na dziś to zabić 1,5 klasy w Twojej szkole. Czy ruszysz do „pracy” i spełnisz swoją powinność?1 Dwudziestopięcioletni Hans uśmiechający się z fotografii, przyjmujący swobodną pozę, z rękami w kieszeniach wygląda zdecydowanie bardziej jak współczesny celebryta, a samo zdjęcie — jak okładka magazynu modowego. Szczególną uwagę miało na plakacie zwracać to, że Hans jest piękny2, przez co — według deklaracji twórców kampanii — chciano podkreślić, że świat nie jest czarno-biały i pod ładną twarzą może kryć się potworne zło. Ani to odkrywcze, ani nowe. Już Szekspir ustami Hamleta stwierdzał: „Można być uśmiechniętym, zawsze uśmiechniętym, i być skończonym łotrem”3. Dość naiwne założenia twórców przyćmiły szansę na dyskusję, jaką kampania ta mogłaby wywołać. Wydaje się bowiem, że przypadek Hansa nie tyle odnosi się do pamięci o ofiarach Holokaustu, ile raczej do obrazu nazizmu, który nie jest już tylko przerażającą kartą XX wieku, ale pewnym konstruktem kulturowym. Właściwie już od połowy lat 70., wraz z narodzinami ruchu punkowego, pojawiają się pierwsze użycia akcesoriów, części mundurów i emblematów nazistowskich przez artystów, muzyków i młodzież związanych z kontrkulturą. Nazi-chic (szyk Nazi) jest już dziś mocno ugruntowanym elementem popkultury. Pojawia się najczęściej jako wyraz buntu, przełamywania tabu, podważania określonych wartości, a nie jako deklaracja sympatii czy aprobaty nazizmu. Spotkamy go zarówno w teledyskach, galeriach, jak i na pokazach mody. Niebezpieczeństwo, które staje się konsekwencją tego zjawiska, związane jest z nieuchronnym procesem estetyzowania i seksualizowania nazizmu. Kampania Jeżowskiego wydaje się bardziej odwoływać do wyobrażenia kulturowego zbudowanego na Nazi-chic niż do problemu ofiar Holokaustu. I gdyby deklaracje twórców nie definiowały jej tak nachalnie jednoznacznie, można by uznać, że dość trafnie krytykuje pewne trendy budowania kulturowego imaginarium. Plakaty i towarzyszące im patetyczne narracje ocierają się o banał i wbrew oczekiwaniom nie prowokują — o czym dobitnie świadczą też komentarze użytkowników portalu społecznościowego. Autorzy kampanii zdają się też nieświadomi jeszcze jednego skojarzenia, które musi pojawić się u części odbiorców. Na profilu Hansa piszą: „Piękny człowiek prawda? Chciałbyś być taki jak on? Pewnie tak — z takim wyglądem kariera na okładkach kolorowych pism gwarantowana”. Otóż zdjęcie rzeczywiście przypomina te, które pojawiają się w kampaniach reklamowych odzieży męskiej. 1 http://www.facebook.com/pages/Pami%C4%99taj-o-mnie-by-to-si%C4%99-nigdy-nie-powt%C3%B3rzy%C5%82o/315851678467500?sk=info (dostęp: 2 października 2012). 2 Ibidem. 3 W. Shakespeare, Tragiczna historia Hamleta, księcia Danii, przeł. M. Słomczyński, Kraków 2007, s. 39. Colloquia Anthropologica et Communicativa vol. 6, 2013 © for this edition by CNS Colloquia-6-Maski.indb 156 2013-05-17 15:24:01 Kryzys twarzy, triumf maski? 157 Brakuje tylko logo — na przykład… Hugo Bossa! Skojarzenie tyle ironiczne, ile przerażające, bo właśnie ta firma, założona w 1923 roku w Metzingen, w czasie II wojny światowej zatrudniała więźniów do szycia niemieckich mundurów dla SS, SA, Wehrmachtu i Hitlerjugend. Piękna twarz Hansa oprawcy nie szokuje — nie tylko dlatego że to model zatrudniony na potrzeby realizacji określonego przedsięwzięcia. Być może nie szokowałaby również wtedy, gdyby była autentyczną twarzą nazistowskiego mordercy? Dziś jesteśmy już w zupełnie innej sytuacji niż schludnie ubrani amerykańscy obywatele zwiedzający jedną z pierwszych wystaw fotografii obozowych — zorganizowaną w 1945 roku w Bibliotece Kongresu w Waszyngtonie „Lest We Forget” (Abyśmy nie zapomnieli)4. Utrwaleni na zdjęciach mieszkańcy Waszyngtonu z przejęciem oglądają świadectwa nazistowskich zbrodni. Pewną dwuznaczność wprowadza wykadrowanie zdjęcia tak, że nad ich głowami pojawia się tabliczka z napisem „The living dead” (żywe trupy). I można by zapytać, czy bardziej odnosi się ona do więźniów obozu z fototapety rozciągniętej za ich postaciami, do zwiedzających wystawę, czy nas, współczesnych, oglądających kolejne poholokaustowe fotografie? Czy nie spełnia się ciągle diagnoza Susan Sontag, że zdjęcia cierpienia mogą uczynić równie wiele dla rozbudzenia sumień, co dla ich uśpienia?5 Kolejne i kolejne potrafią zwiększać wrażliwość i zdolność do współczucia, ale mogą też deprawować. Prawie 70 lat po Holokauście trzecie pokolenie — pokolenie „młodych” — nie ulega już martyrologicznej pamięci fotografii6. Rodzi się pewien opór wobec widm szukających sprawiedliwości i straszących prześladowców. Prawo do rozliczeń nie jest już tak oczywiste. Zdjęcia umęczonych twarzy są nieskończenie mniej straszne niż tamta rzeczywistość, bo przedstawiają rezultaty cierpienia, a nie samo cierpienie. Twarze podpisanych fotografii i twarze anonimowe — jedne uchwycone z ukrycia, inne patrzące prosto w obiektyw — dla współczesnych są już najczęściej bezosobowe. O zupełnie innym doświadczeniu opowiadają jednak wciąż bezpośrednio zaangażowani: pewna Węgierka żydowskiego pochodzenia, mieszkająca obecnie w Nowym Jorku, w naszej prywatnej rozmowie wspominała sytuację, kiedy na jednej z wystaw poświęconych Zagładzie zobaczyła zdjęcie swojej ciotki, siostry matki: wiedziała, że jej krewna zginęła — nie zdawała sobie jednak sprawy, do jakiego stanu doprowadzono ją przed śmiercią. I wolałaby nie wiedzieć. Zdjęcie podpisano „Unknown, 1944”. Do dziś owa Węgierka jest rzecznikiem 4 Fotografia przechowywana w United States Holocaust Memorial Museum, przedrukowana w pracy Janiny Struk — eadem, Holokaust w fotografiach. Interpretacja dowodów, przeł. M. Antosiewicz, Warszawa 2007, s. 179. 5 Zob. S. Sontag, Widok cudzego cierpienia, przeł. S. Magala, Kraków 2010. 6 Zob. K. Stec, Symbolika i znaczenia miejsc pamięci utworzonych na terenach byłych obozów koncentracyjnych i zagłady z perspektywy współczesnego młodego człowieka, [w:] Antysemityzm, Holokaust, Auschwitz w badaniach społecznych, red. M. Kucia, Kraków 2011. Colloquia Anthropologica et Communicativa vol. 6, 2013 © for this edition by CNS Colloquia-6-Maski.indb 157 2013-05-17 15:24:01 158 MA£GORZATA CZAPIGA idei o braku moralnego prawa do reprodukowania i upubliczniania fotografii, na których uwiecznieni zostali ci, których tożsamości nie udało się ustalić. Jej zdaniem o zdjęcia ofiar znanych z imienia i nazwiska należy pytać rodzinę. Na moje pytanie o pamięć Holokaustu odpowiada prosto: „Niech twarze moich bliskich zostaną moimi twarzami”. Powraca zatem znany problem kryzysu przedstawiania, możliwości i granic ukazania traumy Holokaustu. Artyści tworzący w pierwszych dziesięcioleciach po wojnie starali się ze wszystkich sił o dyskrecję, wysunięcie na pierwszy plan roli świadectwa, wyciszenie sfery estetycznej — żadne popisy konceptualne czy formalne nie miały prawa bytu. Szczególnie po projektach takich jak „LEGO. Obóz koncentracyjny” (1996) Zbyszka Libery czy „Winterreise” (2003) Mirosława Bałki zadawano pytania o zasadność estetyzacji Zagłady7. Obu twórcom zarzucono grę/ zabawę z pamięcią, ale intuicyjnie sytuuje się ich jednak w innym podzbiorze niż propozycje takie, jak choćby „Imagination Is the Only Escape” Luca Bernarda — grę przygotowaną przez dwudziestojednolatka, której dystrybucji odmówiło Nintendo, czy film, który wszedł do kin w 2012 r. — „Iron Sky”: komedię sci-fi opowiadającą o tym, jak w 1945 r., gdy III Rzesza chyli się ku upadkowi, z tajnej bazy na Antarktydzie naziści wysyłają na Księżyc misję ostatniej szansy, a w 2018 Ziemia staje się celem kontrataku imperium führera. Dwa pierwsze projekty odchodzą od wszechogarniających obrazów grozy po to, by przeprowadzić krytykę ideologii pamięci martyrologicznej i ideologii pamięci skomercjalizowanej, dwa pozostałe — czerpiąc z faktów historycznych, tworzą narracje służące zabawie. Ale nie wszystko jest oczywiste. Marek Zaleski zastanawia się, czy nie jest tak, że Fiasko opisu Holocaustu jako wydarzenia w dotychczasowym języku „znaków historii” […] spowodowało, że język wzniosłości jeszcze bardziej stał się jedynym usprawiedliwionym językiem po tamtym nie-wydarzeniu […]. „Po Oświęcimiu” nowy język wzniosłości stał się językiem do tego stopnia zabsolutyzowanym, że warto się dziś zastanowić, czy sam nie stał się swoistym językiem przemocy w historii idei, estetyce, literaturoznawstwie8. Zarzut nieadekwatności formy do treści stał się sztandarowym argumentem krytyki wysuniętej wobec Mausa Arta Spiegelmana9. Pierwsza część komiksu ukazała się w 1986, druga w 1991 roku, polska premiera miała miejsce w roku 2001. Historia toczy się dwuwątkowo: jedna linia fabularna opowiada o procesie tworzenia książki na podstawie wywiadów syna Arta z ojcem Władkiem Spiegelmanem — ocalałym więźniem Auschwitz, druga zaś przedstawia wojenne i obozowe losy Władka i jego rodziny. Art, będący przedstawicielem drugiego pokolenia świadków, którzy nie przeżyli Holokaustu bezpośrednio, ale zmagają 7 Zob. E. Jedlińska, Sztuka po Holokauście, Łódź 2001. M. Zaleski, Słowo zapomniane?, „Dwutygodnik.com” 2009, nr 10, http://www.dwutygodnik.com/artykul/360-slowo-zapomniane.html (dostęp: 2 października 2012). 9 A. Spiegelman, Maus. (Wydanie zbiorcze), przeł. P. Bikont, Kraków 2011. 8 Colloquia Anthropologica et Communicativa vol. 6, 2013 © for this edition by CNS Colloquia-6-Maski.indb 158 2013-05-17 15:24:01 Kryzys twarzy, triumf maski? 159 się z jego następstwami, tworzy narrację o ojcu i Żydach w ogóle z ogromnym samokrytycyzmem: nie wiktymizuje ojca, ukazuje go zarówno jako w czasie wojny zaradnego i dzielnego, jak i okrutnego, apodyktycznego, mającego swe dziwactwa i ekscentryzmy ocalałego. Komiks, długo niedoceniany i postrzegany jako rozrywka kultury masowej, staje się tu materią do wielopoziomowej opowieści o historii Zagłady. Ascetyczny, czarno-biały rysunek tworzony grubą kreską w skali 1:1 jest niewątpliwym wyróżnikiem stylu Spiegelmana, ale forma ta realizuje równie nietypowy pomysł. Artysta posłużył się bowiem zabiegiem antropomorfizacji, przedstawiając Żydów-ofiary jako myszy, a Niemców-oprawców jako koty. Właściwie każdej, pojawiającej się w opowiadanej historii narodowości przypisane zostaje inne zwierzę: Polacy to świnie, Francuzi — żaby, Amerykanie — psy, Szwedzi — renifery itd. Oczywiście chwyt ten ma długą tradycję: można wymienić chociażby bajki Ezopowe, powiastki filozoficzne czy Folwark zwierzęcy Orwella. Spiegelmanowi posłużył do ukazania hierarchii i zależności, które przy dużym udziale stereotypów zbudowali Niemcy i sami Żydzi. Autor wspomina: Żydzi myśleli o sobie, że są taką sympatyczną myszką Miki, ale Hitler widział ich jak gryzonie do wytępienia. Gdy zaczynałem pisać Maus, w USA skojarzenia z Żydami były też zwierzęce: że szli jak barany na rzeź, że się chowali po kątach właśnie jak myszy. Podobnie niemiecka propaganda kojarzyła Żydów w getcie z myszami w rynsztoku. Dlatego narysowałem Żydów jako myszy. A kto poluje na myszy — wiadomo. Koty, jak w kreskówce „Tom and Jerry”10. Polscy czytelnicy z dużymi oporami przyjęli porównanie rodaków do świń, ale i w tym wypadku wynikało to z utartych, stereotypowych klisz, w tym także językowych: mowa o niemieckim określeniu „polnische Schweine” (polskie świnie). Dodatkowo świnie nie wchodzą do łańcucha pokarmowego drapieżników-kotów i gryzoni-myszy. Świnie przeznaczone są do hodowli (Polacy wykorzystywani byli przede wszystkim do niewolniczej pracy), podczas gdy myszy — do eksterminacji. Wielokrotnie niepochlebne recenzje książki w Polsce wynikały z przypisania błędnych intencji autorowi — Spiegelman nie wyśmiewał ani nie obrażał żadnego narodu, ale obnażał i ujawniał procesy budowania wyobrażeń. Bohaterom tamtego czasu, podobnie jak w Spiegelmanowskiej opowieści, nadano konkretne maski, których celem nie było ukrywanie i kamuflowanie indywidualności, ale odsłanianie narodowego przyporządkowania. Autor operuje kategorią maski nie tylko na jednym poziomie — antropomorfizując postaci, ale sięga głębiej. Kiedy bohaterowie próbują ukryć swoją tożsamość, aby uratować się z opresji, udają Polaków — na poziomie formalnym Spiegelman wkłada im dodatkowe maski. Klisza ta zostaje jeszcze głębiej zdekonstruowana w pierwszych planszach drugiego tomu Mausa, kiedy Art pracuje nad dalszą częścią komiksu. Popadający 10 Wywiad z Artem Spiegelmanem, http://www.midrasz.home.pl/2001/wrz/wrz01_1.html (dostęp: 2 października 2012). Colloquia Anthropologica et Communicativa vol. 6, 2013 © for this edition by CNS Colloquia-6-Maski.indb 159 2013-05-17 15:24:01 160 MA£GORZATA CZAPIGA w depresję autor, przedstawiany dotąd jako mysz, wyraźnie się odróżnia. Jest już człowiekiem, który tylko nosi maskę myszy, jak gdyby tracił poczucie własnej tożsamości. Buduje w ten sposób dystans między ofiarami wojennej apokalipsy a sobą — relacjonującym, niebiorącym bezpośredniego udziału świadkiem: świadkiem skutków tamtej rzeczywistości, a nie jej samej. Przepracowywanie traumy i rodzące się poczucie winy tego, który żyje, nie pozwala mu do końca identyfikować się z własnym żydostwem. Jednocześnie scena ta dotyczy wydarzeń powojennych, a więc czasów, w których nie obowiązuje już jasny podział stworzonej hierarchii, dlatego Art może tylko przywdziewać maskę myszy, już nią nie będąc. Warto zwrócić też uwagę, że choć sam Art Spiegelman mówi o sobie jako świeckim Żydzie, to jednak w ortodoksyjnej tradycji żydowskiej ukazywanie przedstawicieli Narodu Wybranego jako zwierząt nie jest pomysłem nowym. Zabieg ten często stosowany był w hagadach — książkach-przewodnikach z liturgią na wieczór sederowy — pierwszy wieczór święta Pesach. Wspominana wtedy ucieczka z Egiptu powinna być przeżyta na nowo przez wszystkich członków rodziny — ilustracje towarzyszące narracji kierowane są przede wszystkim do dzieci, a wcześniej także do kobiet, które nie pobierały nauk religijnych. Wykorzystanie zaś wizerunków zwierząt wynikało z zakazu sporządzania obrazów w ogóle, zawartego w Dekalogu (Wj 20:4–5): Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią! Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą. Mimo wielu prób ograniczenia działalności ilustrowania modlitewników i wykonywania malowideł w synagogach, w XVI wieku dopuszczono możliwość pojawiania się przedstawień zwierzęcych: Ich obecność nie miała być celem samym w sobie, ale nabierała wartości metaforycznej. Miały one ilustrować cytaty z Pisma i z Talmudu, istotne były więc nie same wizerunki, ale źródło, do którego odsyłały. Stało się więc wiedzą powszechną, że lew, jeleń, lampart i orzeł symbolizują cytat z Miszny: „Bądź śmiały jak lampart, lekki jak orzeł, rączy jak jeleń, a silny jak lew, by wykonywać wolę twego Ojca w niebie”11. Przez długi czas, a w środowiskach bardzo ortodoksyjnych obowiązuje to po dziś dzień, niedopuszczalne było przedstawianie ludzkiej twarzy. Człowiek jest nie tylko stworzony jak inne twory, ale wedle wizji biblijnej jest uczyniony na obraz Stwórcy. Zawiera nieporównywalną z niczym iskrę boskości. Ta właściwość przejawia się najlepiej w twarzy. Z całego naszego ciała tylko twarz jest wyrazem wyższego wymiaru12. 11 S. Krajewski, 54 komentarze do Tory dla nawet najmniej religijnych spośród nas, Kraków 2004, s. 240–241. 12 Ibidem, s. 243. Colloquia Anthropologica et Communicativa vol. 6, 2013 © for this edition by CNS Colloquia-6-Maski.indb 160 2013-05-17 15:24:02 Kryzys twarzy, triumf maski? 161 Pozbawieni konkretnych twarzy bohaterowie Mausa pozostają w sferze pewnej umowności, a przez to stają się bardziej wieloznaczni. Historia Władka, choć autentyczna, nabiera wielu dodatkowych, symbolicznych znaczeń. Paradoksalnie wynikać z tego może równie wiele pożytku co kłopotu, bo od początku próbowano zdeprecjonować wartość historyczną świadectwa Spiegelmana. Sam autor w rozmowie z Harveyem Blumem wspomina o problemach z klasyfikacją książki: Miałem bardzo zabawną sytuację z „New York Times Book Review”, kiedy Maus stał się bestsellerem i ukazał się na liście pod kategorią fikcja. Napisałem notę, w której stwierdziłem, że David Duke byłby bardzo szczęśliwy, gdyby przeczytał, że to, co przydarzyło się mojemu ojcu, było fikcją, i że zdaję sobie sprawę z tego, że Maus ukazuje problemy w pewnej konwencji, ale w moim mniemaniu przynależy raczej do kategorii faktu. Opublikowali sprostowanie i przenieśli Maus na to miejsce. Ale wygląda na to, że odbyła się bardzo burzliwa dyskusja między redaktorami. Najzabawniejsza wypowiedź na ten temat, jaka do mnie doszła, to propozycja jednego z redaktorów, który powiedział: „Zadzwońmy do drzwi Spiegelmana. Jeśli otworzy gigantyczna mysz, wsadzimy Maus pod fakty”13. Wybór zwierzęcej maski w budowaniu narracji o spełnionej apokalipsie wydał się Spiegelmanowi najbardziej adekwatny z jeszcze jednego powodu. Według artysty żadna dosłowność ani próba realistycznego przedstawienia nie może jej sprostać, dlatego też dość wątpliwym pomysłem wydaje się mu tworzenie filmów fabularnych, takich jak na przykład Lista Schindlera. Pojawia się tutaj pewien rodzaj erzacu, próba stworzenia ogólnej prawdziwej wizji, która z góry jest skazana na porażkę. Jest głupotą twierdzić np., że aktorzy byli zbyt dobrze odżywieni, ale to jest czymś, z czym trzeba się liczyć. Zwykle aktor nie wygląda jak szkielet. Nie możesz głodzić aktorów przez dwa lata przed nakręceniem filmu, więc stwarza to pewne problemy. Najbardziej efektowny dla mnie moment w filmie był zarazem najsłabszy — chwila, gdy prawdziwi ocaleni idą obok aktorów14. Intuicja ta podejmowana była wielokrotnie przez badaczy i komentatorów reprezentacji Shoah, a także przez samych twórców. W tym kontekście jednym z bardziej przekonujących projektów wydaje się spektakl Kamp zaproponowany przez holenderską grupę Hotel Modern. Przedstawienie to zostało uznane za najciekawsze wydarzenie podczas międzynarodowego festiwalu teatrów lalkowych w Nowym Jorku w czerwcu 2010 roku, a swoją polską premierę miało 9 maja 2012 r. w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Sztuka lalkarska kojarzona przede wszystkim z żartobliwą albo edukacyjną działalnością skierowaną szczególnie do najmłodszego odbiorcy mogłaby wydawać się zupełnie nieadekwatna do podjęcia wątków holokaustowych, może nawet bluźniercza. Ale to właśnie specyficzna kondycja lalki wykorzystana tu zostaje jako atut. Szczegóły przywołują przerażającą rzeczywistość, nie próbując jej naśladować. Właśnie dzięki szczególnej stylizacji widowiska lalki mogą się wydawać bardziej realne niż aktorzy, gdyż 13 14 H. Blume, Usta, http://www.maus.com.pl/autor.html (dostęp: 2 października 2012). Ibidem. Colloquia Anthropologica et Communicativa vol. 6, 2013 © for this edition by CNS Colloquia-6-Maski.indb 161 2013-05-17 15:24:02 162 MA£GORZATA CZAPIGA zostawiają wiele pola dla naszej wyobraźni. […] Aktorzy nigdy nie odegrają scen, jakie rozgrywały się w miejscach takich jak Auschwitz, ponieważ to, co tam się wydarzyło, jest nie do odtworzenia. Im bardziej realistycznie próbujemy oddać tak skrajną przemoc, tym bardziej jesteśmy skazani na tworzenie jakichś form kiczu. W przedstawianiu Holokaustu pewne rzeczy powinny być pozostawione naszej wyobraźni. Nie dlatego, żebyśmy wyobrażali sobie i dzielili cierpienia więźniów, ponieważ jest to niemożliwe, ale dlatego, że wiersz, […] czy właśnie modelinowa lalka mogą sugestywniej oddziaływać na nasze emocje, wywołując silniejszy efekt niż wszelkie próby „bezpośredniego”, realistycznego przekazu15. Ogromna makieta, z niezwykłą precyzją odwzorowująca topografię obozu w Auschwitz, trzy tysiące ośmiocentymetrowych lalek i trzech animujących je aktorów w oczach odbiorców budzić może opór przez nasuwające się silnie skojarzenie z grą/zabawą. Niczym małe cynowe żołnierzyki, ustawiane przez chłopców podczas zabaw w nieokreślone wojny, tu, między bramą z napisem „Arbeit Macht Frei”, barakami, komorami gazowymi i krematoriami, w ruch wprawiane są lalki oprawców i ofiar. Sprzeciw wobec estetyzowania Holokaustu okazuje się najsilniejszy, jeśli materią pozostają przedmioty kojarzone z zabawą. Jak pisze Ernst van Alphen: jeśli sztuka nie jest wystarczająco „poważna” w odniesieniu do historycznej rekonstrukcji, jest jasne, że w hierarchii tego, co jest wytworem wyobraźni, zabawki zajmują najniższą i najmniej poważną pozycję. Mogą one być bowiem widziane jako podwójnie wyobrażeniowe — jako przedmioty do zabawy i do odgrywania, jako zabawki i jako sztuka16. W przypadku Kampu to jednak właśnie lalki — zdeformowane, o pustych oczodołach, pokraczne w jakiś sposób i bezbronne, zdają się bardziej sugestywne i wymowne. Lalka w kulturze Zachodu nabrała znaczenia dość dyskredytującego: postrzegana jest jako artefakt gorszy, bezwiedny, pozbawiony świadomości, a jednocześnie w jakiś sposób uległy17. Dodatkowo, w języku potocznym nazwanie kogoś „lalką” ma wydźwięk pejoratywny i umniejszający. A przecież historia kultury pokazuje bogactwo różnorodnych funkcji lalek: rytualną, ludyczno-magiczną i artystyczną. W każdej z nich daje się znaleźć wspólny element: lalka uobecnia nieobecność — przez swój stan zawieszenia między żywym i martwym, między ruchem i bezruchem. Z tego powodu jej kondycja staje się dwuznaczna, wywołując niepokojące wrażenie. Jak pisze Henryk Jurkowski: Jeśli jednak świadomość martwoty lalek znika — a sprzyjającym warunkiem jest ich drobna postać — pozostaje tylko uczucie czegoś zagadkowego: lalki stają się dla nas tajemnicze, czy nawet jawią się nam jako istoty nadprzyrodzone18. Lalka w pewien sposób znosi zatem granicę między życiem i śmiercią, a próba przedstawienia Zagłady zawsze będzie w pewnym sensie teatrem uobecniania nieobecnego, silniej naznaczonego symbolicznie niż jakakolwiek inna opowieść. 15 I. Burum, recenzja dla „The New York Review of Books”, http://laznianowa.pl/item/camp (dostęp: 2 października 2012). 16 E. van Alphen, Zabawa w Holokaust, przeł. K. Bojarska, „Literatura na Świecie” 2004, nr 1–2, s. 224. 17 Zob. R.F. Muniak, Efekt lalki. Lalka jako obraz i rzecz, Kraków 2010. 18 H. Jurkowski, Szkice z teorii teatru lalek, Łódź 1993, s. 30. Colloquia Anthropologica et Communicativa vol. 6, 2013 © for this edition by CNS Colloquia-6-Maski.indb 162 2013-05-17 15:24:02 Kryzys twarzy, triumf maski? 163 Trzy tysiące ręcznie wykonanych na potrzeby Kampu lalek w porażający sposób reprezentuje wszechogarniające obrazy grozy. Ich nieruchome i milczące twarze/ maski w tym bezsłownym spektaklu wykrzykują emocje rozpięte od szaleństwa po rozpacz. Poczucie złudzenia i fikcji, wynikające z wykorzystania lalek, zostaje zaburzone, a może nawet zupełnie zniesione. Realność nie jest realistyczna, a sztuczność modeli uwalnia od myślenia o teatralnych próbach zmylenia widza. To, co często uznawane było za ograniczenie formy, tu staje się szansą. Wydaje się, jakby lalki te charakteryzował nie tyle brak świadomości, ile świadomość nieskończona. Z niezwykłą siłą trafności pobrzmiewają tu teoretyczne pomysły Edwarda Gordona Craiga czy Heinricha von Kleista, sugerujące wyższość wszelkiego rodzaju marionetek nad żywym aktorem, eliminującą przypadkowość, subiektywizm i graną emocjonalność. Zarzut estetyzacji Holokaustu postawiony jest w takim wypadku pod dużym znakiem zapytania, bo o ile jest w ogóle dopuszczalny, to może tylko w takich formach, jak wspomniany projekt teatralny? Kiedy w 1906 roku Craig wystąpił ze swoim utopijnym manifestem Aktor i nad-marioneta, na gruncie polskim jego intuicje zaistniały już poniekąd w realizacji. Dość niejednoznaczną kondycję ma przecież wprowadzony przez Wyspiańskiego Chochoł z Wesela. Pomysły te nabiorą pełni w dojrzałej twórczości Tadeusza Kantora, kiedy wprowadzi na scenę swoje manekiny, niebędące jedynie dopełnieniem aktora, i przydzieli im swoiście autonomiczną funkcję. Decyzje te wynikały z przekonania, że życie można wyrazić w sztuce jedynie przez brak życia, przez odwołanie się do ŚMIERCI, przez POZORY, przez PUSTKĘ i brak PRZEKAZU. MANEKIN w moim teatrze ma stać się MODELEM, przez który przechodzi silne odczucie ŚMIERCI i kondycji Umarłych19. Czy zatem nie jest tak, że prawie 70 lat po spełnionej apokalipsie wyczerpał się język tradycyjnego obrazu — wzniosłego i realistycznego — przepracowywania traumy? Wizualna reprezentacja w postaci świadectw-fotografii, postrzeganych jednoznacznie z dowodem, filmów-dokumentów, rozpoczęła proces banalizowania obrazów, stających się w pewnym momencie ciągle reprodukowanymi w mediach ikonami. Człowiek współczesny na co dzień przekonany o tęsknocie „zdjęcia maski”, aby nareszcie móc „być sobą”, w obliczu tematu tak obciążonego jak Holokaust, nie oczekuje już „twarzy”, a większą siłę ekspresji przypisywać będzie wariacjom „maski” — czy będzie to lego Libery, zwierzęta Spiegelmana, czy w końcu lalki Hotel Modern. Może uznaliśmy, że i tak niemożliwe jest mówienie o przeszłej rzeczywistości, a jedynie refleksja nad tym, jak ludzie tej rzeczywistości doświadczali? Może w tym wypadku „maski” — tak jak Kantorowskie manekiny — sprawiają, że „przepływa ku nam groźny przekaz Śmierci i Nicości — to właśnie ono staje się przyczyną — równocześnie — przekroczenia, odtrącenia i przyciągania. Oskarżenia i fascynacji? 20 19 T. Kantor, Teatr śmierci, [w:] idem, Pisma: Teatr śmierci. Teksty z lat 1975–1984, Kraków 2004, s. 18. 20 Ibidem. Colloquia Anthropologica et Communicativa vol. 6, 2013 © for this edition by CNS Colloquia-6-Maski.indb 163 2013-05-17 15:24:02 Colloquia Anthropologica et Communicativa vol. 6, 2013 © for this edition by CNS Colloquia-6-Maski.indb 164 2013-05-17 15:24:02